Michał Waliński Mały Władzio i inni. Czy istnieje folklor polonijny?
Michał Waliński Instrukcja obsługi chorego na raka. Punkt 1, czyli zdrowy musi myślec o sobie
-
Upload
michal-walinski -
Category
Documents
-
view
99 -
download
0
description
Transcript of Michał Waliński Instrukcja obsługi chorego na raka. Punkt 1, czyli zdrowy musi myślec o sobie
1
Michał Waliński
Instrukcja obsługi chorego na raka.
Punkt 1, czyli zdrowy musi myśleć o sobie Człowiek dotknięty chorobą nowotworową jest dla wielu współobywateli – krewnych i znajomych
królika - dużym problemem psychicznym i moralnym. Nie ulega wątpliwości, że ujawniają się w tej relacji
pewne zasady myślenia magicznego, rak jest ciągle swoistym społecznym tabu. Osoba ze zdiagnozowaną
chorobą nowotworową wzbudza u sporej grupy ludzi z jej otoczenia pewien rodzaj współczucia, jego
natężenie zależy w dużej mierze od charakteru dotychczasowych kontaktów czy stopnia zażyłości, jednak
prawdziwy dramat związany z chorobą odbywa się na ogół wyłącznie w kręgu najbliższej rodziny, bywa
że w samotności. Częściej – człowiek z ujawnionym złośliwym nowotworem wzbudza raczej mieszane
uczucia.
Osoba taka, chociaż pozostaje nadal człowiekiem i pełnoprawnym obywatelem, ze względu na swój
nieokreślony, indyferentny status fizyczny i społeczny jest w bardzo wielu przypadkach źródłem lęków i
obaw, wywołuje frustrację w ludziach zdrowych, kontakt z nią jest traktowany jako przedsięwzięcie
potencjalnie niebezpieczne i ryzykowne. Poziom kultury społeczeństwa sprawia, że lęków tych i zagrożeń
nie werbalizuje się w większości przypadków explicite, do głosu dochodzi raczej „poprawność
polityczna” lub „kulturowa”, niemniej zadomowiły się one w podświadomości indywidualnej i zbiorowej,
powodując u zdrowych pewien dyskomfort psychiczny. Dla wielu człowiek dotknięty rakiem jest jak
współczesny trędowaty, wzbudza w pierwszym rzędzie emocje negatywne i odruch negacji, tak było
zawsze, chociaż dzisiaj są one często tłumione przez odruchy „altruistyczne” i wspomniane,
obowiązujące w naszej kulturze zasady „poprawności” w sferze zachowań społecznych.
Są znamienne różnice między podejściem do chorych na raka społeczeństwa polskiego a społeczeństw
zachodnich, szczególnie skandynawskich. Najistotniejsza z nich wiąże się z kwestią otwartości, z jaką
chory dzieli się informacjami o swoim stanie zdrowia z innymi. W Danii, Szwecji czy Norwegii „przyznanie
się” do choroby w niczym nie uwłacza choremu, mówi się o tym w sposób rzeczowy, konkretny i
naturalny. Mówi się, że w Norwegii i w niektórych rejonach Szwecji do dzisiaj nie zamyka się domostw na
klucz. Ludzie dbają nie tylko o interes prywatny, interesuje ich bezpieczeństwo sąsiadów, innych. Trudne
warunki egzystencji wykształciły w epokach minionych postawę solidarności. W Polsce unika się nie tylko
kontaktu z chorymi, ale samego tematu i jeśli już, „załatwia się” go w relacjach międzyludzkich
eufemizmami czy peryfrazami. W Polsce – z różnych przyczyn: społecznych, kulturowych czy zwłaszcza
zawodowych – choremu „nie opłaca się” ujawniać własnej słabości, wśród chorych często pokutuje
przekonanie, że upublicznienie w swoim środowisku informacji o chorobie z góry sytuuje ich raz na
zawsze na pozycji przegranego. Pewnym wyjątkiem są dzisiaj środowiska skupiające osoby publiczne,
gwiazdy filmu, seriali czy piosenki, celebrytów, gdzie upublicznienie informacji o chorobie jest może nie
obowiązkiem, ale w jakiejś mierze czynnikiem wpływającym na ogół pozytywnie na ich kreację (por.
2
nadużywany medialnie motyw aktora lub piosenkarki bohatersko „walczącej” z chorobą, szczególnie gdy
jest to rak, choć może to być alkoholizm, motyw dominujący nie tylko w plotkarskich mediach i
portalach).
Zapewne wpływ na niezdrowe relacje personalne ma także organizacja służby zdrowia, jej jakość,
sposób, w jaki sami lekarze traktują chorych. Zapewne nasze akademie medyczne potrafią kształcić
studentów na odpowiednim poziomie, w przypadku wielu specjalizacji - wybitnym, niemniej w
kształceniu tym już parę dziesiątków lat temu zrezygnowano z kształcenia humanistycznego. Po 1989
roku uwierzono, że rynek jest receptą na wszystko, włącznie z humanizacją życia; politycy i urzędnicy
odpowiedzialni za służbę zdrowia i kształcenie przyszłych lekarzy Anno domini 2014 wydają się wierzyć w
magiczną moc kapitalizmu i sztywnych procedur w jeszcze większym stopniu. W korporacjach
leczniczych pacjent stał się już nawet nie klientem, ale rzeczą, a sprawą podstawową - wycena kosztów
„naprawy” tej rzeczy.
Nie chcę w tym miejscu wpisywać się w litanię głosów narzekających na rodzimą służbę zdrowia. W
wielu wypadkach jest ona bardzo nowoczesna, a już onkologia stoi na pewno, ze względu na
umiejętności lekarzy i wyposażenie, na światowym poziomie. Zarzut dotyczyłby w pierwszym rzędzie
obecności, a raczej braku obecności wspomnianego pierwiastka humanistycznego w kontaktach z
chorym. Parafrazując (ironicznie) Kantowską zasadę moralną w odniesieniu do lekarzy, brzmiałaby ona
tak mniej więcej: postępuj zgodnie z zasadą, że zdrowie pacjenta nie jest celem samym w sobie, ale
poddany leczeniu przypadek jest środkiem do uzyskania większych lub mniejszych pieniędzy przez
szpital, wkładaj więc mniej energii w uzdrawianie przypadków, które są mniej opłacalne lub w ogóle
nieopłacalne. Lekarzom obcy wydaje się też najważniejszy imperatyw kategoryczny filozofa z Królewca:
„Postępuj tylko według takiej maksymy, dzięki której możesz zarazem chcieć, żeby stała się
powszechnym prawem.” Lekarz traktujący pacjenta jak „przypadek”, jak przedmiot, najczęściej nie
zadaje sobie istotnego pytania: czy chciałby być przez kogoś innego (lekarza, nauczyciela, urzędnika)
traktowany w sposób, w jaki on traktuje pacjenta. Są dwie podstawowe przyczyny owej znieczulicy:
odhumanizowanie samych (długich) studiów medycznych i zbudowana przez „fachowców” struktura
służby zdrowia, która ma być ściśle podporządkowana prawom rynku. Być może jest jeszcze trzecia
przyczyna: bylejakość społeczeństwa, a więc i jego elit.
Skutkiem raka i antyrakowej terapii są często inne choroby i uszczerbki w stanie zdrowia, na które
zapada pacjent. Dochodzą do tego problemy zawodowe czy niejednokrotnie osobiste. „Onkologiczny”
pacjent w Polsce nie ma co liczyć na wsparcie jednej kompetentnej osoby za środowiska medycznego,
która prowadziłaby go, nieraz przez lata, przez gąszcz problemów (zdrowotnych, psychicznych i innych),
pomagała je rozwiązywać. Dotyczy to zwłaszcza ludzi starszych, ale także rodziców chorujących dzieci.
Maszyn i urządzeń potrzebnych w terapii mamy dosyć, i to najnowocześniejszych, raczej brakuje ludzi do
ich obsługi, dobrej organizacji i logistyki, problem w tym, że żadna maszyna nie zastąpi ludzkiego
kontaktu typu face to face.
Negatywnych emocji będzie, można przypuszczać, przybywać. W Polsce umiera rocznie ok. 370 tysięcy
ludzi, z tego jedna czwarta na różne postaci nowotworów. Statystyki zachorowań na raka wykazują
tendencję do wzrostu, nie tylko zresztą w naszym kraju, dotyczy to szczególnie ich niektórych rodzajów.
3
Coraz częściej na raka chorują ludzie młodzi, bardzo młodzi bądź dzieci. Paradoksalnie, do statystycznego
wzrostu liczby zachorowań przyczyniają się sukcesy współczesnej medycyny. Niewątpliwie istotną rolę
odgrywają czynniki cywilizacyjne (np. zanieczyszczenie powietrza, pewne „azbestowe” i tym podobne
technologie). Pojęcie „czynnika cywilizacyjnego” jest jednakże stosunkowo ambiwalentne, dwuznaczne,
gdyż rośnie przeciętna długość życia człowieka, a niegdyś ludzie szczęśliwie (?) nie dożywali momentu, w
którym można by było u nich zdiagnozować raka. Ciekawe, że chociaż pierwszeństwo, gdy chodzi o
przyczyny zgonów, należy do choroby niedokrwiennej serca i udaru mózgu, te choroby nie są obdarzone
tak silnym społecznym odium.
Rak wpisał się bowiem w historię kultury i cywilizacji, historię ludzkich fobii i obsesji, w stopniu być może
większym niż szczury, pająki, wilkołactwo, kalectwo, kazirodztwo czy lęk przed kastracją lub – w
niektórych kulturach - menstruacją. Społeczne fobie związane z rakiem mają charakter historycznie
trwały i zapewne będą się w XXI wieku nasilały. Chory na raka, co prawda, wyzwala w nastawionych
bardziej empatycznie ludziach pewne odruchy altruistyczne (częściej może: „poprawnościowe”), jednak
tego typu postawy są niejako wbrew naturze ludzkiej, u podstaw której tkwią raczej egoizm i ksobność, a
nie „wrodzony” altruizm. Nie jest to dostatecznym powodem do potępiania ludzi ex cathedra. Może
brzmi to paradoksalnie, ale przecież bardziej egoizmowi niż altruizmowi zawdzięczamy rozwój kultury i
cywilizacji, postęp, cokolwiek ta kategoria znaczy.
Nie można zatem oczekiwać, że w najbliższym czasie chorzy na raka, w tym wyleczeni, zostaną
społecznie, kulturowo, cywilizacyjnie w pełni „zaakceptowani”. Musiałyby nastąpić istotne zmiany w
sferze mentalności społecznej (narodowej), a o zmiany w tej sferze w wypadku Polaków jest nadzwyczaj
trudno. W Polsce pełnej akceptacji społecznej nie doczekali się do tej pory ludzie niepełnosprawni,
których potrzeb nie uwzględnia się ciągle w dostatecznym stopniu w projektach architektonicznych
(chodniki, ulice, progi, schody, windy) oraz edukacyjnych, zawodowych i rekreacyjnych i których
obecność „denerwuje” ludzi zdrowych co najmniej tak jak kobieta w ciąży lub z małym dzieckiem na
ręku, która usiłuje załatwić sprawę w urzędzie z pominięciem kolejki albo wejść z wózkiem do
zatłoczonego autobusu. Rak wydaje się tym groźniejszy, że w większości wypadków nie ujawnia się
poprzez widoczne kalectwo, ciążę, oznaki zewnętrzne. Inna sprawa, że ogolona „na łyso” głowa, jeśli ta
głowa nie kojarzy się z posturą blokersa lub skina, budzi u wielu ludzi niezdrowe emocje, niejednokrotnie
zachęca do „głupich pytań” lub nie zawsze miłych komentarzy. Szczególnie pozbawiona włosów głowa
kobiety. W pejzażu społecznym Polski blokers lub skin jest czymś bardziej naturalnym i akceptowalnym
niż osobnik/osobniczka, która straciła włosy w wyniki chemioterapii. Lub niż niepełnosprawny.
Mamy na co dzień do czynienia z jeszcze jedną formą ludzkiego egoizmu, która wiąże się ze sposobem
oglądu przez przeciętnego człowieka rzeczywistości społecznej, w której przychodzi mu żyć, pracować i
wypoczywać. Postawę tę można by sprowadzić do zasady: „widzieć, ale nie zauważać”. Otóż na co dzień
doskonale widzimy, dostrzegamy szereg negatywnych zjawisk, mamy naoczny kontakt z nieszczęściami
dotykającymi innych ludzi, biedą, chorobami, kalectwem, nietolerancją, lecz wygodniej jest nam nie
zauważać problemów, sytuacji trudnych, o ile one nas bezpośrednio nie dotyczą. Patrzymy na
rzeczywistość jakby przez prywatne filtry, pewnych rzeczy nie przyjmujemy do wiadomości. To trochę
tak jak z piosenkami i z widowiskami telewizyjnymi, chcemy słuchać, oglądać te, które dobrze znamy,
lubimy, które nam się podobają. To zawężenie perspektywy postrzegania Innych jest z pewnością jakąś
4
funkcją egoizmu i hedonizmu, potocznej filozofii szczęścia, lecz wiąże się również w dużym stopniu z
takimi cechami jak hipokryzja, obłuda, fałsz, zawiść, zazdrość, zakłamanie. I nietolerancja. Postawę typu
„widziałem, ale nie zauważyłem” do perfekcji opanowali w kontaktach z Indianami niegdysiejsi
misjonarze podążający do Ameryki w ślad za krwawymi konkwistadorami, by na siłę „uszczęśliwiać”
tubylców. Można ją przełożyć na zasadę: „wiedzieć, ale nie reagować”.
Polacy przodują w Europie w statystykach zachorowalności na raka. Rzecz charakterystyczna, Polska jest
jednocześnie krajem wyjątkowo nieczułym na nieszczęścia, wojny i kataklizmy, które dotknęły inne
narody: w dziedzinie pomocy humanitarnej udzielanej innym krajom zajmujemy – w przeliczeniu na ilość
euro wydawanych na ten cel przez jednego Polaka – jedno z ostatnich miejsc w Europie (po wojnie i w
czasie stanu wojennego korzystaliśmy hojnie i bez skrupułów z ogromnej pomocy udzielanej nam przez
innych). Odruchy humanitarne wyczerpują się na ogół w doraźnych akcjach (orkiestra Owsiaka, pomoc
dla pogorzelców lub reagowanie na apele pojawiające się w mediach). Te „akcje” wychodzą rodakom
nawet nieźle, na co dzień jednak pewnych rzeczy nie zauważamy. Dodajmy jeszcze do tej listy
narodowych grzechów wyjątkowo przykry sposób, w jaki traktowani są w specjalnych ośrodkach
imigranci i uchodźcy polityczni, których, powiedzmy sobie, jeszcze nie jest tak wielu, aby stanowili
istotny problem dla Polski.
Nie można wyciągać z tych przykładów „prostego” wniosku, że wrodzony egoizm Polaków, nietolerancja
lub obojętność dla inności, przekładają się na ilość zachorowań tychże Polaków na raka, ale być może
coś w tym jest. Egoizm (indywidualny, środowiskowy, grupowy, społeczny, partyjny), występujący często
w parze z zawiścią czy zazdrością, hipokryzją i postawą nietolerancyjną, odwieczna wojna polsko-polska,
oznaczają w praktyce, że warunki życia, pracy i …wypoczynku Polaków są warunkami wybitnie
stresogennymi, co poniekąd sprzyja uaktywnianiu się nowotworów złośliwych. Nie wspominając o
udarach mózgu i zawałach.
Bądźmy w tym miejscu wyrozumiali. Chory na raka - ze względu na swój ambiwalentny status, stan
społecznego „zawieszenia” - jest źródłem cierpienia dla wielu ludzi zdrowych. W wersji łagodniejszej –
przyczyną ich dyskomfortu psychicznego i rozmaitych „rozterek” moralnych. Pojawia się zatem problem:
jak ulżyć cierpieniom bądź frustracjom ludzi zdrowych, jak wobec nasilającej się liczby zachorowań na
nowotwory zapewnić im odpowiedni, minimalny przynajmniej komfort życia i dobre samopoczucie. Przy
czym (zabrzmi to cynicznie) nie chodzi mi o najbliższe rodziny chorych, gdyż one, w większości, są
skazane na bycie i życie z problemem raka, nie chodzi mi o opiekunów i woluntariuszy w hospicjach, lecz
mam na uwadze „zwyczajnych” ludzi, którzy z jakichś powodów stykali się wcześniej z chorymi.
Problem staje się o tyle istotny, gdy uwzględnimy, że nasza cywilizacja osiągnęła ten niebotyczny
poziom, w którym liczą się głównie takie wartości jak młodość, zdrowie, sytość, śmiech (bo już nie
uśmiech), prostota recept na dobre życie i łatwość rozwiązań trudnych problemów (vide reklama) oraz
obligatoryjne uczestnictwo w nieustającej zabawie. W obowiązujących modelach zachowaniowych,
kreowanych przez media, życie stało się zabawą, pełnia życia jest przede wszystkim domeną ludzi
młodych i zdrowych, zaś choroba nowotworowa, obok kalectwa i żebractwa, jest bodaj najprzykrzejszym
wyłomem w tej zasadzie.
5
Programy informacyjne w mediach oraz współczesna kultura masowa dbają usilnie o to, aby odbiorca
skonsumował dziennie setki obrazów śmierci w najprzeróżniejszych, najdziwniejszych lub odrażających
jej odmianach, lecz w obowiązujących modelach życia śmierć realna, sensu stricte kontakt ze śmiercią
nie istnieje. Śmierć prawdziwa dawno już została wyeksmitowana z siedzib ludzkich, domów rodzinnych
do przytułków, hospicjów i szpitali bądź na ulicę lub pustostanów. Śmierć pokazywana w mediach i
popkulturze staje się dla odbiorców „masowych” głównie rodzajem „zaspokojenia zastępczego”, apeluje
do niskich instynktów, zaspokaja prymitywną ciekawość. Dla homo ludens z pierwszych dekad XXI wieku
rak jest jak rozległy ropiejący wrzód na kształtnym tyłku pięknej modelki, jak niewyretuszowane w
fotoshopie zdjęcie celebrytki. Współczesne kanony piękna w sposób bezwzględny eliminują wszelkie
tendencje turpistyczne. Tak pojęte, fałszywe, normy „estetyczne” wpływają na – lub zastępują – kanony
etyczne. Liczy się to, co zdrowe, „piekne”, bezproblemowe i zanurzone w wiecznej zabawie lub osadzone
w reklamowanych w telewizji oazach dojrzałego spokoju, pogody i bezproblemowości (wyłączając może
dolegliwości gastryczne), w których rzekomo ludzie starsi spędzają „jesień życia”. W realu starość
podlega swego rodzaju społecznej eutanazji. Z Europejczyków zresztą niekoniecznie tylko Polacy nie
szanują ludzi starych, nie obdarzają ich społeczną atencją.
Punkt pierwszy niniejszej instrukcji obsługi chorego na raka dotyczy więc w głównej mierze
samopoczucia tych ludzi, którzy są (jeszcze i szczęśliwie) zdrowi. Pochylmy miłosiernie głowę w ich
kierunku, pamiętając wszakże, że chory z diagnozą raka, był wcześniej człowiekiem zdrowym i jako taki
borykał się z podobnymi problemami psychicznymi, jeśli zaś był czy jest stary, to nie jest to absolutnie
wina ludzi młodych i zdrowych, to jego wina.
Instrukcja ta nie dotyczy dzieci, a to z dwóch powodów. Dziecko z diagnozą raka, nawet obce dziecko,
wzbudza u większej części społeczeństwa jednoznaczne emocje: współczucie, żal, altruizm, chęć
pomocy. Z drugiej strony stosunek dzieci i w dużej części młodzieży do ludzi chorych na raka wydaje się
być bardziej naturalny i prostolinijny niż ludzi dorosłych. Punkt 1. niniejszej instrukcji nie dotyczy, jako się
rzekło, najbliższej rodziny (żony, męża), jeśli chory takową posiada, ani nie dotyczy szefów i
przełożonych, którym poświęca się odrębne miejsce. Oczywiście instrukcji nie interesują także
psychopaci i dewianci społeczni.
*
Był sobie człowiek, nazwijmy go X. Był w miarę zdrowy, o ile chorował, czynił to z umiarem. Miał zalety,
chociaż miał i wady. Był przez lata aktywny zawodowo i życiowo. Robił lub nie robił kariery. Jego
aktywność zawodowa i życiowa oznaczała niezliczone kontakty z innymi ludźmi. Nadszedł dzień, w
którym zdiagnozowano u niego raka. Takie dnie przychodzą zwykle niespodziewanie. Orzeczenie lekarzy
spadło na niego jak ponury grom z nieba. Na nic zdały się desperackie próby „skorygowania” medycznej
diagnozy. Pozostała czarna rozpacz i odrobina nadziei. Rozdarty sprzecznymi myślami X uświadomił
sobie nagle, że żyje w społecznej próżni. Może nie próżni, ale dotkliwej dla niego pustce, w którą został
wrzucony. Bez względu na to, jak skuteczna będzie terapia, X już zawsze będzie się miotał między
nadzieją a zwątpieniem, pozornym zdrowiem a możliwością wznowy. W życiu każdego człowieka
6
potrzebna jest odrobina przynajmniej pewności. Zdiagnozowanie raka u człowieka zdrowego już na
zawsze odbiera mu wszelką pewność. Jego życie będzie już zawsze życiem w swoistym zawieszeniu.
Gdyby X czytał Sartre’a i egzystencjalistów i mógłby się w swojej sytuacji jeszcze czymś zachwycać,
niewątpliwie zachwyciłby się przenikliwością tezy, że „piekło to inni”. Bardziej niż do człowieka
„zdrowego” przemawiałoby do niego to, co Sartre pisze o samotności jednostki, o reifikującym
spojrzeniu innego. Ale studiując Sartre’a, X musiałby także zgodzić się, że ludzie chorzy na raka są dla
ludzi zdrowych jeszcze większym „piekłem”. Że są, można sądzić, podwójnie ustygmatyzowani i
uprzedmiotowieni w oczach ludzi zdrowych: jako osoby i jako ludzie z rakiem. Ludzie zdrowi pozostają ze
strzępami wiedzy o osobie chorego, być może zresztą bardziej niż osobę widzą w nim raka, człowiek
chory pojmuje, że w miarę pełna komunikacja z człowiekiem zdrowym jest niemożliwa, bo nie dysponuje
językiem, którym byłby w stanie przekazać istotę swojego doświadczenia, które jak by na to nie spojrzeć,
jest doświadczeniem granicznym. Człowiek zdrowy, niesiony wirem i wolą życia, nie zaprząta sobie głowy
sytuacjami granicznymi, chociaż niektóre z nich staną się niewątpliwie jego udziałem.
Pełna komunikacja interpersonalna nie jest możliwa nawet w relacjach ludzi zdrowych ze zdrowymi.
Nigdy nie jesteśmy w stanie poznać, jakie „treści” wypełniają „ja” Innego, nawet gdy ten Inny jest
najbliższa nam osobą. Konstruujemy w naszym umyśle i nosimy w sobie wyobrażenie Innego. I tylko. I
vice versa. Nasz wiedza o Innym jest wiedza iluzoryczną i zwodniczą, zwykły przypadek może rozbić w pył
„dogmaty”, na których się opiera, przenicować ją w sposób absolutny. Jeśli niczego pewnego nie
możemy powiedzieć o Innych w normalnych relacjach interpersonalnych, cóż pewnego i sensownego
możemy powiedzieć o chorym, zmagającym się w samotności z realnym potworem, któremu na imię
rak?
Człowiek ze zdiagnozowanym rakiem jest nadal człowiekiem wolnym i odpowiedzialnym za swoje
wybory, lecz ta wolność i odpowiedzialność uległy w wyniku choroby znacznemu ograniczeniu. Jego
samotność, w porównaniu z samotnością osoby zdrowej, jest bardziej porażająca, nabiera rysów
tragicznych. Może też nabrać cech heroicznych – i warunkiem heroizmu nie jest tu bynajmniej stopień
wykształcenia i pochodzenie społeczne. W tym sensie może stać się wzorem dla innych, wzorem
człowieczeństwa. Niewykluczone, że postawa nieingerencji w jego doświadczenie przyjęta przez osoby
„postronne” sprzyja zresztą temu heroizmowi.
Dowiadujesz się zatem, że Twój bliźni, dobry lub dalszy znajomy, kolega, podwładny, współpracownik,
szef, krewny, były przyjaciel, kochanek/kochanka (etc.), kumpel/kumpela zachorował(a) na raka. Można
założyć, że w tym momencie - w zależności od charakteru łączącej cię z nim specyficznej relacji osobowej
bądź typu więzi społecznej, w zależności od indywidualnych cech twojego własnego charakteru i w
zależności od tego, jak do tej pory postrzegałeś i oceniałeś ofiarę nowotworu, nie bez związku z
charakterem i cechami osobowościowymi nieszczęśnika, ale też w zależności od aktualnych warunków
atmosferycznych, pory roku, aktualnego samopoczucia, poziomu twojego osobistego szczęścia lub
nieszczęścia, twoich relacji intymnych z mężem lub żoną, jego sytuacji osobistej, twojego i jego statusu
społecznego, konta w banku, twojego i jego światopoglądu, twoich i jego poglądów na Żydów, gejów,
masonów, cyklistów, katastrofę smoleńską, gender i aktualną politykę rządu i td. – popadasz w stan
7
większego lub mniejszego dysonansu poznawczego. A dysonans poznawczy to uczucie co najmniej tak
niemiłe jak odgłos tarcia papierem ściernym po szkle lub seks na sucho.
Chyba że pozostaniesz po stoicku, lub po innemu, obojętny, co też jest wyjściem z sytuacji, aczkolwiek
stosunkowo trudnym. Zakładamy przy tym, że nie jesteś praktykującym cynikiem.
W każdym razie na ogół pierwsza myśl, jaka zacznie cię trapić, brzmi mniej więcej: jak mam się zachować
wobec doświadczonego przez raka nieszczęśnika. Przecież znałem go, wypada mi coś zrobić, coś
przedsięwziąć, powiedzieć. Zadzwonić do niego? Napisać list lub kartkę? Może wysłać e-mail lub sms?
Odwiedzić go i bukiet kwiatków wręczyć? Pudełko pralinek lub michałków? Wypić wspólnie wódkę lub
piwo? A co zrobię, gdy nic nie zrobię, a spotkam go przypadkowo na ulicy? Podam mu rękę? Przytulę?
Chory ze „świeżym” rakiem jest często prawie jak zdrowy i najczęściej może chodzić. Jak się wtedy
zachowam? Jak poradzę sobie z niezmiernie kłopotliwą i trudną dla mnie sytuacją?
Zgodnie z punktem pierwszym instrukcji, nie myśl na ten temat zbyt długo, a już na pewno nie myśl o
tym zbyt głęboko.
W przeważającej większości wypadków (1 na 100) to nie ty wybierzesz pożądaną w tym momencie
normę zachowaniową. Zrobią to za ciebie albo liderzy opinii publicznej ze środowiska, w którym się
obracasz, albo pójdziesz za tzw. odruchem stadnym. A te umocnią mur wokół chorego. Nie ma więc
żadnego sensu, dokonując wyboru opcji, powoływać się konkretną filozofią, np. Kotarbińskiego, Wojtyły
czy Kierkegaarda, zdawać się na jakieś mętne implikacje idei miłości bliźniego, nawet na buddyzm i tym
podobne.
Zawsze możesz sobie przetłumaczyć, że ostatecznie cudzy rak to nie twój problem, to problem chorego i
każdy będzie musiał zgodzić się z tą interpretacją, bo czyż nie tak podpowiada logika? Ostatecznie,
możesz złagodzić psychiczna zadrę przekonaniem, że problem ten może stać się twoim własnym
problemem, gdy to ty - osobiście - zachorujesz na raka. Lub – w pewnym stopniu – gdy na raka zachoruje
bliska ci osoba. Wtedy będziesz usprawiedliwiony lub rozgrzeszony, w zależności od światopoglądu.
Pytanie, czy stać cię na taką „łagodność” wobec siebie?
Masz jednak na podorędziu mnóstwo „niezbitych” argumentów, które utwierdzą cię w przekonaniu, że
tobie, przede wszystkim tobie, może się udać, bo jak nie tobie, to komu? Jej/jemu nie udało się, więc
komuś musi się udać, życie to loteria z niekoniecznie wyłącznie przykrymi fantami. Chyba każdy
stosunkowo dobrze czuje się w roli wybrańca i rolę wybrańca - Boga, bogów, losu - skrzętnie i po cichu (o
ile jest kabotynem i megalomanem, to głośno) w sobie pielęgnuje. Argumenty tego rodzaju, które są
wyrazem najbardziej intymnych twoich przekonań, myśli ukrytych w najgłębszych sejfach człowieczej
podświadomości, pozostają w ścisłym związku z warunkami zewnętrznymi, które zostały wyliczone w
akapicie pierwszym. Na przykład więc, kiedy w związku z niemiłą przygodą Innego z rakiem targają tobą
rozterki wewnętrzne, ważną rolę odegrać może w tym momencie pora roku, pogoda, taka a nie inna faza
księżyca, spolegliwość i gotowość twojej żony lub wyciąg z banku. Choćby fakt, że w dwa dni musisz
szczęśliwie dojechać z rodziną na Split, gdzie wynająłeś domek i nie możesz stracić. Lub masz problemy
w pracy i musisz to jakoś „ogarnąć”. Albo kochanka odgraża się, że o wszystkim opowie żonie i musisz ją
spacyfikować. Takie cumulusy jak dzisiaj zawsze powodują u ciebie migrenę, musisz to przeczekać, z
8
migreną nawet pomyśleć o chorym nie możesz. Żona postawiła ci „szlaban na” i szukasz konceptu, jak
obalić tę barykadę. Twoje życie toczy się swoim torem, chory orbituje na zupełnie innej trajektorii,
przyjmij więc do wiadomości, że obie orbity są niekompatybilne i niekomplementarne, a ty jesteś tylko
człowiekiem, a nie panem Bogiem. Nieprzebrane, i na szczęście niedostępne dla osób postronnych, jest
kłębowisko intymnych ludzkich myśli, pragnień i przekonań w sytuacjach kryzysowych.
A ponadto wszystkie problemy chorego na raka są zdeterminowane przez jedną ostrą dychotomię:
pokona chorobę lub umrze, ty masz wiele, bardzo wiele determinantów życiowych do pokonania. Z
pewnego punktu widzenia twoja sytuacja wydaje się o wiele trudniejsza niż sytuacja chorego.
Zgodnie z nauką kościoła, zdecydowanie odrzuć wszelkiego rodzaju myślenie magiczne. Masz dotrzeć do
Chorwacji, a ty zastanawiasz się, czy los się w jakiś podstępny sposób nie zemści na tobie, kiedy olejesz
lub zlekceważysz nieszczęście bliźniego, np. czołowo się zderzysz na autostradzie lub w słońcu Splitu
złapiesz czerniaka? Kościół nie bez racji eksponuje liczne niebezpieczeństwa związane z magią, wróżbami
i niekatolicką profecją. Jeśli bozia wlała ci odrobinę oleju do głowy, to wiesz, czym jest samospełniająca
się przepowiednia, nie wywołuj więc magii z lasu. Zawsze oczywiście możesz się wyspowiadać, nie ma
nic zdrowszego jak spowiedź jako antidotum na zgryz moralny. Wyjdziesz z niej wiarygodny i czysty jak
łza, zwłaszcza że to ktoś inny uwolni cię od samooceny i zdejmie z ciebie ciężar. A dobry Pan Bóg bez
wątpienia sprawiedliwie obdziela ludzi i dobrem i złem. Ciesz się, że złe nie trafiło na ciebie. Zastanów
się: to ty w końcu odpowiadasz za holocaust, wojnę w Czeczenii, Afganistan lub za atak na atak na World
Trade Center?
Przede wszystkim, powtórzmy, nie myśl o tym wszystkim za długo, bo natręctwo myśli wpędzi cię w
jakąś chorobę, a ty, który pielęgnujesz w sobie wizję wybrańca, musisz być zdrowy i jesteś przekonany,
ba, pewny, że umrzesz ze zwyczajnej starości. Uprawiaj sumiennie własny ogródek i, gdy pogoda
dopisze, ogródek żony lub męża. Pociesz się w związku z możliwymi rozterkami moralnymi związanymi z
twoim niejednoznacznym stosunkiem do chorego jakąś ludową mądrością. Na przykład: „nosił wilk razy
kilka, ponieśli i wilka”, „wyżej sr.ł niż d..ę miał”. A zwłaszcza: „bliższa koszula ciału”, „nie pchaj nosa do
cudzego trzosa”. Pamiętaj: żadnej filozofii, żadnej ideologii! W sytuacjach granicznych nic nie zastąpi
myśli potocznej z całym jej bogactwem komunałów i rad, prostej, jasnej i przejrzystej filozofii „prostego
człowieka”. Filozofowie i ideologowie religijni kończyli na ogół marnie - „prosty człowiek” ciągle trzyma
się krzepko.
Ostatecznie jednak jesteś człowiekiem i pewnie – mimo wszystko - zaczną cię gnębić większe czy
mniejsze wyrzuty sumienia. Zdecydowanie zracjonalizuj swoje podejście do tej kwestii. Pomyśl logicznie,
a znajdziesz tysiąc argumentów, które zneutralizują nieprzyjemne uczucie związane z zaniechaniem
ludzkiego odruchu, a już tym bardziej człowieczej powinności. Na przykład: wziąłeś kredyt we frankach i
musisz go spłacić. Wczoraj właśnie dowiedziałeś się, że zdradza cię twoja własna żona ze swoim własnym
szefem, z którym w dodatku od dawna jesteś na ty i wypiliście morze wódki. Musisz tę sprawę jakoś
załatwić.
A poza tym, cóż to jest sumienie, cóż ono znaczy? Ty musisz przetrwać, zaś w dzisiejszych czasach żadne
sumienie i żadne dyrdymały etyczne nie gwarantują przetrwania. Kanony życia wyznacza już od dawna
9
sui generis społeczny darwinizm. Lepiej idź do kina na jakąś dobrą polską komedię, zjedz ogromną
golonkę w towarzystwie ładnej panienki, zbuduj dziecku samolocik albo wypij pół butelki zacnej
szkockiej whiski. Jeśli cię stać. W ostateczności prześpij się z bufetową. Nieprzypadkowo w inwokacji do
niniejszej instrukcji głosi się pochwałę egoizmu.
Ty masz wybór, możliwość wyboru u chorego jest, jako się rzekło, co najmniej problematyczna, jeśli nie
iluzoryczna. Może postawić na medycynę naukową lub na znachorów i szarlatanów, ale nie ty, nie ty o
tym decydujesz. Jeśli nieszczęśnik zda się na publiczną służbę zdrowia, może rychło zostać postawiony
przez ministra Arłukowicza przed brakiem jakiegokolwiek wyboru, kiedy okaże się na przykład, że
potrzebna jest chemioterapia niestandardowa, której nie refunduje NFZ lub w szpitalu zabrakło
pieniędzy. Nie musisz tymi sprawami zaprzątać sobie głowy, nie jesteś Arłukowiczem, zresztą tego akurat
ministra nikt nie przebije. Czy wyniknie jakiś pożytek z faktu, że przyniesiesz choremu kwiatki lub pralinki
do szpitala lub domu i pomilczysz z nim taktownie przez chwilę lub będziesz go usilnie przekonywał, że
„dobrze wygląda” lub że „wszystko będzie dobrze”? Tak naprawdę, to aktualna sytuacja służby zdrowia
w Polsce jest twoim cichym sprzymierzeńcem. Chory ma o czym myśleć. Lub wątpić. Zaczniesz się
martwić, kiedy to ciebie dopadnie jakieś podłe i trudne w leczeniu choróbsko. Nie jest jednak
powiedziane, że trafi. Może faktycznie jesteś wybrańcem?
Bo skąd pewność, że „będzie dobrze”, że chory przetrzyma operację lub zmasowaną dawkę chemii i
radu? Że jeśli nawet przetrzyma, to czy nie nastąpi wznowa? To chory, w zależności od osobistych
psychicznych i fizycznych predyspozycji, albo podejmuje walkę z chorobą, albo też rezygnuje i poddaje
się. Tobie nic do tego. Stosowana szeroko, zwłaszcza w publicystyce, militarna metaforyka („walczyć z
rakiem”) jest, prawdę powiedziawszy, rodzajem retorycznego żartu. Jakimiż bowiem militarnymi
środkami dysponuje człowiek, u którego zdiagnozowano raka, oprócz woli życia i skrupulatnego
przestrzegania wskazówek lekarzy, które zresztą są dawane pacjentowi jak na …lekarstwo?
Bądź jednak, człowieku, mimo wszystko, w sposób możliwie najbardziej delikatny i taktowny,
empatyczny, to się zawsze opłaca, a to dlatego, że wybitnie poprawia własne samopoczucie. Gdy
znajdziesz odrobinę czasu, wczuj się mimochodem w sytuację Innego. Jak by na to nie patrzeć, on został
napiętnowany przez los lub wyroki boskie, bo rak to piętno, a znana aktorka, która usunęła własne piersi
jest napiętnowana podwójnie. Nie przesadzaj jednak z tą empatią. Przede wszystkim więc zdrowo
poplotkuj sobie na temat chorego ze znajomymi, kolegami w pracy, swoją żoną lub mężem. Głosimy w
tym miejscu pochwałę plotki, nawet folkloryści nie doceniają katarktycznej funkcji zwyczajnej,
najzwyczajniejszej plotki, plotkowania i oplotkowywania. Plotkując ze zdrowymi na temat wrednej
przypadłości Innego, jego życia prywatnego, jego pracy, masz zasłużone poczucie, że wcielasz się jakby w
jego duszę, sytuację, jesteś z nim solidarny, po części więc zrzucasz z siebie uwierające cię brzemię
zaniechania. Plotka od zawsze jest najlepszym wziernikiem w problemy gnębiące bliźniego. Nie przejmuj
się tym, że plotkowanie jest jak masturbacja stosowana w miejsce autentycznego miłosnego zbliżenia.
Plotka umocni cię w poczuciu własnej godności, a podstawą tej godności jest twoja empatia i poczucie
solidarności z drugim człowiekiem. Ściślej, twoje wewnętrzne przekonanie, że jesteś empatyczny i
solidarny, bo mniej ważne jest, jaki naprawde jesteś, ważniejsze, kim się czujesz.
10
Plotka, poza tym, da ci pewną wiedzę na temat pozamedycznych przyczyn faktu, że to właśnie X
zachorował na raka. No tak, był solidnym pracownikiem, miał osiągnięcia, nawet inteligencję, ale w
gruncie rzeczy to miał zawsze dużo szczęścia. No tak, miał żonę, dzieci, rodzinę, żył niby przykładnie, ale
tak naprawdę niezła świnia z niego była, poza tym nie dawał na mszy na tacę (możesz to sformułować
delikatniej po gogolowsku: „świnia, ale dobry człowiek”). Mówią, że w ogóle nie chodził do kościoła.
Ateista! Bóg go pokarał! Na kogo miało trafić, jak nie na niego? Czyjaś śmierć społeczna, cywilna
bynajmniej nie jest twoją winą. Po prawdzie, to nawet nie zły los, nie bóg jakiś, on na pewno sam sobie
jest winny. Wszyscy to wiedzą. Palił za dużo, niezdrowo się odżywiał. Co? Ty też? Nie szkodzi. Ty palisz
slimy i nie jadasz kurczaków na hormonach.
Pamiętaj o konsekwentnym użyciu czasu przeszłego (był, miał). Chory z diagnozą raka jest w
świadomości społecznej jak żywy nieboszczyk, czasem żyje jeszcze przez lata, lecz wielu
zainteresowanych nie może się nadziwić: „To on żyje jeszcze?” Znany pisarz powiadał, że żywi zawsze
mają rację przeciwko umarłym. Żywy nieboszczyk tym bardziej racji mieć nie może, jego status
biologiczno-społeczny jest co najwyżej taki, jak status „muzułmana” w lagrze.
Może się jednak tak stać, że spotkacie się przypadkowo. Nie panikuj. Możesz śmiało podać mu rękę. Nie
bój się, nie zarazisz się. Możesz „złapać” raka uprawiając seks oralny lub kiedy ci wszczepią cudzy organ,
ale nigdy przez podanie ręki.
Nie przesadzaj jednak, człowieku, nie przesadzaj z tą całą empatią. Jeśli nie masz za sobą osobistego
doświadczenia z rakiem, to g…o wiesz, tym bardziej gdy nikt z twoich bliskich nie chorował. Wyżej d..y
nie podskoczysz. Dobro ma swoje granice. I ograniczenia. Pomyśl ekologicznie. Na świecie żyje o parę
miliardów ludzi za dużo. Natura wie, co robi.
Nie spiesz się. Zwlekaj. Czas, jak to mówią, jest najlepszym lekarstwem. Gdy się człowiek spieszy, to się
diabeł cieszy. I bozia gniewa. Jest duże prawdopodobieństwo, że chory zejdzie z tego padołu przed tobą i
uwolni cię od psychicznego ciężaru. Jeśli sobie wtedy akurat przypomnisz, że był ci winien 20 złotych,
wspaniałomyślnie podaruj mu długi.
Michał Waliński
29 stycznia 2014 r.