Gazeta Zgrzyt - listopad

12
Zgrzyt Zgierska Gazeta Niezależna Dzieci zostaną na lodzie Miasto Tkaczy od po- czątku swojego istnienia uznawane było - przez jego autorów, władze lokalne i media z regionu - za dosko- nały przykład „dobrej prak- tyki” w działaniach rewita- lizacyjnych. Szczególnie na tle pobliskiej Łodzi, zmaga- jącej się z nielegalnymi wy- burzeniami zabytków, czy kierunkiem rewitalizacji Księżego Młyna. Zgierz na- tomiast z sukcesem zdoby- wał środki na remonty swo- ich domów tkaczy. Jak jednak Miasto Tka- czy wygląda obecnie? Ulice parku kulturowego są naj - częściej opustoszałe, zaś in- stytucje tam działające nie posiadają prawie żadnych związków z lokalną spo- łecznością. Czy władze mia- sta w kwestii Miasta Tkaczy osiadły na laurach? Spra- wie przygląda się Jarosław Ogrodowski. Strony 6-7 Egzemplarz bezpłatny Listopad, nr 10/2012 Zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży ma się coraz gorzej. Mimo dużego zapotrzebowania na pomoc terapeutyczną władze powiatu zgier - skiego właśnie w niej szukają oszczędności. O priorytetach powiatu w zarządzaniu publicz - nymi pieniędzmi pisze Ilona Majewska. Strona 5 Miasto Tkaczy? „Nie kojarzę...” Ponoć od przybytku głowa nie boli, a człowiek jest w stanie wypełnić każdą posia- daną przez siebie przestrzeń. vW myśl tej zasady (gorliwie wyznawanej przez włodarzy na- szego miasta) od października mamy do czynienia z nowym regulaminem organizacyjnym UMZ oraz nową-starą lokali - zacją co poniektórych wydzia- łów urzędu. Ta swoista karu- zela przyprawia o zawrót głowy i śmiało może zostać uznana za rodzaj lokalnej telenoweli. Nieoczekiwane zmiany miejsc towarzyszą nam nie tylko w obecnej kadencji - po- przednikowi obecnej pani pre- zydent również nieobce były przestrzenne roszady. Zaczęło się w maju 2007 roku, gdy pre- zydent Jerzy Sokół wydelego- wał Wydział Rozwoju i Promo- cji Miasta do budynku „na rogu” Placu Jana Pawła II i ul. Armii Krajowej. Stało się to zaledwie dwa miesiące po skonstruowa- niu nowego Regulaminu Or- ganizacyjnego UMZ. Historia tego wydziału, który po dro- dze utracił w nazwie „rozwój” (w zamian powołano Pełno - mocnika ds. Rozwoju Miasta z siedzibą przy ul. 1 Maja), jest jednak jeszcze bardziej pasjo- nująca. Po ponad czterech la- tach powrócił on do głównego budynku Urzędu przy okazji zmiany naczelnictwa (dotych- czasową naczelnik Magdalenę Michalak zastąpił były asy - stent Iwony Wieczorek, Tomasz Zgierski). Co ciekawe, w na- tłoku tej i innych roszad loka- lizacyjnych oficjalną siedzibą wspomnianego Wydziału jesz- cze przez ponad rok pozostawał stary budynek. Dopiero naj - nowszy Regulamin Organiza- cyjny UMZ uregulował tę kwe- stię. Ot, niedopatrzenie. Urząd duży, Urząd mały We wrześniu 2007 roku Wy- dział Działalności Gospodar- czej zawędrował na ul. 1 Maja do budynku Urzędu Stanu Cy- wilnego. Wystarczyło jednak zaledwie szesnaście miesięcy i na mocy trzeciego za kaden- cji Jerzego Sokoła regulaminu organizacyjnego wydział po- wrócił na Plac Jana Pawła II. Być może nie starczało miej - sca na inny wydział skierowany do budynku USC, zajmujący się ochroną środowiska i rol - nictwa. Ów wydział miał tam siedzibę od marca 2008 do października bieżącego roku. Bowiem w myśl nowych posta- nowień przenosi się do „małego urzędu”, czyli budynku przy ul. Popiełuszki. W czerwcu 2011 wspólny adres ze zgierską Strażą Miej- ską otrzymał również Wydział Oświaty oraz Wydział Kul - tury, Sportu i Zdrowia, który cztery miesiące później po - dzielił się także na Wydział Zdrowia, Spraw Społecznych i Młodzieży (do tej pory istniał jedynie Pełnomocnik ds. Spo- łecznych i Młodzieży). Obecnie, wszystkie powyższe jednostki wciąż znajdują się w tym sa- mym budynku. W pewnej grze dzieci wstają z krzeseł i w pośpiechu zamie- niają się miejscami - przegrywa ten, dla którego zabraknie siedzenia. Podobną zabawę możemy zaobserwować ostatni- mi czasy w Urzędzie Miasta Zgierza. Próby połapania się w nowych i starych lokalizacjach zgierskich wydziałów podjął się Adrian Skoczylas. Zgierska praca nie popłaca Bezrobocie w powie- cie zgierskim nie tylko jest wyższe od średniej krajowej (o 5%), mamy problem także z niskimi płacami. Jak w czasach rozpędzającego kryzysu wygląda zgierski rynek pracy? I jak radzą sobie z nim zgierzanie i zgie- rzanki? Tekst Mateusza Mirysa. Strony 3-4 Rodzinna przeplatanka - str. 10-11 Fotoreportaż - str. 8 Ciąg dalszy na stronie 3 Urzędowa trójpolówka, czyli wszystko płynie! Świat oczami zranionego dziecka - str. 5-6 Fot. CrazyUncleJoe (@Flickr.com) Na licencji (CC BY-NC-ND 2.0)

description

Listopadowy numer Gazety Zgrzyt

Transcript of Gazeta Zgrzyt - listopad

Page 1: Gazeta Zgrzyt - listopad

ZgrzytZ g i e r s k a G a z e t a N i e z a l e ż n a

Dzieci zostanąna lodzie

Miasto Tkaczy od po-czątku swojego istnienia uznawane było - przez jego autorów, władze lokalne i media z regionu - za dosko-nały przykład „dobrej prak-tyki” w działaniach rewita-lizacyjnych. Szczególnie na tle pobliskiej Łodzi, zmaga-jącej się z nielegalnymi wy-burzeniami zabytków, czy kierunkiem rewitalizacji Księżego Młyna. Zgierz na-tomiast z sukcesem zdoby-wał środki na remonty swo-ich domów tkaczy.

Jak jednak Miasto Tka-czy wygląda obecnie? Ulice parku kulturowego są naj-częściej opustoszałe, zaś in-stytucje tam działające nie posiadają prawie żadnych związków z lokalną spo-łecznością. Czy władze mia-sta w kwestii Miasta Tkaczy osiadły na laurach? Spra-wie przygląda się Jarosław Ogrodowski.

Strony 6-7

Egzemplarz bezpłatny

Listopad, nr 10/2012

Zdrowie psychiczne dzieci i młodzieży ma się coraz gorzej. Mimo dużego zapotrzebowania na pomoc terapeutyczną władze powiatu zgier-skiego właśnie w niej szukają oszczędności. O priorytetach powiatu w zarządzaniu publicz-nymi pieniędzmi pisze Ilona Majewska.

Strona 5

Miasto Tkaczy?„Nie kojarzę...”

Ponoć od przybytku głowa nie boli, a człowiek jest w stanie wypełnić każdą posia-daną przez siebie przestrzeń. vW myśl tej zasady (gorliwie wyznawanej przez włodarzy na-szego miasta) od października mamy do czynienia z nowym regulaminem organizacyjnym UMZ oraz nową-starą lokali-zacją co poniektórych wydzia-łów urzędu. Ta swoista karu-zela przyprawia o zawrót głowy i śmiało może zostać uznana za rodzaj lokalnej telenoweli.

Nieoczekiwane zmiany miejsc towarzyszą nam nie tylko w obecnej kadencji - po-przednikowi obecnej pani pre-zydent również nieobce były przestrzenne roszady. Zaczęło się w maju 2007 roku, gdy pre-zydent Jerzy Sokół wydelego-wał Wydział Rozwoju i Promo-cji Miasta do budynku „na rogu” Placu Jana Pawła II i ul. Armii Krajowej. Stało się to zaledwie dwa miesiące po skonstruowa-niu nowego Regulaminu Or-ganizacyjnego UMZ. Historia tego wydziału, który po dro-

dze utracił w nazwie „rozwój” (w zamian powołano Pełno-mocnika ds. Rozwoju Miasta z siedzibą przy ul. 1 Maja), jest jednak jeszcze bardziej pasjo-nująca. Po ponad czterech la-tach powrócił on do głównego budynku Urzędu przy okazji zmiany naczelnictwa (dotych-czasową naczelnik Magdalenę Michalak zastąpił były asy-stent Iwony Wieczorek, Tomasz Zgierski). Co ciekawe, w na-tłoku tej i innych roszad loka-lizacyjnych oficjalną siedzibą wspomnianego Wydziału jesz-cze przez ponad rok pozostawał stary budynek. Dopiero naj-nowszy Regulamin Organiza-cyjny UMZ uregulował tę kwe-stię. Ot, niedopatrzenie.

Urząd duży, Urząd mały

We wrześniu 2007 roku Wy-dział Działalności Gospodar-czej zawędrował na ul. 1 Maja do budynku Urzędu Stanu Cy-wilnego. Wystarczyło jednak zaledwie szesnaście miesięcy i na mocy trzeciego za kaden-cji Jerzego Sokoła regulaminu

organizacyjnego wydział po-wrócił na Plac Jana Pawła II. Być może nie starczało miej-sca na inny wydział skierowany do budynku USC, zajmujący się ochroną środowiska i rol-nictwa. Ów wydział miał tam siedzibę od marca 2008 do października bieżącego roku. Bowiem w myśl nowych posta-nowień przenosi się do „małego urzędu”, czyli budynku przy ul. Popiełuszki.

W czerwcu 2011 wspólny adres ze zgierską Strażą Miej-ską otrzymał również Wydział Oświaty oraz Wydział Kul-tury, Sportu i Zdrowia, który cztery miesiące później po-dzielił się także na Wydział Zdrowia, Spraw Społecznych i Młodzieży (do tej pory istniał jedynie Pełnomocnik ds. Spo-łecznych i Młodzieży). Obecnie, wszystkie powyższe jednostki wciąż znajdują się w tym sa-mym budynku.

W pewnej grze dzieci wstają z krzeseł i w pośpiechu zamie-niają się miejscami - przegrywa ten, dla którego zabraknie siedzenia. Podobną zabawę możemy zaobserwować ostatni-mi czasy w Urzędzie Miasta Zgierza. Próby połapania się w nowych i starych lokalizacjach zgierskich wydziałów podjął się Adrian Skoczylas.

Zgierska praca nie popłaca

Bezrobocie w powie-cie zgierskim nie tylko jest wyższe od średniej krajowej (o 5%), mamy problem także z niskimi płacami. Jak w czasach rozpędzającego kryzysu wygląda zgierski rynek pracy? I jak radzą sobie z nim zgierzanie i zgie-rzanki? Tekst Mateusza Mirysa.

Strony 3-4

Rodzinna przeplatanka - str. 10-11 Fotoreportaż - str. 8

Ciąg dalszy na stronie 3

Urzędowa trójpolówka, czyli wszystko płynie!

Świat oczami zranionego dziecka - str. 5-6

Fot. CrazyUncleJoe (@Flickr.com)Na licencji (CC BY-NC-ND 2.0)

Page 2: Gazeta Zgrzyt - listopad

2

Adres redakcji: ul. Rembowskiego 36/40, 95-100 Zgierz, tel. 511 202 214, www.gazetazgrzyt.pl, e-mail: [email protected] zespół: Michał Bykowski (DTP), Karolina Gierszewska (korekta), Weronika Jóźwiak (koordynatorka projektu), Bartosz Tyrcha (grafika),Ilona Majewska (administracja www), Mateusz Mirys (redaktor naczelny), Jan Świeczkowski (grafika)Współpraca: Alina Łęcka-Andrzejewska (Zgierski Uniwersytet Trzeciego Wieku), Karolina Miżyńska, Patrycja Malik

Wydawca: Stowarzyszenie Wielokulturowy Zgierz, ul. Rembowskiego 36/40, 95-100 ZgierzPartnerzy: WOZ - Die Wochenzeitung, Stowarzyszenie Homo Faber, Młodzi SocjaliściNakład: 7 000 egzemplarzy

Wolontariuszka/wolontari-usz - poszukiwani!

Stowarzyszenie Wielokul-turowy Zgierz działa od 2008 roku. Jesteśmy wydawcą nieza-leżnej gazety “Zgrzyt”, realizu-jemy działania kulturalne - ma-lujemy murale, organizujemy przeglądy filmowe, wydarzenia o charakterze antydyskrymina-cyjnym, międzypokoleniowym.

Jeśli chcesz zdobyć do-świadczenie w realizacji projek-tów społecznych, kulturalnych, monitorujących działania wła-dzy, chcesz realizować własne pomysły w Zgierzu - przyjdź do nas! Zapraszamy osoby, które chcą rozwijać umiejętno-ści dziennikarskie, animacyjne,

są zainteresowane zdobyciem praktycznej wiedzy na temat pracy w III sektorze. Poszuku-jemy osób otwartych, wrażli-wych społecznie, które zaan-gażują się w współtworzenie naszej organizacji.

Zapewniamy dostęp do bezpłatnych szkoleń, mate-riałów. Poświadczamy odby-cie wolontariatu stosownymi dokumentami.

Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej, poznać nas, nasze dzia-łania zapraszamy na spotkania informacyjne: 14, 21 i 28 listo-pada w godz. 17.00 - 19 w Sie-dzibie Stowarzyszenia przy ul. Rembowskiego 36/40Informacje: [email protected]

Gra w niepodległość

Stowarzyszenie Inicjatyw Obywatelskich EZG propo-nuje zgierzanom i zgierzankom w różnym wieku żywą grę plan-szową z okazji Święta Niepod-ległości. 10 listopada o godz. 12.00 trzyosobowe zespoły będą mogły sprawdzić swoją kreatywność oraz wiedzę hi-storyczną i przejść… drogę do Niepodległości!

Jeśli wiecie kiedy wybu-chło powstanie listopadowe albo jak nazywał się pierw-szy premier II RP i chcecie wziąć udział w naszej zaba-wie, zgłoście się na adres: [email protected]! Dla najlepszych grup czekają nagrody.

Gra odbędzie się w ra-mach patriotycznego pikniku na placu Jana Pawła II oraz projektu „ZGRYWALIZACJA

- zagraj w mieście!” organizo-

wanego w ramach programu „Młodzież w działaniu”.

Zaprojektuj logo dla Folkiera

Stowarzyszenie Miłośników Kultury Ludowej FOLKIER zaprasza do wzięcia udziału w KONKURSIE na projekt graficzny oficjalnego LOGO Stowarzyszenia

Lubisz rysować? Interesu-jesz się grafiką? Masz wyobraź-

nię? TO KONKURS WŁA-ŚNIE DLA CIEBIE!

NAGRODĄ w konkur-sie są trzy indywidualne pięciogodzinne lekcje ry-sunku w Studiu Projektowym B-ARCHITEKTURA

Prace należy nadsyłać do dn. 21.11.2012r. na adres: [email protected] niezbędne informa-cje na stronie: www.ezg.info.pl

Dlaczego istnieje Święto Zmarłych?

Ola: Żeby uczcić tych, któ-rzy umarli. Tak po prostu oddać im cześć.

Kasia: Żeby oni wiedzieli,

że o nich pamiętamy. Dlatego idziemy na groby postawić znicz.

Tosia: Musimy po prostu pamiętać o tych zmarłych, bo jakby oni widzieli, że nie pa-

miętamy, to byłoby im przykro.

Czy to oznacza, że zmar-li żyją, chociaż przecież umarli?

Ala: Tak. Ale w Niebie. Pa-trzą na nas z góry.

Ola: Cały czas nas widzą, jak się zachowujemy, kiedy np. źle.

Skoro mówicie, że zmarli cały czas na towarzyszą, czym w takim razie jest według Was śmierć?

Tosia: To tylko człowiek umiera, za to jego dusza idzie do Nieba.

Ala: Te dusze są na górze i one nas widzą. Idą, idą do góry…

Ola: Śmierć jest czymś po-trzebnym , bo idą następne po-kolenia i byłoby tu coraz więcej i więcej ludzi.

Kasia: I byłby na Ziemi tłok, np. dwustumetrowe ko-lejki do sklepów.

Czyli śmierć jest po to, żeby robiło się miejsce na Ziemi. Ale czy wtedy w Niebie nie jest za ciasno?

Ala: Przecież są też ludzie źli, więc ci idą do piekła.

A co to jest piekło?

Kasia: To miejsce, gdzie idą ludzie, którzy zabijali, kradli.

Tosia: Oni tam są z diabłem i mają bardzo surowe kary.

Ola: Oni tam mają tortury!Ala: Tam jest dużo gorzej

niż w Niebie, więc lepiej tam nie trafiać...

A jak wygląda według Was Niebo?

Tosia: Ja myślę, że wszystko jest niebieskie, a ludzie cali biali.

Kasia: I w białych szatkach stoją na chmurach. I według mnie są tam tylko łóżka.

Ola: Bo dusze śpią. Ale nie ma tam sklepów, bo one nic nie jedzą. Spędzają tam miło czas ze sobą i z Bogiem.

Ala: Z Bogiem jest im lepiej niż z diabłem. Bo diabeł jest zły!

Ola: No! Diabeł jest dużo gorszy, bo torturuje.

Ala: A Bóg daje dobre życie.

Czy dla dzieci temat śmierci jest trudny? Bo dorośli nie lubią o tym rozmawiać.

Ala, Ola, Kasia: Nie. Raczej nie.

Tosia: Czasem może być trudny, kiedy jakiś rodzic umrze. Wtedy pewnie dzieci nie lubią sobie przypominać o tych smutnych chwilach.

Kasia: To może też być inna bardzo bliska osoba, babcia, dziadek, kuzynka.

Ola: Śmierć jest w sumie straszna, ale my możemy o tym rozmawiać.

Ala: No tak!

Czy ze śmierci można się śmiać? Można się cieszyć przy okazji śmierci?

Ala, Ola, Kasia i Tosia - zgodnie: Nie!!!

Ala: To jest grzech.

Co w takim razie z Halloween?!

Kasia: To jest takie śmianie się ze śmierci, ale tylko trochę. Nie za dużo…

Tosia: Chodzi się pod do-mach i mówi: „cukierek, albo psikus”. I robi się imprezy, gdzie dzieci się przebierają za różne kościotrupy, czarodziejki i duchy.

Po co ludzie w ogóle wymy-ślili to święto Halloween?

Ala: Żeby się można było zabawić.

Kasia: Żeby w to Święto Zmarłych nie było tylko tak smutno, żeby też trochę...

Ala: Poszaleć!Tosia: Dla tych ludzi, co

zmarli to też jest takie miłe, że na Ziemi pamiętają o nich, o śmierci. I robią taką imprezę o śmierci. Myślę, że zmarli też się dobrze przy tym bawią.

Dzieci i Ryby

Rys. Blanka Pustelnik

Temat śmierci jest jednym z największych tabu, choć pa-radoksalnie dotyczy nas wszystkich, absolutnie bez wy-jątku. Nie umiemy, nie lubimy, często po prostu nie chce-my o tym rozmawiać, nawet w sytuacjach, gdy śmierć dotyka nas bezpośrednio. Panuje przekonanie, że może im mniej się o tym mówi, tym później nas, naszych naj-bliższych to spotka. Ale Ryby wbrew obawom zapytały o śmierć.

Ogłoszenia

Czujesz niedosyt? Zajrzyj na stronęgazetazgrzyt.pl

Page 3: Gazeta Zgrzyt - listopad

3

Tam i z powrotem

Prawdziwym rekordz i -stą pod względem przebytych zmian jest Wydział Pozyski-wania i Zarządzania Środkami Pomocowymi, którego losy splotły się z dziejami Miasta Tkaczy. W październiku 2011 r. wydział przeniesiono na ulicę Popiełuszki, zaś od lipca 2012 część pracowników znajdo-wała się w Mieście Tkaczy. Wszystko za sprawą włącze-nia do wydziału Pełnomocnika ds. Parku Kulturowego, który od roku działał nigdzie indziej, jak przy ulicy Rembowskiego. Rewolucję przypieczętowały

zmiany po udzielonym prezy-dent Wieczorek absolutorium. Z funkcją jej zastępcy poże-gnała się Bogumiła Kapusta, która na pocieszenie otrzymała funkcję naczelniczki… Wy-działu Pozyskiwania i Zarzą-dzania Środkami Pomocowymi. Nie minęło pół roku, a Wydział czeka kolejne trzęsienie ziemi. Otóż, na mocy październiko-wego regulaminu organizacyj-nego UMZ, przenosi się on do budynku przy Placu Jana Pawła II, skąd wyprowadzono go nie-mal równo rok temu! Zmiany, zmiany…

Ktokolwiek widział, ktokol-wiek wie

Pustkę w Mieście Tkaczy wypełni nowy Wydział ds. Roz-woju Parku Kulturowego Mia-sta Tkaczy. Na razie jednak pilnie poszukiwany jest jego naczelnik (przez kilka dni funk-cję tę sprawował Mariusz Miś-kiewicz, były szef Miejskich Usług Komunikacyjnych) lub naczelniczka (w tym kontekście wymieniano nawet nazwisko Bogumiły Kapusty). Pewne jest to, że nie należy się spodziewać w najbliższym czasie transpa-rentnego naboru na to stanowi-sko – w zgierskim Urzędzie nie

od dziś tego typu konkursy są po prostu „passé”.

Prawdziwą wisienką na urzędowym torcie jest Stanowi-sko ds. Spółek z Udziałem Mia-sta (oraz Współpracy z Przed-siębiorcami). Jego powołaniu w listopadzie 2011 r. towarzy-szyły pewne kontrowersje. Otóż w myśl wytycznych kon-kursowych miejskimi spółkami mogła zajmować się osoba z zaledwie… wykształceniem średnim. Wszystko jednak stało się jasne, gdy ogłoszono wy-niki naboru: kandydatem speł-niającym wszystkie wymogi formalne i merytoryczne został

– uwaga – Karol Maśliński, pre-zydent Zgierza z lat 2002-2006 i partyjny kolega prezydent Wieczorek. Pierwszą siedzibą owego stanowiska był budynek Urzędu Stanu Cywilnego. Nie-dawno do byłego prezydenta dołączyła Magdalena Micha-lak (przypomnijmy: była na-czelniczka Wydziału Promocji), której stanowisko od paździer-nika bieżącego roku przenie-siono do… głównego budynku Urzędu Miasta Zgierza. Miej-sce pracy Karola Maślińskiego pozostaje chwilowo nieusta-

lone – za zmianami nie nadążył Biuletyn Informacji Publicznej.

Gdzie ta ulica, gdzie ten urząd?

„I cóż, że przenieśli?” – można by zapytać parafrazu-jąc jedno z powiedzeń. Prze-cież wszystko działa i się kręci. Osoba nieczepiająca się tak marginalnych szczegółów jak migracje wydziałów, czyli urzędników i pełnej dokumen-tacji, z pewnością uzna oficjalną argumentację: skoro zaszły zmiany, to były one konieczne. W porze suchej urząd potrze-buje powierzchni większej, w porze deszczowej potrzebne jest zagęszczenie. Lub odwrot-nie, co za różnica? Ważne, że coś się dzieje! Trudno znaleźć sensowne powody usprawiedli-wiające „nieoczekiwane zmiany miejsc” oparte o decyzje różne od siebie o 180 stopni. Można co najwyżej je śledzić, by pozo-stać na bieżąco i nie okazać się przegranym w tej pośpiesznej zamianie krzeseł.

Adrian SkoczylasEZG.INFO.PL

Ciąg dalszy na stronie 4

Zgierska pracanie popłaca

Kryzys ekonomiczny ostat-nich lat zaczął ostatecznie do-tykać także polskiej „zielonej wyspy”. W zasadzie nie ma dnia, w którym media nie infor-mowały by o potężnych zwol-nieniach grupowych w całym kraju. Zwalniają banki, zakłady produkcyjne, markety spożyw-cze... Od początku roku w Ło-dzi zamiar redukcji zatrudnie-nia zgłosiło 30 firm i instytucji, co łącznie daje ponad 1000 nowych bezrobotnych. Dowie-dzieliśmy się także o odgórnym poleceniu wydanym w jednej z dużych sieci marketów, mówią-cym o konieczności zwolnienia przez każdy oddział firmy co najmniej 10 osób. Jak to jest ze Zgierzem?

Niestety, patrząc na staty-styki brak powodów do opty-mizmu. Rekordowe zgierskie bezrobocie, wynoszące w roku 2003 aż 26,8% (mowa tu o ca-łym powiecie), spadło poniżej 15% tylko w latach 2008-2009. Wtedy też zmalała do 4% róż-nica między stopą bezrobocia w powiecie, a średnią krajową (utrzymującą się poniżej 10%). Od 2009 roku aż do dziś bezro-bocie w powiecie wciąż oscy-luje między 15% a nieco ponad 17%. Daleko nam co prawda do rekordzisty – powiatu szy-dłowieckiego (województwo mazowieckie) posiadającego aż dwukrotnie wyższą stopę bezrobocia, na poziomie 37,8% (dane z lutego bieżącego roku).

Mimo wszystko, to jednak marne pocieszenie. Szczegól-nie, że w relacji do poziomu średniej pensji krajowej miesz-kańcy/mieszkanki powiatu zgierskiego zarabiają o 14,5% mniej (dane z 2011 roku). Mieszkańcy/mieszkanki Ło-dzi natomiast już tylko o 4,5% mniej od średniej krajowej.

Fatalne dla Zgierza sta-tystyki znajdują swoje bez-pośrednie odzwierciedlenie w wypowiedziach zgierzan i zgierzanek. Gdy jest się bez-robotnym trzeba poświęcić na-prawdę dużo czasu na szukaniu pracy – w Internecie, a do tego trzeba chodzić i rozpytywać – stwierdza Ola. Najwięcej ogło-szeń jest dla mężczyzn: spawacz,

murarz, piekarz, itp. Dla kobiet albo praca dorywcza typu skrę-canie długopisów (co nie przy-nosi wielkich dochodów), albo oferty dla szwaczek. Co cie-kawe, jak informuje nas Ola, to właśnie od kobiet oczekuje się nie tylko wykształcenia czy do-brej obsługi klienta, ale także tego, by były młode i ładne

(przede wszystkim w sekto-rze usług: kawiarni, kwiaciarni, cukierni).

W Zgierzu miałam tylko jedną pracę i to na dodatek na czarno – mówi natomiast Pa-trycja. Jak ktoś dobrze szuka to zapewne znajdzie pracę, ale

Według informacji GUS, na koniec września bezrobocie w powie-cie zgierskim wynosiło aż 17,4%. Wynik fatalny, szczególnie na tle kraju – 12,4% oraz województwa – 13,2%. Tak wysoka stopa bezrobocia utrzymuje się od początku roku – i nie zapowiada się na to, by miała zmaleć. W dodatku, mieszkańcy powiatu zarabiają o 14,5% mniej od średniej krajowej. W tych warunkach, słynne pytanie „Jak żyć?” nabiera bardzo bolesnej aktualności.

Sposobem na bezrobocie jest szukanie pracy w Łodzi. Na przykład w sklepach galerii handlowych.

WydziałPozyskiwania Środków

Zdrowia i SportuKultury, Sportu

Page 4: Gazeta Zgrzyt - listopad

4

nie ma dużego wyboru – dodaje. Opinię Patrycji potwierdza Ad-rian: - O znalezienie pracy nie jest łatwo. Nie mówię, że jej nie ma, ale prace pożądane przez zgierzan prawie w Zgierzu nie istnieją.

Rozwiązaniem problemów z pracą okazuje się z reguły zatrudnienie dostępne w Łodzi

– albo podłódzkich miejscowo-ściach. Opinia Oli, Patrycji i Adriana jest jednoznaczna: zde-cydowana większość ich zna-jomych pracuje poza Zgierzem. Ola przyznaje ze smutkiem, że sytuacja na lokalnym rynku pracy zmusiła ją w poszukiwa-niu zatrudnienia do wyjazdu do Walii. Powodem wyjazdu nie był jednak problem ze znalezie-niem pracy, tylko niskie zarobki w stosunku do przepracowa-nych w miesiącu godzin. Potra-fiłam przepracować 214 godzin (to był standard) za 1400 zło-tych na rękę. Na wyspach za-rabiam tyle w tydzień i pracuję 132 godziny w miesiącu.

Dla Adriana sposobem na życie stało się od niedawna prowadzenie w Zgierzu – ra-zem z Patrycją – własnego sklepu. „Fajsko” mieści się na Długiej i oferuje wykonywa-nie nadruków na koszulkach, a także przeróżnego rodzaju ga-dżety. Oboje są zgodni: Założe-nie sklepu nie należy do najła-twiejszych. Jak mówi Patrycja: Sam początek był najgorszy. Wszystko robiliśmy sami. W kontekście niezbyt dobrej sy-tuacji ekonomicznej w Zgierzu, może budzić zdziwienie de-cyzja, by sklep otworzyć wła-śnie tutaj. Szczególnie, że para mieszka obecnie w Łodzi. Ale, jak stwierdza Patrycja: Jeste-śmy trochę takimi lokalnymi pa-triotami i chcieliśmy zrobić coś fajnego w naszym mieście. I jak dodaje Adrian: Po ciekawy pre-zent nie trzeba zawsze jeździć do większego miasta!

Jak na razie, miejsce się rozkręca. Sklep na siebie zara-bia – jednak nie na tyle, by Pa-

trycja mogła rzucić swoją (peł-noetatową) pracę w Łodzi. Na początku trzeba też – jak mówi Adrian – być przygotowanym do dopłacenia ze swojej kie-szeni do rachunków czy innych opłat. Oboje wierzą jednak, że przedsięwzięcie będzie się do-brze rozwijać.

Zgierski rynek pracy, jak widać, nie rozpieszcza. Mimo opracowanej przez Starostwo Powiatowe „Strategii integra-cji i rozwiązywania problemów

społecznych na lata 2009-2013” trudno zauważyć jej wymierne efekty. Rok temu, na krótki czas musiałam się zarejestrować w Powiatowym Urzędzie Pracy i miło tego nie wspominam - mówi Patrycja. Oli natomiast w znajdywaniu pracy pomagały niekiedy znajomości - ale nie PUP.

Za dwa lata przyjdzie czas pełnej ewaluacji wspomnianej

„Strategii...”. Jedno jest pewne: w czasach kryzysu władze

państwowe i samorządowe nie mogą bać się zdecydowanych działań w walce z bezrobociem. Bez nich, skala tego problemu będzie się coraz bardziej pogłę-biać. A dla małego ośrodka, ta-kiego jak Zgierz, będzie to pro-ces zabójczy.

Mateusz Mirys

Kilka ogólnopolskich fe-stiwali (m.in. Słodkobłękity, Ogień w Głowie, Zderzak), kil-kadziesiąt koncertów, wystawy, wernisaże, spotkania z cieka-wymi ludźmi, wiele kół zain-teresowań, zespoły muzyczne, wokalne i taneczne, warsztaty tematyczne, gry miejskie, im-prezy plenerowe, happeningi i wiele innych ciekawych moż-liwości czeka na każdego (nie

tylko) młodego człowieka w Zgierzu.

A jeśli ci mało młody czło-wieku, to obudź się, przestań narzekać i weź sprawy w swoje ręce! Zapytasz się pewnie: „jak?”. Odpowiedź jest prosta – tak, jak zrobili to już: Ilona, Justyna, Klaudia, Paula, Kry-stian, Dominik, Robert, Ola, Artur, Adam, Michał i wielu, wielu innych młodych zgie-

rzan – realizuj swoje pasje przy wsparciu programu „Młodzież w działaniu”!

„Młodzież w działaniu” to uruchomiony przez Unię Euro-pejską program dla młodzieży. Jego celem jest stymulowanie aktywnego obywatelstwa eu-ropejskiego, rozbudzanie po-czucia solidarności i tolerancji wśród młodych Europejczyków i angażowanie ich w kształto-

wanie przyszłości Unii. (…) „Młodzież w działaniu” jest programem dla wszystkich! – tyle czytamy w najnowszym Przewodniku po programie „Młodzież w działaniu”. A co o Programie sądzą, ci, którzy z niego skorzystali?

Program pozwala spełniać marzenia małe i duże. Zarówno nas: społeczników, działaczy, aktywistów, jak i odbiorców działań i uczestników. Dla two-rzenia społeczeństwa obywa-telskiego są to przedsięwzięcia niezbędne. Realizacja siebie w społeczności i zaznaczenie: tak, tu jestem i działam - jest przecież bardzo ważna, zwłasz-cza dla nas, młodych ludzi. I to wydaje mi się głównym atutem programu - możliwość zapre-zentowania się z tej twórczej strony. robiąc tym samym coś dobrego dla innych, dając tym samym szansę na tworzenie lepszej rzeczywistości – mówi Dominik Klatka, realizator Pod Łowiczem, na końcu wsi oraz Noc krótka, zaczyna się Sobótka.

W praktyce Program „Mło-dzież w działaniu” proponuje nam 5 ciekawych Akcji z kil-koma pod-akcjami. W ich ra-mach młodzi ludzie oraz osoby pracujące z młodzieżą mogą zrealizować projekty lokalne (Akcja 1.2), wymiany między-narodowe (Akcje 1.1 i 3.1), wo-lontariat europejski (Akcja 2), szkolenia i wiele więcej.

Program „Młodzież w dzia-łaniu” to nie tylko wsparcie fi-nansowe – to również szkolenia oraz pomoc merytoryczna. W ramach programu można wy-jechać na bardzo ciekawe wy-jazdy i seminaria krajowe oraz międzynarodowe związane z te-

matyka młodzieżową.Noc Krótka, zaczyna się So-

bótka, Pod Łowiczem na końcu wsi, Młodzieżowy Bank Pracy, Klucz do równości, Ulica Al-ternatywna, Zgrywalizacja... – te projekty już udało się zre-alizować w Zgierzu, jakie będą następne? „W lutym planujemy złożyć wniosek o dofinansowa-nie wymiany międzynarodowej z Rumunia i Grecją, oraz o ko-lejny projekt o tematyce związa-nej z kulturą ludową” – mówi Paula Baranowska ze Stowa-rzyszenia Miłośników Kultury Ludowej FOLKIER.

A może Ty, młody czło-wieku masz pomysł i chęć do działania, a brakuje ci pienię-dzy do jego realizacji? Może chciałbyś zrobić coś dla siebie i swojego środowiska lokalnego (podwórka, dzielnicy, miasta)? Chcesz zrobić „coś”, a nie do końca wiesz jak?

Skontaktuj się z nami!

Jakub Pyrzanowski Ambasador Program „Młodzież w działaniu”

Tel. 531-152-004 e-mail: [email protected] www.mlodziez.org.pl

Zapraszamy również na spo-tkania informacyjne dotyczące Programu „Młodzież w dzia-łaniu” prowadzone przez Am-basadora Programu „Młodzież w działaniu”! Najbliższe spo-tkanie odbędzie się 27.11.2012r. w Miejskim Ośrodku Kultury w Zgierzu o godzinie 18.00. Dotyczyć ono będzie głównie Akcji 1 (Młodzież dla Europy) i Akcji 3 (Młodzież w Świecie).

Działaj młodzieży!„W naszym mieście się nic nie dzieje, otacza nas wszechobecna nuda, ośrodki kultury nie proponują nam, młodym żadnych cie-kawych zajęć”. Czy też słyszycie takie komentarze młodych zgie-rzan? W pracy, w domu, w szkole, na ulicy? Ja niestety tak. Ale czy faktycznie w naszym małym mieście nic się nie dzieje?

0,02,04,06,08,0

10,012,014,016,018,020,0

% % % % % %

2007 2008 2009 2010 2011 2012*

Polska

Powiat zgierski

Łódź

Stopa bezrobociarejestrowanego2007-2012*

*Stan z końca września2012 roku

Obchody Nocy Sobótkowej w 2010 roku, w ramach projektu „Noc krótka, zaczyna się Sobótka”

Page 5: Gazeta Zgrzyt - listopad

5

Gwałtownie przybywa dzieci z zaburzeniami, które nie leczone będą wskazaniem do indywidualnego toku naucza-nia. Ponad 1/3 przedszkolaków kwalifikuje się do terapii logo-pedycznej, a w szkołach zda-rzają się sytuacje wymagające natychmiastowej interwencji specjalistów. Wszystkie te pro-blemy są obszarem pracy po-radni pedagogiczno – psycholo-gicznych, o których w Zgierzu mówi się w kontekście zapo-wiadanej redukcji etatów. Czy i w jaki sposób zmiany prze-łożą się na dostęp do usług tera-peutycznych i czym motywuje swoje decyzje władza?

1 psycholog : 2200 uczniów?

Wiele decyzji związanych z ograniczaniem usług w sekto-rze oświaty tłumaczy się niżem demograficznym. Likwiduje lub łączy się klasy, zwalnia na-uczycieli, w niektórych gmi-nach zamyka szkoły czy przed-szkola. Wydawać by się mogło, że zmiany nie dotkną poradni psychologiczno – pedagogicz-nych, które obsługując coraz większą liczbę pacjentów, niżu demograficznego nie odczu-wają. Także placówki na terenie powiatu zgierskiego (w Zgie-rzu, Aleksandrowie Łódzkim, Głownie i Ozorkowie) odnoto-wują większą liczbę zgłoszeń. Wzrasta i będzie wzrastać skala problemów, z którymi szkoły nie poradzą sobie bez wspar-cia specjalistów – tłumaczy Ja-dwiga Ziarnik, psycholożka z poradni przy ul. Barlickiego w Zgierzu. Również rodzice mają większą świadomość ko-nieczności reagowania na emocjonalne, rozwojowe pro-blemy dzieci i szukają u nas po-mocy, zgłaszają się całe rodziny w kryzysie. W 2011 roku na-sza poradnia przeprowadziła 811 diagnoz psychologicznych, z czego ¾ pacjentów wymagało terapii, a na 136 zgłoszeń do lo-

gopedy 34 dzieci poddano tera-pii. Każda terapia to minimum 10 spotkań po ok. 2 godziny. Dodać do tego należy sytuacje kryzysowe w szkołach, kiedy konieczna jest interwencja - np. wsparcie dla dzieci z klasy, gdzie miała miejsce próba samobójcza, bądź uczniowie ulegli wypadkowi. Tam też je-dziemy i pracujemy z uczniami

– dodaje Ziarnik. Z racji na trudną sytuację finansową, wła-dze starostwa podjęły decyzję o znaczącym ograniczeniu środ-ków przeznaczonych na perso-nel zatrudniony we wszystkich pięciu placówkach.

Oszczędzanie na porad-niach wydaje się być nietrafioną decyzją z kilku powodów. Po pierwsze, nie ma alternatywy dla uzyskania nieodpłatnej po-mocy psychologicznej na te-renie powiatu (kiedy obcinano budżet Młodzieżowego Domu Kultury, istniały inne placówki, prowadzące nieodpłatną dzia-łalność kulturalną). Po drugie, w poradniach pracują psycho-lożki różnej specjalizacji – re-dukcja etatów będzie tożsama z ograniczeniem wachlarza usług świadczonych przez po-radnię. I co najważniejsze – zdecydowano się na krok cał-kowicie sprzeczny z aktualnymi potrzebami i rekomendacjami Kuratorium, które mówią, że nawet bez cięć jest zbyt mało etatów na realizację działań sta-tutowych poradni.

Na zgierską poradnię przy-pada rejon składający się z 39 placówek w mieście i gmi-nie (10 000 uprawnionych do pomocy uczniów i uczennic). Do tego należy dodać dzieci w wieku 0 – 3 lat, z którymi również zgłaszają się szuka-jący pomocy rodzice. Dla po-równania - na tą samą liczbę dzieci w Łodzi przypada dwa razy więcej specjalistów. Już teraz mimo, że poradnie pra-cują 5 dni w tygodniu w godzi-nach 8-18, na diagnozę i terapię

trzeba czekać. Czas wydłużyły nowe zadania nałożone na po-radnie – rozporządzeniem Mi-nisterstwa w sprawie zasad działania Poradni z 17 listopada 2010 r. rozszerzającym wa-chlarz zadań z dziesięciu (okre-ślonych w 2002 r.) do czterna-stu. Zbyt mała liczba etatów, w odniesieniu do zadań – taką rekomendację po ewaluacji ze-wnętrznej przeprowadzonej w 2011 roku otrzymała zgierska poradnia, której merytoryczna

działalność została oceniona pozytywnie. Władze powiatu postanowiły zredukować za-trudnienie z 8,5 do 5 etatów. W takim układzie na jednego psy-chologa przypadnie ok. 2200 uczniów, a czas oczekiwania na niektóre usługi wydłuży się trzykrotnie. Zmiany mają do-tknąć także pozostałe placówki w powiecie. Redukcję, zaplano-waną jeszcze na ten rok szkolny, odroczono do sierpnia 2013 roku. Pracownice poradni pró-bują wykorzystać czas na walkę o swoje miejsca pracy i dobro pacjentów.

Wydawać by się mogło, że sprzymierzeńców warto szukać wśród radnych najbliższej me-rytorycznie Komisji Oświaty, Kultury, Sportu i Rekreacji Rady Powiatu - 23 września przekazano pismo opisujące konsekwencje planowanych zmian, z prośbą o przeanalizo-wanie sytuacji i przedstawienie stanowiska.

„Trochę wam nie odpisaliśmy”

Miesiąc później przedsta-wicielki poradni na posiedze-niu Komisji, na pytanie czemu wciąż nie otrzymały odpowie-dzi słyszą od przewodniczącej, że „owszem, trochę wam nie odpisaliśmy”. A dla większo-ści radnych temat wydaje się być nieznany i chyba niezbyt interesujący. Pytania delegacji były trudne – według jakiego kryterium decydować, komu po zmianach udzielać pomocy? Z czego poradnie powinny re-zygnować, a jakie działania uznać za priorytetowe? To spotkanie mogło być punktem wyjścia do wypracowania roz-wiązań, w którym mieszkańcy nie odczują boleśnie koniecz-ności zaciskania przez powiat pasa. Tymczasem, poza zapew-nieniem przewodniczącej, że

„członkowie komisji czują te problemy” nikt z radnych głosu nie zabrał.

Redukcja etatów doprowa-dzi do sytuacji, kiedy poradnie będą miały fasadowy charakter

– owszem, będą istniały, ale nie odpowiedzą choćby w minimal-nym stopniu na potrzeby dzieci, ich rodzin czy nauczycieli – mówiła Agnieszka Majewicz. Problemy, z którymi przycho-dzą dzieci trzeba rozwiązywać jak najszybciej – trudno sobie wyobrazić jak wysokie stan-dardy ma spełniać placówka, która zamiast diagnozować i pracować z pacjentem odsyła go do kolejki. Sytuacja, kiedy na terapię będzie trzeba czekać ponad rok uderzy zwłaszcza w tych, których nie będzie stać na usługi prywatnych gabi-netów. A na te nie będzie stać większości rodziców – go-dzinna wizyta u logopedy to ok. 50 zł, terapia pedagogiczna to od 120 do 150 zł/godz. Za-kładając, że rezultaty widoczne są po ok. 20 godzinach pracy

– na pomoc dziecku pozwolą sobie jedynie majętni rodzice. Głos pracowników wzmac-nia Grażyna Pisarska, prze-wodnicząca Związku Nauczy-cielstwa Polskiego w Zgierzu. Jej zdaniem takie decyzje są wykluczające dla uboższych mieszkańców. Sytuacja jest dyskutowana w środowisku na-uczycielskim i wzbudza przera-żenie – szkołom jest potrzebna współpraca i pomoc ze strony specja l is tów pracujących w poradni. Nauczyciele i na-uczycielki bardzo wysoko oce-niają zaangażowanie i kompe-tencje pracowników poradni. Decyzje władz powiatu nie mogą być adekwatne jedynie do budżetu, muszą one uwzględ-niać także potrzeby – podkre-ślała Pisarska.

Ze strony starostwa padły głosy, które ucięły szanse na

jakąkolwiek merytoryczną dys-kusję. Według Jacka Brzeziń-skiego, Naczelnika Wydziału Oświaty, Kultury, Sportu i Tu-rystyki, problemem nie jest ograniczenie działalności po-radnictwa, bo i tak nawet po-radnie działające na każdej ulicy nie rozwiążą problemów dzieci dopóki w rodzinach źle się dzieje. Natomiast wicesta-rosta, Marcin Karpiński za-pewnił, że cięcia budżetowe są nieuniknione, a po sektorze po-mocy społecznej dotkną teraz oświaty.

Mantra: „nie ma pieniędzy” wybrzmiała jak refren dobrze znanej piosenki, tak chętnie śpiewanej przez władze samo-rządowe i centralne. Na pyta-nie, czy chodzi trudną sytuację finansową, czy raczej o priory-tety, które przyświecają decy-zjom władz znajdziemy odpo-wiedź w projekcie budżetu na rok 2013.

Ilona Majewska

O tym, że coraz więcej Polaków potrzebuje pomocy psycholo-gicznej/psychiatrycznej słyszymy od dłuższego czasu - raporty wskazują, że ok. 20% populacji boryka się z problemami ze zdro-wiem psychicznym. Rośnie liczba osób, których reakcje na stres i trudności w rozwiązywaniu problemów życia codziennego są tak silne, że wymagają interwencji kryzysowej. Depresje, nerwi-ce, zaburzenia lękowe dotykają także najmłodszych.

Powiat tnie - dzieci zostaną na lodzie

Władze powiatu postanowiły zredukować zatrudnienie z 8,5 do 5 etatów. W takim układzie na jednego psycho-loga przypadnie ok. 2200 uczniów, a czas oczekiwania na niektóre usługi wydłuży się trzykrotnie. Zmiany mają dotknąć także pozostałe placówki w powiecie.

Page 6: Gazeta Zgrzyt - listopad

6

Z pewną zazdrością obser-wowałem więc zgierzan zabie-rających się do pracy w swoim Nowym Mieście. Po kilku la-tach postanowiłem odwiedzić Miasto Tkaczy i sprawdzić na własne oczy czy to, co obie-cują foldery, strona internetowa i profil na portalu społeczno-ściowym odpowiada rzeczywi-stości. Szczególnie, że z róż-nych stron zaczęły dobiegać mnie niepokojące informacje o tym, że nie wszystko dzieje się tam tak, jak powinno.

Rewitalizacja: trudne słowo

Zanim jednak przejdziemy do rozważań nad tym, jak wy-gląda Miasto Tkaczy, warto za-trzymać się na chwilę nad defi-nicjami słów których będziemy używać. Jest to bardzo istotne, bowiem kilka z nich - szcze-

gólnie „rewitalizacja” - zdo-było dużą popularność. Każdy rozumie je jednak inaczej, naj-częściej niezgodnie z właści-wym znaczeniem. I tak: „Park kulturowy jest formą ochrony zabytków. Tworzony jest w celu ochrony krajobrazu kulturo-wego oraz zachowania wyróż-niających się krajobrazowo terenów z zabytkami nierucho-mymi charakterystycznymi dla miejscowej tradycji budowla-nej i osadniczej”. Jest to defi-nicja wprost wyjęta z ustawy o ochronie zabytków. Ponadto wiemy, że „Park kulturowy po-woływany jest przez radę gminy, po zasięgnięciu opinii woje-wódzkiego konserwatora zabyt-ków, na podstawie uchwały”. A także, że „Uchwała rady gminy określa nazwę parku kul-turowego, jego granice, spo-

sób ochrony, a także zakazy i ograniczenia, które mogą być ustanowione na terenie całego parku lub jego części.”

Park kulturowy ze swo-jej definicji obejmuje przede wszystkim zabytki nieruchome. Można więc sobie wyobrazić, że na określonym terenie do-czekamy się głównie remon-tów budynków i towarzyszącej im infrastruktury. Wiemy jed-nak, że to tylko początek drogi i tu pojawia się wspomniane słowo-klucz: rewitalizacja. Napotykamy na pewien pro-blem - nie możemy się oprzeć na jednym dokumencie, który definiowałby to pojęcie. Mo-żemy przyjąć, że rewitaliza-cja jest działaniem mającym na celu ożywienie pewnych, najczęściej zdegradowanych części miast poprzez znalezie-nie dla nich nowych funkcji. Nie jest więc prostym remon-tem. Samo przygotowanie czy odnowienie niezbędnej infra-struktury jest oczywiście ko-nieczne. Istotą działania rewi-talizacyjnego jest jednak praca z zamieszkującymi dany obszar ludźmi, często znajdującymi się w trudnej sytuacji materialnej oraz pomaganie im w znalezie-niu sobie nowego miejsca w tej przestrzeni. Niestety, w Polsce dość często zwycięża techno-kratyczna forma „rewitalizowa-nia”, w myśl której najpierw po-zbywamy się całej, bądź prawie całej tkanki ludzkiej poprzez wysiedlenia, następnie przystę-pujemy do remontu budynków, a dopiero na końcu martwimy się, skąd wziąć nowych, „lep-szych” mieszkańców. Gubiąc po drodze całkowicie to, co stanowiło o charakterze miej-sca. Bo przecież to nie budynki - nawet najpiękniejsze - o nim stanowią, ale zamieszkująca je społeczność.

Nie piszę o tym bez po-

wodu. Strona internetowa Mia-sta Tkaczy jasno mówi, że ma tam miejsce rewitalizacja. „Głównym celem rewitaliza-cji Parku Kulturowego Miasto Tkaczy w Zgierzu jest prze-miana społeczno-gospodarcza ubogiej i zaniedbanej dzielnicy, zamieszkanej w części przez grupę społeczną charaktery-zująca się dużym stopniem wy-kluczenia społecznego. Proces odbywa się poprzez przywróce-nie obszarowi funkcji miejskich: usługowo- handlowo- mieszkal-nej, rozwój biznesu lokalnego i stworzenie produktu turystycz-nego „Miasto Tkaczy”. Celem jest również wytworzenie miej-sca rekreacji dla mieszkańców miasta Zgierza poprzez zinte-growaną usługę gastronomii i kultury. Nie mniej ważnym zre-alizowanym zamierzeniem jest również uaktywnienie miesz-kańców rewitalizowanego ob-szaru i współpraca z organiza-cjami pozarządowymi. Projekt rewitalizacji Parku Kulturo-wego Miasto Tkaczy, który stał się wizytówką miasta, jest pro-duktem turystycznym i marką Zgierza.”

Jak widać, twórcy projektu przyswoili sobie przynajmniej podstawową definicję rewitali-zacji i wydawać by się mogło, że wszystko jest na właściwej drodze. Ale czy na pewno?

„Gdzieś to tutaj było”

Wizja lokalna dokonana w ciepły, październikowy weekend przyniosła wnioski zgoła odmienne. Pierwszym, co rzuciło się w oczy, był brak jakiejkolwiek informacji, że w Zgierzu mamy coś takiego jak park kulturowy. Wysiada-jąc na pl. Kilińskiego nie na-potkałem ani jednego drogo-wskazu prowadzącego w jego stronę i gdybym nie sprawdził wcześniej jak się tam dostać, zapewne musiałbym błądzić. Postanowiłem to wykorzystać i zabawiając się w niedziel-nego turystę zacząłem pytać przypadkowych przechodniów czy wiedzą, jak się do Miasta Tkaczy dostać. Na kilkanaście zapytanych osób jedynie pięć było w stanie udzielić mi od-powiedzi, a następne dwie wie-działy, że „jest coś takiego”, ale nie wiedziały konkretnie gdzie. Jedna z pytanych osób stwier-dziła, że na pewno nie ma cze-

goś takiego w Zgierzu. Zdaję sobie sprawę, że to żaden son-daż i żadna próba statystyczna, dało mi to jednak mocno do myślenia.

Kiedy dotarłem na miejsce, moim oczom ukazała się bardzo ładnie zagospodarowana prze-strzeń ulicy Rembowskiego. Przestrzeń schludna i zadbana, ale i niepokojąco pusta. Kilka zaparkowanych samochodów i ani żywej duszy. Nieco lepiej było w środku tygodnia, kiedy w tym samym miejscu spotka-łem kilka osób. To jednak za mało, by nazwać tę przestrzeń „ożywioną”. Przemierzając wolnym krokiem obie główne ulice parku nie minąłem ani jednego sklepu, żadnej małej gastronomii, kawiarni czy cho-ciażby zwykłej pijalni piwa. Była tam jedna restauracja w stylu chłopskim i jeden fast-food serwujący dania bliskow-schodnie, ale oba miejsca nasta-wione były na gości z zewnątrz, nie stanowiąc żadnej oferty dla mieszkańców budynków znaj-dujących się na terenie parku. Budynki tworzyły zresztą za-stanawiający kontrast - z jed-nej strony wyremontowane dzięki środkom pozyskanym zfunduszy norweskich i unij-nych, z drugiej te wciąż ocze-kujące na remont. Pierwsze nie pełniły funkcji mieszkalnej, w całości będąc przeznaczo-nymi na usługi. Te drugie z ko-lei w większości były właśnie budynkami mieszkalnymi, znaj-dującymi się w części w gestii miasta, a w części w rękach prywatnych.

W soboty - zamknięte

Dalej wcielając się w rolę turysty, postanowiłem odwie-dzić wszystkie opisane na stro-nie Miasta Tkaczy atrakcje, zaczynając od (a jakże!) Domu Turysty, który wg słów usły-szanych przeze mnie na kon-ferencji ProRevita ma doce-lowo obsługiwać do kilkuset osób dziennie. Udałem się tam i zastałem całkiem pusty budy-nek. Co ciekawe, drzwi były otwarte i mogłem bez żadnego problemu poruszać się po bu-dynku, zabierając z sobą to, co leżało wokół. Nie było jednak w nim żywego ducha. Zupeł-nie zaskoczony tą sytuacją za-sięgnąłem wiedzy z Internetu i sytuacja stała się jasna. Dom

Jeden z domów tkaczy przy ul. Narutowicza. Odnowiono tylko front domu - pozostawiony sam sobie niszczeje

Kiedy po raz pierwszy usłyszałem o projekcie Miasto Tkaczy, byłem pełen nadziei - oto bowiem po raz pierwszy w mojej okolicy zdecydowano się na realizację kompleksowego projektu mającego na celu zachowanie zespołu budynków pamiętających początek ery przemysłowej w łódzkim okręgu włókienniczym. Moje miasto taką szansę zaprzepaściło, wyburzając znakomitą większość domków tkaczy jeszcze w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

Miasto Tkaczy?„Nie kojarzę...”

Page 7: Gazeta Zgrzyt - listopad

7

Turysty czynny jest tylko w określone dni w określonych godzinach (od wtorku do piątku oraz w niedzielę od 12 do 18). Pechowo byłem tam w so-botę, kiedy dom jest zamknięty i zwiedzanie jest możliwe je-dynie dla grup zorganizowa-nych, po uprzednim uzgod-nieniu. W ten sposób, dodając dwa do dwóch, doszedłem do wniosku, że musiałem przy-padkiem znaleźć się tam w tym samym czasie, co jakaś grupa zorganizowana i ktoś zwyczaj-nie nie zamknął za sobą drzwi. Sytuacja zabawna, ale po prze-myśleniu wydaje się, że akurat w sobotę dom turysty powinien być dostępny dla każdego i to możliwie jak najdłużej, bo to przecież sobota jest tym dniem, który najłatwiej poświęcić na wycieczkę. Niestety, w Zgierzu podchodzi się do tego inaczej.

Kolejną atrakcją na liście było Centrum Konserwacji Drewna. Na miejscu zastałem bardzo miłą panią, która rze-czowo opowiedziała mi o dzia-łalności tego miejsca i zapre-zentowała mi znajdującą się w domu wystawę mebli, będących przykładowym wyposażeniem salonu bogatszego tkacza. Sama działalność Centrum, skupia-jąca się głównie na renowacji starych mebli jest czymś bar-dzo atrakcyjnym. Problem leży jedynie w tym, że ma się ona zupełnie nijak do okolicznej społeczności. Procent prac zle-conych „z ulicy”, a tym bardziej przez mieszkańców sąsiednich ulic jest bliski zeru. Przewa-żają zlecenia z całego kraju, najczęściej od stałych klientów, których pracownia posiadała jeszcze przed osiedleniem się w Mieście Tkaczy. Tak na-prawdę z punktu widzenia wła-ściciela pracownia mogłaby

działać gdziekolwiek, bo dla ilości zamówień lokalizacja nie miała jak widać żadnego zna-czenia. Centrum jest jak obcy wszczep w tkance tego miejsca, osobny i niezależny, bez rezo-nansu w otoczeniu. Szkoda.

Przyjrzałem się także dwóm następnym wyremontowanym domom, położonym podob-nie jak Centrum Konserwacji Drewna na ul. Narutowicza. W jednym z nich mieści się świetlica środowiskowa, akurat wtedy zamknięta, ale czynna w dni powszednie. Drugi stoi zupełnie pusty, strasząc zaku-rzonymi szybami.

Na laurach spocznij!

Nieco przygnębiony uda-łem się więc w drogę powrotną do Łodzi, postanawiając zebrać nieco więcej informacji o tym, co działo się i dzieje w tym projekcie. Pierwszym, co za-uważyłem, była zmiana osoby odpowiedzialnej za jego prowa-dzenie. Arkadiusz Bogusławski, pełniący funkcję prezydenc-kiego pełnomocnika przeniósł się kilka miesięcy temu do Łodzi, gdzie zajmuje się nad-zorowaniem ambitnego pro-gramu rewitalizacji Księżego Młyna. Śledząc informacje do-tyczące działań w Mieście Tka-czy szybko zauważyłem, że niemal wszystkie miały miej-sce w czasie urzędowania Bo-gusławskiego. Po jego odej-ściu zapadła niepokojąca cisza, wskazująca na brak pomysłu, jak Miasto Tkaczy promować i co z nim tak naprawdę robić. Kolejnym dzwonkiem alarmo-wym stała się bardzo niewielka kwota jaką miasto Zgierz pla-nuje wydać na park kulturowy i jego działania, zamykająca się w sumie 86 tys. zł (122 tys., je-śli doliczymy do tej kwoty bu-

det Domu Turysty). W zupeł-ności wystarczy to na drobne prace utrzymaniowe, ale wprost wskazuje, że nie ma co marzyć nie tylko o nowych remontach czy inwestycjach, ale przede wszystkim o tym, że cokolwiek większego będzie się na terenie Miasta Tkaczy dziać. Nie udało mi się dotrzeć do żadnego do-kumentu wskazującego na to, że miasto planuje jakieś działania ze społecznością zamieszku-jącą park, nie znalazłem pozy-cji budżetowych wskazujących na jej aktywizację. Wszystko

wskazuje na to, że zamykając w 2011 projekt rewitalizacyjny finansowany z pieniędzy woje-wódzkich władze Zgierza zdają się uważać Miasto Tkaczy za twór skończony i zrewitalizo-wany, mający od tej pory dzia-łać niemalże na własną rękę.

Po chwili jednak zaczą-łem się zastanawiać, czy jako mieszkaniec Łodzi w ogóle mam prawo zgierzan pouczać? W moim rodzinnym mie-ście rewitalizacyjne wysiłki w ostatnich latach były pasmem nieustających porażek i pro-blemów. Inicjatywa powołania parku kulturowego na Księżym Młynie upadła i chyba już nie powróci a kolejne, pojawiające się od ponad dwudziestu lat po-mysły na rewitalizowanie tego

miejsca rozbijały się o mur nie-możności. Może to i lepiej, bo niektóre z nich zakładały całko-wite wysiedlenie lokalnej spo-łeczności i oddanie całej dziel-nicy deweloperowi, który miał tam urządzić zamknięte osiedle. Dopiero po kilku latach usil-nej pracy udało się przekonać władze miasta, że powinny li-czyć się z głosem mieszkańców i wspólnie z nimi opracowywać strategię rozwoju takiego miej-sca – co również nie zostało do końca zrealizowane tak, jak być powinno. Łódź, w przeciwień-

stwie do Zgierza, nie potra-fiła wykorzystać zewnętrznych funduszy, a unijne, które miała na wyciągnięcie ręki również utraciła. Dopiero teraz w Łodzi rozpoczynamy to, co w Zgierzu zrobiono już dawno – zabie-ramy się za remonty infrastruk-tury, ale wciąż nie do końca wiemy, co chcemy uzyskać. Pojawiają się różne pomysły i tak samo jak w Zgierzu by-wają nie do końca związane z miejscem, w którym mają być osadzone. Instytut Designu, pracownie artystów, modne kluby – wszystko to ma szansę wyalienować lokalną społecz-ność i być ciałami tak samo obcymi, jak zgierskie Centrum Konserwacji Drewna.

Mimo tych wszystkich wąt-

pliwości mam nadzieję, że obecny stan Miasta Tkaczy jest tylko czymś przejściowym. Wykonano bardzo wiele pracy i włożono w to mnóstwo serca. Nie powtórzono błędów Łodzi, która swoje drewniane budynki zebrała w oderwany od rzeczy-wistości, martwy skansen, pu-sty i wyludniony. Działa spół-dzielnia socjalna prowadząca restaurację, co jest jakimś sy-gnałem tego, że zarządca parku w niewielkim choć stopniu za-uważa potrzebę współpracy z ludźmi żyjącymi tu na miejscu.

Oczywiście, można się zży-mać, że wykonano to, co naj-łatwiejsze – wyremontowano puste budynki, bruki i chod-niki, a zatrzymano się przed tym, co naprawdę trudne, czyli przed pracą z zamieszkującymi tę okolicę ludźmi. Jest to praca ogromna, ale nieodzowna, jeśli chcemy mówić o prawdziwym sukcesie rewitalizacji. Poten-cjał jest w Zgierzu ogromny, a droga do celu, jakim jest pierwsza w Polsce modelowa rewitalizacja, jest otwarta. Po-zostaje tylko pytanie: czy wła-dze Zgierza zechcą nią pójść, czy zadowolą się tym, co już udało się osiągnąć?

Jarosław Ogrodowski

Wszystko wskazuje na to, że zamykając w 2011 pro-jekt rewitalizacyjny finansowany z pieniędzy woje-wódzkich władze Zgierza zdają się uważać Miasto Tkaczy za twór skończony i zrewitalizowany, mający od tej pory działać niemalże na własną rękę.

Ławki w Mieście Tkaczy najczęściej są puste - podobnie jak ścieżki rowerowe, pozastawiane

zaparkowanymi samochodami

Page 8: Gazeta Zgrzyt - listopad

8

Dostosowaniepozorowane

Podczas akcji zgierskiej grupy Amnesty International władze miasta miały okazję sprawdzić na własnej skórze czy przestrzeń publiczna Zgierza jest dostosowana dla osób niepełnosprawnych. Z tej szansy spośród 24 radnych skorzystały 2 radne oraz przedstawi-cielka pani prezydent. Na wózkach inwalidzkich usiadły Bożena Palmowska i Justyna Zie-lińska, zaś z ramienia Prezydent Renata Malinowska, zastępczyni naczelniczki z Wydziału Zdrowia, Spraw Społecznych i Młodzieży. Zadania wykonywały na ulicy Długiej.

Pod ostrzał poszły budynki oznaczone jako dostosowane i te, na których gołym okiem widać, że nie są przyjazne niepełnosprawnym. Pozornie osiągalne okazały się poczta oraz bank. Przy poczcie zamontowany jest dzwonek, by do osoby niepełnosprawnej wyszedł pracownik. W praktyce okazuje się to niemożliwe, bo dzwonek nie działa. Kolejnym miej-scem w założeniu osiągalnym jest bank, który ma windę dla niepełnosprawnych. Jednak pracownik banku próbował ją uruchomić aż kilkanaście minut. By dostać się na salę konfe-rencyjną Urzędu Miasta Zgierza należy dzień wcześniej zgłosić, że chce się uczestniczyć w obradach i wtedy UMZ wypożycza podjazd dla niepełnosprawnych. W przypadku Komisa-riatu Policji – policjant zejdzie na zewnątrz lub interesant zostanie wniesiony.

Starych budynków nie da się zmienić, ale można je przystosować – instalując działający dzwonek lub podnośnik. Ważne jest to, by nowo-powstające budynki powstawały z myślą o niepełnosprawnych.

Za użyczenie wózków inwalidzkich dziękujemy Piotrowi Fliesowi, Beacie Świątczak, Ro-bertowi Jurkowskiemu, Michałowi Rubasze.

Zdjęcia: Krzysztof Skowroński i Adrian Lewandowski.

Patrycja Malik

Dla mieszkańców miasta widok osób na wózkach był niecodzienny. Jedni krzyczeli: ,,Pani ten wózek w ogóle nie pasuje’’, a inni: ,,Tacy zdrowi a na wózkach inwalidzkich’’. Zdarzała się również sytuacja, gdy mężczyzna wysiadł z auta na środku skrzyżowania i pomógł prze-dostać się przez wysoki krawężnik.

Page 9: Gazeta Zgrzyt - listopad

9

Świat oczamizranionego dziecka

WtedyMoi rodzice to rodzice pra-

cujący, zarabiający ponadprze-ciętnie. Często wyjeżdżałam za granicę, mogłam sobie ku-pić kilka książek tygodniowo, „Martensy” i „Levisy”. Nie

było rzeczy materialnej, której by mi brakowało. Do 8 – 9 roku życia nie mam żadnych wspo-mnień związanych z „chorym piciem” rodziców. Tymczasem, choroba alkoholowa taty roz-wijała się: picie co weekend, szukanie ku temu pretekstu, choć po kilku latach już tych okazji szukać nie musiał. Na-stąpił okres picia 24 godziny na dobę, 7 dni w tygodniu. Mama piła tzw. ciągami – trzy, cztery razy do roku, około 5-7 dni. Nigdy poza domem. Alkoho-lizm ojca w pewnym momencie stał się czymś tak oczywistym, że nie wzbudzał we mnie więk-szych emocji, przestałam mieć nadzieję, że skończy pić. Bardzo ważne były dla mnie rozmowy z mamą o piciu taty. W jakiś sposób pozwalały ujść moim emocjom: strachowi przed krzykiem, niechcianym zain-teresowaniem (czyt. próbami wychowywania), bo na trzeźwo tata nie uczestniczył aktywnie w życiu rodziny. Wolał książki, gazety, krzyżówki – wolał je ode mnie.

Chorobę mamy ukrywa-łam bardzo długo, nawet przed sobą. Kiedy zaczynała pić, za-

mykałam się w swoim pokoju, żeby nie widzieć, nie słyszeć, nie mówić. Drugim sposo-bem było wychodzenie z domu: zbiórki harcerskie, koleżanki. Wolałam udawać, że wszystko jest w porządku i mama nie pije, ponieważ zawsze była dla

mnie oparciem, wzorem silnej, samodzielnej kobiety. Jej nałóg sprawiał, że czułam się jakby cały mój świat legł w gruzach. Piciu mamy towarzyszył strach o nią (żeby nie umarła), ale także o mnie (co ze mną będzie jak umrze?). Kiedy nie piła, ba-łam się, że zacznie pić, żyłam w oczekiwaniu na jej ciągi. Za-stanawiałam się, jak będą wy-glądały tym razem Święta. Ra-czej rzadko zapraszałam kogoś do siebie. Bałam się, że akurat wtedy tata wróci wcześniej do domu, albo już będzie spał pi-jany, często zasikany. A najbar-dziej, że akurat tego dnia mama zacznie pić, a przecież nikt nie mógł o tym wiedzieć. Oprócz strachu czułam też wstyd. Jed-nak nie wybrałabym nowej ro-dziny bez nałogów, tylko moją bez nałogów.

W moim przypadku było to dzieciństwo pełne przeciwności i kontrastów. To zderzenie dzie-cięcego wyobrażenia o świecie, który za pośrednictwem przed-szkola, później zabaw z rówie-śnikami, wydawał się przyjazny, z niezrozumiałymi wówczas za-

chowaniami dorosłych. Głów-nie moich rodziców: ich ak-tywność do późnych godzin nocnych, jakieś przepychanki, obcy ludzie w domu, zapach wina, papierosów. Później poja-wił się wstyd i poczucie niższej wartości. Byłem gorzej ubrany

od kolegów, nosiłem używane ciuchy po dzieciach znajomych, nie miałem pieniędzy na sklepi-kowe zakupy, gorzej się uczy-łem. „Zdolny, ale leń” – tak o mnie mówiono. Moi rówieśnicy mieli obiad na czas, smakowite

kanapki do szkoły, kieszonkowe. Ja łaty na kolanach i ewentu-alnie chleb z pasztetową. Alko-hol pojawiał się coraz częściej, a wraz z nim awantury i zanie-dbywanie. Rodzice, gdy pili, nie interesowali się absolutnie niczym! Nie było co jeść, było zimno w mieszkaniu. Nawet święta zawsze kończyły się li-bacją. No i przemoc, bicie bez powodu… Najpierw pasem (kil-kakrotnie wzywano mojego ojca do szkoły, po tym, jak podczas zajęć z WF-u ktoś zauważył sine pręgi), później obrywałem w twarz. Widziałem też wie-lokrotnie jak ojciec bije moją mamę. Podkradałem im pienią-dze, żeby kupić coś do jedzenia i starałem się wracać jak naj-później do domu. Bo po pro-stu unikałem domu. Dosłownie i w przenośni. Męczyła mnie atmosfera, która w nim pano-wała, a sam dom był stary i za-niedbany. Byłem zdany na sie-bie, więc musiałem się szybko usamodzielnić, szukać lepszego świata i nie rozczulać się nad sobą. Starałem się spotykać z klasowymi kolegami z nor-malnych domów, bo nie miałem ochoty zadawać się z okolicz-nymi „łobuzami”. Trzymałem za to z młodszymi kolegami z podwórka i z dziewczynami – sąsiadkami. Zarabiałem na siebie zbierając butelki po wi-nie porozrzucane po ogrodzie i podejmując się pierwszych prac fizycznych. Szybko podją-łem pracę zawodową, jednocze-

śnie ucząc się zaocznie. Maturę zdałem już poza domem – wy-prowadziłem się.

TerazW dzieciństwie nieświa-

domie czekałam na moment, w którym mama zacznie pić. Wówczas w dziwny sposób zni-kało ze mnie napięcie. Teraz wciąż oczekuję, że coś pójdzie nie tak, a już jak się tak stanie oddycham z ulgą. A potem mogę się zacząć użalać nad sobą i ca-łym swoim życiem, w którym przecież od dzieciństwa nic mi się nie udaje. Ponieważ przez wiele lat ukrywałam prawdziwe emocje przed sobą, pogubi-łam się zupełnie uczuciowo. Trudno mi nazywać i okazywać emocje, nie umiem rozpozna-wać co czują inni. Stąd moje nijakie, a właściwie ostatnio żadne, związki z innymi ludźmi. Pozostał też wstyd, który od-czuwałam jako dziecko. Teraz przybrał postać poczucia ni-skiej wartości, braku wiary we własne siły i umiejętności. Co z tego wynika? Wolę siedzieć z założonymi rękami niż realizo-wać własne marzenia, bo i tak nic z tego nie będzie. Z wiekiem widzę coraz więcej podobieństw między mną a mamą. Powta-rzam jej gesty, moje zabawy z synem są podobne do tych, w które mama bawiła się ze mną. Jeśli chodzi o tatę, to staram się nie być do niego

Gdy jesteśmy małymi dziećmi rodzice są dla nas wszystkim: kar-mią nas, opiekują się, zaspokajają potrzebę bliskości, bez nich nie jesteśmy sami w stanie przetrwać. Niestety nie mając moż-liwości porównania, czy punktu odniesienia, rodzice są dla nas postaciami idealnym nawet, jeśli robią złe rzeczy. Nawet jeżeli piją. A dzieci wyrastają w poniżeniu, dysonansie między światem zewnętrznym a domem, dorosłymi z domu i spoza niego. Konse-kwencje noszą jak brzemię przez całe życie, plącząc swoje relacje rodzinne lub zawodowe. Dorosłe Dzieci Alkoholików.

Kiedy nie piła, bałam się, że zacznie pić, żyłam w oczekiwaniu na jej ciągi. Zasta-nawiałam się jak będą wyglądały tym razem Święta.

Fot. Krystian Śmiałek

Page 10: Gazeta Zgrzyt - listopad

10

podobna pod żadnym wzglę-dem. Jednak najtrudniejsze są związki z ludźmi. Nigdy nie by-łam otwarta i śmiała w kontak-tach z innymi, teraz kompletnie zesztywniałam. Wciąż się zasta-nawiam co powiedzieć, jak się zachować, co powiedzą inni jak zrobię to, albo tamto. Ponieważ zaczęło mnie męczyć odgady-wanie oczekiwań innych, odsu-nęłam się trochę na bok i teraz ciężko jest wrócić.

Będąc dorosłym człowie-kiem dobrze radzę sobie ze stre-sem, jestem zaradny, staram się to życie przeżyć ciekawie i w zgodzie ze sobą. Jestem otwarty na ludzi, nie wstydzę się swojej przeszłości, mam przyja-ciół. Z dzieciństwa zostało mi uciekanie w marzenia. Wtedy dawało mi to wytchnienie od nieciekawej rzeczywistości, te-raz - pomaga zasypiać. Nie lu-bię jednak ludzi słabych, złości mnie ktoś, kto rozczula się nad sobą bez powodu, kto nie radzi sobie z rzeczywistością. Może moje relacje z synem byłyby lepsze, pozbawione pretensji i wyrzutów, gdybym miał je do

czego odnieść?Nie wiem, czy jestem bar-

dziej podobny do ojca, czy do matki. Jestem mieszaniną ich cech. Pozwolę sobie zażarto-wać, że chyba tych lepszych. Po mamie jestem pogodny, choć po ojcu marudny. Po mamie to-warzyski, po ojcu dociekliwy. Mama siedziała w ogrodzie, tata czytał kryminały i rozwią-zywał krzyżówki. Ja chętnie po-gapię się w niebo i bez trudu coś naprawię. Trudne jednak są relacje z bliskimi, wyraża-nie uczuć, nazywanie rzeczy po imieniu. Nie lubię być świad-kiem jakiejkolwiek przemocy, nawet tej reżyserowanej (np. w telewizji). Nie toleruję ludzi pijanych, choćby to byli moi do-brzy znajomi.

Historie są prawdziwe, ich bohater i bohaterka dorośli. Jedno z nich w trakcie terapii DDA. Oboje chcą zachować anonimowość

Karolina Miżyńska

DDA to osoby wycho-wane w rodzinie alkoho-lowej, gdzie przynajmniej jedno z rodziców naduży-wało alkoholu, i mające wynikłe z tego problemy emocjonalne. Dzieci dora-stające w rodzinach „zdro-wych”, otoczone miłością, wsparciem i bezpieczeń-stwem, miały możliwość nauki obrony swoich praw, mówienia „nie” i wyrażania siebie oraz swoich uczuć. Takie dzieci w dorosłe ży-cie wkraczają z poczuciem bezpieczeństwa, umieją ra-dzić sobie w kontaktach interpersonalnych.

Rodzice uczą ich jak funkcjonować w codzien-nym życiu, nawiązywać re-lacje z innymi ludźmi, ba-wić się, śmiać i pracować. DDA w swoim dzieciństwie często spotykały się z prze-mocą, agresją, wykorzysty-waniem lub zaniedbaniem. Wstydziły się pijących ro-

dziców, a wspomnienia i nauki wyciągnięte z tych lat bardziej utrudniają niż pomagają żyć. Środowisko wypaczyło u nich sądy o nich samych i otaczają-cym świecie. Często są to osoby zakompleksione i nie wierzące w swoje możliwości.

Wiele dzieci z rodzin alko-holowych, po wkroczeniu w do-rosłość, zaczyna pić i doświad-czenia z dzieciństwa rzutują na ich dorosłe życie. Ciężko im założyć i utrzymać własne związki, a także odnaleźć się w roli rodziców. Istnieje kilka typów DDA: wyobcowani, smutni, skrzywdzeni, uzależ-nieni, współuzależnieni, od-noszący sukcesy, z poczuciem niższości. Poczucie niższości i niekompetencji towarzyszące Dorosłym Dzieciom Alkoho-lików objawia się w kontakcie z innymi osobami. Składa się na nie kilka czynników: kiep-ski obraz siebie wyniesiony z wczesnego dzieciństwa, brak dobrych doświadczeń w bli-

skich relacjach z ludźmi i brak podstawowych umiejętności in-terpersonalnych (rozmawianie, nawiązywanie bliskich kontak-tów, rozwiązywanie konfliktów czy nieporozumień).

W odpowiedzi na zagraża-jące dziecku sytuacje rodzinne w jego psychice powstają me-chanizmy obronne: tłumienie uczuć i zaprzeczanie. Dzieci takie wyrastają w przekonaniu, że są niepotrzebne, nieważne, nie zasługują na miłość, nie mają prawa realizować swo-ich potrzeb, nie mogą nikomu zaufać, a nawet wierzą, że to one są winne temu, iż rodzice piją. Syndrom DDA oznacza nie tylko trudności w kontak-tach z drugim człowiekiem, ale i z samym sobą. DDA ukry-wają się ze swoim bólem i ura-zami, mają poczucie lojalności w stosunku do rodzica. Bywa że są lojalne do ostateczności, nawet w obliczu dowodów, że druga strona nie zasługuje na lojalność. Osoby z omawianym syndromem są albo nadmiernie odpowiedzialnie, albo wręcz przeciwnie – wykazują się dużą nieodpowiedzialnością.Źródło: http://psycholog.msp.info.pl

Rodzinna przeplatanka

Dorosłe Dzieci Alkoholików

Scena idealnie nadawała się jako ilustracja do porad-nika „Jak się rozwodzić i pozo-stać w przyjaźni”, bo gospoda-rze przyjaźnią się z byłą żoną pana M. i jej partnerem. Blisko siebie mieszkają, razem urzą-dzają święta, wpadają do siebie w weekend na drinka, omawiają sprawy dorosłych dzieci. Taki uroczy rodzinny patchwork – nowa rodzinna jakość, którą tworzą rozwiedzeni rodzice, dzieci, nowi partnerzy, part-nerki, dzieci z kolejnych związ-ków, byli i obecni teściowie. Podobnie jak w przypadku pat-chworkowej kołdry – ułożenie różnorodnych, początkowo nie pasujących do siebie elemen-tów w spójny wzór, nie jest rze-czą łatwą i nie każda próba koń-

czy się sukcesem.Patchworki – te z tkanin,

i te rodzinne możemy koja-rzyć ze Szwecją, która za-równo w tworzeniu narzut, jak i nowych wzorców rodziny ma duże osiągnięcia. To, co w Polsce budzi takie zaskocze-nie – dobre relacje pomiędzy rozwiedzionymi małżonkami czy pełnoprawny udział obojga rodziców w życiu dziecka, w Szwecji jest praktycznie normą. Decyduje o tym wiele czynników, ale do najistot-niejszych należy równe zaan-gażowanie kobiet i mężczyzn w rodzicielstwo na każdym jego etapie. W sytuacji rozpadu mał-żeństwa 96% Szwedów decy-duje się na prawo do wspólnej opieki nad dzieckiem. Więk-

szość nie traktuje tego jako pu-stego zapisu – wielu rodziców opiekuje się swoimi dziećmi na przemian. Po rozwodzie za-mieszkują w tej samej okolicy, więc możliwość bawienia się z tymi samymi kolegami daje dzieciom oparcie. Opiece za-miennej początkowo zarzucano wprowadzanie w życie dziecka destabilizacji. Uważano, że mieszkając raz z mamą, raz z tatą miałoby być rozdarte emocjonalnie. „Dorosłe dzieci rozwodników opowiadają”, książka Gunnara i Bengte Öberg, będąca zapisem 20 lat badań nad grupą dzieci roz-wodników wskazuje, że o po-czuciu bezpieczeństwa dziecka nie decyduje to czy śpi zawsze pod tym samym dachem, a to

czy ma dobry kontakt ze swo-imi rodzicami. Nie dziwi więc, że Szwedkom i Szwedom ro-dzinne „zszywanki” wycho-dzą dość naturalnie – budując nową relację uwzględnia się dzieci z poprzednich związków, a funkcjonujące w języku okre-ślenia jak „przyszywany tata”, „bonusowe dziecko”, „moje, twoje, nasze dzieci” pomagają uporządkować nowe standardy rodziny.

W zachodzących także w Polsce zmianach: coraz póź-niej i mniej licznie zawiera-nych małżeństwach, rosnącej

liczbie rozwodów, zdarza się niektórym upatrywać „końca rodziny”. Tymczasem, to obo-wiązujący tradycyjny wzorzec – z małżeństwem i rodziciel-stwem – zaczyna ustępować

innym: związkom partnerskim, parom bezdzietnym, związkom homoseksualnym, czy rodzi-nom w formie złożonego pat-chworku. Główną wartością rodziny nie jest jak dawniej trwałość - złych związków nie kontynuuje się na siłę. Bycie rozwódką czy rozwodnikiem nie jest już (jak jeszcze 20-30 lat temu) czymś zawstydzają-cym. Rozwody są na porządku dziennym, dotyczą coraz młod-szych Polaków i Polek. Relacje pomiędzy byłymi małżonkami, rodzicami a dziećmi to ciekawe pole obserwacji.

W naszej rzeczywistości patchworki wciąż stanowią rzadkość. Decyduje o tym mała popularność zmiennej opieki rodzicielskiej. Dominującym modelem jest wzorzec, gdzie

W zachodzących także w Polsce zmianach: coraz później i mniej licznie zawieranych małżeństwach, rosnącej liczbie rozwodów, zdarza się niektórym upatrywać „końca rodziny”.

Hasło „rodzina” uruchamia w większości z nas skojarzenia inspirowane ilustracjami z elementarza dla dzieci czy reklamą telewizyjną – tata, mama, dwójka dzieci przy kuchennym stole… Pamiętam swoje zaskoczenie na proszonym rodzinnym obiedzie u znajomych. Poza gospodarzami – panem i panią M., dorosłymi dziećmi - starszym synem z żoną i dziećmi, młodszym z dziewczyną - wśród gości była pierwsza żona pana domu (matka starszego z braci) oraz jej aktualny partner.

Page 11: Gazeta Zgrzyt - listopad

11

dzieci pozostają z matką, a oj-ciec spełnia się w roli „week-endowego taty” – płaci ali-menty i zapewnia dzieciom atrakcje weekendowe, czasem spędza z nimi wakacje. W ta-kich sytuacjach trudno mówić o pełnoprawnym uczestnic-twie w wychowywaniu, współ-odpowiedzialności za syna czy córkę. Bardzo często tam, gdzie już przed rozwodem oj-ciec nie posiadał bliskich relacji z dziećmi, kiedy się wypro-wadza, one jeszcze bardziej bledną, a czasem się zrywają. Jak w przypadku synów Jo-anny: Jeszcze przed rozstaniem to ja zajmowałam się wychowa-niem synów, mąż nigdy z nimi się nie bawił, nie odrabiał lek-cji, nie znał ich kłopotów Kiedy się rozwiedliśmy, to tylko po-twierdziło, unaoczniło mi ja-koś, że poza wspólnym mieszka-niem męża i dzieci prawie nic nie łączyło – mówi mama 14 i 12 latka, po rozwodzie od 3 lat. Początkowo mąż chyba na-wet próbował – wpadał dwa razy w miesiącu, czasem ich

gdzieś zabrał, zadzwonił, ale chyba ani on, ani oni nie byli tym specjalnie zainteresowani. Zdarza mu się miesiącami nie odzywać, czasem zapomina o alimentach, dzieci o tym wie-dzą i chyba to tylko potęguje ich niechęć. Jeszcze w małżeństwie byłam przyzwyczajona, że sama muszę decydować o chłopcach, ale przykro mi, że jak chłopaki będą dorastać, pojawią się ja-kieś problemy, to zostanę z tym kompletnie sama.

Sytuacja wygląda podob-nie w przypadku Alicji, która z ojcem córki rozstała się gdy ta miała 2,5 roku. Mieszkają w dużej odległości od siebie. Ada spędza z ojcem wakacje, czasem ferie zimowe, Wiel-kanoc. Opiekę nad dzieckiem sprawuję ja. Właściwie wyłącz-nie. Decyzje dotyczące Ady też w zasadzie podejmuję ja - mówi Alicja. Usiłuję je dyskutować z jej ojcem, ale prędzej czy później okazuje się, że ostatnie słowo należy do mnie. Przy-kład: dziecko na wakacjach u taty się pochorowało. Mimo

moich namów, że on się nią zajmuje, on podejmuje decyzje, byłam zaangażowana w cały proces decyzyjny. No to zdecy-dowałam. W przypadku Alicji i jej byłego partnera, Adama, utrzymanie przyjacielskich re-lacji zaczęło się komplikować wraz z jego nowym stałym związkiem. Po pół roku spoty-kania się z jedną dziewczyną, ex uznał, że oni we dwoje pojadą z naszą córką na wakacje. Popro-siłam o spotkanie - chcę wie-dzieć, z kim jedzie moje dziecko. I się zaczęło - że ona jest w bar-dzo delikatnej sytuacji, że taka wrażliwa, słowem, że nie może się spotkać. Spotkałyśmy się, ale nie było to spotkanie ani ła-twe, ani przyjemne. Ada poje-chała na wakacje z nową part-nerką swojego taty i oczywiście ją polubiła. Ale wróciwszy po-wiedziała - nie wiem, czy przy-padkiem nie na mój użytek - że tata mógłby więcej czasu spę-dzać z nią, a nie z Anetą. Poja-wienie się stałej partnerki zmie-niło nieco relacje między nami - ex zaczął mieć pretensje do mnie, że nie wróciłam do niego, że nie dość się starałam (!) że-byśmy byli razem. Jednocześnie jednak umacniał się jego zwią-zek z nową kobietą. Jak w wielu podobnych historiach rodzi-cowi „weekendowemu” łatwiej wejść w kolejny związek – nie musi wkładać aż tyle wysiłku w ułożenie relacji dziecka z no-wym partnerem, ma wreszcie czas na nowe życie. Omijają go wszystkie obowiązki związane z wychowaniem dziecka i to, co w rodzicielstwie trudne – po-łączenie opieki nad dzieckiem i życia zawodowego, pomoc w nauce, choroby dziecka i wszystko to, co pojawia się nagle zakłócając już wypra-cowany rytm. Często ułożenie sobie życia na nowo utrudnia jeszcze były partner, który nie akceptuje sytuacji, w której jego dziecko miałby wycho-wywać ktoś obcy. Mimo, że sam jest już w nowym związku, kiedy Alicja zaczęła się z kimś

spotykać, Adam reagował nie-przyjemnie. Również córce trudniej jest znosić mężczyzn, starających się o mamę niż ko-lejny związek ojca. Alicja jest obecnie singielką. Jak wyobra-żałaby sobie życie rodzinne?

Jeszcze niedawno uważa-łam, że najlepiej byłoby mieć patchworkową rodzinę, miesz-kać w jednym domu, z nowymi

partnerami, a pewnie i z czasem nowymi dzieciakami, wychowy-wać Adę, żeby czuła (a nie tylko słyszała), że rodzice rozstają się ze sobą, ale nigdy nie z dziec-kiem. Przyjaźń z nową dziew-czyną expartnera? Rozmawia-łam z nią kilka godzin, ale tylko raz. Z przyczyn oczywistych nie mamy szans się zaprzyjaźnić. Zresztą, legła w gruzach moja iluzja, że z byłym mogę się za-przyjaźnić. Ada czasem rozma-wia z Anetą przez telefon, sie-dząc mi na kolanach, Aneta jest codziennym gościem w rozmo-wach, tata trochę rzadziej, Ada stara się, żeby „Kitek” (to prze-zwisko jej macochy) była stałym elementem naszego życia. Ja to znoszę (no dobra, czasami mó-wię, że akurat w danym momen-cie nie interesuje mnie Kitek i jej opinia, bo to mój dom), bo to ważne dla mojej córki.

Na większe lub mniejsze powodzenie w ułożeniu re-lacji między byłymi patnera-miwpływa też sytuacja ekono-miczna. Mojemu byłemu wydaje się, że to 400 zł, które mu zasą-dzono idzie na moje przyjemno-ści, że to jakaś szalona kwota z którą robię nie wiadomo co. Mam też poczucie, że robiąc

przelew (dość nieregularnie), on chce kupić sobie święty spokój – kiedy zwracam się do niego z jakąś sprawą dotyczącą naszego syna wykrzykuje, że przecież płaci alimenty. Czuję wstręt do człowieka sprowadza-jącego swoje ojcostwo do opła-canych z łaską alimentów – ta wypowiedź Moniki obrazuje bardzo częstą przyczynę kon-

fliktów pomiędzy rozwiedzio-nymi rodzicami. Brak współ-odpowiedzialności finansowej to, obok nierównego udziału w wychowaniu dziecka, główne powody, które utrudniają zbu-dowanie choćby poprawnych relacji.

Wciąż rosnąca liczba roz-wodów w Polsce to tendencja, która najprawdopodobniej się utrzyma – większość z obec-nych 25 – 30 latków stworzy w swoim życiu więcej niż je-den poważny związek. Na to, jak ułożyć dobre relacje z by-łym partnerem lub partnerką, dziećmi, jak w tej całej sytu-acji zacząć nowy związek nie ma gotowej recepty. Szyjący patchworki mówią, że w ich czasochłonnej pracy niezbędne są cierpliwość i uwaga, dzięki którym udaje się poukładać ele-menty tak, żeby mimo różnych wzorów, faktur, współgrały ze sobą, tworząc niepowtarzalną całość. Z rodziną może być podobnie.

Ilona Majewska

Kiedy zwracam się do niego z jakąś sprawą dotyczącą naszego syna wykrzykuje, że przecież płaci ali-menty. Czuję wstręt do człowieka sprowadzającego swoje ojcostwo do opłacanych z łaską alimentów

Tzw. „tradycyjne rodziny” nie są już jedynym modelem organizacji życia rodzinnego.

Fot. David Flam (@Flickr.com) Na licencji (CC BY-NC 2.0)

Fot. Rachel Wente-Chaney (@Flickr.com)Na licencji (CC BY-NC-SA 2.0)

Page 12: Gazeta Zgrzyt - listopad

12

Projekt finansowany przez Szwajcarię w ramach szwajcarskiego programu współpracy z nowymi krajami członkowskimi Unii Europejskiej

Oświata i wychowanie

Transport i łączność

Administracja publiczna

Zadania zlecone

Gospodarka mieszkaniowa

Pomoc społeczna

Inne

48,241,036 zł

28,734,771 zł

13,608,599 zł

12,079,755 zł

10,590,000 zł

7,750,000 zł

22,033,057 zł

Co ile kosztuje?Czyli budżet Zgierzaw przystępnej formie

Czy wiesz, na co zgierski samorząd (czyli także my) wydaje pieniądze? Czy wiesz, jak wygląda skala finansowania poszczególnych obszarów? Jeśli nie, masz okazję dowiedzieć się tego właśnie teraz! Poniżej prezentujemy diagram kołowy pokazujący wydatki zaplanowane w budżecie miasta na 2012 rok. Jest to podział wg tak zwanych „działów klasyfikacji budżetowej”. W diagramie uwzględ-niliśmy wszystkie pozycje stanowiące więcej niż 5% całości budżetu. Łącznie, kolorowe części dia-gramu stanowią blisko 85% całego budżetu Zgierza.

/ Wydatkioraz/ Kultura

Miasto Tkaczy (w tym Dom Turysty)

Ilustrowany Tygodnik Zgierski

Muzeum Miasta Zgierza

Miejski Ośrodek Kultury

Biblioteka Miejsko-Powiatowa im. B. Prusa

500,0001,000,000

1,500,000

980,000 zł

490,000 zł

350,000 zł

122,008 zł

1,019,000 zł

Kultura i ochrona dziedzictwa

Jednym z tematów tego numeru jest funk-cjonowanie parku kulturowego „Miasto Tkaczy”. Z tej okazji prezentujemy skalę finansowania głównych instytucji kultury i ochrony dziedzic-twa narodowego w Zgierzu (czyli: Biblioteka Miejsko-Powiatowa, Miejski Ośrodek Kultury i Muzeum Miasta Zgierza). Wydatki na te instytu-cje zestawiamy ze budżetami przeznaczonymi na funkcjonowanie: Ilustrowanego Tygodnika Zgierskiego oraz parku kulturowego Miasto Tkaczy.