Gazeta Akademicka 6/2012

24
1 Gazeta Akademicka

description

Tematem przewodnim wydania jest radość. Szukamy źródeł radości, ale pytamy też o te chwile w życiu, które z radością mają niewiele wspólnego. Przedstawiamy relację z tegorocznej Pielgrzymki na Jasną Górę, Pielgrzymki do Ziemi Świętej, oraz wyjazdu na obóz integracyjny. Opisujemy też tegoroczny koncert Nieziemskie Granie, oraz wiele innych.

Transcript of Gazeta Akademicka 6/2012

Page 1: Gazeta Akademicka 6/2012

1Gazeta Akademicka

Page 2: Gazeta Akademicka 6/2012
Page 3: Gazeta Akademicka 6/2012
Page 4: Gazeta Akademicka 6/2012
Page 5: Gazeta Akademicka 6/2012
Page 6: Gazeta Akademicka 6/2012

6 Gazeta Akademicka

Kiedy myślę DA, to myślę: ksiądz Ma-rek, ksiądz Artur, ksiądz Piotr. Kiedy myślę DA, to myślę: Ula, Ania, Marysia, Otylia, Paulina, Ola, Olga, Agnieszka... Kiedy my-ślę DA, to myślę: Konrad, Mateusz, Kuba, Piotr, Michał, Szymon, Irek... Bo duszpa-sterstwo akademickie to nie budynek przy ulicy Górniczej, ale ludzie, którzy je tworzą. Rozwijając się intelektualnie na studiach, rozwijają również swoją ducho-wość, osobowość, pasje. Bo ta wspólno-ta daje możliwość rozwoju. I  zapewne niektórzy już sobie pomyśleli, że DA to „święta oazowa część studentów”. Nic bardziej mylnego. To normalni studenci, którzy szukają czegoś więcej. Przykładem sztandarowym są tegoroczne Juwen-DAlia, podczas których, między innymi, po spotkaniu z  egzorcystą poszliśmy na koncert reggae. I nic w tym dziwnego, bo przecież sam Chrystus mówił: Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię.

Jestem przekonany, że każdy w  DA znajdzie coś dla siebie i może odnaleźć też siebie. Jestem tego dość dobrym przykładem. Kilka lat temu trochę po-sypało mi się życie, zatraciłem sens – generalnie mała depresja. I  za spra-wą Opatrzności Bożej poszedłem do spowiedzi, gdzie usłyszałem: dobrze, że jesteś, Tomku. Wydawać by się mogło, że niby takie proste i  zwyczajne słowa, a były dla mnie jak załączenie podtlen-ku azotu w  samochodzie wyścigowym – krótko mówiąc: moje życie zaczęło nabierać rumieńców. A spowiadał mnie wówczas jeden z  duszpasterzy akade-mickich i  tak oto trafiłem do DA. Wiele dobrego mi się przytrafiło w DA. Wspa-niałe wędrówki górskie, gdzie razem zdobywaliśmy szczyty. Niesamowita atmosfera grupy pielgrzymkowej nu-mer 21 – to jest nie do opisania – gdzie jest modlitewne zamyślenie, ale i radość ze wspólnego trudu pielgrzymowania. Mógłbym wiele wydarzeń przytoczyć, ale chciałbym się zatrzymać na trzech elementach, które w  duszpasterstwie w sposób szczególny odkryłem.

Pierwszym i  najważniejszym darem, jaki otrzymałem, jest zachwycenie się na nowo Panem Bogiem. Bardzo łatwo jest w wierze popaść w stagnację i marazm. Pochodzę z  katolickiej rodziny, chodzę w  niedzielę do kościoła, nawet udziela-

łem się w  parafialnej oazie i  przy orga-nizowaniu festynów i  innych wydarzeń w  parafii, ale moja wiara była na pozio-mie podstawówki. I oczywiście nie winię tu księży z parafii czy ludzi z oazy, ale dla mnie to było mało. Potrzebowałem cze-goś więcej. Pan Bóg działa w naszym ży-ciu na różne sposoby, czasem szczególnie przez innych ludzi, sam Jezus powiedział, że gdzie dwóch lub trzech się znajdzie w Jego imię, tam i On jest. Zachwyciłem się na nowo Jezusem właśnie w tej małej kaplicy akademickiej. Na nowo odkryłem twarz Chrystusa, zobaczyłem Go w  dru-gim człowieku. To tam doświadczyłem na nowo Jego miłosierdzia i  Jego niesa-mowitej obecności w moim życiu. Zdaję sobie sprawę, że może to brzmieć górno-lotnie, ale taki właśnie jest Bóg, jak przy-

chodzi. Trzeba jednak mieć odwagę, żeby Go chcieć przyjąć, bo On nie jest natrętny. On przychodzi subtelnie, ale stanowczo, i nigdy nie zabierze Ci Twojej wolności. To doświadczenie Boga przekłada się bar-dzo na całe życie, bo być bliżej Chrystusa, to być bliżej człowieka.

Kolejnym elementem jest miłość. Czym ona jest? Miłość to bezinteresow-ny dar dla drugiego człowieka, a  dziś w  świecie proponowana jest „miłość”, która chce wziąć jak najwięcej dla sie-bie, by zaspokoić swoje rządze. Dziś czystość przedmałżeńska to jakiś staro-świecki relikt, dziś rezygnacja z  siebie, by być z  kimś, to jakaś śmieszna farsa, bo przecież liczy się tylko to, co JA chcę. Wszechogarniający egocentryzm, który potwierdzają nawet socjologowie. Otóż w zeszłym roku w USA przeprowadzono badania, z  których wynika, że jesteśmy dotychczas najbardziej narcystycznym społeczeństwem od początku dziejów! I  może rzeczywiście komuś to pasuje – mnie nie. Z  drugiej strony patrzę na te małżeństwa, które w  jakiś sposób są związane z  DA – są jakieś piękniejsze,

Czym  jest  duszpasterstwo akademickie?

Page 7: Gazeta Akademicka 6/2012

7Gazeta Akademicka

ich miłość jest jakaś pełniejsza, są sobie oddane bezwarunkowo. Czemu? Nasu-wa mi się taka fraza, którą kiedyś napi-sałem: Jest na świecie tylko Jedna Jedyna Miłość. Od niej wychodzą wszystkie inne miłości. Bez tej Miłości nie ma miłości, to wówczas jest złudzenie, zauroczenie, chwilowe zachwycenie, ale nie Miłość. Ta Miłość to Bóg. Wierzę, że to jest właśnie recepta na piękną miłość, i jestem prze-konany, że każdy w  głębi serca za taką miłością tęskni. Niesamowicie o  tym pisał błogosławiony Jan Paweł II w ency-klice „Redemptor hominis”: Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą i jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z  Miłością, jeśli jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś spo-sób swoją, jeśli nie znajdzie w niej żywego

uczestnictwa. Dopiero w prawdziwej Mi-łości poznasz siebie, poznasz Boga, bo on jest Miłością.

Ostatnim elementem jest powołanie i ojcostwo. Z góry przepraszam Panie, że nie piszę o  macierzyństwie, ale niestety nie posiadam dostatecznego doświadcze-nia. Co to jest powołanie? Zazwyczaj, jak słyszymy „powołanie”, to automatycznie nasuwa nam się skojarzenie z seminarium, zakonem etc. Jest troszeczkę inaczej. Każ-dy z nas jest powołany przez Pana Boga do świętości. Jest to dla nas tak naturalne po-wołanie, jak naturalny jest dla nas proces oddychania. I zapewne niektórzy już mają mnie za dewota, ale skoro wierzę, że Je-zus umarł za moje grzechy, jeżeli świado-mie przyjmuję sakramenty, jeżeli wierzę w  miłosierdzie Boże, które głosiła święta Faustyna i  Jan Paweł II, i w ogóle – jeżeli na poważnie biorę moją wiarę w Kościele katolickim – to powołanie do świętości jest – cytując pewnego pana – oczywistą oczywistością. Tylko i  aż do tego mnie Bóg powołuje. Jak ja to będę realizował, czy w  ogóle będę to realizował – to już

mój wybór. Mam wolność, mogę odrzucić Boga, żyć bez wiary, nadziei, miłości, ale dokąd wówczas dojdę? Ale mogę również wziąć na poważnie moją wiarę i dążyć do świętości. Jedną z takich dróg jest właśnie

ojcostwo. Je-stem przekona-ny, że każdy fa-cet jest powoła-ny do ojcostwa. I choć nie mam doświadczenia, bo nie mam ani żony, ani dzieci, to chcę o  tym kilka słów na-pisać, bo to pragnienie jest we mnie, i  my-ślę, że ono jest w każdym męż-czyźnie. Bycie

ojcem wiąże się organicznie z  miłością, o której już pisałem, ale ojcostwo to rów-nież siła motoryczna rodziny. Dziecko uczy się miłości, patrząc nie na to, jak bardzo rodzic poświę-ca się dla nie-go, ale uczy się przez wni-kliwą obser-wację miłości między mamą a  tatą. Pamię-tam w  duszpa-sterstwie było takie spotka-nie z  pewnym małżeństwem, które już miało kilkoro dzieci, i  to co szalenie mnie w nich za-fascynowało, to była ich wzajemna miłość, nie do dzieci, nie do materialnego domu, ale mężczyzna kochał kobietę, a  kobieta kochała mężczyznę – to była podstawa ich rodzinnych relacji, przez co tworzyli niesa-

mowitą rodzinę. Jak kochać? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie sam, naj-lepszą podpowiedzią i drogowskazem jest rozważanie Pisma Świętego.

Te trzy tematy to tylko kropla w mo-rzu tego, co odkryłem, czego również do-świadczyłem w  duszpasterstwie akade-mickim. Dla mnie jest to najlepsza forma zarówno duchowego, intelektualnego, jak również towarzyskiego i kulturalnego rozwoju. Doświadczanie, że najważniej-sze to każdego dnia rano zachwycać się Bogiem i  zapraszać Go do swojego ży-cia. Szczególnie kiedy jesteśmy młodzi, a świat jest przed nami otwarty na oścież, zaprosić Jezusa do naszych relacji, do na-szych wątpliwości i problemów. Odwagi – jak to zwykł mawiać ksiądz Artur – nie płytkiego szpanerstwa i brawury, ale od-wagi w budowaniu życia na trwałym fun-damencie, jakim jest Chrystus. Każdemu polecam przygodę z  duszpasterstwem akademickim. Moja przygoda, mam na-dzieję, jeszcze się nie skończyła. Obecnie rozeznaję moje powołanie w  nowicjacie dominikanów, co de facto jest również

owocem mojego uczestniczenia w życiu DA. Oczywiście nie każdy po DA kończy w  zakonie, zdecydowanie więcej jest małżeństw. Po prostu – chodź i zobacz!

br. Tomasz Motyka

Page 8: Gazeta Akademicka 6/2012

Foto: Marta Deka „Gość Niedzielny”

Page 9: Gazeta Akademicka 6/2012
Page 10: Gazeta Akademicka 6/2012

10 Gazeta Akademicka

W dziale „Podróże akademickie” prezentujemy relacje z  wyjazdów radomskich studentów w  najróżniejsze, nawet najdalsze zakątki świata. W tym numerze robi-

my mały wyjątek: w  sierpniu na zaproszenie uczestników Światowych Dni Młodzieży w  Madrycie z  naszej diecezji Polskę odwiedziło dwoje młodych Hiszpanów, Ana i Isidro. Oto jak wspominają swój pobyt.

Upłynęło już kilka dni, od kiedy wróci-liśmy do naszej miejscowości, i  wiemy, że nigdy nie zapomnimy czasu spędzonego w  Polsce. Wszystko zaczęło się w  chwili, w której około 44 Polaków okazało się na tyle odważnych, by przemierzyć całą Eu-ropę i  spędzić trochę czasu w  Hiszpanii – a konkretnie w Madrycie – podczas Świato-wych Dni Młodzieży. Jeśli w ciągu tych dni staliśmy się dobrymi znajomymi, to cóż po-wiedzieć o dniach spędzonych w Polsce: nie jesteśmy już tyl-ko kolegami, których można mieć wielu; teraz jesteście być może jednymi z  naszych naj-lepszych przyjaciół.

Dzięki Waszej gościnno-ści odczuliśmy nasz pobyt tak, jakbyśmy wcale nie ruszyli się z domu, mogliśmy nawet (co za ulga!) zdjąć buty. Oprócz nieznajomości języka nic nie stanę-ło nam na przeszkodzie, by zrozumieć Wa-szą kulturę (prawdą jest, że zawsze mieli-śmy pod ręką kilku znajomych, którzy znali hiszpański); sama Wasza obecność wystar-czyła, byśmy teraz docenili, jacy jesteście Wy i wszystko, co Was otacza i co stworzy-liście z wielkim wysiłkiem. Wiemy, że Wasz kraj miewał trudne chwile, jednak widzie-liśmy na własne oczy, że jesteście w stanie wspólnie, wszyscy razem, stworzyć społe-czeństwo; zapisaliśmy to sobie, musimy się uczyć na Waszym przykładzie.

Gdyby nasza wiara była jak ziarno gorczycy, powiedzielibyśmy górze, aby się przesunęła i zrobiłaby to; w Polsce jest dużo gór, które zostały już poruszone, po-cząwszy od tego, że jako młodzi ludzie zo-staliśmy zaskoczeni przez naszych polskich rówieśników – dużą grupę pełną nadziei oraz marzeń, wierzących w  Jezusa, który jest drogą, prawdą i  życiem. Wasza wital-ność jest godna pozazdroszczenia i można ją tłumaczyć tylko tym, że, jako młodzież, wierzycie w  Tego, który daje życie. Dzięki wszystkim młodym duszom (niezależnie od wieku, od dzieci po starców) chcemy wrócić tu tyle razy, ile będziemy mieli ku temu okazji, a będzie ich wiele. Niech Bóg błogosławi wszystkim Polakom i niech Jan Paweł II jak najszybciej zostanie ogłoszony świętym.

Nasze umysły otworzyły się na rzeczy-wistości, których nigdy nawet nie wyobra-żaliśmy sobie ujrzeć. Jesteśmy przekona-ni, że ludzie o  Waszej mentalności wiele osiągną. W  Hiszpanii istnieje pewien mit dotyczący chłodu tak mieszkańców pół-nocnej Europy, jak i klimatu terenów, które zamieszkują. No cóż, mamy wystarczająco argumentów, aby powiedzieć, że jest to wierutne kłamstwo.

Nasz czas w  Polsce spędziliśmy bardzo in-tensywnie, a  wydaje nam się, że dniem szczególnie odznaczającym się pod tym względem był ten, w  którym towarzyszyli-śmy grupie akademickiej

z  Radomia podczas jej pierwszego etapu pielgrzymki do Częstochowy: nigdy nie wi-dzieliśmy niczego podobnego. Kiedy do-tarliśmy do celu, uwierzcie nam, mieliśmy chęć iść z  Wami dalej, tak szybko zleciał nam czas. Nigdy również nie widzieliśmy tak masowego udziału w jednej pielgrzym-ce, ani oczywiście tego, że mieszkańcy ofiarowywali zupełnie altruistycznie owo-ce i picie, aby ulżyć pielgrzymom w trudzie ich marszu, jak również tego, że obdaro-wywali nas prezentem, który można ofia-rować wyłącznie wtedy, gdy prawdziwie czuje się miłość do bliźniego: sympatią. Sympatią w  uśmiechu; sympatią w  po-zdrowieniu; sympatią w  tamtej staruszce, która tak się emocjonowała, widząc idącą grupę młodych ludzi, a także kiedy zbliżał się do niej ów hojny ksiądz, aby dać jej podarunek; sym-patią w  ludziach, którzy po prostu wychylali się, widząc przechodzącą pielgrzym-kę… Było to dla nas wielkie przeżycie, gdy ludzie nas pozdrawiali swoim łamanym hiszpańskim, widząc naszą flagę – hiszpański chłopak dobrze zadbał o  to, by było widać, z  jakiego kraju po-chodzi; czuliśmy się amba-sadorami naszej ziemi i  to właśnie jest emocjonujące. Tego hiszpańskiego chłopca

(jednego z mówiącej do Was dwójki) nie-zmiernie uradował fakt, że przeprowadzo-no z  nim wywiad w  radio, a  jako że jego polski nie był najlepszy, na miejscu był tłu-macz. Co za radość dla tego Hiszpana, być w radio!

Możemy Wam napisać całą listę wszystkiego, co nam się podobało, gdyż nie było nic, uwierzcie nam, w czym byście nas zawiedli. Bawiliśmy się, jak nigdy do-tąd, i Polska zajmuje od tej pory szczególne miejsce w naszych sercach. Wydaje nam się, że w tym momencie możemy powiedzieć tylko jedno słowo: dziękujemy. Kierujemy te słowa szczególnie do grupy, która była u nas w  Hiszpanii: dziękujemy, że pojawi-liście się w  naszym życiu, w  parafii Pedro wciąż się o  Was mówi i  zawsze będziecie ludźmi, którzy pokazali nam, że młodzież w dzisiejszych czasach może bez najmniej-szego problemu mieć kontakt z  Bogiem. Dziękujemy wszystkim tym, którzy byli z nami zaledwie przez kilka godzin podczas pielgrzymki, wspólne tańczenie Macareny na trasie było czymś niesamowitym, tak jak samo maszerowanie u Waszego boku i  uczenie się od Was wielu rzeczy. Dzięku-jemy tym, którzy wysilili się, aby uczynić z  naszej podróży podróż niezapomnianą i okazywali nam tylko to, co w nich najlep-sze. Dziękujemy Janowi Pawłowi II i  jego genialnej idei Światowych Dni Młodzieży; dzięki tej idei świat się jednoczy za każdym razem coraz bardziej. Dziękujemy całemu polskiemu Kościołowi za zainspirowanie młodzieży i pomoc w kształtowaniu silnych osobowości u każdego młodego człowieka. Dziękujemy Bogu za Was, ponieważ z Wami wszystko przychodzi łatwiej. Wrócimy; wy-daje nam się, że zostawiliśmy u Was cząstkę nas samych, której nigdy nie uda nam się odzyskać. Musicie wrócić, gdyż zostawiliście coś w naszym mieście; tak sobie myślimy, że nazywa się to WIELKA PRZYJAŹŃ.

Z najgorętszymi uściskami z Hiszpanii, Wasi bezwarunkowi fani:

rodzeństwo Ana i Isidro

PODRÓŻE AKADEMICKIE

Pierogi są nadzwyczaj smaczne, szarlotka genialna, a żurek rozłożył nas na łopatki, jakże to wszystko dobre!

Page 11: Gazeta Akademicka 6/2012

11Gazeta Akademicka

Zbliża się kolejne spotkanie mło-dych z  całej Europy, organizowane przez wspólnotę ekumeniczną z  Taize. W  tym roku pielgrzymować będziemy do Rzymu, gdzie oprócz udziału w tra-dycyjnych spotkaniach i  modlitwach śpiewem oraz w ciszy będziemy uczest-

niczyć w  dwóch spotkaniach z  Papie-żem Benedyktem XVI, odwiedzimy katakumby i  groby Apostołów Piotra i  Pawła oraz będziemy modlić się przy grobie błogosławionego Jana Pawła II. Spotkanie potrwa od 28 grudnia 2012 roku do 2 stycznia 2013 roku.

Europejskie spotkania wspólnoty Taize są niesamowitą okazją do po-znania nowych ludzi z  różnych krajów Europy, ćwiczenia języka, ale przede wszystkim przekraczania barier zwią-zanych ze stereotypami. Uczestników spotkania bezinteresownie przyjmą włoskie rodziny z Rzymu i okolic.

Dzięki rozmowom z  ludźmi z  innych krajów dostrzegamy, że pomimo różnic

kulturowych posiadamy te same wartości, chcemy żyć według Ewangelii, wspólnie modlić się i dawać świadectwo swoim ży-ciem niezależnie od tego, skąd pochodzi-my. To niesamowite uczucie uczestniczyć w spotkaniu, gdzie modlą się dziesiątki ty-sięcy młodych ludzi, uśmiechem obdaro-

wując wszystkich wokół, będąc dla siebie braćmi – opisują swoje doświadczenia Kinga i Magda, które co roku uczestniczą w sylwestrowych spotkaniach.

Ludzie z  całej Europy spotykają się razem, aby dyskutować na różne tematy, dzielić się swoimi doświadczeniami. Na-wet to, że każdy mówi w  innym  języku, nie jest żadną barierą! Na Taize można poczuć jedność wszystkich wyznań chrze-ścijańskich. Mimo różnic  pomiędzy kato-likami, prawosławnymi czy protestantami, łączy nas Pan Bóg i wyznawane wartości.

W tych zabieganych czasach po-trzeba chwili odpoczynku i  wyciszenia. Trzeba pamiętać, że są większe wartości niż ciągła gonitwa i  walka praktycznie o  wszystko. Taize daje właśnie tę  moż-liwość odprężenia. Pozwala odkrywać bezinteresowne dobro płynące od dru-giego człowieka. Można dobrze się bawić w sylwestra w największych miastach Eu-ropy i nie mieć wyrzutów, że się marnuje czas. To jest piękne – wspomina Monika.

Podobnie jak w poprzednich latach, w naszej diecezji można przygotowywać się (i zapisać w Duszpasterstwie Akade-mickim w Radomiu) do wyjazdu na syl-westrowe spotkanie Taize. Spotkania modlitewno-dyskusyjne odbywają się w pierwszym semestrze w sali DA przy ul. Górniczej w poniedziałki po Mszy Świętej o godzinie 19.00, począwszy od 15 paź-dziernika 2012. Więcej informacji można uzyskać na stronie DA www.daradom.pli mejlowo: [email protected]

Beata Majewskakoordynator spotkania

przy DA Radom

Europejskie  spotkanie  młodych  Taize  2012  w  Rzymie

Page 12: Gazeta Akademicka 6/2012

12 Gazeta Akademicka

„Gazeta  Akademicka”

marzec 2012

SUPLEMENT

Dlaczego się nie modlę?Trochę dlatego, że nie wiem jak.

W  dzieciństwie pomyślałam, że „Aniele Boży” to zbyt egoistyczna modlitwa i za-częłam ją odmawiać w liczbie mnogiej, dodając rodzinę. I nadal, 10 lat później, do tego ogranicza się moja ewentualna modlitwa wieczorna.

Trochę dlatego, że mi się nie chce, bo trzeba się wysilić.

Ale chyba głównie dlatego, że się boję. Boję się, że jak się wciągnę w roz-mowę z Bogiem, zostanę przez Niego przegadana. Bo może będzie mi miał coś ciekawego, ważnego do powiedzenia. Coś, co sprawi, że będę chciała słuchać Go dalej. I co gorsza próbować zmienić pod wpływem Jego słów swoje życie. Mimo że taka szczególna więź, którą, jak sądzę, można z Nim nawiązać, kiedy się Go pozna, jest pociągająca.

Są ludzie, po których na pierwszy rzut oka widać, że się modlą, tak naprawdę, głęboko, chętnie, często. Nie spotka się ich w nocnym klubie, nie zobaczy objara-

nych. Dziewczyny raczej nie będą ubrane w lateksowe spodnie ani wydekoltowaną sukienkę, z makijażem à la Amy Wine-house. Panowie nie będą prezentowali fryzury na surfera ani prawie całych bok-

serek wystających ze spodni. Większość powie: nudni i bezbarwni. Ale jak się im przyjrzeć, to widać. Widać, że są szcze-gólni, bo kochani i rozumiani przez Boga, że nie myślą o dziesięciorzędnych spra-wach, które zajmują przeciętnemu czło-wiekowi większość energii. Pożytkują ją na tę więź. Ale jeżeli przez osiągnięcie tej więzi miałabym się zmienić w jedną z ta-kich skromnych, pobożnych osób, to tym bardziej się boję. Owszem, momentami zazdroszczę zakonnicom habitów, ale sama nie chciałabym zrezygnować z co-dziennej walki z szafą i lustrem. Dobrze, że są tacy, którzy nie miewają kaca, ale ja za bardzo lubię smak alkoholu. Podzi-wiam, że nie każdy chce w życiu wszyst-kiego spróbować, ale sama chcę poznać co tylko się da.

Wydawało mi się, że łamię stereotyp nudnego „katola”. Ale łamiąc go, zaszłam za daleko, tak daleko, że teraz jedną nogą jestem już dawno poza Kościołem, a dru-ga trzyma się w nim tylko końcem obcasa.

Jest nim chyba niedzielna msza. Nie powiem, żebym się podczas niej modliła. Bez przesady. Wy-znaję wiarę. Śpiewam. Słucham. Ale nadal nie dociera do mnie Jego głos. Problem ze skupie-niem się? Prawdopodobnie. Za dużo mnie w świecie rozprasza. Dlatego zamiast o modlitwie piszę tak naprawdę o swoim ży-ciu. Bo modlitwa nie jest jego elementem, chociaż powinna. Jak pomyślę, to modlę się w na-prawdę niewielu momentach. Jak startuje samolot, oj, święta, nawet rączki złożone. Robię znak krzyża przed jedzeniem, bo tego mnie nauczyli rodzice. Ale przy-zwyczajenie to chyba jednak straszna rzecz, za bardzo bez-myślna.

A jak się próbuję modlić, bo są takie chwile, kiedy napraw-dę potrzeba pogadać z kimś z zaświatów, to wiecie do kogo odlatują moje myśli? Oczywi-ście, że nie do Boga, to by już była modlitwa i nie mogłabym

powiedzieć, że się nie umiem modlić. Do Babci. Babcia to mój łącznik między zie-mią a niebem. Mam nadzieję, że dopóki się nie odważę na krok w stronę porozu-mienia z Nim, będzie mi dalej pomagać.

Page 13: Gazeta Akademicka 6/2012

13Gazeta Akademicka

Szukałem długo odpowiedniej formy na odpowiedź. Nie chcę pouczać, dawać gotowej recepty typu „zrób to i to i zoba-czysz, że zadziała”. Może to dobra myśl, by opowiadanie o modlitwie – lub jej braku – rozpoczynać od mówienia o swoim życiu.

Ja wierzę w  to, że Bóg jest po mojej stronie, że jak za Nim pójdę, to mnie „nie wystawi”. Czuję, że On zna moje potrze-by i  pragnienia lepiej niż ja sam i  wie, co jest prawdziwą odpowiedzią na te potrzeby, a co iluzją i ściemą. Jak byłem

małym dzieckiem, to przeżyłem dosyć trudną chwilę. Ubrano mnie w  rajtuzy (takie jeden szew z przodu i dwa z tyłu), a dzień był piękny, letni i wszyscy wokół mnie mieli krótkie spodnie. Intuicyjnie wiem, że Bóg mnie „nie wystawi”, że mnie w  taką sytuację nie wpakuje… Wierzę w Boga, który jest mi życzliwy. Dla mnie ta życzliwość Boga jest tak oczywista, jak dla Ciebie życzliwość babci, za którą tęsk-nisz. Nie ma ryzyka w rozmawianiu z kimś takim, nie ma niebezpieczeństwa, że za-ciągnie mnie tam, gdzie być nie chcę, że wpakuje w sytuację „w rajtuzach”. Jedyne ryzyko, to możliwość nierozpoznania, czego Bóg chce albo zbyt pośpieszne przybicie na własnych pragnieniach pieczątki „Bóg mówi”. Każdy człowiek jest szczerze kochany i  rozumiany przez Boga, choć brak modlitwy sprawia, że nie zawsze to sobie uświadamiamy.

Są takie modlitwy, które choć są dla mnie trudne, jałowe, monotonne, to pilnuję ich, bo czuję, że muszę nasią-kać Jego słowem. Czasami jedno zdanie Jego słowa potrafiło zmienić mój kurs, jak uderzenie obuchem, bolesne, ale w sumie bardzo otrzeźwiające. Kilka mo-

Dlaczego się modlę?W poprzednim numerze „Gazety

Akademickiej”, poświęconej modlitwie, nie udało nam się zamieścić artykułu,

który w  kompletnej wersji dotarł do nas, gdy czasopi-smo było już przygotowane do druku. Po wielu dyskusjach uznaliśmy, że warto do niego wrócić. Poniżej przedstawiamy wycinki korespondencji, które poprzedziły powstanie artykułu.

mentów, które przeżyłem na modlitwie, były dla mnie na tyle ważne, by do nich wracać. Nie chodzi o  odlot, ale raczej o otrzymaną łaskę, siłę, by coś trudnego przeżyć, albo nagłe zrozumienie, że war-to coś robić tak i tak, albo o zaskakującą radość. Muszę się modlić, bo jak przesta-ję to robić, to moje życie się spłaszcza, a  ja sam zaczynam się gubić. Mimo że najczęściej nie chce mi się modlić, wiem, że jak się zmuszę, to są dobre efekty, dla-tego próbuję się zmuszać.

Nie modlę się, gdy samolot startuje, myślę wtedy gorączkowo, czy na pewno wszystko zabrałem, czy nie posiałem gdzieś paszportu. Najczęściej powtarzana modli-twa da się streścić w  kilku słowach: niech będzie tak, jak Ty chcesz, pilnuje mnie, Panie, trzymaj blisko siebie, bo jak mnie zostawisz, choćby na chwilę, to na pewno coś schrzanię.

Wierzę, że w modlitwie najważniejszy jest Bóg, to znaczy, że On działa, że jak się człowiek otwiera w  szczerości, to On się przebija nawet przez to, co jest jakimś głę-bokim rozproszeniem. Modlitwa jest dla mnie dawaniem szansy takiemu Bogu.

Powiedziałem, że nie będę pouczać (sorry, choroba zawodowa J ), oczywi-ście nie dotrzymałem słowa . Muszę jed-nak o jednym powiedzieć, żeby sobie nie pluć w brodę: uważaj z alkoholem. Zbyt wielu ludzi widziałem, którzy przestali doświadczać czegokolwiek poza potrze-bą picia. Picie zmienia…

Modlitwa jest ryzykiem, skokiem, za-czynającym się choćby od tego, że czło-wiek klęka i mówi: jak jesteś, Boże, to mnie do siebie przeprowadź, przez ludzi, okolicz-ności, wydarzenia.

ks. Marek Adamczyk

Page 14: Gazeta Akademicka 6/2012

14 Gazeta Akademicka

Usłyszałem dzwo-nek i niemal natych-miast energiczne pukanie, nie zdąży-łem nawet krzyknąć

„proszę”, gdy drzwi mojego mieszkania otworzyły się. Rytmiczny odgłos kobie-cych szpilek wyraźnie wskazywał, że mój gość czuje się nadzwyczaj swobodnie. Wstawałem wolno, z trudem zbierając się w sobie, chciałem opóźnić moment spotkania, opanować gniew, który we mnie narastał. Przyzwyczaiłem się, że czasami mój pokój przypomina dwo-rzec, ale takich wejść nie cierpiałem. Wy-konałem kilka kroków i zauważyłem, że mój gość zdążył usiąść przy stole. Poczu-łem przypływ jeszcze gwałtowniejszej irytacji. Nie zdążyłem otworzyć ust, to ona zaczęła mówić pierwsza…

– …nie ma się co denerwować, za-wsze tak jest, że za wcześnie, że zbyt na-gle, że nie tak to sobie wyobrażałem… ale w gruncie rzeczy to jest dobry mo-ment, powinieneś się mnie spodziewać.

Jej głos był dźwięczący, mocny. Stanąłem osłupiały. Ton, mówienie mi per „ty”, dziwna swada granicząca z im-pertynencją, to wszystko wybiło mnie z rytmu. Byłem pewny, że widzę dziew-czynę pierwszy raz, a jednocześnie jej twarz wydała mi się dziwnie znajoma. Nawijała jak katarynka.

– …oczywiście, że się znamy, albo inaczej, powinieneś się mnie spodzie-wać. Dla mnie kawę, tylko może z eks-presu, ty raczej powinieneś wypić her-batę i to najlepiej ziołową, rozumiesz – nadciśnienie… – uśmiechnęła się i dodała – jestem tu również po to, by ci o tym przypominać…

– Bardzo przepraszam, nie zapra-szałem pani, nie wiem, kim pani jest, a sposób pani zachowania sprawia, że nie widzę powodu kontynowania roz-mowy….

Wziąłem głęboki wdech i kiedy za-cząłem mówić dalej, zdarzyło się coś trudnego do wytłumaczenia. Kolejne zdania nieznajoma recytowała razem ze mną, jakby wcześniej znała każde słowo, które ja właśnie wypowiada-łem.

– Proszę opuścić moje mieszkanie albo przeprosić i powiedzieć krótko, w czym mogę pani pomóc.

Sytuacja była groteskowa i przera-żająca, to naprawdę nie miało prawa się zdarzyć. Ścierpła mi skóra, zamilkłem.

Dokładnie wtedy, gdy przez głowę przemknęło mi pytanie, czy ta dziew-czyna naprawdę zna moje myśli, usły-szałem jej głos.

– Znam, choć oczywiście nie wszyst-kie, to raczej kwestia prawdopodobień-stwa. Znam cię tak dobrze, że wiem, jak zareagujesz i wiem – prawie na pewno – jakich sformułowań użyjesz. Zasko-czony? Wszyscy jesteście zaskoczeni, to przerażająco nudne. Co będzie z tą kawą? Bądź dla mnie uprzejmy, spędzi-my ze sobą dużo czasu. Weź tę filiżan-kę, którą dostałeś od Karoliny i Michała, ładna jest.

W jej głosie, sposobie mówienia i ruchach było coś denerwującego. Czu-łem, że moja twarz robi się czerwona, chciałem zapytać, kim jest, ale zanim otworzyłem usta, przeszyła mnie spoj-rzeniem i powiedziała:

– No teraz mogę ci powiedzieć, ale usiądź, bo jeszcze stanie ci się coś złe-go. Jestem twoją starością.

Wybuchnąłem śmiechem, wszystko we mnie zelżało, po napięciu i zdziwie-niu gwałtowną falą przyszło rozbawie-nie. Widziałem ładną młodą kobietę, która twierdziła, że jest starością, a wła-ściwie moją starością. Słowa potoczyły się same.

– Ty moją starością? Chyba się od Mrożka urwałaś. Gdzie masz kosę, dziewczynko? Rozumiem, że za kilka lat przyjdzie twój braciszek „prostata”, a potem siostrzyczka „skleroza”. A czy takie zjawiska, jak „inflacja” albo „kryzys

wieku średniego” też się jakoś materia-lizują? Słuchaj, a twoja twarzyczka nie powinna być bardziej pomarszczona?

– Nie bądź dosłowny, to prymityw-ne. To ty się będziesz starzeć, nie ja. Moja rola to boleśnie przypominać ci powab młodości, uświadamiać to, co straciłeś i... rozumiesz, że właśnie w ta-kiej formie, jakiej jestem, mogę być sku-teczniejsza.

Ostatnie słowa zakończyła uśmie-chem i dopiero wtedy zobaczyłem, że jest ładna, lekkość jej ruchów, swoboda i jakaś dziwna wewnętrzna siła sprawi-ła, że poczułem osobliwą ociężałość.

– Słuchaj, a po co przyszłaś? – Ale głupi jesteś, myślisz, że sta-

rość przychodzi po coś… papieru do drukarki przyszłam pożyczyć he he… – w  jej ironii było coś ujmującego. – No właśnie po to, by przypominać ci

o starości, o tym, że dziadziejesz i masz mniej energii, że pewnych rzeczy nie dasz rady już zrobić, chcę, żebyś o tym pamiętał i myślał…

– …i stawał się zgorzkniały?– Być może, ale to już będzie twój

wybór, choć oczywiście to jest wariant najbardziej prawdopodobny, zazwy-czaj tak bywa, a ty, sorry, raczej typo-wy jesteś. Rozumiem, że kawy się nie doczekam, sama sobie zrobię, będzie szybciej i nic nie rozleję.

Przy ostatnim zdaniu wstała i  uśmiechnęła się, pokazując rząd bia-łych zębów. Włączyła ekspres – po-ruszała się po mieszkaniu wyjątkowo

WIZYTA

Page 15: Gazeta Akademicka 6/2012

15Gazeta Akademicka

KURS PRZEDMAŁŻEŃSKIKurs weekendowy (Spotkania dla narzeczonych)

Spotkanie weekendowe to propozycja dla tych, którzy nie chcą iść do ślubu „z marszu”. Małżeństwa oraz księża dzielą się swoim doświadcze-niem i  przemyśleniami, aby młodym ludziom pomóc zobaczyć w  sa-kramentalnym małżeństwie powołanie do sensownego i odpowiedzial-nego życia. Kurs obejmuje 16 tematów. Po wprowadzeniu małżeństwa i księdza, narzeczeni kontynuują temat w parze, posługując się przygo-towanymi materiałami. Nic nie mówią publicznie. Wartość przeżycia takiego kursu i jego owoce w przyszłości zależą od tego, na ile uczest-nicy zaangażują się w tę pracę. Taki trud naprawdę opłaca się.

swobodnie – sięgnęła do szafki i wyjęła orzeszki, wysypała je na mały talerzyk i postawiła przed sobą. Byłem zdezorien-towany, gorączkowo szukałem rozwią-zania...

– Zanim cię stąd wyrzucę, chciałem tylko…

Znowu się to powtórzyło, mówili-śmy razem, wypowiadając równocze-śnie te same słowa.

– …powiedzieć, że jestem ledwo po czterdziestce i we wszystkich klasyfika-cjach jest to raczej wiek średni lub póź-na dojrzałość, ale nie starość.

Nie potrafiłem mówić razem z nią, przerwałem, a ona mówiła dalej.

– No właśnie jestem tu po to, by ci uświadamiać, jak bardzo się mylisz. Mo-żesz próbować mnie wyrzucić, to nawet może być zabawne. Będziesz się szarpał ze starością. Ale jazda będzie… Jakub siłował się z Bogiem, a ty ze starością… śmiesznie będzie. Może to nagramy i puścimy na facebooku, zobaczysz, ile będziesz miał „lajków”… ja sama się na zdjęciu oznaczę.

Zastanawiałem się, czy nie zwario-wałem, wszystko wokoło było superre-alne, lampka, wiklinowe fotele, słowem wszystko oprócz starości, która sączyła moją kawę i pochłaniała moje orzesz-

ki… Zacząłem się zastanawiać, czy to nie jest rodzaj kuszenia, czy to nie toczy się w mojej głowie. Może trze-ba spróbować to zignorować i robić swoje? Sięgnąłem po brewiarz, usia-dłem i  otworzyłem na stronie założo-nej czerwoną wstążką. Starość trochę mi przeszkadzała, kręciła się, próbując zwrócić na siebie uwagę. Zacząłem czytać bez zrozumienia, mechanicznie, nie potrafiłem, myślałem o starości, o tym, co robi, jak się jej pozbyć, zasta-nawiałem się, czy wie, że w szufladzie są jeszcze rodzynki w czekoladzie. Za-trzymałem się dopiero na fragmencie: Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyje-my, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umie-ramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc, i w śmierci należymy do Pana. Umieramy dla Pana – cała ta śmierć ze starością to zawracanie gitary – po-myślałem – żeby tylko dla Niego żyć i umierać i z nim się starzeć, reszta nie jest skomplikowana. Przypomniały mi się twarze ludzi starych, których podzi-wiałem, Biskup Edward, Pani Pudełkie-wicz, Ksiądz Turbiarz…

Było takie spotkanie Jana Pawła II z młodzieżą w Krakowie, jedno z  ostat-nich… Papież był zmęczony, ale szczę-

śliwy. W pewnym momencie powiedział, że dwadzieścia lat temu, też w tym miej-scu, rozmawiał z młodzieżą, i Jan, który tu stał, dziś też ma dwadzieścia lat wię-cej, a potem się uśmiechnął i dodał: nic nie poradzimy na to… Wszyscy krzyczeli „jesteś młody”, a Papież ciągnął dalej: Jest tylko jedna rada, to jest Pan Jezus. „Jam jest zmartwychwstanie i życie”, to znaczy pomimo starości, pomimo śmierci: młodość w Bogu.

Zrobiłem znak krzyża, kończąc mo-dlitwę, rozejrzałem się – byłem zupeł-nie sam. No to jednak jest sposób na starość! W powietrzu unosił się tylko za-pach kobiecych perfum. Zapach staro-ści – pomyślałem – i uśmiechnąłem się sam do siebie. Usłyszałem pukanie, po plecach przeszły mi dreszcze – to chyba nie ona? Odczekałem chwilę i krzykną-łem: „proszę”!

– No witam księdza, ma dobrodziej chwilę?…

– Chodź, Tomek, dla ciebie zawsze znajdę czas, choć orzeszków już nie mam, bo mi starość zjadła, ale zrobię ci kawę...

– Jaka starość? Jakbym księdza nie znał, to pomyślałbym, że jakieś zioło ksiądz jarał…

ks. Marek Adamczyk

Spotkani

a odbywa

ć się bę

w ośrodk

u Duszpa

sterstwa

Akademic

kiego pr

zy

ul. Górn

iczej 2

w Radomi

u

(os. Aka

demickie

)

w następ

ujących

terminac

h:

1. 14-16

.12.2012

2. 22-24

.02.2013

3. 10-12

.05.2013

Page 16: Gazeta Akademicka 6/2012

16 Gazeta Akademicka

P o s t r o n n e m u obserwatorowi wy-dawać się może czasami, że religia

katolicka to wiara ludzi smutnych i  ponurych. Taka opinia bierze się zapewne z  obserwacji wielu wier-nych, którzy często z  opuszczony-mi głowami i  posępnymi minami uczestniczą we Mszy Świętej. Jed-nak nic bardziej mylnego! Wystar-czy choćby wczytać się w  Pismo Święte, aby znaleźć radość w  nauce Chrystusowej.

Do tematyki radości chrześcijań-skiej nawiązał papież Paweł VI w  roku 1975 w  dokumencie zatytułowanym „Gaudete in Domino”. Papież zachęca w nim wiernych, aby potrafili w sobie odnaleźć i  rozwijać umiejętność cie-szenia się i  korzystania z  daru Ducha Świętego, jakim jest radość. Nie jest to jednak zwykłe wezwanie do szukania owej radości, dokument jest również głęboką analizą potrzeby jej poszuki-wania, jej źródeł i  przyczyn, dla któ-rych człowiek jej pragnie.

Pierwsza część dokumentu jest po-święcona ukazaniu potrzeby radości. To pragnienie w  człowieku pochodzi od samego Boga. Autor słusznie za-uważa, że Stwórca już w  momencie powołania człowieka do życia uzdalnia jego rozum i  serce zarówno do prawdy, jak i do radości. Poprzez ten dar w ludz-kim sercu pojawia się pragnienie po-znawania świata, szukania szczęścia. Radość w  naszym sercu powinna po-jawiać się wraz z  miłością jako owoce Ducha Świętego. Człowiek dozna-je szczęścia w  kontakcie z  przyrodą, a zwłaszcza kiedy spotyka się z innymi ludźmi, którzy samą swoją obecnością wnoszą radość do jego serca. To do-wód na to, że człowiek jest powołany do życia we wspólnocie. Jeśli w  sercu człowieka znalazło się również miej-sce dla Boga, otwiera się możliwość zaznania pełnej radości, czyli szczęścia duchowego spowodowanego obco-waniem ze Stwórcą.

Każdy człowiek jednak zdaje sobie sprawę, że szczęście doznawane na co dzień nie jest doskonałe. Pozosta-je pewien niedosyt, świadomość, że pomimo radości czegoś jeszcze bra-kuje. W  dzisiejszych czasach możemy dostrzec jak łatwo społeczność ludz-

ka, bogata w  wynalazki techniczne, mnoży okazje do rozrywek, ale z  tru-dem przychodzi jej osiąganie radości. Chociaż często nie brakuje pieniędzy, wygody, opieki zdrowotnej, zabez-pieczenia materialnego, to jednak niestety wielu podlega zniechęceniu, nudzie i smutkowi. Prowadzą one nie-kiedy do lęku i  rozpaczy, których nie potrafi usunąć ani pozorna wesołość, ani szaleńcza żądza przyjemności na zawołanie. Dzięki środkom masowego przekazu docierają do nas informacje o  wszystkich klęskach, cierpieniach i wojnach, które przynoszą ból, nędzę, brak odpowiednich warunków do ży-cia. Musimy zdać sobie sprawę z tego, że przez coraz szybszy postęp tech-niczny zatracamy podstawowe odru-chy ludzkie i  nie potrafimy należycie kierować życiem społecznym. Stajemy się nieczuli na bliźniego, który może potrzebować naszej pomocy.

Paweł VI zwraca uwagę na to, że ludzie powinni się zjednoczyć i wspól-nymi siłami starać się pomóc narodom najbardziej cierpiącym ze względu na klęski czy wojny, aby zapewnić im choć minimum wsparcia potrzebnego do życia. Takie postępowanie przyno-si pokój serca, umacnia wspólnotę, otwiera serce, duszę na radość tych, którzy przyjmują pomoc, ale także tych, którzy tej pomocy udzielają. We-dług znanych słów: więcej szczęścia jest w dawaniu aniżeli w braniu.

Powinniśmy korzystać z tych wielu radości, które Bóg Stwórca daje nam na naszą doczesną pielgrzymkę – uświę-cającej miłości, radości z istnienia i ży-cia, radości uspokajającej, czerpanej z przyrody i milczenia. Chodzi również o  radość surowej powagi, jaką rodzi dzieło i  praca dokładnie wykonana, o  radość czystą, jaka płynie ze wspól-noty, oraz o  radość mozolną pocho-dzącą z poświęcania się. Chrześcijanin powinien te formy radości oczyszczać, uzupełniać i uszlachetniać.

Na kartach Starego i  Nowego Te-stamentu możemy znaleźć wiele ob-razów przedstawiających radość. Jest nią radość Abrahama z  narodzenia Izaaka, a  następnie z  darowanego mu życia. Radość Maryi oraz aniołów w  dniu narodzenia Jezusa Chrystusa. Radość Jana Chrzciciela po usłyszeniu głosu Jezusa. Jezus również doznaje

w  swoim ziemskim życiu wielu ludz-kich radości. Odczuwa radość z  po-znawania przyrody, wspomina radość człowieka, które sieje i  zbiera plony, pasterza, który znajduje zagubioną owieczkę, radość ojca z powrotu syna marnotrawnego. Sam okazuje radość z  możliwości przebywania z  dziećmi czy ze spotkania z  przyjaciółmi. Cie-szy się, gdy opętani zostają uwolnieni z  mocy złego ducha, gdy słuchacze przyjmują Jego słowa, gdy widzi, że się nawracają. Chrystus w  tych naszych ludzkich radościach dostrzegał wielką moc i wagę, dlatego posłużył się nimi w  obrazowaniu radości w  Królestwie Bożym. Trzeba również dostrzec, skąd nasz Zbawiciel czerpał radość. Odkry-wamy to przede wszystkim w Ewange-lii wg św. Jana. Jeśli od Jezusa płynie tak wielki spokój, to przyczyną tego jest niewymowna miłość ze strony Boga Ojca, którą On w  sobie głęboko odczuwa.

Jezus poprzez swoje Błogosławień-stwa chce nam pokazać, w jaki sposób możemy osiągnąć radość w sercu. Po-nieważ radość miłości Bożej jest udzie-lana na ziemi tym, którzy wybiorą wyboistą ścieżkę, chrześcijanin powi-nien całkowicie zaufać Ojcu i  Synowi. Nikt nie obiecuje, że radość wymaże wszystkie problemy, ona nada im po prostu nowe znaczenie: Błogosławieni jesteście ubodzy, albowiem do was na-leży Królestwo Boże.

Chrystus chce, byśmy doświad-czyli tej wielkiej miłości Boga, byśmy umieli otworzyć się na nią, byśmy odczuwali radość z trwania w miłości Bożej. By ją w  pełni odnaleźć, czło-wiek powinien całkowicie się oddać i  zaufać Bogu. Chrześcijanin mający życiowe trudności nie powinien się obawiać i  kroczyć niepewnie, ale za-wierzyć Bogu. Duch Święty będący wzajemną i żywą miłością Ojca i Syna otwiera serce człowieka na działanie Bożej miłości. Dzięki niemu możemy doświadczyć radości duchowej, we-wnętrznego spokoju, radości z  obec-ności Boga w nas.

Najlepszym przykładem dla ludzi na czerpanie radości z miłości do Boga Ojca jest Najświętsza Maria Panna. Jej życie ukazuje nam, jak można jedno-cześnie szeroko otworzyć serce na działanie miłości Boga i przeżywać do-

Wiara chrześcijańska to wiara radości 

Page 17: Gazeta Akademicka 6/2012

17Gazeta Akademicka

1. W życiu kieruję się… …tym, co inni wydeptali, wnioskami, do których doszli, i tym, co czuję.2. Gdy muszę podjąć trudną decy-zję, to… …dużo rozmawiam, również z Bogiem, pytam…3. W sytuacjach konfliktowych… …budzi się we mnie Adamek, ale daję sobie czas i  staram się realnie ocenić, o  co chodzi. Czy ja, czy ty? Kto tutaj przegiął?4. Irytuje mnie… …gdy ludzie myślą i  postę-pują, jakby mieli z głupszym do czynienia.5. Nastrój poprawia mi… …nagła wizyta, spotkanie ze znajomymi lub wyskok do sklepu po nową kolekcję.6. Zawsze wracam……do początku, szczególnie dzieje się to wtedy, gdy po coś idę i nagle okazuje się, że nie wiem po co. 7. Zawsze sprawdzam… …czy mam klucze lub czy wyłączyłem kuchenkę ga-zową. Zostało mi to z  dzie-ciństwa. Mama zawsze kilka razy pytała mnie o  to, gdy sam zamykałem dom. Mam taki nawyk.8. Chciałbym… …zrobić coś, co po mnie po-zostanie.9. Chętnie słucham… …kazań z neta.10. Zapominam o… …ważnych datach, urodzinach, imie-ninach, rocznicach ludzi mi bliskich. Często siostry dzwonią z  przypomnie-

niem dzień przed. To jest śmieszne, gdy wchodzę do rodzinnego domu i siostra, witając się ze mną, szepcze mi do ucha: „mama ma dziś urodziny”.11. Chętnie czytam… …książki do 3. strony, a potem się znie-chęcam.12. Kiedy miałem 15 lat… …byłem nieświadomy życia i  w  zasa-dzie niewiele z  tego czasu pamiętam. To jest straszne, ale taki to dziwny etap.

13. Nie lubię… …zamętu.14. W życiu liczy się…

…dwa razy „o”: otwartość i odwaga.15. Uśmiecham się, kiedy… …uświadomię sobie, że palnąłem głu-potę. Kiedyś zapytałem faceta przy spi-sywaniu formalności ślubnych o  imię panieńskie. Coś w tym stylu.16. W wolnych chwilach… …myślę o tym, co wydarzyło się wczo-raj lub co przede mną.17. W łazience nucę…

…coś, co nie przypomina niczego konkretnego, to raczej jest... nieeee, nie ma się czym chwalić.18. Najczęściej mówię… … „posłuchajcie”.19. W innych najbardziej cenię… …gdy robią to, co jest ich pasją. To, że poszli za tym bez względu na „wiatr” przeciwnych głosów i  „strome podej-ście”. Cenię ludzi, którzy wspinają się za tym, co w sercu.20. Autorytetem jest dla mnie… …ten, który się nawrócił. Serio, gdy wyszedł z  czegoś i  pokonał swoją sła-bość.21. Sport: uprawianie czy oglądanie? Od kiedy skończyłem podstawówkę, gram w  piłkę nożną. W  podstawówce za bramką podawałem piłki. Starsi ko-ledzy mnie stawiali i  cóż, nie mogłem się rozwinąć. Teraz jest nieźle. Poza tym siatkówka i inne. Po tacie raczej jestem usportowiony – tak powiem!22. Uroda czy intelekt? Nigdy nie uważałem się za mózgowca, a lusterko zwykle było mi potrzebne.23. Ranny ptaszek czy nocny marek? Nie potrafię ludziom powiedzieć, że już późno i że muszę iść spać. Z drugiej strony, jak trzeba, to wstaję bardzo rano, nawet o 9.00 J. Trochę ptaszka i trochę marka. To taka we mnie mieszanka.24. Urlop spędzałbym… …najchętniej z  ludźmi w  myśl zasady „nieważne gdzie, ważne z kim”.25. W duszpasterstwie będę... …około trzech lat! J

czesne trudności i  utrapienia. Maryja odczuwa wielką radość, mówiąc wielbi dusza moja Pana, ale także doświadcza cierpienia jako Matka Bolesna stojąca pod krzyżem. Jak napisał Paweł VI – Po Maryi widzimy znak najczystszej i  naj-milszej radości w tych, którzy z najwier-niejszą miłością przyjęli krzyż Jezusowy, a  mianowicie w  męczennikach, w  któ-rych podczas największych męczarni Duch Święty rozniecał pragnienie spo-tkania się z Oblubieńcem.

Każdy człowiek, pomimo ogrom-nej miłości Boga, nie uniknie w swoim życiu trudności. Męczennicy potrafi-li mimo to odnaleźć spokój i  radość. Przykładem może być Maksymilian Kolbe, który poświęcił swoje życie, ratując bliźniego. W  dzisiejszych cza-sach, kiedy zatracają się podstawowe wartości życia, należy powrócić do ko-rzeni wiary i  na przykładzie Najświęt-szej Dziewicy otworzyć serce na dzia-łanie miłości Boga, aby doświadczyć

płynącej z tego radości. Warto również, mimo codziennych trudności, dostrzec rzeczy, za które często na co dzień nie dziękujemy, a  które są darem danym nam przez Boga. Nasze serce powinna wypełniać radość, radość z życia, z po-siadania rodziny, ze wspólnoty, radość płynąca z  rozmowy i  z  przebywania z Bogiem. Radość z każdego kolejnego dnia.

Paweł Romanowski [email protected]

25 pytań „Gazety Akademickiej” do Księdza Arkadiusza Latoska, nowego duszpasterza akademickiego

Page 18: Gazeta Akademicka 6/2012

18 Gazeta Akademicka

Wielu ludzi traktu-je wiarę jako sprawę absolutnie prywat-

ną, jest to sposób myślenia utrwalony we współczesnej europejskiej kulturze tak głę-boko, że trudno wyobrazić sobie, że nie za-wsze pogląd ten był tak oczywisty. Jednak w wielu miejscach przekonanie takie wcale nie jest powszechnie podzielane. Jakie są źródła tezy o „prywatności wiary”? Dużą rolę odegrała ateistyczna ideologia komu-nizmu, której doświadczaliśmy w  Europie Środkowo-Wschodniej przez blisko pół wieku. To wystarczający czas, aby wmówić ludziom, że wiara należy do sfery prywat-nej. Czy chcemy, czy nie, w jakieś mierze je-steśmy spadkobiercami tej epoki i na zasa-dzie dziedziczenia nasiąknęliśmy właśnie takimi poglądami na temat wiary. W  ide-ologii liberalnej – podobnie jak w komuni-zmie – również promowane jest przekona-nie, że wiara to sprawa prywatna. Jednak początków zamykania religii w przestrzeni życia prywatnego szukać trzeba w czasach nowożytnych.

Prywatyzacja wiary nie jest więc sta-nem naturalnym, to raczej produkt pew-nych ideologii. Twierdzenie, że wiara jest sprawą prywatną jest słuszne w tym sensie, że relacja między mną i Bogiem rozgrywa się w moim wnętrzu, ma charakter osobi-sty, jest moją tajemnicą i najczęściej nie je-stem w stanie nikomu tego doświadczenia w  sposób wyczerpujący przekazać. Lepiej byłoby więc powiedzieć, że wiara jest nie tyle sprawą prywatną, co osobistą. Prywat-ny znaczy „zarezerwowany wyłącznie dla mnie”, „nikomu nic do tego, co moje”. Jeśli coś jest osobiste, wcale nie oznacza, że nie może być ujawnione, opisane, że nie może funkcjonować w przestrzeni publicznej. To, co osobiste, najczęściej jest czymś ważnym, określającym nie tylko świat moich we-wnętrznych przeżyć, ale również sposób, w jaki postrzegam życie i przeżywam rela-cje z innymi. Ewangelia zawiera bardzo jed-noznaczne wezwanie do wyznawania wia-ry, przyznawania się do Jezusa w różnych sytuacjach życiowych. W ten sposób wiara staje się publiczna, co oczywiście zakłada, że najpierw musi zaistnieć jako doświad-czenie osobiste.

Zamiłowanie do topornych podziałów jest wymysłem czasów nowożytnych. Two-rzymy różnego rodzaju dualizmy: świec-kie – święte, doczesne – nadprzyrodzone, podmiot – przedmiot. To samo robimy z  rzeczywistością wiary. Zamiast zwyczaj-

nie mówić o wierze, dzielimy wiarę na pry-watną i publiczną. Jezus i Jemu współcze-śni nie znali takich rozróżnień. Apostołom głoszącym Ewangelię z całą pewnością nie przyszła do głowy wątpliwość, czy powinni mówić o swojej – bardzo prywatnej i oso-bistej – relacji z Chrystusem, pytali raczej, jak skutecznie głosić Dobrą Nowiną i  jak przetrwać prześladowania.

Człowiek wierzy albo nie. Jeśli wierzy naprawdę, to pozostaje wierzący rów-nież wtedy, gdy podejmuje aktywność społeczną. U wielu polityków widać jed-nak dziwne rozszczepienie osobowości: są katolikami i  przyznają się do tego, ale przekraczając próg ministerialnego gabi-netu, swoją wiarę zostawiają za drzwia-

mi i uznają, że polityka rządzi się swoimi prawami, które nie mają nic wspólnego z  wiarą. Trudniej taką postawę znaleźć u amerykańskich polityków, którzy w swo-ich przemówieniach nie unikają odwołań do Boga. Nawet prezydent Barack Obama – do którego postawy można mieć wiele zastrzeżeń – podczas obchodów 10. rocz-

Wiara prywatnanicy zamachów terrorystycznych na Nowy Jork zacytował Psalm 46 i nikt nie widział w tym nic niestosownego.

Człowiek jest jednością. Jeśli chrze-ścijanin rzeczywiście wierzy w  Jezusa, wiarą autentyczną i osobistą, to musi ona promieniować na zewnątrz. Jest to szcze-gólnie widoczne wtedy, gdy ta wiara jest zagrożona, atakowana. Propagandowy chwyt mówiący o  prywatnej wierze ma jeden cel: pozbawić wiarę jej pierwotnej siły, realnego oddziaływania na otocze-nie. Dzisiaj jeszcze bardziej niż kiedyś potrzeba powtarzania, że autentyczna wiara przeżywana w  osobisty sposób ma znaczenie w  życiu publicznym. Je-śli nie ma jej w życiu publicznym, to tak jakby jej w ogóle nie było. W publicznej debacie wśród wielu punktów widzenia jest również miejsce dla opinii tych, któ-rych poglądy wynikają z przekonań reli-gijnych. Jedni kierują się jakąś ideologią,

światopoglądem czy jakimś systemem przekonań, inni natomiast kierują się wia-rą. Co w  tym dziwnego? Czymś trzeba kierować się w życiu. Nasze przekonania i poglądy mają gdzieś swoje źródło i nie ma powodów, by nie mogła nim być oso-bista wiara.

ks. Marcin Dąbrowski

Page 19: Gazeta Akademicka 6/2012

19Gazeta Akademicka

Radość Nawet bez wcho-dzenia w  głębokie

studia psychologiczne lub antropo-logiczne można bez większego trudu stwierdzić, że radość jest rzeczywisto-ścią wysoce przez człowieka pożąda-ną, dla osiągnięcia której jest on gotów dokonać wielu rzeczy. Jednocześnie jest sprawą zupełnie oczywistą, że stan, któ-ry ogólnie nazywany jest radością, ma bardzo różne etiologie, definicje i – naj-częściej – jej wartość jest uzależniona od subiektywnego sposobu poznawa-nia i  doznawania. Wydaje się nawet, iż ów subiektywizm decyduje o  pewnej wieloznaczności radości w  jej warstwie aksjologicznej. Bo przecież łatwo można wyobrazić sobie sytuację, która dla jed-nej ze stron jest radosna, a  dla drugiej – smutna. Można pomyśleć okoliczności przeżywane w tym samym czasie a od-bierane diametralnie różnie w warstwie emocjonalnej. Jest wreszcie uprawnione stwierdzenie, że nie wszystkich cieszy to samo – różni ludzie wykonują różne działania, aby osiągnąć zadowolenie, sa-tysfakcję i radość.

Szukając określenia radości należało-by zwrócić się do św. Tomasza z Akwinu. W swojej Sumie teologii (STh 2-2, 28) wska-zuje on przede wszystkim na pochodze-nie radości od miłości. Radość bowiem powstaje wtedy, gdy miłowane dobro samo w  sobie jest obecne, lub gdy ten, kogo kochamy, dysponuje dobrem. Ten drugi przypadek wyjaśnia na przykład radość z  istnienia przyjaciela, nawet gdy jest on nieobecny. Jednak ranga i wartość radości w sposób zasadniczy rosną przede wszystkim wtedy, gdy ma się do czynienia z  dobrami duchowymi. Źródłem takiej radości duchowej jest Bóg, a ściśle biorąc albo dobro Boże dla niego samego, albo fakt partycypacji w nim. Jest to jednak tyl-ko część prawdy. Niewątpliwa skądinąd wartość powyższych wywodów dotycza-cych radości nie powinna jednak przysło-nić pewnego jej aspektu. Wartość radości, a  przede wszystkim radości duchowej, jest tak wielka, że równie – a  może bar-dziej – interesujące rozważania związane są z  możliwością jej osiągania i  utrzymy-wania. Nic też dziwnego, że od początku historii myśli, nawet jeśli ograniczymy się jedynie do myśli chrześcijańskiej, temat radości w jej aspekcie praxis był stale i ze

TRYPTYK INTELEKTUALNY

znaczną intensywnością rozwijany. Jest sprawą zupełnie oczywistą, jak wielką rolę w tym procesie odegrała myśl i  literatura ascetyczna.

1. „Radujcie się” (Flp 4,4)Święty Paweł był niewątpliwie znaw-

cą życia duchowego człowieka, zatem w  jego Listach nie mogło zabraknąć wzmianek dotyczących radości. Omó-wienie ich wszystkich oczywiście nie jest możliwe w niewielkim przecież artykule, niemniej jednak kilka elementów należy wyeksponować. Charakterystyczną ce-chą jego nauki o  radości jest położenie akcentu na wymiar praktyczny: jak ra-dość osiągnąć, jak rozwijać, jak ją utrwa-lić, co jest jej źródłem a kto adresatem.

Apostoł Narodów nie ma wątpli-wości, że radość jest jedną z  podsta-wowych cech życia wspólnotowego.

Rozpoczynając więc swój „minitraktat o  radości” niedwuznacznie i  stanowczo nakazuje swoim adresatom praktyko-wanie jej, podając im dwa uzupełnienia mające ułatwić wejście w  nią i  trwanie w  niej – radość mianowicie ma „być w Panu” i trwać „zawsze”. Radość w Panu jest pełna i niepowtarzalna. Objawia się głębokim i  prawdziwym pokojem ser-ca. Radość ma zatem być – ze względu na Chrystusa – faktem konstytuującym

życie prawdziwego chrześcijanina. Nie jest to jednak dar statyczny. Radość nie jest jedynie darmo daną łaską, skutkiem Misterium Paschalnego lub owocem Ducha (por. Ga 5,22). Radość wymaga bowiem, czasami bardzo intensywnej, współpracy ze strony człowieka, polega-jącej na budowaniu jedności z Jezusem przez wyznawanie, że jest On Panem. Dopiero takie pełne i  dogłębne przyję-cie tej prawdy prowadzi do aktywnego przeżywania codziennych wydarzeń w  sposób, który może być źródłem ra-dości.

Taka optymistyczna wizja radości nie może oczywiście ograniczyć się do je-

część I

Page 20: Gazeta Akademicka 6/2012

20 Gazeta Akademicka

dynie teoretycznych wskazań i  uzasad-nień. Dlatego św. Paweł, niejako wycho-dząc naprzeciw potencjalnym pytaniom swoich adresatów, przedstawia sposoby, które wzmacniają i  aktualizują radość. Zaleca więc najpierw, aby być łagodnym aż do heroizmu, czyli dla wszystkich, a  potem aby być oderwanym od dóbr doczesnych, składając swoje zamysły i  potrzeby w  ręce Bożej Opatrzności w  ufnej modlitwie. Nakazuje następnie trwać w pokoju serca, chroniącym przed nieuporządkowanymi i  pozbawionymi miłości reakcjami, w końcu zaś zachęca do trwania w przestrzeni słów i czynów prawdziwych, sprawiedliwych i miłosier-nych. Takie czyny będą dla pełniącego je człowieka źródłem radości, a  ponieważ imperatyw życia nią obejmuje wszystko i  obowiązuje zawsze, zatem też nakaz dobrego życia jest tak samo stały i nie-zmienny. Św. Paweł powraca tu do jed-nego z  fundamentów swej nauki, mia-nowicie jakości życia chrześcijańskiego i uzasadnia jego wartość koniecznością bycia radosnym, niezależnie od tego jak straszne doświadczenia i przejścia stają temu na przeszkodzie.

Radość, zalecana przez Pawła, ma dla człowieka sens, znaczenie i wartość o tyle, o ile człowiek znajduje się w oso-bistej jedności z Panem. W sposób jed-noznaczny prowadzą do tego stanu przedstawione wyżej przesłanki. Rzecz jest jednak jeszcze bardziej istotna, gdyż poprawna i  mocna więź z  Bogiem sta-nowi rękojmię w wierze dla otrzymania życia wiecznego. Obecność eschato-logicznego wymiaru w  ludzkim życiu powoduje zatem, że element radości nabiera szczególnej wagi. Jeżeli tę myśl uzupełni się przypomnieniem, że nie-

bo według tradycyjnego katechizmu to „miejsce wiecznej radości”, to spra-wa życia i  praktykowania radości staje się dramatycznie zasadnicza. Tę tylko lekko zarysowaną myśl św. Pawła o  ra-dości można by zreasumować słowami o.  H.  Langkammera: „Radość jest moż-liwa, gdy życie chrześcijańskie, wiarę, cierpienie i  śmierć będzie się uważało za niezwykły dar Boży, za łaskę umożli-wiającą coraz głębszą unię z Chrystusem uniżonym i z Chrystusem w chwale”.

Doktryna św. Pawła o radości zawar-ta w  dużej części w  Liście do Filipian oprócz teorii niesie niewątpliwie duży ładunek praktycyzmu – wszak list pisa-ny był do konkretnych ludzi żyjących w konkretnej, ukochanej przez Aposto-ła, gminie. Niemniej jednak niewątpliwą oczywistością jest również i to, że żyjący duchowo człowiek potrzebował przede wszystkim konkretnych podpowiedzi praktycznych, również w  zakresie życia radością. Z  ogromnej spuścizny pisar-skiej związanej z tym tematem wybierz-my zatem przykład następujący:

2. Praxis radości według św. Jana od Krzyża

Problematyka radości rozsiana jest w  wielu miejscach dzieł Doktora Mi-stycznego. Wydaje się natomiast, że dla naszego tematu, zresztą w pełnej zgod-ności z całością jego doktryny, można by skupić się na czymś, co na użytek artyku-łu nazwałbym „Traktatem o  korzyściach i szkodach płynących z używania dóbr”, który zawiera się w Drodze na Górę Kar-mel III, 17-45.

Według św. Jana radość jest jedną z  czterech – obok nadziei, bólu i  oba-wy – namiętności lub uczuć duszy. Jest

ona zadowoleniem duszy połączonym z  pewną oceną rzeczy, którą uważa się za odpowiednią. Jak wyjaśnia dalej Dok-tor Mistyczny „wola bowiem raduje się tylko wtedy, gdy posiada coś, co dla niej ma wartość i  sprawia jej zadowolenie”. Warto przez chwilę zatrzymać się nad tym stwierdzeniem, gdyż pojawiają się tu przynajmniej dwa ważne aspekty. Po pierwsze, im większe dobro, im większa jego wartość, tym radość woli z jego po-siadania jest większa, największa będzie zaś wtedy, gdy dobro jest największe. I  po drugie, wola może zostać w  różny sposób i  na różnych drogach oszukana przez podsunięcie jej dobra wcale nie najbardziej wartościowego, które ona, tkwiąc w  błędzie, za najwartościowsze uzna i  do jako takiego – przylgnie. Ta druga okoliczność jest dla duchowego życia człowieka rzeczywistością drama-tyczną, a przy braku zmiany w dłuższym okresie czasu – agonalną. Św. Jan od Krzyża, aby uchronić człowieka przed tą ostatnią, w  gruncie rzeczy tragiczną, konsekwencją stawia tezę, stanowiącą zasadniczy szkielet i  fundament całego jego systemu: „Wola powinna się rado-wać tylko tym, co jest ku czci i  chwale Bożej” (DGK III,17,2). Wszystko zaś, co jest poza tym nie ma żadnej wartości, nie przyniesie żadnej korzyści i  nie po-winno, a  wręcz nie może, przynieść ja-kiejkolwiek radości.

W przytoczonym wyżej fragmencie Drogi… św. Jan od Krzyża koncentruje się na różnego rodzaju dobrach. Klasy-fikuje je, wskazuje na szkody płynące z  nieuporządkowanego do nich przy-wiązania i korzyści, gdy chęć ich posia-dania zostaje opanowana. Nasz autor, klasyfikując dobra, dzieli je na sześć ro-dzajów, od doczesnych do nadprzyro-dzonych, ostatnią grupę rezerwując dla dóbr duchowych. Każde z  pierw szych pięciu rodzajów dóbr niesie na sobie jakieś wartości, głównie doczesne, któ-re w systemie św. Jana nie są warte, aby się do nich przywiązywać. Dla każdego z  tych dóbr omawia więc szkody pły-nące z  mniej lub bardziej nieuporząd-kowanego przywiązywania się do nich i  korzyści, a  więc i  prawdziwą radość, gdy zniewalająca człowieka więź chęci ich posiadania zostanie zerwana. Posia-danie tych dóbr i  pozorna radość stąd płynąca nie wyrównuje bowiem zasad-niczej szkody, jaką według hiszpańskie-go mistyka jest „szkoda pozbawiająca”, która kryje się w  radości posiadania danego dobra, a która w rzeczywistości oddala od Boga. Niebezpieczeństwo przywiązania do dóbr jest tym większe,

Page 21: Gazeta Akademicka 6/2012

21Gazeta Akademicka

że z posiadaniem każdego z nich zwią-zana jest radość odkrywana przez wolę i  determinująca jej działanie w  niewła-ściwym kierunku, konkretnie – od Boga. Nie oznacza to oczywiście, co często jest zarzucane doktrynie św. Jana od Krzy-ża przy powierzchownej lekturze jego dzieł, jakoby potępiał on całkowicie posiadanie dóbr, hołdując jakiejś nowej formie manicheizmu. Taki pogląd jest z  gruntu fałszywy. Św. Jan zdaje sobie sprawę z jakości i funkcjonalności dóbr, ale również wie o  ich właściwym miej-scu w hierarchii bytów i o celu, któremu mają służyć. Nie jest to jednak z  całą pewnością cel ostateczny, czyli Bóg, którego osiągnięcie związane jest z naj-większą nadprzyrodzoną radością i  to jedyną, o którą warto zabiegać. Dlatego radości cząstkowe, pochodzące od dóbr niższych, mimo że realnie istniejące, nie są warte zainteresowania. Ogólnie rzecz biorąc, przywiązanie do każdego ro-dzaju dóbr niesie ze sobą radość, której „stopień szkodliwości” zależy nie tylko od siły przywiązania i  przyzwyczajenia do danego dobra, ale i od jego rodzaju. Im dobro jest hierarchicznie bliżej do-bra duchowego, tym przywiązanie jest subtelniejsze – co nie znaczy, że słabsze! – a  i  szkoda mniej zauważalna, chociaż zwykle groźniejsza w  skutkach. Nie-uporządkowana radość z takiego dobra ma też coraz więcej wprowadzających w błąd znamion radości duchowej.

Swoistą zachętą do odrywania za-interesowania dobrami innymi niż du-chowe jest – jako skutek zrywania z nimi więzi – wzrost radości duchowej. Proces ten polega na pogłębianiu zdolności do patrzenia na wszystko jako na ele-ment planu i  dzieła Bożego, w  którym człowiek partycypuje. W  rezultacie, jak powie św. Jan, na przykład z  oczysz-czenia wzroku z  radości widzenia dóbr doczesnych „wynika dla duszy radość duchowa, zwracająca się do Boga we

wszystkim, co widzi, czy to jest boskie, czy ludzkie” (DGK III,26,5).

Czwarty rodzaj dóbr (pierwsze trzy to dobra: doczesne, naturalne i  zmy-słowe, które „nie zasługują na żadną ra-dość woli”), czyli dobra moralne mogą być źródłem radości nie tylko z  tego powodu, czym one są same w sobie, ale też z  powodu dobra, jakie przynoszą, będąc środkiem lub narzędziem dosko-nalenia człowieka. Powodem do rado-ści, według Doktora Mistycznego, może być to, że przynoszą one dobro i ucisze-nie, a  ponadto porządkują postępo-wanie człowieka. Warto zauważyć, że do dobra moralnego zalicza się cnoty, które „zasługują na to, aby je kochać i  cenić, a  człowiek może się słusznie radować, że je posiada” (DGK III,27,3), niemniej jednak radość ma pokładać „w służbie i  uczczeniu Boga przez dobre obyczaje” (tamże, 4). Wyraźnie rysuje się tu myśl przewodnia całego syste-mu sanjuanistycznego: tylko te dobra – i  radość płynąca z  nich – mają sens, które odnoszą się bezpośrednio i tylko do miłowania Boga. Należy przy tym zauważyć, iż podobnie, jak przy wcze-śniejszych rodzajach dóbr, św. Jan widzi również możliwość powstania szkód wynikających z  pokładania w  dobrach moralnych radości swej woli. Nie są to więc jeszcze dobra najwyższe, a radość płynąca z nich nie jest pełna.

W kontekście godziwego radowania się dobrami może budzić zdziwienie fakt, iż nawet dobra nadprzyrodzone, czyli „wszystkie dary i  łaski udzielone przez Boga, przekraczające możność i  zdolność naturalną” (DGK III,30,1) sta-nowią dla człowieka źródło próżnej radości, o  ile nie odnosi z  niej korzyści duchowej i nie służy przez to Bogu z mi-łości. Źródłem godziwej radości są nato-miast dopiero dobra duchowe, najwyż-sze w hierarchii dóbr i najsposobniejsze do osiągnięcia wyznaczonego celu,

czyli zjednoczenia z  Bogiem, których „udzielanie i  odbieranie dokonuje się wzajemnie wyłącznie pomiędzy duszą a  Bogiem”. Są to więc dobra, które po-ruszają i wspomagają duszę w rzeczach boskich, czyli w jej obcowaniu z Bogiem i w udzielaniu się Boga jej samej.

Pozornie hermetyczny i  nasycony scholastycznymi podziałami tekst św. Jana od Krzyża może stanowić w  nie-których wypadkach trudną do poko-nania barierę. Może tak zdarzyć się na przykład wtedy, gdy czytelnik, być może aktualnie dotknięty smutkiem, a  więc niezbyt chętny do podążania meandra-mi spekulacji, pragnie pewnego i  nie-podważalnego konkretu, skutecznego w  większości okoliczności codziennego życia i  działającego bez zbędnej straty czasu. Tu na marginesie warto zauwa-żyć, że mało jest w europejskiej literatu-rze duchowej i mistycznej opisów i nauk tak bardzo mocno zakorzenionych w  praktyce i  doświadczeniu, jak dzieła św. Jana. Są one bowiem opisem i kom-petentnym teologicznym komentarzem do autentycznych duchowych przeżyć ich autora, stąd ich wartość jest niepod-ważalna, a  klarowność utrzymana na tyle, na ile ludzki język może oddać nad-przyrodzone stany duchowe. Niemniej jednak mogą stanowić pewną trudność, zwłaszcza wtedy, gdy czyta się je bez przygotowania i „na żywioł”.

Pojawili się zatem i  pojawiają nadal autorzy duchowi, którzy z Bożej Opatrz-ności obdarzeni również łaskami przeżyć mistycznych i  rozeznawania duchowe-go, opisywali te stany nieco inaczej niż hiszpański mistyk, nie wnikając w  sub-telne rozróżnienia teologiczne, a ekspo-nując praktykę życia duchowego w  jej najbardziej elementarnym, uchwytnym i codziennym wymiarze.

Leszek WianowskiDruga część artykułu w kojnym numerze „Gazety Akademickiej”

Nasi Przyjaciele

Ośrodek Edukacyjno-Charytatywny

E M A U S

Page 22: Gazeta Akademicka 6/2012

kalnię” i  znalazł się od razu na siódmym miejscu listy przebojów. Drugą piosenką, która wymaga znajomości kontekstu, są „Tajne znaki”, będące doskonałym prze-rywnikiem ciężkich brzmień i  trudnych tematów poruszanych w tekstach pozo-stałych utworów. To opowieść o miłości, codziennej, ale ubarwionej tytułowymi znakami, czyli sercem z ketchupu na ka-napce, ciastkiem albo papierosem do kawy czy zostawioną wiadomością na lodówce. Krążek zamyka utwór „Gdzie Ty jesteś?”, luxtorpedowa interpretacja ka-wałka 52Dębiec, w którym wokal Hansa pokazuje, jak ogromnymi zdolnościami obdarzony został ten muzyk.

Płyta ma jednak – moim zdaniem – jeden słaby punkt. Najmocniej jak do tej pory promowany „Hymn”, który powstał specjalnie dla drużyny rugbystów BA-LIAN, odsłuchałam jako pierwszy z całego krążka. Świetny do zagrzewania do walki, mocny tekst: W każdym moim zwycięstwie jest pot i  krew poświęceń/chcę ubrudzić ręce, by wybudować szczęście, mógłby być hymnem na Euro, ale na płycie brzmi średnio. Nie pasuje do klimatu płyty i jak dla mnie powoduje pewien zgrzyt.

Na uwagę zasługuje sama okładka płyty – w tym wypadku brawa należą się ZUCHOWI – Maćkowi Mazurkowi (który zaprojektował również okładkę pierw-szego krążka Luxtorpedy) – kawał dobrej roboty!

„Robaki” to niewątpliwie jedna z waż-niejszych płyt na polskim rynku, które ukazały się w tym roku. Chłopaki z zespołu udowadniają, że muzyka może mieć głęb-szy sens. Trud, który wkładają w swoją pra-cę, ma odbicie w reakcjach słuchaczy. Nic więc dziwnego, że zdobyli Złotego Bączka i w tym roku ponownie za-grają na Woodstock. Nowa płyta pokazała, że robią to, co kochają, i  to z pasją i z głową!

KoMedAMała przytulna kawiarenka, ktoś rzu-

ca hasło: jazz. W pierwszej chwili myślimy sobie: nie, te czasy już dawno minęły. W XXI wieku nie ma miejsca na ten rodzaj muzyki. Potrzeba nam świeżego tchnie-nia, a także nowego spojrzenia na to, co dawne. Komeda był pianistą, który wpro-wadził w Polsce nurt nowoczesnego jaz-zu, w  którym brzmienie amerykańskich utworów interpretuje w  sposób euro-pejski. Pianista, choć zmarł w 1969 roku,

wciąż inspiruje swą twórczością polskich i zagranicznych kompozytorów.

Jednym z  nich jest Leszek Możdżer, który w ostatnich latach uważany jest za jedno z największych polskich objawień pianistycznych. Wygrał plebiscyt Jazz Forum na najlepszego muzyka jazzowe-go roku 2010, oprócz tego, że występuje w Polsce, współpracuje z wieloma zagra-nicznymi muzykami, takimi jak Marcus Miller czy David Gilmour.

Leszek Możdżer w  ciągu dwóch dni stworzył niepowtarzalny album w hołdzie Krzysztofowi Komedzie. Pianista zinter-pretował dzieła niezwykłego kompozy-tora w całkiem nowym stylu, zachowując jednak ich charakter. Wykorzystał w swych interpretacjach muzykę klasyczną, ale nie bał się wprowadzania odważnych im-prowizacji, niekonwencjonalnego rytmu, a  także harmonizacji typowej dla jazzu, zachowując przy tym romantyczną wizję utworów klasycznych. W  swych interpre-tacjach muzyk nawiązuje do impresjoni-

zmu, bawi się dźwiękami, ich brzmieniem, wykorzystuje lekkość romantycznych ozdobników, jak również włącza w to wy-jątkową harmonię nadającą całości nie-zwykły bajkowy charakter.

Każdy utwór znajdujący się na płycie zaskakuje swą niezwykłością. Pełne me-lancholii dźwięki wprowadzają słuchacza w  dzieła Komedy. Dźwięki bawią się ze sobą, zmieniając nastrój z  każdym utwo-rem, kiedy to cichy dramatyzm zmienia się w  pogodną balladę, by po chwili stać się niemą tęsknotą miłości, która gdzieś się oddaliła.

Płyta Leszka Możdżera zaskakuje i  wprowadza w  świat zadumy, z  dala od codziennego zgiełku i problemów. Zaska-kująca jest harmonia, jaka została zachowana między muzyką klasyczną a jazzo-wą. Album ten jest idealny zarówno dla miłośników dobrego jazzu, jak i kone-serów muzyki klasycznej.

Gazeta Akademicka poleca

Ela Moczoł[email protected]

Beata Sidorczuk

RobAKIAlfred Hitchcock powiedział, że dobry

film powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, a  później napięcie powinno już tylko rosnąć. Rok temu polskim rynkiem muzycznym zatrzęsła Luxtorpeda, poka-zując, że połączenie dość skrajnych oso-bowości może zaowocować świetną pły-tą. Litza, Hans, Drężmak, Krzyżyk i Kmie-ta udowodnili, że rockowo-metalowe piosenki to nie tylko „darcie japy”, ale też mądre teksty, które zostają w głowie i nie chcą z niej wyjść.

Dokładnie po roku, czyli 9 maja ukazał się drugi krążek zespołu. Płyta jest zdecy-dowanie mocniejsza niż poprzednia, ale na takim samym poziomie. Gitara Litzy jest tak charakterystyczna, że bez proble-mu można ją usłyszeć wśród pozostałych instrumentów. Wokal Hansa natomiast – momentami liryczny, po to by za chwi-lę porazić mocą – doskonale się w  tych ostrych brzmieniach odnajduje.

„Robaki”, bo taki tytuł nosi nowy al-bum, to 13 piosenek i  ich instrumental-ne wersje. Krążek otwiera „Pies Darwina”, który wątpić zaczyna, ale powtarza jed-nocześnie, że ludzkim prawem błądzić/wszelkie sądy zostaw Bogu. Kolejne utwo-ry, jak „Serotonina” i „Mowa trawa” stano-wią odbicie – niczym w lustrze – wątpli-wości i  słabości człowieka. Na szczegól-ną uwagę zasługują jednak dwa inne utwory: „Wilki dwa”, który niewątpliwie stanowi jeden z  mocniejszych punktów „Robaków”, ze świetnym refrenem: a  we mnie samym wilki dwa/oblicze dobra ob-licze zła/walczą ze sobą nieustannie/wy-grywa ten, którego karmię, w  których in-ternauci szybko odnaleźli nawiązanie do indiańskiej historii. Utwór znalazł uznanie u słuchaczy Trójki, bo ominął „pocze-

PŁYTA

22 Gazeta Akademicka

Page 23: Gazeta Akademicka 6/2012

i Erica Toledano... co tu ukrywać – urzekła mnie! Trzy razy obejrzałam ten film i chcę jeszcze raz – to nie zdarza się zbyt często. Historia sparaliżowanego milionera Philip-pa i jego opiekuna przyjaciela – chłopaka z  paryskich bloków – rozbawiła mnie do rozpuku (może to nie na miejscu, gdy mó-wimy o  sparaliżowanym, ale sami zrozu-miecie, gdy obejrzycie) i doprowadziła do łez. Genialnie pokazane dwa odmienne światy głównych bohaterów to prawdzi-wa życiowa lekcja, w której brak maniery-zmu, patosu i tak wszechobecnego w dzi-siejszym świecie kiczu. Przyjaźń, miłość, wzajemne zaufanie, zrozumienie, radość i szaleństwo, a przy tym bezradność, peł-ne uzależnienie od pomocy innych osób i wielkie cierpienie Philippa zderzają się ze sobą. Film nieprosty i nieprzewidywalny, fenomenalny pod względem technicz-nym, ze znakomicie dobrani aktorami. Ni-skie ukłony należą się Françoisowi Cluze-towi za niesamowicie trudną i bezbłędnie zagraną rolę, a na wielkie brawa zasługuje Omar Sy. Jako muzyk nie mogłabym nie wspomnieć o  ścieżce dźwiękowej skom-ponowanej przez Ludovico Einaudiego – twórcy soundtracka również do filmu „Doktor Żywago”. Zderza on ze sobą trzy światy muzyczne: klasykę, rozrywkę i swój świat – bardzo oszczędny, doskonale pa-sujący do kadrów filmu. Nie pozostaje mi nic innego, jak powiedzieć: pędźcie do kin, siadajcie przed komputerami czy te-lewizorami. Ten film trzeba zobaczyć koniecznie!

dRobNe RAdoŚCI żyCIA„Dom pod Lut-

nią” to nowa powieść Kazimierza Orłosia – polskiego prozaika, nowelisty i powieścio-pisarza. Autor był kil-kakrotnie nagradzany za swoją twórczość. W  1970  otrzymał  Na-grodę Fundacji im.

Kościelskich za tom „Ciemne drzewa”. Na-stępnie w 2006 uhonorowano go nagro-dą Nowych Książek za tom opowiadań „Dziewczyna z Ganku”. Warto wspomnieć również o  odznaczeniu pisarza Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Pol-ski, jakie nadał mu prezydent   RP  Lech Kaczyński  w  2007  za wybitne zasługi dla niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej, za działalność na rzecz przemian demokra-tycznych, za osiągnięcia w  podejmowanej z  pożytkiem dla kraju pracy zawodowej i działalności społecznej.

Główny bohater powieści, pułkownik Józef Bronowicz – oficer 14 Pułku Ułanów Jazłowieckich – to człowiek rozczarowany powojenną rzeczywistością i niepotrafiący się w niej odnaleźć. W poszukiwaniu szczę-ścia i spokoju opuszcza rodzinę i ucieka na Mazury. Nowy rozdział życia rozpoczyna w  Lipowie roku 1947. Pewnego majowe-go dnia dołącza do niego dziewięcioletni wnuk Tomek. W wyniku zaistniałych oko-liczności chłopiec zostaje oddany pod opiekę dziadka. Mimo początkowego oporu szybko przyzwyczaja się do nowego miejsca. Poznaje mieszkańców Lipowa i na dobre zadomawia się wśród nich. Tytułowy dom pod Lutnią staje się azylem zarówno dla niego, jak i dla pułkownika Bronowicza.

Orłoś kreśli przed nami baśniowy świat mazurskiej wsi. Chwyta i  zamyka w  sło-wach ulotne chwile. Tomek odkrywa uroki

NIeTyKALNIZaproszona przez czterech kolegów

na film, słysząc „nietykalni”, pomyśla-łam – kolejny film, w którym pełno broni, przemocy albo supermocy, gangsterzy, drogie i  szybkie auta, pościgi i  policja… Pierwsze sceny filmu wprowadzają w  za-kłopotanie. Policja, pościg, drogie, szyb-kie auto – wszystko to jest. Bohaterowie jedynie nie pasowali. Starszy człowiek i  jego przyjaciel Driss. Francuska produk-cja scenariusza i reżyserii Olivera Nakache

Magdalena Skrok [email protected]

Urszula Murawska [email protected]

FILM

KSIĄŻKA

23Gazeta Akademicka

Wydawca: diecezjalne duszpasterstwo Akademickie w Radomiu

Siedziba redakcji: ul. Górnicza 2, 26-600 Radom; e-mail: [email protected]: ks. Marek Adamczyk, ks. Artur Chruślak, ks. Arkadiusz Latosek, Paulina Chrostek, Maria Domagała, Anna Gruszka, Paweł Gruszka, Elżbieta Moczoł, Tomasz Motyka, Urszula Murawska, Joanna Rychel, Paweł Romanowski, Magda Skrok, Anna Sobkiewicz, Leszek Wianowski, Joanna WoźniakKorekta: Justyna DomagałaFoto: ks. Zbigniew Niemirski („Gość Niedzielny”), Joanna Woźniak, Ula Murawska, ks. Artur Chruślak, Łukasz Kamiński, Archiwum Duszpasterstwa Akademickiegoopracowanie graficzne: [email protected], [email protected]

chodzenia boso, kąpania się w rzece, zbie-rania poziomek. Z każdym dniem chłopiec coraz lepiej poznaje smaki życia na wsi. Uczy się jeździć konno, grać w szachy i ło-wić raki. Wszystkie te drobne radości życia zostają podniesione do rangi wydarzeń najważniejszych. Dzięki nim bohaterowie odnajdują szczęście, spokój, a także miłość.

Czasami do tej sielskiej krainy docie-rają znaki powojennej rzeczywistości. Niespodziewane wizyty ubeków, zatargi z kłusownikami – te wydarzenia pozosta-wiają nas w  niepewności co do dalszych losów bohaterów.

„Dom pod Lutnią” to niezwykła po-wieść o  ludziach, którzy próbują żyć do-brze. Mazurzy, Polacy, Ukraińcy – mimo że różni ich narodowość, język, wyznanie, współistnieją we wzajemnym poszanowa-niu i starają się postępować przyzwoicie.

Polecam tę piękną książkę, przy której można powrócić do czasów dzieciństwa i beztroski. Dzięki niej łatwiej jest uwierzyć, że droga do szczęścia jest możliwa bez względu na czas, wiek i okoliczności.

Page 24: Gazeta Akademicka 6/2012