Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

8
Zgrzyt Zgierska Gazeta Niezależna Zgierska „Siłaczka” Większość Polaków i Po- lek na dźwięk słowa „spół - dzielnia” widzi oczyma wyobraźni instytucjonalne mo- lochy. Są temu winne np. spół- dzielnie mieszkaniowe, bę - dące PRL-owskim reliktem, z wszechwładnym prezesem na czele. Tymczasem, takie „spół- dzielnie” z prawdziwą spół - dzielczością mają w istocie nie- wiele wspólnego. Idea spółdzielczości wy- wodzi się jeszcze z czasów przedwojennych. Organiza - cje, nazywane właśnie „spół - dzielniami” albo „kooperaty- wami” były zakładane w celu samoobrony słabszych jedno- stek przed wyzyskiem. Działały wówczas liczne spółdzielnie produkcyjne i handlowe, koope- ratywne placówki edukacyjne czy medyczne. Dziś, po trudnych dla auten- tycznej spółdzielczości czasach PRL, mamy do czynienia z od- nową ruchu. Świadczą o tym liczne spółdzielnie socjalne, czy powstające jak grzyby po desz- czu kooperatywy spożywcze. O tradycjach, odrodzeniu i ide- ach ruchu spółdzielczego pisze Michał Sobczyk. Czytaj na stronie 4 Egzemplarz bezpłatny Kwiecień, 3/2012 O Stefanii Kuropatwiń - skiej, założycielce zgier- skiego Kolegium Na - uczycielskiego, która całe życie poświęciła przygoto- wywaniu przyszłych poko- leń nauczycieli, pisze Robert tarzyński, dyrektor Muzeum Miasta Zgierza. Czytaj na stronie 7 Razem - dla siebie i innych Strach przed „nawiedzonymi” obywatelami - str. 2 Biedny nie znaczy gorszy W artykule „Biedny po babci” (Ilustrowany Tygodnik Zgierski, nr 5 (1032) rok XXI), autorka – Grażyna Zdrojewska, podaje wiele ciekawych i bolesnych danych dotyczących sytuacji mieszkań- ców Zgierza: poziomu bezrobocia, także długotrwałego, jak również dostępności pomocy społecznej. Liczby te okrasza jednak komenta- rzem, który każe nam się zastano- wić, czy nawet te malejące środki wydawane na wsparcie społeczne z budżetu miejskiego nie są de facto nonsensownym marnotrawstwem. Problematyką warunków życia ludności dotkniętej ubóstwem, jak również zasad funkcjonowania po- lityki społecznej i tego jak wpływa na nią publiczny obraz ludności biednej tworzony przez media zaj- muję się od dłuższego czasu. Inte- resuję się tym, jak wygląda to za- równo u nas, jak i w wielu innych krajach, z których uniwersytety współpracowały w programach ba- dawczych z Uniwersytetem Łódz- kim. Stąd chciałbym odnieść się do niektórych stwierdzeń zawartych we wspomnianym artykule. Biedni i niemoralni Autorka tekstu posługuje się klasycznym typem opisu osób w trudnej sytuacji materialnej, który Adam Leszczyński, dziennikarz Gazety Wyborczej i historyk z Pol- skiej Akademii Nauk nazwał dys- kursem „protekcjonalnym”. Ludzie ubodzy są w nim traktowani jak dzieci, które w przypadku niesub- ordynacji trzeba kontrolnie skarcić. Leszczyński o innym przykładzie podobnej narracji pisał: „protek- cjonalność widoczna jest w sposo- bie opowiadania, w diagnozach i w języku: dziennikarka pisze o swo- ich bohaterach <<pan Gienio i pani Bronia>>. O wybitnym uczonym, polityku i biznesmenie chyba nie napisałaby <<Pan Zdzisio>>”. Kolejnym elementem widocz- nym w artykule jest stereotypiza- cja biedy i biednych. Pozytywnych przykładów w przywoływanym tekście właściwie nie ma, poza jed- nym zdaniem o 35-letniej kobiecie nie mogącej znaleźć pracy. Skoro zaś główny bohater artykułu, pan Waldek, nie pracuje, bierze za- siłek i „robi na czarno” to pewno taka jest norma, pomyślą niektó- rzy czytelnicy, tym bardziej, że każdy z nas spotkał się z podob- nym przypadkiem lub – częściej - o nim słyszał. Uogólnianie tego zjawiska i stwierdzenia w rodzaju „panów Waldków jest na pęczki” są po prostu krzywdzącą stygma- tyzacją. Opartą często na „dowo- dzie anegdotycznym”, gdy widząc kogoś odpowiadającego pewnym stereotypowym charakterysty - kom generalizujemy jego obraz na całą kategorię społeczną przezeń reprezentowaną. Każdy z nas zetknął się kie- dyś z nieprzyjemnym i niekompe- tentnym urzędnikiem, każdy prze- czytał w gazecie bzdurny artykuł. Stereotyp złośliwego urzędasa i niedouczonego pismaka dla wyko- nywujących te zawody jest z pew- nością przykry, jednak niewiele może im w rzeczywistości za - szkodzić. Biednych rozpowszech- niany przez media stereotyp może skrzywdzić w bardzo praktyczny sposób. Skoro są najczęściej nie- udacznikami lub oszustami, mo- żemy łatwo zapomnieć, że są rów- nież naszymi współobywatelami. W badaniach prowadzonych przez socjologów z UŁ nader często oka- zywało się, że politycy, działacze społeczni, pracownicy socjalni za- pominają iż biedni, klienci pomocy społecznej prawo do wsparcia mają zagwarantowane w konstytucji. Ciąg dalszy na str 3 O protekcjonalnym tonie i krzywdzących stereotypach dotyczących osób w gorszej sytuacji materialnej, za- prezentowanych w Ilustrowanym Tygodniku Zgier- skim, pisze łódzki socjolog, Wojciech Woźniak. O Wielkiej Nocy słów kilka O ile znaczna część zwycza- jów związanych z Wigilią ma swój rodowód przedchrześci- jański, o tyle obrzędowość wielkanocna jest w dużej mierze inspirowana katolicy- zmem i wykorzystuje tylko pewne elementy kultury po- gańskiej. Być może właśnie dlatego świętowanie Bożego Narodzenia jest głębiej w nas zakorzenione? Czytaj na stronie 6 Dzieci bawią się razem, a dorośli osobno? str. 2 Fot. Daniel Kuliński (CC BY-NC-SA 2.0)

description

Kwietniowy numer Zgrzytu.

Transcript of Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

Page 1: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

ZgrzytZ g i e r s k a G a z e t a N i e z a l e ż n a

Zgierska „Siłaczka”

Większość Polaków i Po-lek na dźwięk słowa „spół-dzielnia” widzi oczyma wyobraźni instytucjonalne mo-lochy. Są temu winne np. spół-dzielnie mieszkaniowe, bę-dące PRL-owskim reliktem, z wszechwładnym prezesem na czele. Tymczasem, takie „spół-dzielnie” z prawdziwą spół-dzielczością mają w istocie nie-wiele wspólnego.

Idea spółdzielczości wy-wodzi się jeszcze z czasów przedwojennych. Organiza-cje, nazywane właśnie „spół-

dzielniami” albo „kooperaty-wami” były zakładane w celu samoobrony słabszych jedno-stek przed wyzyskiem. Działały wówczas liczne spółdzielnie produkcyjne i handlowe, koope-ratywne placówki edukacyjne czy medyczne.

Dziś, po trudnych dla auten-tycznej spółdzielczości czasach PRL, mamy do czynienia z od-nową ruchu. Świadczą o tym liczne spółdzielnie socjalne, czy powstające jak grzyby po desz-czu kooperatywy spożywcze. O tradycjach, odrodzeniu i ide-ach ruchu spółdzielczego pisze Michał Sobczyk.

Czytaj na stronie 4

Egzemplarz bezpłatny

Kwiecień, 3/2012

O Stefanii Kuropatwiń-skiej, założycielce zgier-skiego Kolegium Na-uczycielskiego, która całe życie poświęciła przygoto-wywaniu przyszłych poko-leń nauczycieli, pisze Robert tarzyński, dyrektor Muzeum Miasta Zgierza.

Czytaj na stronie 7

Razem - dla siebie i innych

Strach przed „nawiedzonymi” obywatelami - str. 2

Biedny nieznaczy gorszy

W artykule „Biedny po babci” (Ilustrowany Tygodnik Zgierski, nr 5 (1032) rok XXI), autorka – Grażyna Zdrojewska, podaje wiele ciekawych i bolesnych danych dotyczących sytuacji mieszkań-ców Zgierza: poziomu bezrobocia, także długotrwałego, jak również dostępności pomocy społecznej. Liczby te okrasza jednak komenta-rzem, który każe nam się zastano-wić, czy nawet te malejące środki wydawane na wsparcie społeczne z budżetu miejskiego nie są de facto nonsensownym marnotrawstwem. Problematyką warunków życia ludności dotkniętej ubóstwem, jak również zasad funkcjonowania po-lityki społecznej i tego jak wpływa na nią publiczny obraz ludności biednej tworzony przez media zaj-muję się od dłuższego czasu. Inte-resuję się tym, jak wygląda to za-równo u nas, jak i w wielu innych krajach, z których uniwersytety współpracowały w programach ba-dawczych z Uniwersytetem Łódz-kim. Stąd chciałbym odnieść się do niektórych stwierdzeń zawartych we wspomnianym artykule.

Biedni i niemoralni

Autorka tekstu posługuje się

klasycznym typem opisu osób w trudnej sytuacji materialnej, który Adam Leszczyński, dziennikarz Gazety Wyborczej i historyk z Pol-skiej Akademii Nauk nazwał dys-kursem „protekcjonalnym”. Ludzie ubodzy są w nim traktowani jak dzieci, które w przypadku niesub-ordynacji trzeba kontrolnie skarcić. Leszczyński o innym przykładzie podobnej narracji pisał: „protek-cjonalność widoczna jest w sposo-bie opowiadania, w diagnozach i w języku: dziennikarka pisze o swo-ich bohaterach <<pan Gienio i pani Bronia>>. O wybitnym uczonym, polityku i biznesmenie chyba nie napisałaby <<Pan Zdzisio>>”.

Kolejnym elementem widocz-nym w artykule jest stereotypiza-cja biedy i biednych. Pozytywnych przykładów w przywoływanym tekście właściwie nie ma, poza jed-nym zdaniem o 35-letniej kobiecie nie mogącej znaleźć pracy. Skoro zaś główny bohater artykułu, pan Waldek, nie pracuje, bierze za-siłek i „robi na czarno” to pewno taka jest norma, pomyślą niektó-rzy czytelnicy, tym bardziej, że każdy z nas spotkał się z podob-nym przypadkiem lub – częściej - o nim słyszał. Uogólnianie tego zjawiska i stwierdzenia w rodzaju

„panów Waldków jest na pęczki” są po prostu krzywdzącą stygma-tyzacją. Opartą często na „dowo-dzie anegdotycznym”, gdy widząc kogoś odpowiadającego pewnym stereotypowym charakterysty-kom generalizujemy jego obraz na całą kategorię społeczną przezeń reprezentowaną.

Każdy z nas zetknął się kie-dyś z nieprzyjemnym i niekompe-tentnym urzędnikiem, każdy prze-czytał w gazecie bzdurny artykuł. Stereotyp złośliwego urzędasa i niedouczonego pismaka dla wyko-nywujących te zawody jest z pew-nością przykry, jednak niewiele może im w rzeczywistości za-szkodzić. Biednych rozpowszech-niany przez media stereotyp może skrzywdzić w bardzo praktyczny sposób. Skoro są najczęściej nie-udacznikami lub oszustami, mo-żemy łatwo zapomnieć, że są rów-nież naszymi współobywatelami. W badaniach prowadzonych przez socjologów z UŁ nader często oka-zywało się, że politycy, działacze społeczni, pracownicy socjalni za-pominają iż biedni, klienci pomocy społecznej prawo do wsparcia mają zagwarantowane w konstytucji.

Ciąg dalszy na str 3

O protekcjonalnym tonie i krzywdzących stereotypach dotyczących osób w gorszej sytuacji materialnej, za-prezentowanych w Ilustrowanym Tygodniku Zgier-skim, pisze łódzki socjolog, Wojciech Woźniak.

O Wielkiej Nocysłów kilka

O ile znaczna część zwycza-jów związanych z Wigilią ma swój rodowód przedchrześci-jański, o tyle obrzędowość wielkanocna jest w dużej mierze inspirowana katolicy-zmem i wykorzystuje tylko pewne elementy kultury po-gańskiej. Być może właśnie dlatego świętowanie Bożego Narodzenia jest głębiej w nas zakorzenione?

Czytaj na stronie 6

Dzieci bawią się razem, a dorośli osobno? str. 2

Fot. Daniel Kuliński (CC BY-NC-SA 2.0)

Page 2: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

2

Adres redakcji: ul. Rembowskiego 36/40, 95-100 Zgierz, tel. 511 202 214 , www.gazetazgrzyt.pl, e-mail: [email protected] zespół: Michał Bykowski (DTP), Karolina Gierszewska (korekta), Weronika Jóźwiak (koordynatorka projektu), Bartosz Tyrcha (grafika), Ilona Majewska (administracja www), Mateusz Mirys (redaktor naczelny), Jan Świeczkowski (grafika)Współpraca: Hanna Łuczak, Alina Łęcka-Andrzejewska (Zgierski Uniwersytet Trzeciego Wieku), Karolina Miżyńska, Patrycja Malik

Wydawca: Stowarzyszenie Wielokulturowy Zgierz, ul. Rembowskiego 36/40, 95-100 ZgierzPartnerzy: WOZ - Die Wochenzeitung, Stowarzyszenie Homo Faber, Młodzi SocjaliściNakład: 10 000 egzemplarzy

Co to znaczy robić różne rzeczy wspólnie? Czy lepiej działać razem czy oddzielnie? Jak częściej ludzie coś robią – razem czy osobno?

O te ważne, aczkolwiek niedoceniane sprawy, zapy-tałam dzieci – przedszkolaki i drugoklasistkę.

Karolina: Co to znaczy robić coś wspólnie?

Szymek (6 lat): To znaczy, że... robić coś razem, w zespole. Ra-zem można na przykład rysować motyle! I razem można zrobić coś szybciej. Częściej robią coś razem dzieci, bo się bawią. Jak gram w grę, to zawsze proszę tatę, żeby mi przeszedł pieskiem na most i omi-nął rekina. I tak właśnie wtedy ro-bimy coś wspólnie.

Antonina (lat 8): Robić coś wspól-nie, to znaczy współpracować, żeby nas było więcej. Wtedy jest fajnie i bardziej wesoło. Razem można zrobić ciekawsze rzeczy, bo każdy ma inne talenty. Jak robimy wspólnie jeden obrazek to każdy

może robić swój inaczej i jak to połączymy to dopiero powstanie coś niesamowitego.

Jak częściej postępują dorośli?

Błażej (4 lata): Dorośli to razem nie robią dużo rzeczy.

A bawią się razem jak dzieci?

Błażej: Nie! Każdy w oddzielnym domu. Jak pracują to też każdy w innym domu.

Gabrysia (6 lat): Dorośli to mogą pracować razem. Ale czasami le-piej pracować oddzielnie...

Marika (5 lat): Wspólnie jak coś się robi to jest bardziej wesoło. My z Gabrysią robimy wspólnie ma-mie niespodzianki. My tak robimy, bo jesteśmy siostry, a mamie jest miło.

Tymek (4 lata): Razem to można robić wszystko, ale ludzie częściej robią wszystko oddzielnie.

Jak myślicie. Częściej ludzie ro-bią coś wspólnie, czy oddzielnie?

Szymek, Błaże j , Ma -rika, Gabrysia (chórem!): ODDZIELNIE!

A kto częściej współpracuje, dzieci czy dorośli?

Antonina: ...Chyba dzieci. Nie wiem dlaczego i nie umiem tego wytłumaczyć, ale nie dorośli...

Powinniśmy, proszę Pań-stwa, pochylić się chyba nad tym co i jak myślą o naszym codziennym życiu dzieci. Gdzie jest ten moment w życiu człowieka, że kończy się prze-waga wrażliwości serca nad racjonalnym kalkulowaniem, że lepiej jednak, aby każdy z nas „pracował w oddzielnym domu”.

Może warto pamiętać, że „razem można rysować mo-tyle!”. A może wiele motyli...

„i jak to połączymy, dopiero po-wstanie coś niesamowitego!”.

Karolina Miżyńska

Dzieci i Ryby

Od redakcjiUżywając terminologii

piłkarskiej można napisać, że runda wiosenna w zgierskim samorządzie rozpoczęła się od przegranej obywateli. Po-mysł obywatelskiej inicja-tywy uchwałodawczej spo-tkał się ze strony większości radnych z dużą nieufnością i niezrozumieniem.

Gdy słyszałem zdania mó-wiące o możliwej „anarchii” jako konsekwencji uchwały, z ciekawości wszedłem na słup-skie portale informacyjne. W Słupsku obywatelska inicja-tywa uchw. funkcjonuje już pięć lat. Na wspomnianych portalach brak jednak informa-cji na temat płonących samo-chodów, rabowanych sklepów czy porywanych urzędników miejskich. Podobnie zresztą z kilkunastoma miastami w ca-łej Polsce.

W Sopocie obywatele nie tylko mają prawo składania

uchwał. Uczestniczą oni także w procesie konstruowania bu-dżetu miasta. Natomiast grupa co najmniej 25 obywateli po-siada także prawo wprowadza-nia poprawek do uchwał zgła-szanych przez radnych.

Nawet, jeśli w omawia-nym projekcie uchwały były zapisy prawne, które wyma-gały uściślenia czy poprawek, to ostatecznie pomysł upadł ze względu na strach radnych przed realnym prawem miesz-kańców do stanowienia prawa we własnym mieście. Zaska-kujący jest opór gabinetu Pre-zydent Wieczorek, wyrażony ustami Grzegorza Leśniewi-cza. Po dobrej decyzji włącze-nia się w projekt „Decydujmy razem”, władze zatrzymały się przed zrobieniem kolejnego kroku w kierunku obywatelskiej partycypacji.

Mateusz Mirys

Strach przed „nawie-dzonymi” obywatelami

Najpierw jednak - krótkie omówienie pozostałych punk-tów obrad.

W ramach interpelacji, radni pytali między innymi o remont szkoły podstawowej nr 10 oraz plany powstania w Zgierzu spalarni śmieci. Pów-rócił także, jak bumerang, te-mat zasiadania w radach nad-zorczych. Mimo pozytywnych opinii prawnych, wniosek o wprowadzenie do rady nadzor-czej PEC sp. z o.o. Iwony Wie-czorek został odrzucony przez referendarza sądowego. Na tą decyzję zostały złożone dwie skargi, w tym jedna autorstwa Pani Prezydent. Wśród inter-pelacji znalazł się też wniosek o likwidację Ilustrowanego

Tygodnika Zgierskiego i utworze-nie w jego miejscu miesięcznika informacyjnego.

W trakcie posiedzenia, Rada Miasta nadała kilka tytułów ho-norowych. Medal VII Wieków Zgierza otrzymali, z okazji 45-le-cia Towarzystwa Przyjaciół Zgie-rza, zasłużeni członkowie TPZ: ks. Marcin Undas i historyk Adam Zamojski. Tytułem „Zasłużony dla Miasta Zgierza” odznaczono Stowarzyszenie Telewizji Kablo-wej „Centrum”, Grzegorza Kry-siaka i zgierski hufiec ZHP. Ho-norowym Obywatelem Miasta Zgierza został natomiast ks. Tade-usz Isakowicz-Zalewski.

W punkcie uchwał radni i radne przyjęli uchwały dot. rozwiąza-nia MKT sp. z o. o. oraz projekt Programu opieki nad zwierzętami bezdomnymi oraz zapobiegania bezdomności zwierząt. Najwięcej kontrowersji wzbudził, złożony przez radnego Mięsoka, projekt wprowadzający w Zgierzu obywa-telską inicjatywę uchwałodawczą.

Dzięki projektowi, grupa już 100 mieszkańców/mieszkanek Zgierza (w toku obrad Mięsok zmienił tę liczbę najpierw na 200, potem na 300) miała by możliwość przedkła-dania własnych projektów uchwał pod głosowania Rady Miasta. Zda-niem autora uchwały, miała ona na celu upodmiotowienie mieszkań-ców. Wpisywała by się ona także w coraz powszechniejszy trend zwiększania udziału obywateli we władzy.

Argumenty Mięsoka spotkały się z oporem większości radnych. Zdaniem przeciwników, obywatel-ska inicjatywa uchwałodawcza mo-głaby doprowadzić do „anarchii”. Niektórzy radni, np. Zdzisław Sob-czak (PO), wyrazili strach, „znając pobudzenie i nawiedzenie niektó-rych obywateli…”. Powszechna była także opinia, że istnieje obec-nie wystarczająco dużo mechani-zmów partycypacji, tylko nie są one dostatecznie wykorzystywane.

Projekt uchwały został odrzu-cony stosunkiem głosów 14 do 8, z 1 wstrzymującym się. Za był wnio-skodawca oraz radni i radne klubu PO, z wyłączeniem Zdzisława Sobczaka.

„Dziecko nie może myśleć «jak dorosły», ale może dziecięco zastanawiać się nad poważnymi zagadnieniami dorosłych; brak wiedzy i doświadczenia zmusza je, by inaczej myślało.” Janusz Korczak

Rys. Blanka Pustelnik

Bez przełomu w zakresie partycypacji obywatelskiej w Zgierzu. Rada Miasta odrzuciła uchwałę dającą uprawnienia uchwałodawcze mieszkańcom.

Page 3: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

3

Dokończenie ze str 1

Dopóki sami nie znajdziemy się w sytuacji, która zmusza nas do szukania wsparcia państwa i jego agend, lekceważonej pomocy społecznej i pogardliwie traktowa-nego ZUSu często o tym zapomi-namy, jak i o tym, że poszanowanie i ochrona godności osoby ludzkiej jest prawem obywatelskim.

Biedni bo gorsi

Efektem są, oprócz protekcjo-nalnego tonu, często spotykane praktyki stygmatyzujące i piętnu-jące zachowania biednych, sto-sowane przez instytucje mające zapewniać wsparcie. Dotyczy to również postaw wobec dzieci, wydawałoby się szczególnie nie-winnych swej sytuacji. Skoro, jak pisze Grażyna Zdrojewska, biedę rozumianą jako styl życia dziedzi-czy się po babci i rodzicach, to po co traktować dzieciaki z biednych rodzin mniej protekcjonalnie niż ich rodziców i dziadków. Skutki takiego postrzegania ubogich są fatalne z punktu widzenia zarówno jakości życia tych osób, jak i sku-teczności działań pomocowych.

W badaniach spotykaliśmy się z przypadkami segregowania dzieci w szkolnych stołówkach w

zależności od tego, czy ich posiłki finansowali rodzice, czy pomoc społeczna; z sytuacjami gdy dzieci z ubogich rodzin dostawały w wy-prawce szkolnej jednakowe ple-caki, w efekcie czego cała gmina wiedziała, u kogo w domu jest najbiedniej, czy z nauczycielami, którzy nie widzieli nic zdrożnego w tym, że dzieci, których udział w koloniach sfinansowała pomoc społeczna nazywano publicznie mopsikami (od MOPS – Miej-ski Ośrodek Pomocy Społecznej). Tego typu etykietowanie jest złe nie tylko z powodu dyskomfortu osób naznaczanych. Strategia ob-winiania ofiary – osoby w trudnej sytuacji materialnej i jej wtórna wiktymizacja podminowuje sku-teczność działań pomocowych, a często tłamsi motywację do starań o poprawę sytuacji.

Sprzyja bowiem, szczególnie u młodych, budowaniu negatywnych autodefinicji, mogących prowadzić do całkowitej rezygnacji z walki o wydostanie się z trudnego położe-nia („wszyscy wiedzą, że ze mnie nic nie będzie, bo jestem ze złej rodziny, dzielnicy, sąsiedztwa… po co mam się starać skoro nikt się po mnie nie spodziewa niczego dobrego?”). Autorka ma rację, że dziedziczenie stylu życia w obrę-bie rodzin ubogich bywa proble-

mem, myli się jednak utożsamia-jąc to zjawisko z dziedziczeniem biedy jako takiej, rozumianej jako po prostu niedostatek materialny, jak również demonizując przykład płynący z domu rodzinnego jako determinujący przyszłość dziecka. Nie tylko wpływ najbliższej ro-dziny, ale także otoczenia szkol-nego, sąsiadów, nauczycieli, osób do których zwracamy się po po-moc, ale i mediów ma znaczenie dla sposobu postrzegania siebie, choćby poprzez coś, co w socjolo-gii nazywamy jaźnią odzwiercie-dloną, a co jest obrazem własnej osoby budowanym w oparciu o re-akcje i opinie innych osób, których źródłem są często właśnie stereo-typy, a nie nasze realne działania.

Kursy dokształcające, o któ-rych entuzjastycznie wypowiada się autorka artykułu, bywają nie-zwykle cenną szansą dla osób bez-robotnych, pod warunkiem jednak, że są jakkolwiek skoordynowane z popytem na pracę w danej okolicy. Czy rzeczywiście zgierski urząd pracy dysponuje ofertami pracy w wymienionych zawodach, których można się wyuczyć dzięki wymie-nionym szkoleniom (kwiaciarka, magazynier, operator koparki, ka-sjerka, grafik komputerowy)? W dzisiejszym (26 marca 2012) do-datku do łódzkiej Gazety Wybor-

czej z ofertami pracy nie znalazłem żadnego ogłoszenia skierowanego wprost do przedstawicieli tych profesji.

Autorka artykułu bardzo słusz-nie zwraca uwagę na to, jak ni-skie i od lat nie waloryzowane, są progi uprawniające do świadczeń pomocy społecznej (351 PLN na osobę w rodzinie i 477 dla osoby samotnej). Obniżanie wskaźników tzw. ubóstwa ustawowego (odsetka osób uprawnionych do świadczeń) przez brak ich waloryzacji choćby o poziom inflacji, powinno być raczej powodem do wstydu i za-

żenowania oraz medialnych naci-sków na władze. Jesteśmy, o ile mi wiadomo, jedynym krajem w Eu-ropie, gdzie progi te są niższe od minimum egzystencji, czyli wyli-czanej cyklicznie przez warszaw-ski Instytut Pracy i Spraw Socjal-nych wartości koszyka dóbr, które niezbędne są do zaspokojenia ab-solutnie podstawowych potrzeb jednostki – prawie 90 procent tej kwoty to wydatki na żywność i mieszkanie, reszta (czyli w sumie ok. 50 PLN miesięcznie) to m.in. środki na leki, higienę osobistą i odzież.

Zadziwiające jest stwierdzenie o „policji socjalnej”, jakoby po-wszechnej na Zachodzie i tropią-cej nadużycia dokonywane przez osoby wyłudzające świadczenia. Współkoordynowałem projekt ba-dawczy, w którym realizowaliśmy badania nad służbami społecznymi, ich pracownikami i klientami m.in. w Finlandii, Niemczech, Wielkiej Brytanii, we Włoszech, czytałem naukowe opracowania i słuchałem referatów na konferencjach doty-czących funkcjonowania polityki społecznej m.in. w Holandii, Fran-

cji, Irlandii i nigdy nie spotkałem się ani z pojęciem policji socjalnej, ani z traktowaniem tropienia wyłu-dzeń jako priorytetu w działaniach pomocy społecznej. Przeciwnie, w krajach w których działa ona naj-lepiej, oparta jest na radykalnym, często wręcz naiwnym zaufaniu. W wielu przypadkach zresztą, kon-trola świadczeń jest niekonieczna, bo są one przyznawane na zasa-dzie uniwersalistycznej – należą się wszystkim niezależnie od sy-tuacji finansowej (tak jak w Polsce becikowe). Po prostu wiadomo z praktyki, że powoływanie admini-

stracyjnych instytucji kontrolnych, mających tropić przypadki wy-łudzeń (lub nawet sprawdzać do-chody starających się o świadcze-nia) jest często z punktu widzenia państwa znacznie bardziej kosz-towne niż przymknięcie oka na niewielkie, biorąc pod uwagę wy-sokość zasiłków, straty wynikające z ich nienależnej wypłaty. Rady-kalne środki zwiększające kontrolę wypłacanych świadczeń wprowa-dził ostatnio brytyjski rząd Davida Camerona. W dużej mierze pod na-ciskiem tamtejszej prasy brukowej twierdzącej, podobnie jak Grażyna Zdrojewska, że wyłudzanie zasił-ków jest powszechną praktyką. I podobnie jak autorka zgierskiego tygodnika, ksenofobiczne angiel-skie tabloidy wskazują, że masowe oszukiwanie systemu pomocy społecznej jest jakoby cechą cha-rakterystyczną Polaków. Co cha-rakterystyczne, wszyscy piszący o masowej skali wyłudzeń nigdy nie powołują się na jakiekolwiek dane stosując retorykę: „powszech-nie wiadomo, że…”.

Ciąg dalszy na stronie 4

Podobnie jak autorka zgierskiego tygodnika, ksenofobiczne angielskie tabloidy wskazują, że masowe oszukiwanie systemu pomocy społecznej jest jakoby cechą charakterystyczną Polaków.

Oferty pracy w Zgierzu w jednym z portali internetowych.

Liczba ofert: 4, stan na dzień 02.04.2012

Fot. Shack Dwellers International

Page 4: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

4

Dokończenie ze strony 3

Podobne do zastosowanych w przywoływanym artykule argu-menty należały do żelaznego ze-stawu środków retorycznych, za pomocą których państwo buduje poparcie dla wycofania się z obo-wiązku dbania również o tych na dole społecznej hierarchii („po co wspierać biednych, skoro sami są winni”).

W polskim kontekście trudno mówić o dalszym wycofywaniu się państwa z zobowiązań wobec najuboższych, bardzo niskie progi, niewielkie świadczenia, najniższy w Europie odsetek bezrobotnych mających prawo do zasiłku, jak i najkrótszy czas ich pobierania świadczą o tym dobitnie.

Jeżeli jednak uwierzymy, że rzeczywiście każdy biedny jest so-bie winny, bardzo łatwo przyjdzie

nam ich oceniać, moralizować na ich temat i po prostu poprawiać sobie samopoczucie myśląc źle o tych, którzy są niżej od nas w hie-rarchii społecznej.

Grudniowy raport Organi-zacji Współpracy Gospodar-czej i Rozwoju opisujący temat w międzynarodowej perspekty-wie wskazuje, że w Polsce nie-równości dochodowe mierzone dystansem pomiędzy dochodami najbogatszych i najbiedniejszych 10 procent społeczeństwa wzro-sły w ciągu ostatnich dwóch dekad najbardziej ze wszystkich kilku-dziesięciu krajów należących do OECD.

Ciesząc się z tego, że przecięt-nie rzecz biorąc większości z nas powodzi się coraz lepiej warto się zastanowić nad myślą najsłynniej-szego dzisiaj polskiego naukowca, socjologa Zygmunta Baumana:

„Na podobieństwo nośności mostu, której nie mierzy się wszak średnią wytrzymałością przęseł lecz mocą nośną naj-słabszego z nich, albo mocy łańcucha, której nie mierzy się przecież średnią wytrzymało-ścią ogniw, ale mocą najsłab-szego z nich, jakości społe-czeństwa nie należy mierzyć przeciętną bytowych warun-ków, lecz jakością życia naj-słabszej jego części”.

Dr Wojciech Woźniak jest ad-iunktem z Katedrze Socjologii Ogólnej Uniwersytetu Łódz-kiego. Zajmuje się problema-tyką polityki społecznej i nie-równości społecznych.

Razem - dla siebiei innychSpółdzielnie były w PRL jednym z symboli przymusu w życiu społecznym oraz braku efektywności w gospodarce. Dziś coraz więcej osób odkrywa, że podobnie jak przed wojną, autentyczna spółdzielczość może stać u podstaw świetnie prosperujących firm oraz innowacyjnych inicjatyw społecznych.

Ponieważ system nakazowo--rozdzielczy wypaczył zarówno ideały, jak i zasady funkcjonowa-nia spółdzielczości, warto zacząć od próby zdefiniowania „prawdzi-wej” spółdzielni. W szerszym zna-czeniu można za nią uznać każde dobrowolne i samorządne zrzesze-nie osób, które postanowiły „zsu-mować” swoje zasoby – umiejętno-ści, kapitał czy siłę nabywczą – by lepiej zaspokajać wspólne potrzeby ekonomiczne, społeczne czy kultu-ralne. Jak najpełniejsze odpowia-danie na konkretne potrzeby spo-łeczne pozostaje ich zasadniczym celem, odróżniając je np. od spółek kapitałowych, które koncentrują się na maksymalizacji zysku swo-ich właścicieli. Racją istnienia zdrowych spółdzielni mieszkanio-wych jest budowa i/lub administro-wanie nieruchomościami w inte-resie ogółu lokatorów i lokatorek; spółdzielnie pracy są formą samo-organizacji na rynku zatrudnienia, wzmacniającej pozycję tworzących je osób; kooperatywy spożywców oraz grupy producenckie służą od-powiednio konsumentom oraz rol-nikom, m.in. umożliwiając im omi-

janie pośredników, i tak dalej.Prawo zawęża pojęcie spół-

dzielni do przedsięwzięć, które dążą do zaspokajania owych po-trzeb na drodze działalności go-spodarczej, prowadzonej w formie przedsiębiorstwa. Działa ono w oparciu o prawo spółdzielcze oraz wewnętrzny statut, który określa ponadto ramy działalności społecz-nej, prowadzonej przez spółdziel-nię na rzecz członków i członkiń oraz ich otoczenia. Sama forma prawna nie przesądza jednak o re-alnie kooperatywnym charakterze danej inicjatywy. Przykładowo, nawet najbardziej demokratyczny statut nie gwarantuje powszech-nego zaangażowania uczestników i uczestniczek w jej funkcjonowa-nie, dlatego część firm spółdziel-czych, zwłaszcza dużych, niełatwo w praktyce odróżnić od np. spółek akcyjnych. Choć nadal mogą mieć one istotne zalety w porównaniu do swoich typowo komercyjnych od-powiedników, czego przykładem może być spółdzielczość oszczęd-nościowo-kredytowa, to nie one są bohaterkami pięknej historii pożyt-ków z solidarnego i demokratycz-

nego współdziałania.

Historia nauczy-cielką współpracy

Polska ma wspaniałe trady-cje gospodarki nie nastawionej na zysk, sięgające czasów zaborów, a następnie międzywojnia. Dzia-łały wówczas liczne spółdzielnie

produkcyjne i handlowe, koope-ratywne placówki edukacyjne czy medyczne, ambitne spółdzielcze wydawnictwa itp. W warunkach skrajnej biedy spontanicznie za-wiązywały się inicjatywy, które za-pewniały swoim członkom i człon-kiniom pracę, ułatwiały dostęp do

dóbr konsumpcyjnych, pożyczek czy oświaty, oferowały ubezpie-czenia społeczne... Spółdzielnie są zrzeszeniami tych, którzy są bez-radni w pojedynkę i przez to wy-zyskiwani. Jednostki gospodarczo słabe organizują się w spółdziel-nie, aby przez prowadzenie wspól-nego przedsiębiorstwa chronić się przed wyzyskiem. Lepiej zaspo-kajać swoje potrzeby, podnosić swoje gospodarstwo lub usuwać, a przynajmniej zmniejszać krzywdę przy sprzedaży swojej pracy lub jej wytworów – pisał w 1936 r. Jan Wolski, gigant polskiej spół-dzielczości pracy. Rzeczywistość społeczno-gospodarcza tamtych czasów potwierdzała skuteczność

propagowanej przez niego for-muły. Dość powiedzieć, że „Spo-łem” było przed wojną największą i najnowocześniejszą instytucją handlową na ziemiach polskich, chroniąc setki tysięcy rodzin przed zachłannością kupców-kapitali-stów. Wybitni ludzie kultury, jak

Stefan Żeromski czy Maria Dą-browska, aktywnie angażowali się wówczas w ruch spółdzielczy, a liczne formacje polityczne miały w programach wspieranie tej formy gospodarowania.

Niestety, po 1945 r. zabrakło przestrzeni dla aktywności spo-łeczno-gospodarczej znajdującej się poza kontrolą Partii. Spółdziel-czość de facto znacjonalizowano i włączono w scentralizowaną ma-chinę gospodarczą państwa, przy-znającą jej „z rozdzielnika” zasoby i zadania produkcyjne. Potrzeby członków/członkiń czy klientów/klientek, a nawet rachunek ekono-miczny zeszły na dalszy plan. Spo-wodowało to, że kolejna zmiana ustroju zastała ten sektor rozwinię-tym, ale słabo zarządzanym i ob-ciążonym licznymi negatywnymi skojarzeniami. Co więcej, sami członkowie i członkinie, nie ma-jący w spółdzielniach zbyt wiele do powiedzenia, przestali o nich myśleć jako o wspólnym dobrze. Ogólna podejrzliwość wobec dzia-łań zbiorowych oraz kult konku-rencji i indywidualnego sukcesu, a ponadto skrajnie niesprzyjająca spółdzielczości polityka państwa, dopełniły dzieła. Choć wiele pod-miotów noszących tę nazwę prze-trwało transformację, a pewien ich odsetek stara się być wierny trady-cyjnym wartościom ruchu koope-ratywnego, w pewnym momencie piękne słowo „spółdzielnia” do końca utraciło swój dawny blask.

Jednostki gospodarczo słabe or-ganizują się w spółdzielnie, aby przez prowadzenie wspólnego przedsiębiorstwa chronić się przed wyzyskiem.

Źródło: emmahostel.pl

Page 5: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

5

Powrót do korzeni

Dobrowolne współdziałanie w imię zaspakajania wspólnych potrzeb jest jednak tak naturalną formą życia społecznego, że na dłuższą metę nawet sojusz real-nego socjalizmu z dzikim kapita-lizmem okazał się dla niego zbyt słabym przeciwnikiem. Powoli, ale nieustająco pojawiają się nowe ini-cjatywy oparte o klasyczne zasady spółdzielcze, zakładane przez lu-dzi wolnych od popeerelowskich stereotypów, a nierzadko bezpo-średnio zainspirowanych przed-wojenną polską kooperacją. Szcze-gólnie krzepiący przykład „nowej spółdzielczości” stanowią niektóre spółdzielnie socjalne, oraz ruch ko-operatyw spożywczych.

Pierwszy z wspomnianych ty-pów spółdzielni, których funkcjo-nuje już w Polsce ok. 500, ma na celu przywracanie na rynek pracy osób, które z jakichś powodów się na nim nie odnajdują. Znaj-dują w nich swoje miejsce nie-pełnosprawni, byli więźniowie, uchodźcy czy osoby wychodzące z uzależnienia, ale także niepo-korna młodzież, dla której oczy-wistym modelem jest partnerska współpraca, a nie sztywne hierar-chie i „wyścig szczurów”. Liczą zazwyczaj od pięciu do dziewięciu członków/członkiń i w większości zajmują się świadczeniem różnego rodzaju usług, od kopiowania do-kumentów czy pielęgnacji terenów zielonych po specjalistyczne testy stron internetowych, pod kątem ich użyteczności dla osób o różnych niepełnosprawnościach. W naszym

regionie w formule spółdzielni socjalnej działają m.in. zgier-ska DELA, prowadząca Karczmę „Raz na Wozie” w Parku Kultu-rowym Miasta Tkaczy, konstan-tynowski KONSTANS, oferujący usługi opiekuńcze i porządkowe, czy łódzkie: klub muzyczny DOM, hostel LaGranda (założony przez grupę aktywistów i aktywistek obywatelskich, zaangażowanych m.in. w promocję samoorganiza-cji społecznej) oraz bistro „Zaraz wracam”.

Z kolei pączkująca spółdziel-czość spożywców opiera się na genialnie prostej obserwacji, że zorganizowani konsumenci i kon-sumentki mogą kupować taniej (po cenach hurtowych, z pominięciem pośrednictwa) i z gwarancją jako-ści. Kooperatywy konsumenckie, mające jak na razie nieformalny charakter, najpełniej realizują tra-dycyjne ideały spółdzielcze. Na-kazują one m.in. otwartość na nowych członków i członkinie, niezależnie od ich pochodzenia społecznego czy poglądów, pielę-gnowanie wewnętrznej demokracji (zgodnie z zasadą „jeden człowiek--jeden głos”), oraz współpracę z in-nymi inicjatywami spółdzielczymi, w formie np. wymiany wiedzy czy usług. Wszystkie te cechy koopera-tywy spożywców, zdaniem ducho-wego ojca polskiej spółdzielczości, Edwarda Abramowskiego, czynią z niej „szkołę społeczną”, w któ-rej ludzie uczą się sami radzić nad swoimi sprawami, organizować je, działać zbiorowo i solidarnie, reformować warunki swego bytu własnym umysłem i własnymi si-

łami, gdzie poznają w praktyce złożony mechanizm ekonomiczny i społeczny dzisiejszego życia i spo-soby zarządzania nim.

Od serca, ale z kalkulatorem

Spółdzielczość bez wątpienia nie stanowi panaceum na wszyst-kie bolączki społeczne. Nie jest też wolna od patologii, np. na tle unij-nych dotacji, płynących wartkim strumieniem do tej kategorii przed-siębiorstw. Wreszcie, w niektórych przypadkach swego rodzaju ide-alizm, wpisany w kooperatywne formy prowadzenia działalności biznesowej, utrudnia efektywne konkurowanie z podmiotami ty-powo komercyjnymi. Nie ulega jednak wątpliwości, że zdrowa spółdzielczość może odegrać w życiu społecznym ważną rolę, zwłaszcza jako lokalny dostawca produktów czy usług, których nie chce lub nie potrafi dostarczyć ry-nek ani państwo.

Odbudowa struktur spółdziel-czych oraz, co chyba jeszcze trud-niejsze, etosu kooperatywnego, idącego w poprzek dominujących wzorców kulturowych – to zada-nie na lata, jeśli nie dziesięciolecia. Sen o spółdzielczej potędze ziści się jedynie wówczas, jeśli ta forma aktywności przyciągnie ludzi am-bitnych i przedsiębiorczych, łączą-cych zmysł biznesowy ze społecz-nikowską wrażliwością. Kto wie, może niektórzy i niektóre z nich właśnie czytają ten tekst?

Michał Sobczyk

Deklaracja Spółdzielczej Tożsamości, przyjęta przez Międzynarodowy Zwią-

zek Spółdzielczy w 1995 r. i zawierająca wytyczne, przy pomocy których spół-dzielnie wprowadzają swoje wartości

do praktyki:

I Zasada: Dobrowolnego i otwartegoczłonkostwa

II Zasada: Demokratycznej kontroli członkowskiej

III Zasada: Ekonomicznego uczestnictwa członków i członkiń

IV Zasada: Autonomii i niezależności

V Zasada: Kształcenia, szkolenia i informacji

VI Zasada: Współpracy pomiędzy spółdzielniami

VII Zasada: Troski o społeczność lokalną

W dniach 19 - 20 marca reprezentacja słuchaczek i słu-chaczy Zgierskiego Uniwersy-tetu Trzeciego Wieku wzięła udział w Ogólnopolskim Kon-gresie Uniwersytetów Trze-ciego Wieku, zorganizowanym w ramach Europejskiego Roku Aktywizacji Osób Starszych i Solidarności Międzypokole-niowej, który w Polsce obcho-dzony jest jako Rok Uniwersy-tetów Trzeciego Wieku.

Warszawski Kongres odbył się pod honorowym patrona-tem Małżonki Prezydenta RP – Anny Komorowskiej oraz merytorycznym Polskiego Towarzystwa Gerontologicz-nego. Wśród debatujących o wyzwaniach dla UTW nie zabrakło przedstawicieli Uni-wersytetów z całej Polski, or-ganizacji pozarządowych dzia-łających na rzecz seniorów (takich jak Towarzystwo Ini-cjatyw Twórczych „ę”), polity-ków i naukowców. Rezultatem

Kongresu jest wypracowanie misji dla UTW, która została wyrażona w „Apelu Grupy ini-cjatywnej”. Jego myślą prze-wodnią jest uczynienie Uni-wersytetów Trzeciego Wieku partnerem w wypracowaniu polityki senioralnej państwa. Tym samym UTW wychodzą poza wyobrażenie organizacji, których jedyną rolą jest prowa-dzenie lokalnych działań adre-sowanych do wąskiego grona osób starszych.

Środowisko osób „trze-ciego wieku” chce w pełni partycypować w procesie dia-gnozy potrzeb oraz wypraco-wywaniu rozwiązań, katalogo-wania dobrych praktyk, które pozwolą Polsce zmierzyć się ze starzeniem społeczeństwa. Więcej o Kongresie przeczy-tacie na stronie internetowej Zgrzytu.

Alina Łęcka-Andrzejewska

Kongres UTW

Źródło: emmahostel.pl

Page 6: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

6

Wielkanoc to najważniejsze święta dla Kościoła Katolickiego wpisujące się w ludową obrzę-dowość powitania wiosny. Choć istotne z religijnego punktu widze-nia, Święta Wielkanocne dla więk-szości Polaków ustępują magii Bo-żego Narodzenia. Współczesności nie udało się ich aż tak skomercja-lizować, ale podobnie jak w przy-padku Bożego Narodzenia, wiele zwyczajów zaginęło, a większość zatraciła swoją symbolikę i sens.

Dlaczego Wielkanoc nie jest dla nas tak ważna jak Boże Naro-dzenie świętowane nawet przez osoby niewierzące? Czy tylko z

powodu komercyjnej oprawy – prezentów, choinki i urokliwych dekoracji? A może w naszej kul-turze, która spycha na bok treści związane ze śmiercią, łatwiej jest nam świętować narodziny Jezusa niż jego śmierć? Pewnie w jakimś stopniu też, ale patrząc głębiej warto przypomnieć, że Kościół Katolicki wpisywał swoje święta w już istniejący kalendarz obrzę-dowy. Boże Narodzenie nałożyło się na bardzo ważny czas – ob-chodzone przez Słowian 24 grud-nia święto zmarłych, świętowanie przesilenia zimowego oraz pogań-ska wiara, że 25 grudnia to dzień narodzin Niezwyciężonego Słońca. O ile znaczna część zwyczajów związanych z Wigilią ma swój ro-dowód przedchrześcijański, o tyle obrzędowość wielkanocna jest w dużej mierze inspirowana katolicy-zmem i wykorzystuje tylko pewne elementy kultury pogańskiej. Być może właśnie dlatego świętowanie Bożego Narodzenia jest głębiej w nas zakorzenione, bez względu na to czy wierzymy czy nie.

Mówiąc o Wielkanocy warto odnieść się do czasu przełomu zimy i wiosny. Dla człowieka kul-tury ludowej, którego rytm życia był wyznaczany przez przyrodę, był to czas trudny, przełomowy - zima symbolizowała śmierć, a wio-sna nadejście życia. Wyobrażano sobie, że pokonany przez Chry-stusa diabeł, przykuty łańcuchem wewnątrz ziemi, cały rok spędza na rozkuwaniu kolejnych ogniw. Zima to czas kiedy sukces diabła zaczyna być widoczny – przyroda pogrążona jest w śmierci. Dopiero pierwsza wiosenna burza i pioruny zsyłane przez Boga na nowo przy-

kuwają diabła, dając nadzieję, że na ziemi zacznie znów królować życie. Aby pożegnać się z zimą w niektórych regionach Polski to-piono w rzece czy bagnie kukłę, która miała symbolizować zimę/ śmierć. Współcześnie zwyczaj ten przypisany jest dzieciom, które 21 marca topią Marzannę.

Od środy do środy, czyli od Po-pielca do Judaszek

Przygotowania do Wielka-nocy rozpoczynały się wraz z Środą Popielcową, która kończyła okres karnawałowej zabawy. Ry-gory Wielkiego Postu były eg-zekwowane z surowością, której nie znajdziemy współcześnie. Był to czas powagi, rezygnowano z wszelkich rozrywek: tańca, śmie-chu, gier, gwizdania. Niewska-zane było obnoszenie się z pogod-nym obliczem (miały za to grozić ognie piekielne). Post wpisywał się w przednówkową biedę chłopskich gospodarstw – kończyły się zi-mowe zapasy, oszczędnie wydzie-

lano racje żywności, najbiedniejsi aby przeżyć zmuszeni byli do po-życzania (często na lichwiarskich zasadach) zboża. Pewnym wyło-mem w upływającym na Gorzkich Żalach i poważnej atmosferze po-ście był 1 kwietnia oraz Niedziela Palmowa (zwana Kwietną). Na pamiątkę wjazdu do Jerozolimy wprowadzano do kościołów wó-zek z figurą Chrystusa siedzącego na osiołku w asyście radosnej pro-cesji, dzieci rzucających kwiaty i palm, które dzięki poświęceniu zy-skiwały moc magiczną. Krzyżyk wykonany z gałązek palmy i we-tknięty w ziemię miał zagwaran-tować urodzaj, palemka zatknięta za święty obraz odpędzała chmury gradowe, a zjedzenie trzech po-święconych bazi chroniło przed infekcjami gardła. Palmy różniły się w zależności od regionu po-chodzenia – kurpiowskie zdobiono kwiatami i wstążkami z bibuły, w sieradzkim kwiatkami z pierza, a góralskie wieńczył czub bazi. W Wielką Sobotę należało je spa-lić, a popiół przechowywać aż do przyszłorocznej Środy Popielco-wej. Obyczajowość Wielkiego Ty-godnia rozpoczynały całkowicie zapomniane wielkośrodowe „ju-daszki”. Przygotowywano gałga-nową kukłę, wypchaną słomą, zrzucano ją z wieży kościelnej, bito kijami, a następnie czekał ją los podobny do Marzanny – pozo-stałości kukły były topione lub roz-wiewane przez wiatr.

Pożegnać żur, powiesić śledzia

Znacznie poważniejszy był charakter kolejnych dni Wielkiego Tygodnia - czwartek był dniem po-bożnej modlitwy, skupienia i ciszy – dzwony kościelne zastępowały drewniane kołatki. Co zamożniejsi mogli sobie pozwolić na wyprawę do Kalwarii Zebrzydowskiej, Pa-cławskiej czy Wejherowskiej gdzie odbywały się spektakularne wido-wiska pasyjne. W Wielki Piątek poza obowiązkowym odwiedze-niem Grobu Pańskiego w Kościele, należało wykąpać się w rzece – miało to oczyszczającą moc i gwa-rantowało piękną cerę. Zmęczeni

postnym jedzeniem żegnali się nim symbolicznie - wieszano śle-dzia na przydrożnych konarach, rozbijano garnki z żurem, towa-rzyszyły temu okolicznościowe wierszyki. Kolejny dzień upływał na kulinarnych przygotowaniach – gotowano i wypiekano w zależ-ności od bogactwa gospodarstwa przysmaki, które miały zostać po-święcone. Święcenie odbywało się najczęściej na dworze, gdzie ze swoimi koszykami schodzili się mieszkańcy wsi. Opisy świę-conego przygotowywanego przez najmożniejszych wciąż robią pio-runujące wrażenie - przykładowy „święconkowy koszyczek”, (nale-żący do Wojewody Sapiehy) skła-dał się między innymi z: 12 pieczo-nych jeleni z pozłoconymi rogami (symbolizujące 12 miesięcy), ciast – mazurków, bab w ilości 52 sztuk (tyle ile tygodni w roku), 365 ba-bek, baranka ulepionego z masła z brylantowymi źrenicami, nie-zliczonej liczby pisanek, krasza-nek oraz adekwatnej ilości trun-ków- np. 8760 kwart miodu i 365 gąsiorków węgrzyna. Wszystkie przysmaki miały czekać do nie-dzieli. Kiedy o świcie dzwony i strzelby oznajmiały Zmartwych-wstanie mieszkańcy wsi ruszali do kościoła. Po mszy obdarowywano się pisankami, składano szybkie życzenia i śpieszono się do świą-tecznego stołu aby spędzić przy nim resztę dnia.

Wodą, rózgą lub gnojówką…

Rozrywkowy charakter miał Poniedziałek Wielkanocny – obec-nie nie rozróżniamy śmigusa od dyngusa, ale były to dwa różne

obyczaje. Śmigus polegał na oble-waniu wodą czy uderzaniu dziew-cząt rózgą z palmy, natomiast dyn-gus to obdarowywanie podarkami. Nie powinno nas dziwić i oburzać, kiedy w Lany Poniedziałek płyną ulice, a wyjście na rodzinny spa-cer nie uchodzi nam na sucho – to dowód na to, że niektóre tradycje wciąż są żywe i mają się dobrze. Tego dnia oblewano się, wrzucano do rzek, potoków, czasem wodę wspierała gnojówka. Od domu do domu wędrowali przebierańcy, któ-rzy za swoje piosenkarskie popisy otrzymywali piękną pisankę. Wraz z końcem Poniedziałku powracano do codziennych prac, obowiązków, skromniejszego jedzenia.

Chociaż współczesność to już całkiem inny świat, w którym można kupić wszystko gotowe: od palmy i cukrowego baranka aż do umalowanych pisanek, warto zapa-miętać, że „święto to odwrócenie czasu codziennego”. Może warto przeżyć te Święta zgodnie z tą de-finicją. Jeśli na co dzień ślęczymy przed komputerem, zasypiamy przy telewizorze, a z bliskimi roz-mawiamy 8 minut dziennie, z tego 4 przez telefon, poruszamy się sa-mochodem, albo szybkim truch-tem, może warto zrobić sobie pre-zent i przeżyć ten czas na opak? No i dajmy sobie spokój z tym zakupowym szaleństwem, wielką wystawnością i kupowaniem trzy razy więcej żywności niż będziemy w stanie zjeść – Wojewody Sa-piehy i tak nie uda nam się przebić.

Ilona Majewska

O Wielkiej Nocy słów kilkaPrzykładowy „święconkowy koszyczek” (należący do Wojewody Sapiehy) składał się m.in. z: 12 pieczonych jeleniz pozłoconymi rogami (symbolizujących 12 miesięcy), ciast – mazurków, bab w ilości 52 sztuk, baranka ulepionego z masła z brylantowymi źrenicami... O tradycjach wielkanocnych pisze Ilona Majewska

Może w naszej kulturze, która spycha na bok treści związane ze śmiercią, łatwiej jest nam świętować narodziny Jezusa niż jego śmierć?

Rys. Hanna Łuczak

Page 7: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

7

Zapisała w historii zgierskiej oświaty wspaniałą kartę jako twórczyni obiektów Seminarium Nauczycielskiego oraz jako zna-komity pedagog i wychowawca przyszłej patriotycznej kadry na-uczycielskiej. Jej ideowym prze-wodnikiem był Stefan Żeromski. Swoje uczennice wychowywała w kulcie dla autora „ Przedwio-śnia” i „Siłaczki”.

Stefania Kuropatwińska uro-dziła się 7 kwietnia 1886 r, w Ła-zach koło Łukowa na Podlasiu, w rodzinie inteligenckiej. Dzie-ciństwo i pierwsze lata szkolne spędziła w Siedlcach. Ukończyła w 1902 r. II Gimnazjum Rządowe w Warszawie. Następnie wyje-chała do Szwajcarii, gdzie ukoń-czyła Wydział Fizyko-Chemiczny Uniwersytetu w Genewie. Tam też doktoryzowała się z dziedziny chemii. W Szwajcarii osobiście po-znała wybitnego pisarza – Stefana Żeromskiego.

Po powrocie do kraju w 1908 r. przez rok pracowała w prywatnym Seminarium Nauczycielskim w Ży-rardowie, a następnie w Sosnowcu, gdzie w 7-letniej Szkole Handlo-wej Józefy Siwkowej uczyła fizyki i chemii aż do wybuchu I wojny światowej. W latach 1914-1916 uczyła w różnych szkołach śred-nich Warszawy, pracując jedno-cześnie nad likwidacją analfabety-zmu wśród robotników (wspólnie z bratem Walerianem). Od 1 sierp-

nia 1916 r. do 21 grudnia 1917 r. pracowała w Seminarium Nauczy-cielskim w Siennicy na Podlasiu. Ponadto przez pół roku uczyła w Seminarium Nauczycielskim w Lublinie (do końca 1918 r.). W Warszawie uczestniczyła w kur-sie dla organizatorów seminariów nauczycielskich, które zaprogra-mowało i zrealizowało Minister-stwo Wyznań Religijnych i Oświe-cenia Publicznego. Powyższe Ministerstwo 1 stycznia 1919 roku powierzyło dr Stefanii Kuropa-twińskiej zorganizowanie Semina-rium Nauczycielskiego w Zgierzu.

Żeńskie Seminarium Na-uczycielskie utworzono 2 lutego 1919 r., a jego przełożoną została dr Stefania Kuropatwińska. Wa-runki nauki dla młodzieży w nowej placówce były złe. Wobec trudnej sytuacji dr Kuropatwińska posta-nowiła wybudować nową szkołę i internat. Władze administracyjne miasta Zgierza wykupiły pod bu-dowę nowego obiektu szkolnego 8 ha gruntów przy zbiegu ulic 3 Maja i Mielczarskiego. Akcep-tacja nastąpiła także na szczeblu ministerialnym (MWRiOP), które przyznało kredyty, wybrało także zespół architektów, którzy opra-cowali projekt na podstawie naj-lepszych szwedzkich rozwiązań w tej dziedzinie. Najpierw stanął w 1925 r. budynek internatu. W 1927 r. oddano do użytku bu-dynek szkolny, który został wy-

posażony w bardzo dobry sprzęt. Szkoła była okazała i bardzo funk-cjonalna. Wiele energii i czasu poświęciła jej dr Kuropatwińska i można przypuszczać, że gdyby nie jej osobiste zaangażowanie i zabiegi dotyczące budowy, to termin realizacyjny przesunąłby się na dalsze lata. Szkoła otrzy-mała patrona i nazwana została imieniem Stefana Żeromskiego. Doktor Kuropatwińska postawiła przed młodzieżą ideał nauczycielki „Siłaczki”. Zespół nauczycielski w swej codziennej pracy także utrwalał ten ideał.

Zgodnie z ustawą o nowym ustroju szkolnictwa, w Zgierzu za-mknięto Seminarium i w roku 1937 powołano Żeńskie Liceum Pedago-giczne o kursie 3-letnim. Kandy-datki do liceum musiały posiadać ukończone czteroletnie Gimna-zjum. Liceum to funkcjonowało do końca sierpnia 1939 r. Niemcy po wkroczeniu do Zgierza zajęli bu-dynki szkolne na szpital wojskowy, usuwając nauczycieli i pracowni-ków gospodarczych z zajmowa-nych na terenie szkoły prywatnych mieszkań. Stefania Kuropatwińska w czasie okupacji była współorga-nizatorem na terenie Zgierza i po-wiatu łódzkiego tajnego nauczania. Z polecenia władz rządu podziem-nego objęła funkcję koordynatora oświaty w powiecie łódzkim.

Po wojnie dr Kuropatwińska wspólnie z pierwszym powojen-

nym prezydentem miasta – Alek-sandrem Metelskim czyniła sta-rania o reaktywowanie Liceum Pedagogicznego. Starania te zi-ściły się dopiero w końcu stycznia 1946 r. Przypłaciła to pogarszają-cym się stanem zdrowia. 11 marca 1948 r. – umiera. Pochowana zo-stała w grobowcu rodzinnym, obok swojej matki w Siedlcach. Podczas uroczystości pogrzebo-wych pożegnała ją najstarsza z ab-solwentek słowami: „Żyła z nami, pracowała dla nas i kochała nas. Dawała nam swoją wiedzę, swój czas, siły i uczucia. Uczyła nas w każdym człowieku widzieć brata

i w każdym cenić człowieczeństwo. „Siłaczkę” stawiała nam przed oczyma i sama była nią do końca”.

Opracowano na podstawie:Mikołajczyk Szczepan: Wy-

bitni Zgierzanie, Fundacja Mu-zeum Miasta Zgierza 1994.

Czapiewska Jadwiga: Stefania Kuropatwińska, twórczyni i dy-rektorka Zakładu Kształcenia Na-uczycieli w Zgierzu (maszynopis w zbiorach Muzeum Miasta Zgierza).

Robert Starzyński

Zgierska „Siłaczka”Gdyby nie jej osobiste zaangażowanie i zabiegi dotyczące budowy, to termin realizacyjny Seminarium Nauczycielskiego przesunąłby się na dalsze lata. Szkoła otrzymała patrona i nazwana została imieniem Stefana Żeromskiego. Doktor Kuropatwińska postawiła przed młodzieżą ideał nauczycielki „Siłaczki”.

Strona redagowana przy współpracy

Muzeum Miasta Zgierza

Page 8: Zgrzyt, wydanie: kwiecień, 03/2012

8

Projekt finansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej

WOKALISTA poszukiwany

Do kapeli nastawionej na granie Rock’n’Rolla (inspiracje: Kiss, Rainbow, Deep Purple, AC/DC). Posiadamy własny sprzęt, miejsce na próby. Kontakt: [email protected]

Fotografia w CKD

Centrum Kultury Dziecka zaprasza do udziału w następujących projektach fotograficznych:

Okiem Zgierskich Artystów: „Kiedy śmieje się dziecko, śmieje się cały świat” oraz konkursu Foto Jam. Działania adresowane są do fotografów/fotografek amatorów. Zgłoszenia oraz informacje: Krystian Śmiałek, CKD ul. Rembowskiego 17, mail: [email protected], tel. 509 719 665.

Ulica Alternatywna

Wielokulturowy Zgierz poszukuje osób do współpracy przy realizacji projektu

„Ulica Alternatywna – przestrzeń dla różnorodności w Wielokulturowym Zgierzu” oraz do współtworzenia i kolportażu gazety „Zgrzyt”: [email protected]

Poszukiwani Latarnicy Polski Cyfrowej!

Stowarzyszenie „Miasta w Internecie” (SMWI) wspołnie z Ministerstwem Administracji i Cyfryzacji (MAC) rozpoczęło realizację Projektu systemowego – działania na rzecz rozwoju szerokopasmowego dostępu do Internetu, współfinansowanego w ramach VIII osi priorytetowej Programu Operacyjnego Innowacyjna Gospodarka 2007-2013. MAC pomoże budować internetowe sieci szerokopasmowe a Stowarzyszenie „Miasta w Internecie” poprowadzi projekt Latarników Polski Cyfrowej – animatorów wspierających pokolenie 50+ cyfrowym świecie. Osoby zainteresowane uzyskaniem kompetencji Latarnika Polski Cyfrowej prosimy o kontakt z p.Michałem Golemo ze Stowarzyszenia „Miasta w Internecie” – koordynatorem pracy Latarników (+48 502 358 454 ). Więcej informacji uzyskać można w serwisie www.latarnik.mwi.pl lub w profilu: www.facebook.com/polskacyfrowa.

Ogłoszenia drobne

Czujesz niedosyt? Zajrzyj na stronę

gazetazgrzyt.pl

Wielkanocny pasztet

1 szklanka białej fasoli (namoczonej dzieńwcześniej, następnie ugotowanej do miękkości)2 szklanki zielonej soczewicy (ugotowana do miękkości)2 cebule2 ząbki czosnku2 duże marchewki1 korzeń pietruszki½ szklanki orzechów włoskich2 łyżeczki curry (według gustu – można dodać więcej)1 jajko (opcjonalnie – w wersji wegańskiej bez jajka)garść płatków owsianychpieprz, sól2 łyżki oliwy

GWielkanocny pasztet z fasoli i soczewicy

Wegańskie Ciasto

1 cytryna1,5 szklanki mąki0,5 szklanki cukru trzcinowego3/4 szklanki wody5 łyżek oleju1 łyżeczka proszku do pieczenia1 łyżeczka cukru trzcinowego z prawdziwą wanilią1 łyżeczka octu balsamicznego

Wykonanie: Skórkę z cytryny zetrzeć na tarce o małych oczkach. Z połowy cytryny wycisnąć sok. Dodać olej, ocet i wodę i dokładnie ze sobą wymieszać. W drugiej misce wymieszać mąkę, cukier, wanilię i proszek do pieczenia. Do suchych składników wlać płynnei wymieszać przy pomocy miksera. Ciasto wyjdzie bardzo gęste. Przełożyć je do natłuszczonej foremki na tartę, piec przez ok. 20 -25 minut w temperaturze 180 C.

Wegańskie ciasto

Inne niż wszystkie – bez jajek, masła, mleka, proste w wykonaniu, a mimo to pysznei słoneczne. W sam raz na wiosenny, świąteczny stół. Przepis pochodzi z wegańskiego blogu Hello Morning. Jeśli posiadamy mrożone maliny możemy ułożyć je na cieście przed upiecze-niem, gotowe ciasto możemy posypać cukrem pudrem, polukrować (3/4 szklanki cukru pudru i 2-3 łyżek soku z cytryny) lub udekorować listkami świeżej mięty.

Cebulę i czosnek drobno pokroić i podsmażyć na oliwie, dodać startą marchewkę, pietruszkę – smażyć do miękkości, następnie dodać fasolę i soczewicę – podsmażyć, przyprawić, zblenderować na gładką masę. Dodać orzechy, płatki owsiane (ewentualnie jajko). Całość przełożyć do formy keksowej wysmarowanej olejem i wysypanej bułką tartą. Piec tempera-turze 180 C przez ok. 50 min. Wyjąć z foremki, ostudzić. Idealny do kanapek z razowego chleba, w towarzystwie świeżych warzyw, kiełków.

Pasztet należy przechowywać w lodówce – nie traci świeżości przez ok. tydzień.

Bo są rzeczy ważne i ważniejsze. Rys. Stanisław Łuczak