Ciemność płonie

35

description

Katowice Główny to miejsce, przez które przewijają się dziennie tysiące ludzi. Większość pojawia się tam na moment, część została na znacznie dłużej. Bezdomni. Wybrani. Niegdyś mieli rodziny, pracę, wiedli mniej lub bardziej szczęśliwe życie. Dziś mają tylko siebie i stare, śmierdzące dworcowe hale. Wybrała ich bowiem Ciemność. Zapłonęła i nigdy już nie zgasła.

Transcript of Ciemność płonie

J A K U B CW I E K-

K r a k ó w 2 0 1 5

T ł u m a c z e n i e d i a l o g ó w ś l ą s k i c hM A R C E L I S Z PA K

NASZA KSIĘGARNIA www.labotiga.pl

www.wydawnictwosqn.pl

DYSKUTUJ O KSIĄŻCE /WydawnictwoSQN

/WydawnictwoSQN

/SQNPublishing/

/

/

N

Szukaj naszych książek również w formie

elektronicznej

k eej

Wspieramy środowisko! Książka została wydrukowana na papierze wyprodukowanym zgodnie z zasadami zrównoważonej gospodarki leśnej.

Ciemność płonie

Copyright © Jakub Ćwiek 2008–2015Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2015

Redakcja – Marcin Wroński, Tomasz HogaKorekta – Joanna Mika

Projekt typograficzny i skład – Joanna PelcOkładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl

Fotografia na I i IV stronie okładki – Paweł Kopocz / www.pawelkopocz.pl

All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.Książka ani żadna jej cześc nie może byc przedrukowywana ani w jakikolwiek

inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach

publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

Wydanie II, Kraków 2015ISBN: 978-83-7924-362-4

www.jakubcwiek.plwww.facebook.com/JakubCwiekOfficial

7Wstęp do wydania drugiego

Wstęp do wydania drugiego

K iedy osiem lat temu pisałem Ciemność płonie, każdy po lekturze mógł tam pojechac i  zobaczyc miejsca przed-

stawione w książce. Dziś… cóż, możecie zapomniec o  tym wątpliwym luksusie. Stary Dworzec wyburzono, postawiono zupełnie nowy i dopakowano galerią handlową. Po sześciu latach od premiery zupełnie niechcący dołączyłem tą książ-ką do grona pisarzy przenoszących swoich czytelników do miejsc już nieistniejących. Mrugniecie rzeczywistości, które powinien docenic zwłaszcza Marcin Wroński – redaktor tej książki, a przy okazji autor wyśmienitych kryminałów retro.

A gdy skończycie już powieśc, czekają na was jeszcze na-pisane po latach Opowieści dworcowe  – zbiór krótkich, ale dla odmiany prawdziwych historii, które w mniejszym bądź wiekszym stopniu zainspirowały mnie do stworzenia takiej właśnie książki.

Dlaczego je spisałem? Zrobiłem to, ponieważ uważam, że fantastyka powinna miec kotwice w  rzeczywistości, wspól-ny punkt odniesienia dla autora i czytelnika, byśmy już od początku dobrze sie zrozumieli. Dla tej książki miał to byc

dworzec, a skoro już go nie ma, niech bedą to chociaż te jego kawałki, które utkwiły mi w pamieci.

A może to po prostu szukałem pretekstu?

9 .

Prolog

D oktor Staniek zaparkował przy archikatedrze Chrystusa Króla. O  tej porze było tam niemal pusto. Przez chwile

siedział w  bezruchu, nie gasząc silnika i  słuchając lecącej w  radiu piosenki Robbiego Williamsa. Najnowszy przebój idola pietnastoletniej córki doktora miał wszelkie zadatki, by stac sie hitem nadchodzącego lata. Staniek nie miałby nic przeciwko temu, bo zgrabnie skomponowany utwór, bez szczególnego wydziwiania i z dośc ciekawą linią melodyczną, wyraźnie odstawał od modnego badziewia. Mimo to nie do-słuchał piosenki do końca. Ledwie zaczeła sie druga zwrotka, przekrecił kluczyk w stacyjce i w samochodzie zapanowała cisza.

– Im szybciej zaczniesz, tym szybciej skończysz – powie-dział na głos.

Tak naprawde jednak nigdzie mu sie nie śpieszyło, a cała zabawa już od dawna nie sprawiała mu frajdy. Kiedyś, na sa-mym początku, był w tym jeszcze posmak przygody, jakiejś niezwykłości, ale dośc szybko zrozumiał, że właściwie robi to samo, co w pracy, tyle że za darmo. Gdyby sie chociaż mógł pochwalic w środowisku… Gdyby było sie czym chwalic…

Prolog

10 Ciemność płonie

Wysiadł i  oparty o  samochód wyciągnął paczke papie-rosów. Odwinął ją z  folii i  puścił skrawek przezroczystego opakowania na wiatr. Przez chwile patrzył, jak śmiec tańczy w powietrzu – wspina sie po plecach pomnika Jana Pawła II, wtacza po odlanym ornacie, ociera o mosieżną mitre i wzla-tuje ku niebu. A potem doktor odwrócił głowe i skupił wzrok na billboardzie po drugiej stronie ulicy.

Pod grafiką przedstawiającą Jezusa podającego reke utru-dzonemu alpiniście widniał napis: „Wszystko moge w Chry-stusie, który mnie umacnia”. Stankowi spodobało sie to hasło. Coś jak: „Luz, chłopaki, jestem z wami” wypowiedziane mi-łym basem spomiedzy chmur.

„Jak przyjdzie co do czego, takie wsparcie może sie przy-dac”, pomyślał.

Popatrzył na trzymane w  reku papierosy i  po namyśle schował paczke do kieszeni. Pisnął cicho centralny zamek sa-mochodu, a doktor ruszył powoli wzdłuż katedry.

*

Na domofonie budynku, w  którym mieściły sie zarówno kancelaria i pokoje proboszcza, jak i ośrodek wychowawczy dla młodzieży, był jeszcze jeden przycisk. Staniek wcisnął go i złapał za klamke, by otworzyc drzwi, gdy tylko rozlegnie sie brzeczenie.

Czekał tak przez chwile, ale nikt mu nie otwierał. Za-dzwonił ponownie, tym razem kilka razy krótko i  raz prze-ciągle, po czym siegnął do kieszeni, by poczuc pod palcami kanciasty kształt paczki papierosów. Gładził ją przez chwile, walcząc ze sobą, wreszcie skapitulował i wyciągnął jednego. Zapalił oparty plecami o drzwi.

11Prolog

Doktor patrzył bezmyślnie na dobrze mu znany budynek kurii stojący odrobine na prawo. Podobnie jak probostwo pa-sował do neoklasycznej katedry jak Gołota do baletek. Stańka wcale to nie dziwiło. Miał swoje zdanie na temat architektów zatrudnianych przez władze kościelne i  był niemal pewien, że podczas konkursu na projekt zamiast dyplomu z architek-tury pokazywali świadectwo z ocenami z religii. A byc może i zaświadczenie od proboszcza z rodzinnej parafii.

Skończył palic i raz jeszcze wcisnął przycisk domofonu.„Jak nikt nie otworzy, ide w cholere. I wiecej nie wracam”,

postanowił. Wpuszczenie go w  kanał i  marnowanie jakże cennego czasu lekarza wydawało sie doskonałym pretekstem, by raz na zawsze skończyc z tą zabawą.

Cisnął niedopałek gdzieś na bok i już miał odejśc, gdy na-gle usłyszał brzek zamka. Doktor pchnął drzwi i wszedł do środka.

*

Ksiądz Mateusz z pewnością był kiedyś przystojnym meżczy-zną. Nawet teraz, choc zdążył już przekroczyc siedemdzie-siątke, miał przerzedzone włosy i  głebokie zmarszczki na twarzy, widac było po nim ślady niegdysiejszej urody. Może dlatego, że duchowny utrzymał nienaganną sylwetke, a może dzieki szczeremu, niemal chłopiecemu uśmiechowi, dzieki któremu wyglądał czasem jak Robert Redford.

Widząc go, Staniek  – któremu wkrótce miała stuknąc magiczna piecdziesiątka i który zdążył sie już dorobic solid-nego brzucha, pożółkłych zebów oraz niezdrowej cery – za każdym razem postanawiał sobie, że w  końcu zrobi coś ze sobą, pójdzie na siłownie, pomyśli nad sensowną dietą…

12 Ciemność płonie

Zazwyczaj nie udawało mu sie dowieźc tej myśli w  głowie nawet do domu.

Doktor zaczął wchodzic na góre, posapując coraz głośniej. Ksiądz Mateusz czekał na niego u zwieńczenia schodów na ostatnim pietrze. Stał z łokciami opartymi o porecz i przyglą-dał sie oddychającemu cieżko Stankowi.

– Przepraszam, jeśli musiał pan czekac – powiedział, gdy dzieliło ich już tylko półpietro. – Ale położyłem te dziewczy-ne w pokoju gościnnym, a nie chciałem zostawiac jej samej na zbyt długo. Liczyłem, że pan zadzwoni.

– W porz… uch …ądku – odparł Staniek, po raz kolejny przeklinając w myślach brak windy w budynku.

Wszedł na góre, wziął kilka głebokich oddechów, po czym wyprostował sie i podał reke duchownemu. Ten uścisnął wy-ciągnietą dłoń, przyglądając sie doktorowi z niepokojem.

– Nie za dobrze pan wygląda.– Dziekuje ksiedzu za dobre słowo. Przeżyje.  – Staniek

uśmiechnął sie krzywo.  – Jaka szansa, że to jednak moja działka?

– Całkiem spora, mówiąc szczerze  – odparł ksiądz.  – Oprócz stanów lekowych i wizji nie widze tu śladów opeta-nia. Przynajmniej według tego, co mi powiedziała. A mówiła bardzo chaotycznie.

Ustąpił doktorowi miejsca w  drzwiach, jednocześnie ge-stem zapraszając go do środka.

Dziewczyna leżała na kanapie przykryta grubym wełnia-nym kocem i  z  twarzą wtuloną w poduszke. Wyglądała nor-malnie, jej oddech był spokojny i – zdaniem Stańka – w niczym nie przypominała Lindy Blair z osławionego „Egzorcysty”.

– Ciemnośc płonie – powiedział stojący za nim ksiądz Ma-teusz takim tonem, że doktor mimowolnie sie wzdrygnął.

13Prolog

– Co prosze?Kapłan zamknął drzwi i minąwszy gościa, usiadł w fotelu.

Reką wskazał drugi, obok.– To właśnie powiedziała, gdy tu przyszła – wyjaśnił. – Po-

tem mówiła jeszcze wiele innych rzeczy, ale to powtarzała najcześciej. Jak refren piosenki…

– Albo modlitwe.Ksiądz pokrecił głową.

– Modlitwa jest po to, ażeby przynosic otuche i koic serce. To z całą pewnością nie był ten przypadek.

Przez chwile obaj siedzieli w  milczeniu, wpatrując sie w dziewczyne na kanapie. Miała najwyżej dwadzieścia lat. Jej pociągła twarz o  prostym nosie wyglądała wprawdzie dośc surowo, ale idealnie zarysowane, teraz po dzieciecemu wy-dete usta pasowałyby nawet do nastolatki. Ciemna oprawa oczu podkreślona rozmazanym makijażem kontrastowała ze złotymi włosami. Na stoliku przy kanapie leżała modna mło-dzieżowa torebka z syntetycznego lnu. Przypominała Stanko-wi chlebak z jego dawnych harcerskich czasów.

– Czy ona wyglądała na opetaną?  – zapytał w  końcu le-karz. – Bo, mówiąc szczerze, teraz prezentuje sie dużo lepiej niż… poprzednie przypadki.

– Wyglądała przede wszystkim na przerażoną.  – Kapłan zerknął na zegarek, a potem za okno. – Ale to zawsze trudno powiedziec. Na wszelki wypadek obudzimy ją przed północą. Nie chcemy manifestacji mocy Złego, gdy jest w pełni sił.

– Ksiądz wybaczy – doktor zaśmiał sie nerwowo – to za-brzmiało troche jak z  podrzednego horroru. Manifestacja Złego?

– Tak – odparł duchowny. – Na szczeście nie miał pan oka-zji tego doświadczyc, ale mówiłem kiedyś, że manifestacje

14 Ciemność płonie

złych duchów mają na celu nas przerazic i pokazac, jak mali jesteśmy wobec ich siły. To czesto wygląda bardzo… nieprzy-jemnie.

Staniek wlepił wzrok w  starego kapłana i  przez dłuższą chwile patrzył na niego z powagą. Nagle zdał sobie sprawe, że jakoś nigdy nie było okazji, by zadac to najbardziej oczy-wiste z pytań:

– Widział to ksiądz kiedyś? Prawdziwe opetanie wraz z całą tą manifestacją Złego?

Duchowny pokiwał głową powoli, z  rozwagą, jakby sie wahał, czy powinien o tym mówic.

– Kilka lat temu mieliśmy tu takiego chłopca, syna górni-ka, którego ojciec zginął pod ziemią – zaczął w końcu. Mó-wił wolno, starannie dobierając słowa. – Dzieciak bardzo to przeżył, przestał jeśc, uciekał ze szkoły i z domu, nie odzywał sie do nikogo, nawet do własnej matki. Wszyscy uznali, że popadł w depresje, ale niedługo potem rodzeństwo znalazło go, jak wił sie nocą na podwórku, rozdzierał sobie policzki do krwi i wykrzykiwał słowa w nieznanym jezyku. Był chudy, jakby go właśnie wypuścili z Oświecimia, a oczy…

Staniek wstał.– Chyba musze zadzwonic do domu, że późno wróce  –

przerwał kapłanowi, siląc sie na uśmiech.  – Chciałbym też znaleźc miejsce, gdzie mógłbym zapalic.

– W końcu korytarza. Pokaże…Ksiądz wstał, gdy nagle dziewczyna podniosła głowe, a za-

raz potem poderwała sie gwałtownie.– Gdzie ja jestem? Która godzina? – Nawet nie próbowała

kryc przerażenia.– Spokojnie, moje dziecko. – Kapłan wyciągnął przed sie-

bie otwarte dłonie. – Zasnełaś, a ja…

Doktor uśmiechnął sie niepewnie, zaraz jednak dostrzegł, że źrenice wpatrzonej w ksiedza dziewczyny powiekszają sie, a usta powoli otwierają, zupełnie jakby zobaczyła potwora.

„Ona zaraz wybuchnie”, pomyślał Staniek.Dziewczyna wrzasneła tak głośno, aż zatrzesły sie szyby…

CZĘŚĆ 1

ZAMIANA

18 Ciemność płonie

1

R ichitig gryfny tym krziżik!  – zawołał rudawy gówniarz, gapiąc sie bezczelnie miedzy piersi Natki. Stojący wokół

niego kumple parskneli śmiechem.Dziewczyna mimowolnie zagryzła wargi i  odwróciła

wzrok, udając, że nagle zainteresowały ją banery rozwieszo-ne na Spodku. W pierwszej chwili chciała też zasłonic dekolt, ale to byłby wyraźny znak dla tych gnojków, że ich odzywki jakoś ją ruszyły. Nie miała zamiaru dawac im tej satysfakcji. Najwyższy spośród piątki  – łysy chudzielec w  poprzeciera-nym ortalionie – podszedł kilka kroków, by ponownie wle-pic wzrok w biust Natki. Śmierdziało od niego przetrawioną wódką i potem.

– Ciul, jakby kożdy krojc tak wyglądoł, to som bych sie kupił różaniec – stwierdził, przechylając lekko głowe, jakby kontemplował dzieło sztuki.  – Chciałabyś mie ponawracac, dziołszko?

Natka stłumiła w sobie odpowiedź, stanowczo zbyt odważ-ną jak na sytuacje, w której sie znalazła. Zerkneła ukradkiem w strone pozostałych osób na przystanku, ale oczywiście nikt niczego nie chciał widziec. Gruba kobieta w wełnianej, sta-nowczo za grubej na te pore roku spódnicy wciąż studiowała

19Część 1. Zamiana

„Vive”, a  siedzący najbliżej meżczyzna w garniturze zacisnął mocniej rece na uchwycie aktówki i spuścił wzrok, przyglą-dając sie swoim butom. Dwóch nastolatków wciąż rozmawia-ło o grach. Oni jedni co chwila zerkali w strone dziewczyny i stojącej obok bandy, ale zaraz odwracali głowy.

„Nikt nie chce oberwac o  siódmej rano”, pomyślała Nat-ka. Jednocześnie przeklinała w duchu własną pomyłke, przez którą znalazła sie akurat na tym przystanku. Gdyby tylko uważniej patrzyła, do którego tramwaju wsiada, nie musia-łaby w pośpiechu wysiadac na Chorzowskiej i potem biec tu-nelem na przystanek na rozkopanym rondzie.

Chłopak przed nią zachwiał sie; łapiąc równowage, zrobił gwałtowny krok do przodu. Natka odruchowo odskoczyła i wylądowała na kolanach faceta w garniturze. Poderwała sie błyskawicznie, przepraszając, ale tamten burknął tylko cicho, że nic sie nie stało, i powrócił do oceniania stanu swego obuwia.

– Psinco z tego bydzie, Sztukas – parsknął któryś z bandy. Miał wyjątkowo piskliwy głos.  – Frelka woli takich przi pi-niondzach.

– Mam wrażenie, że troszke przesadzasz, kolego.Natka podniosła głowe i zobaczyła starszego meżczyzne,

prawie łysego, jeśli nie liczyc pasa siwych włosów porastają-cych boki i tył czaszki. Ubrany w spodnie w kantke i zupełnie do nich niepasującą wojskową kurtke stał wsparty na drew-nianej lasce, przyglądając sie grupie wyrostków.

– Jeżeli nie potrafisz powiedziec tej pani nic miłego, lepiej, żebyś zamknął jadaczke, zamiast robic z niej śmietnik.

– Te, opa! Jo niy jest twój kolega! – zaperzył sie ten, którego nazywali Sztukas.

Zrobił jednak pół kroku w tył troche zaskoczony, że meż-czyzna idzie powoli w jego strone.

20 Ciemność płonie

– I weź sie strac, stary ciulu, a niy wtrącej…Laska uniosła sie błyskawicznie, po czym opadła na sam

środek czoła chłopaka. Zanim tamten zdążył zareagowac, starszy meżczyzna poprawił cios kopnieciem w krocze. Sztu-kas zgiął sie w  pół, sycząc z  bólu, a  potem padł na ziemie, kiedy laska zdzieliła go w kark. Kumple tylko patrzyli na to w osłupieniu.

– No już mi stąd, gnojki! – wycedził meżczyzna. – Chyba że jeszcze któryś chciałby zatańczyc tango z moim kijkiem.

Natka odskoczyła jeszcze bardziej przestraszona.„Zaraz sie na niego rzucą – pomyślała. – Zbiorą sie wszy-

scy naraz i skopią go tak, że nie bedzie w stanie sie podnieśc”.Ku jej zaskoczeniu dresiarze tylko podnieśli z ziemi Sztu-

kasa, a potem, klnąc na starszego meżczyzne i grożąc mu, że jeszcze go dorwą, ruszyli w  strone przejścia podziemnego. Ludzie na przystanku wyraźnie sie ożywili. Gruba kobieta zaczeła nawet klaskac.

– To sie nazywa meska postawa – stwierdziła. – Brawo.Rzuciła pogardliwe spojrzenie facetowi w garniturze, ten

jednak zniósł je meżnie. Otworzył aktówke i  wyjął paczke chusteczek. Podał ją Natce, jakby było oczywiste, że po tak nerwowej sytuacji dziewczyna powinna sie rozpłakac.

– Dziekuje – usłyszał.Już miał odpowiedziec, że żaden kłopot, gdy sie zoriento-

wał, że te słowa nie były skierowane do niego.Starszy meżczyzna siegnął do kieszeni znoszonej kurtki

i wyciągnął etui na okulary. Pudełko było znoszone, w  jed-nym miejscu nawet wyszczerbione, a  aksamitna wyściółka odkleiła sie i  zagieła, ukazując wyschnietą plame kleju na wnetrzu plastikowej ścianki.

21Część 1. Zamiana

– Zawsze uważałem, że jak gnojki nie dostają lania za dzie-ciaka, to im sie pod pokrywką nie poustawia. Nic pani, mam nadzieje, nie zrobili.

– Nic – odparła z uśmiechem Natka. Prawie nie pamieta-ła o strachu i poniżeniu, wypełniały ją tylko radośc i ulga. – Jeszcze raz bardzo panu dziekuje.

– Do usług – odparł meżczyzna.Ruszył powoli przed siebie, lecz zatrzymał sie po kilku

krokach.– A  przy okazji, nie ma panienka może rozmienic dwu-

dziestu złotych? Bo przydałyby mi sie drobne. Jeśli to nie kło-pot, rzecz jasna.

Natka szybkim ruchem zdjeła z ramion plecaczek.– Już sprawdzam – powiedziała. – Powinnam miec, ale…– Ja mam  – wyrwał sie facet w  garniturze, ale staruszek

tylko prychnął.– Z  panem nie rozmawiam  – stwierdził wyniosłym to-

nem. – I jak, panienko? Bo jeśli nie, to… A co to takiego?– Nie wiem.Zaskoczona dziewczyna wyjeła z  portfela nieduży złoty

medalion. Był niewiele wiekszy od pieciozłotówki. Z  obu stron wygrawerowany miał katowicki dworzec wraz z  esta-kadą – z jednej dworzec w blasku słońca, z drugiej skąpany w mroku nocy. Nie był zbyt starannie wykonany, przypomi-nał raczej czekoladowy pieniążek. Albo okazjonalnie wybitą monete z czasów, gdy katowicki dworzec mógł uchodzic za wielkie dzieło polskich architektów – tyle że nie miała daty, nominału ani orzełka.

Meżczyzna wyciągnął reke.– Moge zobaczyc? – zapytał. – Zbieram takie.

22 Ciemność płonie

– Ależ oczywiście. – Podała mu złoty krążek. – Jeśli pan chce, może pan to sobie nawet wziąc. Mnie to na nic. Nawet nie wiem, skąd sie wzieło.

– Naprawde?  – Staruszek sie uśmiechnął, na pozór nor-malnie, jednak coś nieprzyjemnego było w tym grymasie. – Chcesz mi to oddac? Jesteś pewna?

– Tak, niech pan to weźmie – potwierdziła, a głos w jej gło-wie, obcy, złowrogi, dodał: „I najlepiej idź już sobie”. – A co do tych dwudziestu złotych, to niestety…

– To nie ma już znaczenia, panienko.Meżczyzna pogładził monete, po czym bardzo powoli

włożył ją do kieszeni kurtki. Skłonił sie lekko i ruszył przed siebie. Po chwili, nie odwracając sie, zawołał:

– Jakby coś sie działo, pomogą ci na dworcu!Niemal w tej samej chwili podjechał tramwaj. Natka wsiad-

ła do niego z niekłamaną ulgą.

*

Niedopałek na mokrym asfalcie niczym biały robak na oślizłej, szarej skórze topielca. Przydeptuje go i  przekreca stope. Podeszwe buta ma tak cienką, że wyczuwa, jak zmiaż-dżony papieros rozsypuje sie i rozciera po drodze. Sądząc po chmurach, zaraz znowu spadnie deszcz i  zmyje resztki klu-bowego do rowu.

Michał unosi głowe i  spogląda przed siebie. Po drugiej stronie jest już noc. Ciemnośc faluje niczym powietrze nad ogniskiem, a cieniste jezyki muskają pobocze, pochłaniając je kawałek po kawałku.

Wiatr zmienia kierunek i wieje teraz prosto w twarz Tade-usza. Przynosi żar płonącej Ciemności.

23Część 1. Zamiana

– Michał, jesteś tam?Tadeusz pyta, choc doskonale zna odpowiedź. Widzi

wszak biel jego oczu, słyszy jego świszczący oddech. Mimo to ponawia pytanie, licząc, że kiedy tamten odpowie, w jego głosie bedzie jeszcze coś ludzkiego.

– Witaj, Tadziu! – brzmi to jak syk weża albo skwierczenie wytapianego tłuszczu. – Przychodzisz sie ogrzac? Tu jest naj-lepsze miejsce. Ciepło i ciemno… jak w łonie matki.

Białka oczu znikają, gdy Michał odchyla głowe i  parska śmiechem.

Ciemnośc faluje coraz mocniej, a cieniste płomienie wśliz- gują sie już na asfalt i  dalej, tuż pod jego stopy. Żar bijący w twarz za chwile bedzie nie do zniesienia…

*

Tadeusz otworzył oczy zlany potem, przez dłuższą chwile jednak leżał jeszcze, delektując sie chłodem dworcowej po-sadzki. Dopiero gdy lekkie poruszenie nogami wywołało na-gły skurcz pecherza, powoli przeciągnął sie i wygrzebał spod koca. Kobieta wchodząca właśnie do salonu Relaya popatrzy-ła na niego z pogardą.

– Że też nikt nic z nimi nie zrobi – powiedziała.– Oj, robi, robi, paniusiu – szepnął bardziej rozbawiony niż

urażony.Ciasno zawiązał siegające za kostke chińskie trampki

i  wstał, zbierając pospiesznie cały majdan. Wedle elektro-nicznego zegara wiszącego nad głównym wejściem było piet-naście po ósmej, co oznaczało, że miał dziś sporo szcześcia. Zazwyczaj policja nie pozwalała im spac tak długo, zwłaszcza w widocznych miejscach. A Tadeusz, mimo że z jednej strony

24 Ciemność płonie

przytulił sie do ściany salonu prasowego, a z drugiej do cen-tralnego filaru (co tam filaru! toż to był wielki betonowy kie-lich), tak naprawde leżał niemal w przejściu.

Schował koc do plecaka, a kartony ukrył starannie za re-klamowym standem. Dopiero wtedy ruszył w kierunku scho-dów, przeliczając, czy ma w kieszeni dośc pieniedzy na sko-rzystanie z toalety. Postanowił podarowac sobie nieco luksu-su, ale pod warunkiem, że dolali mydła do dozowników. Bo jak nie, to nie. Ostatnio, od kiedy Manie zastąpiła ta młoda czerwonowłosa siksa Ninka, nie zdarzało sie to za czesto.

Jeśli nie uzupełnili mydła, też w porządku. Wciąż jeszcze wyglądał i pachniał na tyle dobrze, by wpuścili go do McDo-nalda – tam mydło było zawsze, choc zdjecie koszuli i solidne opłukanie mogłoby sie skończyc awanturą.

Minął starsze panie ze „Strażnicami”, ubrane jak zawsze w  płaszcze i  berety, chociaż maj był wyjątkowo ciepły. Na okładkach trzymanych przez nie pisemek widniał rajski ogród, a podpis głosił: „Czy wiesz, jak tam trafic?”. Gdy dzień wcześniej zapytały o to Darka, ten odparł, że wie, od czego zacząc, i już to średnio mu pasuje.

Tadeusz uśmiechnął sie pod nosem, a staruszki, biorąc to za oznake sympatii, odpowiedziały uśmiechami.

Gdy był już na dolnym holu, dostrzegł warującego przy kasach Mietka. Garbaty pokurcz o porowatej twarzy pokry-tej rzadkim rudym zarostem i śmierdzący tak, że unikali go nawet bezdomni, właśnie miał swój szcześliwy dzień. Jakiś biznesmen chyba wcisnął mu do reki banknot, byleby tylko żebrak odsunął sie jak najdalej. Nawet jeśli dal mu ledwie dyche, to i tak było to wiecej niż niejedna dniówka Mietka. A dzień młody, dopiero ósma rano.

25Część 1. Zamiana

– Jak tak dalej pójdzie – odezwał sie ktoś za plecami Tade-usza – to może nazbiera tyle, że Iza da mu wreszcie zakisic ogóra. Łazi za nią od dawna.

Bezdomny odwrócił sie. Przed nim stał na oko dwudzie-stoparoletni, solidnie zbudowany chłopak, gładko ogolony, jeśli nie liczyc cieniutkiego pasemka brody i wąsów okalają-cych usta. Miał na sobie mundur policyjny, odblaskową ka-mizelke, a na głowie służbową bejsbolówke.

– Cześc, Grzesiu. – Tadeusz wyciągnął reke. – Dzieki, że dałeś pospac.

Policjant skinął głową.– Wziąłem zmiane za Staszka, bo sie pochorował.– Tylko żeby nie brał za ciebie nocki. – Tadeusz poprawił

sobie plecak na ramionach. – Gdzie bedziesz? Pogadalibyśmy.– Bede na górze. Wpadnij, to cie wezme na śniadanie do

Turków.– Jasne, dzieki! – Tadek uśmiechnął sie do policjanta.Ruszył w strone toalet. W samą pore, bo na schodach zo-

baczył właśnie Heńka, wyraźnie wkurzonego, a spotkanie go w takim stanie było tylko o  jeden punkcik lepsze od wdep-niecia w gówno.

„Lepiej znikaj, Mieciu”, pomyślał jeszcze, tak jakby garbus mógł wyczuc to ostrzeżenie.

Tadeusz minął Tanią Książke i skrecił w prawo, znikając za rogiem.

*

– Siemasz, wielkoludzie! – zawołała pucułowata dziewczyna z kasy toalety.

26 Ciemność płonie

– Siemasz, Ninka – odpowiedział, kładąc na szklanej pod-stawce złoty piecdziesiąt.

Dziewczyna pokreciła głową.– Dzisiaj wszystko na koszt Literata. Był tu rano i zapłacił

za wszystkich.– Za mydło też?Wzruszyła ramionami.– Też. Jak sie skończy, to doleje.Tadeusz pokiwał głową, chowając pieniądze. Przeszedł

przez przedsionek z umywalkami, zostawił plecak na blacie przy lustrze i poszedł sie wysikac.

Usłyszał, jak Ninka wychodzi ze swojego oszklonego bok-su i zamyka drzwi do meskiej cześci toalety.

„Zaciskajcie nogi, podróżni – pomyślał – bo oto szcza i ką-pie sie kloszard”.

To rozbawiło go tak, że o mało nie obsikał ściany obok pi-suaru. O, nie byłoby dobrze – wszystko wyglądało na świeżo myte, a ostatnią rzeczą, jakiej chciał Tadeusz, to miec wroga w dworcowym szalecie. Gdy skończył, wrócił do umywalek, zdejmując po drodze koszulke.

Stanął przed lustrem i przyjrzał sie sobie. Pomimo że już osiemnasty rok siedział na „umieralni”, jak bezdomni nazy-wali katowicki dworzec, trzymał sie całkiem nieźle. Żadnej niedowagi, żadnych chorób skóry…

Lata pracy najpierw na ojcowskiej roli, a potem dorywczo na rozlicznych budowach, w młynach i magazynach sprawiły, że nawet teraz, choc przekroczył już piecdziesiątke, wyglądał jak ciosany w kamieniu olbrzym. Miał owalną twarz o ma-leńkich, głeboko osadzonych oczach i kartoflowatym nosie, przyprószone siwizną włosy obciete na krótko i – na co zwra-cali uwage wszyscy, których spotykał  – nieproporcjonalnie

27Część 1. Zamiana

duże dłonie. Jarek, którego na dworcu wszyscy nazywali Lite-ratem, powiedział mu kiedyś, że z takimi łapami to powinien sie podawac za starszego brata Myszki Miki.

Odkrecił wode i  włożył rece pod obfity, lodowaty stru-mień.

– Możesz odkrecic ciepłą – powiedziała Ninka. Stała wspar- ta o framuge, udając, że ogląda swoje pomalowane na jasno-czerwono paznokcie. Jednak Tadeusz czuł, że tak naprawde dziewczyna ma ochote pogadac. A  skoro nawet z  nim, wi-docznie była to nie tyle ochota, co paląca potrzeba.

– Musze sie obudzic – odparł.Opłukał twarz. Dopiero wtedy wycisnął mydło z dozow-

nika i roztarł na rekach.– Jak tam ten od pizzy? Coś dawno go nie widziałem.– Spuściłam go – głos dziewczyny zgodnie z jej zamierze-

niem zabrzmiał obojetnie, ale Tadeusz zbyt dobrze znał Nin-ke, by dac sie na to nabrac.

Miała twarz pospolitą jak ziemniak i  równie kostropatą, wiec raczej należała do tych dziewczyn, które chcą złapac chłopa, a  nie go spuścic. Zwłaszcza że nic nie wskazywało, aby chciała uchodzic za niedostepną. Przeciwnie, ubierała sie w obcisłe topy odsłaniające brzuch i ciasno przylegające spodnie, co wyglądało – jak to kiedyś ujął Literat – „jakbyś chciał wlac puszke browara do małpki po żołądkowej”. Cie-niami, szminką i pudrem, jakie nakładała każdego dnia, moż-na by spokojnie obdzielic jeszcze ze trzy koleżanki. A wszyst-ko na nic – dziewczyna brzydka, no a praca w dworcowym szalecie też z całą pewnością nie pomagała w polowaniu na facetów. Dopiero ten od pizzy…

– Nigdy go nie lubiłem – powiedział Tadeusz. – Dobrze sie stało. Mądrzejesz, Ninka.

28 Ciemność płonie

– Było mineło, bedą nastepni. – Machneła reką. – A wiesz, że podobno Literata w „Playboyu” puszczają? Heniek przyniósł mu kwit z przelewu wczoraj, ale nie chciał powiedziec na ile.

– Pewnie na dużo. – Bezdomny namydlił sie dokładnie od pasa w góre. – Trzeba poczekac, aż na kiermaszu bedą mieli na taniej gazecie, to sie kupi.

– Tylko nie nachlap! – ostrzegła go Ninka, gdy zobaczyła, jak Tadeusz nabiera wody w reke. – A nie możesz poprosic Literata, żeby dał ci przeczytac? Przecież nigdy nie robi pro-blemów.

– Tak, ale chciałbym w końcu wziąc autograf, a „Playboy” to dobra okazja, bo na książki mnie nie stac.  – Kloszard ostrożnie chlapnął sobie pod pache, ale i  tak połowa wody rozlała sie na posadzce. – Przepraszam, pościeram.

– Sama to zrobie. – Dziewczyna siegneła w głąb swojego boksu po mopa. – A ty sie pośpiesz, bo nie moge tak długo trzymac zamkniete.

Tadeusz skinął głową i  zaczął spłukiwac resztki piany. Dzień zapowiadał sie niezgorzej.

*

…Suneły ku niemu gładko samym środkiem sali balowej  – wyschniete i zmurszałe, o zapadnietych policzkach i pustych oczodołach, w  których tliły sie jednak krwistoczerwone iskierki.

Na samym przedzie ksieżna obleczona w balową suknie koloru burgunda, która tylko cudem nie zsuwała sie z  ko-ścistych ramion, wyciągneła ku niemu swe szpony. Scena ta wydała sie Malory’emu tak podobna do tej z  wczorajszego snu, że przez moment miał wrażenie, jakby sunąca ku niemu

29Część 1. Zamiana

strzyga wciąż była tą samą pieknością, co przed bardzo wielu laty. I którą znowu mogła sie stac. Tak wiele zależało teraz od niego…

– Ukochany! – szepneła ksieżna, muskając czubkiem pal-ców jego pierś. Z jej pozbawionych warg i zebów ust doszła go woń gnijących kwiatów. – Pomóż mi.

Malory odetchnął głęboko, po czym przygarnął ją do siebie, wpijając się w jej usta. Smakowała ziemią.

Literat zaklął pod nosem i z trzaskiem zamknął zeszyt.– Jeszcze jedną kawe prosze – rzucił do kobiety stojącej za

ladą Snack Baru. – Tym razem na wynos.Sprzedawczyni skineła głową i siegneła za siebie po jeden

z tych kubków z plastikowymi pokrywkami, w których sprze-dawano gorące napoje kierowcom na stacjach benzynowych.

– Coś nie idzie, panie Jarku? Nie dopisuje panu ta… no, wena?

Machnąwszy reką, Literat schował zeszyt do reklamówki i przetarł zmeczone oczy. Przez chwile patrzył bezmyślnie na tłum pasażerów przelewający sie to w jedną, to w drugą stro-ne po pasażu, pojedynczo, a czasem grupkami, z plecakami, torbami, reklamówkami. Westchnął.

– Po prostu czuje, że potrzebny mi agent  – stwierdził.  – Taki ktoś, kto kopnie mnie w dupe, gdy jeszcze raz zgodze sie napisac opowiadanie w klimacie gotyckim. Pani wybaczy francuszczyzne.

Kobieta zachichotała. Nalała kawy i  postawiła kubek na ladzie, a znając upodobania Literata, dolała mleczka i wsypa-ła dwie torebki cukru.

– A co to takiego to opowiadanie gotyckie?– Taki specjalny rodzaj horroru – wyjaśnił. – Zwłaszcza dla

autora, gdy musi to pisac.

30 Ciemność płonie

Tym razem roześmiali sie oboje. Kloszard wstał ze swoje-go miejsca i zabrał kawe. Nałożył plastikową pokrywke, a po-tem starannie odłamał dziubek.

– Dziekuje pani bardzo – powiedział, kładąc na ladzie piec złotych. – Prosze zatrzymac reszte, na wypadek gdyby wpadł któryś z chłopaków. Ktoś mógł miec cieżką noc.

Ruszył w strone wyjścia. W drzwiach jakaś krepa kobieta uderzyła go ramieniem i nie odwracając sie, bąkneła nerwo-we „przepraszam”. Odruchowo spojrzał za nią, chcąc prze-prosic, w  ostatniej chwili jednak zdążył sie powstrzymac. Znał ją i wolał, by go nie zauważyła. Przeniósł wzrok na trzy-many przez nią rulon kartek A4, po czym wycofał sie cicho do pobliskiego tunelu prowadzącego na perony.

Nie do końca wiedział, co powinien teraz zrobic. Naj-sensowniejsze wydawało sie znalezienie Alberta, ale w biały dzień mógł byc równie dobrze na drugim końcu Katowic. Wszyscy na dworcu wiedzieli, że kiedy nie pił, bywał praw-dziwie rannym ptaszkiem. Heniek, dopóki mu płacono, ra-czej nie wtrącał sie w tego rodzaju sprawy, a Grzesiu – przy całej sympatii, jaką Literat go darzył – nie był zbyt rozgar-niety. Pozostawał wiec jedynie Tadeusz, który na pewno gdzieś sie tutaj krecił. Wielkolud niezwykle rzadko opusz-czał okolice dworca.

– Tak, Tadek to dobry pomysł – zapewnił sie na głos.Jeszcze raz zajrzał przez szybe do Snack Baru.Sprzedawczyni, która właśnie rozmawiała z kobietą z kart-

kami, posłała mu spojrzenie z rodzaju: „Widzi pan, jak ja tu cierpie?”. Wzruszył ramionami i  uśmiechnął sie bezradnie, a potem ruszył pasażem w strone swojego kiosku, by zosta-wic w  nim reklamówke z  notatkami. Nie zamierzał biegac z nią po całym dworcu.

31Część 1. Zamiana

Po drodze, tuż przy wejściu do tunelu prowadzącego na perony, dostrzegł przyklejoną taśmą jedną z  kartek tej ner-wowej krepej kobiety. Czarno-białe, niewyraźne zdjecie na oko czterdziestoletniego meżczyzny z wąsem jak u austriac-kiego cesarza i z blizną ciągnącą sie od ust przez cały lewy policzek aż do ucha. „Albert Gracka, wyszedł z domu dwa lata temu i  do tej pory nie wrócił. Rodzina wciąż trwająca w nadziei prosi o pomoc w jego odnalezieniu”.

Literat czuł, że Albert znowu bedzie miał dziś… jak to mawiają mądre głowy? Alkoholowy kłopot.

*

Zatrzymał sie dopiero przy wejściu na hale dworca, tarasując sobą jedno skrzydło przeszklonych drzwi. Laske wsunął pod pache i z powagą na twarzy obserwował to tetniące życiem miejsce. W lewej dłoni ściskał otrzymaną rano monete.

Piec lat mineło, odkąd zziajany i przerażony trafił tu po raz pierwszy, ale dopiero teraz zauważył, jak wiele sie od tego czasu zmieniło. Jak bardzo tu teraz kolorowo.

„To nie są prawdziwe zmiany – poprawił sie w myślach. – To tylko wielobarwne graffiti na obszczanym murze. Z dale-ka wyglądają ładnie, ale z bliska czuc, że też śmierdzą”.

Po lewej zza stoiska z  cukierkami patrzyła na podróż-nych kartonowa modelka L’Oréala. Kusząca i apetyczna – jak wszystkie dziewczyny zaczynające swą kariere od rozkładó-wek – nie była jednak w stanie przekonac starszego meżczy-zny, by choc zajrzał do dworcowej perfumerii. Sam pomysł wydawał mu sie groteskowy.

Rozumiał kantory, saloniki prasowe, a  nawet kawiar-nie czy sklepy muzyczne, zdążył nawet przywyknąc, że roz-

32 Ciemność płonie

mieszczono je bez ładu i  składu. Rozumiał cholerne wózki z obwarzankami i oscypkami, choc nie podałby reki komuś, kto je kupuje.

Ale perfumeria? W miejscu, które cuchnie jak dom starców?!– Przepraszam – burknął ktoś i wpadł na niego z impetem.Meżczyzna syknął z bólu i przesunął sie na bok, rozciera-

jąc ramie. Obok niego dwóch nastolatków próbowało szcze-ścia przy automacie z  przesuwającymi sie złotówkami. Kil-ka metrów dalej stojąca na środku holu młoda dziewczyna z  aparatem fotograficznym próbowała uchwycic w  kadrze niezwykłośc sklepienia wspartego na kielichowych słupach.

– Jakby było co fotografowac! – prychnął starszy meżczy-zna, wspierając sie na lasce. – Brud, smród i zacieki.

Albo rozbawiło go brzmienie tych słów, albo też dotarło do niego wreszcie, że widzi to znienawidzone miejsce po raz ostatni, bo uśmiechnął sie i ruszył powoli, a po chwili zaczął nawet cicho pogwizdywac. Przechodząc koło dziewczyny, przystanął i  zaproponował, by spróbowała zrobic zdjecie z drugiego końca holu.

– Tam koło kantoru i  bukmachera  – pokazał palcem.  – Stamtąd widac chyba najładniejszy kawałek tego paskudnego sufitu.

Nie czekając na podziekowania, podszedł do ustawionego przy schodach stoiska cukierniczego. Za ladą stała pucuło-wata blondynka z krótko ścietymi włosami i aż za bardzo za-różowionymi policzkami. Gdy chrząknął głośno tuż nad jej uchem, podniosła głowe znad sudoku i energicznie pokreciła głową.

– Nic z tego, Darek – stwierdziła stanowczo. – Szef powie-dział, że mamy skończyc z kreskami. Nawet jeśli ktoś później płaci.

33Część 1. Zamiana

Meżczyzna uśmiechnął sie, oparł laske o lade i siegnął do kieszeni po portfel. Położył go na blacie, tak by móc otworzyc jedną reką, i wyciągnął dziesiec złotych.

– Daj mi pudełeczko pączków – powiedział wyraźnie za-dowolony, że może sie zachowac, jak przystało na klienta. – Tak na pożegnanie.

– Opuszczasz nas? – Sprzedawczyni udała, że ją to obchodzi.„A może nie? – pomyślał Darek. – Może rzeczywiście ją

rusza. Człowiek z biegiem lat przyzwyczaja sie do twarzy”.Zsunął na moment okulary, zamrugał kilkakrotnie, po

czym poprawił je, dociskając palcem do nasady nosa.– Najwyższy czas odbic sie od dna i chwycic byka za rogi –

stwierdził. – Życie jest przecież takie piekne…Dziewczyna pokiwała głową.

– Tylko jak człowiek haruje od rana do wieczora, to nie ma kiedy tego zauważyc… Coś ci podac?

Stojący za Darkiem młody chłopak w koszulce khaki i ara-fatce owinietej wokół szyi poprosił o bułke z szynką i jajkiem. Miał wyliczone pieniądze, ale pomylił ceny, wiec chwile zaje-ło, zanim wygrzebał z kieszeni wiecej drobnych. W tym cza-sie zebrała sie już spora kolejka.

Darek, widząc, że z  rozmowy raczej nic nie bedzie, po-żegnał sie i  ruszył w  głąb dworca. Zamierzał pozamykac wszystkie sprawy. Tak trzeba, gdy ktoś opuszcza stare śmieci.

Zszedł po schodach, powtarzając sobie w głowie historyj-ke, na wypadek gdyby spotkał któregoś z Wybranych. W my-ślach brzmiała całkiem nieźle i powinna chwycic. Oczywiście predzej czy później sprawa i tak sie wyda, ale jego już tu nie bedzie.

Przechodząc obok tunelu wiodącego na perony, dostrzegł plakat żony Alberta. Rozejrzał sie, czy nikt nie patrzy, i  jak

zawsze zerwał kartke. Tylko rogi zostały – widac kupiła nową taśme, nawet paznokciem ledwo by zdarł. Uśmiechnął sie na myśl, że pewnie ostatni raz ratuje Albertowi tyłek.

Koniec fragmentu.

Zapraszamy do ksiegarń i na www.labotiga.pl