GoodNews nr 16

12

description

„Pneuma” Akademia Służby Publicznej Les châteaux au Pays de la Loire (partie 2 sur 2) Nadzy w sieci 6-7 10 11 12 „Koniec” - Spacer Wszystkim studentom życzymy udanej sesji. Licealistą życzy- my miłych i aktywnie przeżytych ferii. Do lektury zaprasza, 4 5 8 9 Redakcja Drodzy czytelnicy!

Transcript of GoodNews nr 16

[email protected]

www.goodnewsonline.pl

Zespół redakcyjny:

Marcin Sawczak: [email protected],

Jakub Biel: [email protected]

Roman Klin: [email protected]

Redakcja techniczna: Sieva

Korekta tekstów: Edyta, Asia, Kaszka, Tomek Goraj

Numer 16. współtworzyli:

P.S., Marek Kamionka, Bonaventura, Bartosz, J.K., Grzegorz Wołoszyn, Antoni Gambdziak,

W tym numerze:

Po prostu: Sesja 3

Rzeczywistość to orzech koko-

sowy

4

Górale są „twardzi jak twarda

jest grań!”

5

Nadzy w sieci „Koniec” - Spacer

6-7

8

„Starzec z Emaus”- Błędni ryce-

rze „Spotkanie” WARTO

9

10

Les châteaux au Pays de la Loire (partie 2 sur 2)

11

„Pneuma” Akademia Służby Publicznej

12

Drodzy czytelnicy!

Zagrzebani w notatkach, pogrążeni w lekturze mądrych ksiąg z niega-

snącym zapałem, acz niemałym trudem przystąpiliśmy do pracy nad

ostatnim, przed feriami, numerem GoodNews`a. Grono naszych znajomych powiększa się! Dziękujemy

wszystkim, którzy nam zaufali, zamawiając bezpłatną prenumeratę na-

szego tygodnika. Postaramy się nie zawieść Państwa oczekiwań. Sesja znów Cię zaskoczyła? Nie martw się, nie jesteś sam.

Swoimi traumatycznymi przeżyciami dzieli się J.K. Antoni Gambdziak zaprasza do swojego filozoficznego świa-

ta. W tym numerze postanowił udowodnić nam, że rzeczywistość

niewiele różni się od… orzecha kokosowego. Bonaventura prezentuje sylwetki niezwyciężonych „Górali”.

Prawdziwi twardziele nie muszą spędzać całych dni na siłowni. Jak daleko możemy posunąć się w internetowym ekshibicjo-

nizmie? Na to pytanie stara się odpowiedzieć roman.polaco. „Koniec” - P.S. w V rozdziale zaprasza nas do szczerej roz-

mowy podczas długiego spaceru. Starzec z Emaus zdobywa powoli zaufanie Karola. Natomiast

nietypowe „Spotkanie” wstrząśnie życiem pewnego studenta. W dżungli książek i stron internetowych właściwy kurs wy-

znaczą roman.polaco i Katarina. W krainę zamków nad Loarą przeniesiemy się za sprawą

francuskojęzycznej relacji Bartosza. W wierszu „Pneuma”, kolejny ślad na drodze do świętości

Jana Pawła II odkrywa Pan Grzegorz Wołoszyn. GoodNews zaprasza do udziału w Akademii Służby Społecz-

nej. Poczuj się odpowiedzialny za swoją Ojczyznę.

Wszystkim studentom życzymy udanej sesji. Licealistą życzy-

my miłych i aktywnie przeżytych ferii. Do lektury zaprasza,

Redakcja

„Nadchodzę!” Sesja jak zwykle zaskoczyła studen-tów – wykorzystała ich nieuwagę i wkradła się bezczelnie do codziennego życia. „Ratunku!” – wołają młodzi ludzie: przyszli bankruci, bo za ksero trzeba zapłacić, przyszli nie-napojeni i nienajedzeni, bo przecież jest tak mało czasu na-wet na posmarowanie chleba masłem, przyszli uzależnieni, bo kawa i napoje energetyzujące bywają niezbędne, przyszli szaleńcy, bo jak nie zwariować?

Kilogramy stresu obciążają umysł, a mózg próbuje pomieścić wiedzę (podobno) niezbędną w wykonywaniu przyszłego zawodu. Egzaminy ustne – kolejki, czekanie, po-targane nerwy, potargane myśli, aż wreszcie będzie można potargać wszystkie notatki i najpiękniejsze na świecie – kseróweczki. Egzaminy pisemne – to rozważania z cyklu: jakie pytania ułożą egzaminatorzy, czy identyczne jak w zeszłym roku, czy modlitwa pomoże, czy szczęście się nareszcie uśmiechnie – chociaż na 5 minut. Z każdą chwilą napełniamy się wątpliwościami, przerażeniem, zwątpie-niem we własne możliwości. Zaprawdę powiadam wam, niepotrzebnie.

Spokój powinien być niezbędnym elementem sesyj-nego bytowania i biedowania. Nawet jak oszalejemy – to utkwiliśmy w tym razem! Śmiejmy się, cieszmy, radujmy – są drugie terminy, a sesja prędzej czy później i tak musi się zakończyć. Poza tym studia to jeden z najwspanialszych etapów naszego życia, więc nie ma sensu się zadręczać i torturować jak w średniowieczu. Warto przezwyciężyć lenistwo, które chciałoby zawładnąć naszymi zagubionymi duszami. Przecież jesteśmy dzielnymi stworzeniami, wy-trwałymi w boju wojownikami! Przed nami walka, którą wygramy, jeśli tylko uzbroimy się w cierpliwość i optymi-styczne nastawienie.

Odwagi, mądrości i szczęścia – powodzenia.

J.K.

Modlitwa za wstawiennictwem św. Józefa z Kupertynu

Święty Józefie z Kupertynu, Przyjacielu studentów i Orędowniku zdających egzaminy, przychodzę, by błagać o Twoją pomoc w moich studiach (moich egzaminach). Ty wiesz, z Twego osobi-stego doświadczenia, jak wielki niepokój towarzyszy trudowi studiów (zaangażowaniu w egzaminy) i jak łatwo popaść w nie-bezpieczeństwo zagubienia intelektualnego lub zniechęcenia. Ty, który byłeś wspierany cudownie przez Boga w studiach i w egza-minach, aby zostać dopuszczonym do święceń kapłańskich, wy-proś u Pana światło dla mojego umysłu i siłę dla mojej woli. Ty, który w tak konkretny sposób doświadczyłeś matczynej pomocy Maryi, Matki Mądrości, proś Ją za mnie, żebym mógł przezwy-ciężyć szczęśliwie wszystkie trudności w studiach (w najbliż-szych egzaminach). Łączę moją ufność w Twoją opiekę z moc-nym postanowieniem, by żyć jak człowiek naprawdę wierzący. Amen.

… i bardzo dobrze! W chwilach załamania, podupadania na duchu podczas intelektualnych zmagań zachęcamy do modlitwy za wsta-

wiennictwem świętego, który dobrze wiem, czym jest strach przed egzaminami.

Św. Józef z Kupertynu (1603-1663), franciszka-nin, jest patronem astro-nautów, lotników i stu-

dentów. Zasłyną pokorą i niezłomną wiarą w Bo-żą pomoc. Przełożeni zgodzili się, aby podjął studia teologiczne. Jed-nak nauka nigdy nie przychodziła mu łatwo, w czasie studiów tym bardziej. Mimo wielu trudności w roku 1628 przyjął święcenia ka-płańskie. Bóg obdarzył go niezwykłą wrażliwo-ścią religijną. Posiadał dar lewitowania.

Witam, witam serdecznie nie tylko wszystkich czytelników pisma GoodNews, ale także pozostałe 16 osób w Polsce. Wyobraź sobie, proszę, że je-dziesz do pracy albo do szkoły, albo do cioci Haliny na imieniny. Świetnie. Wyobrażenia mają to do siebie, że są ograniczone je-dynie plątaniną skojarzeń, snów, niedopowiedzeń; są mieszaniną kolorów, dźwięków, kosmicz-nych fal, przypadków, wiedzy nabytej i natywistycznej, et cete-ra, et cetera. I tak, gdy wyobra-żasz sobie rzeczoną podróż, widzisz się w czerwonym Ferra-ri, muzyka dudni głośno, prze-ciwsłoneczne okulary przysła-niają ci oczy, a w bagażniku leżą walizki z dziesięcioma miliona-mi złotych. Co ja mówię, dola-rów. I nie dziesięcioma, tylko trzydziestoma. Niby za oknem powinien padać śnieg, a dziury w drodze mogłyby dawno urwać koło, ale wyobrażenie sprytnie to wszystko modyfikuje. Ferrari sunie po gładkiej jak stół drodze, po obu stronach której rosną palmy kokosowe. Co jakiś czas spoglądasz przez szybę... nie, wychylasz się przez szyberdach, by przyjrzeć się błękitnemu oceanowi. Wiatr rozwiewa twoje włosy, jest cudownie ciepło, co najmniej 25 stopni, a... A jak to wygląda w rzeczywisto-ści? Jedziesz do pracy albo do szkoły, albo do cioci. To znaczy chciałbyś jechać, ale autobus spóźnia się już piętnaście minut.

Jest, jedzie wreszcie! "Wyjazd na linię" - więc nie, to nie ten. Rze-czywiście wieje, ale jakoś za mocno. To huragan. Zrywa ci czapkę - i rozwiewa włosy, szar-pie nimi, kołtuni je, wiąże na nich węzły marynarskie. Fak-tycznie, jest 25 stopni, ale minus. Rozglądasz się. Jest czarno-biało, jak w telewizorze sprzed pół wieku. Ale pocieszasz się, obok ciebie stoi kilka innych osób. To sople lodu podobne do ciebie. Starszy pan, który siedzi pod wiatą na ławce chyba już do niej przymarzł i czeka na wiosenne roztopy. Można więc antycypo-wać, że dziadek-mróz z przy-stanku marzy o tym, że mu cie-pło. Że oderwał się od ławki i pofrunął do ciepłych krajów wraz z ostatnim kluczem bocia-nów. A może nawet jego marze-nia sięgają dalej, do lat młodości. Może miał ożenić się z Zosią. O, Zosia to była... Śliczna, inteli-gentna - nie to, co jego hetera. Całe życie się męczy, całe życie zmarnowane. Mógł być kimś - polecieć z Zosią do Stanów albo do Australii. Ale nie, on, lodowy strażnik przystanku, to nie bo-cian tylko sójka. Wybierał się za morze... Myślami wybiera się do dziś. Wyobrażenia są znacznie bar-dziej kuszące niż rzeczywistość. Kiedy ktoś obieca ci, że za kotarą leży goła baba*, pewnie cię to zainteresuje. No bo to w końcu goła baba. Od razu uruchamia się w twojej głowie ciąg skoja-rzeń, łańcuch przypuszczeń i oczekiwań. Być może nawet pocieknie ci ślinka, serce zacznie bić szybciej. Ale do czasu. Do czasu, gdy zerwiesz kotarę. Po-czujesz rozczarowanie, bo goła baba to ostatecznie tylko goła baba. I nic więcej. Marzenia jak to marzenia - są idealne. To jak z ideami Platona. Idea krzesła nigdy nie gniecie w tyłek, ideal-na goła baba ma idealną figurę, nie ma znamienia na lewej ło-patce, płaskostopia - no i jest samotna, co najważniejsze. Za-pominamy o tym, że o ile marze-nia ogranicza wyobraźnia (również warunkowana przez kulturę, wychowanie, geny - o tym nieco dalej), która jest giętka, rozciągliwa i plastyczna,

o tyle rzeczywistość jest toporna i twarda, jak orzech kokosowy. Rzeczywistość również dlatego można przyrównać do orzecha kokosowego, że gdy się całymi dniami leniwie siedzi pod palmą, to w pewnym momencie kokos może dać w łeb. Cynizm rzeczy-wistości polega na tym, że daje w łeb nawet, gdy siedzi się pod jabłonią. Choć z drugiej strony marzenia wpływają na rzeczywistość - myśli wpływają na rzeczywi-stość. Szczerze wątpię, czy czy-sty proces myślowy byłby w stanie zmienić kokosa w Fer-rari, w Malucha albo choć w deskorolkę. Gdyby zaprzęgnąć do pracy myślowej 460 najwięk-szych na świecie myślicieli, po-stawić przed nimi kokosa i roz-kazać zamienić go siłą umysłu w samochód - byłoby to dla nich dość trudne. Oczywiście poziom starań wzrastałby wraz z ogra-niczeniem pożywienia dla tych 460 mędrców. Wydajność pracy wzrosłaby znacząco, gdyby dla przykładu trzech czy czterech myślicieli powiesić na hakach za brody - a jednak obawiam się, że kokos pozostałby kokosem, choć 3/4 mędrców zarzekałaby się, że to przecież samochód, a nie-którzy byliby już tak zdespero-wani, że gotowi usiąść na kokosa i odjechać nim byle dalej. Natomiast dla dwóch różnych osób ten sam przedmiot jawić się może zupełnie odmiennie. Podmiot bezsprzecznie wpływa na przedmiot. Na przykład ka-mień. Dziwny to twór, można go kopać i nie zapłacze. Geolog w kamieniu widzi przedmiot swojego badania, wandal widzi przedmiot swojego działania (rzucony kamień po zetknięciu z głową albo szybą sklepową czyni prawdziwe cuda!), poeta widzi obiekt metafor ("Serce mam bardzo ciężkie/od tylu spraw poznanych/czuję się, jakbym dźwigał/ogromne ka-mienie w worku/albo jakby deszcz padał/bez ustanku, w mojej pamięci"**) i tak dalej. Jaki ma to związek z marzenia-mi? Marzenia też opierają się na konstruktach umysłu. Eskimos

nie jest w stanie marzyć o koko-sie - bo najprawdopodobniej nigdy kokosa nie widział. - Słuchaj pan, panie Eskimos, kokos to taki owoc. Owoc, rozu-miesz? Przeczenie. - Ech. To kula... - lepimy ze śnie-gu coś, co od biedy kształtem przypomina kokos - o, taka. Ro-zumiesz? Delikatna aprobata. - Świetnie! No więc kokos, to taka kula, tylko że włochata! Zrezygnowanie w oczach Eski-mosa. - Włochata, rozumiesz? I tak dalej, i tak dalej. Rezultat mierny. Ale nie mamy się co cieszyć, my - Europejczycy - również nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie pewnych kon-struktów, które od wieków zale-gają w głowach Afrykanów czy Aborygenów. Cóż począć. Zosta-je marzyć o rzeczach związa-nych z naszą rzeczywistością i niewychodzących poza nasz rozum. Uspokajam - takich przedmiotów jest całkiem sporo i nieustannie ich przybywa. Żeby uniknąć niepotrzebnego patosu, czy jeszcze gorzej - ki-czu, nie zakończę tego artykułu jakimś cytatem o marzeniach (że życie bez marzeń byłoby niczym, czy coś w tym stylu. To tak tanie cytaty, że rozpadają się już gdzieś w połowie ich bezmyślne-go powtarzania). Polecam nato-miast dobrać się do kokosa. Użyć wyobraźni, ale i narzędzi nieco bardziej realnych i bez skrupu-łów rozłupać włochatego sku-bańca. W środku powinno być mleko kokosowe. Ale kto wie, może trafimy na kokos z jakąś niezwykłą niespodzianką? A może tam rzeczywiście będzie mleko, ale krowie albo kozie? Pytanie: co robi krowa na pal-mie kokosowej? Przekracza granice wyobraźni... Ale o tym tylko drzewa w tajem-nicy szumią - jak mawiają ko-smitki.

Antoni Gambdziak [email protected].

FOT. Przemysław Kucharczyk

2 6 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

Okrzyknięcie bohaterem ko-goś wciąż żyjącego niesie za sobą pewne ryzyko, bowiem nie można założyć, że czło-wiek ten do końca pozostanie wierny ideałom, wartościom i przekonaniom. Jeśli zawie-dzie, pozostanie niesmak i poczucie, że zostaliśmy oszu-kani. Myślę jednak, że po dwóch bohaterach poprzed-nich wydań Goodnewsa, przy-da nam się tu taki rycerz współczesny; postać, której czyny i dokonania wyraźnie pokażą, że bohaterstwo nie jest bynajmniej domeną czasu wojny. Potrzeba nam jednost-ki, która realizuje motto pro-mienistego Tomasza Zana: „Bohaterstwo – jest to wyko-nywanie wszystkich obowiąz-ków, pomimo wszystkich przeszkód”. W dzisiejszym numerze Adam Małysz i Justy-na Kowalczyk – główni polscy aktorzy sportów zimowych. Szybciej, wyżej, silniej

Zawsze fascynowali mnie spor-towcy. Podejrzliwym wyjaśniam, że nie chodzi mi o napięte mu-skuły i atletyczną budowę, choć przyznać trzeba, iż to widoki miłe dla oka, zwłaszcza niewie-ściego… W pełen niezrozumie-nia podziw wprawia mnie raczej niezwykła wytrzymałość, samo-dyscyplina, zacięcie. Jest w nich dużo nieprzejednanej woli par-cia do przodu, niczym nie zmą-conej woli pracy i kontroli nad samym sobą oraz gotowość do rezygnacji z samego siebie. Ci-tius, altius, fortius – olimpijskie ideały nadają ton codziennym zmaganiom sportowców z wy-

siłkiem, własnym ja i - najgroź-niejszym chyba przeciwnikiem - bólem. „Kto lepiej potrafi oszu-kać ból, ten wygrywa” – powie-działa Justyna Kowalczyk po sobotnim biegu na 10 km w Otepaeae (Estonia). Człowiek. Po prostu. „Chciałbym mieć kogoś, kto byłby przyjacielem Adama Mały-sza - człowieka, a nie widział we mnie tylko gwiazdę, wielkiego sportowca i popularną postać”. To skromna prośba samego Adasia, którego chwałą ogrze-wamy się już od lat. Podziwia-my jego sukcesy – czterokrotny medalista olimpijski, czterokrot-ny indywidualny mistrz świata, czterokrotny zdobywca Pucharu Świata, dwudziestojednokrotny zimowy mistrz Polski, rekordzi-sta – to tylko niektóre z długiej listy wspaniałych osiągnięć. Ale ilu z nas, widząc go na belce startowej i drżąc na samą myśl, że oto za moment dla nas „na niebie Adaś Małysz leci po sło-neczko” uświadamia sobie ile nadludzkiego wysiłku kosztuje sportowca każdy taki wyczyn? Mordercze treningi. Ból mięśni i pot. Rutyna i szwajcarska nie-mal regularność. Dieta. Monoto-nia. Niewolnicza uległość wobec reguł ustalonych przez trenerów i lekarzy. Ciągła nieobecność w domu. Żal i rozczarowanie rodziny, z którymi sportowiec nie spędza nie tylko urodzin, imienin, Dnia Kobiet, ale i często całych świąt Bożego Narodzenia. I uwaga: nie jest to stan tymcza-sowy! Kariera sportowca zaczy-na się często już w dzieciństwie. Zapomnij o beztroskich zaba-wach i godzinach przebimba-nych. Bohaterska jest owa posta-wa cierpliwości, jaką sportowcy przyjmują wobec ciężkiej pracy nałożonej na nich przez sport.

Wyprawy w nieznane Wielu powie, że właściwie nie ma nic niezwykłego w osiągnię-ciach sportowców bo przecież realizują swoje pasje a to nic szczególnego. A jednak ogląda-jąc transmisję z wymienionego już sobotniego biegu Kowalczyk w Otepaeae zrozumiałam, że niewiele różni się ona od od-krywców, wynalazców, podróż-

ników, myślicieli. Każdy z nich chciał sięgnąć poza granice; przekonać się, na ile go stać; zobaczyć, co znajduje się poza horyzontem. Sportowcy wielkie-go kalibru pragną tego samego: pokonać. Rekord, rywali, sa-mych siebie. Sport nie jest dla nich jedynie źródłem utrzyma-nia. Jest pasją i wyzwaniem. Wartością, za którą płacą bardzo wysoką cenę. Niedzielny wypa-dek Małysza każe pamiętać, że niekiedy bywa to najwyższa cena – życie. Wprawdzie nasze-mu ulubieńcowi nic poważnego się nie stało, ale chyba wielu z nas w pierwszych sekundach po upadku myślało gorączkowo: O Boże, on chyba nie żyje!

Bogaty znaczy ukradł Naszą narodową przypadłością jest myślenie o każdym zamoż-nym rodaku jako złodzieju. Trudno nam uwierzyć, że w naszym kraju – gdzie wszyst-kim uczciwym jest bidnie i szaro a takiemu to, jak wiadomo, wiatr zawsze w oczy wieje – ktokol-wiek mógłby dorobić się mająt-ku uczciwie. Poniekąd wynika to z typowego dla Polski okropne-go braku poszanowania dla cięż-kiej pracy. Emerytom, którzy przez 40 albo i więcej lat pracy odkładali składki do państwo-wego wora wypłaca się na sta-rość marne grosze, lekceważąc w ten sposób ich mrówczą ha-rówkę. Wielu zawodom wypłaca się lichą minimalną stawkę za długie godziny fizycznego wysił-ku. Takie same pieniądze wręcza się wiecznym bezrobotnym i często „lewym” rencistom, szy-derczo kpiących sobie z fraje-rów, którzy się muszą urobić a też g… mają… Drugim składni-kiem tego koktajlu niedocenia-nia pracy jest dziś hedonistycz-na natura naszego pokolenia: ja MUSZĘ się dorobić, ale tak żeby się nie narobić! Polish Dream

Ani złodziejstwa ani kombina-torstwa nie można zarzucić na-szym dzisiejszym bohaterom. Obydwoje zarobili już niebotycz-ne sumy, a to przecież jeszcze nie koniec ich kariery. To milio-nerzy na miarę amerykańskiego snu, w którym każdy pucybut

ostatecznie zostaje krezusem. I, kochani, dokonali tego nie inaczej jak ciężką pracą. Pracą, o której nikt z nas nie ma blade-go pojęcia bo od nikogo z nas aż tyle się nie wymaga. No, może profesor Grzywa, jako sporto-wiec, mógłby nam co nie co o tym opowiedzieć J. Prawda jest jednak taka, że nie sam talent wyniósł Małysza i Kowalczyk na takie wyżyny. Pot i znój. Ból i słabość. Walka i nieustanne podnoszenie się.

Czego możemy nauczyć się od autorytetów z dzisiejszego wy-dania Goodnewsa? Niezłomności i bezustannej walki z własnymi niedociągnięciami. Pomyślmy o tym, jak często rezygnujemy i poddajemy się zakładając, że i tak nam nie wyjdzie. ERROR. Gdyby Małysz wychlipał przed rodzicami pierwszy obdarty pośladek i oświadczył tupiąc z siłą, na jaką tylko stać było sześcioletniego gamonia, że oto nie będzie więcej skakał bo to jest głupie i nie wychodzi, nie mielibyśmy dziś mistrza. Po-myślmy, jak często ulegamy samym sobie oraz własnemu lenistwu i ospałości. ERROR. Gdyby Kowalczyk nadąsała się i orzekła, że ją brzuch boli i w związku z tym przez najbliższe dni nie będzie wcale trenować bo czuje się słaba i „w ogóle nie mam humoru bo ja to ciężko znoszę”, nie mielibyśmy dziś naszej dumy narodowej. Sporto-wiec wie najlepiej ile kosztuje sukces i jak niewiele dzieli go od porażki. A jednak walczy. Do końca. Do upadłego. Do krwi niekiedy. Do nieprzytomności.

Bonaventura ZWYCIĘSTWO JEST PRZECIEŻ DLA LUDZI ZWYCIĘSTWO TEŻ W TOBIE SIĘ TLI WYSTARCZY ŻE W SIEBIE UWIERZYSZ A PRZYJDĄ TWOJE WIELKIE DNI GÓRALE SĄ TWARDZI JAK TWARDA JEST GRAŃ OD DZIECKA WIEDZĄ ŻE BY SPOJRZEĆ ZE SZCZYTU I ŚWIAT MIEĆ U STÓP WYSTARCZY TYLKO CHCIEĆ* *cytat z Golec Uorkiestry

P O T Ę G A W I R U A L N E J SPOŁECZNOŚCI

Liczba ludzi posiadających konto na Facebook’u sięga 500 milionów. Po-

lacy wyjątkowo szybko przyjęli mo-dę na bycie członkiem tego najwięk-szego światowego serwisu społecz-

nościowego. Przez niespełna połowę zeszłego roku liczba Polaków posia-dająca konto na FB podwoiła się, a

według najnowszych badań przekro-czyliśmy liczbę 5 milionów użytkow-ników. Z pewnością pomocny były

przy tym przedsmak serwisu nasza-klasa.pl, który dziś został odsunięty

w cień przez światowego kolosa.

Co stoi za międzynarodowym sukce-

sem Marka Zuckerberga, twórcy Fa-cebooka, uznanego przez amerykań-ski tygodnik „Time” za człowieka

roku 2010?

1. Potrzeba przynależności społecz-

nej. Bo kto z nas nie chciałby mieć wielu znajomych i przyjaciół od ser-ca? Na FB możemy mieć setki znajo-

mych, a do tego przynależeć do róż-nych grup społecznych, związanych z naszymi zainteresowaniami, czego

nie umożliwiała np. „nasza klasa”.

2. Swobodna wymiana informacji. Po

dwóch rewolucjach przemysłowych jesteśmy świadkami trzeciej, dzieją-

cej się na naszych oczach, będącej rewolucją informacyjną. Fajny film, ciekawa muzyka, nowa plotka - dziś

w przeciągu sekundy setki naszych znajomych mogą podzielić naszą opinię podniesionym „kciukiem

w górę”.

3. Miliardy dolarów. Facebook to niestety wielki biznes. Wartość ser-

wisu w ciągu dwóch lat wzrosła z 1 mld dolarów do 35 mld dol. Kto na tym zarabia? Oczywiście właści-

ciele oraz współudziałowcy jak np. rosyjski oligarcha internetowy Jurij Milner. Kto powinien te pieniądze

dostawać? My, zwykli użytkownicy.

SPRZEDAJ PAN SWOJE DA-NE!

Powstała w ubiegłym roku organiza-

cja Facebook Users Union (FUU), wyliczyła, że roczna działalność jed-

nej osoby w wiodącym prym serwi-sie społecznościowym wynosi 75,40 dol. Na czym więc zarabia firma

Mark’a Zuckerberg’a? Przede wszystkim na naszych danych oso-bowych wykorzystywanych przez

reklamodawców. Wszystko jest jed-nak jak najbardziej legalne - my „za darmo” otrzymujemy genialny wy-

nalazek umożliwiający nam kontakt ze znajomymi, natomiast także my

sami odpowiadamy za wprowadza-ne przez nas dane.

Jak to jednak działa w praktyce? Warto poświęcić klika chwil i przy-glądnąć się reklamom, które pokazu-

ją się na naszym profilu. Nie są one nachalne i jest to jedna z tajemnic sukcesu FB, jednak bardzo trafnie

pokrywają się z naszymi zaintereso-waniami. Im więcej zainteresowań,

przynależności do fanklubów, da-nych naszej osobowości, tym celniej trafiają w nas reklamy. Prosty przy-

kład - interesując się kulturą brazy-lijską oraz mając wpisany język por-tugalski jako obcy, notorycznie po-

kazuje się reklama instrumentów muzycznych z Brazylii, które można nabyć o dziwo w mieście, w którym

mieszkam. Jest to przykład z życia wzięty.

Bebo, MySpace, Skyrock Blog, Hi5, Orkut, Nasza Klasa, Facebook - to jedynie kilka najpopularniejszych portali społeczno-

ściowych. Jeszcze dziesięć lat temu nikt wyobrażał sobie, że będą tak popularne, że staną się częścią naszego życia. Kiedyś

popularne czaty, gdzie każdy stawał się anonimowy, niosły ze sobą wiele zagrożeń. Dziś, kiedy pod każdym komentarzem,

wpisem czy zdjęciem jesteśmy sygnowani własnym nazwiskiem, powoli wchodzimy w głąb cyfrowej globalnej wioski, na-

tomiast ktoś zarabia na tym miliardy. Czy jesteśmy tego do końca świadomi? Przyglądnijmy się dziś gigantowi, jakim jest

FACEBOOK.

KUPISZ TO, BO LUBISZ TO

Zatrzymuję się przed witryną sklepową. Patrzę na postawiony tam duży monitor wyświetlający spot reklamowy. Ktoś się uśmiecha biegnąc. Twarz postaci przy-pomina moją własną. Nagle z głośników wydobywa się głos: - Witamy drogi panie Janie! Pamięta pan bluzę kupioną w firmie Rybok przed trzema laty? Mamy dla pana świetną wiadomość! Teraz w ofercie naszego sklepu znajdzie pan bardzo podobną – z

kapturem i w pana ulubionym, zielonym kolorze! Za jedyne 79zł! Fikcja i niedorzeczność? Za kilka lat tak może wyglądać nowoczesna reklama,

opierająca się na internetowych bazach danych. Z nieoficjalnych informacji wy-nika, że istnieją prace nad stworzeniem

bazy danych twarzy. Dla posiadacza czegoś takiego byłaby to żyła złota. Ma-rzeniem i drogą do sukcesu wielu sieci

sklepów jest trafić w gusta klientów. Czy byłoby to pogwałcenie naszych praw?

Owszem, o ile wcześniej, przy logowa-niu się chociażby do Facebook’a, nie wyraziliśmy zgody na przetwarzanie

naszych danych osobowych.

FACEBOOK SAMO ZŁO?

Facebook ma swoje pozytywne i nega-tywne strony. Prawie wszystko jest dla ludzi, zależnie tylko jak z tego korzysta-

my. Każdy portal społecznościowy bu-duje słabe więzi międzyludzkie. Miło jest jednak dostać wiadomość od kogoś ,

kogo widzieliśmy ostatni raz przed kil-koma laty, bo mieszka setki czy nawet tysiące kilometrów od nas. Czasem

z krótkiej wymiany zdań wyniknie spo-tkanie, czasem nie dostaniemy nawet odpowiedzi. Warto jednak zastanowić

się z iloma „znajomymi” tak naprawdę się znamy, z iloma mamy stały kontakt i

jesteśmy na bieżąco z informacjami „co u nas”? Średni polski użytkownik Fac-ebook’a ma 160 znajomych. Japoński

natomiast 20. Jest to kwestia kultury i sposobu rozumienia takich pojęć jak przyjaźń, znajomość i więzi między

ludzkie.

Z okazji „Światowego Dnia Społecznego

Przekazu” papież Benedykt XVI podkre-ślił: "Kontakt wirtualny nie może i nie

powinien zastępować bezpośredniego kontaktu z ludźmi na wszystkich pozio-

mach naszego życia". Papież dodaje tak-że: „nowe technologie pozwalają lu-dziom spotykać się ponad granicami

przestrzeni i samych kultur otwierając w ten sposób cały nowy świat potencjal-nych przyjaźni”.

Warto, aby każdy z nas przez chwilę pomyślał nad pytaniami stawianymi

przez Papieża:

"Kto jest moim bliźnim w tym nowym świecie?

Czy istnieje niebezpieczeństwo bycia mniej obecnym wobec tych, których spotykamy w naszym zwyczajnym, co-

dziennym życiu?

Czy istnieje ryzyko stania się bardziej

oderwanym od rzeczywistości, ponie-waż nasza uwaga jest podzielona i po-grążona w innym świecie niż ten, w ja-

kim żyjemy?

Czy mamy czas na krytyczną refleksję

na temat naszych wyborów i podsycania stosunków międzyludzkich, by były na-prawdę głębokie i trwałe?".

roman.polaco

FACEBOOK Social Map. Im jaśniejszy kolor, tym więcej użytkowników FB w danym mieście. Jedna mikro kreseczka między miastem, czy konty-nentem to jedna znajomość na Facebook’u.

"Przytul mnie mocno tak, jakby nic się nie stało..."

- Powinnaś wyjść do ludzi. Nie możesz tak dłużej. Zajmij się sobą, zacznij znów żyć! - słyszałam od rana. Jakiś głos nie pozwalał mi bez przeszkód szukać dna uczuć, któ-re ogarniały mnie od śmierci Rona, z dnia na dzień coraz silniej. Chwytały w swe silne raniona i nie pozwalały się wyślizgnąć, choćby na chwilę. - Remy, wiem, że to dla ciebie straszna tragedia, prawie koniec świata - głos stał się łagodniejszy, próbując atakować z innej stro-ny. -Ale on na pewno nie chciałby, żeby tak to wyglądało. - ON ma imię i nie masz pojęcia, czego by chciał - odpowiedzia-łam gdzieś spod poduszki, myśląc, że ja chyba też tego nie wiem. Przypomniałam sobie pewien dość ciepły wieczór. Szliśmy do teatru, chcąc urozmaicić sobie wcale niemonotonny tryb życia. Lubiliśmy razem wychodzić wieczorami, spędzać czas wśród zu-pełnie nieznanych nam ludzi. Spacerkiem podążaliśmy dobrze znaną sobie trasą, trochę chyba nie chcąc, aby ta podróż się zakończyła. Było tak magicznie, zaw-sze, gdy wspólnie spoglądaliśmy na ulubione miejsca, obcych ludzi, zachodzące słońce. Ron nucił cichutko naszą ulubioną pio-senkę "I finally found someone". W końcu przerwał i zapytał: - Powiedz mi, o czym teraz myślisz? Zaskoczył mnie tym pytaniem. Było dla mnie oczywiste, że umie czytać w moich myślach. Nie raz zaskakiwał mnie swoją przeni-kliwością w tej kwestii. - Myślałam o dniu, kiedy pierwszy raz zatańczyliśmy do piosen-ki, którą nuciłeś przed chwilą i... - I? - I zastanawiałam się jak to możliwe, że mam w życiu tyle szczę-ścia - znów odezwał się mój brak pewności siebie. Ron przewrócił oczami i prychnął lekko, jak rozzłoszczony ty-grys. - Zasługujesz na jeszcze więcej szczęścia i niepojęte jest dla mnie, dlaczego tego nie rozumiesz. - Bo to banał - uśmiechnęłam się lekko, wiedząc, co za chwilę usłyszę. - Wiesz co? Kocham cię, pomimo tego, że to też jest banalne. Czy masz coś przeciwko? - dodał, nieudanie próbując powstrzymać uśmiech. - Hmm... Chyba nie… - Chyba? Chyba?! Jeśli kiedyś będę miał załamanie nerwowe, pamiętaj, że to twoja zasługa. Na te słowa wybuchliśmy śmiechem, nie przejmując się odwra-cającymi się za nami głowami niczego nierozumiejących prze-chodniów. To był kolejny wspaniały wieczór. Jeden z wielu udowadniają-cych, że znamy się bardzo dobrze, a z każdą chwilą coraz łatwiej jest nam czytać w swoich myślach. Zawsze jednak miała pozostać między nami szczelina wątpliwości, coś drobnego, nowego do odkrycia, byśmy mogli zawsze cieszyć się ze swego towarzystwa. Czuję, że jeszcze tak wielu rzeczy się o nim nie dowiedziałam. Dzień dzisiejszy urozmaicony był kolejnymi wędrówkami ludzi, od czasu do czasu przypominającymi sobie o moim istnieniu. Jak może im przychodzić do głowy, że są mi potrzebni? Wiem, jestem okrutna, ale jedyna potrzebna mi osoba już nigdy nie będzie choć-by w zasięgu mojego wzroku. - Proszę, choć ze mną choćby na krótki spacer - prosiła kolejna osoba, która nazywała siebie hucznie moją przyjaciółką choć nig-dy tego słowa z moich ust nie słyszała. - Pójdę - poddałam się w końcu. - Tylko nic już nie mów. Spacer okazał się częściowo dobrym rozwiązaniem. Mogłam znów patrzeć na miejsca, które odwiedzałam z Ronem. Mogłam znów patrzeć na ludzi, którzy dziś mijali mnie, tak jak kiedyś.

Mogłam znów przypomnieć sobie sytuacje, które wydarzyły się w odwiedzanych ponownie miejscach. Kolejne wspomnienia bolały, ale na mojej twarzy pojawił się uśmiech pełen radości. Bo wciąż pamiętam tyle wspaniałych dni. I wiem, że nigdy ich nie zapomnę. Wśród dość licznych drzew, biorąc pod uwagę, iż znajdowały się w środku miasta, stała samotna ławeczka. Kiedy jeszcze nie znali-śmy się z Ronem tak dobrze, lubiliśmy tu przychodzić, ponieważ z tego miejsca roztaczał się niesamowicie czarujący widok: wszyst-kie odcienie zieleni, prezentowały swoje walory, w zależności od szczodrobliwości rozkapryszonego słońca. W oddali znajdowała się mała fontanna dodająca bajkowego uroku całej scenie i krzyki dzieci, pozwalające zejść na ziemię. A może tylko ja tak to widzia-łam. Pewnego dnia pomimo mojej początkowej niechęci, jeździliśmy tu na wrotkach. Oczywiście opłaciłam to wieloma sińcami i zadra-paniami, ale Ron miał rację: nie żałowałam. Bawiliśmy się świet-nie - wręcz trochę jak dzieci. Po moim kolejnym upadku, dotkli-wym potłuczeniu i masie śmiechu, usiedliśmy na jednej z nielicz-nych tam ławek. - Dziękuję - powiedziałam, uśmiechając się tego dnia po raz tysięczny. - Mi? A za co to? Przecież przed chwilą uległaś całkiem groźnie wyglądającemu wypadkowi. Nie chwaląc się, to przeze mnie! - powiedział, próbując pozbyć się strachu, którego nabawił się wi-dząc mnie jadąca zbyt szybko i lądującą na twardej nawierzchni. To musiało być komiczne, dziwię się do dzisiaj, że nie roześmiał się głośno. - Tak, tobie. Świetnie sie bawię. Po raz kolejny namówiłeś mnie na coś, co wydawało mi się nudne, co mi się nie podobało. Moje obawy okazały się nieprawdziwe. - Czyli mam rozumieć, że kiedy kolejny raz zadzwonię, to nie odłożysz słuchawki? Oczywiście, że nie odłożyłabym. To było jedno z naszych począt-kowych spotkań, kiedy codziennie budziłam się z nadzieją, że coś zmieni się na lepsze. I tak się działo. A dziś ponownie patrzę na tę samotną ławkę, obok której znów spaceruję, po raz pierwszy w pełni świadoma, że będę tu przy-chodzić zupełnie sama. Albo wcale. - Wiem, że miałam nic nie mówić, ale… - Ale mówisz... Słucham - powiedziałam niezbyt grzecznie, wy-rwana spośród wspomnień. Ciągle jeszcze nie umiem zaakcepto-wać prostego faktu, że mogę rozmawiać z każdym, tylko nie z moim mężem. - Uśmiechasz się. Cieszy mnie to i... niesamowicie dziwi. Gdybyś chciała… - Pamiętam ciągle tak wiele. Drobne gesty, pewne miejsca, jego uśmiech a nawet głos. Pamiętam tyle sytuacji, które mogły się wydarzyć wszędzie, każdemu, a stały się rzeczywistością w moim życiu. Mam przed oczyma codzienne czynności, drobne słowa i gesty, których wszędzie jest pełno, które wcale nie są wyjątkowe, ale wywołują u mnie tyle pozytywnych uczuć, tak, jakby to wszystko wcale się nie skończyło, jakbym po powrocie do domu znów mogła z wytęsknieniem spoglądając na zegarek, czekać na jego powrót z pracy. To wszystko jest wciąż tak żywe, jak... - za-niemówiłam sama zdziwiona tym potokiem słów wypływającym z mego gardła i wprost z serca. Po moim policzku popłynęła pojedyncza łza, znów pełna tęsk-noty, która wydaje się nie do pozbycia. Katarina, która namówiła mnie na ten wspólny spacer, ścisnęła moją rękę, jakby nie do końca wiedząc jak ma zareagować. - Ja... chyba wiem o co chodzi - powiedziała cichutko, pełna współczucia, którego nie chciałam. - Nie umiem, nie wiem jak zachować się w takiej sytuacji, nie wiem co mogę dla ciebie zro-bić. Wyciągnęłam cię tu z premedytacją, fakt. Chcę tylko powie-dzieć... że gdybyś chciała, umiem słuchać. CDN…

P.S.

R O Z D Z IA Ł V : Spacer (cz.1.)R O Z D Z IA Ł V : Spacer (cz.1.)R O Z D Z IA Ł V : Spacer (cz.1.)R O Z D Z IA Ł V : Spacer (cz.1.)

2 6 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

Odcinek 4.:

Błędni rycerze

Znów zmusił mnie do pisania. Ale tym ra-zem bez żadnych opisów: co jadłem, gdzie wcześniej byłem, jak bardzo męczą mnie studia. Chyba zaczynam rozumieć... Nie ja jestem tutaj najważniejszy, ale on. On? A może jeszcze KTOŚ?

Usiadłem w fotelu. Na stoliku dwie herbaty. On patrzy w okno i co jakiś czas zerka na mnie, jakby sprawdzając, czy jeszcze tu je-stem, czy aby na pewno go słucham. Nie jestem pewien, czy wszystko z tej rozmowy zapamiętałem. Na pewno zaczął od słów:

Zastanawiałeś się może, Karolu, dlaczego tak wielu ludzi nudzi się na mszy świętej? Nie musimy się już czarować, Twoja krzy-żówka jest dowodem, że nie każdy przycho-dzi na Eucharystię w celach typowo religij-nych, prawda? To przykre, stać przy ołtarzu i patrzeć w te nieobecne oczy. Za każdym razem staram się złapać z nimi kontakt, pochwycić je choćby na chwilę, może uda mi się sprowadzić je przed ołtarz, może...? Cza-sem wydaje mi się, że widzę w tych oczach ostatnie sceny seriali, które oglądali przed wyjściem z domu, że dostrzegam ich pracę, radości i smutki, zza których nie mogą zoba-czyć Tego, który gromadzi ich w jednym miejscu. Oni śpią. Błędni rycerze...

Skąd taka absurdalna sytuacja? Dlaczego człowiek odwraca wzrok od Boga, który go stworzył i zbawił? Zadawałeś sobie kiedyś takie pytania?

Widzisz, wydaje mi się, że to złożona spra-wa. Przede wszystkim brakuje nam wiary. Gdybyś, tak naprawdę odczuwał w pełni, że w komunii świętej przychodzi do Ciebie sam Bóg, umarłbyś ze szczęścia. Tymczasem, ile razy w życiu ludzie „olewają” sobie sakra-menty, skazując się na życie w oddaleniu od Boga, od Źródła życia.

Często, przez te wszystkie lata życia kapłań-skiego słyszałem od różnych osób: czy po-trzebna nam wszystkim ta niedzielna ma-skarada? Czy nie można by podarować sobie tego żenującego teatrzyku?

Tak, kiedy nie ma się bladego pojęcia co i dlaczego robi się podczas mszy nie trudno pomylić ją z kiepską operetką. Ale każde słowo, każdy gest, postawa i czynność mają swój sens. Mają sens! Ale żeby go zrozumieć potrzeba go najpierw odkryć. A odkrycie zakłada minimum wysiłku. To z kolei, dla wielu stanowi barierę nie do przekroczenia. Wystarcza nam pusta forma, opakowanie bez zawartości. A w sklepie tyle krzyku o wybrakowane produkty...

Dużo gadam, prawda? Tak, dużo. Pewnie chcesz zapytać, czy ja jestem takim misty-kiem, czy przeżywam Eucharystię lepiej niż inni? Nie. Powiem, Ci, że czasem nawet grze-

szę bardziej niż Ci biedni, wygonieni ze swo-ich łóżek „niedzielni bywalcy”. Jestem kapła-nem i troska o święte obrzędy została odda-na w moje ręce. A ja? Cóż… nie o sobie chcę mówić.

Jeśli chcesz, mogę wyjaśnić Ci kilka spraw. Może obudzimy się w wspólnie z tego snu.

Zacznijmy od: W Imię Ojca… CDN…

szary

Kiedy A. ciężko stąpał po schodach, pnąc się z mozołem na ostatnie piętro bloku, wiedział, że ON będzie tam na niego czekał. Nie rozu-miał tylko jednego: dlaczego będąc tak po-prawnym człowiekiem (nie pił…. za dużo, nie palił, w gruncie rzeczy każdemu życzył do-brze), dlaczego on, stanowiąc inteligentną jednostkę musi dzielić mieszkanie z kimś tak odrażającym jak TAMTEN. Przed drzwiami własnego mieszka-nia, zawahał się przez chwilę. Nie chcąc prze-ciągać tej komicznej i smutnej zarazem sceny wszedł, odważnie spuszczając wzrok. Było tak jak przewidział — ON nie spał. ON nigdy nie zasypiał przed A., jakby się go obawiał… Stał jak zwykle w przedpokoju. Spojrzał na A. wyzywająco. Mój Boże, czego on ode mnie chce?! Co znowu?

ON, przekrzywił głowę. Po tym nie-wyraźnym, acz bardzo znaczącym geście następowało to, czego A. nie znosił. ON wy-krzywił nadęte wargi w uśmiech, będący kwintesencją sarkazmu. Czystą, substancjo-nalną złośliwością. A. widział to już setny raz. Czuł jak pięści same zaciskają się w kamienny grot. -O co Ci znów chodzi? Odczep się ode mnie! ON nawet nie drgnął. Nawet naj-mniejsza cząsteczka nie przesunęła się choć-by o minimetr. Wszystko zastygło na kilka martwych sekund. A. nigdy nie umiał nikogo uderzyć, ale w tej chwili podbiegł, nie myśląc co robi i wymierzył MU cios prosto w szczękę. ON, widocznie zaskoczony wybu-chem A. zbladł. Na jego twarzy zatańczyła

stróżka krwi. Coś w nim pękło. A. chwycił GO mocno czerwonymi dłońmi. Nie wiedząc skąd bierze się w nim ta tajemna moc, otworzył okno w pokoju i z całym impetem wypchnął GO przez nie. Krótkie, szybkie oddechy. Trzask szkła rozbijającego się o uliczny bruk. A. Wy-chylił się przez okno. Tysiące JEGO twarzy spojrzały w oczy A. -Kolejne lustro…. –westchnął sąsiad z pierwszego piętra. Wówczas Jezus, podniósłszy się, rzekł do niej:

„Niewiasto, gdzież oni są? Nikt cię nie potę-

pił?”. A ona odrzekła: „Nikt, Panie!”. Rzekł do

niej Jezus: „I Ja ciebie nie potępiam. - Idź, a od

tej chwili już nie grzesz”. (J, 8,11)

szary

Autor: Erach Segal Tytuł: "Absolwenci" Tytuł oryginału: "The Cass" Wydawnictwo: Zysk i S-ka Ilość stron: 575

Boję się stanąć twarzą w twarz z kolegami, którym

się powiodło i którzy przyjadą opromienieni chwałą,

podczas gdy ja będę mógł się pochwalić najwyżej

kilkoma siwymi włosami.

Z tylnej okładki: Słynny autor "Love Story" i "Opowieści

Oliwera", Erich Segal, tym razem kreśli pa-

noramiczną sagę o życiu pięciu niezwykłych

absolwentów Harwardu. Oto oni:

Danny Rossi - geniusz muzyczny, który dla sławy gotów jest zaryzykować wszystko.

Ted Lambros - syn ubogiego greckiego imi-

granta, trawiony wieczną ambicją, by wspiąć

się na szczyt akademickiego świata.

Jason Gilbert - przystojny, bogaty młodzie-niec, który urodził się po to, żeby odnosić

w życiu same sukcesy. George Keller - uchodźca z komuni-stycznych Węgier, który przyjeżdża do

Ameryki znając zaledwie kilka słów po an-

gielsku, a pragnie najwyższych stanowisk

w Białym Domu. Andrew Eliot - dziedzic arystokra-

tycznego rodu, uparcie poszukujący własnej

tożsamości.

Czy im się powiedzie? Pasjonująca opowieść Segala to por-

tret całego pokolenia Amerykanów. W tle

rozgrywają się prawdziwe, historyczne wy-darzenia i występują autentyczne postacie,

między innymi Henry Kissinger i Zbigniew

Brzeziński. No cóż. Z tylnej okładki można się wiele dowiedzieć o tej książce. Jeśli ktoś

czytał wcześniej jakąś książkę Segala, to wie

również, że może spodziewać się fanta-

stycznej lektury. Oczywiście ten ktoś by się

nie pomylił.

Czytałam Absolwentów dwa lub trzy

lata temu, ale wciąż dużo z nich pamiętam. Każdy z pięciu głównych bohaterów jest

inny. Wywodzą się z różnych środowisk,

mają różny stosunek do świata i różne do-

świadczenia za sobą. Łączą ich za to studia

na Harvardzie - jednej z najlepszych uczelni

w Stanach Zjednoczonych. Losy naszych bohaterów zaczynają się

przeplatać, czasami sobie pomagają, czasami

wyrzucają czyjeś pianino za okno. Możemy śledzić losy Danny’ego, Teda,

Jasona, George’a oraz Andrew przez więk-

szość ich życia, jesteśmy świadkami wszyst-

kich ich sukcesów i porażek. Gwarantuję, że nie będziecie w stanie

przewidzieć jaka przyszłość czeka naszych

bohaterów. Czy po skończeniu studiów znajomi ze studiów jeszcze się spotkają?

Czy każdy z nich osiągnął to, co miał zamie-

rzone? Czy nie żałują decyzji podjętych

w przeszłości? Każda z wymienionych postaci zostawi-

ła we mnie cząstkę siebie (w moim przypad-

ku to już chyba reguła), do każdego się

przywiązałam, niektórych lubiłam bardziej

innych mniej. Po lekturze całej powieści uważam, że na mój szacunek zasłużył An-

drew Eliot, choć mówiąc o tym, nie można

zapomnieć o Jasonie Gilbercie . Przeczytaj-

cie i dowiedzcie się, który z nich zasłużył na

wasz podziw.

www.vimeo.com YouTube jest jednym z najgenialniejszych

tworów Internetu. Jednak poziom za-

mieszczanych tam materialów filmowych i muzycznych gwałtownie spada. Najchęt-

niej oglądane są filmy, które w niektórych

budzą uśmiech politowania, niektórym poprawiają humor na cały tydzień. Tym

razem chciałem polecić serwis interneto-

wy, nieco podobny do YouTube, mający jednak bardzo wysoki poziom udostęp-

nianych filmów. Mowa tu o vimeo.com ,

stronie pełnej kultury.

Vimeo.com Przypomina YouTube, gdyby jednak przyglądnąć się stronie nie-

co bliżej, to dostrzeżemy ogromne różni-

ce. Przede wszystkim na polecanej prze-ze mnie stronie nie panuje chaos. Filmy

podzielone są na różne kategorie, w któ-rych łatwo się odnaleźć. Może niektórych

to zniechęcić, ale nie ma tu filmów typu

'hardkorowy koksu'. Najczęściej udo-stępniane są krótkie etiudy filmowe. Cza-

sem pomimo, iż są niskobudżetowe maja

bardzo wysoki poziom artystyczny. Znajdziemy także teledyski do muzyki

zazwyczaj niszowej, a mimo to niezwy-

kle interesującej i ujmującej. Warto także zwrócić uwagę na animacje, czasem tak

doskonale jak oskarowa „Logorama”. To

co wyróżnia stronę to fakt iż większość filmów nagrana została w doskonałej

jakości HD. Wystarczy tylko szybkie łącze i można się delektować się audiowi-

zualnymi smakołykami. Co roku organizowany jest kon-

kurs na najlepszy film z danej kategorii Mnie najbardziej urzekł ujmujący doku-

ment opowiadający o smutku właściciela

psa, który musiał uśpić cierpiące po wy-padku zwierze. Warto zobaczyć także

inne zwycięskie filmy, każdy bowiem cha-rakteryzuje się swoistym klimatem i po-

siada indywidualny sposób opowiadania

niebanalnych historii. Logując się na stronie będziemy

mieli możliwość komentowania oraz oceniania oglądanych filmów. Jedynym

mankamentem jest to, że strona nie jest

przetłumaczona na język polski. Wiele jest stron w sieci przed

którymi marnujemy swój czas - vime-

o.com z pewnością do takich nie należy.

Katarina

roman.polaco

2 6 . 0 1 . 2 0 1 0 , N R 1 5

Bonjour tout le monde! Je continue la présentation des châteaux que j’ai visités et cette fois-ci on va découvrir le château Montrésor. Il est aussi intéressant pour nous parce qu’il appartient à la famille

polonaise!

Comme toujours une petite histoire. Depuis 1848 le compte polonais Xavier BRANICKI est devenu propriétaire du château. Il était ami et conseiller du Prince Louis Bonaparte, le futur

empereur Napoléon III. Branicki a restauré et aménagé l’entier du château.

La visite n’est pas guidée mais par contre on peut emprunter des guides à l’accueil du château. Normalement il faut payer pour pouvoir visiter les adultes 7 euros les ados 10-17 ans

4 euros et les enfants 3 euros nous pouvons également choisir un billet de groupe qui coûte 6 euros (par personne). Heureusement quand j’y étais avec mes amis on a dit que j’étais

polonais et je suis entré gratuitement.

Le château ressemble beaucoup à typique château polonais. On

peut y admirer les tableaux présentant la famille Branicki et aussi des parts de l’histoire polonaise, les gains de chasse, le buste d’Adam Mickiewicz et le piano sur lequel le fils de Xavier

Branicki a pris des cours de Frédéric Chopin.

Le château se trouve dans l’endroit très calme et très joli. De

plus on peut y voir le jardin créé à la mode du romantisme. Il faut souligner que par la demande de Xavier Branicki après sa

mort rien n’a changé depuis 150 ans!

Dzień dobry wszystkim! Będę kontynuował prezentację zamku, który zwiedzałem, i tym razem odkryjemy zamek Montrésor. Jest on również inte-resujący dla nas, ponieważ należy do polskiej rodziny!

Jak zwykle krótka historia. Od 1848 roku hrabia polski Xawier Branicki stał się właścicielem zamku. Był on przyjacielem i doradcą księcia Ludwika Bonaparte, przyszłego cesarza

Napoleona III. Branicki wyremontował i zagospodarował cały zamek.

Zwiedzanie nie odbywa się z przewodnikiem, ale można poży-czyć książkowe przewodniki, które znajdują się przy wejściu do zamku. Normalnie należy płacić za zwiedzanie: dorośli - 7 euro,

nastolatki od 10 do 17 lat - 4 euro i dzieci - 3 euro, możemy również wybrać bilet grupowy, który kosztuje 6 euro (za oso-bę). Na szczęcie kiedy byłem tam z moimi przyjaciółmi, powie-

dzieliśmy, że jestem Polakiem i wszedłem za darmo.

Zamek bardzo przypomina typowy zamek polski. Możemy tam

podziwiać obrazy przedstawiające rodzinę Branickich oraz róż-ne momenty z historii Polski, zdobycze z polowań, popiersie Adama Mickiewicza i fortepian, na którym syn Xawiera Branic-

kiego pobierał lekcje od Fryderyka Chopina.

Zamek znajduje się w cichej i bardzo ładnej okolicy. Ponadto

możemy tam zobaczyć ogród stworzony na modę romantyzmu. Należy również podkreślić, że przez prośbę Xaviera Branickiego

po jego śmierci nic nie zostało zmienione od 150 lat!

Mam nadzieję, że ta prezentacja spodobała się Wam i jak zwykle po więcej informacji odsyłam Was na stronę interneto-

wą: http://www.chateaudemontresor.fr/

C’est beau! Pourquoi? Parce que c’est la France

Mes meilleures salutations

Bartosz

Akademia Służby Publicz-

nej to inicjatywa mająca na celu rozpropagowanie

idei służby publicznej

i społeczeostwa obywatel-

skiego oraz wartości z ni-mi związanych pośród lu-

dzi, którzy poprzez swoje

praktyczne zaangażowa-nie przyczyniają się do

rozwoju paostwa i społe-

czeostwa polskiego.

Akademia Służby Publicz-

nej jest programem przygo-towującym studentów, mło-dych absolwentów oraz wszystkich obecnych w sze-roko pojętym sektorze pu-blicznym do działalności o wysokim standardzie me-rytorycznym i etycznym na

rzecz społeczeostwa obywa-telskiego w ramach służby publicznej.

Program gwarantuje zdo-bycie wiedzy i doświadcze-

nia, którego nie oferuje ża-den z kierunków studiów dostępnych na uczelniach wyższych. W ramach Akade-mii Służby Publicznej Uczestnicy wezmą aktywny udział w spotkaniach z oso-bami piastującymi wysokie stanowiska w najważniej-szych instytucjach paostwo-wych i międzynarodowych, organizacjach pozarządo-wych, a także z autorytetami w dziedzinie służby publicz-nej, kultury, samorządności i polityki. Bezpośrednio od ekspertów zaczerpną wiedzę dotyczącą praktycznych umiejętności, niezbędnych w pracy w sektorze publicz-nym.

Akademia podzielona jest na cztery zjazdy, które odbę-dą się w marcu i kwietniu 2011 roku, każdy pod inną tematyką – kolejno poruszo-ne zostaną problemy zwią-zane z polityką ogólnokrajo-

wą, wymiarem samorządo-wym służby publicznej, dzia-łalnością NGO i think tanków na rzecz społeczeostwa oby-watelskiego oraz zarządza-niem w kulturze. W trakcie zjazdów Uczestnicy wezmą udział w szkoleniach i warsztatach prowadzonych przez wykwalifikowanych ekspertów, wykładach i dys-kusjach panelowych, doty-czących tematyki zjazdów oraz warsztatach tereno-wych i praktycznych, prowa-dzonych przez przedstawi-cieli renomowanych organi-zacji pozarządowych. W trakcie trwania Akademii odbędą się m.in. warsztaty procedury zamówieo pu-blicznych, realizacji projek-tów unijnych, negocjacji, autoprezentacji i wystąpieo publicznych, zakładania i prowadzenia stowarzyszeo, kreatywnego rozwiązywania problemów i wiele innych.

Po uzyskaniu pozytywnego wyniku z testu koocowego i spełnieniu warunków za-wartych w regulaminie, każ-dy z Uczestników uzyska dyplom poświadczający

udział w Akademii Służby Publicznej oraz cenny certy-fikat potwierdzający nabyte umiejętności i odbyte szko-lenia, będzie miał także moż-liwośd udziału w konkursie, którego nagrodami będą staże w renomowanych in-stytucjach z sektora publicz-nego.

Szczegóły programu Akade-mii Służby Publicznej, jego dokładne cele oraz misja, a także informacje dotyczące rekrutacji do programu za-mieszczone są na stronie internetowej Akademii, pod adresem: akademia.wse.krakow.pl. Zachęcamy wszystkich zain-teresowanych do jej odwie-dzenia! Udział w programie jest wy-jątkową szansą na nawiąza-nie trwałych kontaktów, umożliwiających rozwój za-wodowy i karierę, a także podwyższenie własnego standardu działalności na rzecz społeczeostwa i pań-stwa.

Organizatorzy

Grzegorz Wołoszyn

PNEUMA Wiatr rozwiewa białe kiście włosów. Purpura i złoto uginają się przyparte szarym cieniem krzyża. Pionowa belka wspiera ornat wyniosły jak strop, pozioma kreśli horyzont. Oto człowiek jak góra zwieńczona chorągwią. Ręka drżąca i pewna sieje ziarno Słowa na glebę tysięcy czaszek żywych ofiarą. Kołysze się płomień. Karty ewangeliarza wertują stronice lat. Białą wyspę kryje fala czerwieni. Oprawiona wiotką skórą księga zamyka się z hukiem. Echo wskakuje na wiatr.

Fot. MAX ROSSI REUTERS