detalksnumer007

29

description

Numer 007 magazynu detalks

Transcript of detalksnumer007

Page 1: detalksnumer007
Page 2: detalksnumer007

W numerze:

Redaktor naczelny: Kuba DobroszekZespół: Jakub Cieśla, Mateusz Kuśmierek, Piotr Tomala, Michał WróblewskiStali współpracownicy: Karol ina JaskólskaProjekt graficzny: Jakub Cieśla Projekt okładki: Jakub Cieśla

Zdjęcia członków redakcji: Adam GutkowskiAdres redakcji: ul . Dworska 7, 43-418 Pogwizdów, 602 644 053 [email protected]

Bondowski konserwatyzmNumer

2 www.detalks.pl

4 Z pamietnika kartek się nie wyrywa. Rozmowaz Rahimem.4 Bond udowodnił, że diamenty są wieczne!Rozmowa z Kamilem Śmiałkowskim.

4 Z pamietnika kartek się nie wyrywa. Rozmowaz Rahimem.14 Szybki i wśc... opanowany!Rozmowa z Michałem Szymaczkiem.

4 Z pamietnika kartek się nie wyrywa. Rozmowaz Rahimem.18 Piosenki do Bonda nigdy się nie znudzą.Rozmowa z Mateuszem Smółką.

4 Z pamietnika kartek się nie wyrywa. Rozmowaz Rahimem.24 Polska miała swoich Bondów.Rozmowa z dr Władysławem Bułhakiem.

Page 3: detalksnumer007

W numerze:

Wróblewski Cieśla

Bondowski konserwatyzm

3www.detalks.pl

Cieśla: Michał, chciałeś kiedyś być Bondem?

Wróblewski: Przyznam szczerze, że od zawszechciałem zostać koszykarzem, ale niestety mój niedość wysoki wzrost brutalnie zweryfikował mojeplany. Z tej samej przyczyny nie mógłbym zostaćBondem, niestety.Nate'owi Robinsonowi wzrost nie przeszkodził

w  zrobieniu kariery koszykarza. Mnie bycie Bon-

dem nigdy nie pociągało. Tak na prawdę przeko-

nałem się do tej postaci dopiero, gdy wcielił się

w  nią Daniel Craig. Przypuszczam, że ty jako bon-

dowski konserwatysta za chwilę mnie zrugasz.

Zaskoczę Cię, pierwszy film z Craigiem uświadomiłmi, że nie ma czegoś takiego jak "bondowski kon-serwatyzm". A  przynajmniej zniknął on w  moimprzypadku. Uważam, i to nie jest jakaś szczególnieoryginalna opinia, że Craig wprowadził tę serię nanowe tory. I na razie nie widzę powodów, by Bondmógł się w najbliższym czasie wykoleić.Dla mnie "Casino Royale" jest najlepszym filmem

o  agencie 007. Ale nie pchajmy się w  ten pate-

tyzm i  rozważania filozoficzne na tematy bon-

dowskie. Zejdźmy na ziemię. Chcesz usłyszeć

dowcip związany z  Bondem?

To było łatwe do przewidzenia. Dawaj.Wiesz jak nazywa się samochód Bonda pod wpły-

wem alkoholu?

Yyy... nie mam pojęcia?Aston Martini. Jesteś wstrząśnięty czy raczej

zmieszany?

Wstrząśnięty, bo stać Cię na więcej!Niestety nie mam nic więcej w  zanadrzu.

A brytyjski humor lubisz?Wręcz uwielbiam. Szkoda, że John Cleese nie

przemycił więcej Monty Pythona do Bonda.

Producenci go skrzywdzili. Cleese czekał na tele-fon z propozycją współpracy przy "Casino Royal",ale się nie doczekał. Zresztą - akurat do tego filmuCleese by nie pasował. A Tobie podobał się nowyQ w "Skyfall"?Trochę nerd, ale sympatyczny. Młody, perspekty-

wiczny może pobije rekord w  obstawianiu funkcji

Q.

Oj, ciężko mu będzie przebić Llewelyna (niechajBóg ma go w opiece). Z moimi rozmówcami spo-tkałem się jeszcze przed premierą "Skyfall", pozo-staje mi więc zapytać Ciebie o  wrażenia.Poleciłbyś film naszym czytelnikom? Oczywiścietym, którzy jeszcze w  kinie nie byli (choć mamnadzieję, że nie ma takich).Chociażby dla ostatniej sceny zdecydowanie war-

to wybrać się do kina.

Numer

Page 4: detalksnumer007

w  kierunku kina amerykańskiego, takiego typo-

wego kina akcji. Na wysokim poziomie, ale jed-

nak. Brakuje mi tego – jak pan to określił –

brytyjskiego sznytu, tak widocznego w  czasach

Connery’ego, Moore’a, Brosnana…

To, co robił Brosnan, już było bardzo amerykań-skie. Uważam, że to właśnie Craig bardziej prze-myca tę brytyjskość. A jeśli chodzi o całą serię, toona zawsze wpisywała się w  gatunek kina akcji.Najnowsze filmy z Craigiem w roli głównej stoją poprostu na nieporównywalnie lepszym poziomie.Zresztą – lepszym nawet od innych filmów akcji,które dziś się kręci.Bond był od zawsze w  awangardzie. Pięć dekadtemu, cztery dekady temu, trzy dekady temu…Filmy o agencie MI6 zawsze wyprzedzały inne po-dobnego typu produkcje o  kilka długości. Czegonie zrobiliby producenci i twórcy, to i tak wiadomobyło, że to będzie super. W  międzyczasie każdyz  tych elementów, z  których składały się filmyz  Bondem, gdzieś zostawał opowiedziany lepiej.To, z czego został złożony pierwotnie Bond, już nieistnieje. W tym sensie, że realizm w opowiadanejhistorii, technika, efekty specjalne – wszystko to

(Rozmowa odbyła się jeszcze przed premierą fil-

mu „Skyfall”)

MICHAŁ WRÓBLEWSKI: Zestarzał nam się ten

Bond.

KAMIL ŚMIAŁKOWSKI (dziennikarz, autor wznowio-nej właśnie książki "Bond - leksykon"): Nie, dla-czego?Pięćdziesiąt lat to już dość poważny wiek…

Jeśli wziąć pod uwagę jeszcze książki, to nawetsześćdziesiąt lat! Bond cały czas się zmienia,ewoluuje. To nie jest tak, że się zestarzał. Onwciąż pokazuje, jak działa stara, dobra, brytyjskatradycja.A  nie jest tak, że w  tych najnowszych filmach

z  Bondem w  roli głównej ta tradycja gdzieś się

nie gubi, nie zanika? Że powoli, acz konsekwent-

nie się od niej odchodzi?

Nie, nie uważam tak. Brytyjski sznyt od zawszejest filarem całego tego cyklu. Oczywiście widocz-ny jest w  niektórych filmach wpływ amerykań-skiego kina, nie zmienia to jednak faktu, iż jest tonadal bardzo solidna, brytyjska robota.Ja jednak widzę wyraźną różnicę w  przesunięciu

akcentów w  ostatnich dwóch Bondach właśnie

4 www.detalks.pl

BBOONNDD UUDDOOWWOODDNNIIŁŁ,, ŻŻEE DDIIAAMMEENNTTYYSSĄĄ WWIIEECCZZNNEE!!

Historia najsłynniejszego brytyjskiego agenta w  dziejachtrwa już pięćdziesiąt lat. O  jednym z  największychfenomenów współczesnego kina rozmawiamy z  KamilemŚmiałkowskim, zawodowo specjal istą od światowej kulturypopularnej , a   prywatnie wielkim fanem przygód agenta007.

Rozmawiał Michał Wróblewski

Numer

Page 5: detalksnumer007

wi… Bond od zawsze był taką „chwiejną równo-wagą” między realizmem a  fantastyką. Raz prze-ważało to w jedną stronę, raz w drugą. Jeśli chodzio „Śmierć nadejdzie jutro”, to przyznam panu, żemnie ten film autentycznie bawił. W pozytywnymsensie tego słowa. To jest właśnie fenomen Bonda– twórcy zawsze, czy to jeden aspekt, czy drugi,czy realizm czy fantastykę, zawsze potrafili do-prowadzić do perfekcji.Zatrzymam się jeszcze na moment przy Brosna-

nie, bo nie ukrywam, że obok Connery’ego jest to

mój ulubiony Bond. Zdziwił mnie pan mówiąc, że

Craig jest bardziej brytyjski niż Pierce. Dla mnie

Brosnan od zawsze był tą emanacją brytyjskości,

archetypem angielskiego dżentelmena. U  Craiga

tego nie widzę. Albo widzę w  nieporównywalnie

mniejszym stopniu. A  może to po prostu ja nie

znam się na brytyjskiej kulturze?

To zależy też, jak patrzy się na brytyjską kulturę.Ona ma przecież kilka oblicz. Jest Monthy Pythoni jest Królowa.Te różne oblicza brytyjskości dobrze połączono

i  zobrazowano na otwarciu tegorocznych Igrzysk.

Bardzo dobrze. Ta brytyjskość jest niezwykle trud-na do zdefiniowania i  uchwycenia, właśnie dlate-go, że jest tak różnorodna. Gdyby była łatwa dozdefiniowania, to by każdy ją podrabiał. A wraca-jąc do Brosnana – ja też go bardzo lubię. General-nie jest chyba tak, że przywiązujemy sięnajbardziej do tego aktora, od którego zaczęła sięnasza przygoda z  Bondem. Mój pierwszy kinowyBond to był właśnie „Golden Eye”. Wcześniej niebyło w Polsce filmów z Bondem. Pojawił się chybadopiero „Moonraker”, pod koniec lat osiemdzie-siątych, ale wtedy to był już dość mocno archaicz-ny w formie film. No i przez to nudny.Dziś agent 007 przeżywa swoją drugą młodość

czy raczej kryzys wieku średniego?

Przeżywa nawet siódmą młodość! (śmiech). A takpoważnie – Bond jest dziś w dobrym miejscu. Takjak wspominałem wcześniej, trudno po Brosnaniebyło wymyślić coś nowego, coś, co wcześniej sięnie pojawiło. Wybór nowego aktora był dość kon-trowersyjny. Twórcy, angażując Craiga, sięgnęli po

5www.detalks.pl

posunęło się do przodu. Trzeba było sięgać po in-nowacje. Pomysłem okazał się powrót do korzeni,czyli, skrótowo mówiąc, sięgnięcie po Fleminga.„Casino Royale” jest bardzo flemingowe.Ale ja za każdym razem, przy okazji kolejnych

premier, słyszę: „wracamy do Fleminga”.

Ma pan rację, zawsze się tak mówi (śmiech).Ale kiedy nastąpił ten faktyczny zwrot ku książ-

kowej wersji?

Było kilka takich momentów. Pierwszym, wiado-mo, „Dr. No”, który był ściśle związany z książką.Potem już zaczęto nieco od tego odchodzić, sku-piano się na efektach, gadżetach… Później takimmomentem był „W  tajnej służbie Jej KrólewskiejMości” z  Georgem Lazenbym w  roli głównej. Tojest bardzo flemingowy film. Cykl z Moorem nato-miast to była jazda bez trzymanki, całkowity od-lot, zabawa. I znów zwrot ku książce w przypadkuTimothy’ego Daltona.To jest trochę tak, jak z muzyką. Co jakiś czas mó-wi się, że muzyka „wraca do korzeni”. I z tego po-wrotu do korzeni wyrasta później całkiem nowagałąź muzyki. Raz z  tego powrotu do korzeni wy-rasta rap, innym razem grunge. Ale prawie zawszerodzi się coś nowego. W Bondzie też to widać, alenawiązania do przeszłości, tradycji tego cyklu, ca-ły czas są zachowane i  podkreślane w  kolejnychczęściach.Patrząc na najnowsze produkcje, najwięcej od-

niesień do starych filmów z  Bondem było widocz-

nych w  „Śmierć nadejdzie jutro”. Nieco

groteskowy film, próbujący już nawet nie tyle do-

ścignąć, ile przeskoczyć nowoczesność, ale stara-

jący się właśnie przemycać te korzenie, zawarte –

często dosłownie – w  co najmniej kilkudziesięciu

scenach.

Film, o którym pan mówi, również wpisał się w ju-bileusz, wtedy czterdziestolecia serii. I celowo po-zwolono sobie producentom właśnie na użyciemnóstwa nawiązań, żarcików, mrugnięć okiem dowidzów pamiętających Bonda sprzed kilku dekad.Halle Berry wyłaniająca się z morza, niczym Ursu-la Andress w  swoim kostiumie w „Dr. No”… I  takdalej, i  tak dalej. A  ta groteska, o której pan mó-

Page 6: detalksnumer007

angażowali gościa z Oscarem, rolę czarnego cha-rakteru również gra aktor, który otrzymał Oscara,czyli Javier Barden. Mamy innych aktorów, którzybyli już w  przeszłości nominowani do nagrodyAkademii. Czy to oznacza, że Bond dojrzał, czy żeOscary się zdewaluowały? Moim zdaniem topierwsze.Przyznam szczerze, że byłem mocno zaskoczony,

gdy dowiedziałem się, że Barden ma zagrać rolę

czarnego charakteru. A  jak go jeszcze zobaczy-

łem w  tych tlenionych włosach…

(śmiech) Ale to dobrze, że tak wygląda! To byłowyraźnie zamierzone nawiązanie do tych czar-nych charakterów z  lat 60., kiedy przeciwnicyBonda faktycznie byli dość przerysowani, w pew-nym sensie ułomni fizycznie. I właśnie super, Bar-den mi pasuje do tej roli. Mimo, że postać, którąodgrywa, nie jest specjalnie odkrywcza. Przecieżwszystko to już było. Był przeciwnik Bonda – daw-ny agent MI6 (jak w „Golden Eye”), była scena, jakBond ginie w akcji (jak w  „Żyje się tylko dwa ra-zy”), był już nawet Bond z brodą!Jak w  „Śmierć nadejdzie jutro”.

Dokładnie. Teraz ludzi nie interesuje już to, jakąkwestię odtwórca głównej roli wygłosi, tylko to,w jakich okolicznościach to zrobi.Ludzie w  większości wolą wracać do tego, co już

widzieli, niż sięgać po nowe. Żadne to odkrycie.

Zgadza się. I na tym też polega fenomen tego fil-mu. Powtarzalność zjawisk działa w tym przypad-ku zdecydowanie na korzyść.Radykalna technokratyzacja serii, która przyszła

wraz z  ostatnim filmem z  Brosnanem, a  która

zdecydowanie została podbita przez Bondy cra-

igowskie, wciąż umiejętnie spaja wszystkie czę-

ści, czy wręcz przeciwnie – odbiera serii

charakteru?

Oczywiście, to jest cały czas spójne……nawet dla konserwatywnego fana?

Moim zdaniem tak. Nawet, jeśli sięgniemy po „Ca-sino Royale” z  2006 roku, a  po tym po „Dr. No”z 1962, to dostrzegamy w tym spójność. Główniedzięki postaci samego Bonda. Tak jak mówiłemwcześniej - „Casino Royal” to z jednej strony kon-

pewien pierwo-wzór, jednocze-śnie chcącposzukać no-wych treści. I  toim się udało.Gorzej było jużprzy drugim fil-mie z  Danielemw  roli głównej,bo dla mniejednak „Quan-tum of Solace”był porażką.Ja do dziś czuję

niesmak.

Ale to wynika jeszcze z czegoś innego. Od jakichś15 lat producenci mają nową technikę pozyskiwa-nia dobrych reżyserów. Mianowicie biorą reżyse-rów, którzy sprawdzili się w  kinie kameralnym,w kinie ambitnym, po czym dają takiemu reżyse-rowi „dwieście baniek” i mówią: „masz, zrób z tymcoś dobrego” (śmiech). I w większości przypadkówto się udaje. Tacy reżyserzy potrafią zarówno zro-bić świetne rzeczy z  akcją, ale zarazem umiejązachować w  tym wszystkim autentyczne emocje.Marcowi Fosterowi się to nie udało, choć miał zasobą już kilka świetnych filmów, takich jak „Ma-rzyciel” czy „Monster Ball”. To jest dobre, kame-ralne kino. W  przypadku „Quantum of Solace”gość po prostu nie udźwignął tematu. Teraz mamySama Mendesa, który jest częścią dokładnie tejsamej opowieści z  selekcją reżyserów. To jest fa-cet od obyczajowego kina kameralnego.Mówi się, że Mendes zrobił ze „Skyfall” dla bon-

dowskiej serii to, co Nolan zrobił z  „Mrocznym

Rycerzem” dla Batmana.

Takie porównania są nieco na wyrost, Nolan zrobiłprzecież wcześniej film „Batman: Początek” i  taknaprawdę w  tym filmie zdefiniował na nowo po-stać Batmana. Mendes wiedział, co robi, on potrafiskutecznie grać emocjami. Ja miałem okazję byćna konferencji, na której oficjalnie ogłoszono tytuł,reżysera i  obsadę nowego Bonda. Producenci za-

6 www.detalks.pl

Numer

Sean Connery

Page 7: detalksnumer007

tion? Przecież decyzja producentów o  nakręceniu

właśnie filmu tego rodzaju była wyraźną odpo-

wiedzią na to, co robili wówczas Lucas ze Spiel-

bergiem.

Dokładnie tak było. Zdecydowano się nakręcić„Moonraker”, bo kino science-fiction znajdowałosię wówczas na topie. Ale byłbym ostrożny uży-wać w  tym przypadku określenia „ekranizacja” –filmowy „Moonraker” ma wspólnego z książką tyl-

ko tytuł. Powieść Fleminga jest zupełnie o  czymśinnym. Akcja w książkowej wersji „Moonraker” to-czy się wyłącznie na terytorium Wielkiej Brytanii,nie ma żadnych wycieczek w  kosmos. Nie wspo-minając już o „Quantum of Solace”. Jest i opowia-danie, i  film. Wspólny mianownik? Tylko tytuł.Akcja opowiadania i filmu nie ma żadnych przeni-kających się wspólnych płaszczyzn.To po co twórcy filmowej wersji „Quantum” zde-

cydowali się zostawić ten tytuł? Mogli zmienić, co

za problem. Fleming pewnie przewraca się

w  grobie.

Ale tak właśnie twórcy zamierzali nawiązać do tejpożądanej przez wszystkich tradycji flemingowej!(śmiech)Naiwne myślenie.

Naiwne, nie naiwne – „parę” milionów dolarów imto jednak przyniosło (śmiech)Cofnijmy się do początku. Wiemy, że proces po-

7www.detalks.pl

tynuacja tradycji, powrót do pierwowzoru,a  z  drugiej całkowite przedefiniowanie postaci007.Pierce Brosnan bardzo chciał zagrać w  „Casino

Royale”. Ponoć trwały już zaawansowane nego-

cjacje, a  o  tym, że producenci z  niego zrezygno-

wali, aktor dowiedział się nie bezpośrednio, tylko

od swojego agenta, o  co później miał żal. Pan wy-

obrażałby sobie Pierce’a  w  „Casino”?

Tak, ale byłby to zupełnie inny film.Gorszy?

Inny. Ciężko jest mi to stwierdzić teraz, opierającsię wyłącznie na gdybaniu. Na pewno wiele wąt-ków trzeba byłoby zupełnie inaczej rozwiązać.W  dzisiejszych czasach filmy w  znacznej mierzetworzy się pod konkretnych aktorów. Tak samobyłoby w  przypadku „The Living Dayligts”, gdybywówczas to Brosnan przyjął główną rolę w tym fil-mie. Bo przecież wtedy mu to pierwszy raz zapro-ponowano.Brosnan związany był kontraktem z  serialem, nie

mógł zagrać.

Zgadza się… Ale wie pan, to są takie rozważaniana poziomie „co by było, gdyby”. Ja staram sięoceniać to, co już faktycznie powstało.Każda kolejna ekranizacja Bonda sprowadza się –

jak to zgrabnie ujął Jacek Szczerba – do zasady

„mocniej, ładniej, z  większym rozmachem”.

W  przypadku każdej części ta zasada działała

równie skutecznie?

Redaktor Szczerba, jak nie pierwszy raz w  życiu,nie ma racji. Chociażby w  "Licence to Kill", którebyło zaprzeczeniem tej zasady, widoczne jestwyraźne "zejście na ziemię". Już nie byłowszechpotężnej organizacji, która chce zawładnąćświatem, tylko mała prywatna vendetta na lokal-nym bossie narkotykowym. Uznano chyba wów-czas, że jak już para podchodzi pod sam gwizdek,to trochę tej pary należy upuścić. I tak też zrobio-no. Już po filmie „Moonraker” mówiono, że niemożna posunąć się dalej, że trzeba zejść na zie-mię.Skoro już przy „Moonraker” jesteśmy. Podobał

się panu zwrot twórców w  kierunku science-fic-

Trudno po Brosnanie byłowymyśl ić coś, co wcześniejsię nie pojawiło. Wybórnowego aktora był dośćkontrowersyjny. Twórcy,angażując Craiga, sięgnęl ipo pewien pierwowzór,jednocześnie chcącposzukać nowych treści . I   toim się udało.

,,

Page 8: detalksnumer007

ce’u  filmu nakręconego za kilka milionów…

A Paranormal Activity?Jednak mnie pan zagiął.

Ten film powstał nawet nie za kilka milionów,a  bodaj za kilkadziesiąt tysięcy. Tak to działa. Sąwielkie produkcje, które okazują się klapą, i  sąprodukcje malutkie, które nagle rozbijają bank.Faworytem Fleminga do roli Bonda w  „Doktorze

No” był wówczas 34-letni Roger Moore, wtedy

jednak związany kontraktem z  producentami se-

rialu „Święty”. I  nagle trafił się Connery. Kandy-

dat idealny. Wierzy pan w  to, że twórcy

zdecydowali się na Connery’ego faktycznie

w  momencie, gdy zobaczyli przez okno nieznane-

go wówczas szerzej aktora poruszającego się

szelmowskim krokiem po ulicy?

Nawet jeśli tak nie było, to ta anegdota jest na ty-le dobra, że w pełni ją akceptuję (śmiech).Dlaczego producenci zdecydowali się zekranizo-

wać szóstą z  kolei powieść Fleminga?

Odpowiedź jest prosta. To była historia po prostunajtańsza do zekranizowania.Bo kręcona tylko w  dwóch miejscach? (W  Wielkiej

Brytanii i  na Jamajce – red.)

Między innymi dlatego. Biznes to biznes. Właśnieo  to wtedy chodziło – wyprodukować film naj-mniejszym kosztem.Sam Ian Fleming miał powiedzieć ponoć po wyj-

ściu z  premierowego pokazu filmu, że pierwsza

ekranizacja przygód Bonda jest „okropna”. Zmie-

nił zdanie, jak film „kupili” widzowie.

Bo to nie był film nakręcony chyba zgodnie z jegowizją…A  jaka była wizja Fleminga?

Jego literacki Bond był jednak troszkę inny. Choćnawet sama postać Bonda wychodząca spod pióraFleminga pod wpływem filmu z  Connery’m w  ko-lejnej powieści w  pewien sposób ewoluowała. Pi-sarz wprowadził choćby szkockie pochodzenieBonda. Właśnie dlatego, żeby podkreślić, iż podo-ba mu się to, co zrobił z postacią agenta Connery.Po „Doktorze No” machina się rozkręciła. „Po-

zdrowienia z  Rosji” przebiły sukces pierwszego

filmu. Mało znanym faktem jest, że wpływ na to

wstawania pierwszego filmu – czy raczej sama

inicjacja tegoż procesu – rodziła się w  bólach.

Producenci długi czas nie mogli znaleźć wytwór-

ni, która zechciałaby przenieść na ekran niezwy-

kle popularnych wówczas powieści Fleminga.

Bo to było wtedy coś nowego. Producenci filmowizazwyczaj decydują się kręcić rzeczy, które wcze-śniej już się sprawdziły. Namówić ludzi na coś no-wego nie jest tak łatwo, pan zresztą już o  tymwspominał. Producentów też nie było łatwo prze-konać, to naturalne. „Dr. No” wywrócił do góry no-gami całe myślenie o  ówczesnym kinie.Producenci mieli więc rację co do tego, że decy-dując się na nakręcenie Bonda, wskoczą zupełniedo nowego bajora, którego głębokości nikt przed-tem nie znał. Mimo obaw, okazało się to ogrom-nym sukcesem. A  proszę sobie przypomnieć, ilewynosił budżet tego filmu.Nieco ponad milion dolarów, z  tego co pamiętam.

No właśnie. A film zarobił kilkadziesiąt razy więcej.Gdyby przełożyć te rachunki na dzisiejsze czasy,

wyszłoby jakieś 8-10 milionów wydanych na film,

który wówczas okazał się najbardziej kasowym

filmem roku.

Ale dziś nadal kręci się filmy za parę milionów,które zarabiają tych milionów setki.Oj, dawno nie widziałem w  czołówce Box Offi-

8 www.detalks.pl

Numer

"Dr. No” wywrócił do górynogami całe myślenieo  ówczesnym kinie.Producenci miel i rację co dotego, że decydując się nanakręcenie Bonda, wskocządo zupełnie nowego bajora,którego głębokości niktprzedtem nie znał. Jakpokazała historia, nie miel isię czego obawiać.

,,

Page 9: detalksnumer007

Na premierze „Żyje się tylko dwa razy” po raz

pierwszy pojawiła się sama Elżbieta II. Myśli pan,

że królowa była zadowolona, oglądając kolejną

część serii: „W  tajnej służbie Jej Królewskiej Mo-

ści”?

Ja nie sądzę, żeby królowa funkcjonowała na po-ziomie „jestem/nie jestem zadowolona z  filmu”(śmiech). Królowa ma po prostu być, uświetnićpremierę. Ale rozumiem, że pyta pan nie tyleo królową, ile o sam film.Ja lubię tego Bonda. Pamiętam, że jak go pierwszyraz wiele lat temu oglądałem, to był to jedenz  tych pięciu-sześciu filmów w moim życiu, kiedynie byłem w  stanie zrozumieć, że film się skoń-czył. A  nie znałem wówczas powieści Flemingao  tym samym tytule. I  oglądam – raz jest akcja,raz nie ma, nagle akcja się urywa i boom – koniec.Nie zrozumiałem tego, spodziewałem się innegozakończenia.Akcja filmu tak pana wciągnęła?

9www.detalks.pl

miała wypowiedź samego Johna Kennedy’ego,

który sytuował „Pozdrowienia” wśród dziesięciu

swoich ulubionych lektur. Ponoć sam film miał

być ostatnim obejrzanym przez prezydenta przed

śmiercią.

To bez wątpienia przyczyniło się do popularnościfilmu. Każda forma pijaru jest słuszna i  nakręcakoniunkturę. Zwłaszcza, gdy słowa pochlebneo danej książce czy filmie wyraża sam prezydent.Swoją drogą, ja się w pełni z panem prezydentemKennedym zgadzam. „Pozdrowienia z  Rosji” byłybardzo fajną kontynuacją pierwszego filmowegoBonda.Po premierze czwartego z  kolei filmu o  przygo-

dach agenta 007, „Operacji Piorun”, Connery

dość otwarcie wyrażał swoje zmęczenie serią.

Stwierdził, iż „sława zmienia człowieka i  aktora

w  towar”. Dziwi pana ta wypowiedź? Connery był

wówczas na szczycie. Zresztą, taka sama opinia

wypowiedziana dziś, zabrzmiałaby jak truizm.

Connery był pierwszym w  tamtych czasach akto-rem, który zaznał takiej sławy. Bond stał się wów-czas dla kina czymś, czym Beatlesi byli dlamuzyki. Connery pewnie przestraszył się też tego,że będzie utożsamiany wyłącznie z  rolą brytyj-skiego agenta. A  wówczas nie było jeszcze prze-cież ery seriali, których w  późniejszych czasachaktorzy stawali się twarzami. Choć, w  pewnymsensie, seria bondowska siłą rzeczy takim seria-lem się stała. Ale już np. taki Roger Moore bardzodobrze czuje się z tym, że już na zawsze zostanieBondem (śmiech).A Connery chciał czegoś więcej. I to dostał. Zrobiłwspaniałą karierę. Nie zmienia to jednak faktu, żeskończył dość marnie. Nakręcił dwa słabe filmy,obraził się na cały świat i stwierdził, że nie będziewięcej grać.Przed filmem „Śmierć nadejdzie jutro” pojawiały

się plotki, że Connery ma zagrać epizod wcielając

się w  rolę ojca Bonda.

Ale udało mu się końcu „wrócić” tylko do gry kom-puterowej („Pozdrowienia z  Rosji” – red.) Nagrałtam dialogi. Rychłego powrotu Seana przed ka-mery raczej bym się nie spodziewał. Roger Moore

Page 10: detalksnumer007

Lazenby miał o  tyle trudniej, że był porównywany

– co zresztą naturalne – właśnie do Connery’ego.

A  wiemy, kim stał się Connery dla Bonda. Takiej

presji chyba nie sposób unieść.

Zgadza się. Zawsze tak jest, że kolejnego aktoraporównuje się do tego poprzedniego. Czytającwłaśnie wydaną książkę Moore’a „Bond o Bondzie”dowiedziałem się, że twórcy „W  tajnej służbie…”myśleli nawet o  grepsie z  operacją plastycznąw filmie, żeby w ten sposób lepiej fabularnie umo-tywować „zmianę twarzy” aktora. Zresztą, takisam patent wykorzystano później z  postacią Blo-felda.Jeden z  reżyserów na pytanie o  to, jakie trzy ele-

menty złożyły się na tak wielki sukces Bonda, od-

powiedział wprost: „Sean Connery, Sean Connery

i  Sean Connery”.

Bo Connery był wzorcem Bonda. Lazenby nie miałszans choć w  części mu dorównać. Chodzi tutajteż o  jego umiejętności aktorskie. Roger Moorez  kolei świetne sobie z  tym poradził, uniósł tebrzemię. Ludzi, którzy uważają, że najlepszy byłConnery, jest zapewne mniej więcej taka samailość co tych, którzy oddają palmę pierwszeństwaMoore’owi.Sam Connery nazwał Rogera Moore’a  „Bondem

idealnym”.

No i to też o czymś świadczy.Pan jednak Lazenby’ego broni. Sam pan powie-

dział, że lubi tego Bonda. Niech pan mnie spró-

buje do niego przekonać.

Lazenby zagrał Bonda w wersji „bardziej serio”. Tobył Bond, który się zmienia, który dojrzewa. Samfakt, że bierze ślub, już jest dobitny. Bond Lazen-by’ego jest dużo bardziej emocjonalny, a  mniej„robiący sobie jaja” z życia, ze świata, z kobiet. Tojest Bond zaangażowany, okazujący wprost emo-cje. Drugim takim filmem, który opierał się w  ta-kim stopniu na emocjach, na uczuciach, byłdopiero „Casino Royale”.Mnie scena, w  której James próbuje wyciągnąć

z  klatki Vesper i  wydostać ją spod wody, znisz-

czyła. Pierwszy raz na Bondzie popłakałem się

nie ze śmiechu.

Akcja nagle się zawiesiła. Te zakończenie byłodziwne, inne niż dotychczas. Dziś, jak na to pa-trzę, to uważam, że był to całkiem fajny film. Takiinny, odświeżający w  pewnym sensie serię. Alenie dziwię się, albo inaczej – rozumiem ludzi, któ-rzy się po prostu wkurzyli, bo nie przypasował imewidentnie Lazenby w roli Bonda. W końcu rozsta-no się z nim, a Bond poszedł już w zupełnie innymkierunku.Lazenby miał podpisać kontrakt bodaj na siedem

filmów, ale sam się z  tego wymiksował. Chyba

słusznie.

Wersji, dlaczego tak zrobił, było dużo. Ja myślę, żebyło to rozwiązane za obopólnym porozumieniem,bez żadnych większych konfliktów. Producenci zo-rientowali się – mimo iż zarobili na tym filmie – żenie chcą iść dalej tą drogą. Że jednak klimat wy-pracowany przez Connery’ego był lepszy.

10 www.detalks.pl

Numer

Pierce Brosnan

Page 11: detalksnumer007

Myślę, że tak. Zwłaszcza ten Bond z dwóch pierw-szych filmów.Z  Moorem i  Brosnanem było podobnie?

Tak, z pewnością. Proszę zauważyć, że seria bon-dowska ma to do siebie, że funkcjonuje jak swoje-go rodzaju przekładanka – raz jest na serio, razjest mniej serio. Najpierw ewoluujący Connery,później Lazenby „na serio”, później Moore z przy-mrużeniem oka, następnie Dalton, po nim pełenhumoru Brosnan, no a  teraz Craig, który wiemy,jaki jest.W gronie aktorów wymienianych w kontekście ob-sadzenia roli po Connerym pojawiały się m.in. na-zwiska Paula Newmana i  Roberta Redforda.Dlaczego amerykańska narodowość była – zresztąnadal jest – na tyle dużą przeszkodą, że z  auto-matu wyklucza się możliwość obsadzenia roliBonda aktorem zza Oceanu, nawet jeśli jest to ak-tor wybitny?Myślę, że amerykański aktor na siłę też by prze-szedł. Pewnie fani pooburzaliby się i  pokrzyczelitak, jak krzyczeli na Craiga, ale w końcu – gdybydany aktor się sprawdził – i jego by kupili.Zawsze widziałem Bonda w  Georgu Clooneyu.

Prawdziwa rewolucja byłaby wtedy, gdyby Bonda

11www.detalks.pl

Bo to mocna scena była… I mocny, bardzo dobryfilm. O to twórcom chodziło. O emocje.Wracając do Lazenby’ego – ok, ja ten romantyzm,

który twórcy próbowali zawrzeć w  Bondzie z  jego

udziałem, kupuję. Tak samo, jak kupowałem re-

alizm i  emocjonalność w  Bondach craigowskich.

Mi chodzi bardziej o  samą osobę Lazenby’ego,

o  jego aktorstwo, prezencję – przecież to gość

zupełnie do tej roli niepasujący.

Lazenby był jedynym Bondem, któremu niejakoudało się w  pewien sposób „wkraść” do tej roli.Przecież to był prosty gość, który reklamowałwcześniej majtki. Lazenby grał w  reklamówkach,był sprzedawcą samochodów, a rolę Bonda otrzy-mał chyba dzięki wrodzonej bezczelności.„W  tajnej służbie Jej Królewskiej Mości” z  Lazen-

bym w  roli głównej zarobił dwa razy mniej niż po-

przednia część. Gdyby Lazenby pozostał,

pogrążyłby serię do końca?

Tak sądzę. Myślę, że nakręcono by jeszcze ze dwa,trzy Bondy, i byłby koniec.Były w  historii Bonda podobne momenty? Kiedy

stwierdzono: „koniec, nic już nie wymyślimy,

wszystko się przejadło, to nie ma przyszłości.”

Po Daltonie był taki moment. „Licence to kill”skręciło mocno w  kameralność, w  taką „amery-kańskość”. Bond przestał być gościem od misjiw służbie Jej Królewskiej Mości, tylko stał się naglefacetem z prywatną zemstą, niczym John McClainczy inny Rambo. I to się nie sprzedało.Hasło reklamujące „W  obliczu śmierci” - „Oto no-

wy James Bond – żyjący na krawędzi” – okazało

się prorocze.

To, że producenci stwierdzili, że to Dalton będziedobrym Bondem, i  co więcej - trwali w  tej opinii,nie jest dla mnie do końca zrozumiałe. Nie czujęzupełnie charyzmy tego gościa. Czekano aż sześćlat, żeby wymyślić postać Bonda na nowo.Przedefiniować ją, przemyśleć. Wrócić do tego, cow Bondzie najlepsze. Lekarstwem na to okazał sięBrosnan. I to zadziałało.Można powiedzieć, że Bond Connery’ego był

w  pewnym stopniu prototypem Bonda w  inter-

pretacji Craiga?

Daniel Craig

Page 12: detalksnumer007

Scenariusze filmów o  Bondzie zawsze brały poduwagę problemy polityczne i  społeczne, którymiżył w danym okresie świat. Lata 60. – zimna woj-na, lata 70. – odwilż w  relacjach Wschodu z  Za-

chodem. Lata 80. to powolny upadek systemówkomunistycznych. Po upadku żelaznej kurtynyBonda czekał zupełnie nowy okres. Producencisprawnie dostosowywali się do coraz szybciejzmieniającej się rzeczywistości?Filmy z Bondem są jak westerny. Mówi się, że we-stern opowiada nam więcej o czasach, w którychpowstał, niż o Dzikim Zachodzie. Tak samo z Bon-dem. W każdej dekadzie filmy z 007 mówią nam,jakie w danym okresie było poczucie humoru, ja-kie były kanony urody, nie mówiąc o  wymiarzekulturowym i  politycznym. Choć ta gra polityką,tak jak np. w  filmach z  lat 60., kiedy to Sowieciprzedstawiani byli w taki a nie inny sposób, wyni-kała w  bardzo dużej mierze po prostu z  czystejchęci zysku. Chciano po prostu przebić się z Bon-dem na rynek wschodni.Tak, ciekawy był ten stały schemat: dobry Rosja-

nin – zły Rosjanin.

Dokładnie tak. No i nie walczono wprost z komu-nistycznymi szpiegami, tylko z  organizacją Spec-tre. Twórcy wymyślili sobie po prostu, że jeśliwrogiem nie będzie bezpośrednio ZSRR, to dadzą

zagrał Will Smith!Porozmawiajmy chwilę o  czarnych charakterach.

Na plakacie promującym „Człowieka ze złotym

pistoletem” po raz pierwszy pojawili się wszyscy

wrogowie Bonda, którzy zagrali w  poprzednich

częściach. Na plakacie pojawił się podpis: „Teraz

kolej na Scaramangę”. Człowiek z  trzema sutkami

pana przeraził?

(śmiech) To nie jest do końca tak, że te postacimiały przerażać. Karykaturalność wrogów Bondawynika wprost z Fleminga i tego, w jaki sposób pi-sarz tych wrogów kreował. Większość z nich miaławłaśnie jakieś fizyczne ułomności.Te przerysowanie nie ocierało się o  grotesko-

wość?

Ale te przerysowanie czy specyficzność postacimiewa w  Bondach różne odcienie i  jest na stałew  tych filmach zakorzeniona. Imiona dziewczyn007 też często bywały groteskowe. Fleming lubiłsię tym bawić, a  twórcy filmów traktowali to jakoczęść dziedzictwa autora. I tak jest do dziś, postaćgrana przez Bardena w  „Skyfall” jest właśnie po-wrotem do tej karykaturalności wrogów agenta.Proszę zauważyć, że te wszystkie elementy skła-dające się na istotę serii bondowskiej, znajdująswoje odzwierciedlenie we współczesnej popkul-turze. Czasami, oglądając w telewizji bajki z moimidziećmi, natykam się na odniesienia wprost wyni-kające z  fundamentów Bonda. Te wszystkie ga-dżety, przerysowane czarne charaktery… Ideaprzerysowanego czarnego charakteru znajduje sięw  niemalże co drugim filmie. A  wykreowały toi stworzyły filmy z Bondem.Bond stał się dla kina akcji tym, czym Beatlesi dla

muzyki?

Bez wątpienia. To dobre porównanie. Współczesnekino akcji wyrasta mniej lub bardziej właśniez Bonda. W  jakiś sposób uroczo symboliczne jestto, że 5 października 1962 roku odbyła się zarów-no premiera pierwszego Bonda, i  jednocześniepremiera pierwszego singla Beatlesów „Love MeDo”. Dokładnie w  tym samym dniu zrodziły siędwie największe ikony brytyjskiej kultury popular-nej.

12 www.detalks.pl

Numer

Symbol iczne jest to, że 5października 1962 rokuodbyła się zarównopremiera pierwszegoBonda, i   jednocześniepremiera pierwszego singlaBeatlesów. Dokładnie w  tymsamym dniu zrodziły siędwie największe ikonybrytyjskiej kulturypopularnej .

,,

Page 13: detalksnumer007

lejni twórcy w tę, czy w inną stronę, konsekwent-nie „odbijali się” właśnie od „Goldfingera”.Najdłuższa seria w  historii kina – nie licząc „Go-

dzilli” – okazała się dla tegoż kina diamentem.

W  jakim kierunku producenci i  reżyserzy filmów

o  Bondzie powinni pójść, by potwierdzić, iż „dia-

menty są wieczne”?

Tutaj nie ma prostego schematu. Jak będziemyw stanie określić, w którą stronę zmierza świat, todopiero wówczas będziemy mogli stwierdzić, w ja-kim kierunku powinien podążać Bond. Ta seriafunkcjonuje od pięćdziesięciu lat dlatego, że jejtwórcy potrafili umiejętnie interpretować otacza-jącą nas rzeczywistość. Bond udowodnił, że potrafinadążać za światem. Dla świata kina okazał siędiamentem.A  pomyśleć, że gdyby Ian Fleming nie nudził się

na leniwej Jamajce, dziś byśmy nie rozmawiali.

Dziękuję za rozmowę.

13www.detalks.pl

radę „przemycić” Bonda do krajów socjalistycz-nych. To się niestety nie udało. Ale takie ruchy by-ły widoczne też w  filmach z  Brosnanem, np.wtedy, gdy obok 007 główną bohaterką byłaagentka chińskiego wywiadu. Twórcy pomyślelizapewne, że a  nuż uda się sprzedać Bonda doChin. Poprawność polityczna zawarta w  tych ru-chach wynikała więc z  chęci zarobkowych. I  todość naiwnych chęci.A  najnowsze Bondy? Wprowadzenie ponadnaro-dowej, terrorystycznej, a właściwie technoterrory-stycznej organizacji z  punktu widzeniadzisiejszych czasów w  „Quantum of Solace” wy-daje się nadzwyczaj wiarygodne. Takie mamy cza-sy – społeczeństwo boi się dziś bardziejmiędzynarodowych korporacji, niż reżimóww stylu komunistycznej Korei Północnej.Który film uznałby pan za wzorcowy dla serii?

(długa cisza) To jest ciężkie pytanie. Moim zda-niem całą bondowską historię ustawił „Goldfin-ger”. Ten film wyznaczył standardy i to on określiłstrukturę filmów z 007. Przez te wszystkie lata ko-

Polecamy:

Page 14: detalksnumer007

zwierciadło”.Aston Martin DB5, o  którym wspomniałeś na po-

czątku, został uznany przez magazyn Forbes naj-

lepszym autem Jamesa Bonda. Z  tego co mi

wiadomo, ten model wyprodukowano w  mocno li-

mitowanej liczbie. Czy gdyby nie fakt, że pojawił

się w  serii o  Bondzie, samochód ten również zy-

skałby status kultowego?

Na pewno nie w takim stopniu. Oczywiście jest topiękny, klasyczny, brytyjski samochód, ale obec-ność w filmach o Agencie 007 pomogła mu zyskaćstatus kultowego. Świadczy o tym fakt, że w 2010roku jeden z  kolejnych właścicieli wystawił go naaukcji, gdzie samochód uzyskał cenę ponad czte-rech milionów dolarów.Jeśli chodzi o  sukcesy modeli, którymi jeździł Ja-mes Bond, to mamy więcej przykładów, jak cho-ciażby modele BMW, które zaskakująco pojawiłysię w serii, bo wcześniej Bond jeździł głównie bry-tyjskimi samochodami tj. Aston Martin. Ale pew-nego razu pojawiło się BMW, najpierw model Z3,który jest niedużym roadsterem, bardziej kobie-cym . Po odcinku, kiedy Z3 pojawił się pierwszyraz, jego sprzedaż podskoczyła niesamowicie.

KUBA DOBROSZEK: Przed rozmową chciałem wy-

pisać sobie wszystkie modele samochodów, któ-

rymi jeździł James Bond, ale po kilkudziesięciu

sekundach stwierdziłem, że nie ma sensu. Który

model zapadł tobie szczególnie w  pamięć?

MICHAŁ SZYMACZEK: Zacznijmy od tego, że Bondkojarzy się przede wszystkim, pomijając pięknekobiety i wyszukane gadżety, właśnie z samocho-dami. Mnie najbardziej zapadał w  pamięć modelprzewijający się w  bondowskiej serii najczęściej,czyli Aston Martin DB5, który po raz pierwszy po-jawił się w  „Goldfingerze”. I  powrócił w  ostatnichczęściach, łącznie ze „Skyfall”.Ciekawym modelem jest również Citroen 2CV,którym Bond ścigał się w odcinku „Tylko dla twoichoczu”. To nie jest samochód kojarzący się z Bon-dem, bo nie wygląda tak efektownie jak choćbywspomniany wcześniej Aston Martin DB5.No i nie sposób wspomnieć o Astonie Martinie Va-nquish, który w „Śmierć nadejdzie jutro” wyposa-żony był w kamuflaż.Pozwalający mu stawać się niewidocznym.

Zgadza się. Co ciekawe, to był pomysł zaczerp-nięty z powieści Philipa K. Dicka pt. „Przez ciemne

14 www.detalks.pl

SSZZYYBBKKII II  WWŚŚCC...... OOPPAANNOOWWAANNYY!!

Zabójcze giwery, szybkie samochody i   piękne kobiety! No,może bez giwer i   kobiet, za to wciąż z  samochodami!Między innymi o  tym, czy Bond mógłby jeździć Ferrari -Michał Szymaczek.

Rozmawiał Kuba Dobroszek

Numer

Page 15: detalksnumer007

Zdecydowanie nie. Lotusy może nie są z tego pu-łapu cenowego co Aston Martin czy Ferrari, alejednak są drogie.No właśnie, Ferrari… Czy wyobrażasz sobie Bonda

w  Ferrari?

Tak! Myślę, że byłby to ciekawy wybór. Jakie wa-runki musi spełniać samochód Bonda? Musi byćszybki, efektowny i  drogi. Wiadomo, że za tymstoją kontrakty, pieniądze itd. Poza tym Ferrari jużjakoś zaznaczyło swoją obecność w  filmacho  Bondzie. W  „Goldeneye” Bond jadący AstonMartinem ścigał się z  Ferrari 355GTS. Ten modelFerrari został wypożyczony przez producenta, alew  scenie pościgu został uszkodzony. I  powstałataka plotka, że Ferrari powiedziało, że koszt na-prawy, który był dość spory, weźmie na siebie,pod warunkiem, że Ferrari wygra z Astonem.Czyli, już abstrahując od filmów z  Bondem, ta ry-

walizacja między Ferrari, a  Aston Martinem jest,

że się tak wyrażę, bardzo zażarta?

Zdecydowanie. Podobnie jest z  BMW i  Mercede-sem, czego upust widzimy we wspomnianej wcze-śniej scenie, w  której James Bond prowadzi BMWza pomocą komórki. Agent 007 – ten dobry, pro-wadzi BWM. Ci źli – Mercedesa. Odwieczny konflikt

15www.detalks.pl

Później był BMW 750il, którego Bond prowadził zapomocą komórki.Czy ten samochód nie był zbyt nudny jak na Bon-

da?

Chyba tak. Ale na BMW 750il „nudniejsze” samo-chody Bonda się nie kończą. Agent 007 jeździłtakże Fordem Mondeo, Volvo S40, czy Audi 200.Mój wujek jeździł Mondeo. Oczywiście nie ujmując

nic mojemu wujkowi.

(śmiech)Bond przyzwyczaił nas jednak do szyb-kich i drogich samochodów, które imponują kobie-tom.Szybkim autem był z  pewnością Lotus Esprit,

który pojawił się w  filmach o  Bondzie w  latach 80.

Mówiono o  nim, że jest bardzo futurystyczny,

głównie ze względu na kształty. Czy ten samo-

chód był w  tamtych czasach samochodem przeło-

mowym, już nie tylko dla Bonda, ale ogólnie dla

motoryzacyjnego świata?

Lotus Esprit to ponadczasowy model. Jego charak-terystyczny kształt klina był związany z  trendem,który w  tamtych czasach się w motoryzacji poja-wił.To był samochód, na który każdy sobie mógł po-

zwolić?

Page 16: detalksnumer007

między tymi dwiema markami. To są smaczki, naktórych bardzo zależy producentom, bo wykładająna takie „występy” niemałe pieniądze.No właśnie, a  Mercedes? Też wydaje się być ty-

powo bondowskim autem, ale Bond nigdy go nie

prowadził. Za mało brytyjski?

Mercedes to niemiecki koncern, ale chyba nieprzeszkadza to twórcom, skoro wcześniej zdecy-dowali się na BMW. Choć to też była trochę innasytuacja, ponieważ wybór BMW zbiegł się w czasiez  przejęciem przez ten koncern brytyjskiego Ro-vera, co z  pewnością miało wpływ na producen-tów Bonda.Odrzućmy wszystkie korelacje producenckie i  tym

podobne i  przyjmijmy sytuację, że twórcy Bonda

zgłaszają się do ciebie z  prośbą o  wybór modelu

do najnowszego filmu. Co im polecasz?

Jeśli miałbym pozostawać w klasycznym klimacieBonda, to postawiłbym na Aston Martina One 77.Jest piękny, rasowy, wyprodukowany w bardzo li-mitowanej serii – typowa maszyna dla Bonda.

Ciekawą odmianą dla brytyjskich Astonów byłbyMercedes SLS AMG – mocno nawiązujący do kul-towego Mercedesa 300 SL, ma klasyczny wygląd,pasujący do stylu Bonda, długą maskę, rasowy sil-nik, no i  te unoszone do góry drzwi… Z  drugiejstrony, jak rozmawialiśmy dziś – dlaczego by nieFerrari? Proponuję nowe Ferrari F12 Berlinetta –piękne, sportowe, klasyczne. Esencja pięknaw motoryzacji!To twoje propozycje. A  jak myślisz, jak to będzie

wyglądało w  rzeczywistości? Mamy szansę na po-

nowne odejście od konwencji i  zrezygnowanie

z  brytyjskich samochodów?

Szansa zawsze jest. Jednak mam wątpliwości czyw najbliższej przyszłości producenci się na to zde-cydują, zwłaszcza po niedawnym odejściu Bonda

od konwencji. Mam tu na myśli np. scenę, kiedyAgentowi 007 jest obojętne czy pije Martiniwstrząśnięte czy nie. Kiedyś to było nie do pomy-ślenia. Nie mówię, że to źle, ale gdyby jeszczeBond zaczął jeździć czymś pokroju Lamborghini –myślę, że twórcy uznaliby to za zbyt odważną de-cyzję.Myślę, że jedyne czego możemy być pewni to te-go, iż Daniel Craig będzie wciąż sam uczestniczyłw scenach pościgu. Mało kto wie, że nie zastępujego żaden kaskader. Jedynie w  tych najtrudniej-szych scenach, Craig korzysta z  pomocy BenaCollinsa – człowieka, który przez wiele lat wcielałsię w postać Stiga z programu „Top Gear”.Z  twoich słów wnioskuję, że bardzo wiele zależy

od kontraktów reklamowych.

W  historii Bonda przewija się wiele marek, którepłacą za to ciężkie pieniądze. Agent 007 zawszenosił luksusowe zegarki. Na początku był to Rolex,ale od paru odcinków jest to Omega. Bo dała wię-cej pieniędzy.Wykładanie pieniędzy zostawmy producentom,

a  my wybierzmy się po prostu na „Skyfall”. War-

to?

Zdecydowanie! Nie tylko dla pięknych samocho-dów!

Michał Szymaczek - dziennikarz Moto Onet

JJ aakkii ee wwaarruunnkkii mmuuss iissppeełłnn ii aa ćć ssaammoocchhóódd BBoonnddaa??MMuuss ii bbyyćć sszzyybbkkii ,, eeffeekkttoowwnnyyii    dd rroogg ii ..

,,,,

16 www.detalks.pl

Numer

Page 17: detalksnumer007
Page 18: detalksnumer007

MICHAŁ WRÓBLEWSKI: W  jakim stopniu piosenki

z  filmów o  Jamesie Bondzie zmieniły muzykę?

I  czy faktycznie zmieniły

MATEUSZ SMÓŁKA (dyrektor muzyczny stacji RMFMAXXX): Muzyka do filmów o Bondzie o tyle zmie-niła muzykę w ogóle, że po prostu budowała kon-sekwentnie na przestrzeni pięćdziesięciu lat jejhistorię.Myślę, że największym sukcesem piosenek bon-dowskich jest przede wszystkim to, że dzięki nimpowstała w ogóle nowa kategoria myślenia o pio-senkach do filmów. Piosenki te zyskały zupełnienową wartość, przez co w  świecie filmu zdobyłyniepodważalną rangę.Piosenki do Bonda są synonimem przeboju, cze-goś ważnego, co nie codziennie zdarza sięw światowej muzyce. Gdy piosenka będąca moty-wem przewodnim każdego nowego filmu o  przy-godach agenta 007 ujrzy światło dzienne, mówio niej cały świat. Myślę, że poza Bondem nie matakiego filmu, czy takiej serii filmów, do którychpiosenki wzbudzałyby podobne emocje.Potrafisz wskazać wspólny mianownik wszystkich

kolejno powstających utworów, który świadczy

o  ich wyjątkowości, niepowtarzalności?

Każdy z  utworów powstałych na potrzeby Bondama w sobie szyk i klasę. Czyli podobnie, jak filmy.

I  ta współzależność na poziomie dystynkcji, ele-gancji i  pewnej doskonałości, cechującej zarównomuzykę do Bonda, jak i  filmy o  jego przygodach,sprawia, iż obraz i  dźwięk w  tym przypadku takświetnie się uzupełniają i są niemalże czymś nie-rozłącznym.Człowiek, który słucha piosenek do Bonda, mapoczucie, że obcuje z czymś idealnie dopracowa-nym. Piosenki te wyróżnia bardzo klasyczny spo-sób pisania muzyki, tradycyjny, powiedziałbymnawet, że w pewnym sensie konserwatywny. Wy-starczy posłuchać „Skyfall” Adele. Ten utwórwprost odnosi się do piosenek bondowskichsprzed trzydziestu, czterdziestu lat. I  równie do-brze mógłby być nagrany w  latach pięćdziesią-tych.Charakterystyczny motyw, który towarzyszy nie-

malże każdemu utworowi z  filmu, nie nudzi?

Nie, wręcz przeciwnie. Ten motyw oprócz tego, żejest świetny, wprowadza unikalny dla piosenekbondowskich klimat i sprawia, że te piosenki two-rzą jedną, wielką rodzinę.Utwory z Bonda moim zdaniem nigdy się nie znu-dzą. To nie są wytwory muzyki pop, które zawojująlisty przebojów przez miesiąc, a  potem zniknąw  natłoku innych, nic do muzyki nie wnoszącychpiosenek. Moim zdaniem większość słuchaczy lubi

18 www.detalks.pl

Numer

PPIIOOSSEENNKKII DDOO BBOONNDDAA NNIIGGDDYY SSIIĘĘ NNIIEE

ZZNNUUDDZZĄĄ

Historię Jamesa Bonda budowały nie tylko fi lmy. Piosenki ,które powstały do każdej części przygód o  brytyjskimagencie, nie uzupełniały wyłącznie obrazu. Miały wpływ najego odbiór. I   zmieniły historię muzyki na zawsze.

Rozmawiał Michał Wróblewski

,,

Page 19: detalksnumer007

powroty do tradycji. Kompozytorzy i  autorzy pio-senek bondowskich konsekwentnie przekazują tętradycję z pokolenia na pokolenie. A nowi autorzyopierają się de facto na tym, co już było. Dziś wi-dzimy, że to działa. I zapewne będzie działać na-dal.Piosenki bondowskie są niezwykle przebojowe,

wpadające w  ucho, mimo iż zazwyczaj mają spo-

kojny, kameralny, nastrojowy klimat. Które utwo-

ry Twoim zdaniem najbardziej odbiegają od tego

schematu?

Pierwszą piosenką, która przychodzi mi do głowy,jest „The World Is Not Enough” zespołu Garbage.Moim zdaniem ta piosenka odbiegała w  pewiensposób od wyznaczonego przez resztę utworówschematu. Garbage zabrzmiało w tym utworze poprostu jak Garbage, zespół nie musiał zmieniaćswojej stylistyki specjalnie na potrzebę jednej pio-senki.Oczywiście numerem, który najbardziej odbiegaod schematu, o którym mówisz, jest „Die AnotherDay”. Madonna, podobnie jak Garbage, nie mu-

siała iść na żadne kompromisy. Zrobiła po prostuutwór w stylu, w jakim wówczas się dobrze czuła.Całkowicie po swojemu. Podobnie Jack Whitez  Alicią Keys sześć lat później. Oni zrobili bardzo

alternatywny numer. Moim zdaniem fantastyczny.Bo utwór ten ani nie zaprzeczał temu, co robiłwówczas uwielbiany przeze mnie White, ani nieodbiegał klimatem od Bonda.Sądzę, że ludzie odpowiedzialni za wybór piose-nek do filmów o  Bondzie, dają wybranym przezsiebie artystom pewną wolność w  tworzeniu orazmożliwość, chociażby delikatnego, odchylania sięna boki. Tak, by ci artyści mogli wprowadzić swójwłasny twórczy pierwiastek i  przemycić jakąśczęść swojego stylu.Ja osobiście „The World Is Not Enough” uwiel-

biam, i  mimo, iż utwór ten jest bardzo pompa-

tyczny, a  ja od patosu w  muzyce raczej staram się

stronić, uważam tą piosenkę za jedną z  najlep-

szych. Jeden z  producentów powiedział nawet, że

głos Shirley Manson jest niczym „stalowa pięść

w  aksamitnej rękawiczce”.

To jest bardzo dobre porównanie, głos Shirley fak-tycznie uderza w  punkt. Jest swoistym balanso-waniem na granicy ostrości i  delikatności. Ciężkojest więc ten utwór jednoznacznie zdefiniować.

19www.detalks.pl

Sądzę, że ludzieodpowiedzialni za wybórpiosenek do fi lmówo  Bondzie, dają wybranymprzez siebie artystompewną wolnośćw  tworzeniu. Tak, by ciartyści mogl i wprowadzićswój własny twórczypierwiastek i   przemycićjakąś część swojego stylu.

,,Shirley Manson (Garbage)

Page 20: detalksnumer007

Jest z jednej strony kojący, z drugiej zawiera w so-bie pewną surowość.Większość utworów wykonują wokalistki. Niesto-

sowanie muzycznego parytetu, w  tym przypadku

krzywdzącego dla mężczyzn, jest zaletą serii?

Wiesz co, nigdy nie myślałem o  piosenkach bon-dowskich w  tych kategoriach. Dla mnie zarównofaceci, jak i kobiety wykonujące poszczególne pio-senki wykonywali świetną robotę. Ciężko stwier-dzić, na ile płeć artysty miała znaczenie dlajakości danego utworu. Wokalistów wykonującychpiosenki do Bonda było faktycznie mniej, ale niejest tak, że byli gorsi od kobiet. Przypomina mi sięna przykład genialne wykonanie „Thunderball”przez Toma Jonesa, gdzie gość jest tak zaangażo-wany w  śpiew, że ma się wrażenie, iż na koniecutworu wyzionie ducha.Ponoć po zaśpiewaniu finałowej nuty Jones ze-

mdlał.

Dlatego brzmi to tak, jakby Jones wchodził do stu-dia z myślą, że będzie to ostatnia nagrana przez

niego piosenka przed śmiercią (śmiech).Warto przypomnieć sobie też w  tym miejscuo  Shirley Bassey. Trudno sobie wyobrazić, gdybypiosenki, które ona nagrała na potrzebę Bondów,mógł wykonać ktoś inny. Już nawet nie tyle facet,co inna artystka. Po latach ma się wciąż nieodpar-te wrażenie, że te piosenki były specjalnie dla niejnapisane i skomponowane.Nie przypadkiem dzwoniono do Bassey tyle razy

z  prośbą o  zaśpiewanie utworu do filmu. Jej głos

słychać w  trzech bondowskich piosenkach.

Twórcy zapewne wychodzili z  założenia, że skoroza pierwszym razem Bassey wypadła znakomicie,to i za kolejnym razem sobie nie tyle nawet pora-dzi, co stworzy coś genialnego. A może po prostumiała dobre znajomości w  ekipie bondowskiej?(śmiech)Po latach Bassey narzekała, że swoje utwory mo-

głaby wykonać o  wiele lepiej.

Sądzę, że gdyby artystka tego nie przyznała, tonikt by ją o  to nie podejrzewał. Dla mnie są tojedne z  najlepszych bondowskich utworów. GłosuBassey nie da się zastąpić żadnym innym. I możewłaśnie dlatego tak często proponowano jejwspółpracę.Jesteś zwolennikiem bardziej spokojnych kompo-

zycji, w  stylu „Nobody Does In Better” czy „All

Time High”, czy wręcz przeciwnie – wolisz dra-

pieżność „Goldfingera” lub „Die Another Day”?

Ciężko to stwierdzić. W  obu rodzajach piosenekjest urok. Choć ja chyba raczej wolę te ostrzejsze,mocniejsze utwory. Osobiście trafia do mnie bar-dziej „brudny” Jack White z „Another Way to Die”niż delikatna Adele. Z  całym szacunkiem oczywi-ście dla tej drugiej, bo tak jak mówiłem wcześniej,zrobiła świetną robotę ze „Skyfall”. A  myśląco  starszych utworach, też raczej skłaniałbym sięku tym z mocniejszym uderzeniem.Takim mocnym uderzeniem był niewątpliwie „Live

And Let Die”, pierwszy stricte rockowy utwór do

Bonda. Przy tym numerze pierwszy raz od czasu

rozpadu zespołu The Beatles współpracowali ze

sobą Paul McCartney z  Georgem Martinem, pro-

ducentem płyt Fab Four. Panom udało się prze-

20 www.detalks.pl

Numer

Al icia Keys i   Jack White

Page 21: detalksnumer007

mycić cząstkę Beatlesów do Bonda?

Sądzę, że tak. Jeśli chodzi o sam kawałek, to jestto absolutnie jeden z  najlepszych w  mojej opiniiutworów bondowskich. I jeden z najlepszych napi-sanych przez Paula McCartneya w ogóle. Oczywi-ście sporo dla tego kawałka zrobiło równieżwykonanie go przez Guns ‘n’ Roses. Ja jestem mu-zycznym dzieckiem lat dziewięćdziesiątych, mia-łem więc niewiele lat, kiedy Axl Rose z  ekipąwypuścili ten cover. Pierwszy raz słyszałem gowłaśnie w wykonaniu Gunsów. Cover jest świetny,ale kiedy pierwszy raz usłyszałem „Live and LetDie” o oryginalnej wresji, stwierdziłem, że ta kom-pozycja jest zdecydowanie kompozycją należącądo McCartneya.Bono, kiedy usłyszał pierwszy raz utwór „For Your

Eyes Only” w  wykonaniu Sheeny Easter, stwier-

dził, iż ma nadzieję, że jego zespół wyprze wkrót-

ce „podobne beztalencia”. Zgodziłbyś się z  tym?

Oj, myślę, że Bono za ostro tu „pojechał”.Może zazdrościł?

To był początek lat 80., więc może Bono faktycz-nie czuł niedosyt, że to nie U2 zaproponowanozrobienie muzyki do Bonda (śmiech). Ale i  U2miało swój wkład w  historię bondowską, napisaliprzecież dla Tiny Turner świetny „Golden Eye”. Je-stem ciekaw, czy panowie sami sprawdziliby sięw  konwencji Bonda, ale nie pisząc tekst do pio-senki, tylko komponując cały utwór.„Golden Eye” list przebojów zbytnio nie zawojo-

wał, ale bez wątpienia jest jednym z  najlepszych

bondowskich kawałków.

Oczywiście trudno odmówić Ci racji, „Golden Eye”można spokojnie umieścić w  samej czołówce. Tapiosenka weszła na stałe do kanonu muzyki popo-wej, do dziś gramy ten utwór w radiu.Za najbardziej przebojowy utwór bondowski

uznawany jest „A  view to kill” zespołu Duran Du-

ran. Piosenka „The living daylights” zespołu A-ha

była już znacznie gorsza, ale obie te kompozycje

łączny specyficzny charakter muzyki lat 80. De-

kada syntezatorów przysłużyła się muzyce do

Bonda, czy zaszkodziła jej charakterystycznemu

klimatowi?

Kiedy słucham składanki piosenek do Bonda, tofaktycznie „dojeżdżając” do Duran Duran i  A-ha,czuć pewien „wyłam”. Chyba tutaj najłatwiejuchwycić tę chwiejność spójności, o której już roz-

mawialiśmy. Nawet te kawałki współczesne, z mi-nionej dekady, brzmią moim zdaniem bardziejkompatybilnie ze starymi piosenkami. Ale to teżw głównej mierze wynika właśnie ze specyficzno-ści lat 80., syntezatorów, nowinek technicznych.Ja sam uważam, że „A view to kill” jest bardzo do-brym utworem, kompozycja tego kawałka jestznakomita, a  refren – świetny. Nie sposób dziwićsię, że piosenka ta stała się gigantycznym hitem.Nawet dziś słyszałem ją w radiu.Podobnie jak filmy, piosenki z  Bonda również po-

kazują nam niezły kawał historii muzyki z  danej

dekady. W  pigułce.

Oczywiście. Nawet nie trzeba sięgać do tych sta-rych utworów, nagranych przez kilkudziesięciu la-ty, wystarczy spojrzeć na utwory sprzed latkilkunastu. Posłuchamy tych piosenek i wiemy, co10 lat temu było modne, jak brzmiała muzyka, ja-kich technik używano. W każdym z kawałków czućza każdym razem ten bondowski sznyt, ale jest tozawsze podszyte jeszcze specyficznym stylemwłaściwym danej epoce. To jest fantastyczne.Gdy rozmawialiśmy o  „Live And Let Die”, niemal-

że od razu wspomniałeś o  Guns ‘n’ Roses i  ich in-

terpretacji utworu McCartneya. Podobały Ci się

inne próby coverowania piosenek z  Bonda? Arctic

Monkeys i  ich „Diamonds are forever” na festi-

walu w  Glastonbury, Bjork i  „You Only Live Twice”,

aranże z  tej piosenki w  “Millennium” Robbiego

Williamsa czy sample Kanye’go Westa w  „Dia-

21www.detalks.pl

Czasem tak mam: usłyszęjakiś utwór, wsłucham sięw  melodię, i   nagle myślęsobie: „kurczę, to mogłobyświetnie pasować doBonda”.

,,

Page 22: detalksnumer007

monds from Sierra Leone”.

Covery i  interpretowanie piosenek bondowskichna swój sposób przez współczesnych artystów jestfajne. Podoba mi się to, że utwory te nie należątylko do artysty, który je wykonuje, ale też doBonda. Jest to takie dobro wspólne, któregowspólną marką jest James Bond.Chris Cornell jako pierwszy sprzeciwił się umiesz-

czaniu piosenki, którą nagrano do Bonda, na

ścieżce dźwiękowej do filmu, i  „You know my na-

me” zdecydował się umieścić na swojej solówce.

Tłumaczył, że chce, żeby piosenka ta bardziej ko-

jarzyła się z  nim, niż z  Jamesem Bondem.

Szczerze mówiąc, dziwi mnie ten fakt. Ale jest tona szczęście wyjątek. Swoją drogą, utwór Cornellanagrany no potrzeby filmu „Casino Royal” nie byłwybitny. W tym sensie, że Chris miał w swoim do-robku mnóstwo dużo lepszych kompozycji. Kawa-łek ten był chyba mimo wszystko lepszyz perspektywy Cornella, niż Bonda. Ja bardzo ce-nię Chrisa, uważam, że ma znakomity głos, jednaksądzę, że w  tym przypadku nie do końca podołałzadaniu. Ale może myślę tak, bo miałem zbyt du-że oczekiwania wobectego utworu? Historiaz  zawłaszczaniemprzez artystów piose-nek do Bonda jest dlamnie dziwna. Zwłasz-cza, że bardzo częstoartyści Ci znajdują sięwłaśnie na szczycieswojej kariery, a utwór,który nagrali na po-trzeby Bonda, staje sięnajlepiej sprzedającymsię singlem w całej ichkarierze.Mało znanym faktem

jest, że ludzie odpo-

wiedzialni za muzykę

do filmu „Quantum of

Solace” zaproponowali

stworzenie piosenki

Paulowi McCartneyowi. Ten odesłał producentów

do Amy Winehouse, twierdząc, że wokalistka ide-

alnie sprawdzi się w  bondowskiej konwencji.

Gdyby Amy była odpowiedzialna za wykonanieutworu do któregokolwiek z  Bonda, to sądzę, iżmiałoby to podobne brzmienie i  klasę, jak „Sky-fall” Adele. Amy, ze swoim retro stylem, moimzdaniem doskonale wkomponowałaby się w histo-rię muzyki do filmów o  przygodach agenta 007.No i  sam moment, w  którym wchodziło do kin„Quantum of Solace”, był tym, kiedy Winehouseosiągnęła szczyt swojej kariery.I  jednocześnie dno, jeśli chodzi o  życie prywatne.

Tak, niestety. I  ogromnie mi z  tego powodu przy-kro, bo zaryzykowałbym nawet tezę, przy całymmoim uwielbieniu do Jacka White’a, że gdyby toAmy powierzono stworzenie kawałka do „Quan-tum”, to byłby to mocniejszy strzał niż „Anotherway to die”.Wyobraźmy sobie sytuację, że to Ty odpowiadasz

za wybór artysty mającego skomponować i  wyko-

nać piosenkę do kolejnego filmu z  serii. Kogo byś

wybrał?

22 www.detalks.pl

Numer

Paul McCartney

Page 23: detalksnumer007

Oj, ciężkie pytanie (śmiech). Moim faworytemz  tego roku byłby chyba zespół Muse. Pierwszykawałek z  ich najnowszej płyty, „Supremacy”,brzmi bardzo bondowsko. Skrzypce, brzmienie,pompatyczność tego utworu, melodia – to wszyst-ko przywodzi na myśl skojarzenia z Bondem, przy-najmniej w  moim odczuciu. Czasem tak mam:usłyszę jakiś utwór, wsłucham się w melodię, i na-gle myślę sobie: „kurczę, to mogłoby świetnie pa-sować do Bonda”.Ja tak miałem z  „Back to Black” Winoehouse.

I to wszystko też świadczy o sukcesie i fenomeniefilmów o Bondzie. Nie ma drugiego takiego filmu,czy takiej serii lub sagi filmowej, do której mógł-byś tak prosto skojarzyć jakiś wysłuchany w  da-nym momencie przez Ciebie utwór. A  właśnieutwory Winehouse, Muse – to można w jakiś spo-sób do serii bondowskiej odnieść.

W  tym miejscu powiem o  pewnej ciekawostce.Jack White, kiedy skomponował swój największychyba dotychczas hit, „Seven nation army”, ma-rzył, żeby utwór ten trafił do któregoś z  filmówo  Bondzie. Myślał, żeby tę piosenkę schowaći „wyciągnąć” dopiero, gdyby ktoś kiedyś być mo-że przyszedłby do niego z  propozycją zrobieniautworu do filmu. White jednak nie wytrzymał,i dobrze zrobił, bo gdyby nie „Seven nation army”,to nie wiadomo, w którym miejscu byłby dziś ze-spół The White Stripes. Swoją drogą to jest cieka-we: piszesz najlepszy riff gitarowy w  całej swojejkarierze i  jednocześnie jeden z najlepszych riffóww całej historii muzyki, i myślisz o tym, że chceszgo „oddać” Bondowi. To jest niesamowite.

23www.detalks.pl

Page 24: detalksnumer007

z których usług korzystają profesjonaliści, oficero-wie kadrowi, czyli tacy ludzie jak James Bond.W  filmach praca agenta, a  raczej oficera wywiadu

pokazana jest jako indywidualna. Wydaję mi się

jednak, że naprawdę sprawa wygląda zupełnie

inaczej.

Oczywiście, że tak. Zależy to również od epoki hi-storycznej. Współczesna organizacja wywiadow-cza, taka jak ukształtowała się w czasach ZimnejWojny, to w  istocie wielki urząd biurokratycznysłużący do zdobywania i przetwarzania informacjiz różnych źródeł jawnych i niejawnych. Połączenieagencji prasowej, tajnej policji i  instytutu nauko-wo-badawczego, których głównym celem jest wy-krywanie potencjalnych zagrożeń dla danegopaństwa, np. jego interesów ekonomicznych, siłzbrojnych, bezpieczeństwa przywódców itd. Cowięcej, w  tej chwili to wszystko rozwija się corazbardziej w kierunku instytucji paranaukowej, którazajmuje się przetwarzaniem i  analizą coraz więk-szej ilości rozmaitych informacji i danych.Czy można krótko powiedzieć jak właściwie działa

współczesny wywiad?

Działanie współczesnego wywiadu najczęściej opi-suje się graficznie w postaci tzw. cyklu wywiadow-

24 www.detalks.pl

JAKUB CIEŚLA: Na początku chciałbym zapytać

jak w  świetle profesjonalnego wywiadu wygląda

postać Jamesa Bonda jako agenta?

WŁADYSŁAW BUŁHAK: Należy zacząć od samegookreślenia – agent. Zgodnie z polską terminologią,James Bond, który powszechnie jest uznawany zawzór agenta, w  zasadzie nim nie jest. Jest za tooficerem kadrowym wywiadu, zawodowcem pra-cującym w  służbie wywiadowczej. W  tym przy-padku w  brytyjskiej MI-6. Agent natomiast toraczej osoba, która jest źródłem informacji. Mó-wiąc krótko: jeżeli komandor Bond spotyka sięz pracownikiem ambasady libijskiej w Kairze i do-staje od niego koordynaty tajnego namiotu Kada-fiego, to spotyka się właśnie z agentem MI-6, alesam nim nie jest, jest „agent runnerem”, oficeremprowadzącym. Bo agent w  języku służb to raczejten kret, który tkwi w jakimś środowisku. Na przy-kład w  Kościele Katolickim, Ministerstwie SprawZagranicznych Rosji albo.... . .albo w  organizacji Widmo. . .

...albo w  organizacji Widmo (śmiech). Wchodzącgłębiej i poznając kolejne szczegóły okazuje się, żeowi agenci nie są jednolitą masą. Można wyróżnićliczne kategorie tzw. osobowych źródeł informacji,

Numer

PPOOLLSSKKAA MMIIAAŁŁAA SSWWOOIICCHH BBOONNDDÓÓWW

James Bond kojarzy się ze wzorem tajnego agenta. Czyjednak można utożsamiać jego postać z  prawdziwymipracownikami służb wywiadowczych i   czy w  histori inaszego kraju pojawiły się osoby, które można porównaćdo agenta jej Królewskiej Mości? Na te i   inne pytaniaodpowiada dr  Władysław Bułhak.

Rozmawiał Jakub Cieśla

Page 25: detalksnumer007

25www.detalks.pl

myślenie odpowiedniej „legendy przerzutu”, zga-dzającej się w  najdrobniejszych szczegółach. Zaj-mują się tym całe sztaby ludzi, śledząc  m.in.procedury meldunkowe czy paszportowe w  kra-jach zainteresowania wywiadu. Załóżmy zatemhipotetycznie, że wywiad polski wyposaża swoje-go oficera w  dokumenty kanadyjskie i  kieruje godo Australii, docelowo po to by we Władywostokuzałożyć „przykrywkowy” biznes rzekomo australij-ski. Powiedzmy po to by śledzić eksport rosyj-skiego soku z  jabłek do Chin. Nawet jeżeliw języku jakim on mówi pobrzmiewa jakiś akcent;to żaden Chińczyk ani Rosjanin nie skojarzy goz Polską i strategicznymi interesami polskiego na-rodowego przemysłu jabłkowego.Czyli można powiedzieć, że legalny wywiad jest

trochę działaniem dla działania, a  raczej na po-

kaz, a  to co najciekawsze dzieje się w  tej drugiej

„nielegalnej” sferze?

Nie koniecznie. Mimo wszystko legalny wywiadpozyskiwał i myślę, że nadal pozyskuje, wiele bar-dzo cennych informacji. Oficer wywiadu pod przy-kryciem dyplomaty natury rzeczy kontaktuje sięz elitami politycznymi i kulturalnymi danego kraju,o  co „nielegałom” w  ich wypracowanych rolachnajczęściej trudno. Wywiad legalny korzystazresztą nie tylko z „klasycznych”, formalnie zwer-bowanych agentów, obywateli kraju pobytu.Prawdę mówiąc wydaje się, że dużo cenniejsi sąludzie określani jako „kontakty informacyjne”,którzy wolą pozostawać w szarej strefie. Mogą ni-mi być np. oficerowie wywiadu państw trzecich,dziennikarze światowych mediów, rozmaici awan-turnicy za odpowiednią opłatą wysługujący sięwszystkim możliwym wywiadom trochę na zasa-dach zbliżonych do prostytucji itd. „Zwykli” dyplo-maci i  korespondenci własnych środkówmasowego przekazu często też wspierają „swo-ich” oficerów przyjmując rolę tzw. „kontaktówoperacyjnych”. Przynajmniej tak było w  okresiePRL, czy szerzej Zimnej Wojny.Poza tym spora część tzw. „nielegałów” pozostajew uśpieniu i nigdy się nie zostanie obudzona. Cze-kają oni na czas „MOB”, od słowa „mobilizacja”,

czego (ang. intelligence cycle). Wyobraźmy sobie,że jakiś polityk np. premier Tusk, albo szefowawywiadu MI-6 (śmiech) chce pozyskać jakąś infor-mację i  przekazuje to zadanie do wykonania wy-wiadowi, następnie odbywa się zbieranie owychdanych; przy czym metody mogą być bardzo róż-ne zaczynając od źródeł ogólnodostępnych, przezśrodki techniczne np. podsłuch elektroniczny, ażpo źródła osobowe czyli także agentów jako ta-kich. Zdobyte informacje są następnie ocenianei opracowane w postaci gotowych raportów, infor-macji i analiz, przekazywanych następnie do użyt-ku odbiorcom informacji wywiadu (czyli np.premierowi). Tym samym też cykl się zamykai rozpoczyna na nowo.Istnieje jakiś inny podział, czy sposób opisu dzia-

łań wywiadu?

Niektórzy uważają, że wywiad składa się z  czte-rech podstawowych części: analizy, zdobywaniatajnych danych, kontrwywiadu i dywersji (tajnychoperacji). Bardzo ważny jest też podział na wy-wiad legalny i  nielegalny. Powszechnie wiadomo,że w placówkach dyplomatycznych są jacyś ofice-rowie wywiadu. Jak to się dziś określa z  rosyjska„pod przykryciem”, a  w  polskim przedwojennymslangu wywiadowczym „pod pokrywką”. Legalnywywiad jest stosunkowo bezpieczny. Osobę ofice-ra chroni bowiem immunitet dyplomatyczny,a grozi mu co najwyżej ekspulsja. Z drugiej stronyta forma działania jest najprostsza do wykrycia dlawrogiego kontrwywiadu. Zidentyfikowanie takiegoagenta... a  właściwie oficera wywiadu (śmiech)nie jest dużym problemem. Jest to zatem niemalgra w otwarte karty.Nie jest to przecież jedyna forma działań wywia-

dowczych. . .

Otóż to. Tutaj pojawia się właśnie tzw. wywiadnielegalny. I to jest już coś bliższego może nie tyleJamesowi Bondowi, ale Hansowi Klossowi(śmiech). Nielegalni wywiadowcy najczęściej wy-stępują pod zmienionymi nazwiskami. Pojawiająsię „wtórnicy”, właśnie tacy jak Kloss, którzyprzejmują tożsamość innej osoby, żyjącej, bądźnie. Najważniejsze w  tego typu akcjach jest wy-

PPOOLLSSKKAA MMIIAAŁŁAA SSWWOOIICCHH BBOONNDDÓÓWW

Page 26: detalksnumer007

26 www.detalks.pl

czyli na wojnę kiedy to, siłą rzeczy, wrogie pań-stwa zrywają ze sobą stosunki dyplomatyczne,pozbawiając się tym samym możliwości płynącychz posiadania wywiadu legalnego.Jak to jest ze słynną licencją na zabijanie? Spo-

tkał się pan z  jakimś specjalnym „przywilejem”?

Tak naprawdę wywiady, nawet konkurujące, uni-kają dziś tak drastycznych środków. Zgodnie z za-sadą Jak Kuba Bogu tak Bóg Kubie.Wrogowie zatem się szanują?

Nie mówię, że istnieje stosunek jakiegoś przesad-nego koleżeństwa, czy zgoła fraternizacji. Jeślijednak oficer z  kraju X zabije oficera kraju Y, to

robi się wymiana ognia i  może to się stać corazbardziej brutalne i  przenieść się na poziom poli-tyczny. Oczywiście są takie wyjątki jak izraelskiMossad, działa on jednak na specyficznym teryto-rium. Wydaje mi się jednak, że w każdym wywia-dzie jest jakaś komórka do mniej lub bardziejczarnej roboty. Wywiad to także z zasady łamaniezasad i trudno tutaj wyznaczyć jakąś „ostateczną”granicę. A  jeśli chodzi o zabijanie to raczej powo-dów należy szukać wśród takich działań jak zdra-da własnej służby. W  okresie PRLu jedenuciekinier, Władysław Mróz, został za to zamordo-wany.Jak, pana zdaniem, powstał mit Jamesa Bonda ja-

ko wzorowego agenta?

Rzeczywiście mam pewną hipotezę odnośnie tegoskąd wziął się nasz komandor Bond. Brytyjczycypodczas wojny mieli taką służbę jak Special Ope-rations Executive (SOE). Jest to tak naprawdę je-dyna, w  jakimś stopniu znana tego typuorganizacja brytyjska. Została ona rozwiązana tużpo wojnie, pracowało w niej wielu amatorów, a jejarchiwa są dziś w  dużej części dostępne bada-czom z  zewnątrz. Powstała ona właściwie nie do

celów ściśle wywiadowczych, ale raczej dywersyj-nych. Jak już mówiłem w  niektórych krajachw  pojęciu wywiadu mieści się dywersja, a  w  nie-których nie. Czyli zrzucamy z  samolotu oficeraSOE, który podkłada bombę pod jakiś most.... . .albo włamuje się do siedziby doktora No.

Takie wyczyny dywersyjne bardzo przypominają toco znamy z filmów o agencie 007. To ludzie z SOEbyli wysyłani w niezwykłe miejsca, mieli pistolety,choć nie konieczne złote (śmiech), strzelali i  nie-rzadko ocierali się o  śmierć. Rzeczywiście produ-kowano dla nich rozmaite „szpiegowskie” gadżety.Podsumowując, Bond zrodził się ze wspomnieńBrytyjczyków odnośnie tych operacji.Czyli filmowe MI6 raczej nie jest odpowiednikiem

tego co dzieje się naprawdę w  brytyjskim wywia-

dzie?

Precyzyjnie rzecz ujmując to co zostało z  SOEwcielono do MI-6. Ale to co się działo dalej tak na-prawdę, to już okrywa w dużej części tajemnica.Sam Ian Fleming miał styczność z  wywiadem.

Z  tego co pamiętam był związany z  wywiademRoyal Navy. Ale wszystkie głośne sprawy znanebyły w  brytyjskim wywiadowczym światku i  napewno wpłynęły też na niego. Mówi się, że słynnapolska agentka Krystyna Skarbek była pierwowzo-rem jednej z dziewczyn Bonda.... . .Vesper Lynd. . .

...ale to są bardziej domniemania. Polacy zawszei wszędzie chcą odnaleźć, często na siłę, jakiś pol-ski akcent. Chociaż rzeczywiście jeśli chodzio  sam polski wywiad w czasie II wojny światowejto naprawdę, nie mamy czego się wstydzić. Byli-śmy w  światowej czołówce. Zarówno oficerowiewywiadu Armii Krajowej, jak i  Oddziału II SztabuNaczelnego Wodza w Londynie mieli realny wpływna kilka bardzo znaczących operacji wojennych.Dla przykładu można tu podać przygotowanie wy-wiadowcze do operacji lądowania aliantów w Afry-ce Północnej znanego jako operacja „Torch”.Odpowiadał za to w  dużej części polski wywiad,a  konkretnie ekspozytura „Afryka” kierowanaprzez Mieczysława Słowikowskiego ps. „Rygor”.Uważa się, że wpływ działań wywiadu polskiego

Bond zrodził się zewspomnień Brytyjczykówodnośnie operacj i SpecialOperations Executive.

,,

Numer

Page 27: detalksnumer007

27www.detalks.pl

w  ostateczny wynik II wojny światowej był zna-czący i to nie tylko przez wzgląd na znaną sprawę„Enigmy”; skądinąd jeszcze przedwojenną.Na czym polegała specyfika wywiadu AK?

Nie był to wywiad zawodowy, a raczej tzw. wywiadspołeczny. Był on oparty o ludzi, którzy dostarcza-jąc informacje nie robili tego po to, żeby napić sięMartini niewstrząśniętego i  niemieszanego, czyjak to tam z tym było (śmiech). Osoby z wywiaduAK robiły to ze względów ideowych. Większośćz nich oczywiście było kompletnymi amatorami.Innym przykładem tego typu wywiadu, aczkolwiekoczywiście z zupełnie innej bajki, była słynna piąt-ka z  Cambridge. Ideowi komuniści, którzy praco-wali w  newralgicznych miejscach brytyjskiejmachiny państwowej, łącznie z brytyjskim wywia-dem, służąc jednocześnie Związkowi Radzieckie-mu i  idei światowej rewolucji. Na podobnejzasadzie wywiady korzystają też np. z mniejszościnarodowych. Tak na przykład robił wywiad polskiw  Niemczech w  okresie międzywojennym. Skąd-inąd podobnie jak wywiad niemiecki w Polsce.W  polskim wywiadzie używane były jakieś nowo-

czesne technologie rodem z  wyposażenia agenta

007?

Przed wojną największą polską technologiczną no-winką było opracowanie narzędzi do złamania ko-du niemieckiej maszyny szyfrującej znanej jako„Enigma”. Mówiąc jednak uczciwie w  pewnymmomencie osiągnęliśmy swój pułap technologicz-ny i finansowy i nie mieliśmy środków, żeby dalejpolepszać tą technologię, która jak wiemy ległau  podstaw informatyki, czyli dzisiejszego światakomputerów. Z  drugiej strony osobiście jednakuważam, że trochę „za tanio” podzieliliśmy sięnaszą wiedzą z sojusznikami, którzy umieli to wy-korzystać dla swoich celów, a może też „dla dobrawolnego świata”.Jakiegoś polskiego oficera wywiadu wyróżniłby

pan?

Jeśli chodzi o oficerów wywiadu PRL były oczywi-ście osoby, które odnosiły realne sukcesy, oczywi-ście z  punktu widzenia ówczesnego systemu.Najbardziej znana jest sprawa Mariana Zachar-

skiego. Uzyskałon informacje,ściślej opisytechnologii mili-tarnych, któremiały olbrzymieznaczeniez  punktu widze-nia całego blokusowieckiego.Skądinądgen.  Zacharskinie zaczynał jakozawodowiec, tyl-ko jako krajowywspółpracownikwywiadu PRL, tzw. kontakt operacyjny. Okazał sięjednak utalentowanym „naturszczykiem”, które-mu do tego trafiło się „złote ziarno”. W końcu zo-stał - jak to się mówi - „ukadrowiony”. Podobniezresztą, jak to miało miejsce w przypadku innegosłynnego asa wywiadu PRL Andrzeja Madejczykaznanego jako „Lakar”, działającego na kierunkachniemieckim i  watykańskim. Niestety raczej nie-liczne działania wywiadu PRL były zgodne z pol-skimi interesami, tak jak je dzisiaj pojmujemy. Jeślizatem miałbym rozdawać laurki to wolałbym sięcofnąć do czasów wojennych i  przedwojennych.Bliższe są mi tamte służby, ich cele i  ideały. Ichoficerem był zresztą mój dziadek ze strony matkiWojciech Górski, zamordowany przez Niemcóww 1944 w czasie operacji we Francji.Kto z  czasów wojennych wywarł na panu naj-

większe wrażenie?

W  czasie wojny jedną z  osób, która zasługuje nawyróżnienie był niewątpliwie Kazimierz Leski,prawdziwy wywiadowczy gwiazdor. Był to czło-wiek, który podobno przejechał całą Europęw  niemieckim mundurze generalskim; o  czymmożna przeczytać w  jego wspomnieniowej książ-ce. Prawdę mówiąc, co do tej akurat historii je-stem raczej sceptykiem. Moim zdaniem tasensacyjna opowieść służyła zapewne maskowa-niu tego, co on w  tym czasie robił naprawdę,

Kazimierz Leski

Page 28: detalksnumer007

28 www.detalks.pl

a czym nie chciał się podzielić, ponieważ uważał,że prawdziwych tajemnic oficer wywiadu jednaksię nie ujawnia. Myślę zresztą, że ta prawdziwahistoria jest jeszcze ciekawsza, niż ta „pokrywko-wa”. Tylko my już nigdy jej nie poznamy.Drugą ważną postacią był Aleksander Klotz. Jeston trochę mniej znany od Leskiego, choć napisałwcale nie gorsze wspomnienia. Działał na kierun-ku wschodnim. Jego najbardziej znaną operacjąbyła podróż przez cały Związek Radziecki w  roku1940. Dotarł do łagrów, w których siedzieli Polacy.Napisał o tym raport. Byli i  są oczywiście scepty-cy, którzy wątpia w  prawdziwość jego relacji. Naj-mniejszej już wątpliwości nie ulega jednak to, żestworzył on później jedną z  najskuteczniejszychsieci polskiego wywiadu na zapleczu frontuwschodniego. Udawał lekarza w  Kijowie, co wy-magało pewnego talentu, nie tylko aktorskiego.Później wstąpił do armii Berlinga i  tam też robiłkarierę jako lekarz. Ostatecznie znalazł się na Za-chodzie. Zmarł w Australii, gdzie po wojnie znala-zło swój dom wielu mu podobnych. Nb. jedenz  nich prof.  Jerzy Zubrzycki, stworzył nawet ide-ologię państwową kraju kangurów, w postaci kon-cepcji multikulturalizmu, wzorowanej na polskimdoświadczeniu Rzeczypospolitej wielu narodów.

Kolejną osobą, którą warto wspomnieć był EdwardJetter, kolejny oficer wywiadu AK. Stworzył on or-ganizację „Lombard”, która była odpowiedzialnamiędzy innymi za zdobycie kluczowych informacjio  niemieckich rakietach V1 i  V2. Sformowałw okupowanej Warszawie, coś niezwykle profesjo-nalnego, jak na owe czasy i okoliczności. Siedziałze swymi ludźmi w  biurowcu w  centrum Warsza-

wy, w gabinecie z palmą i pięknymi sekretarkami,jako prezes dużego przedsiębiorstwa, działającegow całym Generalnym Gubernatorstwie. Biznes tenbył jednocześnie przykrywką dla działań wywiadu.Ciekawostką jest to, że zmylił on wszystkie pogo-nie i  zmarł normalnie we własnym (szpitalnym)łóżku, chociaż intensywnie poszukiwał go po woj-nie komunistyczny aparat bezpieczeństwa. Dopie-ro na nagrobku wściekli „ubecy” mogli przeczytaćjego prawdziwe nazwisko. Do końca zatem byłbardzo skuteczny.Ja osobiście najbardziej jestem przywiązany dopostaci pułkownika Mariana Drobika ps. „Dzięcioł”,twórcy wywiadu AK; skądinąd szefa i  patronawspominanych Leskiego, Klotza i Jettera. W „Dzię-ciole” szczególnie cenię nawet nie to, że był wy-śmienitym „podziemnym managerem”, którystworzył podziemny wywiad o wszystkich cechachprofesjonalnej służby, co już samo w  sobie byłowyczynem bez precedensu. Akowski wywiad miałzatem nie tylko setki informatorów i rozbudowanesiatki wywiadowcze takie jak „Lombard”, ale takżeaparat analityczny przetwarzający zdobyte infor-macje. Przede wszystkim jednak Drobik, miał od-wagę głosić swoje poglądy i  analizy polityczne,z którymi wtedy mało kto się zgadzał. Postępowałon zatem zgodnie z  maksymą przypisywaną jed-nemu z szefów brytyjskiego wywiadu Lewisowi LeBailly, który mawiał, że zadaniem wywiadu jest„mówienie tym, którzy nie chcą słuchać, o  rze-czach o których nie chcą wiedzieć”. Płk Drobik, jużw 1943 roku, wywnioskował, co się będzie działodalej z  Polską i  jego prognozy spełniły się co dojoty. Odtworzył trzeźwo i  precyzyjnie politykęaliantów w  sprawie polskiej, a  także przewidział,co nam grozi ze strony ZSRR. Napisał to w rapor-cie do swoich przełożonych, w  którym wyprowa-dzał też wnioski polityczne. Między innymi był zatym, żeby na czas (a więc wykorzystując progno-styczną pracę wywiadu), nawet za cenę ustępstwgranicznych, dogadać się z Sowietami i w ten spo-sób uratować przynajmniej niepodległość we-wnętrzną. Skończyło się to jego dymisją i  próbąsamobójczą. Kilka dni później został aresztowany

Numer

Żałuję, że postać płkDrobika jest dziśkompletnie nieznana,w  przeciwieństwie do jegoadwersarza, gen.   TadeuszaPełczyńskiego.

,,

Page 29: detalksnumer007

29www.detalks.pl

przez Niemców i  słuch po nim zaginął. Dla mniejest on największym bohaterem polskiego wywia-du.Czyli można powiedzieć, że Polska miała swoich

Bondów, a  nawet kogoś więcej.

Tak. Żałuję, że postać płk Drobika jest dziś kom-pletnie nieznana, w  przeciwieństwie do jego ad-wersarza, a dzisiejszego patrona szkoły polskiegowywiadu w Starych Kiejkutach gen. Tadeusza Peł-czyńskiego. To prawda, że ten ostatni też miał swezasługi i  jako szef wywiadu w  okresie międzywo-jennym i  jako czołowy dowódca AK. W  ostatecz-nym rozrachunku to on jednak wymusił dymisjępłk Drobika, a  później popełnił kardynalne błędyw  wykorzystaniu informacji wywiadu w  okresiebezpośrednio poprzedzającym wybuch PowstaniaWarszawskiego, za który był współodpowiedzialny.Moim skromnym zdaniem taki człowiek nie nadajesię na wzór dla młodych oficerów wywiadu,w przeciwieństwie do płk Drobika.A  może osoby poświęcające się pracy w  wywia-

dzie same skazują się na takie zapomnienie?

Ale teraz po kilkudziesięciu latach wiemy o wielewięcej i  powinniśmy te historie nagłaśniać. PłkDrobik, zresztą z konspiracją nie przesadzał. Miałcały krąg oddanych mu ludzi, przede wszystkimkobiet. Którym rozdawał swoje fotografie, trakto-wane przez nie jak relikwie. Miał więc w sobie cośbardzo bondowskiego...James Bond mógłby się też zatem odnaleźć się

w  polskim wywiadzie.

(śmiech) Dziewczyny by mu się podobały, aleBrytyjczycy na pewno daliby mu lepszy kontrakt.

dr  Władysław Bułhak - Zastępca Dyrektora Biura Edu-

kacji Publicznej IPN. Jego zainteresowania badawcze

skupiają się na historii polskiego wywiadu. Jest redak-

torem naukowym i  współautorem tomu studiów "Wy-

wiad i  kontrwywiad Armii Krajowej" .

płk Marian Drobik