Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w...

44
Wesprzyj finansowo niezależne i wolne medium „Fundacja Debata”, ul. Boenigka 10/26, 10-686 Olsztyn, nr konta bankowego: 26 24 90 0005 0000 4500 1354 7512 Pamiętamy Bachmura o ulicy ponad podziałami Czacharowski wiersz „Po latach” Falkowski: Smoleńsk z polskiej perspektywy Jarosiński: Czy będziemy żyli w Eurabii? Kobylińska: Stop aborcji Sacewicz o Katyniu w prasie Polskiego Państwa Podziemnego Jarosiński przypomina postać Henryka Lewczuka „Młota” Chazbijewicz o konferencji na temat Tatarów w Brukseli Kardela o elbląskiej opozycji antykomunistycznej Gulko wspomina śp. Michała Powroźnego Falkowski: 1050 lat chrześcijańskiej Polski Korejwo o poplątanej historii Franciszka Kotkowskiego Socha: Poseł Arent atakuje prokuratorów za Helpera Necio o pustce po Jaćwingach Felietony ks. Rosłana i Krystka Bętkowski o pierwszym w Olsztynie stałym garnizonie

Transcript of Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w...

Page 1: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

1DEBATA Numer 4 (103) 2016

Wesprzyj finansowo niezależne i wolne medium„Fundacja Debata”, ul. Boenigka 10/26, 10-686 Olsztyn, nr konta bankowego: 26 24 90 0005 0000 4500 1354 7512

Pamiętamy

Bachmura o ulicy ponad podziałami

Czacharowski wiersz „Po latach”

Falkowski: Smoleńsk z polskiej perspektywy

Jarosiński: Czy będziemy żyli w Eurabii?

Kobylińska: Stop aborcji

Sacewicz o Katyniu w prasie Polskiego Państwa Podziemnego

Jarosiński przypomina postać Henryka Lewczuka „Młota”

Chazbijewicz o konferencji na temat Tatarów w Brukseli

Kardela o elbląskiej opozycji antykomunistycznej

Gulko wspomina śp. Michała Powroźnego

Falkowski: 1050 lat chrześcijańskiej Polski

Korejwo o poplątanej historii Franciszka Kotkowskiego

Socha: Poseł Arent atakuje prokuratorów za Helpera

Necio o pustce po Jaćwingach

Felietony ks. Rosłana i Krystka

Bętkowski o pierwszym w Olsztynie stałym garnizonie

Page 2: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

2 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Bogdan Bachmura

Prezes Stowarzyszenia „Święta Warmia” i „Fun-

dacji Debata”, politolog, publicysta

BoGdaN BaChmuRa

DEBATA – miesięcznik regionalnyRedaktor naczelny: Dariusz Jarosiński, tel. 604 59 37 44, e-mail: [email protected]; www.debata.olsztyn.pl. DTP: Bogdan GrochalRedakcja zastrzega sobie prawo do redagowania i skracania tekstów. Wydawca: „Fundacja Debata”, ul. Boenigka 10/26, 10–686 Olsztyn, nr konta bankowego 26 24 90 0005 0000 4500 1354 7512.

Postaci Lecha Kaczyńskiego i jego długiej, rozpoczętej w 1977 r. współpracą z Komitetem Obrony

Robotników służby dla ojczyzny, niko-mu nie trzeba szczególnie przedstawiać. Mamy bowiem do czynienia z rzadką sytuacją, kiedy to nie kandydat i jego zasługi muszą „dorosnąć” do kryteriów nobilitujących do patronatu nad ulicą, ale raczej ludzie o tym decydujący stają przed sprawdzianem wierności zasadom, dla których pełnią funkcje publiczne. Pierwszy krok został zresztą w tym kie-runku zrobiony. Pięć lat temu, rok po katastrofie smoleńskiej, dwa największe kluby radnych naszego miasta porozu-miały się co do pomysłu nadania imienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego nowej, największej wtedy inwestycji drogowej w mieście. Ostatecznie nazwano ją ulicą Artyleryjską, ponieważ uchwałą Rady Miasta przyjęto, jako obowiązujący dla nazw nowych ulic, minimum pięcioletni okres od śmierci wnioskowanego patro-na. Ta przeszkoda przestała istnieć rok temu.

Nasz wniosek łączy się z nadzieją na powrót do wspólnej dla klubów radnych PO i PiS idei uhonorowania pamięci pre-zydenta RP i poparcia pozostałych rad-nych oraz prezydenta miasta. Dotyczy tzw. ulicy Obiegowej, ponieważ ta nowa, zlokalizowana w centrum miasta arteria, stanowi z jednej strony przedłużenie uli-cy gen. Władysława Sikorskiego, również tragicznie zmarłego w katastrofie lotni-czej premiera rządu RP, a z drugiej strony łączy się z aleją marszałka Józefa Piłsud-skiego, co tworzy symboliczną ciągłość i nadaje temu miejscu właściwą rangę, pozostając w zgodzie z zapisem uchwały RM dotyczącej tematycznego porządku nazewnictwa ulic.

ulica ponad podziałamiW marcu minął rok jak Stowarzyszenie „Święta Warmia” złożyło na ręce pani hali-ny Ciunel, przewodniczącej Rady miasta olsztyna, wniosek o nadanie nazwy ulicy, dzisiaj potocznie nazywanej obiegową, imienia prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Nie konsultowaliśmy tej inicjatywy z lokalnymi władzami, ani radnymi Prawa i Spra-wiedliwości, nie szukaliśmy także tam poparcia. uznaliśmy, że powinna to być ini-cjatywa społeczna, bo to jedyna dziś szansa na rzeczową, godną pamięci prezydenta i ofiar katastrofy smoleńskiej rozmowę.

Mamy świadomość, że nasz wniosek, wobec trwającego od lat, nasilającego się konfliktu politycznego i społecznego, może budzić wiele kontrowersji. Jednak śmierć prezydenta podczas pełnienia obowiązków głowy państwa to okolicz-ność, która powinna unieważnić wszel-kie bieżące, choćby najgłębsze podziały. Bez tego bowiem mówienie o Polakach jako narodzie jest pustą, pozbawioną treści figurą. Nikt przecież dzisiaj nie kwestionuje sensu istnienia ulic oraz in-nych symbolicznych miejsc upamiętnia-jących prezydenta Gabriela Narutowicza, chociaż nie jego krótka prezydentura, ani wcześniejsze zasługi publiczne, lecz okoliczności tragicznej śmierci stanowią główny powód naszej szczególnej pa-mięci. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że na podobne potraktowanie, gdyby to on znalazł się na miejscu prezydenta Ka-czyńskiego, zasługiwałby prezydent Bro-nisław Komorowski.

Wierzę, że w tej sprawie dojdzie do porozumienia, zwłaszcza z autorami wcześniej złożonych wniosków dotyczą-cych ul. Obiegowej. Jesteśmy przekona-ni, że Marian Bublewicz powinien mieć swoja ulicę w naszym mieście. Dlatego cieszymy się, że autorzy wniosku w tej sprawie zmienili go z ulicy Obiegowej na ulicę łączącą miasto z przyszłą obwodni-cą, w pobliżu dawnego miejsca zamiesz-kania Mariana Bublewicza. Szczególnie zależy nam na poparciu rad osiedli Koś-ciuszki i Kormoran, które wnioskowały o patronat prof. Zbigniewa Religi, i które w tym pomyśle wspieraliśmy.

Jak wspomniałem na początku, nasz wniosek złożyliśmy ponad rok temu. Za-prosiliśmy też na zebranie stowarzysze-nia panią Halinę Ciunel, przewodniczącą RM i Łukasza Łukaszewskiego, przewod-

niczącego Komisji Gospodarki Komu-nalnej. Wydawało się, że nasza argumen-tacja dotycząca patronatu prezydenta Kaczyńskiego spotkała się ze zrozumie-niem. Niestety, choć nowa ulica dawno została oddana do użytku, my nawet nie zostaliśmy zaproszeni na posiedzenie Ko-misji Gospodarki Komunalnej. Żadnego skutku, pomimo zapewnień i obietnic, nie przynoszą bezpośrednie interwencje u pani Ciunel, a od pana Łukaszewskiego dowiedziałem się, że podobno pojawi-ły się jakieś nowe wnioski i są one opi-niowane przez jakąś tajemniczą komisję w Ośrodku Badań Naukowych.

To nie pierwszy wniosek składany przez nas do Rady Miasta. Jednak z ta-kim traktowaniem spotykamy się po raz pierwszy. Wielokrotnie też słyszałem od radnych, że „nie zajmują się polityką”. To doskonała okazja na wykazanie tego w praktyce. Zwłaszcza teraz, kiedy żywo dyskutowane są granice władzy demo-kratycznej większości, a na demonstra-cjach KOD-u, także z udziałem pani Haliny Ciunel, ich uczestnicy protestują przeciwko jej przekraczaniu.

Wniosek dotyczący ulicy prezyden-ta Kaczyńskiego tylko pozornie nie ma z tym związku. To test, czy na poziomie lokalnej społeczności potrafimy wznieść się ponad wyniszczające nas „warszaw-skie” podziały i pokazać, tu, w Olsztynie, pozapartyjne oblicze samorządności. Czy też znów, jak to widzimy wielokrotnie na posiedzeniach Rady Miasta, zobaczymy z góry przewidywalny, zdyscyplinowany las partyjnych rąk? Jeżeli tego nie zmie-nimy, jeżeli choćby na poziomie patro-nów ulic nie wyrwiemy się logice pod-porządkowania partyjnym interesom, to następnym pokoleniom, zamiast pamięci o wybitnych, choć zróżnicowanych oso-bowościach, pozostawimy świadectwo czasu ludzi „bez właściwości”, których nazwiska na tabliczkach oznaczających nazwy ulic pozwolą rozpoznać jedynie rytm kolejnych fal politycznych przypły-wów i odpływów.

Page 3: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

3DEBATA Numer 4 (103) 2016

W historii Polski już pierwszy epizod związany ze Smo-leńskiem budzi uzasadnio-

ne emocje. To, co dziś głoszą putinow-scy historycy, stoi w opozycji wobec faktów ustalonych przez polskich ba-daczy dziejów. Rzecz tyczy się udzia-łu pułków smoleńskich w bitwie pod Grunwaldem. Pułkami tymi dowodził brat Jagiełły – książę litewski. To te trzy pułki – opisując zwycięstwo pod Grunwaldem – chwalił Jan Długosz. Tylko one spośród wojsk Wielkiego Księstwa Litewskiego i wojsk ruskich – nie rosyjskich! – nie uszły z pola wal-ki. Dzisiejsza historiografia putinow-ska przywłaszcza je sobie i głosi, że to oni – Rosjanie – wygrali bitwę z zako-nem krzyżackim. Tak mówi, ale czy to prawda? Wiemy, że nie.

Mamy rok 1514 – państwo polsko-litewskie po raz pierwszy traci Smo-leńsk. Moment ten uwiecznia nasz wielki malarz Jan Matejko. Na obrazie

Smoleńsk z polskiej perspektywyPowiedzieć prawdę o Smoleńsku. Temat to arcyważny dla każdego Polaka i to właś-nie w perspektywie kwietnia 2016 r., czasu wielkiej nadziei, kiedy to wyszydzana i poniżana prawda ma szansę wybić się ponad kłamstwo.

heNRyK FaLKoWSKi

widzimy, że w ciemnym pokoju siedzi błazen króla Zygmunta Starego, w tle na dworze trwa zabawa, a tylko on w niej nie uczestniczy. Wpatruje się w przyszłość – to jest proroctwo Ma-tejki o Smoleńsku. Jeszcze nie powsta-ła krakowska szkoła historyczna, a ten genialny malarz już antycypuje dla części polskich historyków smoleński symbol.

200 lat po Grunwaldzie, jest rok 1610, gdy między Smoleńskiem i Moskwą – pod Kłuszynem – Polacy w husarskim stylu pokonują wojska moskiewskie. Wielki triumf, skutkiem którego odzyskujemy Smoleńsk i zaj-mujemy Moskwę. Moskale odrzucili propozycję unii z Polską, unii na wzór związku polsko-litewskiego, jak „rów-ni z równymi”. Wybrali realizowaną do dziś w duchu ideologii euro-azjaty-ckiej koncepcję tzw. trzeciego Rzymu. A przecież nasz polski orzeł jest biały i patrzy w prawo – na Zachód, ich jest

czarny i ma dwie głowy – zachłannie spogląda i na Europę, i na Azję. Polska i Rosja – do dziś różni nas tradycja kul-turowa. Polska czerpie z tej łacińskiej. Oni, chcąc coś osiągnąć, nie zawahają się uciec do każdej metody, byle była skuteczna.

Polski król Władysław IV wygrał wojnę smoleńską, ale po jego śmierci w 1654 r. Smoleńsk znów utraciliśmy. To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi współmieszkańcy poddali się carowi, a ten umiał to dla rosyjskich interesów wykorzystać. Znów granica polsko-rosyjska przesunęła się bliżej Warsza-wy.

Przywołam tu początek 11 księgi „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza:O roku ów! kto ciebie widział w na-

szym kraju!Ciebie lud zowie dotąd rokiem uro-

dzaju,A żołnierz rokiem wojny; dotąd lubią

starzyO tobie bajać, dotąd pieśń o tobie

marzy.(…)W 1812 r. Polacy wraz z Napoleo-

nem poszli na Moskwę. I znów po 400 latach od Grunwaldu, 200 od Kłuszy-na, Smoleńsk jest w naszych rękach. Niestety, tylko na chwilę.

Sto lat później, w 1918 r., Polska odzyskuje niepodległość. W Rosji re-wolucja, rządy czerwonego terroru. Polacy bronią wolności zwyciężając bolszewików w bitwie warszawskiej

Krzysztof Czacharowski

Olsztyński poeta. Laureat Konkursu

Poetyckiego im. ks. Józefa Baki (2001).

Wiersze publikuje w kwartalniku „Fronda”

i dwumiesięczniku„Arcana”

Po latach

rozmowa przez telefonw piątą rocznicę Smoleńskaprzyjaciółka Anny Solidarnośćmówi że złożyła wiązankę modlitwyna grobie który nie jest właściwym grobem(wyobraźcie sobie ciało idealnie zachowane– jedynie pieprzyk zdmuchnął powiew –ciało sekcją zbezczeszczone)przyjaciółka wierzy że Anna Walentynowicztrafi do podręczników szkolnych że każdekłamstwo światło czasu przenicuje do cnazarażona jej dzielnością cierpliwie znosigasnący obraz świata – umawiamy sięna późną wiosnę gdy słońce będzie mocne

Page 4: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

4 DEBATA Numer 4 (103) 2016

dwudziestego roku. Ratujemy Zachod-nią Europę. Niedługo sowieci znaj-dą okazję, by się nam odwdzięczyć. Władcy Kremla nigdy nam 1920 roku nie zapomną.

Bolszewicy biorą odwet w czasie II wojny światowej. Wiosną 1940 r. mordują w Katyniu pod Smoleńskiem i w innych miejscach ponad 22 tysią-ce polskich oficerów. Wielu Polaków ginie z rąk NKWD w smoleńskim więzieniu. Stalin morduje, ale winą obarcza się innych. Skąd my to znamy. Po wojnie prawda o sowieckim spraw-stwie i winie za mord katyński jest za-kazana, przemilczana, aż do momentu, gdy komunizm w Polsce zaczął chylić się ku upadkowi.

Czerwiec 1989 roku to począ-tek drogi do niepodległości. Polacy są wierni swojej tradycji, są wierni prochom swoich bohaterów. Mamy kwiecień 2010 roku, 600 lat po Grun-waldzie, 400 lat po Kłuszynie, 200 lat po wyprawie Polaków z Napoleonem na Moskwę, 70 lat po masakrze ka-tyńskiej. Polacy - na czele z głową państwa, śp. Prezydentem Lechem Ka-czyńskim – chcą godnie uczcić pamięć pomordowanych w Katyniu. Samolot startuje. Nagle świat obiega tragiczna wiadomość: pod Smoleńskiem wszy-scy zginęli. Nigdy o tym nie zapomni-my, bo jeżeli zapomnimy, to kiedyś inni zapomną o nas.

Ale przecież padają pytania:Jeżeli to była katastrofa, to dlaczego

do niej doszło? Jeżeli to zamach, to kto był jego sprawcą?

Te pytania musimy stawiać, jeże-li chcemy być po stronie ofiar. Bo nic tak naprawdę nie zostało wyjaśnione. Ówczesne władze Polski, nie wystąpi-ły o umiędzynarodowienie śledztwa. Premier Donald Tusk i pośpiesznie przejmujący obowiązki prezydenta marszałek Bronisław Komorowski to historycy. Może pamiętali reakcję Sta-lina z 1943 r. gdy rząd RP rezydujący w Londynie poprosił Międzynaro-dowy Czerwony Krzyż o śledztwo w sprawie katyńskiej – doprowadziło to do zerwania stosunków dyploma-tycznych. Czy było to asekuranctwo czy tchórzostwo? – to oceni historia, ale nie tylko historia.

W dziejach Polski mieliśmy parę niewyjaśnionych zdarzeń lotniczych. Katastrofa w Gibraltarze. Dziś część historyków opowiada się mimo wszystko za wariantem zamachu, ale nie ma precyzyjnej odpowiedzi kto był mózgiem tej operacji. Wielu łączy to ze zbrodnią katyńską i dokumentami

jakie na pokładzie samolotu premier i Wódz Naczelny Władysław Sikorski wiózł z Bliskiego Wschodu od żołnie-rzy 2 Korpusu gen. Andersa do Lon-dynu. Nie pamiętamy, że na lotnisku w Gibraltarze stały obok siebie dwa sa-moloty: polskiego premiera i samolot ambasadora Związku Sowieckiego w Londynie, Iwana Majskiego.

I drugie zdarzenie. Wiosną 1945 r. sowiecki generał Sierow przeprowa-dził operację porwania przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. Sa-molot lecący do Moskwy uległ awarii i tylko dlatego, że zabrakło jednego spadochronu dla załogi rosyjskiej pilot

awaryjnie wylądował na polu. Przez 2 miesiące Rosjanie zaprzeczali, że Po-lacy są w ich rękach, dopiero aby wy-móc ustępstwa w negocjacjach z poli-tykami polskiego Londynu, wytoczyli proces moskiewski szantażując Miko-łajczyka, że jeżeli nie wejdzie do TRJN to zapadną wyroki śmierci.

Silniki TU 154 M znajdują się przy ogonie samolotu. Każdy kto lata dzi-siaj samolotami pasażerskimi wie, że jest to konstrukcja stara i większość samolotów ma silniki na skrzydłach, co ułatwia dotarcie paliwa do nich. Nie trzeba tego paliwa przepompowywać wzdłuż samolotu, co przecież trwa. Od 2007 r. do dziś władze naszego pań-

stwa nie zdecydowały się rozstrzygnąć konkursu na zakup nowszych modeli samolotów.

Czarne skrzynki, wrak samolotu, w którym zginęła elita polskiego narodu ze śp. Prezydentem Lechem Kaczyń-skim i Jego żoną, nadal są w rękach rosyjskich. A przecież samolot prezy-dencki jest częścią polskiego teryto-rium, tak jak np. polskie statki. Rosja świadomie łamie prawo międzynaro-dowe w tym zakresie. Po zestrzeleniu malezyjskiego samolotu pasażerskiego nad Donbasem zwrócono jego szcząt-ki właścicielom. Ale tam nie dało się ukryć kto był sprawcą.

Bułhakow kiedyś napisał, że rę-kopisy nie płoną. Jako historyk wiem i państwo też to ostatnio widzą, że na-wet najtajniejsze dokumenty są po ja-kimś czasie dostępne. A historia lubi się powtarzać. Tym bardziej, że coraz częściej różne ważne osoby z Rosji uciekają spod skrzydeł Putina, i często są to ludzie władzy.

Zrobiono wielką krzywdę polskim pilotom i ich rodzinom. Przy całej tej sprawie środowisko agentury rosyj-skiej, szczególnie agentów wpływu, zostało w pełni uruchomione i z cza-sem będzie to coraz bardziej czytelne. Nawet Tomasz Arabski, szef kancelarii premiera Tuska, mówi obecnie o po-wszechnym bałaganie w instytucjach przygotowujących wizytę 10 kwietnia 2010 r. w Katyniu. Do opinii publicz-nej przenikały gry ambasady Rosji w Warszawie rozgrywające konflikt na linii premier Tusk - prezydent Kaczyń-ski. Przypominało to najgorsze okresy w naszej historii z XVIII wieku, kiedy podobnie zachowywał się tu ambasador carycy Katarzyny II Michaił Repnin.

Pozostaje nadzieja, że Polacy zro-zumieją gry i gierki toczące się wokół tej tragicznej sprawy i nie dadzą się ni-komu podzielić, a szczególnie podzie-lić naszym wrogom.

Boże chroń Polskę !

Wystąpienie na uroczystościach Rocznicy Smoleńskiej w Urzędzie Wojewódzkim w Olsztynie 9 kwietnia 2016 roku.

Nauczyciel [email protected]

henryk Falkowski

Page 5: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

5DEBATA Numer 4 (103) 2016

Można by rzec, że dotychczasowy spokój w Brukseli okupiony był zamachami w innych krajach,

co stawia władze tego kraju w wyjątkowo fatalnej sytuacji moralnej. Sprawa ochro-ny terrorystów w Belgii powinna zostać dokładnie wyjaśniona choćby na forum Parlamentu Europejskiego. Trudno jed-nak od tej instytucji, ale i od wielu innych unijnych, wymagać jakichkolwiek zde-cydowanych przedsięwzięć mających na celu zapewnienie bezpieczeństwa miesz-kańcom naszego kontynentu. Lewactwo jest niereformowalne i jako zjawisko nie-bezpieczne od przynajmniej XVIII stu-lecia, bo wymierzone w naturalne prawa człowieka. W imię źle pojętej wolności w wielu krajach Zachodniej Europy, do-statniej pod względem ekonomicznym, ułatwia się życie bandytom. W kilka dni po zamachach na brukselskim lotnisku i w metrze, premier Belgii mówił o dumie z powodu nieograniczonej wolności w jego kraju. Każdemu normalnemu człowieko-wi ciśnie się na usta pytanie: dlaczego nie są wyciągane wnioski z poprzednich za-machów, choćby tych w Paryżu? Dlacze-go nikt nie przyzna się do popełnionych błędów? Dlaczego oprócz pustych gestów, płaczu Federiki Mogherini, szefowej dy-plomacji Unii Europejskiej, nie stać tej or-ganizacji na trzeźwy osąd rzeczywistości?

Państwa Europy Zachodniej stwo-rzyły sobie nierozwiązywalne problemy, przyjmując w ostatnich latach miliony imigrantów, a dzisiaj już pewnych zjawisk społecznych, socjologicznych nie da się odwrócić.

Budowanie społeczeństw w Europie bez historii, bez tożsamości, musi zakoń-czyć się katastrofą. Lewactwo, również w Polsce, definiuje multikulturalizm, jako

Czy będziemy żyli w eurabii?Tajemnicą Poliszynela była wiadomość, że brukselska dzielnica molenbeek jest siedliskiem i wylęgarnią islamskich terrorystów - to oni, po uprzednim przejściu przeszkolenia w Państwie islamskim, przeprowadzali zbrodnicze ataki w krajach Zachodniej europy. muzułmańscy fanatycy oszczędzali do tej pory Brukselę, stolicę unii europejskiej, ponieważ, jak się coraz głośniej o tym mówi, istniała niepisana umowa, pakt o nieagresji między belgijskimi służbami specjalnymi a wojownikami iSiS. dopóty, dopóki służby przymykały oczy na ich działalność, można było liczyć na spokój. do ataków w Brukseli doszło w kilka dni potem, kiedy został zatrzymany w Brukseli jeden z organizatorów krwawych zamachów przeprowadzonych w ubie-głym roku w Paryżu.

daRiuSZ JaRoSińSKi

współżycie kultur, a jest to po prostu ro-dzaj ojkofobii, patologii polegającej na niechęci, wręcz nienawiści do własnej cywilizacji. Na niszczeniu wszystkiego, co związane jest z fundamentem na-szej zachodniej cywilizacji – z chrześci-jaństwem. Na promowaniu nihilizmu, permisywizmu, małżeństw homoseksu-alnych, niszczeniu rodziny. Przecież mu-zułmanie doskonale to widzą. Mają za złe Europejczykom materializm, ateizm, rozkład rodziny, konsumpcjonizm. Uwa-żają, że cywilizacja europejska jest cywi-lizacją dekadencką, zasługującą na znisz-czenie. W ich przekonaniu oni wyzwolą ten bezideowy, bezwartościowy region. Pogardzają światem zachodnim bez war-tości. Islam jest religią temporalistyczną,

zakładającą zbudowanie na ziemi upo-rządkowanego świata. Dzisiaj nie mamy w Europie Zachodniej zderzenia, wojny islamu z chrześcijaństwem, tylko islamu ze światem postchrześcijańskim.

Możemy długo wymieniać przyczyny ekspansji imigrantów. Nieodpowiedzial-nością było burzenie porządku nacjo-nalistycznych rządów arabskich – czy to proamerykańskich w Egipcie, czy proro-syjskich w Syrii. Narzucanie tym krajom demokratycznych wzorców jest po prostu szaleństwem. Dzisiaj zbieramy owoce, efekty wiosny arabskiej, wojny w Syrii, wielu nieodpowiedzialnych decyzji, że nie wspomnę o zapraszaniu imigrantów do Europy przez Angelę Merkel. Niemcy mają po okresie zbrodni potrzebę poka-zania swojej szlachetności, otwartości, ale niech robią to na własny rachunek, a nie kosztem innych krajów, wymuszając szantażem przyjmowanie imigrantów.

Czy jest jakaś recepta na to co się dzieje w Europie Zachodniej? Jest: nale-ży wrócić do podstaw naszej cywilizacji, chrześcijańskich korzeni. Tylko, że przy-wódcy Unii Europejskiej stawiają sobie wręcz za cel zniszczenie resztek chrześci-jaństwa poprzez islamizację Europy.

Wysoki przedstawiciel Unii Europej-skiej do spraw zagranicznych i polityki bezpieczeństwa, wspomniana już Federica Mogherini, w sposób jasny wyłożyła swój pogląd podczas konferencji Fundacji Eu-ropejskich Studiów Postępowych (FEPS)

„Islam zajmuje miejsce w naszych za-chodnich społeczeństwach. Islam należy do Europy. Zajmuje miejsce w europejskiej historii, w naszej kulturze, w naszej żyw-ności i - co najważniejsze - w teraźniejszo-ści i przyszłości Europy. Niektórzy ludzie próbują przekonywać, że muzułmanin nie może być dobrym Europejczykiem, że większa ilość muzułmanów w Europie spo-woduje koniec Europy. Ci ludzie są nie tyl-ko w błędzie wobec muzułmanów: ci ludzie mylą się na temat Europy, nie mają pojęcia czym jest Europa i europejska tożsamość”.

*W dniu 7 stycznia 2015 r. islamscy

ekstremiści dokonali w Paryżu ataku na redakcję tygodnika „Charlie Hebdo”, któ-ry publikował między innymi karykatury Mahometa. Nomen omen tego samego dnia ukazała się książka pt. „Uległość” francuskiego pisarza Michela Houelle-becqa. Ten uznawany za jednego z najbar-dziej kontrowersyjnych pisarzy na świe-cie, dla jednych skandalista, dla innych wrażliwy twórca, który potrafi niezwykle celnie określić bolączki trapiące dzisiej-szą Europę, opisuje Francję w roku 2022, w której do władzy dochodzi Bractwo

Page 6: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

6 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Muzułmańskie. Kraj ten staje się częścią Eurabii, która ma zastąpić Unię Europej-ską. Chrześcijaństwo ustępuje pod napo-rem islamu. Kobiety zostają zmuszone do noszenia islamskich ubiorów. W książce francuski pisarz wieszczy upadek cywili-zacji. Warto się zastanowić: czy zawarta w książce wizja islamizacji Francji i sporej części Europy to political fiction, czy jest to proroctwo Kasandry, w które warto się wsłuchać?

Oto kilka cytatów z książki Houelle-becqa „Uległość”, budzącej szereg skraj-nych opinii, ale na pewno niepozwalającej na obojętność:

„Przymilając się i zawstydzająco wdzięcząc do postępowców, Kościół kato-licki utracił zdolność przeciwstawienia się upadkowi obyczajów. Utracił zdolność do jednoznacznego i energicznego odrzuce-nia małżeństw homoseksualnych, prawa

do aborcji i pracy kobiet. Spójrzmy praw-dzie w oczy: Europa Zachodnia doszła do tak odrażającego stanu rozkładu, że sama siebie nie jest w stanie uratować, nie bar-dziej niż starożytny Rzym w piątym wieku naszej ery. Masowy napływ imigrantów, których tradycyjna kultura jest nadal na-znaczona naturalną hierarchią, podpo-rządkowaniem kobiety i szacunkiem dla starszych, stanowi historyczną szansę na moralne i rodzinne odrodzenie Europy, ot-wierając perspektywę nowego złotego wie-ku dla Starego Kontynentu”.

„Pozbawione chrześcijaństwa narody europejskie są tylko ciałami bez duszy, jak zombi. Pytanie tylko, czy chrześcijaństwo może odżyć? Przez kilka lat w to wierzy-łem, choć z rosnącymi wątpliwościami: coraz bliższa mi była myśl Toynbeego, we-dług którego cywilizacje nie giną zamordo-wane, ale umierają śmiercią samobójczą”.

Tymczasem wedle obowiązującej w Polsce ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu ludz-

kiego i warunkach przerywania ciąży, aborcję można przeprowadzić, gdy ciąża stanowi zagrożenie dla życia lub zdrowia kobiety ciężarnej, jest duże prawdopo-dobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabro-nionego, np. gwałtu. Biskupi zwracają się więc do rządu i parlamentu, jak również do wszystkich ludzi dobrej woli, do osób wierzących i niewierzących, aby podjęli działania mające na celu pełną prawną ochronę życia wszystkich nienarodzo-nych bez wyjątku. Duchowni proszą, aby parlamentarzyści i rządzący podjęli ini-cjatywy ustawodawcze oraz uruchomili programy, które zapewniłyby konkretną pomoc dla rodziców dzieci chorych, nie-pełnosprawnych i poczętych w wyniku gwałtu.

W ostatnim czasie jednak, to niejedy-ny głos w tej sprawie. Otóż do marszałka Sejmu wpłynęło zawiadomienie o zawią-zaniu Komitetu Inicjatywy Ustawodawczej „Stop aborcji”, który będzie zbierać pod-pisy pod obywatelskim projektem ustawy całkowicie zakazującej przerywania ciąży. W inicjatywę zaangażowanych jest wiele organizacji, m.in. Fundacja Pro – Prawo do życia, Instytut Ordo Iuris, Centrum Wspierania Inicjatyw dla Życia i Rodziny, Instytut im. ks. Piotra Skargi, Fundacja Życie. W projekcie i uzasadnieniu, przygo-towanym przez ekspertów Instytutu Ordo Iuris znajdują się zapisy uchylające dotych-czasowe, prawne możliwości przerwania ciąży, a także nakładające na administrację rządową i samorządową obowiązek pomo-cy materialnej i opieki dla rodzin wycho-wujących dzieci upośledzone oraz matek i ich dzieci poczętych w wyniku czynu za-bronionego. Projekt powinien zostać zło-żony w Sejmie w czerwcu, po zebraniu 100 tysięcy podpisów.

Pierwszy artykuł projektowanej usta-wy zakłada, że każdy człowiek ma przyro-dzone prawo do życia od chwili poczęcia, „to jest połączenia się żeńskiej i męskiej komórki rozrodczej, a życie i zdrowie dziecka od jego poczęcia pozostają pod ochroną prawa”. Inicjatorzy zmian słusz-nie zauważają, iż brak jest dostatecznie precyzyjnych i uzasadnionych kryteriów pozwalających na dokonanie zróżnico-wania wartości życia w zależności od fazy rozwojowej człowieka. Tak więc od momentu poczęcia, także w okresie fazy prenatalnej, życie ludzkie powinno być wartością chronioną konstytucyjnie. Eks-perci przywołują Konwencję o Prawach dziecka, która mówi, że „dziecko z uwagi na swą niedojrzałość fizyczną oraz umy-słową, wymaga szczególnej opieki i tro-ski, a zwłaszcza właściwej ochrony praw-nej, zarówno przed, jak i po urodzeniu”. Wnioskodawcy pokazują w uzasadnieniu, że konstytucyjna gwarancja ochrony ży-cia należy do najważniejszych wartości, ale nie ma ona charakteru absolutnego. A zatem, według pomysłodawców pro-jektu, czas to zmienić, wprowadzając cał-kowity zakaz aborcji, zarówno aborcji tak zwanej eugenicznej, czyli gdy występuje duże prawdopodobieństwo upośledzenia płodu lub nieuleczalnej choroby, a także gdy ciąża byłaby efektem zgwałcenia czy seksualnego wykorzystania, bezradności lub upośledzenia. Nie można bowiem decydować o posiadaniu dziecka w sytu-acji, gdy dziecko to już rozwija się w fazie prenatalnej. „Innymi słowy, nie istnieje prawo do nieurodzenia dziecka”. Eksperci podkreślają, że choć zgwałcenie stanowi

„Cała debata intelektualna dwudzie-stego wieku sprowadzała się do opozycji między komunizmem, czyli wersją hard humanizmu, a demokracją liberalną, czyli jego wersją soft: to jednak strasznie ograni-czające. Od bodajże piętnastego roku życia wiedziałem, że powrót religijności, o któ-rym zaczynano wówczas przebąkiwać, jest nieunikniona”.

Unia Europejska upada niczym Ce-sarstwo Zachodniorzymskie. Możemy się jedynie pocieszyć, że jego wschodnia część miała się dobrze jeszcze przez prawie 1000 lat.

dariusz Jarosiński

Redaktor naczelny miesięcznika „Debata”,

członek redakcji miesięcznika „Nowe Państwo

Stop aborcjiW Niedzielę miłosierdzia Bożego 3 kwietnia w kościołach polskich został odczyta-ny komunikat Prezydium Konferencji episkopatu Polski, pod którym podpisali się przewodniczący KeP, metropolita poznański abp Stanisław Gądecki, metropolita łódzki abp marek Jędraszewski oraz bp artur miziński. Biskupi przypominają w nim wiernym, że „Życie każdego człowieka jest chronione piątym przykazaniem deka-logu: „Nie zabijaj!”. dlatego stanowisko katolików w tym względzie jest jasne i nie-zmienne: należy chronić od poczęcia do naturalnej śmierci życie każdego człowieka”.

ZdZiSłaWa KoByLińSKa

Page 7: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

7DEBATA Numer 4 (103) 2016

zachowanie przestępne i karygodne, to dziecko „w żaden sposób nie ponosi winy za czyn, który jego ojciec wyrządził jego matce”. Jak dodano, gdyby aborcja została wykonana, to stałoby się jeszcze większe zło, bowiem kolejną ofiarą tej sytuacji by-łoby dziecko.

Jak można było się tego spodziewać, te dwa głosy - Kościoła i organizacji po-zarządowych - natychmiast spotkały się z licznymi komentarzami, demonstracja-mi, manifestacjami a nawet prowokacjami w kościołach. Na przykład w kościele św. Anny w trakcie odczytywania wspomnia-nego komunikatu zaczęto krzyczeć, prote-stować, ludzie opuszczali świątynię. Obec-ność kamer w tym momencie z pewnością nie była przypadkowa, a brak zachowania formy w kościele przez napastliwe kobiety sugerował, że były to raczej uczestniczki ulicznych manif, a nie pobożne katoliczki.

Natomiast na portalach informacyj-nych i społecznościowych pojawiły się w międzyczasie treści, które albo wypa-czają albo przekłamują proponowany pro-jekt sugerując, że przewiduje on karę wię-zienia także dla kobiety, która nieumyślnie doprowadziła do poronienia swego dzie-cka. Podaje się również, że projekt ustawy zakłada obowiązek poświęcenia się matki, gdy ciąża zagraża jej życiu. Tymczasem jest to świadome wprowadzanie w błąd czytel-ników, ponieważ w projekcie nie padają takie sformułowania. Jak czytamy na stor-nach Ordo Iuris: „Po pierwsze, zgodnie z projektem, kobieta nigdy nie ponosi od-powiedzialności za nieumyślne doprowa-dzenia do śmierci dziecka. Oznacza to, że projekt nic nie zmienia w sytuacji matek,

które poroniły. Co więcej, nawet gdy mat-ka umyślnie pozbawi swe poczęte dziecko życia, z uwagi na wieloaspektowość tych sytuacji, projekt dopuszcza odstąpienie od wymierzenia kary. Karze powinien pod-legać bowiem przede wszystkim ten, kto zmusza kobietę do aborcji lub dostarcza jej środki lub usługi aborcyjne. Po drugie, z treści projektu i jego uzasadnienia jasno wynika również, że projekt zezwala na prowadzenie przez lekarzy działań lecz-niczych koniecznych dla ratowania życia matki, licząc się ze skutkiem śmiertelnym tych działań dla dziecka (np. w przypadku ciąży pozamacicznej). Gdy rozwój wypad-ków nieuchronnie prowadzi do śmierci matki lub dziecka, do matki musi należeć wybór pomiędzy ocaleniem jej życia lub życia dziecka. Nieprawdziwe są również doniesienia, jakoby obywatelski projekt ustawy odmawiał rodzicom prawa do wykonania badań prenatalnych. Uzasad-nienie projektu potwierdza, że „dostęp do badań prenatalnych gwarantowany jest ustawodawstwem regulującym dostęp do świadczeń medycznych”. 

Zarówno stanowisko moralne Kościo-ła, który broni świętości życia ludzkiego od chwili poczęcia, jak i stanowisko praw-ne organizacji inicjujących zmiany, są lo-giczną konsekwencją przyznania płodowi, także w jego prenatalnej fazie, praw osoby ludzkiej. Ani bowiem Kościół ani pań-stwo nie mogą milczeć lub biernie przy-glądać się śmierci zadawanej człowiekowi w najwcześniejszym stadium jego ludzkie-go rozwoju. A przecież nie można mówić o skutecznej ochronie życia bez sankcji za jego niemoralne i bezprawne odebranie. Zdzisława Kobylińska

Dr hab. nauk humanistycznych, adiunkt na Wydziale Nauk

Społecznych UWM, etyk, poseł na Sejm III kadencji.

[email protected]

Proponowane zmiany są więc koniecz-ne i pilne - mimo oporów społecznych. Według bowiem sondażu dla „Dziennika Gazety Prawnej” wynika, że 51 proc. Po-laków chce złagodzenia ustawy antyabor-cyjnej, a 23 proc. zaostrzenia. Natomiast 26 proc. nie chce żadnych zmian. W tym jednak przypadku, gdy chodzi o ochronę życia ludzkiego, ani dane statystyczne, ani wola części społeczeństwa - nawet liczeb-nie przeważająca, ani większość parlamen-tarna nie powinny mieć większego zna-czenia, gdyż wartość moralna ludzkiego istnienia nie może zależeć od ilości punk-tów procentowych lub liczby głosów. Nie może też być mierzona subiektywnymi zapatrywaniami tych, którzy nie potrafią lub nie chcą zrozumieć, że życie człowie-ka, również tego najmniejszego i bezbron-nego, należy do jednych z największych wartości, i że nic ani nikt nie może uspra-wiedliwiać jego odebrania. Jan Paweł II niejednokrotnie podkreślał: „Nic i nikt nie może dać prawa do zabicia niewinnej isto-ty ludzkiej, czy to jest embrion czy płód, dziecko czy dorosły, człowiek stary, nieule-czalnie chory czy umierający. (…) A zatem „nie zabijaj”, ale raczej przyjmij drugiego człowieka jako dar Boży, zwłaszcza jeśli jest to twoje własne dziecko”.

Dzień po spotkaniu z polskimi generałami, 4 grudnia, Stalin podpisał porozumienie z gen.

Władysławem Sikorskim w sprawie wspólnej walki przeciw Hitlerowi. Premierowi Rządu RP na Uchodź-stwie zależało na wyegzekwowaniu warunków układu, jaki zawarł z am-

Katyń – zbrodnia i kłamstwo Stalina W dniu 3 grudnia 1941 roku, podczas spotkania z generałami Władysławem Sikor-skim i Władysławem andersem, Józef Stalin zapytany o los polskich oficerów wię-zionych od 1939 roku w ZSRS odpowiedział, że zostali oni zwolnieni i zbiegli do mandżurii. dyktator dobrze wiedział, że pomordowani oficerowie leżą w Lesie Ka-tyńskim. Sam wydał rozkaz ich zgładzenia.

basadorem ZSRS w Londynie w lip-cu1941 roku.

– Żołnierze polscy będą się bić ze wspólnym wrogiem o oswobodzenie swojej ojczyzny - mówił gen. Sikorski po podpisaniu porozumienia z 4 grudnia. – Razem z wami, gdyż Rosja sowiecka zrozumiała, że silna Polska rządząca się

wewnętrznie zgodnie z duchem czasów, zgodnie z własną tradycją jest nieod-zownym czynnikiem trwałej równowagi europejskiej. Wierzę zaś, że Rosja nie zapomni w przyszłości, iż Polska biła się razem z nią ze śmiertelnym wrogiem wszystkich Słowian – Niemcami.

Jak doszło do tego, że niedawny agresor stał się niespodziewanie sojusz-nikiem?

układ Sikorski-majski pod egidą Brytyjczyków

22 czerwca 1941 III Rzesza zaatako-wała ZSRS. Stalin z sojusznika Hitlera stał się sprzymierzeńcem Churchilla. Brytyjczykom zależało na zbudowaniu skutecznej, antyhitlerowskiej koalicji. To wymagało wznowienia dyploma-tycznych stosunków polsko-sowieckich zerwanych 17 września 1939, po agresji

Page 8: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

8 DEBATA Numer 4 (103) 2016

sowieckiej na Polskę. Gen. Sikorski są-dził, że to dobra okazja, by skłonić ZSRS do uszanowania zasad pokoju ryskiego z 1921 roku.

Tak doszło do podpisania ukła-du między Władysławem Sikorskim, premierem Rządu RP na Uchodźstwie a Iwanem Majskim, ambasadorem ZSRR w Londynie 30 lipca 1941 roku. Porozumienie zakładało unieważnienie postanowień niemiecko-sowieckich do-tyczących rozbioru Polski w 1939 roku, współpracę Polski i Sowietów w walce z Niemcami i utworzenie Armii Pol-skiej w ZSRS podlegającej Rządowi RP w Londynie. Ponadto, objęci amnestią mieli zostać wszyscy Polacy przebywa-jący w sowieckiej niewoli.

Podpisaniu traktatu, w którym zwrot zagrabionych przez Związek Sowiecki ziem nie był ujęty wprost, sprzeciwiał się prezydent Władysław Raczkiewicz, nie-ufny był generał Kazimierz Sosnkowski. Jednak Sikorski znajdował się w patowej sytuacji: wobec przystąpienia Sowietów do koalicji, znaczenie Polski, jako alian-ta, gwałtownie malało. Premier musiał mieć również świadomość, że układ jest szansą na wyciągnięcie tysięcy Polaków z piekła sowieckich łagrów.

Sowieci piętrzą trudności

Misję tworzenia Polskich Sił Zbroj-nych w ZSRS powierzono gen. Włady-sławowi Andersowi. Realizacja układu Sikorski-Majski od początku napoty-kała na trudności ze strony ZSRS: ciąg-nącym ku punktom poborowym two-rzącej się armii Andersa Polakom utrudniano podróż. Ponadto, strona sowiecka za obywateli polskich uwa-

Poszukiwania „zaginionych”

Nadal nie wiadomo było jednak, co stało się z tysiącami polskich oficerów za-trzymanych po 17 września 1939 roku. Po podpisaniu porozumienia Stalina z gen. Sikorskim w 1941 roku, strona polska zde-cydowała się na własną rękę szukać śladów po „zbiegłych do Mandżurii”. Pełnomoc-nikiem polskich władz w tej sprawie został Józef Czapski, były więzień Starobielska, jeden z ocalałych oficerów wziętych do so-wieckiej niewoli w 1939 roku.

– Jak się dowiedziałem o zaginięciu kilku tysięcy moich kolegów, to napisa-łem do gen. Andersa, żeby pozwolił mi się tą sprawą zająć - wspominał po latach Józef Czapski. – W Moskwie napotyka-łem mur nad murami: czekałem dłu-go, dotarłem do prawej ręki Berii (szef NKWD – przyp. red.), dalej nie doszed-łem. Czapski, mimo zbywania przez wła-dze sowieckie, swoje śledztwo prowadził uparcie, choć bezskutecznie do kwietnia 1942 roku. Wraz z resztą sił Andersa ewakuował się z ZSRR na Bliski Wschód.

Straszliwa prawda

13 kwietnia 1943 roku los zaginionych oficerów stał się jasny: Niemcy odkryli w Lesie Katyńskim masowe groby pomor-dowanych Polaków. Gdy Rząd RP na Uchodźstwie zwrócił się do Międzynaro-dowego Czerwonego Krzyża o zbadanie zbrodni, Związek Sowiecki 25 kwietnia jednostronnie zerwał stosunki dyploma-tyczne z władzami polskimi w Londynie.

bm

Od lewej gen. Władysław Anders, gen. Władysław Sikorski i Józef Stalin. Spotkanie w Kujbyszewie

Podpisanie Układu Sikorski Majski

żała tylko osoby polskiej narodowości – zabroniono przyjmowania w szeregi polskich sił Białorusinów i Ukraińców żyjących przed wojną na terenach Rze-czypospolitej.

W porozumieniu z 4 grudnia 1941 Stalin zobowiązywał się do zwiększenia zaopatrzenia polskich sił w żywność i zwolnienia z łagrów pozostających tam Polaków. Poprawa sytuacji w nowo two-rzącej się armii była jednak szczątkowa. W związku z tym rząd RP w Londynie zdecydował o ewakuacji polskich żoł-nierzy na Bliski Wschód. Nie wszyscy nasi rodacy zdążyli dołączyć do szere-gów armii Andersa. W ZSRS pozostały tysiące Polaków.

Page 9: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

9DEBATA Numer 4 (103) 2016

Dla mieszkańców tych ziem, obywateli państwa polskiego rozpoczął się czas niewyob-

rażalnego terroru, planowej ekstermi-nacji biologicznej, akcji wyniszczania niepodległościowego – patriotycznego żywiołu polskiego, wzmacnianej przez brutalnie przeprowadzaną sowietyzację polskich Kre-sów. Był to również tragicz-ny czas dla ogromnych mas żołnierza polskiego, zwłasz-cza dla kadry oficerskiej, która w skutek przebiegu działań wojennych dostała się do sowieckiej niewoli.

Po niemieckiej agresji na ZSRS, stosunki polsko-so-wieckie z wojennych, wsku-tek podpisanego w lipcu 1941 r. tzw. układu Sikorski – Majski, przekształciły się w oficjalne relacje sojuszni-cze. Było to jednak zbliżenie bardzo koniunkturalne. Po-mimo braku w nim zapisów gwarantujących zachowanie kształtu wschodniej grani-cy Rzeczypospolitej, okre-ślonego w traktacie ryskim z 1921 r., umożliwiało ono zorganizowanie na teryto-rium sowieckim polskiego wojska podległego rozka-zom Wodza Naczelnego. To zaś stwarzało realną szansę na otwarcie obozów jenie-ckich, kazamatów NKWD oraz łagrów i tym samym uratowanie od zagłady szeregowych mas żołnierskich i tysięcy wykształco-nych oficerów zawodowych oraz rezer-wy, mas tak bardzo potrzebnych nie tyl-ko dla polskiego wysiłku wojennego, ale

Katyń w prasie Polskiego Państwa Podziemnego 17 września 1939 r. ZSRS dokonał agresji zbrojnej na terytorium ii Rzeczypospoli-tej. Rozpoczęła się niewypowiedziana i oficjalnie nie obwieszczona wojna. Wojna, która nie była wojną de iure, ale wojną de facto. uderzenie armii Czerwonej całko-wicie przekreśliło jakiekolwiek szanse dalszej obrony Wojska Polskiego na Kresach Wschodnich, a przede wszystkim na tzw. przedmościu rumuńskim. Zgodnie z posta-nowieniami paktu Ribbentrop - mołotow, częściowo zmodyfikowanymi w niemiecko- -sowieckiej umowie granicznej z 28 września 1939 r., połowa terytorium Rzeczypo-spolitej znalazła się pod okupacją sowiecką.

KaRoL SaCeWiCZ

przede wszystkim dla procesu odbudo-wywania powojennej ojczyzny. Zagłada części z nich dokonała się jednak wiosną 1940 r.

13 kwietnia 1943 r. ukazał się pierw-szy niemiecki komunikat radiowy o odkryciu w Lesie Katyńskim pod

Smoleńskiem masowych grobów pol-skich oficerów. Informacja ta urucho-miła całą lawinę zdarzeń. 16 kwietnia strona sowiecka wydała w tej sprawie pierwsze oświadczenie, w którym od-

rzucała wszystkie niemieckie oskarżenia odnośnie do sprawstwa mordu, jedno-cześnie uznając je za próbę przerzucenia przez Berlin odpowiedzialności za włas-ne zbrodnie. Strona polska, w komuni-kacie Rady Ministrów RP z 17 kwietnia, odbierała „Niemcom prawa do czer-pania ze zbrodni, które zarzuca innym – argumentów w obronie własnej”, do-dając: „Pełne hipokryzji oburzenie pro-pagandy niemieckiej nie zakryje przed światem okrutnych, ponawianych, trwa-jących wciąż zbrodni dokonywanych na narodzie polskim”. Jednocześnie infor-mowano o poczynieniu odpowiednich kroków w celu przeprowadzenia w tej sprawie śledztwa pod auspicjami Mię-dzynarodowego Czerwonego Krzyża. O złożenie wyjaśnień poproszono stro-nę sowiecką. Działania podjęte przez władze polskie wywołały zdecydowaną krytykę ze strony Moskwy. Ta nie tylko nie wyraziła zgody na podjęcie śledztwa przez komisję Czerwonego Krzyża, ale rozpoczęła bardzo brutalną, zmasowaną akcję propagandową oskarżającą władze polskie o świadomą współpracę z Ber-

linem. W tożsamym tonie utrzymana była korespon-dencja Stalina do premiera Churchilla z 21 kwietnia 1943 r. Działania Kremla zmierzały do jednostron-nego przerwania, a de facto zerwania dyplomatycznych stosunków z rządem RP. Nastąpiło to 25 kwietnia 1943 r. Na oskarżenia zawar-te w nocie ludowego komi-sarza spraw zagranicznych ZSRS Wiaczesława Mołoto-wa rząd polski odpowiedział w specjalnym oświadczeniu trzy dni później.

odpowiedź Kraju

Kwestia reakcji na nie-mieckie doniesienia radio-we, a tym samym działania zmierzające do wyjaśnienia sprawy mordu katyńskie-go nie była zarezerwowana jedynie dla czynników rzą-dowych na uchodźstwie. Było to wydarzenie, któ-re z racji swojej skali, do-tyczyło całego polskiego społeczeństwa, wywołując

w nim ogromny szok i przerażenie, a tym samym znalazło znaczące miejsce w polityczno-informacyjnej aktywno-ści Polskiego Państwa Podziemnego. Jego reakcja, jak na warunki okupacyjne

Page 10: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

10 DEBATA Numer 4 (103) 2016

oraz możliwości konspiracyjnych struk-tur, była natychmiastowa i znacząca. Z jednej strony uwidaczniają ją raporty, meldunki i odezwy podziemnych władz wojskowych oraz cywilnych. Z drugiej ogromne zaangażowanie we właściwe naświetlenie mordu katyńskiego nie-podległościowej prasy konspiracyjnej różnej proweniencji politycznej, od pra-wicy po niepodległościową lewicę, od formacji narodowych, przez chadeckie, postsanacyjne, demokratyczne, ludowe po socjalistyczne.

Generał Rowecki w depeszach do Naczelnego Wodza informował o ogromnym społecznym wzburze-niu, którego celem stawał się ZSRS i jego „polska” agentura. W maju 1943 r. w jednym z raportów Armii Krajowej pisano: „Nastroje społeczeń-stwa polskiego, wywołane ujawnieniem przez propa-gandę niemiecką zbrodni na oficerach polskich pod Smo-leńskiem, wykazują, iż [...] wzrosły nastroje wrogie do komunizmu i jego politycz-nego wykładnika – PPR jako agentury Rosji, która znowu popełniła zbrodnie wobec narodu polskiego”. Jednak to głos prasy podziemnej był w okupowanym Kraju najbar-dziej doniosłym i wiarygod-nym narzędziem kształtowa-nia postawy społeczeństwa polskiego odnośnie do kwe-stii mordu katyńskiego. Na łamach czołowego pisma polityczno-informacyjnego KG AK „Biuletynu Infor-macyjnego” 20 kwietnia 1943 r. ukazał się obszerny artykuł wstępny pod tytułem „Zbrodnia Smoleńska”, w którym czytamy: „Zbrodnia smoleńska demaskuje przed całym światem, jak żadna inna prawdziwe oblicze Ro-sji”. Autor(rzy) tekstu stwier-dzali ponadto, że nie bacząc na próbę propagandowego wykorzy-stania Katynia przez Berlin, „Biuletyn Informacyjny” będzie o tym sowieckim mordzie „krzyczeć na świat cały, bo to winniśmy pamięci naszych ojców, braci, synów i mężów, spoczywających w mo-giłach pod Smoleńskiem”.

Nie dla moskwy i Berlina

Z głosem „Biuletynu” współgrały, tak często przecież w innych kwestiach reprezentujące odmienne poglądy,

pozostałe organa prasowe niepodle-głościowego podziemia. Te w znacznej mierze skoncentrowały się na wyraże-niu swojego stanowczego sprzeciwu wobec wykorzystywania przez niemie-cką propagandę dla swych celów kwe-stii katyńskiej. Ów głos był nie tylko uderzeniem w niemiecką machinę pro-pagandową, ale także po 25 kwietnia odpowiedzią na sowieckie oszczerstwa o polsko - niemieckim współdziała-niu propagandowo - informacyjnym. Jednoznaczne „nie” było obecne i w publikacjach socjalistycznego „WRN”, m.in. w artykule „Cyniczna demon-stracja” (16 IV 1943 r.) oraz „W obliczu tragedii katyńskiej” (7 V 1943 r.), ale także w tekście pt. „Antychryst i sza-tan” zamieszczonym 21 kwietnia na

łamach czołowego pisma Stronnictwa Narodowego – „Walki”. Na niemiecko - sowiecką aktywność propagandową reagowała także w artykule z 10 maja pt. „Konflikt polsko- sowiecki” cha-decka „Reforma”. Nie milczała prasa konspiracji ludowej. Na łamach pisma „Przez walkę do zwycięstwa” z 10 maja 1943 r. zagadnieniu temu poświęcono obszerne teksty: „Katyń” oraz „Sprawy mogił w Katyniu pod Smoleńskiem”. „Polska Ludowa”, kolejny central-ny organ prasowy „Trójkąta”, w maju

1943 r. zamieściła artykuł pod bardzo wymownym tytułem „Który z nich gorszy”. Głosy potępienia Berlina – za całokształt zbrodni dokonanych i do-konywanych na narodach Europy – i Moskwy za mord katyński padały m.in. w tekstach „Zrywu” („System zbrodni i oszustwa”, 10 V 1943 r.), w bipowskich „Wiadomości Polskich” („Ziemia ukry-wa zbrodnię”, 5 V 1943 r.) i „Biulety-nie Informacyjnym” („Dwaj kaci”, 3 II 1944 r.), wydawanej przez Delegaturę Rządu RP na Kraj „Rzeczpospolitej Pol-skiej” („Choć burza huczy wkoło nas...”, 6 V 1943 r.), a także w piłsudczykow-skim „Tygodniu” („Sprawa tragicznej mogiły”, 29 IV 1943 r.; „Po zerwaniu sto-sunków międzynarodowych”, 6 V 1943 r.) oraz dwutygodniku „Nowa Polska” –

organu Konfederacji Naro-du („Taktyka Kominternu”, 5 V 1943 r.).

Katyń – źródło wzrostu antykomunizmu w Polsce

Publikacje niepodle-głościowej prasy nie tyl-ko właściwie naświetlały kwestię katyńską oraz w sposób jednoznaczny zdefi-niowały katów, dezawuując przy tym zabiegi sowieckiej machiny propagandowej, ale także stanowiły rodzaj hołdu i świadectwo pamięci konspiracyjnego państwa o pomordowanych polskich oficerach. W tej wielkiej tragedii starano doszukać się jakiegoś znaczenia i sen-su, tak bardzo potrzebnego w okresie wojenno - okupa-cyjnego terroru oraz zwąt-pienia. I znajdowano. Na łamach ludowego „Przez walkę do zwycięstwa” pisa-no, że ich męczeńska śmierć nie była daremna, gdyż sta-nowi element konsolidujący naród do walki z „zabor-

czością rosyjską”, spajający i przygoto-wujący go do największych poświęceń w imię wolnej i niepodległej Polski. Nie były to jedynie publicystyczne slogany. Faktycznie po kwietniu 1943 r. nastąpi-ło już nie tylko usztywnienie, ale zrady-kalizowanie postaw społecznych wobec Armii Czerwonej, polityki Moskwy oraz jej agentury na ziemiach polskich w postaci PPR i GL. W drugiej połowie 1943 r. powszechnymi w prasie niepod-ległościowej były jednoznacznie nega-tywne, często też radykalne, aczkolwiek

Page 11: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

11DEBATA Numer 4 (103) 2016

merytorycznie uzasadnione, publika-cje antykomunistyczne. 23 września 1943 r. „Biuletyn Informacyjny” w ar-tykule „Komunizm - narzędzie podbo-jów Rosji” pisał: „Nie wolno bowiem zapominać, że na naszą przyszłość rzuca cień, pełna niedwuznacznych posunięć, polityka Rosji Sowieckiej. [...] Wrogość Rosji wobec Polski stała się pewnikiem od pamiętnego wrześ-nia 1939 roku, [...] kiedy setki i tysiące wtrącono do więzień, pomordowano, rozstrzelano [...] Symbolem nienawiści i zbrodniczości metod postępowania wobec narodu Polskiego [...] stały się wstrząsające zbrodnie w stylu Katynia”, dlatego czytamy dalej „Polak nie może być komunistą, bo przestaje być Pola-kiem. Komunizm jest wytworem ducha sowieckiego”. Stosunek do sprawy ka-tyńskiej w polskim życiu podziemnym stawał się wyznacznikiem przynależ-ności do obozu niepodległościowego lub do agenturalnego podziemia ko-munistycznego, był również istotnym probierzem polskości, człowieczeństwa i moralności. Wyznaczał on niewątpli-wie granice pomiędzy służbą ojczyźnie i jej prawowitym władzom, a byciem agenturą Kremla.

Katyński symbol, katyńskie odium

Katyń, z każdym kolejnym mie-siącem po ujawnieniu tej zbrodni, stawał się w przekazie informacyjno-propagandowym symbolem doskonale obrazującym faktyczne oblicze ZSRS. Według zaleceń BIP KG AK z 6 maja 1943 r. należało go systematycznie wy-zyskiwać, aby nie tylko stymulować pamięć i wiedzę o nim społeczeństwa polskiego, ale przede wszystkim wpły-nąć na stan świadomości społeczno-ści anglosaskich na temat imperialnej i zbrodniczej polityki Moskwy. Dla pod-ziemnych struktur w Kraju oznaczało to, że zagadnienie mordu katyńskiego nie zniknie z łam prasy konspiracyjnej. Do jego treści, symboliki i wymowy odnoszono się w kolejnych miesiącach. Fakt wkroczenia w styczniu 1944 r. na wschodnie ziemie II Rzeczypospolitej Armii Czerwonej, groźba sowietyzacji Polski lub instalacji w niej sowiecko-komunistycznej agentury z PPR na czele, wywoływały reakcję Polskiego Państwa Podziemnego. Las Katyński był najbardziej wymownym symbolem sowieckich rządów. Na łamach pisma Stronnictw Pracy „Nakazy” pisano „Katyń nie jest łagodniejszą instytucją od Pawiaka czy Ghetta warszawskiego” („Bezdenna głupota”, 29 IX 1943 r.).

Z kolei w innym numerze tego organu też odnoszono się do symboliki katyń-skiej pisząc: „Pamiętać, że czerwony są-siad szykuje się do dnia sądu i zapłaty. Pamiętać o Katyniu” („Nasza postawa”, 6 I 1944 r.), jak również przypomina-no, że „komuna to rany, wielki maso-wy Katyń” („Pamiętajcie, że komuna...”, 29 V 1944 r.). Inny organ prasowy „Rombu”, a mianowicie „Reforma”, przestrzegał żołnierzy Polski Walczącej przed „nowym Katyniem”, który szy-kują Sowieci i ich „polska” agentura. Tożsame ostrzeżenia znalazły się rów-nież na łamach endeckiego „Polaka”. Symbolika katyńska nie miała politycz-nych barw. Była doskonale rozumiana przez ogół polskiego społeczeństwa, była dla niego tożsamym znakiem ter-roru okupanta, eksterminacji żywych sił narodu polskiego, jak niemieckie katownie, obozy koncentracyjne i miej-sca egzekucji. „Wolność Robotnicza” – specjalistyczne pismo Podwydzia-łu „Antyk” BIP KG AK - w styczniu 1944 r. zamieszczało krótkie informa-cje następującej treści „Oświęcim - to Niemcy, Katyń - to Rosja. Nie chcemy ani czarnego, ani czerwonego faszy-zmu”. Kilka miesięcy wcześniej, w lipcu 1943 r. w Warszawie członkowie Orga-nizacji Małego Sabotażu „Wawer” roz-lepiali ulotkę przedstawiającą dwóch żołnierzy - niemieckiego i sowieckiego - stojących na tle drogowskazów z napi-sami Majdanek, Oświęcim, Katyń. Pod rysunkiem umieszczony był następują-cy napis „Wiemy – po co propaganda? Tam i tutaj drani banda!”

Niezawiniona zbrodnia sowiecka dokonana na polskich jeńcach wojen-nych, na tysiącach oficerów Wojska Polskiego i Policji Państwowej niemal-że automatycznie stała się dla prasy Polskiego Państwa Podziemnego syno-nimem nie tylko sowieckiego imperia-lizmu, ale także symbolem zaprzecze-nia polskich wartości. W 1943 r., kiedy w Warszawie podziemie komunistycz-ne przeprowadziło zamachy z użyciem granatów na szpitale na Nowym Zjeź-dzie, w których przebywali ranni nie-mieccy żołnierze - polska prasa konspi-racyjna, krytykując taktykę zabijania rannych, określiła owe akcje nie tylko jako sprzeczne z polską naturą, ale rów-nież jako przejaw „katyńskiej moralno-ści” („Nakazy”, 18 X 1943 r.).

Po 13 kwietnia 1943 r. ocena poli-tyki Moskwy, jej wszelkich inicjatyw względem Polski i Polaków na łamach prasy Polski Podziemnej była zawsze odczytywana przez pryzmat katyńskie-go mordu. Uwidoczniło się to m.in.

w ocenie Berlinga i jego dywizji formo-wanych w ZSRS, które, jak pisał dwuty-godnik niezależny „Głos Wolny”, ramię w ramię walczyły z „katami Katynia”. Przekaz był jednoznaczny – odium zbrodni dokonanej przez NKWD cią-żyć będzie nie tylko na jej sowieckich wykonawcach, ale również na wszyst-kich czynnikach przyjmujących mo-skiewską wykładnię w kwestii Katynia, czynnikach wspomagających Moskwę w realizacji jej imperialnych planów. Przy czym prasa niepodległościowa podkreślała, że w oddziałach Berlinga znajdują się również więźniowie sowie-ckich obozów, którym nie było dane dotrzeć do armii Andersa.

* * *W walce Polskiego Państwa Pod-

ziemnego o wolną, suwerenną i nie-podległą Polskę zanim przystąpiono do szeroko zakrojonej operacji sabota-żowo - dywersyjnej, zanim miało dojść do wybuchu powstania, ważną rolę odgrywała prasa, w ogóle działalność informacyjno - propagandowa. To ona przygotowywała żołnierzy Polski Wal-czącej do walki, to ona wytyczała kie-runki, dawała wskazówki zachowania się w okupacyjno - wojennej rzeczywi-stości. To także ona dla konspiracyjnej społeczności stanowiła niekiedy jedyne wiarygodne źródło informacji o tym co stało się w Lesie Katyńskim wczesną wiosną 1940 r. Prawda o Katyniu, praw-da o bohaterskiej, acz tragicznej śmierci pomordowanych na Wschodzie, właś-nie dzięki redakcjom podziemnych pism znana była od samego początku Polakom, nie tylko działaczom i człon-kom niepodległościowej konspiracji. Być może zabrzmi to zbyt patetycznie, niemniej jednak to właśnie dzięki kon-spiracyjnej publicystyce nie zabiły jej kłamstwa sowiecko-komunistycznej propagandy, późniejsze fałszerstwa historyczne, czy też przemilczenia za-chodnich sojuszników. Wryła się ona w umysły żołnierzy Polski Walczącej, na zawsze czyniąc ich oraz ich rodziny odpornymi na kłamstwa katyńskie roz-powszechniane w PRL.

„Biuletyn Informacyjny” ŚZŻAK 04.2015

Karol Sacewicz

Doktor historii, adiunkt w Instytucie Historii i Stosunków

Międzynarodowych UWM, pracownik BEP w Delegaturze IPN

w Olsztynie, autor wielu książek, publikacji poświęconych

najnowszej historii Polski

Page 12: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

12 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Zdołał uniknąć ubeckiego więzienia. Po przedostaniu się w roku 1948 nielegalnie na Zachód Europy, dzia-

łał społecznie na rzecz Polonii. Uzyskał we Francji świetne wykształcenie, zdobył wyso-kie uznanie zawodowe, pracował na kierow-niczych stanowiskach, m.in. w cywilnych strukturach NATO. Przeszedł przeszkolenie wojskowe amerykańskich służb specjalnych, był przygotowany do desantu spadochro-nowego w Polsce w razie konfliktu zbroj-nego z Sowietami. W roku 1992 wrócił do rodzinnego Chełma Lubelskiego, oddając swoją energię, wiedzę, doświadczenie, pracy publicznej. Politycznie związał się z Janem Olszewskim, pełnił funkcję członka zarządu głównego Ruchu Odbudowy Polski, w roku 2001 zdobył mandat posła na Sejm RP. Kiedy wymagał tego czas – bronił ojczyzny, strze-lając do jej wrogów, kiedy nadszedł czas bu-dowania – budował. Zmarł 15 czerwca 2009 roku rozczarowany tzw. III RP, której nigdy nie uznał za kontynuatorkę II RP.

Henryk Lewczuk urodził się 4 lipca 1923 roku w Chełmie lubelskim. Jego oj-ciec, uczestnik wojny z bolszewikami w 1920 roku, był kolejarzem. Henryk uczęszczał do znanego przedwojennego chełmskiego gimnazjum im. Stefana Czarnieckiego. Swój wolny czas po szkole spędzał na zbiórkach, obozach harcerskich. Już jako sędziwy męż-czyzna podkreślał wdzięczność wychowaniu harcerskiemu. Do końca życia pozostał mię-dzy innymi wierny przyrzeczeniu, że harcerz nie pije alkoholu. Wielu jego żołnierzy cier-piało z tego powodu, bo kije dębowe na goły tyłek bolały.

Henryk miał pięcioro rodzeństwa – czte-rech braci i siostrę. Wszyscy byli uzdolnieni – muzycznie bądź plastycznie. Młodszy brat Zenon rozwiązywał niemal każde zadanie matematyczne – ta dziedzina wiedzy nie stanowiła dla niego żadnych tajemnic, nie miał też sobie równych w grze w szachy. Naj-młodszy z rodzeństwa, Jasiek, bardzo ładnie rysował, malował, później, już po wojnie, po ukończeniu studiów, został nauczycielem

w liceum chełmskim wychowania plastycz-nego. Henryk posiadł talent do muzyki – grał na skrzypcach, na harmonii.

Zamiast wolności

Na wieść o wybuchu wojny Henryk ze-brał swoją drużynę harcerską. Jego drużynie przypadło zadanie obrony miejskiej elektro-

wni przed okupantem. W ten sposób zdoby-wał Henryk swoje pierwsze żołnierskie szlify. Na początku 1941 roku został zaprzysiężo-ny do Związku Walki Zbrojnej, w którym wcześniej znaleźli się ojciec i starszy brat Ka-zimierz. Przyjął pseudonim „Młot”. W tym samym roku Henryk podjął na polecenie ZWZ pracę na kolei, a jednocześnie prze-chodził szkolenia wojskowe. Na początku maja 1944 roku, po uprzednim ukończeniu szkoły podchorążych AK, uzyskaniu stopnia plutonowego podchorążego, został przy-dzielony do oddziału leśnego kpt. Zygmun-ta Szumowskiego „Sędzimira”. W oddziale

pełnił funkcję dowódcy drużyny. Przeszedł chrzest bojowy w walce z dywizją pancerną SS w Lasach Parczewskich – jego oddział wsparł wówczas 27 Wołyńską Dywizję AK. W ugrupowaniu kpt. „Sędzimira” wziął też udział w bitwie pod Kolonią Warszawską i Czółnami. W lipcu 1944 roku nadciągnę-ła ze wschodu sowiecka armia. Zaczęła się nowa okupacja, a wraz z nią wywózki żołnie-rzy AK do łagrów, na Syberię. Aby uniknąć aresztowań, kpt. „Sędzimir” rozformował oddział w miejscowości Turobin, żołnierzy w ubraniach cywilnych rozesłał do domów.

Wielu chełmskich AK-owców posta-nowiło schronić się przed represjami, przy-musowym poborem do wojska, wstępując do utworzonej Oficerskiej Szkoły Artylerii – w myśl zasady, że najciemniej jest pod la-tarnią. Oczywiście żaden z nich nie mógł przyznać się, że należał do AK. Tutaj zna-leźli się też ojciec Henryka i jego starszy brat Kazimierz. „Młot” podążył ich śladami. Początkowo w szkole oficerskiej, naturalnie będącej pod czujnym okiem sowieckich ofi-cerów, panowała poprawna atmosfera. Szko-lenie ograniczało się do spraw wojskowych, żołnierze mieli w miarę swobodny kontakt z bliskimi w Chełmie. Z czasem nawiązana została łączność z podziemiem w Chełmie i w okolicy. Do jednostki docierały ulotki, gazetki wydawane przez podziemie. Na po-czątku marca 1945 roku odbyła się promocja oficerska. Henryk i jego koledzy otrzymali urlopy. I wówczas zapadła decyzja – idziemy do podziemia. „Młot” wyprowadził ze szkoły oficerskiej kilkudziesięciu nowo promowa-nych podporuczników, podchorążych.

Wkrótce „Młot” podjął się niezwykle trudnego zadania, a mianowicie scalenia w powiecie chełmskim poakowskich od-działów pod komendą ROAK, czyli Ruchu Oporu Armii Krajowej. Jako dwudziesto-dwuletni młodzieniec wykazał się nadzwy-czajną wręcz dojrzałością, umiejętnością prowadzenia rozmów z oficerami wyższymi rangą, dysponującymi większym doświad-czeniem. Zaimponował żołnierzom energią i konsekwencją. Przy budowaniu struktur organizacyjnych, tworzeniu zasad konspira-cji, uwzględnił aktualną sytuację polityczną, nowego okupanta – Sowietów i ich polskich kolaborantów. Stworzył oddział jednolicie umundurowany, prezentujący się jak najlep-sze przedwojenne wojsko, a przede wszyst-kim świetnie uzbrojony i wyszkolony. Mimo młodego wieku „Młot” zachowywał się jak stary, doświadczony dowódca – dbał o dy-scyplinę, karał surowo za niesubordynację, jako przedwojenny harcerz szczególnie tępił picie alkoholu. Nie wyobrażał sobie by żoł-nierze mogli chodzić w marynarkach, swe-trach i każdy w innych spodniach, butach. Pieniądze na zakup materiału na mundu-ry zdobyli żołnierze „Młota” z kasy WOP.

Szedł drogą uczciwą dla PolskiNa tle plejady żołnierzy polskiego podziemia antykomunistycznego por. henryk Lewczuk „młot” był pod kilkoma względami postacią wyjątkową. Jako jeden z nie-wielu dowódców udzielił wywiadu angielskiemu dziennikarzowi, informując euro-pejską opinię publiczną, że Wojsko Polskie ii Rzeczypospolitej nie poddało się, wal-czy z sowieckim okupantem.

daRiuSZ JaRoSińSKi

Por. Henryk Lewczuk "Młot", zdjęcie wykonane we Władzinie w sierpniu 1946 r. podczas spotkania z dziennikarzem angielskim

Page 13: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

13DEBATA Numer 4 (103) 2016

Informację o tym kiedy będą przewożone pieniądze dostali od żony jednego z oficerów. Żołnierze „Młota” przejęli kasę bez jednego nawet wystrzału, zatrzymując samochód na drodze między Chełmem a Hrubieszowem. Mundury żołnierzom uszył krawiec spod miejscowości Wojsławice.

Wolna Polska Wojsławicka

Pod koniec lata 1945 roku „Młot” pod-porządkował swój oddział Komendzie Ob-wodu Zrzeszenia Wolność i Niezawisłość w Chełmie Lubelskim. We wrześniu otrzy-mał awans na podporucznika. Jego oddział zbrojny liczył ponad czterdziestu żołnierzy, a zaprzysiężonych członków konspiracji, stanowiących siatkę terenową z nim współ-pracującą, było ponad osiemset osób. Komu-niści czuli duży respekt przed „Młotem” – to on faktycznie sprawował władzę na terenie kilku gmin. Na północy Chełmszczyzny, na pograniczu powiatów włodawskiego, chełm-skiego, radzyńskiego operował duży oddział braci Taraszkiewiczów, Edwarda „Żelazne-go” i Leona „Jastrzębia”.

Po kilkudziesięciu latach tak wspomi-nał Henryk Lewczuk swoją podziemną działalność:

– 22 maja 1945 roku była pierwsza bitwa, ośmiu z grupy, którą wyprowadziłem zginę-ło. Byli to młodzi podporucznicy. Rozbijali-śmy posterunki MO, na przykład w Żmudzi czy Sielcu. Zresztą, po jakimś czasie wszyst-kie posterunki gminne w moim rejonie były w swoisty sposób mi podporządkowane - nie przejawiały żadnej aktywności i ja ich pozo-stawiałem w spokoju. 28 maja w Hrubieszo-wie rozbiliśmy posterunek UB i odbiliśmy kilkudziesięciu więźniów. W 1946 roku „Wy-rwa” oficer z mojego oddziału został ranny w okolicach Wojsławic (miejscowości na-zywanej moją stolicą) i wzięty do niewoli.

Był ciężko ranny i przebywał w chełmskim szpitalu. Dzięki dobrze zorganizowanej siat-ce i dzisiaj to mogę już powiedzieć doktorowi Benowskiemu – chirurgowi, który był rów-nież członkiem WiN, miałem codziennie raporty dotyczące stanu zdrowia „Wyrwy”. Prosiłem doktora, by doprowadził chorego do takiego stanu, żeby przeżył odbicie. Le-czył go, a jednocześnie dawał takie lekarstwa, które uniemożliwiały UB przesłuchania. Było to w październiku 1946 roku, w cen-trum Chełma w biały dzień, pamiętam była to niedziela. Odbiliśmy UB „Wyrwę”. Wraz z łóżkiem załadowaliśmy go na wcześniej za-rekwirowany samochód. Prowadziliśmy też walkę z bandytyzmem. Kilka miesięcy trwa-ło wyłapywanie złodziei, kradnących krowy i konie. A wiadomo, że jak gospodarzowi za-brano konia, to tak jakby go zabito. Ponieważ nie miałem więzienia, a nie zasługiwali na większą karę, więc jeśli złapaliśmy takiego, to dawaliśmy mu po prostu 15-20 kijów w czułe miejsce. Do dziś pamiętają.*

Przez ponad dwa lata Chełmszczyzna była podporządkowana por. „Młotowi”. Stoli-cą tej wolnej od wpływów komunistów ziemi była miejscowość Wojsławice – w tutejszych lasach oddział kwaterował. „Młot” w zasadzie nie przyjmował do oddziału nowych żołnie-rzy, a już na pewno takich, których wcześniej nie znał. Urząd Bezpieczeństwa nie mógł więc wprowadzić do oddziału agentów. Oko-liczna ludność niezwykle szanowała młodego dowódcę niepodległościowego podziemia. Żołnierze byli zapraszani na rodzinne, wiej-skie uroczystości, wesela, zabawy. „Młot” był wtedy w swoim żywiole – brał skrzypce od muzykantów i przygrywał do tańca.

Jedna ze współpracownic por. „Mło-ta”, Jadwiga Brandt, podzieliła się niedawno swoimi refleksjami:

– Wraz z pojawieniem się „Młota” na naszym terenie zapanował upragniony ład

nie tylko w oddziałach partyzanckich, ale także poza oddziałami. Był on nie tylko żoł-nierzem AK, ale też opiekunem całej naszej cywilnej ludności. Za jego kulturę osobistą, takt i rozwagę cenili go wszyscy mieszkańcy Wojsławic i okolic, a młodzi ludzie których miał w oddziale, gotowi byli za nim pójść w ogień. Umiał zjednać w sobie dla swego działania społeczeństwo, tak, że nie było człowieka na naszym terenie, który nie brał-by udziału w tej wielkiej sprawie. Niebawem poznałam „Młota”. Przychodził do „Zapał-ki” - oczywiście nocą - a także i na pocztę. [...] Przy każdej sposobności obserwowałam „Młota”. Był średniego wzrostu, wyprosto-wany, w dobrze skrojonym mundurze. Jego osobie dodawała powagi przewieszona przez ramię broń, w jego ruchach widać było ele-gancję i pewność siebie. W pięknej męskiej twarzy świeciły jak dwie gwiazdy bystre oczy, które przy uśmiechu czyniły tę twarz bardzo interesującą, mówił wolno, dobierając odpo-wiednio wyważone słowa, co świadczyło, że nie rzuca ich na wiatr.

Nasi urzędnicy urzędowali dniem, noc należała do „Młota” i jego oddziału. Potrafił on stać na straży spokoju i czuwać rozważ-nie nad swym bezpieczeństwem. Cieszyli-śmy się, gdy skorzystał u nas z noclegu, całą rodziną gotowi byliśmy spełniać wszystkie jego życzenia. A UB szalał. Ciągle kogoś aresztowano, urządzano napady na oddzia-ły AK, podczas których zawsze były ofiary w ludziach. Nie tylko jednak w potyczkach ginęli ludzie. Lodzię Schontag i jej kolegę z AK o nazwisku Prus zamordowano w Lesie Kumowskim i znaleziono ich po kilu dniach przykrytych gałęziami. Trupy te odnalazł leśniczy. Na pamiątkę tego rodzina pomor-dowanych zawiesiła na pobliskim drzewie obrazek Matki Boskiej, wisi tam do dzisiaj. Był to czyn UB i MO w tym celu, aby zmusić odziały partyzanckie do ujawniania się, ale im większy był terror, tym bardziej nasi bro-nili się przed powzięciem takiej decyzji.

atak na hrubieszów

Najbardziej głośną akcją przeprowadzo-ną przez oddział „Młota” była akcja rozbicia więzienia PUBP w Hrubieszowie. W więzie-niu tym siedzieli żołnierze polskiego podzie-mia niepodległościowego.

Kilka powiatów województwa lubel-skiego było zamieszkałych przez ludność ukraińską, na przykład powiat chełmski. W maju 1945 roku we wsi Ruda Różaniecka doszło do podpisania lokalnego porozumie-nia między Zrzeszeniem WiN i UPA – obie strony zobowiązały się do zaprzestania ata-ków na ludność cywilną na Zamojszczyźnie. Postanowiono także współpracować w walce z NKWD, KBW, UB. We wrześniu poro-zumienie rozszerzono na Chełmszczyznę

Oddział por. "Młota". Dowódca leży pierwszy z lewej. Władzin, sierpień 1946 r.

Page 14: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

14 DEBATA Numer 4 (103) 2016

i Podlasie. Inicjatorem porozumienia z UPA był jeszcze w roku 1944 kpt. Marian Gołę-biewski „Irka”, ówczesny komendant obwo-du AK Hrubieszów. Uznał on, że w obliczu zagrożenia sowieckiego należy szukać poro-zumienia. Nie brakowało oczywiście wśród Akowców przeciwników zawierania paktu z odpowiedzialną za masowe zbrodnie Pola-ków ukraińską organizacją nacjonalistyczną.

W ramach owego porozumienia podpi-sanego w Rudzie, doszło do wspólnego ataku oddziału „Młota” i UPA na Hrubieszów. Ak-cja rozpoczęła się o godzinie 1:30 w nocy z 27 na 28 maja 1946 roku. Uczestniczyło w niej 24 żołnierzy „Młota” uzbrojonych w broń maszynową. Głównym celem WiN było uwolnienie więźniów UB, a UPA likwidacja sowieckiej komisji przesiedleńczej zajmują-cej się wywożeniem Ukraińców do Związku Sowieckiego. Żołnierzom „Młota” udało się zdobyć budynek UB i uwolnić więźniów bez strat własnych. Dokumenty UB zniszczono, zabrano dokumentację KP PPR, a na ko-niec budynek UB podpalono. Mimo silnego szturmu polskich i ukraińskich żołnierzy nie udało się zdobyć budynku hrubieszow-skiej komendy MO, oddział UPA nie opa-nował też budynku NKWD. Żołnierze por. „Młota” wycofali się z miasta bez problemu, więcej kłopotów mieli ścigani przez NKWD Ukraińcy. W Hrubieszowie stacjonował 5 pułk LWP, jednak jego żołnierze nie wzięli udziału w walce, nie odważyli się stawić czo-ła partyzantom. Dowódca pułku ograniczył się jedynie do wysłania plutonu zwiadu, któ-remu towarzyszył por. Wojciech Jaruzelski, pełniący wówczas funkcję pomocnika szefa sztabu do spraw rozpoznania. W akcji zgi-nęło 9 żołnierzy NKWD, 5 żołnierzy WOP, 2 funkcjonariuszy UB i 2 członków PPR.

Jerzy Masłowski, historyk z Chełma, bio-graf Henryka Lewczuka „Młota”, jego przyja-ciel po roku 1990, tak między innymi mówił o tej wspólnej akcji z UPA:

– Porucznik „Młot” postawił komen-dantowi obwodu WiN warunek, że na akcję idą tylko ochotnicy. Komendant to zaakcep-tował. Na przykład zastępca „Młota”, Stani-sław Maślanka „Legenda”, który był wcześ-niej związany z 27. Wołyńską Dywizją AK, odmówił pójścia na akcję wspólnie z UPA. Poszli tylko ochotnicy. „Młot” był zdyscy-plinowanym żołnierzem: dostał rozkaz i go wykonał, rozbił więzienie UB. Współpraca ograniczyła się do tej jednej akcji.

Wkrótce po ataku na Hrubieszów żoł-nierze „Młota” przeprowadzili dwie sku-teczne akcje, bez strat własnych: 16 czerwca 1946 roku na ulicy Chełma został wykonany wyrok na staroście Flisie, który z wyjątkową determinacją zwalczał działaczy PSL Miko-łajczyka i uwolnili ze szpitala aresztowanego rannego oficera wywiadu WiN Stefana Wi-niarczyka ps. „Wyrwa”.

„Sunday Times” we Władzinie

Przebywającemu w Polsce angielskiemu dziennikarzowi, korespondentowi „Sunday Times”, Derkowi Selby’emu, bardzo zależało na nawiązaniu kontaktu z polskim podzie-miem niepodległościowym. Pomogli mu w tym Barbara Kuratowska, a także kierow-ca i tłumacz dziennikarza, Janusz Kazimier-czak. Najpierw Derek Selby spotkał się z ko-mendantem obwodu WiN Hrubieszów, por. Wacławem Dąbrowskim ps. „Azja”. Dopiero później zapadły decyzje. Komenda Okręgu WiN postanowiła zaprezentować Angli-kowi oddział por. „Młota”, który był wizy-tówką antykomunistycznej konspiracji na Lubelszczyźnie. Spotkanie zaplanowano nie w lesie, a w miejscowości Władzin, odległej o 20 kilometrów od Hrubieszowa. 3 sierpnia 1946 roku na angielskiego żurnalistę czekał 40-osobowy, elegancko umundurowany, znakomicie uzbrojony, oddział por. Henryka Lewczuka „Młota” i 100-osobowy oddział żołnierzy konspiracji hrubieszowskiej pod

dowództwem por. Czesława Hajduka „Śle-pego”. Derek Selby przybył autem z angielską flagą, został powitany przez żołnierzy „Mło-ta” na kolonii Władzina. Spotkanie odbyło się w centrum wsi, w majątku Piotra Du Che-teau. W rozmowach uczestniczyli dowódcy komendy obwodu hrubieszowskiego WiN oraz por. „Młot”, od pewnego momentu brali też udział w rozmowach z angielskim dzien-nikarzem na jego prośbę przedstawiciele ukraińskiego podziemia. Selby rozmawiał także z szeregowymi żołnierzami antykomu-nistycznego podziemia. Został poinformo-wany o sytuacji politycznej, o problemach na prowincji, o komunistycznym terrorze, o walce z sowieckim okupantem, o niezłomnej woli Polaków wybicia się na niepodległość.

Chociaż w Hrubieszowie znajdował się silny garnizon NKWD i LWP, to spot-kanie nie zostało zakłócone. 4 sierpnia, po przenocowaniu w majątku gościnnego Piotra Du Cheteau, Derek Selby udał się do Warszawy. Komuniści o jego wizycie wśród żołnierzy podziemia zorientowali się po ukazaniu się w „Sunday Times” pierw-szego artykułu, a zostały opublikowane prawdopodobnie dwa. Reakcja władz była wówczas natychmiastowa: 31 października Derek Selby otrzymał z MSZ nakaz opusz-czenia Polski. Barbara Kuratowska oraz Ja-nusz Kazimierczak, kierowca brytyjskiego dziennikarza, zostali poddani długotrwa-łemu śledztwu. Otrzymali kary więzienia. Całą sprawę komunistyczna propaganda wykorzystała do udowodnienia, że polskie podziemie niepodległościowe znajduje się na pasku angielskiego wywiadu.

Czerwonym atramentem

Pod koniec 1946 roku ściągnięto na teren powiatu chełmskiego i sąsiednich powiatów duże grupy operacyjne tropiące partyzantów.

Oddział por. "Młota" maszeruje z kościoła do urzędu gminy na ujawnienie. Wojsławice, 16 marca 1947 r.

Henryk Lewczuk po ujawnieniu, 1947 rok

Page 15: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

15DEBATA Numer 4 (103) 2016

W tropieniu i ściganiu niezłomnych żołnierzy, Polaków, którzy nie godzili się na sowiecką okupację, brał też udział por. Wojciech Jaru-zelski z hrubieszowskiego pułku. W obronie ludności oddział „Młota” stoczył kilka walk z grupami operacyjnymi; nie dopuszczał też do organizowania zebrań, wieców propagando-wych przed referendum w czerwcu 1946 roku i wyborami w styczniu 1947 roku.

W lutym 1947 roku komendant obwodu chełmskiego WiN, por. Edward Woll „Gru-by”, otrzymał polecenie o zakończeniu dzia-łalności zbrojnej i ujawnieniu się obwodu w związku z ogłoszoną przez komunistów amnestią. Por. „Młot” jako karny, zdyscy-plinowany żołnierz nie dyskutował z rozka-zem. Postawił jednak funkcjonariuszom UB warunek, że nie będzie ujawniał się w Cheł-mie, a oni mają przyjechać do niego i jego żołnierzy do Wojsławic. UB przystało na to. Nie wiadomo jak to się stało, ale „Młot” nie przekazał UB archiwum rejonu, listy na-zwisk konspiratorów, więc nie zdekonspiro-wał swoich ludzi. Żołnierze z jego oddziału otrzymali fałszywe dokumenty.

16 marca 1947 w wojsławickim kościele została odprawiona uroczysta msza święta z udziałem żołnierzy por. „Młota” i miejscowej ludności. Odbył się ostatni apel, po którym żołnierze przeszli czwórkami do urzędu gmi-ny na ujawnienie. Por. „Młota” nie opuszczała młodzieńcza fantazja, zażyczył sobie wypełnić kwestionariusz ujawnieniowy i złożyć podpis czerwonym atramentem. Podobne życzenie wyraził jego zastępca, por. Stanisław Maślan-ka „Legenda”. Zastępca „Młota” otrzymał później karę śmierci, którą zamieniono mu na dożywocie. Wyszedł z więzienia w 1957 roku. Zmarł w kwietniu br. w Warszawie.

W czerwcu 1947 roku por. „Młot” wyje-chał z kilkoma swymi żołnierzami do Wroc-ławia, podjął pracę w Lasach Państwowych. Nie czuł się jednak tutaj bezpiecznie. Na początku 1948 roku powrócił do Chełma, w lipcu tego roku z pomocą konspiracji został przerzucony na barce z węglem ze Szczecina do Berlina, a stamtąd do Monachium. Krót-ko służył w Polskich Kompaniach Wartow-niczych w Monachium. Postanowił szukać szczęścia we Francji.

Słodko gorzka rzeczywistość

Początkowo Henryk Lewczuk zarabiał na życie we Francji jako robotnik w fabry-ce, grał też czasami na harmonii w kawiar-niach. Po opanowaniu języka francuskiego zdał maturę, ukończył studia ekonomiczne i prawnicze. Osiągnął wyżyny kariery za-wodowej. Był niezwykle cenionym i sza-nowanym specjalistą w wielu dziedzinach życia, gospodarki. Przez wiele lat pracował na kierowniczych stanowiskach w cywilnych strukturach NATO; pełnił funkcję dyrektora

Centrum Obliczeń Komputerowych w Fon-tainbleau pod Paryżem.

Współpracował na emigracji ze środowi-skiem gen. Władysława Andersa, gen. Stani-sława Maczka, aktywnie uczestniczył w życiu Polonii. W latach 1949–1955 był szefem mło-dzieżowej organizacji „Ogniwo”. Na jednym ze spotkań poznał swoją przyszłą żonę, Polkę, której śmierć bardzo później przeżył. Henryk Lewczuk znał biegle kilka języków, m.in. an-gielski, to mu ułatwiło nawiązanie kontaktu z amerykańskimi służbami specjalnymi. Przeszedł kurs spadochronowy, był przygo-towywany na wypadek konfliktu zbrojnego do dowodzenia polskimi oddziałami antyko-munistycznymi na Lubelszczyźnie.

Pierwszy raz przyjechał do Polski, do Chełma, w roku 1990, na pogrzeb najmłod-szego brata Jana. Dla starszego pokolenia ciągle był porucznikiem „Młotem”, komuni-ści też o nim nie zapomnieli. Wkrótce zde-cydował się na powrót do Chełma na stałe.

O tym okresie najlepiej opowie Jerzy Ma-słowski, który wówczas nawiązał kontakt z Henrykiem Lewczukiem i pozostał z nim w przyjaźni do śmierci. Jest kustoszem pamięci tego bohaterskiego, niezwykle utalentowa-nego żołnierza niezłomnego:

– Pomagałem w roku 1992 por. „Młoto-wi” zorganizować pierwsze spotkanie z żoł-nierzami, a żyło jeszcze ich kilkudziesięciu. Odprawiona została uroczysta msza święta w chełmskiej bazylice. Była euforia, radość z możliwości budowania niepodległej Polski, były łzy wzruszenia. Wydawało się, że Polska pójdzie w dobrym kierunku. Jako ówczesny chełmski kurator oświaty zorganizowałem mu masę spotkań. Odwiedziliśmy prawie wszystkie szkoły w województwie. W roku 1994 Henryk Lewczuk został radnym rady miejskiej. Zdobył rekordową liczbę głosów – nikt go do tej pory nie pokonał. Wybrano go przewodniczącym rady miejskiej. Niedługo jednak nim był, ledwie kilka miesięcy, do cza-su zawiązania się koalicji Unii Wolności, SLD i „Solidarności”. Odwołali „Młota” ze stanowi-ska. Przewodniczącym rady został przewod-

niczący „Solidarności” regionu chełmskiego. „Młot” zdążył jeszcze odsłonić pomnik żoł-nierzy AK. W latach 1998 -2001 sprawował mandat radnego sejmiku województwa lu-belskiego. Do Henryka Lewczuka dotarł były premier Jan Olszewski, powierzył mu funkcję pełnomocnika Ruchu Odbudowy Polski na całą ścianę wschodnią. Panowie się zaprzy-jaźnili. „Młot” zjeździł teren od Przemyśla po Suwałki. Świetnie się orientował w terenie, miał mapy w pamięci, ponieważ przeszedł odpowiednie przeszkolenie, przygotowywany przez Amerykanów do zrzutu. „Młot” był do końca życia harcerzem, zdyscyplinowanym żołnierzem. Nie znosił picia alkoholu. W roku 2002 uzyskał mandat posła na Sejm RP, był członkiem klubu ROP. Sejm kosztował go bar-dzo dużo zdrowia. To nie było dla niego. To był człowiek, dla którego czarne było czarne, białe – białe, ojczyzna – ojczyzna. A nie partia, interes piorun wie jaki. Sprawy Polski trak-tował bardzo poważnie, nie znosił cynizmu. Myślę, że ta kadencja w Sejmie przyspieszy-ła jego odejście. Fizycznie był niesamowicie sprawny, a później przyplątał się nowotwór. Już na samym początku kadencji miał miejsce zgrzyt. Henryk Lewczuk, najstarszy wówczas parlamentarzysta, zgodnie z tradycją powi-nien był otworzyć sesję Sejmu jako marszałek senior. Jednak prezydent Kwaśniewski złamał ten obyczaj i wyznaczył marszałkiem senio-rem Aleksandra Małachowskiego. Nietrudno się domyślić dlaczego. Na półtora roku przed śmiercią „Młot” zlecił mi przygotowanie listy żołnierzy przeznaczonych do odznaczenia. Jego przyjaciel, były premier Jan Olszewski, pełnił wówczas funkcję doradcy prezydenta Lecha Kaczyńskiego i chciał uhonorować żoł-nierzy podziemia niepodległościowego. Jeden warunek por. „Młot” stawiał konsekwentnie: nawet jeśli był to jego bliski żołnierz, a nale-żał do PZPR-u – lub nie daj Boże poszedł na współpracę z UB czy SB – nie mógł znaleźć się na tej liście.

Wacław Prystupa „Piskorz” jest jednym z trzech ostatnich żyjących żołnierzy por. „Młota”. Do AK został zaprzysiężony jako 14-latek w 1943 roku. Kiedy w roku 1947 „Młot” ujawnił oddział, poszedł do oddzia-łu Romana Kraszewskiego „Zdybka”. Jesie-nią 1947 roku podczas zasadzki UB został aresztowany. Sądzony na zamku lubelskim otrzymał dwukrotną karę śmierci i 45 lat więzienia. Obecnie żartuje, że kolejność wy-mierzonych kar mogła być różna. Dziesięć lat spędził w komunistycznych więzieniach. O poruczniku „Młocie”, swoim dowódcy, walce z komunistami, mówi dzisiaj: „Tylko ta droga była uczciwa dla Polski i każdy z nas powinien był nią iść”.

dariusz Jarosiński* Wypowiedź Wiktora Lewczuka pochodzi z

rozmowy z nim pani Stelli Gronek.Tekst ukazał się w „Nowym Państwie” nr 05/2015

Henryk Lewczuk w ostatnim okresie życia

Page 16: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

16 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Do tego dochodzi imigracja ludno-ści z Afryki i Azji, w większości muzułmańskiej. Na skutek błęd-

nej, wieloletniej polityki wewnętrznej Fran-cji i Niemiec tzw. uchodźcy zaczęli stanowić poważny problem w społecznej i finansowej polityce wielu państw zachodnich. Realne i bardzo groźne jest przecież zagrożenie terroryzmem. W Brukseli, gdzie byłem ty-dzień przed zamachami, odczuwało się ner-wowość, gęstniejącą atmosferę, którą pod-sycał widok wszędzie obecnych żołnierzy, komandosów belgijskich z bronią gotową do strzału. Nie uchroniło to jednak Brukseli od zamachów terrorystycznych.

Stolica Belgii – jak już kiedyś w „De-bacie” pisałem – jest bogatym, mieszczań-skim miastem, w którym nagromadzone bogactwo jest widoczne na fasadach do-mów, kamienic, wystroju ulic, kształtach i rozmiarach publicznych gmachów, wnę-trzach, klatkach schodowych, ubiorze ludzi, samochodach. Bruksela – oprócz dawnego bogactwa, płynącego z dochodów z kolo-nii, zwłaszcza z Kongo – współcześnie jest jednym z największych centrów finanso-wych Europy i świata. Przepływają tam miliardy albo nawet biliony euro dziennie, choćby z racji umiejscowienia instytucji Unii Europejskiej. Parlament Europejski i Komisja Europejska zatrudniają łącznie około 15 tys. ludzi obsługi, wliczając w to tłumaczy, kucharzy, pracowników ochro-ny, kierowców, nie mówiąc o pracownikach biur, asystentach europosłów, przewodni-ków po budynkach (dla zorganizowanych wycieczek), pracownikach biur lobby-stycznych, itd. Ludzie ci jedzą, piją, śpią, bawią się i ubierają w Brukseli, napędzając miastu koniunkturę gospodarczą. Mają też rodziny, dzieci. Przy Europarlamencie jest np. osobny żłobek i przedszkole dla dzieci

Tatarzy w Parlamencie europejskimTak więc znowu Bruksela. obolała po terrorystycznym zamachu, jeszcze krwawiąca, wystraszona i bezradna. Bruksela, bogate mieszczańskie miasto, nieformalna stolica unii europejskiej, stojącej - według niektórych - na granicy upadku. Problemy, do-tyczące obecnie krajów unijnych, doprowadzają do rozpadu tradycyjnych wartości tych społeczeństw, a także – w godzinie próby – uwidoczniają pustkę stojącą za fasa-dą idei zjednoczonej europy. Ta bowiem okazała się być przykrywką dla niemieckiej i francuskiej chęci dominacji nad innymi państwami. Niemcy, przyzwyczajeni do do-brobytu w ciągu ostatnich czterdziestu, pięćdziesięciu lat, pomimo przegranej woj-ny, rozzuchwaleni dotychczasowym narzucaniem innym swojego zdania, nie mogą przeżyć faktu, że polski rząd próbuje realizować swoje własne interesy narodowe.

pracowników. To bardzo duży rynek pra-cy. Należy wymienić przedstawicielstwa dyplomatyczne prawie wszystkich krajów świata, a także organizacji pozarządowych. Funkcjonują biura różnych firm, instytucji, regionów, jak np. biuro przedstawicielstwa Województwa Warmińsko-Mazurskiego, organizacji narodowych. Ci wszyscy ludzie, najczęściej z rodzinami, żyją w Brukseli,

przyczyniając się do jej bogactwa, ale rów-nież do jej kosmopolitycznej atmosfery. W Brukseli nie dziwi żadna narodowość, nie wzbudza sensacji żadna religia, kolor skóry. Przebywa tam wielu Afrykańczy-ków, Azjatów, Amerykanów, Arabów, nie mówiąc o wschodnich Europejczykach. Są także polskie enklawy, łącznie z polskim ba-rem tuż obok Europarlamentu, gdzie obsłu-ga jest polska i można kupić polskie piwo. Chociaż belgijskie jest smaczniejsze. Bruk-

sela słynie między innymi z tego, że jest tam około tysiąca gatunków piwa. Także w ho-telu, gdzie się zatrzymaliśmy była obsługa w języku polskim. Hotel zwał się Agenda Louise - na wysokim poziomie i blisko cen-trum. Polecam: ulica rue de Florence 6.

Wszystkie wcześniej opisane uwarun-kowania uczyniły Brukselę atrakcyjnym miejscem do zamieszkania dla kogoś, kto swoje interesy gospodarcze lub polityczne, a poniekąd finansowe, lokuje w działaniach instytucji unijnych. Z tego także względu jest Bruksela, a w szczególności Parlament Europejski, bardzo atrakcyjnym miejscem do manifestowania swoich politycznych po-glądów, dążeń do autonomii, niepodległo-ści, ukazywania łamania praw człowieka, praworządności, niezgody na dyskrymina-cję, żądań zachowania i ochrony środowi-ska naturalnego i innych politycznych oraz społecznych dążeń. W tym celu Brukselę odwiedza rocznie setki, jeśli nie tysiące przedstawicieli różnych organizacji. Przed-stawione lub manifestowane dążenia w gmachu Europarlamentu lub tuż przed jego głównym wejściem od razu stają się faktem międzynarodowym o większym lub mniej-szym zasięgu. Siła oddziaływania jest duża, nagłośniona odpowiednio w mediach, zwielokrotniona przez miejsce manifestacji, konferencji lub akcji protestacyjnej. W tym celu znalazłem się w Brukseli. Zostałem za-proszony przez biuro europoseł pani Anny Fotygi, byłej minister spraw zagranicznych RP w rządzie Jarosława Kaczyńskiego w latach 2005- 2007. Oprócz sympatii po-litycznych okazało się, że łączy nas z panią minister ta sama uczelnia – Uniwersytet Gdański, dzielnica dzieciństwa i młodości – Gdańsk Wrzeszcz oraz wspólni znajomi z gdańskiego środowiska.

Wyjazd organizował były olsztynianin. dr Sławomir Moćkun, obecnie pracownik biura pani Anny Fotygi. Pan Sławomir jest niezwykle słowny, odpowiedzialny, życzli-wy i serdeczny. Konferencja została zorga-nizowana w drugą rocznicę aneksji Krymu przez Federację Rosyjską. Konferencja od-była się w dniu 15 marca wieczorem.

Porządek konferencji obejmował słowo wstępne Anny Fotygi jako organizatorki ze strony polskiej. Obecny był ambasador Ukrainy przy Unii Europejskiej Mykoła Trochickij Obecni byli także: europoseł fla-mandzki Mark Demesmaeker, znany z za-angażowania w sprawy ukraińskie i krym-skie na forum Europarlamentu oraz polski europoseł Marek Jurek.

Potem odbyła się projekcja filmu o lo-sach Tatarów krymskich. Był to autorski film dokumentalny Christiny Paschyn, młodej Amerykanki pochodzenia ukraiń-skiego, wykładowczyni w uniwersytecie w Doha w Qatarze. Film pokazano w angiel-

SeLim ChaZBiJeWiCZ

Page 17: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

17DEBATA Numer 4 (103) 2016

skiej wersji językowej, bardzo ciekawie na-kręcony, ukazujący w przystępnej dla widza formie najnowszą historię i współczesność polityczną krymskich Tatarów oraz realia ich życia na Krymie. Film wyreżyserowa-no dla publiczności amerykańskiej i za-chodnioeuropejskiej, która nic nie wie ani o Krymie, ani o historii tego miejsca, ani o współczesnych realiach. Trwał około czterdziestu minut. Nie było dłużyzn, po-mimo dokumentalnego charakteru miał wartką narrację.

Następnie odbyła się dyskusja i omó-wienie sytuacji na Krymie oraz relacji po-między Polską a Tatarami krymskimi. Zro-bił to, piszący te słowa oraz dr Sławomir Moćkun. Całość trwała niecałe dwie godzi-ny. Obecni byli przedstawiciele organiza-cji pozarządowych polskich, ukraińskich, organizacji praw człowieka oraz pracow-nicy Europarlamentu. Plakaty z informa-cją umieszczono w całym gmachu, który jest duży, a nawet bardzo duży. Obecnych

Karol Nawrocki, pracownik IPN w Gdańsku, doktor nauk humani-stycznych z zakresu historii, absol-

went Wydziału Historycznego Uniwersy-tetu Gdańskiego, autor i współautor wielu cennych opracowań, w tym omówionej na łamach „Debaty” Sprawy kwidzyńskiej 1982. Internowanie, pobicie, proces (Gdańsk 2012), książkę zaczął stwierdzeniem o „zbrodni-czej ideologii marksizmu”, co było punktem wyjścia do analizy zjawiska opozycyjności wobec systemu komunistycznego właśnie w byłym województwie elbląskim. A nale-ży wiedzieć, że środowisko to, postrzega-ne z perspektywy Warszawy, Gdańska czy Wrocławia, było (podobnie jak do niedawna olsztyńskie) czymś zupełnie nierozpozna-walnym. Najpierw bowiem powstały syn-tezy na temat powojennych dziejów Polski, a dopiero potem – co Nawrocki uważa za błąd i trzeba z nim się zgodzić – miały miej-sce badania dziejów regionalnych. Po cóż

Leonard Krasulski i elbląska opozycja

było około czterdziestu osób. Wystąpienia tłumaczono na podstawowe języki konfe-rencyjne (francuski, niemiecki, rosyjski) i polski oraz odwrotnie, to znaczy ja wygła-szałem swoją kwestię po polsku z symul-tanicznym tłumaczeniem. Oprócz mnie delegacja polskich Tatarów składała się jeszcze z dwóch członków: przewodniczą-cego Muzułmańskiej Gminy Wyznaniowej w Gdańsku Olgierda Chazbijewicza i Ma-cieja Jakubowskiego - działacza tatarskiego z Trójmiasta.

Wracając do Polski, jechaliśmy na lotni-sko, znajdujące się w miasteczku Charleroi około 50 km na południe od Brukseli. Mia-steczko wygrało głosowanie na najbrzydsze miasto w Europie. Po drodze zwiedziliśmy pole bitwy pod Waterloo, które obecnie jest prawie dzielnicą Brukseli, aczkolwiek formalnie to osobna gmina, podobno naj-bogatsza w Belgii. Zwiedziliśmy kościół, gdzie modlił się generał angielski Welling-ton w nocy przed bitwą, zwiedziliśmy też

miejsce, gdzie stacjonował cesarz Napoleon I oraz samo pole bitwy, nad którym kró-luje wysoki usypany kopiec, podobny do Kopca Kościuszki w Krakowie. Na szczycie tego kopca pod Waterloo stoi pomnik lwa korony brytyjskiej, głosząc wszem i wobec słynne „Panuj Brytanio (…)” (The rule of Brytania), będące słowami brytyjskiego hymnu imperialnego. A obok skromniejszy pomnik cesarza Napoleona I. Skromniejszy, ponieważ jedyny raz w życiu przegrał bitwę, akurat tę, która była dla niego decydująca. Taki już bywa los.

Selim Chazbijewicz

Profesor w Instytucie Nauk Politycznych Uniwersytetu

Warmińsko-Mazurskiego jest założycielem i prezesem Związku Tatarów Rzeczypo-spolitej; poeta, członek Sto-

warzyszenia Pisarzy Polskich, autor kilku tomów poezji

W 2014 roku ukazała się monografia Karola Nawrockiego pt. Studium przypadku. Opór społeczny wobec władzy komunistycznej w województwie elbląskim (1976–1989). Książka zawiera wiele informacji o opozycyjnej przeszłości Leonarda Krasulskiego, dziś posła i lidera PiS w naszym województwie.

PioTR KaRdeLa

bowiem badać historię regionalną czy lokal-ną, skoro już wszystko zostało poukładane, przez „wielkie nazwiska” ocenione, podane niczym wyrocznia szerokiej publiczności? Czyżby stało się to dlatego – zdaje się pytać historyk z Gdańska – bo „rzecz ogólna w hi-storii jest pewniejsza niż szczegół”?

Nawrocki postawił sobie cel – ocalić „od zapomnienia ludzi, którzy – nie znając przy-szłych, przełomowych rezultatów swoich [opozycyjnych] działań [ale i narażając się na represje ze strony komunistów] – posta-nowili włączyć się w ruch społeczny, konte-stujący peerelowską rzeczywistość”. Wcześ-niejsi autorzy monografii miast z terenu woj. elbląskiego, poza nielicznymi wyjątkami, nie pokusili się o rzetelne opisanie historii regio-nalnej opozycji antysystemowej, próbując zaniedbania te nadrabiać niezwykle późno. Tu jednak drobna uwaga: nie uważam, że publikacja pod redakcją Janusza Hochle-itnera z UWM w Olsztynie zatytułowana Szesnaście miesięcy wolności – „Solidarność” w województwie elbląskim (Elbląg 2006) – jak twierdzi dr Nawrocki – było publikacją „dobrą” pod względem merytorycznym. Krytyczną ocenę tej książki dałem w recenzji opublikowanej w „Komunikatach Mazursko-Warmińskich” z 2007 r. (nr 2/256). Zgodzić się jednak wypada z Nawrockim, gdy pisze, że po 2010 r. nastąpił istny wysyp wartoś-ciowych publikacji na temat Elbląga i okolic. Opracowując swoje dzieło Nawrocki oparł się właśnie na nich, ale posiłkował się też bo-gatym materiałem archiwalnym, źródłami drukowanymi, relacjami świadków, prasą bezdebitową i oficjalną. Podstawa źródłowa jego pracy jest imponująca.

Page 18: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

18 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Po charakterystyce ogólnej wojewódz-twa elbląskiego, Nawrocki przeanalizował Czerwiec `76 w regionie, potem działania opozycyjne i opór społeczny przed rokiem 1980, bardzo szczegółowo ukazał Sierpień 1980 roku, powstanie i rozwój Zarządu Re-gionu Elbląskiego NSZZ „Solidarność”, czas represji po wprowadzeniu stanu wojennego, by na koniec przedstawić lata 1986–1990, gdzie znajdziemy na przykład analizę dzia-łalności Komitetu Obywatelskiego „Solidar-ność” w Elblągu i województwie. Książka posiada wiele aneksów, w tym: wykaz zakła-dów strajkujących w Elbląskiem 25 czerwca 1976 r., tabelę obrazującą przebieg protestów sierpniowych z 1980 r., wykazy władz regio-nalnych „Solidarności”, słowniczek osób in-ternowanych z województwa po 13 grudnia 1981 r. oraz wykaz osób skazanych w stanie wojennym za działalność polityczną.

Bez wątpienia praca Karola Nawrockie-go to dzieło niezwykle wartościowe, w wielu momentach odkrywcze, wydatnie poszerza-jące naszą wiedzę na temat oporu społecz-nego w czasach PRL, ale i pokazujące, że wolność Polski po latach komuny to zasługa ludzi nie tylko z Warszawy. A teraz o jednej z takich postaci.

Przeszłość opozycyjna Leonarda Krasulskiego

W książce Nawrockiego jest między in-nymi wiele informacji o przeszłości opozy-cyjnej posła Leonarda Krasulskiego, szefie struktur PiS w okręgu elbląskim, jednym z najbliższych współpracowników Jarosława Kaczyńskiego.

Nawrocki podaje, że w pamiętnym Sierpniu 1980 r. Krasulski został przewod-niczącym powołanego 18 sierpnia komitetu strajkowego w elbląskim Browarze, swoim miejscu zatrudnienia. Wraz z komitetami założycielskimi nowego solidarnościowego związku w Elblągu powstawały tzw. sekcje branżowe – w grudniu 1980 r. Krasulski był przewodniczącym Krajowej Sekcji Przemy-słu Piwowarskiego. Nawrocki cytuje Kra-sulskiego: „w pełni poświęciłem się [wów-czas] organizacji przemysłu spożywczego w Polsce. Branża ta była zupełnie zaniedba-na. Mniej czasu wobec tego poświęcałem organizowaniu struktur miejskich Solidar-ności”. Późniejszy poseł z racji angażowania się w „Solidarność” był przez wiele lat przez SB inwigilowany. Nawrocki wskazuje, że akta z tym związane znajdują się w gdańskim ar-chiwum IPN.

Gdy komuniści wprowadzili stan wo-jenny, Leonard Krasulski w swoim zakładzie pracy chciał zorganizować solidarnościo-wy strajk. 14 grudnia 1981 r. do elbląskiego Browaru ulotki krytykujące decyzje Jaru-zelskiego dostarczył ze Stoczni Gdańskiej

zmarły już Jan Miłoszewski. „Tego samego dnia – pisze Nawrocki – Krasulski zapo-wiedział załodze zakładu, że bierze na siebie obowiązek zorganizowania protestu przeciw stanowi wojennemu”. Niestety, 15 grudnia siedemdziesięciu przedstawicieli poszczegól-nych wydziałów w Browarze zdecydowało, że strajku nie będzie. Chcąc dać jakiś wyraz protestu, Krasulski tego samego dnia oflago-wał zakład. Dzień później aresztowano go i osadzono w areszcie śledczym w Elblągu. Jego sprawę 4 stycznia 1982 r. rozpatrywał Sąd Marynarki Wojennej w Gdyni, skazując na 5 lat więzienia i 3 lata pozbawienia praw publicznych.

Krasulskiego więziono najpierw w Zakładzie Karnym w Braniewie, a potem w Bartoszycach. Zaliczony przez służbę wię-zienną do „ekstremy”, często był od reszty

osadzonych izolowany. W celi razem z nim wyroki za działalność opozycyjną odsiady-wali: Jarosław Soboń, Stanisław Zalewski, Zbigniew Przewłocki i Witold Gierukas. Na-wrocki pisze: „Zachowanie tzw. ekstremy, w tym Krasulskiego, niepokoiło administrację zakładów karnych. Naczelnik jednego z nich zachowanie Krasulskiego określił w oficjalnej opinii jako »niepoprawne«”. Każdego trzyna-stego dnia miesiąca – jak czytamy nieco da-lej – opozycjonista w Elbląga przyłączał się do zbiorowej odmowy spożywania obiadu. „Krasulski – pisze dalej historyk z Gdańska – miał być nawet jednym z głównych inicjato-rów tego typu zachowań w ZK w Braniewie. Nawet w więzieniu uważał jednak, że to, co robił, »było słuszne«. Wobec tak negatywnej opinii naczelnika Sąd Marynarki Wojennej odmówił Krasulskiemu prawa łaski wniesio-nego przez pracowników Zakładów Piwo-warskich w Elblągu oraz narzeczonej [obec-nie żony – przyp. PK] Danuty Kowalskiej”.

Leonard Krasulski na wolność wyszedł 30 kwietnia 1983 r. Z miejsca ponownie

włączył się w nurt działalności opozycyjnej. To sprawiło, że aż do 1989 r. był bezrobotny. Największe oparcie miał w żonie Danucie. Na terenie Elbląga, gdzie nie było jednej zwartej grupy opozycyjnej, Krasulski zajął się kolportażem nielegalnych wydawnictw, które przywoził z Warszawy. Potwierdzają to materiały Wydziału Śledczego WUSW z marca 1984 r., gdzie w kontekście prowa-dzonego śledztwa pojawia się jego nazwisko.

Gdy w 1988 r. w województwie elblą-skim odtwarzano struktury „Solidarności”, 3 lutego Krasulski włączył się we wznowie-nie działalności komisji zakładowej Związku w Browarze, której został (tak jak w 1980 r.) przewodniczącym. Kilka dni później uka-zało się nielegalne pismo branżowe „Bro-warek”, mające ambicję bycia – jak cytował stopkę redakcyjną Nawrocki – „źródłem rzetelnych informacji, dotyczących zarówno naszego Związku, jak też naszego zakładu pracy”. Krasulski był jednym z kolporte-rów tego pisma. Jako wiceprzewodniczący wszedł do Tymczasowej Międzyzakładowej Komisji Koordynacyjnej (TMKK) NSZZ „Solidarność” Regionu Elbląskiego, której szefem był Józef Gburzyński (szef Związku z „Zamechu”). W 1988 r. Krasulski uczestni-czył w strajku w Stoczni Gdańskiej. Jak ustalił Nawrocki, był on też sygnatariuszem petycji MKS w Gdańsku do władz PRL w sprawie reaktywowania „Solidarności”.

U progu wyborów do sejmu kontrakto-wego w czerwcu 1989 r. elbląskie środowi-sko solidarnościowe było podzielone. Obok TMKK istniała grupa Tadeusza Chmielew-skiego działająca pod nazwą Regionalne Biuro Organizacyjne »Solidarności«. Star-cie TMKK z RBO nastąpiło w momencie wyznaczenia z Elbląga delegata, mającego 17 kwietnia 1989 r. odpowiadać za rejestra-cję „Solidarności” w Sądzie Wojewódzkim w Warszawie. Ostatecznie, przy protestach Chmielewskiego, TMKK do tego zadania oddelegowała Krasulskiego. Z kolei w maju 1989 r. pomiędzy obu grupami wybuchł spór o sztandar „Solidarności” Regionu Elbląskie-go, który fizycznie znajdował się w rękach grupy Chmielewskiego. Przebieg konfliktu relacjonowała prasa solidarnościowa. O wy-danie tego sztandaru wystąpili do RBO Leo-nard Krasulski razem z Jarosławem Kaczyń-skim, w sprawę angażował się także biskup warmiński ks. Edmund Piszcz.

Gdy 11 kwietnia 1989 r. powołano w El-blągu Komitet Obywatelski (KO) „Solidarno-ści”, w jego składzie nie było przedstawicieli RBO. W KO z ramienia TMKK znalazł się m.in. Leonard Krasulski, według którego dobór osób go tworzących miał być jakby odpowiednikiem szefów poszczególnych wy-działów Urzędu Wojewódzkiego w Elblągu. W trakcie procesu wyłaniania kandydatów KO w zbliżających się wyborach czerwco-

Leonard Krasulski skazany w stanie wojennym za działalność patriotyczną

Page 19: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

19DEBATA Numer 4 (103) 2016

wych 1989 r. było wpierw ustalone, że w okręgu wyborczym w Elblągu strona opozy-cyjna będzie ubiegać się o jedno miejsce posła i dwa mandaty senatorskie. Tendencją ogól-nopolską było przyznanie jednego miejsca na liście kandydatowi spoza danego miasta. W Elblągu miał to być Jarosław Kaczyński, który zdecydował się na start po rozmowie z Barbarą Labudą i bratem Lechem.

Karol Nawrocki cytuje ciekawy fragment relacji Krasulskiego: „miałem kandydować do senatu, gdy zadzwonił do mnie Leszek Kaczyński. Miałem do niego wielki szacu-nek, gdyż wielokrotnie pomagał mi w latach osiemdziesiątych w kwestiach prawnych. Le-szek spytał, czy nie znalazłoby się w Elblągu miejsce dla jego brata – Jarosława. Z ulgą od-dałem swoje miejsce, gdyż nie wyobrażałem sobie siebie w senacie. Ponadto byłem szczęś-liwy, że w elbląskich wyborach wystartuje ktoś ze znanym w opozycyjnych kręgach na-zwiskiem”. Dalej historyk podaje: „Elbląskie środowisko »Solidarności« wiązało z Jaro-sławem Kaczyńskim wielkie nadzieje. Był to w ich przekonaniu kandydat, który z pew-nością dostanie się do senatu. Stosunek do kandydata z zewnątrz uzupełniało uzasad-nienie, że skoro Lech Kaczyński może kan-dydować z Gdańska, to czemu nie umożliwić kandydowania Jarosławowi z sąsiedniego Elbląga”. Osobami ze strony elblążan, którzy wyrazili formalną akceptację kandydatury Jarosława Kaczyńskiego wobec Jacka Merkla i Bogdana Borusewicza byli Leonard Kra-sulski i Stanisław Romański. W prywatnym mieszkaniu drugiego z wymienionych zor-ganizowano Kaczyńskiemu sztab wyborczy.

Leonard Krasulski był w Elbląskiem głównym inicjatorem organizowania spot-kań solidarnościowych kandydatów z wy-borcami. Miał wtedy fiata 126p, którym ob-woził kandydatów po całym województwie. W czasie tych spotkań – jak ustalił Nawro-

cki – „kandydaci wraz z Krasulskim stawali na wozie konnym. On ich przedstawiał i wprowadzał do rozmowy”. Swoje obawy co do skuteczności przekazu solidarnościowej kampanii wyborczej Jarosław Kaczyński rozwiał sobie dopiero „dzięki spotkaniu w Pasłęku, w którym udział wzięło już około tysiąca osób”, w tym Sławomir Sadowski, mieszkaniec tego miasteczka, bliski współ-pracownik Krasulskiego, późniejszy członek Porozumienia Centrum i senator z ramienia Prawa i Sprawiedliwości, obecnie wicewoje-woda warmińsko-mazurski. Spotkanie to – uzupełnimy w tym miejscu przekaz Nawro-ckiego – odbyło się w pobliżu kościoła św. Bartłomieja przy ul. Bolesława Chrobrego. Jak zapamiętał mieszkaniec Pasłęka, Zdzi-sław Sacewicz, Jarosław Kaczyński podczas przemówienia w żartobliwy sposób zwrócił się z pozdrowieniem do funkcjonariuszy SB, których rozpoznał w tłumie, a którzy mieli za nim jako szpicle przyjechać z Gdańska. Wtedy zebrani zareagowali śmiechem. Jak wynika z dokumentów bezpieki, ówczesne wypowiedzi obecnego prezesa PiS, ale i in-nych kandydatów (Edmunda Krasowskiego – kandydat na posła, Antoniego Borowskie-go – drugi kandydat na senatora) były opera-cyjnie przez SB rejestrowane.

W czasie kampanii wyborczej do sejmu kontraktowego Leonard Krasulski został po-bity przez „nieznanych sprawców”. Informa-cję o tym do Warszawy przekazał Lech Ka-czyński, a 20 maja 1989 r. – o czym informuje meldunek SB – została ona wyemitowana w Radiu Wolna Europa. Krasulski oceniał, że kampania wyborcza strony opozycyjno-solidarnościowej w Elbląskiem, która przy-niosła mandaty poselskie i senatorskie: Kra-sowskiemu, Kaczyńskiemu i Borowskiemu, przebiegała wzorowo, ale w głównej mierze było tak dzięki aktywności przeciwników komunizmu z tych mniejszych miejscowości

województwa. Krasulski oceniał ponadto, że „dzięki swojemu politycznemu doświadcze-niu [Jarosław] Kaczyński górował profesjo-nalizmem nad pozostałymi kandydatami, co oni szanowali i uznawali jego przywództwo. Również Kaczyński wspomina – pisze dalej Nawrocki posiłkując się relacją obecnego prezesa PiS – że kampania z 1989 r. przebie-gała sprawnie i we wzajemnej współpracy. Określa ją jako najprzyjemniejszą w swojej politycznej karierze”.

Leonard Krasulski 24 października 1989 r. podczas I Walnego Zebrania Klubu Obywatelskiego w Elblągu został wybrany jego przewodniczącym. Nieco wcześniej w ukonstytuowanym Zarządzie Regionu El-bląskiego „Solidarności”, którego przewod-niczącym wybrano Józefa Gburzyńskiego, Krasulski uzyskał funkcję jednego z dwóch wiceprzewodniczących. Na marginesie wspo-mnę, że wiosną 1990 roku, przed pierwszymi wolnymi wyborami do samorządów lokal-nych w Polsce, miała miejsce podróż studyjna kilkuset przedstawicieli opozycji antykomu-nistycznej do Francji. W grupie tej znajdowali się m.in. Leonard Krasulski i Dariusz Jaro-siński, ówczesny przewodniczący Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” w Mrągowie, późniejszy burmistrz tego miasta, a obecnie redaktor naczelny miesięcznika „Debata”.

Niewątpliwie w Polsce niepodległej po-czątek politycznej kariery parlamentarnej Jarosława Kaczyńskiego łączy się z osobą Leonarda Krasulskiego. Do dnia dzisiejszego obaj politycy blisko ze sobą współpracują. W 1990 r. Krasulski był współzałożycielem Porozumienia Centrum i prezesem Zarządu Wojewódzkiego PC. W latach kryzysu struk-tur PC Danuta i Leonard Krasulscy stanowili mocne oparcie dla Jarosława Kaczyńskiego. W 2001 r. Leonard Krasulski był członkiem-założycielem Prawa i Sprawiedliwości, a potem prezesem Elbląskiego Zarządu Okrę-gowego tej partii, ale też przewodniczącym Rady Regionalnej PiS, członkiem Zarządu Głównego i Rady Politycznej PiS. Leonard Krasulski mandat posła z ramienia partii Ja-rosława Kaczyńskiego sprawuje nieprzerwa-nie od 2005 r.

W poprzednim numerze „Debaty” w ar-tykule Piotra Kardeli na stronie 23 wystąpiła literówka. Pracownicy OZGrafu o przyłącze-niu się do solidarnościowej akcji protestacyj-nej „Dni bez prasy” zdecydowali 17 sierpnia 1981 r., a nie w 17 sierpnia 1980 r. Red.

Początek kampanii wyborczej w województwie elbląskim. Od lewej: Jarosław Kaczyński, Antoni Borowski, Leonard Krasulski, NN, 1989 r. Fot. B. Ostrowska [z:] K. Nawrocki, „Studium przypadku...”

Piotr Kardela

Dr historii, pracownik Delagatury

IPN w Olsztynie, autorwielu książek i pub-

likacji poświęconych najnowszej historii

Polski i Polonii

Page 20: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

20 DEBATA Numer 4 (103) 2016

W takich sytuacjach wraca się do obrazu człowieka z pierwszego spotkania. Michała pamiętam

jako przedstawiciela władzy związkowej, któ-ry w towarzystwie w większości nieżyjących już dziś członków Zarządu Regionu Warmiń-sko-Mazurskiego „Solidarności” pojawił się w sierpniu 1981r w Ozgrafie w czasie strajku. Wyraźnie odróżniał się od pozostałych swoją powagą, nawet wyniosłością, której towarzy-szyło jednak jakieś ciepło płynące ze spojrze-nia. Tajemniczości dodawała mu fajka, która była atrybutem jakiejś arystokratyczności wo-bec nas, na potęgę ćmiących cuchnące „faje”.

Pamiętam jeszcze jak przez mgłę krótkie spotkania w stanie wojennym po Jego po-wrocie z internowania, kiedy na Oficerskiej wymienialiśmy jakąś bibułę, czy materiały do druku.

Moja prawdziwa znajomość z Michałem zaczęła się dopiero w latach 90., kiedy wszy-

scy jakoś rozpierzchli się w swoje strony, a jedyną okazją do spotkań były celebrowa-ne rocznice wydarzeń związanych z opozy-cyjną działalnością. To Władek Kłaudziński poprosił mnie o pomoc w sprawach biznesu prowadzonego przez Michała. Kiedy znala-złam się w siedzibie spółki, to jest w kancia-pie, która była jednocześnie mieszkaniem Prezesa, zobaczyłam kompletną ruinę. Choć był w fatalnym stanie zdrowotnym, nie dbał zupełnie o to, przedmiotem Jego troski był jedynie plan wyjścia z krachu, w którym zna-lazła się jednoosobowa spółka i jej właściciel. Tylko dzięki determinacji Władka i pomocy zaprzyjaźnionych medyków wykaraskał się z choroby, choć rokowania były marne.

W czasie tej mojej wizyty okazało się, że samorządność i niezależność to cechy, które nie tylko dotyczyły jego działalności w ruch społecznym. Niełatwe to były rozmowy, na-sze wizje biznesowe różniły się krańcowo,

ale Michał zachowywał zawsze kindersztu-bę, choć w jego oczach widać było, że zrobi i tak po swojemu. Ten takt i kultura pozosta-ły mu do końca, nawet gdy choroba już po-ważnie niszczyła jego osobowość. Do końca pozostała w nim też jakaś niesamowita de-terminacja w walce i w dążeniu do celu. Nie użalał się nad losem, nie słyszałam z jego ust o bólu, samotności, czy opuszczeniu, choć z pewnością były Jego udziałem.

Wielokrotnie jeszcze odwiedzaliśmy Michała w Leleszkach, które jak się zdawało będą spełnieniem jego marzeń i początkiem w miarę spokojnego życia rencisty. Niestety, choroba dopadła go ponownie, po przeby-tym udarze, nigdy już nie wrócił do dawnej formy. Tylko dzięki pomocy ludzi dobrej woli jakoś wegetował, nie mogąc opuścić domu, choć nigdy nie tracił nadziei.

Widzieliśmy, jak bardzo zależało mu na sfinalizowaniu sprawy własności domu, jak każdy postęp w tej dziedzinie, dzięki zaan-gażowaniu Bogusia, napełniał go radością. Czasem pukaliśmy się w głowę, kiedy plano-wał kolejne inwestycje w ten dom, nie mając na podstawowe potrzeby. Nigdy nie mówił komu ten dom zostawi, ale przecież dobrze wiedział, kto go odziedziczy. Śmierć zastała go w momencie, gdy robotnicy wykonywa-li kolejne prace remontowe. Na wpół żywy wydawał dyspozycje, jakby za wszelką cenę chciał zdążyć zamknąć ten temat.

Jak wielu z nas, nie miał poukładane-go życia rodzinnego, nie zrobił kariery, nie zadbał o zdrowie, nie dorobił się. Kilka lat temu usłyszałam od kogoś z „Solidarności” lat 80., że tylko nieudacznicy życiowi z „S” nie osiągnęli sukcesu po 1989 r. i dlatego kwestionują rzeczywistość. Może coś w tym jest, są też tacy, dla których największym sukcesem było i jest pozostać wiernym idei, ich bezkompromisowość nie ułatwiała zna-lezienia swojego miejsca w świecie jakże da-lekim od marzeń lat 80. I oni zasługują na niemniejszy szacunek.

Myślę, że Michał należał do tej grupy i dlatego też nigdy nie pogodził się z okrą-głostołowym układem. Tę wierność wyma-rzonej sprawiedliwej i prawej Polsce chciał zachować i nie przestał w nią wierzyć. W osobistym życiu jakoś nie bardzo mu wy-szło, pewnie z tą porażką było najtrudniej mu się zmierzyć. W ostatnich miesiącach swego życia był chyba skłonny rozmawiać również o tym, ale nie dana była nam ta rozmowa, jak i inne niedokończone , urwane w pół zdania rozmowy o Bogu, o wierze. Odkładane wi-zyty, przekładane terminy i w końcu okazało się , że znowu się nie zdążyło…

Niech Dobry Bóg, który w Roku Mi-łosierdzia wyznaczył kres Twojej ziemskiej wędrówki obdarzy Cię wiecznym pokojem i radością jakiej świat nie mógł Ci dać.

danuta Gulko

Zmarł michał Powroźny, współzałożyciel „Solidarności” Regionu Warmińsko-mazurskiegoW dniu 12 lutego 2016 w wieku 67 lat zmarł michał Powroźny. W ostatniej ziemskiej drodze oprócz córki i syna oraz nielicznej rodziny uczestniczyła garstka przyjaciół z „Solidarności”. Kolejny z grona uczestników zrywu lat 80. odszedł przedwcześnie, po ciężkich zmaganiach z życiem, z chorobą, z samotnością.

daNuTa GuLKo

Z encyklopedii „Solidarności”michał Wacław Powroźny, ur. 28 IX 1949 w Bielsku-Białej. Absolwent Politechniki Łódzkiej (1976). 1972-1975 pracownik Zakładu Ochrony Środowiska Regionów Prze-mysłowych PAN w Zabrzu, 1975-1984 kierownik Zespołu ds. Ochrony Środowiska, następnie główny specjalista ds. prewencji ppoż. w Olsztyńskich Zakładach Opon Sa-mochodowych. W IX 1980 w „S”; organizator Komitetu Założycielskiego, od 16 X 1980 członek Zarządu Tymczasowego, od 25 XI 1980 wiceprzewodniczący KZ w OZOS, w VI 1981 delegat na I WZD Regionu Warmińsko-Mazurskiego, członek Prezydium ZR, początkowo p.o., następnie przewodniczący ZR, IX/X 1981 delegat na I KZD, członek KK; przedstawiciel OZOS w Sieci Organizacji Zakładowych „S”.

13 XII 1981 zatrzymany, przetrzymywany w koszarach ZOMO w Gdańsku, 15 XII 1981 zwolniony; 20 XII 1981 internowany w Ośr. Odosobnienia w Iławie, 27 III 1982 zwolniony. Kolporter, współpracownik pism podziemnych: „Biuletyn Informacyjny Solidarność”, „Solidarność Regionu Warmińsko-Mazurskiego”; 1984-1985 kilkakrotnie zatrzymywany, przesłuchiwany, poddawany rewizjom w mieszkaniu; w 1984 zwolniony z OZOS, od 1984 właściciel zakładu chemii gospodarczej.

Od 1999 sekretarz Stowarzyszenia Represjonowanych w Stanie Wojennym Regionu Warmińsko-Mazurskiego Pro Patria. Od 2000 na emeryturze.

1 II 1982 – 22 VI 1989 rozpracowywany w ramach KE/SOR krypt. Delegat. Renata Gieszczyńska

Page 21: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

21DEBATA Numer 4 (103) 2016

Początkowo byliśmy uzależnieni od naszego, niemal zawsze silniejszego sąsiada - Niemiec. Ale dzięki tej ule-

głości rozwijaliśmy się terytorialnie kosz-tem naszych innych sąsiadów - Pomorzan i Czechów (Śląsk i Kraków). Takie państwo, przypominające kształtem dzisiejszą Polskę, oddał Dago w opiekę papieżowi (Dagome iudex). Politykę ojca kontynuował Bolesław Chrobry, który wychowywał się na dworze władców niemieckich. Osiągnął bardzo dużo na zjeździe gnieźnieńskim, bo arcybi-skupstwo oraz zapowiedź koronacji i nabyt-ków terytorialnych. Po zmianie sytuacji we-wnątrz Niemiec był zmuszony prowadzić z nimi liczne wojny zakończone sukcesem – przyłączył Milsko i Łużyce. Walczyliśmy jak równi z równymi z najsilniejszym pań-stwem Europy. Ruś Kijowska została ukara-na za współpracę z Niemcami podczas wo-jen Polski z Niemcami złupieniem Kijowa i odebraniem Grodów Czerwieńskich. Ko-ronacja Chrobrego podkreśliła niepodle-głość i suwerenność państwa gnieźnieńskie-go, bo tak wtedy nazywano Polskę. Sukcesy ogromne, ale i taki sam wysiłek. Zapłacił za to kolejny król Mieszko II - Polska nie wy-trzymała równoczesnego najazdu Niemców i Rusinów w 1031 r. Takie sytuacje miały się w naszej historii powtarzać w latach 1772, 1793, 1795 czy 1939.

Kazimierz I odnowił naszą państwo-wość, ale dopiero jego syn, Bolesław Śmiały, przywrócił metropolię kościelną w Gnieźnie i rok później w 1076 roku koronował się. Było to wielkie osiągnięcie, ale możliwe tylko dzięki europejskiemu konfliktowi pomię-dzy papieżem a cesarzem, zwanym sporem o inwestyturę. Polska znalazła się wówczas w zwycięskim obozie progregoriańskim. Wte-dy to polski władca decydował kto zasiądzie na tronach sąsiednich państw – w Kijowie czy na Węgrzech. Niestety, szybko zostało to zaprzepaszczone poprzez spór wewnątrz

1050 lat chrześcijańskiej PolskiW tym roku obchodzimy 1050 rocznicę powstania Państwa Polskiego. Jest to jednocześ-nie rocznica przyjęcia chrześcijaństwa przez naszego pierwszego historycznego władcę – mieszka i. Są dwie teorie powstania Polski: zewnętrzny najazd wikingów (Waregów) i wewnętrzny podbój kolejnych plemion przez Polan. mieszko, czy jak chcą inni dago – to jego wikińskie imię, włączył nas do systemu państw europejskich. oprócz licznych kon-sekwencji tego przełomowego kroku pojawiła się u nas dyplomacja, a wraz z nią polska polityka zagraniczna. Przejdźmy jej krótki kurs, tak aby na końcu każdy z czytelników zastanowił się co z tych ponad tysiącletnich doświadczeń wynika dla nas tu i teraz.

heNRyK FaLKoWSKi

naszego państwa, pomiędzy królem a bisku-pem Stanisławem, zakończonym męczeńską śmiercią hierarchy i ucieczką władcy. Brat Szczodrego nawet się nie koronował – ko-ronę odesłał do Niemiec. Za Władysława Hermana słabła pozycja panującego, jego wojewoda Sieciech wchodził w kompetencje panującego i bił własną monetę. Władysław po buncie synów musiał podzielić państwo na dzielnice, a po jego śmierci doszło do woj-ny domowej. Swoje zwycięstwo nad bratem Bolesław Krzywousty musiał obronić przed interwencją władcy Niemiec, który konflik-ty wewnętrzne wykorzystał jako pretekst do ataku na Polskę. Tradycyjnie wraz z Niem-cami inni sąsiedzi Polski rzucili się na nas – Czesi, Słowianie Połabscy. Niemcom nie przeszkadzało, że ci ostatni byli poganami.

Bolesław obiecał cesarzowi to, czego po-tem nie zrobił, dlatego przeszedł do historii z przydomkiem „Krzywousty” – czyli kłamca. W polityce kłamstwo to jedna z ważniej-szych umiejętności. Krzywousty utrzymał na razie jedność państwa, podbił Pomorze i to zimą, łamiąc wszelkie ówczesne kanony rycerskie. Obronił niezależność arcybiskup-stwa gnieźnieńskiego przed zakusami św. Norberta z Magdeburga. Nec Hercules contra plures – ale wszystkim nie dał rady, tak jak w innych państwach wcześniej, tak i w Polsce musiał przyjść czas rozbicia dzielnicowego. To był proces ogólnoeuropejski – ominął tylko położoną na wyspie Anglię. Trwał jednak w Polsce aż dwa wieki, a to głównie przez najazdy Tatarów. Książęta-seniorzy za cenę utrzymania się na stolcu princepsa skła-dali hołdy władcom niemieckim. Nie jest to tylko negatywny czas dla Polski, jak przed-stawiają to liczne podręczniki historii. Nie ulegliśmy germanizacji, jak Czechy, straty terytorialne były szczątkowe, a „błąd histo-ryczny” sprowadzenia Krzyżaków też nie jest z dalszej perspektywy tak jednoznaczny. Kościół i przywiązanie do rodzimej dynastii

piastowskiej zadecydowały o odbudowie jedności państwa.

Łokietek nie gardził trucizną – to naj-prawdopodobniej na jego polecenie zmarł podczas uczty w Ołomuńcu ostatni przed-stawiciel dynastii Przemyślidów w Cze-chach, Wacław III. Polskie kroniki średnio-wieczne zawsze przedstawiają Czechów jako naszych najgroźniejszych przeciwników. Nowi władcy Czech – Luksemburgowie, Niemcy, rościć będą sobie również prawa do korony polskiej. Tym razem pomogą pieniądze, przekupiony papież z Awinionu wyda bullę korzystniejszą dla Władysława Łokietka i ten w 1320 r. koronuje się w Kra-kowie. Czesi nie odpuszczą – zawrą sojusz z Krzyżakami, my z Węgrami przeciw Cze-chom i z Litwą przeciwko Krzyżakom. Ło-kietek wszedł na drogę polityki „cios za cios” i przegrywał – utracił Pomorze Gdańskie, rodzinne Kujawy. Przegrana polityka, ale czy mógł prowadzić inną, gdy został królem Korony Królestwa Polskiego?

Skuteczną politykę prowadził jedyny król w historii Polski noszący przydomek „Wielki”. Unikał wojen, wolał negocjacje wsparte złotem. Nade wszystko uporząd-kował jednak najpierw sprawy wewnętrzne: prawo, walutę, obronność. W polskiej poli-tyce zagranicznej przełożył zwrotnicę nasze-go zainteresowania z zachodu na wschód. Ostatni Piast wyznaczył kierunek polityki następnej dynastii – Jagiellonom. Pokoje z Krzyżakami i Czechami przerywały serię wojen, kosztem było oddanie Śląska, dalej jednak był na papierze panem Pomorza. Włączył większą część Mazowsza do Pol-ski, rozpoczął udany podbój Rusi Halickiej i Włodzimierskiej. Usynowionego wnuka wydał za księżniczkę litewską, wielu history-ków uważa, że gdyby nie nieszczęśliwy wy-padek na polowaniu Grunwald wydarzyłby się wcześniej. To w Krakowie w 1364 r. odbył się zjazd monarchów na temat powstrzyma-nia kolejnej muzułmańskiej zarazy, która właśnie wlewała się do Europy.

Francuscy Andegawenowie niewiele zrobili dla interesów Polski. Ludwik Wę-gierski trwale osłabił władzę królewską przywilejem koszyckim, Jadwiga hamowała Władysława Jagiełłę w planach rozprawy z Krzyżakami, dopiero po jej śmierci zdeter-minowany król zdecydował się na Wielką Wojnę. Krzyżacy mieli potężnego sojusz-nika – Zygmunta Luksemburskiego, króla Niemiec, Węgier, cesarza rzymskiego. Mało kto zauważa, że Jagiełło zataił przed radą królewską fakt wypowiedzenia Polsce wojny przez Luksemburczyka, powiedział o tym dopiero po bitwie pod Grunwaldem. Litwa odzyskała Żmudź, Polska przegrała pokój i nie odzyskała Pomorza Gdańskiego. Jagieł-ło zaprzepaścił szansę zdobycia korony cze-skiej, której husyci nie chcieli dać Luksem-

Page 22: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

22 DEBATA Numer 4 (103) 2016

burczykowi. Tu można postawić pytanie: na ile jego polityka była propolska, a na ile prolitewska? Długosz stawia tezę, że Jagieł-ło nigdy nie zapomniał, że jest Litwinem, z drugiej strony od tamtych czasów żadna matka na Litwie nie dała na imię synowi Jagiełło – dla Litwinów był on symbolem zdrady interesów państwowych, bo chciał applicare - przyłączyć Litwę do Polski.

Synowie Jagiełły to kwintesencja poli-tyki jagiellońskiej. Władysław oddał rządy na Litwie 11-letniemu bratu Kazimierzowi, który zerwał unię z Polską. Warneńczyk po-przez małżeństwo z jedyną córką Zygmunta Luksemburczyka, Elżbietą, został również królem Węgier. Szybko zemścił się na Luk-semburgach trując żonę, w interesie papie-stwa złamał korzystny rozejm z Turcją licząc na koronę cesarską dogorywającego Bizan-cjum. Przekupni wenecjanie pomogli Turcji przerzucić wojsko do Europy – stąd klęska i śmierć Władysława pod Warną. Kazimierz Jagiellończyk uporządkował relacje polsko-litewskie jako unię personalną, ograniczył wpływ Kościoła - Zbigniewa Oleśnickiego - na politykę zagraniczną i jednoosobowo podjął decyzję o inkorporacji Prus do Pol-ski. Oznaczało to casus belli i wojnę 13-letnią z Krzyżakami. W 1466 roku odzyskał Po-morze Gdańskie, ziemię chełmińską z To-runiem, przyłączył Dominium Warmińskie z Olsztynem do Polski. W bieżącym roku

mija 550 rocznica tych ważnych dla nas na Warmii wydarzeń. Gdybyśmy nie zdążyli przed 1492 r. odzyskać dostępu do morza, beneficjantem wielkich odkryć geograficz-nych byliby Krzyżacy, a nie Rzeczpospolita.

Jagiellończyk kontynuował też politykę dynastyczną Jagiellonów, syn Władysław został królem Czech i Węgier. Kończyło się średniowiecze, Polska istniała wtedy led-wo pięć wieków, a nadrobiła kilka setek lat opóźnienia do innych państw europejskich, które w Zachodniej Europie istniały przecież dłużej. W XVI wieku byliśmy mocarstwem europejskim, był to „złoty wiek” nie tylko dla szlacheckich elit, ale dla szerokich mas społeczeństwa, chłopów i mieszczan. Polska była oazą tolerancji w Europie. Od Kazimie-rza Wielkiego mieszkali u nas Żydzi prze-śladowani w Europie, w XV wieku znaleźli schronienie husyci, w dobie reformacji poja-wili się luteranie, kalwiniści, radykalni spo-łecznie bracia polscy. Bezdzietny Zygmunt August – ostatni Jagiellon na polskim tronie zmusił Litwinów „jak równych z równymi” do unii realnej z Polską w Lublinie. Waluta była wspólna, ale skarb oddzielny – ucz się Europo historii Polski, to może unikniesz wielu konfliktów!

Procesy europejskie – reformacja – po-mogły nam zlikwidować państwa zakonne w Prusach i Inflantach. To i unia realna z Litwą wciągnęło nas w konflikt z Moskwą, która

chciała mieć też dostęp do Bałtyku i konku-rować z nami swoim eksportem na zachód. Racją stanu Polski było do tego nie dopuścić. Pokonanej Moskwie proponowaliśmy unię na wzór unii z Litwą – odrzucili to i weszli na, do dziś aktualną, drogę budowy „trzecie-go Rzymu” i euro-azjatyckiej państwowości. Wojny XVII wieku to po części wojny religij-ne, ale nie wewnętrzne, tak jak w Niemczech, Francji czy Niderlandach. Nasi zewnętrzni przeciwnicy byli innowiercami, Szwedzi – luteranami, Moskale – prawosławnymi, Tur-cy – muzułmanami. Polska szlachta zaczęła się dzielić przy okazji kolejnych rokoszy czy konfederacji. Polska stała przed alternaty-wą: sojusz z Habsburgami i wtedy Francja napuszczała na nas Turcję, albo sojusz z Francją i wtedy Habsburgowie rzucali prze-ciw nam Moskwę. Pojawiały się podwójne elekcje królów, głównie za sprawą obcej in-gerencji. Należało zmienić ustrój, zbyt długo z tym zwlekano. Dzieło Konstytucji 3 Maja 1791 r. przyszło za późno, sąsiedzi zrobili to wcześniej i mieli licznych zdrajców wśród nas. Ubierali się oni, jak zawsze, w piórka obrońców wolności i demokracji, myląc je z anarchią i warcholstwem. Prusy i Rosja ingerowały w wewnętrzne sprawy Polski podnosząc sprawę innowierców, którzy u nas mogli swobodnie praktykować, ale okresowo nie posiadali praw politycznych. Z drugiej strony nasze stronnictwa zbytnio

Jan Matejko, „Chrzest Polski”

Page 23: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

23DEBATA Numer 4 (103) 2016

ufały w sojusze z sąsiadami, np. Familia i Tar-gowica z Rosją – podobnie jak król-zdrajca Po-niatowski – a patriotyczne w sojusz z Prusami.

Kolejne 123 lata dziejów, do 1918 roku, to próby wybicia się na niepodległość. Rzeczy-wiście można napisać pracę „Słoń a sprawa polska”, bo Polacy imali się przeróżnych spo-sobów odzyskania niepodległości. Niektórzy nawet przechodzili na islam (Józef Bem), czy próbowali organizować legiony polskie w Turcji (Adam Mickiewicz). Polacy w XIX wieku byli uważani za rewolucjonistów i ter-rorystów – Ignacy Hryniewiecki zabił w sa-mobójczym zamachu cara Aleksandra II. Ale to marginalia, główny nurt działań skupiał się na samotnej walce przeciwko zaborcom w kolejnych powstaniach narodowych. Mie-liśmy wiarę w „nasze siły”, ale liczyliśmy też – bezskutecznie! – na pomoc mocarstw za-chodnich Francji i Wielkiej Brytanii. Byli Po-lacy, którzy widzieli drogę do niepodległości w sojuszu z którymś z zaborców. Zaczął ksią-żę Adam Jerzy Czartoryski z jego koncepcją sojuszu Rosji z napoleońską Francją przeciw-ko Prusom, zwanym planem puławskim. Car odrzucił tę koncepcję i poparł Prusy. Polacy wsparli Napoleona I i na krótko odzyskaliśmy „małe państwo wielkich nadziei” – Księstwo Warszawskie. Kolejnymi politykami polskimi o opcji prorosyjskiej byli Aleksander Wielo-polski i Roman Dmowski. Pierwszy utracił wszystko gdy wybuchło powstanie stycznio-we, drugi wolał słabszą Rosję niż groźniejsze, silniejsze Niemcy. Z Prusami-Niemcami Po-lacy współpracowali krótko podczas Wiosny Ludów 1848 r. i w erze Capriviego 1890-1894, gdy polskie głosy w niemieckim parlamencie

umożliwiły budowę floty, co zaostrzyło kon-flikty kolonialne mocarstw i przyczyniło się do wybuchu I wojny światowej. W Austro-Węgrzech konserwatyści krakowscy zrezyg-nowali z planów powstańczych i zadekla-rowali, że przy cesarzu „stoją i stać chcą”, tę lojalność wynagrodzono im stanowiskami i autonomią Galicji.

Wielka Wojna 1914-1918, wymodlona przez wieszcza, dała nam niepodległość. To nie tylko zasługa aktywistów- popierających państwa centralne i pasywistów – popierają-cych państwa zachodnie, ale również wspar-cia USA – 13 punkt prezydenta T.W. Wilso-na. Dyplomacja przydała nam się w Wersalu, ale ważniejsza była walka na wschodzie z Rosją – bo tam stawką była niepodległość. Inaczej niż podczas powstania listopadowe-go, walką kierowali dowódcy, którzy wierzyli w zwycięstwo.

W II Rzeczypospolitej polityka zagranicz-na była dość labilna. Zawarliśmy w 1921 r. so-jusze z Francją i Rumunią, przyszłość miała pokazać, że nie miały one wartości. Polityka Międzymorza, dziś nazywana A-B-C (Adria-tyk – Bałtyk - Morze Czarne), wobec sporów pomiędzy państwami skończyła się niepowo-dzeniem. Pakty, z Rosją z 1932 r. i z Niemcami z 1934 r., okazały się nietrwałe. Polityka pro-metejska trafiała wówczas w próżnię, ZSRS będzie trwał jeszcze ponad 50 lat.

Używając porównań W. Churchilla, w 1939 r. zostaliśmy rzuceni jako kolejny kawał mięsa na pożarcie krokodylom. Równoległa operacja wywiadów – zabicie propolskiego premiera Rumunii i zmiana władz Polski na uchodźstwie – pogrążyła sprawę polską. Sy-

Dziewięćset sześćdziesiąt sześć – to był pamiętny rokInne gdzieś przepadły, okrył je historii mrok.Gall Anonim spisał to, co najważniejsze jestMieszko – książę Polan – przyjął chrzest!

Dziesięć i pól wieku przeminęło tak jak myśl,Dzisiaj – to już wczoraj, jutro się zamienia w dziśTyle się tu wydarzyło, tyle zabrał czas,Lecz to jedno pozostało w nas!

Ref. Ja wierzę! Mocno wierzę! Jak rycerze – ci sprzed lat.Wiarą świętą, jak „Orlęta”, Jak żołnierzy naszych kwiat.Moja wiara – pieśń prastara Jest mi tarczą. To mój miecz!W niej Ojczyzna, krew i blizna, Pospolita Wielka Rzecz...

Pod Legnicą Bóg nas chronił – i choć brakło szansKsiążę Henryk II wstrzymał Dżyngis Chana marsz.Na grunwaldzkim polu odprawiono kilka mszy...Tam Krzyżakom wyrwaliśmy kły!

Szwedzki potop nie zatopił Częstochowy bram;Ostał się Czarniecki, ale czuwał nad nim Pan.Z Marią na sztandarach król Sobieski Turka zmiótł!Klęska bolszewików to był cud! (nad Wisłą)

Ref. Ja wierzę...

Wichry wojny nas miotały, spowijała nocJedne państwa stąd znikały, inne rosły w moc.Siła i bogactwo na nic, gdy upadnie duch;Wiarą silny – mocny jest za dwóch.

Przetrwaliśmy czas rozbiorów,I brunatne zło.Komunistów i lewaków.Genderowe dno.Od dżihadu ocalimy świat kolejny razTylko Panie miej w opiece nas!

Ref. Ja wierzę...

tuacja była tak beznadziejna, że polskie elity rozpatrywały w czerwcu 1940 r. zmianę do-tychczasowej polityki na proniemiecką. Ewi-dentnym błędem Sikorskiego była rezygnacja z jasnego zapisu na temat granicy wschodniej w układzie z Moskwą z lipca 1941 r., wtedy oddano Wilno i Lwów sowietom. Związana zapewne ze sprawą katyńską śmierć Sikor-skiego w lipcu 1943 r. nic tu już nie zmie-niała. Teheran i Jałta dopięły zdradę naszych sojuszników. Kuriozalnie Stalin wywalczył dla nas Dolny Śląsk i Szczecin, nie zrobił to z dobrego serca, ale po to aby wykopać między Polakami a Niemcami przepaść, która miała nas zawsze spychać ku sojuszowi z Rosją.

Polityka zagraniczna PRL nie była polską polityką, ale sowiecką. Chyba jedynym wy-jątkiem był tzw. plan Rapackiego, utworzenia w Europie Środkowej strefy bezatomowej. Wątpliwy to plan jeżeli dziś wiemy, że so-wiety chciały i nas zbombardować atakiem atomowym, a pod koniec lat 60. XX wieku wprowadziły tu swoją broń atomową. Mało znanym wątkiem walki o niepodległość po II wojnie światowej był udział Polaków w różnych konfliktach kolonialnych jako na-jemnicy.

Po 27 latach w III RP nie mamy, zresz-tą tak jak i w II RP, klarownej polityki za-granicznej. Po zostaniu członkiem NATO drugiej kategorii i półkolonią ekonomiczną korporacji międzynarodowych w Unii Eu-ropejskiej, brak realnego programu na przy-szłość. Można się tylko pocieszać, że na razie, inni mają większe problemy niż my. Ale to na inną dłuższą wypowiedź.

henryk Falkowski

Rok 966 Słowa, muzyka, wykonanie Lech Makowiecki (Zayazd)

Page 24: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

24 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Franciszek Kotkowski i rodzina Uebele, Benningen am Neckar, 1941 rok

Dwadzieścia pięć lat później spędzał wigilię z podobnymi sobie kuląc się od mrozu w „domu ludowym”, czyli

podszytym wiatrem drewnianym baraku w Wimscheim, niemieckiej wsi leżącej nie-opodal szwajcarskiej granicy. Kotkowski był jeńcem wojennym. Chociaż przypisany do niezbyt odległego Stalagu VA w Ludwigsbur-gu (Badenia – Wirtembergia), nie spędził w nim więcej niż kilka dni. Zaraz po przybyciu zgłosił się na ochotnika do pracy: następne po Wimscheim było Benningen am Neckar. Trafił do bauera, gdzie wypełniał lukę po zmobilizowanym zięciu gospodarza pra-cując przy melioracji, orząc pola zaciągiem utworzonym z krów.

Kotkowski prowadził dziennik, niemie-cki obóz nazywa w nim „łagrem” (nie la-grem). Sowiecka proweniencja wydawać się może zasadna: jeńców dręczył chłód, głód, choroby i bezlitośni wachmani. Ale to tylko

Franciszek Kotkowski, czyli poplątana historiaPod opatowem, niedaleko wsi Czerwona Góra, rośnie niewielki las. Jest tak blisko wsi, że jej mieszkańcy mogli przez okna własnych chałup, nie wychodząc z nich, przyglądać się jak między drzewami w krwawym starciu na bagnety zabijają się na-wzajem Niemcy i Rosjanie. Po obu stronach padło w sumie 120 ludzi. Zwieziono ich wszystkich do wspólnego dołu, przysypano wapnem, przykryto ziemią i darniną. Był październik roku 1914 i właśnie urodził się Franciszek Kotkowski.

maRiuSZ KoReJWo

odległe pokrewieństwo: praca trwała dzie-więć godzin dziennie (z przerwą obiadową), jeńcy dostawali za nią pieniądze, które mo-gli przesyłać do domów (z czego Kotkowski zresztą korzystał), a jeśli u któregoś z nich po-jawiły się objawy choroby, miejscowi natych-miast podejmowali leczenie bądź odsyłali pacjenta do szpitala. Nie należy tego odbie-rać jako przejawów miłosierdzia, lecz raczej wyraz skrzętnej zapobiegliwości bauerów: najważniejsze było wszak ukończenie pod-jętych prac melioracyjnych, a każdy chory zarazić mógł innych. Tak, czy inaczej, przez dwa lata pobytu nad Neckarem, Kotkowski tylko raz widział śmierć rodaka, zmarłego przy tym w niejasnych dość okolicznościach.

Rygor był ostry, zakazów całe mnóstwo, każdy z Polaków musiał chodzić z wyszytą na piersi literą >P<. Ani na chwilę nie wol-no było zapomnieć, gdzie się jest. Niemcy zresztą na to nie pozwalali. Wiosną 1940 r.

zawezwano okolicznych bauerów na wiec do Ludwigsburga. Pośrodku głównego placu miasteczka ustawiono polskiego jeńca i nie-miecką dziewczynę oskarżonych o Rassens-chande, czyli stosunki seksualne. Jego ob-wieszono tabliczkami z literą >P< i napisem >wróg<; ją – hasłami mówiącymi o spla-mieniu niemieckiego honoru i germańskiej krwi, a ponadto ostrzyżono na zero. Wokół rozstawiono młodzieńców z Hitlerjugend, którzy na bębenkach wybijali marszowe rytmy. To właśnie tego Polaka Kotkowski zobaczył kilka dni później, powieszonego w pobliskim lesie.

Bauer Übele był ostry i kategoryczny, a prace nad melioracją ciężkie, bo oznaczały codzienną harówkę na mrozie z wielogo-dzinnym wystawaniem w wodzie. Wigi-lijny wieczór, jak prawie wszędzie i prawie zawsze, przyniósł chwilę odmiany: lokalni wachmani przymknęli oko i na choinkę, i na patriotyczne śpiewy polskich arbeiterów. Wieczerza jeńców składała się z polskiej sło-niny i polskiej wódki. Tysiąc kilometrów od najbliższego polskiego miasta.

Z dniem 28. lipca 1941 r. więzieni prze-stali być jeńcami wojennymi, a stali się inter-nowanymi cywilami. Każdy z nich otrzymał z miejscowego Arbeitsamtu kartę zatrudnie-nia i odtąd przechodził na wikt i opierunek „swojego” bauera. Wachmani zniknęli. Kot-kowski pozostał w Benningen, dostał pokoik z szafą, misą do mycia oraz łóżkiem zaopa-trzonym w poduszkę i pierzynę, był nawet stolik z zegarkiem - budzikiem: „prawie wszyscy zajmowaliśmy pokoje na piętrze, a więc lepsze jak niejeden posiadał w domu rodzinnym”. Faktycznie, Benningen ogląda-ne na zdjęciach bardziej przypomina mia-steczko niż wieś: gąszcz murowanych do-mów, porządne ulice, kolej, boiska sportowe, solidny budynek szkoły, kościół z dużą, kwa-dratową wieżą. Stosunki pomiędzy Polakami a mieszkańcami wsi nabrały nieco bardziej ludzkiego oblicza: za pracę płacono lepiej, zezwolono na robienie zakupów, pozwolono nawet korzystać z lokalnej restauracji.

Niedawni jeńcy nabierają wigoru. Ne-gocjują z sołtysem warunki pracy podczas akcji nadzwyczajnych. Potrafią składać skargi na swoich gospodarzy. Parają się nielegalnym handlem. Biorą udział w ży-ciu wsi: dopingują miejscową drużynę piłkarską, ucztują po winobraniu. W gra-nicach Benningen poruszają się swobod-nie, ale bez większej trudności otrzymują też przepustki do sąsiednich, leżących po drugiej stronie rzeki miejscowości Murr i Marbach, gdzie odwiedzają kolegów. Kot-kowski rozdaje fachowe rady miejscowym rolnikom, służy im za fryzjera z lekko tylko obniżoną ceną usług. Polscy jeńcy pozują-cy na zachowanych fotografiach bardziej przypominają wczasowiczów na letnisku

Page 25: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

25DEBATA Numer 4 (103) 2016

niż przymusowych robotników w niewoli u wroga.

Ale to tylko pozory, dziarskie miny stro-jone do obiektywu. Późną jesienią 1941 r. we wsi pojawiają się po raz pierwszy jeńcy so-wieccy. Polacy, taszcząc na winne wzgórza skrzynie z nawozem, widzą baraki tamtych rozstawione w pobliskim lesie. O ile jeńców polskich Niemcy zawsze traktowali gorzej niż np. francuskich, o tyle Rosjanie traktowa-ni byli dużo gorzej niż Polacy. Wszyscy wie-dzieli, że sołdaci Stalina przymierali głodem.

W grudniu 1941 r. Kotkowski otrzymał jednomiesięczny urlop oraz pozwolenie na wyjazd do domu. Postanowił, że już z niego nie wróci. Zostawił za sobą Niemcy z poważ-ną rozterką w duszy. Są wrogiem, to jasne (tak samo ocenia Rosjan), ale nie ma w nim nienawiści. Jako typowy niespokojny duch całą swoją przymusową „wycieczkę” starał się traktować jako pouczające doświadczenie: intensywnie uczył się niemieckiego, przy-glądał wszystkiemu z ciekawością. Podziwiał niemiecką pracowitość, dbałość z jaką jego gospodarze prowadzili gospodarkę, sprawną organizację życia wsi. Zapamiętał znamien-ny dla niego drobiazg: każdy chłopski wóz zjeżdżający z pola musiał zostać oczyszczony z błota nim wjechał na drogę publiczną. We wsi nikt nikogo nie zmuszał do sprzątania, zbierania śmieci – nie tylko własnych, każdy czynił to sam, przez nikogo ani niezmuszany, ani niepilnowany. Rzeczy zagubione znalaz-cy wieszali w centrum wsi na specjalnie do tego sporządzonej tablicy.

Ale też widział tych samych Niemców w licznych aktach niezrozumiałej dla niego nienawiści. W drodze powrotnej do domu pociąg Kotkowskiego zatrzymał się na stacji w Oświęcimiu. Wraz z innymi urlopowany-mi jeńcami mógł obserwować, jak żandarmi wyładowują z jednego z wagonów grupę mężczyzn, których kierują następnie wprost do obozowej bramy. Nie wiem, czy ten obraz

ze wspomnień Franciszka Kotkowskiego jest prawdziwy albo chociaż prawdopodobny. Dobrze jednak oddaje nieustannie powraca-jące w jego refleksjach bezdenne zdumienie, że jeden człowiek może drugiemu wyrządzić krzywdę, chociaż nie ma ku temu żadnych powodów.

Z Polską i polskością Kotkowski też miał problem. Niezachwiany patriotyzm odzie-dziczył w genach, jego przodkowie walczyli we wszystkich kolejnych polskich zrywach narodowych: ks. Kacper Kotkowski, herbo-wy ziemianin, przyczynił się do wybuchu Powstania Styczniowego na ziemi kieleckiej, a potem został naczelnikiem cywilnym i ko-misarzem pełnomocnym z ramienia Rządu Narodowego na województwo sandomier-skie; Wojciech Kotkowski jako emigrant za-ciągnął się do armii gen. Hallera, a w 1920 r. bronił Warszawy przed bolszewikami. Sam Franciszek, w szarży podoficera, brał udział w wojnie obronnej 1939 r. Z dyplomem ukończonego kursu „łączności z lotnikiem” w kieszeni obserwował bezradność włas-nego wojska. Tam, gdzie służył nie było żadnego polskiego samolotu, który mógłby naprowadzić na cel. Bezładne wędrówki jego oddziału zakończyły się pod Żółkwią, gdzie 18 września poddał się on Niemcom. W Jarosławiu Kotkowskiego wraz z innymi załadowano do pociągu i przewieziono do więzienia w Wiśliczu. Po kolejnym miesiącu znalazł się w transporcie mającym Heidel-berg za punkt docelowy. W drodze był tylko jeden przystanek, w niemieckim Breslau. Tu Kotkowski był świadkiem wydarzenia, które po raz kolejny zachwiało jego przekonaniem, że odwaga, rycerskość i duma są istotą pol-skich charakterów.

Pośrodku hali dworcowej Międzynaro-dowy Czerwony Krzyż zorganizował punkt dożywiania – zwykłe stoły ze starannie przy-gotowanymi porcjami żywności i gorącą kawą. Pierwsi poszli Włosi i Francuzi. Każ-

dy z nich kolejno pobrał należną mu porcję. Potem Czesi, równo, gęsiego z pełnym spo-kojem odbierali swoje racje. Wreszcie do-puszczono Polaków – jeńców, a więc wciąż jeszcze żołnierzy. Przepychając jeden drugie-go, rzucili się hurmem na rozstawione stoliki, przewracając je, płosząc obsługę. Porcjowany chleb potoczył się na rozlaną kawę. Nic nie pomogły wrzaski wachmanów, repetowanie broni, apele polskich oficerów. Kotkowski zgrzytając zębami słuchał komentarzy czer-wonokrzyskich sióstr: „wolfene Menschen”. Nie miał na to odpowiedzi.

Później, już nad Neckarem, poznał ko-lejną odsłonę rodaczej solidarności. Polscy jeńcy - kilkudziesięciu mężczyzn – od wie-lu miesięcy pozbawieni byli podstawowych środków higieny, ubrań, bielizny. Przy pierw-szej sposobności nawiązali kontakt z rodzi-nami w kraju prosząc o wsparcie. Święto-krzyskie wsie zorganizowały się natychmiast: urządzono zbiórkę pieniędzy, powołano komitet, znaleziono sposób na zakup naj-potrzebniejszych rzeczy. Do jeńców dotarły jednak ledwie resztki: każdy otrzymał parę skarpet. Okazało się, że jedna z pań z „komi-tetu” wolała przeznaczyć zebrane fundusze na kupno firan, obrusów i kap do własnego domu. Okradła przy tym również własnego męża, który był jednym spośród towarzyszy Kotkowskiego.

*Po powrocie do kraju Kotkowski natych-

miast zaangażował się w działalność Batalio-nów Chłopskich. Było to niejako naturalne: miejscowe BCh tworzyli głównie działacze przedwojennego ruchu ludowego, a więc koledzy Kotkowskiego, który był współzało-życielem koła „Wici” w rodzinnej wsi jeszcze w 1931 r. W jego domu powstał prawdziwy punkt kontaktowy podziemia: tu mieściła się skrzynka kontaktowa dla wszystkich oko-licznych ogniw BCh, tu zlokalizowano grupę łącznościową, tu odbywały się tłumne zebra-nia na których bywał m.in. Aleksander Kło-nica, komendant „BCh” gromady Czerwona Góra i raczej daleki krewny późniejszego mi-nistra, Leona. W domu Kotkowskich obra-dowała powiatowa „trójka polityczna”, czyli kierownictwo obwodu BCh. Henryk Strą-poć, jeden z miejscowych łączników BCh i sąsiad Kotkowskiego przez miedzę, skon-struował pistolet maszynowy, tzw. becho-wiec, który wszedł do podziemnej produkcji i był używany w boju. Już po wojnie Strąpoć oficjalnie został uznany za jej konstruktora, a broń trafiła do zbiorów Muzeum Wojska Polskiego w Warszawie.

W dniu 14. maja 1944 r. wieś Czerwona Góra objęta została obławą. Aresztowany wraz z innymi Kotkowski trafił do więzienia w Opatowie. Była to część akcji uruchomio-nej donosem o stacjonowaniu w pobliżu od-działu partyzanckiego – uciekającym przez

Jeńcy polscy w Benningen am Neckar, lipiec 1941 rok

Page 26: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

26 DEBATA Numer 4 (103) 2016

pola chłopom Niemcy strzelali w plecy. Kotkowski spędził pod śledztwem kilkana-ście dni. Szczuty psami, zastraszany, przeżył dzięki przytomności umysłu młodej żony i jej kontaktom, przez które wykupiła męża. Nazajutrz po uwolnieniu kilku „zakładni-ków” z opatowskiego wiezienia zostało roz-strzelanych.

Jesienią 1944 r. wieś Kotkowskiego zna-lazła się bardzo blisko frontu. Od sowie-ckich kul ginęły krowy. Kotkowski zbudował schron, pod podłogą obory zakopał skrzynie z wiciową literaturą. Żadna z nich nie prze-trwała wojny. W jego domu Niemcy urzą-dzili kancelarię ruchomej szkoły podoficer-skiej, w jego stodole stała niemiecka armata. W pobliżu obozowały „hordy Mongołów” z armii Własowa. Wreszcie, już w grudniu, Kotkowski chcąc uniknąć łapanki i pracy przy okopach, ukrył się w skrytce zainstalo-wanej w obórce dla konia. Wyszedł z niej do-piero wraz z otwarciem sowieckiej ofensywy, w połowie stycznia 1945 r.

Wiosną owego „roku pierwszego” Kot-kowski z miejsca zaangażował się w pracę społeczną, i nie tylko. Zaraz po zainstalo-waniu się polskich władz administracyjnych z nadania starosty wziął udział we wdraża-niu reformy rolnej. To znowuż naturalne: jego świadomość od zawsze kształtowały idee ruchu ludowego, w tym agrarystycz-ne. Wchodząc w dorosłość w czasie ostrego kryzysu ekonomicznego lat 30., widział jak jego skutki potęgowała bieda świętokrzy-skiej wsi, jej beznadziejnie rozdrobnione gospodarstwa. Również klimat zapowiada-nej w obwieszczeniach PKWN rewolucji społecznej musiał mu odpowiadać. Zawsze był postępowy: pierwszy w okolicy i długo jedyny był posiadaczem prawdziwego radia „na kryształek”. Później, już jako młodzieżo-wy działacz „Wici” i Stronnictwa Ludowego, zwalczał uwłaczające mieszkańcom wsi tra-dycje i obyczaje. Walczył po równi z całowa-niem dłoni proboszcza, alkoholizmem mło-dzieży, jak i odwiecznym rytuałem wiejskich bójek wszczynanych przy każdej okazji. Miał swoje sukcesy – jego wiciowe koło należało do największych w powiecie, bezalkoholowe „wieczorki” cieszyły się dużym powodze-niem, a największych chuliganów poskromił czyniąc z nich coś w rodzaju swojej gwardii przybocznej. Obmierzły proceder kojarze-nia małżeństw zgodnie z kryterium zacho-wania (a najlepiej powiększenia) hektarów łamał przykładem osobistym, biorąc za żonę ubożuchną dziewczynę z sąsiedztwa; fakt, iż była ona „kształcona” stanowił dodatkowy policzek dla chłopskiego konserwatyzmu, niechętnego związkom „międzyklasowym”.

Nie lubił też „panów”, przeciwko którym gardłował przed wojną na wiecach, sprowa-dzając tym zresztą na siebie zainteresowanie policji państwowej, a na swojego ojca – kary

porządkowe. Widok hrabiego Potockiego, który jesienią 1941 r. paradował w tradycyj-nym tyrolskim stroju (w zielonym kapeluszu z piórkiem na głowie) podczas polowania nad Neckarem, nie mógł nie utwierdzać podobnych sentymentów. Teraz – wiosną i latem 1945 r. – przeciwnikiem Kotkowskie-go, sprawującego funkcję pełnomocnika ds. parcelacji, okazały się „pilnujące majątków ziemskich” okoliczne placówki AK.

W marcu 1946 r. Kotkowski objął funk-cję sekretarza powiatowego PSL w Opatowie. Nie jest to nic nadzwyczajnego – to właśnie ludowcy od Mikołajczyka byli autorami od-budowy polskiego życia, nie tylko w Świę-tokrzyskiem. Pierwszym powojennym ko-mendantem powiatowym MO był żołnierz BCh, podobnie zresztą jak np. powiatowy pełnomocnik reformy rolnej. W tym samy budynku co zarząd PSL mieściły się biura „Wici”, Chłopskiego Towarzystwa Przyja-ciół Dzieci, Rada Społeczna Osadnictwa Spółdzielczo – Parcelacyjnego na Ziemie Zachodnie. PSL pod Kotkowskim dorobiło się 321 kół w powiecie z 3,5 tys. członków; jego agendy prowadziły 12 dziecińców, do-karmiały ludzi, zaopatrywały szkoły w opał.

Ale pozycja ludowców była solą w oku nowej władzy. Pierwsze potyczki z PPR doty-czyły spółdzielczości: komuniści likwidowali autentycznie chłopskie spółdzielnie „Spo-łem” instalując w ich miejsce odgórnie za-rządzaną przez politycznych mianowańców „Samopomoc Chłopską”. Wojna polityczna rozpętała się na dobre w połowie 1946 r., gdzieś między „referendum ludowym” a wy-borami do sejmu ze stycznia 1947 r. Kotkow-ski stał się „czarnym reakcjonistą”, a nawet „faszystą”. Więzienia zapełniły się członkami PSL; na wsi zaroiło się od „dwu- czy pięcio-morgowych” kułaków. Było jasne, że doko-nująca się rewolucja niewiele ma wspólne-go z tą, której Kotkowski oczekiwał. Jeszcze podejmował próby działania pozytywnego:

zorganizował 21 rodzinom wyjazd za „Zie-mie Zachodnie”, licząc że tam jako osadnicy będą mogli poczuć się „na swoim”. Sam po-został na miejscu.

Został nawet wtedy, kiedy jako prze-ciwnik likwidacji ZMW „Wici” wyrzucony został z powiatowego Opatowa i zmuszony do powrotu na gospodarstwo. Nie przystąpił do „Nowego Wyzwolenia”, komunistycz-nej wydmuszki, chociaż robili tak niektórzy dawni koledzy z PSL. Nie uciekł, nawet po tym jak wylądował w kieleckim więzieniu, jak przesłuchiwał go miejscowy Urząd Bez-pieczeństwa, po nocnych najściach, po war-tach które patrole ormowców pełniły wokół jego domu. Przeżył do końca „w drewnianej, starej chałupie krytej strzechą, z kominem w którym dziury zalepiono błotem” i tylko od czasu do czasu listonosz przynosił pocztówki z dalekiego Benningen am Neckar od nie-mogącej zapomnieć gorącego lata 1941 r. Riekel, siostry bauera Übele.

*Franciszek Kotkowski swojej małej oj-

czyzny nie opuścił, ale jego dzieci – owszem. Starsza z dwóch córek przez lata była wy-kładowcą olsztyńskich WSR, ART i UWM. Wnuki, prawnuki i praprawnuki Franciszka zapuściły korzenie na Warmii i Mazurach.

PS Dziękuję Elżbiecie Ofierskiej za udostęp-nienie domowego archiwum. Wszystkie cytaty pochodzą z tekstów wspomnień spisanych przez Franciszka Kotkowskiego i jego żonę Janinę.

mariusz Korejwo

Dr historii,pracownik Archiwum

Państwowegow Olsztynie

Jeńcy polscy. Benningen, 1941 rok

Page 27: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

27DEBATA Numer 4 (103) 2016

Od lewej Wiktor Trościanko, Teodor Bujnicki "Dorek", Czesław Miłosz. Wilno, lata 30

Z mocy wyroku

Czy rzeczywiście Teodor Bujni-cki zginął tylko dlatego, że pi-sał podłe wiersze? Czy jakimś

usprawiedliwieniem może być fakt, że „współpracą z okupantem ze Wschodu zhańbił się legion pisarzy polskich”, a zabity został jedynie Bujnicki? Krzysz-tof Masłoń przypomina półroczny okres, od listopada 1939 roku do kwietnia 1940 roku, współpracy Bujnickiego z wydawaną w Wil-nie za przyzwoleniem Litwinów przez Józefa Mackiewicza „Gaze-tą Codzienną”. To był czas, kiedy Sowieci oddali w pacht Litwinom Wileńszczyznę. W lipcu 1940 roku, kiedy 15 czerwca bolsze-wicy objęli ponownie władzę na Wileńszczyźnie, Bujnicki poszedł do pracy w redakcji „Prawdy Wileńskiej”, bolszewickiej gadzi-nówki, Mackiewicz, w podwileń-skim Czarnym Borze, próbował utrzymać się na powierzchni ży-cia. Krzysztof Masłoń z upodoba-niem zestawia, wręcz porównuje, dwóch pisarzy, Mackiewicza i Bujnickiego i pisze: „Zgódźmy się: nie każdy musiał naśladować autora ‘Drogi donikąd’ i zostać furmanem lub drwalem. Teodor Bujnicki wybrał jednak, jak mia-ło się okazać, najgorzej, jak mógł. Za drukowane w ‘Prawdzie Wi-leńskiej’ utworki – potworki 28 listopada 1944 r. został zastrzelo-ny z wyroku podziemnego sądu Rzeczypospolitej.” Dosyć to oryginal-ne określenie bolszewickich, antypol-skich tekstów: „utworki – potworki” i czy faktycznie istniał tylko jeden wybór pod sowiecką okupacją: bycie drwalem lub praca na rzecz Sowietów przeciwko Polsce? Dalej red. Masłoń

przytacza listę osób skazanych dwu-nastu osób przez Wojskowy Sąd Spe-cjalny RP za współpracę z Sowietami, a którzy nie zostali zabici w Wilnie i kończy następującymi słowy: „Z mocy wyroku podziemnego – choć nazywa-nego i dosadniej: kapturowym – sądu zastrzelony został tylko Bujnicki. Tyl-

ko poeta”. Krzysztof Masłoń cytuje też szlochy nad losem Bujnickiego Adama Michnika i Czesława Miłosza z roz-mowy przeprowadzonej dla „Gazety Wyborczej” w roku 1991. W rozmowie pojawia się porównanie wyroku wy-danego na Józefa Mackiewicza i Teo-

dora Bujnickiego – wiadomo jakiemu celowi ma to służyć – przecież i Józef Mackiewicz mógł zginąć z rąk żołnie-rza Egzekutywy AK. Niedorzeczne jest porównywanie w związku z tym Mackiewicza, który całe życie walczył z bolszewią, komunizmem, z Bujni-ckim, który współpracował z Sowieta-mi. Warto przytoczyć wiele mówiące zakończenie tekstu Krzysztofa Masło-nia, przemilczające, by nie powiedzieć zakłamujące, istotę sprawy Teodora Bujnickiego: „Okupację niemiecką przeżył w Połądze i Poniewieżu. Do Wilna wrócił dopiero, gdy z powrotem zajęła je Armia Czerwona – w lipcu 1944 r. Znów jego nazwisko pojawiło się w reanimowanej ‘Prawdzie Wileń-skiej’, udzielał się też w Związku Patrio-tów Polskich”. Udzielać się to można w kółku filatelistycznym, a nie w organi-zacji stworzonej przez Stalina do zaję-cia gwałtem Polski. Do owych „patrio-tów” należeli m.in. Wanda Wasilewska, Stefan Jędrychowski, Alfred Lampe, Włodzimierz Sokorski, Hilary Minc, Jakub Berman.

droga do zdrady

Komunizująca grupa literacka „Żagary” powstała w latach 30. na fali tzw. II Awangardy. Tworzyli ją oprócz Teodora Bujnickiego, Stefan Jędrychowski, Czesław Mi-łosz, Jerzy Putrament, Józef Ma-śliński, Aleksander Rymkiewicz, Jerzy Zagórski. Ideologiczny ton grupie nadawał Henryk Dembiń-ski, w latach studenckich czło-nek katolickiego „Odrodzenia”, później działacz Komunistycznej Partii Polski, sądzony za działal-ność komunistyczną. Po wejściu Sowietów na Kresy we wrześniu 1939 r., podobnie jak inni komu-nistyczni polscy działacze, opo-wiadający się za przyłączeniem Wileńszczyzny do ZSRS. Zginął od kuli niemieckiej w sierpniu 1941 na Polesiu, gdzie działał w sowieckiej oświacie.

Teodor Bujnicki błyszczał poetyckim talentem w mieście nad Wilią, wydał przed wojną dwa tomiki wierszy, które spot-kały się z entuzjastycznymi re-

cenzjami. Mniej niż pozostali koledzy z Żagarów angażował się w sprawy społeczne, polityczne. Dużą popular-ność przynosiły mu utwory satyryczne emitowane na falach Polskiego Radia. Józef Mackiewicz bardzo sobie cenił przyjaźń i współpracę z Bujnickim

Śmierć poetyW numerze 35/134 z 24 sierpnia ubr. tygodnika „do Rzeczy” Krzysztof masłoń przy-pomina postać Teodora Bujnickiego, wileńskiego poety, członka grupy literackiej „Żagary”, przyjaciela m.in. Czesława miłosza. Bujnicki za współpracę z okupantem sowieckim 27 listopada 1944 roku został zastrzelony z wyroku podziemnego sądu armii Krajowej. Krzysztof masłoń nie kryje życzliwego stosunku do Teodora Bujni-ckiego: „W 1939 r. otrzymał wysoko cenioną nad Wilią Nagrodę im. Filaretów. Pięć lat później został zastrzelony za kolaborację z Sowietami. To jedyny taki przypadek, a przecież daleko, ba – znacznie dalej – idącą współpracą z okupantem ze Wschodu zhańbił się legion pisarzy polskich. a Bujnickiemu nie udowodniono współpracy z NKWd, tak jak choćby Putramentowi. on tylko pisał wiersze. Podłe”.

daRiuSZ JaRoSińSKi

Page 28: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

28 DEBATA Numer 4 (103) 2016

w okresie litewskiej okupacji i pracy w redakcji „Gazety Codziennej”. Poe-ta, zwany Dorkiem, zdawał się nawet wówczas podzielać antybolszewizm swego redaktora naczelnego. Po dru-gim wejściu Sowietów na Wileńszczy-znę, 15 czerwca 1940 roku, Dorek zdradził nie tylko swego redaktora. Krzysztof Masłoń powołuje się w swo-im tekście na wypowiedzi Mackiewicza o Bujnickim zamieszczone w artykule „Sprostowanie formalne” („Kultura”, nr 11 (85), 1954). Autor „Drogi donikąd” nie napisał expressis verbis, że Bujnicki powinien był zginąć za zdradę ojczy-zny, ale zdecydowanie potępiał jego de-cyzję o współpracy z Sowietami, nawet zastanawiał się, jak mógł uczynić w tak krótkim czasie ideową, moralną woltę: „Dnia 12 marca 1940 roku była u nas w redakcji żałoba po przegranej wojnie fińskiej. A 15 czerwca 1940 roku „Do-rek” był już po tamtej stronie barykady. (…) Bujnicki wybrał fotel przed biur-kiem bolszewickiej gazety”.

„Prawda Wileńska”, do której re-dakcji bez skrupułów powędrował „Dorek”, była najważniejszym organem wydawanym dla Polaków przez bolsze-wików na Wileńszczyźnie. Wyjątkowa gadzinówka, niekryjąca swych zamia-rów wobec Polski, Polaków. Jak pisze Piotr Małyszko z UAM w Poznaniu, prasoznawca: „Głównym zadaniem ‘Prawdy Wileńskiej’ było lansowanie tezy, że ZSRR jest najlepszym pań-stwem na kuli ziemskiej. Kraj ten cie-szy się olśniewającym powodzeniem dzięki ustrojowi komunistycznemu, którego główne filary to: Stalin, kon-stytucja, partia komunistyczna i Armia Czerwona. Dzięki nim Związek Sowie-cki osiągnie potęgę gospodarczą, po-lityczną, militarną i kulturalną. Stalin był obiektem bezustannego kultu (…)”. „Zadaniem ‘Prawdy Wileńskiej’ – kon-tynuuje Piotr Małyszko - było zrywa-nie więzi narodowych (…). Dlatego tylko kilka razy napisano o Polakach zamieszkujących w innej niż Litwa re-publice. Autorem owych tekstów, był Teodor Bujnicki, tematem przemiana Polaków mieszkających we Lwowie w lojalnych obywateli Związku Sowie-ckiego. Redaktor ‘Prawdy Wileńskiej’ zachwycał się rozwojem twórczości ‘sowieckich literatów polskich’, m.in. Ważyka, Jastruna, Zana, Przybosia, Putramenta, którzy ‘wkomponowali się doskonale w potężne budownictwo socjalistyczne w ZSRR’. Bujnicki za-zdrościł osiągnięć literatom i propo-nował brać z nich przykład wileńskim kolegom po piórze”.

Teodor Bujnicki pisał nie tylko „podłe” wiersze, on też wyrażał wielką radość z upadku „pańskiej Polski”, na-pawał się dumą że może osobiście do-łączyć do grona sowieckich ludzi. Wy-parł się Polski, znieważył ją. Nie sposób nie zadać pytania: Dlaczego? To pyta-nie należałoby zadać oczywiście wie-lu innym polskim pisarzom, poetom, którzy kolaborowali z bolszewikami we Lwowie, w Wilnie, a po roku 1944 budowali komunizm w Polsce.

Śmierć dorka i „Rolanda”

Polskie władze konspiracyjne Armii Krajowej wydały wyrok śmierci na Teo-dora Bujnickiego w roku 1942. W „Nie-podległości” ukazał się stosowny o tym komunikat, że został skazany na mocy wyroku podziemnego Sądu Specjalne-go na karę śmierci „za współpracę ze

Słowo żagary pochodziło z gwary wileńskiej, oznaczało suche patyki, chrust. Pomysłodawcą nazwy grupy literackiej był Teodor Bujnicki

Okładka tomiku wierszy Bujnickiego

Page 29: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

29DEBATA Numer 4 (103) 2016

Związkiem Sowieckim na szkodę Pol-ski”. Na wieść o wyroku Bujnicki ukrył się w majątku należącym do rodziny żony w Poniewieżu na Żmudzi, a kiedy tylko Armia Czerwona zajęła Wileń-szczyznę, wychynął ze swej kryjówki. Od razu włączył się w nurt budowania państwa sowieckiego, otrzymał ważną funkcję w Związku Patriotów Polskich, organizacji stworzonej przez Stali-na, której cel były jasny: opanowanie, podporządkowanie Polski Sowietom. Oficjalnie ZPP miał się on zajmować działalnością kulturalno-oświatową na Kresach II, ziemiach zabranych przez Sowietów. Wielu działaczy ZPP było współpracownikami NKWD.

Jesienią 1944 roku por. Zygmunt Augustowski „Hubert” otrzymał od ppłk Juliana Kulikowskiego „Ryngrafa” rozkaz wykonania akcji „Modrzew”, likwidacji dwunastu czołowych dzia-łaczy komunistycznych w Wilnie. W dniu 27 listopada z ręki Waldemara Butkiewicza „Rolanda” zginął w swo-im mieszkaniu przy ulicy Podgórnej 5 Teodor Bujnicki. „Rolandowi” towa-rzyszył kolega z AK, partyzant o pseu-donimie „Urka. Pozostali komuniści ocaleli i służyli jeszcze długo bolszewi-kom na nieszczęście Polski.

Jesień 1944 roku była potwornie smutna w Wilnie. Po lipcowej operacji „Ostra Brama” kilka tysięcy żołnierzy AK zostało wywiezionych do Kaługi, Sowieci zaprowadzali swoje porządki. Akcja zabicia Teodora Bujnickiego, po-pularnego i lubianego w mieście przed wojną poety, ale znienawidzonego pro-pagandysty w czasie sowieckiej okupacji, spowodowała duży rezonans. Egzekucja ta miała być na pewno ostrzeżeniem dla innych zdrajców, aby ci nie czuli się nazbyt bezkarni i powstrzymali się od współpracy z sowieckim okupantem.

O tym, że Teodor Bujnicki nie był „tylko poetą”, i to nic nieznaczącym, a bardzo ważnym dla Sowietów współ-pracownikiem, może świadczyć pewien dokument, który jest dostępny w wie-lu publikacjach. Otóż w nocy 14 na 15 marca 1945 mjr Czesław Dębicki „Jare-ma” otrzymał od uwięzionego komen-danta Okręgu Wileńskiego AK, gen. Aleksandra Krzyżanowskiego „Wilka”, gryps, w którym ten informował o po-stawionych przez Sowietów żądaniach w czasie rozmów. „Warunki te są trudne i bezwzględne – pisał komendant ‘Wilk’: 1.Wyprowadzenie ludzi z konspiracji i ich rejestracja. 2.Zdanie sprzętu i broni (ra-dia itp.). 3.Zdanie drukarni. 4.Ujawnienie im, kto podpisał rozkaz zabicia redaktora Bujnickiego.”

Czy choćby w związku z tym doku-mentem, opublikowanym np. w książce kpt. Edmunda Banasikowskiego „Jeża” „Na zew ziemi wileńskiej”, może być jakakolwiek wątpliwość jaką wartość przedstawiał dla bolszewików Teodor Bujnicki?

Sowieci zaraz po zamachu na Buj-nickiego postawili całe Wilno w po-gotowiu, uruchomili agenturę NKWD w celu odnalezienia sprawców. Łącz-niczka Oddziału Rozpoznawczego Komendy Okręgu Krystyna Mackie-wiczówna „Krystyna” poprowadziła „Rolanda” i „Urkę” do Puszczy Nalibo-ckiej, gdzie operował oddział por. Hie-ronima Piotrowskiego „Jura”, zastępcy dowódcy ORKO i dowódcy 1. Oddziału Samoobrony Czynnej Ziemi Wileńskiej. Oddział ten stoczył w lutym 1945 roku

dramatyczną bitwę z Sowietami pod Ro-winami, w której zginęło prawie 90 pol-skich żołnierzy.

13 kwietnia 1945 roku Waldemar But-kiewicz „Roland” wraz z grupą oficerów wileńskiej Egzekutywy zostali ewakuowani do Białegostoku. Tutaj przejęła go znana mu łączniczka Krysia Mackiewiczówna (Straczycka) „Krystyna”. 10 maja Walde-mar Butkiewicz „Roland” i Stanisław Szo-stak „Jandzin” zlikwidowali współpracow-nika Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Białymstoku, byłego wileńskiego żołnie-rza AK ps. „Szary”. Zdrajca stanowił śmier-telne zagrożenie dla żołnierzy podziemia, szczególnie tych ewakuowanych z Wileń-szczyzny. Po wykonanej akcji, w czasie odwrotu, „Roland” zginął z rąk przypad-kowo przechodzącego patrolu sowieckich żołnierzy.

Powinni byli najlepiej rozumieć miłość kraju

Warto przytoczyć opinię Stanisława Cata Mackiewicza, przed wojną redak-tora naczelnego wileńskiego dziennika „Słowo”, który był tak urzeczony talen-tami literackimi, intelektualnymi Żaga-rystów, że nawet tolerował przez pewien czas ich skłonności lewicowe i gościł na łamach swego konserwatywnego pisma. W wydanej w Londynie w roku 1946 książce „Lata nadziei” Cat pisał: „Było mi smutno i wstyd, że bolszewizm w Wilnie szerzyła grupa utalentowanych młodych ludzi najautentyczniej wileńskiego po-chodzenia, których same nazwiska przy-pominały stronice ‘Pana Tadeusza’ lub ‘Pamiętniki kwestarza’. Bujnicki nazywał się Nieściuszko Bujnicki i był prawnu-kiem starego miłego grafomana, który tak rzewnie opisywał północną Białoruś. Putrament…nazwisko to figuruje w Sien-kiewiczowskim ‘Latarniku’ jako symbol starej, tęsknej litewskości, ‘Putrament z Pikurną…’ – czytamy w ‘Panu Tadeu-szu’. Miłosz…I oto ci ludzie, którzy po-winni byli najlepiej rozumieć miłość kra-ju, pierwsi sprowadzali na niego infekcję wroga, zdradzali go, sprzedawali także siebie, bez godności, o ileż gorzej niż zwykła kurwa. Jakaż silna jest ta infek-cja i jakże wielką mieliśmy rację, gdyśmy z nią walczyli. Dzisiaj podobno niejeden z tych poetów chadza w cylinderku, zaj-mując dygnitarskie stanowisko, sprzedaw-szy kraj własny, sprzedaje państwo całe”.

Niemal już przywykliśmy do tego, że jedynie kolaboracja z okupantem nie-mieckim w czasie II wojny światowej była czymś nagannym, a kolaboracja z Sowieta-mi, nawet jeżeli nosiła znamiona zdrady oj-czyzny, uważana była li tylko za zdroworoz-sądkową współpracę, „bo takie były czasy”. Na Kresach Wschodnich, które bolszewicy zajęli 17 września 1939 roku, mieliśmy do czynienia z masową kolaboracją polskich dziennikarzy, pisarzy. Po roku 1944, kiedy Sowieci przejęli władzę w Polsce, właśnie ci kolaboranci stanowili „elitę intelektualną” w komunistycznej Polsce, byli żarliwymi stalinistami rozprawiającymi się z faszysta-mi z AK, NSZ, podziemia niepodległościo-wego, w roku 1956 stanęli na czele procesu odwilży w wydaniu Chruszczowa i Gomuł-ki, później byli pierwszymi w opozycji lat 70. i 80., a po 1989 roku zajęli wygodne miejsca w salonach III RP.

Myślę, że czas najwyższy byśmy się nauczyli nazywać rzeczy po imieniu. Od ludzi nie można wymagać heroizmu, ale przyzwoitości tak, choćby byli oni poe-tami – nawet laureatami Nagrody Nobla.

dariusz Jarosiński

Waldemar Butkiewicz "Roland", wykonawca wyroku na Teodorze Bujnickim. Zginął 10 maja 1945 w Bia-łymstoku od sowieckiej kuli

Page 30: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

30 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Przypomnijmy, iż Prokuratura Okrę-gowa w Olsztynie, pod nadzorem Prokuratury Apelacyjnej w Białym-

stoku prowadzi postępowanie sprawdza-jące w sprawie finansów EWCS Helper, stowarzyszenia prowadzonego przez przy-jaciółkę pani poseł – prezes Katarzynę Kaczmarek, żonę Tomasza – znanego jako „agent Tomek”. Najpierw UKS, a następnie Wydział ds. Walki z Przestępczością Go-spodarczą KWP w Olsztynie stwierdzili brak dokumentacji księgowej na kwotę 12 milionów złotych dotacji państwowych, które Helper otrzymał w latach 2012-2014 na remonty środowiskowych domów samopomocy i ich wyposażenie. Prezes Kaczmarek twierdzi, że na te 12 milionów złotych są rachunki w dokumentacji, któ-re zabrała policja, tylko trzeba dokładnie sprawdzić zawartość zabranych worków z dokumentami. W wywiadzie udzie-lonym tygodnikowi „NIE” Urbana pt. „W perfumach kąpana”, prezes Helpera stwierdziła, iż rzecznik prokuratury Zbi-gniew Czerwiński złamał jej karierę po-lityczną ujawniając mediom informacje o toczącym się śledztwie w sprawie Helpera. Protegowana i przyjaciółka poseł PiS Iwo-ny Arent twierdzi tam, iż miała szansę na stanowisko wiceministra w resorcie pracy. Prezes Kaczmarek twierdziła również, że wobec prokuratora Czerwińskiego toczy się postępowanie dyscyplinarne.

Teraz okazuje się, że również przyja-ciółka Kaczmarek, poseł Iwona Arent za-atakowała olsztyńskich prokuratorów.

Prokuratorzy potwierdzili nam, iż takie zawiadomienie poseł Arent przeciwko nim złożyła do Prokuratury Generalnej, i że jest w nim mowa, że działali w „nieformalnej strukturze”, która miała na celu zniszczenie Helpera. Taka insynuacja zawarta została w

„NIE” przez dziennikarkę przeprowadzają-cą wywiad z prezes Kaczmarek: „Mówi się, że dziennikarz prawicowych mediów z Ol-sztyna, który Panią obsmarował, ma zostać szefem Radia Olsztyn. Prokurator Czer-wiński szefem Prokuratury Okręgowej. A urzędujący szef tej prokuratury wyniesie się do Białegostoku na prokuratora apela-cyjnego” – napisała Bożena Dunat.

Z treści artykułu wynika, iż „niefor-malną grupą” złożoną z dziennikarza i prokuratorów steruje były poseł, obecnie wiceminister Jerzy Szmit.

Prokurator okręgowy Jan Przybyłek w rozmowie z „Deb@tą” stwierdził, iż takie osz-czerstwa spotkały go po raz pierwszy w jego długoletniej karierze prokuratorskiej. Zarów-no on, jak i prokurator Czerwiński złożyli w związku z tym zawiadomienie o fałszywym oskarżeniu ich przez poseł Iwonę Arent.

– Swoje stanowisko, kwestionujące stwierdzenia zawarte w zawiadomieniach pani poseł Arent do Prokuratora General-nego przedstawiłem Prokuratorowi Ape-lacyjnemu. Pani poseł pomawia mnie o zachowania, które nigdy nie miały miejsca, jak również, o to, że ingerowałem w bieg po-stępowania. Czekam, co uczyni Prokurator Generalny – mówi prokurator Przybyłek.

– Pani poseł nie atakuje bezpośrednio prowadzącego postępowanie, tylko mnie jako kierownika okręgu, a ja jestem w tym łańcuchu osób odpowiedzialnych za to po-stępowanie ostatni ponieważ pana proku-ratora Łyżwę nadzoruje naczelnik Wydzia-łu V Śledczego Prokuratury Okręgowej w Olsztynie pan prokurator Piotr Miszczak, a on z kolei jest pod nadzorem zastępcy prokuratora okręgowego pani Anety Ma-ślany - Golańskiej, bo to ona ma w swoim zakresie wydziały śledcze, więc znając za-sady urzędowania, to trudno sobie wyob-

razić, by kierownik z naruszeniem zasad przyjętych w strukturze oraz w podziale zadań i czynności wywierał bezpośredni wpływ na pana prokuratora prowadzącego postępowanie. A zawiadomienie jakie kie-ruje pani poseł do Prokuratora Generalne-go dotyczy przede wszystkim mojej osoby i rzecznika prasowego, a wcześniej innych osób i 2 policjantów z KWP – mówi pro-kurator Przybyłek.

– Powiedziałem panu prokuratorowi, że narracja jest taka, że panowie prokura-torzy oraz ja jesteśmy w strukturze niefor-malnej, którą steruje wiceminister Jerzy Szmit. – Co pan na to? – zapytałem pro-kuratora Przybyłka.

– To co jest w tych zawiadomieniach absurdalne, niemające nic wspólnego z faktami, zniesławiające i zmierzające do tego, żebym ja w końcu złożył wniosek o wyłączenie Prokuratury Okręgowej w Ol-sztynie z tej sprawy. Z takimi zarzutami jeszcze się w swojej długoletniej pracy nie spotkałem. Zobaczymy jaka będzie decy-zja PG. Prokurator Apelacyjny na polece-nie PG po raz kolejny badał sprawę, wyni-ki tego badania zostały przesłane PG i tam nie ma czegokolwiek, co by wskazywało na wyłączenie Prokuratury Okręgowej.

– Wykonuję swoją pracę najlepiej jak potrafię. Nie uważam, żeby na tej czy na kanwie innych postępowań podjęta przeze mnie decyzja była uzależniona od mojego dowolnego spojrzenia na sprawę, przez 16 lat pracowałem jako prokurator na pierwszej linii, później jako kierownik jednostki i nigdy nie wywierałem presji na podjęcie decyzji, która by nie miała opar-cia w materiale dowodowym. Ta sprawa (Helpera – przypis A. Socha) nie została wymyślona przez prokuratora, bo proku-rator nawet nie ma narzędzi, by ujawniać przestępstwa, one czasami się ujawniają przy prowadzeniu postępowań, ale jeśli po raz pierwszy jakieś zdarzenie jest reje-strowane, to ono opiera się na materiałach zebranych przez policję lub inne urzędy powołane do kontroli, w tym wypadku tym urzędem, który informował policję, a pośrednio i nas, był UKS, a my zobligo-wani ustawą do zwalczania przestępczości musimy podejmować czynności, bo kto ma to uczynić? Państwo nas w tym celu utrzymuje, my za to bierzemy pieniądze. Zobowiązaliśmy się do wyjaśniania tego rodzaju spraw zgodnie z procedurą karną i ustawą o prokuraturze i to wszystko – za-kończył prokurator Jan Przybyłek.

Poseł Iwona Arent nie odbiera telefonu, nie reaguje na moje esemesy i maile. Oto pytania wysłane do pani poseł 23 marca.

„Proszę o informację, o popełnienie jakich przestępstw podejrzewa Pani wy-mienionych prokuratorów?

Poseł arent atakuje olsztyńskich prokuratorów za helperaPoseł PiS iwona arent złożyła zawiadomienie do Prokuratora Generalnego o po-dejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prokuratora okręgowego Jana Przybyłka i rzecznika prasowego tej prokuratury w olsztynie Zbigniewa Czerwińskiego. Zda-niem poseł w prokuraturze zawiązał się spisek przeciwko helperowi. Prokuratorzy potwierdzili, iż takie zawiadomienie wpłynęło. W reakcji złożyli wniosek o ściganie poseł arent z art. 234 kk - za przestępstwo fałszywego oskarżenia. Poseł arent nie odbiera od nas telefonu i nie reaguje na maile i SmS-y.

adam SoCha

Page 31: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

31DEBATA Numer 4 (103) 2016

2. Czy Pani wie, że prokuratorzy Jan Przybyłek i Zbigniew Czerwiński złożyli za-wiadomienie o ściganie pani w związku z art. 234 kk – złożenie zawiadomienia o niezaist-niałym przestępstwie? Proszę o komentarz.

3. Czy zgodzi się Pani ze stwierdze-niem, iż złożyła pani zawiadomienie do Prokuratora Generalnego, by spowodować odebranie Prokuraturze Okręgowej w Ol-sztynie prowadzenia śledztwa w sprawie Helpera, a następnie umorzenie tej sprawy?

4. Czy zgodzi się Pani z wnioskiem, iż wykorzystuje swoją pozycję polityczną i mandat posła rządzącej partii, by uchro-nić pani przyjaciółkę Katarzynę Kaczma-rek, prezes EWCS Helper od poniesienia odpowiedzialności?”

Wysłałem też pytania 23 marca do mi-nistra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry i I Zastępcy Prokuratora Generalnego–Proku-ratora Krajowego Bogdana Święczkowskiego.

Proszę o informację, o popełnienie jakich przestępstw podejrzewa pani poseł Arent wymienionych prokuratorów?

2. Czy w związku z tym zawiadomie-niem prokuratura wszczęła postępowanie w sprawie. Jeśli tak, w jakiej sprawie, z jakiego artykułu kk i która prokuratura je prowadzi?

3. Czy prokurator Zbigniew Czer-wiński złożył zawiadomienie o ściganie pani poseł Iwony Arent w związku z art. 234 kk – złożenie zawiadomienia o nieza-istniałym przestępstwie? Jeśli tak, to czy prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie i która prokuratura je prowadzi?

4. Czy prokurator Jan Przybyłek zło-żył zawiadomienie o ściganie pani poseł Iwony Arent w związku z art. 234 kk – złożenie zawiadomienia o niezaistniałym przestępstwie? Jeśli tak, to czy prokuratura wszczęła postępowanie w tej sprawie i któ-ra prokuratura je prowadzi?

5. Czy pani poseł Iwona Arent wpływała na ministra sprawiedliwości lub (i) prokura-tora generalnego, by umorzył postępowanie prowadzone przez Prokuraturę Okręgową w Olsztynie w sprawie braku udokumento-wania wydania 12 milionów złotych dotacji celowej przez Europejskie Centrum Wspar-cia Społecznego Helper w Olsztynie? Czy Prokurator Generalny zamierza odebrać to postępowanie panu prokuratorowi Łyżwie z Prokuratury Okręgowej w Olsztynie i prze-kazać to postępowanie innemu prokurato-rowi w tej lub innej prokuraturze?

Do zamknięcia numeru odpowiedzi na nadeszły.

Postępowanie w sprawie Helpera toczy się nadal – potwierdził prokurator Jan Przybyłek. Pierwotny termin zakończenia 4 czerwca praw-dopodobnie zostanie przesunięty.

PS 25 kwietnia o godz. 8.45 odbędzie się w Sądzie okręgowym w olsztynie, ul. dąbrowszczaków, sala 331 rozprawa z powództwa poseł iwony arent przeciwko adamowi Sosze o naruszenie dóbr osobi-stych w artykule „Wojna o przywództwo w olsztyńskim PiS-ie”. Rozprawa jest ot-warta dla publiczności.

Wcześniej sąd odrzucił wniosek poseł Arent o zakazanie mi pisania na jej temat do czasu wydania wyroku w tej sprawie.

Zawiadomienie przez poseł PiS Iwonę Arent o podejrzeniu popełnienia przestęp-stwa z art. 231 par. k.k. przez prokurato-rów: Jana Przybyłka i Zbigniewa Czerwiń-skiego Prokuratura Generalna skierowała do Prokuratury Okręgowej w Zamościu. Natomiast zawiadomienie prokuratorów: Jana Przybyłka, Zbigniewa Czerwińskiego, a także funkcjonariusza Policji dotyczące podejrzenia popełnienia przestępstw znie-sławienia i znieważenia przez poseł Iwonę Arent zostało skierowane do Prokuratury Okręgowej w Siedlcach.

Jednocześnie Prokuratura Krajowa od-powiedziała „Debacie”, że „nie dysponuje informacją o wpływaniu na Ministra Spra-wiedliwości – Prokuratora Generalnego, by postępowanie przygotowawcze w sprawie nieprawidłowości w działalności ECWS Helper w Olsztynie zostało zakończone decyzją merytoryczną określonej treści”. Poseł Iwona Arent nie odpowiedziała na pytania „Debaty”.adam Socha

Dziennikarz, redaktor naczelny wielu gazet

(m.in. ‚Kuriera Porannego” i „Gazety Współczesnej”),

autor książek reporterskich, obecnie dziennikarz

„Radia Olsztyn”[email protected]

Pergamin

W skryptorium Bałgi – krzyża-ckiego zamku położonego nad Zalewem Wiślanym,

staranną minuskułą spisano łaciński do-kument. W dniu 18 kwietnia 1285 roku

Pustka po JaćwingachPod koniec 2015 roku zelektryzowała media wypowiedź głównodowodzącego sił NaTo w europie – gen. Bena hodgesa na temat fragmentu polskiego terytorium znajdującego się pomiędzy kaliningradzką eksklawą a Białorusią. amerykański strateg uznał go za jeden z najbardziej zapalnych punktów w europie. odcinek liczący około 70 kilometrów nazwano „przesmykiem suwalskim”. Jest on równoległy do granicy polsko – litewskiej. Panowanie nad nim to kontrola lądowego połączenia krajów bałtyckich z resztą państw NaTo i unii europejskiej. Tędy ma też przebiegać droga łącząca Warszawę z Tallinem (Via Baltica) - niezbędna dla spójności kontynentu, jak argumentuje się w Brukseli.do 1283 roku zakątkiem tym władała, pobratymcza wobec reszty plemion pruskich, wspólnota Jaćwingów.

JeRZy NeCio

do rąk własnych przekazano go sudaw-skiemu wodzowi – Skomandowi. Dona-cję, w ostatnim roku życia, otrzymywał człowiek niepiśmienny, ale – co waż-niejsze - waleczny i będący do niedawna nieprzejednanym wrogiem Zakonu. Su-dawami zwykli Krzyżacy nazywać Jać-

wingów. Wystawcą nadania był Konrad z Thierbergu (Młodszy). Mistrz krajowy, zapamiętany również z faktu lokowania Marienburga (Malborka), przekazy-wał Skomandowi i jego trzem synom: Rukalsowi, Gedetesowi i Galmsowi 40 – włókową posiadłość w południowo – zachodniej Natangii. Pod dokumentem podpisali się: Hartung - komtur bałgij-ski, Gelwig von Goldbach – wójt Natan-giii oraz bracia zakonni – Konrad (pro-boszcz Bałgi), Konrad Schenk i niejaki Ernko. Beneficjum wymienione w do-kumencie znajdowało się w Natangii, w komturstwie bałgijskim na skraju pusz-czańskiego ostępu, poza którym rozcią-gała się już plemienna Warmia. Perga-min o niewielkiej objętości, opisujący zwięźle przekazywaną ziemię, patrząc z teraźniejszej perspektywy, okazał się być najstarszym na obszarze późniejszych Prus Wschodnich dokumentem tego rodzaju. Do 1945 roku znajdował się w archiwum państwowym w Królewcu. Aż po dziś dzień jest on także świadectwem

Page 32: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

32 DEBATA Numer 4 (103) 2016

politycznej wolty przywódcy Jaćwingów oraz religijnej konwersji podległych mu ludzi.

Szczep Skomanda przybył po latach tułaczki i utraty własnej ojczyzny do kra-iny równie wyniszczonej walkami. Od czasu wielkiego powstania Prusów mi-nęło ledwie dwanaście lat. Natangowie stanowili wiodącą siłę antykrzyżackiej irredenty. Ostatecznym aktem zma-gań była egzekucja ich lidera - Herkusa Monte w 1273 roku. Uczestniczył w niej podpisany przecież na dokumencie na-dania Helwig von Goldbach. Skomanda osiedlono w zastanawiającej bliskości stabławskiego lasu, w którym zakonni bracia dopadli Montego. Zaprojektowa-ny lub nieprzemyślany przez Krzyżaków abcug nie był większy niż godzina jaz-dy wierzchem. Obaj wodzowie: żyjący Jaćwing i martwy Natangijczyk byli nie tylko rówieśnikami. Prowadzili nie-gdyś równoległe i zwycięskie wyprawy skierowane przeciwko Zakonowi, jak ta z 1263 roku - do ziemi chełmińskiej. Teraz Skomand stawał się nagrodzo-nym sługą „Białych Płaszczy”, a jego lud zobowiązano do zbrojnego stawania w walce po stronie militarnej korporacji.

Otrzymane przez niego dobra długo jeszcze nosiły pruski charakter. Zakonny skryba w dokumencie powtórzył jedynie utrwalone miejscowe nazewnictwo: pole osadnicze, na którym jaćwieski przy-wódca zbudował siedzibę nazywało się Steynio, łąka – Penkoweo, las – Drogo-witegen, a ziemię nadającą się pod upra-wę miejscowi określali mianem Laba-lauks. Kolonistów niemieckich Krzyżacy nie zdążyli jeszcze sprowadzić. Ziemia, odległa o ponad 100 km od terytorium Krasimia – części Jaćwieży, z której wy-wodził się szczep Skomanda, z wyglądu trochę ją jednak przypominała: pagórki, bagna, widoczne w oddali ściany staro-

drzewu. Brakowało dużych jezior, rzeki też nie imponowały wielkością. We wsi, biorącej nazwę od brodu nad rozlewi-skiem niewielkiej Wałszy – Cathiten, na wzgórzu, zbudowano świątynię, by na-wróceni Jaćwingowie i Prusowie mogli uczestniczyć w chrześcijańskich nabo-żeństwach. Neofitom krzyżaccy kapłani wyperswadowali pogański zwyczaj pa-lenia zmarłych. Skomanda pogrzebano we własnej parafii. Potężny głaz upa-miętniający śmierć jaćwieskiego wodza, noszący nazwę „Skomandstein”, do 1945 roku znajdował się w pobliżu kościoła w Kanditten (Kandytach). Został usunięty, a właściwie zepchnięty przez robotników do ogromnego dołu, w czasach PRL- u podczas budowy wioskowego pawilonu handlowego. Wraz z głazem pochowano tu pamięć o dzielnym Jaćwingu.

Skarby

Zmierzając z Braniewa do Bartoszyc, w połowie dystansu spotkamy budowlę niezwyczajnej urody. Regularne kształ-ty kamienno – ceglanego prostopadło-ścianu każą nam się domyślać rycerskiej siedziby. Nic z tego, to tylko niegdysiej-sza administracja majątku ziemskiego. Wkrótce dostrzeżemy dębowe aleje i dawne czworaki. Nie oczekujmy zbyt wiele – Stega Mała w ludowej Polsce była PGR-em. Zabudowania gospodarcze całkowicie już rozebrano, a ostrołukowe czeluści okien w domniemanej szlache-ckiej sadybie wypełniają pustaki. Istnie-jące blanki, zachowany gzyms i pozostałe tylko na fotografiach blaszane gargulce, plwające niegdyś obficie deszczówką, in-tensywnie pobudzają wyobraźnię – jak wszystko, co przeminęło. Dopóki jednak trwa ów ślad przeszłości – w pokaleczo-nej nawet postaci – doskonałością formy zwycięża obecną pospolitość. Dodajmy

do tego wyjątkowe nazewnictwo: Stega Mała to modyfikacja wymienionego w krzyżackim pergaminie pola Steynio. W wersji niezmienionej nazwa przetrwała jako oznaczenie pobliskiej leśniczówki. Przed neogotyckim czworobokiem usta-wiono drogowskaz: „Dobrzynka 3 km”. Podążając za wskazaniem przydrożnego kompasu, przeniesiemy się do wyszcze-gólnionego w zakonnym pergaminie Labalauks (Laba – Dobre, Lauks – Pole). Stegi Wielkiej lub Starej, czyli centrum posiadłości Skomanda, trudno dziś szu-kać. Jest jednak tu na pewno. Znajduje się w niedużej odległości od siostrzanej miejscowości, na wzgórzu o wyraźnych walorach obronnych. Nie licząc odgło-sów dzikiego ptactwa, nie ma tam śla-dów żywego ducha. Do nazwy Stega na-dal mogłaby też pretendować pobliska, niewielka osada Schatzberg (Skarbiec). W 1888 roku na skutek odnalezienia na skomandowym polu Steynio prehisto-rycznych artefaktów – skarbów!, posta-nowiono skupisku kilku pobliskich do-mostw nadać nazwę odzwierciedlającą niezwykłość znaleziska.

Potomkowie Skomanda niezbyt długo nacieszyli się Stegą. Po upływie osiemdziesięciu lat, Dytryk Skomandy-ta przeniósł się (w 1366 roku) na ziemię Bartów, do Barskelauken. Gdy zmarł, wioska ta stała się niemieckim Die-trichsdorfem (obecne Dzietrzychowo w powiecie bartoszyckim). Tymczasem Stega często przechodziła z rąk do rąk. Należała do Kotwitzów, Sacków, pewna część dóbr także do Kreytzenów i ro-dziny von Tettau. W XVII stuleciu jej właścicielami stali się Waldburgowie, a wkrótce ich dziedzice – Schwerinowie. Dawne majętności wielkiego wodza Jać-wingów sprowadzone zostały do roli fol-warku w rozległym latyfundium panów na Wildenhoffie (Dzikowo Iławeckie).

Stega Mała, drogowskaz do miejscowości Dobrzynka

Page 33: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

33DEBATA Numer 4 (103) 2016

Ród Skomanda uległ szybkiej ger-manizacji, natomiast staropruskie okre-ślenie „Steynio” nieoczekiwanie przy-pisane zostało niemieckiej rodzinie Müllerów. Decyzję o nadaniu im herbu i dziedzicznego nazwiska „von Steegen” podjął w 1861 roku król Wilhem I. Pro-sperity Müllerów, wywodządzych się z Pomorza, zapoczątkował na terenie Na-tangii przedstawiciel tegoż rodu - Karol Fryderyk. W 1838 roku wydzierżawił Stegę Wielką, a w nieodległym folwar-ku Gottesgnade (Gniewkowo) urządził hutę szkła. Pieniądze uzyskane z manu-faktury inwestował w rozwój Stegi. Ro-dzina von Steegenów, nie bez kłopotów i utraty części dóbr w czasach kryzysów, zdołała utrzymać jakąś ich część do 1945 roku. Wtedy to, na przełomie stycznia i lutego, drogą biegnącą przez Stegę Małą, u podnóża neogotyckiego „zamku”, przetaczała się fala ostatnich uciekinie-rów. W pochodzie zdążającym ku brze-gom Zalewu Wiślanego, obok Niemców, szli sukcesorzy plemion pruskich i jać-wieskich. Oni „najbardziej na zawsze” opuszczali ojcowiznę.

Pustka

Nigdy nie dowiemy się, jak brzmi wyrażenie, którym określał się lud osa-dzony w 1285 r. pośród Natangów. Po-dobne przesiedlenia dokonane przez Zakon miały miejsce na Sambii. Na bur-sztynodajnym, wrzynającym się w Bałtyk półwyspie długo utrzymywało się pojęcie „Sudawskiego Zakątka”. Część tego wiel-kiego plemienia uciekła przed Krzyżaka-mi na Litwę, inni – jak choćby Skomand i jego krewniacy, zanim podjęli decyzję o konwersji, próbowali szukać schronienia na Rusi. Zresztą, „Jaćwież” to słowiań-skie określenie. Przebłysków imienia Skomand łatwo doszukać się w nazwach pozostałych w okolicach Ełku: Skomack, Skomentno… Kto wie, na ile poprawna jest hipoteza o tym, że Poleszucy – lud zamieszkujący błota Polesia, podobnie, jak i samo Polesie, to jedynie trawestacja nazwy jaćwieskiego szczepu Połekszan?

Do nieobecności Jaćwingów w prze-strzeni historycznej wychodzącej poza XIII wiek przyczynili się książęta ruscy, polscy i Zakon Krzyżacki. Nie należy oczywiście idealizować wojownicze-go plemienia. Znajdując się w stadium przedpaństwowym, ochoczo organizo-wali łupieżcze wyprawy, szczególnie w kierunku ziem należących do Piastów i Rurykowiczów. Napady Jaćwingów po-wodowały odwet. Trudno określić, kto rozpoczął najazdy. Najwcześniejszą in-formację podał kijowski kronikarz Nes-

tor: „983 – poszedł Włodzimierz na Jać-wingów i wziął ich ziemie”. Za panowania polskiego księcia – Bolesława Chrobrego miała z kolei miejsce misja Brunona z Kwerfurtu. W lutym 1009 roku później-szy święty nawracał jaćwieskich pogan w ziemi niejakiego Nethimera. Prawdopo-dobnie w dniu 9 marca tegoż roku misja zakończyła się niepowodzeniem – Bruno zginął w bliżej nieokreślonym miejscu na pograniczu jaćwiesko – ruskim. Postać Brunona jest w historii chyba niedoce-niana. Był, podobnie jak Wojciech Sław-nikowic, przyjacielem cesarza Ottona III, ale jako Niemiec wystąpił z apelem w obronie Polski w liście skierowanym do jego następcy – Henryka II. Wydaje się, że łacińska epistoła, która wyszła spod jego ręki jest najstarszym dziełem lite-rackim sporządzonym na ziemiach pol-skich. Ponadto dzięki relacji dotyczącej misji Brunona po raz pierwszy wzmian-kowano Litwę.

W następnych latach i stuleciach na Jaćwież wyruszali kolejni władcy ruscy: Jarosław Mądry w 1038 r., Jarosław Świa-topołkowicz – w 1122 r. Najwięcej uwagi do spraw jaćwieskich przywiązywali ksią-żęta zachodniej Rusi. Roman Halicki za-atakował dokuczliwych sąsiadów w 1196 r. Na przełomie lat 1227/ 1228 wyprawę w kierunku Jaćwieży poprowadził książę Daniel, a roku 1234 roku pochód jaćwie-ski rozbił pod Drohiczynem Wasylko. Powstrzymanie agresji ze strony Jaćwin-gów stało się przyczyną współdziałania polsko-ruskiego. Na wspólną wyprawę

umówili się zimą roku 1245 wspomnia-ny już Wasylko z Konradem Mazowie-ckim, nie doszła ona jednak do skutku. Haliczanie powtórzyli atak w 1251 roku, a w 1253 ruszyli razem z Siemowitem – synem Konrada. W czasie tej wyprawy z rąk Lwa – syna Daniela zginął wódz Jać-wingów Stekint. Kolejny pochód halicki, zimą lat 1255–1256, wtargnął głęboko w jaćwieskie terytoria. Kronikarski zapis sporządzony na tę okoliczność wymienił poszczególne szczepy tego ludu: Zlińców, Kresmienian, Pokimian. Jednakże naj-większą klęskę zadał Jaćwingom książę krakowski Leszek Czarny w roku 1282. W niezwykle krwawej bitwie w okolicach Narwi zostały wycięte w pień ich oddzia-ły, które wracały z łupieżczej wyprawy na ziemię lubelską. Gwoździem do trumny tego ludu stała się jednak krzyżacka rejza z 1283 roku.

Sądzę, że znaczenie dziejów jaćwie-skich w przyszłości nie będzie maleć. Przeciwnie, zainteresowanie tym ludem jeszcze się nasili. Historia nagradza wa-leczność. Oby tylko jaćwieska cecha nie musiała być weryfikowana w „przesmy-ku suwalskim”.

Drogowskaz do leśnictwa Stejno

Jerzy Necio

Nauczyciel historii, Ukrainiec o łemkowskich korzeniach

ur. w 1962 r. w warmińskim Braniewie, publikował m.in.

w wydawnictwach Wspólnoty Kulturowej „Borussia” do

której należy. Zainteresowany historią regionalną i dydakty-

ką historii

Page 34: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

34 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Przypomnijmy, Władysław Ka-łudziński i Wojciech Kozioł, byli opozycjoniści, działacze

niepodległościowi, internowani w stanie wojennym, postanowili przy-spieszyć rozbiórkę pieniężeńskiego pomnika gen. Iwana Czerniachow-skiego, sowieckiego oprawcy, odpo-wiedzialnego za śmierć i uwięzienie kilku tysięcy kresowych żołnierzy Armii Krajowej. W dniu 22 kwietnia ubiegłego roku zostali zatrzymani przez miejscową policję kiedy koń-czyli skuwanie liter z pomnika. Obaj zatrzymani odmówili składania wy-jaśnień, zostali przewiezieni do ko-misariatu, sfotografowani, wzięto od nich odciski palców. Sprawą zajęła się prokurator z Prokuratury Rejonowej z Braniewa, Weronika Olender – skie-rowała Władysława Kałudzińskiego

na badania psychiatryczne. Widocz-nie uznała, że nikt zdrowy na umyśle nie będzie podnosił ręki na pomnik zasłużonego dla bolszewii kata pol-skich żołnierzy AK. Niewiele ją też interesował fakt, że Władysław Kału-dziński w czasie internowania, w roku 1981, w Kwidzynie, został bestialsko pobity i jedynie cudem uniknął śmier-ci. Po wyjściu z internowania przeby-wał na rencie inwalidzkiej, a skutki tamtego pobicia odczuwa do dzisiaj. Dopiero protesty byłych opozycjo-nistów, niezależnych mediów, sądzę że też naszej „Debaty”, spowodowały, że prokuratura 30 czerwca 2015 roku umorzyła dochodzenie, uzasadniając że  szkodliwość społeczna działania Kałudzińskiego była znikoma.

W zakończonym w dniu 4 marca br. procesie w Sądzie Okręgowym w

Władysław Kałudziński otrzymał zadośćuczynienieolsztyński Sąd okręgowy przyznał Władysławowi Kałudzińskiemu, preze-sowi Stowarzyszenia Represjonowanych w Stanie Wojennym „Pro Patria”, kwotę pięciu tysięcy złotych tytułem zadośćuczynienia za bezzasadne zatrzy-manie w ubiegłym roku przez policję w Pieniężnie.

Olsztynie z powództwa Władysława Kałudzińskiego o zadośćuczynienie za bezzasadne zatrzymanie, prokurator w  uzasadnieniu wykazał, że  Kału-dziński skuwając napis na pomniku „działał z  pobudek patriotycznych, a  celem było doprowadzenie do  li-kwidacji pomnika upamiętniającego osobę kontrowersyjną w historii Pol-ski”. Samo zdarzenie – zdaniem pro-kuratora – miało cechy demonstracji, nie było zaś przejawem lekceważenia obowiązującego porządku prawnego.

Przed Sądem Okręgowym w Ol-sztynie nie pojawił się nikt z Prokura-tury Rejonowej z Braniewa, mimo że o sprawie byli zawiadomieni. Proku-rator Weronika Olender nie poczuła się w obowiązku przeproszenia Wła-dysława Kałudzińskiego, więźnia sta-nu wojennego, za swoje krzywdzące go decyzje, w szczególności skierowa-nie na badania psychiatryczne.

Władysław Kałudziński kwotę pięciu tysięcy złotych przekazał na konto Urzędu Miasta i Gminy Pie-niężno. Jak zapowiada burmistrz Pie-niężna, Kazimierz Kiejdo, w miejsce rozebranego pomnika sowieckiego oprawcy stanie pomnik czczący pol-skich bohaterów narodowych.

dJ

Page 35: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

35DEBATA Numer 4 (103) 2016

Michał Boni jest doktorem polonistyki, więc przez Do-nalda Tuska został skiero-

wany na odcinek głównego doradcy strategicznego, to on miał wyznaczać kierunki rozwoju naszego kraju. Po-tem był ministrem administracji i cy-

Przyznam się, że bardzo rzadko po przeczytaniu obszernego tomu (400 stron) dochodzę do wnio-

sku, że żadnej nowej wiedzy nie zdoby-łem, nie dowiedziałem się niczego, cze-go nie wiedziałem z innych źródeł. Może jedyną rzeczą, której się dowiedziałem, jest to, że autorem antyklerykalnego ha-sła wyborczego Platformy Obywatelskiej był Michał Kamiński. Ale żeby to wie-dzieć, trzeba stracić cały dzień na lekturę jednej książki? Można podziwiać erudy-cję Ziemkiewicza, jego konstrukcje sty-listyczne, swadę językową, ale niestety ta książka niczego nowego do opisywanej przez media prasowe i internetowe kam-panii nie wnosi. Autor zebrał swoje licz-ne artykuły prasowe, a przede wszyst-kim wpisy jakie prawie codziennie robił na jednym z internetowych portali, po-tem dodał do nich komentarz pisany już po wyborach i tym samym książka

spuchła niemiłosiernie, tylko pytanie po co? Faktycznie, gdyby autor w cienkiej książeczce opublikował ostatni rozdział, który jest jako takim podsumowaniem kampanii wyborczej, to mogłoby wy-starczyć. Oczywiście, można zarzucić Ziemkiewiczowi powierzchowność, że nie wykorzystał badań socjologicznych, nie przeanalizował wyników licznych sondaży przedwyborczych, nie dokonał gruntownej analizy wygranej i przegra-nej kampanii. Wszystko to ma wymiar chwilowej i doraźnej publicystyki. Kim zatem jest adresat tej książki? Chyba jest nim jakiś emigrant, który powrócił po latach do Polski, wcześniej nie otwierał komputera i chciałby z nudów przeczy-tać, jak w Polsce w roku 2015 wybierano prezydenta.

Dlaczego Rafał Ziemkiewicz nie opi-sał drugiej kampanii wyborczej, czyli parlamentarnej? Czyżby chciał wydać

kolejną książkę tylko jej poświęconą? Ale przecież podwójne zwycięstwo PiS w jed-nym roku zasługuje na poważną analizę i aż się prosiło, aby te dwie kampanie ze sobą porównać, tym bardziej, że wygra-na Andrzeja Dudy dała psychologiczny motyw do głosowania na Prawo i Spra-wiedliwość.

Autor jednak ma chyba dobre mnie-manie o sobie, co zresztą patrząc na ak-tywność publicystyczną w prasie, radiu telewizji i internecie może mieć podbu-dowanie, stąd na potwierdzenie dobrego samopoczucia Ziemkiewicza zacytuję jedno zdanie z książki „Pycha i upadek”: „Wbrew upartemu wytwarzaniu pozo-rów, którymi zwiódł wszystkich oprócz mnie, że jest człowiekiem komputerem wypranym z jakichkolwiek uczuć i tyl-ko kalkulującym, w istocie jest, dokład-nie odwrotnie, produktem tej samej inteligenckiej formacji co na przykład Michnik, miotany emocjami i silnym uczuciem, które odczytuje jako znaki Powinności”. O kim jest ta opinia? O Ja-rosławie Kaczyńskim.

Tylko Ziemkiewicz rozszyfrował Jarosława Kaczyńskiego, co w tej książ-ce jest jedyną prawdą objawioną, którą może nie wszyscy podzielają, ale jednak znać powinni. Po tak doświadczonym dziennikarzu spodziewałem się dużo więcej.

marek ReshRafał Ziemkiewicz, Pycha i upadek.

Fabryka słów, Lublin 2015, s.404.

fryzacji, a dużo wcześniej jako działacz Unii Wolności był zastępcą Jacka Ku-ronia w ministerstwie pracy, a potem sam został tam ministrem.

Prominentny i wpływowy polityk dziś jakby trochę się bił w piersi (tro-chę bardziej w cudze niż swoje). On

chciał dobrze, ale przeszkadzali mu inni. Można się tylko cieszyć, że choć obecnie Boni trochę otworzył oczy i zrozumiał, dlaczego jego forma-cja tak sromotnie przegrała wybory. Przede wszystkim było to świadome dążenie do tego, aby za transformację ustrojową zapłacili zwykli obywatele, ludzie pracy, a obłowili się przeważ-nie zagraniczni pracodawcy. Jednym z pierwszych takich działań rządu była zmiana kodeksu pracy pozwala-jąca na zawieranie tzw. umów śmie-ciowych, co doprowadziło do tego, że dziś mamy najwyższy wskaźnik takich umów w całej Europie. To co miało działać tylko dwa lata, a co wymusili na rządzie Tuska pracodawcy, trwa do tej pory. Doprowadziło to do sytuacji wykluczenia milionów młodych ludzi zatrudnionych na umowach-zlece-niach, którzy nie mogli wziąć żadne-go kredytu, nie mieli płatnego urlopu czy zasiłku chorobowego. Cieszyli się tylko pracodawcy, a szczególnie za-

Prawda objawionaRafał Ziemkiewicz wydaje już dziesiątą publicystyczną pozycję w wydawnictwie „Fabryka słów”. Tym razem jest to opis kampanii wyborczej prezydenta Bronisława Komorowskiego i andrzeja dudy. Tytuł książki „Pycha i upadek” mówi wszystko. Tylko tak się zastanawiam, do kogo tę książkę znany publicysta adresuje? Bo mam wrażenie, że opublikował ją wyłącznie dla samego siebie, aby mieć jeszcze jedną po-zycję więcej we własnym dorobku, bo o czysty merkantylizm go nie podejrzewam.

maReK ReSh

mózg rządu Po: „Byliśmy głusi”Czasami w „Gazecie Wyborczej” ukaże się jakiś tekst, który może wywołać zdu-mienie i zaskoczenie, bo wreszcie ktoś powie kilka zdań o minionym okresie rządów Platformy obywatelskiej, które są prawdziwe. ostatnio ze zdumieniem przeczytałem wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z michałem Bonim zatytuło-wany „Byliśmy głusi”, a w nadtytule: „Trzeba się wyspowiadać, żeby iść do przo-du”, zamieszczony w numerze z 2-3 kwietnia br.

KS. JaN RoSłaN

Page 36: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

36 DEBATA Numer 4 (103) 2016

graniczne korporacje, które swój fi-nansowy sukces opierały na taniej sile roboczej w Polsce. To było świadome działanie rządu. Boni dziś stwierdza: „Parę miesięcy temu bym tego nie po-wiedział, bo lojalność wobec własnego obozu, Donald i tak dalej”. Co się sta-ło, że wreszcie powiedział, to co każdy wiedział od dawna. Skąd dzisiaj taka odwaga u eurodeputowanego, chciało-by się zapytać?

Michał Boni przyznaje się, że był pomysłodawcą ujednoliconego po-datku VAT na wszystkie produkty na poziomie 19 procent, co dałoby pań-stwu ponad 20 mld zł. Oczywiście wiązałoby się to z podwyżką podsta-wowych artykułów żywnościowych, jak chleb czy nabiał, co uderzyłoby przede wszystkim w osoby najbied-niejsze. Niby Tusk był za, ale Bielecki (główny podpowiadacz ekonomiczny Tuska) i Rostowski byli przeciw. Trze-ba pamiętać zdanie Tuska (o czym oczywiście Boni nie wspomina), że każdego członka rządu, który zapro-ponuje podwyższenie podatków od razu pozbawi funkcji. I tak premier sam siebie powinien zdymisjonować, bo nie tylko nie obniżył podatków co obiecywał, ale podwyższył podatek VAT, oczywiście niby tylko okresowo, a jest taki do dziś.

Czy ktoś mógłby się spodziewać, że Boni skrytykuje Leszka Balcero-wicza? Chociaż to może zemsta za licznik państwowego długu, jaki ten uruchomił pod koniec rządów Tuska. Powiedział o nim: „Leszek miał taką fazę, że w ogóle nie rozumiał proce-sów rozwojowych (...). Prywatyzujcie kolej, prywatyzujcie pocztę, a potem nastanie szczęśliwość”. To była metoda Balcerowicza: prywatyzacja wszyst-kiego, czyli oddanie zagranicznemu kapitałowi, co zapoczątkował od wy-sprzedaży polskich banków i hut. „Dla mnie neoliberalizm to już historia” – dziś mów Boni. Dopiero teraz zauwa-żył klęskę tej ideologii, na której prze-cież opierała swoje rządy PO na spółkę z Peeselem?

Czy jednak Michałowi Boniemu należy tak bezwzględnie wierzyć? Czy nie jest to kolejna prawda etapu? Dziennikarz zapytał go także o pod-pisanym zobowiązaniu do współpra-cy ze Służbą Bezpieczeństwa PRL, co ujawnił w roku 1992 Antoni Macie-rewicz, a czemu konsekwentnie przez lata zaprzeczał Boni, aby jednak się do tego przyznać, gdy możliwy był dostęp do teczek dla dziennikarzy i naukowców. Podpisał zobowiązanie,

bo był szantażowany, wszak miał żonę, dziecko i do tego kochankę. Zresztą, swoich romansowych historii Boni nie ukrywa, wręcz się nimi szczyci, skoro pozwala na fotografie i opisy w tabloidach swoich poczynań. Ostat-nio uczynił to biorąc już chyba trzeci ślub, gdy szykował się do Brukseli, gdzie pracuje jego partnerka. Ostat-nio, po zamachu terrorystycznym w Brukseli, Boni zaistniał w internetowej przestrzeni, gdyż internauci od razu wykpili jego buńczuczną deklarację, że właśnie opracowuje ostrą dyrektywę antyterrorystyczną dla europejskiego parlamentu. Wcześniej przecież też przygotowywał niezmiernie ważne  ra-porty dla Donalda Tuska, jak „Młodzi 2011” i „Polska 2030”, o których dużo mówił we wcześniejszych wywiadach, jakim to krajem szczęśliwości będzie-my pod kierownictwem światle nam panującej Platformy Obywatelskiej. Teraz dowiadujemy się, że jest twórcą antyterrorystycznych dyrektyw, któ-re na pewno zaprowadzą pełny pokój w Europie. Czasami zastanawiam się, jak nieograniczone jest ego niektórych ludzi, którzy przecież są wykształceni, przeczytali tyle książek, a jednak poli-tyka zrobiła z nimi osoby całkowicie oderwane od rzeczywistości.

W latach 70. ubiegłego wieku Mi-chał Boni zapowiadał się jako zdolny krytyk literacki. Pisywał recenzje w tygodniku „Literatura” kierowanym przez Jerzego Putramenta. Potem po-szedł w naukę i politykę, z polonisty przekształcił się w ekonomistę, socjo-loga, prognostyka rozwoju, planistę, a na koniec w specjalistę od cyfryzacji. Zdjęcie jego biurka, na którym leżały stosy papierów, a nie było komputera, z podpisem, że jest ministrem admi-nistracji i cyfryzacji najlepiej charak-teryzuje tego człowieka. Jest człowie-kiem papieru. Ale jednak gdzieś coś wrażliwego pozostało mu w duszy, bo nie boi się przyznać do rzeczy, któ-rych interpretacją powinien zająć się jakiś psychoanalityk. Okazuje się, że cały czas przeżywa traumę związa-ną z faktem podpisania współpracy z SB, a potem publicznego przyznania się do tego. To było bolesne i wywar-ło ślad w psychice, bo w komputerze o sobie może ciągle przeczytać, że był kapusiem. Druga trauma to Smoleńsk: „W okolicach 10 kwietnia mam dwa tygodnie snów. Trzymam czyjeś ciało na rękach i ono się powoli rozpada”. No tak, ja pamiętam głos premiera Tu-ska i marszałka Komorowskiego, jak się chwalili, że państwo dobrze zdało

egzamin po tej katastrofie, a tu takie sny ma ówczesny szef Komitetu Stałe-go Rady Ministrów. Ale Michała Bo-niego prześladuje jeszcze jeden kosz-mar: „Męczące, trudne uczucie, że nam wszystko PiS odbiera. I też mam sny (...), że mnie ścigają pisowcy. Sa-mochodem. Uciekam, przeskakuję ja-kiś mur i budzę się na podłodze obok łóżka”. Czego tak bardzo boi się Boni? „Bo znamy Kaczyńskiego. To jest do-piero rozgrzewka. Zacznie wsadzać przeciwników politycznych. zobaczy pan. Tomek Arabski pójdzie siedzieć”.

Michał Boni ujawnia zbiorową podświadomość rządzącej ekipy PO. Mają poczucie winy za Smoleńsk i boją się, że zostaną rozliczeni za osiem lat rządów ekipy, która przede wszyst-kim dbała sama o siebie, kosztem dobra Polski. Dziś jakby Boni zaczy-nał rozumieć, że ludzie mieli poczu-cie bezpieczeństwa, tę ciepłą wodę w kranach, ale była to mała grupa tych „99 proc. naszych znajomych”, mówi do dziennikarza, bo przecież trzeba pamiętać o wypowiedziach celebry-tów, którzy mówili, że nie znają niko-go, kto głosowałby na PiS i stąd nie ro-zumieją, co się stało w tych wyborach. Michał Boni świadomie czy nieświa-domie ujawnił wielkie pokłady stra-chu, które dziś zalegają w duszach czo-łowych polityków PO. Nie wspomina w rozmowie o markowych zegarkach, o ośmiorniczkach, nawet o cyfryzacji Komendy Głównej Policji (co przecież wiązało się z potężną aferą łapówko-wą). Oni naprawdę się boją. Nie dziw-my się więc, że Grzegorz Schetyna językiem hitlerowskiej propagandy zapowiada totalną opozycję wobec de-mokratycznie wybranego rządu.

W roku 2014 Marcin Król udzielił wywiadu „Gazecie Wyborczej”, który był zatytułowany: „Byliśmy głupi...”, teraz Michał Boni mówi: „Byliśmy głusi”. Ale to tylko chwilowa samokry-tyka dokonana przez jednostki. Prze-cież rządy PO to złote lata dla Polski, jak zapewnia i zapewniał Bronisław Komorowski i pozostali prominenci PO. Co więc się stało Michałowi Bo-niemu? Może te sny otwierają mu oczy na prawdziwą rzeczywistość?

Były redaktor naczelny „Posłańca Warmińskiego”, publicysta, autor czterech

książek

Ks. Jan Rosłan

Page 37: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

37DEBATA Numer 4 (103) 2016

W ostatnich kilku latach bardzo modnym krajem odwiedza-nym przez polskich „naukaw-

ców” stała się Słowacja. Ktoś mógłby po-myśleć, że nic w tym dziwnego. Piękna przyroda, sporty zimowe, a i język tubyl-ców nietrudny do zrozumienia. Nie to jednak przyciąga niektórych luminarzy nauki, lecz pożądane, a w Polsce niedo-stępne dla nich dobro, które można kupić za równowartość około 20 000, zł – HA-BILITACJA. I to wszystko w majestacie prawa, gdyż łącząca Polskę ze Słowacją umowa międzynarodowa pozwala na no-stryfikację u nas stopnia doktora habili-towanego tam uzyskanego. Mało kto wie, że jak uregulowane są i jak się uzyskuje słowackie stopnie naukowe. W dużym uproszczeniu istniejący tam stopień CSc (Candidat Scientium ), uznawany oficjal-

nie za odpowiednik polskiego doktora habilitowanego, w rzeczywistości jednak swoją wartością naukową odpowiada polskiemu doktoratowi (Słowacy mają jeszcze stopień Dr Sc, Doctor Scientium, bardzo trudny tam do uzyskania; to on mógłby być porównany z polską habilita-cją). Rozejrzyjmy się wokół siebie, a znaj-dziemy żywe przykłady takich „uczonych” na różnych wydziałach pobliskiej szkoły wyższej, którzy jak za machnięciem cza-rodziejskiej różdżki (za kasę) awansowa-li naukowo. Zastanawiające, że wiedzą o tym panie i panowie w gronostajach i … bardziej podziwiają cwaniactwo niż prze-ciwstawiają się miernocie.

Kilka tygodni temu w większości uni-wersytetów i innych szkół wyższych odbyły się wybory rektorów na nową, czteroletnią kadencję. Nie byłoby w tym nic dziwne-

go, gdyby nie fakt, że w wielu przypadkach kandydatka / kandydat był jeden (zwykle ustępujący rektor), a szansę wyboru miał niemal stuprocentową. Gwarancję takiej decyzji elektorów zapewniały zmiany statu-tów uczelni, dokonane wcześniej (np. dwa lata temu) w majestacie autonomii uczelni. Zmiana polegała w przybliżeniu na tym, że senatorzy kończącej się kadencji uzyskali prawa przysługujące elektorom w kolejnych wyborach bez konieczności poddania się nowej weryfikacji w wyborach bezpośred-nich. Jeżeli było ich więcej niż elektorów wy-branych przez społeczność akademicką na normalnych zasadach, rezultat mógł być do przewidzenia. Nie zdradza się dobrej kole-żanki lub dbającego o swoich kolegi.

Opisałem tylko dwa przykłady, o któ-rych mówi się, raczej szeptem, w nobliwych gabinetach i na uczelnianych korytarzach. Opowiadanie o nich pełnym głosem mogło-by bowiem przynieść trujące owoce. Przecież na akademickim podwórku repertuar gier i zabaw jest znacznie bogatszy.

Kamil Krystek

PS Podobno na jednej z uczelni orga-nizowana jest w pośpiechu (bliska zmiana umowy o nostryfikacji stopni naukowych) wycieczka na Słowację. Planowany począt-kowo bus trzeba było zastąpić autokarem i nikt się nie sprzeciwił, by w pierwszej ko-lejności miejsca w nim uzyskiwali doktorzy niehabilitowani, a program pobytu nie prze-widywał wizyty w Bratysławie.

W 1993 roku w wydawnictwie Editions Spotkania ukazała się książka Michała Grockiego zatytułowa-na „Konfidenci są wśród nas”. Była to pierwsza pub-

likacja opowiadająca o kulisach realizacji uchwały lustracyjnej z maja 1992 roku oraz opisująca histo-rię tajnej współpracy z SB szeregu zna-nych przedstawicieli świata polityki i kultury, pisarzy, dziennikarzy, a także działaczy opozycji demokratycznej.

Ponieważ ówczesne prawo chroniło tajnych współpracow-ników SB, a ścigało tych, którzy decydowali się na ujawnienie nazwisk, czy choćby pseudonimów konfidentów, wydawca został zmuszony do odstąpienia od zamiaru podania prawdzi-wych danych osób, które przyjęły propozycję współpracy ze strony Służby Bezpieczeństwa.

W „Konfidentach” znajdujemy relacje o przebiegu współpracy z komunistyczną bezpie-ką, przedstawionych już z pełnym biogramem, takich postaci, jak pisarz Andrzej Szczypiorski, jego syn Adam, dziennikarz „Gazety Wybor-czej” Krzysztof Wolicki, prezes warszawskiego KIK Andrzej Święcicki, czy marszałek Sejmu Wiesław Chrzanowski.

Czytelnik zainteresowany kulisami pierw-szej w najnowszej historii Polski próby rozli-czenia się z systemem komunistycznym, czyli

realizacji uchwały lustracyjnej, znajdzie w książce arcyciekawe rozmowy na ten temat z premierem Janem Olszewskim, sze-fem UOP Piotrem Naimskim oraz wiceministrem spraw we-wnętrznych Andrzejem Zalewskim.

Książka zawiera pierwszą nauko-wo opracowaną monografię spec jed-nostki SB, jaką był Wydział XI Depar-tamentu I MSW, powołany do walki z podziemiem solidarnościowym oraz

opozycją demokratyczną działającą poza granicami PRL.Autorami książki „Konfidenci” są: doktor Witold Bagień-

ski - pracownik naukowy IPN, profesor doktor habilitowany Sławomir Cenckiewicz - historyk, publicysta oraz wykładowca

WSKSi M w Toruniu, Piotr Woyciechowski - badacz dziejów aparatu represji PRL, publicy-sta, ekspert w dziedzinie służb specjalnych.

Obszerny wstęp do książki napisał Anto-ni Macierewicz - były opozycjonista, polityk, minister spraw wewnętrznych w rządzie Jana Olszewskiego, obecnie szef MON.

W książce znajduje się wiele unikalnych dokumentów i ilustracji pochodzących z zaso-bów archiwalnych IPN.

Witold Bagieński, Sławomir Cenckiewicz, Piotr  Woyciechowski, Konfidenci, Editions Spotkania, 2015

Konfidenci

Zabawy akademickiePodwórka uniwersytetów, akademii i innych szkół wyższych niewiele mają wspólne-go z prestiżem, jakim w powszechnej opinii cieszą się te świątynie intelektu. Wpraw-dzie bawią się na nich panie i panowie o wysokim stopniu inteligencji, posługujący się tytułami z najwyższych półek, nie świadczy to jednak o tym, że wszystkie zabawy odbywają się zgodnie z regułami fair play, bez podkładania sobie nóg (niektórzy mo-dyfikują tę ekspresję, zamiast nóg używając nazwy zwierzęcia hodowlanego) i innych psikusów. Posłużmy się kilkoma przykładami - nie tylko z ostatniej chwili.

KamiL KRySTeK

Page 38: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

38 DEBATA Numer 4 (103) 2016

daty do przesunięcia

Przyjmuje się powszechnie, że gar-nizonowa historia naszego miasta zapoczątkowana została w ostatniej

ćwierci XVIII wieku, wraz z wcieleniem Ol-sztyna w granice państwa pruskiego. W cza-sach warmińskich (do 1772 r.) nie było gar-nizonów, ponieważ nie było stałego wojska – pisze niemiecki historyk – Kiedy pierwszy garnizon przybył do Olsztyna nie da się do-kładnie ustalić; w 1783 r. już tu był1. Autor tych słów, Anton Funk, sprawę daty, od któ-rej faktycznie rozpoczęła się garnizonowa historia naszego miasta pozostawił otwartą. Inaczej rzecz potraktowali jego następcy. Jako początek funkcjonowania pruskiego garnizonu w Olsztynie przyjęli właśnie ów podany przez niemieckiego badacza rok 1783. Informacja, już bez cienia wątpliwo-ści, powtarzana jest w wielu niemieckich i polskich publikacjach2. Opierając się na analizie źródeł pierwotnych, wypada ją dziś nieco skorygować. Poprawek wymagają też, jak się wydaje, dotyczące owych zagadnień fragmenty dziejów kilku innych miast na-szego regionu. Nimi jednak z braku miejsca nie będziemy się tutaj zajmować.

Należące do Rzeczypospolitej ziemie Warmii, otoczone terenami Królestwa Prus, przez lata nęciły rosnącego w siłę sąsiada. W biskupim kraiku pruscy monarchowie dostrzegali niewykorzystany teren poboru rekruta oraz potencjalne źródło coraz bardzo potrzebnych państwu podatków. Także i inne czynniki, historyczno-kulturowej natury, za-chęcać mogły do sięgnięcia po warmińską enklawę. Granice państwowe były w tamtych czasach umowne (choć na ogół szanowane), nie strzegły ich posterunki. Przemarszom wojsk pruskich przez terytorium sąsiada

ka owa nie została dotąd rozpoznana i do-statecznie przebadana. Zamieszanie pogłę-biają zawarte w rozmaitych opracowaniach błędy i nieścisłości, beznamiętnie powielane przez badaczy.

Wymieniony, ciekawy skądinąd tekst Riedigera może być tego przykładem. Jako pierwsze z okupowanych miast warmińskich wymienia on Braniewo, zajęte przez Regi-ment Fizylierów von Lucka (nr 53) w 1773 r.4 Przedtem poza Braniewem jedynie w Reszlu znajdujemy pruskie kontyngenty – pisze5. Niestety autor jest w błędzie. Zapomina o stolicy biskupstwa, która w tym samym cza-sie, w 1773 r., otrzymała załogę wojskową. Dokładnie opisał to Adolf Poschmann, na którego tekst o garnizonie Lidzbarka War-mińskiego również w swym artykule Rie-diger się powołuje6. Z nie do końca zrozu-miałych względów pierwszeństwo woli dać opracowaniu emerytowanego wojskowego, Alexandra von Lynckera z 1936 r.7 Dzieło to, przetłumaczone ostatnio na język polski i reklamowane jako „kompendium na temat armii pruskiej w latach 1714–1806” jest tym-czasem mocno niedoskonałe. Podawane tam informacje w wielu wypadkach okazują się bardzo ogólnikowe, nieprecyzyjne i niekom-pletne – dotyczy to zwłaszcza miejsc i czasu stacjonowania garnizonów. Na okoliczność ową zwracał uwagę czytelników już sam Lyn-cker: Wiadomą rzeczą jest, że zmiana miejsc kwaterunku z przyczyn ekonomicznych na dłuższy lub krótszy czas miała miejsce bardzo często. Jednakże wynika to przede wszystkim z zapisów w księgach parafialnych i lokalnych źródłach. Oficjalne dokumenty wojskowe nie-stety na ten temat milczą. Z tego i innych po-wodów rzeczą niemożliwą jest więc dokładne ustalenie czasu stacjonowania poszczególnych oddziałów w konkretnych miejscach8. Riedi-ger mimo to zaufać wolał bardziej Lyncke-rowi, niż historykom parającym się dziejami regionalnymi. Do wszystkich opracowań na temat wojsk pruskich na Warmii badacz zresztą nie dotarł. Wśród publikacji wymie-nionych w przypisach do jego tekstu zabra-kło np. obszernego, wartościowego artykułu Adolfa Poschmanna o garnizonie Lidzbarka Warmińskiego, opublikowanego w dodatku do lokalnej, ukazującej się tam gazety „War-mia” w 1942 r.9

Kolejnym przykładem zaprzeczającym opinii Riedigera odnośnie daty osadzenia garnizonów w większości miast warmiń-skich może być Orneta, z jej garnizonową przeszłością rozpoczętą w 1773 r. (pisał o niej Buchholz10), a także Olsztyn. Nikt nie prze-glądał dotąd pod kątem zagadnień wojsko-wości akt magistratu olsztyńskiego z końca XVIII w. Okazuje się, że zawierają one cenne, związane z ową tematyką materiały źródło-we. Wynika z nich niezbicie, że wojsko pru-skie w grodzie nad Łyną zaczęło stacjonować

Pierwszy garnizon olsztyna (cz. 1)W roku 1777 olsztyn po raz pierwszy w swej historii otrzymał stały garnizon. Przez niemal dwie dekady w grodzie nad łyną stacjonować miała najpierw piechota, po-tem kawaleria. W koszary przemieniło się wówczas, rzec można, całe miasto. Żołnie-rze kwaterowali u mieszczan, przeglądy i musztra odbywały się na rynku, w ratuszu umieszczono odwach, a przed bramami stanęły przy szlabanach budki z wartownika-mi. urządzony został lazaret, magazyny i stajnie. Wyremontowano Wysoką Bramę. Pil-nie naprawiać też zaczęto miejskie mury – w tym jedynie celu, aby zapobiec dezercjom. mimo, że przybyłe tu wojsko nosiło pruskie mundury, a komend używało niemieckich, żołnierzy trudno było nazwać obcymi. Większość z nich stanowili mazurzy i Polacy. Pod pruskie sztandary zaciągnięci zostali wtedy po raz pierwszy również mieszkańcy Warmii oraz samego grodu nad łyną. dziś fakty te okrywa mrok zapomnienia.

RaFał BęTKoWSKi

nie stwarzano najmniejszych problemów. Swobodnie migrowała także ludność. Jak już wiemy, pomiędzy obu sąsiadami granice stały otworem i ruch ludności mógł odbywać się bez większych trudności. Problemy języko-we i różnice kulturalne [między obydwiema stronami granicy] prawie nie istniały. Bo-dajże najsilniejsze bariery stwarzała różnica wyznań – pisał ks. prof. Alojzy Szorc3. To prawda. Innowiercy traktowani byli na War-mii jako goście niepożądani. Nie pozwalano im osiedlać się, ani nabywać nieruchomo-ści. Ewangelicy mogli przebywać tu niecały rok, mając obowiązek wyjechać następnie z granic biskupstwa. Podobnych restrykcji w odniesieniu do katolików na terenie Prus nie stosowano. Fryderyk II pragnął uchodzić za monarchę oświeconego i tolerancyjnego.

Wydarzeń, które nastąpiły pod koniec XVIII stulecia można się było wcześniej spo-dziewać. Aneksja Warmii przez Prusy doko-nana została formalnie we wrześniu 1772 r. Organizacyjnie rzecz została doskonale przygotowana. Na zabrane Rzeczpospolitej ziemie jako pierwsi przybyli pruscy urzęd-nicy, zawieszając na ratuszach tablice z czar-nym orłem, pieczętując kasy i kancelarie. Wraz z nimi lub zaraz po nich wkroczyły tu pruskie oddziały. Autor najbardziej znanej publikacji, poświęconej wojskom pruskim na Warmii w okresie 1772–1806, historyk Bruno Riediger twierdzi, że większość miast warmińskich otrzymała swe garnizony do-piero w 1783 r. Nie wydaje się to prawdopo-dobne już choćby z logicznego punktu wi-dzenia. Król Prus nie czekałby dziesięciu lat, by zabezpieczyć swą zdobycz. Przeczą temu również fakty, o których wzmianki daje się wciąż odnaleźć w szczątkowych już dziś i mocno niekompletnych aktach miejskich. Niestety wszystko wskazuje, że problematy-

Page 39: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

39DEBATA Numer 4 (103) 2016

jeszcze w latach 70. tamtego stulecia, na dłu-go przed datą podawaną w opracowaniach Bonka, Funka, Lynckera i innych.

Rachunki serwisowe

Podobnie jak w pozostałych częściach monarchii Fryderyka II po wcieleniu War-mii do Prus wprowadzony został na jej terenie tzw. podatek serwisowy, z którego finansowane było utrzymanie królewskiego wojska. W każdym mieście ustanowiony został Urząd Serwisowy i Biletowy (Servis- und Billetier-Amt), zwany w skrócie Urzę-dem Serwisowym, nazywany potem miejską deputacją serwisową. Wysokość podatku, który musieli płacić wszyscy mieszkańcy, uzależniona była od rangi ośrodka (jego kla-sy podatkowej), wielkości domów i posesji, profesji wykonywanej przez właścicieli i ich dochodów. Opodatkowaniu podlegała także konsumpcja – objęte akcyzą warzenie piwa i pędzenie wódki, obrót zbożem, szlachtowa-nie zwierząt rzeźnych. Podatek w wysokości 1% swych dochodów płacili też urzędnicy publiczni. Do przychodów serwisowych wliczano również wpłaty z kasy miejskiej i subwencje z Królewskiej Kasy Wojennej. Z kasy serwisowej opłacano z kolei rekompen-saty wypłacane obywatelom, u których za-kwaterowani byli żołnierze, czynsze płacone za budynki wykorzystywane przez wojsko, koszty ich ewentualnej budowy, wyposaże-nia, utrzymania, remontów itp. Nie trzeba dodawać, że bilans przychodów i rozchodów powinien był się zawsze zgadzać. Rachun-ki musiały być skrupulatnie prowadzone. Czuwał nad tym skarbnik (Servisrendant) i kontrolerzy. W skład deputacji serwisowej magistratu wchodzili zwykle wybrani jego członkowie na czele z burmistrzem oraz przedstawiciele mieszczan.

Gród nad Łyną ma to szczęście, że za-chował się dla niego niemal kompletny zbiór magistrackich rachunków serwisowych z XVIII w. Cenny ów zespół przechowywany jest obecnie w Archiwum Państwowym w Olsztynie, w zespole akt magistratu miasta Olsztyna11. Pierwsza z zachowanych ksiąg zawiera dane z okresu rozrachunkowego 1776–1777, a więc od 1 czerwca 1776 r. do ostatniego dnia maja 1777 r. Kolejne doty-czą już okresu po 1782 r. Ostatni dotyczy okresu 1796–1797. Rachunki sporządzane były rokrocznie, nietrudno więc odgadnąć, że część dokumentacji zaginęła. Potwierdza-ją to również dawne sygnatury akt. Brakuje kilku pierwszych tomów, brak również ra-chunków za okres 1785–1786 i 1787–1788. Choć pełnego obrazu spraw związanych z wojskowością grodu nad Łyną w okresie fryderycjańskim nie da się już na ich pod-stawie odtworzyć, księgi nadal rzucają nań sporo światła. Odpowiedzieć nam mogą

na wiele pytań. Pokazują Olsztyn u schyłku XVIII stulecia, dają informacje o pierwszym garnizonie, pozwalają precyzyjnie ustalić, kiedy stała załoga wojskowa pojawiła się w Olsztynie.

W pierwszej z zachowanych ksiąg, do-tyczącej okresu 1776 – 1777, a jest nią dru-kowana księga-formularz, z rubrykami, w których wprowadzano odręczne zapiski, w dziale przychodów miasta i jego obywa-teli z rekompensat za kwaterunki zapisano: miasto nie jest zakwaterowane, nie może więc z tego tytułu posiadać przychodów12. To, że wojska jeszcze w grodzie nad Łyną nie było nie oznacza, że nie ponoszono związanych z jego utrzymaniem wydatków. Należały do nich wpłacone podatki serwisowe, wy-nagrodzenia poborców i koszta urzędowe, a także wydatki nadzwyczajne. Jak skrupulat-nie zostało wyliczone przychody z podatków serwisowych za tamten rok wyniosły 442 ta-lary (tal.) 17 groszy (gr.) oraz 2 i 7/15 feniga (fen.)13. Rozchody w wysokości 433 tal. 68 gr. 3 fen. przekazane zostały jako wpłata do kasy

centralnej. Pensje i wydatki nadzwyczajne, to 65 tal. 67 gr. i 9 fen. Z tej kwoty 23 tal. 67 gr. i 9 fen. wydano na słomę do obozowania (Lagerstroh), przeznaczoną dla przeciągają-cych przez miasto w latach 1775–1776 oraz 1776–1777 oddziałów Regimentu v. Hall-manna, udających się na doroczną rewię14. Przegląd wschodnio- i zachodniopruskich oddziałów od 1773 r. urządzany był w Mo-krem k. Grudziądza (Mockerau). W tym kierunku w maju każdego roku maszerowały i skąd powracały następnie wszystkie, stacjo-nujące na wschodnich terenach monarchii regimenty. W leżących na trasie przemarszu miastach robiono postoje i obozowano.

Kolejna z zachowanych ksiąg rachunko-wych dotyczy lat 1782–1783, a więc czasu kie-dy Olsztyn posiadał stałą załogę wojskową15. Już tylko ona pozwala przynajmniej o rok wcześniej przesunąć datę podawaną przez Funka. Ze zgromadzonych dokumentów nie-trudno jednak wywnioskować, że nie był to pierwszy rok pobytu pruskiego garnizonu w grodzie nad Łyną. Potwierdzenie znajdziemy w jednym z kolejnych tomów akt. Dokładną datę osadzenia załogi wojskowej w Olsztynie podaje dokument zachowany szczęśliwie w księdze rachunków serwisowych z lat 1784–1785. Jest nim sporządzone przez magistrat zestawienie porównujące koszt oraz ilości drewna, oleju i świec, dostarczonych na prze-strzeni kolejnych lat do sześciu użytkowa-nych przez wojsko izb „wartowniczych”: izby oficerskiej, izby odwachu i warty przy bramie oraz do trzech izb garnizonowego lazaretu. Świece zaczęto dostarczać wojsku na sześć lat przed datą podawaną przez Funka i innych – a konkretnie od 13 października 1777 r., kie-dy to, jak zaznaczono w dokumencie [cyt.:] garnizon wszedł do Olsztyna16. Jest to więc data, od której w rzeczywistości rozpoczęła się garnizonowa historia naszego miasta! Do 20 marca 1778 r. przekazano wojsku łojówek za sumę 43 tal. 84 gr., w kolejnym roku – za sumę 71 tal. 6 gr. (cena 6396 sztuk świec). Podobnie rzecz przedstawiała się z drew-nem, olejem i bawełną do lamp. W sezonie 1777–1778 miasto zaopatrzyło garnizon we wszystkie wymienione materiały opałowe i oświetleniowe za sumę 95 tal. 81 gr. 13,5 fen. W kolejnym sezonie 1779–1780, jako że był on już pełnym rokiem obrachunkowym, koszt opału i oświetlenia wyniósł 141 tal. 60 gr. Odręczny ów dokument napisany jest bardzo czytelnie, wystawił i podpisał go zaś burmistrz Titius, o jakiejkolwiek pomyłce nie może być więc mowy.

Regiment ingerslebena i Berrenhauera

W księdze rachunków serwisowych dla lat 1782–1783 znaleźć możemy również wskazówkę, jaka najpewniej formacja jako pierwsza zajęła kwatery w grodzie nad Łyną. Żołnierz piechoty pruskiej ok. 1740 r.

Page 40: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

40 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Akta otwiera tu projekt rocznego i miesięczne-go budżetu serwisowego na okres od 1 czerw-ca 1781 r. do ostatniego dnia maja 1784 r. Skrupulatnie wyliczone przychody i rozchody opiewały na identyczną, zbilansowaną sumę 1676 tal. 15 gr. Dokument sprawdzony został w Królewcu 9 lutego oraz 18 maja 1781 r., zatwierdzony zaś w Berlinie 20 maja 1781 r., z czego można wnosić, że został też w tym samym czasie sporządzony17. Na jego stronie tytułowej umieszczono informację, iż w mie-ście zakwaterowane są trzy kompanie Pułku v. Ingerslebena (Regiment von Ingersleben)18. Był to więc ten sam pułk, którego 4. batalion (w sile pięciu kompanii) od grudnia 1773 r. stacjonował w Lidzbarku Warmińskim, od tego samego roku także w Ornecie19.

Nazwy regimentów XVIII-wiecznej ar-mii pruskiej tworzono od nazwisk ich sze-fów. Rzadziej posługiwano się istniejącymi już wtedy numerami oddziałów, nadawany-mi im wedle kolejności powstawania. Ponie-waż powtarzające się zmiany nominalnych komendantów, a co za tym idzie zmieniające się nazwy formacji stwarzają niemały chaos ułatwiając pomyłki, to właśnie numer posia-da dziś często kluczowe znaczenie dla iden-tyfikacji oddziału. Również pułk, do które-go należały olsztyńskie oddziały zmienił w okresie ich kwaterowania nad Łyną swą na-zwę. Tak się złożyło, że gen.-mjr Carl Ludwig von Ingersleben zmarł pod koniec 1781 r.20 W 1782 r. od nowego szefa formację zaczęto nazywać Pułkiem v. Berrenhauera (Regiment von Berrenhauer)21.

Pułk, któremu przyszło utworzyć pierw-szy garnizon Olsztyna, nosił rzymski numer XI i należał do tzw. regimentów garnizono-wych. Formacje tego rodzaju zaczęto tworzyć za czasów Fryderyka I Hohenzollerna (1688-1713) jako kompanie przeznaczone do obsa-dy twierdz. Syn i następca pierwszego króla w Prusiech, Fryderyk Wilhelm I (1713-1740), nazywany królem żołnierzy, poprzekształcał je w pułki. Używane również jako formacje polowe, wyruszały one na miejsce konfliktu zbrojnego jako ostatnie, brały tym niemniej udział we wszystkich królewskich wojnach i kampaniach. Regimenty garnizonowe uzna-wano za formacje gorszej jakości. Wcielano do nich mężczyzn niższego wzrostu, inwali-dów (zaliczano wówczas do nich również lu-dzi starych, słabych i chorowitych), oficerów przeniesionych karnie z innych pułków, jak też tych, którzy ze względu na wiek nie byli już w stanie pełnić służby w pułkach liniowych. Muszkieterowie otrzymywali tu także mniej-szy żołd – 6 groszy za każde 5 dni służby, gdy tymczasem żołnierzom formacji polowych wypłacano go o 2 grosze więcej22. W latach 70./80. XVIII w. każdy z regimentów garni-zonowych tworzony był przez 4 bataliony, w składzie których powinno znajdować się: 80 oficerów, 200 podoficerów, 60 doboszy,

20 felczerów oraz 2440 żołnierzy23. Podsta-wową broń pruskiego piechura stanowił w tamtym czasie karabin skałkowy z bagnetem tulejowym oraz krótka szabla, nazywana „ta-sakiem”. Uzbrojenie pułków garnizonowych różniło się od polowych o tyle, że żołnierze nie mieli tu szabel, nosząc przy pasie pochwę z bagnetem, a podoficerowie zamiast „halabard” wyposażeni byli w broń krótką24. Pułki odróż-niały się głównie krojem i barwami munduru. Surduty uniformów Regimentu v. Berrenhaue-ra były ciemnoniebieskie z ciemno-karmazy-nowymi „okrągłymi” wyłogami i takimż pod-biciem, kamizelki i spodnie białe, halsbindy czarne. Trójkątne żołnierskie kapelusze miały karmazynowe pompony, oficerskie ozdobione były szerokim srebrnym tresem25.

Formacja, której pododdziały zajęły Olsztyn miała bardzo interesującą historię. Sformowana została w 1744 r. dla Georga Ewalda von Puttkamera, porucznika pol-skiej armii koronnej i adiutanta ks. Wiśnio-wieckiego, który rok wcześniej przeszedł

na służbę króla Prus. Żołnierze pochodzili z werbunku przeprowadzonego w Polsce, Prusach i Rzeszy26. Do pułku wcielono także ok. 100 ludzi z zakupionego przez króla od-działów holsztyńskich. We wrześniu 1748 r. płk. v. Puttkamer odszedł z wojska i wnet potem zmarł. Nowym szefem został płk Franz Christian v. Manteuffel (1748-1760), po nim płk Christian Henning Sebastian hr. v. Mellin (1760-1769), następnie gen.-mjr Carl Ludwig v. Ingersleben (1769-1781). W okresie, kiedy pododdziały regimentu stacjonowały w Olsztynie formacja po raz

kolejny zmieniła swego szefa i nazwę. Jej ostatni już nominalny dowódca, Siegismund August v. Berrenhauer, urodził się w 1719 r. w Dietrichswalde k. Frydlandu. Wedle nie-mieckich biografów ojciec był właścicielem majątku Zybułtowo k. Ostródy (Seewalde), gdzie w 1753 r. zemrzeć też miała owdowiała matka dowódcy. Wojskową karierę rozpo-czął w 1731 r. jako chorąży. Brał udział we wszystkich kampaniach Starego Fryca, m.in. w sławnych bitwach pod Groß-Jägersdorf i Kunersdorfem. Po czterdziestu latach mia-nowany został pułkownikiem (1771). Przeję-ty po Ingerslebenie w dziesięć lat później Re-giment Garnizonowy nr XI miał być ostatnią formacją jaką dowodził, lecz nie ostatnim szczeblem w jego wojskowej karierze. Kie-dy w 1788 r. regimenty garnizonowe uległy likwidacji, Berrenhauer otrzymał kompanię przyboczną i pensję 500 talarów, dodatko-wo 700 talarów rocznie. Prestiż i dochody wysłużonego wojskowego miały niebawem znacząco wzrosnąć: w 1789 r. mianowany został komendantem twierdzy Grudziądz, a w 1790 – komendantem twierdzy Króle-wiec. Zmarł tu jako generał-major w 1795 r.27

Polskie wątki w historii pruskich regi-mentów – a jest ich przecież niemało – w epoce nacjonalizmów XIX i XX w. zaczęto skwapliwie pomijać. Niewielu też było hi-storyków, których stać było uczciwie na ich przypominanie28. Do chwalebnych wyjątków należy tu Adolf Poschmann. Pisze on wprost, że Regiment Ingerslebena, który w 1773 r. wkroczył do Lidzbarka Warmińskiego, zło-żony był w połowie z Mazurów, w połowie zaś z Polaków29. Ci ostatni pochodzili oczy-wiście z zaciągu – do czego jeszcze wrócimy. Mazurzy trafiali do pułku jako uzupełnienia z jego macierzystego kantonu, tworzonego przez urzędy domenalne w Szestnie, Rynie, Śmietkach (Schnitken), Szczytnie, Dryga-łach i Chochole (Friedrichsfeld) oraz miasta Mikołajki, Orzysz, Biała Piska30. Formacja miała za sobą urozmaiconą przeszłość bojo-wą: uczestniczyła w drugiej wojnie śląskiej, wojnie siedmioletniej i wojnie o sukcesję bawarską. W czasach pokoju zmieniała gar-nizony, stacjonując w Węgorzewie, Królew-cu, Świętej Siekierce, Kreuzburgu, Cyntach, Domnowie. Od 1764 r. jej garnizonem była Iławka Pruska31. Stąd regiment przesunię-ty został na anektowane przez Prusy treny Warmii. Wedle danych opublikowanych w 1787 r. sztab i pięć kompanii kwaterowały w Świętej Siekierce (Heiligenbeil, dziś Mamono-wo), pięć kompanii rozmieszczonych było w Lidzbarku Warmińskim, po trzy w Olsztynie i Dobrym Mieście, po dwie w Ornecie i Bar-czewie32. Choć informacji o wartemborskim garnizonie nigdzie poza tym nie znajdziemy (nie ma jej np. u Lynckera), na potwierdze-nie jego istnienia natrafiamy w dokumen-tach serwisowych olsztyńskiego magistratu.

Pierwsza strona formularza rachunków serwi-sowych Olsztyna za okres obrachunkowy 1776 – 1777. Zbiory Archiwum Państwowego w Olsztynie

Page 41: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

41DEBATA Numer 4 (103) 2016

W lipcu 1786 r. Królewska Wschodniopru-ska Kamera Wojny i Domen poleciła prze-wieźć z Barczewa do Olsztyna, a potem do Dobrego Miasta utensylia garnizonowe (Guarnisons Utensilien), m.in. cztery budki wartownicze, dwie latarnie pocztowe, zydle, stojaki, materace itp. Wyposażenie to miało zostać powtórnie wykorzystane. Resztę, po-zostałą w Barczewie, zamierzano zlicytować. Świadczyć to może o przeprowadzonej właś-nie wtedy likwidacji tamtejszego garnizo-nu33. Załoga wojskowa w przypadku owego niewielkiego miasteczka istniała prawdopo-dobnie bardzo krótko. Wprowadzona zosta-ła zapewne dopiero po 1783 r. W wydanej dwa lata później „Topografii” Goldbecka warmiński Wartembork nie występuje jesz-cze jako miasto garnizonowe, choć jako ta-kie przedstawione zostały Braniewo, Dobre Miasto, Lidzbark Warmiński, Olsztyn, Or-neta, Pieniężno i Reszel34.

Sekrety list kwaterunkowych

Ilość pododdziałów zakwa-terowanych w poszczególnych miastach Warmii miała związek z wielkością owych miejsco-wości, stanem ich zaludnienia i zabudowy, jak też sytuacją eko-nomiczną ludności, a więc moż-liwością utrzymania przez nią za-łóg wojskowych. W 1783 r. gród nad Łyną był jeszcze niewielkim miasteczkiem, liczył 222 „dymy” i 2071 mieszkańców. Większa ich część – potwierdzają to oficjalne dokumenty i statystyki – mówiła jeszcze wtedy po polsku. Pruscy żołnierze, pochodzący z terenów Mazur oraz ziem Rzeczypospoli-tej używali tego samego języka, problemów z porozumiewaniem się między miejscowymi i przybyszami więc nie było. Większy sta-nowić mogło protestanckie wyznanie dużej części żołnierzy oraz fakt, że również z inno-wiercami przyszło teraz mieszkać Warmia-kom pod jednym dachem. Pruski garnizon wprowadził pierwszą, dostrzegalną zmianę w wyznaniowym obrazie miasteczka, w zna-czącym stopniu przyczyniając się do rozwo-ju tutejszej gminy ewangelickiej – ba, rzec można, iż zapoczątkował jej istnienie. Do-tąd, jeśli nie liczyć dwóch poborców akcyzy, wśród mieszkańców Jakubowego grodu było zaledwie pięciu obywateli-protestantów! Wyznanie przybyłych nie stanowiło jedna-kowoż monolitu. Garnizon nie składał się wyłącznie z innowierców. Magistrat musiał przyznać, że wśród wojskowych znajduje się również [cyt.:] wielu katolików35. Oczy-wistym jest, że chodziło przede wszystkim o służących w pruskim pułku Polaków, sta-nowiących trzon stałej obsady garnizonu.

Wedle informacji przekazanej za po-średnictwem magistratu do opracowywa-nej właśnie przez Goldbecka „Topografii”, w styczniu 1782 r. załoga wojskowa miasta liczyła 330 osób. Tworzyli ją: 1 major, 2 ka-pitanów, 8 subalternów (oficerowie młodsi), 6 sierżantów, 21 kaprali, 1 felczer, 7 doboszy, 157 muszkieterów oraz 76 kobiet i 51 córek36. Dziwić może obecność kobiet w tym gronie, trzeba jednak pamiętać, że w tamtych cza-sach żołnierzom i oficerom towarzyszyły ich rodziny – żony i dzieci. Również oni stano-wili pełnoprawną część każdego garnizonu. Pierwsze pruskie koszary wznoszono właś-nie przede wszystkim z myślą o wojskowych posiadających rodziny.

Każdego miesiąca na podstawie danych dostarczanych przez dowódcę sporządzano listy kwaterunkowe. Pierwsza z zachowanych dla Olsztyna pochodzi z czerwca 1782 r.37 Są na niej podane niemal te same, wymienione już liczby wojskowych. Olsztyński garnizon, jak podaje lista, tworzyły wtedy trzy kompa-

nie 3. batalionu Regimentu v. Berrenhauera pod komendą mjr. Meyera. Oprócz niego było tu dwóch kapitanów – v. Fink i v. Wüttig oraz kpt. sztabowy v. Bieberstein. Do tego: 8 subalternów (nie wymienionych już z nazwi-ska), 6 sierżantów, 19 podoficerów, 1 felczer, 7 doboszy, 165 muszkieterów, 50 kobiet i 12 dzieci. Listy wymieniały także te osoby, które służbowo odkomenderowane zostały z Ol-sztyna. Wśród odprawionych w tym czasie do Piławy (Pillau) znajdowało się 2 pod-oficerów, 1 dobosz, 13 muszkieterów oraz 4 kobiety. Do Tapiawy (Tapiau) udali się z kolei: 1 podoficer, 1 dobosz, 2 muszkieterów i 1 kobieta. Ich kwaterunkowe wysłane zo-stało przekazem pocztowym do tamtejszego Urzędu Serwisowego.

Przeszło połowa składu załogi wojsko-wej znajdowała się stale na urlopach, wra-cając do macierzystego garnizonu tylko w kwietniu, na czas trwających do końca maja ćwiczeń. Zaraz potem rozpoczynał się nowy rok wojskowy, będący zarazem w sprawach

serwisowych nowym okresem rozrachunko-wym. Z jego początkiem, w czerwcu 1782 r. w olsztyńskim garnizonie urlopowanych było 188 osób. W kolejnych miesiącach ich liczba podlegała tylko niewielkim fluktua-cjom, swe maksimum osiągając zwykle w sezonie żniw oraz robót polowych – w sierp-niu 1782 r. nieobecnych było 190 ludzi. Ur-lopowani wykazywani byli na listach nawet w przededniu ćwiczeń – w kwietniu 1783 r. wpisano ich w liczbie 187. Piętnastego kwiet-nia rozpoczynał się trwający do końca maja sezon ćwiczeń i przeglądów wojsk, podczas którego wszyscy urlopowani musieli znaleźć się na powrót w garnizonie. W maju ponow-nie skompletowany garnizon opuszczał mia-sto, wyruszając na przeprowadzany zawsze w tym czasie, wspomniany już wielki przegląd królewskich wojsk. Pozostałe w Olsztynie rodziny żołnierzy i podoficerów czekały cierpliwie powrotu swoich mężów i ojców – olsztyński garnizon w maju 1783 r. tworzyło już tylko 46 kobiet i 9 dzieci 38.

Najważniejszą część listy kwaterunkowej stanowiło pod-liczenie miesięcznych wydatków na zakwaterowanych u miesz-czan członków garnizonu. Obej-mowało ono tylko niższe szarże. W czerwcu 1782 r. wydatkowano na kwaterunki łącznie 84 tal. 60 gr. Były to wypłaty na 6 sierżan-tów po 67½ gr., na 19 podofice-rów po 60 gr., na 1 felczera 45 gr., na 7 doboszy i 165 muszkieterów po 30 gr., na 50 kobiet po 15 gr. oraz na 12 dzieci – za nie razem 1 tal. 30 gr. Przeliczenia wskazu-ją, że na wartość 1 talara składało się tu 90 groszy pruskich (licha moneta zdawkowa), nie zaś 24

„dobre grosze”, w których wypłacany był regulaminowy żołd pruskich żołnierzy. Za żonatego muszkietera wedle przepisów nale-żała się jak za dwóch, w Olsztynie rekompen-satę liczono jednak jak za 1,5 (45 gr.), za troje dzieci – jak za jednego żołnierza (30 gr.). Za każdego podoficera i felczera – jak za dwóch szeregowych żołnierzy, tu jednak wypłacono tylko 45 gr. Trudno powiedzieć, czym owe różnice były spowodowane, nie dysponuje-my bowiem szczegółową instrukcją dla tutej-szego Servis-Amtu.

Listy kwaterunkowe Urzędu Serwiso-wego sporządzane były w Olsztynie przez jego rendanta i kontrolera (w 1782 odpo-wiednio: Rogalli i Braun), podpisywane zaś przez dowódcę garnizonu (Meyer), który odpowiadał za prawidłowość przekazanych przez siebie danych, a także przez burmistrza i radę (Titius, Grunenberg, Rogalli, Leopold, Zimermann) oraz starszych miasta (Szkirde, Arend, Janowicz, Jegelki, Woydelko)39. Ci ostatni na każdej z zestawianych co miesiąc

Fragment dokumentu z księgi rachunków serwisowych za lata 1784-1787, zawie-rający informację o dacie umieszczenia garnizonu w Olsztynie („13ten Octobr 1777”). Zbiory Archiwum Państwowego w Olsztynie

Page 42: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

42 DEBATA Numer 4 (103) 2016

domy wyższych oficerów, szlachty, urzędni-ków państwowych, burmistrza i członków magistratu, osób duchownych i nauczycieli. Nie umieszczano kwater również w koś-ciołach i klasztorach, szkołach, placówkach pocztowych, gospodach dla podróżnych, fa-brykach, domach pogorzelców i budynkach nowo wzniesionych (przez pierwsze trzy lata), a także u kolonistów i nowych obywa-teli miasta42. Oficerowie na kwaterze byli bar-dzo pożądani – przepisy zwracały uwagę, by nikogo tu nie wyróżniać i w kolejnych latach stosować rotację gospodarzy. Kwaterunki żołnierzy i podoficerów nie były jednak już tak atrakcyjne. Dla zwykłych mieszczan sta-nowiły obciążenie kłopotliwsze i dużo bar-dziej dotkliwe niż podatki.

Zamiast koszar – mieszczańskie domy

W czasach, kiedy zwyczaj budowy ko-szar zaczynał dopiero powoli wchodzić w życie, mieszczańskie kwaterunki były nor-malną, szeroko stosowaną praktyką43. Na utrzymanie wojska składać się musieli wszy-scy królewscy poddani, wszystkim też – poza przypadkami, które wymieniłem – propor-cjonalnie i zgodnie z zasadą równości przy-dzielano na kwatery żołnierzy. Na podstawie przeprowadzonej klasyfikacji właściciele i dzierżawcy posesji podlegający obowiązkowi kwaterunku byli „rolowani” tj. wciągani na specjalne listy (Einquartirungs-Rolle). Na ich podstawie urząd serwisowy przygotowywał bilety kwaterunkowe (Einquartirungs-Billets) – kwity, na których umieszczony był numer domu, nazwisko gospodarza oraz czas kwa-terunku. Te roznoszone były po mieście. Nie wolno było nikomu wymieniać się nimi, wprowadzać samowolnie zmian, poprawek etc. Tylko z prawidłowo wypełnionym bi-letem można było też przyjąć żołnierza na kwaterę. Nikt nie miał prawa zmusić kogo-

list poświadczali, że wymieniony wyżej „ser-wis” otrzymali rzeczywiście ci, którzy dostali wojskowych na kwatery.

Kwatery wojskowych niższego stopnia opłacał Urząd Serwisowy. Kwaterunko-we dla wyższych szarż przekazywane było z królewskiej Kasy Wojennej (Kriegs-Casse) i wypłacane oficerom przez Urząd Serwiso-wy w formie gotówki w odstępach półrocz-nych. Dzięki zachowanym rachunkom po-znać możemy niewymienione już na listach kwaterunkowych nazwiska subalternów olsztyńskiego garnizonu. W okresie 1782 – 1783 rendant Wilimski wypłacił dopłaty do kwater porucznikom o nazwiskach: v. Eicke, v. Bendemer, v. Petery, A. v. Szymanowicz, v. Hahnfeld oraz chorążym: Sadkell, Schmidt, Rehahn, v. Witten, Thone40. Korpus oficerski pozostawał domeną szlachty pruskiej – pol-sko brzmiące nazwisko nosi tu tylko jeden oficer. W innych pułkach i oddziałach woj-skowych, zwłaszcza w późniejszym okresie, polskie nazwiska bywały liczniej reprezen-towane. W wykazie oficerów Regimentu Garnizonowego XI w 1778 r. obecni są ka-pitanowie von Zbickowsky i von Choleva oraz sztabskapitan von Wasilewsky, w 1788 r. – a więc w momencie rozwiązania forma-cji – kpt. v. Sobieray oraz sztabskapitanowie v. Szecepansky i v. Magnitzky, v. Cholewa jest już majorem41. Z otrzymanych środ-ków oficer miał obowiązek samodzielnie wynająć dla siebie odpowiednie, niedrogie mieszkanie oraz stajnię dla koni, podpisując z właścicielem stosowną umowę (przynaj-mniej na okres roku). Wedle olsztyńskich rachunków z 1783 r. kwaterunkowe majora i kapitanów wynosiło miesięcznie 4 tal., sub-alterni dostawali po 2 tal. Zapewne szukali oni sobie lokum w lepszych domach – być może w tych obiektach, które nie podlegały obowiązkowi „serwisu w naturze”. Wyłączo-nych z niego było całkiem sporo obiektów:

kolwiek do kwaterunku bez nakazu burmi-strza oraz owego biletu. Zasady wygasały jedynie w sytuacjach nadzwyczajnych, np. podczas wojny. Warto podkreślić, że nie za-pominano nigdy również o kwaterach rezer-wowych. Sporządzana była ich lista z nume-rami domów, tak by w razie potrzeby ludzie nowo przybyli, rekruci, albo też żołnierze, którzy powracali do garnizonu mogli zostać do nich natychmiast przydzieleni.

Zasady na których odbywały się kwa-terunki, ukształtowane w XVIII w. dzięki latom doświadczeń, podlegały już tylko niewielkim zmianom. Przepisy uwzględnia-jące lokalną specyfikę formułowane były na nowo wtedy, gdy przyłączano do królestwa nowe prowincje, do których wprowadzane były pruskie wojska44. We wrześniu 1773 r. Fryderyk II podpisał w Poczdamie nowy regulamin, dotyczący spraw serwisu i kwa-terunków, wydany specjalnie dla regimen-tów piechoty i kawalerii stacjonujących na terenie Prus Wschodnich i Zachodnich, a więc również na zabranych Polsce w wyniku I rozbioru ziemiach Warmii i Pomorza Gdań-skiego45. Przepisy określały szczegółowo za-sady, na jakich powinny odbywać się kwate-runki w mieszczańskich domach. W punkcie czternastym sprecyzowano: Na kwaterę pod-oficera i żołnierza składają się: wolny dach nad głową, potrzebne drewno i światło, łóżka, sprzęty do gotowania i prania, miejsce do prze-chowywania części munduru i ekwipunku, w zimie ciepła izba wraz z gospodarzem i jego rodziną, kawalerzyście dochodzi do tego nieco światła przy futrowaniu jego konia46. Zazna-czano, że zakwaterowani powinni zadowolić się warunkami, jakie zaoferuje im gospo-darz. Nie wolno im było wymagać niczego nadzwyczajnego, kłopotliwego i nieopłacal-nego dla właściciela domu, jak np. specjalne-go opalania dla nich izby lub rozpalania pod kuchnią poza normalnym czasem posiłków, gotowania strawy za bardzo małe pieniądze, łóżek na sprężynach itp. Regulamin wspomi-na, że gość powinien zadowolić się matera-cem, jakich używa się zwykle w koszarach. Wedle Poschmanna przy niedostatku łóżek występującym w niewielkich miastach był to najczęściej słomiany barłóg na podłodze. W zimnych porach roku należało dzień spędzać w izbie używanej przez gospoda-rza i jego rodzinę, spać zaś w komorze lub na wyznaczonym miejscu. Żołnierz miał ze sobą na kwaterze cały swój rynsztunek. Jego czyszczeniu i utrzymaniu we właściwym stanie poświęcać musiał codziennie wiele czasu. Zwracano uwagę, by nie rozwieszał i nie rozkładał części munduru i ekwipunku po wszystkich ścianach, krzesłach, stołach, gdzie mogłyby przeszkadzać domownikom. Zamiast tego powinien poukładać je porząd-nie w jednym, wyznaczonym do tego miej-scu – jeśli było ono czyste i suche.

Nocleg w Massow, rysunek Daniela Chodowieckiego z 1773 r. Nie inaczej wyglądało często miejsce noclegu żołnierzy na mieszczańskich kwaterach

Page 43: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

43DEBATA Numer 4 (103) 2016

1. Hugo Bonk [red.] „Geschichte der Stadt Allenstein”, Bd. V, Urkundenbuch T. III,5., Spezielle Urkunden, 5. Teil: Behörden und Garnison, Allenstein 1928 (dalej jako: Bonk, Bd.V, U.III,5), s. 143.

2. Por.: Hugo Bonk [red.] „Darstellung der Geschichte Al-lensteins”, Allenstein 1930, s. 264; Anton Funk, „Geschichte der Stadt Allenstein von 1348 bis 1943”, Aalen 1979, s. 254; Bruno Riediger „Die preußische Armee im Ermland 1772-1806” [w:] „Zeitschrift für die Geschichte und Altertumskunde Ermlands” [ZGAE] Bd. 45, Osnabrück 1989, s. 27; Janusz Jasiński, „Olsztyn w latach 1772-1806” [w:] Stanisław Achremczyk, Władysław Ogrodziński [red.], „Olsztyn 1353-2003”, Olsztyn 2003, s. 151.

3. Alojzy Szorc, „Zagrożenie Warmii przez Prusy (1722-1772)” [w:] „Komunikaty Mazursko-Warmińskie” nr 4 (118), 1972, s. 555.

4. Riediger, tamże, s. 24.5. „Auffällig ist, daß der Großteil der ermländischen Städte

erst ab 1783 Garnisonen erhielt. Davor finden wir außer in Braunsberg nur in Rößel preußische Kontingente”; por.: Riediger, tamże, s. 27.

6. Adolf Poschmann, „Die gute alte Zeit in Heilsberg” [w:] „Unsere Ermländische Heimat. Mitteilungsblatt des Historischen Vereins für Ermland”, nr 3/1957; por.: Riediger, tamże, s. 29, przyp. 34 i 36.

7. Alexander von Lyncker, „Die altpreußische Armee 1714 – 1806 und ihre Militärkirchenbücher”, Nachdruck Neustadt a. d. A., 1980; por.: Riediger, tamże, s. 28, tabela I oraz przyp. 33.

8. Cyt. za: Alexander von Lyncker, „Armia pruska 1714-1806”, tłum. Jarosław Pawlikowski, Oświęcim 2012, s. 14.

9. Adolf Poschmann, „Heilsberg als Garnisonstadt 1773 bis 1817” [w:] „Ermland mein Heimatland! Heimatbeilage der „Warmia”, nr 1-8/1942.

10. Por.: Franz Buchholz, „Bilder aus Wormditts Vergan-genheit”, Wormditt 1931, s. 173.

11. XVIII-wieczne akta Urzędu Serwisowego w Olsztynie przechowywane są w Archiwum Państwowym w Olsztynie w zespole Magistratu Olsztyna pod sygnaturami: 259/333, 259/334, 259/339, 259/340, 259/341, 259/342, 259/343, 259/344, 259/345, 259/347, 259/348.

12. „Die Stadt ist unbequartiert, kann also hiervon keine Einnahme haben”; por.: APO 259/339, Magistrat zu Allenstein. Jährliche Servis-Rechnung der Stadt Allenstein vom 1ten Juny 1776 bis den letzten May 1777, s. 10, 14.

13. Przeliczenia komplikuje stosowany w czasach Fryderyka II system monetarny, w którym występowały dwa rodzaje groszy o różnej wartości: tzw. dobre grosze i grosze pruskie. Przyjmowa-ny był następujący przelicznik: 1 talar (Reichsthaler) = 24 dobrych groszy (Gute Groschen) = 288 fenigów (Pfennig) = 90 groszy pru-skich (Groschen) = 270 szelągów (Schilling)

14. Tamże, s. 52, 58. Regiment v. Hallmanna – Pułk Gar-nizonowy nr I, w latach 1772-1787 dowodzony przez płk. Frie-dricha Syliusa v. Hallmanna, stacjonujący w Kłajpedzie (Memel), Gąbinie (Gumbinnen), Kętrzynie, Reszlu i Węgorzewie; por.: Lyn-cker, tamże., s. 210-211.

15. APO 259/340, Magistrat zu Allenstein. Monaths und Jährlicher Servis-Etat der Königl-Preußischen Stadt Allenstein vom 1ten Juni 1782 bis ult. May 1783.

16. „…die Lichte vom 13ten octobr 1777, an welchen Tage die Guarnison eingerücket ist,…” [podkreśl. autora]; por.: APO 259/342, Magistrat zu Allenstein. Servis Rechnungs-Bele-gen pro Anno 1784/85 der Stadt Allenstein, dok. nr 72, Der Stadt

Allenstein Etat von denen bey der hisigen Guarnison Benötigten Wacht-Holz-Oel und Lichte Anno 1784/87.

17. Zwyczaj sporządzania co trzy lata nowego budżetu serwisowego, który musiał zostać sprawdzony i wysłany do urzędowej aprobaty, stosowany był w Prusach również po wojn-ach napoleońskich; por.: Krünitz, Johann Georg, „Oekonomische Encyklopädie oder allgemeines System der Staats- Stadt- Haus- und Lan-dwirthschaft”, Bd. 153: Seil - Sieckenstockbahn, Berlin 1830, hasło „Servis- und Einquartierungswesen”, s. 393.

18. „Die Stadt ist bequartieret mit 3. Compagnien Regi-ments von Ingersleben”; por.: APO 259/340, Monatlicher und Jährlicher Servis-Etat der Königlichen Preußischen Stadt Allen-stein vom 1tem Juni 1781 bis ult May 1784, s. 1 i nst.

19. Por.: Poschmann, „Heilsberg als Garnisonstadt 1773 bis 1817” [w:] „Ermland mein Heimatland!” nr 1/1942, s. 3; Buch-holz, tamże.

20. Wedle niektórych publikacji z XVIII w. gen.-mjr. Carl Ludwig v. Ingersleben zmarł w 1781 r. w Heiligenbeil; por.: „Biog-raphisches Lexikon aller Helden und Militärpersonen welche sich in Preußischen Diensten berühmt gemacht haben”. T.2, Berlin 1789, s. 210. Inne podają, że nastąpiło to w 1782 r.

21. Pisownia nazwiska za: https://de.wikipedia.org/wiki/Sigismund_August_von_Berrenhauer

22. „Zustand der Königlichen Preussischen Armee im Jahr 1787 und kurzgefaste Geschichte dieses Heeres und seiner Stif-tung an bis auf jetzigen Zeiten”, Breslau 1787, [dalej jako „Zustand 1787”], s. 83.

23. Johann Friedrich S*** „Kurzgefasste Geschichte aller Königlichen preußischen Regimenter zur Erklärung der illumi-nierten Abbildungen derselben, auf welchen die Chefs bis aufs Jahr 1768. fortgesetzt worden” [w:] „Accurate Vorstellung der sämtlichen Königlich Preussischen Armee...”, Nürnberg 1768, s. 111-112 [dalej jako: „Accurate...”]; „Kurzgefaßte Stamm- und Rangliste aller Regimenter der Königlich-Preußischen Armee von deren Stiftung an bis Ende 1785”, Berlin 1786, s. 9, 39 (dalej jako: „Kurzgefaßte…”) ; „Zustand...”, s.; 18, 98.

24. „Zustand 1787”, s. 83.25. Współczesne publikacje opierając się zapewne na bar-

wnej rycinie z 1768 r. wymieniają „niebieską kamizelkę i spodnie” (por.: „Accurate…”, ryc. 96; Lyncker, s. 224-225). We wszystkich rocznikach wojskowych z lat 70./80. XVIII w. spodnie i kamizelka uniformu Regimentu Garnizonowego XI opisywane są jednak jako „weisse Unterkleider” (por.: „Kurzgefaßte...”, s. 101). Roz-bieżność może być wynikiem błędu autora ryciny lub dokonanej potem zmiany umundurowania pułku.

26. „…für ihm ward dieses Garnison-Regiment in Polen, Preußen und dem Reiche angeworben”; por.: „Accurate...”, s. 112. Informację powtarzają także inne opracowania z epoki; por.: „Ku-rzgefaßte…”, s. 102; „Zustand 1787”, s. 92.

27. https://de.wikipedia.org/wiki/Sigismund_August_von_Berrenhauer

28. Uderzające, że informację o polskim zaciągu do Regi-mentu Garnizonowego nr XI znajdziemy w kilku XVIII-wiecz-nych publikacjach, nie ma jej już u Lynckera i Gierathsa. Por.: Lyncker, tamże, s. 224-225; Günther Gieraths, „Die Kampfhan-dlungen der Brandenburgisch-Preussischen Armee 1626-1807. Ein Quellenhandbuch”, Berlin 1964, s. 319-320

29. „Die heilsberger Soldaten waren zur Hälfte Masuren und zur anderen Hälfte Polen”, pisze Poschmann o Regimencie v. Ingerslebena; por.: Poschmann, tamże, s. 4

30. „Kurzgefaßte...”, s. 101.31. Gieraths, tamże.32. „Zustand 1787”, s. 92.33. APO 259/343, dok. nr 136.34. Johann Friedrich Goldbeck, „Volständige Topographie

des Königreichs Preussen. Erster Theil welcher die Topographie von Ost-Preussen enthält”, Königsberg und Leipzig [1785], s. 20-23.

35. W datowanej na 22.01.1783 r. informacji magistratu Olsztyna przekazanej do „Topografii” Goldbecka zawarto nast. informację: „Außer der Guarnison, worunter auch viele Catolisch, und denen Accise-Officianten befinden sich nur zur Zeit 5 Bürger, welche der Evangelisch-Lutherischen Religion zugethan sind” [podkreśl. autora]; Hugo Bonk [red.] „Geschichte der Stadt Allenstein”, Bd. III, Urkundenbuch T. I, Allgemeine Urkunden bis 1815, Allenstein 1912, s. 599.

36. Por.: Bonk, tamże, s. 598-602:; Bonk, Bd.V, U.III,5, s. 143. Warto zwrócić też uwagę, że informacja przekazana została przez magistrat do „Topografii...” 22 stycznia 1783 r, ale zawarte w niej dane odnośnie garnizonu, spisane przez Meyera [major, dowód-ca garnizonu], datowane są na 20 stycznia 1782 r. – był to więc o dziwo zapis przytaczany przez badaczy, ale przeoczony przez nich jako dowód na obecność załogi wojskowej w mieście już w tym okresie. Zastanawia wyszczególnienie „kobiet” (Frauen) i „córek” (Töchter), ich liczby, dość rozbieżne z danymi list kwaterunko-wych oraz pominięcie dzieci.

37. APO 259/340, k. 55 i nst.: „Quartier Liste pro Mense Ju-nio 1782 der Stadt Allenstein. Gefertigt vom Servis-Amt. Rogalli – Rendant, Braun – Controlleur”

38. APO 259/340. W 1782 r. na listach kwaterunkowych wykazywane były następujące liczby urlopowanych: czerwiec – 188, lipiec – 188, sierpień – 190, wrzesień – 189, październik – 188, listopad – 187, grudzień – 189; w 1783 r.: styczeń – 188, luty – 188, marzec – 187, kwiecień – 187.

39. Tamże; pisownia wszystkich nazwisk wedle własnoręcz-nych podpisów sygnatariuszy. Warto zwrócić uwagę, że we współ-czesnych opracowaniach jako członka magistratu olsztyńskiego podaje się często „Leopolda Zimmermanna” - „Leopold” było tym-czasem nazwiskiem. Chodziło o dwie różne osoby: Antona Leopol-da (miejscowy Organarius) oraz Johannesa Zimermanna (kupiec).

40. Por.: APO 259/340, k. 40 – 54, dok. nr 28 – 40.41. „Zustand der königlichen Preussischen Armee im Jahr

1788 und kurzgefasste Geschichte dieses Heeres von sejner Stif-tung an bis auf die jetzigen Zeiten”, Breslau 1788, s. 122.

42. Por.: Krünitz, tamże, s. 392.43. Por.: Rafał Bętkowski, „Wojsko, kwaterunki i koszary”

[w:] „Debata” nr 2(101)2016, s. 37 i nst.44. Por.: „Königlich Preussisches Reglement, wie es in Ab-

sicht auf die Einquartirung des Militairs, die Polizey in Bezug auf dasselbe und die Servis-Abgabe in den Fürstenthumern Ansbach und Bayreuth gehalten werden soll. De dato Potsdam, den 31. October 1796”.

45. „Servis und Einquartierungs-Reglement für sämtliche in denen Ost- und West-Preußischen Provinzen einquartierte Regimenter von der Infanterie und Cavallerie. De dato Potsdam, den 23. Septbr. 1773”, Königsberg 1773.

46. Tamże, s. 8,47. „Ueberhaupt und weil doch die Weiber der Soldaten

immer die größte Beschwerde bey der Einquartierung verursa-chen…”, tamże, s. 12.

48. Tamże, s. 10-11.

Dodatkowi lokatorzy dla domowników zawsze byli kłopotem. Przestrzegano, by na kwaterze pilnować zasad właściwego współ-życia, nie robić problemów z drobnostek, nie rozpoczynać sporów, nie występować słowem i czynem przeciw gospodarzowi i jego najbliższym. Właściciel domu nie miał obowiązku przygotowywać i uprzątać dla za-kwaterowanych części izby lub wieczorami specjalnie dla nich palić światła. Zabraniano też zabierać światło, przy którym gospodarz pracował. Zakwaterowani w żaden sposób nie powinni przeszkadzać w wykonywa-niu przez niego zawodu, ani jawnie bądź w sposób ukryty z gospodarzem konkurować. Przeciwnie – jeśli zgodził się na to ich przeło-żony (kapitan), mogli pomagać właścicielowi domu jako czeladnicy, ucząc się przy okazji profesji. Celem usunięcia nieprawidłowości i wyeliminowania ewentualnych sporów kwa-tery miały być często wizytowane wspólnie przez przedstawicieli komendy garnizonu oraz magistratu.

Regulaminy podkreślały, że największe obciążenie dla kwaterunków stanowią ko-biety – żony żołnierzy i podoficerów47. Ich

los w garnizonie zawiązany był bez reszty z losem małżonka – jeśliby ten np. zde-zerterował, traciły prawa i środki do życia, wykluczone zostawały od razu z wojskowej społeczności. Miały one też obowiązek do-stosować się do zaoferowanych na kwaterze warunków – przysługiwały im jednak tylko wspólne z mężem schronienie pod jednym dachem oraz miejsce do spania u jego boku. O wszystko pozostałe: o drewno, światło, łóżka, o naczynia i sprzęty do gotowania i prania, którymi często sobie dorabiały, o obory dla hodowanego przez nie bydła, itp. musiały już postarać się same. Nie wolno im było wymagać od gospodarza niczego ponad minimum, które im się zgodnie z przepisa-mi należało. Ponieważ doświadczenie uczy również, że gospodarze kwater cierpieć muszą od kobiet więcej utrapień niż od mężczyzn – stwierdzał regulamin – kapitanowie powinni trzymać je w ryzach i troszczyć się, by gospo-darz nie był zanadto przez nie obciążony, aby nie zakłócały mu one spokoju i nie przeszka-dzały w zarobkowaniu na życie48.

Trochę lepsze, choć nadal spartańskie warunki przewidziano dla wojskowych

nieco wyższych stopni. Feldfeble, wachmi-strzowie, kwatermistrzowie i felczerzy nie mieli prawa żądać dla siebie oddzielnych izb. Jak zaznaczono w regulaminie powin-ni być zadowoleni, jeśli gospodarz z wolnej woli udostępni im stół do pracy zaopa-trzony w szufladę, w której mogliby prze-chowywać swe dokumenty, materiały piś-mienne lub medykamenty. Ponieważ byli oni w większości żonaci, zachęcano by za pośrednictwem magistratu umieszczać ich w wynajmowanych na ten cel, opłacanych niedrogo izbach. Rozwiązanie proponowa-no zastosować również w miarę możności wobec obarczonych rodzinami żołnierzy i podoficerów. [cdn]

Rafał Bętkowski

Historyk-regionalista, wiceprezes Stowarzyszenia

„Święta Warmia”. Autor książek „Olsztyn jakiego nie

znacie”, „Dragoni z Olsztyna. Dzieje formacji i koszar”,

„Olsztyn czasów Ericha Mendelsohna”.

[email protected]

Page 44: Pamiętamy - leonardkrasulski.pl · To test, czy na poziomie ... To było po wojnie domowej w Rze-czypospolitej, nazwanej powstaniem Chmielnickiego. Niedocenieni nasi ... II wojny

44 DEBATA Numer 4 (103) 2016

Pierwszy garnizon olsztyna (cz. 1) cd. ze s. 43

Pierwsza z zachowanych list kwaterunkowych olsztyńskiego garnizonu, zawierająca dane z czerwca 1782 r. Zbiory Archiwum Państwowego w Olsztynie

Mundury Regimentu v. Manteuffla, późniejszego Regimentu v. Ingerslebena i v. Berrenhauera (Regiment Garnizonowy nr XI), wg ryciny z 1768 r. Po stronie lewej oficer, po prawej – musz-kieter. Zamiast szabli u pasa nosi on pochwę z bagnetem

Trojak pruski – moneta z lichego srebra, o wartości 3 groszy pruskich, wybita w mennicy królewieckiej w 1777 roku – w tym samym, w którym Olsztyn

otrzymał swój pierwszy garnizon (awers i rewers). Zb. autora