Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... ·...

101

Transcript of Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... ·...

Page 1: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,
Page 2: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

1

Światy Zajdla

Anna Głuszek

Szymon Noga

Marzena Starczyk

Maciej Kaźmierczak

Adam Podlewski

Ewa Morawska

Paweł Kukliński

Tarnowskie Góry 2013

Page 3: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

2

Należy zwrócić uwagę, że historia wykazała także powierzchowność innego sądu, wy-

wodzącego się ze starożytności, a głoszącego, iż lud potrzebuje jakoby tylko chleba i igrzysk.

Nieraz mogli się przekonać różni późniejsi władcy, że otrzymawszy sam chleb, lud niechybnie

zapyta zaraz o masło i wędlinę, bojkotując najatrakcyjniejsze nawet igrzyska.

Janusz A. Zajdel, Limes Inferior

Page 4: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

3

Tytułem wstępu

Człowiek to istota społeczna, która usilnie stara się wierzyć w swoją niezależność. Ale

czy na pewno możemy istnieć niezależnie od otaczających nas ludzi i reguł, od systemu?

A może system społeczny definiuje nasze życie bardziej, niż gotowi jesteśmy przyznać? Ja-

nusz A. Zajdel, jeden z najwybitniejszych polskich twórców fantastyki nie bał się odpowiadać

na to pytanie w swoich utworach, dzięki którym do dzisiaj pozostaje niedoścignionym mistrzem

fantastyki socjologicznej, zadającym trudne pytania i zachęcającym do zastanowienia się nad

otaczającą nas rzeczywistością.

Antologia, którą macie przed sobą, powstała jako pokłosie konkursu literackiego

„Światy Zajdla”, ogłoszonego w związku z Rokiem Zajdlowskim i 75-tą rocznicą urodzin pi-

sarza, zorganizowanego przez portal Alchemia Słowa (www.alchemiaslowa.net) oraz Stowa-

rzyszenie Miłośników Fantastyki „Avangarda” (www.ava.waw.pl) pod patronatem serwisów

Lubimyczytać.pl (www.lubimyczytac.pl) oraz Szuflada.net (www.szuflada.net). Jury konkur-

sowe w składzie: Rafał Kosik, Andrzej Zimniak, Magdalena Małek, Olga „Issay” Sienkiewicz

i Ida Żmiejewska wybrało szczęśliwą siódemkę spośród ponad czterdziestu tekstów, które do-

tarły w terminie. Wszystkie wybrane opowiadania – w taki czy inny sposób – dotykają tematyki

systemów totalitarnych, która Januszowi A. Zajdlowi była szczególnie bliska i przewijała się

co rusz w jego utworach.

Życzymy przyjemnej lektury!

Redakcja Alchemii Słowa

Stowarzyszenie Miłośników Fantastyki „Avangarda”

Page 5: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

4

Światy post-zajdlowskie – głos od jury

Hasło konkursu „Światy Zajdla” zobowiązuje, w wyniku czego wszystkie prezentowane

prace traktują o społeczeństwach totalitarnych. W taki lub inny sposób, ale zawsze. Co ciekawe,

w niektórych tekstach bohaterowie fundują sobie zniewolenie na własne życzenie, bo tak jest

łatwiej.

Na początek ponarzekam. W wielu opowiadaniach fabuły pomyślane są ciekawie, nar-

racja jest oryginalna i wciągająca, ale znacznie gorzej bywa z zakończeniem, domknięciem

utworu, puentą. Czym bliżej końca, tym gorzej, i jest to właściwie regułą, nawet w przypadku

najlepszych tekstów. Skąd się to bierze, nie jestem pewien, ale zapewne ze zjawiska, które

można przyrównać do myślenia obrazami – autor jest tak zafascynowany samym pomysłem

i jego imagem, że podsumowanie staje się dla niego mniej istotne. Takie podejście jest typowe

dla autorów, którzy przed próbami literackimi sporo grali w RPG (wiem to od nich samych).

Ponadto, niektórzy autorzy powinni zdecydowanie bardziej zadbać o język, po prostu pisać

staranniej. Ma to szczególne znaczenie w czasach, w których należałoby zaoszczędzić na re-

dakcji, aby zminimalizować ceny e-booków. Autor mógłby na własną rękę współpracować z re-

daktorem przed złożeniem utworu, ale może lepiej przyłożyć się samemu?

Teraz pora na refleksje, adresowane do konkretnych utworów. Wybrałem te, które zro-

biły na mnie subiektywnie największe wrażenie, co jednak nie znaczy, że pozostałe nie mają

swojej wartości.

„Świeżorodek” Ewy Tomkiewicz-Morawskiej wyróżnia się oryginalnym pomysłem

wydawania serii ludzkich egzemplarzy podobnie do książek, a redakcja polega na optymalizacji

profilu i dostosowaniu do społecznego zapotrzebowania. Opisany jednostkowy bunt przeciw

takiemu systemowi jest jednak zawieszony w próżni logicznej – nie wiemy, po co jest realizo-

wany, przypomina radosny „powrót do natury”, niemożliwy do urzeczywistnienia nie tylko ze

względu na totalitarny system. Przedstawiona wizja stanowi na tle dość sztampowej konkuren-

cji prawdziwy koncepcyjny „świeżorodek”.

„Życie bezwolne” Tomasza Kuklińskiego może nie odkrywa przed nami dziewiczych

terenów, ale jest dobrze napisane, skomponowane i spuentowane – chyba jako jedyne prezen-

tuje naprawdę dopracowane zakończenie. Zawiera przy tym egzystencjalno-filozoficzne pyta-

nie: na ile warto jest żyć w psychodelicznym transie? na marginesie wspomnę, że – z punktu

widzenia chemika – np. zakochani właśnie w takim narkotycznym transie znajdują się na co

dzień. Różnica jest taka, że kochankowie korzystają z narkotyków endogennych, czyli natural-

nych, wytwarzanych przez sam organizm, które jednak stają się egzogenne, gdy wyizolujemy

je i podamy komuś innemu. Drugi przykład: te same wydarzenia inaczej postrzegają optymiści,

a inaczej pesymiści ze skłonnościami do depresji, a wszystko znów przez wewnętrzną chemię

(czy biochemię). Czyli jednoznaczne odpowiedzi na postawione pytanie nie są możliwe, chyba

że dla przypadków ekstremalnych.

Page 6: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

5

Anna Głuszek wystąpiła z tekstem „Świerszcz w karabinie”. Mamy tu nie tylko system

totalitarny, ale na dokładkę – a może przede wszystkim – świat post-apokaliptyczny, a więc

nieszczęście w nieszczęściu. Żeby było jeszcze straszniej, ludzi przerabia się nie na mydło, ale

na żelazo. Czytelnik jednak nie dostaje gęsiej skórki, bo autorka nie próbuje horroru, raczej

pisze ponurą historię. Najbardziej w tym tekście zaintrygowała mnie sugestia totalitaryzmu na-

ukowo-politycznego, takie KGB złożone z jajogłowych, wspomagane wojskiem. Dotychczas

w literaturze demoniczni naukowcy byli co najwyżej wykorzystywani przez polityków, a tutaj

działają niby sekta bezwzględnych kapłanów. Nawarzyli piwa, i idąc za ciosem pilnują, żeby...

inni je wypili.

Na koniec wymienię utwór Marzeny Starczyk „Poza systemem”. Wymagał sporej pracy

redaktorskiej, jest mało wiarygodny w zakończeniu, ale jednak ma coś w sobie, wyczuwa się

naturalny „krzyk duszy” autorki. Siła takich utworów bierze się z ich emocjonalnej prawdzi-

wości. A zatem – nie mamy tu żadnej niewolącej SI, sami niewolimy się przez ślepe poddań-

stwo osobistym tabletom, programom opiekuńczym i organizatorom spędzania czasu. Można

od tego uciec, żadna siła policyjna nie stoi na straży, ale czy jest to... niebezpieczne? Albo

może tylko kłopotliwe, niepraktyczne? Przypomina się Frommowska „Ucieczka od wolności”.

Autorzy innych prezentowanych w antologii opowiadań pokazali ciekawe i miejscami

oryginalne wizje, ale pozwólcie, że zostawię jakieś pole także innym komentatorom.

Jeśli autorzy opowiadań tu zamieszczonych (a także ci, którym wiele nie brakowało do

pozytywnej kwalifikacji) wykażą dostateczną wytrwałość na drodze samodoskonalenia, już

wkrótce na rynku pojawi się nowa porcja wciągającej, post-zajdlowskiej literatury socjologicz-

nej. Tyle że dziś pisanie takiej literatury jest, jak sądzę, jeszcze trudniejsze niż było w epoce

Zajdla. Oczywiście mam na myśli dobrą literaturę.

Andrzej Zimniak

Page 7: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

6

Janusz Andrzej Zajdel – fizyk humanizujący

Janusz A. Zajdel, absolwent wydziału fizyki Uniwersytetu Warszawskiego, później pra-

cownik Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, debiutował jako pi-

sarz w 1960 r. Jego utwory ukazywały się na łamach „Młodego Technika”, „Astronautyki”,

„Horyzontów Techniki”, „ITD.”, „Na Przełaj” i innych pism. Opowiadania Zajdla umieszczano

we wszystkich ważniejszych antologiach w latach 60. i 70. XX wieku, w tym zagranicznych.

Zawodowo był specjalistą w zakresie jądra atomowego zajmującym się zagadnieniami dozy-

metrii i ochrony przed promieniowaniem jonizującym, prywatnie tworzył fantastyczne światy

– między innymi.

Trudno ocenić wpływ dorobku Zajdla na polską fantastykę i na kulturę w ogóle. Posiada

od lat wiernych czytelników, ukazują się wznowienia jego tekstów, ogłaszane są konkursy

na opowiadania inspirowane jego twórczością. Wszystkie te działania wskazują na nieustające

zainteresowanie zarówno tematyką utworów, jak też ich konstrukcją oraz stylistyką. Twórczość

autora Paradyzji stała się również przedmiotem analiz badaczy literatury. Choć liczba opraco-

wań dotyczących jego twórczości obejmuje zaledwie kilkanaście polskich i zagranicznych po-

zycji, to zainteresowanie nie mija, o czym świadczy np. publikacja z 2012 r. June Tipper, The

Essential Writer's Guide: Spotlight on Janusz A. Zajdel, Including an Analysis of His Best Sel-

lers Such as the Complete Truth about Planet XI.

Twórczość Zajdla łączy się nieodmiennie z przemianami, jakie zachodziły w Polsce

w latach 60., 70. i 80. XX wieku. Stopniowe odchodzenie od literatury realistycznej przyczyniło

się do rozwoju literatury fantastycznej. W Polsce szczególną popularnością cieszyła się socjo-

logiczna science fiction, korzystająca głównie z estetyki antyutopii. Prawda o otaczającej rze-

czywistości przekazywana była za pomocą swoistego klucza, jakim stał się sztafaż science fic-

tion. Zajdel posiadał potrzebę opisywania zastanej rzeczywistości i jej analizy. Wyczulony

na absurdy życia codziennego oraz na formy wywierania nacisku na społeczeństwo w celu

ograniczenia jego wolności, dawał wyraz swym poglądom poprzez usta swych bohaterów, jak

na przykład w powieściach Limes inferior (1982) i Paradyzja (1984). Jako aktywny członek

„Solidarności” doskonale rozumiał, że książki science fiction dają możliwość uniknięcia cen-

zury i publikację treści niepoprawnych politycznie, dlatego on i wielu innych pisarzy wykorzy-

stywali konwencję fantastyki naukowej, jednak to twórczość Zajdla wydaje się być najdojrzal-

sza.

Abstrahując od politycznej wymowy dzieł Zajdla, warto zwrócić uwagę, iż jego twór-

czość jest bardzo zróżnicowana pod względem konwencji i stylistyki. W jego opowiadaniach i

powieściach pojawiają się wątki oraz schematy zaczerpnięte nie tylko z fantastyki, ale również

z kryminału, powieści sensacyjnej czy groteski. Znakomicie wykreowane postaci, zaskakujące

pointy, precyzja słowa świadczą o wyrobionym warsztacie pisarskim i elokwencji. Cylinder

van Troffa (1980) należy do najciekawszych konstrukcyjnie utworów Zajdla. Powieść ma kom-

pozycję szkatułkową, a ponadto ostatnie ogniwo łańcucha przyczynowo-skutkowego jest spięte

z ogniwem pierwszym, znajdującym się na końcu utworu, co prowokuje do ponownej lektury.

Page 8: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

7

Warto zaznaczyć, iż autor Paradyzji należał do nielicznych pisarzy umiejętnie łączących

w swojej twórczości naukę, fantastykę i myśl humanistyczną.

Antoni Smuszkiewicz napisał, że Zajdla czyta się „zbyt lekko i zbyt szybko”. Swoją

wypowiedź odnosił do Cylindra van Troffa, jednak można ją rozszerzyć na inne utwory.

Może warto więc w nich poszukać nie tylko rozrywki czy zawoalowanej prawdy o Polsce cza-

sów PRL-u, ale też głębszej refleksji nad kondycją i przyszłością rodzaju ludzkiego, prawdy

o nas samych i o następnych pokoleniach. W tym kontekście jeszcze długo pozostanie inspira-

cją dla kolejnych pisarzy.

dr Edyta Rudolf

Page 9: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

8

Anna Głuszek

Rocznik 1982, gdańszczanka, polonistka, bibliotekarka, czytelniczka. Miłośniczka lite-

ratury dziewiętnastowiecznej, gotyckich horrorów, kotów i dobrej kawy. Długoletnia pisarka

fanfiction. Jej debiutem literackim, jeśli chodzi o teksty własne, jest horror „Wyspa”, zamiesz-

czony w zbiorze „Strzeż się potwora”, opublikowała również opowiadanie „Towarowy z Deu-

tsch Eylau” w antologii „Metoda Schlegmachera i inne opowiadania”, poświęconej twórczości

Stefana Grabińskiego.

Page 10: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

9

Świerszcz w karabinie

Anna Głuszek

Page 11: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

10

Klatka poszła szukać ptaka.

(F. Kafka)

U profesora Kallenberga wszystko zaczęło się od sztywniejących palców.

Chociaż nie, tak naprawdę zaczęło się jeszcze wcześniej, niedługo po wojnie, gdy Kal-

lenberg był ledwo doktorem nauk przyrodniczych. Zajmował się ornitologią, nie medycyną: i

dlatego zainteresował się chorobą dopiero wtedy, kiedy zauważył, że ta sama sztywność ogar-

niała ptaki. Kilka razy był świadkiem, jak w trakcie lotu zastygały nagle i spadały na ziemię,

jakby trafione przez myśliwego; ale kiedy znajdował ciała, okazywały się pozbawione jakich-

kolwiek ran. Było w tym coś zastanawiającego, jakby odpowiedź na pogłoski, które docierały

do niego już od jakiegoś czasu: chyba dopiero wtedy zaczął ich słuchać uważniej niż do tej

pory.

Mogłoby się wydawać, że wojna oswoiła go z najdziwniejszymi rodzajami śmierci.

Bomba S, symbol zwycięstwa techniki nad człowiekiem, miała pomóc w opanowaniu postępu-

jącego przeludnienia w humanitarny, bezbolesny sposób: jak utrzymywali politycy, to było naj-

prostszą drogą do stworzenia nowego świata. Nie należało mieć żadnych skrupułów, ostatecz-

nie chodziło tylko o dobro ludzkości, jak zwykle. Potem będzie znacznie lepiej, opowiadali

z uśmiechami fanatyków i błyskiem fascynacji w oczach, aż wreszcie technologia ostatecznie

wymknęła się spod kontroli i nie pozostało już zbyt wielu ludzi, których mogliby przekonywać.

I kiedy politycy, uzbrojeni w rękawice i łopaty, przysypywali ciała ofiar, żeby zapobiec groźbie

epidemii, po kolei zmieniali zdanie i przysięgali, że nigdy nie dopuszczą bomby S do ponow-

nego użytku.

A potem nastąpiło zawieszenie broni i okazało się, że ostatecznie nie zmieniło się prawie

nic.

Śmierć istniała cały czas, dokładnie tak, jak przed wojną; tyle tylko, że nikt o niej nie

mówił. Nie trzeba było poświęcać czasu na załatwianie pogrzebów czy choćby patrzenie

na zwłoki. Miało to swoje plusy: pozwalało szybciej zapomnieć. Może tylko niektórzy żało-

wali, że nie mogą – jak przed wojną – iść na cmentarz czy choćby postawić urnę na kominku.

Kallenberg nigdy do nich nie należał: w głębi ducha uważał, że lepiej nie rozdrapywać dawnych

ran i pozwolić pewnym sprawom płynąć własnym biegiem, jakby nigdy nic. Świadomość,

że istnieją rzeczy, przed którymi nie da się uciec, uderzyła go po raz pierwszy dopiero, gdy

poczuł ból, odbierający mu kontrolę nad własnym ciałem.

Bo przecież zbyt dobrze wiedział, jakie konsekwencje poniesie.

Objawy były powolne, ledwo zauważalne. Nieznana choroba atakowała po cichu, stop-

niowo wyniszczając kolejne ofiary. Najpierw od czasu do czasu pojawiały się bóle stawów,

dokładnie jak od artretyzmu czy zbyt długich godzin spędzonych przy klawiaturze komputera.

Wtedy jeszcze nie przyznawano się do jej postępu: wkładano rękawiczki i udawano, że nic się

nie dzieje. Ze sztywnymi palcami dawało się przecież żyć, a lepiej było, żeby nikt się nie do-

wiedział. Poczucie bezpieczeństwa, nawet jeśli złudne, znaczyło zbyt wiele, żeby pozbawiać

się go na własne życzenie.

Potem przychodziło sztywnienie rąk i nóg. Jeszcze później – całkowity paraliż.

A na końcu człowiek znikał bez śladu, tak po prostu, jakby nigdy nie istniał. Niektórzy opieku-

nowie chorych byli świadkami, jak po pozbawione życia ciała przychodzili ludzie w szarych

Page 12: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

11

płaszczach, milczący i małomówni, ignorujący wszystkie pytania. Bez słowa wyjaśnienia zni-

kali ze zwłokami i nie pozostawiali po sobie żadnych śladów. Szara Armia, tak ich nazywano,

chociaż przypominali bardziej urzędników czy naukowców niż żołnierzy; tylko ich hierarchia

przypominała tę wojskową. Niscy i wątli, często w okularach, przynosili ze sobą najgorszą

z możliwych gróźb: świadomość, że przed śmiercią nie da się uciec. Nikt nie wiedział, kim

naprawdę byli, ale to nie przeszkadzało czuć przed nimi strachu. Dlatego większość chorych

ukrywała swój stan tak długo, jak tylko było to możliwe.

O chorobie, czymkolwiek była, nie mówiło się głośno; unikało się nie tylko jej, ale też

wszystkiego, co mogłoby się z nią kojarzyć. Kallenberg przekonał się o tym na własnej skórze,

kiedy przez jakiś czas próbował zainteresować swoimi ornitologicznymi badaniami szersze

grono naukowców. Wreszcie zrezygnował; kosztowały go zbyt wiele czasu i wysiłku. Poza tym

nie wydały mu się szczególnie ważne: zwykłe, drobne obserwacje, na podstawie których dałoby

się może napisać kilka artykułów. Skoro nie spotkał się z odzewem, nie zamierzał dłużej po-

święcać temu uwagi. Czekało na niego wiele ważniejszych problemów, mogących przynieść

mu oczekiwaną sławę. Skupiony na badaniach i niemal całkowicie odcięty od reszty świata,

awansował w zawrotnym tempie, w naukowym światku zyskując opinię odludka i pracoholika.

Nie było w tym zresztą nic dziwnego, skoro, w przeciwieństwie do części kolegów, spędzał

w pracy całe dnie i część nocy.

Może dlatego pierwszy atak dopadł go właśnie w instytucie.

A przecież wcale nie był stary. Należał do najmłodszych profesorów na uczelni: jego

kariera rozwijała się wspaniale. Katedrę ornitologii objął półtora roku temu, a przecież nie prze-

kroczył jeszcze czterdziestki. Nawet nie zaczął siwieć. Nie spodziewał się, że cokolwiek

może mu grozić; i chociaż kilku z jego kolegów zniknęło bez śladu, razem ze swoimi sztyw-

nymi ruchami i nadgarstkami wiecznie osłoniętymi przez mankiety koszul, nie byłby w stanie

przewidzieć dla siebie podobnej przyszłości. Ostatecznie szeptano po cichu, że choroba nie jest

zaraźliwa. Może tylko niektórzy okazywali się bardziej podatni niż reszta.

Ale zapomniał o tym wszystkim, kiedy siedział za biurkiem w wyludnionym już niemal

instytucie, próbując walczyć z ogarniającym go strachem, i ze zgrozą wpatrywał się w zdrę-

twiałe dłonie. Skupił się na nich i wysiłkiem woli wyciągnął ręce w stronę kubka ze stygnącą

kawą, ale nie był w stanie podnieść go do ust: palce odmówiły posłuszeństwa. Poczuł silny ból

w stawach i zrezygnował z kolejnej próby, modląc się w duchu, żeby wszystko się już skoń-

czyło.

Ten pierwszy atak nie trwał zbyt długo, minutę, może dwie, ale wydawało mu się, że cią-

gnął się przynajmniej przez godzinę. Kiedy ból ustąpił, Kallenberg uniósł się lekko na krześle,

z niedowierzaniem spojrzał na zegar – i z powrotem osunął się na siedzenie. Odważył się wyjść

dopiero po kwadransie, kiedy opanował już drżenie mięśni i nagłą, nerwową słabość. Grzebiąc

w kieszeni marynarki w poszukiwaniu właściwego klucza, zapatrzył się na przybitą do drzwi

wizytówkę; białe litery odcinały się od metalowej, czarnej blaszki, układając się w zwięzły,

niemal anonimowy napis. J. Kallenberg, profesor. Wszystko, co stanowiło jego dumę i radość,

co zastąpiło utraconą w czasie wojny rodzinę; do tej pory myślał, że ma jakieś znaczenie. A

jednak okazało się, że to zbyt mało, żeby powstrzymać nieznane.

Gwałtownym ruchem przekręcił klucz w zamku i zbiegł po schodach na parter instytutu,

w stronę biblioteki.

O tej godzinie nie było w niej zbyt wielu osób; tylko z jednego stanowiska dobiegały

go szybkie, lekkie uderzenia w klawisze. To doktor Jeske, jedna z asystentek, siedziała pochy-

lona nad laptopem, przygotowując kolejny ze swych niezliczonych referatów: rozpoznał jej

Page 13: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

12

przygarbione ramiona i szczupłe, nerwowe dłonie, w zawrotnym tempie sunące po klawiaturze.

Odetchnął głęboko. Przynajmniej coś wciąż było tak jak dawniej.

Starając się przybrać dziarską minę, ruszył w stronę biurka w kącie sali, przy którym

siadywał najczęściej. Ból powrócił dokładnie w momencie, kiedy mijał biurko doktor Jeske:

asystentka zauważyła jego niepewny krok i stukot klawiszy urwał się nieoczekiwanie.

– Panie profesorze? – Wychyliła się zza laptopa i posłała mu nieśmiały uśmiech. –

Wszystko w porządku?

Skinął głową; nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa. Ból zbyt go wyczerpał. Miał

nadzieję, że kobieta uszanuje jego milczenie: ostatecznie nie znali się zbyt dobrze, mijali się

czasem na korytarzu czy w przerwie między zajęciami; to było wszystko. Chyba wyczuła jego

niechęć, bo tylko skinęła głową i wróciła do przerwanej pracy.

Kallenberg opadł na krzesło i szybko wsunął pod biurko sztywniejące dłonie. Atak znów

minął tak szybko, jak się pojawił, ale pozostawił jeszcze silniejsze uczucie niepokoju. Profesor

spędził kilka godzin, udając, że zajmuje się badaniami, a tak naprawdę próbując ochłonąć. W

bibliotece przychodziło mu to łatwiej niż w innym miejscu: tu właśnie spędzał kolejne rocznice

śmierci żony czy wybuchu wojny. Najczęściej przychodził sam; dziś przeszkadzała mu obec-

ność świadka kilka stolików dalej. W którymś momencie podchwycił szybkie, nerwowe spoj-

rzenie doktor Jeske i nagle uświadomił sobie, jak bardzo nie lubi swojego gabinetu, z jego

ascetycznym, niemal szpitalnym wyposażeniem, metalowym biurkiem i zimnymi białymi ścia-

nami. Nawet stalowy kubek na kawę, choć dobrze trzymał ciepło, raził go swoją brzydotą. Nie-

oczekiwanie zatęsknił za porcelanową filiżanką i miękkim fotelem. A tutaj, za biurkiem, osło-

nięty stertą przedwojennych, pożółkłych już ze starości opracowań, mógł przynajmniej

przez chwilę zapomnieć o wszystkim, co czeka na niego na zewnątrz. Właśnie dlatego tak bar-

dzo ociągał się z powrotem do domu i wyszedł z uczelni długo po zapadnięciu zmroku.

Pewnie nie powinien wracać tak późnym wieczorem, w dodatku na piechotę. Ostatecz-

nie stać go było na taksówkę. Miał też świadomość, że w każdej chwili może dopaść go kolejny

atak. A jednak profesor nie czuł szczególnej potrzeby, żeby zachowywać ostrożność: nikt przy

zdrowych zmysłach nie uznałby go za bogatego. Zresztą, po wojnie ilość napadów wyraźnie

się zmniejszyła. Jakikolwiek był powód tej niefrasobliwości, Kallenberg cieszył się prze-

chadzką: pozwalała mu chociaż na chwilę oderwać się od przygnębiającej wizji przyszłości.

Odwracając wzrok od mijanych po drodze wieżowców, zapatrzył się w niebo i jak za dawnych

lat spróbował bawić się w liczenie gwiazd. Chyba dlatego w pierwszej chwili nie zwrócił uwagi

na kroki za plecami: ot, spóźniony przechodzień, taki jak on sam. A kiedy poczuł, jak czyjaś

dłoń chwyta go za ramię, było już za późno.

– Profesor Kallenberg?

Odwrócił się gwałtownie, momentalnie odzyskując czujność. Szary strój tamtego po-

wiedział mu wszystko. Z wysiłkiem powstrzymał chęć wyszarpnięcia się z uścisku napastnika;

zamiast tego wbił wzrok w emblematy na jego płaszczu. Nieznajomy musiał być kimś ważnym

w Szarej Armii. Major? Nie, chyba pułkownik.

– Radzę pozostać przy badaniu ptaków, panie Kallenberg. To znacznie bezpieczniejsze.

– Nie używał już tytułu naukowego i profesor zastanowił się, czy to celowe. – Nie chcielibyśmy,

żeby niepotrzebnie się pan narażał, prawda?

Odwrócił się plecami do Kallenberga i powłócząc nogami, zniknął w ciemnej uliczce.

Profesor zapatrzył się w jego stopy, nienaturalnie wielkie w stosunku do reszty ciała, i nagle

zapragnął zawołać nieznajomego, poprosić o wyjaśnienie, spojrzeć mu w oczy, cokolwiek. Ale

Page 14: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

13

skoro pułkownik Szarej Armii postanowił zostawić go w spokoju, każde kolejne pytanie rów-

nałoby się samobójstwu. Zwłaszcza teraz, kiedy miał już świadomość, że nie uda mu się uciec

przed postępami choroby.

Szybkim krokiem ruszył w stronę domu, ale nocna przechadzka straciła już urok. Po

powrocie rzucił się na łóżko, starając się nie myśleć o nieoczekiwanym spotkaniu. Na próżno.

Mimo zmęczenia spał lekko i niespokojnie, a gdy obudził się w środku nocy, miał wrażenie, że

w ciemności obserwują go czyjeś groźne, płonące oczy. Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy po

raz kolejny sprawdził zamki w drzwiach: były starannie zamknięte. Ale mimo wszystko, wbrew

swoim zwyczajom, nakrył głowę poduszką; dopiero wtedy udało mu się zasnąć po raz kolejny.

Kilka następnych dni upłynęło w miarę spokojnie. Ataki pojawiały się najwyżej

raz dziennie, krótkie, przelotne; poza nimi nic nie mąciło jego spokoju i profesor przez jakiś

czas miał wrażenie, że spotkanie z pułkownikiem było tylko wytworem jego wyobraźni, roz-

chwianej nieoczekiwaną chorobą. Cały niepokój powrócił w niedzielę.

Nieoczekiwanie dla siebie samego Kallenberg, zamiast poświęcać wolny czas na bada-

nia, postanowił przynajmniej trochę odpocząć. Nie dane mu było spać zbyt długo: nad ranem

obudziła go krótka, irytująca melodyjka. z niechęcią sięgnął po telefon i spojrzał na wyświe-

tlacz.

RADZĘ POZOSTAĆ PRZY BADANIU PTAKÓW, PANIE KALLENBERG.

Ostrożnie przewinął wiadomość. Tylko tyle, żadnego numeru, żadnej wskazówki. Nie-

oczekiwanie poczuł, że robi mu się zimno; wstał i podszedł do okna, ale było zamknięte jak

zwykle. Wilgoć powietrza tylko nasilała objawy choroby. Westchnął i z rezygnacją sięgnął do

szafy, szukając w niej starego, ale ciepłego płaszcza. I chociaż planował nie wychodzić z domu

i odespać wszystkie poprzednie ataki, zrezygnował ze swoich zamiarów i po raz kolejny

w ciągu tygodnia odwiedził bibliotekę.

Tym razem, zamiast zagłębiać się w znane już niemal na pamięć opracowania, skupił

się na przeglądaniu katalogu i wyszukiwaniu kolejnych pozycji, które pomogłyby mu rozwią-

zać zagadkę choroby. Spędził nad tym dobre kilka godzin, po raz kolejny zauważając mimo

woli, jak ubogie są zbiory instytutu: spora część księgozbioru uległa zniszczeniu w czasie

wojny. Z drugiej strony, profesor był przekonany, że i tak powinien zawęzić poszukiwania do

najnowszych opracowań. Mógłby przysiąc, że kiedyś, jeszcze za jego studenckich czasów, nikt

nigdy nie słyszał o podobnej zarazie. Oczywiście, problemy ze stawami zdarzały się również

wtedy, ale nikt na to nie umierał. I– przede wszystkim – po śmierci nie znikał bez śladu.

Kiedy odebrał od bibliotekarza stos książek, z trudną do stłumienia satysfakcją wyłączył

telefon. Przynajmniej tutaj mógł liczyć na chwilę spokoju. Budynek, pozbawiony okien i nie-

dostępny dla wzroku przypadkowych przechodniów, wydawał mu się dziwnie bezpieczny;

stare, przedwojenne mury skutecznie tłumiły dźwięki ulicy. W dodatku tego wieczoru był je-

dynym czytelnikiem. W środku nie spotkał nawet doktor Jeske, co przyjął z uczuciem pewnego

zawodu. Chyba po prostu bał się samotności.

Chociaż, uznał, zmuszając się do logicznego myślenia, może tak było lepiej. Dzięki

temu mógł bardziej skoncentrować się na pracy, a w razie kolejnego ataku nie musiał spodzie-

wać się niczyich pytań.

Zerknął na stertę leżących na biurku książek, ale tym razem, zamiast po naukowe opra-

cowania, sięgnął po rocznik statystyczny. Otworzył go na rozdziale dotyczącym przemysłu,

przesunął palcem po kilku kolumnach liczb – i zamarł zaskoczony, wstrzymując oddech.

Ostatecznie, to było niemożliwe, musiało takie być. Nawet jeśli w głębi ducha czuł

trudny do stłumienia niepokój. Skoro choroba była w jakiś sposób powiązana nie tyle z bombą

Page 15: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

14

S, co z rozwojem przemysłu metalowego, aż dziw, że nikt do tej pory nie zwrócił na to uwagi.

A może po prostu nie chciano upubliczniać wyników badań, żeby nie dopuścić do spowolnienia

postępu?

Konspekt konferencyjnego odczytu napisał się sam, niemal bez udziału Kallenberga.

Profesor zastanawiał się wprawdzie, czy nie byłoby lepiej zdecydować się na artykuł zamiast

wystąpienia, ale nie miał zbyt wielu złudzeń: do publikacji zajrzałoby o wiele mniej osób. I cho-

ciaż nie należał do urodzonych mówców, wiedział, że będzie w stanie zainteresować słuchaczy:

nie chodziło już przecież o badanie zachowania ptaków, ale o coś znacznie ważniejszego, co

mogło wpłynąć na losy całego powojennego świata i może pozwolić na powstrzymanie tajem-

niczej epidemii.

Nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że jego badania nie przyniosły jak dotąd bardziej wy-

miernych rezultatów, tak naprawdę chodziło tylko o to, żeby przełamać barierę milczenia, za

którą ukrywała się choroba. Kallenberg miał nadzieję, że jeśli ktoś – ktokolwiek, choćby i on

sam – odważy się poruszyć publicznie temat, o którym szeptano wyłącznie w korytarzach in-

stytutów czy przy zamkniętych drzwiach, wreszcie zainteresują się nim lepsi niż on sam. Rze-

telne badania, pozbawione przesądów i strachów – potrzebował przecież tak niewiele! Ta myśl

pozwoliła mu zakończyć konspekt i wysłać zgłoszenie z nadzieją, że może tym razem osiągnie

to, co kilka lat temu okazało się klęską.

Ale przez następne tygodnie początkowy entuzjazm opadł. Kallenberg, dręczony co-

raz częstszymi atakami choroby, zdążył niemal zapomnieć o konferencji, gdy dyrektor insty-

tutu, nadspodziewanie poważny, zaprosił profesora do gabinetu, unikając jego spojrzenia. To

zwiastowało kłopoty; podejrzenia szybko przerodziły się w pewność, kiedy przełożony z nie-

odgadnionym wyrazem twarzy wyciągnął w stronę podwładnego leżącą na biurku kartkę.

Kallenberg szybko przebiegł wzrokiem treść wydruku.

– „Ze względu na nieprzewidziane okoliczności”? – zapytał sucho, przeczuwając

w głębi ducha, jaka będzie odpowiedź.

– Wycofali pana udział z konferencji, panie profesorze.

– Ale jak?... – Kallenbergowi nagle zabrakło słów.

– Mają prawo. – Dyrektor wzruszył ramionami. – Boją się. Może gdyby zmienił pan

temat referatu...

To pan się boi, pomyślał Kallenberg, patrząc w pokrytą zmarszczkami twarz przełożo-

nego. Może nawet odważyłby się to powiedzieć, gdyby wciąż czuł się w pełni sił; dawniej

potrafił stawiać opór, kiedy było trzeba. Ale niepokojąca sztywność palców zwiastowała zbli-

żający się atak, więc tylko dość chłodno skinął głową.

– Spróbuję.

– I dobrze. – Dyrektor poruszył się niespokojnie i zerknął na zegarek. – Zaraz zaczyna

pan wykład, prawda?

Kallenberg odetchnął z ulgą dopiero wtedy, kiedy znalazł się poza gabinetem dyrektora,

ale nie było mu dane zaznać spokoju. Dźwięk nadchodzącej wiadomości zaskoczył go na progu

sali wykładowej.

RADZĘ POZOSTAĆ PRZY BADANIU PTAKÓW, PANIE KALLENBERG.

To samo co poprzednio. Stłumił przekleństwo i z powrotem wsunął telefon do kieszeni

marynarki. Sam nie był pewien, czy Szara Armia wiedziała o odbytej przed chwilą rozmowie,

czy moment został wybrany przez przypadek; tak czy inaczej, zwięzłość wiadomości przeraziła

Page 16: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

15

go bardziej, niż mogłyby to uczynić jakiekolwiek pogróżki. Zdenerwowanie tylko przyspie-

szyło atak: ledwo udało mu się wejść do sali wykładowej i osunąć na krzesło. Studenci obser-

wowali go z zaskoczeniem; słabym głosem pozwolił im iść do domu. Nie musiał tego powta-

rzać dwa razy: po pięciu minutach aula była pusta.

Atak był dłuższy niż poprzednie, ale ból, zamiast otępiać, tym razem przywrócił go do

przytomności po spotkaniu z przełożonym. I kiedy tylko Kallenberg odzyskał siły, sięgnął po

plik kartek i w pośpiechu zaczął zapełniać je drobnymi, równymi literami. Po godzinie, kiedy

wychodził z auli ze wstępnym szkicem artykułu, wiedział już doskonale, co chce napisać

i w jaki sposób mógłby to zrobić, a wiara w siebie, nadwątlona poprzednim niepowodzeniem,

pchała go do działania. Ostatecznie pisanie zawsze wychodziło mu lepiej niż publiczne odczyty.

Był zadowolony ze stworzonego przez siebie artykułu, chociaż obawiał się w głębi du-

cha, że może jest zbyt śmiały dla najważniejszych naukowych czasopism; próbował w mniej

znanych, bardziej niezależnych, słynnych z odważnych publikacji. Nic z tego. Odpowiedzi

przychodziły nadspodziewanie szybko, zawsze tej samej treści, nieodmiennie rozpoczynające

się od uprzejmego “Żałujemy bardzo, ale...”. Każdy taki zwrot, choć powinien coraz bardziej

przygnębić Kallenberga, nieoczekiwanie podsycał w nim chęć walki. Ostatecznie udało mu się

znaleźć tygodnik, który zdecydował się wydrukować wyniki jego badań. Kiedy naukowiec

trzymał w ręku list z umową, nie zamierzał powstrzymywać satysfakcji, że przynajmniej

raz udało mu się zwyciężyć.

To, że zaakceptował go tylko podrzędny brukowiec, a za artykuł profesor musiał zapła-

cić z własnej kieszeni, stanowiło w tym momencie sprawę drugorzędną: najważniejsze, że po-

trafił przełamać zmowę milczenia. Kallenberg miał świadomość, że zostało mu już niewiele

czasu; objawy nasilały się coraz bardziej. I kiedy profesor otworzył wreszcie czasopismo, żeby

zobaczyć w druku własne nazwisko, a kartki powoli przesuwały się pod dotykiem bolących

palców, tylko uśmiechał się smutno. Wiedział, że wkrótce nie będzie w stanie ukrywać swojego

stanu przed współpracownikami czy nawet studentami.

Nie był tylko przygotowany, że ten moment nadejdzie tak szybko, zaledwie kilka dni po

ukazaniu się drukiem wyników jego badań. Ataki wydawały się straszne w samotności, w zim-

nym, nieprzyjaznym gabinecie czy niemal tak samo bezosobowym mieszkaniu; ale w prze-

stronnej auli, na oczach dziesiątek wpatrzonych w niego studentów, wszystko stało się jeszcze

gorsze. Gdyby tylko mógł, podniósłby się z krzesła i po prostu uciekł, jak najdalej od zacieka-

wionych spojrzeń, ale nie był w stanie nawet pochylić głowy; musiał patrzeć i widzieć ich re-

akcje. I, jęcząc z bólu, modlić się w duchu, żeby wieści o jego chorobie nie rozeszły się zbyt

szybko po instytucie.

Tego samego dnia wezwano go do gabinetu dyrektora.

Sama wizyta nie zapowiadała jeszcze nic złego, ale tym razem przełożony wydawał się

dziwnie oschły: nie odpowiedział nawet na jego niepewne przywitanie, po prostu podsunął mu

dokument.

– Wypowiedzenie – rzucił krótko.

– Ale... – zaczął niepewnie Kallenberg, obracając papier w rękach. Nie mógł powie-

dzieć, że nie spodziewał się konsekwencji choroby, jeśli dowiedzą się o niej jego zwierzchnicy:

domyślał się, że pewnie zabiorą mu wykłady, może pozbawią części funkcji. Ale tego jednego

nie przewidział. Spojrzał bezradnie na rozmówcę, jakby szukając jego pomocy.

– Przykro mi, panie profesorze. – W głosie dyrektora nie było nawet odrobiny współ-

czucia. Kallenberg odetchnął głęboko.

Page 17: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

16

– A gdyby udało mi się wyleczyć? – rzucił nagle, desperacko, jakby sam zaskoczony

własnym pomysłem. Ostatecznie nie miał już nic do stracenia.

Przełożony przyjrzał się mu z powątpiewaniem.

– Pan naprawdę myśli, że tu chodzi o jakąkolwiek chorobę, panie profesorze? –

Uśmiechnął się krzywo. – Musimy obciąć etaty, po prostu. Proszę nie doszukiwać się we

wszystkim teorii spiskowych, to nie ma sensu. Niech się pan nie martwi, na pewno zarobi pan

na życie, współpracuje pan ponoć z popularnymi pismami...

Łatwo było wyczuć w jego głosie szyderstwo. Kallenberg z trudem przełknął cisnącą

mu się na usta odpowiedź i bez słowa wyszedł z gabinetu przełożonego: czuł, że zostało mu już

niewiele czasu i wiedział, że musi spędzić go na badaniach, które może jeszcze bardziej przy-

bliżą go do rozwiązania zagadki.

Wieczór spędził w bibliotece, coraz bardziej niespokojnie przerzucając strony kolejnych

opracowań, szukając czegoś, co pozwoli mu połączyć wszystkie obserwacje w jakąś sensowną

całość. Praca przeciągnęła się długo w noc: sam nie zauważył, kiedy zasnął, z głową opartą

na stosie książek. Do przytomności przywróciły go dopiero czyjeś kroki tuż obok. Nagle wy-

rwany z drzemki, nie był w stanie zapanować nad nerwowym odruchem i poderwał się gwał-

townie, chwytając krawędź biurka. Usłyszał jeszcze, jak przypadkowo strącone z blatu okulary

uderzyły o podłogę – i powrócił ból, jeszcze silniejszy po spędzeniu nocy w niewygodnej po-

zycji.

– Panie profesorze? – Rozpoznał głos doktor Jeske, dziwnie zatroskany.

Potrząsnął głową, mając nadzieję, że nie pospieszy mu z pomocą; zdołał lekko przechy-

lić szyję i zerknąć w stronę okularów. Chyba się nie rozbiły, wydawały się dość odporne –

zamówił takie kilka miesięcy temu, kiedy czuł już na sobie piętno choroby – ale nie był w stanie

po nie sięgnąć; ból w kręgosłupie przybierał na sile. Z rezygnacją przygarbił się w fotelu i ukrył

dłonie pod biurkiem.

– Zwalniają mnie od przyszłego roku – wymamrotał. – Tylko mnie, nikogo innego. Wie

pani, dlaczego?

– Cięcia – odezwała się współczująco. – Oszczędzają, jak tylko mogą. To mogłam być

ja, ktokolwiek z katedry... Każdy.

– Nie każdy. – Nie wiedział, jaki nieoczekiwany impuls kazał mu przyznać się do tego,

co się z nim działo. Może dopiero teraz, kiedy czuł coraz szybsze postępy choroby, zapragnął

wyrzucić z siebie wszystko to, co nagromadziło się w nim przez te kilka miesięcy. – Nie słyszała

pani najświeższych plotek? Nie do każdego przychodzi Szara Armia, pani doktor. Nie każdemu

wysyła wiadomości. – Podniósł głos niemal do krzyku. – Przecież, do cholery, nie mogę nawet

podnieść z podłogi własnych okularów!

Urwał nagle, świadomy, że powiedział zbyt dużo. Bojąc się spojrzeć na twarz kobiety,

wbił wzrok w biurko. Usłyszał, jak zaskoczona doktor Jeske wciąga głośno powietrze.

– Tak – powiedział cicho. – To dokładnie to, o czym pani myśli.

Czekał, aż odwróci się i wyjdzie z pokoju, wstrząśnięta nieoczekiwaną nowiną; spo-

dziewał się wzgardy, może odrzucenia. Gdyby chciał być ze sobą szczery, sam pewnie postą-

piłby właśnie w taki sposób. W to, co zrobiła, uwierzył dopiero wtedy, gdy pochyliła się nad

nim i wsunęła mu okulary na nos. Było w tym coś nieznośnie intymnego, co skojarzyło się

profesorowi z żoną, jedną z ostatnich ofiar wojny. Spojrzał na doktor Jeske pytająco, niemal

błagalnie.

Page 18: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

17

– Wiedział pan, że mój mąż zginął w wypadku pół roku temu? Nie, to głupie, skąd

miałby pan wiedzieć. – Szczupłe dłonie kobiety zadrgały lekko. – Podobno stracił panowanie

nad kierownicą. Nikt nie był pewien, jak to się mogło stać, oficjalnie stwierdzili zawał, ale ja

i tak wiem swoje.

Kiedy z wysiłkiem szukał odpowiednich słów, żeby ją pocieszyć, uścisnęła jego dłoń.

Poczuł ciepło jej palców, a potem chłód metalu.

– Tyle znalazłam, kiedy tam dotarłam, panie profesorze.

– Czy to?...

– Nie – ucięła. – Proszę to obejrzeć, kiedy już sobie pójdę. Inaczej... mogę się rozmyślić.

Nagle zrozumiał, skąd wziął się jej pracoholizm i ciągłe wizyty w bibliotece – i poczuł,

jak ogarnia go współczucie. Przez chwilę pożałował, że nigdy nie zapytał asystentki o nic oso-

bistego; może wtedy potrafiliby pomóc sobie nawzajem. Ale teraz było już na to za późno.

– Dziękuję, pani doktor. I przepraszam. – Walcząc z bólem kręgosłupa, skinął głową

niemal z namaszczeniem. Zaśmiała się krótko, nerwowo.

– Milena. Po prostu Milena.– Przechyliła głowę i spojrzała na niego przeciągle. – Oby

się panu udało. Cokolwiek pan zamierza.

Te słowa długo dźwięczały w głowie profesora, nawet kiedy odgłos kroków doktor Je-

ske już dawno umilkł na korytarzu. Wciąż nie rozumiał, czego od niego oczekiwała; był nau-

kowcem, nie cudotwórcą. Naprawdę spodziewała się, że spróbuje stawić czoło Szarej Armii?

Cokolwiek zamierza, powiedziała przecież, zupełnie jakby spodziewała się po nim jakichś kon-

kretnych działań. Tylko że tak naprawdę wcale nie był pewien, co zrobić.

Z namysłem przyjrzał się kępce metalowych nici, kojarzących mu się z watą –

a może raczej, dość nieoczekiwanie, z wyrwanym z czyjejś głowy kosmykiem włosów. Ostroż-

nie pogładził je końcem kciuka: rozdwajały się na końcach, układały miękko pod jego doty-

kiem. Zupełnie jakby rzeczywiście...

– To niemożliwe – szepnął, marszcząc czoło: rozwiązanie było zbyt absurdalne i zbyt

przerażające. Ale myśl już brzęczała natrętnie w jego głowie, każąc mu kojarzyć wszystkie

fakty, wiązać jedne z drugimi. Przypominał sobie zasłyszane pokątnie opowieści, plotki na te-

mat Szarej Armii, półsłówka i aluzje. Dziesiątki przekartkowanych roczników statystycznych.

A potem oblał go zimny pot i profesor rzucił się biegiem przez korytarz, chcąc wyprzedzić

kolejny atak, czując, że musi jak najprędzej dotrzeć do domu i pisać, pisać, nawet jeśli nikt tego

nie przeczyta.

Przy drzwiach uczelni drogę zastąpił mu mężczyzna w szarym płaszczu i Kallenberg

poczuł, że wszystko stracone. Rozejrzał się w popłochu, szukając wzrokiem jakiegoś asystenta

czy choćby studenta, ale nikogo nie było; nie mógł liczyć na niczyją pomoc.

– Nic nie zrobiłem – odezwał się nerwowo, świadomy, że tym razem nie ma już nic

do stracenia. – To musi być pomyłka. Może mi pan powiedzieć, o co?...

Nieznajomy wzruszył ramionami.

– Po to tu jesteśmy – mruknął, przerywając profesorowi, i wymownym gestem wskazał

mu duży srebrnoszary samochód z przyciemnionymi szybami. – Zapraszam do środka.

Słowa były neutralne, niemal przyjazne, ale przeczył im rozkazujący ton. Kallenberg

nie zamierzał rozważać ucieczki: wiedział, że nawet gdyby udało mu się wymknąć, nie miałby

możliwości ukryć się przed agentami Szarej Armii. A poza tym gdzieś w głębi ducha rozumiał

już, że sam nie zdoła rozwikłać zagadki swojej choroby.

Page 19: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

18

Wsunął dłoń do kieszeni i namacał w niej kępkę metalowych nici od doktor Jeske. Po-

czuł nagły przypływ odwagi: nie zaprotestował, kiedy kazali mu wysiąść gdzieś poza miastem,

w okolicy wielkiego betonowego gmachu, i bez słowa wyjaśnienia poprowadzili labiryntem

korytarzy w głąb budynku.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał, nawet jeśli dobrze wiedział, że nie ma co liczyć na odpo-

wiedź. Może po prostu, chociaż serce waliło mu ze zdenerwowania, chciał im pokazać, że cią-

gle jeszcze nie dał się zastraszyć. Ale, tak jak się spodziewał, jego przewodnik tylko uśmiechnął

się z wyraźną drwiną.

– Zaraz pan zobaczy. Proszę tu zaczekać.

Wepchnął Kallenberga do niewielkiego, pogrążonego w mroku pomieszczenia i zatrza-

snął drzwi; w ciemności dało się usłyszeć tylko dźwięk przekręcanego w zamku klucza. A po-

tem w ciszę wkradło się coś jeszcze, jakiś dobrze znany, choć trudny do zidentyfikowania od-

głos: szmery, dziwnie regularne, jakby tykanie ogromnego, oszalałego zegara. Przełykając

ślinę, z trudem namacał na ścianie włącznik: pomieszczenie zalało ostre, jaskrawe światło ja-

rzeniowych lamp i dopiero w ich blasku uświadomił sobie, że to, co początkowo wziął za od-

głos przesuwających się wskazówek, było monotonnym i jakby metalicznym cykaniem dzie-

siątek świerszczy. Między klatkami stała szklana kolba, wypełniona po brzegi mętną cieczą.

Profesor drgnął i zacisnął powieki, zastanawiając się przez chwilę, czy nie śni: to

wszystko wydało mu się zbyt niewiarygodne. Ale kwaskowy zapach cieczy i cykanie nie

chciały ustąpić. Kallenberg wbił paznokcie w przedramię; ból był niepokojące realny.

Może dlatego nie było już nic do stracenia: profesor szybkim ruchem złapał kolbę i przyjrzał

się jej z namysłem. A potem przechylił ją w stronę najbliższego świerszcza i utkwił wzrok

w spływających z naczynia kroplach.

Owad cyknął jeszcze kilka razy, zadrgał i zamarł na podłodze klatki. Kallenberg otwo-

rzył drzwiczki i uniósł drżącą dłonią ciężki, teraz już metaliczny kształt, który coś mu przypo-

minał. Zastanawiał się tylko przez chwilę; ostatecznie po wojnie każdy musiał przejść odpo-

wiednie przeszkolenie. Nawet jeśli przydało mu się dopiero teraz.

Miał przed sobą pocisk do karabinu G38, idealnie gładki, dopasowany kształtem do lufy.

Kallenberg ścisnął go w dłoni i z wahaniem sięgnął po nić, którą dostał od doktor Jeske. Metal

wydał mu się identyczny: barwa, połysk, wszystko się zgadzało. To, co wydawało się niemoż-

liwe, na jego oczach przerodziło się w prawdę, zbyt upiorną, żeby potrafił ją zaakceptować.

– Boże – szepnął i przesunął się w stronę drzwi, mając w głowie tylko jedną myśl: zna-

leźć się jak najdalej od tego przeklętego miejsca, nawet jeśli wiedział, że za chwilę i tak go

odnajdą, że nie pozwolą mu rozgłosić tego publicznie. Instynkt wziął górę nad jakimkolwiek

rozsądkiem. Kallenberg już trzymał dłoń na klamce, gotów do ucieczki, kiedy z korytarza do-

biegły go czyjeś głosy. Profesor zbladł i odskoczył od drzwi, pospiesznie wsuwając oba kawałki

metalu do kieszeni płaszcza; na nic więcej nie starczyło mu czasu.

– Dobry wieczór, panie Kallenberg. Zapoznał się pan z naszym laboratorium?

Profesor cofnął się w głąb pomieszczenia; zbyt dobrze pamiętał ten głos, żeby próbować

ucieczki przed pułkownikiem. Sięgnął po kolbę z odczynnikiem i uniósł ją przed sobą w obron-

nym geście.

– Niech pan się nie zbliża – ostrzegł go ochryple, zacieśniając uścisk na naczyniu, aż

rozbolały go osłabione chorobą palce. – Wiem, do czego to służy. I jeśli będę musiał, zrobię,

co trzeba. Myślał pan, że nie odważę się sprawdzić? Że tak po prostu będę na was czekać?

Page 20: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

19

– Ależ skąd. Przecież sami tu pana ściągnęliśmy. – Pułkownik uśmiechnął się z pobła-

żaniem. – Proszę usiąść. Chcemy tylko porozmawiać, nic więcej.

Kallenberg bezwładnie opadł na krzesło, wciąż tuląc do siebie kolbę z odczynnikiem.

– Już wam nie zagrażam – mruknął, patrząc z niechęcią na rozmówcę. – Zwolnili mnie.

Przecież tak miało być od samego początku, prawda?

– Wręcz przeciwnie. – Pułkownik westchnął z rezygnacją. – Skoro wie pan aż tyle, musi

pan mieć świadomość, o co chodziło. I co zamierzamy z tym zrobić. – Przerwał i spojrzał uważ-

nie na naukowca, jakby zrozumiał nerwowy grymas na jego twarzy. – Nie, to nie tak, nie

skrzywdzimy pana. Powinniśmy zaproponować panu współpracę.

– Albo? – rzucił profesor z napięciem. Pułkownik rozłożył ręce.

– Naprawdę pana podziwiam, panie Kallenberg. Chciałbym, żeby pan o tym wiedział.

Pana artykuł... Wie pan, przez chwilę naprawdę myśleliśmy, że się panu uda. Że skoro pan już

rozumie, co się stało...

– Nie, nie rozumiem. – Naukowiec z namysłem zmarszczył czoło. – Przynajmniej nie

wszystko. Wasz odczynnik działa tylko na chorych, tak? – Dostrzegł potakujące skinienie puł-

kownika i uniósł brwi. – Dobrze. Ale skąd się wzięła sama choroba? To coś odzwierzęcego,

przenoszone przez świerszcze? Czy – uśmiechnął się gorzko – sami spróbowaliście ją wywołać,

żeby mieć więcej surowców?

– To efekt bomby S. – Pułkownik przygryzł wargi, jakby zirytowany. – Świerszcze są

bardziej podatne, ot i wszystko. Owady, ptaki, zwierzęta... My się jakoś opieramy. Do czasu.

Ostatecznie dopada każdego.

– Bomby S, tak? – Profesor otarł mokre od potu czoło. – I tego nie ujawniacie? To nie

ma sensu. Mniejsza już o samo lekarstwo, ale choćby profilaktyka! Żeby uniknąć infekcji, po-

winno się...

– Ale pan już jest zainfekowany, panie Kallenberg. To dlatego zaczął pan szukać wyja-

śnień, prawda? Nikt nie zaryzykowałby kariery, gdyby stawką nie było coś ważniejszego. –

Pułkownik powoli pokręcił głową. – Nie jest pan pierwszy, oczywiście. Ale nikt inny nie dotarł

tak daleko jak pan ze swoim artykułem. Tak właściwie nie wie pan tylko jednego. Na to nie ma

lekarstwa, my też go nie znamy.

– To nie... – zaczął profesor, ale nagle urwał. Z wysiłkiem zgiął palce: znajomy ból

promieniował już na całą rękę i Kallenberg syknął cicho. Pułkownik obserwował jego gesty

spokojnie, prawie smutno.

– Naprawdę myśli pan, że to niemożliwe? Proszę tylko sobie przypomnieć, co działo

się z nimi wszystkimi. Niektórzy byli naprawdę dobrymi naukowcami. Myśli pan, że nie pró-

bowaliby szukać sposobu, gdyby istniała jakaś nadzieja? – Pokręcił głową. – My też nie jeste-

śmy w stanie tego zwalczyć, mogliśmy tylko to wykorzystać. Są pewne korzyści, niech pan

przyzna. A cena – zawahał się – cena jest żadna. Umiera się i tak, po prostu unikamy paniki. To

wszystko – wskazał ręką bryłki metalu – to tylko skutki uboczne. Przydatne, tak, ale nie naj-

ważniejsze.

Kallenberg spojrzał na niego z napięciem. Wciąż się wahał.

– I każdy, kto ma objawy?...

– Każdy. – Pułkownik postąpił krok w jego stronę, wyciągnął ręce w stronę fiolki. –

Bez wyjątku.

Page 21: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

20

Profesor przeniósł wzrok na dłonie rozmówcy. Dopiero teraz zauważył nieznaczne zgru-

bienia w okolicy stawów, trochę zbyt nienaturalnie wyprostowane nadgarstki. A potem jeszcze

raz spojrzał na zbyt duże buty i wyobraził sobie stopy, owinięte kilkoma parami grubych skar-

pet, które i tak nie są w stanie złagodzić bólu. Mocniej przycisnął do siebie fiolkę i oblizał

wyschnięte wargi.

– Nie – odezwał się głośno. Jego głos drżał tylko odrobinę. – Nie, nie każdy. Nie wierzę

panu. Mówicie to każdemu. Musicie tak mówić, kazano wam. Po to mnie tu przyprowadziliście,

prawda? Żebym wam uwierzył i nie szukał dalej.

– Panie Kallenberg. – Głos pułkownika przybrał ostrzegawczy ton. – Proszę to odstawić.

Panie profesorze!

Jeszcze zdążył usłyszeć swój tytuł naukowy i może gdyby wciąż pozostawał w pełni sił,

miałby czas się zatrzymać. Ale obolałe stawy znów odmówiły mu posłuszeństwa: fiolka wysu-

nęła się ze zgrabiałych palców i roztrzaskała o podłogę. Odczynnik prysnął na stopy profesora.

Wszystko trwało może kilka sekund; Kallenberg nie zdążył nawet krzyknąć. Chyba wcale się

nie zorientował.

Na twarzy metalowej figury malowało się niedowierzanie i odrobina strachu, ale ani

śladu bólu.

– Szkoda – powiedział cicho pułkownik. I nagle przyłożył dwa palce do żołnierskiej

czapki w geście salutu. Stał tak przez chwilę, nieruchomy niemal tak samo jak posąg. Tylko

pogłębiająca się zmarszczka na czole świadczyła o natrętnie dręczącej go myśli.

– Lepiej, że wyszło, jak wyszło – odezwał się nieśmiało stojący obok młody żołnierz,

przerywając ciszę. – A gdyby spróbował użyć odczynnika przeciwko nam? Było przecież takie

ryzyko.

Pułkownik wzruszył ramionami i mocniej naciągnął czapkę na głowę.

– Ryzyko? Nie było żadnego ryzyka. Nie mógłby użyć tego na nas wszystkich, starczy-

łoby na jedną, góra na dwie osoby, a gdybym dostał tylko ja... – zagryzł wargi – miesiąc później,

miesiąc wcześniej, jaka to właściwie różnica?

Żołnierz spojrzał na niego z wahaniem.

– Panie pułkowniku?

Niecierpliwie machnął ręką.

– Mniejsza o to.

– Ale pomnik... – zaprotestował żołnierz niepewnie. – Zabierzemy go do przetopienia?

Usta pułkownika rozciągnęły się w nieco gorzkim uśmiechu.

– Nie, dlaczego? Niech tak zostanie. – Stłumił syknięcie bólu i ostrożnie ukrył zgrubiałe

nadgarstki pod mankietami płaszcza. – Pomniki są potrzebne bardziej, niż nam się wydaje.

Zwłaszcza takie jak ten.

Page 22: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

21

Page 23: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

22

Szymon Noga

Urodzony 02.12.1983 w Opolu, absolwent II LO im. Marii Konopnickiej i Uniwersytetu

Opolskiego, gdzie studiował socjologię. W latach studenckich działał w opolskim kwartalniku

kulturalnym Prowincja. Obecnie mieszka i pracuje w Warszawie, jest redaktorem w kanale

TVP HD, wcześniej współpracował z Redakcją Muzyczną TVP Kultura. Interesuje się w histo-

rią XX wieku i tematyką społeczeństwa nadzorowanego. Jeśli nie liczyć wystawionych ze zna-

jomymi gdzieś pod koniec liceum sztuk teatralnych, niniejsza publikacja jest jego debiutem

literackim.

Page 24: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

23

Ostatni archeolog

Szymon Noga

Page 25: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

24

To może być całkiem udany wieczór – pomyślał Filip. Rozejrzał się po mieszkaniu,

obszernej i bogato umeblowanej kawalerce. Na fotelu leżało kilka płyt winylowych. Filip nie

pamiętał okoliczności, w jakich je zdobył, ale były dla niego powodem do dumy: dawały nieo-

siągalną już dziś jakość dźwięku. Zawsze też robiły wrażenie na kobietach.

Postawił na biurku kolację i usiadł przed monitorem. Zastanowił się, który z wykonaw-

ców będzie pasował do gry, zmienił ustawienia grafiki i wybrał postać. Już miał rozpoczynać

partię, gdy usłyszał sygnalizację rozmowy. Podniósł Klucz. Dzwoniła Alicja. Zawahał się,

chcąc odrzucić połączenie. Zdecydował się jednak odebrać.

– Słucham – odezwał się cicho.

– Cześć, Filip, od dłuższego czasu staram się z tobą skontaktować, próbowałam na Re-

jestrze, ale pewnie nie masz konta.

– Nie mam. Wiesz, chcę być anonimowy. Taka specyfika zawodu – zaśmiał się.

– Dlatego właśnie dzwonię, jest zlecenie dla ciebie…

– Robię teraz dużo rzeczy, nie wiem, czy zdążę.

– Filip, dobrze wiem, że od co najmniej roku niczego nie dostałeś.

– Idzie mi całkiem nieźle... – zaczął. – Skąd takie informacje?

– Znam branżę. Nic się nie dzieje, już od dawna jestem twoją jedyną klientką.

– Może się przekwalifikuję... Zostanę testerem gier na przykład. – Filip miał niejasne

przeczucie, że powinien odmówić. Trudno mu było cokolwiek zarzucić Alicji, dotąd zawsze

płaciła w terminie i w najlepszej walucie emitowanej przez korporację Rainbow Engin, co-

raz częściej jednak myślał o dziwnym zbiegu okoliczności, obficie spływające wcześniej oferty

zaczęły się kończyć właśnie jakieś dwa lata temu, gdy nawiązali współpracę. Stopniowo tracił

kontakty, w końcu przestali odzywać się nawet stali zleceniodawcy.

– Dziękuję za zainteresowanie, ale będziesz musiała znaleźć kogoś innego – powiedział

wreszcie.

– Nie moja sprawa, ale rozleniwiasz się, gnuśniejesz.

– Po prostu nie biorę wszystkiego jak leci.

– OK. Widzę, że się nie dogadamy. Pozdrawiam. Trzymaj się!

Filip dopiero teraz zorientował się, że chodzi po pokoju, od ściany do ściany. Dlaczego

się tak ekscytuję? – Nastawił płytę w adapterze i usiadł w fotelu. W całym pomieszczeniu roz-

legł się głos – męski, ale delikatny, melodyjny. „Wszystko na swoim miejscu, wszystko

na swoim miejscu” – zaśpiewał kojąco, potem zwielokrotnił się na kilka równoczesnych partii

wokalnych: „Wszystko na swoim miejscu, wszystko na swoim miejscu, obudziłem się rano,

ssąc cytrynę…”

Wyłączył adapter i rozpoczął grę, ale nie mógł się skoncentrować. Około północy napi-

sał Alicji, że jednak potrzebuje zlecenia. W końcu musi z czegoś żyć. Poza tym Alicja pociągała

go, zdawała się jedyną kobietą, z którą mógłby, gdy uzbiera już wystarczającą kwotę, opuścić

miasto.

Przypomniał sobie o codziennej dawce lekarstwa. Poszedł po kapsułkę Lasciate i zaklął,

opakowanie się skończyło, będzie musiał zamówić kolejne.

Page 26: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

25

Filip, torując sobie drogę na stację metra, opędzał się od automatów infekujących ko-

munikatami reklamowymi, które atakowały go niezliczonymi ogłoszeniami o błyskawicznych

pożyczkach i kredytach gotówkowych bez żyrantów. Starał się jak najszybciej znaleźć poza ich

zasięgiem, bo wiedział, że po upływie trzydziestu sekund maszyna może przejąć całkowitą

kontrolę nad procesem decyzyjnym. Rozejrzał się dookoła, bo dawno nie wychodził z domu,

zakupiony w lepszych czasach sprzęt – między innymi interaktywna kuchnia – sam składał

niezbędne zamówienia.

Na peronie zaskoczył go odór alkoholu i niemytych ludzkich ciał. Ponure wrażenie ro-

biły także pękające ściany i krople wody kapiące z wilgotnego, przeciekającego sklepienia.

Ogromny telebim, który od lat wisiał na tej stacji, nie nadawał już żadnego programu. Wśród

oczekujących trudno było wypatrzyć schludnie ubranych ludzi, dominowali wracający z cało-

nocnych imprez studenci powszechnych ośrodków samokształcenia, bezrobotni i bezdomni.

Filip wzdrygnął się na myśl, że musi pojechać aż na drugi kraniec Warsogrodu.

– Przepraszam, ja chyba pana już gdzieś widziałem. – W wagonie zaczepił go starszy

mężczyzna w wygniecionej koszuli.

Philip wzruszył ramionami, z tego co pamiętał, gdy jeszcze stale korzystał z publicznej

komunikacji, w pociągach zawsze panowała cisza, nikt nikogo nie nagabywał, nie było to w do-

brym tonie. Mężczyzna wyciągnął z kieszeni porysowany Klucz starego typu i przesunął po-

żółkłymi palcami po ekranie.

– Trafiłem na pana ogłoszenia w necie. Co pan myśli, też należę do ludzi, którzy wiedzą,

że są jeszcze inne wyszukiwarki niż Rainbow. – Porozumiewawczo mrugnął okiem.

– Nie dawałem żadnych ogłoszeń – odparł Filip.

– Jest pan prawdziwym archeologiem. To dla mnie zaszczyt spotkać kogoś takiego –

mówił mężczyzna, nie kryjąc podniecenia.

– Szczerze mówiąc, nie rozumiem, o co chodzi.

– Pan należy do ludzi potrafiących odróżnić prawdę od fałszu. Proszę mi opowiedzieć,

jak było – mężczyzna zastanowił się chwilę – przedtem? Ja podam adres i niech mi pan wyśle

chociaż jeden plik, jakieś krótkie niezmanipulowane kompendium najnowszej historii, żebym

wiedział, co się właściwie stało.

– Proszę sobie poszukać samemu, jest pełno informacji. – Filip nie wiedział jak pozbyć

się natręta

– Przecież wszystko jest zafałszowane, tylko tacy jak pan…

– Chce mnie pan zgubić? Nie mam nic wspólnego z archeologią, testuję gry sieciowe.

– Dobrze, będę mówił ciszej – powiedział mężczyzna, nie zniżając głosu. Kilku pasa-

żerów już patrzyło na nich z niechęcią. – Proszę mi powiedzieć tylko jedną rzecz... Oglądam

Strefę Tajemnic na Info 24. Był taki program, otóż w jakimś instytucie naukowym znaleziono

człowieka podłączonego do komputera. Po wyjęciu wszystkich kabli i przewodów nie był

w stanie powiedzieć zdania, encefalogramy wprawdzie nie odnotowały żadnych złożonych pro-

cesów myślowych, ale według lekarzy ten człowiek był zupełnie zdrowy. Można powiedzieć –

żywy trup. Reporter sugerował, że ta jakaś sztuczna inteligencja wyhodowała sobie ciało, by

wpuścić w nie swoją świadomość. Żeby sprawdzić, jak to jest odczuwać emocje, no i fizyczne

bodźce, przyjemności, wie pan… To może być prawda? Czy jakieś spiskowe brednie?

Wagon metra nagle się zatrzymał i zgasło światło. Filipowi zrobiło się duszno.

Page 27: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

26

– Nie mam pojęcia. I ile razy mam powtarzać, że nie jestem żadnym archeologiem –

zirytował się wreszcie. Zniechęcony mężczyzna przeprosił i zamilkł.

Po kilku minutach pociąg znowu ruszył. Archeolog był znudzony podobnymi rozmo-

wami, ciągłymi pytaniami o rzeczywistą wersję wydarzeń. Nie gromadził żadnej niedostępnej,

ukrytej wiedzy, zwyczajnie szukał na zlecenie tekstów literackich czy naukowych, często też

filmów i utworów muzycznych, w ich pierwotnym kształcie. Była to żmudna robota polegająca

na metodycznej eliminacji falsyfikatów, licznych niewłaściwych wersji, by w końcu dostarczyć

klientowi oryginał. Nigdy nie interesowało go, jaki ludzie robią użytek ze zdobytych informa-

cji. Każde zlecenie traktował oddzielnie, nie wiązał ich w całość, szkoda czasu, ot rozrywka

dla garstki bogatych snobów, którzy chcą poczytać – powiedzmy – Prousta bez poprawek na-

niesionych w późniejszych wydaniach. Korekt takich, jak w kreskówce Tom i Jerry, gdzie

w oryginalnej wersji właścicielką kota Toma była czarna służąca. Potem, by nie utrwalać ste-

reotypów zmieniono jej kolor skóry. Oprócz tego wycinano na przykład rasistowskie teksty

z Przygód Hucka Finna, zabierano papierosy Humprey’owi Bogartowi, głupie kosmetyczne

zmiany, nie ma w tym żadnego spisku.

Wszyscy z oburzeniem komentowali awarię metra – podobno coś takiego zdarzało się

przynajmniej kilka razy dziennie, a Rada Miasta nic nie robiła w sprawie starzejącego się ta-

boru.

Jak w bydlęcym wagonie, co za syf. – Filip pomyślał, że jeśli nie kupi niedługo nowego

zapasu Lasciate, niechybnie oszaleje ze zdenerwowania. Dopiero po dwóch kolejnych stacjach

znalazł wolne miejsce i mógł w spokoju zebrać myśli.

Przejrzał jeszcze raz dane na ekranie Klucza. Alicja zleciła mu znalezienie oryginalnego

tekstu Limes inferior Janusza Zajdla.

Przestudiował katalogi kilku cyfrowych bibliotek, ale nie znalazł niczego godnego

uwagi. Przeczytał krótkie streszczenie jednego z dostępnych wydań. „Mrożąca krew w żyłach

historia, polska heroic fantasy. Pod nienawistnym niebem Inferno, świata rządzonego przez ma-

gię i pradawnych bogów, samotny wojownik mieczem i włócznią toruje sobie drogę do zemsty.

Warto przypomnieć, że na podstawie tej książki powstała pierwsza polska gra komputerowa,

która podbiła zagraniczne rynki. Jej sukces dał początek prawdziwemu fenomenowi kulturo-

wemu; doczekała się licznych kontynuacji i fanmade’ów”.

Wprowadził kilkanaście udostępnionych kart powieści do Algorytmu. Po chwili

na ekranie Klucza pojawił się komunikat: brak zgodności. Algorytm analizując stylistykę dzieła

sugerował też, że wersja pochodzi z pierwszej połowy XXI wieku, a więc może być późniejsza

w stosunku do oryginału nawet o ponad pięćdziesiąt lat.

Otworzył folder z polską fantastyką. Nie znalazł żadnych innych książek Zajdla. Jego

uwagę na moment przykuł tytuł dzieła Stanisława Lema – Kongres futurologiczny. Pamiętał

stary film zrealizowany na jego podstawie opowiadający o aktorce, która sprzedała wytwórni

prawa do zeskanowania swojego wizerunku. Z ciekawości otworzył streszczenie opowiadania:

„Na dalekiej planecie Tatuin, siedzibie dynastii Morwingów, zarządzającej układem siedmiu

galaktyk odbywa się kongres naukowców i magów, na którym zapadną ważne dla całego ko-

smosu decyzje… Młoda księżniczka Magotris nie może porozumieć się z macochą, Wielką Re-

gentką Rady Siedmiu. Na kongres przybywa też tajemniczy książę Aramis… o dalszych losach

bohaterów opowiada bijąca swego czasu rekordy popularności saga Dzienniki gwiazdowe”.

Wprowadził kilka stron do Algorytmu i kolejny raz zobaczył brak zgodności.

Wreszcie podróż dobiegła końca. Filip wysiadł na stacji położonej blisko Powszechnego

Ośrodka Samokształcenia nr 1, w którego murach zachowała się biblioteka z papierowymi

książkami. Pamiętał, że czasami udawało się znaleźć tam jakieś oryginały.

Page 28: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

27

W miasteczku akademickim przywitały go głośna muzyka i tłum rozbawionej mło-

dzieży. Wybrał zły moment na wizytę, wprawdzie w ośrodkach przez cały rok odbywały się

przeróżne festiwale, koncerty, studenci na okrągło urządzali też zwykłe imprezy przy piwie,

teraz jednak miała miejsce ogromna fiesta. Cały kraj świętował przecież zwycięstwo polskiej

reprezentacji na mistrzostwach świata w piłce nożnej. Pomiędzy akademikami rozłożono sze-

roki na kilkanaście metrów holograficzny telebim, wszyscy obserwowali transmisję z lądowa-

nia złotych medalistów na warsogrodzkim lotnisku. Wszędzie lało się rozcieńczone piwo, lu-

dzie przytulali się do siebie, śpiewali pieśni patriotyczne.

Filip dawno tutaj nie był. Kierując się wskazaniami Klucza, poszedł w stronę głównego

budynku. Początki głównej auli sięgały XVII wieku, wielokrotnie jednak poddawano ją reno-

wacji. Teraz pokryta była różnego rodzaju muralami, graffiti, nie brakowało również zwykłych,

malowanych sprayem napisów, symboli, których twórcy oświadczali wszem i wobec, że są

zwolennikami nieskrępowanej niczym wolności twórczej, głosząc, że: „Kasia ostry sex –

606668999”, „Wszystko to gówno, oprócz moczu”, a „Ganczar to debil i mondzioł”. Każdy ze

studentów czuł się w obowiązku dać ujście swoim talentom, zresztą zachęcała do tego Rada

Wydziału.

Co jakiś czas organizowała ona otwarte konkursy na nową artystyczną wizję zabytków

kultury. Wtedy rozpoczynała się zacięta rywalizacja, Filip pamiętał zeszłoroczne internetowe

głosowanie na projekt odświeżenia pomnika Chopina; do końca trwała zażarta rywalizacja po-

między propozycją instalacji waginy na twarzy muzyka, a pomysłem ubrania go w koszulkę

z napisem: „Pierdolę. Nie robię”.

Archeolog stanął przy tablicy ogłoszeń w poszukiwaniu mapy. Nie znalazł jej, wśród

wywieszonych informacji przeważały te o konferencjach grup dyskusyjnych, a w oczy przede

wszystkim rzucała się ruchoma prezentacja Koła Naukowego Mody i Lifestylu zapraszająca

na pokaz jakiejś wiosennej kolekcji, wielu studentów gromadziło się też przy ogłoszeniu Koła

Gender Studies zapowiadającym debatę Kultura queer w ujęciu klasycznego japońskiego hentai

– wolność czy uprzedmiotowienie?

Odwrócił się, zrezygnowany. Kiedyś miasteczko było lepiej oznakowane. Nagle zau-

ważył dwójkę młodych ludzi siedzących na schodkach prowadzących do auli. Brodaty chłopak,

ubrany w stylu vintage wyświetlał atrakcyjnej ciemnowłosej koleżance film na Kluczu.

– Zobacz – mówił. – To ten kultowy amerykański ośmiosezonowy serial. Dzisiaj już

takich nie robią.

– Jak poznałem waszą matkę? Słyszałam, podobno oparli go na retrospekcji… Albo

percepcji, nie pamiętam nazwy. A o czym jest dokładnie?

– To taki obszerny obraz epoki. Drobiazgowo opisuje życie młodych nowojorczyków

z przełomu chyba XX i XXI wieku. Psychologiczny, ma dużo przemyśleń o czasie, o pamięci.

No i dzisiaj ludzie w ten sposób nie mówią, nie żartują. Warto zobaczyć.

– Próbowałam chyba nawet kiedyś oglądać, ale nie mogłam się wciągnąć, może dla

mnie za trudne – zaśmiała się. – Za dużo szczegółów, za wolno się toczy.

– Ale będziesz chodziła ze mną na hermeneutykę sitcomu? To tylko kilka zebrań dys-

kusyjnych.

– Nie wiem, pomyślę.

– Przepraszam, wiecie może jak dojść do biblioteki? – wtrącił się Filip.

Page 29: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

28

– Gdzieś tutaj na dole. – Zamyślił się brodaty chłopak. – Ale i tak potrzebujesz prze-

pustki.

Archeolog zaklął pod nosem, powinien pamiętać, że do papierowej biblioteki nie wcho-

dzi się bez odpowiednich dokumentów.

– Poczekaj. – Chłopak spojrzał na niego chytrze. – Może masz jakieś jednostki? Brakuje

nam na browar.

– Jasne. – Filip przelał na jego Klucz trochę pieniędzy w państwowej walucie, po ostat-

nich podwyżkach i zmianach kursu nadawała się akurat do zaspokajania podstawowych potrzeb

żywnościowych i kupowania taniego alkoholu.

– Dzięki. – Rozpromienił się student. – Weź przepustkę, i tak nie korzystam.

Filip wszedł do biblioteki. Wyglądała inaczej niż te, które dotąd odwiedził. Nie było

wszechobecnych komputerów, okienek. Jedynie rzędy półek z książkami, na ogół dobrze utrzy-

manych, choć niektóre z pewnością były wiekowe. Na stolikach przy wesołym, ciepłym świetle

lamp siedzieli pogrążeni w cichej lekturze elegancko ubrani mężczyźni w średnim wieku, nie-

którzy trochę starsi. Pośrodku sali stało okrągłe biurko z katalogami, za którym urzędowała

uśmiechająca się przyjaźnie bibliotekarka. Filip podszedł do niej i zapytał o Limes inferior.

– Niestety akurat nie mamy, dwa jedyne egzemplarze wypożyczono – brzmiała odpo-

wiedź.

– Długo musiałbym czekać?

– Być może nawet już nie wrócą, nasi klienci nie przywiązują wagi do zobowiązań,

często traktują te pozycję jak swoją własność.

– Nie ma możliwości, żeby ich jakoś zmusić?

– Obawiam się, że nie. Ale chwileczkę, mamy jedno opracowanie, to wydany zbiór re-

cenzji pewnego blogera.

Filip zagłębił się w lekturze. Tekst z pewnością nie dotyczył powieści w stylu heroic

fantasy. Autor zastanawiał się, czy pozycja jest aktualna, dobrze opisuje jego czasy, czyli po-

czątek XXI wieku, czy może raczej należałoby ją traktować wyłącznie jako krytykę realiów

panujących w późnym PRL-u. Interesujący był fragment o urządzeniu posiadanym

przez wszystkich bohaterów opowieści. Każdy członek społeczeństwa opisywanego przez Zaj-

dla miał coś takiego, zawierało ono dane osobowe i status, jaki otrzymał w strukturze państwa,

służyło też między innymi do wyciągania gotówki z automatów bankowych i dokonywania

prywatnych przelewów. Wszystkie transakcje były rejestrowane przez centralę, tak zwany

Syskom.

Zupełnie jak nasze Klucze – pomyślał Filip.

Poza tym z recenzji wynikało, że powieść opisuje społeczeństwo zorganizowane w spo-

sób kastowy, systematycznie ogłupiane za pomocą propagandy i farmakologii, pozbawione

prawdziwej elity. Autor próbował odnosić poszczególne przykłady z książki do znanych mu

faktów z otaczającej go rzeczywistości.

Dalej pojawił się opis fabuły. „Bohater, poznaje tajemniczą Alicję, następnie otrzymuje

niecodzienną propozycję ze strony władz. Znajdzie się na samym szczycie drabiny społecznej

Argolandu, a jego dotychczasowe przekonania o świecie ulegną radykalnej zmianie.” Filip ze-

skanował nieliczne cytaty do Algorytmu. Nie dostał jednoznacznej odpowiedzi, brakowało da-

Page 30: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

29

nych, czuł jednak, że znalazł właściwy trop. Pracę przerwało mu szarpnięcie w ramię. Sympa-

tyczna bibliotekarka teraz sprawiała wrażenie skonfundowanej, towarzyszył jej ochroniarz,

który warknął:

– Proszę natychmiast opuścić salę.

– Chwileczkę, a może pan jest jednak upoważniony? – wtrąciła bibliotekarka

– Jak upoważniony?! Każdy upoważniony wie, że musi koniecznie pokazać mi przed

wejściem przepustkę, pani zresztą też powinna tego pilnować i nie rozumiem…

– Ale ja mam przepustkę. – Filip pokazał otrzymaną od studenta kartę. Jednocześnie

skanował tytułową stronę zbioru recenzji, by zdobyć dane o wydawcy.

– Ona nie upoważnia do wejścia do tego działu. Proszę oddać książkę… – powiedział

ochroniarz, jednocześnie go obszukując – …zostawić na czytniku swoje id z Klucza i natych-

miast wyjść.

– Proszę ciszej, ludzie przecież pracują… – zaczęła bibliotekarka.

– Trzeba było uważać i nie wpuszczać nikogo z zewnątrz.

Filip wycofał się do drzwi. Od razu wszedł na Kluczu do sieci i przeanalizował, łamiąc

kody bankowych stron, historię transakcji biblioteki. Po chwili już wiedział, gdzie została ku-

piona książka z recenzjami. Może tam dowie się czegoś więcej, jeśli księgarnia jeszcze istnieje.

Za zdobycie Limes inferior miał obiecany ogromny przelew jednostek, powinno wy-

starczyć na wyjazd z miasta. Pomyślał o Alicji, chętnie spotkałby się z nią, na przykład pod

pretekstem rozmowy o postępach w pracy. Wybrał jej numer, ale nie wcisnął guzika. W końcu

niczego jeszcze nie znalazł.

Niewiele wiedział o swojej zleceniodawczyni. Spotykali się wprawdzie wielokrotnie,

długo ze sobą rozmawiali, parę razy chyba nawet mogło dojść do czegoś więcej. Kłopot polegał

na tym, że Filip wszystkie ich wspólne chwilę pamiętał, jak przez mgłę, widział tylko jakieś

migawki, krótkie scenki. Były wśród tych wspomnień służbowe spotkania, gabinet Alicji, wy-

posażony w liczne monitory, nadające jednoczesny przekaz z różnych zakątków świata, nieja-

sno kojarzył też jakieś nocne rajdy po mieście, zadymione lokale i pokoje w hotelach. Nie po-

trafił sobie dokładnie odtworzyć żadnego z tych momentów, tylko przeczuwał, że miały miej-

sce. Coraz bardziej niepokoiły go owe luki w pamięci, tym bardziej, że raczej nigdy nie prze-

sadzał z alkoholem i innymi używkami.

Antykwariat znajdował się w centrum miasta, na rogu dwóch krótkich ulic. Były one

pozostałością po dzielnicy żydowskiej z pierwszej połowy XX wieku. Przetrwały tu stare, se-

cesyjne kamienice, wokół nich piętrzyły się szklane biurowce, z daleka dochodziły odgłosy

przejeżdżających samochodów.

Filip spojrzał na drzwi składu, widniało na nich motto „Aletheia – Prawda jest zaprze-

czeniem zapomnienia”, a pod spodem wisiał zatarty obraz przedstawiający słonia indyjskiego.

– Dzień dobry. – Podszedł do lady. – Poszukuję książki Janusza Zajdla Limes inferior.

Sprzedawca, lekko zgarbiony człowiek w podeszłym wieku, uśmiechnął się do niego.

– Proszę zaczekać. – Szybkim krokiem udał się na zaplecze. Po chwili wrócił, niosąc

w rękach niewielką, biało-niebieską książkę. – Widzi pan, to wydanie jeszcze z lat dziewięć-

dziesiątych XX wieku. Stare dobre polskie s-f.

Page 31: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

30

Filip bez słowa wziął do ręki powieść i natychmiast zaczął ją skanować.

– Co pan robi?

– Muszę sprawdzić czy oryginalna.

– Pan ją kopiuje!

– Zapłacę, wezmę też papierową wersję. – Filip uspokoił sprzedawcę.

– Coraz mniej ludzi kupuje. A ja zawsze mówię, co papier, to papier… i wcale nie śmier-

dzi, jak wszyscy opowiadają. Wystarczy tylko spryskać sprayem i już nie ma tego książkowego

odoru. Ja go zresztą uwielbiam, nie mogę bez niego czytać.

– Tak, na pewno przeczytam. – Archeolog ustawiał Algorytm.

– Mam wiele zapomnianych pozycji. – Antykwariusz wyraźnie przejawiał chęć do roz-

mowy. – Historycznych też, zupełnie inaczej człowiek patrzy na świat znając je, prawda?

– Brzmi ciekawie. – Filip patrzył na ekran Klucza, wreszcie badanie zbieżności zakoń-

czyło się; pełna zgodność. Poczuł podziw dla swoich poprzedników, latami dokładających ce-

giełki do sprawnego funkcjonowania systemu porównań i analiz Algorytmu. Już miał odłożyć

książkę, gdy jego uwagę przykuła pierwsza strona. W prawym górnym rogu, przed początko-

wym rozdziałem znajdował się cytat z poematu Tennysona: „Na szukanie lepszego świata nie

jest jeszcze za późno”. Filip uśmiechnął się, miał nadzieję, że to prawda.

– Wezmę na razie tę książkę.

– Czyli jest pan fanem socjologicznej s-f?

Archeolog przypomniał sobie chwile z dzieciństwa, gdy z wypiekami na twarzy słuchał

rozmów o literaturze, nadchodzących nowych światach i przyszłości, niekoniecznie tej świe-

tlanej, jakie wiedli dorośli przy stole.

– Można tak powiedzieć – odrzekł.

Antykwariusz oprowadził go po niewielkim sklepie.

– Proszę spojrzeć na stoliki, codziennie je odkurzam, kupiłem zapas herbaty, ciągle po-

leruję filiżanki, chociaż wiem, że to bez sensu, nikt nie przyjdzie. Kupiłem nawet ekspres do

kawy, żeby klient mógł się napić prawdziwej, nie tej lury, co wszędzie sprzedają. I konserwuję

go, co mi jeszcze zostało.

– Tak mało ludzi tu zagląda?

– Jest pan pierwszy w tym tygodniu. Przyjdzie ktoś czasem. Rozejrzy się i śmierdzi mu

papier.

– A studenci?

– Szkoda gadać, to całe samokształcenie, spotykają się na pseudonaukowych kołach

i gadają bzdury, nazywają to debatami. Od kiedy zlikwidowano program nauczania, książki im

niepotrzebne. Sami wszystko wiedzą lepiej. Nazywają to niezależnym myśleniem, wolnym po-

szukiwaniem wiedzy.

– Teraz mają Mundial – uśmiechnął się Filip

– Słyszałem. – Antykwariusz usiadł przy jednym ze stolików. – Podobno te mistrzostwa

nikogo na świecie już nie obchodzą. Wszystkie kraje wysyłają swój trzeci garnitur.

– Nie, bez przesady, sam widziałem pełne trybuny.

Page 32: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

31

– Widział pan tylko transmisje? Przecież oni wmontowują do naszego przekazu widow-

nie z innych meczów. Niech się głupie Polaczki cieszą i mają igrzyska. Do prawdziwej Ligi

Światowej żadna nasza drużyna nigdy nie awansuje. Ja jeszcze jako dzieciak pamiętam kadrę,

Lewandowski, to był piłkarz pierwszej klasy... Drużyna zbierała bez przerwy manto, ale przy-

najmniej gra toczyła się na serio, z zawodowcami.

– Pamiętam, dziadek mi opowiadał.

Filip czuł się tu dobrze, nie chciał odchodzić, ale musiał wreszcie pokazać zdobycz Ali-

cji.

– W porządku, przeleję panu na Klucz jednostki za tę książkę.

– Przelać? – Antykwariusz aż podniósł się z krzesła. – Nigdy w moim sklepie nie będzie

tego cholerstwa. Przyjmuję tylko gotówkę.

– Zaraz wrócę.

Filip znalazł wreszcie odpowiednie miejsce. Musiał długo kluczyć po okolicy, banko-

maty były rzadkością, transakcje gotówkowe praktycznie się nie zdarzały. Spodobał mu się

staruszek z antykwariatu, szkoda, że jest tak niedzisiejszy, niedługo pewnie znajdzie się

na bruku. Archeolog wybrał pieniądze w swojej najlepszej walucie, emitowanej przez Rainbow

Engine; nie będzie dawał plajtującemu człowiekowi niepewnych banknotów emitowanych

przez narodowe banki, obojętnie polskie czy zagraniczne. Pomyślał, że po powrocie kupi wię-

cej książek, a po otrzymaniu zapłaty za Limes może nawet nabędzie wszystkie egzemplarze.

Na ścianie jednej z kamienic, solidnie już nadgryzionej zębem czasu, wypatrzył wysoki

i szeroki na około dziesięciu metrów mural: obraz kuli ziemskiej, nad którym namalowano znak

zakazu wstępu i napis „Keep out!!!”. Oglądając go, przez nieuwagę skręcił w podwórze. Posta-

nowił nie zawracać, tylko wyjść po drugiej stronie. Wypatrzył wąski tunel. Przeszedł nim, ale

nie znalazł się, jak przewidywał, na ulicy, tylko na – otoczonym z czterech stron blokami –

pustym placu zabaw. Stało tu kilka zerwanych huśtawek i wypełniona psimi odchodami pia-

skownica. Cały teren porastała dawno niekoszona trawa. Filip odwrócił się w stronę tunelu i

spostrzegł stojących u jego wlotu dwóch mężczyzn. Obaj patrzyli na niego wyczekująco.

– I co teraz? – warknął ten ubrany w wojskową kurtkę. – Wreszcie cię dorwaliśmy.

Drugi, wysoki i barczysty blondyn w białym t-shircie z rysunkiem żółwia, uśmiechnął się

triumfalnie.

– My się znamy? Chyba zaszła jakaś pomyłka – zdziwił się Filip.

– Każdy tak mówi – odezwał się tym razem blondyn. – Już nam nie uciekniesz.

Mężczyzna w wojskowej kurtce wyciągnął pistolet i położył palec na spuście.

– To naprawdę niepotrzebne, mogę przelać pieniądze, ile mam dać… – Filip wyciągnął

Klucz. Z zaskoczeniem spostrzegł, że cały ekran świeci się na czerwono.

– Nie chcemy twoich brudnych jednostek, kolaborancie – przerwał mu blondyn.

– Jaki kolaborant?! Z kim miałbym kolaborować? Chyba z cyklistami, ludzie oszaleli-

ście…

– Obserwowaliśmy cię od dawna, wiemy komu się wysługujesz!

– Nie gadaj z nim! – krzyknął mężczyzna w wojskowej kurtce. Potem spojrzał na Filipa

i wyrecytował z namaszczeniem – Wyrokiem Ruchu Oporu jesteś skazany na śmierć.

Page 33: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

32

Wymierzył pistolet i już miał strzelić, gdy nagle Klucz archeologa wyemitował przeraź-

liwy hałas. Obaj napastnicy padli na ziemię, zakrywając dłońmi uszy. Filip bez namysłu rzucił

się do ucieczki. Zwolnił dopiero, gdy znalazł się w okolicy antykwariatu.

Poczuł zapach dymu, zaraz potem zobaczył zbiegowisko: antykwariat był otoczony kor-

donem policji. Płonął. Filip przepchnął się przez tłum i podszedł do wydającego polecenia

stróża prawa.

– Co się stało?

– Proszę opuścić teren! – Wyprostował się policjant. – Nie udzielamy żadnych informa-

cji.

– Ale tam był człowiek, rozmawialiśmy niedawno.

– Proszę stąd odejść – powtórzył policjant. – Nie mam upoważnienia do udzielania in-

formacji.

Filip kątem oka dostrzegł nosze, na których spoczywał czarny worek.

– To on? – zapytał

– Tak, sprzedawca – wyrwało się stróżowi prawa

– Dlaczego nikt nie próbuje gasić?!

Zdenerwowany policjant skinął na towarzyszy, jeden z nich odepchnął natręta.

– Wynoś się pan stąd, bo oskarżymy o podpalenie!

Filip posłusznie odszedł kilka kroków i połączył się z Alicją. Właściwie nie znał innej

osoby, z którą mógłby porozmawiać. Jego zleceniodawczyni nie odbierała. Wreszcie, po kilku

nieudanych próbach połączenia, przyszła wiadomość: „Jestem zajęta, spotkajmy się jutro”. Nic

nie pomogło nagrywanie się na automatyczną sekretarkę.

Archeolog spojrzał na ekran Klucza, w sieci już pojawiły się informację o pożarze an-

tykwariatu w centrum miasta. Oficjalny komunikat rzeczników prasowych policji i straży po-

żarnej głosił, że jego powodem była wadliwa instalacja elektryczna i zbyt duże nagromadzenie

łatwopalnych materiałów.

Alicja siedziała na tarasie z widokiem na Jezioro Tibigan i otaczający je kompleks tury-

styczny. Trzymała w dłoni lampkę wina.

– Siadaj. – Wskazała fotel. – Co ci zamówić?

– Cokolwiek – odparł zmęczonym głosem Filip. Alicja była atrakcyjną kobietą, blada

cera i długie, ciemne włosy nadawały jej wrażenie eteryczności. Jaskrawe rajstopy, w połącze-

niu ze stonowaną, ciemnozieloną suknią z kolei sprawiały, że wyglądała zawadiacko, prowo-

kacyjnie.

– Wczoraj cały dzień wydzwaniałem do ciebie. Najpierw napadli mnie jacyś psycho-

paci, grozili bronią, potem widziałem pożar antykwariatu, gdzie kupowałem Limes, zginął

sprzedawca… – zaczął archeolog.

– Ale udało ci się znaleźć oryginał? – zapytała spokojnie. Szybkim ruchem skinęła

na kelnera i szepnęła mu coś do ucha.

–Tak, mam go. – Spojrzał na wzgórza wokół jeziora, nadchodził wieczór; na ścieżkach

rowerowych, mimo awarii oświetlenia, kręciło się wielu ludzi. Nawet w półmroku widoczne

Page 34: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

33

były dziury w betonowych trasach. W powietrzu unosił się nieprzyjemny odór z pobliskiego

śmietniska. – Czy ty w ogóle słyszysz, co mówię?

– Napij się, jesteś spięty – zaśmiała się Alicja. Kelner nalał jej kolejną lampkę wina, a

przed Filipem postawił szklankę whisky. Zakurzona latarnia oświetlająca ogródek lokalu zga-

sła, a po chwili znów rozbłysła i zaczęła mrugać.

– Najdroższa knajpa w mieście. Nie wierzę. Muszę stąd wyjechać.

– Wszędzie jest tak samo, tylko zmarnujesz walutę. Pokaż mi tekst.

Filip przesłał Limes inferior na Klucz Alicji.

– Na pewno oryginał, Algorytm potwierdził.

– Wierzę, tylko ty potrafisz go obsługiwać. Skoro Algorytm potwierdził, tekst musi być

prawdziwy. To sama prawda sprzed wieków. Powinni ją przerabiać w ośrodkach samokształce-

nia – mówiła drwiąco Alicja.

Filip zastanawiał się nad jej zachowaniem, była jakaś inna, może sprawiał to nadmiar

alkoholu?

– Nie mam żadnych wątpliwości, co do miejsca. Nigdy nie widziałem tylu książek, a

długo jestem w zawodzie. I ten staruszek, co za umysł! I pożar, cała ta sprawa śmierdzi. Nie

podobali mi się ci gliniarze.

– Pożary się zdarzają. Jesteś znerwicowany, wpadasz w paranoję. Kiedy zażywałeś La-

sciate?

– Nie wiem, ostatnio nie miałem czasu, wyleciało mi z głowy. – Filip obserwował wciąż

mrugającą lampę. Światło odbijało się w różnych miejscach. Kilka zdezorientowanych ciem

latało wokół stołów. – Uważaj na siebie, nie wiem, po co ci to Limes, ale lepiej się z nim nie

afiszuj. A jeśli to przeze mnie zginął ten facet? Zresztą cholera, ja też o mało nie zginąłem, to

jakiś cud, że jeszcze chodzę po ziemi!

– Chcę zobaczyć twój Klucz – zażądała Alicja i nie czekając, aż Filip je poda, wzięła

urządzenie ze stołu i przelała obiecane jednostki. – Tyle, ile mówiłam. Kup sobie coś ładnego,

nie wiem – jakąś postać, dom, samochód w Second Life. Wszyscy jeśli mogą, kupują.

Filip odwrócił głowę od lampy.

– Próbuję cię ostrzec. Limes inferior jest pewnie komuś nie na rękę.

Alicja wstała na moment z fotela, zaświeciła Filipowi Kluczem w oczy.

– Idioto! Właśnie chodzi, by to rozgłosić. – Spojrzała na niego z pogardą – Przecież

wiesz, po co mi ta książka. Lasciate przestaje działać, a ty wciąż nie pamiętasz?

– Nie rozumiem...

– Biedactwo. Nasze leki zrobiły ci wodę z mózgu. Czy ty w ogóle pomyślałeś, jak udało

ci się wywinąć tym gościom z ruchu oporu? Wiesz, że miałeś zainstalowany nasz system

obronny? Ale i tak jesteś już niepotrzebny. Ty i twój cały Algorytm. Przecież od początku pro-

wadzimy cię za rękę, ty wyszukujesz, a my pozbywamy się tego staroświeckiego śmiecia.

Kiedy tylko znalazłeś w Kluczu adres antykwariatu, już czekaliśmy, by zlikwidować tę norę.

Potrzebowaliśmy tylko potwierdzenia zgodności… Ale Limes inferior? To będzie nasze zwy-

cięstwo.

– Oszalałaś! – Wzdrygnął się Filip.

Page 35: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

34

– Dalej nie wiesz o co chodzi? Taki inteligent, archeolog… Jeszcze dzisiaj w nocy wy-

puścimy do sieci tekst Zajdla. Od lat prowadzimy socjalizację, to znaczy dajemy możliwość

samokształcenia – uśmiechnęła się. – Ale są jeszcze ludzie, którzy odczytają z Limes interior,

coś, co uznają za prawdę o naszym ustroju. Zaczną się zbierać na forach, organizować, spisko-

wać, myśląc, że wiedzą lepiej, jak urządzić świat. Ale my od początku zastawimy sidła i wyła-

piemy ten element. Raz na zawsze oczyścimy wasze społeczeństwo. Przerobimy ich „nie”

na „tak”. To będzie ostatni podryg tak zwanego „człowieczeństwa”.

– Ale przecież oni mają rację. Cały ten system nie może funkcjonować, nie można tak

brnąć w idiotyzm, już nawet metro nie działa, elektryczność się sypie… Poza tym człowiek ma

też jakieś wyższe aspiracje! – zaprotestował Filip

– Kogo obchodzi ziemski pasożyt? I tak postępujemy humanitarnie… Nikt was nie chce

tępić, chociaż były podobne pomysły. Oswoimy was po prostu i zaczniemy hodować. Wiesz,

że dla nas cuchniecie tak samo, jak wasze bydło? – mówiła Alicja.

– Mamy też świadomość istnienia, odróżniamy dobro od zła, kłamstwo od prawdy.

– Prawda? – zadrwiła Alicja – A skąd, na przykład masz pewność, że twój Algorytm jest

prawdziwy i skuteczny? Korzystasz z narzędzia, które stworzył ktoś inny, nawet nie rozumiesz,

jak dokładnie działa. Obserwowaliśmy was od dawna. Znasz takie pojęcie: racjonalizacja? Cała

wasza moralność to właśnie racjonalizacja, samooszukiwanie się, wmawianie sobie, że jeste-

ście tacy wspaniali. Kiedy robak zjada mniejszego robaka, nie wmawia sobie, że jest miarą

wszechrzeczy i sumieniem wszechświata. Całe wasze myślenie to ślepa uliczka ewolucji.

– Dlaczego mi to mówisz? – zapytał Filip. Powoli tracił panowanie nad sobą, nie wie-

dział co robić.

– Mówiłam ci to już tysiąc razy, ale ty nie pamiętałbyś nawet, gdybym na każdym spo-

tkaniu pluła do twojego kieliszka. Lasciate jest naszym najlepszym wynalazkiem… Dlatego

też stopniowo zwiększamy jego proporcję w piwie na imprezach studenckich i wszystkich du-

żych spędach. Niedługo wejdzie do powszechnej konsumpcji.

– Nie uda wam się! – Filip wstał z zaciśniętymi pięściami, wziął ze stołu butelkę i za-

mierzył się nią na Alicję. Myślał by rozbić szkło i ostrą krawędzią wbić się w gardło tej… tej

istoty. Ale nie lubił widoku krwi, bał się bólu, nie mógł się zdecydować, przemóc. Alicja pa-

trzyła na niego z kpiącym uśmiechem. Nie wiedział jak długo już tak stoi. Nagle poczuł coś

chłodnego na plecach.

– Proszę się nie ruszać, jest pan aresztowany – usłyszał za sobą głos.

Alicja wstała spokojnie:

– W samą porę.

Jeden z policjantów zabrał Filipowi Klucz, drugi założył mu kajdanki i poprowadził go

do rdzewiejącego radiowozu. na tarasie nie było już żadnych gości, została tylko Alicja i lecące

ku rozregulowanym światłom ćmy.

Page 36: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

35

Page 37: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

36

Marzena Starczyk

Urodziła się w 1989 roku w Kędzierzynie-Koźlu, gdzie w dalszym ciągu mieszka.

Ukończyła studia na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu o kierunku Technologia

żywności oraz Towaroznawstwo. Lubi czytać polską fantastykę oraz mroczne kryminały. W

wolnym czasie gotuje pikantne przysmaki oraz podróżuje. Wieczory spędza w towarzystwie

bliskich oraz kotki – Felci. Interesuje się mitologią grecką oraz ciekawostkami dotyczącymi

archeologii i pochodzenia człowieka. Opowiadanie pt. "Poza systemem" jest jej debiutem lite-

rackim.

Page 38: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

37

Poza systemem

Marzena Starczyk

Page 39: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

38

Z głośników w całym domu popłynęła melodia nowego hitu radiowego. Sądząc po

dziwnej kompilacji elektronicznych dźwięków i czegoś, co w dużym przybliżeniu można na-

zwać śpiewem, był to kawałek ulubionej kapeli mojej kumpeli. Trudno stwierdzić, czy kiedy-

kolwiek słyszałam coś gorszego. Kakofonia dźwięków wypełniła wszystkie przestrzenie, nie

oszczędzając mojego, zamkniętego na siedem spustów, pokoju.

Chciałam pobyć trochę sama. W ciszy i spokoju. Sama.

Od pewnego czasu nie wiedziałam, co ze sobą zrobić. Miałam wrażenie, że świat kręci

się za szybko. Ja stałam w miejscu, a ludzie wokół mnie właśnie zachwycali się nowym prze-

bojem, który, na moje nieszczęście, dopadł mnie w mieszkaniu.

Piosenka wreszcie się skończyła. Miałam cichą nadzieję, że komputer domyślnie wy-

głuszy nadajnik. Niestety się myliłam. Zamiast błogiej ciszy, usłyszałam okropny głos jakiegoś

zakręconego DJ’a.

– Twoi znajomi już polubili nowy przebój RedGhosta! Nie czekaj, bądź na czasie!

Masz szanse wygrać bilety na koncert, który odbędzie się w StarArena…

Naciągnęłam poduszkę na głowę. Marzyłam o błogiej ciszy w samotności. Bez niczyjej

paplaniny. Niestety prezenter nie dawał za wygraną i średnio co dwie minuty przypominał

o swoim istnieniu. Minęło jakieś pół godziny i temat jego gadki odrobinę się zmienił.

– Anna już polubiła nowy przebój RedGhosta! Michał też polubił ten hicior! Nie bądź

gorsza, dołącz do nich jak najprędzej!

Trudno nazwać to coś piosenką. Wykonawca, raczej nie przejmował się nutami. Melo-

dia składała się z przypadkowych dźwięków zebranych w dziwną całość. Nie wiem, jak można

słuchać czegoś takiego, ale jest bardziej niż pewne, że moi znajomi przez najbliższy tydzień

będą mnie tym zamęczać.

– Czas wyjść na zajęcia! Twój autobus odjeżdża za dziesięć minut! Śpiesz się! – w gło-

śniku odezwał się delikatny kobiecy głos. Sama wybierałam mówiący awatar w moim miesz-

kaniu. Szczerze, to ten drażnił mnie najmniej.

Nie miałam ochoty iść dziś na zajęcia, ale wiedziałam, jak to się skończy. Najpierw

komputer zarządzi mi rozmowę z automatyczną matką, potem zaproponuje zestaw ćwiczeń re-

laksacyjnych, a gdy nie doczeka się żadnej reakcji, poinformuje o mojej apatii rodziców i leka-

rza pierwszego kontaktu.

Wolałam nie ryzykować. Wystarczy, że rodzona matka całkowicie poświęcała się kom-

puteryzowaniu biednych regionów świata. Ojciec w tym samym czasie prowadził interesy i

udawał, że się mną opiekuje. Prawda była jednak taka, że czytał moje imię z tabletu na chwilę

przed tym, kiedy miałam go odwiedzić. Dlatego też robiłam to bardzo rzadko. Był mi zupełnie

obcy, podobnie jak ja jemu. Nie mieliśmy o czym rozmawiać.

W końcu opuściłam mieszkanie. Wlokłam się noga za nogą, niespecjalnie starając się

zdążyć na przystanek. Ostatecznie jeśli się spóźnię, mój komputer od razu zacznie szukać in-

nych dogodnych połączeń.

Podniosłam głowę. Pojazd właśnie opuszczał zatoczkę. Ulżyło mi.

– Twój autobus właśnie odjechał. Kolejna możliwość dotarcia do wyznaczonego celu

za 16 minut. Będziesz musiała przesiąść się w linie 502 na przystanku SchoolPark. Mo-

żesz też…

Page 40: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

39

Automat podawał mi kolejne propozycje dojazdu na uczelnię. Nie chciałam korzystać

z żadnej z nich. Po prostu pójdę piechotą.

Ruszyłam przed siebie raźnym krokiem z nadzieją, że przechytrzyłam to cholerne urzą-

dzenie. Niestety, komputer co chwilę podpowiadał mi, co powinnam zrobić, by uniknąć nie-

przyjemności tłumaczenia się wykładowcy ze swojej absencji. Zresztą i tak było to bez sensu,

bo ten miał wgląd w cały rozkład mojego dnia.

Wygrałam! Dostałam w końcu komunikat, że nie jestem w stanie dotrzeć na miejsce

w wyznaczonym czasie, i że będę musiała podać powód swej nieobecności w ciągu trzech dni.

Nie wiem, kto wymyślił takie procedury. Nawet, cholera, na wagary iść nie można!

Wiedziałam, że będę musiała ostro się wszystkim tłumaczyć. System operacyjny z całą

pewnością wymyśli coś, żeby mnie zresocjalizować. Już sobie wyobrażam rozmowy z psycho-

logiem, animacje relaksacyjne albo naświetlanie ciała, aby poprawić mój nastrój i pobudzić

chęci do życia.

Komputer nadal się nie poddawał. Podrzucał mi co chwilę propozycje spędzenia wol-

nego czasu i sposoby dostania się do miasteczka akademickiego, do którego bardzo nie chcia-

łam trafić.

Szłam prawie pustymi ulicami i poznawałam miasto na nowo. Nigdy nie miałam ochoty

przyjrzeć się temu, co mnie otacza. Teraz widziałam dokładnie, że wszystko było do bólu ste-

rylne i nijakie. Budynki prawie się od siebie nie różniły, jakby ciosał je z szarych brył jeden i

ten sam projektant nie mający totalnie pomysłu i chęci, aby wymyślić coś ciekawszego w for-

mie. Wszystko beznadziejnie takie samo. Nudne, szare, bez żadnej tożsamości czy charakteru.

Totalnie nijakie. Nic, zupełnie nic, nie wydawało mi się ani ładne, ani ciekawe, ani po prostu

tak inne, żeby chociażby na moment zatrzymać na tym wzrok.

Na dodatek okolica sprawiała wrażenie zupełnie pozbawionej życia. Poruszanie się uli-

cami na piechotę było co najmniej dziwactwem. Nie znam nikogo, kto miałby taką potrzebę.

Wszystkim zajmował się specjalnie zaprogramowany system dopasowany do twoich, indywi-

dualnych potrzeb. To on robił za ciebie sprawunki, łącznie z praniem, planowaniem wakacji

czy znajdowaniem bratniej duszy.

To było z tego wszystkiego najgorsze. Miliony razy sparzyłam się internetową znajo-

mością, dlatego ostatnio ustawiłam profil: chcę być singielką i po cichu liczyłam na święty

spokój. Tłumaczenie systemowi, dlaczego dobrana przez niego jednostka nie przypadła mi do

gustu, spędzało sen z powiek. Musiałam odpowiadać na miliony głupich pytań, by mieć święty

spokój. Jak oceniam jego tężyznę fizyczną, ubiór, sposób chodzenia, zainteresowania i wszystkie

inne pierdoły, na które nawet nie zwróciłam uwagi. Tyle tylko, że gdy komputer orientował się,

że nie zdążyłam poznać dobrze wytypowanego faceta, umawiał mnie z nim na spotkanie

raz jeszcze.

A same randki, to jakaś katastrofa. Zamiast rozmawiać, przegląda się profil siedzącej

naprzeciwko osoby i pisze do niej wiadomości w systemie. Szczerze, to czasem nawet nie po-

znałam głosu człowieka, z którym się umówiłam. Czułam tylko dziwną pustkę, brak zrozumie-

nia i totalne zakłamanie. Ale nikt tego nie rozumiał. A już na pewno nie program!

Szłam przez dłuższą chwilę, z rozmysłem ignorując kolejne komunikaty z tabletu. Nie

miałam najmniejszej ochoty walczyć z systemem. Niech sobie gada zdrów! Jedynie, co mi się

udało, to nieco ściszyć jazgotliwy głos awatara. Jak ja pragnę ciszy…

Page 41: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

40

Nawet nie wiem, kiedy wpadłam na wysokiego chłopaka i runęłam jak długa na ziemię

w sposób pozbawiony wszelkiej gracji. Odwróciłam się na plecy i spojrzałam w górę. Patrzy-

łam na obcego faceta jak sroka w gnat, zupełnie zaskoczona istnieniem w tej części świata

kogoś poza mną. Swoją drogą, musiałam wyglądać komicznie.

– Przepraszam – powiedział, podając mi dłoń.

Zmierzyłam go wzrokiem. Wyglądał dziwnie. Inaczej. Oryginalnie. Sama nie wiem.

Szybkim – i jak na mnie – zgrabnym ruchem, pozbierałam swoje rzeczy z chodnika.

Kątem oka zerknęłam na zegarek i zbaraniałam. System nie widział nikogo obok mnie!

– Nic ci się nie stało? – zapytał chłopak, nieco speszony moim milczeniem.

– Nie – wychrypiałam, otrzepując kurtkę i spoglądając jednocześnie, czy zwykle jazgo-

czącemu w mojej ręce komputerowi nic nie jest. Jego odporność na wstrząsy została wysta-

wiona na próbę i, o dziwo, wyświetlacz był cały. – Chyba system mi szwankuje. Nie widzę cię

– powiedziałam nieco zawstydzona.

Zawsze to miło mieć wgląd w czyjś życiorys, a tu taki klops. Nie wiem nawet, jak ten

chłopak ma na imię.

– Przepraszam za komputer. Nie chciałem. Ale to chyba nie jego wina, że mnie nie wi-

dzisz. – Popatrzył na mnie przepraszająco.

– No coś ty. Powinien cię namierzyć. Zawsze działa bezbłędnie. – Próbowałam restar-

tować system, jednak nic się nie zmieniało.

– Nie mam nadajnika i dlatego mnie nie widzi – oświadczył z rozbrajającą szczerością

chłopak.

Myślałam, że sobie ze mnie żartuje i zrobiłam minę jak przy dobrej komedii. Popatrzy-

łam mu w oczy i znów o mało nie upadłam na bruk.

– Jak to? Przecież ty nie istniejesz…– urwałam w połowie zdania. Byłam przerażona.

Nie mogłam uwierzyć, że istnieje w tym mieście ktoś nie podłączony do sieci.

– Spokojnie. Jakoś sobie bez tego radzę. Może nie istnieję, ale nie narzekam – powie-

dział i uśmiechnął się do mnie serdecznie.

To niesamowite! Jak można żyć bez komputera, bez pomocy systemu i nie wiedzieć,

kogo się mija na ulicy?

– Masz jakieś imię? – zapytał nagle.

Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek ktoś zadawał mi tak trywialne pytanie.

– Tak – odpowiedziałam nieco zbita z tropu. – Avala. Nazywam się Avala Breckson –

dokończyłam niepewnie. – Znajomi mówią mi Ava.

– Jestem Mike. Po prostu Mike. – Popatrzył na mnie jak na kosmitkę.

– A dalej?

Zaśmiał się krótko.

– Mike Eden – powiedział po chwili.

Zapadła głucha cisza. Było mi strasznie głupio. Nie miałam doświadczenia w kontak-

tach międzyludzkich. System wiele razy proponował mi kurs poprawiający autoprezentację,

komunikatywność i pewność siebie, ale uznawałam to za stratę czasu. Teraz to by mi się przy-

dało.

Page 42: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

41

– To co tu robisz, Ava? – Mike pierwszy przerwał tę irytującą ciszę.

– Ja? Tak po prostu… idę do… – Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, że w zasadzie

zmierzam donikąd.

– Spacerujesz? – dopytywał się chłopak.

– Tak, tak. Spaceruję – odpowiedziałam po chwili, nie mając innego pomysłu.

– Nigdy cię tu nie widziałem, a często bywam w okolicy.

– To mój pierwszy spacer. Tutaj! – powiedziałam, nie bardzo się zastanawiając nad całą

sytuacją.

– Chyba twój komputer powinien ci planować lepsze trasy. Tu jest pełno ludzi bez GPS.

– Uśmiechnął się zawadiacko.

– Tak, tak… – przytaknęłam bezwiednie. – Znaczy, nie! Nie przeszkadza mi to wcale!

– krzyknęłam po chwili, udając luz.

Patrzył na mnie jak na totalną wariatkę. Chyba powinnam się leczyć, bo naprawdę nie

potrafię rozmawiać z ludźmi. Wydaje mi się, że każde zdanie brzmi w moich ustach dziwacznie

i nienaturalnie.

– Muszę lecieć. Miło było poznać – powiedział, odwrócił się na pięcie i ruszył w stronę

bocznej uliczki.

Zamarłam na chwilę. Nie wiedziałam, co się dzieje, ale pomyślałam, że nie mogę tak

po prostu odejść.

– Czekaj! – wypaliłam.

Odwrócił się i spojrzał na mnie jak na idiotkę. Swoją drogą, tak właśnie się teraz czułam.

– Coś nie tak?

– Nie. Tylko pomyślałam, że może jest na ciebie jakiś namiar? – zapytałam, niepewnie

przestępując z nogi na nogę.

Chłopak przechylił głowę i patrzył na mnie jeszcze bardziej natarczywie.

– No nie bardzo. Ale możemy się umówić na pizzę. – Puścił do mnie oko, a ja się za-

czerwieniłam. Mój komputer jednak tego nie wyczuł i natychmiast włączył się do akcji.

– Masz wolny wieczór w przyszłą środę po zajęciach jogi o osiemnastej, w czwartek

między…

Miałam ochotę zdzielić tablet pięścią. Nie dość, że robię z siebie idiotkę, to jeszcze

komputer stroi sobie żarty.

Mike nie ukrywał rozbawienia. Ledwo zdołał wykrztusić kilka słów.

– Dobra, dobra! Niech będzie ta środa po jodze. – Uśmiechnął się z lekkim politowa-

niem, po czym ruszył w swoją stronę, wciskając w uszy słuchawki jakiegoś archaicznego

sprzętu.

– Gdzie się spotkamy?! – zawołałam za nim.

– Może Pizzeria u Rudiego? – Chłopak przystanął na chwilę i odwrócił się do mnie

przodem.

– Dobra, poczytam w systemie i znajdę – odpowiedziałam, zapisując spotkanie na środę.

Page 43: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

42

– Raczej jej tam nie znajdziesz. o takich miejscach nie pisze się ani lajkuje, czy jak wy

to nazywacie... To niemodna, stara pizzeria. Mieści się przy moście Lincolna od strony parku.

– Pomachał mi na dowidzenia

– Dobra. Będę – odpowiedziałam.

Chłopak zniknął, a ja walczyłam z oprogramowaniem tabletu. Bo jak zapisać spotkanie

z człowiekiem, który nie istnieje?!

❦ Mój ojciec, jak zwykle, wybrał najgorszą chwilę z możliwych. Oczywiście mnie nie

zaskoczył, bo komputer od kilku godzin alarmował, że tata planuje odwiedziny. Wystarczyło,

że wklepał informację o spotkaniu, a system już wyszukał dogodną dla obojga chwilę. Tylko,

że mnie ona wcale nie pasowała.

– Cześć – powiedział na powitanie tata, jednocześnie spoglądając w tablet.

Nie mogę uwierzyć, że jestem jego jedyną córką, a on wciąż sprawdza, jak się nazy-

wam!

– Ava! Witaj kochanie! – Uśmiechnął się szeroko.

– Cześć, tato – odpowiedziałam automatycznie.

Nie przepadałam za jego wizytami. Ojciec był taki poukładany. Jakby coś w jego uchu

ciągle odzywało się i podpowiadało, co i w jaki sposób ma robić, myśleć czy mówić. Tak, jakby

sam nie potrafił ruszyć głową.

– Co robiłaś po południu? Program nie znalazł twoich planów. – Ojciec patrzył na mnie,

jakbym popełniła jakieś przestępstwo.

– Byłam zajęta – odparłam obojętnie.

Nie miałam najmniejszej ochoty spowiadać się z czegokolwiek. Zresztą ojciec też mi

się nigdy nie tłumaczy. I może to lepiej.

– Nie mogłem się z tobą skontaktować. – Przeglądał mi się badawczo.

– Po prostu nie zapisałam swoich planów w organizerze. Nie miałam czasu. – Chciałam,

żeby dał już spokój, ale z jakiegoś powodu tata nie odpuszczał.

– Martwiłem się. – Zrobił cierpiętniczą minę. – Nie poszłaś na zajęcia. Nie zgłosiłaś,

że źle się czujesz. Nie miałaś też żadnych innych planów na popołudnie. Myślałem, że coś się

stało! Że padł ci system w tablecie, albo że jakimś cudem masz za słaby zasięg. – Ojciec zaczął

wymieniać kolejne usterki systemu operacyjnego mojego tabletu, komputera i komórki. Same

pierdoły. Żadnej troski o mnie!

– Byłam na spacerze na mieście – powiedziałam na odczepnego. Miałam nadzieję,

że odpuści, ale widocznie tylko dolałam oliwy do ognia.

– Spacer po tym starym, zapyziałym osiedlu? – Ojciec mało nie wyszedł ze skóry.

No tak namierzył mnie przez GPS. Widział, gdzie byłam, ale nie wiedział, po co. Znając

życie, nie miał pojęcia o istnieniu Mike’a, bo system go nie namierzył, więc moje tłumaczenia

na nic się zdadzą.

– Po prostu chciałam odpocząć od tego wszystkiego! – wypaliłam nagle. Zupełnie nie

przemyślałam wypowiedzianego zdania i zaraz tego pożałowałam.

Page 44: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

43

– Kochanie, co ci jest? Potrzebujesz psychologa, czy coś? Nie poznaję cię! Jesteś ostat-

nio taka obca! Jesteś chora? – Ojciec złapał mnie za ramiona i potrząsał, jakbym była nieprzy-

tomna.

– Nic mi nie jest! Jestem zupełnie zdrowa, tato! – Rozzłoszczona, wyrwałam się z jego

uścisku.

Gotowało się we mnie, ale chciałam, by ojciec jak najszybciej sobie poszedł, więc tłu-

miłam wszelką złość. Tak na wszelki wypadek.

– Słuchaj, Eva! Mam znajomego specjalistę. Umówię cię z nim i wszystko się ułoży.

Przestaniesz być taka roztrzepana i nierozgarnięta. Ostatnio cały czas o czymś zapominasz! –

Ojciec sięgnął po tablet leżący na stole.

Miarka się przebrała! Miałam serdecznie dość jego troski.

– Nic mi nie jest! Proszę cię, wyluzuj! Sam powinieneś się wybrać do specjalisty. Naj-

lepiej takiego, który pomoże ci zapamiętać moje imię! Nazywam się Ava! Pamiętasz? – Byłam

wściekła. Jednak miałam rację co do tego, że ojciec w ogóle nie pamięta, jak się nazywam.

o ironio! I to ja jestem roztrzepana?

Zaczęłam zbierać rzeczy i szykować się do wyjścia. Byłam umówiona i nie chciałam

się spóźnić.

Ojciec jakby się zawstydził, bo nerwowo zaczął przeglądać strony na tablecie. Podniósł

na mnie wzrok i chwilę przeglądał się, jakby szukał symptomów szaleństwa.

– A ty dokąd się wybierasz? Przecież masz robić projekt na zajęcia? – Chciał mi zastąpić

drogę, ale ominęłam go zgrabnym susem.

– Umówiłam się ze znajomym. Nie znasz go i raczej nie sprawdzisz w sieci. Na razie!

– Obróciłam się na pięcie i wyszłam. Nie miałam już ochoty się tłumaczyć, chociaż, o ile znam

ojca, wyśle mnie na najbliższą wizytę do swojego specjalisty.

Teraz jednak nie chciałam o tym myśleć. Musiałam bowiem mocno się skupić, żeby

znaleźć pizzerię, o której mówił Mike. Tak, jak przewidział, nikt nie umieścił w sieci żadnej

notki na jej temat. Oficjalnie ta knajpa nie istniała, a ja miałam tam coś w stylu randki. Z tą

jedną różnicą, że zapowiadała się ona na randkę dinozaurów.

Jak można było się domyślić, bez pomocy ze strony komputera kiepski był ze mnie

tropiciel. Most Lincolna i park znalazłam dosyć szybko. Z Pizzerią u Rudiego było dużo gorzej.

Nic szczególnego nie rzucało mi się w oczy. Totalna pustka! Kilka starych zapyziałych

kamienic, jakiś spożywczy, monopolowy i coś ze sprzętem elektronicznym. Dziwne, że się

utrzymało, bo teraz kupuje się wszystko w sieci.

Olśniło mnie! Skoro jest tu sklep z archaiczną techniką, to dinozaury w środku będą

wiedzieć, gdzie jest pizzeria!

Weszłam do środka i rozejrzałam się wokoło. To nie był chyba nowoczesny asortyment.

Raczej jakiś antykwariat. Pod ścianą i wzdłuż wejścia stały ogromne półki z całymi stosami

płyt CD. Pamiętam, że kiedyś pokazywała mi je ojciec, tłumacząc, że dawno temu odtwarzano

z nich muzykę. Teraz było inaczej, bo wszystko ściągało się z sieci i nikt nie trzymał nagrań u

siebie. Podobnie miała się rzecz z filmami, książkami, zdjęciami, gazetami.

Dzieciaki wystukiwały swoje pierwsze literki na klawiaturach i jestem prawie pewna,

że nikt nie umiałby napisać ręcznie podobnych znaków. Nie pamiętam, swoją drogą, kiedy

ostatnio trzymałam w ręce długopis czy ołówek. Komputer zastępował mi wszystko.

Page 45: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

44

– Dzień dobry! – zawołałam do pustych ścian sklepu.

Zrobiłam kilka kroków w przód, mijając uginające się pod ciężarem płyt regały. Wtedy

zobaczyłam kolejne pomieszczenie, wewnątrz którego panował przyjemny półmrok. Na środku

stała stara, zmęczona życiem sofa. Naprzeciwko niej, najprawdopodobniej sprzęt grający. Była

to pewno ot, taka mała salka dla audiofilów, którzy z jakiegoś powodu woleli sobie zaśmiecać

dom sprzętem i płytami. Aktualnie hity można było odsłuchiwać nawet na suszarce.

Stałam niepewnie na środku sklepu i, uważając by niczego nie dotknąć, zaglądałam za

ladę po stronie przeciwległej do wejścia. Znajdowały się tam drzwi osłonięte kotarą z czerwo-

nych koralików. Zupełne bezguście, albo jak kto woli, styl retro!

Nagle zza błyszczących paciorków wyskoczył tęgi mężczyzna. Na mój gust wyglądał

jak siedem nieszczęść, ale sądząc po minie, on zupełnie się tym nie przejmował. Miał wy-

raz twarzy zupełnego luzaka, którego zbytnio nie interesują sprawy przyziemne. Był dosyć ni-

ski i wyraźnie dążył do idealnego kształtu, jakim jest kula. Nosił wytartą, skórzaną kurtkę,

z którą chyba nie rozstawał się od dnia narodzin. Uwieńczeniem jego wizerunku była kita zło-

żona z resztek włosów zaczesanych na łysy placek na środku głowy. Jak na obecne czasy, wy-

glądał komicznie. Krótko mówiąc stary, poczciwy rockman! Tak przynajmniej określał ich mój

dziadek.

– Czym mogę służyć pięknej białogłowie? – zapytał z zalotnym uśmiechem.

Super! Nie dość, że rockman, to jeszcze erotoman-gawędziarz. Pożałuję tej moje randki

jak nic.

Z wrażenia zaschło mi w gardle. Zanim odchrząknęłam, staruch zdążył mnie obejrzeć

od stóp do głów. Zupełnie tak, jakby szacował moją wartość na czarnym rynku.

– Ja w zasadzie to… – przerwałam, bo z pomieszczenia obok zaczęło walić takimi de-

cybelami, że prawie ścięło mnie z nóg. Boże, teraz rozumiem, co moi dziadkowie mieli na my-

śli, mówiąc o muzyce dającej czadu.

Staruch odwrócił się do mnie plecami i wydarł się na cały głos:

– Stary, ścisz to na moment, gościa mamy! – Uśmiechnął się do mnie przelotnie.

Sama nie wiem, kiedy z wrażenia zrobiłam krok w tył.

– Szukam drogi do… – Próbowałam sobie przypomnieć nazwę pizzerii, w której czekał

na mnie Mike. O ile jeszcze czekał.

– Highway to Hell! – Oświecił mnie rezolutnie rockman.

– Co? – Zmieszałam się i wybałuszyłam na niego oczy.

– Ten kawałek. Za młoda jesteś i za głu… a z resztą nieważne. Czego szukasz? – Patrzył

na mnie, jakby nagle znudziło go moje towarzystwo.

– Pizzeri u Rudiego? – wykrztusiłam w końcu.

– To ta buda po drugiej stronie ulicy. – Pokazał palcem przez szybę coś, co wcześniej

uznałam za zsyp na śmieci.

– Aha. Dziękuję bardzo. – Uśmiechnęłam się niepewnie.

Jakoś nie miałam ochoty odwracać się do tego typa plecami, a on chyba to rozumiał.

Grzecznie pozostał za ladą. Mimo to, przeglądał mi się bacznie. Gdy tylko się odwróciłam zlu-

strował moje tyły. Czułam to dokładnie.

Uciekłam.

Page 46: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

45

Mike czekał na mnie od dobrych kilku minut. W każdym razie zdążył wypić jedną colę.

Wskazywała na to stojąca przed nim pusta szklanka.

– Część! – zawołałam wesoło na jego widok. Cieszyłam się, że znalazłam w końcu tę

pizzerię i… jego. Miałam serdecznie dość kluczenia wąskimi uliczkami tej zapyziałej dzielnicy.

– Witaj! w końcu udało cię się dotrzeć? – zapytał żartobliwie.

– Szczerze, to nie obyło się bez pomocy. Pomógł mi facet z naprzeciwka. – Wychyliłam

się by pokazać Mike’owi witrynę sklepu ze sprzętem.

– A… Bitels ci pomógł!

– Kto?

– No ten staruch z siwą kitą! Puszcza u siebie tylko stare dobre kawałki. – Mike wy-

szczerzył do mnie zęby w uśmiechu.

– Highway to Hell! – wypaliłam bez namysłu.

Mike zmierzył mnie wzrokiem i się zaśmiał.

– No to już wiesz, co to znaczy stare, dobre kawałki.

Chyba faktycznie wiedziałam, bo melodia ze sklepu nie chciała wyjść mi z głowy do

końca dnia.

To był pierwszy raz, kiedy tyle rozmawiałam z kimkolwiek. Aż rozbolało mnie gardło i

pod koniec zupełnie ochrypłam. Po raz pierwszy w życiu osoba obok mnie, nic o mnie nie

wiedziała. I ja nic nie wiedziałam o niej. Poznałam życie bez systemu, bez komputera, bez or-

ganizera i, o zgrozo, bez budzika!

– O, cholera! To już ta godzina?! Muszę lecieć! Ostatni autobus odjeżdża za piętnaście

minut. – Zbierałam swoje rzeczy i szukałam komórki, żeby zapłacić za pizzę. Facet przy ladzie

popatrzył na mnie jak na wariatkę.

– Przyjmuję tylko gotówkę – powiedział, gdy rozglądałam się z terminalem.

– Spoko! Ja zapłacę! – odezwał się zza moich placów Mike. – A ty, Ava, przyzwyczaj

się, że po tej stronie rzeki musisz mieć przy sobie kasę. – Puścił do mnie oko.

– Dzięki wielkie! Następnym razem ja stawiam!

– Dobra, to za tydzień po jodze tutaj? – zapytał, gdy stałam już w drzwiach pizzerii.

– OK! Będę! Dzięki! Do zobaczenia! – Wybiegałam w pośpiechu.

❦ Gdybym wiedziała, co zastanę w domu, wcale bym się tam nie spieszyła. Może nawet

zostałabym w pizzerii i zmywała naczynia do rana. W każdym bądź razie, zrobiłabym dużo, by

nie widzieć mojego szalonego ojca i roztrzęsionej matki.

– Gdzieś ty była tyle czasu?! – zapytał, a może raczej wykrzyczał ojciec, gdy tylko

przekroczyłam próg domu.

Mama milczała. Patrzyła na mnie, jakby miała w oczach promienie Roentgena i chciała

się upewnić, że jestem cała i zdrowa.

– Byłam na randce – oświadczyłam z rozbrajającą szczerością.

– I wracasz o tak później porze? – z oczu ojca sypały się iskry wściekłości.

Page 47: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

46

– Przecież często wracam późno od znajomych i nigdy wam to nie przeszkadzało. Je-

stem dorosła! – Starałam się zachowywać spokój. Niestety, to bardzo źle podziałało na ojca.

Może gdybym też zaczęła wrzeszczeć, poczułby się lepiej.

– Ale zazwyczaj wiemy coś o twoich przyjaciołach. A teraz? Nic! Zero informacji! Kto

to jest, jak się nazywa, czym się zajmuje?! Czy ty nie wiesz, jakie niebezpieczeństwa czyhają

na młode kobiety na ulicach?! – Ojciec krzyczał na cały głos. Myślę, że sąsiedzi nie potrzebo-

wali systemu, by wiedzieć, co się u nas kroi.

– Daj spokój, tato! – burknęłam rozzłoszczona i odwróciłam się na pięcie.

– Uspokójcie się! – Do rozmowy wtrąciła się mama. – Ava, proszę, usiądź koło nas i

porozmawiajmy. – Pociągnęła mnie w stronę sofy w pokoju gościnnym. – Tata i ja bardzo się

martwimy. Zrozum nas! Zazwyczaj wiemy co robisz przez cały dzień i nigdy nie mamy pro-

blemu, by cię znaleźć. – Mówiąc to głaskała mnie po ręce, jakby chciała dodać mi otuchy.

Ojciec tymczasem chodził po mieszkaniu jak lew po klatce. Jego system nie przewidział takiej

sytuacji, więc czuł się zagubiony.

– Wiem, że rozsądna z ciebie dziewczyna. Musisz zrozumieć, że chcemy dla ciebie jak

najlepiej. Często nas nie ma w mieście i tylko dzięki informacjom z systemu wiemy, że bez-

piecznie trafiłaś do domu. – Mama starała się ostrożnie dobierać słowa. W głębi serca przyzna-

wałam jej trochę racji. Rodzice mieli prawo się martwić.

– Mamo, byłam w pizzerii z kolegą. Nie ma go w systemie, więc trudno mi coś o nim

powiedzieć. Dopiero go poznałam. Jest bardzo miły. Taki… inny, ale w porządku! – Patrzyłam

na matkę w nadziei, że chociaż ona trochę mnie zrozumie. W końcu często obcuje z ludźmi,

którzy nie korzystają z dobrodziejstw systemu. W jej oczach zapalił się dla mnie maleńki pło-

myczek nadziei, który brutalnie zgasił ojciec.

– Jak ty sobie to wyobrażasz? Spotykasz się z człowiekiem, o którym nic nie wiesz?!

Może to morderca, gwałciciel albo złodziej! – Gdyby nie mama, tata złapałby mnie za ramiona

i potrząsał jak szmacianą lalką. Miałam serdecznie dość wybuchów jego wściekłości.

– James! Proszę, uspokój się. Mamy porozmawiać! – powiedziała z całą stanowczością

matka.

– Porozmawiać?! Nasza córka potrzebuje pomocy specjalisty! Umówię ją na jutro do

psychologa, bo przecież nie możemy tego tak zostawić! Mary, przecież ona nie myśli racjonal-

nie! – Ojciec znów zaczął nerwowo krążyć po pokoju. Mało nie wydeptał ścieżki w podłodze.

– Dobrze umów ją na jutro, a na razie zostaw nas same. Musimy pogadać. – Mama

znacząco popatrzyła na ojca. On mruknął coś pod nosem i w końcu dał za wygraną. Wyszedł.

Ja patrzyłam na matkę z wyrzutem. Jak mogła mi to zrobić?

– Spokojnie, Avala! Zaparzę ci herbaty? Usiądziemy przy stole i porozmawiamy, do-

brze? – powiedziała, poklepując mnie po ramieniu, a potem kiwnęła porozumiewawczo głową.

– Mama, ja… – zaczęłam, ale ona mi przerwała.

– Rozumiem cię, kochanie. – Podeszła od kuchni i zaczęła ustawiać automat do zapa-

rzania gorących napojów.

– To znaczy, staram się zrozumieć. Wiem, że to wszystko niektórym wydaje się takie

proste, ale wcale nie jest. Tyle lat pracuję w krajach trzeciego świata, gdzie chcemy wdrażać

system i uczyć ludzi funkcjonowania według przyjętych przez nas rozwiązań. Ale po kilku mie-

siącach stwierdzam, że tam, gdzie system już działa, ludzie wcale się nie cieszą. Myślałam,

Page 48: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

47

że to dlatego że, działamy bardzo wolno, ale prawda jest taka, że nie każdy się do tego nadaje.

– Miała taką minę, jakby cierpiała.

– Mamo, ja jestem tym zmęczona – powiedziałam, patrząc w podłogę.

– Rozumiem to, kochanie. Ja też jestem zmęczona. Ale wiem, że już nie umiem inaczej

funkcjonować. Moje życie jest zaprogramowane i przywykłam do tego. Nie chcę z tym wal-

czyć. Teraz widzę, że stanęłam po złej stronie barykady. – Mama wyciągnęła z automatu dwa

kubki z herbatą. Jeden postawiła przede mną, drugi trzymała w ręce. Wpatrywała się w brązową

ciecz, a jej oczy zachodziły łzami. – Żyjemy jak więźniowie. Nie ma krat, nie ma bram, a my i

tak nie jesteśmy wolni. Nie potrafimy rozmawiać, bo nie mamy o czym. Wszystko jest w sys-

temie, a tak naprawdę to nie jesteśmy MY. Wyznaczamy sobie ramy czasowe na każde zadanie

i nie umiemy cieszyć się życiem.

Spojrzałam na nią i coś ścisnęło mnie w środku. Tak dawno z nią nie rozmawiałam. Nie

pamiętam kiedy ostatnio miało to miejsce. Nigdy jej się nie zwierzałam, ani ona mnie. Nie

miałyśmy na to czasu. A teraz siedzimy naprzeciwko siebie, bez tabletu, bez nadzoru systemu.

Wolne przez kilka chwil.

– Jaki jest ten Mike? – zapytała nagle.

Na chwilę naprawdę zbaraniałam.

– No taki dziwny – powiedziałam zmieszana. – Inny od reszty. Dużo gada i w ogóle

o rzeczach, o których nie mam pojęcia, ale to ciekawe. – Mike naprawdę był inny, bo używał

ust, a nie palców na tablecie, żeby przekazać swoje myśli, i właśnie to było w nim fascynujące.

Mama uśmiechnęła się i spojrzała na mnie inaczej niż do tej pory.

– Ale pytam, jakim jest człowiekiem? – Nie spuszczała ze mnie oczu.

– Nie wiem – Odparłam zgodnie z prawdą. – Dopiero go poznałam. Długo trwa to

wszystko, kiedy się nie ma systemu.

Z jednej strony miałam dosyć tego cholerstwa, z drugiej ciągle tkwiłam w nim jedną

nogą.

– System ci w tym nie pomoże, Ava. Wydaje nam się, że potrafi dopasować do siebie

ludzi, a spójrz na mnie i twego ojca. Oddalamy się od siebie. Każde ma swoje życie. Zamiesz-

czamy je w sieci, a sobie nie mamy nic ważnego do powiedzenia. Nawet teraz ojciec woli cię

wysłać do specjalisty, zamiast usiąść i porozmawiać. – Słowa mamy odbijały się od ścian

kuchni i wracały do mej głowy. System stworzył mojej rodzinie ułudę idealnego życia, a ja

w nie wierzyłam. Tymczasem, obie z matką byłyśmy nieszczęśliwe. Tylko ojciec wydawał się

być zadowolony. Ślepo trwał przy programie, bo inaczej nie umiał żyć. Jego głowa już dawno

się wyłączyła. Stał się maszyną postępującą według schematu wybranego przez komputer.

– Avala? – Mama nagle spojrzała na mnie trzeźwo. – Musisz wybrać, jak chcesz żyć.

Oczywiście zawsze możesz wrócić! Ojciec będzie uważał cię za szaloną, ale ja nie. Pomogę ci!

– Mama złapała mnie za rękę i przytuliła ją do serca.

Tak się bałam, że nikt mnie nie zrozumie. Że zawsze będę sama. Że system nie jest dla

mnie.

– Tak – powiedziałam. – Chcę być wolna. Chcę pożyć trochę w ciszy. Nie dbać o to, co

każe mi robić system i po prostu iść swoją drogą. – Szybko dopiłam herbatę.

– A więc dobrze… Daj tablet, komórkę. Tak, zegarek też! – powiedziała i zaczęła zbie-

rać cały mój sprzęt, a potem otworzyła okno i po prostu wszystko wyrzuciła. Jednak tablet nie

był tak odporny na wstrząsy, jak mi się wydawało.

Page 49: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

48

– Masz gdzie się zatrzymać? – spytała, zasuwając zewnętrzną roletę.

Zupełnie o tym nie pomyślałam. Nie mogę zostać w mieszkaniu. Jest bardziej niż

pewne, że wtedy ojciec wpakuje mnie do psychiatryka!

– Chyba… mam – wypaliłam, żeby nie denerwować matki. – Potrzebuję tylko trochę

pieniędzy. – Spojrzałam na nią przymilnie.

– Poradzimy sobie z tym. – Uśmiechnęła się do mnie. – Spakuj się i jedziemy.

Zabrałam ze sobą dwie torby wypchane całym moim dobytkiem. Zapakowałam rzeczy

do vana i ruszyłyśmy spod bloku. Chyba ostatni raz jechałam tym wozem i nagle poczułam,

że robi mi się słabo. Nie mam siły, nie dam rady tak po prostu uciec. Mama chyba wyczuła

moje wahanie, bo delikatnie złapała mnie za rękę.

– Nie bój się! Zawsze możesz do mnie wrócić! – powiedziała wesoło. Nieźle udawała,

ale widziałam, jak w jej oczach błyszczą łzy.

– Mamo, ja chyba… – zaczęłam i urwałam, widząc jej minę.

– Avala, daj spokój. Twój system jest i tak aktualnie zawieszony. Więc nie masz wyjścia!

– Puściła do mnie oko.

Podjechałyśmy pod bankomat. Mama wypłaciła chyba całe oszczędności swojego ży-

cia. Zapakowało mi wszystko do torby i ruszyła w stronę mostu Lincolna.

– Co tydzień, w czwartki, mam kurs polskiego przy ulicy Wilsona w Studiu Języków

Niepotrzebnych. Bez względu na to, co się będzie działo, zawsze możemy się tam spotkać!

Jeśli więc kiedykolwiek będziesz potrzebować pomocy, ja tam będę. – Popatrzyła na mnie

ostatni raz. Wiedziałam, że gdy opuszczę próg domu nasz kontakt będzie ograniczony. Ojciec

nie puści mi płazem ucieczki. Ale musiałam mieć drogę powrotną. Tak na wszelki wypadek…

Mama minęła most i wjechała w boczną uliczkę. Zatrzymała wóz i pomogła mi zawiesić

torby na ramiona.

– Kocham cię, skarbie – szepnęła mi do ucha na pożegnanie i szybko uciekła do auta.

Nie chciała się rozpłakać. Ja też wolałam sobie to darować.

Nabrałam powietrza w płuca i ruszyłam przed siebie. Nie wiedziałam dokąd iść, ale nie

miałam wyboru. Trzeba było gdzieś przenocować. Dostałam pieniądze, więc nie powinno być

problemu. Po tej stronie miasta nie było przecież systemowych rezerwacji.

Stanęłam w miejscu, bo coś mnie tknęło.

Zawróciłam i, minąwszy kilka przecznic, stanęłam przed sklepem starego rockmana.

Ostatecznie to jedyne miejsce, poza pizzerią, które znałam. Właściciel pomógł mi znaleźć

knajpę z jedzeniem, to pewnie nocleg też.

Otworzyłam drzwi do sklepu i weszłam do środka pewnym krokiem. Na sofie siedział

Bitels i kiwał się w rytm muzyki odtwarzanej przez sprzęt ustawiony naprzeciw niego. Na mój

widok podniósł się żwawo i – jak poprzednio – zmierzył mnie wzrokiem.

– W czym mogę pomóc? – zapytał zaskoczony.

– Szukam… – zaczęłam i nagle urwałam w pół słowa. Z głośnika usłyszałam kawałek,

który ostatnio przywitał mnie w tym przybytku.

– A tak! Szukam Highway to Hell! – Popatrzyłam na niego pewnie.

Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie, pokiwał kilka razy głową i w końcu krzyknął

w stronę drzwi za ladą.

Page 50: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

49

– No to chyba znalazłaś, mała! Mike, ktoś do ciebie!

Zostałam.

Chyba nie miałam na myśli takiej ciszy. W zasadzie to, co mnie teraz otaczało, nie miało

żadnego związku z ciszą, ale lepsza już taka muzyka niż nowe hity moich byłych znajomych.

Mam święty spokój i kilka starych dobrych kawałków.

❦ – Dobry wieczór państwu! Margaret Gray z telewizji NewsOne. W dzisiejszym odcinku

porozmawiamy o życiu bez systemu. Czy w naszych czasach można funkcjonować bez nieo-

cenionej pomocy komputerów, telefonów, tabletów i innych dobrodziejstw techniki? Znana jest

nam bowiem historia studentki Avali Breckson, która uciekła z domu, nie zabrawszy ze sobą

komputera. Różnie mówi się o tym zdarzeniu. Poproszę teraz naszych specjalistów o zabranie

głosu. Profesor Thommas Peterson z Uniwersytetu w Californii.

– Dziękuję bardzo za zaproszenie. Proszę państwa, rozumiem strach przed myślą,

że system jest nieudolny i nie chroni odpowiednio użytkowników. Proszę jednak o rozsądek i

wysłuchanie kilku faktów. Avala Breckson jest, jak na razie, jedynym niewyjaśnionym przy-

padkiem odejścia od systemu. Szukamy przyczyn jej zachowania, ale wielu z nas umknęło,

że ta dziewczyna miała najprawdopodobniej problemy psychiczne. Koleżanki mówiły o niej

jako o asocjalnej jednostce. Jej aktywność w systemie w czasie poprzedzającym ucieczkę była

bardzo niska.

– Może system nie potrafił sprostać wymaganiom Avali? o odpowiedź poproszę komi-

sarza Cricka z policji stanu Nowy Jork.

– Myślę, że to duże nadużycie mówić, że system nie potrafił jej pomóc. Wszystko zo-

stało zaprogramowane w taki sposób, by jednostka nie musiała martwić się o swoje bezpie-

czeństwo. Jeśli system wykrywa problem, zgłasza go odpowiednim instytucjom lub osobom.

W tym wypadku był to ojciec dziewczyny, który bezzwłocznie się z nią skontaktował. Przeglą-

dając jego rozkład zajęć, znaleźliśmy informacje, że na następny dzień umówił córkę na wizytę

u psychologa. System działał prawidłowo. To jednostka się nie dostosowała. Nie można było

nic zrobić. To nie jest ani wina systemu, ani osób które, miały udzielić jej pomocy.

– Dziękuję panom i mam nadzieję, że Avala wrócić bezpiecznie do domu, gdzie do-

świadczy należytej pomocy ze strony specjalistów i systemu. A teraz mam przyjemność przed-

stawić państwu kolejny, wybitny przebój zespołu RedGhost…

Page 51: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

50

Maciej Kaźmierczak

Maciej Kaźmierczak – rocznik '96. w Sieci debiutował w wieku piętnastu lat szortem

„Nienaturalnie spokojny”, na papierze już rok później, opowiadaniem „Bezsilność".

Jego teksty publikowane były: w QFancie, Lost&Found Mega*Zine, kwartalniku „Ca-

sper”, na Szortalu, Niedobrych Literkach oraz w antologiach: „Fantazje Zielonogórskie II”

(2012) i „Zombiefilia” (e-book, Wydaje.pl). „Nagranie" jest jego dwudziestą publikacją.

Pisze science fiction, szeroko rozumianą fantastykę religijną w konwencji historii alter-

natywnych oraz fantastykę socjologiczną. Poza tym tworzy również bizarro i grozę.

Aktualnie szuka wydawcy dla swojej powieści „Złośliwość rzeczy martwej”, pracuje

nad zbiorem opowiadań „Czarny plon”, który łączy wszystkie jego wypracowane style,

oraz nad drugą powieścią pt. „Rzeźnia”.

W sieci znany jest pod pseudonimem Haskeer.

Poza pisaniem zajmuje się również ilustrowaniem książek i tworzeniem okładek. Wię-

cej można się o nim dowiedzieć na jego fanpage’u autorskim na Facebooku.

Page 52: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

51

Nagranie

Maciej Kaźmierczak

Page 53: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

52

„Człowiek, który raz zaznał komfortu cywilizacji, choćby chciał o nim zapomnieć, nie potrafi

nigdy powstrzymać się od podświadomego choćby porównywania swego bieżącego losu

z okresem, który był w jego życiu najprzyjemniejszy.”

– Janusz A. Zajdel, „Cała prawda o planecie Ksi”

1.

Żaden z nich nie zauważył zmiany sztucznej grawitacji na naturalną. Wiele razy odbywali

podróże międzyplanetarne, jednak nie potrafili jeszcze wychwycić tego istotnego momentu.

System działał naprawdę bezbłędnie.

Było ich czterech. Siedzieli na czarnych, twardych fotelach w małej kwadratowej sali

o srebrnych ścianach. Przypięto ich grubymi pasami, które zdawały się być jedynie dekoracją,

przyzwyczajeniem. W rzeczywistości nie spełniały żadnej istotnej roli podczas lądowania, a

tym bardziej w czasie samego lotu. Już od kilkunastu lat sprawnie pozbyto się jakichkolwiek

wewnętrznych turbulencji.

Marcin Rokossowsky siedział w środkowym fotelu, po obu stronach mając barczystych

braci Strasserów, a nieco dalej – chudego, szerokiego z biodrach Andrzeja Żdanowa. Każdy

z nich wpatrywał się w przeciwległy monitor wyświetlający obraz z kamery na dziobie statku.

W polu widzenia znajdowało się ogromne – zabudowane wysokimi na setki pięter miesz-

kaniowcami i biurowcami – miasto, na wschodzie którego widniał szeroki na kilometr Ul-3

mający kształt półokręgu.

Miasto było wymarłe. Tak samo jak dwadzieścia innych, wzniesionych na całej planecie

Rattar-8. Wszystkie otaczające je Ule również zostały już oczyszczone z robotników, którzy

udali się na kolejną, niemal w pełni uzdatnioną do życia planetę, gdzie wznosili następne me-

tropolie. Tylko nieliczni powrócili na Terrę, ale mimo to Korporacja White’a cały czas potrze-

bowała ziemskich „najemników” oraz osób uzyskujących najniższy stopień w społecznym ran-

kingu „Przydatności dla planety” na już zamieszkałych Rattarach. Przy każdym przesiedleniu

kolonii, wyroki kończyło około trzydzieści procent pracowników, których należało jak najprę-

dzej zastąpić.

Frachtowiec przewożący robotników przeznaczonych do zdemontowania Ula-3, ciężki

sprzęt oraz czterech protektorów, zmierzał w sam środek znajdującego się tuż za Ulem Gniazda

Królowej, czyli centrum dowodzenia nad trzecim sektorem budowy, a od dziś – centrum de-

konstrukcji Ula.

Ścienny ekran wyłączył się samoczynnie, gdy tylko obraz zwęził się do tego stopnia, iż

obserwować można było jedynie kilka pomniejszych mieszkaniowców na peryferiach miasta,

fragment Ula oraz większą część Gniazda, po środku którego znajdowało się szare, płaskie

lądowisko.

Frachtowiec hamował już od kilkunastu minut, ale tego znów żaden z nich nie wyczuł.

Dopiero, gdy załączono cztery dziobowe silniki, cały statek zadrżał nieznacznie, aczkolwiek

Page 54: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

53

wyczuwalnie, i wypełnił się miarowym buczeniem, pasażerowie zorientowali się, że podchodzą

już do bezpośredniego lądowania.

Wszystko ustąpiło po niespełna pięciu minutach. Wtedy, nad niemal niewidoczną na tle

ściany śluzą, zapaliła się czerwona dioda, która po chwili zaczęła pulsować na zielono. Potem

pomieszczenie zalało jasne światło, wdzierające się przez powoli otwierający się właz. W progu

pojawił się niski, ubrany w granatowy uniform mężczyzna. Wszedł do środka i odpiął pasy

każdemu z czterech naczelnych. Kiedy wszyscy wstali i wyszli na zewnątrz, pracownik obsługi

zaprowadził ich do pomieszczenia, gdzie zostali prześwietleni i ubrani w identyczne mundury

z oznakami rattarskich protektorów na piersiach. Trzy godziny później zaczęli pracę.

2.

Ule to ogromne budowle podzielone na pięćdziesiąt kondygnacji, z pustymi pierwszymi

dwoma piętrami, gdzie stały masywne, żelbetonowe słupy nośne, podtrzymujące całą konstruk-

cję.

Marcinowi Rokossowsky’emu został przydzielony czwarty, północny dystrykt, oraz – jak

trzem pozostałym naczelnym – setka dobrze wyszkolonych robotników i dziesięć niszczarek,

pięć tłoczni, trzy dźwigi i cała masa ręcznego sprzętu.

On sam miał nic nie robić, poza siedzeniem w gabinecie dawnego dyrektora dwudzie-

stego sektora, odbieraniem cogodzinnych meldunków oraz gapieniem się w obraz z kamer,

na bieżąco monitorujących miejsca, gdzie wrzała praca.

Raz, około dwudziestej drugiej (tutaj doba trwała trzydzieści godzin), gdy skończyła się

półgodzinna przerwa, wybrał się na obchód. Od przybycia na miejsce setka dobrze zaopatrzo-

nych robotników zdołała zdemontować sto metrów prawie dwóch pięter – jedno nadal posia-

dało ściany nośne i boczne, stalowe płaty – oraz sprasować połowę odzyskanego materiału,

który od razu został wysłany do małego, bezzałogowego transportera, mającego jeszcze tego

samego dnia odlecieć na Rattar-10, gdzie od dziesięciu miesięcy powstawały nowe Ule.

Gdy wrócił, cały zlany był potem. Słońce grzało, mimo, iż już za dwie godziny miało się

schować za widnokręgiem. Szukając czegoś, czym mógłby otrzeć zroszoną twarz – nie wziął

ze sobą żadnego ręcznika, na poprzedniej planecie, gdzie nadzorował pracę, średnia temperatur

w południe, latem, wynosiła siedemnaście stopni – znalazł coś, czego absolutnie nie powinno

w ogóle być w tym miejscu. Mała, kwadratowa kostka pamięciowa, leżąca na dnie jednej z szu-

flad biurka, pośród kilku starych długopisów i dwóch chustek do nosa. Na nie już Marcin nie

zwrócił najmniejszej uwagi, z namaszczeniem wyjmując płytkę zapisu. Miernik wskazywał

na niemal całkowite zajęcie pamięci, dokładnie dziewięćdziesiąt trzy procent. To w całości wy-

starczyłoby do zapisania pełnego raportu dziesięcioletniego życia robotnika na Rattarze. Do

tego właśnie przeznaczano takie przenośne dyski, aczkolwiek poprzednia ekipa sprzątająca,

mająca za zadanie wychwycenie jakichkolwiek źródeł mówiących o życiu robotników, po-

winna zabrać i zniszczyć je wszystkie. W niepowołanych rękach takie informacje mogłyby za-

szkodzić całej istocie działalności Korporacji White’a. Nawet Marcin, protektor piastujący

jedno z wyższych stanowisk w hierarchii firmy, nie wiedział, jak przebiegało życie zesłanych

na robotniczy Rattar. Pan White chciał pracować dyskretnie i cicho, co może wydawać się dość

niezwykłym, ale przede wszystkim po swojemu. Był w końcu przedsiębiorcą prywatnym,

w którego działalność największe mocarstwa Terry ingerowały tylko nieznacznie. Można go

porównać do właściciela dzielnicy czy osiedla, który jednak nie zarządza fragmentem ziemi, a

całą planetą.

Page 55: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

54

Marcin nie wiedział, co ma zrobić ze znaleziskiem. Kamery w pomieszczeniu zostały już

dawno zdemontowane, tak samo wszelkie czujniki i sensory ruchowe. Wszystko wywieziono

na Rattar-10. Nikt nie widział jego ruchów. Mógł tu robić cokolwiek, również…

Zadrżał na samą myśl o możliwości włączenia nagrania.

Zastanawiał się, jak to się stało, że zostało przeoczone. Może pierwsi czyściciele spraw-

dzali jedynie specjalne miejsca, przeznaczone dla kostek zapisu, pomijając resztę skrytek w biu-

rze? Może komuś już nie chciało się tutaj zaglądać?

W sumie nie za bardzo się tym przejmował. Znalezisko zafascynowało go i, opanowując

drżenie rąk, uspakajając szybkie bicie serca, bez zastanowienia nad ewentualnymi konsekwen-

cjami, włączył komputer. Pamięć została wyczyszczona. To akurat musiało być wykonane bez-

błędnie – dyski twarde wszystkich urządzeń kolonii były połączone z głównym dyskiem

w Gnieździe, gdzie kontrolowano każdy plik, każdy folder, każdą wiadomość i przechodzący

przez system sygnał z zewnątrz. Wystarczył jeden ruch w Centrum, aby wszystko usunąć.

Włożył kostkę do gniazdka znajdującego się przy wbudowanym w blat monitorze. Urzą-

dzenie automatycznie zostało uruchomione. Wyświetliło ponad czterysta plików, każdy zawie-

rający kilkanaście lub kilkadziesiąt minut zapisu.

Otworzył pierwszy z nich, nie dostrzegłszy nawet, że za przezroczystą ścianą biura stoi

Andriej Żdanow i przypatruje się jego poczynaniom.

Oglądał.

3.

Ekran zrobił się czarny, po chwili zamigotały na nim zielone litery.

Rattar-8

Monika 95606874

24 paź. 14r.

Godz.: 19:46

Dzień: 1

Litery zniknęły, obraz zaśnieżył. Czerń rozmyła się i na ekranie powoli zaczęły pojawiać

się różnokolorowe plamy, które po kilku sekundach ułożyły się w ostry obraz. Kostka musiała

być nieco naruszona. Standardowo proces ładowania trwa nie więcej niż jedna joktosekunda.

Twarz młodej, chudej kobiety. A raczej jeszcze dziewczyny – nie mogła mieć więcej niż

jakieś dwadzieścia pięć lat. Europejskie rysy, czarne włosy i ciemne oczy o mocno rozszerzo-

nych źrenicach. Przestraszona, z obawą wbijała wzrok w obiektyw kamery.

Przez dłuższą chwilę jedynie patrzyła. Marcin nie był w stanie dostrzec, co znajdowało

się za nimi. Pomieszczenie zalewał utrudniający widoczność półcień. Albo światło w pokoju

zostało przygaszone, albo kostka pamięciowa uszkodzona do tego stopnia, iż obraz został znie-

kształcony.

W końcu kobieta się odezwała:

Page 56: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

55

– Kazali mi… mówić. – Miała ciepły, melodyjny głos. Przyjemną barwę zakłócała chrypa.

– Nie wiem… Nie wiem, co mam mówić.

Ponownie się rozejrzała. Po chwili opuściła głowę i spojrzała na połyskujący blat. Poru-

szyła ustami, chcąc mówić dalej, ale nie mogła wydobyć z siebie słów. Mięśnie jej twarzy

drgały nieznacznie, jakby dziewczyna próbowała sobie coś przypomnieć. Potem przez kilka

dłuższych chwil powstrzymywała napływające do oczu łzy.

– Powiedzieli, żebym opowiadała swoje… Matko, rozmawiam z… komputerem… –

na chwilę schowała twarz w dłoniach, na których, na wysokości kciuka, rysowały się grube

czerwone koła, odciśnięte przez twarde, szorstkie obręcze. Marcin nie mógł się pogodzić z my-

ślą, że to właśnie one je wywołały. – Zaatakowałam swojego męża. – Jeszcze raz spojrzała

gdzieś w bok. Teraz już łzy swobodnie spływały jej po policzkach. – Pokłóciliśmy się. Nie

mamy… Nie mieliśmy dzieci, on nigdy wcześniej mi nie mówił, że nie chce ich mieć. A ja zawsze

marzyłam o takim małym, słodkim dzidziusiu, który wyrósłby na dużego chłopca. Kochałabym

go, dbała o niego. Wychowywałabym na porządnego człowieka o, posłała do najlepszego li-

ceum, potem liczyła, że pójdzie na studia, zdobędzie wykształcenie i tytuł, ustawiający go

na resztę życia. Ale… Simon nie chciał. Powiedział mi o tym dopiero teraz. Pokłóciliśmy się.

Uderzył mnie, a ja wbiłam mu nóż w pierś. Umarł dwa dni później, w szpitalu. Modliłam się,

żeby przeżył. Nadal go kochałam, ale… przede wszystkim nie chciałam trafić do więzienia. Na-

wet… Nawet nie zdawałam sobie sprawy, że zamiast w nim, mogę znaleźć się tutaj, w… obozie

zagłady. – Zaszlochała głośno. – Nikt przecież nie mówił, że kobieta może być zesłana na Rattar.

Nikt! Nikt… Może… Może gdybym wiedziała, to…

Umilkła nagle i nie odzywała się przez chyba minutę, próbując powstrzymać łzy i targa-

jące jej ciałem drgawki.

Ekran zgasł.

Odtwarzacz wyłączył się, odsłaniając resztę plików.

Zdruzgotany Marcin włączył kolejny z nich.

Rattar-8

Monika 95606874

25 paź. 14r.

Godz.: 28:54

Dzień: 2

Tym razem wszystko włączyło się błyskawicznie. Na ekranie pojawiła się twarz tej samej

kobiety. Wyglądała gorzej niż na poprzednim nagraniu. Miała podkrążone oczy i zadrapania

na policzkach.

– Powiedzieli, że muszę codziennie nagrywać kilka minut. Zanim zacznę pracować. Potem

będę musiała się zwierzać co dwa dni. Podobno… tam po drugiej stronie nikogo nie ma. Nikt

nie będzie tego oglądał. To… to ma mi pomóc… zaaklimatyzować się. – Parsknęła ironicznie i

zrobiła dłuższą pauzę. – Ale ktoś przecież musi to weryfikować, sprawdzać, czy wywiązuję się

z danej obietnicy. – Krótka pauza. – Tutaj jest strasznie. Z transportera, którym przylecieliśmy

prosto z Ziemi, od razu wysłano mnie i kilkanaście innych osób do naszych nowych mieszkań.

Wszystko było już przygotowane: karty identyfikacyjne i te wszystkie czujniki w drzwiach zo-

stały już zaprogramowane zgodnie w moimi nowymi danymi. Mam na imię Monika – chociaż

Page 57: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

56

tyle z poprzedniego życia – a na nazwisko ciąg chyba dziesięciu cyfr, których jeszcze nie pamię-

tam. A powiedzieli, że muszę się ich nauczyć. I jeszcze kazali mi założyć na szyję dziwny znacz-

nik. Wygląda jak kawałek pofalowanego drucika, może tym też właśnie jest. Wtopił mi się do

połowy w szyję, ale prawie go nie czuję. Powoli się do niego przyzwyczajam. Mam go mieć

przez najbliższe dziesięć lat. – Po policzkach pociekły jej łzy. Starła ja wierzchem dłoni i mó-

wiła dalej. – na palcach obu dłoni muszę nosić dziwne pierścionki. Są nijakie. Kawałek metalu

z jakąś diodą w środku, mrugającą chyba co pół godziny. Jeszcze tego nie sprawdzałam. Po-

wiedzieli, że pracę zacznę za dwa dni. Na razie muszę się… przyzwyczaić do nowego miejsca.

Tak się nie da, mieszkając w klitce dwa na dwa metry, z przeszklonymi szybami, przez które

widać wąska uliczkę, nie – raczej korytarz – a za nią kolejne… boksy i mieszkających w nich

ludzi. Łazienkę mamy jedną na dziesięcioosobowy sektor. Dziś rano coś się zepsuło, zrobiła się

kolejka. Ktoś nie wytrzy…

Spojrzała w dół, pewnie na ekran komputera. Przez chwilę mu się przyglądała, po czym

kamera się wyłączyła.

Rattar-8

Monika 95606874

28 paź. 14r.

Godz.: 24:17

Dzień: 5

– Dziś… Dziś byłam pierwszy dzień w… pracy. – Widać, że ostatnie słowo z trudem prze-

szło jej przez gardło. Cały czas ścierała dygoczącymi dłońmi łzy, starała się zatrzymać drganie

lewej powieki i samoczynne napinanie się mięśnia policzka. – Zabrali mnie do jakiegoś dziw-

nego laboratorium, gdzie znalazłam się z kilkunastoma innymi kobietami, które przyleciały tutaj

razem ze mną. Potem… Potem, chyba po godzinie, zaprowadzili nas do rzędu małych, jakby

kartonowych budek telefonicznych. Kazano nam wejść do pojedynczych komór. Od środka wy-

glądały jak prysznice z matowymi szybami. Musiałam… w środku należało usiąść na krześle,

ale najpierw… Najpierw zdjąć dolną część ubrania. Zaraz, gdy tu przylecieliśmy, dali nam te

niebieskie spodnie, z szelkami zapinanymi się na ramionach, których gruba klapa sięga aż do

szyi. Strasznie trudno się to zakłada, a jeszcze gorzej zdejmuje. Dwukrotnie mnie musieli popę-

dzać. W końcu usiadłam na zimnym, metalowym siedzisku z dziwną wypustką nieco z przodu.

Zaraz potem coś mną targnęło, wygięłam się mocno do tyłu i już nie mogłam więcej się poru-

szyć. Wybrzuszenie na siedzisku nagle rozsunęło się i wyszła z niego, jak gąsienica, taka mała,

wąska rurka, która… która jakby zawarczała, rozejrzała się i… – Gwałtownie opuściła dłonie.

Widać było, że trzyma się za swoją naruszoną przez maszynę kobiecość. – Wpuścili mi tam…

– Zaszlochała. – Wpuścili zarodek. Zmodyfikowany genetycznie. Dziecko ma urosnąć w ciągu

pięciu miesięcy. Powiedzieli, że do czwartego będę pracować w… nie wiem, co mam robić. Coś

czyścić, zabezpieczać, wtedy nie miałam w ogóle głowy, żeby to zapamiętywać. A potem… po-

tem, gdy dziecko się urodzi… Potem wszczepią mi kolejne, potem jeszcze jedno, i jeszcze. Do

momentu, aż mnie wypuszczą. Ja… Zamknęła oczy, spod powiek ciekło jej coraz więcej łez –

Ja się boję. Ja chcę stąd wyjść, uciec stąd. Błagam! Wy… Wy skurwysyńskie psy. Co wy robi-

cie?! – Złapała oburącz za ekran monitora i zaczęła nim potrząsać. – Wypuście mnie stąd! Bła-

gam! Błagam, wypuście. Ja nie dam rady. Ja nie przeżyje… Skurwysyny, wypuścicie mnie! –

Swoje błaganie powtarzała przez chyba minutę.

Page 58: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

57

Nagle zza jej pleców dobiegł się jakiś łomot. Do pomieszczenia wdarło się światło. Ktoś

dopadł do kobiety, złapał ją za ramiona i wywlókł na zewnątrz. Kamera zaraz po tym sama się

wyłączyła.

Na kolejnym pliku znajdowało się nagranie z dnia siedemnastego. Dopiero. Marcin bał

się je włączyć. Przeszedł do następnego.

Rattar-8

Monika 95606874

10 lis. 14r.

Godz.: 26:12

Dzień: 18

– Cały czas na nas krzyczą. Mówią, że nie zabijają nas tylko dlatego, że nosimy w naszych

śmierdzących ciałach kolejnych robotników, którzy będą budować nowy, wspaniały świat, gdzie

panami będą właśnie oni. Naczelni, uważający się za bogów, władców wszystkiego, co nas ota-

cza. Dla nich się męczymy, dla nich pracujemy, rodzimy dzieci i umieramy. Tak powiedzieli. Nie

wiem, co mam o tym wszystkim myśleć. Chciałabym umrzeć, ale mam nadzieję, że jakoś to

przeżyje. Może mi się uda.

Zapatrzyła się gdzieś ponad obiektywem kamery.

Siedząc ze splecionymi na piersiach ramionami, nie odzywała się do momentu, aż skoń-

czył się minimalny czas nagrywania, a czujnik głosu nie wykrył żadnego dźwięku i samoczyn-

nie wyłączył kamerę.

❦ Marcin siedział w wygniecionym fotelu jak sparaliżowany. Nie wiedział, co ma o tym

wszystkim myśleć. Przecież to, co widział do tej pory było sprzeczne ze słowami kobiety. Wiele

razy obserwował przecież transport robotników, nigdy jednak nie mieli oni na rękach czy szy-

jach żadnych obręczy. Co więcej, nigdy nie widział wśród nich jakiejkolwiek kobiety. Tylko

mężczyźni, kryminaliści, którzy zasłużyli sobie na taki los.

A kobiety? Je przecież resocjalizowano w więzieniach, co prawda są to ośrodki za-

mknięte, ale nie obozy pracy. To jest przecież niemoralne! – krzyczał w duchu.

Z trudem przemógł strach i pewnego rodzaju niechęć, aby włączyć kolejny, tym razem

przypadkowo wybrany film.

Rattar-8

Monika 95606874

29 gru. 14r.

Godz.: 27:02

Dzień: 67

Page 59: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

58

Twarz miała wychudzoną. Widoczne były wystające kości policzkowe, a oczy zapadły

się w oczodołach. Włosy wyglądały na wypłowiałe, ale mógł to być jedynie efekt inaczej pa-

dającego światła.

Opuchnięty nos wyglądał na złamany.

– Mówili, że dziecko będzie bardzo szybko rosło. Nie sądziłam, że aż tak. – Miała spo-

kojny, nieco zachrypnięty głos. Jej twarz nie zdradzała niemal żadnych emocji. Wyglądała

na opanowaną, jakby pogodziła się już z tym, co ją spotkało. – To dopiero dwa miesiące, a

brzuch rośnie mi z każdym dniem. Dzisiaj w nocy po raz pierwszy kopnęło tak mocno, że obu-

dziłam się z krzykiem. Od razu przybiegli Czarni i zabrali mnie do laboratorium. To już chyba

szósty raz w tym tygodniu. Uśpili, a gdy się obudziłam, czułam dziwne kłucie w brzuchu. Na jego

spodzie znalazłam dziwne wypukłości. Wyjaśnili mi, że to wszczepy. Dziecko już niedługo po

poczęciu musi się uczyć, poznawać świat. Tak powiedzieli. Ale ja wiem. Wiem, że to są zwykłe

smycze, te same, które nam wsadziliście do mózgów i gardeł. Parszywce! – na ekran poleciło

kilka kropelek śliny. Nagle Monika krzyknęła. Głośno, przeciągle i boleśnie. Trzymana

na piersi dłoń zajarzyła się na czerwono. Po chwili drgawek kobieta bezwładnie zwaliła się

na bok jak odłączony od Sieci Tankred.

Kamera nie wyłączała się aż do momentu, gdy upłynął podstawowy czas nagrywania.

Dziewczyna leżała.

Nikt nie przyszedł.

❦ Marcin włączał kolejne filmy i przewijał je na chybił trafił, podświadomie szukając cze-

goś, co ostatecznie mogłoby go przekonać, jakie zło popełniają jego przełożeni. Chciał też wy-

łapać coś, co wywołałoby potrzebę natychmiastowego odłączenia kostki pamięciowej, schowa-

nia jej, a najlepiej unicestwienia. Wyobrażał sobie, że najlepiej by zrobił, gdyby wrzucił ją do

tłoczni, gdzie nie miałaby szans ostać się w całości, nawet mimo trwałego materiały, z jakiego

ją wykonano.

Po kilku minutach zatrzymał się na nagraniu, które wstrząsnęło nim bardziej, niż by tego

chciał.

Rattar-8

Monika 95606874

18 kwi. 17r.

Godz.: 11:34

Dzień: 912

Jej twarz wyrażała obojętność. Cierpienie i fizyczny upadek można było dostrzec

na pierwszy rzut oka. Teraz już także psychika kobiety zdawała się być wyjałowiona.

Poddała się. Ciekawe tylko, od jakiego już czasu.

– Dziś wszczepili mi kolejny zarodek. To już chyba szósty, nie pamiętam. Zaraz potem

wysłali mnie na pierwsze piętro, gdzie całą grupą miałyśmy przygotować ziemię pod nową

plantacje. I tak, jak wczoraj w drugim sektorze, Lena znów zasłabła. Była w trzecim miesiącu

ciąży. Wcześniej nikt nawet się nie pytał, która to już z kolei. Zanim umarła, powiedziała mi,

Page 60: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

59

że dziesiąta. Do wyjścia… – Uśmiechnęła się krzywo. – Do wyjścia pozostały jej jeszcze tylko

dwa miesiące – do urodzin ostatniego dziecka. Tak ustalili na górze. Nie zdążyła.

Pociągnęła głośno nosem, jakby ta płakała, jednak na jej twarzy Marek nie dostrzegł ani

jednej łzy. Podrapała się po mocno wypukłej kości policzkowej i opowiadała dalej.

– Jestem pewna, że ja nie wytrzymam dłużej niż ona. Już teraz jestem całkowicie wycień-

czona, a co dopiero przy dziesiątej ciąży. Ale chyba i tak nie mam się o co martwić, bo czy

wytrzymam, czy nie, to skończę podobnie. – Zrobiła dłuższą pauzę, jakby się zastanawiała, czy

na pewno dobrze robi, chcąc mówić dalej. W końcu się przełamała i kontynuowała. – Na par-

terze byłyśmy jakieś cztery godziny. Może pięć, nie więcej. O incydencie z Leną każda starała

się już nie myśleć. Zabrali jej ciało i wszystko poszło w niepamięć, skończyło się. Wracałyśmy

inną drogą, podobno dwunasty dźwig szwankował. Naczelny nie chciał się narażać, a samych

nie mógł nas puścić. Poszłyśmy w miejsce, z którego rozciągał się widok na aktualny plac bu-

dowy wieżowca S56-B, czy jakoś tak. Niezbyt dobrze widziałam napis na stojącym przed nim

kontenerze, za to doskonale widoczni byli pracujący przy zewnętrznej ścianie mężczyźni. Pierw-

szy raz od chyba roku widziałam inną płeć. Nie mogłam oderwać od nich wzroku. Bardzo po-

trzebowałam bliskości mężczyzny, czułości i bezpieczeństwa, co tak brutalnie mi odebrano. Ale

nie to jest najgorsze. Patrzyłam w dół, a gdy dźwig uniósł nas na wysokość dziesiątego piętra,

bo teraz miałyśmy wysiąść na dwudziestym trzecim, zobaczyłam wnętrze wysokiego kontenera,

stojącego tuż przy żurawiu. W środku leżały ciała. Pełno ciał. Dziesiątki, jeżeli nie setki. Na sa-

mym wierzchu dostrzegłam Lenę z rozciętym brzuchem. Pewnie nie chcieli stracić dobrze już

rozwiniętego zarodka i podczepili go do syntetycznej matki. Obok leżały truchła zakrwawionych

mężczyzn, a pośród nich Margaret. Ona… – Zawahała się, rozmyślając nad czymś przez kilka

sekund. Chyba nie była pewna, albo nie wierzyła w to, co po chwili powiedziała. – Wczoraj

skończył jej się wyrok. Miała wrócić do domu. Do męża i dwójki dzieci. Trzecie, najmłodsze,

udusiła. Mówiła, że przypadkiem. Stwierdzono, że jest winna morderstwa z premedytacją i w re-

zultacie trafiła tutaj. Wczoraj prom międzyplanetarny miał ją zabrać do stacji, a potem na Rat-

tar-2, czyli po prostu na Eddycede. Jestem pewna, że nikt stąd nie wraca. Wszyscy skończą tak

samo, jak ona. Ja też…

4.

Marcin stał na kładce wysuniętej z rozebranego już niemal do połowy szóstego piętra.

Dzień się kończył, robotnicy pół godziny temu wrócili na prom, gdzie mieli przespać się

siedem godzin, zjeść coś, umyć się a potem wznowić pracę, której pozostało na jeszcze jakieś

pięć dni. Nie dało się tego dokładnie obliczyć, ale zawsze trwało to nie więcej niż półtora ty-

godnia.

Tuż pod nim znajdował się kontener. Najprawdopodobniej ten, o którym mówiła kobieta

z nagrań. Nie było pewności, jednak Marcin starał się dokładnie poszukać opisanego miejsca.

Widoczny był również wspomniany wieżowiec, z tym że nie S56–B tylko 556–B. Tak, z tego

miejsca można pomylić literę S z cyfrą 5.

Odnalazł duży, metalowy pojemnik, w którym miały znajdować się ciała zmarłych? Za-

mordowanych? Poszkodowanych w nieszczęśliwych wypadkach? Tego nie wiadomo. Przecież

ta dziewczyna, mająca odlecieć… Nagle mogło jej się coś stać, bynajmniej nie z winy naczel-

nych czy kogokolwiek ze zwierzchników tej części Rattara-8.

Marcin coraz mniej w to wierzył..

Page 61: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

60

Kontener w rzeczywistości był ogromną tłocznią, służącą do modelowania stali, która

miała być później użyta jako bale nośne całej konstrukcji. Po wybudowaniu Ula musiała naj-

wyraźniej zostać zaadoptowana do czegoś innego.

W środku nie znalazł ani kropli krwi. Cały lej, po którym zsuwały się ciężary prasujące,

został dokładnie wyczyszczony. Tak samo platforma zamykająca jej spód. Jedynie kilka litrów

deszczówki. Poza tym nic.

Marcin włączył tłocznię kilkanaście minut temu i patrzył, jak ta pracuje. Mała kostka

zapisowa nie sprawiła jej najmniejszego problemu. Zniszczyła ją w taki sposób, iż dowodem

na jego istnienie była tylko plama, niby po rozlanej i wyschniętej farbie. Woda znajdująca się

w pojemniku, od razu po zassaniu się pod okrągłą platformę, podmyła ją i rozproszyła na setki

malutkich paprochów, niemal zacierając po niej wszelki ślad.

Jak bardzo Marcin się mylił sądząc, że w ten sposób zakończyła się jego przygoda ze

znaleziskiem.

5. Sześć dni później

Pracę zakończono równo po tygodniu.

Cały Ul został rozebrany niemal w równym czasie. Wszystkie elementy załadowano już

na prom skierowany na Rattar-10, do innej ekipy, mającej je przetworzyć i wykorzystać do

budowy kolejnej kolonii robotniczej.

Naczelni wraz z resztą grupy demontującej, musieli uzbroić się w cierpliwość, gdyż

frachtowiec, który miał ich zabrać do orbitującej wokół Rattara-8 stacji przeładunkowej, znaj-

dował się aktualnie na jednym z księżyców planety, toteż zmuszeni byli poczekać cztery go-

dziny aż wróci, zostanie zatankowany i dopiero po nich przyleci.

Marcin bił się z myślami, próbując je jakoś pozbierać, uporządkować. Nie wiedział, co

ma sądzić o Korporacji White’a, postawionej właśnie w nowym świetle. Oczywiście miał

na uwadze nie tylko ostatnie przeżycia, ale również ogół pozytywnych doświadczeń z nią zwią-

zanych. Aczkolwiek większość refleksji stanowiła już teraz obraz negatywny, posądzając firmę

o pastwienie się nad ludźmi, ich haniebne wykorzystywanie, wręcz niewolnictwo. Żeby tylko.

Do tego mogły dojść również zabójstwa, znęcanie się ze skutkiem śmiertelnym.

Jedyne, co pozostawało Marcinowi, to natychmiastowe wycofanie się z tego całego ba-

gna. Nie miało sensu donoszenie o tym komukolwiek. Wszyscy na „górze” musieli wiedzieć.

A jeżeli nawet ich też to w jakiś sposób poruszało, to zapewne i tak nie mogli nic zrobić. W

końcu cała ludzkość potrzebowała korporacji. Gdyby nie ona, nie wiadomo, kiedy można by

było poradzić sobie z przeludnieniem na Terrze. Na pewno o wiele później, niż to w rzeczywi-

stości nastąpiło.

Gdy kryzys miał się przerodzić w kolektywne ludobójstwo, jedynie pan White potrafił

podjąć natychmiastowe kroki. Ale najwidoczniej jego poczynania nie różniły się zbytnio od

tego, co planowali inni.

❦ Frachtowiec zjawił się pół godziny później, niż zapowiadano, jednak nikt nie wyrażał

na głos swego niezadowolenia. Wszyscy ze spokojem weszli na pokład i rozeszli się do kajut

odprowadzani przez wysokich, ubranych na granatowo stewardów.

Page 62: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

61

Marcina i innych naczelnych skierowano do pokoi położonych znacznie wyżej, tuż pod

pomieszczeniami dla kapitanów.

Podróż trwa dość długo, ale większość czasu pasażerowie spędzają we śnie. W ten sposób

pozostawiano im jedynie kilka dni na przygotowanie się do spotkania z Terrą.

❦ Komunikat o dotarciu do celu wygłoszono godzinę przed dokowaniem na platformie or-

bitalnej Terry, gdzie kto mieli przejść kontrole sanitarne. Na innych planetach istniało wiele

wirusów, które w połączeniu z ziemskimi mutowały, stwarzając zagrożenie dla ludzi. Dlatego

zanim ktokolwiek znalazł się na stałym gruncie, musiał przejść szereg często skomplikowanych

badań i odkażeń, dekontaminacji. Czasem zdarzało się, że należało jeszcze odbyć kilkudniową

kwarantannę.

Tym razem Marcinowi udało się szybko załatwić sprawę. Musiał się tylko rozebrać do

naga i przez piętnaście minut stać w deszczu zielonkawej wody. W końcu go wypuścili. Ale

zamiast zaprowadzić go wyjścia, do bloku z poczekalnią, strażnik wiódł go korytarzami i scho-

dami w górę platformy, co go nieco zdziwiło. Ochroniarz nic nie mówił, nie odpowiadał na py-

tania. A gdy weszli do małego, kwadratowego pomieszczenia bez kamer, obezwładnił go, do-

żylnie podał środek nasenny i wywlókł gdzieś znajdującymi się w końcu pomieszczenia

drzwiami.

❦ Obudził się z okropnym bólem głowy, dziwnym pulsowaniem w skroniach i nadgarst-

kach, oraz z dreszczami biegającymi po karku i długości całego kręgosłupa. Kość ogonowa

bolała go, jakby została złamana w kilku miejscach. Dawało się to odczuć tym bardziej, że Mar-

cin siedział na czymś twardym, co dodatkowo jeszcze wbijało mu się nieprzyjemnie w pośladki.

Najpierw nie widział nic. Ciemność, nieprzenikniony mrok i okropne mrowienie w koń-

czynach. Potem w oddali zaczęły pojawiać się malutkie punkty światła, z każdą chwilą przy-

bliżające się i zalewające całe pole widzenia.

W tle zajaśniały kanciaste linie. Kwadraty, prostokąty, a pod jednym z nich trzy owalne

kształty, poruszające się niemrawo i drgające jak obraz na hologramie, nagle tracącym zasięg.

Zamrugał kilkakrotnie i powoli świat nabierał ostrości. Dało się słyszeć jakieś dźwięki,

jakby słowa.

– Marek?!

– Tato, tatusiu!

– Marek, obudź się, do cholery! Marek!

Szerzej rozwarł powieki, rozglądając się dookoła.

Pod ścianą małego podłużnego pomieszczenia z szeroką śluzą po środku, siedziały trzy

osoby: jedna wysoka, dość tęga, dwie pozostałe małe i smukłe. Machały do niego, wołały.

Rozpoznał w nich swoją żoną i dwójkę dzieci – chłopczyka i dziewczynkę – gdy do po-

mieszczenia weszło nagle trzech uzbrojonych strażników. Zapewne czekali, aż się obudzę, my-

ślał Marcin. Tylko po co?

Odpięli ich od siedzisk i brutalnie wywlekli przez śluzę, do znacznie większej poczekalni,

wypełnionej ludźmi siedzącymi na stołkach z polami grawitacyjnymi. Wśród nich mignęła mu

twarz Andrieja Żdanowa.

Page 63: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

62

Następnie zaprowadzili wyrywającego się Marcina, jego żonę i płaczące dzieci w róg

pomieszczenia, gdzie znajdowały się kwadratowe drzwi, od których wiało przeraźliwym chło-

dem.

Śluza otworzyła się, ukazując przejście do frachtowca – do ogromnej sali, zdolnej pomie-

ścić nawet dziesięć tysięcy osób. Tuż nad wejściem widniał rząd czerwonych i zielonych liter.

W pierwszej chwili Marcin nie mógł dostrzec, w jakie wyrazy się one układają, w końcu jednak

udało mu się odczytać dwa największe, na samej górze.

– Kurs: Rattar-9. – Spojrzał na żonę. Głos uwiązł mu w gardle. Zdołał jedynie poruszyć

ustami, niemo wypowiadając słowo: – Wybacz…

Page 64: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

63

Adam Podlewski

Rocznik 1983. Apokalipsy wieszczu pomniejszy, historyk, kontrrewolucjonista, dalto-

nista. Miłośnik stref polarnych, wędrówek pieszych oraz rowerowych. Przygotowany na atak

żywych trupów oraz powszechny sprzeciw obywatelski. Zwolennik secesji Mazowsza i resty-

tucji Księstwa Mazowieckiego.

Page 65: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

64

Ministerstwo ds. Apokalipsy

Adam Podlewski

Page 66: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

65

Ministerstwo do spraw Apokalipsy, rzecz jasna, nie było ministerstwem. Funkcjonowa-

liśmy jako bardzo mały departament, z Panem Jankiem, jako sekretarzem stanu. Dlaczego? To

dłuższa historia, musicie posłuchać jej od początku.

Możecie powątpiewać, że nasza placówka w ogóle istniała. Przyznaję, że agenda rzą-

dowa, poświęcona wyłącznie szukaniu globalnych zagrożeń dla cywilizacji i życia na planecie

Ziemi, nie jest typowym urzędem i nie każde państwo może się nim pochwalić. Ale Polska

mogła, i to już w dwutysięcznym ósmym. W mediach nie mówiono o nas niemal wcale; Rząd

Najjaśniejszej Rzeczypospolitej budował drogi, szkoły i stadiony, tak, by ludziom żyło się le-

piej (wedle maksymalistycznych założeń: wszystkim; wedle minimalistycznych: tym zasłużo-

nym). Nikt nie doceniał bohaterów, szukających zwiastunów końca świata.

Zresztą nasza praca była nudna dla profanów. Jedynie ludzie związani z Ministerstwem

(nigdy nie używaliśmy słowa „departament”) doceniali żywą sztukę, tworzoną przez moich

kolegów. Wyobraźcie sobie: nie tylko zagrożenia terrorystyczne (mimo, że nimi też się zajmo-

waliśmy), nie tylko groźby katastrof żywiołowych (choć procedury stanu wyjątkowego leżały

w naszych zainteresowaniach). Zajmowało nas wszystko, co groźne. Pracowałem w Referacie

A, tym najwspanialszym, gdyż skupionym na tak zwanych „zdarzeniach globalnych”, czyli

apokaliptycznych efektach domina, powszechnych panikach, krachach finansowych, epide-

miami i – choć tego nigdzie nie zapisano – wypadkiem ostatecznym, gdyby za naszej kadencji

Bóg postanowił zwinąć ziemski interes.

W teorii równie ciekawe zadania stały przed Referatem E, przygotowującym nas na in-

wazję kosmitów, ale oni nie robili nic konkretnego. Całe dnie grali po sieci w Xcom i monito-

rowali internetowe listy Reptilian w rządach supermocarstw.

Pan Janek, czyli wiceminister Kowalski, był zwierzchnikiem całego urzędu, ale rezydo-

wał u nas, na Tytanowej 16. Kierował Ministerstwem niemal od początku, to jest: od niesławnej

sprawy wiceministra Iksińskiego, który po roku urzędowania uciekł z tego „dzikiego kraju” do

Ameryki. Jan Kowalski był jego zastępcą, faktycznym kierownikiem placówki, a ponieważ ża-

den partyjny nominat nie kwapił się na miejsce niespodziewanego emigranta, awansowano na-

szego fachowca.

Szef nienawidził Rządu, Premiera i Partii, tak silnie, jak tylko może człowiek obdaro-

wany przez wroga. Za poprzedniej epoki był drobnym urzędniczyną, a kiedy do władzy dorwała

się (wedle jego słów) antypolska i niszczycielska klika, awansowała swojego zaprzysiężonego

wroga na ministerialne stanowisko. Pan Janek nie miał wyboru i nienawidził chlebodawców

całą duszą.

Nasz wice, Pan Daniel, był trochę spokojniejszy, ale to nic dziwnego. Jeśli ktoś latami

gromadzi materiały wybuchowe do wysadzenia Sejmu, a przy tym śpi na swoich skarbach,

musi mieć nerwy ze stali. I Pan Daniel ze stoickim spokojem przyjął wiadomość, że zamiast do

więzienia, trafi do Ministerstwa. Klasa człowiek; taki co potrafi i ładny raport napisać, i wycią-

gnąć azotan amonu z nawozu saletrowego. Był dla wszystkich zawsze bardzo miły, co przy-

chodziło mu z trudem, gdyż mnie nienawidził.

W ogóle nasz personel to była świetna załoga (może prócz nerdów z Referatu E). Skła-

daliśmy się z trzech głównych grup: urzędników szukających spisków, niedoszłych terrorystów

oraz prawdziwych świrów.

Pierwsze plemię zarządzało urzędem, pozostałe pracowały. Specjalni prawnicy MSW

wyszukiwali nam w więzieniach, aresztach oraz podczas obserwacji śledczych obiecujących

Page 67: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

66

kandydatów, my ich urabialiśmy i uzyskiwaliśmy zdrowe zaplecze intelektualne. A może dla-

tego nie było o nas głośno w mediach, bo około połowa personelu mogła się poszczycić otwar-

tym postępowaniem, lub nawet wyrokiem na zawiasach. Prawdziwych talentów nie było wiele,

znaczną część kandydatów stanowili dyletanci, po prostu sceptyczni wobec Władzy, którzy po

kilku miesiącach aresztu wydobywczego zmyślali ciekawe historie. Ale chłopcy i dziewczęta

wyrabiali się szybko. Wypatrywanie Trąb Apokalipsy to poważna praca.

Istotna część mojej historii zaczęła się jeszcze w dwutysięcznym trzynastym. Morale

w Ministerstwie było niskie, wszak dwudziesty pierwszy grudnia roku poprzedniego okazał się

niewypałem, i prócz operetkowej próby napadu na warszawskie filtry wiślane, nie zdarzyło się

nic godnego uwagi. Wciąż wymyślaliśmy plany zniszczenia cywilizacji, obalenia rządu

oraz wypuszczenia śmiertelnych wirusów, ale jakoś bez serca, ni przekonania. Minister Spraw

Wewnętrznych odwiedzał nas raz w miesiącu, chwalił, a jego asystent odbierał raporty. Gdyby

MON nie udostępnił nam dokumentacji z Klewek, zdechlibyśmy z nudów.

Nawet nasze teorie spiskowe stawały się miałkie. Ich autorzy tracili nadzieję i siły. Po-

szukiwacze spisków to ludzie szczęśliwi, na pewno: szczęśliwsi ode mnie. Te pogrobowe dzieci

Oświecenia, ostatni Mohikanie racjonalizmu, gotowi widzieć sens i logikę w dziejach, swoją

pracą głosili wielką pochwałę człowieka, owej Korony Stworzenia, która jest tak potężną,

że władna spierdolić coś na poważnie. To prawdziwi ludzie Wiary. Bo nawet pobożni chrześci-

janie, choć modlą się zupełnie szczerze i uważają, że ufają Opatrzności, oglądając dziennik

telewizyjny jakże często wznoszą oczu ku niebu, mrucząc: „Panie... serio!?” A spiskowcy, lu-

dzie żelaznego ducha, nie wątpili. No, może właśnie zaczęli powątpiewać jakoś na jesieni dwa

tysiące trzynastego.

Był zwykły, słoneczny dzień przedłużonego lata, gdy przyszedłem do pracy wcześniej

niż zwykle, to znaczy: na czas. Ujrzałem wtedy przy dyrektorskim biurku, zupełnie załamanego

Pana Janka. Trwał w wyrażającej beznadzieję pozie, oparty łokciami o blat, a jego dostojna

aura odpowiedzialnego wodza wyszła na kawę. Nie miałem pojęcia, co zrobić. Był to wspaniały

człowiek (może dlatego go nie lubiłem), który zawsze okazywał mi serdeczność, choć pewnie

denerwowałem go tak samo, jak Pana Daniela. Ale tego ranka się nie wyspałem; przyszedłem

do pracy wcześniej, zły na siebie, że nie naruszyłem jeszcze żadnego punktu procedury. I po-

czułem falę wstydliwego współczucia wobec przełożonego.

– Wszystko porządku, panie ministrze? – zapytałem wbrew sobie.

– L I K W I D U J Ą nas – odparł Pan Janek, głosem tak ponurym, że nawet dodatkowe

spacje nie są w stanie go opisać.

Gdy do biura przyszedł Pan Daniel, Kasia, Pani Bożenka, Mariusz z Referatu B, nie-

cierpliwy buc z Referatu E i asystent, którego imię wyleciało mi z głowy, Minister i ja byliśmy

już po śniadaniu, złożonym ze szklaneczki szkockiej. Zasugerowałem, aby szef ogłosił dzień

wolny, ale on tylko posadził zaufany personel wkoło biurka i zaczął, wciąż ponurym (choć już

z lekka bełkotliwym, przez co dającym nadzieję), głosem tłumaczyć sytuację.

Urząd zwijano z braku miejsca. Jakoś tak się złożyło, że budynek na Tytanowej 16

sprzedano jeszcze w dwutysięcznym jedenastym, ale Panu Premierowi było głupio nas o tym

poinformować. I dlatego wymyślił kolejną reformę administracyjną, wyłączając nas z obiegu.

Dla szefostwa i znacznej części personelu nie był to dramat natury finansowej; w polskiej ad-

ministracji tak naprawdę nikt nie wylatuje na bruk, tylko jest przenoszony gdzie indziej, ale

martwiliśmy się o naszych specjalistów. Wielu mogło wrócić do więzienia lub szpitala, o eks-

tradycję Mariusza z Referatu B wystąpiły nawet dwa państwa sojusznicze i Albania. A co naj-

gorsze, nasza misja miała zostać przerwana.

Page 68: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

67

– Niedoczekanie! – warknąłem w końcu. – Likwidują... mimo że jesteśmy władni do-

prowadzić do końca świata. Trzeba im pokazać! – Mariusz zmierzył mnie pełnym irytacji wzro-

kiem. – No nie, żeby od razu kończyć świat... – wyjaśniłem. – Prześlemy Panu Premierowi

nasze najlepsze hity, dziesięć najprostszych sposobów na Scenariusz Omega, ładnie oprawione

z odpowiednimi obrazkami...

– Paragraf czwarty, punkt osiemnasty rozporządzenia Prezesa Rady Ministrów z dnia

osiemnastego czerwca, dwa tysiące dziewiątego roku – automatycznie przypomniał anoni-

mowy asystent. – Ze względów bezpieczeństwa, wszystkie kopie projektów Departamentu zo-

stają zniszczone w ciągu siedemdziesięciu dwóch godzin od czasu okazania ich Prezesowi Rady

Ministrów, Ministrowi Spraw Wewnętrznych oraz Ministrowi Obrony Narodowej. Punkt dzie-

więtnasty: Składowanie więcej niż jednego projektu...

– Tak, wiem... – przerwałem mu. – Nie mamy owoców naszej pracy. Ale przecież liczą

się ludzie. Możemy nasze opus magnum zrekonstruować i nieoficjalnie złożyć w Kancelarii.

Razem ze wszystkim: kosztorysami i szczegółowymi instrukcjami. Ugną się.

– Nie wiem, już nic nie wiem – powiedział Pan Janek. – Zamykają Ministerstwo z braku

pieniędzy, ale może tak będzie lepiej? i tak nikt nas nie traktuje poważnie, nikt nie przejmuje

się naszymi prognozami. A każdy miesiąc działalności to możliwość przecieku... – Widząc

zmieszanie na twarzach słuchaczy, wyjaśnił: – Oczywiście, nie podejrzewam nikogo z was o złą

wolę, ale pomyślcie tylko! W Departamencie pracuje na stałe lub na umowę konsultacyjną po-

nad osiemdziesiąt osób. Nasze projekty widzi drugie tyle, w MONie, centrali MSW oraz kan-

celarii premiera. Od samego początku wnioskuję o skuteczniejszą ochronę kontrwywiadowczą,

ale oni...

– To nie ma żadnego znaczenia – przerwałem zwierzchnikowi. – Jeśli na pomysły za-

głady możemy wpaść my, to równie dobrze może każdy geniusz zła, każda organizacja anty-

systemowa inwestująca choć trochę w rozwój. A potem mogą wrzucić takie recepty do inter-

netu. Jesteśmy szczepionką, a co oczywiste, igramy z zarazą. Ale brak surowicy nie sprawi,

że zniknie zagrożenie epidemii.

W biurze zapadła cisza. Pan Janek znów przybrał pozę rodinowskiego Myśliciela, Kasia

udała, że zapisuje coś w notesie, a Mariusz rozlał resztę whisky do szklanek. Wreszcie odezwał

się Pan Daniel.

– Co roku mamy ten sam problem. Minister Kowalski kolejny raz dobija się ze swoimi

propozycjami do Rządu i kolejny raz nic się nie zmienia. Mimo wszelkich korzyści, jakie przy-

nosi nasz urząd, również przychylam się do zdania, że dalsze funkcjonowanie jest ryzykowne.

Nie w tej sytuacji...

– Szefie, ale tu nie chodzi tylko o nasze projekty! – wykrzyknąłem, rozgrzany nie tylko

przekonaniem, ale i trunkiem. – My trzymamy straż nad Najjaśniejszą! Nie mówię już o roz-

pracowywaniu scenariuszy, ale o ludziach! Osiemdziesiąt najgroźniejszych umysłów, które mo-

głyby teraz knuć przeciwko bytowi naszego kraju i całego globu, jest zaangażowane w straż

porządku! Jesteśmy zbiorowym Vidocqem współczesnego świata!

– Chcesz teraz przejść do sektora prywatnego? – zapytała nieco skonfundowana Kasia.

– No dobrze, ta analogia nie była idealna – przyznałem. – Ale rozumiecie o co mi chodzi.

Jeśli my się wycofamy... ktoś wejdzie na nasze miejsce! Bez racjonalnych i planowanych pro-

wokacji...

– Wielu badaczy uważa prowokacje carskiej Ochrany za czynnik, który scalił ruch re-

wolucyjny w carskiej Rosji – przypomniała niezawodna erudytka, Kasia. Zawsze dodawała

intelektualną ciekawostkę – nienawidziłem jej.

Page 69: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

68

– Już za późno! Wyścig się zaczął. Lepiej, aby to nasi ludzie pełnili misję w państwie,

gdyż po nas mogą przyjść amatorzy lub szaleńcy!

– Dobre! Dlaczego nie stworzyliśmy takiego scenariusza? – mruknął Mariusz. Wycią-

gnął dyktafon i nagrał trop do przyszłej pracy. – Wariant Omega, osiem-en. Zagładę sprowadza

rządowa grupa, stworzona do wyszukiwania potencjalnych scenariuszy zagłady.

– Jesteś beznadziejny... – westchnąłem. – Skup się na dniu dzisiejszym.

– Dobrze! – powiedział w końcu Pan Janek. – Spróbujemy ten ostatni raz. Przygotujcie

nasze najlepsze hity w pełnym opracowaniu, a w poniedziałek pójdziemy do Pana Premiera.

Jeśli to nie pomoże... Cóż, poszukamy spokojniejszych zawodów.

❦ Czarną Księgę redagowałem z Kasią. Szefostwo ufało nam, ale wiedziało, że my sobie

nawzajem nie ufamy i spędzimy ten czas w szachu paranoi. I tak łamaliśmy dziesiątki zasad,

powierzając tyle sekretów w ręce tylko dwóch osób. Jestem wysokiej klasy specjalistą od sce-

nariuszy Omega, ale dotychczas planowałem głównie infoapokalipsy oraz zagrożenia cyberne-

tyczne klasy „Skynet”. Nie miałem pojęcia o szczegółach rozpylania wąglika, organizacji grup

paramilitarnych, właściwie nie czułem się pewnie w niczym, co nie było związane z siecią.

Kasia trzymała pieczę nad katalogiem historycznych spisków i rewolucji, a także (co jednak

nie wchodziło w zakres naszej antologii dla Pana Premiera) nieźle radziła sobie z podbijaniem

Ziemi przy pomocy obcych technologii. Tak samo jak ja, przy składaniu Czarnej Księgi uczyła

się wielu nowych rzeczy.

Pracowaliśmy tylko na Tytanowej, a przed wyjściem byliśmy rewidowani przez straż-

ników. Nie wnosiliśmy do biura żadnych urządzeń elektronicznych, ani optycznych. Słowem:

jeśli któreś z nas było szaleńcem, pragnącym zagłady świata, rozsądne procedury uniemożli-

wiały nam wykorzystanie zasobów Ministerstwa.

Byliśmy gotowi na poniedziałek. Poszliśmy do URMu na dziewiątą i przed jedenastą

zostaliśmy wpuszczeni. Pan Janek i Pan Daniel kazali nam się wystroić jak na pogrzeb, i tkwiła

w tym głęboka logika. Kasia zażartowała, że to pogrzeb naszego Departamentu, albo całego

świata, jeśli jakiś terrorysta zabierze nam Księgę. Nie miałem ochoty na dowcipy, tym bardziej,

że pod wyprasowaną koszulę nie mogłem założyć kamizelki kevlarowej. Lubiłem nosić kevlar

do pracy, uspokajał mnie. A tu lipa.

Pan Premier wysłuchał co mieliśmy do powiedzenia, a potem jego asystent wyrzucił nas

do poczekalni. Przesiedzieliśmy do piętnastej przy kawie i ciastkach, nie mówiąc wiele. Wresz-

cie zostaliśmy wezwani z powrotem. Prowadzący nas sekretarz wyglądał na wstrząśniętego, co

nie wróżyło źle misji Pana Janka. Weszliśmy do gabinetu Pana Premiera i przeżyliśmy niezgor-

szą niespodziankę.

– Dobrze, kochani, czego chcecie? – zapytał nasz zwierzchnik, głosem, który sugero-

wał, że to nie ja jestem największym świrem w tym pomieszczeniu. Pierwsza połowa tego zda-

nia została wypowiedziana z ojcowską czułością, druga drgała od groźby i wściekłości.

– Nie rozumiem...

– Chcecie to ujawnić?!

– Panie Premierze, ja nigdy... – jęknął zszokowany Pan Daniel.

– Panie Premierze! – Głos Pana Janka był nieoczekiwanie twardy. – Jeśli myśli pan,

że dla własnej korzyści, zaryzykowalibyśmy bezpieczeństwo publiczne, wykorzystali Księgę

do podłego szantażu...

Page 70: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

69

– Jaką księgę? – zapytał Pan Premier. – A, tę... no... – Zamilkł na chwilę, myśląc inten-

sywnie. – Właściwie, nie o to mi chodziło – wyjaśnił. – Przecież nikt o zdrowych zmysłach nie

opublikowałby planów zniszczenia świata. Ale do rzeczy: nie zamierzacie puścić przecieku,

o tym, czym się zajmujecie?

– I... i o to Panu chodziło? – wyjąkała Kasia. – Nie o możliwą Zagładę, ale skandal

administracyjny?

– Pani chyba sobie nie zdaje sprawy, co zrobiłaby opozycja, po ujawnieniu profilu dzia-

łania waszej jednostki – odparł nasz zwierzchnik.

– To właściwie ile osób wie, czym się zajmujemy? – zapytałem.

– No... ja, kilku chłopaków z rządu, strażnicy...

– W takim razie klamka zapadła – stwierdził Pan Janek. – Zamykamy Ministerstwo,

niszczymy materiały. Nasze sekrety pójdą z nami do grobu.

Miał rację, przynajmniej w tym ostatnim punkcie. Nie wiedział jednak, że do grobu

wybierze się tak szybko. Zastrzeliłem go pierwszego, ledwie celując. Z tej odległości nie mo-

głem chybić, ale potem zaczęły się problemy. Kopnąłem biurko Pana Premiera i razem z krze-

słem odjechałem pod ścianę gabinetu. Gdyby zależało mi na epickości sceny, powinienem w ru-

chu opróżnić cały magazynek. Ja jednak byłem średnim strzelcem, a w tamtej chwili miałem

już tylko dwanaście naboi.

Kasia nie była aż tak głupia, jak myślałem. Zrozumiała chyba wszystko, gdyż jedną ręką

sięgnęła po Księgę, drugą wyciągnęła ku przyciskowi alarmu. Miałem niebywałe szczęście;

celowałem w pierś, a trafiłem w głowę. Problem ochrony został rozwiązany – moja klamka

była tłumiona, a młodsza referentka Wasilewska nie zdążyła uruchomić systemu.

Pan Daniel popełnił poważny błąd. Powinien był krzyczeć, a on tylko cisnął w moim

kierunku krzesłem i przyjął klasyczną pozycję bojową. Wydawał się znacznie lepszym zapa-

śnikiem ode mnie, ale jakkolwiek szybki by nie był, nie mógł prześcignąć kuli. Dla pewności

strzeliłem dwa razy, po czym spojrzałem na zdumionego Pana Premiera.

– Jeśli chce mnie pan wziąć na zakładnika, powinniśmy poczekać na telewizję.

Niestety, nie chciałem zakładnika. Ciała wepchnąłem do szafy, zdjąłem zakrwawioną

marynarkę, zabrałem Księgę i wyszedłem na taras. Zejście ku Alejom Ujazdowskim nastrę-

czyło mi nieco problemów, ale nie tyle, aby zaalarmować borowców. Na pobliskim przystanku

złapałem sto-szesnastkę.

❦ Zeskanowanie i opublikowanie materiałów w sieci zajęło mi kilka godzin. Bardzo się

zdziwiłem, że do północy nie zostałem zatrzymany, ale jak się potem dowiedziałem, chaos,

który wybuchł po śmierci Pana Premiera nie był najlepszym stymulantem dla śledztwa. Dlatego

wyjechałem do Kaliningradu i tam przeczekałem tydzień, zdumiony, że nie capnęły mnie

służby rodzime, ani żadne inne. Potem padł internet, a dwa dni później także i większość stacji

radiowych. Przed pierwszym października zgasła sieć energetyczna i od tej pory byłem w miarę

bezpieczny. Pieszo dotarłem do mojego schronu pod Kętrzynem. Zapasy na zimę miałem go-

towe, ale były to ciężkie miesiące. Choć mogłem się pochwalić doskonałym przygotowaniem

teoretycznym, nigdy wcześniej nie widziałem końca świata i to doświadczenie bardzo mnie

ubogaciło.

Do dziś nie wiem, kto właściwie skorzystał z Księgi. To zresztą nie jest ważne, grunt,

że Ziemia powróciła do źródła, obrót kręgu się dopełnił, a ja jakimś cudem przeżyłem i mogłem

Page 71: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

70

obserwować owe dziwy. Natura się obroniła, i miałem w tym nielichy udział. Wiem, że nie

wszystko wyszło tak, jak trzeba, na przykład wielkie oczyszczenie świata w mojej okolicy wy-

gląda średnio. Dozymetr piszczy przy północnych wiatrach i podejrzewam, że w elektrowni

kaliningradzkiej mieli już pręty paliwowe, ale nie zdążyli ich schować w bezpiecznym miejscu.

Ale ja się nie martwię, Matka Ziemia mnie ochroni, a na chorobę popromienną dobrze robi

wywar z jałowca. Trochę kaszlę, ale to nic.

Muszę już kończyć, bo niby mam sprawne ogniwa słoneczne, ale laptop po każdym

ładowaniu trzyma baterie coraz krócej. Chyba wydrukuję moją relację, po czym zakopię ją

na żwirowisku. Mam nadzieję, że gdy kiedyś odkryją ją archeolodzy, trafi w odpowiednie ręce

i mój następca zamknie przyszły cykl.

Wróćmy na chwilę na Tytanową. Gdyby Mariusz wcześniej opracował Wariant Omega,

osiem-en, pewnie zauważyłby, że wraz z upływem czasu, prawdopodobieństwo zatrudnienia

w Ministerstwie do spraw Apokalipsy podobnego do mnie człowieka Wyższej Idei dąży do

jedności. Ale gdyby nie ta wpadka, nasz Departament mógłby się poszczycić poważnymi suk-

cesami.

Powiem więcej, zapewne jako jedyna instytucja Trzeciej Rzeczypospolitej, wykazał się

zabójczą skutecznością.

Page 72: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

71

Ewa Morawska

Z wykształcenia ekonomistka, z zamiłowania podróżniczka, „na zawsze Polka”, aktu-

alnie zakotwiczona w Londynie, gdzie studiuje anomalie ludzkich zachowań w kolorowym raju

wszelakich subkultur znanym jako Camden Town. Od czasu do czasu wpada w trans surreali-

styczno-sarkastyczny, w którym pisuje fantastykę społeczną, bajki dla dzieci i dzieła filozo-

ficzne. Następnie w przypływie zdrowego rozsądku wyrzuca je do kosza, ponieważ uznaje,

że wspólno-europejska rzeczywistość jest bardziej szalona niż jej wyobraźnia. „Świeżorodek”

przetrwał próbę wybudzenia się Ewy z odmiennych stanów świadomości. Autorka wciąż jed-

nak zastanawia się, czy opowiadanie może konkurować z unijnym wymogiem dołączania in-

strukcji obsługi do kaloszy.

Page 73: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

72

Świeżorodek

Ewa Morawska

Page 74: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

73

1. Zapis

Autorzy rzadko odwiedzają moją redakcję. Nie wydaję tu modnych edycji w setkach

tysięcy egzemplarzy. I nie zajmuję się seriami limitowanymi, produkowanymi na życzenie bo-

gatych inwestorów. Mówiąc bez ogródek, głównie odkupuję od innych biur końcówki nakła-

dów i wciskam je na rynek.

Właściwie to trudno powiedzieć, dlaczego Redakcja Uzupełnień wciąż jeszcze istnieje.

Pierwsze lepsze zlecenie z sąsiedniego działu przynosi jednorazowo więcej dochodu niż cała

moja praca w ciągu roku. Ostatnio egzystuję wyłącznie dzięki zamówieniom rządowym. Kiedy

więc dostałem wiadomość o parze autorów czekających na spotkanie, w pierwszej chwili chcia-

łem sprostować oczywistą pomyłkę i odesłać ich do któregoś z biur obok.

– Chodzi o pojedynczy egzemplarz – oznajmiła autorka.

– Redakcja Indywidualności jest po drugiej stronie korytarza – wyjaśniłem, nieco znu-

dzony.

– Byliśmy tam. Nie jesteśmy zadowoleni z ich oferty. Zaproponowali nam wielki mar-

keting, sztaby przygotowawcze, sterowanie karierą. A nas nie interesuje wielki biznes.

To mnie otrzeźwiło.

– Nikt już nie inwestuje w edycje poniżej kilkuset sztuk jednorazowo! No, chyba że ma-

cie na myśli wyjątkowy produkt, dajmy na to wybitnego polityka czy oryginalnego piosenka-

rza, ale to już Redakcja Indywidualności...

Przerwali mi:

– To zamówienie prywatne.

❦ Dzisiaj może ciężko w to uwierzyć, ale w dawnych, zepsutych społecznie czasach trud-

niej było wypuścić na rynek książkę niż człowieka. Nie istniały wymogi produkcyjne. Egzem-

plarze pojawiały się więc w obiegu bardzo łatwo, w niekontrolowany sposób, nawet bez zgody

genodawców.

Natomiast książki – mam na myśli rzeczy nazywane wówczas książkami, nie obecne

zapisy – potrzebowały... redaktorów. Tak, śmieszne, ale prawdziwe.

Foldery wiedzy powstawały więc w oderwaniu od naturalnego nośnika, jakim jest autor

i jego kopie. Korzenie książek nie rozwijały się również w sieciowych społecznościach fraktal-

nych jako źródła i nie miały możliwości nieustannego pobierania nowych danych. Raz zakodo-

wana informacja pozostawała w obrębie ograniczającego ją papierowego przedmiotu w sta-

dium embrionalnym, nigdy nie osiągając swojej potencjalnej dojrzałości.

❦ Wciąż nie rozumiałem.

– Domownik, tak? Jestem pewien, że łatwo wybierzecie coś z oferty katalogowej.

Mamy idealnie ukształtowanych kucharzy, ogrodników, trenerów... w razie czego, dobrze scho-

dzą na rynku wtórnym!

Page 75: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

74

– Nie potrzebujemy pracownika. I nie chcemy go odsprzedawać. Redakcja bierze pie-

niądze, my bierzemy niezredagowany embrion – powiedział mężczyzna.

Dzwonki alarmowe rozdzwoniły się w mojej głowie. Kto nabywa taki embrion na pry-

watne potrzeby? Trafiłem na handlarzy organami poza kontrolą sieci! Wiem, idiotyczne, ale

miałem przebłysk fantazji.

– Tabula rasa? – zażartowałem nerwowo.

Spojrzeli po sobie.

– Na ile to możliwe przy bagażu struktur pierwotnych – przytknęła kobieta.

– Przecież trzeba mu zrobić korekty wychowawcze!

– Jesteśmy przygotowani. Zdobyliśmy komplet licencji.

Nie znałem nikogo, kto miałby zainstalowany komplet. Zwykle korektami zajmowała

się grupa specjalistów. Przemilczałem to.

– Zdecydowaliście już, kto ma być autorem?

– Oboje dajemy geny. Dziecko ma być wspólne.

Kiedyś sam myślałem potajemnie o przeprowadzeniu podobnego doświadczenia. Wy-

produkować zarodek według pierwotnych receptur, autorstwa kobiety i mężczyzny jednocze-

śnie! Tu okazja do eksperymentu sama wchodziła mi w ręce. W jednej chwili poczułem się jak

archeolog odgarniający pędzelkiem piasek z zasypanych po dachy murów zapomnianego mia-

sta.

– Dobrze rozumiem? – upewniałem się. – Chcecie mieć prywatnego świeżorodka. Jak

ludzie z czasów kamienia łupanego.

– Cóż... – kobieta uniosła brwi. – Już dawno zrobilibyśmy go sami w zaciszu domowym.

Niestety, blokada prokreacyjna jest nie do złamania bez udziału laboratoriów wydawniczych.

W dzisiejszych czasach nikt przecież nie ma już dzieci własnej roboty.

❦ Pierwotnie słowo „książka” oznaczało przedmiot będący zbiorem papierowych kart,

spiętych wspólnym grzbietem. Informację kodowano na kartach przy pomocy systemu liter.

Człowiek przyswajający dane z martwej książki najpierw rozpoznawał zapis, śledząc pojedyn-

cze litery i odwracając ruchome karty. Potem interpretował we własnym zakresie treść. Ozna-

czało to, że każdy zapamiętywał odmiennie. Skala błędów wynikających z tak przyswojonej

informacji przekraczała obecne normy w trudny do opisania sposób.

Natomiast produkt nazywany „dzieckiem” wnosił na rynek groteskowo okrojoną treść.

Było to w zasadzie puste opakowanie, do którego użytkownik ciała samodzielnie ładował nie-

zbędną do przetrwania wiedzę. Ze względu na ograniczenia techniczne operacja ta trwała całe

życie.

Autorzy dziecka, zwani „rodzicami”, prowokowali wykluwanie się nowych ludzi we

własnych domach. Blokady prokreacyjne i interwencje genetyczne były prymitywne i niesku-

teczne. Wstrząsająco ogromna grupa ludzi, nieobarczonych żadnym błędem wydawniczym, a

tylko pozbawiona informacji pozwalających im na wypełnienie luk na rynku pracy, egzysto-

wała bezproduktywnie, nie znajdując miejsca w społeczeństwie.

Page 76: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

75

– Jak widzę, pochodzicie z różnych wydań. Przy kompilacji genów od dwojga autorów,

nie będzie to dokładna kopia żadnego z was. Nastąpi selekcja cech…

– Dzieci nigdy nie bywają dokładnymi kopiami autorów – zauważyła kobieta. – Z każ-

dym nowym wydaniem robi się poprawki redakcyjne.

Nie było sensu rozmawiać dalej bez znajomości szczegółów. Wszyscy troje zalogowa-

liśmy się do systemu. Redakcyjne filtry prosiły się o update już od dłuższego czasu, ale miałem

nadzieję, że i tym razem dadzą radę wytłumić niepożądane myśli. Na szczęście nieplanowanych

przebitek nie zauważyłem.

W schemacie, jaki dostałem od autorów, znalazł się wyjałowiony aneks do standardowej

oferty. Animator zwerbalizował go jako „przeniesienie korekty egzemplarza z wydawnictwa

na twórców”.

Były tam profile obojga autorów. Historycy! On ze specjalizacją lingwistyczną, ona z fi-

lozoficzną. Otrzymałem wyniki ich testów, sprawdziłem ich licencje i PAK-i korektorskie. Jed-

nak mieli komplet! Wyjątkowa determinacja. W zapisie podali też kwotę dofinansowania. Ta

suma sprawiła, iż moje wątpliwości gwałtownie usunęły się z pola widzenia.

Zamknąłem przepływ danych. Uruchomiłem symulację wydania i przeszedłem do kon-

kretów.

– Nie wybraliście jeszcze płci.

– Zdamy się na przypadek.

Zamarłem, słysząc ten staroświecki zwrot. Mogłem zaprogramować albo chłopca, albo

dziewczynkę. Żadnego „przypadku”. Mając mój schemat w głowach, powinni być już świa-

domi procedur.

Wzruszyłem ramionami. Spodziewałem się, że oprogramowanie animatora i tak określi

dla zarodka konkretną płeć. Wykorzysta zasadę równowagi rynkowej płci. Jest ona zbędna, ale

wciąż szanowana, jako jedna z tradycyjnych reguł wydawniczych.

– Wymagania co do wyglądu?

– Pomijamy.

Ich upór był zdumiewający. Przez chwilę mrugałem w milczeniu, kiedy docierała do

mnie treść odpowiedzi. Czyli co? Ma nie mieć wyglądu wcale? Plazma jakaś? Przezroczysta

zjawa o nieokreślonych kształtach?

– Rozumiem – powiedziałem wreszcie, pomijając milczeniem swój proces myślowy. –

Najważniejszy jest profil zawodowy.

– To bez znaczenia – odparła kobieta.

– Skądże znowu! – Nie wytrzymałem. – To doskonale, jeśli mamy wykorzystać wasze

geny! Na przykład lekarze nie mieliby szans na publikację potomków. Są na wymarciu, że tak

powiem. Od momentu, kiedy wydawnictwa zajęły się projektowaniem zdrowia świeżorodków

i serwisem pogwarancyjnym…

Urwałem, widząc ich miny. Nikogo nie interesują problemy obcych fraktali zawodo-

wych.

– Jeśli zależy wam na kontynuowaniu zainteresowań przez świeżorodka… – podjąłem

przerwane wyjaśnienia.

– Nie zależy – sprostował szybko mężczyzna.

Page 77: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

76

– Ale jako historyk będzie mieć sporo poważnych ofert pracy! – nie ustępowałem. –

Może zostać projektantem lunaparków kulturowych, kostiumologiem, przewodnikiem wycie-

czek… Zapotrzebowanie na takich ludzi ciągle wzrasta.

– Myślimy o wolności rozwoju.

Tym razem ja nie mogłem powstrzymać grymasu.

– To lekkomyślność! Będzie błądzić po omacku wśród tysięcy ścieżek edukacyjnych.

Straci mnóstwo czasu, zanim odnajdzie odpowiadającą mu grupę PAK-ów – wciąż broniłem

wydawniczych procedur, chociaż przyznam, że ciekawiło mnie, jak daleko zajdą w swoim dzi-

wactwie. Musieli być niezwykle bogaci, skoro było ich stać na trzymanie w domu niepracują-

cego człowieka. Osobliwe.

❦ Przodkowie wymyślili ideę księgozbiorów, w których gromadzono wszelką wiedzę

z danego zakresu. Jednak byliby zszokowani łatwością poruszania się po paletach schematów,

gdyby przenieśli się w nasze czasy i zainstalowali sobie w głowach dowolny Program Aktywa-

cyjny Książka. Standard upgrade’u wiedzy w ułamku sekundy, dostępny dzięki PAK-om, kie-

dyś był nie do wyobrażenia.

Opcja wzajemności nie była znana starożytnym. Współodczuwanie było dla nich całko-

wicie obce. Technika nie pozwalała wtedy na symultaniczną wymianę pełni wspomnień, wra-

żeń emocjonalnych i zmysłowych. Toteż osoba wydająca informację (czyli pisząca) nie miała

możliwości jednoczesnego odbioru zapisu mentalnego osoby przyjmującej dane (czytającej).

Można powiedzieć, że pozostawiała swoją książkę na pastwę losu, w bezosobowej przestrzeni

księgarni, nie wiedząc kto i kiedy ją odbierze.

Pisanie stanowiło ekskluzywne zajęcie. Na przykład przebywanie w śpiączce wyklu-

czało je całkowicie. Mozolnych zapisywaczy nazywano „autorami”, bo tworzyli oni antyczne

książki, z prawem do własności.

Czytanie, jako przyswajanie zapisów, przypominało w pewnym stopniu nasze prze-

pływy schematów. Z tą różnicą, że dawniej operacja ta była absurdalnie czasochłonna. Czytania

uczono na specjalnych kursach, w budynkach zwanych szkołami. Ludzie przechodzili męczeń-

ski proces nauki, pozostając w owych szkołach przez wiele lat. Jednak nawet tak długotrwały

wysiłek nie gwarantował umiejętności czytania ze zrozumieniem, a w konsekwencji – osią-

gnięcia oczekiwanej wiedzy i pozycji na rynku pracy.

Trudno się temu dziwić. Śledzenie liter na dłuższą metę, na przykład przy absorbowaniu

dzieł o objętości większej niż tuzin kart, mogło oznaczać zmierzenie się nawet z 30 tysiącami

znaków pod rząd, co musiało być tytaniczną pracą. Dlatego wiele osób nie było w stanie jej

sprostać.

❦ Poczułem się jak podczas rejestracji zamówień rządowych. Tam też nie przewidywano

ingerencji redaktora. Z tą różnicą, że oczekiwania urzędników pochodziły z drugiego bieguna,

gdzie wszelkie elementy produkcji były drobiazgowo określone.

– Mamy puste pole w „oczekiwaniach lingwistycznych” – zauważyłem.

Mężczyzna pochylił się w moim kierunku.

– Dla świeżorodków PAK-i językowe nie mają sensu – oznajmił.

Page 78: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

77

Co za bzdura! Mają błąd wydawniczy? Trafiłem na wariatów? Wariaci nie istnieją w na-

szej społeczności, podobnie jak cukrzycy, faraonowie czy bezrobotni! Odeszli do archiwum

ludzkości razem z rozwojem cywilizacji.

– To znaczy? – zapytałem ostrożnie. Jeśli to wariaci, wolałem nie rozjuszać ich gwał-

townym zaprzeczaniem.

– Świeżorodki nie mówią zaraz po wykluciu.

– Fakt – przyznałem. – Nie mówią.

– A przecież mają taką wiedzę, że mogłyby. To dlaczego?

Zastanowiłem się. Jako lingwista miał nade mną przewagę. Nie moja specjalizacja.

– Może potrzebują paru dni, żeby oswoić się z mięśniami, ścięgnami i tymi tam? – za-

ryzykowałem tezę, krążąc dłonią wokół szczęki.

– Nie! Przetwarzają dane. PAK-i ładują wszystko jednorazowo, zamiast systematycznie.

Umysł dostaje za dużo informacji naraz. Dlatego nawet osoba obecna w społeczeństwie od

kilku lat, brzmi na początku sztucznie, posługując się świeżo zainstalowanym językiem. Nowo

wykluta natomiast przez kilka dni nie mówi wcale, bo analizuje chaos.

Spojrzałem z niedowierzaniem.

– Wymienialiśmy zapisy mentalne ze świeżorodkami – wyjaśniła kobieta.

– Na tym etapie rozwoju koncentracja danych wywołuje odwrotny skutek do zamierzo-

nego – ciągnął mężczyzna. – Skutkiem ubocznym szoku jest blokada zainteresowania dodat-

kowymi informacjami, na które człowiek nie został ukierunkowany.

Odtworzyłem sobie jego wypowiedź ponownie z pamięci tymczasowej, nie do końca

przekonany, czy rozumiem.

– Wytwarzamy specjalistów – stwierdziłem niepewnie. – Taki efekt właśnie chcieliśmy

uzyskać.

– Ale wtedy ludzie zajmują się tylko upgrade’owaniem danych otrzymanych przed wy-

kluciem. Nie dostrzegają niczego spoza własnej branży.

Wypowiedział to, czego nie ośmielałem się przyznać sam przed sobą. Przez lata zasta-

nawiałem się, czym różniłby się od nas człowiek wyprodukowany według pierwotnych recep-

tur, ale żyjący dzisiaj. Autor dał mi odpowiedź.

❦ Wraz z wydawniczą rewolucją nastąpił dawno oczekiwany przełom. Jak to możliwe,

pytano, że przed zwykłymi czynnościami, takimi jak kierowanie pojazdem czy budowa domu,

trzeba spełnić szereg warunków, uzyskać pozwolenia, a zanim podejmie się tak odpowiedzial-

nego i skomplikowanego zadania jak rodzicielstwo – nie?

W rezultacie przyjętych przepisów, kopiowanie ludzi poza wydawnictwami stało się

nielegalne i – w ciągu następnych pokoleń – technicznie wykluczone. W teoretycznym przy-

padku złamania blokad, na straży stał rozbudowywany przez dziesięciolecia system Inspekcji

Wychowawczej. Opiekunami świeżorodków, zanim nie podjęły pracy, zostawali wyłącznie spe-

cjalnie przygotowani korektorzy, dysponujący specjalnymi uprawnieniami. Starożytni rodzice

odeszli do przeszłości.

Page 79: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

78

Podrapałem się po głowie.

– Jest sposób na uniknięcie szoku i sztucznego brzmienia. Wystarczy przelać holi-

styczny zapis osoby posługującej się płynnie językiem, o który nam chodzi.

– Razem z osobowością dawcy? Pamięcią obcego życia?

– Większość naleciałości daje się wytłumić filtrami całkiem skutecznie.

– Nonsens! Bezpieczna jest tylko werbalizacja. Gdy bierzemy wspomnienia, echo prze-

bija zawsze, co najmniej w formie déja vu. Dlatego chcemy poświęcić kilkanaście miesięcy

na naturalną naukę języka.

– Miesięcy? – powtórzyłem ze zgrozą.

– Tak uczono ludzi mówić przed rewolucją i była to skuteczna metoda.

Właściwie nie wiem, dlaczego nie wyrzuciłem ich w tym momencie. Na co liczyłem?

Za samo ominięcie funkcji lingwistycznej podczas produkcji groziła mi degradacja.

– Czyli… jak sądzę, również wybór ulubionych rozrywek, i tak dalej…

Kobieta pokręciła przecząco głową. Mężczyzna wykonał ręką zdecydowany gest, jakby

chciał odeprzeć moje słowa.

Zastanowiłem się, czy powinienem to z kimś skonsultować. Współpracowałem z naj-

sprawniejszymi z archiwalnych umysłów prawniczych, pozostających w aktywności po likwi-

dacji materialnego ciała. Miałem nawet dostęp do ludzi po kompresji, na rozmowy z którymi

wydawane są limitowane pozwolenia Inspekcji Wychowawczej.

Wciąż też widziałem w głowie kwotę dofinansowania. I moją prowizję od całości.

– Chyba nie trzeba angażować redakcyjnych prawników – usłyszałem z oddali samego

siebie, wypowiadającego te niewiarygodne słowa. – Wstępnie zamarkujemy puste pola cyta-

tami z obojga autorów, żeby uzyskać zgodę Inspekcji na inicjację wydania.

Moja twarz upiornie swędziała i ubranie zrobiło się niewygodne. Jak każdy obywatel

miałem alergię na omijanie prawa i społeczne nieposłuszeństwo.

– Zaraz potem zdezaktywuję program redagujący i zamknę jajo. Pozostanie tylko su-

rowy rejestr wynikający z kompilacji genów.

❦ Idea połączenia banku informacji z nośnikiem ludzkim była stara jak świat. Teraz mamy

świadomość, jak nieefektywne są próby stworzenia żyjących encyklopedii. Konieczne jest

wprowadzanie ograniczeń. W przeciwnym razie człowiek chłonący wszystkie możliwe dane,

bez wyjątku, zostaje przytłoczony liczbą pytań, na które paradoksalnie – pomimo swojej wie-

dzy – nie potrafi znaleźć odpowiedzi. W rezultacie przestaje być społecznie funkcjonalny.

Są braki w archiwum, ale niektórzy twierdzą, iż dzięki rewolucji społeczeństwo odnio-

sło mnóstwo korzyści. I wymieniają: podniesienie poziomu wiedzy, zrównoważenie popytu i

podaży na rynku pracy, a zarazem ograniczenie fobii społecznych, biedy, przemocy.

Ja mam własną teorię. Papierowy biznes przestał się opłacać. Nakłady powieści będą-

cych pierwowzorami schematów od lat malały. Także naukowe książki specjalistyczne, czyli

prototypy PAK-ów z założenia nie były kupowane przez sto procent społeczeństwa. Z ledwo-

ścią wypełniały luki w niszach rynkowych.

Page 80: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

79

Nie można było dłużej zarabiać na sprzedawaniu książek. Ale pozostał popyt na wiedzę

w społeczeństwie. Nowym produktem stali się ludzie mający informacje wdrukowane w umy-

sły, stale upgrade’ujący się poprzez fraktalne źródła.

Dzisiaj liczy się tylko wartość zapisów genetycznych. Ta zaś mierzona jest liczbą kopii

autora wprowadzonych z sukcesem do obiegu.

❦ Przelałem swój podpis mentalny do konspektu wydania.

Nigdy wcześniej nie próbowałem omijać zabezpieczeń, ale teoretycznie mój pomysł

powinien się sprawdzić. Pomiędzy uzyskaniem zgody Inspekcji a zaplombowaniem jaja, mia-

łem jakieś 15 sekund na przeformatowanie.

– Jajo otoczki macierzowej zwykle zostaje w redakcji co najmniej do czasu wyklucia

świeżorodka – przypomniałem. – Jednak ze względu na nasz aneks, dostaniecie je zaraz po

zaplombowaniu. Osłonka ulegnie samoczynnej biodegradacji w ciągu dwudziestu czterech go-

dzin po wykluciu. W razie problemów kontaktujcie się ze mną.

2. Przesiew

Autorzy odezwali się po tygodniu. Poinformowali, że skanery Inspekcji Wychowawczej

wykryły zarodek wzrastający w ich domu i że otrzymali formalne wezwanie do potwierdzenia

umowy edycyjnej.

Uspokoiłem ich.

– To są standardowe operacje Inspekcji. Prześlijcie im werbalizację zapisu umowy i nie

dołączajcie żadnych dodatkowych wyjaśnień. Musieliby odpieczętować jajo, żeby udowodnić

naruszenie procedur. A tego zabraniają przepisy o ochronie życia.

Po kolejnym tygodniu wezwanie dostałem ja sam.

Poczułem ciarki. Nie pracowałem akurat nad żadnym nowym wydaniem, wszystkie po-

zostałe edycje były rządowe i poza podejrzeniami, toteż mogło chodzić tylko o to jedno zlece-

nie.

Pomijając etap uzyskiwania zgody na inicjację wydania, nie spotykałem się z Inspekcją

Wychowawczą na tak wczesnym etapie produkcji. Coś w zapisie werbalnym przekazanym

przez autorów musiało wzbudzić zaniepokojenie kontrolerów. Tylko co? Umowa była wzor-

cowo doskonała. W dodatku to zaledwie werbalizacja! Żadnych odczuć, przemyśleń czy do-

datkowych wspomnień...

❦ Inspektor był blady, wątły i obojętnie uprzejmy. Osobiście kopiowałem podobne eg-

zemplarze. Specjalne wydanie rządowe o podwyższonym standardzie asertywności. Nie mógł-

bym go sprowokować do złamania przepisów, nawet gdybym bardzo się starał.

Zdałem sobie sprawę, że skoro zażądał personalnego spotkania, to w którymś miejscu

umowy dowody nadużycia musiały być widoczne jak na dłoni. I jeszcze zanim wypowiedział

pierwsze słowo, domyśliłem się, gdzie.

Page 81: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

80

Mój podpis! Kwintesencja jednostki i śladowy profil wspomnieniowy. Rdzeń zapisu jest

niezmienny i potwierdza identyfikację. Jednak przesmyki aktualizacyjne mogą się pojawić tu

czy tam. Zapomniałem o tym.

– Postępowanie zostało objęte klauzulą najwyższego zagrożenia społecznego –zakomu-

nikował inspektor, niemal nie ruszając ustami i patrząc w przestrzeń gdzieś poniżej mojego

ucha.

– Obywatela podejrzewa się o próbę edycji niezgodnej z obowiązującymi standardami.

Wzdrygnąłem się. Stałem się potencjalnym przestępcą. Już czułem brzemię terrory-

stycznej odpowiedzialności za niepokój społeczny, ten stygmat bandyty. Korektorzy będą prze-

strzegać przede mną niewinne, świeżo wyklute dziewczynki i chłopczyków.

– Przelany ma zostać zapis zwerbalizowany – jego głos dobiegał jednostajnie, jak sty-

mulowany mechanicznie. – Nie radzę przemycać współodczuwania. I tak zostanie wykaso-

wane. Wszystko, co zwerbalizowane, będzie użyte przy przesiewie sędziowskim.

Szykowali więc przesiew. Społeczeństwo wypowie się w sieci. Zastanowiłem się, czy

inspektorzy kiedykolwiek współodczuwają. Trudno byłoby im zachować profesjonalizm, przej-

mując się wspomnieniami oskarżonych.

– Czekam minutę – uprzedził.

Bezceremonialnie przykleił mi do czoła mikroanimator, który natychmiast wlał do

głowy listę obiekcji. Skupiłem się, udając że gromadzę materiał do zapisu.

Dlaczego wziąłem dotację i pominąłem Redakcję Indywidualności? Jak wytłumaczyć

przebitki pustej karty i archeologa odkrywającego wykopaliska? Pytania o pieniądze dawały

się odeprzeć chęcią zysku i utrzymania dochodów biura na właściwym poziomie. Moralnie

dwuznaczne, ale w granicach przepisów. Gdyby na tym kończył się schemat, mógłbym wywi-

nąć się z dalszego postępowania. Jednak kolejne obiekcje kryły oskarżenia dużo poważniej-

szego kalibru. Nie umiałem wymyślić żadnej wymówki. Zresztą kto by umiał?

Zgodzę się, że bywają egzemplarze, które są doskonałymi kłamcami. Na przykład mi-

nistrowie z edycji rządowych. Ale ja do takich modeli się nie zaliczam. Umiem kontrolować

mimikę i gesty, żeby nie zdradzić się przez mowę ciała, jednak w umyśle, zgodnie z przymusem

edytorskim, wciąż widzę fakty, które mnie demaskują.

Przyznaję, że w pierwszym odruchu rozpaczy usiłowałem kombinować, czy jest na to

rada. Sekundy mijały, a ja z prędkością światła wymyślałem mniej lub bardziej logiczne odpo-

wiedzi i... natychmiast odrzucałem je, widząc luki w swoich zeznaniach.

I nagle moje czoło przeszyło ukłucie animatora, kiedy czas na przygotowania minął.

Musiałem przelać swój zapis. Nie chciałem jednak poddać się tak zupełnie bez walki. Mogłem

dodać archiwalne pliki związane z tematem, aby zasugerować wytłumaczenie dla mojego po-

stępowania. Dołączyłem więc źródła do wydawniczej rewolucji. Były trudne do ogarnięcia

przez przeciętnego obywatela, naszpikowane dawno nieużywanymi pojęciami. W dodatku dys-

ponowałem tylko szczątkowymi materiałami, ale zawsze to lepsze niż nic. Miałem nadzieję,

że przestępstwo popełnione w kontekście historycznym, nabierze innego wymiaru niż wyizo-

lowane od okoliczności.

Czułem się dziwnie, przekazując inspektorowi swoje myśli i nie otrzymując nic w za-

mian. Zablokował opcję wzajemności podczas kompletowania mojego schematu. Trochę tak,

jakbym rozmawiał ze ścianą.

Page 82: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

81

Mój zwerbalizowany zapis mentalny został opublikowany w sieci. Każdy logujący się

użytkownik, niezależnie od fraktala zawodowego, otrzymywał automatycznie zawiadomienie

o rozprawie oczekującej na przesiew i mógł zainstalować sobie w głowie kopię tego schematu.

Zgodnie z moimi przeczuciami, zlekceważone przeze mnie przy podpisywaniu umowy

archiwalne umysły prawne teraz milczały. Poczułem się opuszczony.

Następnego dnia dowiedziałem się o konfiskacie zarodka. Nawet jeśli Inspekcja Wy-

chowawcza nie mogła natychmiast otworzyć i przeprogramować jaja, plany autorów stanęły

pod znakiem zapytania. A wieczorem dostałem komunikat o rozpoczęciu przesiewu.

W praktyce sędziować mogły, jak zwykle, wszystkie osoby reprezentujące środowisko

oskarżonego albo ofiary. Redaktorzy nie stanowili znaczącej grupy społecznej, ale Inspekcja

dopuszczała do przesiewu historyków i autorów z ostatnich wydań, ponieważ para genodaw-

ców skonfiskowanego świeżorodka była następna w kolejce do sądzenia i wynik mojej sprawy

mógł wpływać na ich los. Aktywnymi sędziami ostatecznie zostanie więc pewnie całkiem spora

grupa obywateli.

Jednak moje szanse nie wyglądały najlepiej. Nawet połączone fraktale redaktorów, au-

torów i historyków były niczym w porównaniu z najpotężniejszym liczebnie fraktalem przed-

stawicieli domniemanej ofiary, czyli niewyklutymi ludźmi wszelkich specjalności. W teore-

tycznym przypadku, gdyby na ofertę sędziowania zareagowała przynajmniej połowa z nich,

głosując przeciwko, moi koledzy nie byliby w stanie mnie obronić, nawet jeśli w komplecie

opowiedzieliby się po mojej stronie. A przecież wiedziałem, że to niemożliwe.

❦ Wstępne sondaże opinii społecznej towarzyszące wyłanianiu sędziów były druzgo-

czące, chociaż niewyklute osoby nie brały w nich jeszcze udziału. Widziałem, jak czarny słupek

odpowiadający procentowi osób krytykujących moje postępowanie rośnie gwałtownie. Prze-

siewy zdarzały się rzadko w naszej społeczności, więc ludzie uznawali tę historię za szczególną

atrakcję.

Co oczywiste, masowo podchwycili temat pozostający w aktywności ludzie wirtualni,

tylko czekający na jakąś przekąskę, którą mogliby nakarmić swoje wygłodzone umysły. Jednak

szybko dołączało do nich coraz więcej ludzi materialnych, zazwyczaj zainteresowanych wy-

łącznie pracą i codziennymi obowiązkami.

Ku mojemu zdumieniu również sporo przedstawicieli obcych mi fraktali branżowych,

bez szans na aktywne sędziowanie, miało ochotę zostać przynajmniej opiniotwórcami w spra-

wie.

❦ Z ciężkim sercem przyjąłem połączenie od autorów.

– Nic nie jest jeszcze przesądzone. Niewykluci będą głosować na innej zasadzie niż

pozostali sędziowie – przypomniał mężczyzna. – Nie odbierają wypowiedzi zwerbalizowanych

i nie formułują zdań, ale operują emocjami.

– Jasne. Nie korzystają jeszcze ze słów. Zastanawiam się, jaki rodzaj rozterki emocjo-

nalnej wyśle im Inspekcja Wychowawcza. Schemat prokuratora pojawi się dopiero pod koniec

tygodnia – odpowiedziałem.

– Nie są w stanie udowodnić żadnego bezpośredniego zagrożenia. Na ich miejscu od-

woływałbym się do opóźnionego rozpoczęcia życia zawodowego ofiary, ze względu na brak

informacji ukierunkowujących. Nic poważniejszego nie przychodzi mi do głowy.

Page 83: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

82

❦ Wciąż chodziłem do pracy, ale nic nie robiłem, bo kontrakty zostały zawieszone do

ogłoszenia wyroku. Miałem więc sporo czasu na przemyślenia. Niezależnie od wyniku głoso-

wania, moja kariera jako redaktora wisiała na włosku. Możliwe, że zdegradują mnie do pozycji

asystenckiej. Byłem gotowy to zaakceptować. Nie powiem, żebym od wyklucia marzył o sta-

nowisku technika składu fraktali, ale mimo wszystko nudne badania luk zaopatrzeniowych by-

łyby lepsze niż brak pracy w ogóle.

Życie somatyczne sporo kosztuje. Jako niepracujący, sam musiałbym się zarchiwizo-

wać, kiedy skończyłyby mi się oszczędności.

Nie jest to elegancki temat do dyskusji w gronie przyjaciół. Ludzie generalnie uważają,

że kiedy przeniosą się do sieci, wtedy ograniczenia czasowe nie będą ich dotyczyć. Jednak to

przecież oczywiste jak podatki. Ludzie wirtualni, nawet jeśli dryfują po cudzych pakietach, ale

nie mają marginalnej, wystarczającej częstotliwości wizyt zwrotnych, automatycznie przecho-

dzą do stanu stand-by. Większość materialnych nazywa to uśpieniem. Jednak ze snu w sieci

animacyjnej nie można się przebudzić bez zewnętrznego bodźca.

Nie wszyscy wiedzą, że następnym etapem po uśpieniu jest już tylko kompresja, z której

nikt nie wydostanie się nie tylko bez impulsu z zewnątrz, ale i bez zezwolenia Inspekcji Wy-

chowawczej, wydającej kody dostępu do nieaktywnych części archiwum.

Jeśli skończyłbym jako pakiet w sieci animacyjnej, mógłbym liczyć jedynie na bardzo

rzadkie chwile przebudzenia, podczas rekonstrukcji fraktali, wyborów prezydenckich czy roz-

praw sądowych. Słabe widoki na przyszłość, nawet jeśli ma się wieczność w ofercie.

❦ Z masochistycznym uporem wchłaniałem myśli z rosnących wątków dyskusyjnych

przesiewu i obserwowałem wahania czarnego słupka.

Spodziewałem się, że społeczeństwo w większości będzie nieżyczliwe. Po kilku wizy-

tach w sieci właściwie straciłem nadzieję, że coś zdoła odwrócić wrogi trend w opiniach. Dla-

tego nie mogłem uwierzyć, gdy w jednym z rosnących wątków usłyszałem dwa neutralne zda-

nia, zamiast zwyczajowych obelg. Był to popularny, stary cytat z Prawd Wiary Medytacyjnego

Bractwa Animacyjnego: „Nie ma żadnej wiedzy ten, kto nie poznał emocji bliźniego. Prawda

jest wyłącznie we współodczuwaniu.”

Mogła to być (i najprawdopodobniej była) robota mojej autorki. Nie sądziłem, aby sama

należała do Bractwa – kojarzyłem ich raczej z ludźmi wirtualnymi. Jednak jako filozofka

na pewno często się kontaktowała z medytantami, szukając u nich wyjaśnień w swoich spra-

wach zawodowych. Podobnie jak redaktorzy, którzy stale rozmawiali z wirtualnymi prawni-

kami.

Wątek z cytatem, przekazywany od jednej grupy dyskusyjnej do drugiej, dość szybko

rozlał się falami po znanych mi fraktalach i nie minęło dużo czasu, nim otrzymał jedno z wyż-

szych notowań zainteresowania w sieci. Stało się to zaraz po tym, kiedy ktoś zaczął domagać

się współodczuwania ze mną.

Zaledwie dwa dni później odebrałem komunikat: „Forum nieaktywne. Dane kazusu nie-

kompletne.”

– Sieć zatrzymała przesiew! Ludzie chcą współodczuwania! – obudziłem autorów tuż

nad ranem tą radosną nowiną. – Chyba wygraliśmy! Nie wierzę, żeby Inspekcja zaryzykowała

podłączenie społeczeństwa do mózgu takiej kanalii, jak ja – zażartowałem beztrosko.

Page 84: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

83

❦ Alarm animatora ogłuszył mnie koło południa. Zalogowałem się. Jeśli chwilę wcześniej

miałem wielkie nadzieje, to komunikat sieci pozbawił mnie ich zupełnie. Forum zostało wzno-

wione. Czarny słupek potępienia wydawał się tym razem sporo wyższy niż poprzednio. To zna-

czy, że przesiew szedł pełną parą. Jak, do ciężkiego bluzgu, udało się Inspekcji ominąć spo-

łeczne żądanie współodczuwania?

Poszperałem w źródłach sprawy i dowiedziałem się, że pomimo trwającego przesiewu,

sieć właśnie wybudziła i zakwalifikowała do grona sędziów umysły historyków i redaktorów,

niepoddawane update’om informacji od czasów starożytnych. W ten sposób procent osób na fo-

rum, które domagały się współodczuwania, w odniesieniu do liczby wszystkich wypowiadają-

cych się, został obniżony, a Inspekcja mogła kontynuować mieszanie mnie z błotem.

Nie mogłem w to uwierzyć! Jedna reguła w prawie animacyjnym obowiązywała od

zawsze. Ze względu na oszczędności sieciowe, śpiący zwykle omijali dyskusje i dostawali sta-

tus sędziów już po zakończeniu przesiewu, jako ostatni z wyselekcjonowanych. System

update’u procesowego pozwalał na natychmiastowe przyswojenie informacji opublikowanych

przez ofiary, oskarżonych i prokuratora. Uczestniczyli więc wyłącznie w głosowaniu nad wy-

rokiem, chyba że ktoś wcześniej zapłacił za ich wybudzenie.

Czy tylko ja widziałem tę manipulację? Naginanie przepisów, skala kosztów, jakie zo-

stały poniesione... Świadomość mocy Inspekcji Wychowawczej zmroziła mnie. Jakie miałem

szanse w tej nierównej walce?

Wtedy dotarła do mnie kolejna wiadomość. Animator nawet nie zapytał mnie, czy życzę

sobie ją odebrać. Po prostu skopiował ją do mojego umysłu. Pochodziła od prokuratora. A to

znaczyło, że przesiew został zakończony i od tej chwili komplet sędziów podejmował decyzję.

❦ Wiedziałem, że we wszystkich fraktalach spekulowano co do tego, jakie zarzuty osta-

tecznie zostaną mi przedstawione. Przepowiadano, że werbalizacja oskarżycielska prokuratora,

de facto pionka na usługach Inspekcji Wychowawczej, okaże się hitem międzyfraktalnym. Dla-

tego spodziewałem się wulkanu erudycyjnego i nieskończonej listy wymyślnych przestępstw,

których rzekomo się dopuściłem. Tymczasem finalny schemat prokuratora okazał się, jak

na jego możliwości, wyjątkowo prosty i zwięzły.

– Czy sędziowie wyobrażają sobie strach wynikający z braku informacji o otaczającym

świecie? – pytał prokurator. – Na taką właśnie torturę została skazana niewinna istota.

– Wszyscy wiemy, że aplikacja PAK-ów już po rozbiciu jaja różni się od aplikacji w eta-

pie przedwykluciowym – ciągnął prokurator. – Rozproszenie preferencji będzie ceną, którą za-

płaci świeżorodek. Nikt nie wie, ile czasu zajmie mu pokonanie barier i odzyskanie niezależ-

ności intelektualnej, którą odebrał mu oprawca. I czy będzie to możliwe.

– Musimy zdawać sobie sprawę, że mózg tego dzikiego świeżorodka różni się w zna-

czący sposób od naszych. Zdaniem specjalistów, ominięcie fazy programowania musiało

wstrzymać budowę wyspecjalizowanych, wzmocnionych połączeń neuronowych, właściwych

współczesnemu człowiekowi. Jak można przypuszczać, mózg tego modelu będzie niepełno-

sprawny, a jego moc przerobowa – niewielka.

– To jednak tylko część okaleczenia wydawniczego, jakiego z premedytacją dopuścił

się oskarżony. Wybitni korektorzy przewidują liczne choroby i patologie zachowania społecz-

nego. Oceńcie winę, orzeknijcie o karze dla przestępcy i zadośćuczynieniu dla ofiary!

Page 85: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

84

Oczy prokuratora zmrużyły się na moment. Pomyślałem, że właśnie stłumił śmiech, ale

musiało to być złudzenie. Pozostałe mięśnie jego twarzy ani drgnęły.

❦ W ciągu następnych piętnastu sekund świat przestał dla mnie istnieć.

3. Tabula rasa

Animator odciął wejście do sieci i mój umysł, nagle ogłuchły i oślepły na transformacje

odbywające się we fraktalach, niemal fizycznie odczuł pchnięcie pełnej blokady, jakby uderze-

nie w głowę przez zatrzaskujące się z łomotem ciężkie drzwi.

Tuż przed aktywizacją blokady otrzymałem Pakiet Sądowy, który zawierał tak wiele

zapisów mentalnych z pierwszeństwem odczytu, że pogubiłem się w ich analizie.

Na początku udało mi się odseparować przenikliwe współodczuwanie ofiary, wyemito-

wane zaraz po publikacji prokuratora. Oczywiście, nie był to żaden zapis pochodzący od za-

rodka. Inspekcja posłużyła się „zeznaniem równoznacznym”, czyli współodczuwaniem spre-

parowanym dla niewyklutych sędziów, zamiast niezrozumiałego dla nich prokuratorskiego

schematu.

Nie potrafiłem rozpoznać modelu, który wygenerował zapis. To mnie zaskoczyło. In-

spekcja musiała mieć swoje zasoby, nieudostępniane nawet redaktorom. Ktoś wygrzebał z ar-

chiwum nieznane mi odczucia osoby z błędami wydawniczymi, która po wielu latach życia

materialnego zapadła na demencję, taką starożytną chorobę uwalniającą entropię i wiry de-

strukcyjne w archiwach pamięci. Chaos wytwarzany przez ten umysł skutecznie spowodował

odrazę u niewyklutych. Nawet na mnie wywarł on piorunujące wrażenie, trudno więc się dzi-

wić, że niewykluci jednogłośnie wydali werdykt o mojej winie.

Zapisy sędziów chwilowo wybudzonych z kompresji nie były o wiele lepsze. Oberwa-

łem porządną dawką syndromu odrzucenia społecznego i głodu informacji. Decyzje wybudzo-

nych odnośnie mojego losu były równie łatwe do przewidzenia, co stanowisko niewyklutych.

Pozostali sędziowie, zarówno ci materialni, jak i ci wirtualni, zdawali się czerpać oso-

bistą przyjemność z pastwienia się nade mną. Ostatecznie, zanim udało mi się przebrnąć

przez najintensywniejsze sędziowskie zapisy, minął cały dzień. Przez ten czas animator, do

którego desperacko i bezsensownie próbowałem się zalogować, pozostawał dla mnie martwy,

a pokój, w którym przebywałem – zamknięty. Nie byłem w stanie fizycznie opuścić redakcji,

ani wejść w żaden strumień informacji. Wiedziałem, że będą dostarczać mi żywność, ale to

mnie nie pocieszało. Zostałem uwięziony.

❦ Wieczorem nagle zrozumiałem wyrok. To było jak przeskoczenie zapadki w mózgu,

otwierającej strumień danych. Nieuporządkowane kłęby myśli zniknęły, a z pamięci wysko-

czyły naraz wszystkie poszukiwane informacje. Miałem tkwić w redakcyjnym pokoju,

bez możliwości kontaktu ze światem zewnętrznym, ani w sposób wirtualny, ani materialny, aż

do czasu wyklucia świeżorodka. Po wykluciu odbędzie się współodczuwanie utrwalone, w któ-

rym pamięć ofiary i przestępcy zostaną zamienione miejscami. Chodziło o to, aby doprowadzić

umysł przestępcy do stanu identycznego z umysłem ofiary i obciążyć go jej cierpieniem.

Page 86: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

85

Ofiara miała prawo korzystania z moich folderów wiedzy. Mogła też zająć moje miejsce

w społeczeństwie przez czas, kiedy będę odbywać karę. Ja natomiast miałem mieć wyzerowaną

pamięć, tuż przed wejściem do wirtualu, żeby wyrównać stan odczuwania ze świeżorodkowym.

Termin upływu wyroku określono bardzo luźno. Kara będzie podtrzymywana do czasu

odzyskania przez ofiarę niezależności społecznej. To Inspekcja miała zdecydować, czy świe-

żorodek już znalazł swoją własną ścieżkę rozwoju, czy jeszcze nie. Nie wiedziałem, jak to wy-

glądało u prymitywnych ludzi, ale podejrzewałem, że dorastali oni podobnie jak zwierzęta.

Pomyślałem, ile wszystko może trwać, zanim jego umysł się rozwinie i będzie mógł

podjąć pracę. Pięć lat od wyklucia? Więcej? Wiedziałem, że rzadko który przestępca miał

szanse na odzyskanie ciała po tak gigantycznym wyroku. Nie słyszałem o długich kredytach

pokutniczych. Zamknięcie we fraktalu ekspiacyjnym oznaczało, że moje ciało zostanie sprze-

dane, by spłacić koszty życia wirtualnego. Pewnie stand-by dopadnie mnie zanim ten egzem-

plarz dokona wyboru, a Inspekcja Wychowawcza zaakceptuje jego dojrzałość. Pachniało kom-

presją.

Pozostawała jeszcze ostatnia, teoretyczna szansa. Gdyby świeżorodek zrozumiał mo-

tywy mojego postępowania, być może pomógłby mi wydostać się ze stanu stand-by. Tylko

że nie mogłem liczyć na takie szczęście. Świeżorodek dostanie wszystkie PAK-i, którymi się

posługiwałem. Ale część współodczuwania polegającego na przepływie moich odczuć i wspo-

mnień do jego głowy prawdopodobnie nigdy nie zostanie dokończona. Skąd niby miałby wie-

dzieć, że może o to prosić? On nie miał pamięci o tym, co zaszło; jego umysł był czystą kartą.

❦ „Zastanowiło cię, dlaczego istnieje spersonifikowany prokurator, a nie ma takiego

obrońcy?”, w mojej głowie pojawiło się pytanie. Zupełnie jakbym rozmawiał z drugim czło-

wiekiem na jakimś forum sieciowym.

„Społeczeństwo jest obrońcą”, odpowiedziałem. Ale przecież wiedziałem, że nie pod-

trzymam w ten sposób żadnego łącza do nieznajomego rozmówcy. Sieć była nieaktywna.

Już zaczynało mi odbijać. Rozmawiałem sam ze sobą.

Poszedłem do redakcyjnej kuchni, bezmyślnie sięgnąłem po widelec. Przez moment

stukałem nim o blat stołu. I wtedy mnie olśniło. Jeszcze wyraźniej niż w chwili, kiedy zrozu-

miałem wyrok. Oprócz swojego umysłu, miałem w głowie cudzy. I on właśnie się konfiguro-

wał.

❦ Moja książka jest zamknięta dla wszystkich poza tobą. Jeśli czytasz te słowa, to znaczy,

że mój plan się powiódł. Animator może kontrolować dane przesyłane w sieci, ale nie ma

wpływu na informację istniejącą poza nią.

Pamięć, z której czerpię wiedzę, nie ma problemu z odnajdywaniem właściwych kształ-

tów, w jakie powinny się układać litery, abyś umiał je odcyfrować. Jednak mięśnie dłoni męczą

się szybko i początkowo myślałem, że nie zdążę opowiedzieć ci wszystkiego przez te kilka

miesięcy, zanim się wyklujesz a Inspekcja otworzy łącza, by odebrać mi pamięć.

Litery, które wyryłem na ścianach redakcji, mojego tymczasowego więzienia, są po to,

aby opowiedzieć ci naszą historię. Nie byłbym w stanie tego zrobić bez współodczuwania, które

jeden z sędziów wybudzonych z kompresji przelał do mojej głowy tuż przed blokadą animatora.

Kiedy przyjdziesz na świat, Inspekcja uaktywni karę. Będzie to polegało na wyzerowa-

niu mnie, ale w twoim przypadku początkowo nie zostaną dokonane żadne zmiany. Zgodnie

Page 87: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

86

z wyrokiem sędziów Inspekcja przechowa moje współodczuwanie w zamkniętym, skompreso-

wanym pliku w swoich tajnych archiwach do czasu, kiedy sam zdecydujesz się z niego skorzy-

stać, co może nigdy nie nastąpić.

Kiedy twój umysł rozwinie się i osiągniesz zdolność zarabiania na swoje życie, Inspek-

cja wciąż nie zaproponuje ci współodczuwania ze mną. Prawo jednak nakazuje, abyś dostał

szansę zajęcia mojego miejsca w społeczeństwie i przejął wszystkie użytkowane przeze mnie

PAK-i. A wśród starych PAK-ów mojego umysłu znajdzie się też nowa, mechaniczna umiejęt-

ność odcyfrowywania liter, którą dostałem od sędziego.

Jako osoba nieukierunkowana, będziesz mieć praktyki w różnych zawodach, zanim wy-

bierzesz ten, który ci odpowiada. Najpierw zaprowadzą cię tutaj, do mojej dawnej redakcji,

żebyś zgodnie z prawem miał szansę przejęcia profitów z mojej pracy, gdybyś tego zechciał.

Inspektorzy być może zobaczą te drobne nieregularne „wzory” pozostawione przeze

mnie na ścianach. Jednak nie skojarzą ich z informacją, którą w ten sposób pozostawiam tylko

tobie. Nikt poza tobą nie zauważy liter, ponieważ ty będziesz jedynym materialnym człowie-

kiem na Ziemi, który umie czytać.

Pamiętaj jednak, że chociaż sieć wciąż przechowuje wiedzę o literach w swoich za-

mkniętych archiwach, to utrzymuje w kompresji tych ludzi, którzy potrafią czytać. Ona nie

chce, abyśmy posługiwali się pismem. Cokolwiek zdecydujesz – bądź ostrożny.

Page 88: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

87

Paweł Kukliński

Paweł Kukliński – rocznik ’86. Absolwent Inżynierii Chemicznej na Uniwersytecie

Warmińsko-Mazurskim w Olsztynie. Pracuje w korporacji z branży elektronicznej. Założyciel

portalu o twórczości Terry’ego Pratchetta: Discworld.pl Czyta głównie współczesną polską fan-

tastykę, postapo i powieści przygodowo-historyczne, choć nie zamyka się na inne gatunki.

Pisze. Jak sam twierdzi, najlepiej czuje się w kryminale, lecz jak widać próbuje sił także

w różnych podgatunkach fantastyki. Poza tym, recenzuje książki dla jednego z największych

polskich portali literackich.

Jesienią ukaże się pierwsza papierowa publikacja z jego udziałem – antologia konkursu

na opowiadanie festiwalu Kryminalna Piła, w którym został wyróżniony.

Prywatnie jest szczęśliwym mężem i ojcem.

Page 89: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

88

Życie bezwolne

Paweł Kukliński

Page 90: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

89

Stoję przy parapecie, patrząc na widoczny za oknem krajobraz, rozciągający się tuż za

wysokim murem zwieńczonym drutem kolczastym. Atomowa pustynia jest zalana słońcem.

Nagie, pozbawione nawet odrobiny żywej roślinności skały zdają się błyszczeć, drobiny

kwarcu skrzą się milionem barw. Ziarenka wszechobecnego piasku przesypują się z miejsca

na miejsce z niemal słyszalnym szmerem, popychane przez pędzący z zawrotną prędkością

wiatr. W nieustającym ruchu dążą do doskonałości.

Dla mnie ten widok już jest doskonały.

Każda łacha piasku, każdy sterczący do nieba fragment skały, każdy wyschnięty pień

jest piękny, zachwycający. Wpatruję się w ten obraz, urzeczony jego idealnością, poetyckim

pięknem, które porusza moją duszę aż do cna. Mógłbym zatracić się w tym doskonałym wido-

wisku, stać tak godzinami, obserwując martwą, a jednocześnie tak pełną dynamizmu pustynię.

Ale nie mogę, muszę iść do pracy.

Nie muszę, chcę.

Lubię moją pracę. Obsługuję instalację do produkcji gazu, którego zastosowania nie

znam. Nie przeszkadza mi to, najważniejsze, że lubię pracować. Podobnie, jak lubię wszystko

inne, co mnie otacza. Wszystko mnie zachwyca, urzeka, cieszy. Nie ma się co dziwić. Przecież

świat jest piękny. Doskonały.

Z wmontowanych w sufit głośników sączy się delikatna melodia. Ciągle ta sama,

przez całą dobę. Moja ulubiona.

Ubieram się szybko, wybierając rzeczy z pięknej, metalowej szafy. Białe spodnie, biały

podkoszulek. Moje ulubione.

Wychodzę na zewnątrz, widząc tłumy przechodniów równym krokiem przemierzają-

cych ulice. Wszyscy są ubrani na biało, wszyscy uśmiechnięci, życzliwi, przyjaźni. Piękni i

doskonali. Uśmiecham się do nich, ruszając w swoją stronę.

Ulicą przejeżdża na sygnale rozpędzony, ciężko opancerzony wóz gąsienicowy. Służba

Porządkowa. Przystaję na chwilę, urzeczony pięknem grubych blach odbijających promienie

słońca, idealnym i spójnym ruchem segmentów gąsienic oraz kół, na których są rozpięte, mi-

gotliwym blaskiem zamontowanego na pojeździe sygnalizatora świetlnego i przeciągłym wy-

ciem syreny. Wszystko to ponownie porusza moje zmysły, delikatnie łechce me poczucie

piękna, rozlewa się w duszy ciepłym, krzepiącym strumieniem.

Z wieżyczki pojazdu wystają dwie głowy ubrane w ciężkie hełmy. Mają twarde, zacięte

miny. Wszyscy uśmiechają się do nich, machają na dzień dobry, lecz Porządkowi zdają się nie

zauważać przechodniów. To nieistotne. Wszyscy są szczęśliwi, mogąc ujrzeć przedstawicieli

prawa przy pracy. Ja również.

Czuję się doskonale. Ze szczęścia chce mi się gwizdać, więc gwiżdżę. Razem ze mną,

podobnie urzeczeni, gwiżdżą inni przechodnie. Oczywiście z ułożonych w dzióbki ust wydo-

bywa się nasza ulubiona melodia. Nasz gwizd zlewa się z oryginałem, wciąż odtwarzanym

przez głośniki i dzięki temu czujemy się jeszcze lepiej. Widzę to w twarzach ludzi, a oni z pew-

nością widzą to w mojej. Nie mogę przestać się uśmiechać. Bo i po co miałbym przestawać?

Przecież wszystko, co mnie otacza, jest wspaniałe.

Kiedy rozpędzony pojazd mnie mija, gdy jest najbliżej, niemal na wyciągnięcie ręki,

jego syrena na ułamek sekundy zagłusza melodię płynącą z widocznych na każdym rogu gło-

śników, a nawet przebija się ponad wspólne gwizdanie przechodniów. Przez ten moment, krótki

jak przebłysk błyskawicy, ulotny jak podmuch wiatru, czuję ukłucie gdzieś na dnie serca.

Page 91: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

90

Przez moment mam wrażenie, że otaczający mnie świat wcale nie jest tak wspaniały, jak mi się

wydaje. Że mijający mnie ludzie nie są tak piękni, jakimi się na co dzień wydają. Że ich ciała

są wychudzone, posiniaczone, pokryte strupami. Że nic nie jest doskonałe. Wzdrygam się

z obrzydzeniem.

To uczucie odchodzi równie szybko, jak przyszło. Pojazd Służby Porządkowej odjeż-

dża, dźwięk syreny nie zagłusza już wszechobecnej melodii, która ponownie wypełnia moją

głowę, serce, całe ciało. Ogrzewa mnie, koi ból, który nadszedł nie wiedzieć skąd. Znowu

wszystko jest piękne i doskonałe, a pamięć o tej okropnej chwili odchodzi w niebyt.

Dokręcam zawór, uważając by wskazówka miernika nie wyszła poza zielone pole. Ob-

racam go powoli, wprawnym ruchem. Nagle słyszę zgrzyt. Z jakiegoś powodu, na ten dźwięk

włoski na moich plecach jeżą się delikatnie. A przecież jest piękny, wspaniały, jak wszystko.

Jak lśniąca aparatura z kwasoodpornej stali, czerwone zawory w kształcie pięciolistnych kwia-

tów, śnieżnobiałe tarcze wskaźników temperatury, ciśnienia i poziomu płynów.

Nagle czuję opór. Uśmiecham się, chociaż jestem lekko zaskoczony. Świat jest pełen

niespodzianek, a ja lubię niespodzianki. Są miłe. Zawór zatrzymuje się, niedomknięty. Wska-

zówka unosi się powoli, podchodząc do końca pola kontrolnego, zielonego niczym świeża

trawa.

Wokół mnie krzątają się inni pracownicy, wszyscy zajęci własnymi zadaniami. Każdy

z nich operuje innym elementem aparatury.

Pracuję tutaj od dwóch tygodni. Wcześniej zajmowałem się kopaniem rowów meliora-

cyjnych. Lubiłem tę pracę. Lubię każdą pracę. Przypominam sobie, że podczas szkolenia na no-

wym stanowisku tłumaczono mi, by zgłaszać bezzwłocznie każde niewłaściwe działanie urzą-

dzeń. Jednak jak należy rozumieć słowo „niewłaściwy” kiedy wszystko jest na swój sposób

piękne i zachwycające? Zablokowany zawór to prawdopodobnie sytuacja niecodzienna, odbie-

gająca od normy, ale przecież w swej niecodzienności wspaniała, intrygująca i fascynująca. Dla

mnie z całą pewnością nie jest niewłaściwa. Pędząca coraz wyżej wskazówka, wydaje się

czymś poruszająco pięknym, co nie pozwala oderwać od siebie wzroku.

Stoję tak urzeczony, podobnie jak niedawno widokiem atomowej pustyni, w którą dzie-

siątki lat temu obróciła się większa część świata. Widzę, że spod przykrywy aparatu zaczyna

wydobywać się gęsta chmura, tworząc fantazyjne, tańczące kształty. Kilka osób również to za-

uważa. Przystają, uśmiechnięci, oczarowani. W ich oczach widzę podziw, fascynację, bez-

kresne zadowolenie. Na moment wszyscy zapominamy o swojej pracy. Dziesiątki par oczu od-

rywają się od tarcz swoich mierników, dziesiątki rąk przestają kręcić zaworami, otwierać klapy

i spusty.

Aparatura zaczyna drżeć i syczeć. A my stoimy, jeszcze bardziej zachwyceni. Czegoś

takiego jeszcze nie widzieliśmy, nikt nie chce przeoczyć jedynego w swoim rodzaju, czarują-

cego widowiska. Widzę, że już cała obsługa hali – jakieś sto pięćdziesiąt osób – oderwała się

od pracy i teraz przygląda przedstawieniu, które specjalnie dla nas odgrywa martwa aparatura.

Zupełnie jakby była świadoma i postanowiła nam zatańczyć. Oczywiście w rytm naszej ulu-

bionej melodii, która sączy się z wszechobecnych głośników.

Wszyscy ludzie, każdy ubrany tak jak ja, w podkoszulek i białe spodnie, każdy z błogim

uśmiechem, stoi i obserwuje syczącą, drżącą i bulgoczącą plątaninę rur, zbiorników, podgrze-

waczy i kolumn rektyfikacyjnych, które są coraz głośniejsze, coraz bardziej ruchliwe. Co-

raz piękniejsze.

Page 92: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

91

Widzę, że po antresoli, biegnie ubrany na czarno człowiek z hełmem na głowie. Wyma-

chuje rękami, coś krzyczy. Nie słyszę go już.

Potem nagle cała aparatura rozpada się, ogarniając nas wspaniałą, wielokolorową plą-

taniną ognia, pary i mknących z prędkością dźwięku metalowych elementów. Eksplozji towa-

rzyszy nieprawdopodobny huk. Coś trafia mnie w głowę, momentalnie padam na ziemię, po-

grążając się w błogiej, doskonałej ciemności.

Z trudem otwieram oczy. Wokół mnie jest cicho i ciemno. Po chwili orientuję się, że nic

nie widzę, dlatego iż coś miękkiego leży na mojej głowie. Odpycham to coś, potem zrzucam

z siebie kawał blachy. Rozglądam się. Tym, co zrzuciłem z własnej twarzy był człowiek. Chudy

mężczyzna, ubrany na biało, z rozbitą głową, z której sączy się krew. Odskakuję od niego

w przerażeniu. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek czuł to, co w tej chwili. Widziałem już

wcześniej martwych ludzi, ale zazwyczaj ich śmierć wydawała się czymś, co jest nieodzownie

związane z naszym światem. Czymś słusznym. I pięknym zarazem. Nawet jeśli chodziło o męż-

czyznę rozjechanego przez transporter gąsienicowy, lub kobietę przeciętą na pół przez urwaną

linę holowniczą.

Leżący przede mną trup nie jest piękny. Nie potrafię sobie wyobrazić, jak mógłbym

nazwać pięknym coś takiego. Choć wiem, że dotąd tak robiłem. Odrywam od niego wzrok,

rozglądając się wokół. Wszędzie, gdzie okiem sięgnąć, leżą trupy. Gdzieniegdzie widzę żywych

ludzi, gramolących się niemrawo spod rozbitej aparatury. Niektórzy krwawią, inni mają po-

tworne oparzenia. Potworne? Skąd ja w ogóle znam takie określenie?

Hala produkcyjna dalej stoi, ale w suficie i ścianach w kilku miejscach zieją olbrzymie

wyrwy. Przyglądam się ocalałym i widzę, że niektórzy otwierają usta. Jedni chyba krzyczą, inni

płaczą. Ale ja nic nie słyszę.

Pukam się w bok głowy, jakby chcąc wytrząsnąć z uszu kropelki pozostałej po kąpieli

wody. Bezskutecznie. Nie słyszę zupełnie nic.

Do hali zaczynają się wlewać potokiem tłumy czarnych postaci w ciężkich hełmach.

Przerzucają gruzy, wyciągają spod nich ludzi. Pokazują żywym kierunek, w którym powinni

się udać. Zaczynają zbierać zwłoki.

Z przerażeniem zauważam, że ci, którzy ocaleli, uśmiechają się. Niektórzy są poparzeni

do gołych kości, inni stracili ręce lub nogi. Jeden mężczyzna nie ma większej części lewej łydki

i z uśmiechem przeskakuje na pozostałej mu kończynie w stronę wyjścia.

Chce mi się rzygać. Mam wrażenie, że jeszcze niedawno powiedziałbym „wymioto-

wać”, a może i zachwycałbym się cudownymi barwami i kształtami moich rzygowin. Te-

raz mam to w dupie, wszystko mnie boli, a na dodatek straciłem słuch. Mimo wszystko, wy-

gląda na to, że miałem sporo szczęścia. Jestem poobijany, ale mogę się ruszać. Skórę mam całą,

nie krwawię, mam obie ręce i nogi. Oddycham niemal swobodnie, czując tylko lekkie kłucie

w żebrach.

Co tu się, kurwa, dzieje?! i skąd ja znam takie słowa? Dlaczego się nie uśmiecham,

dlaczego czuję ból? w głowie mi piszczy. Poza tym nie słyszę niczego.

Nagle doznaję olśnienia.

Słuch.

Page 93: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

92

Prawdopodobnie jako jedyny z ocalałych straciłem słuch. Dlatego zachowuję się inaczej

niż pozostali. Dlatego coś, co działa na innych, nie oddziałuje na mnie.

Melodia! Płynąca z głośników obecnych wszędzie, w każdym pomieszczeniu, na każdej

ulicy. Pod sufitem i na ścianach wciąż wisi ich kilkadziesiąt. Pewnie dalej działają.

Przypominam sobie tę melodię, nucę ją w myślach. To na nic. Wciąż widzę i jestem

w pełni świadomy wszystkich okropieństw powstałych w wyniku katastrofy.

Podchodzi do mnie mężczyzna w czarnym mundurze, którego górna połowa twarzy za-

kryta jest masywnym hełmem. Mówi coś do mnie, ale ja nie słyszę ani słowa. On chyba nie

zdaje sobie z tego sprawy. Unoszę kciuk, w uniwersalnym geście potwierdzającym,

że wszystko jest w porządku. Mężczyzna kiwa głową z aprobatą i wskazuje mi ręką kierunek.

Coś jeszcze mówi, ale ja już zmierzam we wskazaną stronę.

Ostrożnie przestępuję nad trupami, omijam kałużę wrzącej cieczy, która powoli wypala

dziurę w posadzce.

Co tu się dzieje? Co tu się, do cholery, dzieje? Czy naprawdę tylko ja widzę to wszystko

tak, jak powinienem? Przyglądam się ludziom. Ci w białych strojach mają jednakowe, błogo

uśmiechnięte twarze. Rozglądają się, co chwila zawieszając wzrok na najróżniejszych maka-

brycznych widokach, podziwiając je z widocznym zachwytem, jakby zobaczyli najwspanialszą

rzecz w swoim życiu. Pamiętam, że jeszcze dzisiaj tak jak oni zachwycałem się wszystkim, co

tylko widziałem. Ale teraz nie potrafię.

Przypominam sobie atomową pustynię i ogarnia mnie jeszcze większe przerażenie. Czy

naprawdę dawny świat przestał istnieć? Co się dzieje z tymi ludźmi? Czy ktoś nam pierze mó-

zgi? Dlaczego?

Zaczynam rozumieć, chociaż to, co się tutaj dzieje, jest zupełnie popieprzone. Muszę

uciekać. Utrata słuchu to błogosławieństwo, jedyna w swoim rodzaju szansa, której nie mogę

zmarnować. Nie mogę dopuścić, by ktoś dowiedział się, że nic nie słyszę. Może jestem jedy-

nym, który zna prawdę?

Powoli przypominam sobie ostatnie chwile przed wybuchem. Pamiętam zaklinowany

zawór. Pamiętam aparaturę, która zaczęła szaleć, aż w końcu eksplodowała. I stu pięćdziesięciu

urzeczonych jej widokiem idiotów z wypranymi mózgami. To ja wywołałem tę katastrofę. Z

jakiegoś powodu nie zgłosiłem niewłaściwego działania urządzenia. Ach, no tak, „niewłaści-

wego”. Przypominam sobie wewnętrzny wywód, jaki stoczyłem nad sensem tego słowa. Ktoś

nieopatrznie użył tego sformułowania, szkoląc mnie w nowej pracy. Pewnie nie zdawał sobie

sprawy jak katastrofalne skutki może mieć niefortunny dobór słów wobec kogoś z całkowicie

wyłączonym instynktem samozachowawczym, kogo zachwyca wszystko, co go otacza. A wy-

starczyło, żeby zamiast „niewłaściwe” powiedział „nietypowe działanie” i tych kilkudziesięciu

nieszczęśników, których ciała mnie otaczają, wciąż by żyło. A może niepotrzebnie się uspra-

wiedliwiam? Może to wyłącznie moja wina? Teraz to nieistotne. Chcę tylko czym prędzej stąd

wyjść, stracić z oczu zawaloną trupami podłogę i pokaleczonych ludzi.

Zbliżam się do wyjścia, mijając wielu funkcjonariuszy Służb Porządkowych. Oni wy-

glądają na normalnych. Nie uśmiechają się. Nie zachwycają się przerażającymi widokami.

Większość z nich ma kamienny wyraz twarzy, a niektórzy wydają się wręcz wystraszeni, znie-

smaczeni. Są prawdziwi. Nagle widzę, jak jeden z nich wyjmuje z kabury pistolet i przykłada

do skroni leżącego na ziemi mężczyzny. Ranny człowiek mamrocze coś pod nosem, kikutami

rąk próbuje podeprzeć się i wstać. Kula roztrzaskuje mu czaszkę. Kilku przechodzących obok

ocalałych z katastrofy na moment rzuca na niego okiem, uśmiechając się głupkowato, a potem

dalej zmierza w swoją stronę.

Page 94: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

93

Czuję, że do oczu cisną mi się łzy. Z trudem je powstrzymuję. Jeden z Porządkowych

rusza w moją stronę. Serce zamiera mi w piersi, już wiem, że zaraz zdarzy się coś strasznego.

Mężczyzna mija mnie jednak, a ja czuję olbrzymią ulgę. Tamten podchodzi do jednonogiego

kaleki, który wciąż podskokami zmierza do wyjścia, i zabija go strzałem w czoło.

Muszę się uśmiechać. Do cholery, muszę, albo zginę. Oni nie mogą się dowiedzieć,

że nie słyszę hipnotyzującej melodii. Przezwyciężając uczucie obrzydzenia do samego siebie,

przywołuję na twarz uśmiech. Posyłam tę durną minę jednemu z Porządkowych, który zbywa

mnie machnięciem ręki. To działa!

Wychodzę na zewnątrz. Wokół mnie kręcą się funkcjonariusze Służb Porządkowych,

ale zdają się nie zwracać na mnie uwagi. Większość z nich kieruje się do budynku. Tylko jeden

wskazuje mnie i innym ocalałym stojący opodal, prowizoryczny polowy namiot medyczny.

Powoli drepczę w jego kierunku. Przede mną idzie jakieś trzydzieści osób z różnymi obraże-

niami. Wchodzą kolejno pod rozpiętą między dwoma opancerzonymi transporterami płachtę

brezentu, gdzie trzyosobowa ekipa w białych fartuchach poddaje ich szybkiej selekcji. Dwoje

ludzi, mężczyzna i kobieta – oboje wyszli z wybuchu niemal bez szwanku – zostają przepro-

wadzeni na lewą stronę. Zaraz za nimi idzie mężczyzna, któremu gorący podmuch lub żrąca

ciecz zdarła skórę z obu rąk, ukazując nagie kości. Na dodatek kuleje, jego prawa noga zdaje

się zginać w niewłaściwą stronę.

Medycy odsyłają go na prawo. Dwóch Porządkowych łapie kalekę pod ręce, prowadzi

na bok, za transporter. Nie kłopoczą się na tyle, by odejść poza zasięg naszego wzroku. Strzelają

mu w głowę.

Za wszelką cenę staram się nie zapominać o uśmiechu. Wokół mnie wszyscy się uśmie-

chają. Nawet kobieta, której wybuch rozerwał większą część żuchwy, śmieje się górną połową

twarzy. Niestety, po szybkiej ocenie medyków, zostaje odprowadzona za pojazd Służb Porząd-

kowych. Jej uśmiech nie znika do samego końca, a w oczach błyszczy fascynacja. Pojedynczy

strzał.

Kilka innych osób trafia za transporter. Nie słyszę huku, ale widzę błysk ognia wyloto-

wego. Przy każdym wystrzale czuję, jak mimowolnie spinają mi się mięśnie.

W końcu przychodzi kolej na mnie. Staję przed trójką lekarzy, którzy szybko obmacują

i oglądają całe moje ciało. Po ich minach wnoszę, że są zadowoleni. Niska kobieta coś do mnie

mówi, a ja czuję, że plecy oblewa mi zimny pot. Na szczęście po chwili dodaje krótki prosty

gest wskazujący, bym ruszył na lewo. To nie było pytanie, a jedynie polecenie przejścia. Chyba

nie zorientowali się, że jestem głuchy jak pień. Oddycham z ulgą i dołączam do pozostałych

ocalałych. Jest ich przerażająco niewielu.

Podjeżdża ciężarówka z budą nakrytą szarą płachtą. Dwóch Porządkowych otwiera

tylną burtę i pomaga nam wsiąść na pakę. Zajmuję miejsce tuż przy wejściu, tak by przez od-

kryty tył ciężarówki móc coś widzieć. Czekamy jeszcze kilka minut, aż zakończy się selekcja

rannych, w końcu ruszamy. Z budynku wyszło w sumie około sześćdziesięciu osób. Blisko

czterdzieści poddano likwidacji. W ciężarówce jest nas dwadzieścioro troje. Dwadzieścia trzy

osoby ze stu pięćdziesięciu przeżyły katastrofę, którą wywołałem. Czuję, jakby ktoś wraził

w moje serce rozżarzony pręt. Kiedy ciężarówka rusza, a Porządkowi znikają mi z oczu, płaczę.

Wokół mnie dwadzieścia dwie gęby omamionych idiotów uśmiechają się, rozglądając się po

pace ciężarówki. Ukrywam twarz w dłoniach.

Po jakimś czasie podnoszę głowę i wyglądam na zewnątrz. Jedziemy przez miasto. Ste-

rylne, schematyczne, proste do bólu. Dziesiątki przecinających się pod idealnie prostymi ką-

tami ulic, setki identycznych niskich budynków mieszkalnych, tysiące ubranych na biało ludzi,

Page 95: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

94

o twarzach wygiętych w sennych uśmiechach, chudych, wymizerowanych ciałach i niewidzą-

cych prawdy oczach. A ponad tym wszystkim nieprzebrana liczba głośników, wiszących

na rogu każdego budynku.

W mojej głowie miliony myśli walczą o pierwszeństwo. Czuję do siebie obrzydzenie,

czuję żal, smutek, chce mi się wyć z bólu – tak fizycznego, jak i tego, który dręczy mą duszę.

A na sam wierzch próbuje się wyrwać desperackie wołanie, pragnienie wydostania się z tej nie

mieszczącej się w głowie sytuacji, tego urzeczywistnienia marzeń totalitarnego maniaka, naj-

gorszego koszmaru wolnego człowieka. Napada mnie myśl, by wyskoczyć na ulicę i pobiec

w nieznane. Ale co by to dało? Złapią mnie. Nie chcę, by mnie złapali. Chcę żyć.

Ciężarówka zatrzymuje się na chwilę. Potem znów rusza, a ja widzę przez otwarty tył,

że minęliśmy bramę w okalającym miasto murze. Za ogrodzeniem rozciągają się półżywe pola

uprawne, palone słońcem i trudne do utrzymania, gdzie jeszcze niedawno kopałem rowy. Tuż

obok muru znajduje się rząd powstających budynków, identycznych jak te, jakie mieszczą się

wewnątrz miasta. Nasza ciężarówka zatrzymuje się pod jednym z nich, Porządkowi pomagają

nam wyjść, a potem kierują do prac budowlanych. Ledwo co uratowaliśmy się z katastrofy,

cudem wyszliśmy z życiem z eksplozji, która pochłonęła krwawe żniwo, a już mamy zacząć

nową pracę. Słońce wisi wciąż nisko, nie minęło jeszcze południe. Pewnie odesłanie nas te-

raz do własnych kwater byłoby nieekonomiczne.

Zostaję przydzielony do prac wykończeniowych przy jednym z już stojących domów.

Mamy wstawiać drzwi i okna, kłaść kafelki, podłogi, malować. Przed placem budowy stoi rząd

kilkunastu słupów z głośnikami. Otaczający mnie ludzie uwijają się z uśmiechem, pełni zapału

i chęci do pracy. Porządkowi, którzy przywieźli nas ciężarówką, odjeżdżają. Wszyscy wiedzą,

co do nich należy, nikt się nie obija, nikt nie ucieka.

Wyglądam z okna na drugim piętrze. W zasięgu kilkuset metrów nie widać ani jednego

przedstawiciela władz. To może być moja szansa. Ale dokąd miałbym uciekać? Jak okiem się-

gnąć, wokół dostrzegam tylko zalaną słońcem pustynię i majaczącą gdzieś bardzo daleko, po-

strzępioną linię horyzontu. Wygląda, jak góry.

Siadam pod oknem i rozmyślam. Jestem świadomy, ale kim jestem? Próbuję sobie przy-

pomnieć, skąd się tu wziąłem. Czy urodziłem się w tym miejscu? Czy moje życie zawsze było

takie? Nic nie pamiętam. Mam wrażenie, że moje wspomnienia sięgają nie dalej, niż kilka za-

mglonych lat wstecz, przepełnionych ciężką, monotonną pracą. Codziennie to samo, jakby od

zawsze.

W tym samym pomieszczeniu pracuje mężczyzna, który też przeżył katastrofę w fa-

bryce chemicznej. Obaj zostaliśmy przydzieleni na to piętro, inni pracują niżej i nie zaglądają

do nas. Mężczyzna uszczelnia okno, dozownikiem z silikonem technicznym..

Nagle wpadam na pomysł. Wyrywam kabel z leżącej opodal, ciężkiej wiertarki, chwy-

tam ją w ręce i powoli podchodzę do mężczyzny. Ten nie zwraca na mnie zupełnie uwagi. Biorę

zamach i uderzam go zdecydowanie rękojeścią narzędzia w podstawę czaszki. Jego nogi wiot-

czeją, osuwa się na ziemię nieprzytomny. Szybko wiążę go przygotowanym kablem, a potem

biorę pistolet z silikonem. Wciskam solidną porcję uszczelniacza do jego uszu i obwiązuję je

taśmą izolacyjną. Dla pewności zaklejam mu też usta. A potem czekam.

Mam wrażenie, że trwa to całe lata, ale w końcu ogłuszony mężczyzna zaczyna się ru-

szać. Już zaczynałem się bać, że uderzyłem za mocno i nigdy się nie obudzi. Otwiera oczy.

Nerwowo rozgląda się po pomieszczeniu. Ma wzrok zaszczutego zwierzęcia. Wiem to, chociaż

nie potrafię sobie przypomnieć, skąd. W tym miejscu chyba nigdy nie widziałem zwierząt.

Page 96: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

95

Podnoszę palec do ust i gestami próbuję go uspokoić. Szarpie się, usiłuje rozerwać

więzy, ale gruby kabel trzyma mocno. W końcu rezygnuje i patrzy na mnie błagalnym wzro-

kiem. Zbiegam na dół i ze stolika z planami budowy porywam kilka pisaków i kartek papieru.

Wracam na górę do mojego towarzysza i widzę, że ten znowu szarpie się, niezdarnie próbując

odzyskać wolność. Szybko bazgrzę kilka słów. Pisanie przychodzi mi instynktownie, chociaż

nie pamiętam, gdzie się go nauczyłem.

„Przepraszam, że cię związałem. Musiałem. Zaraz cię rozwiążę, ale muszę ci wszystko

wyjaśnić” – podtykam mu wiadomość pod oczy. Przygląda się jej, a na jego czole pojawia się

długa zmarszczka. Widzę, że czytanie sprawia mu trudność, ale w końcu spogląda na mnie

świadomie i kiwa głową. Piszę dalej, o wszystkim co dotąd widziałem. o głośnikach i hipnoty-

zującej melodii, o masakrze okaleczonych ofiar katastrofy, o nierealnym wyglądzie naszego

siedliska. Czyta długo, z wysiłkiem. W końcu wskazuje na swoje ręce, prosi mnie wzrokiem.

Rozwiązuję go. Zrywa taśmę z ust, bierze do ręki pisak i niewprawną ręką stawia

na kartce koślawe znaki.

„Dlaczego?” – pyta.

„Co dlaczego?”

„Dlaczego mnie obudziłeś. Było mi dobrze. Teraz się boję. Wszystko mnie boli”

„Musimy coś z tym zrobić. Nie możemy tak żyć” – piszę, ale po chwili zaczynam się

zastanawiać, czy naprawdę tak myślę. Przecież do dzisiaj moje życie zdawało się idealne. Cały

świat był wspaniały. Teraz przepełnia mnie strach, ból i obrzydzenie.

Mój towarzysz niedoli obejmuje ramionami kolana i zaczyna płakać. Nie słyszę jego

żałosnego łkania, ale widzę wielkie łzy spływające po policzkach. Mężczyzna kołysze się mia-

rowo w przód i tył. W końcu zaczyna zdzierać taśmę izolacyjną, która oplata jego uszy. W

nagłym ataku paniki próbuję go powstrzymać, przytrzymuję mu ręce, ale się wyrywa. Zrywa

taśmę z lewego ucha i próbuje wygrzebać z niego silikon. Zaczynamy się szarpać. Chwytam

jego dłonie, odciągam je od głowy, w końcu biję go otwartą dłonią w policzek. Bez skutku. Nie

przerywa wydłubywania uszczelniacza z uszu. W jego oczach błyska gniew i determinacja.

Zirytowany moimi próbami przeszkodzeniu mu, w końcu rzuca się na mnie w szale.

Wijemy się po drewnianej podłodze, okładamy się pięściami, kopiemy. On próbuje

gryźć, ale dostaje mocno w zęby. Rozcinam sobie przy tym skórę na knykciach. Kulamy się

przez pokój, aż w pewnym momencie on sięga po coś i przystawia to do mojej twarzy.

W ułamku sekundy udaje mi się rozpoznać pistolet do wbijania gwoździ. Łapię oszala-

łego mężczyznę za nadgarstek i z całej siły odpycham jego rękę. Nagle wypręża się dziwnie, a

potem szeroko otwiera usta. Po chwili domyślam się, że krzyczy. Puszczam go, zbity z tropu,

bo nagle robi się dziwnie miękki, bezwładny. Z jego szyi sterczy długi gwóźdź, a z rany powo-

lutku, dostojnie wypływa krew, tworząc ciemną plamę na nowiutkich klepkach podłogi.

Czuję, że cały się trzęsę. Podnoszę się powoli i wtem mój wzrok pada na troje stojących

w drzwiach ludzi. Hałas, jakiego narobiliśmy, zainteresował pracowników z niższego piętra.

Teraz stoją wpatrzeni we mnie, a na ich twarzach maluje się wyraz lekkiego zaskoczenia. I

fascynacji. Na dodatek, co stwierdzam z przerażeniem, wszyscy troje biją mi brawo. Są za-

chwyceni wygraną przeze mnie walką – widowiskiem, jakiego zapewne dotąd nie mieli okazji

podziwiać. Podobnie jak ledwie kilka godzin wcześniej, sto pięćdziesięcioro bezrozumnych

lunatyków zachwyciło się przeciążoną aparaturą w fabryce.

Głowa mi pęka. Czuję pulsowanie w skroniach, serce bije tak, jakby za chwilę miało

połamać mi żebra. To wszystko jest chore, to nie może dziać się naprawdę. Przepycham się

Page 97: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

96

przez grupkę gapiów, moich koszmarnych fanów, którzy wciąż gorączkowo wiwatują na cześć

zwycięzcy. Na cześć zabójcy.

Zbiegam po schodach, wypadam na dwór. Oszałamia mnie nagły blask słońca i uderze-

nie gorącego, suchego powietrza. Biegnę. Nie wiem dokąd, byle jak najdalej stąd. Przeskakuję

przez skały o ostrych krawędziach, mijam wyschnięte kikuty drzew. Pod podeszwami lekkich

butów o gumowej podeszwie trzaskają rozrzucone przez wiatr uschnięte gałęzie, wyschnięte

kępki traw i białe, puste muszle jakichś skorupiaków. Biegnę w stronę słońca.

Po jakimś czasie zaczyna brakować mi sił. Mięśnie nóg rwie okropny ból, płuca zdają

się być wypełnione ciekłym żelazem. Cała klatka piersiowa boli tak, jakby za chwile miała

eksplodować. W głowie mi się kręci, przed oczami majaczą czarne plamy. Oglądam się za sie-

bie, pierwszy raz od początku ucieczki. Za mną jest tylko pustynia, nagie skały, piasek, wy-

schnięte drzewa. Wszystko zalane karmazynowymi promieniami zachodzącego słońca. Ni-

gdzie nie widzę miejsca, z którego uciekłem.

Czy to był mój dom? Sam nie wiem. Jeszcze wczoraj, bez wątpienia tak właśnie myśla-

łem. Mieszkałem tam, jadłem, pracowałem. Ale czy można świadomie nazwać domem miejsce,

w którym przebywa się bezwolnie, pracuje tam, gdzie każą, bez możliwości wyrażenia wła-

snego zdania, własnych poglądów, bez wpływu na swoje życie?

Teraz jestem wolny.

Jestem też mordercą. Czy jednak zabicie człowieka, który z własnej woli godzi się być

bezmyślną marionetką, można nazwać prawdziwym zabójstwem? Czy jest to jakąkolwiek

stratą dla świata? Dla zarządców kolonii, z której uciekłem, kimkolwiek by byli, to tylko jedna

jednostka pracująca mniej. Sądząc po tym, co wydarzyło się po wybuchu w fabryce, życie ludz-

kie nie znaczy dla nich nic. Ale przecież nie jestem potworem. Życie, to życie, nieważne jak

rozgrywane. A ja odebrałem temu człowiekowi możliwość samodzielnego decydowania o so-

bie, nawet jeśli jego wyborem miałoby być oddanie się znowu we władzę upiornej melodii.

Coraz ciężej powłócząc nogami patrzę na otaczającą mnie pustynię. Z głębin pamięci

potrafię wydobyć myśl, że świat kiedyś tak nie wyglądał. Coś go zmieniło, coś starło z po-

wierzchni Ziemi całe miasta, miliony ludzi, zwierząt i rośli. Co to było? Tego nie pamiętam.

Nie pamiętam tego poprzedniego świata, ale podświadomie wiem, że nie był taki jak miejsce,

z którego uciekłem.

To ostatnia trzeźwa myśl, jaką udaje mi się ułożyć. Potem moje kolana nagle się uginają,

czarne plamy przed oczami wybuchają milionem psychodelicznych odcieni, a ja zalegam w na-

grzanym słońcem piasku. Nieświadomie odpływam w ciemność, drugi raz tego dnia.

Budzę się. Z moich rzęs, brwi, nosa i palców zwisają miniaturowe sopelki zamarzniętej

rosy. Trzęsę się z zimna.

W oddali widzę poświatę wstającego słońca, którego krawędź nagle pojawia się za ho-

ryzontem, powoli oblewając okolicę światłem i ciepłem. Moje mięśnie są skostniałe, ledwie

mogę ruszać palcami. Chłonę ciepło pierwszych porannych promieni, jak budząca się z hiber-

nacji jaszczurka. W końcu udaje mi się ruszyć, a wreszcie wstać. Wypijam rosę z niewielkich

zagłębień w skałach. To wciąż za mało niż bym chciał, ale ta odrobina wilgoci pozwala przy-

najmniej na przełknięcie drażniącego pyłu, który nocą wdarł mi się do gardła.

Czuję pragnienie i głód, ale wokół nie ma nic, co nadawałoby się do jedzenia. Zaczynam

iść naprzód. Nie wiem dokąd, przecież nie mam żadnego celu.

Page 98: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

97

Idę, aż nogi znowu odzywają się tępym bólem. Słońce grzeje, wysusza, wyciąga siły.

Pustynia zdaje się nie mieć końca. Nie wiem w jakim kierunku iść. Horyzont z każdej strony

wygląda identycznie. Postrzępiony, nierówny. Może to tylko zmęczenie nie pozwala mi widzieć

ostro.

Rozmyślam. Myślę o wszystkim, by odepchnąć od siebie pragnienie i głód. O kolonii

żywych trupów, gdyż tak zaczynam postrzegać siebie i innych, wśród których dotąd żyłem. Nie

miałem woli, nie miałem własnego zdania. Nie robiłem niczego, co służyłoby mojemu osobi-

stemu dobru, byłem więc trupem.

Myślę o ubranych na czarno dozorcach, Służbie Porządkowej, której funkcjonariusze

najwidoczniej byli świadomi tego, co z nami się dzieje. Pewnie te wielkie hełmy, które osłaniały

ich głowy, nie dopuszczały do nich ogłupiającej zmysły melodii.

Zauważam niewielki, ciemny kształt. Drobne, uschnięte drzewko, a na nim kilka buro-

zielonych listków. Zrywam je pospiesznie, pakuję sobie do ust. Żuję, wysysam ostatnie krople

soków, ale to nie wystarczy. Mój żołądek skręca się z bólu, zesztywniały język piecze i zdaje

się powoli puchnąć.

W końcu, gdy słońce skrywa się za widnokręgiem, padam w piach zupełnie wycień-

czony.

Znowu otwieram oczy i pospiesznie, łapczywie spijam rosę. A potem znowu idę. Nie-

przytomnie, bezwładnie. Bez woli, bez wyboru. Prawie jak wówczas, gdy byłem pod wpływem

upiornej melodii. Ale wtedy nie walczyłem z głodem i pragnieniem. Niczego mi nie brakowało,

było mi dobrze. Nie miałem zmartwień. Nie miałem perspektyw, przyszłości. Czy teraz mam

jakąś?

Potem znowu padam.

Budzę się i po raz kolejny zmuszam do marszu.

Przez tańczące mi przed oczami, kolorowe plamy, przebija się jakiś regularny kształt.

Gdy zbliżam się do niego, widzę, że to wysoki, szary mur zwieńczony zwojami kolczastego

drutu. A ponad nim widać rzędy znajomych, białych budynków.

Upadam, próbuję się jeszcze czołgać, ale palce ześlizgują się z wytartych przez wiatr

kamieni. Pogrążam się w ciemności, nie widząc już, jak z bramy w murze wyrusza w moją

stronę ciemny masywny kształt, sunący na mielących piasek gąsienicach.

Powoli, ostrożnie otwieram oczy. Wokół mnie jest jasno i przyjemnie chłodno. Nade

mną rozciąga się śnieżnobiały elegancki sufit z wpasowanymi weń podłużnymi lampami i gło-

śnikami. Całość tworzy piękną, majestatyczną mozaikę, godną największych mistrzów sztuki.

Prawie całą głowę mam owiniętą opatrunkiem i ochronną siateczką. Przez cienką rurkę

kroplami przetacza się do moich żył bezbarwna ciecz, załamująca światło w migotliwą, minia-

turową tęczę, która zachwyca mnie i sprawia, że nagle czuję się wspaniale.

Page 99: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

98

Jak przez mgłę przypominam sobie sen. Zdaje się tak realny, a jednocześnie niemożliwy.

Przecież świat jest za piękny, by to wszystko, co powoli odchodzi w niepamięć, mogło się zda-

rzyć naprawdę. Hipnoza, katastrofa, trupy, zabójstwo, ucieczka, pragnienie, głód... To niere-

alne, obce mi rzeczy. Potrząsam głową, odganiając resztki tych myśli. Skupiam się na podzi-

wianiu przyjaznego, sterylnego pomieszczenia, o pięknych białych ścianach z plastikowych

paneli.

Przez opatrunki sączy się do uszu wypełniająca pokój melodia. Moja ulubiona.

Czuję się doskonale i chcę, by tak już zostało.

Page 100: Światy Zajdla - antologiav2.kasprowicz.edu.pl/wp-content/images/news/2013_2014/20131005/... · Janusz A. Zajdel, Limes Inferior. 3 Tytułem wstępu Człowiek to istota społeczna,

99

Światy Zajdla Copyright © Alchemia Słowa

www.alchemiaslowa.net

Tarnowskie Góry 2013

Świerszcz w karabinie Copyright © Anna Głuszek

Nagranie Copyright © Maciej Kaźmierczak

Życie bezwolne Copyright © Paweł Kukliński

Świeżorodek Copyright © Ewa Morawska

Ostatni archeolog Copyright © Szymon Noga

Ministerstwo ds. Apokalipsy © Adam Podlewski

Poza systemem Copyright © Marzena Starczyk

Wydanie I

ISBN 978-83-937336-1-3

Grafika i projekt okładki: Łukasz Andrzejowski

Redakcja: Ida Żmiejewska, Olga Sienkiewicz

Korekta: Ida Żmiejewska, Magdalena Małek

Wydawca:

Metody spółka z o.o.

Wydawnictwo Almaz

42-600 Tarnowskie Góry

ul. Gliwicka 35

[email protected]

www.wydawnictwo-almaz.pl 32-450-85-00

Patronat Medialny: