Sobiesiak, Józef & Jegorow, Ryszard - Ziemia płonie – 1966 (zorg)

download Sobiesiak, Józef & Jegorow, Ryszard - Ziemia płonie – 1966 (zorg)

of 210

Transcript of Sobiesiak, Józef & Jegorow, Ryszard - Ziemia płonie – 1966 (zorg)

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    1/210

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    2/210

    Ziemia ponieJzefSobiesiak

    Ryszard Jegorow

    Spis treciCz pierwsza......................................................................................................................................... 3

    Dni nadziei i goryczy ............................................................................................................................ 3

    Oko w oko z wrogiem ........................................................................................................................ 16

    Smak wolnoci ................................................................................................................................... 34

    W lenych ostpach........................................................................................................................... 42

    O krok od mierci............................................................................................................................... 55

    Tchnienie nowego ycia .................................................................................................................... 65

    Cz druga............................................................................................................................................ 72

    Leni mciciele ................................................................................................................................... 72

    Spotkanie ........................................................................................................................................... 81

    Tropem ludzi z Wielkiej Ziemi ........................................................................................................ 90

    Operacja .......................................................................................................................................... 103

    Kola i Wania ..................................................................................................................................... 111

    Problemy i troski.............................................................................................................................. 117

    Na stacji ........................................................................................................................................... 125

    Zodziej ............................................................................................................................................ 128

    Ludzkie serca ................................................................................................................................... 132

    Zasadzka .......................................................................................................................................... 136

    ycie na Stochodzie ......................................................................................................................... 138Zeeni ............................................................................................................................................... 145

    Las jest twoim przyjacielem... ......................................................................................................... 154

    Dywersanci z Depo .......................................................................................................................... 163

    atwowierni..................................................................................................................................... 166

    Karasin ............................................................................................................................................. 174

    Bitwa pod Barczem .......................................................................................................................... 183

    Spotkanie z Bryskim ...................................................................................................................... 196

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    3/210

    Cz pierwsza

    Dni nadziei i goryczy

    A jednak mimo wszystko wojna...

    To by niezaprzeczalny fakt. wiadczyy o nim wypadki i wydarzenia, ktre rozgryway si na moich

    oczach niemal w byskawicznym tempie.

    Jeszcze tak niedawno temu udziem si nadziej, e narastajcy konflikt z Niemcami uda si jako

    zaegna wsplnym wysikiem pastw zachodnich i Zwizku Radzieckiego. Wszelkie nadzieje prysy.

    Pozostaa rzeczywisto: wojna.

    Wwczas nie zdawaem sobie sprawy z tego, jakie okropne skutki przyniesie ludzkoci ta wojna. Nie

    mogem przewidzie jej biegu i, co wicej, jej ostatecznego kresu. Nie wiedziaem te, jak od tej chwili

    potoczy si moje wasneycie.

    Czy mona mi si jednak dziwi, e staem w tym czasie wobec jednej wielkiej niewiadomej? Miaem

    tylko dwadziecia pi lat. To tak niewiele, by ocenia wielkie wydarzenia polityczne i historyczne.

    To, czym yem dotychczas, stao si ju dla mnieniestety zamknitym rozdziaem. Pierwsza kartka

    nowego rozdziau zostaa otwarta.

    Oto jestem ju onierzem: szeregowiec Jzef Sobiesiak kompania cznoci, numer ewidencyjny915035. Mam mundur, karabin, mask, a wic to wszystko, co zdaniem mojego szefa kompanii jest

    niezbdne prawdziwemu onierzowi w walce. Nie sdziem bynajmniej inaczej. Nie mam wiele czasu,

    by rozejrze si w terenie. Wszystko jest tu w straszliwym ruchu. Twarze ludzi tak szybko przewijaj

    si przed oczyma, e nie sposb je sobie lepiej utrwali w pamici. Staram si tymczasem zapamita

    swego dowdc kompanii, jest nim porucznik rezerwy, oraz dowdc plutonu.

    Nie potrafibym zliczy, ile razy tego pierwszego dnia mojego pobytu w wojsku stawaem na zbirk.

    Sprawdzano nasz ewidencj. Liczono nas, dzielono i znw liczono. Otrzymywalimy rne sorty

    mundurowe, pniej kontrolowano, czy wszyscy je posiadaj, a pniej wydawano nam nowe rzeczy

    i znw wszystko powtarzao si od pocztku.

    Ale oto zblia si podniosa chwila. Kompania staje na zbirk do zoenia przysigi. Dwa szeregi

    tkwi w uroczystym bezruchu. Nie ma, jak to si powszechnie stosuje w normalnych warunkach przy

    tego rodzaju obrzdzie, ani mszy polowej, ani publicznoci. Jest tylko ksidz...

    Powtarzam sowa przysigi, ktre guchym echem odbijaj si o mury koszar, jednoczenie obserwuj

    uwanie ksidza. Rk kreli w powietrzu znak krzya, bogosawic szeregi. Ma bolesny wyraz

    twarzy, wjego oczach czai si nie ukrywany niepokj. Patrzy w niebo. Zrozumiaem, e nie wypatruje

    tam Boga, lecz samolotw...

    Przed wieczorem wyruszamy w kierunku frontu. O naszego marszu wiedzie na pnoc przez Putusk,

    Ran, Ostrok. Jestemy kompani cznoci, ale z braku sprztu mamy spenia rol piechoty.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    4/210

    Po godzinie nowe buty dotkliwie ocieraj mi nogi, ale nie ma na to rady, musz zacisn zby i trwa

    w szeregu. Przed sob mamy szmat drogi, a do dyspozycji ca noc. Co pewien czas sycha w grze

    brzczenie samolotw. Zadzieram gow, bdz oczami po wygwiedonym niebie, ale nic nie mog

    dostrzec. Zmczenie coraz bardziej daje mi si we znaki. Bd co bd zrobilimy ju ze trzydzieci

    kilometrw. Rozmylam o czekajcych nas walkach. Oczami wyobrani widz zarysy transzei wroga

    i siebie podrywajcego si do ataku na rozkaz dowdcy kompanii. Zdobywam pozycj wroga,strzelam i znw ruszam do ataku.

    Jestem pewny, e tej pierwszej nocy wszyscy moi koledzy z kompanii mieli przed oczyma podobne

    widziada...

    Gdy nasta wit, zatrzymalimy si w lesie. Zarzdzono odpoczynek i spoycie posiku. Ludzie szybko

    przygotowali menaki; po dugim marszu mielimy koskie apetyty. Posano jednego z onierzy, by

    sprowadzi pozosta w ogonie kolumny kuchni. Tymczasem szef troskliwie przeglda menaki, czy

    czyste. Pniej ustawilimy si w dugiej kolejce. Niestety kuchnia nie przybya. Okazao si, e znika

    gdzie po drodze jak kamfora.

    Nie mielimy czasu rzuca gromw na kucharza. Wkrtce zapomnielimy ojedzeniu. Spowodoway to

    niemieckie bombowce, ktre falami, jedne po drugich, zaczy atakowa nasz las. Ich bomby nie s

    celne, lecz mimo to potne wybuchy wzbudzaj we mnie pewien niepokj.

    Le na wznak i patrz w bkitne niebo, po ktrym pyn szare oboczki. Soce wkrado si midzy

    korony drzew i zaczo razi mnie w oczy. Usnem...

    Kada nowa noc zblia nas ku linii frontu. Ostatniej nocy, zanim dotarlimy jeszcze na wyznaczone

    pozycje, znik gdzie bez ladu dowdca kompanii. Dowdztwo po nim obj podporucznik rezerwy,

    z zawodu nauczyciel.

    5 wrzenia, na pnoc od Rana, po raz pierwszy usyszaem huki artyleryjskich wystrzaw...

    A wic nareszcie!...

    Maszerujemy teraz ze zdwojon energi. Pragniemy jak najprdzej dotrze na pole walki. Zdaje nam

    si, e losy toczcej si w pobliu bitwy powinny by rozstrzygnite wanie przez nas.

    Spotykamy jakie oddziay piechoty, ktre zajy obron na wzgrzu, u skraju lasu.

    Kompania otrzymaa swj odcinek. Ca noc bez wytchnienia ryjemy okopy. Chopcy wykonuj t

    prac z niespotykan energi. Rano jestemy gotowi do obrony: czuwamy w okopach, wpatrujc si

    uparcie w przedpole. Nie ma na razie wroga. Strzelanina artyleryjska, ktr syszelimy poprzedniego

    dnia, toczya si znacznie dalej na pnoc. Mamy wiadomoci, e nieprzyjaciel moe pojawi si ladachwila. Jestemy znueni bezsennoci, lecz nie mylimy o odpoczynku i z niecierpliwoci

    oczekujemy wroga.

    Wreszcie! Co za oszaamiajca rado na widok pierwszych niemieckich onierzy.

    Poln drog sun w tumanach kurzu trzy motocykle. Niemcy nie spodziewaj si widocznie niczego,

    gdy miao posuwajsi w naszym kierunku. Nie czekajc na rozkaz, bior na cel pierwszego

    motocyklist. Powoli zgrywam szczerbink z muszk. To samo czyni niecierpliwi koledzy. Nikt z nas

    nie way si jednak otworzy ognia bez wyranego rozkazu. Odlego dzielca nas od motocykli

    szybko maleje: 600 metrw, 500, 300, 200, 150...

    - Ognia!

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    5/210

    Niemcy wal si na ziemi, ich motory wywracaj kozy: koa krc si jeszcze, lecz po chwili ustaj.

    Jeden z motocykli ponie.

    Co za wspaniay widok: jedna salwa i taki rezultat.

    - A tomy im dali!

    Na lewym skrzydle grzmi teraz gsto wybuchy artyleryjskie. U nas chwila bezruchu, lecz nie na

    dugo. Na tej samej drodze ukazuj si sylwetki czogw. Prbuj liczy: jeden, dwa, trzy, pi,

    dziesi... Czuj si troch nieswojo. Czogi skrcaj z drogi i przyjmuj rozwinity szyk bojowy. Po

    chwili dostrzegam jzyki ognia i oboki dymu odrywajce si od czogw. Do mych uszu dochodzi

    falujcy w powietrzu szum leccych pociskw.

    - Padnij!

    Le wcinity w dno okopu. Sysz, jak odamki pociskw gwid mi nad gow. Jki rannych...

    Warkot czogw ronie. Zrywam si na nogi... Przylegam twarz do karabinu. Czogi niemieckie pr

    prosto na nasze pozycje. Strzelam do pierwszego, ktry nawin mi si pod luf, lecz bez skutku.

    Niemcy pruj w nas z cekaemw.

    Gdzie s u licha nasze dziaa? Bez dzia nie zdoamy ich powstrzyma!

    Pociski z karabinw odbijaj si od pancerzy czogw jak papierowe kulki. Nagle, tu za nami, rozlega

    si pierwszy wystrza oddany z naszego dziaka, ktre stoi w pobliu stodoy. Na moment robi mi si

    raniej na duszy. Czog, do ktrego bezskutecznie strzelaem, zakrci si wanie w miejscu i stan

    bokiem. Buchaj kby dymu.

    Pali si! Brawo artylerzyci!

    Rzucam wzrokiem uwanie po przedpolu i znw wkrada si niepokj. Inne czogi s ju od naszej

    transzei w odlegoci zaledwie dwustu metrw. A tymczasem oprcz dziaka przy stodole, ktre tak

    dzielnie wspiera obron, nie sycha znikd wicej naszej artylerii. Niemcy tymczasem zasypuj

    pozycj ulew pociskw. Jki rannych potgujsi.

    Uwiadamiam sobie wreszcie, e nie posiadamy na naszym odcinku adnej artylerii oprcz jednego

    dziaka, ktre nie jest w stanie powstrzyma natarcia czogw, i na t myl robi mi si gorco.

    Rozgldam si bezradnie po transzei.

    Co teraz robi?

    W zgieku wybuchw nie docieraj do mnie adne rozkazy. Dopadam pierwszego z brzegu onierza,

    ktry kryje gow w rowie, i szarpic go za rami, krzycz:

    - Wycigaj granaty i na stanowisko!

    Siedzimy obydwaj trzymajc w pogotowiu granaty obronne. Czogi s tu, tu...

    W pobliu nas widz jeszcze kilku onierzy z granatami w rkach. Krople potu spywaj mi po twarzy

    i plecach. Jeszcze tylko p minuty. Odcigam zawleczk i wykonuj silny zamach; granat poszybowa.

    Sysz, jak wybucha. Podnosz gow; potne cielsko czogu paszcz armaty zieje mi prosto w twarz.

    Zadraem ze strachu. Pociski z cekaemu siek w moj stron. Kryj si na dnie okopu. Widz, jak

    kilka czogw z czarnymi krzyami gramoli si na nasz transzej. Miad ludzi.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    6/210

    Zamykam oczy. Po chwili rozgldam si ostronie. Jeszcze jedna maszyna wroga ponie zarzucona

    granatami. Ten widok nie cieszy ju jednak moich oczu. Ogarnia mnie przeraenie i bezsilna

    wcieko, gdy spostrzegam, e nasi onierze opuszczaj stanowiska i uciekaj.

    Niemcy kosz ich z kaemw.

    Jeli tu pozostan, wezm mnie do niewoli albo zabij. Nigdy!

    Pdz jak oszalay za grup ludzi uciekajcych w popochu w stron pobliskiego lasu. Towarzysz mi

    syki niemieckich pociskw. Na skraju padam z wycieczenia.

    W lesie masa naszych. Zbieramy si, liczymy: zostao okoo szedziesiciu. Posiadamy tylko kabeki.

    Nie ma wrd nas oficerw. Kupka rozbitkw - moralna miazga.

    Niemcy s przed nami i z tyu. Zostalimy odcici. Czekamy na noc. Gd krci mi w doku. Lec z ng.

    Nie spaem ju trzy doby. Jeden z kolegw, Tadek Kamiski, da mi kawaek suchara. Od razu

    zawarlimy przyja.

    O zmroku zapada decyzja: wyruszamy na poudnie. Wlok za sob nogi, ktre ci mi potwornie.

    Och, jak bardzo chce mi si spa...

    wit zasta nas nad brzegiem Narwi. Nie ma nigdzie mostu, promu lub innej przeprawy. Ludzie s tak

    zmczeni, e nie sposb podj jak decyzj.

    Zostajemy na miejscu; w obawie przed napaci wroga okopujemy si. Drzemiemy obaj z Tadkiem

    przytuleni do siebie. Okoo poudnia pojawi si w pobliu jaki oddzia piechoty nieprzyjacielskiej.

    Zrywamy si na nogi i prowadzimy do niej ogie. Niemcy zalegli, a po chwili odpowiadaj strzaami.

    Moe tym razem uda nam si pomci tamt porak? Znw wstpuje we mnie dobry duch. Chopcy

    zapalili si do walki: czytam to na ich twarzach. Wiem, e wystarczyoby teraz wezwa ich do ataku,a runliby na wroga z brawur...

    Niestety, ten dobry duch szybko mnie opuszcza, bo oto tu za niemieck piechot wyaniaj si znane

    mi ju potworne sylwetki czogw. Zaciskam do blu rce. Patrzymy na siebie w trwonym

    oczekiwaniu. Cztery czogi atakuj nas; grzmoc z armat. Pociski rozrywaj si na naszej pozycji.

    Mamy zabitych i rannych. Zdaj sobie spraw z tego, e nie jestemy w stanie powstrzyma ich.

    Ten i w spoglda za siebie, wida tam wstg Narwi. Tadek daje mi znak, ebymy wskoczyli do

    wody. Nie moemy si podda, pki mamy w swych rkach bro. Wszyscy to rozumiej. Tam, na

    drugim brzegu Narwi, znajdziemy ratunek. Trzeba tylko przepyn rzek wpaw. Nie wszyscy jednak

    umiej pywa. Ale to nie moe przesdzi o podjciu decyzji. Czogi s coraz bliej.

    Rzucamy si pojedynczo w nurt rzeki. Pyn, trzymajc karabin nad wod. Zgubiem z oczu

    Kamiskiego. Prd znosi mnie. Niedaleko widz onierza, ktry zaczyna ton. Prbuj dotrze do

    niego, ale oto znik ju pod wod. Nie wiem, czy uda mi si dobi do brzegu. Nasiky wod mundur

    powoduje, e ruchy moje staj si niezwykle oporne. Ostatnim wysikiem pokonuj koryto rzeki.

    Teraz woda ju nie znosi mnie tak bardzo, ale siy moje s ju na wyczerpaniu...

    Z tyu za mn hucz strzay. Niemcy bij do nas z kaemw. Czuj, e jeli nie rzuc karabinu, to za

    chwil pjd na dno. Uparem si jednak, e nie wypuszcz broni z rki. W tej wanie chwili staje si

    cud. Nogi moje uderzaj o dno.

    Leymy jaki czas na piasku. Liczymy. Co najmniej poowa z nas pozostaa na tamtym brzegu albo

    znalaza mier w odmtach rzeki... Jest rwnie Tadek. Bdziemy si trzymali razem. Bl

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    7/210

    spowodowany bezsilnoci i doznanym upokorzeniem zawi mi oczy. Staram si nie ulega chwili

    saboci. Mam jeszcze nadziej, e wszystko zmieni si na dobre...

    Odchodzimy w kierunku poudniowo-wschodnim. Noc wszystkie drogi zalane s potokiem furmanek

    i pieszych. Tysice ludzi ucieka przed Niemcami na poudniowy wschd w kierunku Lublina. W tej

    gstwie cign rwnie onierze. Nikt nie wie, dokd i. Wielu zmobilizowanych onierzy nie manawet broni. Obiecano im wyda karabiny jeszcze w Ciechanowie, a teraz udzi si ich, e otrzymaj je

    w Siedlcach lub w Lublinie.

    Nie mam ju si i dalej o godzie. Mj towarzysz niedoli, Tadek Kamiski, jest tak wyczerpany

    fizycznie i moralnie, e nie potrafi go ju podtrzyma na duchu.

    - Chod do jakiej chaty - rzuca. - Moe dostaniemy co zere.

    Okoo stu metrw przed nami niewielka wie. Jestemy bez grosza. Waciwie trzeba by wej do

    jakiego gospodarza i poprosi o co do zjedzenia... Obawiam si tylko, e jak Tadek gdzie sidzie, to

    zaraz unie. Ale c mog na to poradzi.

    Wchodzimy do pierwszej z brzegu chaupy. Jest niska, bielutka, ze somian strzech.

    - Panie, nic nie mamy oprcz kartofli. Ci, co byli przed wami, zjedli wszystko - mwi stara kobieta

    niemal ze zami.

    Dzikujemy za dobre serce i siadamy przy stole. Gospodyni przygotowuje misk, sypie kartofle.

    Widz, jak paruj nad kuchni, i gono poykam lin.

    Gospodarz krci sobie papierosa w kcie izby. Ma z twarz.

    Gdy wreszcie miska znalaza si na stole, porywamy si do ataku na ziemniaki. S pyszne. Zdaje mi

    si, e jeszcze nigdy w yciu nie jadem takich dobrych kartofli.

    Nagle drzwi si otwieraj. Wchodzi kapitan piechoty. Ma szczup sylwetk i hiszpaski wsik. Od

    razu wida, e to nie rezerwista, lecz oficer zawodowy. Nasi rezerwici wyszli mi ju bokiem. Kapitan

    trzyma w rku walizk. Podrywam si na baczno. Kapitan udaje, e tego nie dostrzega. Zbliy si do

    gospodarza. Poszeptali chwil i znikli w przylegym pokoju.

    Decydujemy si z Tadkiem przyczy do kapitana. Nareszcie bdziemy mieli dowdc. Chyba nas nie

    odpdzi. Czekamy ju dobre dwadziecia minut, spogldajc na drzwi, za ktrymi jest nasz kapitan.

    Tadek, gdy mu wspomniaem, e bdziemy mieli dowdc, zaraz si oywi. Nie widz teraz na jego

    twarzy poprzedniego znuenia.

    Czekamy w wielkim napiciu. Posta kapitana ronie w moich oczach. A dziw, e tak niewiele mi

    potrzeba, aby nabra troch otuchy.

    Wreszcie poczuem mocne uderzenie serca. Drzwi od pokoju rozwary si. Stajemy na baczno.

    Wychodz dwie postacie... Ale c to? Kapitan jest bez munduru. Ma na sobie brzowy garnitur

    i cyklistwk. Szybkim krokiem zmierza do wyjcia. Czuj, e wszystka krew uderza mi do gowy.

    W ciemnych oczach Tadka maluje si rozpacz.

    Podrywamy si za nim.

    - Ty skur...

    Ruszamy dalej.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    8/210

    Jestemy wycieczeni trudami i godem. Nocami uny poarw, krzyki i dalekie dudnienie artylerii.

    Nierzadko sysz pacz kobiet i dzieci.

    Do czsto fala uciekinierw ostrzeliwana jest z broni maszynowej przez ukrytych wzdu drogi

    dywersantw. Trupy ludzi i koni gsto zalegaj rowy przydrone. Od kilku dni bezskutecznie szukamy

    jakiego oddziau czy dowdcy, do ktrych moglibymy doczy.- Haba!

    Znajdujemy si w lesie na pnoc od Wgrowa. W grze jcz napczniae od bomb samoloty. Kr,

    obniaj si i obsypuj las ogniem elastwa. Turkocz cikie karabiny maszynowe.

    Le w niewielkim sosnowym zagajniku pachncym ywic i wrzosem. Patrz w niebo, na ktrym

    krluj niemieckie samoloty. Widz dokadnie poszczeglne maszyny. Strzelaj z broni pokadowej.

    Pociski tn korony drzew. Nie prbuj nawet reagowa, gdy padaj tu obok mnie. Myl, e moe

    lepiej bdzie zgin tu, na tym mikkim posaniu z mchu i wrzosw.

    Niemieccy piraci odlatuj. Ogarnia mnie boga senno. Niestety nie sdzone mi jeszcze wypocz.

    Dociera do mych uszu jakie woanie:

    - Lec, lec! Patrzojta! Lec!

    Podniosem si z miejsca i poszedem w kierunku, skd dochodzi gos.

    Kilkunastoletnia wylkniona dziewczynka pasca krowy wskazuje rk na niebo:

    - O, o, patrzojta!

    Na niebie koysz si cztery spadochrony. Nie mamy wtpliwoci, e s to niemieccy dywersanci.

    Spieszymy do miejsca, gdzie spadaj. Nie moemy pozwoli, aby udao si im uj cao. Spotykalimy

    si z ich zbrodniczymi wyczynami na trasie naszego marszu. Wiele niewinnych dzieci i kobiet zostaoju podstpnie zamordowanych z ukrycia.

    Otwieramy ogie z karabinw...

    Przetrzsamy dokadnie las. Znajdujemy pierwszego Niemca -jest nieywy. Wisi zapltany

    w gaziach sosny wraz ze spadochronem. Szukamy pozostaych. Drugi jest take martwy: ley na

    mchu i liciach, wok niego kaue krwi.

    Trzeci na nasz widok usiuje ucieka, lecz na swoje nieszczcie nie zdoa jeszcze zupenie wyzwoli

    si od lin spadochronu. Widzc, e jestemy tu, tu - strzela sobie w eb. Pozosta jeszcze do

    odszukania czwarty. Niestety, mimo dokadnych szpera po wszystkich zakamarkach lasu nie

    moemy go nigdzie znale.

    Wreszcie, gdy ju mielimy zamiar zrezygnowa z dalszych poszukiwa, przybieg do nas may

    chopiec:

    - Popatrzta, wloz na gruszk...

    Ostronie zbliamy si do stojcej samotnie na polu gruszy. Bez trudu spostrzegamy ukrytego

    w koronie drzewa Niemca.

    - Schodzi!

    Dywersant trzsie si ze strachu i bagalnym gosem prosi:

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    9/210

    - Panowie, litoci. Ja nie jestem nic winien...

    Dziwi mnie, skd ten przeklty szwab zna tak dobrze jzyk polski.

    Co z nim robi?

    Zbieramy si i radzimy. Jest nas okoo pitnastu ludzi. Najstarszy stopniem - kapral. Mimo wielkiejnienawici do wroga kady z nas ma jakie dziwne skrupuy. Nie mamy komu go przekaza.

    Rozstrzela te nikt z nas nie chce, bo jake mona zabi bezbronnego?

    Prowadzimy go na razie ze sob. Wkrtce spotykamy grup onierzy, a wrd nich plutonowego

    podchorego. Idziemy do niego z Niemcem. Opowiadamy ze szczegami cae zdarzenie. Podchory

    drapie si w gow:

    - To ci dopiero klin!

    Stoimy bezradni nad jednym zafajdanym szwabem. Coraz to nowi onierze doczaj do naszej

    grupy. Nagle sysz gos jednego ze stojcych za mn:

    - Czego pierony stoita nad nim? Oni mi zamordowali ojca za to, e by powstacem. A w eb tego

    przekltego chachara.

    I zanim zdoalimy zorientowa si, kropn w gow dywersantowi ze zdobycznego pistoletu.

    Odezway si gosy:

    - Ty draniu. Dajcie go tu!...

    Ale przemylny lzak wmiesza si szybko w tum i przepad.

    To zdarzenie przez kilka nastpnych dni nie dawao mi spokoju. Uwaaem, e postpek lzaka by

    przestpstwem. Zreszt nie inaczej sdzili i inni onierze, z ktrymi byem w grupie maszerujcych.To prawda, e Niemcy dopuszczaj si masowych zbrodni, bombardujc i strzelajc z samolotw do

    bezbronnej ludnoci, niszczc nasze miasta i wsie, ale to w moich oczach nie usprawiedliwiao

    postpku lzaka.

    Nie pamitam, ktrego dnia dobrnlimy do Siedlec. Poudnie. Pogoda wspaniaa. W miecie

    niesamowity ruch. Z rnych kierunkw napyno tu do duo onierzy. Jakie tabory konne, kilka

    dzia polowych, taczanki z cekaemami.

    Zostajemy tu na odpoczynek. Marz o tym, eby si uczciwie naje i wyspa. Jest wreszcie kuchnia

    poowa. Czekamy na obiad.

    Wtem poprzez gwar miejski coraz wyraniej przedziera si przeklty jk samolotw. Nie mam

    wtpliwoci, e lec Niemcy. Z okien domw wygldaj zatrwoone twarze. Ludzie wybiegaj te na

    balkony i patrz w niebo.

    Cholerny wiat!

    Na ulicy zamieszanie. Kto grubym basem rozkazuje:

    - Lotnik, kryj si!...

    I znw le na ziemi. Tym razem w przydronym rowie i tkwi oczami w niebie. Tymczasem

    niemieckie bombowce rozpoczynaj swj diabelski koncert. Dwadziecia pi byszczcych potworw

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    10/210

    spada z nieba, wydajc przy tym niesamowity wiszczcy jk. Rozgldam si bezradnie za Tadkiem,

    ale nigdzie go nie mog znale.

    Serce ciska mi bl na myl o tym, co si tu za chwil stanie.

    Nie wiem, dlaczego nie zamykam oczu i nie tul si ze strachu do ziemi. Czyby byo mi ju zupenie

    obojtne, jak zgin?

    Gdzie s nasze samoloty? Gdzie jest artyleria pelot?

    O ironio! Jeste onierzem i nie moesz nic uczyni, by ochroni bezbronnych ludzi. Nie moesz bi

    wroga, bo on jest nieosigaln mgawic.

    Oto widz lecc bomb - czyby miaa spa wanie na mnie? Poeram j wzrokiem. Bomba ronie,

    ronie... Potworny huk. Dom naprzeciwko na moment jakby si otworzy. ciany usuwaj si powoli,

    ukazuj wntrze izb, a w nich ludzi: w niesamowitych podskokach, padajcych lub fruwajcych

    w powietrzu.

    Ten straszny obraz natychmiast znika mi sprzed oczu. Teraz guchy trzask i dom chwieje si, wali.Wielki tuman kurzu przesania mi ten piekielny widok.

    Jki, wycia, przytumione drce szepty, proby i zaklcia rozlegajce si zewszd powoduj, e dr

    cay jak w febrze.

    - Lekarza, lekarza, lekarza! - woam wjakim obdzie biegnc gdzie przed siebie.

    Czyja rka wskazuje na dom, stojcy w gbi rozlegego podwrza... To szpital. Z wntrza wylewa si

    masa biaych upiornych postaci: o kulach, w bandaach, bez rk, ng. Skowyczc z blu uciekaj ze

    szpitala. Wpadam midzy nich... Szukam lekarzy, sistr, aby dopomc im opanowa panik.

    Natykam si na jednego z lekarzy. Widz ogniki wciekoci w jego oczach.

    - Kto pan jest? - pyta.

    Nie odpowiadam, mierzymy si wzrokiem.

    - Ja jestem kapitanem i wasze rady nie s mi potrzebne. Odmaszerowa! - warkn.

    Ostatnim wysikiem opanowaem si, by nie wyrn go w pysk. Wracam na ulic. Siadam na skraju

    rowu. Bombardowanie trwa. Buchaj ognie poarw... W sercu szarpicy bl.

    Jestem onierzem. Mam obowizek broni kraju i narodu. Mam obowizek...

    I na wspomnienie tego, co dotychczas przeyem, ogarnia mnie sza.

    Pdz w niewiadomym kierunku. Po kilkunastu minutach padam twarz na k. Szloch bezbronnego

    dziecka...

    Gdy obudziem si po kilkugodzinnym kamiennym nie, by ju wieczr.

    Jestem zamany. Nie wiem, co mam dalej z sob pocz. Pojem, e jestem sam jeden, zdany tylko

    na wasne siy, nikomu niepotrzebny marny pyek.

    Sia czowieka ma swe rda w duszach ludzkich. Ja tymczasem utraciem tych, na ktrych mgbym

    si oprze. Czowiek zamany zawsze wraca mylami do chwil, kiedy zdawao mu si, e by sob.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    11/210

    auj, e nie ma tu ze mn moich najbliszych przyjaci, wsptowarzyszy, z ktrymi czy mnie

    jeden wsplny cel.

    Roztrzsiona wyobrania przywraca mi rne wspomnienia.

    Nagle czuj, e kto dotyka mojego ramienia. Wzdrygam si instynktownie i patrz poza siebie.

    - Nad czym tak rozmylasz, kolego? - pyta stojcy za mn jaki onierz. - Nad swoj zasran dol?

    - Cholerny wiat!

    - Rzeczywicie. Ale to stwierdzenie nic ci nie pomoe - cignie dalej, - Nie wiesz, co masz teraz robi?

    To tak, jak ja. Moe masz papierosa?

    Wycigam paczk machorkowych. Siada obok mnie i snuje swoj opowie, ktra udzco

    przypomina mi moj dotychczasow drog. Wreszcie wstaje i zdecydowanie mwi:

    - Chod, idziemyna Lublin. Moe si jeszcze na co przydamy...

    Przypominam sobie, e podczas nalotu zgubiem Tadka Kamiskiego, i robi mi si przykro z tego

    powodu. Waciwie zdoaem si z nim ju nieco zaprzyjani w czasie odwrotu. Jest mi go al. Nie

    wiem, czy ocala, czy te zgin podczas tego piekielnego nalotu.

    Jest dzie 11 wrzenia.

    Na drodze do Lublina spotykamy takich samych jak i my rozbitkw. Zbieram ich do kupy.

    Maszerujemy do Radzynia. Przed wejciem do miasta zatrzymuje nas jaki podoficer. Prowadzi do

    pobliskiego lasu, gdzie, jak si dowiadujemy, oficerowie pod dowdztwem pukownika Zakrzewskiego

    zbieraj rozbitkw, formujc z nich oddziay bojowe.

    Na wielkiej polanie zastajemy mas onierzy, wrd nich kilku oficerw. Otrzymuj przydzia dokompanii. Jestem szczliwy, e nareszcie, po tylu niepowodzeniach, znalazem oparcie

    w prawdziwym oddziale. Nasz kompani dowodzi podporucznik rezerwy. Robi dobre wraenie.

    W lesie znajduje si ju kilka batalionw, razem ze trzy tysice ludzi. A tu cigle przybywaj nowi

    onierze. Duch bojowy ronie.

    Mamy wiadomoci, e Niemcy sforsowali Wis w rejonie Gry Kalwarii i posuwaj si w kierunku

    Garwolina... Obron Garwolina kieruje pukownik Komorowski.

    Noc wychodzimy z lasu i w kolumnie marszowej cigniemy przez Radzy, Niewagosz. Marsz jest

    uciliwy, ale nikt z nas nie zaamuje si. Wiemy, e wkrtce bdziemy w walce. Nie mamy

    wtpliwoci, e maszerujemy na pozycje obronne. Wierzymy, e wojna si jeszcze nie skoczya i jej

    dalsze losy odwrc si na nasz korzy.

    O wicie atak samolotw niemieckich. Kilkadziesit maszyn z lotu koszcego uderza na kolumn.

    Poukrywani w nierwnociach terenu prowadzimy do Niemcw ogie z karabinw.

    Niewiele to skutkuje. Patrz uwanie na pole, na ktrym sdzone mi jest lee. Przede mn widz

    ksidza w sutannie. Rce ma wycignite w gr. Biegnie jak optany przed siebie. Tymczasem

    niemiecki pilot siecze z gry z kaemu. Uderzane pociskami grudki ziemi podrywaj si w gr

    i rozpryskuj w mczny pyek, tworzc chmur. Pilot uwzi si na ksidza - gdy pierwsza seria

    szczliwie go omina, wzi go na cel i teraz trafi prosto w tyek. Ksidz rozoy rce i pad. Gupi,

    gdyby lea na ziemi, mgby si moe uratowa...

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    12/210

    Nalot trwa, a tymczasem ludzie si rozsypali. Oficerowie jak zwykle gdzie znikli. Z naszej kompanii

    pozostao ledwie kilkudziesiciu ludzi, ktrzy tworz jeszcze zwart grup. Niestety, nie ma kto nimi

    dowodzi. Ogarnia mnie rozpacz...

    Rozbici na mae grupki wleczemy si noga za nog po drogach zalanych uciekinierami w kierunku

    Lublina. Furmanki, samochody, rowery, wzki i caa rzeka pieszych. udzimy si nik nadziej, emoe tam trafimy na jaki oddzia bojowy, zdolny do walki...

    Lublin jest zniszczony nalotami niemieckich samolotw. Przez miasto przewala si masaludnoci

    cywilnej i onierzy. Dowiadujemy si, e szykuje si obrona Lublina. Zgaszamy si do kapitana, ktry

    ma dowodzi walk. Do obrony miasta stany ze dwa bataliony onierzy z rnych formacji:

    z piechoty, artylerii i lotnictwa. Jest te wielu ochotnikw z ludnoci cywilnej.

    Par kilometrw od Lublina na szosie warszawskiej ryjemy okopy. Mamy kilka dzia i troch kaemw.

    Bdziemy si broni

    Sterczymy w transzei, wypatrujc nadejcia wroga od zachodu i pnocy. Duch bojowy wrd

    onierzy wspaniay. S weseli i dziarscy. Tylko przechodzcy szos uciekinierzy spogldaj na nasz wyrazem politowania, krcc ze zdziwienia gowami.

    W gruncie rzeczy nie przedstawialimy adnej realnej siy. Nie bylimy zdolni prowadzi duszej

    obrony. Nasze okopy koczyy si p kilometra od szosy. Mona by je atwo obej nie wic si

    z nami walk. Nie bylimy dostosowani do boju okrnego. Nie posiadalimy rodkw ogniowych, by

    stworzy trway wze obrony. Ale czy kto z nas, prostych obrocw Lublina, zastanowi si gbiej

    nad nasz sytuacj? Kiedy pojawiaj si pierwsze grupy niemieckich onierzy - patrole zwiadowcw,

    niszczymy je w oka mgnieniu. Niebawem nadcigaj gwne siy wroga. Niemcy dysponuj rwnie

    czogami i artyleri. Kilka kompanii piechoty wsparte czogami i dziaami rusza do ataku na nasze

    pozycje.

    Huraganowy ogie zrywa si po obu stronach walczcych. Nasze dziaa bij w niemieckie czogi,

    a celne serie z cekaemw kad dziesitki Niemcw. I oto po godzinnej walce atak wroga zostaje

    powstrzymany. Atakujce kompanie niemieckie wycofuj si na przyzwoit odlego, zapewniajc

    wzgldne bezpieczestwo. Czyby to miao oznacza, e wrg zrezygnowa z dalszej walki z nami, e

    odnielimy nad nim zwycistwo? Rado rozpiera nam piersi...

    Nie upyno p godziny, jak zrywa si piekielny ogie niemieckiej artylerii, pociski law wal si na

    nasze pozycje. Zrastamy si z ziemi. Kilka naszych dziaek prbuje odpowiedzie na ogie

    nieprzyjaciela. Ale nie robi to na Niemcach wikszego wraenia - mucha przeciwko soniowi. Dopiero

    teraz spostrzegamy, e wrg dysponuje caymi dziesitkami dzia, my za mamy ich zaledwie kilka.

    Poza tym posiada on kompanie modzierzy i kilkanacie czogw. Mamy dziesitki zabitych i rannych.Taka mordercza nawaa trwa kilkanacie minut, po czym znw uderza piechota i czogi.

    Bijemy do atakujcych Niemcw, wyrzdzajc im powane szkody, ale wrg le do szturmu coraz to

    nowe kompanie. Czy dugo potrafimy si broni? Co jaki czas atakujcy Niemcy zalegaj, a zaraz po

    tym ich artyleria obsypuje nas now porcj elaza, umoliwiajc piechocie ruch do przodu.

    W pewnej chwili dowdca plutonu wzywa mnie i wrczajc mi kartk zapisanego papieru, mwi:

    - Zaniesiecie to do dowdcy kompanii.

    Rowem czcym sun we wskazanym kierunku, gdzie wedug mniemania podporucznika powinien

    by dowdca kompanii. Co jaki czas wysuwam gow i rozgldam si. Brzczy rj pociskw.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    13/210

    Gdzie jest ten dowdca kompanii? - myl, nie mogc znale na tym skrzydle ani jednego naszego

    onierza.

    Na prawo ode mnie, o kilka metrw, zaczyna si rw obronny. Mj rw czcy nie dochodzi do

    niego. Widocznie nie zdoano ukoczy pracy nad poczeniem ich. Musz mimo to przedosta si

    tam.

    Wysuwam si ostronie z okopu, ale w tej samej chwili gwizdno nade mn kilka pociskw, wic

    znikam w gbi. Po upywie minuty bior w rk opatk i podnosz w gr. Kilka metalicznych

    uderze. W opatce trzy okrge otwory.

    Po przeczekaniu jeszcze kilku minut znw wysuwam ostronie opatk. Tym razem nikt ju w t

    stron nie strzela. Zbieram si na odwag i szybko wyskakuj. Szczliwie znalazem si po kilku

    sekundach w okopie. Zaraz jednak ogarn mnie wielki strach. I tu rwnie nie znalazem nikogo

    oprcz rannych i zabitych. Pojem, e dowdca kompanii z reszt ludzi wycofa si. Ale gdzie wobec

    tego s Niemcy?

    Odpowied przychodzi szybko. Kiedy wyjrzaem z okopu, zobaczyem w odlegoci kilkudziesiciumetrw ca lini czogajcych si w t stron niemieckich onierzy. Szykowali si do szturmu.

    Zimny pot obla mi plecy. Mocno schylony skoczyem z powrotem, pragnc przedosta si do rowu

    czcego. Gdy wyskakiwaem z okopu, kilka pociskw podziurawio mi nogawki spodni, nie ranic

    mnie jednak.

    Jakie byo moje zdumienie, gdy po powrocie nie zastaem ju na stanowiskach swojego plutonu. I tu,

    podobnie jak tam, Niemcy le jeszcze przed naszym okopem, bojc si ruszy do szturmu, chocia

    nasi ludzie opucili ju pozycje. Przez chwil zachciao mi si mia. Nie mogem si oprze pragnieniu

    sprawienia im figla. Znalazem pozostawiony na stanowisku cekaem, przypadem do niego i wziwszy

    na cel grupk hitlerowcw pocignem kilka serii, po czym daem nurka do tyu. Wiedziaem, ewzdu szosy cignie si przydrony rw, ktry dopomoe mi w wycofaniu si do swego plutonu.

    Co tchu w piersiach parem w tamt stron. Bdc ju w rowie zobaczyem lecy na szosie rower.

    Przez chwil przygldam si mu. Wreszcie podrywam si, chwytam rower i naciskam peday.

    Przez minut pdz jak szalony przy akompaniamencie gwidcych pociskw. Z tyu za mn Niemcy

    poderwali si ju do szturmu. Sysz pkajce granaty... Naraz, jak podcity, wal si z roweru do

    rowu. Tu spostrzegam, e mj wehiku zosta rozbity jakim odamkiem pocisku: zdruzgotana rama

    i oderwane przednie koo. Nie namylajc si wiele, pdz rowem w kierunku Lublina. Po drodze

    spotykam pierwsz grup naszych onierzy.

    Dowiaduj si, e Niemcy zaczli otacza nas z prawego skrzyda i dlatego musielimy opucipozycj. A wic tak skoczya si nasza dzielna obrona, w ktrej pokadalimy tyle nadziei...

    O zmierzchu wymykam si z miasta i polami zmierzam na poudniowy wschd do Pilaszkowic, swojej

    rodzinnej wsi w powiecie Krasnystaw. Musz nieustannie czuwa, by nie wpa w apy Niemcw.

    Omijam wic wiksze osady i wsie, idc polnymi drogami.

    Gdy wreszcie dobijam do rodzinnej chaty, czuj si jak zbity pies. Ledwie trzymam si na nogach. Caa

    rodzina wychodzi mi na spotkanie. Pacz...

    Siedz przed domem na awie, opowiadam i zasypiam. Jak przez mg czuj, e kto ciga mi buty

    i obmywa odparzone nogi - to siostra z matk.

    O wschodzie soca egnam si z rodzin i ruszam dalej. Staraj si mnie powstrzyma. Matka pyta:

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    14/210

    - Dokd chcesz i?

    - A bo ja wiem? Chyba na wschd...

    Jestem onierzem i dopki mam bro w rku, bd szuka walki. Wierz jeszcze, e gdzie nad

    Bugiem znajd jaki oddzia...

    W lasach janowskich oficerowie zbieraj onierzy. Doczam si do tworzonego oddziau. Na razie

    nie wiemy, jakie bd nasze najblisze zadania. Zblia si wieczr. Przyjecha do nas jaki pukownik.

    Zebrano ludzi. Pukownik zacz przemawia:

    - onierze, sytuacja jest beznadziejna. Niemcy zalewaj cay kraj. Wzywam was, bycie szli

    w kierunku granicy rumuskiej. Stamtd przedostaniemy si do Francji. Bdziemy mogli dalej

    walczy.

    Rozleg si szmer niezadowolenia. Padaj rne pytania, lecz pukownik skoczy ju i siad do swego

    samochodu. Kto z wtajemniczonych wyjania, e by to pukownik Koc. Sypi si przeklestwa.

    Wrd onierzy wre. Przyczam si do jednej z grup, w ktrych tocz si zawzite spory. Sysz jaki

    gos.

    - Dranie! Sprzedali Polsk Szwabom! W zeszym roku pomagali im zagrabia Czechosowacj, a teraz

    wiej do Francji. Mona byo przecie pj razem z Czechami na Niemcw... Czesi to przecie

    Sowianie...

    - Racja! - rzuci kto drugi.

    Z powodu panujcego pmroku nie mog dokadnie rozpozna rysw twarzy mwicego. Jego gos

    przypomina mi Tadka Kamiskiego. Nie jestem jednak pewny, e to on. Wiem, e nie wolno mi teraz

    pozosta na uboczu tej dyskusji. Trzeba si wczy.

    - Suchajcie, onierze. To prawda, co mwi nasz kolega. Czesi to Sowianie, tak jak i my. Zdradzono

    nas... Nie uwaam za sensowne maszerowa do Rumunii, a pniej na tuaczk do Francji. Lecz mamy

    jeszcze inne wyjcie...

    - Mwcie, kolego, miao - rozlego si kilka gosw.

    - Myl, e lepiej bdzie, jak pjdziemy na wschd, do Zwizku Radzieckiego. Rosjanie s te

    Sowianami i zawsze to bliej ni do dalekiej Francji... - wyrzuciem z siebie i umilkem, czekajc

    w napiciu na efekt swych sw.

    - Z bolszewikami mamy na pieku - powiedzia kto.

    - Nie zapominajcie, e midzy nami nie ma przyjani.

    - A kto temu winien? - spyta kto. - Nasz rzd.

    Teraz ju nie miaem adnej wtpliwoci, to by gosTadka. Podszedem z tyu i pooyem mu rk na

    ramieniu. Ucisnlimy si jak odnalezieni bracia.

    Dyskusja trwaa dalej. Cz onierzy usuchaa gosu pukownika Koca i w zwartym szyku ruszya ku

    granicy rumuskiej. Wiksza cz rozproszya si jednak do domw. Zostao nas okoo dwudziestu

    piciu, zdecydowanych i do Zwizku Radzieckiego. Tej nocy postanowilimy wypocz w lesie,

    a rankiem pj za Bug w kierunku Kowla. Z powodu zimna palimy ognisko. Ludzie s godni. Nikt nie

    ma w swoim plecaku kawaka chleba. Kto proponuje, by zebra pienidze i pj na wie, ktra ley

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    15/210

    o p kilometra std. Zgaszam si na ochotnika. Tadek te chce i razem ze mn. Zebralimy

    pitnacie zotych i ruszamy.

    Gospodyni, do ktrej weszlimy, jest mod i adn kobiet. Chtnie zgadza si przygotowa dla nas

    ca miednic klusek ze sonin i serem, nie dajc adnej zapaty. Rozmawiamy z ni. Powiedziaa,

    e jej m rwnie poszed na wojn i nie wie nic, co si z nim stao. Widz, jak dwie wielkie, lnicezy zabysy w kcikach jej czarnych oczu.

    Kiedy kluski byy ju niemal gotowe, rozlegysi gdzie od strony lasu, w ktrym zostali nasi

    wsptowarzysze broni, ostre strzay. Zrywamy si jak oparzeni, wybiegamy na dwr. Ale z powodu

    ciemnoci nic nie moemy zobaczy.

    - C to mogo znaczy? - pytam Tadka.

    - Jeli mnie such nie myli, to strzelaj - odpar artobliwie.

    - Nie wygupiaj si. Obawiam si, e to Niemcy.

    - A ja sdz, e nasi chopcy, ktrym znudzio si ju na nas czeka. Chod po kluchy i walimy prdkodo nich.

    - Dobra!

    Kobieta proponuje, ebymy, zanim wyjdziemy, podjedli sobie troch. Nie mamy jednak na to czasu.

    Utonlimy w nocy. Mocno trzymaem przed sob miednic pen ciepych klusek i mylaem

    o godnych kolegach i o tym, eby nie wpa wjaki d i nie wywali jedzenia. Strzay ju ucichy,

    wic pomylaem, e moe to rzeczywicie oni dawali nam zna o sobie.

    Droga bya gruntowa, miejscami piaszczysta. Na granatowym niebie gniedziy si gwiazdy, podobne

    do milionw rojcych si byszczcych muszek. Od lasu dzielio nas jeszcze okoo dwustu metrw.

    Nagle stajemy jak wryci. Przed nami, na drodze, sycha warkot samochodw. Przymione z lekka

    reflektory rzucaj na nas blade wiata. Motory cichn, to znw zapalaj si.

    Po chwili namysu idziemy ostronie naprzd. Nie mamy pojcia, co to s za samochody. Wiemy

    tylko, e ugrzzy na piaszczystej drodze i nie mog si z niej wygrzeba.

    Zatrzymujemy si w odlegoci okoo stu metrw i nasuchujemy. Po chwili dochodz nas strzpy

    jakich sw i od razu robi mi si gorco. To s Niemcy. Przed oczami migaj mi czerwone paty, za

    gardo ciska bl. Zdaje mi si, e zaraz wywrc si na tej drodze.

    Tadek szepce mi do ucha, ebym zosta z miednic w przydronym rowie, a on sam uda si naposzukiwanie kolegw. Wedug naszej orientacji powinni by std o dwiecie metrw. ciana lasu

    staa z prawej strony drogi. Boj si go puci samego. Wiem ju teraz, e strzelanina, ktr

    syszelimy, oznaczaa starcie si naszych towarzyszy z Niemcami. Ale nie mamy wyboru. Tadek idzie

    do lasu, aja zostaj w rowie. Czas duy mi si cholernie. Na domiar zego czuj, jak ogarnia mnie

    nieprzyjemne zimno.

    Niemcy wygrzebali si w kocu z piachu i ruszyli. Przylepiem si plackiem do rowu, w obawie, by

    mnie czasem nie dostrzegli.

    Po kilkunastu sekundach min mnie pierwszy wz, za nim przejecha nastpny, a dalej, w maych

    odstpach, jechao jeszcze z dziesi.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    16/210

    Tadek wrci po godzinie i owiadczy, e nikogo w lesie nie znalaz. A wic moje obawy sprawdziy

    si. Chopcy po utarczce z Niemcami odeszli z lasu. Nie byo nadziei, ebymy ich mogli odnale

    podczas nocy. Niemcy nie zatrzymali si we wsi. Syszaem, jak pojechali dalej.

    Wracamy wic do domu uprzejmej gospodyni, niosc kluski z powrotem.

    Dopiero teraz moglimy si do woli naje. Po tym kobieta przygotowaa nam na strychu posanie.

    Tadek pierwszy wdrapa si po drabinie na gr. Kiedy postawiem nog na pierwszym szczeblu

    z zamiarem wejcia na strych, kobieta zbliya si do mnie i biorc mnie za rk, szepna:

    - Jak chcesz, przyjd do mnie. Bd czekaa.

    Pokrciem z niechci gow i odparem:

    - Nie. Masz przecie ma...

    - Boj si, e ju nie wrci.

    - Wrci!

    Rano podjedlimy sobie porzdnie i ruszylimy w stron Wodawy. Jaka bya nasza rado, gdy przed

    mostem na Bugu spotkalimy naszych kolegw, pozostawionych w lesie. Okazao si, e czekajc na

    nas usyszeli warkot samochodw i wysunli si na drog, zajmujc stanowiska obronne. Kiedy

    zorientowali si, e to jad Niemcy, zasypali ich ogniem z karabinw, ale z powodu ciemnoci

    i przewaajcych si przeciwnika wkrtce opucili pozycj i nie czekajc naszego powrotu udali si

    w stron Wodawy.

    We Wodzimierzu dowiedzielimy si, e Armia Radziecka zajmuje wschodnie tereny Polski. Midzy

    Kowlem i Wodzimierzem zastpio nam drog kilkunastu Ukraicw.

    - Oddajcie bro!

    Opanowuje nas wcieko. Rozpdzamy ich kolbami i maszerujemy dalej. Bro chcemy zoy przed

    regularnym oddziaem Armii Czerwonej.

    Pewnego ranka, w pobliu Kowla, spotykamy na swej drodze kolumn czogw. Idziemy im miao

    naprzeciw. Czogi zatrzymuj si, lufy wymierzone w nasz stron.

    - Odda bro!

    Podchodzimy kolejno do oficera radzieckiego, ktry wraz z kilkoma onierzami wyszed z czogu.

    Skadamy nasze karabiny. W oczach chopcw widz zy.

    - Iditie damoj - mwi agodnie Rosjanin. - My nie wragi...

    Oko w oko z wrogiem

    Ranek 22 czerwca 1941 roku rozpocz si od artyleryjskiej kanonady. Ubraem si popiesznie

    i pobiegem do fabryki. W powietrzu sycha byo szum wielu samolotw. Strzelaa artyleria pelot.

    Przy samej bramie do fabryki spotykam dyrektora inyniera Czerewatienk. Niedawno zosta

    zmobilizowany. Jest w mundurze kapitana.

    - Czyby to miaa by wojna? - pytam inyniera.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    17/210

    - Ale skd znowu! To wiczenia - odpowiada z umiechem, czstujc mnie kazbekiem.

    Nie daj temu wiary. Wczepiam si oczami w niebo, gdzie na przyzwoitej wysokoci roj si samoloty.

    Maszyny szykuj si do ataku. Poznaj ten sam dwik, te same sylwetki, te same przeklte krzye.

    - To przecie Niemcy! - w napiciu patrz inynierowi w oczy.- Niemcy! - odpar twardo. - No c,

    przyszed czas, Mamy wojn, ktr musimy wygra.

    Co radosnego uderzyo mi w piersiach.

    - Towarzyszu kapitanie. Jeli tak, to ija musz do wojska! - zawoaem, chwytajc go za rk. - Id do

    wojenkomatu.

    - Czekajcie...

    Nie usuchaem. Pobiegem z powrotem do swego mieszkania na ulicy Mickiewicza, by zabra

    dokumenty. W godzin pniej staem ju przed komendantem wojenkomatu. Oficer dugo

    przeglda moje papiery.

    - Pracujecie w MTS-ie1?

    - Tak jest.

    - Syszelimy o was wiele, towarzyszu. Dyrektor Czerewatienko zosta zmobilizowany i wy go

    zastpujecie. Prawda?

    - Prawda. Ale przecie jest wojna - powiedziaem.

    - Jestecie te sekretarzem MOPR-u - cign dalej oficer, nie zwracajc uwagi na to, co

    powiedziaem. - Musicie na razie zosta na miejscu. Jeli bdziemy was potrzebowa, dostaniecie

    powoanie.Wracam do fabryki. Cae miasto jest w ogniu niemieckich bomb. Nie mam czasu rozpacza z powodu

    nieprzyjcia mnie do armii. Na teren fabryki przybyo kilkanacie czogw, samochodw i cignikw,

    ktre trzeba byo szybko wyremontowa. Czogi na og wymagay niewielkiej naprawy.

    Wstrzymalimy nasz normaln prac i zabralimy si do usuwania uszkodze w wozach bojowych.

    Wrd personelu znajdowao si kilkunastu zdolnych mechanikw, ktrzy z atwoci dawali sobie

    rad przy regulacji poszczeglnych zespow silnikw czy wymianie jakich czci.

    Siedz w zakadzie cay dzie. Krc si wrd mechanikw. Bez przerwy urywaj si telefony.

    - Dawajcie prdzej te pi samochodw!!... Kiedy skoczycie z wozami bojowymi?... Teraz wy,

    towarzyszu Sobiesiak, pokacie, co umiecie... Co, jeszcze nie zrobione?... Czy wy wiecie, e Niemcyid, a my nie mamy wozw?... Wy odpowiadacie za sprawno bojow oddziau...

    Zrozumiaem, e mimo i nie jestem waciwie onierzem, speniam wany obowizek. Nie mam

    chwili wytchnienia. Ludzie pracuj ofiarnie, bez odpoczynku. Nikt nie mwi o tym, e chciaby pj

    do domu, chocia od chwili rozpoczcia pracy upyno ju kilkanacie godzin. Czasami wpada do

    mnie do gabinetu Rudek Gabry, mj przyjaciel, ktrego poznaem tu w Kowlu w czterdziestym roku.

    Rudek jest lzakiem i przyby na te tereny, gdy Niemcy zagarnli lsk. Nienawidzi faszyzmu i

    Niemcw.

    1 MTS - odpowiednik naszego POM-u.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    18/210

    Mam tu jeszcze jednego przyjaciela lzaka, Emila Gryczmana, byego powstaca lskiego z lat 1919-

    1921. Gryczman przyjecha do Kowla razem z pitnastoletni crk. Pracuje w zakadach jako

    spawacz. Nosi brod, jest gruby i nigdy nie traci humoru.

    Wsplnie naradzamy si, co mamy teraz robi. Rudek ija jestemy przygotowani w razie koniecznoci

    wycofa si na wschd. Emilchce zosta w Kowlu, ma bowiem uwizane rce z powodu crki.O dwunastej w poudnie suchamy przemwienia radiowego Mootowa:

    Niemcy w zdradziecki sposb napadli na nasz kraj. Zbombardowali Kijw, Misk, Odess, Wilno

    i szereg innych miast...Dalsze sowa to nawoywanie do walki.

    Robi mi si markotno. Czyby miao si powtrzy to, co ju raz widziaem we wrzeniu 1939 roku?

    Czwartego dnia z rana poszedem do komitetu partii. Panowa tu nieopisany ruch i bieganina, tak e

    z wielkim trudem udao mi si dosta do sekretarza komitetu towarzysza Pszenicznego. Szykowano

    si wanie do ewakuacji urzdw. Spytaem, co bdzie z zakadem i z nami.

    - Nic si nie martwcie - odpar Pszeniczny. - Za tydzie lub dwa wrcimy tu z powrotem.

    Nie bardzo wierzyem w jego zapewnienia o szybkim powrocie. W Kowlu znaem kilku towarzyszy

    z wojewdztwa lubelskiego: Franciszka Jwiaka2, Adama Jeziora, Wacawa Iwanaszk i innych.

    Chciaem wiedzie, jak oni oceniaj powsta sytuacj, co sami zamierzaj robi. Poszedem wic do

    mieszkania towarzysza Jwiaka (zdaje si na ulic Kolejow). Akurat dobrze trafiem, gdy odbywaa

    si tu gorca dyskusja na temat co robi. Sowa towarzysza Jwiaka, ktre najbardziej do mnie

    przemawiay, brzmiay mniej wicej tak:

    - Jestemy w rejonie przygranicznym. Sytuacja jest niejasna. Niemcy posuwaj si naprzd. Trudno

    powiedzie, jak dugo pozostan na tych terenach. My jestemy elementem napywowym i nic nas tu

    nie wie. Powinnimy wic wycofa si z Armi Czerwon. Ta wojna potrwa chyba do dugo ijeliwyjedziemy, bdziemy mogli wstpi do Armii Czerwonej lub pracowa dla potrzeb frontu.

    Towarzysz Jwiak powiedzia rwnie, e jeli kto z nas zechce, bdzie mg wyjecha z Kowla

    transportem kolejowym, ktry odjeda w nocy.

    Wrciem szybko do fabryki i zawiadomiem o tym Gabrysia.

    Od trzech dni nie opuszczam fabryki. pi, siedzc za biurkiem. Tymczasem dochodz nas coraz

    gorsze wiadomoci. Niemcy atakowali w kierunku na Biaystok, Baranowicze, Wodzimierz, uck,

    posuwajc si do przodu. Sam Kowel ominli. Przez miasto cigny oddziay Armii Czerwonej,

    zmierzajce na wschd. Wobec tego, e wrg wcisn si w tereny pooone na pnoc i poudnie od

    Kowla, zrozumiae si stao, e rwnie z tego rejonu trzeba wycofa oddziay wojskowe.

    W poudnie przyszed do mnie kapitan Czerewatienko.

    - Moecie zabra si na pocig ewakuacyjny - powiedzia. - Stoi ju na stacji. Ale lepiej zrobicie, jak

    zaczekacie na mnie. Wy, towarzyszu Sobiesiak, razem z Gabrysiem, bdziecie mogli wyjecha z nasz

    jednostk. Zaatwiem ju t spraw.

    Byem mu wdziczny za to, e nie zapomnia o nas. Wolaem by w tej chwili przy jednostce

    wojskowej ni ewakuowa si razem z ludnoci cywiln.

    2Chodzi o Franciszka Jwiaka Witolda.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    19/210

    27 czerwca z rana Czerewatienko jest znowu u mnie. Wita si popiesznie i rzuca nerwowo:

    - Jedziemy za godzin. Zabierzcie troch swoich rzeczy i czekajcie na nas koo cmentarza.

    Ju po upywie p godziny obaj z Rudkiem sterczymy w wyznaczonym miejscu, wypatrujc

    obiecanego samochodu. Denerwujemy si bardzo. W kocu zjawi si wz ciarowy, z gbi ktrego

    wysun si Czerewatienko.

    Odetchnlimy.

    Czerewatienko by wyranie zgnbiony. Wyczuem co niepokojcego w jego wyrazie twarzy.

    - Przykro mi, towarzysze, ale nie moecie z nami jecha - rzek ze smutkiem. - Osobyj otdie nie

    rozreszajet.

    Staem jak osupiay.

    Pniej, gdy samochd z kapitanem Czerewatienko ju odjecha, wrcilimy z Rudkiem do fabryki.

    Zostalimy na lodzie. Nasz pocig ewakuacyjny ju niestety odszed. Wszyscy towarzysze, z ktrymispotkaem si w mieszkaniu u Jwiaka, wyjechali.

    *

    Ulicami miasta nadal przewalay si masy wojska. W grze samoloty niemieckie. Stoimy z Rudkiem

    przed bram fabryki i z alem patrzymy za odchodzcymi oddziaami radzieckimi. Z dachw

    niektrych domw sypi si zdradzieckie pociski faszystw ukraiskich... Tu i wdzie pada jaki

    onierz lub ko, wierzgajc nogami... Huk artyleryjskiej kanonady ronie w uszach. Niemcy s ju

    w pobliu miasta.

    T noc take spdzam w fabryce. Jaki oficer zostawi skrzynk rcznych granatw u bramy fabryki.

    Po wyjciu kilku granatw zakopujemy skrzynk na placu. 28 czerwca przez cay dzie Niemcyostrzeliwali Kowel.

    Umwilimy si z Rudkiem, e zmienimy swoje mieszkania. Z powodu wyjazdu wielu urzdnikw

    mieszka wolnych byo do sporo. Znalazem sobie kwater w drugim kocu miasta. Gdy wracaem

    wieczorem do fabryki, widziaem cae bandy pijanych, czsto uzbrojonych rabusiw mordujcych

    ludzi, rozbijajcych sklepy i magazyny. To nasuno mi pewn myl. Wielu robotnikw pozostao do

    tej pory w fabryce. Postanowiem rozdzieli wrd nich towary znajdujce si w sklepie nalecym do

    fabryki, a nastpnie zwolni ich.

    Noc rozbijamy motem obrabiarki i inne maszyny. Cay nastpny dzie pi na swojej kwaterze jak

    zabity, nieczuy na to, co si dzieje w miecie.

    30 czerwca z rana wysunem si na miasto, majc w kieszeni dwa granaty. W umwionym punkcie

    spotykam Rudka.

    - Szwaby s ju w Kowlu - mwi. - Chod, zobaczysz, co si dzieje na ulicy Lenina.

    Na trotuarach toczyo si ze trzystu ludzi. Stoimy naprzeciwko pomnika Woroszyowa, gdzie zebraa

    si najwiksza grupa. Jaki rudzielec o twarzy lisa woa:

    - Prosz si odsun. Zaraz przybd tu przedstawiciele armii niemieckiej. Trzeba ich godnie powita.

    - Kanalia! - szepn mi do ucha wzburzony Rudek.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    20/210

    Pocignem go za rkaw, eby si uspokoi. Po kilkuminutach od strony zachodniej zawarczay

    silniki. Tum zafalowa.

    - Jad, jad! - zawoano.

    Dziki wrzask wyrwa si z piersi zebranych. Na ulicy pojawiy si trzy motocykle, a za chwil otwarte

    auto, z trzema oficerami niemieckimi. Rce wycignite w pozdrowieniu Heil Hitler.

    Tum faszystw szala:

    - Chaj ywe Hitler!

    Samochd zatrzyma si, i wtedy kto z tumu wygosi powitaln mow do niemieckich oficerw.

    Niebawem wjechay na plac trzy samochody ciarowe pene onierzy. Niemcy byli modzi, czysto

    ubrani, z rkawami zakasanymi powyej okci. Sprawnie zsiedli z wozw. Gruby niemiecki oficer

    w binoklach wskaza na pomnik Woroszyowa:

    - Sprztn to! - warkn.

    Zgraja odactwa rzucia si na pomnik. Opasano go zwojami lin iju po kilku minutach pomnik

    zachwia si i run.

    Moje napicie wzroso do tego stopnia, e byem gotowy wyrwa z kieszeni granat i rzuci go

    w zbirw. Zwierzyem si z tego Gabrysiowi. Przeraony chwyci mnie silnie za rk, w ktrej

    trzymaem granat... Niemcy podjechali z kolei pod bram najwikszego kocioa w Kowlu i zawiesili

    na jego wiey wielk flag ze swastyk...

    Przez kilka nastpnych dni nie wysuwaem nosa poza prg mieszkania. O wydarzeniach informowali

    mnie Gabry i Gryczman. Niemcy posuwali si wci naprzd.

    Ktrego ranka zjawi si Gabry i przeraonym gosem zawoa:

    - Jzek, natychmiast uciekaj! Niemcy ci szukaj.

    Okazao si, e kto donis do gestapo o mojej dziaalnoci na terenie fabryki.

    Noc rozmylaem nad swoimi sprawami. Od pocztku wojny nic mi si nie wiodo. Przyjechaem

    tutaj, bo uwaaem, e po tej stronie jest moje miejsce. Nie chciaem pozosta pod niemieck

    okupacj, chocia bardzo tskniem za rodzinnymi stronami. Nieraz pragnem zobaczy sw rodzin

    i spotkasi z dawnymi przyjacimi. Nie udao mi si uciec od Niemcw. Widocznie sdzone mi byo

    zosta z nimi. Zdawaem sobie spraw z tego, e obecnie nie mog ryzykowa pjcia dalej na

    wschd. Niemcy wielk aw szli w tamtym kierunku, teraz toczya si tam w ielka wojna. O tym, eby

    przej lini frontu, nie mogo by nawet mowy. Takie ryzyko rwnaoby si mierci. I waciwie, co

    bym tam robi, skoro nie jestem nawet onierzem.

    Ale na powrt w swoje rodzinne strony te nie mogem si zdecydowa. W Pilaszkowicach oraz

    w pobliskich wsiach znano mnie. Pocztkowo, zaraz po wrzeniu, gdy jeszcze nie zostaa na dobre

    ustalona granica z Niemcami, Pilaszkowice znalazy si po radzieckiej stronie. Wraz z bratem

    Frankiem i kilku innymi mieszkacami wsi: Ludwikiem Dzikiem, Bolesawem Wjcikiem i Janem

    Antoszewskim zorganizowalimy gminny komitet rewolucyjny. Nie wiedzielimy, co mamy robi, wic

    niewiele te moglimy zdziaa. Zwoywalimy jedynie wiece i zebrania chopw. W majtku

    Epsztejna w Pilaszkowicach przeprowadzilimy kopanie ziemniakw, mock i siew zboa.

    Ale niedugo przysza wiadomo, e granica z Niemcami zostaje przesunita na lini Bugu, wobec

    tego Pilaszkowice znajd si pod niemieck okupacj. Nie namylajc si wiele, wyruszylimy z grup

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    21/210

    ludzi za Bug. Po wielu tarapatach i bkaniu si po rnych miastach zatrzymaem si na duej w

    Maniewiczach, maym woyskim miasteczku oddalonym na wschd od Kowla o 63 km. Tu znalazem

    zatrudnienie w fabryce parkietu, pracujc na stanowisku lusarza precyzyjnego.

    W marcu 1941 roku zostaem skierowany do pracy w Kowlu, i tu zastaa mnie wojna.

    Gdzie miaem teraz pj? Na wschd, do Maniewicz, czy te na zachd, do Pilaszkowic? - to byozasadnicze pytanie, na ktre dugo nie umiaem sobie odpowiedzie.

    Dopiero rano wykrystalizowaa si decyzja. Wracam do Maniewicz. Przemawiao za tym wiele

    argumentw. Maniewicze byy oddalone od wikszych miast o kilkadziesit kilometrw, wic

    mogem liczy na to, e Niemcy, przynajmniej w pierwszym okresie, nie ulokuj tam swego gestapo

    oraz innych urzdw. W Maniewiczach oprcz fabryki parkietu, ktra naleaa przed wojn do

    pewnego Belga, oraz dwch niewielkich tartakw nie byo adnych wikszych zakadw. Ludzie

    zajmowali si w wikszoci rolnictwem, czciowo za pracowali przy wyrbie lasw i w tartakach.

    Wrd mieszkacw zdecydowan wikszo stanowili ydzi, reszta to Polacy i Ukraicy - razem

    okoo czterech tysicy ludzi.

    Podczas mojego pobytu w tym miasteczku zaprzyjaniem si z niektrymi ludmi i spodziewaem si,

    e w razie jakiego niebezpieczestwa pomog mi. Kiedy pracowaem w fabryce parkietu,

    mieszkaem i stoowaem si u niejakiej Kuakowskiej. Bya to zacna kobieta, ktra utrzymywaa si

    z tego, e chodzia do ludzi na posugi. Razem z ni mieszkaa jej moda i adna crka Adela oraz syn

    Stefan. Adela liczya szesnacie lat, miaa wspaniae czarne oczy i podkochiwaa si we mnie, co nie

    pozostawao bez wzajemnoci.

    Ze wzgldu na trudne warunki mieszkaniowe -jedna izba, spaem na strychu na somie. Mimo tych

    prymitywnych warunkw byo mi i tak dobrze. Nie miaem zreszt wielkich wymaga. Teraz chciaem

    tam wanie wrci. Wiedziaem, e u tych poczciwych ludzi znajd przynajmniej tymczasowe

    schronienie, a pniej co si ju obmyli.

    Skoro wit wybraem si w drog,pozostawiajc w Kowlu swych przyjaci - Gabrysia i Gryczmana.

    Z przykroci egnaem si z nimi. Chocia pochodzilimy z rnych stron, czya nas przyja

    zrodzona ze wsplnej niedoli, bylimy tuaczami, ktrych losy wojny rzuciy w jedno miejsce.

    *

    Kuakowska, jak przypuszczaem, przyja mnie chtnie do siebie. Poniewa przez pierwsze kilka dni

    musiaem by na jej utrzymaniu, ofiarowaem jej swj koc. Sdziem, ewkrtce fabryka parkietu

    zostanie znw uruchomiona i e znajd tam zatrudnienie. Ale moje rachuby okazay si faszywe.

    Zniszczonym zakadem nikt si nie interesowa. Tartaki rwnie stay nieczynne. Ludzie krcili si

    w poszukiwaniu jakiego zajcia. Gd zacz zaglda do wielu domw. Take u Kuakowskiej ju po

    pierwszym tygodniu zabrakochleba. Na dodatek krowa, ktr kupia sobie ubiegego roku, miaa si

    niedugo ocieli i nie dawaa ju mleka. Nie wypadao mi wic ywi si z nimi z jednej miski,

    powiedziaem gospodyni, e bd sobie sam radzi. atwiej oczywicie byo to powiedzie, ni

    zrealizowa w praktyce.

    Nie mierdziaem przecie groszem. Nie miaem te nic do sprzedania ani adnej nadziei na zarobek.

    Spraw utrudnia jeszcze fakt, e w tym pocztkowym okresie wci siedziaem waciwie na swoim

    strychu, nie wychodzc niemal na ulic. W Maniewiczach powstay wadze, tzw. Rejonowa Uprawa,

    do ktrych weszli gwnie miejscowi faszyci i inni szubrawcy. Powstaa te policja faszystowska,

    ktra dokonaa ju wielu aresztowa wrd komunistw.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    22/210

    Skoro jednak zrezygnowaem z dotychczasowego wiktu, musiaem wjaki sposb znale co do

    jedzenia. W ssiedztwie domu Kuakowskiej by wielki ogrd, nalecy do byego oficera carskiej

    armii kapitana Paruckiego. W czasie dnia patrzyem przez okienko na strychu na grzdy wspaniaych

    czerwonych pomidorw, a noc braem koszyk i wypuszczaem si do ogrodu...

    Pomidory smakoway mi bardzo, ale nie zaspokajay cakowicie godu. Baem si mimo to wychodzi z domu ijedynie dziki Adeli, ktra przynosia mi czasami troch zupy, mogem przetrzyma pierwszy

    miesic. Zmizerniaem w tym okresie bardzo i osabem.

    Dziewczyna staraa si o mnie, jak umiaa. Otrzymaem od niej mnstwo najprzerniejszych ksiek,

    gwnie tzw. brukowych kryminaw, i czytajc je uporczywie, zabijaem czas.

    Czasami odwiedzali mnie w mojej kwaterzeprzyjaciele, mieszkacy Maniewicz, Adam Rudnicki i

    Jzef Tokarski. Uzyskiwane od nich wiadomoci o wypadkach na froncie wprowadzay mnie w coraz

    gorszy nastrj. Niemcypchali si wci w gb Zwizku Radzieckiego. Nadzieja na szybk zmian

    sytuacji zmniejszya si do minimum.

    Wreszcie miaem ju do takiego ycia. Nie chciaem wiecznie siedzie na strychu. Postanowiem corobi. Pjd do Rejonowej Uprawy i poprosz o prac.

    Przewodniczcy Rejonowej Uprawy - byy petlurowiec Iwanenko, podajcy si za pukownika, za

    czasw Polski przed wrzeniowej, by diakiem w miejscowej cerkwi. Kulawy i lepy na jedno oko

    Iwanenko by zacietrzewionym faszyst i karierowiczem. Nie zwaajc na to udaem si prosto do

    niego.

    - Co chciaby robi? - spyta lustrujc mnie od stp do gw.

    - Mog robi, co kaecie - odparem.

    - To mi si podobasz. Jeste w sam raz. Wysoki, barczysty. Mam dla ciebie robot. Wstpisz dopolicji...

    Zimny pot obla mi plecy.

    - Bardzo dzikuj za zaufanie, ale...

    - No, co za ale? Przyjmujesz czy nie? Dostaniesz mundur, wyywienie ijeszcze troch pienidzy.

    Bdziesz mg awansowa.

    - Niestety, przykro mi, ale moja religia nie pozwala mi tego robi... - rzekem, wpadajc na doskonay

    koncept.

    - Jaka tam znowu religia? Pluj na religi, kiedy trzeba y.

    - Jestem wiadkiem Jehowy...

    - Gupiec! - orzek Iwanenko nastroszywszy brwi. - A wic trudno, u mnie roboty nie dostaniesz.

    Moesz si wynie.

    Ruszyem zgnbiony w stron drzwi. Zatrzyma mnie jego gos:

    - Gdyby by drukarzem, to moe by si co jeszcze zrobio...

    Przez moment namylaem si i nagle, nie wiem sam dlaczego, przyszo mi do gowy, eby skama.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    23/210

    - Znam si troch na tym. Kiedy byem w Warszawie przed wojn, przez kilka lat robiem w prasie -

    rzekem.

    - Ot, wanie. Widzicie go, jaki moojec! Do policji nie pjdzie, a drukowa umie - Iwanenko znw si

    rozpogodzi. - Ano, niech ju bdzie, poprowadzisz nasz drukarni. Potrzeba mi duo drukw... Nie

    myl, e to taka drukarnia, jak w Warszawie. Zreszt zobaczysz zaraz sam - to powiedziawszyIwanenko nasun czapk na oczy i wyszed ze mn na ulic.

    Drukarnia miecia si naprzeciwko Rejonowej Uprawy i wystarczyo tylko przej na drug stron

    ulicy, by si tam znale. Z bijcym sercem wszedem za Iwanenk do niewielkiego pokoju, gdzie staa

    paska maszyna drukarska na rczn korb z 1908 r. i dwie mae pedawki.

    Gdy wchodziem do drukarni, draem w obawie, e ten stary kuternoga zechce mnie od razu

    przeegzaminowa ze znajomoci trudnego bd co bd fachu drukarskiego, o ktrym w gruncie

    rzeczy nie miaem najmniejszego pojcia. Na moje szczcie wszystkie trzy maszyny znajdoway si

    w proszku, rozebrane na czci.

    - Widzisz, bolszewicy chcieli zabra te maszyny - mwi Iwanenko. - Ale chwaa Bogu nie zdyli.Udao im si tylko rozebra je na czci. Jeli bdziesz potrzebowa lusarza, eby to zoy, to

    powiedz - rzek patrzc mi w oczy.

    - Myl, e dam sobie rad -- odparem - chyba eby co brakowao.

    Wierzyem, e potrafi dopasowa kad cz i stworzy z nich cao. Te sprawy nie byy mi obce.

    Pracujc w swoim zawodzie jako lusarz precyzyjny, nieraz musiaem samodzielnie skada i rozbiera

    do skomplikowane maszynerie.

    - Moesz od dzi zabra si do roboty. Ile dni potrzebujesz, eby to zoy?

    - Jeeli nic nie brakuje, zrobi to za trzy, cztery dni - oznajmiem.

    Na pierwszy rzut oka oceniem, e zoenie maszyn nie wymaga wicej ni jednego dnia czasu, ale

    wolaem zarezerwowa sobie te trzy dni dla oglnego zapoznania si z prac.

    - No to zostae przyjty - owiadczy. - Jak skoczysz, przyjd do mnie. Masz tu klucze. W drugim

    pokoju jest magazyn papieru, farba i czcionki... A tam bdziesz mia swoj kwater - wskaza

    w korytarzu inny pokj. - Jak bdziesz co potrzebowa, przychod. - Iwanenko zamkn za sob

    drzwi.

    Zostaem sam ze swoimi maszynami. Znalazem kilka kluczy francuskich, rubokrtw i innych

    narzdzi i z miejsca wziem si do zoenia jednej pedawki.

    Po trzech godzinach maszyna bya gotowa. Zaczem manipulowa przy niej, eby si przekona, jak

    ona dziaa. Znalazem w ssiednim pokoju kaszty z czcionkami i prbowaem zoy kilka zda. Kiedy

    zdawao mi si, e wreszcie zrobiem to dobrze, nie wiedziaem, co naley uczyni, by czcionki

    trzymay si razem.

    I tak przeszo mi cae popoudnie. Byem coraz bardziej przygnbiony. Kiedy tak siedziaem samotnie

    nad kaszt i medytowaem, dobiega mnie zza cienkiej ciany korytarza rozmowa jakich kobiet. Stay

    pod drzwiami drukarni.

    - Tam kto musi by - powiedziaa jedna z nich.

    - Wydawao ci si.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    24/210

    - Wyranie syszaam jakie stuki i chrobotanie.

    W kocu kto ostronie uchyli drzwi. Rozleg si gos:

    - Jest tam kto?

    Przede mn stay dwie kobiety. Podszedem do nich i powiedziaem, e otrzymaem robotw drukarni i musz poskada maszyny.

    - Pan jest drukarzem? - spytaa starsza, sympatycznie wygldajca niewiasta. Od razu poznaem, e s

    to Polki. - Mieszkamy tu. Jestemy, jakby to powiedzie, gospodyniami tego domu -- mwia dalej ta

    sama kobieta.

    Nie wiedziaem, co mam im odpowiedzie. Gdybym je zna, wyjanibym im ca histori.

    - Mam wykonywa zamwienia dla Rejonowej Uprawy - odparem wymijajco.

    - Pan pochodzi z centralnej Polski - rzeka druga niewiasta. - Od razu to spostrzegam po akcencie. Czy

    mona wiedzie skd?

    - Nazywam si Sobiesiak i pochodz z Warszawy.

    Kobiety robiy wraenie zadowolonych z poznania mnie.

    Obydwie kiedy mieszkay w centralnej Polsce. Byy to panie: Piotrowska ijej siostra Warmiska, obie

    bardzo inteligentne osoby. Pani Piotrowska poprosia mnie nawet na obiad. Skorzystaem chtnie

    z zaproszenia, tym bardziej, e odczuwaem wielki gd.

    Te dwie starsze ju kobiety okazyway mi wiele uprzejmoci. Zasypyway mnie pytaniami,

    dotyczcymi gwnie Warszawy. Wobec tego i nie byem tam od dobrych kilku lat, nie na kade

    pytanie mogem odpowiedzie. W kocu tak mnie ujy swoj serdecznoci, e przyznaem im si dotego, i nie mam pojcia o pracy drukarskiej. Kobiety zmartwiy si tym.

    - Iwanenko jest mciwy i pody - rzeka pani Warmiska, dobijajc mnie tym zupenie.

    Pani Piotrowska mylaa nad czym uporczywie w kocu owiadczya:

    - To pan tak ani be, ani me?

    - Ani be, ani me - powtrzyem zani.

    - A moe bypan tak sprbowa. To nie jest bardzo trudne - rzekazachcajco.

    - Kiedy ju prbowaem. Nie wychodzi.

    -- Prosz i za mn.Cokolwiek znam si na drukarstwie.

    I oto sta si prawdziwy cud. Pani Piotrowska okazaa mi tyle cierpliwoci, e w cigu trzech dni

    poznaem mniej wicej podstawowe tajniki druku.

    W tym okresie Iwanenko nie zachodzi ani razu do drukarni. Czwartego dniaposzedem sam do niego

    i powiedziaem.

    - Wszystko gotowe. Moemy zaczyna!

    Jeszcze tego samego popoudnia otrzymaem polecenie wykonania pierwszej partii drukw. Byy to

    jakie kwestionariusze i kwity. Iwanenko kaza mnie zaprowiantowa w stowce dla urzdnikwi policji. Przyznano mi te niewielkie przydziay chleba, kaszy, mki i tuszczu.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    25/210

    Od tej pory moja sytuacja znacznie si poprawia. Rozumiaem, e dla Iwanenki kwestia uruchomienia

    drukarni bya rzecz najwaniejsz, bo jake mg rzdzi, wydawa polecenia i zarzdzenia, skoro nie

    mia adnych drukw. Nic te dziwnego, e ten niewtpliwie zy czowiek, ktry szczeglnie

    w pniejszym okresie wykaza si swoj krwioerczoci, ceni moj prac.

    Pierwsze druki zostay wykonane przy wydatnej pomocy pa Piotrowskiej i Warmiskiej.Iwanenko wyranie si ucieszy.

    - Ano, to z ciebie moojec - pochwali robot.-Teraz zrobisz dla mnie wizytwk na drzwi biura i drug

    do mieszkania.

    Rzecz oczywista, e od tej pory ju mogem sobie pozwoli na miae poruszanie si po miecie. Od

    Iwanenki otrzymaem dokument, e jestem pracownikiem Rejonowej Uprawy. Odwiedzaem wic

    swych przyjaci. U Kowalika, mieszkajcego w pobliu, ktry by moim bliskim znajomym, poznaem

    Janka Wojtowicza. Janek by komunist. Pochodzi z Koskowoli z powiatu puawskiego. By starszy

    ode mnie o kilka lat. Ktrego dnia powiedziaem Iwanence, e trudno mi jest poradzi sobie samemu

    z robot, podsun mi myl, ebym kogo poszuka. Tego kogo ju od dawna miaem upatrzonego -by nim Janek Wojtowicz. Zaczlimy pracowa wsplnie.

    Kiedy Janek przynis odezw wjzyku polskim, podpisan przez Wand Wasilewsk. Odezwa ta -

    kolportowana w caej okolicy - mwia o zawarciu ukadu midzy rzdami Sikorskiego i Zwizku

    Radzieckiego.

    Ten fakt podnis mnie nieco na duchu i zagrza do czynu. Decydujc si na prac w drukarni miaem

    swoje ukryte cele, ktre pragnem za wszelk cen zrealizowa. Pocztkowo jednak nie mogem

    dziaa. Trzeba byo zaczeka na dogodniejszy moment, a zyskam wicej zaufania w oczach

    przewodniczcego Rejonowej Uprawy. Ale ju na pocztku wrzenia, po naradzie z Jankiem

    Wojtowiczem, postanowilimy wyda w naszej drukarni odezw antyniemieck. Zewszd dochodziynas wieci o mordach popenianych na ludnoci polskiej, ydowskiej i ukraiskiej. Niemcy starali si

    te zwerbowa do wsppracy rnych ludzi. Chodzio nam o demaskowanie wroga w oczach opinii

    spoecznej.

    Tre naszej ulotki, wydanej w nakadzie ponad stu egzemplarzy, bya nastpujca:

    Obywatele. miertelny wrg narodw sowiaskich okupuje kraj. Gosi hasa wyzwolenia nas

    spod jarzma sowieckiego. Wyzwala nas kul i godem. Hitlerowcy morduj tysice naszych

    ludzi. Lecz to wszystko nie potrwa dugo. Armia Czerwona zadaje wrogowi cikie straty.

    Nadejdzie dzie wyzwolenia. Nie dajcie si wciga do podej suby dla faszystw. Uchylajcie

    si od wszelkiej pomocy najedcy.

    Paczki wydrukowanych ulotek wynielimy wraz z Jankiem na strych do Kuakowskich. Tam

    rozdzielilimy je, i kilku wtajemniczonych ludzi otrzymao zadanie rozkolportowania ich z dala od

    Maniewicz. Do akcji tej zwerbowalimy Kowalika, Zygmunta Lasot, Tokarskiego, Ferdynanda

    Kozowskiego. Na wszystkich tych ludziach mogem polega. Znaem ich jeszcze z czasw mojego

    pierwszego pobytu w Maniewiczach i pracy w fabryce parkietu.

    Akcja posza jak z patka. Niemcy w Kowlu wciekali si, kiedy ujrzeli pojedyncze egzemplarze ulotek

    rozwieszone na parkanach.

    Kowalik mia radio skonstruowane wasnym sposobem. Schodzilimy si do niego na rozmowy

    i suchanie audycji. Kowalik ywi w zwizku z tym pewne obawy, obarczony by liczn rodzin i niechcia si zbytnio naraa. Wrd policjantw mia kilku wrogw. Obawia si, e mog wpa

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    26/210

    niespodziewanie i zrobi rewizj. Chcia wic zniszczy aparat. Zaproponowaem, eby mi go sprzeda.

    Wprawdzie nie miaem jeszcze pienidzy, ale poprzedniego dnia umwiem si ze znajomym

    rzenikiem, ktry chcia kupi ode mnie 50 kg papieru. Za papier obieca mi zapaci tysic rubli.

    W swoim magazynie drukarskim miaem ponad 4 tony papieru, a zaleao mi na tym, eby go byo jak

    najmniej. Zreszt radio byo obecnie dla mnie rzecz tak cenn, e dabym za nie wszystko.

    Kowalik zgodzi si i ktrego dnia przeniosem aparat na strych do Kuakowskich.

    Co prawda mieszkaem teraz obok drukarni, gdzie zwykle spaem razem z Wojtowiczem, lecz dwa lub

    trzy razy w tygodniu umawialimy si na spotkania na strychu, gdzie suchalimy komunikatw

    z frontu podawanych przez Moskw i Londyn. To miejsce byo bardzo dogodne, bowiem dom

    Kuakowskich sta na uboczu i z gry wida byo kady ruch na ulicy. Skrytk na radio urzdzilimy

    w kominie.

    20 wrzenia przyjechao do Maniewicz kilka autobusw z gestapo i po duszej naradzie oficerw

    niemieckich z Iwanenko rozkazano wszystkim mczyznom, ydom, zebra si na rynku

    i owiadczono im, e otrzymaj prac z dala od Maniewicz. W ten sposb wywieziono 370 ludzi.

    Niebawem niedaleko Maniewicz rozlegy si strzay.

    Trwao to do pnego wieczora. Przeczuwalimy, co to oznacza, lecz dopiero z nadejciem witu

    dowiedzielimy si od naocznych wiadkw o tym, e wszyscy ludzie zabrani przez Niemcw zostali

    bestialsko wymordowani w pobliskim lesie. Jedynie kilku osobom udao si szczliwie zbiec. Lecz i ci

    niedugo cieszyli si swoim ocaleniem. Po odjedzie Niemcw Iwanenko ze sw band wyszukiwali

    zbiegych i sami ich mordowali. Od tej pory zaczo si systematyczne nkanie rodzin ydowskich.

    Bardzo gboko przeywalimy te wypadki z Jankiem Wojtowiczem. Po raz pierwszy w yciu

    spotkaem si z takim zezwierzceniem. Kiedy po pewnym czasie Iwanenko zaszed do drukarni, nie

    wytrzymaem i wygarnem mu, co o tym wszystkim myl.

    - Ty sobacze nasienie - warkn. - Czy ty wiesz, e wszystkich ydw, Lachw i Moskali wyrniemy

    bezlitonie i wsplnie z Niemcami zbudujemy tu samostijn i woln Ukrain. Ty te zginiesz,

    przeklty... - rzekszy to trzasn drzwiami i od tego czasu dugo nie pojawia si w drukarni.

    Ktrego dnia, gdy szedem pnym wieczorem do Kuakowskich, spotkaem na swej drodze

    kilkunastoletniego wyrostka.

    - Diadia, skay, gdie pakupit chleb - spyta chopiec.

    Popatrzyem na niego zdziwiony. O tej porze w Maniewiczach wszystkie sklepy byy zamknite.

    Zreszt chleb sprzedawano wycznie na kartki. Poza tym zezocio mnie, e taki smarkacz krci sio tak pnej porze po ulicy i niepotrzebnie naraa si policjantom.

    - Zmykaj szybko do domu. - ofuknem go ostro, lecz chopiec nie zareagowa na to.

    - Diadia, skay, gdie pakupit chleb? Ja ue try dnia nie kusza - powtrzy z prob w gosie.

    Wiedziaem, co znaczygd, i wspczuem mu, ale c mogem na to poradzi.

    - A gdzie ty mieszkasz? Jutro rano przynios ci chleba - powiedziaem.

    - U mienia niet doma - odpar.

    - No, a skd jeste?

    - Z Kijowa.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    27/210

    - Masz gdzie spa?

    - Niet.

    W takiej sytuacji musiaem zrezygnowa z pjcia do Kuakowskich i zabra malca ze sob do swojego

    mieszkania. Chopiec mia na imi Kola. By okropnie oberwany i wymizerowany. Kiedy ju umyem

    go, nakarmiem i pooyem do ka, opowiedzia mi swoj histori.

    Mieszka wraz z rodzicami w Kijowie, gdzie uczszcza do technikum. Kiedy wybucha wojna, ojciec

    poszed na front. Dom, w ktrym mieszka, zosta rozbity podczas niemieckiego bombardowania.

    Matka zgina. Kilka dni z rzdu siedzia na gruzach domu i paka... pniej chodzi po ulicach, a pad

    z wyczerpania.

    Zaopiekowaa si nim pewna staruszka, ale to nie trwao dugo. Postanowi odnale swego wujka,

    ktry mieszka niedaleko Maniewicz we wsi Hulewicze nad Stochodem. W kocu wrzenia wyruszy

    w drog. eby nie zbdzi, maszerowa wzdu toru kolejowego. ywi si tym, co znalaz na polu,

    czasem uprosi gdzie kromk chleba. W cigu niespena dwch tygodni pokona on przestrze okoo

    350 kilometrw.

    Swoj opowie zakoczy wspomnieniami o ojcu, ktrego bardzo kocha. Zasypiajc ju, powiedzia

    niemal szeptem:

    - Diadia, spj piesniu.

    I wtedy zanuciem ukraisk piosenk Diwczyno houbko.

    Rano odprowadziem go na drog. Umwiem si z pewnym chopem, e dowiezie Kol do Hulewicz.

    Tak rozstaem si z tym biednym radzieckim chopcem, ktregonieszczcie bolenie wryo mi si

    w serce.

    Pod koniec padziernika Niemcy wydali odezw do miejscowej ludnoci, chwalc si w niej, e w puch

    rozbili Armi Czerwon, a nieliczne pozostae bandyzlikwiduj z nadejciem wiosny.

    Zorganizowan obron utrzymywaa rzekomo tylko Moskwa i Leningrad, lecz wedug ich

    owiadczenia dni tych miast byy ju policzone.

    Z komunikatw, ktre nadawao radio Moskwa i Londyn, wynikao, e Armia Czerwona stawia

    Niemcom zdecydowany opr i e dotychczasowe ich sukcesy przemieni si wkrtce w zupen

    klsk.

    *

    Gdzie na pocztku listopada 1941 r. wszed do drukarni komendant rejonowy policji faszystowskiej,

    Slipczuk. Towarzyszyo mu czterech policjantw. Slipczuk zasalutowa i oznajmi:

    - W imieniu prawa Rzeszy Niemieckiej aresztujemy Jzefa Sobiesiaka i Jana Wojtowicza.

    - Za co, panie komendancie? - rzuciem popiesznie. - Przecie nic zego nie zrobilimy.

    - Dowiecie si pniej, a teraz zbierajcie si.

    Narzuciem na siebie kurtk i wyszedem z Jankiem nadwr. Komendant szed przodem, policjanci za

    nami.

    Slipczuk kaza nas zamkn w areszcie, ktry znajdowa si w piwnicy pod posterunkiem policji.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    28/210

    Przez kilka godzin siedzielimy w wilgotnej norze zjednym malekim, mocno okratowanym

    okienkiem i trzsc si z zimna gowilimy si, jaki moe by powd naszego aresztowania. Nie

    powiedziano nam nic, moglimy wic tylko przypuszcza, e chodzi o ulotki, wydrukowane przez nas

    dwa miesice temu. Postanowilimy, e w adnym wypadku nie przyznamy si do niczego.

    Rozumielimy dobrze, egdyby sprawa si wydaa, gestapo zemcioby si nie tylko na nas, lecz

    rwnie na wszystkich, ktrzy pomagali nam kolportowa nakad.

    Z nadejciem mroku zjawili si dwaj policjanci. Poprowadzili nas do Slipczuka. Siedzia za biurkiem

    i ironicznie si umiecha. Wiedziaem, e do 1939 roku Slipczuk by nauczycielem w polskiej szkole.

    Teraz, patrzc na jego przystojn i inteligentn twarz oraz siln, zgrabn sylwetk, nienawidziem go

    z caych si.

    Komendant milcza dugo, pniej otworzy szuflad i wycign z niej egzemplarz naszej ulotki.

    Sprawa bya jasna. Slipczuk trzyma przez chwil arkusz papieru tu przed moimi oczyma, pragnc

    zapewne wyczyta z mojej twarzy oznaki przeraenia, ale ja patrzyem na ulotk obojtnie, jak

    gdybym widzia j po raz pierwszy w yciu.

    - Poznajesz to? - spyta wreszcie. - Niezy z: ciebie fachowiec. Ale i my nie duraki.

    - Nic nie rozumiem - usiowaem okaza zdziwienie.

    - Nie strugaj wariata. Od dawna wiemy o twoich sztuczkach... A kto podburza ludzi? A kto szerzy

    wrog propagand? Mwisz, e to nie ty robie ulotki, a czy wiesz, e w caym dystrykcie nie ma

    zielonej farby drukarskiej? Tylko ty j miae i to ci od razu zdradzio. A zreszt wcale mi nie zaley,

    eby tai, kto ci wyda. Znasz przecie Kmiecia i Kmina... A moe zapomniae ju, e byli na

    zebraniu? To twoi rodacy... prawda? Za takie sprawki czeka kula w eb. Ty nie chciae przyj do nas,

    ale oni chtnie przyszli.

    Spuciem gow i milczaem. Tak, teraz dokadnie przypomniaem sobie tamto zebranie. W niedziel,zaraz po mszy, zebrali si u Kuakowskich moi przyjaciele, przyszed Kowalik, Lasota, Rudnicki,

    Wojtowicz, Waloszek. Przekazywaem wanie zebranym wiee informacje, podane przez radiostacj

    moskiewsk, kiedy do izby wesza crka Waloszka, Irka, a tuza ni dwaj modzi chopcy - Kmie i

    Kmin.

    Pierwszy by synem byego komendanta policji polskiej w Maniewiczach, drugi - wychowankiem

    waciciela tartaku, Starzyskiego.

    Przestaem na chwil mwi, gdy nie znaem bliej tych ludzi, lecz stary Waloszek kiwn mi gow

    na znak, e to swoi, wic mwiem dalej. Skd mogem wiedzie, e s zdrajcami?

    Mimo e rozumiaem, i nie zdoamy si ju niczym wykrci, nie chciaem si przyzna do winy.

    - Nic nie wiem o tym. To s kamstwa. O ulotkach te nic nie wiem... Kady moe mie zielon farb...

    - twierdziem z uporem.

    - Odprowadzi ich! - rozkaza Slipczuk.

    Wrcilimy do stchej i zimnej piwnicy, mylc z niepokojem o swojej sytuacji.

    Tymczasem nad naszymi gowami, gdzie mieci si gabinet subowy Slipczuka, rozpocza si jaka

    wesoa uczta. Raz po raz dobiegay stamtd piewy i miechy.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    29/210

    Mona by byo wykorzysta okazj i sprbowa ucieczki, gdyby nie to, e piwnica miecia si

    wewntrz budynku i otoczona bya z trzech stron innymi piwnicami. Od ulicy dzieli nas chyba

    pmetrowy mur, a my nie mielimy adnego twardego narzdzia, by wybi w nim otwr.

    Obmacywalimy dokadnie ciany, podog i sufit, szukajc gorczkowo jakiego haka lub gwodzia.

    Jaka bya nasza rado, gdy Janek znalaz kilkucalowy gruby gwd, doskonale nadajcy si do tegocelu. Zacza si mudna praca skrobania twardego cementu. Na szczcie wesoa zabawa na grze

    nie ustawaa, wic z zapaem oddawalimy si naszemu zajciu, zmieniajc si co kilka minut.

    Niebawem popuchy mi palce u rk, Janek rwnie by ju bardzo zmczony. Policjanci te wyczerpali

    ju wida swoj energi, bo ucichli. Przerwalimy wic prac i zaczlimy nasuchiwa. Mielimy

    nadziej, e po takiej hulance cay posterunek zapadnie w bogi sen.

    Niestety, cisza nie trwaa zbyt dugo, usyszelimy kroki policjantw schodzcych do piwnicy.

    Zgrzytny zamki zasuwy i w blasku wiata latarek zobaczylimy dwch uzbrojonych ludzi. Stanlimy

    przy cianie, aby zasoni wyrw w murze.

    - Ej, ty, Sobiesiak. Chod z nami, troszk si pobawimy... - usyszaem ochrypy gos jednegoz policjantw.

    Milczaem.

    - No chod tu, bandyto. He bd na ciebie czeka? - zrobi krok w moj stron.

    Staem jak skamieniay, zacisnwszy pici. Wreszcie wybuchnem:

    - Jeli mnie ruszysz, udusz!

    - Zostaw to polskie cierwo - powiedzia drugi policjant, odcigajc swego towarzysza. - I tak ju jutro

    zdechnie w gestapo.

    - Jeszcze mnie popamitasz! - pogrozi ten pierwszy, lecz pojem ju, e przelkli si moich sw

    i zrezygnowali z zabawy, gdy zaraz wycofali si na korytarz, zamykajc z trzaskiem drzwi.

    Znw musielimy czeka bezczynnie; na grze wci rozlegay si jakie podniecone rozmowy -

    policjanci, wbrew naszym przewidywaniom, czuwali. Nie mogc si doczeka zupenej ciszy,

    zaczlimy kontynuowa rozpoczt prac. Tym razem bylimy bardziej ostroni.

    Policjant wygada si nieopatrznie, e ju jutro zostaniemy przekazani w rce gestapo. A wic jedyn

    nasz nadziej bya ucieczka z tej przekltej nory. Tak bardzo pragnem, by ta noc trwaa jak

    najduej.

    Wreszcie pierwsza cega poruszya si pod moimi rkami. Odetchnem z ulg, lecz w tej samej chwili

    usyszaem kroki na schodach. Kto skrada si ku naszym drzwiom. Pniej nastaa cisza.

    Nie ulegao wtpliwoci, e ten ktopodsuchiwa pod drzwiami. Potem poszed na gr, lecz zaraz

    wrci i przynis ze sob krzeso. Zrozumielimy, e otrzyma zadanie pilnowania nas. Teraz nie

    moglimy ju sobie pozwoli na dalsze stukanie w cian... W ten sposb przekrelono nasz nadziej

    ucieczki z piwnicy.

    Usnlimy ju nad samym ranem, zmczeni i zamani na duchu.

    *

    O wicie wycignito nas z piwnicy. Na dworze leaa biaa pierzyna niegu. Przed posterunkiem stay

    trzy podwody. Byy to chopskie sanie zaprzone w marne szkapiny.

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    30/210

    Nie wiem, kto powiadomi pani Piotrowsk, Warmisk i Adel o tym, e tego dnia zostaniemy

    przewiezieni do gestapo w Kowlu, w kadym razie wszystkie trzy przyszy na posterunek policji, aby

    nas poegna i wrczy nam na drog jedzenie. Adela przyniosa mi koc, ktry kiedy oddaem za

    wyywienie jej matce. Pomylaem o swojej matce, ktra nie majc od duszego czasu znaku ycia

    ode mnie zapewne nieraz opakiwaa mj los, i co cisno mnie za gardo...

    Po dwch godzinach stania na dworze rozdzielono nas z Jankiem. Ja jechaem na pierwszych saniach,

    pod ochron dwch policjantw, Janek Wojtowicz na drugich, rwnie w otoczeniu dwch faszystw,

    a w trzecich rozsiedli si dwaj konwojenci. Ca grup dowodzi komendant posterunku policji w

    Powrsku - Sykuta.

    Konie pocztkowo do rano cigny sanie. Jeden z eskortujcych mnie policjantw wyglda do

    poczciwie. Sprbowaem go zagadn.

    - Dokd nas wieziecie? - spytaem, pragnc upewni si w tym, co wczoraj usyszaem.

    - Nic ci nie powiedzieli? - zdziwi si.

    - Nic.

    - Na wesele do swojej narzeczonej - wtrci dowcipnie drugi policjant.

    - Daj spokj! - zgasi go pierwszy. Po czym rzek: - Komendant nie pozwoli z wami mwi. Jestecie

    bandytami.

    - Jaki ja bandyta? - spytaem. - Nic nie jestem winien.

    - Dobry z ciebie ptaszek - odpar ten drugi. - W sam raz do klatki.

    - Mwi prawd!

    - Bdziesz si tumaczy w gestapo. Powiedz mu, Stepan, niech wie, e ju niedugo bdzie gryz

    ziemi.

    Zachcony sowami kolegi, Stepan owiadczy, e odwo nas do Kowla, a poniewa most kolejowy

    na Stochodzie jest zerwany, jedziemy saniami do Powrska, skd dalsz drog mamy odby

    pocigiem.

    Pozy skrzypiay mocno, gdy nie ubity jeszcze nieg odsania go ziemi, nic te dziwnego, e sabe

    konie szybko wyczerpay swoj energi i szy teraz noga za nog. Rozmylaem uporczywie, w jaki

    sposb da drapaka. Nie miaem najmniejszej ochoty dosta si w apy Niemcw. Jeeli nie zmieni

    podwd, to konie mog dobrn do Powrska dopiero pnym wieczorem, obliczaem. Odlego,

    jak mielimy do pokonania, wynosia 30 kilometrw. Jadc z szybkoci okoo 5 kilometrw na

    godzin moglimy dobi do celu za jakie sze godzin, a wic gdzie okoo czwartej. O tej porze

    robio si ju ciemno.

    Waciwie nie miaem nic do stracenia. Ryzykujc ucieczk mogem ocali ycie. Spraw komplikowa

    tylko fakt, e nie porozumiaem si z Jankiem, a przecie nie mogem go w tej trudnej sytuacji

    pozostawi swojemu losowi. Biorc pod uwag wszystkie ewentualnoci, doszedem do wniosku, e

    jeli sprbuj ucieczki, to policjanci na pewno rzuc si za mn w pocig i wtedy Janek, korzystajc

    z chwilowego zamieszania, bdzie mg rwnie zbiec. A wic naleao zaryzykowa.

    Byo ju dobrze po poudniu, gdy z daleka ukazay si zabudowania jakiej wsi. Konie silnie chrapay,

    a para caymi kbami walia z ich spoconych grzbietw. Sanie posuway si do przodu w wim

  • 7/27/2019 Sobiesiak, Jzef & Jegorow, Ryszard - Ziemia ponie 1966 (zorg)

    31/210

    tempie, co doskonale sprzyjao memu zamiarowi. Na nic si nie zdaway przeklestwa Sykuty ani

    walenie koni batem, szy jak po roztopionej smole.

    W pewnym momencie zobaczyem w pobliu sa sylwetk chopca w watowanych spodniach

    i barankowej czapce. Szed za saniami i nie odrywa ode mnie oczu. Wreszcie podsun si zupenie

    blisko i spyta.- Diadia, kuda jediesz?

    Drgnem na dwik jego gosu, to by Kola.

    - Jad do gestapo - odparem. - Ale to nie twoja rzecz.

    - Paszo won ty sobaka! - krzykn na niego jeden z policjantw.

    Odskoczy i szybko popdzi do przodu, sporo nas wyprzedzajc. Dopiero teraz uwiadomiem sobie,

    e wie, ktra znajdowaa si przed nami, nazywa si Hulewicze i e tam wanie mieszka jego wujek.

    Przy pierwszych zabudowaniach nasze konie wpary si nogami w ziemi i nie chciay dalej cign.Prawd mwic lepiej byoby jecha po tym maym nie utartym niegu zwykymi furmankami ni

    saniami. Wiedziaem ju, e bez zmiany podwd nie zajedziemy tego wieczora do Powrska.

    Wonicom udao si wprawdzie zmusi zwierzta, by przeszy przez ca wie, ale przy ostatniej

    chaupie poczciwe chopskie szkapiny, jak gdyby wyczuwajc nasz sytuacj, znowu odmwiy

    posuszestwa.

    Policjanci kazali nam zej z sa, uczynili to rwnie sami. Chopi na rozkaz Sykuty okadali nahajkami

    konie, a nam tymczasem pozwolono dla rozgrzewki zabija rkami. aowaem teraz, e jest jeszcze

    tak widno, bo to miejsce doskonale nadawao si na ucieczk. W pobliu cign si pas lasw, gdzie

    mona by znale schronienie przed pocigiem.

    Niespodziewanie dla nikogo z chaty wysun si mczyzna z dug brod i wyszedszy na drog rzek:

    - A nie al to stworze tak bez serca bi? Konie zmczone, nie pjd. Lepiej zmieni podwody.

    - Co racja, to racja - od