Mówią Wieki - Czasopismo Historyczne › templates › site_pic › files ›...

16
Rzeczypospolitej Projekt dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu Promocja literatury i czytelnictwa – Czasopisma Dodatek edukacyjny dla dzieci i młodzieży w ramach Magazynu Historycznego „Mówią wieki” o dziedzictwie kulturowym dawnej Rzeczypospolitej Dziedzictwo dawnej Za króla Sasa „Za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa” – mówiono dawniej. Powiedzenie to zawiera tyle prawdy, ile uproszczeń. Za obu saskich Augustów piło się dużo, z zastrzeżeniem, że Wettyn zwany Mocnym odznaczał się tęgim spustem, zaś jego syn brzuszyskiem będącym efektem wielkiego apetytu. Dla potomnych okres ich panowania, z interwałem króla Stanisława Leszczyńskiego, późniejszego filozofa z Lotaryngii, to czas upadku, ustawicznej anarchii, zrywanych sejmów, sejmików, a nawet sądowych trybunałów. I nie można temu zaprzeczyć. Anarchizacja życia politycznego osiągnęła apogeum, kontrast ze wzrostem sąsiednich potęg był aż nadto widoczny. Rzeczpospolita ze swoim niedowładem państwa jawiła się jako anachroniczna konstrukcja w porównaniu z prężnymi machinami coraz bardziej zaborczych monarchii. Polskiej szlachcie, przywiązanej do tyranii złotej wolności, to jednak nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie − niejeden wąsaty szlachcic uważał, że to właśnie słabość państwa jest gwarantem jego trwałości. I choć z rozrzewnieniem wspominano przewagi nad bisurmanami, to pacyfizm i prawie całkowite rozbrojenie uważano na cnotę, która obroni przed zakusami sąsiadów. Ci zaś, na razie przynajmniej, traktowali Rzeczpospolitą jako karczmę zajezdną. Wielu zapomniało o niszczycielskich wojnach Augusta II; zapamiętano za to względny dobrobyt panujący za jego następcy, kontrastujący zwłaszcza z dramatycznymi wydarzeniami, jakie miały miejsce za czasów ostatniego polskiego władcy Stanisława Augusta Poniatowskiego. Czasy saskie to kwintesencja polskiego sarmatyzmu, z wszelkimi jego pozytywnymi i (a może przede wszystkim) negatywnymi objawami. Jednak te czasy dały podwaliny pod oświeceniowe poglądy, które ruszyły mocnym strumieniem w drugiej połowie XVIII wieku. Ich prekursorzy usilnie pracowali nad planem przebudowy i chociaż ich głos nie był jeszcze mocno słyszalny, to skutki ich działań okazały się nie do przecenienia. Mówiąc o czasach stanisławowskich, należy pamiętać o epoce saskiej, bez której tak trudno zrozumieć dalsze losy Polski i kulturowy spadek po niej. Wojciech Kalwat Spis treści Dariusz Milewski, Koń jaki jest, każdy widzi, czyli saskie ostatki II Michał Kopczyński, Portret trumienny VI Jarosław Dumanowski, Dziedzictwo kuchni stropolskiej VIII Bartłomiej Gutowski, Nowe prądy w sztuce IX Dariusz Milewski, Dziedzictwo sarmackie: pańska Polska XIII Wojciech Kalwat, Kalendarze. Zbiór sciencyi XIV Anna Straszewska, Sarmacka moda, stroje, toaleta XV Nr 5, styczeń 2016

Transcript of Mówią Wieki - Czasopismo Historyczne › templates › site_pic › files ›...

  • RzeczypospolitejProjekt dofinansowano ześrodków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w ramach programu Promocja literatury i czytelnictwa – Czasopisma

    Dodatek edukacyjny dla dzieci i młodzieży w ramach Magazynu Historycznego „Mówią wieki” o dziedzictwie kulturowym dawnej Rzeczypospolitej

    Dziedzictwo dawnej

    Za króla Sasa„Za króla Sasa, jedz, pij i popuszczaj pasa” – mówiono dawniej.Powiedzenie to zawiera tyle prawdy, ile uproszczeń. Za obu saskichAugustów piło się dużo, z zastrzeżeniem, że Wettyn zwany Mocnymodznaczał się tęgim spustem, zaś jego syn brzuszyskiem będącymefektem wielkiego apetytu. Dla potomnych okres ich panowania,z interwałem króla Stanisława Leszczyńskiego, późniejszego filozofaz Lotaryngii, to czas upadku, ustawicznej anarchii, zrywanych sejmów,sejmików, a nawet sądowych trybunałów. I nie można temuzaprzeczyć. Anarchizacja życia politycznego osiągnęła apogeum,kontrast ze wzrostem sąsiednich potęg był aż nadto widoczny.Rzeczpospolita ze swoim niedowładem państwa jawiła się jakoanachroniczna konstrukcja w porównaniu z prężnymi machinami corazbardziej zaborczych monarchii. Polskiej szlachcie, przywiązanej dotyranii złotej wolności, to jednak nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie − niejeden wąsaty szlachcic uważał, że to właśnie słabość państwa jestgwarantem jego trwałości. I choć z rozrzewnieniem wspominanoprzewagi nad bisurmanami, to pacyfizm i prawie całkowite rozbrojenieuważano na cnotę, która obroni przed zakusami sąsiadów. Ci zaś, narazie przynajmniej, traktowali Rzeczpospolitą jako karczmę zajezdną. Wielu zapomniało o niszczycielskich wojnach Augusta II; zapamiętanoza to względny dobrobyt panujący za jego następcy, kontrastującyzwłaszcza z dramatycznymi wydarzeniami, jakie miały miejsce za czasów ostatniego polskiego władcy Stanisława AugustaPoniatowskiego.

    Czasy saskie to kwintesencja polskiego sarmatyzmu, z wszelkimi jegopozytywnymi i (a może przede wszystkim) negatywnymi objawami.Jednak te czasy dały podwaliny pod oświeceniowe poglądy, któreruszyły mocnym strumieniem w drugiej połowie XVIII wieku. Ichprekursorzy usilnie pracowali nad planem przebudowy i chociaż ichgłos nie był jeszcze mocno słyszalny, to skutki ich działań okazały sięnie do przecenienia. Mówiąc o czasach stanisławowskich, należypamiętać o epoce saskiej, bez której tak trudno zrozumieć dalsze losyPolski i kulturowy spadek po niej.

    Wojciech Kalwat

    Spis treściDariusz Milewski,

    Koń jaki jest, każdy widzi, czyli saskie ostatki IIMichał Kopczyński,

    Portret trumienny VIJarosław Dumanowski,

    Dziedzictwo kuchnistropolskiej VIIIBartłomiej Gutowski,

    Nowe prądy w sztuce IXDariusz Milewski,

    Dziedzictwo sarmackie: pańska Polska XIIIWojciech Kalwat,

    Kalendarze. Zbiór sciencyi XIVAnna Straszewska,

    Sarmacka moda, stroje, toaleta XV

    Nr 5, styczeń 2016

  • Panowanie Sasów jawi się jako okres upadku, anarchiii  ogólnego rozkładu struktur państwowych. Jedno-cześnie twórcy pomnikowego dzieła naprawy Rzeczypos-politej, jakim była Konstytucja 3 maja, ustanawiając mo-narchię dziedziczną, przekazali tron właśnie saskim Wet-tynom. Typowany wówczas na następcę Stanisława Augustaksiążę Fryderyk August III, wnuk Augusta III, nie zdołałco prawda zasiąść na polskim tronie, ale w  1807 rokuzostał władcą odbudowanego państwa jako książę war-szawski. No i  zapisał się raczej pozytywnie w  naszejhistorii. Czyżbyśmy zatem zbyt jednoznacznie potępialirządy Wettynów? Co takiego działo się wówczas w Polsce

    i jakie dziedzictwo pozostawili nam Sasi? Czy bliżej namdo saskich Sarmatów czy do stanisławowskich ludzi oświe-cenia?

    Rządy Sasów możemy wyraźnie podzielić na dwie części,które nie pokrywają się z panowaniem Augusta II i AugustaIII. Okres pierwszy to czas wielkiej wojny północnej, za-kończonej na naszych ziemiach reformami sejmu niemegow 1717 roku. Bez przesady możemy powiedzieć, że wtedyrozstrzygnęły się przyszłe losy państwa, choć współcześnitego nie dostrzegali. August II, który zastał Rzeczpospolitąw stanie głębokiego kryzysu, był zarazem ostatnim władcą,który został suwerennie wybrany przez swych polsko-li-

    tewskich poddanych. Krajnadal odcinał kupony odzwycięstw Jana III i mógłuchodzić za państwo,z  którym należało się li-czyć. Jednak szybko oka-zało się, że to przekonanieo  potędze było złudne.Udział w wojnie przeciwSzwecji w koalicji z RosjąPiotra I zakończył się ka-tastrofą. Szwedzi zalaliRzeczpospolitą i narzucilijej marionetkowego wład-cę – Stanisława Leszczyń-skiego. SprzymierzeniRosjanie wzięli się zatemdo „wyzwalania” Polski,łupiąc ją przy tym niemi-łosiernie; nie ustępowalipod tym względem Szwe-

    II

    Panowanie Wettynów – Augusta II Mocnego i jego syna Augusta III − w latach1697−1763 przeszło do historii Rzeczypospolitej pod nazwą epoki saskiej. Jak chybażaden inny okres w przedrozbiorowych dziejach Polski i Litwy epoka ta jest powszechniekrytykowana. Nieliczni, którzy wskazują na pozytywne elementy rządów obu Augustów,czynią to raczej w kontekście przygotowania kraju do zmian czasów stanisławowskich.

    Koń jaki jest, każdy widzi,czyli saskie ostatki

    Dariusz Milewski

    Mapa Rzeczypospolitej w 1704 roku, fot. archiwum„Mówią wieki”

  • dom, formalnie też sojusznikom, tyle że króla Stanisława.Pod naciskiem wroga August II musiał abdykować w 1706roku i był to niechlubny precedens (Jan Kazimierz przedSzwedami uciekł, ale korony się nie zrzekł). Większośćnarodu szlacheckiego okazała się wtedy na tyle przytomna,że mimo abdykacji Sasa nie uznała Leszczyńskiego i skupiłasię wokół konfederacji sandomierskiej. Deliberacje natemat wyboru nowego króla przerwało decydujące zwy-cięstwo Rosjan nad Szwedami pod Połtawą w 1709 roku.August II jak gdyby nigdy nic wrócił ze swymi Sasami doPolski, a Leszczyński uciekł przed nim jak niepyszny, niepróbując nawet stawić poważniejszego oporu.

    Car rozdaje kartyWydawać by się zatem mogło, że sytuacja wróciła do

    normy. Sas powołał się na zapisy konstytucji zakazującejkrólowi abdykacji (prawo to uchwalono po rezygnacjiz tronu Jana Kazimierza) i uznał swój akt z 1706 roku zanieważny. Zebrana w 1710 roku Walna Rada Warszawska– zjazd senatorów i szlachty – potwierdziła ten stan rzeczy.Leszczyńskiego potraktowano zatem jako antykróla, a i onsam poniekąd zgodził się z  tym, pozwalając się znówwybrać szlachcie w  1733 roku. Problem jednak leżałw czym innym – August II nie zawdzięczał powrotu natron własnej przemyślności i sukcesom sasko-sandomier-skiego oręża, ale zwycięstwu Piotra I  nad Szwedami.Pozycja polskiego króla była zatem zdecydowanie słabszaniż przed 1706 rokiem − faktycznie był on dłużnikiemRosjan. A długi wypada spłacać.

    Sas nie zamierzał tego robić i  trudno go za to winić.Chcąc uzyskać niezależną pozycję wobec Piotra I, wziął

    się do umacniania swej władzy w  Polsce przy pomocywojsk saskich. Dla rozmiłowanych w wolności Sarmatówbyło to nie do przyjęcia. Doszło zatem to zawiązania anty-królewskiej konfederacji tarnogrodzkiej, a zatem do nowejwojny domowej; rozjemcą ogłosił się car. Pod jego dyktandorzeczywiście doszło do pacyfikacji, utwierdzonej uchwałamisejmu niemego. Była to już oznaka jawnej przewagirosyjskiej nad Polską, czego król nie mógł ścierpieć. Rzuciłsię zatem w ramiona Habsburgów, snując plany wielkiejkoalicji antyrosyjskiej. Do wojny nie doszło, bowiemszlachta zadowoliła się wycofaniem się Rosjan z Rzeczy-pospolitej. Urażony Piotr I  odmówił w  rewanżu Polsceprawa do udziału w łupach na pokonanej Szwecji i wszystkozagarnął dla siebie. Polska z wojny północnej wyszła więcz pustymi rękami, znów spustoszona, ale formalnie niepo-dległa.

    W mniemaniu szlacheckich statystów opatrzność boskapo raz kolejny cudownie uwolniła państwo od heretykówi schizmatyków, i  to bez strat terytorialnych. Jednak rze-czywistość była niewesoła, a  wolna elekcja po śmierciAugusta II obnażyła smutny stan państwa. Wybrany – tymrazem w sposób legalny i wolny – Stanisław Leszczyńskinie zdołał utrzymać się na tronie. Kandydujący do polskiejschedy po ojcu elektor saski wszedł w układ z Rosjanamii z  ich zbrojną pomocą opanował tron Rzeczypospolitej.August III (1733–1763) zaczął więc panowanie jako władcafaktycznie zależny od Rosji i tej zależności nie zrzucił dokońca. Po jego śmierci wybór Stanisława Antoniego Po-niatowskiego z łaski i nadania Katarzyny II był już w zasadzieczystą formalnością. Możemy więc śmiało powiedzieć, żew dziedzinie stosunków międzynarodowych epoka saska

    III

    Wettyni na tronie Rzeczypospolitej: August II Mocny (z lewej) i August III (z prawej), fot. archiwum „Mówią wieki”

  • pozostawiła nam uzależnienie od Rosji, które z przerwamii w różnych formach będzie ciążyć nad Polską aż do 1989roku.

    Utrata faktycznej niezależności państwa nie przeszkadzałaszlachcie cieszyć się wolnością wewnętrzną – tym bardziejże „sojusz” z Rosją bądź co bądź skutecznie chronił naszegranice. Panowanie obu Augustów – a zwłaszcza drugiegoz  nich –  było czasem niebywałego wręcz osłabieniainstytucji monarchy, w mniemaniu szlachty czyhającegobezustannie na wolności swych poddanych. August IIzostał w tych zapędach skutecznie pohamowany, zaś jegosyn w  ogóle nie przejawiał takich aspiracji. Do głosuw państwie doszły stronnictwa magnackie, z których jednostale współpracowało z dworem, a drugie było w opozycji.Widać to wyraźnie w czasach Augusta III, który początkowoopierał się na reformatorsko nastawionej Familii Czarto-ryskich. Próbowano wtedy unowocześniać państwo,a zwłaszcza zwiększyć liczbę wojska, określonego w 1717roku na śmieszne 24 tys. (a faktycznie mniej). Patriociz  kręgu Potockich sabotowali te działania, z  wdziękiemrwąc kolejne sejmy. Gdy zatem król zaczął współpracowaćz  opozycją, dwór porzucili Czartoryscy. Teraz ci, niebacząc na swe dawniejsze plany reform, rwali sejmy – abygóry nie wzięli Potoccy. Ostatecznie Familia uznała, żez Augustem III nie można niczego dokonać, i szykowałasię do jego detronizacji. Nie zdążyła − król umarł w 1763roku. Skutek walk stronnictw był jeden – oprócz sejmupacyfikacyjnego w  1736 roku zerwano wszystkie i  krajpozostał bez potrzebnych reform. Lepiej bowiem byłonie dopuścić do zmian, niżby miała ich dokonać partiaprzeciwna. Nie będziemy chyba zbyt odlegli od prawdy,stwierdzając, że ten sposób myślenia utrwalił się jako

    swoiste dziedzictwo czasów saskich, a  obserwować go(w różnym stopniu) możemy niemal do dzisiaj.

    SzlaChta, Chłopi i gorzałkaSwobodne rwanie sejmów było jednak wyrazem wolności,

    którą pochwalał apologeta czasów saskich Jędrzej Kitowicz.U szlachty zaś umacniało się przekonanie, że byleby do-chować wierności religii, to już Bóg zatroszczy się o państwo.No, a  skoro ma się takiego protektora – któż przeciwkonam? Swoją drogą, dopóki skądinąd bogobojny August IIIzasiadał na tronie, Rzeczpospolita trwała bezpiecznie. Gdytylko tron objął oświeceniowy niedowiarek Poniatowski,nie trzeba było długo czekać na rozbiory i upadek.

    Wróćmy jednak do religii, ta bowiem była jednymz głównych przejawów życia kulturowego Polski. Znamyz opisów Kitowicza barwny przebieg świąt i uroczystościreligijnych. Naród jednoczył się wtedy, a  że zewnętrznapompa przesłaniała czasem istotę rzeczy, o  to już niedbano. Innowierców ostatecznie zepchnięto na dalszy plan.Znana powszechnie sprawa toruńska z 1724 roku, kiedy tow zamieszkach sprowokowanych przez uczniów jezuickiegokolegium głowę dali burmistrz i  dziewięciu mieszczan,była wyrazem ogólnego trendu. Groźniejsze były zapisyustawowe, godzące już w uprawnienia niekatolickiej szlachty.Sejm niemy kazał zburzyć wszystkie świątynie wzniesionepo 1674 roku, a sejm konwokacyjny z roku 1733 zabroniłniekatolikom piastowania dygnitarstw, urzędów ziemskich,udziału w sądach grodzkich, a także w sejmach i trybunałach.Dbająca o  swą wolność polityczną szlachta zgodziła siętym samym na ograniczenie tejże w stosunku do panówbraci będących innego wyznania niż katolickie. Dziwniezręcznym władcą okazał się w tym wszystkim August III,

    IV

    Jan Piotr Norblin, Sejmik szlachecki,fot. archiwum „Mówią wieki”

  • V

    za młodu przecież protestant, który skutecznie władał ka-tolicką Polską i luterańską Saksonią: Zygmunt III mógłbytylko pozazdrościć.

    Religijnej konsolidacji kraju towarzyszyło dźwiganie sięz upadku demograficznego i ekonomicznego. Co prawdadaleko było do stanu sprzed potopu szwedzkiego, jednakod lat dwudziestych XVIII wieku, w  które weszliśmyz  6 mln ludności i  spustoszoną gospodarką, do końcarządów saskich było generalnie coraz lepiej. Kraj mimowszystko zażywał pokoju, a to zawsze procentuje. Po półwieku, w przeddzień pierwszego rozbioru, Rzeczpospolitązamieszkiwało już 12−14 mln ludzi.

    Rzecz jasna wzrost demograficzny miał swoje uwarun-kowania. Gospodarka folwarczno--pańszczyźniana mimo wszystkokulała. Rosjanie zaczęli sprzedawaćcoraz więcej swego zboża przezzdobytą na Szwedach Rygę – przy-pomnijmy: miała ona dostać sięnam − a  zwiększanie wymiarupańszczyzny dawało nikłe rezultaty.Może gdyby zwiększyć liczbę dniw tygodniu, ale na to i dziś nie marady. Lepiej zarządzane majątkimagnackie – czego przykłademchoćby Wilanów w  rękach Sie-niawskich – radziły sobie dobrze.Coraz częściej zaczęto też wpro-wadzać oczynszowanie chłopów,które przynosiło lepsze efekty niżpańszczyzna (wiadomo –  chytrzebydlą z pany kmiecie). Udawało sięzatem wyprodukować całkiem spo-ro zboża, ale z powodu konkurencjirosyjskiej trudniej było je sprzedaćza granicę. Co zatem czynić? Roz-wiązanie proste − przerobić zbożena gorzałkę i  sprzedać ją własnym chłopom. Szlachtaw przymusie propinacyjnym odkryła nowe źródło dochodu.Chłopów pozbawiono prawa samodzielnego warzenia piwai pędzenia gorzałki – stało się to monopolem dworu szla-checkiego. Tu wytworzone napitki trafiały do karczem naterenie włości szlacheckich, a chłopi mieli obowiązek za-opatrywać się tylko w produkty własnego pana. Jakość i do-chód gwarantowane. No i  ciekawa spuścizna –  monopolspirytusowy do dziś trwa i przynosi niezły dochód państwu.Pamiętajmy, kiedy się zrodził i komu go zawdzięczamy.

    zanim wybuChło oświeCenieNa tym dość nieciekawym tle zdecydowanie lepiej wy-

    glądało życie kulturalne. W architekturze rozkwitał polskibarok. To wtedy powstały tak wybitne dzieła, jak kościołyWizytek w Warszawie, Dominikanów i sobór św. Jura weLwowie, a także liczne pałace: Saski w Warszawie, Czarto-ryskich w Puławach, Branickich w Białymstoku czy saskaczęść Zamku Królewskiego w  Warszawie. Wymieniaćmożna by zresztą długo.

    Widać też wyraźne ożywienie w  kulturze umysłowej.Oto biskup Józef Andrzej Załuski założył w  1744 rokuTowarzystwo Kupowania Książek, a  cztery lata późniejprzekazał 300 tys. woluminów i 10 tys. rękopisów Rzeczy-pospolitej, tworząc pierwszą bibliotekę publiczną –  pre-kursorkę dzisiejszej Biblioteki Narodowej. Ciągle żywointeresowano się dziejami i  prawem Rzeczypospolitej −Maciej Dogiel zaczął wydawać zbiór materiałów dotyczącychkontaktów międzynarodowych (Codex diplomaticus), a gdańsz-czanin Gotfryd Lengnich opublikował świetną niemiec-kojęzyczną historię Prus.

    Zajmowano się też naprawą systemu. Niefortunny królStanisław Leszczyński, działając już w Lotaryngii, patronował

    publikacjom reformatorskim, jakGłos wolny wolność ubezpieczający,będący najlepszym projektem re-form od czasów Andrzeja FryczaModrzewskiego. Jego dopełnie-niem był traktat O skutecznym radsposobie pióra Stanisława Konar-skiego, żądającego zniesienia liberumveto. W Polsce zakon pijarów wziąłsię do zmian w szkolnictwie, fun-dując w 1740 roku Collegium No-bilium − szkołę dla szlachty z no-woczesnym programem nauczania.Sprawiedliwość trzeba oddać jed-nak i  jezuitom, którzy w  swychkolegiach prowadzili nowatorskiewykłady z fizyki połączone z eks-perymentami.

    Pod maską bezwładu politycz-nego tętniło zatem w czasach sa-skich życie kulturalne, które za-powiadało i przygotowało eksplozjępolskiego oświecenia epoki stani-sławowskiej. Nie byłoby jej, gdyby

    nie to, co zrobiono za Sasów. Czy możemy zatem powiedzieć,że w  najbardziej zgoła niesprzyjających warunkach poli-tycznych duch polski najbujniej odradza się i rozwija? Jeślitak było w epoce zaborów, to zapowiedź tego mamy już zaSasów. Ale musimy też pamiętać, że była to zarazem epokadominującego wciąż – choć stopniowo tracącego swe pozycje–  sarmatyzmu. Cechowało go bezkrytyczne umiłowanieprzeszłości –  a  więc niechęć do wszelkich zmian – oraznikłe poczucie realizmu politycznego. Sarmaci tych czasówbyli rozmiłowani w Oriencie, dobrym jedzeniu i piciu (zakróla Sasa jedz, pij i popuszczaj pasa) oraz życiu towarzyskim.Tradycje polskiej gościnności i wystawności umacniały się.Świat naokoło był swojski, obłaskawiony i naukowo objaś-niony przez ks. Benedykta Chmielowskiego w Nowych Ate-nach. Ta barwna, huczna, swarliwa rzeczywistość zdominowałaobraz epoki saskiej. Czy słusznie? Niech czytelnik osądzi.Wszak z okresem tym jak z koniem – jaki jest, każdy widzi.Byle patrzeć uważnie.

    Dariusz Milewski, historyk epoki nowożytnej, pracuje na uniwersytecie kardynała stefana wyszyńskiego w warszawie

    Głos wolny wolność ubezpieczającyStanisława Leszczyńskiego

  • Portrety trumienne uchodzą za najbardziej chyba cha-rakterystyczny i niepowtarzalny zabytek polskiego ba-roku. Z miedzianych, ołowianych, czasem drewnianych,najczęściej pentagonalnych obrazów wiszących na ścianachkościołów (dziś najczęściej muzeów) spoglądają na widzawerystycznie odmalowane twarze osób zmarłych w XVIIi XVIII wieku: szlachty, rzadziej duchownych i mieszczan.Portrety trumienne, obok rzadkich już dziś chorągwi na-grobnych i fragmentów architektury okazjonalnej, a takżekazań, rysunków i opisów, są pozostałością po okazałychuroczystościach pogrzebowych organizowanych w  Rze-czypospolitej epoki baroku.

    Pogrzeb jako najprostszy niech będzie, nie pogański, ale katolicki.Ciało moje grzeszne aby nie końmi w dzień pogrzebu wieziono, aleubodzy nieśli [...]. Ciało w  szaty czarne ubrać proste, krucyfiksi koronkę prostą dawszy w ręce i szkaplerz na szyję włożyć. Mary

    czarnym suknem jako paklakiem [proste grube sukno] nakryć,bez herbów, bez katafalku w  kościele, bez prowadzenia konii inszych aparatów dla pompy. O co, dla Boga, proszę, a co by się namateryą dla ciała wydać mało [...], pierścionków, łańcuszków aniżadnej materyjej jedwabisty nie kłaść, gości obcych niewiele prosić napogrzeb, najwięcej księży, ubogich, zakonników. Kazanie albo żebynie było, albo żeby nie chwalono [...], pisał w  testamenciekanclerz litewski Albrycht Stanisław Radziwiłł (zm. 1656).Księżna wdowa Krystyna Anna z  Lubomirskich, jak sięzdaje, nie posłuchała woli męża, o czym świadczy zachowanydo dziś obraz przedstawiający Albrychta Stanisława na ozdob-nych marach (nie dysponujemy jednak opisem pogrzebu).

    Staropolskie pogrzeby magnackie wzorowano na cere-moniach pogrzebowych władców Rzeczypospolitej. Te zaśstanowiły przystosowaną do katolickiej liturgii syntezęupowszechnionych przez literaturę humanistyczną wzorców

    VI

    Tekst pochodzi ze zbioru Węzły pamięci niepodległej Polski, Kraków–Warszawa 2014, wydanego przez Fundację Węzły Pamięci, Muzeum Historii Polski i Wydawnictwo Znak, Kraków–Warszawa 2014.Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.

    portret trumiennyMichał kopczyński

    Nagrobek szlachcianki z sandomierskiego kościoła św. Michała Archanioła, fot. Wojciech Kalwat

  • rzymskich, cesarskich i włoskich. Szcze-gólną rolę w nadaniu im uroczystejoprawy odegrał nadworny artystapolskich Wazów, Włoch Gio-vanni Battista Gisleni.

    pogrzeb CeremonialnyPierwszym etapem cere-

    monii było wystawienie nawidok publiczny wstępniezabalsamowanego ciałazmarłego w domu lub miej-scu zgonu. Okres dzielącyzgon od pogrzebu trwał przy-najmniej miesiąc, a nieraz sięjeszcze wydłużał. W tym czasiezamawiano ozdobny katafalk sta-wiany przed ołtarzem (castrum doloris– zamek boleściwy, jak go zwano, zwień-czony był baldachimem, a jego dekoracjeskładały się na przemyślny programideowy, czytelny dla uczestników ce-remonii), malowano portrety zmar-łego i  jego przodków, przygo-towywano tarcze herbowe,zamawiano okolicznościowekazania i msze żałobne, za-praszano gości. Gdy ukoń-czono przygotowania, nastę-powało wyprowadzenie ciałazmarłego w uroczystej procesjido świątyni. Orszak składał sięczęsto z wielu ozdobnych karet,służba przebrana była w żałobnestroje. Za karetą z trumną jechałna koniu ubrany w strój zmarłegoarchimimus. Po wkroczeniu doświątyni − zwyczajem pogrzebówkrólewskich –  archiminus spadałz konia, łamano miecze, pieczęcie lublaski marszałkowskie, zależnie odgodności piastowanych przezzmarłego. Portret trumiennyumieszczano z reguły „w no-gach” leżącej na castrumdoloris trumny, tak abyzmarły symbolicznieuczestniczył w  ceremoniii „patrzył” na obecnych (stądweryzm malunku). Sam po-grzeb trwał kilka dni, a podczasnajwiększych uroczystości od-prawiano w dobrach zmarłegonawet kilkaset mszy żałobnych,wygłaszając przy tym wiele pa-negirycznych kazań. Koszty uro-czystości bywały wysokie, wynosiły

    co najmniej kilkadziesiąt tysięcy złotychalbo i więcej, z czego największa część

    szła na pobożne ofiary.Krytycy owych uroczystości

    – także katoliccy − zarzucali or-ganizatorom nadmierne ekspo-nowanie wątków pozareligij-nych, przesadne koszty, domi-nację wątków panegirycznych.Mimo to uroczyste pogrzebyorganizowali nawet kalwiniści,nie bacząc na religijny nakazskromności. Ważnym argumen-

    tem podnoszonym przez obroń-ców owych ceremonii była tradycja

    i wreszcie walor wychowawczy – blis-ka barokowej religijności demonstracja

    faktu, że śmierć czeka każdego, nawetnajpotężniejszego spośród śmiertelników.

    Ceremonialne pogrzeby nie były specyfikąRzeczypospolitej. Podobne, czasem jeszcze

    bardziej wystawne uroczystości żałobne,organizowano w innych krajach, ale

    niemal wyłącznie przy okazji po-grzebów panujących. W Rze-

    czypospolitej, gdzie wiek XVIIprzyniósł decentralizację wła-

    dzy, dodające splendoru cere-monie właściwe dworowi kró-

    lewskiemu praktykowała mag-nateria. Od niej z  kolei, z  za-

    chowaniem proporcji, wzoryprzejmowała bogata, a nawet śred-

    nia szlachta. Paradoks − swoisty chichot his-

    torii – spowodował, że zachowanedo XX wieku portrety trumienne

    przedstawiają bogatą, czasem średniąszlachtę. Konterfekty członków naj-

    potężniejszych magnackich familii niezachowały się, bowiem malowano je

    zwykle na srebrnej, a nie miedzianejczy ołowianej blasze. Były więc

    na tyle cenne, że następne po-kolenia zdecydowały się poprostu je przetopić. Hic transit

    gloria mundi.

    Michał kopczyński, historyk, redaktornaczelny „Mówią wieki”

    VII

    Portrety trumienne (od góry) nieznanegoszlachcica, Anny Ludwiki z Bukowieckich

    Dziembowskiej oraz BogusławaDziembowskiego, fot. Wojciech Kalwati archiwum „Mówią wieki”

  • Cechą dawnej kuchni było przede wszystkim jej ogromnezróżnicowanie: społeczne, regionalne, religijne, sezo-nowe. Kuchnia ciągle się zmieniała, zatem nie ma jednegowzorca, z którym moglibyśmy porównać nasze współczesnejedzenie. Możemy oczywiście wertować dawne książki ku-charskie i zobaczyć, że np. Compendium ferculorum z 1682roku zaczyna się od przepisu na rosół, że autor opisujeczerninę, karpia po żydowsku czy żur, ale dalej możemytam znaleźć bobrowe ogony, ślimaki czy tort ze szpinakiemi miodem. W Compendium niewiele jest przepisów na do-minującą dziś wieprzowinę, a najbardziej rozwiniętym dzia-łem były potrawy rybne. Generalnie to, co dziś nazywamykuchnią staropolską, nie jest tym samym, czym była histo-ryczna kuchnia staropolska (sprzed rozbiorów).

    Powszechne dziś zainteresowanie kuchnią sprawia, żeinteresujemy się także historią jedzenia. Pasjonowanie sięgotowaniem jest dzisiaj na tyle powszechne, że nawet niezdajemy sobie do końca sprawy, na czym to zjawiskopolega. W ciągu krótkiego czasu prawie całkowicie zmieniłysię jakość i  sposób żywienia większości ludzi: jedzeniestało się produktem przemysłu, jest coraz mniej związanez  naturą i  stało się częścią globalnej gospodarki. Dziękimasowej produkcji jest tańsze, a także, wbrew powszech-nemu wyobrażeniu, bezpieczniejsze niż dawniej. A mimoto tego nowego jedzenia się boimy.

    Wraz z odejściem od dawnego jedzenia tracimy poczuciewięzi z ludźmi i regionem, naturą, tradycją, a nawet własnewspomnienia i pamięć o smaku dzieciństwa. Warto zauważyć,że polska tradycja kulinarna została zubożona nie tylkoprzez industrializację i globalizację, ale także przez komunizmi  biedę PRL, którego ważną częścią było hasło żywieniazbiorowego.

    To, co dotrwało do naszych czasów, to przede wszystkimkuchnia ludowa. Wraz z likwidacją warstwy „obszarników”zniknęli słynni szefowie kuchni i zapomniano o tradycyjnychpolskich daniach w ich elitarnej wersji. Dziś polscy kucharzeszukają inspiracji raczej w  kuchniach innych krajów niżw naszej tradycji kulinarnej. Wielu uczyło się gotowania

    np. w  Wielkiej Brytanii, skąd przywieźli solidną wiedzęo kuchni międzynarodowej i najnowszych trendach kuli-narnych. Po okresie fascynacji nowoczesnością i popularnościwidowiskowych technik tzw. kuchni molekularnej, w ostat-nich latach we współczesnej gastronomii przewagę zdobyłoodwoływanie się do natury, lokalności, sezonowości i mi-nimalizmu w sztuce kulinarnej. Takie podejście skłania teżdzisiejszych kucharzy do sięgania do polskiej tradycji kuli-narnej, w której szukają zwłaszcza zapomnianych, orygi-nalnych składników, szczególnie dzikich roślin, ziół i przy-praw, sposobów łączenia różnych smaków i  unikalnejwiedzy żywieniowej.

    Posłużę się tu przykładami dwóch, zdawałoby się, bardzobanalnych składników: octu i musztardy. Dziś są to produktytanie, masowe i  bez wyrazu. Bardzo wcześnie stały sięproduktami przemysłowymi, tak jak w Anglii sos Worce-stershire, a w USA ketchup lub chipsy. Dlatego całkowiciezniknęła wiedza na temat ich wytwarzania w warunkachdomowych. W najstarszych polskich tekstach kulinarnychreceptury na ocet i musztardę należały do najbardziej po-pularnych. Z  pierwszej, zachowanej tylko w  drobnymfragmencie, polskiej książce kucharskiej z XVI wieku za-chowało się tylko dziewięć różnych przepisów na ocet,produkt pierwszej potrzeby, wyrabiany w każdym domu,bez którego nie można było kiedyś przetrwać zimy. O po-dobny zawrót głowy mogłaby nas przyprawić mnogośćrodzajów musztardy, uważanej za wykwintny dodatek dopotraw, także wyrabianej w domu.

    Dziś po długiej i pogmatwanej wędrówce wracamy dotych wzorów. Historia w  tym procesie przypominaniai  umacniania tradycji jest czymś ważnym, także wedługprawa. Zarówno regulacje polskie dotyczące rejestrowaniaregionalnych produktów żywieniowych przez MinisterstwoRolnictwa, jak i prawo unijne o europejskich oznaczeniachżywności tradycyjnej przewidują w  tym procesie ważnąrolę dla dokumentacji historycznej.

    VIII

    Czy dawna, historyczna kuchnia przetrwała do dziś? Czy schabowy, chleb ze smalcemi bigos to nasze kulinarne dziedzictwo i czy mają one coś wspólnego z kuchnią szlacheckąlub sarmacką? Odpowiedzi na te pytania wcale nie są proste.

    Dziedzictwo kuchni staropolskiej

    Jarosław DuManowski

    Jarosław DuManowski, historyk, znawca dziejów tradycji kulinarnej

  • Zmiany następowały powoli, ok. roku 1720, architekturastawała się coraz bardziej swobodna, fasady falującei współgrające ze światłem. Coraz więcej było też roztań-czonych gzymsów, teatralności i zabawy formą, w rzeźbiewięcej lekkości, zaś w malarstwie prywatności.

    W pierwszej ćwierci tego wieku najważniejszym ośrod-kiem ponownie stał się Kraków, a  to dzięki architektowiKacprowi Bażance, który potrafił wyczarować niezwykłefasady tamtejszych świątyń. Jego arcydziełem jest ukończonaodbudowa kościoła i klasztoru Norbertanek w Imbramo-wicach. Niemałą rolę w rozwoju sztuki odegrał także sam

    August II Mocny, który zainicjował wiele zmian w układzieurbanistycznym Warszawy. Nie wszystkie zostały zreali-zowane, jednak najciekawsza z nich istnieje do dziś. Mowatu o tzw. osi saskiej, czyli liczącym ponad 1600 m układzieulic od Krakowskiego Przedmieścia do pól elekcyjnych naWoli. Jej sercem był Pałac Saski. Był to budynek od frontupoprzedzony olbrzymim dziedzińcem, zaś od tyłu otoczo-nym ogrodem francuskim założonym na planie trapezuz  altaną pośrodku. W  otaczającym go murze znajdowałasię wspaniała brama, o której pisała Elżbieta Charazińska:krata o ornamencie geometrycznym w partii dolnej, na wysokości

    IX

    Początek wieku XVIII to zmiany w sztuce: kończy się wówczas barok, a rozpoczynająrokoko oraz klasycyzm. Rozwoju sztuki nie ułatwiała szalejąca niemal od trzech lat wielkazaraza, która w latach 1707–1711 zdziesiątkowała kraj. Bardzo dobrze obrazuje tohistoria Poznania, którego ilość mieszkańców zmniejszyła się wówczas z 15 do zaledwie 4 tys. Łukaszewicz podkreślał, że wszystkie kościoły i sklepy byłyzamknięte, handel i ruch ustał [...] gdziekolwiek się spojrzało, wszędzie stały i leżałytrupy [...]. Powiadano, że Warszawa wyludniła się całkowicie [...].

    nowe prądy w sztuceBartłoMieJ Gutowski

    Fontanna w Ogrodzie Saskim na tyłach Pałacu Saskiego na przedwojennej pocztówce, fot. Wikipedia

  • jednej trzeciej przechodząca w pręty – lance zakończone trójkątnymiostrzami. Umocowana była w kamiennej, architektonicznej kon-strukcji. Ozdobiona została przez rzeźbiarsko rozwiązane emblematywładzy monarszej. Po jednej strony kartusze wypełniały herbyPolski i Litwy zwieńczone królewską koroną, a po drugiej herbydynastii Wettinów z elektorskim kapeluszem.

    CzaSy auguSta iiiJeszcze więcej znaczących zmian następuje za czasów

    Augusta III. To wtedy pojawiają się liczne rezydencje mag-nackie i  sakralne. Działają architekci, tacy jak Karol Bay,Efraim Szreger, Jakub Fontana i  Szymon Bogumił Zug.Spośród rzeźbiarzy wyróżnili się Jan Jerzy Plersch, AntoniFrąckiewicz, Wojciech Rojewski, Jan Henryk Meissner,Jan Chryzostom Redler czy Maciej Polejowski. O  życiuKarola Baya wiadomo bardzo mało. Urodził się w pierwszej

    połowie XVII wieku we Włoszech, a zmarł w 1740 roku.W latach 1722–1737 działał w Polsce, gdzie zyskał mianomagnificius Sacrae Regiae Maiestatis Architectus. Wiadomo, żebył architektem i budowniczym. Preferował falujące, mo-delowane kolumnami fasady, w których kluczową rolę od-grywało światło. Najważniejszym jego dziełem był projektprzebudowy wnętrz pałacu Mniszchów w  Warszawie(1716–1720) oraz projekt tutejszego kościoła wizytekw  Warszawie (1728–1761). Architekt Efraim Schröger(1727–1784), działający od 1743 roku w Warszawie, rozpocząłstudia u  Jana Zygmunta Deybla, by w  roku 1753 zostaćzaprzysiężony jako królewski konstruktor budowlany. Byłtwórcą dekoracji w kościele Wizytek w Warszawie (1759).Jakub Fontana (1710–1773), kolejny wielki budowniczykrólewski i pułkownik, także studiował we Włoszech i wParyżu. Był nazywany kapitanem architektem JKMci, pra-

    X

    Kościół Wizytek w Warszawie, fot. Carlos Delgado/Wikipedia

  • cował w  Komisji Brukowej, prowadził działalność naterenie Warszawy i okolic, Krakowa i Kielc. Działał przyprzebudowie pałacu w Łazienkach i  jednej z końcowychfaz przebudowy pałacu Bielińskich w Otwocku. Ostatniz wielkiej czwórki architektów epoki to Szymon BogumiłZug (1733–1807), będący już przedstawicielem wczesnegoklasycyzmu. Był projektantem ogromnej ilości budowli,a  także założeń ogrodowych, takich jak Młociny (od ok.1760), Solec (1772), Powązki (ok. 1772), Mokotów (ok.1775), a także przebudowy pałacyku Brühla. Bardzo ciekawąrealizacją warszawską jest przeprowadzona w latach 1736–1738 odnowa Pałacu Kazimierzowskiego. Wówczas budynekpodwyższono w ryzalitach o piętro, dodano mansardowedachy, a ryzalit od strony rzeki zwieńczono półokrągłymfrontonem. Od dziedzińca dodano kopułowy dach z zega-rem. Nie zabrakło też dekoracyjnego orła w koronie. Ko-lejnym gmachem był pałacyk Brühla, który przykryto ła-manym dachem. Bardzo ciekawe realizacje architektonicznetego okresu są dowodem dużych umiejętności działającychwówczas architektów i budowniczych.

    Jednak to, co najciekawsze, działo się na obrzeżachRzeczypospolitej. Prawdziwą perłą jest lwowski kościółoo. Dominikanów zaprojektowany przez Jana de Witte.Inspiracją dla architekta był wiedeński kościół Karola Bo-romeusza autorstwa Fischera von Erlacha. Jak pisał ZbigniewHornung: kościół Bożego Ciała łączy impulsywny barok włoskiBorrominiego i Guariniego, przefiltrowany przez wpływy czeskie,z chłodnym racjonalizmem francusko-holenderskiego klasycyzmuoraz  najbardziej wybujałym środkowoeuropejskim rokokiem,którego znamienną cechą jest wyrafinowany ideał lekkości bytu.Całość dodatkowo zdobiły umieszczone m.in. pod kopułązłocone posągi, które wykonał Antoni Osiński. To świetnyprzykład tego, jak kształtowała się sztuka znajdująca siępoza kręgiem wpływów dworskich.

    rokokoAugust III to władca, którego panowanie splata się nie

    tylko z ustępującym barokiem, ale także z nowym stylemw sztuce – rokokiem, prądem będącym odpowiedzią napełen konwenansów francuski dwór Ludwika XIV. Dlaarchitektury oznaczało to zarówno pojawienie się delikatnej,asymetrycznej dekoracji, w której znakami rozpoznawczymibyły rocaille, czyli ornament o nieregularnych krawędziachprzypominający muszlę, oraz delikatnej, pastelowej ko-lorystyki. Prekursorkami nowej mody na terenie Rze-czypospolitej były kobiety, to one bowiem bacznie śledziływszelkie nowinki docierające z zagranicy. Były oneswoistym remedium na sarmacką, ciężką codzienność.Nowa moda docierała nad Wisłę z Drezna i Francji; w jejupowszechnieniu wielką rolę odegrała Zofia z SieniawskichCzartoryska, która (jako pierwsza zresztą) zamówiła u Juste-Aurèle Meissonniera dekorację saloniku w pałacuw Puławach.

    Ten buduarowy i „salonikowy” charakter wkracza takżedo wnętrz sakralnych. Świetnym przykładem rzeźby tegookresu jest realizacja znajdująca się w kościele parafialnymMarii Magdaleny w  Dukli z  1765 roku. To szczególnie

    piękny nagrobek Marii Amalii z Brühlów Mniszchowej.W południowej kaplicy umieszczono perłę polskiej roko-kowej sztuki sepulkralnej. Nagrobek powstał rok po śmierciMarii. Wykuto go z jasnego materiału, a przez to stanowinovum w  tego rodzaju plastyce. Zazwyczaj stosowanociemne marmury, żeby podkreślić żałobny charakterrealizacji. Tymczasem pomnik Marii nie jest utrzymanyw  konwencji typowego nagrobka. Towarzyszące bieliodcienie złota i srebra, a także specyficzny wystrój kaplicystwarzają ciekawą iluzję –  zmarła została pokazana tak,jakby właśnie odpoczywała. Artysta ukazał całą jej postaćubraną w rokokową strojną suknię, leżącą na sofie. Sprawiaona wrażenie trochę znudzonej; głowę podpiera dłonią.Buduarowy charakter przedstawienia podkreśla dodatkowoksiążka, którą trzyma Maria. Ta rzeźba nagrobna stanowidoskonały przykład umiejętności tzw. szkoły lwowskiej.Cechują go dokładność, finezja przedstawień, a także sub-telność, wyrafinowanie, ogłada itp. Uderzają precyzja i rea-lizm wykonania, miękkość obróbki kamienia. W nagrobkuMarii Mniszchowej z  Dukli dostrzec można nie tylkopiękno, ale także subtelność, delikatność oraz finezję przed-stawienia. Taki sposób potraktowania tematu powoduje,że człowiek ma wrażenie doświadczania prawdziwegociała, a nie kamienia. Jest to niewątpliwie jeden z lepszychprzykładów szlachetnego rokoka w Polsce.

    Innym artystą światowej klasy był Jerzy Plersch (1704lub 1705–1774). Stylistyka jego rzeźb nawiązuje w pewnymstopniu do tzw. szkoły lwowskiej w  rzeźbie. Byli torzeźbiarze pochodzący ze Lwowa i okolic; często tworzyliw okolicach Przemyśla. Szkoła ta rozwinęła się około 1750roku. Snycerze pozostawali w ścisłym związku z architektami,którzy określali w swych projektach przestrzeń dla rzeźby.W  tematyce i  formie chętnie sięgano do dawnej tradycjirzeźby XVII wieku, szczególnie do twórczości BaltazaraFontany oraz sztuki południowoniemieckiej i austriackiej.

    malarStwo CzaSów SaSkiChWysoki poziom artystyczny reprezentowali także zwią-

    zani z dworem saskim wybitni malarze, tacy jak AugustynMirys czy Louis de Silvestre. Silvestre był Francuzem,uczniem Charles’a Le Bruna, który w latach 1716–1748przebywał na dworze saskim w  Dreźnie. Zajmował siętam przede wszystkim portretowaniem elit, członów ro-dziny królewskiej, także wykładał malarstwo. W Warszawiezajmował się m.in. dekoracjami Pałacu Saskiego. Tworzyłtakże liczne portrety królów we francuskim stylu, mającena celu ukazanie splendoru i  godności monarchów.Jednym z  ciekawszych obrazów był namalowany przezSilvestre’a portret Anny Orzelskiej. Ta przepiękna kobietaobserwuje otoczenie z płótna, na którym została zatrzymana.Uśmiecha się zalotnie, ale cały czas czujnie. Niewątpliwiemalarz stworzył arcydzieło. Młoda kobieta jest dumna,uśmiechnięta, ale też lekko zamyślona. Jest ukazanarównie zagadkowo jak sposób, w jaki żyła. Więcej tu nie-dopowiedzeń niż przekazanych konkretnych treści. Silvestrenamalował równie fascynujący portret Augusta III z Mu-rzynkiem. Portrety królewskie, które wychodziły spod

    XI

  • pędzla tego malarza, pokazują monarchę jako człowiekapewnego siebie, władczego, silnego, otoczonego splen-dorem. Na głowie ma perukę, jest okryty królewskimpłaszczem z gronostajem z wyraźnie umieszczonymi od-znaczeniami: Orderem Orła Białego oraz OrderemZłotego Runa. Jest to jeden z  kanonicznych portretówepoki.

    Augustyn Mirys (1700–1790) był synem szkockiegoemigranta. Do Polski dotarł dzięki Janowi StanisławowiJabłonowskiemu w  1731 roku. Początkowo przebywałw Gdańsku, później przeniósł się do Warszawy. Korzystałz  gościnności kolejno: Jana Stanisława Jabłonowskiego,Sapiehów, Krasickich, Franciszka Bielińskiego. Od 1752roku pracował dla hetmana wielkiego koronnego Jana Kle-mensa Branickiego w  Białymstoku. Malował głównieobrazy religijne, mitologiczne, historyczne, portrety i pejzaże.W namalowanym przez niego Portrecie Ignacego Cetnera jakooficera widać nawiązania do płócien Hyacinthe Rigauda.Widać to w sposobie ujęcia Cetnera, takim, jak w obrazachreprezentacyjnych. Wizerunek jest ciemny, niemal mono-chromatyczny. Z brunatnego tła wyłania się jedynie twarz

    portretowanego. Wizerunek pełen jest prawie nieuchwytnychdelikatnych światłocieni.

    Ważną postacią pośród malarzy był także Szymon Cze-chowicz, który trafił do Polski w roku 1731 po studiachw  Rzymie. Zajmował się głównie tematyką religijną,w której przeważają czyste kompozycje, ułożone klasycznie,pełne światła i wyważenia. Ważnym działem w twórczościCzechowicza jest malarstwo portretowe, w którym zaini-cjował portret wrażeniowy. Jego wizerunki zrywały z do-tychczasowym niemal cukierkowym wyobrażeniem czło-wieka na rzecz portretów realistycznych. Sztandarowymdziełem jest portret Franciszka Maksymiliana Ossolińskiego.Magnat został namalowany w  doskonale lśniącej zbroisprawiającej wrażenie niemal namacalnej, przykrytej so-bolami. Wszelkie błyszczące dodatki nie przysłaniają jednakmistrzowsko namalowanej twarzy. To w  niej oddanezostały małe oczka i pospolite rysy, ale w swej wymowie jest tooblicze poważne, uszlachetnione inteligencją zmieszaną z dosto-jeństwem.

    XII

    BartłoMieJ Gutowski, historyk, pracuje w instytucie historycznymuniwersytetu kardynała stefana wyszyńskiego w warszawie

    Nagrobek Marii Amalii z Brühlów Mniszchowej w kościele Marii Magdaleny w Dukli, fot. Robert Niedźwiedzki/Wikipedia

  • XIII

    Otóż mamy tu do czynienia z dziedzictwem epoki sar-mackiej. Przed rozbiorami w Rzeczypospolitej panembył ten, kto był wolny i władał ziemią, poddanymi itp. Tytułprzysługiwał zatem królowi oraz jego wolnym poddanym –możnym i szlachcie. Mieszczanie ani chłopi nie „panowali”ani sobie nawzajem, ani tym bardziejnie byli tak nazywani przez przedsta-wicieli stanu szlacheckiego. Szlachta zaś– wszak szlachcic na zagrodzie równywojewodzie – utrzymywała tytuł pańskiniezależnie od faktycznego stanu po-siadania, gdyż tytuł ten był istotnymprzejawem jej pozycji w państwie.Owszem, powszechnie zdawano sobiesprawę, że magnaci czy książęta kresowistali znacznie wyżej niż drobna szlachta.To też wpływało na różnicowanie tytu-łów, jakimi się określano – wszyscy bylipanami, ale senator był już wielmożnympanem czy nawet jaśnie wielmożnympanem. I on jednak zwracał się do sza-raczków szlacheckich „panowie bracia”,aby nie urazić ich dumy.

    Z upadkiem Rzeczypospolitej powinna się skończyć iepoka panów, jako że wszyscy w większym lub mniejszymstopniu poddani zostali władzy absolutnych i zbiurokraty-zowanych monarchii. Tymczasem stało się wręcz przeciwnie.Tytuł pański zaczął się rozpowszechniać. Stało się to przedewszystkim za sprawą dużej liczby zubożałej szlachty, zasi-lającej szeregi inteligencji (nawet tej, o zgrozo, pracującej),która nie chciała się rozstawać z przysługującym jej tytułem.Było to typowe – skoro straciliśmy wolność decydowaniao swoim państwie, to zostawmy sobie choć pamiątkę tego,kim kiedyś byliśmy. Ta inteligencja z kolei wzięła sięochoczo do uświadamiania chłopom, że są Polakami, i takto kultura sarmacka stała się współtwórcą współczesnejświadomości narodowej. Jest to oczywiście pewne uprosz-czenie, lecz pokazuje mechanizm działania – wbrew temu,

    co twierdzili późniejsi koryfeusze ludowości, to nie kulturai sztuka „ludowa”, promowana na wielką skalę w dobiePRL, ale właśnie kultura szlachecka stała się podstawąwspółczesnej polskości.

    Utrzymywanie się, a następnie rozszerzanie zasięgu pań-skich tytułów miało też swoiste zna-czenie narodotwórcze. Otóż w prze-ciwieństwie do naszych zaborców, azwłaszcza Rosjan, gdzie tytuły przy-sługiwały nielicznej szlachcie, Polakówłatwo było już w XIX wieku rozpoznaćpo ich pańskich tytułach. Wystarczyprzytoczyć anegdotę o pewnym mnichuPankracym, którego rosyjski dowódcauznał za pana Kracego. Stąd już mamyniedaleko do tezy o pańskiej Polsce,która gnębi swych robotników i sąsia-dów (jak tego chciała propaganda so-wiecka w okresie międzywojennym).

    Wywodzący się z kultury szlachec-kiej tytuł pański był szczególnie znie-nawidzony właśnie przez komunistów,

    usiłujących przekształcić państwo polskie w twór robotni-czo-chłopski. Stąd wziął się nacisk nie tylko na rozpo-wszechnienie partyjnego tytułu towarzysz – co miało senswśród członków PZPR – ale i tytułu obywatel, który wkomunistycznej nowomowie miał wykorzenić reakcyjnegopana z mentalności społecznej. Był to zresztą pomysł po-chodzenia francuskiego, z czasów wielkiej rewolucji. Jakwiadomo, ostatecznie nie przyjął się i obecnie nawet w ko-respondencji urzędowej nie nazywamy nikogoobywatelem/obywatelką, ale panem/panią. Można śmiałorzec, że zwycięstwo pana nad obywatelem było zwycięstwempolskości nad komunizmem. My zaś możemy się cieszyćtym dziedzictwem epoki sarmackiej, pamiętając, że bezniej nie bylibyśmy dziś szanownymi paniami i panami.

    Czy jest jakaś różnica między Panem Bogiem a panem Kowalskim? Pytanie może dziwne, wszak pan topan, jakby się wyraził indagowany o to Roch Kowalski (nomen omen). A jednak czujemy chybaróżnicę? Otóż „pan” oznacza władcę czegoś lub kogoś. I w tym znaczeniu Pan Bóg pasuje jak ulał. A czym włada współczesny pan Kowalski − czasem nawet szanowny lub wielce szanowny? Zdarza się, że kilkudziesięciometrowym mieszkaniem (do spółki z bankiem), samochodem i może działkągdzieś pod miastem. Dlaczego nie jest zwykłym Kowalskim, ale panem Kowalskim?

    Dziedzictwo sarmackie:pańska polska

    Dariusz Milewski

    Dariusz Milewski, historyk epoki nowożytnej, pracuje na uniwersytecie kardynała stefana wyszyńskiego w warszawie

    Szlachcic, rys. JanaPiotra Norblina,fot. archiwum„Mówią wieki”

  • Nowe Ateny, pierwsza dwutomowa encyklopedia w językupolskim, po raz pierwszy ukazały się w 1745 roku.W latach 1754–1756 wznowiono je w formie czterotomowej.Książka była czytana chętnie i  z  wiarą, często łączonąz przeświadczeniem o prawdziwości zawartych tam prawd,półprawd, ćwierć prawd, a nawet komplet-nych absurdów i bzdur – bo takich, próczwiadomości ważkich i  sprawdzonych,ksiądz Benedykt nie szczędził odbiorcy.Współczesnego czytelnika zadziwiają, szo-kują i czasem bawią zawarte w nim dogmatysarmackiej wiedzy oraz wyobraźni. Po-mieszanie faktów, domysłów czy wręczzmyśleń jest imponujące. W tej pierwszejencyklopedii nie brakło informacji o siłachnadprzyrodzonych, o  czartach, czarno-księżnikach, cudach. Zbiorem takich scien-cyi długo jeszcze cieszyło się staropolskiespołeczeństwo.

    nauka z kalendarzaNa książkę Chmielowskiego nie wszyscy

    mogli sobie pozwolić, tak jak i nie wszyscymogli ją odpowiednio przetrawić. Zresztą słowo drukowanenie było jeszcze aż tak popularne zarówno w mieszczańskichdomach, jak i  szlacheckich dworach. Jeżeli już docierałopod strzechy w postaci bardziej przystępnej i zrozumiałej,to zwłaszcza jako różnorakie i różnoformatowe kalendarze.Produkowano je masowo od XVI wieku, w  zawrotnychjak na tamte czasy tysięcznych nakładach. Były więc ka-lendarze – oprócz lub nawet zamiast modlitewnika – drukamipowszechnymi, a często jedynymi w mieszczańskich lubszlacheckich domach. Tłoczono je w drukarniach zarównoświeckich, zakonnych, jak i akademickich. Sławę i pozycjędługo utrzymywały kalendarze krakowskie, podparte au-torytetem profesorów Akademii Krakowskiej. Później prymwiódł Zamość, w  którym działał Stanisław Józef Duń-czewski. Ten zamojski matematyk układał i rozpowszechniałKalendarz polski i  ruski, który zdobył opinię najlepszegoi najbardziej poczytnego kalendarza, przez lata należącegodo najbardziej popularnych w tej swoistej kategorii literatury.

    Wydawana przez niego książka –  bo była to prawdziwaksiążka – była nie tylko zestawieniem dat i tabel świąt, aletakże „rewolucji rocznych”, określających, ile lat upłynęłood stworzenia świata czy potopu, a także astrologicznychinformacji, prognostyków ostrzegających przed negatywnymi

    koniunkcjami „planetów” wpływającychna życie człowieka. Wierzono, że ciałaniebieskie nie tylko wpływały na susze,nadmierne opady, gorąco, mróz, nieuro-dzaje lub klęski elementarne, ale też spro-wadzały szarańczę czy morowe powietrze.Nie mogło więc zabraknąć obowiązkowychinformacji o ruchach planet, zaćmieniachSłońca czy Księżyca, ognistych kometachczy ziemskich waporach. Ale kalendarzebyły swoistym zbiorem wiadomości o świe-cie i porad, spełniając rolę informacyjnąoraz edukacyjną. Nie brak w nich infor-macji gospodarskich i politycznych, porad,jak zaradzić chorobom, konserwować żyw-ność, wywabiać plamy albo przyrządzić„smakowity wiszniak”, przepędzać wilki,„skarby utajone poznać”, zastosować od-

    powiednie remedium na czarownice. Nie brakowało takżeciekawostek czy zgoła sensacji, które oferowały tak potrzebneinformacje o ilości włosów na głowie, „bezdennej” głębokościmorza, najsilniejszych mocarzach w Polsce, „jak złodziejapoznać i kradzież wynaleźć” czy wreszcie „jak pić, by sięnie upić”.

    Kalendarze święciły triumfy zwłaszcza w XVIII stuleciu,ale jeszcze długo później były chętnie kupowane i czytane.Były bowiem nie tylko użyteczną encyklopedią i  gospo-darskim poradnikiem, ale także książką służącą rozrywce.Chętnie i wielokrotnie były czytane w migotliwym świetleświec i  kominków. A  ten, który zgłębił tajniki wiedzyw nich zawarte, uchodzić mógł za powiatowego mędrca.Takim właśnie był w  Mickiewiczowskim Panu TadeuszuMaciek, który, choć prostak ubogi, wiadomości miał więcejniż te zawarte w kalendarzu gospodarskim.

    XIV

    Popularną wiedzę w encyklopedycznym wydaniu czytelnik (nie tylko) szlachecki czerpał z niezwykłego dziełaNowe Ateny albo Akademia wszelkiey sciencyi pełna Joachima Benedykta Chmielowskiego. Ta wykpiwanaprzez oświeconych książka była odzwierciedleniem mentalności i zakresu wiedzy w czasach saskich.

    kalendarze. zbiór sciencyi

    woJciech kalwat

    woJciech kalwat, historyk, redaktor Magazynu historycznego „Mówią wieki”

    Strona tytułowa Nowych Aten alboAkademii wszelkiey sciencyi pełnej

    Joachima Benedykta Chmielowskiego, fot. www.polona.pl

  • XV

    Jak pisał Jędrzej Kitowicz w Opisie obyczajów za panowaniaAugusta III: kontusz, żupan, pas, spodnie czyli portki, i boty,to było całym ubiorem publicznym Polaka, szlachcica i mieszczanina.Konserwatywni Sarmaci niechętnie patrzyli na zwolennikówcudzoziemszczyzny, którym nieraz na sejmikach fałdówprzetrzepano jednie z  przyczyny stroju, a  przynajmniej dlazabawy przepędzono przez błoto w białych pończochach.

    Za panowania saskiego ubiór narodowy przybrał swojąnajbardziej charakterystyczną, do dziś rozpoznawalną formę.Zamiast orientalizmu zaczęto przejmować pewne rozwiązaniaznane z mody i krawiectwa zachodniego, które jednak niepozbawiły ubioru polskiego jego indywidualnego odrębnegocharakteru i wyrazu. Podobnie jak strój francuski, uległ onw tym czasie pewnej standaryzacji i uniformizacji. Żupanyi kontusze często łączono w komplety, analogiczne do za-chodnich wierzchnich szustokorów, noszonych ze spodniąkamizelką. Często też – wzorem kamizelek – dla oszczędnościkrojono niewidoczne plecy żupana z  tańszego lnianegopłótna i  sznurowano, co pozwalało regulować szerokośćubioru i dopasowywać go do sylwetki. W wersji odświętnejspodnie szyto z  lekkich jedwabi, a  okrycie wierzchniez aksamitu lub sukna.

    O charakterystycznym wyrazie polskiego ubioru zaczęłydecydować przede wszystkim rękawy kontusza – rozcinanena całej długości, które noszono dekoracyjnie odrzuconena plecy w formie tzw. wylotów. Dobry obyczaj nakazywałjednak, aby opuszczać je dla okazania szacunku – podczaskłaniania się damom, ale także przed wejściem do kościoła.Skromniejsze kontusze bez rozcinanych rękawów nazywanoczechmanami. Wyloty podbijano często tkaniną, z którejuszyty był spodni żupan; obszywano nią również szalowykołnierz i mankiety kontusza. Modne stały się też kołnierzykikoszuli z  wąziutkim mankietem wywijanym na stójkężupana i spinane pod szyją ozdobną spinką, zwykle metalową,ale również wysadzaną kamieniami lub perłami. Była toczęsto jedyna biżuteria noszona do męskiego stroju polskiegow tym czasie – ozdobne jubilerskie guzy nie były już takpowszechne.

    Zmienił się również sposób wiązania pasa, który szlachtazaczęła nosić na kontuszu (jedynie mieszczanie nadal

    zakładali je na żupany). Coraz powszechniej sprowadzanoze Wschodu pasy przetykane złotymi i  srebrnymi nićmi(tzw. lite) o ozdobnych zakończeniach, produkowane nawzór perskich i tureckich przez Ormian w Konstantynopolu,a od lat czterdziestych XVIII wieku także na wschodnichrubieżach Rzeczypospolitej.

    Strój nie za długi i niezbyt fałdziStyOd lat czterdziestych XVIII wieku strój polski, do tej

    pory sięgający kostek, uległ skróceniu i poszerzeniu. W żu-panie, a przede wszystkim w kontuszu, krojono szerokie,układane w  fałdy poły boczne, podobnie jak w  męskichubiorach zachodnich. Kiedy zwężeniu uległy szustokoryrównież strój polski pod koniec panowania Augusta III

    Obaj królowie z dynastii Wettynów strój polski przywdziali jedynie na koronację − był to tylko zabiegpropagandowy. Zaraz potem powrócili do stroju zachodniego. Za ich przykładem bliscy dworu magnacistopniowo porzucali rodzimy ubiór, skłaniając się ku modzie francuskiej czy raczej jej niemieckiemuwydaniu. Jednak rzesze szlachty i mieszczaństwa nadal były wierne rodzimej tradycji.

    sarmacka moda, stroje, toaleta

    anna straszewska

    Louis de Silvestre, August IIIWettyn w stroju polskim, fot. archiwum „Mówią wieki”

  • Sasa stracił na fałdzistości: moda to wcale przystojna, ani zbytkusa, ani zbyt długa. Krój [...] niezbyt opięty, niezbyt fałdzisty[...] – pisał Kitowicz. O charakterystycznym wyrazie pol-skiego ubioru decydowały jednak rękawy kontusza –  jakwspomniano, rozcinane lub nie.

    Do najpopularniejszych nakryć głowy należały rozmaiteczapki z otokiem z baraniego futra – modne stały się m.in.rogatywki o czworograniastym denku, które później nazwanokonfederatkami (na cześć konfederatów barskich) i uznanoza jeden z  narodowych symboli. Bufiaste spodnie szytez cienkiego karmazynowego sukna, błękitnego atłasu lubadamaszku ozdabiano na szwach złotymi lub srebrnymigalonami i mocowano pod stopą za pomocą strzemiączek.W  tym czasie też, wzorem mody zachodniej, spodniezaczęto zapinać z  przodu na guziki, zamiast związywaćsznurem; niekiedy zamiast rozporka zaopatrywano je w do-pinaną z przodu klapę.

    Moda była jednak nie tylko kwestią samego stroju, aleteż obyczajowości i  kultury. Zachodni ubiór wiązał sięz innym stylem życia, ogładą i dwornymi manierami, którewydawały się obce męskiej części polskiego społeczeństwa,chętnie sięgającej po oręż i zaglądającej do kielicha, wywierałynatomiast duże wrażenie na ich żonach i  córkach: Dwieprzyczyny miała płeć biała do wstrętu ku polskiej sukni: pierwsza,iż Polacy chodzący po polsku, jako nie wypolerowani za granicąw te umizgi, łechcące płeć białą, które modnisiowie za największągrzeczność obyczajów do kraju przywozili, zachowywali jeszczemaniery dawnym sarmatyzmem oddające; druga, iż kto się nosiłpo polsku, musiał utrzymywać wąsy, nie mogąc ich golić bez wy-strychnienia się na błazna. Nic zaś tak nie odrażało od siebie białą

    płeć jak wąsy, gdy miały poddostatkiem w stroju cudzoziemskimgachów bez wąsów, a do tego równie jak niewiasty wypudrowanych,wyfryzowanych, wygorsowanych, wypiżmowanych. Podobniejak elegantki, sięgający po ubiór francuski panowie równieżnie stronili od perfum, kosmetyków i  intensywnegomakijażu. Modną białość cery osiągano za pomocą bielidła(wykonywanego na bazie ołowiu łączonego z  kredą),policzki różowano barwiczką, malowano usta i czernionobrwi, a na skroniach zaznaczano delikatne błękitne żyłki.Na policzkach naklejano sztuczne pieprzyki, tzw. muszki.Zarówno męska, jak i  kobieca moda zachodnia w  tymczasie wymagała również obfitego pudrowania włosówbądź peruk.

    kontuSik i jupkaPolki coraz śmielej podążały za modnymi nowościami.

    Niezrażone ostrą krytyką sarmackich tradycjonalistów,coraz powszechniej odsłaniały dekolty i  przedramiona,a także włosy – choć chętnie nosiły kupowane w Warszawieniewielkie muślinowe czepeczki zdobione wstążkami i ko-ronkami, tzw. kornety, spod których widoczna była fryzuraz  drobnych upudrowanych loczków. W  ich garderobienieodzowne były jedwabne trzewiczki na obcasie, suknieoparte na szerokim stelażu, tzw. rogówce, i usztywnianefiszbinami gorsety, tzw. sznurówki, formujące tułów nakształt idealnego stożka i  wypychające piersi ku górze.Jednak ze względu na klimat nadal niezbędne były podbitefutrem ciepłe okrycia, których wzoru nie mogła dostarczyćmoda francuska. Symbolem kobiecego ubioru polskiegow XVIII wieku stał się noszony na modną suknię kontusik– długie do pół uda ciepłe okrycie wierzchnie, często pod-szywane futrem i podobnie jak męski kontusz szyte z de-koracyjnie zwisającymi, rozcinanymi rękawami – wylotami.Rozcięcie rękawów, poza efektowną formą, miało też prak-tyczne uzasadnienie – umożliwiało oswobodzenie rąk powejściu do budynku bez potrzeby zdejmowania całegookrycia, co w źle ogrzewanych pomieszczeniach nie zawszebyło wskazane. Obok kontusika dużą popularnością, główniewśród mieszczek, cieszyło się inne okrycie wierzchnie– tzw. jupka, szyta często z pięknych wzorzystych jedwabii noszona do spódnicy i ozdobnego gorsetu przez kobiety,które nie mogły sobie pozwolić na suknie jednoczęścioweo skomplikowanym kroju. Był to krótki, obszerny, krojonykloszowo kaftanik, którego poły zachodziły na siebieukośnie. Jupki miały zwykle szeroki kołnierz i rękawy załokieć rozszerzające się ku dołowi. Do stroju zimowegonoszono jupki podbite futrem.

    W XVIII wieku zmiany w  modzie następowały corazszybciej, stroje nadal były jednak lokatą kapitału, noszonoje bardzo długo, często przez kilkadziesiąt lat, dokonująctylko nieznacznych przeróbek i modyfikacji zgodnych z ak-tualnymi trendami. Dbano o nie, a po latach zapisywanow spadku dzieciom i wnukom, przerabiano na szaty litur-giczne, a  jeśli uległy znoszeniu – z  resztek tkanin szytoodzież dziecięcą.

    XVI

    anna straszewska, historyk sztuki, kostiumolog, pracuje w instytucie sztuki polskiej akademii nauk w warszawie

    Konstancja z Czartoryskichoraz Stanisław Poniatowski,fot. ze zbiorów MuzeumNarodowego w Poznaniu