Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

6
N owoczesność była, jest i będzie dla mnie pojęciem dynamicz- nym, związanym z przemianami współczesności, której dotyczy. Nie jestem historykiem sztuki i nie czuję się w obowiązku podporządkowania ogólnie przyjętym w polskich kołach naukowych terminom – szczególnie „współczesności” i „nowoczesności” – które z biegiem lat coraz mniej przystają do powszechnego sensu tych słów. Czy logicznie myślącemu człowiekowi „nowoczesność” kojarzy się z nurtem w myśli i sztuce rozwijającym się od XIX wieku mniej więcej aż do 1918 roku – jak tego chcą historycy sztuki? Czy dla kogoś rozsądnego „współczesność” to aby na pewno okres rozpoczynający się w 1918 roku i zakończony na przełomie lat sześćdzie- siątych i siedemdziesiątych XX wieku – jak można się dowiedzieć z podręczników? Czy ja, żyjąc w 2010 roku, nie zasługuję na swoją własną współczesność? Czy nie mogę się zastanawiać nad nowoczesnością odpowied- nią dla czasów, w których akurat przyszło mi żyć? Jeżeli to, co mnie otacza, nie jest współczesnością, to jak inaczej to nazwać? Jeżeli awangarda współczesności nie może zostać określona mianem nowoczesności, to jakiego innego słowa należałoby użyć w jej miejsce? Z nowoczesnością we współczesnej architek- turze nie jest łatwo. Istnieje na pewno wiele mitów, uproszczeń i powszechnych prze- konań, które się z tym pojęciem kojarzą. Niewątpliwie nowoczesności w architektu- rze nie sposób oderwać od nowoczesności myślenia o człowieku; żeby zrozumieć nowoczesność architektoniczną, najpierw trzeba próbować zrozumieć nowoczesność w jej najszerszym, cywilizacyjnym znacze- niu, w którym zawierają się coraz bardziej skomplikowane relacje różnych dziedzin nauki: chociażby filozofii, socjologii, techni- ki, ekonomii. Co gorsze, próba zrozumienia owej nowoczesności prowadzi do wniosków, z którymi ja – praktykujący architekt emo- cjonalnie silnie związany z XXI wiekiem – niekoniecznie się zgadzam. I które wywołu- ją we mnie po prostu poczucie bezradności. modernizm i postmodernizm Jak można przeczytać w opracowaniach historycznych, początek XX wieku przyniósł ogromną zmianę. W architekturze mo- dernizmu – który po angielsku oczywiście oznacza „nowoczesność” – człowiek z rąk architekta otrzymał czyste i higieniczne miejsce do życia, dopasowane do jego ergo- nomicznych potrzeb i przyzwoite w sensie metrażu. Zapanował nowy duch: całej rzeszy inżynierów, architektów, artystów wydawało się, że świat można stworzyć zu- pełnie od początku i że świat ten, starannie zaplanowany, przemyślany, zaprojekto- wany i zaprogramowany, będzie idealny. Roman Rutkowski moja współczesna nowoczesność autoportret 1 [30] 2010 | 82

description

 

Transcript of Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

Page 1: Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

Nowoczesność była, jest i będzie dla mnie pojęciem dynamicz-nym, związanym z przemianami współczesności, której dotyczy.

Nie jestem historykiem sztuki i nie czuję się w obowiązku podporządkowania ogólnie przyjętym w polskich kołach naukowych terminom – szczególnie „współczesności” i „nowoczesności” – które z biegiem lat coraz mniej przystają do powszechnego sensu tych słów. Czy logicznie myślącemu człowiekowi „nowoczesność” kojarzy się z nurtem w myśli i sztuce rozwijającym się od XIX wieku mniej więcej aż do 1918 roku – jak tego chcą historycy sztuki? Czy dla kogoś rozsądnego „współczesność” to aby na pewno okres rozpoczynający się w 1918 roku i zakończony na przełomie lat sześćdzie-siątych i siedemdziesiątych XX wieku – jak można się dowiedzieć z podręczników? Czy ja, żyjąc w 2010 roku, nie zasługuję na swoją własną współczesność? Czy nie mogę się

zastanawiać nad nowoczesnością odpowied-nią dla czasów, w których akurat przyszło mi żyć? Jeżeli to, co mnie otacza, nie jest współczesnością, to jak inaczej to nazwać? Jeżeli awangarda współczesności nie może zostać określona mianem nowoczesności, to jakiego innego słowa należałoby użyć w jej miejsce?

Z nowoczesnością we współczesnej architek-turze nie jest łatwo. Istnieje na pewno wiele mitów, uproszczeń i powszechnych prze-konań, które się z tym pojęciem kojarzą. Niewątpliwie nowoczesności w architektu-rze nie sposób oderwać od nowoczesności myślenia o człowieku; żeby zrozumieć nowoczesność architektoniczną, najpierw trzeba próbować zrozumieć nowoczesność w jej najszerszym, cywilizacyjnym znacze-niu, w którym zawierają się coraz bardziej skomplikowane relacje różnych dziedzin nauki: chociażby filozofii, socjologii, techni-

ki, ekonomii. Co gorsze, próba zrozumienia owej nowoczesności prowadzi do wniosków, z którymi ja – praktykujący architekt emo-cjonalnie silnie związany z XXI wiekiem – niekoniecznie się zgadzam. I które wywołu-ją we mnie po prostu poczucie bezradności.

modernizm i postmodernizm Jak można przeczytać w opracowaniach historycznych, początek XX wieku przyniósł ogromną zmianę. W architekturze mo-dernizmu – który po angielsku oczywiście oznacza „nowoczesność” – człowiek z rąk architekta otrzymał czyste i higieniczne miejsce do życia, dopasowane do jego ergo-nomicznych potrzeb i przyzwoite w sensie metrażu. Zapanował nowy duch: całej rzeszy inżynierów, architektów, artystów wydawało się, że świat można stworzyć zu-pełnie od początku i że świat ten, starannie zaplanowany, przemyślany, zaprojekto-wany i zaprogramowany, będzie idealny.

Roman Rutkowski

moja współczesna nowoczesność

autoportret 1 [30] 2010 | 82

Page 2: Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

Nowa architektura, w swej formie bardzo abstrakcyjna, była tylko fragmentem tego świata. Uzupełniona o nowe środki trans-portu i komunikacji, nową muzykę i sztukę, nowe stosunki społeczne i o wiele jeszcze innych nowych rzeczy, miała stworzyć rze-czywistość nowoczesną, opartą na rozwoju cywilizacyjnym i patrzeniu w przyszłość, a nie na sentymentach przeszłości. I choć dla modernistów człowiek był podmiotem ich wszelkich wysiłków, w swoim własnym odczuciu ten człowiek był tylko składową dużego systemu, znaczącą tyle samo, co inne składowe, uśrednioną i złożoną na ołtarzu cywilizacji w imię modernistyczne-go, totalnego aktu stwórczego. I nie czuł się w modernizmie zbyt dobrze. I mówił o jego odhumanizowaniu.

Postmodernizm był próbą odreagowania modernizmu. Zaprzeczył jego ideom, zwró-cił uwagę na autentycznie indywidualne potrzeby człowieka, zrelatywizował sposób myślenia, odrzucił proste recepty, postulu-jąc spojrzenie na każde zagadnienie z wielu perspektyw. O ile modernizm nobilitował niższe warstwy społeczne, o tyle koniec XX wieku zwrócił uwagę na indywidualne potrzeby poszczególnych członków tych warstw. To już nie ktoś inny miał decydo-wać o ich życiu, ale oni sami, korzystając z możliwości wyboru – tym większego, im bardziej on się komuś opłacał. W moderni-zmie, pomimo szczytnych założeń, człowie-ka starano się wpasować w system, w post-modernizmie to system jest nieustająco tuningowany podług bytowych, konsump-

cyjnych i społecznych potrzeb człowieka. Na rosnące wymagania jednostki odpowiada się postawą niesłychanie dociekliwą, której konsekwencją jest analiza nawet najmniej-szych aspektów tych wymagań. Kiedyś Forda T można było kupić tylko w kolorze czarnym i z jednym rodzajem silnika, teraz, jak czasem słyszy się w reklamach, mamy do wyboru kilkaset wersji tego samego samochodu – jest to liczba możliwych kom-binacji różnych elementów wyposażenia pojazdu. Kojarzony jednoznacznie z globa-lizacją i oferowanym wszędzie tym samym hamburgerem McDonald’s obecnie różnicuje swoją ofertę, dostosowując się do tradycji żywieniowych poszczególnych krajów. Czy rzeczywiście sprawy mają jeszcze wymiar globalny, skoro osadzone w kontekście czasu i miejsca otrzymują różne rozwiązania? Nic nie jest proste, każde zagadnienie jest interpretowane na wiele sposobów, każdy jego fragment jest analizowany za pomocą niezwykle czułych aparatów badawczych, każda rzecz to fenomen, którego poznanie musi zająć dużo czasu i energii. I co do któ-rego właściwie nigdy nie ma gwarancji, że jest ono właściwe i ostateczne.

Ale będzie jeszcze trudniej. Podobno wiek XXI będzie wiekiem odrodzonego huma-nizmu. Podobno będzie to czas, w którym człowiek jeszcze zyska. Podobno w tym stuleciu interes jednostki ustąpi miejsca dobru społecznemu, albo, mówiąc dokład-niej, jednostka dostrzeże korzyść dla siebie także we wspólnym działaniu. Z perspek-tywy architekta troska o ogół jest coraz

bardziej widoczna. Już dziś dużo się mówi o kondycji miast, o poprawianiu przestrzeni publicznych, o podnoszeniu jakości miesz-kania, pracy, transportu i rozrywki. Już dziś równie często analizuje się stan zasobów naturalnych i gospodarowanie energią, dużo mówi się o „zrównoważonym rozwoju” i o tym, co się z nami stanie za kilkadzie-siąt lat. Wzrasta świadomość świata jako organizmu, na który każdy ma wpływ i za który każdy powinien wziąć odpowiedzial-ność. Architektura już teraz podąża za tą tendencją: coraz skromniejsza, wycofana, mówiąca o kryzysie tzw. starchitects i ar-chitektonicznych ikon wyróżniających miasta na tle innych, jakby coraz bardziej podporządkowywała swój własny nieistotny interes dobru zdecydowanie większemu.

wizualność Nasza współczesność nie jest już tak progre-sywna jak współczesność pierwszej połowy XX wieku. Kilkadziesiąt lat temu spogląda-no wyłącznie ku przyszłości, teraz z równą uwagą spoglądamy za siebie i rozglądamy się wokół. Radykalizmy znikły niemal zu-pełnie, nikt nie nawołuje, jak kiedyś włoscy futuryści, do totalnego demontażu prze-szłości, nikt nie snuje żadnych utopii, które miałyby zbawić świat. Rozwój cywilizacyjny jest coraz gwałtowniejszy, ale nowoczesność w czystej formie rzadko ma prawo wstępu do naszego życia. Bardzo często miesza się ją z tradycją, czyniąc obie w ten sposób bar-dziej przyswajalne; często też nowoczesność jest po prostu niewidoczna. Tylko autentycz-nie nowe przedmioty i zjawiska, niemające

autoportret 1 [30] 2010 | 82 autoportret 1 [30] 2010 | 83

Page 3: Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

precedensu, otrzymują nowoczesną formę. Prestiż i zaufanie bazują dziś na połączeniu tradycji i postępu. Nieprzypadkowo globalne firmy co jakiś czas poddają lekkiej modyfi-kacji swoje logotypy – praktycznie nigdy nie są to nowe projekty i nigdy też nie jest tak, że logo pozostaje niezmienne przez dziesię-ciolecia. Retro po liftingu sprzedaje się naj-lepiej, bo ono się właśnie podoba ludziom. Te dwie rzeczy umieszczone jednocześnie w jednym produkcie to chyba największe marzenie specjalistów od marketingu.

Widziana w kontekście różnych wynalazków cywilizacyjnych modernistyczna architek-tura początku XX wieku robiła nieprawdo-podobne wrażenie. Gdyby chcieć wybrać najlepszą wizualną reprezentację nowocze-sności, to moim zdaniem byłaby to właśnie architektura. Samochody sprzed dziewięć-dziesięciu lat, będące przecież w tamtych czasach szokującymi osiągnięciami techniki, dziś przypominają raczej dyliżanse pozba-wione koni niż auta w obecnym rozumieniu. Przedwojenne pociągi, szczególnie w porów-naniu z bolidami TGV, przywołują skojarze-nia wyłącznie muzealne. Ówczesne telefony są w naszych oczach zdobnymi gadżetami w stylu retro, w niczym nie przypominają-cymi dzisiejszych urządzeń wykorzystywa-nych w telekomunikacji. Tylko architektura jakby ciągle się nie zestarzała. Kiedyś to samochód, telefon i pociąg aspirowały do bycia równie nowoczesnymi w swoim wyglądzie jak architektura, dziś sytuacja jest dokładnie odwrotna. Z jednej strony trudno sobie wyobrazić bardziej radykalną

wizualną przemianę architektury niż ta, która nastąpiła w początkach modernizmu, z drugiej – przez następne dziesięciolecia w architektonicznym repertuarze środków formalnych pojawiło się tak niewiele nowe-go. Budynek wzniesiony współcześnie we-dług projektu sprzed dziewięćdziesięciu lat wciąż będzie postrzegany jako nowoczesny. Płaskie dachy, duże przeszklenia, otwarta przestrzeń wewnętrzna, swoboda kompozy-cyjna, sterylność użytych detali – to atry-buty architektury modernistycznej wciąż przypisywane nowoczesności, ale też nadal nieakceptowane przez znaczną część ludzi, zainteresowanych bardziej przytulnością niż funkcjonalnością. Moje pytania doty-czące tego paradoksu są zawsze te same: czy tego rodzaju atrybuty w naszych czasach rzeczywiście w dalszym ciągu zasługują na miano nowoczesnych? Dlaczego, choć prze-cież chcemy być nowocześni, praktycznie nigdy nie zaakceptowaliśmy higieniczności i przestrzenności architektury moderni-stycznej? I wreszcie: dlaczego potrzebowa-liśmy niemalże pół wieku, żeby zrozumieć, że ludzie nie są identyczni i że istnieją tacy, którzy wolą mieszkać w dziewiętnastowiecz-nych kamienicach, zawzięcie przecież przez modernizm krytykowanych?

wielozadaniowość i interaktywność Gdybym miał wymienić dwie najważniejsze cechy naszej nowoczesności, to byłyby to, po pierwsze, zaspokajanie ciągle zmieniających się potrzeb i preferencji w czasie rzeczywi-stym oraz, po drugie, tendencja do umiesz-

czania w jednym urządzeniu możliwości wielu innych. To pierwsze można nazwać interaktywnością, to drugie – wieloza-daniowością. Wielozadaniowość dobrze już wszyscy znamy: nasze telefony robią zdjęcia i odtwarzają muzykę, kserokopiarki drukują komputerowe pliki i wysyłają fak-sy, aparaty fotograficzne nagrywają dźwięk i ruchomy obraz. Interaktywność też jest nam nieobca: muzykę i filmy odtwarzamy w dowolnym miejscu i czasie, protezami poruszamy dzięki impulsom wysyłanym z mózgu, urządzenia indywidualizujemy, wymieniając części, poprzez wysyłanie SMS-ów współdecydujemy o programie tele-wizyjnym. Oczywiście ten proces dopiero się rozpoczął i wszystko jeszcze jest przed nami. Pewnie urządzenia potrafiącego wszystko nasze pokolenie się jeszcze nie doczeka, za-pewne też nie będzie nam dana możliwość zmiany charakteru naszego bezpośredniego otoczenia jednym ruchem ręki. Ale kiedyś, w (nie)odległej przyszłości, już po nas – kto wie? Może właśnie tak będzie: architektura będzie reagować na nasze wskazania, na nasze myśli albo nawet na nasze jeszcze nie pomyślane potrzeby. Zawsze zwarta i gotowa na wszystko, wyczulona na zmianę parametrów określających stan fizyczny i psychiczny człowieka, z nieograniczonym potencjałem.

Gdy w 1977 roku George Lucas nakręcił Gwiezdne wojny, pośród wielu artefaktów w tym filmie nowoczesną technikę repre-zentowały dwa roboty: R2-D2 i C-3PO. Ten pierwszy był urządzeniem w swym wyglą-

autoportret 1 [30] 2010 | 84

Page 4: Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

dzie bardzo machinistycznym, dalekim od skojarzeń z człowiekiem, ten drugi – maszy-ną, przypominającą człowieka tylko w pro-porcjach i kanciastych ruchach. I jeden, i drugi swym wyglądem miały świadczyć o technicznym pochodzeniu, ich zewnętrz-ność miała być – jakie to modernistyczne! – idealnie szczera w stosunku do ich wnętrza. Gdy w 1984 roku James Cameron pokazał Terminatora z Arnoldem Schwarzeneggerem jako śmiercionośnym robotem T-800, tech-nika znikła pod humanoidalną powłoką. Tu relacji między nimi już tak naprawdę nie było, niezmienna powłoka stała się tylko warstwą ochronną o arbitralnie przyjętej powierzchowności, skrzętnie skrywają-cą technicznie zaawansowane wnętrze. W 1991 roku wizja techniki poszła jeszcze dalej: ten sam James Cameron w Terminato-rze 2 pokazał T-1000, granego przez Roberta Patricka: robota będącego inteligentną pla-zmą adaptującą się do każdej sytuacji, przy-bierającą każdy możliwy kształt i potrafiącą praktycznie wszystko. Tu już nie można było mówić o związku wnętrza z zewnę-trzem: obydwa zespoliły się, tworząc totalną jedność, która mogła przybrać dowolną formę. Te zaledwie trzy filmy chyba trafnie przepowiedziały proces przeobrażania się nowoczesności. Ona sama – wiecznie żywa niezgoda na współczesność – ciągle powsta-je. To proces, który nieustannie trwa.

proces Niewątpliwie architektura jest częścią tego procesu. W którym jego momencie znajdu-jemy się obecnie? Etap R2-D2 i C-3PO jest już

chyba za nami: nikt już nie robi budynków takich jak Centrum Pompidou, w których technika we wnętrzach i na elewacjach jest wyeksponowana w całej okazałości. Etap drugi – ten od T-800 – prawdopodobnie już trwa: niewątpliwie budynki stają się coraz bardziej skomplikowane w sensie zastoso-wanej techniki, niewątpliwie też technika ta jest coraz bardziej niedostrzegalna, coraz bardziej też z sobą sprzężona w duży system i jednocześnie ukryta pod wierzch-nią warstwą zaprojektowaną wyłącznie w celach estetycznych. W wielu powsta-jących obecnie obiektach nie można już mówić o osobnych instalacjach grzewczych, wodnych, kanalizacyjnych, wentylacyjnych i klimatyzacyjnych – obecnie wszystkie one łączą się w jeden organizm, który nieustannie sam na siebie wpływa, który nieustająco analizuje i bilansuje działa-nie poszczególnych składowych i którego celem jest optymalizacja własnej pracy. To nowoczesność w czystej postaci: sprzężona z programem komputerowym jest interak-tywna i wielozadaniowa, w budynku zupeł-nie niewidoczna, stojąca na straży naszego dobrego samopoczucia i mająca pozytywny wpływ na stan środowiska naturalnego. Tej nowoczesności zupełnie nie widać: schowa-na pod architektoniczną powłoką wybraną przez właścicieli z szerokiej, niekoniecznie nowocześnie wyglądającej oferty rynkowej, żyje swoim życiem. Tak jak Terminator, dużo może, choć wcale tego nie manifestu-je. I czeka na etap trzeci – ten od T-1000 – w którym, jak choćby w wizjach Zbignie-wa Oksiuty, człowiek po prostu zanurzy

się w płynnej architekturze, która da mu wszystko, czegokolwiek zapragnie.

Najlepsza urbanistyka i architektura naszych czasów chcą coraz bardziej inte-grować ludzi. Chce otwierać przestrzeń prywatną na przestrzeń publiczną (choć to w niektórych przedsięwzięciach deweloper-skich jest nie do pomyślenia), chce budować coraz bardziej ciągłe organizmy, w których ludzie i idee spotykają się z sobą i wza-jemnie przenikają, chce tworzyć budynki dopasowane do specyfiki miejsca i przy-szłych użytkowników. O ile modernizm postulował separację poszczególnych funk-cji urbanistycznych i architektonicznych, o tyle dziś raczej się je z sobą łączy, miesza i tworzy różnego rodzaju hybrydy. Wiele przedmodernistycznych rozwiązań, przez modernizm zdecydowanie odtrąconych jako niefunkcjonalne, jest dziś nie tylko ponow-nie projektowanych i budowanych, ale też potem uznanych za awangardę. Wspomnieć tu można chociażby dom rodziny Moriyama w Tokio w Japonii autorstwa Ryuego Nishi-zawy, w którym cały program podzielono na dziesięć osobnych budynków, a łazienkę zlokalizowano w jednym z nich, dostęp-nym po prostu – jak dziewiętnastowieczny wychodek w zabudowie czynszowej – z po-dwórka. Innym przykładem może być budy-nek wielorodzinny Kazuyi Sejimy w Gifu, składający się mieszkań zaprojektowanych w układzie amfiladowym, w którym po-szczególne pomieszczenia są ułożone kolej-no po sobie i który zmusza domowników do nieustannego bycia razem. Przynajmniej

autoportret 1 [30] 2010 | 84 autoportret 1 [30] 2010 | 85

Page 5: Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

teoretycznie hasłami przewodnimi takiego projektowania są integracja funkcjonalna i wrażliwość na potrzeby inwestora. Te ha-sła to pochodna większej tendencji miesza-nia wszystkiego ze wszystkim, a szczególnie prywatnego z publicznym, w prostej linii wywodzą się ze zjawisk we współczesności mocno już zakorzenionych i w charakterze bardzo radykalnych: różnorakich progra-mów typu Big Brother, tabloidyzacji życia tzw. celebrytów, eksponowania nie tylko rezultatów rozmaitych wysiłków (np. goto-wych filmów), ale i również samych wysił-ków (czyli historii ich produkcji i różnych zakulisowych wpadek).

Współczesna architektura, zapewne z po-wodu rozsądku ekonomicznego, rzadko ko-rzysta z awangardy technicznej, która już istnieje i służy innym dziedzinom życia. W sensie dalszego rozwoju moja profesja ma niesłychany potencjał, chyba najwięk-szy spośród wszystkich mi znanych. Co się stanie, gdy wprowadzimy do niej nowe materiały, pozwalające na pokonywanie ogromnych rozpiętości lub redukujące grubość przegród budowlanych do niesły-chanie małych wymiarów? Gdy będziemy mogli nieustannie redefiniować te przegro-dy, mając niczym nie ograniczony dostęp do ich budowlanego DNA? Co się stanie, gdy w ogóle zrezygnujemy z tych przegród, tworząc przestrzeń w zupełnie inny sposób – jak w wypadku architektów z biura Diller & Scofidio, już teraz kreujących budynek ze sztucznie wytworzonej mgły lub Philippe’a Rahma budującego trójwymiaro-

we wrażenia za pomocą odmiennych wil-gotności, temperatur i składów powietrza? A gdy zrezygnujemy zupełnie z prawdziwej przestrzeni, zastępując ją wygenerowaną przez komputery rzeczywistością wirtualną, czy to w kulejącym jeszcze wydaniu Second Life, czy już poprzez całkowite zastąpienie rzeczywistości matrixem stymulującym wszelkie możliwe doznania? Co się stanie z architekturą i urbanistyką, gdy obiekty będą mogły się stawać niewidzialne? Albo gdy już do końca opracujemy i wdrożymy jako środek transportu teleportację?

To wszystko może się zdarzyć. To wszystko może się zdarzyć i przynieść nieprawdo-podobną różnorodność odpowiadającą na wszelkie możliwe potrzeby. Co więcej, to wszystko może się zdarzyć, przybierając, podobnie jak T-1000, dowolną formę. Nowo-czesność wcale nie musi wyglądać nowocze-śnie. Jako admiratorowi mistrzów moder-nizmu wcale mi się to nie podoba. Choć potrzeba definiowania własnej przestrzeni przez każdego użytkownika architektury jest w naszych czasach oczywistością, choć w XXI wieku architekt nie jest już tak wszechmogący jak dziewięćdziesiąt lat temu i choć iskrzenie między architektoniczną ramą i spontanicznym życiem w niej się toczącym jest obecnie absolutnie natural-ne i wręcz pożądane, ja – tak jak oni i jak mimo wszystko projektanci współczesnych samochodów, pociągów i telefonów – chciał-bym mieć wszystko pod kontrolą. Złapany w pułapkę artystycznego dogmatu orygi-nalności chciałbym być twórcą, któremu

zdarzyło się stworzyć rzecz totalną, a nie hybrydę pozbawioną zdecydowanej idei. Rzecz, która w ogóle nie będzie się oglądać za siebie. I która, gdy ktoś po prostu na nią przelotnie spojrzy, wywoła wrażenie wyłącz-nie nowoczesnej.

autoportret 1 [30] 2010 | 87autoportret 1 [30] 2010 | 86

Page 6: Roman Rutkowski, Moja współczesna nowoczesność, Nowoczesności

autoportret 1 [30] 2010 | 87