Brune Francois - Umarli Mówią Do Nas

145
Francois Brune UMARLI MÓWIĄ DO NAS Fakty naukowe potwierdzające istnienie transkomunikacji Przełożyła Ewa Wolanska SPIS TREŚCI Przedmowa 2 Wstęp 2 Rozdział I Nikt nie umiera 4 Rozdział II Śmierć to drugie narodziny 22 Rozdział III Nowe ciało w nowym. życiu 30 Rozdział IV W przedsionkach śmierci 43 Rozdział V Pierwsze kroki w zaświatach 55 Rozdział VI W sercu dobra i zła 73 Rozdział VII Wygnanie do świata nieszczęścia 83 Rozdział VIII Reinkarnacja: ostateczne doświadczenie nieszczęśliwej duszy 92 Rozdział IX Powrót do światów szczęścia 106 Rozdział X Zjednoczenie z Bogiem: ostateczne doświadczenie duszy zażywającej wiecznej szczęśliwości 116 Zakończenie 131 Przypisy 132 1

description

relacje z pogranicza życia i śmierci,sposoby komunikacji.Trzeba czytać przez filtr,wiary

Transcript of Brune Francois - Umarli Mówią Do Nas

Francois Brune

UMARLIMÓWIĄDO NAS

Fakty naukowe potwierdzająceistnienie transkomunikacji

Przełożyła Ewa Wolanska

SPIS TREŚCIPrzedmowa 2Wstęp 2Rozdział INikt nie umiera 4Rozdział IIŚmierć to drugie narodziny 22Rozdział IIINowe ciało w nowym. życiu 30Rozdział IVW przedsionkach śmierci 43Rozdział VPierwsze kroki w zaświatach 55Rozdział VIW sercu dobra i zła 73Rozdział VIIWygnanie do świata nieszczęścia 83Rozdział VIIIReinkarnacja: ostatecznedoświadczenie nieszczęśliwej duszy 92

Rozdział IXPowrót do światów szczęścia 106Rozdział XZjednoczenie z Bogiem: ostateczne doświadczenieduszy zażywającej wiecznej szczęśliwości 116Zakończenie 131Przypisy 132

1

PrzedmowaKsiążka Umarli mówią do nas - w swej pierwszej wersji - cieszyła się dużym powodzeniem zarówno we Francji, jak i

za granicą. Często cytowana, przetłumaczona na siedem języków, stała się już pracą, na którą warto się powoływać.Nie zapomniano w niej o niczym, co najistotniejsze.Wystarczy wymienić najważniejsze tematy: przeżycia z pogranicza śmierci, czyli śmierć kliniczna, doświadczenia poza

ciałem, metody porozumiewania się ze zmarłymi (tabliczka ouija, pismo automatyczne, magnetofon, radio, telewizja itp.),bliskie związki żyjących i zmarłych, nawiedzenia, doświadczenia mistyczne, religijne tradycje Wschodu i Zachodu.

Sukces książki spowodował, że postanowiłem ją uzupełnić. Prowadząc wykłady, tak we Francji, jak i poza jej grani-cami, odpowiadałem na pytania pierwszych jej czytelników. Miałem też okazję spotykać specjalistów z dziedzin, którymiwcześniej się zajmowałem. Odkryłem dzięki temu nowe tropy, nowe dokumenty i świadectwa.

Każdy z podjętych przeze mnie tematów to świat sam w sobie. Ci, którzy badają przeżycia z pogranicza śmierci, niewielezazwyczaj wiedzą o transkomunikacji czy piśmie automatycznym. I odwrotnie: znawcy nowoczesnych technik komuniko-wania się ze zmarłymi nie prowadzą badań nad innymi zjawiskami. W każdym kraju poszukiwania dotyczą innych proble-mów, a uzyskiwane rezultaty nie wszędzie bywają równie przekonujące. Aby poszerzyć wiedzę, trzeba się wszystkiemustarannie przyjrzeć, a to wymaga podróżowania. Bardzo często badania prowadzone w różnych ośrodkach, z założenia cał-kowicie odmienne, pozwalają dokonać nieoczekiwanych zestawień, wyciągnąć syntetyczne, wielce pomocne wnioski.

Wielkie tradycyjne prawdy, wspólne większości religii, wychodzą z tego wzmocnione. Nie tylko dlatego, że często zyskująpotwierdzenie, ale przede wszystkim dlatego, że dzięki nowemu przeformułowaniu stają się bardziej przystępne dla prze-ciętnego człowieka.

Zmienia się też na lepsze nastawienie środowisk naukowych. Pojawia się coraz więcej pomostów łączących naukę z ży-ciem duchowym. Biolodzy i fizycy zaczynają powoli traktować istnienie życia po śmierci jako poważną hipotezę.

Jestem więc bardzo szczęśliwy, że mogłem dokonać ponownego podsumowania, wiem bowiem, że wcześniej rzadkoudawało mi się odpowiadać na listy czytelników. Mam nadzieję, że znajdą w tym nowym wydaniu - które im dedykuję -wyjaśnienia i uściślenia, o które prosili. Jestem im wdzięczny za uwagę, jaką poświęcili mojemu pierwszemu tekstowi.

Wstęp

"Myślę, że śmierć jest tylko śmiercią i nie odwołuje się do żadnej ukrytej rzeczywistości. Sądzę, że gdy ktoś umiera, tona dobre, i nie podniesie się za chwilę, niczym aktor na scenie" l.

Większość nam współczesnych ciągle jeszcze podpisuje się pod tym zdaniem Jeana Rostanda. Dla nich po śmierci nieistnieje już nic. Ich świadomość ulegnie unicestwieniu. Przybyli z nicości i do niej powrócą. Z nich samych nie pozostanienic poza kilkoma bezładnymi wspomnieniami w pamięci tych, którym byli bliscy, tu na Ziemi.

Nie jest moim zamiarem zastanawiać się, skąd pojawiła się w myśli zachodniej ta niedawno powstała ideologia nicości.Największym skandalem wydaje mi się milczenie, lekceważenie lub wręcz obłożenie cenzurą przez świat nauki i Kościół,z jakim spotkało się niezaprzeczalnie najbardziej niezwykłe odktycie naszych czasów: życie po życiu istnieje i możemy ko-munikować się z tymi, których nazywamy zmarłymi.

Napisałem tę książkę, by spróbować zburzyć ten gruby mur ciszy, niezrozumienia, ostracyzmu, wzniesiony przez więk-szość zachodnich środowisk intelektualnych. Wedle nich dyskutowanie o wieczności jest dopuszczalne, stwierdzenie, żemożna w niej żyć, staje się już dyskusyjne, a myśl, że można wejść z nią w kontakt, uważane jest za nie do przyjęcia. Jakokapłan i teolog chciałem mieć - jak to się mówiczyste sumienie. Dlaczego wszystkie te świadectwa miałyby być a prioriuznane za podejrzane? Gdy treść przekazów i zarejestrowanych rozmów dołącza, jak to wykazuję, do największych tekstówmistycznych wywodzących się z różnych tradycji, nie można mówić o zwykłym zbiegu okoliczności. Z wielką pasją więc śle-dziłem i analizowałem rezultaty najnowszych badań w tej dziedzinie. Wyniki tych działań przeszły wszelkie moje oczeki-wania: nie tylko potwierdziła się naukowa wiarygodność doświadczeń związanych z komunikowaniem się ze zmarłymi,których nie można już podawać w wątpliwość, ale też wspaniałe bogactwo literatury z zaświatów obudziło znów we mnieto, co wieki teologicznego intelektualizmu zdołałyuśpić.

Żyjemy w epoce, którą z całą pewnością czeka zmiana niemająca precedensu w całej historii rozwoju duchowego.Trzebatylko, byśmy zgodzili się wreszcie otworzyć oczy na fundamentalne odkrycie: wieczność istnieje, a żyjący w zaświatachutrzymują z nami kontakt.

Pisząc te słowa, widzę już w wyobraźni ironiczne i powątpiewające spojrzenie czytelnika, zapoznającego się z tak nie-pojętym stwierdzeniem. Racjonalistyczny i pozytywistyczny gorset, w jakim uwięzione są umysły zarówno środowisk na-ukowych, jak i religijnych, powoduje, że wszystko, co mogłoby mu zagrozić, jest natychmiast odrzucane w otchłań naukzwanych okultystycznymi lub parapsychologicznymi. Jest to zresztą przyczyna, dla której odkrycie owo nie zostało szerzej

2

upowszechnione. Pamiętajmy jednak, że musiało minąć wiele wieków, zanim przyswoiliśmy sobie odktycia Galileusza. Po-dobny los czeka prace pionierów nawiązywania kontaktów ze zmarłymi: Jiirgensona, Raudwe'a i wszystkich tych, o którychwspominam w niniejszej książce.

Jak wiadomo, Kościół żywi jak najdalej posuniętą nieufność wobec tego typu zjawisk. Mówi o wieczności - to prawda- ale nie akceptuje myśli, by ktoś mógł w niej żyć lub nawiązywać z nią kontakt. Ja ukazuję, że nie zawsze tak było.

Pojawiają się jednak pierwsze zachęcające sygnały.Teologów-racjonalistów zaczynają - jeśli mogę tak powiedzieć - opuszczać ci, którzy niegdyś budzili ich podziw. Mam

tu na myśli naukowców.Teraz bowiem to oni odkrywają, że świat materialny i świat duchowy stanowią jedność i nie możnazrozumieć materii bez interwencji ducha.

Tak więc napisałem tę książkę, opierając się również na naj nowszych pracach naukowych. Opowiadam się w niej zawiecznością życia duchowego, zyskując częściowe poparcie w najbardziej zaawansowanych badaniach w dziedzinie współ-czesnej nauki2•

Siłą rzeczy - chcąc uszanować dokładne określenia zawarte w przekazach istot żyjących w zaświatach - musiałem po-sługiwać się słownictwem, które długa tradycja religijnego sentymentalizmu pozbawiła wszelkiego sensu i uczyniła dlawielu zupełnie nieznośnym. Nie mogłem postąpić inaczej. Chcę jednak przypomnieć, że w tej książce wszystkie słowa na-leżące do terminologii religijnej należy traktować nie jak puste skorupy, którymi się stały, lecz jak zupełnie nowe określenia,przetopione w ogniu fantastycznego doświadczenia, jakim jest życie w wieczności. Odbieraj je jak słowa poety - oczyszczonez wszelkich zbędnych naleciałości.

Pragnę, byś przeczytał w ten sposób nie tylko najbliższe akapity, ale całą książkę. Zauważ, że zamiast słów pozbawionychswego znaczenia otrzymujesz słowa palące, wykute w ogniu Miłości.

Uczyń z tej książki dziennik podróży. Odrzuć - na tyle, na ile to możliwe - swe uprzedzenia. Nie bój się, jeśli ten tekstcię nie odmieni, bardzo szybko je odzyskasz. Czytaj kolejne rozdziały jak historię niezwykłego, lecz prawdziwego odkrycia.

Stopniowo ukażą się przed tobą najistotniejsze prawdy, które staną się - życzę ci tego - materią twojego życia: śmierćjest tylko przejściem. Nasze życie trwa nadal, bez jakiejkorwiek przerwy, aż po kres czasów. Zabieramy ze sobą w zaświatycałą swoją osobowość, wspomnienia, charakter.

Żyjący w wieczności mówią nam o wszechobecnej sile będącej początkiem wszechrzeczy i końcem naszej ewolucji. Siłętę nazwano Bogiem. I właśnie tego Boga doznają oni jako osobowej, nieskończonej i bezwarunkowej miłości.

Te liczne teksty, bez wątpienia o nierównej wartości, dowodzą nam z całym przekonaniem, że przesłanie miłości i wiecz-ności nie jest ograniczone do swego wyrazu w tekstach kanonicznych, ale ożywiaje tysiące świadectw, z których jedne są bar-dziej wzruszające od drugich. żaden dogmat nie ma monopolu na Miłość, choć według mnie Miłość ta najlepiej ujawniłasię w tradycji chrześcijańskiej. I zawsze się dziwiłem, że ten sam przekaz może wydawać się podejrzany, w zależności od tego,czy wywodzi się, czy też nie, ze zbioru tekstów kanonicznych.

Nie jest moją ambicją nikogo przekonywać. Najbardziej głuchy jest ten, kto nie chce słyszeć. Pogodziłem się już z tą głu-chotą. Sceptycy żądający dodatkowych "dowodów" niech zechcą skorzystać z licznych materiałów źródłowych. Za ważniej-sze uznałem próbę syntetycznego ukazania życia w zaświatach na podstawie rozległej dokumentacji, jaką zebrano dodzisiejszego dnia. Mniej zależy mi na przekonaniu kogoś niż na jego przemianie. Jeśli przeczytasz tę książkę oczyma serca,będziesz odmieniony. Twój umysł spróbuje jeszcze - to jego prawo - zgłaszać zastrzeżenia, ale serce będzie już nawrócone.Główny cel zostanie osiągnięty·

Jak się zapewne zorientowałeś, nie zamierzam przyprowadzać do bram Kościoła, często już konającego, gromadki synówmarnotrawnych. Dać każdemu możliwość dokonania wspaniałego odkrycia - oto moja ambicja. Jeśli chodzi o resztę - niktnie jest właścicielem wieczności.

Czytając tę książkę, uświadomisz sobie, że żadna chwila spędzona na tym świecie nie zostanie utracona. W każdymmomencie możesz stąpać po drodze Miłości. Liczyć się będzie tylko twoja postawa, odruchy twojej duszy, a nie poglądy fi-lozoficzne czy religijne.

Tutaj się zatrzymam. Niektórzy czytelnicy może zdecydują się postąpić podobnie. Proszę, zmień zdanie. W nąjgorszymrazie stracisz kilka godzin. Stawka - nowe spojrzenie na życie - warta jest tego trudu.

Książka ta wzywa żyjących na tym świecie, by nadstawili ucha na słowa wypowiadane przez żyjących po drugiej stronie.Spełni swoją funkcję, jeśli choćby niewielka część ich niezwykłych doświadczeń stanie się twoim udziałem.

3

RRoozzddzziiaałł II

Nikt nie umieraPierwsze odkrycie jest chyba najbardziej nieprawdopodobne i szczególnie nas interesuje: otóż mamy wreszcie niewąt-

pliwy dowód na nasze życie po śmierci. Nie myślę tutaj o słynnych przeżyciach z pogranicza śmierci, o których mówi się coraz więcej. Relacje tych, którzy prze-

żyli śmierć kliniczną, a potem powrócili do świata żywych, podano do wiadomości już w roku 1970, a pierwszą głośną pu-blikacją na ten temat była praca Raymonda Moody'ego, opublikowana w USA w 1975 roku. Będę o niej mówił nieco dalejw tej książce. Teraz wspomnę o jeszcze starszym odktyciu, o którym, niestety, nikt lub prawie nikt nie mówi.

Mam tu na myśli bezpośrednie nagrania głosów zmarłych na taśmę magnetofonową. Trzeba zauważyć, że większość pracna ten temat to teksty niemieckojęzyczne i że dziś wiadomości docierają do nas szybciej zza Atlantyku niż zza Renu.

1. F. Jurgenson i C. Raudwe: pionierzy nagrań głosów osób zmarłych Dla Friedricha Jiirgensona wszystko zaczęło się 12 czerwca 1959 roku w okolicach Sztokholmu. Urodził się on w 1903

roku w Odessie, ale w 1943 roku zamieszkał w stolicy Szwecji. Studiował malarstwo i śpiew, a następnie poświęcił się obutym sztukom jako malarz i śpiewak operowy. Później zdecydował się na produkcję filmów o sztuce. Gdy zrealizował trzyfilmy dokumentalne o Pompei, został oficjalnie upoważniony do podjęcia nowych poszukiwań archeologicznych, co pozwo-liło mu na kręcenie następnych filmów. W konsekwencji Watykan zlecił mu namalowanie historii badań archeologicznychpod bazyliką świętego Piotra w Rzymie. Przyznano mu nawet wyjątkowy przywilej: miał nakręcić film o bazylice, w którympojawiłby się papież Paweł VI. Zrealizował jeszcze filmm o cudzie krwi świętego Januarego w Neapolu, a także film o pa-pieżu i jego współpracownikach.

12 czerwca 1959 roku Jiirgenson zamierzał nagrać głosy ptaków w okolicy Sztokholmu. Jakież było jego zaskoczenie,kiedy przy przesłuchiwaniu taśmy usłyszał dźwięk trąbki, który na końcu przechodził w fanfarę. Następnie jakiś męski głoszaczął opowiadać po norwesku o odgłosach ptaków nocnych. Jiirgensonowi wydawało się, że rozpoznaje nawet krzyk czapli.

Pomyślał najpierw, że magnetofon się rozregulował. Zaczął się też zastanawiać, czy w pewnych szczególnych okolicznościach urządzenie nie mogło samo czegoś wychwycić,

niczym antena radiowa. Oddał więc magnetofon do naprawy, ale nadal był zaintrygowany. Taki zbieg okoliczności wydawałmu się naprawdę dziwny.

Miesiąc później, kiedy pracował nad audycją radiową o rosyjskiej księżniczce Anastazji, jakiś głos zaczął opowiadać mupo niemiecku o Rosji i zawołał go po imieniu. Innym razem po włosku: "Frederico". Głosy te mówiły mu także: "Jesteś ob-serwowany, każdego wieczoru szukaj prawdy". Przy przesłuchiwaniu taśmy głosy te były jedynie cichym szeptem. Jiirgensonmusiał nawet przyzwyczaić ucho, by móc je słyszeć.

Jednakże zmęczenie wzięło górę nad ciekawością i postanowił przerwać wszystkie te próby. Była jesień 1959 roku. Jiir-genson niejednokrotnie doświadczał wówczas halucynacji słuchowych. Miał tak uwrażliwione ucho, że wydawało mu się,iż wszędzie rozpoznaje słowa lub strzępy zdań: w szumie deszczu, w szeleście papieru ... I zawsze pojawiały się te samezwroty: "Słuchaj, utrzymaj kontakt, słuchaj".

Jiirgenson powrócił do swoich prób. Odbierał jednak tylko dziwaczne, nie składne przekazy. Wierzył nawet przez pewienczas, że ma do czynienia z UFO. Ale ponieważ nie znajdował żadnego potwierdzenia, gotów był zrezygnować, nie mogącniczego zrozumieć. I właśnie wtedy, gdy już miał wyłączyć magnetofon, usłyszał: "Poczekaj, proszę, poczekaj, słuchaj nas".

Tych kilka słów zmieniło jego życie. Od tego momentu nigdy nie przerwał badań i poświęcił im się całkowicie. Wkrótcepotem pośród wielu głosów rozpoznał głos matki, która zmarła cztery lata wcześniej. Wszystkie hipotezy, jakie brał poduwagę, by znaleźć wyjaśnienie, rozwiewały się jedna po drugiej. Stopniowo narzucał mu się oczywisty wniosek: istotnieotrzymywał bezpośrednie przekazy z zaświatów.

Wiedząc, że badacz jest poliglotą, głosy te używały w jednym zdaniu słów z rozmaitych języków, czego nie spotyka sięw żadnym programie radiowym. Usiłowały dać się poznać na wszelkie sposoby, mówiąc mu o rodzinie, o pracy, przedsta-wiając się jako zmarli z jego rodziny, przyjaciele, znajomi.

"Powtarzało się to co dzień - pisze Jiirgenson - i powoli zyskiwało moc najprawdziwszej prawdy, opartej na faktach. Tobyła prawda, rzeczywistość, która mogłaby rozerwać na strzępy zasłonę dzielącą nas od zaświatów i w jednej chwili pogodzićnasz świat z tamtym, przerzuciwszy most nad przepaścią. W żadnym razie nie chodziło o sensację. Byłem po prostu zobo-wiązany do tego wysiłku, wielkiego i uporczywego wysiłku budowania mostu między naszym światem a tamtym. Jeśli sta-nąłbym na wysokości zadania, może zagadka śmierci zostałaby wyjaśniona dzięki technice i fizyce.

Dlatego nie mogłem się wycofać. Pogodziłem się nawet z tym, że wielu obrazów nigdy nie namaluję i nigdy nie dokonamwszystkich prac archeologicznych w Pompei l .

Bardzo szybko Jiirgenson otoczył się dyskretnymi i godnymi zaufania współpracownikami, by dalej móc prowadzić po-4

szukiwania. Wśród nich był przede wszystkim doktor J. Bjorkhem, szwedzki parapsycholog, i Arne Weisse ze szwedzkiegoradia, a także pięciu innych obserwatorów. Pierwsze spotkanie w rozszerzonym gronie zostało częściowo nagrane na płytę,którą później dołączono do książki Jiirgensona. Całe nagranie przekazano w 1963 roku do Instytutu Parapsychologii,którym na uniwersytecie we Fryburgu kierował Hans Bender.

Latem 1964 roku instytut ten wraz z Jiirgensonem rozpoczął współpracę z Deutsche Institut fur Feldphysik w Northeimi z Instytutem Maxa Plancka w Monachium. Pierwsze wspólne testy przeprowadzono w Northeim, kontynuowano je wpaździerniku 1965 roku w Nysund w Szwecji i znów w Northeim od początku maja 1970 roku, zawsze w obecności HansaBendera, lecz z nowymi współpracownikami. Do grupy dołączył inżynier z zespołu badań akustycznych centralnego biuratechnik telekomunikacyjnych w Berlinie. Na tym etapie pracy paranormalne źródło tych głosów uznano z naukowegopunktu widzenia za bardzo prawdopodobne 2•

Były to dopiero początki. Wkrótce pojawiła się nowa grupa nowych badaczy, z których wielu poświęciło tej pracy znacznączęść życia.

Constantin Raudive, urodzony na Łotwie w 1909 roku, opuścił kraj w wieku dwudziestu dwóch lat. Po studiach w Pa-ryżu, Salamance, Londynie i długim pobycie w Hiszpanii osiadł w roku 1944 na stałe w Uppsali w Szwecji. Był poliglotąi wybitnym tłumaczem literatury hiszpańskiej na język łotewski, pisarzem i głęboko uduchowionym filozofem. Tragicznewydarzenia wojenne w Europie stały się jego obsesją.

Podobnie jak Jiirgenson, niezwykłą możliwość komunikowania się ze zmarłymi odkrył zupełnie przypadkowo. "Pewnego dnia, pod koniec 1964 roku, musiał niespodziewanie wyjść z domu [ ... J Kiedy wrócił, zorientował się, że za-

pomniał wyłączyć magnetofon. Chciał usłyszeć początek nagrania [ ... J i nagle ze zdumieniem usłyszał: 'Kosti, Kosti!'. Byłto głos jego matki. Wołała go, używając, podobnie jak uczyniła to matka Jfugensona, czułego zdrobnienia z przeszłości"3.

Gdy w roku 1965 usłyszał o doświadczeniach Jiirgensona, zaprosił go do Uppsali, by mogli porównać rezultaty. Aż dośmierci we wrześniu 1974 roku nie zaprzestał nagrywania głosów. Jean Prieur zapewnia, że uchwycił ich w ten sposóbponad siedemdziesiąt tysięcy.

Raudive zawsze dążył do tego, by doskonalić metody pracy i weryfikować otrzymywane wyniki. Pozostawał w kontakcieze szwajcarskim fizykiem Alexem Schneiderem, z katolickim teologiem Gebhardem Freiem, prałatem Pfiegerem, z tech-nikami radiowo-telewizyjnymi reodorem Rudolphem i Norbertem Ungerem. W 1968 roku opublikował książkę pod ty-tułem UnhOrbares wird hOrbar (Nie słyszalne staje się słyszalne) 4 • Franz Seidl, inżynier z Wyższej Szkoły Technicznejw Wiedniu, laureat nagrody Paula Getty'ego za prace w dziedzinie energii, wynalazca licznych urządzeń oraz honorowyczłonek europejsko-amerykańskiego centrum badań

Eurafok, zbudował dla Raudive'a psychofon, aby ułatwić mu nagrywanie głosów. Wymyślił również tzw. psitron, pozwa-lający zmarłym nanosić na taśmę magnetofonową odgłosy uderzeń, których nie słychać w czasie nagrywania, a które, zgodniez umową, mogłyby dawać odpowiedź na stawiane pytania.

Ojciec Leo Schmid, katolicki proboszcz z Oeschgen w Szwajcarii, autor książek dla młodzieży, starał się w prasie, w radiui telewizji, a także na różnych konferencjach rozpowszechniać informację, że zmarli mogą udzielać nam odpowiedzi!

Lektura książek Jiirgensona i Raudive'a zachęciła go do podjęcia własnych badań. Udał się nawet do Raudive'a, by na-uczyć się posługiwania niezbędnymi urządzeniami. Jednak przez sześć tygodni nie odniósł żadnego sukcesu. W końcu pew-nego dnia usłyszał najpierw silne, rytmiczne uderzenia, a potem cichy głos. Od tej pory codziennie, aż do śmierci w 1976roku, mógł nagrywać głosy. Podczas około stu seansów zarejestrował dwanaście tysięcy pięćset głosów mówiących do niegow dialekcie szwajcarskim, po łacinie, niemiecku, francusku i angielsku. Wielu rozmówców podawało mu imię i z biegiemczasu zaczął rozpoznawać ich po głosie. Podzielił wszystkie przekazy wedle ich autorów, dzięki czemu mógł stwierdzić, żekażdy z nich powracał uparcie do tych samych tematów, obracał się w świecie własnych upodobań. I tak "brat Mikołaj" całyczas mówił o konieczności modlitwy i spokoju wewnętrznego. Przekazywał słowa zachęty: "My ci pomożemy!" i prawie po-naglał: "Wierz jeszcze mocniej, módl się ... kochaj" 5.

Czasami ksiądz Schmid odbierał wołanie o pomoc. Niektórzy zmarli prosili go o modlitwę. Inni próbowali zasiać w nimniepokój: "Przybyliśmy, aby niszczyć". Informowali, że ten czy inny zmarły jeszcze śpi. Jakiś głos jęczał: "Jesteśmy ukarani,udręczeni". Inny, przeciwnie, wołał: "Tutaj zawsze otacza nas światło!". Albo też: "Stan szczęścia, radości, tańca i uniesienia".Tak oto rąbek zasłony zaczynał się uchylać!

Niekiedy głosy uprzedzały księdza Schmida o mających nastąpić zdarzeniach. Dowiadywał się na przykład sześć dniwcześniej, że otrzyma list od pewnej osoby, której imię głosy mu podały, a o której nic nie wiedział. Zdarzało się, że prosiło rady dotyczące jego pracy duszpasterskiej. Nie na wszystkie pytania dostawał odpowiedź. Jeśli był zbyt ciekawy, głosy od-powiadały: "Pytanie zabronione" lub po prostu: "Poszukaj sam odpowiedzi".

Amerykański inżynier George Meek, członek Akademii Nauk w Nowym Jorku, amerykańskiego Stowarzyszenia In-żynierów Mechaników i klubu inżynierów, właściciel wielu patentów, odszedł na emeryturę w wieku sześćdziesięciu lat. Do-robiwszy się niewielkiej fortuny dzięki swoim pomysłom, mógł swobodnie poświęcić się badaniom nad człowiekiem i jegolosem. Był rok 1970. Meek odbył już cztery podróże dookoła świata i miał za sobą osiemnaście wyjazdów do Europy, Mryki,

5

Australii, Ameryki Południowej, Chin i wszystkich piętnastu republik ZSRR. Zabierał ze sobą fizyków, psychiatrów, pa-rapsychologów, chcąc odnaleźć dawne wielkie tradycje, które mogłyby kryć w sobie część prawdy, jakiej szukał 6•

Podczas jednego ze spotkań interdyscyplinarnych, jakie zorganizował w Filadelfii, osoba będąca medium oznajmiła, iżotrzymała przekaz od jednego ze zmarłych naukowców. Naukowiec ten proponował, że pomoże technikom i inżynieromżyjącym na ziemi w stworzeniu urządzeń elektromagnetycznych umożliwiających nawiązanie kontaktu między dwoma po-ziomami egzystencji. Było to marzenie Meeka: przy pomocy medium zdolnego zrozumieć naukowe wyjaśnienia pragnąłskontaktować się ze zmarłymi uczonymi, żeby zbudować urządzenia, które w przyszłości pozwoliłyby mu zrezygnować zmediumicznego pośrednictwa.

W końcu udało mu się spotkać medium, które spełniało wszystkie jego oczekiwania: człowieka o indiańskich korzeniach,wielkodusznego, dziwnego, upartego i bezinteresownego aż do heroizmu Billa O'Neila. Bill nawiązał kontakt najpierw zniejakim Doc Nickiem, zmarłym pięć lat wcześniej, potem z Georgem Milllerem, znanym fizykiem, nieżyjącym od 1967roku. Bill miał dar jasnowidzenia, mógł więc ich widzieć i słyszeć bez użycia jakiegokolwiek aparatu. Jednakże dopiero 27października 1977 roku udało mu się zarejestrować bezpośredni dialog. Głos zmarłego był słyszany przez głośnik i równo-cześnie nagrywany na taśmę. Była to bardzo krótka rozmowa, dość uboga w treść, ale mimo wszystko rozmowa. Później,mimo usilnych poszukiwań, nastąpiła długa cisza. Wreszcie 22 listopada 1980 roku Billowi znów udało się nawiązać bez-pośredni dialog, tym razem z Georgem Milllerem. Zarejestrowano trzynaście minut doskonale słyszalnej rozmowy. I potemznów nastała cisza. Sukces ten - choć nie został powtórzony - zupełnie wystarczył, aby przekonać większość umysłówdobrej woli, ale nie środowiska naukowe, z zasady bardziej sceptyczne.

Meek chciał znaleźć prawdziwy sposób komunikacji, regularny, godny zaufania, możliwy do wielokrotnego powtórzenia,poddający się znanym naukowym kryteriom oceny. Ale właściwa porajeszcze nie nadeszła. We wszystkich dziedzinach po-szukiwań bywa tak, że sukces, który wydaje się w zasięgu ręki, nagle się wymyka. Postęp nie zawsze dokonuje się w sposóbrównomierny.

W rzeczywistości zjawiska te nie pojawiły się w sposób tak nagły i nieoczekiwany, jak mogłyby sugerować pierwsze ichopisy. Teraz, kiedy są już dość szeroko znane, zaczynamy dostrzegać związki między pracami różnych badaczy lub teżmiędzy pewnymi niewyjaśnionymi wydarzeniami. Już romas Edison, wynalazca fonografu, podjął prace w tej dziedzinie.Harold Sherman, założyciel Towarzystwa Badań nad Postrzeganiem Pozazmysłowym, zaznacza w swej ostatniej książce 7,że w 1947 roku Attila von Szala y nagrał na płytach niewyjaśnione szmery. W 1950 roku w Chicago John Otto, pracując zgrupą radioamatorów, pochwycił dziwne sygnały niewyjaśnionego pochodzenia, wypowiadane w kilku językach, a nawetśpiewane. Mniej więcej w tym samym czasie inny Amerykanin, John Keel, pracując nad zagadnieniem UFO, odnotował po-jawienie się nieznanych głosów na nagraniach wojskowych i cywilnych. Ten sam autor w innej książce pisze o raportach woj-skowych w Skandynawii, gdzie już w latach trzydziestych niepokój władz budziły niezidentyfikowane głosy. Poszukiwania,jakie podjęto w Niemczech w nazistowskich archiwach, wykluczają raczej ich pozaziemskie pochodzenie.

Wiemy też już dzisiaj, że podczas pierwszych audycji radiowych Guglielmo Marconi usłyszał dziwne zakłócenia, głosyo nieznanym pochodzeniu. Ponieważ jednak w owym czasie nie zamierzał nawiązywać kontaktu z zaświatami, nie zainte-resował się tym zjawiskiem i nie próbował go wyjaśnić. Dopiero ojciec Agostino Gemelli, założyciel Katolickiego Uniwer-sytetu w Mediolanie i ówczesny rektor Akademii Papieskiej, przez przypadek nagrał po raz pierwszy doskonale słyszalnygłos.

Było to 17 września 1952 roku. W laboratorium fizyki doświadczalnej znajdował się razem z Gemellim ojciec PellegrinoErnetti. Bardzo dobrze przypomina sobie to wydarzenie. Opowiedział mi o nim, gdy odwiedziłem go w klasztorze SanGiorgio Maggiore w Wenecji. Pracowali wówczas wspólnie nad montażem nagrań, by wyeliminować z nich pewne tony.Używali w tym celu oscylografu i starych magnetofonów szpulowych, w których nośnikiem był stalowy drut. Drut ciąglesię rwał, urządzenie wymagało co chwilę naprawy, tracili więc dużo czasu. Od wielu lat, od śmierci ojca, w trudnej sytuacjiojciec Gemelli miał zwyczaj zwracać się do niego z czułą prośbą: "Tato, pomóż mi!". A przy tej pracy okazji do pomocy niebrakowało. Gdy więc drut znów się zerwał, ojciec Gemelli, próbując go naprawić, jak zwykle poprosił zmarłego o pomoc.I wówczas, włączywszy naprawione urządzenie, zamiast nagrania śpiewu gregoriańskiego usłyszał wyraźnie słowa: "Oczy-wiście, że ci pomagam, jestem zawsze z tobą!".

W pierwszym momencie ojciec Gemelli był bardzo przerażony. Zaczął się trząść i oblewać potem. Zachęcony jednakprzez ojca Emettiego, zawołał po raz drugi. I znów ten sam głos odpowiedział wyrażnie i nieco ironicznie: ,,Ależ tak, głup-tasie, czy nie widzisz, że to właśnie ja?". "Głuptasie" - tak zazwyczaj czule nazywał go ojciec. Obaj zakonnicy czym prędzejdonieśli o tym wydarzeniu papieżowi Piusowi XII, który uspokoił ojca Gemellego:

"Mój drogi ojcze, proszę się nie niepokoić. To, co się wydarzyło, jest faktem ściśle naukowym i nie ma żadnego związkuze spirytyzmem. Magnetofon jest narzędziem obiektywnym, które nie może ulec sugestii, wychwytuje i nagrywa wibracjedźwiękowe niezależnie od tego, skąd pochodzą. To doświadczenie być może da początek nowym badaniom naukowym, którepotwierdzą wiarę w życie pozagrobowe" 8.

Zaczynamy więc rozumieć, że w miarę rozwoju techniki pojawiały się nowe środki komunikacji, na które zmarli czekali6

niecierpliwie. Przed Jiirgensonem dokonano wielu innych nagrań, ale często były one przypadkowe i nie zapoczątkowałysystematycznych badań. Niektóre leżały długo niezauważone i zajęto się nimi dopiero wtedy, gdy zjawiskiem zainteresowałysię szersze kręgi (przynajmniej za granicą). Przesłuchując dziś stare taśmy (na przykład z rodzinnych uroczystości), wtajem-niczeni o czulszym uchu często ze zdumieniem rozpoznają głosy zmarłych członków rodziny, którzy, choć niewidzialni, bylizapewne obecni na uroczystości i komentowali wydarzenie 9•

Przynajmniej jeszcze raz dał się wyraźnie słyszeć inny głos, i to kilka miesięcy przed przygodą Jfugensona. Wydarzenie,do którego doszło w maju 1959 roku, warte jest przytoczenia. Sidney Woods był wówczas z przyjaciółką u pewnego mediumw Londynie, by nagrać jego słowa. Nagle dał się słyszeć inny głos. ,,z trudem i powoli - jak precyzuje Jean Prieurlo- głosten powiedział: 'Dzień dobry wszystkim, tu Jego wielebność Lang!'. Arcybiskup Canterbury zmarł w 1945 roku. Głos wy-dawał się dochodzić z prawej strony, z miejsca odległego o metr od głowy medium. Co najbardziej niezwykłe, dał się słyszeći równocześnie nagrywał się na taśmę; odbyło się to więc nieco inaczej niż w przypadku opisanym powyżej. Głos stawał sięstopniowo "pełniejszy, szybszy i podyktował dwudziestominutowy przekaz, w którym arcybiskup podkreślał tak wartość,jak i niebezpieczeństwa spirytyzmu". Ci wszyscy, którzy znali dobrze arcybiskupa Langa i słuchali tego nagrania, mieli wra-żenie, że istotnie był to jego głos. Przewielebny John Pearce Higgings, wikariusz z Putney, rozpowszechnił je nawet w an-gielskiej telewizji.

Niektórzy ludzie z reguły odrzucają wszystko, czego dowiadują się za pośrednictwem medium. Wielką zaletą nagrań ma-gnetofonowych jest to, że wszyscy mogąje usłyszeć, nie mając szczególnego daru. A choć zdolności mediumiczne wydająsię ułatwiać nagrania, nie są jednak niezbędne. Wystarczy dobra aparatura i dużo cierpliwości.

Wieść o tych wydarzeniach rozchodziła się bardzo powoli. Nieufność i strach przed ośmieszeniem paraliżowały wszelkiedziałania. Pierwsza konferencja na ten temat odbyła się w Horb nad rzeką Neckar wiosną 1972 roku. Drugą zorganizowanow kwietniu 1973 roku w tym samym mieście. Następną zaś w Caldarola, we Włoszech, w czerwcu tego samego roku. Wzięliw niej udział dziennikarze włoskiej prasy i telewizji. Do kolejnego spotkania doszło znów w Horb w kwietniu 1974 roku.Tym razem zainteresowała się nim telewizja niemiecka. A potem był jeszcze Diisseldorf (stu trzydziestu uczestników) i znówHorb w kwietniu 1975 roku. Począwszy od tego momentu, zaczęły powstawać liczne stowarzyszenia badaczy w Niemczech,Szwajcarii, Austrii, Stanach Zjednoczonych, Włoszech, a teraz nawet we Francji 2.

Uznałem, że powinienem koniecznie opowiedzieć o początkach tej wspaniałej przygody, która zresztą dopiero się za-czyna. Mam nadzieję, że udało mi się pokazać, iż zajmują się tą dziedziną ludzie kompetentni i poważni. Jak jednak wyjaśnićfakt, że takie odkrycie, o wiele wspanialsze niż dotarcie człowieka na Księżyc, jest dziś tak mało znane? Jednym z powodówjest bez wątpienia sceptycyzm naukowców. Uznać z dnia na dzień, że śmierć nie jest śmiercią, że zmarli nadal żyją i mająsię dobrze, że co więcej - kontaktują się z naszym światem, to zbyt wiele. Wysuwano wszystkie możliwe hipotezy, co z na-ukowego punktu widzenia jest zupełnie normalne. Żadna z nich nie mogła się ostać, trzeba było poddać się oczywistości iprzyjąć, że to naprawdę zmarli do nas mówią. Na co więc owi naukowcy czekają?

Ale tu właśnie widać, jak głęboka jest nauka Chrystusa, kiedy to w przypowieści o Łazarzu i bogaczu Abraham nie chceposłać Łazarza na nasz świat, by wyjaśnił braciom bogacza, co dzieje się po śmierci: "," bo choćby kto z umarłych powstał,nie uwierzą" (Łk 16, 31).

Coraz mocniej jestem przekonany, że każdy wierzy w to, w co chce wierzyć - argumenty naukowe lub rozumowe wcalenie są decydujące i najważniejsze.

Jest to tym bardziej uderzające, że zjawisko nagrywania głosów osób zmarłych zależy od wielu szczegółów technicznych,które - jak mi się wydaje - powinny przyczynić się do obalenia wszystkich innych, bardziej przyziemnych hipotez. Jeśli naprzykład w czasie nagrywania taśma przesuwała się z prędkością 9,5, przy przesłuchiwaniu można było rozróżnić w tychsamych miejscach trzy, a nawet cztery głosy osób zmarłych: jeden przy prędkości 9,5, inny przy prędkości przyspieszonej19, z innym tekstem, wypowiadanym jednak z normalną prędkością, jeszcze inny mówiący z prędkością normalną, ale sły-szalny przy przesuwaniu taśmy w rytmie zwolnionym, to znaczy z prędkością 4,75; i czasem, co pozostaje największą za-gadką, można było stwierdzić obecność czwartego głosu, zarejestrowanego w sposób normalny, słyszalnego przy cofaniutaśmy. W laboratoriach dźwiękowych przeprowadzono wiele badań, by zrozumieć to zjawisko - niezależnie od paranormal-nego pochodzenia głosów - ale tajemnica pozostaje nadal niewyjaśniona.

Instynktowna wrogość ludzi Kościoła z pewnością także odgrywa pewną rolę w niemal powszechnym przemilczaniu tejwielkiej nowiny. Nie do zniesienia wydaje im się myśl, by wiara nie byłajuż niezbędna do uznania życia pozagrobowego; abymogły ją zakłócić najzwyklejsze urządzenia tranzystorowe. Nie chodzi oczywiście o to, by skłonić hierarchię Kościoła dozajęcia oficjalnego stanowiska w sprawie autentyczności tych zjawisk. Nie miałoby to żadnego sensu, gdyż problem nie leżybezpośrednio w jej kompetencjach. Jest to przede wszystkim problem naukowy i techniczny. Ale hierarchia nie jest całymKościołem.

A poza tym wydaje się, że najwyższe władze kościelne, nie angażując się wprost (czego zresztą nie powinny robić),bardzo uważnie śledzą przebieg tych badań i wielokrotnie wyraziły zainteresowanie ich przebiegiem.

Jak widzieliśmy, były arcybiskup Canterbury bez wahania pozwolił, ażeby jego głos słyszano za pośrednictwem medium.7

Pragnął mówić o spirytyzmie, nie potępiając go z góry. Inny ksiądz katolicki, ojciec Leo Schmid, poświęcił wiele swojegocennego czasu podobnym badaniom. Prałat Karl Pfleger, proboszcz z Behlenheim w Alzacji, pilnie śledził prace ConstantinaRaudive'a. Ale co jeszcze ważniejsze dla katolików, papież Paweł VI był bezpośrednio informowany przez Jiirgensona o ba-daniach w tej dziedzinie przy okazji kręcenia fllmu o Watykanie. Nie przeszkodziło to wcale papieżowi odznaczyć Jurgen-sona Orderem Świętego Grzegorza Wielkiego, chociaż Jurgenson nie był nawet katolikiem. W 1970 roku sam Watykanutworzył katedrę badań parapsychologicznych, a także zespół, który jesienią 1970 roku na trzecim międzynarodowym kon-gresie Imago Mundi przedstawił referat na temat głosów z zaświatów. Oficjalnie zachęcony przez Watykan, zespół konty-nuował badania 13• Powiedział mi o tym sam ojciec Andreas Resch, redemptorysta, kiedy złożyłem mu wizytę w Innsbrucku,w Instytucie Parapsychologii, którym kieruje. To on jest odpowiedzialny za publikację Imago Mundi i prowadzi w Rzymiewykłady na temat zjawisk paranormalnych. On także (wraz z trzema innymi księżmi) zabrał głos na szóstym międzynaro-dowym kongresie Ruchu Nadziei (Movimento della Speranza), który odbył się w dniach 18-20 września 1992 roku. Ruchten gromadzi wielu rodziców, którzy stracili dzieci, i podczas konferencji poświęca się dużo uwagi nagranym przesłaniom14. Tak więc mniemanie, że Kościół katolicki sprzeciwia się tego typu przekazom, może wynikać wyłącznie z braku infor-macji.

W tym względzie mogę jedynie ubolewać nad ojcem Jeanem Vemettem, próbującym wymazać przynależność religijnąduchownych, którzy odgrywali albo jeszcze odgrywają ważną rolę w tym fantastycznym odkryciu. I tak ojciec Leo Schmidstaje się "Leonem Schmidem, obywatelem szwajcarskim" 15. Nieco dalej ojciec Pellegrino Ernetti, pewien znany naukowiec,a także dawny doradca II Soboru Watykańskiego stają się "włoskimi wykładowcami uniwersyteckimi" 16 •

W ten sposób czytelnik może dojść do przekonania, iż istnieje zasadnicza sprzeczność pomiędzy tradycyjną nauką Ko-ścioła a tego typu badaniami. Ze swej strony ubolewam raczej nad milczeniem i niewiedzą zbyt wielu ludzi Kościoła weFrancji, ale sprzeczności nie widzę. Tym, co stanowi dla mnie zasadniczy problem, jest nie sam kontakt z zaświatami, aletreść przekazów.

Dodałbym jeszcze, że jeśli nasi "niebiańscy rozmówcy" odmawiają odpowiedzi na niektóre pytania, co zdarza się dosyćczęsto, jest to znak, że pozwoleń na te rozmowy udziela "instancja wyższa" i pozostają one nieustannie pod jej kontrolą. Wieległosów zapewnia nas, że wszystko to stanowi część Bożego planu, będzie się nadal rozwijać i zostanie uzupełnione obrazemciała duchowego zmarłych. Niedługo więc będziemy nie tylko słyszeć, ale i widzieć mieszkańców zaświatów!

Ale to jeszcze daleka droga. Natrafiamy tu prawdopodobnie na dodatkową przyczynę tak małego upowszechnienia tejwielkiej nowiny. Nagrywanie głosów na taśmę magnetofonową dobrze się sprawdza, ale nie jest łatwe, a zwłaszcza nie prze-biega regularnie. Czasem głosy słychać niezwykle wyrażnie, z pełną intonacją, z jasną wymową, tak że wszyscy mogą słyszećtekst i zrozumieć go bez żadnego przygotowania. Jednak często zdarzają się zaledwie ciche szepty, co sprawia, że na starychkasetach - jeśli nie wiedziało się nic o tym zjawisku - można było ich nawet nie zauważyć. W wielu przypadkach, dlawiększej pewności, taśmę odsłuchuje się nie w grupie, lecz pojedynczo, w oddzielnym pokoju, i każdy notuje to, co wydajemu się słyszalne i zrozumiałe. Wymaga to zawsze dużo cierpliwości i wytrwałości. Jednak środki techniczne stają się corazdoskonalsze.

Wspomnieliśmy już, że Constantin Raudive wynalazł psychofon, by ułatwić komunikację ze zmarłymi. Jedna z nie-mieckich firm magnetofonowych dostarcza na zamówienie model magnetofonu dostosowany do tego typu nagrań. W bar-dzo wyczerpującej książce Hildegard SchMer opisuje dziewiętnaście różnych metod wychwytywania głosów z zaświatów.Wydaje się, że korzystne jest wytwarzanie pewnych dżwięków w pokoju, w którym dokonuje się nagrań. Nierzadko bywa,że hałasy te, doskonale słyszalne podczas nagrywania, całkowicie lub częściowo znikają przy przesłuchiwaniu. I tak podczasjednego z nagrań Jurgenson odnotowuje sześć wyraźnych szczeknięć psa. Przy przesłuchiwaniu taśmy były słyszalne już tylkodwa. Wibracje akustyczne pozostałych szczeknięć zostały wykorzystane przez naszych drogich zmarłych do utrwalenia nataśmie własnych głosów. Inne sprzyjające dżwięki to na przykład hałasy dochodzące z ulicy, monotonny szmer fontanny lubaudycja radiowa w nieznanym nam języku. W swej książce Hildegard SchMer opisuje szczegółowo, jak przygotować się donagrywania głosów zmarłych, w jaki sposób wyćwiczyć swoje zdolności słuchowe. Jednak bez wątpienia najlepiej jest do-łączyć do grupy, w której przynajmniej parę osób ma już pewne doświadczenie w nagrywaniu i słuchaniu.

Ostatnią przyczyną niemal powszechnej obojętności jest fakt - i trzeba to uczciwie przyznać - że treść owych nagrańjest bardzo często zniechęcająca. Nie dlatego, że świat, w którym żyją umarli, jest nie ciekawy, ale dlatego, że prawie wcaleo nim nie mówią. Kosmonauci, którzy wylądowali na Księżycu, dzielili się z nami swymi wrażeniami. Opowiadali o swoimwzruszeniu, o tym, że podziwiali blask Ziemi widzianej z Księżyca, że zabawnie było poruszać się w olbrzymich podskokachprzy najmniejszym odepchnięciu się od gruntu itp. Nasi rozmówcy z zaświatów nie wysyłają nam żadnego szczegółowegoraportu o warunkach nowego życia. Zapewne nie wolno im udzielać tego typu informacji. Ale zobaczymy, że można do-wiedzieć się wielu rzeczy zupełnie innymi metodami. Są one jednak mniej pewne. A ten najbardziej bezpośredni sposóbnie zdradza nam jeszcze zbyt wiele.

Ojciec Schmid próbował sporządzić listę tematów, które pojawiały się w rozmowach. Stwierdził, że interesujący tekstmoże niekiedy stanowić do sześćdziesięciu procent całości nagrania, ale średnio nie przekracza piętnastu procent. Porównuje

8

on to do poszukiwania złota, kiedy zbiera się zazwyczaj dużo piasku, ale znajduje tylko odrobinę cennego kruszcu 17. Leczjesteśmy dopiero na początku drogi. Wydąje się, że na pierwszym etapie zmarłym chodziło o to, byśmy uznali, iż kontaktzostał rzeczywiście nawiązany. Podczas czytania przekazów powstaje wrażenie, że początkowo bardzo się bali, iż w pewnymmomencie zechcemy zrezygnować z doświadczeń. Następnie usiłowali udoskonalić system, dając nam rady techniczne. Alenade wszystko chcieli dać się rozpoznać, udowodnić swoją tożsamość, powołując się na szczegóły z własnego życia, sekrety,które tylko oni sami mogli znać.

Może jednak jesteśmy czasami zbyt zachłanni. Ci, którzy stracili bliską osobę i po miesiącach, a często po latach znówsłyszą jej głos, nie proszą o zbyt wiele. Hildegard Schiller przypomina sobie wzruszenie, jakie ją ogarnęło, kiedy Raudivedał jej posłuchać z taśmy głosu pewnej matki, żyjącej jeszcze na tym świecie: rozpaczliwie przywoływała ona po włoskuswego zmarłego synka i wołaniu temu odpowiadał natychmiast świeży głos dziecka 18.

Jean Prieur opowiada nam, jaka radość ogarnęła Gabriellę Alvisi Gerosę, gdy po raz pierwszy usłyszała znów głos swejcórki.

"Byłam zdruzgotana, miałam wrażenie, że światło na zawsze zgasło razem z nią. Rozpacz uczyniła mnie osobą nieczułą,wydawało mi się, że odtąd nic już nie może mnie poruszyć. Pogrążona w odrętwieniu i rozpaczy, zobaczyłam w jakimś cza-sopiśmie tytuł wydrukowany wielkimi literami: 'Ktoś woła do nas z zaświatów'. Postanowiłam spróbować i czekałam z lę-kiem na odpowiedź głosów z innego świata".

Wcale nie było to dla niej proste. Upłynęło wiele miesięcy, zanim zdecydowała się spróbować po raz pierwszy. Póżniejzrozumiała, iż jej długie wahania wynikały z obaw, że się nie powiedzie i że w ten sposób straci ostatnią nadzieję. Najpierwsłyszy kilka słów po niemiecku, po angielsku i prawdopodobnie po francusku słowo "huśtać się". Nie ma to żadnego sensu.Ale nie daje za wygraną i nadal próbuje o każdej godzinie dnia i nocy. Po czym gruby głos rytmicznie powtarza po łacinie:opus hie, hie opus, hie opus ... , "to jest zadanie dla nas" lub ,jest to dzieło do wykonania". Wreszcie, kilka dni póżniej, takdługo oczekiwany głos wypowiada pierwsze słowa: "Czego potrzebujesz?".

"Wydawało się, że ten głos nigdy nie zamilkł w naszym domu i że rozlega się z pokoju obok [ ... ] Roberta zrobiławszystko, co w jej mocy, by dać mi się rozpoznać. Powtarzała słowa i zdania, które wypowiadała, gdy była malutka, zdania,które tylko ona i ja mogłyśmy pamiętać. Wymieniała także przedmioty, które niegdyś jej zginęły. Udało jej się nawet za-gwizdać kilka tonów piosenki, którą zwykle budziła swoją siostrę" 19.

Oczywiście nie ma powodu, by robić z tego sensacyjne opowiadanie o zaświatach. Ale dla rodziców, małżonków, przy-jaciół oddzielonych od tych, których kochali, czyż nie jest wzruszające znów usłyszeć ukochany głos tak bezpośrednio i takprosto? Dowiedzieć się, że żyją, że są blisko nas, że nadal się rozwijają i wzrastają i że pewnego dnia do nich dołączymy?

Profesor Hans Otto Konig ijego generatorWszystko uległo zmianie, kiedy w 1984 roku Radio Luksemburg zaprosiło profesora Hansa Ottona Koniga, by podczas

jednego z niemieckojęzycznych programów telewizyjnych, w bezpośredniej transmisji, publicznie zademonstrował swójsłynny już generator. Urządzenie to przeniesiono do studia i złożono pod wnikliwym okiem techników telewizyjnych, byzyskać pewność, że nie ma żadnego fałszerstwa. Wielka nowość polegała nie tylko na tym, że nagrywane głosy brzmiały owiele wyrażniej , ale też że podczas nagrywania słyszało się je bezpośrednio przez głośnik. Był to więc prawdziwy, bezpo-średni dialog, niewymagający przesłuchiwania taśmy po każdej odpowiedzi. Aparat ten był na tyle technicznie niezawodny,że doświadczenie dawało się powtórzyć dowolną liczbę razy. Marzenie George'a Meeka w końcu się spełniło. Był on zresztąobecny w tym programie i zaskoczyło go, kiedy głosy zwróciły się do niego po imieniu. Każdy mógł stawiać pytania. Od-powiedzi przychodziły po krótkiej chwili, bardzo wyraźnie, jakby odpowiadał ktoś na sali. Sukces był olbrzymi. Oceniono,że program oglądało około dwóch milionów telewidzów. Konig powrócił do studia jeszcze kilkakrotnie. Po jednym z po-kazów stacja telewizyjna otrzymała około trzech tysięcy listów w ciągu jednego tygodnia. Mur milczenia został obalony.

2. Doświadczenie luksemburskie: "cząsteczka wieczności wymyka się zniszczeniu" Odpowiedzi były jeszcze bardzo krótkie i nie pozwalały na dłuższe wyjaśnienia. Ale od tamtej pory badania zdecydo-

wanie posunęły się do przodu. Sam mogłem stwierdzić to z zachwytem u moich nowych przyjaciół H.F. z Luksemburga. Skontaktowała mnie z nimi Hildegard SchMer. Zanim mnie przyjęli, zapytali o pozwolenie swoich rozmóweów z za-

światów, a mianowicie Constantina Raudive'a, który przez długi czas zajmował się tymi dziwnymi nagraniami, również wostatnich latach życia. Dzisiaj, będąc już z drugiej strony, nie zrezygnował ze swej dawnej pasji. Cierpliwie pracuje nad tymsamym zadaniem, w tym samym duchowym celu, spodziewając się, że kontakty z zaświatami zmienią choć trochę nasze sercei, co za tym idzie, nasz sposób życia na ziemi. Wspiera on badania kilku zespołów na całym świecie, między innymi wspo-mniane powyżej małżeństwo z Luksemburga i ich przyjaciela, inżyniera J.P.S.

Regularnie słyszą także głos innego rozmówcy; kogoś, kto twierdzi, że nigdy nie żył na naszej planecie i nigdy nie zaznałcielesności. Moi przyjaciele bardzo nalegali, by się przedstawił, ale odmówił podania swojego imienia, mówiąc w sposób po-etycki: "Jestem jak jedna z tych niewidzialnych istot, które czuwają nad małymi dziećmi przechodzącymi przez most". I

9

dodał: "Możecie nazywać mnie technikiem, bibliotekarzem, archiwistą. Jestem po trosze tym wszystkim dla planety Ziemi". Prawdę mówiąc, to głównie "technik" udzielił moim przyjaciołom rad, jak poprawić jakość komunikacji. Doradził, by

nabyli szereg przyrządów wytwarzających fale o wszelkich możliwych długościach. Pomógł im także w ustawieniu tychaparatów. Czasami pokazuje, jakie mIejSCe w pokoju winien zajmować każdy z uczestników nagrań. Dziś jest to prawdziwemałe laboratorium: ultrafioletowe lampy podobne do tych, jakich używają filateliści, migacz, urządzenie emitujące fale o wy-sokiej częstotliwości, czarno-biały telewizor, włąezony na kanale bez programu, z celowymi zaburzeniami dźwięku, małeradio. To radio odgrywa bardzo ważną rolę, bo właśnie przez nie słyszymy bezpośrednio głosy z zaświatów.

Zapytali więc Constantina Raudive'a i "technika", co myślą o tym, że chciałbym uczestniczyć w jednym z seansów.Otrzymali pozwolenie i oto znajdowaliśmy się we czworo w laboratorium. Wszystkie aparaty były włączone, wytwarzającświatło, dziwne dżwięki i dość głośny hałas "w tle". Obecna wśród nas młoda kobieta powiedziała do mikrofonu, połączo-nego z magnetofonem: "Drogi techniku, drogi Constantinie Raudive, prosimy was, mówcie, jeśli to możliwe, liebertechniker,zwanzig Uhrund seehzehn Minuten, godzina dwudziesta szesnaście, 22 czerwca 1987 roku, poniedziałek wieczorem, po-zdrawiamy wszystkich ... (cisza wypełniona odgłosami różnych przyrządów) godzina dwudziesta osiemnaście, 22 czerwca1987 roku ... (dziwne hałasy, światła)".

W końcu, powoli, spośród hałasów daje się słyszeć gruby melodyjny głos. Głos Constantina Raudive'a, który ze względuna mnie mówi po francusku:

"Cząsteczka niematerialna, jakkorwiek ją nazywacie początek, źródło, dusza, duch, cząsteczka wieczności - wymyka sięzniszczeniu (hałas przyrządów) ... Nieszczęściem jest to, że ludzie dzisiaj boją się śmierci. Otóż nie należy się bać śmierci,ale raczej choroby i tego, co poprzedza śmierć. Śmierć, moi drodzy przyjaciele, prowadzi do promieniejącej wieczności, wy-zwolenia, które kładzie kres wszystkim waszym tragediom. Śmierć jest nowym życiem".

Potem daje się słyszeć głos "technika". Najpierw po niemiecku, cieńszy, szybszy, częściej przerywany, zbijający słowa wgrupy. Zrozumiem to, co mówi, dopiero podczas przesłuchiwania taśm w zwolnionym tempie. Następnie "technik" cytujenam długi fragment z listu świętego Pawła, jeden z najważniejszych tekstów na temat zmartwychwstania. Pierwszy List doKoryntian, zapowiada "technik", rozdział 15, wersety 35-44:

"Lecz powie ktoś: A jak zmartwychwstają umarli? W jakim ukazują się ciele? O, niemądry! Przecież to, co siejesz, nie ożyje, jeżeli wprzód nie obumrze. [ ... ] Nie wszystkie

ciała są takie same: inne są ciała ludzi, inne zwierząt, inne wreszcie ptaków i ryb. Są ciała niebieskie i ziemskie, lecz innejest piękno ciał niebieskich, inne ziemskich. Inny jest blask słońca, a inny - księżyca i gwiazd. Jedna gwiazda różni się ja-snością od drugiej. Podobnie rzecz się ma ze zmartwychwstaniem. Zasiewa się zniszczalne powstaje zaś niezniszczalne;sieje się niechwalebne - powstaje chwalebne; sieje się słabe - powstaje mocne; zasiewa się ciało zmysłowe - powstaje ciałoduchowe. Jeżeli jest ciało zmysłowe, powstanie też ciało duchowe".

Potem "technik" dodaje cytat z listu świętego Jakuba Apostoła: "Błogosławiony mąż, który wytrwa w pokusie, gdy bo-wiem zostanie poddany próbie, otrzyma wieniec życia, obiecany przez Pana tym, którzy Go miłują" (1, 12).

Wydawało mi się, że nasz rozmówca nie posługiwał się żadnym gotowym tłumaczeniem Biblii, ale ze wszystkich, któremogłem sprawdzić, najbardziej bliski był francuski przekład Louisa Segonda.

Potem poważny i powolny głos Raudive'a znów mówi: "Drodzy przyjaciele, jaki dowód moglibyśmy dać, że nie próbujemy was oszukiwać? Żaden, poza głęboką pewnością, że

się do siebie zbliżamy, rozmawiamy ze sobą, dotykamy wzajemnie swoich dusz. Drodzy przyjaciele, ja sam musiałem takżestoczyć wiele długich i zaciętych walk, by zestroić się z tą Obecnością, którą zawsze czułem tuż przy sobie, by słuchając,otworzyć się na głos, który starał się przeniknąć w głąb mojej świadomości. Wtedy zawołałem i On mi odpowiedział.Drodzy przyjaciele, słyszycie głosy. Uczyńcie z nimi to, co uważacie za konieczne".

"Technik" powtarza jeszcze parę razy: "Kontakt End!', a my dziękujemy naszym niewidzialnym, a jednak tak bliskimprzyjaciołom.

Głosy są czyste, wyraźne. Słowa poprawnie wymawiane. W głosie Raudive'a dwa lub trzy razy można było usłyszećdżwięczną spółgłoskę w nosowej sylabie, tak jak wymawia się na południu Francji. Prawdą jest, że mieszkał on kilka lat wHiszpanii.

Zanotowałem te teksty, przesłuchując je powtórnie na moim małym magnetofonie. Czuję wdzięczność do przyjaciół zzaświatów. Dobrze wybrali materiał i treść przekazu. Mam wrażenie, że doświadczyłem prawdziwego "spotkania dusz".

Trzeba tutaj podkreślić jeden z wielu problemów, jakie wiążą się z tymi nowymi zjawiskami: ten piękny tekst Raudive'azostał przejęty - prawie słowo w słowo - z książki pewnego medium, o którym powiem nieco dalej 20 • Podobną rzecz za-uważono kilkakrotnie w Niemczech. Często sami zmarli uprzedzali nas, że posługują się cytatami, zawsze nieco zmienio-nymi, gdyż tak est im łatwiej. Istotnie, wydaje się, że nawet jeśli zazwyczaj mogą oni z łatwością przechodzić z jednego językana drugi, nie radzą sobie z gramatyką. Wiele osób zauważyło, że przekazy z zaświatów mają dziwną składnię.

Moi przyjaciele z Luksemburga mieli dla mnie jeszcze jedną niespodziankę. Kiedyś czytałem, że czasem udawało się zro-bić zdjęcia zmarłym. Jean Prieur na przykład pisze, że ktoś sfotografował grób swojego psa, by zachować ostatnią o nim pa-

10

miątkę. Jak wielkie było jego zaskoczenie, kiedy podczas wywoływania zdjęcia spostrzegł na nim doskonale widoczną syr-wetkę zwierzęcia 22•

Podczas jednego z seansów nagraniowych w Stanach Zjednoczonych zarejestrowano dwadzieścia trzy różne głosy i nawszelki wypadek zrobiono kilka zdjęć, choć nikogo nie zobaczono. Po wywołaniu okazało się, że jest na nich aż sześciu zmar-łych 23• Od dawna już jednak wiadomo, że niektóre osoby obdarzone darem mediumicznym mają dziwną zdolność utrwa-lania na kliszy zwykłego aparatu fotograficznego obrazu tych, których widziały dzięki swym zdumiewającym zdolnościom24•

3. Pierwsze obrazy z zaświatów To wszystko jednak jest już przeszłością. To, co zrobił Jurgenson w dziedzinie nagrywania głosów, Klaus Schreiber osią-

gnął po raz pierwszy w dziedzinie obrazu w Aix-IaChapelle, 30 września 1985 roku 25• Ich nazwiska staną się wkrótcesławne na całym świecie i uczniowie w przyszłości będą się o nich uczyć jak o Branlym czy Marconim. DoświadczenieSchreibera powtórzyło kilka innych grup badawczych. W szczególności zajął się tym Hans Otto Konig, który dużo pracowałz Klausem Schreiberem. Na podstawie prac Schreibera zaprezentował całą serię przezroczy na międzynarodowym kongresiew Mediolanie w czerwcu 1986 roku, w obecności dwóch tysięcy dwustu zebranych. Wśród tych fotografri było oczywiściedużo obrazów zmarłych z rodziny Schreibera, ale także podobizna Romy Schneider, Curda Jurgensa, wielu nieznajomyeh,a także dwa zdjęcia dzieci, które z ogromnym wzruszeniem rozpoznały obecne na sali matki 26• Większość tych wizerunkówznajdziemy w książce Rainera Holbe'a poświęconej badaniom Klausa Schreibera (należy podkreślić, że kaseta wideo jestjeszcze wyraźniejsza niż zdjęcia) 27 •

Pierwsze obrazy z zaświatów! Fantastycznie! Nie do wiary! A jednak ... Moi przyjaciele z Luksemburga także je otrzy-mali. Profesor Ernst Senkowski z Wyższej Szkoły Technicznej w Moguncji pomógł im zamontować w laboratorium po-trzebne urządzenia. Również w tej pracy wspomagali ich przyjaciele z zaświatów. W wydawanym przez nich biuletynieLuksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją (LCST) opublikowali rady przekazane poprzedniego wieczoruprzez "technika". Obrazy pojawiają się na ekranie telewizora i mogą być zarejestrowane przez kamerę. Sam mogłem zoba-czyć rezultat.

Dwa obrazy porośniętej gdzieniegdzie lasem równiny, nieco jeszcze zamazane. Jeden górski pejzaż z doliną. Potemwidok jakby planety, większej od naszego Księżyca, wschodzącej na niebo nad horyzontem. Następnie miasto, a za nimrzeka, którą "technik" nazwał później Rzeką Wieczności. W środku ekranu zarys budowli górującej nad wszystkimi pozo-stałymi. To tam, jak wyjaśnił "technik", mieści się centrum nadawcze umożliwiające kontakty z Ziemią.

Ale najbardziej wzruszającym i jednocześnie najwyraźniejszym fragmentem był obraz młodej dziewczyny, widocznej dopasa i zwróconej do widzów. Za nią morze, odpowiednik morza w zaświatach. Doskonale było widać ruch wody, bieg fal,które rozbijały się o brzeg. Młoda kobieta pojawiła się, trzymając prawą dłoń na ustach, i przesłała pocałunek nam, widzom,pocałunek dla tych, których zostawiła na Ziemi. Według "technika" wszystkie te obrazy pochodziły z trzeciego poziomu,używając terminologii F. Myersa. Jak zobaczymy dalej w tej książce, istnieje wiele poziomów, wiele płaszczyzn w zaświatachi wiele sposobów ich liczenia. Opraeowano na tym świecie wiele metod mierzenia temperatury lub natężenia trzęsieniaziemi, jak na przykład skala Richtera. Istnieje także skala Meyersa! Poprzestańmy na razie na informacji, że klasyfikacja Mey-ersa zawiera siedem poziomów lub raczej siedem etapów, ponieważ sam moment śmierci uważany jest za pierwszy poziom,a etap przejściowy, który następuje natychmiast po zgonie, liczy się jako etap drugi. Trzeci etap, o którym mowa powyżej,jest więc w tej klasyfikacji pierwszym poziomem istnienia w zaświatach, który trwa trochę dłużej.

Moi przyjaciele z Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją uzyskali jeszcze kilka innych obrazów,wśród których jeden szczególnie zasługuje na uwagę: 16 stycznia 1987 roku na ekranie telewizora pojawiła się podobiznadość młodego, zupełnie nieznanego mężczyzny. Nie udało się go zidentyfikować, gdyż głos nie pokrywał się z obrazem.

Jednakże 2 maja 1987 roku moi przyjaciele z LCST nawiązali kontakt na nowo - tym razem dźwiękowy. Oprócz stałychezłonków zespołu obecny był ojciee Andreas Resch, doktor teologii i psychologii, profesor psychologii klinicznej i paranor-mologii w Alfonsianum na Uniwersytecie Laterańskim w Rzymie, dyrektor Instytutu Badań nad Zjawiskami z PograniczaNauki w Innsbrucku. Byli także George Meek, amerykański inżynier, o którym już mówiliśmy, oraz profesor Senkowski ijego małżonka. Po Constantinie Raudive'ie inny głos przemówił po angielsku, ale z wyraźnym francuskim akcentem (jatakże słyszałem to nagranie).

Oto jego słowa: "My name is Henn Sainte-Claire Deville. Ileft yourworld in 1881 ... Nazywam się Henri Sainte-Claire Deville. Opu-

ściłem wasz świat w 1881 roku i mówię do was w imieniu własnym i całego zespołu uczonych z Life-Line". Life-Line to nazwa zespołu, który pracuje w zaświatach, pozostająe w kontakcie z Georgem Meekiem i jego Metascience

Foundation. Henri Sainte-Claire Deville odnalazł więc w Luksemburgu swego ziemskiego współpracownika i mówił do niego po

angielsku. Ale przedstawił się wówczas po raz pierwszy. 11

Po zakończeniu rozmowy, jeszcze tego samego wieczora, jeden z członków LCST otworzył eneyklopedię larousse'a i na-trafił na następujące słowa: "Sainte-Claire Deville (Henri Etienne), chemik francuski, urodzony na Antylach, zmarły w Bo-ulogne-sur-Seine (1818-1881), badacz dysocjacji par i gazów, autor świetnych prac z dziedziny chemii metali".

W czasie poprzedniej transkomunikacji "technik" powiedział, że twarz mężczyzny, która pojawiła się na ekranie 16stycznia, była podobizną Sainte-Claire Deville'a. W zaświatach od dawna wiedziano o podróży, jaką George Meek miałodbyć do Luksemburga.

Od tamtej pory dokonał się dalszy postęp. Dnia 1 lipca 1988 roku moi przyjaciele z Luksemburga uzyskali - po razpierwszy w historii - równoeześnie dżwięk i obraz z zaświatów. Zobaczyli i usłyszeli Constantina Raudive'a. Niestety, nieuczestniczyłem w tym wydarzeniu, ale później byłem świadkiem kilku podobnych pokazów. Trzykrotnie, podczas trzech róż-nych wizyt w Luksemburgu, widziałem obrazy powstające na ekranie telewizora, podczas gdy równocześnie dał się słyszećgłos.

Opowieści o pionierach transkomunikacji wywołają może uśmiech rozrzewnienia, gdy kiedyś każdy będzie mieć własnywideofon do komunikacji z zaświatami. Na razie zaczyna prowadzić badania coraz więcej osób. W 1981 roku Harold Sher-man oszacował, że w Niemczech jest około tysiąca badaezy28. Obecnie znąjdziemy ich tylu w rejonie samego Monachium,a na całym świecie - około pięciu tysięcy. Anglicy i Amerykanie także nadrabiają opóźnienie w tej dziedzinie, będące - we-dług H. Shermana 29- po części skutkiem ukazania się wrogiej tym poszukiwaniom książki, napisanej przez żądnego sławyabsolwenta Cambridge. W Anglii G. Gilbert Bonner nawiązał półgodzinny kontakt zzaświatam 30 . Alex Mac Rae, jedenz inżynierów elektroników zatrudnionych wcześniej przez NASA (przy projekcie Skylab i programie wahadłowca kosmicz-nego), pracował w Szkocji nad urządzeniami sterowanymi głosem, przeznaczonymi dla osób niepełnosprawnych. W styczniu1983 roku wpadł na pomysł, by posłuchać głosów z innego świata. Od razu mu się to udało, ale dawnym sposobem: nie sły-szał ich bezpośrednio takjak Konig, lecz dopiero podczas przesłuchiwania taśmy 31.

Włosi zajmują poczesne miejsce w tych eksperymentach. W Grosseto działa niewielki zespół, zgromadzony wokół Mar-cella Bacciego. W ciągu siedmiu lat regularnej pracy nagrał on trzydzieści tysięcy głosów. Czasami w ciągu jednego seansuudawało się usłyszeć około tysiąca słów. Często też na zakończenie wieczoru przyjaciele z zaświatów podejmowali chóralnyśpiew. Efekt jest porywający, mimo niedoskonałości w odbiorze 32.

Szczególnie ciekawy przypadek zdarzył się pewnemu badaczowi zamieszkującemu dawną krainę Etrusków. Otóż przy-szło mu do głowy, żeby nawiązać kontakt z przedstawicielem tej zaginionej cywilizacji. Ujął w dłonie prawdziwą wazę etru-ską, a następnie pochylił ją tak, jakby chciał złożyć ofiarę, i zaczął żarliwie wzywać dusze zmarłych. W efekcie doszło doprzedziwnego dialogu, zapisanego na taśmie magnetofonowej. Jak się wydaje, ów starożytny Etrusk zdołał przekazać mukilka słów w swoim języku, a równocześnie jakiś inny zmarły próbował przerwać im rozmowę i zabronić mu nawiązywaniakontaktu 33.

Ekipy w Udine na północy Włoch i w Catanzaro na południu tego kraju, postępując zgodnie ze wskazówkami otrzy-mywanymi z zaświatów przez głośnik radiowy, filmują sylwetki zmarłych. Są to chyba bardziej specyficzne zdjęcia niż praw-dziwa transkomunikacja wideo. Ale te dwa zjawiska są pokrewne 34.

Jak to się często zdarza, ojciec pewnej Raffaelli Gremese zapowiedział swoje pojawienie się przez radio: "Raffaello, tataczeka na ciebie w telewizji". Było to 5 listopada 1979 roku. Kilka dni później istotnie pojawił się przed nią na ekranie te-lewizora.

Na następne spotkanie musiała jednak poczekać aż do 11 listopada 1986 roku. Oto jej relacja: "Skierowałam kamerę wideo na określony punkt w pokoju i fllmowałam przez kilka minut. Potem przejrzałam kasetę

w zwolnionym tempie, obraz po obrazie, próbując się dowiedzieć, kim są osoby, które się pojawiły, ale odpowiedzi były wy-mijające: 'To nie ma znaczenia' lub: 'Jestem pasażerem wieczności', lub też: 'To są myśli i pewien kształt'. Tylko mój ojciecdał znać, że to on. Jedna z moich przyjaciółek rozpoznała także pewną dziewczynę zmarłą kilka lat wcześniej.

Nagrywając film, pozostaję w kontakcie z istotami z zaświatów dzięki radiu, a one informują mnie na przykład: 'Jesteśmytu, na kanapie ... nad telewizorem ... za tobą'. Udzielają mi wskazówek, w którą stronę mam kierować kamerę, aby móc jesfllmować" 35.

Wydaje się jednak, że w miarę upływu czasu Raffaella Gremese i jej przyjaciółka Renata Capria D'Aronco powróciłydo metod bardziej "klasycznych" (jeśli mogę tak powiedzieć). Posługują się mianowicie metodą opracowaną przez KlausaSchreibera i wychwytują obrazy bezpośrednio na ekranie telewizora, pracując w obwodzie zamkniętym 36.

Nie posuwając się aż tak daleko, Bemard Montagne zbudował niedawno we Francji mały przyrząd, który wydaje się bar-dzo obiecujący. Jego schemat, opublikowany w 1931 roku przez Radę Poszukiwań Metapsychicznych w Belgii, odnalazłJean-Michel Grandsire. Wynalazcą był piętnastoletni chłopiec, Henri Vandermeulen, zmarły 31 lipca 1929 roku. Już 16grudnia tego samego roku zdołał przekazać pomysł swojemu ojcu za pomocą tabliczki ouija. Jest to rodzaj sygnalizatora wy-magającego bardzo małej ilości energii, by uruchomić dzwonek. Nasi drodzy zmarli posługują się nim, aby nas uprzedzić,że mają ochotę na rozmowę. W owej chwili wystarczy tylko przybiec do magnetofonu. Bemard Montagne opisuje to bezzbędnych słów: "Dzwonek dzwoni i równocześnie głosy nagrywają się na taśmę" 37.

12

Kiedy pewien hiszpański jezuita zaprosił mnie, bym wygłosił w Madrycie wykład na temat obrazów z zaświatów, stwier-dziłem z przyjemnością, że od lat rozwijają się w tym kraju bardzo poważne badania w tej dziedzinie. Posunęły się one dotego stopnia, że ojciec Jose-Maria Pilón (który sam dokonał także wielu nagrań) poprosił mnie, bym mówił jedynie o otrzy-mywanych obrazach, gdyż zjawisko nagrywania głosów jest już dobrze znane w Hiszpanii. Miałem tam również okazję spo-tkać się kilkakrotnie z Germanem de Argumosą, który wraz z Raudivem i profesorem Sine sio Damellem z Barcelony 38

zalicza się do pionierów badań. Według ostatnich informacji, jakie uzyskałem, słuchając audycji radiowej prowadzonej mię-dzy Paryżem, Madrytem i Wyspami Kanaryjskimi, również małej grupie z Santa Cruz na Teneryfie udało się zarejestrowaćobrazy z zaświatów. Kilka z nich wydrukowano w jednym z numerów pisma "Tiempo" 39. Lecz wówczas, w Barcelonie, wi-działem inne obrazy, otrzymane przez profesora Sinesio Darnella.

We Francji mamy Monique Simonet. Nie jest specjalistką w dziedzinie techniki, ale właśnie ona uzyskuje najlepsze re-zultaty. Jakże często mówiono nam z zaświatów: to nie technika jest najważniejsza, ale predyspozycje wewnętrzne, miłość.Otóż mogę zapewnić, że tej kobiecie nie brakuje miłości. Trzebajej mieć istotnie bardzo dużo, żeby spędzać całe godziny,wręcz całe noce, by wyłowić zaledwie kilka słów, czasami zbyt krótkich, zbyt cichych, ale jakże cennych dla tych, którzy stra-cili matkę czy ojca, małżonka lub dziecko.

Będąc z wykształcenia humanistką, Monique Simonet przez dwadzieścia lat pracowała jako nauczycielka. Dzieci jąuwielbiały i często przychodziły po nią do domu, by móc wspólnie iść do szkoły. Mówiły do niej "mamo". To zapewne zewzględu na czystość serca wybrano ją (choć na początku nawet o tym nie wiedziała) do spełnienia niezwykłej misji.

Muszę koniecznie opowiedzieć o jej pierwszym nagraniu, które od razu zakończyło się sukcesem. W kwietniu 1979roku Monique Simonet przebywała u matki w Montpellier. Jej ojciec zmarł trzy lata wcześniej. Z roztargnieniem przeglądałastronice czasopisma z grudnia 1978 roku. Nagle zobaczyła artykuł o tajemniczych nagraniach z zaświatów.

"Mówię o tym mamie, która przypomina sobie, że czytała to czasopismo, ale nie zwróciła uwagi na ów artykuł. Wiesz- dodaje - wszystkie te opowieści nie są nawet w połowie prawdziwe. Ale czemu nie miałybyśmy spróbować?'.

Nie zastanawiając się nad tym dłużej, włożyłyśmy czystą kasetę do magnetofonu. Zbliża się południe. Pora na obiad imama kończy jego przyrządzanie. Zbliżam się do magnetofonu i naciskam przycisk 'Record'. Zaczyna się nagrywanie.

- Robisz kawę, mamo? - Tak. - Tato, czy chcesz napić się kawy ... ? Chcesz się napić? - Jeśli tata nas słyszy, Monique, z pewnością sobie przypomina, jak bardzo lubił kawę! I rozmowa toczy się dalej w tym tonie ... Wybija południe. Zanim zaczniemy jeść, chcę przesłuchać to pierwsze nagranie.

Siadamy obie tuż koło magnetofonu, cofam taśmę do samego początku i zaczynamy słuchać. Efekt jest natychmiastowy, piorunujący, bulwersujący ... Jak opisać to, co odczuwamy? Serca biją nam mocno, nagle robi

nam się gorąco, całe drżymy ... Słuchamy taśmy jak we śnie On jest z nami, odpowiada nam, słyszymy jego głos! .

- Tato, czy chcesz się napić kawy? - TAK - Chcesz się napić? - MÓWIE CI, ŻE TAK! Słyszymy męski głos, ze znaną intonacją. Mój Boże, to głos mojego ojca! A więc nie jesteśmy z mamą same w domu,

chociaż w sposób widzialny nikogo więcej w nim nie ma. Ojciec też jest tutaj! Mamy tego dowód, magnetofon nie możekłamać, to tylko urządzenie. Mama płacze i nie śmie jeszcze uwierzyć ... To zbyt piękne! A może nam się tylko wydawało?Słuchamy znów, jeszcze raz, dwa, pięć, dziesięć razy! Głos znów się pojawia, taki sam ... Jestem wstrząśniętal" 40.

Począwszy od tego dnia Monique Simonet nagrała setki głosów, które zza grobu przyniosły cudowne pocieszenie takwielu zrozpaczonym osobom. Ale udało się jej także zarejestrować obrazy - tuż przed pierwszym międzynarodowym kon-gresem na temat transkomunikacji, który odbył się w Bazylei w listopadzie 1989 roku. Mogła więc przedstawić zarównonagrania, jak i obrazy najlepszym specjalistom w tej dziedzinie.

W Stanach Zjednoczonych kontynuowane są prace George'a Meeka i jego Metascience Foundation. Sarah WilsonEstep zarejestrowała dwadzieścia cztery tysiące głosów w ciągu dwunastu lat badań. Udała się z magnetofonem do Egiptu,do wielkiej piramidy w Gizie i do podziemnej świątyni w Denderze, i nagrała tam głosy. Czy pochodziły one od starożytnychEgipcjan, czy od zmarłych Amerykanów?

Gdy na skutek rozbicia się dwóch jumbo jetów na Wyspach Kanaryjskich blisko sześćset osób przeniosło się w zaświaty,Sarah Wilson Estep otrzymała w Stanach Zjednoczonych, za pośrednictwem swego magnetofonu, wiele próśb o pomoc.Ma ona zresztą wrażenie, że czasami jest w kontakcie z istotami z pozaziemskich cywilizacji, czasami ze zmarłymi z naszegoświata, a kiedy indziej ze wszystkimi naraz. Udało się jej też zarejestrować na ekranie telewizora kilka słów 41•

Nawet Rosjanie zaczynają interesować się tymi zjawiskami. I tak w amerykańskim czasopiśmie "Unlimited Horizons"42 wymienia się w jednym z artykułów nazwisko profesora Romena z uniwersytetu w Ałma Acie i profesora Krokalewa zuniwersytetu w Permie 43.

13

W tym czasie zaczęto też prowadzić badania w krajach niemieckojęzycznych. Obrazy z zaświatów otrzymali pani Fuchs,Martin Wenzel oraz profesor Senkowski, i to kilkakrotnie. Warto podkreślić, że w Rwenich, niedaleko Trewiru, stworzonoważne centrum, z którym współpracuje zespół z zaświatów, pozostający w kontakcie z ekipą rozmawiającą z ośrodkiemluksemburskim.

Jeśli chodzi o Kościół katolicki, przychylność, jaką okazał papież Paweł VI, nie znikła. Nie można, rzecz jasna, oczekiwaćentuzjazmu! Jednakże kilku duchownych zainteresowało się tą dziedziną. Są to ojcowie Leo Schmid, Agostino Gemelli, KarlPfleger, Eugenio Ferrarroti, Andreas Resch, a także benedyktyn, ojciec Pellegrino Ernetti, i jezuita, ojciec Jose-Maria Pilón.

Wydaje się oczywiste, że poszukiwania tego typu nastręcząją bardzo wielu problemów. Jak widzimy jednak, przez silnikisamolotu. Jakiś kobiecy głos mówił w kilku językach, wydając polecenia pasażerom 49•

Sinesio Darnell daje co najmniej dwa inne przykłady, które można wyjaśnić tylko zjawiskiem fal śladowych. Jeden to pu-stelnia w Andorze, obecnie praktycznie w ruinie, w której można nagrać recytację różańca na tle śpiewów gregoriańskich.Drugim przykładem jest pewien dom w Katalonii, w którym Darnell nagrał bardzo charakterystyczny odgłos zamykanejz trzaskiem kraty, potem słychać zgrzyt dwukrotnie przekręcanego klucza, a następnie odgłos siedmiu kroków. Kiedy za-sięgnięto informacji w sąsiedztwie, okazało się, że w tym miejscu istniała dawniej krypta chroniona żelazną kratą, którą za-mykano, przekręcając dwukrotnie klucz, a szło się do niej po schodach liczących siedem stopni 50.

Tych kilka przykładów nie wyczerpuje oczywiście tematu. Każdy badacz zna ich przynajmniej kilkadziesiąt. Powyższeprzytoczyłem po to, by przekonać czytelnika, że wszystkie te problemy są dobrze znane specjalistom, którzy zawsze o nichpamiętają, zanim się wypowiedzą lub przedstawią hipotezę.

Jeśli chodzi o otrzymywane obrazy, stają przed nami oczywiście takie same pytania. Wydaje się na przykład zupełnieprawdopodobne, że Romy Schneider wysłała Klausowi Schreiberowi swoją podobiznę z czasów, kiedy kręciła film "Dziew-czyna i komisarz". To wyjaśniałoby niesłychane podobieństwo między zdjęciem z filmu a tym, które otrzymał Klaus Schre-iber. Inne obrazy przypominają sceny z filmów, książek, czasopism, a nawet płótna z muzeów. I tak na przykład obraz, któryotrzymali moi przyjaciele z Luksemburga, przedstawiający dziewczynę wychodzącą z wody, okazał się sceną z filmu "Bikinistoly", nakręconego w Holandii dla firmy amerykańskiej. Przyjaciele próbowali więc otrzymać w)jaśnienia "z drugiej strony".Odpowiedziano im wówczas, że nie chodzi o tę samą scenę i że obrazy, które im przesłano, pochodzą ze świata równoległego.Wyjaśnienie wydaje się jednak mało zadowalające.

Zjawisko to powtórzyło się kilka razy, i to różnym badacwm. Ja również przyczyniłem się do rozwoju badań nad nim,przypominając o kilku podobnych przypadkach, niektórych bardzo znanych, ale związanych raczej z przekazami mediu-micznymi, a nie z transkomunikacją instrumentalną 51.

Jest oczywiste, że żaden ze znanych mi badaczy nie próbuje ukryć tych problemów. Profesor Senkowski przedstawiłnawet na ten temat studium w czasopiśmie "Transkommunikation" 52.

Mogę przytoczyć tujedynie kilka fragmentów zjego ostatecznych wniosków na ten temat, odsyłając czytelnika do ob-szerniejszych informacji w książce Hildegard Schafer 53:

"Jeśli chce się uznać tę czy inną informację z zaświatów za pochodzącą od istot inteligentnych (za jakie zresztą się podająlub na jakie chcą wyglądać), to rozbieżne, a nawet częściowo sprzeczne w)jaśnienia i obserwacje uzyskane z zaświatów odgrupy "Strumień Czasu" (Zeitstrom) przez ośrodek badań nad transkomunikacją w Hesperange w Luksemburgu - są wy-zwaniem wobec zdrowego rozsądku i dobrej woli. Niezależnie od przytoczonych tu przykładów, niektóre elementy wskazująna istnienie we wszechświecie innej logiki i uwidaczniają jednostronny charakter zachodniego, naukowego racjonalizmu,który niezdolny jest wyobrazić sobie relacje duchowe wyższej natury. Te ostatnie objawiałyby się raczej inteligencji intuityw-nej i przemawiałyby bardziej do subiektywnej kreatywności. Sprzeczności odgrywałyby zatem rolę prowokacji mającej nacelu obudzenie nowej myśli w naszym świecie. Można jednak poważnie wątpić, czy nasze rozumienie zaświatów zostanieposzerzone po otrzymaniu powtarzających się tekstów i obrazów z tego świata".

Mimo tych trudności zjawiska transkomunikacji wcale nie ustają. Znam obecnie co najmniej pięć osób we Francji, któreodebrały obrazy paranormalne na ekranie telewizora. Z psychologicznego punktu widzenia podobizny bliskich nam osóbstwarzają mniej problemów niż pejzaże lub widoki budynków. Ale tak naprawdę nie mamy pojęcia, w jaki sposób do nasdocierają.

Wiemy obecnie, że - podobnie jak w przypadku głosówmożna wywołać obrazy na kliszy fotograficznej lub ekranie te-lewizora siłą samej myśli. Przyjaciele z Niemiec i Luksemburga, prowadzący poszukiwania w tej dziedzinie, przesłali mi frag-menty filmu, na którym widzimy Teda Serio sa (medium ze Stanów Zjednoczonych) i Masuaki Kiyotę (medium z Japonii),jak wywołują obrazy wyłącznie siłą woli. Profesor Senkowski przytacza inne przypadki, dotyczące Chin54. Każdą z wymie-nionych przez niego osób, obdarzonych zdolnościami mediumicznymi, poddano testom w uniwersyteckich laboratoriach.

Odpowiadałoby to zresztą temu, co powiedział do Monique Simonet jej zmarły dziadek, tym razem nie przez nagranie,lecz za pośrednictwem medium: "Ze zdjęciami mamy trudności, gdyż musimy 'stworzyć siebie w myśli' takimi, jacy byliśmyna Ziemi, abyście mogli nas rozpoznać" 55.

Chodziłoby więc istotnie o rodzaj projekcji przez koncentrację myśli, jak niektórzy sugerują w tak zwanej hipotezie ani-14

mistycznej, ale projekcja ta nie pochodziłaby z podświadomości badającego, lecz raczej bezpośrednio od zmarłych. Za-uważmy jednak, że jeśli zmarli muszą często pobierać część energii od osoby badającej, aby móc stworzyć obraz lub głos,hipotezy animistyczna i spirytystyczna wzajemnie by się potwierdzały. I tak duch zmarłego mógłby przekazywać informacjedo podświadomości badacza, równocześnie czerpiąc od niego potrzebną energię.

Stosowana technika może być bardzo różna w zależności od ośrodka badawczego. Dlatego obrazy otrzymane na Wy-spach KanarY.iskich różnią się od tych, które uzyskano we Francji, Luksemburgu czy w Niemczech. Jak się wydaje, są bar-dziej podobne do obrazów, o których mówiła Silva Gessi we Włoszech, ale jeszcze ich nie widziałem. Były to - jak samamówi - "twarze o niezbyt przychylnym wyrazie, z zamkniętymi oczami, bardziej podobne do trupów niż do żyjących osób".Głosy z zaświatów, które jednocześnie pochwyciła, powiedziały jej zresztą, "aby nie traciła czasu i nie zawracała sobie głowyrozmyślaniem na temat tych obrazów", gdyż są to jedynie "kokony zmarłych"56. Takie wyjaśnienie odwołuje się do idei, we-dług której jesteśmy stworzeni nie tylko z ciała fizycznego i ciała duchowego, ale mamy więcej ciał, na wzór kolejnychwarstw cebuli, i z biegiem czasu stopniowo je opuszczamy. Być może niektóre z otrzymanych obrazów ilustrowały taką hi-potezę.

Obrazy, które widziałem w Barcelonie, bardziej przypominały te otrzymane we Francji. W dniach 22-24 maja 1992roku odbył się w Sao Paulo, w Brazylii, drugi międzynarodowy kongres poświęcony transkomunikacji. W małej sali prze-znaczonej do pracy w grupie profesor Senkowski, Adolf Homes i Ralph Determeyer zdołali otrzymać osiem obrazów pa-ranormalnych, w tym przynajmniej trzy dosyć dobrej jakości.

Moi przyjaciele z Luksemburga otrzymują teraz takie obrazy na monitorze małego komputera. Próbując potwierdzićtożsamość pojawiających się osób, natrafili na jeszcze inne zjawisko. Otóż ukazujące się twarze były dokładnie takie samejak na wcześniej zarejestrowanych zdjęciach, ale zmieniło się całe otoczenie, tak jakby wycięto część fotografii i przyklejonoje na innym tle. Często nawet twarz danej osoby jest odwrócona, lewa strona odpowiada prawej na starym zdjęciu 57.

Ale także tutaj nie ma sztywnych reguł. Moi przyjaciele otrzymali też portret ciotki jednej z uczestniczek - Maggy - którazmarła w wieku 12 lat. Obraz przedstawia ją w wieku dojrzałym. Komentarz z zaświatów w)jaśnia, że było to możliwe je-dynie dzięki pomocy innych zmarłych, mających artystyczny talent 58•

Podobny przypadek odnotowano we Włoszech. Dotyczył on młodego Frederica Bartolozziego, zmarłego w wieku 21lat, w czerwcu 1977 roku. Od tamtej pory jego matka nie tylko nagrała na magnetofon głos syna, ale i dość często otrzy-mywała jego podobiznę. Otóż kiedy pewnego dnia zastanawiała się, jak mógłby wyglądać syn, gdyby nie umarł, uzyskałana ekranie telewizyjnym obraz dorosłego Frederica, starszego niż był w momencie śmierci 59•

Wszystkie te zjawiska istnieją naprawdę. Zbyt długo znam kilku spośród owych badaczy, aby mieć jeszcze wątpliwości.Sam zresztą obserwowałem wiele takich zjawisk. Dzisiaj byłbym skłonny podzielić je na dwie kategorie. Po pierwsze, mamydo czynienia z osobistymi przesłaniami od zmarłych, kierowanymi do rodziny lub przyjaciół. Są to według mnie przekazynajbardziej przejrzyste i nie stwarzają żadnych problemów. Mają jednak znaczenie tylko dla małego kręgu znajomych iprawie zawsze bywają krótkie. Po drugie, istnieją przesłania dłuższe, o charakterze filozoficznym lub religijnym. Tutajstajemy przed podobnym problemem jak w przypadku pisma automatycznego. I nie tyle bym wątpił w uczciwość mediów,ile raczej w tożsamość i autorytet ich rozmówców z zaświatów.

W wymiarze religijnym, który mnie szczególnie tu interesuje, spotykamy zresztą takie same niespójności i niekonsekwen-cje, na jakie uskarżał się profesor Senkowski, mówiąc o wyjaśnieniach naukowych.

I tak, żeby przytoczyć choćby tylko jeden przykład, moi znajomi z Luksemburga otrzymali trzy teksty odnoszące się dodoktryny o grzechu pierworodnym, z których nie udało mi się wyciągnąć wspólnego wniosku.

W dniu 24 stycznia 1987 roku poproszono "technika", aby zajął stanowisko w sprawie grzechu pierworodnego. Otojego wypowiedź:

"Większość tego, co mówi się na ten temat, nie odpowiada prawdzie: nie jest prawdą, że człowiek ma odzyskać coś, coutracił. Ludzie niczego nie stracili, są jedynie na drodze ewolucji. Nie było żadnego upadku 'z dala od Boga'; przeciwnie,ludzie są w trakcie stawania się tymi, których nazywają bogami, to znaczy ideałem, który pewnego dnia osiągną" 60.

Muszę uściślić, że tekst ten nie zawiera nic, co by mnie szokowało z teologicznego punktu widzenia. Już w N wiekuświęty Grzegorz z Nyssy twierdził, że ziemski raj nigdy naprawdę nie istniał, że jest on tylko obrazowym wyrażeniem stanuszczęśliwości, który człowiek mógłby osiągnąć, gdyby nie oddalił się od Boga. Lecz w tej kwestii "technik" idzie o wiele dalej,podobnie jak Teilhard de Chardin, ale tam się z nim nie udam.

Jednak kiedy w maju 1987 roku Ralph Determeyer sformułował na piśmie inne pytanie dotyczące reinkarnacji, "technik"w pewnym momencie doprecyzował odpowiedź: "Sam w sobie człowiek nie jest zły. Przed ostatnią epoką lodowcową żyłon w pokoju z bliżnimi i ze zwierzętami"61. Oto jak odmienne twierdzenie! Jeśli była taka epoka, w której ludzie żyli zesobą w pokoju, nie może nie chodzić o słynną stratę, o słynny upadek! A ponadto myśl o pokojowym współistnieniu międzyczłowiekiem a zwierzęciem ma bezspornie rajski wydźwięk.

9 listopada 1989 roku "technik" z kolei napomknął: "Ludzie z planety Ziemia przybyli z innego świata zwanego Edenem.A kiedy ludzie na Ziemi umierają, ich dusza wraca do Edenu (określanego także mianem Marduka)" 62.

15

Tym razem analogia jest całkowita, tym bardziej że dalsza część tekstu opowiada o wężu, złośliwym stworzeniu nazwa-nym przez ludzi diabłem, który pojawił się na Ziemi, aby pokrzyżować Boże plany. Jest tutaj także aluzja do szczególnejroli kobiety, zarówno jeśli chodzi o dobro, jak i zło, z uwagi na jej większą wrażliwość.

Podobne trudności napotkalibyśmy w odniesieniu do wielu innych tematów. A więc co robić? Powiedziałbym: nagrywać,rozważać, stawiać hipotezy, a zwłaszcza nie śpieszyć się z wyciąganiem wniosków.

4. Chronowizor i obrazy z przeszłości Ojciec Ernetti uczestniczy w być może jeszcze bardziej niezwykłych badaniach, gdyż mają one na celu pochwycenie za

pomocą chronowizora obrazów i głosów zmarłych, ale z czasów, kiedy jeszcze żyli na Ziemi. Pellegrino Ernetti ma okołosześćdziesięciu lat i jest wykładowcą w szczególnej i jedynej na całym świecie katedrze. Wykłada na uniwersytecie w Wenecjimuzykę archaiczną (przedpolifoniczną) , a więc mniej więcej z okresu od X wieku przed Chrystusem do 1000 roku naszejery. Od dawna interesował się zwłaszcza rytmiką muzyki antycznej. Z tego też powodu rozpoczął współpracę z ojcem Ge-mellim na Katolickim Uniwersytecie w Mediolanie w tym samym czasie, gdy ten pochwycił w roku 1952 głosy z zaświatów.Mianowany profesorem w Wenecji w roku 1955, ojciec Ernetti zgromadził wokół siebie około tuzina specjalistów z całegoświata, naukowców wysokiej rangi. Wówczas to, w największym sekrecie, skonstruowano nowy przyrząd. W połowie lat sie-demdziesiątych uchwycono nim dźwięk i obrazy z tragedii antycznej, granej w Rzymie w 169 roku przed Chrystusem. Byłto Tyestes Kwintusa Enniusza, dzieło, które prawie nie zachowało się do dziś. Znano zaledwie 25 fragmentów dziękicytatom zaczerpniętym z innych łacińskich autorów: Probusa, Noniusa i Cycerona. Chronowizor odtworzył tekst wraz zakompaniamentem muzycznym: recytację śpiewaną na modłę dorycką. Dzięki nielicznym zwierzeniom wiemy również, żeinnym razem aparat ten odtworzył scenę z targu w Rzymie. Można nim także otrzymywać informacje o bezpośredniejprzeszłości. I tak, pewnego dnia ojciec Ernetti odebrał na swoim przyrządzie wiadomość o zaplanowanym już porwaniu;mógł uprzedzić policję i plan porywaczy się nie powiódł.

Można sobie wyobrazić wszystkie konsekwencje - wojskowe, handlowe i polityczne - posługiwania się takim przyrządem.Rozumiemy dobrze opór wynalazców przed przekazaniem go do ogólnego użytku. Także ze względów psychologicznychojciec Ernetti wydaje się obawiać możliwych skutków upowszechnienia jego odkrycia.

Uznanie autentyczności takich doświadczeń jest równoznaczne z dokonaniem następnego wielkiego kroku do przodu.A może w tym przypadku jesteśmy w dziedzinie czystej fantazji? Przyszłość nam odpowie. Na razie ojciec Ernetti samskrywa się za murem przypuszczeń i warunków: być może pewnego dnia, jeśli Bóg pozwoli, dowiemy się więcej... I tylkodzięki zezwoleniu Watykanu ojciec benedyktyn wygłosił w Trydencie, w październiku 1986 roku, referat o swoim odkryciu.Pisał o tym "Oggi" (nr 44, 29 października 1986 roku, str.111-112)63.

Następne świadectwo uczyni zapewne odkrycie chronowizora mniej absurdalnym w oczach czytelników.

Pierre Monnier i obrazy z przeszłości Młody oficer francuski poległy w 1915 roku, Pierre Monnier, o którym będę często wspominał, nawiązał kontakt ze

swoją matką za pomocą pisma automatycznego. Od roku 1919 zaczął opowiadać z zaświatów o zjawisku, które mogłoby,przynajmniej częściowo, wyjaśnić działanie tego fantastycznego aparatu.

Matka Pierre'a, wraz z jego ocalałym towarzyszem broni, postanowiła udać się z pielgrzymką na pole bitwy, w której po-legł jej syn. Miała dziwne wrażenie, że widzi i słyszy odgłosy tej okrutnej walki. Pierre wyjaśnił jej, że to nie było złudzenie,nie wymysł jej wyobraźni, ale zjawisko naturalne, bardzo częste, nawet jeśli niewielu jeszcze ludzi je zauważa.

"Po scenach z przeszłości pozostaje zawsze 'niezmywalny obraz' - to, co wy nazywacie psychometrią; to rodzaj 'kliszy'pozostającej po naszym przejściu, która jest widzialna dla oczu ducha. Mieliście niejednokrotnie tego przykłady, uważacieje za halucynacje, ale one są zupełnie realne, choć tylko wyjątkowo ukazują się waszym oczom. Nasze cienie istotnie pozo-stały na polach bitwy, kochana mamol Muzyka nadal wzywa do zaciekłego ataku, słychać Marsyliankę, łopoce sztandar ...ale to tylko utrwalone obrazy, a nie obiektywna rzeczywistość. Te zjawiska są jeszcze nieznane waszej nauce, lecz postrzegalije już jasnowidze, osoby mające zdolności duchowe nieznane innym. Wszystko to odciska swój ślad w różnorodnych falach,jakie was otaczają, pozostawia na nich trwały obraz: rodzaj fotografri. [ ... ] Zrozumiecie ten proces już w niedalekiej przy-szłości 64•

Pierre rozwodzi się długo na ten temat 65, wyjaśnia, że jest to rodzaj sygnału z naszej strony; fale, jakie wysyłamy, powo-dują, iż spośród tysięcy "klisz" zarejestrowanych w tym samym miejscu zostaje wybrana tylko jedna. Obraz, który bardzopragniemy zobaczyć lub którego się obawiamy, zostaje jakby odszukany w pamięci, a następnie wprawiony w ruch.

"Chodzi tu o odmianę telepatii, którą nazwałbym materialną, oddziaływanie fal na fale, które, na podobieństwo sprężyny,włącza jeden z utrwalonych obrazów; obraz ten wprawiony zostaje w ruch przez takie same fale, jakie otaczały go wówczas,kiedy się tworzył".

Wydaje się, że pewne szczególne warunki atmosferyczne, stałe, chwilowe lub wyjątkowe, mogą to zjawisko potęgować.W niektórych wypadkach mogłoby to tłumaczyć tak zwane ukazywanie się duchów. Zawsze, nawet mimo woli, jesteśmy

16

skłonni upraszczać, wyjaśniać w sposób jednostronny zjawiska, które jedynie nasza niewiedza każe nam uznawać za iden-tyczne. Być może w końcu jednak niezliczone wizje armii duchów, ciągle toczących tę samą bitwę, znalazłyby wyjaśnieniew mechanizmie opisanym przez Pierre'a Monniera.

Myślę tu na przykład o defiladzie piechoty, jaką widuje się regularnie na wiosnę, o świcie albo o zmierzchu, w pobliżuFrangokastello, ruin starej weneckiej fortecy, na południu Krety. Tamtejsi mieszkańcy nazywają tę armię cieni drosulitami,czyli ludźmi rosy. Świadkowie zjawiska są liczni i godni wiary i niejeden sceptyk musiał stwierdzić to samo. Świadectwa po-krywają się i uzupełniają. Wiadomo wszystkim, że można przejść na wskroś przez tę armię, nie naruszając jej ani nie na-potykając oporu i przeszkód. Żołnierzy można często zobaczyć tuż przy ziemi, siedzących w kucki. Wizja ta ustępujestopniowo, czasem staje się mniej wyraźna, czasem zanika partiami: najpierw znikają nogi żołnierzy, następnie ich torsy, nakoniec widać tylko głowy i lance. Chociaż obraz jest być może bardzo wyraźny, opisy nie są dość precyzyjne, by można byłozidentyfikować tę armię. Wiadomo tylko, że żołnierze mają hełmy, zbroje, lance i tarcze.

Louis Pauwels, od którego zaczerpnąłem te informacje 66 , pisze, że "pewien archiwista z Biblioteki Narodowej, Jean-Pierre Seguin, przyznał (w artykule opublikowanym w 'Le Mondel' że ma około stu publikacji na temat pojawiania się zbroj-nych oddziałów, ludzkich sylwetek, postaci zwierząt i rozmaitych przerażających obiektów, które obserwowano nawet naniebie"67. Ten sam autor opowiada też krótko o bitwie, jaką 11 września 1587 roku stoczyły ze sobą dwie armie na niebienad parafią w Sarlat.

W dniu 27 stycznia 1795 roku odnotowano inną wizję niedaleko miejscowości Ujazd na Śląsku. Przed pięćdziesiątkąchłopów pojawił się nagle na otwartym polu oddział piechoty idącej w trzech kolumnach, a na czele szło dwóch oficerówniosących czerwone chorągwie. W pewnym momencie oddział się zatrzymał i żołnierze pierwszej linii wystrzelili w kie-runku wieśniaków, którzy jednak nie usłyszeli żadnego dźwięku. Kiedy dym się rozwiał, pojawili się husarze na koniach inatychmiast zniknęli. Ta scena powtórzyła się 3 lutego przed czterystu zebranymi osobami, a potem znów 15 lutego, przedtrzydziestoma osobami. Tym razem natychmiast uprzedzono generała von Sassa, który prędko udał się na miejsce ze swoimoddziałem. Armia-zjawa, która tymczasem znikła, znów się pojawiła. Dwaj oficerowie z dwóch armii - jeden z rzeczywistej,drugi z nierzeczywistej - wyjechali sobie konno na spotkanie. Żyjący zagadnął ducha, ale ten nie odpowiedział. Żyjący pod-niósł broń, by wystrzelić do ducha, i wtedy wszystko zniknęło.

Pauwels opowiada o innych jeszcze przypadkach. Na przykład wielka bitwa, która odbyła się w 1642 roku w Anglii, po-wtórzyła się pięciokrotnie w dwa miesiące po rzeczywistej walce, dokładnie w tym samym miejscu. Wysłannicy króla AngliiKarola I zdołali nawet rozpoznać wśród walczących zjaw osoby, które faktycznie poległy. A co jeszcze bardziej zdumiewające,w 1574 roku pięciu żołnierzy ze straży w Utrechcie zobaczyło około północy na horyzoncie obraz zaciętej walki, która wrzeczywistości nastąpiła dopiero 12 dni później. W czasach nam znacznie bliższych brytyjski minister obrony musiał za-rządzić śledztwo w sprawie walki ,,zjaw", którą można obserwować co roku 23 października pod Kineton ... na terenie słu-żącym armii za arsenał 68.

Znam kogoś, komu przytrafiła się podobna przygoda, choć bez niepokojących bitew, znacznie bardziej zwykła. Kobietata była z wizytą u przyjaciółki będącej medium. Wychodząc, chciała sfotografować piękny ogród, przez który przechodziła.Jakież było jej osłupienie, kiedy przez obiektyw aparatu fotograficznego zobaczyła samą siebie w trakcie schodzenia poschodach, co istotnie zrobiła chwilę wcześniej. Odruchowo opuściła aparat i spojrzała znów na schody, ale nikogo na nichnie było. Stopnie były puste. Zapytała przyjaciół, czy widzieli kogoś, kto przed chwilą schodziłby z tych schodów. ,,Ależ nie!"- odpowiedzieli trochę zdziwieni jej pytaniem. - Nie ma nikogo oprócz nas". Po wywołaniu filmu okazało się jednak, że owakobieta jest doskonale widoczna na kliszy, ale z powodu szybkiego ruchu, jaki wykonała, widać ją tylko od pasa w dół.

Jak widzimy, fale szczątkowe znane są wszystkim epokom i zdarzają się o wiele częściej, niż można by mniemać. Podobnezjawisko, nieznane i jeszcze niewyjaśnione (ale nie urojone czy nadprzyrodzone), leżało bez wątpienia u podstaw tego, coprzeżyła pani Monnier, udając się na miejsce bitwy, w której poległ jej syn.

To samo może dotyczyć również dźwięków. Śląscy wieśniacy nie słyszeli co prawda wystrzałów, ale obserwatorzy "bitwy"pod Edge Hill w Anglii słyszeli bicie bębnów, strzały armatnie, szczęk szabel, krzyki umierających żołnierzy - i byli tymmocno przerażeni. Może się też zdarzyć, że występują same dźwięki. Tak jak w przypadku "dzikiej hordy" (das wilde Heery,którą słyszy się w pobliżu ruin zamku Rodenstein w górach Odenwaldu w południowej Hesji. Najstarsze świadectwa o tymzjawisku pochodzą z 1750 roku. Za każdym razem, gdy ma wybuchnąć jakaś wojna lub zdarzyć się katastrofa, słychać od-głosy wozów, tętent koni. Zjawisko było tak dobrze znane, że w okresach napięć międzynarodowych niektóre rządyeuro-pejskie dowiadywały się, czy słyszano hordę. Można różnie o tym myśleć, ale Werner Schiebeler, wykładający fizykę ielektronikę w Wyższej Szkole Technicznej w Ravensburgu, miłośnik parapsychologii, opowiadał mi, że odbył dwukrotniepodróż do Odenwaldu i znów jeden świadek słyszał hordę w przeddzień wojny Jom Kippur.

Skoro świat jest tak przepełniony falami przeszłości, że w pewnych okolicznościach "uruchamiają się" one i na momentsą widzialne i słyszalne, bardzo możliwe również, że czasami nasze nagrania głosów na taśmie są wyłącznie falami szcząt-kowymi dialogów pochodzących z przeszłości, rozmów ludzi niegdyś żyjących, a dziś zmarłych.

Być może właśnie to zdarzyło się w 1968 roku pewnej pianistce mieszkającej w Paryżu przy ulicy ardener. Marie-Claude17

X skomponowała kilka melodii i nagrała je na magnetofon. Przesłuchując nagranie, usłyszała, oprócz swoich kompozycji,kilka dziwnych dźwięków, potem niewyraźne słowa i w końcu na tle muzyki bardzo wyraźne zdania: "To ty .. .! Oto Roc-king", a potem: "Z wami... Och! Jak zimno ... ! Musimy wracać". Mieszkała ona na szóstym piętrze, okna były zamknięte,a dom pogrążony w ciszy. Posłuchajmy, co o tym mówi:

"Włączyłam powtórnie magnetofon. Pozostały mi do przesłuchania jeszcze dwa nagrania. W chwilę potem aż podsko-czyłam z wrażenia: jakiś przeraźliwy, przerażający krzyk zagłuszył moje akordy".

Zatrzymała natychmiast taśmę, a potem, mimo lęku, odważyła się posłuchać ostatniego fragmentu. "Na początku nie było żadnego dziwnego hałasu, ale pod koniec jakiś niski głos powiedział, zagłuszając muzykę: 'To bar-

dzo uprzejme ... ', a następnie: 'Powrócę'. Głos ten wydał mi się tak wyraźny i bliski, że przeszły mnie ciarki". Przez ciekawość przewinęła taśmę do końca, ale żaden inny dźwięk się nie pojawił. Po długiej chwili zastanowienia i roz-

ważeniu wszystkich możliwych hipotez postanowiła przesłuchać taśmę jeszcze raz od początku. Znów usłyszała szepty,dziwne słowa i przeraźliwy krzyk. Rozmyślała nad tym wszystkim, nie zatrzymując taśmy, kiedy nagle, na końcu nagrania,tam, gdzie przed chwilą jeszcze nic nie było, usłyszała wyraźnie czyjś ciężki oddech, potem nastąpił moment ciszy, a na-stępnie głos mężczyzny zawołał: "Luizo! Luizo ... ! Gdzie jesteś?". I znów cisza, przerywana kilkakrotnie przez odległe na-woływania i oddechy. Potem niespodziewanie zabrzmiał kobiecy głos, który krzyknął: "Dom jest niżej!". I wreszcie nakoniec, po bardzo długim czasie, powrócił głos męski i stopniowo zanikając, powiedział: "Słuchajcie ... ! Słuchajcie ... !Trzeba słuchać ... !".

Następnego dnia Marie-Claude zaprosiła do siebie kuzyna i wspólnie dokonali nowych nagrań, pozostawiając włączonymagnetofon na całą noc. Głos kobiecy powtórzył kilka razy bardzo wyraźnie: "Robik, Robik, mój malutki ... ". Wspomnianykuzyn miał na imię Robert, a "Robik" było czułym zdrobnieniem, jakiego używała jego matka. Robert rozpoznał jej głos.Inny znów głos wezwał Marie-Claude 69•

Ta komunikacja, choć niedoskonała, zamieniła się na koniec w klasyczny przypadek: słowa umarłych skierowane do ży-jących. Ale najdziwniejsza i najbardziej interesująca była dla nas pierwsza część: czyżby Marie-Claude zarejestrowała na ma-gnetofonie utrwalone w atmosferze tego pokoju fragmenty rozmów z przeszłości? Opinię tę zdawałyby się potwierdzaćwołania: "Luizo ... Luizo, gdzie jesteś?" i szczególnie przeraźliwe krzyki. A może magnetofon przypadkowo zarejestrowałdialog, jaki istotnie odbył się w lutym 1968 roku ... ale między ludźmi dla nas niewidzialnymi i nie słyszalnymi, egzystującymina innym poziomie życia? za tą interpretacją wydaje się przemawiać zakończenie nagranego dialogu. Stąd też zapewneokrzyk:

"Dom jest niżej", jakby chodziło o istoty żyjące w innym wymiarze, które umówiły się na spotkanie w naszym i były zmu-szone zharmonizować swoje wysiłki, aby odnaleźć wybrane miejsce.

Ale czy naprawdę można dzisiaj uchwycić za pomocą różnych przyrządów obrazy i dźwięki z przeszłości? Czy chrono-wizor faktycznie działa, czy też udało nam się dokonać zajego pomocąjedynie kilku doświadczeń - przypadkowych i bezprzyszłości? Czyż takimi osiągnięciami nie są również pierwsze bezpośrednie dialogi, otrzymane przez Billa O'Nei- " la?Nie umiem na to odpowiedzieć. Sądzę jednak, że tak czy owak wkrótce stanie się to rzeczywistością.

Pierre Monnier zapowiadał nam już w 1919 roku, że niedługo zrozumiemy zjawisko tych fal. Prawdą jest, że w 1922roku, bez odwoływania się szczególnie do tej dziedziny poszukiwań, wyjaśniał nam, w jaki sposób ten postęp się dokona:

"Jest wśród nas wielu miłośników nauki, którzy w życiu ziemskim pracowali nad tym, aby zjawisko fal rozszyfrować,ujawnić, i którzy odtąd usiłują oświecić badaczy żyjących na ziemi; na tym polega ich rola, ich misja, a dla nich samych jestto niewymowną radością 70.

Taką przypuszczalnie rolę odgrywa Constantin Raudive wobec moich przyjaciół z Luksemburga, Doc Nick czy GeorgeMilller wobec Billa O'Neila i George'a Meeka. Ale także zapewne wobec wielu innych badaczy, którzy sami nie wiedzą,skąd przychodzą im do głowy najgenialniejsze pomysły. Czytając uważnie Pierre'a Monniera, mamy wrażenie, że stoimyprzed wielopłaszczyznową tajemnicą, wykraczającą daleko poza zwykłe obrazy przeszłości odbierane chronowizorem. Myślętu o obiektywizacji wszystkich naszych myśli i uczuć i ich projekcji w postaci fal. Jest to szerokie zagadnienie, które omówimyw dalszej części książki. Na razie przytoczmy jeszcze jeden fragment "Listów Pierre'a"71. Pierre zwraca się cały czas domatki:

"Jednym słowem, możesz przyjąć, że natężenie uczuciajest figurą mającą pewną formę, której jakość możesz odczuć iktórą mógłbym określić jako 'duchowo trwałą'. I wcale nie jest niemożliwe nadanie temu uzewnętrznionemu odczuciupewnego rodzaju ciała (wyobrażonego, a przecież realnego). Takie uczucie, które wydaje wam się zupełnie subiektywne, niejest tak bardzo subiektywne, jak sądzicie, gdyż zwykle jesteście nieświadomi obiektywnej rzeczywistości waszego uczucio-wego i psychicznego wymiaru. Niedługo nadejdzie dzień, w którym poznacie to, co moglibyście nazwać tworami waszychuczuć i myśli". Czy chronowizor mógłby kiedykolwiek pochwycić takie "twory"?

5. Telefony z zaświatów To jeszcze wcale nie koniec fascynujących zdarzeń.

18

Niezależnie od nadzwyczajnych uzdolnień, dzięki różnym urządzeniom mnożą się dowody na życie po śmierci. Od nie-dawna istnieją także innego rodzaju świadectwa. Są one mniej znane niż zjawisko transkomunikacji, nie można ich powtó-rzyć, przynajmniej na razie, ale są nie mniej spektakularne. To telefony otrzymywane z zaświatów. Jeden z szeroko znanychi dobrze potwierdzonych przypadków zdarzył się podczas pierwszej wojny światowej w rodzinie Pierre'a Monniera, niedługopo jego śmierci. "Telefon zadzwonił pod koniec posiłku i młoda kuzynka Pierre'a, Dagmar, podbiegła, aby odebrać. Podnosisłuchawkę i słyszy: 'Dagmar, to ja, Pierre! Powiedz mamie, że żyję'. I rozmowa się urywa. Dziewczyna wraca do stołu zu-pełnie wstrząśnięta. Opowiada, co usłyszała, i podkreśla, że doskonale rozpoznała głos Pierre'a". W tym czasie wszystkierozmowy telefoniczne przechodziły jeszcze przez centralę. Pan Monnier, myśląc, że był to jakiś nieprzyjemny żart, połączyłsię natychmiast z centralą, ale odpowiedziano mu, że nikt nie prosił o połączenie z jego numerem.

Wkrótce potem pojawiły się przekazy pismem automatycznym 72. Zjawisko to występuje o wiele częściej, niż myślimy. Zdarzyło się na przykład w domu Marcelle de Jouvenel, o czym wspomina Jean Prieur. A także u Monique Simonet, w

sytuacji nieco odmiennej, jak sama opowiada o tym w swojej drugiej książce: "Tego samego dnia (24 stycznia 1984 roku), około godziny 13.30 zadzwoniłam powtórnie do dzieci, ot tak, by zamienić

parę słów. Telefon odebrała Maude. Proszę ją, aby zawołała córkę, która jest na piętrze. Odeszła, by jej poszukać, aja, czekającprzy aparacie, słyszę nagle z osłupieniem głos mojego ojca, który wykrzykuje wesoło: 'Witam wnuki!'. Głos jest dobrzerozpoznawalny, mimo iż zdanie zostaje wypowiedziane bardzo szybko - co jest zresztą stałą cechą transkomunikacji instru-mentalnej. Mogłam to sprawdzić, gdyż rozmowę nagrywałam i nie ma żadnej pomyłki. Ton był szczególnie radosny" 73.

Zjawisko to wydaje się dzisiaj rozpowszechniać, zwłaszcza wśród osób, które interesują się transkomunikacją. W swojejksiążce pani Simonet opisuje dwa inne przypadki, odnotowane przez jej korespondentów 74.

Jednak badań temu poświęconych nie jest wiele. W Stanach Zjednoczonych w 1961 roku S. Ralph Harlow zasygnalizował dwa podobne przypadki w książce poświęconej

różnym dowodom na życie po śmierci. Ale wspomina o nich jakby mimochodem, nie wdając się w szczegóły75. Scott Rogoi Raymond Bayless zgromadzili, po dwóch latach badań, siedemdziesiąt takich przypadków. Opublikowali tylko pięćdziesiąt,opisując okoliczności, w jakich się zdarzyły, i problemy techniczne, które stwarza ten rodzaj zjawisk 76.

Telefon dzwoni jak zwykle. Podnosisz słuchawkę i nagle słyszysz głos, akcent, znajome wyrażenia matki, ojca lub dziecka,których "utraciliście" (lub uważaliście za utraconych) wczoraj, przed kilkoma dniami, miesiącami czy latami. Szok może byćstraszny. W taki właśnie sposób pewna matka, opłakująca od dwóch lat zmarłą córkę, usłyszała nagle jej głos; głos, któryprzypomniał jej znaną, powtarzającą się często sytuację: "Mamo, to ja, potrzebuję dwudziestu dolarów, by wrócić do domu".Matka upadła zemdlona obok telefonu 77•

Trudno podać w wątpliwość tego typu zjawiska, gdyż w pewnych - choć, trzeba przyznać, bardzo nielicznych przypad-kach zmarli udzielili przez telefon informacji, które potem się sprawdziły. To sprawia, że inne przypadki stają się bardzoprawdopodobne.

I tak, aktorka Ida Lupino, mieszkająca podczas drugiej wojny światowej w Los Angeles, dostała telefon od. ojca zmarłegosześć miesięcy wcześniej. Wybuch bombyzniszczyłwłaśnie jej dom rodzinny w Londynie i rodzina znajdowała się w bardzotrudnej sytuacji, gdyż nie mogła wykazać się tytułem własności. Zmarły ojciec wskazał w bardzo precyzyjny sposób, gdzieschował te dokumenty w piwnicy. Po przekazaniu informacji do Londynu jej bliscy z łatwością odszukali papiery i zdołaliuporządkować sprawy. Przyjaciółka aktorki, pani Pendleton, była obecna przy tej rozmowie telefonicznej i potwierdziłaprawdziwość całego zdarzenia 78.

Podobne fakty są jeszcze mało znane z różnych powodów. Ci, którym się to przydarza, nie mają odwagi o tym mówić,by nie potraktowano ich jak chorych na umyśle. Nie wiedząc, że zdarzyło się to również innym, zaczynają <' popadać w zwąt-pienie. Na szczęście w paru przypadkach obecni byli świadkowie.

Najnowsze badania wykazują, że zazwyczaj telefonują krewni lub przyjaciele. Najczęściej zdarzają się telefony od dziecido rodziców i na odwrót. Telefony od współmałżonka wydają się natomiast o wiele rzadsze. Mogą następować po upływieróżnego czasu od dnia śmierci - nawet po dwóch latach. W wielu wypadkach zmarły wydaje się nie rozumieć, że nie należyjuż do naszego świata. Ci, którzy telefonują tuż po śmierci, sprawiają wrażenie zagubionych i kontakt jest krótki. Z koleici, którzy już od dość dawna mają za sobą "wielkie przejście", mówią dłużej i w sposób bardziej wyważony. Czasem żyjącyna ziemi nie od razu poznają głos zmarłego.

Żyjący w innym świecie muszą więc dołożyć starań, aby dać się rozpoznać, tak jak to widzieliśmy już w przypadkunagrań. W kilku skrajnych sytuacjach, gdy w końcu udało się nawiązać łączność, zaskoczenie było równie wielkie w zaświa-tach, jak i na ziemi.

Powodem komunikacji telefonicznej jest, jak się wydaje, potrzeba zmarłych, by nawiązać kontakt z tymi, których opuścili,a także pragnienie, by uspokoić i pocieszyć bliskich.

Może się także zdarzyć, że zmarły zechce po prostu dać o sobie znać. Córka pani H. S. miała nie więcej niż dwadzieścialat, kiedy zmarła po licznych operacjach. Jej zrozpaczona matka otrzymała wiele niezaprzeczalnych znaków, że córka żyje

19

w innym świecie. Ból rozłąki nigdy nie znika, ale już nie musi to być rozpacz. Pewnego dnia, kiedy matka rozmawiała przeztelefon z przyjaciółką, nagle usłyszała głos dziewczyny. Ta zaś odezwała się nie po to, by wziąć udział w rozmowie, ale bydać się usłyszeć, wyrazić czułość znajomymi zdrobnieniami, które przywołują utraconą bliskość. Niektóre osoby, jeśli przy-darza im się to częściej, zaczynają w końcu nagrywać wszystkie swoje rozmowy telefoniczne. Tak było i w tym przypadku.Matka dała mi przesłuchać nagranie. Głos córki jest słaby, ale da się doskonale rozpoznać, słowa wymawiane są szybko igwałtownie, co wydaje się tak charakterystyczne dla głosów zmarłych nagrywanych na taśmę. Okrzyki matki ijej przyjaciółkisłychać na przemian. Matka dziękuje córce, ale nie śmie o nic prosić. Natomiast jej przyjaciółka namawia dziewczynę, by"zadzwoniła" jeszcze raz, jeśli oczywiście może. Trzy lub cztery razy powtarzają się słowa: "Jestem szczęśliwa ... kocham cię,mamo".

Biorąc pod uwagę stronę techniczną, Scott Rogo stawia dwie ważne hipotezy, które zresztą nie wykluczają się całkowicie.Wydaje się, że raz potwierdza się jedna, a raz druga, a czasami nawet obie jednocześnie.

Głosy z zaświatów są niekiedy przesyłane przez impulsy elektryczne, wzdłuż przewodu. za tą hipotezą przemawiająprzypadki, w których kilka aparatów telefonicznych dzwoni naraz, w tym samym domu; przypadki, w których przekaz po-chodził z dala i musiał przejść przez centralę telefoniczną, i przypadki, w których rozmowa kończy się normalnie, z odgłosemodkładanej słuchawki, tak jakby rozmówca odłożył ją pierwszy, a potem pojawia się znajomy sygnał dźwiękowy.

Głos nie jest przekazywany przewodem telefonicznym, ale słyszany bezpośrednio, tuż przy naszym uchu. Głos ten, za-zwyczaj zbyt cichy, byśmy mogli go usłyszeć, jest wzmacniany za pomocą aparatu telefonicznego. Byłoby to prawdopodobniedobre wyjaśnienie w przypadkach, gdy telefon nie dzwonił zbyt wyraźnie, raczej dość niepewnie, jak gdyby była to nieudanapróba; w przypadkach, gdy na zakończenie zabrakło odgłosu odkładania słuchawki i ponownego pojawienia się sygnału; wprzypadkach, gdy rozmowa nie przeszła przez centralę, na przykład przez telefonistkę w hotelu, w którym się znajdowałeś,a ta stanowczo zaprzecza, by ktoś prosił o połączenie.

Istnieją także inne wyjaśnienia tego zjawiska. Możliwe, że to sam sprowokowałeś tę rozmowę telefoniczną. Zadzwoniłeśdo krewnego lub przyjaciela, a on zwyczajnie odebrał telefon i rozmawialiście przez dłuższą chwilę. Był tylko jeden szczegół,o którym zapomniał wspomnieć w rozmowie, a mianowicie, że już nie żyje. Nie wiedziałeś o tym, wykręcając numer. Do-wiadujesz się już po wszystkim, potwierdzają to świadkowie, pokazują papiery urzędowe, aby cię przekonać. A więc twójrozmówca był już w zaświatach, kiedy odpowiedział przez telefon! Scott Rogo przytacza kilka podobnych przypadków.

Jest jednak coś ciekawszego. Może się zdarzyć, że zadzwonisz do kogoś, kto jest w pełni sił, kto żyje w czasie, gdy z nimrozmawiasz i jeszcze długo potem, tylko ... śmieszna rzecz, absolutnie nie mógł fizycznie znajdować się pod numerem, podktóry zadzwoniłeś. I nie ma żadnej wątpliwości, był daleko od tego miejsca. Dom był zamknięty na klucz, żadnego śladuwłamania, a jednak doskonale rozpoznałeś jego głos i rozmawiałeś z nim o sprawach, o których tylko on mógł wiedzieć.Scott Rogo przytacza dwa epizody, które odpowiadają temu schematowi i zdarzyły się w jego domu 79• Kto więc odpowie-dział za nieobecnego? Jego duch?

A oto coś jeszcze bardziej niezwykłego. Może się zdarzyć, że twój duch, jeśli się ośmielę tak wyrazić, przejmie w ręceprowadzenie sekretariatu i posłuży się telefonem za ciebie, kiedy sam nie możesz tego zrobić lub gdy jesteś po prostu trochęleniwy.

Mogą się też zdarzyć przesunięcia w czasie. Pewnego dnia Melvin Belli dostaje telefon z zakładu pogrzebowego wOakland. Zmarł jego przyjaciel Suey Ng i pogrzeb odbędzie się następnego dnia. Ale kiedy Melvin Belli przybywa tam na-zajutrz, pracownicy zakładu pogrzebowego są zmieszani. Któż mógł wykonać taki głupi telefon? Melvin dzwoni więc doprzyjaciela. Suey Ng żyje i cieszy się doskonałym zdrowiem.

Ale w tydzień potem Suey Ng nagle umiera. Pogrzeb odbywa się w miejscu i o godzinie wskazanej tydzień wcześniej 8o. Inne przykłady podobnych interwencji telefonicznych z zaświatów można znaleźć w dziele opublikowanym przez cen-

trum luksemburskie we współpracy ze szwajcarskim Stowarzyszeniem Parapsychologicznym z Berna 81• Dla ekipy luksemburskiej telefon stał się głównym środkiem kontaktów z zaświatami. Zaczęło się to 16 grudnia 1987

roku, kiedy na sekretarce automatycznej nagrał się głos zmarłej przyjaciółki. Dzisiaj telefony z zaświatów zdarzają się często.Rozmowy mogą trwać nawet do czterdziestu pięciu minut, a urzędy pocztowe niczego nie rejestrują.

Może się także zdarzyć coś przeciwnego. W latach 19671968 licznik telefonu Sigmunda Adamsa rozszalał się i naliczyło wiele więcej rozmów, niż można by zrealizować, wykręcając numery w normalnym tempie, nawet po dobrym uprzednimtreningu. Przypadek, w którym tajemnica telefonów najbardziej zbija nas z tropu, nawet mnie, a słyszałem i czytałem owszelkich ich odmianach, dotyczy Manfreda Bodena. Zaczęło się od dziwnych nagrań na taśmie magnetofonowej: słowazmienione, wymazane lub uzupełnione innymi głosami. Potem pojawiły się osobliwe przesłania na komputerze, a dyskietkiuległy zmianie. Od grudnia 1982 do maja 1983 roku zaczęły pojawiać się na jego linii telefonicznej liczne głosy. Niekiedywłączały się do rozmowy między Manfredem a jego przyjaciółmi lub klientami. Często słyszał je tylko Manfred, ale bardzowyraźnie.

Zdarzało się też, że to zaświaty uruchamiały dzwonek telefonu. Bardzo szybko Manfred podłączył telefon do magne-tofonu i cały materiał dźwiękowy, uporządkowany w formie archiwum, przebadał profesor Senkowski. Nie trzeba dodawać,

20

że urząd pocztowy przeprowadził ze swej strony śledztwo. Bez rezultatu. Potem te tajemnicze interwencje nadal się pojawiały,ale w sposób nie regularny i bardziej rozciągnięty w czasie. W każdym razie zjawisko trwało dobre cztery lata. Rozmowyte zmieniały się z biegiem lat i zdawały się pochodzić z różnych źródeł. Czasami od zmarłych. Było to jak najbardziej zwy-czajne, jeśli mogę tak powiedzieć, ale byty te utrzymywały, że pochodzą z "siódmej sfery", i przedstawiały się jako czysteenergie, bez imienia, bez wieku, bez zajęcia, bez miejsca. 1\vierdziły, że są niezliczone, mówią z łatwością we wszystkich ję-zykach, mogą czytać w myślach, gdyż odpowiadały często na pytania, których Manfred nie miał czasu sformułować. Roz-mowy te pozostawiały raczej przykre wrażenie. 6 października 1984 roku Boden usłyszał przez telefon piekielne hałasy,krzyki, wołania o pomoc ... Oto pierwsze zdania, które mógł zrozumieć: "Nie ma przebaczenia. Zło jest złem. Czas niczegonie zmienia" 82.

Zobaczymy dalej w tej książce, że takie rozpaczliwe oświadczenia warto niekiedy wnikliwiej przeanalizować. Rozumiemyjednak, że Manfred Boden nie zawsze cenił sobie podobne kontakty z tajemniczymi rozmówcami.

Zrobiono mu coś jeszcze gorszego, tym razem na komputerze: zapowiadano jego rychłą śmierć, stopniowo precyzującdatę i w końcu przyczynę zgonu. Manfred Boden jest już dzisiaj na innym świecie, ale od marca 1990 roku, a nie od 16 sierp-nia 1982 roku, jak usiłowano go o tym przekonać.

Wszystko to jednak, jak się wydaje, nie obrzydziło mu transkomunikacji, ponieważ dał już o sobie znać z zaświa- tów,i to na komputerze. Miałem szczęście być obecny podczas jednego z takich bezpośrednich telefonów. Było to we wtorek28 kwietnia 1992 roku. Znajdowałem się wraz z profesorem Remy Chauvinem w małym laboratorium profesora Senkow-skiego w Moguncji. Byli z nami trzej inni Francuzi, niezależni reporterzy telewizyjni, usiłujący zrealizować poważny programna ten temat - jako przeciwwagę dla programów, w których autorzy tak manipulują materiałem, by ośmieszyć te zjawiskai badających je ludzi. Było już późne popołudnie i muszę przyznać, że nasza uwaga zaczynała się rozpraszać. Nagle dzwonitelefon. Profesor Senkowski odbiera i spostrzegam natychmiast, że doznaje wstrząsu. Po czym słyszę, jak pyta: "Czy po-zwalacie mi nagrywać?". Włącza magnetofon, a więc odpowiedź musiała być pozytywna. "Czy chce mi pan coś przekazać,panie Jurgenson?". Tym razem rzecz staje się dla mnie jasna. Czynię znak naszym technikom telewizyjnym, aby filmowaliscenę. Wyraźnie nie rozumieją, dlaczego, ale widząc moje naleganie, orientują się szybko, że sprawa jest ważna. Tak więcmam teraz nagranie filmowe. Jurgenson powiedział tylko jedno zdanie, które zaczyna się po francusku, a kończy po nie-miecku: "Je remercie les amis franr;ais und UJirwerden, Sie werden weiteres ub er die Kollegen Homes und Harsch mit-gereilt bekommen' (Dziękuję moim francuskim przyjaciołom, otrzymacie obszerniejsze informacje od kolegów Homesa iHarscha).

Nikt nie mógł wiedzieć, że tego dnia byliśmy u mojego przyjaciela, profesora Senkowskiego. Ale w zaświatach, oczywi-ście, wiedziano.

Zjawiska te nie są zresztą zawsze tak proste. Niektóre przypadki do końca pozostają bardzo tajemnicze. Na przykład to,co wydarzyło się Kenowi Websterowi z Anglii. Urodził się w 1955 roku, jest profesorem w szkole handlowej i ma w domukomputer. I znów nie wystarczy tutaj miejsca, aby przedstawić wszelkie świadectwa potwierdzające poważny charakter tegozjawiska. Mogę tylko odesłać czytelnika do książek, w których opisano jego historię i które zgoła nie wyczerpują wszystkichprzeprowadzonych badań. Zgadzam się, że ta historia wydaje się całkowicie niewiarygodna, a jednak jest zupełnie prawdziwa.

A więc, począwszy od 1984 roku, w czasie blisko piętnastu miesięcy, Ken Webster odebrał na komputerze ponad 250przesłań, z których większość pochodziła od osoby przedstawiającej się jako romas Harden i żyjącej w Anglii w 1546roku, za panowania Henryka VIII. Teksty te zostały przeanalizowane i odpowiadają rzeczywiście słownictwu, składni i or-tografii języka angielskiego z tej epoki. Ów romas Harden dostarczył szczegółów ze swojego życia, które można sprawdzićw starych dokumentach. Do określenia miejsc używa starych i zapomnianych nazw. O swoich współczesnych mówi, uży-wając przezwisk, i w niektórych przypadkach można było znaleźć ich potwierdzenie.

Najbardziej rozsądną hipotezą wydaje się ta, która zakładałaby, że chodzi w rzeczywistości o zmarłego, który nie uświa-domił sobie jeszcze zbyt dobrze, co mu się wydarzyło, i który widzi ten komputer z "drugiej strony", może na niego oddzia-ływać myślą i pisać na nim teksty. Jak to zobaczymy później, niektórzy zmarli bardzo długo pozostają więźniami świata, któryopuścili. Ale w tym wypadku wspomnienia były szczególnie żywe w stosunku do wydarzeń poprzedzających rok 1546 i ro-mas Harden wcale nie wierzy, że Henryk VIII już zmarł. A więc, czy chodzi tym razem o transkomunikację dwóch żyjących,ale poprzez czas? Niektórzy uczeni, badający ten przypadek, nie wykluczają takiej hipotezy 83.

Życie pośmiertne jest nieco bardziej skomplikowane, niż bylibyśmy skłonni sądzić. Zobaczymy to, czytając kolejne roz-działy. Ale przynajmniej jedno jest pewne: życie nadal trwa, nawet po śmierci.

Jesteśmy więc w nowym okresie historii ludzkości, w którym życie pozagrobowe każdego z nas nie jest kwestią wiary,wierzeń, intuicji czy opinii, lecz wiedzy. Podobnie jak niegdyś niektórzy wiedzieli, że Ziemia obraca się wokół Słońca, a inniw to nie wierzyli, tak i teraz są ci, którzy wiedzą, że życie po śmierci jest faktem, i ci, którzy sądzą, że to tylko hipoteza, októrej zawsze można dyskutować.

A teraz ty także wiesz!

21

Rozdział II Śmierć to drugie narodziny

1. Radość umierania Tak więc śmierć nie jest śmiercią. Tak jak narodziny, jest tylko przejściem do nowej formy życia. Ale jak odbywa się to

przejście? Na czym polega ta nowa egzystencja? Rozważmy to po kolei. Najpierw trzeba stwierdzić (bo zawsze jest dobrze o tym wiedzieć, na wszelki wypadek. .. a dokładniej na czas, gdy

trzeba będzie dokonać tego przejścia), że umrzeć jest cudowną rzeczą! Przyznajmy uczciwie, że przedtem można cierpieć,i to nawet straszliwie. Ale teraz chciałbym mówić o momencie samego przejścia.

Już podczas ostatniej wojny, na długo przed odkryciami Raymonda Moody'ego i jego doświadczeniami z pograniczaśmierci, profesor Eckart Wiesenhiitter był bardzo zaintrygowany zachowaniem pewnego młodego, dwudziestoośmioletniegożołnierza. Uratowano go w ostatniej chwili - miał bowiem jelita straszliwie poszarpane od wybuchu granatu. Po odzyskaniuprzytomności nie odzywał się Przez wiele dni. W końcu wymknęły mu się słowa: "Dlaczego mi to zrobiliście?". Dopierodużo później ośmielił się opowiedzieć o wspaniałym uczuciu wyzwolenia, o niebiańskiej radości, której doświadczył, a którąmu skradziono, Przywołując go z powrotem do życia.

Po kilku tygodniach profesor Wiesenhutter zebrał inne, bardziej precyzyjne świadectwa od dwóch chłopców, którzy omało się nie utopili i których tylko z wielkim trudem zdołano przywrócić do życia. Zachowali oni z tego doświadczeniawspomnienie tak cudowne, że mówili, iż tylko w taki sposób chcieliby umrzeć, kiedy przyjdzie ich godzina. Zdawali sobiesprawę, że znów doznają takiego samego lęku, ale pamiętali, że przerażenie nie trwa długo, a radość potem jest ogromna.

Podobne świadectwo profesor usłyszał z ust studenta, który zagubił się we mgle podczas wycieczki na nartach i prawiezamarzł z zimna. Musiano amputować mu palce u jednej ręki i obu nóg. A jednak dokładnie w taki sam sposób chciałbyumrzeć, jeśli pozostawiono by mu wybór. WiesenhuUer dowiedział się od doświadczonych ratowników górskich, że tegowłaśnie się obawiają. Ofiary mrozu, po chwilach paniki, doświadczają takiego szczęścia, że opuszcza je chęć walki.

Spostrzeżenie takie poczyniono już dawno, jeśli chodzi o spadanie w przepaść. Do tego stopnia, że ktoś napisał jużkiedyś: "Bardzo przyjemnie jest umrzeć, spadając z dużej wysokości".

To wrażenie potwierdzają liczne świadectwa. Pan Sigrist opowiada więc, że kiedy tylko zaczął w górach spadać w prze-paść, "poczuł, że przenika go nieziemska szczęśliwość, i przez cały czas wydawało mu się, że oto pływa w morzu rozkoszy"l .

"Nie odczułem ani śladu przerażenia, nie zaparło mi tchu, jak to sobie zazwyczaj wyobrażamy; straciłem przytomnośćtylko na koniec, kiedy przestałem spadać. Ale nic mnie nie bolało, mimo licznych kontuzji, jakie odniosłem.

Straciłem przytomność, uderzając mocno o ziemię pokrytą śniegiem, i nie odczułem żadnego bólu. [ ... ] Nie wyobrażamsobie łatwiejszej i piękniejszej śmierci. Oczywiście powrót do życia przynosi ze sobą odczucia zupełnie innego rodzaju".

Cytat ten pochodzi z pięknej książki, wydanej już dość dawno, którą na szczęście wznowiono2• Georges Barbarin dałswojej pracy podtytuł bardzo dobrze wyrażający jej wyjątkowy charakter: "Jak przestać się bać momentu śmierci". Znaj-dziemy w niej szereg świadectw ludzi, którzy na tysiące sposobów wymknęli się śmierci. Można samemu to ocenić, czytająco topielcach, o osobach porażonych prądem, zaczadzonych, zasypanych, o ofiarach wypadków samochodowych, o postrze-lonych z broni palnej itd.

Szczególnie cenię sobie rozdział poświęcony tym, których zaatakowały dzikie zwierzęta. Oto jak wielki podróżnik an-gielski David Livingstone opowiada o swoim pechowym spotkaniu z lwem:

"Skoczył mi na ramię i upadliśmy razem na ziemię. [ ... ] Szok wywołał we mnie osłupienie, jakiego musi doświadczaćmysz po pierwszym potrząśnięciu przez kota. Był to jak gdyby rodzaj snu, w którym nie miałem ani odczucia bólu, ani wra-żenia strachu, chociaż byłem całkowicie świadomy tego, co się działo. Strach dla mnie nie istniał i mogłem patrzeć bezprzerażenia na zwierzę. Ten szczególny stan występuje prawdopodobnie u wszystkich zwierząt pożeranych przez drapież-ników, a jeśli tak, jest to dobroczynny mechanizm, dzięki któremu Stwórca zmniejsza ból umierania".

Sir Edward Bradford podobnie "nie odczuł żadnego strachu", kiedy tygrys rozszarpał mu ramię. "Ból ograniczył siętylko do przeszywanej kłami dłoni. Przedramię zostało zmiażdżone jak martwa rzecz"3.

Tak więc, o ile dobrze zrozumiałem - jakkolwiek jest to straszne - jeśli pozwolono by zwierzęciu spokojnie dokończyćposiłek, sir Edward Bradford praktycznie by nie cierpiał. Przeszedłby po prostu do drugiego świata.

Przesadzam tylko trochę, gdyż sam Georges Barbarin pisze, że jeśli dane nam będzie umrzeć przez utopienie, to lepiej,żebyśmy nie umieli pływać. "Im mniej jesteśmy zręczni, tym prościej umieramy"4. Ta refleksja jest o wiele głębsza, niż sięwydaje. Chodzi o wagę pewnego ostatecznego przyzwolenia, któremu autor poświęca cały fragment, podsumowując:

"Powiedziano o śmierci, że jest jak sen. To za wiele i równocześnie za mało. Zadowolenie i spokój, znieruchomienie, eu-foria - śmierć przypomina tę część snu, która jest bliska rozkoszy. Zawiera w sobie nieuchwytne kołysanie tam i z powrotem,zawrotny rytm doskonałej huśtawki, która dociera tak wysoko, tak wysoko, że na koniec już nie spada"5.

22

Trzeba jednak zauważyć, że łatwiej by nam przyszło "zostawić wszystko" i powierzyć się boskiej Opatrzności, gdybyśmytrochę więcej wiedzieli o tym, co czeka nas później. Otóż - jak zobaczymy - jeśli tylko zadamy sobie nieco trudu, możemyjuż dzisiaj wyrobić sobie o tym pewne pojęcie. Nie bez powodu zauważamy nadzwyczajny spokój, głębokie szczęście na twa-rzach niektórych zmarłych. Oczywiście, wiemy dzisiaj, jaką rolę w tej euforii odgrywa wydzielanie się endomomny, ale jaksię przekonamy, nie wyjaśnia to wszystkiego.

A co dzieje się wówczas, gdy nie przywracamy umierającego do życia, kiedy go nie sprowadzamy na siłę z powrotem donaszego świata? Na razie spróbujmy to opisać od zewnątrz.

Wydaje się, że nie ma jednej bezwzględnej reguły, jedynego tylko modelu. Każdy trochę wymyśli swoją własną śmierć.W owym momencie wszyscy będziemy twórcami.

Chyba jednak nie można brać za wzór tego, co dzieje się w sytuacji, gdy śmierć jest "tymczasowa", gdy człowiek zostajeprzywrócony do życia. Umarły opuszcza wówczas swoją cielesną powłokę, nie otrzymując równocześnie innego ciała, wpełni uformowanego. Może widzieć i słyszeć wszystko, co dzieje się na tym świecie, przechodzić przez ściany i sufity, prze-mieszczać się w okamgnieniu i znaleźć się tam, gdzie tylko mu się spodoba, ale najczęściej nie ma poczucia, że istotnie po-siada ciało. Czasem odczuwa je jako rodzaj nieokreślonej sfery, bez wyraźnych konturów, bez konsystencji, jakby rodzaj"mgiełki, “obłoku pary” lub “pola energii””

Wiadomo dzisiaj, że zjawisko opuszczenia ciała może również wystąpić niezależnie od kontekstu śmierci, wypadku luboperacji. Jest też prawdą, że wielu ludzi, którzy przy takiej okazji opuścili po raz pierwszy ciało lub przeszli rozdwojenie,zrobiło to potem powtórnie, nie odczuwając żadnego niebezpieczeństwa; niektórzy nauczyli się nawet robić to, kiedy tylkozechcą. Trzeba też odnotować, że we Francji i w innych krajach istnieją obecnie ośrodki, w których można wyćwiczyć tenrodzaj podróży poza ciałem, w sferę astralną. Istnieją nawet podręczniki, przewodniki, metody opisujące szczegółowo, jaksię do tego przygotować, jak ćwiczyć ...

Z opublikowanych dotychczas rezultatów badań wynika, iż osiemdziesiąt procent tych, którzy przeżyli chwilowe oddzie-lenie od ciała, doświadczyło swojej osobowości bardziej jako bytu duchowego, jako niewcielonej świadomości niż poczucia,że żyją w nowym ciele. Do takich wniosków doszli na przykład, niezależnie od siebie, Celia Green i Kenneth Ring7•

Wydaje się, że ci, którzy opuścili ciało, są tak zafascynowani tym, co widzą i słyszą, że nie mają czasu zastanawiać się,pod jaką postacią istnieją. I tak Yolande Eck opowiada nam, że wyszedłszy z ciała, znalazła się we wspaniałym ogrodzie imiała wrażenie, że widzi ławkę, na której usiadła. Nieco później wstała, aby wyjść na spotkanie cudownej istoty, która szław jej kierunku. Pełna czci wobec duchowej wzniosłości tej istoty ze światła, poruszona duchową miłością, jaka od niej biła,upadła przed nią na kolana. Ale tak naprawdę dopiero później, gdy wbrew jej błaganiom kazano jej powrócić na Ziemię,pomyślała, by sprawdzić, czy ma ciało. Opowiadała, co może wydawać się dziwne, że usiłowała wtedy wymacać się palcami.I teraz, gdy kiedykolwiek opowiada tę przygodę, za każdym razem mimo woli szczypie się w ramię. Miała więc wówczaspoczucie wykonywania ruchów, co sugeruje, że wydawało się jej, iż ma ciało, chociaż była zaskoczona, że nie natrafiła na nic,co miałoby jego konsystencję.

Tworzenie się ciała duchowegoPo śmierci ostatecznej wszystko dzieje się nieco inaczej. Tworzy się prawdziwe, bliżniacze ciało, ale to wymaga czasu. Zjawisko to zresztą znano już od dawna, lecz bezpośrednie świadectwa o nim nie były zbyt liczne, a i nasza cywilizacja

stała się na to zbyt obojętna, zwłaszcza w ostatnich wiekach. Dziś dokonuje się w tym względzie olbrzymia przemiana.Oto pochodząca z XIX wieku relacja pewnego misjonarza, która dotyczy związanych ze śmiercią wierzeń mieszkańców Ta-hiti. Wierzą oni, że w momencie śmierci:

"…dusza wychodzi z ciała na zewnątrz, jest z niego zabierana, aby powoli i stopniowo połączyć się z bogiem, od któregopochodzi. [ ... ] Tahitańczycy doszli do wniosku, że w momencie śmierci pewna substancja wypływa z ciała przez głowę iprzybiera ludzką formę. Wśród tych, którzy mają rzadki dar jasnowidzenia, są bowiem osoby, które twierdzą, że w chwilępo ustaniu oddechu wydobywa się z ludzkiej głowy rodzaj pary czy mgły, utrzymującej się ponad ciałem i równocześnie znim połączonej jakby pępowiną. Substancja owa, jak mówią, poszerza się stopniowo i przybiera formę nieruchomego ciała.Kiedy forma ta zupełnie się oziębi, pępowina znika i dusza mająca cielesny kształt oddala się, płynąc w powietrzu, jakby nie-siona przez niewidzialne istoty8.

Relację tę potwierdzają doniesienia współczesnych zachodnioeuropejskich obserwatorów. R. Crookall przytacza dwa-dzieścia podobnych przykładów w książce Out ofthe Body Experiences9• Dwa takie przykłady podaje RinglO.

Estelle Roberts opisuje w ten sposób przejście swojego męża do drugiego świata: "Widziałam, jakjego duch opuszcza ciało. Wyszedł przez głowę i powoli się ukształtował na podobieństwo ziemskiego

ciała. Pozostał potem zawieszony w powietrzu, na wysokości około trzydziestu centymetrów, tkwiąc w tej samej horyzon-talnej pozycji, i połączony był z głową rodzajem pępowiny. Po pewnym czasie pępowina pękła i duchowy kształt ciała od-płynął, przenikając przez ścianę".

Inny opis pochodzi z XIX wieku, od lekarza, który z pewnością miał zdolności mediumiczne. Oto jak doktor R.B. Hout23

opisuje śmierć swojej ciotki: "Moją uwagę mimo woli przyciągnęło coś, co zawieszone było tuż nad jej ciałem, około sześćdziesięciu centymetrów nad

łóżkiem. Najpierw widziałem tylko niewyraźne zarysy, jakąś substancję podobną do mgły. Wydawało mi się, że to jedynierodzaj mglistej, nieruchomej zawiesiny. Ale w miarę jak patrzyłem, ten dziwny opar powiększał się, nabierał pojemności,stawał się gęsty, zbity i bardziej zwarty. Następnie oszołomiony zobaczyłem, że rysują się wyraźne kontury i substancjaprzybiera ludzkie kształty.

Natychmiast zrozumiałem, że moim oczom ukazuje się ciało zupełnie podobne do fizycznego ciała zmarłej ciotki, ciałoastralne [określenie stworzone przez Houta] pozostawało w zawieszeniu, przynajmniej metr ponad swoim fizycznym od-powiednikiem. Patrzyłem nadal i [ ... ] ciało duchowe [to także określenie Houta] przybrało ostateczny kształt. Wyraźniedostrzegłem rysy twarzy. Była podobna do swego fizycznego odpowiednika, ale nie stara i schorowana, lecz promieniejącaspokojem i pełnią sił. Oczy były zamknięte, jakby zmorzył je spokojny sen, a z całego ciała duchowego wydawało się pro-mieniować światło.

Gdy to obserwowałem, zauważyłem nagle srebrną substancję, która wypływała z głowy fizycznego ciała ku głowie ciaładuchowego. Następnie zobaczyłem rodzaj sznura, który łączył oba ciała. Patrząc na to, pomyślałem: 'Srebrzysty sznur!'. Poraz pierwszy zrozumiałem jego znaczenie. Ten srebrny sznur łączył oba ciała, fizyczne i duchowe, podobnie jak pępowinałączy dziecko z matką.

Sznur na obu końcach, przy każdym z ciał, przechodził w zgrubienie łączące się z czaszką. W punkcie zetknięcia zciałem fizycznym 'pępowina' tworzyła rozgałęzienia i każde z nich osobno docierało do podstawy czaszki. We wszystkichinnych miejscach sznur miał około dwóch i pół centymetra średnicy. Był koloru świetlnego promieniowania, przezroczystegoi srebrzystego. Zdawał się wibrować pod wpływem nagromadzonej energii. Widziałem, jak przebiegały po nim świetlne pul-sacje od ciała fizycznego do jego duchowej repliki. Z każdą pulsacją ciało duchowe nabierało mocy i gęstości, za to ciało fi-zyczne wydawało się bardziej rozluźnione i nieruchome. [ ... ] W tym momencie rysy stały się bardzo wyraźne. Całe życieprzeniknęło do ciała astralnego [ ... ], pulsacje pępowiny ustały. Patrzyłem na rozgałęzienia sznura u podstawy czaszki.Każde z nich pękło [ ... ] ostateczne rozstanie stało się nieuchronne. Podwójny proces śmierci i życia dobiegał końca [ ... ].Ostatnie rozgałęzienie pękło i ciało duchowe uwolniło się.

Ciało duchowe, które do tej pory lewitowało (ułożone na plecach), podniosło się, zamknięte dotychczas oczy się otwo-rzyły i promienny uśmiech rozjaśnił twarz. Uśmiechnęło się do mnie na pożegnanie i zniknęło.

Byłem świadkiem tego procesu, jakby to była obiektywna rzeczywistość. Formy duchowe widziałem oczami fizycznymi"ll

Jest pewne, że po ostatecznej śmierci istnieje drugie ciało, ciało subtelne lub duchowe, a także prawdopodobnie i inne -ukryte jedne w drugich, jak rosyjskie matrioszki. Sposób, w jaki to drugie ciało oddziela się od fizycznej formy, może byćróżny.

Wydaje się, że w tej kwestii świadectwa zebrane od ludzi, którzy przeszli śmierć kliniczną, można także odnieść dośmierci ostatecznej.

Zarówno wyjście z ciała, jak i powrót mogą odbywać się przez wierzchołek głowy, a ściślej przez ciemiączko. Niektórzymieli wrażenie, jakby byli wysysani na zewnątrz ciała lub na nowo do niego wprowadzani za pomocą lejka, ale bez żadnegobólu; inni czuli, że wyślizgują się z ciała bokiem, "między materacem a poręczą łóżka" - jak opowiada jeden ze świadków".Wydawało mi się, że przechodzę przez tę poręcz"12.

Wyjście może także odbyć się przez usta, jak sugeruje to wymownie wyrażenie "ostatni oddech". Odwołajmy się tutajdo tekstu - dość dawnego, starszego od omawianych dotychczas badań - którego autorka przeszła w sposób szczególny ko-lejne fazy tego procesu. Oto opowieść Marie-Anne Lindmayr, wielkiej mistyczki niemieckiej, która wiele razy doświadczyławyjścia z ciała przez usta.

Oprócz bardzo szczególnego - najgłębszego - typu ekstazy przeżyła ona jeszcze dwa inne rodzaje tego stanu. Spowiednikpoprosił ją w 1705 roku, by opisała mu szczegółowo to doświadczenie.

"Prosiłam Pana, bym mogła przeżyć cały proces ekstazy, zachowując zdolność umysłu, tak jak wielu umierających za-chowuje ją aż do ostatniej chwili świadomości. [ ... ] Doświadczyłam trzech faz: początku, punktu szczytowego i końca eks-tazy. Ogarnęła mnie wielka słabość. Nie wynikała z procesu naturalnego, ale z tego, że Bóg chciał pokazać mi swoje cuda.Słabości towarzyszyło wrażenie zimna nie do opisania. Pojawiło się w niższych partiach ciała i stopniowo ogarniało mniecałą, tak że straciłam zdolność odbierania wrażeń. Czułam, jak moje serce stopniowo zamiera, a oddech staje się coraz krót-szy. Czułam, że w moim sercu tli się jeszcze iskierka życia. Podobnie jak umierający, któremu Bóg daje zachować świado-mość, czuje, że jest z nim coraz gorzej i że jego dusza już odchodzi, tak i ja czułam duszę na języku. Zanim dusza opuściłaciało, czułam się obecna, ale jakby zewnętrznie obumarła, całkowicie niewrażliwa na bodźce i zimnajak lód. Ogarniał mniechłodny powiew. W jednej chwili mój umysł zanikł wraz z duchem, po czym znalazłam się w miejscu, w którym Bóg chciał,żebym była. W ten sposób przebywałam około dwóch godzin na zewnątrz ciała. Pan dał mi także poznać, kiedy mój duchmiał do niego powrócić. Było to tak, jakby duch mnie pochłonął - znów w jednej chwili - i wtedy zaczęłam odzyskiwać świa-domość. Odczuwałam to tak, jakby dzięki Bożej mocy chwytał mnie jakiś potężny olbrzym i moja dusza powracała do

24

ciała przez usta, takjak uprzednio przez nie wyszła. Stopniowo moje członki odzyskiwały życie, a po godzinie pojawiła siępewna wrażliwość na bodźce, choć ciało było jeszcze stężałe od zimna - uczucie to zniknęło dopiero po kilku dniach. PanBóg dał mi także wtedy poznać, że każde takie doświadczenie było możliwe tylko dzięki Jego cudownej wszechmocy"13.

Przejście do drugiego świata może dokonać się nawet wtedy, gdy dana osoba jeszcze nie zdążyła się zorientować. Dziejesię tak bardzo często w razie śmierci na skutek wypadku samochodowego. Ciało duchowe zostaje jakby wyrzucone ze swejfizycznej powłoki. Istnieją liczne opisy pochodzące od osób, które znalazły się kilka metrów od samochodu i były bardzozdziwione, widząc ludzi biegnących w kierunku pojazdu, a zdumiały się jeszcze bardziej, gdy dostrzegały, jak wyciągano zniego ich własne ciało.

Takie błyskawiczne wyjście z ciała może nastąpić podczas wysokiej gorączki lub bardzo silnego niepokoju, bez żadnegourazu fizycznego. Znamienna w tym względzie jest relacja młodego amerykańskiego żołnierza, George'a Ritchiego.

Zaziębił się on podczas zbyt intensywnego treningu, ale z młodzieńczą beztroską kpił sobie z lekarzy i pielęgniarek, anawet ze swojej temperatury, która zbliżała się do czterdziestu jeden stopni Celsjusza. Martwił się tylko, by nie przegapićtaksówki, którą miał jechać w środku nocy na dworzec, aby wsiąść do pociągu i wrócić do domu na święta Bożego Naro-dzenia. Kiedy robiono mu prześwietlenie, stracił przytomność. Nagle, w środku nocy, obudził się w izolatce, w której go po-łożono.

"Usiadłem gwałtownie na łóżku. Która to godzina? Spojrzałem na stolik nocny, ale zabrano mi budzik. Gdzie podziałysię moje ubrania ... ? Pociąg! Spóźniłem się na pociąg! Wyskoczyłem z łóżka, w panice zacząłem szukać odzieży. Mundurunie było na krześle. Sprawdziłem w szafie. Torby też nie było. Jeśli nie włożono tego do szafy, to gdzie? Może pod łóżko?Chodziłem wkoło i nagle znieruchomiałem ... Ktoś leżał na moim łóżku!

Podszedłem bliżej. Młody chłopak o krótko obciętych, czarnych włosach leżał wyciągnięty w łóżku. To nie mogło byćprawdą! Przecież dopiero co wstałem z tego łóżka! Przez moment usiłowałem rozwiązać tę zagadkę. To było naprawdędziwne, ale nie miałem czasu ... ".

Wychodzi pośpiesznie, by sprawdzić, czy nie zabrano jego ubrania na dyżurkę ... Dopiero dużo później zrozumie, że ciałoleżące w łóżku było jego własnym. To był on. Podejmie potem wysiłek odnalezienia swojego ciała, chodząc od jednego bu-dynku szpitalnego do drugiego, co przemieni się w prawdziwą, mistyczną drogę poszukiwania samego siebie. Poszukiwaniebardzo zdumiewające 14 .

Czytając tę opowieść, mimo woli wyobrażamy sobie tę , sytuację, widzimy tego duchowego sobowtóra, jak siada naskraju łóżka, podobnie jak w słynnym fragmencie Wampira Karla Dreyera, gdy "kopia" człowieka siedzącego na ławcerównież oddziela się od fizycznego ciała i ten sobowtór nie ma cienia. Tyle że historia George'a Ritchiego jest autentyczna.Raymond Moody usłyszał ją jako jedną z pierwszych i uznał za jedną z trzech lub czterech najbardziej niezwykłych. To onaskłoniła go do dalszych badań i poszukiwań.

Bylibyśmy skłonni wierzyć, że takie przejście w zaświaty, bez zauważenia zmiany, jest możliwe jedynie w razie śmierci"chwilowej", że ci, którzy już naprawdę umarli, musząjednak zdać sobie sprawę z tego, co się stało, muszą to poczuć. Otóżniekoniecznie! Ale nie mogą powrócić do nas, by nam to przekazać. Możemy więc dowiedzieć się o tym, dając wiarę innegotypu świadectwom, a mianowicie pochodzącym od medium.

Przypomnę tutaj pokrótce tylko dwie takie historie, przytoczone przez Jeana Prieura15. Pierwsza jest dość tragiczna. Pewien robotnik ginie w jednej chwili, włączając spawarkę w pustej cysternie na benzynę,

nieprzewietrzonej i źle oczyszczonej. Co nie przeszkadza mu powrócić do domu ... ale bez swojego fizycznego ciała. Niestety,większość ludzi może zobaczyć tylko takie ciało. W domu wszyscy płaczą i mówią o jego śmierci. Próbuje pocieszyć matkę,pokazać jej, że przecież jest, mówić do niej ... na próżno. W końcu znajduje pomoc w domu sąsiada. Najpierw trafia tam nakobietę, która go nie widzi, ale czuje jego obecność i może z nim rozmawiać myślami. On jednak nie ośmiela się wyjaśnićjej, co się stało. Pomoże mu druga kobieta, która przyszła do sąsiadki z wizytą i która może go widzieć. Obie wykazujądużo cierpliwości, przekonując go, by uznał fakt, że przeszedł do innego świata. W końcu jeden z jego krewnych, zmarływcześniej, przyjdzie go zabrać. Ten młody robotnik pozostanie wiernym przyjacielem osób, które mu pomogły. Niewidzialny,będzie im pomagał podczas spotkań biblijnych i przyprowadzi do nich kilku swoich nowych przyjaciół, także niewidzialnych.Pewnego dnia oświadczy im nawet:

"Jak to możliwe, że o rzeczach tak ważnych nie naucza się w Kościele? To karygodne. Gdyby ludzie wiedzieli to, co wywiecie i co ja teraz wiem, nie byliby przerażeni tymi sprawami, tak jak ja byłem na początku. Gdyby wiedzieli to, co wy wiecie,nigdy nie baliby się umrzeć"16.

Prawdą jest, że pod tym względem Tybetańczycy już od bardzo dawna są lepiej przygotowani do tej próby. Słynna ty-betańska księga przygotowująca do śmierci - Bardo rodol- uprzedza:

"Będziesz mimo woli bezustannie błądził. Tym, którzy za tobą płaczą, powiesz: 'Jestem tutaj, nie płaczcie'. A ponieważcię nie usłyszą, pomyślisz: 'Umarłem', i w tym momencie poczujesz się jeszcze bardziej nieszczęśliwy. Nie bądź nieszczęśliwyz tego powodu"17.

Inna historia o śmierci, historia człowieka, który umarł, nawet tego nie zauważywszy, ma w sobie coś naprawdę zabaw-25

nego. To historia biednego portugalskiego kierowcy, który miał wypadek. Szoferka ciężarówki kompletnie się spaliła, a onsam zginął, zapewne nie zdając sobie z tego sprawy, gdyż nadal dokonywał rozpaczliwych wysiłków, aby uruchomić samo-chód. Młoda kobieta, przejeżdżająca obok miejsca wypadku, mogła dzięki darowijasnowidzeniazrozumieć i opisać, co' siędzieje. Nieco później wracała tą samą drogą i zobaczyła, że nie ma już ciężarówki, którą tymczasem zabrano, ale ze zdzi-wieniem zauważyła tego samego portugalskiego kierowcę, stojącego przy skraju drogi i rozpaczliwie próbującego zatrzy-mywać samochody, by pojechać autostopem. Prawdą jest, jak zobaczymy dalej, że w zaświatach czas nie jest taki sam jak unas.

Przypadki, w których zmarły zostaje "wyrzucony" w zaświaty tak nagle, że nawet tego nie zauważa, potwierdzają też in-formacje z innego rodzaju źródeł. Mam tu na myśli liczne przekazy otrzymane drogą pisma automatycznego. Zjawisko tonie pozostaje, rzecz jasna, bez związku ze zdolnościami mediumicznymi, ale znacznie od nich odbiega. Opowieść, którą cy-tuję, pochodzi od oficera kawalerii zabitego na polu walki. Usłyszałem ją od żony i córki słynnego pułkownika Gascoigne'a,brytyjskiego oficera i bohatera bitwy o Chartum, byłego towarzysza Cecila Rhodesa.

"Wydawało mi się, że to piekło zakończy się całkowitą zagładą, i to dla obu stron - angielskiej i niemieckiej. Czołgi, ka-rabiny maszynowe i samoloty! Miałem wrażenie, że uśmiercają nas maszyny, które sami stworzyliśmy. [ ... J Czułem się choryi nieszczęśliwy. A potem te odczucia zniknęły i znalazłem się poza tym wszystkim - rozmawiałem z pułkownikiem. Zdawałsię nie zwracać uwagi na kule, które śmigały obok. Rzuciłem się biegiem, by znaleźć osłonę, ale on zawołał do mnie, bymsię nie trudził. Wyglądał tak młodo, jakby dopiero co wstąpił do wojska, i wydawał się z przyjemnością obserwować bitwę.Wziął mnie za ramię i powiedział: 'Czy nie widzi pan, Kit, że już umarliśmy, a jednak jesteśmy bardziej żywi niż inni?"'18.

Z kolei inni ludzie, którzy też już ostatecznie umarli, mieli dużo czasu, aby poczuć zbliżającą się śmierć. Jednakże niejest to aż tak straszne, jak można by się spodziewać. Ściślej mówiąc, nawet w najbardziej bolesnych i przerażających przy-padkach zgroza wydaje się ustępować najpóźniej w ostatnim momencie. Mamy w tym względzie wiele świadectw od umar-łych, którzy w ostatniej chwili życia widzieli, jak na spotkanie wychodzą im bliscy, ci, których kochali, a którzy umarli jużwcześniej. Niekiedy umierający byli nawet zaskoczeni, że spotykają przyjaciół lub krewnych, o których śmierci jeszcze niewiedzieli. Otoczenie, mając na uwadze ich poważny stan, wolało nie informować ich o tym, by oszczędzić im dodatkowychprzeżyć z powodu smutnej nowiny.

Jeszcze bardziej poruszające jest świadectwo Pierre'a Monniera, który opowiada o swojej śmierci podczas pierwszejwojny światowej. Wspominałem już o nim i będę czynił to jeszcze niejednokrotnie w tej książce. Nadszedł więc czas, by gobliżej przedstawić czytelnikowi.

2. Pierre Monnier i nauka płynąca od tego, co niewidzialne Pierre Monnier, młody francuski oficer, zginął w wieku dwudziestu trzech lat, 8 stycznia 1915 roku na froncie w rejonie

Argonne. Urodził się w rodzinie protestanckiej, głęboko wierzącej i praktykującej, był jedynakiem, bardzo kochanym przezrodziców, którzy żyli w zgodzie i harmonii. Dobre zdrowie, znakomite studia, szczęśliwa rodzina. Otrzymał też starannewychowanie chrześcijańskie, z codziennym czytaniem Pisma Świętego, modlitwą przed posiłkami, kształtowaniem prawościcharakteru oraz poczucia obowiązku. Ranny podczas bitwy, przyjechał na wypoczynek do domu. Następne pożegnanie.Tym razem już nie wrócił.

Rodzice zupełnie się załamali. Jednak niedługo po śmierci syna pani Monnier wyraźnie rozpoznała głos Pierre 'a, którytrzykrotnie ją zawołał. Wstrząśnięta zapytała: "To ty, Pierre?". "Ależ tak, mamo! Nie bój się niczego, żyję!".

Pani Monnier nie była osobą egzaltowaną. Zresztą tylko ten jeden raz usłyszała głos swojego zmarłego syna. Ale od tegomomentu Pierre zaczął się z nią komunikować. Odczuwała jego myśli i bardzo łatwo rozpoznawała je jako niepochodząceod niej samej.

Tym sposobem 5 sierpnia 1918 roku otrzymała wewnętrzny nakaz: "Nie myśl o niczym! Pisz!". Czym prędzej chwyciła,co miała pod ręką - zeszyt, w którym zapisywała rachunki, i ołówek - i jednym ciągiem zaczęła pisać:

"Tak, to ja poprosiłem cię, byś pisała. Myślę, że w ten sposób łatwiej będziemy mogli ze sobą rozmawiać". Te "rozmowy"trwały aż do 9 stycznia 1937 roku, prawie dziewiętnaście lat! Najpierw odbywały się codziennie, potem rzadziej, co jakiśczas. I tak powstało siedem grubych tomów, po czterysta pięćdziesiąt stron każdy. Właśnie ukazało się ich pełne powtórnewydanie u Fernanda Lanore'a19•

Ten przypadek nie jest odosobniony; wiadomo też o innych kontaktach pomiędzy zmarłymi i żyjącymi, których nieko-niecznie łączyła wcześniej więź uczuciowa. Bywa, że zmarły i żyjący nigdy na Ziemi się nie spotkali. Czytelnikom, którzysłyszeli już o zjawisku pisma automatycznego lub intuicyjnego, chcę powiedzieć, uściślając, że w całej tej ogromnej literaturzeszczególnie wyróżniam sześć wielkich tekstów. Są to przekazy Pierre'a Monniera, Berthy, Paqui, Rolanda de Jouvenela,Gitty Mallasz w "Dialogach z Aniołem", a także najpóźniejsze, Arnauda Gourvenneca. I jeszcze krótki, ale mocny tekstotrzymany przez Jeana Prieura od Simone. Z wielu powodów (których wyliczanie i omawianie tutaj zajęłoby zbyt dużoczasu) wyjątkowo cenię te przesłania, często przyrównując je do wielkich pism mistycznych. Poza tym mają one tę olbrzymiązaletę, że są zrozumiałe i atrakcyjne dla szerokiego kręgu czytelników. Są także bardziej precyzyjne, gdyż to, co w niektórych

26

dziedzinach mistycy mogli tylko mgliście przewidywać, świadkowie z zaświatów przekazali na podstawie własnej obserwacji. Pierre Monnier odsłania nam nieco tajemnicę śmierci, tajemnicę samego przejścia, w trzecim przekazie, z dnia 8 sierpnia

1918 roku: "Kochana mamo, śmierci się nie bój! Ja wbrew sobie się jej bałem ... nic o niej nie wiedziałem, wyobrażałem sobie jej

nieznaną mi twarz jako zalaną krwią. O tak! Bardzo się bałem! Ale kiedy nadeszła, miała twarz jasną, podobną do twojej!Zasnąłem w jej ramionach; a ona mnie pocieszała głosem, który brzmiał jak twój ... Czyż nie był to twój głos? Och, kochanamamo, do kogóż innego mogłem zwracać moją myśl pełną czułości? To wszystko trwało jedynie kilka chwil... nie miałemczasu się bać, zapewniam cię! Poczucie odpowiedzialności ... konieczność podejmowania decyzji... wola obrony naszychpozycji bojowych bez względu na to, co mogłoby się wydarzyć ... potem uderzenie w piersi i głowę ... jakby mocny cios pię-ścią, który mógłby przeszkodzić mi w oddychaniu, ale nie przerwałby wydawania rozkazów... później zawrót głowy ... i jużpotem nicl!! Nawet nie czułem upadku ... i nagle twój głos, twój zrozpaczony głos, który wołał: 'Pierre! Pierre! Mój mały!Mój maleńki !'i całkowite przebudzenie ... po to, by biec do ciebie"20.

Dostrzegając ból rodziców, Pierre, choć niewidzialny, natychmiast przybywa do nich, na próżno usiłując ich pocieszyć.Spotkaliśmy się już z taką sytuacją.

Wiele lat później Pierre znów wspomina owo przejście do drugiego świata i mówi nam więcej o swoim wewnętrznymspokoju w ostatnich chwilach życia:

,,Ach, mamo, w tragicznych godzinach naszej ziemskiej próby ileż to razy czułem przy sobie błogosławioną obecność Zbawiciela! Ileż razy, w obliczu zagrażającej nam śmierci, dostrzegałem rozjaśnioną twarz triumfującego Chrystusa,

który mówił do mnie z czułością: 'Odwagi! To ja, nie bój się!'. A przecież przed moimi ziemskimi oczami nie było nicoprócz płomieni i krwi! Do moich uszu dochodził tylko zgiełk bitwy i krzyki konających żołnierzy. Ale poza tymi scenami,ponad dudnieniem i wołaniami o pomoc, ponad szalejącą zawieruchą górowała jaśniejąca postać Jezusa i rozbrzmiewały jegopocieszające słowa: 'Odwagi ... ! To ja ... ! Nie bój się'.

Kochana moja, wielu jawnie lub skrycie doświadczyło tego odczucia: ono pozwoliło im na spokojne oczekiwanie, by wy-pełniła się wobec nich wola Boża. Interwencja Chrystusowa jest faktem, a nie złudzeniem. Widzieliśmy, słyszeliśmy, do-tknęliśmy Niewidzialnego; duchowa armia podtrzymywała nas i prowadziła aż do podwójnego zwycięstwa ... Zwycięstwanad samymi sobą i zwycięstwa naszej sprawy"21.

Inny tekst, z 24 grudnia 1919 roku, wspominał już o pocieszeniu niesionym przez Chrystusa, podkreślając realny cha-rakter tych doświadczeń.

"Dzieci, umierających w samotności na polach bitwy, i ludzi szczerego serca, którzy oddawali swego ducha w ręce Boga('Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego' Łk 23, 46), wciąż wspierała i koiła ta pocieszająca wizja. Słowa 'wizja' nieużywam w sensie wyobrażania sobie czegoś, ale tego, co dostrzegaliśmy wyostrzonym wzrokiem, natężonym spojrzeniem.Rozumiem przez to, że Chrystus był tam we własnej osobie, w swej ludzkiej postaci, widzialny dla tych, których pocieszał!Nie zaliczajcie więc do legend wszystkich bez różnicy opowieści o tym, że ten lub inny spośród waszych braci widział Zba-wiciela; to nie marzenie, nie urojenie. Myśl wychodząca od Bożej miłości, wyrażona w sposób obiektywny, istotnie znajdo-wała się przed nimi"22.

Uważam, że teksty te są bardzo ważne i dla nas samych, i dla tych, których kochamy. Sądzę, że Bóg bardzo często, możenawet zawsze, interweniuje w ostatniej chwili naszego życia. Właśnie w ostatniej - wtedy, gdy umierający nie ma już sił, byo tym powiedzieć, lub nie ma na to czasu. Bóg nie chce pogwałcić wolności tych, którzy pozostają. Tak więc spotkanie od-bywa się w intymności. Ale każdy, w godzinie ostatniej próby, wspierany jest nie tylko miłością bliskich, ale także miłościąBożą, przez "bliskiego mu Chrystusa" lub "posłańców", czyli aniołów.

Jak się wydaje, aniołowie, posłańcy Boży, mogą (jak to bywa w niektórych filmach) pomylić się, przyprowadzając zmar-łych. Badacze Karlis Osis i Erlendur Haraldsson sygnalizują kilka takich przypadków w Indiach, nigdy natomiast nie spo-tkali się z tym w Stanach Zjednoczonych. W Indiach takie "błędy" dotyczyły umierających bez względu na wyznanie -nawet hinduskich chrześcijan, księdza i profesora - a także niezależnie od narodowości (zdarzyło się to szwedzkiemu mi-sjonarzowi). W jednym z tych przypadków w szpitalu leżało dwóch chorych o tym samym nazwisku. Jednego z nich uwa-żano już za zmarłego, ale gdy - ku zdumieniu wszystkich - ocknął się, opowiedział, że został porwany "do cudownegomiejsca przez wysłanników noszących białe szaty". Zobaczył tam człowieka odzianego również w białą szatę, który trzymałw ręku wielką księgę i powiedział posłańcom, że przywiedli niewłaściwą osobę. Polecił im "odprowadzić go z powrotem naZiemię". Prawdą jest, że kiedy ów pacjent oprzytomniał, zmarł ten drugi chory, o tym samym nazwisku. Niekiedy umierający,który został zabrany przez pomyłkę, budzi się z fizycznymi śladami na swoim ziemskim ciele, świadczącymi o jego przy-godzie w zaświatach 23.

Wielu ludzi odniosło wrażenie, że mogli wybrać, czy chcą powrócić na Ziemię, żeby dokończyć zadanie, które szczególnieleży im na sercu, czy też nie chcą wracać. Ale można przypuszczać, że dzieje się tak tylko wtedy, gdy chodzi o dzieło miło-sierdzia, na przykład dotyczące dziecka lub osoby chorej.

Inni, przeciwnie, mimo usilnych błagań otrzymują rozkaz powrotu na Ziemię lub też, nie wiadomo dlaczego, zostają wy-27

rwani z tego świata, nie popełniwszy żadnej nieostrożności czy niezręczności. Niektórzy zmarli posuwają się wręcz dostwierdzenia, że mamy tak staranną ochronę z zaświatów, iż nawet nasza nieostrożność bywa prawie zawsze kompensowana.Ale też, kiedy nadchodzi nasza godzina, nic nie może nas zatrzymać.

Mówi to bardzo wyraźnie swemu ojcu chłopiec zmarły w wieku trzynastu lat. Arnaud Gourvennec był zdrowym, szczę-śliwym dzieckiem, otaczanym miłością i czułością przez rodziców i dwóch braci. Bardzo wcześnie zetknął się z literaturą isztuką, co zapewne silnie rozwinęło jego wrażliwość. Przede wszystkim jednak otrzymał rozległe i głębokie wychowaniereligijne. Zdawało się przed nim otwierać piękne i pasjonujące życie.

"Głupi", nagły wypadek w jednej chwili położył kres wszystkiemu. Jak pisze Nicole Gourvennec: "To niemożliwe! To niemożliwe! Jeszcze wczoraj o tej samej godzinie Arnaud był uosobieniem życia, radości, młodości

i przyszłości. Wczoraj siedział naprzeciwko mnie i jadł podwieczorek. Wczoraj snuł plany i śmiał się tak beztrosko!"24. A oto opis dramatu, jakich poznałem wiele. I za każdym razem, mimo całej mojej wiedzy teologicznej, mam wrażenie,

że staję w obliczu niezgłębionej tajemnicy. ,,0 godzinie osiemnastej Arnaud oznajmia mi: 'Skończyłem zadanie. Spakuję tornister i zostanie mi pół godziny na pia-

nino'. Korzystam, że się przejaśniło, by wyprowadzić psa na spacer. Wracam o osiemnastej dziesięć. Nie słychać pianina. Całkowita cisza. Bez żadnej konkretnej przyczyny czuję strach i przeskakuję po cztery stopnie, wbiegając na piętro.

Drzwi do pokoju Arnauda są otwarte. Syn, bez okularów, z chusteczką na szyi wygląda, jakby spał. Apaszka jest owiniętaw taki sposób, że nie mogła go udusić, ajednak W tym właśnie momencie wiem, że mój synek się nie obudzi. Tornister jestspakowany, na biurku leży tylko piórnik i kredki.

Działając jak automat, dzwonię po doktora. [ ... j Reszta przypomina koszmar. Pobladłe twarze, głosy, które próbująmnie pocieszać, w tym głos naszego doktora - tego, którego Arnaud tak lubił. 'Nic nie można zrobić. To tętnica szyjna, niecierpiał wcale. Niech pani będzie dzielna"'25.

Zaledwie w dwa dni po przejściu syna do drugiego świata, 18 października 1989 roku, ojciec Arnauda odebrał we-wnętrznie jego słowa. Szybko nauczył się notować te przesłania. Obecnie zapisuje je, w miarę jak napływają, bardzo prędko,swoim własnym, ledwie czytelnym pismem. Trzebaje natychmiast przepisać na czysto, kiedy jeszcze może odnaleźć w pa-mięci odczucie, które odpowiadało jego bazgraninie. Mogłem osobiście zobaczyć kilka przykładów tego pisma, które istotniejest trudne do odszyfrowania. Tego samego roku, 27 listopada, Paul Gourvennec otrzymał takie przesłanie:

"Wczoraj mówiłeś, tato, o śnie na jawie, a dziś rano czuję znowu, że zamartwiacie się moją śmiercią. Apaszki pozwalałymi na takie sny na jawie. Wszystko się w nich mieszało: dalekie krainy, morze, niebo, wszechświat, mnogość nieodpartychodczuć, a nade wszystko poczucie absolutu.

Paul (ojciec): A co z wypadkiem? . Arnaud: Poślizgnąłem się, przestraszyłem, a potem pojawiło się ŚWIATŁO. Opowiem ci o tym póżniej, innym razem.

Będąc istotami duchowymi, rozmawiamy tutaj ze sobą o okolicznościach naszego odejścia. I uświadamiamy sobie, że kiedyów moment nadchodzi, nawet na skutek choroby, wówczas naprawdę nadchodzi, nie jest postanowiony, nie jest zapisany,ale włącza się w łańcuch niezliczonych wydarzeń, niezliczonych!

Paul: Czy cierpiałeś? Amaud: Nie, w żadnym momencie. Dlatego długo trwało, zanim zrozumiałem, co mi się przydarzyło; wierzyłem, że żyję

jeszcze na Ziemi! Szybko, bardzo szybko, jak sądzę, przyszła po mnie jakaś istota ze światła. Nie znam jej. To było bardzołagodne odejście. Obyście mieli podobne w swoim czasie"26.

Belline, bardzo znane medium, opowiada nam w pięknej książce, w jaki sposób po śmierci jedynego syna udało mu sięw końcu nawiązać z nim kontakt za pomocą myśli. Ta opowieść jest bardzo wzruszająca, gdyż tchnie prawdomównością.Można by myśleć, że człowiek będący tak wielkim medium jak Belline nie będzie miał najmniejszej trudności w komuni-kowaniu się z własnym synem. Tyle razy robił to przecież dla innych, i z tak znakomitym skutkiem. Można by sądzić, że wrazie porażki Belline pokusi się przynajmniej o udawanie. Nie byłoby to zbyt trudne. Któż mógłby sprawdzić?

Otóż nie! Belline opowiada nam, jak wiele godzin, dni, nocy musiał czekać na ten kontakt, . na tę wewnętrzną myśl, którązdołałby w sobie pochwycić, oczywiście jako myśl naprawdę pochodzącą od syna. Jedynie bowiem prawdziwa komunikacjamogła mu przynieść nieco pocieszenia. Książka nie oddaje w pełni tego oczekiwania, ale dosyć wiernie je odzwierciedla. Czę-sto Belline notuje: "Cisza. Jest dziewiąta czterdzieści pięć. Kontakt zostaje przerwany" lub też: "Komunikacja nagle sięurywa. Jest piąta dwa- dzieścia dwie".

Oto pierwszy dialog: Ja: Michel? To ja, twój ojciec, jest piąta rano. Moje serce zamiera. Na myśl o tobie ogarnia mnie ogromny ból. Od chwili

twojego wypadku i odejścia 5 sierpnia 1969 roku nie chciałem cię niepokoić, nawiązywać kontaktu. Michel, to ja, tata. Sły-szysz mnie?

Michel: Słyszę cię. Ja: Michel, twoje odejście pozostaje dla nas tajemnicą.

28

Jak to się stało? Michel: Tak czy owak, to musiało się stać. Moje życie tak było naznaczone i twój lęk o mnie miał uzasadnienie. Ja: Michel, czy możesz nam nieco dokładniej to wyjaśnić? Michel: Co chcesz wiedzieć? Ja: Jak doszło do wypadku? Michel: Wypadek nastąpił nagle, samochód wypadł z jezdni na lewą stronę, próbowałem opanować sytuację, a potem

nastała całkowita ciemność. Ja: Ale czy była jakaś usterka mechaniczna, zaniedbanie lub nieostrożność ze strony kogoś trzeciego? Michel: Nie, moja godzina nadeszła, musiałem odejść. Ja: Michel, czy możesz nam pomóc żyć? Michel: Nie, ale wy musicie żyć. Bo życie jest najsilniejsze. To wasze cierpienie, wasze przeżycia nadają mojej śmierci

sens. Ja: A więc nasze cierpienie ma wartość? Ma sens? Michel: Tak, każde cierpienie nosi w sobie ziarna życia 27• Inne

dziecko, o którym będziemy mówić później i które zmarło w dużo młodszym wieku, przekazało to samo swojej matce zapomocą pisma automatycznego (podobnie jak Pierre Monnier): "Moja śmierć nie jest przypadkiem, ale efektem Bożej woli.Każde rozstanie ma swój powód" 28.

3. Wołanie wieczności Elisabeth Kiibler-Ross, wielka inicjatorka wszystkich współczesnych badań na temat śmierci, zwłaszcza w kontekście

opieki nad odchodzącymi z tego świata, szczególnie interesowała się umierającymi dziećmi. Miała w tej kwestii bardzogłębokie przekonanie: dzieci prawie zawsze wiedzą wcześniej, że umrą, bez względu na przyczynę śmierci. Wiedzą nawet,w jakich to nastąpi okolicznościach, a raczej wie o tym ich podświadomość i wyraża to przez rysunki, listy, wiersze, którychostateczne znaczenie można zrozumieć dopiero po ich odejściu. Jednak poza samym faktem śmierci przeczuwają one takżeetap następny, spotkanie w świetle, krainę bezwarunkowej i bezkresnej miłości, która gdzieś na nie czeka i której wezwanieczasem nawet słyszą 29.

W przypadku śmierci z powodu choroby można by odczytać to przeczucie dziecka jako wynik naturalnego procesu bio-logicznego, który informuje sferę podświadomości. Wyjaśnienia należy jednak szukać gdzie indziej, gdy mamy do czynieniaz wypadkiem spowodowanym przez kogoś innego lub z morderstwem. Otóż Elizabeth Kiibler-Ross dostarczyła kilku bar-dzo przekonujących przykładów, dotyczących właśnie takich zdarzeń. Przytoczymy tutaj tylko jeden, najbardziej niezwykły.Opowiada matka dziecka:

"Tego ranka moja córka obudziła się wcześnie w stanie, który można by określić jako bardzo silną ekscytację. Spała wmoim łóżku, obudziła mnie, całując i wołając: 'Mamo, mamo! Pan Jezus powiedział mi, że pójdę do nieba! Jestem bardzozadowolona, że pójdę do nieba, mamo, tam, gdzie wszystko jest piękne, złote i srebrne, i jasne, i gdzie jest Pan Jezus i PanBóg ... '. Mówiła tak szybko, że ledwie mogłam ją zrozumieć. Zupełnie jakby przeżywała religijną ekstazę.

Było to takie dziwne, że aż się przestraszyłam. To naprawdę nie był temat naszych codziennych rozmów. Niepokoiłomnie zwłaszcza jej nadmierne pobudzenie. Zwykle była to dziewczynka spokojna, raczej zamyślona, bardzo inteligentna iniezbyt skłonna do wybuchów entuzjazmu. Miała duży zasób słownictwa i wypowiadała się precyzyjnie. Teraz ze zdumie-niem obserwowałam, jak bardzo jest podekscytowana, słowa jej się plątały i zaczynała się jąkać. Nie przypominam sobie,żebym widziała ją w takim stanie, nawet kiedy silnie przeżywała święta Bożego Narodzenia, swoje urodziny czy wizytę wcyrku.

Poprosiłam ją, by mówiła ciszej, by się uspokoiła, by zmieniła temat (budziło to we mnie zabobonny lęk, gdyż od mo-mentu jej narodzin miałam niepokojące przeczucie, że nie zostanie ze mną długo). Ale zwierzyłam się z tego tylko bardzobliskiej przyjaciółce. Nie chciałam, by mi o tym przypominano, nie chciałam, by córka o tym mówiła, zwłaszcza tak nagle,nieoczekiwanie, w sposób trochę szalony. Jeśli kiedykolwiek wcześniej wspominała o śmierci, to tylko abstrakcyjnie, nigdyw związku z nią samą.

Nie mogłam jej uspokoić, wciąż mówiła mi o ‘pięknym niebie, całym w złocie, z cudami, pozłacanymi aniołami, diamen-tami i klejnotami' i o tym, jak bardzo się cieszy, że tam była, jak świetnie się bawiła i że Jezus powiedział jej, iż ... Przypo-minam sobie bardziej jej zachowanie niż dokładne wyrażenia, ale jednak zapamiętałam dobrze kilka słów.

Chcąc, by się uspokoiła, powiedziałam: 'Odpocznij sobie teraz. Gdybyś poszła do nieba, bardzo by mi ciebie brakowało,mój skarbie. Cieszę się, że miałaś taki piękny sen, ale teraz odpocznij sobie troszeczkę, dobrze?'. Nic to nie dało. Odparła znaciskiem, niezwykłym jak na czteroletnie dziecko: 'To nie był sen. To prawda, ale nie powinnaś się tym przejmować, mamo,bo Pan Jezus powiedział mi, że będę się tobą opiekowała, że będę mogła dać ci dużo złota i drogocennych kamieni i nie bę-dziesz musiała o nic się niepokoić ... '. Przytaczam tylko te zdania, które przypominam sobie dokładnie.

Mówiła mi jeszcze przez chwilę o cudach nieba, stopniowo uspokajając się coraz bardziej. Kiedy znów powiedziałam,że miała naprawdę bardzo piękny sen, powtórzyła, że to była prawda, naj prawdziwsza prawda. Przytuliła się na chwilę domnie, mówiąc, żebym się nie martwiła, bo Pan Jezus się mną zaopiekuje, po czym wysunęła się z łóżka i pobiegła się bawić.

Ja także wstałam, by przygotować śniadanie. To był dzień jak inne. Ale tego popołudnia moja córka została zamordowana29

(utopiona z premedytacją) między godziną piętnastą a piętnastą trzydzieści. Nasza poranna rozmowa była tak zdumiewająca, że ; natychmiast opowiedziałam o niej przez telefon pewnej osobie,

która dokładnie sobie to przypomina. Kiedy osoba ta usłyszała potem o śmierci mojej córki, na myśl przyszło jej od razu:skąd dziecko mogło o tym wiedzieć?

Ja sama sądzę, że przyszłości nie sposób odgadnąć, praw fizycznych się nie zmieni. Córka nie mogła wiedzieć, że 'pójdziedo nieba', ale tak właśnie było: obudziła mnie w tym stanie bardzo dziwnego podniecenia, twierdząc, że Jezus powiedziałjej, iż pójdzie do nieba (co prawda, nie przypominam sobie, by użyła słowa 'dzisiaj). I umarła tego samego popołudnia,około siedmiu godzin później. Nie umiem tego wyjaśnić.

Nie należeliśmy do rodzin bardzo praktykujących. Córka była z nami w kościele tylko dwa razy. Czytaliśmy jednakdzieciom opowiadania o Mojżeszu, Jezusie, Maryi oraz Józefie. Ale zawsze bardziej zależało mi na tym, by dzieci nauczyłysię kochać i szanować innych, by były dobre i uczynne, niż żeby praktykowały jakąś określoną religię.

Nie mogłam nauczyć ich tego, czego ja sama nie znałam, i chociaż czytałam, modliłam się i medytowałam, odpowiadałammoim córkom (kiedy pytały mnie, jak jest w niebie), że nie wiem, co dzieje się po śmierci. I na pewno nie w domu usłyszałysłowo 'niebo' czy takie wyrażenie jak 'pozłacane drogi nieba'. Nigdy im o tym nie mówiłam"30.

Opinia Elizabeth Kiibler-Ross potwierdza przekaz, jaki otrzymałem w Luksemburgu od Constantina Raudive'a. Myśląco rodzicach, którzy stracili dziecko, pisze onajeszcze:

"Tym, co możemy im najlepszego ofiarować, jest przekonanie, że nasze materialne ciało to tylko poczwarka, z którejśmierć wydobywa to, co w nas niezniszczalne, nieśmiertelne, a czego symbolem może być motyl.

Dzieci z obozu koncentracyjnego w Majdanku, przed wejściem do komór gazowych, rysowały na ścianie paznokciamimalutkie motylki. Wasze dzieci także w momencie śmierci wiedzą, że wejdą wolne i bez obciążeń do miejsca, w którym jużsię nie cierpi, do krainy miłości i spokoju, gdzie czas nie istnieje i skąd mogą przybiec do was z prędkością myśli"31.

Zauważmy jeszcze, że zarówno w dawnym, jak i we współczesnym języku greckim słowo "motyl" oznacza także"dusza"32.

Rozdział IIINowe ciało w nowym życiu

Wszystkie cmentarze są puste. Nigdy dość mówienia tym. Ściślej ujmując, groby zawierają w sobie jedynie stare, roz-kładające się odzienia. Odzienia z sukna i odzienia z ciała. Zasługują one bez wątpienia na wielki szacunek, ponieważ byłyostatnimi okryciami tych, których kochamy. Oni sami jednak są gdzie indziej. Pod grobowcami nikt nie leży, nikt tam niespoczywa.

Requiescat in pace, "niech spoczywa w pokoju", mówi ksiądz w czasie pogrzebu. Ale pokój, o którym mowa, nie jest żad-nym spoczynkiem. Zbyt dosłowne tłumaczenie hebrajskiego słowa szalom na eirćnć w języku greckim i pax po łacinie spo-wodowało zubożenie jego znaczenia. Słowo szalom po hebrajsku ma o wiele szerszy sens. Oznacza "spokój, pokój", aletakże "szczęście" i "pełnię życia". W wielu religiach rytuał pogrzebowy miał nie tyle zapewnić odpoczynek zmarłym, ileuspokoić żyjących, którzy aż nadto obawiali się ich powrotu pod postacią niezaspokojonych zjaw. To być może wzmocniłojeszcze powyższe rozumienie słowa "pokój". O wiele bardziej życzy się więc zmarłym, by pozostali w spokoju, niż żeby żyliw pełni.

A przecież nie jest to treścią prawdziwej wiary chrześcijańskiej. Chrystus rozpięty na krzyżu obiecuje skruszonemu ło-trowi: ,,zaprawdę powiadam ci, dzisiaj jeszcze będziesz ze mną w raju". Życie toczy się więc bez przerwy. Stąd też modlimysię za zmarłych. Stąd także modlimy się do świętych, aby nas wspomagali w tym życiu.

Teoria, że w godzinie śmierci istoty ludzkie ulegają całkowitemu unicestwieniu i że odtwarzane są przez Boga dopierona krańcu czasów, jest dość niedawnym wymysłem niektórych środowisk protestanckich. Na nieszczęście rozpowszechniłasię ona także wśród teologów katolickich l•

l. Dusza jest ciałem subtelnymPozostawał też jeszcze jeden ważny problem - źle rozwiązany nawet przez najlepszą tradycyjną teologię katolicką. Na-

uczano, że tym, co naprawdę żyje po śmierci, jest dusza, nie ciało. Dusza, według filozofri greckiej, była rozumiana jako cał-kowicie niematerialna. Teolodzy nauczali więc, że ta nieśmiertelna dusza nie tylko nadal żyje, ale także może się oczyszczaćlub też cieszyć się kontemplacją Boga, co jest wieczną nagrodą sprawiedliwych. Ci zaś mogą więc już teraz zaznawać wiecznejszczęśliwości - jednak bez ciała. Ale mimo wszystko zmartwychwstaną w dniu końca świata, w dniu Sądu Ostatecznego.Pojawiał się jednak następujący problem: skoro już teraz zmarli ci są w pełni szczęśliwi bez ciała, po co im zmartwychwsta-nie? A jeśli zmartwychwstanie miałoby dać im jeszcze więcej szczęścia, oznacza to, że wcześniej nie byli w pełni szczęśliwi.

W tradycji żydowskiej, do której należeli Chrystus i jego apostołowie, nigdy nie uznawano duszy za coś niematerialnego.30

W ciągu wieków wiele odcieni znaczeniowych mogło pojawiać się i znikać, ale zawsze pozostawało jedno głębokie znaczenietego słowa: dusza, nefesh, była ciałem, żywym i świadomym, obdarzonym osobowością żyjącego człowieka. Ciałem zbudo-wanym z innej materii, lżejszej, mniej gęstej, bardziej subtelnej. Przez całe stulecia myślano, że takie rozumienie duszy wy-nikało ze swego rodzaju ułomności myśli hebrajskiej, zbyt prymitywnej, zbyt konkretnej, z gruntu niezdolnej do wzniesieniasię na poziom abstrakcji filozoficznej. Wielu dziś sądzi, że oślepliśmy z troski o wierność rzeczywistości, której nie umieliśmyzobaczyć.

Mimo że chrześcijanie z czasem przyjęli definicję duszy całkowicie niematerialnej, trzeba przyznać, iż wbrew takiemurozumieniu wielu z nich wyobrażało sobie i wyobraża nadal zmartwychwstanie w sposób bardzo przyziemny. Słynną prze-powiednię Ezechiela, w której widzi on, jak zeschnięte kości pokrywają się na nowo ciałem, nerwami, skórą i ożywiane sąprzez ducha 2, zbyt często traktowano dosłownie jako ilustrację naszego zmartwychwstania. A przecież tekst mówi wyraźnie:wizja jest obrazem odnowy Izraela.

W konsekwencji wielu chrześcijan wyobraża sobie, że zmartwychwstanie jest odzyskaniem naszego fizycznego ciała,nieco tylko ulepszonego, nieznającego chorób, zmęczenia czy choćby niestrawności.

I tak napotykamy trudności nie do pokonania. Które ciało odzyskamy? To z ostatniego etapu życia? A może wszystkiekolejne ciała, ze wszystkimi atomami, które choć przez chwilę były ich częścią? Pod jakim względem ciała te będą iden-tyczne?

I znów stajemy przed następną sprzecznością. Jeśli nasze zmartwychwstałe ciało jest zbudowane z tej samej materii coobecne, jakże będzie mogło uciec przed jej prawami i stać się odporne na cierpienie i śmierć?

W rzeczywistości wszystkie świadectwa, zarówno pochodzące od ludzi, którzy przeżyli śmierć kliniczną, jak i od zmar-łych, kierują nas ku prawdziwej nauce chrześcijańskiej: ciało zmartwychwstałe, ciało chwalebne, jest ciałem duchowym.Nasze stare odzienie może bez przeszkody i w spokoju ulec rozkładowi na cmentarzu, my sami nigdy nie zstąpimy z nimdo grobu.

Kiedy zaczynamy mówić o ciele duchowym, według wyrażenia świętego Pawła, i wyjaśniać, że ma ono jednak pewnąkonsystencję, odpowiednią dla nowego świata, w którym będzie żyło, wielu ludzi wierzących, chrześcijan, wpada w kom-pletną panikę. Zwarta konsystencja, ciężar i potrzeby biologiczne obecnego ciała zupełnie im odpowiadają i wcale nie mająochoty go zmieniać.

A jednak w opowieści Yolandy Eck uderzył mnie najbardziej pewien szczegół: kiedy, odesłana przez Istotę Świetlistąna Ziemię, znów znalazła się w swej cielesnej postaci, odniosła okropne wrażenie. Mogłaje porównać do uczucia doznawa-nego w momencie wkładania gumowych rękawic, mokrych i zimnych. Jakby to było coś lepkiego i lodowatego. Zareagowałazresztą tak gwałtownym obrzydzeniem, że natychmiast powtórnie znalazła się poza ciałem. I tylko przy pomocy duchowegoprzewodnika z zaświatów mogła na nowo je przyjąć.

Pierre Monnier potwierdza nam to odczucie. Wyjaśnia, że chociaż Chrystusowa męka na krzyżu była okrutna, to jednaksamo wcielenie Chrystusa, przyjście na świat w naszym ciele, było dla Niego dużo większą próbą, a więc jeszcze większymznakiem miłości do nas:

"Nie dostrzegacie poświęcenia Chrystusa zawartego we wcieleniu, a przecież cierpienie Czystości Absolutnej, która za-mieszkała w ciele, przewyższyło największy dar, jakim jest cierpienie na krzyżu. Być Pełnią Piękna i okryć się poniżającąmaterią, która poddaje duszę wulgarnym pokusom, to próba przewyższająca wszystko, co możemy pomyśleć albo odczuć.My sami także, wyszedłszy zaledwie z ciała fizycznego, odsuwamy z lękiem konsekwencje możliwej reinkarnacji. To, żeOdwieczny z miłości zgodził się zniżyć do przybrania ludzkiego ciała, jest przedmiotem naszej nieustannej adoracji i trwamydo głębi poruszeni tak wielką miłością"3.

Wydaje się, że niektórych zmarłych drażni nasza powolność w poruszaniu się, nasze ograniczenia słuchu i wzroku. Na-zywają nas wtedy po przyjacielsku "larwami".

To oczywiste, że nasze nowe ciało - ciało duchowe musi być przyjemniejsze niż obecna powłoka. Będzie podobne dopoprzedniego, ale piękne i wspaniałe. Dzieci będą mogły wzrastać na innym świecie i rozwijać się aż do wieku dojrzałego.Starcy odzyskają młodość. Abyśmy mogli sobie to wyobrazić, większość naszych rozmówców z zaświatów daje nam punktodniesienia: człowiek około trzydziestki. Jest to w przybliżeniu wiek Chrystusa w momencie śmierci.

Nasze ciało duchowe będzie wolne od wszelkiego kalectwa. Nawet jeśli amputowano nam część ciała, przyszłe ciało bę-dzie nienaruszone. Nawet jeśli straciliśmy wzrok czy słuch, będziemy widzieć i słyszeć. Mowa o tym już w tybetańskiejKsiędze Umarłych 4• Potwierdzają to także świadectwa tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną 5. Pierre Monnier, z zaświatów,często nam to powtarza 6•

Będziemy o wiele lepiej widzieć. Będziemy widzieli równie dobrze w dzień, jak i w nocy. Albo raczej dla nas nie będziejuż nocy. Będziemy widzieli na odległość, jakby na skutek powiększenia; wystarczy, że zechcemy coś zobaczyć, byśmy mogliod razu znaleźć się tam, gdzie nasz wzrok pragnie się zatrzymać, dopóki nie zaspokoimy swojej ciekawości, mówią niektórzy.Johann Christoph Hampe, którego książka została wydana po niemiecku w tym samym roku co książka Raymonda Mo-ody'ego po angielsku, przytacza współczesne nam przypadki wyjścia z ciała. Zaczął on jednak od systematycznego poszu-

31

kiwania podobnych świadectw w przeszłości. I tak cytuje długi wyjątek z relacji sir Aucklanda Gedee, lekarza, który 26 lutego1927 roku tak opowiadał o swojej śmierci (klinicznej, rzecz jasna) w Królewskim Towarzystwie Medycznym w Londynie:

"Stopniowo uświadomiłem sobie, że mogę widzieć nie tylko swoje ciało i łóżko, na którym spoczywałem, ale takrewszystko, co znajdowało się w domu i w ogrodzie. Potem spostrzegłem, że nie tylko mogę zobaczyć to, co znajduje się wdomu, ale także to, co dzieje się w Londynie i w Szkocji, której zawsze poświęcałem dużo uwagi. Od przewodnika, któregonie znałem, a którego nazywam swoim mentorem, dowiedziałem się, że znalazłem się, całkowicie wolny, w czasowym wy-miarze przestrzeni, w którym 'teraz' odpowiadało w jakimś sensie doświadczaniu 'tutaj' w przestrzeni trójwymiarowej" 7.

Pierre Monnier powtarza nam to wielokrotnie na swój sposób: "Nie straciliśmy ludzkiego kształtu, lecz tylko zostawiliśmy na Ziemi wszystkie upośledzenia naszego ciała. [ ... j Nasze

oczy widzą jak dawniej i są podobne do tych, które były wam drogie. W gruncie rzeczy jest to ewolucja zmierzająca staleku górze i odpowiadająca ogólnemu planowi, jaki przyjął Stwórca. To, co daje naszym nowym ciałom tak wielką łatwośćdziałania, jest efektem wspaniałej przemiany, a nie dokładnego powtórzenia. [ ... ] Pozostajemy sobą w sposób ostateczny.Śmierć to proces przenikania: nasze duchowe ciało, uwielbione przez miłość Chrystusową i przez dar życia wiecznego,przechodzi przez ciało materialne, którego kształt przyjmuje, zachowując też całą naszą osobowość" 8.

Teolodzy pierwszych stuleci naszej ery podobnie rozumieli ten proces. Oto na przykład fragment z pism świętego Grze-gorza z Nyssy, pochodzący z IV wieku:

"Zobaczysz, jak twoje cielesne odzienie, unicestwione już przez śmierć, zostanie na nowo utkane z właściwych mu ele-mentów, nie na wzór teraźniejszej konstrukcji, gęstej i ciężkiej, lecz według bardziej eterycznego i lżejszego wzoru, tak byto drogie ciało było ci obecne, odnowione w swym największym pięknie i wdzięku" 9.

Nie sposób jednak powiedzieć, czy to istotnie wzrok tak bardzo się polepsza przy patrzeniu na odległość, czy też możeciało duchowe przemieszcza się bezpośrednio i natychmiast tam, gdzie zmarły pragnie. Trudno to określić według naszychkategorii. W rzeczywistości to przestrzeń nie jest taka sama jak wcześniej. Ciało duchowe może znaleźć się bardzo dalekood Ziemi. Wiedziano o tym już od dawna, ale nauka oficjalna była zbyt bezradna, by badać takie zjawiska. Johann ChristophHampe daje nam przegląd literatury na ten temat, dużo wcześniejszej niż książka Raymonda Moody'ego. Znalazłem tamkilka tytułów pochodzących z 1884 roku.

Zmarli mogą czasem ukazać nam swoje ciało chwalebne. Pierre Monnier, jak zwykle bardzo precyzyjny, rozróżnia dwarodzaje odmiennych od siebie zjaw. W jednej z form zmarli mogą ukazywać się bardzo wyraźnie, ale wydają się przezroczyści:"Światło przez nich przenika, podobnie jak cienie przedmiotów, przed którymi przechodzą". Widzimy wtedy zmarłych ta-kimi, jacy są naprawdę. W innych wizjach dokonuje się prawdziwy proces materializacji. Pierre Monnier odczuwa jednakwielki wstręt do tego rodzaju zjaw.

Wydaje się jednak, że w zaświatach zdarzają się niekiedy wyjątki. Ich przyczyną jest miłość. Jean Prieur opowiada historię pewnej matki, która kilka lat po swej śmierci ukazała się w bardzo rzeczywisty sposób pew-

nemu księdzu z Nantes. Było to w 1943 roku, podczas okupacji niemieckiej. Oto kilka wyjątków z pisemnego oświadczeniaksiędza Paula Labrette'a:

"Jestem wikariuszem w jednej z większych parafri w Nantes. W zeszłym miesiącu pewnego wieczora byłem bardzozmęczony. Około północy miałem właśnie skończyć odmawianie brewiarza, kiedy u drzwi zakrystii rozległ się lzwonek takgłośny, że zadrżałem. Usłyszałem, jak służąca otwiera okno, by zobaczyć, kto przychodzi o tak późnej porze. Przekonany,że ktoś wzywa mnie do chorego, zszedem, by sam otworzyć. Na progu stała kobieta. Błagalnie składając ręce, zwróciła siędo mnie:

- Proszę księdza, proszę przyjść, niedługo umrze młody człowiek. - Dobrze, przyjdę jutro przed mszą świętą, o szóstej. - Wtedy już będzie za późno! Zaklinam księdza, niech ksiądz nie zwleka. - Zgoda, proszę zapisać mi ulicę, numer domu i piętro. Weszła do przedsionka i zobaczyłem ją w pełnym świete, jej twarz

była ściągnięta bólem. Napisała: ulica De’cartes 37, drugie piętro. - Może pani na mnie liczyć, będę za dwadzieścia minut. Kobieta powiedziała do mnie półgłosem: - Niech Bóg pamięta o księdza miłosierdziu, bo jest ksiądz bardzo zmęczony, i niech chroni księdza w godzinę niebez-

pieczeństwa! Po czym odeszła w ciemność. Chwyciłem tylko płaszcz wszystko, co potrzebne do ostatniego namaszczenia, wyruszyłem

ciemnymi, pustymi ulicami. Przechodzący patrol oświetlił mnie latarką elektryczną, pokazałem stałą przepustkę i poszedłemdalej, przyśpieszając kroku.

Nie bez trudu odnalazłem numer 37 na ulicy Descartes: był to wielki pięciopiętrowy budynek o całkowicie zaciemnio-nych oknach. Zjednego z mieszkań dobiegał stłumiony odgłos radia. Na szczęście brama wejściowa była uchylona. Przy świe-tle latarki wspiąłem się po schodach na drugie piętro i energicznie zadzwoniłem, jak ktoś, na kogo czekają. Usłyszałemkroki, dźwięk przekręcanego kontaktu, zgrzyt zasuwki - i drzwi się otwarły.

32

W smudze światła stał młody mężczyzna, mógł mieć ze dwadzieścia lat, stał i patrzył na mnie z wyrazem uprzejmegozaskoczenia.

- Przychodzę do chorego, młodego człowieka, który niedługo umrze - powiedziałem. - Czy to tutaj? - Ależ nie, proszę księdza, to jakaś pomyłka. Ulica Descartes 37, drugie piętro, to istotnie tutaj. Mieszka tu młody czło-

wiek, to ja, ale - uśmiechnął się - wcale nie zamierzam umierać. To musi być jakaś pomyłka, ta kobieta chciała pewnie na-pisać: 'ulica Despartes'. Ale niech ksiądz wejdzie na chwilę, bardzo proszę. Jest ksiądz zziębnięty, podam coś rozgrzewającego.Słuchałem właśniemówił dalej - muzyki węgierskiej nadawanej z Wiednia. Gwałtownie przekręcił gałkę radia. - Proszę księ-dza, już od dwóch lat pragnę z księdzem porozmawiać, otworzyć moją duszę. Nie śmiałem jednak iść do księdza. Ta wizytajest naprawdę zrządzeniem Opatrzności. Jestem synem marnotrawnym.

Usiadłszy przy mnie na sofie, opowiedział mi całe swoje życie. Wreszcie wyszedłem, pojednawszy go z Bogiem. Następnie pośpieszyłem w stronę ulicy Despartes, rozmyślając o tym

niezwykłym spotkaniu. Wszystkie dzwony w mieście wybijały kwadrans po pierwszej. Przechodziłem akurat przez plackoło teatru. Nagle zaryczały posępnie syreny: był to nocny alarm. Rzuciłem się biegiem. Na ulicy Despartes blok numer 37nie istniał, domy kończyły się na numerze 16. Nic z tego już nie rozumiałem. Ale nie było czasu do namysłu, pierwszebomby spadały na północy miasta i piekielny hałas się przybliżał. Nie zwlekając, schowałem się w pierwszej napotkanej piw-nicy.

Przeżyliśmy trzy kwadranse prawdziwej grozy. Kiedy wyszedłem, wielkie łuny oświetlały dachy miasta. Co najmniej w dwustu miejscach się paliło. Wszędzie rozprute

fasady domów, jakby pociągnięciem noża, walące się budynki, chmury dymu, kurz, krzyki szaleńczej rozpaczy. Udałem siędo najbliższego punktu pierwszej pomocy. Na dziedzińcu leżało kilkuset zmarłych i rannych. I ciągle przybywali nowi:głównie kobiety i dzieci. Nawet na froncie nie widziałem tak potwornej rzezi. Przechodziłem od jednego do drugiego,udzielając rozgrzeszenia lub rysując na zimnych już czołach prędkie ostatnie namaszczenie.

Nagle oparłem się o mur; musiałem być blady jak kreda. - Co się stało, proszę księdza? - zapytał jeden z lekarzy. - Czyznalazł ksiądz kogoś z rodziny?

- Nie, parafianina. Niechcący trąciłem właśnie nogą zwłoki młodego człowieka z ulicy Descartes numer 37. Ledwie przed godziną zosta-

wiłem go pełnego życia, promieniejącego radością z powodu odpuszczenia grzechów. I powróciły do mnie jego słowa: "Tona pewno jakaś pomyłka, proszę księdza, nie ma tu umierającego, cieszę się dobrym zdrowiem". I ten śmiech! Był na skrajuwieczności i nic o tym nie wiedział. Miłosierna dobroć Boga pozwoliła mu jeszcze wyspowiadać się przed alarmem. Zna-lazłem jego portfel: był w nim dowód osobisty: 'R.N., dwadzieścia jeden lat', kartki żywnościowe, pożółkły list i fotografie;jedna z nich przedstawiała czterdziestoletnią kobietę. Aż drgnąłem ze zdumienia. Nie ulegało wątpliwości, że było to zdjęcietej kobiety, która przyszła mnie błagać, abym udał się na ulicę Descartes 37, do młodego człowieka, mającego niedługoumrzeć. Na odwrocie było napisane tylko jedno słowo: 'Mama'.

Inna fotografia ukazywała ją na łożu śmierci, ze złożonymi rękami owiniętymi różańcem. Były też daty: 7 maja 1898 -8 kwietnia 1939'. Popatrzyłem na pożółkły list. Pismo przypominało to, którym nieznana kobieta zanotowała mi adres" 10

• Jakkolwiek wstrząsająca jest ta historia, Harold Sherman opowiada przynajmniej o dwóch jeszcze bardziej wymownych

przypadkach. ,,Arlis Coger, długoletni właściciel i kierownik apteki w Huntsville, w stanie Arkansas, przyznaje, że najbardziej niezwy-

kłą rzeczą, jaka kiedykolwiek mu się przydarzyła, było to, iż koncentrując swoją uwagę na karku szkolnego kolegi, mógł spra-wić, by ten się obrócił i na niego spojrzał.

Jego żona Anna, z którą przeżył prawie czterdzieści pięć lat, zmarła z powodu niewydolności nerek. Arlis bardzo jąkochał i zupełnie nie potrafił przystosować się do nowej sytuacji. Pewnej nocy, dwa miesiące po śmierci żony, obudził sięnagle i spostrzegł ją w łóżku, tuż obok siebie. Jej ciało było ciepłe i jędrne, tak bardzo realne, że wyciągnął rękę i zdołał dwarazy dotknąć jej czoła, zanim zniknęła. Jak opowiada: 'To nie był sen. Jak wszystkim ludziom i mnie śniły się w życiu różnerzeczy. Tym razem było to coś innego. Nie jestem kimś natchnionym i zachowuję zdrowy rozsądek. Anna naprawdę po-wróciła ze świata zmarłych. Nic nie może zmienić mojego przekonania"'.

Czas pokazał, że był to tylko pierwszy z trzynastu powrotów duchowej natury. Trwało to, w nieregularnych odstępach,ponad rok. Za pierwszym razem Arlis nie zanotował godziny, ale później zawsze sporządzał dokładne notatki. Nie było wtych wizytach żadnej prawidłowości. Mógł być zupełnie rozbudzony lub w stanie półsnu, czasem zdarzało się to w środkunocy, czasem nad ranem.

Aby pokazać, że te wizyty wydawały mu się wyjątkowo realne i konkretne, przytoczę kilka fragmentów jego notatek. ,,zapierwszym razem było to prawie przerażające - choć ie sądzę, że to najodpowiedniejsze słowo, by wyrazić, co rołem. Drugiepojawienie się Anny, w przeciwieństwie do pierwszego, było wydarzeniem szczęśliwym. Pocałowaliśmy się i nagle znikła,zostawiając mnie zupełnie rozbudzonego.

33

Najbardziej uderzyło mnie to, że jej ciało było ciepłe proszę mi wierzyć, to nie był sen. Naprawdę ją pocałowałem, wcalenie śpiąc.

To pojawienie się było inne niż poprzednie. Stała obok lojego łóżka. zawsze myślałem, że aniołowie chodzą , bieli. Onabyła ubrana inaczej. Miała długą, miękką, złocistą suknię. Wyciągnąłem rękę i przesunąłem wzdłuż dłoni ku palcom, byłyzwarte i rzeczywiste.

Przeszła z mojej lewej strony na prawą i coś do mnie powiedziała. Nie przypominam sobie, bym usłyszał jej głos, tenprzekaz był zupełnie jasny: 'Sprawy nie przedstawiają lę tak, jak powinny'. Zrozumiałem, iż pragnęłaby, żebym był w niebie,obok niej. Ale następnym razem pojawiła się w moim łóżku i kiedy zapytałem ją, czy jest szczęśliwa, to odpowiedź była pro-sta: 'Tak'. Poczułem się o wiele lepiej.

Nie śmiałem o tym marzyć, a jednak przyszła tutaj znów statniej nocy. Ta wizyta była krótka, ale bardzo tkliwa, o po-całowałem Annę. Powiedziałem jej, że dobrze by było, gdyby odwiedziła też jedno z naszych dzieci, które nie wierzyło wjej powroty. Nic się na to nie odezwała. Tylko lożyła na moich ustach cudowny pocałunek. [ ... j

Dwie noce z rzędu za piętnaście czwarta rano. Jeśi dobrze pamiętam, nigdy nie nawiązałem z nią kontaktu w jej ducho-wym świecie.

Nagle moje prześcieradła pofrunęły w górę i Anna znów się pojawiła. Trwało to przez jedną czy dwie sekundy, ale na-prawdę tu była.

Przytuliłem ją, a ona położyła głowę na moim ramieiu. Czułem jej włosy na policzku". Powyższe zdania wydają się niekiedy bez związku, ponieważ są wyrwane z kontekstu, ale świadectwo Arlisa jest jasne.

Harold Sherman, który poświęcił niemal siedemdziesiąt lat na studiowanie zjawisk paranormalnych, a zwłaszcza postrze-gania poza zmysłowego, pisze:

"Do wielu podobnych zdarzeń doszło w życiu mnóstwa ludzi i dowodzą one, że nasi bliscy, którzy odeszli z tego świata,powracają często w rocznice niektórych ziemskich wydarzeń".

Arlis Coger opowiada następnie o tym, co być może stanowi kulminacyjny punkt w serii objawień ducha jego żonyAnny:

"Dzisiaj jest 6 października, moje siedemdziesiąte piąte urodziny i pierwsza rocznica śmierci Anny. Spodziewałem się,że będę smutny, ale tak nie jest, bo ubiegłej nocy Anna znów przyszła. Pojawiła się, stając obok mojego łóżka. Objęła mniei podniosła do góry, uścisnęła i mocno pocałowała w usta. A potem opuściła mnie na łóżko. Najbardziej zaskakująca byłajej siła. Uniosła rękoma górną część mojego ciała. Nigdy nie byłaby zdolna tego uczynić w swoim dawnym ciele fizycznym.Pisząc to, mam łzy w oczach, ale nie są to łzy smutku. Moje serce jest pełne radości, bo wiem, że pewnego dnia ja i ona znówsię połączymy, i to na całą wieczność.

[ ... ] Dziś jest 1 listopada 1982 roku. Wczoraj była czterdziesta szósta rocznica naszego ślubu. W pewnej chwili, międzydrugą a trzecią w nocy, spostrzegłem nagle, że Anna znów jest ze mną w łóżku, pod kołdrą. Wziąłem ją w ramiona izacząłem mówić o mojej wielkiej miłości do niej. Wydawało się, że zniknęła na kilka minut, potem znów się pojawiła, i topowtórzyło się siedem razy w ciągu trzydziestu minut. Mam nadzieję, że nadal będzie mnie odwiedzała, aż do chwili, kiedybędę mógł dołączyć do niej w innym świecie. Nie czuję już lęku przed śmiercią. Wiem, że poza grobem istnieje inne życie".

Arlis Coger podsumowuje swoje doświadczenia w następujący sposób: "Ciało Anny nie było tym samym ciałem, które złożyliśmy do grobu. Było młodsze. Miało moc przechodzenia przez

materialne przedmioty. Anna opuszczała mnie, po prostu znikając, bez najmniejszego szelestu kołdry, którą chwilę wcześniejbyła przykryta. Przy dotknięciu jej ciało wydawało się jędrne, ciepłe i rzeczywiste. Mogliśmy ze sobą rozmawiać, choć myślę,że obywaliśmy się bez głosu. Anna miała swego rodzaju ciało duchowe, inne od jej fizycznego ciała z przeszłości. Widziałemją dokładnie kilka razy, kiedy stała koło mojego łóżka".

Przekonującym dowodem na to, że te pojawienia się nie były efektem halucynacji czy wytworem wyobraźni, jest fakt,że owe materializacje ustały. Na święta Bożego Narodzenia, 21 grudnia 1982 roku, Harold Sherman otrzymał od Arlisa takąoto kartkę:

,,Anna nie pojawiła się od 31 października. Mam nadzieję, że powróci w czasie świąt. Niech pan się modli za mnie, bypowróciła. Arlis".

Oczywiście można by podważyć tego rodzaju świadectwo, mówiąc, że ten biedny człowiek miał przywidzenia. Ale jakwidzieliśmy, objawienia nie zawsze odpowiadały jego pragnieniom. Podkreśla on taicie bardzo rzeczywisty wymiar tychmaterializacji. Ciało jego żony było namacalne i ciepłe, jak u każdej żywej istoty.

Te rzadkie, trzeba przyznać, przypadki (zwłaszcza o tak wielkim stopniu materializacji) są częstsze, niż nam się wydaje.Ale tylko niewielu ludzi ośmiela się o nich mówić.

Profesor Werner Schiebeler przytacza równie jasne świadectwo 11 : Niedaleko Zurichu mieszkała kobieta, podatna na zjawiska paranormalne już od wieku młodzieńczego, ale bardzo zrów-

noważona i rzadko o tym wspominająca. Jej mąż, zmarły w sierpniu 1976 roku, zaczął się ukazywać dwa tygodnie po śmierci.Kiedy pojawił się po raz trzeci, żona poprosiła go, by pomógł jej odnaleźć klucz do kufra, w którym znajdowały się ważne

34

dokumenty. Ciekawy jest fakt, że zazwyczaj materializacja dokonywała się stopniowo w sypialni. Jednakże w dniu, w którymodnalazł się ów klucz, cały proces odbył się już na ulicy. ŻOna usłyszała, jak mąż otworzył drzwi do mieszkania, przeszedłprzez korytarz, a potem otworzył drzwi do pokoju. Zobaczyła, jak uchylił szufladę, do której zwykle wkładał ów klucz, poczym doszedł do niej znany odgłos wpadającego do niej klucza. Wstała więc, podziękowała mężowi i przez chwilę mogłago uścisnąć. Przy innych pojawieniach widywała, jak wychodził ze ściany, tak jakby przez nią przenikał. Początkowo wydawałsię niematerialny, ale szybko jego twarz i całe ciało nabierały gęstości, tak że mogła go brać za rękę i prowadzić do salonu,gdzie siadali na moment, by porozmawiać.

Po raz ostatni pojawił się po rocznej przerwie, na początku 1978 roku, wraz ze swoim bratem, zmarłym w 1969 roku, ijeszcze jednym mężczyzną, którego żona nie znała.

A zatem kilkoro zmarłych może materializować się w tym samym miejscu i czasie! W opisanym powyżej przypadkukilku zmarłych pojawiło się przed jedną osobą. Odwrotna sytuacja także może się zdarzyć. Mogą nawet dokonać się dwarodzaje materializacji naraz: kilka duchów i kilku świadków, jak w słynnej historii "ducha lotu 401". Od 29 grudnia 1972roku do wiosny 1974 roku dwa duchy, kapitana Boba Lofta i drugiego oficera Dona Repo (którzy zginęli, gdy rozbił się sa-molot, lot 401, lecący z Nowego Jorku do Miami), pojawiały się często przed pilotami, stewardesami, mechanikami, pasa-żerami innych lotów na tej samej trasie - jak się wydaje, aby czuwać nad bezpieczeństwem samolotu 12.

W jakiej postaci pojawiają się przed nami zmarli? Być może w swym prawdziwym nowym ciele, zazwyczaj dla nas nie-widzialnym. Dlatego też, jak zauważyliśmy w przypadku Anny, która trzynaście razy objawiła się swojemu mężowi, zmarliprzychodzą do nas w młodszym ciele i z odmłodniałą twarzą. Ale ponieważ chcą, by ich rozpoznano, mogą powrócić namoment do dawnych niedoskonałości. Mam tu na myśli wiek, okulary, odniesione rany, a nawet noszoną przez nich niegdyśi znajomą nam odzież 13•

Może się też zdarzyć, że spotkanie następuje wskutek przemieszczenia się w odwrotnym kierunku. Wówczas to niezmarły materializuje się, by stać się dostępny naszym zmysłom, ale żyjący na Ziemi opuszcza na chwilę swą cielesną powłokęi osiąga poziom, na którym znajduje się zmarły. W ten właśnie sposób, podczas poważnej operacji chirurgicznej, Nicole Drondoznała wspaniałego przeżycia z pogranicza śmierci i spotkała w zaświatach młodszego brata, zmarłego w dzieciństwie.

"Stał się dorosły, był wysoki i piękny. Mimo iż nigdy go takim nie widziałam, od razu byłam pewna, że to on. I poczułam,że tak naprawdę nigdy się nie rozstaliśmy, i byliśmy tacy szczęśliwi; to była prawdziwa jedność, zjednoczenie, coś cudownego;a wszystko w niezwykłej atmosferze miłości. A potem chciałam go dotknąć - i mogłam to zrobić; jego ciało było materialnei rzeczywiste. Tak więc świat, w którym żyją nasi zmarli, ma pewną materialną konsystencję, zupełnie inną od tej, jakąznamy na Ziemi. Nie możemy jej postrzegać naszymi ziemskimi zmysłami, ale czynią to bez trudu ci, którzy opuścili ciałofizyczne. W tym momencie znajdowałam się właśnie w takiej sytuacji i mogłam tego doświadczyć ... "14.

W gruncie rzeczy, to drugie ciało, chwalebne i duchowe, nie jest nowe. Jest w nas obecne już od momentu poczęcia. Stareobrazy średniowieczne czy też współczesne nam ikony prawosławne nie są aż tak naiwne, ukazując, jak z ust zmarłego wy-chodzi dusza pod postacią małej laleczki. Wyobrażenia te nie są doskonałe, to prawda. Ciało chwalebne nie jest mniejszeod ciała fizycznego. Ale rzeczywiście wykształca się stopniowo i oznacza rozpoczęcie nowego życia, a ściślej mówiąc - no-wego etapu życia.

Nieśmiertelność u Egipcjan Egipcjanie wiedzieli o istnieniu takiego sobowtóra: był nim "ka". Nie należy jednak sądzić, że śmierć nie kryła przed nimi

żadnych sekretów. Nie wyobrażajmy sobie, że wiedzieli wszystko, jak sugeruje wiele książek. Istnienie sobowtóra w zaświa-tach zależało, ich zdaniem, od właściwej konserwacji ciała fizycznego. Dlatego dokładali niewiarygodnych starań, by nie tylkouchronić tę fizyczną powłokę od rozkładu, ale także ukryć ją przed łupieżcami. I wpadali w rozpacz, gdy - zwłaszcza podczaszamieszek politycznych - nie mieli całkowitej gwarancji, że ciało nie ulegnie zniszczeniu.

Nie ma też pełnej jasności co do interpretacji owego "ka". Jak twierdzą egiptolodzy, chodziłoby raczej o pierwiastek ży-ciowy, którego niezależność istnienia byłaby dość ograniczona. Wydaje się, iż według niektórych prądów religijnych nie-śmiertelność zależała od "ba", bardziej odpowiadającego naszemu pojęciu duszy, którego symbolem był ptak.

Tak czy inaczej, Egipcjanie pierwsi wśród zachodnich cywilizacji wierzyli w istnienie prawdziwego życia po śmierci, naj-pierw tylko w odniesieniu do władcy, potem do wszystkich ludzi. "Mój ojciec nie umarł śmiercią, ale duch stał się moimojcem" lub też, jak mówią teksty na grobowcach: "Powstań żyjący, nie jesteś martwy. Powstań, by żyć, nie jesteś martwy" l 5.

2. Roland de Jouvenel: zbudować dom swojej wieczności Począwszy już od naszego ziemskiego życia, powinniśmy pielęgnować i kształtować to drugie, bliźniacze, ciało chwalebne,

rozwijając się duchowo, ku większej pełni. Jeden z największych mistyków, wierzących w życie pozagrobowe, Roland de Jouvenel, bez przerwy powtarzał to swojej

matce. Był synem Bertranda de Jouvenela, filozofa, ekonomisty, obdarzonego wybitną, choć trochę aspołeczną osobowością,oraz Marcelli de Jouvenel, pisarki i dziennikarki. Wiele znakomitych postaci przewijało się przez ich dom: Maurice Leblanc,

35

Jean Rostand, Maurice Maeterlinck, Marcel L'Herbier, Pierre Lecomte du Nouy, Maurice Barres. W swych powieściachMarcelle de Jouvenel opisywała nieco konwencjonalny świat towarzyskich elit Paryża, ale też nie cofała się przed odważnymireportażami: z domu poprawczego Petite-Roquette w Paryżu, z Rio de Oro w rejonie Sahary Zachodniej, gdzie toczyła sięwojna z hiszpańskimi kolonizatorami, z Etiopii tuż przed ostatecznym atakiem włoskich oddziałów.

Była bardzo inteligentna i odważna, nie miała jednak skłonności do mistycyzmu. Państwo de Jouvenel nie praktykowaliżadnej religii. Zawarli tylko ślub cywilny.

Roland, ich syn, sam odnalazł drogę do Boga. Zgodnie z tym co Elisabeth Kiibler-Ross mówiła o przeżyciach dzieci,on także przeczuwał swoje szybkie odejście. Świadczyło o tym kilka zdań, które mu się wymknęły. Chodził się modlić dokościołów, szczególnie do kościoła św. Rocha, który znajdował się niedaleko mieszkania matki.

W 1946 roku zachorował. Chorobę zdiagnozowano błędnie jako zwykły ból gardła, choć w istocie był to przypuszczalnieparatyfus. zastosowano dietę, która do reszty osłabiła jego odporność. Na próżno czekano na nowy, cudowny lek: strepto-mycynę. Codziennie ojciec lub ktoś z przyjaciół chodził na lotnisko, czekając na samolot z Ameryki. Na próżno. 2 maja 1946roku, w wieku niespełna piętnastu lat, Roland w zachwycie zobaczył zmarłą dwa lata wcześniej babcię, która pojawiła się,aby go zabrać ze sobą 16.

W owym czasie Bertrand i Marcelle żyli już w separacji. Pani de Jouvenel została zupełnie sama. Rozpacz, bunt, myśli o samobójstwie. A potem powolne wychodzenie z kryzysu.

Zamówiła mszę za syna i przystąpiła do komunii. I od tej chwili zaczęła otrzymywać znaki. Dostrzegła feerię barw w ko-ściele. Otrzymała bardzo wiele takich znaków. W końcu, za radą przyjaciółki i mimo wielkich oporów, zdecydowała się wziąćdo ręki pióro. Dłoń jej drżała, gdy pisała pierwsze słowa. Było to 24 października 1946 roku. Tak jak w przypadku Pierre'aMonniera, przekazy te będą najpierw pojawiały się codziennie, potem rzadziej. Ostatni przekaz pochodzi z 16 lutego 1969roku. Jest to proste zdanie: "Mamo, karmimy się tym, co dajemy innym"17.

Roland często mówił do matki: "Istnienie wieczne rozpoczyna się w istotach ludzkich już od momentu narodzin; owo istnienie to powtórne ciało żyjące

w pierwszym - które w pełni rozkwita w chwili śmierci. I właśnie dlatego, że dusza rozwija się jak kwiat, powinniście pie-lęgnować wasze Wnętrze18.

Za mało troszczysz się o ten drugi wymiar twojej osoby, który przecież jest związany z tobą tak ściśle jak twój cień. Po-winnaś kształtować jego konstrukcję psychiczną, tak jak palce rzeźbiarza nadają formę tworzywu. Nigdy nie będzie dość wy-siłków, by udoskonalić swój niewidzialnybyt19.

Zbyt lekko traktujesz budowanie twej drugiej istoty. Cegiełka po cegiełce winniście budować dom waszej wieczności"20. Ciało duchowe, replika nas samych, bezustannie pronieniuje. Jest to tak zwane zjawisko aury. Wydaje się, że lie ma jed-

nomyślności co do jego opisu - ani w przekazch, ani w opiniach specjalistów. Niektórzy rozróżniają kilka rodzajów aury inadają im wielce uczone nazwy inni twierdzą, że jest to zawsze ta sama aura, postrzegana przez każde medium, którą możnaobecnie sfotografować dzięki metodzie Kirliana lub Lichtenberga. Są też jeszcze tacy, którzy w ogóle zaprzeczają jej istnieniu.

W szystkie świadectwa zmarłych mówią o tym, że nasze duchowe ciała promieniują światłem jak zresztą każdy przed-miot), którego nie można zobaczyć oczami ziemskiego ciała. To światło jest kolorowe, a jego odcień odpowiada pzez całyproces naszego rozwoju - poziomowi naszej duchowości, naszym wewnętrznym skłonnościom. Większość książek poświę-conych zaświatom zawiera wykaz różnych barw aury, mówiących o dominujących w nas uczuciach.

Zjawisko to bardzo często obserwowali mistycy, na przykład Anna Katarzyna Emmerich. "Widzę także często - kiedy mam się o nich dowiedzieć - poruszenia duszy i jej wewnętrzne cierpienia, słowem wszystkie

uczucia, które objawiają się poprzez moją pierś całe ciało pod postacią tysiąca kształtów pełnych blasku lub mrocznych, wi-rujących w różnych kierunkach, wolno lub szybko"21 .

Tradycja chrześcijańska wspomina jednak tylko o ostatnim stopniu rozwoju, który odpowiada białemu światłu ) lekkozłotawym odcieniu. Spotykamy to światło w życiu prawie wszystkich świętych. Już Stary Testament często o nim wspominał.Najsilniej pojawiło się podczas Przemienenia Chrystusa na górze Tabor. Jego odzienie stało się wówczas "lśniąco białe, takjak żaden folusznik na ziemi zbielić nie zdoła" (Mk 9,3) lub: "twarz Jego zajaśniał ajak słońce, odzienie zaś stało się białejak światło"(Mt 17,2).

Wszyscy teologowie pierwszych wieków, a szczególnie chrześcijańskiego Wschodu, odnajdywali w tej scenie wyraznaszej przyszłej chwały. W VIII wieku święty Jan Damasceński uważał, że to nie Chrystus promieniował nową i wyjątkowąchwałą, lecz apostołowie - Piotr, Jakub i Jan - stali się na chwilę godni zobaczyć Chrystusową chwałę, jaką zawsze był ob-darzony. Możemy dzisiaj podkreślić fakt, że zobaczyli oni także, jak od dawna nieżyjący już Eliasz i Mojżesz rozmawiali zChrystusem. Drugie, duchowe ciało apostołów, obecne w nich od momentu poczęcia, jak twierdzi Roland de Jouvenel,widzi bezpośrednio oczami fizycznego ciała to, czego fizyczne ciało nie mogłoby nigdy zobaczyć. Apostołowie na krótkąchwilę przechodzą z jednej płaszczyzny istnienia na drugą, ze świata naszej ciężkiej materii do świata chwały. Podobnie jaku ludzi, którzy opuścili swoje ciało (zjawiska opisane przez Raymonda Moody'ego i J.-C. Hampe'a), przejście to odbywa

36

się przez rodzaj tunelu: apostołów ogarnia w tym momencie dziwny sen lub raczej odrętwienie. Nie sposób dokładnie opisać chwały tego duchowego ciała, a jeszcze trudniej je namalować. Jednakże chrześcijański

Wschód stworzył szczególną formę sztuki, jaką są ikony. Dają one nam pewne przeczucie tej chwały lub wywołują w nastęsknotę za nią.

Na ikonach wszystko ma złote tło, symbolizujące Boga. Ciała i przedmioty nie mają cienia. Ciała są wydłużone, spłaszczone, prawie jakby były duchami. Twarze, oświetlone od

wewnątrz, odsyłają wszystkie cienie na zewnątrz, w postaci ciemnej otoczki. Oczy niemal nie mają białek, rzęs ani powiek.Są na wpół przymknięte, lecz równocześnie szeroko otwarte na świat duchowy. Kontemplują to, co niewidzialne.

Kiedy święta Teresa z Avila lub święta Bernadetta z Lourdes widzą takie światło i zauważają, iż jest jasne jak słońce, amimo to nie oślepia, dochodzi, jak sądzę, do podobnego zjawiska: to ich ciało duchowe patrzy przez ciało fizyczne.

3. Władze ciała duchowego Być może podczas lewitacji mamy do czynienia z tym samym mechanizmem. Ciało chwalebne lub ciało astralne, sub-

telne, pociąga za sobą ciało fizyczne i unosi je do góry, podobnie jak w stanie śmierci klinicznej, kiedy ludzie nagle unosilisię pod sufit na sali operacyjnej. Roland de Jouvenel wydaje się sugerować takie rozumienie, kiedy ręką matki pisze:

"Lewitacja nie jest tylko zjawiskiem fizycznym, to początek metamorfozy, zmiana ciężaru, dokonująca się w ciele"22. To zapewne także owo ciało subtelne, które mamy od chwili poczęcia, może pod wpływem nadzwyczajnych sił wyrzucić

ciało fizyczne w powietrze, jak to się zdarza u niektórych opętanych osób. Oto wyjątek z relacji słynnego i godnego zaufaniaegzorcysty, czcigodnego ojca Mateusza z Besanc;on. Zauważmy, że styl tego tekstu nie jest stylem intelektualisty ani szaleńcaczy nawiedzonego.

"Trzymano go [opętanego] należycie, ale przy pierwszym znaku krzyża, jaki uczyniłem, wymknął im się z rąk. Opadłyz niego powrozy i został wyrzucony w powietrze. Zdołali w końcu jakoś go pochwycić. Przyparli do ziemi, przytrzymującz całą mocą; nie mówię, że czynili to brutalnie, tak nie było, ale miał tak gwałtowne ruchy, że musieli użyć wszystkich sił,by z nim walczyć. Zaprosiłem też zakonnice. Przyszły wszystkie, gdyż było to widowisko dostępne dla wszystkich. Kiedygo wreszcie przytrzymali przy ziemi, kiedy leżał już na plecach, chciałem wznowić obrzęd, powiedziałem zatem: 'Kilku zwas musi na nim usiąść.

Taki ciężar będzie dawał lepszy opór. Rozpocznijmy egzorcyzm jeszcze raz'. Po kilku minutach siedzący na nim zaczęliwrzeszczeć: 'Ojcze, ojcze, dokąd lecimy? Dokąd my lecimy?'. Opętany unosił się do góry wraz z sześcioma mężczyznami,którzy na nim siedzieli. A oni nie wiedzieli, że w pewnym momencie się zatrzyma. Mówili tylko do siebie: 'Oby nie uniósłsię aż pod sklepienie', bo mógł przecież wznieść się wyżej.

Zatrzymał się jednak, a potem opadł, nadal z mężczyznami na plecach, bez żadnej pomocy z ich strony, i spoczął na ziemi.Mężczyźni byli bladzi jak papier"23.

Dzięki tej zdolności błyskawicznego przemieszczania się w przestrzeni ciało duchowe pociąga więc za sobą ciało fizycznei sprawia, że osoba nagle znika w jednym miejscu, by ukazać się w drugim. Opowiada się na przykład, że gdy święta Kata-rzyna ze Sieny, będąc dzieckiem, oddaliła się od domu z zamiarem prowadzenia życia pustelniczego, w cudowny sposób zo-stała przeniesiona wieczorem w mury miasta. Lecz oczywiście nietrudno wątpić w prawdziwość tej historii pochodzącej zXV wieku.

Ale podobne historie powtarzają się często także w naszej epoce. Ojciec Izaak z Dionisiu miał pilnie wrócić z Karyes,stolicy republiki monastycznej na górze Atos, do swego macierzystego klasztoru. Ponieważ zdarzyło się to zimą, w górachzastała go śnieżna zamieć, gdy dopiero zbliżał się do innego klasztoru, Simonos Petra. Znam dobrze te okolice. Nie ma tampo drodze żadnego schronienia. Sypał coraz większy śnieg i ojciec Izaak nie mógł już iść dalej. Było straszliwie zimno. Gro-ziło mu zamarznięcie pod śniegiem. A jednak wystarczyła chwila modlitwy, krzyk wiary, i oto znalazł się przed bramą swo-jego klasztoru w momencie, gdy odźwierny miał ją właśnie zamykać24.

Może dojść do jeszcze bardziej niezwykłych wydarzeń. W słynnych relacjach z przeszłości odnajdziemy nie tylko jedną osobę, którą można by uznać za świętą, ale także osoby

jej towarzyszące, a nawet pojazd. I tak święta Teresa z Avila, mając przeprawić się przez rzekę Guadalimar, wraz z innymikarmelitankami, wozami, mułami i całym bagażem, zamierzała zsadzić wszystkich z wozów, by ułatwić przeprawę, kiedyspostrzegła, że jest to już zbyteczne. Krajobraz nagle się zmienił i wszyscy znaleźli się na drugim brzegu.

Często nie chcemy dawać wiary takim opowieściom, jednak takie rzeczy zdarzają się o wiele częściej, niż sądzimy, i tonierzadko poza wszelkim kontekstem religijnym, poza jakimkolwiek zamysłem hagiograficznym. Profesor Sinesio Darnellopowiada przygodę dosyć zamożnego małżeństwa z Barcelony, które podróżowało samochodem na południe Hiszpanii. Wpewnym momencie otoczyła ich gęstniejąca mgła, tak że musieli jechać bardzo wolno. Sytuacja nie ulegała zmianie i za-czynali już wpadać w panikę, gdyż zapas benzyny nie pozwalał im na długą podróż. Na szczęście mgła się rozwiała. Poczulisię uratowani, zauważywszy wkrótce na poboczu drogi stację benzynową. Zatankowali do pełna i mężczyzna, chcąc zapłacić,podał pracownikowi stacji banknot. ,,Ależ nie, proszę pana, nie mogę go przyjąć, jest nieważny" . Mężczyzna odebrał bank-

37

not, obejrzał go i zaprotestował: "Bardzo pana przepraszam, przecież to jest pięć tysięcy peset, banknot jak najbardziejważny!". "Możliwe, że w Hiszpanii, proszę pana, ale nie tu, w Boliwii" - odparł pracownik 25.

Życie matki Yvonne-Aimee de Malestroit jest pełne takich zjawisk. Pewnego dnia zdołała uciec w ten sposób przed tor-turami gestapo. Może to potwierdzić kilkoro świadków 26.

Zjawiskiem zbliżonym do opisanego powyżej jest bilokacja. W jej trakcie ciało fizyczne nie znika z danego miejsca.Często oba procesy są trudne do rozróżnienia. Wiadomo, że mieliśmy do czynienia z bilokacją, gdy wiarygodni świadkowiewidzieli tę samą osobę w dwóch różnych miejscach, w tym samym czasie. Oto, skrócona nieco, relacja z jednego z takichzdarzeń. Opowiada matka Marie-Anne:

"Jeśli chodzi o tę bilokację, mam na nią jasny dowód: Yvonne była postulantką i pracowała w kuchni. Tego ranka przygotowywała zupę mleczną dla pensjonariuszy. Znajdo-

wała się w pomieszczeniu, które nazywamy mleczarnią. W pewnym momencie musiałam tam iść, by o coś ją spytać, nie pa-miętam już o co. Była dla mnie niezwykle miła, bardzo dobrze mnie przyjęła, ale odniosłam wrażenie, że jest jakby nieobecna.Nie przeszkadzało jej to dalej pracować. Robiła, co do niej należało.

Siostra Saint-Jean podeszła do mnie i zapytała szeptem: - Nic matka nie zauważa? - Ależ tak! Wydaje mi się, że siostra Yvonne jest jakby nieobecna. A ona na to: - Tak, zastanawiam się, czy nie jest w swojej celi. Tego ranka, całkiem niedawno, powiedziała mi, że ma bardzo pilny list

do napisania. Z pewnością chce go czym prędzej skończyć i wysłać. Pójdę zobaczyć. - Niech siostra idzie - odrzekłam. - Ja zostanę tu z siostrą Yvonne. Chcę z nią pomówić. Poczekam, aż będzie w stanie

rozmawiać. Siostra Saint-Jean udała się na górę. I potwierdziło się to, co przewidywała: podczas gdy ja przebywałam na dole z siostrą

Yvonne robiącą zupę, ona zobaczyła ją siedzącą przy stole i piszącą list"27. Jest to jednak zaledwie drobne, niewiele znaczące zdarzenie w pełnym cudów życiu Yvonne. Matka Yvonne-Aimee pojawiała się na przykład w łagrach, aby pomagać więźniom w ucieczce, uczestniczyła w poszu-

kiwaniu zbezczeszczonych hostii. Cudowność tak silnie przejawiała się w jej życiu, że Kościół rzymskokatolicki kategorycz-nie zabronił, by o tym mówiono. A jednak to ona właśnie otrzyma sześć medali, w tym Krzyż Wojenny, Legię Honorową(którą osobiście wręczy jej generał de Gaulle), brytyjski King's Medal, Medal Ruchu Oporu i amerykański Medal Wolności.

Bilokacje ojca Pio są szerzej znane, a najbardziej spektakularna jest ta, podczas której pojawia się on pośrodku nieba przedkabiną dowódcy amerykańskiej eskadry, by zagrodzić samolotom drogę i zmusić do powrotu na ziemię.

Cudowne właściwości ciała chwalebnego, które już teraz w nas zamieszkuje, mogą przejawiać się w jeszcze bardziej nie-zwykły sposób. Anna Katarzyna Emmerich, prowadzona przez swego anioła, przemierzyła w ten sposób całą Ziemię, od-czuwając równocześnie na duszy i ciele zmęczenie podróżą. Podróżując, poznawała nazwy krajów, ludów, kwiatów, gór, atakże szczegóły architektury i obyczajów28.

Te same zjawiska występują w życiu reresy-Heleny Higginson, angielskiej stygmatyczki, zwykłej nauczycielki w szkolekatolickiej. Zostawia ona krucyfiks jednemu z miejscowych wodzów i odzyskuje go kilka dni później29.

W naszych czasach szczególnie znany jest przypadek Natuzzy Evolo z Paravati nieopodal Mileto w kalabryjskiej pro-wincji Catanzaro. Został on zbadany, choć zawsze bardzo irytującą niedogodnością dla umysłu naukowego jest to, że po-dobne zjawiska występują niespodziewanie, co uniemożliwia posłużenie się aparaturą badawczą. Dysponujemy jednakpoważną analizą naukową, opracowaną przez profesora fizyki z uniwersytetu w Kalabrii, Valeria Marinellego30.

Szczegóły biograficzne, które przytaczam, znajdują się w doskonałej pracy na temat zjawisk mistycznych autorstwa Jo-achima Bouffieta31•

Natuzza urodziła się w 1924 roku w bardzo biednej rodzinie. Po ubogim dzieciństwie, w wieku czternastu lat, zostałaoddana na służbę. Wyszła za mąż w 1944 roku za chłopca z rodzinnej wioski. Wcześniej zgromadzenia zakonne kilkakrotnieodmówiły przyjęcia jej do swego grona, gdyż budziła obawy z powodu różnych nadzwyczajnych zjawisk, które zdarzały jejsię od wieku dojrzewania. Małżeństwo było bardzo udane i z tego związku urodziło się pięcioro dzieci32.

Wśród niepokojących zjawisk wymieńmy stygmaty pojawiające się od dziesiątego roku życia, niezwykłe zapachy, obfitepocenie się krwią, gdy Natuzza modliła się podczas mszy świętej.

Pierwsze rozdwojenia musiały nastąpić w drugiej połowie 1939 roku. Zdarzały się jej zarówno podczas snu, jak i na jawie.Czuła wówczas, że pewna jej część opuszcza ciało i oddala się w towarzystwie zmarłych, aby złożyć wizytę osobom znanymlub nieznanym, w Mileto lub w okolicznych wioskach.

Widziały ją setki ludzi, u siebie w domu lub na zewnątrz, a potem obserwowano, jak znika, za dnia i w nocy, oddalonao dziesiątki, setki, a nawet tysiące kilometrów od ciała fizycznego. Niekiedy widywano ją całą, jakby była zupełnie realna, aniekiedy tylko jej twarz lub sylwetkę, ramiona, ręce, jakby materializacja nie została ukończona. Czasem słyszano tylko jejgłos lub hałas. Często potwierdzała, że jest przyczyną tych zjawisk, zanim jeszcze ktoś zdążył ją o to zagadnąć.

Wizyty te miały na celu niesienie moralnego i duchowego pocieszenia. Prawdopodobnie było ich tysiące. Valerio Ma-38

rinelli doliczył się ponad stu, w ciągu zaledwie trzech lat. Oto jak Natuzza opowiada o swych dziwnych misjach: "Bilokacja nigdy nie następuje z mojej własnej woli. Przychodzą do mnie dusze lub aniołowie i towarzyszą mi do tych

miejsc, w których moja obecność jest nieodzowna. Doskonale widzę to nowe miejsce, w którym się znajduję, w taki sposób że mogę je potem opisać, mogę być słyszana

przez obecne w tym miejscu osoby i rozmawiać z nimi, mogę otwierać i zamykać drzwi i wykonywać różne czynności. Bi-lokacja nie jest oglądaniem fllmu lub programu telewizyjnego, gdyż otoczona jestem miejscem, w którym się znajduję. Po-zostaję tam tyle czasu, ile mi potrzeba do wypełnienia misji. Może to trwać sekundę lub minutę. Jestem świadoma tego, żemoje ciało fizyczne pozostaje w Paravati lub też w jakimś innym miejscu, różnym od tego, które odwiedzam duchem, aleto jest tak, jakbym miała inne ciało. Zdarza mi się to zarówno w nocy, kiedy śpię, jak i w dzień, podczas gdy z kimś rozma-wiam lub robię cokolwiek innego. Czasem mylę się i komuś, kto znajduje się przed moim fizycznym ciałem, przekazuję prze-słanie, które powinnam przekazać komuś innemu, daleko stąd. Często nie wiem, gdzie byłam, chyba że odwiedziłam tomiejsce już uprzednio. Ten, kto mi towarzyszy, podaje mi nazwę miasta - sam lub na moją prośbę. Niedawno byłam w Ge-newie, innym razem w Londynie. Jak się wydaje, to podróżowanie nie odbywa się w czasie, gdyż natychmiast znajduję sięw miejscu, do którego powinnam dotrzeć. Czasem docieram na drogę lub otwartą przestrzeń. W czasie trwania bilokacji,która - mam wrażenie - następuje natychmiast, nie obserwuję niczego z wysoka, jak by to było, gdybym leciała w powietrzu;dlatego myślę, że nie odbywam podróży przez świat fizyczny, ale przez świat duchowy. Zdarzyło mi się, że przenosiłamprzedmioty materialne z miejsca bilokacji do miejsca, w którym znajdowało się moje ciało fizyczne, do domu"33.

Zadowolimy się tutaj tylko jedną relacją, którą wybrałem dlatego, że Natuzzie towarzyszą zarówno zmarły, jak i jedenz aniołów.

"Po raz drugi byłam świadkiem bilokacji Natuzzy. Leżałam w łóżku, sama, bez męża, całkiem rozbudzona, kiedy nadrzwiach pokoju zobaczyłam trzy sylwetki: Natuzzę, mojego zmarłego ojca i jakąś świetlistą postać, której nie mogłam roz-poznać. Powiedziałam do siebie: 'Natuzzo, jeśli to ty, daj mi znak'. I obróciłam się w stronę okna, gdzie wiszą zasłony z chwo-stami. Usłyszałam natychmiast, jak największy chwost uderzył trzy razy. Pomyślałam: 'To naprawdę Natuzza'. I pokonałamstrach, bo przyznaję naprawdę się bałam. Odwróciłam się ku postaciom i obserwowałam je jeszcze przez kilka sekund, ażznikły. To zdarzenie powtórzyło się zimą 1974 lub 1975 roku. Tym razem sylwetka Natuzzy, ubranej jak zwykle, była bardzowyraźna. Mój ojciec również wydawał się zupełnie realny, jego postać się nie rozpływała, miał na sobie ubranie, które nosiłzwykle w domu. Tym, co mi trochę przeszkadzało, zakłócało postrzeganie, była ta jaśniejąca postać, której rysów nie roz-różniałam, podczas gdy z łatwością rozpoznawałam rysy Natuzzy i mojego ojca. Ojciec miał pogodną i uśmiechniętą twarz,tak jak kilka dni przed śmiercią (zmarł nagle, na atak serca). Widziałam to bardzo dobrze, gdyż zjawisko trwało kilkasekund, a nie tylko krótki moment. Była godzina jedenasta wieczorem i położyłam się do łóżka chwilę wcześniej. Byłamzupełnie rozbudzona; lampka nocna blado oświetlała pokój"34.

Perspektywa się rozszerza, kiedy Robert de Langeac, jeden z największych mistyków naszych czasów, mówi nam oBożym działaniu, które dusza wyczuwa w sobie samej, a nawet w innych duszach. Jak zwykle określenia użyte przez tegomistyka są proste i powściągliwe, ale jeśli ktoś czytał jego pisma, wie, że trzeba jego słowa traktować dosłownie: "To nie tylkow sobie samej dusza widzi moc Twojego działania, o mój Boże, ale także wokół siebie i aż do krańców ziemi"35.

Niektórzy autorzy twierdzą, że podczas snu nasze ciało duchowe nie zawsze dotrzymuje towarzystwa ciału fizycz- ,nemu. Może wówczas przemieszczać się dość daleko od ziemskiego świata lub przenosić się z jednego planu na drugi, gdziezdarza mu się na chwilę spotkać zmarłych, których kochaliśmy i do których wkrótce dołączymy. Czasami nawet zupełniewyjątkowo - możemy to zapamiętać.

Syn pani O.P. był znakomitym uczniem. Już przed maturą miał szczęście pojechać na wakacje do San Francisco. Z psy-chologicznego punktu widzenia podróż ta nie była jednak tak pomyślna, jak mógłby o tym marzyć. Pewnej nocy jego matkanagle się obudziła z przeczuciem, że syn bierze narkotyki. Po powrocie do Francji młody człowiek zdał pomyślnie maturęi miał w głowie tylko jedną myśl: wyjechać na studia do Kalifornii. Niestety, i tym razem sprawy nie potoczyły się wedługprzewidywań. Zamieszkał w Minnesocie, w licznej rodzinie, która wcale się nim nie zajmowała. Powrócił do Francji i czymprędzej zapisał się na paryski uniwersytet. Mimo że na studiach radził sobie bardzo dobrze, zaczął podupadać na zdrowiu.Matka, przeczuwając nieszczęście, odwiedziła go, a potem przez całą następną noc prosiła Matkę Bożą, by ocaliła syna.Następnego dnia dowiedziała się, że wyskoczył przez okno z siódmego piętra.

Kilka miesięcy później zobaczyła we śnie swojego syna, ubranego w długą białą szatę, otoczonego zewsząd białym świa-tłem skrzącym się niebieskawo niczym diament. Syn miał szczęśliwy wyraz twarzy i wypowiedział zdanie zupełnie niespo-dziewane, niewiarygodne, absurdalne: "Nie umarłem tak, jak myślisz, lecz utopiłem się w Nilu". Rano matka obudziła sięspokojniejsza, szczęśliwa. Nie rozumiała słów, które wryły się jej w pamięć, ale miała mocne odczucie, wewnętrzną pewność,że było to coś więcej niż zwykły sen.

Kilka dni później, goszcząc na obiedzie swojego przyjaciela, opowiedziała mu o ukazaniu się syna. Ów przyjaciel wyjaśnił,że wyrażenie "utopić się w Nilu" było kiedyś określeniem szczęśliwej śmierci. Ona sama nigdy by tego nie wymyśliła. To

39

syn, wiedząc, że wkrótce otrzyma wyjaśnienie, znalazł sposób, by uwiarygodnić swoje pojawienie się 36. Ciało duchowe podlega ciągłej ewolucji. Widzieliśmy już, że tworzy się etapami. Na początku można je porównać do

mgły przybierającej kształt świetlistej kuli. Widać to na przykład w następnej opowieści, w której wyjście z ciała nie byłoskutkiem wypadku ani operacji. Chodzi o chorego, który miał być operowany. Leżał w sali szpitalnej i pewnej nocy, na kilkadni przed operacją, został w bardzo tajemniczy sposób uprzedzony o bliskiej śmierci:

"Zobaczyłem światło, które pojawiło się w kącie pokoju, nieco pod sufitem. Była to świecąca kula, jakby niezbyt dużyklosz, którego średnicę określiłbym na dwadzieścia lub trzydzieści centymetrów, nie więcej. Zobaczyłem wyciągniętą wmoim kierunku rękę, wychodzącą - jak mi się zdawało - z tego światła. Ono zaś powiedziało: 'Chodź ze mną, chcę ci cośpokazać'. Natychmiast, bez chwili wahania, wyciągnąłem rękę, aby pochwycić dłoń, którą widziałem. Czyniąc to, miałemwrażenie, że coś mnie poderwało do góry i że opuściłem swoje ciało. Spojrzałem za siebie i zobaczyłem moje ciało leżącena łóżku, podczas gdy ja wznosiłem się ku sufitowi.

Opuszczając ciało, przybrałem taką samą formę jak to światło. Nie było cielesne, przypominało raczej lekką mgłę. Ta du-chowa substancja nie miała struktury ciała, była niemal kulista, miała jednak coś, co można by nazwać ręką. Uświadomiłemto sobie, ponieważ gdy to światło wyciągnęło do mnie z góry rękę, mogłem uchwycić się jej dłonią. Kiedy nie używałem du-chowej ręki, mój duch również przybierał kulisty kształt".

Był to jeden z tych przypadków, w których chory uzyskuje zwłokę w odejściu o kilka lat, by mógł ukończyć dziełomiłości - wychować dziecko aż do jego pełnoletności 37.

Zwróćmy także uwagę na rękę, która pojawia się tylko na czas wykonywania czynności. Dość podobny opis znajdziemyw tekstach Teresy Neumann, której dwukrotnie objawiła się święta Teresa z Lisieux, aby ją uzdrowić. Za pierwszym razemz paraliżu, za drugim - z ostrego zapalenia wyrostka robaczkowego.

"Nagle rozbłysło jasne światło, wspaniale oświetlając wszystko przede mną. Nie potrafię opisać ci tej jasności. I cośwzięło mnie za prawą rękę i usiadłam w łóżku. [ ... ] Głos ponownie przemówił: 'Tak, teraz znów możesz usiąść, możeszznów chodzić'. Jeszcze raz coś wzięło mnie za rękę i mogłam powtórnie usiąść w łóżku".

Zdarzyło się to 17 maja 1925 roku. Wielka niemiecka stygmatyczka po raz drugi czyni aluzję do pierwszego uzdrowienia:,,znów ujrzałam to samo światło, zobaczyłam prawą rękę i ponownie usłyszałam łagodny głos"38.

Nie spotykamy się tu z kształtem kuli. Nie widzimy też ciała, w potocznym rozumieniu tego słowa, gdyż inaczej wyra-żenie "coś mnie wzięło za rękę" nie miałoby sensu.

Czy kula jest kształtem, jaki w pierwszej fazie formowania się przyjmuje ciało chwalebne? Nie ma co do tego pewności. Roland de Jouvenel pozwala, byśmy obserwowali jego szczególnie szybką ewolucję. Bardzo wyrażnie podkreśla aspekt

jej ciągłości. Początek każdego etapu wyraża okrzykami radości i zachwytu. Zmarł 2 maja 1946 roku. Począwszy od 18grudnia 1949 roku, zaczyna mówić do matki:

"Mamo, trzeba, byś oznaczyła ten dzień i tę godzinę znakiem krzyża. Teraz nie możesz sobie nawet wyobrazić sfer, któreosiągnąłem - znalazłem się w wymiarze, który w niczym nie przypomina twojego świata. Coś, co nie ma ani ciała, anikształtu, ani nic zmysłowego, wymyka się ludzkiemu pojmowaniu. Przestań więc wyobrażać sobie Boga za pomocą obra-zów"39.

Ale jego ewolucja trwa jeszcze długo po tej dacie, bez wątpienia trwa bezustannie. 12 maja 1952 roku Roland de Jouvenelprzekazuje fantastyczne, cudowne, piękne przesłanie, które powinno wzruszyć nasz świat bardziej niż wszystkie podskokikosmonautów na Księżycu.

"Tu, gdzie jestem, nie ma ani formy, ani konturu, ani wyrażenia, ani słowa, jest tylko Nieskończoność w Nieskończoności.Ponad dolinami i rzekami, ponad pagórkami i górami, poza Słońcem i Księżycem, tam, gdzie noga i umysł nie mogą wstąpić,jest Pełnia w Pełni"40.

Pierre Monnier również poświadcza tę ciągłą ewolucję naszego ciała duchowego. Robi to na swój sposób, właściwy dla-jego rodziny i najbliższego otoczenia, cytując te oto słowa świętego Pawła:

"Będziecie żyli wiecznie w ciele stale doskonalonym przez ciągle rozwijającą się duchowość, które was poprowadzi odchwały do chwały"'41.

Nie wydaje się - sądząc po ostatnich przekazach z VII tomu - żeby on sam osiągnął już ostatni etap tej niekończącej sięewolucji. Ale jego duchowi przewodnicy w zaświatach już mu o tym mówili:

"Nasi przewodnicy pouczają nas, że kiedy osiągniemy właściwą i absolutną duchowość, uwolni to nas ostatecznie od ogra-niczenia jakąkolwiek formą. My sami jeszcze nie jesteśmy zdolni zrozumieć tej osobowości, pozostającej poza wszelką wi-dzialną obiektywną rzeczywistością. Ale będzie to wówczas prawdziwe podobieństwo do Boga"42.

Słynny kompozytor Franciszek Liszt potwierdzi to w przekazie, który otrzymała Rosemary Brown.

Historia Rosemary Brown Jest to jeszcze jedna opowieść o najsłynniejszych mediach naszego wieku. Życie tej szacownej angielskiej damy nie ma

w sobie tajemnic. Urodziła się ona w starym domu w Londynie, w niezbyt majętnej rodzinie. Nigdy nie zmieniła miejsca40

zamieszkania. Pod kierunkiem nauczyciela z sąsiedztwa nauczyła się grać na pianinie, ale pozostała dość przeciętną wyko-nawczynią. Z trudem odróżniała kompozycje Schuberta od dzieł Mozarta lub Beethovena. Prowadziła pracowite życie,jako żona i matka dwojga dzieci. Dzieci te miały zaledwie osiem i cztery lata, kiedy zmarł jej mąż po długiej chorobie, któraich kompletnie zrujnowała. Było to w czerwcu 1961 roku.

Już od wczesnego dzieciństwa Rosemary Brown widywała ludzi, których inni nie dostrzegali. Była siedmioletnią dziew-czynką, gdy leżąc w łóżku, zobaczyła po raz pierwszy Franciszka Liszta. Stał w nogach - starzec z długimi białymi włosami,ubrany w długą czarną szatę. Nie przedstawił się, powiedział jedynie, że na tym świecie był kompozytorem i pianistą i żepowróci później, kiedy Rosemary będzie już duża, aby ofiarować jej swoją muzykę.

Tak też się stało, a jego wizyty powtarzały się przez długie lata. Przyprowadził ze sobą swego wielkiego przyjaciela, Fry-deryka Chopina, który podyktował jej swe ostatnie kompozycje. Potem Liszt przywiódł do niej wielu innych kompozytorówz różnych epok i różnych stylów, od Monteverdiego pó Francisa Poulenca. Liszt wyjaśnił jej, że zorganizował w zaświatachstowarzyszenie kompozytorów, którzy zechcieli objawić się nam, biednym ziemianom, i przekonać nas o istnieniu życia po-zagrobowego.

Liszt sądził, że gdyby ludzie uświadomili sobie wyraźniej, że życie ziemskie jest tylko początkiem życia wiecznego, po-stępowaliby nieco lepiej wobec siebie. Jeszcze na Ziemi Liszt zawsze był bardzo wierzący. Pod koniec życia przygotowywałsię do kapłaństwa i otrzymał pierwsze, niższe święcenia. Stąd też sutanna, którą wówczas nosił, i liczne kompozycje sa-kralne43•

Zapraszano największych międzynarodowych specjalistów, by wyrazili opinię na temat kompozycji otrzymanych przezRosemary Brown. Oczywiście nie informowano ich, skąd naprawdę te dzieła pochodzą. Za każdym razem zdecydowaniepotwierdzali autentyczność utworów. Tylko sam Chopin mógł to napisać. Co więcej, jest to najpiękniejszy jego utwór. Innedzieło było typowe dla Debussy'ego itd.

Otóż Franciszek Liszt często rozmawiał z Rosemary Brown o życiu w zaświatach. Powiedział jej coś niezmiernie istot-nego o reinkarnacji. Powiemy o tym później. Wyjaśnił jej także, że w jego świecie istnieje wiele różnych sfer lub poziomówświadomości.

"Ostatni poziom to poziom świadomości niebiańskiej, gdzie dusza nie jest już zainteresowana formą, lecz bytem. [ ... JNa tym etapie - uściślił - dusze straciły wszelkie zainteresowanie indywidualną i cielesną formą, czując, że ten zewnętrznykształt nie jest już potrzebny. Granice pomiędzy tymi doskonałymi sferami są zatarte, ponieważ dusze, które w nich żyją,nie mają już potrzeby posiadania formy zewnętrznej".

Jak więc mogą się wzajemnie rozpoznać? - zapytała Rosemary Brown. "Dusze umieją się rozpoznawać - odpowiedział. - Kiedy jedna dusza znajduje się obok drugiej, wyczuwa jej obecność i

potrafi określić jej aurę. Ta zdolność rozwija się po długim czasie, nawet po bardzo wielu latach. Niemożliwe jest bowiem,by ktoś został nagle wyrwany z jednego stanu świadomości i od razu przeniesiony do drugiego, całkowicie mu obcego;dusza czułaby się w nim nieswojo i poza swoim 'żywiołem "'44.

Po przeczytaniu tych tekstów lepiej rozumiemy, w jaki sposób święta Teresa z Lisieux objawiła się Teresie Neumann.Chora widziała tylko światło, usłyszała głos i zobaczyła, a raczej poczuła, że coś bierze ją za rękę. Jest to mniej precyzyjneniż świetlista kula pojawiająca się, by zabrać chorego, który miał poddać się operacji. Lecz czy natura tych zjawisk jest od-mienna? A może to tylko pewna niewielka różnica w sposobie ukazywania się? Wydaje się, że spotykamy tę świetlistą kulęw wielu różnych przypadkach.

Gwiazda betlejemska zwiastunką z zaświatów Myślę, że gwiazda betlejemska była właśnie tą świetlistą kulą. Dzięki odkryciom archeologicznym na Bliskim Wschodzie,

a zwłaszcza w Doura Europos, wiemy dzisiaj, że pierwsi chrześcijanie nigdy nie wyobrażali sobie aniołów pod postaciąskrzydlatych młodzieńców. Pogańska starożytność zawiera jednak wiele przykładów tego typu, a Pismo Święte często wspo-mina o skrzydłach aniołów. Ale Pismo Święte, podobnie jak cały starożytny Bliski Wschód, utożsamia także gwiazdy z anio-łami. Dlatego w pierwszych stuleciach naszej ery przedstawiano aniołów (ukazujących się pasterzom w noc betlejemską lubzauważonych przez święte niewiasty przed pustym grobem Chrystusa) jako gwiazdy. Liczne starożytne teksty w języku grec-kim, syryjskim, ormiańskim wyjaśniają nam, że gwiazda betlejemska, prowadząca trzech królów do stajenki, w której spo-czywał Jezus, była w rzeczywistości aniołem, to znaczy wysłannikiem Bożym, posłańcem z zaświatów.

Weźmy kilka przykładów zapożyczonych z Bliskiego Wschodu; z czasów, w których był on jeszcze nasiąknięty katego-riami biblijnymi. Oto jak pod koniec VI wieku Ormiańska Ewangelia Dzieciństwa opowiada o zapowiedzi otrzymanejprzez trzech królów:

"Jako znak narodzenia zobaczycie na Wschodzie gwiazdę jaśniejszą od światła słonecznego i od innych gwiazd na niebie,gdyż w rzeczywistości nie będzie to ciało niebieskie, lecz anioł Boży".

Nieco dalej tekst powraca do tej samej myśli, przejmując prawie słowo w słowo wcześniejszą wersję syryjską: "Tej samej nocy anioł stróż został wysłany do Persji.

41

Ukazał się mieszkańcom tego kraju pod postacią gwiazdy. Anioł stróż, który przybrał postać gwiazdy, przybył, by służyćim za przewodnika"45.

Wersja arabska mówi podobnie: ,,1 w tej samej chwili ukazał im się anioł pod postacią gwiazdy, który najpierw był ichprzewodnikiem"46.

Ale najsłynniejszy tekst znajduje się w hymnie świętego Efrema Syryjskiego z IV wieku. Ukazuje on Maryję rozmawia-jącą z królami.

"Kiedy poczęłam, anioł objawił mi, że mój Syn będzie królem, i podobnie jak wam, powiedział, że jego diadem pochodziłbędzie z góry i że nigdy nie ulegnie zniszczeniu.

- Anioł, o którym mówisz - odpowiadają jej trzej królowie - właśnie przybył do nas pod postacią gwiazdy, objawił się izwiastował nam, że twoje Dziecko będzie większe i pełniejsze chwały niż gwiazdy. To anioł zatem zmienił swą postać i niepowiedział nam o tym"47.

Tę interpretację nieoczekiwanie potwierdza Pierre Monnier 48. Świetlistą kulę odnajdujemy także w życiu świętej Anny-Marii Taigi (1769-1837). Przez czterdzieści siedem lat, w dzień

i w nocy, widziała ona świetlistą kulę, która ukazywała jej wszystkie wydarzenia na świecie, i w najodleglejszych krajach, iw najbardziej sekretnych gabinetach. Papieże często zasięgali jej opinii.

Napoleon I także postrzegał koło siebie świetlistą kulę. Odczuwał ją jako osobową obecność, jako szczęśliwą przepowiednię. Święty Grzegorz Wielki też zobaczył pewnego dnia

w promieniu słońca duszę Germana, biskupa Kapui, którą aniołowie zabierali do nieba w ognistej kuli. Takie doświadczenia nie zależą od epoki i nie są bardziej związane z jedną kulturą niż z inną. Znamy pewien tekst z VI

wieku, który zawiera odległe echo takiego doświadczenia, doświadczenia ciała duchowego w formie świetlistej kuli oraz pro-cesu jego formowania się ponad leżącym ciałem fizycznym. Ale ten sam tekst odsyła nas w gruncie rzeczy jeszcze dalej, ażdo III wieku, do edyktu Justyniana z 543 roku, potępiającego opinie przypisywane Orygenesowi.

"Jeśli ktoś mówi i myśli, że przy zmartwychwstaniu ludzie powstaną w formie sferycznej, i nie przyzna, że powstaniemyna stojąco, niech będzie wyklęty" 49 .

Rozumiemy oczywiście, że perspektywa, iż pewnego dnia staną się kuliści jak balony, pozbawieni rąk i nóg, niezdolnisię wyprostować, mogła być zupełnie nie do przyjęcia dla ludzi, którzy nie potrafili sobie wyobrazić świata całkowicie od-miennego od ziemskiego, a ponadto zawierającego wiele poziomów. Wyjęte z kontekstu, który nadaje im sens, twierdzeniatakie wydają się fałszywe i równocześnie śmieszne, a nawet niebezpieczne, gdyż mogą zasiać zamęt w umysłach 50.

Nie znamy żadnego tekstu Orygenesa, który pozwoliłby stwierdzić, że podzielał on takie opinie. Ale prawdą jest, żekiedy go wyklęto, spalono także znaczną część jego dorobku. Jednakże, co warto wiedzieć, był to pogląd wystarczająco roz-powszechniony, by go potępiono. Są zresztą na to również inne świadectwa, na przykład świętego Hieronima, Metodego zOlimpu, a nawet u Plotyna z III wieku przed Chrystusem 51•

Problem kulistego kształtu ciał wiąże się z inną dyskusyjną kwestią, jaką jest sama natura ciała chwalebnego. Większośćteologów, śladem świętego Pawła, mocno podkreśla zarówno ciągłość, jak i zmianę jednego ciała w drugie, natomiast nie-którzy, jak na przykład święty Hieronim ze Strydonu lub Epifaniusz szczególnie podkreślają ciągłość w jego naturze, inni,jak na przykład Orygenes lub Ewagriusz z Pontu, raczej jego zmianę.

Prawdą jest, że zwłaszcza Ewagriusz budził przerażenie swoją wizją, twierdząc, że to ciało chwalebne będzie musiałopewnego dnia ustąpić miejsca innemu ciału, jeszcze bardziej chwalebnemu i duchowemu. Sądził on, że proces ten będzienastępował w cyklu kolejnych śmierci aż do momentu, w którym ostatnie duchowe ciało zniknie całkowicie52•

Nasi zwiastuni z zaświatów nie utożsamiają późniejszej ewolucji ciała duchowego z ciągiem następujących po sobieśmierci, z całym bolesnym aspektem tego pojęcia. Ale nic nie pozwala stwierdzić, że Ewagriusz tak właśnie to pojmował.Nie oceniając całej koncepcji teologicznej wspomnianych teologów (co byłoby zupełnie innym problemem), możemy uznaćna podstawie naszej dzisiejszej wiedzy uzyskanej dzięki przesłaniom z zaświatów, że to właśnie Orygenes i Ewagriusz mielirację.

Tak czy inaczej, nie należałoby przeceniać wagi takiego potępienia, nawet dla katolika. Dobry teolog powinien oceniaćkażde potępienie w jego kontekście, a ponadto nie wszystkie potępienia mają taką samą wagę. Nawet te, które sformułowanopodczas soborów, nie mają takiego samego znaczenia jak rozstrzygnięcia dogmatyczne. Istnieją dawne teksty potępień, októrych hierarchia kościelna woli już dzisiaj nie mówić.

42

Rozdział IV W przedsionkach śmierci

Przejście do innego świata zawiera wiele elementów, które występują na różnych etapach. Ich kolejność może się zmieniaći niektóre elementy mogą być pominięte w pewnych okolicznościach. W posiadanych przez nas świadectwach nie masprzeczności czy też braku logiki. Po prostu rzeczywistość sama dostosowuje się do poszczególnych przypadków. Spróbujbowiem sobie wyobrazić, że musisz WY.iaśnić komuś, kto przybywa z innej planety, co się dzieje, gdy ktoś u nas, na Ziemi,poczuje się chory. Powiedzielibyśmy zapewne, że wzywa się wówczas lekarza lub też idzie się do niego z wizytą, a potemmożna dostać skierowanie do szpitala, choć nie zawsze. W szpitalu spotyka się innego lekarza, ale czasem tego samego coprzedtem. W razie wypadku najpierw przewozi się rannego do szpitala i dopiero tam ogląda go lekarz. Wszystko to wydajesię bardzo skomplikowane i wytrącające z róW:nowagi, podczas gdy dla nas rzeczywistość tajest prosta.

Podobnie jest z pewnymi etapami, które chcę teraz opisać. Ponieważ jednak chodzi tu o fakty w miarę dobrze poznane,zwłaszcza w ostatnich latach, zadowolę się przytoczeniem zaledwie kilku przykładów, dotyczących każdego etapu, i odeślęczytelnika do najbardziej dostępnych książek.

1. Znów zobaczyć tych, których kochaliśmyW chwili samej śmierci zobaczymy, jak wychodzą nam naprzeciw z innego świata drogie nam osoby, które już przed nami

dokonały przejścia. Najczęściej jest to rodzina: ojciec, matka, bracia, siostry, ale także bliscy przyjaciele, którzy przybywają,aby uczcić nasze nowe narodziny i pomóc nam stawiać pierwsze kroki w zaświatach.

Świadectwa o tym są liczne. Zwłaszcza od momentu wzmożonego zainteresowania słynnymi doświadczeniami z po-granicza śmierci, których znamy coraz więcej. Oto opowieść, którą zapożyczam od Raymonda Moody'ego1:

"Lekarz zrezygnował z ratowania mnie. Ale ja w tym czasie czułem się bardzo przytomny. To właśnie w tym momenciespostrzegłem obecność mnóstwa ludzi (prawie tłumu), którzy unosili się pod sufitem mojego pokoju. Byli to wszyscy ci, któ-rych znałem niegdyś, a którzy przeszli i do innego świata. Rozpoznałem babcię, innych krewnych, przyjaciół, a nawet byłąkoleżankę z klasy. Widziałem zwłaszcza ich twarze i czułem ich obecność. Wszyscy wyglądali na zadowolonych, była toszczęśliwa chwila i wiedziałem, że przyszli, aby mnie ochraniać i prowadzić. To było tak, jakbym wracał do siebie i wieluprzyszło, by mnie na progu przywitać i życzyć mi szczęścia".

Ten komitet powitalny bywa niekiedy mniej liczny, a w niektórych, bardziej nagłych przypadkach może ograniczyć sięnawet do jednej nieznanej osoby, przynajmniej na pierwszym etapie. Oto jedna z takich sytuacji, z której opisu przytaczamtylko kilka naj istotniej szych dla nas zdań:

"Pracowałem na tankowcu. Kiedy zatonął, potopiliśmy się wszyscy bardzo szybko. Nie cierpiałem. Posuwałem się wśródpływających szczątków i po pewnym czasie zdałem sobie sprawę, że znajdujemy się wszyscy w głębinie wód. Oddaliliśmysię od statku, sami dobrze nie wiedząc, co robimy. Potem spostrzegliśmy, że jest pośród nas ktoś nieznajomy. Jego ubraniebyło zupełnie suche i szedł tak, jakby otaczająca nas woda zupełnie nie istniała. Szliśmy prosto przed siebie, aż po pewnymczasie, który wydawał się nieskończenie długi, zobaczyłem, że kierujemy się ku czemuś, co przypominało wschodzące słońce.Nigdy wcześniej nie widziałem tak pięknego wschodu słońca. Obejrzałem się do tyłu. Wtedy nieznajomy położył mi rękęna ramieniu i rzekł: 'Jeszcze nie teraz, musisz dojść aż do doliny cienia śmierci. Tylko stamtąd możesz powrócić, jeśli tegopragniesz"'.

Przybyli następnie do pięknego ogrodu, w którym zasnęli. Po przebudzeniu się próbowali, zdziwieni, odtworzyć wspólniebieg wydarzeń.

"W tym czasie nieznajomy pozostał z nami i słuchał, nie mówiąc ani słowa. W końcu zapytałem go, skąd jest i dlaczegonas tu przyprowadził. Odpowiedział: 'Och, jestem tylko zwykłym marynarzem, tak jak wy, ale ponieważ przybyłem dobrzegu już dawno temu, myślałem, że będę mógł wam pomóc"'.

Nieco dalej, w tej samej opowieści pojawia się następny epizod. "Przyszedł do mnie tato i spędziliśmy wspólnie cudowne chwile. Nazywanie go tatą wydaje mi się dziwne, gdyż jest teraz

ode mnie młodszy; w każdym razie tak wygląda". Czytelnik wie teraz, dlaczego ojciec marynarza odzyskał młodość. Ciekawe jest także przypomnienie biblijnego okre-

ślenia "dolina cienia śmierci". Jak zauważyliśmy, przedostatnia opowieść pochodziła od kogoś, kto tylko dotknął śmierci, alenie przekroczył jej progu. Tę ostatnią przekazał nam prawdziwie zmarły. Otrzymały ją - za pośrednictwem pisma automa-tycznego - żona i córka słynnego pułkownika Gascoigne'a 2•

Sceptycy jak zwykle będą usiłowali wyjaśnić wszystko inaczej, przypisując zjawiska zwyczajnym projekcjom psycholo-gicznym lub halucynacjom. Istniejąjednak bardzo liczne przypadki zupełnie niedające się w ten sposób wyjaśnić. Chodzi omałe dzieci, które nie umieją czytać i które na pewno nie znają książek Raymonda Moody'ego czy J.C. Hampe'a. Mówiąone, że wśród zmarłych wychodzących im na spotkanie były osoby, o których śmierci, a nawet istnieniu nie mogły wcześniej43

wiedzieć. Oto kilka przykładów przytoczonych przez Elisabeth Kubler- Ross: "Pewna dziewczynka, którą z największym trudem przywrócono do życia podczas bardzo ciężkiej operacji serca, opo-

wiedziała ojcu, że podszedł do niej brat i poczuła się bardzo szczęśliwa, tak jakby znali się od dawna. Otóż nigdy naprawdęgo nie widziała. Ojciec, bardzo wzruszony opowiadaniem dziecka, przyznał, że miała brata, który zmarł przed jej urodze-niem".

,,O tak, wszystko jest już dobrze, mama i Peter na mnie czekają' - powiedział mi mały chłopiec i ze szczęśliwym uśmie-chem zapadł w śpiączkę, a następnie udał się do przejścia, które my nazywamy śmiercią. Wiedziałam dobrze, że jego matkazginęła na miejscu, ale Peter przeżył wypadek. Przewieziono go do szpitala dla ciężko poparzonych (samochód zapalił się,zanim zdążono go z niego wydobyć). Chciałam zasięgnąć o nim informacji, ale okazało się to zbyteczne. Kiedy przecho-dziłam obok pokoju pielęgniarek, zadzwonił telefon z innego szpitala z wiadomością, że Peter zmarł kilka minut wcześniej".

Elisabeth Kubler-Ross tak oto streszcza swoje obserwacje: "Przez te wszystkie lata, kiedy prowadziłam badania, od Kalifornii po Australię, z dziećmi białymi i czarnymi, abory-

geńskimi, eskimoskimi, libijskimi czy z Ameryki Północnej lub Południowej, każde z nich - gdy mówiło, że ktoś na nie cze-kał - wymieniało zawsze osobę, która zmarła przed nim, choćby tylko kilka chwil wcześniej. A przecież żadnego z nich niepoinformowaliśmy o niedawnym zgonie. Zbieg okoliczności? Żaden uczony, żaden statystyk nie przekona mnie, że wynikałoto z 'braku tlenu' Jak utrzymują niektórzy moi koledzy-lekarze) lub też z innych przyczyn, które można by Wyjaśnić w spo-sób racjonalny i naukowy"3.

Zjawiska te nie pojawiły się, rzecz jasna, tylko w naszych czasach. Nie są związane z żadnymi urządzeniami ani z żadnymiwspółczesnymi zdobyczami medycyny. Znane są od dawna i już same te, które zanotowano w przeszłości, wystarczyłyby,aby dać nam dowód na życie po śmierci. Na początku XX wieku, na przykład, wielki włoski badacz Ernesto Bozzano po-święcił tym zjawiskom około stu stron w swej pracy4, w której przytacza ponad pięćdziesiąt przypadków i dzieli je na kilkatypów:

- Przypadki, w których ukazanie się zmarłych jest postrzegane jedynie przez umierającego, wiedzącego o ich zgonie. - Przypadki, w których ukazanie się zmarłych jest także postrzegane wyłącznie przez umierającego, niewiedzącego

jednak o ich zgonie. - Przypadki, w których inne osoby postrzegają wspólnie z umierającym tego samego zmarłego. Bozzano wyróżnia w ten sposób aż sześć rodzajów różnych przypadków. Od pewnego czasu wiemy także, że postrzeganie zmarłych w momencie śmierci zdarza się przypuszczalnie we wszyst-

kich krajach, niezależnie od rasy, kultury i religii. Doktorzy Karlis Osis i Erlendur Haraldsson prowadzili w Stanach Zjed-noczonych i w Indiach badania dotyczące doświadczeń z pogranicza śmierci. Wynika z nich, że przeżycia te, jak się zdaje,mają charakter uniwersalny. Prace tych uczonych opierają się na ponad tysiącu przypadków i zawierają dokładne dane sta-tystyczne. Wynika z nich, że takie wizje występują częściej u osób, które mają wyższy poziom wykształcenia. Hindusi trochęrzadziej niż Amerykanie widzą zmarłe osoby wychodzące im na spotkanie w zaświatach. Można by to Wyjaśnić odmiennymstosunkiem Hindusów do kobiet. To wyjaśnienie zdaje się potwierdzać fakt, że w Indiach umierający mężczyźni mają mniejtakich wizji niż kobiety.

2. Spotkanie z Istotą Świetlistą Jest pewien element, bardzo ważny, który jednak nie zawsze był zauważany przez wielkich pionierów tego rodzaju badań.

Ernesto Bozzano nie wspomina o nim, gdy wymienia dwanaście podstawowych punktów, obecnych w prawie wszystkichopisach7• Być może wynika to z faktu, że spotkanie z Istotą Świetlistą nie zawsze różni się bardzo wyraźnie od innego ro-dzaju spotkań. Weźmy na przykład relację żołnierza, który zginął podczas ostatniej wojny w Libii Uego przekaz, jak wieleinnych, otrzymały za pośrednictwem pisma automatycznego żona i córka zmarłego pułkownika Gascoigne'a). Żołnierzten znajduje się wraz z innymi zmarłymi na polu bitwy i nagle zauważa, że ktoś do nich dołączył.

"Nieznajomy nie miał munduru i przez parę sekund zastanawiałem się, w jaki sposób cywil mógł się tu dostać. Wyglądałna Araba. Kiedy zwrócił się w moją stronę i spojrzał na mnie, poczułem się jakby na nowo przez niego stworzony. Uklęk-nąłem i wyszeptałem:

- Chryste - z całym szacunkiem dziecka. - Nie, nie jestem Chrystusem, lecz jednym z jego posłańców - odparł człowiek, któremu się pokłoniłem. - On ciebie pra-

gnie. On mnie pragnął! - Ale dlaczego? - spytałem zdumiony. Podniósł swoje spojrzenie na innych, ale ja nic już nie widziałem oprócz światła chwały. Napełniało całą moją głowę i

spalało w niej coś, co jeszcze trzymało mnie w tym miejscu. Po chwili znów usłyszałem głos: – Dzięki swojemu poświęceniu osiągnąłeś pełnię mocy. A potem niczego już sobie nie przypominam"8. Widzieliśmy już, że umierający nie zawsze są przyjmowani w zaświatach

przez członków rodziny. Powyższa opowieść zaczyna się podobnie jak ta, w której zmarły marynarz przybył, żeby pomagać44

innym, którzy po nim tonęli. Tutaj żołnierz poległy w Libii zauważa najpierw nieznajomego. Dziwi go jedynie to, że "nie-znajomy nie nosi munduru". Ale następnie opowiadanie się zmienia, gdy nieznajomy na niego spojrzał: "Poczułem się jakbyna nowo przez niego stworzony". Wyrażenie jest bardzo ładne i niesłychanie mocne. I rozumiemy, dlaczego takie odczuciemogło zasugerować żołnierzowi myśl o Chrystusie. A jednak był to tylko jeden z jego "posłańców". Nie zapominajmy, żegreckie słowo angelos, od którego pochodzi słowo "anioł", oznacza właśnie "posłaniec". Wzmianka o świetle pojawia sięnieco później, jakby był to trzeci etap i jakby owo światło nie pochodziło od "posłańca" .

Osis i Haraldsson piszą również o spotkaniu z "postacią religijną" (cytuję ich określenie) w sprawozdaniu z badań pro-wadzonych w Stanach Zjednoczonych i w Indiach.

"Identyfikacja postaci religijnej nastręczała niektórym dorosłym trudności. Istotnie, wielu pacjentów widziało człowiekaw bieli, otoczonego światłem, który przynosił im szczęście i wewnętrzną pogodę, jakiej nie sposób opisać. Różne osoby wy-dawały się rozpoznawać w nim anioła, Jezusa, Boga lub też w przypadku Hindusów - Krysznę, Siwę lub Dewę. Tylkobardzo rzadko pacjent nie zajmował się wcale identyfikacją owej postaci"9.

Liczne świadectwa na temat owego światła można znaleźć w dwóch książkach Raymonda Moody'ego. "Najpierw blade światło, którego blask bardzo szybko narastał, stawał się pozaziemski, a jednak nie oślepiał. Ale żaden

z moich pacjentów - kontynuuje doktor Moody - nie miał najmniejszej wątpliwości, że chodziło o osobę, istotę ze światła,która, co więcej, jest Osobą o jasno sprecyzowanych cechach. Ciepło i miłość, którymi ta osoba obdarza umierającego, niepoddają się żadnym opisom"10.

"Ciągle powracają te same wyrażenia: 'Proszę sobie wyobrazić światło zawierające w sobie całkowite zrozumienie i do-skonałą miłość'. 'Miłość płynąca od światła była nie do wyobrażenia, nie do opisania"'ll.

Czytelnik na pewno zauważył, że w gruncie rzeczy we wszystkich tych przeżyciach jest coś wspólnego, mimo wieluróżnic. W niektórych świadectwach umierający słyszy tylko głos i odczuwa obecność. Czasem światło jest świetlistą kulą,innym razem jest to istota w białej szacie, promieniująca światłem lub tylko światłem otoczona. Przeżycie to wydaje się za-leżeć od potrzeb i zdolności każdego. Moźliwe też, iż niekiedy istotnie sam Chrystus wychodzi nam naprzeciw. PierreMonnier to potwierdza i mam wszelkie powody, aby mu wierzyć. Możliwe też, że czasem tąjaśniejącą postacią jest jeden zJego aniołów lub zmarła istota ludzka, tak zaawansowana w swej ewolucji duchowej, że promieniuje światłem. Czasemświatło nie ma żadnej określonej formy i pozostaje takie, jakie będą nasze ciała chwalebne u szczytu doskonałości. Tom Sa-wyer, mechanik zmiażdżony w warsztacie samochodowym przez ciężarówkę, którą naprawiał, doświadcza nawet bardzo in-tensywnego zespolenia z tym światłem.

"Najpierw punkt na horyzoncie podobny do gwiazdy. Potem jak gdyby słońce. Słońce olbrzymie, przeogromne, którego spotęgowana jasność nie oślepiała jednak. Przeciwnie,

patrzenie na nie było przyjemnością. Im bardziej zbliżał się do tego białozłotego światła, tym większe miał wrażenie, że roz-poznaje jego naturę. Było to tak, jakby budziło się w nim bardzo odległe wspomnienie, ukryte głęboko w pamięci, i stop-niowo ogarniało całą jego świadomość. To było po prostu cudowne, gdyż przywoływało wspomnienie miłości. Zresztą - czyżto możliwe? - to dziwne światło wydawało się samo w sobie wyłącznie miłością. 'Substancja czystej miłości' - oto, co po-zostało mu z postrzegania światła. [ ... j

Im bliżej był tego światła, tym wzmagało się to przeżycie i kiedy w końcu wstąpił w światło, doświadczył ekstazy nie doopisania - wtedy jego świadomość i możliwość odczuwania spotęgowały się, jak mówi, 'tysiące razy'. [ ... j Kiedy Tom Sawyero tym opowiada, płacze za każdym razem, co trzy lub cztery zdania. Jak sam mówi, było to doświadczenie miłości doskonałej,nieskończonej" 12.

J.-C. Hampe przytacza podobne świadectwo. "I wówczas pojawiło się olbrzymie światło, promieniejące białe światło, o ponadziemskim oślepiającym natężeniu. Roz-

jaśniło całe moje wnętrze i przeniosło mnie w stan cudownej, niewyobrażalnej ekstazy, czyniąc mnie jednością z boską na-turą"13.

Zakończymy rozważania o istocie ze światła, ponownie odwołując się do opowieści George'a Ritchiego, młodego ame-rykańskiego żołnierza, który wyszedł z ciała na skutek wysokiej gorączki, po zbyt intensywnym treningu. Stoi obok łóżka,przy swoim ciele. Światło w pokoju zaczyna się powoli zmieniać, staje się niesłychanie jaskrawe, wypełnia całe pomieszczenie,choć nie wiadomo, skąd pochodzi.

"Wszystkie lampy w całym szpitalu nie mogłyby wytworzyć takiej jasności. A nawet wszystkie lampy wszechświata!". I oto odkrywa źródło tej jasności: "To był ON. Światło było zbyt jasne, bym mógł patrzeć na nie wprost. I nagle zobaczyłem, że to nie było światło, lecz Człowiek, który wszedł do pokoju, Człowiek stworzony ze światła. Po-

wstałem, czując, jak rodzi się we mnie ta cudowna pewność: 'Jesteś w obecności Syna Bożego'. Nowa myśl kształtowała się w głębi mnie samego, ale nie była to spekulacja intelektualna. Był to rodzaj poznania pełnego

i natychmiastowego. Tak właśnie dowiedziałem się i innych rzeczy o Nim. Przede wszystkim był On istotą najbardziej45

męską, najdoskonalszą spośród wszystkich, które kiedykolwiek spotkałem. Jeżeli był Synem Bożym, to Jego imię było Jezus.Ale to nie był Jezus z książek do nauki religii. Jezus, który pochodził z mojej dawnej wyobraźni, był dobry, miły, wyrozumiałyi chyba troszeczkę jednak naiwny. Osoba, która stała przede mną, była uosobieniem potęgi, była starsza niż czas, a jednakbardziej współczesna niż ktokolwiek.

Ponadto, dzięki tej samej tajemniczej wewnętrznej pewności, wiedziałem, że ten Człowiek mnie kocha. Tym, co wypły-wało z tej Osoby, bardziej jeszcze niż moc, była miłość, miłość bezwarunkowa. Miłość zaskakująca. Miłość, która przekra-czała moje najśmielsze marzenia"14.

Nie twierdząc, że chodzi tu ściśle o zjawisko natury mistycznej, nie mogę oprzeć się myśli, iż jednym z kryteriów au-tentycznych doświadczeń mistycznych jest właśnie ta wewnętrzna pewność, to płynące z głębi rozumienie sensu owegodoświadczenia.

Wydaje się, że dzisiaj udało się nam ustalić związek pomiędzy doświadczeniami z pogranicza śmierci a określonym ob-szarem mózgu. Nie chodziłoby wcale o układ limbiczny, jak sądzili niektórzy, ale o bruzdę Sylwiusza w dolnej części prawejpółkuli mózgowej. To zasadnicze odkrycie wydaje się dziełem przypadku. Wilder Penfield badał jednego z chorych, a kiedy"sonda elektryczna dotknęła pewnego obszaru mózgu, osoba ta odniosła wrażenie, że opuszcza ciało. Kiedy sąsiedni obszarbył stymulowany, poczuła się wciągana z wielką szybkością do wnętrza tunelu". późniejsze badania potwierdziły te obser-wacje. Zgadza się z tym również najlepszy amerykański specjalista od doświadczeń z pogranicza śmierci, Melvin Morse15.Nie wyciąga on jednak wniosku, że wszystkie te wrażenia i przeżycia odbywają się w głowie chorego. Jak wielu innych ba-daczy jest przekonany, że wszystko to nie ma żadnego związku z halucynacjami ani zwykłymi odmiennymi stanami świa-domości. Stwierdza, że najbardziej satysfakcjonującą hipotezą jest przyznanie, że ocaleni od śmierci istotnie wyszli zeswojego ciała; jak nieustannie to powtarzają16. Akceptuje też dosłowne potraktowanie opowieści o Świetle. "Stopniowo na-brałem przekonania, że to światło jest naprawdę umiejscowione na zewnątrz naszych ciał"17. Szczególnego znaczenia ba-daniom Melvina Morse'a przydaje to, że przeprowadził je prawie wyłącznie z dziećmi. I kiedy mamy okazję słyszeć, jak onich opowiada, rozumiemy natychmiast, na czym polega ta Wyjątkowość. Otóż dzieci, jak mówi, nie mogą kłamać. Niemogły też niczego przeczytać na tak szczególny temat.

Tak więc Melvin Morse zdecydowanie nie akceptuje uproszczonych interpretacji doświadczeń z pogranicza śmierci.Uważa, że stymulacja prądem elektrycznym bruzdy Sylwiusza skutkuje prawdziwym Wyjściem z ciała. Jak mówi:

"Wiemy obecnie, gdzie znajduje się ośrodek zarządzania"18. W innej, nowszej książce Melvin Morse dodaje bardzo ważne uściślenie: stymulując prawą półkulę mózgową, tuż po-

wyżej ucha, można odtworzyć prawie wszystkie elementy doświadczenia z pogranicza śmierci. Prawie, ale jednak nieWszystkie. Nie udaje nam się sprowokować spotkania z Istotą Świetlistą. A właśnie to spotkanie zawiera w sobie moc prze-mieniającą całkowicie tych, którzy tego doświadczają19.

Zauważmy także, że wspomniany przez nas mechanik samochodowy płacze za każdym razem, kiedy opowiada o swoimprzeżyciu. Jest to reakcja znana wielu osobom, które nieco głębiej doświadczyły Bożej miłości. Zjawisko to nosi nazwę "darłez" i jest dobrze znane chrześcijanom tradycji wschodniej.

3. Co zrobiłeś ze swoim życiem? Umierający słyszy zazwyczaj takie właśnie pytanie, zadane przez Istotę Świetlistą, chociaż jest to raczej rodzaj bezpo-

średniego kontaktu myśli z myślą, a nie pytanie wypowiedziane na głos. To pytanie wydaje się w gruncie i rzeczy takiesamo, choć każdy z chorych ujmuje je na swój własny sposób, na przykład: "Czy jesteś gotowy, by umrzeć?" lub: "Co zrobiłeśze swoim życiem?".

I jakby chodziło o to, by pomóc umierającemu udzielić odpowiedzi na to pytanie, przewija się wówczas przed nim całejego życie. To zjawisko jest dobrze znane. Może się komuś przydarzyć nawet bez "opuszczenia" ciała, bez nagłego wypadku,lecz pod wpływem silnego wstrząsu, intensywnej emocji związanej z lękiem przed zbliżającą się śmiercią. Oto, jak o tymmówi pewna młoda kobieta:

"Gdy tylko pokazała mi się Istota Świetlista, powiedziała od razu: 'Pokaż mi, co zrobiłaś ze swoim życiem' lub coś w tymstylu. I natychmiast rozpoczęły się powroty do przeszłości. Zastanawiałam się, co się ze mną dzieje, ponieważ nagle zoba-czyłam 'siebie jako małą dziewczynkę, i począwszy od tego momentu zaczęłam posuwać się w czasie, rok po roku, aż dochwili obecnej. Wszystko zostało mi pokazane tak, jak to przeżyłam, i zdawało się całkiem rzeczywiste. Zupełnie jakbymwyszła ze swego ciała i zobaczyła wszystko w nowym świetle, w kolorze. I wszystko się poruszało. Ale nie przeżywałam scentak, jak je przeżyłam, będąc małym dzieckiem, patrząc oczami dziecka. To było tak, jakby mała dziewczynka, którą ogląda-łam, była kimś innym, jak w kinie. Mała dziewczynka, która bawiła się wśród innych dzieci, w tym pokoju. A przecież tobyłam ja. Widziałam, jak robię to, co robiłam, będąc mała, wszystko odbywało się dokładnie tak, jak działo się naprawdę, oczym przypominałam sobie bardzo dobrze"20.

George Ritchie, młody żołnierz amerykański, o którym pisaliśmy, opowiada o podobnym doświadczeniu mniej więcejw takich samych słowach. Wyjaśnia, że Istota Świetlista, która dla niego jest Chrystusem, wiedziała o nim wszystko' znała

46

wszystkie jego słabości i błędy, a jednak go kochała. "Kiedy mówię, że wiedział o mnie wszystko, mówię to na podstawie konkretnych zjawisk. Razem z Jego promieniejącą

obecnością pojawiło się w moim pokoju każde wydarzenie z mojego życia. Wszystko to, co mi się przydarzyło, było tu, ottak, po prostu, doskonale widzialne, rzeczywiste i teraźniejsze, wydawało się przede mną przesuwać. Obrazy pojawiały sięw trzech wymiarach, były ruchome i towarzyszył im dźwięk".

Jak wiele innych osób, notuje on także, że porządek wydarzeń nie miał większego znaczenia. "Nie wydawało mi się, by obrazy następowały jedne po drugich. Były to różne sceny, setki, tysiące scen, wszystkie oświe-

tlone tym jasnym światłem, w życiu, w którym czas jakby zniknął. W normalnych warunkach potrzebowałbym wielu ty-godni, by obejrzeć te wszystkie wydarzenia, ale wtedy nie miałem poczucia, by czas posuwał się do przodu'>21.

Film z przeżytego życiaTo zjawisko znane jest już od dawna. Proboszcz z Ars Widział całe życie swoich penitentów, wraz ze wszystkimi regu-

larne uczęszczanie do kościoła w niedzielę, studia medyczne. Ale nie może siebie okłamywać w obecności Istoty Świetlistej,czuje, że wszystko to robił wyłącznie dla siebie samego.

"Zrozumiałem, że to ja sam tak surowo oceniałem wydarzenia. To ja widziałem je jako pozbawione sensu, egocentrycznei bezskuteczne. To potępienie nie pochodziło od Chwały, która mnie otaczała: nie było w niej żadnego wyrzutu ani ode-pchnięcia, tylko po prostu miłość do mnie. Wypełniała Ona cały świat swoją obecnością, a jednak troszczyła się o mnie. Cze-kała w olśniewającym tchnieniu na odpowiedź na owo wciąż wiszące w powietrzu pytanie: Co takiego zrobiłeś ze swoimżyciem, co mógłbyś mi pokazać?

Pytanie to - podobnie jak wszystko, co pochodzi od Niego - odnosiło się do miłości: Ile kochałeś w ciągu twego życia?Czy kochałeś innych tak, jak ja Cię kocham? Całkowicie? Bezwarunkowo?"

Wówczas narasta w nim rodzaj oburzenia, jakby poczucie schwytania w pułapkę. "Ktoś winien mi był to powiedzieć!". I odpowiedź przychodzi natychmiast, nadal w formie myśli, od Człowieka ze Światła, ciągle wolna od wyrzutu: , "Po-

wiedziałem ci to!" ,,Ale kiedy?" "Powiedziałem ci przez moje życie. Powiedziałem ci przez moją śmierć ... ". W tym momencie George Ritcrne upewnia się, że to istotnie sam Chrystus - stał się jego nauczycielem. I rozpoczyna

się wspaniała podróż wychowawcza u boku Chrystusa23• Czy to wszystko jest nowe? Z pewnością nie! Już święty Jan po-wiedział: "Bóg jest miłością" (1 J 4,8), "Bóg jest światłością" (1 J 1,5).

Po przeczytaniu powyższej opowieści słowa te stają się niesłychanie konkretne i nabierają zupełnie nowej mocy. Przyznajmy także, że w ciągu wieków wielu teologów zrobiło wszystko (mając błogosławieństwo Kościoła), by słowa

świętego Jana pozbawić sensu. Bóg może jedynie kochać. Nie potępia ani nie odrzuca, tylko wymaga miłości. Nawet jeśli pojawiająca się Istota Świetlista

nie jest Chrystusem, wymaganie jest zawsze takie samo. Yolanda Eck również usłyszała pytanie: "Co zrobiłaś dla innych?".I upadła na kolana przed siłą obecności stojącej przed nią Istoty Świetlistej. Ona także, choć była chrześcijanką, nie sądziła- jak mi powiedziała - że był to Chrystus, lecz jedynie "przewodnik", anioł, którego On jej przysłał.

Bóg jest miłością, ale by podzielić Jego życie, trzeba nauczyć się kochać jak On sam. W tym streszcza się sens naszegożycia. George dobrze czuł, że Człowiek ze Światła znał wszystkie jego słabości. Ale kochał go mimo wszystko, całkowiciei bezwarunkowo. Tego oczekuje On także od nas.

"Czy byłem zdolny kochać ludzi, nawet tych, których do głębi znałem, z wszystkimi ich wadami? O to mnie właśniezapytał" - opowiada czterdziestoletni mężczyzna, który ocalał z wypadku.

"Pokazał mi wszystko, co zrobiłam, po czym zapytał, czy jestem zadowolona z siebie. Interesowała go tylko miłość; natym polegało całe Jego pytanie. Chodziło o ten rodzaj miłości, który dawałby mi ochotę pomagania Mu, jeśli dotychczastego nie czyniłam" - stara się wyjaśnić kobieta, która przeżyła zatrzymanie akcji serca podczas operacj 24.

Inna kobieta zauważa, że podczas przeglądania obrazów ze swojego życia nie widziała obok siebie Istoty Świetlistej. Aleczuła Jej obecność cały czas i mogła komunikować się z Nią bezpośrednio za pomocą myśli.

"Nie próbował dowiedzieć się, co w życiu uczyniłam, widział to doskonale: wybierał jedynie niektóre fragmen ty zmojego życia i odtwarzał je przede mną, bym mogła sobie je przypomnieć. I przez cały czas podkreślał znaczenie miłości.Powiedział mi, że powinnam myśleć więcej o innych i starać się postępować jak najlepiej. To, co mówił, nie przypominałooskarżenia. Nawet kiedy przypominał mi sytuacje, w których okazałam się egoistką, chciał mi pokazać, że równocześnie wy-ciągnęłam z tego naukę" 25.

Rozumiemy więc z łatwością sformułowania, które na pierwszy rzut oka mogłyby się wydawać sprzeczne. Ktoś powie-dział, że ze wszystkich scen, jakie zostały mu pokazane, emanowała harmonia i spokój, nawet z tych, w których tradycyjnareligijna moralność upatruje grzech, a czy nawet grzech śmiertelny 26. Natomiast ktoś inny, bardzo racjonalny lekarz, od-

47

czuwał w takich samych okolicznościach ogromne poczucie winy, związane ze złymi postępkami, nawet tymi najdrobniej-szym 27. Arnaud Gourvennec wyraża oba punkty widzenia naraz 28:

"Tutaj cały porządek spraw jest odwrócony. Myśli są dla naszego umysłu jedną z najważniejszych spraw i wszystko stąjesię relatywne; myśli, które wydawały się wam mało istotne, są ważne dla Boga, a czyny, które być może wydawały wam sięważne, wcale takie nie są".

Takie samo pouczenie, piękny tekst, otrzymano we Włoszech za pośrednictwem pisma automatycznego. "Możemy uważać naszą katolicką moralność za obowiązującą, ale zapewniam cię - choć nie wiem, jak ci to wytłumaczyć

- że tutaj mierzy się inaczej. I tak doskonałość wywodzi się bardziej z osobistej wrażliwości i nie ma nic wspólnego ani zzasadami, ani z wychowaniem"29.

Z pewnością jest tak dlatego, że liczy się tylko miłość i że czasem Kościół lub Kościoły widziały grzechy ciężkie tam,gdzie ich nie było. Z drugiej strony, jest tak być może dlatego, że Istota Świetlista dostosowuje swoje nauczanie miłości dopotrzeb i możliwości każdego z nas. Jednak w ostateczności liczy się tylko miłość.

To właśnie przekazuje "przewodnik"- lub czasem sam Chrystus - osobom, które muszą powrócić na Ziemię, by ukończyćswoje zadanie. Świadectwa tych, którzy definitywnie opuścili nasz świat, także w pełni potwierdzają główną myśl powyższegoprzesłania - ze wszystkimi jego wnioskami i konsekwencjami.

Zauważyliśmy też z pewnością, że ocena, w ostatecznej instancji, pochodzi od nas samych. George Ritchie wyraźnie topodkreślał w cytowanym tutaj fragmencie. Ale Istota Świetlista również odgrywa pewną rolę w tym osądzie. Czasem, jakwidzieliśmy, kiedy film prezentuje tylko niektóre sceny, to On je wybiera. Kiedy próbujemy wewnętrznie uciec przed prawdąo nas samych, On natychmiast nas oświeca. Oto jeszcze jedno świadectwo:

"Płonąłem ze wstydu z powodu mnóstwa rzeczy, które uczyniłem, ponieważ teraz widziałem wszystko zupełnie inaczej:Światło objawiało mi, co było złego, w czym źle postąpiłem. I wszystko było teraz rzeczywiste"30.

Wszystko to zgadza się w pełni z najbardziej tradycyjną nauką chrześcijańską o indywidualnym sądzie, który następujenatychmiast po śmierci. Najczęściej wyjaśniała ona, że prawdopodobnie sama dusza ocenia siebie dzięki oświeceniu danemujej przez Boga. Ci, którzy - nie przeżywszy tego doświadczenia - wyobrażąją sobie nadal, że sąd ten odbywa się przedtronem (i siedzącym na nim brodatym sędzią), niechaj nie oskarżają zbyt szybko Kościoła. A jeśli nadal wierzą w świętegoMikołaja i w bociany przynoszące niemowlęta, niech mają o to żal tylko do siebie.

Sąd ten wydaje się mieć dwa konkretne cele. Po pierwsze, ma pomóc zmarłemu, by sam mógł zdać sobie sprawę, najakimetapie duchowym się znajduje, i by w konsekwencji mógł wybrać spośród proponowanych mu dróg tę, która będzie dlaniego naprawdę najlepsza. Po drugie, ma on pomóc zmarłemu w niezwłocznym rozpoczęciu koniecznego oczyszczenia.Jest to oczywiście długi proces, który będzie on musiał przejść, pokonując kolejne etapy. Jednakże zasada pozostaje taka samaw tym, co najistotniejsze. Osoby, które przeżyły śmierć kliniczną, często mogły to już zauważyć.

"Widziałem nie tylko to, co zrobiłem, ale także skutki, jakie moje czyny miały dla innych osób. To nie było tak jakpodczas oglądania filmu na ekranie, gdyż wszystko to odczuwałem, każdej scenie towarzyszyło określone uczucie. Dowie-działem się, że nawet nasze myśli są zachowywane. Wszystkie moje myśli były obecne przede mną. Nasze myśli nigdy nieznikają bez śladu"31.

W szystko to potwierdzili zmarli. I tak Pierre Monnier mówi: "Pierwszy poziom to ten, na którym dusze przebywąją tuż po śmierci Jest on swego rodzaju miejscem 'rozdziału', ale

dusze pozostąją tu na dłużej jedynie wówczas, gdy ich ciężar materialny zatrzymuje je w atmosferze podobnej do klimatuziemskiego. Inne dusze są wspierane i prowadzone przez dusze o wiele doskonalsze, które uczą je, jak wznosić się ku czyst-szym sferom".

Jednak dusz, które nie dojrzały wystarczająco, aby opuścić najniższy poziom, nie pozostawia się samym sobie. "One także są powołane, by wzrastać jak wszystkie inne. Otacza się je intensywną i aktywną pracą misyjną. Musicie wiedzieć i uwierzyć, że dusze te nie są szczęśliwe. Przytłaczają

je wspomnienia własnych win (rozumiem przez to jedynie takie winy, za które są odpowiedzialne z powodu zamierzonejzatwardziałości). Chrystus natychmiast po śmierci poszedł odwiedzić te 'uwięzione dusze"'32.

Jest to aluzja do zstąpienia Chrystusa do piekieł, tuż po Jego zmartwychwstaniu - jak mówi o tym Pierwszy List świętegoPiotra (3, 18-21). Ma to istotnie postać filmu o naszym istnieniu. W dniu 27 października 1919 roku Pierre Monnier piszedo matki:

"Widzimy, jak stają przed nami w swym ostatecznym kształcie konsekwencje naszych czynów i naszych ziemskich wpły-wów. Jeśli mogę tak powiedzieć, otrzymujemy Umową edukację, która nas porusza, poucza i napełnia wyrzutami sumienialub wdzięcznością. W ten sposób stajemy się zdolni do prześledzenia duchowego biegu wytworzonych przez nas 'impulsów',możemy także, wyprzedzając fakty, towarzyszyć im do krańca ich rozwoju. Jakaż to lekcja, kochana mamo!"33.

To prawda, zmarli często mówią, że będziemy mogli poznać wszystkie skutki (dobre lub złe) naszych czynów i myśli. Iwówczas, jak mówi jedna z osób, które przeżyły śmierć kliniczną: "Jak bardzo bym chciał nie zrobić rzeczy, które zrobiłem,chciałbym powrócić, by je cofnąć"34.

48

Nie wpadajmy jednak w przerażenie. Ten przegląd przeszłego życia może równie dobrze dać pewną ulgę, pomóc pogo-dzić się z samym sobą. W czasie kongresu amerykańskiej organizacji do badań nad stanami bliskimi śmierci (IANDS)Phyllis M.H. Atwater szczególnie podkreślała ten właśnie punkt w swoim doświadczeniu. W czasie jego trwania spostrzegła,że w przeszłości nie była wcale aż taka zła, i powróciła do materialnego ciała "wypełniona miłością i przebaczeniem"35.

Barbara Harris opowiedziała na tym kongresie podobną historię i przytacza ją również w swojej książce. Wszystkiesceny ze swego życia widziała jakby w serii następujących po sobie baniek.

"Nic dziwnego - myślała - przemieszczając się wśród tych baniek. Teraz mogła wyraźnie zobaczyć, że zawsze uważałasię za dziecko niegrzeczne, złe i pozbawione zalet. A ponieważ sceny z życia przesuwały się przed jej oczyma, mogła zoba-czyć, jak doskonale odgrywała tę rolę.

Stało się dla niej jasne, w jaki sposób to poczucie, że jest zła, zaważyło na wszystkich relacjach w jej życiu. Uświadomieniesobie tego miało natychmiastowy głęboki efekt terapeutyczny. To, co mogłoby wymagać wieloletniej terapii, stało się wjednej chwili.

Najcudowniejsze było to, że przechodząc tak od bańki do bańki, od sceny do sceny, otrzymywała cudowną moc, mocprzebaczenia samej sobie. Miłość, przebaczenie, na które sobie przyzwalała, wydawały się uwalniać ją od ran, jakie zadawałasobie w ciągu całego życia.

W pewnym sensie, kiedy przegląd życia został zakończony, Barbara uświadomiła sobie, że popełniła tylko jeden grzech:nie umiała obdarzać miłością samej siebie"36.

Pierre Monnier podkreśla mimochodem zasadnicze rozróżnienie: jesteśmy odpowiedzialni jedynie za winy wynikającez zamierzonej zatwardziałości. Dużo pisałem na temat tej różnicy w książce Pour que l'homme devienne Dieu.

Ponownie oddaję słowo Pierre'owi Monnierowi, gdyż wraz z nim stąjemy przed objawieniem sensu całego naszego ist-nienia, zarówno na tym świecie, jak i na następnych etapach. Co więcej, jego świadectwo stanowi doskonałe spoiwo pomię-dzy opowieściami tych, którzy przeżyli śmierć kliniczną, a świadectwami ludzi, którzy umarli naprawdę.

"Kiedy śmierć gwałtowna i niespodziewana uderza ziemskiego człowieka, jego cała egzystencja, w najmniejszych szcze-gółach, poddana jest wspomnieniu. Jest to preludium do nąjbliższej duchowej przyszłości. [ ... ] Bardzo szybko świadomośćduchowego istnienia, jakiego dusza zaznała w ciągu swoich ziemskich dni, pojawia się przed nim w postaci bardzo dokład-nych wspomnień, w postaci skruchy, wyrzutów sumienia, a także zadowolenia z uczynionego dobra. Powinniście o tym my-śleć, gdyż przeżycie to jest równie nieuchronne dla waszej duszy, jak sama śmierć.

Jest to logiczny, dalszy ciąg procesu przejścia z jednego stanu życia do drugiego, i wasze życie w sferach niebieskich odtego zależy"37.

6 sierpnia 1920 roku Pierre Monnier opisuje matce, w jaki sposób przebiega to oczyszczenie w poszczególnych fazach. "Wspomnienia tłoczą się w mojej pamięci, przebiegąją przed moim wewnętrznym wzrokiem na podobieństwo licznych

ruchomych obrazów i wywołują we mnie dawne emocje. Odkąd przybyłem do sfery, w której teraz przebywam, zauważyłem,że więcej sobie przypominam: owa zdolność pojawiła się dlatego, że nasze dusze, osiągając coraz większą wolność i corazbardziej dbając o czystość, muszą jeszcze dokładniej poszukać tego, z czego winny zdać sobie sprawę.

Na początku naszego przyjścia proces ten odbywa się jeśli mogę tak powiedzieć - z grubsza, ale potem trzeba go przejśćlepiej i pełniej. W tym celu konieczny jest powrót wspomnień w najmniejszych szczegółach. To może wytłumaczyć ci, dla-czego łatwiej teraz przypominam sobie rzeczy ziemskie niż wtedy, gdy zacząłem przekazywać ci moje przesłania. W od-powiednim czasie, kiedy osiągamy wystarcząjący stopień rozwoju, by odnieść korzyść z całkowitego obnażenia naszej duszyprzed Doskonałą Pełnią, przeżywamy na nowo nąjmniejsze fakty utrwalone przez naszą pamięć. Przeżywamy je, by poczućradość lub skruchę"38.

Dodajmy do tego fakt, że Pierre Monnier mówi czasem o pewnego rodzaju ostatecznym podsumowaniu, kiedy to próba,jakiej ludzkość została poddana, dobiegnie końca. Wówczas używa on biblijnego określenia "Sąd Ostateczny" i mówi oławie sądowej i tronie. Nic jednak nie wskazuje na to, że należy rozumieć te wyrażenia w sposób dosłowny. Istnieją rzeczy,które tylko poezja pozwala wyrazić. Trzeba to zaakceptować.

W gruncie rzeczy i w tym względzie darzę go zaufaniem. Po pierwsze dlatego, że część jego dawnych sformułowańznalazła dzisiaj pełne potwierdzenie, niezależnie od przynależności wyznaniowej. Po drugie dlatego, że jeśli uznaje on, iżpowinien uzupełnić lub nawet podważyć tradycyjną naukę Kościoła, czyni to bez skrępowania. W końcu dlatego, że logikaSądu Ostatecznego pozostaje ciągle ta sama - jest nią logika miłości.

"Wówczas dusze, które bezustannie odmawiają wyrzeczenia się siebie, swojej pychy, egoizmu - słowem, które odmawiająpostawy miłości - będą pozostawione na pastwę wyrzutów sumienia i wstydu. Unicestwią same siebie. To będzie drugaśmierć"39.

Ostatnim gestem miłosierdzia Bożego wobec nich będzie pozwolenie im na powrót do nicości. A więc nie ma potępieniapiekielnego na wieki - i tu oddalamy się od tradycyjnego nauczania. Ale Pierre Monnier i wielu innych zdecydowanie po-twierdzają tę drugą śmierć.

49

4. Między życiem a śmiercią: tunel i sen Muszę tutaj również opowiedzieć o etapach przejścia, o stanach pośrednich, abyś nie przeżył zaskoczenia i nie wpadł w

panike, kiedy już przyjdzie na ciebie twoja godzina wielkiego odlotu i kiedy odliczanie wstecz wyświetli ci wspaniałe zero. Nie zrobiłem tego do tej pory, gdyż trudno określić te stany. Przede wszyśtkim dlatego, że wydaje się, iż nie wszyscy mają

do nich prawo, a poza tym różnią się one znacznie, w zależności od osoby, któraje przeżywa. Nie zawsze też, jak można sądzić,występują one w tym samym punkcie drogi.

Raymond Moody wiele opowiada o swego rodzaju tunelu. W swojej pierwszej książce sytuuje to doświadczenie nasamym początku, w momencie wyjścia z ciała. Jednakże w drugiej książce opisuje kilka przypadków, w których doświad-czenie tunelu następuje później, po opuszczeniu ciała. Ciało duchowe umierającego unosi się już w pokoju, ponad ciałemfizycznym, i dopiero w tym momencie umarły czuje się wciągnięty w tunel. Tę wersję potwierdzają badania Ringa i Saboma.Tunel nie towarzyszyłby więc wyjściu z ciała, ale odpowiadałby przejściu z naszego poziomu rzeczywistości na inny.

Powiedzmy to jasno. Jeśli chory tylko wychodzi ze swojego ciała, pozostaje w tym samym wymiarze rzeczywistości comy. Unosi się w swym duchowym ciele - którego my nie widzimy - u sufitu i widzi nas. Poprzez duchowe ciało widzi jeszczenasz zwyczajny świat. Zauważa rysy na suficie, wskazówki aparatury kontrolnej, czubek głowy pielęgniarki pochylonej nadjego ciałem. Może przenikać przez drzwi, ściany, sufity, ale mimo wszystko postrzega tylko nasz świat. Wydaje się natomiast,że doświadczenie tunelu oznacza rzeczywiste przejście do innego świata.

Słowa, którymi ludzie próbowali opisać to doświadczenie, są podobne: "długi, ciemny tunel: coś na podobieństwo kanału","pusty, zupełnie ciemny, cylindryczny, pozbawiony powietrza", "głęboka i ciemna dolina", "rodzaj wąskiego przewodu,bardzo, bardzo ciemnego", "tunel zbudowany z koncentrycznych kręgów"40. Przypomnijmy sobie jeszcze raz "ciemną dolinę",o której mówi Biblia.

W tym tunelu przemieszczanie się następuje z zawrotną prędkością, bez najmniejszego wysiłku. Nie bój się, jeśli usłyszyszw nim także lekki hałas, nawet nieco nieprzyjemny, jakby odgłos włączonego silnika.

Zazwyczaj spotkanie z Istotą świetlistą następuje u końca tego tunelu. Często też tunel otwiera się na cudowny ogród.I dopiero po przebyciu tunelu spotykamy tych, których kochaliśmy. Ale nie ma tutaj ścisłej reguły. Wielu umierających wi-działo swoich bliskich zmarłych, nie przeszedłszy przez tunel, nawet jeszcze przed wyjściem z ciała; często w tym samymczasie umierający widzieli ściany pokoju, personel szpitalny i odwiedzających, którzy przy nich czuwali. Mogli mieć rów-nocześnie dostęp do innego planu, jakby przez nałożenie się obrazów. Ale o tym już mówiliśmy. Elisabeth Kiibler-Ross byłaświadkiem wielu takich doświadczeń, kiedy zajmowała się umierającymi dziećmi. To samo zjawisko towarzyszy także do-rosłym. Sir William Barrett, profesor fizyki z Royal of Science w Dublinie, skompletował cały zbiór takich opowieści 41.

Czytając je, mam wrażenie, że wychodzący nam naprzeciw zmarli przebywają większą część drogi ku naszemu światu.Umierający widzi ich, pozostając jeszcze w naszym wymiarze. Tunel natomiast byłby doświadczeniem przejścia z jednegopoziomu na drugi. Tę opinię zdaje się potwierdzać kilka przypadków, w których umierający nie był jedyną osobą postrze-gającą gości z zaświatów. Zdarzało się to na przykład słynnej angielskiej pielęgniarce Joy Snell 42, która - nie przechodzącprzez tunel- mogła widzieć przyjaciół lub krewnych przychodzących z zaświatów, by zabrać tych, którymi się opiekowała.W ten sposób rozpoznała dwie bliskie przyjaciółki umierającej pacjentki, które zmarły wcześniej. Umierająca młoda kobietazawołała najpierw: "Och! Zrobiło się tak ciemno! Nic nie widzę!", i wówczas właśnie pielęgniarka zobaczyła wspomnianedwie przyjaciółki, które wyszły pacjentce na spotkanie. Umierająca wyciągnęła ku nim ręce, Joy Snell obserwowała, jakprzyjaciółki ujmują je na chwilę. Ręce opadły na łóżko. Dziewczyna umarła. Przyjaciółki poczekały, aż uformuje się ciałoduchowe, a potem wszystkie trzy opuściły pokój.

Tutaj doświadczenie tunelu ogranicza się do chwili ciemności. Ale to wystarczy, by zapoczątkować całkowitą zmianę po-ziomu, rozpocząć przejście z tego świata do innego. Joy Snell, choć widzi dwie zmarłe przyjaciółki, pozostaje w naszym świe-cie. Ale w niektórych przypadkach chwilowemu widzeniu rzeczy i ludzi może towarzyszyć rodzaj obezwładniającego snu,bez odczucia całkowitej ciemności. Wspomina o tym pewien biznesmen, który był obecny przy śmierci żony i mógł obser-wować kształtowanie się jej ciała chwalebnego i pojawienie się trzech świetlistych postaci, które po nią przyszły.

"W ciągu tych pięciu godzin miałem dziwne poczucie przytłoczenia, wielki ciężar przygniatał mi głowę i ciało, powiekibyły ciężkie i nabrzmiałe snem"43.

Jak mi się wydaje, dokładnie to samo działo się na górze Tabor, podczas przemienienia Chrystusa. Tekst św. Łukasza za-chował według mnie najwierniejszy opis tego, co przydarzyło się Piotrowi, Jakubowi i Janowi.

"Tymczasem Piotr i towarzysze snem byli zmorzeni. Gdy się ocknęli, ujrzeli Jego chwałę i obydwóch mężów stojącychprzy Nim" (Łk 9,32).

Jak to często bywa, opowiadanie ewangelisty nie ma ścisłego porządku. Uprzednio już opisał chwałę Chrystusa i obecnośćprzy Nim Mojżesza i Eliasza. Ale nagle przypomina sobie o powyższym, dla nas bardzo ważnym szczególe: apostołowiebyli zmorzeni snem. I dopiero po tym "dziwnym uczuciu", jak powiedziałby wspomniany przez nas biznesmen, apostołowiemogli zobaczyć Jezusa w chwale, a wraz z Nim Mojżesza i Eliasza. Po przejściu przez ten przytłaczający sen apostołowie,nie opuszczając tego świata (w którym znajdował się też Jezus), mogli przynajmniej częściowo mieć dostęp do drugiego

50

świata i zobaczyć zmarłych (Mojżesza i Eliasza), którzy rozmawiali z Jezusem. I wówczas, na czas wizji otwierającej im drugiświat, mogli zobaczyć chwałę Jezusa, chwałę, którą Jezus miał zawsze, ale której nie można było dostrzec oczami ciała.

Umierający jednak widzi inny świat nie tylko przez chwilę. Naprawdę do niego przechodzi. Odbywa się to, jak możnasądzić, na kilka sposobów. Niektórzy umierający odbywąją podróż w dwóch etapach: najpierw opuszczają ciało, pozostającw naszym świecie, następnie przebywają tunel i przechodzą na drugi poziom. Inni wydają się wyskakiwać ze swojego ciała,przechodzą równocześnie przez tunel i docierają natychmiast na inny poziom rzeczywistości.

Muszę cię też uprzedzić, że jeśli (jak byśmy powiedzieli) ,,źle wystartujesz", może będziesz musiał przejść po raz drugiprzez ten sam tuneL Raymond Moody cytuje kilka takich przypadków 44. Zdarzyło się również, i jest to przypadek wyjąt-kowy, że pewna kobieta spotkała w tym tunelu przyjaciela. Wracał on z innego świata, podczas gdy ona kierowała się kuświatłu. W chwili gdy się mijali, jakby posuwąjąc się na ruchomych schodach, wyjaśnił on jej przesłaniem myśli, że "odesłano"go do naszego świata. Powróciła również owa kobieta, dzięki czemu mamy jej świadectwo. Później spytała, co zdarzyło siętemu przyjacielowi, i okazało się, że miał zawał serca, mniej więcej w tym samym momencie co ona. Byłoby bardzo inte-resujące dowiedzieć się, czy przyjaciel także zachował wspomnienie spotkania z ową kobietą. Ale w chwili gdy Moody opo-wiadał to doświadczenie K. Ringowi, nie mógł tego jeszcze sprawdzić 45.

Czyżby więc tunel był koniecznym przejściem z jednego świata do drugiego? I w jakiej przestrzeni miałby się znajdować?Umierający mąją wrażenie, że przemieszczają się w nim bardzo szybko, i często wznoszą się w ku Istocie Świetlistej. Choćjednak świadectwa na ten temat są do siebie podobne, nie bierzmy ich zbyt dosłownie. Kiedy "wchodzi się" w tunel, wówczasprzestrzeń i czas nie są takie same jak w naszym świecie. Zdamy sobie z tego sprawę, kiedy - czytając następne rozdziałytej książki "przebiegniemy" nowe światy, do których on prowadzi.

Wydaje się zresztą, że istnieje jeszcze jeden sposób znalezienia się w "wyższych światach" lub też przejścia przez ten tunel,a mianowicie w czasie snu. Wielu spośród drogich nam zmarłych poświadcza, że bardzo często spotykamy się z nimi weśnie. Są to prawdziwe chwilowe odnalezienia, czułe rozmowy, o których niestety zapominamy, gdy się budzimy. Pierre Mon-nier zapewnia, że jego drodzy rodzice nie dołączają do niego na tym poziomie, na którym zwykle przebywa, spełniając nadrugim świecie powierzoną mu przez Boga misję. Spotykąją się w swego rodzaju strefie przejściowej.

,,O jakże czułe są nasze spotkania! Razem przebiegamy sferę, do której możecie dotrzeć, gdy wasz duch uwalnia się odwięzów ciała. Istotnie, nie przychodzicie do tej sfery, która obecnie jest moim domem, jednak cieszymy się i mamy możliwośćpowrotu do sfer, w których przebywają duchy wcielone, wyzwolone na chwilę. Tę świętą radość naszych duchowych spotkańpotwierdzają wszystkie głosy z zaświatów, a jednak tak trudno was o tym przekonać. Kochana mamo, kochany tato, zdarzami się, że odprowadzam was aż do momentu, w którym wasz duch, z westchnieniem żalu, powraca do swego codziennegowięzienia. Usiłuję wówczas przekazać wam jakieś odczucie, wrażenie, które sprawi, że dłużej zachowacie pamięć o naszymradosnym spotkaniu. Niekiedy trochę mi się to udaje, prawda, kochana mamo?"46.

Przynajmniej raz zdarzyło się, że śpiąca osoba nie tylko zachowała wspomnienie takiego spotkania, ale też niemal otrzy-mała dowód jego prawdziwości. Rozmowa, rozpoczęta we śnie, została dokończona w stanie przebudzenia. Trzeba jednak-zaznaczyć, że osobą śpiącą było medium. Chodzi o jedno z ostatnich spotkań Belline'a z synem, który w wieku dwudziestulat zginął w wypadku samochodowym. Uelline, słynny jasnowidz, z wielkim trudem skontaktował się ze zmarłym. Już o tympisałem. W styczniu i w lutym 1972 roku nie można było mówić jeszcze o dialogu. Ojciec miał jedynie wrażenie, że słyszyśmiech syna i słowo "tato". I tylko tyle, mimo wielu starań. W końcu Belline, znużony i zniechęcony, udał się z wraz żonądo Florencji, aby odpocząć.

"Nie pragnęliśmy już niczego innego poza ładną pogodą. Nie próbowałem przywoływać Michela. Jakże daleki byłem od przeczucia łaski, która miała być mi dana. Pewnego dnia,

w hotelu nad brzegiem Arno, Michel ukazał mi się we śnie. Nagle znalazłem się przy nim w samochodzie, jak to nieraz by-wało, kiedy jeszcze żył. Ale tym razem to ja siedziałem za kierownicą, a on obok.

- Michel - powiedziałem - wiem, że śnię, ale jak to się dzieje, że po tylu próbach, by się z tobą skontaktować, dopierodziś dostaliśmy pozwolenie, by się zobaczyć i spotkać?

- Czy sądzisz - spytał Michel - że naprawdę jesteśmy rozdzieleni? Energia, która była moja, powróciła do ciebie i domamy. Zawsze tak jest. Ci, którzy nas kochają i pozostają na Ziemi, opłakując nas, przyciągają trochę do siebie tę kochanąosobę, która odchodzi. Coś z niej żyje w ich myślach i ciele.

- Wyraźnie czuję - odparłem - że żyję dla dwóch osób: dla ciebie i mamy. A mama podobnie. Czy tak jest? Czy to po-czucie nie jest złudzeniem?

- Pewnego dnia - odpowiedział - słuszność zostanie przyznana przeczuciom kochających serc i poetom. Usłyszałem, a raczej zobaczyłem jego śmiech, bo zwrócił się w moją stronę. Ja także na niego patrzyłem: był promie-

niejący. Jego radość mi się udzielała. Jego oczy wypełniało światło, które ogarniało również mnie. Osiągnęliśmy stan intymnejjedności. Nigdy nie zapomnę tej chwili, w której Michel i ja patrzyliśmy tak na siebie, twarzą w twarz, poza czasem i prze-strzenią.

- Michel - powiedziałem - nie mogę mówić, jestem taki szczęśliwy, widząc, jaki jesteś promienny. Wydaje mi się teraz,51

że świat nie jest taki zły, że jeśli tylko ludzie szczerze tego pragną, mogą znaleźć rozwiązanie, ukoić swój ból. Michel mnie ucałował. - Widzę tylu ludzi - rzekłem - którzy do mnie przychodzą załamani i nieszczęśliwi, pogrążeni w rozpaczy. Niektórzy

są bliscy samobójstwa. Jak przekazać im tę chęć życia i radość, którą czuję w tej chwili? - Możesz im dać siłę, by ponownie włączyli się w strumień życia. Jest piąta rano, budzę się i słyszę swój głos, jak mówię do Michela. I wyraźnie odbieram słowa syna. - Wyjaśnij mi to, co powiedziałeś - poprosiłem. - Mam tyle pytań, które chciałbym ci zadać! - Nie wymuszaj prawdy, tato. Ona zawsze przychodzi w porę. - Staram się cierpliwie na nią czekać. Lecz powiedziałeś mi tyle dziwnych rzeczy. Możliwe, że teraz śnię, a jednak ty tutaj

jesteś. - Życie jest jedną energią, śmierć jest inną energią, a sen kołysze się między nimi dwiema. - Czy myślisz - spytałem - że mógłbym wraz z tobą posunąć się dalej w naszych poszukiwaniach? - Przestań się zadręczać, tato. Unikaj nadmiernego rozdwajania się, bo energie, które wysyłasz na zewnątrz, mogą nie

odnaleźć swego centrum. To zawsze prowadzi do zaników pamięci. - Kiedy dusza zmarłego opuszcza ciało, czy może z powrotem odnaleźć błądzące cząsteczki, które jej umknęły? - Tak.

Nawet szaleństwo postępuje w zaświatach drogą ewolucji na tyle, na ile to możliwe. To, co przydarzyło się duszy, wcale nieciąży w zaświatach na jej losie, a w każdym razie nie więcej niż rana lub jakaś ułomność fizyczna. Tylko błędy świadomiepopełnione na Ziemi są dla niej przeszkodą.

- Przeszkodą w czym? - Poczekaj tato, wrócę. Głos się zatarł, ale we mnie pozostaje uczucie szczęścia"47.

SSeenn śśmmiieerrccii Chciałbym teraz opowiedzieć o innym śnie. O tym, który potocznie określa się mianem "snu wiecznego". Mówi się też

"zasnąć ostatnim snem". Zobaczymy za chwilę, że zmarli nie śpią. Na początku, to prawda, jest czas snu, ale wcale nie wtedy,kiedy my, żyjący, sądzimy, że zmarli zasypiają. W gruncie rzeczy, jak już wspominaliśmy, gdy umierający zamykają oczy,wcale nie zasypiają, nie tracą przytomności, lecz opuszczają swoje ciało i przechodzą do wymiaru rzeczywistości, do któregomy nie możemy zajrzeć i zobaczyć, co w nim robią. To właśnie w tym nowym wymiarze, i dopiero w jakiś czas po śmierci,odbywa się sen, o którym chciałbym teraz opowiedzieć. Doświadczenie tego snu nie jest uniwersalne. Można jednak sądzić,że zdarza się bardzo często. Ale w tym momencie oddalamy się całkowicie od wymiaru dostępnego nam dzięki relacjomludzi ocalonych od śmierci. Ów sen mogą opisać tylko ci, którzy umarli naprawdę. Sen ten wydaje się nawet swego rodzajupieczęcią, potwierdzającą nieodwołalny charakter śmierci. Przejście przez tunel prowadzi do wyższych światów, ale, jak wi-dzieliśmy, można jeszcze stamtąd powrócić. Nie mamy jednak przykładów, by ktoś po tym śnie powrócił do życia ziemskiego.

Przekazy, jakie otrzymały żona i córka zmarłego pułkownika Gascoigne'a od żołnierzy zabitych w ostatniej wojnie,mówią o kilku wariantach tego snu.

Oto Szkot, ranny i uwięziony na Krecie. Nie leczono go i po straszliwych cierpieniach zapadł w ostatni sen. "Kiedy się obudziłem, ból zniknął i znalazłem się na zewnątrz. Pomyślałem, że udało mi się uciec, i spacerowałem.

Byłem szczęśliwy, że odzyskałem wolność, ale nie potrafiłem zrozumieć, co się stało". Umarł więc i to jest właśnie jego pierwszy sen, ale kiedy się budzi, nie pojmuje, co się stało. Nie może się ruszyć i

pozostaje w swego rodzaju mgle. "Zaczęła mnie ogarniać rozpacz. Ludzie podchodzili do mnie, aby mi pomóc, i kiedy już zaczynaliśmy się rozumieć, ogar-

niała mnie nieodparta chęć ukrycia się przed Niemcami. To zaczynało stawać się torturą. W końcu ludzie zdołali do mniedotrzeć i mogłem zasnąć prawdziwym snem śmierci - który jest wygaśnięciem naszego życia i narodzeniem się do nowego"48.

A zatem wynika stąd, że dla kogoś, kto naprawdę umarł, "prawdziwy sen śmierci" nie jest tym, który stwierdza otoczenie,kiedy umierający zamyka oczy. Chodzi o inny sen, sen ciała duchowego. I jak mówił ów Szkot, ludzie, którzy do niego pod-chodzili, byli "żyjącymi z drugiej strony".

Podobnie mówi marynarz, o którym już pisaliśmy, a który nie zdołał uratować się z tonącego tankowca. Kiedy on i jegotowarzysze znaleźli się w "głębi wód", zaczęli iść przed siebie. Potem zauważyli w swym gronie nieznaną osobę bez munduru.Idąc tak, trafili na zbocze wzgórza, do cudownego ogrodu.

"Byłem zmęczony, padałem z braku snu, a nogi odmawiały mi posłuszeństwa. Nieznajomy zaproponował, byśmy od-poczęli. Usiadłem na trawie i natychmiast zasnąłem".

Tym razem sprawy były o wiele prostsze. W gruncie rzeczy przeżywali to wszystko w pewnym stanie podświadomości.Prawdziwa niespodzianka nastąpiła po przebudzeniu. Wtedy on i jego towarzysze zaczęli, przy pomocy marynarza, któryzginął wcześniej, przypominać sobie, co się stało. I w końcu musieli przyznać, że dokonali "wielkiego przejścia"49 .

A oto opowieść polskiego pilota, który został strącony nad Francją. To samo zdziwienie, że już nie czuje cierpienia, że52

cudem udało mu się uciec przed Niemcami, którzy go nie widzą, podczas gdy zabierają drugiego pilota. Prosi o pomocfrancuskich wieśniaków, ale przeżywa podobny zawód, gdyż ci w ogóle nie reagują.

"Jestem osłupiały. Nie wiem, gdzie się znajduję. Proszę, modlę się, zapominając, że byłem niewierzący. Proszę o pomoc- i otrzymuję ją. Ktoś niesłychanie dziwny, ale mimo to podobny do nas, zbliża się do mnie. Mówi mi, bym się nie martwiłzmianą. Mówi, że tak jest lepiej dla wszystkich i że będę szczęśliwy na tych ziemiach. Nie rozumiem tego. Przypuszczam,że zostałem uwięziony. A on wyjaśnia mi, że więzienie nie istnieje, nie ma więźniów, a ja znów jestem wolny. Zabiera mnieze sobą i każe spać. Dotyka moich oczu i natychmiast zapadam w sen "50 .

Pierre Monnier również mówi o owym regenerującym śnie. "Jest to rodzaj brzemienności, która poprzedza nowe narodziny duszy: jesteśmy przy tym obecni, czuwamy nad owym

snem z czułością matki, z troską pielęgniarki, która śledzi każde poruszenie się zapowiadające przebudzenie, gotowa śpią-cemu podać ręce, pocieszyć go, dać mu odczuć, że jest otoczony miłością, życzliwością i sympatią. Stopniowo duchowe oczyśpiącego otwierają się na światło: pierwszym odczuciem, które towarzyszy mu przy przebudzeniu, jest żal z powodu nie-odwołalności tego, co się dokonało [śmierci]. Dusza przypomina sobie o wszystkim, co opuściła, o tych, których kochała.Nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że nie jest od tego wszystkiego oddzielona. Odnajduje także bliskich, którzy na nią czekalii których rozpoznaje, czuje się przez nich przyjęta z pokrzepiającą radością: atmosfera spokoju i światła rozgrzewają i dodajejej odwagi. Dobroć Boża sprawia, że pamięć błędów i grzechów nie niepokoijej w chwili przebudzenia. Dopiero stopniowo,krok po kroku, dusza obciążona winązaczyna uświadamiać sobie, jaki bagaż grzechów ze sobą przyniosła. [ ... ] Aby przyjąćdziecko, Ojciec posyła najpierw na jego spotkanie posłańców miłości. Dusza, w swoim nowym duchowym ciele, budzi sięwięc w nieznanym otoczeniu. Wypełniają błogość, podobnie jak płuca rozkoszują się czystym i świeżym wiatrem po uprzed-nim oddychaniu smogiem. Czuje ulgę, nieopisane wprost zadowolenie, które tIwa krócej lub dłużej, zależnie od woli Bożej.Doświadczywszy w tym momencie nieskończonej, niewypowiedzianej radości, dusza zachowa silne pragnienie powrotu dotego uczucia, które my moglibyśmy określić jako 'posiadanie duszy upojonej miłością Boga, który tylko sam może ją nasycić'.Dzięki łasce Bożej miłości nigdy nie zapominamy o pierwszym odczuciu tego, czym jest szczęśliwość nieba, i wspomnienieto stanowi najmocniejszy bodziec do nieodzownej ewolucji - by mogła na stałe do nas powrócić "rozkosz ducha" (jeślimożna połączyć te dwa słowa)"5l.

Moc miłości Tak, jest to ten sam, by tak rzec, "mechanizm", to samo Boże przesłanie, które widać w życiu tylu mistyków. Bóg daje

odczuć swoją łagodną obecność i zupełnie niespotykaną jakość szczęścia, jakie wypływa z Jego miłości. Po czym wycofujesię, znika, milknie, ukrywa. I wówczas przychodzi ból, tym większy, im bardziej wyjątkowe było to szczęście. I dusza gotowajest na wszystko, by to szczęście znów odnaleźć, gotowajest przejść wszystkie próby, znieść wszelkie udręki, zgodzić się nanajwiększe wyrzeczenia.

To właśnie ten przeszywający ból, to płomienne pragnienie, tak dobrze wyraził Symeon Nowy Teolog, jedyny mistykKościoła Wschodniego, który choć trochę pozwolił nam poznać sekrety swojego serca.

"Zostawcie mnie samego zamkniętego w celi, zostawcie mnie samego z jedynym Przyjacielem człowieka, z Bogiem. Odstąpcie ode mnie, oddalcie się, pozwólcie mi umrzeć samemu przed obliczem Boga, który mnie stworzył.

Niech nikt nie puka do moich drzwi i nie daje mi słyszeć swego głosu; niech nikt z moich krewnych ni przyjaciół mnie nieodwiedza; niech nikt nie odwraca przemocą mojej myśli od kontemplacji Pana, jedynej dobroci i jedynego piękna. Niechnikt nie przynosi mi pić ani jeść, bo niczego nie potrzebuję. Pragnę jedynie umrzeć przed obliczem mojego Boga, Boga mi-łosiernego, który zstąpił na ziemię, by wezwać grzeszników i wprowadzić ich do życia wiecznego. Nie chcę już widziećświatła tego świata, ni nawet słońca, ani niczego, co istnieje tu, w dole. " [ ... ] Pozwólcie mi łkać, opłakując dni i noce, którestraciłem, patrząc na ten świat, na słońce i to posępne fizyczne światło, które nie oświeca duszy. Żyłem w tym ślepym świetle,ciesząc się i pozwalając się uwieść, nie myśląc nawet wcale, że jest inne światło, oświecające każde życie.[ ... ] Zechciał po-kazać się moim oczom, mnie, nieszczęśliwemu, a potem umknął. [ ... ] Pozwólcie mi nie tylko zamknąć się w celi, ale nawetpod ziemią dziurę wykopać i w niej się schować. Będę w niej żył, poza całym światem, kontemplując mojego nieśmiertelnegoPana i mojego Stwórcę"52.

Ta boska nauka jest potrzebna również w zaświatach, bo jak już o tym kilkakrotnie wspominaliśmy, nawet po śmiercimusimy jeszcze poczynić duży postęp!

Jest to bez wątpienia jeden z głównych punktów, w którym moje nowe poszukiwania i lektury znacznie wzbogaciłymoją wiedzę teologiczną. Muszę zresztą wyznać, że na początku, i to nawet dość długo, te nowe horyzonty bardzo mnierozczarowały. Zauważam, że podobnie odczuwa wiele osób, którym opowiadam o pierwszych rezultatach moich poszukiwań.

Istnieje powszechny sposób wyobrażania sobie (zarówno w różnych wyznaniach chrześcijańskich, jak i w judaizmie czyislamie), że jeśli żyliśmy "godziwie", jeśli nie popełniliśmy wielkich nieuczciwości, po śmierci, i być może po krótkim czasieoczyszczenia (nad którym nasza myśl dłużej się nie zatrzymuje), zostaniemy jakby uniesieni do raju, do życia wiecznego.Możemy nawet powiedzieć, że wielu wiernych (często dużo bardziej uduchowionych niż zawodowi teolodzy) sądzi, iż zo-

53

staniemy wprowadzeni w wewnętrzne życie Boga; nie zatopieni w Nim tak, by całkowicie zniknąć, jakbyśmy nigdy nie ist-nieli, ale naprawdę wyrwani z tego świata, od nas samych, i uniesieni w Boże światło, wprowadzeni w Jego życie, włączeniw Jego boskość.

Zdołałem odkryć krok po kroku - i przyjmuję to teraz, nawet jeśli mnie to wcale nie zachwyca - że w tym ogólnym planienależałoby zwrócić większą uwagę na to krótkie, niezbędne oczyszczenie. Z pewnością potrwa ono wiele dłużej, niż prze-widujemy. To właśnie dawała nam do zrozumienia tradycyjna nauka Kościoła w doktrynie o czyśćcu, nawet jeśli w szcze-gółach nie pasuje ona do zwykłych popularnych wyobrażeń.

Nie połączymy się z Bogiem z tego prostego powodu, że nie moglibyśmy jeszcze tego znieść. Większość z nas nie będziejeszcze gotowa w momencie śmierci. Aby móc żyć życiem samego Boga, trzeba najpierw nauczyć się kochać tak jak On.

To wszystko zrozumiałem już dzięki teologii Ojców greckich z pierwszych wieków, pismom mistyków Zachodu i całejtradycji Kościołów prawosławnych. Miałem jednak zbyt wielką nadzieję, że w chwili śmierci będzie tak jak w wielu bajkach- zaklęcie straci swoją moc i obudzimy się odmienieni, oczyszczeni, a Chrystus będzie mógł, jak za dotknięciem czaro-dziejskiej różdżki, dokonać w nas ostatecznego Przemienienia.

Ewolucja duchowa następuje także w zaświatachTeraz lepiej rozumiem, że taka wizja jest nie możliwa, ponieważ konieczna przemiana ma charakter wewnętrzny. Bóg,

z całą swoją miłością, nie może dokonać w nas tej przemiany bez nas, bez naszego udziału. Może On być tylko wewnętrznąmocą tej przemiany - sądzę, że streszcza się w tym cała teologia Odkupienia - i trzeba jeszcze, byśmy pozwolili tej wewnętrz-nej mocy, aby się w nas rozwinęła i nas przemieniła.

Podstawowym prawem, o jakim bardzo wyraźnie mówią wszystkie świadectwa z zaświatów, jest pełne uszanowa- ;, nienaszej wolności. Konsekwencja tego pełnego uszanowania polega na tym, że nasza ewolucja i jej tempo, to znaczy przecho-dzenie od etapu do etapu, od świata do świata, zależeć będą od dobrej woli każdego z nas. Wszyscy to potwierdzają.

Oto, co mówi Pierre Monnier: "Życie wieczne podzielone jest na kilka etapów, ale tylko od nas zależy, czy pozostaniemy dłużej na jednym, czy też

'przeskoczymy' niektóre z nich"53.

"Wiecie, że postępujemy na drodze wiodącej do Boga mocą świadomych decyzji, podobnie jak na Ziemi. Wzrastamyprzez świadomy udział i czasem osiągamy wysoki stopień doskonałości. To, co obserwujecie wokół siebie, jest także obrazemtego, co dzieje się w sferach niebieskich. [ ... ] Tam również następuje ewolucja, która dokonuje się szybciej lub wolniej, za-leżnie od naszej dobrej woli, od tego, czy pragniemy być posłuszni Bogu, z miłością, która w ten sposób uduchowia się i udo-skonala"54.

Inny, bardzo ważny aspekt podkreśla Albert Pauchard (1878-1934), protestant pochodzący z Genewy. Już jako dzieckointeresował się spirytyzmem. Był członkiem Stowarzyszenia Badań Parapsychicznych w Genewie, jego bibliotekarzem i wkońcu prezesem. Utrzymywał bliskie więzi przyjaźni z Leonem Denisem. W 1911 roku prowadził badania nad okultyzmemu boku słynnego Papusa (Gerarda Encausse'a55). Po śmierci podyktował - nie żonie, lecz grupie przyjaciół z Holandii -kilka przesłań za pośrednictwem pisma automatycznego. Jego przekazy nie mają dla mnie tej samej wartości duchowej copisma Pierre'a Monniera, Rolanda de Jouvenela, Paqui lub Miss Mortley. Mimo iż często zbijają z tropu, pozostają jednak,jak mi się wydaje, ważnym świadectwem. W cytowanym fragmencie Albert Pauchard szczególnie mocno podkreśla we-wnętrzny mechanizm ewolucji duchowej.

Pozostajemy na danym etapie dopóty, dopóki budzi on nasze zainteresowanie. Przechodzimy na następny poziom (donastępnej sfery), gdy miejsce, w którym się znajdujemy, zaczyna nas nużyć. Ale zmieniając wymiar, nasze ciało równieżosiąga nowy stan, wchodząc w harmonię ze światem, do którego przechodzimy.

"Duch opuszcza świat w chwili, w której się od niego odwraca. [ ... ] Uwaga, jaką mu poświęcamy, sprawia, że zacho-wujemy narzędzie - to znaczy 'ciało' - które służy nam do wyrażania siebie i do komunikacji w danym świecie"56.

To samo przesłanie znajdujemy u Marie-Louise Morton. Jest to jeszcze jeden z wielu bardzo interesujących tekstów. Tamieszkanka Nowego Jorku straciła brata i narzeczonego i nie miała najmniejszej chęci do życia. W dość niezwykłych oko-licznościach otrzymywała w latach 1940-1956 przesłania, głównie od drogich jej osób.

Często zalicza się ją do kręgu anglosaskiego, choć była Francuzką i właśnie w tym języku otrzymywała przekazy. Oto,co opowiedziała nam w tej kwestii:

"Pomagać innym to rozwijać się samemu. Jest to zasada wzrostu. W zaświatach oznacza to wyjść naprzeciw tym, którymmożna być przydatnym intelektualnie lub duchowo, istotom wcielonym lub duchom, jeśli tylko widzi się nieco więcej niżoni. Niektórzy uczą się szybko, inni wolniej. [ ... ] Można się uczyć, jeśli tylko ma się otwarty i chłonny umysł, ale niemożna, w tym bardzo subiektywnym wymiarze, przyśpieszyć rozwoju duchowego innej istoty, podobnie jak na Ziemi niemożna siłą otworzyć pąka kwiatu, by rozwinął się szybciej."57.

Z pewnością można pomóc komuś w rozwoju, ale nie można tego wymusić. Można pomóc mu od wewnątrz i taka jestrola Chrystusa i komunii świętych, jak próbowałem to pokazać w mojej pierwszej książce. Można pomóc komuś także od

54

zewnątrz, przez dobre słowo i dobry przykład. Ale wszystko to i tak ostatecznie zależy od naszego wyboru. Jest to logiczne,ale też trochę przerażające. Wiemy zresztą, jak bardzo chcemy wierzyć, że istnieją czarodziejskie różdżki. Teolodzy chrze-ścijańscy zawsze byli skłonni interpretować w ten sposób rolę sakramentów. Mówili o "obiektywizmie" sakramentu, w prze-ciwieństwie do wewnętrznych dyspozycji człowieka, zwanych "subiektywnymi". Innymi słowy, jeśli nie czujesz się na siłach,by wejść po schodach, Pan Bóg proponuje ci windę (sakramenty). Musisz jednak, có oczywiste, zadać sobie trud, by wejśćdo windy i nacisnąć guzik. Ale potem wznoszenie się jest już zapewnione.

Zawsze zwalczałem takie rozumienie sakramentów. I to, co odkrywałem, czytając wszystkie świadectwa, nie skłaniało mnie bynajmniej do zrewidowania podstaw mojej

teologii. Przeciwnie, zachęcało mnie, by dochować im wierności do końca i wyciągnąć wszystkie możliwe wnioski. Stąd war-tość i znaczenie wezwania do doskonałości, wybiegające poza zasięg wymagań zwykłej, przeciętnej moralności. Nawet jeślinie czynię zła, nawet jeśli czynię dobrze, pozostanę więźniem małych, zwyczajnych radości, jeśli będę miał w nich upodo-banie. Nie trzeba oczywiście chcieć zbyt szybko posuwać się do przodu, szybciej, niż mogłaby nam na to pozwolić naszawewnętrzna ewolucja. Było to zawsze pewną pokusą dla Kościoła - przyśpieszyć nawrócenie i ewolucję wewnętrzną przezzewnętrzny przymus. To nie ma najmniejszego sensu. To niemożliwe.

A przecież wielka zasada wypowiedziana przez świętą Katarzynę ze Sieny pozostanie zawsze naglącym wezwaniem. "Tanto ci manca diLui quanto ci reserviamo di 00, brak nam Go [Boga], jest nieobecny, jesteśmy Go pozbawieni, do-

kładnie w takim stopniu, w jakim jesteśmy przywiązani do samych siebie". Inaczej mówiąc: nie ma niczego złego w tym, że oglądamy dobry mecz piłki nożnej lub że idziemy na koncert. Może

nawet naprawdę tego potrzebujemy, ale dopóki wolimy oglądać mecz lub słuchać koncertu, zamiast zatopić się w kontem-placji Boga, nie spodziewajmy się zbytnio, że będziemy przez Niego porwani. Bóg nie może narzucić nam swego towarzy-stwa.

Moglibyśmy zresztą przetłumaczyć tę zasadę inaczej, ponieważ, jak wszystkim wiadomo, drugie przykazanie jest podobnedo pierwszego: dopóki będziesz wolał zasiąść przy obfitym stole, nawet kosztem pozostawienia bliźniego w nędzy, dopótynie będziesz na tyle dojrzały, by móc w pełni dzielić Boże życie.

Roland de Jouvenel, mistyk, trochę szalony w swoich sformułowaniach, przypomina o wszystkich tych etapach, którebędą nam niezbędne, jak wielu istnieniom w zaświatach.

"Nie możesz patrzeć prosto w słońce. Trzeba miriad istnień, by dojść do kontemplacji Bożego światła. Buduj swe życiewewnętrzne etapami. .. "58.

Nie musi to wcale nas zniechęcać. Można spojrzeć na to w sposób pozytywny. Święty Paweł mówi: ,,[ ... ] za sprawą Ducha Pańskiego, coraz bardziej jaśniejąc, upodabniamy się do Jego obrazu" (2 Kor 3, 18). Święty Grzegorz z Nyssy mówił, że będziemy postępować "od początku do początku, poprzez początki, które nie będą

miały końca". "Na każdym z tych etapów - wyjaśniał - będziemy przepełnieni Bogiem. To nadmiar daru właśnie spotęguje naszą zdol-

ność otwarcia się na Boga i uczyni nas gotowymi do następnego etapu". Jeśli tylko dobrze to zrozumieliśmy, staje się oozywiste, że będziemy wzrastać w różnym rytmie. Na Ziemi, która jest

pierwszym poziomem, wszyscy jesteśmy wymieszani, chociaż tak naprawdę już znajdujemy się na bardzo różnych poziomachrozwoju duchowego. Jest to nawet jedna z głównych przyczyn cierpienia tych, którzy są najlepsi. Ale w zaświatach każdybardzo szybko znajdzie się na poziomie odpowiadającym poziomowi jego duchowości. Wówczas zauważymy, że różnice po-między nami mogą być olbrzymie. Niektórzy "polecą jak kule armatnie" - jak powiedział proboszcz z Ars, którego zapytano,jak należy iść do Boga. Inni będą wlec się jak ślimaki.

Te wszystkie wyjaśnienia były niezbędne, byśmy mogli zrozumieć ogromną różnorodność świadectw, które dotarły donas z zaświatów. A teraz przyjrzyjmy się bliżej tym świadectwom.

Rozdział V Pierwsze kroki w zaświatach

1. Posłańcy z zaświatów Zaczęliśmy tę książkę, pisząc o przesłaniach prawie bezspornych: o bezpośrednich nagraniach głosów pochodzących z

innego świata. Przesłania pewne - ale krótkie. Zasadnicza rewolucja dla tych, którzy potrzebują dowodów. Następnie pisa-liśmy o relacjach ludzi, którzy odbyli drogę powrotną. Ci ostatni nie mieli oczywiście czasu, by zadomowić się po drugiejstronie, i nie mogli nam opisać tego świata. Jednak odbyli główną część podróży, a ich potwierdzające się świadectwa budzązaufanie.

Następnie, pragnąc zbliżyć się bardziej do tego, co nieznane, poznaliśmy świadectwa ludzi naprawdę zmarłych (jak na55

początku badań). Opieraliśmy się na przekazach uzyskanych od "pośredników", a więc nie w bezpośredni sposób. Także tutajwspólne punkty nadają opowieściom dużą wiarygodność, wysoki poziom prawdopodobieństwa.

Spróbujmy teraz iść dalej. Będziemy nadal posługiwać się słowami zmarłych, przekazanymi prawie zawsze w sposób po-średni: przez medium, pismo automatyczne lub za pomocą tabliczki oui-ja. Jednak w tych przypadkach po raz pierwszy na-potkamy dodatkową trudność, dobrze znaną tym, którzy są oczytani w tego rodzaju literaturze: w owych świadectwach niemożemy odnaleźć tej wspaniałej jedności, jaką obserwowaliśmy do tej pory. Przeciwnie.

Posłannicy sami zresztą dobrze o tym wiedzą. I pierwsi nas przed tym przestrzegają. Przyznajmy, że przynajmniej podtym względem wszyscy ci rozmówcy są do siebie podobni: wiedzą dobrze, że inni przed nimi, a może nawet po nich, kie-rowali do nas przekazy odmiennej treści, i przestrzegają, abyśmy nie wierzyli zwłaszcza tym pierwszym. Bo ci, którzy byliprzed nimi, są nowicjuszami i nie potrafią jeszcze objąć wzrokiem całej sytuacji, są pojedynczymi przypadkami, trochęopóźnionymi w swej ewolucji. Tymczasem przekazy, które wreszcie teraz mamy szczęście otrzymywać, są absolutnie pewne,z tego prostego powodu, że ich autor jest lepiej umiejscowiony w hierarchii. Oceń to zresztą sam. Za każdym razem autortakiego przesłania przekonuje nas o swoich uprawnieniach, których niestety nie możemy sprawdzić, a w które pozostaje namjedynie wierzyć albo nie, podobnie jak w treść samego przekazu.

I tak na przykład czyni Georges Morrannier (nie należy go mylić z Pierre'em Mannierem, młodym oficerem francuskim,poległym podczas pierwszej wojny światowej). Georges Morrannier zabił się w wieku dwudziestu dziewięciu lat - 13 wrze-śnia 1973 roku - kulą z pistoletu. Wcześniej studiował fizykę, obronił doktorat i miał w planach dalszą karierę naukową.Ale równocześnie prowadził poszukiwania duchowe i f:Llozoficzne. Po powrocie z kolejnego - nieudanego tym razem - po-bytu w Indiach zaczął praktykować jogę. Zrobił to jednak nieostrożnie, bez kontroli i niezbędnego ku temu rozeznania. Po-padł w depresję, zaniedbał studia, porzucił pracę naukową. W pewien smutny poranek zamknął się w swoim pokoju, położyłna łóżku i strzelił do siebie z pistoletu. Jeanne Morrannier opowiada o tym, jak różne znaki i spotkania stopniowo skłoniłyją do szukania kontaktu z synem za pośrednictwem pisma automatycznego l .

Tak więc Georges Morrannier wyjaśnia nam, że obecnie znajduje się w piątej sferze. Aby móc go lepiej usytuować,trzeba wiedzieć, iż w jego mniemaniu istnieje tylko siedem sfer - nie licząc Ziemi. Siódma sfera jest zarezerwowana dla tych,którzy poświęcili się Bogu, a więc (nie ja to mówię) przestrzegali celibatu. Georges wie, że osiągnie najwyżej szóstą sferę.Jest więc teraz w przedostatniej! Jeśli weźmiemy pod uwagę, że w piątej sferze może być prowadzony bezpośrednio przezprzewodników pochodzących z szóstej sfery (to ciągle jego słowa), nie jest tam najgorzej.

Z pewnością Georges nie jest sam w tej sferze. Odnalazł w niej swoją rodzinę i zyskał nowych przyjaciół, oczywiście ta-kich, którzy podzielają jego poglądy. Oni zresztą także komunikują się z ludźmi za pośrednictwem Jeanne Morrannier (tomII). W ten sposób "słyszymy" relacje księdza z paryskiej diecezji, pastora protestanckiego, mnicha - przełożonego klasztoru,lekarki i profesora.

Całe to miłe towarzystwo przemawia do nas autorytatywnie, na przykład: "Trzeba nam wierzyć, mówimy o tym, co jest prawdą. Nie ma żadnych powodów, by wyjaśnienia te były wypaczone przez naszą własną interpretację. [ ... ] Wszystkie nasze

wyjaśnienia pokrywają się z tego prostego powodu, że są Prawdą". Dla Pierre'a Monniera rzeczy są jasne. On sam otrzymuje pouczenia od aniołów. Nie można chcieć więcej. "Mamo kochana, dlaczego miałabyś słuchać moich słów, gdybym nie był Bożym posłannikiem, żołnierzem w niebiań-

skiej armii, pouczanym przez duchy, 'posłane na pomoc tym, którzy mają posiąść zbawienie' (Hbr 1, 14), które nazywamaniołami"2.

Rozmowy z aniołemNie trzeba zresztą przebywać w innym świecie, by mieć prawo do rozmów z aniołami. Biblia opisuje, w jaki sposób

często interweniują one w naszym życiu, przynajmniej w życiu świętych. W naszych czasach zdarzyła się podobna, naprawdęnadzwyczajna historia. Jej opis tłumaczny jest obecnie na wszystkie języki. Zdarzyło się to na Węgrzech, w Budapeszcie,podczas drugiej wojny światowej. Trzy kobiety, dwie żydówki i jedna katoliczka, miały zwyczaj spotykać się co weekend wmałej willi, by dzielić się swoimi osobistymi problemami. Uważając, że te rozmowy nie są wystarczająco głębokie, Hanna,jedna z żydówek, zaproponowała, aby każda z nich przygotowała na następne spotkanie swego rodzaju podsumowanie napiśmie .. Miało to być podsumowanie życia wewnętrznego i trudności, jakie przeżywa. Każda przeczytałaby swój tekst nagłos, co mogłoby stać się punktem wyjścia do poważniejszej dyskusji. Kilka dni później Gitta, katoliczka, przeczytała swójtekst dwóm powstałym kobietom. Hanna wydawała się raczej zawiedziona "wypracowaniem" przyjaciółki, gdyż wydawałosię jej zbyt powierzchowne. Zamierzała powiedzieć to Gittcie, gdy nagle - przy szeroko otwartych oczach - miała wizję: jakaśsiła wyrywa kartkę z rąk Gitty, drze ją na kawałki i rzuca pod nogi autorki na znak dezaprobaty. Hanna czuje, jak wzrastaw niej "napięcie, zniecierpliwienie i oburzenie nieznanej natury". Ma tylko krótką chwilę, by uprzedzić przyjaciółki: "Uwaga!To nie ja teraz mówię!".

Następnie jakaś moc zwraca się zajej pośrednictwem do Gitty: "Pozbawimy cię zwyczaju zadawania niepotrzebnych56

pytań! Uważaj, niedługo będziesz musiała zdać sprawę!". Było to 25 czerwca 1943 roku. Począwszy od tej daty przekazy tego rodzaju następowały w każdy piątek o trzeciej po

południu, z wyjątkiem kilku spotkań, którym przeszkodziły wyjątkowe okoliczności. Najpierw były kierowane tylko doGitty, potem do Liii, drugiej żydówki, a na końcu także do Josepha, męża Hanny, który dołączył do grupy. Wszystko totrwało do 24 listopada 1944 roku, łącznie osiemdziesiąt osiem przekazów. Posłańcy, którzy mówią przez Hannę, przedsta-wiają się jako aniołowie stróżowie każdego z członków grupy. Doprowadzą swoich rozmówców do przyjęcia chrztu, stwier-dzając bardzo wyraźnie boskość Chrystusa i prawdę Jego Zmartwychwstania, choć ich bardzo piękne słowa nie zawszeodpowiadają zwyczajowym formułom teologicznym. Wydaje mi się, że mimo wszystko jest w nich zasadnicza treść wiarychrześcijańskiej.

W krótkim czasie aniołowie przygotowali całą grupę do stawienia czoła prześladowaniom nazistowskim. Troje żydów,Joseph, Hanna i Lili, zginie w obozie. Żadne z nich nie będzie próbowało posłużyć się chrztem, by uniknąć śmierci. Anio-łowie przygotowali ich do męczeństwa. Hanna i Lili w sposób zamierzony pozwalają się pochwycić w ostatnim momencie,aby mieć pewność, że Gitta, katoliczka, przeżyje i będzie mogła przekazać ludziom świadectwo ich wspaniałych przeżyć.

Spisane teksty są trudne, ale niezwykle piękne. Jest to coś więcej niż doświadczenie, jest to wydarzenie. Gitta Mallasz,która obecnie mieszka we Francji, opublikowała najpierw teksty, dokumenty, a następnie dwa tomy komentarzy, aby pomócw zrozumieniu tej tajemnicy 3.

Hanna z pewnością miała zdolności mediumiczne. Ale być może nie trzeba już teraz otrzymać takiego daru, by odebraćprzekazy aniołów. Jak już widzieliśmy, ekipa w Luksemburgu odbiera metaliczny głos istoty, która mówi, że nigdy nie żyłana Ziemi, i każe nazywać się "technikiem". Co nie przeszkadza jej, jak mogliśmy stwierdzić, wykazywać się bardw dobrąznajomością nauki świętego Pawła. W Darmstadt pewna grupa otrzymuje również bezpośrednio (przez głośnik radiowy)głos innej istoty, zupełnie różnej od technika. Głos technika jest przerywany i cienki, ten drugi zaś - powolny i niski, jakbynaśladujący sposób mówienia bohaterów filmów grozy. Istota ta nadaje sobie dziwne imię: ABX-JUNO.

Na pytanie: "Kim jesteś?" odpowiada: "Będziecie mogli to zrozumieć dopiero z upływem czasu na Ziemi". Na pytanie:"Co oznacza imię ABX-JUNO?" mówi: " Weźcie A od Aussen lub Ausserhalb (poza ziemskimi ograniczeniami), B od słowaBiologisch (biologiczny), a X od Experiment (doświadczenie). Macie to rozumieć jako istnienie przychodzące z zewnątrz,które uczestniczy w waszej biologicznej (cielesnej) formie życia. Juno to moje imię, możecie mnie w ten sposób nazywać"4.

27 lipca 1987 roku zapewniał nas: ,,ABX ułatwia komunikację między dwiema różnymi formami życia i nie poszukujesłabych punktów człowieka, a zwłaszcza nie próbuje ich wykorzystywać. [ ... l Nigdy też nie będziemy w sposób bezpośredniinterweniować w wasze życie. Musi to być dla was oczywiste".

Później następują inne przesłania wzywające do rozwoju życia duchowego. A więc któż to może być: anioł czy istota pozaziemska? Istota z pozaziemskiej cywilizacji żyłaby w tym samym wymiarze

materialnym co my. ABX przekazuje natomiast członkom grupy z Darmstadt i ich rodzinom wiadomości o bliskich zmar-łych. Na tej samej taśmie, w tym samym czasie przekazu, w przerwach między dwoma zdaniami wypowiadanymi przezABX-JUNO, można usłyszeć inne głosy, bardziej naturalne, bardziej ludzkie, należące do niektórych spośród tych zmarłych,którzy reagują na to, co się mówi. Mogłem sam się o tym przekonać, będąc w Darmstadt.

Jednakże styl zarówno technika, jak i ABX-JUNO' jest bardzo różny od stylu aniołów z "Dialogów z Aniołem". Anijeden, ani drugi nie nazywa siebie aniołem, podczas gdy w tekście Gitty Mallasz aniołowie mówią o sobie: ",Jesteśmy anio-łami"5.

A więc może chodzi jednak o istoty pozaziemskie, lecz mające bliższy kontakt z naszymi zmarłymi niż my sami? Lubteż istoty z innych cywilizacji, ale również zmarłe, które osiągnęły wymiary rzeczywistości, w jakich realizuje się stopniowojedność, nie tylko pomiędzy wszystkimi rasami i religiami ziemskimi, lecz także różnymi mieszkańcami innych światów?

A może pochodzą one ze światów równoległych? Często używa się tego określenia w bardzo niejasnym sensie, tak żemoże chodzić zarówno o świat pozagrobowy, życie po śmierci, jak i o planety z odległych galaktyk. Ja sam pojmuję to bardzościśle: jako światy równie materialne jak nasz, których wibracje byłyby przesunięte w stosunku do naszych w taki sposób,że mogłyby zajmować częściowo naszą przestrzeń, a nawet wypełniać ją całkowicie, nie powodując jednak zakłóceń anizlewania się światów podobnie jak różne fale radiowe lub telewizyjne wypełniają jedno pomieszczenie, nie mieszając się zesobą.

W każdym razie tak mówi o sobie Swejen Salter, która od roku 1988 nawiązała regularny kontakt z grupą luksemburską."Technik" powierzył jej nawet obecnie kierowanie badaniami w zaświatach. I trzeba przyznać, że pod jej przewodnictwempostępy są szybkie i spektakularne.

W odróżnieniu od "technika", który twierdzi, że nigdy nigdzie nie był wcielony, Swejen Salter mówi, że miała ciało fi-zyczne, podobne do naszego, ale na innej planecie, noszącej nazwę "Varid", której nigdy nie będziemy mogli zobaczyć zapomocą teleskopów, nie z powodu odległości, ale właśnie dlatego, że chodzi o świat równoległy, w takim znaczeniu, w jakimgo powyżej określiłem. Swejen Salter zginęła w wypadku na planecie Varid i jako zmarła dołączyła obecnie do zmarłych zplanety Ziemia. Mówi jeszcze, że nawiązała komunikację z grupą luksemburską dlatego, że jest w niej jej bliżniacza dusza.

57

My także mamy, powiada, takie bliźniacze odbicia nas samych w kilku innych równoległych światach. Chociaż idea tawydaje nam się zupełnie fantastyczna, nie należy jej zbyt szybko odrzucać. Odnajdziemy ją później, przy zagadnieniu rein-karnacji.

Za pomocą transkomunikacji nawiązujemy kontakt z coraz większą liczbą tajemniczych korespondentów. Wydaje sięzresztą, iż każda grupa ma zwykle jednego lub kilku uprzywilejowanych rozmówców. Profesor Sinesio Darnell uważa to zakorzystne. Dzięki temu - powiada - wiemy, z kim mamy do czynienia i do jakiego stopnia możemy mu wierzyć 6• Sam jednaknie podaje, kto jest jego rozmówcą.

Jak widzieliśmy, poza wieloma zmarłymi, z Luksemburgiem rozmawiają przede wszystkim tajemnicze istoty: "technik"i Swejen Salter. W Darmstadt mieliśmy ABXJUNO. W Rivenich był niejaki romas, który podawał się za słynnego świę-tego Tomasza Becketa, zmarłego śmiercią męczeńską w 1170 roku. Nawiasem mówiąc, chociaż mam dużo dobrej woli ichciałbym w to uwierzyć, to jednak potrzebowałbym poważnych oznak, aby się o tym przekonać. Z tą samą grupą rozmawiainna istota, która przedstawia się jako Seth 3, precyzując zresztą, że nie ma nic wspólnego ze słynnym Sethem Jane Roberts.twierdzi, że według schematu Frederica Myersa, o którym wkrótce będziemy mówić, znajduje się na czwartym poziomie.A więc o jeden poziom wyżej niż "technik" i Swejen Salter.

W Grosseto uprzywilejowanym rozmówcą jest istota rodzaju żeńskiegó imieniem Cordula 7• Zechciała powiedzieć osobie tylko jedno, a mianowicie że pochodzi z planety Hilversum. Jest poliglotką, ale woli mówić po niemiecku. Jest uprze-dzająco grzeczna i odpowiada na pytania, zanim jeszcze zostaną sformułowane. Lubi podnosić na duchu ludzi przytłoczo-nych problemami osobistymi. Nigdy nie zwodzi i nie oszukuje.

Sarah Wilson Estep również ma w zaświatach uprzywilejowanego i dosyć tajemniczego rozmówcę o imieniu Styhe, aprofesor Delavre - bardzo znanego francuskiego lekarza, Hippolyte'a Baraduca, który w chwili śmierci syna, a potem żonysfotografował lekki, formujący się obłok mgły ponad ich ciałami.

Wszystkie te istoty, różniąc się pochodzeniem, przeszłością i osiągniętym poziomem ewolucji, przesyłają też przekazyodmiennej treści. Nie chodzi już tylko o zwyczajne wiadomości przekazywane rodzinie, ale także o szczegółowe opisy świa-tów, w których ci rozmówcy przebywają, o rozważania filozoficzne lub religijne, o uwagi na temat historii naszej planety ijej ewolucji.

Stajemy tu jednak przed takimi samymi problemami jak w przypadku wszystkich przekazów otrzymywanych tradycyj-nymi sposobami, takimi jak tabliczka oui-ja, jasnowidzenie, rejestrowanie głosów, pismo automatyczne.

Twierdzenia różnych posłanników, często bezapelacyjne, nie pokrywają się ze sobą. Co gorsza, nawet wówczas, gdy po-chodzą z tego samego źródła, wydają się nie do pogodzenia, jeśli dzieli je kilka miesięcy. Niekiedy ma się wrażenie, że są toniezręczne poprawki.

Wiem, że jest to trudne do przyjęcia dla badaczy, którzy mają stałą, wieloletnią praktykę z takim lub innym korespon-dentem z zaświatów. Często z biegiem czasu wytworzyły się między nimi kontakty oparte na zaufaniu i przyjaźni, bezczego zresztą nie mogłyby trwać.

Ale dla mnie przykłady powyższych trudności są zbyt oczywiste i zbyt liczne. Jest to prawdziwy problem, poważniejszyniż zbijające z tropu pojawianie się pewnych obrazów, które okazywały się później dokładnymi kopiami ilustracji z książeklub czasopism.

Nie podważam wcale uczciwości badaczy, których osobiście znam, ani nawet tych, którzy działają w zaświatach (a którzynie są mi znani). Mam zastrzeżenia jedynie do treści ich przekazów.

A zatem, czy w badaniach tych możemy posunąć się jeszcze dalej, zachowując pewną ostrożność, tak jak czyniliśmy todo tej pory? Nie sądzę, ale powinniśmy spróbować uporządkować świadectwa, określić ich prawdziwe źródło, które niekiedybywa zupełnie inne niż podane przez autorów, nauczyć się rozróżniać poszczególne plany istnienia, z jakich one pochodzą,oraz postarać się stopniowo odtworzyć całość, bardzo często tylko częściowo znaną naszym "rozmówcom". Ta książka towłaśnie ma na celu.

Warto też wspomnieć, że wielu zmarłych przyznaje się wprost i bardzo uczciwie do swojej niewiedzy lub pewnychgranic własnego poznania. I tak na przykład, rozmówcy z zaświatów kontaktujący się z Marie-Louise Morton mówią:

"Pytasz nas, w jaki sposób istniejemy na tym poziomie. Nie wiemy na ten temat nic ponad to, co możemy zobaczyć, a ponieważ przybyliśmy niedawno, mamy jeszcze umysł

zbyt zaprzątnięty sprawami ziemskimi. [ ...] Każdy z nas mówi tylko o tym, co sam może zobaczyć, i wszyscy jesteśmyograniczeni własną osobowością. Przybywamy bowiem w zaświaty z naszymi przesądami, nawykami myślowymi i niedo-statkami w widzeniu"8.

Ci przynajmniej przyznają się do tego, że niedawno przybyli w zaświaty i są nowicjuszami. Zobaczmy teraz, co wyznajeJeśli mogę tak powiedzieć) pastor, ten sam, który zapewniał nas, że on i jego towarzysze informują nas o Prawdzie. Oto jegopłomienne stwierdzenie: "Nie ma żadnego powodu, by nasze wyjaśnienia były zniekształcone przez osobiste interpretacje".Otóż ten sam pastor w dalszej części przekazu skierowanego do Jeanne Morranni er wyznaje z większą pokorą:

"Przed nami samymi jest jeszcze wiele tajemnic do wyjaśnienia. Będzie nam to dane w odpowiednim czasie. 58

Mamy przed sobą cały potrzebny nam czas, by o tym myśleć, wymieniać między sobą odczucia i refleksje"9. Oto, jakże inaczej przedstawia się ten sam problem! Niektórzy próbują rozwiązać to zagadnienie w inny sposób. Twierdzą,

że na wszystkie przekazy uzyskiwane za pośrednictwem medium, tabliczki oui-ja czy też pisma automatycznego musi wmniejszym lub większym stopniu oddziaływać świadomość osoby, która to przesłanie otrzymuje. I tak od czterdziestu dosześćdziesięciu procent przekazu może pochodzić od odbiorcy, a nie od nadawcy. Przy nagrywaniu głosów zmarłych nataśmę możemy uniknąć takich deformacji. Ryzyko ograniczyłoby się tylko do pomyłek w odsłuchiwaniu.

Z pewnością argument ten jest przynajmniej częściowo słuszny. Istnieje wiele przekazów, wobec których można zadaćsobie pytanie, czy nie są w jakiejś mierze owocem podświadomej projekcji. Pierre Monnier i Roland de Jouvenel przyznają,że ich matki niekiedy mimo woli oddziałują na treść przekazu. Ale dodają, że zawsze udaje im się to skorygować i że głównatreść ich myśli nie jest naruszona. Marie-Louise Morton opowiada, że w czasie pisania czuła zawsze lekki prąd w ręce.Prąd ten zanikał, kiedy nawet mimowolnie chciała wprowadzić własne słowa 10.

Ryzyko zniekształcenia przekazu jest też znacznie mniejsze, gdy chodzi o prawdziwą poezję. Myślę tu na przykład o słyn-nym przypadku Patience Worth. Pearl Lenore Curran otrzymywała od niej przekazy począwszy od 1913 roku w SaintLouis w Stanach Zjednoczonych, za pomocą tabliczki oui-ja (system odwróconego talerzyka, który przemieszcza się od literydo litery). Patience Worth wypowiadała się za pomocą tej tabliczki w Stanach Zjednoczonych w XX wieku, ale w językuangielskim z wieku XVII. Szczegółowe badania jej słownictwa wykazały wyjątkową znajomość obyczajów życia angielskiegoz tej epoki, a także znajomość fauny i flory z pogranicza północnej Anglii i Szkocji 11.

Teksty Patience Worth tryskają radością życia i humorem. Czasem są to jednak wiersze przepełnione nostalgią lub nie-spotykaną gwałtownością.

"O Boże, wypiłam kielich aż do dna i rzuciłam go na Ciebiel"12. Jak się wydaje, powinniśmy też raczej odrzucić możliwość pomyłki w przekazach najsłynniejszego medium brazylijskiego,

z pewnością jednego z najbardziej znanych na świecie. Francisco Candido Xavier - Chico Xavier, jak z czułym szacunkiem nazywają go Brazylijczycy - urodził się w Pedro Le-

opoldo w stanie Minas Gerais 2 kwietnia 1910 roku, w rodzinie wielodzietnej. Matka zmarła, gdy miał pięć lat. Oddanogo wówczas do chrzestnej, która była dla niego surowa i często go biła. Po dwóch latach cierpień i goryczy wrócił do ro-dzinnego domu dzięki staraniom młodej kobiety, z którą ożenił się jego ojciec.

W dzieciństwie i okresie dojrzewania zaznał trudności materialnych. Bardzo wcześnie, bo już w wieku ośmiu i pół lat,mały Chico zaczął pracować, aby pomóc w utrzymaniu licznych braci i sióstr - było ich razem piętnaścioro.

"Równolegle z walką o chleb pojawiły się w jego życiu dziwne zjawiska. Spowodowało to narastanie w nim konfliktówwewnętrznych. Już w wieku czterech i pół lat dostrzegał obecność duchów, które mówiły mu o rzeczach niezrozumiałychdla tak małego chłopca. U chrzestnej w ogrodzie warzywnym widywał swą wyzbytą cielesności matkę, która wzywała godo cierpliwości i spokoju. Podczas nauki w szkole podstawowej słyszał duchy, które dyktowały mu wiersze lub wypracowaniana różne tematy. Wewnętrzne konflikty pogłębiły się w okresie dojrzewania, gdyż wiara katolicka, w której był wychowany,odrzucała i potępiała wszystkie te zjawiska. Z upływem czasu było ich coraz więcej, a on nie znajdował na nie żadnego roz-sądnego wytłumaczenia.

W wieku siedemnastu lat - w konsekwencji choroby w rodzinie - został spirytystą. Jedna z jego sióstr, Maria Pena Xavier,zachorowała i została uleczona dzięki spirytyzmowi - w rzeczywistości była bowiem prześladowana przez duchy. I w takiwłaśnie sposób Chico znalazł wyjaśnienie wszystkich dziwnych zjawisk, jakie towarzyszyły mu w dzieciństwie i młodości.

Pierwszy przekaz na piśmie otrzymał 8 lipca 1927 roku i odtąd nigdy nie zaprzestał pisania mediumicznego" 13 . Przez trzydzieści lat pracował jako skromny urzędnik; sam żyjąc ubogo, pomagał w utrzymaniu rodzeństwa i kuzynostwa. Równocześnie do roku 1989 odebrał teksty trzystu dwudziestu książek różnych zmarłych autorów piszących po portu-

galsku, w tym antologię poezji, która stała się niezaprzeczalnym bestsellerem. W samej Brazylii jego książki wydano wokoło osiemnastu milionach egzemplarzy, a część przetłumaczono na trzydzieści trzy języki. W 1992 roku mówiono mi wBrazylii, że liczby te zostały dawno przekroczone. Chico Xavier nie przyjął jednak ani grosza za dzieła, których nie był au-torem, a które jedynie przekazał. Honoraria trafiały bezpośrednio do różnych organizacji charytatywnych.

W piątki i soboty Chico prowadził seanse otwarte. Od czternastej do osiemnastej przechodziło przez jego pokój okołosześćdziesięciu osób. Każda miała jedynie kilka minut, aby podać swoje imię lub imię zmarłego, ewentualnie z krótkim ko-mentarzem. Następnie w innym pokoju Chico udzielał porad medycznych chorym, którzy wcześniej podali swoje imię. Zaj-mował się tym aż do północy. W końcu udawał się do głównej sali, by otrzymać osobiste przesłania. Siadał przed dwustulub trzystu osobami, zdejmował okulary, zakrywał oczy lewą ręką, a prawą zaczynał pisać. Trwało to do trzeciej lub czwartejnad ranem. Następnie czytał otrzymane przekazy. Seanse te ograniczono tylko do sobotnich wieczorów, ze względu na jegowiek, po sześćdziesięciu latach nieprzerwanej i wyczerpującej służby.

Teksty przekazów poddano wielu badaniom. Możemy znaleźć przynajmniej czterdzieści pięć z nich w dziele A vidatriunfa, które już cytowałem. Wiele nieznanych faktów ujrzało w ten sposób światło dzienne, błędy zostały poprawione,otrzymano także przekazy w językach obcych. Wszystko zostało starannie sprawdzone.

59

Na szczególne podkreślenie zasługują tutaj badania profesora Carlosa Augusta Perandrei, grafologa pracującego dlasądów i banków, który wyszkolił już wielu specjalistów w całej Brazylii. Jest on niezaprzeczalnym autorytetem w swej dzie-dzinie. W niewielkim laboratorium w Londrinie pokazał mi, w jaki sposób pracuje. Przedstawił metodę, jaką zastosowałdo zbadania części przekazów otrzymanych przez Chica Xaviera. Porównał je z tekstami, które nadawcy przesłań napisalijeszcze za życia. Mógł dzięki temu udowodnić, że za każdym razem odnajdywano w przesłanym tekście wiele charaktery-stycznych szczegółów, właściwych pismu zmarłego autora 14.

Chico Xavier był zbyt słaby, by uczestniczyć w Sao Paulo w drugim międzynarodowym kongresie na temat transkomu-nikacji. Został jednak jego honorowym przewodniczącym i za pomocą nagranej wideokasety wyraził przed wzruszonymzgromadzeniem swoją radość z tego, że współczesna technika pozwala potwierdzić prawdziwość zjawiska komunikacji z za-światami, zjawiska, którego był niestrudzonym, ale jakże często oczernianym świadkiem!

Jeśli zaś chodzi o "Dialogi z Aniołem", prawdopodobieństwo zniekształceń jest tu niewielkie, zwłaszcza w drugiej częścirozmów, kiedy to podczas okupacji grupka przyjaciół opuściła willę w Budaliget i przeniosła się do centrum stolicy. Począw-szy od tej chwili, konieczność przygotowania do męczeństwa staje się bardziej nagląca, a treść przekazów nabiera formy bar-dziej rytmicznej i rymowanej, kadencja wierszy zapisuje się głębiej, sięgając niemal podświadomości. Tego, że pomyłki wprzekazie mogły się jeszcze zdarzyć Uak i tego, że ich prawdopodobieństwo było niewielkie), dowodzi zajście podczas jed-nego z ostatnich spotkań. Do grupy przyłączyła się wówczas jedna z przyjaciółek Lili. Kiedy spotkanie się skończyło, po-wiedziała do Hanny: "Słyszałam wszystko od samego początku w swoim wnętrzu. Wszystko, co zostało ci powiedziane, isłowa, które wypowiadałaś, były te same, z wyjątkiem jednego". Mówi, jakie to słowo, a Hanna potwierdza: "To ty je dobrzeusłyszałaś, istotnie pomyliłam się w tym miejscu"15.

Słynny przypadek przekazów mozaikowych lub fragmentarycznych jest jeszcze innym tego przykładem.

Frederic Myers i przekazy fragmentaryczne Frederic Myers (1843-1901) był humanistą znanym z esejów o poezji antycznej. Był też człowiekiem skwapliwie po-

szukującym najnowszych odkryć naukowych. Należał do założycieli Stowarzyszenia Badań Parapsychicznych w Londyniei słynął z przeprowadzania niesłychanie ścisłej weryfikacji badań zjawisk nadprzyrodzonych. Niedługo po tym jak umarł,ukazało się dzieło jego życia "Osobowość człowieka i jej istnienie po śmierci ciała".

W zaświatach podjął się jeszcze ważniejszego zadania. Wraz z innymi zmarłymi, którzy podobnie jak on byli członkami tego samego stowarzyszenia, zaczął przekazywać oso-

bom żyjącym na Ziemi fragmenty przesłań. Osoby te mieszkały w różnych, niekiedy bardzo oddalonych miejscach, i owestrzępki przekazów nie miały najmniejszego sensu, jeśli czytało się je osobno. Ich wzajemne powiązanie ujawniało siędopiero po zestawieniu według określonych zasad (zgodnie z systemem Clearinghouse).

Wszystko to miało - podobnie jak pośmiertne dzieła Franciszka Liszta i innych kompozytorów, dyktowane RosemaryBrown - przekonać jeśli to tylko możliwe) ludzi dobrej woli, że życie istnieje także po śmierci.

Na początku w przekazach Frederica Myersa nie było żadnych opisów zaświatów. Myers - metodyczny jak każdy na-ukowiec - wcale się nie śpieszył. Dopiero po dwudziestu latach, według naszej miary czasu, zaczął systematycznie opisywać"nowe światy".

Większość tych przekazów odbierałajedna tylko osoba, młoda Irlandka z Cork, Geraldine Cummins. Chociaż byłacórką profesora, nie ukończyła żadnych studiów, ale napisała dwie sztuki teatralne, które grano w Dublinie.

Jako medium miała dziwny sposób odbierania przekazów. Siadała przy stole, zakrywała oczy lewą dłonią i po chwili jakbyzapadała w drzemkę. Wówczas jej prawa ręka, położona na kartce papieru, zaczynała pisać z niesłychaną prędkością, nie roz-dzielając słów i nie stawiając znaków interpunkcyjnych. Geraldine Cummins mogła tak napisać około dwóch tysięcy słóww ciągu jednej godziny, podczas gdy zwykle potrzebowała od siedmiu do ośmiu godzin na napisanie artykułu zawierającegoosiemset słów. Ktoś zawsze przy niej czuwał, by zabrać zapełniony już arkusz papieru, podsunąc czysty i położyć jej rękę naramieniu niczym ramię gramofonu na płycie. Teksty zanotowane w latach 1924-1931 - gdyby zebrać je w całość - utwo-rzyłyby całkiem pokaźny tom.

Natomiast całe pośmiertne dzieło Myersa liczy około dwóch tysięcy stron przekazanych w ciągu trzydziestu lat. Niektórefragmenty nie pochodzą od niego, gdyż cały czas poszukując nowych sposobów potwierdzenia istnienia życia pozagrobo-wego, wplątywał w swój tekst długie łacińskie lub greckie cytaty pochodzące z mało znanych dzieł antycznych. Całość tegoprzekazu została opublikowana i wraz z analizą i komentarzami liczy około trzech tysięcy stron 16.

Przy ocenie tego typu przekazów nie można zastosować jednej powszechnie obowiązującej reguły. Niektóre przesłaniamogą być w całości dziełem ich odbiorcy, co bywa efektem mniej lub bardziej świadomego oszustwa lub też poddania sięzłudzeniu, wynikającemu nawet z dobrych intencji. Inne mogą natomiast tchnąć absolutną wiarygodnością i pełnym au-tentyzmem. Nie można odmawiać wartości wszystkim przekazom otrzymanym dawnymi metodami (tabliczka oui-ja, me-dium czy pismo automatyczne) i cenić wyłącznie tych, które otrzymuje się obecnie za pośrednictwem rozmaitych urządzeń.Jeśli przekazy zawierają sprzeczne treści, wcale to nie oznacza, że bardziej wiarygodne są głosy nagrane na taśmę.

60

Każdy przypadek należałoby badać oddzielnie, biorąc pod uwagę zawartość przekazu. Nie można dawać wiary przeka-zowi tylko dlatego, że otrzymano go z zaświatów w sposób bezpośredni. Nawet jeśli "połączenie" jest bezsporne, pozostajejeszcze pytanie: jak wiarygodny jest jego nadawca?

Metapsychika stanie się przedmiotem badań doświadczalnych Roland de Jouvenel zapowiedział zresztą, że pewnego dnia ten rodzaj komunikacji stanie się możliwy. Ale mówił także

o ograniczeniach tego zjawiska, wynikających nie tyle ze sposobu komunikacji, ile z możliwości dotarcia tylko do niektórychpoziomów pozagrobowego świata, niezależnie od stosowanej metody.

"Okultyzm i metapsychika wejdą do kręgu zainteresowania nauki doświadczalnej opartej na faktach: unoszenie się stołuto wynik działania fal; kontakty nawiązywane za pośrednictwem medium są rozmowami z duchami przebywającymi nadalblisko naszej Ziemi. Mamy tu do czynienia z wzajemnym przenikaniem się poziomów, ale ta sfera jest jeszcze niezmiernieodległa od Królestwa. Przemieszczanie się z jednego planu na drugi będzie kiedyś tak zwyczajne jak dziś loty samolotem.Ale ludzie nie stali się aniołami tylko dlatego, że skonstruowali sobie skrzydła, nie przybliżają się też do Boga, wspinającsię na górskie szczyty. Pewnego dnia będziecie mogli komunikować się ze światem niewidzialnym, ale ten niewidzialnyświat jest tak daleko od Boskości, jak wy sami odlegli jesteście od gwiazd.

Zastępy duchów sąsiadujących z waszą Ziemią osiągnęły wyższy stopień rozwoju niż wy, jednak znajdują się jeszcze napierwszym etapie drogi wiodącej do 'siódmego nieba'. Przyjdzie kiedyś taki dzień, że ten wymiar będzie w kontakcie z wa-szym światem. Wysiłki czynione w tym kierunku nie mogą być w żadnej mierze profanacją świata boskiego, ponieważ Jegopromieniowanie w tych sferach nie różni się od Jego obecności w waszym świecie. Istoty, które w nich przebywają, mają wporównaniu z wami tylko o jeden zmysł więcej: szósty zmysł. Przyjdzie dzień, że będziecie mogli wychwytywać wibracjetego planu, tak jak odkryliście elektryczność, i będziecie mogli je rozpoznawać. Ale Bóg może być nieuchwytny ... Do-świadczenie mistyczne lub duchowe sytuuje się bowiem zupełnie gdzie indziej"17.

Niniejszy przekaz pochodzi z 3 listopada 1949 roku. Znąjduje się w nim wyraźna zapowiedź naszej teraźniejszej sytuacji.

2. Mapa "pośmiertnych światów" Nie myślę w tym momencie o światach równoległych, światach mniej lub bardziej podobnych do naszego, w których

żyją prawdopodobnie istoty powołane do podobnego rodzaju ewolucji jak my. Posłannicy z zaświatów, ci, którym ufam,mówią nam, że te światy istnieją i że przyjdzie czas, kiedy wszystkie istoty rozumne i zdolne kochać spotkają się razem wnajwyższych wymiarach rzeczywistości.

Nie, tutaj interesuje mnie, ile światów trzeba będzie przebyć, ile etapów przejść, aby osiągnąć całkowitą jedność z Bogiem.

Różne poziomy w zaświatachWielu rozróżnia siedem planów (poziomów lub sfer wszystkie te określenia są synonimami). I tak Georges Morrannier

precyzuje, że każdy z nich zawiera siedem stopni 18. Ale uwaga, Ziemia stanowi w jego systemie poziom zerowy, a na końcuwędrówki nie wszyscy dostają się do siódmej sfery. Po piątej następuje rozdzielenie do szóstej lub do siódmej. Ten ostatniplan zarezerwowany jest dla świętych, misjonarzy, mnichów, twórców wielkich religii lub wielkich wtajemniczonych - dlawszystkich, którzy poświęcili się Bogu i którzy, według Georgesa Morranniera, zrezygnowali w konsekwencji z założeniarodziny i rozmnażania rodzaju ludzkiego. Można by się więc zastanawiać, gdzie przebywa Mahomet, który daleki był odbezżeństwa (miał osiemnaście żon), a także jakie miejsce przewidziane jest dla duchownych protestanckich czy prawo-sławnych, żonatych, a jednak poświęcających się służbie Bogu. A także gdzie przebywają pierwsi biskupi Kościoła pierw-szych chrześcijan, począwszy od świętego Piotra, którym wolno było się żenić. Dodajmy także, że pierwsza sfera w tymsystemie jest zapełniona zbrodniarzami, miejmy więc nadzieję, iż większość z nas jej uniknie, a może nawet ominie teżdrugą sferę, w której przebywają ludzie zbyt jeszcze cieleśni i przywiązani do Ziemi.

Roland de Jouvenel przynajmniej dwukrotnie 19 wspomina o siedmiu niebach i wyjaśnia matce, że aby osiągnąć owosiódme, trzeba najpierw przejść przez siedem sfer wewnętrznej ewolucji, które nie znajdują się w pierwszym niebie, aleprzed nim - co zmienia wszystko. Mówi on zresztą o "symbolice", a nie o szczegółowej mapie i wcale nie jest pewne, czyjego wyrażenie "siódme niebo" należy rozumieć bardziej dosłownie niż określenie "być w siódmym niebie", którego używamy,by wyrazić doskonałe szczęście.

Inni uściślają to niejasne rozumienie "siódmego nieba", odwołując się do opisu Frederica Myersa. Widzieliśmy, w jakichniezwykłych okolicznościach przesłał nam swoje obserwacje. To prawda, że podobnie jak Georges Morrannier rozróżniaon siedem planów. Ale oba opisy się nie pokrywają. Dla Myersa pierwszy poziom jest chwilą samej śmierci.

Drugi poziom jest stanem przejściowym i to właśnie na nim następuje projekcja obrazów z naszego życia. Plan trzeci, który nazywa "krainą iluzji", jest światem tuż po śmierci. W gruncie rzeczy to ten plan mógłby odpowiadać

pierwszej sferze Georgesa Morranniera; mógłby, ale nie odpowiada, ponieważ, jak widzieliśmy, dla Morranniera pierwsza61

sfera jest światem niemal piekielnym, przeznaczonym dla byłych kryminalistów. W trzecim planie Frederica Myersa wcale tak nie jest. Jeśli dodamy, że Myers nic nie wie o podwójnej końcowej stacji,

która (według Georgesa Morranniera) zawiera dwie równoległe sfery, to widzimy, że oba systemy pojęć nie mają nic wspól-nego oprócz liczby siedem.

Nie sądzę, by można było stworzyć szczegółową mapę opisującą zaświaty. Trzeba przewidzieć, podobnie jak na starychmapach, istnienie dość rozległych białych plam. Ale nie posuwając się aż tak daleko, ani w czasie, ani w przestrzeni, należyprzyznać, że geografia naszego własnego mózgu nie jest bardziej znana. A więc cierpliwości!

Gdzie znajdują się owe światy, owe poziomy? Oto i nowa trudność. Tu także spróbujemy wychwycić to, co wydaje się pewne, mimochodem tylko nadmieniając o tym,

co prawdopodobne.

Inna czasoprzestrzeń W tych światach przestrzeń z pewnością nie jest taka sama. Stąd pomieszanie treści w odpowiedziach. Chodzi tu przede

wszystkim o poziom wewnętrznej świadomości. W tym względzie panuje jedność. Każdy "poziom" odpowiada pewnej du-chowej dojrzałości, pewnemu stopniowi wewnętrznej ewolucji. Na Ziemi żyjemy wszyscy w tym samym świecie, poddanijesteśmy tym samym prawom ciążenia' tym samym warunkom fizycznym bez względu na to, jaki jest poziom naszego roz-woju duchowego. Natomiast w światach, do których trafiamy po śmierci, każdy szybko odnajduje sferę odpowiadającą temu,kim jest. Każdemu stopniowi ewolucji duchowej odpowiada świat, w którym materia, czas, przestrzeń, a nawet samo ciałopozostają w harmonii z owym wewnętrznym poziomem duchowym. Z fizycznego punktu widzenia wszyscy opisują teróżne stany materii jako wibracje. Już na Ziemi, na naszym poziomie, wszystko jest nieustannym ruchem sił. Współcześnifizycy mówią nam, że błędem jest wyobrażanie sobie cząsteczek na wzór małych ziarenek pyłu. Jesteśmy zbudowani z fal.Wszystkie przekazy z zaświatów, bez względu na treść, bez względu na poziom, który ich autorzy wydają się osiągać, używajątakiego języka, niezależnie od tego, czy przekazuje on ścisłe znaczenie, czy jest tylko swego rodzaju najlepszym możliwymobrazem zgodnym z naszą obecną wiedzą.

Mówią nam, że te różne światy odpowiadają różnym prędkościom wibracji, porównywalnym do różnego zakresu fal ra-diowych, które możemy wychwycić lub wytworzyć. Podobnie jak fale radiowe mogą splatać się ze sobą, wzajemnie się niemieszając, tak światy te mogą się przenikać, nigdy się nie spotykając.

Dlatego też większość rozmówców z zaświatów zapewnia, że owe światy znajdują się pośród nas. Inaczej mówiąc, są nanaszej Ziemi, przenikają ją i otaczają. Inni z kolei twierdzą, że owe światy odpowiadają różnym planetom naszego układusłonecznego. Nie wykrywamy na nich żadnego życia tylko dlatego, że na każdej z tych planet istnieją formy życia i cywili-zacje, które dla nas są niewidzialne i niewykrywalne.

Przyznaję, że nie potrafię usystematyzować tych przeróżnych opinii, przynajmniej w chwili obecnej, a być może nie udami się to jeszcze przez długi czas. Wolałbym raczej podkreślić, że chodzi tutaj naprawdę o inną przestrzeń, i nie wiem, czychęć usytuowania tych różnych światów w stosunku do naszego ma w istocie jakikolwiek sens.

Świat jest wypadkoową naszej świadomości Trzeba natomiast wyraźnie uwypuklić współzależność, jaka istnieje pomiędzy tym, kim jesteśmy, między duchowym

poziomem, jaki osiągnęliśmy, a światem, jaki nas otacza, począwszy od naszego własnego ciała. Chodzi tu o niezwykleważne, uniwersalne prawo, którego skutki odczuwamy na wszystkich poziomych: jest to moc stwarzania za pomocą naszychmyśli, którą dysponujemy (często nawet o tym nie wiedząc). Przy czym myśl należy tu rozumieć w szerokim znaczeniu,uwzględniając także nasze uczucia, pragnienia i obawy.

Ta fantastyczna zdolność staje się oczywista, kiedy tylko opuszczamy nasz ziemski świat poprzez śmierć lub chwilowewyjście z ciała, gdy to ciało chwalebne wydostaje się ze swej cielesnej otoczki. Każdy wówczas może sam stwierdzić oczy-wistość tej stwórczej mocy myśli. Tym, co przeszkadza nam ją zauważyć podczas ziemskiego życia, jest fakt, że na pierwszympoziomie moc ta istnieje i wyraża się w sposób zbiorowy.

Obecny stan fizyczny świata, osiągnięty przez materię, jaka go tworzy, a także poziom jej wibracji (począwszy od naszegowłasnego ciała), jest uzależniony od myśli, jaką wytwarza cała ludzkość. Harmonia między poziomem duchowym naszegownętrza a światem, w którym żyjemy, nie wywodzi się z Bożej interwencji, która mogłaby nas umieścić w świecie najlepiejodpowiadającym naszemu rozwojowi duchowemu. Również nasz rozwój duchowy nie umiejscawia nas w sposób automa-tyczny na takim poziomie. To nasza świadomość kształtuje stan tego świata, według stopnia swego rozwoju. Nasze poczucieczasu i przestrzeni jest konsekwencją naszego zbiorowego poziomu w rozwoju świadomości. Potwierdzają to najnowsze od-krycia naukowe.

"Przyczyna wydarzeń (abstrahując od wymiam czasu i przestrzeni) obejmuje także działania naszego umysłu w takisposób, że przyszły ich bieg zależy po części od tej duchowej aktywności"20.

W tym samym dziele Marie-Louise von Franz bada Jungowskie pojęcie synchroniczności w kontekście najnowszych od-62

kryć współczesnej fizyki, dochodząc do stwierdzenia: "Narzuca się nam myśl, że te dwa światy - materialny i psychiczny - mogłyby być czymś więcej niż tylko dwoma wy-

miarami o podobnych prawach, mogłyby stanowić psychofizyczną całość. Oznaczałoby to, że zarówno fizyk, jak i psychologobserwowaliby ten sam świat, ale dwoma różnymi kanałami. Ten świat mógłby być widziany jako materialny, jeśli patrzyłobysię nań z zewnątrz, i jako psychiczny, jeśli badałoby się go drogą introspekcji. W samej swojej istocie nie byłby on prawdo-podobnie ani psychiczny, ani materialny, lecz jak najbardziej transcendentny"21.

Marie-Louise Morton powiedziała nam kilkakrotnie, że ten fizyczny świat jest "wypadkową myśli wszystkich ludzi"22.Alice Mortley - czy raczej Bertha - wyraża się jeszcze jaśniej. Jest to jeden z najważniejszych tekstów, jaki dotarł do nas zzaświatów. Uzyskaliśmy go drogą pisma automatycznego na początku XX wieku. Odbiorczyni, Alice Mortley, była angielskąpielęgniarką obdarzoną głębokim życiem duchowym. W momentach skupienia otrzymywała myśli od niejakiej Berthy,której nigdy uprzednio nie znała. Osoba ta żyła dużo wcześniej w kraju Galów. Jej przekazy wydały się tak ważne pastorowiGrosjeanowi, że przetłumaczył je na współczesny język francuski 23.

Znajdujemy w nich bardzo mocno podkreśloną zależność przyczynowo-skutkową pomiędzy stanem duchowym ludz-kości a stanem fizycznym naszego materialnego świata. Bertha podkreśla szczególnie mocno pozaczasowy aspekt tej zależ-ności, co wydaje mi się dobrą interpretacją mitu o grzechu pierworodnym, zapisanego w Biblli 24.

"Przemiana czasu w wieczne Teraz wymazałaby błędne pojęcie zła jako czegoś, co się dziedziczy"25. " 'Upadek' jest rzeczywistością obecną, a nie czymś, co można zepchnąć w przeszłość"26. "Człowiek oddziałuje na miejsce, w którym mieszka. W gruncie rzeczy to wy ukształtowaliście waszą wyspę, Anglię, przez wasze myśli i wasze ukryte siły. I nie ma takich

zmian klimatycznych czy klęsk żywiołowych, które nie znalazłyby swej głębokiej przyczyny w jakości ludzkiego Życia"27. "Przebieg pór roku jest uzależniony od wewnętrznego wymiaru człowieka, od obecności lub nieobecności Boga w jego

świadomym życiu"28. Tę prawdziwie stwórczą moc myśli odnajdziemy jeszcze wyraźniej na następnych etapach życia. Możemy nawet powie-

dzieć, że różne pozagrobowe światy nie tylko odpowiadają różnym poziomom naszej świadomości, ale też są jej przejawemna różnych poziomach.

Zrozumiał to natychmiast młody żołnierz zabity przez Japończyków w 1942 roku, choć posłużył się mniej zdecydowa-nymi i jednoznacznymi określeniami niż ja sam.

Ginie w walce, w sercu dżungli. Będąc już na zewnątrz ciała, na próżno próbuje jeszcze pomóc kolegom. Widząc bez-owocność swoich wysiłków, rezygnuje z nich i rusza przez las. Po przejściu paru kroków ogarnia go cudowny spokój. Widzitę samą dżunglę, którą mimo okoliczności nauczył się kochać, ale jest ona dużo piękniejsza niż wtedy, gdy patrzył na niącielesnymi oczyma. I nagle ukazuje mu się wspaniała, jaśniejąca postać, która zaprasza go, by wraz z nią pomógł umierającymkolegom. Przez chwilę waha się, czy opuścić to cudowne miejsce. Wówczas "ten, który lśni", jak sam opisuje ową istotę, za-pewnia go, że wystarczy "wspomnieć owo miejsce i zapragnąć do niego powrócić, aby istotnie w nim się znaleźć". Decydujesię więc pójść z tą postacią.

"Poszedłem za nim z żalem. Zaczęliśmy jakby przeprawiać się przez las, ale właściwie było inaczej - to nasze otoczeniestopniowo zanikało, a jego miejsce zajmowało inne. Dżungla kołysała się i rozpływała, wokoło zaczęły rozbrzmiewać rozkazydowódców, jęki rannych żołnierzy.

Najpierw wydało mi się to nie do zniesienia, ale 'ten, który lśni' powiedział: 'Stań koło tego człowieka, on do nas dołączy'.Sekundę później kula przeszyła brzuch owego żołnierza, który jęcząc z bólu padł u naszych stóp. Ten, który lśni' pochyliłsię wówczas nad nim, dotknął jego głowy i oczu. Jęki rannego natychmiast ucichły i zobaczyłem, jak jego duch opuściłumęczone ciało. Stanął przed nami blady i oszołomiony. Zanim zrozumiałem, co się stało, znaleźliśmy się znów w tej cu-downej dżungli, to było wspaniałe".

Nieco dalej autor dorzuca: "Rozumiem, że nie ma różnych miejsc, wszystkie odpowiadają naszym stanom ducha. Jest tak, jak nauczono nas w dzie-

ciństwie: Królestwo Boże jest w was. Dobranoc". Powyższą relację zaczerpnąłem z przekazów otrzymanych przez żonę i córkę pułkownika Gascoigne'a. W tego typu świa-

dectwach rzadko spotyka się tak precyzyjny opis zmiany poziomów, jakby przenikały się dwa przeźrocza. Mamy wrażenie,że w tej relacji nie same osoby się przemieszczają, a jedynie zmienia się otoczenie 29 •

Jednak zmarli czują, że naprawdę odbywają podróż, z wyraźnie odbieraną prędkością, jak na przykład w słynnym tunelu,o którymjuż mówiliśmy, wspominając doświadczenia z pogranicza śmierci. Oba odczucia nie muszą zresztą pozostawać zesobą w sprzeczności. Jeśli w przestrzeni nie ma stałego punktu, nigdy nie wiadomo, kto się porusza. Wielu po prostu mawrażenie przeprawiania się przez miejsce pośrednie, zamiast bezpośredniego przejścia z jednego miejsca w drugie. Ale byćmoże takie uczucie towarzyszyło owemu żołnierzowi dlatego, że nie osiągnął jeszcze regionów zbyt odległych od naszych.

W 1912 roku William Sted, który zginął w katastrofie Titanica, zdołał przekazać swojej córce - za pośrednictwem me-dium - opis przeżyć w zaświatach. Gdy doszło do katastrofy, jego córka kierowała grupą teatralną wystawiającą sztukę

63

Szekspira. Jeden z aktorów, nazwiskiem Goodman, miał z pewnością zdolności mediumiczne. Jeszcze tej samej nocy, podczasktórej zatonął Titanic, ujrzał on, co działo się na morzu, i opowiedział o tym swej koleżance, nie podając jednak nazwy statku.Dodał jeszcze, że ktoś bardzo bliski przesyła jej przez niego ostatnie pozdrowienie. Dwa tygodnie później panna Sted na-wiązała bezpośredni kontakt z ojcem. Rozmawiała z nim przez dwadzieścia minut, a nawet go zobaczyła podczas seansu upewnego medium. Kontakty te rozwinęły się w różnych formach i od 1917 roku William Sted zaczął dyktować Goodma-nowi swoje przesłania. W latach 1921-1922 opisywał w nich swoją śmierć i odbytą już drogę w zaświatach.

Najpierw mówił o osłupieniu, jakie go ogarnęło, gdy zauważył obok siebie ludzi, o których wiedział, że już dawno zmarli. "Po tym poznałem, że coś się zmieniło. Zrozumiałem nagle i zacząłem się bać. Po chwili paniki spróbowałem się uspo-

koić. Moje zdezorientowanie trwało tylko chwilę i z zachwytem stwierdziłem, że wszystko to, czego się nauczyłem, byłoprawdziwe. Och, gdybym tylko miał w tym momencie telefon, by powiadomić wszystkie gazety! To była moja pierwsza myśl.A później ogarnął mnie niepokój. Pomyślałem o bliskich. Jeszcze o niczym nie wiedzieli. Jak im o sobie opowiedzieć? Jakto przekazać? Mój telefon już nie działał. Widziałem wszystko, co dzieje się na Ziemi, gdyż byłem jeszcze bardzo bliskoniej. Widziałem zatopiony statek, rozbitków i to dodało mi energii, miałem siłę, by pomagać. I moja rozpacz zmieniła sięw chęć niesienia pomocy. Wszystko rozegrało się bardzo szybko i czekaliśmy tylko na koniec katastrofy. Było to tak, jak-byśmy czekali na odjazd. W końcu jedni zostali uratowani, a inni, którzy utonęli, stali się żywi. Wspólnie z całą tą drugągrupą zmieniłem otoczenie i obrałem nowy kierunek. Rozpoczęliśmy dziwną podróż, a i grupa, którą tworzyliśmy, była conajmniej dziwna. Nikt nie wiedział, dokąd zmierzamy. W tym wszystkim był nieopisany tragizm. Wielu, rozumiejąc, co imsię przydarzyło, przeżywało okropny niepokój, myśląc zarówno o opuszczonych krewnych, jak też własnym losie. 'Kto sięnami zajmie? - pytali. - Czy zaprowadzą nas przed oblicze Najwyższego?'. Inni wydawali się obojętni na wszystko, nieobecnimyślami. Była to istotnie dziwna grupa ludzkich dusz, czekających na przyjęcie do nowego świata.

Wszystko rozegrało się w ciągu kilku minut i oto widziałem setki martwych ciał pływających w wodzie; a także setkiżyjących dusz uniesionych w powietrze. Wiele z nich, uświadomiwszy sobie, że umarły, odczuwało wściekłość, że nie miałysiły ani czasu, by uratować cenne przedmioty, które do nich wcześniej należały. Walczyły więc, by ocalić te rzeczy, którymw życiu ziemskim przypisywały tyle znaczenia. Obraz katastrofy był przerażający. Ale to nic w porównaniu z widokiem dusz,które wbrew swojej woli zostały wyrwane z życia. To było rozpaczliwe. Czekaliśmy, aż wszyscy się zgromadzą, po czym wy-ruszyliśmy ku innym horyzontom.

To była dziwna podróż, dziwniejsza, niż moglibyśmy sobie wyobrazić. Wznosiliśmy się całą grupą z bardzo wielką szyb-kością. Umieszczeni jakby na rozległym tarasie, zostaliśmy wyrzuceni w przestrzeń z wielką mocą i oszałamiającą prędkoścą,a jednak nie odczuwaliśmy żadnego niepokoju o nasze bezpieczeństwo. Mieliśmy poczucie stabilności. Nie wiem, ile trwałajuż nasza podróż ani w jakiej odległości od Ziemi się znajdowaliśmy, kiedy wreszcie dotarliśmy na miejsce. To było cudowne.Zupełnie jak wtedy, gdy pozostawia się za sobą monotonię angielskiej zimy, aby ujrzeć słoneczne śródziemnomorskie niebo.

W tej nowej krainie wszystko było piękne i świetliste. Dostrzegliśmy ją z daleka. Ci z nas, którzy zaczynali już coś ro-zumieć, myśleli, że zostaliśmy wysłani do tego miejsca z powodu brutalnego oderwania nas od ziemskiego życia. Nieszczę-śliwy neofita uspokaja się, kiedy tam przybywa. Poczuliśmy zadowolenie, gdy odkryliśmy, że wszystko jest takie lekkie,promienne i - co więcej - równie konkretne i pod każdym względem solidne jak to, co zostawiliśmy na Ziemi.

Nasze przybycie uradowało wielu przyjaciół i krewnych, którzy byli nam bliscy, kiedy żyliśmy na tym świecie. Nasza grupasię rozdzieliła. Odzyskaliśmy na nowo siły i każdemu z nas towarzyszył osobisty przewodnik, przyjaciel zmarły już przedwielu laty"30.

Tym razem, jak widzimy, mamy do czynienia z wrażeniem przemieszczania się w przestrzeni. Nowa kraina, do którejte osoby zdążają, postrzegana jest na długo przed przybyciem. Możliwe, że to pierwsze przejście, gdy opuszcza się Ziemię,jest wyraźniejsze niż późniejsze przejścia do następnych poziomów. W każdym razie z pewnością mocniej odczuwa się roz-stanie.

Roland de Jouvenel opowiada o podobnym doświadczeniu. Zauważmy tutaj podobieństwa i różnice. "Kiedy opuściliśmy Ziemię, od razu znaleźliśmy się w swego rodzaju kulistej przestrzeni. Nie słyszeliśmy już nic poza

naszym ostatnim ziemskim tchnieniem. Nie znając kierunku, straciwszy orientację, unosiliśmy się w chmurach, niczegonie rozpoznając. To był nasz pierwszy etap.

Potem zaczynamy uczyć się rozpoznawać boskie prądy i otwierają się przed nami niebieskie drogi. Pierwsza warstwa, która jest ponad światem i przez którą musimy przejść, jest jakby całym niebem. Ta przestrzeń usiana

jest kometami. Bez skrzydeł unosimy się w tym eterze równie nieporadnie, jak pisklęta uczące się fruwać. Z trudnością wy-chwytujemy wznioślejsze prądy, do których nie zawsze zdołamy dotrzeć, i spadamy z powrotem. W końcu coraz jaśniejszepromienie pojawiają się przed nami i rozpoznajemy zwycięskie drogi, na które należy wstąpić, by dotrzeć aż do Boga"31.

Biorąc pod uwagę bardzo obrazowy i poetycki styl Rolanda de Jouvenela, można się zastanawiać, czy powyższego opisunie należy rozumieć w sensie przenośnym. Sądzę, że nie, gdyż parokrotnie używa on niemal takich samych określeń. Moż-liwe, że podróż duchowa wyzwala własne, konkretne obrazy. Stawianie sobie pytania, czy należy je rozumieć w sensie do-słownym, czy przenośnym, jest prawdopodobnie zbędne. Oba znaczenia są zapewne prawdziwe. Droga duchowa tłumaczy

64

się przez obrazy, odległości, wrażenie prędkości lub przeszkody, jakie odczuwa każda osoba zarówno w sposób duchowy, jaki fizyczny.

Mówiąc o zamieraniu światła o zmierzchu, Roland de Jouvenel dodaje: "Owo zamieranie dnia w cieniu oddaje to, co odczuwamy w momencie śmierci. Ziemia staje się ciemnością, nie postrze-

gamy już tego, co stworzone, i przechodzimy przez mroczny obszar porównywalny do nocy. Zostajemy porwani w przestrzeńjak chmury w ciemność mrocznego wieczoru; po czym niebiański świt wstaje wreszcie przed naszymi oczami. Ale wówczasjesteśmy jeszcze daleko od Boga, równie daleko, jak Ziemia od Słońca"32.

Roland de Jouvenel kilkakrotnie wspomina także o owej strefie ciemności jako o pasie mroźnego zimna. W jego tekstachwidzimy wyraźnie podwójny aspekt, zarówno fizyczny, jak i duchowy.

"Aby ci nie było zbyt zimno, kiedy opuścisz Ziemię, trzeba, by twoje życie wewnętrzne było gorące. Zamarznięte stepy,które cię otoczą, stopnieją, jeśli twoja żarliwość jest jak żar ognia. twoja żarliwość roztopi lody" 33.

"w dzień twojej śmierci [ ... ] otulę cię wszystkimi twymi modlitwami, abyś przebył zimne kraje poprzedzające niebo"34. Zdumiewające potwierdzenie podobnego odczucia przestrzeni odnajdujemy w doświadczeniach opisanych przez Ro-

berta Monroe'a. Pewnego dnia postanawia on dotrzeć do miejsc, w których przebywają dusze bardziej rozwinięte duchowo.Ma wówczas wrażenie dłuższej niż zwykle podróży.

,,[ ... ] przemieszczałem się bardzo szybko. [ ... ] Nie przestawałem się koncentrować, przemierzając z olbrzymią pręd-kością nieskończoną pustkę. W końcu się zatrzymałem"35.

Roland de Jouvenel mówił o prądach, które unoszą nas w owych przestrzeniach, o kometach, które widział wokół.Robert Monroe opisuje coś podobnego:

"Kilkakrotnie moją podróż, zazwyczaj szybką i harmonijną, przerywał gwałtowny podmuch podobny do huraganu,wdzierający się w przestrzeń, w której się przemieszczałem. Masz wtedy wrażenie, jakby ta nie kontrolowana siła miotałatobą na wszystkie strony, unosiła nie wiadomo gdzie, niczym liść porwany przez wiatr. Nie sposób walczyć z tym prądem,możesz tylko pozwolić, by cię unosił. W końcu wyrzuca cię na zewnątrz i wiesz wówczas, że ocalałeś i jesteś bezpieczny.Nie umiesz powiedzieć, co to za prąd, ale wydaje się siłą naturalną, a nie czymś sztucznie stworzonym"36.

Kiedy już pokonało się tę wielką przepaść między naszym światem a zaświatami, wydaje się, że łatwiej jest poruszać sięwewnątrz danej sfery lub też przenosić z jednej sfery do drugiej. Wielu jednak zapewnia, że nigdy nie można dotrzeć dowyższych poziomów, chyba że zostaniemy przywołani lub nawet poprowadzeni tam na krótką chwilę i w ściśle określonymcelu. Zawsze natomiast można przejść do niższych poziomów, aby złożyć wizytę tym, którzy się opóźniają. Nie mówię tutajo "podziemiach", gdzie mogą dotrzeć tylko najwyżej rozwinięte duchy, aby wspomagać i oświecać istoty najbardziej za-mknięte w sobie, najbardziej oporne na działanie miłości. Powrócę do tego tematu nieco później.

Wrażenia z podroży astralnejCzęsto zresztą wizyty te bardziej przypominają bilokację, niż mają istotnie charakter podróży. Wielu mówi nam, że

kiedy chcą złożyć wizytę przyjacielowi, wysyłają mu jakby replikę swej własnej osoby na czas rozmowy, przez co wydaje się,że istotnie doszło do przemieszczenia w przestrzeni. W czasie tego spotkania "odwiedzający" widzi i słyszy wszystko tak,jakby był na miejscu.

Prawdopodobnie istnieje związek między tą trochę dziwną dla nas formą wizyty a doświadczeniami tych, którzy - do-browolnie lub nie - podróżują poza ciałem. Osoby te zauważyły, że ciało chwalebne, astralne, subtelne, czy też ich replika,jeśli wolicie, mogło wejść w kontakt z osobami żyjącymi na Ziemi, ale na płaszczyźnie niedostrzeganej przez ich świadomość.Następuje wówczas swego rodząju dialog między repliką człowieka, którego ciało fizyczne jest odległe o całe kilometry, ainną osobą, która nie domyśla się niczego, być może spokojnie ogląda mecz w telewizji, podczas gdy jej podświadomość (lubjej ciało duchowe obecne w domu) słyszy, widzi niewidzialnego gościa i z nim rozmawia. Kilka takich bardzo dokładnychobserwacji opisuje Robert Monroe.

Ten wielki podróżnik po przestrzeni astralnej jest szczególnie godny zaufania. Nie był on marzycielem, lecz biznesme-nem. W swoim bogatym i aktywnym życiu zawodowym był dyrektorem, producentem około czterystu audycji radiowychi telewizyjnych, właścicielem sieci radiowej i telewizyjnej w stanie Wirginia. Następnie założył Monroe Institute, zajmującysię badaniem wpływu fal dźwiękowych na ludzkie zachowanie.

Dodajmy, że jego pierwsze wyjście z ciała nie wiązało się, jak często bywa, z wypadkiem lub operacją, nie odbyło się teżw dzieciństwie czy w okresie dojrzewania, lecz dopiero w wieku dorosłym. Z własnej chęci poddał się różnym testom ikontrolom w szpitalu w Topeca i sam często domagał się współpracy lekarzy, psychiatrów i psychologów, chcąc lepiej zro-zumieć mechanizm tego, co mu się przydarzało 37•

Stworzył małe laboratorium, w którym uczył swojej metody opuszczania ciała. To on objaśnił Elisabeth Kllbler- Ross,jak wychodzić z ciała, kiedy tylko się zechce 38•

Znamienną cechą relacji Roberta Monroe'a jest dążenie do ścisłego i obiektywnego zapisu obserwacji. Po każdymwyjściu z ciała notował on natychmiast wszystkie ważne szczegóły.

65

Otóż wiele razy miał wrażenie, że widzą go i słyszą osoby, które spotykał, a nawet, że reagują na jego obecność i na to,co do nich mówi. Sam mógł słyszeć ich odpowiedzi, które potem notował. Po powrocie do swojego ciała sprawdzał owespotkania, telefonując do danych osób, które potwierdzały wszystkie szczegóły jego wizyty - gdzie się znajdowały i co robiływ czasie, kiedy je widział. Niekiedy rozmawiały one z osobami trzecimi, które jednak w żaden sposób nie odczuwały jegoobecności. Monroe zauważył, że niektórzy ludzie, tocząc z kimś rozmowę, odpowiadali mu jakby nie świadomie, nie zakłó-cając tej drugiej konwersacji. Oto przykład: pewnego dnia złożył wizytę - za pomocą swojego ciała astralnego - przyjaciółce,która wyjechała na kilka dni do domku na wybrzeżu New Jersey. Kiedy się u niej pojawił, kobieta rozmawiała w kuchni zdwiema młodymi dziewczynami (Monroe dowiedział się później, że była to jej siostrzenica z przyjaciółką).

"Wszystkie trzy coś mówiły, ale nie słyszałem treści ich rozmowy. Podszedłem najpierw do dwóch dziewcząt, stanąłemnaprzeciwko nich, ale nie zdołałem przyciągnąć ich uwagi. Zwróciłem się następnie do RW. [przyjaciółki] i zapytałem ją,czy ma świadomość mojej obecności.

- Och tak! Wiem, że tu jesteś - odpowiedziała (w myśli lub też za pomocą tej podświadomej komunikacji, którą już do-brze znałem, gdyż na zewnątrz dalej zajęta była rozmową z dziewczętami). .

Zapytałem, czy jest pewna, że przypomni sobie potem o mojej wizycie. - Ależ tak, oczywiście - odparła. Powiedziałem jej, że chcę się upewnić, czy o tym nie zapomni. - Jestem przekonana, że będę pamiętać - powiedziała RW., kontynuując rozmowę z dziewczętami. Stwierdziłem, że chciałbym być tego całkowicie pewien i dlatego ją uszczypnę. - Och, nie musisz tego robić, będę pamiętać - powtórzyła. Nie chciałem jednak niczego pozostawiać przypadkowi i dla-

tego spróbowałem ją lekko uszczypnąć w bok, między biodrem a klatką piersiową. Wydała krótki, głuchy okrzyk bólu, a jacofnąłem się zaskoczony. Sam nie mogłem uwierzyć, że udało mi się ją uszczypnąć".

Kiedy kilka dni później Monroe chciał potwierdzić to zdarzenie, RW., która wróciła z wakacji, podała wiele znanych muszczegółów: opisała kuchnię, napoje, obecność dziewcząt, ale nie przypominała sobie zupełnie jego wizyty ani rozmowy znim.

"Zadawałem jej kolejne pytania, ale na próżno. W końcu zniecierpliwiony zapytałem, czy nie odniosła wrażenia, że ktośją uszczypnął. Odpowiedziało mi jej osłupiałe spojrzenie. 'To byłeś ty?'. Przez chwilę na mnie patrzyła, po czym weszła dobiura i starannie zamknęła za sobą drzwi. Uniosła lekko brzeg swetra z lewej strony i spojrzała na dwa sine ślady, dokładniew tym miejscu. w którym ją uszczypnąłem"39.

Tak więc trzeba zadawać sobie pytania, kiedy przydarzy nam się coś szczególnego, czego nie umiemy wyjaśnić. Jeśli chodzi o rozmowy między dwoma ciałami astralnymi, z których jedno znajduje się w ciele fizycznym, a drugie z

niego wyszło, ciekawy jest przypadek osoby, która reaguje zarówno ciałem astralnym, jak i fizycznym. U tego, kto wyszedłz ciała, ciało astralne jest w pełnej aktywności, podczas gdy ciało fizyczne pozostaje w spoczynku. Jednak nie zawsze tak jest.Jeanne Guesne opowiada, że zdarzyło jej się prowadzić przez kilka chwil podwójne życie, zarówno w ciele fizycznym spo-czywającym na łóżku, jak i w jego replice stojącej koło okna. Mogła też w tym momencie doświadczyć jednocześnie dwóchsprzecznych uczuć, spokoju i łagodności - w świadomości, która pozostała w ciele, i przeszywającego bólu - w świadomościciała duchowego.

Zdarzyło jej się nawet przebywać na trzech płaszczyznach równocześnie, w trzech różnych miejscach i w trzech różnychepokach.

"Miałam podobne doświadczenie, będąc u córki w Paryżu, w listopadzie 1948 roku. Moja matka, córka i mąż rozmawialize sobą kilka metrów ode mnie, aja w ich mniemaniu drzemałam. Wtedy jednak doświadczyłam równoczesnego przeby-wania w trzech różnych momentach i w trzech różnych miejscach, zachowując pełnię sił i świadomości w każdym z nich.Miejsca te nie mieszały się ze sobą, a doświadczenie trwało kilka minut.

Podkreślam fakt, że nie chodzi o wspomnienia, o obrazy myślowe ani o sen, ale o trzy odrębne, równoczesne i świadomeobecności. Istniałam w tych trzech różnych sytuacjach fizycznych, psychicznych i psychologicznych, w trzech różnych epo-kach, z niezaprzeczalnym poczuciem wszechobecności. Mój umysł z niezwykłą jasnością i bez wysiłku syntetyzował wra-żenia z trzech moich obecności"40.

Z naukowego punktu widzenia książka Jeanne Guesne nie dorównuje pracy Roberta Monroe'a, ale jest napisana z ol-brzymim wyczuciem, prostotą, ostrożnością i pewnym dystansem nawet wobec zjawisk, które dane jest jej przeżywać. Świad-czy także o prawdziwym talencie literackim autorki. Warto przeczytać o tym, jak pewna wiejska kobieta z całą prostotąwtajemniczyła ją w owe "okropne sekrety".

Jeśli ciało duchowe może działać i reagować, pozostając w ciele fizycznym, bez opuszczania go i bez udziału świadomości,może się zdarzyć, że nasza wewnętrzna replika posuwa się nawet trochę za daleko i wychodzi z ciała bez naszej wiedzy, byuporządkować pewne problematyczne sprawy.

Harold Sherman, wybitny amerykański znawca parapsychologii, opowiada, że był świadkiem podobnego przypadku 41.W 1941 roku przebywał w Hollywood, pisząc scenariusz filmowy. Przyjażnił się ze znanym chicagowskim detektywem, spe-

66

cjalistą w dziedzinie kryminologii. Po przejściu na emeryturę detektyw ten zamieszkał w pobliżu Los Angeles. Podobniejak Sherman, interesował się okultyzmem i obaj panowie zarezerwowali niedzielne popołudnia, aby się spotykać, raz ujed-nego, raz u drugiego.

Święto Dziękczynienia, obchodzone zawsze w trzeci czwartek listopada, wypadło tym razem 20 listopada. Sherman ijego żona wysłali swoim przyjaciołom Loose'om koszyk z owocami, na znak przyjaźni. Następnej niedzieli mieli się donich wybrać. Tego czwartku Sherman wrócił do domu około piętnastej. W skrzynce na listy znalazł karteczkę od portiera,że Loose wpadł się z nim spotkać i czeka na niego w niedzielę. Harold Sherman był trochę zdziwiony, że przyjaciel przy-jechał do Los Angeles w dzień wielkiego ruchu na drodze, nie zadzwoniwszy nawet uprzednio, by się upewnić, czy zastaniego w domu. W dodatku spotkanie było przecież wyznaczone na następną niedzielę. A może chciał podziękować za owoce?Portier zanotował na bilecie godzinę: była to czternasta trzydzieści. Sherman zadzwonił więc do przyjaciela godzinę później,myśląc że do tej pory zdążył on już wrócić do siebie. Chciał mu powiedzieć, że żałuje, iż nie było go w domu. Loose, bardzozdziwiony, zapewniał go, że nie wychodził przez cały dzień. Musiała zajść jakaś pomyłka. Tego dnia przyjechała do nich naobiad córka z wnuczkiem i nie wyprowadził nawet samochodu z garażu. Cały dzień spędził w domowym stroju, w spodniachna szelkach, brązowym swetrze i kapciach.

To było naprawdę dziwne. Sherman udał się do portiera i poprosił o kilka szczegółów. Czy mógłby opisać mu mężczyznę,który zostawił wiadomość? Portier odpowiedział, że człowiek ten wyglądał na robotnika, był w spodniach na szelkach, miałzrobiony na drutach brązowy sweter, ciemnoniebieską koszulę i czapkę z daszkiem. Zdziwienie Shermana wzrosło i wyjaśniłportierowi dlaczego: opis doskonale pasował do Loose'a. Wówczas portier przypomniał sobie, że nie widział, by mężczyznawszedł przez drzwi. Po prostu, kiedy podniósł wzrok, spostrzegł go przed sobą. Gość mówił powoli, jakby z trudem wyma-wiając słowa. Pewna kobieta, która była przy tym obecna, powiedziała mu potem, że człowiek ten wydał jej się dziwny.Portier nie widział też ani nie słyszał, żeby ów mężczyzna wyszedł. Nie przypominał sobie żadnego odgłosu, ani kroków,ani zamykanych drzwi.

Następnej niedzieli Loose przyznał się przyjacielowi, że często stosował świadome wychodzenie z ciała. Najpierw na-wiązywał telepatyczny kontakt z przyjaciółmi. I jeśli wyrażali zgodę, składał im wizytę poprzez wyjście z ciała.

Miał także innego kolegę, katolickiego księdza w Ameryce Południowej, który zajmował się tym samym. Czasem od-wiedzał go, siadając przeważnie na ławce w zacisznym miejscu w ogrodzie. Dodał także, że zwykły przechodzień nie mógłbyzauważyć, iż chodzi tu o kogoś, kto wyszedł ze swojego fizycznego ciała. Jest to dla nas interesujący szczegół, gdyż byłobyto coś więcej niż zwykła podróż astralna. To drugie ciało było widzialne i materialne, a więc można tu mówić o prawdziwejbilokacji. W przypadku Roberta Monroe'a był to jakby jej zaczątek, gdyż wyjątkowo udało mu się uszczypnąć przyjaciółkę.Granice między tymi zjawiskami nie zawsze są wyraźne.

Tym, co ze zrozumiałych względów niepokoiło Loose'a, był fakt, iż jego ciało astralne po raz pierwszy samo przejęłoinicjatywę, wcale go nie uprzedzając.

Kolejne wydarzenie potwierdziło tę hipotezę. W następny wtorek Loose znów pokazał się portierowi, w takim samymubraniu jak poprzednio. Portier natychmiast go rozpoznał. Zauważył też, że Loose był w innej, jaśniejszej koszuli. I nie po-mylił się, poprzednia bowiem została oddana do pralni 42•

Czy należałoby więc sformułować prawo regulujące niekontrolowane przemieszczanie się ciał astralnych? Na razie pilnujdobrze swojego ciała astralnego i nie pozwalaj mu na zbyt wiele samodzielnych inicjatyw, jeśli chcesz pozostać panemsamego siebie.

Chyba że jest już za późno i stało się to częścią naturalnego porządku. Robert Monroe wyjaśnia nam, że kiedy znąjdujemysię na zewnątrz ciała, nasza świadomość całkowicie podlega podświadomości. Jedynie długotrwałe ćwiczenia mogą sprawić,że zacznie ona znów nad sobą panować.

"Jest ona raczej asystentem mistrza lub wiodącej siły. Kim jest mistrz? Możecie mówić o wyższym duchu, duszy lub wyższej świadomości - nazwa jest nieważna. Trzeba

jednak wiedzieć, że nasza zwykła świadomość automatycznie i bezdyskusyjnie słucha rozkazów mistrza. W normalnym fi-zycznym stanie nie jesteśmy tego świadomi. Ale w stanie wtórnym (na zewnątrz ciała) jest to zjawisko naturalne. Tenwyższy duch wie instynktownie, co jest 'dobre', i problemy pojawiają się tylko wówczas, gdy nasza zwykła świadomośćuparcie wzbrania się przed tą wyższą mądrością. Źródło, z którego płynie owa mądrość, działa na wiele sposobów, a większośćz nich przekracza możliwości poznania naszej zwykłej świadomości" 43.

Oto co otwiera nowe perspektywy w poznaniu tajemnicy człowieka! Myślę, że tych kilka przykładów doświadczeń poza ciałem pozwala nam dość dobrze wyobrazić sobie, co może oznaczać

przemieszczanie się w pierwszych sferach pozagrobowego świata, a nawet, w pewnym stopniu, przemieszczanie się międzyjednym poziomem a drugim. Chociaż przemieszczające się osoby należą jeszcze do tego świata, doświadczenia te są jużwkroczeniem do innego wymiaru i podlegają, przynajmniej częściowo, jego prawom. To wszystko dotyczy jednak, jak misię wydaje, pierwszych poziomów życia w zaświatach. Potem sprawy mają się nieco inaczej.

67

3. Pierwsze poziomy życia w zaświatachWidzieliśmy już, że często ci, którzy byli nam bliscy na Ziemi, a którzy odeszli przed nami, przychodzą po nas w chwili

naszej śmierci. Ale nie zawsze tak jest. Po zatonięciu Titanica William Sted wraz ze swoimi towarzyszami został zabrany do cudownej

krainy, przypominającej gigantyczną windę. Nazywa on owo miejsce niebiańską wyspą. Możnają porównać do orbitalnej sta-cji przyjęć dla nowo przybyłych. W tym właśnie miejscu spotkali oni przyjaciół i krewnych.

Harold Sherman opowiada nam w swej ostatniej książce, że po śmierci żony A. J. Plimpton zainteresował się bardzo zja-wiskami paranormalnymi. Udało mu się dokonać nagrań jej głosu. Nawiązał również kontakt telepatyczny tak z nią, jak iz innymi zmarłymi.

Powiedzieli mu oni, że Ziemię rzeczywiście otacza. łańcuch podobnych "stacji orbitalnych", które przyjmują zmarłychz różnych części świata. Ale są to jedynie miejsca przejściowe 44.

Istniałby także rodzaj ośrodków informacyjnych, pozwalających znaleźć natychmiast zmarłego, którego ślad został za-gubiony.

Robert Monroe ma wrażenie, że podczas jednego z wyjść poza ciało pojawił się na krótką chwilę w tego rodzaju ośrodku.Nie umiejscawia go jednak w przestrzeni pozaziemskiej.

"W czasie jednej z wizyt znalazłem się w miejscu podobnym do parku, z kwiatami, drzewami i starannie utrzymanymtrawnikiem. Setki kobiet i mężczyzn spacerowało po alejkach lub odpoczywało na ławkach. Niektórzy byli zupełnie spokojni,inni wydawali się zaniepokojeni, a większość wyglądała na zagubionych. Odniosłem wrażenie, że nie wiedzą, co dalej robić.

A ja rozumiałem doskonale, że jest to punkt spotkań, w którym świeżo przybyli czekają na przyjaciół lub krewnych ma-jących zabrać ich do przynależnych im miejsc"45.

Nie wiadomo, czy wszyscy zmarli przechodzą automatycznie przez owe ośrodki przyjęć. Być może każdy dostaje się dodanego ośrodka w zależności od obranego potem docelowego miejsca.

Niektórzy na samym początku wcale nie wędrują daleko. Pozostają po prostu w naszym świecie. O tym właśnie świadczyprzekaz Georgesa Morranniera, młodego mężczyzny, który po długich poszukiwaniach duchowych i intelektualnych doszedłdo samodzielnego praktykowania jogi, ale w końcu popełnił samobójstwo.

"Uświadom sobie, że nie żyjemy 'gdzieś w górze', w nieokreślonym miejscu, ale że przebywamy pośród was, w waszychmieszkaniach"46.

Wyjaśnia nawet, że poruszanie się w tych nowych ciałach, o wiele lżejszych, nie jest wcale takie łatwe. "Trzeba najpierw nauczyć się stać, potem chodzić, jak wszystkie ziemskie niemowlęta. Najpierw poruszamy się, skacząc,

jakby w stanie nieważkości, jak kosmonauci na Księżycu, a potem uczymy się siadać w waszych fotelach, gdyż nie mamyswoich. Wówczas to następują wybuchy śmiechu, gdyż jak dobrze zrozumiałaś, upadamy na pupę· Ale cała ta nauka szybkopostępuje do przodu, zwłaszcza jeżeli początkujący jest inteligentny"47.

Nieco dalej podkreśla: "Chciałbym ci wyjaśnić to, czego wielu ludzi żyjących na Ziemi nie rozumie: żyjemy pośród was. Tak bardzo przywy-

kliście odpowiadać dzieciom, które pytają o zmarłą osobę: 'Jest w niebie, u Pana Boga', że wyobrażacie sobie, iż unosimy sięwśród chmur. Trzeba porzucić takie wyobrażenia. Żyjemy na dole, nie w górze. Żyjemy w waszych mieszkaniach, w waszychdomach, kładziemy się na waszych łóżkach, kiedy was tam nie ma. Siadamy w waszych fotelach lub na waszych krzesłachi prowadzimy ożywione rozmowy, zwłaszcza kiedy śpicie, co pozwala nam na swobodne działanie. Słuchamy, jak ze sobądyskutujecie, patrzymy, jak żyjecie, pomagamy wam w myślach, a czasem skutecznie interweniujemy, choć nawet tego niedostrzegacie. Jest to nasze zadanie, ale także niezaprzeczalna radość"48.

Jego opis ciała chwalebnego, ciała duchowego odpowiada prawie dokładnie temu, co do tej pory na ten temat powie-dzieliśmy - jednak z dwoma wyjątkami. Przede wszystkim Georges Morrannier zaznacza, że rozmowy między zmarłymina tym etapie ewolucji odbywają się za pośrednictwem głosu.

"Osoby, które nam tu pomagają, mówią do nas zupełnie tak, jakbyśmy jeszcze byli na Ziemi. Słyszymy je, gdyż mają głosdoskonale słyszalny, i my zresztą stwierdzamy także bardzo szybko, że mówimy podobnym głosem"49.

Na wyższych poziomach, dostępnych tylko na krótki moment podczas doświadczeń poza ciałem, komunikacja odbywasię w sposób bezpośredni, przez przepływ myśli.

Następnie Georges Morrannier podaje bardzo ciekawy szczegół. Jeśli na tym poziomie ewolucji ciało duchowe ,,możeprzechodzić przez ściany, drzwi i wszystkie przedmioty materialne, nie może ono przenikać przez istoty żywe. Kiedy ktośz was siada na naszych kolanach, natychmiast się odsuwamy. Niezbyt to lubimy. Trzeba się tego nauczyć. Zresztą zazwyczajsiadamy na podłodze, co upraszcza sprawę· Ci, którzy mają więcej fantazji, siadają na kredensach lub na telewizorach, wtedynikt im nie przeszkadza"50.

Zdarza się to jednak dość rzadko. Nawet podczas wyjść z ciała fizycznego lub w czasie przeżyć z pogranicza śmierci. Tak więc Robert Monroe, w czasie jednej ze swoich "wypraw" (kiedy jeszcze wątpił w rzeczywistość przeżywanego zja-

wiska i poszukiwał dowodów) przebywał w ciele duchowym w mieszkaniu pewnych pań. Chciał opisać potem owo miesz-68

kanie, ubrania kobiet, a nawet częściowo ich rozmowę. Otóż w pewnym momencie jedna z pań usiadła przez przypadek nafotelu, który on zajmował - a więc na kolanach jego ciała duchowego. Notuje później w swoim sprawozdaniu: "Nie odczułemjej ciężaru". Kobieta nie była też w żaden sposób zaniepokojona tym faktem. Dopiero gdy jej przyjaciółka wykrzyknęła: "Niesiadaj na Bobie!", zerwała się na równe nogi. W tym miejscu Monroe notuje po prostu: "Usłyszałem śmiechy, ale mój umysłzajęty był innymi myślami"51 .

Georges Morrannier zna jednak możliwość istnienia innych form życia. Znana mu jest fantastyczna, stwórcza władzaludzkiej myśli. Nawet jej niekiedy używa. Ale tylko w sprawach drugorzędnych. W zaświatach sprawił sobie, siłą myśli,kozią bródkę, o jakiej zawsze marzył na Ziemi, ale nigdy nie mógł się jej doczekać. W niektóre dni ubiera się na biało: "Tonasza myśl nas ubiera. Wszystko jest wymyślone na sposób astralny, trzeba to dobrze zrozumieć"52.

Jednak w całości tej stwórczej władzy, używanej w sposób bardzo subiektywny, Georges Morrannier upatruje jedynie ilu-zję. To prawda, jedni będą używać owej mocy, nie sprawując nad nią kontroli i przez to tworząc wokół siebie świat własnychlęków i koszmarów; inni z kolei zbyt długo zatrzymywać się będą nad tworzeniem świata pałaców i cudownych ogrodów.Georges Morrannier wydaje się nie wiedzieć, że istnieje też inny sposób używania tej władzy, umożliwiający ewolucję, osią-ganie coraz wyższych duchowym sfer.

Morrannier widzi w tej stwórczej potędze myśli jedynie iluzję, a więc ostatecznie pokusę. Jednak, jak mi się wydaje, wy-nika to częściowo z faktu, iż w gruncie rzeczy nasz świat, taki, jakim on go widzi (trochę ulepszony), zupełnie mu wystarczai w pewien sposób odrzuca on możliwość większego uduchowienia. Strefa, w której przebywa, wystarcza mu, przynajmniejchwilowo, i nie ma żadnej ochoty, by naprawdę ją opuścić.

"Ta uwolniona z materii myśl płata nam często figle. Wyobraża sobie całą masę tragedii, nasuwa przeróżne obrazy. Wy-starczy pomyśleć o jedzeniu, by zobaczyć obficie zastawiony stół. Wystarczy uwierzyć, że jest się chorym, aby mieć wrażenie,że jest się w szpitalu. Tak naprawdę nic z tego nie istnieje, ale nasza myśl stąje się tak mocna, że stwarza ową iluzję. Jest toteż powód, dla którego wielu zmarłych opisuje wam domy, pałace, urocze pejzaże"53.

Zobaczymy nieco dalej, iż wytwory owej myśli nie są aż tak bardzo nierzeczywiste. Pożywienie, które w ten sposób jeststwarzane, może istotnie być spożywane przez zmarłych. Pałace, które sobie stwarząją, służą im istotnie za mieszkanie, takdługo, jak tego pragną. Rzeczywistość ta odpowiada po prostu ciału, jakie na tym etapie posiadąją. Podobnie jak koziabródka lub białe ubranie, które· stworzył sobie Georges Morrannier.

Zadowala się on naszym światem, widzialnym w jego głębokim wymiarze, podobnie jak mogły go widzieć niektóremedia: "To prawda, że pejzaże są zachwycąjące, otoczone aureolą kolorowych duchowych fal, ale to wasze pejzaże. Naszeciała zbudowane są z fal; wasze ciała, ciała zwierząt i roślin otoczone są jaśniejącą, czasem lśniącą otoczką"54.

To samo potwierdzenie znajduje się w sześciu opublikowanych już tomach. Dalej mówi: "W świecie niewidzialnym nasza myśl może tworzyć formy, które nam się wydąją rzeczywiste. Dlatego też wielu umar-

łych opisuje wam pejzaże czy budowle, które zdają się widzieć naprawdę, ale to po prostu ich myśl je stworzyła. Są to żyweobrazy, lecz nie tworzą one części naszego świata - stanowią tylko nierzeczywiste myślowe twory owych umarłych, którzysą jeszcze mało wtajemniczeni w sprawy pozagrobowe"55.

Śledząc następne etapy, zobaczymy, że te myślowe twory są doskonale rzeczywiste, rzeczywiste dla każdego, kto je stwo-rzył. Na tym polega wspaniałe prawo ewolucji duchowej. Ale tego nie zrozumieli jeszcze Georges Morrannier i ci, którzyżyją z nim w harmonii, tworząc małą grupę. Są bardzo daleko od celu, jakim jest zakończenie ewolucji duchowej, wbrewtemu, co myślą. Wierzą, że znajdują się na piątym poziomie systemu, który sobie wyobrazili, a więc według nich - na jegoprzedostatnim etapie. Ja natomiast sądzę, że są dopiero na początku powolnej ewolucji, której nie zdążyli jeszcze zaakcep-tować. Myślę, że pewnego dnia będą mogli tę ewolucję rozpocząć bez konieczności poddania się powtórnej próbie życia naZiemi.

Każdy pozostanie na tym pierwszym etapie, to znaczy będzie żył wśród nas tak długo, jak będzie sobie tego życzył. Popewnym czasie powinien zapragnąć używania stwórczej mocy myśli w sprawach ważniejszych niż kozia bródka czy białeszaty. Będzie to wówczas początkiem jego ewolucji. "Królestwo Boże jest w was". Każdy będzie tworzył wokół siebie światharmonizujący z jego wnętrzem. Będzie to czynił prawie mimo woli, dopóki nie nauczy się kontrolować swoich myśli.

Robert Monroe doświadczył tego podczas swoich doświadczeń· poza ciałem, nie przeszedłszy przez śmierć. Zauważa,że w normalnej sytuacji nasze czyny następują po myśli. W sytuacji, gdy znajduje się poza ciałem, nie jest to już prawdą.

"Czyn, w stanie fizycznym, następuje po myśli. Tutaj natomiast myśl i czyn stanowią jedno. Nie istnieje mechanizm za-miany myśli w czyn. To pojęcie ruchu stwarza działanie"56.

Tekst, który następuje później, wiele wyjaśnia. Pozwala nam skorygować nasze wyobrażenie na temat "środków trans-portu" w zaświatach, a równocześnie wyjaśnia, co dzieje się na tym etapie ewolucji. Słowa podkreślone są ręką autora.Chodzi o Alberta Paucharda, który dyktuje przyjaciołom z Holandii przesłanie adresowane do siostry.

"To dziwne, ale trudno mi ciebie zobaczyć w twoim nowym mieszkaniu. Jeśli jestem z tobą, przebywam zawsze przy ulicyC. Próbowałem znaleźć tego przyczynę i odkryłem, że nie przemieszczam się na dane miejsce, aby być obok ciebie, alestosuję (jeśli mogę się tak wyrazić, bo waham się przed użyciem tego słowa) telepatię, o wiele bardziej osobistą niż zwykła

69

telepatia. Zlewam się jakby w jedno z twoją myślą i uczuciami. Widzę cię w znajomych miejscach. W ten sposób jestem jeszcze ciągle w naszym domu na ulicy C. Dzieje się tak dlatego,

że w chwilach bezruchu nasze dawne otoczenie automatycznie tworzy się wokół nas. Nie ma w tym nic dziwnego, bo jestto naprawdę naszą siedzibą. Jesteśmy jeszcze tak blisko Ziemi, tu, gdzie się znajduję, że potrzebujemy obiektywnej rzeczy-wistości. Jeśli nasza aktywna wola jej nie stwarza, jeśli nasza ciekawość nie prowadzi nas do światów stworzonych przez kogośinnego, to zazwyczaj powracamy do świata stworzonego przez nasze przyzwyczajenia"57.

Musimy to jednak dobrze zrozumieć. Albert Pauchard nie straszy w domu przy ulicy C., w świecie realnym. Prawdo-podobnie spotkałby tam innych ludzi, a nie swoją siostrę, która już tam nie mieszka. Nie odtwarza też owego domu we wspo-mnieniach, tak jakbyśmy robili to my, żyjący na Ziemi. Nie, świat ten jakby sam kształtuje się wokół niego i staje się dlaniego realny, staje się rzeczywistością, która odpowiada naturze ciała, jakie w tym momencie posiada.

Jeśli ten etap wydaje mu się już dawną rzeczywistością, która otacza go tylko w momentach nieuwagi, to dlatego, że -w przeciwieństwie do Georgesa Morranniera - pozostawanie· na Ziemi jest dla niego mniejszym dobrem i niższym stop-niem ewolucji. Jak zobaczymy dalej, te obrazy naszego świata są dla niego za bardzo zbliżone do Ziemi w porównaniu zpoziomem ewolucji duchowej, jaki osiągnął.

Wielu jednak, zanim staną się gotowi przejść do bardziej duchowego świata, będzie odtwarzało wokół siebie świat po-dobny do naszego. Niejeden odszuka więc najpierw swój dom, być może go powiększy, dobuduje taras, o którym zawszemarzył, otoczy ogrodem i umiejscowi na wzgórzu z pięknym widokiem. Przedmioty będą się wokół niego tworzyć, zacho-wując dawną postać tak długo, jak długo będzie przywiązywać on do nich wagę. Rzeczy, od których się odrywamy, tracą swójkształt i rozpływają się. W tym nowym świecie to wszystko, co tutaj pogardliwie określamy jako subiektywne, staje sięobiektywne. Bardziej jeszcze niż nasze racjonalne myśli, nasze uczucia bez przerwy się urzeczywistniają. Stąd też trudnośćw opisaniu tych nowych światów.

Pierre Monnier wyjaśnia matce: "Niewiele ci mówiłem o warunkach życia w niebie: możliwości są nieskończone i trudne do opisania, gdyż zależą od każ-

dego ducha. Nasze zajęcia (tak rozrywki, jak i nauka), rzeczy, które nas otaczają, to wszystko, zyskawszy duchową naturę,przesuwa się i przemienia siłą naszej myśli. Marzysz o pałacu - oto już przed tobą stoi, o świątyni - możesz od razu w niejsię modlić, o oceanie - możesz po nim żeglować. To właśnie sprawia, że wasi przyjaciele, przebywający w sferach bliskichZiemi, tak różnie odpowiadają na wasze pytania. [ ... ] Otaczamy się bowiem 'nierealną rzeczywistością', jeśli można tak rzec,która odpowiada naszemu stopniowi ewolucji. Duch, który osiągnął duchowe wyżyny, będzie miał tylko wzniosłe i pięknemyśli i dlatego to, co go otacza, wypłynąwszy z emanacji jego duchowego bytu, przybierze formy czyste, mające związek znim samym"58.

Jest to, wydaje mi się, "świat obrazowy", tak drogi Henry'emu Corbinowi, wielkiemu znawcy mistyków muzułmańskich,a zwłaszcza Ibn Arabiego.

"W świecie obrazowym, na poziomie bytu, to, co niewcielone, wciela się, a to, co cielesne, ulega uduchowieniu"59. W czasie ciężkiej choroby, trawiony wysoką gorączką, Ibn Arabi widzi otaczające go złowrogie postacie. "I oto pojawia się istota cudownej urody, o wonnym zapachu, która z niezwyciężoną siłą odpycha demoniczne istoty. - Kim jesteś? - pyta. - Jestem surą Jasin. W istocie w tym momencie jego zatroskany ojciec recytował u jego wezgłowia ową surę (trzydziestą szóstą surę Koranu),

kierowaną do konających. W fenomenologii religijnej nie dziwi zjawisko polegąjące na tym, że wypowiadane słowo mawystarczająco silną energię, by móc przybrać cielesny kształt, własną, odpowiadającą mu formę w subtelnym, pośrednimświecie. Jest to pierwsze wejście Ibn Arabiego wAlam al-Mithal, świat realnych, istniejących obrazów, o którym wspomnie-liśmy na początku, mundus imaginalis' 60.

Moim zdaniem Henry Corbin za bardzo podkreśla rozdział między naszym światem a światem subtelnym. Dla niegoczas w naszym świecie jest całkowicie nieodwracalny i ilościowy, a przestrzeń jest przestrzenią podziału. Świat obrazowyodpowiadałby zupełnie innemu czasowi i przestrzeni. Współczesna nauka pokazuje nam, że nawet nasze atomy żyją już nasposób owego świata. Zjawiska związane z doświadczeniami poza ciałem i przeżyciami z pogranicza śmierci ukazują, żenasze ciało subtelne już tu jest, tajemniczo i tymczasowo związane z ciałem fizycznym.

Skądinąd Henry Corbin kilkakrotnie podkreśla niemożność dotarcia do Boga bez przejścia przez ów obrazowy świat.Według niego nie można go ominąć. Ibn Arabi twierdzi jednak coś przeciwneg. 61.

Być może odnajdujemy nawet echo tego doświadczenia w opisach Dharmy (Prawdy), jakie dają bodhisattwowie (osoby,które osiągnęły całkowite oświecenie), chociaż różnica kultur jest tak duża, że jakiekolwiek porównania wydają się trudne.Oto według D.T. Suzuki kilka punktów, w których podobieństwa są dosyć wyraźne:

"W tym duchowym świecie nie ma podziału czasu na przeszłość, przyszłość i teraźniejszość. Czas zbiega się w jeden je-dyny moment, ciągle obecny, w którym życie pulsuje w swoim prawdziwym wymiarze. Tak jest zarówno z przestrzenią, jaki z czasem. W przestrzeni nie ma podziału na góry i lasy, rzeki i oceany, światła i cienie, na rzeczy widzialne i niewidzialne"

70

A jednak: "Prawdą jest, że istnieją rzeki, kwiaty, drzewa [ ... ]. To, co tutaj mamy,jest nieustannym wspólnym przenikaniem, zle-

waniem się wszystkich rzeczy, a każda zachowuje swoją odrębność, .mimo iż w każdej znajduje się także coś uniwersalnego" Jest to również świat "ikon", gdzie przestrzeń rozpływa się, budowle są niespójne, nie respektują ani prawa ciążenia, ani

zasad perspektywy, ani nawet logiki kształtów. "I nie ma tutaj cieni - dodaje Suzuki. - Nawet same chmury przemieniająsię w jaśniejące kształty"62.

Podobnie na ikonach, ciała i przedmioty nie 'tworzą nigdy cienia. Powiedzmy także, że te tajemne, święte pouczenia, zarezerwowane dla małej grupy wtajemniczonych, stają się nagle o

wiele bardziej dostępne w świetle doświadczeń i przekazów z zaświatów. Tak więc, przynajmniej na pierwszym etapie, spontanicznie odtwarzamy wokół siebie znajome nam otoczenie. A często

także nasze przyzwyczajenia i zajęcia. Przybędziemy w zaświaty, nie wiedząc więcej na temat wielkich tajemnic istnieniaponad to, co mogliśmy odkryć na tym świecie. Aby dowiedzieć się więcej o Bogu, o źródle zła, o naszej wolności, będziemymusieli rozmyślać, czytać, modlić się, może nawet słuchać wykładów i rozmawiać o tym z innymi.

"W sferach niebieskich, które najbliżej sąsiadują z Ziemią, życie toczy się tak jak poprzednio - są szkoły, kościoły, całemiasta, nawet szpitale i gmachy publiczne; ale w miarę jak postępuje się do przodu, rzeczy te zanikają"63.

Nie martw się szpitalami! Wydaje się, iż są tylko miejscem regenerującego snu dla nowo przybyłych, a także służąpomocą w badaniach lekarzom i chirurgom naszego świata.

William Sted, ocalały rozbitek z Titanica (ocalały w innym świecie, ma się rozumieć, a zmarły - według naszych pojęć),opisuje nam więc zadziwiąjące koncerty w plenerze, z muzyką piękniejszą i bogatszą niż ta, której słuchamy na Ziemi, po-nieważ w zaświatach nasze uszy wychwytują dźwięki, których my tutaj słyszeć nie możemy. Co więcej, tym dźwiękom od-powiada świat kolorów. A więc jest to coś lepszego niż Xenakis lub Jean-Michel Jarre! Mówi także, że istnieje tam specjalnybudynek z małymi kabinami i bardzo uprzejmymi instruktorami, którzy nauczą nas, co należy zróbić, by nawiązać telepa-tyczny kontakt z Ziemią. Przypomnij sobie, że wśród obrazów z zaświatów, jakie widziałem u przyjaciół w Luksemburgu,był także miejski pejzaż z olbrzymim budynkiem, górującym nad wszystkimi innymi. Komentarz, otrzymany bezpośrednioz innego świata przez głośnik radiowy, wyjaśnił, że to właśnie z tego budynku zmarli przesyłają na Ziemię swoje obrazy.

Te same stwierdzenia odnajdujemy u kogoś bardzo prostego, i może dzięki temu tym bardziej godnego zaufania. To PaulMisraki otrzymał te przekazy za pośrednictwem pisma automatycznego. Jest tymjednak skrępowany i opowiada, że dostałje przyjaciel, któremu nadaje imię Julien. Otóż ów Julien przechwytuje przekazy od różnych zmarłych, a zwłaszcza od mło-dego człowieka zwanego Alain. Między Julienem a Alainem nawiąże się niewiarygodny dialog. Julien jest bardzo podejrz-liwy. Boi się po prostu, iż jest ofiarą własnej podświadomości lub że pozostaje w zwykłym kontakcie telepatycznym z ludźmiżyjącymi na Ziemi, którzy zabawiają się, grając rolę umarłych. Istnieje więc między nimi dziwna relacja. Z jednej strony Julienchce pomóc Alainowi w ewolucji duchowej i aby tego dokonać, powinien wierzyć w to, co mu się przydarza, nie żądając do-wodów i nie wypytując o szczegóły życia w zaświatach. Przemiana serca i życia jest ważniejsza niż zaspokojenie ciekawościumysłu. Ale z drugiej strony, Julien poszukuje właśnie potwierdzenia oczywistych znaków i coraz bardziej szczegółowychopisów życia w innym świecie.

Następuje po tym długie dochpdzenie - jakby to była prawdziwa historia kryminalna - podczas którego Julien poznanie tylko prawdziwe nazwisko swojego rozmówcy z zaświatów, ale także szczegóły jego nieszczęśliwej, ziemskiej historii.Alain Tessier był wychowankiem sierocińca. W wieku dwudziestu lat zaczął pracować jako portier w hotelu. Jego wielkimmarzeniem było uprawianie jazdy konnej. I jak wielu musiał zadowolić się motocyklem. Na nim też się zabił. Paul Misrakizdołał odszukać hotel, w którym pracował Alain Tessier. Spotkał tam ludzi, którzy go pamiętali i wiedzieli o jego pasji dokoni. W chwili gdy Julien zaczyna otrzymywać przesłania, Alan w końcu odnalazł szczęście i zrealizował swoje marzenia.

"Świat jest w trudnej sytuacji i gdybyś wiedział, o ile lepiej jest tutaj! Kochamy przez cały czas, śmiejemy się, widzimywspaniałe rzeczy. Jest to raj - taki, jaki sobie wyobrażamy, kiedy marzymy o spełnieniu pragnień, ale o wiele lepszy. Ja ma-rzyłem, by jeździć konno; tutąj więc jeżdżę w marzeniach i jest mi dobrze ... Moim koniem był motor. Ale wolałem praw-dziwe konie. Teraz je mam".

Ale i tu odnajdujemy tę samą ewolucję. Nieco później Misraki - czyli Julien - zwraca się do Alaina: "Opowiedz mi oswoich koniach, Alain".

"Konie to już stara historia. Jest teraz coś innego, co bardziej lubię robić. Opiekuję się ludźmi i kocham tych, którymisię zajmuję. Mogę świadczyć dobro i jest to coś, co pochłania mnie bez reszty. Kiedy stwierdzasz, że dobro się staje, ach, wierzmi, to cudowne"64.

Oto przemiana się dokonała i konie zniknęły. Dodajmy jeszcze, że nasi zmarli bliscy wydają się bardzo zajęci. "Radość, która rodzi się w waszych sercach, wymaga prawdziwej pracy z naszej strony. Są tutaj ekipy powołane przez

Boga, aby służyć ludziom i odpowiadać na ich potrzeby. [ ... ] Wasze radości kosztują nas czasem wiele pracy, gdyż są oneuwieńczeniem rozkazów danych przez Boga. [ ... ] Wszystko, będąc spotkaniem sił, które się przyciągają lub odpychają, spra-wia, że czasem nie możemy was zaprowadzić tam, gdzie by należało. W przypadku ludzi zagubionych chodzi o prawdziwe

71

wyczerpujące bitwy; i ci, którzy są wyznaczeni do tego zadania, ponoszą więcej trudu niż wszyscy inni"65. Wynika z tego, że nasi zmarli nie zawsze są do dyspozycji, jakbyśmy sobie tego życzyli. Lub też są czasem zbyt zmęczeni,

jak Roland de Jouvenel: ,,A gdybym ci powiedział, że sen istnieje również u nas i że chce mi się spać? Spóźniłaś się. Dałem przyjacielowi cały

tekst, by ci przekazał, a ten beztrosko poszedł sobie, nie zrobiwszy tego, o co go prosiłem"66. Czasem zajęci są może zadaniem tak ważnym, że wymaga ono uczestnictwa wszystkich. Może być to wspólna nauka

lub jakaś uroczystość. Jednak najczęściej zostawiają kogoś spośród siebie na dyżurze, na wypadek pilnych wezwań. I tak pewnego wieczoru Julien nie mógł się skontaktować z Alainem Tessierem. Dialog potoczył się w ten oto nieocze-

kiwany sposób: "Z zaświatów: Dobry wieczór! Szukasz na próżno. Nie ma nikogo do rozmowy. Wszyscy wyszli. Ja: Kto mówi? - Urzędnik. Ja: Gdzie poszli inni? - Spełnić powierzoną misję. Gdzie indziej. Ja: A ty co robisz? - Czuwam, w razie czego ... Ale ty niczego nie potrzebujesz, to nic pilnego! Ja: Dziękuję mimo wszystko. - Nie ma za CO"67. To samo przydarzyło się Monique Simonet z Reims podczas nagrywania głosów na taśmę magnetofonową. W ten spo-

sób wielokrotnie udało jej się pomóc zrozpaczonym rodzicom, którzy stracili dziecko. Tym razem chodzi o panią G., mamęOliviera. Podczas wizyty u Monique nauczyła się ona samodzielnie dokonywać nagrań. Do tej pory jednak udało jej sięotrzymać zaledwie kilka słów wypowiedzianych szeptem: "Mamo, moja mamusiu ... ". Oddaję teraz głos Monique Simonet,gdyż szczegóły psychologiczne są bardzo istotne dla odtworzenia całej sytuacji.

"Mam naprawdę ochotę wezwać tego młodego człowieka dziś wieczorem. I jeśli otrzymam coś dobrego, jutro wyślęjego matce kasetę. Zbliża się dwudziesta druga. Włączyłam mały magnetofon ojca. Wydaje mi się jednak, że na próżno: poupływie kwadransa ciągle nic ... Olivier nie odpowiada. Przykro mi, gdyż tak bardzo chciałabym sprawić radość jego matce.A ponadto nie udaje mi się nagrać tego wieczoru niczego oprócz ciszy naszego domu. Nikt do mnie nie mówi; czyżbywszyscy byli zajęci? Nie słychać nawet prostego 'dobry wieczór'. [ ... ] Jestem już tak przyzwyczajona do tego typu uprzej-mości. [ ... ] Nie poddaję się jednak i dobrze robię, ponieważ nagle pojawia się odległy, ale wyraźny głos mojego ojca:'Nikogo nie ma dzisiejszego wieczoru, Monique. Musisz zawołać go innym razem"'68.

Tak więc pierwsze etapy po opuszczeniu tego świata (kiedy naprawdę zaakceptowało się swoje odejście) są bardzo po-dobne do naszego życia na Ziemi. Nasze zajęcia, pragnienia, możliwości sąjeszcze wówczas bardzo ograniczone. I zawszeobowiązuje niezwykłe poszanowanie naszej wolności. To prawo jest w gruncie rzeczy konsekwencją głębokiej strukturyświata, struktury światów, chce ono, aby nasze wnętrze budowało - w każdej chwili - to, co zewnętrzne.

Niektórzy będą posuwać się bardzo powoli i nie wiadomo, jak długo potrwa ich ewolucja. Opowiadano nam o takich,którzy żyją jeszcze jak w osiemnastowiecznym Wersalu. Zapewne nie chcesz tego, próbuj więc umiejscowić swoje pragnienianieco wyżejl I to już teraz.

Zacytujmy ponownie Alberta Paucharda: "Wasze pojęcie o życiu astralnym jest jeszcze, mimo wszystko, zbyt materialne. Chcecie, by było kontynuacją życia na

Ziemi. Z pewnością odnajdziecie wiele takich elementów, ze względu na mechanizm nabytych przyzwyczajeń, o którymmówiłem wam na początku. Jednak te przyzwyczajenia tracą po trochu to, co je zasila - i konieczność ich podtrzymywaniasłabnie z czasem. [ ... ] Utrzymanie naszego ciała w formie nie wymaga żadnego wysiłku. Nie mamy zmysłów fizycznych,a więc nie ma też żadnej aktywności z nimi związanej. [ ... ]

Natomiast każde poruszenie uczuć jest nieopisanie bardziej intensywne - fakt ten określa natychmiast podstawy naszegoistnienia na innej płaszczyźnie. Żyjemy w wymiarze subiektywnym. [ ... ] Naszą substancję życiową odnajdujemy obecniew doświadczaniu uczuć. [ ... ] We wszechświecie wszystko istnieje w jedności - i w naszym świecie odnajdujemy odblaskwszystkiego. Jeśli to zrozumiecie, otworzą się przed wami nowe horyzonty. Powiedzmy na razie, że wszystkie fakty i obrazyz życia ziemskiego mają swój odpowiednik tutaj".

A wcześniej mówił on o "wymiarze będącym bardzo blisko Ziemi". Dusze tam przebywające są jeszcze całe nasiąkniętesprawami tego świata, który niedawno opuściły. Dlatego też znajdziecie tam wiele instytucji i budowli bardzo podobnychdo tych, które są na Ziemi.

Dobrze jest o tym wiedzieć, ale nie należy przywiązywać do tego zbyt wiele wagi. 'Umieramy' dla drugiego świata popierwszym, ale im bardziej substancja jest przezroczysta, tym bardziej ulega naszej woli. Odtąd kwestia 'zmiany' staje siębardziej zagadnieniem 'woli"'69.

W następnych rozdziałach zajmiemy się właśnie tajemnicą tych obiektywnych projekcji naszych myśli i uczuć.

72

Rozdział VI W sercu dobra i zła

1. Nasze myśli tworzą nasz los wbrew nam samym W Ewangeliach Chrystus powtarza bardzo często, że powinniśmy sprawować kontrolę nad myślami i uczuciami. Jeśli

ktoś pragnie kobiety, na którą patrzy, to w sercu dopuszcza się już cudzołóstwa. Ktoś, kto nazywa swego brata szaleńcem,podlega już piekielnej męce. Zbrukać może nas nie brud, który osadza się na rękach - nawet jeśli przeniknie do naszegownętrza -lecz to, co rodzi się w naszym sercu. Duchowość Ojców Pustyni kładzie silny nacisk na ten "nadzór nad sercem".Podczas ważenia dusz, przedstawianego często na egipskich papirusach, na wagę kładzie się właśnie serce, będące siedliskiemzarówno myśli, jak i uczuć. Na drugiej szali znajduje się pióro Maat, czyli Prawdy i Sprawiedliwości.

W przekazach z zaświatów dostrzegaliśmy dotychczas przede wszystkim twórczą moc myśli, którą możemy wykorzy-stywać świadomie i z pożytkiem dla siebie. Myśl wydaje się tworzyć, budować - czerpiąc najprawdopodobniej z określonegopola sił - wszystko to, czego pragniemy, czego od niej żądamy.

Widzieliśmy jednak również, że wystarcza niekiedy utajone pragnienie. W momencie nieuwagi, kiedy jesteśmy nieco"bierni", może pojawić się w nas bezwiedna chęć odnalezienia naszego codziennego ziemskiego otoczenia. I nie trzeba nicwięcej, by zadziałała stwórcza moc tego niejasnego pragnienia, powodując odtworzenie się wokół nas tego środowiska.

Może to jednak pójść o wiele dalej: twórcza moc myśli potrafi jeszcze bardziej wymknąć się spod naszej kontroli. I nie-kiedy obraca się przeciwko nam.

Docieramy tu do samego sedna wielkiej tajemnicy. Wielu ludzi buntuje się nie tylko przeciwko idei piekła, ale nawet swego rodzaju czasu próby. Jak się wydaje, mają oni

wrażenie, że Bóg stawia nas - niczym dzieci - do kąta lub pozbawia deseru. Myślą, że Bóg musi być nieco sadystyczny,nawet jeśli naprawdę źle postąpiliśmy, i że domagając się naszej kary, nie jest wcale lepszy od nas. Należy jednak zrozumieć,że Bóg nie ma w tym żadnego udziału. I nawet będąc nieskończoną Miłością, nie może oszczędzić nam doświadczeń, naktóre sami się skazujemy. Gdyby tak czynił, traktowałby nas właśnie jak dzieci, sprawiając, że nie moglibyśmy się rozwijaći w końcu do Niego dołączyć.

Dzięki nagromadzeniu świadectw i zbieżnym wnioskom zaczyna pojawiać się sposobność dostrzeżenia mechanizmu,który nas unieszczęśliwia. Jest to już możliwe na Ziemi. Uprzedza nas o tym Roland de Jouvenel:

"Część ludzi, tracąc chęć do życia, tworzy bezwiednie w strukturze kosmicznej zaczyn tego, co może niebezpieczniewpłynąć na losy ludzkości.

Zbiorowa katastrofa znalazła już swój początek w nieistotnych szczegółach superwszechświata, w którym wszystko po-wstaje przez projekcję. Każdy stan świadomości objawia się w zaświatach, gdzie wszystko stanowi jedność ... Odchodzącod Boga, człowiek włączył się w nurt zbiorowego samobójstwa"l.

Analiza jest tu jednak o wiele bardziej precyzyjna. "Myśl- niewidzialna, wymykająca się próbom zdefiniowania - może mieć projekcje na tyle silne, że ożywią materię· To, co uważamy za przypadek, zazwyczaj jest wynikiem wyładowań psychiki, a wydarzenia łączą nieznane nam współ-

zależności"2. Projekcja naszych myśli w otaczającym nas materialnym świecie wydaje się jednak trudniejsza niż w świecie pośmiertnym.

Nie sprawiamy, że pojawiają się niezliczone pałace, jeziora i lasy, o czym mówią wszyscy z tamtego świata. Podczas doświadczeń poza ciałem myśl wydaje się mieć już w znacznym stopniu taką samą zdolność. Jak już widzieliśmy,

R. Monroe kładzie nacisk na faktyczną tożsamość idei i działania. Odnotowuje jednak całkowitą plastyczność nowego ciała,w którym dokonuje swych wyjść. Nie tylko ramiona wydają się niezmiernie długie, zdolne dosięgnąć bardzo oddalonychprzedmiotów. Jest również przekonany, iż można nadać temu ciału duchowemu dowolnie wybraną postać: psa, kota, wilka.Ludzkie kształty powrócą po prostu same, gdy przestanie się pragnąć innych 3• Może się jednak zdarzyć, że z nieznanej przy-czyny nasze ciało duchowe przybierze - nawet bez naszej wiedzy - niezwykłą formę. Jak się wydaje, Monroe był przezkogoś postrzegany jako skrawek tkaniny fruwający w powietrzu 4.

Projekcja ta nie dotyczy przy tym jedynie kształtu naszego ciała, ale też całego otaczającego świata. "W miejscu tym na rzeczywistość składają się najgłębiej skrywane pragnienia i najsilniejsze lęki. Myśl jest w ruchu i żadna

zewnętrzna warstwa uwarunkowań lub zakazów nie slaywa przed innymi naszego wewnętrznego ja ... Pierwotne uczucie,tak starannie poskramiane przez naszą cywilizację materialną, zostaje z całą siłą uwolnione. Stwierdzić, że na początku opa-nowuje całą istotę, byłoby eufemizmem. Stan ten uznalibyśmy w świadomym życiu, materialnym (czyli naszym) za zasłu-gujący na miano psychotycznego"5.

Współczesna nauka zaczyna również odlaywać, że myśl jest działaniem 6• To, że jest nim aż do tego stopnia, przynajmniejw zaświatach, ma pewne złe strony, jeśli nie jesteśmy wystarczająco ukształtowani duchowo. Oto, co mówi Jeanne Guesne:

73

"W tym nowym stanie bytu fundamentalne okazuje się następujące stwierdzenie: najmniejsza nawet myśl urzeczywistniasię w mgnieniu oka. Jeśli pomyślimy 'kot', natychmiast pojawi się kot. Tak samo będzie z różą. Ale jeśli pomyślimy 'wąż'czy 'lew', zwierzęta te także zaistnieją, i to zdumiewająco realne. Możemy sobie wyobrazić, jakie budzi to lęki, jaką rodzipanikę"7.

Jeanne Guesne opowiada, że znała osobę "inteligentną, dość dobrze wykształconą, która odebrała bardzo surowe religijnewychowanie, podkreślające potworność grzechu i przekonanie o winie zakodowane w ludzkiej naturze".

Osoba ta myślała szczerze, że prześladuje ją diabeł. Widywała straszliwe istoty, które ją ścigały, dopadały i raniły pazu-rami. Początkowo Jeanne Guesne przyjmowała te opowieści z wielkim sceptycyzmem. Kiedy jednak nauczyła się opuszczaćciało, przeprowadziła z kobietą dłuższą rozmowę i zrozumiała jej słowa.

"Opuszczała ona swe ciało, zresztą słabe i chore, pogrążając się od razu w piekle, które jej podświadomość, przesyconamyślami o czarownicach, sabatach piekielnych, rzucaniu czarów i uroków, przenosiła do świadomości, czyniąc z niej więźniawłasnych kreacji"8.

To, do czego dochodzi - jedynie przelotnie - podczas podróży poza ciałem, dzieje się, tym razem stale, w zaświatach.Słynna tybetańska Księga Umarłych, Bardo rodol, jest, zdaniem niektórych, nadmiernie przepełniona lękiem przed po-jawieniem się tych przerażających postaci.

"Jeśli w chwili gdy zaatakuje cię pięćdziesiąt osiem krwiożerczych bóstw uwolnionych z twego mózgu, uznasz je zatwory własnego umysłu, zaznasz natychmiastowego zespolenia ... Jeśli tego nie potrafisz, a krwiożercze bóstwa budzą twójlęk, będziesz zafascynowany, przerażony, stracisz przytomność. twoje własne formy-myśli przemienią się w złudne znaki iwejdziesz w zaklęty krąg Samsara ... "9.

W odległej starożytności Egipcjanie obawiali się licznych potworów z Królestwa Zmarłych, przybierających postaćzwierząt. Nie widzieli w nich jednak projekcji własnych przywidzeń. I jedynie ci, którzy wiedli złe życie, mieli powód dolęku. Nie ma jednak wątpliwości, że początków tych dwóch całkowicie niezależnych tradycji można doszukiwać się w au-tentycznych doświadczeniach tej samej rzeczywistości.

W tradycji sufrickiej, a zwłaszcza u Ibn al-Arabiego, "księcia muzułmańskich mistyków", daje się zauważyć wyraźna ten-dencja do ograniczania twórczej mocy myśli do samych mistyków. Dzięki koncentracji energii duchowej mistyk może stwo-rzyć, wyłonić ze swego serca przedmiot swych pragnień. W grę mogą więc wchodzić tu wyłącznie projekcje pogodne,harmonijne i dobroczynne. W tym kierunku idą wszelkie badania Henry'ego Corbina. Zauważa on jednak duże prawdo-podobieństwo istnienia związku pomiędzy "twórczą mocą serca" a "znaczną liczbą zjawisk zaliczanych dziś do sfery jasno-widztwa, telepatii, wizji synchronicznych" 10.

Muzułmańscy mistycy suficcy znali również możliwy negatywny aspekt takiej projekcji. Wpisywali go jednak w szersząperspektywę: wszystko, co istnieje, jest żywe, a zatem także nasze myśli.

"Podobnie dzieje się z formami, znakami, słowami i czynami, jak to głoszą godne zaufania tradycje, zgodnie z którymi[po śmierci] czyny przybiorą kształty i zażądają wyjaśnień od tego, kto ich dokonał. Sprawią, że ci, którzy żyli bogobojnie,poczują się dobrze w swych grobach. I unieszczęśliwią tych, których działania były złe"11.

2. Nasza myśl tworzy żywe symboleProjekcja nie zawsze będzie bezpośrednia. Nie zawsze trzeba pomyśleć o lwie lub smoku, by ujrzeć w tym nowym świecie

lwa lub smoka. Wygląd najbliższego otoczenia, zdarzenia, do jakich w nim dochodzi, mogą równie dobrze być wyłączniesymboliczną transpozycją naszych myśli i uczuć. Jest to zresztą naturalny proces, bardzo zbijający z tropu nasz racjonalnyumysł, ale powszechny. Opiera się na tym po części przenikliwość medium.

"Wybiera się pan w podróż? - pyta mnie pani B. podczas publicznego seansu jasnowidzenia. - Tak. - No właśnie. Widzę walizkę. Jest już spakowana, a zatem wyrusza pan wkrótce". Lub też: "Ukazuje mi się bukiet kwiatów. Czy niedługo obchodzi pan imieniny lub urodziny?". Do podobnego procesu symbolicznej transpozycji dochodzi w marzeniach sennych. Jest to dobrze znane zjawisko. We

śnie zauważamy nagle, że zmienia się wokół nas krajobraz i przenosimy się na oblaną palącym słońcem pustynię. Po prze-budzeniu, mocno spoceni, stwierdzamy, że za bardzo otuliliśmy się kołdrą. Nasze ciało zareagowało na trudny do zniesienianadmiar ciepła. A nasz mózg przełożył to doznanie na obraz.

Sny a życie w zaświatach Większość naszych snów podlega jednak o wiele bardziej skomplikowanemu mechanizmowi. Ukazują się w nich wszyst-

kie nasze problemy, wszystkie troski, przy czym często pojawiają się także rozwiązania. Bywają też nasze radości i najgłębiejskrywane aspiracje. Dokonujemy niezwykłej symbolicznej transpozycji cztery lub pięć razy w ciągu nocy. Początkowo trwato bardzo krótko, później czas ten się wydłuża i marzenie senne może trwać do dwudziestu minut. Każdej nocy sami sobie

74

zapewniamy średnio półtorej godziny swego rodzaju filmu. W tych programach - których jesteśmy zarówno autorami, jak i widzami - nieustanne bajkowe improwizacje stanowią

projekcje nas samych, naszych różnych aspektów i elementów, przekształconych jednak w symbole. Jean-Robert Pasche, który założył w Genewie ośrodek badawczy zajmujący się marzeniami sennymi, zanotował i prze-

analizował cztery tysiące własnych snów, a także wiele innych, opowiedzianych mu przez współpracowników i doradców.Stwierdza on z całą stanowczością:

"Wszystkie postacie w naszych snach są wyłącznie przedstawieniami nas samych. Zwierzęta, dzieci, śnione miejsca, po-jazdy to także wyraźne części naszej psyche" 12 •

Wydaje się to oczywiste również dla Christiana Genesta, kierującego laboratorium badającym sny na wydziale psychiatriiAntioch University w Stanach Zjednoczonych (we Francji specjalista ten prowadził prace z dziedziny sofrologii i neurop-sychologii).

"Gdy śnimy, każdy przedmiot, każda żywa istota (zwierzę lub człowiek) jest częścią nas samych"13. Stąd też pojawienie się słowników symboli, towarzyszących dziełom poświęconym snom. Każdy z autorów uprzedza nas

przy tym, iż wyjaśnienia te należy traktować wyłącznie jako wskazówki, które powinniśmy dla własnych potrzeb poprawiać,przystosowywać i uzupełniać.

Dowiadujemy się więc, że poza bezpośrednimi snami ostrzegawczymi, zdarzającymi się relatywnie rzadko, wszystkie innetrzeba poddać reinterpretacji. Nawet wizja naszej własnej śmierci nie oznacza po prostu, że wkrótce umrzemy, ale raczej żemusimy zaakceptować głęboką przemianę 14. To "śmierć" starego człowieka, o której tak często wspomina święty Paweł. To"śmierć" tradycyjnej moralności.

Mechanizm korzystania z symboli sennych może tak bardzo przypominać symboliczne przedstawienia dokonujące sięw doświadczeniach poza ciałem, że rozróżnienie stąje się w końcu niezmiernie trudne. Już Monroe zapisuje, że kilkakrotnieśniło mu się, iż frunie w powietrzu. Gdy sobie to uświadamiał i budził się, odkrywał, iż w rzeczywistości opuścił swe ciałoi leci nad polami. Jego zdaniem, gdy we śnie mamy wrażenie, że spadamy, w czymś się zagłębiamy, często wynika to z niecopośpiesznego powrotu naszego ciała astralnego do naszego ciała z krwi. i kości 15.

Helene Renard, będąca założycielką - wraz z Christianem Charrierem - Biura Snów, przedstawia jako sny dwa do-świadczenia, które są - co bardziej prawdopodobne podróżami astralnymi.

Pierwszy tekst opowiada o niezwykłym życiu Milarepy, maga, poety i pustelnika, który żył w XI wieku w Tybecie. Jaknam powiedziano, pamięć o nim jest nadal żywa na zboczach Himalajów.

"Za dnia zmieniałem dowolnie swe ciało. Mój umysł obmyślał niezliczone przeobrażenia, gdy unosiłem się w powietrzu,a obie części mojego ciała do siebie nie pasowały. Nocą, we śnie, mogłem swobodnie i bez przeszkód badać cały wszechświat,od piekła po sam szczyt ... "16.

Milarepa mówi "we śnie", stąd też interpretacja Helene Renard 17. Zdanie "obie części mojego ciała do siebie nie paso-wały" ukazuje, o co jednak w rzeczywistości chodzi. A ponadto w dalszej części tekstu Milarepa zostaje zauważony - gdypłynie w powietrzu - przez wieśniaka i jego syna, co nie miałoby żadnego sensu, gdyby było to zwykłe marzenie senne.

R. Monroe miał także wrażenie - pewnego dnia, gdy siedział na dachu domu - że dostrzegła go kobieta robiąca spokojnieporządki w ogrodzie. Podniosła głowę i wystraszona uciekła do domu, zatrzaskując za sobą drzwi 18.

Alexandra David-Neel przytacza inną tybetańską historię, którą cytuje również Helene Renard . Bardzo wyraźnie niemamy w niej do czynienia ze snem, lecz z podróżą poza ciałem, podczas której pewnemu mężczyźnie udało się strącić brataz konia, powodując jego śmierć 20. Jak sobie przypominamy, R. Monroe w podobny sposób zdołał kogoś uszczypnąć, i todość mocno. To zbliżałoby nas do stwierdzenia, że podróż astralna nie jest bardzo odległa od procesu bilokacji.

Helene Renard przytacza zresztą z zainteresowaniem i sympatią hipotezę biologa Lyalla Watsona, wedle której snymiałyby być dziełem swego rodzaju "drugiego ciała", tego, które przetrwa po naszej śmierci fizycznej.21

Należy jednak pójść dalej. Jeśli trudno jest już odróżnić sny od podróży poza ciałem, dokonywanych na tym świecie( Jak w powyższych przykładach), sytuacja jeszcze bardziej się komplikuje, gdy chodzi o doświadczenia poza ciałem prze-żywane na innych planach niż nasz, na różnych poziomach w zaświatach. Monroe zauważa kilkakrot nie, że nasze ciałochwalebne, astralne, które on nazywa po prostu "drugim ciałem", ma kłopoty z pozostaniem w naszym świecie. Przestrzenią,która wydaje mu się naturalnym otoczeniem i dla której czuje się stworzony, jest tamten świat, są zaświaty. Monroe określaje prozaicznym mianem "Miejsca II".

Próbując zrozumieć, dlaczego tak trudno jest przekonać innych o realności doświadczeń poza ciałem, a tym bardziej oistnieniu Miejsca II, przypomina o mocy zapomnienia, które wydaje się nas dotykać po każdym doświadczeniu.

"To ta sama kurtyna, która opada, kiedy wynurzamy się ze snu. Skrywa nasz ostatni sen - lub wspomnienie wizyty wMiejscu II. Nie wynika z tego w żadnym razie, że każdy sen jest skutkiem wizyty w Miejscu II. Niektóre z nich mogąrównie dobrze być interpretacją różnych doświadczeń z Miejsca II.

[ ... ] Sądzę, że wielu ludzi - a nawet większość z nich odwiedza Miejsce II w tym czy innym momencie snu"22. Stwórcza moc myśli zaczyna w końcu budzić przerażenie. Jeśli w życiu wiecznym, na różnych poziomach zaświatów,

75

wszystko odbywa się naprawdę tak jak w snach, jesteśmy skazani - o ile dobrze rozumiem - na wieczną samotność. Możemypewnie liczyć na matkę i ojca, całą rodzinę i przyjaciół, ale w rzeczywistości będą oni, takjak w snach, wyłącznie projekcjąnaszej wyobraźni. Z kogo te żarty? Czyżby życie wieczne nie było niczym innym jak tylko zdumiewającą farsą? Mielibyśmyprzez cały czas oglądać, każdy w swoim kącie, przygotowane przez siebie kasety wideo? Co za potworność!

Sytuacja wydaje się jednak bardziej skomplikowana i jednocześnie mniej rozczarowująca. Rozwiązania można szukać,przynajmniej po części, w samym mechanizmie symbolizacji.

Skoro udaje się - w celu odczytywania snów - stworzyć słowniki symboli, oznacza to, iż te same elementy rzeczywistościdają się do pewnego stopnia objaśnić przez te same symbole. Dusze z tej samej rodziny - należy przez to rozumieć ten sampoziom duchowy i te same upodobania - miałyby więc skłonność do tworzenia wokół siebie takiego samego świata.

Uniwersalny charakter symboli ujawnia się również w innych dziedzinach. To nie przypadek, że Marie-Louise vonFranz, będąca przez trzydzieści lat współpracownicą C.G. Junga, a następnie kontynuatorką jego dzieła, biegłą w technicei sztuce interpretacji snów, zainteresowała się również baśniami, i to do tego stopnia, że poświęciła im kilka prac 23• Tak jakJung, odczytując marzenia senne, czerpie z symboliki alchemii, ze zbiorowej nieświadomości.

Efekt symbolizowania odnajdujemy wszędzie, a zwłaszcza w sztuce. Również dla tej dziedziny opracowano liczne słow-niki symboli. Pamiętam szczególnie dobrze niemieckiego psychiatrę, Siegmunda Wolfdietricha, stojącego też na czele Eu-ropejskiego Towarzystwa Badań nad Bajkami i Legendami. Pod koniec stażu, podczas którego zgłębiał tajniki malowaniaikon, wyjaśnił mi liczne związki, oczywiste jego zdaniem, pomiędzy sztuką ikon a strukturą czasoprzestrzeni w bajkach.

Mimo zbliżenia, wynikającego z pokrewieństwa upodobań i osiągnięcia porównywalnego poziomu rozwoju duchowego,podmiotowość każdego z nas odgrywa nadal, co najmniej przez długi czas, istotną rolę w budowie świata, którym się ota-czamy. Dotyczy to bez wątpienia zmarłych, od których możemy - tą czy inną drogą - otrzymywać wieści. I w znacznie więk-szym stopniu dotyczy to żyjących jeszcze na tej Ziemi, którzy mogą jedynie robić krótkie wypady do tamtego świata. JeanneGuesne stwierdziła to bez większego trudu. Zadaje sobie pytanie co do "istot napotkanych w tych regionach przestrzeni":

"Kim są? Muszę szczerze przyznać, że nie wiem. Są projekcją mojego własnego umysłu? Wielu z nich z pewnością tak,ale nie wszyscy. Czy są to istoty rzeczywiście mieszkające w tym wymiarze i stworzone z jego materii? Być może. Projekcjeumysłu innych osób? Być może także"24.

Wypady w zaświaty wydają się niekiedy mieć podobny przebieg jak sny, charakteryzują się jednak większą Spójnością,ponieważ są dokonywane przy w pełni rozbudzonej świadomości. Nasze pragnienia, obawy, przekonania, wierzenia, a nawetnasze uprzedzenia rysują się wówczas niczym we śnie, ale przemieniają się w rzeczywistość świata astralnego, zgodnie z ma-terią właściwą naszemu nowemu ciału. Stąd też silnie psychodeliczny i oniryczny charakter niektórych relacji wielkich po-dróżników poza ciałem. W znacznej części są to sny, które stały się rzeczywistością. Odwiedzane i opisywane światy istniejąnaprawdę, ze wszystkimi szczegółami, odkryciami i naukami, ale wyłącznie dla tych, którzy je stworzyli, lub też tych, którzymieliby ochotę - marzyliby o tym - by tam do nich dołączy 25•

Docieramy tutaj do problemu istnienia granic nawet największych doświadczeń. Jak sądzę, słynny Al-Miradż (wniebo-wstąpienie Mahometa) sytuuje się na tym poziomie i w tym kontekście. Henry Corbin ma z pewnością rację, kiedy zauważa,że ci, którzy interpretowali to w sposób nazbyt dosłowny, myśląc, iż Prorok został zabrany do nieba wraz ze swą powłokącielesną, popadli w "nieprawdopodobieństwa i trudności nie do pokonania". I z równą pewnością ma rację, nie akceptujączbyt słabej interpretacji, wedle której było to "wyłącznie wniebowstąpienie duchowe". Al- Miradż byłby wówczas jedyniealegorią. Henry Corbin podkreśla jednak:

"Najbardziej wnikliwi teozofowie, dysponujący ontologią nieuchwytnego świata, mówili tu o wniebowstąpieniu zarównoin mente, jak i in corpore, przy czym słowo corpus oznaczało, rzecz jasna, nieuchwytne ciało duchowe, jako jedyne zdolneprzeniknąć do nieuchwytnych światów Malakut, gdzie dochodzi do nierzeczywistych wydarzeń" 26 •

A oto, co mówił już święty Paweł: "Znam człowieka w Chrystusie, który przed czternastu laty - czy w ciele - nie wiem, czy poza ciałem - też nie wiem,

Bóg to wie - został porwany aż do trzeciego nieba. I wiem, że ten człowiek - czy w ciele, nie wiem, czy poza ciałem, jteżnie wiemj, Bóg to wie - został porwany do raju i słyszał tajemne słowa, których się nie godzi człowiekowi powtarzać". (2Kor 12,2-4)

Bez wątpienia jest to ten sam problem, który dotyczy wielu wizji, niezależnie od ich autentyczności czy też znaczenia iautorytetu tych, którzy je przeżywali. Nie oddalamy się tu od naszego tematu, gdyż niektóre z wizji, szczególnie dobrzeznane, zaliczają się do naszych źródeł, i to najbardziej bezpośrednich, gdyż wydają się pochodzić z zaświatów.

Dlatego też poza niezmiernie oczywistymi podobieństwami znajdziemy również istotne różnice w wielkich wizjach do-tyczących życia i męki Chrystusa. Nawet w wizjach Teresy Neumann, które wydają mi się najbliższe temu, co mogło się na-prawdę wydarzyć, mamy niekiedy do czynienia z procesem symbolicznej transpozycji. Jest to dla nas bardzo ważneświadectwo, w którym możemy uchwycić bezpośrednio ten mechanizm.

76

Wizje Teresy Neumann Teresa Neumann (1898-1962) była prostą wiejską dziewczyną, bez wykształcenia, w normalnym stanie niemówiącą

nawet dobrze po niemiecku. Znała bowiem wyłącznie dialekt swego regionu. Widziała i przeżywała Mękę Pańską okołosiedmiuset razy, przy czym zawsze przyglądała się scenom rozgrywającym się wokół niej w trzech wymiarach i słyszałaludzi mówiących po aramejsku. Umiała powtórzyć usłyszane słowa. Wykładowcy uniwersyteccy potwierdzili poprawnośćpowtarzanych przez nią fraz. Wydarzenia przebiegały za każdym razem dokładnie w taki" sam sposób. Jedyna zmiana po-legała wyłącznie na tym, że Teresa nie zawsze zajmowała to samo miejsce i mogła niekiedy zobaczyć i usłyszeć coś, czegonie widziała i nie słyszała poprzednio.

Co najmniej więc dwukrotnie - choć prawdopodobnie przydarzało się to znacznie częściej - oglądana i słyszana ". przeznią scena, rozgrywająca się za czasów Chrystusa, przed niemal dwoma tysiącami lat, uległa lekkiej zmianie za sprawą XX-wiecznej mistyczki.

Za pierwszym razem Teresa siedziała na kanapie w swoim pokoju i obserwowała pojawienie się Trzech Króli, przybyłychpokłonić się Dzieciątku Jezus. Wedle niej scena rozgrywała się daleko od Betlejem i dużo później niż w chwili narodzin Bo-żego Syna. Widziała maleńkiego Jezusa biegnącego z wyciągniętymi rączkami ku Trzem Królom. Zerwała się wówczas zkanapy z twarzą promieniejącą niezwykłą radością, dotarła do łóżka i rzuciła się na nie bez przytomności. Jak wyjaśniła póź-niej, w swego rodzaju transie, Chrystus, dostrzegłszy jej obecność, również wyciągnął ku niej ramiona. Gdy poczuła w swejdłoni Jego maleńką rękę, bardzo ciepłą i nad wyraz cielesną, zemdlała ze szczęścia 27•

Innym razem towarzyszyła scenie Ukrzyżowania. Na moment proboszcz jej parafri, ojciec Naber, został z nią sam w po-mieszczeniu. Nagle Teresa otworzyła oczy i spoglądała na niego przez chwilę z wielkim smutkiem. Jak wyjaśni późniejsama, dostrzegła go u stóp krzyża. "Ksiądz patrzył na Zbawiciela ze współczuciem, a On spojrzał na księdza z dobrocią" -oznajmiła 28•

W tych dwóch scenach daje się wyraźnie zauważyć mechanizm transformacji świata w zależności od patrzącego i wa-runków wizji.

Ten sam mechanizm niekoniecznie musi odnosić się wyłącznie do szczegółów, tak jak w dwóch powyższych przykładach.W wielu przypadkach pojawia się masowo i nieprzerwanie, nam zaś brak punktów odniesienia, by móc go rozpoznać iocenić wagę zmian, które wprowadza.

Dotyczy to słynnych wizji Swedenborga, będących niemal niezbędnym dziś źródłem dla wszelkich opisów za- światów.

Swedenborg, ,,Budda Północy" Swedenborg (1688-1772) był synem luterańskiego duchownego. Bardziej jednak niż teologią interesował się on po-

czątkowo matematyką i innymi naukami. Okazał się prawdziwie wszechstronnym geniuszem: doskonale znał łacinę, grekę,a później również hebrajski. Potrafił porozumieć się po angielsku, holendersku, niemiecku, włosku i francusku równiedobrze, jak w swym ojczystym języku, czyli po szwedzku. Z talentem grywał na organach w katedrze w Uppsali. Został in-żynierem. Podróżował po całej Europie, gdzie zyskał uznanie środowiska naukowego serią dzieł z najrozmaitszych dziedzin:matematyki, astronomii, geologii, metalurgii, mechaniki, ekonomii, botaniki, zoologii itp.

W roku 1743, gdy miał pięćdziesiąt pięć lat, całkowicie się odmienił. Jak sam twierdził, ukazał mu się Chrystus i zleciłmisję.

"Uzyskałem tę świętą funkcję od samego Pana, który ukazał się we własnej osobie mnie, swemu słudze. Otworzył mioczy, abym dostrzegł świat duchowy. Sprawił, że mogłem rozmawiać z duchami i aniołam"29.

Potem pojawiły się następne wizje, w latach 1744 i 1745 ... Mnożyły się doświadczenia. "Od ponad trzydziestu lat, dzięki szczególnemu przywilejowi otrzymanemu od Pana, dane jest mi przebywać równo-

cześnie w świecie duchowym i w świecie naturalnym, rozmawiać z duchami i aniołami niczym z ludźmi ... W swym ciele duchowym zostałem doprowadzony przez Pana do świata przejściowego, do piekła i nieba, a moje ciało

materialne pozostało w tym samym miejscu"30. Swedenborg zawdzięcza swój autorytet bezspornej wiedzy naukowej, ścisłości rozumowania i szczeremu zaangażowaniu,

którego dowody dawał przez całe życie. A niedawno hołd złożył mu D.T. Suzuki, wielki mistrz buddyzmu, zen, tłumacząccztery jego dzieła najapoński. Było to praktycznie pierwsze wielkie spotkanie japońskiego mistrza z duchowością Zachodu.Zbieżność poglądów Ibn al-Arabiega, wyznawców zen i Swedenborga, naszego "Buddy Północy", jak nazywał go Suzuki,została tym samym niemal oficjalnie uznana przez najlepszych specjalistów 31.

Swedenborg miał z pewnością zdolności mediumiczne. Dał im wyraz, gdy w roku 1759 opisał w Goteborgu pożar, który właśnie wybuchł w Sztokholmie, leżącym w odległości

czterystu kilometrów w linii prostej. Niezwykle dokładnyopis potwierdzili wysłannicy króla, a wydarzenie stało się znanew całej Europie.

Ale chociaż mogę narazić się niektórym czytelnikom, w niewielkim tylko stopniu będę odwoływał się do Swedenborga.Choć cieszy mnie, że tłumaczy się jego prace, choć doceniam mnogość interesujących szczegółów, nigdy nie będę miał

77

pewności, jeśli chodzi o wartość tego, co nam opowiada. Tak wiele bowiem znajduję prostych błędów, małostkowych uprze-dzeń, a niekiedy szalonych stwierdzeń.

Gdy opisuje, jak wyznawcy religii rzymskokatolickiej odkrywają w końcu, przybywając do nieba, że należy wielbić Chry-stusa, a nie papieża - czym to na wielu stronach, nie wykazując się nawetsradowym poczuciem humoru mam wątpliwościco do wartości całego tekstu 32. Podobnie gdy spokojnie oznajmia, iż poganie odkrywają ze zdumieniem, w czasie swegoziemskiego żywota, że "chrześcijanie zaznają zdrad, nienawiści, kłótni, pijaństwa", podczas gdy oni sami "czują odrazę dotych występków, pozostających w sprzeczności z ich zasadami religijnymi" 33 . Można się zastanawiać, co oznacza - u takwykształconego człowieka - taka naiwność.

Co istotniejsze, jeśli mu wierzyć, gdy ukończył swe wielkie dzieło Vera religio christiana, Chrystus wezwał do świata du-chowego wszystkich apostołów i wysłał ich, by rozpowszechnili wśród zmarłych słuszną doktrynę Swedenborga34. Niedo-rzeczności te mogą zaiste wprawić nas w przy- gnębienie!

Tak więc z pewnością nie będę opierał się na podobnych tekstach, próbując dokonać swego rodzaju syntezy zasadniczychelementów naszego przyszłego życia. Nie chcę jednak przez to powiedzieć, że doświadczenia Emanuela Swedenborga sązupełnie bezwartościowe. Na1eży jednak nauczyć się rozeznawać w tym, co pisał, porównywać, interpretować ... Bez wąt-pienia to, co widział ten wielki uczony, było w znacznej części projekcją jego umysłu. I w tym tkwi właśnie problem. Jegoprzekonania, osobiste zapatrywania i antypatie przekształcały się w ożywione obrazy, podobnie jak we śnie. Widywał ludzi,zadawał pytania, rejestrował w pamięci ich odpowiedzi, ale w rzeczywistości bardzo często spotykał wyłącznie samegosiebie lub osoby mające takie same upodobania i uprzedzenia, osoby "na jego podobieństwo".

Swego rodzaju potwierdzenie tego mechanizmu znajdujemy w interesującym doświadczeniu, przeprowadzonym przezprofesora Ernesta R. Hilgarda na Uniwersytecie Stanforda. Zauważywszy, iż jeden z jego studentów miał wyjątkowo dobrzerozwiniętą wyobraźnię, wprowadził go dzięki hipnozie - w stan głębokiego transu. Przekazał mu wówczas następującą su-gestię:

"Przeniesie się pan w miejsce, które panu opiszę. Wraz z kilkorgiem przyjaciół zbada pan niedawno odkrytą jaskinię. Jużją pan znalazł. Wrócił pan do niej z niezbędnym ekwipunkiem, jest pan gotowy dokładnie się jej przyjrzeć. j Proszę miopisać, co pan widzi".

Przez następnych siedemnaście minut student opowiadał swą przygodę, zupełnie jakby naprawdę ją przeżył. Razem zeswymi towarzyszami dostrzegli grotę zupełnie przypadkowo, podczas pikniku. Od razu spróbowali się zorientować, dokądprowadzi. Nie udało się to z braku odpowiedniego sprzętu. Podczas drugiej wizyty odkryli inne wyjście, wychodzące nawspaniałą dolinę... .

W powtórnej próbie Hilgard poprosił tego samego studenta o opowiedzenie innej historii, nie posługując się tym razemhipnozą. Relacja okazała się również interesująca, ale znacznie mniej niż poprzednia. Co bardzo istotne, sam badany wyczułróżnicę pomiędzy dwoma doświadczeniami.

"Gdy tworzę główny zarys pod hipnozą, nie muszę wykazywać się inicjatywą. Historia dzieje się zupełnie sama Na jawiewszystko wydaje się w większym stopniu wykończone. Tego, co opisuję w stanie czuwania, nie postrzegam w taki samsposób, jak czynię to pod hipnozą. Na przykład naprawdę widziałem wszystko, co dziś opisałem"35.

Dokładnie ten sam mechanizm, choć w różnym stopniu, daje się zaobserwować u wielu pisarzy. Nie będąc właściwie podhipnozą, wpadali w pewnych momentach w swego rodzaju trans. Jan Wilson podaje - w cytowanej już pracy - kilka przy-kładów zaczerpniętych z literatury angielskiej.

Najbardziej spektakularny z nich dotyczy autora książek dla dzieci, Enida Blytona. "Kiedy rozpoczynam pracę, nie znam tożsamości bohaterów, miejsc, w których będzie rozgrywać się akcja, ani przygód

czy wydarzeń, do których dojdzie ... Zamykam wówczas na kilka chwil oczy, mając na kolanach przenośną maszynę do pi-sania. Opróżniam umysł i czekam. W wyobraźni widzę nagle przed sobą - równie wyraźnie, jakby to były prawdziwe dzieci- postacie, które opiszę. Ich historia rozwija się w moim umyśle, zupełnie jakbym dysponował własnym ekranem kinowym.Moi bohaterowie ukazują się i znikają, mówią, śmieją się, śpiewają, przeżywają przygody, kłócą się itp. A ja wszystko widzęi słyszę. zapisuję to na maszynie do pisania ... Nie wiem z wyprzedzeniem, co powie lub zrobi każdy z nich. Nie wiem, cosię wydarzy"36.

Tym właśnie sposobem Enid Blyton pisał dwie książki miesięcznie. Wydaje się zatem dość prawdopodobne, że świat astralny może być przepełniony różnego rodzaju formami-myślami

wszelkiej natury. Nic więc dziwnego, że napotyka się pewne problemy podczas doświadczeń poza ciałem. Można wówczasodnaleźć własne myśli, a także te należące do innych żyjących na Ziemi, a nawet zmarłych, mających takie samo prawo jakmy do fantazjowania. Staje się zrozumiałe, że nasi drodzy przyjaciele z zaświatów miewają niekiedy kłopoty z odnalezieniemsię wśród wszystkich tych informacji.

Potwierdza to niemiecki żołnierz, który zginął w roku 1915 na froncie wschodnim. Sigwart urodził się w Monachiumw roku 1884. Już w wieku ośmiu lat komponował pieśni i inne drobne utwory na fortepian. Później napisał nawet operę,którą wystawiono z sukcesem pół roku po jego śmierci, gdy trwała pierwsza wojna światowa. Był głęboko wierzącym chrze-

78

ścijaninem, otwartym jednak na inne religie i nurty teologiczno-filozoficzne: buddyzm, teozofię, antropozofię. W swych po-glądach zbliżał się do Rudolfa Steinera. Przez trzydzieści pięć lat przekazywał wiadomości jednej z sióstr, która odbierałaje intuicyjnie.

Opisywał w nich straszliwą walkę, jaką toczyły w zaświatach siły dobra i zła w związku z wojną szalejącą na Ziemi. Po-twierdzał tym samym świadectwo Pierre'a Monniera. Znaczna część jego wkładu w tę walkę duchową przybrała dla niegopostać kompozycji muzycznych, od których oczekiwał prawdziwego rezonansu kosmicznego.

W pewnym momencie siostra, otrzymująca przesłania, postanowiła pisać nowele i powieści. Sigwart uprzedził ją wów-czas, że zakłóca to ich kontakty. ,,tworzysz żywe istoty'

(Lebewesen) i ledwie mogę wtedy do ciebie mówić"37. Można zresztą uznać, że ta sama zasada stwórczej mocy umysłudotyczy nie tylko pisarza, który "tworzy" swych bohaterów i ich otoczenie, ale również niezliczonych czytelników, wzmac-niających - siłą własnej wyobraźni - wyobrażenia autora. Można zatem podczas podróży astralnych spotkać wiele istot,których realność będzie trudna do określenia.

Trudność ta ujawnia się bardzo wyraźnie w pasjonującej próbie, podjętej przez niewielką grupę Włochów pragnącychuzyskać dowody na istnienie życia wiecznego, dzięki ściśle kontrolowanym doświadczeniom poza ciałem." Historia ta jestnieco skomplikowana. Aby została dobrze zrozumiana, warto najpierw przedstawić pokrótce uczestników tego przedsię-wzięcia. Jest ich czworo.

Oto Giorgio di Simone, słynny parapsycholog, koordynator całej operacji. Od wielu lat pozostaje - za pośrednictwemmedium - w kontakcie z istotą z zaświatów, która jest znana wyłącznie jako bardzo tajemnicza Istota A. Opublikował jużkilka tomów jej przesłań, opatrując je własnymi komentarzami. Pomysłodawcą projektu był jednak Renato Patelli, urodzonyw Turynie w roku 1947. Dość często ulega bezwiednemu rozdwojeniu osobowości. Podczas doświadczeń poza ciałem pró-bował wielokrotnie dotrzeć do domu matki, przyjaciela lub znajomego. Porównując następnie ich relację z tym, co mógłbytam usłyszeć i zobaczyć, miał nadzieję uzyskać dowód na to, iż istotnie opuścił swe ciało i odbył prawdziwą podróż astralną.Ale nigdy nie zdołał tego uczynić, gdyż opuszczając ciało, od razu odnajdywał się w innych wymiarach. Jak widzieliśmy, Ro-bert Monroe umie pozostawać na naszej Ziemi, kiedy tego pragnie. Zauważył jednak, że nasze drugie ciało miało z tympoważne kłopoty, podobnie jak napełniony powietrzem balon, który chciałoby się zatrzymać na dnie zbiornika wodnego.Nasze ciało duchowe wydaje się naprawdę stworzone dla innych poziomów egzystencji.

Renato wiedział, że młoda kobieta będąca medium, której tożsamość określają jedynie inicjały C.M., nawiązała uprzy-wilejowaną łączność telepatyczną ze zmarłym księdzem nazwiskiem Giuseppe Zola. Ksiądz ten bardzo jej pomógł w dzie-ciństwie i zachowała dla niego ogromną wdzięczność. Był to człowiek bardzo powściągliwy, nieco smutny i niezmierniesamotny. Do jego obowiązków należało między innymi nauczanie gry na fortepianie w placówce podległej parafii św. Jerzego,w której przebywał.

Renato pomyślał, że po opuszczeniu ciała mógłby spróbować spotkać się w zaświatach z Giuseppem Zolą. W spólnieustaliliby hasło lub znak rozpoznawczy. Renato wysłałby później do Giorgia di Simone list polecony zawierający relację zjego podróży astralnej i ustalone hasło lub znak. Podczas kolejnego seansu telepatycznego z C.M. zmarły ksiądz przekazałbyjej to samo hasło lub znak. AGiorgio di Simone musiałby tylko porównać oba przekazy.

Jak widać, pomysł był nieco skomplikowany, ale dość zręczny. Należy przy tym uściślić, że Renato nigdy wcześniej niespotkał Zoli i nic o nim nie wiedział, a C.M., czyli medium, nigdy nie poznała przebiegu prób Renata. Ten zaś podjął ichdwanaście, z czego trzy wydawały się zakończone powodzeniem. Oto streszczenie najbardziej udanej, piątej z kolei:

Dnia 11 listopada 1981 roku, na trzy kwadranse przed północą, Renato położył się do łóżka. Kilka minut później poczułsilne wibracje, o wiele silniejsze niż zwykle. Przestraszył się, że być może nadeszła już jego ostatnia godzina, i przez pewienczas starał się walczyć z tym zjawiskiem. Potem jednak zrezygnował, a wszystko przebiegło bez zakłóceń. Opuścił swe ciało,opadł łagodnie na podłogę przy łóżku, by po chwili się podźwignąć. Skierował się ku oknu i wzbił się w powietrze. Począt-kowo leciał ponad dachami domów. Myślał wówczas usilnie o Zoli i wkrótce dachy zniknęły. Poczuł, że coś wciąga go wciemność z niewiarygodną wprost prędkością. Doznał nawet wrażenia, że powietrze owiewa jego ciało. Wezwał na pomocswego przewodnika duchowego i zaczął stopniowo dostrzegać jaśniejszą strefę. Zbliżył się do budynku, prawie się z nimzderzył, nie robiąc sobie jednak krzywdy. Zauważył przy tym: "To dziwne, poprzednio przenikałem przez ściany".

W ścianie domu znalazł otwarte okno, wszedł do środka. Od razu natknął się na mężczyznę w sutannie. Wiedział jużod czasu pierwszego spotkania, że w doczesnym życiu Zola był księdzem. Zapytał więc, gdzie może go teraz znaleźć. Du-chowny odpowiedział, że jest w domu, nie uściślił jednak gdzie. Renato opuścił pomieszczenie i znalazł się w jasno oświe-tlonym korytarzu. Przechodziło nim kilku bardzo zaaferowanych mężczyzn w sutannach. Na samym końcu korytarza trzylub cztery "istoty" wesoło ze sobą rozmawiały. Renato podszedł do nich i znów zapytał o Zolę. "Musiałem mieć dość głupiąminę, gdyż przyjrzawszy mi się uważnie, ze śmiechem wskazały najbliższe drzwi".

Renato wszedł i zobaczył osobę siedzącą przy fortepianie, odwróconą do niego plecami. Nie należy zapominać, żeRenato nic nie wiedział o lekcjach gry na fortepianie, jakie za życia dawał Zola. "Proszę mi wybaczyć" - przeprosił. Męż-czyzna w sutannie odwrócił się, wstał i podszedł do niego. I znów ta sama twarz, te same włosy, ta sama sylwetka jak za

79

pierwszym razem. "Czy ksiądz Zola?" zapytał Renato. A gdy usłyszał odpowiedź: "Tak, byłem nim", poczuł zadowolenie."Jestem Patelli, ksiądz pamięta, zaprogramowane doświadczenie ... ". Zola wydawał się zastanawiać przez moment, potemuśmiechnął się szeroko: "Witaj, Patelli, chodźmy". "Ksiądz mówi, że nazywa się Zola, i chętnie w to wierzę. Chciałbym jed-nak, by ksiądz mi wskazał, jaki będzie nasz znak rozpoznawczy ... ".

Zola zamyślił się i spoważniał. Widząc jego zakłopotanie - opowiedział później Renato - a także dlatego, że nie miałemczasu do stracenia, próbowałem mu pomóc: "Ksiądz pamięta, kościół ... ". "No tak, przepraszam, kościół w param św. Je-rzego!". Patelli nie miał pojęcia o istnieniu tej parafri, ale zrozumiał, że tym razem doświadczenie naprawdę się powiodło.Spróbował jednak uzyskać dodatkowy dowód w postaci umówionego znaku. Zola okazał się temu niechętny: "Nie, tozbędne, opowiem młodej kobiecie swoją wersję spotkania". A zatem wiedział o doświadczeniu. Renato nalegał i zapropo-nował następujące hasło:

"Woda z nieba". Przekazał to telepatycznie, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Był pewien, że prawidłowo przesłałw myśli słowo "woda", ale miał wątpliwości co do określenia "z nieba".

Trzy dni później, 14 listopada, C.M. wychwyciła podczas kontaktu mediumicznego z Zolą słowa "ocean z nieba". Róż-nica była tak niewielka, że można tu mówić o pełnym sukcesie.

Mimo to Renato rozmyślał stale nad tożsamością swego rozmówcy. Nigdy nie spotkał Zoli za jego życia na Ziemi. Miałwięc trudności z jego rozpoznaniem. Problem był jednak o wiele bardziej złożony. Za pierwszym razem, gdy

Renato spotkał Zolę w świecie astralnym, ksiądz nie nosi sutanny, miał tylko niewielki krzyżyk w klapie marynarki. Zadrugim razem miejsce spotkania bardzo różniło się od poprzedniego, twarz wydawała się dość podobna a mężczyzna niemiał na sobie ani sutanny, ani marynarki. Przy trzecim spotkaniu Renato sądził, że rozpozna tego samego Zolę, choć ubraniebyło jeszcze inne i pojawiła się broda. Przy czwartym spotkaniu Zola przyznawali się do swojego nazwiska i faktu, iż za życiabył księdzem, ale jego twarz się zmieniła, jakby przeszedł ospę ... Za każdym, razem Zola wydawał się z trudem rozpoznawałRenata, uchylał się też od podania znaku lub hasła.

Wszystko to potwierdza zresztą moje własne wrażenia. Miałem okazję spotkać się i rozmawiać z wieloma osobamitwierdzącymi, iż przeżyły doświadczenia poza ciałem. I jestem przekonany, że znaczna część z nich oszukuje samych siebiemniej lub bardziej świadomie. Te doświadczenia istnieją naprawdę, jednak są o wiele rzadsze, nie niektórzy chcieliby wierzyć.Można łatwo pomylić je z różnego rodzaju zjawiskami, które nie pociągają za sobą rzeczywistego opuszczenia ciała. A po-nadto nawet jeśli mamy do czynienia z prawdziwymi doświadczeniami poza ciałem, to, co spotykamy w świecie astralnym,często nie, bywa łatwe w interpretacji z uwagi na niezwykłą moc stwórczą naszych myśli.

3. Nasze myśli to żywa energiaJak już wcześniej widzieliśmy, możemy w zaświatach tworzyć za pomocą myśli wszystko to, czego pragniemy. Przed

chwilą analizowaliśmy - dość długo, lecz to etap o bardzo istotnym znaczeniu - fakt, iż nasze myśli mają moc stwórczą, ito nawet niezależnie od naszej woli. Teraz musimy zrozumieć, że nasze myśli, a w szerszym znaczeniu: nasza świadomość,nasze pragnienia, obawy i niechęć, są już dziełami. Poprzez uczucia tworzymy nieprzerwanie siły, fale, przepływy, które odchwili powstania będą kontynuowały w nieskończoność swój bieg, niczym fale radiowe emitowane w przestworza.

Pierre Monnier, francuski oficer, który zginął w czasie pierwszej wojny światowej, rozmawiał z matką - za pośrednictwempisma automatycznego - o kształcie, jaki mogą przybrać nasze uczucia i myśli 40.

Oto, co mówił: "J ak ci wspominałem, nasze myśli przemieniają się w wibrujące, ożywione fale. Prądy te mają skład podobny do składu

materii, także wibrującej i ożywionej. Oddziałują i zachowują się w analogiczny sposób, mają w sobie immanentne życie.Wynika stąd, że nasze myśli żyją i rozprzestrzeniają życie.

Podobnie dzieje się, jak już ci mówiłem, ze spojrzeniem ... promieniem wysyłanym przez nasze oczy ... promień ten jestżywy, żywy z fiizjologicznego punktu widzenia, jeśli mogę tak to ująć"41.

To nie tylko życie, ale również inteligencja i wola. "W rzeczy samej, jeśli przyjmiesz, że myśl jest żywą energią, która przenosi się i może być przekazywana, nie ma tu już

mowy o sile, mechanicznej lub uległej, gdyż pozbawionej woli. Tym razem są to decyzje podejmowane przez wolę: skuteczną,działającą niczym napęd lub hamulec, w zależności od jej wolnego wyboru, zabarwioną osobistą opinią będącą efektem za-stanowienia"42.

Pierre Monnier wyjaśnił matce, że ludzie są naprawdę zdumiewającymi istotami, które mają moc powoływania do życianie tylko innych dusz:

,,[ ... ] ale też istot duchowych' (emanacji ich sił duchowych), 'energii', które, przybrawszy postać cielesną, mogą być dobrelub zdeprawowane ... Niekiedy jest wam dane je zauważyć: gdy rodzą się ze wzniosłych i czystych skłonności, jawią się jakogwiazdy, płomienie, a nawet zjawy ulotne i subiektywne. Gdy jednak wywodzą się z niski, lub złych uczuć, mogą przybraćpostać bestii budzących lęk, niczym z urojeń. Te 'larwy', których przerażąjącą realność tak często sprawdzali poganie, nie sąani marzniem sennym, ani halucynacją"43.

80

A ponadto nawet siły kosmiczne są obdarzone życiem. " A co za tym idzie, mają (bardzo trudną do udowodnienia)misję ... muszą ją wypełnić, by uniknąć wzaje uwarunkowanych słabości, które mogłyby mieć bardzo istotne znaczenie. Nicjednak nie zmusza ich do tego posłuszeństwa"44.

Roland de Jouvenel zmierza zupełnie w tym samym kierunku. "Trzeba wiedzieć, że myśli mają własne życie i jeśli istnieją naprawdę, są niczym osoby poszukujące miejsc i krajobrazów,

w których lepiej by się czuły. Oto dlaczego jest w każdej z nich element włóczęgostwa i niewierności. Czasami jednak sięmylą i przez pomyłkę zatrzymują się tam, gdzie nie powinny. I wówczas, ogarnięte paniką, wracają w miejsce swego pocho-dzenia 45. [ ... ] Trzeba oswoić myśli. Podobne do ludzi, mają swoje życie i boją się, że zostaną zranione lub zabite przez tych,którzy mogliby je pokonać"46.,!

Chyba najpełniejsze i najjaśniej wyrażone stwierdzenie znajduje się w przesłaniu, jakie od Pierre'a Monniera otrzymałJean Prieur 24 października 1968 roku. 1

"Szatan nie może być osobą, jest egregorem zła obdarzonym świadomością. To ośrodek rozkładu, zniszczenia,.:: inteli-gentne trzewia. To dlatego ludzie mówią często, że jest osobowością, można uznać go za osobowość, może" nawet przybraćtaką postać. Wiele duchów zła czyni tak wobec ludzi. To ludzki egregor. Emanacjom ludzkiego umysłu udaje się skupić tęsiłę! Tworzą go ludzie, nie ma rzeczywistego życia. Tylko Bóg żyje i może tworzyć. Tylko Bóg żyje. Szatan ma krótkotrwałyżywot, który ludzie mogliby unicestwić w jednej chwili, jeśli tylko zechcieliby myśleć w myśli Boga. Zło nie będzie trwaćwiecznie, podczas gdy Bóg będzie istnieć zawsze"47.

To samo wyraził już kilkakrotnie, wiele lat wcześniej, w listach, do jakich zainspirował matkę. "Diabeł! ... To symbol - mówią najtęższe umysły naszego wieku. Ależ nie! Szatan jest bardzo potężną istotą duchową,

którą utrzymuje przy życiu każde z waszych uchybień: jego pożywieniem jest to, co pozostaje po waszych błędach, karmisię on waszymi grzechami"48.

A 27 sierpnia 1922 roku wypowiedział zdanie godne proboszcza z Ars: "Człowiek, będąc wolny, jest winny w grzechu,a z każdego jego grzechu rodzi się demon"49.

Pozostaje jednak faktem, że naprawdę istnieją upadłe anioły, czyli istoty duchowe, które nigdy nie przyoblekły się w ciało,ani na Ziemi, ani na innej planecie. I w tajemnicy swej wolności, tak jak niektórzy ludzie, wybrały bunt przeciwko Bogu,odrzucenie miłości. Ale podobnie jak trudne staje się w zaświatach odróżnienie zmarłych, którzy opowiedzieli się za złem,od złych istot będących wytworem ich myśli (i naszych także), tak samo bardzo trudno jest odróżnić upadłe anioły odwszelkich istot, jakie zrodziła ich nienawiść.

Anioły te istnieją. "Dialogi z Aniołem" są tego świadectwem. Znajdziemy tam zapowiedź, że gdy wszystko się skończy:"demony staną się znów aniołami". I nawet... "ten spośród nas, 'Zwiastun Światła', oszust, buntownik, wąż, również zostanieodkupiony. Nikt od tamtej chwili nie będzie zamieszkiwał piekła"50.

Opisany powyżej mechanizm nie odnosi się wyłącznie do sił zła. Nasza miłość, nasze dobre myśli mogą także zrodzićjasne, promienne istoty.

"Niemniej istnieją również duchy wspaniałe, duchy świetliste, których białe ubiory połyskują niczym śnieg w słońcu. Niesą aniołami, mimo iż nigdy nie przybrały postaci cielesnej. Unoszą się ponad narodami niczym element ochronny, zrodziłysię z wielkich myśli, które powstały w sercach i mózgach ludów.

[ ... ] Bóg ofiarowuje tchnienie życia (czyli duszę) tej 'energii' wywodzącej się z ludzkości. Tak naprawdę staje się onaniezależną siłą, na której osobowość składają się osobowości niezliczonej rzeszy rodziców. Ma za zadanie czuwać nad miej-scem, które było jej kolebką i jej ojczyzną"51.

Pomyślmy o Aniele Portugalii "widzianym" przez dzieci w Fatimie. Wszystkie te istoty, te egregory tworzą w rezultacie olbrzymie armie miłości lub nienawiści. I zaczyna się wówczas w

niewidzialnym świecie straszliwa bitwa. Opowiada nam to, posługując się prawdziwie militarnym słownictwem, podobniejak w samej Biblii, nie tylko Pierre Monnier - co z jego strony wydaje się dość naturalne ale nawet Paqui, a to jest niezwykłei tym samym jeszcze bardziej znaczące.

Paqui Lamarque to młoda dziewczyna, która zmarła przedwcześnie, tak jak Pierre Monnier i Roland de Jouvenel. Prze-kazywanych przez nią wiadomości nie wychwycili jednak ani jej rodzice, ani narzeczony. Zmarła w Arcachon w roku 1925i przez dwa lata od chwili śmierci wszystko, co miała do przekazania, spisywał jeden z jej przyjaciół. Ale najdziwniejsze wtej historii było to, iż począwszy od 1 stycznia 1928 roku zastąpiła go w tym nieznajoma.

"Państwo Godefroyowie, którzy w roku 1926 spędzali lato w Arcachon, udali się na cmentarz, by pomodlić się przy gro-bie niedawno zmarłego młodego właściciela hotelu. Ich uwagę przyciągnęła wśród pinii zupełnie nowa kapliczka, w styluwłaściwym połowie lat dwudziestych XX wieku. Bardzo wyraźnie odcinała się ona od innych grobowców"52.

A ponieważ portret młodej dziewczyny, pozostawione teksty i kwiaty, a także cała atmosfera otaczająca tę cmentarnąkapliczkę zrobiły na pani Godefroy duże wrażenie, poczyniła ona wysiłki, by poznać rodzinę Lamarque. Nawiązała sięprzyjaźń, podtrzymywana podczas coraz liczniejszych pobytów państwa Godefroyów w Arcachon, po części ze względówzdrowotnych.

81

,,O jedenastej wieczorem, 1 stycznia 1928 roku, w hotelu, w którym się zatrzymała, Yvonne Godefroy, praktykująca ka-toliczka, która nigdy wcześniej nie zajmowała się spirytyzmem i pisarstwem, poczuła naglącą potrzebę zapisania tego, codyktował jej wewnętrzny głos, łagodny, lecz stanowczy, pochodzący z niewidzialnego świata. Wzięła do ręki ołówek i zaczęłanotować - stawiając bardzo duże, pochylone litery, zupełnie niepodobne do jej własnego pisma - słowa pojawiające bez wy-siłku, bez potrzeby skreślania, jednym ciągiem, pod wpływem swoistej muzyki płynącej prosto z serca"53.

Łącznie powstało sześć tysięcy stron, z których jedynie niewielka część tworzy cytowany zbiór 54•

Styl może wydawać się nieco pretensjonalny, jak to często zdarza się też u świętej Teresy z Lisieux Podobnie jednak jaki w tamtym wypadku, trzeba umieć wnikać głębiej. Oto, co na interesujący nas temat zmarła dziewczyna podyktowała paniGodefroy:

"Wszystkie myśli, dobre i złe, tworzą fale rozchodzące się w przestrzeni. W zależności od swej natury łączą się, gromadząi formują wielkie zastępy, które się wzajemnie ze sobą ścierają. I tak jak w każdej bitwie zwycięża silniejszy. Jeśli złe siły trium-fują nad dobrymi, na Ziemię spada całe zło. W razie zwycięstwa elementów dobroczynnych na ludzi zstępują szczęście ispokój.

Zazdrość, pragnienie zemsty, pycha, a zwłaszcza nienawiść tworzą wiry, które wyjaśniają to, co w owym momencie dziejesię na Ziemi. .. Zaludniajcie więc czystymi myślami i życzliwymi promieniami duchowe pola walki skrzydlatych zastępów"55.

Podobnie Pierre Monnier: "Zdumiewające bitwy, których jesteście świadkami, są wyłącznie następstwem tych, które rozgrywają się pomiędzy du-

chami. Nie mam tu na myśli tylko duchów ze sfer pozaziemskich ... mówię także o duchach żyjących w ludzkich ciałach.Rywalizujące ze sobą siły wrogie Miłości, które wywołały bitwę, organizowały się i liczyły swe szeregi. Wywodziły się za-równo z niewidzialnych, jak i ziemskich regionów. Jedne i drugie zasilały oba obozy. Droga Mamo, zwycięstwo musi przypaśćarmiom Chrystusa!"56.

Jak doskonale podkreśla to Jean Prieur, mamy tu do czynienia z językiem Pisma Świętego. Anioł z "Dialogów z Aniołem" nie kryje okrucieństwa tej tajemnicy przed Żydami, których przygotowuje do ofiary: "Twarde słowa: wojna jest dobra. Bądźcie czujni! Siła, która chybia celu, niszczycielska i rujnująca, nie zatrzymałaby się nigdy, gdyby nie było słabych, gdyby nie było

ofiar, by ją przyjąć. To przeszłość, która musiała się dokonać. Zła, podjętego czynu nie sposób naprawić. Ofiara wchłania okropności. Prześladowca odnajduje prześladowanego i śmierć jest nasycona. [cisza] Twoją drogą jest tworzenie, tworzenie za sprawą Świętej Siły, Krąg, pochodzący od Boga, do Boga powraca w twórczym upojeniu. Słabemu zostanie oddana cześć. Baranka nie czeka już śmierć na ołtarzu. Wojna była potrzebna. Kielich wypełnia się już goryczą. Nie drżyj! Tak jak jest pełen goryczy, Jest też pełen Boskiego Napoju, Wiecznego Spokoju"58. Powinniśmy to dobrze zrozumieć. Anioł nie chce powiedzieć, że kocha wojnę samą w sobie, ale jako przecinającą wrzód

zła. Nazbyt często jesteśmy skłonni brać skutek za przyczynę albo też widzieć wyłącznie skutek. Gdy dochodzi do wojny,oznacza to w istocie, iż zło króluje w sercach ludzi już od dawna. Jeśli nie oczyściłoby się wrzodu, infekcja objęłaby stopniowocałe ciało. A to byłoby jeszcze gorsze. Gdy dopuściło się do powstania wrzodu, należy koniecznie go oczyścić.

4. Nasza świadomość tworzy świat Nie będziemy tu szczegółowo porównywać tych przekazów i doświadczeń z nowymi perspektywami współczesnej nauki.

Przypomnijmy tylko, że obecnie wielu fizyków utrzymuje, iż pewna forma świadomości, a nawet wolności, istnieje już napoziomie elementarnych cząsteczek materii. Człowiek nie jest jedyną myślącą trzciną, jak sądził Pascal. Niektórzy uważająnawet, że każdemu zbiorowisku odpowiada swoista świadomość wyższa. Jest to teoria dziedzin, rozwinięta przez przedsta-wicieli nowej gnozy z Princeton 59. Quasi-świadomości cząsteczki elementarnej miałaby odpowiadać spajająca quasi-świa-domość na poziomie atomu, następnie, obdarzona jeszcze większą siłą scalania, na poziomie molekuły, narządu, całegociała, a następnie ... być może na poziomie każdej dużej grupy, takiej jak "istoty" będące odbiciem zbiorowej świadomościwielkich miast lub całych krajów, co wynika z wielu przekazów z zaświatów.

Można by również dokonać innych porównań, by dostrzec ponownie zbieżność wszystkich tych przekazów ze współ-82

czesną nauką i tradycjami religijnymi. W jednej z moich wcześniejszych prac 60 ukazałem już, że w każdej wielkiej tradycji - w Biblii, a później u największych

teologów chrześcijańskiego Wschodu, mistyków Zachodu, a wreszcie u kilku współczesnych teologów - piekło, czyściec iraj uważano, w ostatecznej analizie, za sposób, w jaki każdy miałby doznawać samego Boga, zależnie od tego, czy przyjąłby,czy odrzucił możliwość obdarzenia Go miłością. Bóg byłby dla człowieka równocześnie piekłem, czyśćcem i rajem, w za-leżności od osiągniętego poziomu duchowego.

Inny wielki i bardzo znany prąd religijny kładł - niekiedy nazbyt duży - nacisk na opis licznych prób, którym wkrótcezostaniemy poddani, jeśli nie będziemy zachowywać się przyzwoicie.

Chrześcijańska ikonografia, zwłaszcza na Zachodzie, daje tego niezmiernie wiele przykładów. Wydaje mi się zatem, że wszystkie wspomniane wcześniej opowieści i świadectwa (a także inne, z którymi zapoznamy

się w następnych rozdziałach) z jednej strony i kilka najnowszych hipotez naukowych z drugiej mogą pomóc nam zbliżyćsię do syntezy tych dwóch prądów. Wielu naukowców zaczyna w istocie rozumieć, iż pod zjawiskami natury fizycznej lubpsychicznej kryje się niezróżnicowane pole sił, z którego wyłania się - podczas stałej interakcji - moc kształtów i świadomości.Bóg ze Starego Testamentu, a później także z Nowego oraz z całej tradycji chrześcijańskiego Wschodu lub mistyków Za-chodu (w przeciwieństwie do Boga ze średniowiecznej łacińskiej scholastyki) jest z istoty swojej dynamiczny. Nieprzerwaniepromieniuje energią, wytwarzającą i utrzymującą to pole sił.

Nasza świadomość oddziałuje na nie, modelując wedle własnych obaw, pragnień, niechęci. Ten, kto zamyka się na Miłość,źródło wszelkiej energii, odnajduje się w ciemnościach, nękany koszmarami. Tego, kto otwiera się na Miłość, otacza światło,zmienia się on na lepsze dzięki tej energii, "z chwały w chwałę", jak mówi święty Paweł, aż staje się Bogiem w Bogu, Bogiemprzez uczestnictwo, co ukazuje cała tradycja mistyczna.

Anioł formułuje to na własny sposób w słynnych "Dialogach z Aniołem": "Światło jest takie samo jak światło, zmienia się jedynie intensywność"61. Religia dawnych Egipcjan i wielu innych ludów nie była wcale taka absurdalna. Symbol wydaje się mieć o wiele większą

głębię, niż się zazwyczaj sądzi - Bóg Zbawca rodzi się podczas naj dłuższej nocy roku, w momencie gdy zaraz zacznie znówukazywać się światło.

Dzięki temu, co już powiedzieliśmy, zrozumiemy również lepiej, do jakiego stopnia to my sami tworzymy własne za-światy, jeśli nie na wieczność, to przynajmniej na pierwsze etapy. "Oto bowiem królestwo Boże pośród was jest" (Łk 17,21).

Wezwania do nawrócenia nie mają więc nic wspólnego z prawieniem morałów, lecz powinny zwrócić naszą uwagę naprawa ewolucji. Uprzedza nas o tym Roland de Jouvenel.

"Wszystkie drogi wiodące ku oczyszczeniu, których ludzie nie przebyli w doczesności, zostaną przez nich przemierzonew życiu przyszłym. Nie jest to wcale surowe prawo skierowane przeciwko gatunkowi ludzkiemu, lecz prosta konieczność"62.

Ta konieczność mogłaby się jednak wydać niesprawiedliwa, gdy wiemy, jak bardzo jesteśmy zależni od uwarunkowańzewnętrznych, i to nie tylko w kwestii naszych perspektyw materialnych i społecznych, ale także - i to być może w jeszczewiększym stopniu - jeśli chodzi o formowanie się naszej osobowości. Trzeba więc powtórzyć to, co stale przewija się w naj-słynniejszych przekazach: nasz rozwój duchowy w zaświatach mogą opóźnić jedynie błędy popełniane z pełną premedytacjąlub uporczywie powtarzane, "gdyż wszelkie inne przeszkody są usuwane w imię boskiej sprawiedliwości"63.

Pozostaje jednak faktem, iż wielu będzie mimo wszystko skłonnych wierzyć - nawet biorąc pod uwagę to istotne do-precyzowanie, zmieniające cały sposób widzenia problemu - że gdyby Bóg stworzył nas znacznie lepszymi, moglibyśmy czy-nić wyłącznie (lub niemal wyłącznie) dobro, a to położyłoby kres wszelkim problemom.

Jest to równoznaczne z wiarą w to, iż automat może czynić dobro, że może kochać. Jak jednak daje się zauważyć w dzie-łach z gatunku science-fiction, gdy automat zaczyna odczuwać miłość, oznacza to, iż przestał być automatem. A wówczasmoże także nienawidzić i czynić zło. Androidy, doświadczając naszej wielkości, zaczynają również dzielić nasze słabości.

Prawdziwe roboty nie mogą kochać. Nie mogą też zaznać szczęścia.

Rozdział VII Wygnanie do świata nieszczęścia

1. W zewnętrznych ciemnościach A zatem wszystko, co zdarza się w każdej chwili, ma za tło Boga, złoto ikon, symbolizujące światłość. W każdej chwili

też - przez interakcję naszej świadomości i tego tła, tego pola sił, tworzonego i przenikanego przez Boga kształtuje sięświat. Wpływ naszej świadomości ma na każdym poziomie charakter zbiorowy. Ta suma emanacji świadomości wszystkichludzi, poza czasem i przestrzenią, nadaje światu jego obecny kształt, z ewentualnymi modyftkacjami zależnie od epoki lubregionu. Czas i przestrzeń - w postaci, w jakiej ich doświadczamy - powstały także w wyniku interakcji tej zbiorowej świa-

83

domości i tego pola sił. Również w zaświatach, w wielu pośmiertnych krainach, każdy poziom egzystencji jest wynikiem tej interakcji, w zależ-

ności od różnego poziomu świadomości osiągniętego przez tych, których łączy duchowe powinowactwo, duchowa bliskość.Ich projekcje spotykają się, doprowadzając do powstania nowego wspólnego świata, właściwego tej grupie.

Każdy z tych światów, każda z tych licznych "siedzib" przeobrazi się pod wpływem Światłości, w mniejszym lub więk-szym stopniu, zależnie od poziomu duchowego każdej z tych zbiorowych świadomości.

Oto najpierw poziom tych, którzy nie dostrzegają już nawet światła. Nie widząc go, wydają się również tracić kontaktz innymi ludźmi. Ten, kto oddala się od Boga, oddala się także od swych braci. ( Jak zawsze, chodzi tu o dobrowolne odda-lenie).

Czy ci, którzy zbłądzili, mogą zostać zbawieni? Według naturalnego prawa, zgodnie z którym każdy z nas tworzy przez projekcję własne otoczenie, człowiek, który w

nic nie wierzy albo wierzy w nicość, trafi w końcu do nicości. Na tym świecie nieszczęśnicy ci korzystali - nawet o tym niewiedząc - z poziomu zbiorowej świadomości. Pozostawieni sami sobie, na właściwym im poziomie duchowości, odlaywaliwokół ciemności i samotność. Najgorsze jest jednak to, że nie mogli wówczas dostrzec obecności zmarłych, którzy ich ko-chali i przybywali im na ratunek.

Oto pierwszy przykład, zaczerpnięty od Jeana Prieura 1: ,,Alexandra zauważyła w antykwariacie na ulicy du Bac niewielkikrzyżyk z ołowiu, wyrzeźbiony scyzorykiem, inkrustowany maleńkimi szkiełkami. Wzięła go do ręki, odwróciła i zobaczyłatrzydaty-1916, 1917, 1918-również wyryte nożykiem. Uświadomiła sobie w jednej chwili, że ten prymitywny przedmiotzostał wykonany z kul przetopionych przez żołnierza z owej epoki".

Kobieta kupiła krzyżyk, ale nie miała go odwagi założyć. Umieściła go głęboko w szufladzie i dopiero po czterech latach,nieco zawstydzona, położyła na honorowym miejscu na jednym z mebli. Dwa lub trzy dni później poczuła się źle.

Rano, tuż po przebudzeniu, zdała sobie sprawę z obecności kogoś zrozpaczonego w jej najbliższym otoczeniu. 'W pokoju przemieszczało się skupisko smutku i przygnębienia. Ktoś tu był, wyraźnie czułam czyjąś obecność, ale nikogo

nie widziałam'. Pomiędzy Alexandrą i jej gościem nawiązał się telepatyczny dialog. - Kim jesteś? - To ja wyrzeźbiłem krzyżyk. Zginąłem podczas pierwszej wojny światowej. Jestem samotny ... bardzo samotny ... - Ależ w pana świecie nikt nie bywa samotny. - Proszę mi wierzyć, nie spotykam nikogo. Słowa te wstrząsnęły Alexandrą. - Jak to? Od tylu lat? Nie odnalazł pan jeszcze swojej drogi? - Nie wiem, dokąd iść'. Przez cały dzień Alexandra, będąca żarliwą chrześcijanką, mimo nawału pracy modliła się za żołnierza. Wieczorem

podjęła przerwaną rozmowę. - Nie powinien pan być już dłużej sam. Proszę wezwać swego anioła stróża! - Nie znam go. - Poproszę i mojego, i pańskiego, by się panem ząjęli. Po dwudziestu minutach modlitwy dostrzegła świetlistą rękę z wyciągniętą dłonią. I usłyszała: 'Przyszedłem po ciebie!

Ja też zginąłem w pierwszej wojnie światowej i teraz witam dawnych towarzyszy'. Początkowo nieszczęśnik nadal nic nie dostrzegał. Alexandra znów pogrążyła się w modlitwie. W pewnej chwili poczuła,

że z zaświatów zbliżały się ku zbłąkanemu liczne istoty. Zabrały go ze sobą w tajemne okolice, w które wszyscy się wkrótceudamy. Alexandra doznała wielkiej ulgi i odzyskała spokój".

Jak się wydaje, podczas przeżyć z pogranicza śmierci można nawet zobaczyć takie zbłąkane dusze. Raymond Moodyprzytacza kilka relacji, w których jest o tym mowa2• Ci, którzy omal nie umarli, opowiadają, że w pewnym momencie na-potkali na swej drodze istoty, opisywane przez nich jako "schwytane w pułapkę", "niezdolne do podróży w zaświatach, gdyżich Bóg był nadal po tej stronie", "dusze otępiałe", "smutne, przygnębione, powłóczące nogami niczym skuci łańcuchamiskazańcy ... zupełnie zdruzgotane, pozbawione nadziei, niewiedzące, co robić, dokąd się udać, nie pamiętały nawet, kim są".Wydawały się w ogóle wyzbyte świadomości, bez rozeznania ani w świecie materialnym, ani duchowym. "Zupełnie mnienie widziały i ani przez moment nie dały po sobie poznać, że dostrzegąją moją obecność".

Z tej też przyczyny zmarli będący już na wyższym poziomie rozwoju duchowego nie mogą im pomóc. Nieszczęśnicyci, więźniowie samych siebie, nie zauważają innych, nie widzą ich i nie słyszą. Wydaje się, że często to raczej my, jeszcze ob-leczeni ciałem, łatwiej możemy im przyjść z pomocą. Lecz wcale nie jest to proste.

Wielu z nich blokuje wspomnienie straszliwej śmierci - jak wyjaśnia Harold Sherman 3 -lub głęboki żal, wyrzuty su-mienia albo sam fakt, że w gruncie rzeczy wcale nie wierzyli w życie wieczne 5• Jak widzieliśmy wcześniej, żołnierz uwolnionydzięki interwencji Alexandry nie był całkowicie pozbawiony wiary. Wykonał przecież skromny ołowiany krzyżyk z prze-

84

topionych kul. Z pewnością jednak nie wierzył wystarczająco mocno, zapominał czasem o modlitwie. Wiedział przy tym,że zmarł, ale nie sądził, że życie mogło naprawdę trwać dalej.

Harold Sherman opowiada o dziwnym sposobie niesienia pomocy ociągąjącym się zmarłym, których coś jeszcze trzy-mało przy Ziemi.

A.J. Plimpton bardzo rozpaczał po śmierci swej żony. Aby uniknąć najgorszego, spróbował porozumieć się z nią za pośrednictwem magnetofonu. W końcu udało mu się do

niej dotrzeć. Uzyskał jednak również wiele innych głosów, które wzywały go na pomoc. Było to tym bardziej przykre, żepo pewnym czasie mógł słyszeć zmarłych bezpośrednio, dzięki telepatii, nie musząc już w ogóle posługiwać się urządzeniem.

Pewnego dnia czuł się szczególnie przybity tymi wszystkimi wezwaniami, na które nie wiedział, jak odpowiedzieć. Wmyślach zaczął się żarliwie modlić, pragnąc otrzymać pomoc z zaświatów. Ku ogromnemu zdumieniu usłyszał spokojny, po-ważny głos:

"Ludziom tym należy wskazać kierunek, by mogli porzucić warunki, w jakich się znajdują. Proszę im powiedzieć, by po-wtarzali za panem: 'Chcę opuścić ten mroczny, posępny region i udać się do dwudziestego piątego wymiaru, gdzie jestciepło, radośnie, jasno i pięknie i gdzie czekają na mnie przyjaciele i najbliżsi"'.

"Powiedziano mi, że to, co bywa określane mianem pierwszego poziomu, zawiera dwadzieścia pięć wymiarów i że ci zbłą-kani są teraz na szesnastym z nich. Czy mogą dotrzeć do dwudziestego piątego bez przewodnika?" - zapytał A.J. Plimpton.

"Proszę poprosić - odpowiedział głos - swego kuzyna Jasona (również już nieżyjącego), by poprowadził tych,którzy ze-chcą z nim pójść.

- Czy możesz mi powiedzieć, kim jesteś? - Nie jest to konieczne - odparł głos. - Masz już odpowiedź". Z dalszej relacji dowiadujemy się, jak A.J. Plimpton na tym świecie przy pomocy żony i kuzyna w zaświatach pomógł

najpierw setkom, a później tysącom zmarłych przenieść się z pierwszych warstw tamtego świata w spokojniejsze regiony;.

Choroba psychiczna jako nawiedzenie: odkrycia doktora Carla Wicklanda Amerykański psychiatra, doktor Carl Wickland (18621937) dokonał na początku XX wieku niemal tego samego od-

krycia, dotyczącego zbłąkanych zmarłych. Okoliczności zmusiły go jednak do opracowania całkiem innej metody ich uwal-niania, choć również przy udziale przebywających w zaświatach.

Jest to zupełnie niezwykła historia, która powinna była spowodować wielką rewolucję w leczeniu psychiatrycznym. Wy-starczyłoby tylko dokonać pewnych zmian i zróżnicowań. Należałoby jednak - co oczywiste - uznać istnienie życia wiecz-nego, a nawet możliwość komunikowania się pomiędzy światem niewidzialnym i naszym. Dla wielu naukowców, którychograniczał wyznawany przez nich ścisły materializm (a więc również nieco zbłąkanych), było to zbyt trudne. Jak wiadomo,obskurantyzm naukowy może nawet przewyższać obskurantyzm religijny.

Na samym początku studiów medycznych młody Carl Wickland musiał podczas sekcji zwłok przeprowadzić badanienogi należącej do sześćdziesięcioletniego mężczyzny.

Około siedemnastej wrócił do domu. Ledwie zdążył wejść, gdy żona źle się poczuła. Jak powiedziała, było jej dziwnie.Chwiała się też, jakby miała za chwilę upaść. Carl położył jej rękę na ramieniu. Odepchnęła ją, będąc pod wpływem istoty,która nią zawładnęła. Z groźnym gestem zakrzyknęła: "Co panu przyszło do głowy, by tak mnie pokroić?". Carl Wicklandodpowiedział, że nikogo nie kroił. Głos jednak mówił dalej gniewnie: "Ależ tak, pokroił pan moją nogę". W tym momenciemłody student medycyny zrozumiał, że dusza człowieka, którego zwłokami się zajmował, przemieściła się w ślad za nim izawładnęła jego żoną. Podprowadził kobietę do fotela, usadził w nim i podjął dalszą rozmowę. Dusza była jednak rozzłosz-czona i protestowała przeciwko zmianie miejsca. Carl zauważył, że ma przecież prawo dotykać swojej żony. "Pańskiej żony?O kim pan mówi? Nie mam nic wspólnego z pańską żoną. Jestem mężczyzną!".

W ten właśnie sposób Carl Wickland odkrył coś niezmiernie ważnego: dusze cierpiących zmarłych mogą nami zawład-nąć, nie mając wcale złych intencji, więcej jeszcze: nawet o tym nie wiedząc.

Dusza zaakceptowała w końcu sytuację i usunęła się, nie stwarzając więcej kłopotów. To samo zjawisko powtórzyło się,tym razem z Murzynem. Na próżno Carl mówił mu, że ciało, w którym się znalazł, nie mogło należeć do niego, gdyż miałobiałe ręce. Dusza Murzyna odpowiadała, że nie ma w tym nic dziwnego, gdyż w pracy używał on wapna. Trudnił się bowiemwapnowaniem! 7

Dusze z zaświatów, będące już na wyższym poziomie rozwoju duchowego, zaproponowały Carlowi i jego żonie, by po-mogli w uwolnieniu zmarłych przebywających nadal na Ziemi. Chodziło tu w istocie o podwójne oswobodzenie, gdyż wielez tych zbłąkanych dusz bezwiednie zawładnęło żyjącymi ludźmi, wywołując najgorsze kłopoty i doprowadzając ich częstodo szpitala psychiatrycznego lub zakładu dla obłąkanych.

Żona Carla była medium. Działanie polegało zatem na zachęceniu zabłąkanej duszy do opuszczenia ciała osoby umy-słowo chorej i przemieszczenia się - przy pomocy dusz bardziej rozwiniętych - do ciała pani Wickland. Dzięki pośrednictwumedium możliwy stawał się wówczas bezpośredni dialog pomiędzy Carlem Wicklandem a duszą zabłąkaną. Niekiedy wy-

85

magało to kilku seansów. Po krótkim czasie lekarz psychiatra zauważył, że dusze, które nas prześladują lub nami zawładnęły,odczuwają o wiele silniej niż my sami ból naszego ciała. Skonstruował więc niewielkie i bardzo proste urządzenie, przesy-łające choremu umysłowo ładunki elektryczne, całkiem dla niego nieszkodliwe i niebolesne, nie do zniesienia jednak dladucha, który go posiadł i zakłócał mu spokój.

Carl Wickland pracował w ten sposób, mogąc liczyć na pomoc ze strony żony i zaświatów, przez ponad trzydzieści lat.Miał do czynienia z kilkoma setkami lub nawet kilkoma tysiącami przypadków, uwalniając każdorazowo tak nieszczęśliwegozmarłego, jak i równie godnego, współczucia żyjącego człowieka. W trakcie długoletniej pracy zyskał przekonanie, że więk-szość chorób psychicznych była rezultatem nawiedzenia. Podobnie jak w Ewangelii spotkał się z sytuacjami, w którychkilka dusz zmarłych nękało jedną i tę samą osobę.

W swej pracy o życiu po śmierci profesor Werner Schiebeler opowiada, w jaki sposób wykorzystuje dość podobną metodęw odniesieniu do grupy modlitewnej, w której skład wchodzi kilka osób obdarzonych darem mediumicznym. Nie stosujeprzy tym niewielkiego urządzenia doktora Wicklanda, choć sprawia on nieskończenie mniej bólu niż straszliwe elektrow-strząsy, praktykowane przez tak długi czas, lub nawet Largactil wywołujący trudne do zniesienia lęki.

Profesor Schiebeler jest naukowcem, mającym stopień doktora nauk. Ma za sobą długie lata badań w dziedzinie elek-troniki, a także wieloletnią pracę na stanowisku profesora wyższej uczelni technicznej w Ravensburg-Weingarten. Złożyłemmu wizytę, zanim jeszcze opublikował swą książkę. Wyjaśnił mi wówczas, na czym polegajego metoda.

Pracuje z grupą liczącą od ośmiu do dziesięciu osób, wśród których dwie lub trzy są mediami. Wchodzą one w stan nawpół transu.

"Świadomość zanika wówczas na pewien czas, ale medium może zrozumieć istotę przekazywanego przez siebie komu-nikatu. Od samego początku połowicznego transu nie jest natomiast zdolne samodzielnie kontrolować wypowiadane przezsiebie słowa. Nie potrafi też samo usunąć ze swego ciała duszy, która nim zawładnęła. Niekiedy - wbrew swej woli - stajesię 'więźniem' niepożądanych dusz. Ton głosu i sposób, w jaki się wyraża w stanie połowicznego transu, często niemal nieodbiegają od normy ...

Naszym celem jest i pozostaje uzyskanie ogólnych informacji o warunkach życia w zaświatach, a także wyjaśnienie sy-tuacji zmarłych błąkających się w totalnej nieświadomości w strefie przejściowej. Należy dać im rady natury religijnej, którepozwolą im przejść do Królestwa Bożego i kontynuować wysiłki zmierzające do rozwoju wewnętrznego i zewnętrznego"8.

Jak już widzieliśmy, liczni zmarli nie są w istocie świadomi swej nowej sytuacji. W strefie przejściowej, w której utraciliwszelkie punkty odniesienia, nierzadko nie znają nawet swej tożsamości. Już w tym życiu spotykamy się z dość podobnymzjawiskiem tam, gdzie jesteśmy przejazdem, gdzie nie znamy nikogo i gdzie większość przebywa wyłącznie przez krótki czas.Psychologowie nazywają to syndromem dworcowym; na dworcach - kolejowych lub lotniczych - można zobaczyć ludzibłąkających się w nieskończoność, nie mających pojęcia, skąd przybyli i dokąd się udają ani nawet, kim są.

Profesor Schiebeler przedstawił kilka "spośród wielkiej liczby 'analogicznych przypadków"'. Poznajemy więc historięchłopaka zmarłego w roku 1915 w wieku piętnastu lat.

Oto, co sam mówi: "Po pogrzebie cmentarz opustoszał. Wszyscy odeszli, zostałem sam. Od tamtej pory nie nawiązałemz nikim kontaktu. Od czasu do czasu widuję istoty, które - jak przypuszczam - również zmarły. Nigdy ze sobą nie rozma-wiamy. Nie mam odwagi się do nich zbliżyć, gdyż nie zwracają na mnie uwagi".

"Wyjaśniliśmy mu - opowiada profesor Schiebeler - że miał wokół siebie innych przebywających w zaświatach. Niemógł ich jednak widzieć, tak jak my nie dostrzegaliśmy jego samego. Musiał najpierw 'przejrzeć na oczy', przy czym słówtych nie należy rozumieć dosłownie. Dlatego też musiał całym sercem modlić się do Boga. Gdy już to uczynił, odmówił'Ojcze Nasz', nie bez pewnego wsparcia z naszej strony, powiedział: 'Sądzę, że dostrzegam teraz za każdym z was jakieś istoty.Zaledwie rozmazane sylwetki'.

I powrócił do modlitwy: 'Boże, Ojcze Nasz, wysłuchaj mego błagania, pomóż mi i otwórz moje oczy, abym mógł zoba-czyć ich oczy i usta, aby mógł ich słyszeć i z nimi rozmawiać"'.

Nie ma obawy, ta historia dobrze się skończy. Nieszczęśnik dostrzeże pomoc duchową, którą miał już blisko siebie odsamej śmierci, ale nie potrafił jej zauważyć i z niej skorzystać.

Inne opisane przypadki są dość podobne. Wyzwolenie trzech pierwszych zmarłych nieco się skomplikowało ze względuna obecność duchów z zaświatów, mających nie do końcajasne intencje. Za każdym razem profesor Schiebeler wraz ze swągrupą radził zbłąkanej duszy, by nie stosowała się do wskazówek pojawiającego się przewodnika duchowego, dopóki nie uzy-ska od niego przysięgi, że uznaje - w imię Boga - Jezusa Chrystusa za swego Pana.

Zastosowanie tych niezwykłych metod pozwoliło oswobodzić nie tylko nieszczęsne dusze z zaświatów, ale także chorych,którymi bezwiednie zawładnęły. Wielu "chorych", którzy dzięki tej pomocy powrócili do normalnego życia, marnotrawiłobyczas w szpitalu psychiatrycznym, pozostając pod wpływem środków uspokajających.

Tak więc po raz kolejny rację mieli - przynajmniej w części - ludzie w średniowieczu i afrykańscy szamani. Doktor Wickland i profesor Schiebeler wnieśli jednak do tej praktyki nowy, bardzo istotny element. Wykazali bowiem,

że nie wystarczy - tak jak w rzymskokatolickim ceremoniale egzorcyzmów - wypędzić złe duchy, demony, gdyż natychmiast86

poszukają sobie nowej ofiary. Należy je oświecić i nawrócić, przywracając wiarę w miłosierdzie i miłość Boga. Trzebajeprzekonać, że nawet jeśli chodzi o nie, wszystko jest jeszcze możliwe.

Werner Schiebeler zapisał co najmniej dwa przypadki, w których "złe duchy" powróciły, by oznąjmić, iż zrozumiały izmieniły swe postępowanie. Pomagały teraz w uwalnianiu ludzi, żywych i martwych, działając na rzecz dusz, które nie opu-ściły jeszcze - często nie zdając sobie z tego sprawycielesnej powłoki, a także ich nieszczęśliwych ofiar.

Relacja ta ukazuje jednak nieco inną sytuację, gdyż duchy nawrócone przez profesora Schiebelera doskonale wiedziały,co robią. Początkowo deklarowały, iż służą Lucyferowi i na jego zlecenie zakłócają pracę grupy modlitewnej. Walka była więcdługa. W jednym ze wspomnianych wyżej dwóch przypadków trwała trzy lata 10.

Powstające spontanicznie niemal wszędzie liczne grupy modlitewne, pracujące być może mniej metodycznie i ściśle,odnajdywały moc modlitwy, niczym w pierwszych latach istnienia Kościoła.

"Ten rodzaj można wyrzucić tylko modlitwą" (Mk 9, 29) - mówił Jezus uczniom. A modlitwa ta mogła, nawet jeśli o tym nie wiedzieli, przysłużyć się do uwolnienia zarówno demona, jak i tego, kim za-

władnął. Niestety, choć udało się oswobodzić kilkaset lub nawet kilka tysięcy duchów, miliony zabłąkanych dusz tułają się po

świecie, szukając za wszelką cenę kontaktu z tym, co utraciły.

2. Bunt zabłąkanych dusz Nie przedstawię tu tej kwestii bardzo szczegółowo, gdyż poważna analiza wymagałaby odrębnej książki. Istnieje ich

zresztą kilka, często więc będę do nich odsyłał. Problem ten należy jednak poruszyć. Zazwyczaj patrzymy na oddziaływanie"złych" duchów wyłącznie z punktu widzenia nas, osób żyjących. Mimo to nie powinniśmy zapominać, że zjawiska te do-tyczą również zmarłych, choć widzą to oni z innej perspektywy. Często jest to niezmiernie istotny etap ewolucji dusz, de-cydujący okres, w którym zaznają smutnego doświadczenia - całkowitego impasu nienawiści i egoizmu. Dopiero gdy przejdątę próbę, równie bolesną dla nich, jak i dla tych, którymi zawładnęły, będą mogły wejść na wąską i jakże długą ścieżkę prze-miany.

Składniki złaNależałoby zresztą, przynajmniej teoretycznie, wprowadzić rozróżnienie wśród sił zła. Są tu dusze (mające, rzecz jasna,

ciało duchowe) zmarłych, których życie pozostawało w głębokiej sprzeczności z powszechnym prawem miłości. Egregorystworzone przez ich złe myśli i złe pragnienia za życia lub nawet po śmierci. Jest bardzo prawdopodobne, że znajdziemy turównież istoty zmarłe pochodzące z innych światów, z innych planet. I wreszcie byty, które nigdy nie przybrały postaci cie-lesnej, ani w naszym świecie, ani w żadnym innym. Bywają tradycyjnie określane mianem "aniołów". Jak się wydaje, niektórez nich upadły, zafascynowane własną urodą, i pozostały więźniami samych siebie, w nienawiści do Boga i innych.

Oczywiście w praktyce rozróżnienie to nie będzie możliwe. A nawet gdyby - i tak nie miałoby większego znaczenia. Oto na początek relacja potwierdzająca w pełni sądy doktora Wicklanda. Dotyczy niezwykłej przygody, jaką przeżył

George Ritchie podczas doświadczenia bliskiego śmierci. Ten młody żołnierz amerykański, mając bardzo wysoką gorączkę,udał się w swego rodzaju niezwykłą podróż inicjacyjną, prowadzony przez Świetlisty Byt, który bez najmniejszego wahaniaGeorge uznał za samego Syna Bożego. Razem przelatywali nad jednym z amerykańskich miast. W pewnej chwili ŚwietlistyByt wprowadził go do niechlujnego baru.

"Tłum ludzi, w tym wielu marynarzy, stłoczył się w trzech rzędach w pobliżu kontuaru. Również w drewnianych boksach,wzdłuż ścian, panował duży ścisk. Kilku mężczyzn piło piwo, większość jednak wlewała w siebie whisky tak szybko, jak na-dążali donosić ją dwaj ociekający potem kelnerzy.

Zauważyłem wówczas coś zdumiewającego. Część z tych, którzy stali przy barze, wydawała się niezdolna do podniesienianapoju do ust. Widziałem, jak nieprzerwanie próbowali schwycić kieliszek, ale ich ręce przechodziły przez gruby drewnianykontuar, a także przez ramiona i tułowia najbliżej stojących gości baru.

Ludzie ci nie mieli świetlistej aureoli, jaka otaczała pozostałych. Ten kokon światła wydawał się wyłącznie atrybutemciał fizycznych".

Potwierdza to fakt istnienia kilku rodzajów aury l l. Doktor Wickland wyjaśnia, że w ciemnościach zbłąkane dusze do-strzegają światło, które je przyciąga 12•

W dalszym ciągu relacji George'a Ritchiego znajdziemy opis tego zjawiska: "Zobaczyłem młodego marynarza, wstającego ze stołka, słaniającego się na nogach i upadającego po zrobieniu dwóch

czy trzech niepewnych kroków. Pochylili, się nad nim dwaj z jego towarzyszy i zaczęli wyciągać z tłumu. Nie na to jednak patrzyłem. Ze zdumieniem obserwowałem, jak wokół nieprzytomnego marynarza otwiera się świetlisty

kokon. Zaczęło się to od kręgu wokół głowy, odsłoniła się twarz i ramiona. I od razu, z szybkością, jakiej nigdy dotychczasnie widziałem, znalazła się na nim jedna z przebywających najbliżej bezcielesnych istot! W następnej sekundzie - nic już ztego nie rozumiałem tuż po skoku postać ta zniknęła. Przez minutę dostrzegałem wyraźnie dwie odrębne osoby, a gdy przy-

87

ciskały marynarza do ściany, zrobiła się z nich jedna". Niezwykły podróżnik jeszcze dwukrotnie będzie przyglądał się takiej samej scenie l3•

Doktor Wickland uprzedza nas - bogaty w ponad trzydzieści lat doświadczenia - że nieskazitelne życie czy inteligencjanie chronią nas przed taką niemiłą przygodą. Mogąjej sprzyjać - gdyż osłabiają ogólną odporność organizmu - ukryte zdol-ności mediumiczne, wyczerpanie nerwowe, wstrząsy psychiczne, a nawet zwykłe zaburzenia w funkcjonowaniu narządówwewnętrznych 14•

Rada jest bardzo prosta: nie należy chorować! Powinniśmy jednak zapoznać się również z wieloma innymi zaleceniami,a zwłaszcza tymi, które dotyczą wszelkich form kontaktów z zaświatami.

Uwaga, znajdujemy się tu na bardzo śliskim terenie. Nadmiernie uproszczone rozwiązania są najłatwiejsze, jak choćby zanegowanie wszelkiego niebezpieczeństwa czy wi-

dzenie wszędzie oszustwa lub oddziaływania diabła.

Niezrozumienie ze strony Kościoła Najlepszym sposobem ochrony "trzody" wiernych przed fałszywymi mistykami jest doprowadzenie do zniknięcia wszel-

kich prądów mistycznych. A nąjlepszym sposobem pozbycia się wszelkich "dziwaków" z ruchów charyzmatycznych jeststopniowe unicestwienie tych ruchów lub ich wchłonięcie, co daje ten sam skutek.

Jak wiadomo, w taki sposób hierarchowie Kościoła rzymskiego zdołali stopniowo zniszczyć prądy mistyczne w EuropiePółnocnej w XIII-)(N wieku, w XVI wieku w Hiszpanii, a w XVII wieku - we Francji, wraz ze skazaniem Fenelona. Stądteż straszliwe duchowe wyjałowienie,jakie dziś obserwujemy. Stąd też sukces ruchów charyzmatycznych. Gdy Bóg nie możejuż korzystać z pośrednictwa swego Kościoła, musi go obejść.

Prawdą jest jednak również, że poszukiwanie Boga może prowadzić na manowce i często, zbyt często, tak właśnie siędziało. Rola Kościoła powinna więc polegać na sygnalizowaniu niebezpieczeństwa i udzielaniu - gdy tylko jest to możliwe- niezbędnych wskazówek, które pozwolą, przynajmniej uczciwym duszom, go uniknać. I Kościół często tak czynił. Ale po-kusa wytępienia wszystkich chwastów, by wyrwać jeden konkretny, zawsze powraca. Nie jest to wszakże metoda zalecanaprzez Ewangelię.

Moim zdaniem, dotyczy to także wszystkiego, co ma związek z porozumiewaniem się z zaświatami lub nawet,' bardziejogólnie, z badaniem zjawisk określanych mianem "paranormalnych" czy "parapsychicznych" .

Jest oczywiste, że wszystko to może prowadzić do prawdziwej katastrofy, zwłaszcza u osób o delikatnej konstrukcji psy-chicznej, które często bywają szczególnie zainteresowane tego typu doświadczeniami. Albo też innych, mających ubogieżycie duchowe lub powodowanych zwykłą, czczą ciekawością, zbyt powierzchowną lub zbyt wyrachowaną. Jak się wydaje,zjawiska te mogą - wprost przeciwnie - okazać się korzystne zwłaszcza wówczas, gdy nie próbuje się ich wywołać.

Odnosi się to także do tabliczki oui-ja, zwanej także "planchettE!' i mającej wiele odmian: na desce dosyć dużych roz-miarów rozmieszcza się litery alfabetu, cyfry od O do 9, wyrazy "tak" i "nie" oraz kilka podstawowych znaków interpunk-cyjnych. A także małą deseczkę na kółkach lub przewróconą szklankę. Dwie lub trzy osoby kładą palec na deseczce lubszklance, a ta przesuwa się od litery do litery, tworząc tekst.

Ed i Lorraine Warrenowie ze Stanów Zjednoczonych są całkowicie przekonani, iż oui-ja niemal zawsze prowadzi doopętania przez diabła. Od lat poświęcają czas na pomoc osobom nawiedzonym. Współpracowali w tej dziedzinie z księżmii policją 15. Ed jest znanym i poważanym demonologiem katolickim. Inny specjalista wyraża o wiele bardziej wyważonąopinię. Barbara Honnegger przez długi czas pracowała na rzecz służb policyjnych Białego Domu w Waszyngtonie. Następ-nie studiowała parapsychologię eksperymentalną na uniwersytecie Johna F. Kennedy'ego w Orinda, w Kalifornii, gdzieuzyskała dyplom w roku 1981. Sądzi ona, że dzięki oui-ja możemy naprawdę komunikować się ze zmarłymi, zwłaszcza zpozostającymi dłużej w dole świata astralnego, którym również możemy pomóc w rozwoju. Uważa, że może to stać sięswego rodzaju misją, ale podaje też, jakie należy wówczas podjąć środki ostrożności 16.

Pismo automatyczne, o którym już często mówiliśmy, również może przybierać niepokojące formy. Do najbardziej spek-takularnych zaliczyć można pojawianie się tekstu wspak, w całości, lub tylko zamienianie kolejności co drugiego słowa.Niektóre osoby zapisują kolejne słowa z nieprawdopodobną wprost szybkością, inne mogą pisać obydwiema rękoma rów-nocześnie, i to dwa różne teksty 17 . Gorzej jeszcze (lub lepiej, jeśli lubi się zjawiska niezwykłe) - podobnie jak podczas oui-ja deseczka lub szklanka mogą niekiedy nadal wskazywać litery, choć nikt ich już nie dotyka 18, zdarza się także, że ołówekzapisuje tekst, choć nikt go już nie trzyma. Bywa to określane mianem "pisma bezpośredniego"19.

Co bardzo istotne, pismo automatyczne, tak jak wszelki inny sposób komunikowania się z zaświatami, może prowadzićdo opętania. Jean Prieur podaje tego przykład 20• A zupełnie niedawno jeden z korespondentów grupy z Luksemburga, zaj-mującej się problemami transkomunikacji, opowiedział historię uczennicy, która podczas odrabiania pracy domowej stwier-dziła ze zdumieniem, że jej pismo ulega zmianie, a poprzez to, co pisze, ktoś zwraca się do niej samej. Gdy w myśli zadałasobie pytanie dotyczące tożsamości tajemniczego korespondenta, ten sprawił, iż zapisała, że jest jej ojcem. I gdy następneodpowiedzi okazały się niemal wszystkie poprawne, nabrała powoli zaufania, nie domyślając się, że duch pozyskiwał od-

88

powiedzi wyłącznie z jej własnej pamięci. Gdy po chwili chciała przestać pisać, poczuła w ręce bolesne skurcze, które minęły,gdy tylko znów zaczęła notować. Duch opuścił ją dopiero wówczas, gdy niemal padała z wyczerpania. Matka wezwała przy-jaciela, który miał doświadczenie z tego typu zjawiskami. Ten zaś zażądał od ducha, by napisał modlitwę "Ojcze Nasz". Pozakończeniu tekstu duch podziękował tym, którzy umożliwili mu powrót na właściwą drogę. Dziewczynka zaś znów byławolna 21.

Jak widzimy, za każdym razem - czy to za pośrednictwem medium, takjak doktor Wickland lub profesor Schiebeler, czyto dzięki dyskusjom poprzez oui-ja, takjak Barbara Honneger, czy też wreszcie, tak jak tutaj, z użyciem pisma automatycz-nego - odnajdujemy możliwość zarówno nawiedzenia przez duchy, jak i nawrócenia "złych" duchów.

Jean Mohnen myli się, sądząc, iż w przeciwieństwie do wszystkich innych metod komunikowanie się ze zmarłymi zapomocą taśmy magnetofonowej nie przedstawia żadnego niebezpieczeństwa. Głosy z zaświatów mogą być rejestrowane, jakmówi, wyłącznie "dzięki energii kosmicznej i niemal w stu procentach znajdują się pod kontrolą świetlistych bytów"22.Określenie "niemal" wydaje się nieco zbyt optymistyczne. Wiele osób mówi o zarejestrowaniu nie tylko wulgarnych słów,które bez wątpienia musiały umknąć uwadze świetlistych istot, ale także gróźb. Co jeszcze istotniejsze, zdarza się, iż częstei długotrwałe rejestrowanie przekazów powoduje ujawnienie się ukrytego daru mediumicznego. Stopniowo magnetofon stajesię zbędny, do kontaktów dochodzi za sprawą swego rodzaju bardzo silnej telepatii, podczas której rzeczywiście słyszy sięgłosy. Niekiedy jest to nawet śpiew. Posługując się pseudonimem, pewna Niemka, która padła ofiarą takich duchów, opo-wiedziała swoje męczarnie. Niedługo później wpadła w ręce psychiatrów i udało się jej wyrwać i jednym, i drugim jedyniedzięki modlitwie 23. Monique Simonet wskazała mi inne dzieło, napisane przez młodego Niemca, który czuł się dosłownie"ścigany przez zgraję" złych duchów. I w tym wypadku jednak możliwe byłoby udzielenie pomocy zbłąkanym zmarłym.

Z tych wszystkich przyczyn uważam kilka prac "specjalistów" kościelnych za nazbyt nieprzychylnie nastawione do tegotypu zjawisk. Prawdą jest, że ksiądz Schindelholz podkreśla, iż często do nawiedzenia dochodzi na skutek uczestnictwa wseansach spirytystycznych lub praktykach okultystycznych 24. Nie można też wykluczyć, że niektórzy uzdrowiciele lub ra-diesteci wywołują opętanie. Maurice Ray podaje kilka takich przykładów, odsyłając do znacznie pełniej udokumentowanychprzypadków 25. Bez wątpienia można by również podejrzewać o to samo wielu lekarzy czy psychologów. Są jednak takżeliczni uzdrowiciele, hipnotyzerzy i radiesteci, będący ludźmi Boga. Ja sam znam hipnotyzerkę, Helenę Charles, która opisaław książce istotę swego doświadczenia, a przez całe życie pomogła wielu cierpiącym 26.

Wielebny Jean Jurion, ksiądz rzymskokatolicki i równocześnie radiesteta, opowiada, jak dzięki licznym spotkaniom z in-nymi księżmi parającymi się radiestezją, tak zupełnie nieznanymi, jak i sławnymi, zdołał odkryć swe podwójne powołanie.Nie ma potrzeby przypominać wszystkich fragmentów Biblii, w których Chrystus uzdrawiał. Apostołowie i ich następcyczynili podobnie 27•

W skazane więc są ostrożność i rozsądek, ale nie całkowite odrzucenie. Nie mogę także zgodzić się z zastrzeżeniami ojca Jeana Vernette'a dotyczącymi komunikowania się ze zmarłymi. Mam

tu na myśli jego uwagi co do Lettres de Pierre, dzieła Rolanda de Jouvenela, lub nawet Jeana Prieura. Myślę wręcz, żekrytyka ta nie jest w pełni uczciwa. Zdaniem jej autora zarzuty, jakie stawiają Kościołowi Jean Prieur czy Pierre Monnier,a następnie wielu innych a mianowicie że nie dość wierzy już w życie wieczne lub też zbyt często przedstawia zbyt śmiesznąjego wizję - nie były uzasadnione. Wprost przeciwnie, sądzi, iż czytając te prace, "wierząc im, oddalamy się stopniowo odchrześcijaństwa. Bóg jest w nich dziwnie daleki, a Jezus Zbawiciel nie pojawia się wcale 28".

Jean Prieur wskazał licznych duchownych, i to wcale nie najmniej znaczących, którzy byli zupełnie innego zdania. A po-nieważ ja sam jestem po części teologiem, muszę przyznać, że to raczej czytając świętego Augustyna lub świętego Tomaszaz Akwinu, nie wspominając o licznych "teologach" współczesnych, mógłbym był stracić wiarę. Widzieliśmy już jednak, awkrótce zobaczymy jeszcze wyraźniej, ile zawdzięczam lekturze tych wielkich "świadków niewidzialnego", jak nazywa ichJean Prieur. To, co mówi ojciec Vernette o Bogu "dziwnie dalekim", wydaje mi się dość prawdziwe, a niekiedy wręcz bardzosłuszne w odniesieniu do całej literatury nurtu spirytystycznego. Nie należy jednak wszystkiego mieszać!

Podobnie nie wydaje mi się bardzo uczciwe uwydatnianie sprzeczności występujących pomiędzy niektórymi przekazamiz zaświatów po to, by odrzucić je wszystkie naraz. Cóż zatem powiedzieć o naszych teologach i egzegetach! Jak widzieliśmy,wielu księży zdecydowało się raczej wspierać tych, którzy zechcieli pójść za ich wskazówkami, by dokonać niezbędnego roz-różnienia.

Nie myślę też, by można było bez końca mylić wszystkie te sytuacje i stosować się ściśle do pradawnych zakazów ze Sta-rego Testamentu 29• W tekstach tych zawarty jest przecież także formalny zakaz wykonywania obrazów, nawet świeckich,i a fortiori religijnych. Protestanci pozostali wierni, mimo sprzeciwu Lutra, drugiej części tego zakazu. Jahwe ze Starego Te-stamentu miał wymagać od Hebrajczyków, by dotarłszy do Ziemi Obiecanej, wymordowali wszystkich bez wyjątku jejmieszkańców. Nie wydaje się jednak, by również dzisiaj postawił taki wymóg. Przestańmy więc szafować kilkoma cytatami,i to wyrwanymi z kontekstu. Pewne zjawiska istnieją. Są bardzo złożone. Spróbujmy się nad nimi zastanowić.

Święty Paweł widział sprawy zupełnie inaczej i wśród darów Ducha Świętego wymieniał rozpoznawanie duchów 30• A ponadto wielu świętych dokonywało uzdrowień i przepowiadało przyszłość. Święta Anna Maria Taigi (1769-1837)

89

była przekonana, iż zdolność uzdrawiania otrzymała bezpośrednio od Chrystusa, jako swego rodzaju misję. Niekiedy od-działywała przez położenie rąk na głowie, ale najczęściej wskazywała prawdziwą przyczynę choroby i lek, jaki należało za-stosować. Przetrwały niezliczone szczegółowe relacje dotyczące wyzdrowień. Święta otrzymała również dar niezwykłychwizji, który wzbudziłby zazdrość niejednego indyjskiego guru lub tybetańskiego lamy. Widziała stale obok siebie świetlistąkulę, wielokrotnie mocniej świecącą niż słońce, której blask jednak nie oślepiał. W samym jej środku widoczne było kołootoczone cierniową koroną. W rozchodzących się od niego promieniach mogła zobaczyć wszystko, co pragnęła poznać: prze-szłość, teraźniejszość, przyszłość, dotyczącą jej samej, papieża, Rzymu czy też najbardziej odległych krajów. Wszystko toukazywało się w najdrobniejszych szczegółach. Rzymskie duchowieństwo, przede wszystkim papież i kardynałowie, a takżeliczni święci ówczesnej epoki przybywali do niej na konsultacje.

Prawdą jest jednak również, że święta ta była narażona na niezmiernie częste kuszenie ze strony diabła, jego ciosy,wrzaski, pojawianie się fantastycznych zwierząt. Próbowano poddawać próbie jej czystość, a nawet wiarę 31.

Życie proboszcza z Ars, który uzdrawiał i wróżył, także obfitowało w diabelskie ataki, podobnie jak dużo później życiematki Yvonne-Aimee de Malestroit 32•

Nie wystarczy zatem, jak mi się wydaje, by w życiu uzdrowiciela zdarzały się przejawy "sataniczne", aby można było ztego wnioskować, iż uzdrowienia, do których dochodziło, były sprzeczne z wolą Boga. Ta sama uwaga dotyczy równieżprzepowiadania przyszłości. Niekiedy ataki te mogą być, wprost przeciwnie, oznaką, że przepowiadający działa na rzecz Kró-lestwa Bożego. Wydaje się to potwierdzać fakt przytoczony przez ojca Rene Chenesseau, katolickiego księdza, pełniącegomiędzy innymi funkcję egzorcysty: wiele spośród osób zaatakowanych przez siły zła było praktykującymi katolikami, nie-kiedy bardzo głęboko oddanymi Bogu, niemal mistykami. Świętość przyciąga ciemne moce. Powołania religijne są dla nichprawdziwym wyzwaniem.

Jak widać, bardzo trudno jest znaleźć prawdziwą ochronę. Można się jedynie modlić. Nie należy przy tym zapominać o niebezpieczeństwie, jakie kryje się w poszukiwaniu mocy, które tak fascynują wielu

nam współczesnych. Czym innym bowiem jest otrzymanie od Boga daru, który przynosi pożytek, a czym innym próba jegozawładnięcia. Jak zawsze, wszystko zależy od wewnętrznego nastawienia.

Roland de Jouvenel zwraca szczególną uwagę właśnie na ten problem i nie jest to dla mnie paradoks. "Twój umysł uległ zaburzeniu - powiedział matce. Zupełnie jakbyś nagle doznała wielkiego szoku. Nie chcę, byś zajmowała się okultyzmem. Nie przyjdę więcej, jeśli znów pobłądzisz w doświadczeniach. Miej się na

baczności, pełno tam potępionych sił. Pozostań w czystej strefie, pozostań w wierze". Nieco dalej uściśla: "Jestem bardzo zadowolony, że odkryłaś wreszcie prawdziwy sens moich przekazów. Nie mają one związku z okultyzmem

ani też nie wynikają z jasnowidztwa"33.

3. Etapy powrotu do BogaGeorge Ritchie, młody amerykański żołnierz, który odbył niezwykłą podróż poza ciało, miał możliwość przyjrzenia się

kilku scenom. Mogłyby odpowiadać pierwszym etapom pobytu w czyśćcu, choć okrucieństwo spektaklu kazało mu raczejmyśleć o piekle.

Widzieliśmy już czyściec pijaków: zmarli próbowali bezskutecznie odebrać kieliszki żyjącym, którzy spędzali czas wbarze. Wówczas interesował nas inny aspekt tej sceny, a mianowicie sposób, w jaki niektórym zmarłym udawało się przenikać,wraz ze swym ciałem subtelnym, do ciał pijanych marynarzy. Nie mniej interesujący jest też i ten aspekt: straszliwa frustracja,jaką ci zmarli sami przygotowali sobie podczas ziemskiego życia.

W innym momencie George Ritchie i Świetlisty Byt zobaczyli kolejno w różnych domach zmarłych, którzy podążali zpokoju do pokoju za żywymi, powtarzając im bezustannie to samo zdanie, którego jednak nikt nie słyszał: " Przepraszam,tato, nie wiedziałem, że sprawi to mamie tak wielki ból". "Przepraszam, Nancy ... ". Za każdym razem George czuł, żesłowa te sprawiały, iż w Świetlistym Bycie wzbierała nowa, ogromna fala współczucia. I uzyskał w swym wnętrzu takie wy-jaśnienie:

"To samobójcy, nierozerwalnie zespoleni z konsekwencjami swego Czynu"34. Kiedy indziej George miał wrażenie, że znalazł się nagle przed rozległym polem bitwy. "Wydawało się, że wszędzie ludzie byli spleceni w śmiertelnym starciu, wyginając się, uderzając, dociskając". Była to

walka wręcz, bez broni, ,jedynie [ ... ] gołymi rękoma, nogami, zębami. Nikt nie wyglądał na rannego. Nie widać było anikrwi, ani ciał na ziemi. Ciosy, które powinny były unicestwić przeciwnika, nie robiły żadnej krzywdy ... Tak że jedni rzucalisię na drugich w szale daremnej wściekłości". Można by więc rzec, że była to nienawiść w stanie czystym.

"Być może jeszcze bardziej odrażające niż ukąszenia i zadawane ciosy były nadużycia seksualne, jakich dopuszczali sięniektórzy w gorączkowej pantomimie. Wszędzie wokół nas próbowano bezskutecznie oddawać się perwersyjnym aktom,o jakich nigdy bym nie pomyślał. Nie sposób było powiedzieć, czy dochodzące do nas okrzyki frustracji to rzeczywistedźwięki, czy też interpretacja naszych pełnych rozpaczy myśli".

90

George doskonale wiedział, jaki był mechanizm scen, którym się przyglądał. "To, co każdy myślał, od razu stawało się widoczne, nawet nąjbardziej przelotne i bezwiedne myśli"35. Stopniowo zaczął też dostrzegać obecność istot świetlistych. Zrozumiał, że żaden z tych nieszczęśników nie został nigdy

opuszczony. Jak się zdaje, Robert Monroe też przebył te smutne strefy, które zaludniali, jak sam mówił, zarówno uśpieni żyjący, jak

i pozostający pod wpływem narkotyków i zmarli będący na wczesnym etapie rozwoju duchowego. "Główną motywacją mieszkańców tego regionu jest wyzwolenie seksualne pod wszelkimi postaciami"36. Albert Pauchard opowiadał (za pośrednictwem pisma automatycznego), że po radości oswobodzenia i przyjemności

ponownego spotkania konieczne jest przebycie pewnej drogi, odmiennej dla każdego. On sam musiał podążać opustoszałąścieżką w dość mrocznej okolicy. Tam nąjpierw w dziwny sposób zaatakowały go osy: wydawało się, że chciały go użądlić,ale tego nie robiły. W pewnej chwili rozległ się "grzmiący głos". Dzięki niemu i wewnętrznej intuicji zrozumiał, że owadyte były wszystkimi słowami krytyki i oznakami irytacji, które w sobie tłumił i nie dość szybko wyrzucał z umysłu. Od razupojął, że gdyby karmił się tymi myślami całe życie, osy teraz by go ukąsiły.

Dalej przemierzał strefę dokuczliwej samotności. Jak sam mówił, znajdował się pod ciemną chmurą, która wisiała nadnim wielkim ciężarem. Wewnętrzny głos powiedział mu wówczas: "Oto wszystkie twoje stany przygnębienia i zniechęcenia,z którymi nie próbowałeś walczyć"37.

Po śmierci wszystko jest jeszcze możliwe Dzięki takim tekstom i wielu jeszcze innym, których nie ma potrzeby tu więcej cytować, rozumiemy proces symbolizacji,

który - co oczywiste - przybiera bardzo różne formy, w zależności od konkretnego przypadku. A również w tej dziedziniejesteśmy wszyscy konkretnymi przypadkami.

Co jednak najbardziej istotne, zawsze istnieje, niezależnie od rozmaitych wariantów, możliwość postępu, poprawy, głę-bokiej przemiany, której się pragnie i którą przyjmuje się jako wyzwolenie.

Jedną z najważniejszych przeszkód, która może opóźnić nasze szczęście, wydaje się nasza niezdolność do przebaczania.Oto jeden ze zdumiewających przekazów z zaświatów otrzymanych przez wdowę po pułkowniku Gascoigne i jego córkę.Ukazuje on bardzo wyraźnie tę trudność. Norweski żołnierz, zabity przez Niemców w czasie drugiej wojny światowej opo-wiada:

"Zostałem zastrzelony przez Niemców w Trondheim. Pracowałem w handlu; celowali we mnie. Nie lubię Niemców. Nigdy ich nie polubię, jestem teraz tutaj z powodu swej

nienawiści. Nie umiem się jej pozbyć. Ich czyny pełne nieuzasadnionego okrucieństwa wprawiają mnie nadal we wściekłość,gdy o nich myślę. Ten gniew mnie niszczy, nie mogę się od niego uwolnić. Błagam o pomoc. Pani ojciec doprowadził mniedo pani, bym mógł się do niego zbliżyć. Mówi mi, że trzeba przebaczyć nazistom, gdyż nie wiedzą, co czynią, i są jakby za-hipnotyzowani. Dopóki im nie przebaczę, nie mogę się oswobodzić i wyjść z niższej strefy, tak bliskiej Ziemi.

Tutaj wszystko, co się wydarza, odczuwa się silniej, więc my coraz bardziej nienawidzimy Niemców. Gdy dołączają donas w ciele astralnym, wydają się nam jeszcze większymi wrogami niż podczas naszego życia ziemskiego. Potworna jest tazłość, od której nie możemy się uwolnić. Proszę ofiarować mi spokój i pozwolić spać. Chcę spać i zapomnieć. Miałbym wów-czas możliwość uzyskania bardziej bezstronnego osądu i zdołałbym im przebaczyć.

Rozumiem, dlaczego Chrystus tak szybko przebaczył wszystkim, zanim opuścił ziemię. Widzę to teraz i wiem, jakbardzo jest to niezbędne. Przy pomocy pani ojca i dzięki kontaktowi z panią może mi się uda"38.

Przekazy otrzymane przez młodych ludzi z Medugorje również kładą stale nacisk na konieczność przebaczenia. Co oczywiste, idealnym rozwiązaniem byłoby przebaczyć jeszcze na tym świecie. Jest to doświadczenie duchowe głęboko

zmieniające tych, którzy je przeżyli. George Ritchie, młody amerykański żołnierz, mający za sobą niezwykłe przeżycia z po-granicza śmierci, kilka lat później spotkał osobę, która doznała przemiany dzięki udzielonemu wybaczeniu. Był to dawnywięzień obozu koncentracyjnego niedaleko Wuppertalu w Niemczech. W roku 1945 z nie strudzoną życzliwością pełniłfunkcję mediatora i rozjemcy wśród więźniów wszystkich narodowości, którzy bardzo często wzajemnie się nie znosili.George Ritchie sądził więc, że prawdopodobnie mniej niż inni ucierpiał podczas wojny.

Gdy jednak o to zapytał, jego rozmówca opowiedział mu taką historię: "Mieszkałem w dzielnicy żydowskiej w Warszawie, wraz z żoną, dwiema córkami i trzema synkami. Kiedy Niemcy do-

tarli na naszą ulicę, kazali wszystkim ustawić się przy murze i otworzyli ogień z karabinu maszynowego. Błagałem, by po-zwolili mi umrzeć razem z rodziną, ale mówiłem po niemiecku, więc przydzielono mnie do grupy przeznaczonej do pracy.

Musiałem zdecydować się od razu - podjął po chwili. Czy miałem nienawidzić Niemców, którzy to zrobili? To naj-prostsze rozwiązanie. Byłem adwokatem i wykonując swój zawód, często widywałem, co nienawiść może zrodzić w sercachi umysłach ludzi. Właśnie nienawiść zabiła przed chwilą sześć osób, które były mi najdroższe. Postanowiłem zatem, żeprzez resztę życia - niezależnie od tego, czy będą to dni, czy całe lata - będę kochać każdą osobę, którą przyjdzie mi spotkać"39 .

91

Możliwość rozwoju duchowego nie jest dana wyłącznie najmniej złym spośród zmarłych. Jak się wydaje, wszyscy mogąwyrazić skruchę, nawrócić się, odnaleźć drogę do Boga. Opisuje się nam cuchnące regiony, pełne niepokoju i ciemności, za-ludnione przez istoty przygnębione, zamknięte w swej samotności. Nawet jednak one nie zostały opuszczone. Aniołowie izmarli, którzy osiągnęli najwyższy stopień rozwoju duchowego, "zstępują" do nich i niestrudzenie starają się im ukazać, pró-bują przyciągnąć uwagę najbardziej nieszczęśliwych.

Tutaj oddalamy się wyraźnie od zwyczajowego nauczania z lekcji katechizmu rzymskokatolickiego. Nikt w momencieśmierci nie ma ostatecznie ukształtowanego stosunku do Boga. Po śmierci wszystko jest jeszcze możliwe.

Choć oddalamy się od katechizmu, stajemy się bliżsi Pismu Świętemu. Święty Piotr mówi bardzo wyraźnie, iż po śmierciChrystus "poszedł ogłosić [zbawienie] nawet duchom zamkniętym w więzieniu, niegdyś nieposłusznym, gdy za dni Noegocierpliwość Boża oczekiwała, a budowana była arka" (lP 3, 19-20).

A zatem Chrystus udał się "nauczać" zmarłych, którzy byli jeszcze "buntownikami" w momencie śmierci. Jego kazanianie miałyby oczywiście żadnego sensu, gdyby nie mogły okazać się skuteczne. Zejście Chrystusa do piekieł nie zostało za-pisane w nicejsko-konstantynopolitańskim wyznaniu wiary, ale wspomina się o nim w różnych dokumentach synodalnychz lat 358-360. Około roku 500 figuruje w słynnym tekście, przez długi czas przypisywanym świętemu Atanazemu, a wreszcieokoło roku 950 pojawia się w Symbolu apostolskim. Formułę tę podjęły następnie liczne sobory. Nie chodzi tu o zejście dopiekła, lecz do piekieł. Określenie to nie ma żadnego związku znaczeniowego z potępieniem. Chodzi po prostu o miejsca"niżej położone", które zazwyczaj wyobrażano sobie pod ziemią, tak jak groby. Należy jednak stwierdzić, że teologowieprzez stulecia nie brali pod uwagę tego jakże istotnego tekstu, który większość chrześcijan powtarza kilkakrotnie w ciągużycia. I dziś wprowadza on wszystkich w zakłopotanie.

A przecież teologowie z pierwszych wieków chrześcijaństwa odczytywali go dosłownie. Myśleli, że w chwili śmiercikażdy z apostołów uczynił podobnie, a następnie wszyscy wielcy święci. Potwierdza to Pierre Monnier w przekazach kie-rowanych do matki.

Na poziomie "piekieł" jest jeszcze czas, by się nawrócić i uniknąć piekła (tym razem wyraźny związek z potępieniem).Nawet na tamtym świecie "głosi się Ewangelię winowajcom, by wyrwać ich z królestwa zła, z piekła"40.

Dalej Pierre Monnier wyraża to jeszcze precyzyjniej: "Już ci to wyjaśniałem. Gdy Piotr, apostoł, mówi o misji swego duchowego Mistrza"w miejscu pobytu zmarłych", nie

jest to mit, jak uważają niektórzy teologowie - takie nieumotywowane mniemanie burzy wiarę - ale chwalebna wizja mi-łosierdzia, jakie Bóg okazuje grzesznikom. Jak Jezus pozbawiony ciała, również my, Jego niebiańscy misjonarze, podążamyku naszym zrozpaczonym lub winnym braciom, niosąc im Ewangelię"41.

Najważniejszym wydarzeniem Wielkanocy w Kościele prawosławnym nie jest powstanie Chrystusa z grobu, lecz Jegozejście do piekieł, a dokładniej do Hadesu. Pozwala to uniknąć niejasności, gdyż Hades jest miejscem zmarłych. Chrystuswyłamuje bramy Hadesu i wydobywa z grobów, ciągnąc za ręce, Adama i Ewę. Za nimi tłum czeka już na swoją kolej.Można w nim rozpoznać kilku świętych ze Starego Testamentu. Nikt nie broni nam jednak dojrzeć w anonimowej groma-dzie kilkorga z tych, których właśnie nawrócił, głosząc Ewangelię, jak mówi w liście święty Piotr. Być może zobaczymy tamteż kilka postaci przedstawiąjących nas samych, gdyż spotkanie z Chrystusem w zaświatach powtarza się przy każdej śmierci,poza ziemskim czasem i przestrzenią.

Pierre Monnier i to doskonale zrozumiał. "Gdy Chrystus powstał żywy z grobu, Jego uwolniony umysł odwiedził duszew ich przyszłej osobowości: w rzeczy samej wszystkie dusze były obecne w obliczu Chrystusa, gdyż czas nie miał już nadnim mocy. Chrystus popatrzył na każdą z naszych dusz, a Jego spojrzenie obdarzyło je nowym bogactwem: Miłością"42.

Rozdział VIII Reinkarnacja: ostateczne doświadczenie nieszczęśliwej duszy

Co dzieje się ze zmarłymi, którzy najsilniej opierali się Miłości? Pierre Monnier zapewnia nas, iż Bóg daje im drugąszansę i pozwala wrócić na Ziemię. Jest to reinkarnacja.

Potwierdza to, rzecz jasna, wiele innych przekazów i pseudo-przekazów. Nie wystarczyłoby to jednak, by mnie przekonać.Przyjmuję tę teorię, gdyż kilkoro z tych, którzy ją podtrzymują, z różnego rodzaju przyczyn budzą moje szczególne zaufanie.Pierre Monnier nie jest jedynym wśród cieszących się moim zaufaniem, którzy tak twierdzą, ale być może wydaje się naj-lepszym znawcą zjawiska i zgadza się podać nam najwięcej szczegółów. Wielu innych mówi na ten temat jeszcze więcej,ale tak się składa, że nie ufam ich przekazom.

A zatem zdaniem Pierre'a Monniera "niekiedy dochodzi istotnie do reinkarnacji, ale o wiele rzadziej, niż sądzą niektó-rzy"l. Jest ona "często zalecana, jako szybszy sposób dokonania ewolucji niezbędnej do osiągnięcia szczęścia, do któregowszyscy dążymy, a zaznać go możemy, jedynie łącząc się z Bogiem"2. Mimo to pozostaje ona zawsze fakultatywna, jeślimożna tak powiedzieć 3". A zatem nie zdarza się często, czego potwierdzenie znajdujemy dalej: "To wyjątkowa koniecz-

92

ność"4. Nawet jeśli dusza rozumie, że jej rozwój byłby szybszy, gdyby zgodziła się na reinkarnację, często z niej rezygnuje,by nie zniszczyć więzów miłości łączących ją z tymi, których pozostawiła na Ziemi 5• Reinkarnacji poddają się niekiedy całe- lub niemal całe - rodziny, rodzice, którzy z własnej winy ściągnęli na dzieci nieszczęście. Proszą, by mogli naprawić swójbłąd, dając życie tym samym dzieciom, a zwłaszcza tym, które nie umiały uniknąć ich złego wpływu 6.

Niektóre trudne fragmenty Pisma Świętego dotyczące predestynacji daje się wyjaśnić przez zjawisko reinkarnacj 7. Reinkarnacja zdarza się często u zwierząt, przede wszystkim u psów. W niezwykle wyjątkowych wypadkach "dozwolo-

nych przez Boga w niezmiernie rzadkich okolicznościach i w określonym celu" zwierzę jest reinkarnowane jako istotaludzka 8•

Polegając na takich przekazach (nie tylko Pierre'a Monniera), wierzę, że istnieje pewna forma reinkarnacji. Nie jestemnatomiast pewien, czy mamy już pełne dowody istnienia tego zjawiska. Mimo to wierzę w nie, opierając się jednak na zna-nych mi przekazach, a nie na "dowodach". A ponieważ wierzę w reinkarnację, czuję się zwolniony z konieczności roztrząsania- przypadek po przypadku - wartości tych domniemanych dowodów. Wolę przyjąć od razu, bez dyskusji, że każdy z tychprzypadków był prawdziwy.

Do rozważenia pozostają jednak dwa problemy: 1) Czy przypadki te są naprawdę tak wyjątkowe, jak twierdzi na przykład Pierre Monnier, czy też, wprost przeciwnie,

stanowią regułę: wszyscy ludzie wracają na Ziemię, i to nawet kilkakrotnie, jak uważają inni autorzy przekazów, znajdującypoparcie w ważnych prądach filozoficznych i religijnych?

2) Na czym naprawdę polega reinkarnacja, gdy już do niej dochodzi?

1. Reinkarnacja zdarza się tylko wyjątkowoZgodnie z najczęstszą dziś postacią wiaty w reinkarnację uważa się, iż w chwili śmierci nie umiera głębokie Ja, które prze-

nika do innego ciała, by wieść nowe życie. W kolejnych życiach wzbogaca się lub oczyszcza. A fakt, że przy każdych nowychnarodzinach zapomina o poprzednich wcieleniach, nie ma większego znaczenia, gdyż w zaświatach nasza świadomość od-zyska wszystkie przeżyte żywoty i dokona ich syntezy.

Tradycja zachodnia Powtarza się nam niemal powszechnie, traktując to jako pewnik, że już starożytni Egipcjanie wierzyli w reinkarnację,

podobnie jak Żydzi ze Starego Testamentu, Chrystus i pierwsi chrześcijanie. Nauczał o tym także Kościół do mniej więcejIII lub VI wieku (w tej kwestii znani mi autorzy nie są w pełni zgodni i doskonale rozumiem, dlaczego).

Nie chciałbym sprawić nikomu przykrości, nie pragnę też przeszkodzić komukolwiek wierzyć, iż żył już dwunastokrotniei powróci na Ziemię jeszcze trzy razy ... Fakty są jednak faktami - i niemal wszystko to jest nieprawdą! Doktryna reinkarnacjibyła niemal zupełnie nieznana w starożytnym Egipcie. Jedyne przypadki, o których można by wspomnieć, to mity dotycząceodradzania się natury, związane z postacią Ozyrysa. Grecki historyk Herodot, który odwiedził Egipt, opowiada, że jegomieszkańcy wierzyli w metempsychozę. Po śmierci dusza ludzka wcielała się w zwierzęta żyjące na lądzie, w wodzie i w po-wietrzu, a następnie powracała do ciała człowieka. Cykl ten trwał trzy tysiące lat.

Herodot żył w V wieku przed Chrystusem. W VI wieku kraj przeszedł pod panowanie perskie. Były to więc późne, naj-prawdopodobniej ludowe wierzenia. Jak się wydaje, nie znajdziemy po nich śladu w najważniejszych egipskich tekstach re-ligijnych z okresu klasycznego ani tym bardziej w słynnej Księdze Umarłych lub innych tekstach, które przetrwały donaszych czasów 9•

Klemens z Aleksandrii w II wieku po Chrystusie wspomina o tym dziwnym wierzeniu Egipcjan, nie interesując się nimjednak bliżej.

Jak się wydaje, o reinkarnacji nie wiedzieli nic ani Sumerowie, ani mieszkańcy Asyrii i Babilonii. Być może jednakistniała tam również jako wierzenie ludowe, poza wielkimi tekstami literackimi.

Jeśli chodzi o Grecję, Diogenes Laertios twierdził na' początku III wieku po Chrystusie, iż Pitagoras - dziewięć wiekówwcześniej - pierwszy wierzył w wędrówkę dusz. Uważał, iż on sam żył już kilkakrotnie, i podawał nawet imiona, jakie nosiłw poprzednich wcieleniach. Wiadomo, iż Platon widział w tym wyłącznie wierzenie ludowe, jakkolwiek z zainteresowaniemrozważył ten problem w słynnym fragmencie Państwa, mówiącym o Erze z Pamfilii. Mit wiecznego powrotu zawiera teżpewną formę reinkarnacji.

Starożytni Hebrajczycy nie wspominali nigdy o możliwości reinkarnacji. W epoce Chrystusa o doktrynie tej zaczynanojuż mówić. Wedle Flawiusza Józefa fatyzeusze wierzyli w wieczne męki czekające złych i reinkarnację dla dobrych. W póź-niejszym czasie zjawisko to zajmie bardzo istotne miejsce w kabale.

Wydaje się więc, że reinkarnacja przenikała powoli przez kilka wieków - do świata Zachodu, ale stosunkowo późno, podpostacią ludowych, bardzo marginalnych wierzeń.

Jeśli chodzi o Nowy Testament, wspomina się zazwyczaj o dwóch fragmentach: historii niewidomego i oczekiwaniu napowrót Eliasza. Przypomnijmy je pokrótce.

93

W pierwszym wypadku uczniowie pytają Chrystusa: "Rabbi, kto zgrzeszył - on sam czy jego rodzice - że urodził się niewidomy?". Myśl, że dolegliwość fizyczna ma związek

z grzechem, pojawia się często w Starym Testamencie: "W odniesieniu do osób kalekich od urodzenia niektórzy rabini ob-ciążali winą rodziców, inni - samo dziecko (i dotyczyło to życia płodowego)" 10 • I nie jest tu ważne, czy uważamy ten poglądza interesujący, czy też głupi. Chcemy wyłącznie wiedzieć, czy Żydzi w czasach Chrystusa wierzyli w reinkarnację. Znajo-mość literatury ówczesnej epoki każe nam odpowiedzieć na to pytanie przecząco. Woleli odwoływać się do tej dziwnej hi-potezy.

Sam Chrystus nie skorzystał z okazji, by im objawić reinkarnację. Odpowiedział po prostu, że pytanie zostało źle sfor-mułowane: "Nie zgrzeszył ani niewidomy, ani jego rodzice". Ani słowa o poprzednim życiu!

W drugim wypadku, zawsze cytowanym, w grę wchodzą rozmaite teksty napomykające o proroczej zapowiedzi powrotuEliasza 11. Zapomina się przy tym jednak, że dla Żydów ów Eliasz nigdy nie umarł. Został zabrany do nieba na ognistymwozie i czekano, aż pewnego dnia powróci, tak jak powraca się z długiej podróży. Nie istniała tu potrzeba powtórnych na-rodzin. Miał wrócić takjak postacie z rozlicznych legend, które budzą się po upływie wieku. Chrystus próbował dać do zro-zumienia, że Eliasz nie wróci. Zastąpił go Jan Baptysta, ale tak jak Mozart zastąpił Bacha ...

W podobny sposób sami Żydzi starali się przeniknąć tajemnicę osoby Chrystusa. Gdy Jezus pytał uczniów, co myślą onim ludzie, ci odpowiadali, że niektórzy biorą go za Jana Baptystę, inni - za Eliasza, a jeszcze inni - za jednego z dawnychproroków, który zmartwychwstał 12. W chwili śmierci Jana Baptysty Chrystus miał już jednak trzydzieści lat. Dopiero więcpo śmierci Jana Baptysty jego dusza mogłaby zawładnąć Chrystusem. Zatem nie ma to nic wspólnego z reinkarnacją, którejistnienia pewne osoby chciałyby dowodzić na podstawie Nowego Testamentu. Nic w tekście nie wskazuje, że gdy chodzi oEliasza lub, jednego z dawnych proroków, który zmartwychwstał", mieliśmy do czynienia z prawdziwą reinkarnacją. Wspo-mina się tu natomiast o zmartwychwstaniu, co jest czymś zupełnie innym.

Zmartwychwstać to powrócić do życia, nie musząc narodzić się na nowo. Wydaje mi się nadużyciem cytowanie - jakodowodów wiary w reinkarnację - tekstów, w których jest raczej mowa o "zmartwychwstaniu", "przebudzeniu" czy "ukazaniusię". Z tego wszystkiego można co najwyżej wywnioskować, że Żydzi współcześni Chrystusowi byli gotowi zaakceptowaćpewną formę ponownego pojawiania się w różnych epokach znanych postaci z przeszłości. Mogły to być wyłącznie osobi-stości, których rola i osobowość nie uległy głębszej zmianie i które wracaływ zupełnie wyjątkowych wypadkach - by wypełnićprecyzyjnie określoną misję, w bardzo różnych okolicznościach. W tej perspektywie daleko nam do jakiegokolwiek usyste-matyzowanego ogólnego prawa reinkarnacji.

Kościół nigdy nie włączył reinkarnacji do swego nauczania, jak utrzymuje wielu. Wierzyli w nią natomiast niektórzy teo-logowie, co jest czymś zupełnie innym. W II wieku święty Justyn zakładał możliwość kilku wcieleń na Ziemi, przed udaniemsię do nieba, przy czym osoby najbardziej zmysłowe mogły spędzić kolejne życie jako zwierzęta. Jak zauważa jednak GeddesMac Gregor13, pierwsi chrześcijanie mogli wierzyć wyłącznie w poprzednie życia na Ziemi, nie w przyszłe, gdyż wedługnich świat miał wkrótce zniknąć.

Gnostycy wierzyli w reinkarnację. Nie należą jednak do Kościoła. Całe ich nauczanie jest zupełnie odmienne. Orygenes wydawał się wierzyć w następowanie po sobie kolejnych eonów, czyli światów. Każda dusza żyła tylko jeden

raz w każdym świecie. Nie różni się to aż tak bardzo od przechodzenia duszy ze sfery do sfery, Dwaj wielcy święci z IVwieku, Grzegorz z Nyssy i Grzegorz z Nazjanzu, znali tę teorię dotyczącą poprzednich wcieleń i stanowczo się jej przeciw-stawiali 14,

Niemniej jednak uważa się powszechnie, że żaden tekst Kościoła nie potępił formalnie tej doktryny. A zatem każdymoże ją przyjąć, jeśli tylko zechce 15 ,

Co może wydać się paradoksalne, to właśnie najwięksi zwolennicy doktryny reinkarnacji zdołali rozpowszechnić pogląd,iż Kościół objął ją swym zakazem. W rzeczy samej krzewiciele reinkarnacji napotykali na przeszkodę, która w krajach o tra-dycji chrześcijańskiej okazała się trudna do pokonania. Zarzucano im, iż ani Biblia, ani teksty Kościoła nie wspominały oreinkarnacji. Czyż milczenie to nie było już samo w sobie swego rodzaju potępieniem?

Stopniowo przygotowano się do dwukierunkowego kontrataku: Biblia mówi o doktrynie, ale nie wprost, a Kościół włą-czył ją do swego nauczania (jak zdążyliśmy się pokrótce zorientować, nie ma w tym słowa prawdy 16).

A może Kościół bardzo wcześnie potępił reinkarnację i dlatego o niej więcej nie wspomina? Takie stwierdzenie jestrównie fałszywe, jak pierwsze. Ma natomiast tę olbrzymią zaletę, iż przenosi zarzut o milczeniu wszystkich objawionychreligii judeochrześcijańskich, obejmujących niemal cały Zachód, na garstkę dogmatyków, którzy zmącili spokojne wodyObjawienia. Z tej też przyczyny te dwie nieprawdy cieszyły się takim sukcesem.

Ianowi Wilsonowi, angielskiemu dziennikarzowi, który ukończył historię na uniwersytecie w Oksfordzie i wykazał sięjuż w innych dziedzinach, zawdzięczamy odkrycie źródła upowszechnienia tych poglądów17•

Podczas kuracji kąpielami siarkowymi w Andach Shirley MacLaine poznała jakoby zwolenników reinkarnacji, którychstwierdzenia przejęła, nie zadawszy sobie trudu ich sprawdzenia. Niejaki David miał jej powiedzieć:

"Teoria reinkarnacji rzeczywiście jest obecna w Biblii, Jednakże scholia, które umożliwiały jej interpretację, zostały usu-94

nięte podczas soboru ekumenicznego w Konstantynopolu w roku 553, nazywanego również soborem nicejskim. Zgroma-dzeni tam przegłosowali usunięcie tych tekstów, by wzmocnić kontrolę sprawowaną przez Kościół".

Jak podkreśla Jan Wilson, żaden specjalista zajmujący się historią Kościoła nie zaakceptuje twierdzenia o usunięciu frag-mentów z Biblii. Mamy zbyt wiele tekstów poprzedzających sobór z roku 553 i żaden z nich nie zawiera owych usuniętychkomentarzy. Autor powyższego stwierdzenia myli się zresztą jeszcze co do jednego. Nicea to nie Konstantynopol. W Niceiodbyły się dwa sobory: jeden w roku 325, a drugi w 787. Ani podczas jednego, ani podczas drugiego nie zajmowano się -ani ogólnie, ani szczegółowo - problemem reinkarnacji. Jeśli zaś chodzi o potępienie Orygenesa w roku 553, Jan Wilsonzgadza się co do tego, iż tak naprawdę nie dotyczyło ono reinkarnacj 18.

W szystkie te zmyślenia tak bardzo się jednak podobają, iż ciągle jeszcze je słyszymy i czytamy.

Tradycja wschodnia Obrońcy, często żarliwi, teorii licznych i nieuniknionych wcieleń, które czekają na nas wszystkich bez wyjątku, zwracają

też często uwagę na to, iż podzielają wiarę setek milionów ludzi, żyjących w różnych wiekach i w różnych wielkich kulturach. Jeśli o to chodzi, należy jednak pamiętać, że reinkarnacji nie znali Wedowie (1500-800 r. przed Chrystusem). Nie wspominał o niej również Budda. Alain Danielu, jeden z najlepszych znawców dawnych Indii, uważa, iż doktryna

ta zrodziła się w łonie dżinizmu, "skąd przeniknęła do buddyzmu, a następnie do współczesnego hinduizmu". Sziwaizmmiałby do dziś pozostać odporny na te wpływy 19 • Doktryna pojawia się już jednak - w licznych, znacznie się od siebie róż-niących wariantach - w niektórych upaniszadach (700-500 r. przed Chrystusem),

Przypomnijmy tutaj także, że Krishnamurti zawsze odmawiał wyrażenia jasnej opinii w tej kwestii. Osobom przywią-zującym wielką wagę do przekazów dawnych przeciwników reinkarnacji, którzy po śmierci zmienili diametralnie zdanie,zasygnalizujmy przypadek odwrotny: duch, podający się za panią Bławatską, wyznał doktorowi Carlowi Wicklandowi, iżzrozumiał swój błąd i że reinkarnacja nie istnieje 20•

Ostatnie informacje parapsychologiczne Głosy z zaświatów, zarejestrowane na taśmie magnetofonowej, nie pomogą nam jednoznacznie zakończyć dyskusji. Hil-

degard Schafer powiedziała mi niedawno, iż uzyskuje wszelkiego rodzaju opinie, począwszy od: "Oczywiście, że reinkarnacjaistnieje i dotyczy wszystkich", poprzez: ,,Ależ to absurdalne! Wcale nie istnieje", aż do: "Nie mam w tej kwestii zdania". WeFrancji pani Le Coent otrzymała na swoim magnetofonie bardzo podobne odpowiedzi: "To niemożliwe - być może - re-inkarnacja istnieje, ale nie jest nieunikniona" . W Niemczech Hans Otto Konig uzyskał potwierdzenie, że można w zaświa-tach przejść z określonego poziomu na wyższy bez konieczności powrotu na Ziemię 21 • Również co do innych - pozabezpośrednim rejestrowaniem głosów z zaświatów - sposobów komunikowania się ze zmarłymi otrzymuje się rozbieżne opi-nie,

Arthur Findlay pracował przez dwanaście lat z Johnem Sloanem, którego uważał za najlepsze medium, jakie kiedykol-wiek spotkał, i to zarówno w Anglii, jak i w Stanach Zjednoczonych. Co zupełnie naturalne, zadał mu w pewnym momenciepytanie, będące przedmiotem naszego obecnego zainteresowania: "Czy wracamy na Ziemię w kolejnym wcieleniu?", Uzyskałwówczas z zaświatów za pośrednictwem medium pozostającego w głębokim transie - następującą odpowiedź:

"Jest to pytanie, na które trudno mi odpowiedzieć. Nie znam nikogo, komu by się to przydarzyło, Przybyłem tu przedwieloma laty i są w moim najbliższym otoczeniu ludzie, którzy żyli na Ziemi przed tysiącami lat, To wszystko' co mogę po-wiedzieć. Nie wiem nic więcej" 22.

Albert Pauchard, który już na Ziemi bardzo mocno wierzył w reinkarnację, po śmierci jest jeszcze bardziej przekonanyo jej istnieniu. Niemniej jednak przyznaje, że tam, gdzie się znajduje, są też "duchy wybitne", które w nią zupełnie nie wierząi których nie udaje mu się przekonać"23,

Jak się wydaje, to Alain Guillo uzyskał - za pośrednictwem głosu wewnętrznego - najbardziej wnikliwą odpowiedź. Tenfrancuski dziennikarz i fotograf przebywał przez dziewięć miesięcy w afgańskim więzieniu. To niezwykłe przeżycie za-owocowało głębokim doświadczeniem duchowym, jak zresztą wszystkie wielkie przeżycia.

Nie mając ani papieru, ani ołówka, spróbował w swej celi pisać palcem wskazującym, powierzając go nieznanym siłom,I oto jego palec zaczął kreślić litery, które mógł rozpoznać nawet w nocy. Litery tworzyły słowa, a słowa zdania. Było to nie-zamierzone pismo intuicyjne. Można by powiedzieć, że to podświadomość uspokajała go i dodawała odwagi. Otrzymywałjednak przekazy po francusku, po angielsku i nawet po arabsku. Te wersety Koranu tłumaczył mu wówczas współtowarzyszz celi.

Stopniowo pismo intuicyjne przemieniło się w głosy, wielość głosów, całe rozmowy, które słyszał w swym umyśle. Gdyinwazja z zaświatów bardzo się nasiliła, sytuacja stała się nie do zniesienia. Alain Guillo podjął cztery próby samobójcze,rzucając się - głową naprzód - na ściany i stalowe kraty ...

Pewnego dnia głosy tak oto wypowiedziały się na temat reinkarnacji: "Jeśli w nią wierzysz, istnieje. Jeśli nie wierzysz,nie istnieje, Jeśli wierzysz w przeznaczenie, ono istnieje, Jeśli nie, nie istnieje. Wszystko jest w tobie"24,

95

W rozmaitych przekazach znajdziemy różnego rodzaju opisy działań przygotowawczych do powrotu na Ziemię. Inaczejprzedstawiają to Georges Morrannier czy Albert Pauchard, posługujący się pismem automatycznym, a inaczej Anne iDaniel Meurois-Givaudan w psychodelicznych relacjach z podróży, jakie mieli odbyć poza ciałem25.

W tych ostatnich relacjach daje się zauważyć wyraźny wpływ Indii. Podczas gdy inni zwykle przesadnie skąpią, obiecującnam nie więcej niż dziesięć, dwanaście wcieleń, jeśli zdołamy być szczególnie źli, i co najwyżej siedem, gdy będziemy mili,tu nie ma takich ograniczeń.

"Istota ludzka nie dysponuje wyłącznie jednym jedynym życiem, lecz ma przed sobą nieskończenie wiele wcieleń. Odniej zależy, czy wykorzysta je jak najlepiej"26.

To powinno zadowolić nawet najbardziej wymagających! Swedenborg, który nie wierzył w reinkarnację, skwitowałby to jednak śmiechem.

Wyjaśnianie pozornych niesprawiedliwości życia Stale powraca także inny argument: jeśli przyjąć hipotezę o reinkarnacji, to wyjaśnia się wiele tajemnic naszej egzystencji.

Niesprawiedliwości, które tak często budzą nasz najżywszy sprzeciw, odnajdują swój sens. Zaczynamy się domyślać, że aniBóg nie jest niesprawiedliwy, ani los ślepy, lecz każdy z nas doświadcza automatycznie skutków własnych czynów. Cierpiącybiedę musiał źle korzystać ze swych bogactw w poprzednim życiu. Zbolały kaleka musiał zaś bywać okrutny.

Tak naprawdę nie chodzi jednak o karę, lecz o przeniesienie na Ziemię przedstawionego powyżej mechanizmu, doty-czącego zaświatów. Głęboki sens tego prawa karmy polega na stwożeniu nam okazji do prolwadzenia cnotliwego życia, wprzeciwieństwie do grzechu, w jakim trwatliśmy w poptzednim wcieleniu. Chodzi o umieszczenie nas w optymalnycn wa-runkach, abyśmy mogli - jeśli tylko wykażemy się odrobiną dobrej woli wyprostować w sobie to, co uległo skrzywieniu.

Za całą tą konstrukcją intelektualną przemawia kilka jej przymiotów. Jest łatwa do zrozumienia. Niemal natychmiastczyni cierpienie - zarówno własne, jak i innych ludzi - mniej trudnym do zniesienia. Przyczyny stają się zrozumiałe, awszystko zaczyna mieć znaczenie w odniesieniu do przyszłości.

Niestety, tak jak wiele konstrukcji intelektualnych, i ta wydaje się nieco zbyt prosta, gdy próbujemy skonfrontować ją -co do szczegółów - z rzeczywistością.

Jeśli naprawdę głębokie znaczenie tego mechanizmu miałoby polegać na naszym rozwoju moralnym i duchowym, niepowinien być on aż tak uproszczony, gdyż te same warunki mogłyby okazać się sprzyjające lub też fatalne dla ewolucji róż-nych osób, w zależności od ich osobowości. Jeden człowiek, pozostając w biedzie, nauczy się prześcigać samego siebie w corazwiększej szlachetności. Inny w tych samych okolicznościach skupi się na sobie, dając dowody coraz bardziej odrażającegoegoizmu. Dało się to zaobserwować - na nieszczęście! - w stalagach lub obozach koncentracyjnych. Niektórym zrobiłobylepiej nieco mniej ubóstwa, przynajmniej być może na początku.

Niektórzy w pustce emocjonalnej, w nieszczęściu znajdą coś, co pozwoli im rozwinąć w sobie życzliwość i miłosierdzie.Inni nie zdołają kochać, jeśli wcześniej sami nie otrzymają odpowiednio dużo uczucia. Nie musi to jednak wcale oznaczać,iż są mniej szlachetni niż ci pierwsi. Mają tylko inną wrażliwość.

Można oczywiście przyjąć, że dochodzi - choć bez naszej wiedzy - do takiego niezbędnego dopasowania do sytuacji. Alewówczas - musimy się z tym zgodzić - zaciera się związek między nieszczęściem a złym postępowaniem w poprzednimżyciu, a co za tym idzie - obniża się wartość teorii, jeśli chodzi o wyjaśnienie i uzasadnienie straszliwych nierówności, jakiecodziennie obserwujemy.

Trzeba dokonać wyboru. Albo prawo karmy odnosi sięna ślepo i automatycznie - do wszystkich i wówczas dobrze wy-jaśnia pozorne niesprawiedliwości losu, ale spustoszenia, jakie czyni, mogą być zastraszające. Albo też ma walor pedago-giczny, lecz nie może już tłumaczyć tych samych niesprawiedliwości. Tym samym argument, który miał przemawiać na jejkorzyść, sam upada.

Wschód nigdy nie uważał prawa karmy za nieograniczone Należy wyraźnie powiedzieć, że ani w Indiach, ani w Tybecie prawo karmy nie było nigdy traktowane w równie uniwer-

salny sposób. W Bardo rodol znajdziemy precyzyjne wskazówki, jak w chwili śmierci uniknąć cyklu reinkarnacji. Wystarczy osiągnąć

stan doskonałego oświecenia. W tym celu zaś należy - i naprawdę nic więcej nie potrzeba - zrozumieć, iż wszystkie potwory,które się widzi, są wyłącznie projekcją naszego umysłu. A ponieważ moglibyśmy czuć się nieco zaskoczeni, mamy ku temukilka kolejnych okazji 27. Jeśli nam się uda - niezależnie od tego, jak postępowaliśmy, jakich zbrodni dokonaliśmy - nie grozinam reinkarnacja. Wymykamy się swojej karmie.

Tybetańczycy odkryli inną metodę: rytuał powa, który wydaje się dokazywać cudów. Można odprawiać go równocześniez lekturą Bardo rodol przy umierającym lub nawet zastępować nim czytanie tego tekstu. Jak się przekonamy, technika tama tę szczególną zaletę, iż zabiera dużo mniej czasu: należy trzykrotnie wykrzyknąć w bliskiej odległości od umierającegosylabę "hick" , nie zapominając przy tym o ściśle określonym tonie głosu. Następnie trzeba wydać jeden okrzyk "phat" (wy-

96

mawia się to pet). Lecz trzeba pamiętać, by wypowiadać "phat" po trzykrotnym "hick" tylko wówczas, gdy "śmierć jest nie-uchronna i bardzo bliska, gdyż słowo to użyte w tej kolejności nieodwracalnie ją przywołuje". A zatem nigdy dość ostroż-ności! Można bowiem ściągnąć na siebie najgorsze kłopoty. Metoda ta powoduje niezawodnie "wytryśnięcie namshes (czyliduszy) poza czubek czaszki umierającego i nagłe jej przeniesienie do raju Wielkiej Szczęśliwości"28. Nie ma tu wcieleń, niema karmy! Wszystko już się rozegrało! Wiedzmy jednak, że trzeba wieloletniej praktyki u dobrego mistrza, aby nauczyćsię wykrzykiwać słowo "hick" z właściwą intonacją, zapewniającą mu skuteczność (lekcje z pewnością nie bywają smutne!).

Indyjski mędrzec Szankara uczył dość podobnej techniki, w której odnajdziemy również wydostawanie się duszy przezczubek czaszki, tak jak zresztą w wielu relacjach z przeżyć z pogranicza śmierci.

Szankara to wielki mistrz niedwoistości absolutnej, advaita vedanta, żyjący około 700-750 r. naszej ery. Jego technika niewymaga pomocy innej osoby. Można praktykować ją samemu. A oto, na czym polega:

"Z serca człowieka wychodzi sto jeden kanałów. Jeden z nich, określany mianem 'suszumna', jest skierowany ku górze,ku szczelinie ciemieniowej. W momencie śmierci należy opanować umysł tak, aby stale był połączony z sercem. Przez kanałidący ku górze, za pośrednictwem Słońca, osiąga się nieśmiertelność".

W innym fragmencie tekstu znajdziemy uściślenie, że promień kierujący nas prosto ku Słońcu świeci na szczęście za-równo w nocy, jak i w dzień 29• I tutaj nie ma już karmy!

Jest jednak jeszcze coś bardziej zaskakującego, przynajmniej dla nas, ludzi Zachodu, a mianowicie to, co wedle hinduskichwierzeń może stanowić naszą karmę. Z rozmaitych tekstów wynika, iż wystarczy, by salamandra napiła się przypadkowowody, która pozostała w śladach stóp grupy crivaishnava, by w następnym wcieleniu zostać braminem. Ten ostatni zaś, gdypomyli się podczas recytowania formuły ofiarnej; może wcielić się w demona 30•

W słynnej Bhagawadgicie przeczytamy, iż nasze odrodzenie zależy w całości od ostatniej myśli, jaka przemknęła przeznasz umysł na tym świecie. I tak biedny król-asceta imieniem Bharata stracił wszystkie rezultaty swej ascezy, gdyż w ostatnimmomencie nazbyt uległ fascynacji młodym jelonkiem, którego przygarnął. Odrodził się jako jeden z pełnorogich, zgodniez tym, na czym po raz ostatni zatrzymał się jego wzrok. Oto, od czego może zależeć nasz los!

Ramanuja (1017-1137), wielki mistrz nie dwoistości względnej, zaprotestował przeciwko tej nieco dziecinnej interpretacjiprawa karmy. W swym komentarzu do Bhagawadgity wyjaśnił, że to ostatnie spojrzenie lub ostatnia myśl zależą z kolei odwszystkich naszych spojrzeń i wszystkich myśli w ciągu całego życia 31•

Zdaniem Ramanui oswobodzenie się z potwornego cyklu kolejnych reinkarnacji nie zależy tak naprawdę od prawościnaszych czynów i myśli, lecz od bezinteresownej miłości Boga, który może umorzyć wszystkie długi, i od naszego połączeniaz Bogiem w miłości, od bhakti 32•

Oddalamy się tu z całą pewnością od prawa karmy, ale zbliżamy - co niezwykłe - do tradycji judeochrześcijańskiej. Przypomniałem niektóre aspekty, niekiedy dość drugoplanowe, wielkich tradycji religijnych nie po to, by je ośmieszyć -

co zawsze jest względnie łatwe - ale by pokazać, iż prawo karmy, przez nazbyt wielu traktowane dziś jako zasada uniwersalna,nigdy nie było w ten sposób rozumiane przez tych, którzy nam je przekazali.

Prawo karmy zabija miłosierdzie Jest jeszcze inna trudność wynikająca ze ścisłego powiązania skutkowo-przyczynowego naszych wcześniejszych wcieleń

i obecnego życia. Otóż ta niewzruszona logika każe nam myśleć, że wszyscy, którzy są nieszczęśliwi w tym życiu, byli złymiludźmi i nadal tacy są, przynajmniej w momencie narodzin. A ponieważ nie chodzi o to, by, zapłacili za swe wcześniejszezłe uczynki, lecz by mogli się poprawić, jest taki moment - przynajmniej na początku tego nowego życia - gdy poprawa jesz-cze się nie dokonała. Jeżeli dziecko rodzi się kalekie, oznacza to, iż jest w nim coś bardzo poważnego do naprawienia. Dziecirodzące się w nieszczęściu są - wedle tej tradycji - złymi ludźmi. Implikacja ta wydaje mi się nieunikniona. Mieści się w logicecałego systemu myślowego.

Jest jednak w oczywisty sposób fałszywa. Przeczą jej fakty.

Prawo karmy zabrania miłosierdzia A oto inna logiczna konsekwencja tego mechanizmu: jeśli prawo karmy nie jest karą, lecz bezpośrednim skutkiem na-

szych czynów, stwarzających w kolejnych wcieleniach warunki najbardziej sprzyjające naszemu rozwojowi, w jakim stopniumożemy interweniować, by pomóc innym uniknąć ciężaru ich karmy?

Problem jest bardzo istotny i konkretny, nie możemy go skwitować po prostu głosem serca i zdroworozsądkową reakcją,jak to uczyniła na przykład - jak sama mówi Maguy Lebrun. Ta niezwykła kobieta dokonała wraz ze swym mężem wspa-niałego dzieła. Jest hipnotyzerką. Pracowała pod kontrolą lekarzy z zaświatów, korzystając z pomocy swego męża, będącegodoskonałym medium. Nie ma w tym nic diabolicznego, zapewniam. Wydaje się to natomiast nieprawdopodobne, zwłaszczadla przeciętnego człowieka Zachodu pod koniec dwudziestego wieku. A oto fragment relacji Maguy Lebrun:

"Tego wieczoru, w przeddzień 1 maja, położyliśmy się dość wcześnie, około dwudziestej pierwszej, gdy tylko dzieci zdą-żyły zasnąć. Czytałam bardzo interesujący artykuł w czasopiśmie, a Daniel, mój mąż, niemal od razu usnął. Od kilku dni

97

skarżył się na uporczywe zmęczenie. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że coś się z nim dzieje. Jęczał przez sen.Odwróciłam się, by go uspokoić lub zorientować się, co mu się stało. I wtedy odezwał się nieznanym, kobiecym, czystymgłosem: "Nie bój się, Maguy, to nie twój mąż do ciebie mówi, lecz przewodnik duchowy, który wybrał ten sposób, by za jegopośrednictwem skontaktować się z tobą. Proponuję ci wypełnienie misji. Ty zaś masz wolny wybór: możesz się zgodzić lubodmówić"33.

Był to początek niezwykłej przygody, wspaniałego życia wypełnionego miłością. Maguy i Daniel, choć mieli własnedzieci, adoptowali też inne, wychowali ich łącznie około czterdzieściorga. Leczyli, pielęgnowali, uzdrawiali i pocieszalibardzo wielu ludzi, zakładali grupy modlitewne niemal w całej Francji, a także poza jej granicami. Maguy Lebrun wspomagazawsze swą praktykę hipnotyzerki modlitwą, gdy tylko to możliwe - modlitwą grupową. Ona również wierzy w stwórcząmoc myśli!

Niegdyś wierzyła także głęboko w reinkarnację, czekającą bez wyjątku wszystkich, i dostrzegała wyłącznie jej korzyści34. Jeśli się ją zaakceptuje, na pierwszy rzut oka tak wiele tajemnic wydaje się wyjaśniać!

Pewnego dnia w Brukseli, jeden z przyjaciół, jogin, zapytał ją po jednym z jej wykładów, czy mamy prawo zdając sobiesprawę z terapeutycznego znaczenia karmy - pomóc innym ją złagodzić. Odpowiedziała: "Czyż nie pomożemy staruszceprzechodzącej z dwiema walizkami przez ruchliwą ulicę?". Był to z całą pewnością głos serca. Następnie dodała: "Jest w tymcałe miłosierdzie Ewangelii. Czyż Jezus nie przyszedł do nas, by głosić miłosierdzie, i czyż nie umarł, by nas wszystkich od-kupić?"35.

Oto zwykły zdrowy rozsądek! Chrześcijański zdrowy rozsądek. W książce, którą lubię, choć nie zgadzam się z jej przesłaniem, Marie-Pia Stanley, doskonale rozumiejąca problem,

przytacza podobny epizod z życia Wiwekanandy. Pewien nabożniś wykazywał niewielkie zainteresowanie straszliwą klęskągłodu, jaka dotknęła środkowe Indie. Była bowiem związana - jak mówił - z karmą ofiar, nie musiał więc się w to mieszać.

"Wiwekananda czerwienieje z gniewu, jego oczy rzucają błyskawice. Gromi oschłość serca faryzeusza. I zwraca się doswych uczniów: 'Oto dlaczego nasz kraj pogrążył się w ruinie! W jaką skrajność wpadła doktryna karmy! Czy są bowiemludźmi ci, którzy nie mają w sobie żadnego ludzkiego współczucia?'. Całe jego ciało aż trzęsło się z wściekłości i odrazy"36.

W logice karmy nikt w istocie nie może "odkupić" innej osoby. Każdy działa wyłącznie na rzecz samego siebie. Pytaniajogina nie można jednak tak łatwo zbyć. To nie przez przypadek Hindusi, tak głęboko wierzący, nigdy nie stworzyli silnychruchów charytatywnych. Albowiem nierówności, a nawet nieszczęścia - wedle ich wierzeń - to w znacznej mierze elementskładowy porządku świata. W odniesieniu do cierpiących hinduizm i buddyzm zalecają przede wszystkim współczucie, -gdyż jest ono korzystne dla tych, którzy go doświadczają. Prawdą jest, że zalecają też wyrzeczenia, które wystarczyłyby, byzłagodzić wiele nieszczęść. I w tym wypadku jednak celem jest przede wszystkim samodoskonalenie, a nie pomoc innym.Nie oznacza to wcale, że Hindusi mają mniej serca niż my, ludzie Zachodu. Od niepamiętnych czasów cała ich wizja światakładzie jednak nacisk na pewien indywidualizm. Wiadomo, że mąż czy żona, których, kochamy, w następnych wcieleniachbędą darzyć uczuciem inne osoby. Wszystkie nasze związki są więc ulotne. Nie pozostanie nawet, jak myśli Hindus, żadnewspomnienie, ani na tym świecie, gdy doń powrócimy, ani na tamtym, na wieczność. Doktryna reinkarnacji wyklucza pew-ność, stale obecną w przekazach Pierre'a Monniera, że Bóg nigdy nie rozłącza tych, którzy się kochają.

Podczas gdy na zachodzie niektórzy dają się powoli przekonać do tej doktryny, to inni na Wschodzie odkrywają stop-niowo perspektywę chrześcijańską. Oto, co mówi na ten temat jeden z tych, których ojciec Maupilier nazywa "hinduchrze-ścijanami" , gdyż chcą pozostać wierni obydwu tradycjom naraz.

"Wyzwolenie nie zależy od nas samych. Żaden czyn (karma), żadne ćwiczenie duchowe nie mogą - same w sobie - godla nas pozyskać ...

Gdy Bóg przybył na Ziemię pod postacią człowieka, nie uczynił tego z błahego powodu, lecz by przynieść człowiekowiwyzwolenie (mukti.) od konsekwencji karmy. Bóg uczynił wszystko, co niezbędne, by uwolnić ludzi z pęt karmy i przywrócićłączące ich z Nim więzy Miłości"37.

Jedno życie nie wystarcza do naszego rozwoju Jest to jeden z argumentów najczęściej przytaczanych przez zwolenników doktryny reinkarnacji: jedno życie na Ziemi

jest zbyt krótkie, zbyt zależne od szczęśliwych lub nieszczęśliwych zbiegów okoliczności, by mogło zadecydować o naszejwieczności. Byłoby wręcz nieuczciwe ze strony Boga, gdyby opracował taki właśnie plan.

Tezę tę przedstawia na przykład Geddes Mac Gregor, do którego pracy kilkakrotnie już się odwoływałem38. Możnanawet powiedzieć, że jest to jego główny argument, gdyż część historyczna ma wyłącznie wykazać, iż chrześcijanie mająwolny wybór: mogą wierzyć lub nie w reinkarnację.

Na nieszczęście bardzo szybko odkrywamy, że argumentacja autora na rzecz reinkarnacji opiera się przede wszystkimna mocno ograniczonych tezach teologicznych i całkowitej niewiedzy co do zjawisk paranormalnych, dobrze już dziś po-znanych.

Zdaniem autora, nie jest możliwe zbawienie bez zdecydowanej wiary w Chrystusa. Stąd też - co oczywiste - osąd, iż98

wszyscy niechrześcijanie, czyli znacząca część ludzi na świecie, nie uzyskają zbawienia w tym życiu. Dotyczy to nawet dziecizmarłych we wczesnym dzieciństwie 39 .

Ponadto autor nie uwzględnia - choć wydaje się to niewiarygodne u kogoś, kto zajmuje się tym problemem wszystkichodkryć dotyczących życia wiecznego, dokonanych w ciągu ostatniego wieku. Okazuje się całkowicie niezdolny - i ma do tegoprawo - do wiary w istnienie materii, której nie wykrywa jeszcze stworzona przez nas aparatura. Myślę tu o rzeczywistymistnieniu ciała chwalebnego, prowadzącego prawdziwe życie w prawdziwym świecie, równie realnym jak nasz. Geddes Mac-Gregor nie chce przyjąć, iż talent, którego rozwój na tym świecie przerwała nagle śmierć, może się rozwijać równie lubnawet bardziej pomyślnie w innym świecie. Dla niego, jak uczy religia chrześcijańska, a zwłaszcza katolicka, zmarli śpią wspokoju, czekając na zmartwychwstanie 40• Oczywiście nie można spodziewać się wielkiego rozwoju duchowego podczas ta-kiego snu. Zamiast jednak podać w wątpliwość ten często spotykany zniekształcony pogląd, woli on podjąć próbę wprowa-dzenia do chrześcijaństwa idei reinkarnacji.

Widzę - wśród wielu innych - przede wszystkim dwie przyczyny takiego postępowania. Pierwszą z nich jest niedo-strzeganie podstawowej różnicy pomiędzy świętością a doskonałością. Do różnicy tej kilkakrotnie już nawiązywałem. Bógwymaga od nas świętości, nie doskonałości. Świętość polega na maksymalnym wykorzystaniu swych możliwości w dążeniudo doskonałości, a nie na jej osiągnięciu. Bóg wymaga od każdego tylko tego, co naprawdę może on dać, a nie tego, co -wziąwszy pod uwagę okoliczności - byłoby dla niego niemożliwe. Przez okoliczności należy rozumieć nasze dziedzictwo,dramaty dzieciństwa, oddziaływania, na które nie mieliśmy wpływu, itp. Druga szansa, do której odwołuje się Pierre Mon-nier, gdy przyjmuje, że reinkarnacja istnieje, wydaje mi się sytuować poza tymi rozważaniami. To prawdziwa druga szansa,dana komuś, kto miał już, w pierwszym życiu, realną możliwość uzyskania zbawienia.

Drugą przyczyną opowiedzenia się za ideą reinkarnacji jest całkowita niemożność wyobrażenia sobie innej formy życianiż to, które znamy. Dla wielu ludzi ciało, którego nie możemy zobaczyć oczyma żyjącego człowieka, nie może być praw-dziwym ciałem. Ciało, które nie potrzebuje już pożywienia, by istnieć, i nie może już zaznać miłości fizycznej, przestaje byćinteresujące. Radości "wyższe", o których słyszą, nie mają dla tych osób żadnego powabu.

Inni natomiast byliby rozczarowani, odkrywając, iż pierwsze etapy pobytu w zaświatach tak bardzo przypominąją życiena Ziemi. Żyjemy wszyscy razem, na tej Ziemi, ale już, w skrytości, nie należymy do tych samych światów ...

Co ciekawe, bardzo rzadko zdarzają się ci, którzy odważnie przyznają, że mieliby ochotę móc wrócić na Ziemię. Niemalwszyscy czują dobrze, że lepiej udawać, iż tylko się na to godzą.

Nie wierzę nic a nic w te skłonności do rezygnacji. Przypomnijmy na koniec, że zdaniem doktora Carla Wicklandaprzekonanie o możliwości reinkarnacji podtrzymuje u zmarłych pragnienie, by wrócić na Ziemię w kolejnym wcieleniu.Może to nie tylko opóźnić ich rozwój duchowy w zaświatach, ale też prowadzić do prawdziwego opętania, zwłaszcza udzieci. Carl Wickland miał tego kilkakrotnie dowody, przenosząc zbłąkane duchy (ponownie wcielone w ciało żyjącego) zciał tych dzieci do ciała swej żony będącej medium. Możliwy stawał się wówczas dialog. Pozwalał mu uwolnić zarówno zbłą-kanego zmarłego, jak i dziecko, którym zawładnął - wbrew jego woli - ten zbłąkany duch41•

Niebezpieczeństwo jest tym większe, że - jak się wydaje - zbłąkany duch, gdy już raz przeniknie do aury dziecka, abyżyć z nim w jednym ciele, nie umie już później z niego się wydostać. Tak przynajmniej wynika z doświadczeń doktora Wic-klanda i z tego, co powiedziały mu duchy dawnych teozofów, które gorzko żałowały dawnej wiary w reinkarnację42.

A zatem przestroga dla niezliczonych krzewicieli reinkarnacji: sprawy nie są być może tak proste, jak się im wydaje!

2. Czym jest reinkarnacja? Jestem pewien, że większości moich czytelników pytanie to wyda się całkowicie zbędne. Odpowiedź jest oczywista i moje

pytanie zapowiada jedynie - ich zdaniem że postanowiłem dzielić włos na czworo.

Koncepcje zachodnieObecnie w świecie Zachodu najczęściej pod pojęciem reinkarnacji rozumiemy to, iż jedna i ta sama osoba może mieć

kilka kolejnych wcieleń. Za każdym razem uzyskuje - lub być może nawet sama wybiera - nowe ciało, z nowym zbioremzdolności i słabych stron, upodobań i awersji. Są także nowi rodzice, być może nowy język ojczysty, nowa płeć, nowa rasa.

Jeśli jednak wierzyć wschodnim naukom dotyczącym karmy, złe skłonności, które należy wyrugować, tak czy inaczej siępojawiają. Wydaje się to potwierdzać przypadek przytoczony przez Maguy Lebrun. Jak sama zauważa, to właśnie on sprawił,iż po raz pierwszy zaczęła rozmyślać nad możliwością istnienia reinkarnacji.

Powierzono jej opiece małą Mady, "dwulatkę, której całe ciało pokrywała prawdziwa rybia łuska. Jej stan był bardzo po-ważny. Każdej nocy spała zaledwie około czterech godzin.

Gdy jednak posłuchamy mistrzów, zauważymy, że chodzi o coś zupełnie innego. W buddyzmie nie ma mowy o wzbo-gacaniu własnego ,ja", należy natomiast zrozumieć, iż nie jest ono niczym innym, jak tylko złudzeniem, które trzeba staraćsię rozwiać w takim stopniu, jak to tylko jest możliwe.

Na koniec, doznając satori - w przybliżeniu odpowiadającemu w buddyzmie zen temu, co określamy mianem ekstazy -99

zespolenie z fundamentalną rzeczywistością wszechświata powinno być na tyle pełne, by stało się nieświadome, gdyż świa-domość tego związku wprowadziłaby kolejną dwoistość 48.Typowa dla Zachodu idea gloryfikacji, ja" jest krańcowo sprzecznaz duchem buddyzmu. Oczyszczanie podczas kolejnych wcieleń polega właśnie na stopniowym pozbawianiu go wszystkiego,tak by ostatecznie zanikło.

W buddyzmie tybetańskim przedstawia się to nieco inaczej. Przede wszystkim stale obecne jest rozróżnienie w człowiekutrzech elementów składowych: ducha, słowa i postaci materialnej. Po śmierci te trzy elementy mogą się rozdzielić, trafiającw nowym wcieleniu do trzech różnychosób.

,,I tak słyszymy, że 'duch' zmarłego lamy może objawić się u konkretnego tulku, podczas gdy dwaj inni lamowie uosa-biająjego 'słowo' i 'ciało"'49.

W istocie jednak rozbicie naszej świadomości idzie znacznie dalej. "Wszyscy tybetańscy jogini twierdzą, że części naszejświadomej osobowości mogą istnieć jednocześnie w różnych światach, wypróbowując rozmaite sposoby życia"50.

Odpowiadałoby to doświadczeniu, jakie stało się udziałem Jeanne Guesne. Jak sama opowiada, polegało ono na życiurównocześnie - co najmniej krótką chwilę w trzech różnych miejscach i trzech różnych epokach.

Wedle wykształconych Tybetańczyków to nie nasze ,ja" wciela się w inne ciało, ale raczej nasze myśli, energia, percepcja,odczucia.

"Energia rozmaitej natury, wytworzona przez naszą aktywność umysłową, łączy się ze strumieniem energii powstającychna skutek wszelkich działań we wszechświecie i gromadzi się w zbiorniku wielu świadomości, które pojawią się ponowniepod postacią 'pamięci', tendencji rodzących nowe strumienie sił, nową aktywność"51.

"Są i tacy, którzy wyrażają zapatrywania o możliwości lub wręcz prawdopodobieństwie - reinkarnacji myśli, dokonującejsię poprzez narodziny osób bezpośrednio powołanych do życia określonymi myślami ludzi zmarłych lub żyjących. Odpo-wiadałoby to w przybliżeniu temu, co wedle Tybetańczyków dzieje się w przypadku lamów tulku, określanych błędnie przezobcokrajowców mianem 'żywych Buddów'. Dalajlama jest najwybitniejszym przykładem tego typu reinkarnacji"52.

Tybetański pustelnik tak oto konkluduje: "Nie należy mówić: 'Byłem lamą Tsong Khapa' lub: 'Byłem Srong bstan Gampo'. Można natomiast myśleć: to spo-

strzeżenie, to odczucie, ta wiedza, które przyjmuję teraz za swoje, mogły być udziałem jednej z tych osobistości"53. Wnioski Alexandry David-Neel zbiegają się z innymi, wyciągniętymi przez licznych specjalistów interesujących się In-

diami lub Tybetem, i to zarówno pochodzących z tych krajów, jak i zachodnich. Profesor Filippo Liverziani cytuje wielu znich w swej pracy poświęconej reinkarnacji. Oto fragment jednego z tych tekstów, autorstwa Radhakrishnana:

" W buddyzmie nie ma nic, co przypominałoby wędrówkę duszy, przejście człowieka z jednego życie w drugie. Gdy ktośumiera, jego organizm, stanowiący fizyczny fundament psychiki, rozkłada się, a tym samym dobiega kresu życie psychiczne.Odradza się nie ten, kto zmarł, lecz zupełnie inny człowiek. Nie ma duszy, która mogłaby wędrować, istnieje zaledwie cią-głość charakteru".

A zatem to nie pojedyncza dusza podlega reinkarnacji, lecz karma. "Dominującą tendencją buddyzmu jest uczynienie z karmy elementu, który może przetrwać"54. Jak widzimy, różnica jest bardzo istotna! Nie przeszkadza to oczywiście, by każdy wierzył, w co chce. Kiedy jednak mówi

się nam, że uznając reinkarnację rozumianą na sposób zachodni, włączamy się w nurt tysiącletniej mądrości i doświadczeniawielkich tradycji religijnych Indii, jest to nieprawda! Nie sposób tego nie przyznać.

Bardzo zbliżoną koncepcję odnajdziemy też u więkswści ludów czarnej Afryki. Oto kilka cytatów ze wspólnej pracyLouis- Vincenta romasa i Rene Luneau:

"Przypomnijmy, że Ja' rdzennych mieszkańców Czarnego Lądu może przyjmować elementy obce: kolejne wcielenieprzodka, część jestestwa osoby należącej do innego plemienia, połączonego jednak albo paktem śmierci albo więzami ka-tartycznymi - tak więc w każdym członku plemienia Bow jest coś z Dogona (Mali), i odwrotnie. Zdarza się jednak, żeistotne 'fragmenty ja' zlokaliwwane są defmitywnie lub czasowo - poza 'widocznymi' granicami danej osoby"55.

W acto tu zwrócić uwagę na różnorodność przypadków, uwypukloną w bardzo wyważonym tekście ("defmitywnie lubczasowo"). Dotyczy to również następnego cytowanego tekstu.

"Reinkarnację - jak podkreślaliśmy - postrzegać można na dwa sposoby. Przy rzeczywistej reinkarnacji mamy do czy-nienia z częściowym lub całkowitym przeniesieniem jednej lub kilku istotnych części składowych zmarłego (duszy, sił wi-talnych, umysłu) na jednego lub więcej nowo narodwnych dzieci należących do rodziny. W tej sytuacji ten sam podmiotzatrzymuje w swym bycie różnorodne cząsteczki ontologiczne, stanowiące łącznik z rodzicami, ze zmarłymi z rodziny, zprzodkami z klanu... Gdy w grę wchodzi reinkarnacja symboliczna, mówi się wyłącznie o podobieństwie, o udziale w stru-mieniu życia, o bliskich związkach zależności lub patronatu"56.

Nie muszę chyba dodawać, że nie mamy żadnego powodu, by pogardzać na Czarnym Lądzie tym, co budziło nasz po-dziw u Tybetańczyków.

Zbliżamy się tu wyraźnie do teorii Rene Guenona. W chwili śmierci niektóre mniej ważne elementy naszej osobowości mogłyby się oddzielić i dołączyć do innej osobo-

100

wości. Profesor Filippo Liverziani, który był wykładowcą na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim i na Papieskim Wydziale

Teologicznym "Marianum" w Rzymie, podejmuje po części tę hipotezę. Powstałości "starego człowieka" których musimysię stopniowo pozbyć, jeśli chcemy się rozwijać - miałyby podlegać swoistemu recyklingowi, podobnie jak rozmaite związkichemiczne z naszego ciała powracają do natury, by umożliwić jej tworzenie nowych organizmów57•

Odnajdujemy tutaj "kokony", które miałyby przypuszczalnie być źródłem obrazów ukazujących się na ekranie telewizoraSilvii Gessi. Annie Besant, podobnie jak Rene Guenon, uważała, że być może dzięki tym "kokonom" porozumiewano siępodczas seansów spirytystycznych. Byłoby to jednak równoznaczne z założeniem, iż mogą one dysponować pewną auto-nomią, czymś zbliżonym do osobowości. Nie jest to niemożliwe. Wystarczy, że przypomnimy sobie, co już wiemy o życiunaszych myśli i ich ewentualnej przemianie w egregory. Stanowiłoby to jeszcze jedną, dodatkową możliwość. Mieliśmy jużdo czynienia z falami szczątkowymi, dlaczego więc nie miałyby istnieć szczątkowe powstałości zmarłych, jak również praw-dziwe rozmowy ze zmarłymi żyjącymi obecnie w zaświatach.

Profesor Liverzani doprecyzował jeszcze swą hipotezę: różnicę między nawiedzeniem przez zmarłego lub przez kokonastralny zazwyczaj można zauważyć stopniowo, wraz z upływem czasu. Z uwagi na skłonność kokonów do powolnego roz-kładu zjawisko wywołujące zaburzenia powinno z biegiem lat stopniowo słabnąć, aż do całkowitego zaniknięcia. Mechanizmten - jak się wydaje - odpowiadałby w znacznym stopniu temu, co można zaobserwować u wielu nastolatków. Pragnieniereinkarnacji obecne u niektórych zmarłych, próbujących nawet dokonać wyboru swej nowej rodziny, mogłoby skierowaćwówczas ich szczątkowe kokony ku nowej istocie, która jeszcze się nie narodziła.

Muszę przyznać, że hipoteza kokonów astralnych nie w pełni mnie przekonuje. Moim zdaniem opiera się na zbyt ską-pych przesłankach, a ogólnie rzecz biorąc -lepiej odnosiłaby się do zjawisk określanych mianem "regresji" do poprzednichwcieleń niż do kontaktów, jakie dziś nawiązujemy zwykle ze zmarłymi. W przeprowadzanych rozmowach stale pojawiająsię odwołania do wydarzeń, do których doszło po śmierci obecnych mieszkańców zaświatów. Oni nas widzą i słyszą, wiedzą,co robimy. Jedno nie wyklucza jednak drugiego. Zresztą profesor Liverziani wcale nie odrzuca opętania osoby żyjącej przezzmarłego 58. Tak czy inaczej, różnica jest nieduża i w ostateczności odgrywa niewielką rolę w odniesieniu do zjawisk rein-karnacji. Gdy zmarły ma ugruntowaną osobowość, mamy w obu wypadkach do czynienia ze zjawiskiem nawiedzenia, którejest - jak podkreśla Liverziani - swoistym dzieleniem się karmą i które bliskie jest chrześcijańskiemu pojęciu "komuniiświętych".

Ku nowej koncepcji Wydaje mi się więc, że wszystkie koncepcje tybetańskie, afrykańskie lub teowficzne są w znacznym stopniu zbieżne i

odpowiadają w pełni temu, co ojciec Biondi określa ładnym terminem "zakłócenie", w nawiązaniu do zakłóceń fal radiowych.Podobnie jak on sądzę, że w znaczącej większości przypadków "wspomnienia" poprzednich wcieleń nie są niczym innymjak tylko zjawiskami bardzo silnej telepatii, na granicy nawiedzenia.

Również tutaj odnajdujemy szczątkową indukcję fal emitowanych przez nasze myśli, uczucia, a nawet wszystkie naszeczyny, o czym tak często mówią wysłannicy z zaświatów, Pierre Monnier, Paqui, Roland de Jouvenel...

Jak się jednak do tego mają liczne, dobrze dziś znane przypadki: ktoś, znalazłszy się w Egipcie, rozpoznaje zwiedzanemiejsca i odczytuje hieroglify, chociaż nigdy wcześniej nie próbował tego robić; dzieci nie reagują na nadane im imiona itwierdzą, że żyły już gdzie indziej, w domach i miejscowościach, które można bez trudu odnaleźć, w rodzinach, z którymiłączą je dawne wspólne przeżycia? Czy można utrzymywać, iż nie są to autentyczne wspomnienia z poprzednich wcieleń?

Wspomnienia te są autentyczne, przyznaję. Dotyczą faktycznie poprzednich wcieleń, nic jednak nie wskazuje, by chodziłoo jedną i tę samą osobę.

Swedenborg opowiada kilkakrotnie w swych wizjach, że duchy składające nam wizyty (chociaż nie dostrzegamy ichobecności) tak silnie utożsamiają się z żyjącą osobą, w pobliżu której się znajdują, że w końcu naprawdę zaczynają się z niąutożsamiać. "W istocie wchodzą w posiadanie pamięci nawiedzanego, przy czym ten pozostaje przez cały czas pozostawionysamemu sobie"60.

Zjawisko to działa w obie strony: zarówno zmarły może utożsamiać się z żywym, jak i odwrotnie. Wyjaśnia to duch ukazujący się jako Madame Bławatska za pośrednictwem medium, którym była żona doktora Carla

Wicklanda. "Wspomnienia 'poprzednich wcieleń' powstają za sprawą duchów, tworzących takie myśli, i są odzwierciedleniem życia,

które dane im było przeżyć. Duch przesyca nas doświadczeniami z własnego życia, te zaś osadzają się w naszym umyśle,jakby były nasze własne. Sądzimy wówczas, że przypominamy sobie swoją przeszłość. Duchy komunikują się z nami poprzezimpresje, a ich przeszłość staje się niczym panorama. Czujemy to i przeżywamy przeszłość tych duchów, przy czym popeł-niamy błąd, uznając to za pamięć o poprzednich wcieleniach.

Nie chciałam w to wierzyć. Mówiono mi tutaj, w świecie duchów, że nie mogę zaznać następnego wcielenia. Próbowałampowrócić, by stać się kimś innym, ale nie mogłam. Nie podlegamy reinkarnacji. Posuwamy się naprzód, nie możemy się cof-

101

nąć"61. Wickland był prekursorem. Jego zdaniem wielu psychicznie chorych to w rzeczywistości osoby nawiedzone przez jed-

nego lub nawet kilka duchów osób zmarłych. Inni lekarze i psychiatrzy wyciągnęli niemal identyczny wniosek, badającuciążliwe i nieuciążliwe przypadki zwielokrotnionej osobowości.

Scott Rogo, któremu zawdzięczamy analizę rozmów telefonicznych z zaświatów, zebrał w osobnym dziele wiele takichprzypadków. Niektóre z nich wydają się szczęśliwe. Frederic rompson, pracujący jako hutnik, natknął się przypadkiem pod-czas polowania niedaleko wybrzeża w Connecticut na malarza stojącego przy sztalugach. Wiele lat później poczuł nagle nie-przepartą chęć zajęcia się malowaniem obrazów. Widział nawet w wyobraźni krajobrazy, które chciał uwiecznić na płótnie.Po roku zobaczył w Nowym Jorku wystawę dzieł Gifforda, malarza, którego niegdyś spotkał. Odkrył, iż namalował takiesame obrazy, a Gifford zmarł rok wcześniej 62.

Była też czytelniczka pewnego czasopisma, zupełnie pozbawiona talentu literackiego, którą nagle - i boleśnie - nawiedziłduch znanego pisarza pragnącego ukończyć swe dzieło.

A także młoda niezamożna dziewczyna, która została śpiewaczką dzięki pomocy z zaświatów. Psychiatrzy zainteresowali się każdym z tych przypadków i - wielokrotnie za pośrednictwem medium - zdołali potwier-

dzić interwencję z innego świata. Scott Rago wyjaśnia nam, jakimi metodami utwierdzili się w przekonaniu, iż osoby będącemedium nie wiedziały, czego się od nich oczekuje.

Inne przypadki są jednak o wiele trudniejsze, a niekiedy wręcz straszliwie skomplikowane. Badania, prowadzone we Włoszech od roku 1953, wykazały, że w wielu przypadkach zwielokrotnionej osobowości

można zaobserwować rzeczywiste różnice fizjologiczne. Potwierdziły to amerykańskie studia z lat siedemdziesiątych XXwieku. I tak na przykład kobieta nierozróżniająca zazwyczaj barw zaczynała je zauważać za każdym razem, gdy nawiedzałają inna osobowość. Inna zaś, cierpiąca na cukrzycę, wymagała odmiennych dawek insuliny w zależności od osobowości do-minującej w danym momencie. Kolejna osoba musiała zmieniać okulary za każdym razem, gdy zmieniała osobowość. Innibywali jednego dnia mańkutami, a już następnego stawali się praworęczni. Jeszcze inni miewali odmiennego typu uczulenia.

W Kalifornii przebadano reakcje na środki znieczulające u osób o zwielokrotnionej osobowości. Najbardziej zdumie-wającym przypadkiem okazał się psychicznie chory, który wymagał interwencji chirurgicznej. Znieczulenie zadziałało je-dynie w odniesieniu do kilku jego osobowości. Pozostałe skarżyły się na nieznośny ból. Potrafiły opisać przebieg całegozabiegu, a zatem nie zostały uśpione. Gdy okazało się, że chorego należy poddać powtórnej operacji, zasięgnięto opiniiwszystkich osobowości, te zaś wybrały spośród siebie tę, którą miano znieczulić w imieniu ich wszystkich.

Szpital w brazylijskim Porto Alegre zatrudnia od roku 1934 media i hipnotyzerów, którzy ściśle współpracują z perso-nelem szpitalnym.

Opisuję tak dokładnie te skrajne przypadki, gdyż sądzę, iż w rzeczywistości nigdy nie bywamy sami. Zawsze pozostajemyw kontakcie z duchami zmarłych, żyjących, a być może i nie narodzonych jeszcze ludzi. Nasze ja ma stałe relacje z innymija.

Nie zrozumiał tego Harald Wiesendanger 63• Odrzuca wszystkie te przykłady w kilku zaledwie zdaniach. Według niego,gdy dochodzi do zawładnięcia istoty żywej przez ducha osoby zmarłej, mamy do czynienia z przypadkiem "opętania" w tra-dycyjnym znaczeniu tego słowa, a więc można mówić wyłącznie o krótkich, spektakularnych atakach, mających związek zegzorcyzmami.

I nie sposób uważać, iż doświadczenia "regresji" do poprzednich wcieleń, prowadzone w odstępie wielu lat i z różnymiterapeutami, mogą wywołać te same "wspomnienia". Albo też, jak twierdzi, należałoby przyjąć, że przy każdej próbie regresjiten sam duch tego samego zmarłego wracałby nawiedzić tę samą osobę na krótką chwilę na czas regresji.

Mnie interesuje zupełnie inna hipoteza. Myślę, że dość niezwykłe i starannie wybrane przypadki, o których wspomnia-łem, są przejawem fenomenu mniej lub bardziej stałego i powszechnego. Jeszcze kilkakrotnie będziemy mieli okazję do tegopowrócić.

Przyswajanie innych wcieleń, wraz z wynikającym z tego zjawiskiem utożsamiania się, może pójść dużo dalej. Czeskipsychiatra Stanislav Grof podjął w Stanach Zjednoczonych - wraz z Joan Halifax - badania, prowadzone wcześniej wPradze, nad leczniczym zastosowaniem LSD. Zdecydował się wypróbować stopniowo tę nową metodę, by ulżyć cierpieniomchorych na raka, odpornych na wszystkie znane środki przeciwbólowe. Podawał dość silne dawki w postaci zastrzykówpodczas spotkań trwających wiele godzin, a niekiedy nawet cały dzień. Wcześniej pacjent był starannie przygotowywanyprzez lekarza i psychologa, a przez cały czas trwania seansu pozostawał w kontakcie z personelem medycznym. Miał też -w miarę swych możliwości - na bieżąco zdawać relację ze swoich odczuć.

Za każdym razem występowało zjawisko utożsamienia. I tak młoda kobieta miała wrażenie, że rodzi. Czuła się matką, później dzieckiem, jeszcze później wszystkimi matkami

na świecie i wszystkimi - kiedykolwiek narodzonymi - dziećmi. Proces identyfikacji stopniowo rozszerza się na wszystkich,którzy doznali cierpienia, i równocześnie się indywidualizuje.

"Była z nimi i w tej samej chwili była nimi, przeżywając w ekstazie to zespolenie w niepokoju i lęku. Przemieniła się w102

młodą Afrykankę, przemierzającą ze swymi bliskimi spalone słońcem równiny. Pod koniec tej wizji została trafiona lancą,która bardzo głęboko utkwiła w jej plecach. Straciła przytomność i zmarła. Następnie wydała na świat dziecko w średnio-wiecznej Anglii. Później jako ptak unosiła się w powietrzu, a gdy dosięgłają strzała, spadała na ziemię ze złamanym skrzy-dłem. Te kolejne sekwencje śmierci i narodzin kończyły się potężną syntezą: młoda kobieta stawała się matką wszystkichludzi zabitych we wszystkich wojnach w historii świata"64.

Patrice van Eersel podaje inne przykłady utożsamienia, zaznanego przez pacjentów doktora Grofa. Oto ktoś był plem-nikiem, niezapłodnionym jajeczkiem. Pamiętał piekarnię w Pradze, życie w Tybecie. Identyfikował się z pewną społeczno-ścią, precyzyjnie opisując jej zwyczaje, rytuały i rzemiosło. Później potwierdzono istnienie tego ludu, o którym chory niewiedział wcześniej nic, nie znał nawet jego nazwy.

"Pamięć o życiu jako zwierzęcia. Jako rośliny. Lasu. Wyraźne wspomnienie o tym, że było się komórką roślinną, niepokojące poczucie znaczenia fotosyntezy, chloroplastów

i mitochondriów. Wspomnienie o tym, że było się rzeką, górą. Ogniem. Gwiazdą. Wspomnienie o tym, że było się całymwszechświatem"65.

Patrice van Eersel opisuje doznania pewnego człowieka, który - bez LSD, podczas doświadczenia z pogranicza śmierci- przeżył coś bardzo podobnego:

"Podczas gdy przed jego oczyma przewijały się w nieskończoność baśniowe krajobrazy, zdał sobie sprawę, że był tymipejzażami, był tym wysokim świerkiem, tym wiatrem, tą srebrzyście mieniącą się rzeką i każdą z trzepoczących w niej ryb"66.

"W czasie doświadczeń transpersonalnych jednostka może utożsamić się z dowolnym elementem składowym wszech-świata w jego dawnym lub obecnym kształcie"67.

Świadomość transpersonalną osiągają również często poeci i mistycy. Djalal ed-Din Rumi, który był i jednym, i drugim,twierdził, że byliśmy najpierw minerałami, roślinami, zwierzętami, a w końcu ludźmi. I że będziemy wkrótce aniołami, anawet ... 8

Ktoś jednak może powiedzieć, że gdy dziecko ma blizny czy znamiona, musiało dojść do prawdziwej reinkarnacji tegosamego dziecka. Wcale nie musi tak być. Silne wrażenia psychiczne mogą spowodować natychmiastowe pojawienie się naciele takich oznak. Psychika zmarłego dziecka, ofiary wypadku lub morderstwa, może wywrzeć wpływ na psychikę dzieckarozwijającego się w łonie matki. Blizny podobne do tych, jakie miało zmarłe dziecko, pojawią się na ciele jeszcze nienaro-dzonego.

Wiadomo na przykład, że Pauline McKay, która wskutek regresji hipnotycznej przeżyła śmierć przez powieszenie nie-jakiej Kitty Jay, dostrzegła na swej szyi "bardzo niewyraźny ślad sznura", którego wcześniej nie miała 69• W podobny sposóbpowstają stygmaty, o czym świadczy niezwykły przypadek Elisabeth K., młodej niemieckiej wieśniaczki, zatrudnionej jakosłużąca u psychiatry, doktora Alfreda Lechlera. W roku 1932, w Wielki Piątek, przysłuchiwała się ona dyskusji dotyczącejukrzyżowania, podczas której oglądano obrazy związane z tym wydarzeniem. Niedługo później dziewczyna zaczęła sięskarżyć na bóle w dłoniach i stopach. Lechler wprowadził ją w stan hipnozy i zasugerował, że wbito w jej ciało prawdziwegwoździe. Nazajutrz miała ona prawdziwe stygmaty, zaczerwienione i obrzmiałe. Podczas późniejszych doświadczeń, jużbez użycia hipnozy, Lechner poprosił Elisabeth, by dobrze przyjrzała się zdjęciom Teresy Neumann, słynnej niemieckiejstygmatyczki, a zwłaszcza krwawym łzom obficie płynącym z jej oczu, a następnie uznała je za własne. Po kilku godzinachrównież na jej policzkach pojawiły się krwawe łzy. Przestały płynąć na polecenie psychiatry70.

Zjawisko to nie ogranicza się wyłącznie do cierpień Męki Pańskiej. I tak Anna Katarzyna Emmerich, wielka niemieckamistyczka i stygmatyczka, zmarła w roku 1824, zaobserwowała u siebie zjawiska psychosomatyczne podobnego typu. Przezkilka dni wyrywała w bolesnej ekstazie symboliczne pokrzywy z ogrodów Kościoła. Pewnego ranka po przebudzeniu za-uważyła na rękach liczne pęcherze, jak po zetknięciu z prawdziwymi pokrzywami 71•

Jeszcze bliższe interesującego nas mechanizmu jest doświadczenie przeprowadzone pod hipnozą przez doktora Janetaw paryskim szpitalu Salpetriere. Pewna kobieta sądziła, że nigdy nie widziała na lewe oko. Gdy jednak powróciła pod hip-nozą do czasów, gdy była sześcioletnią dziewczynką, odzyskała wzrok w tym oku 72.

Niemal wszyscy autorzy współczesnych prac poruszających problem reinkarnacji opierają się na badaniach prowadzonychprzez Iana Stevensona na całym świecie w ciągu ponad dwudziestu lat. Wszyscy też wyrażają uznanie dla naukowej ścisłościjego pracy. Niemniej jednak Ian Wilson, dziennikarz mający za sobą studia na wydziale historii, przyjrzał się na nowo nie-którym z przedstawionych przypadków. I mam teraz wrażenie, że działania Stevensona wzbudziły zaufanie w większymstopniu wskutek mnogości dokumentacji i staranności jej zaprezentowania niż dzięki prawdziwej dokładności. Wydaje misię, że należałoby powtórzyć wszystkie te badania. Ian Wilson ocenił je bardzo surowo. Rozmawiałem o tym z profesoremLouisem Belangerem, badającym zjawiska paranormalne na wydziale teologii uniwersytetu w Montrealu. Widział on nie-które ze zdjęć Stevensona, mające dowodzić podobieństwa znamion na ciele do ran. Określił je jako bardzo niewyraźne inieprzekonujące. Podobnie jak Ianowi Wilsonowi, i jemu Stevenson nie chciał przekazać tych dokumentów. Oto, co napisałIan Wilson:

"W roku 1974 doktor Ian Stevenson, podając - jak to ma w zwyczaju - mnóstwo szczegółów, opisał przypadek kobiety,103

u której mąż, amerykański lekarz, wywołał regresję. I jak twierdził, przyjęła wówczas męską osobowość niejakiego JensenaJacoby'ego, mówiącego po szwedzku tak, jak posługiwano się tym językiem w XVII wieku. Uktywając tożsamość lekarza ijego żony pod zakodowanymi inicjałami, Stevenson oznajmił, iż sprawdził na pięć różnych sposobów prawdziwość tegoświadectwa, nie znajdując nic anormalnego. Jedno tylko badanie pozwoliło mi zarówno zidentyfikować tego lekarza, jak iodkryć rzeczy tak zdumiewające, że poprosiłem Stevensona o wyjaśnienia. Ten zaś ograniczył się do wezwania, bym nieujawnił niczego, czego dowiedziałem się o tym przypadku. Bał się, że wstrząśnie to żoną lekarza, który niedawno zmarł.Niedługo później skontaktowali się ze mną adwokaci wdowy: napisali, że doktor Stevenson opublikował historię ich klientkibez jej zgody, nie poinformowawszy o niczym. Nie chcąc zakłócać spokoju osoby, tak bardzo pragnącej chronić swe życieprywatne, powiedziałem jedynie, że przypadek ten niewiele był wart"73.

Oczywiście zawsze zdarzają się wyjątki. W dziele Iana Wilsona znajdziemy też jednak interesujące przykłady. Wracamytu do wszystkich domniemanych przykłady powrotów do poprzedniego życia dzięki hipnozie. Bardzo często są to zwykłeprojekcje, a bez wątpienia p wiele rzadziej wywołanie innych istnień, przeszłych, teraźniejszych lub nawet przyszłych, zawszejednak będących udziałem innych osób.

Kiedy Patrick Drouot, wielki specjalista w dziedzinie regresji, opowiada, iż w roku 1984 rozmawiał z kapłanką, którą byłprzed tysiącami lat, i ta udzieliła mu dobrych rad, możliwe są tylko dwie hipotezy: albo kapłanka ta jest zwykłą projekcją,w co wierzę, albo żyje ona gdzieś poza czasoprzestrzenią. Jest jednak wówczas zupełnie inną osobą, nie nim74.

Kiedy można, już po fakcie, odnaleźć dokumenty potwierdzające to, co widział zahipnotyzowany, a czego nie mógł znać,istnieje duże prawdopodobieństwo, że chodzi tu o prawdziwe życie, przeżywane jednak najprawdopodobniej przez kogośzupełnie innego. Gdy ludzie, którzy przyszli na świat z pępowiną owiniętą wokół szyi, widzą, jak w poprzednich wcieleniachumierają, powieszeni lub uduszeni, nie uznąję tego - ta kjak to robi Patrick Drouot - za dziwne powtórze nie tego samegoschematu życiowego, ajedynie za zwykłą" projekcję 75. Inni, o wiele bardziej kompetentni ode mnie,;. okazują się też o wielesurowsi i stanowczo protestują przeciwko takim metodom wykorzystywania łatwowierności naiwnych 76. .

Jak już wspominałem, wierzę w istnienie prawdziwych reinkarnacji, sądzę jednak, że są one nie tylko relatywnie rzadkie,ale i niemożliwe do wykrycia.

Jeśli chodzi o te domniemane powroty do poprzedniego życia dzięki hipnozie, Maguy Lebrun opowiada, że gdy zare-agowała niezwykle sceptycznie na niestworzone historie opowiadane przez pewnego hipnotyzera, ten zrobił się purpurowyi nie patrząc jej w oczy, wyznał w końcu: "Trzeba jakoś zarabiać na życie, a im sprawia to tak wielką przyjemność ... "77.

Posłuchajmy jeszcze, co ma do powiedzenia w tej sprawie Jean Prieur. "Reinkarnacja schlebia miłości własnej osób sfrustrowanych prozą życia. Wszyscy żyli wcześniej w Rzymie, Egipcie, In-

diach czy Tybecie (wszystko to są miejsca znane, o których zawsze coś wiemy), nigdy zaś w Chorasanie, Atropatenie czyArachoi. Krainy te istniały naprawdę, ale słyszeli o nich wyłącznie erudyci. Wszyscy byli Florentyńczykami czy Aragoń-czykami, nigdy zaś Masagetami czy Cheruskarni. A przecież Masageci i Cheruskowie istnieli naprawdę. Dlaczego nie mie-liby podlegać reinkarnacji?"78.

Jedną z najistotniejszych przyczyn, dla których podchodzę z rezerwą do idei nieuniknionej i powszechnej reinkarnacji,jest fakt, iż nie wspominają o niej chrześcijańscy mistycy. Myślę, że dałem już wyraz temu, iż doceniam w pełni wartość róż-nego rodzaju przekazów i ich autorów. Wydaje mi się jednak, że należy do wszystkiego przykładać właściwą miarę, abyocenić, czego można - w granicach rozsądku - oczekiwać· od każdego z tych świadectw. Tak więc nigdy nie mówił o tymżaden z wielkich mistyków chrześcijańskich. Ani też żaden z wielkich mistyków muzułmańskich. Widzieliśmy też, jak wrzeczywistości należało rozumieć reinkarnację Hindusów i Tybetańczyków.

Odwołując się do mistyków chrześcijańskich, mam na myśli przede wszystkim tych - oficjalnie uznanych przez Kościółlub nie - którzy utrzymywali lub nadal utrzymują stałe kontakty z "duszami z czyśćca". Używając innego słownictwa dookreślenia dokładnie tego samego - z duchami przebywającymi dłużej na najniższych poziomach astralnych (nie ma w tejkwestii lepszej czy gorszej terminologii, choć gdyby nie zabarwienie uczuciowe, niekorzystnie odbierane przez większośćwspółczesnych, słowo "czyściec" byłoby precyzyjniejsze). Wymienię tu przede wszystkim Marie-Anne Lindmayr, niemieckąmistyczkę, której relację z wyjścia poza ciało miałem już okazję przytaczać 79. A także Margarete Schaffner, zmarłą w roku1949 80, oraz Marię Simmę żyjącą jeszcze - jak sądzę w austriackim Vorarlberg 8l.

Muszę też, niestety, podkreślić, iż w każdym z tych przypadków nie przypisuję tak dużego znaczenia objaśnieniom czykomentarzom, jak samym świadectwom.

I tak Maria Simma otrzymała wiele przekazów z zaświatów do powtórzenia żyjącym osobom, których nie znała. Szcze-góły faktograficzne sprawdzano kilkaset razy. Zawsze okazywały się prawdziwe.

Wspólnota karmy: "komunia świętych"

Jest jeszcze jeden powód, dla którego sądzę, iż interpretacja ojca Biondiego lub Jeana Prieura jest właściwa. To mistycznachrześcijańska koncepcja głębokiego zespolenia wszystkich ludzi w Chrystusie.

104

Zgadzam się z niektórymi teologami i egzegetami wbrew zdaniu wielu innych, w tym niemal wszystkich teologów za-chodnich - że słowa świętego Pawła: "Jesteś ciałem Chrystusa" należy rozumieć dosłownie. Jest to również zgodne z tradycjąchrześcijan na Wschodzie. Jak się wydaje, święty Paweł idzie jeszcze dalej. W słynnym fragmencie z Listu do Kolosan roz-szerza swą wizjonerską perspektywę na cały wszechświat.

"Bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony,czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszyst-kim i wszystko w Nim ma istnienie"(Kol 1, 16-17).

Próbowałem ukazać, że tę tajemnicę, wiarę pierwotnego Kościoła i dziś jeszcze Kościołów prawosławnych, nasi mistycyprzeżywali często we własnym ciele i pozostawili tego świadectwa 82• Stąd te liczne przeniesienia, które podobnie jak Chry-stus - prosty chrześcijanin, a z pewnością i każdy człowiek dobrej woli, nawet nie ochrzczony, może wziąć na siebie i zwalczyćw sobie doświadczenie innej osoby.

I nie jest to już wówczas surowe prawo karmy, tak oto wyrażone jasno w Dhammapada, Ścieżce Prawdy Buddy: "Zło samo siebie czyni Samo siebie pozbawia łaski Samo siebie naprawia Samo siebie oczyszcza Czystość i nieczystość należą do każdego z osobna Nikt nie może oczyścić nikogo innego". Wprost przeciwnie, to prawo miłości, dzielenie się doświadczeniem i cierpieniem: każdy - w tajemniczy, ale rzeczywisty

sposób - jest powołany do tego, by oczyścić w sobie odrobinę karmy innej osoby. Zrozumiał to z całą pewnością Ramakrishna, gdyż poprosił pewnego dnia swego przyszłego ucznia, wówczas jeszcze na-

stawionego doń nieprzychylnie, o zgodę na to, by w jego zastępstwie odmawiać modlitwy, których tamten potrzebował, bysię nawrócić. Ramakrishna czytywał jednak i analizował Ewangelie.

Ograniczę się tutaj do przedstawienia jednego tylko przykładu tego niezmiernie tajemniczego mechanizmu. Oto jedenz największych mistyków naszych czasów: Robert de Langeac. Ksiądz Delage - tak bowiem brzmiało jego prawdziwe na-zwisko - był przez ponad dwadzieścia lat wykładowcą dogmatyki w seminarium duchownym w Limoges. Choć nieustannieczynił wysiłki, by pozostać niezauważonym, to ze zwierzeń, na jakie z rzadka sobie pozwalał, zdołały przeniknąć pewne ele-menty jego doświadczenia duchowego. Wyznał na przykład: "Naprawdę dobrze można modlić się wyłącznie w ekstazie".I jak się mówi, zdarzało mu się to bardzo często.

"Podczas odpuszczania grzechów zastygł niczym sparaliżowany, z zamkniętymi oczyma, z uniesionymi ramionami. Mi-nęły długie minuty, a potem, skupiony, nie dziwiąc się niczemu, kontynuował. Pewnego razu mówiąc o absolutnej czystości,niezbędnej do osiągnięcia całkowitego zespolenia z Bogiem, rozpoczął zdanie: Czy możecie sobie wyobrazić ... ", by popółgodzinie oczekiwania zakończyć rozpoczętą myśl: " ... że Pan Bóg mógłby połączyć się z duszą, która nie została oczysz-czona?". Jego milczenie wyrażało jednak więcej niż długie przemowy. Otarliśmy się o świętość, transcendencję Boga"85.

Nie dajmy się zwieść, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju inscenizacją, podobnie jak u niektórych fałszywych mi-styków. Aby się o tym przekonać, należy przeczytać całą anonimową przedmowę, z której zaczerpnąłem powyższe dwa cy-taty. Przyjrzyjmy się teraz kilku interesującym mnie w tej kwestii tekstom. Spróbujmy zrozumieć słowa w całej pełni ichznaczenia.

Osobie, która zwróciła się do niego z prośbą, by nauczył ją kochać, odpowiedział: "Jak się wydaje, jestem wewnętrznie powiadamiany o pańskich najmniejszych wysiłkach. Chwilę później otrzymuję po-

zwolenie na modlitwę i korzystam z niego. I jest w tym mała tajemnica. Sądzę, że muszę ją panu zdradzić dla dodania od-wagi".

Nieco dalej wyraził się z większą ścisłością: "Jakże trzeba Go adorować, kochać i słuchać, tego boskiego Ducha. Jakże trzeba być Mu posłusznym. A później, gdy

jest się już uświęconym, uświęca się wraz z Nim i poprzez Niego. Jakże to tajemnicze. Jakże prawdziwe i głębokie. Ośmielamsię dodać: jakże upajające. Mieszka się z Nim w duszy, która ma być błogosławiona. Pracuje się tam ze spokojem i niebiańskąradością. Narzędzie i Ten, kto go używa, stanowią jedność. I konieczne jest, by w pewien sposób byli obecni tam, gdziedziałają. Czy wnikają w duszę, czy też dusza jakimś sposobem udaje się do nich, na właściwe miejsce? Nie wiem. Być możeraczej to drugie"86.

Warto zauważyć, że po raz kolejny nie chodzi tu o zbawienie uzyskiwane z zewnątrz. Oto być może jeszcze jaśniejszewytłumaczenie:

"Wydaje mi się, że moja dusza jest w swej głębi niczym miejsce spotkań innych dusz - czasem znanych, a czasem nie-znanych - z Panem Bogiem. To tam łączy się On z nimi. Dlaczego? W jaki sposób? Nie wiem. Często zdaję sobie z tegosprawę dzięki wewnętrznemu oglądowi, który jest czystym poznaniem. Ale zdarza mi się też, gdy pragnie tego Jezus, łączyćsię z Nim w Jego radości Oblubieńca. Co dzieje się w duszy, z którą we mnie zespala się Jezus? Czy istnieje harmonia po-

105

między tym, co odczuwa owa dusza, i tym, co ja dostrzegam w głębi mego duchowego serca?"87.

W innym fragmencie owo zharmonizowanie czy też przeniesienie wyrażone jest jeszcze bardziej świadomie: "Gdy pokusa powróci, poproś Pana Boga, by zamknął twoją wolę w mojej". Albo: "Twoja wola jest ukryta w mojej

niczym nienarodzone dziecko w łonie matki" 88 . Jest to, jak sądzę, prawdziwy "mechanizm" Odkupienia. Wielka tradycja, nieznana Kościołom Zachodu. Odnajdują ją,

szukając po omacku, poprzez doświadczenie, jedynie mistycy. Połączeni w Chrystusie, jesteśmy wszyscy niczym umieszczeni jedni w drugich. A nawet cały wszechświat - wraz z

nami - zanurzony jest w tym samym ciele Chrystusa, poza czasem i przestrzenią. Cóż więc dziwnego, że wspomnienia lubwręcz znamiona tej czy innej osoby przenikąją niekiedy na powierzchnię naszej świadomości lub nawet naszego ciała?

W tym tkwi tajemnica "komunii świętych;', tajemnica niezwykła, tak niezwykła, że nasze biedne Kościoły Zachodu niemają śmiałości nazbyt w nią uwierzyć. I zachowując pieczołowicie samo określenie, praktycznie pozbawiły je wszelkiejtreści.

Dziś intuicyjnie wyczuwają to niekiedy naukowcy, tacy jak na przykład David Bohm, wykładowca w londyńskim BirbeckCollege. Prowadząc seminarium, wykorzystywał analogię do hologramu, by lepiej zrozumieć wszechświat. Jeden ze słucha-czy, pojmując doskonale ostateczne konsekwencje tych teorii, spróbował wysondować, jak daleko idzie myśl mistrza.

"Jeśli dobrze rozumiem pańską tezę, pana myśli stanowią część mojej własnej świadomości, stając się częścią moichmyśli, zmieniając je radykalnie lub tylko lekko modyfikując". Na to David Bohm odpowiedział po prostu:

"I vice versa"89. Nie chcę przez to powiedzieć, że wszystko - widziane z tej perspektywy - zostało rozwiązane. Pozostaje jeszcze wiele

pytań bez odpowiedzi, wiele zagadek. Jak choćby wątpliwość, która z pewnością się pojawi: co dzieje się z tymi, którzy wpowtórnym życiu nadal odmawiają wejścia na drogę miłości?

W "Dialogach z Aniołem" czytamy, iż nie ma piekła. Nawet Lucyfer, "nosiciel światła", uzyska zbawienie 90. PierreMonnier , Roland de Jouvenel i inni kładą raczej nacisk na przekonanie, że Bóg nie może zadawać gwałtu niczyjej wolności.Twierdzą, iż ostatnią łaską, jaką Bóg może obdzielić tych, którzy z uporem nie zgadzają się kochać, jest pozwolenie, by zpowrotem odeszli w niebyt. Jest to - mówią - druga śmierć, o której kilkakrotnie wspominają Ewangelie.

Jedna rzecz jest pewna: miłość Boga. Nie tutaj kryje się niewiadoma, należy jej szukać w naszej wolności.

Rozdział IX Powrót do światów szczęścia

1. Wspierają nas siły szczęścia Te same elementy składowe złożą się, w rzeczy samej, zarówno na Dobro, jak i na Zło. W bardzo wielu przekazach po-

chodzących z zaświatów znajdziemy słowo "anioł", określające zmarłych na wyższym poziomie rozwoju, zwłaszcza tych, któ-rzy mogą nam już pomóc. Kilkakrotnie autorzy tych tekstów wypowiadają się w tej kwestii niezwykle jasno, niepozostawiając żadnych wątpliwości. Niektórzy uściślają, że termin ten nie ma u nich nigdy innego znaczenia, gdyż nie spo-tkali w zaświatach "aniołów" w powszechnie przyjętym znaczeniu tego słowa. Niemniej najwięksi spośród nich - ci, którychobdarzam najgłębszym zaufaniem, gdyż uważam, iż są bardziej niż inni zaawansowani w rozwoju - twierdzą, iż istniejąrównież istoty duchowe, które nigdy nie żyły na naszej planecie ani na żadnej innej. Nigdy też nie uzyskały wcielenia podpostacią znanej nam materii, co niekoniecznie musi oznaczać, że nigdy nie przyoblekły się w ciało, lecz raczej to, iż odchwili stworzenia żyły w ciele chwalebnym, powstałym z innej materii niż nasze ciała.

Do tych dwóch kategorii należy także dołączyć istoty pochodzące z innych planet, innych zamieszkanych światów. Po-cząwszy od pewnego poziomu rozwoju w zaświatach, wszystkie istniejące świadomości, które zdolne są okazywać miłość,łączą się. Należałoby uzupełnić słynny tekst świętego Pawła: nie tylko nie będzie już Żydów czy Greków, ale też nie będzieZiemian czy "Marsjan" ...

Oprócz egregorów, sił Zła powstałych wskutek naszych złych myśli i uczuć, są też siły Dobra, siły miłości, emanacje znaszych serc, którym Bóg daje życie. Oto, co mówi o nich Pierre Monnier:

"Istnieją jednak również duchy zachwycające, duchy promienne, których białe stroje połyskują niczym śnieg w słońcu.Nie są to anioły, choć nigdy nie zaznały życia pod postacią cielesną. Unoszą się ponad narodami jako siły opiekuńcze. Zro-dziły się z wielkich myśli, które dojrzewaływ sercach i umysłach ludów. Piękne i pocieszające jest to, droga mamo, iż 'po-wiewy duszy', które zyskały niezależny i trwały żywot, są najczęściej tymi niezwykle czystymi istotami, o których ciopowiadam. Dowodzi to mimo wszystko - dominacji Dobra nad Nieprawością. Bóg obdarza oddechem życia (czyli duszą)tę 'energię' pochodzącą od ludzi. Staje się ona niezależną siłą, na której osobowość składają się osobowości jej niezliczonychrodziców. Jej zadaniem jest czuwać nad miejscem, które było jej kolebką i ojczyzną"1. 106

Ich działanie na Ziemi Jak się wydaje, wszystkie te siły otaczają nas ściślej, niż moglibyśmy sądzić. Potwierdza to Alain Tessier, młody windziarz,

który zabił się na motorze. "Istoty nie cielesne są o wiele liczniejsze z tej przyczyny, iż więcej jest zmarłych niż żyjących. A ponadto są jeszcze duchy,

które nigdy nie przyoblekły się w ciało i nigdy tego nie uczynią"2. Można przypuszczać, że stale pozostajemy pod ich wpływem, przy czym oddziaływanie "dobrych" i ,,złych" duchów

równoważy się, co obserwujemy w wielu dziedzinach życia. Niektórzy sądzą, że nie możemy dokonać na Ziemi odkrycianaukowego, jeśli wcześniej nie poczyniono go w zaświatach. Wyjaśniałoby to może fakt, iż bardzo często tego samego od-krycia dokonują niemal w tym samym czasie całkowicie niezależne zespoły badawcze. Kiedy w zaświatach dochodzi do ja-kiegoś wynalazku, "oni" próbują nas o tym powiadomić, a ponieważ nie jest to proste, podejmują te próby równocześniewobec kilku grup naukowców tej samej rangi. Być może mechanizm ten tłumaczy, dlaczego George Ritchie, młody żołnierzamerykański, który przemierzył zaświaty w towarzystwie Chrystusa, już w roku 1943 zwiedził tam ośrodek badań atomo-wych, który na Ziemi miał powstać dopiero w roku 1952. W centrum badawczym, które widział z Chrystusem, pracowaliliczni specjaliści, emanujący "absolutnym spokojem", niemal jak w klasztorze 3•

Wiele dzieł sztuki może być w większym stopniu dziełem anonimowych (przynajmniej dla nas, na tym świecie) zmarłychniż artystów, którzy im właśnie zawdzięczają sławę. William Blake nie wahał się powiedzieć, że niektóre z przypisywanychmu wierszy nie są jego autorstwa, on tylko ograniczył się do ich zapisania, niczym pod dyktando.

Ten mechanizm inspiracji odnosi się nie tylko do poetów, ale prawdopodobnie również do pisarzy religijnych. Od chwiligdy poznałem te zjawiska, wszystkie zawiłe wyjaśnienia wielu filozofów i teologów dotyczące natchnienia podczas redakcjiBiblii wydają mi się nieaktualne, a ich racjonalizm wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Liczne wizerunki anioła szepcącegodo ucha natchnionego pisarza nie są aż tak naiwne, jak się zazwyczaj sądzi. Zrozumiały staje się demon Sokratesa, a naj-prawdopodobniej także spisywanie Koranu pod dyktando.

Przypuszczalnie działaniu niewidzialnych istot zawdzięczamy niekiedy pojawienie się genialnych dzieci - takich jakMozart lub Saint-Saens - zdolnych komponować muzykę w wieku czterech czy pięciu lat. W ten sam sposób można bywyjaśnić ich przedwcześnie osiąganą wirtuozerię pianistyczną. Rosemary Brown tłumaczy, że niektórzy kompozytorzy, dziśjuż w zaświatach, pragnąc jej pokazać, jak należy interpretować nowe dzieła, które jej dyktują, naciągają jej ręce niczym rę-kawiczki i obdarzają kunsztem, do którego zazwyczaj nie są zdolne. Jak się wydąje, wskutek podobnego mechanizmu Vic-torien Sardou, pisarz i medium, został również rytownikiem, zdolnym bez uprzedniej nauki zawodu wykonać, bez żadnegoprzygotowania, zachwycające swą doskonałością dzieło 4• Podobnie brazylijski malarz medium Luiz Gasparetto pokazał wtelewizji, jak w ciągu kilku minut wykonuje rysunki lub maluje obrazy, za każdym razem w innym stylu, niekiedy nawet zzamkniętymi oczyma.

Te spektakularne przykłady pozostaj ąjednak wyjątkiem. O wiele częściej natomiast dochodzi do takich zjawisk w sposóbo wiele mniej rzucający się w oczy. Alain Tessier, wychowanek sierocińca, nie mający zbyt rozległego wykształcenia, wyjaśniato następująco:

"Człowiek jest tak ukształtowany, że cała jego podświadomość - lub to, co obdarza tą nazwą - jest zanurzona w myślachinnych. My ją przyjmujemy (w zaświatach), a ona przyjmuje nas. Niezależność nie istnieje, są jedynie ,,Ośrodki" , na któreskładają się jaźnie zagłębione w kąpieli umysłowej niczym w płynie, jeśli można tak powiedzieć"5.

W kolejnym tekście Alain Tessier posługuje się innym porównaniem, być może prostszym, abyśmy mogli zrozumieć tonieustanne nakładanie się ich wpływu i naszej wolności.

,,( ... ] tak samo jak przeplatają się niekiedy nitki pochodzące z kłębków wełny w różnych barwach". I jeszcze uściśla: "Wam (żyjącym), nieodróżniającym tych kolorów, niemożliwe wydaje się oddzielenie jednych nici od drugich, ale dla

nas, pozbawionych ciała, jest to łatwiejsze, gdyż widzimy barwy i dobrze wiemy, co wywodzi się z nas samych "6. Tę samą myśl Roland de Jouvenel wyraził następująco: "Są zmarli, którzy pozostają tak mocno zakorzenieni w życiu ży-

jących, iż stanowią z nimi jedność" 7. Albo inaczej: "Ci, których nazywa się zmarłymi, biorą żyjących w prawdziwe posia-danie. Liczni ludzie są niczym nawiedzeni przez swych bliskich, którzy znaleźli się już w zaświatach" 8.

Roland de Jouvenel w nieco negatywnym świetle przedstawia tu osmozę pomiędzy zmarłymi i żyjącymi. I nie możnazaprzeczyć - sami to już widzieliśmy - że niekiedy tak właśnie bywa. Jak się jednak wydaje, wynika to po części z tegosamego mechanizmu, który umożliwia porozumiewanie się za pośrednictwem pisma automatycznego lub intuicyjnego.Wydaje się to potwierdzać Amaud Gourvennec, nąjpierw w odniesieniu do sposobu, w jaki zainspirował matkę do spisaniajego krótkiej biografri, a następnie wyjaśniając swe kontakty z ojcem. Przy tej okazji wprowadza rozróżnienie pomiędzy me-diumizmem i telepatią, uwypuklające jeszcze wyraźniej tę prawdziwą symbiozę istot żyjących w obu światach.

"Potrzebuję, byście myśleli o mnie - jak by to ująć? pozytywnie! To pewne, że potrzebuję książki Mamy. Pojawię się wniej, by mogła wyrazić, co czułem, gdy byłem jeszcze z wami w mej postaci cielesnej.

107

... Tato, pozostaję z tobą w relacji znacznie mniej mediumicznej, niż ci się wydaje. To raczej telepatia, i w tym tkwi twoja siła. Możemy myśleć wspólnie. Z łatwością i w tej samej chwili myślisz to samo co ja" 9.

Jak się jednak wydaje, w późniejszym czasie sposób komunikowania zmienił się jeszcze bardziej. Osmoza nie jest bowiemstanem niezmiennym. Arnaud powiedział pewnego dnia ojcu:

"Poprzez ciebie mogę widzieć miejsca i ludzi, przede wszystkim Mamę, którą postrzegam tak jak ty, gdy patrzysz nanią z miłością. Nasze widzenie wzajemnie się wówczas przenika" 10 •

Mamy zatem zapewnione wsparcie ze strony niewidzialnych, gdy podejmujemy badania naukowe lub działania arty-styczne. Oczywiście pomoc zmarłych jest jeszcze większa, gdy w grę wchodzą dzieła o bezpośrednim charakterze charyta-tywnym lub duchowym.

Jak mogliśmy zauważyć, Liszt i jego przyjaciele nie dążą - korzystając z pośrednictwa Rosemary Brown - wyłącznie doprzedstawienia nam swych najnowszych utworów. Pragną przede wszystkim, by ludzie zrozumieli, iż życie ma sens, gdyżjest wieczne, a pierwszy etap zależy bezpośrednio od naszej ewolucji).

Dążąc do podobnego celu, doktor Eisenbeiss wpadł na bardzo oryginalny pomysł zorganizowania partii szachów po-między mistrzem żyjącym Ueszcze) na Ziemi i słynnym graczem przebywającym już w zaświatach. Profesor Schiebeler opo-wiedział, jak doszło do rozgrywki między Korcznojem a wielkim zawodnikiem węgierskim, Gezą Maróczym, zmarłym wroku 1951 11.

Gra rozpoczęła się w roku 1985, a w sierpniu 1991 roku nie była jeszcze zakończona. Za pośrednika między zawodnikamisłużyła osoba będąca medium. Był to niemiecki muzyk i kompozytor, Robert Rollans. Doktor Eisenbeiss zapewnia, iż nieznał on zasad gry w szachy. Nie umiał nawet prawidłowo rozstawić pionków. 13 września 1987 roku gazeta "Sonntags Ze-itung" z Zurychu opublikowała następujący komentarz Korcznoja:

"Zacząłem od wygrania jednego pionka i pomyślałem, że szybko skończę tę partię. Maróczy ujawnił swe słabe stronyprzede wszystkim w fazie otwarcia. Grał w przestarzały sposób. Muszę jednak przyznać, że moje ostatnie posunięcia teżnie były specjalnie trafne. Przestałem już być tak bardzo pewny zwycięstwa. Maróczy zdołał nadrobić swe początkowe błędyzręczną końcówką. Klasę zawodnika poznaje się w fazie końcowej, a mój przeciwnik gra teraz bardzo dobrze"12.

25 września 1992 roku byłem w Kolonii, w studiu telewizyjnym, uczestnicząc w nagraniu programu o życiu po śmierci.Profesor Eisenbeiss i Korcznoj pokazywali w nim, w jaki sposób rozgrywała się ta partia szachów. Mogłem się wówczas prze-konać, iż na szachownicy pozostało już niewiele pionków. Rozgrywka nie była jednak jeszcze zakończona!

Najbardziej interesujące wydają się jednak głębsze przyczyny, dla których Maróczy zgodził się na ten mecz. "Podjąłem się uczestnictwa w tym dziwnym przedsięwzięciu, jakim jest ta partia szachów, z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, iż chciałem i ja pomóc ludziom żyjącym na Ziemi, przyczyniając się do tego, by wreszcie zrozumieli,

że śmierć nie jest końcem wszystkiego, a jedynie chwilą, w której dusza oddziela się od ciała i przenosi do nas, do nowegoświata w górze, gdzie życie człowieka trwa nadal w nowym nieznanym wymiarze.

Po drugie zaś dlatego, że jestem węgierskim patriotą" 13. Jak się wydaje, boski plan zakładał, iż pewna, wciąż rosnąca liczbazmarłych będzie mogła komunikować się bezpośrednio z nami, aby nam dowieść, że życie trwa dalej, nieprzerwane przezśmierć. Potwierdza to z wielką werwą młody włoski student, z którym ojciec zdołał się skontaktować za pośrednictwem roz-maitych mediów.

Andrea był najmłodszym z sześciorga dzieci w bardzo katolickiej rodzinie z Triestu. Kilka dni przed swym ostatnim eg-zaminem na wydziale prawa wybrał się w podróż autem, by się rozerwać i nieco odpocząć.

Oto, co opowiada jego ojciec: "Wyjechał we wtorek, 9 czerwca 1981 roku, około dziesiątej rano. Powiedział, że wróci w następną sobotę lub najpóźniej

w niedzielę, 14 czerwca. Następnego ranka, również około dziesiątej, zadzwonił do matki... I od tej chwili nie otrzymaliśmyjuż od niego żadnej wiadomości" 14 .

Dzięki jednej z klientek swej firmy ojciec, będący adwokatem, nawiązał kontakt z kobietą-medium z Triestu. A ponieważchciała ona zachować anonimowość, nadał jej pseudonim ,,Anita"15.

Od Anity rodzice Andrei dowiedzieli się, że syn został zamordowany, a jego ciało spoczywało na dnie Padu, w miejscu,w którym rzeka przepływała przez park. Tam też je odnaleziono.

W opowieści tej najbardziej interesuje nas znaczenie, jakie Andrea przypisał swemu przejściu w zaświaty. "Musisz wie-dzieć - napisał do ojca za pośrednictwem Anity - że Bóg złożył mi obietnicę, iż moje ciało zostanie odnalezione, pragnącdowieść, że życie w zaświatach istnieje. I nie jestem jedynym, który ma posłużyć do osiągnięcia tego celu. Wspólnie, wrazz wieloma innymi, mamy dostarczyć ten dowód"16.

A nieco dalej podkreślił: "Tato, jeśli dobrze rozumiem, niewiesz jeszcze, na czym polega moja 'misja': trzeba, by wszyscy ludzie dowiedzieli się,

że zaświaty istnieją. Jedynie dzięki temu przekonaniu ludzkość powróci do wiary i będzie żyć w pokoju, ku czci Nieskoń-czonej Światłości" 17 .

108

Na koniec dodam tylko pewien szczegół o charakterze anegdotycznym. Ołówek Anity nie zapisywał słów od lewej doprawej, w poziomej linii, lecz od góry do dołu, pionowo, tak że trzeba było obrócić później kartkę o dziewięćdziesiąt stopni,by odczytać tekst. A ponadto, choć kobieta nie była leworęczna, pisała lewą ręką, nie przytrzymując ołówka. Opierał się onwyłącznie na wewnętrznej stronie jej dłoni i poruszał swobodnie, by kreślić litery. W książce można zobaczyć zdjęcie, uka-zujące bardzo wyraźnie ułożenie ręki. Od owego czasu trzy Włoszki, które także straciły dzieci, zaczęły otrzymywać wia-domości dzięki tej samej niezwykłej technice.

Jak się wydaje, wiele młodych osób, które znalazły się już w zaświatach, otrzymało lub wybrało taką samą misję. Mająpomóc nam w odnalezieniu prawdziwego sensu życia na Ziemi, w całkowitej zgodzie z wolą Boga. Liczne tego przykładyprzytoczono w niewielkiej, lecz wspaniałej książce, opisującej kilka przypadków przedwczyśnie zmarłych młodych ludzi,którzy zdołali skontaktować się z rodzicami, wykorzystując wszystkie możliwe metody (pośrednictwo medium, pismo au-tomatyczne, zapis magnetofonowy itp.).

Oto, co napisał jeden z nich, Claudio Desiderio, do swojej matki za pośrednictwem kobiety będącej medium: "Mamo, od chwili, w której rozpocząłem tę cudowną egzystencję, w pełni duchową, czuję się uprzywilejowany. Ludzie

na Ziemi nie wiedzą nic o pięknie, jakie się tu odnajduje, gdy już zamkną się oczy ciała. Mamo, jakże cudowne jest panowanie Boga! Jak ogromną radością jest rozkoszować się wielkością Stwórcy. To prawda,

zmarłem bardzo młodo, tak jednak musiało się stać. Było mi przeznaczone krótkie życie na Ziemi, gdyż tutaj czekało mnie coś zupełnie innego. Niedługo zostanę duchem przewodnikiem. Zbliża się dzień, w którym powrócę pomiędzy ludzi, by poprowadzić innego

młodego, potrzebującego zachęty do czynienia dobra, a także posiadania u swego boku kogoś - nawet niewidzialnego - ktopomoże mu wznieść się wyżej, przeniknie jego duszę i wskaże kierunek" 19 •

A oto inny przykład, zaczerpnięty z tej samej pracy. Dwudziestoośmioletni mężczyzna imieniem Enzo zginął w wypadku motocyklowym, gdy wraz z narzeczoną wybrał się

na przejażdżkę. Ojciec zmarłego zaczął codziennie pisać do syna, zupełnie jakby ten wyjechał tylko w długą podróż. "Byćmoże - powiedział później - wyzwoliłem coś moimi ufnymi listami, może stały się one swego rodzaju wyzwaniem, naturalniew dobrym znaczeniu tego słowa ... ". Rok później bowiem osieroceni rodzice uczestniczyli w spotkaniu Focolarini, religijnegoruchu dobrze znanego we Włoszech. "Przez przypadek" usiedli obok pewnej kobiety, będącej medium. Ta zaś napomknęław rozmowie, iż kilka dni wcześniej usłyszała wołanie niejakiego Enza, o którym wcześniej nic nie wiedziała. Dało to po-czątek całej serii kontaktów nie tylko z rodzicami, ale i z osobami trzecimi. W poniższym przekazie zmarły wyjaśnia pew-nemu księdzu cel, jaki mu przyświeca.

"Pragnę jedynie dobra dusz, które dzięki tej lekturze odzyskają spokój wewnętrzny i nadzieję na ponowne spotkanie pew-nego dnia swych bliskich, żyjących w Bogu. Dowiedzą się też, że śmierć nie stanowi końca życia, lecz daje początek nowemu,będącemu tym prawdziwym dla każdej istoty ludzkiej, która pojawia się na świecie.

Jedynym celem, dla którego Bóg zezwolił na te kontakty - oprócz, rzecz jasna, pocieszenia mych drogich rodziców - jestdać nieco światła i radości rozpaczającym po stracie bliskiej osoby" 20.

Nie miejmy wątpliwości: działania naszych zmarłych są w tym względzie w pełni skuteczne, nawet jeśli się tego nie do-myślamy. Gdy rodzice Enza padli ofiarą włamania, niedługo później otrzymali następującą wiadomość:

"Moi drodzy, naprawdę nie byłem zdolny oszczędzić wam tej nieprzyjemności, moja myśl nie przeniknęła do diabelskichumysłów tych, którzy wyrządzili tę szkodę. Byłem na miejscu, ale nie mogłem nic zrobić, gdyż nie docierał do nich wpływdobra. Uczyniłem tylko to, co mogłem, sprawiając, że zadowolili się tym, co najbardziej rzucało się w oczy. A następnie po-mogłem wam, nie pozwalając, byście popadli w rozpacz, i dając wam siłę do przezwyciężenia doznanego wstrząsu"21.

Niewidzialni chirurdzy Inni zajmują się bezpośrednim łagodzeniem naszych cierpień. Myślę tu przede wszystkim o różnej specjalności lekarzach

z zaświatów. Wielu z nich poświęca się leczeniu ciał zbawionych osób, które przybywają z Ziemi. Niektórzy zaś, tak jak dok-tor William Lang, bardzo szybko pojmują, że w szpitalach w innym świecie nie brakuje wysoko wykwalifikowanego per-sonelu medycznego. I że byliby o wiele bardziej użyteczni, gdyby zgodzili się wrócić - w pewien sposób - do naszego świata,by leczyć metodami poznanymi w zaświatach.

Najlepszy opis tego niezwykłego zjawiska dał bez wątpienia J. Bernard Hutton, z zawodu dziennikarz. W roku 1963 zna-lazł się pod opieką doktora Williama Langa, nieżyjącego od roku 1937. Po wyleczeniu podjął za zgodą zmarłego lekarzadługotrwałe badania nad tym fenomenem 22. Wszyscy chorzy, których relacje spisał, zgodzili się na podanie ich prawdziwegonazwiska i miejsca zamieszkania. Był to niezmiernie ważny warunek dla wiarygodności zanotowanych świadectw, gdyżmamy tu do czynienia z czymś naprawdę nieprawdopodobnym, wprost surrealistycznym.

Jesienią 1963 roku J. Bernard Hutton zapadł na chorobę Heinego-Medina. Nie był sparaliżowany, cierpiał jednak na bólerąk i nóg, miał zawroty głowy. Zaczął tracić wzrok. Z odległości dziesięciu metrów mógł zaledwie stwierdzić obecnośćjakiejś osoby. Widział jedynie jej rozmazaną sylwetkę. Niekiedy miewał też objawy widzenia zdwojonego. Pewnego rankajego żona zauważyła w piśmie ezoterycznym artykuł poświęcony człowiekowi, który uzdrawiał mocą swego umysłu. Do-

109

konywał niezwykłych operacji oczu w Aylesbury. Po wielu wahaniach J. Bernard Hutton zgodził się na konsultację. Żonazawiozła go we wskazane miejsce.

Po kilku minutach oczekiwania w poczekalni usłyszał: "Panie Hutton, przyjmie pana doktor Lang". Tak, doktor Lang, w roku 1963, nieżyjący już od dwudziestu sześciu lat! Wszedłszy do gabinetu, dziennikarz zobaczył mężczyznę w bieli, z mocno zamkniętymi oczyma. Usłyszał silny, czysty

głos, zdradzający jednak podeszły wiek. Z bliska dostrzegł głębokie zmarszczki na twarzy. Zwracając się do niego, lekarzmówił: "młody człowieku". Nie otwierając oczu, przedstawił się jako doktor Lang. Poprosił, by usiadł, i stanowczym ruchemzdjął mu z nosa okulary. Ruchem znawcy podniósł je ku zamkniętym oczom i wykrzyknął:

"No, mój drogi, minus osiemnaście dioptrii!". Miał rację. "Doktor Lang" schował okulary do kieszeni i delikatnie zbadał kciukami oczy pacjenta. Po mniej więcej minucie wy-

prostował się i orzekł: "W dzieciństwie nacinano panu oboje oczu. Piękna robota!". J. Bernard Hutton oniemiał ze zdumie-nia. Niemal zapomniał o tym zdarzeniu sprzed lat, i to do tego stopnia, że nigdy nie wspomniał o nim żonie.

"Lekarz" ponownie zbadał delikatnie oczy, używając przy tym wielu fachowych terminów. A następnie zapytał: "Młodyczłowieku, zdarza się panu widzenie zdwojone, nieprawdaż?". I to było prawdą. "Jest jeszcze coś, co panu dokucza, nie tylkooczy. Proszę mi pozwolić się zbadać. Nie potrwa to długo". Nie prosząc, by się położył czy choćby rozebrał, "doktor Lang"dotykał pacjenta delikatnie przez ubranie. "No cóż - powiedział na koniec - wirus wywołujący pańską chorobę, którą lekarzeokreślili jako chorobę Heinego- Medina typu nieporażennego, zniknął. Ale cierpi pan na coś bardzo poważnego, wirusowezapalenie wątroby, zaburzające prawidłowe funkcjonowanie tego narządu ... ". Zaledwie trzy osoby wiedziały, że Hutton jestchory: jego lekarz domowy, żona i on sam!

"Doktor Lang" wyjaśnił wówczas: "Każdy z nas ma dwa ciała: ciało fizyczne i ciało subtelne. Teraz poddam terapii pań-skie ciało subtelne. Mam nadzieję wywołać analogiczny efekt również w ciele fizycznym. Proszę się nie niepokoić, gdyusłyszy pan, że rozmawiam, podaję nazwy lub proszę o narzędzia. Podczas operacji będzie mi asystować mój syn, Basil 23,a także kilku kolegów. Nie zobaczy pan ich, gdyż i oni mają tylko ciało subtelne. Nie będzie pan odczuwał bólu. Teraz po-proszę, by położył się pan na tym tapczanie" .

Leżąc w ubraniu, z otwartymi oczyma, Bernard Hutton uczestniczył w niezwykłej scenie. Mężczyzna w bieli, nadal nieotworzywszy oczu, pochylił się nad nim i zaczął wykonywać kolejne bardzo precyzyjne ruchy. Wydawał się zaciskać i roz-wierać palce, chwytać niewidzialne narzędzia. Każdemu z gestów towarzyszył odpowiedni komentarz. Pacjent najpierw ztrudem powstrzymywał się od śmiechu, bardzo szybko jednak się uspokoił. Choć "doktor Lang" go nie dotykał, miał wra-żenie, że ktoś robi mu nacięcia na oczach. Nie było to bolesne, czuł się tak jak podczas zabiegu w znieczuleniu miejscowym.To samo powtórzyło się w okolicach wątroby. Znów uczucie przecinania, a później zszywania.

I zdarzył się cud. Bernard Hutton najpierw nie widział już nic, ale później, gdy czekał w samochodzie na żonę i dzieci,zauważył, że stopniowo wraca mu wzrok.

Od tego czasu znów może czytać, pisać, prowadzić samochód. Podjął z powrotem pracę. Przeżywszy tak niezwykłe zda-rzenie, postanowił zgromadzić wszelką dostępną dokumentację na temat doktora Langa. Ten niegdyś bardzo ceniony lon-dyński okulista nadal prowadził swoją praktykę lekarską za pośrednictwem skromnego i oddanego mu medium, jakim byłGeorge Chapman, strażak z zawodu.

Działania terapeutyczne naszych drogich zmarłych mogą przyjąć bardzo różne formy. Nie wszyscy sławni uzdrowicielefilipińscy są szarlatanami, jak to próbowano nam niekiedy przedstawiać. Moi znajomi udali się na Filipiny, by sfilmować prze-prowadzane operacje. Film ukazuje bardzo wyraźnie, że nie ma tu żadnego fałszerstwa. Można się też o tym przekonać, czy-tając prace doktor Janine Fontaine 24, której trudno było odmówić kompetencji. Filipińczycy dotykają bezpośrednio chorychmiejsc, zagłębiają tam palce w ciało i często wyjmują - bez przecinania skóry i pozostawiania blizn - coś dziwnego, swegorodzaju plazmę.

Inni pomagają nam za pośrednictwem medium, tak jak na przykład Maguy Lebrun i jej mąż Daniel. Jak się wydaje, wBrazylii powszechnie praktykuje się medycynę spirytystyczną, w bardzo wielu jej odmianach. Prawdopodobnie też - choćżyjący nie zawsze sobie to uświadamiają - otrzymujemy pomoc z zaświatów w dziedzinie badań nad chorobami i leczeniaradiestezją 26.

Poza licznymi działaniami na naszą rzecz, które niekiedy - jak w opisanych powyżej przypadkach - udaje się nam za-uważyć, jest jeszcze inna forma pomocy, zazwyczaj o wiele bardziej dyskretnej, ale też bardziej powszechnej i stałej. Wieluzmarłych ma udzielać nam wsparcia duchowego. W niemal niedostrzegalny sposób czuwają oni nad nami, interweniującniekiedy nawet w bardzo przyziemnych okolicznościach, jeśli tylko te mogą mieć wpływ na nasze życie duchowe. Częstowymaga to długotrwałej pracy z ich strony. Zawdzięczamy im zwłaszcza wiele wydarzeń "opatrznościowych". Dyskretniepilnują naszej wolności. Zdarza się czasem, że kilkoro zmarłych czuwa wspólnie nad jedną osobą żyjącą na Ziemi. Niekiedymają także do pomocy "anioła stróża".

110

2. Anioł stróż i wcześniejsze życie Niektórzy mistycy mieli przywilej dostrzegania od czasu do czasu lub nawet regularnie swego "anioła stróża".' Do takich

uprzywilejowanych można zaliczyć Mechtilde raller (1869-1919), od której wiadomości otrzymał i zanotował Friedrichvon Lama. Jej opisy różnych kategorii aniołów są wspaniałe. Co jednak najistotniejsze, niemal codziennie widywała onaswego anioła stróża, otrzymywała od niego wskazówki, słowa otuchy, informacje do przekazania. Jak mi się wydaje, sameopisy zdradzają w oczywisty sposób obecność instynktownej, nieświadomej symbolizacji.

Zebrawszy i przeanalizowawszy dokładniej objaśnienia zawarte w słynnych "Dialogach z Aniołem", nie sposób nie do-strzec zadziwiającej zażyłości pomiędzy aniołem stróżem i osobą pozostającą pod jego opieką. Gitta Mallasz, uzyskującaza pośrednictwem Hanny wiadomości od swego anioła stróża, od pierwszej chwili uznała go za swego "wewnętrznego mi-strza". Miała nieodparte wrażenie, że naprawdę go zna. Nie umiała jednak wydobyć z podświadomości żadnych konkretnychwspomnień. Pozostawała stale "na skraju wspomnienia"28. Zgłębiała powoli tę tajemnicę i zaczęła nawet oblekać ją w słowa.Powiedziała w końcu do swego anioła stróża: ,,A zatem jestem tobą". Ten zaś przekazał jej za pośrednictwem Hannyuśmiech i odpowiedź: "Jeszcze nie". Innym razem uściślił: "Jesteś do mnie podobna, lecz cięższa". A także: "Jeśli wierzysz,że jestem tobą - tak się stanie". I jeszcze wyraźniej:

"Przed narodzinami - dawnymi - matka i dziecko stanowią jedność. Gdy dziecko się rodzi - rozdzielają się na dwoje.Jest nas dwoje. Gdy się narodzimy, wówczas staniemy się jednością".

Losy aniołów stróżów i ich podopiecznych są ze sobą ściśle powiązane: "Wraz z wami upadamy i wraz z wami sięoczyszczamy"29.

Jesteśmy tu już bardzo blisko starego motywu irańskiego frawaszi. Jak wiadomo, wyobrażenie anioła dotarło do nas zestarożytnej Persji, poprzez Asyrię, Babilon i hebrajski Stary Testament. Nie wyklucza to wcale, że w innych kulturach roz-winęły się zupełnie niezależnie podobne wierzenia. Albowiem kryjące się pod nimi zjawiska mają uniwersalny charakter.Frawaszi to swego rodzaju niebiańskie dopełnienie tego, czym jesteśmy, nasza bliźniacza dusza, nasze alter ego. Początkowonawet anioły miały własne frawaszi. Ale czyż anioł z "Dialogów z Aniołem" nie mówi, że Serafm jest dla anioła tym, kimanioł dla nas?30 Tymczasem tradycja mazdaistyczna rozwija ten wątek zwłaszcza w odniesieniu do wszelkich istot, którewniknęły w materię. Henry Corbin przedstawił szkicowo losy tego motywu, zarówno poprzez biblijną opowieść Tobiasza(w której nikt już nie neguje obecności wpływów perskich), jak i gnozę mandeistyczną, manicheizm, komentarze Plotynado wybranych tekstów Platona, a nawet niektóre upaniszady 31.

Swedenborg, utrzymujący, iż potraft przenosić się do innego świata, gdy tylko tego zapragnie, opowiada, iż bardzo częstoudaje się tam, by dyskutować z sobowtórem, niebiańskim "obrazem" kogoś, kogo trudno byłoby spotkać na Ziemi 32.

Przychodzi tu na myśl to, co Liszt mówił Rosemary Brown na temat reinkarnacji. Prawdę rzekłszy, nie wszystko, co wy-jaśnia, wydaje mi się dość jasne, i to nawet wówczas, gdy rezygnuję z francuskiego tłumaczenia, często dość niedokładnego,na rzecz angielskiego oryginału. Kompozytor jakby niekiedy sam sobie przeczył. Niemniej uważam ten tekst za bardzoważny.

"Reinkarnacja, tak jak bywa zazwyczaj rozumiana, nie istnieje. Na Ziemi uważacie się za pełne istoty. W istocie jednakzaledwie cząstka was ujawnia się za pośrednictwem ciała ftzycznego i mózgu. Pozostała część pozostaje duchowa, ale jestpowiązana z wami i tworzy z wami jedność [ ... ]. Wyjaśnił mi wówczas, że ta sama osoba nie powraca nigdy dwa razy naZiemię. I przedstawił szczegółowo, dlaczego jest to niemożliwe".

Ale przyznawał również, że od reguły tej mogły istnieć wyjątki. "Jest nieskończenie wiele możliwości, nie ma natomiast tylko jednej obowiązującej zasady". "Liszt powiedział mi także, że w rzeczywistości nie tworzymy Jedności'. Każdy z nas jest duszą o wielu aspektach. Pew-

nego dnia wytłumaczył to w sposób naukowy: 'Proszę pomyśleć o atomie - oznajmił. - Składa się on z protonów i neutronów,które tworzą jądro otoczone elektronami. Oto, do czego podobna jest dusza. Jej oddzielne części są utrzymywane razem wjądrze. Ale każda z nich może się oddzielić. I właśnie te części wyodrębnione z jądra duszy mogą ukazywać się w waszymświecie pod postacią różnych osobowości "'33.

Być może należałoby tutaj odwołać się znów do teorii dziedzin gnostyków z Princeton, o której już wspominaliśmy?Ponad quasi-świadomością cząstki elementarnej jest quasi-świadomość atomu, ponad nią - quasi-świadomość molekuły,jeszcze wyżej - quasi-świadomość narządu, a wreszcie nasza świadomość dominująca nad nimi wszystkimi. To ona próbuje- najlepiej jak potrafi - dokonywać syntezy wszystkich naszych skłonności zapisanych w genach. I to ona harmonizuje funk-cjonowanie poszczególnych stref naszego mózgu. Może istnieje jednak ponad nami nadświadomość, tworząca jeszcze roz-leglejszą i bogatszą całość, której jesteśmy zaledwie jednym z elementów?

Arthur Koestler rozwinął tę samą tezę, odwołując się do zupełnie innego słownictwa. Nazywa holonami całości złożonez części i tworzące - wraz z innymi holonami z tego samego poziomu - inne całości, czyli holony, należące do wyższego po-ziomu. Te hierarchie holonów - zawartych jedne w drugich niczym rosyjskie matrioszki określa mianem "holarchii"34.Rupert Sheldrake woli zaś termin, jednostka morficzna".

Być może właśnie temu odpowiadałoby dziwne doświadczenie Roberta Monroe'a w świecie, który nazywa Miejscem111

III, w świecie równoległym do naszego, mniej rozwiniętym, jak się wydaje. Spotkał w nim innego siebie, z którym stapiałsię w jedno - przez swego rodzaju nawiedzenie - za każdym razem, gdy się tam udawał 36. Odnajdujemy tu - być może -słynne "sobowtóry", o których mówił Swejen Salter moim przyjaciołom z Luksemburga. A może także wspominane jużwcześniej doznania Jeanne Guesne, która przez krótki okres doświadczała raz dwóch, a innym razem trzech istnień rów-nocześnie, w różnych jednak miejscach i w różnych epokach.

Wszystko to wydaje się potwierdzać Alain Guillo, francuski dziennikarz więziony przez dziewięć miesięcy w Kabulu.I o nim również już wspominaliśmy. Zjawiska paranormalne, które łagodziły pobyt w zamknięciu, nie zanikły po wyjściuna wolność. Wprost przeciwnie! Jego kontakty z zaświatami trwały nadal. Komunikował się zwłaszcza z matką. Jej przekazystanowią pierwszą część nowej książki 37.

Urodzona w Indochinach, dziedziczyła dwie odmienne tradycje: francuską i katolicką po ojcu, buddyjską i japońską pomatce. Opowiedziała synowi o swym zaskoczeniu, gdy po śmierci, w zaświatach, spotkała swych rodziców, dziadków, przy-jaciół zmarłych przed nią, a nawet ludzi, których nie znała.

"Odnalazłam matkę i ojca, a także natknęłam się na wiele osób, których nie znałam lub myślałam, że nie znam. Niektórzydzielili ze mną całe życie lub jego część. Byli mną, ja byłam nimi, choć o tym nie wiedziałam"38.

Zrozumiała wówczas, że nadal żyli poprzez nią, wraz z nią kochali, nienawidzili, podlegali zmianom. "Tutaj ludzie, a raczej dusze, oczekują cię, by dzielić z tobą osiągnięcia ... I zresztą jest to sprawiedliwe, że korzystają z

plonów, gdyż pomogli ci je zebrać. Przybywasz 'z dołu', byłeś ich wcieleniem, z czego więc mają korzystać?"39. Powiedziała też, że nigdy nie bywamy sami. "W tym otoczeniu Ducha, pisanego dużą literą, którego oddziaływanie jest zazwyczaj rozproszone, są 'przewodnicy',

aniołowie stróże, odradzający się poprzez nas i zbierający dzięki nam brakujące im doświadczenie"40. Odkryła tym samym, że była ich "reinkarnacją". Ale posłużyła się tym słowem także, opisując odwrotną sytuację. I z pew-

nością miała rację, gdyż również na głębokim poziomie czas traci swe znaczenie. "Było we mnie coś nowego, duszyczka wywodząca się z ziemskiej materii ... i coś starego, moje 'reinkarnacje', dusze, które

żyły przede mną i stały się mną samą"41. Uświadomiła sobie też, że przeżywane rozterki wewnętrzne wynikały często z obecności w niej przodków, którym nie

udało się jeszcze osiągnąć pełnej harmonii. Po przybyciu do zaświatów postanowiła wraz z nimi powrócić jeszcze raz nakrótko na Ziemię. "Byliśmy gotowi na kolejną służbę, w pewnym sensie - kolejną reinkarnację"42. W tym celu "przeniknęli"do duszy Alaina. Teraz on stał się ich "reinkarnacją". "Bardzo szybko zintegrowaliśmy się z niewielką ekipą, która zaopie-kowała się tobą od chwili narodzin. Nie było się to trudne, należeli do 'naszych"'43. "Ja żyję z tobą od prawie czterdziestupięciu lat, w zespoleniu z twoją duszą, bardzo często milcząca i bezsilna, poza chwilami, w których otwierasz swe serce"44.

Tak więc tworzymy - połączeni pewną wspólnotą - grupy, określane przez matkę Alaina Guillo mianem "nadświado-mości". "Z nadświadomością jest tak, jak z innymi związkami tworzonymi przez ludzi. Jest skuteczna, gdy ma wspólny cel,wspólną wolę działania i poczucie jedności. Dodajmy do tego jeszcze liczebność, to potężne instancje, instancje mocy, jakniekiedy mówisz. Niektórzy mogą cię opuścić, inni po drodze dołączą. Ci, którzy pozostają - nawet gdy panuje niezgoda -czynią to z miłości, silnego uczucia pozwalającego znieść wszystko inne"45.

Choć użyto tu nieco innych słów, nie jesteśmy w gruncie rzeczy zbyt daleko od tego, co powiedział dalajlama na tematreinkarnacji buddów. Powracają oni na Ziemię nie po to, by dokończyć dzieła własnego oczyszczenia, lecz z czystego współ-czucia, pragnąc pomóc tym, którzy są jeszcze więźniami cyklu reinkarnacji. Jak wyjaśnia, ich własna reinkarnacja "następujezawsze wtedy, gdy sprzyjają temu okoliczności. Nie oznacza to jednak, że opuszczają stan nirwany. Podobnie jak na Ziemi,gdy spełnione są odpowiednie warunki, widzimy Księżyc odbijający się w spokojnych wodach jeziora lub morza, choć nieprzerywa on ani na moment swego ruchu po firmamencie. I tak jak Księżyc odbija się w wielu miejscach równocześnie, taki Budda może wcielić się równocześnie w kilka różnych ciał"46.

Jak się wydaje, Rupert Sheldrake idzie tym samym tropem - choć używa innej terminologii - gdy stawia hipotezę, iżwspomnienia z poprzednich wcieleń mogą być wynikiem "rezonansu morficznego" z innymi osobami, już zmarłymi. "Ludzieprzekonani o realności wspomnień z poprzednich wcieleń wiążą je często z pojęciem reinkarnacji, odrodzenia. Hipoteza okształtującej przyczynowości sugeruje odmienny sposób patrzenia na tę sprawę: przez rezonans morficzny możemy - z tegoczy innego powodu - wejść w obszar innej osoby, która żyła w przeszłości"47.

Jak się wydaje, mamy dzisiaj potwierdzenie takiego rozumienia reinkarnacji, pochodzące bezpośrednio z zaświatów.Wielu pamięta Manfreda Bodena. W dniu jego pogrzebu, 29 marca 1990 roku, na ekranie komputera należącego do AdolfaHomesa z Rivenich ukazała się od niego wiadomość. Było to zaledwie kilka zdań. Przytoczę tu jedynie te, które dotycząnaszego tematu, przekładając je tak wiernie, jak to tylko możliwe.

"Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość są logicznie ze sobą powiązane. Poszukuję doświadczenia, gdyż mój cykl rein-karnacji jest już zakończony".

Kilka dni później, 4 kwietnia, na ekranie pojawiły się te oto dodatkowe wskazówki: "Brałem udział w wielu wcieleniach.Przedostatnie było kobiece. Nie potrzebuję następnego cyklu".

112

Nie powiedział po prostu, że miał wiele wcieleń, lecz że "uczestniczył" czy też "brał udział". Nie jest to bowiem to samo.Nieco dalej dodał:

"Przez reinkarnację pomagamy, na swój własny sposób, w przemianie waszego świata. Pojęcie karmy jest o wiele bardziejskomplikowane, niż sądzicie".

Jak się zatem wydaje - na podstawie tych nazbyt skąpych przekazów - istnieją jakby dwa poziomy: "naszego" świata iinny jeszcze, z którego - nie opuszczając go wszakże - zmarli niosą nam pomoc, wykorzystując mechanizm reinkarnacji48.

A zatem jest to swego rodzaju "osmoza" pomiędzy żyjącymi na Ziemi i żyjącymi w zaświatach, zjawisko całkowicie nor-malne, jeżeli przyjmuje się mistyczną, chrześcijańską koncepcję głębokiej jedności wszystkich ludzi w Chrystusie.

I być może w tym tkwi głęboka prawda myśli hinduskiej dotyczącej względności Ja i konieczności wyjścia poza nią. Wżadnym jednak momencie nie dochodzi przy tym do rozpłynięcia się tego Ja w nadświadomości.

Egregory, wywodzące się z naszych myśli, zarówno dobrych, jak i złych, są co najmniej jedną z możliwych form owychnadświadomości. A ponieważ w bardzo niewielkim stopniu zakłócają nasze życie, przynajmniej na świadomym poziomie,zazwyczaj trudno nam uwierzyć w ich istnienie.

Jedność anioła i jego podopiecznego, zasugerowaną w "Dialogach z Aniołem", można rozumieć znacznie szerzej. Po-twierdzają to fragmenty tekstu. Ta sama jedność panuje wśród wszystkich aniołów.

"Jesteśmy całkowicie oddzielni, a jednak stanowimy Jedno. Wy także bardzo się różnicie na Jego chwałę, będąc równo-cześnie Jednym"49.

Jedność ta ma wymiar jeszcze głębszy, gdyż istniejąc pomiędzy każdym aniołem i jego podopiecznym, pomiędzy każdymserafmem i jego aniołem, tworzy głęboką więź pomiędzy wszelkimi boskimi stworzeniami, na złotym tle ikon, w świetle,które jest zawsze takie samo, choć dostosowane do każdego poziom istnienia, do każdego "wymiaru".

Patrząc z tej perspektywy, można by uznać anioła stróża za część nas samych, wyzbytą ciała. A może tworzymy z nimswoisty tandem i nawet jeszcze z innymi istotami. Może jest też z nami niepożądany pasażer, który dołączył potajemnie,bez naszej wiedzy, podczas wypadku lub choroby albo wskutek tajemniczego zrządzenia Opatrzności, zobowiązującego nasdo uczestnictwa w jego odkupieniu. Wszyscy przyczyniamy się do wyłonienia wyższej świadomości, która jednak nie niszczyani naszej świadomości, ani naszej wolności. Tak czy inaczej, jeszcze"głębiej istnieje ukryta jedność wszystkich rzeczy wBogu, a dokładniej - dla chrześcijan - w ucieleśnionym Chrystusie.

Według mnie przekazy wielu duchów zapowiadających swą bliską reinkarnację lub potwierdzające - za pośrednictwemmedium - że właśnie do niej doszło (czego świadectwem są głosy Maguy Lebrun, Janine Fontaine i wielu innych), możnalepiej objaśnić najwyższą złożonością istoty ludzkiej.

Mając przed sobą cierpiącego, nie powiem, nawet ze współczuciem: "Płaci za błędy z przeszłości". Gitta Mallasz dosko-nale wyczuła, że jest "w tym rozumowaniu coś fałszywego"50. Powiem natomiast: "Być może znosi dla mnie to, czego samnie umiałem znieść, gdyż nie jestem wystarczająco szlachetny".

Ludzkość stanowi jedność. I jako całość powinna zostać zbawiona, doprowadzona do Boga, powinna nauczyć się kochać.Jeśli jeden z nas niewystarczająco oczyścił się za życia, inny będzie musiał wziąć to na siebie i oczyścić go, dla niego samegoi dla innych. Tak by kolejne osoby nie stanęły przed koniecznością podjęcia nieukończonego zadania. W tym rozległymprzedsięwzięciu nigdy jednak nie jesteśmy sami. Z zaświatów inne części nas samych, inne istoty, których pracę lub misjękończymy, stale nas wspierają.

W tekście Maguy Lebrun znajduję jeden z takich przekazów z zaświatów, który wydaje się szczególnie sugestywnie tosugerować. Oto Antoine, którego "duch objawił się jego matce w czasie spotkania modlitewnego, zanim jeszcze on sam sięurodził. Po raz drugi zaś tuż po narodzinach, gdy trzeba było natychmiast przenieść go na oddział intensywnej terapii. Poraz trzeci wreszcie - w święta Bożego Narodzenia. W tym trzecim przekazie zaczął mówić jak ktoś, kto naprawdę wracana Ziemię.

"Jak trudno i boleśnie jest odnajdywać ziemię zapomnianą przez wieki! Przybywam tu, ziemio moich odległych prze-szłych wcieleń, ze wzruszeniem ... ".

Pod koniec tego samego komunikatu (a więc nadal mówi ta sama istota) zaczął raczej przypominać kogoś, kto powierzanowo narodzone dziecko rodzicom.

"Moja misja jest zakończona, muszę znów podjąć swą podróż po bezkresnej drodze. Płomyk w sercu złagodzi moje cier-pienie, pozostawiam wam w zdobnej kołysce bardzo drogą mi duszę. Jest piękny, pogodny, mąjący zaufanie do losu, którybez przymusu wybrał i w końcu zaakceptował".

Ostatni fragment przywodzi mi na myśl inny problem. Sądzę, że reinkarnacja - w ujęciu zazwyczaj przyjmowanym dziś na Zachodzie - nie istnieje. Wierzę jednak, opierając

się na bardzo licznych, budzących moje zaufanie przekazach z zaświatów, że jest pewna forma preegzystencji. Co przez torozumiem? Kążdy z nas, zanim przyjdzie na świat, ma krótką, ale bardzo jasną wizję głównych linii życia, jakie jest muofiarowane. To swego rodzaju kanwa, na której wyszywać będzie nasza wolność. Najprawdopodobniej tak naprawdę takrótka wizja i ten wybór nie pojawiają się "przed" narodzinami, ale na innej płaszczyźnie egzystencji, poza czasoprzestrzenią

113

naszego świata. A to sprawia, iż byłoby w równym stopniu prawdą, jak i fałszem stwierdzenie, iż wybór ten dokonuje się ponaszym życiu na Ziemi. Następuje on bowiem na poziomie, na którym nasza świadomość wymyka się czasowi i przestrzeni.

Zoroastryzm, nieznający reinkarnacji, uwzględniał preegzystencję. Myślę, że także tutaj - tak jak w przypadku aniołów- nie mamy do czynienia ze zwykłym wymysłem, lecz z faktem, że niektóre doświadczenia bywają ukryte. Roland de Jouveneldostrzega z zaświatów bardzo szczególną rolę dawnego, przedmuzułmańskiego Iranu: "Iran jest jedną z kolebek pierwotnegoświata"53.

3. Ku światłu Zmarli, kroczący już drogą miłości, będą nadal nią podążać, w znacznej części dzięki oddaniu, z jakim nam służą. Po-

święcają większość swego czasu, aby nieść nam pomoc, ale oni także mogą liczyć na różnego rodzaju wsparcie. Przedewszystkim od bardziej od siebie zaawansowanych przewodników duchowych, pochodzących z wyższych poziomów i go-towych im pomagać, tak jak oni gotowi są wspierać nas. Następnie od aniołów, przewodników duchowych, którzy niezaznali życia na Ziemi i wydają się nie mieć nic wspólnego z aniołami stróżami. Mechtilde raller, niemiecka mistyczka,stale widząca swego anioła stróża, otrzymała ponadto pomoc od "archanioła", którego również mogła zobaczyć.

Cała ta hierarchia zstępująca odpowiada zresztą idealnie hierarchii niebiańskiej, przeczuwanej w V wieku przez Pseudo-Dionizego Areopagitę 54. Hierarchia kościelna (taki tytuł nosi także kolejne dzieło tego autora) została oparta na wzorcuniebiańskim (a przynajmniej jej model idealny!). Próbowano wówczas dowiedzieć się - a nie jedynie domyślić - czy naszewznoszenie się ku Bogu koniecznie musi odbywać się przez tak licznych pośredników. Teksty Pseudo-Dionizego nie są wtej kwestii jasne. Nie jest to problem intelektualistów. Modlitwa staje się prawie niemożliwa, jeśli nie dociera bezpośredniodo Boga. Jak sądzę, Endre von Ivanka ukazał doskonale, iż jeśli chodzi o Pseudo-Dionizego Areopagitę, należy wyraźnieodróżnić dwie drogi: drogę nauczania, "iluminacji", i drogę miłości, na której istoty stojące najniżej w hierarchii pozostająjednak w bezpośredniej relacji z Bogiem 55.

W "Dialogach z Aniołem" anioł twierdzi, iż to on przekazuje każdą naszą myśl. Ale wydąje się, że ten dość szczególnyanioł to jakby część nas samych 56. A oto odpowiedź, jaką daje Alain Tessier, młody wychowanek sierocińca. W swym spo-sobie myślenia dołącza do Pseudo-Dionizego.

"ALAIN: Módl się, jak już mówiliśmy ci wiele razy. Wykorzystuj wszystkie okazje. Proś Boga, byw tobie zamieszkał.Bóg zbliża się do tego, kto Go o to prosi.

JULIEN: Albo też wysyła posłańców, którzy są Jego przedstawicielami? ALAIN: I znów uciekasz! Mówię ci: Bóg, sam Bóg. Czyni to sam, gdyż jest to w Jego mocy, nawet jeśli tego nie rozu-

miesz"57. Uściślijmy jedynie, iż w istocie - jak powiedziałby Pseudo- Dionizy Areopagita - Bóg nie musi się zbyt wiele prze-

mieszczać, gdyż jest już obecny w samej głębi serca każdego ze swych stworzeń. My także możemy niezmiernie pomóc zmarłym w ich ewolucji: modlitwą, myślami pełnymi miłości. Mówi to każdy z

nich. Od razu czują, że o nich myślimy. Zacytujmy dalej rozmowę Juliena i Alaina Tessiera. "JULIEN: Czy pomaga ci, gdy się za ciebie modlę? ALAIN: Na pewno. Już tak robiłeś i dało mi to wiele radości. .. JULIEN: Z całego serca chciałbym ci pomóc. Modlę się za ciebie, Alain. Zasługujesz na to. Chciałbym, by Bóg pozwolił

ci to odczuć. ALAIN: Mówiąc tak, już mi pomagasz. To natychmiastowe i wspaniałe. Rób tak nadal"58. A oto inne szczegóły, podane przez Michela, syna słynnego jasnowidza Belline'a. Przypomnijmy, że Michel był przed

śmiercią niepraktykujący. Przez długi czas buntował się przeciwko idei Boga, zaczął się zmieniać dopiero po śmierci dziadka,pod bardzo wyraźnymjego wpływem.

"MICHEL: Każda modlitwa objawia się różnobarwnymi światełkami, które ukazują jej pochodzenie.' Srebrno niebieskiepłomyki pochodzą z cmentarza, różowe są oznaką modlitwy uwewnętrznionej, a złotoróżowe każą myśleć o świątyni 59.

BELLINE: Czy modlitwy pomagąją ci wznosić się ku Bogu? MICHEL: Modlitwa jest światłem. Oto dlaczego nie-którzy z nas tak jej potrzebują. A wszelka jasność przynosi spokój. Jest radością, która wywodzi się z każdej modlitwy. Jeślipochodzi od przyjaciół, bywa niewielkim różowym płomykiem. Większy i także różowy to dar rodziny. Intensywnośćświatła ujawnia źródło modlitwy: przyjacielskie lub rodzinne.

BELLINE: A przecież byłeś niewierzący. MICHEL: Mam swoje miejsce w domu światła. Pewnego dnia będzie lepsze. BELLINE: Twój rozwój zależy od ciebie? Od nas? MICHEL: Przede wszystkim od ciebie, tato. BELLINE: Dlaczego ode mnie? MICHEL: Dzięki tobie ludzie będą się za mnie modlić". Zauważmy także, że Pierre Monnier potwierdza bardzo często

skuteczność każdej modlitwy za zmarłych, choć nie pozostaje to w zgodzie z religią protestancką wyznawaną przez niegow dzieciństwie. Zwróćmy jednak uwagę, że skuteczność ta nie wydaje się odpowiadać temu, co bardzo często - wręcz nazbyt

114

często - podkreśla się w Kościele katolickim, w którym modlitwę przedstawia się jako prośbę błagalną, zmiękczającą na ko-niec serce Boga. Chodzi tu raczej o skuteczność wszelkiej myśli.

Jedną z bardzo ważnych oznak ewolucji zmarłego jest zmiana w jego stosunkach z innymi, a zwłaszcza - jak mi sięwydaje - w relacjach miłości. U tych wszystkich, których wynaturzenie nie zatrzymuje w odrażających miejscach, dostrze-żonych przez George'a Ritchiego podczas jego podróży poza ciałem w towarzystwie Chrystusa, zanika seksualność, ale niemiłość.

Miłość wyraża się wtedy w zupełnie odmienny sposób, o wiele głębszy, bez chęci zawładnięcia kimś na wyłączność. Niewyklucza to jednak uprzywilejowanych więzi z przedstawicielami obu płci - w kontaktach tych bowiem płeć nie będzie od-grywać już żadnej roli. Oto, co mówi Rasemary Brown, która wcześniej rozmawiała na ten temat z wielkimi kompozytoramiz zaświatów, a także obserwowała ich zachowania:

"W rzeczy samej istoty wyzbyte ciała wydają się nieświadome swej seksualności i nie interesują się tym tematem. Pośmierci zanika ziemska część naszej osobowości. Miłość wyraża się w sposób o wiele bardziej złożony i szczęśliwy, pod innąpostacią, stając się czymś niezwykle pięknym, umożliwiającym doskonałą harmonię pomiędzy tymi, którzy się kochają.Dusza obdarzająca miłością inną duszę może się z nią stopić w jedność, gdyż znikły już wszelkie bariery fizyczne"60.

Nieco dalej, powracając do tej sprawy, autorka uściśla: "W innym świecie nie ma małżeństwa, rozumianego tak jak na Ziemi. Jeśli mamy wielu przyjaciół tej samej płci, jest to

traktowane jako zupełnie normalne. Przyjaźń z osobami płci przeciwnej również nie budzi sprzeciwu. Są to bowiem relacjeprzyjacielskie zupełnie innego rodzaju"61 .

Wydaje mi się, że mamy już zbliżony opis więzi nieseksualnych w relacji Roberta Monroe'a z doświadczeń poza ciałem.Miał on wrażenie, że doznania seksualne z tego świata są zaledwie słabą, zwyrodniałą imitacją tego, czego doświadczyłpodczas rozdwojenia, pod postacią, jak to ujmuje, swego "ciała wtórnego". W tym zjednoczeniu "dwie istoty prawdziwie sięze sobą stapiają, nie tylko powierzchownie lub w jednym czy dwóch miejscach ciała, ale i w wymiarze całościowym, atomz atomem, poprzez całe ciało wtórne. Następuje krótka wymiana elektronów między partnerami. Przez moment doświadczasię stanu nieopisanej ekstazy, by po chwili zaznać spokoju, doskonałej pełni. Po czym wszystko jest skończone"62.

W wyjątkowych sytuacjach - nawet w ciele ziemskim lub być może już w ciele chwalebnym, poprzez to pierwsze iwbrew niemu - możemy lepiej zakosztować tego, czym może być przepełniona miłością więź zmarłych, którzy osiągnęli jużbardzo wysoki poziom rozwoju. Oto jeszcze jeden cytat z rozmowy Alaina Tessiera z Julienem:

"Nagle poczułem fizyczną obecność Alaina, nie na zewnątrz mnie, lecz wewnątrz. Nie znam słów, które zdołałyby opisaćto zjawisko. Jakby to była fala obejmująca na chwilę w posiadanie całe moje jestestwo. Trwało to około dziesięciu sekund,podczas których musiałem przelewać pisanie. Szczęśliwy i zarazem zaniepokojony, zapytałem, gdy tylko nadarzyła sięokazja: Alain, czego dokładnie doświadczyłem? A on odpowiedział: Przybyłem się z tobą połączyć. Poczułeś miłość Bożą"63.

Po śmierci syna i otrzymaniu - nie bez trudu - kilku wzruszających przekazów Belline próbował zebrać podobne świa-dectwa. I tak Georges Langelaan, pisarz i dziennikarz, opowiedział mu o umowie, jaką zawarł ze swym ojcem. Ten, któryumrze pierwszy, miał dać drugiemu jeśli będzie to możliwe - umówiony znak. Znakiem tym miało być przesunięcie pionkana szachownicy. Po śmierci ojca Georges Langelaan na próżno czekał na ów znak. Wydarzyło się jednak coś innego, nie-oczekiwanego.

"Mniej więcej miesiąc później przedzierałem się przez tłum na ulicy Montmartre, którą bardzo często chodziłem wcze-śniej z ojcem. Nagle doznałem zdumiewającego uczucia, iż przeniknął do mego wnętrza, niczym ktoś, kto wślizguje się wwygodny kombinezon"64.

Mamy tu do czynienia ze swoistym - szczęśliwym nawiedzeniem, kontaktem duszy z duszą, czy też ciała chwalebnegoz ciałem chwalebnym, gdyż te tracą na koniec wszelką formę. To całkowita przejrzystość, doskonałe duchowe zespolenie.

Powrót do Boga jest w oczywisty sposób wielkim pogodzeniem, zakończeniem bratobójczych walk. Nie umiem oprzećsię przyjemności przedstawienia tej wspaniałej wizji, którą otrzymujemy z zaświatów.

Wspominałem już wcześniej o przekazach od Sigwarta, młodego niemieckiego żołnierza, pasjonata muzyki, który niezaprzestał komponowania po przejściu do tamtego świata. Kilka lat później dołączyła do niego jedna z sióstr, Dagmar. I odniej mamy kilka wiadomości, bardzo pięknych, choć znacznie różniących się od tych, które przesyłał brat. Oto zdumiewającyopis ceremonii odbywającej się w zaświatach:

"To, co chcę ci opowiedzieć i zapowiedzieć, wymaga wiele uwagi, gdyż tutaj, w naszym świecie, doszło do wydarzenianajwyższej rangi.

Dziś odbyła się niezwykła i wzruszająca uroczystość. Bojownicy wszystkich narodów dostąpili uświęcenia. Przybyli w niezliczonych szeregach, w procesji bez początku i bez

końca. Robiło to wielkie wrażenie. Wszyscy mieli zamknięte oczy, jak niewidomi, a ich zmysły zwrócone były do wewnątrz. Widziałam, jak przechodzili w milczeniu, a jednak słyszałam melodię każdej duszy, przejmujące uwewnętrznione

dźwięki. Wszyscy wiedzieli, że wezmą udział w czymś niezmiernie ważnym, dlatego muzyka ta była przepełniona oczekiwaniem.

115

Brakuje mi słów, by precyzyjnie wyrazić, co czuliśmy. Było to tak silne przeżycie, że ktoś, kto przebywałby jeszcze w cieleziemskim, najprawdopodobniej zostałby z niego wyrzucony wskutek gwałtownych doznań. My jednak, obdarzeni ciałemsubtelnym, potrafimy znieść takie' wzruszenia.

A zatem słuchaj: tysiące ludzi bez słowa posuwało się ku celowi, przeczuwanemu, lecz niewidzianemu, nawet oczymaduszy. Był niczym magnes przyciągający wszystkich w jedno miejsce. A potem nastąpiła cisza. Niezliczone rzesze dotarłytam, gdzie trzeba.

Zauważyłam, jak bardzo powoli, stopniowo ich duchowe ciała rozjaśniały się, poczynając od głowy. Przypominali lich-tarze, na których szczycie światło stawało się coraz intensywniejsze. Było wreszcie tak silne, że przemieniło się w płomieńnad każdym z nich. Niektórzy jaśnieli oślepiającym blaskiem, inni świecili nieco słabiej, ale wszyscy mieli jasność rozpło-mieniającą głowę.

Blask stał się tak silny, że musiał na koniec zniknąć. My wszyscy, którzy na to patrzyliśmy, czekaliśmy niecierpliwie na to, co się wydarzy. Poczuliśmy, jak oto zaczyna wyłaniać się potężne słowo stwórcze - stopniowo się rozrastało, aż wreszcie przeniknęło nas

całych, każdą naszą cząstkę. I mieliśmy wrażenie, że jesteśmy w nim zatopieni, że to ono nas stworzyło. Zupełnie jakby każdyz nas powstał na nowo, tak wielką moc miało to słowo, które nas wypełniało, nie przestając potężnieć.

Wszyscy upadli na kolana i każda z tysięcy dusz się rozśpiewała. Wszystko stało się Światłem, Słowem, Melodią. Nie sposób opisać, nawet w przybliżeniu, co czuliśmy, gdy najpierw słowo, będące siłą stwórczą, przeniknęło całe nasze

jestestwo, a później stało się postrzegalne i mogliśmy poznać jego sens, mogliśmy je zrozumieć. Płomienie oświetlały klęczących, pochylonych ku ziemi bojowników. A słowo stwórcze przetaczało się przez ich szeregi

niczym ożywczy huragan. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś równie silnego. Jak mogłabym opisać to, czego wówczas dostąpiliśmy? Oto Chrystus dał każdemu z nas siebie we wszechogarniającej komunii. I wszyscy odzyskali wzrok. Ich oczy duchowe otworzyły się i mogli zobaczyć Chrystusa. I poznali w Nim tego, kto się

im ofiarował. Wywołało to żywiołowy powiew miłości, najgłębszego szacunku, niewypowiedzianej wdzięczności. I powiew ten poto-

czył się niczym gwałtowna kosmiczna fala ku waszej Ziemi, przebijając tę ciemną warstwę, która otacza ją teraz niczym sko-rupa. Powstały olbrzymie szczeliny, a światło, które przez nie przeniknęło, popłynęło ku wam. Byłobywas oślepiło, gdybynie wasze ciała, stanowiące ochronny mur.

Ciemna zasłona została przebita. Ze wszystkich ust zabrzmiało potężne Alleluja, a to pochwalne pienie dotarło aż dowaszej Ziemi. Te miliony walczących doświadczyły wówczas Chrystusa, mogły przyjąć Go świadomie do swego serca. Byłoto tak silne doznanie, że jego skutki dadzą się odczuć jeszcze w wielu ich przyszłych wcieleniach.

Wszyscy stali się chrześcijanami, żołnierzami Światła, gdyż przekonał ich do tego Chrystus. I nieważne, czy byli szla-chetni, czy nie, oczyściła ich Jego Miłość, która wszystko przebacza. Teraz i my pojęliśmy największą tajemnicę tej wojny:oto walczący w bitwach tego świata zostali uświęceni jako żołnierze Chrystusa!

Ten z was, kto miał przywilej usłyszenia tego, co dane mi było wam oznajmić, powinien zachować to w głębi serca, po-zwolić, by tam dojrzewało. Wówczas wielkie dzieło miłości Chrystusa sprawi - także na Ziemi - że zapali się płomień nadgłową i w sercach ludzi. I wtedy będziecie mogli wspólnie z nami celebrować wielką Komunię walczących, która stała sięzarazem wielkim Zesłiem Ducha Świętego.

Wyciągam ku wam rękę, byśmy razem podążyli tą drogą. Wasza Dagmar"65.

Rozdział X Zjednoczenie z Bogiem: ostateczne doświadczenie duszy

zażywającej wiecznej szczęśliwości

Od samego początku, od chwili przejścia do innego świata, najistotniejszym źródłem odczuwanego szczęścia nie jest aniwspaniałość przyrody (choć wszyscy mówią, iż nie ma sobie równych), ani różnorodność i bogactwo ludzkich siedzib (choćwielu wspomina o miastach ze światła, niczym w najpiękniejszych baśniach albo w Piśmie Świętym), ani nadzwyczajna wol-ność, jaką daje panowanie nad czasem i przestrzenią (choć wszyscy wydają się, przynajmniej w pierwszych dniach, korzystaćz niej do woli), ani możliwość czerpania z samych źródeł wiedzy, bez typowych dla tego świata kłopotów materialnych, aninawet spokój i harmonia, panujące w stosunkach między ludźmi, wyzbywającymi się wreszcie stopniowo egoizmu, pychy itego wszystkiego, co czyni ich na Ziemi tak wrażliwymi i trudnymi we współżyciu.

116

Nie. Wszystko to odgrywa, rzecz jasna, istotną rolę, ale jest tylko dodatkiem. Istotą owego szczęścia jest doświadczanieBoga.

1. Bóg odczuwany jako energia Bóg jest przede wszystkim odbierany jako promieniowanie ożywczej i wieice dobroczynnej energii, dzięki której nie-

przerwanie nas odradza. Oto mamy świadectwo osoby cudem ocalonej od śmierci, przytoczone przez J.-C. Hampe'a: "Od tego czasu Bóg stanowi dla mnie podstawowe źródło energii, niewyczerpane, ponadczasowe, nieprzerwanie pro-

mieniujące żywotną siłą i przyjmujące ją w nieustannym pulsowaniu. Jest doskonałą harmonią... Z wibracji tych powstająodmienne światy, a różnice pomiędzy nimi zależą od ich częstotliwości. Dlatego mogą istnieć w tym samym czasie i w tymsamym miejscu"l.

Pierre Monnier przekazuje nam z zaświatów podobną wiadomość. "W każdej z rzeczy jest odrobina Boga (którą wy możecie nazywać precyzyjniej siłą). Boskie siły ofiarowane wszelkim

stworzeniom są w rzeczywistości Bożym wpływem wywieranym na życie, myśli i indywidualność ... "2. Zdaniem J.-C. Hampe'ajego niedoszły zmarły odwołał się do "kategorii właściwych fIlozofii Wschodu". Prawdą jest bo-

wiem, że sposób, w jaki przedstawił Boga, nie odpowiada obrazowi rozpowszechnianemu przez chrześcijaństwo Zachodu.Zarówno katolicy, jak i protestanci są silnie naznaczeni arystotelesowskim pojęciem Boga jako czystego aktu. Wiem, że obu-rzam wielu zachodnich teologów, gdy ukazuję statycznego Boga Arystotelesa i świętego Tomasza z Akwinu. Nie mogę jed-nak uznać za bardzo dynamicznego Boga, który - by nie podlegać żadnemu wpływowi - raz na zawsze zadecydował owszystkich moich z Nim relacjach. To nic innego jak predestynacja. Jeśliby więc mówić tu o dynamizmie, byłby on mocnoznieruchomiały!

Jak się domyślamy, Bóg chrześcijański nie ma nic wspólnego z Bogiem Arystotelesa i świętego Tomasza z Akwinu. ToBóg równie dynamiczny, jak ten w fIlozofti Wschodu. W takim rozumieniu odnajdują się w pełni wszystkie wielkie religie.Oto mamy przedwieczne siły z teologii patrystycznej, później bizantyjskiej, a wreszcie współczesnego prawosławia. W iko-nach ukazują się jako delikatne złociste promieniowanie boskiej poświaty, kontrastujące ze złotym tłem ikony, tak jak przed-wieczne siły z istotą Boga. Oto Bóg rozumiany jako ten, który się udziela (siła, promieniowanie), a także jako niewyczerpane,najważniejsze źródło (istota rzeczy). Zamyka się w tym cała teologia chrześcijan Wschodu od samych początków aż po dzieńdzisiejszy.

I oto takie samo rozróżnienie odnajdujemy w świadectwie Pierre'a Monniera! Wyrażone, rzecz jasna, jego własnymi sło-wami:

"Bóg ofiarował wam 'swój wpływ', niewidoczny prąd przepływający od Jego 'dynamicznego rdzenia' ku ludziom. To, coja sam określiłem tak niewłaściwym słowem, nazwijcie - aby lepiej zrozumieć to dzieło miłości - 'sercem', sercem Boga, pa-łającym i pełnym blasku ośrodkiem, ożywiającym cały wszechświat"3.

W starożytnym Egipcie, kolejnej "kolebce pierwotnego świata" (określenia tego użył Roland de Jouvenel w odniesieniudo Iranu) bardzo często odwoływano się do wizerunków słonecznej tarczy. Rozchodziły się z niej bardzo długie promienie,kończące się dłońmi. Bóg gładził nas po twarzy, pozostając równocześnie w głębi firmamentu. W obrazie tym znajdowałyjuż wyraz Immanentność i Transcendencja.

Buddyzm zen nie posuwa się do wyrażenia idei serca promieniejącego miłością. Nie zna on zresztą pojęcia Boga oso-bowego. Mówi tylko o polu sił czy ożywczych energii będących źródłem wszechrzeczy. Sa to energie dobroczynne, ponieważniosą nam dobro (choć pojęcie dobra jest w znacznym stopniu obce filozofti zen). Nie ma tu jednak intencji czynieniadobra. Wyłącznie pola energii.

2. Bóg doświadczany jako miłość Przez długi czas Pierre Monnier uczynił z tego zdania myśl przewodnią niemal wszystkich swych przekazów. Zazwyczaj

kończył je słowami: ,,Albowiem miłość to Bóg!", "Miłość to Bóg", "Otóż Bóg jest miłością" ... 4• Rzecz jasna, za każdymrazem konkluzję tę poprzedza uzasadniający ją wywód.

Doznawanie miłości bardzo często łączy się z doświadczaniem światła. Bógjest odczuwany - nierozdzielnie i równocze-śnie, jak się wydaje - jako miłość i światło. Mówi o tym Jan Apostoł w swych listach: "Bóg jest miłością", "Bóg jest światłem".

W relacjach osób, które otarły się o śmierć, znajdziemy często informację, iż czuły się wówczas "oblane", "otoczone" mi-łością. Doktor Moody podał wiele takich przykładów. Kolejne przedstawił w swej pracy J. C. Hamperē Przypomnijmysobie także mechanika samochodowego Toma Sawyera, który opowiadając swoje przeżycia, zalewał się łzami co dwa lubtrzy zdania.

117

Miłość doświadczana w modlitwieZbliżamy się tutaj do doświadczeń wielkich mistyków, zarówno chrześcijańskich, jak i niechrześcijańskich. Wśród licz-

nych przekazów z zaświatów chciałbym tutaj wyróżnić bardzo piękne teksty Verro. Nie oznacza to jednak, że wszystko misię tam podoba. Mój sprzeciw budzi ich obsesyjny "reinkarnacjonizm" . Niekiedy też zawierają bardzo niejasne lub dośćdziwne (przynajmniej dla mnie) formuły teologiczne. Świadczą jednak one o doznawaniu Boga, które wydaje mi się auten-tyczne i głębokie. Jest tu też kilka najpiękniejszych fragmentów o modlitwie, jakie znam.

Powstały one drogą pisma automatycznego. Oto człowiek, który wydąje się mieć wszystko, co potrzebne do szczęścia:kochającą żonę, dwóch ślicznych i radosnych synków, dom, wysoką pozycję społeczną. Ale z każdym dniem coraz bardziejzżera go niezrozumiały niepokój. Popada w depresję.

"Mój chory mózg wyolbrzymia każdą przeszkodę, z kretowiska czyni górę. Najmniejszy nawet kłopot prześladuje mniei niszczy, nie mam już siły żyć"6.

Nikt nie potrafi mu pomóc, ani lekarze, ani uzdrowiciele. Pewnego dnia żona zmusza go do wstania, prowadzi do salonu,zapala kadzidło, włącza adapter - a raczej gramofon, jak wówczas mówiono. Przy muzyce organowej wyjaśnia mu długo ibardzo stanowczo, iż wierzy w możliwość uzyskania pomocy z zaświatów. Coś takiego istnieje i może się zdarzyć. A onibardzo tego potrzebują: "Będziemy krzyczeć ku Niebu, aby nas usłyszało". Bierze do ręki pióro, czuje dreszcz przebiegającyprzez całe ciało. Ze znieruchomiałym wzrokiem i twarzą pozbawioną wyrazu zaczyna pisać: "W obliczu waszego nieszczę-ścia przychodzę na wezwanie i zgadzam się na zadawanie mi pytań".

Oto początek powolnego wydobywania się z piekieł! Jest marzec roku 1955. Przekazy będą przychodziły do października.Później, niestety, Verro uzna, iż dobrze zrobi, dając do siebie dostęp tandetnemu magowi, który każe nazywać siebie świętymHermanem. Ostatnie strony pełne są karykaturalnej ezoteryki o wyraźnych orientalnych akcentach, obecnej w wielu pu-blikacjach 7• Po raz kolejny zaświaty są początkowo przedłużeniem tego świata. Dlatego nie widzę powodu, aby w zwykłychprzypadkach wracać na Ziemię w celu kontynuowania ewolucji. Magowie i guru muszą z pewnością włóczyć się w zaświa-tach, tak jak na Ziemi, w poszukiwaniu klientów. I tak samo jak tutaj szuka się tam prawdy, nieco po omacku. I tak jak tu- nawet jeśli z intelektualnego punktu widzenia pierwsze odkrycia są pozorne lub obarczone błędami i półprawdami - wwymiarze miłości osiągnięty poziom może być o wiele wyższy. Liczni "heretycy" okazali się wielkimi świętymi. Pomińmywięc to, co nieistotne, skupmy się na najważniejszym: na doświadczeniu duchowym Verro.

"Trzeba oczywiście medytować, ale można to czynić przez lata i nic nie poczuć. Jak sądzę, należy przede wszystkim ko-chać, gdyż to miłość jest królewskim traktem wiodącym ku Bogu. Trzeba kochać i w tej miłości zapomnieć o wszystkiminnym. Trzeba odrzucić wszystko, co nie jest mistyczną i niepojętą adoracją, pozwalającą dostrzec i odczuć w sobie Boga.Trzeba poczuć wibrowanie tej miłości, tak by ogarnęła was radość, abyście utożsamili się z tą radością i miłością do tegostopnia, że staniecie się tylko nimi, a one - wami"8.

Powiedzmy też od razu - poświadcza to bowiem, moim zdaniem, cały kontekst - że nie mamy tu w żadnym, ale to żad-nym razie do czynienia z sentymentalną egzaltacją, przytłaczającą i gwałtowną, właściwą niekiedy ludzkiej miłości. Jest toradość dawana mimo wyzbycia się wszystkiego.

,,[ ... ] to niezależny od rozumu, intuicii poryw, w którym nie uczestniczy mózg, gdyż ludzki umysł nie może kochać tego,co nie ma kształtu ani nazwy. Dlatego młodsze dusze potrzebują jeszcze Boga w ludzkiej postaci, z wszelkimi fizycznymiatrybutami, by mogły Go zrozumieć",

Chrystus naprawdę przybył na Ziemię, ale na niej nie pozostał. Zachowaliśmy o nim jedynie wspomnienie. A oto dalszyfragment tekstu:

"Wyłącznie duszom bardziej zaawansowanym dane jest kochać Bezosobowego i Niestworzonego"9. Określenie "Bezosobowy" wydaje mi się nie dość ścisłe, ale - jak często dla ludzi bez starannego wykształcenia filozo-

ficznego lub teologicznego - odnosi się tu tylko do normalnego wyglądu istoty cielesnej (wynika to bardzo wyraźnie z kon-tekstu). Jednak niezależnie od dokładności terminu nie można naprawdę kochać siły bezosobowej.

"Właściwa modlitwa nie polega na powtarzaniu wyuczonych słów, jest tak gwałtownym porywem adoracji i żarliwości,że życie ziemskie oddala się i znika"10.

"Modlitwa to czysty akt wiary i miłości stworzenia wobec swego Stwórcy. To nie słowa tworzą właściwie odprawionąmodlitwę, ale poryw adoracji i miłości.

Możesz tylko powiedzieć: 'Mój Boże, jesteś tu i kocham Cię'. Jeśli cały drżysz, wymawiając to zdanie, odmówiłeś pięknąmodlitwę" 11 •

Dodam, że - przyjąwszy, iż zachodzi relacja miłości z osobowym Bogiem - wszystko to pozostaje w pełnej zgodzie z prze-konaniami mistyków, zarówno Wschodu, jak i Zachodu, chrześcijańskich i niechrześcijańskich.

Chcąc być uczciwym i wyczerpać temat, nie mogę nie zauważyć, że istnieje tu całkowita sprzeczność niemal z wszystkimitraktatami o modlitwie, dostępnymi w nowicjatach i seminariach Zachodu i zatrzymującymi wiernych w niższych formachmodlitwy 12.

Jeszcze raz chcę podkreślić, że doświadczenie miłości zakłada relację osobową. Mogę "kochać" ciepło, światło, życie.118

Oznacza to jednak tylko, że poszukuję słońca lub ciepła bijącego z kominka albo rozkoszuję się światłem i życiem. Mogęuświadamiać sobie nieosobową moc, a nawet odczuwać ją jako dobroczynną, niezbędną lub przyjemną. Ale nie łączą mniewięzy miłości z ciepłem, światłem czy życiem.

W relacjach tych, którzy otarli się o śmierć, pojawia się aspekt kosmiczny, często obecny w myśli Wschodu. Ale jesttakże miłość. Powracam do tekstu mechanika samochodowego Toma Sawyera, który po wypadku zaczytywał się w pod-ręcznikach mechaniki kwantowej, mając wrażenie, że odnajduje tam wspomnienia z zaświatów. W czasie tego niezwykłegodoświadczenia doznawał też poszerzenia własnego ja. Ktoś inny powiedział, iż utożsamiał się wówczas z otaczającym gokrajobrazem. "Uświadomił sobie, że był tym pejzażem, był ogromnym świerkiem, był wiatrem, był srebrzyście połyskującąrzeką i każdą z ryb, które się w niej pluskały".

Ale jak mówiłem, jest także miłość. Zacytujmy dalszy fragment relacji Toma Sawyera. "Najpierw pojawił się na horyzoncie punkt podobny do gwiazdy. I przemienił się w słońce, olbrzymie, gigantyczne

słońce, którego niebywała jasność wcale go nie oślepiała. Wprost przeciwnie - z przyjemnością w nie patrzył. Im bardziejsię zbliżał do złocisto białego światła, tym wyraźniej czuł, iż rozpoznaje jego naturę. Zupełnie jakby bardzo dawne wspo-mnienie, ukryte w najgłębszym zakątku pamięci, zaczynało się wyłaniać, obejmując stopniowo całą jego świadomość. Byłoto cudowne, gdyż ... miał do czynienia ze wspomnieniem miłości. A ponadto - czyż to możliwe? - samo to dziwne światłozdawało się składać wyłącznie z miłości. Jedynym, co postrzegał teraz ze świata, była czysta, substancjalna miłość ... "13.

Światło, które jest miłością. Zdanie to oddaje myśl świętego Jana i doświadczenie wszystkich mistyków. Oto istotaczystej miłości. Pojawia się jednak również aspekt osobowy. Nie został wyrażony w sposób bezpośredni, lecz w nawiązaniudo miłości do żony i dzieci. Ale nie można zrozumieć go inaczej.

"Samego sedna - mówi Tom Sawyer z uśmiechem pełnym zakłopotania - nie sposób jednak wyrazić słowami. - Ale dla-czego? - pyta młody dziennikarz telewizyjny z Rochester .

- Jest to coś, czego zazwyczaj nie zaznajemy w życiu. - Ale mówił pan o miłości, a ją przecież znamy. - Proszę zrozumieć - odpowiada Tom Sawyer - jestem zakochany w żonie i uwielbiam swych dwóch synów. Lecz to silne

uczucie - nawet jeślibym dodał do niego wszelką miłość, jaką odczuwałem w całym swoim życiu - nie stanowi najmniejszegoułamka tego, czego doświadczyłem w obecności tego światła. Była to miłość całkowita, bezgraniczna" l 4 •

Powtarzają to wszyscy mistycy. Podobne doświadczenie na tym świecie może być tylko krótkotrwałe, gdyż mogłoby gonie znieść nasze ciało.

Na tym etapie (zdaję sobie sprawę z tego, że mocno obstaję przy swoim) porzucamy filozofie lub religie, które nie umiałyodkryć lub rozwinąć pojęcia osoby albo też nazbyt je pomyliły z jednostką", "ego" - źródłem wszelkich podziałów. Wyznawcybóstw bezosobowych zaznają spokoju wewnętrznego, pogody ducha i harmonii z siłami przyrody. Dzięki swej religii nigdyjednak nie doświadczą takiej miłości.

Do tej pory opierałem się na wszystkich znanych mi przekazach z zaświatów, przede wszystkim na tych, które mówiąo bezpośrednim doświadczaniu miłości Boga. Ale nawet w innych, bardziej niepewnych przesłaniach, w których znaczniesilniej zaznacza się wpływ odbierającego wiadomość, pojawia się w sposób nieunikniony odniesienie do Boga rozumianegojako miłość. I to nawet jeśli ton zdradza wyraźnie, że słowa nie są odzwierciedleniem osobistego doświadczenia.

W tym względzie istnieje zgodność wszystkich przekazów z zaświatów i większości wielkich religii, nie tylko monote-istycznych (judaizmu, chrześcijaństwa i islamu), ale i hinduizmu, niektórych odłamów buddyzmu i wszystkich religii ani-mistycznych.

Teraz zaś przedstawię świadectwa z tamtego świata, które - z oczywistych powodów - znajdą potwierdzenie jedynie wreligiach chrześcijańskich.

Przekazy te nie zawsze pozostają ze sobą w zgodzie, choć niemal wszystkie pochodzą z naszego, niegdyś chrześcijań-skiego Zachodu.

Ani w tym miejscu, ani zresztą nigdzie indziej nie jest moim zamiarem zabraniać komukolwiek wierzyć w to, co chce.Uznaję z góry, że tutaj - bardziej jeszcze niż gdziekolwiek indziej - własny osąd będzie odgrywał istotną rolę i jak zawszepodlegał dyskusji. A czytelnik będzie mógł, jak zwykle, odwołać się do wszystkich niezbędnych, podanych tu tekstów źró-dłowych i sam wyrobić sobie opinię.

3. Chrystus doświadczany jako Bóg Przeciwko boskości Chrystusa

Pierwszy przykład: teksty otrzymane dzięki transkomunikacji, przekazy "technika". W numerze 1/1992 "INFOnews", pisma wydawanego przez luksemburskie Towarzystwo Badań nad Transkomunikacją,

znajdziemy dość obszerną dokumentację dotyczącą filozoficznego i religijnego przesłania "technika", tajemniczej istotytwierdzącej, iż nigdy nie miała żadnego wcielenia, ani na Ziemi, ani w jakimkolwiek innym świecie.

119

Zdaniem "technika" Chrystus ,,zalicza się do istot szczególnie wzniosłych, pozostających w bezpośrednim kontakcie zZasadą, którą ludzie nazywają Bogiem. A ponieważ na tym poziomie nie istnieje już jakakolwiek hierarchia, "technika" łącząz Nim w naturalny sposób bliskie więzi. Celem, jaki postawił przed sobą Jeszua ben Josef ( Jezus, syn Józefa), przybierającna Ziemi ludzką postać, było uczynienie świata duchów bardziej przystępnym dla ludzi. Cierpienie, jakiego zaznał, miałozaś zwrócić naszą uwagę na jego nauki i jeszcze bardziej je uwiarygodnić. Jak twierdzi Maggy Harsch-Fischbach, "technik"zastanawiał się, jak bardzo ludzie mogli potrzebować cierpienia istoty wyższej obleczonej w ciało, by przekonać się o wadzejej misji. Natychmiast po śmierci Chrystus opuścił Ziemię i przeniósł się na wyższe poziomy. Podobnie uczynili Mahometi Budda 15•

Jak czytelnik może się domyślić, nie zgadzam się z tym poglądem. Wiedzą o tym dobrze moi przyjaciele. Zawsze zresztądokładali starań, abym mógł - na konferencjach, w których wspólnie uczestniczyliśmy - wyrazić również swoje zdanie, takby słuchacze mieli pełną jasność. Tak też było podczas niedawnego międzynarodowego kongresu w Sao Paulo.

Ze swej strony rozumiem też bardzo dobrze, że osoby, które od lat pozostawały w niemal stałych kontaktach z istotamiz zaświatów i mogły wielokrotnie przekonać się zarówno o ich dobrej woli, jak i ścisłości przekazywanych przez nie infor-macji, uważają te przesłania za wiarygodne. Myślę, że czytelnik może mieć trudności z wyobrażeniem sobie, jaki wpływ wy-wierają - z psychologicznego punktu widzenia - wieloletnie relacje z tymi samymi istotami z innego świata. Jest w tymdoświadczenie wspólnego życia, dzielonych radości i problemów. Rozumiem, staram się zrozumieć to wszystko.

Nie mogę jednak oprzeć się myśli, iż gdyby te wszystkie istoty będące założycielami religii były naprawdę tak wysokiegorzędu, porozumiałyby się między sobą przed podjęciem interwencji w naszym świecie. Oszczędziłoby to nam wielu kłopo-tów! A im samym nie sprawiłoby nazbyt dużej trudności - nie ma przecież wśród nich hierarchicznych powiązań.

Ani Mahomet, ani Budda nie musieli cierpieć, by ludzie uwierzyli w ich nauczanie. Tajemnica cierpienia Chrystusakryje się - moim zdaniem - gdzie indziej 16.

Na koniec warto podkreślić mnogość przekazów uzyskiwanych "bezpośrednio" z zaświatów, często dzięki licznym kon-taktom powtarzającym się przez lata. Niekiedy towarzyszą im znaki przydające wiarygodności. Mówiłem już, podając takżeprzyczyny, iż nie sądzę, by można było przedkładać jeden sposób komunikacji nad inne, uznając go automatycznie za naj-bardziej wiarygodny. Obdarzając mniejszym lub większym zaufaniem poszczególne przekazy, kieruję się ich treścią. Poznaw-szy choć trochę teksty i życiorysy licznych świętych, którzy także otrzymywali wiele znaków pochodzących z zaświatów, ażyli w różnych epokach i kulturach, uważam, iż trzeba nadać opiniom "technika" właściwą im rangę·

Nie mogę też nie pamiętać słów Rolanda de Jouvenela, zapowiadającego, iż wkrótce będziemy mogli wychwytywać falez zaświatów, ale wyłącznie z obszaru "nieskończenie odległego od Królestwa". "Badania związane z tą kwestią nie stanowiąw żadnym razie profanacji Boskości, gdyż boskie promienie wcale nie przenikają do tych regionów bardziej niż do was. Po-ruszające się tam istoty mają tylko jeden zmysł więcej niż wy: jest to szósty zmysł" 17. Być może pewnego dnia będziemymogli - tą samą metodą - osiągnąć wyższe poziomy. Jak sądzę, teraz jest to jeszcze niemożliwe.

Chciałbym jednak powtórzyć, że moim zdaniem przekazy "technika" pochodzą istotnie z zaświatów. I podobnie jak inneprzesłania zaświadczają o istnieniu innych światów, które nas oczekują. Mówią nam o Bogu i potwierdzają, iż najwyższąwartością jest miłość. I samo to jest już - dla naszego świata pełnego niewiary - naprawdę wspaniałe!

A oto drugi przykład: przekazy Jeanne Morrannier pozyskane dzięki pismu automatycznemu. Wśród wielu szeroko dziś rozpowszechnianych przekazów warto zwrócić uwagę na teksty Jeanne Morrannier. Ukazała

się właśnie jej szósta książka, L'Univers spirituel, istnieje towarzystwo imienia Georgesa Morranniera, są Listy z zaświatów[wyd. polskie: Jeanne Morrannier, Listy z zaświatów, Warszawa, Liberaal, 1994], nagroda... Dla Georgesa, młodego asystentana uniwersytecie, który popełnił samobójstwo, a także dla licznych jego przyjaciół, których odnalazł lub pozyskał w innymświecie, Chrystus jest zaledwie prorokiem, jednym z wielu wtajemniczonych, podobnie jak Konfucjusz, Budda czy Mahomet.

Nie zamierzam polemizować tu z tym przekonaniem, choć zawsze szokowało mnie umieszczanie na tej samej płasz-czyźnie Chrystusa i Mahometa. Ten ostatni był z całą pewnością wielkim medium, ale także człowiekiem lubiącym przy-jemności i krwawe walki ... Ktoś może powiedzieć, że święty Ludwik również toczył wojny. Żaden jednak chrześcijanin niezrównałby go z Chrystusem.

Chciałbym tu jedynie wyraźnie podkreślić znaczenie, jakie niektórzy nadają tej opinii, gdyż - jak mówią - pochodzi onaod ludzi mających o wiele większe możliwości, by ją właściwie ocenić. I to nie tylko dlatego, że przebywają już w zaświatach,ale że osiągnęli już zaawansowany stopień ewolucji i znajdują się na piątym poziomie, co wedle nich odpowiada przedostat-niemu etapowi.

W moim mniemaniu - już wcześniej wyjaśniałem, dlaczego - są oni na samym początku swego rozwoju w zaświatach,wśród tych, którzy nawet nie zdołali się jeszcze oderwać od Ziemi. Potwierdza to szósta książka Jeanne Morrannier. Niemogę też pominąć faktu, iż Georges Morrannier - nawet na piątym poziomie, korzystając z pomocy przewodników przy-byłych z szóstego poziomu - nadal wierzy, że Bóg wielkich religii jest obdarzony ludzkimi cechami. Ku swemu największemuzdumieniu odkrywa, iż nie ma On ani rąk, ani nóg. Zdziwienie może budzić również to, iż nawet na Ziemi wyobrażałsobie, że może przyoblekać się w ciało Bóg judaizmu i islamu, dwóch religii, w których zakazane są wszelkie przedstawienia

120

Najwyższego. Nawet przebywając na piątym poziomie, nie zapoznał się z katechizmem. A przecież "Bóg jest czystym du-chem" - oto co znajdziemy na samym początku każdego wykładu wiary! Ręce mi więc opadają, gdy myślę, że GeorgesMorrannier jeszcze teraz wierzy, iż Bóg św. Jana od Krzyża, mistrza Eckarta i al-Hallaja był istotą cielesną18.

Moim zdaniem to smutne, że kapłan nie wierzy już w zaświatach w boskość Chrystusa, ale ma do tego prawo. Ale żebyupierał się przy odprawianiu mszy po łacinie i celibacie księży ... i wówczas zrozumiałem19• Życzę im jak najszybszej ewolucji.

Mamy dziś do czynienia z prawdziwą inwazją tego typu literatury. Z racji mojej działalności stykam się z wieloma takimitekstami. Wiele z nich ma pochodzić bezpośrednio z zaświatów. Zostały nam przekazane przez uczciwe osoby pełniącefunkcje medium, nie poszukujące jak się wydaje - ani sławy, ani pieniędzy.

We Włoszech powstało już ponad dziesięć tomów zawierających zarówno same przekazy słynnego Cerchio Firenze 77,jak i związane z nimi analizy. Rozmowy z tajemniczą istotą A są przedmiotem czterech prac. Rzymskie Cerchio Essenodziała już od ponad dziesięciu lat. Swą nazwę zawdzięcza pierwszemu korespondentowi z zaświatów, który - jak twierdził- był esseńczykiem, żyjącym w czasach Chrystusa. Jeśli również wiele innych stowarzyszeń, Cerchio Medianico Kappa itp.

Wszystkie te teksty wydają się dość zbliżone, jeśli chodzi o przekazywane treści i ton wypowiedzi - zauważa Paola Gio-vetti w przedmowie napisanej do jednej z książek. I podkreśla, iż harmonia ta nie jest rezultatem szczególnych starań od-biorców przekazów, lecz wydaje się raczej wynikać z pragnień ich autorów. 20.

Czytelnik może zatem ujrzeć w tych podobieństwach i zbieżnościach dowód na to, iż przyjaciele z zaświatów przekazująnam Prawdę. Co istotne ponadto, zgodność ta obejmuje w znacznym stopniu teksty teozofów z poprzedniego stulecia lubantycznej gnozy.

Ja zaś byłbym raczej skłonny sądzić, że to dokładnie ci sami teozofowie rozpowszechniają nadal swe doktryny, cieszącsię dziś autorytetem, jaki nadaje im status zmarłych. A jednak cała ta literatura, mimo szlachetnego tonu i wzniosłych myśli,wcale mnie nie zadowala. Mamy tu do czynienia z Bogiem filozofów, z abstrakcyjną Zasadą. Problem zła nie bywa ukazy-wany w całej swej głębi. A jedynym jego rozwiązaniem, jakie się nam proponuje, jest czerpanie z zasobów mądrości.

Najbłahsze zaś świadectwo osoby, której udało się wrócić do życia, od razu ma inny wymiar, niepowtarzalną intensywność,a obecna w nim miłość Boża staje się osobistym doznaniem, zdolnym w jednej chwili zmienić raz na zawsze nasze życie.Ludzie ci widzieli zaświaty jedynie przez krótki moment, często zaledwie przez kilka sekund. Natomiast istoty, które chętnieprzedstawiają się nam jako "wyższego rzędu", wydają się przebywać tam od dawna, a niekiedy - jeśli wierzyć ich słowom -od zawsze.

Nad wszystkie te świadectwa - niezależnie od ich zgodności - przedkładam inne, równie liczne, równie spójne, przed-stawiające inną syntezę: Jezus Chrystus jest w niej naprawdę Bogiem, który stał się człowiekiem, by przemienić nas w Boga.

Trzeci przykład: relacje z podróży astralnej Anny i Daniela Meurois-Givaudan. Nie są to tym razem przekazy otrzymane dzięki pismu automatycznemu, lecz opis podróży w wymiar as tralny, podróży

poza ciało, w stanie rozdwojenia. Anna i Daniel Meurois-Givaudan odkryli tę niezwykłą możliwość", wcale jej nie poszu-kując (podobnie jak Robert Monroe czy Jeanne Guesne). Postanowili tym samym dotrzeć do słynnych Kronik Akaszy.Akasza to pamięć wszechświata.

"To zdumiewający 'film wideo', stworzony przez samą naturę i zdolny ujawnić nam pod pewnymi warunkami 'pamięćprzeszłości' ... Aby zgłębić Kroniki Akaszy, należy uzyskać wcześniej zgodę istot duchowych, któore ich strzegą. Te zaśupewniają się co do czystości intencji 'podróżników' i ich możliwości asymilacji. .. "21.

To prawdziwa przyjemność słuchać podczas konferencji, jak Anna i Daniel Meurois-Givaudan wyjaśniają, iż wiedzą, żeinni widzieli coś odmiennego, ale to tylko dlatego, iż byli na niższym poziomie rozwoju duchowego niż oni sami. Dają teżdo zrozumienia - z wielką skromnością - że osiągnąwszy o wiele wyższy stopień rozwoju niż wszyscy mistycy, otrzymali spo-sobność ujrzenia tego, czego nie można pokazać innym. I co najdziwniejsze, to działa. Przynajmniej na pewną grupę słu-chaczy.

W istocie miałoby tutaj chodzić o fale szczątkowe, podobne do tych, które ojciec Ernetti z Wenecji próbuje wychwytywaćza pomocą chronowizora.

Możemy się więc dowiedzieć, że między dwunastym a trzydziestym rokiem życia Jezus wychowywał się i przechodziłkolejne etapy "wtajemniczenia" we wspólnocie esseńczyków na górze Karmel, wyjechał wraz z dwoma mędrcami z bractwaw podróż do Indii, Tybetu, Persji, Grecji i Egiptu. Tam też, we wnętrzu Wielkiej Piramidy zstąpił w Jezusa duch Krystosa.Odkryjemy także, iż w rzeczywistości Chrystus nie umarł na krzyżu. Dowiemy się, w jaki sposób wykradziono go z grobu,leczono i uzdrowiono. I wówczas mógł na nowo podjąć w sekrecie swe nauczanie na górze Karmel, gdzie dożył sędziwegowieku. Gdy zmarł, jego świetliste ciało uniosło się powoli ponad górę. A ciało fizyczne nie uległo rozkładowi. Przechowy-wano je troskliwie jeszcze przez kilka wieków w klasztorze wspólnoty. Pewnego dnia wywieziono je dalej na wschód.

Cała ta inicjacyjna baśń opiera się w znacznej części na tradycjach zachowanych w Afganistanie i Indiach, zwłaszcza wKaszmirze, gdzie odnajdziemy nazwy miejsc, historyczne budowle i być może również teksty związane z pewnym prorokiemYeshou, Isso. Frederic Rossif sfilmował kilka tych zakątków, dołączając komentarze Claude'a Dargeta. Teorie owe poparłAndreas Faber Kaiser w dziele zatytułowanym Jesus lebe und starb in Kaschmir. Niedawno pewien młody Niemiec podjął po-

121

szukiwania w owych miejscach, starając się potwierdzić tę hipotezę wszelkimi możliwymi sposobami 22. Niestety, jego pracapełna jest błędów i niepotwierdzonych faktów. I tak myśli on, że opowieść o potopie, zawarta w księgach 'Wedy, jest naj-starsza na całym świecie, gdy tymczasem o wiele wcześniejsze są tradycje sumeryjskie. Sądzi też, że ślady odbite na całunieturyńskim mogą pochodzić od żywego jeszcze ciała Chrystusa, pocącego się od gorączki. Wyciek potu powinien był pozo-stawić przebarwienia. Ostatnie analizy tkaniny wykazały jednak, że nie ma na niej żadnych barwnych plam, poza krwawymi.Różnice w kolorze materiału ukazujące kształt ciała są rezultatem wysuszenia dwóch lub trzech włókien w każdej lnianejnici. Nie dostrzeżono natomiast żadnego czynnika barwiącego, ani sztucznego (farba), ani naturalnego (pot) 23.

Tak więc tajemnica całunu nie została zgłębiona. Nie uchyliły jej rąbków nawet wyniki datowania radiowęglowego. Takdługo, jak nie rozwiążemy tego problemu (jak również wielu jeszcze innych), teza o autentyczności płótna pozostanie - jakmi się wydaje - najbardziej prawdopodobna. Podtrzymali ją liczni naukowcy zgromadzeni na Kongresie Sindonologów(specjalistów zajmujących się Całunem Turyńskim), który odbył się w Paryżu w dniach 7-8 września 1989 roku. Jeśli jestprawdą - jak myśli wiele osób - że ciało Chrystusa, owinięte w ten całun, przeszło ze stanu materii właściwego dla naszegoświata w nowy stan materii uwielbionej, mogło się też zdarzyć, że ciało to, pozostawiając odcisk na tkaninie, zaburzyłoproces rozpadu węgla 14C25.

Dodajmy jeszcze, że wszystkie te opowieści o rzekomo prawdziwym życiu Chrystusa mają wiele odmian. Jednym z naj-ważniejszych źródeł, o których wspomina młody Niemiec, jest Ewangelia Wodnika, napisana lub raczej "otrzymana" przezLeviego H. Dowlinga pod koniec XIX wieku. Będąc w głębokim transie, przeżył objawienie: również jemu ukazały sięsłynne Kroniki Akaszy. Niestety, wersja ta różni się znacznie od innych: tutaj Ravanna, książę Orisy spotkał dwunastolet-niego Jezusa nauczającego w Świątyni i zabrał go w podróż do Indii, Chrystus zaś nie zginął na krzyżu, ale po ozdrowieniuwraz z matką udał się na Wschód i zmarł w Kaszmirze.

Nie są to jedyne wersje życia Chrystusa oparte na wiedzy czerpanej ze słynnych kronik. Jest ich o wiele więcej. I tak naprzykład Wellesley Tudor Pole miał także dostęp do Kronik Akaszy. Był to angielski przemysłowiec, a później wielki po-dróżnik i znawca Bliskiego Wschodu oraz uczestnik badań archeologicznych w Egipcie, Palestynie, Turcji i na Saharze. Odzawsze też interesował się życiem duchowym, uzdrawianiem metodami właściwymi dla medycyny alternatywnej. Otrzy-mywał przekazy za pośrednictwem pisma automatycznego. Zawdzięczamy mu przede wszystkim zdumiewający tomik za-tytułowany Private Dowding, w którym zebrał przesłania uzyskane od angielskiego żołnierza zabitego w sierpniu 1914roku w północnej Francji. Dzięki jednemu z przyjaciół został przedstawiony Simone Saint-Claire, również pasjonującej siękontaktami z zaświatami 26, ona zaś poznała go z Rosamond Lehmann, której książkę przetłumaczyła na francuski.

W latach 1958-1962 Wellesley Tudor Pole miał serię olśnień. Wewnętrzny głos zapewnił go, że nie były to omamy. Wprzedmowie do książki pewien angielski lord stwierdził, iż naprawdę istniało tutaj powiązanie z Kronikami Akaszy 27.

Tym razem jednak wersja znów dość znacznie różniła się od poprzednich. Między osiemnastymi a dwudziestymi dzie-wiątymi urodzinami Jezus odwiedzał wyłącznie wspólnoty esseńczyków. Opowieści o podróży do Indii miałyby być apo-kryfem. Ale ponieważ bardzo często żeglował z wujem, Józefem z Arymatei, Wellesley Tudor Pole nie wyklucza w końcu,iż pewnego dnia mógł dotrzeć do Anglii. Większą część młodości spędził jednak w Nazarecie i naprawdę umarł na krzyżu.

Dzięki pewnej brazylijskiej grupie każdy z czytelników może, jeśli tylko zechce, poznać wreszcie prawdziwe życie Chry-stusa. Nie ma to nic wspólnego z tymi wszystkimi fałszywymi wersjami, o których wspominałem. To najprawdziwsza zprawd. Otóż dzięki pośrednictwu medium Brazylijczycy ci pozostają w bezpośrednim kontakcie z Ramatisem, słynnymegipskim filozofem, żyjącym w czasach Chrystusa, znającym zarówno Jego samego, jak i apostołów. Nic ci to imię nie mówi,drogi czytelniku? No cóż, mnie również nie.

Jego przekazy są jednak pasjonujące. Proszę sobie wyobrazić, że Egipcjanin ten uzupełniał własne wspomnienia, odwo-łując się do prawdziwych archiwów Akaszy. Nigdy nie słyszał o podróży Chrystusa do Egiptu ani zresztą do żadnego innegokraju. Spotkał Go w Palestynie. Nie uważał Go za Boga, lecz za wcielenie istoty astralnej, która osiągnęła bardzo wysokipoziom duchowy. Gdyby nie to, można by odnieść wrażenie, że czyta się nową wersję apokryficznej Ewangelii, pełną cu-downości, ale też obfitującą w rozważania ezoteryczne 28•

Nie chciałbym być jednak niesprawiedliwy wobec tego tekstu. Ma wiele bardzo pięknych fragmentów, przepełnionychszacunkiem i miłością dla Chrystusa, nawet jeśli Ramasis nie uznaje Go za Boga. Ogólnie biorąc, przekaz wydaje się bardzotradycyjny. Według Egipcjanina Chrystus narodził się z dziewicy, umarł na krzyżu i naprawdę jest zbawicielem świata. Jakto się często zdarza w tego typu literaturze, opis Męki Pańskiej jest niezwykle piękny. Przy odrobinie talentu i wyobraźninie okazuje się to wcale bardzo trudne.

Jaki zatem mamy wyciągnąć wniosek? Czy jedne opowieści czerpią więcej z Kronik Akaszy niż inne? Czy w samej Aka-szy dochodzi do zakłóceń? A może to złe duchy zagmatwały archiwa ... och, przepraszam ... zakłóciły fale.

Należy bez wątpienia wyodrębnić wyrażnie dwie płaszczyzny: z jednej strony mamy fakty, z drugiej zaś - interpretacjei zmyślenia.

Jeśli chodzi o fakty: nie sposób zanegować istnienia miejsc z ich nazwami i zabytkami, a także dokumentów na piśmie.Warto byłoby natomiast przystąpić do ich szczegółowego zbadania. Nawet jednak przy obecnym stanie wiedzy pochodzenie

122

tej tradycji nie wydaje się kryć zbyt wielu tajemnic. Wiadomo, iż w roku 486 kościoły imperium perskiego przyjęły osta-tecznie teologię zwaną "nestoriańską". Zgodnie z nią próbowano zgłębić tajemnicę Chrystusa, odnajdując w nim dwa byty:boski i ludzki.

W IX wieku ojcowie tego Kościoła uznali istnienie w Chrystusie dwóch ósób: boskiej i ludzkiej. Kościół nestoriański rozpowszechnił się w Kurdystanie i środkowej Azji, a następnie również w Chinach, Indiach i na

wyspie Cejlon. Jego misjonarze założyli najprawdopodobniej nowe sanktuaria, podobne nieco do tych, które zrekonstru-owano w niektórych miejscach pielgrzymkowych, z drogą krzyżową, kalwarią czy "grotą z Lourdes".

Przed kilku laty pewien badacz podjął próbę - wykorzystując tę samą metodę badania nazw miejsc - wykazania, że Zie-mią Obiecaną Żydów ze Starego Testamentu nie była Palestyna, lecz Jemen. Jego argumentacja nie znalazła uznania wświecie uczonych.

Jeśli zaś chodzi o interpretacje, dedukcje i zmyślenia, prawdą jest, że nasz świat (nawet ci, którzy zajmują się ezotery-zmem) nie ma w sobie gotowości, by zrozumieć, tak jak ojciec Charles de Foucauld, osiemnaście lat milczenia Chrystusaw Nazarecie. Brak nam zmysłu kontemplacji. A z chwilą, gdy ktoś jest przekonany, że Chrystus nie był Bogiem, któryprzybył na Ziemię, w naturalny sposób zaczyna szukać wyjaśnienia niezwykłości jego nauczania. Stara się odkryć, kim bylijego nauczyciele czy guru. A przecież ostatnim hołdem, jaki mogą mu oddać niewierzący, jest uznanie, że jego nauczanie iżycie obejmują i przekraczają całą ludzką mądrość. Nawet w niezliczonych przekazach, jakie otrzymała Pauline Decroix,będąca słynnym medium, odnajdujemy nieprzepartą chęć znalezienia Chrystusowi mistrzów. I tu również występują roz-maite warianty. Wyobraźnia ludzka nie zna przecież granic. W jednym z takich "przekazów" wyjaśnia się nam, że duch Bożyopanowywał Jezusa okresowo, co trzy lata. A Mistrzem Mistrzów, który otoczy nas szczególną opieką w nowej erze Wod-nika, nie będzie święty Herman, lecz ojciec Houg-Kang. To dobry pomysł... Przez chwilę odpoczniemy od Indii 29•

Wszystkie środowiska zajmujące się ezoteryzmem zgodnie zapowiadają znaczące przemiany związane z nadejściem eryWodnika. Mamy przez to rozumieć zniknięcie wielkich tradycyjnych religii, które ustąpią wreszcie miejsca nowym mistrzom.Ale na tym jednomyślność się kończy. Mogę bowiem wszystkich zapewnić, że nie zabraknie nam nowych mistrzów. Niestety,na podstawie kilku broszur, które miałem do tej pory okazję przeczytać, nie jestem wcale przekonany, że zyskamy na tej wy-mianie.

Z przykrością też stwierdzam, że wśród wszystkich podróży przypisywanych Chrystusowi zabrakło wyprawy do krainyAzteków i Inków. I to mimo iż w świecie astralnym podróże nie są zbyt kosztowne! Ale niektórzy nie wahali się wysłaćChrystusa o wiele dalej, wedle nich porwały go nawet istoty pozaziemskie, aby go lepiej wykształcić.

Nie posuwając się aż tak daleko, część bardzo poważnych specjalistów zajmujących się problematyką UFO nie waha siędziś wspominać o istotach pozaziemskich przy wyjaśnianiu życia Chrystusa, a nawet większości zjawisk świetlnych i obja-wień, i to nie tylko w judaizmie czy chrześcijaństwie, ale też we wszystkich wielkich tradycjach religijnych 30•

Mógłbym się zgodzić na to, by ktoś określał zawsze aniołów mianem istot pozaziemskich. Jeśli byłaby to wyłączniekwestia słownictwa, nie miałbym nic przeciwko temu. Należałoby jednak wówczas wyróżnić kilka typów istot pozaziem-skich. Zupełnie bowiem groteskowe wydaje mi się przekonanie, że wszystkie, nawet świetliste, objawienia "aniołów" czy"świętych", chrześcijańskich lub nie, mają związek z UFO, urządzeniami wyprodukowanymi z rozmaitych tworzyw i ma-jącymi różny zakres działania. Taki pogląd można by jedynie wyjaśnić wielkim zainteresowaniem problematyką UFO zjednej strony, z drugiej zaś całkowitą nieznajomością nie tylko zjawisk czysto religijnej natury, ale i przeżyć z pograniczaśmierci, doświadczeń poza ciałem i wielu innych.

Jak wiemy, drzewo poznaje się po owocach. Osoby, z którymi jakoby kontaktowały się istoty pozaziemskie, bywają nie-kiedy zafascynowane, urzeczone wydarzeniem, a kiedy indziej przerażone lub głęboko wstrząśnięte. Nigdy jednak przeżyciate nie prowadzą ich do duchowego nawrócenia. Natomiast doznania bliskie śmierci, nierzadko powiązane również ze spo-tkaniem z istotą świetlistą, bardzo często skutkują radykalną przemianą duchową.

Nie wyczuł tego wystarczająco dobrze Salvator Freixedo, dawny jezuita, wielki znawca istot pozaziemskich: wszystkiemistyczne zjawiska paranormalne uważa on za dzieło tajemniczych istot, które miałyby znajdować się pomiędzy nami a Bo-giem i wykorzystywać nasze wierzenia, abyśmy realizowali ich cele. Wszystkie przekazy otrzymywane z zaświatów starająsię potwierdzić istnienie istot pozaziemskich, a niekiedy nawet ich obecność, wśród nas, ale są dalekie od przypisywania imaż tak wielkiego znaczenia 31•

Wierzę w UFO. Wierzę w istnienie istot pozaziemskich. Trzeba jednak nauczyć się rozpoznawać poszczególne przypadkii nie mieszać wszystkiego.

Za boskością Chrystusa Nawet jeśli mogę komuś wydać się nudny, na początek przedstawię swego rodzaju chronologiczny spis wszystkich naj-

ważniejszych przekazów potwierdzających w pełni boskość Chrystusa (w głębokim znaczeniu tego słowa, tak jak jest onorozumiane przez największe religie chrześcijańskie). Nie mam zamiaru przekonywać nikogo na siłę, chcę jednak dokonaćogólnego podsumowania. Później każdy może sam dotrzeć do źródeł, porównać teksty i obdarzyć je mniejszym lub więk-

123

szym zaufaniem, wedle własnej wrażliwości. Oto prowizoryczna lista autorów przekazów: Bertha - za pośrednictwem Miss Mortley zmarłej w 1934 roku; Pierre Monnier - teksty spisywane od 5 sierpnia 1918 roku do 9 stycznia 1937 roku; Gitta Mallasz - "Dialogi z Aniołem", teksty spisywane od 25 czerwca 1943 roku do 24 listopada 1944 roku; Paqui,

"Niebiańskie rozmowy", teksty z lat 1925-1947; Marie- Louise Morton - teksty z lat 1940-1956; Maria Valtorta - która zaczyna być bardzo znana we Francji. Otrzymała ona drogą pisma automatycznego około pięt-

nastu tysięcy stron. Jej pisma w języku włoskim dotyczące życia Chrystusa noszą tytuł "Poemat Boga-Człowieka"32, są tamteksty z lat 1944-1947. Tłumaczenie francuskie, które ukazało się we Włoszech, obejmuje 10 tomów;

"Rozmowy z Przyjacielem", teksty z lat 1955-1957; Roland de Jouvenel- teksty spisywane od 23 października 1946roku do 16 lutego 1969 roku;

Alain Tessier - teksty z lat 1972-1973; Rosemary Brown - dyktanda muzyczne począwszy od roku 1964. Spotkanie z biskupem Southwark w roku 1970 i Im-

morlals at my Elbow, wydane w roku 1974; Anonimowa zakonnica, posługująca się także pismem automatycznym, której teksty zostały opublikowane za zgodą

władz kościelnych. Te, które znam, pochodzą z lat 1967-1974 33; Gerda Johst - niedawno opublikowano w Niemczech jej dwa tomy; Vassula Ryden - której pierwsze pisma pochodzą z roku 1985, i Benedicte, która przyjęła Pierwszą Komunię Świętą w

roku 1988 34; Arnaud Gourvennec, teksty z lat 1989-1990. W roku 1992 nadal przesyłał wieści z zaświatów. Muszę przyznać, że całkowicie odnajduję się w jego teologii. Nie waha się on dostrzegać oddziaływania Boga poprzez

wszystkie religie, lecz zarazem uznaje jednoznacznie boskość Chrystusa i wyjątkową rolę, jaką odgrywa. "Bez duchowości nie ma statusu, nie ma życia wiecznego u kresu czasu, gdyż o ile istnieje kilka dróg ku duchowości i

mogą one wieść przez różne religie, o tyle nie może przybrać ostatecznego kształtu ciało duchowe ewoluujące na wyższychpoziomach myśli i działania, jeśli duch nie wzniósł się równie wysoko"35.

A swemu ojcu przekazuje następującą myśl na temat islamu: "Jeśli chcesz 'uciec' od chrześcijaństwa, zwróć się ku Koranowi, będącemu źródłem religii bliskiej naszej wierze, lecz

bardzo często wypaczanej - od samego początku - zarówno przez chrześcijan, jak i samych muzułmanów"36. W bardziej współczesnym przekazie uściśla: "Mahomet to mistyk czerpiący natchnienie z Nieba, który powinien był dołączyć do Chrystusa, ale tego nie uczynił.

Przebył wielką duchową drogę, ale jej nie dokończył"37. Kiedy indziej przypisuje także pewną wartość buddyzmowi, choć równocześnie podkreśla - z rzadko spotykaną prze-

nikliwością - jego ograniczenia. "Wiedz też, że Budda był natchniony"38. Ukazuje przy tym jednak niewłaściwy sposób, wjaki zbyt często wykorzystywano jego nauki, sprowadzając je do "tak zwanych technik duchowych", by złagodzić lub nawetcałkowicie pokonać cierpienie.

"Taki użytek robi się z religii Wschodu, na przykład z buddyzmu. Dlaczego właśnie z nich? Doskonale się do tegonadają i z tego powodu są łapczywie przyswąjane, niczym musujący lek, który wytwarzając mnóstwo bąbelków, usuwa bólgłowy.

Jak można chcieć odnaleźć spokój wewnętrzny, wyższą mądrość, usuwając wszelkie cierpienie fizyczne, moralne i du-chowe, a równocześnie przeżywać miłość odwzajemnianą? Kochać to pomagać, kochać to dzielić się. Czym? Wszystkim,a więc także cierpieniem. Co uczynił Chrystus? Przyjął nasz krzyż wraz ze swoim"39.

I na tym polega cała różnica: Budda przybył, by nam ukazać, jak uniknąć cierpienia. Nauka ta jest z konieczności skazanana pewną porażkę. Chrystus zaś przyszedł, by nieść nasze cierpienie wraz z nami i uwolnić nas od wewnątrz 40.

Arnaud Gourvennec, przebywający w zaświatach, nie ma co do tego żadnej wątpliwości. Jezus to naprawdę "Bóg, którystał się człowiekiem". "Mimo swego człowieczeństwa Jezus nie jest istotą ludzką. Jest Bogiem"41.

Jean Prieur bardzo słusznie zauważa, że niektórzy ludzie nie przywiązują zbyt wielkiej wagi do Chrystusa podczas swegoziemskiego życia. Odkrywają go dopiero po śmierci. Tak było w przypadku Christophera, którego przekazy odbierała matka,Ruth Mary Tristram (1886-1950):

"Chrystus znaczy dla mnie o wiele więcej, niż sądziłem. Jest naszą Głową, naszą Koroną i naszym Życiem. Dąje namsiłę do walki. Jest samym naszym życiem ... ".

A oto anonimowy tekst, cytowany przez Denisa Saurata. Znalazłem go u Jeana Prieura 42: "Modlitwa, każda prawdziwa modlitwa dociera wprost do celu, do Boga, do Chrystusa. Każda modlitwa dociera do

Chrystusa, każda pomoc pochodzi od Chrystusa ... Chrystus jest bowiem samym środkiem zarówno czasu, jak i przestrzeni". Do tego należałoby jeszcze dodać świadectwa wszystkich mistyków chrześcijańskich z· ostatnich czasów, którzy uzyskali

objawienia za pośrednictwem zjawisk paranormalnych. Mam pełne przekonanie, że ich przekazy i towarzyszące im zjawiskasą natury paranormalnej. Sądzę jednak, że wszyscy, którzy chcą poważnie i uczciwie zajmować się tą dziedziną, powinni za-

124

interesować się tymi przesłaniami w równym stopniu jak innymi. Myślę tu zwłaszcza o relacjach stygmatyków, przeżywa-jących ponownie we własnym ciele Mękę Pańską. Wymieńmy tu najbardziej nam bliskich w czasie:

Marie-Julie Jahenny (zmarła w roku 1941); Anna Maria Goebel (1941); Berthe Petit (1943); Lucia Mangano (1946); Yvonne-Aimee de Malestroit (1952); Edwige Carboni (1955); Alexandrina Maria da Costa (1955); siostra Elena Aiello (1961); Teresa Neumann (1962); Barbara Briitsch (1966); Adrienne von Speyr (1967); ojciec Pio (1968); Augustin Hieber (1968); Teresa Musco (1976); Maria Bordini (1978); Marthe Robin (1981); Symphorose Chopin (1983). Inne osoby nadal żyją, na przykład Myrna w Soufanieh (Damaszek)43 czy Natuzza Evolo 44. Myślę zresztą, że mistycy nie są zjawiskiem tak odosobnionym, jak się powszechnie sądzi. Ukazują namw sposób aż na-

zbyt oczywisty - to, co dzieje się w każdym z nas. Wierzę, że stygmatycy są naprawdę zjednoczeni z Chrystusem w cierpieniu, "bezpośrednio", jeśli wolno mi tak powie-

dzieć, poza czasem i przestrzenią. Nie jest to zwykłe powielenie Męki Pańskiej, bez udziału Chrystusa i w późniejszym cza-sie, lecz rzeczywiste - choć tajemnicze w niej uczestnictwo. Dlatego też może się na przykład zdarzyć - gdy stygmatykcierpi wraz z Chrystusem - że krew z ran na stopach spływa ku czubkom palców u nóg, choć u leżącego na plecach powinnaciec ku piętom.

Myślę jednak, iż znak, jaki otrzymujemy za pośrednictwem mistyków, dotyczy nas wszystkich. Każdą śmierć, a nawetkażde cierpienie przeżywamy z Chrystusem, i to z Chrystusem umierającym w cierpieniu w Palestynie przed dwoma ty-siącami lat.

W taki właśnie sposób Jean-Pierre Liegibel przeżył część swego doświadczenia bliskiego śmierci. Miał operację brzuszną,podczas której niewłaściwie założono mu szwy. Gdy kichnął, rozeszły się na długości trzydziestu centymetrów, powodującwydostanie się wnętrzności na zewnątrz. Nieco później leżał, podłączony do wielu rurek, nie mogąc ani mówić, ani się po-ruszyć. Żona, odgadując, że pragnienie pogłębia jeszcze jego cierpienia, przykładała mu do ust wacik nasączony wodą. Onzaś, straszliwie cierpiąc, doznał swoistego objawienia.

"To szaleńcy. Nie ośmielą się chyba uczynić mi tego samego co Jemu. Nie zasłużyłem na to. On tu jest, widzę Go nakrzyżu. Centurion zwilża Mu usta gąbką nasiąkniętą octem. Czuję w ustach tę samą gorycz.

Budzę się w zamkniętym, jasnym miejscu. Wokół kojące światło. Ściany wykute w kredzie. Leżę wyciągnięty na ziemi.Obok mnie porzucone białe prześcieradło. Mam świadomość własnej śmierci. Oto umarłem. Spokój. Od razu wiem, gdziejestem: w Grobie ... ".

Trochę dalej Jean-Pierre Liegibel formułuje wniosek z przeżytego doświadczenia: "Być może w godzinie śmierci każdyz nas przeżywa na nowo Jego agonię"45.

Bez wątpienia ta sama prawda, odbierana mniej lub bardziej świadomie, dała na przykład początek "snom", w którychEdda Sartori widziała swego syna na miejscu Chrystusa cierpiącego na krzyżu. Oczywiście można upatrywać w tym jedynieprojekcji podświadomości karmionej treściami chrześcijańskimi. Ale jeśli tajemnica Chrystusa jest tym, czym myślę, psy-chologiczny mechanizm projekcji mógłby odpowiadać rzeczywistości.

Enrico Sartori postanowił wyrwać kilku swych dawnych szkolnych kolegów z narkomanii. Niestety, sam powoli uległśmiertelnemu nałogowi. W pewnym momencie, mogąc liczyć na stałą pomoc matki, rozpoczął wyczerpującą walkę, któratrwała długie lata. Po wielu niepowodzeniach, gdy już wydawało się, że uwolnił się od narkotyków, jego towarzysze niewolizmienili taktykę i zaczęli wyciągać od niego pieniądze, coraz więcej i coraz częściej. Gdy próbował odmawiać, zaczęli mugrozić, a wreszcie zaatakowali. Wczesnym rankiem 15 października 1985 roku znaleziono jego ciało przy ogrodzeniu miej-skiego parku. Zmarł z przedawkowania. Do tej pory nie wiadomo, czy sam wstrzyknął sobie śmiertelną dawkę.

Rok po śmierci syna Edda Sartori zaczęła otrzymywać od niego przekazy za pośrednictwem pisma automatycznego. Do-szło też do kilku innych zjawisk: kilkukrotnych pojawień, a przede wszystkim nasilonych marzeń sennych, snów, które skru-pulatnie notowała.

125

,,26 października 1987 roku, sen: widzę całun Chrystusa, ale zamiast Jego twarzy - twarz uśpionego Enrica. 16 paździer-nika 1988 roku, sen: widzę Enrica umierającego na krzyżu. Płaczę i proszę Boga, żeby pozwolił mi zająć jego miejsce.Wśród łez pogrążam się w rozpaczy. I tak się budzę".

Innym razem, w dniu odległym od rocznicy śmierci syna, Edda Sartori zobaczyła go we śnie, na wpół rozebranego, wzakrwawionym ubraniu. Dopiero po przebudzeniu uświadomiła sobie, że zbliża się Wielkanoc 46•

Niektórzy na Zachodzie myślą dziś, że aby odkryć Indie, należy odrzucić boskość Chrystusa. Tymczasem na Wschodzieinni chcą pozostać wierni tradycji, uznając równocześnie Chrystusa za Boga. Sami siebie określają mianem "chrześcijańskichhinduistów". Ograniczę się tutaj do przykładów mających związek z bezpośrednim kontaktem z zaświatami, często pod po-stacią wizji lub objawień, a niekiedy nawet - jak zobaczymy - doświadczeń poza ciałem.

Oto opowieść Sundara Singha, zwanego Sadhu, urodzonego w roku 1889 z matki Hinduski i ojca Sikha. Dotyczy onawizji z 18 grudnia 1904 roku.

(po wrzuceniu egzemplarza Ewangelii do ognia) "Wedle moich poglądów z owych czasów dobrze uczyniłem, palącEwangelię. A mimo to niepokój rósł w moim sercu i przez dwa dni byłem naprawdę godny pożałowania. Trzeciego dnia,gdy poczułem, że już dłużej tego nie zniosę, wstałem o trzeciej rano, wziąłem kąpiel i zwróciłem się do Boga z następującąmodlitwą: jeśli mi się nie objawi, nie wskaże drogi do zbawienia i nie położy kresu udrękom mojej duszy, byłem już gotowy- jeśli moja modlitwa pozostanie bez odpowiedzi - pójść przed wschodem słońca i położyć głowę na torach tuż przed nad-jeżdżającym pociągiem.

Modliłem się niemal do wpół do piątej, czekałem, spodziewając się ujrzeć Krysznę lub Buddę albo też inną awatarę religiihinduistycznej. Nie pojawili się, ale w pomieszczeniu rozbłysło światło. Otworzyłem drzwi, by zobaczyć, skąd pochodzi, alena zewnątrz panowała ciemność. Wróciłem więc do środka. Światło stawało się coraz silniejsze, przybrało kształt świetlistejkuli unoszącej się ponad ziemią. W świetle tym nie ukazali się ci, których oczekiwałem, lecz żyjący Chrystus, którego uwa-żałem wcześniej za zmarłego. Do samego kresu czasu nie zapomnę Jego oblicza pełnego chwały i miłości. Ani też kilku zdań,jakie wówczas wypowiedział: 'Dlaczego mnie prześladujesz? Zobacz, umarłem na krzyżu za ciebie i za cały wszechświat'.Słowa te przeniknęły moje serce niczym piorun. Upadłem przed Nim na ziemię. Moje serce wypełniło się niewypowiedzianąradością i spokojem. Całe moje życie uległo gwałtownej zmianie. Zmarł dawny Sundar Singh i narodził się nowy, by służyćżyjącemu Chrystusowi"47.

A oto, co opowiedział Dhanjibhai Fakirbhai, zmarły w roku 1967, w"Khristopanishad": "Gdy byłem w gimnazjum, bardzo interesowałem się religią i Bogiem. Pewnego dnia przechadzałem się, uważnie roz-

glądając się wokół. Nagle przed moimi oczyma pojawiło się nad kilkoma domami poranne słońce. Wraz z nagłym poja-wieniem się światła odezwał się głos w moim sercu: 'Szukasz Boga? Jezus jest Bogiem'. Słowa te przemieniły się we mniew głębokie przekonanie i silne światło. Od tej chwili Jezus jest dla mnie Bogiem, nigdy już nie wyparłem się tego objawieniai nie potrzebowałem innego Boga.

Jezus, będący Bogiem wcielonym, czyli Bogiem, który przybrał ludzką postać, nie jest abstrakcją. Jezus jest nie tylko w nas (w takim znaczeniu, w jakim myślimy, że jest w nas dusza), ale też z nami. Jest naszym towa-

rzyszem, przyjacielem, bratem, nauczycielem. Widzialny i niewidzialny, ma dla nas postać osobową. Choć immanentny wprzyrodzie i we wszechświecie, a także ponadzmysłowy, u naszego boku jest osobą, prawdziwym człowiekiem. Nie jest Rze-czą, jest Sobą, a nie symbolem Władzy, Prawa i Porządku czy też czymś dla nas Nieznanym. Jest dla nas Osobowy. Niktnigdy nie widział Boga. Jezus Go objawia i ukazuje, umożliwia Mu kontakt z nami. Mówi: 'Kto mnie widział, widział Boga.[ ... ] Jezus jest nie tylko zewnętrznym objawieniem, ale też serdecznie przyjmowanym mieszkańcem naszego wnętrza. Gdyktoś doświadczy mieszkającego w nim Jezusa, będzie przekonany, iż Jezus jest samym Bogiem, Bogiem i niczym więcej, aBóg jest Jezusem ... "48.

A oto świadectwo, jakie przekazał nam Kandiswami Chetti (1867-1943). Zostawszy chrześcijaninem, nie chciał przyjąćchrztu ani przynależeć do któregokolwiek Kościoła. Był jednak członkiem stowarzyszenia działającego na rzecz lepszegoporozumienia między religiami, jak mówi nam ojciec Maupilier. Ten tekst jest bardzo ważny, gdyż ukazuje, w jaki sposóbHindus odczuł wyjątkowy charakter Wcielenia Syna Bożego.

"To prawda, wierzę w Chrystusa jako Zbawiciela ludzkości. Ale nie uważam, że jest dla mnie jednym z wielu zbawicieli,jakich Bóg miał wysłać kilkakrotnie na świat. Wiem aż nazbyt dobrze, że w tym kraju panuje przekonanie, iż jedynym spo-sobem, by pokonać wpływ chrześcijaństwa, nie jest sprzeciw - równoznaczny, jak się mówi, z przeciwstawieniem się temu,co w człowieku najwznioślejsze - lecz pozbawienie go wyjątkowego charakteru i wynikającej zeń siły. W tym celu trzebaprzedstawiać Chrystusa jako jednego z wielu awatarów lub wysłanników Boga, których Hindusi przyjęliby bez oporu.Wszelkie domaganie się przyznania Mu specjalnego, jedynego w swoim rodzaju miejsca we wszechświecie spotkałoby sięz wrogością, niczym zdrada kraju i jego specyficznej cywilizacji.

Moim zdaniem idea wielości odziera Boga wcielonego ze szczególnego piękna i skuteczności oddziaływania. Czyż Bógnie objawia się w każdej chwili naszego życia w przyrodzie, w swej pomocy dającej nam pokrzepienie, w wielkich ludziach,których powołuje na przywódców, w wydarzeniach wywierających znaczący wpływ na przyszłość zarówno poszczególnych

126

ludzi, jak i całych społeczności, w wielkim nurcie historii? Po co więc usuwałby zasłonę, za którą działa z taką stałością imocą, jeśli nie miałby zamiaru objawić się we własnej osobie nie intelektowi człowieka, lecz jego zawziętemu sercu? I czykolejne powtórzenia nie zaliczyłyby się do zwykłych objawień, które choć odwołują się do umysłu, nie mogą nawrócićserca?"49.

Trzeba by jednak zacytować wiele innych fragmentów tej książki związanych z naszym tematem. Na przykład opowieśćo tym, jak Sundar Singh odbył podróż poza ciałem aż do trzeciego nieba i zrozumiał, iż było to doświadczenie, które przeżyłprzed nim święty Paweł 50•

Jesteśmy skłonni wierzyć, że takie objawienia Chrystusa należą do przeszłości. Nie jest to jednak prawda. Niewiele lattemu, w roku 1974, Chrystus ukazał się młodemu muzułmaninowi na wyspie Jawa. Kilka miesięcy wcześniej ten sam mło-dzieniec, dyskutując z jednym ze swych dawnych nauczycieli z gimnazjum, który nawrócił się na chrześcijaństwo, wykazywał,że Chrystus nie może być Bogiem. A oto jego relacja:

"Przez kilka miesięcy nie widziałem się z panem Kotamsi [swym profesorem]. Pewnego dnia, gdy odmawiałem wieczomąmodlitwę, trzymając na kolanach Koran, zobaczyłem nagle silne światło. Była to istota ze światła, mająca ludzką postać. Bar-dzo piękny mężczyzna o kasztanowych włosach, ubrany w białą tunikę, miał mniej więcej tyle samo lat ile ja teraz, okołotrzydziestu czterech.

Nie przypominał Jawajczyka. Na jego piersi lśniło światło. Nie rozumiałem, co się dzieje. Człowiek ten nie poruszałustami, a jednak czułem, że do mnie mówi. Nie słyszałem jego głosu, ale wiedziałem, że zwraca się do mnie. Odezwał siępo jawajsku: 'Jeśli chcesz zostać zbawiony, pójdź za mną'. Mogłem mu odpowiedzieć wyłącznie w sercu, gdyż moje wargipozostały nieruchome. 'Kim jesteś?'. 'Moje imię Jezus'. Stopniowo światło łagodniało, aż wreszcie znikło".

Wydarzenie to zapoczątkowało proces nawracania się młodego Jawajczyka, który został pierwszym kapłanem Kościołaprawosławnego na wyspie. Pociągnął za sobą wielu innych, niektórzy z nich - idąc zajego przykładem - przygotowują siędo kapłaństwa 51.

Jest bardzo prawdopodobne, że z biegiem lat geograficzne granice poszczególnych religii się zatrą. Stopniowo ludzie będąuzyskiwać coraz większy dostęp do rzetelnych informacji i każdy z nich będzie mógł przyłączyć się do nurtu myślowegoodpowiadającego potrzebom jego serca i poziomowi rozwoju duchowego. Wiele osób porzuciło lub porzuci wiarę w boskośćChrystusa, ponieważ tak naprawdę jej nie doświadczyło. Zawsze była dla nich wyłącznie bardzo teoretycznym i raczej dziw-nym zbiorem zasad, swego rodzaju przestarzałą mitologią. Ci jednak, którzy choćby przez moment zaznają, jak wiele miłoścido człowieka kryje się we Wcieleniu Syna Bożego, nigdy więcej nie zechcą zrezygnować z takiego skarbu.

W relacjach licznych "świadków tego, co niewidzialne" odnalazłem wielokrotnie potwierdzenie mojej wiary (wbrewzdaniu niejednego "teologa"). Często powtarzało się w nich zapewnienie, iż możemy w pełni zaufać Ewangeliom.

"Czytajcie na nowo Ewangelie, karmcie nimi swe dusze. Oto prawdziwe księgi życia, są w nich słowa i czyny Jezusa spi-sane przez Jego apostołów"52.

"Człowieka, który widzi prawdę w cudowności ewangelicznych opowieści, nie powinno dziwić nic, co ma związek znadprzyrodzono ścią" 53 .

Niekiedy zdarzają się uściślenia. "Istotnie Ewangelię świętego Jana spisali po części jego uczniowie. Jak już jednak po-wiedziałem, słowa są niczym, ważny jest duch. A duch przepełniający tę Ewangelię to w rzeczywistości duchowe przesłanieJana, najlepszego przyjaciela Chrystusa, tego, który - wiedziony przeczuciem najczystszej czułości - najdoskonalej przeniknąłnadziemską duszę Zbawiciela. Jeśli uznacie, że Chrystus był wcieleniem uwewnętrznionej i uzewnętrznionej miłości Bożej,świadectwo Jana odsłoni przed wami swe prawdziwe znaczenie"54.

Boże Objawienie dokonywało się jednak stopniowo. Prorocy lepiej zrozumieli groźby niż miłosierdzie boskie 55. List do Hebrajczyków został przedstawiony jako dzieło Sylasa, ucznia świętego Pawła. Jest to istotnie jedna z hipotez

formułowanych od dawna przez egzegetów 56. Nie ma potrzeby dodawać, iż najważniejsze prawdy z życia Jezusa znalazły tu pełne potwierdzenie: Jego boskość, nie-

pokalane poczęcie 57, zmartwychwstanie, pusty grób 58. Oto doskonała teologia Przemienienia Pańskiego, zstąpienia do pie-kieł, Wniebowstąpienia. Niekiedy napotkamy wręcz niespodziewane szczegóły: zdaniem Pierre'a Monniera prawdą jest, żeEliasz i Ennoch znaleźli się w zaświatach - wzlecieli do nieba, jak mówi tradycja nie ocierając się o śmierć i zachowując cie-lesność. Podobnie ciało Chrystusa, po jego śmierci i zmartwychwstaniu, zyskało wiekuistą chwałę.

"Wszystkie te fakty wydają się wam nieprawdopodobne, powiedziałbym nawet: symboliczne ... A jednak wcale tak niejest. Kilka istot, o ciałach uświęconych czystością, zostało powołanych przez Boga w podobnych okolicznościach.

Niektóre z nich są znane, inne nie, gdyż świadkowie nie byli godni tej szczególnej przenikliwo ści" 59 •

Mamy więc tu do czynienia z doktryną bardzo zdecydowaną i wierną tradycji, a równocześnie z szerokim, uniwersalnympojmowaniem Odkupienia. Bóg żąda od człowieka wyłącznie miłości, niczego innego.

"Z jakąż surowością ludzie odmawiają swym bliźnim prawa do myślenia! [ ... ] Skąd wiadomo, że męczennik innej wiaryniż wasza nie otrzyma życia wiecznego, podobnie jak wy? [ ... ]

Czy mnie rozumiesz, droga Mamo? [ ... ] Od tych, którzy tak dużo otrzymali, wiele się będzie wymagać. Inni zaś, którzy127

w porywie miłosierdzia rezygnują ze swych rodzin i domów, aby z pasją poświęcić się odkrywaniu społeczeństwa - byćmoże w imię własnej utopii, ale zawsze wyłącznie w altruistycznym celu - dostaną zaproszenie do świątecznego stołu. Tylkosam Bóg kładzie na szali sprawiedliwości ziarno z waszych zbiorów"60.

Powyższy tekst pochodzi z roku 1921. To, co jest dziś oczywiste dla (niemal) wszystkich chrześcijan, wydawało siędalekie od oczywistości w owej epoce. Jeszcze przed dwudziestu laty wywoływałem skandal w seminariach duchownych,nauczając tego przyszłych księży.

Stąd też najwyższa surowość Pierre'a Monniera względem Kościoła (co być może opóźnia nieco upowszechnianie jegotekstów w środowisku kościelnym).

"Kościół w takiej postaci, w jakiej uparcie pragną zachować go ludzie - ze swymi słabostkami, pychą i tradycyjnym ob-skurantyzmem - nie przetrwa. W takim kształcie bowiem nie jest dziełem Boga. Jednak Światłość, Chrystus, na któregoKościół zarzucił purpurowo-złotą zasłonę, przysłaniającą Go i przytłaczającą. .. Światłość pochodząca od Boga jest nie-zmienna, zwycięska. Kościół zdradził swych założycieli ... źle to ująłem ... Kościół zdradził swego Zbawiciela"61.

Opierałem się tu przede wszystkim na "Listach Piotra", gdyż uważam te teksty za najbardziej szczegółowe i pełne.Wiele jednak podobnych myśli odnajdziemy u innych znanych autorów tego typu dzieł, a zwłaszcza w "Dialogach z Anio-łem".

Chciałbym tutaj przypomnieć kilka szczególnych punktów, w których te uprzywilejowane świadectwa z zaświatów po-twierdzają doświadczenia mistyczne lub kontrowersyjne tradycje teologiczne. W tej zbieżności widzę zresztą swego rodzajuwzajemne umocnienie.

Chrystus objawia się stosownie do każdego poziomu Pierre Monnier powtarza to kilkakrotnie. Chrystus, podobnie jak objawił się wśród nas, przybierając postać człowieka,

ukazuje się nam na każdym etapie naszej ewolucji po śmierci. Dusze postrzegają Go zgodnie z osiągniętym przez siebie stop-niem uduchowienia i chwały wiekuistej, a nie wedle majestatu samego Chrystusa.

"Jak już ci mówiłem, w taki właśnie sposób objawia się nam Zbawiciel, coraz bliższy swego duchowego stanu chwaływiekuistej, w miarę jak nasza ewolucja pozwala nam widzieć Go w takiej postaci. Niemniej nadal pozostaje w zasięgunowych zdolności dusz mieszkających w tej czy innej 'siedzibie' w Królestwie Niebieskim"62.

A oto co pisze matce na temat obchodzenia świąt Bożego Narodzenia w niebie: ,,[Chrystus] objawia się nam jeszcze pod postacią duchową przypominającą Jego ludzki kształt, gdyż jest pośród nas. Ale

im bardziej sfery uduchowione, tym mocniej podobieństwo to ulega uduchowieniu. Widzimy Syna Jedynego, podobnegodo nas, osiągającego taki sam poziom dematerializacji, jeśli mogę tak powiedzieć. W ten sposób zbliża się do nas z własnejnieprzymuszonej woli. Ale nie tylko my mamy ten przywilej. Gdyby świat był mniej sceptyczny ... mam tu na myśli: gdy-byście mieli wiarę, częściej widywalibyście wśród was Jezusa"63.

Kiedy indziej wyjaśnia, że jedynie ludzie obchodzą w niebie wielkie święta liturgiczne związane z życiem Chrystusa. "Inne rasy zamieszkujące wszechświat nie świętują tak jak my". Wie jednak od swych przewodników, że Chrystus objawił się również w innych światach. "Nie dowiedzieliśmy się jeszcze, jak dokonało się to mesjanistyczne objawienie u naszych braci, których nie znamy i nie

poznamy tak długo, jak nasz duch nie osiągnie rozwoju duchowego ad hoc"64. Tak szerokie spojrzenie wydaje mi się bardzo zbliżone do poglądu właściwego prądowi myślowemu, którego ważnym

przedstawicielem był Orygenes. Wedle niego Syn, Słowo Boże, czyni się Cherubinem dla Cherubinów, Serafinem dla Se-rafinów i postępuje w ten sam sposób względem wszystkich mocy niebios 65.

Podobną myśl - choć z inną intencją - odnajdziemy w bardzo wielu tekstach judeochrześcijańskich. Napotkamy ją nawetu świętego Grzegorza z Nyssy.

Użytek, jaki zrobili z niej gnostycy, wyjaśnia, dlaczego została potępiona. Ale podjęta zgodnie z zamysłem Orygenesa,zawsze wydawała mi się wielce prawdopodobna i bardzo piękna.

Chrystus częściej " doświadczany" niż widziany Przekazy z zaświatów mają dla mnie bardzo istotne znaczenie również dlatego, że pozostają - jak sądzę - w bliskim

związku z pewnym prowadzonym od dawna sporem teologicznym. Myślę, że nie popełnię błędu w interpretacji, jeśli przed-stawię go następująco: z chwilą zakończenia naszej ewolucji duchowej w zaświatach będziemy jedynie oglądać Boga z ze-wnątrz (wedle tradycyjnej teologii zachodniej) lub też staniemy się częścią boskiej natury, jak obiecywał święty Piotr (2P 1,4), jak nauczają od samego początku Kościoły Wschodu, a także jak doświadczali tego wszyscy mistycy, chrześcijańscy i nie-chrześcijańscy (nawet osoby wyznania rzymskokatolickiego, wbrew oficjalnej teologii).

Przywiązuję zatem bardzo duże znaczenie do takich świadectw jak przekaz Alaina Tessiera, znanego nam już młodegowindziarza. Mówi on:

,,[Chrystus] jest ponad nami, a my się do Niego modlimy. Cudownie na Niego patrzeć, nawet z daleka. Mamy nadzieję,128

że pewnego dnia zbliżymy się do Niego. Musimy wykazać się cierpliwością i wiele pracować, by móc znależć się u Jego boku.Ale On rzuca spojrzenia, które nas przenikają i jest to cudowne i niemożliwe do opisania. Służymy Mu z radością i żywimynadzieję, że się ku Niemu wzniesiemy. Jest On jaśniejącą bielą, ale to tylko obraz. O wiele mocniej czujemy Go w nassamych, niż widzimy. Przenika na wskroś nasze ciała i są to najwspanialsze momenty. Nie jest tak zawsze, byłoby to zbytpiękne. Podobnie rzecz się ma z Marią. .. "68.

Muszę przyznać, że nie waham się ani chwili, gdy mam dokonać wyboru pomiędzy świętym Tomaszem z Akwinu a Ala-inem Tessierem.

A oto co pisze na ten sam temat Pierre Monnier: "Już ci to mówiłem: żyjemy tu, ciesząc się stale błogosławionym widokiem naszego ukochanego Jezusa. Zapomniałem

tylko dodać, że już nie wiemy sami, czy Go widzimy, czy też doświadczamy"69. "Ujrzycie Odkupiciela, który was zbawił, 'takiego, jaki jest'. I nic już nie odbierze wam radości, jaką daje miłość Boża ...

i jaką daje miłość, którą obdarzacie Boga! Jezus jest tą radością. Jezus jest spokojem, światłością, łaską. .. Jezus jest Miłością!Być może zapytacie sami siebie: 'Czy musimy zrezygnować z błogosławionej nadziei oglądania Baranka Bożego?'. Z całąpewnością nie, albowiem kontemplacja Miłości nie jest niczym innym, jak tylko niewysłowionym uczuciem miłości doBoga. Czy widzimy? Czy doświadczamy? Widzimy? Gdy nie patrzymy już oczyma przynależnymi ziemskiemu ciału? Do-świadczamy? Gdy nie działają już fizyczne zmysły? Czy nie dostrzegacie, że nic nie jest już bliższe temu duchowemu wes-tchnieniu, które choć nie znajduje środka wyrazu, doznaje ścisłego kontaktu z Bogiem ?"70.

Nie dajmy się zmylić. Nie chodzi tu o satysfakcję intelektualną. Ani też o triumf jednego systemu nad drugim. Nie do-szukujmy się także pychy w pragnieniu stania się "Bogiem poprzez uczestnictwo", jak mówi święty Jan od Krzyża. Wszystkoto jest miłość. Zrozumie ten, kto jej zaznał.

4. Połączeni i zjednoczeni z Bogiem Oto u kresu naszej drogi w zaświatach docieramy do doświadczenia, które wydaje się absolutnie uniwersalne, dane

wszystkim ludziom dobrej woli, niezależnie od ich przekonań filozoficznych czy religijnych. Mam tu na myśli zjednoczeniez Bogiem i z wszechświatem. To podwójne doświadczenie ma dwa aspekty, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać sięsprzeczne. Odwołuję się tutaj do relacji tych, którzy mają za sobą przeżycia z pogranicza śmierci. Ich wspomnienia stanowiąuzupełnienie relacji wielu mistyków, chrześcijańskich i niechrześcijańskich.

W obu tych typach doświadczeń ludzie odnosili silne wrażenie, że są "zjednoczeni z Bogiem - co implikuje, że czuli sięjeszcze od Niego oddzieleni - i równocześnie "stanowili z Nim jedność", byli Jego częścią, z czego można by wysnuć logicznywniosek, iż się od Niego nie odróżniali. Ten sam paradoks odnajdujemy w relacji ze wszechświatem. We wszystkich tychświadectwach trudno zresztą wyraźnie oddzielić zjednoczenie z Bogiem od zjednoczenia ze wszechświatem. Wszechświatjest tu odbierany jako przepełniony Bogiem, a Bóg - jako wszechobecny we wszechświecie.

Należy czytać te teksty, przywracając słowom całą ich siłę. Może niekiedy będą wydawać się przesadzone i egzaltowane,a niezorientowany czytelnik dostrzeże w nich jedynie poetyckie metafory. Tak właśnie uczyniło wielu teologów, często bę-dących w większym stopniu filozofami niż teologami. Wynikało to z nadmiernego racjonalizmu właściwego Zachodowi.A dzisiaj to samo groziłoby nam z przeciwnej przyczyny, gdyż tak silnie jesteśmy przepojeni sztuczną, mdłą i ckliwą mistyką(New Age, Szamb ala itp.).

Margot Grey z Anglii, przeżywszy doświadczenie bliskie śmierci, skontaktowała się z innymi ludźmi, którzy tak jakona niemal nie umarli. Wielu jej rozmówców opowiadało, że czuło wówczas przy sobie "obecność". Często też utrzymywali,iż byli świadomi, że łączy ich bardzo szczególna więź z ową "obecnością", odbieraną niekiedy jako Bóg, a niekiedy jako Wyż-sze Ja danej osoby. Bardzo często oba te odczucia zlewały się w jedno: doznanie obecności jednej i tej samej istoty (to beone and the same). Nieraz też podkreślano, iż w istocie nie było żadnego oddzielenia od Boga. Jeden z pytanych powiedział:"Myślę, że właśnie to chciał wyrazić Jezus, gdy stwierdził: Ja i mój Ojciec to jedno"71.

A oto kilka spośród tych świadectw. Warto zwrócić w nich uwagę na powtarzające się utożsamianie Boga ze Światłemi Miłością (podobnie jak u świętego Jana Apostoła).

"Tworzyłem jedno z najczystszym światłem i miłością. Stanowiłem jedność z Bogiem i zarazem z wszystkim, co istnieje" . "Nagle znalazłem się w świetle i było to piękne! Straciłem poczucie wszelkiej odrębności. Byłem w świetle, zlawszy się

z nim w jedno". "Objął mnie łuk z czystej złocistej miłości i światła. Przeniknęły mnie promienie miłości i natychmiast stałem się jej częścią, a ona była częścią mnie". "Czułam, jak przepełnia mnie radość, a ja staję się jednością z wszechrzeczą"72. Pamiętam dobrze, że na pierwszym międzynarodowym kongresie IANDS 73 w sierpniu 1990 roku w Waszyngtonie

Kimberly Clark Sharp powiedziała bardzo podobnie: "Nazywałam to Światło Bogiem, czułam się prawdziwie zjednoczonaze Stwórcą". Tom Sawyer, którego słowa o Bożej miłości cytowaliśmy już wcześniej, dodawał w bardzo pięknym filmie

129

Anik Doussau: "Roztapiałem się w tym świetle". Sullivan, który analizował doświadczenia z pogranicza śmierci i ich skutkiu uczestników drugiej wojny światowej i wojny w Wietnamie, wyjaśniał w tym samym filmie:

"Po spotkaniu z Bogiem, po zjednoczeniu się ze Światłem nie mogą już więcej zabijać". Barbara Harris, przeżywszy prawdziwą mękę, zaznała też wspaniałej radości: "Bóg był z nią i zarazem stanowił jej część.

Ona była z Bogiem i zarazem stanowiła Jego część". Elisabeth B. w niezwykły sposób wyraża ten związek między jednością i odrębnością: "I wówczas pojawiło się olbrzymie

Światło, białe, promienne, olśniewające Światło o nieziemskiej sile. Przeniknęło mnie całą i doprowadziło do wzniosłejekstazy, której nie da się opisać. Stałam się jednością z boską esencją (Ein vollkommenes Einssein mit der gottlichen Essenz).Obcowałam ze świadomością Boga, przenikającą wszystko, co istnieje, ze świadomością Kosmosu"76.

Wiosną 1977 roku Joe Geraci przeszedł operację. Pewnego dnia po powrocie do domu dostał nagle silnego krwotoku.Przewieziono go szybko znów do szpitala, gdzie - jak mu później powiedziano - przez dwie lub trzy minuty znajdował sięw stanie śmierci klinicznej. Najprawdopodobniej właśnie wówczas miał przeżycie z pogranicza śmierci. "Nie można wyrazićtego słowami. Światło staje się tobą, a ty stajesz się światłem. Mógłbym też powiedzieć:

Byłem spokojem, byłem miłością. Byłem błyskiem światła. A światło było częścią mnie ... Wydawało mi się to oczywiste.A więc jesteś pełnią wiedzy, a wszystko jest tobą. To ... to takie piękne. Byłem wiecznością. Zupełnie tak, jakbym zawsze tubył i miał pozostać na zawsze, jakby moje życie ziemskie było zaledwie krótką chwilą".

Phyllis Atwater, która także wymknęła się śmierci, prowadziła badania na ten temat i bardzo zbliżyła się do mistyków.Jak sama mówi, odnalazła się całkowicie w słowach Jana van Ruysbroecka, zwanego Przedziwnym: "Bóg w głębi nas przyj-muje Boga, który do nas przychodzi. Oto Bóg kontempluje Boga"78.

Takie stwierdzenie oddaje bez wątpienia to samo doświadczenie. Widać tu jeszcze rozróżnienie pomiędzy Bogiem inami, ale jest równocześnie inny sposób wyrażania jedności absolutnej, ponieważ ostatecznie pozostaje tylko Bóg.

To jednak, co Phyllis Atwater najbardziej ceni u flamandzkiego mistyka z XIV wieku, mogłaby też znaleźć u dowolnegomistyka, chrześcijańskiego lub niechrześcijańskiego 79.

Oto na przykład współczesna mistyczka, Vassula Ryden. Jest Greczynką, urodzoną w Egipcie w roku 1942. W roku1966 poślubiła szwedzkiego studenta, który dwa lata później rozpoczął pracę na rzecz FAO w różnych anglojęzycznych kra-jach afrykańskich, a następnie w Bangladeszu i Genewie. Vassula Ryden jest wyznania prawosławnego, ale nie praktykuje,nawet w czasie wielkich świąt. Podczas pobytu w Dacca pracowała jako modelka, przez trzydzieści lat zajmowała się ma-larstwem i prowadziła ożywione życie towarzyskie. Pewnego dnia w roku 1985 opanowała ją jakaś siła i zmusiła do pisania.Był to Daniel, jej anioł stróż. Na trzy miesiące został jej przewodnikiem duchowym. Następnie, jak sama twierdzi, funkcjętę przejął Chrystus. To On miał nauczyć ją żyć nieustannie ze świadomością Jego obecności. Nie powinna już więcej myślećo sobie w liczbie pojedynczej, tak jakby była sama, lecz zawsze stosować liczbę mnogą (Chrystus i ona). Gdy zdarzyło sięjednak, iż kupując bilet w autobusie, pomyślała, że kupuje jeden dla dwojga, poczuła niemal od razu, jak Chrystus protestujew głębi niej: "Jesteśmy jednym, jednym i tym samym".

Opowiedziała o tym ojcu Laurentinowi, doskonałemu teologowi i wielkiemu znawcy mistycyzmu. Ten zaś zapytał odrazu: "Byliście jednością czy byliście zjednoczeni?". Vassula Ryden, nieświadom a problemów teologicznych, jakie skrywałoto pytanie, odpowiedziała z godną podziwu ścisłością: "Byliśmy jednością i byliśmy zjednoczeni". Wedle teologii rzymsko-katolickiej owa jedność może niezwłocznie skojarzyć się z panteizmem, panchrystyzmem itp. Stąd też pytanie ojca Lau-rentina. Odpowiedź okazała się jednak w pełni prawidłowa. Słowo "zjednoczeni" odpowiada zachowanej odrębności osób,a słowo, jedność" zakłada ich zjednoczenie w bycie. Mistycy chrześcijańscy mogą bez wątpienia precyzyjniej od innychopowiedzieć o tym, co przeżywają, gdyż mają - dla zjednoczenia z Bogiem, którego doświadczają - wzór, prototyp w samejtajemnicy Trójcy Świętej: oto trzy w pełni odrębne osoby istnieją w jednym i tym samym bycie.

Jak już zresztą widzieliśmy, jeden z rozmówców Margot Grey ujął to bardzo podobnie: "Myślę, że właśnie to chciał wy-razić Jezus, gdy stwierdził: Ja i mój Ojciec to jedno".

Święty Jan od Krzyża dokonał też podobnego porównania w dwóch znanych tekstach, będących komentarzami do Kan-tyku duchowego i Żywego płomienia miłości. Zacytujmy istotny fragment tego drugiego:

"I tak pomiędzy Bogiem i duszą rodzi się wzajemna miłość, która odpowiada ich zjednoczeniu przez duchowe małżeń-stwo. Albowiem dobra jednego i drugiego, stanowiące boską esencję, są w swobodnym posiadaniu każdego z nich, a to zasprawą nie przymuszonego daru, jaki poczynili sobie nawzajem. Posiadają je wspólnie od dnia, w którym powiedzieli sobieto, co Syn Boży rzekł Ojcu, jak twierdzi święty Jan: Wszystko, co jest moje, jest Twoje, a wszystko, co jest Twoje, jest moje"'80.

5. Nasze ubóstwienie jako niekończący się proces I ta myśl jest droga zarówno mistykom, jak i tradycji Kościołów wschodnich. Jako istoty stworzone, nigdy nie przesta-

niemy wypełniać się Niestworzonym, a jako istoty skończone, nie zaprzestaniemy napawać się Nieskończonym. Chrześci-jański Wschód posługuje się tu słowem zaczerpniętym z tekstu świętego Pawła: to epektaza, stałe dążenie do przodu.

Oto tekst świętego Grzegorza z Nyssy, pozostający w niezwykłej zbieżności - jak się wkrótce przekonamyz fragmentem130

"Dialogów z Aniołem". Myślę tu o mistycznym komentarzu do Pieśni nad pieśniami Dusza poszukuje swego Ukochanego.Nie znalazłszy go na Ziemi, postanawia udać się do nieba. Przemierzaje od Księstw po Panowania, od Tronów po Moce.

"W swych poszukiwaniach odwiedza cały świat anielski, a ponieważ wśród napotkanych dóbr nie znajduje Tego, któregoszuka, mówi sama do siebie: 'Czy choć oni mogą uchwycić Tego, którego kocham?'. Oni zaś nie odpowiadają na to pytaniei swoim milczeniem dają jej do zrozumienia, iż Ten, którego szuka, i dla nich jest niedostępny"81.

Opowieść ta, stworzona przez świętego Grzegorza z Nyssy, obdarzonego mistyczną intuicją, została powtórzona niemalsłowo w słowo - w Budapeszcie w roku 1943, w czasie rozmowy Gitty Mallasz z aniołem, przemawiającym do niej ustamiHanny. Jak zwykle próbowano w druku oddać moc poszczególnych słów rozmaitymi technikami typograficznymi. Samdialog jest często przerywany umieszczonymi w nawiasach opisami gestów, odczuć, wrażeń, jakie mu towarzyszyły.

"Gitta: Powiedziałeś: 'Jest nas wielu'? Kim jesteście? - Chórem. (Czuję ukrytą w tym słowie nieuchwytną jedność, a w niej mnogość w doskonałej harmonii.) (Cicho, unosząc rękę ku górze): - Śpiewamy ... JEGO CHWAŁĘ. (Po raz pierwszy w życiu czuję, czym mogłaby być prawdziwa adoracja, pytam więc cichutko): Gitta: Zawsze GO widzisz? (Zatrzymał mnie gestem, jakbym zapytała o coś zabronionego.) - Nie wiesz, o co pytasz. (Po bardzo długiej ciszy) - Zapytaj o coś innego!"82. Odpowiada to z pewnością bardzo głębokiemu przeżyciu. Mówiąc o nagrywaniu głosów z zaświatów, profesor Sine sio

Darnell wyjaśnia, że wraz z innymi zespołami w Hiszpanii stworzył w tym celu ankietę. Pytania były zawsze identyczne,ale by móc lepiej ocenić wagę odpowiedzi, zadawano je za każdym razem w innej kolejności. Przedstawiając nam swą pracę,nie udostępnia wszystkich odpowiedzi, a jedynie najczęściej udzielaną na każde pytanie. Otóż najczęstsza odpowiedź na py-tanie "Czy widzisz Boga?" brzmiała: "Cóż za pytanie!"83.

W sposób znacznie mniej dramatyczny Pierre Monnier wyjaśnia matce, że w przeciwieństwie do tego, czego zazwyczajnaucza Kościół na Zachodzie, rozwój w Bogu nigdy się nie skończy. Najpierw, jak prawdziwy człowiek Zachodu, ukazujenasze zjednoczenie z Bogiem, odwołując się do "podobieństwa". Nie dajmy się jednak zwieść. Bardzo szybko pojawia siętermin ,jednolitość", nadrabiający braki tego pierwszego słowa.

"Mówię ci o tym, by rozwiać twój niepokój i troskę o to, ' aby nasze jakże miłe kontakty nie opóźniły mojego doskona-lenia się, będącego naszym wiekuistym zadaniem. Będziesz zaskoczona przymiotnikiem, którego użyłem. I pomyślisz, żeprzecież Kościół zapowiada kres naszego coraz żarliwszego poszukiwania dobra. Kresem tym jest zbawienie. Jednak DuchŚwięty, boski Nauczyciel nie ogłosił za pośrednictwem Ewangelii owego zakończenia. Ludzie, a powiedziałbym nawet, żewszystkie istoty stworzone przez Jedynego Niestworzonego, mają za cel osiągnięcie doskonałości równej Jego. Czy jednakBoża doskonałość pozostanie na wieczność niewspółmierna z doskonałością, jaką mogą osiągnąć stworzenia? Z pewnościąnie, gdyż nie istnieje niezgodność pomiędzy Ojcem i Jego dziećmi, stworzonymi na Jego podobieństwo. Ale mówi się namtutaj, że - skoro podobieństwo to nie może stać się pełną identycznością usilna praca zmierzająca do jak najściślejszegozbliżenia do Boga nigdy się nie skończy. Nawet w najbardziej przez nas poszukiwanej i upragnionej godzinie, której ocze-kiwanie jest dla nas stałym Światłem, w godzinie zjednoczenia z Bogiem. Być może uznasz to za sprzeczność: czyż możliwejest zjednoczenie bez najdoskonalszej jednolitości ze Stwórcą? Tak się jednak dzieje. Mówiłem ci już wiele razy: osiągającjedność, którą Jezus zapowiadał swym uczniom, cała osobowość każdej z dusz istnieć będzie przez wieczność. I właśnie po-przez odrębną osobowość dusz zebranych w Bogu dokonywać się będzie nadal dzieło doskonalenia stworzeń.

Czy ta perspektywa wydaje ci się zniechęcająca, droga Mamo? Nie jest taka, wprost przeciwnie! Dla nas, tutaj, stanowisilną motywację, wypełniając naszą niebiańską egzystencję najwspanialszymi aspiracjami. Jest dla nas sensem Bytu"84.

To samo mówił już w IV wieku święty Grzegorz z Nyssy: ,,I pójdziemy od początku do początku poprzez początki, którenigdy nie zaznają końca"85.

Zakończenie

Pragnienie, które wyraziłem we wstępie, być może się spełniło: twoje życie uległo zmianie. Jeśli tak, to moja książkaosiągnęła swój cel. Bardziej bowiem zależało mi na tym, by otworzyć twoje serce na wieczność, niż napisać nawet najbardziejbłyskotliwy esej; dołączyłby zapewne do wielu innych, jakże licznych, które - raz przeczytane - nie przemawiają już doduszy.

A więc może się zmieniłeś. Jeśli tak, przeczytaj poniższe dwa fragmenty tekstu nie jako zwykłe historie, pouczające i bu-dujące, ale jako opowieści o najżarliwszym z doświadczeń, o doznaniu Miłości, która stała się źródłem tryskającym z głębi

131

serca. Podczas tej lektury powinna obudzić się w tobie boska' cząstka, jaką skrywa w swoim wnętrzu każdy z nas. Jeśli tak się

nie stanie, nie obwiniaj zbyt szybko autora. Początek książki nie jest daleko ... nic ci nie zabrania wrócić do punktu wyjścia. Oto najpierw relacja pewnego Francuza, któremu udało się zdobyć zaufanie słynnego emira Abd el-Kadera i znaleźć się

w jego najbliższym kręgu (niestety po to, by go później lepiej zdradzić). "Obudziłem się na długo przed końcem nocy. Otworzyłem oczy i poczułem się wyspany. Dymiący knot arabskiej lampy

z trudem oświetlał obszerny namiot emira. Ten zaś stał trzy kroki ode mnie, myślał, że śpię. Ramiona, uniesione na wysokościgłowy, sprawiały, że burnus i haik w odcieniu mlecznej bieli opadały z każdego boku, tworząc wspaniałe fałdy. Piękne nie-bieskie oczy, obramowane czarnymi rzęsami, patrzyły ku górze. Na wpół rozchylone wargi wydawały się jeszcze szeptać mo-dlitwę, choć były nieruchome. Emir osiągnął stan ekstazy. Wszystkie jego pragnienia wzlatywały ku niebu, tak że wydawałsię nie dotykać już ziemi. .. tak oto musieli modlić się wielcy święci chrześcijaństwa"l.

Aby sprawdzić, czy naprawdę zrozumiesz drugi fragment, spróbuj teraz pomodlić się choćby przez dziesięć minut. Nie-stety, bardzo szybko ogarnie cię znużenie. Zwłaszcza że będzie to modlitwa bez słów do wyrecytowania, bez niczego, cozajęłoby umysł i zmysły. Zupełnie inaczej było w przypadku ojca Izaaka, mnicha żyjącego na świętej górze Athos na po-czątku XX wieku. Całymi nocami pił u źródeł Miłości. Mógłbym przywołać tu świętego Franciszka z Asyżu, proboszczaz Ars lub jakiegokolwiek innego świętego. Byłoby dokładnie tak samo:

"Pewnej nocy ojciec Łazarz wstał, by udać się z klasztoru świętych Apostołów do Karyes. Ojciec Modest był chory,musiał więc to zrobić. Był czerwiec, panował upał. Blask księżyca rozświetlał noc. Zaledwie zdążył wyjść i postąpić kilkakroków, gdy w pobliżu ścieżki ujrzał jedyny w swoim rodzaju widok. Ktoś klęczał tam z uniesionymi rękoma wśród spokojnejnocy i ciszy przyrody. To modlił się ojciec Izaak"2.

PrzypisyRozdział I 1. Sprechfunk mit Verstorbenen, wyd. Hermann Bauer, Freiburg en Brisgau, 1967. 2. Zobacz na ten temat: Hans Bender, Verborgene Wirklicheit, Serie Piper, Monachium i Zurich, 1985, str. 76-89. 3. Jean Prieur, L'Aura et le Corps immortel, Lanore et Sorlot, 1983, str. 164. 4. Otto Reichl Verlag, Remagen, tłumaczenie angielskie: Breakthrough: an amazing experiment on electronic communication with the

dead. 5. Zapożyczam te szczegóły z najbardziej chyba wyczerpującej książki, jaką na ten temat udało mi się zdobyć do dnia dzisiejszego:

Hildegard SchMer, Stimmen aus einer anderen Welt, Hermann Bauer, Freiburg en Brisgau, 1983, str. 65-66. 6. Zob.John G. Fuller, Le Ghostof 29 Megacycles, Signet Book, New American Library, 1986. 7. Le dead are alive, Ballantine Books, 1987, pierwsze wydanie w1981r. 8. Ojciec Ernetti był tak uprzejmy, że dostarczył mi tekst wywiadu, którego udzielił na temat tego nadzwyczajnego wydarzenia cza-

sopismu "Astra •. Podaję cytaty za numerem czerwcowym z roku 1990, str. 90-91. Czytelnik zauważy, że przyczyną, dla której OjciecŚwięty nie utożsamił tego przekazu ze spirytyzmem, jest nie tyle fakt, że inicjatywa wyszła z zaświatów, ile to, że nie podlegała żadnejsugestii ze strony odbiorcy.

9. Zob. SchMer, str. 272. 10. Tamże, str. 166. 11. Jean Prieur, tamże, str. 166. 12. We Francji istnieje czasopismo specjalizujące się w tego rodzaju zjawiskach: "Parasciences Transcommunications., Agnieres B.P.

18, 80290 Poix-de-Picardie, a także stowarzyszenie "Infmitude", 86 route de Boulard, 78125 Raizeux. 13. Na ten temat zob. Schafer, tamże, str. 305. 14. Zob. wRassegna di studi psichici», Anno 3, nr 1, str. 57. 15. Van Vernette, Peut-on communiquer avec l'au-dela.?, Centurion, 1990, str. 58. 16. Tamże, str. 64. 17. Zob. Schafer, tamże, str. 64. 18. Tamże, str. 110. 19. Zob. Jean Prieur, tamże, str. 171-180. 20. Belline, La troisieme Oreille, Robert Laffont, 1972, str. 18-19. 21. Hildegard Schafer, Brucke zwischen Diesseits und Jenseits, Hermann Bauer Verlag, 1989, str. 104, tłumaczenie francuskie Leorie

et pratique de la transeommunication, zbiór La vie et au-dela, Robert Laffont, listopad 1992. 22. Les morts ont donn e signe de vie, Fayard, Le livre de poche 1979, str. 29-30. 23. Zob. Harold Sherman, Le dead are alive, Ballantine Books, 1987, str. 39-40, pierwsze wydanie 1981 r. 24. Zob. T. Patterson, 100 Years oj Spirit Photography, Regency Press, Londyn 1965. 25. Wg Conte Mancini, Mario Rebecchi w Fermo otrzymał pierwsze "obrazy" w 1980 r., bez publikowania ich. Zob. CETL nr132

02/88, str. 19, a także Raffaella Gremese w Udine, zob. CETL nr 02/88, str.19. 26. "Die Parastimme", nr 3, sierpień 1986, str. 19-20. 27. Bilder aus dem Reichder Totem, Knaur, RTLEdition, 1987. 28. Zob. tamże, str. 264. 29. Str. 272-274. 30. Tamże, str. 5. 31. Zob. John G. Fuller, tamże, str. 203-206. 32. Marcello Bacci, II mistero delie uoci dall'aldila, Edizioni Mediterranee, 1985. 33. Alessandro Papo, II mistero dell'anfora parlante, Edizioni Mediterranee, 1992. 34. Zob. Hildegard Schafer, Brucke zwischen Diesseits und jenseits, Bauer Verlag, 1989, str. 249 i 251. 35. Hildegard Schafer, Brucke zwischen Diesseits undjenseits, Bauer Verlag, 1989, str. 249 i 251; tłumaczenie fr. seria "La vie et l'au-

dela", Robert Laffont, 1992. 36. Raffaella Gremese i Renata Capria D'Aronco, Le nostre esperienze eon le "immagini-video" presunte paranormali: metodologie e ri-

sultati, w dziele zbiorowym; L'altra realta, Edizioni Mediterranee, 1990, str. 103-111. 37. "Parasciences Transcommunication», nr 10, str. 24-26; nr 11, str. 37. 38. Sinesio Damell, El misterio de la psicojonia, Ediciones Fausi, 1987. 39. Nr 424 z 18 czerwca 1990. 40. Monique Simonet, A l'ecoute de l'invisible, drugie wydanie, F. Lanore et F. Sorlot, 1988; Images et messages de l'au-delii, Editions

du Rocher, 1991; Porte ouuerte surl'etemite, Rocher, 1993. 41. Zob. Sarah Wilson Estep, Voiees of Etemity, Ballantine Books, 1988, str. 49,126-129,141 i 148-150. 42. "Unlimited Horizons", tom 5, nr 2, lato 1987. 43. Zob. także S.W. Estep, dz. cyt., str. 162-163. 44. Zob. Sine sio Darnell, Il misterio delapsicojonia, str. 51-52. 45. Tamże, str. 115-120. 46. Marcello Bacci, Il misterio delie voci dall'aldila, str. 62. 47. Monique Simonet, A l'eeoute de l'invisible, F. Lanore et F. Sorlot, 1988, str. 126-127. 48. Marcello Bacci, tamże, str. 15. 49. Marcello Bacci, tamże, str. 87. 50. Sinesio Darnell, tamże, str. 144 i 174-175. 51. Francois Brune, Ubereinige Probleme, w Injo-news (Biuletyn Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją), nr

2 z 1990, str. 24-25. 52. Nr 1, 1990, jeśli chodzi o obrazy, i nr 2 i 3, jeśli chodzi o teksty. Zob. także doskonałe studium dra Vladimira Delavre'a w tym

samym czasopiśmie, nr 4, str. 21-24. 53. Leorie et pratique de la transcommunication, un pont entre notre monde et l'au-dela, seria "La vie et l'au-dela», Robert Laffont, li-

stopad 1992. 54. Ernst Senkowski, dz. cyt., str. 51. 55. Monique Simonet, Porte ouverte sur l'etemite, Rocher, 1993. 56. Silva Gessi, Voici e pensieri dall'aldila, Hermes Edizioni, 1989, str. 13. 58. 57. Zob. np. nr 2, 1990, "Info-news» (Biuletyn Luksemburskiego Centrum Studiów nad Transkomunikacją), str. 28. "Info-

news", nr 1/1992, str. 13; zob. też paranormalną podobiznę Ericha Jungmanna w wieku dorosłym, choć zmarł on jako roczne dziecko,ijego niezaprzeczalne podobieństwo do brata Herberta, tamże, str 14-16.

59. Paola Giovetti, Il cammino delia speranza, Edizioni Mediterranee, 1992, str. 11 7 i ujęcie fotograficzne. 60. Ponieważ nie wszyscy mają dostęp do biuletynu luksemburskiego, przytaczam cytat Hildegard Schafer, "Brucke zwischen Diesseite

ind Jenseits", Bauer Verlag, 1989, str. 110. 61. Tamże, str. 119. 62. Biuletyn LCST z grudnia 1989. 63. Zob. Magie, Madonnen und Mirakel, Unglaubliche Geschichten aus Italien, Rainer Holbe et Elmar Gruber, Knaur, RT.L. Edi-

tion, 1987, str. 229-236. 64. Lettres de Pierre, tom I, str. 387-388. 65. Lettres de Pierre, tom I, str. 394-396, 425-426. 66. Zob. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, Albin Michel, 1982, str. 131-141. 67. Tamże, str. 137. 68. Tamże, str. 141. 69. Wyczerpujący opis tego wydarzenia można znaleźć w: Louis Pauwels i Guy Breton, Histoires jantastiques, Albin Michel, 1983,

str. 49-57. 133

70. Tom IV, str. 173. 71. Tom I, str. 323. 72. Cytuję za przypisem Jeana Prieura w książce Marcelle de Jouvenel, Comme un secret, comme une flamme, Sorlot et Lanore, 1989,

str. 73-74. 73. Images et messages de l'au-dela, Rocher, 1991, str. 71-72. 74. Monique Simonet, Porte ouverte sur l'etemite, Rocher, 1993, zob. też "Parasciences», nr 8. 75. S. Ralph Harlow, A Life after Death, Double Day, New York 1961. 76. D. Scott Rogo i Raymond Bayless, Phone Calls from the Dead, Prentice Hall, 1979, Englewood Cliffs, New Jersey. 77. Tamże, str. 14-15. 78. Tamże, str. 68-70. 79. Tamże, str. 110-112. 80. Tamże, str. 106-107. 81. reo Locher i Maggy Harsch, Jenseitskontakte mit technischen Mitteln gibt es, S.V.P.P., Biel/Berno i C.E.T.L., Luksemburg 1989,

str. 22-26. 82. Rainer Holbe, Botschaften aus eineranderen Dimension, RT.L. i Knaur, Monachium 1988, str. 17-67. 83. Ken Webster, Le Vertical Plane, Graf ton Books, Londyn 1989. Streszczenie można znaleźć w kilku cytowanych dziełach, ale

zob. głównie: Ernst Senkowski, Instrnmentelle Transkommunikation, RG. Fischer, 1989, str. 279-293.

Rozdział II 1. Eckart Wiesenhutter, Blick nach drnben, Selbsterjahrnngen im Sterben, Gutersloher Verlagshaus, 1974. 2. Georges Barbarin, Le livre de la mort douce, I wydanie 1937, II wydanie Dangles, 1984, str. 133. 3. Tamże, str. 137. 4. Tamże, str. 99. 5. Tamże, str. 197. 6. Raymond Moody, La vie apre's la vie. Les lumieres nouvelles sur la me apres la me, Robert Laifont, 1977/78. Michael Sabom, So-

uvenirs de la mort, Robert Laffont 1983; Kenneth Ring, Sur lesfrontieres de la me, Robert Laffont, 1982. Georges Ritchie, Retour de l'au-dela, Robert Laffont 1986, Karlis Osis i Erlendur Haraldsson, Ce qu 'ils ont vu ... au seuil de la mort, Editions du Rocher, 1977.

7. Out of the BodyExperiences, Ballantine, New York 1986; Ring, tamże, str. 252. 8. Greenhouse H.B., Le Astral Journey, Avon, Nowy Jork 1974, str. 26, cyt. przez Kennetha Ringa w: Sur la jrontiere de la me,

Robert Laffont, 1982, str. 253. 9. R Crookall, Out of the Body Experiences, University Books, Nowy Jork 1970. 10. Tamże, str. 253-254. 11. Czytelnik bez wątpienia dostrzeże związek między tym opisem a niektórymi rysunkami Williama Blake'a, na których widzimy

nad leżącym ciałem jego replikę. Unosi się ona, w tej samej pozycji, w pewnej odległości od ciała, i zaczyna się od niego oddzielać. 12. Zob. Moody, tamże, I, str. 54-55. 13. Zob. Marie-Anne Lindmayr, Mes relations avec les limes du Purgatoire, Editions Christiana, Stein am Rhein 1974, str. 17-18. 14. Zob. George Ritchie, Retourde l'au-dela, Robert Laffont, 1986, str. 49-50. 15. Les morts ont donne le signe de vie, wyd. kieszonkowe, Fayard, 1976. 16. Tamże, str. 178. 17. Le Bardo Lodol, Livre des morts tibetains, Librairie d'Amerique et d'Orient, Maisonneuve, 1977, str. 139, ta sama myśl str. 86,

138. 18. Zob. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, Albin Michel, 1982, str. 119-120. 19. Więcej szczegółów na ten temat można znaleźć we wstępie do tego powtórnego wydania, napisanym przez Jeana Prieura. Zob.

również rozdziały poświęcone Pierre'owi Monnierowi w Les Ternoins de l'invisible i La nuit devient lumiere tego samego autora. 20. Lettres de Pierre, tom I, str. 3-4. 21. Lettres de Pierre, tom IV, str. 364. 22. Tamże, tom II, str. 238. 23. Zob. Osis i Haraldsson, tamże, str. 230-231 i 268. 24. Nicole Gourvennec, Mon petit Icare, Academie europeenne du livre, 1991, str. 7. 25. Tamże, str. 77. 26. Arnaud Gourvennec Vers le soleil de Dieu, F. Lanore i F. Sorlot, 1992, str. 30-31. 27. Belline, La troisieme oreille, Robert Laffont, 1972, str. 109-110. 28. Marcelle de Jouvenel, Au seuil du Royaume, Lanore, 1981, str. 32. 29. Elizabeth Kubler-Ross, La mort et l'enjant, Edition du Tricorne, Geneve 1986, str. 33-40,111-122. 30. Tamże, str. 115-117.

134

31. Tamże, str. 47. 32. Istnieje jednak inne słowo w grece ludowej.

Rozdział III 1. Zob. M.-P. Stanley, Christianisme et Reincamation vers la reconciliation, L'Or du temps, 1989. 2. Ezechiel, 37. 3. Lettres de Pierre, tom IV, str. 344; ta sama myśl: tom III, str. 130 i 379. 4. Tamże, str. 136. 5. Zob. R. Moody, La Vie apres la me, str. 71. 6. Lettres de Pierre, str. 136. 7. Sterben ist do ch ganz anders, Erjahrungen mit dem eingenen Tod, Kreuz Verlag, Stuttgart, Berlin 1977, str. 102. 8. Lettres de Pierre, tom II, str. 175 i 318. 9. De l'ame et de la resurrection, Migne, P.G. XLVI, 108 (dokumenty skompletowane przez ojcarGeorgesa Habrę, La Mort et l'Au-

dela, str. 110). 10. Pełny opis tego niezwykłego wydarzenia znajdziemy w książce Jeana Prieura, Les morts ont donne signe de me, F. Lanore i F. Sorlot. 11. Wir iiberleben den Tod, Herderbucherei 1983, nr 1088, str. 58-61. 12. Historia ta została opisana przez Johna G. Fullera w 1976 r. w książce Le Ghost oj Flight 401. Na jej podstawie napisano sce-

nariusz i zrealizowano film, który odniósł wielki sukces. 13. Lettres de Pierre, tom II, str. 320-321. 14. Nicole Dron, cytowana przez Monique Simonet w Porte ouverte surl'etemite, Rocher, 1993. 15. Tekst cytowany w: S. Morenz, La religio n egyptienne, Payot, 1962, str. 265. 16. Jean Prieur, Les tablettes d'or, F. Lanore, 1979. 17. Jean Prieur, tamże, str. 263. 18. Au diapason du ciel, Lanore, 1981, str. 94. 19. Quand les sources chantent, Lanore, 1978, str. 31. 20. Tamże, str. 196-197. 21. La douloureuse passion de Notre Seigneur Jesus Christ, Tequi 1922, str. 230. 22. Au seuildu royaume, Lanore, 1981, str. 236. Zob. także Aime Michel, Metanoia, pheomenes physiques du mysticisme, Albin Michel,

1986, str. 212-240, Herbert rurston, Les phenomenes physiques du mysticisme, Rocher, 1986, str. 9-45. 23. Ojciec Schindelholz, Exorcisme, un prętre parle: petite anthologie de lapossession aujourd'hui, Pierre-Marcel Favre, Lausanne

1983, str. 77-78. 24. Figures contemporaines de la Sainte Montagne, broszurka 5, 1981, str. 41-44. 25. Sinesio Darnell, Tiempo, espacio y parapsicologia, Ediciones Decalogo, 1989, str. 130. 26. Rene Laurentin, Un amour extraordinaire: Yvonne-Aimee de Malestroit, OEIL, 1985, str. 168. Więcej szczegółów zob. w: Rene

Laurentin i Dr P. Maheo, Bilocations de mere Yvonne-Aimee, OEIL, 1990, s. 52-57. 27. Rene Laurentin i Dr P. Maheo, Bilocations de mere YvonneAimee,OEIL, 1990, str. 29-30. 28. Zob. P. romas Villanova Wegener, Anna-Katharina Emmerich, Das innere und aussere Leben der gotts eligen Dienerin Gottes,

Paul Pattloch Verlag 1972, str. 179-181. 29. Zob. Lady Cecil Kerr, Leresa-Helena Higginson, Desclee de Brouwer, 1935, str. 204,269,280-281, a zwłaszcza 401-410. 30. Nie udało mi się odszukać tego opracowania, cytuję go więc za ojcem Giovannim Martinetti, który opublikował go w dziele: La vitafuori del corpo, Editrice Elle Di Ci, 1989, str. 227-261 31. Joachim Bouffiet: Encyclopedie des phenomenes extraordinaires dans la vie mystique, przedmowa R. Laurentin, wyd. F.-X. de

Guibert (OEIL), tom I, 1992, str. 202-208. 32. Tamże, str. 202. 33. Tamże, str. 321-323. 34. Zob. str. 235. 35. Vous ... mes amis, Lethielleux, 1953, str. 136. 36. Podobny bardzo piękny przypadek, w którym sen przedłuża się w formie pisma automatycznego, opisany jest przez Belline'a,

La troicieme oreille, tamże, str. 155-159. 37. Zob. Moody, La vie apres la vie, str. 122-123. 38. Johannes Steiner: Lerese Neumann, La stigmatisee de Konnersreuth, Ed. Meddens, 1963, str. 90-91 i 89. 39. Au seuil du Royaume, str. 99. 40. Tamże, str. 258. 41. Lettres de Pierre, tom I, str. 310. 42. Tamże, tom II, str. 317-318.

135

43. Rosemary Brown, En communicaton avec l'au-dela, zbiór "J'ai lu", 1974. Ostatnie wydanie po angielsku opatrzone jest wstępembiskupa z Southwark. Pani Brown opowiada o swoim spotkaniu z biskupem w "Immortals at my Elbow", Bachman and Turner, Londres1974.

44. Tamże, str. 109 i 110. 45. F. Amiot, Evangiles apocryphes, Artheme Fayard, 1952, str. 84,85 i 87. 46. Aurelio de Santos Otero, Los Evangelios apocrifos, RA.C., 1979, str. 313. 47. Hymn XV, cytowany przez Jeanne Villette w La Resurrection du Christ dans l'art chretien du II-eme siecle, Henri Laurens, Paris,

1957, str. 68-69. 48. Lettres de Pierre, tom IV, str. 144. 49. Wyklęcie przejęte zresztą mniej więcej w tych samych terminach przez Sobór z Konstantynopola w r. 553. 50. Na temat tego wszystkiego i odnośnie następnego paragrafu, zob. Antoine Guillaumont, Les «Kephalaia gnostica», d'Evagre le

Pontique, Le Seuil, 1962 r. 51. Zob. Guillaumont, tamże, str. 143, przypis 74. 52. Guillaumont, tamże, str. 114-116.

Rozdział IV 1. La vie apres la vie, str. 74. 2. Zob. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 112-113. 3. Lamort et l'enfant, str. 173-174. 4. Phenomenes psychiques au moment de la mort, tłumaczenie francuskie, Ed. de la Bibliotheque de philosophie spiritualiste, Paryż

1923. 5. Ce qu'ils ont vu ... au seuil de la mort, Ed. du Rocher, 1982. 6. Tamże, str. 124, 192-193 i str. 146. 7. La crisi della morte, Armenia Editiore, 1976, str. 264-265. 8. L. Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 126-127. 9. Tamże, str. 71. 10. La vieapres la vie, str. 78-79. 11. Tamże, str. 82-83. 12. Patrice Van Eersel, La source noire, Grasset, 1986, str. 196-197. 13. Tamże, str. 82. 14. George Ritchie, Retour de l'au-dela, str. 64-66. 15. Melvin Morse, Des enfants dans la lumiere de l'au-dela, zbiór "La vieet au-dela. Robert Laffont, 1990, str. 152-153. 16. Tamże, str. 154-158. 17. Tamże, str. 181. 18. Tamże, str. 236. 19. Melvin Morse i Paul Perry, Transfonned by the Light. 20. Zob. Moody, dz. cyt., str. 85-86. 21. Tamże, str. 66-68. 22. Zob. str. 75. Podobnie jak George Ritchie, ofiara tego wypadku opisała w pełni swoje doświadczenie w: Stefan von Jankovitch,

La mort, ma plus belle experience, Au Signal, Lausanne 1988. 23. Tamże, str. 69-74. 24. Moody, Lumieres nouvelles sur la Vie apres la vie, str. 132. 25. Moody, La Vie apres la vie, str. 87. 26. Zob. J. C. Hampe, dz. cyt., str. 76. 27. Moody, Lumieres nouvelles ... , str. 17. 28. Arnaud Gourvennec, Vers le soleil de Dieu, 1992, str. 27-28. 29. Silvia Gessi, Voci e pensieri dall'aldila, Hermes Edizioni, 1989, str. 49. 30. Dz. cyt., str. 72. 31. Dz. cyt., str. 73. 32. Lettres de Pierre, tom III, str. 29 i następne. 33. Tamże, tom II, str. 122. 34. Moody, La Vie apres la vie, str. 88. 35 Zob. także Phyllis M. H. Atwater, Coming Back to Life, Dodd, Mead and Company, New York 1988, str. 37. 36. Barbara Harris i Lionel C. Bascom, Full Circie, the Near-Death Experienceand Beyond, PocketBooks, New York 1990, str. 26. 37. Lettres de Pierre, tom III, str. 105.

136

38. Tamże, tom III, str. 88-89. 39. Tamże, tom III, str. 412-413. 40. Moody, La Vie apres la vie, str. 50-51. 41. Death-Bed Visions, Methuen, Londyn 1926, cytowany przez Osisa Haraldsona, tamże, str. 39-40. 42. Le Ministry of Angels, re Citadel Press, Secaucus, N.J. 1959· 43. Według tekstu cytowanego przez W. Schiebe1era, tamże, str. 49. 44. La Vie apres la vie, str.101-102. 45. Zob. K. Ring, tamże, str. 268. 46. Lettres de Pierre, tom II, str. 375. 47. Belline, La troisieme oreille, str. 155-158; Jean Prieur, Les tablettes d 'or, str. 219, opowiada podobną historię, która przydarzyła się

pani de Jouvenel z jej synem Rolandem. 48. Pauwels i G. Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 116. 49. Tamże, str. 113. 50. Tamże, str. 117. 51. Lettres de Pierre, tom I, str. 201-202. 52. Opublikowano w -La vie spirituelle» w lipcu 1931. Później grecki tekst przetłumaczono i opublikowano w: Les sources chretiennes. 53. Lettres de Pierre, tom IV, str. 271. 54. Tamże, tom IV, 24 października 1930. 55. O tych wszystkich słynnych postaciach zob. Jean Prieur, L'Europe des mediums et des inities, Perrin, 1987. 56. L'autre monde, ses possibilites infinies, ses spheres de beaute et dejoie, Les Editions Amour et Vie, 1979, str. 263-264. 57. Ou et comment retrouverons-nous nos disparus, Astra, 1981, str. 92-93. 57. Quand Ies sources chantent, str. 150.

Rozdział V1. Au seuil de la verite, la Pensee universelle, 1978. Apres cette vie, 1983. La mort est un reveil, 1980. La Science et l'Esprit, 1983. La

Totalite du reel, 1983, «L'univers spirituel., SorIot et Lanore, 1988. 2. Lettres de Pierre, tom V, str. 470. 3. Dialogues avec l'ange, 1976, Les dialogues tels queje Ies ai vecus, 1984, Les dialogues, ou I'enfant ne sans parents, 1986, Les dialogues ou

le Saut dans l 'inconnu, 1989 Aubier Montaigne. 4. Przekaz otrzymany 13 lipca 1987 r. 5. Tamże, str. 191, zob. także str. 189,216,264. 6.Sinesio Damell, El misterio ... , str. 143-144. 7. Marcello Bacci, dz. cyt., str. 39-53. 8. Tamże, str. 85 i 108. 9. Tamże str. 136. 10. Tamże, str. 6. 11. Ebon, Dialogues avecles morts?, Fayard, 1971, str. 87-104. 12. Tamże, str. 100. 13. Paulo Rossi Severino e Equipe AME-SP, A vida triunfa, Editora FE, Sao Paulo 1990, str. 13-14. 14. Carlos Augusto Perandrea, A psicografia a luz da grafoscopia, Editora FE, Sao Paulo 1991. 15. Dz. cyt., str. 282. 16. Journal of the Society for Psychical Research, Londyn 19061938. Zobacz także: J.G. Piddington, A series of Concordant Automatisms,

Proceedings of the Society for Psychical Research, część LVII, tom XXII, 1908, str. 19-417. 17. Au seuil du royaume, str. 87-88. 18. Georges Morrannier, tom III, str. 37, 53-54. 19. Roland de Jouvenel, tom II, str. 131-138. 20. James Jeans cytowany przez Michel Cazenave w zbiorowym dziele «La synchronicite, l'ame et la science; existe-t-il un ordre cau-

sal?», Poiesis, 1985, str. 65. 21 Tamże, str. 163. 22. Tamże, str. 139 i 156. 23. Opublikowane pod tytułem Le Christ en vous, Astra, 1978. 24. Francois Brune, Pour que l'homme devienne Dieu, str. 158-170. 25. Le Christ en vous, str. 105. 26. Tamże, str. 108. 27. Tamże, str. 109.

137

28. Tamże, str. 111. 29. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, str. 120-123. 30. Tłumaczenie z oryginału greckiego, który został wydany w Atenach w 1924 r. 31. Au diapason du ciel, str. 139-140. 32. Quand les sources chantent, str. 137. 33. Tamże, str. 60. 34. Tamże, str. 84. 35 Tamże, str. 89. 36. Tamże, str. 91 i 92. 37. Szczegóły zaczerpnięte zjego pierwszej książki Joumeys Out ofthe Body, Anchor PressjDoubleday, 1977, które nie zostały zacho-

wane w tłumaczeniu francuskim: Le voyage hors du corps, Ed. Garanciere, 1986. 38. Zob. Patrice Van Eersel: La source noire, Grasset, 1986, str. 269-277. 39. Tamże, str. 63-64. 40. Le grandpassage, Le courrier du livre, 1978, str. 132-133. 41. You Live after Death, Creative Age Press, New York 1950. 42. You Live after Death, Creative Age Press, New York 1950. 43. Le de ad are alive, str. 161. 44. Tamże, str. 88-89. 45. Georges Morrannier, tom I, str. 43. 46. Tamże, str. 33. 47. Tamże, str. 150-151. 48. Tamże, str. 141. 49. Tamże, str. 150. 50. Tamże, str. 60-61. 51. Tamże, str. 26. 52. Georges Morrannier, tom II, Apres cette vie, str. 161. 53. Tamże. 54. Georges Morrannier, tom V, La totalite du reel, str. 205. 55. Tamże, str. 196. 56. Tamże, str. 56. 57. Lettres de Pierre, tom I, str. 185-196. 58. Henry Corbin, L'imagination creatrice dans le soufisme d 'Ibn Arabi, Flammarion, 1958, str. 141, 147,271-272. 59. Tamże, str.38. Zobacz str. 38, inne podobne zdarzenie, w którym forma subtelna stworzona przez modlitwę interweniuje w świe-

cie realnym. 60. Mohyiddin Ibn Arabi, L'alchimie du bonheur parfait, L'ile verte, Berg International, 1981, str. 126 i 131. 61. Zob. D.T. Suzuki, Essais sur le bouddhisme zen, trzecia seria, Albin Michel, 1972, str. 71-72. Zob. Henry Corbin, dz. cyt., str. 272,

przypis 169 i str. 275, przypis 200. 62. Albert Pauchard, tamże, str. 284. 63. Paul Misraki, L'experience de l'apres vie, Robert Laffont, 1974, str. 101-102. 64. Tamże, str. 190. 65. Roland do swojej matki, tom I, Au diapason du ciel, str. 184. 66. Tamże str. 155. 67. Tamże str. 114-115. 68. A l'ecoute de l'inmsible, F. Sorlot-F. Lanore, 1988, str. 43. 69. Dz. cyt., str. 210-213.

Rozdział VI1. Roland de Jouvenel, tom V, La seconde vie, str. 127-129. 2. Tamże, str. 27. Lecz Roland de Jouvenel powraca do tego często: str. 46, 83, 104, 106, 148-149, 163-164. 3. Tamże, str. 183-184, 197. 4. Tamże, str. 184-185. 5. Tamże, str. 85. 6. La science face aux confins de la connaissance, Le Colloque de Venise, wyd. Felin 1987. 7. Le Grand Passage, str.17. 8. Tamże, str. 51.

138

9. Tamże, str. 124-125. O symbolicznym znaczeniu bóstw pijących krew zob. str. 143, przypis 1. 10. Henry Corbin, L'imagination ereatriee, str. 166-167, cytaty str. 170-173. 11. Emir Abd el-Kader, Eerits Spirituels, Le Seuil1982, str.l02. 12. Jean-Robert Pasche, Les Ręves ou la eonnaissanee interieure, Buchet-ChastelI987, str. 53. 13. Christian Genest, ABC des ręves, Jacques Grancher 1986, str. 102. 14. Helmut Hark, Trailme vom Tod, KreuzVerlag 1987, str. 68-82. 15. Tamże, str. 201-202. 16. Milarepa, ses mefaits, ses epreuves, ses illuminations, Fayard 1971, str. 200. 17. Helene Renard, L'apres-vie, Philippe Lebaud 1985, str. 172. 18. Tamże, str. 71. 19. Tamże, str. 179. 20. Alexandra David-Neel: Immortalite et Reineamation, Rocher 1978, str. 116-125. 21. Tamże, str. 179-181. 22. Tamże, str. 93. 23. L'interpretation des contes de fees, La fontaine de Pierre 1978, wznowiona przez Dervy-Livres w 1987 r. 24. Tamże, str. 32. 25. Zob. opowiadania Anny i Daniela Meurois-Givaudan, Recits d'un voyageur de l'astral; Terre d'emeraude, De memoire d'Essenien,

Le voyage a Shambhalla, wyd. Arista. 26. Henry Corbin, Le paradoxe du monotheisme, L 'Herne 1981, str. 167 i 168. 27. Visionen der Lerese Neumann, tom I, Schnell und Steiner 1974, str. 123. 28. Tamże, str. 222. 29. Jean Prieur, Swedenborg, biographie, anthologie, Sorlot et Lanore 1983, str. 30. 30. Tłumaczenie Jeana Prieura, Les visions de Swedenborg, tekst z 29 stycznia 1772, Sorlot et Lanore 1984, str. 14. 31. Henry Corbin, L'imagination ereatriee, str. 275, przypis 200. 32. Jean Prieur, Les visions de Swedenborg, str. 93-96. 33. Tamże, str. 199. 34. Tamże, str. 37. 35. Ernest R. Hilgard, Divided Consciousness, John Wiley, New York 1977, str. 196-198, cytowany przez lana Wilsona w Super-Moi,

wyd. Tsuru 1990, str. 35-38. 36. Ian Wilson, Super-Moi, str. 27-28. 37. Brucke uber den Strom, herausgegeben von F. Herbert Hillringhaus, Novalis Verlag, Schaffhouse, wyd. drugie, 1985, str. 127. 38. Giorgio di Simone, Esperienze juori dei corpo, Edizioni Mediterranee 1988, str. 99-168. 39. Giorgio di Simone, Rapporto dalla dimensione X, Dialoghi eon la dimensione X, n Cristo vero, Edizioni Mediterranee. 40. Lettres de Pierre, tom I, str. 323. 41. Tamże, tom II, str. 235. 42. Tamże, tom III, str. 128-129. 43. Tamże, tom II, str. 426. 44. Tamże, tom II, str. 393. 45. Roland de Jouvenel, tom IV, En absoluefidelite, str. 54. 46. Tamże, str. 107. 47. Jean Prieur, Les temoins de l'invisible, Livre de Poche 1972, str. 304 i 307. 48. Lettres de Pierre, tom III, str. 298. 49. Tamże, tom IV, str. 241. 50. Tamże, str. 228 i 263. 51. Lettres de Pierre, tom II, str. 426-427. 52. Zob. wstęp Jeana Prieura do: Paqui, Entretiens eelestes, Sorlot et Lanore 1984. 53. Tamże, str. IX. 54. Inny zbiór wydany pod tytułem Missel de Paqui zawiera przesłania otrzymane przez pierwszą osobę do roku 1927, po czym

znowu od 1939 do 1945 r. 55. Tamże, str. 216-217. 56. Lettres de Pierre, tom III, str. 112-113. 57. Jean Prieur, Les temoins de l'invisible, str. 301. 58. Tamże, str. 274-275. 59. Reymond Ruyer, La Gnose de Prineeton, Fayard 1974. 60. Pour que l'homme devienne Dieu, Ymca Press str. 355-370.

139

61. Tamże, str. 40. 62. Au diapason du ciel, str. 99. 63. Lettres de Pierre, tom IV, str. 221.

Rozdział VII 1. Les mort ont donne signe de vie, str. 169-172. 2. Lumieres nouvelles sur la vie apres la vie, str. 54-59. 3. Le dead are alive, str. 119-122, 123-127. 4. Tamże, str. 135-140. 5. Tamże, str. 29-31. 6. Harold Sherman, dz.cyt., str. 28-31. 7. Carl Wickland, Lirty Years among the Dead, dzieło opublikowane przez Narodowy Instytut Psychologiczny z Los Angeles w

1924, wznowione przez Newcastle Publishing Company w 1974 r., str. 30-31. 8. Werner Schiebeler, La Vie apres la mort terrestre, zbiór «La vie et au-dela», Robert Laffont 1992, s. 70-71. 9. Tamże, str. 71-76. 10. Werner Schiebeler, Besessenheit und Exorcismus, Wahn oder Wirkliehkeit, Ravensburg 1985. 11. Jean Prieur, L'aura et le eorps immortel, Sorlot et Lanore 1983. 12. Dz. cyt., str. 16. 13. Georges Ritchie, dz. cyt., str. 80-82. 14. Dz. cyt., str. 17. 15. Stoker Hunt, OUIJA, the Most Dangerous Game, Harper and Row 1985, str. 69-78. 16. Tamże, str. 132-138. 17. Tamże, str. 16 i 130. 18. Tamże, str. 149. 19. Werner Schiebeler, dz. cyt., str. 113. 20. Les morts ont donn e le signe de vie, str. 204-210. 21. Jean Mohnen w biuletynie CETL, 1987, nr 4, str. 7-8. 22. Tamże, str. 9. 23. Hildegard Gesbert, Pruifet die Geister, Viersen. 24. Dz. cyt., str. 95, 99-100,116. 25. Maurice Ray, L'occultisme a la lumiere du Christ, Ligue pour la lecture de la BibIe, Lausanne 1982. 26. Helena Charles, Votre guerison par le magnetisme. 27. R. P. Jean Jurion, Joumal d'un hors la loi, unprętreparmi les guerisseurs, 1976. 28. Jean Vernette, Occultis me, magie, envoutements, Salvator 1986, str. 89. 29. Aby dać czytelnikowi poczucie bezpieczeństwa, ja również je znam. Oto lista najważniejszych: Księga Powtórzonego Prawa

18 (10-11), Ks. Kapłańska 19 (31),20 (6 i 27), I Ks. Samuela 28 (3-25), Ks. Izajasza 8 (19); List do Galatów 5 (2021), potępiająmagię, choć wydaje się, że Mojżesz, w swoim czasie, nie uciekał od niej, ale w każdym wypadku nie chodzi o to samo.

30. Pierwszy list do Koryntian 12 (4-10). 31. Aby poczytać o tej zwykłej matce rodziny i ubogiej szwaczce, zob. Albert Bessieres, La bienheureuse Anna-Maria Taigi, Resiac

1977. 32. Rene Laurentin, Un amour extraordinaire: Yvonne-Aimee de Malestroit" OEIL 1985. Zob. także jej Eerits spirituels oraz Predictions. 33. Au diapason du ciel, str. 43 i 58. 34. Dz. cyt., str. 78-79. 35. Dz. cyt., str. 86-87. 36. Dz. cyt., str. 86. 37. Dz. cyt., str. 21-24. 38. Louis Pauwels i Guy Breton, Nouvelles histoires extraordinaires, Albin Michel1982, str. 115. 39. George Ritche, Retour de l'au-dela, Robert Laffont 1986, str. 159-160. 40. Lettres de Pierre, tom IV, str. 423. Zob. także str. 325. 41. Lettres de Pierre, tom VI, tekst z 3 września 1930 r. 42. Lettres de Pierre, tom II, str. 455. W tekście autora słowa są podkreślone.

Rozdział VIII 1. Lettres de Pierre, tom I, str. 144. 2. Tamże, tom I, str. 205.

140

3. Tamże, tom III, str. 26. 4. Tamże, tom III, str. 439. 5. Tamże, tom III, str. 26. 6. Tamże, tom II, str. 72-73. 7. Tamże, tom I, str. 145. 8. Tamże, tom II, str. 45. 9. Zob. np. Femand Schwarz, Initiation aux livres des morts egyptiens, Albin Michel, zbiór «Spiritualites vivantes», 1988. 10.Nowy Testsment, wydanie TaB, w odniesieniu do Jana, rozdział 9, 2. 11. Ks. Malachiasza 3, 23, cytat w Ew. Mat. 11, 14; Mar. 9,11; J 1,21. 12. Św. Łukasz, 9,18-19. 13. Geddes Mac Gregor, Reincamation in Christianity, Wheaton, Etats-Unis 1978. 14. Antoine Guillaumont, Les Kephalaia gnostica d'Evgare le Pontique, Seuil 1962, str. 50, przypis 12, w którym znajdujemy cytaty

i odniesienia. 15. McGregor, dz. cyt., str. 15 i 26, przypis 1. 16. Zbyteczne jest pisanie do mnie, by wskazać mi taki lub inny tekst z Pisma Św. Znam wszystkie, które można by tu przytoczyć.

Są one od dawna znane wszystkim specjalistom. 17. Ian Wilson, Experiences vecues de la survie apres la mort, L'Age du Verseau-Belfond 1988. 18. Dz. cyt., str. 74-76. 19. Alain Danielou: La fantaisie des dieux et l'aventure humaine l'apres la tradition shivaite, Rocher 1985, str. 124-125. 20. Carl Wickland, dz. cyt., str. 351-352. Opinia potwierdzona przez innego ducha, tamże, str. 334-336. 21. Rainer Holbe, Botschaften aus einer anderen Dimension, RT.L.- Knaur, Munich 1988, str. 73. 22. Seans z 4 grudnia 1923 r. 23. Dz. cyt., str. 234 i 144. 24. Alain Guillo, Un grain dans la machine, une evasion spirituelle des prisons de Kaboul, Robert Laffont 1989, str. 183. 25. Arista 1983, str. 68-91. 26. Tamże, str. 69. 27. Tamże, liczne fragmenty; np. str. 113, przypis l; str. 115, 117,124-125. 28. Alexandra David-Neel, Immortalite et reincamation, Rocher 1978, str. 96. 29. Paul Martin-Dubost, Cankara et le Vedanta, Le Seuil 1973, str. 65 i 79. 30. Anne-Marie Esnoul, Ramanuja et la mistique vishnouite, Le Seuil 1974, str. 70-72. 31. Tamże, str. 135. 32. Tamże, str. 121-122. 33. Maguy Lebrun, Medecins du ciel, medecins de la terre, Robert Laffont 1987, str. 23. 34. Był to niegdyś nasz główny punkt niezgody, w bardzo zresztą przyjacielskim klimacie. Obecnie przyjmuje ona, podobnie

jak ja, możliwość przypadków reinkarnacji, ale nie upatruje w nich powszechnej reguły. Myślę, że obecnie doskonale zgadzamysię w tej kwestii.

35. Dz. cyt., str. 287. 36. Marie-Pia Stanley cytująca Romain Rollanda w Christianisme et reincamation, vers la reconciliation, l'Or du temps 1989,

str. 191-192. 37. Teksty Dhanjibhai Fakirbhai, zmarłego w 1967 i cytowanego przez ojca Maurice'a Maupiliera w Les mystiques hindous chretiens,

OEIL 1985, str. 219 i 220. 38. Reincamation in Christianity, a new vision ofthe role of rebirth Christian Lought. 39. Dz. cyt., str. 119-120. 40. Tamże, str. 143-147. 41. Tamże, str. 333-340. 42. Tamże, str. 333-341 i następne. 43. Tamże, str. 273-274. 44. Maguy Lebrun, L'Amourenpartage, Robert Laffont 1991, str. 175-176. 45. Na przykład książki Jeanne Morrannier i przekazy jej syna Georgesa. 46. Robert Linssen, Le Zen, Marabout Universite, Gerard 1969, str. 137. 47. Alain Danielou, dz. cyt., str.125. 48. Robert Linssen, dz. cyt., str.162. 49. Alexandra David-Neel, Immortalite et Reincamation, str. 89. 50. Tamże, str. 102. 51. Tamże, str. 89-90.

141

52. Tamże, str. 127-128. 53. Tamże, str. 185. Także str. 187, na której przytoczone jest świadectwo pewnego Hindusa. 54. Filippo Liverziani, La reincamazione e i suoifenomeni, Edizioni Mediterranee 1988, str. 8 iII. 55. Louis-Vincent romas i Rene Luneau, La Terre africaine et ses religions, Librairie Larousse 1975, str. 28. 56. Tamże, str. 97-98. 57. Filippo Liverziani, La reincamazione e i suoi fenomeni, Edizioni Mediterranee 1988, str. 98-116. 58. Np. zob. dz. cyt., str. 134. 59. Dz. cyt., str. 116, 158. 60. Jean Prieur, Les visions de Swedenborg, str. 19, 20, 22. 61. Carl Wickland, dz. cyt., str. 352. 62. D. Scott Rogo, Le Infinite Boundary, Dodd, Mead et Company, New York 1987, str. 13-51 i 268-276. 63. Harald Wiesendanger, Zuruck infruhere Leben, Moglichkeiten der Reinkamationstherapie, Kose11991, str. 144-145. 64. Stanislav Grof i Joan Halifax, La rencontre de l'homme avec la mort, Rocher 1982, str. 112. 65. Patrice van Eersel, La Source Noire, str. 185. 66. Tamże, str. 196. 67. S. GrofiJ. Halifax, dz. cyt., str. 79. 68. Eva de Vitray Meyerovich, Mystique et poesie en Islam, Djalal-und-Din Rumi et l'ordre des Derviches toumeurs, DDB 1972,

str. 273-274. 69. Ian Wilson, Super-Moi, l'inconnu qui m'habite, Tsuru 1990, str. 122-123. 70. Tamże, str. 128-130. 71. La douloureuse passion de N. S. Jesus-Christ, d 'apres les meditations d'Anne-Catherine Emmerich, Tequi 1922, str. 40-41. 72. Andre Dumas, La science de l'dme, Dervy-Livres 1973-1980, str. 448. 73. Ian Wilson, Experiences vecues de la survie apres la mart, str. 74. 74. Patrick Drouot, Nous sommes tous immortels, Le Rocher 1987-1988, str. 38. 75. Patrick Drouot, Des vies anterieures aux vies futures, Le Rocher 1989, str. 31. 76. Louis- Vincent romas, "A propos de Patrick Drouot, un reglement de compte», Bulletin de IANDS France, nr 7,

maj 1989, str. 12. 77. Dz. cyt., str. 120. 78. Wstęp do książki Marie-Pia Stanley, Christianisme et reincarnation, vers la reconciliation, l'Or du temps 1989, str. 9. 79. Mes relations avec les dmes du Purgatoire, Christiana 1974. 80. Grabinski -Oster , Fegfeuer- Visionen der begnadeten Margarete Schaffner von Gerlachsheim (Baden), Verlag M. Schroder,

Eupen, Belgique. 81. Maria Simma, Les dmes du purgatoire m'ont dit. .. , Christiana. 82. Pour que l'homme devienne Dieu, bez możliwych odniesień, gdyż jest to zasadnicza myśl całej mojej książki. 83. Cytat D. T. Suzuki w Essais sur le bouddhisme zen, tom II, str. 274. 84. Solange Lemaitre, Ramakrishna et la vitalite de l'hindouisme, Le Seuil 1966, str. 150. 85. Robert de Langeac, Vous ... mes amis, Lethielleux 1953, str. 47-48. 86. Tamże, str. 49-50. 87. Tamże, str.53. 88. Tamże, str. 28. 89. David Bohm, La danse de l'esprit, Seveyrat 1989, str. 129130. Rupert Sheldrake czyni wyjątkowo zbliżenie z chrześcijańską

doktryną obcowania świętych.(La Memoire de l'Univers, Rocher 1988, str. 261). 90. Dz. cyt., str. 263. 91. Lettres de Pierre, tom I, str. 68, 96, 173; tom II, str. 119; tom III, str. 279; tom IV, str. 28, 370 itd.

Rozdział IX 1. Lettres de Pierre, tom II, str. 426-427. 2. Paul Misraki, dz. cyt., str. 188. 3. George Ritchie, dz. cyt., str. 94-95; 165-167. 3. Jean Prieur, L'Europe des mediums et des inities, Perrin 1987, str. 22-23. 5. Paul Misraki, dz. cyt., str. 188. 6. Tamże, str. 231-232. 7. En absolue fidelite, nowe wydanie z dokładnym tekstem odtworzonym przez Jeana Prieura, F. Lanore et F. Sorlot 1988, str. 185. 8. Comme un secret, comme uneflamme, F. Lanore et F. Sorlot 1989, str. 170-171. 9. Arnaud Gourvennec, Vers le soleil de Dieu, F. Lanore et F. Sorlot 1992, str. 26.

142

10. Tamże, str. 181. 11. Werner Schiebeler, La vie apres la mort terrestre, zbiór «La vie et au-dela», Robert Laffont 1992, str. 25-37. 12. Dz. cyt., str. 31. 13. Tamże, str. 35-36. 14. Lino Sardos Albertini, L'Au-dela existe, Filipacchi 1991, str. 25. 15. Tamże, str. 28. 16. Tamże, str. 157. 17. Tamże, str. 169. Drugi tom książki gromadzi świadectwa ludzi w różnym wieku i z różnych klas społecznych, którym Andrea

udzielił pomocy: Au-dela de la foi, Filipacchi 1992; obecnie istnieje też stowarzyszenie Andrea Sardos Albertini, które opublikowałotrzecią książkę: Prove e indizi dell'aldila, Rizzoli 1991.

18. Paola Giovetti, Il commino della speranza, Edizioni Mediterranee 1992, str. 121-122, 125 i 127. 19. Paola Giovetti, Messages d'esperance, zbiór »La vie et au-delii', Robert Laffont 1992, str. 187. 20. Tamże, str. 90. 21. Tamże, str. 91. 22. J. Bernard Hutton, Il nous guerit avecses mains, Fayard 1973. 23. On także był chirurgiem, ale zmarł nieco wcześniej od ojca wskutek zapalenia płuc. 24. Janine Fontaine, Medecin des trois corps, Robert Laffont 1980 oraz La medecine du corps energetique, Robert Laffont 1983. 25. Janine Fontaine, Notre quatrieme monde, Robert Laffont 1987. 26. Zob. dzieła ojca Jeana Juriona, księdza i uzdrowiciela. 27. Rycerz Friderich von Lama, Les Anges, Christiana 1976. 28. Dialogues avec l'ange, str. 17-18. 29. Tamże, str. 32; 56; 106; 120; 191. 30. Tamże, str. 178. 31. Henry Corbin, L'homme de lumiere dans le soufisme iranien, Presence 1971, str. 50-62. 32. Jean Prieur, Les visions de Swedenborg, str. 29. 33. Rosemary Brown, En communication avec l'au-dela, str. 110-112 lub Unifinished Symphonies, CorgiBooks 1984, str. 108-109. 34. Arthur Koestler, L'etreinte du crapaud, Calmann-Levy 1967, str. 385. 35. Rupert Sheldrake, Une nouvelle science de la vie, Rocher 1985, str. 73 lub jeszcze La memoire de l'Univers,

Rocher 1988, str. 104. 36. Robert Monroe, dz. cyt., str. 104-109. 37. Alain Guillo, A l'adresse de ceux qui cherchent, zbiór "La vie et l'au-deld", Robert Laffont 1991. 38. Dz. cyt., str. 37. 39. Tamże, str. 43. 40. Alain Guillo, A l'adresse de ceux qui cherchent, Calmann-Levy 1967, str. 385. 41. Tamże, str. 46. 42. Tamże, str. 50. 43. Tamże. 44. Tamże. 45. Tamże, str. 46-47. 46. «Tenzin Gyatso, 14 dalai-Lama», Olizane, Geneve, str. 41; cytowany przez Vicki Mackensie w: L'enfant lama, Robert Laffont

1991, str. 211. 47. Rupert Sheldrake, La memoire de l'Univers, Rocher 1988, str. 224. 48. INFO., nr 21, z Tonbandstimmenforschung, Darmstadt, czerwiec 1990. 49. Dz. cyt., str. 137. 50. Les dialogues ou l'enfant ne sans parents, Aubier 1986, str. 39. 51. Dz. cyt., str. 300-306. 52. Jean Prieur, Zarathoustra, homme de lumiere, Robert Laffont 1982, str. 136, przypis 1. 53. Tom V, La seconde vie, str. 70. 54. Zob. Le Cerf, zbiór .Sources Chretiennes», nr 58. 55. Zob. przypisy w mojej książce: Pour que l'homme devienne Dieu, str. 563. 56. Dz. cyt., str. 48,144. 57. Paul Misraki, L'experience de l'apres-vie, str. 173. 58. Dz. cyt., str. 182. 59. W sensie budynku, Belline, La troisieme oreille, str. 130- 131. 60. Rosemary Brown, dz. cyt., str. 130.

143

61. Tamże, str. 156. 62. Dz. cyt., str. 208-209, 211, 212-216. 63. Paul Misraki, dz. cyt., str. 182-183. 64. Belline, Le troisieme oreille, str. 219. 65. BruckeuberdenStrom, str. 373-375.

Rozdział X1. Johann Christoph Hampe, Sterben ist doch ganz anders, str. 126. 2. Lettres de Pierre, tom III, str. 149. 3. Tamże, tom III, str. 151. 4. , tom I, str. 131, 133, 140, 152, 155, 163, 169, 172, 175,178,190,198,205. 5. Tamże, tom I, str. 80-82,89, 109. 6. Entretiens avec l'ami, dialogue avec Verro, Dervy-Livres 1958, str. 13. 7. Ukazało się nowe wydanie bez tego niezręcznego dodatku; Partages 1990. 8. Dz. cyt., str. 68. 9. Tamże, str. 69. 10. Tamże, str. 166. 11. Tamże, str. 194. 12. Zobacz inne piękne teksty Verro, str. 86, 88-89, 154,201- 202. 13. Patrice Van Eersel, La source noire, str. 196. 14. Tamże, str. 196-197. 15. Dz. cyt., str. 32-33. 16. Na ten temat zob. moją pierwszą, wznowioną obecnie książkę Pourque l'homme devienne Dieu, Dangles 1992. 17. Au seuil du Royaume, str. 87-88. 18. Jeanne Morrannier, tom IV, str. 115, 127; tom V, str. 168. 19. Tom II, str. 106-107, str. 110-114. 20. Cerchio medianico Kappa, Verso la scintilla, Edizioni Mediterranee 1990, str.16. 21. Anne i Daniel Meurois-Givaudan, De memoire d'Essenien, Arista 1984, str. 11-12. 22. Holger Kersten, Jesus lebte in Indien, Knaur 1983-1984, Jesus est mort au Cachemire, Ed. de Vecchi. 23. Kenneth E. Stevenson i Gary R. Habermas, La Verite sur le suaire de Turin, Fayard 1981, str. 102-128. 24. Sindonologia jest nauką badającą całun z Turynu. 25. Zob. doskonałe dzieło o. Manuela Sole La Sabana Santa de Turin, Mensajero, Bilbao. 26. Simone Saint-Clair, Le Flambeau ardent, Astra 1971, Une voyante temoigne, książka napisana wspólnie z Heleną Bouvier, Fayard. 27. Wellesley Tudor Pole i Rosamond Lehmann, A Man Seen Afar, Neville Spearman, wydanie z czerwca 1983 r. 28. Oryginał w języku portugalskim. Wydanie hiszpańskie: Ramatis, El sublime peregrino, Editorial Kier, Buenos Aires 1980. 29. Jeanne Decroix, L'amour par-delc'lla mort, Sand et Tchou 1983, str. 80,147. 30. Jacques Vallee, Autres dimensions, Robert Laffont 1988. J. J. Benitez, Los astronautas de Yave, Planeta 1980. El ouni de Belen,

Plaza y Janes Editores 1983. 31. Salvador Freixedo, Visionarios, Misticosy Contactos extraterrestres, Quinta 1985 oraz Laamenaza extraterrestre, Editorial Bitacora,

Madrid 1989. Zauważmy to samo niezrozumienie u Jacquesa Vallee: Autres dimensions, zbiór «Les Enigmes de l'univers», Robert Laffont 1989, str. 225.

32. Przekład francuski pod tytułem: L'Evangile tel qu'il m'a ete revele, Pisani. 33. Du ciel, un message de joie dans la douleur, Saint-Michel 1975. 34. Znajdziemy ich teksty w zbiorze Apparitions et Messages mystiques aujourd 'hu i», opublikowane przez o. Rene

Laurentina w Editions de l'OEIL. 35. Arnaud Gourvennec, Vers le soleil de Dieu, F. Lanore i F. Sorlot 1992, str. 65. 36. Tamże, str. 175. 37. Nieopublikowane jeszcze przesłanie z 1 października 1991 r. 38. Tamże, str. 175. 39. Tamże, str. 173. 40. Jest to główny temat mojej pierwszej, wznowionej obecnie książki Pour que l'homme devienne Dieu, Dangles 1992. 41. Tamże, str. 163 i 164. 42. Jean Prieur, Cet au-dela qui nous attend, Lanore 1979, str. 249-250 i 251. 43. Christian Ravaz, Soufanieh, Editions Mambre 1989. 44. Joachim Boufflet, Encyclopedie des Phenomenes extraordinaires dans la vie mystique, Ed. F.-X. de Guibert (OEIL), tom I, 1992,

144

str. 202-208. 45. Jean-Pierre Liegibel, Quelques pas dans l'au-dela, Renaudot et Cie 1990, str. 108-109 i 110. 46. Edda Sartori, Dalla droga alla luce, Hermes Edizioni 1990, str. 166, 171 i 168-169. 47. Cytowany przez o. Maupiliera w: Les mystiques hindouschretiens, str. 194-195. 48. Tamże, str. 223-224. 49. Tamże, str. 79-80. 50. Tamże, str. 197. 51. Le messagerorthodoxe, nr 113, 1990, str. 71-72. 52. Paqui, dz. cyt. str. 279. 53. Lettres de Pierre, tom III, str. 383. 54. Tamże, tom II, str. 18. 55. Tamże, tom II, str. 404. 56. Tamże, tom IV, str. 271. Tylko jeden raz Pierre Monnier przypisuje ten list św. Pawłowi, tom III, str. 337. 57. Tamże, tom III, str. 344; tom IV, str. 325, 450; tom V, str. 129-130. 58. Np. tom III, str. 345, 378, 381; tom IV, str. 145-146. 59. Tamże, tom IV, str. 148. 60. Lettres de Pierre, tom II, str. 167; tom IV, str. 3-4. 61. Tamże, tom IV, str. 162, ale temat ten jest jeszcze w tekście długo komentowany. 62. Tamże, tom III, str. 82, ta sama myśl na str. 411. 63. Tamże, tom II, str. 237-238, ta sama myśl na str. 296. 64. Tamże, str. 350. 65. Wiemy to przynajmniej dzięki potępieniu tej opinii na str. 543 i 553. 66. Jean Danielau, Leologie du judeo-christianisme, Desclee 1958, str. 228-232. 67. Nowe tłumaczenie ekumeniczenie osłabia jego sens. 68. Paul Misraki, dz. cyt., str. 104-105. 69. Lettres de Pierre, tom IV, str. 447. 70. Tamże, tom IV, str. 449. 71. Margot Grey, Return from death, Arkana, Londres 1985, str. 76-77. 72. Tamże, str. 33, 46, 48, 50. 73. Międzynarodowe stowarzyszenie do badań nad stanami zbliżonymi do śmierci. 74. Les explorateurs de la mort. 75. Barbara Harris i Lionel C. Bascom, Full circle, Pocket Books 1990, str. 25. 76. Johann Christoph Hampe, Sterben ist doch ganz anders, Kreuz Ver1ag, Stuttgart-Berlin 1975, wyd. siódme z 1977, str. 82. 77. Kenneth Ring En route vers omega, zbiór ~Les enigmes de l'Univers», Robert Laffont 1991, str. 69-70. 78. Phyllis M. H. Atwater, Coming back to Life, Dodd, Mead and Company, New York 1988, str. 124; tłumaczenie francuskie

Ed. du Rocher, koniec 1992 r. 79. Na ten temat zob. moje krótkie studium zatytułowane przez wydawcę: «Perennite d'un vecu religieux», w dziele zbiorowym

La Mort transfiguree, Belfond-L'Age du Verseau 1992, str. 387-398. 80. Tłumaczenie o. Grzegorza de Saint-Josepha, Ed. du Seuil 1947, str. 1032. 81. Patrologie grecque, de Migne, tom XLIV, kol. 893 RC. 82. Dialogues avec l'ange, str. 31. 83. Sinesio Damell, El misterio ... , str. 160, zob. także str. 147-148. 84. Lettres de Pierre, tom VI, s. 373-374. 85. Patrologie grecque de Migne, tom XLIV, kol. 941 C, przekład o. Danielau.

Zakończenie 2. 1. Emir Abd el-Kader, Ecrits Spirituels, Le Seuil 1982. Wstęp napisany przez Michela Chodkiewicza, str. 18. W serii: Figures contemporaines du mont Athos, nr 5, 1981, w języku greckim.

145