Dziecko Noego

download Dziecko Noego

of 68

Transcript of Dziecko Noego

  • Eric- Emmanuel Schmitt

    Dziecko Noego

  • W okupowanej Belgii katolicki ksidz ukrywa ydowskiego chopca Josepha. Chopcu udaje si przey, odnajduje rodzicw i po latach opowiada swoj histori.

    Caa ta opowie nie rniaby si niczym od wielu innych, ktre znamy, gdyby nie to, e ojciec Pons ocala nie tylko ycie Josepha, ale co znacznie wicej.

    Eric- Emmanuel Schmitt znowu nas zaskakuje, wzrusza i skania do refleksji. Ta oparta na autentycznych wydarzeniach opowie o innoci, tolerancji i poszukiwaniu tosamoci ma wymiar uniwersalny. czy humor z powag i udowadnia, e o dobru mona mwi w sposb prosty, pikny, a zarazem pozbawiony sentymentalizmu.

    Przekad Barbara Grzegorzewska WYDAWNICTWO ZNAK KRAKW

    2005

  • Dla mojego przyjaciela Pierre'a Perlemutera, ktrego historia po czci zainspirowaa t opowie.

    Pamici ksidza Andre, wikarego parafii witego Jana Chrzciciela w Namur, i wszystkich Sprawiedliwych wrd Narodw wiata.

  • Kiedy miaem dziesi lat, naleaem do grupy dzieci, ktre co niedziela wystawiano na licytacj.

    Nie sprzedawano nas: kazano nam defilowa po estradzie, ebymy znaleli nabywc. Wrd publicznoci mogli znajdowa si zarwno nasi prawdziwi rodzice, ktrzy wreszcie wrcili z wojny, jak pary pragnce nas adoptowa.

    Co niedziela wchodziem na scen w nadziei, e zostan rozpoznany albo chocia wybrany.

    Co niedziela na dziedzicu tej Willi miaem dziesi krokw na to, eby si pokaza, dziesi krokw, eby zyska rodzin, dziesi krokw, eby przesta by sierot. Pierwsze przychodziy mi atwo, gdy niecierpliwo pchaa mnie na podium, sabem jednak w poowie drogi, a ydki z trudem pokonyway ostatni metr. Na kocu, jak na skraju trampoliny, ziona przede mn pustka. Cisza gbsza ni otcha. Spord rzdw gw, kapeluszy, czaszek i kokw jakie usta powinny si otworzy, zawoa: Mj syn! albo: To ten! Tego wanie chc! Adoptuj go!.

    Z podkurczonymi palcami stp, wychylony ku temu woaniu, ktre wyrwie mnie z sieroctwa, sprawdzaem, czy dobrze wygldam.

    Zrywaem si o wicie i gnaem z sypialni do zimnej azienki, gdzie tarem sobie skr zielonym mydem, twardym jak kamie, trudnym do zmikczenia i dajcym mao piany. Czesaem si ze dwadziecia razy, chcc mie pewno, e wosy mnie usuchaj. Poniewa mj granatowy odwitny garnitur zrobi si za ciasny w ramionach i mia za krtkie rkawy i nogawki, kuliem si wewntrz szorstkiego materiau, by nie da pozna, e urosem.

    Podczas oczekiwania czowiek nie wie, czy przeywa rado, czy cierpienie; przygotowuje si do skoku, ale nie ma pojcia, jak zostanie przyjty. Moe umrze? Moe zyska oklaski?

    Niewtpliwie moje buty sprawiay ze wraenie. Dwa kawaki przeutej tektury. Wicej dziur ni tworzywa. Czelucie powizane rafi.

    Przewiewny model, otwarty na zimno, na wiatr, a nawet na moje paluchy. Dwa apcie, ktre przestay przepuszcza deszcz, dopiero kiedy obrosy kilkoma warstwami bota. Nie mogem ich oczyci, bo to grozio ich unicestwieniem. Jedyn przesank, dziki ktrej mogy uchodzi za buty, by fakt, e nosiem je na nogach. Gdybym trzyma je w rku, jestem pewien, e grzecznie wskazano by mi mietnik. Moe trzeba byo i w chodakach? Chocia gocie tej Willi nie mogli widzie tego z dou!

  • A nawet gdyby! Przecie nie odrzuc mnie z powodu butw! Czy rudzielec Leonard nie odzyska rodzicw, mimo e paradowa boso?

    - Wracaj ju do refektarza, Joseph. Co niedziela moje nadzieje umieray na dwik tego zdania. Ojciec Pons dawa do

    zrozumienia, e to znw jeszcze nie tym razem i e powinienem zej ze sceny. Zwrot w ty. Dziesi krokw, eby znikn. Dziesi krokw, eby znw pogry si w blu. Dziesi krokw, eby znw sta si

    sierot.

    Po estradzie dreptao ju inne dziecko. ebra miadyy mi serce. - Myli ojciec, e mi si uda? - Co chopcze?

    - Znale rodzicw. - Rodzicw! Mam nadziej, e twoim prawdziwym rodzicom udao si unikn

    niebezpieczestwa i e wkrtce si pojawi. Od tego bezskutecznego wystawiania si na pokaz w kocu zaczem si czu winny.

    Chocia to oni zwlekali z przyjciem. Z powrotem. Ale czy to zaleao od nich? Czy w ogle jeszcze yj?

    Miaem dziesi lat. Trzy lata wczeniej rodzice oddali mnie pod opiek obcym ludziom. Kilka tygodni temu wojna si skoczya. Razem z ni skoczy si czas nadziei i zudze.

    My, ukrywane dzieci, musielimy wrci do rzeczywistoci i dowiedzie si, jakby nagle razi nas piorun, czy wci naleymy do jakiej rodziny, czy te jestemy sami na wiecie...

    Wszystko zaczo si w tramwaju. Razem z mam jechaem przez Bruksel w tym wagonie plujcym iskrami i ryczcym

    blach. Mylaem, e to te iskry z dachu nadaj nam szybko. Siedzc na kolanach matki,

    spowity w jej sodki zapach, wtulony w konierz z lisa, pdziem przez szare miasto; miaem dopiero siedem lat, ale byem panem stworzenia: z drogi, ledzie, bo krl jedzie! Samochody rozstpoway si, konne zaprzgi wpaday w popoch, piesi uciekali, a maszynista wiz nas z matk niczym cesarsk par w karocy.

    Nie pytajcie mnie, jak wygldaa moja matka: czy mona opisa soce? Z mamy promieniowao ciepo, sia, rado. Bardziej pamitam te odczucia ni rysy jej twarzy. Przy niej miaem si i nic zego nie mogo mi si przytrafi.

    Tote kiedy wkroczyli niemieccy onierze, zbyt si tym nie przejem. Zadowoliem si odgrywaniem roli niemowy i, tak jak ustalilimy z rodzicami, ktrzy bali si, e zdradzi mnie

  • jidysz, na widok zbliajcych si szarozielonych mundurw lub czarnych skrzanych paszczy nabieraem wody w usta. By rok 1942 i mielimy nosi te gwiazdy, ale mj ojciec jako zrczny krawiec znalaz sposb, by uszy nam paszcze pozwalajce zasoni gwiazd i odsania j, kiedy zachodzia potrzeba. Matka nazywaa to naszymi spadajcymi gwiazdami.

    Podczas gdy wojskowi rozmawiali, nie zwracajc na nas uwagi, poczuem, e matka sztywnieje i zaczyna si trz. Czy to by instynkt? Czy usyszaa co niepokojcego?

    Wstaa, przyoya mi rk do ust i na najbliszym przystanku energicznie popchna mnie do wyjcia. Gdy znalelimy si na chodniku, spytaem:

    - Przecie mieszkamy dalej! Czemu wysiedlimy ju tutaj? - Przejdziemy si, Joseph. Dobrze? Ja zawsze zgadzaem si na to, czego chciaa mama, mimo e z trudem za ni nadaem

    na moich siedmioletnich nogach, gdy nagle przyspieszaa kroku. Po drodze zaproponowaa: - Odwiedzimy pewn wielk dam, dobrze? - Tak. Kogo?

    - Hrabin de Sully. - Ile ma wzrostu?

    - Sucham?

    - Powiedziaa, e to wielka dama... - To znaczy, e jest szlachetnego rodu. - Szlachetnego rodu? Wyjaniajc mi, e osoba szlachetnego rodu to osoba wysoko urodzona, pochodzca z

    bardzo starej rodziny i e z tego powodu trzeba okazywa jej duo szacunku, wprowadzia mnie do przedpokoju piknego paacyku, gdzie przywitali nas sucy.

    Rozczarowaem si troch, bo kobieta, ktra do nas zesza, nie pasowaa do tego, co sobie wyobraziem: hrabina de Sully, mimo e pochodzia ze starej rodziny, wygldaa bardzo modo i chocia bya wielk dam wysoko urodzon, nie bya wysza ode mnie.

    Rozmawiay szybko ciszonym gosem, potem matka pocaowaa mnie, proszc, ebym czeka, a wrci.

    Maa, moda i rozczarowujca hrabina zaprowadzia mnie do salonu, gdzie poczstowaa ciastkami, herbat i graa mi rne melodie na fortepianie. Wobec wysokoci sufitw, obfitoci podwieczorku i pikna muzyki, zrewidowaem swoje zdanie i zagbiajc si w wycieanym fotelu, zgodziem si z tym, e jest wielk dam.

  • Przestaa gra, westchna, spojrzaa na zegar i podesza do mnie z czoem przecitym trosk.

    - Joseph, nie wiem, czy zrozumiesz to, co ci powiem, ale nasza krew zabrania nam ukrywania prawdy przed dziemi.

    Jeeli taki by zwyczaj wrd szlachty, czemu mi go narzucaa? Mylaa, e te jestem szlachcicem? Byem nim? Ja, szlachcicem? Moe... Dlaczego nie? Jeeli tak jak ona nie trzeba by duym ani starym, miaem szans.

    - Joseph, twoi rodzice i ty jestecie w wielkim niebezpieczestwie. Twoja matka syszaa, e w waszej dzielnicy bd aresztowania. Posza zawiadomi twojego ojca i moliwie jak najwicej ludzi. Powierzya mi ciebie, eby ci chroni. Mam nadziej, e wrci. Tak. Naprawd mam nadziej, e wrci.

    No tak, dobrze, e nie codziennie zostawaem szlachcicem: prawda bya raczej bolesna. - Mama zawsze wraca. Dlaczego miaaby nie wrci? - Moe zosta zatrzymana przez policj. - Co zrobia? - Nic nie zrobia. Jest... Z piersi hrabiny wyrwao si cikie westchnienie, od ktrego zadwiczay paciorki

    naszyjnika. Jej oczy zwilgotniay. - Czym jest? - Jest ydwk. - No tak. Wszyscy w rodzinie jestemy ydami. Ja te. Poniewa miaem racj, pocaowaa mnie w oba policzki. - A ty te jeste ydwk, madame? - Nie. Jestem Belgijk. - Jak ja. - Tak, jak ty. I chrzecijank. - Chrzecijanka to przeciwiestwo yda? - Przeciwiestwo yda to nazista. - Nie aresztuje si chrzecijanek? - Nie.

    - Wic lepiej by chrzecijank? - To zaley wobec kogo. Chod, Joseph, zanim mama wrci, poka ci dom. - Ach! Widzisz, e wrci!

  • Hrabina de Sully wzia mnie za rk i po schodach, ktre wzlatyway na pitra, posza ze mn podziwia wazony, obrazy, zbroje. W jej sypialni odkryem ca cian wiszcych na ramiczkach sukienek. U nas w domu, w Schaerbeck, te ylimy wrd strojw, nici i materiaw.

    - Jeste krawcow, jak tata? Rozemiaa si.

    - Nie. Kupuj toalety uszyte przez krawcw, takich jak twj tata. Musz przecie dla kogo pracowa, prawda?

    Kiwnem gow, ale nie powiedziaem hrabinie, e na pewno nie kupia swoich ubra u nas, bo u taty nigdy nie widziaem rzeczy tak piknych jak te haftowane aksamity, wietliste jedwabie, koronki przy nadgarstkach, byszczce niczym klejnoty guziki.

    Nadszed hrabia i kiedy hrabina opisaa mu sytuacj, spojrza na mnie. On znacznie bardziej pasowa do portretu szlachcica. Wysoki, szczupy, stary - w kadym

    razie wsy nadaway mu szacowny wygld - zmierzy mnie wzrokiem z tak wysoka, e zrozumiaem, dlaczego podniesiono sufity.

    - Chod, dziecko, zjesz z nami kolacj. Gos by gosem szlachcica, nie miaem wtpliwoci! Gos solidny, gruby, powany,

    barwy posgw z brzu, na ktre padao wiato wiec. Podczas posiku grzecznie wywizywaem si z obowizku rozmowy, chocia wci

    nurtowaa mnie kwestia pochodzenia: jestem szlachcicem czy nie? Skoro pastwo de Sully gotowi s mi pomc i wzi mnie do siebie, to mogo oznacza, e wywodz si z tego samego rodu co oni.

    A wic szlachcic?

    Kiedy przechodzilimy do salonu, eby napi si naparu z kwiatw pomaraczy, mogem gono zada pytanie, lecz powstrzymaem si w obawie, e odpowied bdzie negatywna: chciaem poy jeszcze troch w tej miej sercu niepewnoci...

    Chyba zasnem, bo obudzi mnie dwik dzwonka. Kiedy z fotela, na ktrym leaem odrtwiay, ujrzaem ojca i matk wchodzcych do przedpokoju, po raz pierwszy zrozumiaem, e s inni. Zgarbieni, w ciemnych ubraniach, z tekturowymi walizkami w rku, mwili bardzo niepewnie, lkliwie, jakby bali si zarwno nocy, z ktrej przychodzili, jak wspaniaych gospodarzy, do ktrych si zwracali. Zaczem si zastanawia, czy moi rodzice nie s biedni.

    - apanka! Wszystkich aresztuj. Kobiety i dzieci te. Rodzina Rosenbergw. Rodzina Meyerw. Laegerowie. Perelmuterowie. Wszyscy...

  • Ojciec paka. Krpowao mnie, e on, ktry nigdy nie pacze, przychodzi paka do ludzi takich jak pastwo de Sully. Co miaa oznacza ta poufao? e jestemy szlacht? Nie ruszajc si z bererki i udajc, e pi, obserwowaem wszystko i suchaem.

    - Wyjecha... Ale gdzie? eby dosta si do Hiszpanii, trzeba przejecha Francj, ktra jest tak samo niebezpieczna. A bez faszywych papierw...

    - Widzisz, Miszke - mwia mama - moglimy jecha z cioci Rit do Brazylii. - Z moim chorym ojcem, nigdy! - Teraz nie yje, niech Bg ma w opiece jego dusz. - Tak, ju za pno. Hrabia de Sully wprowadzi troch porzdku do rozmowy. - Zajm si pastwem. - Nie, panie hrabio, nasz los nie ma znaczenia. Trzeba ratowa Josepha. Przede wszystkim

    jego. I tylko jego, jeli tak bdzie trzeba. - Tak - powiedziaa matka - trzeba chroni przede wszystkim Josepha. Tyle wzgldw potwierdzao moj intuicj, e jestem szlachcicem. W kadym razie

    byem nim w oczach moich bliskich. Hrabia znowu ich uspokoi. - Oczywicie, zajm si Josephem. Zajm si take pastwem. Musicie jednak zgodzi si

    na chwilowe rozstanie z nim.

    - Josephele, synku...

    Matka pada w ramiona hrabiny, ktra lekko klepaa j po plecach. W odrnieniu od ez ojca, ktre wprawiy mnie w zakopotanie, jej zy rozdzieray mi serce.

    Skoro byem szlachcicem, nie mogem duej udawa, e pi! Rycersko zerwaem si z fotela, eby pocieszy mam. Nie wiem jednak, co mi si stao, kiedy si przy niej znalazem, do e wyszo na odwrt: uczepiem si jej ng i rozpakaem jeszcze goniej ni ona. Jednego wieczoru pastwo de Sully widzieli, jak pacze cae plemi.

    I jak tu potem przekona kogo, e te jestemy szlacht. eby to przerwa, ojciec otworzy walizki. - Prosz, panie hrabio. Poniewa nigdy nie bd mg panu zapaci, daj panu wszystko,

    co posiadam. Oto moje ostatnie garnitury. I zacz wyciga umieszczone na wieszakach marynarki, spodnie i kamizelki, ktre

    uszy. Gadzi je wierzchem rki, tym samym gestem co w sklepie, szybk pieszczot, ktra zachwalaa towar, podkrelajc sprysto i mikko materiau.

  • Cieszyem si, e ojciec nie by ze mn w pokoju hrabiny i e zosta mu oszczdzony widok jej piknych strojw, bo chyba umarby ze wstydu, e omiela si pokazywa towary tak pospolite osobom tak wyrafinowanym.

    - Nie chc by w aden sposb opacany, przyjacielu - powiedzia hrabia. - Nalegam...

    - Prosz mnie nie upokarza. Nie dziaam z chci zysku. Niech pan zatrzyma swoje cenne skarby, mog si pastwu przyda.

    Hrabia nazwa skarbami garnitury ojca! Czego nie mogem zrozumie. Moe si pomyliem?

    Zaprowadzono nas na ostatnie pitro rezydencji i umieszczono w mansardowym pokoju. Zachwycio mnie pole gwiazd widoczne przez wycite w dachu okno. Wczeniej nie

    miaem okazji przyglda si niebu, gdy z naszego mieszkania w suterenie widziaem tylko buty, psy i torby. To bezkresne sklepienie, ten gboki aksamit usiany gwiazdami, zdaway si naturalnym zwieczeniem szlacheckiej posiadoci, gdzie pikno bio w oczy na kadym pitrze. Tak wic pastwo de Sully nie mieli nad sob szeciu wielodzietnych rodzin, jak my, lecz niebo i gwiazdy, ktre nie s uciliwe. Przyjemnie jest by szlachcicem.

    - Widzisz, Joseph - powiedziaa mama - ta gwiazda, o tam, to nasza gwiazda. Twoja i moja.

    - Jak si nazywa?

    - Ludzie nazywaj j gwiazd pasterza; my nazwiemy j gwiazd Josepha i mamusi. Matka lubia nadawa gwiazdom nowe imiona. Zakrya mi oczy domi, kilkakrotnie obrcia mnie wok i wskazaa na niebo. - Ktra to? Potrafisz j odnale? W bezkresie nauczyem si rozpoznawa bez puda gwiazd Josepha i mamusi. Tulc mnie do piersi, matka nucia koysank w jidysz. Gdy tylko koczya piewa,

    kazaa mi pokazywa nasz gwiazd. Potem zaczynaa od nowa. Przezwyciaem senno, pochonity przeywaniem tej chwili.

    W gbi pokoju, pochylony nad walizkami, ojciec w kko ukada garnitury, zorzeczc. Midzy dwiema zwrotkami mruczanymi przez matk, zdobyem si na pytanie: - Tato, nauczysz mnie szy?

    Zakopotany, zwleka z odpowiedzi. - Tak - nalegaem. - Chciabym te robi skarby. Jak ty. Podszed do mnie i on, ktry zwykle by taki szorstki i oschy, przytuli mnie do siebie i

    pocaowa.

  • - Naucz ci wszystkiego, co umiem, Joseph.

    I nawet tego, czego nie umiem.

    Zazwyczaj jego czarna, broda, twarda i kujca, musiaa sprawia mu bl, bo czsto pociera sobie policzki i nikomu nie pozwala jej tkn. Tego wieczoru chyba zbytnio mu nie dokuczaa, bo pozwoli mi jej z zaciekawieniem dotyka.

    - Mikka, prawda? - szepna matka, czerwienic si, jakby zwierzaa mi jak tajemnic. - Nie gadaj gupstw - burkn tata. Pomimo e w pokoju byy dwa ka, due i mae, mama upara si, ebym pooy si z

    nimi w duym. Ojciec nie sprzeciwia si dugo. Naprawd bardzo si zmieni, odkd bylimy szlacht. I tak, wpatrzony w gwiazdy, ktre pieway w jidysz, po raz ostatni zasnem w

    ramionach matki.

    Waciwie si nie poegnalimy. Moe sprawi to zagmatwany splot okolicznoci? Moe

    z ich strony byo to zamierzone? Na pewno nie chcieli przeywa tej sceny ani tym bardziej mnie na ni naraa... Ni urwaa si, zanim zdaem sobie z tego spraw: wyszli gdzie nazajutrz po poudniu i wicej nie wrcili.

    Za kadym razem, kiedy pytaem hrabiego i malutkiej hrabiny, gdzie s rodzice, niezmiennie padaa odpowied: S bezpieczni.

    Zadowalaem si ni, gdy pochonity byem odkrywaniem mojego nowego ycia: ycia szlachcica.

    Kiedy nie zwiedzaem samotnie rnych zakamarkw tego domostwa, kiedy nie przygldaem si tacowi sucych pucujcych srebra, trzepicych dywany czy poprawiajcych poduszki, przesiadywaem godzinami w salonie z hrabin, ktra doskonalia mj francuski i zabraniaa uywa jakichkolwiek wyrae w jidysz. Zachowywaem si posusznie, tym bardziej e raczya mnie ciastkami i walcami granymi na fortepianie. A co najwaniejsze, byem przekonany, e ostateczne nabycie statusu szlachcica wymaga znajomoci tego jzyka, niewtpliwie troch drtwego, trudnego do wymwienia, nie tak zabawnego i barwnego jak mj, ale delikatnego, stonowanego, wytwornego.

    Przy gociach miaem mwi do hrabiego wuju, a do hrabiny ciociu, gdy przedstawiali mnie jako jednego ze swoich holenderskich siostrzecw.

    Zaczynaem ju wierzy, e to prawda, kiedy pewnego rana policja otoczya dom. - Policja! Otwiera! Policja! Jacy ludzie dobijali si do gwnych drzwi, dzwonek im nie wystarcza.

  • - Policja! Otwiera! Policja! W jedwabnym dezabilu hrabina wpada do mojego pokoju, chwycia mnie w ramiona i

    zaniosa do swojego ka. - Niczego si nie bj, Joseph, odpowiadaj po francusku, to samo co ja. W czasie gdy policjanci wchodzili po schodach, zacza czyta jak bajk: leelimy

    oparci o poduszki, jak gdyby nigdy nic. Kiedy weszli do pokoju, rzucili nam wcieke spojrzenie. - Ukrywa pani ydowsk rodzin! - Przeszukajcie wszystko, co chcecie - powiedziaa hrabina, traktujc ich z gry -

    osuchajcie mury, porozbijajcie kufry, podniecie ka: i tak nic nie znajdziecie. Za to rcz, e jutro o mnie usyszycie.

    - Mielimy donos, madame. Hrabina, niezmieszana, obruszya si, e wierz byle komu, uprzedzia, e sprawa na tym

    si nie skoczy, lecz dojdzie do samego paacu, bo ona jest w bliskich stosunkach z krlow Elbiet, po czym oznajmia funkcjonariuszom, e ten wybryk bdzie ich kosztowa karier - co do tego mog jej w peni zaufa!

    - A teraz szukajcie! Szukajcie, szybko! Wobec takiej pewnoci i oburzenia szef policjantw o mao si nie cofn. - Mog spyta, madame, kim jest to dziecko? - To mj siostrzeniec. Syn generaa von Grebelsa. Mam pokaza panu drzewo

    genealogiczne? Pan szuka mierci, mj chopcze! Po bezowocnym przeszukaniu policjanci wynieli si, bkajc przeprosiny, zmieszani,

    zawstydzeni. Hrabina wyskoczya z ka. U kresu wytrzymaoci nerwowej miaa si i pakaa

    jednoczenie. - Odkrye jedn z moich tajemnic, Joseph, jedn z moich kobiecych sztuczek. - Jak?

    - Oskara zamiast si tumaczy. Atakowa kiedy jest si podejrzewanym. Ksa raczej, ni si broni.

    - To zarezerwowane dla kobiet? - Nie. Ty te moesz tak robi. Nastpnego dnia pastwo de Sully oznajmili, e nie mog duej u nich mieszka, bo ich

    kamstwo atwo da si wykry.

  • - Niedugo przyjdzie ojciec Pons, on si tob zajmie. Nie mgby trafi w lepsze rce. Powiniene mwi do niego ojcze.

    - Dobrze, wuju. - Bdziesz do niego mwi ojcze nie po to, eby mylano, e jest twoim ojcem, jak

    teras, kiedy mwisz do mnie wuju. Do ojca Ponsa Wszyscy mwi ojcze. - Nawet pastwo?

    - Nawet my. Jest ksidzem. Kiedy si do niego zwracamy, mwimy ojcze. Policjanci te. Niemieccy onierze te. Wszyscy. Nawet ci, co nie wierz.

    - Ci, co nie wierz, e jest ich ojcem? - Nawet ci, co nie wierz w Boga.

    Byem bardzo przejty, e spotkam kogo, kto jest ojcem caego wiata albo za takiego uchodzi.

    - Czy ojciec Pons - zapytaem - ma co Wsplnego z pumeksem1? Mylaem o tym lekkim i delikatnym kamieniu, ktry od kilku dni hrabina przynosia mi

    do kpieli, ebym szorowa nim stopy, usuwajc martw zrogowacia skr. By w ksztacie myszy i fascynowa mnie tym, e pywa czego raczej nie spodziewamy si po kamieniu - i e zmoczony zmienia kolor: z szarobiaego na prawie czarny. Pastwo de Sully wybuchnli miechem.

    - Nie rozumiem, co was tak mieszy - powiedziaem obraony. - Mg przecie odkry... albo wynale... pumeks. W kocu kto musia na to wpa!

    Przestali si mia i pokiwali gow.

    - Masz racj, Joseph: to mgby by on. Jednak nie ma nic wsplnego z pumeksem. Nie szkodzi. Kiedy zadzwoni, a potem wszed do paacyku pastwa de Sully, od razu

    zgadem, e to on. Dugi i cienki, sprawia wraenie, e skada si z dwch niepowizanych ze sob czci:

    gowy i reszty. Jego ciao zdawao si niematerialne i pozbawione wypukoci, czarna suknia wisiaa na nim jak na wieszaku, a spod niej wystaway byszczce trzewiki wygldajce tak, jakby nie tkwia w nich adna noga. Za to gowa sterczaa w grze, rowa, misista, ywa, niewinna niczym u wieo wykpanego niemowlcia. A ch braa ucaowa j, obj rkoma.

    - Dzie dobry, ojcze - powiedzia hrabia. - Oto Joseph.

    1 Po francusku pierreponce; nieprzetumaczalna gra sw: ponce wymawia si tak samo jak nazwisko Pons

    (przyp. tum.).

  • Patrzyem na niego, starajc si zrozumie, dlaczego jego twarz nie tylko mnie nie zaskakuje, ale wrcz zdaje si potwierdzeniem. Potwierdzeniem czego? Jego czarne oczy obserwoway mnie yczliwie spoza lekkich okrgych okularw.

    Nagle doznaem olnienia. - Pan nie ma wosw! - zawoaem.

    Umiechn si i w tej samej chwili go polubiem. - Powypaday. A resztki, ktre rosn, gol. - Dlaczego?

    - eby nie traci czasu na czesanie. Parsknem miechem. Wic sam nie wiedzia, dlaczego jest ysy? Niesamowite...

    Pastwo de Sully patrzyli na mnie pytajco. I oni te nie? Mam im powiedzie? Przecie to byo oczywiste: ojciec Pons mia czaszk gadk jak

    kamie, eby pasowa do swojego nazwiska: Pierre Ponce! Pumeks!

    Widzc ich zdumienie, domyliem si jednak, e lepiej nic nie mwi. Chobym mia wyj na idiot...

    - Umiesz jedzi na rowerze, Joseph? - Nie.

    Nie miaem zdradzi powodu tej uomnoci: od pocztku wojny rodzice przezornie zabraniali mi bawi si na ulicy. W grach ruchowych byem wic mocno w tyle za rwienikami.

    - No to ci naucz - zdecydowa ojciec. Usid za mn. Trzymaj si. Na dziedzicu domostwa, starajc si przysporzy dumy pastwu de Sully, zdoaem po

    kilku prbach utrzyma si na baganiku. - Sprbujmy teraz na ulicy. Kiedy mi si udao, podeszli do nas hrabia z hrabin. Szybko mnie pocaowali. - Do zobaczenia, Joseph. Wkrtce ci odwiedzimy. Prosz uwaa na Grubego Jacques'a,

    ojcze. Ledwie dotaro do mnie, e to poegnanie, a ju razem z ojcem jechalimy ulicami

    Brukseli.

    Poniewa caa moja uwaga koncentrowaa si na utrzymywaniu rwnowagi, nie mogem odda si zmartwieniu.

    W drobnym deszczu, od ktrego asfalt zmienia si w oleiste lustro, mknlimy, drcy, chyboczc si na kilku centymetrach dtki.

  • - Jeli spotkamy Grubego Jacques'a, pochyl si ku mnie i rozmawiajmy, jakbymy znali si od zawsze.

    - Kto to jest Gruby Jacques, ojcze? - To ydowski zdrajca jedcy samochodem Gestapo. Wskazuje nazistom

    rozpoznawanych przez siebie ydw, eby ich zatrzymali. Wanie zauwayem jadcy za nami powoli czarny pojazd. Rzuciem okiem do tyu i

    przez szyb, wrd mczyzn w ciemnych paszczach dostrzegem blad, spocon twarz bacznie ledzc okrgymi oczkami chodniki alei Louise.

    - Gruby Jacques, ojcze! - Szybko, Joseph, opowiedz mi co. Na pewno znasz jakie mieszne historie. Niewiele mylc, zaczem upynnia cay swj zapas kawaw. Nie przypuszczaem, e

    a tak rozbawi ojca Ponsa, ktry mia si na cae gardo. Zachcony powodzeniem, te zaczem chichota i kiedy samochd si z nami zrwna, byem zbyt upojony sukcesem, eby zwraca na niego uwag.

    Gruby Jacques popatrzy na nas niechtnie, ocierajc sflaczae policzki bia zoon chusteczk, po czym zdegustowany nasz radoci ycia, da znak szoferowi, eby przyspieszy.

    Niedugo potem ojciec Pons skrci w boczn ulic i samochd znikn nam z oczu. Chciaem kontynuowa swoj karier komika, ale ojciec Pons zawoa:

    - Bagam, Joseph, przesta ju. Tak mnie rozmieszasz, e nie daj rady pedaowa. - Szkoda. Nie pozna ojciec historii o trzech rabinach, ktrzy prbowali swych si na

    motorze.

    ciemniao si, a my wci jeszcze jechalimy. Miasto byo ju daleko za nami i teraz przemierzalimy pola, gdzie drzewa staway si czarne.

    Ojciec Pons nie dosta zadyszki, ale niewiele si odzywa, rzuca tylko krtkie pytania: W porzdku?, Trzymasz si?, Nie jeste zmczony, Joseph?. Mimo to w miar, jak posuwalimy si do przodu, odnosiem wraenie, e stajemy si sobie coraz blisi, pewnie dlatego, e moje rce obejmoway go w talii, gowa spoczywaa na jego plecach i czuem, jak przez gruby materia powoli udziela mi si ciepo tego wtego ciaa. Kiedy wreszcie ukazaa si tablica z nazw Chemlay, wioski ojca Ponsa, zahamowa. Rower zadra, a ja wpadem do rowu.

    - Brawo, Joseph, wietnie pedaowae! Trzydzieci pi kilometrw! Jak na pocztek to znakomicie!

  • Wstaem, nie omielajc si wyprowadzi ojca Ponsa z bdu. Bo ku mojemu wielkiemu wstydowi, wcale nie pedaowaem w czasie podry, nogi mi zwisay. Czy byy tam jakie peday, ktrych nawet nie zauwayem?

    Odstawi rower, zanim zdyem to sprawdzi, i wzi mnie za rk. Poszlimy przez pola do pierwszego domu na skraju Chemlay, budowli krtkiej i przysadzistej. Tam da mi znak, ebym by cicho, omin gwne wejcie i zapuka do drzwi od piwnicy.

    Ukazaa si jaka posta. - Wchodcie szybko. Mademoiselle Marcelle, aptekarka, spiesznie zamkna drzwi i sprowadzia nas po

    schodach do piwnicy owietlonej skpym pomykiem oliwnej lampy. Mademoiselle Marcelle bya postrachem dzieci i kiedy schylia si nade mn, osigna

    swj zwyky efekt: o mao nie krzyknem z obrzydzenia. Czy sprawi to pmrok? Czy wiato padajce z dou? Mademoiselle Marcelle przypominaa wszystko, tylko nie kobiet; wygldaa jak kartofel na ptasim ciele. Jej twarz o grubych, le uksztatowanych rysach, pomarszczonych powiekach, ciemnej skrze, nieregularna, szara i szorstka, podobna bya do wanie wykopanej przez wieniaka bulwy: uderzenie motyk zaznaczyo wskie usta, a dwa mae wyrostki - oczy, kilka rzadkich wosw, siwych u nasady, rudawych na kocach zdawao si zapowiada ewentualny odrost na wiosn. Stojc na cienkich nkach, z ciaem podanym do przodu, z brzuchem obejmujcym cay tuw niczym u pkatego rudzika, wypuka od szyi po pachwiny, z rkami na biodrach, z okciami w tyle w pozycji jak do wzlotu, wpatrywaa si we mnie jak w pokarm, ktry za chwil dziobnie.

    - yd, oczywicie? - spytaa. - Tak - odpowiedzia ojciec Pons. - Joseph.

    - To dobrze. Nie trzeba zmienia imienia: jest rwnie ydowskie jak chrzecijaskie. A twoi rodzice?

    - Mama: Lea. Tata: Michael.

    - Pytam o ich nazwisko.

    - Bernstein.

    - Fatalne! Bernstein... Niech bdzie Bertin. Wystawi ci papiery na nazwisko Joseph Bertin. Chod tutaj, zrobi ci zdjcie.

    W kcie pokoju, przed malowan dekoracj przedstawiajc niebo nad lasem, czeka na mnie taboret.

  • Ojciec Pons uczesa mnie, poprawi mi ubranie i poprosi, ebym patrzy na aparat, du drewnian skrzyni z mieszkami stojc na rusztowaniu wysokim niemal jak czowiek.

    W tej samej chwili przez pokj przelecia bysk tak silny i tak niespodziewany, e miaem wraenie, jakbym ni.

    Kiedy przecieraem sobie oczy, Mademoiselle Marcelle wsuna do harmonijki drug pytk i wietlne zjawisko si powtrzyo.

    - Jeszcze! - domagaem si. - Nie, dwa wystarcz. Wywoam je dzisiaj w nocy. Nie masz wszy, mam nadziej?

    Zreszt nasmarujesz si tym pynem. wierzbu te nie masz? I tak wyszoruj ci szczotk i siark. Co jeszcze? Panie Pons, kilka dni i go panu oddaj. Odpowiada to panu?

    - Odpowiada. Mnie wcale nie odpowiadao: myl, e zostan z ni sam, przejmowaa mnie groz. Nie

    miaem tego powiedzie, wic zamiast tego spytaem: - Dlaczego mwisz pan? Powinno si mwi ojcze. - Mwi, jak mi si podoba. Pan Pons doskonale wie, e nienawidz ksiy, e zwalczam

    ich od urodzenia, e widok hostii przyprawia mnie o mdoci. Jestem aptekark, pierwsz kobiet aptekark w Belgii! Pierwsz dyplomowan!

    Skoczyam studia i swoje wiem. Tak e niech sobie inni mwi do niego ojcze! Zreszt pan Pons nie ma do mnie o to alu.

    - Nie - powiedzia ksidz. - Wiem, e jest pani dobrym czowiekiem. Zacza co burcze, jakby sowo dobry za bardzo trcio zakrysti. - Nie jestem dobra, jestem sprawiedliwa. Nie lubi ksiy, nie lubi ydw, nie lubi

    Niemcw, ale nie znosz, eby dobierano si do dzieci. - Wiem, e pani lubi dzieci. - - Nie, dzieci te nie lubi. Ale to jednak s istoty ludzkie. - Wic lubi pani ludzko! - Ach, panie Pons, niech pan przestanie wmawia mi, e kogo lubi! To takie

    ksiowskie gadanie. Nie lubi niczego ani nikogo. Mj zawd to aptekarstwo: mam pomaga ludziom utrzyma si przy yciu. Wykonuj swj zawd, to wszystko. No ju, niech si pan wynosi. Oddam panu chopaka w dobrym stanie, zadbanego, czystego, z papierami, ktre zapewni mu spokj, psiakrew!

    Odwrcia si tyem, eby unikn dyskusji. Ojciec Pons pochyli si ku mnie i szepn z umiechem:

  • - Psiakrew to jej przezwisko w wiosce. Klnie gorzej ni jej ojciec, ktry by pukownikiem.

    Psiakrew przyniosa mi jedzenie, posaa ko i gosem nieznoszcym sprzeciwu rozkazaa, ebym dobrze wypocz. Zasypiajc tego wieczoru, nie mogem si powstrzyma, by nie odczuwa pewnego podziwu dla kobiety, ktra z tak naturalnoci mwia psiakrew.

    Spdziem kilka dni u oniemielajcej Mademoiselle Marcelle. Na moich oczach, co wieczr, po dniu spdzonym w sklepie nad piwnic, pracowaa bezwstydnie nad stworzeniem dla mnie faszywych papierw.

    - Nie pogniewasz si, jeli dam ci sze lat zamiast siedmiu? - Niedugo bd mia osiem - zaprotestowaem. - A wic masz sze lat. Tak jest bezpieczniej. Nie wiadomo, jak dugo potrwa ta wojna. Im pniej bdziesz dorosy, tym lepiej dla

    ciebie. Kiedy Mademoiselle Marcelle zadawaa pytanie, zbyteczne byo odpowiada, gdy

    zadawaa je sobie i od siebie oczekiwaa odpowiedzi. - Powiesz, e twoi rodzice nie yj. Zmarli mierci naturaln. Pomylmy, jaka choroba

    moga ich zabra? - Bl brzucha? - Grypa! miertelna odmiana grypy. Opowiedz mi swoj histori. Kiedy chodzio o powtrzenie tego, co wymylia, Mademoiselle Marcelle nagle suchaa

    innych.

    - Nazywam si Joseph Bertin, mam sze lat, urodziem si w Antwerpii, a moi rodzice umarli zeszej zimy na gryp.

    - Dobrze. Masz tutaj mitow pastylk. Miaa odruchy tresera: kiedy speniaem jej polecenie, rzucaa mi cukierka, ktry

    musiaem chwyta w locie.

    Ojciec Pons codziennie nas odwiedza, nie ukrywajc, e ma trudnoci ze znalezieniem dla mnie domu.

    - W okolicznych gospodarstwach wszyscy pewni ludzie przyjli ju jedno albo dwoje dzieci. Poza tym ewentualni kandydaci wahaj si, bardziej wzruszaoby ich niemowl. Joseph jest ju duy, ma siedem lat.

    - Mam sze lat, ojcze - zawoaem.

  • eby pogratulowa mi tego sprostowania, Mademoiselle Marcelle wepchna mi do buzi cukierka, po czym wrzasna pod adresem ksidza:

    - Jeli pan chce, panie Pons, mog zagrozi niezdecydowanym. - Czym? - Psiakrew! Koniec z lekami, jeli nie przyjmuj pana uciekinierw! Niech sobie

    zdychaj! - Nie, mademoiselle Marcelle, ludzie musz wzi na siebie to ryzyko z wasnej woli. Za

    wspudzia grozi im wizienie... Mademoiselle Marcelle obrcia si w moj stron. - Chciaby zamieszka w internacie przy szkole ojca Ponsa? Wiedzc, e nie ma co odpowiada, ani drgnem i pozwoliem jej dalej mwi. - Niech pan go wemie ze sob do tej Willi, panie Pons, chocia to pierwsze miejsce,

    gdzie przyjd szuka ukrywanych dzieci. Ale, psiakrew, z papierami, ktre mu zrobiam... - Jak go wykarmi? Nie mog ju prosi wadz o adn dodatkow kartk na ywno.

    Dzieci z tej Willi s niedoywione. Dobrze pani wie. - Nie ma problemu! Wieczorem burmistrz przychodzi do mnie na zastrzyk. Zajm si tym. O zmroku, kiedy ju opucia elazn krat przed aptek, wywoujc haas nie mniejszy

    ni gdyby wysadzaa w powietrze czog, Mademoiselle Marcelle przysza po mnie do piwnicy.

    - Joseph, niewykluczone, e bd ci potrzebowaa. Moesz przyj na gr i posiedzie cichutko w szafie z paszczami?

    Poniewa nie odpowiadaem, zdenerwowaa si. - Zadaam ci pytanie! Psiakrew, gupi jeste czy co? - Dobrze. Kiedy zadzwoni dzwonek, wliznem si midzy wiszce palta przesycone naftalin, a

    Mademoiselle Marcelle przez ten czas wprowadzaa burmistrza na zaplecze apteki. Oswobodzia go z gabardynowego paszcza, ktry wepchna mi pod nos.

    - Coraz trudniej mi zdoby insulin, panie Van der Mersch. - Ach, czasy s cikie...

    - Waciwie nie bd moga zrobi panu zastrzyku w przyszym tygodniu. Brak! Niedobr!

    Koniec!

    - Mj Boe... a... moja cukrzyca... - Nic si nie da zrobi, panie burmistrzu. Chyba e...

  • - Chyba e co, mademoiselle Marcelle? Niech pani powie! Gotw jestem na wszystko. - Chyba e da mi pan kartki na ywno. Bd moga wymieni je na paskie lekarstwo. Burmistrz zaprotestowa, spanikowany.

    - To niemoliwe... pilnuj mnie... w cigu ostatnich tygodni przybyo w wiosce za duo ludzi... sama wie pani dlaczego... nie mog da wicej, nie cigajc uwagi Gestapo... to... to obrcioby si przeciwko nam... Przeciwko nam wszystkim!

    - Prosz wzi t watk i mocno przycisn.

    Mocniej! Kiedy tak strofowaa burmistrza, zbliya si do mnie i pospiesznie szepna przez

    uchylone drzwi: - We klucze z jego paszcza, te elazne, nie te obcignite skr. Wydao mi si, e le zrozumiaem. Czyby si tego domylia? Dorzucia przez zby: - I pospiesz si, psiakrew!

    Wrcia do burmistrza dokoczy opatrunek, podczas gdy ja, po omacku, pozbawiem go kluczy.

    Po odejciu gocia wypucia mnie z szafy, posaa do piwnicy, a potem zagbia si w noc.

    Nazajutrz wczesnym rankiem ojciec Pons przyszed z wiadomoci. - Szykuje si awantura, mademoiselle Marcelle, z merostwa wykradziono kartki na

    ywno!

    Zatara rce.

    - Tak? Jak tego dokonano? - Wamywacze wywayli okiennice i stukli szyb w oknie. - No, no! Burmistrz zdemolowa swj ratusz? - Co pani sugeruje? To on ukrad... - Nie, to ja. Za pomoc jego kluczy. Ale kiedy wrzucaam mu je do skrzynki dzisiaj rano,

    byam pewna, e upozoruje wamanie, eby unikn podejrze. No, panie Pons, prosz to wzi. Ten bloczek naley do pana.

    Cho cierpka i niezdolna do umiechu, Mademoiselle Marcelle miaa w oku radosny bysk.

    Wzia mnie za ramiona i popchna.

    - No! Teraz pjdziesz z ojcem!

  • Upyno troch czasu, zanim przygotowano mi baga, zgromadzono faszywe papiery, przepytano z historii faszywego ycia, tak e przyszedem do szkoy w porze, kiedy uczniowie jedli obiad.

    ta Willa niczym olbrzymi kot leaa wtulona w szczyt wzgrza. Kamienne apy podestu prowadziy do paszczy, niegdy pomalowanego na rowo holu, gdzie wymczone kanapy wystawiay niepewne jzyki. Na pitrze dwa przeszklone okna dominoway nad budynkiem jak dwoje oczu i bacznie obserwoway, co dzieje si na dziedzicu, pomidzy ogrodzeniem a platanami. Dwa balkony na dachu najeone kutym elazem przywodziy na myl uszy, a gmach refektarza z lewej strony ukada si jak ogon.

    Z ci pozostaa willi ju tylko nazwa. Sto lat zaniedbania, deszczu, niszczenia i piek rzucanych przez dzieci o tynk nadszarpno, a potem naznaczyo prgami jej futro, ktre w kocu przybrao przytumiony powy odcie.

    - Witaj w tej Willi, Joseph - powiedzia ojciec Pons. - Teraz to bdzie twoja szkoa i twj dom. Mamy tu trzy rodzaje uczniw: eksternici, ktrzy wracaj na obiad do domu, ppensjonariusze, ktrzy jedz w szkole poudniowy posiek, i pensjonariusze, ktrzy tutaj mieszkaj. Ty bdziesz u nas mieszka: poka ci twoje ko i szaf w sypialni.

    Mylaem o tych rnicach: eksternista, ppensjonariusz, pensjonariusz. Podobao mi si, e odzwierciedlaj nie tylko pewien porzdek, ale take hierarchi: od zwykego ucznia a do studenta pen gb, przechodzc przez pstudenta. Wchodziem wic od razu do najwyszej kasty. A e w poprzednich dniach cierpiaem z powodu braku szlachectwa, cieszyem si teraz, e przyznano mi to dodatkowe wyrnienie.

    W sypialni zachwycio mnie odkrycie mojej szafy - nigdy przedtem nie miaem wasnej szafy - i wpatrujc si w puste pki, marzyem o rnych skarbach, ktre na nich poukadam, nie do koca wiadom, e jak na razie, mam do pooenia tylko dwa zuyte bilety tramwajowe.

    - Teraz przedstawi ci twojego opiekuna. Kady duy mieszkaniec tej Willi ma pod opiek modszego. Rudi!

    Ojciec Pons kilka razy bez skutku krzykn Rudi. Wychowawcy powtrzyli imi jak echo.

    Potem uczniowie. Wreszcie, po chwili, ktra wydaa mi si nie do zniesienia i przewrcia szko do gry nogami, zjawi si rzeczony Rudi.

    Obiecujc mi duego jako opiekuna, ojciec Pons nie skama: Rudi zdawa si nie mie koca Wznosi si tak wysoko, jakby wisia na jakim sznurku biegncym za plecami, a rce i nogi dynday mu w powietrzu, bezsilne, powyginane; gowa kiwaa si do przodu, cika,

  • poronita wosami zbyt ciemnymi, zbyt gstymi, zbyt sztywnymi, zdziwionymi, e si tam znajduj. Szed powoli, jakby chcia przeprosi za swj gigantyczny wzrost, niczym poczciwy dinozaur mwicy: Nie obawiajcie si - jestem dobry, jem tylko traw.

    - Tak, ojcze? - spyta powanym, ale mikkim tonem. - Rudi, oto Joseph, twj podopieczny. - Och nie, ojcze, to nie jest dobry pomys. - Nie dyskutuj. - Chopiec wyglda na fajnego... nie zasuguje na to. - Masz oprowadzi go po szkole i nauczy regulaminu. - Ja?

    - Jeste tak czsto karany, e znasz go lepiej ni ktokolwiek. Po drugim dzwonku odstawisz swojego pupila do klasy dla najmodszych.

    Ojciec Pons oddali si. Rudi spojrza na mnie jak na narcze polan, ktre musi przenie na plecach, i ciko westchn.

    - Jak si nazywasz?

    - Joseph Bertin. Mam sze lat. Urodziem si w Antwerpii, a moi rodzice umarli na hiszpank.

    Wznis oczy do nieba. - Nie wyklepuj lekcji, czekaj, a ci zapytaj, jeli chcesz, eby ci uwierzyli. Zy na siebie, e zachowaem si niezrcznie, skorzystaem z rady hrabiny de Sully i

    zaatakowaem wprost:

    - Dlaczego nie chcesz by moim opiekunem? - Bo mam ze oko. Jeli w soczewicy jest jaki kamyk, zawsze trafi si mnie. Jeli jakie

    krzeso ma si zama, to pode mn. Jeli spada samolot, to na mnie. Mam pecha i przynosz pecha.

    W dniu, w ktrym si urodziem, mj ojciec straci prac, a matka zacza paka. Jeli powierzysz mi jak rolin, padnie. Jeli poyczysz mi rower, zapi gum. Mam palce, ktre przynosz mier. Kiedy gwiazdy na mnie patrz, cae a dr. Ksiyc te trzsie portkami. Jestem pomyk, katastrof, plag, ucielenieniem nieszczcia, prawdziwym szlemielem.

    Im duej si skary gosem przeskakujcym pod wpywem emocji od tonw niskich do wysokich, tym bardziej skrcaem si ze miechu.

    W kocu spytaem:

    - S tutaj ydzi? Zesztywnia.

  • - ydzi? W tej Willi? Ani jednego! Nigdy! Dlaczego mnie o to pytasz?

    Wzi mnie za ramiona i przyjrza mi si uwanie. - Czy ty jeste ydem, Joseph? Patrzy na mnie twardo. Wiedziaem, e sprawdza, czy mam zimn krew. Pod surowoci

    spojrzenia kryo si baganie: Kam dobrze, prosz ci, wymyl mi zaraz jakie pikne kamstwo.

    - Nie, nie jestem ydem. Zwolni ucisk, uspokojony. Mwiem dalej: - Zreszt nie wiem nawet, co to yd. - Ja te nie.

    - Jak wygldaj ydzi, Rudi? - Haczykowaty nos, wyupiaste oczy, zwisajca dolna warga, odstajce uszy. - Podobno maj nawet racice zamiast stp i ogon midzy poladkami. - Trzeba by sprawdzi - powiedzia Rudi powanie. - W kadym razie teraz yd to przede

    wszystkim kto, na kogo si poluje i kogo si aresztuje. Dobrze, e nim nie jeste, Joseph. - Dobrze, e ty te nim nie jeste, Rudi. Powiniene jednak unika uywania jidysz i

    mwienia szlemiel zamiast pechowiec. Zadra. Umiechnem si. Kady z nas pozna sekret drugiego, moglimy teraz by

    wsplnikami. eby przypiecztowa zgod, kaza mi wykona skomplikowane ruchy palcami, domi i okciami, a potem splun na ziemi.

    - Chod teraz zwiedzi t Will. Naturalnym gestem wzi moj rk w swoje olbrzymie ciepe apsko i jakbymy od

    zawsze byli brami, odkry przede mn wiat, w ktrym miaem spdzi nastpne lata. - Ale jednak - mrukn przez zby - nie uwaasz, e wygldam jak ofiara? - Gdyby nauczy si posugiwa grzebieniem, to by wszystko zmienio. - A moja postawa? Widziae? Mam stopy jak kajaki i cepy zamiast rk. - Bo urosy szybciej ni reszta, Rudi. - Rozrastam si, ogromniej! Co za pech tak przemienia si w tarcz! - Wysoki wzrost budzi zaufanie. - Taaaak?

    - I przyciga dziewczyny. - Taaaak... przyznasz, e trzeba by cholernym szlemielem, eby nazywa siebie

    szlemielem!

  • - Tobie nie szczcia brakuje, Rudi, ale mzgu. Tak zacza si nasza przyja: natychmiast wziem swojego protektora pod opiek. Pierwszej niedzieli ojciec Pons zawezwa mnie o dziewitej do swojego gabinetu. - Joseph, bardzo mi przykro: chciabym, eby poszed na msz z innymi dziemi z

    internatu.

    - Dobrze. Dlaczego ojcu przykro? - Nie przeszkadza ci to? Pjdziesz do kocioa, nie do synagogi. Wytumaczyem mu, e moi rodzice nie chodzili do synagogi i nawet podejrzewaem, e

    nie wierz w Boga.

    - Niewane - uci ojciec Pons. - Wierz, w co chcesz, w Boga Izraela, w Boga chrzecijan albo w nic, ale tutaj zachowuj si jak wszyscy. Pjdziemy do kocioa we wsi.

    - Nie do kaplicy w ogrodzie? - Nie suy ju jako kaplica. Poza tym chc, eby we wsi znano wszystkie owieczki z

    mojego stada. Pdem wrciem do sypialni, eby si przygotowa. Dlaczego byem tak podniecony tym,

    e udaj si na msz? Zapewne czuem, e korzystnie bdzie zosta katolikiem: bd dziki temu chroniony. Lepiej: stan si normalny. Bycie ydem na razie oznaczao, e mam rodzicw, ktrzy nie s zdolni mnie wychowa, e mam nazwisko, ktre lepiej zmieni na inne, e bez przerwy musz kontrolowa swoje emocje i jeszcze do tego kama. Wic co to za interes? Bardzo chciaem zosta katolick sierotk.

    Wyruszylimy do Chemlay w naszych pciennych granatowych ubrankach, parami wedug wzrostu, kroczc w rytm harcerskiej piosenki.

    Z kadego domostwa biegy ku nam yczliwe spojrzenia. Umiechano si do nas. Posyano przyjazne znaki. Bylimy czci niedzielnego widowiska: sieroty ojca Ponsa.

    Tylko Mademoiselle Marcelle, na progu swojej apteki, wygldaa, jakby miaa ochot ksa.

    Kiedy nasz ksidz, zamykajcy pochd, przechodzi koo niej, nie moga si powstrzyma, eby nie burkn:

    - Jazda na pranie mzgw! Nakarmcie ich dymem! Dajcie im dawk opium! Mylicie, e im pomagacie, ale te narkotyki to trucizna! Zwaszcza religia!

    - Dzie dobry, mademoiselle Marcelle - odpowiedzia ojciec Pons z umiechem - zo bardzo pani upiksza, jak w kad niedziel.

  • Zaskoczona, komplementem, schronia si z wciekoci w sklepie, zatrzaskujc za sob drzwi tak, e omal nie stuka dzwonka.

    Nasza grupa mina przedsionek z niepokojcymi rzebami i tak odkryem pierwszy w moim yciu koci.

    Uprzedzony przez Rudiego, wiedziaem, e trzeba umoczy palce w kropielnicy, wykona na piersi znak krzya i przyklkn na wprost otarza. Wcigany przez tych, ktrzy mnie

    poprzedzali, popychany przez tych, ktrzy szli za mn, stwierdziem z przeraeniem, e nadchodzi moja kolej. Baem si, e w chwili, kiedy dotkn wiconej wody, jaki gos zabrzmi w tych murach i gniewnie wykrzyknie: To dziecko nie jest chrzecijaninem! Niech wyjdzie! To yd!. Tymczasem woda zadraa, gdy jej dotknem, przylgna, chodna i czysta, do mojej rki i pieszczotliwie spyna midzy palcami. Zachcony tym, pilnie wyrysowaem na piersi idealnie symetryczny krzy, po czym zgiem kolano, tak jak wczeniej zrobili to moi koledzy, i usiadem koo nich na awce.

    Znajdujemy si w domu Boym - odezwa si cienki gos. - Dziki Ci, Panie, e przyjmujesz nas w swoim domu.

    Podniosem gow: to by dom! To nie by dom byle kogo! Dom bez drzwi i wewntrznych cian, z kolorowymi oknami, ktre si nie otwieray, z filarami, ktre do niczego nie suyy, i z zaokrglonymi sufitami. Dlaczego krzywe sufity? I takie wysokie? I

    bez yrandoli? I dlaczego koo ksidza w rodku dnia pali si tyle wiec? Rozejrzaem si, eby sprawdzi, czy dla wszystkich starczy miejsc. A gdzie usidzie Bg? I dlaczego trzystu ludzi stoczonych w tym pomieszczeniu zajmuje tak mao miejsca? Do czego suy ta caa przestrze wok nas? Gdzie mieszka Bg w swoim domu?

    ciany zadray i te drgania przerodziy si w muzyk: gray organy. Wysokie dwiki askotay mi uszy. Niskie dudniy, tak e siedzc na awce, czuo si ich wibracje. Melodia rozprzestrzeniaa si, gsta, bujna, nieokieznana.

    W sekund zrozumiaem wszystko: Bg tutaj jest. Wszdzie wok nas. Wszdzie nad nami.

    Jest tym powietrzem, ktre faluje, powietrzem, ktre piewa, powietrzem, ktre kbi si pod sklepieniem, powietrzem, ktre pry grzbiet pod kopu. Jest powietrzem, ktre kpie si w barwach witray, powietrzem, ktre byszczy, olniewa, pachnie mirr, pszczelim woskiem i sodycz lilii.

    Czuem w sercu peni, czuem w sercu si.

    Wdychaem Boga pen piersi, na granicy omdlenia.

  • Msza trwaa dalej. Niczego z niej nie rozumiaem; zafascynowany, leniwie przygldaem si ceremonii. Kiedy staraem si uchwyci sowa, ich tre przerastaa moje moliwoci intelektualne.

    Bg by jeden, potem byo go dwch - Ojciec i Syn - a czasem trzech - Ojciec, Syn i Duch wity. Kim by Duch wity? Kuzynem? Nagle panika: pojawiaa si czwarta osoba! Proboszcz z Chemlay doda jeszcze kobiet, Najwitsz Maryj Pann. Skoowany nagym mnoeniem si bogw, daem spokj tej amigwce i z zapaem zaczem piewa, bo bardzo to lubiem.

    Kiedy ksidz zapowiedzia, e bdzie rozdawa okrge biae wafelki, spontanicznie chciaem ustawi si w kolejce, ale koledzy mnie powstrzymali.

    - Nie wolno ci. Jeste za may. Nie bye jeszcze u Pierwszej Komunii. Mimo rozczarowania odetchnem z ulg: nie przeszkodzili mi pod pretekstem, e jestem

    ydem, a wic to nie rzucao si w oczy. Po powrocie do tej Willi pobiegem do Rudiego, eby podzieli si z nim

    entuzjazmem. Poniewa nigdy wczeniej nie byem w teatrze ani na koncercie, przypisaem

    katolickiemu naboestwu radoci, jakich dostarcza spektakl. Rudi wysucha mnie yczliwie, po czym pokiwa gow.

    - Nie widziae jeszcze najlepszego... - Czego? Wyj co ze swojej szafki i da mi znak, ebym poszed za nim do parku. Schronilimy

    si pod kasztanem, z dala od ciekawskich, usiedlimy na ziemi po turecku i wtedy mi to pokaza.

    Z ksieczki do naboestwa oprawionej w delikatn giemzow skr, spomidzy kartek, ktrych zocony brzeek przywodzi na myl zocenia otarza, spord jedwabnych zakadek przypominajcych zielony ornat kapana, wycign cudowne obrazki. Przedstawiay kobiet, zawsze t sam, chocia jej rysy, uczesanie, kolor oczu i wosw zmieniay si. Po czym mona byo pozna, e to cigle ta sama? Po wietle bijcym z jej czoa, po przejrzystoci spojrzenia, po niezwykej bladoci cery lekko przyprszonej rem na policzkach, po prostocie jej dugich fadowanych szat, w ktrych staa dumna i olniewajca niczym krlowa.

    - Kto to?

    - Najwitsza Panna. Matka Jezusa. ona Pana Boga.

  • Nie byo wtpliwoci, musiaa mie boskie pochodzenie. Promieniaa. Nawet obrazek zdawa si zrobiony nie z papieru, ale z bezy, olepiajcej biel ubitych biaek, z wytoczonymi wklsymi i wypukymi wzorkami, ktrych koronka dodawaa jeszcze lekkoci delikatnym bkitom i zwiewnym rowoci, pastelom bardziej ulotnym ni askotane witem oboki.

    - Mylisz, e to zoto?

    - No pewnie.

    Wodziem palcem po cennej chucie okalajcej spokojn twarz. Muskaem zoto. Gadziem gow Matki Boskiej. A ona mi na to pozwalaa.

    Niespodziewanie zy napyny mi do oczu i osunem si na ziemi. Rudi te. Pakalimy cicho z obrazkami od komunii przycinitymi do serca. Kady myla o swojej matce. Gdzie jest?

    Czy tak jak Maryja odczuwa w tej chwili spokj? Czy ma na twarzy ten wyraz mioci, ktry widzielimy tysice razy, kiedy si nad nami

    pochylaa, i ktry odnajdywalimy na obrazkach, czy te smutek, lk albo rozpacz? Zaczem nuci mamin koysank, patrzc na niebo przez gazie. Dwie oktawy niej

    Rudi doczy swj chrapliwy gos do mojego. I tak odkry nas ojciec Pons: dwoje dzieci piewajcych rymowank w jidysz i paczcych nad naiwnymi obrazkami Matki Boskiej.

    Spostrzegszy go, Rudi uciek. W wieku szesnastu lat bardziej ni ja obawia si miesznoci.

    Ojciec Pons usiad koo mnie. - Nie jeste tutaj zbyt nieszczliwy? - Nie, ojcze. Przeknem zy i sprbowaem powiedzie mu co miego: - Bardzo podobaa mi si msza. I ciesz si, e w tym tygodniu zaczn chodzi na lekcje

    katechizmu.

    - To dobrze - mrukn bez przekonania. - Myl, e pniej zostan katolikiem. Spojrza na mnie agodnie. - Jeste ydem, Joseph, i nawet jeli wybierzesz moj religi, nadal nim pozostaniesz. - Co to znaczy by ydem? - To znaczy, e zostao si wybranym. e pochodzi si z ludu wybranego przez Boga

    tysice lat temu.

    - Dlaczego nas wybra? Bo bylimy lepsi od innych? Czy gorsi?

  • - Ani jedno, ani drugie. Nie macie adnych szczeglnych zasug albo wad. Po prostu to na was spado.

    - Co na nas spado? - Misja. Obowizek. Aby wiadczy, e jest tylko jeden Bg i poprzez tego Boga zmusza

    ludzi, eby szanowali innych ludzi. ,; - Chyba si nie udao, co? Ksidz nie odpowiedzia. Mwiem dalej. - Jeli zostalimy wybrani, to jako cel. Hitler chce nas wykoczy. - Moe wanie z tego powodu? Dlatego, e stanowicie przeszkod dla jego

    barbarzystwa. To misja, jak obarczy was Bg, jest szczeglna. Nie wasz nard. Czy wiesz, e Hitler chciaby si pozby take chrzecijan? - Nie moe, jest ich za duo! - Na razie mu si to nie udaje. Prbowa w Austrii, ale szybko przesta. Jednak taki jest

    jego plan. ydzi, a potem chrzecijanie. Zaczyna od was. Skoczy na nas. Zrozumiaem, e dziaanie ojca wypywa z solidarnoci, nie tylko z samej dobroci. To

    mnie troch podbudowao. Pomylaem znowu o hrabim i hrabinie de Sully. - Niech ojciec powie, jeli wywodz si z rasy liczcej kilka tysicy lat, godnej szacunku i

    w ogle, to znaczy, e jestem szlachetnie urodzony? Ze zdziwienia przez chwil nic nie mwi, potem powiedzia cicho: - Tak, oczywicie, jeste szlachetnie urodzony. - Tak mi si wydawao. Uspokoiem si, e moje przypuszczenie si potwierdza. Ojciec Pons mwi dalej: - Dla mnie wszyscy ludzie s szlachetnie urodzeni. Puciem jego wyjanienie mimo uszu, eby zatrzyma tylko to, co mi odpowiadao. Przed odejciem poklepa mnie po ramieniu. - Moe ci zdziwi, ale nie chc, eby za duo zajmowa si katechizmem i obrzdami.

    Ogranicz si do minimum, dobrze? Oddali si, pozostawiajc mnie wciekego. A wic, dlatego e jestem ydem, nie mam prawa do normalnego wiata! Udziela mi si

    go tylko od niechcenia. Nie powinienem uwaa go za swj! Katolicy chc pozosta w swoim gronie, banda hipokrytw i kamcw!

    Rozjuszony, doczyem do Rudiego i wylaem przed nim swoj zo na ojca. Nie prbowa mnie uspokoi, lecz zachci do zachowania dystansu.

  • - Masz racj, e jeste nieufny. Ten facet jest podejrzany. Odkryem, e ma swj sekret. - Jaki sekret?

    - Drugie ycie. Ukryte ycie. Haniebne ycie, to pewne. - Co? - Nie, nie mog nic powiedzie. Musiaem mczy Rudiego a do wieczora, eby wreszcie, znuony, wyzna mi, co

    odkry. Kadego wieczora, po zgaszeniu wiate, kiedy sypialnie byy zamknite, ojciec Pons

    bezszelestnie schodzi na d, z ostronoci wamywacza odryglowywa tylne drzwi i wymyka si do szkolnego parku. Wraca dopiero po dwch czy trzech godzinach. Na czas swojej nieobecnoci zostawia w mieszkaniu zapalon lampk, eby mylano, e tam przebywa.

    Rudi podpatrzy te wdrwki, kiedy sam urywa si z sypialni do ubikacji na papierosa. - Dokd chodzi ? - Nie mam pojcia. Nie wolno nam opuszcza Willi. - Pjd za nim. - Ty! Masz zaledwie sze lat! - Tak naprawd to siedem. Prawie osiem. - Wyrzuc ci!

    - Tak mylisz? Odel mnie do rodziny? Chocia Rudi gono zarzeka si, e nie bdzie moim wsplnikiem, wyudziem od niego

    zegarek i tak niecierpliwie czekaem na wieczr, e nie musiaem nawet walczy z sennoci.

    O wp do dziesitej przeliznem si midzy kami do korytarza, skd, schowany za duym piecem, zobaczyem ojca Ponsa, jak schodzi, sunc wzdu cian cicho jak cie.

    Diaboliczny i szybki, otworzy brzuchate zasuwy w tylnych drzwiach i wyszed na dwr. Spniony o minut, ktrej potrzebowaem, eby pchn drzwi tak, by nie zaskrzypiay,

    omal nie straciem z oczu jego szczupej sylwetki migajcej midzy drzewami. Czy na pewno by to ten sam czowiek, szacowny kapan, wybawiciel dzieci, ktry szed wawym krokiem w sabym wietle ksiyca, zwinniejszy od wilka, omijajc krzaki i pnie, na ktre ja nadziewaem si co chwila goymi stopami? Draem, eby mnie nie zostawi za sob. Gorzej, baem si, e zniknie, tak bardzo jawi mi si tego wieczoru jako zowrogi stwr skumany z najdziwniejszymi czarami.

    Zwolni na polance, gdzie koczy si park.

  • Wznosi si tam mur ogrodzenia. Byo tylko jedno wyjcie, niska elazna, furtka wychodzca na drog, obok nieuywanej kaplicy. Dla mnie pogo koczya si tutaj: nie odwaybym si nigdy goni go dalej w piamie, ze zmarznitymi nogami w ciemnej nieznanej okolicy. On jednak podszed do wskiego kocioa, wyj z sutanny przeogromny klucz, otworzy drzwi i szybko zamkn je za sob na dwa spusty.

    A wic to bya tajemnica ojca Ponsa? Wieczorami chodzi modli si samotnie, po kryjomu, w gbi ogrodu? Byem rozczarowany. C to za bana! Co za brak romantyzmu! Trzsem si z zimna, miaem wilgotne stopy, pozostawao mi tylko wrci.

    Nagle zardzewiaa furtka uchylia si i jaki intruz, przybyy z zewntrz, wszed na nasz teren z workiem na plecach. Bez wahania skierowa si w stron kaplicy, gdzie zastuka dyskretnie, rytmicznie, kilka razy, zapewne zgodnie z ustalonym kodem.

    Ojciec otworzy, zamieni po cichu z nieznajomym kilka sw, odebra worek, a potem czym prdzej si zamkn. Mczyzna odszed, nie czekajc.

    Staem ukryty za pniem drzewa, zakopotany. Jakiemu to handlowi oddawa si ojciec? Co dosta w tym worku? Usiadem na mchu, plecami oparty o db, zdecydowany czeka na kolejne dostawy.

    Cisza nocy trzaskaa ze wszystkich stron, jakby spala j pomie lku. Hurkotay tajemnicze odgosy, pojedyncze, dziwne chroboty, krtkie skrzypnicia, skargi tak samo niezrozumiae jak niemy bl, ktry po nich nastpowa. Moje serce bio za szybko. Jakie imado ciskao mi czaszk. Strach przeradza si w gorczk.

    Jedno mnie tylko uspokajao: tykanie zegarka. Na moim nadgarstku, nieporuszona, przyjazna cebula Rudiego nie dawaa si zastraszy ciemnociom i nadal odmierzaa czas.

    O pnocy ojciec wyszed z kocioa, zamkn go starannie i ruszy z powrotem w stron Willi.

    Byem tak wycieczony, e omal nie zatrzymaem go w przejciu, ale przemkn szybko midzy drzewami i nie zdyem.

    Wracajc, nie przejawiaem tyle ostronoci, co w tamt stron. Kilka razy stpnem na gazk. Przy kadym trzasku ojciec zatrzymywa si, zaniepokojony, i bada wzrokiem ciemnoci. Gdy dotar do tej Willi, od razu wszed do rodka i zasun za sob rygle.

    Tego, e znajd si zamknity na zewntrz internatu, zupenie nie przewidziaem! Budynek wznosi si przede mn prosty, zwarty, ciemny i wrogi. Zimno i brak snu nadszarpny moje siy.

    Co robi? Nie do, e jutro wyda si, e spdziem noc na dworze, to gdzie teraz bd spa? Czy w ogle doczekam jutra?

  • Usiadem na schodach i rozpakaem si. Przynajmniej to mnie rozgrzewao. Smutek dyktowa mi, co naley zrobi: umrze! Tak, najgodniej bdzie umrze, tutaj, natychmiast.

    Czyja rka dotkna mojego ramienia. - Chod, szybko! Wzdrygnem si odruchowo. Rudi spoglda na mnie smutno. - Zobaczyem, e nie wrcie, i zrozumiaem, e masz problem. Mimo e by moim opiekunem, e mia dwa metry wzrostu i e jeli chciaem zachowa

    autorytet, powinienem utrudnia mu ycie, rzuciem mu si w ramiona i na czas kilku ez zgodziem si na to, e mam tylko siedem lat.

    Nastpnego dnia na przerwie opowiedziaem Rudiemu o swoim odkryciu. Z min znawcy od razu postawi diagnoz.

    - Czarny rynek! Handluje jak wszyscy. To musi by to. - Co odbiera w tym worku? - Jedzenie, no przecie! - To dlaczego nie przynis go tutaj? Rudiego zamurowao. Mwiem dalej: - I dlaczego siedzi dwie godziny w kaplicy, bez wiata? Co robi? Rudi zacz szuka odpowiedzi, grzebic palcami w czuprynie. - Nie wiem... Moe zjada, to, co jest w worku! - Ojciec Pons, taki chudzielec, jadby przez dwie godziny? Zawarto takiego duego

    worka?

    Wierzysz w to, co mwisz?

    - Nie.

    Przez cay dzie obserwowaem ojca Ponsa, gdy tylko nadarzya si okazja. Jaki sekret ukrywa? Tak dobrze fingowa normalne zachowanie, e a zaczynaem si go ba. Jak mona tak wspaniale udawa? Jak mona a tak symulowa? Co za okropna dwulicowo! A moe jest diabem w sutannie?

    Przed wieczornym posikiem Rudi przybieg do mnie, rozradowany. - Ju wiem: dziaa w ruchu oporu. Na pewno zakamuflowa w kaplicy nadajnik radiowy.

    Co wieczr odbiera informacje i przekazuje dalej. - Masz racj! Ten pomys od razu mi si spodoba, poniewa rehabilitowa ojca Ponsa - bohatera, ktry

    przyjecha po mnie do pastwa de Sully.

  • O zmroku ojciec Pons zorganizowa na dziedzicu zabaw w pik. Zrezygnowaem z gry, eby mc go do woli podziwia, jak swobodny, miy, rozemiany ugania si z dziemi, ktre chroni przed nazistami. Nie mia w sobie nic demonicznego. Bia od niego sama dobro. To si rzucao w oczy.

    W nastpnych dniach spaem troch lepiej. Bo odkd przybyem do internatu, baem si kadej nocy. W elaznym ku, midzy zimnymi przecieradami, pod okazaym sufitem naszej sypialni, na materacu tak cienkim, e koci dotykay metalowych spryn, chocia dzieliem t sal z trzydziestk kolegw i jednym wychowawc, czuem si bardziej samotnie ni kiedykolwiek.

    Baem si zasn, wzbraniaem sobie tego, i w chwilach tej walki bardzo siebie nie lubiem.

    Mylaem o sobie ze wstrtem. Bo nie ma co gada, byem szmat, wsz, mniej ni krowim ajnem. Pastwiem si nad sob, besztaem si, obiecywaem sobie najgorsze kary. Jeli si znw zapomnisz, bdziesz musia odda najadniejsz kulk, t z czerwonego agatu, chopakowi, ktrego najbardziej nie lubisz. Na przykad Fernandowi! A jednak, mimo tych grb, znowu ulegaem... Nie pomagay adne rodki ostronoci, rano budziem si z poladkami przyklejonymi do ciepej wilgotnej plamy o cikiej woni skoszonego siana, ktrej dotyk i zapach najpierw mi si podoba, w ktrej nawet z luboci si taplaem, dopki nie dotara do mnie straszliwa wiadomo, e znowu zsikaem si w ko! Odczuwaem tym wikszy wstyd, e dawno ju przestaem si moczy. Tymczasem ta Willa sprawia, e si cofnem, nie rozumiaem dlaczego.

    Przez kilka nocy, moe dlatego, e w chwili zasypiania, z gow na poduszce, mylaem o bohaterstwie ojca Ponsa, radziem sobie z kontrolowaniem pcherza.

    Ktrej niedzieli po poudniu Rudi podszed do mnie z min spiskowca. - Mam klucz...

    - Klucz do czego? - Do kaplicy, oczywicie.

    Bdziemy mogli zobaczy na wasne oczy dziaalno naszego bohatera. Po kilku minutach, zziajani, lecz peni entuzjazmu, wchodzilimy do kaplicy. Bya pusta.

    adnej awki, adnego klcznika, adnego otarza. Nic. Otynkowane ciany. Pokryta pyem posadzka. Wyschnite, stwardniae pajczyny.

    Sfatygowana budowla, zupenie nieinteresujca.

  • Nie mielimy na siebie spojrze, kady ba si, e w rozczarowaniu towarzysza znajdzie potwierdzenie wasnego.

    - Wejdmy na dzwonnic. Jeli jest jaki nadajnik radiowy, to na pewno na grze. Wspilimy si po krtych schodach. Na grze czekay na nas tylko gobie odchody. - Przecie to niemoliwe!

    Rudi tupa nog. Jego hipoteza upadaa. Ojciec nam si wymyka. Nie udawao nam si przejrze jego tajemnicy.

    Dla mnie rzecz miaa si jeszcze gorzej: nie mogem ju wmawia sobie, e jest bohaterem.

    - Wracajmy. Idc z powrotem przez las, podnieceni pytaniem, co robi ojciec kadej nocy po ciemku w

    tych pustych murach, nie zamienilimy ze sob sowa. Moja decyzja, zapada: nie bd czeka ani dnia duej, eby si tego dowiedzie, tym bardziej, e mog znowu zacz moczy materac.

    Noc. Wymary krajobraz. Milczenie ptakw. O wp do dziesitej warowaem na schodach Willi, ubrany cieplej ni poprzednio, z

    szalikiem na szyi, w chodakach, ktre owinem skradzionym z pracowni robt rcznych kawakiem materiau, eby nie robi haasu.

    Cie zbieg po schodach i zagbi si w park, gdzie mrok zamazywa wszystkie ksztaty. Gdy znalaz si w kaplicy, pognaem na polank i wystukaem tajny kod w drewniane

    drzwi. Kiedy si uchyliy, nie czekajc na reakcj, wliznem si do rodka. - Ale...

    Ojciec nie zdy mnie zidentyfikowa, zobaczy tylko sylwetk mniejsz ni zazwyczaj. Odruchowo zamkn za mn drzwi. Stalimy obaj w pmroku, nie rozrniajc rysw ani nawet konturw drugiego.

    - Kto to? - krzykn ojciec. Przeraony wasn odwag, nie mogem wykrztusi z siebie odpowiedzi. - Kto to? - powtrzy ojciec, tym razem z grob w gosie. Miaem ochot uciec. Rozleg si odgos pocieranej zapaki, rozbys pomyk. Twarz ojca

    Ponsa zarysowaa si w jego wietle, zmieniona, wykrzywiona, niepokojca. Cofnem si. Pomie si przybliy.

    - Co? To ty, Joseph? - Tak.

  • - Jak miae opuci Will?

    - Chc wiedzie, co ojciec tutaj robi. Jednym tchem opowiedziaem mu o swoich wtpliwociach, wyprawach, pytaniach, o

    pustym kociele.

    - Wracaj natychmiast do sypialni. - Nie.

    - Masz mnie sucha.

    - Nie. Jeeli si nie dowiem, zaczn krzycze i wtedy wsplnik si zorientuje, e nie zachowa ojciec dyskrecji.

    - To jest szanta, Joseph. W tej samej chwili rozlegy si uderzenia w drzwi. Zamilkem. Ojciec otworzy, wysun

    gow na zewntrz i po krtkiej naradzie przej worek. Gdy tajny dostawca oddali si, dokoczyem. - Widzi ojciec, nie pisnem sowa. Jestem z ojcem, nie przeciwko ojcu. - Nie znosz szpiegw, Joseph.

    Ksiyc wychyn spod oboku, wpuszczajc do pomieszczenia niebieskaw powiat, w ktrej nasze twarze nabray szarej barwy. Ojciec wyda mi si nagle zbyt wysoki, zbyt chudy, jak znak zapytania nakrelony wglem na cianie, niemal jak karykatura zego yda, ktr nazici rozklejali na murach w naszej dzielnicy. Jego wzrok by tak ywy, e a niepokojcy. Umiechn si.

    - A zreszt, chod! Zapa mnie za rk i zaprowadzi w lew cz kaplicy, gdzie odsun stary, sztywny od

    brudu dywanik. Na pododze pojawi si uchwyt. Ojciec unis go. Otworzya si kamienna pyta.

    W gb czarnego cielska ziemi prowadziy schodki. Na pierwszym czekaa lampa oliwna. Ojciec zapali j i powoli zagbi si w podziemnej paszczy, nakazujc mi i za sob. - Co znajduje si pod kocioem, Joseph? - Piwnica?

    - Krypta.

    Dochodzilimy do ostatnich stopni. Z czeluci wiona chodna wo grzybw. Oddech ziemi?

    - A co znajduje si w mojej krypcie? - Nie wiem.

    - Synagoga.

  • Zapali kilka wiec i zobaczyem sekretn synagog, ktr urzdzi. Pod sukienk z bogato haftowanych tkanin przechowywa zwj Tory, dugi pergamin pokryty witym pismem. Zdjcie Jerozolimy wyznaczao kierunek, w jakim naley si zwrci przy modlitwie, gdy przez to wanie miasto mody id do Boga.

    Za nami na pkach pitrzyy si rne przedmioty. - Co to jest? - Moja kolekcja. Wskaza na modlitewniki, mistyczne poematy, komentarze rabinw, siedmio- lub

    dziewicioramienne wieczniki. Obok gramofonu leay czarne ebonitowe krki. - Co to za pyty? - Muzyka do modlitw, pieni w jidysz. Wiesz, Joseph, kto by pierwszym kolekcjonerem

    w historii ludzkoci? - Nie.

    - To by Noe. - Bardzo dawno temu spady na ziemi ulewne deszcze. Woda dziurawia dachy,

    rozupywaa mury, niszczya mosty, zatapiaa drogi, przepeniaa rzeki i strumienie. Olbrzymie powodzie zmyy wioski i miasta. Ludzie, ktrzy przeyli, schowali si wysoko w grach, ktre z pocztku zapewniay im bezpieczne schronienie, ale pod wpywem wody zaczy pka, a pniej rozpady si na kawaki. Pewien czowiek, niejaki Noe, przeczu, e nasza planeta zostanie cakowicie pokryta wod.

    Wtedy zaoy swoj kolekcj. Z pomoc synw i crek stara si znale po parze kadego yjcego gatunku, lisa i lisic, tygrysa i tygrysic, baanta i baancic, par pajkw, strusiw, wy... pomijajc tylko ryby i morskie ssaki, ktrych peno byo we wzbierajcym szybko oceanie. Jednoczenie zbudowa ogromny statek i kiedy wody podniosy si dostatecznie, zaadowa na wszystkie zwierzta i pozostaych przy yciu ludzi. Arka Noego pywaa przez wiele miesicy bez celu po powierzchni olbrzymiego morza, jakim staa si ziemia. Potem deszcze ustay. Woda zacza powoli opada. Noe obawia si, e nie bdzie mg wyywi mieszkacw swojej arki. Wypuci gobic, ktra wrcia, niosc w dziobie wiey listek drzewa oliwnego, oznaczajcy, e spord fal wyoni si wreszcie grzbiet gr. Wtedy zrozumia, e osign zamierzony cel: ocali wszystkie boskie stworzenia.

    - Dlaczego Pan Bg nie ocali ich sam? Nie zaleao mu? Wyjecha na wakacje? - Pan Bg stworzy wiat raz na zawsze. Wyposay nas w instynkt i inteligencj,

    ebymy radzili sobie bez niego. - Noe to ksidza wzr?

  • - Tak. Podobnie jak on jestem kolekcjonerem. W dziecistwie mieszkaem w belgijskim Kongo, gdzie ojciec by urzdnikiem; biali tak

    bardzo gardzili czarnymi, e zgromadziem kolekcj miejscowych wyrobw. - Gdzie ona jest? - W muzeum w Namur. Dzisiaj, dziki malarzom, te rzeczy stay si nawet modne:

    nazywa si to sztuk murzysk. Obecnie prowadz dwie kolekcje: cygask i ydowsk. Zbieram wszystko, co Hitler chce unicestwi.

    - Nie lepiej byoby zabi Hitlera? Nie odpowiadajc, podprowadzi mnie do stosu ksiek. - Co wieczr zaszywam si tutaj, eby rozmyla nad ydowskimi ksigami. A w dzie, w

    biurze, ucz si hebrajskiego. Nigdy nic nie wiadomo... - Nie wiadomo czego? - Jeeli potop bdzie trwa, jeeli w caym kosmosie nie uchowa si ani jeden yd

    mwicy po hebrajsku, bd ci mg tego jzyka nauczy. A ty przekaesz go innym.

    Kiwnem gow. Dla mnie, zwaywszy na pn godzin i fantastyczn sceneri krypty, ktra w drcym blasku wiec mienia si niczym jaskinia Ali Baby, bya to bardziej zabawa ni rzeczywisto. Dononym gosem wrzasnem, peen zapau:

    - Mona by powiedzie, e ojciec jest Noem, a ja ojca synem! Wzruszony, przyklkn przede mn. Czuem, e chce mnie pocaowa, ale nie ma

    odwagi. To byo mie. - Zawrzemy umow, dobrze? Ty, Joseph, bdziesz udawa, e jeste chrzecijaninem, a ja

    bd udawa, e jestem ydem. Ty bdziesz chodzi na msz, na religi, bdziesz si uczy historii Jezusa z Nowego Testamentu, a ja bd ci opowiada Tor, Miszn, Talmud i razem bdziemy rysowali hebrajskie litery. Zgoda?

    - Zgoda! - To jest nasz sekret, wielki sekret. Zdradzajc go, moglibymy umrze. Przysigasz, e

    dochowasz tajemnicy? - Przysigam.

    Odtworzyem skomplikowane ruchy, ktrych nauczy mnie Rudi, i splunem na ziemi. Poczwszy od tej nocy, prowadziem przy ojcu Ponsie drugie tajemne ycie. Zataiem

    przed Rudim moj nocn wypraw i zadbaem, eby mniej interesowa si zachowaniem ojca Ponsa, kierujc jego uwag na Ros, pomoc kuchenn, adn i rezolutn szesnastolatk, ktra pomagaa intendentowi, Twierdziem, e gapi si na Rudiego, ilekro ten na ni nie patrzy.

  • Rudi wpad w puapk po uszy i dosta obsesji na punkcie Rosy. Uwielbia wzdycha do mioci bdcych poza jego zasigiem.

    W tym czasie uczyem si hebrajskiego, ktry ma dwadziecia dwie spgoski i dwanacie samogosek, a przede wszystkim pod pozorami przestrzegania ustalonych regu odkrywaem prawdziwe zasady rzdzce internatem. Dziki zawartemu w regulaminie trikowi ojciec Pons tak wszystko zorganizowa, e przestrzegalimy szabatu: w soboty odpoczynek by obowizkowy.

    Odrabia lekcje i uczy si moglimy dopiero w niedziel po nieszporach. - Dla ydw tydzie zaczyna si w niedziel, a dla chrzecijan w poniedziaek. - Dlaczego, ojcze? - W Biblii, ktr powinni czyta zarwno ydzi, jak chrzecijanie, powiedziane jest, e

    Pan Bg, stwarzajc wiat, pracowa sze dni, a odpoczywa sidmego. Powinnimy go naladowa.

    Sidmym dniem, wedug ydw, jest sobota. Pniej chrzecijanie, pragnc odrni si od ydw, ktrzy nie chcieli uzna Jezusa za

    Mesjasza, ogosili, e to niedziela. - I kto ma racj? - Czy to wane? - A Pan Bg nie mgby powiedzie ludziom, co myli? - Wane jest nie to, co Bg myli o ludziach, ale to, co ludzie myl o Bogu. - Taaaak... z tego, co widz, Pan Bg pracowa przez sze dni, ale potem spocz na

    laurach!

    Kiedy si oburzaem, ojciec wybucha miechem. Bez przerwy prbowaem pomniejsza rnice midzy obydwiema religiami, eby mc sprowadzi je do jednej; zawsze jednak przestrzega mnie przed uproszczeniami.

    - Joseph, chciaby wiedzie, ktra z tych dwu religii jest prawdziwa. adna! Religia nie jest ani prawdziwa, ani faszywa, proponuje tylko pewien sposb ycia.

    - Jak mam szanowa religie, skoro nie s prawdziwe? - Jeli bdziesz szanowa tylko prawd, nie bdziesz mia wiele do szanowania. Dwa plus

    dwa rwna si cztery, to bdzie jedyny obiekt twojego szacunku. Poza tym bdziesz styka si z rzeczami niepewnymi: uczucia, normy, wartoci, wybory - to wszystko s konstrukcje delikatne i pynne. Nie ma w nich nic z matematyki. Szacunkiem darzy si nie to, co jest zatwierdzone, lecz to, co jest proponowane.

  • W grudniu ojciec prowadzi podwjn gr, tak ebymy obchodzili jednoczenie chrzecijaskie wita Boego Narodzenia i ydowskie wito Chanuki; dwoistoci tej domylay si tylko ydowskie dzieci. Z jednej strony witowalimy narodziny Jezusa, ozdabialimy wiejsk szopk i bralimy udzia w naboestwach. Z drugiej, mielimy zajcia w pracowni produkcji wiec, gdzie uczylimy si robi knoty, wytapia wosk, barwi go, formowa wiece; wieczorem zapalalimy nasze wyroby, stawiajc je w oknach; chrzecijaskie dzieci otrzymyway w ten sposb nagrod za swoje wysiki, a my, dzieci ydowskie, moglimy po kryjomu speni rytua Chanuki, wita wiate, czasu zabaw i prezentw, kiedy trzeba dawa jamun i o zmroku zapala wiece. My, dzieci ydowskie... Ilu nas byo w tej Willi? I ktrzy? Poza ojcem nikt tego nie wiedzia.

    Kiedy moje podejrzenia paday na jakiego koleg, wzbraniaem sobie i dalej. Kama i pozwala, eby kamano. Tylko tak moglimy si uratowa.

    W 1943 roku policja kilkakrotnie nachodzia t Will. Za kadym razem okrelona grupa wiekowa poddawana bya kontroli tosamoci.

    Prawdziwe czy faszywe, nasze papiery speniay swoje zadanie. Drobiazgowe przeszukiwanie szaf take nic nie dawao. Nikogo nie zatrzymano.

    Jednak ojciec si niepokoi. - Na razie to tylko belgijska policja, znam tych chopakw, a jeli nie ich, to przynajmniej

    ich rodzicw; kiedy mnie widz, nie mi zbytnio nalega. Ale syszaem, e Gestapo urzdza niespodziewane naloty...

    Niemniej jednak po kadym alarmie ycie wracao do normy. Jedlimy mao i le: dania z kasztanw, ziemniakw, zupy, gdzie kawaki rzepy mogy bawi si w berka, na deser parujce mleko. My, mieszkacy internatu, mielimy zwyczaj wamywa si do szafy tego, ktremu listonosz przynis paczk; w ten sposb zdobywalimy czasem pudeko ciastek, soik konfitur lub miodu; trzeba je byo czym prdzej pochon, by z kolei kto inny ich nie zwin.

    Wiosn, podczas lekcji hebrajskiego, ktrej udziela mi w swym zamknitym na dwa spusty gabinecie, ojciec Pons jako nie mg si skoncentrowa. Siedzia ze zmarszczonym czoem i nawet nie sysza moich pyta.

    - Co ojcu jest? - Zblia si pora Pierwszych Komunii, Joseph. Bardzo si niepokoj. Nie ma mowy, eby ydowscy uczniowie, ktrzy s w wieku

    komunijnym, odbyli j z chrzecijanami. Nie mam prawa tego zrobi. Ani wobec nich, ani wobec mojej religii.

  • To byoby witokradztwo. Jak ja z tego wybrn? Nie wahaem si ani chwili.

    - Niech ksidz zapyta Mademoiselle Marcelle. - Czemu to mwisz? - Jeli kto gotw si powici, eby nie dopuci do komunii, to chyba wanie

    Psiakrew. No nie?

    Umiechn si na t propozycj. Nastpnego dnia zabra mnie ze sob do apteki w Chemlay. - Co za milutki dzieciak - mrukna Mademoiselle Marcelle na mj widok. - Masz, ap! Rzucia mi miodow pastylk. Podczas gdy moje zby rozprawiay si ze smakoykiem, ojciec Pons wyoy jej sytuacj. - Psiakrew, nie ma problemu, panie Pons. Pomog panu. Ilu ich jest? - Dwunastu.

    - Wystarczy, e powie pan, e s chorzy! Hop!

    Pole si ich do izby chorych. Ojciec si namyla. s , ? - Zauwa ich nieobecno. To, bdzie wskazwka. - Nie, jeli ogosi si epidemi... - , - Nawet wtedy. Bd si zastanawia... - To trzeba doda jednego albo dwch chopakw poza wszelkim podejrzeniem. Na

    przykad syna burmistrza. Jeszcze lepiej syna Brognardw, tych kretynw, ktrzy postawili fotografi Hitlera na wystawie swojego sklepu z serami.

    - Oczywicie! Tylko e nie tak atwo sprawi, eby czternastu chopcw nagle si rozchorowao...

    - Tratata, ju ja si tym zajm. Co zrobia Psiakrew? Pod pretekstem wizyty lekarskiej przysza do izby chorych i zbadaa

    grup kandydatw na komunikantw. Dwa dni pniej, z brzuchami szarpanymi rozwolnieniem, syn burmistrza i syn Brognardw zostali w domu, nie mogc uda si na lekcje. Psiakrew opisaa symptomy ojcu, ktry poprosi dwunastu ydowskich chopcw, aby je symulowali.

    Poniewa komunia przewidziana bya na nastpny dzie, dwunastu pseudochorych odesano na trzy dni do infirmerii.

    Uroczysto odbya si w kociele w Chemlay, podniose naboestwo, w czasie ktrego organy huczay goniej ni kiedykolwiek. Bardzo zazdrociem moim kolegom w biaych albach, e uczestnicz w tym spektaklu. W gbi duszy przyrzekem sobie, e ktrego dnia

  • znajd si na ich miejscu. Ojciec Pons na prno uczy mnie Tory, nic nie wzruszao mnie bardziej ni katolicki obrzdek z jego zoceniami, przepychem, muzyk i tym wielkim i niematerialnym Bogiem, ktry unosi si dobrotliwy pod sufitem.

    Po powrocie do tej Willi na skromny bankiet, ktry wyda nam si pantagrueliczny, tak bardzo bylimy wygodzeni, zaskoczony, ujrzaem porodku holu Mademoiselle Marcelle. Zobaczy j take ojciec i zaraz znikn z ni w gabinecie.

    Tego samego wieczoru dowiedziaem si od niego o katastrofie, ktrej cudem uniknlimy.

    W czasie komunii Gestapo wdaro si do internatu. Nazici zapewne rozumowali tak samo jak ojciec Pons: nieobecno na ceremonii dzieci w wieku komunijnym demaskowaa je.

    Na szczcie Mademoiselle Marcelle trzymaa wart przed izb chorych. Kiedy nazici z pustych sypialni wpadli na ostatnie pitro, zacza kasa i plu w sposb odraajcy, wedug jej wasnych sw. Gdy znao si wraenie, jakie wywieraa Psiakrew normalnie, strach byo pomyle, co dziao si, kiedy przesadzaa. Nie sprzeciwiajc si ich daniu, otworzya drzwi do infirmerii, uprzedzajc, e dzieci s okropnie zaraliwe. Co rzekszy, nieoczekiwanie kichna, roszc twarze nazistw prysznicem plwocin.

    Wycierajc si nerwowo, gestapowcy pospiesznie zrobili w ty zwrot i opucili internat. Gdy czarne samochody odjechay, Mademoiselle Marcelle przez dwie godziny skrcaa

    si ze miechu na ku w izbie chorych, co, wedug relacji moich kolegw, najpierw wywoao przeraenie, ale potem udzielio si wszystkim.

    Cho nic po sobie nie pokazywa, czuem, e ojciec Pons jest coraz bardziej zatroskany. - Obawiam si rewizji osobistej, Joseph. Co zrobi, jeli nazici ka wam si rozebra,

    eby wyapa obrzezanych? Potaknem z min oznaczajc, e podzielam jego zaniepokojenie. W rzeczywistoci nie

    rozumiaem, o czym mwi. Obrzezani? Rudi, kiedy go o to zapytaem, zacz chichota z tym samym gulgotem, jaki wydawa z siebie, gdy mwi o piknej Rosie - jakby tuk workiem orzechw o swoj klatk piersiow.

    - Jaja sobie robisz! Nie wiesz, co to jest obrzezanie? Ale wiesz chyba, e ty te? - Co ja? - Jeste obrzezany! Rozmowa przybieraa niezbyt zachcajcy obrt: znowu przypisywano mi jak

    niezrozumia cech! Jakby nie wystarczao, e jestem ydem! - Twj siusiak ma skr, ktra nie dochodzi do samego koca. - Oczywicie.

  • - A chrzecijanie maj skr, ktra zwisa niej. Nie wida okrgego koniuszka. - Jak u psw?

    - Tak. Jak u psw.

    - A wic to prawda, e naleymy do innej rasy! Ta informacja mnie zaamaa: pryskay nadzieje, e zostan chrzecijaninem. Z powodu

    kawaka skry, ktrego nikt nie widzi, skazany byem na to, e zawsze bd ydem. - Nie, gupku - wyjani Rudi - to nie jest naturalne, chodzi o zabieg chirurgiczny:

    zrobiono ci to kilka dni po urodzeniu. Rabin odci ci skr. - Dlaczego?

    - eby by taki jak twj ojciec. - Dlaczego?

    - Bo tak jest od tysicy lat! - Dlaczego?

    To odkrycie mnie oszaamiao. Wieczorem zaszyem si w kcie i przez dugie minuty ogldaem swj wyrostek o delikatnej rowej skrze, co niczego mi nie wyjanio. Nie mogem sobie wyobrazi, e kto moe mie inny. W nastpne dni, chcc upewni si, e Rudi nie kamie, zaczajaem si w toalecie na dziedzicu, spdzajc przerwy na nieustannym myciu rk nad umywalk; ktem oka prbowaem zobaczy w ssiednich pisuarach narzdy moich kolegw w chwili, kiedy je wycigali albo chowali do spodni! Bardzo szybko przekonaem si, e Rudi nie kama.

    - Rudi, to przedziwne! U chrzecijan na kocu jest cienka skrka, cignita i pomarszczona jak balon tam, gdzie robi si supeek. Poza tym to nie wszystko: siusianie zajmuje im wicej czasu, a potem jeszcze potrzsaj siurkiem, jakby mu mieli za ze. Wymierzaj sobie kar?

    - Nie, otrzsaj kropelki, zanim z powrotem nacign skr. Trudniej im zachowa higien.

    Jeli nie uwaaj, mog zapa mnstwo mikrobw, ktre mierdz i powoduj bl. - A jednak poluje si na nas? Czy ty to rozumiesz? Zrozumiaem za to, jaki problem ma ojciec Pons. Pojem zasady, wedle ktrych

    odbywalimy cotygodniowy prysznic: ojciec Pons przygotowywa i osobicie sprawdza na apelu listy: zgodnie z nimi dziesiciu uczniw w rnym wieku przechodzio nago z szatni do wsplnej azienki tylko pod jego nadzorem. Kada grupa bya jednorodna. Nigdy aden nie- yd nie mia moliwoci zobaczy yda i na odwrt, gdy w kadym innym miejscu nago bya zakazana i karana. Od tej pory atwo mogem odgadn, kto ukrywa si w tej Willi.

  • Wycignem te konsekwencje wobec siebie i zaczem oprnia pcherz za zamknitymi drzwiami, unikajc jak ognia pisuarw. Prbowaem nawet skorygowa operacj, ktra mnie okaleczya: w chwilach samotnoci nacigaem skr, tak by odzyskaa pierwotny wygld i przykrya od. Na prno! Pod koniec kadego seansu podjedaa z powrotem do gry, a kolejne dni nie przynosiy adnej widocznej poprawy.

    - Co zrobimy, jeli Gestapo kae wam si rozebra, Joseph? Dlaczego ojciec Pons wtajemnicza w te sprawy najmodszego ze swoich wychowankw? Uwaa mnie za mniejszego od innych? Czu potrzeb przerwania ciszy? Cierpia, e

    sam jeden ma na barkach tak wielk odpowiedzialno? - Co bdzie, Joseph, jeli Gestapo kae wam spuci spodnie? Odpowied omal nie zmiota nas wszystkich w sierpniu 1943 roku. Szkoa, oficjalnie

    zamknita, na lato przeksztacona zostaa w koloni. Ci, ktrzy nie mieli przybranych rodzin, mieszkali w internacie a do pocztku roku szkolnego. Zamiast czu si opuszczeni, wiedlimy icie krlewski ywot: ta Willa naleaa do nas, pora obfitowaa w owoce agodzce troch nasz ustawiczny gd. Wspierany przez kilku modych seminarzystw ojciec Pons powica nam swj czas. Na zmian chodzilimy na spacery, urzdzalimy ogniska, gralimy w pik i ogldalimy filmy z Charlie Chaplinem rzucane na biae przecierado rozwieszane noc w krytej czci dziedzica. Dyskretni przy naszych opiekunach, siebie nie musielimy si obawia: wszyscy bylimy ydami. Wobec ojca czulimy bezgraniczn wdziczno: trzeba byo widzie, z jakim zapamitaniem uczestniczylimy w lekcjach religii, jedynych, jakie pozostay, z jakim entuzjazmem piewalimy na chwa Bogu, z jakim zapaem, w deszczowe poranki, przygotowywalimy szopk i figurki na Boe Narodzenie.

    Pewnego dnia, kiedy po meczu piki nonej sportowcy spywali potem, ojciec zarzdzi natychmiastowy prysznic.

    Starsi ju byli po, redniaki te. Pozostawaa grupa maluchw, do ktrej naleaem. Krzyczelimy i brykalimy w strugach chodnej wody, kiedy do szatni wkroczy

    niemiecki oficer.

    Jasnowosy oficer wszed, dzieci skamieniay, gosy ucichy, ojciec Pons sta si bledszy od kafelkw. Wszystko znieruchomiao, prcz wody, ktrej strumienie, radosne i niewiadome niczego, nadal si na nas lay.

    Oficer przyjrza si nam badawczo. Niektrzy instynktownie zakryli sobie krocze w gecie naturalnej wstydliwoci - zbyt pno, by nie sta si przyznaniem si do winy.

    Woda wci cieka. Cisza spywaa grubymi kroplami potu.

  • Oficer odkry nasz tosamo. Szybki ruch renic wskazywa na to, e si zastanawia. Ojciec Pons postpi krok naprzd i spyta amicym si gosem:

    - Pan kogo szuka?

    Oficer po francusku przedstawi sytuacj. Od rana jego oddzia goni partyzanta, ktry, uciekajc, przeskoczy przez mur parku; szukaj wic u nas, gdzie intruz mg si schroni.

    - Widzi pan, e paskiego uciekiniera tutaj nie ma - powiedzia ojciec Pons. - Widz to, w rzeczy samej - odpowiedzia z wolna oficer. Znowu zapada cisza, cika od obaw i grb. Zrozumiaem, e moje ycie za chwil si zakoczy. Jeszcze kilka sekund i wyjdziemy

    std rzdem, nadzy, upokorzeni, by wsi do ciarwki, ktra zawiezie nas nie wiadomo dokd.

    Na zewntrz rozlegy si kroki. Odgos butw z cholewami. Fleki uderzajce o bruk. Gardowe krzyki.

    Oficer w szarozielonym mundurze podbieg do drzwi i uchyli je. - Nie ma go tutaj. Szukajcie dalej. Schnell! Drzwi si zamkny i grupa si oddalia. Oficer spojrza na ojca Ponsa, ktremu dray wargi. Cz z nas zacza paka. Ja

    szczkaem zbami. Zrazu pomylaem, e oficer siga do pasa po rewolwer. W rzeczywistoci wyciga

    portfel.

    - Prosz - powiedzia do ojca Ponsa, podajc mu banknot - kupi pan dzieciom cukierki. Poniewa ojciec, osupiay, nie reagowa, oficer si wepchn mu do rki pi frankw,

    umiechn si do nas, mrugajc okiem, stukn obcasami i wyszed. Jak dugo trwaa cisza po jego wyjciu? Ilu minut potrzeba nam byo, by zrozumie, e

    jestemy uratowani? Niektrzy nadal pakali, bo strach ich nie opuszcza; inni trwali nieruchomo, wylknieni, oniemiali; jeszcze inni przewracali oczami, w ktrych widniao pytanie: Ty w to wierzysz, no, powiedz, wierzysz w to?.

    Ojciec Pons, blady jak papier, ze zbielaymi wargami, run na ziemi. Klcza na mokrym cemencie i kiwa si w przd i w ty, mamroczc jakie zdania, z oczami utkwionymi w przestrze, strasznymi. Podbiegem do niego i przycisnem do wilgotnego ciaa opiekuczym gestem, tak jak bym to zrobi z Rudim.

    Usyszaem wtedy zdanie, ktre powtarza: - Dziki ci, Panie Boe. Dziki ci, Panie Boe.

    Za moje dzieci, dzikuj.

  • Potem odwrci si do mnie, jakby dopiero zauway moj obecno, i na dobre rozpaka si w moich ramionach.

    Niektre wzruszenia s tak silne, e - czy radosne, czy smutne - wytrcaj nas z rwnowagi.

    Ulga, jak odczu ojciec, udzielia si i nam, tak e po kilku minutach wszyscy - dwunastu ydowskich chopcw, goych jak ich Pan Bg stworzy, i ksidz w sutannie - przytuleni do siebie, mokrzy, wykoczeni nerwowo, mialimy si i pakali na przemian.

    W nastpnych dniach wszystkich opanowaa rado. Ojciec bez przerwy si umiecha. Wyzna mi, e to wydarzenie dodao mu otuchy.

    - Myli ojciec naprawd, e to Pan Bg nam pomg? Korzystaem z lekcji hebrajskiego, eby zadawa drczce mnie pytania. Ojciec spojrza

    na mnie dobrotliwie. - Nie, Joseph. Pan Bg nie miesza si do takich rzeczy. Czuj si lepiej, bo reakcja tego

    niemieckiego oficera sprawia, e odzyskaem troch wiary w ludzi. - Ja myl, e to dziki ojcu. Pan Bg ma do ojca sabo. - Nie ple gupstw.

    - Nie wierzy ojciec, e jeli si yje pobonie, jeli jest si dobrym ydem albo dobrym chrzecijaninem, nic zego nie moe si czowiekowi przytrafi?

    - Skd taki gupi pomys? - Z katechizmu. Ojciec Bonifacy... - Stop! To niebezpieczna, bzdura! Ludzie wyrzdzaj sobie wzajemnie zo i Pan Bg si

    do tego nie wtrca. Stworzy ludzi wolnymi. A wic cierpimy i weselimy si niezalenie od naszych zalet czy wad. Co za okropn rol chciaby przypisa Bogu? Czy cho przez chwil moesz sobie wyobrazi, e kogo, kto si wymyka nazistom, Pan Bg kocha, a kogo, kogo schwytali, nienawidzi? Pan Bg nie miesza si do naszych spraw.

    - Chce ojciec powiedzie, e cokolwiek si zdarza, Pan Bg ma to w nosie? - Chc powiedzie, e cokolwiek si zdarza, Pan Bg zakoczy swoje zadanie. Teraz

    kolej na nas. Odpowiadamy za siebie. Zacz si nastpny rok szkolny.

    Z Rudim bylimy sobie coraz bardziej bliscy. Rnio nas wszystko - wiek, wzrost, kopoty, podejcie do ycia - ale kada z tych

    rnic, zamiast nas dzieli, pozwalaa nam odczu, jak bardzo si lubimy. Ja pomagaem mu uporzdkowa bezadne myli, on broni mnie przed bjkami swoj postur, a zwaszcza reputacj zego ucznia. Nic nie mona z niego wydoby - powtarzali profesorowie - nigdy

  • jeszcze nie spotkalimy takiej zakutej pay. Cakowita nieprzemakalno Rudiego na nauk budzia nasz podziw.

    Z nas zawsze udawao si nauczycielom co wydoby, jak to bywa z naturami podymi, zepsutymi, podejrzanie skorymi do kompromisw.

    Z Rudim nie wychodzio im nic. Nieuk doskonay, cakowity, modelowy, niereformowalny, stawia im bezwzgldny opr. Stopniowo sta si bohaterem tej drugiej wojny, wojny uczniw z belframi. A sankcje dyscyplinarne spaday na niego tak czsto, e jego gow otacza dodatkowy nimb: aureola mczestwa.

    Ktrego popoudnia, kiedy siedzia zamknity w klasie, podajc mu przez okno ukradziony kawaek chleba, spytaem, dlaczego, nawet ukarany, nadal jest spokojny, niezomny i wci odmawia nauki. Odpowiedzia mi szczerze:

    - Jest nas w rodzinie siedem osb: rodzice i picioro dzieci. Wszyscy oprcz mnie to intelektualici. Ojciec adwokat, matka, synna pianistka, grywa z najlepszymi orkiestrami, bracia i siostry w wieku dwudziestu lat mieli ju wszyscy dyplomy. Same tgie gowy... I wszyscy aresztowani! Wywiezieni ciarwkami! Nie sdzili, e to moe ich spotka, dlatego si nie schowali.

    Tacy szacowni, tacy inteligentni ludzie. Ja si uratowaem, bo nie byo mnie ani w szkole, ani w domu! Wczyem si po ulicach. Ocalaem, bo byem na wagarach... Tak, e nauka...

    - Uwaasz, e le robi, odrabiajc lekcje? - Nie, ty nie, Joseph. Sta ci na to, a poza tym masz jeszcze ycie przed sob... - Rudi, nie masz nawet szesnastu lat... - Tak, jest ju za pno... Mimo e nie powiedzia nic wicej, zrozumiaem, e jest wcieky na swoj rodzin. Bo

    chocia zniknli, chocia do nas nie pisywali, rodzice wci odgrywali du rol w naszym yciu w tej Willi. Ja miaem do swoich pretensje!

    O to, e s ydami, e mnie zrobili ydem, e narazili nas na niebezpieczestwo. Dwie nieodpowiedzialne istoty! Mj ojciec? Niedoga. Matka? Ofiara. Ofiara tego, e polubia mojego ojca, e nie wyczua jego saboci, e sama jest tylko czu i oddan kobiet. Gardziem matk, wybaczaem jej jednak, gdy nie mogem przesta jej kocha. Za to wrzaa we mnie solidna nienawi do ojca. Zmusi mnie, ebym by jego synem, a nie potrafi zapewni mi godziwego losu. Dlaczego nie byem synem ojca Ponsa?

    W listopadowe popoudnie 1943 roku siedzielimy z Rudim na gazi starego dbu grujcego nad okolic, ktra rozcigaa si przed naszymi oczami, i szukalimy dziupli z zimujcymi wiewirkami. Nasze stopy dotykay niemal wysokiego muru, ktry okala park;

  • gdybymy chcieli, moglimy uciec: skoczy na ciek biegnc wzdu muru i wzi nogi za pas. Ale dokd bymy poszli? Nic nie zapewniao nam takiego bezpieczestwa jak ta Willa. Ograniczalimy nasze przygody do jej obrbu. W czasie gdy Rudi wspina si wyej, siedziaem na pierwszym rozgazieniu i nagle wydao mi si, e widz swojego ojca.

    Drog jecha traktor. Za chwil mia przejecha koo nas. Kierowa nim mczyzna. Cho pozbawiony brody i ubrany jak wieniak, by wystarczajco podobny do mojego ojca, ebym go rozpozna. No i rozpoznaem go.

    Siedziaem jak sparaliowany. Nie chciaem tego spotkania. Oby mnie nie zobaczy! Wstrzymaem oddech. Traktor zaterkota pod drzewem i pojecha dalej. Uff, nie zobaczy mnie! A przecie by w odlegoci tylko dziesiciu metrw, mogem jeszcze zawoa go, dogoni.

    Zascho mi w ustach; wstrzymujc oddech, czekaem, a pojazd stanie si maleki i niesyszalny z oddali. Kiedy ju byem pewny, e znikn, wrciem do ycia:, wypuciem powietrze z puc, zamrugaem oczami, otrzsnem si.

    Rudi wyczu moje zmieszanie. - Co ci jest? - Zdawao mi si, e na traktorze widz kogo, kogo znam. - Kogo?

    - Mojego ojca. - Co ty, Joseph, to niemoliwe! Potrzsnem gow, eby przegna te gupie myli. - Jasne, e to niemoliwe...

    Pragnc, by Rudi si nade mn uali, zrobiem min zawiedzionego dziecka. W rzeczywistoci cieszyem si, e uniknem spotkania z ojcem. Zreszt, czy to by on? Rudi pewnie mia racj. Czybymy mieszkali o kilka kilometrw od siebie, nic o tym nie wiedzc? Nieprawdopodobne! Wieczorem byem ju przekonany, e mi si przywidziao. I wymazaem ten epizod z pamici.

    Po wielu latach dowiedziaem si, e tym, kto przejeda wtedy tak blisko mnie, by faktycznie mj ojciec. Ojciec, ktrego odrzucaem, ktrego chciaem mie daleko od siebie, nieobecnego albo martwego... Ta umylna pomyka, ta potworna reakcja, chocia prbuj j usprawiedliwi swoj wczesn wraliwoci i popochem, to czyn, ktrego zawsze bd si wstydzi, i ten wstyd bdzie mnie pali do ostatniego tchnienia.

    Kiedy spotykalimy si w tajemnej synagodze, ojciec Pons przekazywa mi wiadomoci o wojnie.

  • - Odkd wojska niemieckie ugrzzy w Rosji i Amerykanie wkroczyli do walki, myl, e Hitler przegra. Ale za jak cen? Tutaj nazici s coraz bardziej nerwowi, tropi partyzantw z niezwyk zaciekoci, gotowi na wszystko. Bardzo si o nas boj, Joseph, bardzo.

    Czu w powietrzu zagroenie, jak pies wyczuwa wilka. - Niech si ojciec nie martwi, wszystko bdzie dobrze. Pracujmy dalej. Wobec ojca Ponsa tak samo jak wobec Rudiego zachowywaem si opiekuczo.

    Kochaem ich tak bardzo, e aby si nie niepokoili, okazywaem niezachwiany i kojcy optymizm.

    - Prosz mi bliej wyjani, jaka jest rnica midzy ydem a chrzecijaninem. - ydzi i chrzecijanie wierz w tego samego Boga, tego, ktry podyktowa Mojeszowi

    Tablice Prawa. Z tym e ydzi nie uznaj w Jezusie zapowiadanego Mesjasza, wysannika Boego, na ktrego przyjcie czekali; widz w nim jedynie kolejnego mdrego yda. Stajesz si chrzecijaninem, kiedy uznajesz, e to Jezus jest Synem Boym, e w niego wcieli si Bg, e umar i zmartwychwsta.

    - A wic dla chrzecijan to co, co si ju odbyo; dla ydw to co, co ma dopiero nastpi.

    - Tak, Joseph. Chrzecijanie to ci, ktrzy pamitaj, a ydzi to ci, ktrzy wci maj nadziej.

    - A wic chrzecijanin to yd, ktry przesta czeka? - Tak. A yd to chrzecijanin sprzed Jezusa. Bardzo bawio mnie, kiedy mylaem o sobie jako o chrzecijaninie sprzed Jezusa.

    Midzy katolickim katechizmem a potajemnym studiowaniem Tory, historia wita bardziej zajmowaa mj umys ni bajki dla dzieci wypoyczone z biblioteki: bya bardziej krwista, bardziej intymna, bardziej konkretna. W kocu chodzio o moich przodkw, Mojesza, Abrahama, Dawida, Jana Chrzciciela czy Jezusa! W moich yach pyna zapewne krew jednego z nich. Poza tym ich ycie byo ciekawe, tak samo jak moje: bili si, krzyczeli, pakali, piewali, w kadej chwili ryzykowali, e zgin. Nie miaem przyzna si ojcu Ponsowi, e wczyem go do tej historii. Nie mogem wyobrazi sobie Poncjusza Piata, rzymskiego prefekta, ktry umywa rce, inaczej ni pod jego postaci: wydawao mi si normalne, e