Antypedagogiczne próby istnienia

43
Antypedagogiczne próby istnienia - czyli z drugiej strony wychowania... W tekście spotkali się Państwo z nieraz ironicznym komentarzem, którego zadaniem było podkreślenie sensu lub często jego braku dotyczącego konkretnej sytuacji prawnej. Także moja rezerwa w stosunku do władzy oraz wielu formalnych autorytetów wymaga wyjaśnienia. Ruch wyzwolenia dzieci - elf w ramach którego prowadzimy Punkt Porad Prawnych - elf, finansowany z funduszy Unii Europejskiej, swoje źródła posiada właśnie w koncepcji antypedagogicznej, o której wspominam w tytule rozdziału. Wielu czytelników (może znów przesadzasz?) mojej poprzedniej książki oraz artykułów dotyczących praw dzieci prosiło mnie o wyjaśnienie: skąd pomysł na taką działalność i założenie ruchu wyzwolenia dzieci - elf czekałem na okazję aby tego dokonać. Ponieważ taka okazja właśnie się nadarza postaram się wyjaśnić dlaczego jeden z naszych podstawowych celów to propagowanie relacji antypedagogicznnej i walka z pedagogicznym sposobem postrzegania dziecka. Nie muszę dodawać że czasy akurat mamy takie, że nasze poglądy nie są koniecznie nagradzane przez wszystkich... W związku z tym postanowiłem przybliżyć państwu kilka najbliższych mi modeli "wychowania" - jeśli przy tego typu nazewnictwie, na razie musimy pozostać (dlaczego wykorzystałem cudzysłów - za chwilę będzie jasne). Modeli, które nie tylko w naszym kraju nie są popularne, ani popularyzowane, a które według mnie, zasługują na duży szacunek i uwagę. Mało tego, że nie są propagowane, to jeszcze często są dosyć brutalnie atakowane poprzez wsuwanie argumentów "z rękawa" obnażających nastawienie rozmówcy... Omawianie już istniejących koncepcji, pozwoli mi na próbę wyjaśnienia, że nasze "pomysły" nie biorą się z księżyca, a kiedyś i teraz, gdzieś na świecie ludzie robili i robią podobne rzeczy... Nim rozpocznę omawianie pierwszego z nich, na chwilę proponuję zatrzymać się przy pojęciu "wychowanie". Czyli musimy zdefiniować, na potrzeby niniejszego artykułu pewne podstawowe pojęcie dotyczące pedagogiki. Nie ukrywam - dalsza lektura artykułu jasno to chyba wskaże, że jestem zwolennikiem krytycznego spojrzenia na pedagogikę z jej podstawowym zajęciem, jakim jest wychowanie. Jestem zgodny z przedstawionym w dalszej części Hubertusem von Schoenebeckiem, że

Transcript of Antypedagogiczne próby istnienia

Page 1: Antypedagogiczne próby istnienia

Antypedagogiczne próby istnienia - czyli z drugiej strony wychowania...

W tekście spotkali się Państwo z nieraz ironicznym komentarzem, którego zadaniem było podkreślenie sensu lub często jego braku dotyczącego konkretnej sytuacji prawnej. Także moja rezerwa w stosunku do władzy oraz wielu formalnych autorytetów wymaga wyjaśnienia.Ruch wyzwolenia dzieci - elf w ramach którego prowadzimy Punkt Porad Prawnych - elf, finansowany z funduszy Unii Europejskiej, swoje źródła posiada właśnie w koncepcji antypedagogicznej, o której wspominam w tytule rozdziału.Wielu czytelników (może znów przesadzasz?) mojej poprzedniej książki oraz artykułów dotyczących praw dzieci prosiło mnie o wyjaśnienie: skąd pomysł na taką działalność i założenie ruchu wyzwolenia dzieci - elf czekałem na okazję aby tego dokonać. Ponieważ taka okazja właśnie się nadarza postaram się wyjaśnić dlaczego jeden z naszych podstawowych celów to propagowanie relacji antypedagogicznnej i walka z pedagogicznym sposobem postrzegania dziecka. Nie muszę dodawać że czasy akurat mamy takie, że nasze poglądy nie są koniecznie nagradzane przez wszystkich...W związku z tym postanowiłem przybliżyć państwu kilka najbliższych mi modeli "wychowania" - jeśli przy tego typu nazewnictwie, na razie musimy pozostać (dlaczego wykorzystałem cudzysłów - za chwilę będzie jasne). Modeli, które nie tylko w naszym kraju nie są popularne, ani popularyzowane, a które według mnie, zasługują na duży szacunek i uwagę. Mało tego, że nie są propagowane, to jeszcze często są dosyć brutalnie atakowane poprzez wsuwanie argumentów "z rękawa" obnażających nastawienie rozmówcy... Omawianie już istniejących koncepcji, pozwoli mi na próbę wyjaśnienia, że nasze "pomysły" nie biorą się z księżyca, a kiedyś i teraz, gdzieś na świecie ludzie robili i robią podobne rzeczy...Nim rozpocznę omawianie pierwszego z nich, na chwilę proponuję zatrzymać się przy pojęciu "wychowanie". Czyli musimy zdefiniować, na potrzeby niniejszego artykułu pewne podstawowe pojęcie dotyczące pedagogiki.Nie ukrywam - dalsza lektura artykułu jasno to chyba wskaże, że jestem zwolennikiem krytycznego spojrzenia na pedagogikę z jej podstawowym zajęciem, jakim jest wychowanie.

Jestem zgodny z przedstawionym w dalszej części Hubertusem von Schoenebeckiem, że

"Wychowanie występuje wówczas, kiedy pojawia się ktoś przekonany, że lepiej niż wychowanek wie, co jest dla niego dobre. Mimo, że przychodzi z zewnątrz, jest przekonany, że wie lepiej niż osoba, o której życiu chce decydować, co jest dla niej dobre"

Powyższą postawę antypedagodzy nazywają: "ambicją pedagogiczną" lub "roszczeniem wychowawczym".

Takie podejście do wychowania obejmuje całość zagadnienia, ze wszystkimi jego przejawami, formami, odmianami, systemami itp. Wychowanie jest odbierane jako narzucanie swojej woli innej osobie, a tym samym odbieranie jej prawa do decydowania o samym sobie. Cecha wychowawcy według antypedagogów i nie tylko, (bo czyż nie jest tak także w świecie pedagogicznym?) Jest to, że właśnie oni są przekonani o własnej dobrej woli, o tym, że naprawdę "robią dobrze" dla wychowanka.

"Spowoduję albo przynajmniej spróbuję spowodować, aby zdarzyło się to, co uważam za najlepsze dla ciebie."

Page 2: Antypedagogiczne próby istnienia

Wydawać by się mogło, że nie ma nic negatywnego w takim stwierdzeniu i zamierzeniu, a jednak...

Według antypedagogów w każdej koncepcji wychowania jest zawarte roszczenie pedagogiczne, bez względu na to, czy jest to "wychowanie autorytarne" czy tez "antyautorytarne". Czy będzie to wychowanie "demokratyczne", "partnerskie", "bezstresowe" itd., zawsze zawarte będzie w nim, negatywnie postrzegane roszczenie wychowawcze?

Zgadzam się z Von Schoenebeckiem, i tego typu definicja jest mi najbliższa. Ponieważ w wielu dyskusjach posługujemy się pojęciem wychowania, a myślimy o skrajnie różnych sprawach, idąc tropem antypedagogów, jako wychowanie będę rozumiał proces naznaczony roszczeniem wychowawczym. W odróżnieniu od oddziaływania, właśnie od tegoż roszczenia wolnego.

Wychowanie różni się od oddziaływania.

Oddziaływanie nie zakłada tego, że wiem, co jest dla drugiej osoby dobre, tym samym jej świat wewnętrzny pozostaje nietknięty (o tym później)..

Ponieważ mamy skupić się na szkole i tam odbywającym się wychowaniu, chwilkę zastanówmy się nad analizą krytycznego spojrzenia na szkołę. Tym bardziej będzie to przydatne, gdyż coraz wyraźniej widać w naszym kraju "zjednoczony front" myślenia o szkole jako takiej...

Świetne - dla mnie - refleksje krytyczne na temat szkoły można odnaleźć zebrane w książeczce Magdy Karkowskiej i Wiesławy Czarneckiej: „Przemoc w szkole”. Nie są to jedynie przemyślenia autorek, ale głównie zebrane refleksje innych osób.

Czym jest szkoła? Według Anny Sawisz:

"Szkoła obok rodziny jest główną agendą socjalizacji, przez co zapewnia ciągłość wartości, norm kulturowych, a wiec ciągłość społeczeństwa."

Podstawowe zadania szkoły według Anny Sawisz to m.in.: wdrażanie do uczestnictwa w szerszym systemie społecznym (poprzez wychowanie

obywateli i szkolenie wykwalifikowanych pracowników), przygotowanie w momentach przełomowych do koniecznych zmian społecznych, do

innowacji.

Podobne spojrzenie na szkołę i edukację wyrażają naukowcy z kręgu strukturalnego funkcjonalizmu i uznają edukację za funkcjonalny imperatyw społeczeństwa, czyli podsystem społeczny, którego funkcją jest utrzymywanie norm kulturowych, istniejącego ładu społecznego. Według nich:

"Szkolnictwo jest jednym z mechanizmów autoregulujących w społeczeństwie, zapewniających postęp i równowagę (...) Dając równe szanse oświata niweluje różnice społeczne, otwiera kanały ruchliwości, zapewnia właściwą alokację jednostek na ważne pozycje społeczne. Szkoła jest stabilizatorem w systemie społecznym."

Dla "wyklętych”, czyli dla Karola Marksa i jego kontynuatorów oświata jest narzędziem realizacji interesów klasy panującej.

M. Weber w edukacji dostrzega wzmocnienie barier między stanami, świadectwa i dyplomy to narzędzia obrony statusowych grup uprzywilejowanych.

Page 3: Antypedagogiczne próby istnienia

Co na temat szkoły mówi "nowa socjologia oświaty" - tak bliska memu sercu, ponieważ: krytykuje, demistyfikuje i odrzuca klasyczno-liberalną doktrynę szkolnictwa jako fałszywą samoświadomość?Według jej przedstawicieli:

"Szkoła narzuca wszystkim dzieciom w procesie nauczania zuniformizowaną wiedzę, kulturę, język, będące w rzeczywistości wiedzą, kulturą i językiem klasy panującej."

Biorąc pod uwagę powyższe - nici z równości szans, albowiem dzieci pochodzące z rodzin bliskich klasie panującej mają pewne atuty na starcie, właśnie w postaci: języka, norm kulturowych, obyczajów itd., które to pozwalają im na osiągnięcie sukcesów w dalszej edukacji, a tym samym osiągnięcie najwyższego stopnia wykształcenia.

"Przez oddziaływania globalne (decyzje dotyczące organizacji procesu kształcenia, czy doboru kadr nauczycielskich) - państwo stara się uczynić z oświaty narzędzie kształtowania biernych, zunifomizowanych i bezwzględnie posłusznych władzy jednostek. Proces ten odbywa się głównie w szkołach."

Według W. Łukaszewskiego: "Im bardziej np. system postrzega siebie jako zagrożony, tym intensywniejszą kontrolę nad zachowaniami jednostek podejmuje".

Ten element jest bardzo łatwy do zaobserwowania w szkołach - nie tylko z okresu tzw. „niechlubnej przeszłości”, ale również teraz w czasach "słusznych"... Intensywne prace nad koncepcją edukacji - związane głównie z teoretycznymi zagadnieniami, wskazują na zauważanie roli oświaty przez sprawujących władzę i świadome przywiązywanie do niej dużej wagi.

Szanowany wielce przeze mnie prof. B. Śliwerski:

„Systematyczne i na każdym kroku dokonywana kontrola i ocena uczniów, a także nauczycieli, spowodowała, że każdy czuje się w szkole zagrożony, niepewny swej pozycji, nieufny wobec siebie i swoich najbliższych. Między ludźmi powstał mur urzeczowienia, zależności, napięcia i chłodu emocjonalnego"

Rola oceny według prof. B. Śliwerskiego:

„Klucz systemu, który polega na władzy, przymusie, zewnętrznym sterowaniu. Jako środek do karania i nagradzania są odbiciem społeczeństwa zafiksowanego na egoistyczną orientację sukcesu, na przedmiotowe traktowanie. Słabości i konsekwencje oceniania dehumanizującego w przeważającej mierze stosunków międzyludzkich w szkole dotyczą nie tylko uczniów, ale i nauczycieli”.

”Chociaż w założeniu oceny szkolne mają służyć optymalizacji nauczania, to jednak w rzeczywistości rozbudzają narastające podniecenie rywalizujących ze sobą stron (...) Współzawodnictwo w wynikach nauczania, podsycane przez nauczycieli, rodziców czy nawet samych uczniów staje się dla wielu z nich panaceum na obniżoną motywację uczenia się, na brak zainteresowania nauką, bądź też staje się środkiem dyscyplinującym zachowanie uczniów (...) Niezaspokojenie potrzeb osiągnięć, rywalizacji i dominacji przenosi do procesu dydaktycznego zawiść, wzajemną nieufność, fałszowanie sprawozdawczości, podejmowanie działań pozornych, kalkulowanie zysków poprzez minimalizowanie wysiłku i intrygi”.

Mało tutaj ciepłych słów pod adresem miejsca, w którym mamy wychowywać... Jeszcze wytrzymajcie. Proszę.

Page 4: Antypedagogiczne próby istnienia

Andrzej Janowski w artykule na temat ukrytego programu polskiej szkoły, podkreśla zauważany także z pewnością przez nas wszystkich fakt posiadania władzy jedynie przez nauczyciela. Mało tego podkreśla znaczenie samego ustawienia ławek w klasie, podestów dla nauczycieli, wskaźników, katedr, biurek itd.

Dominacja nauczyciela dotyczy także sfery aktywności ruchowej i werbalnej: to nauczyciel decyduje, kto i kiedy ma mówić, ma możliwość przerywania odpowiedzi, "włączania” odpowiadającego ucznia, na koniec dokonania oceny (w zasadzie nie podlegającej kwestionowaniu) - zmiany przepisów zlikwidowały ostatnią możliwość w postaci egzaminu sprawdzającego.

Co do oceny zachowania: przepisy jednoznacznie określiły to, kto decyduje, podkreślając w ten sposób jej rangę: jest to ocena ostateczna!..

Przepraszam, jeśli było to zbyt bolesne, ale jak powiedziałem (uprzedzałem...), Na szkołę i wychowanie tam się odbywające będziemy spoglądać przez pryzmat pedagogiki krytycznej, a ma ona charakter radykalny...Uważam jednak, że jest jednym z wartościowszych prądów spośród nurtu szeroko pojmowanej myśli pedagogicznej, cokolwiek by ona miała oznaczać. Niewielka liczba publikacji, brak dostępu do tego typu źródeł, niechęć wydawców do publikowania tego typu koncepcji, każe wykorzystać każdą okazję do krytyki mającej na celu doskonalenie naszej edukacji, która według ustawy o systemie oświaty kieruje się takimi wartościami jak: solidarność, demokracja, tolerancja, sprawiedliwość i wolność, dobro dziecka i jego godność.

Na deser kilka uwag na temat nauczycieli zawartych w książce P. Freire: "Pedagogy of the oppreseed":

Nauczyciel naucza, a uczniowie są uczeni.Nauczyciel wie wszystko, a uczniowie nic nie wiedzą.Nauczyciel mówi, podczas gdy uczniowie pokornie słuchają.Nauczyciel wprowadza dyscyplinę, a uczniowie się jej podporządkowują.Nauczyciel myśli, a uczniowie biernie poddają się tokowi jego myślenia.Nauczyciel wybiera i narzuca swój wybór, a uczniowie stosują się do tego.Nauczyciel działa, a uczniowie mają iluzję działania.Nauczyciel określa treść programu, a uczniowie przystosowują się do tego.Nauczyciel miesza autorytet wiedzy z własnym autorytetem zawodowym, który umieszcza w opozycji do wolności uczniówNauczyciel jest podmiotem procesu uczenia, a uczniowie są zwykłymi przedmiotami

Zdecydowanie wystarczy...

Cytaty zaznaczone cudzysłowem pochodzą z książki Magdy Karkowskiej i Wiesławy Czarneckiej: "Przemoc w szkole" - Oficyna Wydawnicza Impuls

1. Summerhill - Alexander Sutherland Neill.

Page 5: Antypedagogiczne próby istnienia

Dlaczego na początek właśnie Summerhill? Istnieje, co najmniej kilka ważnych dla mnie powodów. Wiele z nich wynika z zaangażowania emocjonalnego (tak nazwałem to, co powinienem wyrazić słowami: podoba mi się - po prostu!) Po drugie byłem w Summerhill i mogłem zobaczyć, stanąć na tej ziemi i dotknąć rzeczy samej w sobie (prawie, albowiem, kiedy Neill odchodził obawiał się, że prawdopodobnie Summerhill umrze razem z nim - miał pewnie sporo racji...).Cóż to z cudowne miejsce, którym się tak zachwycam? Niezbyt duża - jak na warunki angielskie, szkoła z internatem w Leiston (hrabstwo Suffolk). Stary, wiktoriański budynek, dużo przyczep campingowych, wokół małe, niezbyt estetyczne (prymitywne) baraki. Duży, zielony teren, wszędzie bałagan, ale nie jest brudno.Dzieci biegają, raczej niedbale ubrane (gumowce i majty) - właśnie zjadły obiad. Kilka swobodnie porzuconych rowerów - takie były moje pierwsze wrażenia. No i oczywiście trema, stres - to jest przecież TO MIEJSCE!

Miało być o wychowaniu...Neill miał ten komfort, że wprowadzał w życie swoje przemyślenia, na długo przed tym nim ktokolwiek wypowiedział słowo: antypedagogika. Jednak należy Go zaliczyć do grona, antypedagogów, czyli ludzi opowiadających się za rezygnacją z wychowania, rozumianego jako: proces celowego oddziaływania na rozwój dzieci.Swoją koncepcję, która uczyniła jego szkołę taką, jaka jest ona do tej pory, przedstawił w kilku zdaniach:

"Tym, co uczyniło tę szkołę taka, jaka ona jest, była idea nie wtrącania się do rozwoju dziecka oraz nie wywieranie nacisku na dziecko"

Dla niektórych naszych pedagogów w ogóle nie do przyjęcia koncepcja! Często odrzucana już na etapie jej formułowania. Nie są dla nich interesujące fakty przemawiające za skutecznością i słusznością powyższego założenia - po prostu: nie i koniec!

Co się stało takiego, że mała szkoła w Leiston (naprawdę niewielka miejscowość - dotrzeć tam jest raczej trudno?..), Zyskała uznanie na całym świecie, (co prawda w jego alternatywnych kręgach, ale jednak!)? O założeniach i praktycznej stronie życia w Summerhill poniżej. Przedstawię to w formie punktów, cytatów wypowiedzi Neilla i moich własnych obserwacji.

Summerhill jak wspomniałem, to szkoła z internatem. Jest to szkoła płatna, jednakże jak utrzymują prowadzący, czesne jest na takim poziomie, który nie ogranicza dostępu do niej do wąskiego grona wybrańców. Uczniowie szkoły to dzieci z różnych krajów, często spoza Europy - (duża popularność wśród japończyków).

"Summerhill - miejsce gdzie leczy się dzieci z nieszczęścia oraz gdzie wychowuje się je w szczęściu"

Faktem jest, że dużą wagę w swoich działaniach Neill przywiązywał do psychologicznej strony funkcjonowania dziecka - nie tylko w szkole, ale w ogóle w świecie (rodzina, kościół, praca itp.). Mniej istotnym było dla niego zapewnienie dziecku edukacji w sensie zdobywania wiedzy przedmiotowej - tutaj w zasadzie bezgranicznie ufał dziecku. Szczególną uwagę zwracał na komfort psychiczny dzieci. Dlatego cała szkoła była i jest podporządkowana dzieciom, wszystko, co określało i wpływało na życie dzieci w szkole było dostosowane do ich potrzeb.W początkowym okresie funkcjonowania szkoły, Summerhill była szkołą dla dzieci "trudnych" - z tym pojęciem walczył Neill, mówił:

Page 6: Antypedagogiczne próby istnienia

"Trudne dziecko, to dziecko, które jest nieszczęśliwe. Jest ono na stopie wojennej z samym sobą, a w konsekwencji walczy z całym światem"

W szkole uczyły się dzieci, które z różnych powodów nie były w stanie funkcjonować w "normalnym" systemie. Neill miał jedną receptę dla wszystkich: nie zmuszać tych dzieci do jakichkolwiek zajęć szkolnych! Zdarzało się, że miesiącami dzieci, które przyszły do Summerhill nie pokazywały się na zajęciach. Taka sytuacja trwała nieraz wiele miesięcy. Zwrócił uwagę na to, że dzieci, przychodzące z "normalnego" systemu generalnie nie pokazują się na zajęciach. Te zaś, które od młodszych lat funkcjonują w szkole, chętniej w zajęciach uczestniczą, (co nie znaczy, że robią to systematycznie). Po pewnym czasie zdecydował się, na pracę z dziećmi młodszymi - starsze były już na tyle "skrzywdzone przez życie", że nie był w stanie ich z ich nieszczęścia wyprowadzić...Zdecydował, że szkoła będzie szkołą dla każdego, niekoniecznie dla tych z kłopotami. Problem szczęścia i jego braku był Neill'owi bardzo bliski i w swojej koncepcji często o szczęściu mówił. Mówił również o jego braku i przyczynach takiej sytuacji. Ponieważ był zwolennikiem wczesnego Freudyzmu (tego, kiedy jeszcze szanowny pan Freud nie wycofał się ze swojego strasznego odkrycia świata przeżyć wczesnodziecięcych, o czym w rozdziale poświęconym pani Miller...) Swobodnie poruszał się w temacie urazów, religii, uprzedzeń, roli podświadomości itp. Często w jego pracach znajdziemy odwołania bezpośrednie lub pośrednie do Freuda.Teza dotycząca nieszczęśliwego dziecka dotyczy oczywiście także nas - dorosłych. Czy ktoś widział szczęśliwego agresora? „Bez wątpienia szkoła zmuszające aktywne dzieci do siedzenia w ławkach i uczenia się nieprzydatnych w większości przedmiotów jest złą szkołą. Jest ona dobra jedynie dla tych, którzy w nią wierzą, dla tych nietwórczych obywateli, którzy chcą mieć potulne, nietwórcze dzieci, pasujące do cywilizacji, w której miarę sukcesu stanowi pieniądz”

To krytyczne stwierdzenie obrazuje model działania przyjęty w Summerhill. Dyskutować nad tezą dotyczącą "siedzenia w ławkach" chyba nie trzeba?. Dotyczy to sytuacji 'klasowej" typowej dla większości szkół zarówno w naszym kraju jak i za granicą. Przyjęty i funkcjonujący model nauczania klasowego słusznie jest przez Neilla krytykowany jako pozbawiający dziecko możliwości aktywnego uczestnictwa w zajęciach. Jest jeszcze jeden ważny aspekt takiego "siedzenia" w ławkach: jesteś absolutnie samotny - widzisz jedynie tył głowy swoich kolegów. Brak jest kontaktu wzrokowego, który jest często bardzo wspierający. Pozbawienie ucznia wsparcia daje bardzo dużą przewagę nauczycielowi. Brak możliwości komentowania chociażby wzrokiem tego, co "dzieje się " w klasie daje "na wejściu" przewagę nauczycielowi. On doskonale widzi twarze i reakcje wszystkich uczniów...Brak możliwości wyboru przedmiotów, których dziecko może się uczyć, brak możliwości wyboru czy w ogóle chcę się uczyć Neill demaskuje jako drogę do "produkcji" konsumpcyjnie nastawionych, posłusznych obywateli!Stąd silna, realizowana, u Neiill'a tendencja, aby w cielic w życie założenie:

Dopasować szkołę do dziecka!

Jako pierwszy element dopasowywania szkoły do dziecka, Neill wymienia pozbawienie tego, co Hubertus von Shoenebeck nazywa ambicją pedagogiczną:

„Summerhill jest miejscem, gdzie ludzie mający wrodzone możliwości i pragnienie zostania uczonymi zrealizują je; podczas gdy ci, którzy nadają się tylko do zamiatania ulic, będą to robić"

Page 7: Antypedagogiczne próby istnienia

Wyraźnie podkreślony zostaje aspekt wspierania dzieci w realizowaniu wrodzonych możliwości i ambicji, bez wywierania jakiegokolwiek wpływu (w tym oceniającego) na ich wybór. Tak popularne w naszym kraju "leczenie" ambicji rodziców, którzy nie zrealizowali się w swoim życiu i w związku z tym próbują poprzez swoje dzieci "nadrobić" stracony czas: "możesz zostać, kim chcesz, byleby tylko lekarzem..." Neill uznałby i uznawał za szkodliwy. (Ta przypadłość nie jest naszą narodową, wykracza daleko poza granice naszego kraju!)

Jak wygląda nauczanie w Summerhill?

Po pierwsze: zajęcia nie są obowiązkowe!

Tego typu sytuacja jest charakterystyczna jedynie dla Summerhill. Nie słyszałem o drugim takim miejscu, gdzie dzieci nie muszą chodzić do szkoły. Do szkoły muszą obowiązkowo przychodzić tylko nauczyciele i ich obowiązuje plan i program zajęć. Dzieci nie mają absolutnie obowiązku chodzenia na zajęcia. Podkreślam: absolutnie, gdyż nie istnieje nawet system zachęcania dzieci do udziału w zajęciach. Taki system byłby równie szkodliwy dla dzieci, jak samo zmuszanie ich do uczestnictwa w zajęciach: zaburzałby ich autonomiczny rozwój oraz samoocenę ("jak to ja nie chodzę do szkoły, skoro według moich nauczycieli jest ona taka dobra i atrakcyjna"). W naszych realiach jest to nie do przeprowadzenia: istnieje obowiązek szkolny,. To znaczy teoretycznie można by wyobrazić sobie sytuację szkoły z internatem, gdzie same zajęcia nie byłyby obowiązkowe, ale przy braku jakichkolwiek tradycji nauczania podstawowego w połączeniu z internatem, raczej trudne do wykonania, aczkolwiek nie niemożliwe... Jedyne, co możemy zrobić, to nie zmuszać młodych ludzi do tego, aby uwierzyli, że nauczany przez nas przedmiot jest najważniejszy na świecie. Ba! Że w ogóle jest potrzebny...

Szkoła Neill'a w swoich założeniach i ich realizacji poszła zdecydowanie dalej:

„Nie mamy nowych metod nauczania, ponieważ nie uważamy, żeby nauczanie jako takie miało jakieś szczególne znaczenie. Czy dana szkoła wypracowała jakąś specjalna metodę zapoznawania się z dzieleniem, jest bez znaczenia, ponieważ dzielenie jest nieważne dla wszystkich z wyjątkiem tych, którzy chcą się go nauczyć? Dziecko, które chce się nauczyć dzielenia, nauczy się go, niezależnie od sposobu, w jaki to będzie robione”.

Jest to z pewnością szokujące dla pedagogów realizujących np. podstawy programowe, którzy są przekonani o swojej misji i ważności swojego przedmiotu. Mało tego! Nakłanianie nauczycieli do eksperymentów i innowacji wymusza niejako pójście w zupełnie odwrotnym kierunku: jak wzmóc skuteczność naszego nauczania, bez względu na szczęście dziecka, – w którym miejscu w naszej dokumentacji oświatowej pada takie słowo jak szczęście?. Aby być dobrze zrozumianym: nie twierdzę, że wszystkie działania pedagogów zmierzają do unieszczęśliwiania dzieci. Pragnę jedynie podkreślić, że według Neill'a nauczanie samo w sobie nie ma znaczenia dla dziecka. Znaczenie ma deklaracja dziecka: chce się tego uczyć. Deklaracja pochodząca z wnętrza, będąca autonomiczną decyzją dziecka, a nie powstała w wyniku manipulacji i przekonywania, czyli de facto: każdy wpływ z zewnątrz...Kiedy już dziecko zadeklaruje chęć nauki, nie ma znaczenia, w jaki sposób będziemy to nauczanie prowadzić - oczywiście chodzi o metody i wykorzystane środki (tutaj jednak nie pozostawałbym obojętnym na dokonania współczesnej myśli, szczególnie, jeżeli odniesiemy to do doboru środków - wszak nie stoimy w miejscu i nie odżegnujmy się od tego, co nam współczesne, przy całym szacunku dla tradycji?..)

Kolejny bardzo ważny element systemu (sposobu, pomysłu, drogi życiowej?) Bycia wśród dzieci A.S. Neill'a, odnajdziemy w myśli:

Page 8: Antypedagogiczne próby istnienia

„Zauważcie proszę, że nie jesteśmy pozbawieni ludzkich słabości. Pewnej wiosny spędziłem tygodnie na sadzeniu ziemniaków, wiec, kiedy odkryłem w czerwcu, że ktoś wyrwał osiem roślin, zrobiłem wielką awanturę. Jest jednak istotna różnica pomiędzy moja awanturą, a tą, którą zrobiłby jakiś autokrata. Moja awantura była o ziemniaki, natomiast awantura autokratycznego osobnika nie obyłaby się bez wciągania w to wszystko problemów moralnych - dobra i zła”.

Problem dotyczy tak częstych sytuacji, kiedy jesteśmy przekonani, że "już nie wytrzymamy". Zdarza się to każdemu z nas. Ja sam przyznaję się do tego typu działań... Jaka jest różnica pomiędzy działaniem Neil’a, a częstym wśród nauczycieli stosowaniem przemocy psychicznej widać od razu: Neill nie angażuje wnętrza dziecka, nie stara się oceniać jego działania w kategoriach dobra i zła? Nie przesyła żadnych obraźliwych epitetów, nie porównuje nas do "głąbów", "kapuścianych głów się", osłów itp. Nie przedstawia dziecku w najczarniejszych barwach najbliższej przyszłości. Po prostu daje znać, że ważne dla niego są ziemniaki i nie pozwoli ich tknąć bez względu na to, czy jesteś dzieckiem, czy dorosłym. Sam fakt wyrwania nie jest oceniany. Skupia się na skutku i ewentualnym zapobieżeniu tego typu sytuacji w przyszłości: nie mówi o "winnym", że jest "winny", a sam czyn "zły".

Powtórzę: wnętrze dziecka pozostaje nietknięte!

Dalej kontynuując temat awantury dotyka problemu autorytetu:

„Dla dzieci nie jestem autorytetem, którego trzeba się bać. Jestem im równy. Zupełnie bezpiecznie można awanturować się z dziećmi, jeżeli wszyscy są sobie równi. Nie jest łatwo opisać ten rodzaj relacji pomiędzy nauczycielem a dzieckiem”.

Wyraźnie podkreślona zostaje tutaj rola równości, autentycznej, nie deklaratywnej. Oczywiście nie można dyskutować, czy Neill nie był autorytetem dla swoich podopiecznych 0 uczniów. Jestem w stanie uwierzyć i przyjąć taką sytuacje, ponieważ w prowadzonej przez siebie skromnej działalności w ośrodku ruchu wyzwolenia dzieci - elf, doświadczam, na co dzień bycia z dziećmi bez tarczy autorytetu. Tak jak to Neill powiedział: być może ten autorytet gdzieś jest, być może w oczach dzieci go posiadam, ale to jest ten typ relacji, kiedy jesteśmy pozbawieni paraliżującego i niweczącego każde, najszczersze nawet działania strachu. Temat strachu, a właściwie tworzenia środowiska pozbawionego we wspólnych relacjach strachu przypomina także w zdaniu:

"Podkreślam znaczenie tego, że dzieci nie odczuwają strachu przed dorosłymi. Dziewięcioletnie dziecko przyjdzie do mnie i powie, że wybiło szybę - nie musi obawiać się "kazań".

Fenomenem Summerhill jest coś, co nazywają uczniowie: Ogólne Spotkanie Szkoły. Niestety nie dane mi było uczestniczyć w takim spotkaniu. O nim jeszcze w późniejszym tekście. Podkreślę jedynie to, że podczas tego typu spotkań dyskutuje się o wszystkich ważnych sprawach szkoły. Spotkania są prowadzone przez coraz to inne osoby. Ważne: podczas spotkań przegłosowywane są zasady, którymi należy się kierować! Obowiązują do momentu uchylenia ich podczas kolejnego spotkania. Każdy głos ma taką samą wagę!Tak w kilku zdaniach na temat spotkań wypowiada się Neill:

"Wszyscy maja równe prawa. Na Ogólnym Spotkaniu Szkoły głos sześcioletniego dziecka ma w praktyce taka sama wagę jak mój.(...) Wszystkie sprawy związane z życiem społecznym czy grupowym - łącznie z karaniem za przewinienia przeciw społeczności są załatwiane przez głosowanie w sobotnie wieczory na Ogólnym Spotkaniu Szkoły. Każdy nauczyciel i każde dziecko, niezależnie od wieku, ma jeden głos".

Page 9: Antypedagogiczne próby istnienia

Często spotykał się z uwagami, że przecież czy chce, czy nie i tak jego głos z pewnością znaczy więcej niż głos małego dziecka. Podawał wtedy szereg przykładów, kiedy dzieci nie zgadzały się z jego propozycjami: po prostu odrzucały je!

Jednoznaczny stosunek do wychowania jest widoczny w następującym cytacie:

"Zadaniem dziecka jest żyć własnym życiem, a nie życiem, które wydaje się najwłaściwsze jego pełnym niepokoju rodzicom, ani tez życiem zgodnym z celem pedagoga, któremu zdaje się, że wie, co jest najlepsze. Całe to wtrącanie się i kierowanie ze strony dorosłych stwarza jedynie pokolenie robotów".

Jak to się ma do naszej sytuacji prawnej, gdzie jasno i jednoznacznie określono, kto ma prawo do wychowania dzieci i jak mają się one względem swoich rodziców zachowywać?Biorąc pod uwagę jeszcze deklarację, którą nasze państwo złożyło pod tekstem Konwencji o Prawach Dziecka, gdzie pomimo przyznania prawa do wychowania dziecka rodzicom, jakby tego było mało, zastrzegamy sobie realizowanie praw dziecka w sposób zgodny z naszą tradycją oraz miejscem dziecka w rodzinie i poza nią...Czy nie jest to zdecydowanie sprzeczne z tym, o czym mówi Neill? Czy w związku z tym nasz system edukacji i model wychowania jest na najlepszej drodze do produkcji pokolenia robotów - według Neill"a - tak, zastanówmy się?..

"Nie można skłonić dziecka do uczenia się muzyki czy czegokolwiek innego nie przemieniając go, do pewnego stopnia w bezwolnych dorosłych. Kształtuje się ich wówczas na akceptantów status quo - dobra to rzecz dla społeczeństwa potrzebującego ludzi, którzy będą posłusznie siedzieć przy ponurych biurkach, stać za ladą, mechanicznie łapać ranny pociąg do pracy - krótko mówiąc dla społeczeństwa, które niesie na swoich sfatygowanych barkach pełen strachu szary człowieczek - śmiertelnie przerażony konformista".

Atak na przymus szkolny! Czyż w naszym kraju nie postępuje się w taki właśnie sposób? Czy te wszystkie obowiązkowe zajęcia, i normy, którym dziecko musi sprostać nie są tym, o czym wspomina Neill? Czy nie chodzi właśnie o to, aby uzmysłowić nam, do czego zmierza tego typu edukacja prowadzona w sposób przymusowy?Czy nie czujemy cierpienia i tym samym rosnącej agresji w dziecku, które przez kilka (kilkanaście) lat musi się uczyć np. matematyki nie posiadając ku temu żadnych zdolności? Czy to nie jest histeryczne wołanie o pomoc? Czy nie tam właśnie rodzi się przemoc, którą tak często widzimy na naszych ulicach? Jestem przekonany, że tak właśnie jest. Jestem przekonany, że to, co na ten temat mówi Neill, a co z pewnością przeczuwało wielu z nas, wspominając udrękę własnego dzieciństwa, jest drogą ku wyzwoleniu się, ku pozbyciu się wielu własnych i społecznych problemów?

"Nigdy nie miałem w szkole pupilów. Oczywiście zawsze lubiłem niektóre dzieci bardziej niż inne, ale udało mi się tego nie okazywać. Możliwe, że sukces Summerhill wynikał częściowo z faktu, że dzieci czują się jednakowo i z szacunkiem traktowane. Obawiałbym się, w jakiejkolwiek szkole sentymentalnego stosunku do uczniów; tak łatwo przecież widzieć łabędzie w gęsiach, a Picassa w dziecku, które chlapie farbą po papierze".

Bardzo ważna sprawa: szacunek do dziecka, do każdego z osobna i do wszystkich na raz. Traktowanie ich bez różnicowania. Bez względu na ich ułomności, zachowanie, wyniki w nauce, deklarowana niechęć, czy też właśnie chęć do nauki, szkoły, innych osób - szacunek po prostu! Bez tego elementu w ogóle możemy zapomnieć o jakimkolwiek wspólnym byciu - dajmy lepiej sobie spokój... Albo rozpocznijmy wychowanie - to jest dobry początek...

Page 10: Antypedagogiczne próby istnienia

"W większości szkół, które uczyłem, pokój nauczycielski był małym piekłem intryg, nienawiści i zazdrości".

W zasadzie tą wypowiedź można pozostawić bez komentarza... Jednakże należy wskazać na to, że Neill mówi, iż w pokoju nauczycielskim jego szkoły w Summerhill panuje przyjazna atmosfera, o czym wspominają także Inspektorzy jej królewskiej Mości w raporcie opracowanym na podstawie kontroli szkoły, o czym poczytamy w dalszej części tekstu.

"Summerhill musi być wyspą. Co stałoby się, gdybym założył szkołę w małym miasteczku i próbował sprawić, by stała się częścią jego społeczności? Na stu rodziców, jaki procent zaaprobowałby swobodę dzieci w chodzeniu na lekcje? Jak wielu zaakceptowałoby prawo dziecka do masturbacji? Od samego początku musiałbym iść na kompromis z tym, co uważam za prawdę".

Jak wspomniałem Summerhill leży w małej miejscowości na brytyjskim wybrzeżu? Dzieci ze szkoły spokojem funkcjonują w miejscowej społeczności stanowiąc mimo wszystko enklawę. Ta krótka uwaga zawiera także ważną informacje na temat stosunku Neill'a do spraw seksualności dzieci. Uważa on tą sferę życia za zupełnie naturalna i nie odbiera prawa dzieciom do zainteresowania własna seksualnością. Po prostu nie ukrywa, że istnieje cos takiego jak seksualność dzieci. W późniejszym tekście wyraźnie łączy nieszczęście dziecka z wyparciem (czynniki zewnętrzne - rodzice, szkoła, kościół) tej ważnej (najważniejszej) strony swojej osoby. "Problem przemocy w szkole: dziecko poddane dyscyplinie dorosłych staje się osobą, która nienawidzi. A ponieważ nie może tej wrogości do dorosłych bezkarnie okazać, wyładowuje ja na mniejszych i słabszych".

Jeden z ważniejszych problemów: przemoc i agresja. Nasze szkoły borykają się ze wciąż wzrastającym poziomem agresji wśród uczniów. Neill doszedł do wniosku, korzystając z doświadczeń i przemyśleń Freuda, że nie należy tłumić w sobie agresji i spychać tego typu uczucia do podświadomości. Jest to bardzo bliskie również przemyśleniom A. Miller, o których w osobnym rozdziale.Jest to również wskazanie na źródła problemu "fali" w naszych szkołach: wyładowywanie agresji na młodszych rocznikach, rozpoczynających naukę w szkole, nie bierze się znikąd. To my, dorośli, poddając dziecko surowej dyscyplinie powodujemy w nim wzrost poziomu zachowań agresywnych, które muszą zostać wyładowane. Tłumione latami wybuchają w nieoczekiwany sposób! Oczywiście nie jest to takie proste: dom rodzinny ma tutaj także wiele do powiedzenia (przede wszystkim dom...)

Koedukacja w szkołach i seks - nie jest to problem moralny.

Koedukacja w szkołach brytyjskich stanowiła przez długi czas temat tabu. Norma były szkoły dla chłopców i osobno dla dziewcząt. Neill prowadził szkołę w pełni koedukacyjna. Zauważył pewną prawidłowość:, kiedy opowiadał o tym wielu nauczycielom na cotygodniowych spotkaniach, padało często pytanie: to oni ze sobą nie śpią? Ja w takiej sytuacji dopiero bym sobie folgował...Jest to oczywiście stanowisko charakterystyczne dla osób, które zostały wychowane w purytańskiej atmosferze, gdzie sprawy seksu stanowiły temat zakazany.Wśród swoich podopiecznych nie zaobserwował wzmożonego zainteresowania sprawami seksu: oczywiście nie znaczy to, że takich sytuacji nie było. Nie było po prostu wzmożonego, chorobliwego zainteresowania z obu stron: temat był obecny na bieżąco, nie unikano dyskusji i rozmów indywidualnych.

"W Summerhill zabawa jest najważniejsza. Dlaczego bawią się dzieci i kociaki, nie wiem? Przypuszczam, że ma to związek z energią".

Page 11: Antypedagogiczne próby istnienia

Istotne założenie: dzieci musza się wybawić. Sprawa wręcz karygodną jest umieszczanie małych dzieci w ławkach i kazanie im tam siedzieć i pracować przez kilka godzin w ciągu dnia! Jest to jedna z większych krzywd wyrządzanych naszym dzieciom, kiedy rozpoczynają naukę w szkole. Mam nadzieję, że są to ostatnie chwile "ławkowego" nauczania, że znajda się wreszcie nauczyciele, którzy powyrzucają z klas ławki i zastąpią je czymś innym, byle nie ławkami, czymś, co będzie można łatwo przenosić i dostosowywać do potrzeb chwili. Czymś, co nie trzeba będzie już ustawiać w dramatyczne rzędy...Szkoła to nie tylko ławki, to także korytarze, sale gimnastyczne, boiska, baseny (chyba trochę za dużo wymagam...). Wszechobecny beton nie zaprasza do zabawy...Zresztą to nie w tym rzecz: dzieci same odnajdują sobie terenu do zabawy i same ją sobie zorganizują. Dlatego dajmy naszym dzieciom jak najwięcej przestrzeni do zabawy i myślę, że to już będzie dużo. Ale do zabawy, w której nie będziemy im przeszkadzać podsuwając jedyne możliwe rozwiązania i sugerują c przebieg zabaw i zasady: dajmy dzieciom spokój - przynajmniej podczas zabawy! A co my im oferujemy podczas krótkich kilkuminutowych przerw pomiędzy lekcjami... Dajmy dzieciom czas na zabawę, nie zaganiajmy ich do szkół i ławek. Jeżeli tego nie zrobimy będziemy dalej mieli zabawnych polityków, zabawnych decydentów, zabawnych żołnierzy itd. - są to osoby, które w dzieciństwie nie miały wystarczająco dużo czasu na zabawę. Teraz musza to nadrobić...

Jeszcze na temat zabawy:

"Zło cywilizacji wynika z faktu, że żadne dziecko nie mogło się nigdy do końca wybawić.Jeżeli pozwolisz twojemu dziecku bawić się tak długo, jak zechce, to będzie w stanie zdać egzaminy wstępne o colleg'u po dwóch latach intensywnej nauki, zamiast po trwającej zwykle piec lat, sześć czy siedem lat nauce w szkole, która lekceważy zabawę jako część życia" - trzeba założyć, że będzie chciał!!! Większość absolwentów Summerhill nie chodzi na mecze, nie interesują się tez różnego rodzaju widowiskami (...)"

Popularność imprez masowych, masowego udziału w widowiskach Neill upatruje w niezaspokojonej w dzieciństwie potrzeby zabawy. Wskazuje również na niezauważany przez pedagogów problem skuteczności uczenia się, kiedy posiadamy autentyczna motywacje i co ważniejsze, zaspokojone potrzeby zabaw. Oczywiście można nauczyć dziecko pod przymusem (przymus oceny), lecz szkody dla takiego dziecka są trudne do określenia i przewidzenia. W zasadzie chyba nikt tego nie zauważa...

"W większości szkół sport jest obowiązkowy. W Summerhill przeciwnie. Wątpię, czy ludzie cieszący się wolnością poszliby na lekcje wf-u".

Poruszając ten wątek Neill zwraca uwagę także na aspekt rywalizacyjny gier i zabaw sportowych. Demaskuje także zorganizowane wychowanie fizyczne jako wentyl dla tłumionej naturalnej aktywności dzieci i wikłanie ich w sytuacje zmuszające do rywalizacji, czyli faktycznego pokonania przeciwnika.

"Jak możliwe są pełne szczęśliwe i pełne miłości domy, jeżeli dom jest maleńka częścią społeczności, w której okazuje się nienawiść na setki rozmaitych sposobów? Widać chyba, że nie mogę postrzegać kształcenia jako egzaminów, lekcji i uczenia. Szkoła unika podstawowej sprawy: cała greka, matematyka i historia świata nie pomoże, by dom stał się bardziej kochającym, dziecko wolne od zahamowań, rodzic wolny od nerwicy"

Page 12: Antypedagogiczne próby istnienia

Kolejna deklaracja wskazująca na hierarchię celów edukacji Summerhill: najpierw uwolnić dziecko od zahamowań, czyli uczynić je szczęśliwym. Potem ewentualnie edukacja w postaci nauczania przedmiotów, ale i to jak podkreślam na wyraźne życzenie dziecka.

"Urabiane, uwarunkowane, utrzymywane w karności dziecko, zamknięte w sobie dziecko - dziecko zniewolone, któremu na imię Legion, można spotkać wszędzie jak świat długi i szeroki. Mieszka w naszym mieście, tuż naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy. Siedzi w nieciekawej ławce w nudnej szkole; a potem zasiada przy jeszcze bardziej nieciekawym biurku lub przy warsztacie. Jest uległe skłonne do posłuszeństwa wobec autorytetu, boi się krytyki i niemal fanatycznie pragnie być człowiekiem zwyczajnym, typowym i na miejscu. Prawie bez pytania akceptuje to, czego go nauczono, a wszystkie swoje kompleksy, leki i frustracje przekazuje własnym dzieciom..."

Tak według Neill'a wygląda problem przekazywania wychowania. Dokładnie tak samo widzą to antypedagodzy! Proces przekazywania wychowania znajduje swoje źródło w niezaspokojonych potrzebach okresu dzieciństwa, w bezwarunkowej kapitulacji, (kiedy nie mamy pomocy z zewnątrz z pewnością skapitulujemy!). Jest tutaj bardzo duża rola do spełnienia przez nauczycieli - wychowawców: wspieranie dziecka! Nawet w sytuacji, kiedy to rodzice wychowują i decydują o tym jak wychowywać, uważam, że nasza rolą jest wspierać rodzinę poprzez wspieranie tego, kto tego wsparcia najbardziej potrzebuje. Poprzez wspieranie dzieci, poprzez wskazywanie rodzicom ich błędów, poprzez udzielanie autentycznej pomocy!

Na temat kształcenia, które według Neill'a występuje przeciwko życiu, które atakuje przejaw życia w dzieciach od pierwszych minut pobytu w szkole, od pierwszych chwil pobytu dziecka na tym świecie - poprzez wychowanie w rodzinie, pada twierdzenie:

"Twierdzę, że ograniczające wolność kształcenie wpływa w rezultacie na życie, które nie może być w pełni przeżyte".

Jak dalej wyjaśnia: nie może wiedzieć człowiek jak mogłoby wyglądać jego życie? Jego życie podkreślam, a nie życie wartościami zaszczepionymi w procesie wychowania, potrzebami generowanymi w trakcie tego procesu: po prostu nie jesteśmy sobą o ile sobie tego w miarę szybko nie uświadomimy (tego, że nosimy solidny bagaż nie naszych doświadczeń...), Może się okazać, że z narzuconej nam przez wychowanie klatki nigdy nie wyjdziemy...

O czego prowadzi masowo i systemowo prowadzone skuteczne wychowanie we współpracy z domem rodzicielskim pokazuje na przykładzie nie tak odległej przeszłości, gdzie system wychowania oparty na dyscyplinie i wartościach obcych dziecku, system prowadzony ramie w ramię: szkoła i dom rodzinny, przyniósł oczekiwany skutek:

"Tragedią człowieka jest, że jego charakter, podobnie jak w przypadku psa można urabiać. Nie można wpływać na charakter kota (...) Można wywołać wyrzuty sumienia u psa, ale niemożliwe jest to w przypadku kota. A mimo to większość ludzi woli psy, ponieważ ich posłuszeństwo i pochlebne machanie ogonem dostarcza widocznego dowodu wyższości i wartości pana.Trening w żłobku przypomina tresurę w psiarni; zbite dziecko podobnie jak zbity szczeniak wyrasta na posłusznego dorosłego, z poczuciem niższej wartości. Tresujemy psy tak, żeby nam było wygodnie i podobnie traktujemy nasze własne dzieci. W tej psiarni zwanej żłobkiem ludzkie szczenięta musza być czyste, nie wolno im za dużo szczekać; musza być posłuszne na gwizdek; musza jeść wtedy, gdy my uznamy to za stosowne.

Page 13: Antypedagogiczne próby istnienia

Widziałem setki tysięcy posłusznych, łaszących się psów machających ogonami na Tempelhof w Berlinie, gdy w 1935 roku wielki treser Hitler wygwizdywał swoje rozkazy".

W swoich rozważaniach dotyka często tematów, które są nieosiągalne dla innych pedagogów, którzy zwracają mniejszą uwagę na psychologiczna stronę funkcjonowania człowieka. Jak już pisałem niejednokrotnie, jest Neill zwolennikiem "szczerego" Freuda - tego, który odkrył seksualność dzieci, (ale i zainteresowanie ta seksualnością ze strony dorosłych?..).

"Trudne dziecko to dziecko zmuszane do czystości i tłumienia seksualnych zainteresowań. Dorośli uważają za oczywisty fakt, że dziecko należy nauczyć tak się zachowywać, że by dorośli mieli z nim jak najmniej kłopotu. Stąd waga przykładana do posłuszeństwa, manier i uległości".

Sprostanie powyżej wymienionym normom kulturowym (społecznym), które ustaliły taki stereotyp dziecka posłusznego rodzice uciekają się do niewybrednych metod, byleby osiągnąć to, czego oczekuje od nich społeczeństwo i własna wygoda:

"Niemal za każdym razem, kiedy jadę pociągiem, słyszę jak jakaś matka mówi: Wilie, jeżeli jeszcze raz wyjdziesz na ten korytarz, konduktor Cię zamknie". Większość dzieci wychowuje się w oparciu o stek kłamstw i głupie zakazy".

Do matek zwraca się z zapytaniem, które jak twierdzi podczas spotkań wywołuje burzę:

"Czy wy matki, zdajecie sobie sprawę z tego, że za każdym razem, gdy uderzacie swoje dziecko pokazujecie, że je nienawidzicie."

"Cywilizacja jest chora i nieszczęśliwa, a ja twierdzę, że źródłem tego wszystkiego jest skrępowana rodzina. Już od kołyski zacofane i nienawistne siły pozbawiają dzieci energii i zapału. Uczy się je by mówiły życiu:”nie", ponieważ ich młode życie jest jednym długim "nie". Nie hałasuj, nie onanizuj się, nie kłam, nie kradnij.Uczy się by mówiło "tak" temu, co nie sprzyja życiu. Szanuj starszych, szanuj religię, szanuj nauczyciela, szanuj prawo ojców. Niczego nie kwestionuj - po prostu bądź posłuszny.Okazywanie szacunku komuś, kto na to nie zasługuje, nie jest cnotą. Nie jest też cnotą żyć w zalegalizowanym grzechu z mężczyzna czy kobieta, których przestało się kochać; nie jest cnota kochać Boga, którego się w rzeczywistości boi".

Powyższe twierdzenie w naszej, polskiej rzeczywistości wystarczy, aby zepchnąć jej autora na margines jakiejkolwiek działalności pedagogicznej. Uważam jednak, że rzadko, kiedy można w tak krótki i jasny sposób przedstawić przyczyny i podać jednocześnie rozwiązanie naszej trudnej sytuacji związanej z wychowaniem dzieci. W pełni identyfikuje się ze słowami Neill'a! Czy nie pamiętamy jak trudno było nam przyznać racje rodziców, nauczycieli, księży? Czy to wszystko z nas "wyparowało"? W większości z nas "wychodzi" w najmniej spodziewanych momentach! Najczęściej, kiedy zauważamy te cechy u naszych dzieci!Zresztą, o czym tu mówić: ilu nauczycieli potrafi otwarcie, bez wartościowania i moralizowania rozmawiać z dziećmi na temat masturbacji? Na temat tego, jakim szacunkiem i czy w ogóle szacunkiem należy obdarzać niegodziwych rodziców, którzy manipulują swoimi dziećmi?Temat podsumowuje:

"W ogóle nie ma trudnych dzieci; są tylko trudni rodzice. Być może należałoby powiedzieć, że jest tylko trudna ludzkość. Dlatego właśnie, że znajduje się pod

Page 14: Antypedagogiczne próby istnienia

kontrolą ludzi wrogo nastawionych do życia, bomba atomowa jest tak groźna - bowiem jak ktoś, komu krepowano ręce w kołysce może nie być wrogo nastawiony do życia?"

W koncepcji, Neill'a kluczową rolę odgrywa pojecie samoregulacji (cos, co u antypedagogów nosi nazwę: wewnątrzsterowność). Samoregulacja jest droga do osiągnięcia szczęścia pojmowanego min. jako minimalizowanie zewnętrznych uwarunkować w sferze psychicznej (poczucie grzechu, winy, kompleksy itp.). już słyszę głosy zbulwersowanych pedagogów, że tego typu sytuacja prowadzi do "rozpuszczenia" dzieci. Nic bardziej błędnego...

"Samoregulacja oznacza prawo dziecka do tego, aby żyć ciesząc się wolnością bez zewnętrznego autorytetu w sprawach psychicznych i somatycznych(...)Powszechne przekonanie, że dobre nawyki, których nie wpojono nam we wczesnym dzieciństwie, nie rozwiną się nigdy później w życiu, jest założeniem, na którym nas wychowano i które bezkrytycznie akceptujemy jedynie, dlatego, że nikt go przedtem nie kwestionował. Otóż ja tej przesłance zaprzeczam(...)Swoboda jest dziecku niezbędna, ponieważ tylko doświadczając wolności może się ono rozwijać w naturalny dla niego sposób - dobry sposób".

"Możliwe, że największym odkryciem, jakie zrobiliśmy w Summerhill, jest to, że dziecko rodzi się szczere. Zabraliśmy się za to w ten sposób, że zostawiliśmy dzieci w spokoju, żeby zobaczyć, jakie one naprawdę są. Jest to jedyny możliwy sposób postępowania. Pionierska szkoła przyszłości musi dalej podążać ta droga, jeżeli chce wnieść swój wkład w wiedze o dziecku i, co ważniejsze w szczęście dziecka(...)Dorośli, którzy obawiają się, że młodzi będą zepsuci, sami są zepsuci - tak samo jak ludzie mający sprośne myśli żądają, byśmy wszyscy nosili dwuczęściowe kostiumy kąpielowe. Jeżeli człowieka cokolwiek szokuje, to właśnie to, co go najbardziej pociąga. Świętoszek to rozpustnik, który nie ma odwagi stanąć twarzą w twarz ze swą naga dusza".

Jedna z najistotniejszych wskazówek dla nauczycieli i rodziców:

"Musimy pozwolić dzieciom być egoistami - mającymi pełna swobodę zaspokajania własnych dziecięcych zainteresowań. Gdy indywidualny interes dziecka koliduje z interesem społecznym, wtedy należy przyznać pierwszeństwo jego indywidualnemu dobru".Dzieci są egoistami! I to wcale nie jest dobre ani złe. Tak po prostu jest i pogódźmy się z tym. Dajmy dzieciom to ich prawo. Nie starajmy się tłumić naturalnego egoizmu, jeśli nie chcemy, aby na starość nie musiały tego przerabiać - co wtedy z nami będzie (jest?).Przepisy obowiązujące w naszym kraju narzucają jednak rodzicom sprawowanie władzy rodzicielskiej - co oznacza absolutne prawo do wychowania, ale zgodnego min. z oczekiwaniami społeczeństwa! Czy nie jest to zamach na prawa jednostki?

"Uważam, że narzucanie czegokolwiek mocą autorytetu jest błędem. Dziecko nie powinno robić niczego, dopóki samo nie dojdzie do wniosku - swojego własnego wniosku - że coś tam powinno zostać zrobione. Przekleństwem ludzkości jest zewnętrzny przymus, niezależnie od tego, czy pochodzi od papieża, państwa, nauczyciela, czy rodzica. Jest to faszyzm in toto(...)Każde dziecko ma prawo nosić takie ubranie, żeby nie miało najmniejszego znaczenia to, czy ubrudzi się ono czy nie, każe dziecko ma prawo do wolności. Przez wiele lat wysłuchiwałem nastolatków wypuszczających z siebie te wszystkie "cholery" i "psiakrew", których nie pozwolono im mówić, gdy byli mali".

Page 15: Antypedagogiczne próby istnienia

Kolejna deklaracja akcentująca role wolnej woli i decyzji w życiu dziecka! Nie tylko w życiu dziecka, bo także w naszym, dorosłym. Jednym z istotnych elementów koncepcji Neill'a jest odrzucenie zewnętrznych autorytetów w procesie bycia z dziećmi. Wczesne posługiwanie się autorytetami pozbawia dzieci swobody rozwoju, poprzez jego zaburzenie: tatuś tak chce, ksiądz powiedział itd.

"Każde cieszące się wolnością dziecko bawi się przez większą część czasu; ale gdy przychodzi czas, te inteligentne usiądą i wezmą się do pracy, żeby opanować przedmioty, które wymagane są przy egzaminach państwowych. W niewiele ponad dwa lata chłopak czy dziewczyna wykona pracę, która utrzymywanym w karności dzieciom zajmuje osiem lat(...)Wiem, że poddani dyscyplinie nawet stosunkowo słabi uczniowie zdają egzaminy, niemniej jednak zastanawiam się, co dzieje się z nimi później w życiu. Gdyby wszystkie szkoły były wolne, a wszystkie lekcje nieobowiązkowe, wtedy przypuszczam, każde dziecko znalazłoby swój własny poziom."

Doświadczenia szkoły Summerhill wskazują jednoznacznie, na nieprzydatność długiego, żmudnego procesu nauczania "wbrew sobie" i bez wyraźnej motywacji. Dzieci przebywające w ośrodku, nawet te, które nigdy nie pojawiały się na zajęciach, doskonale radziły sobie z czytaniem i pisaniem, pod jednym warunkiem: musiały tego potrzebować! Czyż nie jest to uderzenie w same podstawy naszego systemu edukacji w modelu klasowo-lekcyjnym? Czy mamy jakieś wyjście? Czy może nasze dzieci maja być w szkołach dla tego, aby nie były w tym czasie w innym miejscu? Zastanówmy się...

"Szczęście i pomyślność dzieci zależą od tego, ile im okazujemy miłości i akceptacji. Musimy być po stronie dziecka. O tym, ze jesteśmy po jego stronie świadczy okazywana mu miłość - nie miłość zaborcza - nie miłość sentymentalna -m a po prostu miłość, w wyniku, której dziecko czuje się kochane i akceptowane(...)Rodzic trudnego dziecka musi siąść i zapytać samego siebie: czy okazywałem mojemu dziecku prawdziwą akceptacje? Czy okazywałem mu zaufanie? Czy okazywałem zrozumienie? Ja nie teoretyzuję. Ja wiem, że trudne dziecko może przyjść do mojej szkoły i stać się szczęśliwym normalnym człowiekiem. Wiem, że głównymi składnikami w procesie leczenia jest okazywanie akceptacji, zaufania i zrozumienia.(...)Akceptacja jest jednakowo potrzebna dzieciom zdrowym jak i dzieciom trudnym. Jedynym przykazaniem, którego ma przestrzegać każdy rodzic i każdy nauczyciel jest: MUSISZ BYĆ PO STRONIE DZIECKA"

W zasadzie bez komentarza: być po stronie dziecka - jedyna i wystarczająca rada dla wszystkich pedagogów i rodziców! Kochać je i akceptować takim, jakie jest. Nie musi spełniać naszych oczekiwań. Mało tego: nie powinno tego robić!

"Rodzinne kłamstwo ma dwa motywy: utrzymać dziecko w ryzach i wywrzeć na nim wrażenie rodzicielską doskonałością. Ilu rodziców i nauczycieli odpowiedziałoby zgodnie z prawda na pytanie dziecka: „Czy byłeś kiedyś pijany? Czy kiedyś kląłeś?” To właśnie lek przed dziećmi robi s dorosłych hipokrytów(...)Dorosły, który okłamuje dzieci – choćby pośrednio – jest człowiekiem, który naprawdę dzieci nie rozumie. Stad cały nasz system kształcenia jest pełen kłamstw. Nasze szkoły przekazują dalej kłamstwo, że posłuszeństwo i pracowitość to cnoty, a historia i francuski to wykształcenie".

Nikt nie lubi, kiedy wskazuje się mu błędy, które być może popełniasz: taki mały rachunek sumienia dla nas wszystkich: jak często okłamujemy nasze dzieci - oczywiście dla ich dobra...

Page 16: Antypedagogiczne próby istnienia

Kilka praktycznych rad:

"Dzieciom powinno się pozwolić ponosić niemal nieograniczoną odpowiedzialność za samych siebie. (...) Nie należy mylić obowiązku z odpowiedzialnością. Poczucia obowiązku powinno się nabywać później w życiu, jeżeli już w ogóle.(...) Ogólnie mówiąc, rodzice powinni pozwalać dziecku na jak najwięcej odpowiedzialności, biorąc pod uwagę jego fizyczne bezpieczeństwo. Tylko w ten sposób rozwiną oni w dziecku pewność siebie".

Nie należy rozumieć tego cytatu jako zupełne przyzwolenie nawet w sytuacjach dramatycznych typu zagrożenie życia lub zdrowia - zresztą wyraźnie Neill to zaznaczył. Powtarzam to, ponieważ często na spotkaniach rodzice pytają: czy musze robić wszystko to, co chce mój dzieciak: Przykłady typu: wyjście w podkoszulku na śnieg itp. Oczywiście, że mamy obowiązek reagowania i niedopuszczania do sytuacji zagrożenia zdrowia: jednak musi się to odbywać tylko w takich sytuacjach i w sposób nie wartościujący! Nie należy doprowadzać do praktykowanej sytuacji, że:

"Dziecko jest zwykle karane za drobiazgi, a nie sprawy życia lub śmierci!"

Ciekawy pogląd na sprawy nagród i kar (refleksja dla nauczycieli!):

"Niebezpieczeństwo związane z nagradzaniem dziecka nie jest tak silne, jak to związane z karaniem, lecz podkopywanie morale dziecka przez dawanie nagród jest subtelniejsze. Nagrody są niepotrzebne i negatywne. Proponowanie nagrody za zrobienie czegoś równa się stwierdzeniu, że to cos, samo w sobie, nie jest warte zrobienia. (Dawanie nagród ma zły psychologiczny wpływ na dzieci, ponieważ wywołuje zazdrość(...)Kara nigdy nie może być wymierzona sprawiedliwie, bowiem żaden człowiek nie potrafi być sprawiedliwy. Sprawiedliwość zakłada całkowite zrozumienie. Sędziowie nie są bardziej moralni niż śmieciarze, ani też nie są bardziej wolni od uprzedzeń. (...) Świadomie czy nieświadomie, nauczyciel okrutny w stosunku do dziecka, które popełniło jakieś,przewinienie seksualne, prawie na pewno ma głębokie poczucie winy związane z seksem. (...) Karanie jest zawsze aktem nienawiści. (...) Karane dziecko rzeczywiście staje się coraz gorsze. Co więcej, wyrasta potem na karzącego ojca czy karzącą matkę, a koło nienawiści latami toczy się dalej?...)"

Problemy seksu i religii (oba te tematy u Neill'a występują zdecydowanie blisko)i są uważane jako jedne z najistotniejszych w rozwoju dziecka, Mam na myśli odpowiednie potraktowanie obu spraw przez rodziców i nauczycieli. Biorąc pod uwagę nadal tocząca się dyskusje na temat nauczania seksu w szkołach czy to pod płaszczykiem edukacji prorodzinnej, czy tez bezpośrednio oraz nauczanie religii, które zadomowiło się w naszym szkolnictwie warto zapoznać się z opinią Neill'a na ten temat.

"Włączenie nauczania seksualnego do programu szkolnego stwarza niebezpieczeństwo utrwalenia zahamowań seksualnych przez moralizowanie. Już samo określenie,, nauczanie seksualne, sugeruje sformalizowane okropnie lekcje na temat anatomii i fizjologii prowadzone przez nieśmiałego nauczyciela, który boi się, ze temat może przekroczyć dozwolone granice i wkroczyć na zakazane terytorium(...)Religia prawie zawsze oznacza dla dziecka tylko strach. Bóg jest potężnym mężczyzna, z dziurami w powiekach: On widzi cię wszędzie, gdziekolwiek byś nie był. Dla dziecka znaczy to często, że Bóg widzi także to, co robi się pod kołdrą. A wprowadzenie leku w życie dziecka jest największą ze wszystkich zbrodni. Na zawsze dziecko mówi życiu „nie”, na zawsze czuje się gorsze, na zawsze staje się tchórzem"

Page 17: Antypedagogiczne próby istnienia

Nauczanie moralne tak blisko związane z nauczaniem religii)poruszaniem tematyki seksualności w szkołach Neill widzi jako czynnik szkodzący dziecku:

"Rodzice rzadko rozumieją, jak okropny wpływ na dziecko wywiera nieustanny strumień zakazów, napomnień, kazań i narzucanie całego systemu moralnego zachowania, do którego młode dziecko nie jest gotowe, którego nie rozumie, a wiec nie może go ochoczo przyjąć(...)Uważam, że to właśnie nauczanie moralne czyni dziecko złym. Stwierdzam, że gdy zneutralizuje te pouczenia, które otrzymał zły chłopiec, staje się on dobry."

Na koniec kilka myśli Neill'a już bez mojego, często chyba zbędnego komentarza... Jestem przekonany, że lektura wybranych przeze mnie cytatów z pracy Neill'a pozwoli nabrać właściwego dystansu do tego, co, na co dzień jako nauczyciel i rodzic robię własnemu dziecku.

"Rodzice i nauczyciele stawiają sobie za zadanie wywieranie wpływu na dzieci, ponieważ zdaje im się, że wiedzą, co dzieci powinny mieć, czego powinny się e uczyć i jakie powinny być. Jestem odmiennego zdania. Nigdy nie próbuje nakłaniać dzieci do dzielenia moich przekonań czy moich uprzedzeń".

"Każda opinia narzucona dziecku jest grzechem przeciwko niemu. Dziecko nie jest małym dorosłym i nie potrafi najprawdopodobniej zrozumieć punktu widzenia dorosłego."

"Nowy chłopiec klnie. Uśmiecham się i mówię: „Nie przerywaj sobie. W przeklinaniu nie ma nic złego”. Tak samo z masturbacja, kłamstwem, kradzieżą i innymi społecznie potępianymi czynami."

"Uprzątanie śmieci zawsze jest ciężka, mozolna praca. Może być ona znośna wyłącznie dzięki radości obserwowania jak nieszczęśliwe dziecko staje się radosne i wolne."

"Walka o młodzież jest walką bezlitosną. Nikt z nas nie może pozostać neutralny. Musimy opowiedzieć się po jednej albo po drugiej stronie: autorytet czy wolność; dyscyplina czy samorząd. Półśrodki na nic się nie zdadzą. Sytuacja jest zbyt nagląca."

"Być wolnym duchem, zadowolonym w pracy, szczęśliwym w przyjaźni i w miłości, czy być kupą nieszczęść i konfliktów, jednostka nienawidząca siebie i nienawidząca ludzkości – jedno i drugie jest spuścizna, jaka rodzice i nauczyciele dają każdemu dziecku."

"Jak można obdarzać szczęściem? Moja własna odpowiedź brzmi: znieś autorytet. Pozwól dziecku być sobą. Nie pomiataj nim. Nie pouczaj. Nie praw kazań. Nie umoralniaj go. Nie zmuszaj do robienia czegokolwiek. Ta odpowiedź może nie być twoją odpowiedzią. Jeżeli jednak odrzucasz moją, to na tobie ciąży obowiązek znalezienia lepszej."

"Przyszłość Summerhill jako takiej jest być może mało ważna, natomiast przyszłość Summerhill jako idei jest jedna z najważniejszych spraw dla ludzkości. Nowe pokolenia musza mieć szansę wzrastania w wolności. Obdarzenie wolnością jest dawaniem miłości. A tylko miłość może uratować świat."

Page 18: Antypedagogiczne próby istnienia

Wszystkie cytaty pochodzą z następujących książek A.S. Neill'a: "Summerhill" - Almaprint 1991, "Nowa Summerhill" - Zysk i S-ka Wydawnictwo Poznań 1994

2. Tajemnice dzieciństwa – koncepcja Alice Miller

Alice Miller jest autorką oryginalnej koncepcji demaskującej przemoc, którą stosujemy wobec dzieci. Mieszka w Szwajcarii, gdzie prowadzi od wielu lat praktykę terapeutyczną. Jej poglądy budzą często żywy sprzeciw pedagogów i rodziców - z pewnością nie pozostawiają nikogo obojętnym.

Manifest:

„Liczne badania dowiodły, że wprawdzie kary fizyczne wymuszają zrazu na dziecku posłuszeństwo, ale jeśli w porę nie przyjdą mu z pomocą uświadomieni ludzie, powodują później ciężkie zaburzenia charakteru i postępowania. Hitler, Stalin i Mao nie doznali w dzieciństwie takiej pomocy. Nauczyli się, zatem za młodu czcić okrucieństwo, a potem znajdować usprawiedliwienie dla wymordowania milionów ludzi. A inne miliony ludzi, także wychowywanych w warunkach przemocy, w tym im pomagały.Nie wolno już dłużej uznawać, że dobre prawo rodziców, by mogli wyładowywać na swoich dzieciach własne, nagromadzone afekty. Często jeszcze bronimy poglądu, że łagodna kara cielesna w postaci klapsów jest czymś nieszkodliwym, bo od małego wpojono nam to przekonanie, tak samo jak niegdyś naszym rodzicom. Pomagało ono bitym dzieciom łatwiej znosić doznany ból. Ale właśnie rozpowszechnienie tego przekonania okazuje się szczególnie szkodliwe, gdyż prowadzi do tego, że w każdym pokoleniu biciem upokarza się ludzi, którzy uważają, to za całkiem normalne i uprawnione".

Powyższy manifest Alice Miller ogłosiła w 1998 roku. Celem manifestu było i jest zmuszenie wychowawców i rodziców do zastanowienia się nad stosunkiem dorosłych do dzieci. Taki cel również przyświeca publikacji manifestu w niniejszym artykule. Tak, więc zastanawiajmy się, myślmy, weryfikujmy...

W koncepcji A. Miller zasadnicze znaczenie ma poszukiwanie we własnym wnętrzu, odszukanie dziecka tkwiącego w nas i zwrócenie się do niego. Celem tych poszukiwań ma być uzyskanie odpowiedzi na temat: co nam wyrządzono w przeszłości – w dzieciństwie? Jakich krzywd doznaliśmy od własnych rodziców, czy też nauczycieli? Odpowiedź na to pytanie ma być wskazówką dla nas, czego robić nie powinniśmy wobec naszych dzieci, a co często im fundujemy (nieświadomie).

A. Miller: „a zatem widzę moje zadanie w uczuleniu społeczeństwa na cierpienia wczesnego dzieciństwa (...) przy czym odwołuję się do dziecka tkwiącego w dorosłym człowieku.”

Przemyślenia i doświadczenia A. Miller doprowadzają ją do sformułowania jej przemyśleń w kilku punktach. Jestem przekonany, ze taka prezentacja będzie korzystna dla ewentualnego czytelnika:

"Każde dziecko przychodzi na świat, by rosnąć, rozwijać się, by kochać i by dla swego bezpiecznego rozwoju móc wyrażać swoje potrzeby i uczucia."

Page 19: Antypedagogiczne próby istnienia

Jednoznacznie podkreślony zostaje fakt wyrażania potrzeb i uczuć przez dzieci. Aby dziecko mogło w ogóle się rozwijać jest to warunek konieczny. Zwróćmy uwagę na pojęcie: „bezpieczny rozwój” stoi ono w opozycji do rozwoju stymulowanego przez „czarną pedagogikę”.

"Aby móc się rozwijać, dziecko potrzebuje szacunku i ochrony ze strony dorosłych, którzy traktują je poważnie, kochają i rzetelnie mu pomagają w poznawaniu świata."

Rola dorosłych w rozwoju dziecko jest postrzegana przez A.Miller dokładnie tak samo jak widział to A.S.Neill: szacunek – bezwzględny, oraz zabezpieczenie przed sytuacjami grożącymi zdrowiu i życiu. Stosunek dorosłych do dzieci musi cechować powaga, przez co nie należy rozumieć przytłaczającej roli autorytetu!

"Jeśli się nie zaspokaja tych życiowych potrzeb dziecka, tylko się je wykorzystuje dla własnych celów, bije, karze, maltretuje, manipuluje nim, zaniedbuje i oszukuje, i to tak by nikt nie mógł mu przyjść z pomocą, narusza to trwale jego integralność psychiczną."

Nasze metody wychowawcze jak już mówiliśmy posługują się niewybrednymi środkami. Często zdarza się nam nasze dzieci kłamać, nie przedstawić im sprawy i rzeczy takimi, jakimi one są. Do tego dochodzi przemoc fizyczna (tradycyjne klapsy – tak "niewinne..."). Wszystko to poparte naszym „autorytetem” uderza boleśnie w dziecko i krzywdzi je - często nieodwracalnie.

"Normalna reakcją na te krzywdy powinien być gniew i ból. Ponieważ jednak okazywanie gniewu jest dziecku, w krzywdzącym je otoczeniu zabronione, a samotne przeżywanie bólu byłoby czymś nie do zniesienia, musi ono stłumić te uczucia, wyprzeć z siebie wspomnienie urazów i idealizować swoich prześladowców. A potem już samo nie wie, co mu wyrządzono."

Tak jak w poprzednim punkcie: dziecko nie ma żadnej możliwości obrony przed naszymi atakami, przed przemocą, którą mu fundujemy, na co dzień. Wielka prośba do wszystkich dorosłych: pozwólmy naszym dzieciom się wykrzyczeć, odreagować te wszystkie krzywdy, które im wyrządziliśmy i nieustannie wyrządzamy. Pozwólmy im na bunt i gniew wobec nas! Opanujmy się! Nie niszczmy naszych dzieci! Proszę... Jeżeli tego nie zrobimy, może być za późno – o tym poniżej.

"Oderwane od prawdziwych przyczyn uczucia gniewu,, bezsilności, rozpaczy, tęsknoty, lęku i bólu znajdują jednak swój wyraz w niszczycielskim, działaniu wobec innych (przestępczość, zabójstwa) albo wobec samego siebie (narkomania, alkoholizm, prostytucja, choroby psychiczne, samobójstwo)."

Pomóżmy im. Przyznajmy się przed sobą, ale głównie przed dziećmi, że to my jesteśmy tymi osobami, które prowokują w nich uczucia gniewu i bólu, że to jest taki mechanizm, o którym tutaj mówimy. Zróbmy to – pomożemy sobie i naszym dzieciom. I wyjaśnijmy im, że od dzisiaj mają prawo, a nawet obowiązek swoje autentyczne uczucia okazywać!

"Bardzo często za doznane cierpienia bierze się odwet na własnych dzieciach, które pełnią rolę kozłów ofiarnych i których prześladowanie jest wciąż uprawnione w naszym społeczeństwie, a nawet cieszy się wysokim poważaniem, jeżeli się je określa jako wychowanie. Jest w tym coś tragicznego, że bije się własne dziecko, aby zatrzeć wspomnienie o tym, co nam wyrządzili rodzice."

Page 20: Antypedagogiczne próby istnienia

To nie tylko działa wstecz. W ten sposób działając, karzemy nie tylko nasze dzieci, ale również i ich dzieci, czyli nasze wnuki... Nie musimy tracić szacunku dla naszych rodziców, kiedy uświadomimy sobie, jakie krzywdy od nich doświadczyliśmy. To nie jest konieczne Kiedy poznamy ten mechanizm możemy postrzegać ich również jako ofiary... Dzieci zostawmy w spokoju!

"Aby maltretowane dziecko nie wyrosło na przestępcę lub psychopatę, trzeba, by przynajmniej raz w swoim życiu spotkało kogoś, kto dobrze rozumie, że to nie bite, bezradne dziecko, ale jego otoczenie jest winne. Wiedza lub niewiedza o tym może pomóc społeczeństwu w uratowaniu czyjegoś życia lub przyczynić się do jego zniszczenia. Otwierają się tu wielkie możliwości dla krewnych, adwokatów, sędziów, lekarzy i opiekunów, by jednoznacznie opowiedzieć się po stronie dziecka i zawierzyć mu."

Wielkie, nieograniczone pole do popisu dla nas, rodziców, ale również dla nas – nauczycieli, wychowawców. Przecież wśród nas jest wiele skrzywdzonych, wykorzystanych dzieci, które już nie są w stanie prosić o pomoc. Nie wiedzą nawet, że tej pomocy potrzebują! Nie musimy ich szukać, w Twojej klasie jest ich zdecydowana większość - może wszystkie. Bądź tą osoba, która może im pomóc. Daj im wsparcie, uwierz w ich opowieść, wysłuchaj jej – to wystarczy! Przynajmniej na początku.

"Dotychczas społeczeństwo chroniło dorosłych i obwiniało ofiary. W swoim zaślepieniu opierało się na teoriach, które w zgodzie ze wzorami wychowawczymi naszych dziadków, widzą w dziecku podstępną, opanowaną przez złe instynkty istotę, która zmyśla i kłamie, napastuje niewinnych rodziców lub pożąda ich seksualnie. W rzeczywistości każde dziecko jest skłonne samo siebie obwiniać, o okrucieństwo rodziców, których wciąż kocha i których nie chce oskarżać."

Nie zgodzę się z A.Miller, że „dotychczas”, a teraz już nie! Nadal społeczeństwo stoi po stronie dorosłych – wejdźcie tylko do sądów, do klas. Spójrzcie na dokumenty dotyczące dzieci, organizację sytemu oświaty itp. Gdzie jest tam miejsce dziecka? Czy w ogóle jest tam miejsce dla dziecka? Nie mówię już o takim pojęciu: szczęście... Koncepcje wychowania przy całym szacunku dla programów wychowawczych nie różnią się od tych, które były do tej pory. Może metody stały się bardziej wyrafinowane, a tym samym bardziej niebezpieczne i szkodliwe – czy nie w tym należy upatrywać „postępu” pedagogiki... czy nie należałoby, jak sugerują niektórzy zwrócić się w stronę odwrotną niż udoskonalać mechanizm ukrywania prawdy poprzez doskonalenie technik pedagogicznych?

"Dopiero od kilku lat, dzięki zastosowaniu nowych metod terapeutycznych, można udowodnić, że wyparte ze świadomości urazy dzieciństwa organizm ludzki gdzieś przechowuje i gromadzi i że wciąż nieświadome, oddziałują w późniejszym życiu dorosłego człowieka. Co więcej, elektroniczne przyrządy do badania płodu w łonie matki ujawniły fakt, którego nie przyjmuje do wiadomości większość dorosłych, że dziecko jeszcze przed urodzeniem odczuwa zarówno tkliwość jak i okrucieństwo?"

Należy w tym przypadku przypomnieć przypadek Freuda, dzięki któremu mogło dojść i doszło - przynajmniej na jakiś czas do ukrycia tego mechanizmu. Przerażenie dokonanego odkrycia zmusiło go w obronie własnej i własnych rodziców do ukrycia prawdy. Na szczęście nie był on jedyny... Tego dotyczy poniższy punkt.

Page 21: Antypedagogiczne próby istnienia

"Dzięki temu odkryciu, skoro wszystkie krzywdy wyrządzone dziecku u zarania jego istnienia nie muszą już pozostawać tajemnicą, każde niegodziwe postępowanie ujawnia swoje dotychczas ukryte skutki."

"Nasze uwrażliwienie na dotąd powszechnie przemilczane okrucieństwa wyrządzone dzieciom i ich następstwa, samo z siebie doprowadzi do tego, że wreszcie nastąpi kres stałego przekazywania przemocy z pokolenia na pokolenie."

Mam nadzieję, że to pobożne życzenie spełni się. Jak na razie opracowywane koncepcje pedagogiczne i co ważniejsze wprowadzane w życie nie do końca pozwalają być optymistą?.. W każdym razie rozpocznijmy od siebie i od własnych dzieci – bez tego kroku nic się nie uda!

"Ludzie, których integralności nie naruszono w dzieciństwie, którym dane było doświadczyć opieki, szacunku i dobroci swoich rodziców, będą w młodości, a także w późniejszym wieku, inteligentni, wrażliwi, uczuciowi i współczujący. Będą cieszyć się życiem i nie będą czuli żadnej potrzeby, by szkodzić samemu sobie czy innemu, czy wręcz mordować. Będą używać swoich sił do obrony, nie zaś do atakowania innych. Będą czuwać nad słabszymi, a więc także nad własnymi dziećmi, oraz chronić takie istoty i nie będą umieli postępować inaczej, gdyż sami tego kiedyś doznali i te właśnie umiejętności, nie zaś okrucieństwo, przechowali w sobie. Tacy ludzie nigdy nie potrafią zrozumieć, dlaczego, ich dziadkowie musieli dopiero stworzyć gigantyczny przemysł zbrojeniowy, aby poczuć się dobrze i bezpiecznie na tym świecie. Ponieważ obrona przed doznanymi w najwcześniejszym dzieciństwie zagrożeniami przestanie być ich nie świadomym zadaniem życiowym, będą umieli traktować prawdziwe zagrożenia bardziej racjonalnie i bardziej twórczo."

W zasadzie można by na tym poprzestać. Powyższe tezy wiele mówią na temat koncepcji A. Miller. Mam nadzieję, że będą powodem do wielu przemyśleń i refleksji dla wielu rodziców i wychowawców.

Wiele teorii wychowawczych, w tym także współczesnych zakłada stosowanie wielu przebiegłych (mniej lub bardziej), metod nakłaniających (w zasadzie zmuszających, gdyż nie dają prawa wyboru...) dziecko do pożądanych zachowań. Nie należy pomijać faktu, że wciąż pokutuje u nas założenie, że klaps jeszcze nikomu krzywdy nie zrobił. Nic bardziej błędnego (wystarczy, że porównają Państwo stanowisko w tej sprawie przedstawione w poprzednim rozdziale przez A.S. Neill’a).

Każde działanie przemocowe wobec dziecka, ze strony rodzica, nauczyciela lub innej „ważnej”, „bliskiej” osoby wyrządza dziecku, a tym samym dorosłemu krzywdę, którą trudno potem odwrócić i wynagrodzić. Nasze tendencje do „zapominania” i usprawiedliwiania dorosłych (często wymuszone właśnie przez nich) odwracają się przeciwko nam! Wcześniej czy później to, co wyparte powróci...

Analiza popularnych i tradycyjnych zachowań rodziców i nauczycieli wobec dzieci, które nadal „pokutują” wśród dorosłych, a które wyrządzają wcześniej sygnalizowaną krzywdę dziecku, z którą nie potrafi sobie ono poradzić, doprowadziła A.Miller do próby zdefiniowania tego, co nazywa "czarną pedagogiką”. Tego typu postawa wobec dzieci charakteryzuje się tym, ze:

"Dorośli są władcami (nie zaś sługami) uzależnionego od nich dziecka. To oni, jak bogowie, decydują o tym, co jest dobre, a co złe.

Page 22: Antypedagogiczne próby istnienia

Ich gniew rodzi się z ich własnych konfliktów. Odpowiedzialnością za to obarcza się dzieci. Rodziców trzeba zawsze chronić. Spontaniczne uczucia dziecka stanowią zagrożenie dla jego władców. Dziecku należy jak najwcześniej odebrać własną wolę. Wszystko to trzeba zrobić dostatecznie wcześnie, by dziecko nie mogło tego

dostrzec i zdradzić, komu innemu postępowania dorosłych wobec niego."

Aby tego dokonać, czyli sprostać wymogom „czarnej pedagogiki” dorośli posługują się wieloma sprawdzonymi i umiejętnie stosowanymi technikami (nawet nieświadomie!). Tego typu techniki, w słownictwie dorosłych brzmią mało zachęcająco i kiedy tylko zwrócimy im na to uwagę, najczęściej wybuchają „świętym oburzeniem”. Jak można zdefiniować te techniki? Nie potrzeba daleko szukać... Po prostu: upokarzanie, pogarda, kłamstwo, manipulacja, przemoc fizyczna – bicie, przemoc psychiczna, wyśmiewanie i jeszcze wiele, wiele innych równie skutecznych! Nasza wielowiekowa tradycja stosowania tego typu technik daje z pewnością gwarancje na osiągnięcie założonego (a często nie uświadomionego) celu. Nie życzę powodzenia...

Kiedy już wspomniałem o kłamstwie, mam na myśli kłamstwo dotyczące przekazywania zafałszowanego obrazu lub opinii. A. Miller wymienia kilka podstawowych kłamstw przekazywanych dzieciom, które w naszej kulturze uznaje się za powszechnie obowiązujące prawdy. Prawdy poparte często autorytetem instytucji typu: szkoła, kościół...

O jakie kłamstwa chodzi:

"Miłość rodzi się z poczucia obowiązku. Można skutecznie zabronić nienawiści. Rodzice z tej właśnie racji, że są rodzicami zasługują na szacunek. Dzieci z tej właśnie racji, że są dziećmi, na szacunek nie zasługują.

Posłuszeństwo wzmacnia charakter dziecka. Poczucie szacunku dla samego siebie jest szkodliwe. Niewielki szacunek dla samego, siebie prowadzi do altruizmu. Czułość jest szkodliwa („małpia miłość”). Zważanie na potrzeby dziecka jest niewłaściwe. Udawana wdzięczność jest lepsza niż szczere okazywanie niewdzięczności. Ważniejsze jest, jak się człowiek zachowuje niż to, jaki w istocie jest. Rodzice i Bóg nie mogą ścierpieć żadnej obrazy. Ciało jest czymś wstrętnym i nieczystym. Porywczość uczuć jest szkodliwa. Rodzice są istotami wolnymi od popędów i wszelkich win. Rodzice zawsze maja rację."

Jak wielu z nas i jak często przekazuje takie i inne informacje swoim dzieciom? Czy system wartości, wyznawany przez wielu z nas nie jest oparty, na co najmniej kilku filarach spośród powyżej wymienionych? Czy nie jest to nasza własna obrona przed słynnym „podważaniem autorytetu” (ile razy to już słyszałem?). Czy nie ma ona swojego źródła w utrzymywaniu tych kłamstw? Jestem pewien, że każdy z nas mógłby tą listę wydłużyć... zawsze możesz poćwiczyć - z pewnością przyda ci się to!

I teraz w obliczu, (co by nie mówić: przytłaczającym) powyższych założeń powrócimy do sygnalizowanego wcześniej Freud'a. Większość z nas „coś tam” na temat Freud'a wie, stąd pozostawmy jego koncepcje nie ruszane. Chcę jedynie wskazać, że Freud odkrył i

Page 23: Antypedagogiczne próby istnienia

nazwał powszechne zjawisko wykorzystywania seksualnego dzieci przez dorosłych (często rodziców). Jednakże, kiedy to sobie uświadomił i miał zamiar ogłosić i „trzymać się” tej tezy, nagle wycofał się i uznał, że są to fantazje dzieci!... Czyż nie widać jasno, co nim powodowało? Czasy, w których tworzył swoje teorie i prowadził praktykę zupełnie nie sprzyjały tego typu tezom! Musiałby się wystawić na agresywną opinię społeczną – po prostu by przepadł... Czy ktoś pamięta Galileusza? Z drugiej strony: czy nie jest tak, że nie mógł sobie poradzić z obrazem własnych rodziców, ze wspomnieniami własnego dzieciństwa. Czy przemożna chęć idealizowania rodziców nie wzięła tutaj góry? Z pewnością wzięła!W związku z tym wszelkie badania tej ukrywanej sfery naszego dzieciństwa odwlekły się, co najmniej o kilkadziesiąt lat. Zresztą do tej pory, psycholodzy i wychowawcy, zwolennicy tezy, że „czarna pedagogika” wciąż żywa i skuteczna nie mają łatwego życia. A szkoda... W każdym razie życzę Wam wszystkim powodzenia!

Jak wspomniałem A. Miller deklaruje otwarcie poparcie dla antypedagogiki. Zresztą nawet bez jej deklaracji wyraźnie widać, w jakim nurcie mieszczą się jej rozważania. Jeżeli tak, to właśnie wychowanie postrzega jako krzywdzące dla dziecka, a szczególnie to mieszczące się w pojęciu "czarna pedagogika”. I znów wracamy do tego, że to właśnie wychowawcy potrzebne jest wychowanie jako działanie, a nie dziecku. Że to właśnie wychowawca realizuje swoje potrzeby poprzez wychowywanie wychowanka. Nawet, jeśli, tak jak to zastrzegają zgodnie (!) antypedagodzy i pedagodzy, kiedy wychowawca uważa, że robi coś dla dobra wychowanka. W tym ostatnim przypadku, – kiedy jest przeświadczony o swojej misji – skutki tego typu działań są zdecydowanie drastyczniejsze.

O jakich potrzebach wychowawcy mówimy? Według A.Miller są to:

"Nieświadoma potrzeba przekazania dalej przecierpianych dawnej upokorzeń. Potrzeba znalezienia ujścia dla tłumionych uczuć. Potrzeba posiadania kogoś, kim można by komenderować i manipulować. Potrzeba podtrzymania dla własnej samoobrony idealizacji wychowania swoich

dzieci ... Własnego dzieciństwa i rodziców. Lęk przed wolnością. Obawa przed tym, co zostało wyparte, a co znów odkrywa się w swoim dziecku. Potrzeba wzięcia odwetu za to, co się samemu przecierpiało."

Nagrodę Nobla dla tej, która na to wpadła i sformułowała! Każdy z nas powinien sobie tego typu uwagi wypisać na dużej kartce i powiesić w domu, w klasie.Co wynika z powyższych tez? Z pewnością to, że zostaliśmy w okresie dzieciństwa skrzywdzeni. Nie znaczy to, że nasi rodzice robili to świadomie, ale to ich zupełnie nie usprawiedliwia! Być może nawet byli świadomi tego, co robią, tego, że nas krzywdzą. Ponieważ nie mięliśmy możliwości obrony przed tego typu przemocą, teraz musimy ją (jej skutki) w jakiś sposób „przepracować”. Jeżeli nie jesteśmy świadomi istnienia skutecznych metod pozbywania się dokonanych krzywd, znajdujemy sobie osobę, na której „się możemy wyżyć”. Najbliżej jest własne dziecko – cudze dzieci w klasie też prowokują do tego typu zachowań... Metody, które stosujemy, są metodami jedynymi, które dobrze znamy: metody naszych rodziców. Ponieważ istnieje w nas potrzeba idealizowania rodziców i naszego dzieciństwa (lub odwrotnie), działamy dokładnie w myśl metody: „cel uświęca środki”. Celem jest wychowanie dziecka, zrealizowanie naszej potrzeby posiadania kogoś, kogo możemy wychować.

W powyższy sposób przekazujemy potrzebę wychowania.

Page 24: Antypedagogiczne próby istnienia

Jedynie dzieci, które zostały poddane wychowaniu będą posiadały potrzebę przekazania wychowania swoim dzieciom, a te swoim i tak dalej i tak dalej...

Na koniec krótka refleksja o potrzebach dziecka:

„Do swego rozwoju każde dziecko potrzebuje traktowania go z szacunkiem przez bliskich, tolerancji dla swoich uczuć, wrażliwości na swoje potrzeby i braki oraz wewnętrznej niezależności własnych rodziców, których własna wolność – nie zaś przepisy pedagogiczne – zakreśla naturalne granice dla zachowań dziecka”.

Jak wielu spośród nas kieruje się własną, uwewnętrznioną wolnością? Czy „wspólny front” szkoły i rodziców nie jest tym, o czym wspomina i przestrzega autorka? Gdzie nasz zdrowy rozsądek? Po prostu zaufajmy sobie! Nie bójmy się wolności! Wtedy będziemy mogli mówić o naszym autorytecie, a zresztą wtedy właśnie już nikt z nas o nim mówić nie będzie.

Co na temat wychowania mówi A.Miller:

"W przeciwieństwie do powszechnych mniemań nie mogę pojęciu „wychowanie” przypisać wielu pozytywnych znaczeń, bo widzę w nim raczej samoobronę dorosłych, uważam je za manipulację, która wynikła z ich zniewolenia i poczucia niepewności.(...) Słowo wychowanie zawiera w sobie wyobrażenie określonego celu, który ma osiągnąć wychowanek – już to samo ogranicza jego możliwości rozwoju.”

A.Miller nie kwestionuje roli dorosłych w procesie rozwoju dzieci. Określa to wsparciem ze strony dorosłych (mówiliśmy o tym nieraz...). Aby dziecku umożliwić pełny rozwój, według A.Miller owo wsparcie musi się wyrażać następująco:

1. "W poszanowaniu dla dziecka.2. W uznaniu jego praw.3. W tolerancji dla jego uczuć.4. W gotowości by na podstawie jego zachowania poznać:

a) prawdziwą naturę dziecka,b) dziecko tkwiące w nas samych,c) prawa rządzące życiem uczuciowym, które o wiele łatwiej odkryć u dziecka niż u

dorosłego, gdyż dziecko przeżywa swoje uczucia znacznie intensywniej, a w każdym razie bardziej otwarcie niż dorosły."

Myślę, że to dobry moment, aby zakończyć rozważania na temat koncepcji wychowawczej (antywychowawczej A.Miller). Należy zwrócić uwagę na wyrazistość jej założeń i wielką wiarę w możliwości człowieka. Nie ukrywam, że przemyślenia wynikające z tej koncepcji, dla niejednego z nas mogą być bardzo bolesne, jednakże mogą pozwolić nam, uwolnić się od dręczącego bagażu dzieciństwa, a tym samym odpowiedzialnie i świadomie być (nie sprawować obowiązku) rodzicem, opiekunem – z pewnością nie wychowawcą... ( w rozumieniu antypedagogów...). Powodzenia na nowej drodze!

Wszystkie cytaty zaznaczone cudzysłowem, pochodzą z książek Alice Miller: "Pamięć wyzwolona" - Jacek Santorski & Co. - Warszawa 1995, "Zniewolone dzieciństwo" - Media Rodzina

Page 25: Antypedagogiczne próby istnienia

3. Antypedagogika - z drugiej strony wychowania

Po raz kolejny wchodzimy na teren bardzo bliskiej mi koncepcji. Uprzedzam, bo przedstawienie tematu może być subiektywne. Ostrzegam; antypedagogika jest w naszym kraju poddawana bezlitosnej krytyce. Najczęściej krytykują ją Ci, którzy jak to zwykle bywa mają o niej blade pojęcie.

Czym jest antypedagogika? Jakie są podstawowe jej założenia? Najkrócej można to ująć w stwierdzeniu:

Wychowanie? Nie, dziękuję.

Antypedagogika zakłada kulturowe wyjście, opuszczenie świata pedagogicznego, dokonanie wewnętrznych przewartościowań. Dokonać tego można jedynie na podstawie indywidualnej decyzji typu: uznaję prawo dzieci do samostanowienia. Nie chcę nimi rządzić. Dzieci traktuję jak równoprawne istoty, którymi de facto są.

Wychowanie na gruncie antypedagogiki jest definiowane jako działalność szkodliwa, a nawet zdarzają się poglądy (Braunmihl), że wychowanie jest kryminalizowane. Mam nadzieję, że w naszych rozważaniach nie będziemy tak ekstremalni, ale oczywiście szanujemy i takie opinie.

Relacja proponowana przez antypedagogów wydaje się dla mnie bardziej realistyczna, a tym samym łatwiejsza do zaakceptowania niż relacje wynikające z założeń pedagogów, którzy nie widzą możliwości funkcjonowania z dziećmi bez wychowania. Dlaczego?

W antypedagogicznej relacji z dziećmi: jesteśmy uczciwi wobec siebie i dzieci (postrzegamy i manifestujemy swoje prawdziwe uczucia),dzieci w relacji z nami również są uczciwe i nawiązują dobry, szczery kontakt z własnymi uczuciami,obie strony widzą i odczuwają siebie nawzajem takimi jakimi są.

Jakie z takich założeń płyną korzyści? Po pierwsze:

W relacjach antypedagogicznych jesteśmy nawzajem aktywnymi podmiotami (nie istnieje wychowanie w jedną stronę i sztywny podział, na tego który wychowuje i jest wychowany – odrzucenie podziału góra-dół).

Jesteśmy autentycznymi podmiotami, co oznacza relacje nacechowane szacunkiem w obie strony, które nawzajem są dla siebie „najważniejsze na świecie”.

Jestem najważniejszy na świecie - nie należy mylić z egoizmem!

Tego typu relacja zakłada, że obie strony (jeżeli już mamy jakieś wyróżniać, przyjmijmy to w rozumieniu: dorosły i dziecko) wyznają tą zasadę i są jej świadomi.

Page 26: Antypedagogiczne próby istnienia

Wiedzą jednocześnie, że druga osoba również myśli podobnie. Daje to w efekcie sytuację, gdzie z głębokim szacunkiem poruszamy się na obszarach swoich wolności nie wchodząc na obszary wolności innych osób (porównaj założenia Summerhill: moja wolność kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innych osób).

Antypedagogika zakłada szczerość dzieci, którą potem w procesie wychowania tracą. Stają się dorosłymi, którzy ukrywają swoje uczucia, a relacje między ludźmi opierają na grze pozorów (nawet kiedy kierują się dobrem innych osób).

Pedagogiczny obraz człowieka zakłada, że dziecko nie jest zdolne do tego aby od urodzenia wyczuwać to, co jest dla niego najlepsze.

Powyższej tezie sprzeciwiają się antypedagodzy, którzy właściwie od poczęcia szanują uznane przez nich prawo dziecka do decydowania i wybierania tego co dla niego jest dobre.

Należy zwrócić uwagę, że jeszcze nie tak dawno porody odbywały się na zasadzie agresywnej i arbitralnej decyzji i prawa odbierającego poród, do przecięcia pępowiny natychmiast po opuszczeniu przez dziecko ciała matki. Na ten problem zwrócił uwagę Frederick Leboyer w swojej pracy pt. „Narodziny bez przemocy” - Warszawa 1986. Główna tezą tej książki jest danie (zwrócenie) dziecku prawa do spokojnego zadecydowania kiedy „ma zamiar” przestać kontaktować się z matką za pośrednictwem pępowiny. Dramat tej arbitralnej decyzji opisuje obrazowo w swjej wymienionej powyżej pracy. Polecam lekturę!

Aby przybliżyć koncepcję antypedagogów, poniżej przedstawię kilka najważniejszych problemów i zarzutów, z którymi spotykają się antypedagodzy. Ponieważ i ja identyfikuję się z kręgami antypedagogicznymi, problemy sygnalizowane pochodzą z zapytań kierowanych do mnie i innych osób podczas spotkań omawiających zagadnienie relacji antypedagogicznej.

Częstym zarzutem pedagogów jest stwierdzenie, że antypedagodzy uderzają w pedagogów w celu wywołania efektu (nawet medialnego), bazującego i wykorzystującego negatywne nastawienie do szkoły.

Należy zastanowić się nad tym, skąd bierze się częste, negatywne nastawienie do szkoły jako takiej – to już da nam wiele odpowiedzi, a przynajmniej zmusi do myślenia. Jednak, po pierwsze należy podkreślić, że antypedagodzy nie atakują pedagogów! Atakują – owszem, ale pedagogikę jako doktrynę, którą uważają za szkodliwą. Nigdy nie występują przeciwko człowiekowi! Jest to bardzo ważne, ponieważ często opaczne rozumienie uniemożliwia jakiekolwiek dyskusje pomiędzy pedagogami a antypedagogami. Problemy z nawiązaniem dyskusji mogą być tak duże, że zarówno jedna jak i druga strona może dojść do wniosku, że "szkoda czasu"...

Powraca często problem „przekazywania świata”, przez co rozumiem świat obowiązujących prawd, wartości, zasad.Skoro antypedagogdzy odrzucają proces wychowania, poprzez który zachodzi przekazywanie treści i zachowań na te właśnie tematy, to w jaki sposób dzieci nie poddane wychowaniu będą w stanie je przyjąć jako własne?

Niestety, nie będą w stanie przyjąć ich jako własne i o to właśnie chodzi. Przybliżając: antypedagogdzy szanują prawo człowieka do świadomego i wypływającego z wewnętrznej decyzji procesu „przyjmowania” norm. Dziecko poddane wychowaniu nie jest w stanie oprzeć się presji wychowawcy (łagodnej lub agresywnej, ale zawsze presji,

Page 27: Antypedagogiczne próby istnienia

manipulacji, argumentacji) i musi skapitulować - pod presją chociażby argumentacji. Nie ma prawa samo dojść do własnych wniosków i wybrać oraz przyjąć to co jest dla niego najlepsze: zrobi to za niego wychowawca. Wyraźnie zostaje zdemaskowany cel wychowania polegający na przekazaniu i utrzymaniu status quo (odsyłam do wstępu)

Powyższy problem odnosi się także do obowiązku szkolnego, o którym już wspominaliśmy. Antypedagodzy postrzegają obowiązek szkolny jako szkodliwe i agresywne działanie państwa wobec obywateli. Argumentacja dotyczy nie tylko wychowania ale również wiedzy „przedmiotowej” przekazywanej w szkole: narzuca się pewien kanon, który obowiązuje wszystkich.

Czy wiedza, którą „pobieramy” w szkole ma wpływ na nasze myślenie?

Antypedagodzy wyraźnie deklarują zgodę na podejmowanie przez dziecko decyzji: kiedy i czego mają zamiar się uczyć. Z punktu widzenia pedagogicznego świata taka sytuacja jest zupełnie nie do przyjęcia, już chociazby biorąc pod uwagę sytuację prawną – obowiązek szkolny.Swoje założenia wywodzą z przeświadczenia, że dziecko nie jest gotowe w wieku odgórnie narzuconym i określonym (np. 7 lat) na podjęcie nauki. Jednakże ważniejszym wydaje się argument dowodzący wpływu merytorycznej, jasno określonej i odgórnie egzekwowanej wiedzy (program nauczania, podstawy programowe itp.) na myślenie człowieka. Uważają to prawo: prawo do wolności myśli jako prawo podstawowe, określające nasze człowieczeństwo.

Obowiązek szkolny w rozumieniu antypedagogów to:

Życzliwa maska dyktatorskiej i szowinistycznej postawy zasadniczej wobec młodych ludzi.

Problem odpowiedzialności w antypedagogice.

Antypedagogika odrzuca odpowiedzialność dorosłych za dzieci, a przejaw odpowiedzialności demaskuje jako panowanie nad nimi. Jest to jedno z ważniejszych założeń dla tego nurtu.Nie zgadza się z odpowiedzialnością za dziecko ponieważ widzi w tym przejaw panowania, relacji: góra-dół, która jest nie do przyjęcia! Potrzeba bycia odpowiedzialnym jest jednym z podstawowych założeń pedagogiki i przez niektórych jest uważana za zafałszowaną moralność. Jeszcze ciekawsza stroną problemu odpowiedzialności jest to, że pedagodzy autentycznie wierzą w swój obowiązek brania odpowiedzialności za dziecko – iluż z nas codziennie „wczuwa się" w obowiązek bycia odpowiedzialnym za kogoś?

Odpowiedzialność za siebie jest jedną z kolejnych, podstawowych wartości anrtypedagigicznych. Mało tego: jest to wartość, której nie jesteśmy w stanie się pozbyć. Nawet w przypadku silnych oddziaływań pedagogicznych dokonywanych poprzez wychowanie, kiedy już zrezygnujemy z odpowiedzialności za siebie, może dojść i dochodzi do sytuacji o której pisała A.Miller, negatywnej reakcji organizmu - upomnienie się o swoje prawa (choroby psychosomatyczne, psychiczne afekt itd.). Ta antypedagogiczna odpowiedzialność to także odpowiedzialność noworodka, o której pisał Laboyer.

Odpowiedzialność jest także postrzegana jako obrona przed ewentualnym panowaniem nad jednostką (wychowawca, państwo, doktryna itp.). Osoby pozbawione odpowiedzialności za

Page 28: Antypedagogiczne próby istnienia

samych siebie, staja się automatami w rękach wychowawców: "ja wiem co jest dla ciebie dobre!"

Problem stosowania przymusu wobec dzieci, czyli co robić, kredy dziecko stoi na parapecie...

To nie jest tak, że antypedagogzdzy postradali zmysły i pozostawiają dzieci same sobie! To nie tak! Antypedagodzy dają sobie prawo i uważają za swój obowiązek szybkie reagowanie na tego typu sytuacje. Szybkie i skuteczne, jednakże pozostające jedynie w sferze zewnętrznej. Co mam na myśli. Prosta sprawa: nie wartościuje się czynu lub jego zamiaru. Nie mamy ochoty i nie ma w nas gotowości do „przyuczania” dziecka, że to co chciał zrobić jest złe, głupie, nierozważne, a ono samo jest niedobre, niegrzeczne itp.Chodzi krótko mówiąc o to, że usuwamy zagrożenie, lub nie dopuszczamy dziecka do realizacji zamierzenia, które jest niebezpieczne, ale przyczyny tęgo usunięcia tkwią w nas, a nie w dziecku: ja nie mogę sobie pozwolić na dopuszczenie do tego. Dziecko ma prawo do tego typu zachowań! Odbywa się to trochę na zasadzie: przepasam bardzo, może byłem brutalny, ale nie mogłem dopuścić do tego typu sytuacji.

Prawa dzieci w rozumieniu antypedagogów.

Jednoznaczne podejście do tematyki praw człowieka charakteryzuje tezy antypedagogów. Wszelkie różnicowanie związane ze specjalnymi prawami dla dzieci, jest przez nich postrzegane jako szkodliwe. To samo dotyczy Konwencji o Prawach Dziecka, tego tak przez świat dorosłych gloryfikowanego dokumentu. Dlaczego tak jest?

W związku z tym, że dziecko w rozpatrywanej przez nas koncepcji jest postrzegane jako pełnowartościowy (!) człowiek, naturalnym następstwem tego typu podejścia będzie zagwarantowanie takich samych praw dzieciom co dorosłym. Zresztą Powszechna Deklaracja Praw Człowieka, w swojej preambule zawiera stwierdzenia zabraniające jakiejkolwiek dyskryminacji, przez co należy rozumieć także kryterium wieku. Konwencja o Prawach Dziecka jest „darem dorosłych” ograniczającym prawa człowieka stosownie do wieku dziecka. Nie jest ona postrzegana jako dobro, a jako kolejne narzędzie panowania dorosłych nad dziećmi. Stawiana jest teza: „absurdalnym jest aby tym, których uważa się za zagrożonych ograniczać dodatkowo ich prawa”. W celu zabezpieczenia dzieci przed nadużyciami ze strony dorosłych państwo powinno stworzyć odpowiednie mechanizmy i procedury, a nie ograniczać stosowanie prawa. Jak twierdzą: nikt nie wpadłby na pomysł, aby dorosłemu ograniczać jego prawa, w celu jego ochrony.Krótko mówiąc; działanie typu: odbiorę ci prawa aby ciebie chronić jest nie do przyjęcia.

Podsumowując możemy w kilku zdaniach zawrzeć sens antypedagogiki:

rezygnacja z wychowania postrzeganego jako szkodliwe i zmierzające do sprawowania władzy,

przyznanie dziecku (zwrócenie mu) prawa do samostanowienia i decydowania o tym co jest dla niego dobre,

brak ingerencji we wnętrze dziecka (wartości, poglądy), zaufanie do dziecka i szacunek dla jego osoby, przyznanie takich samych praw dziecku jak osobie dorosłej, nie jestem odpowiedzialny za dziecko.

Page 29: Antypedagogiczne próby istnienia

To oczywiście jedynie kluczowe tezy antypedagogów. Aby jaśniej przedstawić na czym polega relacja antypedagogiczna, posłużę się przykładem opisu działań i założeń ośrodka prowadzonego (?) przez mnie, w ramach ruchu wyzwolenia dzieci – elf.

4. Praktyka antypedagogiczna – ruch wyzwolenia dzieci – elf.

Jak nieraz wspominałem myśli antypedagogów są bliskie moim przekonaniom. Już wcześniej, nim spotkałem się z jakimkolwiek koncepcjami, przeczuwałem, że można w inny sposób funkcjonować w społeczeństwie. Najpierw jako dziecko, zastanawiałem się momentami: jakby dobrze było gdyby dorośli w inny sposób odnosili się do mnie (dotyczyło to zarówno rodziców jak i osób obcych np. nauczycieli). Padało często pytanie bez odpowiedzi: dlaczego jest inaczej? Koniec końców udało się z "niewielką pomocą przyjaciół" założyć ośrodek „Wyspa w mieście” w Tarnowskich Górach, w którym dzieci i młodzież mogą prowadzić nieograniczoną przez mnie i innych dorosłych działalność.

Wrócę na chwilę do Summerhill A.S.Neill’a. Kiedy jechałem do Tego miejsca, nasz ośrodek funkcjonował już od dwóch lat. Kiedy dotarłem na miejsce i zobaczyłem jak to wygląda, uznałem, że chyba idziemy wspólną drogą... Być może to nieskromne, ale wiele spraw i rzeczy było w zasadzie takich samych jak u nas... (łącznie z bałaganem...)

Co to za miejsce? Niewielki budynek w sercu polskiego „bokowiska”. Gwar, hałas, muzyka...

Czym się zajmujemy? Przede wszystkim prowadzenie punktu pomocy kryzysowej dla dzieci i młodzieży (udzielanie porad prawnych i pomocy w postaci dachu nad głowa dla ucieczkowiczów i wyrzuconych).

Jakie jest nasze podstawowe założenie:

Dzieci i młodzież są osobami, które autentycznie tworzą i prowadzą to miejsce.

Należy podkreślić, że nie napisałem nic o odpowiedzialności dzieci. Niestety nasze prawo nie jest w stanie zaakceptować odpowiedzialności dzieci za prowadzenie tego typu placówek. Stąd faktyczna, moja odpowiedzialność prawna za wszystko to, co się w naszym ośrodku wydarzy. O.K.Poza tym, to dzieci (najmłodszy miał kiedyś 7 lat) są gospodarzami tego miejsca. Mają klucze do ośrodka oraz do wszystkich pomieszczeń i sprzętu, w tym do komputera, telefonów, sprzętu audio-video, kuchni itd. Po prostu do wszystkiego.Maja autentyczne prawo do korzystania ze wszystkiego co się w ośrodku znajduje. Sami, niezależnie decydują kiedy ośrodek zamknąć, a kiedy otworzyć, starając się aby był otwarty całą dobę.

Jednocześnie dzieci także poszukują środków - w miarę możliwości aby utrzymać ośrodek.

Biorąc pod uwagę naszą mentalność i prawo, odbywa się to w ograniczonym formalnie zakresie. Jednakże zawsze jest wykazywany wkład ich pracy podczas pisania programów. Poza tym autentycznie chodzą i szukają sponsorów, aby uzyskać fundusze lub inne darowizny w celu realizowania zajęć i planów np. wakacyjnych.

Wszelkie decyzje zapadają na spotkaniu niedzielnym (akurat tak to teraz wygląda, że spotykamy się w niedzielę), na którym poruszane są najważniejsze sprawy.

Page 30: Antypedagogiczne próby istnienia

Często podczas spotkań dochodzi do kłótni i wymiany zarzutów, jednakże staramy się wszystkie sprawy wyjaśnić. Decyzje zapadają przez najprostszą formę głosowania – nie ma moich arbitralnych decyzji, zawsze staram się przedstawić moje argumenty dotyczące proponowanych ograniczeń np. z korzystania ze sprzętu, jednakże to od ogółu zależy, czy zostaną zrealizowane (analogia do Ogólnego Spotkania Szkoły w Summerhill). Często zdarza się, że to same dzieci decydują się na ograniczanie pewnych sytuacji, mając na uwadze to, że „coś się może zepsuć”. Najczęściej ma to miejsce po nieopanowanych maratonach komputerowych (autentyczne 24 godziny na dobę!).

Dzieci mają prawo przebywać w ośrodku przez całą dobę!

Jak to, tak bez opieki? Co oni tam muszą wyprawiać?!?. Jest to jeden z zarzutów, z którym spotykał się często również A.S. Neill.Wspomniałem, że naszym głównym celem to prowadzenie punktu pomocy kryzysowej. Stąd konieczność bycia otwartym przez całą dobę (śmieszne są ośrodki tego typu otwarte w godzinach od - do...). Dlatego niejako obecność dzieci jest wymuszona naturalnie. Zapomniałem powiedzieć, że to właśnie dzieci i młodzież prowadzą taki punkt! To oni udzielają pomocy.Poza nimi najczęściej w ośrodku (okropna nazwa!) przebywają inne dzieci i młodzież, które akurat w tym czasie mają ochotę tam właśnie być. Nie ma co ukrywać, że dzieci idą grzecznie spać w okolicach 21:00. Tak oczywiście nie jest! Często bywa, że są aktywne przez całą noc (po prosty bawią się). Jednak odpowiedzialność za taką aktywność ponoszą one same. Jest to w miarę nieszkodliwe: po prostu są niewyspane i szybko to nadrabiają.Oczywiście po nocnych harcach sprzątają po sobie...

Postawiłem trzy kropeczki po temacie sprzątania. Daje się jasno zauważyć, że dzieci nie mają zielonego pojęcia na temat sprzątania! To co my rozumiemy jako porządek, ma się nijak do ich pojmowania tematu. Stąd zdarza się, że ja sam nieraz muszę posprzątać, tak aby mi to odpowiadało...

Czy rodzice nie mają do nas pretensji?

Zawsze funkcjonuje stała, kilkudziesięcioosobowa grupa dzieci, których rodzice zgadzają się na tego typu bycie z nimi. Jest to sytuacja jeszcze nie komfortowa, ale zdecydowanie wygodniejsza, niż kiedy dziecko stoi w opozycji do rodziców (lubi odwrotnie). W każdym razie uprzedzamy rodziców o zasadach panujących w ośrodku, żeby nie byli zaskoczeni opowiadaniami swoich pociech, że np. nie spały całą noc lub odbierały telefony.Oczywiście mamy warunki lokalowe na tyle wygodne, że dzieci, które chcą spać znajdą miejsce dla siebie.Zwracam celowo uwagę na te najbardziej „tajemniczą” sferę aktywności dzieci czyli: co robimy w nocy? To jednak jedynie margines: cały dzień dzieci prowadzą ośrodek, tzn. odbierają telefony, panują nad całością, sprzątają (lub nie), po prostu dbają o całość i dzięki im za to!.

Czy mamy jakieś zasady?

Nie funkcjonuje żaden formalny regulamin przebywania w ośrodku. Jedyne zasady jakimi się kierujemy to: zakaz palenia, picia alkoholu i używania środków odurzających w ośrodku. Jeżeli ktoś chce sobie zapalić: wychodzi na zewnątrz. Dziwne: dzieci i młodzież stosują się do tych norm, które nie są narzucone, a jedynie

Page 31: Antypedagogiczne próby istnienia

proponowane i dyskutowane. Wprowadzenie tych zasad bierze się głownie z chęci zapobieżenia ewentualnej argumentacji naszych przeciwników (których nie brak).

Pytania można by mnożyć, ale jesteśmy ograniczeni formą. Serdecznie zapraszam wszystkich zainteresowanych do odwiedzin i korzystania z naszych usług!

Nasz adres: ruch wyzwolenia dzieci - elf, 42-600 Tarnowskie Góry, ul. Poczdamska 7Telefony: (032) 285-12-86 lub komórkowy: 0-601-52-89-21

Bibliografia rozdziału:

1. Magda Karkowska i Wiesława Czarnecka: "Przemoc w szkole" - Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków.

2. Aleksander Sutherland Neill: "Summerhill" - Oficyna Wydawnicza "Almapprint" Katowice 1991.

3. Aleksander Sutherland Neill: "Nowa Summerhill" - Zysk i S-ka Wydawnictwo Poznań 1994.

4. Alice Miller: "Pamięć wyzwolona" - Jacek Santorski & Co - Agencja Wydawnicza, Warszawa 1995.

5. Alice Miller: "Zniewolone dzieciństwo" - Media Rodzina.

6. Hubertus von Schoenebeck: "Antypedagogika" - Jacek Santorski & Co - Agencja Wydawnicza, Warszawa1994.

7. Hubertus von Schoenebeck: "Antypedagogika w dialogu" - Oficyna Wydawnicza Impuls, Kraków 1994