Rafa ł Kosik Felix, Net i Nika oraz Pu łapka Nie śmiertelno...

469
Rafał Kosik Felix, Net i Nika oraz Puł apka Nieśmiertelności Dotychczas w serii ukazał y si ę: 1. Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi 2. Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa 3. Felix, Net i Nika oraz Pał ac Snw 4. Felix, Net i Nika oraz Puł apka Nieśmiertelności 5. Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 6. Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2. Mał a Armia 1. Drzwi Lśni ący metalicznie robot ci ężkim krokiem wspinał si ę po schodach prowadzących do szkoł y. Był o już ciemno, a chyba nie najlepiej widział w ciemnościach, bo srebrną dł oni ą chwil ę macał drzwi, nim odnalazł klamkę. Z trudem wkroczył do hallu. Strż nocny, pan Sylwester, spojrzał na niego znudzonym wzrokiem i powrci ł do ogl ądania telewizji - widział tego wieczoru tyle niezwykł ych postaci, że kanciasty robot nie był w stanie go zdziwi ć. Stoj ący obok drzwi Spiderman podał robotowi zł ożoną na pł kartkę, a Robin Hood odhaczył pozycj ę na trzymanej w dł oni li ście. Robot rozpoczął powolną wspinaczkę po schodach. Wyprzedzi ł g0 astronauta w biał ym kombinezonie, a Terminator w skrzanej kurtce i okularach przeciws ł onecznych zarzuci ł sobie na rami ę shot guna. Robot dotarł wreszcie na trzecie pi ętro, skąd roznosi ł a si ę po cał ym budynku gł ośna muzyka. Nikogo nie zdziwi ł widok wchodzącego do sali gimnastycznej cz ł ekokształ tnego robota. Przed chwil ą, na schodach, wydawał si ę jak z innej bajki, tutaj jednak straci ł całą swoj ą niezwykł ość i nikt nie zwrci ł na niego uwagi. Sala peł na był a podskakuj ących do rytmu Smokw Wawelskich, szturmowcw

Transcript of Rafa ł Kosik Felix, Net i Nika oraz Pu łapka Nie śmiertelno...

Rafał Kosik

Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności

Dotychczas w serii ukazały się:

1. Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi

2. Felix, Net i Nika oraz Teoretycznie Możliwa Katastrofa

3. Felix, Net i Nika oraz Pałac Snów

4. Felix, Net i Nika oraz Pułapka Nieśmiertelności

5. Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek

6. Felix, Net i Nika oraz Orbitalny Spisek 2. Mała Armia

1. Drzwi

Lśniący metalicznie robot ciężkim krokiem wspinał się po schodach prowadzących do szkoły. Było jużciemno, a chyba nie najlepiej widział w ciemnościach, bo srebrną dłonią chwilę macał drzwi, nim odnalazł klamkę. Z trudem wkroczył do hallu. Stróż nocny, pan Sylwester, spojrzał na niego znudzonym wzrokiem i powrócił do oglądania telewizji - widział tego wieczoru tyle niezwykłych postaci, że kanciasty robot nie był w stanie go zdziwić.

Stojący obok drzwi Spiderman podał robotowi złożoną na pół kartkę, a Robin Hood odhaczył pozycję na trzymanej w dłoni liście. Robot rozpoczął powolną wspinaczkę po schodach. Wyprzedził g0 astronauta w białym kombinezonie, a Terminator w skórzanej kurtce i okularach przeciwsłonecznych zarzucił sobie na ramię shot guna.

Robot dotarł wreszcie na trzecie piętro, skąd roznosiła się po całym budynku głośna muzyka. Nikogo nie zdziwił widok wchodzącego do sali gimnastycznej człekokształtnego robota. Przed chwilą, na schodach, wydawał się jak z innej bajki, tutaj jednak stracił całą swoją niezwykłość i nikt nie zwrócił na niego uwagi. Sala pełna była podskakujących do rytmu Smoków Wawelskich, szturmowców

7

Imperium Galaktycznego, Batmanów, Supermanów, Harrych Potterów, goblinów, śpiących królewien, złych macoch, wampirzyc i czarownic. Jedynie Pszczółka Maja smętnie siedziała w kącie.

Felix rozejrzał się. Z wnętrza głowy robota, przez małe otwory w tekturze, niewiele mógł dostrzec. Nie potrafił rozpoznać nikogo znajomego. Sytuację pogarszał fakt, że wszyscy byli poprzebierani, a za oświetlenie służyły stroboskopy i kolorowe, migające reflektory. Na zmianę kostiumu było oczywiście za późno.

Ktoś go potrącił. Felix obejrzał się i zobaczył tylko plecy... czegoś zielonego. Zachwiał się i nadepnął na ogon dinozaura, który w odpowiedzi groźnie warknął.

-- Sorki -- rzucił Felix i oddalił się prędko.

Na podwyższeniu, za barykadą z głośników i wzmacniaczy, DJ rytmicznie kiwał głową. Jedną rękąpoprawiał ustawienia na konsoli, drugą przerzucał winylowe płyty w aluminiowym kufrze. Zza niego co kilka sekund wydobywał się dym. Spływał na podłogę i snuł się między nogami tańczących.

Felix znów kogoś nadepnął. Z tyłu rozległ się dziewczęcy pisk. Chłopak odwrócił się gwałtownie i tekturowym ramieniem strącił z głowy małej stewardesy błękitną czapeczkę.

-- Sorki -- powiedział przepraszającym tonem. -- Naprawdę sorki.

Drobna blondynka o twarzy lalki patrzyła na niego z wściekłością. Nachylił się po jej czapkę, niestety ona zrobiła to w tym samym momencie. Zderzyli się głowami. To znaczy głowa stewardesy uderzyła w tekturowe pudło udające głowę robota. Wyprostowali się oboje, a Felix zdjął pudło i wyjaśnił:

-- Bardzo ogranicza widoczność.

Schylił się, a dziewczyna ponownie zrobiła to samo. Puknęli się głowami.

-- Robisz to celowo? -- zapytała ze złością.

Masując czoło, ostrożnie przykucnęła i, nie spuszczając Felixa z oczu, po omacku odszukała czapeczkę. Ktoś go trącił i, żeby złapać równowagę, chłopak przestawił nogę. Blondynka znów pisnęła, a Felix poczuł, że stoi na jej dłoni. Cofnął się szybko i rzucił:

8

'¿ß>l

-- Niesamowicie mi przykro!

-- Nie zbliżaj się więcej do mnie! -- pogroziła mu palcem, energicznie się odwróciła i odeszła.

Felix wdział głowę robota i po raz kolejny pomyślał, że nie znosi balów przebierańców. Dopóki nie rozpozna kogoś znajomego, może tylko chodzić i obijać się o wszystkich. A nieprędko kogoś rozpozna

przez te małe otworki.

W jego polu widzenia pojawili się Oskar i Wiktor. Nie byli zamaskowani, udawali braci syjamskich. Mieli wielkie spodnie z trzema nogawkami - ta środkowa była szersza i mieściła po jednej nodze obydwu „braci" - oraz sweter z dwoma rękawami i dwoma otworami na głowy. Poruszali się z trudem, utykając na środkową nogę, ale wyglądali na całkiem zadowolonych.

Zamienili parę słów z duchem „zrobionym" z prześcieradła, zauważyli Felixa i pokuśtykali w jego stronę.

-- Cześć, Felix. Myślisz, że mamy szansę na wygraną? -- zapytał Oskar. -- Będziesz na nas głosował?

-- Nie spełniacie wymogów formalnych -- odparł Felix. -- Mają być król i królowa balu.

-- E tam... Żyjemy w wolnym kraju.

-- A tak w ogóle... skąd wiecie, że to ja?

-- A kto inny mógł się przebrać za robota? -- odpowiedzieli razem, spojrzeli na siebie, parsknęli śmiechem i odeszli lobbować* dalej.

Felix rozejrzał się i zaczął się zastanawiać, za kogo mogli się przebrać Net i Nika. Głupio by było mijać sięprzez cały wieczór.

Parapety zdobiły szczerzące się groźnie dynie. Świeciły na pomarańczowo. Halloween, noc duchów. Rok temu, dokładnie w Halloween, Felix, Net i Nika mieli' bliskie spotkanie trzeciego stopnia z prawdziwym duchem. W tym roku liczyli na dobrą zabawę. I na nic więcej.

Felix zauważył Aurelię. Klasowa piękność była ubrana w strój... królowej balu. Ciągnąca się po ziemi biała suknia błyskała dżetami.

-- Samospełniająca się przepowiednia -- mruknął pod nosem i odprowadził ją wzrokiem.

* Lobbowanie - nie do końca oficjalne przekonywanie innych do swoich racji.

9

Zdołał rozpoznać jeszcze Klemensa, przebranego za Supermana. Bluza była za duża i logo „S" znajdowało się na samym środku okazałego brzuszka. Felix dopchał się do rogu sali, zdjął głowę robota i multitoolem wyciął większe otwory na oczy. Gdy wrócił w podskakujący tłum, poczuł pukanie w ramię, a raczej w wierzch kartonowego pudła udającego korpus robota. Odwrócił się, natrafiając spojrzeniem na zakapturzoną postać z kosą w dłoni.

-- Uważaj! -- Felix spojrzał na całkiem realnie wyglądające ostrze. -- Możesz tym kogoś ciachnąć.

-- Niewykluczone -- odparła postać i pchnęła lekko kosę, tak że jej szpic przebił tekturę głowy robota.

Felix, zezując, zerknął na podłużną szczelinę, przez którą przeświecały kolorowe reflektory, potem na cień

pod postrzępionym kapturem. Nie mógł dojrzeć twarzy.

-- Marcel? -- zapytał ostrożnie.

-- Jestem Ponurym Żniwiarzem -- odparł chropowatym głosem zakapturzony.

Felixowi przeszedł po plecach dreszcz. Zamrugał nerwowo, zastanawiając się, co powinien powiedzieć.

Żniwiarz stał chwilę nieruchomo, po czym wyciągnął przed siebie coś płaskiego i czarnego.

-- To dla ciebie -- wychrypiał.

Felix wziął wymiętą czarną kopertę. Obejrzał ją ze wszystkich stron i zamierzał właśnie otworzyć, gdy został potrącony przez rudowłosą mumię.

-- Hej! -- zawołała mumia.

Jeśli Felix miał jakieś wątpliwości co to tego, kto przebrał się za mumię, to wystarczyło, że spojrzał w dół, a wątpliwości ulotniły się. Była to z pewnością jedyna mumia na świecie, która nosiła martensy.

-- W tym stroju nie zostaniesz królową balu -- trzeźwo zauważył Felix.

-- Nie zależy mi -- Nika wzruszyła ramionami, wciąż podrygując do rytmu.

Felix przypomniał sobie o Ponurym Żniwiarzu, ale tamten już rozpłynął się w tłumie.

10

-- Widziałaś Neta? -- zapytał.

-- No, przecież tu jestem -- oznajmił Net.

Felix odwrócił głowę. Za nimi stał wodnik Szuwarek w masce do nurkowania, płetwach i zielonym kombinezonie przeciwchemicznym.

-- Cześć -- uśmiechnął się pod pudłem Felix. -- Już myślałem, że to ja mam najgłupsze przebranie.

-- Zmartwię cię -- pokiwał głową Net. -- Masz najgłupsze przebranie.

-- Nie cierpię balów przebierańców...

-- Nie znasz się. Ciekawych rzeczy można się naoglądać. -- Net zerknął na bandaże Niki i uśmiechnąłsię. -- Strój może i nie wyjściowy, ale za to jaki obcisły!

Muzyka nieco przycichła i z głośników dobiegł głos dyrektora magistra inżyniera Juliusza Stokrotki:

-- Przypominamy, że do wyboru króla i królowej balu została tylko godzina! Jeszcze można zgłaszaćkandydatów!

Muzyka wróciła do poprzedniej głośności, a dyrektor, przebrany za... hrabiego Draculę, zszedł z podium

DJ-a i porwał do tańca Ekierkę, nauczycielkę matematyki, przebraną za rusałkę. Przy jej tuszy efekt byłnieco inny od zamierzonego. Zresztą Dracula z wielkim brzuchem też wyglądał dość osobliwie.

-- Wampir tłuszczowy -- podsumował Net.

-- Przed chwilą spotkałem dziwnego gościa -- Felix wciąż ściskał w dłoni czarną kopertę. -- Powiedział, że jest Ponurym Żniwiarzem.

-- A dlaczego ponurym? -- rzucił beztrosko Net. -- Kombajn mu się zepsuł?

-- Chyba nie chodziło o takiego żniwiarza...

-- Wiem przecież, ale bawimy się i udajemy, że się nie boimy.

-- A czego mielibyśmy się bać? -- ze sztucznym luzem zapytał Felix. -- On był tylko przebrany.

-- No... tak ogólnie. Jest Halloween. Dzień, kiedy wypada się bać i straszyć innych.

11

-- Wystarczy o tej porze zajrzeć do pracowni Butlera -- zauważyła Nika. -- To byłoby znacznie straszniejsze niż wszystko, co wymyślimy

-- Mam taki pomysł -- Net uniósł palec. -- Nie zaglądajmy do pracowni Butlera. A ten list lepiej... wyrzucić. Inaczej znów się w coś władujemy.

Patrzyli w milczeniu na kopertę w dłoni Felixa. Wokoło tańczyły bajkowe postacie.

-- Albo władujemy się, jak nie przeczytamy -- przypuścił Felix.

-- Może to dodatkowa karta do głosowania na króla i królową balu -- podsunęła bez przekonania Nika.

-- Nie rób sobie nadziei -- Net nagle spoważniał. -- To są kłopoty. Ja to czuję.

Felix musiał kręcić głową, bo naraz w polu widzenia mieściła mu się tylko jedna osoba.

-- Otwieram -- oświadczył.

Wodnik Szuwarek skrzywił się, a wyrazu twarzy mumii nie można było poznać zza bandaży Wewnątrz koperty była złożona na czworo czarna kartka. Bez napisów.

-- Hm... -- mruknął Felix. Uniósł list pod światło. -- Coś tu jest, jakby się błyszczało... Wyjdźmy na korytarz.

Ruszył, obijając się o Pokemona, Freddiego Krugera, topielicę i Frankensteina. Mumia i wodnik podążyli za nim. Zostawili za sobą grzmiącą muzykę i stanęli pod ścianą korytarza, po kolana w rozrzedzonym dymie, wśród paru innych, chcących chwilę spokojnie porozmawiać kreatur.

Felix ustawiał kartkę pod różnymi kątami, aż ujrzał błyszczące, jakby napisane lakierem bezbarwnym, litery.

-- „Oczekujcie więcej" -- przeczytał.

-- I wręczył ci to Ponury Żniwiarz? -- upewnił się Net. -- Pan Śmierć? Taki z kosą?

-- Tak wyglądał.

-- Niezły tekst, zważywszy na osobę posłańca -- Net nachylił się nad kartką. -- Oczekujcie więcej... I pewnie jeszcze napisany krwią?

12

-- Szczerze mówiąc, wolę nie sprawdzać -- mruknął Felix.

Złożył kartkę, wsunął do koperty i z trudem wepchnął do kieszeni spodni pod tekturową obudowę nogi robota.

-- Eee... wyrzućmy to -- nieudolnie próbował bagatelizować Net. -- To pewnie reklama supermarketu: Oczekujcie więcej! 100 g salcesonu świętokrzyskiego gratis. Nie warto sobie zawracać tym głowy.

-- Nie powinniśmy tego lekceważyć -- oświadczyła Nika. -- Myślę, że otrzymamy następnąwiadomość.

-- Przecież to bez sensu -- rozpaczliwie ciągnął Net. -- To tak, jakby listonosz przychodził do ciebie i mówił, że jutro przyniesie list, bo dziś ktoś go dopiero pisze.

-- To ma sens -- zaprzeczyła Nika. -- To gwarancja, że właściwą wiadomość potraktujemy poważnie.

-- Co ty powiesz?! -- Net przechylił głowę. -- Nie odbieram żadnych listów! Będę robił pospieszny transfer ze skrzynki do zsypu. Niczego nie zamierzam traktować poważnie.

-- Już traktujesz to poważnie.

Net spojrzał na nią przeciągle i powiedział:

-- Rozwijasz się.

-- W sensie? -- zapytała Nika.

-- W sensie bandażowym. Lewa noga ci się rozwija.

-- Aha... -- Nika schyliła się i zaczęła owijać bandaż wokół łydki. Net przyglądał się jej uważnie, wreszcie zapytał:

-- Co masz pod tymi bandażami?

-- Niewiele...

-- To jak tu przyjechałaś? -- zaniepokoił się lekko. -- I jak masz zamiar wrócić?

-- Mam w szatni płaszcz po tacie -- skończyła mocować materiał i wyprostowała się. -- Sięga mi prawie do kostek. A bandaż z głowy odwinę.

-- No cóż... -- Net przyjrzał się jej krytycznie. -- Zapewne wyglądasz w tym płaszczu jak kloszard nowicjusz. Może weźmiemy taxę? Pytanie o kasę pojawi się na końcu. A ostatni wysiada Felix...

Nika zachichotała pod nosem.

13

-- Tata przyjedzie po nas o dziewiątej -- odparł Felix.

-- Jak miło.

-- Jest jedno wyjście ze szkoły -- wrócił do tematu Felix. -- Ponury Żniwiarz musiał tamtędy wyjść, albo gdzieś się schował.

-- Spytajmy Sylwestra -- zgodziła się Nika. -- Albo tych dwóch, co rozdają karty do głosowania.

-- To wyjaśni, że ci się przywidziało -- dodał Net -- i zakończy temat. Bo nie zamierzam przeszukiwaćszkoły.

Niezdarny robot, płetwiasty wodnik i rozwijająca się mumia zeszli na parter, ale nie znaleźli ani Spidermana, ani Robin Hooda. Oparli się o blat recepcji. Robot chrząknął. Pan Sylwester niechętnie odwrócił wzrok od telewizora. Byłby chyba szczęśliwszy, gdyby całe zamieszanie z balem już się skończyło.

-- Przepraszam, czy widział pan zakapturzoną postać w postrzępionej szacie? -- zapytał robot. -- Miała w ręku kosę.

Stróż nocny powiódł po nich zmęczonym spojrzeniem.

-- Nie powinniście się dziś bawić -- oznajmił.

-- Przecież dziś jest Halloween -- zauważył wodnik.

-- A jutro jest Wszystkich Świętych -- Sylwester wycelował w niego palcem. -- I to jest prawdziwe święto, nie te amerykańskie wymysły*.

-- Wszystkie polskie święta są smutne i nudne -- Szuwarek wzruszył zielonymi ramionami. -- Zresztąto dopiero jutro.

-- Róbcie jak chcecie, ale to się źle skończy.

-- A ta postać z kosą? -- nalegał robot. -- Czy wychodziła przez ostatnich parę minut?

-- Nie pamiętam nikogo takiego -- pan Sylwester odwrócił się do telewizora, tym samym dając do zrozumienia, że rozmowa dobiegła końca.

Przyjaciele wiedzieli, że niczego więcej nie wskórają. Zerknęli jeszcze w stronę sklepiku, otwartego o tej porze z powodu imprezy, ale sprzedawca, pan Robert, nie darzył ich szczególną sympatią. Woleli nawet nie pytać. Wolno odeszli w kierunku schodów.

* Ściślej mówiąc, Halloween to święto, które powstało w Irlandii. Dopiero stamtąd zostało przeniesione do USA i dalej.

14

-- Więc nie wyszedł -- ocenił Net. -- Zakładając oczywiście, że nie nawąchałeś się farby z tego robota i Ponury Żniwiarz nie wymyślił ci się sam.

-- Podczas prezentacji kandydatów na króla i królową balu na sali gimnastycznej będzie włączone światło -- stwierdził robot. -- Odnajdziemy Ponurego Żniwiarza i zapytamy, o co chodzi -- zerknął na zegarek. -- To za pięćdziesiąt minut.

-- Chodźmy poskakać -- zaproponował wodnik. -- W tych płetwach mam zajeniezłe wybicie.

-- A ja w tej tekturze... lepiej nie mówić. Jak zawracam, to przewracam wszystkich wokoło.

-- To też jakiś efekt... Ale, szczerze mówiąc, myślę, że przebrałeś się tak właśnie po to, żeby nie musieć tańczyć.

Z wnętrza tekturowej głowy dobiegło tylko niewyraźne mruknięcie.

W milczeniu wspinali się po schodach. Wodnik człapał niezdarnie w płetwach, trzymając się poręczy.

-- Spróbuj tyłem -- zaproponował robot.

Net odwrócił się i faktycznie szło mu się lepiej.

-- Mózg w służbie człowieka... -- mruknął.

Dotarli na trzecie piętro. Kilka osób ze śmiechem przebiegło obok i zniknęło za drzwiami najbliższej sali. Po chwili dobiegły stamtąd ściszone chichoty. Wodnik tęsknie zerknął na mumię, ale nic nie powiedział. Robot za to patrzył w głąb korytarza.

-- Czy tam coś nie błyska? -- zapytał.

-- Pożar? -- wodnik spojrzał we wskazanym kierunku. -- Aż dreszcz człowieka przechodzi. Uwielbiam atmosferę Halloween.

-- To raczej zwarcie elektryczne. Ale... może spowodować pożar.

Przyjrzeli się dokładniej dalszej części korytarza. Coś faktycznie

nieregularnie błyskało zza rogu, oświetlając płożący się przy ziemi sztuczny dym.

-- Może komuś o tym powiemy? -- W głosie wodnika dawało się wyczuć nadzieję.

-- A jak to tylko zepsuta świetlówka?

-- Wtedy... wyjdziemy na idiotów -- przyznał wodnik.

15

-- Więc zerknijmy, zanim wezwiemy straż pożarną, policję i wojsko.

-- Nie wiem, czyja nie wolę wyjść na idiotę -- przyznał się wodnik zza maski do nurkowania.

-- Dlaczego tak lubisz horrory, skoro potem się boisz? -- zapytała mumia.

-- Lubię horrory... ale tak bezpiecznie. Przed telewizorem, z chipsami do zagryzania. I wami albo chociaż Manfredem, który w dramatycznych momentach podtrzyma mnie na duchu. To jak szczepionka. Horrory są tak straszne, że potem przez kontrast codzienne życie wydaje mi się znacznie przyjemniejsze.

Przeszli korytarz i zatrzymali się przed zakrętem. W wyfroterowa-nej posadzce odbijało sięnierównomierne, fioletowoniebieskie światło i podświetlało sztuczny dym, tworzący przy podłodze fantastyczne kształty. Trójka kreatur kontemplowała to zjawisko dłuższą chwilę.

-- Czasem jednak... -- wodnik przełknął ślinę. -- Czasem szczepionka okazuje się za słaba.

Pierwszy w kierunku migotania ruszył robot.

-- Mało ci tej koperty? -- zapytał podniesionym głosem wodnik, ale poczłapał za nim. -- Pewnie to świetlówka odchodzi właśnie do krainy wiecznych łowów. Kurde, chodźmy stąd. Przepali się w Hal-loween i będzie nas potem straszyć.

Cała trójka doszła do winkla, wprawiając w powolny ruch resztki sztucznego dymu. Patrzyli chwilę na pulsujący blask, wydobywający się spod drzwi jednej z sal, po czym robot orzekł:

-- To nie świetlówka.

-- Proszę, choć raz się mnie posłuchajcie! -- błagał wodnik.

-- Mało mieliśmy kłopotów przez ostatni rok?

-- Ale przynajmniej nie było nudno -- zauważył robot.

-- No wiesz... Może ja się wolę nudzić?

-- Nie wolisz -- robot zdecydowanym, tekturowym krokiem zbliżył się do drzwi.

-- Co to za sala? -- zapytał postępujący za nim wodnik.

-- Tam są drzwi do 308, a następne to 309 -- zauważyła mumia.

-- Tu nie ma numeru...

16

-- To drzwi 308 i pół -- wyszeptał złowróżbnie wodnik. -- Przechodziliśmy koło nich niemal codziennie i nie zwróciliśmy na nie uwagi. Błagam was! Wracajmy na bal!

-- Dokładnie rok temu nad salą 309 ukazał się nam duch profesora Kuszmińskiego -- przypomniałrobot. -- Chyba to miejsce sprzyja zjawiskom paranormalnym.

-- Musisz teraz o tym wspominać? -- głos wodnika drżał. -- Może ktoś tam ogląda telewizję... z wyłączonym dźwiękiem?

-- Co właściwie jest za tymi drzwiami? -- zastanowił się robot. -- Komórka techniczna?

Podszedł bliżej i wyciągnął rękę.

-- Nie dotykaj klamki... -- głosem skazanego na porażkę poprosił wodnik.

-- To ponad moje siły -- robot położył już na niej dłoń.

-- Chociaż nie naciskaj...

-- To silniejsze ode mnie... -- robot zaczął naciskać klamkę.

-- Może faktycznie lepiej nie -- nagle zdecydowała mumia. Robot cofnął rękę. Poświata pod drzwiami zamigotała i przygasła, jakby zawiedziona jego rezygnacją.

Wodnik przełknął ślinę.

-- Interaktywny blask -- szepnął.

-- Cofnąłeś rękę i przygasło -- przyznała mumia. -- Chodźmy na bal.

Teraz blask ledwie pełzał pod krawędzią drzwi.

-- Zajrzymy tu później -- zgodził się robot.

Wolno wycofali się z korytarza i dotarli do sali gimanastycznej.

-- Dlaczego, jak ona cię prosi, to ulegasz, a jak ja, to nie? -- urażonym głosem zapytał wodnik.

-- Eee... Może chodzi o to, że poprosiliście mnie oboje?

-- No nie wiem... Jakoś ci nie wierzę.

Wkroczyli w świat migających kolorów i wibrujących dźwięków. DJ ze zsuniętymi na tył głowy słuchawkami dawał z siebie wszystko. Miksował właśnie Annę Jantar z Prodigy, przyprawiając to so-undtrackiem z „Gwiezdnych wojen". Klaudia, przebrana za postać z Mangi, tańcząc w rytm tej mieszanki w długiej wyciętej sukni, wy-

17

glądała naprawdę nieźle. Chyba tak jak Aurelia szykowała się do tytułu królowej balu, bo założyła na głowę błyszczący diadem. Dziś, wyjątkowo, klasowe piękności omijały się sporym łukiem. Obok kręciła się Olena w stroju egipskiej księżniczki: wysoko wiązanych sandałach, białej spódniczce ze złotym paskiem i białym bezrękaw-niku. Miała mocno obrysowane czarną kredką oczy.

-- Też czujecie, że trochę nam przebrania nie wyszły? -- zapytał cicho wodnik, przestępując z płetwy na płetwę. -- A mogłem się przebrać za Jamesa Bonda...

-- Masz czternaście lat -- przypomniał robot. -- W stroju Bonda wyglądałbyś jak grzeczny wnuczek na urodzinach babci.

-- To nie sprawa wieku, ale wewnętrznej siły -- zaprzeczył wodnik. -- Tę siłę zasymulowałbym groźnąminą.

-- Ja wcale nie mam zamiaru zostawać królem balu -- odparł robot. -- W ogóle nie lubię takich imprez.

-- Co tak stoicie? -- zawołał zza ich pleców ktoś przebrany za yeti.

-- Rozgrzewamy się psychicznie -- odparł Felix. -- Widziałeś faceta w czarnym kapturze i z kosą w dłoni?

-- Niestety, nie -- yeti pokręcił głową. -- A co u was?

-- Jakoś tak... -- Net zastanowił się chwilę -- po staremu. A u ciebie?

-- Też... po staremu. Na kogo będziecie głosować?

Przyjaciele spojrzeli na siebie.

-- Jakoś się nie zastanawialiśmy -- przyznał Net.

-- Ja na tę, która będzie miała najkrótszą spódniczkę. OK. Lecę. Zarka!

Yeti machnął ręką na pożegnanie i ulotnił się, po drodze podskakując do rytmu.

-- Ciekawe, kto to był... -- Szuwarek uniósł maskę.

-- Pojęcia nie mam -- odparł Felix. -- Dlatego nie cierpię balów przebierańców...

Rozglądał się, próbując wypatrzyć czarny kaptur, ale było tu za dużo ciągle przemieszczających siędziwacznych postaci. Zobaczył za to Spidermana, który rozdawał karty do głosowania. Podszedł do

18

niego, po drodze obijając się o Indianina, KrólewnęŚnieżkę i Pino-kia, któremu niechcący skrzywiłpapierowy nos.

-- Pamiętasz wchodzącego do szkoły faceta przebranego za śmierć? -- zapytał Spidermana. -- Czarny kaptur i kosa. To musiało ci się rzucić w oczy.

-- Stary!... -- odparł Spiderman. -- Nie pamiętam. Nawet ciebie nie pamiętam. Obejrzałem z bliska tyle dziwadeł, że teraz będę się bał normalnych ludzi.

-- Uwaga! Uwaga! -- rozległo się z głośników. Wampir Stokrotka uniósł ręce i zamachał, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę. Stał na podwyższeniu obok barykady DJ-a. Po chwili oświetlił go jasny reflektor. DJ niechętnie przystopował z muzyką. Nie mógł się jednak powstrzymać od rytmicznego kiwania.

-- Drogie potwory! -- krzyczał do mikrofonu wampir. -- Prezentacja kandydatów do tytułu króla i królowej balu!

DJ zaczął delikatnie pogłaśniać muzykę. Dopiero surowe spojrzenie wampira sprawiło, że znów ściszył. Założył jednak słuchawki i zaczął kołysać się jeszcze energiczniej, skutecznie odwracając uwagę od Stokrotki.

-- Para z numerem jeden! -- oznajmił dyrektor. -- Aurelia i Lucjan z drugiej „a"!

Net jęknął, bo na scenę wszedł Lucjan, w ciemnych okularach i eleganckim garniturze a la James Bond. Prowadził pod rękę Aurelię, która płynęła w sięgającej ziemi, błyskającej tysiącami dżetów sukni. Rozległy się pełne aprobaty gwizdy i głośne oklaski.

-- Para numer dwa! Olena i Marcel z trzeciej „b".

Egipską księżniczkę i chicagowskiego gangstera z cygarem w ustach również przywitały oklaski.

-- Wygląda na to, że druga „a" zdominowała wybory. Oto Gilbert i Zosia.

Przyjaciele z zaskoczeniem patrzyli na wchodzącą na podwyższenie myszkę z futrzanym ogonem, prowadzoną przez... Właściwie nie sposób było powiedzieć, za kogo przebrał się Gilbert. Miał na sobie T-shirt z napisem: „Ludzie się skończyły. Jedz dżem", za dużą welwetową marynarkę i spodnie w szkockąkratę.

19

niego, po drodze obijając się o Indianina, KrólewnęŚnieżkę i Pino-kia, któremu niechcący skrzywiłpapierowy nos.

-- Pamiętasz wchodzącego do szkoły faceta przebranego za śmierć? -- zapytał Spidermana. -- Czarny kaptur i kosa. To musiało ci się rzucić w oczy.

-- Stary!... -- odparł Spiderman. -- Nie pamiętam. Nawet ciebie nie pamiętam. Obejrzałem z bliska tyle dziwadeł, że teraz będę się bał normalnych ludzi.

-- Uwaga! Uwaga! -- rozległo się z głośników. Wampir Stokrotka uniósł ręce i zamachał, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę. Stał na podwyższeniu obok barykady DJ-a. Po chwili oświetlił go jasny

reflektor. DJ niechętnie przystopował z muzyką. Nie mógł się jednak powstrzymać od rytmicznego kiwania.

-- Drogie potwory! -- krzyczał do mikrofonu wampir. -- Prezentacja kandydatów do tytułu króla i królowej balu!

DJ zaczął delikatnie pogłaśniać muzykę. Dopiero surowe spojrzenie wampira sprawiło, że znów ściszył. Założył jednak słuchawki i zaczął kołysać się jeszcze energiczniej, skutecznie odwracając uwagę od Stokrotki.

-- Para z numerem jeden! -- oznajmił dyrektor. -- Aurelia i Lucjan z drugiej „a"!

Net jęknął, bo na scenę wszedł Lucjan, w ciemnych okularach i eleganckim garniturze a la James Bond. Prowadził pod rękę Aurelię, która płynęła w sięgającej ziemi, błyskającej tysiącami dżetów sukni. Rozległy się pełne aprobaty gwizdy i głośne oklaski.

-- Para numer dwa! Olena i Marcel z trzeciej „b".

Egipską księżniczkę i chicagowskiego gangstera z cygarem w ustach również przywitały oklaski.

-- Wygląda na to, że druga „a" zdominowała wybory. Oto Gilbert i Zosia.

Przyjaciele z zaskoczeniem patrzyli na wchodzącą na podwyższenie myszkę z futrzanym ogonem, prowadzoną przez... Właściwie nie sposób było powiedzieć, za kogo przebrał się Gilbert. Miał na sobie T-shirt z napisem: „Ludzie się skończyły. Jedz dżem", za dużą welwetową marynarkę i spodnie w szkockąkratę.

19

-- Prosimy o brawa dla tej pary!

Odpowiedziało mu kilka niemrawych klaśnięć. Myszka schyliła głowę i czym prędzej, ciągnąc za sobąpartnera, umknęła poza zasięg świateł reflektorów.

-- Bez szans -- mruknął pod nosem Net. -- Myszka przebrana za myszkę.

-- Proszę państwa! Sensacja! -- krzyczał dyrektor. -- Para numer cztery również jest z klasy drugiej „a"! Oto Klaudia i Gerald!

-- Mamy po prostu najładniejsze dziewczyny! -- ryknął Net, ale szybko wyhamował pod czujnym spojrzeniem Niki.

Tym razem brawa były zdecydowanie głośniejsze, zapewne dzięki wycięciom w sukni Klaudii. Gerald byłprzebrany za białego kowboja.

Wampir dostrzegł wreszcie podskakującego obok DJ-a. Patrzył na niego groźnie kilka sekund, nim tamten

się zreflektował i stanął nieruchomo.

Przyjaciele, korzystając z tego, że tłum przestał tańczyć, próbowali wypatrzeć czarny kaptur i kosę. Stanęli na dolnych szczebelkach drabinek gimnastycznych i lustrowali salę. Ani śladu Ponurego Żniwiarza.

-- A może ci się przywidziało? -- zasugerował Net.

Felix bez słowa wskazał dziurę po kosie w głowie robota.

-- Nie widzę nawet tego yeti -- zauważyła Nika. -- To na nic.

-- Ostatnia szansa na zgłaszanie kandydatów! -- krzyczał do mikrofonu Stokrotka. -- Karta do głosowania ma pięć pozycji. Jedna jest nadal wolna!

Przyjaciele nie zwracali uwagi na te rozpaczliwe wezwania. Gorączkowo rozglądali się po sali.

-- Tam jest ktoś w kapturze! -- Nika triumfalnie wskazała na ciemną postać pod podwyższeniem.

-- Gdzie? Tam? -- Net podniósł rękę w tym kierunku. -- To Robin Hood, kobieto. W zielonym kapturze.

-- Mamy ostatnią parę! -- ryknął uradowany Stokrotka.

Reflektor zaświecił przyjaciołom w oczy. Net i Nika zdali sobie

sprawę, że cała sala patrzy na nich, a oni mają uniesione dłonie.

20

-- Zapraszamy piątą parę do nas! -- krzyczał Stokrotka. -- To chyba znów druga „a"?

-- O bosz...--jęknął Net.

Ponaglani reflektorem wodnik i mumia zsunęli się z drabinek i powlekli do podwyższenia. Dyrektor pomógł im wejść na górę. Rozległy się niezbyt intensywne oklaski. Stokrotka przyjrzał im się dokładnie.

-- Jak mniemam... -- wampir nachylił się i ściszył głos -- Nika i Net? -- po czym głośniej zawołał do mikrofonu. -- Nika i Net! Zapamiętajcie ich pod numerem pięć! Wypełnione karty będziecie mogli wrzucać do urny pod sceną za jakieś pół godziny. A teraz powracamy -- zgromił spojrzeniem DJ-a -- do tych potępieńczych dźwięków.

Reflektor zgasł, ryknęła muzyka i cała sala znów zamieniła się w drgający kolorowy chaos. Para numer pięćsmętnie zeszła na parkiet, między tańczące znów kreatury.

-- Ja cię kręcę -- westchnął Net. -- To jak wpaść pod samochód podczas mycia zębów. To się nie zdarza normalnym ludziom.

Nika odwinęła z twarzy bandaż. Chwilę zastanawiała się, co z nim zrobić, po czym okręciła go sobie wokółpasa.

-- Spoko, i tak nie wygramy -- poklepała Neta uspokajająco.

-- No nie wiem... pamiętasz, jak było z Felixem i wyborami do samorządu? Im mniej chciał, tym wyższe miał notowania.

Zrezygnowani dotarli do przyjaciela. Net podejrzewał, że chłopak uśmiecha się wewnątrz głowy robota, ale nie miał jak sprawdzić. Zamiast tego powiedział:

-- Stephen King napisał taką książkę „Carrie". Szkolne mięśniaki podmieniają karty do głosowania. Królem i królową balu zostaje para największych jełopów.

-- Myślisz o nas? -- Nika spojrzała na niego krzywo.

-- Nie -- Net machnął ręką. -- Tam chodziło o to, że dziewczyna miała zdolności telekinetyczne.

Felix i Nika spojrzeli na niego uważnie. Net dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.

-- I co było dalej? -- zapytała ostrożnie Nika.

21

-- Zapraszamy piątą parę do nas! -- krzyczał Stokrotka. -- To chyba znów druga „a"?

-- O bosz...--jęknął Net.

Ponaglani reflektorem wodnik i mumia zsunęli się z drabinek i powlekli do podwyższenia. Dyrektor pomógł im wejść na górę. Rozległy się niezbyt intensywne oklaski. Stokrotka przyjrzał im się dokładnie.

-- Jak mniemam... -- wampir nachylił się i ściszył głos -- Nika i Net? -- po czym głośniej zawołał do mikrofonu. -- Nika i Net! Zapamiętajcie ich pod numerem pięć! Wypełnione karty będziecie mogli wrzucać do urny pod sceną za jakieś pół godziny. A teraz powracamy -- zgromił spojrzeniem DJ-a -- do tych potępieńczych dźwięków.

Reflektor zgasł, ryknęła muzyka i cała sala znów zamieniła się w drgający kolorowy chaos. Para numer pięćsmętnie zeszła na parkiet, między tańczące znów kreatury.

-- Ja cię kręcę -- westchnął Net. -- To jak wpaść pod samochód podczas mycia zębów. To się nie zdarza normalnym ludziom.

Nika odwinęła z twarzy bandaż. Chwilę zastanawiała się, co z nim zrobić, po czym okręciła go sobie wokółpasa.

-- Spoko, i tak nie wygramy -- poklepała Neta uspokajająco.

-- No nie wiem... pamiętasz, jak było z Felixem i wyborami do samorządu? Im mniej chciał, tym wyższe miał notowania.

Zrezygnowani dotarli do przyjaciela. Net podejrzewał, że chłopak uśmiecha się wewnątrz głowy robota, ale nie miał jak sprawdzić. Zamiast tego powiedział:

-- Stephen King napisał taką książkę „Carrie". Szkolne mięśniaki podmieniają karty do głosowania. Królem i królową balu zostaje para największych jełopów.

-- Myślisz o nas? -- Nika spojrzała na niego krzywo.

-- Nie -- Net machnął ręką. -- Tam chodziło o to, że dziewczyna miała zdolności telekinetyczne.

Felix i Nika spojrzeli na niego uważnie. Net dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, co właśnie powiedział.

-- I co było dalej? -- zapytała ostrożnie Nika.

21

-- Eee... Właściwie to wszyscy zginęli.

-- Oczekujcie więcej... -- mruknął Felix.

Wyciągnął z kieszeni list i przyjrzał mu się ponownie. Nagle papier bezgłośnie zamienił się w pył i opadłczarnym obłoczkiem na ziemię.

-- Stary, co ty zrobiłeś? -- Net przełknął ślinę.

-- Nic...

Patrzyli pod nogi, ale było tam za ciemno, żeby dostrzec jakiekolwiek resztki.

-- No, to mamy kolejny powód, żeby już stąd iść -- oświadczył Net.

-- Chcesz jechać w płetwach autobusem? -- zapytał Felix. -- Tata przyjeżdża za dwie godziny.

Net posępnie zapatrzył się na swoje stopy, po czym zakomunikował:

-- Za rok w Halloween biorę zwolnienie lekarskie. To miała być zwykła zabawa, a jestem pewien, że twój logiczny umysł już próbuje połączyć Ponurego Żniwiarza, rozsypujący się list i przepalającą sięświetlówkę?

-- Zgadłeś. Te trzy rzeczy łączy... przemijanie.

-- Zjawiska paranienormalne... Gdyby list dał ci miś koala, też byś dorobił do tego teorię. Zoologiczną.

-- To migające coś nie wyglądało na świetlówkę...

-- Nieważne -- wodnik pokręcił głową w masce do nurkowania. -- Nie zamierzam badać tego czegoś. Nie ruszam się z tej sali aż do dziewiątej.

Obok rozległ się krzyk. Przyjaciele odwrócili głowy i ujrzeli Ole-nę, stojącą na oderwanym kawałku sukni

Aurelii.

-- Ups, niechcący -- uśmiechnęła się Olena, ale wyraz jej twarzy mówił coś wręcz przeciwnego. -- Mam nadzieję, że się nie gniewasz?

Aurelia przyglądała się zniszczonej sukience. Wreszcie zacisnęła pięści i uniosła wzrok, ale egipska księżniczka już się ulotniła.

Dziewczyna schyliła się, jakby chciała przytknąć oberwany materiał, sprawa wyglądała jednak beznadziejnie. Kilkuwarstwowa

22

suknia była rozpruta powyżej kolana. Dziewczyna bezradnie rozłożyła ręce.

-- Może uda się coś zrobić -- Felix zdjął tekturową głowę.

Aurelia spojrzała na niego i w ułamku sekundy jej wykrzywiona

grymasem złości twarz rozpromieniła się w uwodzicielskim uśmiechu.

-- Naprawdę? -- zatrzepotała rzęsami. -- Potrafisz? Masz przy sobie to pióro do szycia?

-- Pióra nie mam -- przyznał Felix -- ale mogę ci skrócić sukienkę do miejsca, gdzie się kończy rozprucie powłoki...

-- Powłoki? -- uniosła brwi. -- Chcesz ciachnąć mi pół sukienki? -- Mina dziewczyny nieco zrzedła. -- Nie możesz wziąć taxy i wyskoczyć do domu po pióro?

-- Wyskoczyć... Hm... Niechętnie. Zresztą nie wróciłbym przed głosowaniem.

Aurelia biła się z myślami.

-- Dobra! -- zadecydowała desperacko. -- Ciachaj!

Felix sprawnym ruchem wyciągnął z etui przy pasku multitoola i otworzył końcówkę z nożyczkami. Przykucnął i, z trudem pokonując krępujący mu ruchy opór tektury, zaczął ciąć wszystkie warstwy materiału tuż nad kolanami. Aurelia obracała się powoli.

-- I jest królowa w mini -- ocenił Net, gdy niepotrzebne kawałki materiału opadły na ziemię. -- Twoje szanse wzrosły.

Nika zerknęła na niego uważnie. Obok stanęła ubrana w spodnie w kancik, elegancka w swoim mniemaniu Eryka Surowiec, przegrana kandydatka w wyborach samorządowych. Pokiwała smutno głową i powiedziała:

-- Kobietę powinno się cenić nie za wygląd, tylko za jej wnętrze, prostaki.

-- Jakoś mnie nie interesuje twoja trzustka -- odpalił Net.

Eryka wyglądała, jakby chciała go uderzyć, ale zacisnęła usta

i odeszła.

-- Dzięki! -- Aurelia pocałowała Felixa i odbiegła.

-- Pogiąłeś sobie obudowę -- zauważyła Nika.

Korpus robota był wgięty w kilku miejscach, a obudowa nóg miejscami zamieniła się w harmonijkę. Felix przyglądał się chwilę

23

zniszczeniom, po czym wzruszył ramionami i zaczął wypychać wgniecione miejsca odciętym z sukni materiałem.

-- Nie cierpię balów przebierańców -- powtórzył po raz setny. -- Chyba to zdejmę.

-- Wtedy dopiero wyglądałbyś jak przebrany -- zauważył Net.

-- Ale łatwiej skracałoby ci się sukienki kandydatek -- dodała z przekąsem Nika.

-- Przecież my nie chcemy wygrać -- przypomniał Net. -- Nie chcemy też, żeby wygrali Marcel i Olena, więc pomaganie Aurelii jest rozsądne.

-- To niby logiczne...

-- Moja głowa! -- krzyknął nagle Felix.

Przyjaciele spojrzeli na niego z zaskoczeniem, nim zrozumieli, o co chodzi. Tekturowe pudło, kopnięte przez kogoś, wpadło w tłum i teraz, popychane kolejnymi kopnięciami, wędrowało w stronę sceny.

Bezgłowy robot wszedł między tańczących i, siejąc zamieszanie, próbował wypatrzeć srebrny przedmiot. Kilka razy głowa mignęła mu między kolorowymi postaciami. Gdy wreszcie ją zlokalizował, Godzilla ogonem posłała ją pod ścianę. Felix mruknął coś pod nosem i ruszył w tym kierunku. Zanim tam dotarł, błękitny marshmal-low piętą wystrzelił głowę w przeciwną stronę.

Robot parł, taranując tańczących, i przestał już nawet powtarzać „przepraszam". Na szczęście muzyka zmieniła się na wolniejszą i uciekająca głowa straciła tempo. Felix obszedł pół sali, aż dopadł ją niemal w tym samym miejscu, z którego rozpoczął pościg. Jednak, gdy miał ją podnieść, potknął się o poluzowanąobudowę nogi, stracił równowagę i upadł, rozpłaszczając głowę i przód tekturowego korpusu.

Podniósł się z trudem i znów zaczął prostować tekturę. Spore pęknięcie z przodu głowy robota nawet poprawiło widoczność, ale przebranie było w opłakanym stanie. Felix miał dość.

Rozejrzał się po uspokojonej muzyką sali. Mumia tańczyła sennie, przytulona do wodnika, wkładając sporo wysiłku w to, żeby mu nie deptać po płetwach. Felix westchnął po raz kolejny i zerknął na zegarek. Tata miał przyjechać za dwie godziny bez kwadransa. Po-

24

czuł się głupio, stojąc tutaj samotnie. Wyszedł więc z sali, spłaszczoną głowę niósł pod pachą. Sztuczny dym płożył się przy podłodze i leniwymi smugami spływał po schodach. Rozmawiało tam parę osób, wśród których Felix zauważył stewardesę w niebieskim kostiumie, z niebieską czapeczką. Spojrzała na niego i już zastanawiał się, czy nie wrócić jednak na salę, kiedy dziewczyna uśmiechnęła się. Zachęcony podszedł.

-- Wiesz... -- zaczął. -- Nie będę mówił „sorki", bo pewnie chwilę później stanie się coś złego -- dziewczyna uniosła pytająco brwi. -- Może postawić ci soczek... czy coś?

-- Jabłkowy z chęcią -- zgodziła się. Na jej twarzy nie było nawet śladu po poprzedniej złości.

-- To ja zaraz... -- wskazał na schody, zawahał się, po czym zbiegł do sklepiku.

Gdy wrócił, dziewczyna czekała w tym samym miejscu.

-- Och, dzięki -- powiedziała, gdy podał jej sok. -- To naprawdę miło z twojej strony. Właściwie sięnie znamy, chociaż widziałam cię kilka razy. Kandydowałeś w wyborach. Jesteś z drugiej „a"?

-- Tak -- zaciął się i nie wiedział, co dalej powiedzieć. -- A ty do której klasy chodzisz?

-- Do drugiej „b". Przyszłam po wakacjach, bo moja stara szkoła splajtowała.

-- Atak... coś słyszałem.

Z sali dochodziły teraz szybsze rytmy Juno Reactora.

-- Obiecałam ten kawałek Antkowi -- oznajmiła nagle, wciskając Felixowi niedokończony soczek. -- Uciekam. Jeszcze się spotkamy.

Podbiegła do sali.

Chciał pomachać ręką, ale w połowie gestu zrozumiał, że wyglądałoby to dosyć głupio. Chwilę pokręciłsię od niechcenia, po czym spojrzał w kierunku sali 308 i pół. Zerknął przez drzwi do sali gimnastycznej, gdzie tańczyły przytulone pary, a potem znów w ciemny korytarz, który nie wyglądał zachęcająco. Felix, już żałując, wolno ruszył w ciemność, brodząc po kolana w falującym dymie. Nie zwrócił uwagi na to, że dymu jest jakby więcej niż powinno.

25

Obejrzał się przez ramię. Oświetlone wejście do sali gimnastycznej wydało mu się dziwnie odległe, ä dochodzące stamtąd dźwięki przytłumione. Zdał sobie sprawę, że powinien słyszeć muzykę, a tymczasem dookoła panowała niemal kompletna cisza. Czuł też, że w ogóle nie powinien iść dalej. A jednak szedł. Nogi same prowadziły go w kierunku zakrętu korytarza. Nie był w stanie przeciwstawić się sile, która ciągnęła go w stronę drzwi 308 i pół. I nawet nie chciał się jej przeciwstawiać. Miał wrażenie, że ogląda film, nagrany kamerami robota, za którego jest przebrany. Minął zakręt i mechanicznym krokiem dotarłdo drzwi. Wzbity ruchem powietrza dym zdawał się ożywać: unosił się za plecami Felixa i obejmował go

mglistymi mackami. Jedna z nich wolno dotknęła karku chłopaka. Wzdrygnął się, czując zimno. Położyłdłoń na klamce. Również była zimna. Blask za drzwiami stawał się coraz jaśniejszy, teraz przebijał się przez wszystkie szczeliny. Przez chwilę Felixowi wydało się, że światło przebija nawet przez włókna drewna. Nie miał siły walczyć z tym, co kazało mu nacisnąć klamkę. Otworzył drzwi.

W absolutnej ciszy, która go otoczyła, szeroko otwartymi oczami wpatrywał się w źródło fioletowego światła. Nie mógł zamknąć oczu ani odwrócić wzroku. Nagle przez pochłaniającą go ciszę przedarł siękrzyk i wyrwał go z otępienia.

Felix zamrugał oczami i potrząsnął głową. Zamknął drzwi i cofnął się pod ścianę. Blask pod drzwiami zniknął. Chłopak chwilę jeszcze stał, oddychając ciężko, wreszcie odwrócił się i szybkim krokiem dotarłdo sali gimnastycznej.

Muzyka ucichła, ale wciąż trwało zamieszanie.

-- Co się stało? -- zapytał stojącego obok ogórka.

-- Ktoś podpalił jej włosy -- wyjaśnił ogórek.

-- Komu?

-- Klaudii.

Robot dopchał się do centrum zamieszania.

Klaudia była wystraszona, ale wyglądało na to, że nic się jej nie stało. Fryzurę za to miała zrujnowaną, wciąż lekko dymiącą i śmierdzącą spalenizną.

26

-- Kto to zrobił?! -- zapytał głośno stojący obok Stokrotka. Wodził wzrokiem po kreaturach. Nikt nie odpowiedział.

-- Jak wyglądam?... -- zapytała ostrożnie Klaudia, zerkając na Geralda.

-- Z przodu bez zmian...

-- O tył pytam.

-- Z tyłu, od szyi w dół, też bez zmian.

-- Mów, jak wyglądam! -- wrzasnęła przez łzy dziewczyna.

-- Kto to zrobił?! -- pytał po raz kolejny Stokrotka i po raz kolejny odpowiedziało mu milczenie.

Felix zerknął na Nikę, wyciągnął spod obudowy robota resztki sukienki Aurelii i podał jej bez słowa. Nika podeszła do Klaudii.

-- Naprawię to, jeśli chcesz.

-- Jasne... -- Klaudia spojrzała na nią zdziwiona, ale odwróciła się tyłem.

Nika ułożyła jej blond loki, tak by zasłoniły wypalone miejsce, i upięła misterną kokardę.

-- Teraz wyglądasz jeszcze lepiej -- Gerald pokiwał głową. -- Tak, teraz jest super.

Klaudia spojrzała na niego ze złością.

-- Też nie widziałeś, kto to zrobił? -- zapytała.

-- Zaczekaj! -- Felix nachylił się nad jej włosami i wyjął mały zwęglony przedmiot. -- Zapałka...

Uniósł ją do góry.

-- Kto ma zapałki?! -- krzyknął Stokrotka. -- Przyznać się natychmiast!

Nikt oczywiście nie zareagował.

Felix wypatrzył w tłumie Olenę. Stała w przeciwnym rogu sali i przyglądała się całej scenie.

-- Potem... -- zaczął Stokrotka. -- Potem... przeprowadzę śledztwo.

Dał znak DJ-owi i znów ryknęła muzyka, i znów zaczęły błyskać kolorowe światła. Tłum jakby zapomniał o całym zajściu i zaczął tańczyć.

27

-- Kto to zrobił?! -- zapytał głośno stojący obok Stokrotka. Wodził wzrokiem po kreaturach. Nikt nie odpowiedział.

-- Jak wyglądam?... -- zapytała ostrożnie Klaudia, zerkając na Geralda.

-- Z przodu bez zmian...

-- O tył pytam.

-- Z tyłu, od szyi w dół, też bez zmian.

-- Mów, jak wyglądam! -- wrzasnęła przez łzy dziewczyna.

-- Kto to zrobił?! -- pytał po raz kolejny Stokrotka i po raz kolejny odpowiedziało mu milczenie.

Felix zerknął na Nikę, wyciągnął spod obudowy robota resztki sukienki Aurelii i podał jej bez słowa. Nika podeszła do Klaudii.

-- Naprawię to, jeśli chcesz.

-- Jasne... -- Klaudia spojrzała na nią zdziwiona, ale odwróciła się tyłem.

Nika ułożyła jej blond loki, tak by zasłoniły wypalone miejsce, i upięła misterną kokardę.

-- Teraz wyglądasz jeszcze lepiej -- Gerald pokiwał głową. -- Tak, teraz jest super.

Klaudia spojrzała na niego ze złością.

-- Też nie widziałeś, kto to zrobił? -- zapytała.

-- Zaczekaj! -- Felix nachylił się nad jej włosami i wyjął mały zwęglony przedmiot. -- Zapałka...

Uniósł ją do góry.

-- Kto ma zapałki?! -- krzyknął Stokrotka. -- Przyznać się natychmiast!

Nikt oczywiście nie zareagował.

Felix wypatrzył w tłumie Olenę. Stała w przeciwnym rogu sali i przyglądała się całej scenie.

-- Potem... -- zaczął Stokrotka. -- Potem... przeprowadzę śledztwo.

Dał znak DJ-owi i znów ryknęła muzyka, i znów zaczęły błyskać kolorowe światła. Tłum jakby zapomniał o całym zajściu i zaczął tańczyć.

27

-- Czy są jeszcze jakieś sensowne kandydatki? -- zapytał Felix, a widząc spojrzenie Niki, szybko siępoprawił. -- Miałem na myśli takie, które mają sensowne szanse na wygraną.

Nika pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, żeby się dalej nie pogrążał.

-- Myślisz, że atak się powtórzy? -- odpowiedział pytaniem Net. -- Gdy Klaudii zapaliły się włosy, Olena stała daleko od niej.

-- Też pomyślałeś, że to ona?

-- Ma motyw...

-- Ale to jeszcze nie dowód -- podkreśliła Nika.

-- Nie ma innych sensownych kandydatek -- zauważył z samobójczą szczerością Net. -- Jeżeli atak siępowtórzy, to zagrożone będą te same kandydatki.

-- Nie cierpię balów przebierańców -- mruknął Felix, przyglądając się zapałce.

-- Nie wiem jak ty, ale my idziemy tańczyć -- oznajmił Net.

Pociągnął Nikę i zniknęli w szalejącym tłumie.

Felix westchnął po raz milionowy tego wieczoru. Nałożył pogiętą głowę, oparł się tekturowymi plecami o drabinki i zapatrzył w tańczące dziwadła.

Nagle w kadrze wyznaczanym przez otwór pudełka pojawiła się dosyć ładna, opalona twarz nieznajomej

dziewczyny. Miała proste ciemne włosy sięgające karku i czarne, mądre oczy. Ubrana była w coś białego, co skojarzyło się Felixowi z rzymską tuniką. Mimo że uśmiechała się, jej spojrzenie było smutne.

-- Co tak stoisz? -- wyciągnęła rękę. -- Jestem Paula. Zatańczysz?

-- Felix -- odruchowo uścisnął jej dłoń. -- W tym stroju nie mogę.

-- Da się z tym coś zrobić -- dziewczyna sięgnęła obiema rękami do otworu pod szyją robota i rozerwała tekturowy korpus na dwie części. -- Uwolniłam cię. Teraz możesz tańczyć.

Zaskoczony Felix spojrzał po sobie.

-- Teraz jesteś przebrany za cyborga -- uśmiechnęła się. -- Półczło-wieka, półrobota. No... głowę teżzrobimy ludzką. -- Zdjęła pogięte tekturowe pudełko i odrzuciła pod ścianę. -- Tak jest znacznie lepiej.

28

-- Czy są jeszcze jakieś sensowne kandydatki? -- zapytał Felix, a widząc spojrzenie Niki, szybko siępoprawił. -- Miałem na myśli takie, które mają sensowne szanse na wygraną.

Nika pokręciła głową, dając mu do zrozumienia, żeby się dalej nie pogrążał.

-- Myślisz, że atak się powtórzy? -- odpowiedział pytaniem Net. -- Gdy Klaudii zapaliły się włosy, Olena stała daleko od niej.

-- Też pomyślałeś, że to ona?

-- Ma motyw...

-- Ale to jeszcze nie dowód -- podkreśliła Nika.

-- Nie ma innych sensownych kandydatek -- zauważył z samobójczą szczerością Net. -- Jeżeli atak siępowtórzy, to zagrożone będą te same kandydatki.

-- Nie cierpię balów przebierańców -- mruknął Felix, przyglądając się zapałce.

-- Nie wiem jak ty, ale my idziemy tańczyć -- oznajmił Net.

Pociągnął Nikę i zniknęli w szalejącym tłumie.

Felix westchnął po raz milionowy tego wieczoru. Nałożył pogiętą głowę, oparł się tekturowymi plecami o drabinki i zapatrzył w tańczące dziwadła.

Nagle w kadrze wyznaczanym przez otwór pudełka pojawiła się dosyć ładna, opalona twarz nieznajomej dziewczyny. Miała proste ciemne włosy sięgające karku i czarne, mądre oczy. Ubrana była w coś białego, co skojarzyło się Felixowi z rzymską tuniką. Mimo że uśmiechała się, jej spojrzenie było smutne.

-- Co tak stoisz? -- wyciągnęła rękę. -- Jestem Paula. Zatańczysz?

-- Felix -- odruchowo uścisnął jej dłoń. -- W tym stroju nie mogę.

-- Da się z tym coś zrobić -- dziewczyna sięgnęła obiema rękami do otworu pod szyją robota i rozerwała tekturowy korpus na dwie części. -- Uwolniłam cię. Teraz możesz tańczyć.

Zaskoczony Felix spojrzał po sobie.

-- Teraz jesteś przebrany za cyborga -- uśmiechnęła się. -- Półczło-wieka, półrobota. No... głowę teżzrobimy ludzką. -- Zdjęła pogięte tekturowe pudełko i odrzuciła pod ścianę. -- Tak jest znacznie lepiej.

28

-- Skąd wiesz, kto to jest cyborg? -- zapytał Felix. -- Interesujesz się cybernetyką?

-- Nie gadajmy, tańczmy! -- pociągnęła go za rękę.

Miała miękki, ale zdecydowany chwyt. Felix pozwolił się zabrać na parkiet, nawet niespecjalnie sięzastanawiając, co robi. Chwilę później, ku swojemu zaskoczeniu, stwierdził, że potrafi tańczyć. Podskakiwał do rytmu na wprost ciemnowłosej dziewczyny i czuł się dziwnie szczęśliwy.

Po kilku minutach muzyka przeszła w spokojniejsze rytmy. Felix i Paula spojrzeli na siebie, po czym, wzorem innych par, objęli się i zaczęli wolno obracać.

-- Interesujesz się cybernetyką? -- Felix powtórzył pytanie sprzed paru minut.

-- To takie dziwne? -- uniosła brwi.

-- Dziewczyny zwykle nie zajmują się takimi sprawami.

-- Więc jestem odchyłką statystyczną -- zaśmiała się. -- Ty zresztą też. Nad czym teraz pracujesz?

-- Nad Golemem. Będzie miał dwa metry wzrostu, dwie nogi, dwie ręce i komputer pokładowy ze starego peceta.

-- Mam przykre doświadczenia z dużymi robotami... cyborgami właściwie -- posmutniała.

-- Przykre? Co się stało?

-- Nie... nie chcę o tym mówić -- wzruszyła ramionami i spojrzała na Felixa weselszym wzrokiem. -- Opowiedz mi o swoim Golemie.

Felix, nie wiedząc nawet kiedy, zdradził niemal wszystkie rozwiązania konstrukcyjne, o których nie miałzamiaru nikomu mówić.

-- Wtedy okazało się -- opowiadał w najlepsze -- że silniki elektryczne są za słabe, bo robot waży prawie dwieście kilogramów. Postanowiłem więc, że będzie miał napęd hydrauliczny. Poszperałem na złomowisku i znalazłem pompę od starej koparki. Niestety, piszczy na wyższych obrotach.

-- Sprawdziłeś zimmeringi na wejściu mocy?

-- Od tego zacząłem, ale to raczej coś z łożyskiem. Sam już nie wiem...

29

-- O, nie! -- krzyknęła nagle tańcząca obok Aurelia. -- O, nie!

Dziewczyna bezradnie wpatrywała się w przód swojej sukienki.

Dolna jej część pokryta była granatowymi plamami, jakby ktoś wy-chlapał na nią atrament z pióra wiecznego.

Felix odsunął się od partnerki i rozejrzał się, ale sprawca nie zamierzał się ujawniać. Chłopak zauważyłtylko, że Olena tańczy z Marcelem dobre dziesięć metrów dalej, nie zerkając nawet w stronę zrozpaczonej Aurelii.

-- Wiem, że to ona -- wycedziła Aurelia, patrząc na parę trzecioklasistów.

-- Jest dosyć daleko -- zauważył Felix. -- Kiedy to się stało?

-- Nie mam pojęcia! Teraz zauważyłam.

-- Musimy skrócić ją jeszcze bardziej -- Lucjan patrzył na sukienkę. -- Inaczej nici z wygranej.

Aurelia westchnęła, po czym spojrzała na Felixa.

-- Tnij! -- poleciła.

Felix przyklęknął i multitoolem skrócił sukienkę do połowy ud.

-- No, tak nawet lepiej wygląda -- ocenił ze znawstwem Lucjan.

Aurelia pokiwała głową.

-- Lepiej, żeby Stokrotka tego nie zobaczył... zbyt wcześnie -- mruknęła. -- Jeszcze mnie skreśli z listy kandydatek.

-- Mnie też skróć sukienkę -- zażądała Klaudia, pojawiając się obok. -- Ma być tak krótka, jak jej.

Obie dziewczyny popatrzyły na siebie, mrużąc oczy.

-- Twoja nie jest uszkodzona -- zauważył Felix.

-- Nieważne. Tnij.

-- Na pewno?

-- Mówię przecież!

Felix westchnął i przyciął sukienkę na wysokości pół uda. Odcięte fragmenty materiału opadły na podłogęi wyglądały teraz jak rozlane płynne złoto.

Wyprostował się i zerknął w stronę głównej podejrzanej.

Olena tańczyła, ale cały czas dyskretnie obserwowała rozwój wypadków. Aurelia i Klaudia zerknęły na nią, teraz już w wyraźnie lepszych humorach.

30

-- Dobra nasza -- orzekła Aurelia. -- Jej spódniczka jest dłuższa. A teraz zastanówmy się, co zrobimy.

Felix nachylił się i chwilę szeptał jej do ucha. Na ustach dziewczyny pojawił się złośliwy uśmieszek.

-- Dzięki -- rozpromieniła się i zwróciła do Klaudii. -- Przejdziemy się do sklepiku?

-- Po co? -- Klaudia spojrzała na nią podejrzliwie.

-- Po sok pomidorowy.

-- Zaraz chyba będzie ciekawie... -- Felix zebrał z podłogi złoty materiał i wepchnął do pogiętej obudowy nóg robota.

-- Ty tańczyłeś! -- krzyknął Net, przedzierając się przez kołyszący się tłum. Ciągnął za sobą rozwijającąsię znów mumię.

-- Sam siebie nie poznaję -- przyznał Felix. -- To dosyć wyczerpujące. Poznajcie... -- obejrzał się przez ramię, ale Pauli już nie było.

-- Kogo? -- Net patrzył na niego zza zaparowanego szkiełka maski do nurkowania. -- Z kim tańczyłeś?

-- Właściwie to nie wiem... -- mruknął Felix. -- Dziś chyba jest wieczór znikających gości.

-- Może przynudzałeś i zwiała? -- Net odciągnął gumową opaskę i przesunął maskę na czoło. Na twarzy pozostał mu czerwony owalny odcisk.

-- Nie sądzę... Raczej poświęciłem jej zbyt mało uwagi. Czuję się jak wielobranżowa firma usługowa, w której nie ma czasu na życie osobiste...

Nika zaczęła poprawiać odwijające się bandaże.

-- A może je jednak odwiniesz bardziej? -- zaproponował Net. -- Wzrosną szanse na wygraną.

Nika posłała mu ciężkie spojrzenie, po czym zapytała Felixa:

-- Byłeś jeszcze raz przy tych drzwiach?

-- Skąd wiesz? -- spojrzał ria nią zaskoczony.

-- No, nie... -- skrzywił się Net. -- Już prawie udało mi się zapomnieć...

-- Nie wiem, co tam jest -- powiedziała wolno Nika -- ale nie powinniśmy ich otwierać.

31

-- Nie powinniśmy?... -- Felix spojrzał na nią z niepokojem. Pamiętał, że zbliżał się do drzwi 308 i pół, ale nie mógł sobie przypomnieć, co było później.

-- To nie jest sprawa do rozwiązania -- ciągnęła Nika. -- To miejsce... w jakiś sposób prowokuje takie zjawiska, ale one pojawiają się tylko raz w roku. W noc Halloween.

-- A ty niby skąd wiesz? -- zapytał Net.

-- Kobieca intuicja.

-- Jaaasne... Wystarczy zaczekać do jutra i będzie po sprawie?

-- Tak mi się wydaje.

-- Super! -- ucieszył się Net. -- Więc nic nie róbmy.

Wróciły Aurelia z Klaudią. Aurelia dyskretnie trzymała w dłoni

mały kartonik z sokiem pomidorowym. Od niechcenia wbiła w niego słomkę i wygięła ją pod kątem prostym. Spojrzała na Felixa i mrugnęła porozumiewawczo. Położyła kartonik na podłodze, tak by wylot słomki był skierowany do góry.

-- Już mam wyrzuty sumienia... -- westchnął pod nosem Felix.

-- To twój pomysł? -- zdziwiła się Nika.

-- Niestety, tak -- pokiwał głową.

Aurelia weszła między tańczących, popychając pudełko czubkiem buta. Wreszcie szybkim ruchem nogi posłała je w kierunku tańczącej z Marcelem Oleny.

-- Czy mnie się zdaje, czy?... -- zaczął Net, ale nie dokończył, bo czerwony strumień wystrzelił do góry, pokrywając cały przód stroju i część fryzury Oleny błyszczącą czerwoną mazią.

Para znieruchomiała. Marcel chwilę patrzył na czerwoną Olenę, potem zerknął w dół, na zgnieciony kartonik po soku, na którym stał. Przejechał palcem po bezrękawniku partnerki i oblizał go. Ole-na bez słowa ruszyła do wyjścia. Marcel dopiero teraz zauważył, że przód jego białej koszuli również jest czerwony. Rozejrzał się groźnym wzrokiem dookoła, ale nie miał szans na odnalezienie winowajcy. Podążył więc za dziewczyną.

Aurelia uśmiechnęła się mściwie, po czym przybiła piątkę Klaudii i posłała uroczy uśmiech Felixowi.

-- Czy to aby nie przesada? -- zapytała cicho Nika.

32

-- To wredna, podstępna baba -- przypomniał Net. -- Wrobiła nas w palenie tych mózgotrzepów

przed wakacjami, pamiętasz?

-- Tak, ale...

-- Mówię ci, ten sok pomidorowy to sprawiedliwość dziejowa.

Po niespełna pięciu minutach w drzwiach pojawiła się Olena.

Wyglądała fatalnie: większą część spódniczki i bezrękawnika miała czerwoną, w dodatku mokrą i powyciąganą. Na jej stroju widać było, z góry skazane na niepowodzenie, próby zmycia soku. Nie sprawiała jednak wrażenia zdołowanej. Wprost przeciwnie: spojrzeniem rzucała błyskawice i wypatrywała kogoś wśród tańczących. W dłoni trzymała zakupioną w sklepiku kanapkę, ale nie trzymała jej, jak trzyma się kanapkę. Trzymała ją jak broń. Wreszcie zlokalizowała tańczącą na środku sali Aurelię. Z zaciśniętymi zębami ruszyła w jej stronę, dzierżąc kanapkę jak rewolwer. Aurelia zobaczyła ją, gdy było jużza późno. Olena zasymulowała jeszcze potknięcie i, niby łapiąc równowagę, wysmarowała kanapkąprzednią część białej, błyszczącej dżetami sukni Aurelii.

-- Och! -- przyłożyła dłoń od ust. -- Najmocniej przepraszam! Potknęłam się!

Aurelia zaniemówiła z wrażenia, a Olena dyskretnie oddaliła się. Klaudia, obserwująca całe zajście z pewnej odległości, zaczęła się śmiać.

-- Czego się cieszysz!? -- krzyknęła z furią Aurelia.

Podeszła i zerwała jej z głowy upiętą niedawno przez Nikę kokardę.

-- Co robisz?! -- Klaudia złapała się za głowę. Jej fryzura straciła właśnie resztki jakiegokolwiek stylu.

-- To moje! -- wyjaśniła Aurelia. -- Nie pozwolę, żebyś wygrała moim kosztem.

-- Oddawaj! -- krzyknęła Klaudia i rzuciła się na Aurelię.

Złapały się za włosy i zaczęły przepychać. Kilka najbliższych

osób patrzyło na to z zaskoczeniem, ale w ogólnym zamieszaniu, walka nie rzucała się w oczy.

Przyjaciele obserwowali zajście spod drabinek. Nika westchnęła i ruszyła, by rozdzielić dziewczyny, ale Net ją powstrzymał.

-- To wredna, podstępna baba -- przypomniał Net. -- Wrobiła nas w palenie tych mózgotrzepów przed wakacjami, pamiętasz?

-- Tak, ale...

-- Mówię ci, ten sok pomidorowy to sprawiedliwość dziejowa.

Po niespełna pięciu minutach w drzwiach pojawiła się Olena.

Wyglądała fatalnie: większą część spódniczki i bezrękawnika miała czerwoną, w dodatku mokrą i

powyciąganą. Na jej stroju widać było, z góry skazane na niepowodzenie, próby zmycia soku. Nie sprawiała jednak wrażenia zdołowanej. Wprost przeciwnie: spojrzeniem rzucała błyskawice i wypatrywała kogoś wśród tańczących. W dłoni trzymała zakupioną w sklepiku kanapkę, ale nie trzymała jej, jak trzyma się kanapkę. Trzymała ją jak broń. Wreszcie zlokalizowała tańczącą na środku sali Aurelię. Z zaciśniętymi zębami ruszyła w jej stronę, dzierżąc kanapkę jak rewolwer. Aurelia zobaczyła ją, gdy było jużza późno. Olena zasymulowała jeszcze potknięcie i, niby łapiąc równowagę, wysmarowała kanapkąprzednią część białej, błyszczącej dżetami sukni Aurelii.

-- Och! -- przyłożyła dłoń od ust. -- Najmocniej przepraszam! Potknęłam się!

Aurelia zaniemówiła z wrażenia, a Olena dyskretnie oddaliła się. Klaudia, obserwująca całe zajście z pewnej odległości, zaczęła się śmiać.

-- Czego się cieszysz!? -- krzyknęła z furią Aurelia.

Podeszła i zerwała jej z głowy upiętą niedawno przez Nikę kokardę.

-- Co robisz?! -- Klaudia złapała się za głowę. Jej fryzura straciła właśnie resztki jakiegokolwiek stylu.

-- To moje! -- wyjaśniła Aurelia. -- Nie pozwolę, żebyś wygrała moim kosztem.

-- Oddawaj! -- krzyknęła Klaudia i rzuciła się na Aurelię.

Złapały się za włosy i zaczęły przepychać. Kilka najbliższych

osób patrzyło na to z zaskoczeniem, ale w ogólnym zamieszaniu, walka nie rzucała się w oczy.

Przyjaciele obserwowali zajście spod drabinek. Nika westchnęła i ruszyła, by rozdzielić dziewczyny, ale Net ją powstrzymał.

33

-- To się nazywa impreza! -- zatarł z uznaniem ręce. -- Walki w soku pomidorowym i smarowanie siękanapkami. Ciekawe, co będzie dalej?

Aurelia sprawnym kopnięciem złamała obcas rywalki, a ta w odwecie oderwała fragment rękawa sukni tamtej. Szarpanina stawała się coraz bardziej zaciekła i pewnie trwałaby dłużej, ale raptem muzyka ucichła i rozbłysły światła. Na scenie pojawił się wampir tłuszczowy i wbił wzrok w znajdującego się w stanie transu DJ-a.

Net nachylił się do przyjaciół i konspiracyjnie oznajmił:

-- Ten wampir dorabia sobie w klinice kosmetycznej przy odsysaniu tłuszczu.

Felix i Nika parsknęli śmiechem.

-- Albo nocami napada w parkach puszyste kobiety -- ciągnął Net -- i przemocą je odchudza.

Siła woli wampira tłuszczowego wreszcie zrobiła swoje. DJ drgnął, wyprężył się i ściszył muzykę.

-- Szanowne kreatury! -- krzyknął wampir do mikrofonu. -- Ostatnia prezentacja par kandydujących do tytułu króla i królowej balu. Zapraszamy wszystkie pary do nas.

Tańczący znieruchomieli, przykro zaskoczeni nagłym ściszeniem muzyki. Zdyszane Aurelia i Klaudia straciły zainteresowanie sobą nawzajem i w rozpaczliwym pośpiechu zaczęły się doprowadzać do porządku.

-- O, nie! -- jęknął Net. -- Znów mamy tam wejść?

-- Chodź! -- Nika chwyciła go za rękę. -- To tylko formalność. I tak nie wygramy.

Niechętnie weszli na scenę i stanęli obok czerwonych od soku pomidorowego Marcela i Oleny. Po chwili dołączyli Aurelia z Lucjanem i Klaudia z Geraldem. Dyrektor z kwaśną miną zlustrował wzrokiem krótkie spódniczki dwóch kandydatek. Dopiero po chwili zwrócił uwagę na ewidentne niedostatki ich wyglądu. Marcel i Olena byli czerwoni i mokrzy. Aurelia z cierpiętniczą miną i zmierzwionymi włosami próbowała zakryć tłustą plamę na sukience i przytrzymać odpadający rękaw. Najgorzej wyglądała Klaudia, chwiejąca się, w bucie bez obcasa i z fryzurą jak z filmu „Narzeczo-

34

na Frankensteina". Przy nich mumia i wodnik nie wypadali wcale tak źle.

Dyrektor czekał jeszcze na ostatnią parę, ale Zosia uczepiła się drabinki w najciemniejszym zakątku sali i kręciła głową, ilekroć Gilbert próbował ją przekonać, by jednak wyszła na scenę. Wreszcie zrezygnował, spojrzał na dyrektora i rozłożył ręce.

-- Czyli... -- wampir zawahał się na chwilę. -- Czyli skreślamy parę numer trzy. Macie więc trudny wybór, czy wybrać piękną egipską księżniczkę i gangstera -- Stokrotka ponownie zawahał się, widząc stan ich strojów -- czy pracowicie zapakowaną mumię i wodnika. A może Królewnę, hm... Śnieżkę i Jamesa Bonda? Czy też... złotą... Klaudię i białego cowboya. Ciężki wybór...

W miarę prezentacji kolejnych par kreatury na dole przyglądały się im z niedowierzaniem, wyciągały karty do głosowania i próbowały ścierać lub zmazywać wcześniejsze wybory.

Stokrotka przyjrzał się jeszcze raz kandydatom, po czym zerknął podejrzliwie na Marcela.

-- Czy to cygaro wcześniej też było wypalone do połowy? -- zapytał nagle, odsuwając mikrofon.

Marcel otworzył szerzej oczy, nie wiedząc, co powiedzieć. Zezem przeniósł wzrok na cygaro, potem na dyrektora.

-- Opalał je nad kuchenką -- wyjaśniła szybko Olena. -- Przy włączonym wyciągu.

Wampir nie wyglądał na przekonanego. Gdy wreszcie odwrócił się do sali, Marcel wypuścił nosem kłąb niebieskiego dymu.

-- Naprawdę... ciężki wybór... -- bez entuzjazmu zawołał do mikrofonu wampir. -- Pozostało półgodziny. Proszę wszystkich o oddanie głosu.

Pan Eftep wyciągnął zza sceny i postawił przed DJ-em urnę w postaci tekturowego pudła z podłużnym otworem. Stanął przy niej z poważną miną wartownika sprzed Grobu Nieznanego Żołnierza i zamiarem pilnowania poprawności przebiegu głosowania.

DJ puścił wolną muzykę, pary przeszły w zwarcia. Co parę sekund ktoś podchodził do urny i pod czujnym okiem Eftepa wrzucał pomazaną i wymiętą kartę. Zapaliły się wycelowane w obracającą

35

się lustrzaną kulę reflektory. Ciemna sala pokryła się wędrującymi cętkami świetlnych zajączków.

Felixowi wydało się, że zobaczył ciemne włosy i białą tunikę. Odwrócił się w tamtą stronę i, starając sięnie spuszczać z niej wzroku, zaczął się przepychać między wolno kręcącymi się parami. W kolorowym, pulsującym chaosie ktoś go potrącił i Paula zniknęła mu z oczu. Próbował szukać w zapamiętanym kierunku, ale już jej nie było.

Zerknął w stronę wyjścia i momentalnie stracił zainteresowanie dziewczyną. Ujrzał tam... postać w czarnym kapturze, trzymającą w dłoni kosę i podpierającą się nią przy każdym kroku jak długą laską. Nie patrząc już na nic, ruszył biegiem w kierunku wyjścia. Słyszał za sobą niemiłe uwagi potrącanych kreatur, wreszcie źle wymierzył i zderzył się z impetem z jakimś rycerzem. Obaj wyłożyli się na podłogę.

-- Felix Polon? -- zapytał Ernest z trzeciej „b", podnosząc z ziemi przyłbicę. -- Co ty wyrabiasz?

-- Sorki najmocniejsze. Pilna sprawa.

Felix poderwał się i dopadł drzwi. Na korytarzu stała Lara Croft, Janosik i Shrek. Osła nie było. Zaskoczeni spojrzeli na Felixa.

-- Wychodził ktoś teraz? -- zapytał. Pokręcili głowami. -- Facet w kapturze z kosą w dłoni?

Znów pokręcili głowami.

Felix zauważył kątem oka, że wypływający z sali dym nie jest rozdarty czyjąś niedawną ucieczką. Spojrzałjeszcze w głąb ciemnego korytarza i zrezygnowany wrócił do sali.

-- Powiesz nam, kogo goniłeś? -- Net dopadł go po kilku sekundach. -- Staranowałeś parę osób.

-- Trudno -- Felix machnął ręką. -- Widziałem go.

-- Ponurego Żniwiarza? -- zapytał Net.

-- W warunkach celowo generowanych złudzeń optycznych nigdy nie ma całkowitej pewności, co się zobaczyło. Ale prawie na pewno to był on.

-- Celowo generowanych... -- powtórzył Net. -- Masz na myśli tę kulę, odblaski i stroboskopy?

36

-- Tak.

-- A jak mówisz na latarkę? Ręczny miotacz fotonów?

-- Widziałem Ponurego Żniwiarza -- oświadczył z przekonaniem Felix.

-- Czytałeś ostrzeżenie na opakowaniu farby, zanim pomalowałeś sobie nią kostium?

-- Przestań -- poprosił Felix. -- Widziałem go. Wychodził z sali, a ci, co stali na zewnątrz, go nie zobaczyli.

-- Czyli wątek z farbą -

-- Nie. Czyli że sprawę trzeba potraktować poważnie!

-- Ja bym najchętniej nie traktował jej wcale.

Z sali wyszła stewardesa w niebieskim kostiumie. Felix uśmiechnął się do niej, na co odpowiedziała groźnym zmarszczeniem brwi.

-- Jeśli szukasz kogoś do podeptania, to ze mną nie da rady -- oznajmiła i przeszła obok z dumnie uniesioną głową.

Felix odprowadził ją zdziwionym spojrzeniem i pomyślał, że kobieca natura zmienną jest. Następne kilkanaście minut spędził, snując się między postaciami i sprawdzając okolice sali gimnastycznej. Do innych otwartych sal, z których dochodziły podejrzane chichoty, nie zaglądał. Beznadziejne poszukiwania przerwał mu dopiero wampir tłuszczowy:

-- Nadszedł czas wyborów króla i królowej balu Halloween. Zapraszam wszystkie pięć... cztery pary do mnie.

Przez ostatnie pół godziny wygląd kandydatek, mimo ich usilnych starań, nie uległ zmianie na lepsze. Aurelia, Klaudia i Olena wyszły na scenę w ponurych nastrojach u boku swoich równie ponurych partnerów. Net i Nika stali na końcu. Teraz, wobec skali zniszczeń u konkurentów, ich kostiumy nie wydawały się już takie beznadziejne.

Stokrotka, Ekierka i Eftep otworzyli urnę i szybko posegregowali karty, a pan Czwartek sprawdził i wypisałwyniki na kartce.

Dyrektor wziął listę, uniósł do ust mikrofon i powiedział:

-- Umpf...

37

Opuścił mikrofon i przyjrzał się .dokładniej kartce. Potem spojrzał na Czwartka, który wzruszyłramionami. Stokrotka wziął głęboki wdech i odczytał wyniki:

-- Frekwencja była nie za wysoka -- westchnął. -- Uznaliśmy więc za ważne również pokreślone karty. -- Pierwsze miejsce z liczbą czterdziestu pięciu głosów... Net i Nika z drugiej „a"!

Rozległy się niezbyt entuzjastyczne oklaski. Przyjaciele spojrzeli na siebie z zaskoczeniem.

-- Dżisas, jak u Kinga... Wszyscy zginiemy... --jęknął Net.

-- Drugie miejsce... też druga „a"... -- dyrektor westchnął ponownie. -- Gilbert i Zosia piętnaście głosów. -- Powiódł wzrokiem po sali, ale nie udało mu się wypatrzyć wymienionych. -- Wycofali się... Trzecie miejsce ex aequo pozostali. Po dwa głosy... -- Zrobił przerwę, w której powinny zabrzmieć brawa, ale panowała cisza. Zawołał więc. -- Brawa dla wszystkich par!

Rozległy się niemrawe oklaski, a właściwie pojedyncze klaśnię-cia. Dyrektor pogratulował wszystkim, a pani Helenka, szkolna sekretarka, wręczyła dziewczynom kwiaty. Stokrotka włożył na głowę Neta i Niki zrobione z tektury i folii aluminiowej korony i wykonał rytualne uściski dłoni. Pary ukłoniły się i zaczęły schodzić ze sceny. Rozległo się kilka spontanicznych klaśnięć, ale nie przerodziły się w burzę.

-- A dla was -- wampir gestem zatrzymał zwycięską parę -- mamy w nagrodę honorowe miejsce na resztę balu.

Eftep i Czwartek wystawili na środek sceny dwa krzesła. Net i Nika niechętnie na nich zasiedli.

-- Czyli w nagrodę się nie bawimy... -- mruknął pod nosem Net.

Stokrotka nachylił się do Czwartka i szepnął mu na ucho kilka

słów. Zrobił to nieco za głośno, więc królewska para usłyszała:

-- Zdjęcie do kroniki szkolnej chyba sobie darujemy...

Net i Nika spojrzeli na siebie zrezygnowani.

-- Aha! Jeszcze jedno! -- Stokrotka odwrócił się do sali. -- Póki mnie słuchacie, przypominam przewodniczącym klas, że do wtorku sekretariat przyjmuje zgłoszenia do konkursu międzyklasowego.

DJ pogłośnił muzykę, tym razem wybierając spokojniejsze rytmy

38

-- Obiecajmy sobie, proszę -- powiedział Net -- że zrobimy wszystko, żeby nie zgłosić się do kolejnego konkursu.

Nika skwapliwie przytaknęła.

Olena z Marcelem wściekli wyszli z sali, Klaudia i Gerald zaczęli się kłócić i wzajemnie zwalać na siebie winę za niepowodzenie. Tylko Lucjan, ignorując wszystko dookoła, zaciągnął Aurelię na środek sali, by z nią zatańczyć. Gilberta i Zosi nie było nigdzie widać.

-- Co w nie dziś wstąpiło? -- zapytał Net. -- Nie to, żebym próbował zrozumieć babską psychikę, ale to już była przesada. Łatwiej wnikam w cykl rozwojowy pantofelka.

Siedzieli sztywno na tronach, jak przystało na króla i królową, i smętnie obserwowali bawiących się.

Tekturowy cyborg krążył wśród tańczących, daremnie poszukując faceta w kapturze i ciemnowłosej dziewczyny.

39

t

2. Wszystkich Świętych

Chłodny wiatr przeganiał żółte, pomarańczowe i czerwone liście wzdłuż cmentarnych alejek. Bezlistne drzewa niechętnie poruszały rozczapierzonymi gałęziami. Było wilgotno i nieprzyjemnie, a nisko sunące sine chmury wyglądały, jakby miały zaraz zwalić się na głowy krzątających się przy grobach ludzi. Niedobitki promieni słonecznych z trudem docierały do powierzchni ziemi. Groby poprzy-krywane były różnokolorowymi chryzantemami, zielonymi wianuszkami i wiązankami. Płomyki tysięcy większych i mniejszych zniczy mrugały na wietrze. Nawet na tych zapomnianych i opuszczonych grobach migotały pojedyncze lampki, zapalone życzliwą ręką przechodniów.

Nika, opatulona w za duży czarny płaszcz, siedziała na niskiej ławeczce przed skromnym kamiennym nagrobkiem. Krzyż nieco się przekrzywił, a z tabliczki z napisem „Paweł Mickiewicz" zaczynała odłazićfarba. Na granitowej płycie leżała biała róża, bliżej palił się mały znicz z glinianą obudową. Wiatr bezskutecznie usiłował zdmuchnąć płomień.

40

Nika postawiła kołnierz płaszcza i przygarbiła się. Nie zwracała uwagi na krzątających się przy pobliskich grobach ludzi. Siedziała niemal nieruchomo, wpatrując się w walczący z wiatrem płomień. Pochylał się, niemal znikał w podmuchach, ale za każdym razem odradzał się i wstawał.

Na dźwięk znajomych kroków dziewczyna odwróciła głowę. Net zdjął kaptur bluzy, schylił się i pocałowałją na powitanie w policzek.

-- Po co ci ten płaszcz? -- zapytał, siadając. -- Wyglądasz, jakbyś tu pracowała.

-- Jak zwykle uroczy -- uśmiechnęła się lekko. -- Doskonale potrafisz wczuć się w nastrój.

-- OK, OK. Już nic nie mówię.

-- Będzie Felix?

-- Za trochę. Ma dziadka, trzy ciocie i czterech wujków, rozrzuconych... że tak powiem, po całym cmentarzu.

Siedzieli dłuższą chwilę w milczeniu, obserwując chwiejący się na wietrze płomyk.

-- Po raz pierwszy nie siedzę tu sama -- odezwała się cicho Nika.

Net nie miał pojęcia, co odpowiedzieć, więc tylko kiwnął głową. Nika wzdrygnęła się lekko.

-- Czy będzie bardzo niegrzeczne... -- Net zawiesił na chwilę głos --jak zapytam o grób twojej mamy?

Nika wolno pokręciła głową.

-- Nie mam pojęcia, gdzie on jest. Wiem o jej śmierci tyle samo co ty.

Położyła mu głowę na ramieniu. Net nie wiedział, co powiedzieć, po prostu ją objął.

-- Jestem sama... -- szepnęła. -- Całkiem sama...

-- Cześć! -- Felix usiadł z drugiej strony Niki, tak by ją osłonić od wiatru. -- Nie jesteś sama. Masz nas.

-- Wiem -- wyprostowała się i zerknęła na przyjaciela. -- Jestem sama w innym sensie.

-- Myślę, że twój tata nie chciałby, żebyś tu siedziała taka smutna -- odezwał się Felix.

41

-- Cyganie na grobach swoich bliskich piją wódkę -- wtrącił Net.

-- W naszym wypadku chyba odpada -- Nika uśmiechnęła się delikatnie i wstała. -- Chodźmy. Wrócimy, jak się ściemni. Lubię wtedy patrzeć na te wszystkie światełka. Atmosfera cmentarza w wieczór Wszystkich Świętych jest niesamowita.

Felix wyciągnął z kieszeni notes i zapisał numer z najbliższego słupka.

-- Co robisz? -- zainteresował się Net.

-- Zapisuję... adres -- wyjaśnił Felix. -- To zdecydowanie ułatwia. Mam trochę cioć i wujków na różnych cmentarzach. Bez tego bym nie trafił.

-- Nigdy nie wpadłbym na to, żeby zapisywać adresy umarłych.

-- Jak ktoś umiera, zmieniam mu adres w notesie... na ten cmentarny.

-- Jesteś niesamowity -- przyznała Nika. -- Mam nadzieję, że żywi o tym nie wiedzą?

-- Wiem, jak to wygląda, ale to naprawdę bardzo praktyczne.

Samotny, uzbrojony w miotłę dozorca w odległym końcu alejki

toczył nierówną walkę z przyrodą. Ledwie oczyścił z liści kawałek asfaltu, wiatr nawiewał je ponownie. Wydawało się, że mu to nie przeszkadza - po prostu dalej wykonywał swoją pracę.

Kolejny, ostry podmuch zmierzwił włosy trójki przyjaciół.

-- Ale hebel! -- wzdrygnął się Net. -- Faktycznie, chodźmy!

Gdy odeszli, wiatr zdmuchnął wreszcie płomień znicza. Tego już

nie zauważyli.

Kwadrans później siedzieli w przytulnym wnętrzu pizzerii. Zapach wydobywający się z opalanego drewnem pieca oddalał wszystkie problemy. Nika patrzyła w świeczkę, aż zaczęły jej łzawić oczy. Wtedy opuściła powieki. Gdy drzwi otworzyły się, pchnięte przez kolejnego gościa, płomień położył się i niemal zgasł. Szybko osłoniła go dłońmi.

-- To tylko świeczka -- uspokoił ją Net. -- Wyluzuj.

42

-- Dziś nie powinny gasnąć żadne płomienie.

-- Mam zapalniczkę -- mruknął Felix. -- Właściwie to mam przy sobie nawet trzy zapalniczki... Na wszelki wypadek.

-- Zapalony ponownie płomień to coś zupełnie innego.

-- Świeczka zombie? -- wzdrygnął się Net. -- Nie mów w ten sposób, bo zaczynam się bać.

-- Ale to prawda...

-- Dżiss... nie! Po prostu zamówmy pizzę. Bez żadnych metafizycznych podtekstów.

Przejrzeli leżące na stole menu.

-- W trosce o nasz budżet -- zastanowił się Felix -- proponuję hawajską.

Przytaknęli skwapliwie.

-- Dlaczego wszyscy odwiedzają groby właśnie tego dnia? -- zapytał Net. -- Wszędzie są megakorki, mimo wysiłków Manfreda. Moi starzy pojechali pod Warszawę na jakiś mały cmentarz, na grób prapociotków. Odmówiłem uczestnictwa, bo wiem, że będą tam jechać półtorej godziny.

-- Powód jest pewnie ten sam -- odparł Felix -- dla którego wszyscy idą do kina właśnie wtedy, kiedy jest wyświetlany film.

-- Myślisz, że zmarłych obchodzi, kiedy ktoś przyjdzie na ich grób?

-- To święto jest potrzebne żywym -- zauważyła Nika. -- Żeby wiedzieli, że jak odejdą, ktoś będzie o nich pamiętał.

-- Stephen King miał znajomego -- odezwał się Net. -- Ten znajomy hobbystycznie czytywałnekrologi i wykreślał zmarłych z książki telefonicznej. Ten twój notes z cmentarnymi adresami...

-- To nie jest notes z cmentarnymi adresami, tylko ogólnie z adresami.

Do stolika podszedł kelner. Wyglądał na nieszczęśliwego, że musi pracować w święto.

-- Poprosimy hawajską -- rzucił Net. -- Zwykłą, bez wkładu duchowego.

-- I trzy oranż... -- Felix zająknął się. -- Trzy cole.

-- Dwie cole -- poprawiła go Nika -- i sok pomarańczowy.

O

Za oknami zaczynało się ściemniać. Przez zabytkową, otwartą na oścież bramę cmentarza przelewał siętłum ludzi.

-- Znacie jakiś sposób, żeby papier nagle zamienił się w popiół? -- zapytała niespodziewanie Nika.

-- Może był światłoczuły -- zastanowił się Felix. -- Pod wpływem światła zaszła reakcja przyspieszająca starzenie. Jakieś utlenianie...

-- Plis... -- Net złożył ręce jak do modlitwy. -- Zapomnijmy o tym. Nie mamy już o czym rozmawiać?

-- Podchodziłeś do tych drzwi? -- naciskała Nika, nie zwracając uwagi na Neta.

Felix zmarszczył brwi.

-- Chyba nie -- powiedział po namyśle. -- Na pewno szedłem korytarzem... Dużo się wczoraj działo i nie pamiętam dokładnie. Czy to ważne?

-- Ważne -- Nika przyglądała mu się badawczo.

-- Kobieto! -- prychnął Net. -- Halloween był wczoraj. Jak mnie nie nastraszyłaś wczoraj, to szansa przepadła. Dziś już nie wolno.

-- Nie straszę cię. Mam przeczucie, że wczoraj nie wszystko było tak, jak powinno.

-- Jasne! W świecie Felixa nie ma przycisków, których nie wolno wciskać, maszyn, których nie wolno uruchamiać, ani drzwi, których lepiej nie otwierać. Ale to jeszcze nie znaczy, że je otworzył.

-- Nie pamiętam, żebym je otwierał -- odezwał się Felix. -- Szedłem w ich kierunku, a potem... usłyszałem krzyk Klaudii i wróciłem.

-- To już ciekawszy temat -- ucieszył się Net. -- Jak Olena podpaliła włosy Klaudii? Miotaczem płomieni?

-- Olena była wtedy kawałek dalej -- Nika niechętnie zmieniła temat. -- Pięć, może dziesięć metrów od Klaudii.

-- To proste. Pokażę wam później. Tu wywołalibyśmy pożar.

Net spojrzał na niego podejrzliwie, ale nie dociekał szczegółów.

-- Aha! -- przypomniał sobie Felix. -- Sobotni wieczór filmowy musimy zorganizować w niedzielę. W

sobotę muszę jechać z babcią na badania.

-- A starzy? -- zapytał Net.

44

-- Pracują... Teraz już obydwoje dużo pracują. Czasem nawet w weekendy.

Bure popołudnie chyłkiem przeszło w bury wieczór. Nad cmentarzem unosiła się pomarańczowa łuna i zapach spalonego wosku. Przyjaciele minęli otwartą na oścież bramę i wmieszali się w sunący głównąaleją tłum. Płonące znicze oświetlały twarze ludzi od dołu, nadając im niesamowity wygląd.

-- Miałeś nam pokazać, jak Olena podpaliła włosy Klaudii! -- przypomniał Net, gdy skręcili w bocznąalejkę.

-- Zobaczcie... -- Felix wziął od Niki pudełko zapałek, wyjął jedną i, przytrzymując kciukiem, oparłłepkiem o draskę. Palcem drugiej ręki pstryknął w zapałkę. Wystrzeliła i, paląc się, przeleciała kilka metrów.

-- Hm... -- mruknął Net.

-- Ale to jeszcze nie znaczy, że to zrobiła -- podkreśliła Nika.

-- Dlaczego jej bronisz, skoro jej nie lubisz?

-- Chodzi o sprawiedliwość -- wyjaśniła Nika. -- To tak, jakby oskarżać Felixa, że zaplamił sukienkęAurelii tylko dlatego, że ma pióro wieczne. Zresztą... nie mówmy już o tym.

Przez kontrast z pełną światełek ziemią niebo wydawało się zupełnie czarne; tylko czasem przepływał po nim, niczym zbłąkany duch, pomarańczowy spód niskiej chmury.

W kilka minut dotarli do grobu taty Niki.

-- Ktoś smyrgnął znicz -- zauważył Net. -- Ale chamstwo...

Na kamieniu widać było jeszcze wilgotne kółko w miejscu, gdzie

stał. Nika westchnęła.

-- Zostańcie -- powiedział Felix. -- Zaraz wrócę.

Ruszył do bramy, którą przed chwilą weszli. By uniknąć przedzierania się przez tłum, wybrał bocznąalejkę. Nawet dziś była to mało uczęszczana część cmentarza. Paliło się tu znacznie mniej lampek, przez co niestety było ciemniej. Felix musiał patrzeć pod nogi, żeby się nie potknąć.

Gdy uniósł na chwilę wzrok, kilka metrów przed sobą ujrzał postać -- stała z pochyloną głową przed dużym marmurowym nagrob-

45

kiem. Chciał przejść po cichu, żeby nie przeszkadzać, ale w ostatniej chwili rozpoznał ją.

-- Paula? -- zatrzymał się zaskoczony.

-- Cześć... -- uśmiechnęła się lekko.

-- Co tu robisz? -- zapytał Felix i od razu poczuł, że pytanie jest bardzo głupie.

Dziewczyna nie odpowiedziała, jedynie delikatnym ruchem głowy wskazała nagrobek.

Felix stanął obok. Za nagrobkiem rosło potężne drzewo. Jego konary majaczyły ledwo na tle przepływającej akurat chmury.

-- „Frank Knipszyc" -- przeczytał w migotliwym świetle pojedynczego znicza. -- To grób twojego taty?

Skinęła głową.

-- Opowiem ci o nim kiedyś. Ale nie teraz.

-- Chcesz zostać z nim... sama?

-- Nie, zostań.

Felix zerknął ukradkiem na dziewczynę. Płomyk znicza przygasł i okolona ciemnymi włosami twarz była teraz ledwie jaśniejszą plamą na tle nocnego nieba.

Wtedy przypomniał sobie, po co szedł.

-- Zaczekaj! -- poprosił. -- Wrócę za pięć minut. Muszę tylko załatwić jedną sprawę.

Skinęła głową. Ruszył szybkim krokiem w kierunku bramy.

Na zewnątrz, na najbliższym straganie, poprosił o znicz, a po namyśle o jeszcze jeden.

Wracając, zaczął się zastanawiać nad dziwnym zbiegiem okoliczności. Czy ona sprowokowała to spotkanie? Niemożliwe. Nie wyglądała na zaskoczoną, ale przecież to on sam wybrał tę alejkę. Grób ojca Pauli był tam od wielu lat.

Kiedy wrócił do nagrobka z czarnego marmuru, dziewczyny nie było. Rozejrzał się. W pustej alejce słychaćbyło tylko szum wiatru w gałęziach wielkiego drzewa. Chciał zawołać, ale uznał, że nie wypada krzyczeć na cmentarzu.

-- Nie było mnie może trzy minuty... -- mruknął zawiedziony.

Wyjął z kieszeni jeden znicz, żeby postawić obok tego, który zapalała Paula. Z zaskoczeniem zauważył, że tamten zniknął. Widocz-

46

*>

nie w międzyczasie przechodził tędy złodziej cmentarny. Jednak na grobach obok paliły się światełka...

Odgarnął wilgotne liście, postawił plastikową lampkę na środku marmurowej płyty i podpalił knot. Chwilę stał, patrząc w płomień, z nadzieją, że Paula wróci. Nie wróciła. Westchnął więc i odszedł.

-- Nie myślałeś o tym, żeby kupić komorę? -- zapytał z wyrzutem Net, gdy Felix dotarł do przyjaciół.

Felix spojrzał na niego zdziwiony.

-- Nie było cię z pół godziny -- dodała Nika.

-- Przydałaby się komórka -- przyznał Felix. -- Sorki, spotkałem tę dziewczynę z balu. Zagadaliśmy się.

Nika popatrzyła na niego poważnie, a Net pokiwał głową.

-- Już się bałem, że będę musiał przerobić w notesie twój adres na numer alejki... -- rzucił ironicznie. -- Jaką dziewczynę?

-- Tę, z którą tańczyłem.

-- Aha.

Felix postawił na kamieniu znicz i usiadł na ławeczce. Nika wyjęła z kieszeni zapałki i podpaliła knot.

Zapatrzyli się w migotliwe światełko.

-- Z każdym rokiem jest coraz łatwiej -- powiedziała po chwili Nika. -- Pamiętam go coraz mniej i nie potrafię zatrzymać tego zapominania. Ale już nie łapię totalnej depresji po wizycie na cmentarzu.

Chłopcy milczeli. Próbowali sobie wyobrazić, co czuje ich przyjaciółka.

-- Chodźmy -- wstała i opatuliła się dokładniej płaszczem.

Ruszyli wolnym krokiem do wyjścia.

-- Prawie zapomniałem -- Felix zerknął na zegarek. -- Za dziesięć minut umówiłem się ze starymi. Mamy jeszcze jeden cmentarz do odwiedzenia.

-- Moi nieprędko wrócą -- Net zerknął na Nikę. -- Odwiozę cię.

Skinęła głową. W milczeniu dotarli do bramy i wyszli na zewnątrz, między stragany z wieńcami, kwiatami, zniczami i pańską skórką.

Na uboczu, pod murem cmentarnym, stała ciemnowłosa dziewczyna i odprowadzała ich wzrokiem.

47

3. Goście

Przez małe okienka piwniczne domu państwa Polonów przy ulicy Serdecznej wydobywały się błyski przywodzące na myśl uwięzioną wewnątrz burzę. Brakowało tylko grzmotów. Wewnątrz fiole-towo-białe wyładowania oświetlały rzędy zastawionych rupieciami regałów, ułożone pod ścianami części maszyn oraz dwie zamaskowane postacie stojące przy kanciastym olbrzymie. Drżące cienie skakały po podłodze i ścianach, a w powietrzu unosił się niebieski dym.

Felix wykonał ostatni spaw, wyłączył spawarkę i zdjął maskę. Spoina świeciła jeszcze na biało. Stojący obok Net również opuścił maskę. Patrzyli na stygnący metal. Najpierw świecił na żółto, potem przez pomarańcze przeszedł do czerwieni.

-- Wciąż nie mogę uwierzyć, że ty umiesz spawać -- Net pokiwał z uznaniem głową.

-- Spawanie jest proste -- Felix wstał i otworzył okno, by elektryczny wyciąg szybciej oczyściłpowietrze z dymu. Do środka wtargnęło chłodne listopadowe powietrze.

48

-- Proste, mówisz?... -- Net przyjrzał się spawarce, a potem Golemowi.

-- Znacznie trudniejsze jest takie spawanie, po którym wszystko się samo nie rozleci.

Cofnęli się kawałek i ocenili dzieło. Na środku piwnicy stał dwumetrowy robot. W ogólnym zarysie przypominał człowieka, ale korpus i kończyny miał wykonane z zespawanych precyzyjnie stalowych kształtowników. W miejscach, gdzie człowiek ma mięśnie, tutaj znajdowały się siłowniki hydrauliczne, przypominające te z maszyn budowlanych. Były połączone wiązkami elastycznych przewodów z pompą i silnikiem elektrycznym, przykręconymi w centralnej części korpusu. Pomiędzy potężnymi barkami osadzona była głowa z parą precyzyjnych obiektywów i mikrofonów kierunkowych. Konstrukcja pozostawała ażurowa i pozbawiona osłon, ale już teraz wyglądała na bardzo ciężką.

-- Cały napęd będzie działał jak u człowieka? -- zapytał Net. -- Mięśnie, kości...

-- Jest dosyć istotna różnica -- odparł Felix. -- Mięśnie w szkielecie człowieka pracują wyłącznie na ściskanie. A większość tych siłowników hydraulicznych może i pchać, i ciągnąć. To bardzo upraszcza konstrukcję. Będzie lepszy od człowieka. My na przykład nie słyszymy ultradźwięków A w przypadku Golema to tylko sprawa dobrania odpowiednich mikrofonów. Będzie też widział w ciemności, wykrywałpromieniowanie i... coś mu się jeszcze dołoży. Masz program sterujący?

Net sięgnął do plecaka po cztery płyty DVD.

-- Tyle mi się wyhodowało.

-- Wyhodowało? -- Felix uniósł brwi.

-- Mówiłem ci kiedyś. Programy Al się hoduje. Biorę takie małe programy-klocki, nasiona jakby, składam je razem w coś nieco większego i zaczynam uczyć. Po treningu zwykle nadają się tylko do wyrzucenia. Jeden na tysiąc przechodzi do następnego etapu jako dobrze przygotowana część. Zbieram te udane części, a gdy jest ich kilka tysięcy, znów łączę je w coś jeszcze większego. I tak dalej, trenuję i testuję

coraz większe części, wciąż łącząc je ze sobą.

49

Wreszcie powstaje program na tyle duży i skomplikowany, by samodzielnie myśleć. Oczywiście nie robiętego ręcznie. Zatrudniłem do tego pewien prosty program. Zadałem mu, co ma umieć Al Golema. Program wykonuje za mnie większość czarnej roboty.

-- Starcza ci mocy obliczeniowej komputerów w domu?

-- Żartujesz?! Używam kilkunastu serwerów na paru uniwersytetach... oczywiście w czasie, gdy nikt ich nie potrzebuje.

-- Włamałeś się do nich?

-- E tam... Wielkie „włamałeś" -- Net lekceważąco machnął ręką. -- Wszedłem przez... szczelinę w drzwiach. Nic złego im nie robię. Gdybym chciał wykorzystywać komputery w domu, to skończyłyby to liczyć, jakbyśmy szli na studia.

-- Powiedzmy -- Felix nie był przekonany.

Zabrał się za wkładanie w plecy Golema akumulatorów. Net w tym czasie otworzył klapkę ponad ich zaczepami i w szczelinę włożył pierwszą płytę. Na małej klawiaturce wpisał kilka komend. Napęd zaszumiał, a na niewielkim ekranie pojawił się pasek przegrywania.

-- Jak nazwiemy program sterujący? -- zapytał Felix.

-- Nazwałem go po prostu Golem. To tak, jak z człowiekiem. Twoje ciało nazywa się tak samo, jak twój umysł.

Po namyśle Felix przyznał mu rację. Z trudem wepchnął ostatni akumulator i zatrzasnął blokadę.

-- Na wszelki wypadek odłączę mu zawory sterujące rękoma

-- Felix sięgnął do brzucha Golema.

-- Szkoda czasu -- powstrzymał go Net. -- On umie poruszać tylko nogami. Nawet nie wie, że ma ręce.

-- Te cztery płyty to jakieś 18 gigabajtów... I to wszystko tylko do poruszania nogami?

-- I to tylko subprogram do chodzenia i trzymania równowagi

-- Net włożył kolejną płytę. -- Ten od rąk i głowy będzie wyhodowany za kilka dni. A to i tak tylko część -- patrzył na pasek postępu przegrywania, po czym niespodziewanie zmienił temat.

-- Wspomniałeś o jakiejś dziewczynie...

Felix oparł się o korpus robota i spojrzał w przestrzeń.

50

-- Paula -- powiedział po chwili. -- Niewiele o niej wiem. Spotkałem ją dwa razy.

-- Fajna chociaż?

-- No, tak... Tajemnicza trochę. Ma dziwne spojrzenie. Nie wiem, do której klasy chodzi. Nie widziałem jej wcześniej.

-- Lubi cię?

-- Powiedziała, że opowie mi o swoim ojcu -- Felix wzruszył ramionami. -- Więc chyba chce sięjeszcze ze mną spotkać.

-- Stary, jeśli tylko ci się podoba, to się postaraj! A wiesz co?... Zaczekaj... -- podszedł do stojącego na blacie roboczym laptopa.

-- Sprawdzę, w której jest klasie -- chwilę klikał i przeglądał szkolną bazę danych. -- Nie mamy żadnej Pauli.

-- Może jest Paulina? -- Felix zajrzał mu przez ramię. Net pokręcił głową.

-- Na bal nie można było przyprowadzać gości z zewnątrz...

-- przypomniał Felix.

-- Więc wkręciła się na krzywy ryj -- Net zastanowił się chwilę.

-- Podoba mi się... Poznasz mnie z nią?

-- OK, ale najpierw skonsultuję się z Niką -- Felix uśmiechnął się.

-- Nie, nie, nie! -- szybko zareagował Net. -- Po prostu jestem ciekawy, kogo poznałeś.

-- Ja też... Właściwie to prawie jej nie znam. Nawet nie wiem, gdzie ją mogę znaleźć...

Po kilku minutach zawartość wszystkich płyt została przekopiowana na dysk twardy Golema i robot byłgotowy do testowego uruchomienia. Chłopcy przyjrzeli się z dumą własnemu dziełu.

-- Mówiłeś tacie, co robisz? Felix pokręcił głową.

-- Pokażę mu, jak skończymy -- powiedział. -- Trzeba będzie pomyśleć o uszczelnieniu całej elektroniki. Dobrze, gdyby mógł wchodzić pod wodę.

Net parsknął śmiechem.

-- Właśnie wyobraziłem sobie, jak idzie przez deszcz z parasolem z ręku...

Felix uśmiechnął się na samą myśl.

51

-- Powinien być też odporny na wstrząsy -- dodał. -- Dysk twardy trzeba będzie zastąpić czymśinnym.

-- Słowem, kupa roboty -- Net sięgnął do głównego włącznika na plecach. -- Dobra, odpalamy.

-- Czekaj! -- Felix wziął ze stołu dwa kable i wpiął je w gniazdka nad akumulatorami. Oba były zakończone przyciskami. Podał jeden z nich Netowi, drugi zachował dla siebie. -- Dopóki trzymamy wciśnięte przyciski, obwód jest zamknięty -- wyjaśnił. -- Jak Golem zacznie robić coś dziwnego, puścimy przyciski.

-- Masz świra na punkcie zabezpieczeń -- przyznał Net.

-- To po tacie.

-- OK. Pierwszy test... robot idzie cztery kroki, zawraca i znów idzie cztery kroki.

Felix przytaknął, przesunął dźwignię głównego wyłącznika i cofnął się dwa metry. Net przełknął ślinę i zrobił to samo. Obaj wcisnęli przyciski.

Chwilę nic się nie działo. Potem przez całą konstrukcję przebiegło drżenie. Ruszył silnik elektryczny i rozległ się cichy wizg pompy hydraulicznej. Przewody poruszyły się i wszystkie siłowniki ponownie drgnęły.

-- Golem-Golem gotowy do pracy -- rozległo się z głośnika umieszczonego w miejscu ust.

-- Dlaczego powtórzył to dwa razy? -- zapytał podejrzliwie Felix.

Net nie odpowiedział, bo Golem znów się odezwał:

-- Przystępuję do wykonania testu numer jeden. Uwaga. Start!

Golem szarpnął się, wysunął do przodu prawą nogę, zachwiał się

i wykonał niepewny krok. Cicho jęknęły siłowniki, a podłoga drgnęła, jakby upadło na nią coś ciężkiego. Golem wykonał drugi, nieco szybszy, krok i trzeci. Dopiero przy czwartym udało mu się zsynchronizowaćruchy nóg i rąk.

-- Mówiłeś, że nie wie, że ma ręce! -- zauważył z przejęciem Felix.

-- No... -- Net podrapał się w głowę. -- Właściwie to wie, ale na razie traktuje je tylko jako przeciwwagę przy chodzeniu, tak jak ludzie. Nie powinien wiedzieć, że mogą służyć do czegoś innego.

52

-- Powinien być też odporny na wstrząsy -- dodał. -- Dysk twardy trzeba będzie zastąpić czymś

innym.

-- Słowem, kupa roboty -- Net sięgnął do głównego włącznika na plecach. -- Dobra, odpalamy.

-- Czekaj! -- Felix wziął ze stołu dwa kable i wpiął je w gniazdka nad akumulatorami. Oba były zakończone przyciskami. Podał jeden z nich Netowi, drugi zachował dla siebie. -- Dopóki trzymamy wciśnięte przyciski, obwód jest zamknięty -- wyjaśnił. -- Jak Golem zacznie robić coś dziwnego, puścimy przyciski.

-- Masz świra na punkcie zabezpieczeń -- przyznał Net.

-- To po tacie.

-- OK. Pierwszy test... robot idzie cztery kroki, zawraca i znów idzie cztery kroki.

Felix przytaknął, przesunął dźwignię głównego wyłącznika i cofnął się dwa metry. Net przełknął ślinę i zrobił to samo. Obaj wcisnęli przyciski.

Chwilę nic się nie działo. Potem przez całą konstrukcję przebiegło drżenie. Ruszył silnik elektryczny i rozległ się cichy wizg pompy hydraulicznej. Przewody poruszyły się i wszystkie siłowniki ponownie drgnęły.

-- Golem-Golem gotowy do pracy -- rozległo się z głośnika umieszczonego w miejscu ust.

-- Dlaczego powtórzył to dwa razy? -- zapytał podejrzliwie Felix.

Net nie odpowiedział, bo Golem znów się odezwał:

-- Przystępuję do wykonania testu numer jeden. Uwaga. Start!

Golem szarpnął się, wysunął do przodu prawą nogę, zachwiał się

i wykonał niepewny krok. Cicho jęknęły siłowniki, a podłoga drgnęła, jakby upadło na nią coś ciężkiego. Golem wykonał drugi, nieco szybszy, krok i trzeci. Dopiero przy czwartym udało mu się zsynchronizowaćruchy nóg i rąk.

-- Mówiłeś, że nie wie, że ma ręce! -- zauważył z przejęciem Felix.

-- No... -- Net podrapał się w głowę. -- Właściwie to wie, ale na razie traktuje je tylko jako przeciwwagę przy chodzeniu, tak jak ludzie. Nie powinien wiedzieć, że mogą służyć do czegoś innego.

52

Zwrot w miejscu wyszedł niemal baletowo. Kolejne cztery kroki Golem wykonał zupełnie płynnie. Zatrzymał się i oznajmił:

-- Test pierwszy dobiegł końca. Parametry chodu skorygowane. Wszystkie systemy sprawne.

-- Szybko się uczy -- przyznał Felix.

-- Ćwiczył to wielokrotnie w rzeczywistości wirtualnej -- wyjaśnił Net. -- Są jednak pewne różnice między modelem cyfrowym a prawdziwym ciałem. Musi się przyzwyczaić.

Golem stał nieruchomo. Tylko lekka wibracja i szum pompy zdradzały, że czeka na polecenia.

-- Jesteśmy na dobrej drodze -- oświadczył Felix. -- Na dziś wystarczy. Wyłączę go.

Podszedł do robota i wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Golem skręcił lekko tułów i wyciągnął ramię w kierunku Felixa. Chłopak rzucił się do tyłu, potknął i usiadł na ziemi. Dopiero wtedy puścił przycisk. Robot jednak kontynuował ruch, zaczął się schylać i rozczapierzył palce, jakby chciał złapać swojego konstruktora. Silnik i pompa obracały się jednak już tylko rozpędem. Ramię poruszało się coraz wolniej, wreszcie zamarło. Zapadła cisza.

Felix siedział, niemal leżał na podłodze, nad nim z wyciągniętym ramieniem pochylał się stalowy potwór. Net patrzył na tę scenkę z otwartymi ustami. Dopiero teraz zreflektował się i puścił przycisk.

-- Czy zaprogramowałeś mu trzy zasady robotyki? -- zapytał zduszonym głosem Felix.

-- Właściwie to... nie -- Net podrapał się w głowę. -- Ja go nie programuję, tylko hoduję. Mówiłem.

-- To absolutna konieczność! Trzy zasady robotyki.

Net pomógł Felixowi wstać.

-- Sorry -- powiedział, niezdarnie próbując otrzepać przyjaciela z kurzu. -- Nie mam pojęcia, co mu się stało. On nie powinien umieć poruszać rękoma.

-- Poruszył nad wyraz sprawnie -- Felix odetchnął, obszedł robota w bezpiecznej odległości i przesunął dźwignię głównego zasilania. -- Patrzył na mnie -- dodał ciszej.

-- Niemożliwe! -- niemal krzyknął Net.

53

Zwrot w miejscu wyszedł niemal baletowo. Kolejne cztery kroki Golem wykonał zupełnie płynnie. Zatrzymał się i oznajmił:

-- Test pierwszy dobiegł końca. Parametry chodu skorygowane. Wszystkie systemy sprawne.

-- Szybko się uczy -- przyznał Felix.

-- Ćwiczył to wielokrotnie w rzeczywistości wirtualnej -- wyjaśnił Net. -- Są jednak pewne różnice między modelem cyfrowym a prawdziwym ciałem. Musi się przyzwyczaić.

Golem stał nieruchomo. Tylko lekka wibracja i szum pompy zdradzały, że czeka na polecenia.

-- Jesteśmy na dobrej drodze -- oświadczył Felix. -- Na dziś wystarczy. Wyłączę go.

Podszedł do robota i wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Golem skręcił lekko tułów i wyciągnął ramię w

kierunku Felixa. Chłopak rzucił się do tyłu, potknął i usiadł na ziemi. Dopiero wtedy puścił przycisk. Robot jednak kontynuował ruch, zaczął się schylać i rozczapierzył palce, jakby chciał złapać swojego konstruktora. Silnik i pompa obracały się jednak już tylko rozpędem. Ramię poruszało się coraz wolniej, wreszcie zamarło. Zapadła cisza.

Felix siedział, niemal leżał na podłodze, nad nim z wyciągniętym ramieniem pochylał się stalowy potwór. Net patrzył na tę scenkę z otwartymi ustami. Dopiero teraz zreflektował się i puścił przycisk.

-- Czy zaprogramowałeś mu trzy zasady robotyki? -- zapytał zduszonym głosem Felix.

-- Właściwie to... nie -- Net podrapał się w głowę. -- Ja go nie programuję, tylko hoduję. Mówiłem.

-- To absolutna konieczność! Trzy zasady robotyki.

Net pomógł Felixowi wstać.

-- Sorry -- powiedział, niezdarnie próbując otrzepać przyjaciela z kurzu. -- Nie mam pojęcia, co mu się stało. On nie powinien umieć poruszać rękoma.

y

-- Poruszył nad wyraz sprawnie -- Felix odetchnął, obszedł robota w bezpiecznej odległości i przesunął dźwignię głównego zasilania. -- Patrzył na mnie -- dodał ciszej.

-- Niemożliwe! -- niemal krzyknął Net.

53

-- Kamery są podłączone.

-- Ale on nie wie, do czego służą!

-- Tak jak ręce? -- zapytał z przekąsem Felix. -- Mówię ci, że na mnie patrzył i próbował złapać.

Net wzruszył ramionami.

-- Wrócę do domu, to przejrzę log*.

Felix zabrał się do wyciągania akumulatorów. Stwierdził, że skoro ma spać w jednym pomieszczeniu z Golemem, to woli mieć pewność, że nie grożą mu żadne niespodzianki.

Przyglądał się dłuższą chwilę zamarłemu z wyciągniętym ramieniem robotowi.

-- Może źle robimy... -- powiedział cicho. -- Może to jest zbyt niebezpieczne? Golem to jakby umysłdziecka w ciele dorosłego mężczyzny.

-- Dorosłej koparki nawet -- zgodził się Net. -- Gdyby rósł jak człowiek, od małego robociątka, to byłoby lepiej.

-- Myślę, że on kuma znacznie więcej, niż nam się wydaje...

Rozległ się dzwonek do drzwi.

-- Nika? -- Felix spojrzał na zegarek. -- Fakt. Już piąta...

Wbiegli na parter, by ją wpuścić.

-- Cześć! -- uśmiechnęła się od drzwi. -- Wiecie, że ten płaszcz nie przemaka?

-- To super -- Net pomógł dziewczynie zdjąć okrycie -- Wygląda bardzo klimatycznie, ale jest zdeka oldskulowy.

-- Lubię go -- Nika poprawiła mokre włosy i pociągnęła nosem. -- Coś się paliło?

-- Spawałem Golema -- wyjaśnił Felix. -- Wentylacja nie wyrabia.

-- A gdzie babcia? -- zapytała Nika.

Felix przyłożył palec do ust.

-- Odpoczywa u siebie -- wyjaśnił ściszonym głosem. -- Wczorajsze badania znów nie wyszły najlepiej, więc lekarz zabronił jej się męczyć, a nawet stać przy kuchni. Jak wróciliśmy do domu, babcia powiedziała, że takie zalecenia to mają wszystkie babcie i zabrała się za gotowanie. Dopiero mama wymusiła na niej obietnicę, że

* Log - zapis kolejnych zdarzeń opisujący działania użytkownika lub programu.

54

- u

będzie naprawdę odpoczywać. Obiecała, że zastąpi ją w obowiązkach domowych.

-- Nie wyobrażam sobie tego -- Nika sprawdziła stan swych loków w wiszącym na ścianie lustrze. -- Wraca do domu niemal w nocy.

-- Fakt. Dziś jest niedziela, a ona jest na zebraniu zarządu banku. Od poniedziałku wzięła... urlop.

-- Nie mów! -- Net szczerze się zdziwił. -- To będzie wracać do domu przed osiemnastą?

Felix posłał mu ciężkie spojrzenie, ale się uśmiechnął.

-- Wydaje mi się, że mama nie za bardzo umie gotować -- dodał po zastanowieniu. -- Odkąd pamiętam, zawsze gotowała babcia. Wczoraj mama zrobiła na obiad klopsy ze słoika z makaronem. Niby nie ma czego skopać, a smakowało to... dziwnie. Chyba nadchodzi czas przymusowej kuracji odchudzającej.

Zaprowadził gości do salonu, przyniósł sok pomarańczowy i chipsy. Rozpalił w kominku i włączył

telewizor.

-- Właśnie w tym korytarzu pan Roman widział to dziwne stworzenie -- reporterka z mikrofonem przechadzała się po chodniku we wnętrzu tunelu ściekowego. Była ubrana w elegancki płaszcz, do którego założyła brudne kalosze. Pół metra dalej płynęła rzeka nieczystości. -- Szkoda, że państwo tego nie... czują! -- Twarz reporterki przybrała nieco bardziej zielonkawy odcień. -- Naprawdę nie doceniamy pracy ludzi, którzy muszą tu codziennie przebywać...

-- Pisali o tym monsterze w Kronice Sensacyjnej -- przypomniał sobie Net. -- Sugerowali, że to złudzenia po zatruciu metanem.

-- Metan nie powoduje halucynacji -- zauważył Felix.

-- Przypomina to legendę o żyjącym od kilkuset lat w podziemiach Warszawy potworze zwanym Bazyliszkiem -- ciągnęła reporterka. -- Spojrzenie Bazyliszka było śmiertelne. Według legendy każdy, na którego spojrzy Bazyliszek, zamieni się w kamień. Co pan widział, panie Romanie? -- Kamera obróciła sięlekko, ukazując drobnego mężczyznę w żółtym kasku.

-- To wyszło stamtąd -- kanalarz pokazał coś za plecami kamerzysty -- i weszło tam. -- Wskazał w drugą stronę.

55

Kamerzysta obrócił się na chwilę, łapiąc w kadrze długi tunel. Reflektor oświetlał jedynie niewielki jego odcinek. Dalej panowała idealna ciemność.

-- Jak duża była ta jaszczurka? -- reporterka zrobiła niewyraźną minę i przyłożyła dłoń do ust.

-- To nie była jaszczurka -- mężczyzna pokręcił głową. -- To wyglądało na wielkiego przygarbionego... nie wiem co.

-- O Boże... -- reporterka zaczęła się wachlować trzymanym w dłoni clipboardem. Widać było, że marzy wyłącznie o jak najszybszym zakończeniu rozmowy i wyjściu na powierzchnię. -- Czy to coś było agresywne?

-- Nie. Tylko wyszło stamtąd i weszło tam -- robotnik ponownie pokazał ręką trasę przemarszu potwora.

-- Czyli mogło być agresywne -- reporterka zieleniała coraz bardziej i z utęsknieniem zerkała w stronę klamer prowadzących na powierzchnię. -- Będziemy śledzić tę sprawę i informować państwa, gdy tylko pojawią się nowe fakty. A teraz oddaję głos -

-- Przypomniałem sobie jeszcze coś...

-- Taaak?... -- reporterka spojrzała z niechęcią na rozmówcę, stojącego między nią a upragnionym świeżym powietrzem.

-- Oczy tego czegoś świeciły na zielono.

-- Oczy na zielono. To bardzo ciekawe. Przekazuję głos -

-- Przypomniałem sobie jeszcze...

Reporterka zacisnęła usta i spojrzała na kanalarza, jakby chciała go udusić.

-- Zwisało z niego długie futro. Takie frędzle jak u liniejącego niedźwiedzia.

-- Liniejące podziemne yeti -- skomentował Net.

-- Aha... -- reporterka przyłożyła dłoń do ust i zzieleniała do granic możliwości. --Frędzle. Rozumiem...

-- I jeszcze... -- odezwał się kanalarz.

Reporterka weszła mu w słowo i oznajmiła:

-- Oddaję głos do... biel studia... -- Wytrzeszczyła oczy, zasłoniła usta dłonią i schyliła się tyłem do kamery.

56

Na ekranie pojawił się zaskoczony speaker w studiu. Zamarł w zniesmaczeniu z na wpółotwartymi ustami, dopiero po chwili zamrugał i uśmiechnął się profesjonalnie.

-- Spod ulicy Marszałkowskiej dla widzów programu Niusy czy Niuanse mówiła Ilona Bogucka. Dziękujemy, Ilono...

-- Co to za program? -- zapytał Net. -- Wymiot-news? Paw--wiadomości? Haft-fakty?

Nika zachichotała, a Felix tylko uśmiechnął się pod nosem.

-- Oglądamy? -- przełączył na odtwarzacz DVD.

-- A co właściwie? -- zainteresowała się Nika.

Felix zerknął na opakowanie płyty.

-- „Blade Runner - Łowca Androidów" -- przeczytał. -- „Wersja reżyserska".

-- Hm...

-- Babskich filmów już się naoglądaliśmy -- podsumował Net.

-- Jedziemy!

Położył rękę na oparciu kanapy, a Nika oparła głowę o jego ramię.

-- Jedźmy -- zgodziła się bez entuzjazmu.

* * *

Po półgodzinie, kiedy akcja rozkręcała się w najlepsze, rozległ się dzwonek do furtki. Felix wcisnął pauzę i poszedł sprawdzić, kto to. Chwilę rozmawiał przez domofon, wreszcie z niewyraźną miną zamknął Cabana w swojej piwnicy i otworzył drzwi wejściowe.

Do hallu wtoczyła się otyła kobieta około sześćdziesiątki, z ko-afiurą tlenionych włosów. Za nią wparowałsześciolatek, który za pasek ciągnął po ziemi jaskrawy plecak.

Kobieta rozejrzała się po wnętrzu krytycznym wzrokiem i z miną znawcy oznajmiła:

-- Przydałoby się odmalować.

Zdjęła palto i szalik, po czym podała je Felixowi, a dokładniej

- przewiesiła przez jego wyciągniętą rękę.

W drzwiach salonu pojawili się Net i Nika. Powiedzieli: „dzień dobry", na co kobieta nie odpowiedziała, a jedynie spojrzała na nich z wyższością. Chłopiec, naśladując odgłos lecącego samolotu, roz-

57

trącił przyjaciół, wpadł do salonu i pyrgnął plecak pod ścianę. Usiadł po turecku przed telewizorem i zaczął naciskać przyciski na pilocie. Ponieważ był włączony odtwarzacz, przełączanie kanałów nic nie dawało - na każdym była zatrzymana scena z filmu „Blade Runner": Harisson Ford w wymiętym płaszczu stał w deszczu i mierzył do kogoś z pistoletu.

Kobieta podeszła kawałek i zatrzymała się w wejściu do salonu.

-- O nie! -- pokręciła zdecydowanie głową. -- Maxio nie może oglądać takich brutalnych filmów. W tej chwili włączcie jakąś kreskówkę!

Kategoryczny ton jej głosu sprawił, że Felix sięgnął po pilota od DVD i wyłączył film. Maxio zacząłprzełączać kanały, aż dotarł do japońskiej kreskówki, gdzie główni bohaterowie strzelali do siebie z miotaczy plazmowych. Oczywiście nie zostawali nawet draśnięci.

-- Gdzie Lusia, kochanie moje? -- kobieta wróciła do hallu, rozejrzała się i zaczęła otwierać wszystkie drzwi. Zanim dotarła do gabinetu pana Polona, zamienionego ostatnio w pokój babci, drzwi otworzyły się i stanęła w nich babcia Lusia. Na przygarbione plecy narzuciła szal, założyła okulary i przyjrzała sięuważnie kobiecie.

-- Zenia? -- zapytała niepewnie.

-- A któż by inny? -- kobieta rozłożyła ramiona, podeszła do babci i uściskała ją. Potem odwróciła siędo przyjaciół i zażądała. -- Zróbcie, któreś tam, dwie herbaty! O, może ty -- wskazała na Ni-kę. Znów rozejrzała się i zapytała. -- Gdzie macie pokój gościnny?

Przyjaciele patrzyli na nią w osłupieniu. Felix wciąż stał z paltem przewieszonym przez ramię.

-- Lepiej zrób tę herbatę -- wyszeptał Net.

-- Ani myślę -- odszepnęła Nika. -- Zresztą i tak nie potrafię obsługiwać tych maszyn.

Babcia Lusia popatrzyła na Felixa i skinęła głową.

Felix westchnął, odwiesił palto na wieszak i poszurał do kuchni. Przyjaciele podążyli za nim.

Kuchnia w domu państwa Polonów mocno odbiegała od tego, co zwykle ludzie nazywają kuchnią. Przypominała raczej ucieleśnienie futurystyczno-industrialnej wizji kuchni autorstwa świrniętego ar-

58

chitekta o odmiennych poglądach estetycznych. Na obiegającym pół pomieszczenia blacie stało kilka, wyglądających na niedokończone, maszyn o nieoczywistym przeznaczeniu.

Felix włączył zaparzacz herbaty i wcisnął kilka przycisków. Za-parzacz miał rozmiary małego telewizora i wyglądał jak coś, z czego zdjęto część obudowy i wymontowano połowę części. Z wnętrza maszyny zaczęły dochodzić dźwięki przesuwających się i obracających mechanizmów. Ze szczeliny w dolnej części urządzenia wysunęła się metalowa łapka ze spodeczkiem. Postawiła go na blacie przed urządzeniem. Druga, podobna łapka sięgnęła po filiżankę i wsunęła ją pod otwór dyszy. Rozległ się szum wrzącej wody i po chwili parujący płyn wypełnił filiżankę. Łapka postawiła filiżankę na spodeczku, przesunęła w bok i sięgnęła po drugi spodeczek.

Felix skorzystał z tego, że tajemnicza kobieta poszła do salonu zobaczyć, co porabia Maxio, i podszedł do babci, by dowiedzieć się, o co chodzi.

Wrócił do przyjaciół i oznajmił przyciszonym głosem:

-- To ciocia Zenosława z Przebrzydłowa. Ze swoim wnukiem Maxiem.

-- Z Przebrzydłowa? -- upewnił się Net.

-- Nigdy wcześniej jej nie widziałem. Nie przyjeżdżała do Warszawy od trzydziestu lat.

-- Może to jakaś oszustka? Taka... paraciocia.

-- Mam ją poprosić o dowód osobisty? Babcia ją poznała...

-- Nie widziały się od trzydziestu lat -- przypomniał Net. -- Każdy może powiedzieć, że jest Zenosławąz Przebrzydłowa.

Dalszą rozmowę przerwała ciotka, wkraczając do kuchni. Przysunęła sobie krzesło i usiadła. Babcia Lusia przysiadła naprzeciwko. Felix postawił na stole filiżanki i cofnął się do przyjaciół.

-- Chyba nie zamierzacie podsłuchiwać? -- Zenosława spojrzała na nich groźnie.

Net miał ochotę powiedzieć: „Jesteśmy u siebie", ale ugryzł się w język. Zamiast tego szybko wyszli z kuchni.

O oglądaniu filmu nie mogło być mowy, bo salon został całkowicie zaanektowany przez Maxia, który siedział z nosem pół metra od

59

ekranu i wrzucał chipsy za telewizor. Zeszli więc do piwnicy, wzbudzając przynajmniej radość psa.

-- Kosmiczny koszmar -- powiedział Net, gdy była pewność, że ciocia ich nie usłyszy. -- Po prostu w mózgu się nie mieści, jak spokojna ludzka egzystencja może zostać zburzona w tak krótkim czasie.

-- Nie zapowiedziała się telefonicznie? -- Nika pogłaskała Cabana i podeszła do stojącego na środku piwnicy Golema.

-- Niestety -- odparł ponuro Felix. -- Wzięła nas z zaskoczenia.

-- Pozostało nam chyba spędzenie wieczoru z Golemem -- pokiwał głową Net.

Nika obeszła robota dookoła, wodząc dłonią po stalowych elementach.

-- Dużo pracy w to włożyliście -- powiedziała z uznaniem.

-- I jeszcze dużo przed nami.

-- Do końca tygodnia powinniśmy... -- zaczął Felix.

Nagle drzwi do piwnicy otworzyły się z hukiem i po schodach zbiegł Maxio. Tym razem naśladował odgłos jadącego czołgu. Felix złapał Cabana za obrożę, ale kuzyn nie przejął się ani psem, ani przyjaciółmi. Spod potarganej blond czupryny sprytne oczka strzelały spojrzeniami po zastawionych skarbami półkach. Wreszcie wzrok Maxia padł na Golema. Podszedł do niego i zaczął wciskać przyciski oraz wszystko, co je przypominało. Na szczęście akumulatory były odłączone, więc nie odniosło to żadnego skutku.

-- Lepiej tego nie dotykaj -- ostrzegł Felix.

Maxio nie zwrócił na niego uwagi; zdawał się traktować ludzi na równi z przedmiotami. Przynajmniej do czasu, gdy czegoś od nich nie potrzebował.

-- Jak to się włącza? -- zapytał.

-- Nie włącza się -- odparł Felix. -- Nie ma akumulatorów.

-- To podłącz!

Felix popatrzył na niego z irytacją. Maxio podszedł do długiego stołu roboczego i zaczął przesuwaćwszystko, czego dosięgnął. Włączył wiertarkę i zaczął z niej „strzelać" do przyjaciół. Felix podszedł, wyjąłmu z rąk urządzenie i odłożył poza jego zasięg. Maxio nie obraził się, zamiast tego obdarzył swoją uwagąCabana. Położył mu

60

się na grzbiecie, jakby to był koń. Caban usiadł, więc Maxio spadł, co go tylko rozbawiło. Zaczął ciągnąćpsa za sierść i wydawać bliżej nieokreślone odgłosy. Caban zerwał się i uciekł za łóżko, ale Maxio dopadłgo po dwóch sekundach. Pies czmychnął więc pod stół. Niestety, mały potwór ruszył za nim.

-- Kto to w ogóle jest? -- zapytał Net, z obrzydzeniem przyglądając się małemu. -- Bratanek, siostrzeniec?

-- Wschodzi na to, że ciocieniec -- odparł Felix.

-- A ja myślałem, że ciocieniec to takie miejsce, gdzie zamyka się wredne ciotki -- odparł Net, zabijając wzrokiem Maxia. -- Masz pod ręką piłę łańcuchową czy coś w tym stylu?

Zapędzony w róg Caban szczeknął basowo, co wreszcie osadziło Maxia w miejscu.

Ciotka Zenosława w sekundę znalazła się na górze schodów, w otwartych drzwiach.

-- Czy ten kundel szczekał na Maxia?! -- krzyknęła.

-- Chciał mnie ugryźć! -- poskarżył się chłopiec, celując w psa palcem.

Caban warknął ostrzegawczo.

-- Wywalcie go z domu w tej chwili! -- zażądała ciotka. -- On chce zjeść mojego wnuczka. Miejsce psa jest w budzie na podwórku. Tu tylko brudzi. I jest niebezpieczny.

Zanim Felix zdążył zaprotestować, ponownie rozległ się dzwonek do drzwi. Ciotka posłała mu groźne spojrzenie i poszła do domofonu.

-- Przejęła już kontrolę nad wejściem -- zauważył Net.

-- Moja babcia was stąd wywali -- oznajmił Maxio.

-- A ty nie powinieneś już iść spać? -- Net groźnie nachylił się nad ciocieńcem. -- Małe dzieci powinny wcześnie kłaść się spać. Inaczej mózgi im się przeprogramowują.

-- Oszukujesz... -- Maxio poświęcił mu sekundę swojej uwagi.

-- A przeprogramować ci mózg? Gdzieś tu jest spawarka...

Dopiero teraz chłopiec poczuł realne, choć bliżej niesprecyzowa-

ne zagrożenie. Nie wiedział wprawdzie, co to jest spawarka, ale nazwa brzmiała złowrogo, więc czym prędzej czmychnął z piwnicy.

61

się na grzbiecie, jakby to był koń. Caban usiadł, więc Maxio spadł, co go tylko rozbawiło. Zaczął ciągnąć

psa za sierść i wydawać bliżej nieokreślone odgłosy. Caban zerwał się i uciekł za łóżko, ale Maxio dopadłgo po dwóch sekundach. Pies czmychnął więc pod stół. Niestety, mały potwór ruszył za nim.

-- Kto to w ogóle jest? -- zapytał Net, z obrzydzeniem przyglądając się małemu. -- Bratanek, siostrzeniec?

-- Wychodzi na to, że ciocieniec -- odparł Felix.

-- A ja myślałem, że ciocieniec to takie miejsce, gdzie zamyka się wredne ciotki -- odparł Net, zabijając wzrokiem Maxia. -- Masz pod ręką piłę łańcuchową czy coś w tym stylu?

Zapędzony w róg Caban szczeknął basowo, co wreszcie osadziło Maxia w miejscu.

Ciotka Zenosława w sekundę znalazła się na górze schodów, w otwartych drzwiach.

-- Czy ten kundel szczekał na Maxia?! -- krzyknęła.

-- Chciał mnie ugryźć! -- poskarżył się chłopiec, celując w psa palcem.

Caban warknął ostrzegawczo.

-- Wywalcie go z domu w tej chwili! -- zażądała ciotka. -- On chce zjeść mojego wnuczka. Miejsce psa jest w budzie na podwórku. Tu tylko brudzi. I jest niebezpieczny.

Zanim Felix zdążył zaprotestować, ponownie rozległ się dzwonek do drzwi. Ciotka posłała mu groźne spojrzenie i poszła do domofonu.

-- Przejęła już kontrolę nad wejściem -- zauważył Net.

-- Moja babcia was stąd wywali -- oznajmił Maxio.

-- A ty nie powinieneś już iść spać? -- Net groźnie nachylił się nad ciocieńcem. -- Małe dzieci powinny wcześnie kłaść się spać. Inaczej mózgi im się przeprogramowują.

-- Oszukujesz... -- Maxio poświęcił mu sekundę swojej uwagi.

-- A przeprogramować ci mózg? Gdzieś tu jest spawarka...

Dopiero teraz chłopiec poczuł realne, choć bliżej niesprecyzowa-

ne zagrożenie. Nie wiedział wprawdzie, co to jest spawarka, ale nazwa brzmiała złowrogo, więc czym prędzej czmychnął z piwnicy.

6

Z góry dał się słyszeć stuk obcasów mamy Felixa.

-- Czyżby to była Marlenka? Złotko ty moje! Luśka tyle mi o tobie opowiadała. Jak wyrosłaś! -- śpiewała prawie Zenosława. -- Tak właśnie sobie ciebie wyobrażałam, drogie dziecko. Dokładnie tak.

Felix starał się sobie nawet nie wyobrażać zaskoczenia mamy, która, wracając z niedzielnej narady zarządu banku, zamiast upragnionego spokoju zastaje w domu Zenosławę z Przebrzydłowa.

Przyjaciele weszli na parter i przywitali się z panią Polon. Ta ochłonęła po pierwszym zaskoczeniu, zdjęła płaszcz i nachyliła się do Maxia.

-- Jaki ci się podoba w Warszawie? -- zapytała.

-- Okularnik chciał mi przeprogramować mózg spawarką -- Maxio wycelował w Neta palcem.

Mama Felixa i ciotka spojrzały na chłopaka ze zdziwieniem. Chłopak nagle stał się jakby niższy.

-- To był żart -- wyręczył go Felix. -- W piwnicy jest dużo niebezpiecznych urządzeń. Chodziło o to, żeby... Maxio czegoś przypadkiem nie włączył.

-- Trzymasz w piwnicy niebezpieczne urządzenia? -- zdziwiła się Zenosława. -- W domu, w którym przebywa mój wnuk, nie może być niebezpiecznych urządzeń!

Przez chwilę panowała cisza. Wreszcie Maxio spojrzał na mar-tensy Niki i zapytał:

-- Po co ci takie duże buty?

-- Żebym się nie zapadała w śniegu -- odparła Nika.

Maxio nie załapał dowcipu. Zaczął warczeć jak stary myśliwiec i wleciał po schodach na piętro.

-- Na długo przyjechaliście do Warszawy? -- mama Felixa z wysiłkiem uśmiechnęła się do ciotki.

-- Zobaczymy -- odparła. -- Luśce teraz potrzebna jest pomoc.

Babcia Lusia stała w drzwiach kuchni z markotną miną. Mama

uśmiechnęła się do niej i pocałowała ją w policzek.

-- To zjemy obiad i porozmawiamy o tym.

-- Nie ma obiadu... -- powiedziała nieszczęśliwym głosem babcia. -- Boja...

62

-- Ach tak!... -- mama klepnęła się w czoło. -- Przecież ja miałam zrobić... To zaraz coś... przygotuję.

Zniknęła w drzwiach kuchni i po chwili dobiegły stamtąd odgłosy przesuwanych garnków.

-- Zaczekaj, Marlenko... -- zawołała ciotka i też weszła do kuchni. -- Przecież nie potrafisz gotować, złotko. Daj, ja to zrobię.

-- To my chyba już pójdziemy -- podsumował Net. -- Czuję, że nic nie pomożemy.

Felix przytaknął smutno. Nika spojrzała na niego przepraszająco i założyła swój za duży płaszcz. Pożegnali

się i Felix został w hallu sam.

-- Śniadanie zawsze jadam o siódmej -- dobiegł z kuchni głos Zenosławy. -- Obiad w południe, a kolację przed siódmą. Jestem do tego porządku bardzo przywiązana. O dziewiątej trzydzieści wszyscy powinni być w łóżkach.

Maxio zleciał swoim samolotem na parter, okrążył dwa razy Fe-lixa, puszczając do niego kilka serii z działka pokładowego, po czym zbombardował teczkę mamy Felixa. Zatrzymał się przy niej.

-- O! Co to jest? -- zapytał, kopiąc teczkę.

-- Teczka ze skóry niegrzecznych dzieci -- odpalił Felix. Odwrócił się na pięcie i zszedł do swojej piwnicy.

63

4. Zadanie

W poniedziałek, pod koniec długiej przerwy, Felix stał w kolejce do szkolnego sklepiku.

-- Felix! -- usłyszał za plecami. Odwrócił się i ujrzał drobną blondynkę o twarzy lalki. Tę samą, która na balu halloweenowym była przebrana za stewardesę.

-- Hej! -- zawołała jeszcze raz, podchodząc. -- Pomyślałam, że odstawię ci ten sok jabłkowy.

-- Nie musisz -- uśmiechnął się Felix. -- Właściwie to nawet nie wiem, jak się nazywasz.

-- Anka. Jaki sok chcesz?

-- Z czerwonego grapefruita, jeśli się upierasz.

-- Nie ma -- popatrzyła po wystawie. -- Może być pomarańczowy.

-- OK... Wiesz, sorry jeszcze raz za -

-- Nieważne. -- Machnęła ręką, po czym nachyliła się do okienka i zamówiła sok.

-- Bo ten mój strój... -- próbował wyjaśniać.

-- Zapomnij o tym -- Anka wręczyła mu kartonik soku. -- Strój był niezły.

64

Dzwonek przerwał dalszą rozmowę.

-- Lecę! -- krzyknęła Anka. -- Mamy klasówę!

Odbiegła.

-- Myślałem, że ta twoja Julia miała czarne włosy -- stwierdził Net, stając obok wraz z Niką.

-- Bo ta to jest... inna.

-- Ty to masz branie! -- Net pokiwał głową.

-- Nie tam, po prostu ją zdeptałem na balu i teraz ona mi kupiła soczek.

-- Liczy więc na to, że ją zdepczesz ponownie?

Felix próbował zaprotestować, ale odezwała się Nika:

-- Jak sytuacja w domu?

-- Bez zmian -- Felix wzruszył ramionami. -- Okupacja.

-- Stary, współczuję ci tego, w co się zamienił twój dom -- Net mówił to po raz kolejny tego dnia. -- Naprawdę, kondolencje.

-- Co powiedział tata, jak wrócił? -- zapytała Nika.

-- Przywitał się -- odparł Felix -- po czym zabarykadował w swoim pokoju. Tata nic nie powie. Liczębardziej na mamę. Ona źle znosi cudze porządki.

-- I pewnie miałeś kolację o siódmej? -- Net poklepał go po ramieniu.

-- I ciszę nocną od dziewiątej trzydzieści. O co chodzi z tym konkursem? -- Felix nagle zmienił temat.

Zatrzymali się przed gablotką z ogłoszeniami dyrekcji. Na kartce, ukrytej wśród innych podobnych, widniało kilka ogólnych zdań o współzawodnictwie i doskonaleniu działań zespołowych wewnątrz klasy.

-- Kto jest przewodniczącym naszej klasy? -- zastanowił się Net.

-- W tym roku udało się wrobić Kubę -- odparł Felix.

-- No to spoko. Jest tak cichrawy, że nas nie zapisze. Nie będzie miał śmiałości iść do sekretariatu.

-- Czyli luz -- podsumowała Nika.

-- Czyli luz -- zgodził się Net.

Ruszyli w kierunku schodów, popijając soczek.

65

-- A co jest do wygrania? -- zapytał po kilku sekundach Net.

-- Podobno wycieczka -- odparł Felix.

Net westchnął.

-- Wycieczka, mówisz?...

-- Nie chcemy się ładować w żadne konkursy -- przypomniał Felix.

-- Fakt. Nie chcemy.

Weszli do sali matematycznej.

Nierozłączne zwykle Klaudia i Aurelia siedziały w przeciwnych krańcach sali. Klaudia skróciła włosy i upięła je z tyłu, żeby zasłonić wypalony kawałek. Wyglądało to całkiem nieźle - jeśli ktoś nie wiedział, co się stało, nie miał szansy się zorientować.

Felix podszedł do swojej ławki i podniósł z krzesła plecak. Suwak był odsunięty.

-- Hm... -- przyjrzał się uważnie --jakby ktoś go otwierał...

-- Sądzisz, że w XXI wieku ludzie podkradają sobie jeszcze kanapki? -- Net nachylił się, żeby zerknąć.

Felix zajrzał do środka. Prócz zeszytów i podręczników było tam sporo przedmiotów, których zwykle nie ma w plecakach uczniów: wykrywacz metali, multitool, klucz uniwersalny, miarka i parę innych.

-- Kanapki są... Chyba nic nie zginęło -- Felix wzruszył ramionami i zamknął plecak.

Ekierka, czyli matematyczka, pani Bąk, spóźniała się. Było już trochę po dzwonku, ale nikogo to specjalnie nie martwiło. Wprost przeciwnie - klasa zamieniała się powoli w klub dyskusyjny.

-- Sprawdziłeś zapis loga? -- Felix spojrzał na Neta.

-- Tak, ale niczego tam nie znalazłem. Prawdę mówiąc, ten log to nie jest najmocniejszy element programu Golema...

-- Długo nie mogłem zasnąć -- powiedział Felix. -- I trochę myślałem o różnych rzeczach. Chyba wiem, dlaczego Golem wyciągnął do mnie rękę. Komputer pokładowy ma niezależne podtrzymywanie zasilania. Słyszał wszystko, co wcześniej mówiliśmy... Wiedział, że chcę go wyłączyć i próbował mnie powstrzymać.

66

-- Sądzisz? -- Net spojrzał na niego z niepokojem. -- Nie uczyłem go rozpoznawania mowy.

-- Więc sam się nauczył. Mikrofony i kamery ma podłączone od dawna.

-- Nie nauczyłby się tak szybko mowy. Raczej skojarzył sobie, że zawsze, jak sięgasz do jego pleców, to... robi się ciemno.

-- O czym wy mówicie? -- zainteresowała się Nika.

-- Zapomnieliśmy ci wczoraj opowiedzieć -- przyznał Felix. -- Golem próbował mnie złapać.

-- Ale wszystko OK? -- Nika popatrzyła na niego z niepokojem.

-- Tak... chociaż właściwie to nie. Może być niebezpieczny

-- To wszystko by znaczyło -- zastanowił się Net -- że ma już świadomość i rozpoznaje elementy otoczenia.

-- Więc może być niebezpieczny... -- powtórzył Felix.

-- Manfred, jak go zacząłem uczyć, nawiał do internetu.

-- Manfred nie miał stalowych łap, zdolnych rozerwać na kawałki samochód osobowy.

Do sali weszła wreszcie Ekierka. Rozmowy ucichły tylko nieznacznie. Dopiero kiedy powiedziała „dzieńdobry" i otworzyła dziennik, uczniowie zaczęli wyciągać zeszyty.

-- Porozmawiamy na przerwie -- rzucił jeszcze Felix.

Ekierka przystąpiła do szukania w torbie odpowiedniej książki,

potem długopisu, a na koniec etui z okularami do czytania. Wreszcie wyłożyła na biurko obowiązkowy zestaw.

-- O, mamusiu boska... -- szepnął pobladły nagle Net.

Felix i Nika powiedli za jego wzrokiem i natrafili na Ekierkę, szukającą odpowiedniej strony w podręczniku.

-- Co? -- zapytał Felix.

-- Tablica...

Spojrzeli. Na środku ktoś napisał wielkimi, nieco kanciastymi literami: „Zadanie czeka w kwaterze".

-- To trwa nadal --jęknął Net. -- Miało się skończyć wraz z Halloween.

-- Może Cedynia prowadził tu lekcję historii? -- zastanowił się Felix. -- I chodziło na przykład o Wilczy Szaniec*?

* Wilczy Szaniec - kwatera główna Hitlera w latach 1941-1944 8 km na wschód od Kętrzyna (obecnie w województwie warmińsko-mazurskim).

67

-- Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek prowadził lekcję nie w swojej sali -- Nika wolno pokręciła głową. -- To wiadomość dla nas, napisana w ten sposób, żebyśmy tylko my wiedzieli, o co chodzi.

Ekierka znalazła wreszcie odpowiednią stronę, wstała i sięgnęła po gąbkę.

-- Zrób zdjęcie, zanim zetrze! -- syknął Felix.

Net chciał zapytać „dlaczego", ale powstrzymał się, wyciągnął telefon i pstryknął fotkę. Chwilę później po

napisie nie było śladu.

-- Jeśli to faktycznie wiadomość dla nas -- szepnął Felix -- to mamy wzór charakteru pisma.

-- Chcesz iść z tym do grafologa? -- zapytał Net.

-- Nie wiem jeszcze. Może tak.

Całą lekcję przesiedzieli jak na szpilkach. Nie mogli się skupić na zadaniach, które z zapałem objaśniała matematyczka. Równo z dzwonkiem wrzucili zeszyty do plecaków, zerwali się z ławek i pobiegli na strych. Wpadli do kwatery głównej i zamarli z zaskoczenia.

-- Skąd mógł wiedzieć?! -- niemal krzyknął Net.

Z niedowierzaniem patrzyli na bielącą się na środku stołu kopertę. Od roku, kiedy urządzili w nieużywanej części strychu własny klub zwany kwaterą główną, udawało się zachować to w tajemnicy. Aż do teraz.

Felix pierwszy podszedł do stolika. Usiadł w starym fotelu i przesunął kopertę bliżej siebie. Nie otworzyłjej jednak. Potarł brodę i spojrzał na przyjaciół. Net i Nika również usiedli.

Promienie przymglonego jesiennego słońca leniwie wlewały się przez półokrągłe, umieszczone przy podłodze okienka, wyławiając z półmroku stare zagracone wnętrze.

Przyjaciele w milczeniu wpatrywali się w kopertę.

-- Otwieramy? -- zapytał w końcu Felix.

-- W życiu! -- Net zapadł głębiej w fotel. -- Jak będziemy go ignorować, to się znudzi i odczepi.

-- Przeczytać nie zaszkodzi -- Felix sięgnął do koperty. -- Raczej nie będzie wiedział, że to przeczytaliśmy.

68

Net klapnął ręką w stół, przyciskając drugi koniec koperty. Obaj chłopcy spojrzeli na Nikę, oczekując, że ona rozsądzi, co należy zrobić.

-- Nie wiem, co gorsze -- pokręciła głową. -- Ktoś z nami pogrywa. Otwierając, wchodzimy w grę; nie otwierając, może też wchodzimy, ale nie wiedząc nawet, co to za gra.

-- W Londynie też mieliśmy wrażenie, że ktoś z nami pogrywa

-- przypomniał Felix. -- W kopercie może być istotna informacja.

-- Ale teraz pogrywa Ponury Żniwiarz -- nie ustępował Net.

-- Ta informacja zainfekuje nam mózgi! A jak tam będzie napisane: „Umrzecie za siedem dni", to co? Najbliższy tydzień będzie takim jakby mało fajnym tygodniem.

-- Lepiej wiedzieć, co nas czeka -- zaprzeczył Felix. -- Wtedy będzie można się jakoś zabezpieczyć.

-- Zgadzam się -- przytaknęła Nika. -- Otwieramy i czytamy, a potem myślimy, co z tym zrobić.

Net westchnął i skinął głową. Puścił kopertę.

Felix rozerwał ją sprawnie. Wyjął ze środka kartkę i rozprostował. Widniał na niej napisany długopisem tekst: „Przechowalnia bagażu na Dworcu Centralnym. Skrytka numer 56, kod 4370."

Felix zmarszczył brwi i westchnął. Net wydał dźwięk, jaki wydaje ktoś, kto dowiedział się, gdzie Święty Mikołaj trzyma prezenty.

-- Jedźmy tam -- Net wstał, momentalnie gotowy do drogi.

-- Przed chwilą nie chciałeś otwierać koperty... -- zauważył Felix.

-- Ostrzegałem, że ta informacja może nam zainfekować mózgi! Mój zainfekowała i teraz już jestem ciekawy, co jest w tej skrytce.

-- To może być na przykład torba pełna narkotyków -- zauważył Felix. -- Może jakiś gangster nas wystawia, żebyśmy w razie czego wpadli zamiast niego. *

-- I co mu będzie po torbie, skoro myją weźmiemy?

-- Jak nas nie złapie policja, to nam tę torbę zwyczajnie zabierze.

Net spochmurniał.

Felix dłuższą chwilę obracał w dłoniach kartkę.

-- Możesz włączyć minikomputer? -- poprosił. -- Mam zadanie dla Manfreda.

69

-- Nie gadałem z nim od soboty -- skrzywił się Net, ale sięgnął do plecaka. -- Będzie jęczał.

Otworzył komputer, a ekran wypełnił się linijkami tekstu i liczbami.

-- O! Witam! -- rozległo się z głośników. -- Dawno się nie widzieliśmy.

-- Dwa dni -- zbagatelizował Net.

-- Trochę więcej. Czterdzieści dziewięć godzin, szesnaście minut i pięć sekund.

-- Manfred, daj już spokój... Mamy prośbę.

-- OK, OK, co tam?

-- Masz jakiś znajomy program grafologiczny? -- zapytał Felix.

-- Chodzi ci o taki, który określi charakter osoby po jej piśmie? Właściwie to mam...

-- To prześlij mu tę próbkę -- Felix podetknął kartkę przed obiektyw nad ekranem komputera.

-- Hm... To trochę skomplikowana sytuacja. Nie całkiem się lubimy ostatnio.

-- Programy Al mogą się nie lubić? -- zapytał Felix. -- Co to za program?

-- Vidoktor. W związku z Mortenem nałożono na niego kilkumiesięczną kwarantannę. Trochę mnie znielubił, chociaż akurat ja nie widzę w całej sprawie swojej winy... Ogólnie to już nie jest moim kumplem.

-- Załatw to jakoś -- wtrącił Net.

-- Stary! To nie ma tak: weź i załatw. Przysługa za przysługę -- to jedyna możliwa rozmowa. Cośmuszę mu dać.

-- Obiecaj mu coś. Potem dasz.

-- Tylko co?... Dobra, zaczekajcie, pogadam z nim. OK, zgadza się.

-- Tak szybko? -- zdziwiła się Nika.

-- My tak rozmawiamy.

-- Ile to potrwa? -- zapytał Felix. -- Chyba trochę dłużej niż rozmowa?

-- Jestem pewien, że może to zrobić w kilka milisekund, ale ma podły charakter. Muszę zaczekać.

70

-- A co chce w zamian?

-- Właśnie tego. Satysfakcji, że czekam i się wkurzam. Czekam więc i udaję, że się wkurzam.

Lekcja historii ciągnęła się niemiłosiernie, tym bardziej że pan Cedynia swoim zwyczajem czytał na głos podręcznik, robiąc przerwy na mikrodrzemki. Milkł niespodziewanie w połowie zdania lub nawet wyrazu, by po kilku, kilkunastu sekundach kontynuować od tego samego miejsca. Wszyscy zastanawiali się, czy sam Cedynia wie o tym, że przysypia.

Gdy tylko przebrzmiał dzwonek, budząc przy okazji nauczyciela z kolejnej mikrodrzemki, przyjaciele znów wbiegli na strych. Net otworzył minikomputer i zapytał:

-- Masz?

-- Kobieta, około trzydziestu, czterdziestu lat -- bez zbędnych wstępów oznajmił Manfred. -- Energiczna, zdecydowana, pracuje na kierowniczym stanowisku. Praworęczna.

-- A kolor włosów? -- zapytał Net.

-- Żartujesz?

-- Żartuję.

-- Trzydzieści parę lat... -- zastanowił się Felix. -- W gimnazjum to może być tylko nauczycielka. Każda obca osoba rzuciłaby się w oczy. Zresztą Brudnica by jej nie wpuścił.

-- Pani Jola nie jest energiczna ani zdecydowana -- powiedziała Nika. -- Christina też nie...

-- Chyba nie ma więcej nauczycielek w tym wieku -- zastanowił się Net.

-- Charakter pisma wydaje się być znajomy... -- Felix podrapał się w głowę. Wyciągnął zeszyty od polskiego i angielskiego. Charaktery pisma obu nauczycielek były zdecydowanie inne niż ten na kartce. -- Zresztą kto inny mógł to pisać, a kto inny przynieść. A druga próbka?

-- Na zdjęciu z tablicy to nie jest charakter pisma.

-- A co w takim razie? -- zdziwił się Net. -- Schabowy bez kości?

71

-- Ktoś napisał to drugą ręką albo od końca, specjalnie tak nieudolnie, żeby nie dało się tego zbadać. Zdjęcie jest niezbyt wyraźne, więc nic więcej nie da się powiedzieć.

-- Ciekawe... -- Felix opadł na oparcie i potarł brodę.

-- „Ciekawe" to nie jest właściwe słowo -- Net zaplótł dłonie i poruszał nerwowo palcami. -- „Niepokojące" byłoby trafniejsze.

-- Ciekawe i niepokojące -- przyznał zamyślony Felix. -- Na kartce, którą mamy w ręku, zdradził się -

-- Zdradziła się -- poprawiła go Nika.

-- Zdradziła się z charakterem pisma, a na tablicy, którą ktoś co chwilę ściera, tak się wysilił... ła, żeby z badania nic nie wyszło.

-- Mnie bardziej interesuje, w jaki sposób ten ktoś... OK, ta kto-sia tutaj weszła. Musiała mieć klucz od strychu.

Felix pokręcił głową, że nie wie, i nachylił się nad stolikiem, na którym leżał ich problem.

-- Ciekawa jest jeszcze jedna sprawa -- Felix znów potarł brodę. -- Co by było, gdybyśmy nie zauważyli napisu na tablicy?

-- Moglibyśmy znaleźć tę kartkę za tydzień -- przyznał Net.

-- Decyzja: olewamy czy idziemy do tej skrytki?

-- Olewamy -- zdecydował Net. -- Z przykrością.

Nika tylko skinęła głową.

Felix wziął do ręki list i podarł go na kawałki. Chwilę zastanawiał się, co zrobić z papierkami, po czym włożył je do kieszeni.

Dzwonek na fizykę zakończył krótką naradę.

Ostatnią lekcją tego dnia były zajęcia dodatkowe z botaniki progresywnej u profesora Butlera. Na początku roku, prócz trójki przyjaciół, na zajęcia zapisali się: Gilbert, Zosia i Aurelia. Po pokazie konsumpcji owoców krzewu parówkowego Aurelia więcej się nie pojawiła, a Zosia wymusiła na Gilbercie, by siadali co najmniej w trzeciej ławce.

Sala biologiczna wyglądała trochę jak laboratorium podejrzanego naukowca z podrzędnego filmu grozy. Większą część ścian zajmowały regały z klatkami, oświetlonymi halogenami terrariami,

72

półkami z tajemniczo wyglądającymi słoikami oraz zamkniętymi na klucz szafami i szafeczkami. W oknach wisiały do połowy zasunięte drewniane żaluzje. Na blacie wielkiego biurka ktoś przygotował eleganckie obiadowe nakrycie: talerz, nóż, widelec, serwetkę. Z zaplecza słychać było, jak profesor krząta się, przesuwa przedmioty i nuci pod nosem.

-- Znowu będzie coś jadł... -- skrzywił się Net.

-- Do przeżycia -- odparł Felix. -- Dopóki nas nie zmusza.

-- Poprawiłem jej trochę kod DNA -- profesor wyszedł z zaplecza, trzymając doniczkę z roślinązwieńczoną czarno-czerwonym owocem wielkości pomarańczy. -- Teraz bekonia nie tylko wydziela wońbekonu, ale również smakuje jak bekon -- postawił doniczkę na blacie. -- Mam nadzieję.

Był niskim, chudym mężczyzną po czterdziestce. Jego poplamiony fartuch domagał się nawet nie tyle prania, co emerytury.

Poprawił okulary w grubych oprawkach i przygładził tłuste siwe włosy. Rozejrzał się po uczniach i zapytał:

-- Kto pierwszy? -- Nie było chętnych, więc włożył serwetkę pod szyję i oznajmił. -- Zatem spróbujęsam, he, he.

Widać było, że liczył na to od początku.

Delikatnie odciął owoc, położył go na talerzu i zaczął oglądać ze wszystkich stron.

-- Czy to się gotuje, czy je na surowo? -- zapytał Gilbert.

-- Jestem przygotowany na obie opcje.

Profesor toczył owoc po talerzu, nie mogąc się zdecydować, z której strony napocząć. Wreszcie przytrzymał go ręką i przekroił na pół. Wewnątrz znajdowała się jasnożółta substancja przypominająca

kruchy twaróg. Po sali rozszedł się jeszcze intensywniejszy aromat bekonu... i czegoś jeszcze. Uczniowie skrzywili się z niesmakiem.

Profesor ostrożnie, jakby to miało jakieś znaczenie, odkroił kawałek i włożył do ust. Zaciamkał, żuł dłuższąchwilę, mrużąc oczy i kiwając głową.

-- Smakuje jak sernik -- orzekł wreszcie, oblizując się. -- Jak budyniowaty sernik. Lekko waniliowy, z domieszką musztardy,

73

o malinowo-pomidorowym zabarwieniu. Nutka bekonowa też tu pobrzmiewa, tłumiąc aromat kiszonej kapusty. Nie... to bardziej boczek. Chyba trzeba będzie zmienić nazwę na boczodendron.

Wszyscy zaciskali usta, próbując powstrzymać się od wyobrażania sobie tego.

-- Smak dosyć eklektyczny* -- wytarł serwetką usta. -- Teraz możecie spróbować.

Piątka uczniów siedziała nieruchomo, udając, że nie usłyszeli.

-- Nie chcecie, to trudno -- profesor wstał i sięgnął po kredę. -- Opowiem wam o hodowli bekonii. To nie jest łatwe.

Podszedł do tablicy, ale zawahał się i odwrócił do sali. Potem dotknął brzucha i zrobił niewyraźną minę.

-- Mam pomysł: dziś skończymy wcześniej -- rzucił niespodziewanie, przytrzymując się stołu. -- Na następnych zajęciach poznamy esencję florencję, najbardziej zakręcony kwiat, jaki udało mi sięwyhodować.

Powiewając połami fartucha i tłustymi kosmykami włosów, popędził na zaplecze.

Z przyczyn oczywistych Net nie mógł przyjechać do Felixa, by kontynuować testy Golema.

Felix wlókł się noga za nogą w kierunku domu, w którym niechybnie czekała go seria wyrzutów, nagan i porad. Czuł, że to nieuczciwe, że musi to znosić, ale nie miał dość silnej woli, by sprzeciwić się ciotce. Dopiero chłód mglistego popołudnia zmusił go do przyspieszenia kroku.

Jeśli chodzi o ciotkę, niewiele się pomylił.

-- Odebrałeś mój bagaż? -- zapytała go na przywitanie. Miała na sobie fartuszek kuchenny założony na strój w kilku odcieniach oranżu.

-- Jaki bagaż? -- odpowiedział pytaniem.

-- Ze skrytki na Dworcu Centralnym -- Zenosława zmrużyła oczy pod nawisem skomplikowanej koafiury. -- Miałeś odebrać mój bagaż.

* Eklektyzm - łączenie elementów i treści z różnych stylów, epok i kierunków artystycznych.

74

-- Miałem odebrać?...

-- Jesteś tak bardzo nieobowiązkowym dzieckiem, że nie możesz załatwić jednej rzeczy dla mnie?

-- Skrytka 56?... -- Felix poczuł przykre ukłucie podejrzenia. Sięgnął do kieszeni bluzy i wyjął resztki podartej kartki. Spojrzał na nie z niedowierzaniem, potem przeniósł wzrok na ciotkę.

-- Przepraszam, nie wiedziałem...

-- Twój ojciec na pewno się ucieszy! -- Zenosława zacisnęła usta i chwilę wpatrywała się ze złością w Felixa. -- Ładnie traktujecie swoich gości. Naprawdę ładnie. Nie wiem, czy zasłużyłeś na obiad! Nie, nie... -- uniosła rękę, by nie protestował, choć wcale nie zamierzał. -- Twoja matka wróci, to zadecyduje.

-- To jeszcze jej nie ma? -- zdziwił się Felix. -- Miała mieć urlop.

-- Jak widać, nie ma urlopu.

-- Pojadę po ten bagaż -- powiedział zrezygnowany. Wysypał na blat trema* fragmenty kartki i zacząłukładać podarte puzzle. Niestety, kilku kawałków brakowało i nieszczęśliwie na jednym z nich były dwie cyfry kodu.

-- Jaki jest kod do skrytki?

-- Nie będę powtarzała. Do powrotu matki nie chcę cię widzieć

-- ciotka spojrzała na niego z wyższością, obróciła się i wróciła do kuchni.

Felix nie miał siły protestować, że to jego kuchnia, jego własna kuchnia, a nie kuchnia ciotki z Przebrzydłowa. Zamiast tego powlókł się do piwnicy. Rzucił plecak na łóżko, podniósł słuchawkętelefonu i wybrał numer do firmy mamy.

-- Cześć! -- powiedział, gdy asystentka połączyła rozmowę.

-- O co chodzi z tym bagażem cioci?

-- Ciocia nie chciała dźwigać torby, więc ją zostawiła w przechowalni.

-- A ja miałem ją odebrać? Nikt mi nie powiedział.

-- Jak wychodziłam, jeszcze spałeś -- wyjaśniła mama.

-- Sprawdziłam plan lekcji, włożyłam ci kopertę do zeszytu od matematyki i przypięłam spinaczem. Powinieneś mieć komórkę.

-- Nie wiedziałem, co to za kartka.

* Tremo - rodzaj mebla, którego głównym elementem jest duże lustro.

75

-- Napisałam przecież wielkimi literami, o co chodzi.

-- A co napisałaś?

-- „Odbierz bagaż cioci" czy jakoś tak, a pod spodem numer skrytki i kod. A co?

-- Nie, nic.

-- Zapomniałeś odebrać?... No,- trudno, odbiorę po drodze. Cześć!

-- To cześć, mamo.

Usiadł w wielkim fotelu i zagapił się w ścianę, próbując zrozumieć, co się właściwie stało. Jakim cudem koperta, którą dała mu mama, znalazła się w kwaterze głównej na strychu?

Włączył komputer i uruchomił program komunikacyjny Net.com. Oczekiwanie na połączenie z domem Neta trwało kilka sekund. Potem ekran zajaśniał monochromatyczną zielenią i wyświetlił twarz przyjaciela.

-- Feszcz! -- wybulgotał Net, wpychając sobie do ust kęs kanapki. -- Fo tam?

W tym momencie również Nika odebrała połączenie.

-- Znam osobę, która napisała wiadomość -- powiedział wolno Felix. -- To moja mama.

-- Hm... -- Net pospiesznie przełknął. -- Coś mi mówi, że to raczej nie ona przebrała się w Halloween za Ponurego Żniwiarza...

-- Raczej nie -- przyznał Felix. -- Mama napisała do mnie list. Ktoś wyciągnął list z mojego plecaka i zaniósł na strych.

-- Mówiłem ci, kup komorę. Listy to wysyłało się w czasach Bolesława Krzywoustego. Komora mocno ułatwia życie, chociaż... częściej dostawałbyś od starych SMS-y z zadaniami do wykonania.

-- Nie znasz charakteru pisma swojej mamy? -- zapytała Nika.

-- Wydawał mi się znajomy... Ktoś oderwał górną połowę kartki, gdzie mama napisała, że mam odebrać torbę cioci z tej przechowalni.

-- Dlaczego akurat ty?

-- Bo ja miałem być w domu po drugiej, a rodzice wieczorem. Z tego będzie jeszcze niezła afera...

-- Masz pojęcie, kto to mógł zrobić?

76

-- Zostawiliśmy plecaki na dziesięć minut i zeszliśmy na dół -- przypomniała sobie Nika. -- Jak

wróciliśmy, twój był rozpięty.

-- W sali cały czas ktoś był. Wiktor i Kuba nie ruszali się z miejsc... Nie wiem, nie rozumiem tego. Po co ktoś miałby to robić?

-- I skąd wiedział o kwaterze? -- dodała Nika.

Przyjaciele jak na komendę wzruszyli ramionami.

-- Myślę, że Żniwiarzowi chodziło o to, żeby ukarać nas za niewykonanie zadania -- powiedziała Nika. -- Gdybyśmy je wykonali, nie byłoby afery.

-- Tylko w jaki sposób się dowiedział?... Ech... Mamy o czym myśleć do wieczora.

-- Ima się nam co śnić... -- dodał z kwaśną miną Net.

Pożegnali się i rozłączyli.

Felix zadzwonił jeszcze do Wiktora. Dowiedział się tylko, że jego zdaniem w sali na długiej przerwie nie było nikogo obcego. Potem spróbował podłubać przy Golemie, ale nie mógł się skupić na pracy. Chodziłwięc po piwnicy i czuł się jak w więzieniu, bo salon był okupowany przez Maxia, a kuchnia przez Zenosławę, narzucającą się babci Lusi. Maxio szalał, skacząc i tupiąc, a ponieważ salon znajdował siędokładnie ponad tą częścią piwnicy, Felix wszystko słyszał.

Nadzieja na uwolnienie pojawiła się dopiero w postaci taty, który wrócił z pracy nieco wcześniej. Niestety, gdy Felix dotarł do hallu, ciotka kończyła przedstawiać tacie własną wersję wydarzeń.

-- Pojadę po tę torbę... -- powiedział tata i zaczął zakładać zdjętą przed chwilą kurtkę.

-- Mama powiedziała, że odbierze po drodze.

-- Ależ ona tu dotrze na noc! -- krzyknęła niemal Zenosława.

-- Pojadę, pojadę -- tata machnął ręką.

-- O tej porze są straszne korki -- ciotka załamywała ręce w fałszywym zmartwieniu. -- To zajmie ci masę czasu. No, ale gdyby Felix nie podarł kartki -- spojrzała na niego przeciągle -- nie byłoby problemu...

-- To prawda, że podarłeś kartkę od mamy? -- zapytał.

-- Nie wiedziałem, że to kartka od mamy.

-- A czyja mogłaby być?

77

-- Hm... To skomplikowana historia...

-- Dobra -- tata uniósł rękę. -- Opowiesz, jak wrócę.

Gdy wyszedł, Felix został w hallu sam z ciotką. Dwie sekundy mierzyli się wzrokiem, po czym Felix w poczuciu kosmicznej niesprawiedliwości wycofał się do piwnicy. Położył się na łóżku i otworzył na stronie zaznaczonej zakładką „Cieplarnię" Briana W. Aldis-sa. Chowający się tu przed Maxiem Caban usiadł obok i położył pysk na łóżku.

Tata wrócił po godzinie, zaniósł torbę do cioci i bez słowa wszedł do kuchni.

Felix nawet teraz odczuwał obawy przed opuszczeniem piwnicy, chociaż zaczynał być już solidnie głodny. Wyszedł dopiero pół godziny później, gdy usłyszał na podjeździe silnik Alfy Romeo*.

Mama weszła do domu w nie najlepszym nastroju.

-- Mogliście mi powiedzieć, że odbierzecie tę torbę -- powiedziała z wyrzutem. -- Straciłam bez sensu czterdzieści minut.

Tata i Felix spojrzeli na siebie, a ciotka Zenosława westchnęła teatralnie i wymownie zerknęła na babcię, jakby chciała tym samym dać do zrozumienia, jak bardzo beznadziejną ma rodzinę.

Felix nagle poczuł, że to wszystko nie dzieje się przypadkiem, a ciotka z Przebrzydłowa nie jest bezinteresownie złośliwa, tylko ma jakiś cel. W końcu co to za przyjemność przyjechać do rodziny, której się nie widziało od kilkunastu lat i gotować im obiady? Chyba że za zapłatę starcza przyjemność z rozstawiania wszystkich po kątach...

Tok myśli przerwał mu Maxio, który wypatrzył Cabana i rzucił się na niego z wrzaskiem. Pies opuściłpiwnicę, aby przywitać się z mamą, ale na widok Maxia zapomniał o swej pani i czmychnął do kuchni.

-- Zrobiłam kolację -- oznajmiła uroczyście Zenosława.

-- A obiad? -- zapytał Felix.

-- Obiad był w południe. Ledwo sobie poradziłam z tym złomem -- wskazała głową maszyny kuchenne taty Felixa.

Felix powstrzymał się, żeby nie wyartykułować, iż w południe nikogo poza babcią nie ma w domu, a złom to przydatne wynalazki.

* Ze względu na miłość autora do motoryzacji, w tej książce nazwy samochodów są pisane wielką literą.

78

Wszyscy weszli do kuchni i usiedli przy stole nad sześcioma talerzami, na których leżały po dwie kanapki z pasztetem. Bez masła. Tata spojrzał na mamę, a mama na tatę, potem przenieśli spojrzenie na bladą twarz babci. Bezgłośnie zgodzili się, że jakakolwiek dyskusja nie polepszy jej stanu zdrowia, zaczęli więc jeść.

-- Jutro spróbuję wrócić wcześniej -- obiecała mama. -- Może pomogę trochę cioci Zenosławie.

W milczeniu żuli suche kanapki.

Felix odniósł nagle wrażenie, że z szafki pod zlewem od kilku chwil dobiegają dziwne dźwięki, jakby skrobania i dyszenia.

Szczur? -- pomyślał.

To było możliwe. Caban z pewnością wyczułby szczura, ale wątpliwe, czy próbowałby go łapać. Uwielbiałganiać koty, ale szczury ignorował. Kiedyś w domu państwa Polonów zamieszkał taki intruz. Mama żądała natychmiastowej eksterminacji, ale ani tata ani Felix nie mieli sumienia robić mu krzywdy. Ustawili więc w hallu kilka pudeł kartonowych z serem wewnątrz i z klapkami otwierającymi się tylko do środka, a następnie zaczęli wypłaszać gryzonia zza szafek kuchennych. Zadaniem Cabana było siedzenie przed drzwiami do piwnicy i odstraszanie szczura własną obecnością. Było bowiem wielce prawdopodobne, że szczur spróbuje się ukryć właśnie w piwnicy. Wreszcie stukanie w szafki i grzebanie za nimi drutem przyniosło efekt. Szary kształt czmychnął do hallu, ominął wszystkie pułapki i skierował się prosto na Cabana. Pies omiótł szczura leniwym spojrzeniem i usłużnie podniósł przednią łapę, by tamten mógłłatwiej wcisnąć się w szczelinę pod drzwiami do piwnicy. Tamtego wieczora rozgorzała burzliwa dyskusja, czy wobec takiego zachowania pies powinien w ogóle dostać kolację. Ostatecznie, po jakimś tygodniu, szczur został spułapkowany do pudła i wywieziony przez tatę i Felixa za miasto. Zostawili mu jeszcze prowiant, do czego oczywiście nigdy nie przyznali się przed mamą. Oficjalna wersja szczurzego końca była krwawa i brutalna.

-- Mamy jeszcze jakiś słoik klopsów, kochanie? -- tata przerwał wiszące nad stołem milczenie.

79

-- Jesteś głodny? -- zareagowała natychmiast ciotka. -- Chcesz jeszcze jedną kanapkę, Piotrusiu?

-- Nie, nie -- szybko zapewnił tata. -- Najadłem się. Tak tylko pytam. Czysto teoretycznie.

-- Jutro wrócę wcześniej -- w poczuciu winy po raz kolejny zapewniła mama. -- Pomogę cioci zrobićobiad.

-- Kolację -- poprawiła ją Zenosława. -- Obiad je się w południe. Naprawdę nie musisz, złotko. Jeśli zależałoby ci na zdrowiu Luśki, to nie chodziłabyś do pracy. Poradzę sobie z tymi kanapkami sama.

-- Klopsy... -- konspiracyjnie szepnął tata.

-- Poszukam i podgrzeję -- mama zerwała się od stołu.

-- Piotrusiu, nie wysługuj się żoną -- warknęła ciotka. -- Konserwy są niezdrowe. Mogę dorobićkanapek.

Mama wolno usiadła na swoim miejscu.

Felix zabrał się za drugą gumową kanapkę i zaczął się zastanawiać, czy grasujący po domu szczur skłoniłby ciotkę do powrotu do Przebrzydłowa.

-- Te maszyny naprawdę trudno się obsługuje... -- tata spojrzał na mamę błagalnie. -- Babcia wie, co do czego służy...

-- No chyba nie chcecie, żeby Luśka się przepracowywała?! -- oburzyła się ciotka. -- Lekarz zabroniłjej cokolwiek robić!

-- Miałem na myśli... -- tata wydął wargi -- krótkie szkolenie...

Ciotka spojrzała na niego takim wzrokiem, że zamilkł.

-- Nie martw się, Luśka -- poklepała babcię po dłoni. -- Dopóki ja tu jestem, nic ci nie grozi.

Babcia szybko włożyła do ust swoje lekarstwa i popiła je.

-- Mogłabym ci powiedzieć, co do czego służy -- zaproponowała cicho.

-- Na szczęście jest zwykły nóż do smarowania chleba pasztetem -- wyglądało na to, że Zenosława ma na wszystko gotową odpowiedź. -- Nie musisz nawet wstawać.

W szafce znów coś skrobnęło.

Felix wyobraził sobie wielkiego tłustego szczura, który otwiera drzwiczki, wychodzi i zaczyna gonić ciotkępo całym domu, a po-

80

tem ulicą aż na dworzec kolejowy. Szczury są mądre, więc dla pewności mógłby zaczekać i sprawdzić, czy ciotka wsiądzie do pociągu i odjedzie.

Wreszcie w szafce coś się przesunęło i zagruchotało o kubeł na śmiecie. Teraz już wszyscy zwrócili na to uwagę.

Felix wstał, ostrożnie otworzył szafkę i ujrzał wpatrujące się w niego wielkie włochate stworzenie. Chwilęgapił się na nie zaskoczony, po czym westchnął:

-- wyłaź stamtąd...

Caban posłusznie wyczołgał się z szafki, spuścił łeb i powlókł się w kierunku swojego posłania w hallu. Gdy spojrzał na Maxia, przyspieszył kroku i wbiegł na piętro. Maxio zerwał się, by za nim biec, ale ciotka usadziła go w miejscu.

-- Zjedz do końca, Maxiu. Psa pomęczysz potem. No, chyba że

prędzej wyląduje w budzie na dworze.

* * *

W ponurym milczeniu obejrzeli wieczorny serwis informacyjny, gdzie znów wspominano o Bazyliszku, który tym razem miał się rzekomo pojawić w piwnicach jakiegoś składu win. Opis potwora na tyle jednak

odbiegał od poprzedniego, że czyniło to całą relację mało wiarygodną.

Felix zastanawiał się, czy oglądać film, czy poczytać książkę. Zaraz jednak z zaskoczeniem, kolejnym tego dnia, odkrył, że cisza nocna wprowadzona przez ciotkę Zenosławę została przyjęta przez domowników bez słowa sprzeciwu. Zrezygnował z samotnej walki, umył się i miał już iść do siebie, gdy w hallu spotkałmamę. Miała na sobie koszulę nocną, w ręku trzymała szklankę wody.

-- Mamo -- szepnął -- kiedy ona wyjedzie?

Mama zrobiła minę, jakby miała do przekazania bardzo przykrą wiadomość, po czym odszepnęła:

-- Prawdę mówiąc, doszliśmy z tatą do wniosku, że lepiej, jeśli tu z nami jest.

-- No, co ty?! -- zdziwił się Felix. -- Dlaczego wszyscy tak jej ustępują?

81

Mama położyła mu dłoń na ramieniu.

-- Nie mogę wziąć urlopu -- powiedziała. -- Tata też nie. Ty chodzisz do szkoły. A babcia jest poważnie chora. Ktoś powinien być z nią stale w domu. Lekarz zabronił jej wykonywać jakiekolwiek prace wymagające wysiłku. Wymusiłam na niej obietnicę, że nie będzie gotować ani sprzątać. Ciocia Zenosława chwilowo wyręczy ją w domowych zajęciach. Obawiam się, że musimy to znosić przez najbliższy tydzień. Potem powinnam dostać urlop.

Felix skrzywił się, ale zrozumiał, że to już nieodwołalne. Pocałował mamę na dobranoc, zajrzał do taty, który ze słuchawkami w uszach dłubał w jakichś mechanizmach. Felix postanowił mu nie przeszkadzać. Otworzył cichutko drzwi pokoju babci i... Babcia płakała. Felix nigdy nie widział jej płaczącej. Teraz stanąłjak wryty i nie wiedział, co powiedzieć. Babcia podeszła do niego, przytuliła mocno i łamiącym się głosem powiedziała:

-- Nie martw się, skarbeńku, wszystko będzie dobrze. Idź już spać, kochanie.

Felix miał ochotę wybuchnąć płaczem, ale pomyślał, że wtedy babci będzie jeszcze trudniej. Uśmiechnąłsię słabo, na sztywnych nogach zszedł do swojej piwnicy i położył się do łóżka. Myślał o babci i o wszystkich niesprawiedliwościach, które go spotkały ze strony ciotki. Westchnął ciężko i zgasił światło. Nim zasnął, długo patrzył w majaczącą w mroku potężną sylwetkę Golema.

82

5. Makulatura

We wtorek pierwszą lekcją był język angielski z panią Christiną. Przyjaciele stali przed salą. Felix narzekałna życie.

-- W miejsce demokracji pojawiła się dyktatura -- ciągnął ponuro. -- Pasztetowa dyktatura... Wyszło tak, że wszyscy są na mnie źli o to, że nie odebrałem bagażu. W ogóle atmosfera jest napięta.

-- U mnie też atmosfera gęstnieje -- przyznał Net. -- Nie taki hardcore jak u ciebie, ale mama zaczyna te babskie jazdy ciążowe. Narzeka, że jest słonicą, że puchną jej nogi, chociaż nie widać, żeby puchły, że nie może się schylić. Takie tam pierdoły, ale ognisko domowe zaczyna dawać za dużo dymu, a za mało ciepła.

-- Po prostu jesteś zazdrosny o przyszłe rodzeństwo -- zauważyła Nika.

Net już miał zacząć tłumaczyć, że to nie żadna zazdrość, tylko fakty, ale dźwięk dzwonka oznajmiłpoczątek lekcji. Ledwo usiedli w ławkach, ich wzrok padł na tablicę z wyraźnym napisem: „Teraz jużchcecie grać". Tym razem również został nabazgrany kanciastymi literami.

Wpatrywali się w niego ponuro.

83

-- Fakt -- przyznał Net. -- Chciałbym zagrać, ale tylko po to, żeby poznać mistrza gry i mu dokopać.

-- Ktoś to napisał w nocy -- pokręcił głową Felix. -- Nie przejmujmy się. Facet chce nam pokazać, że jak nie będziemy spełniać jego poleceń, to nas ukarze. Nie damy sobą manipulować.

Otworzyli zeszyty i zmartwieli.

W trzech zeszytach do angielskiego były napisane trzy identyczne wiadomości: „Pierwsze zadanie: zbieranie makulatury. Zbierzcie jak najwięcej."

-- A to ci! -- Net odruchowo odsunął od siebie zeszyt. -- Włamał się do naszych domów? Do trzech? I o co w ogóle chodzi? Jaka makulatura? Tata uparł się na segregowanie śmieci, fakt, ale makulatury nie zbieramy, tylko wrzucamy do pojemnika na papier. Nie chcę żadnych takich. Nienawidzę gierek.

-- Jak on to zrobił? -- zastanowiła się Nika. -- Wczoraj wieczorem nie było tego napisu. Wiem, bo zaglądałam. Dziś rano włożyłam zeszyt do torby i otworzyłam dopiero teraz.

-- Myślę sobie -- Felix przejechał palcami po brodzie -- że powinniśmy olać Ponurego Żniwiarza, zająć się czymś pożytecznym i nie reagować na zaczepki.

-- Golema chwilowo nie możemy budować -- przypomniał Net.

-- Ja go i tak nie budowałam -- wspomniała Nika.

-- Fakt... -- przyznał Felix. -- Może więc ten konkurs między-klasowy?

-- Hm... -- Net zastanowił się chwilę. -- A jak to będzie coś głupiego? Narobimy się tylko.

-- Do wygrania jest wycieczka -- przypomniał Felix. -- Może nie zgłosi się dużo klas.

-- Znając Stokrotkę, to wymyśli turniej szachowy czy coś w ten deser -- wzruszył ramionami Net. -- Dobra, spróbujmy.

Dalszą rozmowę przerwało wejście Christiny.

* * *

Następna lekcja miała się odbyć w tej samej sali i większość uczniów nawet nie wyszła na korytarz. Wyglądało na to, że przegra-

84

na w wyborach króla i królowej balu wyszła na dobre Aurelii. Siedziała teraz w jednej ławce z Lucjanem i naprawdę kosztowało ich to sporo wysiłku, żeby uważać na lekcjach, zamiast zajmować się sobąnawzajem. Klaudia siedziała po przeciwnej stronie sali, dbając o to, żeby zachować spory dystans do Geralda. Przyjaciele przeprowadzili szybką sondę wśród kolegów na temat tego, czy zgłaszać klasę do konkursu. Poza Wiktorem i Oskarem nikt nie wyrażał specjalnego entuzjazmu.

-- Z tego co wiem -- odezwał się Gilbert -- Stokrotka lubi obiecywać kaczki na wierzbie.

Perspektywa wycieczki przeważyła i w końcu wszyscy się zgodzili. Przerażony był tylko Kuba, który w końcu przypomniał sobie, że jest przewodniczącym i to właśnie on będzie musiał zanieść zgłoszenie do sekretarki, a może nawet do samego dyrektora.

By nie dać mu czasu na przemyślenia, Felix wyrwał kartkę z zeszytu i napisał na niej kilka oficjalnych zdań. Następnie, żeby uniknąć dalszych wahań, Nika poszła razem z przewodniczącym do sekretariatu i oboje wręczyli zgłoszenie pani Helence.

Sekretarka posłała im niechętne spojrzenie spod natapirowa-nych, tlenionych blond włosów. Dłonie trzymała w górze z rozczapierzonymi palcami, a zapach wypełniający sekretariat świadczył o tym, że przed chwilą skończyła malować paznokcie. Nie była zbyt szczupła, ale jednocześnie uwielbiała obcisłe jaskrawe bluzeczki, przez co wyglądała dosyć osobliwie.

-- Połóżcie na biurku -- wskazała brodą blat. -- Teraz nie mogę niczego dotykać.

-- Czy dużo klas się zgłosiło? -- zapytała grzecznie Nika.

-- Tylko wy i druga „b".

-- A wiadomo, na czym ma polegać konkurs?

-- Dziś dostaniecie pierwsze zadanie -- mina sekretarki świadczyła o tym, że ma już dość gości.

Zadzwonił telefon. Pani Helenka patrzyła to na aparat, to na swoje dłonie. Wreszcie wzięła w dwa palce spiralny kabel, ściągnęła słuchawkę na blat i przyłożyła do niej głowę.

85

-- Halo? -- rzuciła do mikrofonu. -- Nie, proszę pana, to nie jest zakład pogrzebowy. Wprost przeciwnie, to szkoła. Tak... Do widzenia.

Wyprostowała się i znów spojrzała na swoje dłonie.

-- Możecie... odłożyć? -- Uśmiechnęła się do uczniów.

Nika odłożyła słuchawkę, po czym oboje z Kubą pożegnali się i wyszli.

-- Zakład pogrzebowy... -- mruknął Kuba, gdy byli już na schodach. -- Lepiej było się nie zgłaszać.

* * *

W oczekiwaniu na lekcję polskiego Net grał na telefonie. Felix zaglądał mu przez ramię.

-- Kup sobie własny telefon -- rzucił wreszcie Net.

-- Może wyproszę od taty jego stary.

-- W nowych są lepsze gry i więcej funkcji.

-- Ty używasz tego samego telefonu od dawna.

-- To wcale nie znaczy, że nie chciałbym nowego -- Net wyciągnął aparat i przyjrzał się krytycznie powycieranym przyciskom. -- Tata uważa, że jak chcę mieć nowy, to powinienem sam na niego zarobić. I co? Mam odprowadzać wózki pod hipermarketem? A może zbierać makulaturę?

Do klasy weszła pani Jola, już od progu machając kopertą.

-- Niespodzianka! -- oznajmiła. -- Mam pierwsze zadanie konkursowe.

Klasa zamarła w oczekiwaniu.

-- Pierwsze zadanie brzmi -- zawiesiła głos, budując napięcie.

-- Niech nas pani nie trzyma w niepewności -- poprosił Lucjan.

Pani Jola uśmiechnęła się, rozłożyła kartkę i lekko się zawahała.

-- „Zbieranie makulatury" -- przeczytała. -- „Zbierzcie jak najwięcej. Czas do piątku".

W sali zapadło milczenie.

-- Nie wysilił się... -- mruknął Lucjan.

-- Mogło być gorzej -- dodał Oskar. -- Mogło być sprzątanie trawnika albo froterowanie korytarza.

Przyjaciele popatrzyli po sobie z rezygnacją.

86

-- Zrobił nas w bam-bam -- powiedział wreszcie Net. -- Spodziewałem się czegoś w stylu jedzenia hamburgerów na czas.

-- Teraz nie możemy się wycofać... -- dodała Nika. -- Namówiliśmy wszystkich.

Felix tylko westchnął.

Kilka osób spojrzało niezbyt przyjaźnie w stronę przyjaciół.

-- No, co?! -- rzucił do nich Net. -- Skąd mieliśmy wiedzieć? Też bym wolał turniej kręglowy.

-- Nie martwcie się -- powiedziała łagodnie pani Jola. -- Pewnie następne zadania będą fajniejsze.

-- Jasne... -- mruknął pod nosem Net. -- Zbieranie złomu.

* * *

W miarę, jak Felix zbliżał się do domu, szedł coraz wolniej. Dopiero gdy zobaczył czerwoną Alfę Romeo, odzyskał nadzieję, że sytuacja uległa zmianie na lepsze.

-- Wyjechała? -- zapytał z nadzieją w głosie, gdy wszedł do domu i upewnił się, że jest w nim tylko mama.

-- Poszła z babcią na spacer -- odparła mama. -- Wykorzystam to i zrobię obiad.

Felixowi zrzedła mina.

-- Pomogę ci -- oznajmił. -- Tylko umyję ręce.

-- Dam sobie radę -- uspokoiła go mama.

-- Przecież nie umiesz gotować...

-- To nie może być trudne -- mama kucała przy lodówce i przeglądała zawartość półek. -- Wszystkie normalne mamy to robią. Właśnie sprawdzam dostępność zasobów.

-- Mamo... Ty nawet do gotowania zabierasz się jak ekonomista.

-- Choć raz na jakiś czas chcę się poczuć panią domu. Poradzę sobie.

-- Wzięłaś urlop?

-- Urlop? -- zdziwiła się. -- Mogłabym od razu szukać nowej pracy. Urwałam się wcześniej, ale jestem pod telefonem i mailem.

Faktycznie, laptop stał otwarty na blacie kuchennym, a obok leżał telefon.

87

-- Trochę umiem gotować... -- zauważył Felix.

-- Idź, idź. Nie przejmuj się obiadem -- delikatnie wypchnęła Felixa z kuchni.

Zszedł do piwnicy i położył plecak obok biurka. Spojrzał na tkwiącego wciąż w tej samej pozycji Golema. Dalsze prace nad robotem wymagały pomocy Neta, a dokładniej wyhodowania i przetestowania kolejnych części programu sterującego. Przeniósł wzrok na stos niewykorzystanych części i wymontowanych z poprzedniej wersji Golema siłowników elektrycznych.

Tak czy inaczej, Golem musiał poczekać.

Przypomniał sobie o projekcie, który chodził za nim od dawna. Chciał zrobić fotel do pracy przy komputerze, ale nie jakiś tam zwykły fotel, tylko taki, który miałby wszystko sterowane elektrycznie, włącznie ze zmiennym kształtem oparcia, lampką do czytania, schowkiem na drobiazgi i małym stolikiem do postawienia miski z chipsami. Rozpatrywał nawet miniaturową lodówkę na napoje, ale uznałostatecznie, że to jednak byłaby przesada.

Otworzył swój zeszyt z projektami i znalazł własne szkice sprzed półtora roku. Chwilę analizował rysunki, potem ocenił ilość leżących na stercie stalowych kształtowników i uznał, że to zupełnie wystarczy.

Zainstalował odpowiednią tarczę w szlifierce kątowej i włożył pierwszą rurkę do imadła. Odmierzyłmiarką, narysował kreskę i włączył urządzenie. Rozpędziło się z głośnym wizgiem. W momencie, gdy tarcza dotknęła rurki, rozległ się świdrujący w uszach łoskot, a setki iskier oświetliły piwnicę żółtym blaskiem. To samo zrobił z kolejnymi dwiema rurkami.

Trwało to może dwie sekundy i niepotrzebny kawałek metalu spadł na ziemię. Felix uniósł głowę i zobaczył stojącą w drzwiach mamę. Machała dłonią przed twarzą, bo poczuła już swąd przegrzanego metalu.

Wyłączył szlifierkę i powiedział:

-- Zamknij za sobą drzwi. Inaczej dym rozwieje się po domu.

-- Pukałam, ale w tym hałasie nic nie słyszysz -- mama posłusznie zamknęła drzwi, zeszła po schodach i rozejrzała się.

88

Felix nie pamiętał, by mama kiedykolwiek zaglądała do jego piwnicy. Teraz miała dziwny wyraz twarzy, jakby odkryła, że część jej domu należy do innego świata. Spojrzała na zatrzymanego w pół-schylonej pozycji Golema.

-- Fajna rzeźba -- stwierdziła. -- Sam to zrobiłeś?

-- To Golem. Robimy go z Netem. To... nie jest rzeźba. To robot.

Mama pokiwała głową, ale Felix był pewien, że nawet nie dopuszcza do siebie myśli, że jej syn byłby w stanie skonstruować robota tej wielkości.

-- Masz młotek? -- zapytała.

-- Jaki? Mam kilka. -- Felix podszedł do półki, na której leżały podręczne narzędzia.

-- Taki... -- mama pokazała dłońmi rozmiar. -- Taki średni.

Felix wyciągnął średni młotek i podał mamie. Chwilę ważyła go

w dłoni, po czym pokiwała głową.

-- Nada się -- oznajmiła z zadowoleniem.

-- Po co ci młotek?

-- Niespodzianka.

Odwróciła się i weszła po schodach. Po chwili z góry dobiegły odgłosy regularnych uderzeń.

Felix przeciął jeszcze kilka rurek i dał szlifierce nieco ostygnąć. Gdy wyciąg elektryczny oczyścił powietrze z dymu, ponownie przymierzył się do pracy, ale zbyt intrygowały go dobiegające z kuchni dźwięki. Odłożył narzędzia, wspiął się na parter. W kuchni zastał mamę walącą młotkiem w płaski kawałek mięsa.

-- Robisz kotlet schabowy? -- ocenił ze śmiechem. -- Nie bij go dalej. Na pewno już nie żyje. *

Mama uśmiechnęła się do niego z lekkim zażenowaniem.

-- W przepisie jest napisane, żeby dokładnie rozklepać -- odparła.

Felix sięgnął do jednej z szuflad i wyciągnął tłuczek kuchenny.

-- Tym będzie wygodniej. Babcia nakrywa jeszcze mięso torebką foliową, żeby się lepiej rozbijało.

89

-- Chyba masz rację... -- wzięła nowe narzędzie i popchnęła syna w kierunku wyjścia z kuchni. -- Nie przeszkadzaj sobie w pracy. Chcę to zrobić sama. Zanim babcia wróci ze spaceru.

Felix ustąpił i wrócił do piwnicy. Po dwudziestu minutach cięcia, szlifowania i wiercenia przez hałas przebił się donośny głos:

-- Wyłącz to!

Felix wyłączył szlifierkę i spojrzał na górę. Zenosława stała w otwartych drzwiach, z dłonią na klamce.

-- Niegrzeczny chłopcze! -- zawołała z góry, na tyle głośno, żeby wszyscy w domu usłyszeli. -- Przestań wreszcie hałasować! Nie interesuje cię zdrowie twojej babci? Na pewno nie pomagają jej te łoskoty. Pomyśl czasem o innych.

Nim zdążył odpowiedzieć, ciotka wycofała się i zatrzasnęła drzwi.

Felix odłożył szlifierkę i zacisnął pięści. Był pewien, że Zenosła-wie nie chodzi wcale o dobro babci Lusi. Chodzi jej jedynie o to, żeby babcia myślała, że na tym zdrowiu nie zależy Felixowi. A właściwie, że nie zależy na nim nikomu poza samą Zenosławą.

Mógłbym wziąć zwolnienie ze szkoły, pomyślał. Pomagałbym babci. Gotowałbym obiady.

Spojrzał na drzwi. Był gotów iść tam i powiedzieć ciotce, żeby się wynosiła z ich domu i więcej się tu nie pokazywała. Wiedział jednak, że tego nie zrobi. Odwrócił się i spojrzał na przygotowane elementy podstawy fotela. Nawet konstruować już nie było wolno. Usiadł więc na swoim starym fotelu i zacząłrobić to, co jeszcze było dozwolone w tym domu. Zaczął myśleć.

Kilka minut później mama oznajmiła radośnie, że obiad jest gotowy.

Felix poczuł, że już faktycznie najwyższy czas. Wstał i wbiegł po schodach. Usłyszał jeszcze, jak ciotka poprawia mamę:

-- Kolacja, nie obiad.

W hallu zderzył się niemal z tatą, który akurat wrócił z pracy. Przywitali się, wymieniając porozumiewawcze spojrzenia: „Jeszcze jest? ", „Niestety tak".

Tata zdjął kurtkę, umył ręce i wszyscy wspólnie zasiedli do stołu.

90

-- Kotlet schabowy i puree z ziemniaków w mundurkach -- oznajmiła mama, stawiając talerze.

-- Z ziemiaków w mundurkach?! -- przeraziła się ciotka. -- Albo w mundurkach, albo puree!

Wszyscy spojrzeli na swoje talerze. Faktycznie, puree wyglądało dziwnie, jakby nawrzucać do niego... łupin od ziemniaków.

-- A co to jest to zielone? -- zapytał Maxio.

-- To sałata -- wyjaśniła uprzejmie mama.

-- Nie chcę tego.

Wolno zaczęli jeść. Kotlet nie był szczególnie smaczny, ale Felix stwierdził, że jadł już w życiu gorsze rzeczy. Zenosława chwilę żuła, po czym ostentacyjnie wypluła na talerz.

-- Chcesz otruć Luśkę? -- zapytała z wyrzutem. -- Na czym ty to smażyłaś?

-- Na talerzu... -- odparła zaskoczona mama. -- W kuchence mikrofalowej.

-- Jezusie słodki! -- Zenosława załamała ręce. -- To się nadaje najwyżej dla psa. Zrobię kanapki z pasztetem.

-- Nie! -- wyrwało się Felixowi.

Ciotka nie zwróciła jednak na to uwagi. Wstała i zaczęła ostentacyjnie zbierać talerze. Nie zrobiło na niej wrażenia nawet to, że tata bez narzekania zjadł już połowę kotleta. Bezceremonialnie zabrała mu danie i przerzuciła zawartość wszystkich talerzy do psiej miski.

Mama wyglądała najpierw na wściekłą, ale wyraz jej twarzy szybko się zmienił i było jej teraz po prostu przykro. Felixowi zrobiło się bardzo smutno - był to chyba pierwszy obiad w życiu, który własnoręcznie przygotowała dla niego mama. Zawsze była zbyt zapracowana; w kuchni cały dzień krzątała się babcia. Teraz ten potwór z Przebrzydłowa zepsuł tak wyjątkową chwilę.

Nikt nie zaprotestował, gdy dwie minuty później na stole wylądowały talerze z kanapkami z pasztetem.

Po obiedzie, zwanym przez ciotkę kolacją, na jej wyraźne życzenie (a właściwie rozkaz) udali się do salonu obejrzeć serwis informacyjny.

91

Podobnie jak poprzedniego dnia, ciotka musiała skomentować każdego newsa, nawet jeśli nie miała pojęcia, o co chodzi.

Jedna z informacji dotyczyła niskich emerytur i rent. Materiał filmowy przedstawiał staruszkę płacącą za bułkę i mleko drobnymi monetami, wysupływanymi ze staromodnej portmonetki.

-- Powinni wydrukować więcej pieniędzy -- oznajmiła ciotka.

-- Wydrukować i rozdać ludziom. To by rozwiązało wszystkie problemy.

-- Dodrukowanie pieniędzy to zły pomysł -- pracująca w banku mama miała dobre pojęcie o finansach. -- To by tylko zwiększyło inflację. Pieniądze straciłyby wartość.

-- Wiem, co mówię. Tacy starzy ludzie jak Luśka mogliby przed śmiercią zwiedzić kawałek świata.

-- Przed śmiercią?... -- zapytał odruchowo Felix.

Babcia drgnęła i oznajmiła:

-- Położę się już.

Felix zerwał się, żeby pomóc, ale Zenosława położyła mu ciężką rękę na ramieniu i usadziła z powrotem.

-- Pomogę ci -- powiedziała do babci i z przesadną troską wzięła ją pod ramię. -- Niegrzeczny chłopcze! -- skarciła jeszcze Felixa.

-- Dlaczego wspominasz przy Luśce o śmierci? Przecież wiesz, że jest chora. Nie masz serca!

-- Ale... -- Felix nie wiedział, co powiedzieć. -- Przecież...

-- Lepiej siedź cicho i nie wpędzaj Luśki do grobu.

Babcia chciała coś powiedzieć, ale ciotka zdecydowanie popychała ją w kierunku jej pokoju.

-- Dobranoc... -- szepnęła mama.

-- Przecież to ona pierwsza powiedziała o śmierci... -- Felix chciał się zapaść pod ziemię.

Mama w ogóle się nie odezwała. Tata spojrzał na nią i powiedział:

-- Musimy porozmawiać.

-- Jutro po pracy -- odparła słabo mama. -- Spróbuję ustawić wszystkie sprawy i załatwić ten urlop.

-- Nikt z nas tego długo nie wytrzyma.

92

-- Wiem, kochanie... -- mama położyła mu dłoń na kolanie. -- Jutro spotkamy się w jakiejś kawiarni i...

Nie udało się dłużej porozmawiać, bo ciotka szybko wróciła. Zupełnie jakby nie chciała, żeby domownicy pozostawali sami bez jej kontroli. Usadowiła się na poprzednim miejscu, popatrzyła po wszystkich z wyższością i zapatrzyła się w telewizor.

-- Przez prawie godzinę nie kursowało warszawskie metro. Na stacji Politechnika kilku pasażerów oczekujących na przyjazd pociągu wszczęło alarm po tym, jak zobaczyli dziwne stworzenie w głębi tunelu. Oddziały specjalne policji przeczesały tunel, nie natrafiając na żaden ślad tajemniczej istoty. Po godzinie siedemnastej przywrócono ruch pociągów.

-- Ludzie nie mają co robić, tylko wymyślają bzdury, żeby zwrócić na siebie uwagę -- skomentowała ciotka.

-- To może być jakaś kampania reklamowa -- rzucił tata. -- Jakiś teaser*.

-- Agencjom reklamowym brakuje pomysłów -- zgodziła się mama. -- Ale to byłaby przesada.

-- Więc może próbny alarm antyterrorystyczny.

-- Mówię wam przecież, że ludzie dla sensacji to robią -- ucięła dyskusję Zenosława, uznając, że skoro tak powiedziała, to tak jest i nie może być inaczej.

Ciotka nie powstrzymała się nawet przed komentowaniem prognozy pogody, zupełnie jakby uznawała, że nadciągające nad Polskę deszczowe chmury to wynik działania jakiegoś ponadnarodowego spisku.

Felix odniósł wrażenie, że ciotka zmusza wszystkich do oglądania serwisu informacyjnego tylko po to, żeby móc wygłaszać swoje komentarze. Wciąż też nie mógł zrozumieć, dlaczego rodzice tak po prostu zgadzają się na ten domowy terror. Umawianie się w kawiarni oznaczało, że dom stał się obcym terytorium.

* * *

Następnego dnia niemal każdy przyniósł do szkoły małą paczkę gazet czy inną, równie nieznaczącą, ilośćniepotrzebnych papierów.

* Teaser - [czyt. tizer] pierwszy etap kampanii reklamowej, mający za zadanie zaintrygować odbiorcę,

zanim pojawi się główny przekaz.

93

W piwnicy, w magazynku niedaleko szatni, szkolna sprzątaczka, pani Pumpernikiel, ze złością ważyła kolejne paczki i wpisywała do zeszytu wyniki.

Jak się okazało na początku lekcji polskiego, druga „a" zebrała dwanaście kilogramów makulatury, a druga „b" -- piętnaście i pół. Ta pierwsza porażka nie była może bardzo dotkliwa, ale jednak przykra. Mimo to pomysł Gilberta, by oddać na makulaturę zeszyły szkolne, został jednogłośnie odrzucony.

-- Myślicie, że Pumpernikiel poznałaby się, jakby jej znieść książki z biblioteki? -- zapytał głośno Net.

-- Mówisz poważnie? -- Nika spojrzała na niego z niepokojem.

-- Nie, no co ty! Za kogo mnie masz? Wiem, że Bukwa dobrze ich pilnuje.

Klasa zachichotała. Nika pokręciła z niedowierzaniem głową. Uznała jednak, że mimo wszystko był to żart. Pani Jola też się uśmiechnęła, ale na wszelki wypadek powiedziała:

-- Okazało się dziś, że regulamin konkursu przewiduje punkty karne. Druga „b" dostała 3 punkty karne po tym, jak Wincenty przyciągnął do szkoły wózek gazeciarza z dzisiejszą Kroniką Sensacyjną.

-- Gdzie wisi ten regulamin? -- zapytał Oskar.

-- Obawiam się -- wychowawczyni uśmiechnęła się przepraszająco -- że po wewnętrznej stronie drzwi szafy dyrektora. Albo w podobnym miejscu.

-- A ja myślę -- odezwał się Oskar -- że on go wymyśla na bieżąco.

-- A na wycieczkę i tak pojedzie klasa, która ma mniej uczniów

-- dodał Gilbert. -- Żeby było taniej.

-- Gazety to niezły pomysł -- wtrącił przysłuchujący się od pewnego czasu rozmowie Wiktor.

-- Druga „b" straciła za gazety trzy punkty -- przypomniał Net.

-- Nawet nie wiemy, czy to dużo, czy mało...

-- Tak sobie myślę o zwrotach -- wyjaśnił Wiktor. -- Na koniec każdego dnia spora część nakładu jest odbierana z kiosków.

-- Każdego dnia? To bez sensu. Po co tyle drukują?

94

-- Żeby nie zabrakło. Bardziej im się opłaca wydrukować za dużo, niż żeby ktoś nie dostał. Poza tym chwalą się wysokim nakładem.

-- I codziennie ileś paczek wraca do redakcji? -- zapytał z niedowierzaniem Net.

-- Paczek?! -- Wiktor spojrzał na niego. -- Wraca kilka ciężarówek niesprzedanych gazet.

-- I co z nimi robią?... -- zapytał ostrożnie Felix. -- Oddają na makulaturę?

Wiktor pokiwał głową.

-- Pogadam z tatą -- obiecał. -- A on pogada z naczelnym. Jak naczelny się dowie, że to dla szkoły, to powinien się zgodzić, żeby jedna ciężarówka przywiozła ładunek do nas.

-- To powinno załatwić sprawę -- zatarł ręce Net. -- Ciekawe,

dokąd ta wycieczka? Myślicie, że będzie całotygodniowa?

* * *

Po powrocie do domu, z chęci zajęcia się czymkolwiek i zejścia z oczu ciotce, Felix zajął sięwyszukiwaniem niepotrzebnych gazet, które tworzyły w paru miejscach domu szybko rosnące sterty. Przy okazji znalazł Cabana ukrytego między płaszczami w garderobie rodziców. Zrobiło mu się go bardzo szkoda, bo uświadomił sobie, że przez cały dzień pies jest sam z ciotką i wrednym Maxiem. Postanowiłjutro rano zamknąć psa na klucz w swojej piwnicy.

* * *

Nieśmiałe słońce sączyło słabe promienie przez zamglone niebo. Wilgotny po nocnej mżawce chodnik nie mógł się zdecydować, czy wyschnąć, czy nadal moczyć buty przechodniom.

Przed szkołą z postawionymi kołnierzami kurtek stali Felix i Wiktor. Pilnowali, żeby makulatura drugiej „a" nie wpadła w ręce konkurencji. Obok, z identycznego powodu, stało dwóch chłopaków z drugiej „b": zawiadujący akcją Wincenty, wysoki i solidnie zbudowany blondyn, oraz Antek, oczekujący na instrukcje od kolegi.

Przedstawiciele konkurencyjnych klas obserwowali się nieufnie i wypatrywali kolejnych dostaw. O wygranej pierwszego zadania

95

konkursu międzyklasowego miało zadecydować najbliższe pół godziny

Zatrzeszczało walkie-talkie. Felix podniósł urządzenie, by słyszał również Wiktor.

-- Tu Skomposzczet. Mają już siedemdziesiąt osiem kilogramów -- rozległ się głos Neta. -- My dopiero sześćdziesiąt trzy.

-- Tu Trylobit. OK. Przyjąłem -- odparł Felix. -- Melduj, jak sytuacja się zmieni.

-- Aaa... Melduj?...

-- Tak się mówi...

-- Wolałbym określenie „informuj".

-- Dobra... Informuj, jak sytuacja się zmieni.

Przed szkołę podjechała taksówka. Właściwie lepszym określeniem byłoby „podpełzła", była bowiem tak załadowana, że niemal szorowała tylnym zderzakiem po asfalcie. Wysiadła z niej Maryla, dziewczyna z drugiej „b" z rudymi, falującymi włosami. Poprawiła kusy płaszczyk i spojrzała ze złością na Wincentego.

-- Dzięki, chłopaki -- rzuciła. -- Facet przez całą drogę narzekał, że mu się zepsuje jakieś zwierzę czy zwierzenie. Mam głowę pełną tego marudzenia. Więcej nie dam się wrobić!

Wbiegła do szkoły. Kierowca wysiadł, spojrzał na Wincentego i Antka, po czym oznajmił:

-- Przewiezienie tej makulatury kosztowało was tak z dziesięć razy więcej niż jest warta.

-- Czasem trzeba się poświęcić w imię ideałów -- Wincenty podał mu dwa banknoty.

Kierowca obszedł samochód i zajrzał pod podwozie. Zmarszczył brwi.

-- Ten, co ładował, mówił, że będzie pięćdziesiąt kilo. Wygląda na to, że jest więcej.

-- Góra pięćdziesiąt trzy -- uspokoił go Wincenty.

-- Nie wiem... Jak mi się zepsuje zawieszenie...

W minutę wyciągnęli paczki na chodnik.

-- Ryba do Akwarium -- rzucił do swojej krótkofalówki Wincenty. -- Duży ładunek, potrzebne wsparcie.

96

-- Przyjąłem, Ryba. Wysyłam ludzi.

Wincenty i Antek spojrzeli na Felixa i Wiktora ze złośliwymi uśmieszkami. Felix starał się nie patrzeć w ich stronę. Zamiast tego zerkał na przemian to na zegarek, to na przystanek.

Tamci z pomocą kolegów zaczęli triumfalnie wnosić paczki do szkoły.

Poskrzypując zawieszeniem, taksówka odjechała. Chwilę później coś hurgotnęło, a jedno z tylnych kółurwało się i wpadło do nadkola. Taksówka, sypiąc iskrami z podwozia, zatrzymała się z mocnym przechyłem.

-- Ups... -- Wincenty zarzucił ostatnią paczkę na ramię, tak żeby zasłonić twarz, i szybkim krokiem wszedł do szkoły.

Do szkoły wszedł też Gerald. Machnął do Felixa i Wiktora ręką. Uprzejmie kiwnęli głowami, ale na nic

więcej nie mogli się zdobyć, bowiem Gerald nie przyniósł ze sobą nawet papierka po cukierku.

-- Olał sprawę -- podsumował Wiktor.

Nawet Klaudia przyniosła symboliczną paczkę, choć Felix był pewien, że w domu miała więcej, ale nie chciało jej się dźwigać. Klemens i Celina, zaśmiewając się i uginając pod ciężarem, przytarga-li cztery ciężkie paki. Kuba przyniósł trzy paczki; największa wystawała z rozpiętego plecaka. Horacy przemknąłobok Felixa i Wiktora z doskonale średnią paczką, taką, żeby nikt nie zwrócił na niego uwagi.

-- Trylobit, zgłoś się, tu Skomposzczet -- rozległo się z krótkofalówki Felixa. -- Jak mnie słyszysz? Odbiór.

-- Przestań z tymi kryptonimami! Zważyli już te ich paki z taksówki?

-- Przywieźli teraz prawie 300 kilogramów. Leżymy.

-- Jeszcze nie ma paru osób... -- odparł bez przekonania Felix.

-- Gerald nic nie przyniósł.

-- Ty też nic nie przyniosłeś.

-- Ja mam wszystko w wersji elektronicznej. W moim domu papier występuje tylko w rolkach.

Od strony parku nadszedł Fabian, chudy chłopak z drugiej „b". W ręku trzymał niewielką paczkę gazet.

97

-- Siemalina! -- powiedział, rozglądając się flegmatycznie. -- Nie było tu Wincentego?

-- Był -- odparł ponuro Felix. -- Zepsuł taksówkę i poszedł.

Fabian westchnął.

-- Nie chce mi się schodzić do piwnicy -- nonszalancko rzucił paczkę na chodnik. Wolnym krokiem wszedł do szkoły.

-- Ten to dopiero olewus -- skomentował Wiktor.

Z nadzieją zapatrzyli się na autobus, który właśnie podjechał na przystanek. Ze środkowych drzwi wytoczyła się Zosia. Targała pudło niewiele lżejsze od niej samej.

-- Zaraz wracam -- Felix dał walkie-talkie Wiktorowi i podbiegł, by pomóc dziewczynie.

-- Ratujesz honor klasy -- rzucił, biorąc od niej paczkę. Ważyła dobrze ponad dwadzieścia kilogramów.

Zosia spojrzała na niego z wdzięcznością.

-- Kto wygrywa? -- zapytała cicho.

-- Niestety, oni. I to ze sporą przewagą.

Minęli taksówkarza, klnącego nad zepsutym samochodem. Felix zaniósł obie paczki do piwnicy, po czym wrócił na stanowisko przed szkołą. Rozprostował plecy.

-- Teraz przegrywamy jedynie dwieście osiemdziesiąt kilogramami -- oznajmił.

Wiktor zerknął na listę i powiedział:

-- Lucjan, Aurelia i Lambert musieliby przynieść każdy po dziewięćdziesiąt pięć kilogramów, żebyśmy ich przebili...

Znów zatrzeszczało walkie-talkie.

-- Felix, ta mała paczka, co ją przyniosłeś, jest podpisana „2b"...

-- Fabianowi nie chciało się schodzić do piwnicy.

-- Nikogo tu teraz nie ma -- Net ściszył głos. -- Może?...

-- Nie. Gramy fair.

-- OK, OK. Wiecie, że Kuba przyniósł kupony z lotto z ostatnich dwudziestu lat?

-- Więcej ważyłyby banknoty, którymi jego starzy za to zapłacili.

W tym momencie zza rogu wyłonił się Lucjan z Aurelią. On ciągnął wózek, jakiego czasem używają starsze panie do transportu

98

torby z zakupami. Był wypełniony powiązanymi sznurkiem gazetami i chwiał się niebezpiecznie na każdej nierówności chodnika. Aurelia co chwilę łapała przechylające się paczki. Jej mina świadczyła o tym, że nie jest zachwycona tym zajęciem.

-- Może z pięćdziesiąt kilo -- ocenił na oko Felix. -- I to na spółkę.

-- Na Lamberta bym nie liczył -- dodał Wiktor. -- Przyniesie może wczorajszą gazetę.

Podszedł do nowo przybyłych, by pomóc znosić paczki do piwnicy.

Felix odprowadził ich wzrokiem. Gdy się odwrócił, zobaczył Ankę z drugiej „b" tachającą wielką pakę.

-- Pomogę ci -- zaofiarował się, podbiegając.

-- Podepczesz mnie i zabierzesz paczkę? -- warknęła. -- Jeszcze czego!

Odeszła, uginając się pod ciężarem.

-- Po prostu doktor Jekyl i mister Hyde -- mruknął pod nosem Felix. -- Nie trafię za kobietami.

-- Łat... -- rozległo się z krótkofalówki. -- Celina przyniosła „Playboya" z ostatnich dziesięciu lat. Ciekawe, czy zapytała ojca?

Gdy Wiktor wrócił na górę, pojawił się Lambert. Nie wyglądało na to, żeby cokolwiek niósł, ale mimo to wypatrywali go ze złudną nadzieją, że jakimś magicznym sposobem przyciągnie tu za sobą paczkę o wadze dwieście pięćdziesiąt kilogramów. Przeszedł, bez jednej nawet gazety, rzucając im zdawkowe „Cze!".

-- No to przegraliśmy -- ocenił ponuro Wiktor.

W pierwszej chwili nie zwrócili uwagi na ciężarówkę z naczepą, która z trudem wyrabiała się na małym skrzyżowaniu. Dopiero gdy wielka szara plandeka przesłoniła im pół świata, a silnik zgasł, Felix i Wiktor poczuli, jak serca zaczynają im szybciej bić. Kierowca wysiadł z kabiny, podszedł do chłopców i zapytał:

-- Wiktor Gubała?

Wiktor przytaknął i podpisał podetknięty mu dokument, a kierowca zajął się rozwiązywaniem plandeki z tyłu.

Felix podniósł walkie-talkie i powiedział spokojnym głosem.

-- Skomposzczet, twoja misja zakończona. Wpadnij na powierzchnię.

99

Net wypadł przez drzwi po kilkunastu sekundach i zamarł z wrażenia.

-- Cała ciężarówka wczorajszych gazet tylko dla nas?!

-- wzniósł ręce do nieba. -- Czuję się wprost euforystycznie!

Ze szkoły wybiegła Nika i ona również z wrażenia stanęła jak wryta.

-- Lepiej będzie, jak pani Pumpernikiel wyjdzie z wagą przed szkołę -- powiedziała.

-- Dobra... -- Net wskoczył do ładowni i schylił się po pierwszą paczkę. -- To ja podaję, a wy układacie...

Po chwili jednak jego entuzjazm nieco opadł. Wyprostował się i spojrzał za siebie na niknące w głębi, w mroku, paczki gazet.

Felix podrapał się w głowę.

-- Wyciągalibyśmy to przez tydzień -- stwierdził. -- A potem nie dałoby się wejść do szkoły ani nawet przejść chodnikiem.

-- Ale zdobędziemy taką przewagę w punktacji -- odparł Net

-- że pozostałe zadania będą formalnością.

-- Nie chciałbym przeszkadzać -- uprzejmie odezwał się kierowca -- ale za godzinę mam być na Pradze.

-- Najpierw zanieśmy do szkoły trzysta kilogramów -- zadecydował Felix. -- Potem pomyślimy, co z resztą.

Net zaczął podawać Felixowi i Wiktorowi paczki. Nika pobiegła do szkoły po resztę chłopców.

-- Jeżeli mogę coś doradzić -- uprzejmie wtrącił kierowca, przyglądając się ich wysiłkom -- to mogępokwitować wam odbiór tej makulatury. I tak miałem ją wieźć do skupu.

-- Dopiero co ja pokwitowałem odbiór panu... -- zauważył Wiktor.

Kierowca uśmiechnął się i wyciągnął z drugiej kieszeni inny druczek.

-- Podpisz jeszcze tu -- wskazał miejsce na dokumencie. -- Pieniądze ze skupu trafią prosto na konto szkoły.

Chwilę później, na trzy minuty przed końcem zadania uczniowie z obydwu konkurujących klas zebrali siękoło magazynku. Ciągle rozzłoszczona pani Pumpernikiel podliczała wyniki, co chwilę się

100

myląc. Wreszcie pojawiła się pani Helenka i przejęła od niej listę. Z pomocą kalkulatora zsumowała słupki i oznajmiła:

-- Druga „a" -- sto trzydzieści cztery kilogramy, druga „b" -- czterysta dwanaście kilogramów.

-- Jeszcze to! -- Wiktor zamachał pokwitowaniem.

-- To na pewno nie waży dwustu siedemdziesięciu ośmiu kilogramów -- uśmiechnął się z minązwycięzcy Antek.

-- Ten świstek waży dokładnie... -- Wiktor nachylił się nad dokumentem -- osiemnaście ton. Bez trzystu kilogramów, dla ścisłości.

Pani Helenka wzięła od niego dokument i przejrzała go pobieżnie. Skinęła głową, dopisała pozycję do listy i oznajmiła zupełnie zwyczajnym głosem:

-- Druga „a" -- siedemnaście ton i osiemset trzydzieści cztery kilogramy. Dziesięć punktów dla drugiej „a".

-- Tylko dziesięć? -- zdziwił się Net. -- To wypada po jednym punkcie na prawie cztery tony.

-- Punktowane jest zebranie większej ilości makulatury -- wyjaśniła znudzonym głosem sekretarka. -- A nie to, o ile więcej zebraliście.

-- Czyli starczyłby jeden gram więcej?

-- Oczywiście -- pani Helenka wyraźnie nie miała chęci wdawać się w dalsze dyskusje, więc po prostu odeszła.

-- Nasz komfort znacznie by wzrósł -- mruknął Net, po czym

dokończył głośniej -- gdybyśmy znali zasady!

* * *

Na długiej przerwie przyjaciele udali się do kwatery głównej, by w spokoju delektować się zwycięstwem. Ledwo usiedli w głębokich fotelach, a telefon Neta zapikał, oznajmiając przyjście SMS-a. Chłopak spojrzałna ekran i zbladł. Bez słowa pokazał go przyjaciołom. Na ekranie widniała wiadomość: „Coraz lepiej nam się współpracuje."

-- Ponury Żniwiarz zna mój numer telefonu -- oświadczył Net takim tonem, jakby to miał byćstraszny dowcip.

-- Pan Śmierć zna mój numer telefonu -- powtórzył.

101

-- To nie jest żaden Pan Śmierć, tylko przebieraniec -- uspokoił go Felix. -- Ciekawe, po co mu była ta makulatura?

-- Po nic -- Nika spojrzała przez brudne okienko na park.

-- Chciał nam tylko pokazać, że i tak zrobimy, co on chce.

-- To był przypadek -- zdecydowanym głosem oświadczył Net.

-- Nie wiedzieliśmy, że takie samo będzie zadanie Stokrotki. Niczego więcej nie zrobimy.

-- Nie jestem tego wcale taka pewna...

-- Z jakiego numeru wysłał tę wiadomość?

-- Z darmowej bramki SMS-owej.

-- To znaczy? -- Nika patrzyła na niego z wyczekiwaniem.

-- Przez internet. Nie ma sposobu, żeby sprawdzić, kto to wysłał.

Podskoczyli, gdy przyszedł kolejny SMS. Net prawie wypuścił telefon z dłoni.

Wolno nachylili się nad wyświetlaczem, jakby się bali, że telefon zaraz wybuchnie. Przeczytali: „Jutro, 15:30, N 52° 13' 47.18", E 21° 01' 00.74" Usuńcie znak pierwszeństwa przejazdu od wschodniej strony skrzyżowania."

Net odłożył telefon na blat.

-- Co oznaczają te cyferki? -- zapytała Nika. -- Wygląda na jakiś kod.

-- To współrzędne geograficzne -- mruknął Felix. -- Na oko gdzieś w Warszawie, ale nie mam pewności.

Sięgnął do plecaka po odbiornik GPS, ale Net złapał go za rękaw.

-- To możemy spokojnie olać -- powiedział bynajmniej nie spokojnym tonem. -- Stokrotka nie da nam takiego zadania.

-- Zdejmowanie znaków drogowych to przestępstwo -- zgodziła się Nika.

-- Nie wiemy, z kim mamy do czynienia -- Felix nie był przekonany.

Nika spojrzała na niego.

-- Opowiedz nam jeszcze raz o tym Ponurym Żniwiarzu -- poprosiła.

Felix zastanowił się chwilę, przywołując w pamięci obrazy sprzed paru dni.

102

-- Miał jakieś dwa metry, licząc do czubka kaptura -- powiedział wreszcie. -- I bardzo chude palce. Właściwie wyglądało to, jakby pod rękawiczkami były same kości.

Net wzdrygnął się.

-- A twarz? -- zapytał ostrożnie. -- Widziałeś coś pod kapturem?

Felix pokręcił głową.

-- Czy to nie dziwne, że nikt go nie zapamiętał? -- zauważyła Nika. -- Dwumetrowy facet z kosą, w kapturze... Nawet na balu przebierańców powinien się rzucać w oczy.

-- Zastanawiałem się nad tym -- Felix zrobił krótką pauzę.

-- I niczego nie wymyśliłem.

Net westchnął, opadł na oparcie fotela i spojrzał w sufit. Mrugnął i wytrzeszczył oczy.

-- Jeszcze jedno zadanie nam wymyślił?! -- zdenerwował się.

-- Dopiero co skończyliśmy poprzednie. Niczego nie robię!

Felix i Nika powiedli za jego wzrokiem -- do drewnianej belki dachowej była przyczepiona pinezką czarna koperta. Felix wstał, stanął na chybotliwym stole i przyjrzał się kopercie z bliska.

-- Wisi tu od jakiegoś tygodnia -- ocenił. -- Papier zdążył się załamać i jest na nim trochę kurzu.

-- No, jak już tam jesteś -- powiedział niechętnie Net -- to ją zdejmij.

Felix wyciągnął pinezkę i z kopertą w ręku usiadł w fotelu. Westchnął i otworzył ją.

-- I tak byśmy to zrobili -- wzruszył ramionami.

Wewnątrz były trzy tekturowe karty, nieco większe od kart do gry. Na rewersie miały skomplikowanągrafikę z wizerunkiem śmierci, a na awersie tabelki... nazwane imionami trójki przyjaciół.

-- Jakieś identyfikatory? -- Nika nieufnie wzięła w dwa palce „swoją" kartę i przeczytała. -- „Odwaga - siedem, spryt - cztery, waleczność - pięć, zwinność - siedem"...

-- To nie identyfikatory -- powiedział ponuro Net. -- To karty postaci -- Nika spojrzała na niego pytająco, więc wyjaśnił. -- Takie jak w grze. W planszówce, w niektórych komputerowych, w RPG...

103

-- RPG? -- zapytała Nika. -- Wytłumaczysz mi to po ludzku?

-- RPG to skrót od angielskiego Role Playing Games. Siada sobie paru kolesiów przy stole i umawiająsię, że na przykład jeden jest łucznikiem, drugi zwiadowcą, trzeci siłaczem i tak dalej. Są drużyną i mająmisję do wykonania. Zdobyć skarb czy coś.

-- Nic nie rozumiem...

-- Ja też nie bardzo -- przyznał Felix.

-- Ta gra toczy się tylko w wyobraźni graczy -- wyjaśniał dalej Net. -- Są zasady, czasem spisane, czasem nie, jest mistrz gry, który jednocześnie sędziuje. Jeśli drużyna na jakimś etapie ma zdobyć coś, co jest ukryte w trudno dostępnym budynku, to wysyłają tego, kto ma najwyższą zwinność. Ten ktośpróbuje na przykład wspiąć się po murze...

-- Skąd wiadomo, czy mu się uda? -- zapytał Felix.

-- Żeby się wspiąć, gracz musi zdobyć na przykład dziesięć punktów. Skoro ma zwinność siedem, to musi kostką wyrzucić co najmniej trzy. To znaczy, że mu się udało. Jak wypadnie dwa, to spada.

-- I traci punkty zdrowia? -- domyślił się Felix.

Net przytaknął, obrócił kilka razy kartą w palcach i powiedział:

-- Ten freak chyba uważa, że mamy zagrać w LARP-a...

-- A to co? -- wtrąciła Nika.

-- LARP to takie coś jak RPG, ale się łazi po pokoju, budynku albo i po krzakach. Gracze udają, że cośrobią, zamiast tylko o tym mówić.

-- Ta nasza gra ma być jeszcze bardziej prawdziwa od LARP-a -- zauważyła Nika. -- Jest na to jakaśnazwa?

-- Owszem. Rzeczywistość.

* * *

Felix otworzył drzwi domu i przestraszony momentalnie cofnął się o krok. W jego stronę biegło cośjasnobeżowego, gubiącego po drodze kudły. Spomiędzy wyszczerzonych wielkich zębów zwieszał sięróżowy, ociekający śliną jęzor. Dopiero po sekundzie chłopak rozpoznał Cabana. Obsypany jasnymi włosami pies przywitał się ze swoim panem, ale krótko, bo po sekundzie czmychnął do ogrodu.

104

Tym razem wyjątkowo nie uciekał przed Maxiem. Felix uniósł wzrok i ujrzał przyczynę psiej paniki. Przez hall z metalicznym odgłosem trących o siebie ostrzy przejechał płaski pojazd gąsienicowy wielkości wypasionego odkurzacza. Z podłogi podniósł się tuman beżowego włosia, zawirował i wolno opadł, tworząc w kątach zaspy. Felix obserwował to zjawisko, nie mając pojęcia, na co właściwie patrzy. Nie miał pomysłu, skąd mogło się tu wziąć tyle beżowego śmiecia. Jedno było pewne: pojazd, który przed chwilą zniknął w drzwiach kuchni, był samobieżną kosiarką ogrodową i raczej nie powinien znaleźć się w domu...

-- Wyłącz to okropieństwo natychmiast! -- rozległ się histeryczny ryk ciotki.

Felix zajrzał do kuchni i otworzył szerzej oczy. Ciotka stała na stole, wokół którego krążyła kosiarka i biegałMaxio. Nie było pewności, czy maluch goni maszynę, czy odwrotnie.

Felix podszedł do kosiarki i wyłączył ją wielkim czerwonym guzikiem na obudowie. Metaliczny zgrzyt ostrzy ucichł.

-- Jak w ogóle możecie trzymać takie coś w domu, gdzie przebywa Maxio?! -- wrzasnęła roztrzęsiona ciotka.

Felix pomógł jej zejść na podłogę.

-- To kosiarka -- wyjaśnił. -- Parkuje w szopie za domem. Nie wiem, jak znalazła się tutaj.

-- Ścigała mojego wnusia!

-- Ktoś ją włączył -- Felix spojrzał na Maxia -- i zostawił otwarte drzwi na ogród.

-- Pewnie sama się włączyła! Ten cały wasz złom powinno się wyrzucić!

Felix rozejrzał się po kuchni. Tu również fruwało pełno beżowych kudłów. Coś mu przypominały...

-- Wiem! -- wykrzyknęła ciotka. -- Pies to włączył! Kundel ciągle dokucza Maxiowi. Kiedy wreszcie zbudujecie mu budę? Miejsce psa jest na dworze. Albo w schronisku!

W drzwiach pokoju stanęła zaspana babcia Lusia. Powiodła wzrokiem po puchowych zaspach i ziewnęła.

105

-- No i zobacz! -- Zenosława wskazała Felixowi babcię. -- Zobacz tylko! Narobiłeś tyle hałasu, że obudziłeś Luśkę.

-- Słyszałam tylko twój głos -- babcia twardo spojrzała na Ze-nosławę.

-- Bo mnie... zdenerwował. Nie mogę patrzeć, jak wnuk tak traktuje własną babcię.

-- Jak traktuje? -- zapytał Felix.

-- No, spała, a ty ją obudziłeś -- wyjaśniła ciotka i, zanim ktokolwiek zdołał odpowiedzieć, rzuciła. -- Zrobię ci, Luśka, kanapki z pasztetem. Na pewno jesteś głodna.

-- Pasztetowa zmora... -- mruknął Felix pod nosem, gdy Zenosława weszła do kuchni.

Pocałował babcię na przywitanie i ponownie przyjrzał się podłodze. Ten beżowy kolor z czymś mu siękojarzył; z czymś, co widywał codziennie i co doskonale znał. Nagle zrozumiał. Spoważniał i pobiegł do salonu, z nadzieją, że jednak nie ma racji. Niestety! Stanął w progu w niemym przerażeniu. Wielka puszysta skóra z barana, ukochana przez mamę, nie była już wielką puszystą skórą z barana. Była teraz wielką wygoloną skórą z barana. Smętnie leżała na podłodze przed kominkiem i nawet nie mogła udawaćdywanu. W dodatku nosiła na sobie liczne zielone smugi zaschłej trawy.

Kosiarka tak naprawdę była robotem konstrukcji taty Felixa i nosiła nazwę Dobot, co było skrótem od domowego robota. Miała wymienne głowice, a funkcja koszenia była tylko jedną z możliwych. Dobot mógł też służyć do pracy wewnątrz domu. Na przykład do odkurzania albo jako automatyczna gaśnica. W praktyce czyszczenie go z resztek trawy zajmowało tyle czasu, że prościej było użyć zwykłego odkurzacza. Teraz jednak nie miało to znaczenia, bo Dobot wyczyścił się sam o podłogę i nieszczęsne futro.

Felix otworzył schowek-graciarnię i odszukał odpowiednią końcówkę. Założył ją zamiast systemu nożyc i włączył zasilanie. Tym razem Dobot pracował ciszej, ale ciotka i tak go usłyszała.

-- Znowu to robisz, niegrzeczny chłopaku! -- krzyknęła.

-- To odkurzacz! -- odkrzyknął Felix. -- Posprząta tu.

-- Zdecyduj się: odkurzacz czy kosiarka?!

106

-- To zależy...

-- No, nie! -- ciotka oparła ręce na biodrach i spojrzała na niego groźnie. -- Do tego kłamczuch!

Babcia znów wyszła ze swojego pokoju.

-- Kłamczuch -- ciotka wskazała Felixa. -- Nie wiem, jak możesz wytrzymać z takim niegrzecznym chłopakiem w jednym domu.

Zwęziła usta i spojrzała na Dobota, samodzielnie penetrującego zakamarki i usuwającego ślady

działalności swojego poprzedniego wcielenia.

-- To jest i kosiarka i odkurzacz -- babcia stanęła obok Felixa. -- Bardzo przydatne urządzenie.

Ciotka zawahała się chwilę.

-- Jak ktoś ciągle kłamie -- oznajmiła -- to już sama nie wiem, jak nagle powie prawdę. I to takim tonem!

-- Jakim tonem? -- zapytał zaskoczony Felix.

-- Już ty dobrze wiesz jakim! Chodź, Luśka, zjesz sobie kanapkę, to może zapomnisz o problemach z rodziną.

-- Nie jestem głodna -- powiedziała zimno babcia, po czym spojrzała na Felixa. -- Chodź na chwilę do mojego pokoju, kochanieńki. Chciałabym, żebyś załatwił na mieście jedną sprawę.

Ciotka zmarszczyła brwi i udała, że wraca do kuchni. Jednak, gdy tylko babcia z Felixem zniknęli w pokoju, z gracją tańczącego hipopotama dotarła do drzwi i przyłożyła do nich ucho. Niestety, były to solidne przedwojenne dębowe drzwi, więc z wnętrza dobiegały jedynie niewyraźne szepty.

* * *

Felix wrócił dobrze po szóstej, akurat gdy do domu dotarła również pani Polon. Wszedł przez otwartąbramę i pocałował na przywitanie wysiadającą właśnie z samochodu mamę. Pomyślał przelotnie, że gdyby miał komórkę, mógłby się umówić z nią w centrum, zamiast jechać metrem i tramwajem.

-- Jak w pracy? -- zapytał Felix.

-- Jak zwykle... -- odparła zmęczonym głosem. -- Ciężko.

-- A w domu nie lepiej...

107

Weszli razem do hallu. Pierwsze, co zauważyli, to brak powitalnej namolności Cabana. Psa nigdzie nie było widać ani słychać. Tylko Maxio z zabawkowym pistoletem w dłoni przemierzał korytarz. Zapewne szukał właśnie psa. Felix przypomniał sobie, że Caban nie dostał jeszcze jeść. Wszedł więc do kuchni, nałożył jedzenie do miski i rozejrzał się. Zwykle w tym momencie Caban, gdzie by nie był, przybiegał, z bocznym poślizgiem hamował przy misce i czekał z niecierpliwością, aż jego młody pan pozwoli mu jeść. Teraz pies wsiąkł jak kamfora.

-- Caban? -- zawołał Felix.

Odpowiedziała mu cisza. Zapukał w metalową miskę i dopiero wtedy gdzieś z hallu dobiegł cichy

chrobot. Felix podążył za dźwiękiem. Mama stała przed szafą na płaszcze i patrzyła z niewyraźną miną na drzwiczki.

-- Jest w szafie? -- zapytał z niedowierzaniem Felix.

Poszedł do niej i wolno ją otworzył. Ponad 50-kilowe psisko leżało wciśnięte między rękawiczki i czapki na półce metr nad ziemią i przepraszająco patrzyło na swoich właścicieli.

-- Tu jest! -- wykrzyknął Maxio, mierząc do psa z zabawkowego pistoletu.

Felix bez słowa wyjął mu pistolet z dłoni i wetknął sobie do kieszeni.

Dzieciak pufnął z oburzenia, ale nic nie powiedział.

-- Jak on tu wszedł? -- zapytała mama.

-- Jak zamknął za sobą drzwi? -- dodał Felix.

Pomógł Cabanowi zejść. Pies pobiegł do swoich misek, ale najpierw wychłeptał całą wodę.

-- Biedaczek, musiał tu siedzieć od dawna -- westchnęła mama i spojrzała z obrzydzeniem na Maxia. -- Nie rozumiesz, że to żywe stworzenie? Czuje i boi się tak samo jak ty.

Nie wzbudziło to w Maxiu poczucia winy.

-- To tylko pies -- mruknął niewyraźnie, ale wiedział, że jak ktoś dorosły patrzy na niego w taki sposób, lepiej się oddalić.

Mama westchnęła i ruszyła na górę zaszyć się w sypialni, jak to czyniła od kilku dni.

108

T

Felix zauważył plik listów z dzisiejszej poczty. Nikt ich jeszcze nie posegregował i nie wywalił spamu pobliskich centrów handlowych, handlarzy samochodów i temu podobnych. Jego spojrzenie przyciągnęła jedna koperta. Wyglądała poważnie, urzędowo, a nawet medycznie. Faktycznie, wysłano jąze szpitala, w którym babcia Lusia była ostatnio na badaniach. Uwagę Felixa zwrócił jednak nie wygląd koperty, ale fakt, że była niezaklejona. Ktoś, kto wysyłał list, zapomniał oderwać chroniący klej pasek. Na poczcie nikt nie zwrócił na to uwagi i list doszedł nienaruszony wraz z zawartością.

Koperta była zaadresowana do babci. Felix już miał ją odłożyć, ale zawahał się. W hallu nie było nikogo. Czując się jak przestępca, wyjął list, a jego wzrok padł od razu na pogrubiony napis brzmiący: „Przewidywany koszt leczenia sto tysięcy złotych". Felix przełknął ślinę i przeczytał jeszcze raz. Nie pomylił się: sto tysięcy złotych. Wydruk z drukarki igłowej był niewyraźny i poprzedzielany białymi paskami uszkodzonej głowicy drukującej, ale suma była wyraźna. I zatrważająca.

Usłyszał schodzącą z góry mamę. Schował szybko list do koperty i odłożył na spód kupki.

-- Zrobię coś do jedzenia -- oświadczyła mama. -- Pewnie nie wyjdzie, ale nie mogę tak siedziećbezczynnie.

Felix, przygnębiony, zszedł do piwnicy, chwycił stojącą na półce metalową świnkę skarbonkę i potrząsnąłnią. Zabrzęczał bilon i zaszeleściły banknoty. Nie zapisywał, ile pieniędzy tam jest, ale ile by nie było, to na pewno za mało na wyleczenie babci. Może zagrać na loterii? Nie, to najlepszy sposób, żeby stracić resztęoszczędności. Sięgnął do kieszeni i dorzucił do skarbonki złotówkę.

Słysząc dźwięk silnika Land Rovera, wbiegł na górę i otworzył tacie drzwi. Jakby na ten dźwięk ze starego gabinetu taty wyszła babcia Lusia, a za nią podążała Zenosława. Ciotka kończyła coś tłumaczyć babci. Spojrzała przez zmrużone powieki na tatę, mamę i Felixa, po czym zerknęła na babcię i powiedziała:

-- O tym właśnie mówiłam...

Babcia westchnęła ciężko i zapytała Felixa:

-- Masz?

109

Skinął głową i podał jej kopertę. Babcia chwilę obracała ją w dłoni, po czym wyciągnęła rękę z kopertą w kierunku ciotki.

-- To dla ciebie, Zeniu.

Ciotka uśmiechnęła się i obejrzała kopertę.

-- Dziękuję, ale moje urodziny są dopiero za miesiąc.

-- To nie może czekać przez miesiąc -- babcia zrobiła głęboki wdech i dodała. -- I to nie jest prezent urodzinowy.

Ciotka zmrużyła podejrzliwie oczy i otworzyła kopertę. Przez kolejną sekundę jej mina zmieniła się na zaskoczoną, a potem na zwyczajnie wściekłą.

W dłoni trzymała bilety, normalny i ulgowy, z Warszawy do Prze-brzydłowic, z dwiema przesiadkami.

-- Więc jednak udało im się omamić cię -- wycedziła. -- Nie chcą, żebym pomagała i zdjęła choćtrochę ciężaru z twoich barków. Wolą, żebyś tu harowała jak służąca.

-- Robisz tylko dwie rzeczy -- odparła spokojnie babcia. -- Kanapki z pasztetem i dużo zamieszania.i

-- Jeszcze się tutaj nie zadomowiłam -- ciotka rozłożyła ręce. -- Nie wiem dobrze, co gdzie jest... |

-- Nie zmienię testamentu, Zeniu. I nic na to nie poradzisz.

Felix spojrzał na nią zdziwiony. Potem przeniósł wzrok na rodziców. Tata lekko pokiwał głową.

-- Więc o to chodziło?... -- Felix spojrzał na ciotkę jak na wielką obrzydliwą ropuchę.

-- Ja spędziłam dzieciństwo z Luśką! -- krzyknęła. -- Byłam pierwsza!

-- To jest moja rodzina -- oświadczyła babcia Lusia.

Mama wyciągnęła komórkę i wybrała numer z listy.

-- Halo? Chciałabym zamówić taksówkę na ulicę Serdeczną. Za pięć minut.

Zenosława zacisnęła usta i poszła się spakować. Po dwóch minutach, ciągnąc za sobą Maxia, bez słowa wyszła z domu, zostawiając otwarte na oścież drzwi. Pies usiadł na progu i zaczął ujadać radośnie, kończąc każde szczeknięcie niemal miałknięciem, wyrażającym pełnię psiego szczęścia.

110

-- To ten dom nie będzie nasz? -- usłyszeli jeszcze zawiedziony głos Maxia. -- Ale mówiłaś -

-- Zamknij się! -- warknęła ciotka.

Felix zatrzasnął drzwi i zapytał:

-- Chodziło tylko o to, żeby babcia przepisała w spadku majątek na ciotkę Zenosławę?

-- Obawiam się, że tak -- wyjaśnił tata. -- Ciotka dowiedziała się, że babcia jest chora i postanowiła... -- zawahał się.

-- Ubić interes -- dokończyła babcia.

-- Nie mogliśmy jej wyrzucić -- dodała mama. -- Ani ja, ani tata nie dostaliśmy urlopu, a lekarz zabronił babci nawet stać przy kuchni.

-- Od poniedziałku biorę urlop -- oświadczył tata.

-- Nie dezorganizujcie sobie życia z mojego powodu -- babcia pokręciła głową. -- Nie chcę byćciężarem.

-- Nawet tak nie mów, mamo -- tata pocałował ją w głowę. -- Wychowałaś Marlenkę, Felixa, zajmowałaś się domem przez tyle lat. Możemy wziąć urlopy i dla odmiany trochę poopiekować się tobą. Lekarz wyraźnie powiedział, że masz się nie przemęczać.

-- Nie mogę tak nic nie robić -- westchnęła babcia. -- Lekarze zawsze mają pełno dobrych rad, ale ja wiem, że ten tydzień wykończył mnie bardziej niż poprzedni rok. Możecie mi trochę pomagać, ale nie zabraniajcie mi robić tego, co lubię. To moje życie.

Babcia uśmiechnęła się i wtedy wszyscy zaczęli się ściskać i głośno śmiać. Prawdopodobnie było ich słychać nawet na ulicy, gdzie ciotka Zenosława z Przebrzydłowa wraz z wnukiem Maxiem wsiadali właśnie do taksówki.

m

6. Cebulowa radość po rozstaniu

Sobota zaczęła się od przygotowań do rodzinnej i przyjacielskiej imprezy. Tradycyjny wieczór filmowy Felix, Net i Nika jednogłośnie postanowili rozszerzyć o całą rodzinę państwa Polonów i państwa Bieleckich. Z oczywistych względów nie mogło być rodziców Niki. Właściwie to nie było pewności, czy rodzice Felixa i Neta nie domyślają się prawdy. Że tata Niki od paru lat nie żyje, a dziewczyna mieszka sama, skrzętnie ukrywając ten fakt przed światem. Nawet jeśli istotnie wiedzieli, nie dawali po sobie niczego poznać.

Mama uparła się, że sama ugotuje wszystkie potrawy i na nic się zdały protesty chętnych do pomocy domowników.

Kiedy wszyscy usiedli za stołem, przeniesionym na tę okazję z jadalni do salonu i oświetlonym kilkoma świecami, zaczęli rozmawiać o tym, co wydarzyło się od ostatniego spotkania. Pan domu nalał wszystkim wina, a mama uciekła do kuchni, by przynieść przystawki. Podała bliny z kawiorem i śmietaną, co było w miarę proste do przygotowania, bo polegało na podgrzaniu gotowych placków, a kawior i śmietanękażdy miał potem nałożyć sobie sam.

112

ŚA

Chwilę później wszyscy zajadali się przysmakiem. Jedynie Net miał niewyraźną minę.

-- Wiem, że to podobno jest dobre -- ostrożnie wziął drugi kęs do ust -- ale jakoś nie mogę sięprzekonać do ryby w kulkach.

Potem mama podała zupę warzywną (z mrożonki), co również było w miarę proste do przygotowania, natomiast o daniu głównym Felix wiedział tylko tyle, że było ono znacznie trudniejsze. Chociaż... zapach, jaki się rozchodził po domu, zapowiadał coś wprost przepysznego.

Starając się nie zgubić wątku rozmowy, Felix zerkał co chwilę na mamę. Chciał pomóc, ale znając jej upór, wiedział dobrze, że to się nie uda. Mama była bardzo przejęta nieznaną jej wcześniej rolą i chciała jąwykonywać jak najlepiej. I koniecznie samodzielnie, chociaż wybitnie przeszkadzał jej w tym ciągle dzwoniący telefon.

Babcia też czuła się nieswojo, bo siedziała przy stole, zamiast krzątać się po kuchni.

Mama umiała wykonywać kilka czynności jednocześnie, toteż, nie przerywając rozmowy, otworzyła paczkę frytek, wrzuciła je do frytkownicy i zaczęła podgrzewać oliwę na patelni pod buraczki. Zrobiła jeszcze kilka rzeczy, po czym z triumfalnym uśmiechem wyłączyła komórkę i odłożyła na blat.

-- To była ostatnia rozmowa dzisiaj -- oznajmiła uroczystym tonem. -- Wszystkie sprawy załatwione.

-- Co przygotowałaś na drugie danie? -- Felix zerknął ciekawie na zasłonięty ściereczką piekarnik.

-- Przekonasz się -- zasłoniła sobą szybkę i poprawiła ścierecz-kę. -- To ma być niespodzianka.

W tym momencie do kuchni wszedł tata ze swoją komórką w dłoni.

-- Do ciebie, kochanie -- oznajmił, podając aparat mamie.

-- Marlena Polon, słucham? -- rzuciła do słuchawki. -- Aaa... Witam, panie prezesie! Tak oczywiście, że mogę rozmawiać!... Ach, moja komórka? -- zerknęła na blat. -- Wyładowała się... Dobrze, jutro o piętnastej możemy się spotkać. Tak, do widzenia.

Rozłączyła się i westchnęła.

113

-- OK -- sięgnęła po swoją komórkę. -- Włączę ją dla świętego spokoju.

Felix chciał powiedzieć, że ze świętym spokojem ma to niewiele wspólnego, ale zrezygnował i zajął sięmieszaniem buraczków, żeby się nie przypaliły. Mama jednak znów wygoniła go z kuchni, twierdząc, że sama sobie ze wszystkim świetnie radzi.

-- Tato -- odezwał się Felix, gdy trafił na tatę w hallu. -- Czy macie na koncie bankowym sto tysięcy złotych?

Tata spojrzał na niego podejrzliwie.

-- Raczej nie -- odparł ostrożnie. -- A czemu pytasz?

-- A niepotrzebną biżuterię?

-- Też nie. Czemu pytasz?

-- Nie, tak po prostu -- Felix wzruszył ramionami. -- Chciałem wiedzieć...

Przez następne dwadzieścia minut państwo Bieleccy opisywali przygotowania do przyjęcia w domu bratosiostry. Felix słuchał tylko przez grzeczność, a Net nie udawał nawet tej grzeczności. Wywracałoczami i pufał głośno, na co jego rodzice w ogóle nie reagowali. Przy opisie dolegliwości ciążowych mamy zaczął jęczeć i ostentacyjnie wjeżdżać pod stół. Na szczęście pojawiła się gospodyni. Z dumąwniosła aromatyczne danie na stół. Babcia spojrzała na kurczaka i uniosła lekko brwi.

-- Faszerowałaś go? -- zapytała dyskretnie.

-- A powinnam? -- odpowiedziała pytaniem mama.

-- Niekoniecznie, ale na pewno powinnaś go wypatroszyć przed upieczeniem.

-- Wypatroszyć? Masz na myśli?... -- Mama gestem pokazała wyciąganie wnętrzności z kurczaka.

Babcia przytaknęła zdecydowanie.

-- Myślisz, że ktoś zauważy? -- wyszeptała mama.

Babcia energicznie pokiwała głową. Mama westchnęła i mruknęła:

-- Caban nie zauważy...

Uśmiechając się przepraszająco, najdyskretniej, jak to było możliwe, zabrała półmisek z kurczakiem i wyniosła do kuchni. Tam wzięła wielki nóż i rozkroiła kurczaka na pół. W tym momencie

114

wszedł Felix. Zapach, jaki rozszedł się po kuchni, sprawił, że chłopak czym prędzej włączył wyciąg.

-- Uch... -- mama zasłaniała nos dłonią. -- Zdecydowanie trzeba było go wypatroszyć przed pieczeniem. Powinnam się dokładnie trzymać przepisu. Myślałam, że kurczaki są gotowe do... pieczenia. Specjalnie pytałam sprzedawcę na bazarze, czy jest świeży.

Do kuchni weszli Net i Nika. Spojrzeli pytająco na Felixa, ale widok przekrojonego kurczaka i unoszący sięsmród wystarczyły za odpowiedź.

-- Te z hipermarketu pewnie są wypatroszone od nowości -- zgodził się Felix.

-- Pewnie nawet hodują je wypatroszone -- dodał Net. -- Nie, inaczej. W Pertochemii Płock wlewająkurczaka instant do formy i czekają, aż dojrzeje.

-- Nie mam czego podać... -- Mama rozłożyła ręce i rozejrzała się bezradnie po kuchni.

-- Możemy zamówić pizzę... -- zaproponował bez przekonania Felix.

-- Lepiej od razu dać każdemu chińską zupkę...

-- Mamo -- powiedział poważnie Felix. -- Jesteśmy superpacz-ką. Poradzimy sobie. Idź do gości i udawaj, że wszystko jest pod kontrolą.

-- OK -- ucieszyła się mama. -- Jakbyś dawał Cabanowi kurczaka, to pamiętaj, że psy nie mogą jeśćkości drobiowych.

Spojrzała na syna z wdzięcznością, pocałowała go w czoło, uśmiechnęła się do przyjaciół i wyszła.

Przyjaciele popatrzyli na siebie.

-- Co robimy? -- zapytała Nika. -- Czy mam zapodać jedno z moich ulubionych dań?

-- Na przykład? -- Net spojrzał na nią podejrzliwie.

-- Zupa-żyleta. Trochę makaronu, kostka rosołowa i dużo ostrych przypraw. Bardzo tania i zapychająca.

-- Prawie jak chińska zupka...

-- To kuchnia ekonomiczna -- dziewczyna wzruszyła ramionami.

115

-- Zróbmy coś, co będzie na ASAP* -- odparł Felix -- a jednocześnie nie będzie chińską zupką. Zapiekanka!

Zastanowił się sekundę, po czym zaczął otwierać szafki i szuflady. Wykładał na blat składniki: cebulę, ziemniaki, paprykę, pomidora, czosnek, butelkę oliwy, kostkę smalcu, wędzony boczek, jajka, ser Gouda, tarty parmezan i suszony majeranek. Na koniec wyciągnął z lodówki półmetrowy kawałek kiełbasy. Po kuchni rozszedł się kiełbasiany aromat. Siedzący w drzwiach Caban zachował kamienny pysk, ale strużka śliny, która pojawiła się na jego brodzie, bezlitośnie zdradzała jego pragnienia.

-- Jesteś pewien, że znasz algorytm pozwalający połączyć to wszystko w... pożywienie? -- zapytałNet.

-- Spoko -- uspokoił go Felix. -- To zapiekanka. Wysoka temperatura zniweluje skutki ewentualnych błędów kulinarnych. Sprawdźmy tylko stan techniczny warzyw.

Nika uśmiechnęła się i zapytała:

-- Podział zadań?

-- Ja obieram ziemniaki -- oświadczył Felix. -- Net, kroisz kiełbasę i boczek, Nika warzywa. Na tłuszczu z boczku podsmażymy wszystko poza ziemniakami -- trzeba je najpierw podgotować.

Felix zaczął od ustawienia temperatury piekarnika i przygotowania wody na ziemniaki. Po dziesięciu minutach intensywnej pracy ziemniaki się gotowały, a z boczku wytapiał się tłuszcz.

-- Ciekawe, czy ktoś będzie w stanie to zjeść... -- zastanowiła się Nika, wsypując warzywa na rozgrzany tłuszcz.

-- Przynajmniej zapach jest powalający -- ocenił Net. -- To musi być lepsze niż niewyklute ryby.

-- Smak też będzie -- Felix wyjął z szafki spore naczynie żaroodporne i zaczął palcem rozsmarowywaćpo jego ściankach oliwę.

-- Pomóc wam może? -- do kuchni zajrzała mama Neta.

Podziękowali bardzo uprzejmie i wrócili do pracy. Po kolejnych

dziesięciu minutach wszystkie składniki zapiekanki wylądowały w naczyniu. Nika posypała jeszcze z wierzchu tartym serem i zapiekanka powędrowała do piekarnika.

-- Co to za przepis właściwie? -- zapytała Nika, myjąc ręce.

* ASAP - (ang. as soon as possible) tak szybko, jak to możliwe. 116

-- Wymyśliliśmy go on-line -- oznajmił po namyśle Felix. -- Dzisiejsza impreza to właściwie są

obchody z okazji odzyskania niepodległości przez nasz dom... Znaczy... z okazji wykopania stąd pasztetowej ciotki.

-- To może nazwiemy ją... -- Net spojrzał na piekarnik -- zapiekanka „cebulowa radość po rozstaniu"?

-- Fits me -- zgodził się Felix.

-- Dla mnie super -- uśmiechnęła się Nika.

Wrócili do salonu. Wszyscy siedzieli już na kanapie, zostawiając dla mamy Neta najwygodniejsze miejsce w środku. Felix sięgnął po pilota i oznajmił:

-- Mamy dwadzieścia minut spokoju. Możemy zacząć oglądać.

-- Zaczekajcie chwilę -- pan Polon przejął pilota. -- Tylko zerkniemy na serwis informacyjny.

-- Piotrusiu, mamy gości -- przypomniała mu mama.

-- Nie szkodzi -- wtrącił tata Neta. -- Ja też chętnie zobaczę, co się dzieje na świecie.

Felix, Net i Nika chcieli zaprotestować, ale okazało się nagle, że wszyscy rodzice chcą to obejrzeć. Zrezygnowani przyjaciele przysiedli na podłodze przy kanapie i przysunęli do siebie miskę z chipsami.

Kiedy zaczęli oglądać, prezenterka akurat zamykała usta po przeczytaniu ostatniej wiadomości ze świata. Zamiast niej na ekranie pojawił się materiał filmowy z Warszawy. Starszy mężczyzna siedział na tylnym progu ambulansu. Ratownik medyczny kończył unieruchamiać mu ramię na szynie.

-- Przed godziną czwartą po południu na skrzyżowaniu ulic Kruczej i Nowogrodzkiej zderzyły siędwa samochody osobowe. Dwóch pasażerów zostało rannych. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Policja przesłuchała kierowców. -- Na ekranie pojawił się policjant. -- Obaj kierowcy twierdzili, że mieli pierwszeństwo -- powiedział. -- Ustaliliśmy... że tak było naprawdę. Przyczyną wypadku był znak pierwszeństwa przejazdu, który ktoś zainstalował na drodze podporządkowanej, czyli Nowogrodzkiej. W takim przypadku nie mogliśmy nawet ukarać żadnego z kierowców mandatem.

117

-- Wymyśliliśmy go on-line -- oznajmił po namyśle Felix. -- Dzisiejsza impreza to właściwie sąobchody z okazji odzyskania niepodległości przez nasz dom... Znaczy... z okazji wykopania stąd pasztetowej ciotki.

-- To może nazwiemy ją... -- Net spojrzał na piekarnik -- zapiekanka „cebulowa radość po rozstaniu"?

-- Fits me -- zgodził się Felix.

-- Dla mnie super -- uśmiechnęła się Nika.

Wrócili do salonu. Wszyscy siedzieli już na kanapie, zostawiając dla mamy Neta najwygodniejsze miejsce w środku. Felix sięgnął po pilota i oznajmił:

-- Mamy dwadzieścia minut spokoju. Możemy zacząć oglądać.

-- Zaczekajcie chwilę -- pan Polon przejął pilota. -- Tylko zerkniemy na serwis informacyjny.

-- Piotrusiu, mamy gości -- przypomniała mu mama.

-- Nie szkodzi -- wtrącił tata Neta. -- Ja też chętnie zobaczę, co się dzieje na świecie.

Felix, Net i Nika chcieli zaprotestować, ale okazało się nagle, że wszyscy rodzice chcą to obejrzeć. Zrezygnowani przyjaciele przysiedli na podłodze przy kanapie i przysunęli do siebie miskę z chipsami.

Kiedy zaczęli oglądać, prezenterka akurat zamykała usta po przeczytaniu ostatniej wiadomości ze świata. Zamiast niej na ekranie pojawił się materiał filmowy z Warszawy. Starszy mężczyzna siedział na tylnym progu ambulansu. Ratownik medyczny kończył unieruchamiać mu ramię na szynie.

-- Przed godziną czwartą po południu na skrzyżowaniu ulic Kruczej i Nowogrodzkiej zderzyły siędwa samochody osobowe. Dwóch pasażerów zostało rannych. Ich życiu nie zagraża niebezpieczeństwo. Policja przesłuchała kierowców. -- Na ekranie pojawił się policjant. -- Obaj kierowcy twierdzili, że mieli pierwszeństwo -- powiedział. -- Ustaliliśmy... że tak było naprawdę. Przyczyną wypadku był znak pierwszeństwa przejazdu, który ktoś zainstalował na drodze podporządkowanej, czyli Nowogrodzkiej. W takim przypadku nie mogliśmy nawet ukarać żadnego z kierowców mandatem.

117

Kolejnym newsem był strajk budowniczych metra, którzy twierdzili, że w zakamarkach konstrukcji budowlanych zamieszkał niedźwiedź, ale przyjaciele już tego nie słuchali. Zamarli z chipsami w połowie drogi do ust, po czym spojrzeli na siebie.

-- Wrócimy na film -- oznajmił nieswoim głosem Felix i przyjaciele szybko zbiegli do piwnicy.

Net sięgnął po telefon, a Felix po GPS-a i wprowadził współrzędne z SMS-a od Ponurego Żniwiarza. Na ekranie pojawił się plan miasta, a celownik wskazał dokładnie skrzyżowanie Kruczej i Nowogrodzkiej.

Dłuższą chwilę gapili się w mapkę.

-- Mogliśmy temu zapobiec -- jęknął Felix. -- Usunięcie znaku pierwszeństwa nie jest niebezpieczne.

-- Najwyżej ktoś musi zwolnić i się rozejrzeć -- przyznał Net.

-- On chce, żebyśmy tak myśleli -- powiedziała twardo Nika. -- Nie możemy mu pozwolić tak nami manipulować.

-- Ten człowiek ma przez nas złamaną rękę... -- przypomniał Felix. -- Ktoś mógł zginąć.

-- On nas zwyczajnie szantażuje! -- Nika dopiero teraz odłożyła trzymanego w dłoni chipsa na stół. -- Chce, żebyśmy myśleli, że jak nie zrobimy tego, co nam każe, to gdzieś, komuś stanie się krzywda.

-- Bo tak może być naprawdę....

-- Może pora komuś o tym powiedzieć? -- zapytał Net, ale przypomniał sobie szybko, że dla Niki kontakt z policją lub innymi urzędnikami państwowymi mógłby się źle skończyć. -- No tak, nie możemy iść na policję. Skończyłoby się tym, że byłoby na nas. Że sobie dowcip zrobiliśmy.

-- Fakt -- przyznał Felix. -- Co sobie pomyśli taki policjant? Po co szukać sprawcy, skoro podejrzany właśnie sam przyszedł? A w dodatku wie tak dużo, że z pewnością właśnie on jest sprawcą.

-- Nie możemy -- przyznała smutno Nika. -- Ale nie możemy też zacząć grać w tę jego grę. Musimy dowiedzieć się, kim jest i powstrzymać go.

W powietrzu zawisło nieme pytanie ,jak?".

118

Net westchnął, wyjął z kieszeni swoją kartę postaci i z przykrością spojrzał na parametr odwagi, wynoszący marne trzy punkty.

-- Też nosicie te karty -- zauważyła Nika, wyciągając swoją. -- On już nas przekonał, że uczestniczymy w grze...

Net wyciągnął z plecaka minikomputer, postawił na blacie i otworzył ekran.

-- Manfred... -- powiedział ostrożnie. -- Tylko się nie obrażaj. Znów odzywam się, jak mam sprawę.

Kamera na wierzchu ekranu obróciła się i powiodła spojrzeniem po przyjaciołach.

-- Zepsuł ci się dźwięk? -- zapytał zaniepokojony Net. -- Czy się obraziłeś?

-- Mam tutaj procesor sprzed pięciu lat -- wyjaśnił z nutą pretensji w głosie Manfred. -- Chwilępotrwa, zanim się przebiję z myślą przez te zapyziałe obwody... OK. Nie gniewam się przecież. Co tam?

Net, wspomagany przez Felixa i Nikę, w skrócie wytłumaczył Manfredowi całą historię.

-- Pytanie brzmi -- podsumował Net -- czy masz kamerę na rogu Kruczej i Nowogrodzkiej?

-- Przypadkiem mam -- odparł Manfred i zawiesił głos. -- No, tak! Tam był dziś wypadek.

-- O ten wypadek właśnie chodzi.

-- To jest tak, że wszyscy, którzy znają miasto, pamiętają, że Krucza ma pierwszeństwo i nawet nie patrzą na znaki. Krucza jest zresztą szersza. Ten kierowca, który wyjechał z Nowogrodzkiej był z drugiego końca Polski.

Na ekranie pojawił się niezbyt płynny film. Obraz przeskakiwał z prędkością kilku klatek na sekundę. Ukazywał skrzyżowanie nocą. Niestety, słup z feralnym znakiem był poza kadrem.

-- To transmisja na żywo -- wyjaśnił Manfred. -- Już wszystko posprzątali.

-- Przecież tam są światła! -- zauważył nagle Felix. -- Znaki pierwszeństwa nie mają znaczenia, jak są

światła.

-- Pięć minut przed wypadkiem nastąpiło zwarcie.

119

Manfred przewinął film. Światła zgasły i na wszystkich sygnalizatorach zaczęło migać żółte. Znów przewinął i wszyscy zobaczyli, jak w bok Forda wjeżdża Toyota.

Nika odwróciła wzrok.

-- Okropnie to wygląda -- szepnęła.

-- Co było przyczyną zwarcia? -- zapytał Felix.

-- Nie mam pojęcia -- odparł program. -- Zgłosiłem awarię i ekipa pojechała to naprawić. Nikt mi nigdy nie mówi, co się zepsuło.

Felix odszedł od stołu i spojrzał na Golema. Przez tydzień przymusowej przerwy w pracach robot stał sięwłaściwie kolejnym meblem w pokoju. Nawet teraz na jego wyciągniętej ręce wisiał plecak, a z barku zwisała kurtka.

Młody konstruktor pogłaskał czule maszynę po mocarnym ramieniu i chciał coś powiedzieć, ale w tym momencie zabrzmiał dzwonek kuchennego timera.

Podziękowali Manfredowi, z ulgą odłożyli nierozwiązywalny na razie problem Ponurego Żniwiarza na później i udali się do kuchni wyciągnąć zapiekankę.

Zapach, jaki wydobył się z piekarnika, rozwiał wszelkie wątpliwości co do tego, czy potrawa się udała.

-- Ślinotoczny aromat -- ocenił Net. -- Sukces, panie i panowie!

Włożył na dłonie rękawice i wyciągnął naczynie.

Atmosfera w salonie była na tyle radosna, że od progu przyjaciele zapomnieli o swoich dylematach.

-- Nazwaliśmy ją „cebulowa radość po rozstaniu" -- oznajmił Net, stawiając zapiekankę na podstawce, na środku ławy przed kanapą. Nikomu już nie chciało się siedzieć przy stole.

-- Ja to nazywam „wielkie sprzątanie lodówki" -- uśmiechnął się pan Bielecki.

Mama z wyraźną ulgą na twarzy oceniła zapiekankę i uznała, że honor domu został uratowany.

-- Puśćmy wreszcie film -- poprosił Felix. -- Co właściwie oglądamy?

120

-- Po długich dyskusjach pożyczyliśmy komedię, która powinno się spodobać wszystkim -- powiedziała mama Neta. -- „Ze śmiercią jej do twarzy."

Na pierwszej lekcji w poniedziałek pani Jola weszła do klasy, uroczyście niosąc białą kopertę. Usiadła za biurkiem i otworzyła ją.

-- To zadanie jest nieco bardziej kreatywne -- pokiwała głową z uznaniem i przeczytała na głos. -- „Drugie zadanie: Projekt strony internetowej klasy. Wygra lepsza strona".

-- A co to znaczy lepsza? -- zapytał od razu Net.

Pani Jola rozłożyła ręce i pokazała wszystkim kartkę, na której były tylko dwie linijki tekstu oraz stempel i podpis dyrektora.

-- Wiem tylko, że to zadanie ma nadzorować pan Eftep -- dodała. -- Następną macie informatykę. Na pewno wytłumaczy wam szczegóły.

Przez klasę przebiegł pomruk niezadowolenia.

-- Przecież on jest wychowawcą drugiej „b"! -- wykrzyknął Oskar. -- To nieuczciwe!

-- Będzie stronniczy -- przyznała Celina.

-- Tylko on zna się tak dobrze na komputerach i internecie

-- zauważyła wychowawczyni.

-- Nie powiedziałbym... -- mruknął cicho Net. -- To ameba informatyczna.

Pani Jola jednak to usłyszała i spoważniała nieco.

-- To nauczyciel, na pewno będzie bezstronny -- powiedziała.

-- A teraz zajmijmy się już językiem polskim.

* * *

f

Ku zaskoczeniu całej drugiej „a" miejsca przed komputerami były zajęte... przez drugą „b". Felix, Net i Wiktor, którzy szli na przo-dzie, stanęli w drzwiach jak wryci.

-- No, tak -- ocenił szeptem Net. -- Mieli pierwszą informatykę, to po prostu sobie zostali.

Pan Eftep uśmiechnął się szeroko na ich widok.

121

-- Wchodźcie, wchodźcie -- zaprosił ich gestem. -- Miejsca starczy dla wszystkich.

-- Miejsca tak, miejsc nie -- odpalił Net.

Eftep wyjątkowo puścił tę uwagę mimo uszu.

Gdy wszyscy weszli do sali, Wincenty i Antek wstali, żeby ustąpić miejsca dziewczynom z drugiej „a".

-- Nie wstawajcie podczas lekcji -- usadził ich nauczyciel.

-- Ale... -- Antek zawiesił głos pod spojrzeniem nauczyciela.

Widać było, że większa część drugiej „b" nie czuje się zbyt komfortowo w tej sytuacji, ale już nikt nie próbował się odzywać. Druga „a" stanęła pod ścianą po tym, jak nauczyciel zwrócił im uwagę, by nie wisieli kolegom nad głowami. W efekcie nie widzieli nawet, co dzieje się na ekranach.

-- Każdy dostanie konto dostępu i hasło -- Eftep wstał i swoim zwyczajem zaczął się przechadzać po klasie z rękoma założonymi z tyłu. -- Maurycy, możesz rozdać koperty.

Ze stanowiska najbliżej biurka nauczycielskiego poderwał się niski chłopak z kręconymi, bardzo jasnymi włosami i zaczął krążyć po klasie, dając każdemu małą kopertę.

-- Ci, którzy akurat, przypadkiem, siedzą przed komputerami -- ciągnął Eftep -- mogą założyć je nawet w tym momencie. Reszta zrobi to później, a najlepiej z domu. Zadanie konkursowe jest proste. Polega na wykonaniu strony internetowej o własnej klasie.

-- Ale ja nie mam w domu internetu... -- zauważył nieśmiało Kuba.

-- Jak zbieraliście makulaturę -- wyjaśnił spokojnie Eftep -- też nie każdy miał w domu stare gazety. Ani tym bardziej znajomego redaktora naczelnego. Czy są jakieś pytania?

Net miał wiele pytań, ale jego stosunki z nauczycielem informatyki od początku układały się źle, więc wolał się nie odzywać.

-- Co będzie oceniane? -- zapytał Wiktor.

-- Jakość wykonanej pracy -- odparł Eftep.

-- A... konkretnie?

-- A konkretnie... -- nauczyciel zawiesił głos. -- A konkretnie to wygra lepszy projekt.

-- Ale... -- zaczął Wiktor.

122

-- Nikt jeszcze nie wygrał zadawaniem tylu pytań -- przerwał mu Eftep. -- Na serwerze naszej szkoły umieściłem podręcznik z podstawami projektowania stron.

-- Ile mamy czasu? -- zapytał Oskar.

-- Do piątku.

Nie trzeba było znać się na stronach internetowych, by wiedzieć, że to bardzo mało czasu.

-- Druga „a" wie już wszystko -- oznajmił Eftep, a gdy nikt się nie ruszył, dodał. -- Macie wolne do przerwy. No, idźcie, bo chcę prowadzić normalną lekcję.

Drgnęli i wolno zaczęli wychodzić z sali. Nim zamknęli za sobą drzwi, usłyszeli jeszcze słowa nauczyciela:

-- A teraz powiemy sobie parę słów o projektowaniu stron.

Druga „a" stanęła przed salą informatyczną, nie wiedząc, co robić.

-- To już przesądzone -- stwierdził ponuro Klemens. -- To zadanie możemy sobie darować. Chodźmy do kawiarni na ciacho.

-- Nie poddawajmy się tak łatwo! -- zaprotestował Net. -- Poradzimy sobie.

-- Czy ktoś umie projektować strony? -- zapytał Lucjan, po czym zwrócił się do Oskara. -- Robiłeśkiedyś słownik ojczystego slangu. I stronę Wyborowca z Wiktorem.

-- Wyborowiec to był blog -- Oskar wzruszył ramionami. -- Tylko wpisywaliśmy wiadomości. Nawet moja babcia by potrafiła.

-- Net się zna na komputerach -- przypomniała sobie Celina.

-- A na stronach internetowych? -- zapytał Gilbert.

-- Trochę... -- powiedział bez przekonania Net. -- Nauczę się do jutra.

-- Uważasz, że to takie proste? -- rzucił ironicznie Gerald.

-- Dla ciebie na pewno za trudne! -- odpalił Net.

-- Co?! Dla mnie za trudne?!

-- Przestańcie! -- wtrąciła się Nika. -- To ma być zadanie grupowe, a my już zaczynamy się kłócić.

-- Nauczę się i zrobię tę stronę -- oświadczył Net.

-- Jeśli mamy wygrać, to ja ją zrobię! -- Gerald zacisnął pięści, ale przypomniał sobie spotkanie z Netem sprzed miesiąca, kiedy to

123

Net niespodziewanie doznał wzrostu współczynnika odwagi i rozwiązał spór jednym ciosem. Uspokoił sięwięc, ale nie zamierzał zrezygnować. -- Zrobię na jutro wstępny projekt.

-- To ja zrobię na jutro wstępny projekt! -- upierał się Net.

Reszta klasy patrzyła ze zdziwieniem na tę nagłą zmianę sytuacji. Przed chwilą nikt nie chciał robić strony, a teraz było aż dwóch potencjalnych twórców.

-- Nie możecie współpracować? -- zapytał Lucjan.

Gerald i Net spojrzeli po sobie, zmrużyli oczy i równocześnie pokręcili głowami.

-- Skoro się tak upieracie -- westchnął Lucjan -- to obaj zróbcie projekty. Wybierzemy lepszy na jutrzejszej informatyce.

-- Niech tak będzie -- ocenił dumnie Net, po czym rzucił do Fe-lixa i Niki. -- Chodźmy na czekoladę!

Klasa zaczęła się rozchodzić. Przy oknie został tylko dyskutujący o czymś Gerald i Lambert.

Gdy przyjaciele przeszli za róg korytarza, Net oparł się o ścianę i głośno wypuścił powietrze.

-- Dżiss! -- złapał się za serce.

-- Co ci jest? -- zapytała zaniepokojona Nika.

-- Emocje... Mam nadzieję, że nie idzie za nami.

-- Kto? Gerald? Boisz się go?

-- Odwaga trzy, spryt osiem. To wyjaśnia chyba wszystko...

-- Przecież go pokonałeś wtedy, za szkołą -- przypomniał Felix.

-- To był impuls! -- Net rozłożył ręce i spojrzał na przyjaciół z napięciem. -- Nagła fluktuacja odwagi, nic więcej...

-- Po pierwsze, to nie masz powodu się go bać -- powiedziała Nika. -- To mięczak. Po drugie, zapomnijmy o tych kartach postaci i całym Ponurym Żniwiarzu. Ignorujmy go.

-- Ignorujmy? -- Net spojrzał na nią ciężkim wzrokiem. -- Łatwo ci mówić, jak masz współczynnik odwagi siedem.

Nika wywróciła oczami. Miała coś powiedzieć, ale Net nagle wyprostował się i znów przybrał groźnąminę. Po chwili okazało się, dlaczego: zza rogu wyszedł Gerald i minął przyjaciół, nie zaszczycając ich spojrzeniem.

124

-- OK -- Nika uniosła ręce w geście poddania. -- Nie mówmy teraz o tym. Pomyślmy o tej stronie klasowej. Zrobiłeś kiedyś jakąś stronę?

-- Nie, ale wiem, o co chodzi -- Net uśmiechnął się lekko.

-- Zresztą nikt inny tego nie zrobi.

-- Na resztę nie ma co liczyć -- przyznał Felix. -- Oskar ma o tym jakieś tam pojęcie, ale nie palił się do pracy...

-- Pomożemy ci -- obiecała Nika.

-- Chyba nic z tego -- odparł Net. -- Z tym akurat muszę się zmierzyć sam. Sam przeciw całej drugiej „b" i przeciw Eftepowi...

-- Nie rób z siebie męczennika -- Nika klepnęła go w ramię.

-- Dasz radę.

-- Mamy jeszcze pół godziny -- Felix zerknął na zegarek.

-- Chodźmy do Zbędnych Kalorii. Zastanowimy się przynajmniej, co powinno być na tej stronie.

-- Ale jak skończymy ze stroną, to weźmiemy się ostro za Golema -- oświadczył Net. -- Wyhodowałem już prawie podprogramy do ruszania rękoma i górną częścią tułowia.

-- Rękoma to on już potrafi ruszać -- przypomniał Felix, schodząc ze schodów.

-- To, co zrobił poprzednio... To, że chciał cię złapać... -- Net zastanowił się chwilę. -- Zrobił to chyba dlatego, że nie miał kompletnego software'u.

-- A teraz będzie już miał? Co z trzema zasadami robotyki?

-- Nie da się ich wyhodować, mówiłem ci. Tych zasad trzeba go będzie dopiero nauczyć.

-- Jakoś sobie tego nie wyobrażam -- przyznał Felix. -- Będziemy z nim siedzieć w salonie i rozmawiać?

-- Może ja z nim porozmawiam? -- zapytała niespodziewanie Nika.

Przyjaciele spojrzeli na nią zaskoczeni.

-- Lepiej zostaw to specjalistom, mała -- powiedział Net, naśladując protekcjonalny ton Eftepa.

-- W swojej pracy pomijacie ważną sprawę -- dodała niezrażo-na. -- Jego uczucia.

125

* * *

We wtorek rano przed salą informatyczną trwały dyskusje na temat postępu prac.

-- Szkic zarysu wstępnej wizji luźnego projektu jest niby zrobiony -- powiedział smutno Net. -- Niestety, Eftep wreszcie zrobił takie zabezpieczenie serwera, że nie potrafię tego przejść.

-- Czy nie mieliśmy mieć swobodnego dostępu do serwera?

-- zdziwił się Oskar. -- Jak mamy tam zawiesić stronę, skoro nie mamy dostępu?

-- Stary! -- Net rozłożył ręce. -- Zadaj mu to pytanie, jak przyjdzie.

-- Może i lepiej, że się nie udało. -- Gerald opierał się o parapet i od niechcenia machał pudełkiem z

płytą CD. -- Nie trzeba będzie wywalać twojej strony, żeby zawiesić moją.

Net spojrzał na niego ponuro i burknął:

-- Mam pomysł, gdzie można by zawiesić twoją stronę. Tylko ją wydrukuj na długim kawałku papieru.

Stojąca obok Celina zaczęła się śmiać. Gerald przestał machać pudełkiem.

Wreszcie pojawił się informatyk. Otworzył salę i z kąśliwą miną wpuścił klasę do środka.

-- Mamy dwa projekty stron -- powiedział na wstępie Oskar.

-- I właśnie chcieliśmy -

-- Tematem dzisiejszej lekcji jest tworzenie prezentacji w PowerPoincie -- przerwał Eftep.

-- Ale mamy projekty...

-- Konkurs międzyklasowy jest poza zajęciami lekcyjnymi

-- wyjaśnił.

-- A druga „b" -

-- Są bardziej zaawansowani w realizacji planu nauczania, więc mogą sobie pozwolić na inne zajęcia podczas lekcji.

-- Możemy tu przyjść po lekcjach? -- zapytał Felix.

-- Tak, w poniedziałek.

-- Przecież musimy to skończyć do piątku! -- wykrzyknęła Nika.

-- W tym tygodniu robię... -- Eftep zastanowił się chwilę. -- Robię... konserwację sprzętu. Nie da rady.

126

Wszyscy popatrzyli na niego ponuro.

-- A teraz przechodzimy do tematu lekcji -- Eftep uciął dyskusję. -- Co wiecie o prezentacjach komputerowych? Może tym razem odpowie... -- Zaczął wodzić palcem nad dziennikiem. Net wstał, zanim jeszcze nauczyciel odczytał jego nazwisko. -- Może tym razem odpowie Net Bielecki. -- Eftep uniósł wzrok i ujrzał stojącego Neta. -- Dlaczego już stoisz?

. -- To prekognicja* -- odparł Net. -- Takie powikłanie po grypie,

którą przechodziłem wczesną jesienią.

* * *

Po informatyce Felix pożyczył od Neta telefon i uruchomił program kalkulatora. Skrzywił się, powtórzyłobliczenia i znów się skrzywił.

-- Co liczysz? -- zainteresował się Net.

Wolno szli w kierunku schodów na parter.

-- Liczę, ile makulatury musiałbym zebrać, żeby zarobić sto tysięcy złotych -- odparł Felix.

-- I co ci wyszło?

-- Wyszło mi, że albo ten kalkulator ma za mało cyfr na wyświetlaczu, albo muszę zapomnieć o zbieraniu makulatury.

-- Dlaczego potrzebujesz akurat stu tysięcy?

-- Potrzebuję i tyle!

-- OK, OK, nie denerwuj się -- Net uniósł ręce. -- Tak tylko pytałem.

Zeszli na dół i stanęli w kolejce do sklepiku.

-- To nie było zbyt kulturalne -- odezwała się Nika. -- To z tą prekognicją.

-- Przecież Eftep to przychlast.

-- Jest nauczycielem.

-- Dzięki, kręgosłupie moralny, ale ten facet od roku gnoi mnie, a nie ciebie.

-- Więc poproś ojca, żeby porozmawiał o tej sprawie z dyrektorem.

Net zastanowił się chwilę, po czym stwierdził:

* Prekognicja - przewidywanie przyszłości.

127

-- A wiesz, że na to nie wpadłem?

-- Spryt osiem, tak? Z Geraldem też nie potrafisz się dogadać w sprawie strony.

-- Z tym pomrokiem ewolucji mam się dogadywać? Sam potrafię zrobić stronę.

-- Możemy przynajmniej obejrzeć oba projekty na twoim komputerze? -- zapytał Felix.

-- Nie dam sprofanować mojego komputera jego płytą! -- oburzył się Net. -- Nigdy! Musiałbym potem odkażać napęd.

Za nimi stanęła grupka uczniów z drugiej „b". Net odwrócił się i powiedział z pretensją:

-- Robicie stronę razem z Eftepem. A my nawet nie mamy dostępu do sali informatycznej.

-- Szczerze mówiąc, mnie też nie pasuje ta sytuacja -- Wincenty patrzył w ziemię i turlał pod podeszwą zwinięty w kulkę papierek. -- Ale następne zadanie może być takie, że wy będziecie mieli przewagę.

-- Tu nie chodzi o przewagę, tylko o zwykłą uczciwość.

Wincenty patrzył dłuższą chwilę we własny but.

-- Kwadrans po ostatniej lekcji mamy być w pracowni informatycznej -- rzucił niby od niechcenia. -- Będziemy robić tę stronę.

-- Eftep mówił coś o konserwacji sprzętu... -- przypomniał Net.

-- Niczego nie konserwuje! Raz w miesiącu przychodzi jakiś chłopak i za marne grosze robi porządek z systemem.

-- To on zrobił to superzabezpieczenie szkolnego serwera?

-- Jakie tam superzabezpieczenie... -- Wincenty machnął ręką.

-- Eftep wyciąga wtyczkę z routera*, jak wychodzi do domu, a rano wtyka ją z powrotem. Oto całe zabezpieczenie.

-- Ooo... -- Net w zastanowieniu zmrużył oczy. -- Bo już myślałem, że jestem jakiś lamer... Ale to oznacza, że nie zrobimy tej strony, bo nigdy po lekcjach nie będziemy mogli się dopchać do serwera.

-- Możecie wpaść dziś, bo my zajmiemy tylko dwa komputery

-- Wincenty spojrzał na nich poważnie. -- Ale ani słowa Eftepowi, że wiecie od nas.

-- Masz to jak w banku! -- ucieszył się Net. -- Dzięx, stary!

* Router - urządzenie sieciowe pełniące rolę węzła komunikacyjnego.

128

Podali sobie ręce.

Do grupki dołączyła Anka. Spojrzała na Felixa, który szybko zastrzegł:

-- Nie mam zamiaru cię deptać.

-- Co ty?! -- uśmiechnęła się. -- Dlaczego miałbyś mnie deptać? To, że jesteśmy w konkurencyjnych klasach, nie znaczy, że mamy się nie lubić.

Nie kontynuowali rozmowy, bowiem doszli do okienka i musieli złożyć zamówienie.

Chwilę później, gdy szli już w kierunku wyjścia ze szkoły, Felix obejrzał się na Ankę, po czym mruknął pod nosem:

-- Kobieca psychika jest dla mnie równie niezrozumiała, jak budowa reaktora do zimnej syntezy nuklearnej.

-- Jest z drugiej „b" -- odparł Net, jakby to wiele wyjaśniało.

-- Przecież grają fair -- zauważyła Nika. -- Zwiększają nasze szanse, jednocześnie zmniejszając swoje.

-- Może i nie są tacy źli ani wredni -- przyznał po namyśle Net. -- Ale trzeba zachować ostrożność.

Usiedli na schodach i jedli lody, korzystając z ostatnich, być może, ciepłych dni tego roku.

Ich uwagę przykuł chrobot, dobiegający gdzieś ze środka ulicy. Ktoś od spodu odsunął klapę studzienki. Nie patrząc, czy nic nie jedzie, kanalarz w żółtym kasku i jaskrawym kombinezonie wyskoczył na powierzchnię i sprintem odbiegł w kierunku znajdującego się naprzeciwko szkoły parku. Na szczęście nie było dużego ruchu.

Przyjaciele spojrzeli na otwartą studzienkę, ale wyglądało na to, że nikt więcej nie ma zamiaru z niej wyjść.

-- Zamknijmy to, bo jeszcze ktoś wpadnie -- zaproponował zapobiegliwy jak zawsze Felix.

Rozejrzeli się i weszli na jezdnię. Stanęli nad otworem i niepewnie zajrzeli w mroczne zejście do podziemi miasta. Coś tam płynęło, ciurkało, śmierdziało.

Nika popatrzyła za kanalarzem. Był teraz dobre trzysta metrów dalej, ale wciąż biegł, nie oglądając się za siebie.

-- Co on tam zobaczył? -- zapytała cicho.

129

Nikt nie znał odpowiedzi. Zasunęli pokrywę. Wpadła na swoje miejsce z głuchym łupnięciem.

Po przerwie wrócili do pracowni informatycznej.

-- Chyba zostawiłem tu długopis -- Net uśmiechnął się nieszczerze w stronę Eftepa.

Nauczyciel zacisnął usta.

-- O! -- Net udał, że dopiero teraz zauważył chłopaków z drugiej „b". -- Jeszcze nie zaczął pan konserwacji sprzętu?

Zmieszany i wściekły informatyk nie miał pojęcia, co odpowiedzieć.

-- Spokojnie -- uśmiechnął się Wincenty. -- Jest czas. Posiedzimy tu jeszcze trochę.

Eftep dopiero teraz zerwał się zza biurka i odzyskał mowę.

-- Właśnie zaczynam konserwację sprzętu -- oznajmił.

-- Od którego komputera? -- zapytał Felix.

-- Od wszystkich naraz.

Przyjaciołom opadły ramiona. Rzucili porozumiewawcze spojrzenia chłopakom z drugiej „b" i zrezygnowani wyszli na korytarz.

-- Przegramy tak czy inaczej -- mruknął Net. -- Eftep jest może... amebą, ale to on będzie oceniał. Możemy zrobić stronę lepszą nawet niż gildia.pl, a i tak nas uwali. Bo tylko on w tej szkole ma jakiekolwiek pojęcie o internecie i to on będzie jedynym sędzią.

-- Net złapał się za głowę. -- Dżizas, to jest przecież beznadziejne...

* * *

Środowy poranek był wyjątkowo ciepły i słoneczny jak na listopad. Przyjaciele spotkali się przed szkołą, a ponieważ było jeszcze parę minut do rozpoczęcia lekcji, przysiedli na ławce w parku.

Net zerknął na nogi Niki. Tego dnia założyła grube czarne rajstopy i spódniczkę w szkocką kratę.

-- Czy ty w zeszłą zimę w ogóle chodziłaś w spodniach? -- zapytał.

-- Zakładałam dwie pary rajstop -- uśmiechnęła się. -- Dopóki nie wiało, było mi całkiem ciepło.

130

Rozsiedli się wygodniej, z przyjemnością chłonąc promienie słońca.

-- Ocieplenie klimatu -- rzucił w przestrzeń Net. -- Topią się lodowce, gaje oliwne wyciągają z ziemi korzenie i migrują na północ...

-- Teoretycznie Możliwa Katastrofa... -- Felix kiwnął głową. Nika uśmiechała się, z zamkniętymi oczami wystawiła twarz do

ciepłych jesiennych promieni.

-- Świstaki z bezsenności zwijają sreberka -- wyliczał dalej Net.

-- Pingwiny nie mają gdzie uciekać, więc piszą testamenty...

-- Gerald przesłał wszystkim swój projekt mailem -- przerwał mu Felix.

-- Jest ładny -- dodała Nika.

-- Tobie też przesłał? -- zadziwił się Net. Nika spojrzała na niego ciężko.

-- W poniedziałek wszyscy wymieniliśmy się mailami -- przypomniała. -- Żebyśmy mogli wspólnie pracować nad stroną. Tobie też pewnie przysłał.

-- Tak, obejrzałem -- Net machnął ręką z udawaną nonszalancją. -- Ale to same obrazki, nie strona.

-- To wyglądało jak gotowa strona...

-- Różnica między stroną internetową a tym, co on zrobił, jest spora -- wyjaśnił już spokojnie Net. -- Mniej więcej taka jak między samochodem a zdjęciem samochodu.

-- A kiedy pokażesz nam swoją stronę? -- zapytał Felix.

-- Jeszcze nie skończyłem. Wrzucę na serwer i wszyscy zobaczą.

-- Przecież Eftep wyciąga wtyczkę -- przypomniał Felix.

-- Wczoraj problem -- Net wyjął z plecaka owinięte kablem matowe pudełko wielkości książki -- dziśrozwiązanie.

-- Wygląda jak radiobudzik -- oceniła Nika.

-- Nasz problem polega na tym, że strona jest prawie gotowa, ale nie możemy jej wrzucić na serwer, bo Eftep wyciąga wtyczkę

-- przypomniał Net. -- A to coś jest rozwiązaniem problemu: an-tywtyczkowyciągacz.

-- A po ludzku? -- poprosił Felix.

131

-- To router bezprzewodowy. Co prawda do internetu musi być podłączony kablem, ale z komputerami w pobliżu łączy się już bezprzewodowo. Tak więc wystarczy wejść do pokoju, gdzie stoi serwer, i w gniazdko internetowe w ścianie wpiąć nasz router.

-- Domyślam się, że po włączeniu zacznie migać kolorowymi diodami -- westchnął Felix. -- Eftep raczej zwróci na to uwagę.

Net zmarszczył brwi.

-- Nakryjemy czymś -- zbagatelizował.

Na dobiegający ze szkoły dźwięk dzwonka wstali i pobiegli na matematykę.

Na długiej przerwie Felix, Net i Nika udali się do Zbędnych Kalorii, aby porozmawiać o planie Neta. Zamówili trzy czekolady na gorąco oraz jeden sernik na spółkę. Przysiedli przy swoim ulubionym stoliku, przytulnie wciśniętym w najdalszy kąt kawiarni. Z głośników sączył się senny jazzik, a w powietrzu unosiłmiły zapaszek kawy, czekolady i wanilii.

Pani Basia wybrała największy kawałek sernika i po minucie wraz z parującymi filiżankami postawiła

przed gimnazjalistami.

-- Zdecydowanie nas lubi -- Felix przełknął ślinkę, wpatrując się w ciastko, które było prawie dwa razy większe niż zwykle.

-- Marketing -- Net wskazał parę staruszków, siedzących przy oknie nad filiżankami herbaty. -- Obniżamy jej średnią wieku.

-- Przestań -- Nika z rozbawieniem szturchnęła go w ramię. -- Tacy staruszkowie są bardzo romantyczni.

-- Sto metrów stąd otworzyła się cukiernia Babskie Jadło. Pani Basia nie chce, żebyśmy odeszli do konkurencji.

-- Myślę, że po prostu nas lubi.

-- Wiesz, gdzie stoi szkolny serwer? -- Felix przeszedł do sedna sprawy.

-- Dobre pytanie -- przyznał Net. -- Nigdy nie musiałem tego sprawdzać. Wystarczało, że potrafiłem go znaleźć w sieci.

-- Stawiałabym na zaplecze pracowni informatycznej -- wtrąciła Nika.

132

-- Jasne! -- szybko przyznał Net. -- Też stawiam na zaplecze sali informatycznej. Tylko najpierw chciałem się... zastanowić. Zanim tam wejdziemy -- rzucił jej władcze spojrzenie. -- Żeby nie chodzić na darmo.

Dziewczyna uśmiechnęła się z rozbawieniem, ale nic nie powiedziała.

-- Tylko żadnych wieczornych wizyt w szkole! -- Net uniósł palec dla podkreślenia wagi tych słów. -- Mam dość zakradania się po ciemaku i przedzierania mrocznymi, horrorystycznymi korytarzami. Zróbmy to w dzień.

Felix pokiwał głową, bo sam też nie miał ochoty przychodzić do szkoły po zmroku.

-- Pytanie tylko -- zastanowił się --jak się dostać na zaplecze pracowni informatycznej, skoro Eftep albo tam siedzi, albo zamyka salę.

-- Masz klucz uniwersalny -- przypomniał Net.

-- Tam jest skomplikowany zamek. W ciągu dnia nie możemy nawet przez chwilę w nim gmerać, bo ktoś nas zauważy.

-- Nie podoba mi się pomysł z włamaniem -- stwierdziła Nika.

-- Czy naprawdę nie ma prostszego sposobu?

Net popatrzył na trzymany w dłoniach router i doznał olśnienia.

-- Przecież nas nie obchodzi, gdzie stoi serwer! -- wykrzyknął.

-- Potrzebujemy jedynie gniazdka z internetem. To oczywiste!

Nika spojrzała na niego pytająco.

-- To jest router do sieci bezprzewodowej -- wyjaśnił Net. -- Nie musi stać w tym samym pomieszczeniu co komputer, z którym się łączy. Oczywiście jeśli ten komputer jest w stanie to zrobić...

-- Sprawdziłeś, czy szkolny serwer jest w stanie? -- zapytał Felix.

-- Jasne -- Net uśmiechnął się szeroko. -- Podczas informatyki nawet skonfigurowałem go, żeby sięautomatycznie zalogował do tego -- wskazał palcem router.

Felix pokiwał z uznaniem głową, po czym zerknął na zegarek.

-- Za trzy minuty zaczyna się fizyka -- zauważył.

-- Czwartek jest chory -- oznajmił Net. -- Sprawdziłem. Zastępuje go Cedynia, a Cedynia zaśnie za biurkiem i nawet nie sprawdzi listy obecności. Więc możemy przeprowadzić operację nawet

133

zaraz. Musimy tylko znaleźć centralkę telefoniczną. Stamtąd rozchodzą się wszystkie wewnętrzne linie telefoniczne i kabel do pracowni komputerowej. Tam wepniemy nasz router. Po zajęciach Eftep wyciągnie wtyczkę, ale serwer pozostanie podłączony do sieci przez nasze pudełko. Proste.

-- W teorii tak -- przyznał Felix. -- Ale nie wiemy, gdzie w naszej szkole jest centralka telefoniczna.

-- Jak się lepiej zastanowić... -- Net wyjrzał przez okno -- to router można postawić i w sąsiednim budynku. Byle blisko.

-- Znów zaczynacie komplikować prosty plan -- zauważyła Nika.

-- Możliwe, że za chwilę będziemy szukać kodów dostępu do urugwajskiego satelity telekomunikacyjnego -- przyznał Net. -- Jak to zrobić prościej?

-- Wystarczy pójść do Stokrotki i z nim porozmawiać. Albo i porozmawiać z samym Eftepem.

-- Tym razem to nic nie da -- zaprzeczył Felix. -- Eftep traktuje sprawę ambicjonalnie. I jest nieuczciwy. Znajdźmy tę centralkę.

Net wyciągnął minikomputer, otworzył na stoliku i zapytał:

-- Manfred? Możesz znaleźć plany instalacji telefonicznej naszej szkoły?

-- Spróbuję -- rozległo się z głośników. -- Chcecie przypiąć ten router?

-- Dokładnie tak -- przyznał Net, po czym wyjaśnił przyjaciołom. -- Rozmawiałem wczoraj z Manfredem. Żeby się nie czuł odrzucony.

-- To miło, chociaż kiedyś częściej rozmawialiśmy...

W milczeniu popijali wystygłą już czekoladę. Wreszcie na ekranie zmienił się układ cyferek, a z głośników dobiegł ich głos Manfreda:

-- Nie mam tych planów, ale wiem -

-- ... w której szufladzie urzędu leżą -- dokończył za niego Net.

-- Hm. Tak... Do szkoły wchodzą trzy linie telefoniczne. Tylko to udało mi się ustalić.

-- Mam pomysł -- zerwał się nagle od stolika Felix. -- Chodźcie.

Zapłacili, pożegnali się i wyszli.

134

-- W szkole nie było porządnego remontu od wielu lat -- oznajmił Felix, gdy znaleźli się w hallu. Rozglądał się po ścianach i suficie. -- Sądzę, że linie telefoniczne nie są ukryte pod tynkiem, tylko idą po wierzchu w plastikowych rynienkach. Na recepcji na pewno jest jeden telefon...

Podeszli do blatu recepcji. Portiera, pana Brudnicy, nie było. Za to zza szyby sklepiku nieprzychylnym wzrokiem obserwował ich sprzedawca, pan Robert.

Zajrzeli za blat. Kabel ukrytego pod spodem telefonu wpięty był w gniazdko na białej rynience, która biegła po ścianie kilkanaście centymetrów nad podłogą. W rogu zakręcała w dół i znikała w podłodze.

-- Mierzymy odległość do schodów -- zakomenderował Felix i zaczął iść równomiernym krokiem. -- Dwadzieścia siedem

-- oznajmił.

Zeszli po schodach i minęli zamkniętą o tej porze szatnię. Okazało się, że liczenie kroków nie było potrzebne -- identyczna jak na górze rynienka biegła po suficie i znikała w ścianie nad drzwiami do schowka, w którym parę dni temu pani Pumpernikiel przyjmowała makulaturę.

-- To jedna z tych rzeczy, których się nie zauważa na co dzień

-- Felix wpatrywał się w rynienkę.

Wyciągnął z plecaka klucz uniwersalny, rozejrzał się i włożył do zamka. Po kilku sekundach zgrzytania, popiskiwania i chrobotania zamek ustąpił. Przyjaciele zapalili światło i szybko weszli do środka.

-- Zamknij drzwi -- poprosił Net. -- Muszę mieć komfort pracy.

Felix znów użył klucza uniwersalnego.

Rozejrzeli się po niewielkim pomieszczeniu. Goła żarówka oświetlała żółtawym światłem nieotynkowane ściany pokryte wiązkami rur. Makulatura wciąż leżała w tym samym miejscu co w piątek. Na wolnej od rur ścianie cicho brzęczało białe pudełko wielkości nese-sera. Od spodu wchodziło do niego kilkanaście szarych kabli.

-- Łatwo poszło -- ocenił Net. Stanął przed centralką i zerknął na drugie, mniejsze pudełko. -- Tu siętrzeba wpiąć. Miejmy nadzieję, że sygnał routera przedostanie się przez dwa stropy i kilka ścian.

135

-- W szkole nie było porządnego remontu od wielu lat -- oznajmił Felix, gdy znaleźli się w hallu. Rozglądał się po ścianach i suficie. -- Sądzę, że linie telefoniczne nie są ukryte pod tynkiem, tylko idą po wierzchu w plastikowych rynienkach. Na recepcji na pewno jest jeden telefon...

Podeszli do blatu recepcji. Portiera, pana Brudnicy, nie było. Za to zza szyby sklepiku nieprzychylnym wzrokiem obserwował ich sprzedawca, pan Robert.

Zajrzeli za blat. Kabel ukrytego pod spodem telefonu wpięty był w gniazdko na białej rynience, która biegła po ścianie kilkanaście centymetrów nad podłogą. W rogu zakręcała w dół i znikała w podłodze.

-- Mierzymy odległość do schodów -- zakomenderował Felix i zaczął iść równomiernym krokiem. -- Dwadzieścia siedem

-- oznajmił.

Zeszli po schodach i minęli zamkniętą o tej porze szatnię. Okazało się, że liczenie kroków nie było potrzebne -- identyczna jak na górze rynienka biegła po suficie i znikała w ścianie nad drzwiami do schowka, w którym parę dni temu pani Pumpernikiel przyjmowała makulaturę.

-- To jedna z tych rzeczy, których się nie zauważa na co dzień

-- Felix wpatrywał się w rynienkę.

Wyciągnął z plecaka klucz uniwersalny, rozejrzał się i włożył do zamka. Po kilku sekundach zgrzytania, popiskiwania i chrobotania zamek ustąpił. Przyjaciele zapalili światło i szybko weszli do środka.

-- Zamknij drzwi -- poprosił Net. -- Muszę mieć komfort pracy.

Felix znów użył klucza uniwersalnego.

Rozejrzeli się po niewielkim pomieszczeniu. Goła żarówka oświetlała żółtawym światłem nieotynkowane ściany pokryte wiązkami rur. Makulatura wciąż leżała w tym samym miejscu co w piątek. Na wolnej od rur ścianie cicho brzęczało białe pudełko wielkości nese-sera. Od spodu wchodziło do niego kilkanaście szarych kabli.

-- Łatwo poszło -- ocenił Net. Stanął przed centralką i zerknął na drugie, mniejsze pudełko. -- Tu siętrzeba wpiąć. Miejmy nadzieję, że sygnał routera przedostanie się przez dwa stropy i kilka ścian.

135

Wyjął urządzenie z plecaka, włączył do kontaktu i spiął kablem z pudełkiem na ścianie. Na obudowie faktycznie zaczęło migać kilka diod. Net postawił router na wierzchu centralki i ocenił dzieło jak malarz, który skończył właśnie obraz.

-- Dziś wieczorem wrzucę stronkę -- oznajmił.

-- Czemu nie zrobisz tego teraz? -- zapytał Felix.

-- Jakby chodziło o samo wrzucenie, to by nie trzeba było robić tej całej akcji. Muszę to jeszcze potem skonfigurować. A to zajmuje trochę czasu.

-- Sprawdź chociaż, czy działa.

-- Po co? Wszystko skonfigurowałem.

-- Jak się okaże, że coś nie działa -- wyjaśnił spokojnie Felix

-- to będziemy musieli tu wrócić w nocy.

-- Przekonałeś mnie! -- Net usiadł na paczkach makulatury i otworzył na kolanach minikomputer. Kliknął parę razy i westchnął. -- Wy krakałeś. Nie działa.

Poprawił okulary i zaczął klepać w klawisze. Felix i Nika przyglądali się jego pracy w milczeniu.

-- Mogę to za ciebie zrobić -- odezwał się nagle Manfred.

Net aż drgnął.

-- Weź, nie strasz! -- ofuknął program. -- Już tylko, siedząc tu, odczuwam dziwny niepokój.

-- Przecież jest środek dnia -- zauważył Felix.

-- Na zewnątrz jest może słoneczny dzień, ale tutaj czuję, jakby był środek nocy. Zresztą mam szczątkową ambicję i chcę to poprawić sam.

Zacisnął usta i zaczął klawiszować jeszcze szybciej.

-- Może Eftep nie jest niezastąpiony przy ocenie strony -- zastanowiła się Nika.

-- Tylko on się zna... -- Net nie przestawał klikać. -- Jako tako, rzecz jasna. Może zna się jeszcze Czwartek, ale jest akurat chory.

-- W szkole jest dużo ludzi, którzy mają pojęcie o internecie.

-- Chłopcy spojrzeli na nią, więc wyjaśniła. -- Mówię o uczniach.

-- To nie jest głupi pomysł... -- przyznał Felix. -- Nasz nowy przewodniczący samorządu będzie miałokazję się wykazać.

136

Net pokiwał głową i przerwał klikanie, żeby przeczytać długi tekst wyświetlony na ekranie.

-- Mam złe przeczucia... -- powiedziała nagle Nika.

Net zamarł z palcami nad klawiaturą i głośno przełknął ślinę.

-- Jakiego rodzaju przeczucia? -- zapytał, podnosząc na nią wzrok. -- Takie, że jutro będzie deszcz czy?...

-- Gorsze...

W tym momencie zdali sobie sprawę z tego, że od jakiegoś czasu słyszą przytłumiony, rytmiczny dźwięk. Jakby gdzieś w sąsiednim budynku wielkim młotem uderzano w ścianę. Spojrzeli na siebie.

-- Może ktoś robi schabowe... -- powiedział bez przekonania Felix.

-- Chyba kafarem -- odparł stłumionym głosem Net. -- Z całej krowy naraz.

Dźwięk był teraz wyraźniejszy, a po każdym uderzeniu czuli delikatne drgnięcia podłogi.

-- Gdzieś w pobliżu pracuje maszyna budowlana -- szepnął Net. -- W ogóle by nie było problemu, gdybyś nie wspomniała o tych przeczuciach!

-- To nie jest maszyna budowlana -- odparła z przekonaniem Nika. -- To coś się przemieszcza.

Net wolno zamknął minikomputer i schował go do plecaka. Wszyscy troje wstali ostrożnie i spojrzeli podejrzliwie na drzwi.

-- Zamknąłeś je? -- upewnił się Net.

-- Zamknąłem -- potwierdził Felix.

-- To stamtąd... -- Nika ruchem głowy wskazała podłogę. Chłopcy powiedli za jej wzrokiem. Dźwięk wydobywał się spod

dużej kwadratowej klapy w podłodze.

Net cofnął się do drzwi i nacisnął klamkę, ale drzwi nie ustąpiły.

-- Po co zamykałeś?--jęknął.

-- Sam chciałeś... -- Felix uniósł w dłoni klucz uniwersalny.

-- Ciii... -- Nika zatrzymała jego rękę. -- Usłyszy...

-- Kto? -- zapytał ledwo słyszalnym szeptem Net.

-- Ten... coś -- odparła Nika. -- Coś ciężkiego tu idzie.

-- To kroki... -- zgodził się Felix. -- To są kroki...

137

Przyjaciele w napięciu wpatrywali się w klapę. Żarówka zabuja-ła się lekko i na ułamek sekundy przygasła.

-- Odwaga trzy... odwaga trzy... -- powtarzał jak mantrę* Net. Po nieskończenie długiej chwili kroki zaczęły się oddalać. Felix poczuł, że zaciska palce na kluczu uniwersalnym. Odetchnął więc i włożył go do zamka. Z ulgą wydostali się na korytarz. W całkowitym milczeniu pospiesznie wyszli przed szkołę.

-- Co to było?! -- dopiero teraz wykrzyknął wzburzony Net.

-- Niedźwiedź gruntowy?! Bawół mazowiecki? Koniokret? Krokodyl?

-- Krokodyle tak nie tupią -- zauważył Felix.

-- No, to ten był parzystokopytnym krokodylem! -- Net zacisnął pięści i spojrzał w ziemię. -- Dlaczego zawsze ja? Przecież nie robię nic złego! Tylko się włamałem do szkolnej sieci komputerowej...

-- To mógł być jakiś stygnący zawór... -- bez przekonania gdybał Felix.

Net pokręcił głową, odetchnął głęboko i powiedział spokojniej:

-- Jak normalni ludzie wchodzimy sobie do piwnicy i od razu natykamy się na podziemnego King Konga! Już wiem, że jak mi kiedyś w końcu wyrośnie broda, będzie siwa od nowości.

-- Nie przejmuj się -- Nika objęła go i pogłaskała po głowie.

-- To mogło być cokolwiek.

-- Cokolwiek? Co na przykład?

-- Bazyliszek -- rzucił Felix. -- Ten, o którym dwa tygodnie temu był reportaż w telewizji.

-- Bazyliszek?! -- Net spojrzał na niego jak na normalnego inaczej.

-- Nie mówię o baśniowym stworze, który samym spojrzeniem zamieniał ludzi w kamień -- zastrzegłFelix -- tylko o tym dziwnym czymś, które widział kanalarz.

-- Pamiętam -- przytaknął Net. -- Na koniec reporterka wypa-wiła kolorową pointę**.

-- A pamiętacie tego kanalarza? -- odezwała się Nika. -- Wyskoczył ze studzienki i odbiegł. Przed czymś uciekał.

-- Coś go śmiertelnie wystraszyło -- przyznał Felix.

* Mantra - w buddyzmie i hinduizmie werset, słowo lub sylaba, która ma pomóc w opanowaniu umysłu.

** Pointa - [czyt. płenta] zaskakujące podsumowanie wypowiedzi lub utworu literackiego.

138

Weszli ze szkoły i przeszli przez ulicę do parku. Net starał się tak wybierać trasę, by jak największym łukiem obchodzić wszelkie studzienki i klapy w chodniku.

-- Dżizas! -- narzekał. -- Przecież to miasto przypomina ser szwajcarski.

Wreszcie zatrzymali się na środku sporego obszaru wolnego od wszelkich podejrzanych włazów. Powoli ochłonęli.

-- Co on może mieć wspólnego z naszą szkołą? -- zapytał nieco spokojniejszym głosem Net.

-- Raczej nic... -- po namyśle stwierdziła Nika. -- Tylko tamtędy przeszedł.

-- Kanałem pod budynkiem... -- dodał Net. -- Więc może też wejść do samego budynku.

-- Po co miałby to robić?

-- Żeby nas zjeść!

-- Może zacznie od kogoś innego -- wtrącił Felix, uśmiechając się lekko.

-- Tylko my włóczymy się po piwnicach, strychach i innych podejrzanych miejscach -- przypomniałNet. -- Raczej zacznie od nas.

Felix zastanowił się chwilę, po czym rzucił:

-- A może to był jakiś odkurzacz? Jakiś automat ze szczotką do czyszczenia kanałów?

-- To nie była żadna szczotka -- zaprzeczyła Nika. -- To zdecydowanie były kroki. Tyle że na pewno nie ludzkie.

* * *

Na przedostatniej przerwie rozeszła się plotka, że druga „b" na fizyce ma zastępstwo z Eftepem. Wszyscy byli ciekawi, czy informatyk dalej będzie pomagał swojej klasie w tworzeniu strony.

Przyjaciele wraz z Wiktorem i Oskarem przeszli więc pod salę informatyczną, by to sprawdzić. Mimo że była przerwa, drzwi sali były zamknięte.

Zza rogu wyszedł niski chłopak z kręconymi blond włosami. Poznali go od razu -- w poniedziałek rozdałwszystkim koperty, peł-

139

niąc rolę asystenta Eftepa. Chyba dobrze się w tym odnalazł, bo teraz niósł kubek z herbatą, zapewne przeznaczony dla nauczyciela.

-- To Maurycy -- wyjaśnił Wiktor. -- Lizus i pupil Eftepa. Lamer, który pozuje na geeka*, ale zdaje się, że niewiele umie.

-- Eftep jest jego idolem -- dodał Oskar. -- Wystarczy popatrzeć na ich ubrania. Takie same marmurkowe jeansy i takie same wyciągnięte swetry z wielkimi oczkami. Wtrącał się, jak robiliśmy „Wybo-rowca".

Maurycy przeszedł obok, nawet ich nie zauważając. Skupiał się na herbacie, nalanej po sam brzeg kubka. Gdy otworzył drzwi, stojącym na korytarzu ukazał się widok, którego się spodziewali: druga „b" siedziała przed komputerami, a Eftep z rękami założonymi do tyłu przechadzał się wokół nich.

-- Hm... -- mruknął Wiktor.

-- Mamy zamiar iść do Huberta -- odezwał się Felix -- i poprosić go o stworzenie jury z uczniów do oceny obu projektów.

-- Lepiej idź sam -- poradził Wiktor. -- Ciebie musi lubić. Dzięki tobie zdobył stanowisko.

-- Tak... -- zgodził się Felix. -- Tym bardziej uczciwie by było, gdyby poszedł ze mną ktoś z drugiej „b".

-- Przecież ten pomysł zmniejszy ich szanse -- zauważył Net. -- Lepiej im nie mówić, bo jeszcze będąprotestować.

-- Wczoraj powiedzieli nam, że zostają po lekcjach -- przypomniała Nika.

-- Ale to i tak nic nie dało -- zaznaczył szybko Net. -- Zresztą ich uczciwość macie tam, za drzwiami.

Cała piątka spojrzała na siebie, oczekując, że ktoś powie coś mądrego.

-- Pamiętajcie stare przysłowie ludowe -- dorzucił Net. -- Han Solo zawsze strzela pierwszy.

Felix skinął głową i oznajmił:

-- Jutro do niego pójdę i poproszę, żeby do jury wybrał osoby jak najbardziej bezstronne.

* Geek - (ang. dziwak) [czyt. gik] osoba maniakalnie czymś zainteresowana, przesadnie pogłębiająca swojąwiedzę. W Polsce najczęściej używane w pozytywnym znaczeniu w odniesieniu do maniaka komputerowego.

140

-- Bosz, cieszę się, że ten dzień już się skończył -- westchnął Net, po czym klepnął się w czoło. -- A niech to! Wcale nie koniec przykrości. Mam dziś płukanie zatok.

-- Co masz? -- zdziwiła się Nika.

-- Na basen się zapisałem... -- Net wyciągnął z dna plecaka kąpielówki. -- Robię sobie reformęcharakteru. Ale to jest przyjemne tylko na etapie planowania.

* * *

Piątek zaczął się deszczem. Zmoknięty gimbus wypluł kilkunastu uczniów przed wejściem do szkoły i zniknął w szarych strugach.

Od środy niewiele się zmieniło w kwestii konkursu międzyklaso-wego. Net nadal odmawiał dogadania sięz Geraldem w sprawie projektu strony, choć prosili go o to już niemal wszyscy. Nikomu też nie chciałpokazać swojego projektu, twierdząc, że efekt uda się zobaczyć dopiero na szkolnym serwerze.

-- Nocami instalowałem stronę i poprawiałem ją -- wyjaśniał. -- Rano wszystko usuwałem, żeby Eftep się nie zorientował. Więc teraz nie ma tam nic do oglądania.

-- A na swoim laptopie nie możesz nam pokazać? -- zapytał Felix.

-- Ta strona naprawdę działa dopiero po zainstalowaniu na serwerze. Teraz można sobie tylko poczytać komendy.

-- A kiedy zamierzasz ją zainstalować? Na następnej lekcji jest rozstrzygnięcie konkursu.

-- W ostatniej chwili -- odparł Net, patrząc gdzieś w bok. -- Dla bezpieczeństwa.

* * *

W sali informatycznej przed komputerami siedziało trzech chłopaków i jedna dziewczyna, których Hubert Drzazga namówił na to, żeby zostali dwadzieścia minut dłużej. Sam przewodniczący, jak zwykle w eleganckiej marynarce, też występował w roli sędziego. Eftep był zły, ale niczego nie mógł zrobić, bo pomysł z jury zaakceptował dyrektor. Obie klasy stały pod oknami, oddzielone od siebie dwumetrowym odcinkiem podłogi niczyjej.

141

-- To może alfabetycznie -- zaczął Eftep. -- Najpierw druga „b". Maurycy, proszę.

Chłopak zerwał się, podbiegł do wolnego komputera i wpisał adres. Na wszystkich pozostałych komputerach również wyświetliła się strona drugiej „b". Była nawet ładna na pierwszy rzut oka, trochę„niebiańska" w kolorystyce: tylko biel i błękit.

-- Tu mamy przycisk, który otwiera... -- Maurycy kliknął, a na ekranie pojawił się komunikat o błędzie.

-- Fajna strona z komunikatem o błędzie -- uśmiechnął się Net.

Eftep zgromił go wzrokiem i usiadł za biurkiem.

-- OK, już poprawione -- oznajmił Maurycy. -- Są cztery przyciski nawigacyjne. Pierwszy otwiera zdjęcie klasowe, drugi listę uczniów, trzeci to link do takiego małego referatu, który napisaliśmy, o konieczności rozwoju internetu -- tu spojrzał z ukosa na Eftepa -- a czwarty przedstwia plan ewakuacji szkoły na wypadek pożaru.

-- Czyli, jak się zacznie palić -- Net szepnął na tyle głośno, że wszyscy usłyszeli -- to najpierw przybiegamy tu i sprawdzamy, gdzie są najbliższe schody...

Rozległy się krótkie chichoty. Maurycy przełknął ślinę i dodał:

-- Piąty miał być mail, ale nie zdążyliśmy założyć konta... więc jakby nie działa.

Sędziowie chwilę klikali, ale ponieważ na stronie były tylko cztery rzeczy do obejrzenia, szybko sięznudzili.

-- To prezentacja, nie strona internetowa -- zauważył Net.

Eftep wstał i oznajmił:

-- Skoro druga „a" nie wyrobiła się z projektem, to głosowanie jest chyba -

-- Jak to nie?! -- wykrzyknął radośnie Net. -- Zrobiliśmy tak, jak pan powiedział. Połączyliśmy się z domu i wrzuciliśmy stronę na serwer.

Druga „a" z napięciem wpatrywała się w Neta. Celina zaciskała kciuki tak mocno, aż zbielały jej dłonie.

-- Z domu? -- Eftep zamrugał oczami. -- Po lekcjach? W jaki sposób?...

142

-- Zgodnie z pana instrukcją. Użytkownik, hasło... Nie było żadnych trudności.

Eftep ledwo zauważalnie zbladł.

-- I tam... -- wskazał zaplecze, a raczej na stojący za ścianą serwer -- jest ta wasza... strona?

-- Gotowa do konkursu.

-- Zaraz sprawdzę... -- Eftep nachylił się nad swoim laptopem.

-- Już ją otwieram! -- Net rzucił się do najbliższego komputera i w ułamku sekundy wpisał adres.

Eftep spojrzał na niego ze złością, ale było już za późno na protesty. Net wycofał się do przyjaciół i szepnął:

-- Nie zdążył skasować.

Tymczasem na komputerach sędziów wyświetliło się coś... czarnego z dwiema zielonymi ramkami.

-- Klimat jak z komputerów na „Obcym", nie? -- zachwalał Net. -- Są dwa okna programu. Górne na treść, a dolne na komendy. Przygotowałem CMS-a* i system dynamicznego przydziału kont

0 kilku stopniach uprawnień, dodawania komentarzy i opcję forum. Jest też RSS** i miejsce na banner reklamowy. Można tworzyć automatyczne galerie...

Sędziowie nie mieli chyba pojęcia, co mają zrobić z czarnym ekranem i migającym na spodzie promptem.

Próbowali klikać w różne miejsca, ale bez rezultatu. Net podszedł do komputera i wpisał kilka komend. Na ekranie pojawiły się teksty, potem zdjęcia z wycieczki szkolnej, potem wykresy przedstawiające wyniki w nauce.

-- To prostsze i szybsze -- wyjaśnił. -- Nie trzeba machać myszą.

-- Przeciętny użytkownik może mieć problemy -- zauważyła dziewczyna, którą Net znał tylko z widzenia.

-- Najmniejszych! -- odparł Net. -- Wystarczy wpisać „help"

1 wyświetli się lista komend.

-- Dlaczego nie zrobiliście menu?

-- Wolę tryb konsoli -- odparł Net, a ponieważ nie zrozumiała, dodał. -- No, zamiast klikać myszką po menu i przyciskach, wpisuje się polecenia. Tak jest szybciej.

* CMS - (ang. Content Management System) system zarządzania treścią. Umożliwia łatwe zarządzanie stroną internetową przez niespecjalistów.

** RSS - język internetowy do przesyłania nagłówków wiadomości, wykorzystywany głównie jako źródło informacji o pojawieniu się nowego wpisu na stronie.

143

Sędziowie spojrzeli po sobie. Jedynie Hubert spróbował wpisać parę komend i udało mu się w końcu wyświetlić zdjęcie grupowe z końca pierwszej klasy.

Przez drugą „a" przeszedł szmer niezadowolenia. Entuzjazm Neta osłabł.

-- Wystarczy wpisać „help"... -- powtórzył cicho.

-- Teraz w sali zostaną sami sędziowie. -- Eftep wstał i zatarł ręce. Nastrój wyraźnie mu się poprawił. -- Reszta może zaczekać na korytarzu.

Net wyszedł pierwszy. Oparł się o parapet i spojrzał w zamazany deszczem szary zarys przeciwległego skrzydła szkoły.

-- Czy dlatego nie pokazałeś strony wcześniej, żebyśmy nie zmusili cię do wykorzystania grafiki Geralda? -- zapytała cicho Nika, stając za nim.

Net zacisnął usta.

-- Przecież wiesz, że go nie znoszę.

-- Chodzi tylko o to, że... -- Nika przerwała, bo dołączyła do nich reszta klasy.

Spojrzenia wszystkich dobitnie świadczyły o tym, co sądzą o postępowaniu Neta.

-- Gdyby nie ja, nie byłoby nawet tego! -- wykrzyknął, patrząc na nich.

-- Gdybyś chociaż nam pokazał ten projekt wcześniej -- powiedział z goryczą w głosie Oskar. -- Wtedy moglibyśmy -

-- Mogłeś sam zrobić projekt! -- odpalił Net.

Druga „b" zgromadziła się przy następnym oknie i co chwilę słała rozbawione spojrzenia w stronękonkurentów.

Drzwi sali otworzyły się. Sędziowie wyszli. Hubert został z Efte-pem przy drzwiach, a pozostali, rozmawiając ze sobą, odeszli w kierunku schodów. Po drodze minęła ich pani Helenka z clipboardem w dłoni. Odebrała od wyraźnie zadowolonego Eftepa kartkę z wynikami głosowania. Sekretarka wpisała cośw tabelkę na wierzchu pliku kartek wpiętych w clipboard i oznajmiła:

-- Dziesięć punktów dla drugiej „b". Sześć głosów przeciw jednemu.

144

Druga „b" zaczęła wiwatować i podskakiwać z radości, druga „a" stała nieruchomo.

-- Kto głosował na mój... nasz projekt? -- zapytał Net.

-- Ja -- odparł Hubert. -- Dostrzegłem w nim perspektywy rozwoju. Tylko interface użytkownika wymaga solidnego przerobienia.

Pożegnał się z obydwiema klasami i odszedł. Eftep spojrzał na Neta ze źle skrywaną lub wręcz wcale nieskrywaną satysfakcją i wrócił do sali, zamykając za sobą drzwi. Druga „b" poszła świętować zwycięstwo w podgrupach.

-- Obawiam się, że jesteś jedyną osobą w tej szkole, która woli pisać polecenia, niż klikać po menu i przyciskach -- powiedziała cierpko Klaudia.

-- To bardzo prosto da się przerobić -- Net wzruszył ramionami. -- Starczy pięć minut.

-- Wystarczyło, żebyś nam to pokazał wcześniej -- dodał ze złością Lambert. -- Może mielibyśmy jakieś szanse. To miała być gra zespołowa.

-- Ty mi nic nie mów o grze zespołowej! Ile makulatury przyniosłeś?

-- I tak już jest post factum -- uspokoił ich Wiktor. -- Ale strona się przyda, skoro i tak już jest. Tylko dorób menu i grafikę.

-- Zmarnowana praca -- Gerald położył płytę ze swoim projektem na parapecie. -- Wystarczyłoby pięć minut...

-- Nie rozdzierajmy szat na martwej kurze -- wtrącił Gilbert.

Wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem.

-- Szat? -- zapytał Gerald.

-- Na martwej kurze? -- zastanowił się Wiktor.

-- Już przepadło -- wyjaśnił Gilbert. -- Nie ma co jęczeć nad rozlaną colą.

Gerald pokręcił z rezygnacją głową i razem z Lambertem odeszli w kierunku schodów.

-- Spróbujmy lepiej współpracować przy następnym zadaniu -- podsumował Lucjan.

Wiktor wziął z parapetu płytę i podał Netowi.

-- Dokończ projekt -- powiedział. -- Przyda się.

145

Po chwili Felix, Net i Nika zostali sami przy ociekającym strugami szarego deszczu oknie.

Net z zadumą obracał w dłoniach pudełko z płytą. Wreszcie wyjął na parapet minikomputer i włożył ją do napędu. Przez dwie minuty klikał z zacięciem w klawiaturę, potem cofnął się i spojrzał na ekran.

-- Faktycznie, wygląda lepiej -- przyznał zdołowany. -- Nawet nie pięć minut, tylko dwie.

Strona była teraz o niebo ładniejsza i bardziej przejrzysta.

Z rezygnacją schował komputer do plecaka.

-- Prowadzimy trzema punktami -- przypomniał Felix.

-- Zawaliłem sprawę -- Net pokręcił głową. -- Przez głupią zazdrość...

-- Nie masz powodu być zazdrosny o Geralda -- Nika spojrzała mu w oczy. -- Ja go nawet nie lubię.

Pocałowała go i uśmiechnęła się. Felix udał, że wygląda przez okno.

Net spojrzał na Nikę z wdzięcznością, po czym przeniósł wzrok gdzieś obok i wyraz jego twarzy zmienił sięraptownie.

Felix i Nika odwrócili się. W ścianie znajdowała się mała klapka, do uchwytu której ktoś przyczepiłkarteczkę z napisem „Otwórz mnie". Poznali te same, charakterystycznie kanciaste, pisane jakby rękądziecka, litery.

Od jakiegoś czasu byli bliscy zapomnienia o Ponurym Żniwiarzu, a przynajmniej blisko schowania go do rzadko przeglądanych zakamarków pamięci.

Felix sięgnął do klapki i otworzył ją szybkim ruchem. Wewnątrz, obok zaworu na rurze i paru kawałków gruzu, leżała mała czarna sakiewka. Wyglądała na dosyć starą. Wykonano ją z jednego kawałka miękkiej zamszowej skóry. Pociągnął rzemyk i sakiewka otworzyła się, ukazując zawartość: dwie kostki do gry, również czarne, z białymi dołkami oznaczającymi liczby i minimalnie zaokrąglonymi rogami.

Felix spojrzał na kostki, potem na uchyloną klapkę z karteczką.

-- Pytanie brzmi: „Skąd wiedział, że to zauważymy"?

146

-- Że zauważymy to pierwsi -- sprecyzował Net.

-- Może wcale nie wiedział -- Felix spojrzał w głąb opustoszałego korytarza.

Po ścianach przesuwały się mętne cienie, rzucane przez strumienie deszczu na szybach.

-- Może ukrył wiele sakiewek w wielu miejscach -- ciągnął Felix -- a my po prostu tę zauważyliśmy najpierw.

Ruszył szybkim krokiem i przeszedł dookoła całe piętro, zaglądając do skrzynek z wężami przeciwpożarowymi i w każdy zakamarek, jaki zauważył. Nie było ani karteczek, ani ukrytych kostek.

-- Więc jednak pytanie nadal brzmi -- oznajmił, gdy wrócił. -- „Skąd wiedział, że to zobaczymy?"

-- Ja się tylko cieszę, że nie dał nam żadnego zadania -- pokręcił głową Net. -- Sorki, idę do domu wyspać doła i przygotować płytki dla Golema.

-- Pogadamy jutro -- zgodził się Felix. -- Wieczór filmowy o piątej, a Golemem możemy się zająć jużod południa. Rano robię obiad... Wpadniesz wcześniej? -- spojrzał na Nikę.

-- Trochę wcześniej -- przytaknęła. -- Koło trzeciej może. Zobaczę, jak wam idzie.

Felix zawiązał sakiewkę i włożył ją do plecaka. Nawet nie pomyślał, żeby odłożyć ją z powrotem tam, gdzie ją znaleźli.

147

7. Podstęp

Mimo ładnej pogody wczesne sobotnie popołudnie Felix i Net spędzili w piwnicy, instalując na komputerze pokładowym Golema brakujące fragmenty programu Al.

Felix montował blaszane osłony na elementy konstrukcyjne, a Net konfigurował instalatora, mającego dołączyć kolejny fragment programu sztucznej inteligencji. Robot wciąż tkwił w półpo-chylonej pozycji, w której został po tym, jak Felix awaryjnie odłączył zasilanie.

-- Nie wyłączyłeś go -- zauważył w pewnym momencie Net.

-- Wyjąłem wszystkie akumulatory -- zaprzeczył Felix. -- Leżą na stole.

-- Ale nie te małe do podtrzymywania pamięci -- Net wskazał płytę główną wymontowaną z peceta. -- Tu jest przecież dodatkowy akumulator!

-- Nie lubię konstruować maszyny, której do końca nie znam -- mruknął Felix, przykręcając osłonęłydki.

148

-- Prawdopodobnie cały czas widział i słyszał, co się działo w tej piwnicy -- przyznał Net. -- Trwałnieruchomo, ale mógł oglądać i słuchać.

-- To tylko maszyna -- odparł Felix. -- Nie przesadzaj...

Net spojrzał w ciemne, nieruchome oczy Golema.

-- Chyba nie powinniśmy traktować go jak zwykłej maszyny. Znienawidzi nas za to. To nie jest jakaśtam wiertarka.

-- Zaprogramowałeś mu uczucia? -- Felix nie przerywał dłubania przy łydce.

-- Nie, ale on sam je wykształci. Albo już to zrobił.

-- Potem go wychowamy.

-- On się wychowuje już teraz. Można go... -- Net zastanowił się chwilę. -- Można go zresetować i jeszcze raz mu wgrać wszystkie moduły programu Al. Ale wtedy cała nauka pójdzie w las. To program Al. Nie skasujesz jakiegoś pliku, bo on nie ma żadnych plików. On sam sobie organizuje wszystko i nie da siępotem wyciągnąć z jego pamięci konkretnej rzeczy. Będzie pamiętał, co teraz robimy.

Felix wyprostował się i spojrzał w obiektywy Golema. Odbicia lampy wisiały w soczewkach jak łzy. Zajrzałgłęboko w czarne studnie optyczne. Na ich dnie były tylko matryce z elementów światłoczułych, ale przecież sens istnienia Golema nie sprowadzał się do prostych, uporządkowanych impulsów elektrycznych. Miał być inteligentny, więc i świadomy.

-- Będzie to pamiętał? -- upewnił się Felix.

-- Tak jak ty pamiętasz wspomnienia z wczesnego dzieciństwa...

-- Net zerknął na mały wyświetlacz pod klapką na plecach robota.

-- Skończyło się instalować. Na razie będzie miał coś w rodzaju... rozdwojenia osobowości. Może być niestabilny emocjonalnie.

-- Jeszcze bardziej?

-- Szczerze mówiąc, nie wiem -- przyznał Net. -- Nigdy wcześniej tego nie robiłem. Gdyby teraz drgnął mu palec, to bym chyba...

-- Gdyby teraz drgnął mu palec -- Felix odłożył śrubokręt -- to pomyślałbym, że występujemy w tanim filmie science fiction. Nic mu nie ma prawa drgnąć, bo nie ma ciśnienia w instalacji hydrau-

149

licznej. Proste. -- Popatrzył na robota uważnie. -- A może i nie takie proste...

-- Ja nie wiem, jak ty możesz spać z nim w jednym pokoju... -- szepnął Net.

Dłuższą chwilę patrzyli na masyWną postać. Podskoczyli dopiero na dźwięk dzwonka.

-- Pewnie Nika -- odetchnął Felix.

Pobiegli na górę, wpuścić przyjaciółkę. Przywitali się cmoknięciami w policzek.

-- Chodź -- powiedział Felix. -- Zaraz zaczynamy test.

W połowie drogi do drzwi piwnicznych zatrzymał się i spojrzał na zabytkowe tremo. Pod lustrem leżały listy, które mama wyjęła przed chwilą ze skrzynki. Między kopertami zawierającymi przeważnie śmieci reklamowe była jedna w znajomym czarnym kolorze.

-- Motyla noga! -- Felix wyciągnął kopertę i obejrzał ją ze wszystkich stron.

-- Nie otwierajmy jej -- poprosiła Nika. -- Im bardziej się go słuchamy, tym gorzej dla nas.

Felix westchnął i schował kopertę do kieszeni. Zeszli na dół. Chłopcy rozpoczęli przygotowania do testu robota, a Nika usiadła, by im się poprzyglądać.

-- Dlaczego Manfred nie chciał zamieszkać w Golemie? -- zapytała. -- Przecież od zawsze pragnąłmieć ciało.

-- Pytałem go o to kilka razy -- przyznał Net. -- Udzielał wymijających odpowiedzi. Gdyby się zgodził, to by nam oszczędziło masę pracy nad software'em. I nie byłoby takich jazd, jak z tym nerwowym tikiem duszącym...

-- Tikiem duszącym? -- zapytała Nika. -- Chodzi oto, że chciał złapać Felixa?

-- Tak. Manfred nie pozwolił użyć nawet kawałka swojego kodu. Zapytaj go dlaczego, jeśli chcesz. Może tobie powie. Nie chciał zostać honorowym dawcą kodu i już.

-- Ale Manfreda zrobiłeś. Dlaczego więc z Golemem jest tyle problemów?

150

-- Hodując Manfreda, miałem już gotowy... półprodukt, bo zwinąłem program tacie. A w sporej części to on się wychował sam, błądząc po internecie. Manfred wyszedł mi... trochę przypadkiem. Miałbyć tylko programem do sterowania światłami. Tego, że zyskał świadomość i się z nami zakumplował, nie było w planach. Umysł Golema powstaje od zera.

W międzyczasie Felix podłączył wszystkie akumulatory i wpiął kable wyłączników awaryjnych w gniazdka powyżej.

-- Pamiętasz? -- zapytał Neta. -- Jak zacznie robić coś dziwnego, puszczamy przyciski.

-- OK, OK -- Net nacisnął. -- Pierwszy test... Golem podchodzi do stołu, bierze zielony klocek i stawia go pionowo.

Felix przytaknął, przesunął dźwignię głównego wyłącznika i cofnął się dwa metry. Net i Nika równieżodsunęli się kawałek.

Przez konstrukcję Golema przebiegło drżenie. Silnik elektryczny rozpędził się i przyjaciele usłyszeli cichy wizg pompy hydraulicznej. Przewody naprężyły się. Nika patrzyła zafascynowana, jak wielka maszyna prostuje swe mechaniczne ciało.

-- Nie sądziłam, że to może działać -- szepnęła.

-- Golem-Golem gotowy do pracy -- rozległo się z głośnika umieszczonego w miejscu ust.

-- Znów powtórzył to dwa razy... -- mruknął Felix.

-- Przystępuję do wykonania testu numer dwa -- oznajmił Golem. -- Uwaga. Start.

Szarpnął się i wykonał pierwszy krok. Wyszło znacznie sprawniej niż podczas poprzedniego testu. Cicho jęknęły siłowniki, a podłoga drgnęła, jakby upadło na nią coś ciężkiego. Golem wykonał drugi krok, zakręcił, podszedł do stołu i przyjrzał się leżącym na nim różnokolorowym drewnianym klockom. Nieco niezdarnie chwycił zielony i ustawił go w pozycji pionowej.

Odwrócił się przodem do przyjaciół i oznajmił:

-- Test drugi dobiegł końca. Parametry koordynacji ruchu skorygowane. Wszystkie systemy sprawne.

-- Działa idealnie -- ucieszył się Net, ale mimowolnie zaciskał palce na wyłączniku.

151

-- Nie sądziłem, że ćwiczenia w rzeczywistości wirtualnej mogą być tak przydatne -- z podziwem przyznał Felix, po czym zwrócił się do Golema. -- Teraz postaw klocek czerwony.

-- Co ty... -- prychnął Net. -- Tego nie skapuje, nie ma szans.

Golem chwilę stał nieruchomo, po czym obrócił głowę i spojrzał

na stół. Przyjaciele patrzyli z niedowierzaniem, jak stalowe ramię sięga po czerwony klocek i ustawia go obok zielonego.

-- Ja cię kręcę! -- ryknął Net. -- Nie mógł tego zrobić! To niemożliwe -- spojrzał na Felixa. -- Skąd wiedziałeś?

-- Nie wiedziałem -- Felix wzruszył ramionami. -- Tak tylko spróbowałem.

-- To miały być tygodnie żmudnych ćwiczeń...

Felix patrzył uważnie na Golema. Mechanizm w brzuchu maszyny szumiał jednostajnie.

-- Połóż czerwony klocek na zielonym -- polecił Felix.

Robot wyciągnął ramię i uniósł czerwony klocek.

-- Jak położyć? -- zapytał.

Net jęknął cicho z wrażenia. Nika przysunęła się bliżej chłopaka.

-- Płasko na wierzchu -- odparł Felix.

Mechaniczna ręka delikatnie położyła klocek, tworząc czerwo-no-zieloną literę „T".

-- Nie wierzę -- szepnął Net. -- Po prostu nie wierzę.

-- On się boi, że go wyłączycie -- Nika wskazała trzymane przez nich wyłączniki. -- Dlatego jest posłuszny.

-- Nie chodzi o to, czy jest posłuszny -- odparł Net. -- Nie powinien jarzyć, co mówimy, ani tym bardziej zrobić tego.

-- Mówię o waszej metodzie wychowawczej. W ten sposób możecie sobie wyhodować co najwyżej niewolnika, który zdradzi przy pierwszej sposobności.

Chłopcy spojrzeli na nią uważnie.

-- Co proponujesz? -- zapytał Felix.

-- Porozmawiam z nim. Z ludźmi trzeba rozmawiać.

-- Jakoś nie wierzę -- powiedział Net -- że on już potrafi słuchać i mówić. Może po paru godzinach zacznie łapać zależności. Zresztą to nie jest człowiek.

152

-- Ale ma się stać jak najbardziej podobnym do człowieka.

-- I chcesz z nim porozmawiać? Przytaknęła.

-- Ale jeśli mam z nim rozmawiać -- wskazała kable z awaryjnymi wyłącznikami -- to bez tego.

-- To konieczne ze względów bezpieczeństwa -- wyjaśnił Felix.

-- Nie można z nim rozmawiać z pozycji siły. Odczepcie to. Felix patrzył na nią chwilę.

-- Ale masz świadomość, że on jest dwadzieścia razy silniejszy od ciebie?

-- Dlatego chcę z nim tylko porozmawiać -- przytaknęła Nika. Felix z ociąganiem sięgnął do pleców Golema, odpiął dwa kable

i szybko cofnął się aż pod schody na parter. Golem jednak nie wykonał żadnego ruchu, tylko odprowadziłgo wzrokiem.

Nika zrobiła krok do przodu i stanęła dwa metry przed maszyną.

-- Jestem Nika. Chcesz porozmawiać?

Golem rozejrzał się po piwnicy, skupił wzrok na Nice, po czym bez ostrzeżenia schylił się do niej z wyciągniętą ręką. Dziewczyna odruchowo rzuciła się do tyłu. Golem postąpił krok w jej kierunku. Gdy miał ją prawie dotknąć, jego ruchy straciły nagle dynamikę. Zaczął zwalniać i wraz z cichnącą pompąwolno znieruchomiał.

-- Co to było?! -- wykrzyknęła Nika.

Dopiero teraz rozluźniła zaciśnięte na krawędzi blatu palce. Stała nienaturalnie wygięta do tyłu. Net chwycił ją, by nie upadła.

Felix wyciągnął z kieszeni pudełko w przyciskiem i elastyczną antenką.

-- Plan B -- powiedział. -- Zawsze warto mieć plan B.

-- Może mieliście rację... -- szepnęła Nika.

-- Niestety, to odłącza tylko napęd -- Felix uniósł pudełko. -- Komputer i wszystkie interfejsy wciążpracują, więc on nas widzi i słyszy.

-- I rozumie -- dodał ponuro Net. -- Chociaż nie mam pojęcia dlaczego...

-- Nie da się z nim tak po prostu rozmawiać -- Nika uspokajała się powoli.

153

-- Można mu odłączyć zasilanie rąk i nóg -- zastanowił się Felix.

-- Wtedy dopiero stałby się niewolnikiem. Gdzieś robicie... robimy błąd.

-- Chcesz nam pomóc z Golemem? -- zapytał Net.

Nika skinęła głową.

-- Ale najpierw muszę się zastanowić jak.

-- Nie sądziłem, że zainteresujesz się robotyką -- pokręcił głową Felix.

-- Nie chodzi o robotykę. Chodzi o... -- Nika zastanowiła się -- o poznanie jego wnętrza.

Net zrobił minę, jakby zjadł plasterek cytryny.

-- Wnętrza? -- uniósł brwi. -- To niewytrenowany program Al. On nie ma żadnego wnętrza.

-- Ono dopiero powstaje.

-- Lepiej chodźmy obejrzeć film. O wnętrzu pomyślimy później.

Weszli na górę do salonu. Felix zgarnął po drodze orzeszki i sok z lodówki, po czym zasiedli na skórzanej kanapie na wprost telewizora.

-- Włącz na serwis informacyjny -- powiedział Felix. -- Ostatnio można tam obejrzeć ciekawe rzeczy.

-- Nudy -- zaprzeczył Net, ale zmienił kanał. -- Chyba że coś powiedzą o tym... Bazyliszku.

Zaczęli chrupać orzeszki i popijać sok. W wiadomościach nie było wzmianki o Bazyliszku, natomiast informacje z kraju otwierał inny niepokojący news:

-- Trwa plaga przewieszania znaków drogowych w Warszawie. Dziś w godzinach popołudniowych doszło do poważnego wypadku w okolicach placu Inwalidów. -- Materiał filmowy ukazywał trzy samochody pogięte tak, że nie można było rozpoznać marek. -- Do tragicznych w skutkach wypadków przyczyniła się również nadmierna prędkość. Dwie osoby walczą o życie.

Przyjaciele zamarli.

-- Gdzie jest ta koperta... -- Net zerknął na Felixa.

-- Spalmy ją -- zaproponowała Nika. -- On próbuje wzbudzić w nas poczucie winy.

154

-- Spalić? -- Felix wyciągnął kopertę z kieszeni i obracał ją w dłoniach. -- Uważasz, że powinniśmy to spalić?

-- Spalić i powiedzieć o wszystkim policji -- przytaknęła poważnie.

Chłopcy spojrzeli z zaskoczeniem.

-- Wtedy dobiorą się do ciebie -- przypomniał Felix. -- To tak działa. Nikt nie będzie pamiętał, że powiedziałaś policji o tym całym Ponurym Żniwiarzu terroryście. Ktoś zauważy, że powinnaś trafić do domu dziecka. I zapomną o zasługach.

-- Trudno -- powiedziała twardo. -- I tak długo się udawało.

-- Nie mów tak! -- zaprzeczył Net. -- Dociągniesz do osiemnastki, a potem nikt nie będzie mógł ci nic zrobić.

-- Już nasza w tym głowa -- potwierdził Felix.

Zerknął na płonący kominek, potem na trzymaną w dłoni kopertę.

-- Ktoś może zginąć -- zawahał się.

-- Ustępujesz przed szantażem -- odparła Nika. -- To się nigdy nie opłaca. Ponury Żniwiarz chce zrzucić na nas odpowiedzialność za coś, co sam robi.

Felix zastanawiał się dłuższą chwilę, po czym zdecydowanym ruchem otworzył kopertę. Wszyscy usiedli na kanapie, nachylili się nad kartką i przeczytali:

„Zapewne otworzyliście tę kopertę dopiero po obejrzeniu serwisu informacyjnego. Może nawet ktośzginął. No cóż, trudno. Nie zmienimy już tego. Ale jeśli nie minęła siódma, możecie zapobiec następnej tragedii."

-- OK! Chce wojny, to będzie ją miał! -- Net rąbnął pięścią w blat. -- Manfred? -- zawołał, po czym zorientował się, że minikomputer tkwi w jego plecaku. Wyciągnął go, włączył i powtórzył. -- Manfred?!

-- Jestem, nie krzycz.

-- Pamiętasz, jak opowiadałem ci o Ponurym Żniwiarzu? Mamy z nim problem.

-- Co nieco opowiadałeś... Reszty się domyśliłem.

-- Dowiedz się o nim wszystkiego. Wyśledź, gdzie mieszka, czym się zajmuje, zbadaj mu grupę krwi, sprawdź, jakie płatki śniadaniowe lubi -

155

«tp"

-- Starczy... -- przerwał mu Manfred. -- Postaram się.

Felix oglądał kopertę i kartkę na wszystkie sposoby: pod światło, szukał odblasków, przetłoczeń. Zbiegłnawet do piwnicy, żeby sprawdzić lampą ultrafioletową. Wreszcie usiadł na kanapie i zamyślił się.

-- Nie napisał, co właściwie mamy zrobić -- mruknął.

-- Próbowałeś ogrzać papier nad płomieniem? -- zapytała Nika.

Felix spojrzał na nią, po czym chwycił list i poszedł do kuchni.

Wrócił po półminucie z wyrazem triumfu na twarzy.

-- Jest -- położył list na stoliku. Poniżej tekstu, który już czytali, pojawiła się dodatkowa linijka z kolejnymi współrzędnymi geograficznymi i dopiskiem: „Znak od północnej strony".

-- Czytanie romansów historycznych jednak się przydaje -- skomentowała Nika.

Napis wolno zanikł.

-- Dlaczego akurat dziewiętnasta? -- Net spojrzał na zegarek. Była 18.30. -- A jak ktoś zobaczy? Wszystko będzie na nas.

-- Mamy dowód, że to nie my -- Felix wskazał list.

Popatrzyli na kartkę, potem na siebie, wreszcie wstali i zaczęli

się ubierać.

Nie zauważyli już, że czarna tekturka zamieniła się w popiół.

* * *

Autobus wysadził ich kilkaset metrów od celu. Net nie mógł się powstrzymać i w ostatniej chwili nakleiłna szybę nalepkę: „Awaryjne otwieranie szyby. Uderzyć głową w sam środek". Resztę drogi pokonali piechotą, przemykając od drzewa do drzewa, unikając światła latarń.

-- Zachowujemy się jak przestępcy -- stwierdziła w pewnym momencie Nika. -- Idźmy normalnie.

Z trudem zmusili się do utrzymania zwyczajnego kroku.

-- Czuję się, jakby ktoś nas śledził -- przyznał Net. -- Mogliśmy wysłać policji anonimowego maila z ostrzeżeniem...

-- Za późno. -- Felix zerknął na zegarek. -- Zostały dwie minuty.

-- Może wystarczy zasłonić ten znak?

156

-- Masz czym?

-- Nie pomyśleliśmy o tym...

-- Zdajecie sobie sprawę, że postępujemy bez sensu? -- zapytała Nika. -- Bawimy się w jakichśsupermanów.

Doszli do skrzyżowania i rozejrzeli się. Co kilka sekund ulicą przejeżdżał samochód. Na pobliskim przystanku czekało kilka osób. Przyjaciele ukryli się za grubą, betonową latarnią, na której wisiał feralny znak. Z drugiej strony zasłaniały ich parkujące samochody. Felix przyjrzał się mocowaniu -- skręcone z tyłu śrubami dwa paski metalu obejmowały betonowy słup.

-- No dobra, to był dosyć cienki pomysł -- przyznał zduszonym głosem Net.

-- Musiałeś tu przyjechać, żeby się przekonać? -- zapytała Nika. -- Czy jesteśmy pewni, że chcemy to zrobić?

Odruchowo schylili się za zaparkowanym mikrobusem, gdy zza najbliższego budynku ktoś wyszedł. Od razu zdali sobie sprawę, że zachowują się głupio, ale było już za późno.

-- Nie... -- wyszeptał Net, gdy kroki oddaliły się. -- Nie jesteśmy pewni. Ani trochę.

Wyprostowali się.

-- Teraz, skoro już tu jesteśmy... -- Felix dotknął betonowego słupa latarni i rzucił do Neta. -- Pomóżmi.

Net niechętnie pomógł przyjacielowi wspiąć się na przymocowaną do latarni skrzynkę elektryczną. Nika stanęła nieco z boku, by obserwować okolicę.

Trzy metry nad ziemią Felix wyjął z kieszeni klucz żabkę i elektryczny śrubokręt. Ciche bzyczenie narzędzia rozpłynęło się w szumie miasta, ale chłopak poczuł się jak na widelcu. Zacisnął zęby i odkręcił do końca pierwszą śrubę. Zerknął w bok i zamarł. Piętnaście metrów od nich stała starsza pani z rachitycznym, trzęsącym się pieskiem na smyczy. Gapiła się prosto na Felixa. Net i Nika pozostawali ukryci za mikrobusem.

Felix patrzył na staruszkę, a ona patrzyła na Felixa. Wreszcie maleńki york szczeknął głosem gumowej kaczki, co wyrwało jego panią z zapatrzenia. Odwróciła się i pociągnęła pupila za sobą. Fe-

157

lix wypuścił powietrze, zerknął w dół i napotkał pytające spojrzenia przyjaciół.

-- Kobieta -- wyjaśnił. -- Z psem.

-- Wyglądałeś, jakbyś zobaczył kobietę-psa -- mruknął przerażony Net.

Felix zabrał się za odkręcanie drugiej śruby, jednak tym razem czujnie rozglądał się wokół. Na szczęście gruby słup zasłaniał go przed wzrokiem kierowców. Nagle Felix poczuł, że śruba puściła, a metalowa taśma wysuwa mu się z dłoni.

-- Łap! -- syknął.

Net w ostatniej chwili doskoczył i oburącz złapał znak. Był większy, niż wydawało się jeszcze przed chwilą, gdy wisiał trzy metry nad ziemią.

-- Sorki -- Felix zeskoczył na ziemię. -- Wymsknął mi się. Net spojrzał na najbliżej zaparkowany samochód i zrobił krok

w jego kierunku z zamiarem wsunięcia znaku pod spód.

-- Nie -- powstrzymał go Felix. -- Jeszcze rozwali sobie oponę.

-- Oprzyjmy go po prostu o latarnię -- zaproponowała Nika. Nagle usłyszeli pisk opon, zaraz po nim huk uderzenia i łoskot

giętej blachy. Odruchowo schylili głowy. Opel Omega i Citroen Xan-tia stały w poprzek skrzyżowania, wbite w siebie przednimi błotnikami. Pasażerowie z obydwu samochodów wysiedli o własnych siłach. Najwyraźniej nic poważnego nikomu się nie stało.

Przyjaciele patrzyli w przerażeniu na scenę rozgrywającą się zaledwie dziesięć metrów od nich.

-- Zdjęliśmy inny znak? -- szepnął przez zaciśnięte usta Net. Dopiero teraz spojrzeli na znak.

-- O ja cię! -- wykrzyknął Net. -- Skretyniliśmy sprawę! Znak, który Net trzymał w dłoniach, różnił sięzasadniczo od

znaku pierwszeństwa przejazdu -- był trójkątny.

-- To znak podporządkowania -- stwierdził z zaskoczeniem Felix.

-- Nie znam się na znakach -- wtrąciła Nika.

-- On nakazuje przepuścić inne samochody -- Felix uniósł wzrok na rozbite pojazdy. -- Dokładnie przeciwieństwo znaku pierwszeństwa. Zdjęliśmy ten znak, więc...

158

-- Nie mówcie mi, że pomyliliśmy strony świata... -- nie mógł uwierzyć Net.

-- Nie pomyliliśmy... -- Felix wolno zaczął się wycofywać. -- Sugeruję dyskretną ewakuację...

Net i Nika dopiero teraz zobaczyli błyskającego w perspektywie ulicy niebieskiego koguta zbliżającego sięradiowozu. Net zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoniach dowód przestępstwa. Wypuścił więc znak. Rozległ się łomot i nagle wszyscy pasażerowie nieszczęsnych aut i pojawiający się jakby spod ziemi gapie spojrzeli na trójkę przyjaciół.

-- Spadamy! -- krzyknął Felix.

Ruszyli biegiem przed siebie, w kierunku ciemnych podwórek. Gdy wpadli za róg najbliższego domu, jużsłyszeli za sobą tupot kilku par nóg i zbliżającą się syrenę policyjną.

-- Przecież chcieliśmy dobrze... -- krzyknął z pretensją w głosie Net.

-- Nie gadaj, biegnij -- odkrzyknął Felix.

Dysząc, mijali śmietniki, trzepaki, piaskownice, trawniki i kolejne domy. Wreszcie musieli zatrzymać siędla złapania tchu. Schylili się, opierając dłonie na kolanach i łapczywie wciągali powietrze. Wyglądało na to, że zgubili pościg.

-- Powinniśmy się rozdzielić -- wydyszał Felix.

-- W życiu! -- zaprotestował Net.

-- W trójkę mamy mniejsze szanse. -- Felix rozejrzał się. -- Widziało nas ze trzydzieści osób!

-- Nie rozdzielam się -- oświadczył Net. -- Nawet nie mam pojęcia, gdzie teraz jesteśmy.

-- Zgubiliśmy ich, ale na pewno przeszukają teren. Zaraz pojawią się helikoptery.

-- Wsiądźmy spokojnie do pierwszego lepszego autobusu -- zaproponowała Nika.

Ruszyli wolnym krokiem w kierunku prześwitującej między domami ulicy. Gdy na nią wyszli, spodziewali się, że wszyscy przechodnie rzucą się na nich, by ich pojmać. Oczywiście nic takiego się nie stało.

159

-- Mam taką schizę, że wszyscy wiedzą, co zrobiliśmy -- jęknął Net. -- I tylko czyhają na odpowiedni moment, żeby nas złapać.

-- Sorry, że was w to wpakowałem -- mruknął Felix.

-- Przestań, wspólnie podjęliśmy decyzję -- odparła Nika. -- A wpakował nas w to ten cholerny Ponury Żniwiarz.

Doszli do przystanku akurat w momencie, gdy zatrzymywał się na nim tramwaj.

-- Drugi wagon -- rzucił Felix.

W środku było niewiele osób. Nikt nie zwrócił uwagi na nowych pasażerów.

Net usiadł z tyłu, wziął Nikę na kolana i starał się sprawiać wrażenie, że nie interesuje go nic poza nią. Felix przysiadł dwa fotele za nimi i wyjął z plecaka książkę. Otworzył ją, ale nie widział nawet liter. Nerwowo zerkał na boki i marzył, by znaleźć się jak najdalej stąd. Zerknął dyskretnie na przyjaciół, ale oni wczuwali się w swoją rolę tak bardzo, że odniósł wrażenie, iż naprawdę świata poza sobą nie widzą. Gdy tramwaj dojeżdżał do następnego przystanku, zrozumiał, że to nie jest ich dzień. Przystanek znajdował się przy skrzyżowaniu, z którego przed trzema minutami uciekli.

Felix wjechał głębiej w fotel i udawał, że czyta najciekawszą książkę świata. Dopiero po chwili zauważył, że trzyma ją do góry nogami. Odwrócił szybko, ale i tak nie był w stanie dłużej ignorować migających na niebiesko kogutów kilku radiowozów. Wyjrzał przez okno i pierwszym, co napotkał, był wzrok starszej pani z trzęsącym się yorkiem. Kobieta otworzyła usta, odwróciła się i ruszyła w kierunku nachylonych nad znakiem policjantów.

Jedyne, co Felix mógł teraz zrobić, to nie wyróżniać się i gapić się razem z innymi na rozbite samochody. I czekać, aż tramwaj ruszy. Przez chwilę przebiegło mu przez myśl, że mogliby wysiąść i odejść, ale to by tylko pogorszyło sytuację. Udawał więc, że już dokładnie obejrzał wypadek i czyta. Net i Nika rozmawiali szeptem, schowani za własnymi włosami.

Felix odetchnął, gdy drzwi zamknęły się. Serce podskoczyło mu do gardła, bo otworzyły się ponownie, by wpuścić zdyszaną dziewczynę.

160

Staruszka z psem prawie dochodziła do załogi radiowozu. Ktoś ją jednak uprzedził i zajął czymś uwagęnajbliższego policjanta. Kobieta zatrzymała się i kulturalnie czekała, nie chcąc przerywać. Posłała jeszcze Felixowi podejrzliwe spojrzenie.

Przez nieskończenie długie sekundy tramwaj wietrzył wnętrze. Spod opuszczonej głowy Felix zezował w stronę kobiety. Wreszcie drzwi się zamknęły i tramwaj ruszył.

Felix z ulgą zamknął oczy.

* * *

Do domu przy ulicy Serdecznej dotarli pół godziny później. Nadrabiając wieloletnie zaległości, mama krzątała się w kuchni.

-- Cześć, mamo -- Felix próbował sprawiać wrażenie, że wszystko jest OK. Podszedł i pocałował ją na przywitanie. -- Co robisz?

-- Kotlety sojowe -- odparła, po czym dodała z uśmiechem. -- Tym razem je usmażę. Będą za półgodziny. Trochę późno, ale...

-- Fakt. Porządnie zgłodnieliśmy.

Babcia siedziała przy stole kuchennym i udawała, że czyta gazetę, a tak naprawdę z zatroskaną minąobserwowała kulinarne wysiłki córki. Widać było, że toczy ze sobą zażartą walkę, żeby nie wstać i nie pomóc.

-- Dlaczego nie zrobisz kotletów schabowych ze schabu? -- zapytała.

-- Chcę spróbować czegoś innego -- wyjaśniła mama. -- Zresztą tu na pudełku mam dokładnąinstrukcję.

-- Przecież ja tu jestem -- przypomniała z wyrzutem babcia.

-- Lekarz zabronił ci pracować.

-- Ale nie zabronił mówić.

Felix, Net i Nika zwalili się na salonową kanapę.

-- Upiekło nam się chyba -- oznajmiła Nika. -- Więcej nie otwierajmy żadnych wiadomości od tego psychola. Bardzo was proszę. Obejrzyjmy film. I udawajmy, że nic się nie stało.

-- Popieram -- Net przystąpił do pochłaniania orzeszków.

161

Dzwonek jego telefonu zabrzmiał jak wystrzał. Chłopak spojrzał na wyświetlacz i odebrał.

-- Manfred? -- rzucił do słuchawki. -- Co tam? Po co dzwonisz, przecież możesz się połączyćbezprzewodowo z minikomputera.

-- Znów zapomniałeś i wyłączyłeś komputer -- powiedział z pretensją w głosie program. -- Ale. nieważne. Włączcie serwis informacyjny.

Felix wcisnął przycisk na pilocie. Ekran wypełnił się migającymi na niebiesko kogutami i policyjnymi mundurami.

--... trójka młodych ludzi. Naoczny świadek przestępstwa potrafi opisać jednego ze sprawców. -- Na ekranie pojawiła się znajoma staruszka. Teraz była bardzo przejęta tym, że jest w telewizji. Felix pamiętałdokładnie jej beznamiętny wyraz twarzy. -- To był diabeł! Nawet oczy trochę świeciły mu na czerwono. Unosił się w powietrzu i odkręcał znak. -- Przyjaciele oglądali program z rosnącym przerażeniem. Miejsce kobiety zajął gorszej jakości zapis z kamery miejskiej. Tuż przy krawędzi kadru znajdowała się latarnia z trójkątnym znakiem. Widać było kilka postaci, poruszających się w cieniu mi-krobusa. W pewnym momencie z cienia wyszła... Nika. Stała, rozglądając się przez kilka sekund, po czym wróciła w cień. Na szczęście była prawie nierozpoznawalna. Jej miejsce zajęła przejęta Ilona Bogucka. -- Przypominam państwu, że oglądamy materiał sprzed czterdziestu minut. Policja wciąż przeszukuje okolicę, ale prawdopodobnie sprawcy już zbiegli.

-- Nie powiedzieliście mi, co planujecie -- odezwał się Manfred.

-- Mogłem nawet... wyłączyć tę kamerę na dwie minuty.

-- Zapomnieliśmy... -- przyznał Net.

-- To przez ten pośpiech -- stwierdził Felix. -- Popełniliśmy masę błędów.

-- Przynajmniej kobieta-pies zapamiętała cię jako diabła, to utrudni identyfikację -- pocieszył go Net, po czym dodał, patrząc na Nikę. -- Ciebie też nikt nie rozpozna na tym nagraniu.

Nika pokręciła z rozpaczą głową. Felix westchnął.

-- Teraz faktyczne cała wyprawa wydaje się idiotyczna -- mruknął.

-- Ale dwie godziny temu wyglądało na to, że robimy coś dobrego.

162

-- Łatwo oceniać po fakcie -- przyznała Nika -- ale, prawdę mówiąc, i przedtem nie wydawało się to zbyt mądre...

-- O co chodziło z tym znakiem? -- zastanawiał się dalej Net.

-- Masz zapis kolesia, który wieszał ten znak?

-- On wisi tam od bardzo dawna, odkąd zacząłem pracę w Ratuszu.

-- Więc może naprawdę zdjęliśmy nie ten znak? Felix spojrzał na popiół, prostokątny ślad po liście.

-- Nie pomyliliśmy się -- powiedział cicho. -- Jemu dokładnie o to chodziło.

-- Chciał nas uczynić współwinnymi... -- Net skrzywił się.

-- Perfidne.

-- Myślę, że powinniśmy się przyznać -- odezwała się Nika.

-- Potem może być jeszcze gorzej.

-- Wiesz, kiedy będzie jeszcze gorzej? -- odparł zdenerwowany Net. -- Jak się przyznamy, wtedy właśnie będzie gorzej.

-- Zastanówmy się, o co mu może chodzić -- powiedział Felix.

-- Nawet najbardziej szaleni terroryści mają jakieś cele.

-- Ponuremu Żniwiarzowi na pewno nie chodzi o to, żebyśmy zdejmowali znaki drogowe -- przyznała Nika. -- To tylko pretekst. On chce od nas czegoś więcej.

Felix wyjął z kieszeni swoją kartę postaci i obejrzał ją dokładnie. Na rewersie znajdowała się grafika przedstawiająca zakapturzoną Śmierć z kosą w dłoni.

-- Jasne, że chce czegoś więcej -- popatrzył na przyjaciół.

-- A teraz ma wreszcie sposób, żeby nas zmusić do posłuszeństwa.

-- Manfred! -- Net nachylił się nad minikomputerem. -- Czy masz coś na temat Ponurego Żniwiarza?

-- Niestety, zupełne zero mam -- odparł Manfred. -- Wszystkie znaki drogowe, które przewieszał, były poza zasięgiem kamer. Dopiero was udało mi się... sfilmować.

-- Dzięx, stary -- mruknął Net.

-- Trzeba było mnie uprzedzić...

-- Masz jakiś pomysł, jak go wyśledzić?

163

-- Są policyjne programy śledcze. Ale zadać im ten temat to tak, jakby od razu was wystawić.

Do salonu zajrzała mama Felixa i konspiracyjnym szeptem zapytała:

-- Wiecie, do jakiego koloru powinno się smażyć kotlety? Spod spodu już się dymi, a wierzch wygląda na kompletnie surowy. Babcia poszła się zdrzemnąć...

-- Jak często przewracasz te kotlety? -- zapytał Felix.

-- A powinnam? -- mama była szczerze zdziwiona.

-- No... tak. Inaczej z jednej strony się spalą, z drugiej będą surowe. Smażysz na oliwie czy oleju?

Mama spojrzała na niego, chwilę myślała i uniosła palec wskazujący.

-- Aha! -- stwierdziła.

-- Nie użyłaś tłuszczu?

-- No... nie. Chciałam, żeby było dietetycznie.

-- Chodzi o transfer ciepła... Zresztą nieważne -- Felix machnął ręką. -- Użyj oliwy. Jest znacznie lepsza od oleju.

-- Dzięki -- mama odwróciła się i szybko odeszła.

Teraz, mimo pracującego wyciągu, nawet w salonie czuło się swądzik spalenizny.

-- To się nazywa kuchnia ekstremalna -- podsumował Net.

Nika próbowała się powstrzymać, ale i tak parsknęła śmiechem.

Felix tylko skinął głową.

-- Słyszałam to! -- z hallu rzuciła ze śmiechem mama.

-- Ups... -- syknął Net.

-- Spox -- szepnął Felix. -- Ma poczucie humoru i dystans.

-- Ale kotleta i tak będziesz musiał zjeść -- Nika wycelowała palcem w Neta.

-- Zapomnijmy już o tym -- poprosił. -- Obejrzyjmy może dalszy ciąg „Blade Runnera".

-- Jedziemy -- zgodził się Felix.

Sięgnął po płytę i włożył ją do odtwarzacza.

Obejrzeli ledwo kwadrans filmu, gdy mama zawołała wszystkich do kuchni na kolację. Babci nie budzili. Tata nie wrócił jeszcze z In-

164

stytutu. Usiedli więc w jadalni tylko z panią Polon, która postawiła przed każdym talerz z kotletem sojowym w panierce, ziemniakami puree bez mundurków i kukurydzą z puszki.

Net odkroił kawałek koleta, włożył go do ust i zaczął żuć. Coś chrupnęło. Chłopak zrobił wielkie oczy i złapał się za szczękę.

-- Kotlet sojowy z kością? -- zapytał.

-- Chyba niedokładnie wymieszałam tego sojowego gluta -- odparła niepewnie mama, a gdy Net spojrzał na nią wielkimi oczami, dodała. -- No co? „Kuchnia ekstremalna".

Po jedzeniu chłopcy chcieli dalej oglądać film, ale Nika uparła się, żeby porozmawiać z Golemem. Felix odłączył więc zasilanie sprężarki robota i zabrał Neta do salonu. Chłopcy zdążyli rozegrać dwie partie Scrabbli, gdy Nika dołączyła do nich, wyraźnie przejęta.

-- Jest bardzo wrażliwy -- powiedziała. -- Powinniśmy go lepiej traktować. Musimy mu wykształcić... duszę.

165

8. Nocna ucieczka

Atmosfera w szkolnej bibliotece była napięta. Druga „b" patrzyła niechętnie na drugą „a", która nie dość, że odpowiadała równie niechętnymi spojrzeniami, to jeszcze była skłócona wewnętrznie. Net zgodził sięwreszcie na wrzucenie do swojego projektu ilustracji Ge-ralda, ale nie zmniejszyło to ani trochędzielących ich animozji.

Bukwa, czyli pani Małolepsza, ze swojej twierdzy z biurek, segregatorów i szafek pełnych indeksów niechętnie patrzyła na zgraję okupującą czytelnię. Już nawet nie próbowała ich uciszać. Tym bardziej że nikomu nie przeszkadzali, a tylko łamali piąty punkt regulaminu szkolnej biblioteki. Co poniektórzy łamali również podpunkt 12d, który brzmiał: „ani przenośnych konsoli do gier".

Było kwadrans po ósmej, gdy do biblioteki wkroczył dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka. Przywitał się z bibliotekarką, minął jej fortyfikacje i od razu skierował się do czytelni.

Zrobiło się cicho, jakby ktoś gwałtownie przekręcił potencjometr we wzmacniaczu. Stokrotka nie cieszyłsię może wybitnym autorytetem wśród uczniów, ale jednak był dyrektorem.

166

-- Dzień dobry drodzy uczniowie -- zaczął bez wstępów. Odpowiedziało mu chóralne „Ęęęobryyy". Dyrektor kontynuował.

-- Trzecim zadaniem konkursu międzyklasowego będą legendy. Zwycięska klasa będzie mogła umieścić swoje opracowanie w kronice szkolnej i otrzyma dziesięć punktów. Wybierzcie sobie tematy i napiszcie coś mądrego. Zdjęcia mile widziane.

-- Może być legenda o czarnej Wołdze, która porywała dzieci?

-- zapytał Net.

-- A porywała? -- zapytał odruchowo dyrektor, po czym natychmiast się poprawił. -- Nie, nie, nie. Nic z tych rzeczy. Chodzi o legendy warszawskie. Legendy miejskie to co innego.

-- A może być na przykład legenda o królu Popielu i chomikach? -- zapytała Klaudia.

-- To były szczury, nie chomiki, kretynko -- odpaliła Viola, szczupła blondynka z drugiej „b". Popatrzyła na Klaudię z wyższością.

-- Myszy, dla ścisłości -- wyjaśnił Wiktor, ale nikt go nie usłyszał, bo obie klasy zaczęły się przerzucaćargumentami.

-- Chodziło o brak kota! Facet miał alergię na futro kota.

-- Nie mógł pułapkować gryzoni mechanicznie? Przynęta, sprężyna...

-- To było przed pierwszą wojną światową, kretynie. Pułapek na chomiki jeszcze nie wynaleziono.

-- Chomiki są roślinożerne. To na pewno było coś innego.

-- Inny gatunek chomika. Mięsożerny.

-- Nie ma mięsożernych chomików!

-- Są, tylko nikt ich nie chce hodować, odkąd zjadły Popiela.

-- A po co on je hodował?'

-- Na futra! Przecież miał uczulenie na kocie, a w jakimś musiał chodzić. Sztuczne były wtedy bardzo drogie.

-- Widziałeś kiedyś chomika? Na jeden nausznik by go starczyło.

-- Zszywał je pewnie po kilka.

-- Taaa... A z zębów robił groty do strzał. Dyrektor spojrzał z rezygnacją w sufit.

167

-- Wyżej punktowane będą legendy związanie z naszym miastem -- dorzucił jeszcze i odwrócił się do wyjścia. -- Bierzcie się do roboty.

-- Wyżej punktowane? -- powtórzyła Celina.

-- To znaczy, że możemy opracować legendę o Smoku Wawelskim -- wyjaśnił Wiktor -- ale wtedy na pewno przegramy.

-- Nie zapytaliśmy go o regulamin -- przypomniał sobie Oskar.

-- Pewnie okazałoby się -- odparł Net -- że są przewidziane punkty karne za samo pytanie o regulamin.

-- Dobra! -- odezwał się Lucjan, który najwyraźniej miał własne plany na spędzenie reszty tej lekcji. -- Jakie mamy legendy warszawskie?

-- O Złotej Kaczce -- odparł Wiktor -- o Bazyliszku, o Warsie i Sawie, o Syrence...

-- A szewc Dratewka? -- zapytała Klaudia.

-- Nie, szewc Dratewka to inna bajka -- odparł z udawaną powagą Net. -- On miał zszywać te futra z chomików

Nika uśmiechnęła się pod nosem.

-- Koziołek Matołek z Muranowa też odpada -- wyjaśnił uprzejmie Gerald, patrząc złośliwie na Neta.

-- Zawsze możesz się podpisać pod opracowaniem -- odparł Net. -- Ja chcę legendę o Syrence. Możemy się oprzeć głównie na ilustracjach.

-- Ta o Warsie i Sawie pewnie jest romantyczna -- rozmarzyła się Viola.

-- OK. Bierzemy -- zgodził się Wincenty. -- I tak nie mamy pojęcia, o co w której chodzi.

Félix zauważył nagle Ankę, a raczej dwie identyczne Anki. Jedna patrzyła na niego z uśmiechem, druga z wyraźną wrogością. Zamrugał i spróbował dojrzeć znów to zjawisko, ale wszyscy chcieli już opuścićczytelnię i spędzić pozostałe dwadzieścia minut na czymś niemającym nic wspólnego z nauką. Nim Félix zdążył wyjaśnić zagadkę podwójnego obrazu, druga „b" uznała, że wybrała temat i opuściła czytelnię.

-- Weźmy legendę o Bazyliszku -- poprosiła Nika.

168

-- Dlaczego? -- zdziwił się Net. Po chwili zrozumiał. -- Aaa... Mam to! Dlatego...

-- Dlaczego dlatego? -- wykrzyknął przechodzący obok Maurycy i spojrzał na Nikę podejrzliwie. -- A może my chcemy Bazyliszka?

-- To może być niebezpieczne -- powiedział z udawaną troską w głosie Net. -- On samym spojrzeniem zamienia w kamień zmatowionych informatyków.

Maurycy odpowiedział wściekłym spojrzeniem.

-- Chodź! -- zawołał od drzwi Wincenty. -- Wars i Sawa nie brzmią źle.

-- OK -- Lucjan wstał. -- Bierzmy tego Bazyliszka.

-- Ja nie chcę Bazyliszka -- wtrącił Gerald, patrząc ponuro na Neta. -- Powinniśmy głosować.

-- Po co? -- zapytał Net. -- I tak nie będziesz szukał materiałów.

-- Ja też nie chcę Bazyliszka -- dodał Lambert.

-- Głosujmy -- zgodził się niechętnie Lucjan. -- Kto nie chce Bazyliszka? -- Podniosły się trzy dłonie: Geralda, Lamberta i Klaudii.

-- A teraz kto chce Bazyliszka? -- Tym razem w górę powędrowały dłonie Felixa, Neta i Niki.

Lucjan westchnął i spojrzał na Wiktora. Ten skinął głową i zapytał:

-- Kot chce się zająć zbieraniem materiałów?

W górę powoli podniosły się tylko dłonie trójki przyjaciół.

-- Bazyliszek wygrał -- oznajmił Lucjan i szybko wyszedł z czytelni, by nikt nie chciał już więcej nad niczym głosować.

Ku uciesze Bukwy wszyscy zaczęli wstawać. Tylko Felix siedział z poważną miną i intensywnie o czymśmyślał.

-- Co tak siedzisz? -- szturchnął go Net. -- Idziemy na czekoladę. Felix spojrzał na niego w zamyśleniu i odparł:

-- Widziałem przed chwilą dziwne zjawisko i zastanawiam się właśnie nad jego naturą.

-- Tak, to odpowiedź w twoim stylu. Pozastanawiamy się po drodze?

-- Na czekoladę możemy iść na długiej przerwie -- Felix wstał.

-- Jesteśmy już w bibliotece. Możemy od razu zacząć i mieć to opracowanie z dyńki do końca dnia.

169

-- Miałem nadzieję odłożyć to na później -- skrzywił się Net.

-- Dopiero poniedziałek...

-- To nie jest głupi pomysł -- przyznała Nika. -- Mam na myśli zrobienie tego dzisiaj.

-- Ale dopiero pierwsza lekcja...'

-- Wyobraź sobie siebie samego na początku długiej przerwy

-- odparł Felix, idąc już w kierunku twierdzy bibliotekarki. -- Wtedy czekolada na gorąco będzie wciąż przed tobą.

Bukwa nie była uszczęśliwiona faktem, że część hałaśliwej zgrai została. Złagodniała jednak, gdy zorientowała się, że to Felix, Net i Nika, którzy w zeszłym roku udowodnili, że naprawdę lubią czytać.

-- Szukamy czegoś o legendach warszawskich -- powiedział Felix. -- A konkretnie o Bazyliszku.

Bibliotekarka spojrzała na niego znad okularów, po czym oznajmiła, z trudem utrzymując oficjalny surowy ton:

-- „Księga Legend Warszawskich", czwarty regał po lewej, piąta półka od góry, dwunasta książka od prawej. O ile pamiętam.

Książka, czy raczej oprawiona w materiał księga, faktycznie znajdowała się we wskazanym miejscu. Przyjaciele zabrali ją do czytelni.

-- Podobno Amerykanie kiedy czytają książki, nie używają zakładek -- powiedział Net. -- Po prostu odrywają i wyrzucają przeczytane strony.

-- Bardzo praktyczne i amerykańskie -- odparł Felix. -- Ale wolę zakładki.

-- Wiem. Tak mi się skojarzyło, bo z tą książką, to by się raczej nie udało -- Net obejrzał grzbiet. -- Potrzebna byłaby piła mechaniczna.

„Księga Legend Warszawskich" niewiele ustępowała rozmiarami kronice szkolnej. Pachniała starością. Felix otworzył ciężką, powy-cieraną okładkę i przekartkował do strony tytułowej.

-- O ja cię! -- wykrzyknął Net. -- Rok wydania 1905!

170

Bukwa wychyliła się zza murów swojej twierdzy, przyłożyła palec do ust i uciszyła go sykiem, którzy zabrzmiał, jakby gdzieś strzelił zawór z gazem.

-- Wrobili nas w to opracowanie -- mruknął Net. -- Poszli sobie na... na coś tam, a my tu siedzimy.

-- Będziemy o tyle mądrzejsi, ile przeczytamy -- odparła Nika. -- A potem, mądrzejsi, też możemy iśćna coś tam.

-- To ma sens -- przyznał niechętnie Net. -- Ale leniwa część mojej natury nie chce go znać. Ta częśćchce iść na to „coś tam" już teraz.

-- Zobaczcie! -- Nika przerzuciła kilka kartek. -- Złota Kaczka. Podobno pilnowała skarbu ukrytego w podziemiach Pałacu Ostrog-skich.

-- To ten przy Tamce?

-- Dokładnie.

-- Zawsze możemy zmienić temat na Złotą Kaczkę -- Net wzruszył ramionami. -- I tak nikogo to nie obchodzi.

-- Tu jest wszystko -- odparła Nika, kartkując księgę. -- Złota Kaczka, Bazyliszek, Wars i Sawa, i paręinnych.

-- Trzymajmy się Bazyliszka -- powiedział Felix. -- Opracowanie jakiejkolwiek legendy z tej księgi zajmie nam godzinę.

-- A fizyka? -- zapytał Net. -- Czwartek jest na zwolnieniu... Zastępstwo ma Ekierka, ale i tak nic nie przerobi.

-- Ale sprawdzi listę obecności -- zauważyła Nika.

-- Mamy korektor...

-- Przestań!

-- Popracujemy do końca przerwy -- zadecydował Felix. -- Wrócimy tu na długiej i do końca dnia

będzie po sprawie.

-- A czekolada? -- przypomniał Net.

-- Wyobraź sobie siebie na końcu długiej przerwy, kiedy cała praca będzie już za tobą.

W tym momencie rozległ się dzwonek na przerwę. Felix z zaskoczeniem spojrzał na zegarek i smutno pokiwał głową.

-- Mam lepszy pomysł -- Nika wstała. -- Zaraz wracam.

Wybiegła z biblioteki, nie wyjaśniając nic więcej.

171

-- Jak Paula? -- Net nachylił się do Felixa, korzystając, że są sami.

Felix wzruszył ramionami.

-- Nie widziałem jej od tamtego czasu -- powiedział smutno.

-- Następnym razem zapytaj ją o telefon albo o maila. Aha... Ty nie masz telefonu.

-- Mam zamiar kupić -- Felix przeglądał księgę, ale widać było, że pytanie przyjaciela skierowało jego myśli na inny tor. -- Poznałem jeszcze jedną dziewczynę. Taka drobna blondynka. Na balu była przebrana za stewardesę.

-- A, mówisz o bliźniaczkach Birskich.

-- Bliźniaczkach? -- Felix spojrzał na niego czujnie.

-- Anka i Hanka Birskie -- przyznał Net. -- Poznałem je parę dni temu. Przyszły do naszej szkoły po wakacjach. Razem z Geral-dem i Gilbertem.

-- Bliźniaczki... -- Felix zmarszczył brwi. -- To wiele wyjaśnia.

-- Z którą z nich kręcisz?

-- Zdaje się, że z obydwoma -- odparł ponuro Felix. -- Symultanicznie.

-- Fakt, nie bardzo widzę różnicę. Mogłyby sobie coś wytatuować dla dobra ludzkości.

-- Ja już wiem, jak je odróżnić. Jedna na mój widok się śmieje, druga sięga po spluwę.

-- Bo widzisz, stary -- Net położył mu dłoń na ramieniu -- źle do tego podchodzisz. Powinieneś sięwkupić w łaski obydwu. Jeśli z jedną się pokłócisz, to zawsze masz tę drugą. Taki backup, dywersyfikacja randkowa.

-- Nie mam zdolności w tej dziedzinie. Kobiety są dla mnie tajemnicą większą od tajemnicy katastrofy tunguskiej.

-- Najważniejsze to odpowiednio zacząć. Wyobraź sobie, że mijacie się na korytarzu. Pytasz, jak jej poszedł ostatni test. Ona mówi „całkiem nieźle" a ty na to „super, mała, rób tak dalej". To o oczywiście pierwszy etap. Przy następnej okazji -

Do czytelni wszurała na suknach Nika.

-- Mamy zwolnienie z fizyki -- oznajmiła, siadając.

-- Załatwiłaś to z Ekierką? -- zdziwił się Net.

172

Dziewczyna przytaknęła i dodała:

-- Mózg w służbie człowieka.

Felix wyjął brudnopis i odkręcił skuwkę pióra wiecznego.

-- Ja będę pisał -- Net otworzył na stole minikomputer. -- A wy mówcie, co mam pisać.

Felix odszukał rozdział o Bazyliszku, przełożył kilka sporych stronic i dotarł do opisu potwora. Przeczytałpoczątek:

-- „Miał powiększoną kogucią głowę z przerażającymi, jarzącymi się na złoto oczami, ogromnym purpurowym grzebieniem, wężową szyję i pękaty, pokryty czarnymi piórami tułów. Do tego długie, owłosione, zakończone szponami nogi" -- podniósł wzrok i spojrzał na przyjaciół. -- Co za bzdury...

-- Pamiętasz, jak cię opisywała ta baba w telewizji? -- zapytał Net. -- Miałeś świecące na czerwono oczy i latałeś. Ten opis Bazyliszka ma tyle samo wspólnego z rzeczywistością.

-- Przecież to legenda -- przypomniał Felix. -- Chociaż tak właśnie powstają legendy... Za dwieście lat ludzie będą czytać legendę o latającym diable warszawskim.

-- A co nam tuptało pod piwnicą szkoły? Mamutant?

-- Na pewno nie był to opierzony dinozaur z kogucią głową.

Przez całą następną lekcję wyciągali z legendy o Bazyliszku co

ciekawsze fragmenty. Historia była zasadniczo prosta i wzorowana, zdaje się, na greckim micie o Perseuszu i Meduzie. Trójka dzieci wybrała się do zawalonego domu na Starym Mieście, przy ulicy Krzywe Koło, by szukać błyskającego spomiędzy ruin skarbu. Gdy zeszły do piwnicy, zamiast skarbu napotkały Bazyliszka. Potwór spojrzał na prowodyra wyprawy i tym spojrzeniem momentalnie zamienił go w kamień. Pozostała dwójka schowała się w jeszcze głębszej części piwnicy. Zaniepokojeni nieobecnościąpociech rodzice wszczęli śledztwo, które szybko przyniosło rezultaty. To znaczy wiadomo było, co sięstało, natomiast nadal brakowało pomysłu, jak unieszkodliwić potwora. Na szczęście na Starówce mieszkał alchemik i czarnoksiężnik, który znał sposób na zabicie Bazyliszka. Obwieszony lustrami śmiałek miał zstąpić w podziemia i stanąć naprzeciw potwora, by ten zabił się własnym spojrzeniem, odbitym

173

w którymś z luster. Pomijając wątki poboczne, plan się powiódł i dzieci wpadły w ramiona uradowanych rodziców. Skarbu niestety nie odnaleziono.

-- Z naukowego punktu widzenia to totalne brednie -- podsumował Felix pół godziny później.

-- Nieważne -- Net zapisał dokument i zamknął komputer. -- Liczy się nasza wycieczka klasowa, dziesięć punktów mamy w kieszeni.

-- Jeszcze ilustracje -- przypomniała Nika. -- Można by poprosić Geralda...

Spojrzała czujnie na Neta. Zgodnie z przewidywaniami nie był zachwycony.

-- Żadnej współpracy z tą meduzą -- oświadczył stanowczo.

Wyciągnął telefon i zaczął robić zdjęcia ilustracji.

Nika westchnęła i spojrzała na Felixa.

-- Będę mogła wpaść dziś, pogadać z Golemem?

-- Jasne... ale po co?

-- No, mówiłam, skonstruowaliście mu ciało i rozum, ale nie daliście uczuć i duszy.

-- Jeśli chcesz... -- Felix zaczekał, aż Net skończy i przekartko-wał do legendy o Złotej Kaczce. Dłuższąchwilę studiował ozdobne litery. -- Trzeba czekać do nocy świętojańskiej -- mruknął. -- Pół roku.

-- Co? -- zapytał Net, już gotowy do wyjścia.

-- Nie, nic... Tak sobie mówię -- Felix zamknął księgę i odniósł na miejsce.

* * *

We wtorek rano cała druga „a" patrzyła na przyniesiony przez Neta wydruk.

-- Przepisaliście to z książki -- ocenił Gerald.

-- A co? -- obruszył się Net. -- Mieliśmy wymyślać? Jak się wam nie podoba, to każdy może cośdodać.

-- Dziś wtorek -- odparł szybko Gerald. -- Mam lekcję tenisa.

-- Akurat nie o tobie mówiłem.

174

-- Nie kłóćcie się, bo znów przegramy -- powiedział Wiktor.

-- Wincenty z Antkiem i Violą siedzieli wczoraj kilka godzin w Bibliotece Uniwersyteckiej. Mają pięćrazy tyle materiału.

Przyjaciele popatrzyli na ozdobiony niewyraźnymi zdjęciami wydruk. Faktycznie, ilość tekstu nie była imponująca.

-- Dokończcie już to -- poprosił Wiktor. -- Następnym zadaniem zajmie się kto inny.

* * *

Po szkole przyjaciele pojechali do domu Felixa, w nadziei że uda im się obejrzeć do końca „Blade Runnera". Zanim jednak zasiedli na kanapie, Net wpadł na pewien pomysł. Zeszli do piwnicy, a Net otworzył minikomputer i zapytał niby od niechcenia:

-- Manfred? Poszukałbyś czegoś o Bazyliszku? Potrzebujemy z dziesięć stron opracowania.

-- Zaraz, zaraz... -- rozległo się z głośników minikomputera.

-- To ma być konkurs międzyklasowy. Sami powinniście to zrobić.

-- Przestań moralizować -- zbagatelizował Net. -- Wyszukaj trochę informacji o Bazyliszku, jakieśzdjęcia... no, może bardziej rysunki i ułóż w zgrabny dokumencik.

-- Mogę posłużyć jako zaawansowana technicznie wyszukiwarka, ale niczego nie będę układał.

Nika przyglądała się stojącemu na środku piwnicy Golemowi. Większość osłon była już zamontowana, ale miejscami konstrukcja wciąż pozostawała ażurowa.

-- Jak postępy prac? -- zapytała.

-- Siedzimy nad nim niemal codziennie i pewne postępy już są

-- odparł Net.

-- Przestał się na nas rzucać -- sprecyzował Felix. -- Twoje rozmowy chyba pomogły.

-- Dodaliśmy mu bezprzewodowe łącze internetowe -- dodał Net. -- I szybszy komputer pokładowy. Trochę się rozwinął. Powiedział, że chce latać.

-- Zainstalowałem mu akumulator pneumatyczny -- Felix wskazał kilkulitrowy zbiornik w brzuchu robota. -- Będzie mógł wystar-

175

tować natychmiast, nie czekając, aż rozpędzi się pompa. Będzie mógł też chwilę działać z wyłączonąpompą.

Nika słuchała z uwagą, jak chłopcy z dumą opowiadają o swoim dziele, po czym zapytała:

-- Na jaki kolor chcecie go pomalować?

-- Kobieta... -- Net pokręcił głową.

-- Mógłby być czarny -- zastanowił się Felix.

-- Lepiej moro.

-- Albo żółty, jak maszyny budowlane.

-- Przejrzałem wszystko, co znalazłem o Bazyliszku -- przerwał im Manfred. -- Wybrałem piętnaście dokumentów, które najbardziej wam się przydadzą. Proszę.

Felix usiadł na niewykończonym jeszcze superfotelu, a Net i Nika na starych krzesłach obrotowych. Przez kilka minut przeglądali materiały. Różnice między poszczególnymi wersjami legendy były spore.

-- W pierwotnej wersji legendy pewnie nie chodziło o dom przy Krzywym Kole, tylko o jakieś lochy -- stwierdził Felix.

-- Legendy przekazywane metodą usta-usta łatwo ulegają zniekształceniom -- pokiwał głową Net.

Nika pokręciła głową.

-- Weźmy się do roboty na poważnie -- poprosiła.

Podzielili się zadaniami i po godzinie mieli gotowe opracowanie,

0 niebo lepsze od poprzedniego. Przeczytali je ponownie i uznali, że mają temat z głowy.

-- Jeśli jest tyle wersji tej samej legendy -- zauważył Net -- to czego byśmy nie napisali, jury wytknie nam błąd. Może lepiej wymyśle własną legendę? Wtedy nikt się nie czepnie, że coś przekręciliśmy. Może... „O Smoku Łazienkowskim i dzielnym rycerzu Bezbłędnym, który nadział smoka na pikę". Na WC-pikę, żeby było spójnie z Łazienkami.

Nika parsknęła, Felix już nie słuchał. Przysunął się do laptopa

1 wpisał w wyszukiwarkę: „złota kaczka lochy warszawa".

-- Stary, jaka Złota Kaczka? -- Net zerknął na jego ekran. -- To nie ta legenda.

-- Tam jest zejście do lochów.

176

Net przełknął ślinę.

-- Co ty kombinujesz? -- zapytał. -- Jakie lochy?

-- I Bazyliszek, i Złota Kaczka mieszkali w lochach.

-- Nie, no! Mieliśmy szukać informacji o Bazyliszku, a nie samego Bazyliszka.

-- Yyy... Zdjęcie wejścia do starych lochów mogłyby przeważyć szalę zwycięstwa na naszą korzyść.

-- Wierszem to powiedz, a i tak mnie nie przekonasz. Wiem, że jak się zgodzę i tam dojdziemy, to zaczniesz mnie namawiać, żebyśmy zajrzeli do środka. A potem żebyśmy zajrzeli za jeszcze jeden róg, a tam będą takie fajne schodki z fikuśną poręczą, które przecież gdzieś prowadzą. Jak już zejdziemy tymi schodkami, to okaże się, że dalej są fajne drzwiczki z mosiężną klameczką...

Felix westchnął i niechętnie sięgnął do szuflady.

-- Nie chciałem wam mówić -- wyciągnął znajomą czarną kopertę. -- To było rano w skrzynce.

Net wziął list i razem z Niką przeczytali: „Znacie już zasady. Gra rozpoczyna się. Odszukajcie wejście do starych lochów. Używajcie kart postaci i kostek".

-- Co my jesteśmy?! -- zdenerwował się Net. -- Pogotowie archeologiczne?

-- Żniwiarz jest pewien, że musimy go słuchać. Akcja ze znakiem -

-- Przecież nikt nie wie, że to my! -- wykrzyknął Net. -- Mają zeznania jakiegoś psa z babą i niewyraźny film.

-- Też tak myślałem -- przyznał Felix -- ale potem przeczytałem w internecie, że mają też twoje odciski palców ze znaku.

Net skrzywił się.

-- Policja nas nie znajdzie -- wzruszył ramionami. -- Z odcisków palców nie da się wyczytać nazwiska.

-- Policja nas nie znajdzie -- przyznał Felix. -- Chyba że ktoś nas wskaże.

-- Nie powiedziałeś nam wszystkiego -- Nika spojrzała badawczo na Felixa.

177

Felix skinął głową. Spojrzał na drzwi na szczycie schodów, po czym włączył odtwarzacz CD i pogłośniłmuzykę.

-- Chodzi jeszcze o coś -- przyznał ściszonym głosem. -- Babcia jest chora, coraz gorzej się czuje. Zobaczyłem przypadkiem pismo ze szpitala z wyceną za leczenie. Suma jest koszmarnie wysoka.

-- Nie widzę związku -- powiedżiał Net.

-- Nie rozumiecie? Ponury Żniwiarz szuka skarbu Złotej Kaczki.

-- Przecież to legenda!

-- Owszem. Złota Kaczka jest legendą, ale skarb już może niekoniecznie.

-- Stary! -- Net złapał się za głowę. -- Właśnie zwątpiłem w twój rozsądek. Może lepiej kupmy ponton i płyńmy szukać skarbów Atlantydy?

-- Opowiedz, co wymyśliłeś -- poprosiła Nika.

Net pufnął i teatralnie opadły mu ramiona.

Felix odwrócił się w fotelu i spojrzał poważnie na przyjaciół.

-- Wszystkie poprzednie zadania od Żniwiarza miały nas wmanewrować w sytuację bez wyjścia -- powiedział. -- I teraz faktycznie jesteśmy w takiej sytuacji. Możemy się przyznać, zanim on nas wyda, ale i tak nikt nie uwierzy w naszą wersję wydarzeń. Teraz zaczyna się prawdziwa gra. Żniwiarz musi być pewien, że skarb istnieje, skoro wkłada tyle wysiłku w to wszystko.

-- Więc czemu sam po niego nie pójdzie? -- zapytał Net.

-- Może jest niedołężny.

-- Albo rozsądny.

-- Mój plan jest taki: będziemy udawać, że nie wiemy, o co mu chodzi i grać w tę grę. Dzięki jego informacjom odszukamy skarb. Weźmiemy sobie z niego tyle, żeby opłacić leczenie babci, a resztę mu oddamy.

-- Wiesz, jak nazywam takie plany? -- Net patrzył na niego ponuro. -- „Za dobre".

Wziął w dłonie list i obejrzał go uważnie.

-- Poprzednie listy rozsypywały się po kilku minutach od wyjęcia z koperty -- zauważył. -- Ten otworzyłeś rano i wciąż istnieje.

178

Jakby w odpowiedzi na jego słowa papier bezgłośnie zamienił się w popiół.

Net cofnął rękę i wytarł ją o bluzę.

-- To nie jest normalne -- mruknął.

Felix zrezygnowanym gestem wyłączył muzykę. Cisza, jaka zapadła w piwnicy, aż dźwięczała w uszach. Dopiero po chwili przyjaciele zauważyli jeszcze coś. W piwnicy nie było Golema.

Wybiegli na nocną Serdeczną i rozejrzeli się. Nigdzie nie było śladu robota. Gazowe latarnie wydobywały z mroku rzędy zaparkowanych samochodów z zaparowanymi szybami.

Z ust przyjaciół wydobywały się obłoczki pary.

-- Pewnie już jest daleko stąd -- ocenił Felix. -- Biega szybciej niż człowiek. Przynajmniej w teorii.

-- Jakby mało było problemów, teraz jeszcze mamy biegającą po mieście koparkę -- Net rozłożyłręce. -- Oczywiście z naszymi odciskami palców. Jak mogliśmy nie usłyszeć pompy?! Świszczy przecież jak chór astmatyków.

-- Nie musiał jej użyć -- wyjaśnił Felix. -- Zainstalowałem mu ten zbiornik ciśnieniowy. Zapasu energii starczyło, żeby po cichu wyszedł z domu.

-- Jak w ogóle się włączył?

-- Odkąd przestał się na nas rzucać, nie zakładałem wszystkich zabezpieczeń.

-- A na ile starczy mu energii z akumulatorów? -- zapytała Nika.

-- Jeśli będzie biegł, to na jakieś dwadzieścia kilometrów -- ocenił Felix. -- Ale potrafi się ładować z gniazdka.

Sięgnął do kieszeni i wyjął stamtąd bezprzewodowy wyłącznik. Obudowa była zmiażdżona, jakby ktośwłożył ją do imadła. Spojrzał w noc i mruknął:

-- Niezły koncypator.

Net spojrzał na Nikę i powiedział:

-- Oto skutki posiadania duszy, mała.

179

9. Nawiedzony dom

Całą środę przyjaciele siedzieli jak na szpilkach. Tego dnia Net nie zapomniał zostawić minikomputera włączonego w plecaku. Manfred miał przeczesywać internet i łączyć się co kilka minut z główną częściąswojej osoby w ratuszu, celem sprawdzenia nagrań z kamer miejskich. Net w trakcie wszystkich lekcji miał bezprzewodową słuchawkę w uchu, lecz zamiast oczekiwanych wiadomości o Golemie, Manfred serwował mu komentarze do wypowiedzi nauczycieli. Kilka razy skończyło się to zwróceniem uwagi, gdy Net zaczynał chichotać bez wyraźnej przyczyny. Najgorzej było na geografii, kiedy to Konstancja Konstantynopolska musiała dwa razy go uciszać. Szczerze mówiąc, niewiele brakowało, żeby Net wyleciałza drzwi.

-- Najbliższe testy z geografii oblewam tak czy inaczej -- narzekał po lekcji.

-- A jak wam idzie z opracowaniem legendy? -- zapytał Wiktor.

-- Bardzo dobrze. Sam zobacz -- Net wyjął minikomputer i otworzył dokument.

Wiktor przewinął pobieżnie tekst i powiedział:

180

-- Nieźle, ale druga „b" dotarła do miejsca, gdzie mieszkali Wars i Sawa.

-- Weź nam nie wciskaj! -- zaprotestował Net. -- Przecież to się działo z siedemset lat temu. Warszawa to była jakaś osada rybacka.

-- Wisła miała wtedy inne koryto -- dodał Felix.

-- Wiem, ale to niestety fajnie wygląda -- westchnął Wiktor.

Przyjaciele wyszli przed szkołę. Net wyjął słuchawkę z ucha,

a telefon przełożył do etui na pasku plecaka, by Manfred mógł obiektywem aparatu widzieć otoczenie.

-- Mam chęć na czekoladę na gorąco -- mruknął Net. -- Ale tak jakby nie mam kaski.

-- Sorki, ja oszczędzam -- odparł Felix.

-- Co robimy z tą legendą? -- zapytała Nika. -- W internecie nie ma nic więcej.

-- Uprzedzam, nie włażę do żadnych podziemi -- zaznaczył Net.

-- Pozostaje Biblioteka Narodowa albo Uniwersytecka.

-- Uniwersytecka jest fajniejsza -- zadecydował Net. -- Wolałbym robić co innego, ale chyba nie ma wyjścia.

-- Powinniśmy szukać Golema -- przypomniała Nika.

Felix pokręcił głową.

-- Rano wstałem wcześniej i obszedłem okoliczne uliczki -- powiedział. -- Albo się doskonale schował, albo uciekł dalej. Nie znajdziemy go, chodząc na piechotę po całym mieście. Musimy liczyć na Manfreda.

-- Żadna z moich kamer nie zarejestrowała przechodzącego robota -- oznajmił Manfred z telefonu. -- Żaden serwis internetowy nie podał wiadomości o terminatorze na stołecznych ulicach. Umie się kryć.

Net zakrył dłonią telefon.

-- Myślicie, że Manfred może współpracować z Golemem? -- zapytał szeptem. -- Zakumplowali sięprzecież.

-- Sądzę, że Manfred jest bardziej lojalny wobec nas -- odparł Felix. -- A nawet jeśli lubi Golema, to wie, że on nie ma szans w pojedynkę.

Net odsłonił mikrofon.

181

-- Czy zostały ci jakieś... -- Felix spojrzał na Nikę i zawahał się chwilę -- jakieś ubrania po tacie?

Skinęła głową.

-- Mogą się przydać... -- wyjaśnił. -- Przynieś jutro. Chyba że masz związane z nimi jakieśwspomnienia...

-- Mogę przynieść -- odparła szybko. -- Kurzą się tylko w szafie. Za dużo ich.

Felix spojrzał na nią uważnie.

-- Przynieś największy płaszcz i największe spodnie -- poprosił. -- Ja skombinuję skądś kapelusz i buty.

-- Po co? -- zainteresował się Net. -- Chcesz go ubrać?

-- A jak chciałbyś z nim wrócić? Po kwadransie filmowałyby nas wszystkie stacje telewizyjne.

-- Jeśli Manfred go znajdzie, trzeba będzie szybko dotrzeć na miejsce -- Felix spojrzał na drugą stronęulicy, gdzie znajdował się salon sprzedaży telefonów komórkowych. -- Nie mamy łączności...

Net spojrzał na salon, potem na przyjaciela.

-- Tak po prostu wejdziesz i kupisz? -- zdziwił się. -- Bez testów porównawczych, jeżdżenia po wszystkich sklepach w Warszawie...

-- Przymierzam się do tego od dawna, więc mam dokładne rozeznanie. Waham się między dwoma modelami. Jeden jest wodoodporny, ma kompas, latarkę i parę takich rzeczy, a drugi jest otwierany i ma porządną kamerę.

-- Masz kasę? -- zapytała Nika.

Felix przytaknął.

-- Starzy finansują.

-- A czekolady w Zbędnych Kaloriach nie chciałeś nam postawić -- przypomniał zgryźliwie Net.

-- Właśnie dlatego nadal mam kasę -- zastanowił się chwilę i dodał. -- Mam też wyrzuty sumienia, bo powinienem zbierać na leczenie babci.

-- Hm... O jakiej sumie mówimy?

-- Sto tysięcy złotych.

Net aż gwizdnął z wrażenia.

-- Co na to twoi rodzice? -- zapytała Nika.

182

-- Nie pytałem. Nie mogę się przyznać, że grzebałem w listach.

-- Nie uzbieramy tyle nawet przez dziesięć lat.

-- Wiem -- Felix ruszył w kierunku sklepu. -- Dlatego właśnie

chcę znaleźć skarb Złotej Kaczki. To jedyne, co mogę zrobić.

* * *

Wyrobienie karty do czytelni Biblioteki Uniwersyteckiej nie było takie trudne. Znacznie trudniejsze okazało się za to wypożyczenie dziewiętnastowiecznej księgi „Podziemia starej Warszawy".

Net rozpoczął przeglądanie grubego tomiszcza od sprawdzenia daty.

-- Jeszcze starsza -- stwierdził z zadowoleniem.

Księga była wydrukowana na dziś już pożółkłym grubym papierze. Miała ledwie sto osiemdziesiąt paręstron, ale wydawała się gruba. Każdy rozdział rozpoczynał się ozdobnym inicjałem. Księga pełna była niewyraźnych, całostronicowych planów. Zapewne dałoby się ją przeczytać w godzinę, gdyby nie archaiczny język, którym ją napisano.

-- Machnijmy ksero dowolnej ilustracji -- zaproponował Net. -- Nikt się nie skapuje.

Nika pokręciła głową z dezaprobatą, natomiast Felix w milczeniu przekładał kolejne strony.

-- Wydaje mi się, że to ma niewiele wspólnego z legendą o Bazyliszku -- odezwała się Nika. -- Ale... ty chyba o tym wiesz?

Felix w zamyśleniu skinął głową. Dotarł do ostatniej strony i już miał zamknąć księgę, gdy coś zauważył. Dotknął wyklejki i przyjrzał się jej z bliska. Mruknął coś pod nosem i wyciągnął z kieszeni scyzoryk.

-- Co robisz?! -- syknęła Nika.

Felix rozejrzał się, a potem jakby od niechcenia otworzył scyzoryk, podważył nim krawędź wyklejki i przesunął ostrzem w górę. Udało się nie uszkodzić papieru, puścił tylko klej. Net i Nika patrzyli na to zaskoczeni. Felix zamknął ostrze i wyjął z boku scyzoryka pęsetę, wsunął ją w szczelinę pod wyklejką i po chwili... wyciągnął

183

stamtąd złożoną na pół kartkę. Delikatnie rozłożył, bojąc się, by nie przerwać starego papieru.

-- Powinniśmy to komuś oddać -- syknęła Nika.

Przyjaciele nachylili się nad kartką. Starannie wykaligrafowano

na niej kilka linijek tekstu. Litery były pełne zawijasów i odczytanie ich nie było proste.

„Najprzód koło karczmy starego Kacpra skręć w dół, potem zaś postępuj pół strzelania z łuku, to jest niespełna sześćdziesiąt kroków wedle muru, aż najdziesz furtę zardzewiałą. Postronni mniemać mogą, że ono jest zapomniana, tylna furta wiodąca do ogrodu sławetnego alchemisty Magnusa, wszelaki jeśli by przeskoczyć nad oną bramą, najdziesz tam zaraz w chrystach chłodnik albo kaplicę, wszakże bez świętej

figury pośrodku. Tam to właśnie ukryte jest tajemne przejście, którem już niejeden raz pokonał był, tamże tedy szedłem onegdaj do samej Złotej Kaczki. Zbyłem ja się wszakże rozumu i fantazji, zapomniałem bowiem był wora, albo sakwy na bogactwa, tedy przyszło mi odejść nie inaczej jak tylko mając przed oczyma szlak, który wiódł mię do złota. Nadmieniam także, że jeśli by kto powtórzyć chciał mojąperegrynację, tedy wielce przydatnym okaże się rysowanie na stronicy pięćdziesiątej i trzeciej deli-neowane. Nadmienić pragnę wszelako, iż brak na nim małego chodnika, który w prawo odchodząc, wiedzie wędrowca wprost do wrót żelaznych.

Dzisiaj po zmroku, ledwie na nieszpory zadzwonią wyruszam tam znowu z worami na dukaty. Słowa zaśniniejsze spisuję, aby ona sciencyja ze mną nie odeszła, a to na wypadek gdyby mi się za przyczynieniem jakowychyś turbacyjej, nie pofortuniło w mojej peregrynacji.

Urodzony Melchior Jesionowicz, herbu Nałęcz, ręką własną"

-- Niezły flow miał facet -- podsumował Net. -- Ale raczej nie wrócił.

Wpatrywał się intensywnie w kartkę.

-- Co tak patrzysz? -- zapytał Felix.

-- Czekam, aż się rozsypie w pył.

-- Nie rozsypie się.

184

-- Możemy dodać to do naszego opracowania. Zmienimy tylko Złotą Kaczkę na Bazyliszka.

-- Nie możemy fałszować historii -- zaprotestowała Nika.

-- Jakiej historii? To legenda. Ktoś to kiedyś wymyślił. My trochę stuningujemy.

-- Bazyliszek nie pilnował żadnego skarbu -- zauważył Felix. -- Bohaterowie legendy tylko myśleli, że pilnował.

Net machnął ręką i, widząc minę przyjaciela, spoważniał.

-- Chyba nie chcesz teraz wpisać w wyszukiwarkę numerów telefonów „karczma Starego Kacpra"? -- zapytał zupełnie poważnie.

Felix zupełnie poważnie przewracał kartki, aż dotarł do strony pięćdziesiątej trzeciej i zaczął analizowaćplan. Ciężko było się zorientować, co właściwie przedstawia, bo brakowało jakichkolwiek opisów.

-- Od tego czasu Stary Kacper posunął się w wieku tak bardzo, że nie żyje od dwustu lat -- zacząłtłumaczyć Net. -- Nazwa zmieniała się pewnie z milion razy: Karczma Łysej Zofii, Oberża Szczerbatego Jakuba, Gospoda Garbatego Zdzicha, Restauracja Grubego McDonalda... Wiem, o czym myślisz. Ty chcesz tam iść. Ale na szczęście nic z tego.

-- Zrób zdjęcie -- poprosił Felix. -- Ale dyskretnie, bo chyba nie wolno...

-- Przecież masz już telefon z kamerą -- odparł Net.

-- Fakt -- Felix wyciągnął swój nabytek, którym cieszył się przez całą drogę (wybrał w końcu model wodoodporny) i zrobił kilka zdjęć.

Zamknął księgę i odniósł na miejsce. Zamiast jednak skierować się do wyjścia, ku rozpaczy Neta zacząłprzeszukiwać komputerową bazę danych w poszukiwaniu spisu knajp staromiejskich sprzed dwustu lat. Po pięciu minutach miał już w rękach odpowiednie tomiszcze, a po kolejnych pięciu znał jej dokładny adres. Ulica istniała nadal, ale, co szybko ustalił Manfred, nie było tam już karczmy.

Felix popatrzył na przyjaciół i znacząco uniósł brwi.

-- Macie ochotę na krótki spacer? -- zapytał.

* * *

185

-- Jak zwykle rezerwuję sobie prawo do powiedzenia potem: „A nie mówiłem?" -- narzekał Net, gdy wspinali się ulicą Bednarską.

Było chłodno i pochmurno, ale Felix narzucił takie tempo marszu, że nie marźli. Ponieważ kupił tańszy telefon, zostało mu nieco wolnych środków finansowych. Zatrzymali się więc na krótki odpoczynek i zjedli po hot dogu. Potem weszli na gwarny plac Zamkowy i wąskimi, staromiejskimi uliczkami dotarli do budynku, w którym mieściła się karczma Starego Kacpra. Teraz znajdował się tu obskurny sklep spożywczy, którego zakurzoną witrynę zdobiły ustawione na sobie skrzynki z piwem.

Zeszli opadającą w dół wąską uliczką. Faktycznie, po prawej stronie, wprost z bruku, wznosił się wysoki, kamienny mur. Zza jego krawędzi wystawały grube konary dębów. Rozejrzeli się. W dole ulicy stałzaparkowany stary Passat, dalej szło kilku zajętych swoimi sprawami przechodniów. Nikt nie zwracał na nich uwagi.

Przyjrzeli się dokładniej powierzchni muru. Furty nie było, tylko nieco jaśniejsza zaprawa i inne ułożenie kamieni sugerowało, że dawno temu, może jeszcze przed wojną, zamurowano tu przejście.

-- Nie sądziłem, że papierowa biblioteka może być taka przydatna -- przyznał Net. -- Ale humoru wcale mi to nie poprawia. Czekam, kiedy powiesz: „Zobaczmy, co jest za tym murem".

-- Nie, nie dziś -- Felix zrobił zdjęcie. -- Trzeba się przygotować. Zresztą chciałem jeszcze załatwićjedną sprawę, która nie daje mi spokoju od poniedziałku.

* * *

Ściemniało się, a zimny wiatr przenikał przez wszystkie warstwy ubrania. Cmentarne drzewa już dawno pozbyły się liści. Felix szedł zapamiętaną przed prawie miesiącem trasą: najpierw główną, wyłożonąkostką brukową aleją, potem boczną, asfaltową, a wreszcie łataną z betonowych płyt, bruku, a nawet

bitej ziemi ścieżką.

Bez trudu odnalazł czarne drzewo i nagrobek. Przeczytał napis: „Frank Knipszyc". Teraz, gdy było jaśniej niż w wieczór Wszystkich Świętych, poniżej dostrzegł jeszcze jeden napis: „Gloria Knipszyc".

186

Data śmierci była ta sama, ale to nie mogło być małżeństwo - Gloria przeżyła ledwie trzynaście lat. Pewnie starsza siostra Pauli.

Wepchnął ręce w kieszenie, po czym szybko je wyjął, zdając sobie sprawę z tego, że to oznaka braku szacunku.

W zasięgu wzroku było niemal pusto. Jedynie jakieś pięćdziesiąt metrów dalej wolno sunęła przygarbiona postać z plastikową torbą. Cokół z napisami przekrzywiał się lekko, zapewne podważały go korzenie wielkiego drzewa. I tak był to jeden z najokazalszych grobów w tej części cmentarza. Inne, betonowe lub nawet ziemne, wyglądały na nieodwiedzane od lat. Wiele krzyży przechyliło się z wiekiem, niektóre zaczynały kruszeć.

Felix zgarnął resztki niesprzątanych od dawna liści, wyciągnął z kieszeni znicz i zapalił go. Wtedy usłyszałzbliżające się kroki. Uniósł wzrok i serce zabiło mu szybciej.

Wąską alejką szła Paula. Była ubrana w ten sam czarny płaszczyk.

-- Cześć! -- uśmiechnęła się, zatrzymując się metr od niego.

-- Cześć. Skąd wiedziałaś, że tu będę?

-- Jestem tu właściwie codziennie. Zapaliłeś znicz -- zauważyła. -- To miłe.

-- Nie przeszkadzam?

Zaprzeczyła gwałtownym ruchem głowy.

-- Zostań...

Stali w milczeniu. W głównej alejce zaczęły się zapalać latarnie. Wiatr zaszumiał mocniej w gałęziach czarnego drzewa, które wyglądało, jakby nigdy, nawet w środku lata, nie miało liści.

-- Miałaś wtedy ze dwa, trzy lata -- odezwał się Felix. -- Pamiętasz go?

Paula spuściła wzrok.

-- Znam go głównie z opowiadań i zdjęć. Reszta to strzępki wspomnień. Był wielkim wynalazcą.

-- Mój tata też jest wynalazcą. Może go znał?

-- Raczej nie, był odludkiem. Nie spotykał się z ludźmi. Nie wychodził z domu, jeśli nie musiał. Całymi dniami pracował w samotności. Zginął za sprawą swojego najważniejszego wynalazku. Ostatnie

lata życia spędził na jego konstruowaniu i doskonaleniu.

187

A gdy go wreszcie skończył, wtedy... -- spojrzała na Felixa. -- A jak twój Golem?

-- Prawdę mówiąc... przedwczoraj uciekł... Nie mam pojęcia, co teraz robi.

Pokiwała głową, jakby właśnie takiej odpowiedzi się spodziewała.

-- Masz komórkę? -- zapytał, wyciągając telefon. -- Dałabyś mi numer?

Paula, dziwnie przestraszona, cofnęła się o dwa kroki.

-- Nie lubię telefonów komórkowych -- wyjaśniła.

-- To może masz maila?

Zaprzeczyła.

-- Spotkamy się -- obiecała. -- Na pewno się spotkamy.

-- Jak? Gdzie?

-- Przyjdę do ciebie. A teraz... jest już późno.

-- Odprowadzić cię?

-- Nie, chciałabym tu zostać jeszcze chwilę.

Felix zawahał się, czy na pożegnanie nie pocałować jej w policzek, ale nie mógł się na to zdobyć.

-- To... cześć -- rzucił i odszedł, z trudem powstrzymując się, by

się nie odwrócić i nie spojrzeć na nią jeszcze raz.

* * *

-- Stary! -- Net wyciągnął do niego dłonie, jakby chciał go zacząć dusić. -- Tak po prostu odszedłeś?! Nie masz jej maila, numeru gg, tlenu, MSN, jabbera ani niczego w ogóle?

Wspinali się schodami na pierwszą czwartkową lekcję.

-- Nie miałem śmiałości nalegać -- wyjaśnił dumnie Felix.

-- Frajer -- podsumował Net. -- Dobre wychowanie często jest mylone z frajerstwem. Ty też je pomyliłeś.

-- Odwal się.

Gdy dotarli na trzecie piętro, rozległ się dzwonek, ale Felix, zamiast przyspieszyć kroku, zatrzymał się. Net

stanął kawałek dalej i spostrzegł, że Felix gapi się w ścianę.

188

-* > p

I

-- Co?... -- Net też spojrzał na ścianę, ale ta wyglądała najnor-malniej na świecie, jeśli za normęuznać łuszczącą się miejscami farbę i parę wykonanych czarnym markerem napisów.

-- Pamiętasz Halloween i drzwi 308 i pół? -- zapytał Felix.

-- Te ze świetlówką -- Net przytaknął i nagle zrozumiał, na co patrzy przyjaciel. A raczej na co nie patrzy. Stali między salami 308 i 309 i była tu tylko domagająca się odmalowania ściana.

Korytarz powoli się wyludniał, a oni stali i próbowali zrozumieć, co widzą.

-- Zapomnieliśmy o tych drzwiach -- przyznał wreszcie Net. -- I chyba administrator naszego Matrixa też zapomniał. Jak w Domu Snerów...

-- To nie jest Dom Snerów -- Felix podszedł do ściany i uderzył w nią otwartą dłonią. Klasnęło. -- To normalny, całkiem prawdziwy budynek.

-- Może wtedy, w Halloween tylko nam się zdawało... Atmosfera była strasznawa...

-- Strasznawa była właśnie przez te drzwi.

Na szczycie schodów pojawiła się Anka. Albo Hanka. Net szturchnął Felixa w ramię.

-- Dawaj! -- syknął.

-- Nie wiem, która to...

-- Najwyżej nic nie wyjdzie.

Dziewczyna zbliżała się szybkim krokiem. Felix zebrał się w sobie i rzucił nienaturalnym głosem:

-- Hej! Jak poszedł ostatni test?

-- Oblałam -- to była Hanka, bo spojrzała na Felixa z niechęcią.

-- Super, mała. Rób tak dalej! -- ledwo wykrztusił.

Wytrzeszczyła na niego oczy, zacisnęła usta i odbiegła.

-- Eee... -- zająknął się Net. -- Niezupełnie o to chodziło...

Felix zamknął oczy i schował twarz w dłoniach.

-- Nic... mi już nie mów.

* * *

Spotkali się na Starówce przed piątą.

189

-- Coraz bardziej martwię się Golemem -- Felix spojrzał w niebo, na którym gromadziły się ciężkie chmury. -- Wieczorem ma padać, a on nie jest jeszcze uszczelniony.

-- Mam backup systemu z zeszłego piątku -- odparł Net. -- Trochę się będzie musiał znów uczyć.

-- Gorzej z backupem konstrukcji. Teraz żałuję, że nie zamontowałem mu nadajnika.

Z plecakami obciążonymi przydatnym sprzętem i ubraniami taty Niki podeszli do bocznego muru opuszczonego domu. Od strony skarpy wiślanej dostępu do ogrodu broniły domy otoczone małymi wypielęgnowanymi podwórkami i wysokim, kamiennym murem. Podobnie od południa. Od frontu - owszem - była wielka ozdobna brama z czarnej, nitowanej blachy i furtka, ale obie zamknięte na głucho. Nie było dzwonka, tylko wpuszczony we wnękę muru domofon. Felix po bliższych oględzinach stwierdził, że wygląda bardziej na zamek kodowy.

-- Chyba nie lubią tu gości -- stwierdził Net.

-- Ogrzejmy się w knajpce -- Felix wskazał kawiarnię sto metrów dalej. -- Zastanowimy się.

Kelnerka ubrana w białą bluzkę i czarną spódniczkę nie mogła być wiele starsza od nich.

-- Dzień dobry -- uśmiechnęła się uprzejmie, gdy minęli drzwi. -- Co podać?

-- Trzy soki pomarańczowe -- odparł Felix nie czekając na to, co powiedzą przyjaciele.

-- Dwa -- poprawił go Net. -- Byłem dziś na basenie. Napiłem się dość.

Nie doceniając dowcipu, kelnerka skinęła głową i odeszła na zaplecze. Przyjaciele zajęli stolik przy oknie. Byli jedynymi klientami.

-- Wykorzystamy stary sprawdzony sposób -- Felix wyjął z plecaka coś, co wyglądało jak jojo z przypiętymi z dwóch stron skuwkami do flamastrów. -- Manfred? Chcesz popilotować yoyobota?

W odpowiedzi urządzenie zaświszczało silniczkami turbinowymi, uniosło się w powietrze i wyleciało przez uchylony lufcik.

190

-- Czekaj chwilę! -- Net sięgnął po minikomputer. -- Chcemy coś widzieć.

-- Co mam robić? -- zapytał Manfred.

-- Sto metrów na południe jest ogród otoczony kamiennym murem. Chcemy zobaczyć, co jest w środku.

W tym momencie przyjaciele zauważyli, że koło ich stolika stoi kelnerka z dwiema szklankami soku na tacy.

-- Rozmawiacie z komputerem? -- zapytała niepewnie.

-- Eee... -- zająknął się Net. -- Czasem nam się zdarza.

-- W tym domu -- kelnerka wskazała głową kierunek, w którym odleciał yoyobot -- od zawsze mieszkali dziwacy. To miejsce ich chyba przyciągało. Dawno, dawno temu podobno magowie, a przynajmniej tacy, co się za nich podawali, potem alchemicy, astronomowie, fizycy. Ostatnio przez ponad dwadzieścia lat jakiś szalony naukowiec.

-- Skąd to wszystko wiesz? -- zapytał Net.

-- Mieszkam na Starówce od dziecka. Pamiętam, jak parę razy nocą kopuła świeciła, jakby wewnątrz ktoś zapalił reflektor przeciwlotniczy.

-- Kopuła? -- zainteresował się Felix.

-- Dom ma kopułę, taką z ramy i szybek. Jak w szklarni. Teraz urosły drzewa i już jej nie widać.

-- A co z tym naukowcem? Mieszka tam nadal?

Dziewczyna postawiła wreszcie na szklanki stole.

-- Nie żyje -- powiedziała zmienionym głosem. -- Nie powinnam o tym opowiadać. To była bardzo... bardzo dziwna historia.

Odwróciła się speszona i szybko odeszła.

-- Jestem, co dokładnie sprawdzić? -- Mafred przypomniał o swoim istnieniu.

Spojrzeli na ekran. Yoyobot przeleciał ponad murem i zawisł kilkanaście metrów nad zarośniętym ogrodem. Niewiele było widać, poza przeszkloną kopułą wieńczącą ukryty wśród drzew dom.

-- Przy murze, po lewej stronie, jest zatynkowana furtka -- powiedział Felix. -- Niedaleko powinno być coś przypominającego kapliczkę.

191

Yoyobot zanurkował między gałęzie. Mur od wewnętrznej strony pokryty był grubą warstwą sczerniałych pnączy. Ogród zamienił się w jedną wielką gęstwinę bezlistnych krzaków. Od tej strony w murze wciążistniała nieco zamaskowana roślinami wnęka, a w niej zardzewiała furta. Zamurowano ją więc tylko od zewnątrz.

Manfred krążył yoyobotem po tyłach ogrodu, ale jeśli była tam jakaś budka, to cały ten gąszcz doskonale

ją maskował.

-- Przyjrzyjmy się domowi -- rzucił Felix.

-- Się robi! -- Manfred zawrócił robotem i podleciał do frontu szarego budynku.

Wysokie dwuskrzydłowe drzwi były zamknięte od dawna. Warstwa wilgotnych liści kładła się na podwyższeniu czarną zaspą. W jednym miejscu widać było małe drzewo, więc liście leżały tam od paru lat. Dom musiał być kiedyś mniejszy, bo skrzydła po obu jego stronach różniły się nieco od części centralnej, jakby dobudowano je później.

Felix poruszył palcami. Zapomniał, że nie ma przed sobą zdalnego sterowania. Powiedział więc:

-- Spróbuj zajrzeć przez okno.

Manfred posłusznie podprowadził yoyobota do szyby, ale była tak brudna, że nie dało się nic dojrzeć. Cofnął się więc nieznacznie i wzniósł na poziom piętra. Tutaj było nieco lepiej. Za oknem znajdowała siębiblioteka. Książki nie mieściły się na półkach, część z nich leżała w stertach na biurku i podłodze. Manfred wzniósł yoyobota jeszcze wyżej, ponad ozdobny gzyms. Wieńcząca centralną część kopuła nadawała budynkowi wygląd świątyni lub obserwatorium astronomicznego. Jak się lepiej zastanowić, to było wielce prawdopodobne, że dom mógł kiedyś pełnić funkcję obserwatorium.

-- Zostało trzydzieści procent energii -- poinformował Manfred. -- Coś złego dzieje się z akumulatorem.

-- Zajrzyj jeszcze przez kopułę i wracaj.

Robot zbliżył się do kopuły. Przyjaciele nachylili się nad ekranem. Spodziewali się eleganckiego hallu czy salonu, tymczasem przez zacieki dojrzeli niewyraźne zarysy elementów przypominają-

192

cych wyposażenie hali fabrycznej. Nagle yoyobot zawrócił i z pełną prędkością ruszył w drogę powrotną.

Felbc zerwał się, wybiegł przed kawiarnię i zniknął za rogiem. Net i Nika zostali i wpatrywali się w ekran. Na ekranie przesuwały się wolno dachy Starówki. Potem lot załamał się i yoyobot zaczął spadać. W ostatniej chwili w kadrze pojawił się Felix z wyciągniętymi dłońmi. Ekran wypełnił się mrówkami.

Felbc obejrzał urządzenie ze wszystkich stron - mały mechanizm wydawał się nieuszkodzony. Już miałwracać, gdy kątem oka zobaczył ruch w tylnych drzwiach kawiarni. Stała w nich... Paula. Uśmiechała siędo niego. Zaskoczony, nie mógł się ruszyć z miejsca. Dziewczyna zeszła ze stopnia i zatrzymała się metr od niego. Miała na sobie białą bluzeczkę i czarną minispódniczkę jak kelnerka. W dłoni trzymała jakąśścierkę.

-- Cześć -- powiedziała, przekrzywiając głowę.

-- Cześć... -- wydukał Felix. -- Co tu robisz?

-- Zmywam naczynia, sprzątam -- wzruszyła ramionami. -- Dziś tu, jutro gdzie indziej. Mam prośbę... Nie mów nikomu, że mnie tu widziałeś.

-- Nie powiem -- obiecał szybko.

Stwierdził, że nie ma pojęcia, jak kontynuować rozmowę. Wiele myślał o rzeczach, o które chciałby jązapytać i o tym, co chciałby jej opowiedzieć, a teraz miał w głowie pustkę. Stali więc tylko i patrzyli na siebie.

-- Chcesz wejść do tego domu -- odezwała się pierwsza. -- Nie rób tego, to niebezpieczne miejsce. Bardzo niebezpieczne.

-- Skąd wiesz?

-- Wiem -- obejrzała się za siebie. -- Muszę iść. Wyszłam tylko na chwilę. Nie lubią, jak przerywam pracę.

-- Kiedy znów się spotkamy?

Cmoknęła go w policzek i lekko wbiegła do ciemnego wnętrza. Drzwi zatrzasnęły się.

Felbc stał oszołomiony i patrzył na tabliczkę,Wstęp tylko dla personelu". Dotknął policzka, odetchnąłgłęboko, obszedł budynek i wrócił do kawiarni.

193

-- Coś się stało? -- zapytała Nika.

Felix spojrzał na nią i odparł dopiero po chwili:

-- Nie, nic. Złapałem go. Nic się nie stało... To odwieczny problem maszyn elektrycznych.

-- Pojemność akumulatora -- przyznał Net.

-- Nie możesz zainstalować mu większego? -- zapytała Nika.

-- Wtedy wzrośnie ciężar i energii starczy na jeszcze krócej

-- wyjaśnił Felix. Schował robota do plecaka i oświadczył. -- Trzeba będzie przejść górą.

Net zamknął oczy i bezwładnie zsunął się na krześle.

-- Zróbmy zdjęcie zabytkowego kibla w Wilanowie -- w jego głosie brzmiała jeszcze nadzieja. -- Nikt się nie pozna.

Felix przypomniał sobie słowa Pauli, ale... ona mówiła o domu, a nie o ogrodzie. Cóż może byćniebezpiecznego w obejrzeniu ogrodu?

-- Nie ciekawi cię, co tam jest? -- zapytał.

-- Jasne, że ciekawi, ale... -- Net pociągnął spory łyk soku.

-- Ale trzeba by mieć linkę z kotwicą.

-- Chcesz przez to powiedzieć, że gdybyśmy mieli linkę z kotwicą, to byś poszedł?

-- Jasne, ale skoro nie mamy... -- Net nie dokończył zdania, bowiem Felix z uśmiechem satysfakcji wyjął z dna plecaka zwój liny.

Net skrzywił się i opróżnił swoją szklankę. Felix wyjął kartę postaci i kostki.

-- Po co to? -- zapytała podejrzliwie Nika.

-- Mieliśmy udawać, że gramy -- powiedział Felix. -- Wasze karty?

-- Jeśli już mamy wypełnić zadanie Żniwiarza -- powiedziała Nika -- to on chciał, żeby odszukaćwejście do lochów, a nie, żeby do nich wchodzić.

-- Następnym zadaniem będzie zapewne wejście tam.

-- Nie uprzedzajmy faktów -- poprosił Net. -- Może wcześniej facet popełni jakiś błąd i dowiemy się, kim jest.

-- Nie liczyłbym na to... Dajcie karty.

Niechętnie położyli swoje karty na stole.

194

-- Ktoś musi rzucić linę z kotwicą, potem ktoś musi się po niej wspiąć.

-- I chcesz to... -- Nika uniosła brwi -- wylosować?

-- Takie są zasady gry... -- Felix ułożył przed sobą karty.

-- Przecież to idiotyczne! -- oburzył się Net. -- Ty normalnie chcesz zostać jego wspólnikiem.

-- Nie. On próbuje nas wykorzystać, więc i my wykorzystamy jego -- Felix rzucił kośćmi. -- Mam siedem punktów zręczności, z kości wypadło siedem. Razem daje to czternaście. Teraz ty -- położył kości przed Niką.

-- No, co ty! -- spojrzała na niego. -- Poważnie mam rzucić?

Przytaknął. Nika wzruszyła ramionami i rzuciła. Wypadła dwójka i jedynka, razem trzy.

Net bez słowa wziął kostki, ze złością kręcił nimi młynka dobre dwadzieścia sekund, po czym wyrzuciłosiem.

-- Twoje punkty zręczności... -- Felix przysunął sobie jego kartę. -- Siedem, co po dodaniu daje piętnaście. Ty rzucasz linką.

-- Yes! -- ucieszył się Net, po czym spoważniał. -- To głupie rzucać kostką o to, kto ma coś tam robić.

-- Nie zastanawialiście się czasem, skąd on zna nasze cechy?

-- zapytał Felix. -- Popatrzcie na swoje karty. To odpowiada naszym faktycznym zdolnościom. Zastanowiliście się, skąd on je zna?

-- Felix! -- Nika chwyciła jego dłonie i spojrzała mu w oczy.

-- Zawsze byłeś rozsądny. Teraz też bądź. Po co losować kośćmi o to, kto przeczuci linę przez mur? Przecież każde z nas potrafi to zrobić. To nie jest jakiś challange.

Felix spojrzał na nią, potem na karty i leżące na stole kości.

-- Może i masz rację... -- zsunął karty i schował do kieszeni kurtki razem z kośćmi. -- Nie ma znaczenia, kto rzuci. Zdjęcie wejścia do lochów zapewni nam zwycięstwo w konkursie międzyklaso-wym. Tylko tyle.

-- Facet! -- powiedział uniesionym szeptem Net. -- Przecież tobie nie chodzi o jakiś tam konkurs klasowy. Ty chcesz znaleźć skarb Złotej Kaczki! Ty jesteś nienormalny!

Felix westchnął.

195

-- Wiecie, dlaczego to robię? -- powiedział cicho. -- Dom jest opuszczony od kilku lat, nie ma więc systemu alarmowego. Nie idziemy tam, żeby coś ukraść. Tak się składa, że tam jest zejście do miejsca, gdzie znajduje się skarb sprzed trzystu lat. On już do nikogo nie należy. I ten skarb może uratować życie babci Lusi.

-- Poważnie wierzysz w istnienie skarbu Złotej Kaczki? -- zapytał ostrożnie Net.

-- Nie skarbu Złotej Kaczki -- odparł Felix -- ale skarbu, który ktoś tam ukrył trzysta lat temu. Pamiętacie skarb, który odnaleźliśmy w podziemiach w centrum Warszawy?*

-- Jasne -- przytaknął Net. -- Twój tata odwiózł go do muzeum.

-- Minął prawie rok, a do tej pory nie zapłacili nam znaleźnego. Wysłałem im kilka maili w tej sprawie, ale nie odpowiedzieli. Dlatego chcę znaleźć następny skarb i tym razem sprzedam go do tego muzeum. Zwyczajnie, po chamsku im go sprzedam. Nie potrzebuję tych pieniędzy na komiksy czy piwo. Potrzebuję ich na leczenie babci.

-- Jeśli skarb istnieje.

-- Legenda zawsze zawiera w sobie cząstkę prawdy! Net spojrzał na Nikę, po czym oświadczył:

-- OK. I tak już siedzimy po uszy w... czymś tam. Zbadamy z tobą ten dom i odnajdziemy wejście do podziemi, ale do jakichś tam lochów idziesz sam.

Nika chwyciła dłoń Neta i przytaknęła.

-- OK -- zgodził się Felix. -- Zróbmy to przed zmrokiem. Zapłacili, pamiętając o tipie, po czym wyszli przed kawiarnię.

Kelnerka pomachała im jeszcze przez okno.

W minutę dotarli do kamiennego muru i wąską uliczką zeszli kawałek w dół.

Felix wyjął z plecaka linę z kotwicą i wręczył Netowi.

-- Powaga? -- zapytał Net. -- Tylko dlatego, że wypadło mi najwięcej punktów?

Felix przytaknął.

-- Rzucaj. Tego się nie da zepsuć. Najwyżej spadnie.

* Historia ta została opisana w książce „Felix, Net i Nika oraz Gang Niewidzialnych Ludzi".

196

Net rozkręcił linę i puścił ją w górę. Zazgrzytała o mur i znieruchomiała.

-- Nie tak źle, jak na pierwszy raz -- przyznał Felix.

-- Czyli że ty już kiedyś to ćwiczyłeś? -- zapytał Net.

-- Owszem, dziś rano.

-- Ale ja musiałem rzucać. Bo tak wynikało z kart?

Zamiast odpowiedzieć, Felix chwycił linę i pociągnął kilka razy, żeby sprawdzić, czy dobrze się zaczepiła, po czym wdrapał się po niej na mur.

-- Wchodź -- Net przepuścił Nikę i rozejrzał się po wąskiej uliczce.

-- Ty wchodź... -- Nika oddała mu linę. -- Mam spódniczkę.

Net pokiwał głową ze zrozumieniem i kilkoma szybkimi ruchami wspiął się na szczyt. Nika zaczęła sięwspinać tuż po nim, ale szło jej znacznie gorzej. W połowie zawisła.

-- Nie podciągnę się -- wydusiła przez zaciśnięte zęby.

-- Dlaczego? -- zdziwił się Net. -- Co ci jest?

-- Jestem dziewczyną!

-- Oesu... -- jęknął Net. -- Bycie dziewczyną to nie choroba!

-- Ale ja nie mam siły!

-- Tylko ci się zdaje. Jeszcze kawałek i ci pomogę.

Nika z wysiłkiem, szurając butami po murze, wdrapała się trochę wyżej. Net położył się na wierzchu ogrodzenia, chwycił ją pod ramię i podciągnął. Stęknęła, ale udało jej się wsunąć na górę.

-- Powinnam kupić sobie spodnie na takie akcje -- powiedziała, patrząc na dziurę w grubych rajstopach i zarysowane kolano. -- Nie lubię spodni, ale tu by się przydały.

-- Trzeba jeszcze zejść -- Felix wciągnął linę.

Usiedli, spuszczając nogi od wewnętrznej strony muru. Mieli przed sobą gęstwinę, w której z trudem udawało się rozpoznać przebieg dawnych alejek. Ziemię, zamiast trawy, przykrywał dywan zeschłych liści.

Z nieba spadły pierwsze krople deszczu.

-- Biedny Golem -- pożałował robota Net. -- Zaliczy zwarcie jak nic.

197

-- Jak się do jutra nie znajdzie -- odparł Felix -- zatrudnię tatę na weekend i pojeździmy po mieście.

-- Mówiłeś mu wcześniej o Golemie?

-- To miała być niespodzianka.

Zaczepił kotwicę o zewnętrzną krawędź muru, a linę zwiesił między krzakami. Sprawnie zszedł na dół, gdzie zapadł się po kostki w liściach.

-- Odsuń się kawałek -- poprosiła Nika.

-- Co? Aha... -- Felix cofnął się o dwa kroki. -- Faktycznie powinnaś kupić spodnie na takie wyprawy.

-- Ale poza takimi wyprawami -- dorzucił Net -- to wolimy cię zdecydowanie tak.

Ze schodzeniem dziewczyna poradziła sobie znacznie lepiej.

Na koniec zeskoczył Net.

-- Teraz uważajcie... -- Felix machnął liną, posyłając w górę „falę". Kotwiczka odskoczyła od muru i pacnęła w liście u ich stóp.

W ogrodzie panowała cisza, jakby na zewnątrz nie istniało miasto. Wszystko skrywał półcień -- gałęzie, choć bezlistne, zatrzymywały dużo światła. Zapewne w lecie panował tu wieczny półmrok.

-- To gdzieś tam -- Nika wskazała kilkumetrową górę zeschłych łodyg.

Zaczęli się przedzierać we wskazanym kierunku.

-- Maczeta by się przydała! -- Net deptał gałęzie, by idąca za nim Nika nie podarła sobie do końca rajstop.

To, co wyglądało na wielką stertę chrustu, w istocie było zarośniętą altaną. Felix wyjął scyzoryk i zacząłmałym ostrzem ciąć i zrywać kolejne warstwy łamliwych łodyg. Po minucie widzieli już podest z kilkoma niskimi stopniami, cztery murowane słupki i kryty pozieleniałą blachą spadzisty daszek. Z pewnością nie była to altanka do letnich podwieczorków przy herbacie, bowiem wewnątrz z trudem zmieściłyby się na stojąco trzy osoby. Nie była to również kapliczka, bo niemal całą powierzchnię podłogi zajmowała ciężka klapa. Felix przecisnął się do środka i, zawiedziony, westchnął. Klapa była zaspawana.

198

-- Kiedy wynaleziono spawarkę? -- zastanowił się na głos.

-- Sto lat temu?

-- Zaspawane? -- Net nie krył radości. -- To rób zdjęcia, popatrzymy sobie przez okna, co jest w domu i się zwijamy -- zatarł ręce.

-- Za dużo cięcia... -- Felix przejechał palcem po spawie.

-- Nie chciałbym cię poganiać, ale deszcz pada.

Rzeczywiście, ogród wypełniał się szumem spadających kropli.

Felix westchnął ponownie, wyciągnął telefon, zrobił kilka zdjęć i wrócił do przyjaciół. Rozpadało się na dobre.

-- Przeczekajmy pod daszkiem -- poprosiła Nika. -- Nie mam kaptura.

Felix spojrzał na altankę, potem na dom.

-- Chodźcie! -- ruszył biegiem w kierunku budynku. -- Tu jest strasznie ciasno.

Obiegli dom i zatrzymali się dopiero pod daszkiem chroniącym główne wejście. Popatrzyli na siebie i zaczęli się śmiać. Ociekali wodą, jakby dopiero co wzięli prysznic.

-- Fakt, tu jest luźniej -- podsumował Net, otrząsając głowę jak pies.

Zajrzeli przez podłużną szybkę w skrzydle drzwi. Wewnątrz było ciemno, ale dojrzeli zakryte grubym chodnikiem schody i stare meble pod ścianami.

-- Za ile jest zachód słońca? -- zapytała Nika.

Felix zerknął na zegarek, nacisnął kilka przycisków.

-- Około dwóch godzin. Dokładnie za sto osiem minut. Deszcz powinien przejść wcześniej.

-- Też ci się tam wyświetla, o której będzie koniec deszczu?

-- mruknął Net. -- Jak tylko przestanie padać, obejrzymy sobie widok z pozostałych okien i spadamy. I nawet nie myśl o wchodzeniu do środka!

Oparł się łokciem o klamkę. Ustąpiła, drzwi ze skrzypieniem uchyliły się, a sam Net z wrzaskiem wpadł do domu. Zaskoczeni przyjaciele zajrzeli do środka. Net zbierał się właśnie z podłogi, mrucząc pod nosem, jakieś obcobrzmiące wyrazy. Spojrzał na nich ze złością, a widząc ich rozbawienie, wykrzyknął:

199

-- Każdemu mogło się przydarzyć!

Felix przestąpił próg i rozejrzał się po wnętrzu hallu. W domu było chyba zimniej niż na zewnątrz. Nie rzuciły mu się w oczy żadne kamery ani czujki alarmowe. Hall był wysoki na dwie kondygnacje. Po bokach znajdowały się wejścia do prawego i lewego skrzydła, a na wprost okazałe, choć krótkie, schody, prowadzące do przeszklonych drzwi do salonu. Z podestu przed nimi w obie strony startowały schody na piętro. Pod spodem, po prawej i lewej stronie, znajdowały się mniejsze drzwi. Hall był urządzony z przepychem: ciemne boazerie, dobrze utrzymane antyki, gipsowe popiersia, wielkie obrazy na ścianach, grube dywany. Wszystko to wyglądało jednak bardzo ponuro. Panował półmrok, czuć było zapach stęchlizny, a wszystko pokrywała warstewka kurzu.

-- Dziwne, że nikt się tu jeszcze nie włamał -- zastanowił się Felix. -- Dom stoi pusty od paru lat...

Nika wygarnęła butem liście za próg i zamknęła drzwi.

-- Lepiej nie zamykać za sobą drzwi podczas poszukiwania skarbów -- oznajmił Felix. -- Wszędzie może się kryć pułapka.

-- Chyba szukanie skarbów już zakończyliśmy... -- wtrącił nieśmiało Net.

Nika nacisnęła klamkę, by przekonać Felixa, że drzwi dają się otworzyć. Nie dały się. Naparła mocniej, ale klamka nawet nie drgnęła.

-- Ups...

-- Przynajmniej tym razem to nie ja -- mruknął Net.

Felix podszedł do drzwi i spróbował je otworzyć. Klamka nie miała nawet minimalnego luzu. Nie siłowałsię dłużej.

-- Atrapa -- potarł brodę w zamyśleniu. -- Włamywacze może i tu wchodzili, ale nie udało się im jużwyjść...

-- Domownicy musieli przecież wychodzić -- zauważyła Nika.

-- Może mieli jakieś karty zbliżeniowe -- zastanowił się -- albo... Nie! -- krzyknął nagle.

Net zamarł z palcami tuż przed włącznikiem światła i spojrzał pytająco na przyjaciela.

-- Myślę... -- Felix przełknął ślinę. -- Myślę, że to pułapka.

200

-- Pułapka? -- pisnął niemal Net. -- Jak to pułapka?

-- Niczego nie dotykajcie -- ostrzegł Felix, po czym dodał do Niki. -- Zejdź z dywanu.

Cofnęli się pod ścianę.

-- Myślisz o zapadni? -- zapytała Nika.

-- To najbardziej oczywiste miejsce, gdzie staje ktoś, kto wchodzi do domu -- wyjaśnił Felbc. -- Więc na wszelki wypadek lepiej tam nie stać.

-- Strasznie tu zimno -- Nika opatuliła się szczelniej płaszczem.

-- Ogrzewanie chyba nie działa. Manfred?

-- Jestem -- odparł program z telefonu umieszczonego na pasku plecaka Neta. -- Widziałem tę pięknąakcję z drzwiami. Gratulacje.

-- Dzięx... Zsynchronizowałeś się?

-- Zaraz to zrobię. Kiedy wezwać pomoc?

-- Jak przez godzinę nie będziesz miał z nami kontaktu.

-- Felix! -- Net wyglądał, jakby chciał go udusić. -- Jaką godzinę?! Wyjmij multitoola, stłucz szybkę i wynośmy się stąd.

-- Mam przykre podejrzenia -- Felbc wyjął narzędzie i z całej siły trzasnął nim w najbliższe okno. -- Kuloodporna...

-- Ty, no nie mów, że stąd nie ma wyjścia... -- Net rzucił się do klamki okna, ale ona również nie dała się przekręcić. -- Myślicie, że gdybym kolnął do Oskara, to by tu przyjechał otworzyć drzwi?

-- Nie chciałbym was martwić... -- zaczął Manfred.

-- Zacznij nas martwić -- poprosił ze złością w głosie Net. -- Mów, co jest!

-- Straciłem zasięg. Sądzę, że telefony też nie będą działać.

Felbc wyciągnął z kieszeni telefon. Brak zasięgu.

-- Uruchomił się jakiś zagłuszacz -- dodał Manfred. -- Jak tu wchodziliśmy, zasięg był.

Nika stanęła naprzeciwko drzwi i zamknęła oczy. Oba skrzydła drgnęły, po chwili zaczęły się trząść, jakby ktoś w nie walił pięściami, ale nie zamierzały się otworzyć. Wreszcie strzeliła zgaszona żarówka w jednym z kinkietów, a Nika bezwładnie osunęła się na dywan. Net złapał ją w ostatniej chwili.

201

Otworzyła oczy i zamrugała. Zobaczyła nachylonego nad nią przyjaciela.

-- W tym domu jest jakaś inna moc -- wyszeptała. -- Niczego nie mogę zrobić.

-- Moc?... -- ledwo słyszalnie szepnął Net.

Felix popatrzył na drzwi, ocenił solidność futryny i pokręcił głową.

-- Ty chyba jesteś zadowolony z takiego obrotu spraw! -- wykrzyknął oskarżycielsko Net.

-- Nie mów tak! -- zaprotestowała Nika. -- Ty wpadłeś do środka, a ja niechcący zamknęłam drzwi.

Wstała, ale zachwiała się. Net przytrzymał ją, bo znów by się przewróciła.

-- Leci ci krew z nosa -- Felix wyjął z plecaka chusteczkę i podał dziewczynie. -- Kurczę, nie podoba mi się to -- wyjaśnił -- ale jak już tu jesteśmy, może czegoś się dowiemy.

-- Czego na przykład? -- Net był wciąż zły. -- Gdzie jest ten twój skarb?

-- Na przykład czego chce od nas Ponury Żniwiarz. Jeśli skarbu, to czemu jesteśmy teraz w tym domu? Skarb jest przecież w podziemiach, do których się wchodzi z tamtej budki.

Felix spojrzał na przeszklone drzwi do salonu. Obok wisiały rozsunięte ciężkie kotary w kolorze spleśniałego złota (jeśli, rzecz jasna, taki kolor istnieje). Przez szyby prześwitywały konstrukcje jak z doku do budowy U-Bootów. Na pewno kratownice nie były standardowym wyposażeniem secesyjnego salonu.

-- Nie może być tak, żeby się stąd nie dało wyjść -- powiedział Net. -- Tu jest ze trzydzieści okien i pewnie drzwi ogrodowe.

-- I klapa w dachu -- dodał Felix.

Rozejrzał się po hallu: drzwi na prawo, drzwi na lewo i jeszcze para mniejszych, po obu stronach schodów.

-- Wejście na piętro jest ostatnią rzeczą, którą zrobiłby ktoś normalny -- orzekł wreszcie.

-- A nie przeskakiwanie przez mur? -- odparł Net.

202

-- Schody to najlepsze rozwiązanie -- Felix ruszył pierwszy, omijając dywan. -- Na górze okna pewnie są ze zwykłego szkła. Idźcie przy samym brzegu.

-- Dlatego, że tak się zwykle nie chodzi? -- upewniła się Nika.

-- Tak. I uważajcie na wszelkie dziwne rzeczy... Nie włączajcie światła, nie dotykajcie niczego.

Gdy byli w połowie schodów, coś błysnęło na biało. Przyjaciele przypadli do stopni, chowając się za kamienną balustradą. Po chwili rozległ się huk.

-- Burza? --jęknął Net. -- Dżiss... Od pół roku nie było żadnej burzy. Akurat teraz?

-- Biedny Golem -- westchnęła Nika.

-- Biedni my -- poprawił ją Net.

Dotarli na górę. Ze sporego podestu widzieli hall i najnormalniej wyglądające drzwi wraz z najnormalniej wyglądającą klamką. Spory kryształowy żyrandol zwieszał się z sufitu. Z podestu odchodził korytarzyk z drzwiami po obu stronach. Tu też ściany do połowy były wyłożone ciemną boazerią, powyżej wytapetowane, ozdobione obrazami i mosiężnymi kinkietami. Kiedyś te wnętrza miały szyk, teraz jednak lata opuszczenia nadały im ponury klimat.

Spojrzeli na siebie. Felix skinął głową i ruszył korytarzem. Pierwsze napotkane drzwi były uchylone. Pchnął je ostrożnie. Otworzyły się i stuknęły o odbój. Patrzyli na mroczne, za sprawą zasuniętych grubych zasłon, wnętrze sypialni. Pod ścianą stało królewskie niemal łoże z baldachimem. Do jego podnóża dosunięto drewniany okuty kufer. Drugie, uchylone drzwi prowadziły zapewne do garderoby. Żeby dojśćdo okna, trzeba było przejść koło uchylonych drzwi, kufra i mięsistych zasłon baldachimu.

-- Nie podoba mi się tu -- szepnął Net.

-- Jest tylko jedna poduszka -- zauważyła Nika.

Faktycznie, pod zakurzoną narzutą, u wezgłowia wznosił się tylko jeden pagórek.

Chwilę stali w progu, słuchając szmeru deszczu, po czym wrócili na korytarz.

203

-- Uważasz, że wychodzenie przez okno na pierwszym piętrze jest lepsze od wychodzenia przez okno na parterze? -- zapytał znacznie łagodniej Net.

-- Mamy linę -- odparł Felix. -- Parter jest oczywisty.

-- Sądzę, że tu nie ma pułapek -- powiedziała Nika. -- Nie musimy się tak skradać.

-- Może i nie ma -- przyznał Felix. -- Może ta klamka i okno to jakieś zabezpieczenia antywłamaniowe... Może i tak, ale na wszelki wypadek uważajmy.

Drzwi vis-a-vis sypialni były zamknięte na klucz. Felix nie próbował ich otwierać. Ruszył dalej, tym razem już nie omijając dywanu. Następne drzwi, zapewne od garderoby, również były zamknięte. Kolejne, od frontu, dały się otworzyć, ukazując oczom przyjaciół bibliotekę. Dzięki rozsuniętym zasłonom było tu znacznie jaśniej niż w sypialni. Okno wychodziło na kamienicę naprzeciwko, jednak była ona ledwo widoczna, bo pomiędzy domami rosło rozłożyste drzewo.

Przyjaciele wolno weszli do środka. Półki z książkami zajmowały trzy ściany od podłogi do sufitu, a pomieszczenie było wysokie niemal na cztery metry. Stało tu kilka foteli, obok stolik i dwie lampy z haftowanymi abażurami. Felix chwycił klameczkę okna i spróbował przekręcić. Zgodnie z jego przewidywaniami, nie udało się. Wyjął telefon, ale zasięgu nadal nie było.

-- Można by puszczać sygnały latarką -- zasugerował Net. -- Nadalibyśmy SOS.

-- Widziałeś „Panic room" z Jodie Foster? -- odparł Felix. -- Też puszczała sygnały.

-- Na zewnątrz jest za jasno -- trzeźwo zauważyła Nika.

Wyjrzeli przez spływającą wodą szybę na zamazany deszczem

świat. Wydało im się przez chwilę, że w oknie kamienicy naprzeciwko ktoś się pojawił, ale efekt ten mogły spowodować również poruszające się na wietrze gałęzie.

-- Sprawdźmy pozostałe pokoje -- Net obrócił się do drzwi.

-- Czekaj -- Felix sięgnął po pierwszą z brzegu książkę. -- Może dowiemy się czegoś o tym domu.

-- Nie wiem, czy chcę...

204

-- Fajny ex libris* -- Nika otworzyła inna książkę. -- Tutaj wszystkie książki mają ex librisy.

Felix zerknął jej przez ramię. Ex libris przedstawiał twarz, której połowa była ludzka, a drugą ułożono z kółek zębatych. Otworzył książkę, którą trzymał w dłoniach na stronie z ex librisem, przyjrzał mu siędokładniej i zamarł w kompletnym zaskoczeniu.

W tym momencie z korytarza dobiegł ich łomot. Wybiegli z biblioteki i ostrożnie dotarli do podestu schodów. Stara komoda leżała przewrócona, a resztki gipsowego popiersia jeszcze kręciły się na parkiecie.

-- O ja... -- szepnął Net. -- O ja... Czemu zawsze ładujemy się w takie klimaty?...

-- Jakie jest prawdopodobieństwo, że akurat teraz przepróch-niała noga komody? -- zapytała Nika.

-- Znikome -- przyznał Felix.

Zaciskali dłonie na balustradzie i wypatrywali w dole jakiegokolwiek ruchu.

-- Opracujmy plan -- powiedział wolno Felix.

-- Zgadzam się -- Net skinął głową. -- O ile nie będzie w nim mowy o rozdzielaniu się...

-- Trzeba sprawdzić wszystkie okna.

-- Taki plan to i ja mogę mieć! Wymyśl coś, co nie wymaga łażenia po wszystkich pokojach.

-- To sam wymyśl lepszy!

-- Słuchajcie! -- Nika przerwała im stanowczo. -- Jesteśmy su-perpaczką! Jesteśmy czy nie?!

-- Jesteśmy... -- odpowiedzieli zaskoczeni.

-- Więc nie zachowujmy się jak zgraja smarkaczy!

-- OK, ale ustalmy priorytety -- Net spojrzał na Felixa. -- Spy-lamy stąd, jak szybko się da, czy szukamy jakiegoś wirtualnego skarbu?

-- Obawiam się -- powiedział wolno Felix -- że te sprawy są powiązane.

-- Jak to powiązane?! -- wykrzyknął Net.

* Ex libris - znak własnościowy danego egzemplarza książki, najczęściej w formie ozdobnej grafiki.

205

-- Przecież to się nie dzieje przypadkiem. Chodźcie, pokażę wam coś.

Obrzucili wzrokiem hall i wrócili do biblioteki. Felix podszedł do stolika i zatrzymał się zaskoczony.

-- Odłożyliście książkę? -- zapytał.

-- Tę z ex librisem? -- Nika rozejrzała się, potem spojrzała na półkę i wskazała wystający lekko grzbiet. -- Tę?

Felix wyjął książkę i przyjrzał się jej.

-- Tak, tę... Nie pamiętam, żebym ją odstawiał. Wybiegliśmy z pokoju dosyć szybko...

-- Ja też trzymałam książkę.

Net stał blady w drzwiach. Po chwili obejrzał się za siebie i odsunął od nich.

-- Chcecie powiedzieć, że KTOŚ je odstawił? -- szepnął. -- Tak się kończy przechodzenie przez mury...

Felix obszedł bibliotekę, zajrzał za fotele, za drzwi.

-- Może odstawiliśmy odruchowo... -- zastanawiał się bez przekonania.

-- Tak, jak przewróciliśmy komodę... -- dodał ponuro Net.

-- Co nam chciałeś powiedzieć? -- Nika spojrzała na Felixa.

-- Mówiłem wam o Pauli... -- Felix wypuścił powietrze -- o tej dziewczynie, którą poznałem na balu...

-- Potem spotkałeś ją na cmentarzu -- Nika skinęła głową.

-- Wczoraj też ją widziałem. Poszedłem na cmentarz, na grób jej ojca.

-- Fajnie miejsce sobie wybraliście na randki, stary -- przyznał Net. -- Ale czemu wspominasz nam o tym akurat teraz?

-- Bo to jej dom... -- otworzył książkę na stronie z ex librisem. W dolnej części ilustracji znajdowała się ozdobna ramka z napisem „Knipszyc". -- Tak się nazywa.

-- Więc podczas następnej cmentarnej randki powiedz jej, że ma straszny pieprznik w domu.

-- To może być zbieg okoliczności -- zauważyła Nika. -- Takie same nazwiska...

Felix pokręcił głową.

206

-- Mówiła, że jej ojciec był wynalazcą. Umarł dziesięć lat temu. To pasuje.

-- Te konstrukcje w salonie...

-- Więc gdzie ona mieszka? -- Net zastanowił się.

-- Może spadkobiercy kłócą się o ten dom i nikt nie może tu mieszkać -- zasugerowała Nika.

-- Gadamy zamiast coś robić -- Felix odstawił książkę na półkę. Sprawdźmy wszystkie pokoje.

-- Ale się nie rozdzielamy! -- zaznaczył Net.

-- OK, chociaż tak będzie wolniej.

Wejrzeli na korytarz. Dom wypełniał jedynie monotonny szmer uderzającego o szyby deszczu.

-- Nie masz czasem zapasowego akumulatora do yoyobota? -- zapytał ostrożnie Net.

-- Są dosyć drogie -- odparł Felix. -- Gdybym wiedział, że będzie potrzebny...

Wyszli z biblioteki. Drzwi za ich plecami zamknęły się z hukiem. Przyjaciele odskoczyli ze zduszonym krzykiem pod ścianę.

-- To nie był przeciąg -- szepnął Felix. -- Jakiś ukryty zamykacz chyba...

-- A tam na dole ukryty przewracacz, co? -- Net trzymał się ściany, jakby bał się, że podłoga zacznie się przechylać.

Chciał już biec w kierunku schodów, ale zdał sobie sprawę, że to kompletnie bez sensu.

Stali chwilę, gapiąc się w drzwi.

-- To nie był zamykacz -- Nika wolno pokręciła głową.

-- Sprawdzamy dalej -- Felix otworzył następne drzwi i wszedł do łazienki.

Tu dla odmiany było jasno. Wysokie okno zasłonięte grubą fira-ną wpuszczało do środka więcej światła. Wnętrze urządzono na biało: białe kafelki, biała umywalka na białej nóżce i wolno stojąca wanna. Białe były nawet meble: krzesło, szafa i komódka. Pod umywalką w szklance stały dwie bardzo stare szczoteczki do zębów. Net i Nika weszli za nim i od razu zatkali nosy. Woda z syfonów odpływowych wyparowała, więc śmierdziało kanalizacją.

207

Felix podszedł do okna i bez wielkiej nadziei spróbował przekręcić klamkę. Nie udało się. Uderzenie multitoolem w szybę również nie przyniosło efektu.

-- Następny -- oznajmił Felix i ruszył do drzwi. Zatrzymał się jednak i spojrzał na oddzielającąłazienkę od biblioteki ścianę z lustrem. -- Ta ściana jest za gruba.

-- Skąd wiesz? -- zdziwiła się Nika.

-- Poznaję po odległości do framugi. Brakuje ponad metra. W środku coś jest ukryte.

-- Ja bym tego nie sprawdzał -- Net szedł już w kierunku drzwi. -- Obejdźmy po prostu pozostałe pokoje i spróbujmy otworzyć lub wybić każde okno.

Gdy skończyli sprawdzać prawe skrzydło, zeszli na parter. Przekroczyli gipsowe skorupy, przy okazji zauważając, że wszystkie nogi leżącej na ziemi komody są w idealnym stanie. Komoda została więc przewrócona siłą. Szybkim krokiem, jakby bali się snajpera, dotarli do bocznych drzwi.

-- Zastanawialiście się kiedyś -- odezwał się cicho Net -- skąd w opuszczonym domu bierze się kurz?

Felix spojrzał na niego, potem na podłogę. Ślady butów wyraźnie odcinały się od pokrytego cienką szarąwarstwą parkietu. Zapalił latarkę i skierował ją na przewróconą komodę.

-- Co powiem, to gorzej... -- szepnął Net.

Wokół komody nie było śladów butów. Latarka zaczęła wolno przygasać. Felix potrząsnął nią. Bezskutecznie.

-- Co to za moc, o której wspomniałaś? -- spojrzał na Nikę.

-- Nie wiem -- w oczach dziewczyny widać było strach. -- Coś nie pozwalało mi otworzyć tych drzwi.

-- Mówiłaś kiedyś, że to raz działa, a raz nie -- przypomniał Net.

-- Teraz działało. Coś nie chce, żebyśmy stąd wyszli.

-- Pięknie... -- Net głośno wypuścił powietrze. -- Po prostu wła-dowaliśmy się jak marchewka do sokowirówki.

Felix porzucił rozważania nad przyczyną przewrócenia się komody i nacisnął klamkę drzwi. Zobaczyli ciemny korytarz, podobny do tego z góry. Felix wymacał włącznik światła. Słabe żarówki kin-

208

kietów wyciągnęły z mroku ciemne panele boazerii, purpurowy chodnik i portrety przedstawiające zapewne poprzednich właścicieli domu.

-- Mieć taki dom, a oszczędzać na prądzie... -- mruknął Net. -- Zaraz... Mieliśmy nie włączać światła!

-- Tu nie ma żadnych pułapek -- odparł Felix. -- Jak nie wyjdziemy stąd do wieczora, zapalimy światła we wszystkich pokojach.

Net pogrzebał w kieszeni i założył na ucho latarkę. Nie zapalił jej jednak.

-- Na wypadek, gdyby nagle zgasło światło -- wyjaśnił. -- Ale wolałbym stąd wyjść, zanim będzie potrzebna.

Ruszyli wolno, jakby wchodzili na pole minowe. I tak już słabe światło przygasło jeszcze bardziej. Felix zerknął na żarówkę w jednym z kinkietów. Była stuwatowa i powinna świecić bardzo jasno, tymczasem wolframowa spirala ledwo się żarzyła.

Najbliższe drzwi były otwarte na oścież. Zajrzeli. Dosunięte wezgłowiem do ściany stało szpitalne łóżko. Obok stojaki z nieczynnym od dawna sprzętem elektronicznym, przeszklone szafki z medykamentami i rozkładany fotel, zapewne dla osoby czuwającej przy chorym.

-- Sala szpitalna... -- Nika pierwsza weszła do pomieszczenia.

-- Jest też dyżurka pielęgniarki -- Net zajrzał przez drzwi prowadzące do pokoiku z łóżkiem i małym biureczkiem. -- Dżiss... O co tu chodzi?

-- W domu przebywał ktoś bardzo chory -- powiedziała Nika, wodząc dłonią po chromowanych elementach łóżka. -- Ktoś umierający, nieuleczalnie chory.

-- Skąd wiesz? -- zapytał podejrzliwie Net.

-- Wiem.

-- Może chodziło o rehabilitację po wypadku?

-- Nie.

Net z Niką weszli do pokoiku pielęgniarki.

Felix za to obrzucił pobieżnym spojrzeniem sprzęt i dla spokoju sumienia spróbował otworzyć okno. Nie zdziwił się, kiedy mu się nie udało. Palcem odsunął firankę - w ogrodzie deszcz i wiatr sma-

209

gały bezlistne drzewa. Czuł, że obiektywnie cała sytuacja może się wydać zabawna. Oto wleźli niechcący do domu, niechcący sami się w nim zamknęli i siedzą uwięzieni w środku miasta. Wokół pełno ludzi. Pewnie nawet, gdyby nie deszcz, udałoby się do nich pomachać, wysłać sygnał latarką... gdyby działała. Zapalanie świateł też nie miało sensu, skoro były tu takie spadki napięcia. Pewnie kable w ścianach sąuszkodzone i jest jakieś przebicie.

Wszedł do mniejszego pokoju. Net i Nika przeglądali gruby zeszyt, wyglądający na dziennik choroby.

-- Ten ktoś miał rozdwojenie osobowości -- powiedział poważnie Net. -- Jedna osobowość miała

klaustrofobię, a druga agorafo-bię*. Ta druga założyła te zabezpieczenia, żeby pierwsza nie mogła wyjść.

Nika po tonie jego głosu poznała, że przyjaciel usiłuje żartem tłumić strach. Zerknęła na niego kątem oka i zauważyła, że zaciska usta.

Félix stanął obok i sięgnął po zeszyt.

-- Nic z tego nie zrozumiemy -- kartkował strona po strome. -- To specjalistyczne terminy medyczne, pewnie po łacinie.

Zamknął wreszcie zeszyt i przeczytał tytuł: „Anna Knipszyc". Pokręcił głową.

-- Matka? Albo kolejna siostra -- zamyślił się na chwilę. -- Może wyzdrowiała? -- Ponownie otworzyłzeszyt na ostatniej zapisanej stronie. -- Na nagrobku były tylko imiona ojca i Glorii, siostry Pauli.

Spróbował rozszyfrować ostatni wpis, złożony z kilku wyrazów i liczb.

-- Manfred -- zawołał Net. -- Masz tu słownik terminów medycznych? Tylko nie mów znów o za małym dysku!

Nie było odpowiedzi. Net sięgnął po telefon i wcisnął kilka klawiszy. Potem otworzył plecak i wyciągnąłkomputer. Nie udało się włączyć. Obejrzał go ze wszystkich stron.

-- Zdechł... Daj swój telefon -- wyciągnął rękę w stronę Felixa.

Félix sięgnął po telefon i zmarszczył brwi. Potem spojrzał na zegarek i zmarszczył je jeszcze bardziej.

* Agorafobia - lęk przestrzeni. 210

-- Nic nie działa... -- stwierdził.

Tknięty przeczuciem Net spróbował włączyć latarkę nauszną, ale ta również nie zadziałała.

-- Pokażcie wszystkie urządzenia elektryczne, jakie macie -- powiedział Felix i sam zaczął grzebać w plecaku.

Nika miała tylko latarkę nauszną, Net palmtopa, za to Felix z dziesięć różnych rzeczy. Sprawdzili wszystkie. Żadne nie działało.

Net usiadł na podłodze i złapał się za głowę. Nika spojrzała pytająco na Felixa.

-- Nie znam sposobu na rozładowanie baterii w takich warunkach -- przyznał. -- Tu w ogóle dzieje sięcoś dziwnego z elektrycznością.

Weszli na korytarz. Net wyjrzał przez drzwi do hallu i otworzył szerzej oczy.

-- Telefon! -- krzyknął. -- Ale z nas kretyni!

Rzucił się przed siebie, przeskoczył nad gipsowymi łupinami i dopadł do stolika po przeciwnej stronie

hallu. Na stoliku faktycznie stał stary telefon. Felix i Nika pobiegli za przyjacielem. Net podniósłsłuchawkę, przyłożył do ucha i kilkukrotnie nacisnął widełki.

-- Nie ma sygnału -- powiedział z zawodem w głosie.

Felix i Nika przysunęli głowy i zaczęli słuchać. Net westchnął, powoli odkładając słuchawkę.

-- Czekaj! -- Nika powstrzymała go. -- Coś słyszę...

-- Jak się słucha takich dźwięków, zawsze ma się wrażenie, że coś w nich jest -- zbagatelizował Net. -- Popatrz sobie kiedyś na mrówki w telewizorze. Też zaczniesz widzieć przekaz z wiecu wyborczego na Galapagos.

Jednak nie odłożył słuchawki. Z szumów zdawały się wybijać pojedyncze słowa, ale nie sposób było zrozumieć.

-- Omamy słuchowe -- mimo braku sygnału Felix wstukał „112".

Czekali na efekt. Szum raptownie ucichł lecz zamiast policyjnego automatu w słuchawce rozległ sięchrapliwy krzyk:

-- Nie wykonaliście zadania!

Odskoczyli od telefonu. Połączenie zostało przerwane.

-- Mamamusiu... --jęknął Net. -- Za co?

211

Słuchawka bujała się na kablu, emitując szum głośniejszy od szmeru deszczu na zewnątrz. Felix sięgnął i dwoma palcami, jakby była gorąca, odłożył ją na widełki.

Gapili się na telefon. Czuli, jak zimny pot spływa im po plecach.

-- Jak trójka Pinokiów w brzuchu wieloryba... -- szepnął Net, rozglądając się po hallu.

Jego wzrok padł na wiszącą na ścianie halabardę. Podszedł, chwycił za drzewiec i zerwał ją z uchwytów.

-- To atrapa -- zauważył Felix.

-- Ale ciężka!

Zamachnął się, podbiegł do drzwi i z całej siły wyrżnął ostrzem w skrzydło. Rozległ się metaliczny dźwięk, strzeliło kilka iskier. Felix przyjrzał się śladowi po uderzeniu.

-- To metal pokryty fornirem -- oznajmił. -- Nie rozwalimy ich w ten sposób.

Chwilę się zastanawiał.

-- Pamiętacie przekaz z yoyobota? -- zapytał. -- Zajrzał przez okno.

-- To była ta biblioteka -- odparła Nika. -- Byliśmy w niej.

-- Biblioteka owszem, ale nie ta -- Felix spojrzał na górę schodów, prowadzących do lewego skrzydła domu. -- Tu są dwie biblioteki.

-- I co z tego? -- zapytał Net.

-- Sprawdźmy, co z tego -- Felix wchodził już po schodach.

Bez problemu odnaleźli pokój.

-- Biblioteki w takich domach zwykle są na parterze -- zauważyła Nika. -- Zresztą to nie jest biblioteka...

-- To pokój dzieci -- przyznał Felix. -- Albo raczej... młodzieżowy czy jak to zwać.

-- Z taką ilością książek? -- zdziwił się Net.

-- Niektórzy czytają książki -- Nika spojrzała na niego z ukosa. -- Ci trochę mądrzejsi.

Pokój wyglądał jak gabinet profesora z Cambridge. Takie wrażenie psuło tylko wciśnięte w kąt łóżko. Pod oknem stało biurko; twarde, drewniane, obrotowe krzesło i jedna lampka z blaszanym klo-

212

szem. Na biurku zeszyty, teczki, podręczniki. Wszystko zasłane milimetrową warstwą kurzu.

Nika podeszła do regału z książkami. Felix sprawdził okno i zainteresował się biurkiem. Długopis, całkiem ładny, leżał rzucony na otwarty zeszyt i gdyby nie warstwa kurzu, można by pomyśleć, że ręka domownika upuściła go dosłownie przed chwilą, jakby coś oderwało go od napisanego do połowy zdania. Obok stała ramka ze zdjęciem. Felix podniósł ją i starł kurz. Rodzina: wysoki, postawny mężczyzna z czupryną siwych włosów, obok piękna czarnowłosa kobieta o ostrych rysach, ale łagodnym spojrzeniu. Przed nimi stała Paula. Gloria! -- szybko poprawił się w myślach Felix. Zdjęcie zrobiono w ogrodzie, na tle kamiennego muru. Nie było tam wtedy jeszcze takiej dżungli. Ogród był zadbany.

Nika zerknęła na zdjęcie.

-- To pewnie Gloria -- powiedziała. -- Czy jest podobna do Pauli?

Felix skinął głową i odstawił ramkę.

-- Więc gdzie jest pokój tej twojej Pauli? -- zapytał Net.

-- Miała wtedy trzy lata...

-- Tym bardziej powinien być tu pokój dziecięcy -- zauważyła Nika. -- Zapewne blisko sypialni rodziców. To w tamtym skrzydle domu -- wskazała za siebie kciukiem.

-- Nie było tam pokoju dziecięcego... -- przyznał Felix.

-- Tu się parę rzeczy nie zgadza -- spojrzała na niego poważnie.

-- Może jak matka się rozchorowała, to Paula pojechała do rodziny -- zastanowił się Felix.

Nika otworzyła szafę. Wnętrze było puste i pachniało starością.

-- Lubię zapach starych mebli -- przymknęła oczy i wciągnęła zapach.

-- To bąki korników -- wyjaśnił Net. -- Możemy sprawdzać dalej? Wolałbym już być daleko stąd.

Felix przytaknął. Wyszli na korytarz.

Dopiero po chwili zauważyli, że coś jest nie tak.

W końcu korytarza, pod oknem, ktoś stał. A ściślej mówiąc, stał czyjś zarys. Jaśniejsza, mglista postać, jakby ułożona z dymu, unosiła się nad podłogą.

213

Przyjaciele zamarli w miejscu.

-- Duch... -- szepnął Net. Cofnął się o krok, a potem rzucił się biegiem w kierunku schodów, krzycząc. -- Chcę się stąd wylogo-wać! Chcę się wylogować!

Felix i Nika cofali się krok za krokiem, nie spuszczając zjawy z oczu. Drgnęli, gdy z dołu rozległo sięłomotanie do drzwi -- to Net próbował je sforsować.

Zjawa zaczęła się rozmywać. Wreszcie znikła, a kinkiety zaświeciły nieznacznie jaśniej.

Nika zorientowała się, że zaciska palce na rękawie Felisa, i rozluźniła chwyt. Spojrzeli na siebie z przerażeniem.

-- To jest ta moc, która nie pozwalała ci otworzyć drzwi? -- zapytał wolno Felix.

Przytaknęła.

-- Musimy się stąd wydostać -- popatrzyła przyjacielowi w oczy.

Odwrócili się i doszli do podestu schodów. Net stał na dole, oparty plecami o drzwi, i dyszał. Drzwi oczywiście nie dały się otworzyć.

-- Dlaczego tam zostaliście? -- krzyknął z pretensją. -- Myślałem, że was zeżarło...

Zeszli po schodach. Net zaczekał, aż podejdą bliżej i chwiejnym korkiem ruszył w ich kierunku. Wyglądało to, jakby zdecydował się opuścić jedną bezpieczną bazę, dopiero jak druga będzie w bezpośrednim zasięgu.

-- To był duch -- wydyszał, stając tuż przy nich, niemal ich dotykając.

-- Widzieliśmy -- odparł niezbyt pewnym głosem Felix. Obejrzał się na górę schodów. -- Sprawdźmy

salon.

Zrobił krok w kierunku salonu, ale zatrzymał się i spojrzał w stronę korytarza z salą szpitalną.

-- Jedna rzecz... -- szybkim krokiem ruszył do sali.

-- Gdzie znowu idziesz? -- histerycznie pisnął Net. -- Wydostańmy się stąd!

Obejrzał się na schody, jakby się bał, że duch obserwuje ich z góry. Objął mocno Nikę i podążyli za Felixem.

Felix nachylał się nad ostatnią zapisaną kartką dziennika choroby.

214

-- Ta data -- Felix popukał w zeszyt -- widnieje na grobie, ale tam leżą Frank i Gloria Knipszyc.

-- Może przenieśli ją gdzieś? -- podsunęła Nika. -- Do szpitala. Bo jeśliby zmarła, to pewnie leżałaby w tym samym grobie.

-- Więc oni umarli i chorą trzeba było przenieść do szpitala -- zawyrokował Net. -- Nie miał się niąkto zajmować. Chodźmy stąd wreszcie.

Felix pokręcił głową.

-- To za proste. Zabraliby ten zeszyt. Tu są istotne informacje dotyczące choroby.

-- Słuchaj, stary! -- Net złożył dłonie jak do modlitwy. -- Nie znam się na duchach, ale wiem, że im dłużej tu jesteśmy, tym większe prawdopodobieństwo, że znów go spotkamy.

-- Staram się dowiedzieć, co tu się mogło stać. To jak w grze. Zagadka prowadząca do rozwiązania.

-- Ty nadal grasz w tego LARP-a?! -- przestraszył się Net.

-- Jesteśmy tu uwięzieni -- przypomniał Felix. -- Dopóki nie da się inaczej, musimy grać według jego reguł.

-- Tak, mówiłeś... -- Net z rezygnacją opuścił ręce. -- Pamiętam... ale to było jeszcze zanim tu weszliśmy.

-- Zobaczmy wreszcie ten salon.

Starając się nie patrzeć na górę schodów, szybkim krokiem dotarli do przeszklonych drzwi. Felix bez trudu otworzył je i cała trójka z ulgą opuściła hall.

To, w czym się znaleźli, nie przypominało salonu. Jeśli pomieszczenie faktycznie pełniło kiedyś takąfunkcję, to jedyną pozostałością po niej były resztki dębowego parkietu. Pokój był wysoki na dwie kondygnacje, z kopułą wycinającą w ozdobionym gipsowymi sztukateriami suficie okrąg. Z lewej strony wielkie przeszklone drzwi wychodziły na mroczniejący wieczorem deszczowy ogród. Z prawej ściana i

drzwi, wyżej okna. Na wprost kolejne dwuskrzydłowe drzwi, a nad nimi wąska galeryjka.

Felix włączył światło. Kryształowe kinkiety niechętnie zajaśniały słabą żółcią. Były zresztą jedynym elementem wystroju wnętrza, który pamiętał salonowe czasy. Wszelkie eleganckie meble usunię-

215

äm

to, a większą część parkietu zerwano. Z prawej strony wybito nawet dwumetrowy prostokątny otwór, prowadzący zapewne do piwnic. Wyłaniała się stamtąd potężna, pomalowana na żółto kratownica, rozrastająca się w coś przypominającego skomplikowany wielo-punktowy uchwyt na nieobecną teraz część konstrukcji. Nad nią do ściany przytwierdzono rusztowanie, z którego zwieszały się kable elektryczne i gumowe węże. Część była przerwana, a sądząc z ich grubości, wymagało to sporej siły. Pod ścianami stały stalowe szafy, regały z narzędziami, stojaki z butlami i nieokreślonym sprzętem. Im bliżej kratownicy z uchwytami, tym obraz uporządkowania ginął, przeradzając się w chaos. Rozbite, nieraz rozgniecione na miazgę urządzenia ni to medyczne, ni ślusarskie walały się po podłodze między zwojami poplątanych i porwanych przewodów i poprzewracanymi metalowymi stołami. W najbliższej, zmiażdżonej obudowie Felix rozpoznał spawarkę elektryczną.

Wyłaniał się z tego obraz starannej i długotrwałej pracy, przerwanej gwałtownym wypadkiem, katastrofąwłaściwie. Przyjaciele zapomnieli na chwilę o swoim kiepskim położeniu.

-- Nie pytajcie, do czego to wszystko służyło -- uprzedził Felix.

Podszedł do wielkiej kratownicy i przyjrzał się uchwytom. Skojarzyły mu się trochę z ryglami w drzwiach samochodu, a trochę z uchwytami, które trzymają rakietę kosmiczną przed startem. Rygle wyłożono od środka miękką gumą, zapewne w celu zabezpieczenia zawartości. Nie były wyłamane, tylko otwarte. Coś, co miały trzymać, zostało uwolnione. Nie wyrwało się samo, by siać zniszczenie. Resztki światła pozwoliły Felixowi przyjrzeć się posadowieniu kratownicy. Trzy metry niżej potężnymi śrubami przymocowano jądo betonowego cokołu. Widocznie strop piwnicy był zbyt słaby, a chodziło o naprawdę mocne przytwierdzenie kratownicy do podłoża i trzeba było zejść aż do poziomu ziemi.

Net pierwszy przypomniał sobie o ich najważniejszym celu. Podszedł do potrójnych drzwi ogrodowych i sprawdził wszystkie klamki. Oczywiście się nie otworzyły. Popatrzył na nie bezradnie, sapnął ze złości, po czym rzucił się do nich i zaczął szarpać na wszystkie strony. Cofnął się, nadeptując na stalową rurę. Schyliłsię, chwycił

216

ją w dłonie. Zamachnął się i walnął w środek pierwszej z brzegu szyby. Rura zadźwięczała, ale szyba nawet nie drgnęła.

-- To kuloodporne szkło -- przypomniał Felix. -- Musi zatrzymać pocisk, który przekazuje znacznie większą energię na mniejszą powierzchnię niż ty z rurą.

-- Dzięx! -- Net zamachnął się ponownie. Uderzył, aż rura wyskoczyła mu z rąk.

Niezrażony podmuchał na dłonie, podniósł rurę i przymierzył się do kolejnego uderzenia.

-- Przestań -- poprosiła Nika. -- Jeszcze sobie coś zrobisz.

-- Może stracę przytomność -- wziął zamach. -- I obudzę się, jak to się skończy.

Uderzył z całej siły, znów nie zarysowując nawet szkła.

-- Zaostrzony pręt o wadze dwudziestu kilogramów mógłby się przebić -- ocenił Felix -- jakbyśmy sięwszyscy przyłożyli...

Net chwycił rurę w inny sposób, wsunął na klameczkę i pchnął do góry. Tym razem klamka ustąpiła nad wyraz łatwo. Jednak po wykonaniu obrotu o czterdzieści pięć stopni odpadła ukręcona.

Net stracił energię. Odrzucił rurę, usiadł na podłodze i spuścił głowę. Za nietkniętą szybą czarne drzewa tańczyły na wietrze.

Nika ukucnęła obok i objęła go ramieniem. Felix penetrował salon, wyraźnie wypatrując czegoś wśród rumowiska.

-- Ty się przestań zachwycać narzędziami, ja cię proszę -- szepnął Net.

-- Ja się nie zachwycam -- odparł Felix. -- Szukam szlifierki kątowej. Jeśli nie przetniemy niąkuloodpornej szyby, to metalową ramę na pewno.

Wreszcie sięgnął między pogięte blachy i wyciągnął nieuszkodzony diax. Podszedł do ściany i wetknąłwtyczkę do gniazdka. Zaiskrzyło, więc było napięcie. Felix na próbę wcisnął włącznik. Silnik szlifierki drgnął i leniwie zaczął się obracać.

-- Zacięła się? -- Net rozejrzał się po podłodze. -- Znajdziemy coś innego.

-- Nie zacięła się -- Felix odłożył narzędzie. -- Tu jest za niskie napięcie.

217

-- Więc użyj czegoś nieelektrycznego -- Net wskazał butle pod ścianą.

-- Nigdy nie spawałem spawarką acetylenową -- powiedział Felix. -- Chociaż właściwie to nie może być trudne.

-- Chyba da się nią przepalić szybę kuloodporną? -- podsunął Net.

-- Sądzę, że tak -- Felix popukał śrubokrętem w kolejne butle, ale odpowiedziało mu echo. -- Wiem tylko, że znacznie łatwiej się to robi, jeśli butle nie są puste...

-- Asą?

-- Całkowicie empty.

-- Może uderzymy taką butlą w okno -- zaproponował Nika. -- Wyglądają na ciężkie.

Felix pokręcił głową.

-- Potrzebny jest jeszcze czubek -- powiedział. -- Chodzi o to, żeby całą siłę przyłożyć na jak najmniejszej powierzchni.

-- Sprawdźmy lepiej wszystkie drzwi -- poprosił Net.

Obeszli salon, ale otwarte były tylko jedne. Prowadziły do pokoju, który przypominał już nawet nie salęszpitalną, co wręcz operacyjną. Widok narzędzi chirurgicznych i podejrzanych naczyń sprawił, że przyjaciele czym prędzej wyszli. Obok drzwi stało niewielkie biureczko, na którym leżał gruby zeszyt w tekturowej okładce i przybory biurowe. Nie mieli jednak teraz na to czasu. Felix podszedł do kratownicy.

-- Jednego nie rozumiem... -- potarł brodę. -- Ta kratownica trzymała coś dużego, ciężkiego i silnego.

-- Zwierzę? -- podsunęła Nika.

-- Możliwe.

-- Cieszę się, że to było dziesięć lat temu... -- odparł Net -- i już nas nie dotyczy.

-- Dotyczy jak najbardziej. To coś dużego, ciężkiego i silnego zrobiło demolkę w salonie, a potem gdzieś sobie poszło.

-- Może wciąż tu jest?! -- przestraszył się Net.

-- Nie... jakoś stąd wyszło. To .jakoś" właśnie nas interesuje, bo my też będziemy mogli tamtędy wyjść.

218

Rozglądali się dookoła, szukając, co być może przeoczyli. Ideałem byłaby dwumetrowa dziura w ścianie, dziwnym trafem wcześniej niezauważona. Oczywiście nie było na to szans. Felix spojrzał w górę.

-- Myślisz, że tam też są kuloodporne szyby? -- Net zerknął na kopułę, nad którą widać było pędzące nisko granatowe chmury.

-- Myślę, że nie mamy jak się tam dostać -- odparł Felix. -- To z dziesięć metrów i nie ma o co zaczepićkotwicy.

Nika przyglądała się za to kratownicy i uchwytom.

-- Trzymał tu Bazyliszka -- odezwała się niespodziewanie.

-- Przecież to legenda -- wzruszył ramionami Net.

-- Trzymał tu coś dużego, a to coś chodzi teraz kanałami pod miastem. Słyszeliśmy to w szkole. Nie

wiem, jakie to zwierzę, ale jakoś trzeba je nazywać.

-- Więc sądzisz, że?... -- Felix zawiesił głos. -- To jeszcze bardziej komplikuje sprawę... Frank Knipszyc zginął tu w momencie, gdy to, nad czym pracował, wyrwało mu się spod kontroli.

-- Bazyliszek -- szepnął Net. -- Nie wiem, czego wolę się bać: ducha czy monstera...

-- Tyle że tamto stało się dziesięć lat temu, a Bazyliszek pojawił się jakiś miesiąc temu.

Felix powrócił do swoich poszukiwań. Jego uwagę przyciągnął ponownie otwór w podłodze. W dółprowadziły strome, ale solidnie wyglądające schodki. Kiedy obejrzał dokładniej wnętrze otworu, doszedłdo wniosku, że musiał zostać wykonany całkiem niedawno. Jego nieotynkowane i niepomalowane ścianki nosiły ślady szalowania. Po chwili dostrzegł tez w środku kolejne drzwi. Klamka i znajdująca sięobok nich skrzynka elektryczna były współczesne. Zaaferowany, zaczął schodzić w dół.

-- Mieliśmy się stąd wydostać, a nie brnąć głębiej -- usłyszał nad sobą głos Neta.

-- Myślę, że tu może być wyjście -- Felix w świetle zapalniczki czytał napisy na skrzynce elektrycznej.

Po zastanowieniu przesunął znajdującą się z boku dźwignię do góry. Coś szczęknęło, a światła w salonie na moment przygasły.

219

-- Wiesz, co robisz? -- upewnił się Net.

-- Improwizuję.

-- Czy nie było takiego przysłowia „Improwizacja to pierwszy stopień do piekła"?

-- Było coś takiego -- Felix otworzył drzwi i zajrzał -- ale tam chodziło o ciekawość, nie improwizację.

W mdłym świetle żarzących się lamp korytarz schodził betonowymi stopniami w dół. Nie było czućwilgoci, jaka zwykle towarzyszy starym podziemiom. Może więc były nowe, może płytkie, a może doprowadzono dobrą wentylację.

-- Schodzimy, czy wracamy do salonu? -- Felix wskazał za siebie.

Net przymknął oczy, zawahał się, wreszcie wziął Nikę za rękę

i zeszli do Felixa.

Schody miały szerokie stopnie, jakby przystosowane dla kogoś o wielkich stopach. Kończyły się kilka metrów niżej niewielkim podestem i stalowymi drzwiami, które wyglądały równie współcześnie jak te wyżej. Felix otworzył je bez trudu i przyjaciele wkroczyli do owalnego pokoju. Dla bezpieczeństwa Felix położył plecak tak, by drzwi nie mogły się zatrzasnąć. Pokój był niski, z kamiennymi ścianami i sklepieniem. Zobaczyli pusty regalik, fotel i na środku zabudowane biurko. Były na nim tylko dwie rzeczy: lampka i komputer.

-- Staroć -- Net podszedł i przyciskiem, wielkim jak w starej pralce, włączył komputer.

Było tu jeszcze dwoje wyglądających na bardzo stare drzwi. Felix podszedł do tych z prawej i spróbował je otworzyć. Klamka nie ustępowała. Wprawdzie pod nią czernił się otwór zamka, ale mechanizm był z pewnością zbyt masywny, żeby uniwersalny klucz Felixa był w stanie go pokonać. Zresztą nawet nie było sensu próbować -- akumulator klucza był rozładowany.

Felix zapalił zapalniczkę i przyjrzał się zamkowi. Wyjął z plecaka kawałek grubego drutu, z pomocąmultitoola wygiął go w kształt litery „E'. Chwilę grzebał w zamku, próbując zbadać jego konstrukcję.

-- Mechanizm jest zastały -- zawyrokował. -- Otwieranie go trochę by trwało.

220

Ku zaskoczeniu Felixa drugie drzwi dało się otworzyć. Pstryknął zapalniczkę i wszedł w tunel. Po piętnastu metrach dotarł do schodów, zakończonych w górze zaspawaną stalową klapą. Przejechał dłonią po zimnej metalowej powierzchni. Pamiętał tę klapę sprzed ponad godziny, kiedy to wodził dłonią po jej wierzchniej stronie. Wówczas chciał się dostać tu, gdzie teraz stał.

-- Jesteśmy blisko -- oznajmił po powrocie do owalnego pokoju.

-- Blisko śmierci ze strachu -- Net siedział już za komputerem i klikał w klawiaturę. -- Co tam jest?

-- Zaspawana klapa z altanki. Tamtędy naprawdę wchodziło się do tych podziemi. Te betonowe schody, którymi przyszliśmy, wykonano dopiero kilkanaście lat temu.

Nika pochyliła się nad ekranem komputera. Felix obszedł biurko i oparł się o fotel. Na górze ekranu migałczerwony napis „Awaria zasilania". Poniżej były okienka z tekstem, zmieniające się dynamicznie wykresy i sporo oznaczonych skrótami przycisków.

-- Coś się zepsuło 31 października tego roku o 19.47 -- powiedział Net. -- Zasilanie czegoś strzeliło, ale nie wiem czego -- przewinął kawałek listę. -- Dzień później mam piętnaście pozycji „Nieudana próba podłączenia modułu MK13-04". Jest ich jeszcze kilka, ale ostatnia sprzed tygodnia.

-- Od dziesięciu lat w tym domu nikogo nie było.

-- System stoi zresztą na Unixie sprzed dziesięciu lat. Podłączanie modułu MK13-04 odbywało sięmniej więcej co tydzień... Chociaż... jeszcze trzy lata temu moduł był podłączany co dziesięć dni, a wcześniej nawet co dwa tygodnie.

-- To proces starzenia się akumulatorów -- powiedział po zastanowieniu Felix. -- Z wiekiem spada pojemność. Chodziło o ładowanie akumulatorów.

-- By the way, dlaczego reszta urządzeń nie działa, a ten komputer pracuje? -- zauważył nagle Net. -- Wyświetla napis „Awaria zasilania", ale sam ma się dobrze.

-- Pewnie jest zasilany z innego obwodu.

Jakby w odpowiedzi na ekranie pojawiło się kilka „krzaczków", po czym wszystko znikło, a komputer piknął i wykonał restart.

221

-- Co się dzieje? -- Net rozłożył ręce i spojrzał na obudowę.

-- Nic dobrego... -- powiedziała Nika.

-- Kolejny spadek napięcia -- wyjaśnił Felix.

Coś zachrobotało w drugich drzwiach. Felix cofnął się i spróbował wsunąć za fotel. Nika przylgnęła do Neta, który miał zamiar dać nura pod blat, ale w tej sytuacji już nie mógł. Objął ją więc ramieniem.

Przez nieskończenie długie sekundy klamka wolno opadała. Felix zaczął szczerze żałować, że nie wzięli ze sobą jakichś narzędzi w charakterze broni. Szczęknęły zawiasy i drzwi z przejmującym piskiem zaczęły sięwolno otwierać. Przyjaciele skulili się jeszcze bardziej. Nika drugą ręką złapała Felixa za ramię. Net zamknął oczy, a Felix wpatrywał się w rozszerzającą się szczelinę.

Wreszcie drzwi znieruchomiały, otwarte do połowy. Za nimi nie było nikogo.

Felbc, Net i Nika wstali synchronicznie, nie rozluźniając wzajemnych uścisków. Owionęło ich zimne i wilgotne piwniczne powietrze. Za drzwiami ostro w dół schodził tunel, oświetlony starymi, słabo świecącymi lampami w hermetycznych obudowach. Co trzecia żarówka nie paliła się. Korytarz i stopnie były kamienne.

-- To chyba kolejny poziom gry -- szepnął Net. -- Wybieram opcje autosave i quit.

-- Jeśli chodzi o opcje...

-- Nie mów! -- przeraził się Net. -- Nie chcesz tam chyba schodzić?

-- Nie za bardzo -- przyznał Felbc. -- Mam pewien pomysł na opcję quit.

Nagle drzwi, którymi weszli, zaczęły się zamykać. Net, który był najbliżej, rzucił się w ich stronę i chwyciłkrawędź, ale nic to nie pomogło. Przesuwały się dalej jak prasa hydrauliczna. Felbc i Nika podbiegli do przyjaciela i naparli na drzwi. Jednak i to nic nie pomogło. Drzwi nieubłaganie zamykały się. Felbc chwycił więc fotel, z wysiłkiem uniósł go zza biurka i wetknął w drzwi.

-- Spadamy stąd! -- krzyknął, ale Net i Nika nie ruszyli się z miejsc.

222

Drzwi wygięły się, jakby były żywe, albo, co trafniejsze, jakby na całą ich powierzchnię działała niewidzialna siła. Fotel zaczynał się giąć.

-- Szybko! -- rzucił Felix.

Złapał Nikę za rękę i siłą wepchnął w szczelinę, pomógł przejść Netowi, wreszcie sam przeskoczył. Wbiegli

po schodach, nie oglądając się za siebie. Dopiero na górze usłyszeli chrzęst gniecionego fotela.

Felix działał jak automat. Rozejrzał się po podłodze. Podniósł rurę, którą przedtem Net okładał okno. Znalazł jeszcze dwie podobne, podszedł do środkowych drzwi ogrodowych i przyłożył jedną z nich prostopadle do drzwi, a dwie kolejne zaparł pod kątem o niskie betonowe obramowanie otworu wokółkratownicy, tak że trzy rury utworzyły literę „y".

Net i Nika mogli tylko obserwować jego działania, byli jeszcze zbyt wystraszeni, by o cokolwiek pytać.

Felix uniósł lekko rurę prowadzącą do drzwi, a dwie pozostałe nieznacznie zsunął. Potem zaparł o siebie końcówki trzech rur w ten sposób, że miejsce ich styku znajdowało się trzydzieści centymetrów nad podłogą.

-- Co ty właściwie robisz? -- zapytał wreszcie Net.

-- Klucz do drzwi.

-- Jesteś pewien, że to zadziała? -- Net patrzył na konstrukcję bez przekonania.

-- Ani trochę -- szczerze odparł Felix. -- To dźwignia. Jak razem wskoczymy tutaj -- wskazał miejsce połączenia rur -- to na dolny sworzeń drzwi zadziała siła około dwóch ton.

-- Jakich dwóch ton? -- zdziwiła się Nika. -- W sumie ważymy niewiele ponad sto kilogramów.

-- Na tym polega dźwignia. Dzięki niej nawet ty potrafiłabyś lewarkiem podnieść samochód.

-- To po co są aż trzy?

-- Bo jakby były tylko dwie, to uciekłyby w prawo lub w lewo. Tak będzie stabilnie. Miejsce, na które skoczymy, przesunie się

223

w dół o trzydzieści centymetrów, ale dzięki dźwigni koniec rury przesunie się tylko o centymetr.

-- Dzięki temu zadziała tam dwadzieścia razy większa siła? -- upewnił się Net.

-- Jak skoczymy, to może dojść do czterech ton. Potem wam to wytłumaczę, teraz szkoda czasu.

-- Więc skaczmy zamiast gadać! -- zgodziła się Nika.

Usłyszeli szmer za plecami. Odwrócili się i ujrzeli toczący się po

podłodze śrubokręt.

-- Zbiera siły -- szepnęła Nika. -- Czuję to. On już wie, że zamierzamy uciec i będzie chciał nas zatrzymać.

Stopniowo w salonie zaczął się osobliwy ruch. Najpierw poruszyły się drobne przedmioty, okruchy

rozbitych aparatów, potem cała gmatwanina kabli, pogiętych obudów, narzędzi zaczęła jakby sama z siebie szurać po podłodze, tarzać się, robiąc przy tym sporo hałasu.

-- Na trzy -- krzyknął Felix. -- Raz, dwa... trzy!

Równocześnie wybili się i opadli butami na rury. Chrupnęły o beton i opadły płasko. Drzwi tarasowe z głośnym trzaskiem wygięły się na dole, ale nie odpuściły. Felix zsunął węziej dwie zapierające się o beton rury, wydłużając w ten sposób zasięg działania dźwigni.

Ze szczątków urządzeń zaścielających podłogę zaczęło się formować coś... Powolny wir unosił w górękable, obudowy, nawet odłamki szkła i plastiku. Z powiązanego niewidzialną siłą złomu tworzył sięwysoki na trzy metry słup.

-- Raz, dwa... trzy! -- krzyknął Felix.

Skoczyli raz jeszcze. Drzwi z jękiem giętego metalu odskoczyły, wpuszczając do wnętrza chłodne, wilgotne powietrze. Wyjście stało otworem.

-- Zaraz! -- krzyknął Felix i odwrócił się. -- Zapomniałem o jednej rzeczy! Zeszyt...

Ruszył w stronę ożywającego złomu, ale słup przestał już być słupem. Przybierał postać wielkiego człekokształtnego robota. Machnął ręką, zagradzając Felixowi drogę.

-- Odwaliło ci?! -- krzyknął Net. -- Co robisz?!

224

Podbiegł do przyjaciela, złapał go za rękaw i pociągnął do drzwi. Zaczęli biec. Nie oglądali się na powstające w niewytłumaczalny sposób monstrum. Wybiegli w noc, w deszcz, szczęśliwi jak nigdy wcześniej. Dopadli do muru. Felix przerzucił linę i kolejno wdrapali się na górę. Tym razem Nika nie miała problemów ze wspinaczką.

Ledwo przesadzili mur i zaczęli oddalać się od domu rodziny Knipszyców, w budynku zgasły wszystkie światła, a surrealistyczny twór ze złomu rozpadł się i z hukiem rozsypał po podłodze.

225

10. Patologia savoir-vivre'u

W piątek przed lekcjami siedzieli w kwaterze głównej i zastanawiali się, co powinni zrobić. O dach bębniłdeszcz, wypełniając strych monotonnym szmerem. Przy takiej pogodzie najlepszym pomysłem wydawałsię powrót do łóżka. Najbardziej przygnębiona była Nika.

-- Duch zasilany elektrycznie?! -- wybuchnął Net. -- Szkoda, że nie spalinowy. Mógłby straszyć na stacjach benzynowych.

-- To coś czerpało energię z instalacji elektrycznej domu -- wyjaśnił Felix. -- I to w taki sposób, że nie wyskoczyły bezpieczniki ani nie spaliły się kable w ścianach.

-- Nieważne, co to było -- Nika pokręciła głową. -- Cała ta sprawa zaszła za daleko. Trzeba wszystko ujawnić.

-- I opowiedzieć policji o elektrycznym duchu i o tym, jak wciela się w potwora ze śmieci? -- parsknął Net. -- Knipszyc kopnął w kineskop dziesięć lat temu, ale do dziś ciągnie na lewo prąd? Na

226

pewno uwierzą! Ignorujmy wszystkie informacje od niego. Po prostu zero reakcji.

-- Próbowaliśmy -- przypomniał Felix.

-- Ustępując Żniwiarzowi, brniemy głębiej w bagno -- przypomniała Nika. -- Będzie tylko gorzej. O Golemie również powinniśmy powiedzieć -- przecież może być niebezpieczny.

-- O Golemie?! -- wykrzyknął Net. -- Nie, nie wyobrażam sobie tego. Poza tym nie mogę denerwowaćmamy, jest w ciąży.

-- Zdenerwuje się bardziej, jak zostaniemy aresztowani.

Felbc nerwowo pukał palcem w blat stolika. Potem odwrócił do siebie netowego laptopa i powiedział:

-- Manfred, mam prośbę. Mógłbyś wyszukać informacje o Franku Knipszycu i jego rodzinie, a potem złożyć to w przejrzysty raport?

-- Da się zrobić -- odparł Manfred. -- Oczywiście dyskretnie?

-- Oczywiście.

Nika odetchnęła, nabrała powietrza i oznajmiła:

-- Dziś rano znalazłam w skrzynce list adresowany do taty. Z policji.

-- Myślisz, że?... -- Net spojrzał na nią zaniepokojony. -- Że podejrzewają, że on nie żyje?

Wzruszyła ramionami.

-- Tata oczywiście nie przyjdzie... Przyślą kolejne wezwanie. W końcu przyjdą do domu i wszystko się wyda -- głos jej drżał.

-- Na kiedy jest to wezwanie? -- zapytał Felbc.

-- Na środę, na szesnastą.

-- To trochę czasu -- Net objął ją ramieniem. -- Coś wymyślimy.

-- Obawiam się, że to nic nie da. Prędzej czy później i tak przyjdą. A wszyscy policjanci w tym

mieście widzieli nagranie z kamery Manfreda. Rozpoznają mnie.

-- Nagranie jest bardzo niewyraźnie. Ubierzesz się inaczej, zmienisz fryz i będzie spoko. -- Felbc zastanowił się chwilę. -- Spróbujmy najpierw sami to uporządkować. Odnajdźmy Golema i dowiedzmy się, kim lub czym jest Ponury Żniwiarz. Jeśli się nie uda -- pomyślimy, co dalej.

227

-- Musiałeś dodawać „lub czym"? -- jęknął z wyrzutem Net. Zza zamkniętych drzwi dobiegł dźwięk dzwonka, ale przyjaciele

nie ruszyli się z miejsc.

-- OK -- zgodziła się Nika. -- Jeśli przez tydzień nam się nie uda, mówimy o wszystkim waszym rodzicom.

Felix i Net skinęli głowami. Wstali.

* * *

Na ostatniej lekcji obie biorące udział w konkursie klasy zebrały się w sali historycznej, gdzie pan Cedynia w obecności pani Helenki miał ogłosić wyniki trzeciej konkurencji. Mimo pełnego wrażeń czwartku przyjaciołom udało się dokończyć artykuł o Bazyliszku. Po wydrukowaniu zajął jedenaście stron. Niestety, dopiero teraz okazało się, że druga „b" oprawiła swoją pracę u introligatora, gdy tymczasem praca drugiej „a" składała się ze spiętych spinaczem, lekko wymiętych kartek.

-- No więc, po głębokim zastanowieniu -- oznajmił sennie Cedynia -- i po przeczytaniu obydwu prac postanowiłem, że lepsza jest... -- nauczyciel zawiesił głos.

Wszyscy czekali w napięciu na werdykt, ale zamiast niego rozległo się chrapanie.

-- Na historii zawsze mam wrażenie, że czas zwalnia bieg

-- westchnął Net.

Pani Helenka z niedowierzaniem podeszła do historyka i długim czerwonym tipsem dźgnęła go w ramię.

Cedynia ocknął się i kontynuował jak gdyby nigdy nic:

-- ... praca klasy drugiej „b".

Zwycięzcy zaczęli wiwatować, a druga „a", jak przed tygodniem, spojrzała ponuro na trójkę przyjaciół.

-- Ale dlaczego? -- zapytał na głos Net.

-- Co jest nie tak z naszą pracą? -- dociekał Felix. -- Nie oprawiliśmy jej, ale...

-- Druga „b" codziennie przychodziła do mnie na konsultacje

-- wyjaśnił flegmatycznie historyk.

228

-- Przecież zadanie polegało na opracowaniu legendy, a nie na odbębnieniu konsultacji -- oburzyłsię Net. -- Nie potrzebowaliśmy konsultacji.

-- Byłoby nie fair wobec nich, gdybym nie przyznał im zwycięstwa -- tym samym tonem odrzekłCedynia. -- Starali się, przychodzili.

-- Narażaliśmy życie, penetrując zejścia do podziemi.

-- Ale nie było was na konsultacjach.

-- Nawet nie wiedzieliśmy, że są konsultacje -- odezwała się Nika.

-- To w sumie nie był mój pomysł... -- zastanowił się Cedynia. -- Podobna historia przydarzyła mi sięw siedemdziesiątym piątym... a może szóstym...

Pani Helenka bez słowa zapisała wynik i wyszła z sali. Przyjaciele spojrzeli z pretensją na drugą „b". Wincenty wzruszył ramionami

i rozłożył ręce, jakby chciał powiedzieć: „Sorry, taki lajf".

* * *

W sobotę pogoda nie poprawiła się ani trochę. Jeżeli deszcz przestawał padać, to tylko po to, żeby wywabić ludzi z domów i z zaskoczenia zmoczyć ich jeszcze mocniej. Wieczór filmowy miał się rozpocząćo siódmej, ale Nika wpadła wcześniej, by pomóc mamie Felixa wyrabiać ciasto na pierogi. Pani Polon uparła się, że zrobi pierogi od podstaw. Na wieczór rodzice Felixa zaplanowali romantyczną kolację na mieście.

-- Marlenko -- odezwała się siedząca przy stole kuchennym babcia. -- W sklepie na rogu majądoskonałe pierogi. Nawet ja je tam kupowałam.

-- Poradzę sobie -- odparła mama. -- To nie może być trudne. Domyślam się, że do lepienia pierogów nie można używać kleju.

-- Ani zszywacza -- uzupełnił Felix z hallu.

-- Trudno jest zrobić pierogi... -- babcia wstała. -- Zdrzemnę się na chwilkę. Zostawcie dla mnie trochę zupy

Gdy wyszła, mama zmarszczyła brwi i spojrzała na Nikę.

-- Powiedziała „zupy"?

Nika zdążyła przytaknąć, gdy zadźwięczał dzwonek domofonu.

229

-- Felix! -- krzyknęła mama. -- Otwórz. Mamy brudne ręce. Felix, bez sprawdzania kto dzwonił, otworzył zdalnie furtkę

i drzwi.

-- Cześć! -- zawołał chwilę później zmoknięty Net. -- Znaczy... dzień dobry.

Mama Felixa, wyglądając z kuchni, uśmiechnęła się do niego i wróciła do pracy.

-- Co wypożyczyłeś? -- teraz z kuchni wychyliła się Nika.

-- „Blade Runnera" -- odparł radośnie Net. -- Dwa tygodnie temu brutalnie przerwano nam seans.

Nika uniosła brwi. Chyba spodziewała się innego filmu.

-- Idź oglądać -- uśmiechnęła się mama. -- Dokończę sama.

-- Nie wiem, co ciekawsze -- Nika umyła ręce -- wałkowanie ciasta, czy oglądanie „Blade Runnera"?

Zaopatrzeni w sok pomarańczowy i michę chipsów zasiedli w salonie. Felix odszukał scenę, na której zakończyli oglądanie dwa tygodnie temu, kiedy niespodziewanie nawiedziła ich ciotka Zenosła-wa, i nacisnął „play".

Szczeknięcie Cabana o pół sekundy uprzedziło dzwonek do drzwi. Felix nacisnął pauzę i wyjrzał przez okno.

-- Obejrzeliśmy dwie sekundy filmu -- zauważył Net. -- To daje sekundę tygodniowo, prawie minutęrocznie... W tym tempie skończymy oglądać w wieku osiemdziesięciu lat.

-- O, nie... -- westchnął Felix.

Zaniepokojeni tonem jego głosu przyjaciele podeszli do okna. Przy furtce w strugach deszczu stała wysoka zakapturzona postać. Mimo rozpalonego kominka poczuli chłód. Drgnęli, gdy dzwonek zadźwięczał po raz drugi.

-- Ignorujmy go -- poprosił cicho Net. -- Po prostu ignorujmy. Pójdzie sobie...

-- Otwórzcie! -- krzyknęła z kuchni mama. -- Mam brudne ręce. Felix wolno podszedł do domofonu w hallu i włączył monitor.

Nasunięty na twarz kaptur zdawał się skrywać czysty mrok.

-- Kto to? -- zapytała z kuchni mama.

-- Nikt, kogo chcielibyśmy wpuścić -- Felix przełknął ślinę.

230

-- Co mówisz? -- mama, z rękoma uwalanymi po łokcie w mące, wyszła z kuchni.

Nim dotarła do domofonu, ekran wyłączył się. Spojrzała na słuchawkę, potem na swoje dłonie, westchnęła i łokciem wdusiła przycisk otwierania.

-- Nie... -- szepnął Felix, ale już było za późno.

-- Caban! Do piwnicy -- poleciła mama, a pies posłusznie skierował się w kierunku odpowiednich drzwi.

-- Otworzysz? -- zapytała, widząc, że Felix stoi nieruchomo. -- No dalej, to niekulturalne trzymaćkogoś przed drzwiami w taką pogodę.

Felix powlókł się do drzwi, zaczepił blokadę i uchylił je. Obcy był już przy nich, pochylił się do szczeliny i popatrzył na chłopca z góry. Felix wzdrygnął się i cofnął o krok. Wciąż nie widział twarzy pod kapturem. O ile była tam jakaś twarz. Przybysz pchnął drzwi, ale blokada nie pozwoliła ich otworzyć.

-- Przyszedłem do Luśki, koleżko -- oznajmił nieco zachrypniętym głosem.

-- Do Luśki czy po Luśkę? -- zapytał Felix ze ściśniętym gardłem.

Obcy zaczął się trząść i dopiero po chwili Felix zdał sobie sprawę z tego, że tamten się śmieje. Mężczyzna zsunął z głowy kaptur, ukazując ogorzałą twarz, krótkie siwe włosy i równie siwą, krótko przystrzyżonąbrodę.

-- Ale dowcip! -- wykrzyknął. -- Jak w pysk strzelił! Ale dowcip!

-- Otwórz wreszcie! -- ponagliła mama, stojąc z rękami zgiętymi w łokciach jak lekarz przed operacją.

Felix nie uważał, żeby to było rozsądne, ale nie dyskutował i odblokował drzwi. Przynajmniej wpuszczałdo domu człowieka, a nie Ponurego Żniwiarza. W to, że istota z kosą z balu halloweenowego nie była człowiekiem, uwierzył po czwartkowej wizycie w domu Knipszyców.

Mężczyzna przekroczył próg, postąpił dwa długie kroki i stanął na środku hallu. Postawił wielkątekturową walizkę i rozejrzał się. Był wysoki, dosyć szczupły, choć z zaokrąglonym brzuchem. Miał

231

około sześćdziesięciu lat. Pokiwał głową i dopiero teraz przeniósł wzrok na panią Polon.

-- Marlenka? -- zapytał.

Mama lekko skinęła głową. Wtedy mężczyzna objął ją, mocząc przy okazji, i oznajmił:

-- Właśnie tak sobie ciebie wyobrażałem. Rasowa babeczka. Nie ma co!

Mama właśnie zaczynała żałować, że kazała Felixowi otworzyć drzwi. Posłała mu rozpaczliwe spojrzenie. Felix odchrząknął i zapytał:

-- Przepraszam, ale kim pan właściwie jest?

Mężczyzna odwrócił się i powiedział:

-- Mówiłem przecież, że do Luśki, koleżko. A ty to pewnie Felix?

Felix skinął głową i odruchowo chwycił wyciągniętą w jego kierunku potężną dłoń. Skóra przybysza była gruba i kostropata, jakby latami pracował przy przerzucaniu kamieni.

-- Zna pan... Lusię? -- zapytała ostrożnie mama.

-- Oczywiście! -- zdziwił się głośno. -- Na wakacje do nas przyjeżdżała. Co tak stoimy, nie zapraszacie rodziny na pokoje?

-- Rodziny?

-- A jakże! -- zdjął sztormiak i wciąż ociekający wodą powiesił obok płaszczyka mamy.

Net i Nika w milczeniu obserwowali osobliwą scenkę. Obcy zobaczył ich, zerknął ponad nimi na telewizor.

-- Cześć młodzieży! Co oglądacie? -- zostawiając mokre ślady, wszedł do salonu i zaczął przełączaćkanały w telewizorze.

Mama otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale zastanowiła się chwilę i szepnęła do Felixa:

-- Wygląda na to, że to męska wersja Zenosławy. Obudź babcię.

Ale w tym momencie drzwi do pokoju otworzyły się. Babcia Lu-

sia weszła do hallu i ziewnęła.

-- Kto tak krzyczał?

Nim ktokolwiek zdążył odpowiedzieć, gość wypadł z salonu, i, stawiając za długie kroki, podbiegł do babci. Wyściskał ją i wycałował.

-- Luśka! Tak się wszyscy za tobą stęskniliśmy!

-- Wszyscy? -- powtórzyła lekko wystraszona mama.

232

M s'

-- Inni nie przyjadą -- wyjaśnił szybko gość.

-- Stefek? -- zapytała podejrzliwie babcia.

-- A któż by inny?! Ha, ha! -- rozłożył ramiona. -- Poznałaś! Parę lat się nie widzieliśmy.

-- Od... pięćdziesiątego szóstego -- babcia nie wyglądała na specjalnie uradowaną.

-- Pozdrawiają cię całe Bączyska Dolne! Stęskniliśmy się za tobą!

-- Wujek Stefek? -- mama pokiwała głową. -- Tak, coś słyszałam.

Jej mina świadczyła o tym, że bynajmniej nie słyszała szczególnie miłych rzeczy.

-- Stare dzieje -- wujek machnął ręką. -- Młody byłem i gówno mi się uszami wylewało.

Felix, Net i Nika jak zaczarowani obserwowali rozwój wypadków.

-- Może wujek zostanie na obiedzie? -- zaproponowała wreszcie mama, chociaż ton głosu świadczyło tym, że liczy na odmowną odpowiedź. -- Robię pierogi.

-- A jakże, zjadłbym coś! -- gość uśmiechnął się i poklepał po brzuchu. -- Zawołaj, jak będą gotowe. Obejrzę film, bo wypierdzi-sty ekran tu macie.

Wrócił do salonu. Babcia tylko bezradnie wzruszyła ramionami. Najwyraźniej niezbyt cieszyła się z niezapowiedzianego gościa.

-- Z czym będą pierogi? -- zapytała.

Mama uniosła brwi.

-- Aha! Właśnie! Coś muszę włożyć do środka. Dobrze, że mi przypomniałaś... -- ruszyła do kuchni, ale zatrzymała się, wskazała głową salon i zapytała szeptem. -- Myślisz... że będzie chciał nocować?

Babcia smutno przytaknęła. Obie weszły do kuchni, zostawiając trójkę przyjaciół w hallu.

-- Nie obejrzymy filmu -- stwierdził ściszonym głosem Net. -- No offence, ale masz nieźle pogiętąrodzinkę.

-- Dzięki... Moje drzewo genealogiczne jest bardziej rozłożyste, niż sądziłem.

-- Moje to najwyżej genealogiczne bonsai.

233

-- Mogą być z pasztetem? -- rozległ się z kuchni głos mamy. -- Nie? Też mi się tak zdawało...

Przyjaciele stali w hallu, zastanawiając się, co robić. Caban wydostał się z piwnicy, niepewnie podszedłdo walizki i zaczął ją z zapałem obwąchiwać, zasysając śmiesznie powietrze.

-- Pewnie trup -- skomentował beztrosko Net. -- Co robimy?

W salonie grzmiał telewizor -- wujek odkrył już, jak dźwięk z telewizora puścić przez kolumny. Oglądał po raz kolejny scenę, w której Harrison Ford strzela do kobiety-androida. Gdy dobiegała końca, wujek przewijał pół minuty wstecz i oglądał ponownie.

Felix wzruszył ramionami, wziął Cabana za obrożę i zszedł do piwnicy. Przyjaciele poszli za nim.

-- Funkcjonowanie tego domu powoli ogarnia chaos -- Felix opadł na fotel. -- Babcia chora. Tata zaczął pracować jak mama. Mama po raz pierwszy zajmuje się domem zamiast babci. Od godziny robi pierogi, a ja wiem, że i tak nie wyjdą. Już nawet nie dziwię się, że kolejny prapociotek zwala się nam na głowę bez uprzedzenia i nikt nie protestuje.

-- Zapomniałeś dodać, że nawiał nam dwustukilowy robot z niestabilną psychiką -- dodał usłużnie Net. -- Nikę prześladuje policja, a dwumetrowy facet z kosą zamiast laski bawi się z nami w lwa i myszkę.

-- Dzięki, że uzupełniłeś moją listę. Dobra, nie ma co narzekać. Problemy są po to, żeby je rozwiązywać. Manfred?

-- Jestem! -- rozległo się z głośników minikomputera. -- Słucham tej rozmowy odkąd Net raczyłwłączyć komputer.

-- Masz raport o Knipszycu?

-- Mam, ale niewiele z niego wynika. Wygląda to tak, jakby ktoś włożył sporo pracy w usunięcie wszelkich danych o nim. Kilka linków prowadzi do serwerów Instytutu Badań Nadzwyczajnych, a do nich nie mam dostępu. Specjalne zabezpieczenia.

-- Ciekawe, jak dobre? -- Net zmrużył oczy w zastanowieniu.

-- Nie myśl o tym -- poprosiła Nika. -- Wasi ojcowie mogliby mieć potem problemy.

-- Ja się tylko głośno zastanawiam -- Net wzruszył ramionami.

234

-- Znalazłem informacje, że Anna Knipszyc leży na cmentarzu w rodzinnej miejscowości. Chociaż w spisie nie figuruje.

-- Ciekawe, dlaczego nie z mężem? -- zapytała cicho Nika.

Chwilę milczeli.

-- Zacznijmy od Golema -- zaproponował Felix.

-- Zniknął we wtorek -- przypomniał Net. -- Powinny mu się już skończyć akumulatory.

-- Jeśli wyłączy wszystkie niepotrzebne obwody, może czekać miesiącami.

-- I uruchomić się w dowolnym momencie? -- zapytała Nika.

Felbc skinął głową.

-- Golem nie ma nadajnika. Może się schować w dowolnym miejscu, a my przejdziemy tuż obok i nie będziemy o tym wiedzieć.

-- Zaraz! -- Net wstał i przyłożył palec do ust. -- Golem ma nadajnik Wi-Fi do łączenia się z sieciami bezprzewodowymi.

-- Czy mówisz o takim pudełku, które instalowaliśmy w piwnicy szkoły? -- zapytała Nika.

-- Router bezprzewodowy -- skinął głową Net. -- Z takim routerem, czyli hot spotem właśnie mógłby się połączyć.

-- Kiepsko to widzę -- Felix odchylił się w niedokończonym fotelu, aż coś chrupnęło w konstrukcji. Na wszelki wypadek wstał. -- Zasięg takiego routera to jakieś trzydzieści metrów. Nie możemy jeździć po mieście i sprawdzać każdej osiedlowej uliczki.

-- Nie o to chodzi -- Net pukał palcem w dolną wargę i mrużył oczy. -- Idąc przez miasto, pewnie logował się do mijanych hot spotów. .. -- zaczął klikać w klawiaturę. -- Tutaj logował się jako... Golem-Golem. Kilkanaście razy, odkąd zainstalowaliśmy mu nową płytę główną.

-- W jaki sposób się logował? -- zdziwił się Felbc. -- Mam bezprzewodowy internet, ale zabezpieczony hasłem... Zaraz, zaraz! To panel administracyjny mojego routera. Skąd znasz hasło?

Net spojrzał na niego i uśmiechnął się.

-- Widziałem, jak je wpisujesz. On pewnie też widział. Stał tu przecież i patrzył. Wysyłał i odbierał e-maile, biegał po setkach stron.

235

-- Już wiem, co tak obciążało ostatnio łącze...

-- Uczył się -- odezwała się Nika. -- Uczył się świata.

-- Przygotowywał się do ucieczki -- poprawił ją Net.

-- Nic dziwnego, skoro tak go traktowaliście.

-- Jak niby? Jak inaczej można traktować robota? Zabierasz swoją pralkę do kina?

-- Na początek zacznijcie go nazywać tak, jak sam tego chce: Golem-Golem.

Net westchnął i zwrócił się do Manfreda:

-- Możesz wyśledzić Golema-Golema?

-- Pamiętam o tym. Nie widziałem go żadną kamerą.

-- Nie o to chodzi. Czy możesz sprawdzić, gdzie się logował?

-- Jeśli logował się do urzędów, to dałoby się załatwić. Ale raczej się tam nie logował, bo przy urzędach są kamery i bym go zobaczył.

Net odszedł od blatu i zamyślił się.

-- Pełno jest domów z sieciami bezprzewodowymi -- powiedział wreszcie. -- Większość ludzi nie potrafi nawet włączyć zabezpieczeń. Mógł się tam logować, ale te dane leżą sobie w pamięci komputerów domowych i routerów. Kompletnie dla nas niedostępne.

Z podjazdu przed garażem dobiegł odgłos silnika rozklekotanego Land Rovera pana Polona. Felix poszedłna górę, by przywitać się z tatą i zorientować w sytuacji rodzinnej. Wrócił po chwili i starannie zamknąłza sobą drzwi.

-- Mama od kwadransa lepi pierogi -- oznajmił. -- Skleiła już trzy. Ma minę, jakby montowała zapalnik do bomby atomowej.

Tata przywitał się z wujkiem i zaszył na piętrze. Wujek nadal oglądał po kilka razy każdą scenę z „Blade Runnera".

-- Stary, bez obrazy, ale to kretyn -- rzucił Net. -- Albo w ogóle ściemnia, że jest jakimś tam wujkiem.

-- Mam go legitymować, czy jest naprawdę wujkiem Stefkiem z Bączysk Dolnych?

Net machnął ręką.

-- Zagrajmy w scrabble -- zaproponował. -- Muszę przestawić mózg na inne zadania, bo za dużo tego wszystkiego. Powinniśmy zdążyć, nim bomba atomowa będzie gotowa.

236

Grali przez następne pół godziny. Plansza, rozłożona wprost na wykładzinie, powoli zapełniała sięwyrazami. Tym razem wygrywał Net, co nie byłoby dziwne, gdyby nie to, że zwykle kolejność była inna. Najczęściej wygrywała Nika. Net, który wolał cyfry od liter, zawsze zostawał nieco za nią, a Felix ze swoim umysłem ścisłym zwykle przegrywał. Nie przejmował się tym zresztą. W grze chodziło o zabawę, a nie o to, kto wygra. Często nawet nie zapisywali punktów. Tym razem jednak Net miał ich dwa razy więcej niż Nika. To wzbudziło jej podejrzenia i baczniej obserwowała poczynania przyjaciela.

-- Wyciągaj tę słuchawkę z ucha! -- krzyknęła ze śmiechem po kolejnym ruchu. -- To dlatego wygrywasz! Manfred?! No, wiesz!...

-- Tylko tak mogę uczestniczyć w grze -- tłumaczył się wstydliwie program. -- Gdybyście grali na komputerze, nie byłoby problemu.

-- Tu chodzi o fun grania na planszy i układania tych klocków -- wyjaśnił Net, wyjmując słuchawkę. -- I o te kłótnie, czy istnieje „samojazd", czy nie.

-- Porozmawiajcie z facetem na wózku o pięknie Schodów Hiszpańskich w Rzymie. Nie mogę grać na planszy, bo nie mam rąk.

-- Stary! -- Net rozłożył ręce. -- Ciało było, ale nie chciałeś go zasiedlić.

-- Masz na myśli to ciało, które wam nawiało we wtorek?

-- Jasne, że nie ciało chomika cioci Krysi. Dlaczego nie chciałeś się wprowadzić do Golema?

-- Pytasz mnie o to dziesiąty raz... OK. Chcesz wiedzieć? Nie chciałem się wprowadzić do Golema-Golema, bo wtedy nie powstałby Golem-Golem.

Przyjaciele spojrzeli z zaskoczeniem na minikomputer.

-- A to ci! -- wykrzyknął Net. -- Tego się po tobie nie spodziewałem.

-- To bardzo szlachetne -- zauważyła Nika.

-- Albo bardzo głupie -- odparł Net.

-- Graj, nie gadaj! -- ponaglił go Felix. -- Chciałbym zdążyć przegrać przed obiadem.

Net przyjrzał się swoim literom i wyłożył sześć z nich na planszę.

237

-- „Kryptokornik"? -- zdziwiła się Nika. -- Nie ma takiego słowa.

-- Jak to nie?! -- wykrzyknął Net. -- To kornik, który podaje się za kogoś innego.

-- Zabieraj te litery z planszy -- powiedział ze śmiechem Felix.

-- Puryści językowi... -- Net, marudząc, zbierał litery. -- Na „po-duszkologa" też się pewnie nie zgodzicie?

-- Mowy nie ma.

-- Więc... -- Net położył trzy litery w innym miejscu -- „korni-kowo" -- wieś zamieszkana przez komiki.

-- Zabieraj to -- powiedział znów Felix.

-- To może... „wykornik"? Kornik, który wykorkował?

-- Raczej nie.

-- Fakt! Masz rację. To będzie „wykorkornik".

-- Zaraz będą pierogi! -- rozległ się z góry radosny okrzyk mamy.

-- To nas uwalnia od problemu zdechłych korników -- Felix wstał i wszedł na parter.

-- Nie ma dziś humoru -- zauważył Net.

-- Nie dziwię mu się -- dodała Nika. -- To nie nam zwalają się na głowę zapomniane od lat pociotki.

Wujek w ciągu czterdziestu paru minut obejrzał może kwadrans filmu i teraz, stawiając nienaturalnie długie kroki, przemieścił się do kuchni. Jego walizka wciąż stała na środku hallu.

Wszyscy usiedli przy stole, a mama z uroczystą miną wyłączyła gaz pod wielkim garem, podniosła pokrywkę i zanurzyła łyżkę ce-dzakową w mętnej wodzie. Dobre samopoczucie opuściło ją, gdy zamiast pierogów wyłowiła pojedyncze grudki mięsa i rozgotowane fragmenty ciasta.

-- Caban nie umrze z głodu -- westchnął Felix.

-- Wystarczy odcedzić -- przytaknęła mama. Spojrzała na babcię i zapytała. -- Zupa? ... Skąd wiedziałaś?

Babcia wzruszyła ramionami.

-- Trudno jest zrobić pierogi.

Mama spojrzała bezradnie na Felixa, oczekując, że i tym razem może przygotuje na szybko jakieś danie.

238

-- Trudno jest zrobić pierogi -- wujek wstał. -- Na szczęście nie przyjechałem z pustymi ręcami.

Wyszedł do przedpokoju, a Caban odprowadził go czujnym spojrzeniem. O dziwo nie szczekał na gościa, a jedynie nieufnie obchodził go w bezpiecznej odległości. Być może to właśnie wydobywający się z walizki zapach nastrajał go pokojowo. Wujek bowiem z trudem położył walizkę na kuchennym blacie i otworzył. Wewnątrz było pełno niestarannie zawiniętych w gazety szynek, kiełbas, kaszanek i słoików z marynatami. Na środku leżał wielki bochen wiejskiego chleba.

-- Siurpryza! -- wykrzyknął wujek. -- Mamy żarcie do północy!

-- Do północy za tydzień -- ocenił tata.

-- W oszołomie ani gnacie tego nie kupisz -- zachwalał wujek. -- Oryginalna, niehigieniczna, ale smaczna wiejska produkcja! Tymi ręcami śmy to robili.

-- Lepiej zginąć od bakterii niż od chemii -- uprzejmie przyznał tata, wpatrując się w czarne kreski pod wujkowymi paznokciami.

Mina mamy była jeszcze mniej entuzjastyczna.

-- Dziękujemy bardzo -- powiedziała ostrożnie.

Przyjaciele zorientowali się nagle, że pod wpływem dobywających się z walizki zapachów przełykająślinkę.

-- Pani domu zapodaje na stół -- wujek wskazał mamie zawartość walizki.

-- To może szynkę -- zadecydowała mama.

-- Wyciągaj wszystko. Noc jeszcze młoda. Wódkę tylko postawcie. Na trawienie.

Nie wyglądało na to, by byli w stanie zjeść choćby czwartą część dobroci z walizki. Mama z pomocą Niki zaczęła wyciągać talerze i półmiski i po paru minutach stół był zastawiony kiełbasami, szynkami, salcesonami, pasztetowymi, kaszankami i kindziukami*. Wódki nie było.

-- Co wujka do nas sprowadza? -- zapytał tata kwadrans później, gdy wszyscy zaspokoili pierwszy głód.

-- Yyy, pociąg -- odparł wujek z ustami pełnymi baleronu. -- Pociągiem przyjechałem.

* Kindziuk - wędlina, jeden z najbardziej znanych przysmaków kuchni litewskiej.

239

Tata uśmiechnął się, ale po chwili zrozumiał, że gość nie żartuje. Zaczął się więc zastanawiać, jak inaczej grzecznie zapytać o powód wizyty, choć właściwie to się domyślał.

-- Najlepsze zostawiacie -- wujek zauważył, że wszyscy odkra-wają tłuszcz i skórkę. Beknął donośnie i sięgnął po następne przysmaki.

Wszyscy przy stole zamarli. Netowi wypadł z ust kawałek kiełbasy, odbił się od talerza i pacnął na podłogę. Caban w ułamku sekundy znalazł się tam, z głośnym ciamknięciem pochłonął mięsko, po czym beknął niewiele ciszej.

-- Nakładaj sobie, mały -- wujek szturchnął Neta łokciem.

-- Dziękuję, nie jestem już głodny -- odparł Net.

-- Przecież jest dużo.

-- Się nie zmieści.

-- Dobrze gadasz! -- wujek dotknął brzucha. -- Czas zrobić miejsce na więcej. -- Wstał i skierował siędo łazienki. -- To potrwa. Nie czekajcie z deserem.

Miny wszystkich sugerowały, że deser jest ostatnią rzeczą, na jaką mają w tym momencie ochotę. Popatrzyli po sobie, potem po potrawach na stole - ich atrakcyjność chwilowo zmalała.

-- Wujek Obrzydliwiec -- podsumował szeptem Net.

-- Czy on też przyjechał... w tej samej sprawie? -- zapytał Felix. Babcia westchnęła.

-- Pójdę już spać -- oznajmiła. -- Dobranoc.

-- Przepraszam -- speszył się Felix.

Babcia uśmiechnęła się i pocałowała go w czoło.

-- Obawiam się, że masz rację -- powiedziała i wolno poszła do swojego pokoju.

-- Nie możemy najeść się jego wędlin, a potem go wyrzucić

-- tata podrapał się w głowę.

-- Przecież to jest nasz dom -- przypomniał Felix. -- My powinniśmy decydować, kto się tu zatrzymuje.

-- Kulturalni ludzie mają niestety problemy w takich sytuacjach

-- przyznała mama.

240

Wstała, zgarnęła z talerzy tłuste skrawki i wrzuciła do psiej miski. Caban, nie wyrabiając się na zakrętach i przewracając po drodze krzesło, podbiegł do miski i zaczął radośnie pałaszować, zupełnie jakby w domu był inny pies, który mógłby go uprzedzić.

-- Kochanie -- uśmiechnął się tata. -- Pracujesz w dziale marketingu. Ciągle jeździsz na jakieśszkolenia z relacji interpersonalnych... Nie ma sposobu na grzeczne wyrzucenie kogoś z domu?

-- Ale nie byłam na żadnym szkoleniu z patologii savoir-vivre'u.

-- Może nie będzie chciał nocować -- odezwała się Nika.

-- W jego walizce nie ma przecież żadnych ubrań na zmianę.

-- Obawiam się, że nie ma ich tam z zupełnie innego powodu

-- mruknął Net.

Nika spojrzała na niego podejrzliwie, ale nawet jeśli chciała o coś zapytać, to uniemożliwiło to wyjście wujka z łazienki.

-- Nie wchodźcie tam na razie! -- ostrzegł, wachlując twarz dłonią. Jedno było pewne: nikt nie zamierzał nawet zbliżać się do łazienki. Wujek usiadł przy stole, nałożył sobie solidną porcję wędzonego

boczku.

-- Marlenka, skocz no po cebulę i smalec -- polecił. -- Podsmażysz kiszkę.

Mama przestała jeść i uniosła głowę.

-- Ma wujek wiejską kaszankę? -- tata spojrzał na niego z błyskiem w oczach.

Mama spiorunowała go wzrokiem.

-- A jaką mam mieć? -- zapytał z pełnymi ustami wujek. -- Miejską?

-- Kochanie? -- tata spojrzał błagalnie na mamę. -- Podsmażysz?

Pani Polon była wyraźnie bezradna wobec entuzjazmu męża, wstała i wyciągnęła z szafki dużą patelnię.

-- Jak długo wujek zamierza zostać w Warszawie? -- zapytała niezupełnie miłym tonem.

-- Aż sprawę załatwię.

-- Jaką sprawę?

241

Wujek nie mógł odpowiedzieć, bo właśnie wepchnął sobie do ust kawał salcesonu tak wielki, że niejednemu mógłby starczyć za cały obiad.

Mama westchnęła, powoli pokroiła cebulę na nierównej grubości plastry i zerkała na wujka. Gdy tylko przełknął, zapytała:

-- Na kiedy wujek ma bilety powrotne?

-- Bilety? Jakie bilety? Aaa... bilety. Nie, nie używam.

-- To w jaki sposób wujek tu przyjechał? -- zapytał Felix.

-- Pociągiem. Mówiłem już, koleżko.

-- Bez biletu? Jak?

-- No, normalnie. W kiblu siedzę całą drogę i mówię: „Zajęte!".

Mama pokiwała smutno głową. Ponieważ nie miała smalcu, wlała na patelnię oliwę i włączyła gaz.

-- A sprawdzał już wujek rozkład jazdy pociągów POWROTNYCH? -- drążyła.

-- Po co? Idę na dworzec i czekam. W końcu jakiś będzie jechał w dobrą stronę.

Mama głośno wypuściła powietrze i zaczęła wymyślać inne, możliwe do zadania w kulturalny sposób pytania. Wrzuciła cebulkę na patelnię. Zaskwierczało.

-- Mam! -- wykrzyknął nagle Net, aż wszyscy spojrzeli na niego z zaskoczeniem. -- Znaczy się... -- zreflektował się i dodał ciszej. -- To dotyczy innej sprawy. -- Spojrzał porozumiewawczo na przyjaciół. -- Tej „zbiegłej" sprawy.

-- To my się może przejdziemy na spacer... -- Felix wstał.

-- Przecież pada -- zauważył tata.

-- To tylko odetchniemy na werandzie.

Felix skinął na Neta i Nikę, po czym cała trójka wyszła przed drzwi. Daszek dawał ochronę przed deszczem,

ale wilgotny chłód przenikał przez cienkie ubrania.

-- Jak sobie pomyślę o powrocie... -- westchnął Net. -- Chociaż jedzonko... No, w hipermarkecie tego się nie da kupić. Żałuję, że nie mam bardziej rozciągliwego żołądka.

-- Powiedz lepiej, co wymyśliłeś -- ponaglił go Felix.

242

-- Jest pewien sposób, żeby dowiedzieć się, gdzie logował się Golem-Golem -- powiedział poważnie Net.

-- Jeśli mówisz to takim tonem -- Nika spojrzała na niego poważnie -- zapewne to oznacza władowanie się w jeszcze poważniejsze kłopoty.

-- Może nie -- Net uśmiechnął się. -- Jeśli sprawa się nie wyda. .. to nie będzie sprawy.

-- Powiedz wreszcie -- przypomniał Felbc.

-- Spyware -- oznajmił Net. -- Żeby wyciągnąć dane z komputerów prywatnych ludzi, muszę napisaćprogram szpiegowski. To trudne, bo ludzie sami będą musieli go zainstalować, a potem on będzie musiałprzesłać raport, kto się logował do ich routera. Zasada jest prosta. Golem-Golem idzie ulicą i nagle łapie sygnał niezabezpieczonego hasłem routera. Większość ludzi to informatyczni mu-gole i nie wiedzą, że trzeba włączyć zabezpieczenie. Więc Golem--Golem loguje się, ściąga maile, surfuje po sieci i robi, co tam jeszcze chce. Potem idzie dalej, ale w pamięci routera zostaje wpis, że użytkownik Golem-Golem logowałsię o tej i o tej godzinie i zwiedzał te i te strony. Te wpisy z jak największej liczby sieci domowych chcemy właśnie zdobyć. Jeśli tylko napiszę zadziobisty programik, który wszyscy będą chcieli sobie poinstalować...

-- A jeśli sprawa się wyda? -- Nika pokręciła głową. -- Brniemy dalej w bagno.

-- Bejbe, po uszy w nim tkwimy. I za te uszy próbuję nas wyciągnąć.

-- Może my jesteśmy za grzeczni? ... -- zastanowił się Felbc. -- Przecież nie chcemy zrobić niczego złego. Wprost przeciwnie. Szukamy rozwiązania, w którym wszyscy będą zadowoleni -- obejrzał się na zamknięte drzwi. -- Moi starzy mają problemy z wyartykułowaniem wujkowi, że go tu nie chcą. Będą się z tym męczyć przez tydzień, zamiast wystawić mu walizkę za drzwi i zapomnieć o sprawie.

-- To się nazywa kultura -- zauważyła Nika.

-- Ale ten bakłażan jej nie posiada -- wtrącił Net.

243

-- Przyjechał po to samo, co ciotka Zenosława -- zgodził się Felix. -- Próbujemy w kulturalny sposób walczyć z ludźmi pozbawionymi kultury. Ponury Żniwiarz nie przejmuje się skutkami swoich działań.

-- To nas od niego odróżnia -- powiedziała poważnie Nika.

Caban wyszedł przez klapę w drzwiach. Wystawił pysk poza daszek. Zimna kropla spadła mu na sam czubek nosa. Otrząsnął się, jakby ktoś wylał na niego co najmniej kubeł wody, usiadł obok przyjaciół i zapatrzył w deszcz. Felix pogłaskał psisko po czarnym kudłatym łbie.

-- Czy możemy to zrobić... dyskretnie? -- zapytał.

-- Tak całkiem szczerze mówiąc... -- Net zawiesił na chwilę głos -- to postaram się, ale pewności nigdy nie ma.

-- Uważam, że pakujemy się w coraz większe kłopoty -- pokręciła głową Nika.

-- Umówiliśmy się na tydzień -- przypomniał Felix. -- Jeśli nie rozwiążemy naszych spraw w ciągu tygodnia, powiemy o wszystkim rodzicom.

-- Dobra, jesteśmy superpaczką -- przytaknęła poważnym głosem Nika. -- Działamy razem. Pisz ten program.

Net skinął głową. Wrócili do środka. Aromat smażonej kaszanki sprawił, że przynajmniej na chwilęzapomnieli o swoich problemach. Zresztą do poniedziałkowego poranka nie chcieli o nich pamiętać.

Kaszanka smakowała równie dobrze, jak pachniała. Została pochłonięta w kilka minut.

-- Tfu! -- wujek splunął wprost na podłogę. -- Pesteczka.

Mama zamknęła oczy i zacisnęła palce na trzonku noża. Tata położył dłoń na jej dłoni i spojrzał w oczy w sposób, który najpewniej miał znaczyć: „Spokojnie, jakoś sobie z tym poradzimy". Wujek wyciągnął z kieszeni wymiętą paczkę papierosów niezidentyfikowanej marki, włożył jednego do ust i zaczął się klepaćpo kieszeniach w poszukiwaniu zapałek.

-- Nie! -- krzyknęła mama. -- Nie palimy w domu.

Wujek spojrzał na nią zaskoczony.

244

-- To gdzie palicie?

-- W ogóle nie palimy, ale jeśli już ktoś pali, to wychodzi przed dom.

-- Ale pada.

-- Jest daszek.

Wujek popatrzył na nią podejrzliwie, jednak wstał i wyszedł z kuchni.

-- Piotrze, ja tego nie wytrzymam -- oznajmiła pani Polon, gdy zamknęły się drzwi wejściowe. -- Albo ty go grzecznie wyprosisz, albo ja zrobię to niegrzecznie.

-- Rodzina się na nas obrazi.

-- Jaka rodzina? Mama ostatni raz widziała ich przed naszymi narodzinami. Do poniedziałku musi się wynieść. Nie wytrzymam dłużej.

-- Dobrze -- tata przytulił mamę i pocałował. -- Do poniedziałku. Odsmaż jeszcze trochę kaszanki. Jest naprawdę pyszna.

Mama uśmiechnęła się, wycelowała w niego palec, zmrużyła oczy i wróciła do mieszania kaszanki na patelni.

-- Marlenko! -- zawołał przez uchylone drzwi wujek.

-- Nie słyszę! -- odkrzyknęła mama. -- Niech wujek tu podejdzie.

Wujek podszedł i stanął w drzwiach kuchni.

-- Macie jakąś szmatę? -- zapytał.

-- A co się stało? -- zaniepokoiła się mama.

-- Pies pierdyknął smrodliwego kupsańca na samym progu -- wskazał kciukiem za siebie. -- Wdepnąłem...

Wszyscy opuścili wzrok na jego buty, a potem na brudne ślady, które zostawił.

-- I wujek przyszedł tu, żeby mi o tym powiedzieć? -- mama rozłożyła ręce.

-- No, chciałaś przecież, żebym przyszedł. Krzyczałem od drzwi.

Mamie opadły ramiona.

-- Mieszajcie, bo się przypali -- rzuciła do przyjaciół. Minęła wujka i poszła do schowka po mopa.

-- Nigdy wcześniej nie widziałem takiego oblęgora... -- szepnął Net. -- Jesteś z nim spokrewniony?

245

-- Weź, nic mi nie mów... -- syknął Felix.

Mama szybko zmyła podłogę i wróciła do kuchni.

Wujek na jednej nodze poskakał do łazienki, włożył stopę z brudnym butem do sedesu i spuścił wodę.

-- Czysty -- oznajmił i wrócił do kuchni z mokrą do półłydki nogawką. Na dopiero co umytej podłodze został mokry ślad.

-- Byle do poniedziałku -- powiedziała sama do siebie mama, ale wszyscy to usłyszeli.

-- Musisz mi wytłumaczyć, Marlenko, jak używać tych waszych fikuśnych kranów.

Mamę nagle olśniło.

-- W takim razie, jak wujek umył ręce?

-- A po co? Nie były brudne -- sięgnął do walizki po kolejną kiełbasę. -- Ostatnia porcja i można iśćspać. Już po ósmej.

-- Może wujek spać w salonie -- wyjaśniła zrezygnowanym głosem mama.

-- A gdzie to jest?

-- To ten duży pokój z telewizorem... Łazienka jest obok toalety.

-- Łazienka? -- otworzył usta, ukazując zmieloną mieszankę cebuli i kaszanki. -- Aaa, łazienka! Tak, tak. Jasne. Nie myślcie sobie,

że my z Bąkowie to brudasy. Dziś sobota, kąpiel trza uskutecznić.

* * *

Niedzielę przyjaciele spędzili oddzielnie. Felix dłubał przy super-fotelu, instalując silniki elektryczne na dwanaście volt, które miały sterować wszystkimi jego funkcjami, Net tworzył program szpiegowski, a Nika nadrabiała zaległości w czytaniu, w przerwach szukając w internecie informacji o legendach warszawskich. Starali się nie myśleć o wiszących nad nimi problemach, ale, rzecz jasna, było to niemożliwe.

Późnym popołudniem, tknięty przeczuciem, Felix wszedł na parter i dyskretnie przejrzał leżącą na komodzie pocztę. Pod tradycyjnym spamem z hipermarketów, hurtowni opon i producentów cudownych preparatów na odchudzanie leżała urzędowa koperta zaadresowana do Piotra Polona. Chłopak z duszą na ramieniu przyło-

246

żył ją do lampy. Z trudem przeczytał prześwitujące litery. Przełknął ślinę. Było to wezwanie na środę, na godzinę szesnastą w sprawie syna, czyli jego. Więc to tak, nie chodziło o Nikę i jej ojca, tylko o wspólnąsprawę, a raczej wspólne kłopoty. Chwilę zastanawiał się, czy nie zniszczyć koperty, ale uznał, że to tylko pogorszyłoby sytuację. Odniósł ją na miejsce. Z salonu dobiegała rozmowa taty z wujkiem. Dyskutowali o błędach w konstrukcji traktora. Tata uważał, że traktor jest za mało uniwersalny i zasadnicza zmiana jego budowy umożliwiłaby znaczne zwiększenie liczby możliwych zastosowań. Wujek skłaniał się do poglądu, że paliwo dla rolników powinno być tańsze i wtedy konstrukcja traktora byłaby OK. Mama siedziała w kuchni nad stertą wydruków i modyfikowała zawartość arkusza kalkulacyjnego w laptopie. W osobnym oknie wyświetlała się książka kucharska, otwarta na podstronie z przepisem na spaghetti carbonara. Widocznie po porażce z rodzimą kuchnią mama postanowiła sprawdzić swe siły we włoszczyźnie.

Felix zszedł na dół i, używając komunikatora Net.com, odbył długą rozmowę z Niką. Próbował jąpocieszyć, że najpewniej nie chodzi o jej ojca. Nie wierzył, żeby w tej sytuacji długo udało się zachować w tajemnicy fakt, że Nika mieszka sama, ale przynajmniej można było to odwlec. Dziewczyna odparła, że w sumie to na jedno wychodzi, bo przecież jak zaczną ją sprawdzać, to i tak dowiedzą się o wszystkim... Postanowili, że nie wspomną ani słowem o udziale

Neta w zdejmowaniu znaku, żeby nie denerwować jego mamy.

* * *

Na obiad mama przygotowała spaghetti carbonara. Felix dawno nie jadł tej potrawy, więc nie pamiętał, jak powinna smakować, jednak to, co miał na talerzu, było całkiem niezłe. Tata i babcia również zajadali ze smakiem. Jedynie wujek nie wyglądał na zachwyconego.

-- No, Marlenko, moją żoną to ty byś nie mogła być -- podniósł na widelcu kilka nitek spaghetti. -- Nie połamałaś wcześniej tego makaronu. Jak to teraz jeść?

-- To się nawija... -- mama zgrabnie zademonstrowała za pomocą łyżki i widelca, zastanawiając się, ile w życiu ją ominęło.

247

Wujek zmarszczył brwi i spróbował zrobić to samo. Nie szło mu najlepiej, więc zaczął wciągać pojedyncze nitki makaronu ustami. Pryskał przy tym sosem na wszystkie strony. Kolejna nitka chlasnę-ła go w czoło. Zrobił zeza, jakby chciał dojrzeć ślad sosu na własnej twarzy.

-- Normalni ludzie tak nie jedzą -- oświadczył, po czym wziął nóż i zaczął kroić makaron na krótkie kawałki, zdatne do nabrania łyżką. -- Normalni ludzie jedzą kotlety z kartoflami. Tu jest tyle mięsa, co kot napłakał.

W innych okolicznościach byłoby to pewnie zabawne, ale Felix miał parę przykrych spraw do przemyślenia, więc zjadł szybko i zamknął się w piwnicy.

Kilka godzin później, gdy kładł się spać, był już pewien, że za trzy dni trzeba się będzie do wszystkiego przyznać i liczyć na to, że ktoś uwierzy w tak nieprawdopodobną historię oraz, co ważniejsze, że jakimścudem uda się uniknąć zdemaskowania Niki i denerwowania mamy Neta.

248

Wujek zmarszczył brwi i spróbował zrobić to samo. Nie szło mu najlepiej, więc zaczął wciągać pojedyncze nitki makaronu ustami. Pryskał przy tym sosem na wszystkie strony. Kolejna nitka chlasnę-ła go w czoło. Zrobił zeza, jakby chciał dojrzeć ślad sosu na własnej twarzy.

-- Normalni ludzie tak nie jedzą -- oświadczył, po czym wziął nóż i zaczął kroić makaron na krótkie kawałki, zdatne do nabrania łyżką. -- Normalni ludzie jedzą kotlety z kartoflami. Tu jest tyle mięsa, co kot napłakał.

W innych okolicznościach byłoby to pewnie zabawne, ale Felix miał parę przykrych spraw do przemyślenia, więc zjadł szybko i zamknął się w piwnicy.

Kilka godzin później, gdy kładł się spać, był już pewien, że za trzy dni trzeba się będzie do wszystkiego przyznać i liczyć na to, że ktoś uwierzy w tak nieprawdopodobną historię oraz, co ważniejsze, że jakimścudem uda się uniknąć zdemaskowania Niki i denerwowania mamy Neta.

Wujek zmarszczył brwi i spróbował zrobić to samo. Nie szło mu najlepiej, więc zaczął wciągać pojedyncze nitki makaronu ustami. Pryskał przy tym sosem na wszystkie strony. Kolejna nitka chlasnę-ła go w czoło. Zrobił zeza, jakby chciał dojrzeć ślad sosu na własnej twarzy.

-- Normalni ludzie tak nie jedzą -- oświadczył, po czym wziął nóż i zaczął kroić makaron na krótkie kawałki, zdatne do nabrania łyżką. -- Normalni ludzie jedzą kotlety z kartoflami. Tu jest tyle mięsa, co kot napłakał.

W innych okolicznościach byłoby to pewnie zabawne, ale Felix miał parę przykrych spraw do przemyślenia, więc zjadł szybko i zamknął się w piwnicy.

Kilka godzin później, gdy kładł się spać, był już pewien, że za trzy dni trzeba się będzie do wszystkiego przyznać i liczyć na to, że ktoś uwierzy w tak nieprawdopodobną historię oraz, co ważniejsze, że jakimścudem uda się uniknąć zdemaskowania Niki i denerwowania mamy Neta.

248

11. Musical

Dobiła ich pani Szafran, nauczycielka muzyki, zwana zresztą czasem „Muzyczką", która w poniedziałek na trzeciej lekcji przekazała im kolejne zadanie konkursowe.

Lekcje muzyki dla większości uczniów były przykrym przeżyciem. Felix i Net odmawiali śpiewania, uważając, zgodnie z prawdą, że nie mają w tym kierunku żadnych zdolności i nie będą się wygłupiać. Przy akompaniamencie pianina deklamowali teksty piosenek. Jeśli tylko nie pomylili słów, zapewniało im to trójkę.

Pani Szafran uważała własne zainteresowania za uniwersalne, a ludzi o odmiennych poglądach za ograniczonych umysłowo. Dzieliła społeczeństwo na dwie grupy: uzdolnionych muzycznie i całą resztę, która była gorsza i należało ją albo zainteresować muzyką, albo chociaż zmusić, by to zainteresowanie udawała. Dysponowała niewyczerpalnymi pokładami zdziwienia, że mimo jej ciężkiej pracy ta druga grupa wciąż istnieje. Nic też dziwnego, że swój przedmiot traktowała jako najważniejszy w szkolnym programie.

Czwarte zadanie konkursowe polegało na przygotowaniu przedstawienia, opartego na opracowanej wcześniej legendzie. Przez sa-

249

lę przebiegło ponure westchnienie i nieśmiałe głosy protestu. Wszyscy zaczęli się zastanawiać, dlaczego nie zajmuje się tym pani Jola, polonistka, ale nikt nie odważył się zapytać. Nauczycielka złożyła na czworo kartkę z zadaniem, poprawiła wielkie okulary, tkwiące na wielkim prostym nosie, po czym oznajmiła:

-- Rozumiem was doskonale. Też nie byłam uradowana, jak to przeczytałam. Przedstawienia teatralne nie są specjalnie interesujące -- powiodła wzrokiem po zastygłej w oczekiwaniu klasie i dodała radośnie. -- Rozmawiałam z dyrektorem. Po namyśle przyznał mi rację i zmodyfikował zadanie. Myślę, że wszyscy się zgodzicie, że musicale są znaczcie ciekawsze. Będziemy ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć.

Net prawie wjechał pod stół. Przez salę przebiegł jęk rozpaczy. Oto zamiast jednej godziny muzyki w poniedziałek miał być cały tydzień, zakończony tym, co najgorsze, czyli śpiewaniem przy akompaniamencie starego pianina. Nie była zmartwiona tylko Aurelia, która uważała, że ma talent i liczyła, że zostanie gwiazdą światowego popu.

-- Ja mogę być oświetleniowcem -- oświadczył Net.

-- Oświetleniowcem? -- pani Szafran zamrugała szarymi oczami powiększonymi przez wielkie szkła i pochyliła się nad nim jak zapadająca się w podmokłym gruncie wieża strażnicza. Była wysoka, chuda -- wydawało się, że w każdej chwili może się złamać. -- Znam legendę o Bazyliszku i nie występuje w niej żaden oświetleniowiec.

Jeśli miał być to żart, to nikt nie próbował się z niego śmiać. Ale znając nauczycielkę, najprawdopodobniej mówiła poważnie.

-- Adaptację sceniczną zrobicie w domu -- niniejszym uznała, że sprawa Neta jest zakończona. -- Ćwiczenia zaczynamy jutro po lekcjach.

-- Po lekcjach? -- upewnił się Lucjan. -- Nie w trakcie?

-- Tak, jak powiedziałam. W trakcie lekcji przecież są lekcje. Druga „b" ćwiczy przed lekcjami. Przez ten tydzień będą przychodzić do szkoły na siódmą -- pani Szafran uśmiechnęła się do siebie.

250

-- Miłość do muzyki wymaga poświęceń. Jeśli chcecie, możecie się z nimi zamienić.

Wobec takiej perspektywy wszelkie protesty ucichły.

Nauczycielka odwróciła się i wolnym krokiem podeszła do pianina. Sprawiała wrażenie niestarannie posklejanej, jakby głowa, nogi, dłonie i cała reszta pochodziły z różnych kompletów. Wełniany sweter i szara wełniana spódnica wisiały na niej jak na wieszaku. Szare włosy nosiły na końcówkach ślady nieudanego farbowania na rudo. Gdy siadała na zydelku przed klawiaturą, widać było, że stara się to zrobić z gracją, ale wrażenie było takie, jakby każda część jej ciała miała własny pomysł na to siadanie. Rozczapierzonymi palcami brzdąknęła kilka donośnych gam, odchrząknęła i zaśpiewała:

-- A teeeraz sobie przypomniiimy, czego sięęę nauczyliśmy tydzień temuuu.

* * *

Zgodnie z obawami przyjaciół na przerwie posypały się pod ich adresem pretensje.

-- To wy władowaliście nas w ten konkurs -- Lucjan palcem wskazującym puknął w pierś Felixa.

-- Sorki, ale nic nie robisz przy konkursie -- przypomniał Net.

-- To zadanie dla całej klasy.

-- Nie jestem małpą, żeby występować w musicalu. Wymyślcie coś teraz.

-- Poza pożarem szkoły nic mi nie przychodzi do głowy -- przyznał Net. -- Sądziliśmy, że ten cały konkurs będzie polegał na turnieju szachowym albo na zawodach w rzucaniu bananem...

-- Daj spokój, Lucek -- Aurelia uwiesiła mu się na ramieniu, co nie przeszkodziło jej posłać uroczego uśmiechu Netowi. -- Nie miej pretensji. To na pewno będzie zabawne.

Lucjan mruknął coś pod nosem i odszedł, ciągnąc za sobą uczepioną Aurelię.

-- Zdążycie na jutro napisać scenariusz? -- zapytał Wiktor, już idąc za Lucjanem i Aurelią.

251

-- Zaraz! -- zreflektował się Net. -- Też chcemy mieć jakiś fri-tajm. Poprzednie zadanie sami odrabialiśmy.

-- Ale daliście ciała -- zauważył Gerald. -- Teraz możecie się zrehabilitować.

-- Nie dość, że nas w to władowaliście -- dodał Lambert -- to jeszcze przez was przegrywamy.

-- Możemy się wycofać -- Felix wzruszył ramionami. -- Możemy planowo przegrać wszystkie konkurencje.

-- Za dużo pracy w to włożyliśmy -- Lambert pokręcił głową.

-- Facet! -- Net zaczynał się denerwować. -- IV do tej pory jeszcze nic nie zrobiłeś.

-- Jako... klasa za dużo pracy w to włożyliśmy. Liczymy na tę wycieczkę.

-- Więc sukces jest grupowy, a porażka tylko naszej trójki? -- zapytała Nika.

-- Mówię tylko, że szkoda by było -- rzucił jeszcze Lambert i również odszedł.

Przyjaciele zostali sami.

-- Nie wierzę... -- Net rozłożył ramiona. -- Znów daliśmy się wpuścić w kanalizację. Zróbmy sobie może jakieś testy na IQ, bo zaraz zaczną nas wykorzystywać rośliny doniczkowe.

-- Mamy problem z asertywnością -- przyznał Felix. -- Każdy inny na naszym miejscu rzuciłby to i zajął się czymś przyjemnym.

-- Sugerujesz -- Net spojrzał na niego uważnie -- że my tego nie rzucimy? Całą niedzielę pisałem ten program szpiegowski. Nie zamierzam stracić reszty tygodnia na jakiś durny scenariusz.

-- Już napisałeś ten program? -- zdziwiła się Nika. -- I jak?

-- Teraz kumpel z RPA dorabia grafikę. To będzie prosta gierka, coś jak packman. Chodzi się po lochach, zbiera złote kaczki i jednocześnie ucieka przed Bazyliszkiem.

-- Dowcipne -- Felix nie wyglądał na rozśmieszonego.

-- Taki humor naszedł mnie koło drugiej w nocy.

-- Jak to ma działać? -- zapytała Nika. -- Co nam z tego, że ludzie będą grać?

252

-- Kiedy oni będą grać, program sprawdzi logo routera i prześle raport na nasz tajny serwer. Potem ściągnę wszystkie raporty i będziemy wiedzieć, gdzie logował się Golem-Golem.

* * *

Są w życiu chwile, gdy myśli się, że jest tak źle, iż już gorzej być nie może. Wtedy właśnie okazuje się, że jednak może. Felix, przechodząc kilka razy przez hall, mimowolnie zerkał na kupkę listów. Wreszcie nie wytrzymał, podszedł i dyskretnie przejrzał korespondencję. Na spodzie, spomiędzy innych przesyłek, wystawał rożek czarnej koperty. Felix wyciągnął ją i wepchnął do kieszeni. Nikt nie zobaczył - rodziców nie było, babcia spała, a wujek oglądał film, pijąc herbatę z ketchupem - najwyraźniej nie wiedział, do czego służy ketchup. Felixowi robiło się niedobrze od samego patrzenia. Zszedł do swojej piwnicy i usiadłna niedokończonym superfotelu. W mechanizmie podnośnika coś strzeliło i siedzisko opadło o kilka centymetrów. Chłopak jakby w ogóle tego nie zauważył. Obracał w dłoniach brązowoczarną kwadratowąkopertę, opatrzoną naba-zgranym niestarannie „Felix Polon". Bez adresu czy znaczka - ktoś sam wrzucił jądo skrzynki. Była słabo zaklejona, wystarczyło podważyć, by wyciągnąć list i przeczytać wiadomość. Felix wodził palcem po odstającej klapce i zaciskał usta.

W laptopie zapiszczał sygnał przychodzącego połączenia. Felix włączył komunikator Net.com. Z boku ekranu wyskoczyło zielone okienko z twarzą Niki.

-- Nie otwieraj tego! -- krzyknęła bez wstępów.

Felix spojrzał na swoje dłonie. Palec wskazujący, bez wiedzy właściciela, już wsuwał się w szczelinę. Odłożył kopertę na blat.

-- Też to dostałaś -- stwierdził.

Przytaknęła i nachyliła się nad niewidoczną w kadrze klawiaturą. Z głośnika dobiegły odgłosy pisania. Po chwili obok okna Niki pojawiło się kolejne z Netem.

-- Powinniśmy porozmawiać -- zaczęła od razu Nika.

-- O tym, dlaczego w walizce wujka Stefka nie ma ubrań na zmianę? -- twarz Neta rozszerzyła się w uśmiechu. -- Wyjechał?

253

-- Mama zgodziła się, żeby wujek został do wtorku. Nie sprawdzałeś jeszcze skrzynki na listy?

-- Moja skrzynka jest sto metrów niżej -- Net spoważniał nagle. -- Co w niej miałoby niby czysto

teoretycznie i wcale nie na pewno być?

-- To -- Felix pokazał czarną kopertę. Pomyślał, że współczynnik szczęścia przyjaciela spada właśnie na łeb, na szyję.

-- Co jest w środku?

-- Nie wiem, nie otwierałem.

-- Zejdź na dół -- poprosiła Nika. -- Wyciągnij list ze skrzynki, przynieś do domu i spal.

-- Nie mogę tak po prostu spalić listu. Smród sprowokuje pytania, włączy się system przeciwpożarowy albo coś...

-- Wyjdź na taras i spal.

-- Pada deszcz...

-- U mnie nie pada -- zauważył Felix.

-- W każdej chwili może zacząć.

Felix popatrzył na niego badawczo.

-- Dobrze -- powiedział wreszcie. -- Jutro przynieśmy listy do szkoły i spalmy je wspólnie.

-- Jasne!

-- Dostaliście mailem mój szkic scenariusza? -- Felix zmienił temat.

-- Tak. -- Nika skinęła głową. -- Dopiszę dialogi i wyślę do Neta.

-- Może dzięki temu odreaguję -- Net spróbował się uśmiechnąć. -- Przy okazji, szukając informacji o Bazyliszku, znalazłem gościa, który ma na nazwisko Szek, a rozgarnięci rodzice dali mu na imię Bazyli... Dobra, spadam -- Net miał się rozłączyć, ale zatrzymał się z ręką nad klawiaturą. -- Co macie dziś na obiad?

-- Pieczony udziec barani... Czuję, jak tyję.

-- Ja czuję, jak się ślinię... OK, do jutra. Czekam na scenariusz.

Okno z transmisją z domu Neta zniknęło. Felix patrzył chwilę na

Nikę. Chciał coś powiedzieć, ale zrezygnował.

-- To do jutra.

-- Pa!

254

Zamknął komunikator Net.com i spojrzał na kopertę. Wziął ją w dłonie, obejrzał ze wszystkich stron. Ciemnobrązowa, prawie czarna. Prawie otwarta.

Stali w parku, niedaleko wejścia do szkoły. Każde z nich trzymało małą czarną kwadratową kopertę. Nika miała najmniej wątpliwości, więc pierwsza zgniotła kopertę i położyła na ziemi. Chłopcy z ociąganiem zrobili to samo. Felix wyciągnął zapalniczkę i podpalił.

-- Mogliśmy zrobić zdjęcie -- westchnął Net. -- Tak na wszelki wypadek. Z zamkniętymi oczami.

Papier wypalił się, a wiatr rozwiał popiół. Przyjaciele ruszyli w kierunku wejścia do szkoły z przykrym przeświadczeniem, że

zniszczenie wiadomości niczego nie zmieniło.

* # *

Na zajęcia dodatkowe z botaniki progresywnej przychodzili już tylko Felix, Net i Nika. Aurelia uznała, że to zbyt obrzydliwe, Zosia zemdlała na dwóch kolejnych, więc w trosce o swoje zdrowie i rozwój psychiczny na następne już nie przyszła. Gilbert stwierdził za to, że są za mało obrzydliwe.

Na przybitej obok tablicy półce stała doniczka z Esencją floren-cją, najbardziej wykręconym kwiatem, jaki kiedykolwiek wyhodowano. Z wiekiem jej wykręcenie tylko się pogłębiało. Patrząc na nią zbyt długo, można było stracić równowagę i przewrócić się.

Na biurku Butlera stał wielki elektromagnes, pożyczony zapewne z pracowni fizycznej, połączony z czymśwyglądającym jak uchwyt na piłkę lekarską. Profesor krzątał się po zapleczu. Zwykle tak wyglądałpoczątek zajęć, ale nie wynikał z zamierzonej dramaturgii. Raczej był pochodną problemów z planowaniem czasu.

Wreszcie nauczyciel pojawił się w drzwiach zaplecza. Chował za plecami coś dużego.

-- Drylowanie wiśni jest proste -- powiedział na wstępie z uśmiechem szalonego naukowca, który wynalazł środek na porost włosów i odrdzewiacz do metalu w jednym. -- Ale spróbujcie wy-drylowaćarbuza!

255

Mówiąc to, wyjął zza pleców dorodnego arbuza i umieścił w uchwycie.

-- Zapewne zastanawialiście się, co od roku robię wieczorami?

-- kontynuował, zaciskając ramiona uchwytu.

Miny przyjaciół sugerowały, że wieczorne zajęcia profesora nieszczególnie ich interesują.

-- Hoduje pan arbuzy? -- niechętnie zaryzykował Net.

-- Tak! Cały wysiłek rośliny nie służy temu, żebyśmy mogli skosztować soczystego owocu. Owoc to

dodatek do kryjących się wewnątrz pestek. Roślinie chodzi o to, żebyśmy roznieśli te pestki po żyznej ziemi, nam chodzi o zjedzenie owocu. Pestki nam przeszkadzają, ale tolerujemy je, bo owoc jest pyszny. Kto kogo wykorzystuje? -- profesor znów się uśmiechnął. -- Niestety, roślina nas. Ale do czasu! My jesteśmy inteligentniejsi i zmienimy tę sytuację

-- położył dłoń na obudowie urządzenia. -- To elektrodrylownica, a to żelazoarbuz. Modyfikując genetycznie arbuza, uzyskałem owoc, który ma bardzo wysoką zawartość żelaza w pestkach. Silne pole elektromagnetyczne przyciągnie żelazo, a pestki opuszczą owoc i przylgną do magnesu. Gotowi?

Przyjaciele nie byli gotowi, ale skinęli głowami. Obawiali się co najmniej klapy, bo zwykle tak kończyły sięeksperymenty profesora. Biorąc jednak pod uwagę niedorzeczność pomysłu, istniała szansa, że tym razem po prostu nic się nie stanie.

Profesor włączył zasilanie. Arbuz drgnął, ale nic poza tym się nie wydarzyło.

-- Może elektromagnes jest za słaby -- zasugerował Net.

-- Ma regulację -- profesor przekręcił gałkę na obudowie.

Pióro wieczne wyskoczyło z kieszeni bluzy Felixa i z trzaskiem

wylądowało na głowicy urządzenia. Cała ławka zaczęła się przesuwać w kierunku elektromagnesu. Felix złapał swój plecak, ale jego zawartość jakby ożyła i wysuwała się z kieszeni. Łapanie na niewiele się zdało: klucze, spinacze, narzędzia i scyzoryki poleciały w ślad za piórem. Arbuz trząsł się, ale nie zamierzałpoddać się elektrodry-lowaniu.

256

Profesor zmarszczył brwi i przekręcił pokrętło do oporu. Salę wypełniło buczenie transformatora, a Nika poczuła, że coś ją wciąga pod stół. Krzyknęła i przejechała po podłodze aż do biurka, gdzie jej buty z metalowymi noskami pacnęły o obudowę elektromagnesu. Ławki i krzesła pełzły już zdecydowanie i hałaśliwie. Arbuz trząsł się, jakby nagle ożył. Wreszcie z głuchym „plumff" eksplodował, rozrzucając różowy miąższ po sali. Z korytarza rozległ się wystrzał przepalonego bezpiecznika, zgasło światło. Przyczepione do głowicy elektromagnesu przedmioty, w tym i komplet pestek, opadły na biurko.

Uwolniona Nika wstała i ze złością rozprostowała spódniczkę.

-- Pani Pumpernikiel się ucieszy... -- pokiwał głową Net, obserwując otaczające ich pobojowisko. Na głowie miał małą czapeczkę z zielonej łupiny.

* * *

-- Mam pewne zastrzeżenia do sceny śmierci Bazyliszka -- pani Szafran przyglądała się kartce. Mrugała wielkimi oczami zza wielkich okularów. -- Czy sądzicie, że w tamtych czasach znano karabiny maszynowe?

-- Trochę to zmodernizowaliśmy... -- Net zerknął na przyjaciół.

-- Znaczy ja zmodernizowałem... Uwspółcześniłem, żeby takie ciekawsze było.

-- Wróćcie, proszę, do poprzedniej wersji.

-- Poprzednio to był tam blaster plazmowy...

-- Mam na myśli prawdziwą wersję legendy. Tam były lustra

-- nauczycielka przeglądała dalej. -- No, tak. Rozważania nad użyciem oddziałów antyterrorystycznych też nie są najszczęśliwsze, podobnie jak pomysł z wezwaniem pomocy przez telefon komórkowy. To się działo kilkaset lat temu, w czasach, kiedy nie istniała nawet automatyczna perkusja.

-- Możemy postarzyć ten telefon. Tata ma gdzieś taki wielki, z wysuwaną anteną.

-- To chyba nie wystarczy. No i te taksówki, którymi jeżdżą rodzice, szukając dzieci. To też musi zniknąć.

257

Felix i Nika z coraz większym zdziwieniem patrzyli na przyjaciela.

-- Postać reporterki telewizyjnej też? -- zapytał Net.

-- Razem z tym helikopterem -- oddała kartki Netowi. -- To trzeba wyrzucić. OK, praca wymaga poprawek, ale możemy założyć, że mamy libretto.

-- Co mamy? -- Net spojrzał na wydruk, potem na nauczycielkę.

-- Libretto, czyli powiedzmy scenariusz. Gdybyśmy wystawiali zwykły teatr, to by wystarczyło -- zaczęła się przechadzać po klasie i tłumaczyć, gestykulując. -- Do musicalu potrzebujemy muzyki. Dopiero muzyka czyni przedstawienie kompletnym... pełnowartościowym. Kto z was skomponował muzykę?

Powiodła po klasie pełnym nadziei spojrzeniem. Klasa za to patrzyła na panią Szafran, jakby ta właśnie oznajmiła, że przyleciała z Andromedy po próbki ludzkiego DNA.

-- No, dalej -- zachęciła. -- Nie wstydźcie się. Szkoda czasu. Bez tego nie możemy zacząć. Druga „b" zmarnowała dzień, bo nie wiedziała, że musical nie istnieje bez muzyki. Wy jesteście chyba bardziej rozgarnięci?

Powoli stawało się coraz bardziej oczywiste, że w tym względzie druga „a" jest tak samo rozgarnięta, jak druga „b".

-- Klemens? Może ty?

Klemens spojrzał na nią przerażony i gwałtownie pokręcił głową.

-- Oskar, Kuba, Celina, Zosia? Nikt?...

Pani Szafran założyła ręce i zaczęła wolno ściągać usta. Wyglądała, jakby ćwiczyła mięśnie twarzy, nim

wydrze się na cały głos. W chwili, gdy usta stały się niemal pionowe, Net odchrząknął i oznajmił:

-- Napisałem do połowy, bo nie mam doświadczenia. Na jutro przyniosę całość.

W głuchej ciszy odgłos upuszczonego przez oniemiałą Celinę zeszytu zabrzmiał jak wystrzał. Oskar zakrztusił się. Klasa wpatrywała się w Neta w osłupieniu.

-- O, to świetnie! -- nauczycielka uśmiechnęła się z ulgą. Przyjęła do wiadomości, że uczeń drugiej klasy gimnazjum potrafi komponować, jakby to była oczywistość. -- Wobec tego dziś nie będę

258

was już trzymać. Jutro za to bierzemy się solidnie do roboty. -- Zacisnęła pięści jak trener zagrzewający do boju własną drużynę. -- No, zmykajcie do domów pośpiewać.

Było wielce prawdopodobne, że pani Szafran naprawdę wyobrażała sobie uczniów śpiewających, grających na fletach poprzecznych i tamburynach oraz komponujących musicale w czasie wolnym od innych zajęć. Nie było nikogo, kto mógłby wyprowadzić ją z błędu.

-- Jak zamierzasz skomponować muzykę? -- zapytała przesadnie spokojnie Nika, gdy szli w kierunku przystanku.

-- Jeszcze... nie wiem. -- Net uśmiechnął się dumnie. -- Ale to nie może być trudne. Wiem ile linii ma pięciolinia, a to już coś.

-- Ona się wkurzy, jak nie dostanie tej muzyki.

-- Pomyślcie -- Net nachylił się do przyjaciół. -- Możemy w prosty sposób odrobić stratę punktów. Czego bym nie napisał, będziemy lepsi od drugiej „b", bo oni nie napiszą niczego. Zyskamy sympatięsędziego i wyjdziemy na prowadzenie.

-- O ile dostanie tę muzykę.

Net machnął tylko ręką, że to łatwizna. Nika jednak wiedziała, że to machnięcie w wykonaniu Neta znaczyło bardziej „to dopiero jutro".

-- A jak się czuje program szpiegowski? -- zapytał Felix.

-- Wieczorem wpuszczam go w sieć.

Zadzwonił telefon Neta. Chłopak odebrał, chwilę słuchał, odpowiedział: „Nie mam pojęcia", potem: „Naprawdę nie mam pojęcia". Wreszcie schował telefon do kieszeni.

-- Do mojego taty też przyszedł list z wezwaniem -- zakomunikował ze ściągniętymi ustami.

-- Środa, godzina szesnasta? -- zapytała Nika.

Net przytaknął.

-- To za duży zbieg okoliczności -- powiedział wolno. -- Musi chodzić o ten znak, który zdjęliśmy. Ja pakuję walizkę i emigruję na Słowację...

Usiadł na murku obok przystanku i schował głowę w dłoniach.

259

-- Udawajmy, że nic się nie dzieje -- Felix wepchnął ręce do kieszeni. -- Róbmy to, co mieliśmy robić.

-- Wszystko wali się na łeb, na pupę, a ja mam musical robić?! -- wykrzyknął Net.

-- Podjęliśmy się tego zadania -- przypomniała Nika. -- Chociaż jedno może nam się udać.

-- Raczej zostaliśmy nim podjęci. Liczyłem na konkurencje typu plucie sernikiem do celu, podpalanie kosza na śmiecie albo kto głośniej puści --

-- Starczy! -- przerwała mu Nika. -- Mamy konkretne zadanie.

Net westchnął, wyciągnął z kieszeni telefon i powiedział do niego jak do walkie-talkie:

-- Manfred? Znasz się na komponowaniu muzyki?

-- Powiedziałem już poprzednio. To twoje zadanie domowe, nie moje.

-- Ale ja nie potrafię go odrobić.

-- Powinieneś się przyłożyć.

-- Tylko nie strzelaj mi kolejnej umoralniającej gadki -- Net nachylił się groźnie nad telefonem. -- Nie mam żadnych talentów muzycznych. Choćbym chodził przez trzydzieści lat do liceum muzycznego, i tak nie będę w stanie skomponować niczego ponad krótką sonatę pod tytułem „Tocząca się po betonie scentrowana felga od Jelcza". Dlatego nie mam zamiaru nawet ćwiczyć rysowania klucza wiolinowego. Mamy psychiczną nauczycielkę od muzyki, która widzi w nas kolejne wcielenia Chopina, Rachmaninowa i spółki. Więc nie mów mi, że powinienem się przyłożyć!

W powietrzu zawisła ciężka cisza. Potem z głośnika telefonu rozległy się groźne dźwięki, przypominające nieco „Marsz imperatora" z „Gwiezdnych wojen".

-- Może być?

* * *

-- Synu... -- tata obracał w dłoniach kopertę, którą Felix niestety doskonale rozpoznawał. -- Przyszedł list z policji... w twojej sprawie. Powinienem o czymś wiedzieć?

260

Felix spojrzał na tatę, wzruszył ramionami i powiedział:

-- Mpfff...

Zrobił przy tym na tyle nieokreślony wyraz twarzy, że tata westchnął tylko i powiedział:

-- Niech więc to będzie niespodzianka... -- ciężko skinął głową. -- Tata Neta prosił mnie, żebym go reprezentował. Nie może się zwolnić z pracy.

-- Policji to nie ucieszy -- zauważył Felix.

-- Wiem... tata Neta powiedział, że jeśli chcą z nim porozmawiać, to muszą się umówić na dwa tygodnie wcześniej, bo ma bardzo napięty grafik. Użył może nieco innych słów, ale sens był podobny.

-- Tato...

-- Tak, wiem, zastąpię również tatę Niki.

Felix przezornie nie drążył tematu. Miał zamiar zejść do swojego pokoju w piwnicy, gdy tata rzucił przez ramię:

-- Ubieraj się już. Neta i Nikę mamy zabrać z przystanku przy rondzie Babka.

-- A po co my? -- szczerze zdziwił się Felix.

-- W wezwaniu jest napisane, że powinniście być również wy.

* * *

Szary budynek komendy policji wyglądał jak kanciasty bunkier wtłoczony przez socrealistycznego architekta między stare kamienice Mokotowa. Pan Polon i przyjaciele przeszli przez bramkę z wykrywaczem metalu, gdzie napotkali tradycyjnie kłopoty z gadżetami Felixa i metalowymi elementami w butach Niki. Weszli na trzecie piętro i zapukali do pokoju, dziwnym zbiegiem okoliczności noszącego numer 309. Wewnątrz było szaro od dymu tytoniowego. Na wąskim biurku zasłanym grubą warstwąniestarannie rzuconych papierów nikt chyba nie próbował zrobić porządku od tygodni. Z boku leżałzdezelowany skórzany neseser. Był otwarty, a jego wnętrze wypełniały kolejne, wszelkiej barwy i formatu, papiery.

Siedzący za biurkiem, doskonale wtopiony w tło i dym facet przypominał ubranego w wygnieciony garnitur hipopotama. Pod

261

pofałdowanym czołem błyszczały małe sprytne oczka. W pulchnych palcach trzymał wypalonego do połowy papierosa.

-- Kapitan Szyneczko -- uniósł się lekko i uściskami dłoni przywitał się z tatą, potem z przyjaciółmi, Mimo że był uprzejmy biła od niego negatywna energia, która sprawia, że człowiekowi zaczynają się pocićdłonie.

Policjant obrzucił ich badawczym spojrzeniem, po czym wrócił za biurko i oznajmił:

-- Zajmuję się tą sprawą. Chodzi oczywiście o skarb.

-- Nie o?... -- Net nie zdążył powiedzieć słowa „znaki", bo łokieć Niki w jego boku na moment pozbawił go tchu. -- O ssskarb?

-- O skarb -- śledczy ze świstem wciągnął dym i wypuścił go nosem, jakby to była rura wydechowa starego diesla.

-- Przecież my go jeszcze nie znaleźliśmy... -- jęknął Net, masując bok.

-- Tylko myśleliśmy o nim -- przyznał przejęty Felix. -- Równie dobrze to może być tylko legenda.

-- To na pewno legenda -- zapewnił Net. -- Nie, luz, nie będziemy się tym więcej zajmować. Może pan zamknąć tę sprawę i zająć się czymś innym.

-- Czy my myślimy o tym samym? -- Szyneczko zmrużył oczka i poprawił się na trzeszczącym fotelu.

Przyjaciele równocześnie unieśli brwi, na co śledczy zareagował ledwo widocznym uśmiechem.

-- Mam na myśli skarb, który znaleźliście rok temu. Ten w niemieckiej skrzyni po amunicji.

Przyjaciele unieśli brwi jeszcze wyżej.

-- Jest w muzeum -- powiedział powoli tata. -- Coś jest nie tak z tym skarbem?

Szyneczko głośno westchnął i skrzywił się.

-- Wasz udział w tej sprawie nie jest jednoznaczny.

-- Zrobiłem to, co powinien zrobić każdy uczciwy obywatel -- oburzył się pan Polon. -- Zawiozłem skrzynię ze skarbem do muzeum. Nie liczyłem na specjalną wdzięczność, ale miło by było usły-

262

szeć chociaż „dziękuję". Na pewno nie spodziewałem się przesłuchania.

-- Ale upomina się pan o dziesięć procent znaleźnego. Niestety, budżet muzeum na ten rok nie przewiduje takiego wydatku.

-- Ale skarb chcą mieć? -- Net odzyskał rezon. -- To ja też tak zrobię! Pójdę do hipermarketu, naładuję pełen wózek, aż się będzie wysypywało. Powiem kasjerce, że potrzebuję tych wszystkich rzeczy, ale mój budżet nie przewiduje płacenia za nie!

Śledczy patrzył na Neta małymi oczkami. Wreszcie pokiwał głową.

-- Złodzieje sklepowi -- mruknął. -- No, ładnie. To tylko potwierdza moje podejrzenia.

-- Powiedział pan: „Dziesięć procent znaleźnego"? -- dopiero teraz załapał tata. -- Nigdy nie

występowałem o żadne znaleźne...

Śledczy znów zaczął się przekopywać przez papiery w neseserze. Wyciągnął pomiętą kartkę i podał ją panu Polonowi. Ten przeczytał i spojrzał na syna.

-- Wysłałem maila w tej sprawie -- wyjaśnił Felix. -- Nawet kilka. Uznałem, że należy się nam zwyczajowe dziesięć procent, skoro znaleźliśmy skarb i oddaliśmy do muzeum...

-- Z narażeniem życia go znaleźliśmy -- dodał szybko Net.

-- Mogłeś się mnie zapytać, zanim wysłałeś maila do dyrektora muzeum -- stwierdził tata. -- Po co ci tyle pieniędzy?

Felix chciał odpowiedzieć, ale przypomniał sobie, że o zawrotnej sumie na leczenie babci wie z listu, którego nie wolno mu było otwierać. Wzruszył więc tylko ramionami.

-- Czyżby na narkotyki? -- mruknął Szyneczko.

-- Skąd to przypuszczenie?! -- tata podniósł głos.

-- Skoro napisał tego maila bez porozumienia z panem...

-- Mój syn nie jest zdalnie sterowany. Ma czternaście lat i wolną wolę. Nie musi mi się tłumaczyć. A poza tym skarb znalazł mój syn razem z przyjaciółmi. I to im, a nie mnie należałoby się znaleźne.

Śledczy przerzucił kilka dokumentów.

-- Podziemia, w których odnaleziono skarb, są pozostałościami przedwojennej infrastruktury miejskiej... nieznanego przeznaczenia. To, że była to zapomniana sala za zapomnianymi drzwiami

263

w zapomnianym korytarzu, niczego nie zmienia -- wycelował w tatę pulchnym palcem. -- Jeśli pan zapomni, w której szufladzie trzyma portfel, to nie znaczy, że każdy może go sobie wziąć. Prawda?

-- Nie widzę związku...

Śledczy z samego dna nesesera wyciągnął pożółkły, wypisany na maszynie dokument i odczytał:

-- Zgodnie z dekretem prezydenta Bieruta z 1949 roku* wszelkie skarby zrabowane przez okupantów i zaginione na terenie Polski stają się własnością państwa polskiego -- spojrzał znad kartki na swoich gości. -- Tak więc z punktu widzenia prawa -- zaciągnął się papierosem i wydmuchnął dym wprost przed siebie -- było to włamanie, bo drzwi były przecież zamknięte. Następnie miał miejsce rabunek mienia państwowego i próba odsprzedania go za dziesięć procent wartości. Czyli paserstwo.

Tata i przyjaciele szeroko otwartymi oczami patrzyli na śledczego. Nika opuściła wzrok i zagapiła się na czubki własnych butów.

-- Proszę czekać na informacje -- Szyneczko zgasił papierosa i wyszczerzył do gości pożółkłe zęby. --

Zadzwonię. Sprawa jest rozwojowa.

-- Sorry, tato -- mruknął Felix, gdy szli do samochodu. -- Sądziłem, że te dziesięć procent to standardowa sprawa.

-- Teoretycznie standardowa... Nie mam do ciebie pretensji, chociaż lepiej, jakbyś takie rzeczy wcześniej ze mną konsultował.

-- I co teraz będzie?

-- Nic. Nie zrobiliście nic złego. Nawet wprost przeciwnie, znaleźliście skarb, który być może nigdy nie ujrzałby światła dziennego. A co najważniejsze -- znaleźliście księgę profesora Kuszmiń-skiego. Jeśli ten policjant odezwie się jeszcze kiedyś, napiszę oficjalną skargę do jego przełożonych.

-- Nie wyglądał na takiego, co się przejmie skargą.

-- Nie żyjemy już w socjalizmie, synu. Przejmie się.

Doszli do samochodu, tata pilotem odblokował zamki.

-- Ja... się przejdę -- powiedział Nika. -- Jedźcie beze mnie.

Nie odezwała się słowem, odkąd weszli do gabinetu -- przyjaciele dopiero teraz zwrócili na to uwagę.

* Naprawdę nie było takiego dekretu.

264

-- Jedź, tato -- poprosił Felix. -- Połazimy trochę po sklepach.

-- Mowy nie ma -- tata uśmiechnął się. -- Mama robi pizzę. Jesteście zaproszeni. Już nie myślcie o tym... panu. To taki śledczy... podupadły. Nic wam nie zrobi, utonie prędzej w papierach.

Przez całą drogę Nika milczała. Siedziała z opuszczoną głową, zupełnie do siebie niepodobna, jakby zwiędła. Za oknami rozklekotanego Land Rovera wolno przesuwało się zakorkowane miasto. Przyjaciele nie mogli przestać myśleć o kapitanie Szyneczko. Oto do wszystkich problemów, które mieli, doszedłkolejny, zupełnie niespodziewany.

* * *

Wujek okupował salon i swoim zwyczajem oglądał film, przewijając sceny po kilka razy. Spędzał całe dnie na kanapie i wybierał filmy według kolejności ułożenia na półkach. Felix zauważył, że gdy trafiał na romansidło, oglądał je na podglądzie, przewijając z czterokrotną prędkością. Chłopak nie mógłzrozumieć, po co w takim razie w ogóle je ogląda.

Mama stała przy blacie kuchennym i z zacięciem wałkowała ciasto, które uparcie przylepiało się do wałka.

-- Rurka makaronu dla olbrzyma? -- zapytał ze śmiechem Net, po czym zorientował się, że nie było to zbyt grzeczne.

-- Posyp mąką -- poradził Felix. -- Nie będzie się przyklejać do wałka -- spojrzał na garnki stojące na kuchni. -- Nie za dużo tego jedzenia?

-- Rozładowuję stres, gotując -- wyjaśniła mama. -- Ale już rąk nie czuję.

-- My to zrobimy -- Nika przejęła wałek. -- Niech pani zajmie się czymś przyjemniejszym.

Mama uśmiechnęła się z wdzięcznością i zostawiła ich samych w kuchni. Chłopcy chwilę gapili się na wałek z rozpłaszczonym ciastem.

-- Jeden problem mniej, jeden więcej -- odezwał się Felix. -- Tym akurat zajmie się tata.

Nika pokręciła głową.

265

-- Wiem, że nie mogę w nieskończoność ukrywać tego, że mieszkam sama -- szepnęła. -- Ale jak zobaczyłam tego Szyneczko, dotarło do mnie coś jeszcze. Jeśli wszystko się wyda, to właśnie tacy ludzie będą decydować o tym, co dalej stanie się z moim życiem.

Net objął ją opiekuńczo.

-- Jeśli w piątek ujawnimy sprawę Golema-Golema i Żniwiarza, wyjdzie na to samo -- zauważył Felix. -- Nalegałaś na to.

-- Wiem -- Nika przytuliła się do Neta. -- Przepraszam. Myślałam, ze to wszystko będzie łatwiejsze...

Felix włożył ręce w kieszenie i spojrzał w bok. Głośno wypuścił powietrze, westchnął i powiedział:

-- Umówmy się więc, że się nie umawialiśmy co do tego piątku. Nikomu nie powiemy o Golemie-Golemie ani o Żniwiarzu. Sami to załatwimy.

Nika uniosła głowę.

-- Nic nie mów -- Net położył palec na jej ustach. -- Dwa głosy za. Wystarczy, żeby cię przegłosować, niezależnie od twoich poglądów. Veto nie istnieje.

-- Trzy głosy -- rozległo się z telefonu Neta. -- Trzy głosy za. Tym razem udało ci się nie wyłączyćminikomputera.

-- Manfred? -- zainteresował się nagle Net. -- Skąd ten twój nagły entuzjazm?

-- Ponieważ dowiedziałem się paru rzeczy na temat Ponurego Żniwiarza oraz drzwi 308 i pół.

Net wyjął z plecaka minikomputer i otworzył ekran.

-- Pierwsza sprawa -- Manfred mówił już z głośników komputera -- popatrzcie na to zdjęcie. -- Na ekranie pojawił się kadr z kamery ulicznej, pokazujący Land Rovera z siedzącym wewnątrz cyborgiem, wodnikiem Szuwarkiem i na wpół rozwiniętą mumią. Cyborg trzymał na kolanach pogiętą tekturową

głowę.

-- To my -- stwierdził bez entuzjazmu Net. -- Wracamy z balu halloweenowego. I co?

-- Popatrzcie na głowę cyborga -- obraz powiększył się, ukazując wymięte pudełko, udające głowę.

266

-- No i?

-- Popatrzcie uważnie. Pudełko jest mocno wygniecione, ale nie ma w nim dziury.

-- To zdjęcie jest mało wyraźne... -- mruknął bez przekonania Net. -- Czego to niby dowodzi?

-- To wy jesteście ludźmi. Wyciągnijcie jakieś wnioski.

--- Co zrobiłeś z tą głową? -- Net zerknął na Felixa.

-- Wywaliłem do pojemnika z makulaturą następnego dnia -- Felix nachylił się nad zdjęciem. -- Hm... Pamiętam tę dziurę po kosie. Była spora.

-- Też ją pamiętam -- przyznała Nika. -- Tu jej nie widać.

-- To zdjęcie jest niewyraźne -- powtórzył Net.

-- Ale dziury nie ma -- przyznał Felix.

-- Może tektura zagięła się tak, że nie widać... -- Net popatrzył po przyjaciołach. -- Przywidziałoby nam się?

-- Tak jak drzwi 308 i pół.

-- Druga rzecz. Nasz kochany przyjaciel Vidoktor robi jednak niezłą robotę. Ostatnio przez miesiąc wskanowywał stare plany budynków, by były dostępne w postaci cyfrowej. Tak więc miałem okazjęprzyjrzeć się planom waszej szkoły. W pierwotnym projekcie z roku 1932 istnieje mały magazynek między salą 308 a 309. Na każdym piętrze miał być taki mały pokoik bez okien. W finalnej wersji planów już go nie ma.

-- Sprawdzałem odległość od futryn drzwi do ściany dzielącej sale 308 i 309 -- powiedział Felix. -- Tam nic nie ma.

-- Nie ma. Ale kiedyś miało być. Architekt projektujący ten budynek zmarł, nim rozpoczęto budowę. Jego następca uznał prawdopodobnie, że schowek jest niepotrzebny.

-- Ciekawe...

-- Jeszcze ciekawsze jest to, że ten pierwszy architekt nazywał się Jan Knipszyc. Był dziadkiem Franka.

-- Ja nie chcę -- oświadczył Net. -- Ja po prostu nie chcę. Dla-czemu nie może być normalnie? Dlaczemu Wiktor, Oskar albo Lucjan wracają do domu i rżną w strzelanki, nie wiedząc niczego

267

o drzwiach 308 i pół? Dlaczemu właśnie nas musi to wszystko spotykać?

-- Chciałbyś się z nimi zamienić? -- zapytał Felix.

-- Nie -- odparł po namyśle Net. -- Ale odczuwam potrzebę ponarzekania.

-- Wypuśćmy jak najszybciej nasz spyware -- poprosił Felix. -- Pokaż w ogóle, jak to wygląda.

Net wyciągnął z plecaka płytę, nachylił się nad komputerem, otworzył panel kontrolny domowego routera i wyłączył zabezpieczenia. Następnie wprawnym ruchem włożył płytę do napędu i uruchomiłprogram. Na ekranie pojawiło się okno z labiryntem, podobnym do tego z „Packmana". W jednym rogu znajdował się Bazyliszek, przypominający nieco Smoka Wawelskiego, w drugim przestraszony facecik w stroju grotołaza -- poszukiwacz skarbów. W kilku miejscach labiryntu podskakiwały wesoło złote kaczki. Bazyliszek ruszył w kierunku poszukiwacza. Wciskając klawisze ze strzałkami, Net zaczął zbierać punkty. Sprawnie uciekając przed Bazyliszkiem, zebrał prawie wszystkie złote kaczki, gdy z telefonu rozległ się głos Manfreda:

-- Działa. Na serwerze pojawił się raport. Golem-Golem logował się tu po raz ostatni w dniu, w którym zniknął.

-- No to jedziemy! -- Net zatarł ręce. -- Manfred? Powrzucasz, gdzie trzeba?

-- Się robi!

W tym momencie do kuchni wróciła mama.

-- Muszę w coś włożyć ręce -- oświadczyła. -- Pozwólcie mi zająć się czymś pożytecznym.

Zostawili mamę sam na sam z niedokończoną pizzą i zeszli do felixowej piwnicy. Ledwo Net położył na blacie minikomputer, z głośników dobiegł wrzask -- to Bazyliszek dopadł pozbawionego kontroli poszukiwacza. Przyjaciele aż podskoczyli. Net wyjął płytę i zamknął program.

-- Taki los niepotrzebnych bohaterów -- ciężko powiódł wzrokiem po przyjaciołach.

268

-- Tak samo w końcu potraktuje nas Ponury Żniwiarz, jeśli dalej będziemy grać w tę jego grę -- zauważyła Nika.

-- Przecież nie mamy zamiaru. A nawet gdybyśmy chcieli, to nie zdążymy do czwartku.

-- Skąd wiesz, że do czwartku? -- zapytała Nika.

-- A ty skąd wiesz, że do czwartku? -- zapytał z kolei Felix.

Przyjaciele popatrzyli na siebie i zrozumieli w jednej chwili.

Wszyscy zajrzeli do małych kwadratowych kopert od Ponurego Żniwiarza.

-- Pora przyznać, że nie jesteśmy w stanie go ignorować -- podsumował Felix. -- Co dokładnie było w waszych kopertach?

-- Adres internetowy -- odparł Net. -- I dopisek: „Rozwiążcie zagadkę do czwartku, żeby przejść do następnego poziomu".

-- U mnie też -- dodała Nika.

-- Wpisaliście adres? -- zapytał Felix.

Przytaknęli. Westchnął, usiadł przed swoim laptopem i wyszukał w historii odwiedzaną poprzedniego dnia stronę. Na ciemnobrązowym tle wyświetlała się gra literowa. Dwanaście na dwanaście szarych pól, razem sto czterdzieści trzy ruchome kafelki, na każdym po jednej literze. Jedno pole pozostawało puste, żeby kafle można było przesuwać. Żadnej instrukcji. Można się było tylko domyślać, że chodzi o takie poprzesuwanie kafli, żeby litery ułożyły się w sensowny przekaz. Było to o tyle trudne, że przesunąćmożna było jedynie któryś z kafli sąsiadujących z pustym polem.

-- Pamięta ustawienia -- Felbc wskazał palcem środek planszy. -- Wczoraj ułożyłem „notes".

Przesunął kilka kafli, próbując ułożyć wyraz „notesik", ale po dwudziestu ruchach zrezygnował, bo doprowadzenie litery „I" spowodowało przesunięcie „S".

-- To zadanie na rok, nie jeden dzień -- oświadczył Net. -- Manfred?...

-- Nic z tego. Nie mam zdolności lingwistycznych. Musiałbym się dopiero nauczyć. Mogę to zrobićmetodą losową, ale na twoim archaicznym komputerze to trwałoby... -- ucichł nagle.

-- Co tam? -- Net nachylił się i zajrzał do kamery.

269

-- Nic. Liczę, ile by to trwało. Samo liczenie trwa długo...

-- To już daj sobie spokój.

-- To zadanie dla ludzkiego mózgu -- odezwała się Nika. -- Polega na skojarzeniach, jak gra w Scrabble.

-- Komputer sprawdza możliwe kombinacje, a człowiek jedzie intuicyjnie -- zgodził się Net. -- Ale przesuwanie tego jest koszmarne.

-- Trzeba to zrobić w dwóch etapach -- Felix potarł brodę. -- Najpierw wziąć prawdziwą grę Scrabble i z tamtych literek ułożyć hasło. A potem Manfred poprzesuwa kafle na stronie.

-- Obiad! -- krzyknęła znowu mama.

-- Zauważyliście, jak łatwo znów podjęliśmy tę grę? -- zapytała Nika.

-- Potraktujmy to jako zabawę -- zaproponował Felix. -- Zobaczmy przynajmniej, co tu jest napisane. To... nie oznacza podjęcia zadania.

-- Ułóżmy to -- zgodził się Net. -- Wolę to niż poprawki do scenariusza musicalu. W ogóle mam dośćuczestnictwa w tym kretyńskim turnieju międzyklasowym. Wyślemy wszystkim to, co do tej pory stworzyliśmy, i niech kończą bez nas. W razie czego na wycieczkę sami sobie pojedziemy w ferie.

Felix przytaknął, Nika po zastanowieniu również. Net szybko wklepał adresy e-mailowe wszystkich z klasy, dołączył scenariusz i muzykę, po czym wysłał.

-- Zaraz zaczną dzwonić -- powiedział.

Weszli na parter i do kuchni. Mama kręciła się, robiąc kilka rzeczy naraz.

-- Wzięłaś poprawkę -- mruknął Felix.

-- Zwykle przychodzisz później -- uśmiechnęła się do niego mama.

W wielkim garnku gotowała się zupa, obok, w mniejszym, ziemniaki, w jeszcze mniejszym gulasz, a w piekarniku skwierczała zapiekanka „cebulowa radość po rozstaniu". Na blacie, między trójrę-kim automatem do obierania jajek a dziurkownicą do sera, stał laptop mamy z otwartą stroną portalu kulinarnego dla początkujących. Na górze migał kolorowy banner: „Jak odróżnić ser pleśniowy od sera zapleśniałego". Telefon mamy zadzwonił po raz kolejny. Nika

270

zamieszała zupę i sprawdziła, czy ziemniaki już są miękkie, ale mama dała znak, że nad wszystkim panuje. Siedząca przy stole babcia czytała jakąś opasłą powieść i już nawet nie próbowała pomagać.

-- Kto to zje? -- zapytał Felix. -- I jeszcze ta pizza.

-- Będzie na jutro, pojutrze i popojutrze -- oznajmiła mama, po czym dodała głośniej. -- Żebyśmy nie musieli objadać wujka Stefka z jego zapasów na drogę POWROTNĄ.

Zadzwonił telefon Neta.

-- Cześć! Tu Oskar. Nie mogę robić tego musicalu. Jutro mam tenisa.

-- A ja zlot hodowców rzeżuchy jarej -- odparł Net.

-- Naprawdę nie mogę, sorry.

-- Ja też naprawdę nie mogę, sorry -- Net spojrzał na wyświetlacz i schował telefon. -- Rozłączył się.

W trakcie jedzenia zupy telefon Neta dzwonił trzykrotnie i trzy kolejne osoby oznajmiały, że nie majączasu, żeby przygotowywać przedstawienie.

Mama podała na stół półmiski z zapiekanką, ziemniakami i gulaszem, żeby każdy mógł wybrać, co woli. Potem zaczęła zbierać talerze po zupie.

-- Nie, szkoda brudzić -- wujek nałożył ziemniaki do głębokiego talerza z resztką zupy. Na wierzch wrzucił mięso, surówkę i wymieszał wszystko łyżką. Po namyśle dorzucił jeszcze kopiastą łychęzapiekanki.

Reszta towarzystwa obserwowała to, co powstało na talerzu wujka, czując, jak przechodzi im apetyt. Wujek, zupełnie tym nieprzyjęty, załadował sobie do ust porcję mieszanki. Po półgodzinie okazało się, że jego żołądek mógłby zainteresować astrofizyków. Tylko obecność małej czarnej dziury tłumaczyłaby pochłonięcie kilku dokładek zupy i gulaszu.

-- Przyjechałabyś Luśka do nas, do Bąkowie -- wybełkotał z pełnymi ustami.

-- Po co miałabym przyjeżdżać? -- zapytała babcia. -- Byłam raz, pięćdziesiąt jeden lat temu. I ten raz wystarczy.

-- Ugościliśmy cię przecież, jak mogliśmy.

271

-- Hm -- babcia z zaciekawieniem wpatrywała się w wujka.

-- Nie miej pretensji -- rozłożył ręce. -- Kto mógł wtedy wiedzieć, że na starość będziesz bogata?

-- Więc jednak! -- mama spojrzała na niego groźnie. -- Jednak chodzi o pieniądze!

-- Normalna sprawa -- zdziwił się wujek. -- Luśka stoi już jedną nogą w grobie, to i o spadek trzeba siępostarać. Taka tradycja. Żeby te cholery z Przebrzydłowa nie próbowały mieszać jej w głowie. Pół wsi mnie tu wysłało, żeby przypomnieć o kochającej rodzinie i żeby w testamencie nas nie zabrakło.

Wszyscy zamarli w bezruchu jak na stopklatce. Pani Polon wypuściła z ręki widelec i powoli wstała.

-- Proszę natychmiast opuścić ten dom -- wycedziła przez zęby.

-- Ale o co ci Marlenka chodzi? -- wujek rozłożył ręce. -- Mówię, jak jest. Bida aż piszczy. Piniądz sięprzyda.

-- Natychmiast -- powtórzyła mama.

Wujek spojrzał z żalem na talerz, potem na mamę.

-- Coście tacy obrażalscy?... -- wstał i popatrzył po wszystkich.

-- Przecie prawdę mówię.

-- Nie o to chodzi, co wujek mówi, tylko co myśli -- wyjaśnił tata. -- Niech lepiej wujek już wraca do domu.

Wujek westchnął ciężko, spojrzał jeszcze raz na talerz, wstał i wyszedł z kuchni.

-- Aha... Jeszcze -- odwrócił się w drzwiach. -- Bo te wędliny, co to je przywiozłem, to one dwie stówki kosztują.

-- Przyzwoita cena za tak doskonałe wędliny -- przyznał szybko tata. -- Równie przyzwoita jak stówka za jedną dobę mieszkania w naszym domu.

-- Co?! Od rodziny chcecie brać pieniądze? -- oburzył się wujek.

-- Tacyście chciwi? Tylko pieniądze... Wszystko dla pieniędzy! Nie zapłacę. Za nic nie zapłacę. Obyście cudze dzieci pasali!

Odwrócił się, narzucił płaszcz, chwycił walizkę i wyszedł w noc.

-- Wolę mojego genealogicznego krzaka -- szepnął Net.

-- Z drzewem jest więcej problemów. Mama usiadła i rozłożyła ręce.

272

-- Przepraszam... -- popatrzyła po wszystkich. -- Poniosło mnie.

-- Nie, dobrze mu pani powiedziała! -- zapewnił szybko Net.

-- Stosowana patologia savoir-vivre'u...

Tata podszedł i przytulił roztrzęsioną mamę. Potem nachylił się i pocałował babcię.

-- To przeze mnie -- miała oczy pełne łez.

-- Daj spokój, mamo... -- tata nałożył na widelec kawałek zapiekanki. -- Wznieśmy toast zapiekanką.

-- „Cebulowa radość po rozstaniu" to nadal aktualna nazwa

-- zauważył Felix.

Dokończyli obiad w zdecydowanie lepszych nastrojach.

Potem przyjaciele zeszli do piwnicy. Felix wysypał na blat literki od Scrabbli i zaczął wybierać te, które były na ekranie. Szybko okazało się, że jest za mało „Ś" i „Ć". Po namyśle dodał nieco mniejsze klocki od zestawu podróżnego i jeszcze cztery dopisał ołówkiem na „mydłach".

Telefon Neta znów zadzwonił. Tym razem to była Klaudia.

-- Nie mogę się tym zająć, co ty! Mam dokładnie zaplanowane popołudnia do końca tygodnia.

-- My też mamy plany -- zauważył Felix, przysuwając się do telefonu.

-- Przecież musicie zrobić ten musical!

-- Musimy tak samo jak ty.

-- Strzeliła fochodąsa... -- Net spojrzał na słuchawkę -- Rozłączyła się.

-- Chyba wszyscy się na nas poobrażają -- zauważyła Nika.

-- Słowem, nikt nie może nic zrobić, bo nikt nie ma czasu -- Net schował telefon. -- Ale musical musi być zrobiony, więc my musimy mieć czas. Taka logika to czyste ZUO. Ja się nie zgadzam.

-- To przez to, że przyzwyczailiśmy ich, że wszystko za nich robimy -- dodał Felbc. -- Uznali, że to nasz obowiązek. OK, mamy literki.

Pochylili się nad planszą. Układanie zdań okazało się nad wyraz proste. Najpierw ułożyli „Zielony pelikan wypielił rzemiosło", potem „Krnąbrny Stefan wysycha wczoraj jamnika", „Ziemiowisko

273

pełne kuromiotów" aż wreszcie „Stołobus zasmaczony wygibaśnie". Dosyć szybko doszli do wniosku, że nie o to chodzi.

-- To nie ma sensu -- oświadczył Felix. -- Trzeba użyć dokładnie wszystkich liter. Inaczej będziemy układać dowolne głupoty.

-- Nie przeszkadzam? -- odezwał się Manfred. -- Mamy już ponad pięć tysięcy raportów z Warszawy i okolic. Dziewięć z nich zawiera ślad po Golemie-Golemie.

Odwrócili głowy znad literek.

-- Program działa! -- ucieszył się Net. -- Gdzie jest nasz zbieg?

-- We wtorek, kiedy uciekł, po piętnastu minutach był już dwa kilometry stąd. W środę wieczorem przemieścił się w pobliże Powązek. Gdzieś tam przeczekał deszczowe dni i w niedzielę ruszył w kierunku Pragi. Zmienił zdanie przed samym mostem Poniatowskiego i dotarł na Starówkę. Ostatni ślad pochodzi z przedwczoraj, czyli z poniedziałku, z okolic -

-- Domu Franka Knipszyca -- dokończył Felix.

-- Skąd wiedziałeś? -- zapytała Nika.

-- Męska intuicja -- uśmiechnął się Felix. -- Łącznie przeszedł około dziesięciu, piętnastu kilometrów. Nawet jeśli się nie ładował, ma sporo energii. Zastanawiam się tylko, czy on wie, że możemy go wyśledzić w ten sposób.

-- Raczej nie -- powiedział Net. -- Wpadłem na to kilka dni temu.

-- Jakoś ci nie wierzę. Poprzednio mówiłeś, że on nie potrafi używać rąk, potem że nie rozumie ani słowa.

-- A może Ponury Żniwiarz chce, żebyśmy go śledzili? -- zastanowiła się Nika. -- Może mu o to chodzi,

żebyśmy wrócili do tego domu?

-- To ostatnie miejsce, gdzie chciałbym się znaleźć -- Net aż się wzdrygnął.

-- A jednak musimy się tam wybrać -- powiedział Felix, po czym, widząc minę Neta, dodał szybko. -- Nie do samego domu, rzecz jasna, tylko w okolicę.

-- Macie jakiś pomysł, jak go znajdziemy? -- zapytała Nika. -- Jest w pobliżu domu Knipszyca, a „w pobliżu" to bardzo mało precyzyjne określenie.

274

-- Myślałem o tym -- Felix sięgnął po swój wymięty brudnopis i chwilę go kartkował. -- Wszystko, co od jakiegoś czasu nam się przytrafia, ma związek z tym domem. Warto by mu się dokładniej przyjrzeć.

-- Nawet tego nie mów -- Net wolno pokręcił głową. -- Przyjrzeliśmy mu się tak dokładnie, jak Pinokio wielorybowi. I starczy.

Zamiast odpowiedzieć, Felix popukał palcem w szkic w brudno-pisie. Na dwóch kartkach wyrysowana i opisana była „kamera balo-nosatelitarna". Pod wielkim kulistym balonem podczepiona była mała kamera bezprzewodowa i nadajnik, a całość cumowało się do ziemi trzema cienkimi linkami.

-- Taki mały satelita* stacjonarny -- wyjaśnił Felix. -- Dzięki trzem linkom cumowniczym pozostaje w tym samym miejscu niezależnie od kierunku wiatru. Umieścimy go dokładnie nad domem Franka Knipszyca.

-- Ludzie się z deka zdziwią -- zauważył Net.

-- Balonosatelitę umieścimy sto metrów nad ziemią. Samoloty tak nisko nie latają, ludzie tak wysoko nie patrzą. Będzie ją widać tylko przez lornetkę. Sam balon jest przezroczysty i matowy.

-- Zdobycie ASAP wszystkich części będzie problematyczne.

-- Wcale nie -- Felix wskazał stojące na regale pudło. -- Już wszystko zmontowałem i przetestowałem. Butla z helem stoi pod schodami.

-- Ty to wszystko zaplanowałeś wcześniej...

-- Lubię być przygotowany na różne sytuacje.

-- Czemu nie postawimy po prostu paru kamer na murze? -- zapytała Nika.

-- Dzięki balonosatelicie będziemy przez kopułę widzieć, co się dzieje w salonie -- wyjaśnił Felix -- a na wysokości stu metrów nie będzie już zakłóceń elektrycznych z wnętrza domu.

-- Nie mów tylko, że mamy tam iść w nocy -- Net spojrzał na niego błagalnie.

Felix uśmiechnął się.

-- Trzeba to zrobić rano, jak będzie mniej ludzi. Ale tak naprawdę rano rano.

* Dla ścisłości, satelita to ciało o małej masie, obiegające ciało o zdecydowanie większej masie, czyli np. Księżyc jest satelitą Ziemi.

275

* * *

Późnym wieczorem Felix wszedł do kuchni i zastał tatę czytającego „Nigdziebądź" Neila Gaimana, z kuflem piwa pod ręką.

-- Tato -- zaczął Felix. -- Czy mówi ci coś nazwisko Frank Knip-szyc?

Tata odłożył książkę i zastanowił się.

-- Osobiście nigdy go nie znałem. Odszedł z Instytutu Badań Nadzwyczajnych kilka lat przed tym, zanim zacząłem tam pracować.

-- Pracował w Instytucie?! -- wykrzyknął Felix.

-- Tak, na wydziale cybernetyki, potem konstruował maszyny kroczące.

-- Co o nim wiesz?

-- Niewiele. Z tego, co słyszałem, był bezwzględnym człowiekiem. Ludzie go nie lubili. Nie liczył sięze zdaniem innych, dążył do własnych celów po trupach, jak to się mówi. Mimo że był doskonałym naukowcem, nie potrafił pracować w zespole, a przy badaniach naukowych to podstawa. Zapewne osiągnąłby wiele, gdyby nie jego charakter. Czemu on cię interesuje?

-- Poznałem jego córkę.

-- Raczej niemożliwe -- tata pokręcił głową. -- Ona nie żyje od jakichś dziesięciu lat.

-- Tak, wiem, ale chodzi o tę drugą córkę.

-- Sądziłem, że miał tylko jedną. Cała rodzina zginęła podczas nieudanego eksperymentu, ale mogęsię mylić. Nie interesowałem się nigdy tą sprawą.

-- Dlaczego przestał pracować w Instytucie?

-- Przekroczył pewne granice, których podczas badań naukowych nie wolno przekraczać... Dano mu szansę na rehabilitację, ale z niej nie skorzystał. Odszedł.

-- O przekraczaniu jakich granic mówisz? -- zapytał cicho Felix.

-- Instytut strzeże swoich tajemnic, więc sprawa nie wyszła na zewnątrz. Frank Knipszyc eksperymentował z ludzkim życiem.

-- Zabijał?

-- Niezupełnie... Nawet wprost przeciwnie, inaczej stanąłby przed sądem, ale... w cywilizowanym kraju pewnych rzeczy robić

276

po prostu nie można. To rzeczy, których polskie ani europejskie prawo nawet nie przewiduje.

Tata wstał, dając do zrozumienia, że temat uważa za zakończony, a jego mina świadczyła o tym, że wolałby go nawet nie zaczynać.

-- Chciałbym się czegoś o nim dowiedzieć -- nalegał Felbc.

-- Chyba nawet wiem czego -- tata pokiwał głową.

Felbc zamarł i zagapił się na ojca w napięciu.

-- Chodzi o robota, którego konstruujesz -- wyjaśnił tata, a Felbc poczuł, jak puls przyspiesza mu jeszcze bardziej. -- Nie przejmuj się tak. Wiem, po co ci była ta pompa od koparki. Zacząłeś już prace? -- Felbc przytaknął z ulgą. -- Pokażesz mi, jak robot zacznie cokolwiek przypominać?

Felbc nie miał pojęcia, jak powiedzieć ojcu, że robot nie dość, że jest prawie skończony, to zdążył jużnawet uciec. Skinął tylko głową.

-- Jeśli bardzo ci na tym zależy, w sobotę mogę cię zabrać ze sobą do Instytutu -- rzucił jeszcze tata. -- Oczywiście z Netem i Niką. Obejrzycie sobie roboty Knipszyca. Tylko potem nie opowiadajcie o tym nikomu.

Felbc leżał w łóżku i nie mógł zasnąć. W głowie kłębiły mu się dziesiątki pomysłów na rozwiązanie wszystkich problemów, ale żaden nie był dość dobry, żeby wprowadzać go w życie. Potem przed oczami stanął mu wujek, spędzający całe dnie na przeglądaniu nie-interesujących go filmów. Po co to robił? Nie potrafił inaczej spędzać czasu? Albo praca, albo pusta rozrywka? Felix doszedł w końcu do wniosku, że wujek należy do tych ludzi, którzy nudzą się we własnym towarzystwie i nie mogą wytrzymać z samymi sobą dłużej niż minutę. To go niespodziewanie pocieszyło. Całe życie jego, Neta i Niki razem ze wszystkimi problemami było i tak o niebo lepsze od takiej bezmyślnej wegetacji.

* * *

Gdyby nie przejmujący poranny chłód i pustki na ulicach, listopadowy świt przypominałby wieczór. No, i jeszcze słońce było z innej strony. Kilku żuli w otoczeniu wianuszka butelek smacznie spa-

277

ło pod Barbakanem po przedłużonej wieczerzy. Szczęśliwie dla nich, jeszcze nie nadeszły mrozy. Senni śmieciarze opróżniali z brzęczących puszek śmietniczki, dozorcy zamiatali pozostałości po nocy. Zziębnięci przyjaciele szli wąskimi ulicami Starówki, obserwując odmieniony wczesną porą świat.

-- Wolę zachody słońca od wschodów -- ziewnął Net. -- Puszczają je w ciągu dnia. No i jeszcze nie zażyłem dziś brekfasteronu.

Przeszli na ukos rynek, minęli zamkniętą kawiarnię, w której pracowała Paula, i weszli w boczną uliczkępięćdziesiąt metrów od domu Franka Knipszyca. Felix zerknął na kartkę z dokładnym zdjęciem satelitarnym okolicy i oznaczonymi miejscami mocowania linek cumowniczych. Zatrzymał się przy rynnie i zlustrował wzrokiem kotwy w ścianach.

-- Plan jest taki -- oznajmił. -- Wiążemy pierwszą linkę, tę krótszą rozwijamy i idziemy do następnego punktu. Kiedy trzy linki będą przywiązane, podłączamy balon i rozwijamy wszystkie do końca. Jeśli nie zaczepią się o nic, reszta załatwi się sama. Tylko musimy to zrobić szybko, żeby ktoś nam w to nie wlazł.

Wyjął z plecaka szpulę, wspiął się na murek i przywiązał koniec linki do śruby, prawie trzy metiy nad ziemią. Z chodnika ciężko było ją nawet zauważyć. Przyjaciele ruszyli szybkim krokiem do następnego punktu.

-- Co zamierzasz z tym zrobić? -- Net wskazał w górę, nim przeszli połowę drogi.

Nad ulicą przechodziły kable. Linka, unosząc się w górę, musiała się na nich zatrzymać. Felix zastanowiłsię chwilę, po czym przerzucił rolkę ponad kablem. Nie wcelował. Udało mu się za trzecim razem, ale skończyło się to minutową przerwą na rozplątywanie.

-- Nikt nie mówił, że będzie łatwo... -- mruknął.

Dalej poszło sprawniej. Felix rozwijał linkę, Nika układała ją przy krawężniku, żeby nikt w nią nie wszedł, a Net szedł z przodu, w charakterze zwiadu. Na drugi punkt najlepiej nadawała się latarnia. By dotrzeć do trzeciego, musieli przejść przed główną bramą nawiedzonego domu. Prawie przebiegli ten odcinek, jakby się bali, że dom ich

278

wciągnie. Zerknęli tylko na ukryte za drzewami ciemne, ledwo widoczne okna. Wzdrygnęli się, bo zrobiło się jeszcze zimniej.

-- Chwilunia -- Felix zatrzymał się przy ostatnim fragmencie muru.

Powiedli wzrokiem za jego spojrzeniem. Na murze były widoczne świeże pionowe rysy.

-- Myślicie o tym samym, co ja? -- zapytał Net.

-- Czy Golem-Golem potrafi się wspinać? -- Nika spojrzała na chłopców.

-- Dobre pytanie -- przyznał Felix. -- Ale nie rozstrzygniemy tego teraz. Chodźcie.

Na trzeci punkt cumowniczy Felix wybrał ozdobny żeliwny wspornik szyldu. Nie było się jak wspiąć, więc Net musiał wziąć go na barana. Dopiero teraz zauważyli przyglądającą im się starszą panią z trzęsącym sięratlerkiem w różowym sweterku.

-- Znowu pies z kobietą -- westchnął Felix.

-- Nie gap się, tłuściochu, wiąż -- ponaglił z dołu Net.

-- To dobre ćwiczenie na barki, cherlaku.

Nika zaczęła się śmiać, ale po chwili przypomniała sobie o bliskości domu. Felix zawiązał potrójny węzeł i zeskoczył. W międzyczasie staruszka gdzieś zniknęła.

Felix wyciągnął małą butlę gazową z odręcznym napisem „hel" i zawinięty w torbę balon z podpiętąkamerą.

-- Zastanawiałem się, jak przytargasz ze sobą stukilową butlę -- mruknął Net.

-- Zrobiłem przejściówkę i napełniłem helem starą butlę turystyczną. Niektórzy robią to samo z propanem-butanem, ale jest ich coraz mniej.

Net nie zapytał, czemu jest ich coraz mniej. Felix podłączył butlę i zaczął powoli napełniać balon. Net i Nika rozglądali się, czy nikt nie idzie. Zresztą nawet gdyby coś zobaczyli, niewiele by to dało, bowiem półtorametrowego balonu nie było już jak ukryć.

Położył trzy szpulki na ziemi i ostrożnie rozmontował je, wyciągając drugi koniec i wiążąc go z mikrokamerą.

279

-- Teraz musicie iść na obydwa rogi ulicy i przytrzymać linki, żeby pod koniec nie zahaczyły o ściany domów -- polecił Felix. -- Liczmy na to, że nic się nam nie poplącze.

Założył skórzaną rękawiczkę i zaczął powoli przepuszczać między palcami trzy linki. Nie było wiatru, więc balon wznosił się pionowo w górę. Na wysokości dziesięciu metrów stał się prawie niewidoczny. Jedynie czarna kropka kameiy wyglądała jak senny owad. Net i Nika pobiegli na stanowiska, omijając bramędomu przeciwną stroną ulicy.

Felix stracił wreszcie balon z oczu. Opuścił wzrok i ujrzał osobliwą scenę: starsza pani wciąż trzymała pieska na smyczy, ale ratlerek znajdował się teraz nad jej głową. Felix zamrugał i spojrzał ponownie. Pies nie zmienił położenia -- wisiał w powietrzu, trzęsąc się i przebierając łapkami. Właścicielka gapiła się na swojego pupilka w całkowitym osłupieniu. Chłopak popatrzył na swoją dłoń z linkami, potem na psa i zrozumiał. Puścił linki, podbiegł do kobiety i odczepił niemal niewidoczną linkę od obroży.

-- To wzdęcie -- powiedział szybko. -- Pewnie wczoraj zjadł coś nieświeżego.

Postawił psa na ziemi i pospiesznie odszedł. Net i Nika dotarli do niego, zataczając się ze śmiechu. Kobieta zniknęła już w bramie.

-- Latający ratlerek... -- chichotał Net. -- Latlerek.

-- Nie śmiejcie się -- Felix sam nie mógł powstrzymać się od śmiechu. -- Ona nas przez to zapamięta.

Wyciągnął z plecaka pakunek wielkości grubej książki i rozejrzał się.

-- Stację przekaźnikową umieścimy...

-- Na przykład tu -- Net wziął od niego paczkę i wetknął ją za skrzynkę z zaworem gazowym. -- Sądząc po ilości śmieci, nieczęsto ktoś tam zagląda. I z dyńki.

-- Po co stacja przekaźnikowa? -- zainteresowała się Nika.

-- Bo nadajnik kamery ma zasięg tylko kilkuset metrów. Obraz będzie transmitowany do telefonu z dołączonym wielkim akumulatorem i dopiero z telefonu dalej. A teraz zmywajmy się stąd.

Szybkim krokiem ruszyli w kierunku placu Zamkowego.

280

-- Manfred, masz obraz? -- zapytał do telefonu Net.

-- Jasny i wyraźny. Kamera jest idealnie nad kopułą. Nic się nie dzieje.

Net chciał sięgnąć po minikomputer, ale Felix go powstrzymał.

-- Obejrzymy to sobie potem -- mruknął. -- Teraz stąd chodźmy, na wypadek, gdyby ten pies z kobietą gdzieś zadzwonił.

* * *

Dotarli do szkoły za dwadzieścia ósma. Rozlokowali się w kwaterze głównej przed minikomputerem. Balonosatelita działał idealnie. Obraz nieco się chwiał, ale dom, ogród i kawałek otoczenia były wystarczająco wyraźne. Widoczne przez kopułę wnętrze domu okrywał cień, ale można było dojrzećkratownicę i zejście do podziemi. Gapili się w ekran przez kilka minut, ale zgodnie z przewidywaniami nic się nie działo.

-- Przydałby się zoom -- powiedział Net.

-- Budżetu starczyło tylko na taką kamerę -- wyjaśnił Felix. -- Za to z tydzień pociągnie na akumulatorze. Wymiana będzie raczej problematyczna.

-- Manfred?...

-- Tak, wiem. Będę kontrolował sytuację. Przy okazji... Serwer zbierający raporty zwiesi się za kilka minut z przeciążenia. Jeśli mamy coś z niego wyciągać, to teraz.

-- Są nowe ślady Golema-Golema?

-- Nie. Zniknął. Ostatnio nie logował się nigdzie.

-- Nie są potrzebne -- powiedział Felix. -- Wiemy, gdzie jest.

Net nachylił się nad ekranem i powiedział:

-- Czy wiecie, że gdybym sprzedawał każdą kopię naszego programu za złotówkę, to już teraz mógłbym kupić nowego Mercedesa?

-- Albo opłacić leczenie babci Lusi -- dodała Nika.

-- Do jutra byłoby na jedno i drugie... Dobra, zostało pięć minut. Zaniosę jeszcze Muzyczce CD z soundtrackiem do musicalu i spotykamy się na fizyce.

Przed drzwiami pracowni fizycznej natknęli się na Klemensa.

281

-- Cześć! -- zawołał Klemens. -- Kto w końcu robi ten musical?

-- Ty -- odparł Net.

-- A, to nie wiedziałem... Zaraz! Ja nie mogę. Wieczorem idę do kina.

-- Jak nie zrobisz musicalu, to przegramy kolejne zadanie konkursowe.

-- Ale jak mam zrobić? -- Klemens rozłożył ręce, jakby chciał pokazać, że obie są lewe.

Kawałek dalej wpadli na Aurelię.

-- Czytałam waszego maila -- wycedziła. -- Olewacie sobie pracę zespołową.

-- Ten zespół liczy trzy osoby -- zauważyła Nika. -- Ja, Felix i Net. Ty nic nie robisz.

-- Nie starczy, że gram główną rolę?

-- Główną, czyli bazyliszka?

-- Główną rolę kobiecą -- sprecyzowała Aurelia.

-- Poważnie grasz? -- zdziwił się Net. -- Nawet jeszcze nie myślałem o obsadzie.

-- Przecież to oczywiste, że gram główną rolę. Główną kobiecą. Ty będziesz to reżyserował? -- zmrużyła oczy i przysiadła na brzegu ławki, tuż przy Necie.

Nika wyglądała, jakby chciała ją walnąć torbą w głowę. Jednak zamiast tego uśmiechnęła się uroczo i powiedziała:

-- Główna rola kobieca to rola starej i grubej matki bohaterów. Do jutra musisz się zmarszczyć i przytyć z pięćdziesiąt kilo.

Aurelia posmutniała i wstała.

-- Trudno -- oświadczyła. -- Szkoda, że nie wybraliście Warsa i Sawy. Na Sawę bym się nadawała. Ty

mógłbyś być Warsem.

-- Sorki straszliwe -- rzucił Net. -- Gdybym wcześniej wiedział...

Ale Aurelia już odeszła.

-- Nic już lepiej nie mów -- Nika wycelowała w niego groźnie palec. -- Przeginasz.

-- Że co? -- Net zrobił minę niewiniątka. -- Że na nią patrzę?

-- Że się do niej ślinisz.

282

-- Ależ ja nie wiem, o co ci chodzi, mała -- Net rozłożył ręce. -- Ja po prostu jestem miły.

-- To przestań!

-- Monopolistka!

-- Monogamistka!

-- Nieważne -- Net machnął ręką. -- Nie tykam tego musicalu palcem, więc nie obsadzam ról. Proste. Koniec tematu.

-- Skoro tak uważasz... -- Nika przysiadła na ławce w identycznej pozycji, co przed chwilą Aurelia. -- Co robisz dziś po szkole?

-- Idę na płukanie zatok. Koło siódmej mieliśmy wpaść do Felixa i rozkminić tę łamigłówkę. Pomiędzy basenem a Felixem... powiedzmy, że mam wolne.

Felix odwrócił się i zaczął kontemplować krzaki gubiące liście na szkolnym patio.

* # *

Wieczorem Net i Nika zgodnie z planem wpadli do Felixa i od razu zajęli się układaniem łamigłówki. Zabawa okazała się wciągająca. Po kilkunastu całkowicie bezsensownych zbitkach wyrazów zaczęły pojawiać się takie, które miały sens, ale nie doprowadziły przyjaciół do rozwiązania, tylko do kolejnych ataków śmiechu. Po ułożeniu zdania „Trzylistne bawoły miętosiły wiadro łysych wydrwigroszy" postanowili zrobić przerwę.

-- Musimy zmienić metodę -- powiedziała Nika. -- Życia nam nie starczy, żeby w ten sposób to rozwiązać.

-- Pomyślmy przy jedzeniu -- zgodził się Net. -- Jest jeszcze ta pizza?

Felix poszedł na górę odgrzać pizzę w piekarniku (z mikrofalówki wychodziła wilgotna i gumowata). Gdy wrócił na dół, Nika miała gotowy plan.

-- Musimy ułożyć wszystko od razu, tak, żeby nie została żadna literka.

-- Mała! -- parsknął Net. -- Przecież to wiemy. Problem w tym, że liczba kombinacji jest taka, że komputery paru uniwersytetów musiałyby to liczyć z miesiąc. Chcesz zmusić nasze organiczne mó-

283

zgi to wyprzedzenia maszyn wykonujących miliardy operacji na sekundę?

-- Mamy coś więcej niż mają te komputery -- uśmiechnęła się, dotykając palcem skroni. -- Mamy intuicję. Tego nie opiszesz matematycznie. Po prostu ułóżmy to na czuja.

Net westchnął i pokręcił z niedowierzaniem głową. Zaczęli przekładać i mieszać litery. Nie zjedli nawet całej pizzy, gdy nagle stwierdzili, że mają przed oczami napis ułożony ze wszystkich li-ter:„czywasirodzicewrócilijużzpracyoczekujcieodnichciekawychwi eścipotemjużnawetimniebędzieciemoglioniczympowiedziećterazza czynamyściślewspółpracować".

-- Nie mam pojęcia, jak to zrobiliśmy, ale przypadkiem to się to nie ułożyło -- westchnął Net. -- Jakby „nie" przestawić przed „zaczynamy", to sens byłby zupełnie inny.

-- Wiesz, że sens jest poprawny -- ponuro powiedziała Nika, po czym spojrzała na Felixa.

-- Mama wraca za godzinę -- odparł. -- Tata powinien już być. Boję się, czego się dowiem. Chyba nie ma sensu układać tego hasła na stronie internetowej.

Dokładnie w tym momencie usłyszeli warkot silnika na podjeździe i radosny taniec Cabana. Wybiegli przed dom. Ściemniało się.

-- Cześć, tato -- rzucił przesadnie obojętnym tonem Felbc. -- Co słychać?

Tata zamknął samochód i spojrzał podejrzliwie na syna.

-- Cześć... Nic nadzwyczajnego się nie dzieje, przynajmniej nic nadzwyczajnego jak na dzień pracy w Instytucie Badań Nadzwyczajnych. No, może jedno. Od poniedziałku biorę się za nowy projekt. Czemu pytasz?

-- Nie, tak tylko...

Tata zmierzwił mu włosy i wszedł do domu. Przyjaciele spojrzeli po sobie.

-- Może ściemniał tylko?

-- APO* ściemniania -- odezwał się z telefonu Manfred -- to uprzejmie informuję, że ściemniło się na tyle, iż wiadomy dom

* APO - a przy okazji.

284

i ogród zamieniły się w wielką czarną plamę. Żadna korekta cyfrowa nic z tym nie zrobi.

-- Oszczędzamy na sprzęcie -- pokiwał głową Net.

-- Gdyby budżet mi pozwolił, zainwestowałbym w lepszą kamerę -- mruknął Felix, wchodząc do domu.

-- Planujemy z mamą podwyższyć ci kieszonkowe -- tata przechodził właśnie z salonu do kuchni i musiał usłyszeć ostatnie zdanie. -- Ale dopiero, kiedy zobaczymy oceny na półrocze.

-- Dzięki, tato. To za dwa miesiące...

* * *

Mama przyjechała godzinę później. Już od progu widać było, że jest w kiepskim nastroju. Przywitała się ze wszystkimi, próbowała się uśmiechać, ale wyraźnie coś ją gryzło.

-- Zostawiłaś w samochodzie torbę z laptopem -- zauważył Felix.

-- Nie -- pokręciła wolno głową. -- Zostawiłam ją w firmie. Wszyscy zostawili -- weszła do kuchni i opadła na krzesło. -- Mamy wewnętrzne śledztwo. Ktoś wykradł poufne dane z głównego serwera banku. Wielka baza danych wyfrunęła przez lukę w systemie. Nadzór wewnętrzny podejrzewa kogoś z pracowników. Zrobicie mi kawę? Wszyscy musieli zostawić laptopy w firmie. Bez mojego komputerka czuję się... jakoś dziwnie. Jeśli to się rozniesie, bank straci zaufanie klientów, ale, tak czy inaczej, będęmiała masę pracy. -- zmarszczyła brwi. -- No i pojawiło się to przykre uczucie, że któryś z kolegów lub koleżanek, ktoś, kogo dobrze znam, to oszust i szpieg -- westchnęła i gestem odegnała od siebie złe myśli. -- Co jest na obiad?... Aha. Będzie, co zrobię.

-- Coś wymyślę -- Felix włączył dźwignią automatyczną kawiarkę. Urządzenie miało napęd parowy, więc długo się rozgrzewało. Za to kawa wychodziła perfekcyjna. -- Fasolka po bretońsku z chlebem?

-- Bardzo dobrze -- mama skinęła głową. -- Jesteś kochany.

Nie patrzyła na syna. Obracała w dłoniach telefon, ale ten nie

miał zamiaru zadzwonić.

* * *

285

-- Rozumiecie coś z tego? -- zapytał Felix, gdy zeszli do piwnicy -- Co mamy wspólnego z jakimśkolesiem, który wykradł bazę danych?

Nika spojrzała wymownie na Neta, po chwili patrzył na niego również Felix.

-- W życiu! -- Net zamachał rękoma. -- No, co wy!

-- Włamywałeś się do komputerów uniwersyteckich -- przypomniała Nika.

-- Nie lubię tego określenia --. skrzywił się. -- Outsourcing* brzmi lepiej niż włamanie. Zaprzęgałem do pracy stacje robocze, do których udało mi się uzyskać dostęp. Zresztą to nie włamanie

-- tam nie było nawet założonych haseł. Używałem tylko ich niewykorzystaną moc obliczeniową. Do komputera banku nie da się wejść w ten sposób. Do tego potrzebny jest trojan -- program, który otworzy dostęp od środka. Ktoś go musi wprowadzić do systemu. Ktoś, kto ma dostęp do sieci wewnętrznej. Najpewniej pracownik banku.

-- Mama raczej nie zna się na komputerach -- zastanowił się Felix.

-- Nie potrafiłaby wprowadzić do sieci ani tym bardziej stworzyć troja-na. Dlaczego więc Żniwiarz napisał, że nie będziemy mogli o nim powiedzieć rodzicom? Jeśli to ma być kolejny szantaż z jego strony, czym niby chce nas szantażować?

-- Boję się domyślać -- odparł Net. -- Może w banku pracuje nasz znajomy i to on wykradł te dane?

-- Może to ktoś, kogo poleciła twoja mama? -- podsunęła Nika.

-- Komu pomogła znaleźć tam pracę.

-- Inaczej, czemu miałaby się denerwować?

-- Ona się wszystkim przejmuje. Mamy tak mają -- Felix westchnął. -- Wiem tylko, że w moim domu życie staje na głowie. Jak w skomplikowanym mechanizmie zegarka, z którego ktoś zaczyna wyciągaćkolejne tryby.

-- Jutro po szkole wpadniemy do mnie -- oznajmił Net.

-- Zresztą w mojej wieży łatwiej się bronić.

-- Przed kim? -- zdziwiła się Nika.

-- Przed resztą klasy. Jutro piątek. Przedstawienie. A my w lesie.

* Outsourcing - (ang.) [czyt. autsursing] wykorzystywanie zasobów zewnętrznych, zamiast robienia czegośwe własnym zakresie.

286

Wchodzących do sali przyjaciół przywitały milczące spojrzenia. Wyglądało na to, że część uczniów drugiej „a" wzięła sobie na poważnie oświadczenie Felixa, Neta i Niki, bo mieli ze sobą kartki, z którymi ćwiczyli kwestie. Po krótkiej rozmowie okazało się, że nikt nie przygotował nowego scenariusza. Istniała tylko wersja Neta z karabinami maszynowymi, komórkami i oddziałami antyterrorystycznymi. Pani Szafran wprawdzie pokreśliła ją solidnie, ale to sprawiło tylko, że nikt już nie mógł się połapać, o co chodzi.

-- Jesteśmy tu w charakterze widzów -- wyjaśnił Felix. -- Zresztą nie byliśmy na żadnej próbie.

-- Nikt nie był -- rzuciła od drzwi pani Szafran. -- Wszystko sama ustaliłam. Nie wiem, co z tego będzie.

Omiotła klasę niechętnym spojrzeniem. Grube szkła sprawiały, że jej oczy, ocienione mocno wytuszowanymi rzęsami, zdawały się spoglądać z innego wymiaru.

-- Jeśli dobrze rozumiem sytuację -- zastanowił się głośno Net -- to za chwilę mamy wystawićprzedstawienie, o którym nikt z nas nie ma pojęcia.

Nauczycielka popatrzyła na niego chłodno.

-- Grasz Maciusia -- poinformowała.

-- Wiedziałam, że nie zawiedziesz! -- Aurelia chwyciła dłońmi głowę Neta i znienacka pocałowała go w usta. -- To ja gram Halszkę!

Nika zaniemówiła z wrażenia. Po sekundzie zacisnęła pięści i ruszyła w kierunku Aurelii, ale drogęzagrodziła jej zapatrzona w scenariusz pani Szafran.

-- Nie, chyba nie... -- nerwowo przeglądała kartki. -- Już się całkiem pogubiłam... a nie, tu sobie zapisałam! Net i Nika grają dzieci, Klemens - Bazyliszka.

Felix, Net i Nika spojrzeli na nią zaskoczeni, Klemens zresztą też.

-- A ja? -- zapytała z pretensją w głosie Aurelia. -- Znam wszystkie role.

-- Chcesz zastąpić Klemensa? -- wycedziła przez zaciśnięte usta Nika.

287

-- Możesz zagrać... -- nauczycielka zastanowiła się chwilę

-- matkę dzieci.

-- Matkę? -- Aurelia byłą wyraźnie zawiedzona.

-- Albo ojca -- dodała Nika.

-- Ale prze pani... -- zaczął Net. -- My nie możemy. Ja napisałem scenariusz, Nika... muzykę, a Felix to wszystko reżyseruje. Nie możemy.

„Reżyseruję? " -- chciał zapytać Felix.

-- O, to ja mogę zagrać -- podchwyciła Aurelia.

-- Nie! -- Nika desperacko wyciągnęła Neta na środek sali.

-- My gramy.

-- Gramy? Miałem być oświetleniowcem... -- próbował się wyrwać, ale zdał sobie sprawę, że jest już

za późno na protesty.

-- Felix, pamiętasz rolę? -- zapytała pani Szafran.

-- Jaką rolę? -- Felix zamrugał. -- Miałem być reżyserem.

-- Ja jestem reżyserem... rką. Ty grasz Śmiałka. Niestety, bezimiennego. No, dobrze, możemy iść. -- Muzyczka wstała.

-- Iść gdzie? -- zaniepokoił się Net.

-- Do sali gimnastycznej. Tu przecież nie zmieszczą się wszystkie klasy.

-- Wszystkie klasy?... -- upewnił się Net. -- Tak całkiem wszystkie?

Klemens zbladł, Nice nieco zrzedła mina, a Felix pokręcił z rezygnacją głową. Druga „a" ruszyła za nauczycielką jak na ścięcie.

Druga „b" już czekała za kulisami, czyli w szatni przy sali gimnastycznej. Słychać było szmer rozgadanej widowni. Klasy przywitały się nieprzychylnymi spojrzeniami i usiadły na niskich ławeczkach po przeciwległych stronach. Felix unikał jak mógł wzroku bliźniaczek. Bał się uśmiechnąć do tej niewłaściwej. Jednak już po kilku sekundach nieopatrznie uniósł wzrok i napotkał spojrzenia sióstr Birskich. Zgodnie z przewidywaniami jedna uśmiechała się do niego, a druga marszczyła brwi. Zanotowałw pamięci, że uśmiechająca się miała rozpuszczone włosy, a zła -- zebrane w dwa warkoczyki. Tylko po tym można je było rozróżnić, bo obie miały na sobie białe buty sportowe, jeansy i różowe bluzeczki.

288

Trzeba było przyznać, że druga „b" przygotowała się do przedstawienia. Codziennie odbywali dwie próby, od dawna mieli przygotowane stroje z epoki, a nawet teraz z pamięci powtarzali swoje kwestie. Wars-Wincenty nerwowo naciągał obszarpaną, za krótką jego zdaniem tunikę, a Sawa-Viola wręcz przeciwnie, podciągała długą suknię, aby lepiej zaprezentować swoje zgrabne, długie nogi. Pani Szafran zmierzyła ich groźnym spojrzeniem, poprawiła makijaż Sawy-Violi, powtórzyła w skrócie najważniejsze momenty akcji i wyprowadziła aktorów z drugiej „b" na scenę. Reszta klasy wymknęła się za nimi. Przez otwarte drzwi do szatni wdarły się oklaski i gwizdy.

-- Och... -- Net wzdrygnął się. -- Trema mnie zżera. Myślicie, że gdybym zemdlał, to ktoś inny mógłby mnie zastąpić?

-- Chwila i będzie po sprawie -- Nika poklepała go po plecach.

-- Luz, zobaczysz. Grałam kiedyś w szkolnym teatrzyku w podstawówce.

-- Nie skopcie tego, proszę -- zaczęła Klaudia. -- Chcę jechać na tę wycieczkę. Może pojedziemy za granicę.

-- Nie pomagasz w ten sposób -- odparł Felix. Wraz z Netem, Niką i Klemensem próbowali rozszyfrować bazgroły i skreślenia Muzyczki.

-- Tu jest jeszcze rola jakiegoś Melchiora Ostrogi -- zauważył Klemens.

-- To nasz ojciec -- wyjaśnił Net. -- Mój i Niki. Mamy też matkę.

-- Zagram ją, niech będzie -- łaskawie zgodziła się Aurelia.

-- Potrzebujemy jeszcze kogoś do roli Hermenegildusa Fabuli

-- oznajmił Net. -- To alchemik, który wymyśli, jak rozwalić monstera.

-- Dużo mówi? -- zapytał Wiktor.

-- W mojej wersji -- Net nachylił się nad pokreślonymi linijkami -- alchemik mówi: „Weź sześćgranatów przeciwpiechotnych i amunicję rozpryskową. Do tego noktowizory, Uzi z pociskami przebijającymi i zestaw flar." Niestety, Muzyczka to wykreśliła, więc będziesz musiał powiedzieć: „Weźlustro".

-- To nawet lepiej. Wchodzę w to.

289

-- Kto chce grać ojca? -- Net rozejrzał się po szatni. -- Może ty? -- spojrzał na Oskara.

-- On nazywa się Melchior? -- upewnił się Oskar.

-- Tak.

-- To nie chcę.

-- Więc grasz Walusia --

-- Jak to... Walusia? -- oburzył się Oskar. -- Weź i sam się... wciel w Walusia!

-- Za późno, zatwierdziłem cię -- Net zrobił ptaszka na marginesie.

Oskar otwierał usta, żeby zaprotestować bardziej stanowczo, ale do szatni wparowała pani Szafran i wydyszała:

-- Za pięć minut zaczynacie. Wprawdzie sądzę, że przegracie, ale dla formalności i tak musicie wystąpić.

Miny uczniów zdradzały, że w duchu zgadzają się z nauczycielką.

-- Melchior gotowy? -- Muzyczka spojrzała wymownie na Lucjana.

-- To ja gram? -- Lucjan zrobił głupią minę i puknął się palcem w pierś.

-- Trzeba było przychodzić na próby, to byś wiedział -- oświadczyła mściwie.

-- A dużo będę musiał mówić?

-- Twoja rola polega głównie na pocieszaniu dzieci.

-- Pocieszaniu poprzez przytulanie? -- Lucjan spojrzał na Nikę.

-- Tak, tak też.

-- No, to poświęcę się dla sprawy -- uśmiechnął się szeroko, wciąż patrząc na Nikę.

Dziewczyna uniosła lekko brwi. Net nie zwrócił na to uwagi, zajęty podglądaniem widowni.

-- Nie dość, że nie mam imienia, to nawet nic nie mówię -- zauważył nagle Felix. -- Jak już wychodzęna scenę, to chciałbym coś powiedzieć...

-- Farciarz -- mruknął Net. -- I pomyśleć, że sam to pisałem...

-- No trudno, będę improwizował.

290

Wreszcie stwierdzili, że mają dość przebijania się przez pokreślony, nieczytelny tekst i pójdą po prostu na żywioł. Rzucili niepotrzebne w tej sytuacji kartki pod ścianę i aktorzy skupili się przy wyjściu na scenę. Cały spektakl w wykonaniu drugiej „b" trwał niecałe dziesięć minut i tak naprawdę w niczym nie przypominał musicalu. Aktorzy chodzili po scenie i wygłaszali swoje kwestie, nawet nie siląc się na odpowiednią intonację. Czasem ktoś podskoczył, żeby choć trochę wczuć się w klimat musicalu. Druga „a" obserwowała to zza materaca, ustawionego pionowo i podpartego ławkami. Zasłaniał wejście do szatni, czyli za kulisy. Sama scena była jedynie podwyższeniem z niepotrzebnych palet sklepowych, przykrytym zieloną wykładziną. Nikt nie przygotował dekoracji.

Nieoczekiwanie aktorzy ukłonili się, więc zapewne był to już koniec. Rozległy się umiarkowane brawa. Przedstawienie nie było zbyt interesujące.

Pani Szafran pogratulowała udanego występu.

-- No, nie było tak źle -- oznajmiła wchodząc za kulisy. -- Mało tańczyli, ale przynajmniej się starali. Wierzę, że wy przetańczycie całe przedstawienie.

-- Nie będę z siebie robił małpy -- oświadczył Net.

-- Małpy nie potrafią tańczyć. Nie są muzykalne i to właśnie odróżnia je od ludzi.

-- Może Nika zrobi parę świdrów, jak ją podtrzymam -- Net spojrzał na przyjaciółkę, która w panice pokręciła głową.

-- Piruetów -- poprawiła go nauczycielka. Podniosła z podłogi scenariusz. -- W musicalu trzeba dawać z siebie wszystko -- dodała natchnionym głosem. -- Ciało i umysł jednoczą się. Dialogi musząharmonijnie łączyć się z muzyką i tańcem. Muszą się uzupełniać. Wierzę, że dacie radę.

Cała klasa wlepiła w nią zdziwione spojrzenie.

-- No już, już! -- ponaglała nauczycielka. -- Wchodzicie. Najpierw Melchior i Hanka. Pamiętajcie, Melchior zaczyna: „Niech was ręka Boska broni zachodzić na Krzywe Koło do zburzonego domostwa. Cośtam straszy, coś jęczy. Jeszcze by was, uchowaj Panienko Przenajświętsza, złe porwało! A na obiad się nie spóźnijcie".

291

Wyszli z szatni i zatrzymali się za ustawionymi pionowo materacami, obok ukrytego sprzętu nagłaśniającego i krzesła suflera. Reszta drugiej „a" została w szatni, aby nie oglądać kompromitacji i sromotnej klęski swej klasy. Pani Szafran wyszła pierwsza, za nią, niczym rasowa gwiazda wkroczyła na scenę Aurelia. Lucjan za to wyczłapał, z rękoma w kieszeniach, i mruknął w kierunku publiczności coś w rodzaju „dzień dobry". Maciuś i Halszka, jak to dzieci, wbiegli w podskokach. Wszyscy ukłonili się i stanęli naprzeciwko siebie. Rozbrzmiała muzyka.

-- Aha, ja zaczynam... -- Melchior podrapał się w głowę. -- Yyy... Nie idźcie na Krzywe Koło, bo tam straszy i jęczy jakaś panienka... I wróćcie przed lunchem, bo będzie źle.

Pani Szafran złapała się za głowę, ale po widowni przeszedł szmer rozbawienia. Hanka bardzo chciała cośwygłosić, ale scenariusz tego nie przewidywał, więc tylko krokiem Naomi Campbell przeparadowała przez scenę i uściskała dzieci. Halszkę symbolicznie, a Maciusia ucałowała mocno, zdecydowanie nie po matczynemu. Prawdę mówiąc, wpiła mu się w usta i dopiero Halszka odciągnęła brata od nadopiekuńczej matki.

-- Luz, mamuśka -- mruknęła Halszka. -- Wracamy przed obiadem. Nie przypal zupy.

Hanka spojrzała na nią ze złością, ale mąż ściągnął ją ze sceny. Teraz Maciuś i Halszka szli przez rynek Starego Miasta i podziwiali kolorowe stragany. W rzeczywistości przeszli kilka razy w tę i z powrotem po scenie, rozglądając się po żółtych ścianach sali gimnastycznej.

-- Tańczcie, tańczcie -- zachęcała ich teatralnym szeptem nauczycielka.

-- To jest musical chodzony -- odszepnął Net.

Pani Szafran zmarszczyła brwi i zastanowiła się chwilę.

-- Nie ma chyba czegoś takiego... -- mruknęła pod nosem. Odwróciła się do Oskara. -- Waluś, wchodzisz i mówisz: „Pokażę wam dziwa nad dziwami. W zburzonym domostwie na Krzywym Kole leżąskarby zaklęte. Wejście tam jest do lochów, zajrzałem ja raz i coś tak błyszczało, aż mnie oczy bolały. Ani chybi złoto i rubiny!".

292

-- Tak z marszu? -- zapytał Waluś. -- Bez „siema ziomale"?

-- Bez!

Zaczerpnął powietrza i wyszedł na scenę. Wykonał gest, coś pomiędzy pozdrowieniem papieskim a

salutowaniem, i zobaczył wpatrzone w siebie dziesiątki par oczu.

-- Eee... -- złapał się za czoło. -- Kurde, zapomniałem!

-- Chodziło o skarb? -- podsunął Maciuś.

-- A tak, tak -- ucieszył się Waluś. -- Chodźcie na Krzywe Koło, zgarniemy skarb. Błyskał do mnie wczoraj z piwnicy. Czy jakoś tak...

-- Halszko -- Net zwrócił się do dziewczyny. -- Plan się taki pojawił w mej głowie. Idziemy, zgarniamy skarb i odpalamy rodzicom połowę.

-- Całość!... -- syknęła zrozpaczona Muzyczka. -- „Toż by się ucieszyli! Jak myślisz, Halszko?"

-- No, siedemdziesiąt procent -- poprawił się Maciuś. -- Toż by się i tak ucieszyli. Wchodzisz w to, mała?

Halszka zawahała się, więc nauczycielka podpowiedziała:

-- „Idę z tobą, braciszku, niech się dzieje wola Boska."

Halszka zastanowiła się chwilę, po czy rzuciła do Maciusia:

-- Siur, bro.

Pani Szafran jęknęła i zamknęła oczy.

Trójka dzieci wykonała dwa okrążenia wokół sceny.

-- Czy Halszka to zdrobnienie od Helga? -- wyszeptał Net.

-- Ani się waż powtarzać tego głośno -- syknęła Nika.

Wreszcie dotarli na Krzywe Koło.

-- To tu -- Waluś wskazał drzwiczki w ścianie. -- Znaczy nie chodzi o tę klapkę... Tak umownie mówię. Schodzimy do piwnicy.

Zza materaca wyszedł Klemens-Bazyliszek i spojrzał groźnie na Walusia.

-- Przewróć się... -- poprosił.

-- Aha, fakt -- Waluś runął na ziemię.

-- To Bazyliszek! -- wykrzyknął Maciuś. -- Na kogo spojrzy, ten trup. Już po Walusiu...

293

Lucjan na czworakach wychylił się zza materaca, chwycił Walusia za but i ściągnął ze sceny, na co publiczność odpowiedziała kolejną falą śmiechu. Bazyliszek zaczął krążyć po piwnicy i rzucać wokoło

groźne spojrzenia. Muzyka stała się głośna i groźna. Dzieci skuliły się w rogu sceny. Halszka zaciskała palce na ramieniu Maciusia, trochę jakby za mocno.

-- Całowałeś się z nią na oczach całej szkoły -- wysyczała, wykorzystując hałas.

-- Z zaskoczenia mnie wzięła -- Maciuś rozłożył ramiona. -- Ofiarą jestem... zmolestowaną.

-- Wyglądałeś na zadowolonego.

-- Przez wrodzoną grzeczność.

Halszka prychnęła. Wytrzymała ledwie chwilę, nim ze złością zadała kolejne pytanie:

-- I co, fajnie całuje?

-- Jakoś tak... -- Maciuś wzruszył ramionami -- ośmiornicowato.

-- To znaczy?

-- No, wsysa się jakoś tak.

-- Ja ci się zaraz wessę! -- ryknęła Halszka. Niestety, muzyka ucichła, a widownia zamarła w oczekiwaniu.

-- Tego nie było w scenariuszu -- pani Szafran zaczęła nerwowo przeglądać kartki. -- Macie byćprzerażeni, a nie grozić Bazyliszkowi wessaniem. Wy się go boicie!

Klemens starał się zrobić jeszcze straszniejszą minę, ale już mu się męczyły mięśnie twarzy.

-- Melchior i alchemik Hermenegildus na scenę -- syknęła nauczycielka. -- Nie czytaliście scenariusza?

-- Ma pani nieczytelny charakter pisma -- wyjaśnił Lucjan-Me-lchior. Razem z Wiktorem, czyli alchemikiem, wyszli na scenę, udając, że nie zauważają dzieci i Bazyliszka tuż obok.

-- Problem jest -- powiedział Melchior, zezując na wpatrzoną w niego publiczność. -- Dzieci me siedzą w piwnicy, potwór przy drzwiach. Wyjść nie sposób.

Sala trwała w napięciu, wsłuchując się w każde padające ze sceny słowo.

294

Nauczycielka wytrzeszczyła na niego oczy. Wiktor pogładził wirtualną brodę alchemika i wypalił:

-- Weź sześć granatów... eee... Znaczy lustro. Tak, lustro weź. Nie! Nie ty. Śmiałka nam trzeba.

-- Śmiałek, no wchodź, wchodź -- nauczycielka zamachała do Felixa. -- Jezus Maria, i tak już nic sięnie zgadza!

-- Nie mam lustra -- Felix rozłożył ręce. -- Nie da rady.

Pani Szafran energicznie pogrzebała w torebce, wyciągnęła pu-derniczkę, otworzyła ją, wręczyła Felixowi i popchnęła go mocno w kierunku sceny. Felix, próbując nie upaprać się pudrem, ze zdegustowaną minąwpadł z impetem na zieloną wykładzinę i od razu, przypadkiem, napotkał wzrok bliźniaczek Birskich. Przełknął ślinę i wyrecytował z kamienną twarzą:

-- Mamże ci ja lustro plastikowe, pójdę i trzasnę nim bydlę po głowie.

Publiczność dostała kolejnego ataku śmiechu. Pani Szafran złapała się za głowę.

-- Niezłe... -- przyznał Maciuś. -- Sam to wymyśliłeś?

-- Cicho! -- skarcił go Śmiałek. -- Siedzisz w piwnicy i się boisz.

Widzowie z pierwszych rzędów, bo tylko ci mieli szansę to usłyszeć, prawie spadli z krzeseł.

Muzyka straciła już synchronizację z akcją. Melchior i alchemik z ulgą zeszli za kulisy. Śmiałek okrążył trzy razy scenę, symulując długi marsz. Potem wszedł między przestraszone dzieci a Bazylisz-ka-Klemensa, westchnął głośno i pokazał mu puderniczkę. Klemens pisnął „och" i ciężko zwalił się na ziemię.

Sala kwiczała z radości.

-- Tłum! Tłum! -- w natchnieniu krzyczała Muzyczka. -- Tłum wiwatuje!

Zgromadzeni za materacami aktorzy mruknęli anemiczne „hu-uurrraaa". Rodzice Maciusia i Halszki wyszli na scenę i zaczęli udawać, że się cieszą. Klepali po plecach i obejmowali dzieci. Matka wyraźnie faworyzowała syna. Huknęła Halszkę z impetem w ramię, a Maciusia czule przytuliła. Córka również nie przepadała za matką. Za to Melchior skupił całą uwagę na pocieszaniu Halszki. Obej-

295

mował ją i całował, a robił to naprawdę z dużym zaangażowaniem. Nagle dostał mocnego kuksańca pod żebra od swojego syna, aż zgiął się w pół. Pozostali aktorzy wyszli na scenę i ukłonili się. Klemens równieżsię ukłonił, wciąż leżąc i udając martwego. Wyglądało to dosyć osobliwie. Nagrodziły ich huczne brawa. Znając uczniów gimnazjum numer trzynaście imienia profesora Stefana Kuszmińskiego, nie mogły być to brawa grzecznościowe.

Dopiero po dłuższej chwili Nika zobaczyła, że matka wciąż czule obejmuje cudem ocalonego syna. Podeszła, chwyciła go za rękę i przyciągnęła do siebie. Objęła i pocałowała w usta. Brawa stały się dwa razy głośniejsze.

-- To chyba miała być jego siostra? -- zdziwiła się Celina.

-- Tylko w przedstawieniu -- odparł Wiktor. -- A przedstawienie już się skończyło.

-- Też potrafisz całować ośmiornicowato -- zauważył nieco oszołomiony Net.

Nika posłała Aurelii znaczące spojrzenie i uniosła wyżej brodę.

Siedzący w pierwszym rzędzie dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka skinął głową do pani Helenki. Ta wyszła na scenę ze swoim clipboardem, zaczekała, aż ucichną oklaski i oznajmiła:

-- Wygrywa druga „a". Osiem punktów. Dwa punkty dla drugiej „b" za... postaranie się.

Kolejna fala owacji świadczyła o tym, że publiczność zgadza się z oceną.

-- No, popatrzcie -- odezwał się Net. -- Wystarczy olać sprawę i przygotować się na pięć minut przed, żeby wygrać.

-- Jakie to niewychowawcze -- przyznał Felix.

Nagle zauważył wpatrzoną w niego Zosię.

-- To twoje spojrzenie... -- szepnęła. --Takie spokojne, znudzone. Zupełnie jak Phillippe Marlowe.

Zaskoczony Felix uniósł brwi.

-- A nie, nic -- bąknęła Zosia i speszona szybko odeszła.

Felix wzruszył ramionami i spróbował odnaleźć między wstającymi uczniami bliźniaczki Birskie. Znalazłtylko jedną, zajętą rozmową. Na szczęście była to ta z rozpuszczonymi włosami, ta właściwa.

296

Zszedł ze sceny i podszedł do niej. Skończyła akurat rozmawiać i odwróciła się do niego. Zamiast uśmiechu jednak jej twarz stężała.

-- Przyszedłeś mnie dobić? -- warknęła.

-- Eee?...

-- Wolisz mnie nadepnąć, kopnąć czy wymyślisz coś innego? -- nie czekając na odpowiedź, odwróciła się i odeszła.

Felix westchnął, nie rozumiejąc już niczego. Przynajmniej do chwili, gdy zobaczył drugą bliźniaczkę, również z rozpuszczonymi włosami. No, tak! Rozplotła warkocze! Przez chwilę wahał się, czy nie podejśćdo niej.

-- Jedziemy do mnie? -- zapytał Net.

-- Co?... -- Felix odwrócił się jak nagle obudzony.

-- Skończymy oglądać „Blade Runnera". Jutro wycieczka do Instytutu, więc sobotni wieczór filmowy nam przepadnie.

-- Tak, jasne. Mówisz, że do ciebie?

-- Lepiej do mnie, bo twoja chata jest co chwilę najeżdżana przez kuzynostwo. U mnie może uda się

obejrzeć film do końca. Jedźmy już teraz. Odpuszczę sobie dziś płukanie zatok... Jeszcze chwilka.

Net spojrzał na przechodzącego obok Geralda. Podszedł do niego i poklepał go po plecach.

-- Nieźle nam poszło, nie? -- zapytał.

Tamten spojrzał na niego podejrzliwie.

-- Co ty?... -- burknął.

-- Wygraliśmy -- wyjaśnił Net. -- Mam dobry nastrój.

Gerald pokręcił głową, odwrócił się i odszedł. Do pleców miał

przyczepioną kartkę „Czekam na przeszczep mózgu".

* * *

Wielki brzuch pani Bieleckiej zaskoczył Felixa i Nikę. Nie widzieli mamy Neta przez trzy tygodnie, a różnica była wyraźna. Zobaczyła ich miny w progu, nim zdołali ukryć zdziwienie.

-- Jeszcze ponad miesiąc -- uśmiechnęła się. -- Potem będę wyglądała jak zwykle.

-- Ale dom już nie -- westchnął Net.

297

-- Nie przesadzaj -- mama pocałowała go w czoło. -- Przecież wiesz, że nie będziemy cię kochać ani trochę mniej, jak pojawi się bratosiostra.

-- No, nie wiem... -- mina Neta świadczyła o tym, że ma inne zdanie na ten temat. -- To jak z dzieleniem mocy procesora między dwie aplikacje.

Mama pokręciła głową z uśmiechem i poszła do kuchni.

-- Pokażę wam pokój bratosiostiy -- powiedział Net. -- Zobaczycie sami.

Mieszkanie było bardzo nowoczesne, na ścianach wisiały ogromne, równie nowoczesne obrazy. Brakowało tu tradycyjnych ścianek działowych i wąskich przejść. Drzwi posiadała tylko łazienka i kilka mniejszych pokoi. Cała reszta tworzyła jedną przestrzeń, poprzedzielaną ażurowymi regałami, niskimi murkami. Metalowe schody prowadzące na wyższy poziom też były osłonięte jedynie balustradą z hartowanego szkła.

Pokój, graniczący ścianą z pokojem Neta, urządzony był w pastelowych kolorach: różach, błękitach i żółcieniach. Kolorowe, malowane w kwiatki szafeczki błyszczały w wieczornym słońcu. Obok łóżeczka ze szczebelkami stał wielki kufer z pluszakami. Ściany pokrywała różowa tapeta w błękitne osiołki.

-- Można tu pawia puścić od tych wszystkich kolorków -- Net był mocno zdegustowany. -- I nikt nawet nie zauważy, że coś przybyło.

-- Przestań... -- Nika rozglądała się po pluszowych misiach, lampkach nocnych, grzechotkach. -- Bratosiostrze na pewno się spodoba.

-- W wieku czternastu lat już ci się odzywa instynkt macierzyński? -- prychnął Net. -- Moja czarna przyszłość cię nie obchodzi? -- podszedł do szafki i trącił palcem stojące kremy, zasypki, chusteczki i dziwny przyrząd, wyglądający jak maska tlenowa dla jamnika. -- Nawet wolę nie myśleć, do czego to służy...

-- Nie cieszysz się z rodzeństwa?

-- Może i się cieszę...

-- Ciesz się, że nie będziesz mieszkał z bratosiostrą w jednym pokoju -- pocieszył go Felix.

298

-- Kinderdźwięki i tak będą przedostawać się przez ścianę. Nie będę mógł pracować, uczyć się, spać. A co więcej, nie będę mógł puszczać muzyki! Dom już teraz powoli staje na głowie. Musiałem nawet posprzątać rupiecie z kątów.

-- Nie mów!

-- Niestety. Żeby kurz się nie zbierał. To bez sensu! Jak się nie zbiera, to lata w powietrzu.

Felix poklepał go po ramieniu. Wyszli z pokoju.

-- Chodźmy obejrzeć film, poczujesz się lepiej -- Felix ruszył w stronę salonu.

-- Salon jest zajęty przez mamę -- powstrzymał go Net.

-- Mama jest w kuchni -- zauważył Felix.

-- Zarządzenie taty -- Net wzruszył ramionami. -- Salon należy do mamy, żeby w każdej chwili mogła sobie poleżeć na kanapie. Zapakowana torba do szpitala stoi przy drzwiach. Już teraz nie wolno mi hałasować, żeby mama słyszała telefon od taty. Dzwoni z pracy co godzinę. Ponaklejał ochraniacze na kanty od stołów, miękką okładziną obłożył połowę narożników. Szafki w kuchni mają zabezpieczenia przed otwieraniem, a gniazdka w ścianach dziecioodpor-ne zatyczki, których nawet ja nie potrafięwyciągnąć. Mówię wam... ech... Przyniosę chipsy i colę.

Felix i Nika weszli do Netowego pokoju. Panował tu spory bałagan, ale rzeczywiście nie aż taki jak zwykle. Nowoczesne meble były poobklejane kolorowymi plakatami i jakimiś schematami. Na podłużnym blacie, pod zażaluzjowanym oknem, stały cztery monitory, w tym jeden nowy, dwudziestojednocalowy, dwie drukarki i sporo mniejszego sprzętu. Zza biurka zwisały i plątały się po ziemi dziesiątki kabli. Część z nich wpięta była w niektóre z kilkunastu gniazdek w ścianie. Migały lampki, szumiały wentylatory, coś tykało wewnątrz któregoś z pudełek.

Po chwili Net wrócił z pokrojoną w słupki marchewką i wodą mineralną.

-- Kolejny pomysł starych -- wyjaśnił. -- Odżywiamy się zdrowo.

Net przysunął do brzegu blatu największy monitor i wychylił go,

na ile się dało, do dołu. Następnie zrzucił z łóżka wszystkie podusz-

299

ki. Po odpowiednim ich ułożeniu oglądanie filmu w pozycji horyzontalnej okazało się całkiem komfortowe.

-- Nigdy tak nie oglądałam telewizji -- przyznała Nika.

-- Młoda jeszcze jesteś -- Net uśmiechnął się pod nosem.

-- Kompiuter! -- powiedział głośno Net. -- Przewiń film w pierwszym napędzie do... trzydziestej minuty i wyświetl na ekranie numer cztery. -- Po czym dodał ciszej. -- Zaprogramowałem mojej małej sieci sterowanie głosem.

-- Przyjąłem -- rozległo się z głośników.

Ekran pozostawał czarny. Włączył się za to wentylator, stojący na brzegu biurka. Net spojrzał na to z zaskoczeniem.

-- Kompiuter! Wyłącz wentylator, włącz ekran numer cztery.

-- Przyjąłem.

Zapaliła się lampka nocna.

-- Kompiuter! -- powiedział bardzo wyraźnie Net. -- Wyłącz wentylator i lampkę. Włącz ekran numer cztery.

-- Przyjąłem.

Wentylator zatrzymał się, ale teraz dla odmiany zaczęły unosić się żaluzje.

-- Może ja to zrobię? -- zapytał znajomym głosem Manfred. -- Cześć wszystkim, tak przy okazji.

Felix i Nika przywitali się z wirtualnym przyjacielem.

-- Thanks, Manfred -- odparł Net. -- Nie musisz mi pomagać. Pisałem ten program dwa tygodnie i chcę, żeby teraz działał. Kompiuter, opuść żaluzje.

-- Przyjąłem.

Ponownie włączył się wentylator.

-- Kompiuter! Poddaję się! Deaktywacja -- Net chwilę czekał, ale nic się nie wydarzyło. -- OK. Śpi. Zrobimy to sposobem Mieszka I, czyli pilotem.

Włączył ręcznie monitor, wziął pilota i przewinął film do momentu, w którym poprzedni seans przerwałim wujek obrzydliwiec. Łowca androidów, grany przez Harrisona Forda, mierzył do kogoś z pistoletu. Byłto sam środek sceny pościgu. Ułożyli się wygodnie, na brzuchu Niki postawili miskę z marchewką.

300

Net nacisnął „play" i film ruszył.

-- Stój! -- krzyknął z ekranu Harrison Ford.

-- Przyjąłem! -- odpowiedział komputer i film się zatrzymał.

Net ciężko westchnął, sięgnął do jednego z komputerów i wyłączył go przyciskiem.

-- Taka jest cena postępu -- wyjaśnił. -- Drobne niedogodności, ale przyszłość za to świetlana.

Uruchomił ponownie film. Harrison Ford strzelił kilkukrotnie, a uciekająca przed nim kobieta w foliowym płaszczu przebiegła przez kilka witryn sklepowych, roztrzaskując je, i upadła.

-- Dlaczego on ją zabił? -- zapytała Nika.

-- Bo ona była androidem, a on łowcą androidów -- wyjaśnił Felix. -- I to się nie nazywa „zabił", tylko „zdymisjonował".

-- Jakkolwiek to zwać... ona nie żyje.

-- Replikanci mieli pracować w koloniach pozaziemskich. Przybyli na Ziemię nielegalnie. Mieli zaprogramowany limit kilku lat, potem musieli umrzeć. Oczywiście nie chcieli umierać. Kilku porwało prom kosmiczny i przylecieli na Ziemię, żeby odnaleźć swojego twórcę i prosić go o przedłużenie życia.

-- Smutna historia -- westchnęła Nika.

-- Felix, nie spojluj -- poprosił Net. -- Ona tego jeszcze nie oglądała.

-- Więc wy to widzieliście? -- zdziwiła się Nika.

-- Parę razy. Ale nie w wersji reżyserskiej. Cicho już! Oglądamy.

Twarz łowcy nie wyrażała żalu po tym, co właśnie zrobił. Przechodnie też nie wyglądali na specjalnie wstrząśniętych.

Obejrzeli jakieś trzy minuty filmu, gdy do drzwi zapukała mama i zawołała ich na obiad.

-- Tak szybko? -- zdziwił się Felix.

-- Zaraz zobaczysz dlaczego -- Net wstał. -- Nie tylko u ciebie w domu występują anomalie kulinarne.

-- Tak, chodźmy, bo wystygnie -- Nika również wstała.

-- Raczej nie wystygnie... Ale tak, chodźmy, miejmy to za sobą.

W jadalni był już nakryty stół. Mama w fartuszku krzątała się

przy kuchni.

301

-- Wolno pani pracować? -- zdziwiła się Nika.

-- Lekarz zabronił mi tylko się denerwować. A gotowanie mnie uspokaja.

-- Zresztą obiady, które od jakiegoś czasu przygotowujesz, nie są zbyt pracochłonne -- wtrąciłkąśliwie Net.

-- Nouvelle cuisine* -- wyjaśniła mama, stawiając przed każdym z przyjaciół talerz z misternąkompozycją dwóch oliwek, liścia sałaty, trzech łodyg szczypiorku i jednej ósmej jabłka. To wszystko było pokropione niewielką ilością trzech rodzajów sosów.

-- Przydałoby się tutaj pośrednictwo królika -- pokiwał głową Net. -- Można by go nakarmić tym nouvelle cuisine i zjeść go potem zamiast.

-- To bardzo dietetyczne -- odparła mama.

-- Wielu ludzi, stosujących tę dietę, tak schudło, że już wcale ich nie ma.

Minutę później talerze były puste.

-- Nie patrzcie tak -- Net rozłożył ręce. -- Już jesteście po obiedzie.

-- Ja jeszcze mam dodatek ciążowy -- mama wstała i wyciągnęła z lodówki słoik ze smalcem ze skwarkami i posmarowała nim grubo chleb. -- Chcecie trochę?

-- Smalec... Niekoniecznie -- Net patrzył z niewyraźną miną na tłustą kanapkę. -- Na wycieczce w schronisku górskim jak wygramy konkurs, to tak... To całkowite przeciwieństwo zdrowej i dietetycznej kuchni.

-- Jestem w ciąży -- wyjaśniła mama. -- Dieta dietą, odżywiać się muszę.

-- To my zamówimy pizzę -- Net wstał i podszedł do wiszącego na ścianie telefonu.

-- Już zamówiłam. Będzie za dziesięć minut.

-- Super! -- ucieszył się Net. -- Więc nie zamieniłaś się do końca w same hormony ciążowe.

Pani Bielecka uśmiechnęła się i zmierzwiła czuprynę syna.

Przyjaciele wrócili do pokoju Neta, by dalej oglądać film.

* Nouvelle cuisine - (fr.) [czyt. nuwel kjuzin] współczesna sztuka kulinarna, opiera się na lekkich, zdrowych i krótko przyrządzanych daniach.

302

-- Po co ta cała dietetyka, skoro potem napychacie się smalcem i pizzą?

-- Trafisz za artystką? -- Net wzruszył ramionami i sięgnął po pilota.

-- Czekaj -- powstrzymał go Felix. -- Jak zaczniemy oglądać film, po kilku sekundach przyjedzie pizza i będziemy musieli przerwać.

-- Zgłodniałem -- Net wziął pilota i nacisnął „play". -- Może w ten sposób przyspieszymy faceta z pizzą. Jeśli mamy pecha, to czemu go nie wykorzystać?

Rzeczywiście, zaledwie po trzydziestu sekundach rozległ się dzwonek domofonu.

* * *

Felix zastał mamę siedzącą w kuchni przy stole, zupełnie pozbawioną jej zwykłej energii. Spojrzała na syna smutnym wzrokiem.

-- Znaleźli w moim laptopie program, który posłużył do włamania do sieci -- wyjaśniła. -- Powiedzieli, że to trojan, czy jakoś tak... -- machnęła ręką. -- Uważają, że to moja wina. Że ja to zrobiłam, że wprowadziłam go do sieci firmowej. Był tylko u mnie, więc nie mógł go przynieść nikt inny. A ja przecież nawet nie umiem zainstalować zwykłego programu. Zawsze proszę tatę albo informatyka w banku. Nie wiem, co siedzi w tym pudełku -- popukała w klapkę laptopa. -- Używam go jako narzędzia do pracy, ale nie wiem, co jest w środku.

Mówiła dosyć dziwnie. Plątał się jej język. Felix podejrzliwie spojrzał na stojącą przed nią szklankę. Jeżeli miał wątpliwości, co w niej jest, to mama sama je rozwiała. Wstała, wyjęła z zamrażalni-ka kilka kostek lodu i wrzuciła do szklanki. Potem z szafki kuchennej wyciągnęła butelkę whisky, odkręciła zamaszyście filmowym ruchem i nalała do połowy wysokości szklanki.

-- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? -- zapytał Felix.

-- Dziś wyjątkowo tak.

-- Dlaczego dziś akurat tak?

-- Bo dziś jest dzień decyzji.

-- Czy dowiem się wreszcie, o co chodzi?

303

-- Dowiesz się w poniedziałek -- przytuliła go i pocałowała w czoło. -- Muszę to sama przetrawić. Dowiesz się w poniedziałek.

Z podjazdu przed domem dobiegł odgłos Land Rovera. Chwilę później tata wszedł do domu. Zerknął na mamę, potem na szklankę i pokiwał głową.

-- Znaczy źle?

-- Ano źle.

I to były ostatnie słowa wypowiedziane tego dnia w domu państwa Polonów. Tata pocałował mamę i długo przytulał.

Gdyby ciocia Zenosława z Przebrzydłowa przyjechała tego dnia, prawdopodobnie zostałaby pożarta w progu, a Caban dostałby do ogryzienia kosteczki.

304

12. Instytut

Tata był umówiony w Instytucie Badań Nadzwyczajnych po południu, więc mieli czas, żeby się wyspać.

-- Po co jedziesz do Instytutu? -- zapytał Felix, gdy zebrali komplet pasażerów.

-- Muszę przygotować dokumenty do nowego projektu, żeby w poniedziałek nie tracić czasu -- odparł tata. -- Zajmie mi to ze dwie, trzy godziny. Możecie w tym czasie pozwiedzać Instytut. Macie przyznany trzeci stopień wtajemniczenia.

-- Kto nam przyznał? -- zdziwił się Felix.

-- Rada Instytutu. Stwierdzili, że można wam ufać.

-- To dużo, ten trzeci stopień? -- zapytała Nika.

-- Mając piąty, można przekroczyć bramę, wejść do części biurowej i nie zostać zastrzelonym -- pan Polon zaśmiał się. -- Czwarty mieliście przy poprzedniej wizycie. Trzeci oznacza, że macie dostęp do wszystkich projektów nieoznaczonych jako tajne. Dostaliście ten stopień w uznaniu zasług.

-- Łał... -- Net pokiwał głową.

305

Wyjechali z miasta. Za oknami przemykały drzewa i pojedyncze domki, wyżej wolno toczyło się chmurne niebo.

-- Mam wrażenie, że ktoś nas śledzi -- odezwała się nagle Nika.

-- Nawet się nie obejrzałaś... -- Net odwrócił się. -- Faktycznie, są tam jakieś samochody, jak to na ulicy. Trzeba by się zatrzymać i zobaczyć, co będzie.

-- Nie mamy czasu -- przerwał im tata. -- Już prawie jestem spóźniony. Zresztą, dojeżdżamy.

Zwolnił i zjechał na plac przed czymś wyglądającym na zapuszczony magazyn budowlany. O tak późnej porze w sobotę nie było tu nikogo. Nim przyjaciele zdążyli się przyjrzeć otoczeniu, Land Rover wjechał do podziemnego parkingu. Tata zatrzymał się na środku i wyjął elektrogitymację, czyli wielofunkcyjne

urządzenie, które posiadali wszyscy pracownicy Instytutu. Przypominała grubą kartę kredytową z kilkoma przyciskami, czytnikiem linii papilarnych i wyświetlaczem.

-- Nie lubię tego wjazdu... -- mruknął tata, naciskając jeden z przycisków.

Nie wydarzyło się dokładnie nic.

Na końcu parkingu znajdowała się oddzielona ściankami działowymi zatoka. Na betonie wymalowany byłwielkimi literami napis.

-- „Miejsce dla chorych na mikrosyklofubię"? -- przeczytał Net. -- Co to za choroba?

-- Ona nie istnieje -- wyjaśnił tata. -- Napis jest po to, żeby nikt nie mógł tam stawać.

Land Rover stał na wprost ściany, jakby za chwilę mieli rozpocząć westernowy pojedynek.

-- A jakby ktoś stanął? -- zapytała Nika.

-- Zaraz zobaczycie. Teraz się trzymajcie! Na wypadek, gdyby...

-- Gdyby co? -- zapytał z niepokojem Net.

-- To może zwolnisz?... -- zaproponował nieśmiało Felix.

-- Wtedy to na pewno przywalimy w mur -- tata zacisnął palce na kierownicy i ruszył. -- Wymagana jest prędkość dwudziestu kilometrów na godzinę. Przynajmniej.

306

-- Czy chce pan przez to powiedzieć?... -- Net zacisnął palce na uchwycie drzwi -- że mamy sięprzebić? Gra w tchórza z betonową ścianą to niefajny pomysł...

Ściana była coraz bliżej i wydawała się coraz bardziej betonowa. Na górze, pod sufitem, błyskało małe zielone światło. Wszyscy, włącznie z tatą, zacisnęli zęby, a Net również powieki. Kiedy zdawało się, że kraksa jest nieunikniona, fragment ściany nagle rozsunął się na boki, samochód przemknął przez otwór, a tajemniczy mechanizm zamknął się tuż za tylnym zderzakiem.

-- Łał! -- wykrzyknął Net.

-- A gdybyśmy mieli przyczepkę? -- zapytał Felix.

-- Tam jest fotokomórka, która sprawdza cały przekrój otworu -- wyjaśnił tata. Po chwili dodałciszej. -- Tak sądzę.

Zatrzymali się przy bramce kontrolnej. Z okienka wysunęła się znajoma kula na elastycznym przewodzie i zapukała w tylne okno. Net opuścił szybę i pomny tego, jak wyszło zdjęcie do poprzedniej przepustki, poprawił włosy i starał się przybrać przystojny wyraz twarzy, jeśli, rzecz jasna, coś takiego istnieje. Niestety, na pół sekundy przed błyskiem flesza poczuł łaskoczący go w bok palec Niki. Zaczął chichotać i skrzywił się dokładnie w momencie błysku. Spojrzał na przyjaciółkę groźnie, ale ona tylko ułożyła brwi,

jakby pytała: „Zrobiłam coś złego?". Gdy kula przesunęła się przed Nikę, Net zaczął ją łaskotać. Ona jednak zachowywała kamienną twarz. Wtedy chłopak chwycił jedną ręką lewe, a drugą jej prawe ucho i pociągnął w obie strony. Nika spróbowała się wyswobodzić, ale zdjęcie zostało zrobione w momencie, gdy zdążyła tylko przyjąć zacięty wyraz twarzy. Kula przesunęła się przed Felixa, który starał się nie zwracać uwagi na zamieszanie z boku.

Nagle Net szarpnął się i krzyknął:

-- Felbc! Z prawej!

Chłopak odruchowo spojrzał w prawo i, zanim zrozumiał, co się stało, błysnął flesz. Posłał Netowi zdegustowane spojrzenie i pokręcił głową.

Po chwili dostali swoje identyfikatory na smyczach. Przyjrzeli się zdjęciom i parsknęli śmiechem. Net miną przebił Jasia Fasolę, ale

307

Nika z uszami wielkości spodeczków do kawy i wyrazem twarzy szarżującego łosia niewiele mu ustępowała. Zdjęcie Felixa było doskonale poruszone, jedyne, co dało się na nim rozpoznać, to ucho w centralnej części.

-- Obcy z planety uchogłowów -- podsumował Net.

W doskonałych humorach ruszyli dalej. Jechali słabo oświetlonym tunelem, szerokim na tyle, żeby mogły się w nim minąć dwa samochody. Dojechali do podziemnego placyku ze skrzyżowaniem. Tata wskazał w prawo.

-- Pytałaś o samochody zaparkowane na miejscu dla chorych na „mikrocośtam".

W zatoczce stał samochód pomocy drogowej z nowym Mercedesem na lawecie.

-- Samochód odwozimy pod dom właściciela i wystawiamy rachunek za transport -- dodał.

-- Spora kara za parkowanie na kopercie -- zauważył Felix.

-- To i tak złagodzona wersja.

Nie zdążyli zapytać o wersję podstawową, bo wjechali na właściwy parking. Był podobnej wielkości jak te pod hipermarketami.

-- Proszę tu nie parkować! -- rozległo się za nimi. -- To jest przejazd.

W ich stronę zmierzał żółty robot wielkością i kształtem przypominający... Właściwie ciężko było określić, co przypomina. Gdyby odwrócić do góry nogami krótką i głęboką wannę, wepchnąć w nią z góry bak od ciężarówki, chłodnicę samochodową i parę przewodów, a na tym umieścić obrotowy metalowy kubeł, zapewne powstałoby coś podobnego. Robot dreptał na podobieństwo pancernika na ukrytych pod obudową ośmiu krótkich nogach, które chyba dla dowcipu miały założone buty. Na czubku „głowy"

znajdowała się migająca na pomarańczowo lampka.

Tata kiwnął głową, wrócił do samochodu i zapalił silnik. Przyjaciele zeszli mu z drogi.

-- Nie ma miejsc -- powiedział przez otwarte okno. -- Zaparkuję na innym poziomie. Spotkamy się w recepcji.

Przytaknęli.

308

-- Proszę się odsunąć. Tu jest przejazd -- oznajmił znów robot.

-- Przejazd? -- Net rozejrzał się. -- Jaki przejazd? Gdzie?

-- Przejazd w budowie -- wyjaśnił robot. Zachrobotał drukarką i ze szczeliny z przodu wysunęła siężółta taśma z czarnym napisem „Przejazd w budowie". Robot elastyczną, wężową ręką wyciągnął spod klapki tulejkę wielkości baterii AA. Bateria okazała się teleskopową tyczką, którą robot (z pomocą drugiej ręki) rozciągnął na metr. Trzecią ręką glejowatą podstawką przylepił ją do podłoża, czwartą umocowałtaśmę. Przejechał kilka metrów, rozciągając taśmę, i powtórzył czynności.

Przyjaciele rozejrzeli się. Nie było widać żadnego robotnika.

-- Przejazd w budowie? -- Net rozłożył ręce. -- Kto go buduje? Tu nie ma nawet Kredka z łopatką.

W tym momencie poczuli drżenie podłoża, a ogrodzona taśmą ściana zaczęła pękać. W przerażeniu cofnęli się, oczekując co najmniej katastrofy budowlanej. Ale, jeśli parking miał się zawalić, to na ucieczkę było i tak za późno. Siatka pęknięć ułożyła się w prostokąt, a ze szczelin zaczęło wydobywać sięświatło i łoskot trących

0 siebie kamieni. Po chwili cała ta drżąca płaszczyzna z hukiem rozsypała się i opadła na ziemię. Z kłębów pyłu strzelały snopy światła, coś wirowało z głośnym świstem. Felix, Net i Nika gapili się z szeroko otwartymi oczami. Dzięki rozpylonej w powietrzu mgiełce wodnej kurz opadł szybko. Z dziury w ścianie wyjechał na wielkich oponach pojazd przypominający skrzyżowanie buldożera z silnikiem odrzutowym. Z przodu osobliwej konstrukcji obracało się kilkadziesiąt świdrotrybów, spomiędzy których świeciły mocne reflektory. Dudniąc potężnym silnikiem, wtoczył się do wnętrza garażu

1 przysiadł na opuszczonym zawieszeniu. Świdry wyhamowały i zaczęły się składać, by nie zaczepiaćo sufit i podłoże parkingu. Wysunęły się osłony i zakryły przód pojazdu, nadając mu kształt krępej ciężarówki. Po tej transformacji pojazd odjechał, jakby faktycznie był ciężarówką.

-- Transformer -- Net patrzył zafascynowany.

Tunel ginął w ciemnościach. Felix podszedł bliżej i zajrzał.

309

-- Proszę nie podchodzić! -- powstrzymał go żółty robot. -- Tunel wymaga wykończenia. Będzie

oddany do użytku za tydzień.

-- Nie mamy zamiaru tam wchodzić -- uspokoił go Felix. -- Jak wyjść na powierzchnię? Do głównej recepcji.

-- Musicie iść prosto -- robot wyciągnął przed siebie jedną rękę

-- potem skręcić w prawo -- pokazał drugą -- a potem schodami w górę -- wygiął trzecią do góry. -- Iw prawo -- tu pokazał czwartą.

-- Szczęście, że nie ma więcej zakrętów -- zauważył Net. Robot spojrzał na taśmę wychodzącą z przodu obudowy i wykrzyknął:

-- A niech to! Znów drukuję to, co mówię.

Faktycznie, na taśmie wydrukowana była instrukcja wyjścia z parkingu. Po chwili drukarka zabrzęczała i pojawił się również napis „A niech to! Znów drukuję to, co mówię."

-- Jakieś zwarcie -- robot zaczął grzebać sobie pod kilkoma klapkami jednocześnie, ale i tak wydrukował „Jakieś zwarcie".

-- Dziękujemy za informację -- powiedziała Nika i przyjaciele ruszyli we wskazanym kierunku.

Robot burknął coś niewyraźnie.

-- Co powiedziałeś? -- zapytał Net.

-- Nic.

Net podszedł i przeczytał na taśmie „Nie znoszę białkowców".

-- Wymsknęto mi się -- robot wzruszył czterema wężowatymi ramionami. -- Mam prawo być zły. Zwarcie robi mi się tylko po rozmowach z ludźmi.

Drukarka zabrzęczała i wypluła kawałek taśmy z napisem „Nieprawda".

-- Jak to nieprawda, kretynko?! -- walnął się pięścią w brzuch.

-- Poprzednio też wskazywałem drogę i nastąpiło sprzężenie. Drukarka odpowiedziała od razu: „Do twoich obowiązków należy oznaczanie niebezpiecznych miejsc oraz informowanie, jak je ominąć. Nie wymiguj się".

-- Drukarka ma niezależny generator językowy -- wyjaśnił robot. -- I czasem mam syndrom obcej drukarki.

310

A >

Ze szczeliny wysunęła się taśma „Albo syndrom obcej głowy. Mózg jest w brzuchu, a to bliżej mnie."

-- Brzuch mi aspiruje -- robot rozłożył wszystkie ramiona.

-- Ale jak mu wyjmę rolkę z taśmą, to się przefrazuje. Dyscyplina musi być.

Drukarka wypluła kawałek taśmy z napisem „Srata tata".

Rozbawieni przyjaciele zostawili skłóconego wewnętrznie robota i wydostali się na poziom zero. Jak sięokazało, klatka schodowa wyprowadziła ich wprost do wnętrza pałacu stanowiącego najstarszą częśćInstytutu. W wielkim hallu z monumentalną klatką schodową znajdowała się nowoczesna okrągła recepcja, kilka foteli i mały las tropikalny w płaskich donicach. Kręciło się tu parę osób. Dostrzegli tatę, przeglądającego elektroniczne dokumenty na jednym z rozstawionych pod ścianami ekranów dotykowych.

-- Jesteście! -- ucieszył się. -- Zabłądziliście?

-- Oglądaliśmy budowę nowego tunelu -- wyjaśnił Felix.

-- A „Krecik" już się przekopał? Przyjmowaliśmy zakłady, czy zdąży przed wieczorem. Cóż, przegrałem. -- Ruszyli w kierunku wyjścia. -- Najpierw coś zjedzmy.

-- Co to za projekt, w którym masz uczestniczyć? -- zapytał Felix.

-- Czy to też jest top top top secret?

-- Nie aż tak. Nie rozpowiadamy tego po prostu. Kojarzycie zapewne informacje prasowe o Bazyliszku, straszącym ludzi pod ziemią?

Wymienili zaniepokojone spojrzenia.

-- To nie jest kaczka dziennikarska -- ciągnął tata. -- Zbyt wielu ludzi to widziało, a raczej słyszało.

Wyszli na taras z tyłu pałacu.

-- Więc co to jest? -- zapytał ostrożnie Felix.

-- To właśnie moje zadanie. Mam przystosować pewnego robota do poruszania się w kanałach. Policja nie pali się do patrolowania ścieków, a pracujący pod ziemią robotnicy grożą strajkiem, jeśli stwór nie zostanie złapany. Zadaniem mojego robota będzie wyśledzenie go. Wtedy na dół zejdzie oddziałantyterrorystyczny z weterynarzem, który spróbuje uśpić potwora.

311

-- Nie starczy jakiś zdalnie sterowany pojazd?

-- Pod ziemią łączność radiowa nie działa najlepiej. Dlatego musimy stworzyć autonomicznego robota. Software do niego ma tworzyć tata Neta. Będziemy ściśle współpracować.

-- Nic mi nie mówił -- zauważył Net.

-- Faktycznie, ja też nie powinienem wam o tym mówić -- przyznał tata. -- Ale mam do was zaufanie. Nie będziecie o tym z nikim rozmawiać, prawda?

-- Oczywiście! -- wykrzyknęli jednocześnie.

-- Aha. I nie wypytujcie tak wprost o profesora Knipszyca... To wciąż drażliwy temat. -- Nagle zapiszczała jego elektrogitymacja. Spojrzał na wyświetlacz. -- Zaczekajcie, zaraz wracam.

Odwrócił się i wszedł do pałacu.

Przyjaciele zeszli po kamiennych schodach na wielki trawiasty dziedziniec, otoczony nowoczesnymi budynkami z betonu i szkła. Solidne i przysadziste przypominały bunkry, w których ktoś przez pomyłkęzainstalował wielkie okna. Były różnej wysokości, ale nie przekraczały trzech kondygnacji. Na dachach niektórych zabudowań rosła trawa, a nawet krzaki i mniejsze drzewa. Z prawej strony wznosiła się wieża z przeszklonym pomieszczeniem na szczycie. Było też kilka sporych anten satelitarnych i masztów z zainstalowaną skomplikowaną aparaturą. Nad budynkami kołysały się wierzchołki starych drzew -- Instytut był otoczony lasem.

Z tyłu doszedł ich cichy szum gąsienic. Obok zatrzymał się niebieski robot porządkowy, ich znajomy z poprzedniej wizyty w Instytucie.

-- Konpopoz! -- ucieszył się Net.

-- O! Witam niezmiernie nieserdecznie szanownych państwa.

-- Robot odwrócił w ich stronę wieżyczkę z wielkimi obiektywami.

-- Jak niemiło państwa widzieć. Proszę mnie łaskawie uprzedzić, jeśli będzie się zbliżał moment proszenia o przewodnika. Odpowiednio wcześniej zasymuluję skurcz dyferencjału*.

-- Też miło nam cię widzieć -- uśmiechnęła się Nika. -- Wspinasz się na absolutne wyżyny asertywności**.

* Dyferencjał - mechanizm różnicowy. Jego zadaniem jest kompensacja różnicy prędkości obrotowej kółsamochodu podczas zakrętów, kiedy koło po wewnętrznej stronie obraca się wolniej.

** Asertywnośó - wyrażanie własnego zdania oraz emocji, bez posuwania się do zachowańnieodpowiednich wobec innych.

312

-- Ta gimnastyka mięśni twarzy też jest niepotrzebna. Nie umiem odczytywać ludzkiej mimiki.

Net pokazał mu język.

-- No nie no. To akurat załapałem.

Pomachał im mechaniczną ręką i odjechał, by sprzątnąć inną część sali.

-- W jakiś perwersyjny sposób go lubię -- powiedziała Nika.

-- Dotykałaś go -- wyjaśnił z kamienną twarzą Net. -- Ma taki cudownie matowy w dotyku odwłok, prawda?

Nika zaśmiała się i uderzyła go otwartą dłonią w ramię.

-- Słyszałem to! -- rzucił z końca korytarza Konpopoz. -- Słyszę na dwadzieścia metrów odgłos spadającego na ziemię papierka od gumy do żucia.

Już mieli usiąść na trawie, ale właśnie po schodach zbiegł tata.

-- Nie mogę was oprowadzić po starym laboratorium Franka Knipszyca -- powiedziałprzepraszającym tonem. -- Mam do załatwienia parę spraw natury biurokratycznej. Zjecie coś w którymśbufecie? Znajdziemy wam jakiegoś przewodnika.

-- O nie! -- zaprotestował Net. -- Nasz poprzedni przewodnik sprawił, że uwierzyłem, iż depresja i sarkazm są zaraźliwe.

-- Ten niebieski odkurzacz? Widziałem, jak z pełną prędkością odjeżdżał w dal. Znajdziemy coś... kogoś innego.

Przyjaciele unieśli wzrok. Faktycznie, Konpopoz pruł na ukos przez trawnik. Zza skrzydła pałacu wyczłapałwolnym krokiem żółty robot, którego spotkali na parkingu.

-- Pojawiłeś się, zanim zdążyłem wpisać polecenie -- zdziwił się tata.

-- Robot sprzątający Konpopoz zgłosił mi przed chwilą, że jeden ze stopni pałacowych jest wyłupany i trzeba go oznaczyć.

-- Niezły koncypator -- Net spojrzał na schody, z których większość miała mniejsze lub większe wyszczerbienia, a potem na znikającego za rogiem odległego budynku Konpopoza.

-- Więc będziesz przewodnikiem Felixa, Neta i Niki -- ucieszył się tata, już odchodząc. -- To na razie!

313

-- Miło mi. Nazywam się Roznakin i będę waszym przewodnikiem.

-- Roznakin? -- prychnął Net. -- A na nazwisko Skywalker?

-- Nie ma w moim imieniu żadnej głębi psychologicznej. To skrót od RObota ZNAKującego i INformującego.

-- Dobrze, że masz tego świadomość. Poprzedni nasz przewodnik był wybitnym przykładem robochama.

-- Jestem uprzejmy dla ludzi, jeśli tylko są na tyle blisko, żeby mnie usłyszeć. Co chcielibyście zwiedzić? Znam kilka standardowych tras. Niestety, nie mamy sklepu z pamiątkami.

-- Chcemy zobaczyć Wydział Maszyn Kroczących.

-- Och! -- robot aż przysiadł na tylnych nogach.

-- Coś nie tak z tym wydziałem? -- zapytał Felix.

-- Nie, w porządku -- Roznakin wyprostował się. -- Mogę to

zrobić. Dam radę. Proszę za mną.

* * *

Okrągła hala była wysoka na kilka kondygnacji i szeroka na prawie sześćdziesiąt metrów. Potężne żebra pięły się po murach i zakręcały ostro na sklepieniu, by spotkać się wokół kilkumetrowego świetlika pośrodku. Panowała w niej absolutna cisza. Wokół pełno było maszyn. I to jakich! Najbliższa kształtem i rozmiarami przypominała buldożer, ale zamiast kół miała sześć napędzanych hydraulicznie łap. W miejscu kabiny tkwiła osłonięta klatką z rur wieżyczka z zestawem sensorów. Dalej stał kilkumetrowej wysokości barczysty robot, podobny do transformera. Zamiast jednej łapy miał wielką piłę łańcuchową, zamiast drugiej - zachodzące na siebie stalowe szpony. Wyglądał jak robot-drwal. Obok, na zgiętych w kolanach nogach, stał potężny troll z grubymi łapami sięgającymi niemal ziemi. Między ramionami, zamiast głowy, dźwigał dwuosobową kabinę. Wielkich maszyn było kilkanaście, a ledwie w przypadku trzech, czterech dawało się stwierdzić, do czego służą.

Oczarowany Felix krążył wokół nieruchomych urządzeń. Zapomniał o całym świecie. Dotykał przegubów, zapamiętywał rozwiązania konstrukcyjne. Wreszcie wyciągnął z plecaka brudnopis, zaczął

314

w nim szkicować i zapisywać spostrzeżenia. Mruczał pod nosem uwagi w stylu: „Mogłem to tak zrobić" albo „Sprytne rozwiązanie". Net nie podzielał zachwytów przyjaciela. Oglądał maszyny, ale od studiowania ich konstrukcji bardziej interesowało go, czy dałoby się którąś z nich uruchomić i niąpokierować. Znudzona Nika stała z boku. W ogóle niewzruszona, czuła się, jakby ją pomniejszono i włożono do pudełka z zabawkami dla chłopców. Zerkałaby na zegarek, gdyby go miała.

Poza nimi w hali nie było żywej duszy. Tylko Roznakin dreptał między gigantami, snując wokół nich pajęczą sieć ostrzeżeń.

-- Dlaczego tu nikogo nie ma? -- zapytała Nika.

-- Naukowcy się lanczują -- wyjaśnił Felix.

Przeszedł do części zajętej przez mniejsze maszyny, niektóre wielkości Golema-Golema, niektóre mniejsze. W jednej ze ścian znajdował się rząd okien i drzwi prowadzące do salki z małymi ro-bocikami.

Felix obszedł salę i wrócił do przyjaciół.

-- Mieliśmy szukać informacji o Knipszycu -- przypomniała Nika.

-- Masz rację. Mógłbym tu spędzić miesiąc... -- westchnął. -- Tylko że tu nie ma śladu po Knipszycu. Jeżeli kiedyś tu pracował, to zabrał ze sobą wszystko. Poza tym, jeśli współpracownicy tak go nienawidzili, to raczej nie trzymają pamiątek po nim.

Rozglądali się bezradnie, nie wiedząc, co robić.

-- Tam -- odezwała się nagle dziwnym głosem Nika. Wskazała jedne z ukrytych we wnękach ścian drzwi.

Nie tracąc czasu na wyjaśnienia, już szła w tamtą stronę. Chłopcy rozejrzeli się, czy nikt nie widzi, i ruszyli za nią.

Drzwi nie były zamknięte. Gdy tylko weszli, światło samo się zapaliło. Pomieszczenie wyglądało jak podręczny magazyn części. Całe ściany zastawiono stalowymi regałami z pudełkami pełnymi śrubek, nakrętek, łożysk i wszelakiego metalowego drobiazgu. Jedynie pod najdalszą ścianą stało wciśnięte coś, co natychmiast rozpoznali. Był to stół operacyjny, niemal identyczny jak ten w nawiedzonym domu. Zdjęto tylko z wierzchu tapicerkę, pozostawiając gołą blachę. Leżało na nim na wpół zmontowane... coś. Nawet Felix nie po-

* 315

trafił tego nazwać. Nad stołem wisiała lampa bezcieniowa, taka, jakie zwykle widuje się w szpitalach.

-- Tu pracował Frank Knipszyc -- Nika wskazała stół.

-- Niech no zgadnę... -- Net pokiwał głową. -- Facet pracował nad robotami, a na zapleczu, hobbistycznie bawił się w doktora?

-- Tata powiedział mi o nim kilka słów -- wyszeptał Felix. -- To tajemnica, więc się nie wygadajcie. Mówił, że Knipszyc bawił się ludzkim życiem. Nie wiem, na czym to polegało, ale za to właśnie wyleciał z Instytutu. Kontynuował pracę w swoim domu na Starówce i wraz z rodziną zginął podczas jednego z eksperymentów. Przeżyła tylko mała Paula.

Przyjrzeli się zawartości kantorka. Wyglądało na to, że z czasów profesora Knipszyca zostały tu tylko stółoperacyjny i lampa. Nie pozbyto się ich chyba tylko dlatego, że przydawały się do montażu drobnych elementów.

Nika dotknęła koniuszkami palców krawędzi stołu i zamknęła oczy.

-- Wszczepiał coś śmiertelnie chorym -- powiedziała. -- Robił eksperymenty, które były nie do pomyślenia dla zwykłych ludzi. Nikt wcześniej nie wpadł na pomysł, by ich zakazać. Te eksperymenty mogły uratować komuś życie, ale jednak profesor robił coś, co inni uznawali za złe. Na tym stole ktośumarł. Umarłby i tak...

Chłopcy patrzyli na nią z wyczekiwaniem, ale nie powiedziała nic więcej. Otworzyła oczy i odetchnęła.

-- Co ty właściwie przed chwilą zrobiłaś? -- Net wskazał głową łóżko.

-- Nie wiem. Dotknęłam stołu i takie myśli przyszły mi do głowy.

Felix wpatrywał się w metalową powierzchnię.

-- Przeniósł swoje „hobby" do domu -- powiedział. -- Być może po to, żeby leczyć chorą żonę. Jednocześnie nie zaprzestał pracy wynalazczej. Musiał przecież jakoś zarabiać...

-- Po to hodował Bazyliszka? -- zapytał Net.

-- To nie było zwierzę... To był robot.

-- Skonstruował własnego robota kroczącego? Chciał go sprzedać?

316

-- Nie wiem. Wiem tylko, że Bazyliszek wykorzystał okazję i nawiał. Tyle że najpierw załatwiłswojego twórcę.

-- Mieliśmy dużo szczęścia -- dodała Nika. -- Golem-Golem tylko uciekł.

-- Sądząc z rozmiarów rusztowania, Bazyliszek miał trzy-cztery metry wysokości. Tak duża maszyna zużywa masę energii i raczej rzuca się w oczy. Dziwne, że przez dziesięć lat nikt go nie odkrył.

-- Wyjdźmy stąd -- poprosiła dziewczyna. -- Nie chcę być w pobliżu tego... -- wskazała stół.

Otworzyli drzwi i ostrożnie wymknęli się na zewnątrz.

Roznakin kończył właśnie ogradzać leżącą na podłodze nakrętkę taśmą z napisem „Uwaga na nakrętkę". Kiedy ich nie było, zdążył ogrodzić kilka innych, niewymagających ogradzania miejsc.

-- Z tego niewiele wynika -- pokręcił głową Felix.

-- Nic nie poradzę -- odparła Nika. -- Nie potrafię powiedzieć więcej.

Unieśli głowy. Stali u stóp dwunastometrowego mechanoida, przywodzącego na myśl pojazd z „Fiaska" Stanisława Lema bądź serię filmów o transformerach. Felix uderzył pięścią w stopę robota. Gruby metal zadźwięczał niczym blacha w pojeździe opancerzonym. Stopa miała wielkość małego samochodu.

W drugim końcu hali otworzyły się drzwi i weszło przez nie kilka osób w białych kombinezonach.

-- Pozwolicie, że zaczekam na zewnątrz? -- zapytał Roznakin i, nie czekając na odpowiedź, oddreptałdo drzwi, którymi tu weszli.

Nowo przybyli nie wydawali się zaskoczeni obecnością przyjaciół, musieli więc wiedzieć o ich wizycie. Idący na przedzie energiczny mężczyzna miał ponad sześćdziesiąt lat, przerzedzone siwe włosy i takieżwąsy. Garbił się lekko i patrzenie na wprost sprawiało mu trudność.

-- To nieudany model -- mężczyzna wskazał na gigantycznego robota. -- Jest za ciężki, żeby mógłjeszcze dźwigać ciężar dość potężnego silnika. -- Zatrzymał się obok przyjaciół i zmarszczył brwi, jakby dopiero teraz zauważył, że goście mają po czternaście lat. -- Powiadomiono mnie, że ktoś interesuje sięmoją pracą... Felix

317

Polon. -- Naukowiec przyjrzał się identyfikatorowi Felixa, po czym bezceremonialnie chwycił go za brodęi obrócił mu głowę tak, by ujrzeć uwiecznione na fotografii ucho. -- Znam twojego ojca. Te same uszy.

Następnie spojrzał na identyfikator Neta. Chwilę analizował zdjęcie, wreszcie znienacka go połaskotał. Zaskoczony chłopak cofnął się, ale na moment zrobił minę identyczną z tą ze zdjęcia.

-- Identyfikacja potwierdzona -- powiedział naukowiec, po czym przeniósł wzrok na Nikę. -- Nie będę cię ciągnął za uszy. Nie ciągam za uszy osób, jeśli nie znam ich ojców.

-- Tata tu nie pracuje.

-- Więc upiekło ci się. Nazywam się Marian Zakopiec i zarządzam tym bałaganem. -- rozejrzał się po hali. Reszta zespołu zajęła się już pracą. -- Zaraz uruchamiamy Power-scouta. Zanim wszyscy sięprzygotują, mogę wam pokazać to i owo. Interesujecie się?...

-- zawiesił głos.

-- Fran... -- zaczął Net, ale Felix nadepnął mu na but.

-- Robotami kroczącymi -- dokończył Felix. -- Zamierzam skonstruować jednego. Coś w tym stylu -- wskazał stojącego obok dwuipółmetrowego robota, przypominającego powiększoną, przeprojektowanąi staranniej wykonaną wersję Golema-Golema.

-- To właśnie Power-scout -- Zakopiec poklepał obły pancerz.

-- Moje najmłodsze dziecko. Jego będziemy testować.

O ile Golem-Golem wyglądał na to, czym w istocie był -- robotem skonstruowanym w piwnicy przez nastolatka, o tyle Power-sc-out mógł profesjonalnie straszyć dzieci w filmie science fiction. Tłoczone panele z grubego aluminium były zaprojektowane specjalnie dla niego, wszystkie sensory umieszczono w profilowanych osłonach, a na przegubach zamocowano chromowane kołpaki. Na koniec ktoś przyłożyłsię i pomalował wszystkie powierzchnie na żółto z czarnymi dodatkami.

Felix obszedł go dookoła, z lekkim zdziwieniem przyglądając się konstrukcji.

-- Ta maszyna będzie wkrótce sławna -- zachwalał Zakopiec.

-- Za dwa dni wyrusza do akcji.

318

-- Akcji? -- zapytał Net.

-- Ma zejść do warszawskich kanałów, wytropić Bazyliszka i złapać go.

Przyjaciele spojrzeli na niego zaskoczeni.

-- Myślałem, że... -- zaczął Felix, ale naukowiec mu przerwał.

-- Tak. Twój ojciec też otrzymał takie zadanie. Kilka wydziałów Instytutu pracuje nad tym niezależnie. Jest mało czasu, więc naprędce przerabiamy, co już mamy. Tutaj są czujniki podczerwieni

-- pokazał głowę Power-scouta -- tutaj mikrofony do echolokacji, dalmierz laserowy, detektory ruchu. Trochę tego tu nawtykałem.

Dwóch asystentów przystawiło do robota drabinę i nalewało do zbiornika benzynę z kanistra.

-- On naprawdę ma silnik spalinowy? -- zdziwił się Felix.

-- Silnik spalinowy daje największą moc przy małej masie.

-- Ale ciasny tunel wypełni się dymem. To chyba trochę niebezpieczne?

-- Mniej niebezpieczne, niż dzikie zwierzę krążące pod miastem. Sam zaprojektowałem Power-scouta. Od podstaw i mogę mu ufać.

-- To kto zaprojektował pozostałe roboty? -- zapytała niespodziewanie Nika.

Zakopiec spoważniał nagle.

-- Większość z nich zaprojektował i wykonał mój poprzednik

-- oznajmił mniej sympatycznym tonem. -- Nie są doskonałe. Nie nadają się do tego zadania. Ulepszyłem znacznie jego projekty i dokończyłem, ale Power-scout to od początku do końca moje dzieło. I dlatego jest lepszy -- zerknął na zegarek. -- A teraz przepraszam. Muszę wracać do pracy. Jak chcecie popatrzeć, odsuńcie się za żółtą linię.

Przyjaciele dopiero teraz zobaczyli zatartą linię oddzielającą centralną, pustą część hali i szeroki pas prowadzący do wielkich wrót windy towarowej. Cofnęli się prawie do drzwi, którymi tu weszli.

-- Facet ma jakieś kompleksy -- zauważył cicho Net. -- Coś mi się zdaje, że Knipszyc był lepszym konstruktorem.

319

-- Widzę tu kilka robotów, które znacznie lepiej nadają się do brodzenia kanałami -- dodał Felix. -- A szykuje do tego Power--scouta tylko dlatego, że sam go zrobił. To sprawa ambicji.

Rozległ się chrobot rozrusznika. Po chwili zaskoczył silnik i hala wypełniła się huczącym basem. Z rur wydechowych na barkach Power-scouta buchnęły kłęby czarnego dymu.

-- Nie ma tłumika -- wyjaśnił krzykiem Zakopiec. -- Żeby nie tracić mocy.

Silnik robota wszedł na wyższe obroty i huk stał się niemal nie do zniesienia. Robot całkiem sprawnie postąpił kilka kroków. Betonowa podłoga zadrżała. Przyjaciele przez kilka minut przyglądali się jego manewrom, ale uznali, że szkoda uszu i wyszli.

-- Wytropi Bazyliszka, jeśli ten będzie kompletnie głuchy -- Net przełykał palcem uszy.

-- I powolny -- dodał Felix. -- Golem-Golem potrafi biegać. Sądzę, że to nie ma sensu. Taki robot nie nadaje się do pracy pod ziemią. Poza tym nie dowiedzieliśmy się prawie niczego o Knipszycu. Był lepszym konstruktorem od Zakopca, ale to nam niczego nie daje.

Szli korytarzem w kierunku windy.

-- Był złym człowiekiem -- powiedziała Nika. -- Tego się dowiedzieliśmy.

-- Słowem paskudnik i okropieniec -- podsumował Net. -- Zgadzam się z przedmówczynią, jeśli to jego duch zrobił nam imprezę we własnym domu.

-- Powiedziałaś przedtem, że próbował kogoś ratować -- przypomniał Felix.

-- Nie chodziło o ratowanie -- dziewczyna pokręciła głową.

-- Chodziło o eksperyment. Eksperyment się nie udał.

-- Wtedy sprawa wyszła na jaw i Knipszyc wyleciał z pracy

-- przyznał Net.

-- Nie wyleciał za to -- sprostował Felix. -- Wyleciał, bo nie chciał zaprzestać eksperymentów.

-- Czyli był tu niezłą szyszką, skoro zatuszowali sprawę... Zza winkla wychyliła się pomarańczowa głowa Roznakina. Gdy

stwierdził, że przyjaciele są sami, wydreptał cały.

320

-- Właśnie się zastanawiałem, gdzie się podziałeś -- powiedział Net.

-- Chowałem się -- wyjaśnił robot. -- Nie lubię profesora Zakop-ca. Traktuje mnie jak samobieżny magazyn części zamiennych. Zawsze, gdy pojawia się w pobliżu, przypomina sobie, że potrzebne jest mu łożysko czy nakrętka. Kiedyś nawet chciał mi wymontować drukarkę.

-- Myślałem, że jej nie znosisz -- zauważył Net.

-- Zaraz „nie znosisz"... -- Roznakin machnął czterema rękoma. -- Tak się tylko droczymy czasem.

Drukarka zabrzęczała. Wypluła kawałek taśmy z napisem „Nie czasem, tylko ciągle".

-- Znowu... -- robot rozłożył ręce i spojrzał na szczelinę. -- Rozmawiam z białkowcami i jeszcze mi siędrukarka biesi. Musisz mi to robić?

„To źle, że mam inne zdanie?".

-- Trochę głupio to wygląda z boku.

„To ja będę drukować, a ty po mnie powtarzaj".

-- Przydałoby ci się solidne czyszczenie głowicy!

Felix, Net i Nika wyprzedzili robota, bo już widzieli wejście do baru. Automatyczne drzwi rozsunęły się, a przyjaciele... stanęli w progu jak wryci.

-- Czy mi się zdawało, czy my jesteśmy trzy poziomy pod ziemią? -- zapytał Net.

Jedną ścianę kawiarni zajmowało duże panoramiczne okno, za którym przechadzali się ludzie. Była tam też łąka i przeciwległy budynek Instytutu.

-- Zgadza się. Około piętnastu metrów pod ziemią.

-- Rzeczywistość mi się zaburzyła.

-- Mnie też się zaburzyła -- odparł Roznakin. -- Mam rozstrój wewnątrzustrojowy.

-- Powiesz nam, o co chodzi z tym oknem? -- zapytał Felix.

-- Za chwilkę. Walczę z drukarką. Oznaczymy sobie wspólnie coś, to nam się zaraz poprawi.

321

Przyjaciele weszli do środka. W przytulnym, ciepłym wnętrzu przy stolikach siedziało parę osób. Przed automatem z kawą stał przygarbiony mężczyzna w białym fartuchu i liczył na dłoni drobne. Roznakin podjechał do niego i na trzech tyczkach rozciągnął taśmę „Uwaga! Człowiek kupujący kawę". Naukowiec odliczył wreszcie wymaganą sumę i wrzucił do szczeliny automatu. Z przodu wysunęła się mechaniczna ręka, spod żółtej klapki wyciągnęła papierowy kubek, włożyła do otworu, gdzie z sykiem napełnił sięgorącym płynem. Druga ręka łyżeczką nasypała żądaną ilość cukru, a następnie nalała mleka. Na koniec automat zamieszał napój i niemal ludzkim ruchem podał kubek klientowi. Ten odwrócił się i zauważył, że jest ogrodzony taśmą. Westchnął, rozerwał ją i podszedł do stolika. Pasje Roznakina zapewne nie były mu obce.

Robot momentalnie rozstawił dwie nowe tyczki i rozciągnął taśmę „Uwaga! Uszkodzona taśma ostrzegawcza".

-- Ktoś cię zaraz wyłączy i odda do archowum -- pokręcił głową Net.

Robot szybko otoczył sam siebie taśmą „Uwaga! Robot zagrożony wyłączeniem i oddaniem do archowum".

-- Mój twórca dodał mi ośrodek przyjemności -- wyjaśnił. -- Oznaczanie jest dla mnie spełnieniem i sensem istnienia. Wtedy też zespalam się w jedność z moją drukarką. Bezczynność mnie niszczy. Niestety, informowanie werbalne nie sprawia mi już takiej frajdy.

-- Poważnie, wyhamuj. No więc co z tym oknem?

-- Na górze jest okno, za nim system soczewek, które skupiają światło i wpuszczają je do kilku światłowodów -- wyjaśnił monotonnym głosem robot. -- Kablem o średnicy trzech milimetrów obraz biegnie tu, gdzie taki sam system soczewek rzutuje go na ekran umieszczony metr przed szybą.

Faktycznie, kiedy spojrzało się pod większym kątem, widok za oknem zaczynał przypominać obraz w telewizorze. Brakowało trzeciego wymiaru.

322

-- Niezły znienacek na gości! -- przyznał Net. -- To się przyda w Chinach. Będą mogli robić znacznie szersze domy, a ci w środku też będą mieli okna.

-- Może strzelimy po szarlotce? -- zaproponował Net.

Zaczęli grzebać w kieszeniach i wysupływać drobne.

-- Raczej po wodzie mineralnej -- stwierdził Felix.

Już mieli podejść do baru, kiedy zatrzymali się zaskoczeni. Baru nie było. Były tylko automaty: beczułkowaty zupowar, sześcioręki kanapkorób, smukły sokowirek, chromowana napojanka i kilka innych.

-- Widzę, że się państwo wahają -- człekokształtny srebrny robot z serwetką przerzuconą przez jedno ramię ukłonił się. -- I właśnie po to jestem tutaj ja.

Patrzył na przyjaciół oczami podobnymi do migaczy od Trabanta. Był bardzo chudy, przez co wyglądał, jakby głowa miała go przeważyć.

-- Po to, żebyśmy się wahali? -- zapytał Net.

-- Wyraziłem się może nieprecyzyjnie -- robot ukłonił się ponownie. -- Rzecz jasna miałem na myśli to, że jestem tutaj na wypadek, gdyby państwo byli niezdecydowani.

-- Nie jesteśmy niezdecydowani -- odparł Net. -- Tylko nie wiemy, jak się obsługuje te urządzenia.

Migacze od Trabanta spojrzały na niego uważnie.

-- Znowu był pan łaskaw przyłapać mnie na nieścisłości -- robot ukłonił się w pas. -- Nie każdy zdoła się w tym połapać bez mojej pomocy.

-- Nie jesteśmy aż tak tępi -- zaprotestował Net, sięgnął po kubeczek z podajnika napojanki i wcisnąłkilka losowych przycisków na obudowie. Kubeczek wypełnił się wodą.

-- Ależ oczywiście nie miałem na myśli niczego innego -- kelner ukłonił się jeszcze niżej. Niestety, gdy się prostował, walnął w rękę Neta. Kubek wyleciał w powietrze, a cała woda znalazła się na robocie.

-- O, sorki -- Net podniósł kubek.

323

-- Nic się nie stało. Każdy może mieć słabą przyczepność skóry na palcach. Ludzka rzecz. To wyłącznie moja zebzyba.

-- Twoje co?

-- Zebzyba. Zabazyb bzz... zeb -- tym razem robot schylił się tak nisko, że dotknął czołem podłogi.

Mijały sekundy, a on pozostawał w tej samej pozycji. W powietrzu rozszedł się zapach przypalonej izolacji.

-- Zazuza... -- dobiegło z dołu.

-- Zepsułeś go -- zauważyła Nika.

Net spojrzał w bok, ale nikt z kilkunastu naukowców, zajętych spóźnionym lunchem, nie zauważył zajścia.

-- Ups -- przełknął ślinę. -- Nie sądziłem, że robot może zemdleć.

-- Mnie w zeszłym tygodniu zemdlała lodówka -- mruknęła Nika. -- Do tej pory się nie ocknęła.

-- Nie był wodoodporny -- wyjaśnił Felix. -- Dziwne, powinien być. Myślicie, że to też jest konstrukcja profesora Zakopca?

Nachylili się nad kelnerem, zasłaniając go jednocześnie przed przypadkowymi spojrzeniami barowych gości.

-- Ciekawe, czy był ubezpieczony? -- zastanowił się Felix.

-- Trzeba komuś o tym powiedzieć.

-- Mało mamy problemów? -- syknął Net. -- Stawiamy go i robimy spływstąd.

Wyprostowali bezwładnego robota -- teraz widać już było ulatujący uszami dym.

-- Zubybza... -- zabrzęczał cicho robot. -- Bza... bezabza... Wklinowali go między chlebodajkę a oranżadownicę. Roznakin

zajrzał im przez ramię i wydrukował taśmę „Uwaga! Zdechły kle-ner". Net wyrwał mu ją i syknął:

-- Ani słowa...

Dyskretnie wycofali się na korytarz.

-- Powinniśmy o tym komuś powiedzieć -- westchnął Felix.

-- Nic mi już nie mów o przyznawaniu się do czegokolwiek

-- poprosił Net. -- Znajdźmy inny bar.

324

Piętro wyżej natrafili na miejsce z tradycyjną, ludzką obsługą. Nie było tu tak przyjemnie, bo wnętrze przypominało bufet dworcowy, do tego słabo oświetlony, ale przynajmniej nie było żadnych ro-bokelnerów, którzy mogliby zemdleć. Kupili tosty z serem i napoje. Rozejrzeli się po sali. Było tu kilkanaście stolików, ale tylko nad jednym paliło się światło. Siedział przy nim jedyny klient i żułzapiekankę.

-- Cóż, to chyba najtańszy bar w instytucie -- powiedział Net.

-- Oszczędzają nawet na oświetleniu.

Jednak ledwo ruszyli przez ciemną salę, droga przed nimi została oświetlona przez jasną lampę. Po chwili zauważyli, że światło przesuwa się, bo wokół nich i za nimi wciąż jest ciemno. Zatrzymali się i spojrzeli w górę. Nad każdym z nich wisiała lampka. Felix wykonał krok i lampka przesunęła się.

-- Grawitacja ich nie obowiązuje? -- zdziwił się Net.

-- Wygląda na to, że poruszają się na magnetycznych kółkach

-- Felix przesunął tacę, a lampka powtórzyła jego ruch. -- Sprytne. Naprawdę sprytne.

-- Podoba mi się -- Net zaczął krążyć między stolikami, starając się umknąć lampce. Przesunął nawet swoją tacę nad tacą Felixa, ale lampki sprytnie się wyminęły.

Po chwili już cała trójka biegała jak dzieci, zmuszając mobilne oświetlenie do wyścigu. Dopiero napotkawszy znudzone spojrzenie bufetowej, spoważnieli i usiedli przy pierwszym wolnym stoliku. Tosty okazały się nawet zjadliwe.

-- Włącz komputer -- rozległo się niespodziewanie z telefonu Neta, przypiętego do paska plecaka.

-- Manfred! Nie możesz dzwonić jak ludzie? -- zapytał Net.

-- Nie ma czasu na grzeczności. Zobaczcie transmisję. Wyjął minikomputer i włączył go.

-- Niedobrze... -- powiedział wolno. -- Niedobrze... Nawet bardzo niedobrze.

Odwrócił komputer tak, by wszyscy dobrze widzieli ekran. W okienku na środku ekranu chwiał się obraz z balonosatelity. Ogród pozostawał niemal czarny - zapewne nad Starówką solidnie

325

się zachmurzyło i kamera miała za mało światła. Widać było tylko odblaski policyjnych kogutów w

szybach kopuły.

Policjanci wyprowadzali ludzi z domów i kierowali ich w boczne uliczki. Wszyscy maszerowali jak mróweczki, jeden za drugim.

-- Zdaje się, że ewakuują mieszkańców--jęknął Net. -- Ale narobiliśmy... Wyciągnęli z domów z setkęludzi.

-- Może to przypadek... -- zastanowił się Felix.

-- Jaki przypadek!? Ktoś zobaczył ten twój balon! Pewnie myślą, że w środku jest broń biologiczna. Sprawdzą, kto kupował hel. Pójdziemy siedzieć. W więzieniach nie ma internetu. Umrę...

-- Przecież w balonie nie ma broni biologicznej.

-- Głupio im będzie się przyznać do błędu. Dżisas, nakichają do środka i powiedzą, że to śmiertelny wirus grypy balonowej.

-- Jak mogli go zobaczyć? Balon jest przezroczysty, ale matowy. Sprawdzałem go w różnych warunkach. Niczego nie odbija.

-- Oni nie patrzą w górę -- zauważyła Nika.

Faktycznie, policjanci biegali w różne strony, ale nikt nie uniósł głowy. Nagle coś błysnęło kilka razy pod kopułą. Wyglądało to jak spawanie albo awaria kabla wysokiego napięcia.

-- Ciekawe... -- zaczął Net, ale przerwał mu odgłos przychodzącego SMS-a. Spojrzał na ekran telefonu i wypuścił głośno powietrze. Pokazał przyjaciołom komunikat: „Zadanie zaliczone. Odjąłem wam parępunktów za to, że nie ułożyliście zdania na kompute-rze .

-- Skąd więc wiedział, że zaliczyliśmy? -- zauważyła Nika.

Nie było czasu na zastanawianie się nad tym, na ekranie znów

coś się działo. Z furgonetki wyjechał pojazd wyglądający jak mały buldożer.

-- To robot saperski -- rozpoznał od razu Felbc. -- Kompletnie nieprzydatny w przypadku balonów...

-- Więc przypadek... -- odetchnął Net. -- Już liczyłem, ile kosztuje taka akcja i ile lat będę to spłacał.

-- Niezupełnie -- Felix wskazał miejsce, do którego podjeżdżał robot. Zmierzał dokładnie tam, gdzie schowali telefon-przekaźnik.

326

-- Mamusiu... -- Net ukrył twarz w dłoniach, po czym poderwał się, wyszarpnął z kieszeni telefon, wybrał numer i krzyknął do słuchawki. -- Manfred! Wykasuj zdalnie pamięć telefonu, w ogóle sczyść go do zera i wyłącz. Szybko... Manfred? Manfred?

Net popatrzył na telefon.

-- Co się stało? -- Nika nachyliła się i spojrzała na telefon.

-- Jak tu byliśmy poprzednio, nie można było korzystać z telefonów komórkowych.

-- Chodziło o to, żeby utrudnić pracę szpiegów -- odparł Felix.

-- To było mało skuteczne zabezpieczenie, więc je wyłączyli.

-- Telefon też mi się wyłączył -- Net wciskał przyciski. -- I zniknęły wszystkie numery z pamięci...

Nika z rezygnacją pokręciła głową.

-- Sam kazałeś Manfredowi to zrobić -- powiedziała.

-- Chodziło o tamten telefon... -- Net wskazał ekran.

-- My to wiemy, ale Manfred nie wiedział.

-- I tak już za późno -- Felix wskazał ekran. Robot saperski wkładał paczkę do stalowego pojemnika na bomby, ustawionego na przyczepie za policyjnym Land Roverem. Łączność zaczęła się rwać. Gdy robot zasunął pokrywę pojemnika, ekran wypełnił się mrówkami.

-- Dlaczego nie rozmawiasz z Manfredem przez komputer?

-- Eee... -- Net zrobił niewyraźną minę. -- Włożyłem do minikomputera nowy dysk, dziesięć razy większy od starego. Nie poin-stalowałem jeszcze wszystkiego.

-- Nie zainstalowałeś Manfreda? -- Nika wytrzeszczyła na niego oczy.

-- Nie starczyło czasu... -- Net rozłożył ręce. -- Musiałem już wychodzić, żeby tu przyjechać. Miałem to zrobić po powrocie.

-- To jest właśnie brak przewidywania -- Felix wycelował w niego palcem.

-- Przecież nie chciałem resetować telefonu!

-- To tak jak z gaśnicą samochodową. Wozisz ją, chociaż nie planujesz pożaru.

327

-- Mistrzu planu B! -- Net spojrzał na niego ze złością. -- Ja nigdy nie mam planu B. Miałem za to doskonały plan A: nie ładować się w to!

-- Przestańcie, zanim zaczniecie -- poprosiła Nika. -- Pomyślmy lepiej, co teraz zrobić.

Felix zerknął na zegarek. %

-- Z tatą jesteśmy umówieni za półtorej godziny. O Knipszycu nie dowiemy się niczego więcej.

Nika spojrzała w kierunku baru ułamek sekundy wcześniej, zanim padło pytanie.

-- Rozmawiacie o Franku Knipszycu? -- starsza kobieta, zajęta do tej pory układaniem talerzyków z kanapkami w gablotce-chło-dni, wyprostowała się. -- Jego imię nie padło w tym miejscu od dziesięciu lat.

Wpatrzona w nich stała z zawiniętą w folię kanapką w dłoni.

-- Interesujemy się robotami kroczącymi -- wyjaśnił ostrożnie Felix. -- On je konstruował...

-- Frank był... dobrym człowiekiem -- powiedziała przez zaciśnięte gardło. -- Oni robią wszystko, żeby wymazać jego imię z historii Instytutu.

-- Oni?

-- Oni -- wykonała nieokreślony ruch ręką, nie wyjaśniając, kogo ma na myśli.

-- Znała go pani? -- zapytała Nika.

-- Czy go znałam? -- mimowolnie zaciskała kanapkę. -- O tak. Znałam go bardzo dobrze. Za dobrze... Zrobił coś strasznego, ale to życie zmusiło go do tego. On... był geniuszem!

Zacisnęła kanapkę, aż sos majonezowy wyciekł przez folię i zaczął jej skapywać spomiędzy palców. Zdawała się tego nie zauważać. -- Był dobrym człowiekiem -- pokręciła głową. Rzuciła kanapkę i odeszła na zaplecze, drugą ręką zasłaniając twarz.

Przyjaciele siedzieli nieruchomo.

-- Rozumiecie coś z tego? -- zapytał Felix.

-- Zdaje się, że chodzi o sprawy uczuciowe -- odparł Net. -- Dziesięć lat temu... była pewnie całkiem niestara.

328

-- Wy nie rozumiecie takich rzeczy -- Nika popatrzyła na chłopaków z rezygnacją. -- Chodźmy. Ona nie chciałaby nas tu zastać, gdy wróci. I tak już ma zwalony dzień.

-- Niczego się nie dowiedzieliśmy -- podsumował Felix. -- Ta kobieta kochała się w Knipszycu. I co? To nam nic nie daje.

Wyszli na korytarz, gdzie dołączył do nich przewodnik.

-- Nie czujecie tego...? -- Nika machnęła ręką. -- Nieważne...

-- Czujemy -- przyznał niechętnie Felix. -- Trochę czujemy. Trochę. Ale mamy mały problem do rozwiązania.

-- Znacznie bliższy naszym sercom -- wtrącił Net.

-- Do jego rozwiązania potrzebujemy informacji o Knipszycu.

-- Nie ma w was za grosz wrażliwości -- westchnęła Nika.

-- O, jego mi na przykład szkoda -- Net wskazał robokelnera, który jakimś cudem dotarł na ten poziom i konwersował właśnie z gaśnicą. Opierał się ręką o ścianę i chwiał, ale wykładał gaśnicy bardzo skomplikowaną sprawę, używając tylko kilku sylab.

Przyjaciele ruszyli w przeciwną stronę.

-- Pomyślmy, kto nam może coś o nim opowiedzieć -- zastanowił się Felix. -- Stary pracownik Instytutu? Jakiś jego asystent?

-- Może mają go w bazie danych -- Net dostrzegł wmontowany w ścianę terminal komputerowy. -- Zerknijmy, czy nie ma tam czegoś o naszym profesorku.

Podszedł do klawiatury, ale ledwo się do niej zbliżył, ekran zgasł i wyświetlił czerwony napis „brak uprawnień".

-- A to ci! -- wzdrygnął się Net.

-- Karta zbliżeniowa -- Felix uniósł w palcach identyfikator.

-- Albo lokalizator.

-- Ale żeby tak po chamsku? -- oburzył się Net. -- Zanim jeszcze spróbowałem się włamać?

-- Wyczuł cię -- pokiwała głową Nika. -- Jesteśmy na dobrej drodze, żeby nas stąd wywalili. Możemy zwiedzić kilka laboratoriów i popytać. Jeśli nas gdzieś wpuszczą.

-- Macie trzeci stopień wtajemniczenia -- odezwał się Roznakin.

-- Nie licząc toalet, najbliższym miejscem, gdzie was wpuszczą, jest archowum.

329

-- Czemu nie? -- Felix zerknął na zegarek. -- Misja szukania informacji zakończona niepowodzeniem. Zobaczmy nowe eksponaty.

Za załomem korytarza, przed drzwiami do windy, natrafili na dwóch wysokich facetów w tweedowych marynarkach. Milczeli, nawet nie odwrócili głowy do przyjaciół. Ku zaskoczeniu Felixa, Neta i Niki wyświetlacz nad drzwiami windy zszedł do minus piętnastu. Nagle obaj mężczyźni równocześnie zaczęli się śmiać, jakby usłyszeli niezły dowcip.

-- Dobre! -- przyznał jeden. -- Naprawdę mocne. Tylko nie powtarzaj tego żonie...

-- Niestety, chyba właśnie usłyszała.

Felbc zerknął na ich elektrogitymacje, wpięte w kieszenie marynarek: „Wydział Telepatii". Net też to

zobaczył, ułożył usta w niemym „łał" i zagapił się na naukowców. Nika szturchnęła go i posłała mu spojrzenie „nie gap się". Net uśmiechnął się do niej szeroko i posłał jej buziaka. Winda zaczęła mozolnie wspinać się z otchłani Instytutu. W powietrzu wisiało ciężkie milczenie. Net wciąż patrzył z uśmiechem na Nikę.

-- Nie mów jej tego -- jeden z mężczyzn zwrócił się wprost do Neta. -- Nie wcześniej niż za dwa lata.

Net wytrzeszczył na niego oczy. W tym momencie winda dotarła do ich poziomu i drzwi otworzyły się.

-- Pojedziemy następną -- oświadczył nadspodziewanie mocnym głosem Net.

-- Sądzisz, że to coś zmieni? -- zapytał mężczyzna i wsiadł do windy. Na koniec posłał Netowi uśmiech gościa, który w połowie grudnia mówi sześciolatkowi, że Mikołaj nie istnieje.

Drzwi zamknęły się.

-- O czym pomyślałeś? -- Nika odwróciła się do niego i zmrużyła oczy.

-- Co się tak mrużysz? -- zaniepokoił się. -- Nie, w życiu! Powiem ci... za dwa lata.

-- A chcesz mieć heyah na policzku?

-- Jak ci powiem, o czym pomyślałem, to na pewno będę miał. Zostaw mi jakąś prywatnośćwewnątrzczaszkową, co?

330

Felix zajął się przeglądaniem stanu swoich paznokci. Na szczęście zaraz otworzyły się drzwi windy i wszyscy, łącznie z Roznaki-nem, weszli do kabiny.

Do panelu sterowania przylepiony był post-it z odręcznym napisem „Po namyśle: może być i za rok ;)". Nika spojrzała na Neta i uniosła groźnie palec.

-- I ani minuty wcześniej -- zapewnił ją Net.

-- Chyba... że sama wcześniej poproszę.

Felix oglądał swoje paznokcie z odległości trzech centymetrów.

Gdy drzwi otworzyły się na poziomie minus trzy, przyjaciele nie mogli uwierzyć w to, co widzą.

-- Bzybzlurp! -- powiedział robokelner i zatoczył się do wnętrza windy. Przewróciłby się, gdyby Felix go nie złapał. -- Bzy... bzęku-ję. Bzybza.

Chłopak oparł robota o ścianę i nacisnął najniższy przycisk. Ostry sygnał ostrzegł go, że ze swoim stopniem wtajemniczenia nie ma dostępu tak głęboko. Kolejnymi próbami ustalił, że wolno mu wcisnąćnajwyżej minus pięć. Gdy ponownie otworzyły się drzwi, delikatnie wypchnęli robokelnera.

-- Zabybzobzybza... --zdążył jeszcze oznajmić robot.

-- Chyba mamy go z głowy -- podsumował Net.

-- Mam nadzieję, że za trochę odparuje i dojdzie do siebie -- mruknął Felix.

Dojechali na poziom archowum i ponurym korytarzem dotarli do wielkich stalowych drzwi. Narysowane były na nich cztery czerwone strzałki, celujące w miejsce, gdzie lakier odprysł, odsłaniając gołą blachę. Powyżej napis informował „Tu pukać", a poniżej, na grubym łańcuchu, wisiał młot kowalski.

-- Kołateczka -- uśmiechnął się Net.

Felix chwycił młot, zamachnął się i wyrżnął nim z całej siły we wskazane miejsce. Echo rozeszło się w obie strony tunelu. Po kilkunastu sekundach nad drzwiami włączył się pomarańczowy kogut, a donośne szczęknięcie oznajmiło odblokowanie zamka. Drzwi zaczęły się odsuwać, ukazując wnętrze wielkiej długiej hali. Była prawie jak tunel, bowiem jej koniec ginął w ciemnościach. Jeśli był tam

331

Felix zajął się przeglądaniem stanu swoich paznokci. Na szczęście zaraz otworzyły się drzwi windy i wszyscy, łącznie z Roznaki-nem, weszli do kabiny.

Do panelu sterowania przylepiony był post-it z odręcznym napisem „Po namyśle: może być i za rok ;)". Nika spojrzała na Neta i uniosła groźnie palec.

-- I ani minuty wcześniej -- zapewnił ją Net.

-- Chyba... że sama wcześniej poproszę.

Felix oglądał swoje paznokcie z odległości trzech centymetrów.

Gdy drzwi otworzyły się na poziomie minus trzy, przyjaciele nie mogli uwierzyć w to, co widzą.

-- Bzybzlurp! -- powiedział robokelner i zatoczył się do wnętrza windy. Przewróciłby się, gdyby Felix go nie złapał. -- Bzy... bzękuję. Bzybza.

Chłopak oparł robota o ścianę i nacisnął najniższy przycisk. Ostry sygnał ostrzegł go, że ze swoim stopniem wtajemniczenia nie ma dostępu tak głęboko. Kolejnymi próbami ustalił, że wolno mu wcisnąćnajwyżej minus pięć. Gdy ponownie otworzyły się drzwi, delikatnie wypchnęli robokelnera.

-- Zabybzobzybza... -- zdążył jeszcze oznajmić robot.

-- Chyba mamy go z głowy -- podsumował Net.

-- Mam nadzieję, że za trochę odparuje i dojdzie do siebie -- mruknął Felix.

Dojechali na poziom archowum i ponurym korytarzem dotarli do wielkich stalowych drzwi. Narysowane były na nich cztery czerwone strzałki, celujące w miejsce, gdzie lakier odprysł, odsłaniając gołą blachę. Powyżej napis informował „Tu pukać", a poniżej, na grubym łańcuchu, wisiał młot kowalski.

-- Kołateczka -- uśmiechnął się Net.

Felix chwycił młot, zamachnął się i wyrżnął nim z całej siły we wskazane miejsce. Echo rozeszło się w obie strony tunelu. Po kilkunastu sekundach nad drzwiami włączył się pomarańczowy kogut, a donośne szczęknięcie oznajmiło odblokowanie zamka. Drzwi zaczęły się odsuwać, ukazując wnętrze wielkiej długiej hali. Była prawie jak tunel, bowiem jej koniec ginął w ciemnościach. Jeśli był tam

331

w ogóle jakiś koniec. Stojące na teleskopowych wspornikach latarnie oświetlały przedmioty różnej wielkości i kształtu. Niektóre poustawiano nieregularnie, jakby bez planu, inne nakryto plandekami. Te najmniejsze umieszczono na regałach. Między zgrupowaniami eksponatów prowadziły wąskie ścieżki, Hubert Molier z zacięciem pedałował na rowerze do ćwiczeń. Długie siwe włosy falowały w rytm jego ruchów. Łańcuch roweru napędzał przekładnię zębatą połączoną z mechanizmem otwierającym drzwi.

Gdy szczelina osiągnęła metr, przyjaciele weszli przez nią, a kustosz zmienił bieg w przerzutce i drzwi zaczęły się zamykać. Wreszcie szczęknęły i zdyszany mężczyzna zsiadł z roweru.

-- Zapomnieliście czegoś? -- zapytał niezbyt grzecznie, po czym się zreflektował. -- A, fakt! -- machnąłręką. -- To już kawałek czasu, jak wyszliście. Ale tutaj czas płynie inaczej. Wchodźcie, wchodźcie.

Poprowadził ich w głąb swojego królestwa.

-- Od czasu, kiedy tu ostatnio byliście, pojawiło się tu kilka nowych eksponatów -- powiedział.

-- Z chęcią je obejrzymy -- odparł szybko Felix.

Przed butlą z inteligentnym szamponem stała szachownica. Szampon grał czarnymi, Hubert białymi. Na razie tylko jeden biały pionek był wysunięty o dwa pola. Kustosz zerknął na szachownicę.

-- Jeszcze się namyślasz? -- rzucił w kierunku butli. -- Pamiętaj, czas leci.

Poprowadził ich na sam koniec archowum. Dalej był tylko ginący w ciemności pusty tunel.

Najnowszym eksponatem był pozbawiony podwozia dziecięcy wózek. Leżał oparty o spory kontener.

-- To luzek -- wyjaśnił Hubert, widząc zainteresowanie Niki. -- Czyli wózek do przewożenia dzieci luzem. Dla matek, które mieszkają w bardzo wyboistej okolicy.

-- Bardziej dla matek z silnymi nadgarstkami -- Net spróbował podnieść luzek za uchwyt, bez powodzenia.

Kustosz wziął od niego uchwyt i nacisnął czerwony guzik. Rozległo się basowe buczenie i luzek uniósł sięw powietrze. Teraz dało się nim spokojnie manewrować.

332

-- Generator antygrawitacyjny utrzymuje luzek w powietrzu, o ile dziecko waży poniżej dwustu kilo. Spory zapas jak na homo sapiens.

-- Przecież działa -- zauważyła Nika. -- Dlaczego jest w archowum?

-- Działa, ale generator antygrawitacyjny jest tu -- kustosz popukał palcem w kontener. -- Trochęduży, a żre tyle prądu, co mała wieś podczas transmisji z mistrzostw świata. To dwa główne powody, dla których trafiło do archowum.

Nika wzięła od niego uchwyt i przeszła się kawałek. Luzek nie stawiał żadnych oporów.

-- Ważę mniej niż dwieście kilo! -- zawołał Net i wskoczył na siedzisko. Niestety luzek obrócił się do góry nogami, zrzucając pasażera na ziemię.

-- Trzecim powodem jest wyjątkowa niestabilność... -- Kustosz podrapał się w głowę.

Nika zachichotała.

-- A jakby twoje własne dziecko tak wyfiknęło, też byś się śmiała? -- rzucił Net, zbierając się z podłogi. -- Kiepski wynalazek.

Ruszyli dalej.

-- Tam leżą podpaszniki -- kustosz wskazał torby foliowe z białymi bawełnianymi poduszeczkami. -- Wkłada się pod pachy w upalne dni i dezodorant staje się niepotrzebny. Trzeba tylko często je zmieniać. Tu mamy kapsułki na odchudzanie. W środku jest próżnia, więc zapychają brzuch, a nie są kaloryczne. No, niestety w końcu muszą się rozpuścić i wtedy następuje tąpnięcie. Bardzo niewskazane w towarzystwie. Tu jest golarka do ubrań...

-- Golarka do ubrań? -- przerwał Net. -- Czy na źle wyprawionej kurtce skórzanej mogą wciąż rosnąćwłosy?

-- Chodziło zapewne o moherowe berety... -- zastanowił się kustosz. I

Przez następne pół godziny obejrzeli kilkanaście wynalazków, spośród których znakomita większość w pełni zasłużyła sobie na to, by wylądować w archowum.

333

Z utworzonej z najróżniejszych sprzętów groty, spełniającej funkcję domu kustosza, dobiegał dźwięk włączonego telewizora.

-- Ma pan kablówkę -- zauważył Net.

-- To nie jest telewizor -- odparł Hubert. -- To obrazopluj. Skonstruował go profesor Domagała.

-- Szacunek dla ten pan! -- ucieszył się Net. -- Niezła nazwa na telewizor. Pluje obrazami.

Kustosz pokręcił głową.

-- Niestety, to naprawdę nie jest telewizor. Profesor Domagała okupuje najniższe poziomy Instytutu i, podobnie jak ja, niemal nie wychodzi na powierzchnię. Tyle że ja siedzę tu ledwo trzydzieści

lat. Chwilka raptem. A on chyba z sześćdziesiąt. Zamknął się w swoim własnym świecie i nie obchodzi go, co się dzieje na zewnątrz. Miesiąc temu zakończył prace nad obrazoplujem. Miał poświęcić resztę życia na konstrukcję obrazossaka, czyli kamery. Przeżył szok, gdy po pierwszym włączeniu obrazopluja ujrzał na ekranie videoclip Dody Elektrody. Dopiero wtedy uwierzył asystentom, którzy od lat mówili mu, że traci czas, bo obrazopluje i obra-zossaki od dawna istnieją, tylko inaczej się nazywają. Po krótkim załamaniu doszedł do siebie i wrócił do pracy. Niestety, znów źle wybrał... Nikt nie ma sumienia powiedzieć mu, że bezprzewodowy rozmownik też już wymyślono.

-- Chyba osiągnąłby lepsze efekty, gdyby śledził rozwój nauki -- zauważył Felix.

-- Niby tak, ale jego podejście może zaowocować wynalezieniem czegoś zupełnie nowego, czegoś, co nigdy nie zostałoby wynalezione w tradycyjny sposób. Jak już skonstruuje na nowo telefon komórkowy, ma zamiar zająć się stworzeniem fluskaków.

-- Czego?! -- zapytali chórem przyjaciele.

-- Nie wiem, co to ma dokładnie być -- Hubert wzruszył ramionami. -- Domagała jest milczkiem. Od piętnastu lat jemy lunch w tej samej knajpce. Początkowo żona przysyłała mi obiady, które sama gotowała, ale po paru latach przestała. Może się obraziła, że nie bywam w domu.

-- Nie był pan w domu od dwudziestu lat? -- zdziwiła się Nika.

334

-- Od trzydziestu -- kustosz zamyślił się chwilę. -- Chyba muszę jej wysłać kwiaty, bo gotowa pomyśleć, że już jej nie kocham.

-- Istnieje taka możliwość... -- Nika pokiwała głową. -- Pewnie nawet nie wie pan, jak ona teraz wygląda.

-- Mogę tylko podejrzewać, że gorzej niż ostatnim razem... O czym to ja mówiłem? ... Aha, Domagała. Niezły dziwak z niego, naprawdę. Przez te piętnaście lat dzień w dzień siedzimy przy tym samym stoliku, a zamieniliśmy ledwie parę zdań, z czego większość dotyczyła podawania soli lub próśb o zaprzestanie ciamkania. Przyznaję, zdarza mi się, ale pracuję nad sobą.

-- Co mówił o fluskakach? -- zapytał Net.

-- Że będzie nad nimi pracował.

-- A dokładniej? Będzie je lepił, spawał, skręcał, hodował, odlewał?

-- Nie wiem. Nie wiem w ogóle, czy zdąży się za nie wziąć.

-- Zdąży... -- mruknął Felix.

-- Zdąży, jeśli tylko współpracownicy zdołają mu wyperswadować konstruowanie aparatu fotograficznego bez kliszy i komputera osobistego mniejszego od lodówki. Ech... Są ludzie, którzy urodzili się o sto lat za wcześnie i wyprzedzili swoją epokę. Domagała, dla odmiany, urodził się za późno. Bo sami

przyznajcie, pięćdziesiąt lat temu obrazopluj odniósłby sukces.

-- Podobnie jak dziś wyniki jutrzejszego lotka -- dodał Net.

-- Ciekawa sprawa, ten obrazopluj -- przyznał Hubert. -- Można się wiele dowiedzieć. Na przykład, że nie ma już kartek na mięso.

-- Nie ma ich już od jakiegoś czasu... -- Felix przyglądał się ekranowi z coraz większym niepokojem.

Przyjaciele podążyli za jego wzrokiem. Reporterka Ilona Bogucka stała na tle bramy domu Knipszyca i podtykała mikrofon pod nos kobiety. Była to ta sama staruszka, która obserwowała ich manewry z balonem.

-- To był diabeł! -- mówiła kobieta. -- Latał nad ulicą! Uczepił się szyldu, potem czarami sprawił, że i Florek zaczął latać. Jak się zmęczył czynieniem czarów, podłożył bombę za zaworem gazowym.

Portret pamięciowy przedstawiał brzydszą wersję Arnolda Schwarzeneggera z kozimi rogami.

335

-- Można nie wierzyć w taką relację -- powiedział lekko speszony policjant, ku któremu reporterka skierowała mikrofon -- ale w miejscu, w którym pojawił się... hm... diabeł, od wczoraj znaleziono kilka martwych ptaków. -- Przebitka na dwa martwe gołębie.

-- Świadkowie twierdzą, że ptaki spadają z nieba bez wyraźnego powodu.

-- Z nieba na ziemię. -- Reporterka dla pewności pokazała palcem z góry na dół.

-- Tak, z nieba na ziemię.

-- Jaki ładunek wybuchowy zawierała bomba? Wiemy już, że miała być odpalona za pomocątelefonu komórkowego.

-- Ściślej mówiąc, był to tylko telefon komórkowy przypięty do potężnego akumulatora.

-- Czyli mógł wybuchnąć w każdej chwili? -- nalegała reporterka.

-- Niezupełnie -- policjant zaczynał się plątać. -- To był tylko telefon i akumulator.

-- Ale to mogło być niebezpieczne?

-- No... mpffff... Gdyby kogoś mocno uderzyć tym w głowę...

-- A więc mogło! -- ucieszyła się reporterka. -- Zagrożenie było realne, proszę państwa. Dziękujemy panu porucznikowi.

Kamera przesunęła się tak, że policjant zniknął poza kadrem.

-- A teraz informacja z ostatniej chwili -- oznajmiła reporterka.

-- Odciski palców z opakowania bomby zgadzają się z odciskami zdjętymi ze znaku drogowego przed kilkunastoma dniami. Przypomnijmy, że tajemnicze osoby przez jakiś czas zdejmowały i wieszały znaki drogowe w centrum miasta, powodując wiele kolizji. Tam też świadkowie wspominali o unoszącym się w powietrzu diable.

W kadrze znów pojawił się policjant i, zdenerwowany, chwilę szeptał na ucho reporterce. Ta otworzyła szerzej oczy.

-- Och! Proszę państwa! Informacja o odciskach palców była tajna -- powiedziała przejętym głosem. -- Dla dobra śledztwa proszę wszystkich państwa o... zapomnienie o tym, co mówiłam. Nie było żadnych odcisków.

336

Przyjaciele spojrzeli na siebie. Nic nie mówili, bo jasnym było, że oto sytuacja stała się jeszcze gorsza, choć wydawało się, że jest już dostatecznie źle.

W tym momencie od strony drzwi dobiegło stłumione uderzenie.

-- O, ktoś puka -- ucieszył się Hubert i poszedł otworzyć.

-- Ale zonk... -- westchnął Net.

-- Nie zrobiliśmy nic nielegalnego -- przypomniał Felix, po czym dodał -- poza zainstalowaniem kamery nad czyimś domem.

-- Ale o tym nikt nie wie -- podchwycił Net. -- Własny telefon można ukryć, gdzie się chce. Nic na nas nie mają.

-- Jak się lepiej zastanowić, to mają odciski palców...

-- Fakt... -- Net ponownie posmutniał. -- Jakieś pomysły?

-- Pamiętacie te błyski w domu Knipszyca? -- zastanowił się Felix. -- Chwilę potem przyszedł SMS od Ponurego Żniwiarza.

-- Pamiętamy -- przyznała Nika. -- Takie błyski jak pod drzwiami w 308 i pół.

-- I co to oznacza? -- zapytał Net.

Patrzyli na Felixa w napięciu.

-- Nie wiem -- odparł wreszcie. -- Ale coś oznacza na pewno.

-- Stary... -- Net złapał się za głowę. -- Stary...

Do archowum weszło dwóch facetów w szarych kombinezonach z napisem „nano". Za nimi wjechałwózek, jakim czasem przewozi się paczki w magazynach, tyle że ten zamiast kierowcy miał obrotowąwieżyczkę. Był robotem.

-- Jest tutaj -- Hubert wskazał im stalową skrzynię, stojącą miedzy generatorem trójkątnych baniek mydlanych a bezprzewodowym prysznicem. -- Dopiero co ją przywoziliście.

-- Znów będzie potrzebna, i to prędko -- odparł jeden z mężczyzn. Podpisał dokument na ćlipboardzie podsuniętym przez kustosza, po czym wskazał robotowi ładunek. Robot wyciągnąłteleskopowe ramiona i wstawił go na platformę.

-- Skrzynia z chmarą -- zauważył szeptem Felix. -- Faceci są z Wydziału Nanotechnologii.

-- Chyba nawet wiem, po co im chmara -- mruknęła Nika.

337

-- Chcą nią patrolować kanały -- zgodził się Felix. -- Ciekawe, jaki mają pomysł na przedłużenie działania akumulatorów. Starczały, o ile pamiętam, na jakieś dwadzieścia mißut lotu.

-- O czym wy mówicie?! -- zdenerwował się Net. -- Policja siedzi nam na ogonie, a wy zajmujecie sięlatającymi kulkami?

-- Istnieje jakiś związek -

-- Tylko jeszcze nie wiesz jaki, tak?

-- Trzeba ruszyć głową. Wszystkie wątki zbiegają się w domu Knipszyca.

-- Ja raczej widzę wątek kryminalny w moim CV*.

-- Musimy zrobić burzę mózgów -- oświadczył Felix. -- Kiełkuje mi w głowie zaczątek planu... Chodźcie na górę. Usiądziemy w jakimś spokojnym miejscu. To zapewne jeszcze nie koniec nieprzyjemności.

Net posłał mu ciężkie spojrzenie.

-- Nie koniec? -- zapytał. -- Możemy się zaciąć w windzie, fakt.

-- Chodzi mi o poprzednią informację od Żniwiarza. Powiedział, że nie będziemy mogli o niczym powiedzieć rodzicom. Na razie, na upartego, moglibyśmy. Byłoby sporo tłumaczenia, ale moglibyśmy. Sądzę, że w najbliższej przyszłości wydarzy się coś, co to zmieni. Żniwiarz zawsze spełniał swoje groźby.

Ruszyli w ślad za facetami z Wydziału Nanotechnologii. Krętą ścieżką między eksponatami dotarli do wrót, w momencie gdy kustosz miał je zamykać.

-- Już pójdziemy -- powiedział Felix. -- Mamy parę spraw... Hubert skinął głową.

-- Mam prośbę... -- zaczął grzebać po kieszeniach. Wysupłał banknot i kartkę papieru. Na kartce zapisał adres. -- Wyślijcie w moim imieniu kwiatki do żony. Nazywa się... -- Zmarszczył brwi i chwilęprzeszukiwał pamięć. -- Zaadresujcie „Kochanie".

Minutę później wrota archowum zatrzasnęły się za przyjaciółmi. Felix obejrzał banknot -- był

dwudziestozłotowy, ale, niestety, sprzed denominacji**. Nadawał się wyłącznie na makulaturę.

* CV - [czyt. siwi] Curriculum vitae (łac. bieg życia, przebieg życia) życiorys zawodowy.

** Denominacja - wymiana pieniądza w państwie na banknoty o niższych nominałach. W Polsce ostatnia denominacja miała miejsce w 1995 roku. Nowa złotówka jest warta lO'OOO starych złotych.

338

-- Właśnie wyobraziłem sobie -- odezwał się Net--jak kolo wychodzi z tej piwnicy i wraca do domu po trzydziestu latach, a żona wita go w drzwiach pytaniem: „Jak minął dzień?". Jeżeli Hubert Molier mówi o kimś z dołu „dziwak", to ja nie chcę zwiedzać niższych poziomów. Zresztą... Chcę wrócić do domu i schować się w szafie.

Przedarli się przez pajęczynę taśm ostrzegawczych -- zapisu rozmów wewnętrznych Roznakina z ostatniego kwadransa. Zdaje się że zaczął od „Zupełnie nieistotny kawałek podłogi", przeszedł przez „Taśma ogradzająca zupełnie nieistotny kawałek podłogi" i „Taśma ogradzająca taśmę ogradzającązupełnie nieistotny kawałek podłogi", a po którymś razie zakończył na „Fatal semantical error: please restart your printer". Kawałek dalej stał Roznakin i chichotał metalicznie.

-- Zawiesiła się! -- wskazał na swój brzuch. -- Nareszcie spokój.

-- Wykorzystajmy więc ten spokój do odwiedzenia laboratorium Piotra Polona -- poprosił Felix.

-- Proszę bardzo, ale jego tam nie ma. Obecnie przebywa na Wydziale Górniczym.

-- Ciekawe, co on ma wspólnego z górnictwem -- zdziwił się Felix. -- OK. Prowadź.

Roznakin obrócił się w miejscu i poprowadził ich w przeciwną stronę.

-- Wszyscy nagle rzucili się na poszukiwania Bazyliszka -- powiedział Felix. -- Dlaczego?

-- Za schwytanie Bazyliszka została wyznaczona spora nagroda? -- zasugerowała Nika.

-- Też tak sądzę. Dlaczego więc nie ogłoszono tego w prasie?

-- Żeby przypadkowi ludzie, tacy jak na przykład my, nie plątali się po kanałach -- opowiedział Net.

-- Prawdopodobnie tak -- zgodził się Felix. -- Zasadnicze pytanie brzmi więc... czy jeśli my znajdziemy Bazyliszka, to dostaniemy nagrodę?

339

-- Pogięło cię do końca! Mało ci Ponurego Żniwiarza, ożywającego złomu, elektrycznego ducha i w ogóle całej tej gry-pułapki? Mało ci?!

-- Nie szukam nowych wrażeń -- wyjaśnił spokojnie Felix. -- Szukam sposobu na rozwiązanie wszystkich naszych problemów.

-- Plan C, D? Ja chcę po prostu spokojnie spać, facet.

-- Jeśli sytuacja będzie się dalej rozwijać w obecnym kierunku, to będzie tylko gorzej. Nawet o Knipszycu nie dowiedzieliśmy się niemal niczego.

-- Interesuje was profesor Knipszyc? -- Roznakin odwrócił w ich stronę głowę.

-- A wiesz coś o nim? -- zainteresował się Felix.

-- Skonstruował mnie.

Przyjaciele zatrzymali się.

-- Więc wtedy był to Wydział Maszyn Kroczących i Drepczących? -- Net spojrzał na robota z zaskoczeniem.

-- Opowiedz nam o nim -- poprosił Felix.

-- Skonstruował mnie -- powtórzył robot. -- Nie mogę o nim mówić źle.

-- To powiedz chociaż to, co dobre.

-- Dobrego nie będzie zbyt wiele. Pierwsza dobra rzecz to to, że mnie skonstruował. Był ważnąpostacią w Instytucie. Zasiadał w Radzie. Wolno mu było wiele. Przyjmował nocą ludzi jeżdżących na wózkach. Nie wiem, co z nimi robił, ale z jego pracowni dobiegały ich krzyki. Jestem tylko robotem i nie mnie oceniać, czy to było dobre, czy złe, ale oni do niego wracali. Wiele razy wracali. Dziękowali mu. To było trzynaście lat temu, gdy ja byłem wciąż nieukoń-czony. Za dnia profesor Knipszyc i jego współpracownicy konstruowali mnie i inne roboty, w nocy zostawał tylko on. Pracował nieraz do świtu, czasem wracał do domu przespać się kilka godzin, czasem zasypiał przed komputerem z projektami. Nie byłem ukończony, ale pamięć już mi działała. To pamiętam. Potem ktoś z jego pacjentów

zmarł i profesor odszedł z Instytutu. Co było z nim dalej, nie wiem.

* * *

340

Złożony z kilku sal Wydział Górniczy był piętro niżej. Nie było tam specjalnie ciekawych maszyn górniczych, stało za to sporo sprzętu do eksperymentów, stołów laboratoryjnych i makiet terenu.

Pod jedną ze ścian korytarza zauważyli kilkumetrowe terrarium z mrówkami. Nie mieli czasu przyjrzeć sięwszystkiemu dokładnie, bo przechwycił ich tata i skierował do niewielkiego warsztatu.

-- To będzie mój wkład w poszukiwanie Bazyliszka -- wskazał leżące pod ścianą... coś. -- Oto Pkapco.

Robot przypominał długi na dwa metry cylinder o średnicy trzydziestu centymetrów. Składał się z trzech połączonych przegubowo modułów, z których każdy miał dookoła siebie kilka gumowych gąsienic. Z przodu robota znajdował się zaokrąglony stożkowy świder, z tyłu rodzaj skomplikowanego zaczepu.

-- Nazwę ma idiotyczną -- pokiwał głową Felix. -- A wygląda jeszcze gorzej.

-- Pkapco to skrót od Przeciągacz KAbli Przez Ciasne Otwory -- wyjaśnił tata. -- Jeśli na przykład pod ulicą przechodzi tunel z kablami i trzeba nim przeciągnąć jeszcze jeden przewód, to zwykle wystarczy przeciągnąć go za pomocą drutu, ale jeśli tunel jest kręty albo pełen przeszkód, pojawiają się problemy. To trzecia generacja. Pkapco pierwszej generacji wyglądał jak model długiego czołgu. Nie sprawdził się, bo wystarczyło, że się przewrócił i nie mógł jechać dalej. Dlatego też w tym umieszczono gąsienice ze wszystkich stron i dodano przeguby. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby utknął, ani żeby uszkodził inne przewody. Świder bez ostrych krawędzi rozgarnia położone już kable, a gumowe gąsienice łagodnie się od nich odpychają.

-- Ty go skonstruowałeś? -- zapytał Felix.

-- Nie. Ja mam tylko dostosować go do poszukiwania Bazyliszka. Wspólnie z twoim tatą -- spojrzałna Neta. -- Nie ma czasu na wymyślne konstrukcje. Ja mam dodać do robota wyposażenie, dzięki któremu będzie w stanie poruszać się po kanałach, a tata Neta ma dopasować do niego któryś z istniejących programów sterujących. Najgorsze jest to, że mamy na to tydzień.

341

-- Dlaczego robot do przepychania kabli jest na Wydziale Górniczym? -- zapytał Net. 0

-- Wydział Górniczy zajmuje się wszelkimi aspektami inżynierii podziemnej, nie tylko kopalniami.

-- A mrówki? -- Nika wskazała korytarz.

-- To nowy program Instytutu. Mrówki to doskonali inżynierowie. Badamy je, żeby skonstruowaćrównie sprawne maszyny. Mrówkoboty wielkości małego psa to górnicy przyszłości. Będą też kopaćtunele i wykonywać wiele prac, do których teraz wykorzystuje się drogi i ciężki sprzęt.

-- Mrówkoboty będą budować metro? -- zdziwił się Net.

-- A czemu nie? -- uśmiechnął się tata. -- Zrobią to szybciej i sprawniej, a na powierzchni nie będzie nawet śladu. OK. Możemy się zbierać. Załatwiłem już wszystko, co miałem załatwić. Przy okazji, mieliście rację z tym, że ktoś nas śledził. Sprawdziłem to. Kamera zarejestrowała granatowego Volkswagena Passata, który zatrzymał się przed wjazdem na parking minutę po tym, jak minęliśmy ruchomą ścianę. Kierowcy starczyło cierpliwości na godzinę. Potem wjechał do środka parkingu, sprawdził, że nas nie ma i odjechał.

-- Wiadomo, kto to był? -- zapytał Felix.

-- Szyby były przyciemniane, ale numer rejestracyjny należy do policji. Z tego co wiem, policja nie prowadzi żadnego śledztwa w sprawie Instytutu.

-- Może to był Szyneczko?

-- Ten śledczy? Nie, tamten to raczej urzędnik, który nie rusza się zza biurka i prowadzi papierowe

śledztwo.

-- Gdzieś już widziałem ten samochód... -- mruknął Felix. -- Nie pamiętam tylko, gdzie.

-- A jak wasze sprawy? -- zapytał tata. -- Dowiedzieliście się czegoś o profesorze Knipszycu?

Nim zdążyli odpowiedzieć, zapiszczała elektrogitymacja, wisząca na smyczy na szyi taty. Zerknął na nią i podszedł do najbliższego telefonu. Wcisnął trzy cyfry, chwilę rozmawiał ściszonym głosem, po czym odwiesił słuchawkę i oznajmił przejęty:

-- Telewizja chce zrobić ze mną wywiad!

342

W przyspieszonym tempie wydostali się na powierzchnię i ruszyli do pałacu.

W hallu głównym czekała już ekipa. Operator majdrował przy wielkiej kamerze, stojący za nim technik poprawiał ustawienie dwóch reflektorów na statywach. Przy recepcji, z mikrofonem w dłoni stała Ilona Bogucka.

-- To ta baba z telewizji -- zauważył zaskoczony Net.

-- A kogo się spodziewałeś? -- zapytał Felix.

-- Hm... Myślałem tylko, że jest wyższa.

-- Wieczorem zmierz ją linijką na ekranie.

-- Zaczekajmy lepiej tu -- poprosiła Nika. -- Jeszcze wejdziemy w kadr.

-- Nie chcesz być w telewizji? -- zapytał Net. -- A, fakt... Na razie lepiej nie rzucać się w oczy. Jeszcze ktoś sobie skojarzy...

Stanęli obok wielkich donic z lokalną dżunglą. Tata przywitał się z reporterką, która w kilku słowach wyjaśniła mu, o co chodzi. Potem wyjęła z torebki puderniczkę i, uśmiechając się uroczo, przypudrowała tacie nos i czoło. Chwilę sobie z nim pożartowała, ale gdy kamerzysta dał znak, że jest gotowy, momentalnie przybrała profesjonalny wyraz twarzy i przeszła na środek hallu, na wprost kamery. W tym momencie otworzyły się główne drzwi i do hallu wkroczył zamaszystym, choć chwiejnym krokiem... robokelner z urwanym lusterkiem od samochodu w dłoni. Przyjaciele zmartwieli. Nie mogli podbiec i go odciągnąć, bo weszliby w kadr kamery. Mogli więc tylko zaciskać kciuki, żeby nie narobił zamieszania.

Reporterka pokazała, gdzie tata ma stanąć. Poinstruowała go, by nie patrzył w obiektyw i uniosła mikrofon do ust.

-- Jesteśmy w Instytucie Badań Niezwykłych koło Warszawy.

-- Nadzwyczajnych -- poprawił ją tata.

-- Aha. Jeszcze raz. Jesteśmy w Instytucie Badań Niezwyczajnych koło Warszawy. Być może stąd

przyjdzie ratunek dla terroryzowanej przez Bazyliszka stolicy. Przypomnijmy, że od miesiąca tajemniczy stwór czyha na każdego śmiałka, który odważy się zejść pod ziemię. Efektem tej przerażającej sytuacji sąnienaprawione awarie sieci telekomunikacyjnej, ciepłowniczej i wodociągowej,

343

Ś

a nawet zakłócenia w kursowaniu metra i pociągów w tunelu średnicowym. Rozmawiam z panem Piotrem Polonem, naukowcem, który konstruuje jeden z robotów mających zniszczyć Bazyliszka. Panie Piotrze -- podsunęła mikrofon rozmówcy -- co pan robi dziś wieczorem?

Zaskoczony tata zastanowił się chwilę. W tle robokelner wyrzucił lusterko to śmietniczki.

-- Yyy... Wracam do domu -- odparł tata. -- Pracę nad robotem rozpoczynam w poniedziałek.

-- Czemu nie teraz, skoro to takie ważne dla naszego miasta?

-- Czekamy na niezbędne części. Kurier przywiezie je dopiero w poniedziałek rano.

Robokelner oparł się o blat recepcji, zagwizdał i, z trudem łapiąc równowagę, ruszył w kierunku taty. Przyjaciele patrzyli na to w napięciu, ale nic nie mogli zrobić.

-- W jaką broń będą wyposażone roboty? -- zapytała reporterka.

-- Nie będą posiadać broni. Ich zadaniem będzie wyśledzenie i zbadanie Bazyliszka. Wtedy odpowiednie służby podejmą decyzję, co zrobić dalej.

Kelner stanął za panem Polonem i przekrzywił głowę, z zainteresowaniem przyglądając się reporterce.

-- Co pan zrobi, jak potwór zostanie już złapany? -- Ilona uśmiechnęła się uroczo do rozmówcy.

-- Odpocznę trochę -- tata również uśmiechnął się szeroko. -- Nie można pracować na okrągło. A przyszły tydzień dla wielu ludzi w Instytucie będzie szczególnie pracowity.

-- Czemu akurat Instytut Badań Nienormalnych zajmuje się tą sprawą?

-- To prawdziwy zaszczyt, że władze miasta zwróciły się właśnie do nas z prośbą o rozwiązanie problemu. Roboty projektowane przez Instytut Badań NADZWYCZAJNYCH są uznawane za jedne z najlepszych na świecie.

Robokelner uwiesił się na ramieniu zaskoczonego pana Polona, spojrzał wprost w kamerę i powiedział:

-- Bzybzuba?

344

Na opuszczonym złomowisku na peryferiach peryferii miasta stało kilkanaście starych ciężarówek. Samochód chłodnia wrósł prawie w ziemię. Cała jego przednia część była zasypana rdzewiejącymi

częściami samochodowymi. Nagle drzwi chłodni skrzypnęły i bez niczyjej pomocy zaczęły się otwierać. Z ziemi za nią podniosła się na hydraulicznych siłownikach stalowa pochylnia i dotknęła progu ładowni. We wnętrzu chłodni pojawiło się chwiejne żółtawe światło i rozległ się warkot pracującej maszyny. Po chwili z jej wnętrza wyjechał zielony Land Rover i szybko wydostał się poza teren złomowiska. Drzwi chłodni zamknęły się, a pochylnia wolno opadła na ziemię. Na złomowisku znów zapanowała cisza.

-- Jaka miła ta reporterka -- zachwycał się tata, gdy wyjechali na szosę do Warszawy. -- Pełen profesjonalizm. Obiecała, że wytnie robokelnera w montażu. Swoją drogą, ciekawe, co mu się stało. Powinien być kilka pięter pod ziemią.

Przyjaciele spojrzeli po sobie.

-- Czy ja dobrze rozumuję -- Net szybko zmienił temat -- że mając trzeci stopień wtajemniczenia, mamy wolny wstęp do Instytutu?

-- W zasadzie tak.

-- Czyli możemy tu przyjechać autobusem i sobie wejść?

-- Do Instytutu nie ma wejścia takiego z dzwonkiem i portierem. Jeśli nie macie elektrogitymacji, to musicie z kimś wchodzić albo zamówić transport. Możecie się zalogować na stronie Instytutu. Podajecie tam termin i miejsce, a w odpowiedzi dostajecie instrukcję postępowania. Każdego dnia po mieście krążąbusy i samochody dowożące i odwożące pracowników. Nad wszystkim czuwa system komputerowy. Zwykle wystarczy zamówić transport na godzinę wcześniej.

-- Niezłe... -- Net pokiwał z uznaniem głową. -- Zabezpieczenia lepsze niż w Fort Knox*.

-- Niby tak pilnie strzeżony teren -- westchnął tata -- a po południu ktoś ukradł lusterko z samochodu dyrektora.

* Fort Knox - baza wojskowa w amerykańskim stanie Kentucky. Znajduje się w niej skład sztabek złota amerykańskiego banku federalnego.

345

Felix z tatą dotarli do domu akurat w trakcie trwania serwisu informacyjnego.

-- Jesteś w telewizji -- powiedziała bez entuzjazmu mama. Jej głos zdradzał od razu, że ma paskudny humor.

Wparowali do salonu i zagapili się na telewizor.

-- Co pan robi dziś wieczorem? -- zapytała Ilona Bogucka.

-- Pan wraca do domu i idzie spać -- podpowiedziała mama.

-- To nie jest przecież na żywo -- wtrącił tata.

-- Yyy... Wracam do domu -- odpowiedział tata z telewizora. -- Pracę nad robotem rozpoczynam w poniedziałek.

-- Czemu nie teraz, skoro to takie ważne?

W tym momencie pojawiła się sekundowa przebitka na zataczającego się robokelnera.

-- Odpocznę trochę -- odparł tata z uśmiechem. -- Nie można pracować na okrągło.

Kolejna przebitka na restaurację, pełną swobodnie rozmawiających naukowców.

-- Przy takim podejściu służb publicznych potwór może grasować dowolnie długo -- twarz reporterki była teraz śmiertelnie poważna. -- Z Instytutu Badań Nadnormalnych mówiła do państwa Ilona Bogucka.

-- Przemontowała to! -- krzyknął oburzony Felix. -- Teraz to wygląda zupełnie inaczej!

-- Nie wierzę -- powiedział tata. -- Była taka miła...

-- Nagrała to wcześniej, zanim przyszliśmy do pałacu. Ale po co?

-- Zaplanowała to, żeby mieć bardziej sensacyjny materiał -- wyjaśniła ciężkim głosem mama.

-- To trzeba jakoś wyjaśnić! -- tata ruszył do telefonu.

-- Nic nie zrobisz -- westchnęła mama. -- Możesz tylko pogorszyć sytuację. Na takie hieny nie ma sposobu.

346

13. Babcia Lusia

Dyrektor z uroczystą miną wszedł do sali. Cała druga „a" zamarła w oczekiwaniu, a magister inżynier Juliusz Stokrotka najpierw szukał koperty po wszystkich kieszeniach zielonej marynarki i kamizelki, potem miał kłopot z rozdarciem skrzydełka. Nie wiadomo było, po co to robi, skoro sam wymyślił to zadanie.

-- Ciekawe, co tym razem? -- mruknął pod nosem Net. -- Turniej szermierki widelcem? Konkurs stepowania w przegubowcu?

Stokrotka wreszcie rozłożył papier i odczytał:

-- Waszym zadaniem jest zorganizowanie imprezy mikołajkowej. Wygra klasa, która zorganizuje lepszą zabawę. Powodzenia.

Złożył kartkę na czworo, wsunął ją do kieszeni i wyszedł, pozostawiając klasę pogrążoną w milczeniu.

-- Znaczy, mamy kupić colę i chipsy? -- zapytał w przestrzeń Oskar. -- I udekorować salę łańcuchami z krepiny?

-- To chyba nie wystarczy -- odparł Wiktor. -- Ale może służyć za podstawę dalszych pomysłów.

347

-- Znów nie wiadomo, o co kaman z zadaniem -- zdenerwował się Net. -- Okaże się potem, że oceniają według liczby baloników, które dotrwały do rana.

-- Tak! -- podchwyciła Klaudia. -- Kupmy dużo baloników.

-- I serpentyny! -- zawołał ktoś.

-- Sztuczny dym!

Sala zamieniła się w klub dyskusyjny.

-- Moja mama robi pyszną rybę faszerowaną -- odezwał się Kuba, po czym natychmiast zamilkł, przypomniawszy sobie, że jest nieśmiały.

-- Ryba może być... -- Wiktor zamyślił się. -- I sałatki warzywne z majonezem. Czyja mama potrafi robić sałatki?

Przyjaciele nie brali udziału w dyskusji.

-- Mamy za dużo spraw na głowie, żeby się w to bawić -- stwierdził Felix. -- Mikołajki są w piątek. Poradzą sobie. Gdzieś koło czwartku wezmą się do roboty, ale poradzą sobie. Zastanawiam się, czy by nie porozmawiać z Anią...

-- O! -- ucieszył się Net. -- Zaczynasz myśleć pozytywnie. Przy okazji może coś z niej wyciągniesz na temat ich planów.

-- Mieliśmy się nie zajmować konkursem międzyklasowym.

-- Niby tak, ale ta wycieczka nad morze albo w góry... Nieważne! Umów się z nią.

-- Dla ciebie to może proste zaprosić dziewczynę na lody -- Felix spojrzał na niego smutno. -- Nie jestem pewien, czy potrafię. To chyba zły pomysł.

-- Fakt, zły -- przyznał mu Net. -- Początek grudnia to kiepski moment na lody.

-- Chodzi mi o co innego... Randki zwykle mi nie wychodziły. Zaczynałem gadać o mechanizmach.

Net skrzywił się.

-- Żadne mechanizmy. Dziewczyny lubią rozmawiać o niczym. Jak zahaczysz o jakiś konkretny temat, od razu się płoszą.

-- Nie potrafię rozmawiać „o niczym".

-- To trudne, ale do opanowania. Powinieneś przeczytać kiedyś romans. W dwudziestym tomie

wciąż siedzą, piją herbatę i nic się

348

nie dzieje. Podejdź do tego tak... -- Net zastanowił się chwilę -- tak, jakby ci nie zależało. Jakbyś umawiałsię z nią tylko dlatego, żeby zrobić jej przyjemność.

-- Kiedy mi zależy. Uch, ale chyba jeszcze bardziej zależy mi na Pauli.

-- Olej ją -- Net machnął ręką. -- Nie chce ci dać numeru telefonu, maila ani w ogóle żadnego namiaru. Taka dziewczyna to jotpeg.

-- Może i masz rację -- Felix wzruszył ramionami. -- Tylko że ja tych bliźniaczek nie rozróżniam...

-- Mógłbyś tej złej zrobić długopisem kropkę na czole. Tak z przyłożenia, żeby z miesiąc sięutrzymała.

Felix spojrzał na niego ciężko.

-- Dasz radę -- Net położył mu dłoń na ramieniu. -- Nie zmarnuj szansy. Idź i umów się. I pamiętaj, rozmawiaj o niczym.

Okazja pojawiła się już na najbliższej przerwie. Ania, a może Hania, szła korytarzem z kartonikiem soku w dłoni.

Felix zrobił trzy głębokie wdechy, jak ciężarowiec przed biciem rekordu świata, i podszedł do niej.

-- Nie wybierasz się czasem? ... -- zaciął się, widząc jej zaskoczone spojrzenie. -- Znaczy, eee... czy nie wybrałabyś się ze mną do kawiarni?

-- Chcesz mnie podeptać w kawiarni? -- zapytała.

-- A... sorki. Myślałem, że to twoja siostra -- Felbc odwrócił się i zamierzał odejść.

-- Żartuję! -- zatrzymała go. -- To ja, Ania. Nadepnąłeś Hankę. Rozmawiałyśmy o tym. Ona ciągle jest na ciebie zła. Chętnie pójdę z tobą do kawiarni. Na gorącą czekoladę.

-- To... po ósmej lekcji przed szkołą?

-- Będę czekała -- uśmiechnęła się.

W kawiarni Zbędne Kalorie było teraz więcej ludzi, co zresztą ucieszyło Felixa. Przywitał się z panią Basią i zamówił dwie czekolady na gorąco. Usiedli przy jedynym wolnym stoliku przy oknie.

349

-- Miło, że nie pojechałeś po schemacie i nie wpadłeś na pomysł, żeby zaprosić mnie na lody

-- Lody... -- Felix nonszalancko machnął ręką. -- Początek grudnia to kiepski moment na lody.

-- Racja, nie pomyślałam o tym -- Ania zaczęła się śmiać.

Felix przyjrzał się jej. Była bardzo ładna, a kiedy się śmiała, na

policzkach robiły się jej małe dołeczki. Wełniany sweterek był śnieżnobiały, różowa kurtka stylowo zsunięta z ramion. Stwierdził, że miło jest siedzieć naprzeciw niej i tak po prostu patrzeć na nią. Po chwili zdał sobie sprawę z jednej rzeczy -- że faktycznie siedzi na wprost niej i gapi się jak ostatni retard.

Otrząsnął się i zapytał:

-- Lubisz muzykę elektroniczną?

Zaprzeczyła.

-- Aha. A książki science fiction?

Znów zaprzeczyła.

-- Hm, a może filmy science fiction?

-- Pudło.

Felix pokiwał głową i stwierdził z niepokojem, że nie ma pomysłu na następne pytanie.

-- Co robisz poza szkołą? -- wyręczyła go Ania.

-- Konstruuję robota -- odpowiedział szybko. -- Ma dwa metry wysokości i przypomina nieco człowieka.

-- Myślałam, że roboty są... kuchenne. Takie na przykład, które mielą mięso, szatkują kapustę...

-- Takie coś nie ma nic wspólnego z robotem! -- ożywił się Felix. -- Robot powinien samodzielnie podejmować decyzje i wykonywać polecenia człowieka. Robot kuchenny to zwykła maszyna, nie robot. Prawdziwy robot powinien robić wszystko sam. Mówisz na przykład „obierz cebulę", a on pyta się, ile cebul potrzebujesz, idzie do spiżarni, przynosi cebulę i ją obiera. Albo jeszcze lepiej: mówisz mu: „Chcę na obiad spaghetti", a on zajmuje się resztą. Łącznie z zakupami. Taki ma być mój robot. To humanoid napędzany pompą od starej koparki. Wprawdzie podczas jednego z testów próbował mnie udusić, ale to się da poprawić.

350

Felix rozgadał się, szczęśliwy, że wreszcie ma o czym mówić. Po pięciu minutach, gdy opowiedziałdziewczynie o konstrukcji przegubów Golema-Golema, o czujnikach położenia i zabezpieczeniu instalacji elektrycznej przed wilgocią, przypomniał sobie o przestrogach Neta.

Ania przyglądała mu się badawczo. Wreszcie zapytała:

-- Mówisz poważnie?

Felix przytaknął. Gapiła się na niego, ale nie potrafił stwierdzić, co ona o nim myśli. Co zrobiłby teraz Net? Hm... Net nie opowiadałby dziewczynie przez długie pięć minut o robotach.

-- Może nie mówmy już o robotach -- zaproponował.

Ania energicznie przytaknęła. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale stwierdził z przerażeniem, że nie wie, co by to mogło być. Rozpaczliwie przeszukując pamięć w poszukiwaniu ciekawego tematu, natrafiłna rozważania na temat układu napędowego autobusów miejskich. Przezornie nie wykorzystał tego. Poza tym jednak miał w głowie całkowitą nienaturalną pustkę. Z opresji wybawiła go pani Basia, która przyniosła gorące czekolady. Felix podziękował, zaczekał, aż barmanka odejdzie i zapytał:

-- Lubisz czekoladę na gorąco?

-- Tak. Dlatego ją zamówiłam.

-- No, fakt... -- Felix zaczął obracać między palcami łyżeczkę. -- To w sumie logiczne...

Starając się sprawiać wrażenie swobody, wciąż szukał w głowie tematu do rozmowy. A dokładniej czegoś, co będzie pasowało do rozmowy o niczym.

-- Jak tam przygotowania do mikołajek?

-- To będzie wielka imprezą. Zaprosimy kilka gwiazd. Jeszcze nie wiem kogo, chłopcy chcą Dodę. Będą też fajerwerki, no i w ogóle super. A wy?

-- My? Jakoś nie wymyśliliśmy jeszcze niczego...

Znów zapadło milczenie. Felix zaczął mieszać czekoladę, byle czymś zająć ręce. Spojrzał za okno i zobaczył... stojącą po drugiej stronie ulicy Paulę.

351

-- Zaczekaj chwilę -- poprosił i wstał od stolika. Przepchnął się między wchodzącymi właśnie kolejnymi klientami i wyszedł w chłodny wieczór. Dziewczyna w czarnym płaszczu skręciła za róg ogrodzenia. Felix zacisnął ze złością pięści. Zobaczyła, że siedzi z Anią w kawiarni i obraziła się. Pobiegł za nią, ale gdy dotarł do rogu ogrodzenia, ona była sto metrów dalej. Podbiegła? Przyspieszył kroku, ale choć wyciągał nogi, dzielący ich dystans nie zmniejszał się. Wreszcie zatrzymał się zdyszahy i opuściłgłowę. Gdy spojrzał ponownie w perspektywę ulicy, Paula zniknęła. Zobaczył przejeżdżający autobus, nad dachami niósł się jęk syreny strażackiej, wolno przetoczyła się taksówka. Przestrzeń wokoło wypełniałjednostajny szum miasta. Obok faceci w żółtych kaskach grzebali przy studzience kanalizacyjnej. Felix nagle zdał sobie sprawę, że poznaje na burcie furgonetki logo Instytutu Badań Nadzwyczajnych. Jednym z mężczyzn pochylających się nad studzienką był profesor Za-kopiec. Dwaj pomocnicy opuszczali na linie kanister, z dołu ktoś ich ponaglał. Z tego, co Felix zrozumiał, ten na dole chciał jak najszybciej załatwićsprawę i wyjść.

Dyskretnie odwrócił się na pięcie i odszedł. Paula rozpłynęła się w powietrzu i zupełnie nie miał pomysłu, gdzie jej szukać. Może wsiadła do taksówki? Wrócił do Zbędnych Kalorii, ale stolik był pusty. Wsunięty

pod filiżankę z niedopitą czekoladą tkwił banknot dziesięciozłotowy. Rozejrzał się, jakby liczył na to, że Ania zrobiła mu kawał i teraz stoi obok, mając niezły ubaw. Wiedział, że tak nie jest. Podliczył, ile wyniesie rachunek, dołożył dwie monety i wyszedł z rękami w kieszeniach i wzrokiem wbitym w ziemię.

Pies spał w wygryzionym koszu wiklinowym. Na przywitanie Felixa machnął trzy razy ogonem, nawet nie podnosząc łba. Mama stała przy kuchni i kroiła cebulę. Pogwizdywała.

-- Nie w pracy? -- zapytał podejrzliwie Felix.

-- Nie -- odparła dziwnie swobodnym głosem mama. -- Robię zupę cebulową według przepisu Nigelli. Tej od „Nigella gryzie".

352

-- Wiem kto to -- odparł Felix. -- Pytałem, dlaczego nie jesteś w pracy. Czy coś się stało? Przed domem nie ma twojej Alfy.

-- To był samochód służbowy -- wyjaśniła spokojnie mama. -- Tak to jest w korporacjach. Dają ci prezenty, a potem je odbierają, kiedy już dla nich nie pracujesz. A kto daje i odbiera...

-- Wywalili cię? -- Felix wytrzeszczył na nią oczy.

-- Sama zrezygnowałam -- odparła beztrosko. -- Miałam dość insynuacji. Wiedzieli, że nie mogłam tego zrobić, ale i tak postanowili się nade mną powyzwierzęcać.

-- I... co?

-- Nie wiem. Nie czekałam na reakcję. Rzuciłam kluczyki od Alfy i... i pracę. Nawet nie wiesz, jak to oczyszcza. Czuję się, jakbym zrzuciła kajdany -- odwróciła się i uściskała syna. -- Jestem wolna.

Płakała. Być może dlatego, że kroiła cebulę.

Felix zobaczył szklankę z whisky i opróżnioną do połowy butelkę, schowaną za chlebakiem. Podszedł do mamy, wyjął jej z ręki nóż i powiedział:

-- Skończę tę zupę. Lepiej się poczujesz, jak się trochę prześpisz.

Zaprowadził płaczącą już otwarcie mamę do sypialni, położył na

łóżku i nakrył kocem. Zasnęła od razu.

* * *

Rano mama uparła się, że ma wreszcie czas, by spokojnie odwieźć syna do szkoły. Wyszli przed dom. Zaczęła przeszukiwać torebkę. Po chwili zatrzymała się - zobaczyła puste miejsce po czerwonej Alfie, obok Land Rovera taty. Westchnęła głośno.

-- Alfa firmowa -- wyliczała -- laptop firmowy, komórka firmowa, torba firmowa, a nawet karta kredytowa. Dobrze, że plomb z zębów nie chcą mi wyciągać, bo dentysta też był firmowy -- rozłożyła ręce. --

Przecież wydam majątek na taksówki.

-- Są autobusy.

-- Ale nie chcę dojechać do centrum na wieczór, tylko za pół godziny.

353

-- Wiesz co?... Wydaje mi się, że tata zostawił ci swój samochód. Czasem się podwożą z tatą Neta.

Mama zawróciła do domu i po chwili wyszła z kluczykami w dłoni. Wsiedli do samochodu.

-- Z tego miejsca wygląda jak traktor -- stwierdziła mama. -- Pełno tu dźwigni...

-- Ta największa to biegi -- wyjaśnił Felix. -- Tych mniejszych lepiej nie dotykaj.

-- Poza tym wszystko normalnie? -- mama rozglądała się po konsoli.

-- Hm. Tak sądzę... Nie prowadziłem nigdy samochodu.

Mama włączyła silnik i, słysząc hałas, skrzywiła się.

-- To nie będzie przyjemne...

Wolno wyjechała tyłem na ulicę. Pilotem zamknęła bramę i mruknęła:

-- Jeździ też jak traktor.

Nie czując dobrze samochodu, ruszyła wolno. Po kilku przecznicach zaczęła odruchowo przyspieszać.

-- Gdzie ty właściwie jedziesz? -- zapytał Felix.

-- Do firmy po dokumenty i moje prywatne rzeczy. W ogóle nie ma przyspieszenia, jakbym holowała przyczepę z betonowymi płytami. Pożegnać się z kolegami. A jak tam w szkole?

Felix dopiero po chwili zrozumiał, że drugie zdanie dotyczyło samochodu.

-- Taki konkurs międzyklasowy mamy -- odparł. -- Poza tym... jak zwykle.

-- Będę teraz miała więcej czasu. Może pomogę ci trochę w nauce? Kierownica beznadziejna, jakby naciągnąć wąż ogrodowy na felgę od roweru. Może pójdziemy całą rodziną do kina?

-- Super... -- mruknął Felix. Nie pamiętał, by kiedykolwiek podobne propozycje doczekały sięrealizacji.

-- A potem na obiad. Może do tego sushi baru, co przed wakacjami? Pedały jak w ruskim czołgu! Może już naprawili te roboty? Jedzenie było naprawdę niezłe. Do dziś pamiętam. A siedzenia jak

354

w Ikarusie. Nie da się czymś takim normalnie jeździć. Jak się nazywało to, co zamówiliśmy? Tulipany? Nasturcje?

-- Maki... -- Felix spoważniał nagle. -- Mamo! Zwolnij trochę.

-- Dlaczego? -- zdziwiła się. -- Niczego tu nie ma.

Zbliżali się od zakrętu.

-- Mamo! -- krzyknął Felix, ale było już za późno.

Samochód zapiszczał oponami na zakręcie i zarzucił. Mama

skontrowała kierownicą. Niczego nie dało się zrobić. Przednie koła uderzyły w krawężnik i samochodem targnął wstrząs. Opony zaryły w trawie.

Mama spojrzała na syna.

-- Nic ci nie jest?

Pokręcił wolno głową.

-- Rozwaliłam tacie samochód -- jęknęła. -- Koła zniszczone. Zawieszenie do remontu.

-- Nic się nie stało, mamo -- Felix położył jej dłoń na ramieniu.

-- Przecież wjechałam w krawężnik przy sześćdziesięciu na godzinę.

-- Ten samochód nadaje się do takich rzeczy. To znaczy... właśnie się nie nadaje.

Mama wysiadła i obejrzała terenówkę ze wszystkich stron. Nie była uszkodzona.

-- Codziennie jeździłam tędy z taką prędkością. Nie wiedziałam... -- rozłożyła ręce. -- W tym Land Roverze skręt kierownicą to dla samochodu nie polecenie, tylko prośba. Już wiem, dla kogo sąograniczenia prędkości.

* * *

Kwadrans później Felix pożegnał się z mamą i wysiadł przed szkołą. Net i Nika czekali na murku obok schodów.

-- Cześć! -- przywitał go Net. -- Mama śmiga Defenderem?

-- To skomplikowane... Potem wam opowiem.

-- A jak poszło z Anią? -- zapytała Nika. -- Wyłączyłeś wczoraj Net.com. Nie pogadaliśmy.

355

-- Nie mam talentu do podrywania dziewczyn -- Felix wzruszył ramionami. -- Opowiadałem jej przez

pięć minut o Golemie-Gol-emie. Potem sobie przypomniałem, że dziewczyny lubią rozmawiać o niczym. No i właśnie nic nie chciało mi przyjść do głowy.

-- O niczym? -- zdziwiła się Nika. -- Chyba do nieodpowiednich dziewczyn startujesz.

-- Gdyby na naszych kartach postaci -- Net sięgnął do kieszeni -- była pozycja „Podrywalność", to u ciebie jej wartość wynosiłaby zero.

Felix spojrzał na niego ciężko.

-- Zdawało mi się, że zobaczyłem Paulę...

-- Mówiłem ci już. Paula to jotpeg. Strata czasu.

-- Nie wiem, może to nie była ona. Poszedłem za nią, a jak wróciłem, Ani już nie było.

-- Brawo, stary -- Net pokiwał smutno głową. -- Osiołkowi w żłoby dano, w jednym owies, w drugim cheeseburgery. A ty się bierzesz za owies! Przynajmniej nie będziesz miał problemu z rozpoznaniem, która cię nie lubi. Teraz nie lubią cię już obie.

-- Widziałem za to Zakopca wraz ze świtą. Ładowali kanistry do kanału.

-- Czyli czekamy na wielkie bum?

-- O tym samym sobie pomyślałem... Ale, skoro tak się spieszą, to znaczy, że nagrodę za schwytanie Bazyliszka wyznaczono naprawdę.

-- Nie interesuje mnie to -- Net uniósł dłonie. -- Nie chcę słyszeć o żadnych skarbach i nagrodach. Chcę sobie siedzieć przed kompem na moich pięciu literach i mieć spokój.

-- Pięciu literach? -- zapytała Nika.

-- Fotel. Miałem na myśli fotel.

Rozległ się dzwonek, więc wbiegli do środka. Okazało się, że niepotrzebnie się spieszą, bo pan Czwartek, z którym mieli pierwszą lekcję, dopiero idzie do pokoju nauczycielskiego po dziennik. Leniwym krokiem dotarli do pracowni fizycznej. W progu dołączyła do nich zdyszana Klaudia.

356

-- Już wymyśliliśmy -- oznajmiła radośnie Celina, gdy tylko ich zobaczyła. -- Tylko to musi byćtajemnica, bo inaczej sprawa się rypnie. Zamknijcie drzwi.

Reszta klasy siedziała zgromadzona wokół Celiny, w rogu ustawionego w podkowę rzędu stołów. Celina zachowywała się teraz jak gwiazda.

-- Mamy genialny plan -- zachwalała. -- Sama go wymyśliłam.

-- Czy to aby nie jest sprzeczność? -- wtrącił z uśmiechem Net.

Celina spiorunowała go wzrokiem, ale też się uśmiechnęła.

-- Zrobimy coś znacznie fajniejszego niż druga „b".

-- Oni przygotowują wielką imprezę z fajerwerkami i gwiazdami -- zdradził Felix. -- Wczoraj słyszałem.

-- Nie ma sensu z nimi konkurować w ten sposób -- wyjaśnił Wiktor. -- Oni zaproszą zespół The Stereo, a my Ich Czworo. Oni wydadzą tysiąc złotych na fajerwerki, my półtora tysiąca... To bez sensu.

-- Słowem, załatwimy ich mózgiem? -- zapytał Felix.

-- Tak! -- Celina ucieszyła się, słysząc to określenie. -- Zrobimy fajne mikołajki, ale takie, żeby miło było też komuś innemu. Nawet głównie komuś innemu. Urządzimy je w domu dziecka i kupimy prezenty.

Nika zamarła i mimowolnie ścisnęła dłoń Neta.

-- Dom dziecka?! -- wykrzyknęła Klaudia. -- Myślałam, że zaprosimy jakieś celebrities* z telewizji i dla nich będziemy kupować prezenty.

-- Co ci przeszkadza dom dziecka? -- zapytał Wiktor.

-- Tańsze prezenty będą -- dodał Oskar. -- Ekonomia. Myślisz, że Tomasz Kammel ucieszyłby się z kompletu kredek?

-- Ale sieroty? -- Klaudia rozłożyła ręce. -- Jeszcze się od nich czymś zarazimy.

Nika odwróciła się na pięcie i wyszła. Net spojrzał za nią, potem odwrócił się do Klaudii.

-- Dlaczego mielibyśmy się czymś zarazić?

-- No bo to... sieroty -- Klaudia wydęła wargi w pogardzie. -- Mogą być chore. Na cokolwiek.

* Celebrities - stawy, gwiazdy

357

-- Tak samo jak ty -- odparł Net. -- Możesz mieć tasiemca i nawet o tym nie wiedzieć. Wolę się do ciebie nie zbliżać.

-- Ja? Tasiemca? Pogięło cię?!

-- Nigdy nic nie wiadomo. Chuda jesteś. Może masz, może nie masz. Na wszelki wypadek do mnie nie podchodź.

-- No, co ty!

-- Dmucham na zimne -- Net uniósł dłonie w geście „nic złego nie robię" i wyszedł w ślad za Niką.

Stała pod oknem, przy schodach. Przytulił ją.

-- Nie chcę iść do domu dziecka -- wyszeptała.

-- W ogóle czy? ... -- ugryzł się w język. -- Przepraszam...

-- Na te mikołajki nie chcę iść...

-- Zdaje się, że wszyscy poza Klaudią popierają pomysł. Jeśli wymyślimy coś lepszego...

-- Wymyślmy coś lepszego... proszę.

-- Ośrodek dla bezdomnych?

-- Dzięki za alternatywę.

Nie mogli dłużej rozmawiać, bo pan Czwartek pojawił się na górze schodów i machnął do nich zapraszająco dziennikiem.

* * *

Salon wyglądał jak po ataku bronią biologiczną: cały owinięty białą folią malarską. Zabezpieczone meble odsunięto od ścian, dywan leżał zwinięty w przedpokoju, a kominek zdawał się oddychać pod folią, przylepioną plastrem na całym obwodzie. Z boku tego całego bałaganu stała mama i malowała ścianęwałkiem na długim kiju.

Felix omiótł wzrokiem chaos i zapytał:

-- Masz ADHD?

-- To choroba pokorporacyjna -- wyjaśniła mama. -- Mam teraz nadmiar energii i nie wiem, co z niązrobić.

-- A jeśli przyjedzie kolejny pociotek w sprawie spadku?...

-- Wykopiemy za drzwi! -- wykrzyknęła mama.

-- ADHD -- powtórzył Felix. -- Aż dziwne, że wszystkie klapsy, które pamiętam, dostałem od taty... Moje numery Science Fiction

358

od kilku lat domagają się posegregowania. Jeśli dysponujesz wolnymi mocami przerobowymi, to...

-- Mam fazę na malowanie -- wyjaśniła mama. -- Segregowanie kojarzy mi się z pracą w banku.

-- Jak poszła rozmowa?

Mama pokazała mu leżącą na kredensie kartę SIM z telefonu.

-- Zgodzili się przepisać na mnie numer, ale aparat, tego poobijanego grata, zabrali. Musiałam czekać na korytarzu przez godzinę na CD z prywatnymi danymi z laptopa i na pudło z rzeczami. Nie dali mi

wejść do gabinetu. Nawet pożegnać się z nikim nie mogłam. Wszyscy moi koledzy i koleżanki patrzyli na mnie jak na kosmitę, który chce im porwać dzieci do eksperymentów. Dobre jest przynajmniej to, że sprawa nie wyjdzie poza bank. Boją się o swój prestiż.

-- I co chcesz teraz robić?

-- Będę zajmować się babcią i domem.

Po ostatniej środowej lekcji w sali na nowo rozgorzała dyskusja. Padł pomysł, by w organizację mikołajek wciągnąć rodziców.

-- Nie możemy zabrać naszych rodziców -- odezwała się ze ściśniętym gardłem Nika. -- Tam mieszkajądzieci, które nie mają rodziców. Będzie im przykro.

-- Co ty się tak przejmujesz tymi sierotami? -- zapytała Klaudia, wypowiadając słowo „sierotami" jak najbardziej pogardliwym tonem. -- To ich problem, my jesteśmy normalni.

Nika wyglądała, jakby chciała się na nią rzucić.

-- Rodzice to nie jest dobry pomysł -- odezwał się Felix. -- Nie będzie zbyt miło.

-- Przemęczymy się. Zbieramy punkty, bo chcemy pojechać na wycieczkę. Jeśli jakieś tam... sieroty mogą się okazać przydatne, to tylko dobrze dla nas.

-- Bez rodziców impreza nie wyjdzie tak... okazale -- poparła ją Aurelia. -- Robimy imprezę dla punktów konkursowych, nie dla sierot.

-- Pomysł był taki, żeby była dla sierot -- przypomniał Felix.

359

-- A zrobiłbyś imprezę w domu dziecka, gdyby nie zadanie konkursowe? -- zapytał nieoczekiwanie Lambert.

Fełix nie wiedział, co odpowiedzieć, bo tym razem Lambert miał rację.

-- Będziemy siedzieć przy dwóch stronach stołu -- odezwał się Net -- gapić się na siebie ze złością i czekać, kto pierwszy rzuci salaterką.

-- Dlaczego? -- zapytała Klaudia.

-- Dlatego, że im będzie przykro, a nam głupio.

-- A co mnie to obchodzi?! Zbieramy punkty.

-- Zaraz! Ja to wymyśliłam -- wtrąciła się Celina. -- Uważam, że nikomu nie będzie miło, jak przyjdziemy z rodzicami. Wyjdzie kicha i przegramy.

-- Racja. Tak nie wygramy konkurencji. Rodzice zostają w domu -- zakończył dyskusję Lucjan. --

Koniec tematu.

-- Moment -- zaprotestowała Klaudia. -- To, że jesteś chłopakiem i jesteś większy, nie znaczy, że możesz decydować za wszystkich. Mamy równouprawnienie.

-- OK. Równouprawnienie -- Lucjan wstał i zaczął podwijać rękawy. -- Zatem na równych prawach przechodzimy do następnego etapu dyskusji...

-- Jak to?... -- spojrzała na niego zaskoczona. -- Przecież jestem dziewczyną... Chyba nie?...

-- Oczywiście, że nie. -- Lucjan uśmiechnął się do niej słodko.

-- Oczywiście, że nie zabieramy rodziców. Po prostu gorąco mi się zrobiło.

Klaudia warknęła coś niewyraźnie i wyszła z sali. Aurelia podeszła do Lucjana i objęła go za ramię.

-- W pięknym stylu to zrobiłeś -- mruknęła mu na ucho.

-- W żadnym pięknym -- Lucjan opuścił rękawy. -- Wpieniła mnie i tyle. Nie mam pięciu lat, żeby ze starymi chodzić na bibki.

Nika siedziała w ostatnim rzędzie, skulona na krześle.

-- Nie przejmuj się tym tak -- Net podszedł i objął ją ramieniem.

-- Nie musimy tam iść.

360

-- Nie, to nic nie zmieni -- powiedziała. -- Zobaczę swoją przy-

szłość.

-- Nie mów tak -- poprosił Felix. -- Udaje ci się już dosyć długo. Jeszcze tylko cztery lata.

-- Więc zobaczcie to -- rzuciła na stół pogiętą kopertę i schowała twarz za włosami.

Nadawcą był urząd skarbowy. Felix wyciągnął list i zaczął czytać. Najważniejszymi informacjami było słowo „zaległość" i suma czternastu tysięcy złotych z kawałkiem.

-- Skoro tata oficjalnie nie umarł, to powinien płacić podatki -- powiedziała cicho dziewczyna. -- Nie miałam pojęcia... Teraz przyszło wezwanie do zapłaty za te lata. I odsetki. Mam tydzień.

Felix podszedł do okna.

-- Gdybyśmy teraz mieli ten skarb... -- zacisnął pięści. -- Gdybyśmy go nie oddali jak ostatni kretyni...

Zadzwonił telefon. Felix odebrał i potakiwał. Wieści nie były dobre.

-- Babcia Lusia jest w szpitalu -- oznajmił wreszcie. -- Źle się poczuła. Na szczęście mama była w domu i od razu zawiozła ją na ostry dyżur.

* * *

Był już wieczór, gdy wbiegali na trzecie piętro starego gmachu. Znaleźli właściwy pokój, pospiesznie przywitali się z rodzicami i stanęli przy łóżku babci. Nie wyglądała na chorą. Leżała po prostu i rozmawiała z rodzicami. W pokoju były jeszcze dwa łóżka, ale pacjentki poszły gdzieś, prawdopodobnie spotkać się z rodziną w sali telewizyjnej.

-- Niepotrzebnie się fatygowaliście, serdeńka -- uśmiechnęła się babcia. -- Nic mi nie jest. Zbadająmnie i za kilka dni wrócę do domu.

-- Idziemy. Nie będziemy robić tłoku -- powiedział tata i najpierw on, a potem mama pożegnali się z babcią. -- Pogadamy jeszcze z lekarzem.

Przyjaciele usiedli na krzesełkach przy babcinym łóżku. Nie bardzo wiedzieli, co powiedzieć.

361

-- Chyba już nadszedł czas, żebym ci opowiedziała coś o twoim dziadku -- babcia odłożyła okulary do czytania i zmęczonym wzrokiem spojrzała na Felixa. -- Wy też możecie posłuchać -- dodała szybko, widząc, jak Net i Nika zaczynają wstawać. -- W moim wieku lepiej nie trzymać tajemnic dla siebie. Umysłstarego człowieka jest jak sejf, który nigdy już może się nie otworzyć.

Felix chciał zaprotestować, ale nie znalazł odpowiednich słów.

-- Twój dziadek... -- powiedziała babcia i nagle zaczęła kaszleć.

Siedząca najbliżej Nika podała jej szklankę wody, ale babcia zasłoniła się ręką.

-- To nic nie da -- powiedziała, gdy atak kaszlu przeszedł. -- Samo musi minąć.

Babcia oddychała ciężko. Gdy ponownie zaczęła kaszleć, Felix wyciągnął Neta na korytarz. Spojrzał w stronę dyżurki -- rodzice wciąż rozmawiali z lekarzem.

-- Musimy to zrobić -- powiedział ściszonym głosem. -- Musimy zgarnąć nagrodę za Bazyliszka.

-- Stary, ja cię bardzo proszę -- Net wycelował w niego palec -- nie bierz mnie na litość. To szantażemocjonalny.

-- Żaden szantaż emocjonalny -- obruszył się Felix. -- Chodzi pewnie o duże pieniądze. Spłacimy leczenie babci i zaległe podatki Niki.

-- To właśnie jest szantaż emocjonalny.

-- Nazywaj to, jak chcesz. Mówię ci, co powinniśmy zrobić.

-- Dlaczego nie zapytasz rodziców, jak to jest z tym leczeniem? Może... są inne sposoby.

-- Bo oficjalnie nic nie wiem. Otworzyłem list ze szpitala. Myślę, że nie chcą, żebym wiedział.

-- Nie zadałeś sobie nigdy pytania, dlaczego babcia sama nie zapłaci za swoje leczenie? Przecież jest tak bogata, że przyjeżdżają do niej różne kreaturki upomnieć się o miejsce w testamencie.

-- To nieodpowiedni moment na takie pytanie -- zauważył Felix.

-- Jak najbardziej odpowiedni.

362

-- Sądzę, że nie chce marnować pieniędzy na siebie, skoro może je zostawić... -- zawiesił na chwilęgłos. -- Zostawić nam. Poza tym nie sądzę, żeby była specjalnie bogata.

-- Mówisz o testamencie babci Lusi? -- tata stał obok. -- Ostatnio często wspominasz o pieniądzach.

Felix odwrócił się gwałtownie.

-- Yyy... Jestem ciekawy, po co przyjeżdżają ci wszyscy krewni.

-- Przecież wiesz po co. Jedziemy już do domu. Ani słowa o testamencie przy babci. -- tata wycelował palcem w syna. -- Pamiętaj, że pieniądze nie rozwiązują problemów, tylko je tworzą.

Felix przytaknął i spuścił głowę.

Nika nie słyszała ich rozmowy. Przysiadła na krawędzi łóżka.

-- Na co babcia jest chora?

-- Nie jestem chora -- babcia pogładziła ją po głowie. -- To starość, nie choroba. Lekarze zrobią mi badania i coś tam znajdą. Powiedzą po łacinie, co mi jest. Ale ja wiem -- to naturalny porządek rzeczy. Na to nie ma lekarstwa. Nie powinno być.

-- Niech babcia tak nie mówi... -- Nika wzięła ją za rękę. -- Współczesna medycyna...

Nie wiedziała, co powiedzieć dalej. Pochyliła głowę, łzy pociekły po policzkach.

-- Nie płacz -- babcia ujęła ją za dłoń. -- Przeżyłam bardzo wiele. Byłam świadkiem wielu dobrych i złych rzeczy. Widziałam dość. Przed tobą, drogie dziecko, całe życie. Zobaczysz, jak będzie wyglądał świat za siedemdziesiąt lat. Jesteś dopiero na początku. Moja droga dobiega końca. Widzę to, gdy zamykam oczy.

-- Podleczą tu babcię i będzie jak dawniej.

-- Nie mogę już nawet chodzić -- pokręciła głową. -- Jestem za słaba. Ale mogę czytać. Mam jeszcze trzy książki, które chciałabym przeczytać. I przeczytam je, jeśli Bóg pozwoli. -- Spojrzała na swoje dłonie. Dotknęła palcem pierścionka, tego samego, który Felix prawie rok temu wyciągnął ze skrzyni ze skarbem. -- Dał mi go Leon, dziadek Felixa -- uśmiechała się, patrząc na metal, odbijający światło lampki nocnej. -- Oświadczył mi się w przededniu wybuchu drugiej wojny światowej. Mieliśmy wtedy ledwie po piętnaście

lat,

363

ale oświadczyny były na poważnie. Warto zachowywać takie wspomnienia. Gdyby nie one, życie starego człowieka nie byłoby wiele warte.

-- To brzmi... strasznie -- szepnęła Nika.

-- To nie jest straszne. Każdy wiek ma swoje prawa, swoje obowiązki i przyjemności. Nie chciałabyśteraz być niemowlakiem, prawda? Ani chodzić do przedszkola. Masz czternaście lat i robisz to, co robiąinne czternastolatki. No, prawie -- babcia uśmiechnęła się. -- Potem spotkasz mężczyznę i pokochacie się. Urodzisz dzieci i będziesz czerpać radość z ich wychowywania. Jeszcze później pojawią się wnuki, a może i prawnuki. Każdy wiek jest dobry, o ile nie próbujesz się przeciwstawiać biegowi czasu. Jesteś częściąboskiego planu lub natury, jak to się teraz mówi. Szpital nie jest przyjemnym miejscem, ale taka jest kolej rzeczy. Gdybym chciała być znów młoda... wtedy dopiero byłabym nieszczęśliwa. Straszne byłoby wieczne życie i niezmienność. Tak, nieśmiertelność... to dopiero byłoby straszne.

Nika patrzyła na nią w milczeniu. Ściskała jej dłoń.

-- Wiesz o życiu więcej od innych -- odezwała się po chwili babcia. -- Nie masz rodziców.

-- Skąd babcia?... -- Nika spojrzała na nią zaskoczona.

Babcia uśmiechnęła się ponownie.

-- Jak ktoś przeżył tyle lat, widzi rzeczy niewidoczne dla innych. Mieszkasz sama i sama o siebie dbasz. Jesteś bardziej dorosła niż wielu dorosłych -- zastanowiła się chwilę. -- Ale potrzebujesz przyjaciół. Trzymaj się tych chłopców. Mają dobre serca.

Nika wolno przytaknęła.

-- Idźcie już do domu -- babcia wyswobodziła dłoń. -- Szpital nie jest przyjemnym miejscem. Nie chcę, żebyście tu tkwili i zamartwiali się. Powiedz im, że chcę spać. Wolałabym dziś wieczorem być sama.

Dziewczyna długo patrzyła na babcię. Potem zamknęła oczy i pocałowała ją. Wstała i wyszła na korytarz.

-- Babcia chce spać -- powiedziała, unikając wzroku przyjaciół. -- Jest zmęczona. Chodźmy już.

364

Czerwone światła tramwaju ginęły w mrocznej perspektywie ulicy, cichł świergot szyn. Opatulona płaszczem Nika mijała kolejne plamy żółtawego światła pod rzadko rozstawionymi latarniami. Brukowana uliczka, z pajęczyną trakcji elektrycznej rozpiętą na murach wyglądała jak scenografia do filmu z lat trzydziestych. Do narożnej kamienicy z okrągłym wykuszem, w którym znajdował się jej pokój, zostało pięćdziesiąt metrów. Dziewczyna poczuła ukłucie niepokoju i mimowolnie zwolniła kroku. Przed kamienicą, w świetle przygasającej latarni, stał błyszczący ciemny samochód. Przez przyciemniane szyby nie było widać, czy ktoś jest w środku. Kłębiące się w jej głowie czarne myśli potęgowały tylko obawy.

Z bliska samochód okazał się ciemnogranatowym Volkswage-nem Passatem. Nika zwolniła i wreszcie zatrzymała się przed skrzyżowaniem, piętnaście metrów od samochodu. Jeśli ktoś w nim siedział, z pewnością już ją zobaczył - nie było sensu się chować. Stała nieruchomo, w napięciu oczekując na jakiśruch ze strony tamtego, gotowa do ucieczki. Nic jednak się nie działo.

Aby wejść do domu, musiała przejść tuż obok samochodu. Rozejrzała się. W zasięgu wzroku nie było nikogo. W górze okna pulsowały w równym rytmie niebieskimi poblaskami transmisji meczu. Na zainteresowanie przypadkowych ludzi ciężko więc liczyć.

Zebrała się w sobie. W końcu nie mogła stać tu do rana. Jak najciszej przeszła przez brukowaną przecznicęi dotarła do narożnika domu. Serce waliło jej jak po długim biegu. Krok za krokiem posuwała się w stronęczarnej dziury drzwi. Zaciskając usta, przeszła obok samochodu. Żadnej reakcji. Stanęła przed wejściem. Włącznik światła znajdował się po lewej stronie, metr od drzwi. Trzeba było więc wykonać krok w ciemność i wymacać na ścianie pstry-czek. Zapali się, jeśli znów nie ukradli żarówek.

Przypomniała sobie o latarce nausznej, którą dostała od Felixa. Powinna być na dnie torby... Po chwili słaba wiązka światła wydobyła z mroku wnętrze klatki schodowej i drzwi do piwnicy. Nika wykonała krok i zajrzała za winkiel. Pusto. Zapaliła światło i obejrzała się za siebie. W samochodzie chyba nie było nikogo. Za załoma-

365

mi muru również. Odetchnęła z ulgą i schowała latarkę. Starając się uspokoić, wolnym krokiem weszła na trzecie piętro. Żarówki były słabe, chyba piętnastowatowe, ale przynajmniej było cokolwiek widać. Dziwny zapach, który czuła od momentu wejścia na schody, wydał się jej niepokojąco znajomy, ale nie potrafiła go rozpoznać. Gdy sięgnęła do torby po klucze, światło zgasło. Zadziałał wyłącznik czasowy, za długo marudziła na dole.

Kątem oka zobaczyła pomarańczowe światełko z prawej strony. Wydała z siebie niemy okrzyk i oparła sięplecami o drzwi. Światełko zajarzyło się jaśniej i ruszyło w jej stronę.

* * *

Felix uruchomił laptopa. Miał zamiar zająć się pracą nad super-fotelem, ale stwierdził, że nie ma na to siły. Chciał tylko poczytać dobrą książkę i zapomnieć o świecie.

Niestety, świat nie chciał zapomnieć o nim - gdy komputer wystartował, rozległ się sygnał wywoławczy Net.comu. Po raz pierwszy tą drogą komunikował się z nim Manfred.

-- Mam dwie wiadomości -- odezwał się program. -- Jedną złą, drugą jeszcze gorszą. Którą wolisz najpierw?

-- Wszystko jedno... -- Felix nachylił się nad komputerem. -- A najlepiej żadną.

-- Nagrałem to dla ciebie z telewizji -- na ekranie pojawiło się okienko z filmem. -- Nacisnąć „play" czy?...

-- Wolę sam -- Felix kliknął w przycisk ze strzałką.

Ilona Bogucka uśmiechnęła się do niego uroczo na tle rzędu monitorów. Przed twarzą trzymała wielki mikrofon, drugą ręką dociskała słuchawkę do ucha.

-- Tak, to już potwierdzone, proszę państwa -- oznajmiła radośnie. -- Na jeden z warszawskich banków przeprowadzono napad czy raczej włamanie z użyciem programu komputerowego, tak zwanego egipcjana -- przyłożyła rękę do ucha i przez chwilę słuchała informacji z reżyserki. Wreszcie kiwnęła głową. -- Ściślej mówiąc, ten program nazywa się trojan. W sumie blisko... Jeden z pracowników banku wprowadził ten program do sieci firmowej. Z oczywi-

366

stych względów nie mogę podać nazwy banku, ale mogę powiedzieć, że w jego logo znajduje siępomarańczowy trójkąt i... -- znów przycisnęła słuchawkę i pokiwała głową. -- A, nie, jednak nie mogęopisać nawet logo tego znajdującego się w Alejach Jerozolimskich banku. -- Znów sięgnęła do ucha, tym razem po to, żeby wyciągnąć z niego słuchawkę. -- Jesteśmy w posiadaniu kopii tego trojana i nasi informatycy już nad nim pracują. Jak zapewnia dyrektor banku, pięćdziesięciotrzyletni wysoki brunet, jeżdżący czarnym Mercedesem klasy S, niebezpieczeństwo zostało zażegane. Podejrzany pracownik zostałzwolniony i więcej już nie przekroczy drzwi wyłożonego ciemnym granitem ośmiopiętrowego gmachu. Według oficjalnych informacji z banku nie wyciekły żadne cenne dane, ani tym bardziej nie ubyło zer z kont klientów. Tylko jeśli nic się nie stało, to czemu nazywa się to włamaniem? Czy możemy być pewni, że nasze oszczędności są bezpieczne? Ilona Bogucka, Niusy czy Niuanse.

To był koniec nagrania.

-- Co za pijawka dziennikarska! -- parsknął Felix. -- Nie ma dowodów, że to mama, a ona już jąskazała! Chętnie by powiedziała wszystko i podała jeszcze nasz adres! A ta mniej zła wiadomość?

-- Ta była mniej zła -- Manfred wyświetlił zatrzymany kadr z reportażu. Ilona właśnie wyciągała słuchawkę. Pod jej uniesionym łokciem widać było jeden z monitorów. -- Powiększyłem ten fragment i z kilku klatek złożyłem jeden w miarę ostry obraz.

Powiększony obraz wypełnił cały ekran laptopa. Felix westchnął i opadł na fotel. Patrzył na nieco nieostrą, ale znajomą układankę literową. Tę samą, którą zadał im do rozwiązania Ponury Żniwiarz.

* * *

Po powrocie do domu Net zastał dwie niespodzianki. Obie przykre. Pierwszą była kartka z informacją, że tata pojechał z mamą na jakieś badanie (obiad odgrzej sobie w mikrofalówce), a drugą e-mail z nic niemówiącego adresu. Net przeczytał ją dwa razy, zacisnął zęby i nacisnął „delete". Poszedł do kuchni i odgrzał ćwiartkę quicha* z brokułami. Nie przepadał za tym daniem, ale alternatywą

* Quiche - [czyt. kisz] rodzaj wypieku składającego się z nadzienia zalanego jajeczno-śmietanową masązamkniętego w pieczonym, kruchym lub francuskim cieście.

367

było przygotowywanie czegoś samodzielnie, a tego nie lubił jeszcze bardziej.

Rodzice wrócili dwadzieścia minut później. Tata odprowadził mamę do sypialni i przyszedł do pokoju syna. Cicho zamknął za sobą drzwi.

-- Mama źle się poczuła -- wyjaśnił. -- Zawiozłem ją do lekarza.

-- Coś?...

-- Nie, nic jej nie jest, ale nie wolno jej denerwować. Teraz naprawdę nie wolno jej denerwować -- ojciec położył mu dłoń na ramieniu. -- Mama ma taryfę ulgową. To bardzo ważne. Jeśli dostaniesz pałę z testu, a mama zapyta ciebie, co dostałeś, to powiesz, że dostałeś czwórkę.

Net spojrzał na ojca, nie próbując nawet ukryć zdziwienia.

-- Mam kłamać dla jej dobra? -- upewnił się.

-- Tak, właśnie. Wiem, że nie tak cię wychowywaliśmy, ale są rzeczy ważne i ważniejsze. Bratosiostra jest właśnie rzeczą ważniejszą.

-- OK...

-- Biorę urlop -- dodał tata. -- Szefowie są wściekli, bo powinienem pracować nad programem do robota taty Felixa, ale trudno. Jak powiedziałem, są rzeczy ważne i ważniejsze. Będę pracował w domu. To końcówka ciąży. Może być tak, że mamę trzeba będzie nagle przewieźć do szpitala. Mam nadzieję, że zrozumiałeś tę rozmowę, synu.

Net pokiwał energicznie głową.

-- Za pół godziny kolacja -- tata spojrzał na zegarek. -- Nie znoszę gotować, ale chyba to właśnie mnie czeka w najbliższych tygodniach -- zmierzwił synowi czuprynę i wyszedł.

Net usiadł w fotelu. Wprawdzie zdarzyło się już parę razy, że dostawał pałę z testu, a w domu mówił co innego, ale nigdy nie robił tego oficjalnie, ani (o zgrozo!) za zgodą ojca. Zresztą każdy test dawało siępotem poprawić i sprawa, trochę dzięki zwykłemu szczęściu, trochę dzięki dyskretnym zabiegom Neta, nie wypływała na światło dzienne. Świadectwo zawsze wyglądało co najmniej przyzwoicie.

368

Miał wrażenie, że jego głowa waży ze sto kilo. Tyle spraw się na niego zwaliło. Inną wizją były dwie góry lodowe, które płyną wprost na siebie, a on, mały Net, siedzi na pontonie bez wioseł dokładnie pomiędzy nimi. Potem nadeszła wizja przebiegania przez autostradę w godzinach szczytu. Kolejne, równie przykre obrazy mogłyby przychodzić dowolnie długo, a najlepiej we śnie. Net zrozumiał, że sytuacja jest poważna. Pała z testu była przy tym nic niewartą błahostką.

* * *

Żarówki na schodach zapaliły się ponownie. Kapitan Szyneczko trzymał palec na włączniku światła.

Zaciągnął się, a czubek jego papierosa zajarzył się na pomarańczowo. Nosem wypuścił dwie chmury niebieskawego dymu. Szary płaszcz opinał korpulentne ciało.

-- Otwórz, bo zaraz znowu zgaśnie -- polecił z papierosem w ustach.

-- Co pan tu robi? -- zapytała z mieszanką ulgi, złości i strachu Nika.

-- Czekam na twojego tatę.

-- Wróci... późno. Powiem, że pan był.

-- Nie reaguje na listy polecone, wezwania. Muszę z nim porozmawiać.

-- Nie ma o czym! -- Nika była coraz bardziej spłoszona. -- Rozmawiał pan z panem Polonem. To wystarczy.

Śledczy wolno pokręcił głową i wbił w dziewczynę świdrujące spojrzenie. Ona rozglądała się jakby w obawie, że sąsiedzi wyjdą na klatkę i oznajmią, że od kilku lat nie widzieli jej ojca.

Na dole pyknął wyłącznik czasowy i schody znów utonęły w ciemności. Żar papierosa wydobywał z czerni upiorną twarz śledczego.

-- Dokończymy rozmowę w środku, czy wolisz, żeby dalszy ciąg słyszeli sąsiedzi?

-- Dobrze -- w głosie Niki dało się słyszeć rezygnację.

Szyneczko włączył światło.

369

Nika otworzyła drzwi i weszła pierwsza do środka. Zapaliła światło i rzuciła torbę na stół. Policjant rozejrzał się po ciasnym wnętrzu. Największym meblem była duża stara szafa. Na drugiej ścianie stała kanapa. Rolę kuchni pełnił rząd szafek i zlewozmywak na ścianie z lewej strony. Z rogu pokoju, po trzech schodkach, wchodziło się do wykuszu, w którym znajdował się okrągły półpo-kój. Był akurat dość duży, żeby zmieścić małe biureczko, drewniane krzesło, wąską szafę i kilka wąziutkich regalików na książki. W całym mieszkaniu wykorzystany był każdy najmniejszy fragment podłogi i ścian. Półeczki, szafeczki, obrazeczki i wieszaczki znajdowały się wszędzie. Panował przy tym idealny porządek.

Nika obserwowała śledczego, opierając się o stół. Ten jednak nie zwracał na nią uwagi. Obszedł pokój, zajrzał do szafy, potem do lodówki i do kosza na śmiecie. Kiedy wszedł do łazienki i zaczął przeglądaćzawartość kosza na brudy, Nika nie wytrzymała.

-- Czy to rewizja? -- zapytała ze złością.

-- Dokument da się załatwić -- Szyneczko nie przejął się pytaniem i kontynuował oględziny. -- W komplecie z wezwaniem prokuratorskim dla ojca, jeśli sam się nie stawi.

Nika zacisnęła usta.

-- Czy twój ojciec zapuszcza brodę? -- zapytał niespodziewanie śledczy.

-- Co? Nie, nie zapuszcza -- odparła Nika i w tym momencie zrozumiała, że popełniła błąd. Na półeczce pod lustrem w łazience nie było maszynki do golenia. Co gorsza, w kubku stała jedna szczoteczka do zębów, a w całej łazience znajdowały się tylko damskie kosmetyki. Wyrzuciła więc z siebie jedyne, co przyszło je do głowy. -- Jest w Irlandii.

-- W Irlandii... -- śledczy pokiwał głową. -- W Irlandii...

Wrócił do salonu, wrzucił do zlewu niedopałek, po czym wyciągnął z kieszeni marynarki metalowe pudełko. Otworzył je, wyjął maszynkę do robienia papierosów, bibułę i tytoń. Niespiesznymi ruchami włożył bibułę do maszynki, nasypał tytoń i przesunął górną część obudowy. Wetknął papierosa do ust i przypalił. Zaciągnął się, aż zaświszczało. Nika patrzyła na niego w milczeniu.

370

-- Szukacie skarbów -- oznajmił jakby od niechcenia, oglądając wiszące na ścianie obrazki. -- Żeby je sprzedawać.

-- Skarb oddaliśmy do muzeum... -- powiedziała cicho.

-- Kto wie, czy wszystko. Nawet na pewno nie wszystko. Nie ma ludzi tak uczciwych, którzy oddaliby cały skarb -- odwrócił się do niej i spojrzał jej w oczy. -- Sądzę, że to sprawa rozwojowa. Być może zgarnęliście więcej skarbów i ukryliście je, żeby z nich skorzystać, jak wszystko ucichnie. Być może nawet planujecie właśnie nowy skok.

Nika pokręciła głową. Na nic więcej nie potrafiła się zdobyć.

-- Czy ja źle mówię? -- zapytał śledczy.

-- To wszystko nieprawda...

-- Chcesz wylądować w domu dziecka?

Nika otworzyła szeroko oczy i zacisnęła palce na krawędzi stołu.

-- Twój ojciec ma duże zaległości podatkowe -- powiedział bezbarwnym głosem. -- Widzę, że tu u was się nie przelewa. Nie spłacicie zaległości w terminie, komornik zajmie mieszkanie, a ty wylądujesz w domu dziecka -- zrobił dramatyczną pauzę. -- Chyba że ty albo twój ojciec wyjaśnicie mi parę spraw. Wtedy mógłbym opóźnić egzekucję.

Stary zegar na ścianie tykał nerwowo. Odmierzał sekundy.

-- Co muszę zrobić? -- zapytała głucho Nika.

-- Powiedzmy, że ojciec ma czas do środy, żeby wrócić z tej... Irlandii i pojawić się w moim gabinecie.

Podał Nice wizytówkę, wrzucił do połowy wypalonego papierosa do zlewu i wyszedł. Po chwili z dołu dobiegł dźwięk uruchamianego silnika. Zaraz po nim na ulicy rozległ się stłumiony oknami okrzyk radości dziesiątek gardeł. Chyba Polska strzeliła właśnie gola.

Nika dłuższą chwilę wpatrywała się bezmyślnie w zamknięte

drzwi. Potem opadła na kolana i ukryła twarz w dłoniach.

* * *

-- Nieszczęścia chodzą stadami -- podsumował Net po wysłuchaniu relacji Niki.

Korzystając z długiej przerwy, siedzieli w Kwaterze Głównej.

371

-- Nie jest aż tak źle -- zastanowił się Felix. -- Gdyby wiedział o ojcu, to nie mówiłby ci, żeby tata przyszedł w środę.

-- Co ty właściwie zrobiłaś z ciałem? -- zapytał Net. -- Zakopałaś na podwórku?

-- Dzięki -- Nika spojrzała na niego ze złością. -- Masz wyczucie...

-- Nie ma żadnego dowodu -- Felbc podążał za swoimi myślami. -- Jeśli zapłacisz podatek, nie będzie mógł ci nic zrobić.

-- Niezły pomysł -- Nika spuściła głowę. -- Już sama nie wiem. Może powinniśmy powiedziećrodzicom?

-- Nie możemy. Wiadomość od Żniwiarza była prawdziwa.

-- Ta, co wyszła z układanki? -- zapytał Net.

-- Tak. Po dwakroć tak. Odpaliliśmy ten jego program z układanką na moim laptopie. Po domowej sieci przeskoczył na laptopa mamy. Następnego dnia rano mama podłączyła laptopa do sieci firmowej i program przeskoczył dalej. Tak naprawdę chodziło o włam do banku. Programy antywirusowe nie zareagowały, bo to był program napisany na zamówienie.

-- To był trojan! -- wykrzyknął Net. -- Kiedy dostał się do sieci firmowej, wyłączył zabezpieczenia i umożliwił atak z zewnątrz.

-- Jakkolwiek się to odbyło, wyciekła baza danych, a dyrekcja stwierdziła, że to wina mojej mamy. Zmusili ją, żeby zrezygnowała z pracy. Wczoraj był program w telewizji...

-- Ja cię! -- Net pokręcił głową. -- Ale zonk! Nie chodziło wcale o rozwiązanie zagadki. To był tylko kamuflaż. W czasie, gdy my przesuwaliśmy literki, program instalował się na komputerze mamy. Ta sama zasada, co z moim spywar'em.

-- Samospełniająca się przepowiednia -- przyznała Nika.

-- Nic już z tym nie zrobimy -- powiedział Felbc -- ale na pewno o niczym nie możemy powiedziećstarym. No, ty byś mógł...

-- Nie mógłbym -- pokręcił głową Net. -- Lekarz powiedział mamie, że ma zagrożoną ciążę. Przede wszystkim nie wolno się jej denerwować. To absolutny priorytet.

-- Musimy zdobyć pieniądze -- Felbc był naprawdę zdeterminowany.

372

-- Nie wiem, czy was to powstrzyma przed tym szalonym pomysłem, czy wprost przeciwnie... -- Net wygrzebał z kieszeni plecaka złożoną na czworo kartkę. -- To wydruk maila, który przyszedł wczoraj wieczorem. Skasowałem go, ale potem uznałem, że lepiej jednak wam pokazać.

Felix przeczytał cztery wyrazy: „Ostatnie zadanie: Odszukajcie Bazyliszka."

-- Sprawdziłeś, skąd to zostało wysłane? -- zapytał.

-- Z okolic Starówki. Jakby sam chciał nam wskazać ten dom.

-- A jesteś w stanie stwierdzić, dokąd zostały przesłane dane z banku?

-- Nie mam tego trojana. Założę się, że z twojego laptopa już sam się skasował. A nawet jeśli nie, to adres, na który miał przesłać bazę danych, jest zakodowany. A nawet jeśli nie, to pod tym adresem jest jużcoś innego. A nawet jeśli nie -

-- Rozwiązanie jest jedno -- oświadczyła Nika. -- Musimy znaleźć Bazyliszka, a za pieniądze z nagrody opłacimy leczenie babci i mój podatek.

-- Hej, hej, hej! -- Net uniósł dłonie. -- Spokojnie. Chyba nie mówisz tego poważnie?

-- Jeśli pękasz, to zrobimy to z Felixem -- odpowiedziała twardo Nika. -- Bez ciebie.

-- Poważnie chcecie zejść pod ziemię, znaleźć Bazyliszka i zgarnąć nagrodę?! Tak całkiem poważnie chcecie to zrobić?

-- Tak -- powiedział spokojnie Felix.

-- Jesteście nienormalni... Policja boi się zejść pod ziemię, a wy chcecie?

Przytaknęli oboje. Net pokręcił głową.

-- Być może jutro będzie koniec świata, ale to nie zwalnia cię od mycia zębów -- powiedział Felix. -- Jest jedna dobra wiadomość. Tata obiecał załatwić z Instytutu jakieś drobiazgi, gadżety dla domu dziecka. Nie to, żebym się angażował. Starczyło powiedzieć. Ucieszą się.

Cała trójka głębiej opadła w fotele i zasłuchała się w bębnienie deszczu o dach.

373

-- Kurczę, denerwuję się bratosiostrą -- odezwał się nagle Net. -- Niby wiem, że dom zamieni siępielucharnio-krzykarnię, ale i tak chciałbym, żeby już było po wszystkim, żeby już było słychać te kin-derdźwięki zza ściany... Wisi mi już nawet ta cała wycieczka klasowa. Wszystko mi wisi. Martwię się tylko o mamę i bratosiostrę.

$ * *

Po szkole odwiedzili w szpitalu babcię Lusię.

-- Robili mi badania -- poskarżyła się babcia. -- Chciałam sobie czytać, a tu co kwadrans na wózek i do kolejnego laboratorium. Tacy są ciekawscy, że w końcu przekroją mnie na pół, żeby zobaczyć, co mam w środku.

-- Miała babcia opowiedzieć o dziadku -- przypomniał Felix.

-- A, tak -- babcia zdjęła okulary i odłożyła je na stolik. -- Leon... Nie znałeś go. Odszedł z tego świata na pół roku przed twoimi narodzinami. Szkoda, tak na ciebie czekał. Dziadek Leon nie był zwykłym człowiekiem. Tak się często zaczyna wspomnienia o zmarłych, ale w jego przypadku słowo „niezwykły" nie jest przesadą. Dziadek chciał, żebym ci opowiedziała tę historię. Ona nie jest łatwa do opowiedzenia. Dlatego tyle czasu zwlekałam.

Babcia zamilkła nagle i spojrzała na drzwi. Stała w nich otyła kobieta pod sześćdziesiątkę z gigantycznym kokiem na głowie. Miała na sobie jasnobrązowy sweter, a w dłoni wielką skajową torbę. Omiotła wzrokiem salę, wreszcie spojrzała na babcię. Zdecydowanym krokiem przekroczyła próg.

-- Witaj, kochaniutka! -- schyliła się i pocałowała babcię w oba policzki. -- Posypałaś się, nie ma co! Ciężko, nie? Ciężko...

-- Gertruda? -- zdziwiła się babcia.

Przyjaciele wycofali się pod okno.

-- O Jezu... -- ciocia ciężko opadła na stołek koło łóżka i westchnęła teatralnie. -- Mówię ci, ech... Szkoda gadać. Ech... Tak, jak powiedziałam. Szkoda gadać. Naprawdę, bo to nie ma co. Ech... Jezu... Ciężko...

-- Coś się stało? -- zapytała zaniepokojona babcia.

374

-- Nie. Niby nic, ale wiesz, jak to jest. Ech... Boże... Ech... Szkoda gadać. Ciężko, ciężko... Naprawdę.

-- Czyli nic się nie stało?

-- Nie, no. Dzień jak dzień, ale wiesz. Ciężko... -- ciocia poprawiła się na fotelu i rozpięła sweter pod szyją. -- No, nie jest łatwo. Zresztą sama wiesz. Ech... Tu mnie boli, tam boli. Nie to, żeby jakoś bardzo, ale wiesz... Ech... No i ta Halinka.

-- A co u Halinki? -- znów zaniepokoiła się babcia.

-- No, u Halinki, jak to u Halinki -- ciocia otarła chustką pot z czoła. -- Po staremu, czyli wiesz, ciężko. Ech... Zmywarka jej szwankuje, wiesz. Nowa, a szwankuje. Chyba, bo w sumie to nie pytałam, czy szwankuje. No, ale pewnie szwankuje. Jak wszystko. Zresztą, co tam zmywarka! Ostatnio, na ten przykład, jedzie sobie tramwajem, a tu masz! Nagle wchodzi kontrol. No i pyta się jej o bilet.

-- Nie miała biletu?

-- No, miała. Ale co się nadenerwowała bidulinka, to ech... Szkoda gadać, jak powiedziałam. Szkoda gadać... Życie... Ech... Albo tydzień temu. Miało padać, a ona się zastanawia, czy wziąć parasolkę, czy nie wziąć. No i na mieście oczywiście złapał ją deszcz. Ech...

-- Zmokła? Przeziębiła się?

-- Nie, no. W końcu wzięła tę parasolkę. Także ciężko, ciężko... Niewiele brakowało i by nie wzięła. Ech... Szkoda gadać. Dobra, to ja idę, bo co będę tak siedzieć. Jeszcze do domu muszę wrócić. No i cały wieczór przecież. A potem iść spać trzeba. Także ciężko... Jutro wpadnę, Luchna. No, pogadamy sobie znów. Źle z tobą, co?

-- Doskonale się czuję -- odparła lekko zniecierpliwiona babcia.

-- Nie mam pojęcia, czemu mnie tu trzymają.

-- Ech, szczęściara... -- ciocia machnęła ręką i wyszła. -- Ja się wykończę z tym wszystkim -- rzuciła jeszcze z korytarza.

Wciąż oparci o parapet przyjaciele byli pod wrażeniem.

-- Wciska w fotel, nie? -- skomentował ściszonym głosem Net.

-- Oglądaliście kiedyś hinduski dramat psychologiczny?

-- Chyba nie -- odparł Felix.

-- To już nie musicie, bo mieliście próbkę na żywo.

375

♦ * *

Do domu Felixa dotarli wczesnym popołudniem.

-- Odwiedzimy pewien sklep -- oświadczył Felix -- ale najpierw muszę rozpruć moją skarbonkę.

-- Tę tytanową, której nie da się rozpruć? -- upewnił się Net.

-- Tak, tę. Muszę znaleźć sposób na rozprucie nierozpruwalnej skarbonki. To pierwszy problem. Drugi, to zrobić to tak, żeby przetrwały pieniądze. Palnik acetylenowy odpada.

Po obowiązkowym przywitaniu ż psem zeszli do piwnicy. Felix wyciągnął błyszczącą metalicznie skarbonkę z szuflady i stwierdził, że szkoda ją rozbijać, bo pewnie jest więcej warta niż pieniądze w środku.

Ale świnią nie da się zapłacić w sklepie.

Postawił ją na blacie roboczym, wziął zamach i z całej siły walnął młotem w grzbiet skarbonki. Rozległo się metaliczne „ping!" i świnka z ogromną prędkością wyprysnęła spod młotka, przeleciała przez całąpiwnicę, odbiła się od przeciwległej ściany, wydając dźwięk „pong!", rykoszetowała od poręczy schodów z donośnym „pang!", strąciła puszkę z nakrętkami i wbiła się w stertę niesprawnych siłowników od Golema-Golema.

Skuleni przyjaciele wolno wyprostowali się, opuścili ręce, którymi do tej pory zasłaniali głowy. Felix przyniósł świnkę i obejrzał ją ze wszystkich stron. Na grzbiecie widać było dołeczek wielkości odwłoka mrówki faraona.

-- Czyli młotek nie -- podsumował.

Włożył skarbonkę do imadła i mocno zakręcił. Wetknął do kontaktu kabel od szlifierki kątowej, założyłmaskę ochronną i uruchomił silnik. Snop iskier strzelił pod sufit. Łoskot zmusił wszystkich do zatkania uszu. Mniej więcej po minucie Felix zrezygnował, odłożył narzędzie i krytycznie przyjrzał się osmalonej powierzchni metalu. Była porysowana, fakt, ale zdecydowanie nie przecięta.

-- Teraz pewnie żałujesz, że kupiłeś pancerną świnię? -- zapytał Net.

-- Gdyby nie była tak solidna, to bym ją rozwalił dawno temu i kasy by w ogóle nie było.

376

Felix rozejrzał się po pokoju i jego wzrok padł na wielki stalowy przecinak. Wziął go i zważył w dłoni.

-- Ja wychodzę -- Net zrobił pół kroku wstecz, ale Nika przytrzymała go za rękaw.

Felix włożył ostrze przecinaka w szczelinę na grzbiecie skarbonki i uderzył z wierzchu młotem. Tym razem poszło znacznie łatwiej. Z przykrym zgrzytem przecinak wsunął się głębiej, poszerzając otwór. Po kilku uderzeniach Felix uznał, że starczy. Wyciągnął banknoty pęsetą. Potem potrząsał świnką, dopóki nie wyleciały wszystkie monety. Nika na bieżąco liczyła. Dodała trochę swoich oszczędności. Net też dorzucił, co miał. Wyszło, że budżet wyprawy wynosi pięćset dwadzieścia cztery złote i dwadzieścia siedem groszy.

-- Starczy -- powiedział krótko Felix. -- Idziemy.

Wąskimi schodkami zeszli do sutereny. Zadźwięczał trącony przez drzwi dzwonek. Z zewnątrz sklep miałminiaturową witrynę i wydawał się klitą, za to w środku wyglądał jak spora jaskinia. Zgromadzone przedmioty dokładnie zasłaniały ściany. Wieszaki z ubraniami wojskowymi, skórzanymi płaszczami, a nawet kombinezonami przeciwchemicznymi stały obok sterty metalowych walizek i urządzeń. Zwoje lin, stare silniki, okulary spawalnicze, wiosło, kilka monitorów starego typu i mnóstwo niezwiązanych ze sobą przedmiotów tworzyło niezwykłą mieszankę. Przy słabym oświetleniu zakamarki sklepu ginęły w

mroku.

-- Jeszcze lepiej niż w twojej piwnicy -- zauważyła Nika.

Sufit był na tyle nisko, że Net, stanąwszy na palcach, zdołał go

dotknąć całą dłonią.

W kącie sklepu, pochylony nad rozkręconym mechanizmem zegarowym, siedział mały, gruby człowieczek, ubrany w stylu sklepikarza ze starych filmów. Obszerne sztruksowe spodnie na szelkach sięgały mu do połowy brzucha. Wetknięta w nie jasna lniana koszula była wyraźnie za duża. Stara blaszana lampa rzucała jego karykaturalny cień na upstrzoną kolorowymi naklejkami szafę pancerną.

377

-- Moment! -- zawołał skrzekłiwym głosem sprzedawca. -- Nie mogę teraz tego puścić.

Stanęli więc przed biurkiem, podziwiając łysinę okoloną wianuszkiem potarganych siwych włosów. Zanurzone w mosiężnej obudowie pulchne palce naciągały sprężynę, jednocześnie dokręcając śrubę i ustawiając jakieś zapadki i przekładnie. Wreszcie coś zaskoczyło z metalicznym kliknięciem. Sprzedawca odetchnął, uniósł głowę i spojrzał na gości szarymi oczyma zza grubych szkieł. Kul-foniasty nos w połączeniu z posturą upodabniał go do ogolonego krasnoluda.

-- Aaa, Felix! -- ucieszył się staruszek. Wstał i uścisnął dłoń chłopaka. Sięgał mu ledwie do ramienia.

-- To moi przyjaciele, Net i Nika. A to sierżant Papryka, właściciel tego niesklepu. Człowiek niezastąpiony.

Przywitali się.

-- Powiedziałeś „niesklepu"? -- zapytał Net.

-- Tak powiedział -- przytaknął staruszek. -- Mam tu rzeczy do sprzedania, do wymiany, do oddania w dobre ręce, a nawet takie, które jak weźmiesz, to chętnie dopłacę.

Net powoli kiwnął głową, że zrozumiał, choć jego mina mówiła co innego.

-- Jak idzie interes? -- zapytał uprzejmie Felix.

-- Jest siedemnasta -- sierżant potarł brodę. -- Otworzyłem o jedenastej, czyli sześć godzin temu. Niech policzę... Dziś miałem trzech klientów. Łącznie z wami.

-- Czyli jesteśmy pierwsi? -- zdziwił się Net. -- Opłaca się panu?

-- Bywa że przez cały tydzień nikt nie zagląda -- przyznał sprzedawca. -- Ale zdarza się, że jeden klient zostawia mi tyle kasy, że walczę z pokusą emigracji na Madagaskar. Czego potrzebujecie?

-- Potrzebujemy trzy... to znaczy dwie maski tlenowe z zapasowymi butlami -- Felix wyciągnął z kieszeni kartkę. -- Trzy... znaczy dwa kaski z uchwytami na latarki.

-- Możesz przestać się mylić? -- poprosił Net.

-- Daj listę -- sierżant wyjął z dłoni Felixa kartkę. -- Poodha-czam sobie. Lubię odhaczać. Hm... Kasków nie mam, ale mam heł-

378

-- Moment! -- zawołał skrzekliwym głosem sprzedawca. -- Nie mogę teraz tego puścić.

Stanęli więc przed biurkiem, podziwiając łysinę okoloną wianuszkiem potarganych siwych włosów. Zanurzone w mosiężnej obudowie pulchne palce naciągały sprężynę, jednocześnie dokręcając śrubę i ustawiając jakieś zapadki i przekładnie. Wreszcie coś zaskoczyło z metalicznym kliknięciem. Sprzedawca odetchnął, uniósł głowę i spojrzał na gości szarymi oczyma zza grubych szkieł. Kul-foniasty nos w połączeniu z posturą upodabniał go do ogolonego krasnoluda.

-- Aaa, Felix! -- ucieszył się staruszek. Wstał i uścisnął dłoń chłopaka. Sięgał mu ledwie do ramienia.

-- To moi przyjaciele, Net i Nika. A to sierżant Papryka, właściciel tego niesklepu. Człowiek niezastąpiony.

Przywitali się.

-- Powiedziałeś „niesklepu"? -- zapytał Net.

-- Tak powiedział -- przytaknął staruszek. -- Mam tu rzeczy do sprzedania, do wymiany, do oddania w dobre ręce, a nawet takie, które jak weźmiesz, to chętnie dopłacę.

Net powoli kiwnął głową, że zrozumiał, choć jego mina mówiła co innego.

-- Jak idzie interes? -- zapytał uprzejmie Felix.

-- Jest siedemnasta -- sierżant potarł brodę. -- Otworzyłem o jedenastej, czyli sześć godzin temu. Niech policzę... Dziś miałem trzech klientów. Łącznie z wami.

-- Czyli jesteśmy pierwsi? -- zdziwił się Net. -- Opłaca się panu?

-- Bywa że przez cały tydzień nikt nie zagląda -- przyznał sprzedawca. -- Ale zdarza się, że jeden klient zostawia mi tyle kasy, że walczę z pokusą emigracji na Madagaskar. Czego potrzebujecie?

-- Potrzebujemy trzy... to znaczy dwie maski tlenowe z zapasowymi butlami -- Felix wyciągnął z kieszeni kartkę. -- Trzy... znaczy dwa kaski z uchwytami na latarki.

-- Możesz przestać się mylić? -- poprosił Net.

-- Daj listę -- sierżant wyjął z dłoni Felixa kartkę. -- Poodha-czam sobie. Lubię odhaczać. Hm... Kasków nie mam, ale mam heł-

378

my wojskowe. Są solidniejsze. Wykrywacz metanu, wykrywacz

siarkowodoru... E tam. Mam uniwersalny, lepszy, mniejszy. Co my

tu mamy dalej?...

Objuczeni wypchanymi plecakami szli w kierunku przystanku. Wyprzedził ich stary Jeep Cherokee z logiem IBN na drzwiach. Przejechał jeszcze sto metrów i zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy. Przyjaciele zatrzymali się zaciekawieni. Nie był to z pewnością samochód profesora Zakopca. Wysiadło z niego dwóch facetów w kombinezonach z napisem „nano". Jeden z nich otworzył bagażnik i wyjąłzakrzywiony na końcu stalowy pręt. Tuż za tylnym zderzakiem Jeepa znajdowała się okrągła studzienka. Mężczyzna włożył w otwór klapy pręt i z wysiłkiem odsunął żeliwną pokrywę. W tym czasie drugi otworzył walizkę z chmarą i neseser ze zdalnym sterowaniem.

-- Zmarnują chmarę -- westchnął Felix. -- Program do sterowania nie poradzi sobie w takich warunkach. Pamiętacie, jak się krza-czył w bazie w Milo, w wakacje?

-- Chmara zaczęła lepiej działać, jak zainstalował się w niej Manfred -- przyznał Net.

Miniroboty luźnym wodospadem wpadały ze skrzyni wprost do otwartej studzienki.

-- Wiecie, co myślę -- odezwał się Net. -- Jeśli jesteśmy świadkami zejścia pod ziemię dwóch ekip poszukiwaczy, to znaczy, że w całym mieście jest ich ze dwadzieścia. W życiu nie mamy... nie macie szans znaleźć Bazyliszka-przed nimi.

Felix wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Nagle przyciągnął do siebie pasek plecaka Neta z telefonem w futerale, przy okazji przyciągając również całego Neta.

-- Manfred, jesteś? -- zapytał.

-- Jestem. Widzę chmarę. Wspomnienia wracają...

-- Ile minirobotów potrzebujesz, żeby móc się do nich przekopiować?

379

-- Moment! -- zawołał skrzekłiwym głosem sprzedawca. -- Nie mogę teraz tego puścić.

Stanęli więc przed biurkiem, podziwiając łysinę okoloną wianuszkiem potarganych siwych włosów. Zanurzone w mosiężnej obudowie pulchne palce naciągały sprężynę, jednocześnie dokręcając śrubę i ustawiając jakieś zapadki i przekładnie. Wreszcie coś zaskoczyło z metalicznym kliknięciem. Sprzedawca odetchnął, uniósł głowę i spojrzał na gości szarymi oczyma zza grubych szkieł. Kul-foniasty nos w połączeniu z posturą upodabniał go do ogolonego krasnoluda.

-- Aaa, Felix! -- ucieszył się staruszek. Wstał i uścisnął dłoń chłopaka. Sięgał mu ledwie do ramienia.

-- To moi przyjaciele, Net i Nika. A to sierżant Papryka, właściciel tego niesklepu. Człowiek niezastąpiony.

Przywitali się.

-- Powiedziałeś „niesklepu"? -- zapytał Net.

-- Tak powiedział -- przytaknął staruszek. -- Mam tu rzeczy do sprzedania, do wymiany, do oddania w dobre ręce, a nawet takie, które jak weźmiesz, to chętnie dopłacę.

Net powoli kiwnął głową, że zrozumiał, choć jego mina mówiła co innego.

-- Jak idzie interes? -- zapytał uprzejmie Felix.

-- Jest siedemnasta -- sierżant potarł brodę. -- Otworzyłem o jedenastej, czyli sześć godzin temu. Niech policzę... Dziś miałem trzech klientów. Łącznie z wami.

-- Czyli jesteśmy pierwsi? -- zdziwił się Net. -- Opłaca się panu?

-- Bywa że przez cały tydzień nikt nie zagląda -- przyznał sprzedawca. -- Ale zdarza się, że jeden klient zostawia mi tyle kasy, że walczę z pokusą emigracji na Madagaskar. Czego potrzebujecie?

-- Potrzebujemy trzy... to znaczy dwie maski tlenowe z zapasowymi butlami -- Felbc wyciągnął z kieszeni kartkę. -- Trzy... znaczy dwa kaski z uchwytami na latarki.

-- Możesz przestać się mylić? -- poprosił Net.

-- Daj listę -- sierżant wyjął z dłoni Felixa kartkę. -- Poodha-czam sobie. Lubię odhaczać. Hm... Kasków nie mam, ale mam heł-

my wojskowe. Są solidniejsze. Wykrywacz metanu, wykrywacz

siarkowodoru... E tam. Mam uniwersalny, lepszy, mniejszy. Co my

tu mamy dalej?...

* * *

Objuczeni wypchanymi plecakami szli w kierunku przystanku. Wyprzedził ich stary Jeep Cherokee z logiem IBN na drzwiach. Przejechał jeszcze sto metrów i zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy. Przyjaciele zatrzymali się zaciekawieni. Nie był to z pewnością samochód profesora Zakopca. Wysiadło z niego dwóch facetów w kombinezonach z napisem „nano". Jeden z nich otworzył bagażnik i wyjąłzakrzywiony na końcu stalowy pręt. Tuż za tylnym zderzakiem Jeepa znajdowała się okrągła studzienka. Mężczyzna włożył w otwór klapy pręt i z wysiłkiem odsunął żeliwną pokrywę. W tym czasie drugi otworzył walizkę z chmarą i neseser ze zdalnym sterowaniem.

-- Zmarnują chmarę -- westchnął Felix. -- Program do sterowania nie poradzi sobie w takich warunkach. Pamiętacie, jak się krza-czył w bazie w Milo, w wakacje?

-- Chmara zaczęła lepiej działać, jak zainstalował się w niej Manfred -- przyznał Net.

Miniroboty luźnym wodospadem wpadały ze skrzyni wprost do otwartej studzienki.

-- Wiecie, co myślę -- odezwał się Net. -- Jeśli jesteśmy świadkami zejścia pod ziemię dwóch ekip poszukiwaczy, to znaczy, że w całym mieście jest ich ze dwadzieścia. W życiu nie mamy... nie macie szans znaleźć Bazyliszka przed nimi.

Felix wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Nagle przyciągnął do siebie pasek plecaka Neta z telefonem w futerale, przy okazji przyciągając również całego Neta.

-- Manfred, jesteś? -- zapytał.

-- Jestem. Widzę chmarę. Wspomnienia wracają...

-- Ile minirobotów potrzebujesz, żeby móc się do nich przekopiować?

379

my wojskowe. Są solidniejsze. Wykrywacz metanu, wykrywacz

siarkowodoru... E tam. Mam uniwersalny, lepszy, mniejszy. Co my

tu mamy dalej?...

Objuczeni wypchanymi plecakami szli w kierunku przystanku. Wyprzedził ich stary Jeep Cherokee z logiem IBN na drzwiach. Przejechał jeszcze sto metrów i zatrzymał się po przeciwnej stronie ulicy. Przyjaciele zatrzymali się zaciekawieni. Nie był to z pewnością samochód profesora Zakopca. Wysiadło z niego dwóch facetów w kombinezonach z napisem „nano". Jeden z nich otworzył bagażnik i wyjąłzakrzywiony na końcu stalowy pręt. Tuż za tylnym zderzakiem Jeepa znajdowała się okrągła studzienka. Mężczyzna włożył w otwór klapy pręt i z wysiłkiem odsunął żeliwną pokrywę. W tym czasie drugi otworzył walizkę z chmarą i neseser ze zdalnym sterowaniem.

-- Zmarnują chmarę -- westchnął Felix. -- Program do sterowania nie poradzi sobie w takich warunkach. Pamiętacie, jak się krza-czył w bazie w Milo, w wakacje?

-- Chmara zaczęła lepiej działać, jak zainstalował się w niej Manfred -- przyznał Net.

Miniroboty luźnym wodospadem wpadały ze skrzyni wprost do otwartej studzienki.

-- Wiecie, co myślę -- odezwał się Net. -- Jeśli jesteśmy świadkami zejścia pod ziemię dwóch ekip poszukiwaczy, to znaczy, że w całym mieście jest ich ze dwadzieścia. W życiu nie mamy... nie macie szans znaleźć Bazyliszka przed nimi.

Felix wyraźnie nad czymś się zastanawiał. Nagle przyciągnął do siebie pasek plecaka Neta z telefonem w futerale, przy okazji przyciągając również całego Neta.

-- Manfred, jesteś? -- zapytał.

-- Jestem. Widzę chmarę. Wspomnienia wracają...

-- Ile minirobotów potrzebujesz, żeby móc się do nich przekopiować?

-- Od biedy wystarczy połowa tego, co miałem wtedy, ale to na granicy bezpieczeństwa.

-- Czy mógłbyś -

-- Net, obróć plecak z minikomputerem w ich stronę. Tak tłumisz mi sygnał swoim szkieletem.

-- Jak sobie życzysz -- Net obrócił się plecami do spadającej chmary. -- Mam nadzieję, że wiecie, co robicie.

Miniroboty wlatywały do kanału jeszcze przez minutę. Naukowcy zamknęli studzienkę, wsiedli do samochodu, ale nie wiedzieć czemu, nie odjeżdżali.

-- Udało się? -- zapytał Net.

-- Zaraz zobaczymy -- powiedział z telefonu Manfred.

-- Przejdźmy może za róg.

Skręcili w pierwszą przecznicę. Przeszli dwadzieścia metrów, gdy z kratki kanalizacyjnej wybiła w góręczarna fontanna buczącego cicho mrowia. Chmara ułożyła się w powietrzu w dwumetrowego smile'a i przemówiła głosem Manfreda:

-- Sądzę, że się udało.

-- Okradliście Instytut Badań Nadzwyczajnych -- stwierdziła z zaskoczeniem Nika.

-- Nie. Miniroboty miały przeszukać tyle kanałów pod centrum, ile się da -- Mówił to wciąż Manfred z chmary, a smile poruszał przy tym swoimi dwumetrowymi ustami. -- Wylatywanie na powierzchnię nie było przewidziane. Planowano, że będą pracować do wyczerpania akumulatorów, a potem spadną do ścieków. Miały przed sobą dwadzieścia minut istnienia.

-- Dlaczego? -- zdziwiła się Nika. -- Takie marnotrawstwo? Mogłyby wylatywać i ładować się jakoś.

-- Napisanie odpowiedniego subprogramu trwałoby ze dwa tygodnie. To nie było Al -- dodał z pewną dumą. -- Tam każdą linijkę kodu musi napisać człowiek. A człowiek jest powolny.

-- Poświęcili więc na straty coś, co i tak już było w archowum

-- wyjaśnił Felix. -- Z pomocą Manfreda przeszukamy znacznie większy obszar i nie stracimy minirobotów. Zresztą po wszystkim oddamy je.

380

Dopiero teraz zobaczyli, że po drugiej stronie ulicy stoi zakutana w płaszcz kobieta i z rozdziawionymi ustami gapi się na wiszącą w powietrzu chmarę.

-- Manfred? -- poprosił cicho Net. -- Mógłbyś się jakoś udy-skretnić?

-- Ups... -- Manfred śmignął w górę i zniknął na wieczornym niebie.

-- Grudzień -- dodał głośniej Net, tak, żeby kobieta go usłyszała -- a komary jak bawoły!

Gdy w piątkowe popołudnie dotarli do szpitala, zastali na miejscu ciocię Hinduski Dramat Psychologiczny. Siedziała w różowym swetrze z błyszczącymi aplikacjami przy łóżku babci i snuła historięswojej nieszczęśliwej codzienności. Przyjaciele zatrzymali się przed drzwiami.

-- No i mówię ci, Luchna, idę tą Marszałkowską, a tu nagle, rozumiesz, wielki gołąb pikuje na mnie jak bombowiec. Ile mnie to zdrowia kosztowało!

-- Uderzył cię? -- zapytała nieco już znudzona babcia.

-- Nie no, zakręcił. No, ale mógł nie zakręcić! Także szkoda gadać. Jakieś dziecko rzuciło mu kawałek bułki. No, ktoś mógł zginąć normalnie. Z takimi dziećmi to się powinno zrobić porządek. Do poprawczaka powsadzać i nauczyć. Tak się powinno zrobić. Ech, o Jezu... Jezu, Jezu, Jezu... Ciężko, no mówię ci, Luchna. Życia nie ma. Po prostu tragedia. Szkoda gadać... a jak ty się czujesz?

-- Doskonale -- odparła babcia. -- Mam nadzieję, że dziś mnie wypiszą. Świat jest zbyt piękny, żeby tracić czas na bezczynne leżenie.

-- No tak, bo ty nic nie wiesz -- Hinduski Dramat Psychologiczny wytarła czoło chustką. -- Ja ci mówię, Luchna. Szkoda gadać... Szczęście, że ty nic nie wiesz.

Leżąca w sąsiednim łóżku kobieta musiała słuchać tych narzekań od dłuższego czasu, bo zaciskała palce na gazecie z krzyżówkami, aż pogniotła papier. Z desperacją rozwiązywała łamigłówkę i starała się nawet nie zerkać w bok.

381

-- A co mam wiedzieć? -- zapytała wreszcie babcia.

-- Karambol był wczoraj na moim skrzyżowaniu! -- wykrzyknęła. -- Pod moimi oknami! Pisk, huk, policja, straż pożarna, pogotowie. Ludzie biegają, korek. Szkoda gadać...

-- Ile samochodów się zderzyło? Nie pisali nic w gazecie.

-- No dwa, ale trzeci prawie -- dodała ciocia, nachylając się do babci, jakby to była jakaś tajemnica. -- Na pewno byli pijani. Mówię ci. Teraz wszyscy piją. Ech... Horror. Aż strach przejść przez ulicę. Ktoś mógłzostać ranny.

-- Więc nikt nie zginął?

-- Ale mógł!

Kobieta w sąsiednim łóżku przebiła długopisem kilka stron czasopisma. Przyjaciele zauważyli dwie

wielkie muchy krążące nad ciocią.

-- Coraz więcej wypadków -- ciocia wzniosła wzrok ku niebu, czyli ku sufitowi. Chwilę przyglądała się muchom, po czym kontynuowała. -- Policji nie chciało się pewnie przyjechać. Co się będą fatygowaćdo stłuczonego kierunkowskazu.

-- Stłuczonego kierunkowskazu? -- zdziwiła się babcia. -- A straż pożarna?

-- Prawie przyjechała. Niewiele brakowało i musiałaby przyjeżdżać. Pogotowie też już prawie jechało.

-- Czyli nikomu nic się nie stało?

-- Chyba nie, ale to się przecież może okazać nawet po latach. O, tu, tu -- Hinduski Dramat Psychologiczny odwróciła się bokiem i kazała babci dotknąć się pod żebrami. -- Tu, zobacz. Tu, tu. Czujesz?

-- Nic nie czuję, Gertrudo.

-- Jak to nic nie czujesz? No, macaj, jaki guz tam jest. To wtedy, jak mnie przycięły drzwi od windy u Zdzicha. Pamiętasz?

-- Nie bardzo. Nawet Zdzicha nie pamiętam.

-- No, w siedemdziesiątym pierwszym. Nie pamiętasz? Na Bródnie. Opowiadałam ci.

-- Nie pamiętam. Prześwietlenie robiłaś?

382

-- Robiłam, ale nie pomogło. Pewnie rentgen zepsuty. Jak wszystko. Zdrowie chcą mi zmarnować. Ech, szkoda gadać... Nie czujesz guza?

-- Nie czuję! -- powtórzyła po raz kolejny babcia. -- Za gruba jesteś i nic nie czuję.

-- Za gruba! -- prychnęła ciocia. -- To też od tego wypadku. Stres leczyłam ptasim mleczkiem -- machnęła ręką. -- Nieważne, ech... zamęczą cię tu. Podpiszesz mi się pod listem do Krysi? To ta, co mieszka w Sztokholmie. Pamiętasz?

Kobieta z sąsiedniego łóżka zmięła w dłoniach gazetę, rzuciła ją w kąt i wściekła wyszła z sali.

-- Nie pamiętam chyba -- babcia spróbowała się zastanowić. -- Nie, raczej nie.

-- No, ale miło jej będzie, jak się podpiszesz -- ciocia wyjęła ze skajowej torebki kopertę, a z niej list.

-- Zaraz, gdzieś tu miałam okulary. Pisałaś na maszynie?

-- Tak podpisz, bez okularów --■ ciotka machnęła ręką. -- Chodzi o symbol, o pamięć.

-- Strasznie wkurzająca -- stwierdził Net. -- To jest zabawne przez pierwsze dwie minuty.

-- Przynajmniej nie próbuje zrobić skoku na spadek -- zauważyła Nika.

-- Tyle że znów nie poznam historii dziadka Leona -- mruknął Felix. -- Do tej opowieści chyba potrzebny jest odpowiedni nastrój.

W tym momencie w pokoju zakłębiło się od tłustych czarnych owadów. Rzuciły się na ciotkę, wyrwały jej z rąk list i podarły go na strzępy. Przyjaciele patrzyli na to w kompletnym osłupieniu. Skrawki papieru latały w powietrzu jak śnieg. Owady rzuciły się na ciotkę. Ta zerwała się z krzesła i zaczęła odganiać muchy od koka. Wreszcie chwyciła torbę, z której wypadły jeszcze okulary i, krzycząc, wybiegła na korytarz.

-- Zgubiła okulary -- zauważyła Nika. Weszła do pokoju i podniosła je z podłogi.

-- To moje -- zauważyła babcia. -- Gdzie były?

383

Przyjaciele spojrzeli na siebie z zaskoczeniem. Felix nachylił się i podniósł skrawek papieru z fragmentem napisu „stament". Wszystko stało się jasne.

-- Ale co za podłość! -- oburzyła się Nika. -- Babcia leży chora w szpitalu, a ci wszyscy ludzie myślątylko o jej pieniądzach!

Wyglądała, jakby chciała biec zą Hinduskim Dramatem Psychologicznym i wyczyścić jej różowym swetrem posadzkę.

Muchy w postaci bezładnej chmary zawisły nad łóżkiem babci.

-- Wyłączyliście telefony -- zauważył Manfred. -- Nie mogłem was ostrzec. Widziałem, jak wychodziła od notariusza. Domyśliłem się.

-- W szpitalu trzeba wyłączyć telefony -- przypomniał Net. -- Ale jak?...

-- Nie mogę rozmawiać. Mam za mało elementów. Poziom inteligencji szympansa. Lecę dołączyć do reszty.

Chmara wyleciała przez drzwi.

-- Jezu, gadające muchy--jęknęła babcia. -- Chyba źle ze mną...

-- To taki... nowy wynalazek, babciu -- wyjaśnił Felix, zbierając skrawki papieru z podłogi. -- Naprawdę wygląda jak muchy i naprawdę mówi.

384

14. Podwójna ścierna

Autobus wypluł ich na ciemnym zakręcie wśród drzew. Skoro był tu przystanek, to nie bez powodu.

Czarny zarys na tle granatowego nieba mógłby uchodzić za połupaną czasem skałę, gdyby nie kilka żółtych prostokątów okien. Wzgórze, samotny dom ze szpiczastymi dachami i zimny wiatr. Cichnący odgłos silnika autobusu brzmiał jak niknąca nadzieja.

-- Do pełni grozy brakuje tylko pełni księżyca -- szepnął Net.

Felix puknął go w ramię i wskazał na niebo. Net jęknął cicho.

Księżyc w pełni wychodził właśnie zza chmury.

Ciszę przerwał grzechot tabletek, które Klaudia wysypała sobie na dłoń. Połknęła dwie.

-- Witaminy -- wyjaśniła. -- Na wszelki wypadek.

-- Możemy jeszcze zrezygnować -- wtrąciła Celina. -- Teraz, jak sobie o tym pomyślę...

-- Łączę się z tobą w bólu -- Net przełknął ślinę -- ale autobus wraca za godzinę.

Chcąc nie chcąc, ruszyli ścieżką w stronę domu dziecka. Mimowolnie zbili się w ciasną grupkę. Wspięli sięponad wierzchołki ni-

385

skich drzew. Z trzech stron było miasto. Tysiące okien migotało w oddali. Teraz, z góry, było nawet słychać słaby szum samochodów. Za kilka lat miasto dotrze i tu. Za kilka lat... Teraz było tu porośnięte rzadkim lasem pustkowie, enklawa ciemnego niepokoju w znanym świecie.

Stalowa furtka w kutym ogrodzeniu z prętów nie kojarzyła się szczególnie przyjemnie. Przywodziła na myśl bardziej wejście na cmentarz. Nie było chętnego, by nacisnąć klamkę.

W oknie na piętrze pojawiła się czarna sylwetka, ale znikła, nim zdążyli się jej przyjrzeć.

-- Jezu... -- Oskar aż drgnął. Zbiegłby na dół, gdyby nie to, że bał się zostać sam. Chociaż, prawdęmówiąc, gdyby to zrobił, większa część klasy poszłaby w jego ślady.

Tak naprawdę tym, co pchnęło Felixa do naciśnięcia klamki, było zimno. Temperatura spadła już poniżej zera. Piekielny pisk nie-naoliwionych zawiasów zabrzmiał jak wystrzał. We wszystkich oknach pojawiły się głowy.

-- Pewnie są głodni -- powiedział śmiertelnie poważnie Net.

Stojąca obok Klaudia wyglądała, jakby chciała go uderzyć.

-- Przestańcie -- poprosiła ze ściśniętym gardłem Nika. -- Zachowujmy się normalnie.

-- Ja się normalnie boję -- wyjaśnił Net.

-- A ja normalnie żałuję, że to wymyśliłam -- dodała Celina.

Wolnym krokiem zbliżali się do domu. Nagle z boku rozległo się

dzikie ujadanie. W ciemności zamigotały żółte ślepia. Niewiele brakowało, a zaczęliby uciekać w panice. Szczęknął łańcuch -- pies był uwiązany. W bladym świetle bijącym z okien widać było zmierzwione futro bestii.

-- Chyba jakaś dzika krzyżówka owczarka niemieckiego -- Wiktor przełknął ślinę.

-- Z krokodylem -- dokończył Net.

-- Żałuję, że to wymyśliłam... -- powtórzyła Celina.

Otworzyły się drzwi i stanęła w nich wysoka kobieta w spódnicy

niemal do ziemi. Jej ciemna postać odcinała się od jasnego wnętrza

386

domu. Za nią wychyliły się trzy mniejsze główki. Pies warczał gardłowo.

-- Mogło być gorzej -- mruknął Net. -- Mogło padać. -- Po czym dodał głośniej. -- Dzień dobry... wieczór.

-- My w sprawie mikołajek -- dorzucił Lucjan.

-- Oczekujemy was -- postać cofnęła się, robiąc przejście.

Nieufnie weszli do pomalowanego na kolor butelkowej zieleni

hallu. Był wysoki na dwie kondygnacje i dosyć przestronny. Po prawej stronie znajdowały się schody na piętro. Z sufitu zwieszał się kryształowy żyrandol, z pewnością pamiętający lepsze czasy. Nad schodami powieszono obrazy. Kobieta, która otworzyła drzwi, miała z sześćdziesiąt lat. Granatowa, długa do kostek sukienka z ciemnego materiału nadawała jej wygląd przedwojennej guwernantki. Na kościstym nosie opierały się prostokątne okulary, zza których na gości patrzyły zimne szare oczy. Obok kobiety stała dziewczynka i dwóch chłopców. Cała trójka ubrana była w bure mundurki.

-- Joasia, Andrzej 1 i Andrzej 2 odbiorą od was okrycia wierzchnie -- powiedziała oficjalnym tonem kobieta.

Na to polecenie trójka rzuciła się odbierać kurtki. Gdy schowali je, łącznie z plecakami pełnymi prezentów, do ukrytej w ścianie szafy, odbiegli szerokim korytarzem do sali na tyłach domu.

Nika uniosła wzrok, a za nią reszta klasy. Przechylone przez poręcz galeryjki przyglądało im się może pięcioletnie dziecko.

-- Idź do pokoju, zamknij drzwi i nie wychodź -- poleciła kobieta.

Odpowiedzią był tupot małych stopek i trzaśnięcie drzwiami.

-- Jest chore na coś zakaźnego? -- zapytała Klaudia.

-- Wprowadziłam zasadę, że w zabawie biorą udział tylko podopieczni powyżej szóstego roku życia -- odwróciła zimne spojrzenie na gości i powolnym ruchem zaplotła dłonie. -- Nazywam się pani Eleonora Chrubieszczak i zarządzam tym domem. Przebywając w nim jesteście zobowiązani do przestrzegania Zasad. Zasada numer jeden: nie zadajecie dziwnych pytań.

-- Jakich dziwnych? -- zapytał Lucjan.

Spojrzenie Pani Eleonory Chrubieszczak świadczyło o tym, że to właśnie było dziwne pytanie.

387

Rozglądali się po ścianach, ale było tam niewiele do oglądania. Nika gapiła się w dywan i chciała być parękilometrów stąd. Net zauważył to i wziął ją za rękę.

-- Zasada numer dwa -- zagrzmiała Pani Eleonora. -- Chłopcy nie dotykają dziewczynek i vice versa. Chyba że na przywitanie, pożegnanie albo podczas składania życzeń.

-- A podczas udzielania pierwszej pomocy? -- strzelił Net.

To też było dziwne „pytanie". Nika delikatnie wyswobodziła dłoń, a gospodyni nagrodziła ją drgnięciem kącika ust, co zapewne było szczątkowym uśmiechem, po czym oznajmiła:

-- Teraz przejdziemy do jadalni, gdzie poznacie resztę podopiecznych.

Ruszyła korytarzem, którym wcześniej pobiegli ponumerowani Andrzeje. Kompletna cisza w sali na końcu była podejrzana. Jadalnia okazała się sporym pomieszczeniem, dla odmiany pomalowanym na kolor niebieski. Tu również nie było ozdób, za wyjątkiem wielkiego stojącego zegara i tablicy z wypisanymi maczkiem Zasadami. Duże okno bez zasłon naprzeciw drzwi wychodziło w noc - równie dobrze mogłoby być nieprzezroczyste. Wzdłuż pozostałych ścian ustawiono dwa długie stoły, po obydwu stronach których siedzieli „podopieczni". Chłopcy po lewej, dziewczyny po prawej. Wszyscy mieli na sobie identyczne brązowe swetry w pasy i wszyscy zdawali się trwać w bezdechu. Obserwowali gości.

-- Cze... ść -- rzucił Net.

Nikt nie odpowiedział.

-- Proszę bardzo, teraz przedstawicie się sobie -- poleciła Eleonora.

Podopieczni wstali i wyszli zza stołów, sprawnie formując dwa szeregi.

-- Ja cię... -- szepnął Net.

-- Będzie najwygodniej, jeśli przejdziecie teraz wzdłuż i kolejno się przywitacie -- pani Eleonora zachęciła stojącą najbliżej Celinę.

Dziewczyna podeszła do najbliższego chłopca i wyciągnęła dłoń.

-- Celina.

-- Mirek.

388

-- No, dalej -- zachęciła gospodyni. -- Jeśli mamy się wspólnie bawić, powinniśmy się poznać.

-- Celina.

-- Zdzisiek.

-- Celina.

-- Hubert drugi.

-- Celina.

-- Maciek pierwszy.

-- Celina.

-- Zenobiusz.

Trwało to dobre pięć minut, nim wszyscy wszystkim się przedstawili, a pod koniec i tak mało kto pamiętał usłyszane imiona. Wyjątkiem był Zenobiusz, którego zapamiętali wszyscy. Następnie usiedli przy dwóch stołach, oddzielnie chłopcy, oddzielnie dziewczyny. Pani Eleonora usiadła na szczycie stołu dziewcząt, na drewnianym fotelu z podłokietnikami. Analogiczne miejsce przy stole chłopców pozostawało wolne, choć leżało przed nim nakrycie.

-- Ja was bardzo przepraszam... -- szepnęła Celina.

-- Nie mogłaś wiedzieć -- trzeźwo zauważyła Nika. -- Zwykle domy dziecka tak nie wyglądają.

-- Mówiłam od początku, co o tym sądzę -- Klaudia podejrzliwie przyglądała się łyżce. Choć ta była idealnie czysta, dla pewności wytarła ją o sweter. Widząc to, gospodyni zacisnęła usta i zmrużyła oczy. Jednak nic nie powiedziała.

W korytarzu, którym przyszli, otworzyły się drzwi do kuchni. Pojawił się w nich wózek z poskrzypującym kółkiem. Na blacie stał wielki gar. Po chwili z kuchni wyłonił się również pchający go me-gagarbaty kucharz w białym fartuchu i białej czapce.

-- O ja pier... praszam! -- szepnął Net. -- No to mi dopełniło obraz...

Kucharz wepchnął wózek do jadalni. Wolno posuwał się wzdłuż stołów i chochlą nalewał zupę do podsuwanych mu talerzy. Mruczał coś pod nosem, ale nie sposób było tego zrozumieć.

-- Andrzej drugi jest w tym tygodniu na diecie -- przypomniała gospodyni. -- Połowa porcji.

389

-- Ale... -- próbował zaprotestować wymieniony.

-- Znów ci kiszki zaszaleją.

Net nachylił się konspiracyjnie do sąsiada i zapytał:

-- Numerują was tu?

-- To żeby się nie myliło. Nie mamy nazwisk -- wyjaśnił tamten.

-- A drugie imiona?

-- Też utajnione -- chłopak ściszył jeszcze bardziej głos.

Po chwili wszystkie talerze były napełnione, ale nikt nie zaczynał jeść. Wyglądało na to, że puste miejsce na szczycie stołu chłopców zajmie kucharz, bo w bezpańskim talerzu również znalazła się zupa. Ale nie, zniknął w drzwiach kuchni. Prawdopodobnie po to, żeby przygotowywać drugie danie.

-- Podziękujmy teraz Bogu za to, że mamy dach nad głową i ciepłą strawę -- powiedziała Eleonora.

Wszyscy podopieczni złożyli dłonie i chwilę poruszali ustami w niemej modlitwie. Ciszę przerwał brzęk upuszczonej łyżki.

Ktoś schylił się i podniósł ją ukradkiem. Wreszcie wszyscy zaczęli jeść. Zupa była wodnista i bez smaku, choć przynajmniej nie paskudna. Klasa druga „a" jadła przez grzeczność.

Lucjan od dłuższego czasu przyglądał się wysokiej i całkiem ładnej dziewczynie siedzącej pod przeciwnąścianą, dokładnie na wprost niego.

-- Jak się nazywa ta czarna? -- zapytał sąsiada.

-- Klementyna.

-- Niezła jest.

-- Młody człowieku! -- odezwała się karcącym głosem Eleonora. -- Zasada numer osiemdziesiąt trzy mówi, że wszyscy jesteśmy równi i nikt nie może być faworyzowany.

-- Ja tylko powiedziałem, że Klementyna jest... fajna -- odparł zaskoczony Lucjan.

-- Wszyscy powinni ci się podobać tak samo. W tym domu panuje porządek i sprawiedliwość. Klementyno, idź do swojego pokoju.

Dziewczyna wstała i ze spuszczoną głową bez słowa ruszyła do wyjścia.

390

-- Zaraz! -- zaprotestował Lucjan. -- Ja coś powiedziałem, a ona ma karę?

-- Kary nie mogą niestety być nakładane na gości. A szkoda, wielka szkoda.

-- Ale-

-- Koniec dyskusji.

Do końca posiłku nie padło ani jedno słowo. Brzęknięcia łyżek odbijały się od pustych ścian. Wszyscy skończyli, tylko jeden mały chłopczyk siedzący przy końcu stołu wciąż siorbał zupę, omijając ziemniaki.

Net usłyszał za plecami pochlipywanie. Odwrócił się. Chuda dziewczyna z blond lokami wycierała oczy chusteczką.

-- Dlaczego płaczesz? -- wyszeptał. -- Impreza się jeszcze rozkręci.

Pokręciła tylko głową. Jej sąsiadka wyjaśniła za nią:

-- Policzyła, że jest was za mało i będzie musiała iść na górę.

-- Nie martw się -- nachylił się do blondyny i szepnął jej na ucho. -- Jesteś fajna. Na pewno ktoś z tobą zatańczy.

-- Zasada numer siedemdziesiąt trzy mówi, że nie wypada szeptać w towarzystwie -- znów odezwała się Eleonora. -- Powiedz nam Aniu trzecia, co powiedział ten chłopiec.

Ania trzecia wstała i oznajmiła:

-- Ten chłopiec powiedział, że jestem fajna i że na pewno ktoś ze mną zatańczy.

-- Ależ po prostu!... -- Net wytrzeszczył na nią oczy.

-- Dziękuję, Aniu trzecia. Dobrze zrobiłaś, mówiąc nam o tym.

Ania trzecia skinęła głową i uśmiechnęła się. Ta pochwała wyraźnie poprawiła jej nastrój. Net przygarbiłsię i zaczął jeździć łyżką po pustym talerzu. Nie najadł się wcale i z wytęsknieniem czekał na drugie danie.

-- Musicie wiedzieć, zwracam się teraz do naszych gości -- odezwała się głośniej Eleonora -- że w tym domu to, że ktoś jest „fajny", nie oznacza, że ma w czymkolwiek pierwszeństwo. To by było niesprawiedliwe. Przed waszą wizytą odbyło się losowanie. Ustalili-

391

śmy kolejność. Dla kogo nie będzie pary, pójdzie do pokoju. Żeby nikt nie siedział w kącie.

-- Siedzenie w pokoju jest lepsze od siedzenia w kącie? -- zapytał Felix.

-- Młody człowieku -- Eleonora oparła przed sobą łokcie i zaplotła palce. -- Każde dziecko ma takie samo prawo do zabawy. Nawet to „niefajne". Stąd losowanie. Po posiłku wyznaczę wam pary.

Felix chciał powiedzieć, że przy takiej polityce mało kto będzie się dobrze bawił, ale stwierdził, że dalsza

dyskusja na ten temat nie ma sensu.

Garbaty kucharz znów wtoczył do sali wózek, tym razem pusty. Zaczekał, aż znajdą się na nim wszystkie talerze. Na koniec zabrał talerz sprzed siorbiącego chłopca, choć ten najwyraźniej jeszcze nie skończyłposiłku.

Na dwie minuty w sali zapanowała cisza. Nastrój absolutnej dyscypliny udzielił się również gościom. Nikt nawet nie chrząknął.

Skrzypiący wózek z przypiętym do rączki kucharzem wjechał do jadalni po raz trzeci. Tym razem stał na nim wielki porcelanowy dzban, sterta talerzyków, kubków i metalowe pudełko z herbatnikami. Drugiego dania miało więc nie być. Deser stanowiło kruche ciasteczko. Każdy dostał mały talerzyk z okrągłym herbatnikiem i kubek kompotu, czy raczej zabarwionej kompotem wody.

Pani Eleonora zamiast kompotu otrzymała parującą herbatę w porcelanowej filiżance. Popijała ją wolno, unosząc do góry wyprostowany mały palec. Wodziła przy tym wzrokiem po sali.

Po pięciu minutach garbus pojawił się ponownie, znów pchając popiskujący wózek. Stawało się to powoli denerwujące. Gdy zebrał wszystkie naczynia i wracał do kuchni, Felix zauważył porozumiewawcze spojrzenie, wymienione między nim a najstarszą z dziewczyn, Marią. Nagle garbus wydał mu się bardzo bystry, po chwili jednak mężczyzna znów wbił wzrok w ziemię. Coś miało się tu wydarzyć. Tylko co? Jak najbardziej w stylu tego domu dziecka byłaby sytuacja, w której Eleonora wstaje i mówi: „A teraz siępożegnamy i odprowadzimy gości do furtki. Prezenty rozlosuję sama. Będzie bardziej sprawiedliwe, jak szminki dostaną również chłopcy."

392

Felix uśmiechnął się do swoich myśli. Wiedział jednak, że musi chodzić o coś zupełnie innego.

Kucharz, teraz już bez czapki i przebrany w powycieraną marynarkę, przyniósł dosyć archaiczny odtwarzacz CD i pudełko z płytami. Wszyscy obserwowali, jak ustawia sprzęt na parapecie i podłącza do kontaktu. Eleonora otworzyła pudełko. Net, który ze swojego miejsca widział okładki płyt, krzywił się jak u dentysty, w miarę jak Eleonora je wyjmowała. Podała płytę kucharzowi. Kilka sekund później z głośnika dobiegły dźwięki orkiestry, a po chwili dołączyło do nich wycie śpiewaczki operowej. Net, a chwilę po nim połowa drugiej „a", złapali się za głowę. Wychowankowie domu trwali za to w bezruchu z kamiennymi twarzami. Rzucali tylko szybkie spojrzenia na Eleonorę. Felix miał już pewność, że za chwilęcoś się wydarzy. Obserwował czujnie salę.

-- Wybierzcie sobie parę -- poleciła gospodyni. -- Za chwilę, jak już wprowadzimy się w odpowiedni nastrój, zatańczymy tango. Na czas tanga będzie wolno się dotykać. Z umiarem. Podopieczni bez pary idąna górę do swoich pokojów.

Nikt nie ruszył się z miejsca. Teraz już wszyscy gapili się na Eleonorę, jakby miała lada chwila eksplodować. Ta przymknęła oczy i zaczęła kołysać ramionami jak w transie. Nie sposób było nie przyznać, że zachowuje się dziwnie, nawet jak na standardy tego miejsca.

-- Przy tej muzie bawili się goście na ostatnich urodzinach Rudolfa Valentino -- szepnął Net. -- Może być groźna dla mózgu.

-- To nie od muzyki -- wyjaśnił enigmatycznie Andrzej drugi. -- Zaczekaj chwilę.

Kobieta wstała, przyłożyła dłoń do czoła i powiedziała:

-- Chyba pójdę się zdrzemnąć. Joachimie, dopilnuj proszę, żeby nie łamano tutaj żadnych Zasad. Za trochę... Yhyyy... wrócę.

Wyszła zza stołu, postąpiła kilka kroków, po czym zachwiała się, zrobiła zwiędłą minę, zamknęła oczy i runęła na ziemię. W ostatniej chwili złapało ją kilka rąk z ław po obu stronach sali i sprawnie zamortyzowało upadek. Jak spod ziemi pojawił się garbus, bez trudu wziął kobietę na ręce i wyszedł z sali.

393

Felix wymienił spojrzenia z Netem. Było oczywiste, że cała akcja została zaplanowana, bowiem synchronizacja wypadła perfekcyjnie.

Maria wstała, rozpuściła włosy, wyłączyła operę i oznajmiła:

-- Uśpienie dokonane. Stara potwora zneutralizowana.

-- Poszedł zrobić z niej drugie danie? -- zapytał Net.

-- On żartuje -- wyjaśniła szybko Nika.

-- Sie domyślam, lala -- Maria obejrzała ją od stóp do głów.

-- Lala? -- Nika uniosła brwi.

-- Dopiero teraz zaczyna się zabawa -- Maria podeszła do pustego dotychczas miejsca na szczycie stołu chłopców i rozsiadła się w fotelu, przerzucając jedną nogę przez poręcz. -- Wypuśćcie wszystkich i przynieście resztę scenografii.

Na sali rozpoczęły się dobrze wyćwiczone manewry. Ławy i stoły zsunięto pod ściany. Zegar zostałodwrócony tarczą do ściany. Ze skrytki w podstawie wyciągnięto zestaw kolorowych lamp, spod obruszanej deski podłogowej ktoś wydobył pudełko z płytami. Sześcioletni chłopiec, ten który przedtem siorbał zupę, wszedł na ławę i odwrócili planszę z Zasadami. Po drugiej stronie naklejony był wielki plakat George'a Michaela. Zgasło światło i jadalnię wypełniły wolno pulsujące kolory. Przyniesiono talerzyki z orzeszkami, paluszki i kilka butelek wody gazowanej. Ze skrytek pod blatami stołów wyciągnięto słodycze i chipsy. Co chwilę ktoś biegł na górę i wracał przebrany. Dziewczyny zakładały jeansy lub minispódniczki, chłopcy prezentowali doskonałą mieszankę stylów, od dresiarzy po elegantów. Pojawili się teżroześmiani pięcio-, a nawet czterolat-kowie.

Goście patrzyli na to wszystko z szeroko otwartymi oczami.

-- Co tu się właściwie dzieje? -- zapytał wreszcie Oskar.

-- Mamy układ z Quasim -- wyjaśnił Andrzej drugi, już ubrany w jeansy, jaskrawą bluzę i białe buty sportowe. -- Dosypuje Eleonorze ziółek nasennych do herbaty.

-- I tak codziennie? -- zdziwił się Net.

-- Nie, tylko na specjalne okazje. Gdyby nie to, tańczylibyśmy teraz tango w parach, a potem grali w warcaby.

-- Fakt. Trudno by się nawet rozmawiało z takim moderatorem.

394

Joachim stał z boku i patrzył na to z wyrazem rezygnacji na twarzy.

-- Ty za to wszystko bekniesz? -- zapytała go milcząca do tej pory Aurelia.

-- Joachim to szpieg starej -- wyjaśniła Maria, po czym odwróciła wzrok na wspomnianego. -- Pamiętasz Zasady? Nie wiążemy cię, nie kneblujemy ani nie bijemy, a ty w zamian niczego nie zauważasz.

Joachim pokiwał smutno głową. Maria spojrzała na Aurelię, ubraną w wyszywaną dżetami krótkąsukienkę. Strój zupełnie nie pasował do pory roku, ale wyglądał imponująco.

-- Pierwszy taniec jedziesz z Robertem -- zadecydowała niezno-szącym sprzeciwu głosem, wskazując najstarszego chłopaka, który stał pod ścianą z założonymi rękoma i uśmiechał się. Odwróciła się i poleciła sześcioletniej dziewczynce. -- Piwo przynieś.

Dziewczynka bez zastanowienia pobiegła do kuchni.

Ktoś puścił najnowszą płytę George'a Michaela. Światła zaczęły mrugać do rytmu.

Ktoś inny pogłośnił muzykę.

-- Do sześćdziesięciu siedmiu decybeli -- przypomniał Zeno-biusz, patrząc na ekranik małego urządzenia, stojącego obok głośnika.

Z kuchni wróciła dziewczynka, niosąc oburącz kufel piwa z wielką pianą. Postawiła go przed Marią i spojrzała na nią wyczekująco. Ta wyjęła z kieszeni paczkę gumy do żucia i rzuciła małej. Następnie opróżniła kufel w niecałą minutę, zwyczajnie wlewając w siebie zawartość. Na koniec donośnie beknęła. Wskazała Robertowi Aurelię. Ta nie sprawiała wrażenia, żeby miała szczególną ochotę z nim tańczyć. Lucjan patrzył na to krzywo, ale póki co, wolał nie rozpętywać awantury. Tym bardziej że Maria wstała i wyciągnęła do niego rękę.

-- Chodź no tu, przystojniaczku.

W przeciwieństwie do Aurelii Lucjan nie wyglądał na niezadowolonego.

395

-- Drugi taniec ty tańczysz z naszymi chłopakami -- Maria wskazała Nikę. -- A potem przybiegasz do

nas ty -- spojrzała na Klaudię, następnie na Zosię i Celinę. -- Wy nie macie szans. Od razu siadajcie w kącie. No, już! Psujecie estetykę.

Zaskoczone Celina z Zosią posłusznie klapnęły na ławie.

Felix, Net i Nika stanęli z boku sali, obserwując rozwój wydarzeń. Powoli tracili pewność, a cała druga „a" również, czy obecna sytuacja jest lepsza od tej sprzed paru minut. Stare Zasady zostały zastąpione nowymi. Wyraźnie zanosiło się na awanturę, a gospodarze dominowali liczebnie.

Robert i Aurelia przetańczyli może pół minuty, gdy chłopak zatrzymał się i puścił dziewczynę. Oboje spojrzeli na Lucjana tańczącego z Marią. Od kilku chwili Maria sprawiała wrażenie, jakby trzymała się na nogach tylko dzięki podtrzymującemu ją chłopakowi.

-- Dziwne... -- zdążyła powiedzieć, po czym zamknęła oczy i upadła.

Znów kilka par rąk wysunęło się w odpowiednim momencie. Kilku chłopców wyniosło Marię z jadalni. Przez salę przeszła kolejna fala transformacji. Wielki plakat George'a Michaela został otwarty na dwie strony, przez co zamienił się w jeszcze większy plakat Justina Timberlake'a. Spod kolejnej obluzowanej deski wyciągnięto następny zestaw płyt. Muzyka zmieniła się dosyć szybko na mechaniczne techno. Ze skrytki w skrzynce zegara wyciągnięto stroboskop i po chwili sala wypełniła się niebieskawymi błyskami.

-- Zmniejszamy do sześćdziesięciu trzech decybeli -- przypomniał Zenobiusz. -- Maria ma lżejszy sen od Eleonory.

-- Mam zawiecha... -- szepnął Net. -- Co to jest? Matrix w Matrixie?

-- Piętrowy zamach stanu -- dodał Felix. -- Ciekawe, czy to już koniec?

Podszedł do plakatu, żeby sprawdzić, czy możliwe jest rozłożenie go na czwarty sposób, żeby ujawniło sięjeszcze większe zdjęcie Shakiiy.

-- Tak się to odbywa za każdym razem -- wyjaśnił Andrzej drugi. -- Dopiero teraz odzyskujemy wolność. Chociaż na parę godzin.

396

-- Muszę udawać pupilka Eleonory, żeby uśpić jej czujność -- dodał Joachim. -- Paskudna rola. Za półroku Maria skończy osiemnaście lat i więcej jej tu nie zobaczymy. Na razie trzeba kombinować.

-- Obie są strasznymi wredziochami -- dodała Joasia, dwunastoletnia brunetka w elfickim typie urody. -- Sprawia im przyjemność narzucanie innym swojej woli.

-- Narobiliśmy zamieszania -- zmartwiła się Nika.

-- Och, nie! Bardzo miło, że wpadliście. To dla nas... prawdziwe święto.

Impreza powoli zaczynała się rozkręcać, a oba towarzystwa mieszać. Część chłopców, zupełnie niezainteresowana tańcem, dyskutowała zawzięcie w podgrupach. Reszta, w tym wszystkie dziewczyny,

wybrała taniec. Zosia próbowała wyciągnąć na parkiet Gilberta, ale ten, zajęty rozmową z gospodarzami, nawet nie zwrócił na nią uwagi.

Felbc wepchnął dłonie w kieszenie i dłuższą chwilę przyglądał się Aurelii, tańczącej na środku parkietu.

-- Mieszkacie tu sami, tylko z Eleonorą i Quasim? -- zapytał stojącego obok Andrzeja drugiego, który też nie lubił tańczyć.

Chłopak przytaknął.

-- Kiedyś codziennie przychodziła kucharka, a raz w tygodniu sprzątaczka, ale zaczęły się problemy finansowe.

Net z Niką stwierdzili, że na małym parkiecie zrobiło się za ciasno i dołączyli do rozmowy.

-- Dlaczego tam nikt nie siedział? -- Felbc wskazał miejsce na szczycie stołu chłopców.

-- To miejsce Quasiego, ale Eleonora zabroniła mu tam siadać, odkąd... zaczął tak wyglądać, czyli od jakichś pięciu lat. Ma reumatyzm.

-- Dlatego, że jest garbaty, nie może siadać przy stole? -- zdziwiła się Nika.

-- Eleonora mówi, że bardzo brzydko je i że ten widok byłby dla nas niewychowawczy.

-- A wy to przyjmujecie bezkrytycznie...

397

-- Takie są Zasady -- Andrzej wzruszył ramionami. -- Kiedy Eleonora jest w domu, wszyscy siedzą jak trusie. Jak wyjeżdża gdzieś, w dyktatora zamienia się Maria.

-- Nieźle macie zmiksowane w mózgach -- pokręcił głową Net. -- Po co więc tam stał talerz z zupą?

-- Eleonora mówi, że jak Quasi zacznie normalnie wyglądać, to będzie mógł usiąść z nami. Na razie je zimny obiad w kuchni.

-- Zdaje mi się, że nie zacznie -- westchnął Felix. -- Ten garb wygląda na nieuleczalny.

-- Z nią się nie da dyskutować. Ma swoje zdanie i już. Quasi gotuje, naprawia cieknący dach i takie tam. Eleonora zarządza i prowadzi księgowość. Resztę robimy sami.

-- Nie chodzicie do szkoły?

-- Eleonora nas uczy. Trzy razy w tygodniu przyjeżdża też do nas dwóch nauczycieli. Ma to swoje plusy, ale więcej minusów. Raz w tygodniu starsi jadą z Eleonorą na zakupy, a raz w miesiącu Wszyscy idziemy na lody albo pizzę.

Usta Niki zwężały się coraz bardziej.

-- Zasady mówią, że można się dotykać z okazji składania życzeń -- Net przytulił ją, mówiąc -- wszystkiego najlepszego z okazji piątku. Życzę ci fajnej końcówki piątku.

Dziewczyna odwzajemniła uścisk z wdzięcznością. Nikt nie zwrócił na to uwagi, bowiem w czasie nielicznych chwil wolności w domu nie obowiązywały Zasady.

-- Zatańczysz ze mną? -- zapytała Ania trzecia, stając obok Neta.

-- No, żart chyba! -- oburzył się. -- Dopiero co mnie zakablowałaś.

-- To było przed Uśpieniem -- wyjaśniła beztrosko Ania. -- Wtedy obowiązywały Zasady.

-- Może potem...

Przyjaciele wyszli do hallu, gdzie było znacznie ciszej. Po schodach ganiała się trójka maluchów. Na widok Felixa, Neta i Niki ze śmiechem czmychnęli na piętro.

-- Więc tak to wygląda... -- Nika popatrzyła na czubki swoich butów.

398

-- Mała, daj spokój -- pocieszył ją Net. -- To chyba jedyny na świecie dom dziecka, który tak wygląda. Zwykle wyglądają jak normalne domy. Znaczy... Chciałem powiedzieć... Nie musi być tak, że wylądujesz w domu dziecka.

Nika pokręciła głową.

-- Podatek niezapłacony -- przypomniała. -- Śledczy chce widzieć mojego ojca. Nie dam rady zwodzić go w nieskończoność. Nie wierzę, że w ten sposób uda mi się dalej wszystko ukrywać. Muszęzdobyć tę nagrodę za Bazyliszka. To jedyny sposób, jedyna szansa...

Net westchnął.

-- Nie mogę tego -

Położyła mu palec na ustach.

-- Wiem. Nie mam pretensji. Naprawdę nie mam. Wiem, że to ze względu na mamę i bratosiostrę.

Tym razem Net spuścił wzrok.

-- Autobus mamy za kwadrans -- powiedział.

-- Ale impreza dopiero się rozkręca -- przypomniał Felix. -- Zdaje się więc, że mamy godzinę i kwadrans.

-- Nie rozmawiajmy o wyprawie -- poprosiła Nika. -- Zróbmy cokolwiek. Obejrzyjmy dom.

Hall nie był specjalnie ciekawy. Jedynie wzdłuż schodów wisiało kilka oprawionych w złote ramy

portretów. Pierwszy był dwa razy większy od pozostałych. Tabliczka poniżej głosiła, że z olejnego obrazu patrzy na nich Eleonora Pierwsza. Dwa następne przedstawiały tę samą osobę, choć w innym oświetleniu i stroju. Wyżej wisiały trzy zdjęcia: pierwsze blade, wykonane w sepii; drugie wyraźne, ale czarno-białe; ostatnia fotografia była kolorowa i zupełnie współczesna. Przedstawiała Eleonorę Chrubieszczak w tej samej przestarzałej sukni, którą miała na sobie przed Uśpieniem. Tabliczka informowała, że jest EleonorąSzóstą.

Rozbawione Zosia i Celina wpadły do hallu ze śmiechem. Na widok Felixa Zosia szybko spuściła wzrok.

-- Tu jesteście! -- zawołała Celina. -- Chodźcie. Ci kolesie to naprawdę niezłe luzaki. Będzie konkurs pocałunków, a potem rozpoznawanie osób z zawiązanymi oczyma. Dotykiem.

399

-- Sounds good -- pokiwał głową Net -- ale musimy chwilę odpocząć.

-- Chodźcie -- nalegała. -- Może wy namówicie ich, żeby zrobili coś do jedzenia? Obiady mają tu wyjątkowo skromne.

-- I dlatego nie ma tu grubych dziewczyn -- skomentował Net.

-- Ty patyczaku! -- dźgnęła go palcem w brzuch. -- Nie jestem wcale gruba!

-- Skądże! To nie tłuszcz, to fałdy miłości.

-- W zeszłym tygodniu schudłam kilogram.

-- Nie obrażaj się -- zbagatelizował Net. -- Przecież wiesz, że najpierw mówię, a potem myślę.

-- Powiem Klemensowi -- Celina już się śmiała. -- On najpierw bije, potem myśli.

-- Wpadniemy potem -- obiecał Net.

Niepocieszona Celina zawróciła do jadalni. Jeszcze bardziej niepocieszona Zosia posłała spłoszone spojrzenie Felixowi i pobiegła za nią.

Felix poczuł szarpanie za nogawkę. Z dołu znów patrzyły na niego czarne oczy.

-- Proszę pana -- odezwał się pięciolatek. -- Chce pan zobaczyć gabinet Eleonory?

-- Nie! -- krzyknęła jego stojąca na schodach siostra, po czym zbiegła na dół. -- Chcesz siedzieć w piwnicy z potworem?

-- Jest po Uśpieniu -- przypomniał brat. -- Nikt nie zauważy.

Nika kucnęła przed nimi i zapytała:

-- Jak się nazywacie?

-- Jaś i Małgosia -- odparła dziewczynka.

-- A poważnie? -- Net spojrzał na nich groźnie.

-- Poważnie to Jan i Małgorzata -- wyjaśnił chłopiec -- ale głupio tak mówić, dopóki nie mamy dziesięciu lat... I tak pokażemy wam ten gabinet.

Chłopiec podszedł do dwuskrzydłowych drzwi z boku hallu i nacisnął klamkę. Zamek był oczywiście zamknięty. Wyjął więc z kieszeni scyzoryk, wsunął pod drugie skrzydło i chwilę majdrował.

400

Rozległo się kliknięcie i oba skrzydła naraz otworzyły się. Sztabka zamka głównego po prostu wysunęła sięze szczeliny.

Jaś wkroczył do środka krokiem tak pewnym, jakby robił to wielokrotnie. Zapalił światło. Gabinet byłniewielki, miał może trzy na trzy metry i duże zakratowane okno. Na środku stało stare biurko z kilkoma starannie ułożonymi stosikami papieru, lampa, która czasy świetności miała już dawno za sobą, i mały piórnik zrobiony z pudełka po cygarach. Jedynym wyjątkiem w tej przaśności był stojący w rogu biurka czarny laptop, też zresztą nie najnowszy. Poza tym w pokoju znajdował się prosty regał i obłażąca z farby szafa pancerna. Na jednej ścianie wisiał wyblakły dyplom dla najlepszego sierocińca z roku 1934.

Felix popukał w szafę.

-- To szafa pancerna z dokumentami -- wyjaśnił Jaś. -- Są tam nasze nazwiska. W zalakowanych kopertach. Nikt nie potrafi otworzyć zamka.

-- Założycie się? -- Net uśmiechnął się i spojrzał na Felixa.

-- Nie róbcie tego -- poprosiła Małgosia. -- Julek próbował kiedyś zajrzeć do środka przez dziurkę od klucza. Za karę przez cały dzień siedziął w piwnicy z potworem.

-- Potworem?

-- W naszej piwnicy mieszka potwór -- powtórzyła.

-- Myślałem, że w kuchni... -- wymsknęło się Netowi.

-- Quasi jest bardzo miły -- oburzyła się Małgosia. -- Nie chodzi

0 niego. Jeśli chcecie, pokażemy wam naszego potwora z piwnicy.

-- To pewnie stary manekin sklepowy.

-- On się rusza i chodzi, i mruczy -- wyjaśniła Małgosia. --

1 w ogóle.

-- Poważnie macie potwora w piwnicy? -- Felix przyjrzał się im uważnie. -- Myślałem, że mówicie o

tym psie na zewnątrz.

-- Ten w piwnicy to prawdziwy potwór -- zapewniła Małgosia. -- Taki potworny. Boimy się go, ale mieszka za ścianą i nie może do nas wejść, "tylko ciii... -- Przyłożyła palec do ust. -- To tajemnica.

401

Weszli z gabinetu i zamknęli drzwi. Wysunięta sztabka zamka pod klamką trafiła w otwór. Maluch pomógłscyzorykiem i blokada drugiego skrzydła wskoczyła w otwór w podłodze.

-- Masz talent -- przyznał Felix.

Piwnica nie była zamknięta na klucz. Widocznie wstępu do niej broniła któraś z Zasad. Po stromych schodach zeszli jakieś cztery metry w dół. Śmierdziało stęchlizną, a pod nogami szeleściły i chrzęściły podejrzane drobiazgi. Szczęknął stary obrotowy kontakt i piwnicę zalało żółte światło słabej żarówki. Ściany nie były proste, jak w nowoczesnych domach - piwnica przypominała raczej wykutą w skale grotę, której ktoś nieudolnie usiłował nadać cywilizowany kształt. W ścianach były cztery ziejące czerniąprzejścia do dalszych pomieszczeń. Piwniczne regały zastawione były słoikami z konfiturami i konserwami.

-- Tam -- Jaś wskazał przed siebie. Wszedł w ciemny otwór i po omacku przekręcił kolejny kontakt.

Jeszcze słabsza żarówka oświetliła mniejsze pomieszczenie. Okazało się nieopisaną wprost rupieciarnią, składającą się ze wszystkiego: począwszy od części rowerowych, poprzez kilkudziesięcioletnie radia, a skończywszy na połamanym manekinie krawieckim. Wejście tam wydawało się niemożliwe, jednak Jaśwspiął się sprawnie na stertę, stawiając nogi w dobrze znanych miejscach. Odwrócił się i przyłożył palec do ust, po czym pokazał przyjaciołom, by podeszli. Małgosia pokręciła głową, że nie chce. Przyjaciele wspięli się na górę i położyli, jakby to był wojenny okop pod ostrzałem. Nie wiedzieli, czego sięspodziewać. Sterta nie opierała się o ścianę, po drugiej stronie można było zejść na ziemię.

-- Dalej nie idziemy -- szepnął Jaś. -- Tam, między regałami, jest mała klapka. Musicie zachować ciszę, bo... bo nie wiem co... Jak dojdziecie, zgasimy światło.

-- Jakoś tak mi niewyraźnie -- mruknął Net, ale ciekawość była silniejsza.

Chłopczyk wycofał się, a przyjaciele zsunęli się z przeciwnej strony sterty i podeszli do ściany. Felix wcisnął się między dwa regały.

-- Zgaś -- szepnął Jaś.

402

Małgosia wyłączyła światło, topiąc piwnicę w niemal idealnej ciemności. Wtedy Felix otworzył stalowąklapkę w ścianie, wyjął ze środka zwiniętą szmatę i przycisnął twarz do otworu. Chwilę nic nie widział, tkwił tylko nieruchomo, starając się wstrzymać oddech. Po minucie wzrok zaczął się przyzwyczajać do ciemności. Poczuł, że serce zaczyna mu szybciej bić. Po drugiej stronie ujrzał kanciastą, jasnoszarąobudowę. Starczyło jeszcze kilka sekund, by wyłowić z mroku zarys sylwetki. Robot miał ponad trzy

metry wysokości. Był człekokształtny. I działał! Wolno kręcił głową, unosił wielkie jak łyżka koparki dłonie. Felix rozpoznał jeszcze głowę i obiektywy kilku kamer. To z nich wydobywało się delikatne zielonkawe światło, dzięki któremu nie panowała tam doskonała ciemność.

Oszołomiony Felix patrzył dosyć długo, nim zauważył że Net ciągnie go za ramię. Odetchnął z wrażenia, cofnął się i przepuścił przyjaciół. Net i Nika ustawili się tak, by jednocześnie patrzeć w otwór. Patrzyli w zdumieniu, dopóki Felix nie odciągnął ich i zamknął klapkę.

-- Zapalcie światło -- syknął w kierunku wejścia.

Zrobiło się jasno.

-- To Bazyliszek! -- rzekł z całą stanowczością Felix. -- Ten szaleniec skonstruował robota, a robot go zabił i nawiał. Jestem tego pewien.

-- I wy nadal chcecie iść na to coś polować? -- nie mógł uwierzyć Net. -- Przecież jest dwa razy większy od Golema-Golema. Terminator przy Bazyliszku to schorowana świnka morska! Oszaleliście!

-- Ciekawe, co tu robi? -- Felix nie słuchał przyjaciela. -- Widocznie to miejsce, gdzie go nie szukają... Mamy przewagę nad konkurencją.

-- Nie idę -- powtórzył Net.

-- Przynajmniej dasz mi alibi dla starych. Powiem, że nocuję u ciebie. Spędzą cały dzień w szpitalu, u babci, więc raczej nie będą się mną przejmować.

-- Ech... OK -- Net skrzywił się. -- Chociaż jak zadzwonią, to... Dobra, dobra. Zajmę się tym. Tyle mogęzrobić.

403

-- Mam nadzieję, że nie zadzwonią.

W tym momencie podłoga zadrżała. Przyjaciele skulili się, sądząc, że monstrum zaczęło przebijać się przez ścianę. Jednak Bazyliszek po prostu odchodził. Dudnienie oddalało się z wolna.

-- Za głośno rozmawialiście -- na szczycie sterty pokazała się głowa Jasia. -- Teraz nie przyjdzie przez kilka dni. Jest bardzo płochliwy.

Przyjaciele wspięli się na stertę.

-- Nie macie czasem ochoty uciec? -- Net spojrzał na rodzeństwo. -- Mieszkacie tu jak w nawiedzonym więzieniu. Potwór w piwnicy, potwór w ogrodzie, potwór w sukience... Domy dziecka tak nie wyglądają.

-- Wiem, ale to jest nasz dom -- odparł Jaś. -- A Eleonora jest naszą... matką.

-- Dzięki za taką matkę -- parsknął Net. -- Gdyby miała własne dziecko, pewnie od razu oddałaby je

do domu dziecka.

-- Dba o nas -- dodała szybko Małgosia. -- Nie mamy nikogo innego.

Wyszli z piwnicy i wrócili do jadalni. Muzyka stała się już spokojniejsza, jakby to był koniec imprezy.

-- Zostało jakieś pół godziny do Przebudzenia -- Andrzej drugi zerknął na zegar. -- Musimy zacząćsprzątać.

-- Przechodzimy na pięćdziesiąt decybeli -- zarządził Zeno-biusz. -- Działanie ziółek słabnie.

-- W przyspieszonym tempie kończymy -- zauważył Net.

-- Lepiej, jak Eleonora was tu nie zobaczy -- powiedział Andrzej drugi. -- Moglibyście się z czymśzdradzić.

-- Prezenty! -- wykrzyknął Lucjan. -- Przecież są mikołajki.

Zapanowało powszechne zamieszanie. Goście rzucili się do hallu po plecaki, a gospodarze pobiegli na górę przebrać się w obowiązkowe mundurki. Potem, gdy druga „a" debatowała, komu dać który prezent, gospodarze skrzętnie usuwali ślady po imprezie. Gdy zebrali się znowu w jadalni, ta wyglądała jak na początku. Odwrócony zegar wskazywał, że spędzili tu już dwie i pół godziny. Musie-

404

li wyjść stąd najpóźniej za kwadrans, inaczej czekałoby ich godzinne marźnięcie na przystanku.

Wreszcie goście wyciągnęli zza pleców paczki z prezentami i zaczęli je wręczać według ustalonego wcześniej porządku. Chłopcy, w zależności od wieku, dostali zabawki lub gadżety, które tata Felixa przywiózł z Instytutu, a dziewczynki otrzymały skromne zestawy kosmetyków i drobiazgi w stylu opasek do włosów.

-- Też coś dla was mamy -- oznajmiła Joasia.

Gospodarze jak na komendę weszli pod stół chłopców, gdzie również musiał być system skrytek, bowiem po chwili wyłonili się stamtąd z różnej wielkości i koloru paczuszkami.

Prezenty były skromne, ale zdecydowanie od serca. Nika dostała oprawiony w małą rameczkę, narysowany dziecięcą rączką obrazek przedstawiający... Nie było do końca jasne, co przedstawiał, ale to coś miało trzy nogi. Felix dostał piękny błyszczący śrubokręt, a Net stary, ale starannie wyczyszczony kompas.

Ponieważ czasu było coraz mniej, wszyscy przemieścili się do hallu, by się pożegnać i obiecać, że za rok, a może i wcześniej, jeśli będzie okazja, znów tu wpadną. Nagle rozległo się ujadanie Gmor-ka, a w chwilępotem pukanie do drzwi wejściowych. Nie spodziewali się kolejnych gości, więc nikt nie ruszył otworzyćdrzwi. Te otworzyły się jednak same. Próg przekroczyła... pani Helenka. Ubrana w futro do kostek i futrzaną czapkę z przypiętym lisim ogonem, wyglądała jak gość zza Kręgu Polarnego. Podniosła do twarzy swój clipboard i oznajmiła bez jakiegokolwiek wstępu:

-- Nie chcę wyrokować, ale chyba wygraliście. Druga „b" zaliczyła serię niefortunnych zdarzeń. Mieli zaprosić Dodę Elektrodę, ale w końcu udało im się ściągnąć tylko duet Sasza i Rekin. Gdzieś sięzgubiła płyta z playbackiem, a muzycy zapomnieli słów, bo występują wyłącznie z playbacku. Przyszedłteż sławny aktor, ale był za mało sławny. Nikt nie wiedział, jak się właściwie nazywa, chociaż wszyscy go skądś kojarzyli, tylko nie pamiętali skąd. Aktor zorganizował pokaz iluzjonistyczny pod nazwą „Daj mi sto złotych, a ja zrobię z nich dwieście". Po zebraniu od wszystkich rodziców po stówie owinął się peleiyną i zniknął. Wtedy wszyscy przypomnieli sobie, skąd

405

go znają - był to poszukiwany przez policję naciągacz, a od początku tygodnia wszystkie serwisy informacyjne pokazywały jego twarz. Rodzice zawiadomili policję, ale postanowili nie przerywać zabawy. To nie był koniec kłopotów. W wyniku jakiejś strasznej pomyłki szampan bezalkoholowy okazał się byćzwykłym szampanem. Fakt ten wyszedł na jaw, gdy wypito cztery butelki. Wcześniej już wezwano policję, no i policjanci zastali salę pełną pijanych czternastolatków. .. Więc przyznaję dziesięć punktów dla drugiej „a".

Felix zauważył, że nietypowy dla pani Helenki barwny sposób wyrażania się ma proste wytłumaczenie: przeczytała to wszystko ze strony wydrukowanej z jakiegoś serwisu internetowego.

-- Boże, jeszcze muszę wrócić przez ten ciemny las -- Poprawiła czapkę na głowie. -- Mam nadzieję, że taryfa nie odjechała.

I bez pożegnania wyszła z domu.

-- Nasza szkolna sekretarka -- wyjaśnił Oskar. -- Jest kulturalna inaczej, ale niegroźna.

Goście znacznie podbudowani spojrzeli na gospodarzy i miny nieco im zrzedły. Celina odchrząknęła i powiedziała:

-- Owszem, zrobiliśmy te mikołajki z powodu konkursu, ale...

-- Ale powód nie jest ważny, skoro dobrze się bawiliśmy, nie? -- dodał Net.

Teraz uczniowie zrozumieli, że to, co dla nich było krótką przygodą, dla gospodarzy jest przykrącodziennością, od której nie mogą tak po prostu uciec. Mieli na sobie te paskudne mundurki. Wszystkie starsze dziewczyny zgodnie z Zasadą siedemdziesiątą ósmą miały włosy spięte w koński ogon.

Nika szepnęła Felixowi na ucho kilka słów. Skinął głową.

-- Chyba mamy dla was jeszcze jeden prezent -- odezwał się głośniej. -- Jeśli rzecz jasna chcecie.

Wszystkie spojrzenia skupiły się na nim. Również druga „a" była zaskoczona.

-- Wasze nazwiska -- wyjaśnił. -- Jeśli chcecie.

-- Potrafiłbyś? -- zapytała ruda dziewczyna.

Felix skinął głową.

406

-- Mamy dziesięć minut -- Andrzej drugi spojrzał na zegar.

-- To granica bezpieczeństwa. -- Przeniósł wzrok na Felixa i dodał.

-- Chcemy.

Przeszli pod gabinet Eleonory. Jaś podważył blokadę i otworzył drzwi. Felix zapalił światło i dopadł szafy pancernej. Z plecaka wyciągnął mały przyrząd, dopiął do niego ekranik LCD, którego zwykle używał do zdalnego sterowania. Z drugiej strony pudełka wpiął trzy kable z płaskimi końcówkami, przypominającymi tę część stetoskopu, którą lekarz przykłada do pleców pacjenta. Przykleił je przy każdym z trzech pokręteł i włączył urządzenie. Na monitorku zatańczyły drżące sinusoidy.

-- Mogę cię zapytać, po co wziąłeś ze sobą oscyloskop? -- Net popatrzył na przyjaciela podejrzliwie. -- Chyba nie wiedziałeś, że będziesz otwierał sejf? Zwykle nie nosisz przedmiotów aż tak nieprzydatnych.

Felix uśmiechnął się do niego i mruknął:

-- Nie mów nic, bo mi zakłócasz sygnał.

Pokręcił pierwszym pokrętłem. Rozległo się cykanie mechanizmu wewnątrz drzwi, a jedna z linii na ekranie zatańczyła jak szalona. Felix wyregulował zakres częstotliwości potencjometrami na obudowie urządzenia i spróbował ponownie. W końcu położył oscyloskop na podłodze i jedną ręką kręciłpokrętłem, a drugą manipulował przy urządzeniu. Trwało minutę, nim wykres przestał reagować na cykanie zapadek.

Z hallu wpatrywało się w niego kilkanaście par oczu. Ktoś kichnął, za co natychmiast został skarcony.

Felix odetchnął, wytarł dłonie o bluzę, poruszał palcami i zaczął powoli obracać górnym pokrętłem. Piąte z kolei cyknięcie mechanizmu nie różniło się niczym od poprzednich, ale wykres na ekranie wyraźnie drgnął. Identyczną sekwencję czynności Felix powtórzył dla drugiego i trzeciego pokrętła. Wreszcie wyciągnął z kieszeni swój niezawodny klucz uniwersalny i wetknął go w otwór zamka. Po kilku sekundach brzęczeń i bzyczeń coś głucho szczęknęło. Felix zdemontował cały sprzęt. Wstał i nacisnął klamkę szafy. Stalowe

407

drzwi z cichym stęknięciem otworzyły się. Przez hall przebiegło westchnienie zbiorowego podziwu.

-- Nie oglądamy niczego poza listą -- polecił Felix.

Razem z Niką i Netem zajrzeli do środka. Nika bez wahania wskazała leżący na środkowej półce gruby zeszyt, oprawiony w brązową tekturę. Felix wyjął go i usiadł za biurkiem.

-- Podejdźcie -- zawołał Net. -- Nie ma czasu.

Ci, którzy się zmieścili, weszli do środka. Pozostali zgromadzili się przy drzwiach.

Pierwszy wpis pochodził z roku tysiąc osiemset pięćdziesiątego.

-- Ależ wtedy bazgrolili! -- zauważył Net. -- Zacznij od końca.

Felix otworzył zeszyt na ostatniej zapisanej stronie.

-- „Maniek" -- przeczytał Felix. -- Czy jest Maniek?

-- Poszedł spać -- powiedział ktoś z tyłu. -- Ma trzy lata. Jest u nas od miesiąca.

-- Więc zapamiętajcie za niego. Nazywa się Marian Andrzej Wielicki. Pamiętacie?

-- Tak -- odpowiedziało parę głosów. -- Marian Andrzej Wielicki.

Felix odczytywał kolejno imię z numerem, a potem pełne imiona

i nazwisko. Poznawszy swoje nazwiska dzieci z trudem powstrzymywały wzruszenie, ale pozostali natychmiast je uciszali, nie chcąc przegapić swojej kolejki. Kilkoro maluchów już spało, ale inni obiecali z samego rana powtórzyć im, jak się nazywają.

W ten sposób dojechali do Marii, która była najstarsza, a w dodatku przyjęta do domu dziecka w wieku półtora miesiąca. Starsze pozycje były skreślone, aż do roku 1850.

-- Maria -- odczytał Felix. -- Maria...

Nachylił się nad papierem i zmrużył oczy. Pokazał wpis przyjaciołom.

-- A to ci! -- szepnął Net.

-- Nie czytaj tego -- poprosiła Nika. Oderwała kartkę z bloku z notatkami i napisała na niej pełne brzmienie nazwiska Marii. Złożyła kartkę kilka razy i mocno zagniotła. -- Musicie obiecać, że tam nie zajrzycie -- powiedziała głośniej. -- I że oddacie jej tę kartkę, jak się obudzi.

408

Nikt nie zdążył odpowiedzieć, bo w hallu zapanowało nagłe zamieszanie.

-- Stara się obudziła -- szepnął ktoś.

-- Przerąbane...

-- Nie będzie obiadu przez tydzień.

Felix zamknął zeszyt, położył go na półce i zatrzasnął szafę. Wszyscy wybiegli do hallu i zamknęli drzwi. Ktoś nawet zgasił światło, ale była to beznadziejna próba ratowania skóry. Nie było co nawet marzyć o tym, że stojąca na szczycie schodów Eleonora niczego się nie domyśli. Teraz znów była czarną postacią na tle światła, padającego z korytarza za jej plecami. Wszyscy zamarli w przerażeniu. Kobieta wolnym

krokiem zaczęła schodzić po schodach jak samobieżna mina przeciwpiechotna. Dopiero gdy dotarła do połowy, okazało się, że to nie gospodyni, tylko Maria. Przyczyną pomyłki były rozpuszczone włosy i figura nieco przypominająca Eleonorę.

-- Co się dzieje? -- zapytała ze złością. -- Co robicie?

Szczególnie miny młodszych świadczyły o tym, że niewiele gorzej by się czuli, gdyby sama Eleonora obudziła się jako pierwsza.

-- Tańczyliśmy prawie dwie godziny -- skłamał bez mrugnięcia okiem Robert. -- Zmęczyłaś się i poszłaś się zdrzemnąć, a teraz obudził cię hałas.

-- Zapalcie światło.

Jakiś malec rzucił się natychmiast do kontaktu i hall zalało jasne światło z kryształowego żyrandola.

-- Co tak stoicie? -- warknęła znowu Maria.

-- Jak się... zdrzemnęłaś -- wyjaśniła z niechęcią Nika -- przypadkiem otworzyła się szafa pancerna. Teraz wszyscy znają swoje nazwiska.

-- Tylko będą przez was problemy -- powiedziała zimno Maria. -- Uważacie się za lepszych, bo macie rodziców. Lepiej się stąd wynoście. Wy macie zabawę, a my dostaniemy karę.

Wyciągniętą ręką wskazała drzwi. Nika spojrzała na złożoną na pół kartkę, jakby chciała ją podrzeć. Włożyła ją do wyciągniętej dłoni Marii.

-- Przeczytaj i zniszcz.

409

-- Co tam jest? -- zapytała Maria.

-- Twoje nazwisko.

Maria spojrzała na złożoną kartkę. Jej myśli na dłuższą chwilę odleciały gdzieś daleko. Mrugnęła i pokręciła głową.

-- Nie chcę -- oddała Nice kartkę. -- Idźcie już.

Nika schowała kartkę do kieszeni.

-- Nie uważamy się za lepszych -- powiedziała i otworzyła drzwi.

Pożegnali się i w milczeniu wyszli z domu. Nie zauważyli nawet, że las nie jest ani trochę mniej straszny niżprzedtem. Celina nie narzekała, Oskar z Wiktorem nie dewcipkowali, a Klaudia nie mówiła nic o bakteriach. Autobus przyjechał po dwóch minutach.

-- Myślisz, że wiedziała? -- zapytał Felix, gdy zasiadł z przyjaciółmi w ostatnim rzędzie.

Net pokręcił głową. Rozwinęła kartkę i spojrzała jeszcze raz na napis: „Maria Eleonora Chrubieszczak Siódma".

410

15. Wyprawa

Sobota siódmego grudnia była pierwszym naprawdę zimnym dniem tego roku. Zesztywniałe od mrozu podeszwy martensów Niki stukały o staromiejski bruk zupełnie inaczej niż zwykle. Felix założył potężne buty do wspinaczek górskich. Oboje mieli na sobie bojówki z mnóstwem kieszeni, wojskowe kurtki z demobilu i wypchane oraz obwieszone najróżniejszym sprzętem plecaki.

Skręcili w boczną uliczkę i dostrzegli na ziemi dwa martwe gołębie. Felix trącił najbliższego butem. Byłzamarznięty. Ominęli ptaki i po kilku krokach stanęli przed znajomym fragmentem muru. Felix wyciągnąłmoduł zdalnego sterowania i dostroił ekran do sygnału z wciąż wiszącego nad domem Knipszyca balonosatelity. Zobaczyli zwyczajny opuszczony dom ze zwyczajnym opuszczonym ogrodem. Ani śladu elektrycznych duchów.

-- Ostatni moment, żeby się wycofać -- powiedział Felix.

Popatrzyli na siebie.

-- Musimy wchodzić akurat przez ten dom? -- zapytała Nika.

-- Teoretycznie jest to najgorsze miejsce, ale potrzebujemy stąd jednej rzeczy.

411

-- Jest ważna?

-- Może przesądzić o powodzeniu wyprawy.

Pokonali mur za pomocą liny z kotwicą. Od czasu ich ostatniej wizyty krzaki i pnącza utraciły ostatnie liście. Ogród wydawał się martwy i upiorny. Tkwił w kompletnym bezruchu bezwietrznego mroźnego poranka. Tu też zobaczyli kilka martwych ptaków. Nika wzięła Felixa za rękę. Każdy krok, po którym pękała zmarznięta i wyschnięta łodyga, zdawał się wracać echem od okolicznych domów. Dotarli do drzwi ogrodowych. Nie było śladu po uszkodzeniach, dokonanych przez Felixa poprzednim razem. Wewnątrz zobaczyli ten sam chaos porozrzucanych części i narzędzi. Przeszklone drzwi były zamknięte. Pozostało im wejście do pułapki drogą do tego przeznaczoną -- głównymi drzwiami.

Obeszli dom, a po drodze Felix podniósł patyk, żeby zablokować nim drzwi. Gdy wchodzili na schody, Nika poczuła na policzku zimne muśnięcie. Wysunęła przed siebie dłoń. Opadł na nią kolejny biały płatek i momentalnie się roztopił.

Obejrzeli się za siebie. W miękkiej ciszy padał pierwszy śnieg. Widoczne między czarnymi gałęziami dachy Starówki skrywały się powoli za białą firaną.

Drgnęli, gdy coś uderzyło w ziemię u ich stóp. Kolejny gołąb. Skrzydła drżały jeszcze delikatnie, ale po

chwili ptak znieruchomiał. Nika przymknęła oczy. Wciągnęli głęboko do płuc zimne powietrze i weszli do wymarłego domu. Felix położył jeszcze patyk, by drzwi nie mogły się zamknąć, i poprowadził dziewczynęwprost do salonu, zamienionego w pracownię szalonego naukowca. Sterty wszelakich przewodów, rur, pudełek, połamanych plastików leżały nieruchomo, tak jak widzieli podczas ostatniej wizyty. Choć było jasno, Felix zapalił latarkę, żeby przygasająca żarówka ostrzegła ich o zbliżaniu się elektrycznego ducha.

Podeszli do wciśniętego w kąt biurka. Na blacie stał stary komputer ze strzaskanym monitorem, szczerzącym ostre zęby stłuczonego kineskopu.

412

-- Przyszliśmy po to -- Felix wziął z biurka zakurzony zeszyt zatytułowany „MK13-04". -- To dziennik profesora Knipszyca. Poprzednio zabrakło czasu, żeby go zabrać.

Zaczął kartkować zeszyt. Strony pełne były schematów, szkiców, notatek, nieraz pisanych chaotycznie, jedne na drugich. Żałował, że nie ma czasu, najlepiej całego dnia, by na spokojnie to przejrzeć i zrozumieć. Nika wzięła dziennik w dłonie i zamknęła oczy.

-- Ta cała historia nie jest tym, czym się wydaje -- powiedziała, wodząc palcami po okładce. -- Powinniśmy przeczytać uważnie dziennik i zbadać dom.

-- Chciałbym, ale nie ma czasu -- Felix wziął od niej dziennik, wepchnął go w kieszeń jej plecaka i zapiął do końca suwak. -- Przejrzymy go podczas najbliższego posiadu.

-- A Golem-Golem? Może być gdzieś w tym domu.

-- Szczerze mówiąc... -- powiedział smutno Felix -- sądzę, że dawno już jest na jakimś złomowisku.

Podeszli do wielkiej kratownicy. Teraz wiedzieli, co za monstrum było tu uwięzione. Solidność mocowańdawała pojęcie, jak wielką siłą dysponuje Bazyliszek.

Nika drgnęła i rozejrzała się.

-- On tu jest... -- powiedziała cicho.

-- Elektryczny duch? -- Felix spojrzał na latarkę. Ledwo się żarzyła. -- Biegiem!

Szarpnął dziewczynę za rękę i pociągnął w kierunku dziury w podłodze. Za ich plecami słychać już było rumor powstającego potwora. Zbiegli po schodach, szarpnęli drzwi i dotarli na te prowadzące do podziemi. Gdy Felix je zamykał, złom formował już korpus. Zeszli ledwie kilka stopni i pojawiło sięświatło. To samo, znajome i błyskające fioletowo przebijało przez stalowe drzwi, jakby były zrobione z papieru. Dokładnie widać było wzmocnienia wewnętrzne, śruby, a nawet zapadki w mechanizmie zamka. Felix zaczął schodzić, ale Nika nie ruszyła się z miejsca.

-- Muszę ją zobaczyć -- powiedziała spokojnie.

-- Zwariowałaś?! -- krzyknął Felix. -- Uciekajmy!

-- Wiem, co to jest. Muszę tam iść.

413

Chciał ją chwycić, ale Nika zdjęła plecak i rzuciła na schody. Potknął się o niego, a potem było już za późno. Przez otwarte drzwi z pełną mocą wdarło się fioletowe światło. Felix odruchowo zmrużył oczy, ale ten błysk nie raził. Przez moment zobaczył serce dziewczyny, bijące w jej piersi, a potem drzwi sięzatrzasnęły. Rzucił się do klamki, zaczął szarpać. Nie ustępowała. Przez metal, jakimś cudem prześwitujący teraz jak mleczne szkło, widział Nikę wchodzącą po schodach wprost w wyciągnięte ramiona potwora. Potem wszystko zgasło.

Długo stał przed drzwiami. Serce mu łomotało, w głowie miał pustkę. W końcu otarł pot z czoła i nacisnąłklamkę. Teraz drzwi ustąpiły. Przekroczył próg.

Elementy, z których był złożony potwór, nieustannie poruszały się z chrzęstem, choć twór stałnieruchomo. Nie miał oczu, ale Felix czuł, że tamten patrzy na niego z wysokości kilku metrów. Krok za krokiem wyszedł na poziom podłogi salonu. Nika leżała u stóp potwora. Chłopak zrozumiał, że podchodzenie do niej w tym momencie byłoby najgorszym posunięciem. Stanął więc nieruchomo, jeśli nie liczyć drżących nóg i dłoni. Spojrzał w górę.

-- Wykonujemy twoje zadanie -- powiedział przez zaciśnięte gardło. -- Idziemy szukać Bazyliszka. O to ci przecież chodziło od samego początku, prawda?

Potwór wyciągnął jedno ramię. Przez chwilę Felix był pewien, że zamierza go chwycić, ale ręka zawisła w połowie gestu. Stalowe rurki, fragmenty obudów, potłuczone szkło i narzędzia, złączone niewidzialnąsiłą, wisiały w powietrzu. Ocierały się i uderzały o siebie, jakby zamknięte w niewidzialnym worku. Widok był tak nierzeczywisty, że Felix niemal przestał się bać. Dotarło do niego, że monster coś pokazuje. Spojrzał w tym kierunku. Na ścianie wydrapany był z wielką siłą napis „Gloria". Tynk był zdarty aż do cegieł, a miejscami nawet cegły zostały wykruszone. Nie widzieli tego poprzednim razem, kiedy byli tu w nocy. Teraz było jaśniej. Gloria, córka Franka Knipszyca. Po co Bazyliszek miałby ryć w ścianie jej imię?

Na dźwięk łoskotu odwrócił się. Złomowisko na środku znów było tylko kupą śmieci. Duch gospodarza zniknął.

414

Felix podbiegł do leżącej wśród złomu Niki. Przyklęknął i uniósł jej głowę. Otworzyła oczy, spojrzała na niego i powiedziała najzwyklejszym tonem:

-- Widziałam moją mamę.

Pokręcił głową.

-- To było złudzenie. Upadłaś...

-- To światło jest przejściem.

-- Przejściem? -- Felix przyglądał się jej z niedowierzaniem. -- Masz na myśli... drugą stronę?

-- Zbliżyłam się do granicy pomiędzy naszym a tamtym światem. Gdybym ją przeszła... -- Pokręciła głową. -- Zza niej nie ma już powrotu.

-- Masz siłę wstać?

-- Nic mi nie jest. Zobaczyłam ją tylko -- uśmiechnęła się. -- Zobaczyłam ją...

Pomógł dziewczynie się podnieść. Patrzyła przed siebie lekko nieprzytomnym wzrokiem.

-- Powinniśmy wrócić -- stwierdził.

-- Nie -- pokręciła z determinacją głową. -- Musimy iść dalej.

Zabierając po drodze plecaki, zeszli po schodach do kamiennego pokoju z biurkiem i komputerem. Komputer pracował -- nie wyłączyli go poprzednim razem. Felix poklikał w klawiaturę, ale nie potrafiłobsłużyć systemu.

-- Przydałby się Net... -- mruknął do siebie, po czym dodał głośniej. -- Odpoczniemy tu parę minut.

-- Mogę iść.

-- Chociaż parę minut. Musisz odpocząć.

Przysiedli pod ścianą, obok zniszczonego fotela. Felix wyjął z plecaka Niki dziennik Knipszyca. Dziewczyna objęła go i zamknęła oczy.

Na pierwszej stronie wypisany był wiersz -- jego lekturę Felix odłożył na później. Dalej były wzory chemiczne i symbole, których nie rozumiał. Przebłyskiwało mu tylko w głowie coś na temat oznaczeńpierwiastków, stosowanych przez alchemików. Na dziesiątej stronie zobaczył wreszcie coś znajomego: szkic topornej maszyny

415

kroczącej, z grubsza przypominającej transformersa. Knipszyc nie miał talentu plastycznego. Podpis głosił, że nazywa się MK13-01. Zerknął na okładkę. Papier pod cyfrą „cztery", ostatnią w tytule, byłzmechacony. Zapewne kilka razy go wycierano. Więc MK13-01 to prototyp. Przeleciał parę kartek. MK13-02. Logiczne było, że MK13--04 był czwartą z kolei konstrukcją, zapewne tą, którą widzieli w podziemiach domu dziecka.

Felix spojrzał na stalowe drzwi, przez które tu weszli, i chwilę nad czymś myślał.

-- Zastanawiam się, jak taki wielki robot przeszedł tak małym drzwiami -- powiedział. -- Zapewne ma system przegubów, dzięki którym może zginać się w wielu miejscach. Jeśli tak, Knipszyc był prawdziwym geniuszem.

-- Dlaczego miałby tędy przechodzić? -- Nika otworzyła oczy.

-- Ten komputer zarządza systemem ładowania akumulatorów Bazyliszka -- Felix wskazał na biurko. -- Tak sądzę. Moduł MK13--04 to właśnie Bazyliszek. Trzydziestego pierwszego października, czyli w Halloween, coś się zepsuło. Zaraz potem pojawiły się informacje o Bazyliszku straszącym robotników pod ziemią.

-- Szukał energii?

Felix przytaknął. Przekartkował pierwszą połowę dziennika.

-- Nie ma tu żadnych dat -- zauważył. -- Nawet nie wiem, czy pisał to po kolei.

-- Tu był czymś bardzo przejęty -- Nika wskazała dół strony. Pisał szybko, zamazał coś, co napisałwcześniej.

-- I nie zmieścił się na kartce -- dodał Felix. -- Wcześniej myślałem, że Knipszyc skonstruowałBazyliszka, żeby go sprzedać i mieć pieniądze na leczenie żony. Ale to nielogiczne, bo po co w takim razie stworzył tu automatyczny system ładowania?

-- Chodźmy -- poprosiła dziewczyna. -- Nie traćmy czasu.

Założyli hełmy, przytroczyli do pasków i plecaków osprzęt,

wcześniej ukryty przed oczami przechodniów. Sprawdzili jeszcze przymocowane z boku hełmów latarki.

Węższe i starsze schody prowadziły stromo w dół. Felix bez słowa pokazał Nice rysy i ślady lakieru na kamiennych ścianach.

416

W słabym świetle ostatnich niepoprzepalanych lamp wolno schodzili w głąb podziemi Warszawy. Schody kończyły się niewielką, również kamienną, salką. Było tu bardzo wilgotno. Na wprost schodów znajdowały się stalowe, współczesne drzwi. Klamkę zaprojektowano do ręki dziesięciokrotnie większej niż ludzka. Z pięciu żarówek w lampie sufitowej paliła się jedna. W jej świetle przyjaciele dostrzegli klapkęw ścianie, na której również był nieproporcjonalnie wielki gumowany uchwyt.

Felix końcem plastikowej latarki uchylił klapkę. Stopiona izolacja ponad gniazdkami elektrycznymi wyjaśniała przyczynę awarii systemu ładowania.

-- Prawdopodobnie styki lub przewody skorodowały -- zastanowił się Felix. -- Nastąpiło zwarcie. Bezpiecznik zawiódł lub celowo go nie było i przewody się stopiły. Elektryk naprawiłby to w godzinę.

Nacisnął wielgachną klamkę w drzwiach. Nie zdziwiło go specjalnie, kiedy nie drgnęła. Uwiesili się na niej we dwójkę, również bez rezultatu. Nie było tu żadnego zamka ani innego widocznego zabezpieczenia.

-- Zaczekaj tu -- poprosił Felix. -- Przyniosę jakąś rurę.

Wbiegł po schodach, ale wrócił ledwie po minucie.

-- Zatrzaśnięte... -- oznajmił.

Wyciągnął z kieszeni walkie-talkie. Niestety, wyładowało się podczas spotkania z elektrycznym duchem. Telefon przetrwał, ale nie było zasięgu. Walkie-talkie w kieszeni kurtki Niki również nie dawało znaku życia.

Felix wszedł na klamkę, oparł się barkiem o framugę i nacisnął butem z całej siły. Coś wewnątrz zamka szczęknęło i klamka opadła o pół centymetra. Opór sprężyny, przystosowanej do łap robota, był za duży. Zeskoczył na ziemię. Dla pewności sprawdził, czy nie otwiera się do góry. W zamyśleniu potarł brodę.

Nagle klamka skrzypnęła i zaczęła się wolno obracać. Felix odsunął się zaskoczony i spojrzał na Nikę. Siedziała po turecku z zamkniętymi oczami, wyraźne skupiona, koncentrując całą uwagę na jednym zadaniu. Klamka opadła może dwa centymetry i odbiła do góry. Nika pokręciła głową i spojrzała na Felixa przepraszająco.

417

-- Jestem za słaba. Ty musisz coś wymyślić.

-- Myślę cały czas -- odparł. -- Ale na przyszłość mów, jak używasz... mocy. Myślałem, że to Bazyliszek.

Felix zabrał się za przetrząsanie zawartości plecaków. To był ten moment, gdy zaczyna się żałować, że nie zabrało się pewnej niewielkiej, ale jakże istotnej rzeczy. Tym razem tą rzeczą była mniej więcej metrowa stalowa rurka, która posłużyłaby za dźwignię. Ledwie dziesięć metrów wyżej, w salonie, było takich rurek aż nadto... Z rzeczy podobnych w plecaku znalazł tylko łom i saperkę. Ocenił solidność drzwi i uznał, że próba wyłamania ich skazana byłaby na niepowodzenie, a podkopu w betonowej podłodze równieżzrobić się nie da. Łom miał może trzydzieści centymetrów długości.

Wziął więc linę z kotwicą i zawiązał z niej pętlę, której jedną stronę założył na klamkę, a drugą zaczepił o krawędź drzwi poniżej. Dociągnął jeszcze węzeł, naprężył linę, przełożył przez środek pętli łom i zaczął nim obracać, skręcając liny. Tym razem siła była wystarczająca i klamka milimetr po milimetrze zaczęła opadać. Wreszcie drzwi odskoczyły i dały się otworzyć. Po drugiej stronie panowała ciemność. Jedynie stożek światła z kamiennej salki sugerował, że jest tam poprzeczny tunel.

-- Teraz najtrudniejszy moment -- Felix uchylił bardziej drzwi, nie puszczając łomu. -- Schowaj się za nimi. Jak puszczę łom, wyleci jak z procy.

Nika ukryła się za drzwiami, Felix schował się na tyle, na ile pozwalało mu zadanie.

-- Uwaga... -- powiedział i puścił, szybko cofając rękę. Rozległ się świst i łom łupnął w ścianę.

Zebrali sprzęt i weszli w korytarz. Przezornie zostawili drzwi tylko przymknięte. Korytarz był szeroki na półtora metra, wysoki na trzy, przesklepiony. Ściany z cegły klinkierowej zasłonięte były przez różnego rodzaju przewody i rury, w których coś syczało i od czasu do czasu postukiwało. Było w miarę jasno, co

kilkadziesiąt metrów paliła się słaba lampa na suficie. Mimo to włączyli latarki. Podłoga błyszczała wilgocią, miejscami w jej zagłębieniach stała

418

woda. Po kątach leżało trochę śmieci. Tu, zdaje się, nikt nigdy nie sprzątał.

-- W zabytkowych dzielnicach wszystkie instalacje biegną w takich tunelach -- wyjaśnił Felix. -- Żeby nie trzeba było pruć ulic, jak coś się zepsuje.

Wyciągnął kompas i mapę. Pod ziemią GPS oczywiście nie działał. Przydatna więc była umiejętnośćtradycyjnej nawigacji.

-- Mamy do przejścia około dziesięciu kilometrów -- powiedział po odnalezieniu odpowiedniego miejsca. -- Przejdziemy pod placem Zamkowym, gdzie dołączy do nas Manfred pod postacią chmary, potem pod naszą szkołą. Sprawdzimy kilka miejsc, gdzie widziano Bazyliszka, a następnie skręcimy w stronę domu dziecka. To daje największe prawdopodobieństwo spotkania Bazyliszka. Jeśli go nie zobaczymy, pomyślimy co dalej.

-- Czyli jeśli będziemy mieć farta, to zakończymy wyprawę w trzy, cztery godziny? -- dziewczyna poprawiła plecak. -- Zbyt optymistycznie to brzmi.

-- Dlatego wzięliśmy prowiant na całą dobę. Zresztą nie ufam tej mapie.

Włączył krokomierz i ruszyli przed siebie. Chodzenie z całym osprzętem zakupionym w niesklepie wymagało wprawy. Minęli skrzyżowanie z tunelem oznaczonym tabliczką „Świętojańska".

-- Już blisko -- Felix zerknął na mapę i wyzerował krokomierz.

-- Na razie wszystko się zgadza.

Na następnym skrzyżowaniu skręcili w tunel pod ulicą Piwną. Nagle Felix odwrócił się gwałtownie i sprawdził tunel za nimi.

-- Mam wrażenie, że ktoś nas obserwuje -- powiedział cicho.

-- Może to tylko wyobraźnia?

-- Tak sądzę -- przyznała Nika. -- Ale wolałabym, żeby był już z nami Manfred.

Dłuższą chwilę obserwowali tunel za sobą. Gdy wreszcie się odwrócili, niemal krzyknęli. Jakiś cień mignąłna krawędzi pola widzenia.

-- Widziałeś to? -- Nika złapała Felixa za rękę.

419

Nie musiał odpowiadać, bowiem z tunelu zaledwie dziesięć metrów przed nimi wyszła garbata postać, otoczona czarną mgiełką, jakby wirującym dymem.

-- No, mam was! -- powiedziała postać, a echo zwielokrotniło słowa.

Felix i Nika stali kompletnie zaskoczeni. Nie uciekli chyba tylko dlatego, żeby nie odwrócić się do tego czegoś plecami. Dopiero po chwili dotarło do nich, że głos postaci jest znajomy.

-- Net? -- głos Niki brzmiał z niedowierzaniem.

-- Czekam tu na was od pół godziny -- Net z ulgą zdjął wypchany plecak. -- Niezły hebel na górze, nie?

Nika rzuciła się na niego, a wyraz twarzy chłopaka w świetle jej latarki świadczył o tym, że do końca nie jest pewien jej zamiarów. Ona jednak objęła go i pocałowała mocno.

-- Już dobrze -- odwzajemnił uścisk. -- Po prostu nie mogłem wysiedzieć w domu, jak wy tu... sami...

-- Fajnie, że zmieniłeś zdanie -- Felix podszedł i uścisnął jego dłoń -- ale po co nas straszysz?

-- Macie wyłączone walkie-talkie.

-- Wyładowały się, a budżetu przeznaczonego na wyprawę nie starczyło na zapasowe akumulatory.

-- Co powiedziałeś starym?

-- Że nocuję u ciebie...-- odparł Felix.-- Zgodnie z umową.

-- A ja, że nocuję u ciebie... No, to niezły kefir będzie, jak się zgadają.

Chmara z Manfredem krążyła wokół nich.

-- Mam za mało minirobotów, żeby patrolować duży obszar -- usłyszeli. -- No i przy takiej pogodzie akumulatory ładują się prawie godzinę. Muszę wylatywać na powierzchnię częścią chmary, ładować ją i wracać, a przy tym zachować spójność osobowości. To koszmarnie trudne obliczenia.

-- Wierzę, że sobie poradzisz -- zbagatelizował Net, po czym zatrzymał wzrok na Nice. -- Wyglądasz naprawdę wyjefajnie w tym stroju.

-- Dzięki -- uśmiechnęła się. -- Dobrze, że tu jesteś.

420

-- Nikogo nie obchodzą moje problemy... -- mruknął Manfred.

-- Odwiedziłem rano niesklep -- Net wyjął noktowizor i włączył go na chwilę. -- Niestety, ktoś kupiłostatnią maskę tlenową i ostatni hełm, a przedwczoraj były jeszcze trzy komplety. Ten facet cośściemniał, że nie ma klientów. Nieważne, jakoś to będzie. Nie spodziewaliście się mnie, co?

-- Jasne, że nie -- odparł Felix, wyciągając z plecaka trzeci hełm i maskę tlenową. -- Maskę trzymaj pod ręką, na wypadek, gdyby stężenie trujących gazów wzrosło ponad normę...

-- No nie, myślałem, że bardziej was zaskoczę... -- Net z kwaśną miną schował maskę do plecaka. --

Chodzi o siarkowodór i metan?

-- To też, ale prędzej trafimy na spaliny Power-scouta -- spojrzał na przyczepiony do paska plecaka mały czujnik. -- Na razie wszystko OK, choć wyprawa zaczęła się od nieprzewidzianych trudności.

Opowiedzieli ze szczegółami wydarzenia, które rozegrały się w ciągu ostatniej godziny. Net wysłuchałrelacji, po czym zapytał:

-- Tylko dlaczego duch Knipszyca pokazał ci imię swojej córki? Co on ma wspólnego z Ponurym Żniwiarzem? Poza tym, że obydwaj chcą dostać Bazyliszka, jak chyba pół tego miasta.

-- Pomyśl przez chwilę. Awaria systemu zasilania Bazyliszka następuje dokładnie w tym momencie, gdy Ponury Żniwiarz wręcza mi kopertę na balu halloweenowym. Potem mąci nam w głowie głupimi zadaniami, tylko po to, żeby nas uwikłać w kolejne problemy i móc szantażować. Prawdziwym zadaniem jest dopiero odnalezienie Bazyliszka, czyli najdoskonalszego robota skonstruowanego przez Knipszyca. No i jest jeszcze Paula, która pewnie nawet nie pamięta, jak wyglądał jej ojciec, ale... spotkałem ją kilka minut po Żniwiarzu. Wniosek?

-- Frank Knipszyc i Ponury Żniwiarz to ta sama osoba -- odkrył z zaskoczeniem Net.

-- Dokładniej duch Franka Knipszyca -- poprawiła go Nika.

Felix przytaknął.

-- Zaświtało mi to w głowie -- powiedział -- gdy skojarzyłem błyski pod kopułą, które widzieliśmy dzięki kamerze z balonosate-

421

lity i SMS-a, którego dostaliśmy chwilę później od Żniwiarza. Pewność zyskałem dziś, podczas spotkania w nawiedzonym domu. Nie wiem tylko, dlaczego wrócił tu po dziesięciu latach. Jak mu się to udało?

Nika westchnęła ciężko i spojrzała na Felixa.

-- Otworzyłeś wtedy drzwi 308 i pół -- powiedziała. -- To było pierwsze zadanie Ponurego Żniwiarza. Wezwał cię do siebie, a ty poszedłeś i go wypuściłeś.

-- Widziałem go wcześniej -- zaprzeczył Felix. -- W sali gimnastycznej. Dał mi kopertę.

-- Widziałeś tę jego część, która przekradła się do naszego świata dzięki nocy duchów.

-- Taką jakby... mackę? -- podsunął Net.

-- Tak.

-- Nie pamiętam, żebym otwierał te drzwi -- zastanowił się Felix.

-- Nie pamiętasz tego, ale to zrobiłeś. Duch Knipszyca został wpuszczony. Bez pomocy człowieka nie przedostałby się do naszego świata.

Felix wypuścił głośno powietrze.

-- Sorry. Nie wiedziałem... -- zastanowił się chwilę. -- Jeśli w Halloween próbował się przedostać do naszego świata, prawdopodobnie to on spowodował przeciążenie instalacji elektrycznej, tej zasilającej Bazyliszka. Czas się zgadza. Potrzebował dużo mocy, żeby się ze mną porozumieć. Żeby stworzyć iluzjędrzwi 308 i pół...

-- Wreszcie nie ja coś skopałem... -- zauważył Net.

-- To mógł być każdy -- wyjaśniła Nika. -- Felix nawinął się pod rękę. Miał odpowiednie zdolności. Wszyscy mieliśmy odpowiednie zdolności, żeby wykonać jego zadanie. Dlatego nas wybrał.

-- Mamy zadanie do wykonania -- zgodził się Felix. -- Nie zadanie od Franka Knipszyca AKA Ponurego Żniwiarza, ale nasze własne zadanie. Jeśli przy okazji facet odczepi się od nas, to tylko dobrze.

-- No dobra, załóżmy, że tak -- powiedział Net. -- Ale po co to wszystko? Facet zszedł z tego świata, nim zdążył pozałatwiać wszystkie sprawy, i teraz chce, żebyśmy je dokończyli za niego? Że-

422

byśmy złapali jego zbuntowanego robota, który straszy ludzi? Przecież mamy własnego na wolności. Taka szlachetność motywów nie pasuje mi do tego, co o nim słyszałem.

-- To nie jest takie proste -- przyznała Nika. -- On nie był jednoznacznie zły... Nie potrafię tego wyjaśnić, bo sama nie do końca rozumiem. W tym dzienniku... On był pisany z miłości.

-- Miłości do maszyn -- dokończył Net. -- Nie lubię ani Knipszyca, ani Żniwiarza. A skoro są tą samąosobą, to po prostu jest o jednego mniej do nielubienia. Sorki stary, ale do tej całej Pauli też nie pałam szczególną sympatią.

-- Nie mów tak -- poprosił Felix. -- Ona nie przepada za ojcem.

-- Też bym nie lubił ojca, jakby mi w wieku trzech lat załatwił całą rodzinkę. Zbierajmy się. Chcę to mieć już za sobą.

Ruszyli dalej. W tej części tunelu było sucho i równo, więc przemieszczali się szybko. Felix szedł przodem za sunącą luźnym szykiem chmarą, wykorzystując brak przeszkód terenowych do przeglądania dziennika. Co parę chwil zerkał na krokomierz. Net zamykał pochód.

-- Sorki, że marudzę od samego początku -- odezwał się po kilku minutach Net -- ale co właściwie zrobimy, jak znajdziemy Bazyliszka? Przecież nie weźmiemy go na smycz. Tylko nie mów... -- odwrócił się i pogroził Felixowi palcem.

-- Pracuję nad tym -- odparł Felix, nawet nie podnosząc wzroku znad dziennika.

-- Tego właśnie miałeś nie mówić...

-- Plan „b" zakłada powiadomienie policji.

-- Czy wtedy nagroda nie pójdzie na spacer?

-- Nie wiem, nie czytałem regulaminu.

-- Kocham te twoje plany „b". Czego właściwie szukasz w tym zeszycie?

-- Wyłącznika -- sięgnął do kieszeni po czarne pudełko o wyglądzie golarki. -- To impulsator. Wystrzeliwuje dwa pociski-kondens-atory. Jeśli oba trafią w pancerz Bazyliszka, na jakąś minutę powinny wyłączyć jego obwody elektryczne. Wtedy otworzę obudowę

423

i odłączę akumulatory. Zakładam, że Bazyliszek nie posiada izolacji wytrzymującej 5000 woltów.

-- A jeśli będzie posiadał? -- nalegał Net.

-- Wtedy wymyślę plan „c".

-- Po co ja pytałem...

-- Posłuchajcie tego -- Felix czytał z przejęciem. -- „Moje dzieło prawie ukończone. Anna czuje sięcoraz gorzej i boję się, że nie zdążę. Mam problem z pompą hydrauliczną. Co będzie, jak nie zdążę?"

-- Chciał go sprzedać -- ocenił Net. -- Albo miał niecny plan obrabowania jakiegoś banku przez piwnicę. Bazyliszek miał się tam przebić i zgarnąć forsę na leczenie żony.

-- Nie tylko ja miałem problem z pompą... Bazyliszek musi mieć podobną konstrukcję.

Część minirobotów wyleciała przez otwory najbliższego włazu, po chwili zastąpiły je inne.

-- To wrażenie, że jesteśmy obserwowani, wcale mi nie minęło

-- odezwała się w pewnym momencie Nika.

-- Nie idę jako ostatni -- oświadczył natychmiast Net i przyspieszył. -- Manfred, ubezpieczaj tyły.

-- Nie słuchaliście, jak tłumaczyłem -- odparł lekko urażonym tonem Manfred. -- Tu, na dole, mogęmieć tylko jedną czwartą minirobotów. Reszta się ładuje od słońca, którego prawie nie ma, bo pada śnieg. Jeśli tę część, która jest tutaj, rozproszę jeszcze bardziej, stracę możliwość logicznego myślenia.

Net z przykrością stwierdził, że teraz ostatnia idzie Nika.

-- Nie mógłbyś ty iść ostatni? -- zapytał Felixa.

-- Jeśli potrafisz prowadzić...

Net zacisnął zęby i wrócił na koniec. Co chwilę oglądał się za siebie.

-- Nie masz jakiegoś wynalazku do sprawdzania otoczenia?

-- zapytał po minucie.

-- Mam, ale teraz nie jest jeszcze potrzebny.

-- Koniec trasy -- oznajmił Manfred.

Rzeczywiście. Kilkanaście metrów przed nimi korytarz kończył się niewielkim rozszerzeniem. Dalej wszystkie rodzaje przewodów wchodziły w ścianę.

424

-- Czyli co, wracamy do domu? -- zapytał z nadzieją w głosie Net.

-- Przeszliśmy jakąś jedną dziesiątą trasy -- Felix zerknął na krokomierz i na mapę. -- Tę najłatwiejszą.

-- Skąd ty właściwie wiesz, gdzie jesteśmy?

-- Mój krok z takim obciążeniem i kiedy nie jestem zmęczony, ma średnio sześćdziesiąt trzy centymetry -- wyjaśnił. -- Wystarczy przeliczyć na pełne metry i narysować kreskę na mapie. Właśnie, mapa... Teraz będzie mniej przyjemnie -- cofnął się kawałek i znalazł drzwi. -- Zastanawialiście się kiedyś, gdzie trafia woda po myciu zębów albo ta, którą spuszczacie w kibelku? Właśnie tu! -- Nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Zza nich buchnął niewyobrażalny fetor, jakby całe jedzenie, które tylko mogło się zepsućna świecie, właśnie się zepsuło i zostało zdeponowane w ciemności przed nimi.

-- Jaaa... -- Net zaczął wyciągać maskę tlenową.

-- To śmierdzi, ale nie jest trujące -- powstrzymał go Felix. -- Podczas Powstania Warszawskiego ludzie spędzali tu wiele dni.

-- Stary! To byli żołnierze.

-- Niektórzy mieli tyle lat co my. Zapas tlenu w butli starcza na trzydzieści minut. Jeszcze może sięprzydać.

Net patrzył na niego z przerażeniem.

-- Powaga, że mamy tam wejść? -- upewnił się. -- Wali masa-krycznie...

-- Mój dziadek spędził w kanałach kilka dni. Babcia ma mi opowiedzieć tę historię. Jutro, choćby nie wiem co, nie wyjdę ze szpitala, dopóki mi wszystkiego nie opowie.

Zerknął na czujnik toksycznych gazów.

-- Żadnych niebezpiecznych związków.

-- Plusem jest to, że podczas tej wyprawy prowiant nie będzie potrzebny -- mruknął Net.

Z przykrością weszli na wąski chodnik, biegnący wzdłuż płynących środkiem nieczystości. Kanał miałowalny przekrój i szerokość dwóch i pół metra. Ślady na ścianach świadczyły o tym, że poziom ścieków nieraz sięgał niemal sklepienia. Drzwi zamknęły się same, skrzypiąc przy tym w bardzo nieprzyjemny sposób.

425

A

W

-- To wyjątkowo smrodliwy odcinek -- rzucił jeszcze Felix. -- Jakiś zator się tu pewnie robi.

-- Byłeś tu już? -- zapytał Net.

-- Nie, ale pamiętam, jak waliło ze studzienki w tym miejscu. Na górze.

Unieśli głowy. Kratka kanalizacyjna wyglądała z tej strony jak przejście do lepszego świata.

-- Im szybciej miniemy ten odcinek, tym lepiej -- Felix ruszył przodem. -- Uważajcie, bo trochę tu ślisko.

-- Ślisko... Cóż za eufemizm! Tu jest oślizgłe. Chanel by tu zeszła na zawał nosa.

-- Przestań narzekać -- poprosiła Nika.

Net zamilkł, urażony. Światło przyczepionych do hełmów latarek gubiło się w perspektywie tunelu. Węch przyzwyczajał się do smrodu, a wzrok do ciemności. Teraz przyjaciele widzieli wyraźnie nikłe światło wpadające przez kolejne studzienki. Co kilka sekund o pokrywę uderzały opony samochodów.

-- Wyjść to by tędy było trudno -- zauważył Net, po czym nagle przyspieszył kroku. -- Słyszeliście?

-- Nie -- odparła Nika. -- I nie depcz mi po piętach.

-- Skrzypnęły drzwi, którymi tu weszliśmy...

Zatrzymali się i nadstawili uszu. Słyszeli tylko cichy szmer ścieku i odległe echa ruchu ulicznego.

-- Manfred -- zawołał cicho Net. -- Byłbyś tak miły?

-- Kończą mi się akumulatory. Muszę wylecieć na powierzchnię.

-- Całkiem?

-- Sorki. Zaraz zaczną mi spadać miniroboty. Wrócę za dziesięć minut.

Chmara pomknęła w kierunku najbliższego włazu.

-- Pięknie -- Net przyczepił noktowizor do hełmu i opuścił go przed oczy. Zasięg był jednak zbyt mały i nie zobaczył niczego poza zielonym obrazem pustego tunelu. Widok był na tyle horrory-styczny, że czym prędzej wyłączył i podniósł okulary.

426

Ruszyli nieco szybciej. Po kilku minutach przez jednostajny rytm kroków zaczął się przebijać coraz głośniejszy szum, jakby zbliżali się do wodospadu. Felix pobieżnie rzucił okiem na mapę i powiedział:

-- Jeszcze z dziesięć minut i pożegnamy się ze smrodem.

Źródłem szumu okazał się być pochyły tunel, którym ścieki spływały na Powiśle. W tym miejscu łączyło się kilka kanałów, zlewając ścieki do sporej cylindrycznej komory z betonowym sklepieniem i wąskim pomostem obiegającym ją wokoło. Otwory wlotowe znajdowały się na różnych wysokościach, do większych prowadziły stalowe drabinki. Dalej ścieki spadały kolejnymi kaskadami, wzdłuż których biegły wąskie schody. Z dołu ciągnął lekki przeciąg.

-- Prawie jak aquapark -- skomentował Net. -- Szkoda, że nie wziąłem czepka.

Kątem oka zarejestrowali błysk w jednym z tuneli, którego wylot znajdował się trzy metry nad nimi. Spojrzeli w górę. Kolejny błysk. Ktoś się zbliżał, przyświecając sobie latarką.

-- Na dół -- polecił szeptem Felix.

Zejście schodami było trudniejsze, niż się wydawało. Leżało na nich pełno śmieci, jakby zaschniętych glonów, oblepionych czymś włosów, na wpół rozpuszczonych pomiętych folii i wiele jeszcze bardziej obrzydliwych rzeczy. Zapewne podczas deszczów ścieki płynęły całą szerokością, a pewnie i wysokościątunelu. Felixowi przemknęło przez myśl, że może się tu zrobić bardzo nieprzyjemnie, gdy padający na górze śnieg zacznie topnieć.

Pokonali kilkanaście stopni, gdy usłyszeli rozmowę.

-- Kładźcie się -- syknął Felix.

-- W tym syfie? -- skrzywił się Net i zaczął szukać w kieszeniach chusteczki jednorazowej.

Felix chwycił go za kurtkę i ściągnął w dół. Zgasili latarki i czekali.

Po stalowej drabince zeszło trzech mężczyzn ubranych w wode-ry*, szare sztormiaki i szare kaski. Nie wyglądali na kanalarzy, ci zresztą strajkowali od paru dni. Pierwszy mężczyzna trzymał latarkę i urządzenie, które wyglądało na mały odkurzacz samochodowy. Poruszał nim na prawo i lewo, dzięki czemu przyjaciele dostrzegli

* Wodery - nieprzemakalne spodnie połączone z kaloszami.

427

świecący niebieskawo monitor ponad rękojeścią. Dwaj następni nieśli karabinki z przyczepionymi do nich latarkami. Jeden z nich oświetlił przelotnie pochyły tunel, ale wojskowe stroje Felixa, Neta i Niki spełniły swoje zadanie i przyjaciele pozostali niewidoczni.

Mężczyźni oddalili się innym tunelem, ale przyjaciele odczekali jeszcze minutę, nim się podnieśli. Szum opadającej kaskadami wody nie pozwalał usłyszeć, czy tamci są już dostatecznie daleko.

-- Poszukiwacze -- stwierdziła Nika, wstając.

-- Mieli karabiny -- syknął Net. -- Nie możemy konkurować z bandą uzbrojonych facetów, pozbawionych zasad i okrutnych... jak przypuszczam.

-- Przy pasach mieli przypięte przyborniki z nabojami usypiającymi -- dodał Felix. -- Oni myślą, że polują na jakiegoś hipopotama. Jeśli znajdą Bazyliszka przed nami, bardzo się zdziwią.

Wstali.

-- Dżiss, co to jest? ... -- Net z obrzydzeniem wytarł wilgotne dłonie o kurtkę.

-- Nie zadawaj pytań, jeśli nie chcesz znać odpowiedzi -- odparł Felix, również z obrzydzeniem wycierając ręce.

-- OK... Mądre, mądre... Oni mieli wykrywacz ruchu. Jak na „Obcym 2".

-- Też mamy.

-- To cool, ale dlaczego nie używamy?

-- Akumulatory.

Kaskady spływały do pomieszczenia zbiorczego, podobnego do tego na górze. Felix sprawdził kompas, przyjrzał się mapie i wskazał tunel, którym mieli iść. Wydawał się nowszy, wykonano go z betonu, a chodnik był oddzielony od ścieków barierką, która również nosiła ślady wyższego poziomu wody. Przezornie jej nie dotykali. Net miał już na końcu języka pytanie o opóźniający się koniec smrodu, gdy Felix z krokomierzem w dłoni zatrzymał się i spojrzał w prawo. Stali dokładnie obok wnęki, w której schody prowadziły do drzwi, umieszczonych tak wysoko zapewne z obawy przed zalaniem. Net miałzamiar od razu wydostać się ze śmierdzącego kanału, ale Felix zatrzymał go ręką.

428

-- Patrzcie -- wskazał podłogę.

Nakierowali latarki w dół. W szlamie zalegającym lekko zapadniętą część chodnika widniał wyraźny odcisk długiej na czterdzieści centymetrów, kanciastej stopy.

-- Ma spory bucik -- powiedział Net.

-- Przynajmniej jesteśmy na dobrym tropie -- dodał Felix.

-- Jakoś tak podświadomie mam nadzieję, źe go nie znajdziemy. To znaczy chcę go znaleźć, ale podświadomie... No, wiecie...

Felix wszedł po schodach i nacisnął klamkę.

-- Zaczekaj! -- powstrzymała go Nika. Patrzyła wstecz, w ciemny tunel, którym tu przyszli. -- Cośczuję. Ktoś nas obserwuje.

-- Nie strasz -- jęknął Net.

-- Ktoś nas obserwuje od samego początku. Odkąd weszliśmy w podziemia z domu Knipszyca.

Felix zszedł ze schodów, podniósł leżącą pod ścianą butelkę i ponownie wspiął się na schody.

-- Sprawdzimy.

Otworzył drzwi, a przyjaciele z ulgą weszli do suchego, choć wąskiego korytarza. Tu również jedna ze ścian zasłonięta była niemal całkowicie przez różnego rodzaju rury i przewody. Felix zamknął drzwi, a następnie położył na klamce butelkę w ten sposób, by spadła, gdy ktoś spróbowałby otworzyć drzwi.

-- Siedemset metrów w lewo -- powiedział i ruszył szybkim krokiem.

-- Sądzisz, że trzymetrowy wielki robot mógł się tędy przecisnąć? -- Net opłukiwał dłonie w kapiącej z rury wodzie.

-- Z opisu wynika, że to bardzo dobra, elastyczna konstrukcja. Mógł.

-- Ty się tak nie fascynuj. Ty myśl, jak go wyłączyć.

-- Może uda mi się to wyczytać na najbliższym posiądzie.

-- A gdzie planujesz posiad?

-- W znajomym miejscu.

Net uznał, że nie ma sensu dalej naciskać, bo wszystko okaże się i tak w odpowiednim momencie. Nie wcześniej.

429

-- Chodzi mi po głowie pomysł robota zwiadowczego -- odezwał się Felix. -- Teraz właśnie taki by sięprzydał. W stanie uśpienia wyglądałby jak zwykły neseser z rączką na górze, za którą można by go przenosić. Po aktywacji by się rozkładał, w coś przypominającego mechanicznego psa z całą masączujników. Umiałby pływać, skakać i się wspinać.

-- Ja chyba wolę poczekać na lepsze akumulatory do minirobo-tów -- odparł Net. -- Właśnie... Manfred coś się spóźnia.

-- Na górze szaleje śnieżyca -- przypomniał Felix. -- Pewnie ma problemy z ładowaniem. Załóżmy tymczasowo, że radzimy sobie bez niego. Jak tylko będzie mógł, to nas znajdzie. Zna trasę.

-- Na szczęście chwilowo nic się nie dzieje -- odparł Net i natychmiast pożałował tych słów, bo z tyłu rozległ się brzęk tłuczonej butelki.

Zamarli i odwrócili się. Przeszli już jednak zbyt daleko i latarki nie były w stanie oświetlić okolic przejścia z kanału. Noktowizor Neta również tam nie sięgał. Felix wyciągnął z plecaka lornetkę.

-- Może lepiej sobie stąd pójdziemy? -- zaproponował nieśmiało Net.

-- Świećcie na wprost -- Felix nie słuchał go. Dłuższą chwilę wpatrywał się w ciemność przez lornetkę, ale nie był w stanie niczego wypatrzeć. -- Przydałby się pistolet sygnałowy z flarami... albo mikrofon kierunkowy. Nawet wiem, na której półce leży.

Wsłuchiwali się w ciszę.

-- Może stoczyła się sama... -- zaryzykował Felix. -- Lepiej chodźmy.

Prawie biegiem pokonali pół kilometra. O mało co nie przegapili przejścia do kolejnego tunelu. Wskoczyli do środka, zatrzasnęli drzwi i odetchnęli z ulgą.

Tunel był wąski i panowała w nim dosyć wysoka temperatura. Przy ścianie szły, jedna nad drugą, grube blaszane rury.

-- Rury ciepłownicze -- Felix popukał w blachę. Ugięła się -- wewnątrz była solidna warstwa izolacji cieplnej, a dopiero w niej właściwa rura.

-- Niesamowita sprawa, stary -- rzucił Net.

430

-- Sprawdzam, czy jesteśmy w dobrym miejscu.

-- Najpierw zablokujmy jakoś te drzwi.

Rozejrzeli się po ziemi, ale dookoła leżał tylko gruz.

-- Spójrzcie -- Nika wskazała świeże zarysowanie na blasze.

-- Niedawno tędy przechodził.

-- Potem sobie to obejrzymy -- Net na czworakach zaglądał pod rury. -- Teraz znajdź coś do podparcia klamki.

-- Niczego tu nie ma...

Felix wstał i, zanim ktokolwiek zdążył zaprotestować, otworzył drzwi. Wprawnym ruchem zdemontowałklamkę i zatrzasnął je ponownie.

-- Trochę go to opóźni. Kimkolwiek jest.

-- Nie chcę rozważać, kto to może być -- zauważył Net.

-- Dlaczego? Ja bym wolał wiedzieć.

-- No, wiesz... blokowanie drzwi jak najbardziej mi odpowiada, ale tak oficjalnie wolę myśleć, że robimy to z pobudek... wandali-stycznych niż z obawy, że ktoś...

-- Daj spokój -- Felix wyzerował krokomierz i ruszył przodem.

-- Ta butelka pewnie sama spadła.

Net spojrzał na Nikę. Jej mina świadczyła o tym, że nie wierzy w przypadkowy upadek butelki.

Po kilkuset metrach tunel połączył się z innym, identycznym. Felbc ponownie wyzerował krokomierz i skręcił w prawo. Było tu jeszcze goręcej. Z oddali dobiegał jednostajny hałas, jakby wodospadu lub pracującej pompy.

Po kilkudziesięciu metrach zatrzymał się i spojrzał w górę.

-- Jesteśmy pod naszą szkołą -- wskazał kciukiem krótki szyb i zamykającą go od góry klapę. -- Nad nami jest pomieszczenie, gdzie po raz pierwszy usłyszeliśmy Bazyliszka.

-- Wolę szkołę od normalnej strony -- odparł Net.

-- Zrobimy tu mały posiad -- Felbc zdjął plecak i usiadł pod ścianą.

-- A ten... ktoś? -- Net wskazał za siebie.

-- Gdyby chciał nas dogonić, to już by tu był -- Felbc spojrzał w ciemny tunel. -- Jeżeli tam ktokolwiek jest, to co najwyżej nas śledzi.

431

-- Przecież nie śledzi nas ten śledczy! -- Net rozłożył ręce. -- To może być ktoś o jeszcze mniej ciekawym usposobieniu.

Felix wzruszył ramionami i otworzył dziennik profesora Knipszyca.

-- I wisi ci to? -- Net usiadł obok.

-- Po prostu nie mam jak tego sprawdzić.

Nika usiadła po przeciwnej stronie, opierając się o rury. Było naprawdę gorąco. Zdjęła hełm.

-- Przeziębimy się potem -- powiedziała, rozpinając kurtkę. -- Ten, kto nas śledzi, nie ma na razie złych zamiarów, ale to się może zmienić.

Felix nie słuchał już przyjaciół. Studiował dziennik.

Net zaczął rozpakowywać kanapkę, ale przypomniał sobie aromat ścieków i schował ją z powrotem.

-- Najlepiej byłoby wyłączyć jednostkę centralną -- rzucił w przestrzeń Felix -- komputer sterujący całością. Wtedy robot przestałby być groźny. Nie mogę znaleźć tutaj ani śladu schematu podłączenia tego komputera. Starczyłoby wyciągnąć jedną wtyczkę...

-- Czy tam musi być komputer? -- zapytała Nika.

-- Skonstruowałem mechanicznego psa bez komputera sterującego. Tylko tranzystory, kondensatory i... takie tam. Pies nie odróżnia mnie od kubła na śmiecie. Jeśli Bazyliszek przetrwał pod ziemią dziesięć lat, musi mieć solidny komputer.

-- I solidny program -- dodał Net.

Felix uniósł na niego wzrok.

-- Knipszyc nie był informatykiem -- powiedział.

-- Co dwa mózgi, to nie jeden -- Net wycelował w niego palcem.

-- Trzy -- przypomniała Nika.

-- Dobra, trzy -- zgodził się Felix. -- Ktoś musiał mu napisać program.

-- Dziesięć lat w informatyce to jak sto w mechanice -- powiedział Net. -- Software Bazyliszka powstał jakby w epoce maszyn parowych. Ale i tak ktoś musiał go stworzyć. Jak znajdziemy autora programu, sprawdzimy inne jego dzieła i może dowiemy się, jak zwiesić system operacyjny Bazyliszka.

432

-- Tu jest nazwisko i telefon -- Felix przyjrzał się z bliska powierzchni papieru. -- Facet powinien iśćna kurs kaligrafii... OK. Chyba Rozenkraft. Mało jest ludzi o tym nazwisku w Warszawie.

-- Nie musi być z Warszawy -- zauważyła Nika.

-- Zacznijmy od Warszawy -- Felix wyciągnął telefon, ale oczywiście nie było zasięgu. Spojrzał na Neta. -- Mamy łączność z Manfredem?

-- Jakoś przepadł z tą swoją chmarą...

-- Z wyliczeń wynika, że pierwsza część chmary powinna wrócić przed kwadransem -- poinformowałManfred z telefonu przy pasku plecaka Neta. -- Jestem w minikomputerze i nie wiem, co dzieje się z resztąmojej osoby na zewnątrz.

-- Istnieje przykra możliwość, że miniroboty nie są przystosowane do pracy w ujemnych temperaturach -- powiedział po zastanowieniu Felix. -- Mogły tam zwyczajnie zamarznąć.

-- Dzięki, że teraz to mówisz...

-- Teraz o tym pomyślałem -- popatrzył na przyjaciół. -- Nie mamy zwiadu.

Net zamknął oczy i pokręcił z rezygnacją głową.

-- Sprawdź przynajmniej człowieka o nazwisku -- zaczął, ale Manfred mu przerwał:

-- Rozenkraft? Widzę. Nie macie imienia? Numer telefonu pewnie nieaktualny, ale sprawdzę. Mówimy o sytuacji sprzed dziesięciu lat, prawda? Jeśli złapię sygnał, to się połączę.

-- Czy nad tą klapą nie ma czasem naszego bezprzewodowego routera? -- zapytał Felix.

-- A wiesz, że masz rację -- Net wstał i uniósł plecak nad głowę. -- Łapiesz sygnał?

-- Ledwo, ledwo.

Net wspiął się po klamrach aż do klapy.

-- Teraz jest! Zaczekaj minutkę w tej pozycji... OK. Synchronizuję się.

-- Szczerze mówiąc, trochę mi niewygodnie -- sapnął Net.

-- Jeszcze moment... Dobra, schodź.

Net z ulgą zszedł na dół i potrząsnął rękoma.

433

-- Czegoś się dowiedziałeś? -- zapytał Felix.

-- Szukanie Rozenkrafta potrwa parę minut. Natomiast chmara chyba przepadła. Jedna z kamer zarejestrowała miniroboty wylatujące z kratki kanalizacyjnej, ale nie wiem, co stało się z nimi potem. Na górze szaleje śnieżyca i prawie nic nie widać.

-- Idziemy, czy czekamy na wyniki poszukiwań? -- zapytał Net.

-- Chwilka, doczytam ten kawałek do końca -- powiedział Felix. -- Facet niesamowicie bazgrolił.

-- Nie wydaje się wam, że ten hałas jest jakby nieco donośniej-szy? -- zapytała Nika.

Felix uniósł na chwilę głowę.

-- Może trochę. Nie mogę znaleźć schematu komputera. Musiał go zamówić na zewnątrz, ale nawet nie ma miejsca, gdzie miałyby być zainstalowany. Tu jest jakiś baniak z chłodziwem, pewnie do komputera, system rurek, filtrów...

-- Naprawdę robi się głośniej -- upierała się Nika.

-- Ja wiem?... -- Felix nasłuchiwał chwilę. -- Kiedy rozpuszcza się śnieg, to więcej wody płynie kanałami i jest głośniej. Tu nam nic nie grozi, jesteśmy ponad poziomem kanałów.

Nika nie wyglądała na przekonaną.

Net bawił się noktowizorem. Opuścił go przed oczy, zerknął w korytarz, którym mieli za chwilę iść, i zamarł. -- Coś tam jakby błyska. -- Wyłączył i włączył ponownie urządzenie. -- Albo się zepsuł, albo... Błyski widać tylko przez noktowizor.

Felix spojrzał na niego, potem w głąb tunelu.

-- Wyłącz to -- syknął. -- Zgaście latarki i chowamy się na drabince.

-- Ale... -- Net spojrzał na niego pytająco.

-- Ciii... -- Felix popchnął go w kierunku klamer. -- To jest to źródło hałasu.

Nika już się wspinała. Po chwili cała trójka tkwiła uwieszona pod klapą, która była i tak zbyt ciężka, by w razie czego ją podnieść. Teraz nie mieli już wątpliwości, że hałas przybiera na sile.

-- Powiesz nam, co to jest? -- szepnął Net.

434

-- Nie wiem -- odparł również szeptem Felix. -- Ale jak coś widać tylko przez noktowizor, to jest to albo coś gorącego, albo nadajnik podczerwieni. Na przykład inny noktowizor.

-- Czyli że on też mógł mnie zobaczyć?

-- Niestety, tak. Wyjmij mi z plecaka endoskop i monitor. Ten endoskop ma funkcję noktowizora.

-- No, to ciebie też zobaczy -- zauważył Net.

-- Nie zobaczy. Nie wyłączę diody, która oświetla otoczenie w podczerwieni. Pasywnego noktowizora nie zobaczy.

Net wyciągnął zwinięty w pętlę elastyczny endoskop i uniwersalny monitor. Felbc po omacku spiął oba urządzenia, uformował elastyczny przewód z kamerą w kształt litery „L' i ustawił minimalną jasnośćekranu. Przyjmując ekwilibrystyczną pozycję, wysunął końcówkę endoskopu poniżej sklepienia tunelu. Wszyscy z zapartym tchem wpatrywali się w ekran. Początkowo widać na nim było jedynie nieregularne błyski. Dopiero kiedy Felbc znalazł odpowiedni kąt, ujrzeli przygarbioną, barczystą postać ze świecącymi na zielono oczami.

-- Ja cię! -- jęknął Net.

Potwór wolno postępował w ich kierunku. Zdawał się być podświetlony z tyłu jasną chmurą. Słychać jużbyło jego ciężkie kroki, przebijające się przez jednostajnie narastający hałas, teraz bardziej przypominający grzmot. Felbc wycofał się do góry i wepchnął endoskop pod kurtkę. Z kieszeni wyszarpnął impulsator.

-- Niedobrze -- powiedział. -- Mamy złą pozycję...

-- Marzę teraz o pozycji leżno-siadnej przed telewizorem... -- narzekał Net. -- Podnieśmy tę klapę.

-- Nie szarp się, bo zlecimy -- skarcił go Felbc. -- Może nie zauważy. Jak nas minie, to go załatwimy impulsatorem.

-- Przecież nie doczytałeś w tym dzienniku, jak go potem wyłączyć!

-- Uciszcie się obaj -- syknęła z góry Nika. -- Usłyszy nas.

Podziałało, choć nic nie wskazywało na to, by tak hałasujący robot mógł cokolwiek usłyszeć.

Był tuż-tuż. Czuli wytwarzane przez niego wibracje.

435

Uderzył ich swąd spalin, wylatujących z dwu rur umieszczonych na barkach. Net nie zdołał siępowstrzymać i kichnął donośnie. Robot zatrzymał się dokładnie pod nimi. Zamarli, wczepieni kurczowo w klamry. Silnik spalinowy ucichł z klekotem zaworów, a z głowy robota zaczęła się wysuwaćteleskopowa antena. Jej końcówka zatrzymała się tuż obok przyjaciół. Trwało to kilka sekund, po czym antena wsunęła się z powrotem, zachrobotał rozrusznik, a z rur wydechowych z rykiem strzeliły spaliny.

Net kichnął ponownie, ale robot już nie mógł tego usłyszeć. Oddalił się od ich kryjówki, nawet nie.zwalniając.

-- To nie Bazyliszek -- powiedział Felix. -- To Power-scout.

-- Power-scout? -- Net prychnął z pogardą. -- Chyba Power--smroder! Ale partactwo! On nie wykryłby nawet fosforyzującego brontozaura. Schodzimy.

-- Spróbuj nie wyluzować tak do końca -- Felix nie zmienił pozycji. -- Jak już nas zobaczy, to może mieć problemy z odróżnieniem od swojego celu.

Hałas gwałtownie przycichł.

-- Skręcił w boczny korytarz -- ucieszył się Net, zapalając latarkę. -- Mamy go z dyńki.

-- Wyjąłem klamkę -- przypomniał sobie Felix. -- Dojdzie do drzwi i wróci, bo jest za tępy, żeby je otworzyć. Zmywajmy się stąd.

-- Stójcie! -- powstrzymała ich Nika. -- Tu jest coś jeszcze.

-- Power-przyczepka? -- spróbował zażartować Net, ale odzyskany na moment humor już go opuszczał.

W tym momencie coś gąsienicowego, pobłyskującego metaliczne z cichym buczeniem zatrzymało siędokładnie pod przyjaciółmi. Wstrzymali oddech, ale po chwili poznali, co to jest. Pod nimi stał Pkapco. Było za późno, by wyłączać latarkę. Dopiero teraz ujrzeli, jakich zmian dokonał tata Felixa w jego konstrukcji. Zamiast jednej z gąsienic zamontował wieżyczkę z masą czujników, a w miejsce świdra

zainstalował metalowy manipulator o dwu stawach. Robot stał nieruchomo, ale nie unosił żadnego ze swoich obiektywów ku górze. Przyjaciele wisieli wczepieni w klamry i zaciskali zęby, bowiem pozycja była bardzo niewygodna. Wprawdzie nie bali się, że

436

robot zrobi im krzywdę, ale w życiu by się ze swojej obecności tutaj nie wytłumaczyli rodzicom. Pkapco piknął kilka razy, zamigał diodą na grzbiecie i odjechał.

-- Z całym szacunkiem dla waszych ojców... -- odezwała się Nika. -- Ten też nas nie zauważył, a jesteśmy dosyć niezdarnym i nieprzystosowanym do życia w podziemiach organizmem.

-- Mieli na to tylko tydzień i masę kłopotów rodzinnych -- Felix ostrożnie zsunął się i wyjrzał.

Pkapco również skręcił w boczny tunel.

-- Zdaje się, że tropi Power-smrodera... On raczej też nie będzie potrafił otworzyć drzwi.

-- Ale obciach... -- podsumował Net. -- Czyli że honor Instytutu spoczywa w naszych rękach...

Zeskoczyli na ziemię. Tunel był spowity niebieską mgiełką spalin. Kręciło w nosie, ale nie było tak źle, żeby niezbędne były maski tlenowe.

-- Dlaczego się tu zatrzymał? -- Felix spojrzał w górę. -- Przecież nas nie zauważył. Gdyby miałjakiekolwiek podejrzenia, skierowałby do góry któryś obiektyw.

-- Wykrył nie nas, tylko ten router w piwnicy szkoły! -- wykrzyknął niemal Net. -- Ależ jestem genialny! On się zatrzymał, żeby się połączyć z internetem.

-- I żeby przekazać raport... -- zastanowił się Felix. -- Albo odebrać nowe rozkazy. Możesz ściągnąćlog z tego routera? Jestem ciekawy, z czym się łączył.

Net westchnął i ponownie wspiął się na drabinkę.

-- Manfred, możesz?

-- A co się stało, że nie chcesz sam?

-- Manfred, proszę cię. Ręce mnie bolą od tych klamer...

-- Dobra, chwilkę...

Po minucie Net zszedł na ziemię, rozmasował dłonie. Ruszyli przed siebie, obawiając się powrotu Power-scouta -- wciąż słyszeli huk jego silnika.

-- Sprawdzę przy następnym połączeniu, co to za adres -- powiedział Manfred.

437

-- A co z Rozenkraftem? -- zapytał Felix.

-- Na razie dowiedziałem się, znaczy reszta mojej osoby w ratuszu się dowiedziała, że w Warszawie mieszka dwóch facetów o tym nazwisku.

-- A kobiety? -- upomniała się Nika.

-- Też sprawdziłem, mała. Nie ma żadnych.

-- Mówisz do niej „mała"? -- zdziwił się Net.

-- Chyba nie jesteś zazdrosny o program komputerowy? -- uśmiechnęła się Nika.

Net nie odpowiedział.

Felix zrezygnował z czytania dziennika w drodze. Przepiął monitor do urządzenia przypominającego ręczny mikser kuchenny z krótkim ryjkiem zakończonym płaskim zgrubieniem.

-- Wykrywacz ruchu -- wyjaśnił.

-- Taki jak na „Obcym 2"? -- zainteresował się Net.

-- Prawie. Działa na zasadzie ultradźwięków, więc nie da się zobaczyć, co jest za drzwiami -- odwrócił się i wycelował wykrywacz w przyjaciół. Monochromatyczne, rozmyte kształty przypominały obraz radarowy. Ekran wyświetlał bardzo nieostrą mapę najbliższego otoczenia. Ściany tunelu były oznaczone na ciemnoszaro, poruszający się Net i Nika świecili jaśniej.

-- Masz jeden ekran do wszystkiego? -- zapytał Net.

-- Inaczej plecak ważyłby tyle, że musiałbym ciągnąć go na wózku.

-- A jak ten jedyny monitor się zepsuje?

-- Wtedy wszyscy zginiemy.

Net spojrzał na niego zaskoczony.

-- Hej! -- zawołał. -- Ja tu jestem od czarnego humoru.

Nika parsknęła śmiechem. Ciemny tunel nagle wydał się mniej strasznym miejscem niż przed chwilą. Zakręcił w górę, dzięki czemu poznali, że wspinają się na skarpę wiślaną. Po kilkuset metrach dotarli do skrzyżowania, gdzie zbiegało się pięć korytarzy.

Jeden z wylotów zakończony był drzwiami. Felix podszedł i otworzył je. Poczuli świeże powietrze i ślad zapachu smaru.

438

-- Łapiemy zasięg BTS-a stacji metra Politechnika -- mruknął Felix, przypatrując się wyświetlaczowi

telefonu.

W tym momencie telefon zadzwonił. Przyjaciele aż podskoczyli.

-- To tata -- wyjaśnił Felix, oddał Netowi wykrywacz ruchu i odebrał rozmowę. -- Halo?

-- Cześć! Zaraz wchodzimy do babci do szpitala. Gdzie jesteś?

-- Aaa... w metrze.

-- OK. W szpitalu będziemy mieć wyłączone telefony. Mama mówi, że jakbyś wrócił do domu, to w lodówce masz zupę... Kochanie, jaka to zupa? Aha... Mama mówi, że nie jest do końca pewna, ale dominują w niej pomidory i kapusta. Podobno da się zjeść. To na razie, trzymaj się.

-- Pozdrów babcię. Powiedz, że jutro do niej wpadnę -- rozłączył się i schował telefon. -- Stąd to jak rozmowa z innym światem... -- zauważył, po czym dodał ponuro. -- Powinienem odwiedzić dziś babcię. Miała mi opowiedzieć historię o dziadku. No, trudno. Jutro mi opowie.

Zamknęli drzwi.

-- Sprawdziłem ten adres -- oznajmił Manfred. -- To jakaś baza danych na serwerze Instytutu BadańNadzwyczajnych. Oczywiście nie da rady zalogować się bez hasła.

-- Tam są dobre zabezpieczenia -- przyznał Net. -- Próba włamania uruchomi alarm. Trzeba skądśwytrzasnąć hasło.

-- Przewiduję pewne trudności -- zauważył Felix. -- Na razie przełączmy na wibracje, żeby dzwonek nas nie zdradził.

-- Chyba już nas zdradził... -- jęknął Net, wskazując ekran wykrywacza.

Wśród niewyraźnych zarysów ścian zbliżał się do nich spory obiekt, wyglądający na ekranie jak biała ameba. Felix pokręcił potencjometrem, zwiększając zasięg skanowania.

-- Sto metrów -- powiedział. -- I to nie jest Power-smroder...

-- I tu... -- Net wycelował w drugi korytarz, gdzie świeciły cztery mniejsze obiekty. -- Dżiss... Jak w grze komputerowej, tylko naprawdę.

Odwrócił się i przestąpił próg.

439

-- Stój! -- Felix złapał go za kołnierz i pociągnął do tyłu.

Przeciąg zamienił się w mocny podmuch, który rzucił nimi

o ścianę. Oślepiło ich jasne migające światło i ogłuszył nagły huk. Kilka sekund i wszystko minęło tak samo, jak się rozpoczęło. W powietrzu zawisł przerwany wspólny krzyk Neta i Niki.

-- Metro -- wyjaśnił drżącym głosem Felix.

Podniósł upuszczony przez Neta wykrywacz i spojrzał na ekran. Zamiast białej ameby była tylko niewyraźna, zlewająca się z tłem plama.

-- Ten duży z prawej zatrzymał się -- powiedział cicho -- a te mniejsze zniknęły.

-- Już żałuję... -- Net wolno zbierał się z ziemi.

-- Czego?

-- Wszystkiego, co wydarzyło się dziś, odkąd ruszyło mnie sumienie, i postanowiłem bawić się w te podchody.

-- Potem pożałujesz, teraz się stąd wynośmy -- Felix zamknął drzwi i wszedł w środkowy tunel -- najwęższy, ale przynajmniej bezludny.

Podążyli za nim bez ociągania. Felix szedł przodem i badał drogę wykrywaczem ruchu. Raz tylko cośbłysnęło, ale gdy podeszli bliżej, okazało się, że to szczur.

-- Zeszliśmy z mapy -- powiedział Felix po kilka minutach. -- To znaczy według mapy ten korytarz powinien się skończyć sto metrów wcześniej.

Omiótł wykrywaczem korytarz za nimi i zrobiło mu się nagle zimno.

-- Idą tu -- powiedział.

Spojrzeli za siebie w ciemność. Net wycelował tam latarkę. Coś błysnęło słabo w oddali. Założył więc noktowizor i cofnął się odruchowo.

-- Biegną, nie idą! -- krzyknął, cofając się kilka kroków.

-- Kto? -- zapytała Nika.

-- Pojęcia nie mam!

440

Na ekranie wykrywacza ruchu korytarz za nimi świecił pulsującymi plamami. Teraz zobaczyli już w świetle latarek kilka przygarbionych postaci, w kompletnej ciszy biegnących w ich stronę.

-- W nogi! -- krzyknął Felix.

Rzucili się przed siebie, nie wiedząc nawet, co lub kto ich ściga. Światła skakały po ścianach, tupot butów nakładał się na własne echo. Mimo że nie słyszeli ścigających, nie oglądali się za siebie, tylko zakręcali w losowo wybrane korytarze.

Kolejny tunel kończył się drzwiami. Przyjaciele mieli dwie sekundy, żeby zacisnąć kciuki w nadziei, że zamek nie jest zamknięty. Nika pierwsza dopadła klamki. Wcisnęła ją w momencie, gdy chłopcy siłąrozpędu wpadli na drzwi. Ciężkie okute skrzydło otworzyło się wolno. Wpadli do środka, zatrzasnęli za sobą drzwi i zadyszani oparli się o nie plecami.

-- Co to było? -- w głosie Neta wyraźnie pobrzmiewała pretensja do świata, że takie rzeczy w ogóle mogą się wydarzać.

Nika pokręciła tylko głową.

-- Nie mam pojęcia, gdzie jesteśmy -- wydyszał Felix. -- Nie patrzyłem ani na mapę, ani na krokomierz.

Rozejrzeli się. Sala miała szerokość jakichś dziesięciu metrów i niewiele większą długość. Niskie sklepienie sprawiało wrażenie wykonanego dosyć niestarannie. Cegły były żółtawe, a zaprawa po-wykruszała się w wielu miejscach. W ścianach, w trzech poziomach, w równych odstępach znajdowały się spore otwory. Wystawały z nich jakieś spróchniałe skrzynie. Dopiero po dłuższej chwili przyjaciele rozpoznali ich kształt. To były trumny.

-- Katakumby -- Net przełknął ślinę.

Zauważyli, że to, o co się opierają, nie jest stołem, tylko kamiennym sarkofagiem. Odsunęli się od niego natychmiast i wstali. Felix zbadał otoczenie wykrywaczem ruchu.

-- Nikogo tu nie ma. Nie denerwuj się.

-- Katakumby to przecież podziemny cmentarz. Tu jest pełno trupów. Jak mam się nie denerwować? Przypominają mi się te wszystkie horrory o zombie...

441

-- Lokatorzy tych trumien nic nam nie zrobią. Zapomnij o horrorach.

-- Mówisz mi w katakumbach, żebym zapomniał o horrorach?

-- Luz. Oni nie żyją od stuleci.

-- Może powinniśmy podeprzeć czymś klamkę, na wypadek gdyby tamci próbowali się tu wedrzeć? -- wtrąciła Nika, po czym zrobiła taką minę, że przyjaciele natychmiast powiedli za jej wzrokiem.

Po tej stronie drzwi nie było klamki.

Net wypuścił głośno powietrze, spojrzał w sufit, a właściwie w sklepienie, i jęknął:

-- Drugi raz to samo. Kapota, kapota, kapotaaa...

Felix ocenił wielkość pokrywy sarkofagu i odległość od niego do drzwi.

-- Drzwi otwierają się do środka -- powiedział. -- Jeśli zsuniemy płytę, to zablokujemy je.

-- Ale potem sami nie wyjdziemy -- dokończył Net.

Felix zmienił światło w latarce przy hełmie na rozproszone i rozejrzał się. Otworów na trumny było około dwudziestu, kilka pustych, w pozostałych tkwiły trumny. Większość spróchniała do tego stopnia, że można było zobaczyć ich zawartość. W ścianie na prawo od drzwi ziało czernią przejście do następnej komnaty. Felix, patrząc pod nogi, przeszedł tam. Pomieszczenie było podobne do pierwszego, tyle że mniejsze i bez sarkofagu. Drugie wejście zamurowano kamieniami. Chłopak przyjrzał się ścianie z bliska i spróbował wygrzebać scyzorykiem trochę zaprawy. Była twarda jak beton. Obszedł pomieszczenie w poszukiwaniu ukrytych drzwiczek, ruchomych cegieł. Niczego takiego nie było. Wrócił do Neta i Niki, sięgnął do kieszeni kurtki i wygrzebał z dna sześć minirobotów. Za mało, żeby zaprogramować choćby zadanie powrotu na powierzchnię, nie mówiąc o zakodowaniu komunikatu z prośbą o pomoc. Przeniósłwzrok na drzwi. Do rozwiązania był więc problem inżynieryjny.

-- Coś tam jest? -- Net wskazał kciukiem drugą salę.

442

-- Znerwicowana czarnowłosa dziewczynka w białej koszuli nocnej. Pełznie na czworakach w nasząstronę.

-- Very funny. Pytałem o przejście.

-- Zamurowane.

-- Więc zrób coś z tymi drzwiami.

-- Mam je zablokować czy otworzyć?

Net spojrzał na przyjaciela, potem na drzwi.

-- Trudne pytanie... -- przyznał ponuro.

-- Luz. Za chwilę się tym zajmę -- Felix nie podzielał pesymizmu. -- Gdyby chcieli tu wejść, już by to zrobili.

Położył na sarkofagu dziennik i otworzył go mniej więcej w połowie. -- Posłuchajcie tego: „Czujęuniesienie pomieszane z trwogą. Nikt wcześniej nie próbował, a przynajmniej nic o tym nie wiem, konstruować tak złożonego mechanizmu, sterowanego komputerem bionicznym."

-- Komputery bioniczne to science fiction -- zauważył Net.

-- Minie jeszcze parę lat, nim powstanie ograniczony prototyp, zdolny dodać dwa do dwóch z dokładnością do pięciu.

-- Może dlatego projekt się opóźniał -- zastanowił się Felix.

-- Knipszyc miał wizję, której nie mógł zrealizować, i w ostatniej chwili musiał zmienić koncepcję. Nigdzie więcej nie znalazłem niczego o komputerze pokładowym. Prawdopodobnie ostatecznie włożył

do środka zwykłego peceta, pierwsze Pentium, i pospiesznie go zaprogramował.

-- Informatyk... -- przypomniał Net. -- Z tego co wiem dziesięć lat temu nie istniały narzędzia ani metody do stworzenia sprawnego Al.

-- Więc może Bazyliszek jest doskonale przystosowanym do życia pod ziemią informatycznym kretynem? Tylko proste reakcje. Taka trzymetrowa mrówa.

-- Jakoś nie mam nastroju na rozważania. Możemy już otworzyć te drzwi?

-- Jeśli chcesz spotkać te stwory...

Nika nachyliła się nad sarkofagiem i starła rękawem kilkusetletnią warstwę pyłu i kurzu.

443

-- Laurentius Dhur -- przeczytała.

-- To chyba imię i nazwisko -- zauważył Felix, po czym wskazał półkolisty ślad cieńszej warstwy kurzu powyżej. -- To wygląda, jakby ktoś ścierał już kurz z tego miejsca. Tak ze dwieście lat temu...

-- O mamusiu Boska! -- Net skrzywił się z obrzydzeniem. -- Ja chyba nawet wiem, kto ścierał... -- Jedną ręką zasłaniał usta, drugą, drżącą, wskazywał zakurzony, okutany w zetlałe szmaty szkielet wciśnięty w kąt. -- Chyba się porzygam.

-- Teraz sobie wyobraź -- powiedziała wolno Nika -- że w roku 2275 ktoś rzyga z obrzydzenia na widok twoich zwłok. Miło ci będzie?

-- No, mówiłem już, to ja tu jestem od czarnego humoru -- Net przełknął ślinę. -- Kuleczka zamszowa... ale się wkopaliśmy...

-- Wydostanie się stąd będzie trudniejsze, niż wstępnie zakładałem -- Felix podszedł do drzwi i pięścią sprawdził ich solidność. -- Dynamitu nie wziąłem... Ale i tak powinniśmy poczekać, aż tamci odejdą.

-- Ile myślisz... mogą czekać?

-- Nie wiem. Bardziej zastanawia mnie, czemu tu nie wchodzą, skoro z tamtej strony jest klamka.

-- Może im nie wolno? -- zasugerowała Nika.

-- Albo... się boją... -- dodał Felix.

Netowi opadły ramiona. Usiadł pod sarkofagiem i schował głowę w dłoniach.

-- Oni chcieli, żebyśmy MY tu weszli -- powiedziała Nika. -- Zapędzili nas tu jak do pułapki.

-- Zaczekamy kwadrans i spróbujemy się wydostać -- zadecydował Felix. Zerknął na zegarek, ale ten przestał działać prawdopodobnie jeszcze w domu Knipszyca. Powrócił do studiowania dziennika. -- „Życie odchodzi tak lekko, że nie może umknąć zbyt daleko." -- przeczytał.

-- To powinno być mottem załóg karetek pogotowia -- mruknął Net, nie podnosząc nawet głowy.

444

-- Skądś znam to nazwisko -- Nika wpatrywała się w pokrywę sarkofagu. Starła pył poniżej, odkrywając napis „1573" i kilka linijek po łacinie. -- Zainstalowałeś na minikomputerze słownik łaciński?

-- Nie. To najmniej przydatny język.

-- Szkoda. Tu jest napis po łacinie.

-- Wcale mnie nie interesuje, co tam jest napisane. To na pewno nie jest instrukcja obsługi wyjścia awaryjnego.

-- Ciekawi mnie, czyj to sarkofag.

Felix na chwilę podniósł wzrok znad dziennika.

-- „Dhur" może znaczyć „twardy" -- rzucił. -- Duraluminium to utwardzone aluminium.

-- Albo dur brzuszny -- burknął z dołu Net. -- Facet zmarł na dur brzuszny, a my się zaraz zarazimy.

Felix szeleścił kartkami, próbując znaleźć sens lub chronologię w notatkach. Były ciekawe, niektóre opisywały odkrywcze rozwiązania, ale nie było słowa więcej o komputerze sterującym.

Nika liczyła coś w myślach.

-- 1573... to chyba czasy Zygmunta Augusta*.

-- A ten to kto? -- Net uniósł głowę.

Nika spojrzała na niego jak na opóźnionego w rozwoju.

-- No, co ty, król Polski -- wyjaśniła. -- Ostatni z Jagiellonów. Poważnie nie wiedziałeś?

-- Coś mi się tam obiło o uszy...

-- Chyba echem wewnątrz głowy. Ostatnie lata jego życia to tragiczna historia. Bardzo kochał swojądrugą żonę, Barbarę Radziwiłłównę. Kiedy umarła, ożenił się po raz kolejny, ale wciąż tęsknił za Barbarą. Na starość zaczął się otaczać magami, którzy mieli przywrócić ją do życia. Najbliżej sukcesu był Jan Twardowski. Udało mu się wywołać ducha zmarłej. To znaczy tak się wydawało królowi, bo naprawdęTwardowski pokazał mu odbitą w lustrze kobietę bardzo podobną do królowej. To lustro zresztą wisi w kościele w Węgrowie. Lepiej w nie nie zaglądać. Stare lustra są niebezpieczne. Nie wiadomo, kto się w nich przeglądał.

-- Jeszcze niebezpieczniejsze są stare konserwy -- dorzucił Net.

Felix spojrzał na Nikę, potem na napis na sarkofagu.

* Zygmunt August - (1520-1572) od 1530 r. król Polski.

445

-- Jan Twardowski, mówisz?

-- Myślisz, że to możliwe? -- Nika otworzyła szerzej oczy. -- On zaginął, uciekając z Rzeczpospolitej. Nie wiadomo, co się z nim stało...

-- Twardowski? -- Net wykazał szczątkowe zainteresowanie.

-- Pierwszy polski astronauta? Ten, co na kogucie poleciał na Księżyc?

-- To legenda, ale facet żył naprawdę. Był nadwornym magiem Zygmunta Augusta. Ta sama legenda mówi, że Twardowski podpisał pakt z diabłem. Zaprzedał swoją duszę za bogactwa i nieśmiertelność.

-- To drugie ciut mu nie wyszło -- Net klepnął dłonią w sarkofag. -- Chyba że to jego lądownik księżycowy.

-- Według legendy diabeł mógł zabrać duszę Twardowskiego tylko w Rzymie. Użył podstępu i zwabiłmaga do karczmy o nazwie Rzym.

-- A Twardowski nawiał mu na kogucie? -- zapytał Net. -- Na Księżyc?

-- W każdej legendzie jest coś z prawdy -- Nika wzruszyła ramionami.

-- Kogut jest żółto-pomarańczowo-czerwony -- dodał Felix.

-- Taki kolor ma płomień, wydobywający się z silnika rakietowego.

-- Tylko skąd sarkofag? -- zastanowiła się Nika. -- W takich sarkofagach chowano królów.

-- Jeśli był przy kasie, to mógł sobie strzelić sarkofag -- Net wstał. -- Chociaż... Niby po co, skoro nie planował śmierci? ... Ja też nie planuję, więc zróbmy coś z tymi drzwiami.

-- To ważne odkrycie. Trzeba jakoś oznaczyć to miejsce.

-- Ważne odkrycie, ale jeśli nie znajdziemy Bazyliszka, będziesz mogła o nim opowiadać koleżankom w sierocińcu Eleonory Chru-bieszczak.

Nika spojrzała na niego ze złością.

-- Net ma rację -- powiedział Felix. -- Pora się zbierać. Nachylił się i rozpoczął oględziny drzwi. Niestety, były dobrze

dopasowane i nie znalazł nawet małej szczeliny na wsunięcie kamery endoskopu. Drewniane, ale okute stalowymi płaskownikami, z guzami nitów w miejscach, gdzie się krzyżowały. Zawiasy były

446

wprawdzie na wierzchu, ale solidne jak w skarbcu. Wyłamanie ich z pewnością nie wchodziło w grę.

-- Na jakiej wysokości była klamka? -- zapytał Felbc. -- Pamiętacie?

-- Trochę wyżej niż normalnie -- Nika podeszła do drzwi i sięgnęła ręką. -- Jakoś tu.

Felbc wyjął z plecaka elektryczny śrubokręt, włożył do niego wiertło i przyłożył do drzwi dziesięćcentymetrów poniżej miejsca wskazanego przez Nikę. Zrobienie otworu w drzwiach zajęło kilkanaście sekund. Nika chciała wyjrzeć przez otwór, ale Felix ją powstrzymał.

-- Nie wiemy, co tam jest -- powiedział i zaczął przygotowywać pętlę z drutu do zahaczenia o klamkęi pociągnięcia jej w dół.

-- Więc może wyjrzyjmy noktowizorem.

-- W sumie racja -- Felbc odłożył drut i zaczął grzebać w plecaku.

Wetknął endoskop w gniazdo monitora, rozprostował kable z kamerą i wetknął końcówkę w wywiercony otwór. Net i Nika pochylili się nad nim i zagapili w ekran. Widzieli tylko niewyraźny zarys, jeśniejsząplamę na czarnym tle.

-- Czy to znaczy, że tam jest pusto? -- zapytała Nika.

-- To znaczy, że nie włączyłeś diody podczerwonej -- sprostował Net.

-- Fakt -- Felbc przełączył pstryczek z boku endoskopu.

Ekran zajaśniał, a cała trójka rzuciła się w tył z niemym krzykiem. Monitor dyndał na sprężystym przewodzie endoskopu i wyświetlał coś, czego normalnie nikt nie lubi oglądać nawet na filmie w ciepłym i przytulnym domu z psem pod nogami i pilotem do wzywania ochrony w dłoni. Felbc, Net i Nika zgodnie, na czworakach, zbliżyli się do monitora. To, co wyświetlał, miało dwie chude nogi, obły korpus, głowę osadzoną na nim praktycznie bez szyi i długie, zwisające luźno ramiona z nadnaturalnie wielkimi dłońmi. Oczy stwora świeciły w podczerwieni jak dwa lasery. Na grzbiet miał narzucone ubranie, wyglądające jak dziesięć podartych koszul, założonych jedna na drugą.

-- Złe dżedaj... --jęknął Net.

447

-- Jak daleko od drzwi jest to coś? -- zapytała szeptem Nika.

-- Jakieś dziesięć metrów -- Felix głośno przełknął ślinę. -- Pilnuje nas. Pytanie, co robią pozostali.

Net siedział skulony pod sarkofagiem Jana Twardowskiego.

-- Zszedłem tu, żeby szukać Bazyliszka, a nie Morloków* -- narzekał. -- Ja nie chcę... I bez tego było strasznie. Ja mam wszystkiego dość...

Nika usiadła obok niego i objęła ramieniem.

-- Bardzo się cieszę, że tu jesteś -- pocałowała go w policzek. -- Bez ciebie by nam się nie udało.

-- Do udania się to jeszcze daleko -- Felix przemknął obok nich, chwycił swój plecak i wywalił jego zawartość na ziemię. Sporo tego było.

-- Nie... -- Net spojrzał na Nikę. -- To nie tak, że żałuję, że zszedłem pod ziemię... tylko... wolałbym taką wersję rzeczywistości, w której nie musielibyśmy tego robić... Czaisz? Świat alternatywny.

-- Przestańcie gadać! -- krzyknął na nich Felix. -- Mamy do rozwalenia solidną kamienną ścianę.

-- Ja nie chcę... --jęknął Net.

-- A co byś chciał?

-- Obudzić się.

-- Opcja chwilowo niedostępna -- Felix niezbyt delikatnie klepnął go w policzek. -- Skonsoliduj się, facet! Musimy się stąd wydostać! Złap się za płytę sarkofagu. Zablokujemy drzwi.

-- Nie! -- Nika oparła się plecami o płytę. -- To zabytek. Ma ponad czterysta lat.

Felix spojrzał na nią, potem na płytę, wreszcie sięgnął do sterty na podłodze. Wyjął tubkę z klejem i wcisnął w Netową dłoń.

-- Co mam z tym zrobić? -- Net wstał.

-- Klej drzwi.

-- Wtedy stąd nie wyjdziemy.

-- Wtedy oni nie wejdą tutaj.

Felix zmienił w śrubokręcie elektrycznym wiertło na większe i przeszedł do sąsiedniej sali. Po chwili dobiegł stamtąd dźwięk kruszonego muru. Net wziął się w garść, podszedł do drzwi i wcisnął

* Morlokowie - rasa potomków ludzi, bezwłosych albinosów zamieszkujących podziemia. Stworzona przez Herberta George'a Wellsa na potrzeby „Wehikułu czasu".

448

wylot tubki w szczelinę obok wywierconego otworu. Gdy skończył, dźwięk wiercenia ucichł.

-- Zmienić cię? -- zapytał Net.

-- Nie. Kiepsko idzie -- odparł Felix. -- Za małe obroty, brak udaru. Muszę robić przerwy, żeby się nie

spalił silnik.

Nika wykorzystywała czas na wertowanie dziennika.

-- To będzie trwało miesiąc -- jęknął Net.

-- Niekoniecznie -- Felix wyciągnął z kieszeni kurtki petardę. -- Albo potrwa sekundę, albo wieczność.

-- O, ja przepraszam! -- krzyknął Net. -- Ty chcesz?...

-- Tak. Przynieś zapalniczkę.

Net pobiegł do sterty felixowych gadżetów, wyciągnął zapalniczkę i zapalił ją, żeby sprawdzić, czy działa. Płomień przechylił się.

-- Tu jest przeciąg...

-- Nie może być przeciągu -- sprostował Felix. -- Nie przewierciłem się na wylot. Dawaj. Zatkajcie uszy, otwórzcie usta. Półtorej sekundy -- wetknął petardę do otworu, przypalił lont, zatkał otwór drewnianym kołkiem i walnął go z całej siły łomem, dobijając do oporu.

Cała trójka rzuciła się do pierwszej sali i ukryła za sarkofagiem.

W zamkniętej przestrzeni wybuch zabrzmiał jak wystrzał artyleryjski. Kamienie potoczyły się po podłodze. Drobne odłamki zabęb-niły o sarkofag i hełmy przyjaciół. Wolno opadał pył.

-- Co to było?! -- krzyknął Net. -- Dynamit?!

-- Duża petarda plus mało miejsca* -- wyjaśnił Felix.

Wstali i obejrzeli efekt wybuchu. W murze ziała czarna dziura, dostatecznie duża, żeby się przez niąprzecisnąć.

-- Przewidziałeś to! -- krzyknął z wyrzutem Net. -- Miałeś i petardę, i wiertło. I nawet korek!

-- To jak z gaśnicą -- odparł Felix. -- Wozisz ją ze sobą w samochodzie, ale masz nadzieję, że nigdy sięnie przyda.

Zaczął pakować plecak.

-- Popatrzcie -- Nika wskazała w górę. Pokręciła oprawą reflektora latarki, poszerzając snop światła.

* Nie próbujcie tego w domu, co?

449

Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie znikał w zawirowaniach.

-- Mówiłem, że jest przeciąg -- przypomniał Net.

Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.

-- To nie stąd...

Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.

-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to jeszcze tydzień niewiele zmieni.

-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po wykrywacz ruchu.

-- Mam złe przeczucia... -- szepnęła Nika.

Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczonąkońcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.

-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.

-- To mogą być poruszone przeciągiem szmaty -- powiedział bez przekonania Felix.

Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.

-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...

Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.

Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.

-- Nie no, bez szaleństw! -- Net odwrócił się w kierunku wyjścia.

450

Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie znikał w zawirowaniach.

-- Mówiłem, że jest przeciąg -- przypomniał Net.

Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.

-- To nie stąd...

Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.

-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to jeszcze tydzień niewiele zmieni.

-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po wykrywacz ruchu.

-- Mam złe przeczucia... -- szepnęła Nika.

Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczonąkońcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.

-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.

-- To mogą być poruszone przeciągiem szmaty -- powiedział bez przekonania Felix.

Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.

-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...

Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.

Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.

-- Nie no, bez szaleństw! -- Net odwrócił się w kierunku wyjścia.

Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie znikał w zawirowaniach.

-- Mówiłem, że jest przeciąg -- przypomniał Net.

Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.

-- To nie stąd...

Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.

-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to jeszcze tydzień niewiele zmieni.

-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po wykrywacz ruchu.

-- Mam złe przeczucia... -- szepnęła Nika.

Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczonąkońcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.

-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.

-- To mogą być poruszone przeciągiem szmaty -- powiedział bez przekonania Felix.

Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.

-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...

Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.

Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.

-- Nie no, bez szaleństw! -- Net odwrócił się w kierunku wyjścia.

Unoszący się w powietrzu pył i dym nie opadał, tylko przesuwał się w kierunku otworu w murze, gdzie znikał w zawirowaniach.

-- Mówiłem, że jest przeciąg -- przypomniał Net.

Felix zapalił zapalniczkę i objechał płomieniem szczeliny wokół drzwi. Płomień pochylał się, ale słabo.

-- To nie stąd...

Przyjaciele zaczęli się rozglądać, ale nie dawało się wyczuć, gdzie jest otwór wlotowy.

-- Może lepiej kto inny to przebada? ... -- zaproponował nieśmiało Net. -- Czekało czterysta lat, to jeszcze tydzień niewiele zmieni.

-- Chyba znowu masz rację -- powiedział wolno Felix, sięgając jednocześnie do plecaka po wykrywacz ruchu.

-- Mam złe przeczucia... -- szepnęła Nika.

Felix wetknął ekran i włączył wykrywacz. Ustawił zasięg na kilkanaście metrów. Zaczął wodzić spłaszczonąkońcówką urządzenia wokoło. Jeśli wierzyć odczytom, w połowie otworów coś lekko się poruszało.

-- Szczury? -- zaproponował z nadzieją w głosie Net. -- One nie byłyby tak złe, jak obudzone tym hukiem zwło... -- nie dokończył, przestraszony własnymi słowami.

-- To mogą być poruszone przeciągiem szmaty -- powiedział bez przekonania Felix.

Jakby w odpowiedzi na jego słowa coś szurnęło w jednym z wyższych otworów. Trzy snopy światła od razu oświetliły to miejsce, pogrążając resztę sali w ciemności.

-- Albo i nie szmaty... -- mruknął Felix nieco innym głosem. -- Tak... Niech kto inny to bada...

Zaczęli się wycofywać w kierunku wyłomu w murze, ale podejrzany chrobot rozległ się również w drugiej sali. W panice rozglądali się po ścianach. Promienie latarek biegały bezładnie, wyłuskując z mroku fragmenty trumien, kości, rozpadające się kawałki tkanin.

Felix ponownie uniósł wykrywacz. Tym razem na ekranie pojawiło się kilka wyraźnie jaśniejszych plam.

-- Nie no, bez szaleństw! -- Net odwrócił się w kierunku wyjścia.

450

iihl

Coś błysnęło odbiciem w wąskiej wnęce powyżej, ale gdy Net cofnął głowę, nic już tam nie było poza resztkami trumny i poszarzałymi kośćmi.

-- Masz jeszcze petardy? -- zapytał cienkim głosem.

-- Ani petard, ani karabinu... -- Felix obracał wykrywaczem na wszystkie strony, odkrywając coraz to nowe poruszające się obiekty.

-- Gdzie są? -- zapytała zduszonym głosem Nika.

-- Wszędzie -- odparł Felix. -- Wychodzą zza tych trumien.

-- A nasze wyjście?

Felix wycelował czujnik w wyłom. Nic się tam nie ruszało, ale czarny otwór budził w nich nieokreślony strach. Mimo zbliżającego się ze wszystkich stron nieznanego przyjaciele ociągali się przed wskoczeniem w dziurę, za którą mogło się czaić coś jeszcze gorszego. I jeszcze starszego.

Net poczuł czyjeś spojrzenie. Uniósł wzrok i zobaczył wpatrzone w siebie wielkie oczy. Stwór cofnął sięprzed światłem, a Net wrzasnął na całe gardło i rzucił się do dziury w murze. Przerzucił najpierw plecak, który upadł na coś twardego, więc przynajmniej nie było tam przepaści.

-- Dziennik! -- krzyknął Felix.

Nika obejrzała się. Dziennik leżał na sarkofagu. Cofnęła się i w trzech krokach dobiegła do niego. Chwyciła i chciała uciec, ale coś pociągnęło ją za rękaw. Spróbowała się wyrwać, bezskutecznie. Odwróciła głowę i krzyknęła. Zza sarkofagu wystawała ręka z wielką dłonią i trzymała rękaw kurtki.

-- Złapało mnie!

Net cofnął się od otworu i zatrzymał w pół kroku. Razem z Feli-xem wpatrywali się w przerażeniu w istoty wyczołgujące się z wnęk na trumny. Było ich kilkanaście. Poczuli się nagle, jakby znaleźli się w gnieździe

obcych.

Net wyjął z etui telefon i włączył funkcję aparatu. Błysnął flesz, a przez katakumby przeszedł szmer niezadowolenia. Istoty cofnęły się, ale tylko na chwilę. Chłopcy podbiegli do wciąż ściskającej dziennik Niki i odciągnęli ją od sarkofagu. Uczepiony jej ręki stwór nie zamierzał puścić. Net walnął go w przedramię. Poprawił. Wiel-

451

W .»

ka łapa puściła rękaw dopiero po trzecim uderzeniu. Zaczęli biec w stronę otworu. W rozbieganych promieniach latarek wszędzie błyskały oczy, poruszały się ręce i nogi. Net błysnął jeszcze dwa razy fleszem, torując drogę. Dopadli otworu, wepchnęli do środka dziewczynę, potem jej plecak. Wreszcie Felbc wepchnął Neta i swój plecak. Kiedy sam przeciskał się na drugą stronę, nagle jakby utknął.

-- Trzymają mnie! -- krzyknął.

Net i Nika rzucili się do niego i zaczęli ciągnąć. Chwilę się siłowali, wreszcie przyjaciel przeleciał na ich stronę. Zebrali się natychmiast i odbiegli ciemnym korytarzem. Zatrzymali się po jakichś trzydziestu metrach. Nie było słychać odgłosów pogoni.

Z otworu wystawała łysa głowa z wielkimi błyszczącymi oczami. Schowała się niemal natychmiast, gdy padło na nią światło.

-- Zombie -- jęknął Net. -- Zombie nas gonią.

-- To nie były zombie -- Nika oddychała szybko. -- To te stworzenia, które nas wcześniej śledziły. Widzieliśmy jedno z nich przed drzwiami.

-- Wszystko jedno, czy to zombie, czy gollumy. To ponad moje siły.

-- Byłeś bardzo odważny -- przytuliła się do niego. -- Wróciłeś. Uwolniłeś mnie od jednego z nich.

-- Wszyscy się boimy -- powiedział cicho Felbc. -- Kiedy planowałem tę wyprawę... wydawała sięznacznie łatwiejsza. Przepraszam...

-- Przestań -- odparła Nika. -- Jesteśmy tu dobrowolnie.

Rozglądali się po ścianach. Były ceglane i na pewno bardzo stare. Tym razem tunel mógłby zmieścić nawet furgonetkę.

-- Jesteśmy tu dobrowolnie -- przyznał Felbc. -- Ale gdzie jesteśmy?

-- Idą za nami? -- chciał wiedzieć Net.

Felbc sprawdził wykrywaczem ruchu.

-- Nie.

-- Przynajmniej nie tędy -- dodała Nika.

452

-- Dlaczego się zatrzymali? -- Net ustawił latarkę na daleki zasięg. Na dnie tunelu leżały kamienie z rozwalonego muru, ale już nawet głowa stwora nie wychylała się na zewnątrz.

-- Może boją się większych przestrzeni? -- zastanowił się Felix.

Przyjaciele uznali, że mimo wszystko lepiej się oddalić, niż dalej

zgłębiać ten problem.

Felix nie był w stanie ustalić, gdzie się znaleźli. Istniało spore prawdopodobieństwo, że tunelu, którym idą, nie ma na mapie. Po kwadransie spaceru po przypadkowo wybieranych odnogach i przejściach, zobaczyli przed sobą słabe, wydobywające się z otworu w sklepieniu, światło. Podeszli bliżej. Musieli zmrużyć oczy. Wąski szyb prowadził z dziesięć metrów w górę. Nie było żadnych klamer do wspinania się. Nie mogli też dojrzeć, co jest na końcu, bo od blasku łzawiły oczy.

-- Net? -- Felix spojrzał na niego wymownie.

-- Dlaczego ja? -- oburzył się Net. -- Zwinność dziewięć?

-- Nie gramy już w tę grę -- przypomniał Felix. -- Ale i tak masz zwinność tuż poniżej orangutana, więc się najlepiej nadajesz.

Net prychnął coś w odpowiedzi, ale zdjął plecak i przymierzył się do wejścia. Przyjaciele pomogli mu wspiąć się przez pierwszy kawałek, a potem szedł już dalej, zapierając się o nierówności cegieł. Dotarcie na górę zajęło mu niecałą minutę. Źródłem światła były dwa okienka, właściwie otwory przypominające szczeliny strzelnicze.

-- Za jasno tu! -- zmienił okulary na przeciwsłoneczne. -- Palą się latarnie? W środku dnia? -- spojrzałna zegarek. -- A niech to! Już szósta. Wieczór. To czemu tak jasno?

-- Wzrok nam się przyzwyczaił do ciemności -- wyjaśnił Felix.

-- Ale aż tak?... Nie! To śnieg! Wszędzie jest pełno śniegu. Zima! Zaspy! Super...

-- Gdzie jesteśmy?

-- Nie wiem. To jakiś wylot wentylacji. Widzę zaspy i koła samochodów. Manfred, potrafisz nas zlokalizować?

-- Łapię słaby sygnał jednego nadajnika -- rozległo się z Neto-wego telefonu. -- Jesteśmy gdzieś na Woli. Nie mogę rozpoznać tej ulicy. Śnieg pada.

453

-- Do północy może się przejaśni i wyjdzie słońce -- parsknął Net. -- Sprawdziłeś to nazwisko?

-- Jak się znam, to tak, ale będę wiedział na pewno, jak się zsynchronizuję.

-- Nie chciałbym poganiać, ale ciutkę mi niewygodnie...

-- Tam na górze mam masę pracy. Całe miasto mi się korkuje z powodu tego śniegu. Większość ludzi nie potrafi jeździć w takich warunkach. Albo wloką się i robią korki, albo jeżdżą, jakby było lato. Jedni i drudzy powinni się przesiąść do autobusów. OK, już nie truję... Zasięg mamy tu cieniutki... A! Już mam. W Warszawie jest dwóch Rozenkraftów. Zakładam, ze neurochirurg nas nie interesuje. Zostaje więc facet, który dziesięć lat temu był elektrykiem. Obecnie na emeryturze.

-- Elektryk... -- zastanowił się Felix. -- Elektryk ma tyle wspólnego z informatykiem, co kowal z zegarmistrzem.

Net z ulgą, choć i nie małym trudem, zsunął się na dół.

-- Co tu tak ciemno?... Aha! -- zdjął okulary przeciwsłoneczne.

-- Tak lepiej.

-- Wola... -- powtórzyła Nika. -- Pamiętacie trasę, którą tu przyszliśmy?

-- Nie bardzo, a co?

-- Chciałabym, żeby sarkofag Twardowskiego został odkryły, ale tak... oficjalnie. Nieważne. Zróbmy tu posiad.

-- Fakt -- ożywił się Net. -- Nie jedliśmy nic od śniadania!

Emocje ostatnich godzin sprawiły, że zapomnieli o głodzie, ale

teraz, gdy wspomnienie aromatów kanałowych już wywietrzało, z apetytem nie było problemów. Usiedli pod ścianą i, wykorzystując światło wpadające z góry, zabrali się za jedzenie kanapek.

-- Po powrocie powiemy odpowiednim ludziom o katakumbach

-- obiecał Felix, znów zajmując się przeglądaniem dziennika. -- Ale najpierw znajdźmy Bazyliszka.

-- Może Knipszyc zanotował numer elektryka, który miał mu zrobić tę podziemną instalację -- podsunął Net, zaglądając Felixo-wi przez ramię. -- Przypadek...

454

-- To nie przypadek. Knipszyc był bardzo uporządkowanym człowiekiem. Ten dziennik pozornie jest chaotyczny, ale powoli odnajduję w nim pewien system.

Rozmowę przerwał im cichy świergot, przebijający się przez szum ulicy nad nimi. Odwrócili głowy. Za nimi unosił się w powietrzu mały, dwuwirnikowy helikopter. Był ciemnoszary, miał może dwadzieścia pięć centymetrów długości i ryjek najeżony sensorami.

-- Nie ruszajcie się... -- Felix wolno wstał i zaczął zdejmować kurtkę.

-- Czy powinniśmy się bać? -- zapytał ostrożnie Net.

-- Nie jestem pewien -- Felix szybkim ruchem narzucił na helikopter kurtkę. Robot próbował uciec, ale nie zdążył. Widocznie jego program sterujący nie przewidywał takiego zagrożenia.

-- Co to jest? -- Nika przyglądała się poruszającemu się zgrubieniu pod kurtką.

-- Minikopter. Zwiadowca.

-- Wykryłem impuls elektromagnetyczny -- wtrącił Manfred.

-- Krótki, ale bardzo silny jak na tak mały nadajnik.

Felix podniósł kurtkę. Pogięte płaty wirnika wolno wracały do pierwotnego kształtu. Próbowały sięobracać, uderzając o kadłub. Jasnym było, że za chwilę mały helikopter odleci. Felix wyjął multi-toola, otworzył kombinerki i odkręcił idącą pod kadłubem antenę.

-- Musimy się zbierać -- powiedział, wpychając robota do plecaka. -- Zaraz będzie tu matka.

Wstali, zarzucili plecaki i ruszyli w kierunku najbliższego rozgałęzienia korytarza.

-- Nie chciałbym być nietaktowny -- odezwał się Net -- ale co się właściwie dzieje? Przed czyją matkąteraz uciekamy?

-- Kiedyś czytałem o tym systemie -- Felix rozglądał się. -- Był przygotowany jako bezzałogowy pojazd zwiadowczy...

Za ich plecami rozległ się świergot kolejnego minikoptera. Ukryli się za murem. Przeleciał, nie zauważywszy ich.

-- Pod ziemią są problemy z rozchodzeniem się fal radiowych

-- wyjaśnił Felix. -- Dlatego minikoptery nie mają stałej łączności. Ten nasz zdołał nadać tylko swojąpozycję i kod zagrożenia.

455

-- To nie przypadek. Knipszyc był bardzo uporządkowanym człowiekiem. Ten dziennik pozornie jest chaotyczny, ale powoli odnajduję w nim pewien system.

Rozmowę przerwał im cichy świergot, przebijający się przez szum ulicy nad nimi. Odwrócili głowy. Za nimi unosił się w powietrzu mały, dwuwirnikowy helikopter. Był ciemnoszary, miał może dwadzieścia pięć centymetrów długości i ryjek najeżony sensorami.

-- Nie ruszajcie się... -- Felbc wolno wstał i zaczął zdejmować kurtkę.

-- Czy powinniśmy się bać? -- zapytał ostrożnie Net.

-- Nie jestem pewien -- Felbc szybkim ruchem narzucił na helikopter kurtkę. Robot próbował uciec, ale nie zdążył. Widocznie jego program sterujący nie przewidywał takiego zagrożenia.

-- Co to jest? -- Nika przyglądała się poruszającemu się zgrubieniu pod kurtką.

-- Minikopter. Zwiadowca.

-- Wykryłem impuls elektromagnetyczny -- wtrącił Manfred.

-- Krótki, ale bardzo silny jak na tak mały nadajnik.

Felbc podniósł kurtkę. Pogięte płaty wirnika wolno wracały do pierwotnego kształtu. Próbowały sięobracać, uderzając o kadłub. Jasnym było, że za chwilę mały helikopter odleci. Felbc wyjął multi-toola, otworzył kombinerki i odkręcił idącą pod kadłubem antenę.

-- Musimy się zbierać -- powiedział, wpychając robota do plecaka. -- Zaraz będzie tu matka.

Wstali, zarzucili plecaki i ruszyli w kierunku najbliższego rozgałęzienia korytarza.

-- Nie chciałbym być nietaktowny -- odezwał się Net -- ale co się właściwie dzieje? Przed czyją matkąteraz uciekamy?

-- Kiedyś czytałem o tym systemie -- Felbc rozglądał się. -- Był przygotowany jako bezzałogowy pojazd zwiadowczy...

Za ich plecami rozległ się świergot kolejnego minikoptera. Ukryli się za murem. Przeleciał, nie zauważywszy ich.

-- Pod ziemią są problemy z rozchodzeniem się fal radiowych

-- wyjaśnił Felbc. -- Dlatego minikoptery nie mają stałej łączności. Ten nasz zdołał nadać tylko swojąpozycję i kod zagrożenia.

455

-- Może nadal nadaje? -- zapytał Net.

-- Tak silny sygnał może emitować tylko przez ułamek sekundy, po czym następuje przeciążenie nadajnika. Wykręciłem mu zresztą antenę, więc na razie nic nie nada.

-- Ale i tak zaraz zjawi się tu coś gorszego?

-- Tak.

Dalsza część korytarza była zawalona. Zawrócili, by uciekać inną drogą. Niestety, było na to za późno. Z korytarza dobiegł ich dźwięk rozgniatanego gruzu. Zbliżał się tu jakiś pojazd kołowy. Przylgnęli plecami do ściany. Cicho szemrał silnik elektryczny. Przypominał dźwięk elektrycznego pojazdu, jakim obwozi sięturystów po Starówce, ale był znacznie cichszy.

Felix gestem nakazał przyjaciołom usiąść pod ścianą, wyciągnął z plecaka pakunek z czymś szeleszczącym i energicznymi ruchami rozwinął płachtę materiału przypominającego folię aluminiową.

-- Przysuńcie się -- polecił i nakrył całą trójkę płachtą. Następnie przełożył ekran do endoskopu, wygiął kabel z kamerą pod kątem prostym i położył na ziemi, dosuwając do rogu korytarza.

-- Bo nas zobaczy... -- syknął Net.

-- Ciii... -- Felix przyłożył palec do ust. -- Bo nas usłyszy.

Wstrzymali oddech. W wylocie korytarza pojawiło się coś, co na

pierwszy rzut oka wyglądało jak toczące się swobodnie półtorametrowe koło od motocykla. Szybko okazało się, że w rzeczywistości są to dwa koła, umieszczone po obu stronach osobliwej aluminiowej konstrukcji. W dolnej części znajdowała się bryła, przypominająca nieco skomplikowany silnik. Powyżej wznosiło się kilka poziomów półek czy też gniazd. W niektórych z nich tkwiły nieruchomo wetknięte minikoptery. Wielkie koła robota nie miały szprych - obracały się chyba na wielkim łożysku umocowanym wysięgnikiem do kadłuba. Koła były umieszczone pod kątem, niemal stykając się oponami na górze. Zobaczyli to, gdy robot obrócił się przodem do ich korytarza. Wyglądał teraz jak wielka litera „A". Niestety, z przodu tej litery, gdzieś tak w połowie wysokości, wystawały dwie rury mocno przypominające lufy karabinów.

-- Co to jest? -- szepnął Net na ucho Felixowi.

456

Felix nie odpowiedział. Robot chwilę badał korytarz, ale z jakiegoś powodu nie zamierzał w niego wjeżdżać. Zamiast tego wypuścił jeden z minikopterów. Ten, świergocząc rotorami, śmiało wleciał za zakręt, chwilę lustrował gruzowisko i zawrócił. Nakrytych folią termiczną przyjaciół nawet nie zauważył. Tyłem precyzyjnie zadoko-wał w gnieździe robota matki. Robot wysunął manipulator z kredą w trzech metalowych palcach i narysował jakiś znak na murze, po czym odjechał z cichym szmerem silników elektrycznych.

Przyjaciele leżeli nieruchomo jeszcze dwie minuty. Wreszcie Felix wstał i zaczął zwijać błyszczącą folię.

-- Co tu się właściwie wydarzyło? -- zapytała Nika.

-- To folia termoizolacyjna -- wyjaśnił Felix. -- Myślę, że wszyscy, którzy szukają Bazyliszka, sądzą, że to jakieś zwierzę. Wyposażyli więc swoje roboty w wykrywacze ciepła. Ta folia odbija podczerwień. Nadaje się też dobrze do awaryjnego nocowania w śniegu...

-- Ale pytam o to coś -- Nika wskazała kierunek w jakim oddalił się dziwny robot.

-- To kolejny wysłannik Instytutu -- Felix spakował endoskop do plecaka. -- To system zwiadowczy opracowywany dla armii. Mi-nikoptery i pojazd matka. Minikoptery latające muszą być lekkie, więc nie mają pojemnych akumulatorów. Ładują się co kilkanaście minut w gniazdach ciężkiego pojazdu matki.

-- Dziwny ten pojazd matka -- wtrącił Net. -- Wyglądał jak powiększony i sprasowany wózek inwalidzki.

-- To był tylko nośnik. Matka to ten system gniazd na górze. Może być montowana na przykład na samochodach zwiadowczych.

Wrócili do głównego korytarza i spojrzeli na ścianę obok ich schronienia. Było tam napisane „19-34".

-- Jakiś kod -- ocenił Net. -- Pewnie to znaczy „Siedzą za rogiem, ale boję się zajrzeć. Niech ktoś inny to sprawdzi".

Felix wyjął z plecaka minikopter i przewrócił go na plecy. Odkręcił klapkę i odłączył akumulator. Dopiero wtedy śmigła znieruchomiały. Za pomocą śrubokręta, kombinerek i scyzoryka zaczął rozbierać robota na części.

-- Szukasz nadajnika? -- zapytał Net.

457

Felix przytaknął.

-- Jeśli te roboty łączą się z bazą danych Instytutu -- powiedział

-- to zapewne wymieniają się w ten sposób danymi z innymi poszukiwaczami. To znaczy, że oznacząna przykład obszary, które już są sprawdzone.

-- Jeśli wyszukują tak jak te roboty, które dotychczas spotkaliśmy, to baza danych nadaje się na śmieci. Ale sprawdzimy przynajmniej, ile robotów zbiera i przesyła dane. Będzie łatwiej ich unikać.

Wnętrze minikoptera okazało się bardzo proste: trzy silniki i dwie płytki drukowane, do których przypięte były kable od sensorów. Przez następnych parę minut Felix i Net analizowali przeznaczenie poszczególnych elementów.

-- Nie przypniemy tego do komputera -- oświadczył wreszcie.

-- Żadna wtyczka nie pasuje.

-- No problem -- Net otworzył ekran i zaczął klawiszować w swoim stałym, czyli niesamowicie szybkim tempie. -- Dostaniemy się do niego przez jego własny nadajnik. Podszyję się pod centralę. Zobaczymy, co nam prześle.

-- Na tę odległość powinno działać bez anteny -- powiedział Felix i podłączył akumulator.

Net chwilę patrzył na ekran, po czym pokiwał głową i oznajmił:

-- Wygląda na standardowy protokół -

-- Pozwól, że ja to zrobię -- przerwał mu Manfred. -- Oszczędzimy kilka tygodni.

-- Złośliwy jak człowiek... Proszę bardzo.

-- Skopiuję tylko klucz i zestaw podstawowych komunikatów. Nie chcemy przecież, żeby treśćwiadomości brzmiała: „Trójka dzieci w mundurach wojskowych zniszczyła jeden z minikopterów".

-- Cóż za przenikliwość...

-- To nie przenikliwość. Właśnie przesłał mi wasze zdjęcie i opis swojej działalności z ostatnich piętnastu minut. Teraz idzie raport o stanie poszukiwań całego stada minikopterów. Zresztą zerknijcie na mapkę.

Przyjaciele nachylili się nad ekranem. Na mapę Warszawy nałożony był obszar poszukiwań - mała, nieregularna zielona plamka.

458

Efekt dwóch dni działalności robota matki i minikopterów. Na żółto oznaczony był obszar, który miał byćsprawdzony do północy.

-- Teraz przejdę na nasłuch, a ty wysuń antenę ponad ziemię. Niech się połączy z centralą.

Net niechętnie włożył do kieszeni płytkę drukowaną i ponownie wspiął się ciasnym szybem. Potrzymałantenę ponad poziomem ziemi przez pół minuty, po czym uznał, że starczy oraz że od niewygodnej pozycji wszystko go boli za bardzo.

-- Udało się! -- ucieszył się Manfred. -- Teraz mamy hasła dostępu i informacje o innych jednostkach. Jest ich dziewiętnaście.

Tym razem mapa Warszawy była podzielona na oznaczone przerywanymi kreskami obszary. Część mapy była zielona, część żółta, ale najwięcej fragmentów wciąż było czerwonych - zapewne nie zostały jeszcze sprawdzone.

-- Obszary poszukiwań częściowo się pokrywają -- zauważył Felbc. -- Każde miejsce sprawdzają dwie jednostki.

-- Najbliżej nas jest „Bergson" -- Nika wskazała czarną kropkę.

-- On nie ma zaznaczonego obszaru.

-- Widocznie działa według innej metody. Bergson może być robotem wyposażonym w zaawansowane Al. Chyba uczepili się wszystkich możliwości.

-- Brakuje tylko, żeby wlali do ścieku inteligentny szampon

-- wtrącił Net.

-- Sczyszczę mu pamięć z ostatniego kwadransa i można go puszczać.

-- Czy wypuszczanie go nie jest zbyt ryzykowne? -- zapytał Net.

-- Mniej ryzykowne niż zabieranie ze sobą albo ukrywanie

-- Felbc połączył wszystkie elementy i zaczynał już skręcać obudowę. -- Tak może uznają to za zwykłąawarię systemu. Chodźmy stąd, zanim mama się dowie o komunikacie.

Przeszli kawałek prosto, w ślad za dwukołowym robotem. Skręcili w pierwszą odnogę tunelu i zatrzymali się dopiero przy stalowych drzwiach przy kolejnym rozwidleniu.

-- Trochę skomplikowana ta sieć tuneli, nie? -- zauważył Net.

459

-- To kilkusetletnie mury -- odparł Felix. -- Nie można tędy puścić żadnych instalacji, a zniszczyć teżnie ma powodu. Za tymi drzwiami... niestety może być kanał.

Net westchnął głośno, ale skinął głową.

Felix zwinął z kawałka drutu pętelkę, nałożył ją na palec, a krótki prosty odcinek wsunął do wnętrza obudowy, gdzie znajdował się przycisk odcinający zasilanie.

-- Teraz bądźcie cicho, włączam zasilanie -- poprosił Felix. -- Schowamy się za tamtymi drzwiami i wypuszczę go. Otwórzcie.

Nika nacisnęła klamkę i zajrzała za drzwi. Śmierdziało zza nich potężnie, więc zapewne faktycznie był tam ściek. Wsunęli się za nie. Felix zwiniętą szmatką wytarł powierzchnię kadłuba. Wyciągnął drut odcinający akumulator. Zaczekał, aż wirniki minikoptere-ta osiągną pełną prędkość i rzucił go przed siebie. Zamknąłdrzwi. Nic nie uderzyło o ziemię, co znaczyło, że robot odleciał szczęśliwie.

Z tyłu rozległ się zduszony krzyk Niki. Chłopcy odwrócili się. Potężny mężczyzna w woderach i sztormiaku przyciągał dziewczynę do siebie i wbijał jej pod żebra lufę pistoletu. Za nim stało dwóch podobnych, tyle że z karabinkami snajperskimi w dłoniach. Wszyscy mieli dokładnie nijaki wyraz twarzy.

Net drgnął, ale wiedział, że nie mogą teraz nic zrobić.

Facet gryzł wykałaczkę i przyglądał się przyjaciołom badawczo.

-- To nie jest ekwipunek na szkolną wycieczkę -- odezwał się wreszcie, wskazując wystający z Felixowego plecaka endoskop i wykrywacz ruchu. -- Coś mi mówi, że szukamy tego samego.

Przyjaciele milczeli. Nie było sensu zaprzeczać.

-- Jesteśmy profesjonalistami -- wykałaczka przewędrowała na drugą stronę ust. -- Polowaliśmy jużna dziwniejsze stwory. Jesteśmy też prywatnym przedsiębiorstwem nastawionym na zysk. A wy jesteście naszą konkurencją, która najwyraźniej pragnie nas tego zysku pozbawić.

-- Jak to konkurencja... -- zauważył Felix.

-- Znam podstawy ekonomii. Dlatego też dam wam teraz wybór. Albo grzecznie wyniesiecie się

stąd, wrócicie do swoich domków i więcej się nie spotkamy, albo zastosujemy nieco bardziej brutalne środki... i również więcej się nie spotkamy.

-- No to ja bym chyba wolał pierwszą opcję -- powiedział po krótkim namyśle Net.

460

-- Jest też trzecia opcja... panie Bergson -- odezwał się Felix, unosząc coś w dłoni. -- W tym przypadku również więcej się nie spotkamy.

Jeden z mężczyzn przyświecił latarką na druciane kółko na palcu Felixa. Bergson nie zastanawiał się, skąd Felix zna jego nazwisko.

-- Wygląda jak zawleczka od granatu -- powiedział nieco mniej pewnym głosem. Zauważył, że druga ręka Felixa obejmuje ciemny obły przedmiot.

-- Jeśli z jakiegoś powodu rozluźnię chwyt... -- nie dokończył Felix.

-- Niczym się od siebie nie różnimy -- warknął poszukiwacz.

Puszczona przez niego Nika podeszła do chłopców i krzyknęła:

-- Pan to robi tylko dla pieniędzy! Tym się różnimy.

-- A wy dlaczego? Przecież nie dla przyjemności.

-- Potrzebujemy tych pieniędzy -- powiedział Felix. -- Na... ważne cele.

-- A skąd wiesz, na co my ich potrzebujemy? -- Bergson wreszcie wypluł wykałaczkę. -- Zresztą nie jesteście pełnoletni, nie dostaniecie nagrody. A nawet gdybyście byli pełnoletni, to nie zarejestrowaliście się. Tak czy inaczej, nie dostaniecie ani grosza.

Dopiero teraz Felix zauważył, że to, co mężczyzna przyciskał do boku Niki, to mała czarna latarka, a nie pistolet.

Poszukiwacze jednocześnie odwrócili się i odeszli. Światło ich latarek szybko zniknęło za załomem korytarza.

Felix stał dziwnie oklapnięty, jakby uleciała z niego cała energia.

-- Sumienie cię ruszyło? -- mruknął Net, ośmielony odejściem tamtych.

-- Faktycznie, robimy to dla pieniędzy -- przyznał Felix. -- Nie jesteśmy lepsi od nich.

-- Weź se nie żartuj! -- parsknął Net. -- Pewnie chce sobie kupić trzeciego Rollsa! Zresztą udawał, że ma pistolet.

-- A ja udawałem, że mam granat -- Felix pokazał zwiniętą szmatkę. -- On miał pistolet, ale go nie wyciągnął. Sądzę nawet, że widział, że ja nie mam granatu, tylko potrzebował pretekstu, by puścić Nikę.

-- To nie był pistolet? -- zapytała ze zdziwieniem Nika.

-- Latarka. Chciał nas tylko nastraszyć. Zniechęcić. Zresztą może się jeszcze przydać. Interesy trzeba robić ze wszystkimi.

-- Z takim oprychem też?

461

r

-- Nie jest oprychem -- zaprzeczył Felix. -- Jeśli dopadniemy Bazyliszka, będziemy musieli się z kimśdogadać. Nie zarejestrowaliśmy się.

-- Z takim podejściem do sprawy mógłbyś zostać politykiem -- zauważył Net.

-- Nie przeklinaj. Nie zarejestrowaliśmy się gdzieś, nawet nie wiem gdzie, więc nie dostaniemy nagrody. Musimy porozumieć się z kimś, kto może odebrać pieniądze. Przy okazji ukryjemy swój udział w sprawie.

-- Powinniśmy ukryć Bazyliszka, gdy już go złapiemy. Wydamy go dopiero, kiedy dostaniemy kasę. Inaczej skończy się tak, jak ze skarbem sprzed roku.

-- To może być trudne -- odparł Felix. -- Ukrycie kilkumetrowego robota...

-- Inaczej, jak tylko dostaną Bazyliszka, zaczną mówić o problemach finansowych, a wreszcie uznają, że taniej będzie potraktować nas jak wyłudzaczy. Wylądujemy w więzieniu... -- Net zamilkł, bo zauważył, że za bardzo się zagalopował.

Patrzyli na siebie dłuższą chwilę.

-- Pomyślimy o tym -- obiecał Felix. -- Najpierw go znajdźmy.

♦ * *

Minęła siódma. Felix omiatał okolicę wykrywaczem ruchu. Daleko za nimi, na granicy zasięgu urządzenia, wciąż pojawiał się niewyraźny, pojedynczy cień. Mógł być wynikiem braku precyzji urządzenia albo...

-- To nie jest takie proste -- odezwała się Nika. -- Mówię o całej tej sprawie. Dziennik, Bazyliszek...

-- Kwestie moralne wolałbym rozpatrywać po wszystkim -- odparł Net. -- Jak już będziemy siedziećprzed kominkiem w domu Felixa, zajadając pierniczki babci Lusi... O, sorki...

Felix pokręcił głową.

-- Jeszcze będziemy jeść jej pierniczki -- powiedział. -- Musimy tylko zdobyć kasę na to leczenie. Jesteśmy blisko.

Szli więc dalej, sprawdzając każde kolejne miejsce, gdzie widziano Bazyliszka. Zauważyli jeszcze kilka

robotów. One za to ich nie zarejestrowały, co jak najgorzej o nich świadczyło. Niestety, znów musieli wejść w kanały. Na szczęście, za sprawą niskiej temperatury, śmierdziały jakby mniej. Wyczerpały sięakumulatory w wykry-

462

waczu ruchu. Od tego czasu szli, polegając na własnej intuicji i latarkach.

Zatrzymali się przed napisem namalowanym farbą na ścianie: „Basiu, idę na Żoliborz. Będę czekałcodziennie w południe, pod naszym drzewem. Robert, 21 sierpnia".

-- Widzieliście „Kanał" Wajdy? -- zapytał Felbc. -- Taki film

0 Powstaniu Warszawskim. Robili tam mniej więcej to samo, co my, ale bez sprzętu, brnąc po szyjęw ściekach, z musu i pod ostrzałem. Babcia Lusia pamięta te czasy. Jutro ją zapytamy.

-- Wolę o tym nie myśleć -- Net patrzył na napis. -- Wolę nie myśleć... Jutro może pomyślę na powierzchni. Jak będzie jasno

1 będę widział przez okno kolorowe billboardy.

-- Wyczuwam w twoim głosie zwątpienie -- powiedział Felbc.

-- Dziwisz się? Jakie mamy szanse znaleźć Bazyliszka bez wsparcia chmary? Sprzęt nam wysiada. Po prostu idziemy i rozglądamy się na prawo i lewo. Teraz to jak szukanie igły w stogu śmieci. Gdzie twoja technologia?

-- Technologia poszła spać -- przyznał Felix. -- Ale to nie powód, by rezygnować.

-- Ja cię! -- Net stanął jak wryty, a Felbc i Nika po mikrosekundzie zrobili to samo.

Znajdowali się na skrzyżowaniu dwóch tuneli, a ze wszystkich stron otaczali ich ludzie ubrani w zniszczone szare ubrania. Nie przypominali wielkookich stworów z krypty, ale na pewno nie byli teżzagubioną wycieczką. Nie mieli broni, a przynajmniej nie wyciągali jej. Nie licząc strojów i okoliczności, wyglądali w zasadzie normalnie. Ich niespodziewane pojawienie się było jednak wielce niepokojące.

-- Dzień dobry -- Net przełknął ślinę.

Nikt ich nie próbował łapać, ale przyjaciele wiedzieli, że dalej nie pójdą.

463

waczu ruchu. Od tego czasu szli, polegając na własnej intuicji i latarkach.

Zatrzymali się przed napisem namalowanym farbą na ścianie: „Basiu, idę na Żoliborz. Będę czekałcodziennie w południe, pod naszym drzewem. Robert, 21 sierpnia".

-- Widzieliście „Kanał" Wajdy? -- zapytał Felix. -- Taki film

0 Powstaniu Warszawskim. Robili tam mniej więcej to samo, co my, ale bez sprzętu, brnąc po szyjęw ściekach, z musu i pod ostrzałem. Babcia Lusia pamięta te czasy. Jutro ją zapytamy.

-- Wolę o tym nie myśleć -- Net patrzył na napis. -- Wolę nie myśleć... Jutro może pomyślę na powierzchni. Jak będzie jasno

1 będę widział przez okno kolorowe billboardy.

-- Wyczuwam w twoim głosie zwątpienie -- powiedział Felix.

-- Dziwisz się? Jakie mamy szanse znaleźć Bazyliszka bez wsparcia chmary? Sprzęt nam wysiada. Po prostu idziemy i rozglądamy się na prawo i lewo. Teraz to jak szukanie igły w stogu śmieci. Gdzie twoja technologia?

-- Technologia poszła spać -- przyznał Felix. -- Ale to nie powód, by rezygnować.

-- Ja cię! -- Net stanął jak wryty, a Felix i Nika po mikrosekundzie zrobili to samo.

Znajdowali się na skrzyżowaniu dwóch tuneli, a ze wszystkich stron otaczali ich ludzie ubrani w zniszczone szare ubrania. Nie przypominali wielkookich stworów z krypty, ale na pewno nie byli teżzagubioną wycieczką. Nie mieli broni, a przynajmniej nie wyciągali jej. Nie licząc strojów i okoliczności, wyglądali w zasadzie normalnie. Ich niespodziewane pojawienie się było jednak wielce niepokojące.

-- Dzień dobry -- Net przełknął ślinę.

Nikt ich nie próbował łapać, ale przyjaciele wiedzieli, że dalej nie pójdą.

463

16. Dnionoc w podmieście

-Szarzy ludzie nie byli rozmowni. Właściwie ograniczyli się do słów: „Chodźcie z nami". Przyjaciele, otoczeni kilkuosobową grupą, ruszyli więc labiryntem starych korytarzy, nowych tuneli z instalacjami miasta i kanałów ściekowych. Znów stracili orientację. Wydawało się, że Szarzy nie chcą zrobić im krzywdy, jednak próba ucieczki nie byłaby najlepszym pomysłem.

Po kwadransie dotarli do podziemnego placyku. Okrągła przestrzeń o średnicy kilkunastu metrów była cylindrem wykonanym z cegieł. Sklepienie wieńczył mały otwór, przez który wpadały płatki śniegu. Gdzieś w górze ustawiono chyba latarnię, bo płatki zdawały się świecić. Opadały na wyrastającą z kamiennego kręgu choinkę, która też była jaśniejsza od otoczenia. Na ustawionych pod ścianami ławkach siedziało kilka osób. Jeden z nich czytał nawet gazetę, choć było tak ciemno, że przyjaciele ledwie mogli przelite-rować nagłówek. Placyk funkcjonował też jako węzeł komunikacyjny. Odchodziło od niego pięćodnóg. Co chwilę ktoś tędy przechodził. Choć w korytarzach panował kompletny mrok, nikt nie używał

464

latarek. Wszyscy poruszali się bardzo cicho, jakby podeszwy mieli podklejone filcem.

Przyjaciele rozejrzeli się. Ci, którzy ich tu przyprowadzili, zniknęli w mroku.

Ktoś pstryknął palcami i wskazał na latarkę na hełmie Felixa. Zgasili więc światło i stali, nie wiedząc, co zrobić. Śnieg padał bezgłośnie. Płatki osiadały na igłach choinki i zamieniały się w wodę.

-- Pewne poświęcenia trzeba jednak ponieść -- usłyszeli zza pleców. -- Nie widzimy na przykład kolorów.

Odwrócili się. Chłopak był szczupły, kredowoblady, niewiele starszy od nich. Ubranie miał w strasznym stanie, ale to chyba było tutaj normą. Ciemnoszare bojówki z ponadrywanymi kieszeniami i postrzępione doły nogawek. W balonowatym berecie z daszkiem była dziura, przez którą uciekała na zewnątrz czupryna. Oczy miał czarne, ale to była czerń źrenic. Nie było widać tęczówek.

-- Nie zrobiliśmy nic złego -- powiedział Felix.

Chłopak rozłożył ręce i oznajmił:

-- W dużym skrócie, bez zbędnych ozdobników i semantycznych upiększeń, najprościej jak można: wleźliście bez pozwolenia na nasz teren.

Sposób wypowiadania się chłopaka, choć mówił bardzo cicho, był tak dalece różny od tego, jak mówiła reszta Szarych, że przyjaciół aż zatkało.

-- Nie wiedzieliśmy, że to jest czyjeś terytorium -- powiedział wolno Felix.

-- Nieznajomość prawa nie zwalnia od jego stosowania.

-- Dosyć głupie... Zresztą w Polsce obowiązuje polskie prawo, a ono mówi -

-- A myślisz, że do jakiej głębokości sięga polskie prawo?

Felix westchnął.

-- Co zamierzacie z nami zrobić? -- zapytał.

-- Jonasz chce wam zadać pytanie. Dlatego tu jesteście. Nazywam się Metrin.

Przyjaciele przedstawili się i podali chłopakowi dłonie.

-- Co to za miejsce?

465

-- To takie nasze... solarium.

-- Księżycowe chyba? -- zauważył Net. -- Moonarium.

-- Dobra nazwa -- przyznał Metrin. -- Czasem w dzień bywa tu zbyt jasno.

-- Pytałem o to wszystko -- sprostował Felix. -- Co to za system korytarzy?

-- Jak to? Warszawa.

-- To akurat wiemy. Ale jak nazywacie podziemną część Warszawy?

-- Podwarszawa.

-- Czyli że istnieje też Podtoruń albo Podszczecin? -- zapytał Net.

-- Nie wiem. Nigdy nie byłem w innym podmieście.

Kilka osób z ławek posłało im zniecierpliwione spojrzenia.

-- Przejdźmy się -- Metrin szepnął tak cicho, że ledwo to usłyszeli. -- Oprowadzę was.

Weszli w pierwszy z brzegu korytarz.

-- Twoi przyjaciele są mało rozmowni -- zauważył szeptem Felix.

-- Rozmawiają, tyle że ciszej. Jak mniej widzisz, więcej słyszysz. Zresztą nie ma o czym gadać. Tu niewiele się dzieje. To też powód, dla którego tu jesteśmy. Dla spokoju.

-- To nie wystarczy nie wychodzić z domu?

-- Trzeba płacić podatki, pracować. Co chwilę ktoś czegoś od ciebie chce. Co chwilę trzeba udowadniać, że się istnieje legalnie. Myślisz sobie, że można się przed tym schować? Nie! Zamieszkasz w lesie, też przyjdzie leśniczy i wlepi ci mandat. Zamieszkasz na tratwie, za pięć minut przypłynie policja wodna i zaczną sprawdzać, czy masz odpowiednie dokumenty. Tu, pod ziemią, nikt niczego od ciebie nie wymaga. Robisz, co chcesz. Ważne tylko, żebyś nie szkodził innym. Ja jestem wychodzącym. To znaczy wyskakuję na górę, załatwiam sprawy i wracam -- wyjął okulary przeciwsłoneczne z osłonami, jakich używają himalaiści. -- Czasem na chwilę, czasem na dłużej. Ale tu jest mój dom. Inni nie wychodzą w ogóle.

Felix przyjrzał się majaczącym w ciemnościach okularom.

-- W pierwszym momencie myślałem, że wychodzicie tylko w nocy -- powiedział.

466

-- Bo wychodzimy tylko w nocy, ale tam na górze są takie jasne latarnie... Zgaś to! -- Metrin zasłoniłoczy przed Netową latarką, którą ten właśnie zapalił.

-- Ciemno tu jak w tubce czarnej farby przed otwarciem -- Net zgasił jednak światło. -- Bez latarki zaraz się tu... przewrócimy.

-- Poważnie nic nie widzicie?

Net przypomniał sobie o noktowizorze. Włączył go.

-- To też za jasne... -- narzekał Metrin.

-- Widzisz podczerwień?! -- zdziwił się Felix. -- Ludzie nie widzą podczerwieni...

-- Nie wiem, jak to się nazywa, ale widzę.

-- Hm. To może ty załóż okulary, a my włączymy jedną latarkę.

Pomysł okazał się być dobry i dopiero teraz mogli bez przeszkód

iść dalej. Skręcili w boczny korytarzyk z szeregiem ciemnych otworów w ścianach.

-- Tu mieszkam -- oznajmił z lekką dumą, wskazując jeden z otworów. -- Najlepsza spalnia w tej okolicy.

Przyjaciele weszli do pomieszczenia o wymiarach dwa metry na półtora. Jedna ściana od podłogi do niskiego sufitu zapełniona była półkami z mnóstwem przedmiotów: od książek, poprzez stare radia, aż do dziurawego czajnika. Z drugiej strony stało łóżko, nad którym podwieszono antresolę z kolejną porcjąprzedmiotów, jakie widuje się zwykle na śmietnikach lub złomowiskach. Gospodarz wyjął z kieszeni słuchawkę telefoniczną z klawiaturą, pochodzącą ze starego telefonu kuchennego, i wetknął wtyczkę w obruszane gniazdko w ścianie.

Na małym stoliku przy łóżku stało coś jakby kryształ w czarnej podstawce.

Net zgasił felixową latarkę. Kryształ fosforyzował.

-- Niech zgadnę. Lampka nocna?

-- Wystarczy raz na parę dni wystawić do światła księżyca. Jak na nią poświecicie chwilę, to starczy mi na tydzień. Dużo czytam. Ludzie wyrzucają na śmietnik całkiem niezłe książki.

Felix zapalił latarkę i powiedział:

467

-- Miło było cię poznać i fajnie jest zwiedzać... Podwarszawę, ale mamy misję do wykonania.

-- To tylko jedno pytanie -- odparł szybko Metrin. -- Odpowiedź nie zajmie dużo czasu. Jonasz byłby bardzo zawiedzony, gdyby nie otrzymał odpowiedzi.

-- Kim jest Jonasz? -- zapytała Nika.

Chłopak zastanawiał się chwilę.

-- Nie jest szefem, prezydentem ani dowódcą. Jest mądry. Wszyscy go szanują.

-- No, ale kazał wam nas przyprowadzić.

-- Jonasz nie wydaje poleceń. Pytamy go, co robić, a on nam doradza. Nie musimy się go słuchać,

ale mądrzej jest to robić. Jak dotychczas zawsze miał rację. Nazywamy go radcą. Odkąd sięga pamięćnaszej społeczności, było trzech radców przed Jonaszem.

-- Doradził wam, żebyście nas do niego przyprowadzili -- zgadła Nika.

-- Tak.

-- No to może się do niego kopsniemy -- zaproponował Net. -- Odpowiemy na pytanie i pójdziemy sobie dalej.

-- Teraz śpi.

-- Nie ma jeszcze ósmej.

-- Tu cały czas jest dnionoc. Niektórzy chodzą spać co dwadzieścia godzin, inni co dwadzieścia siedem. Ja wychodzę, więc muszę trzymać się rytmu powierzchni.

-- Po co wychodzisz?

-- Pożyczam różne rzeczy, niezbędne do funkcjonowania naszej społeczności.

-- Czyli kradniecie?

Metrin skrzywił się na dźwięk tego słowa.

-- Nazywamy to inaczej... -- zastanowił się chwilę. -- Nie, nie nazywamy tego wcale. Przynosimy po prostu, co jest potrzebne.

-- OK, OK. A wiesz może przypadkiem, kiedy Jonasz ma zamiar wstać?

-- Powinien już wstawać, ale skoro nie wstał, to nie możemy go budzić. Jego prawem jest spać, ile chce.

468

-- To akurat mi się podoba -- przyznał Net, po czym dodał szybko. -- Chociaż nie w tym konkretnym wypadku.

-- Pokażę wam kawałek naszego świata -- zaproponował Me-trin. Wyłączył i schował do kieszeni sporą słuchawkę. -- Potem Jonasz się obudzi, odpowiecie na jego pytanie i nie będziemy was zatrzymywać.

Chcąc nie chcąc, przyjaciele przystali na tę propozycję. Ruszyli siecią korytarzy, schodząc coraz niżej. Było całkowicie pewne, że ucieczka nie ma sensu, bo bez Metrina nie byliby w stanie znaleźć drogi powrotnej. Kilka razy przewodnik przystawał na chwilę i podłączał swoją słuchawkę do ukrytego w załomach muru gniazdka. Za trzecim lub czwartym razem Felix nie wytrzymał i zapytał:

-- Co ty właściwie robisz?

-- Sprawdzam, czy nikt nie chciał się ze mną skontaktować.

-- Masz przewodową komórkę?

-- Łączność bezprzewodowa pod ziemią nie na wiele się zdaje, więc stworzyliśmy ten system. Każdy telefon ma swój numer. Gdy go podłączam, mogę odsłuchać wiadomości lub do kogoś zadzwonić. Telefony kuchenne są najlepsze, bo mają klawiaturę na słuchawce. Ludzie masowo wywalają stary sprzęt, a my go znajdujemy i używamy jeszcze przez wiele lat.

-- Aha... -- Felix pokiwał głową. -- Sprytne.

-- Tu jest piwnica win -- Metrin wskazał długie regały z zakurzonymi butelkami w korytarzu obok. -- Mają po sześćdziesiąt albo i więcej lat. Wejście z powierzchni jest zasypane, więc korzystamy z zapasów do woli.

Mijali kilka podobnych miejsc, a Metrin za każdym razem opowiadał, co widzą lub czego nie widzą, bo jest za duże, by oświetlić to latarkami. Minęli zardzewiały parowóz, stojący na szynach na końcu zawalonego tunelu, potem garaż z trzema archaicznymi czołgami i salę wyglądającą na mały teatr. Przez cały ten czas spotkali pięć, może sześć osób.

Zatrzymali się przy przewężeniu tunelu z resztkami zawiasów.

469

-- Dalej jest teren Starszych -- Metrin wskazał ciemność. -- Gdy was znaleźliśmy, szliście w tym kierunku. Wpadlibyście w sam środek ich terytorium.

-- Nie da się go jakoś obejść?

-- Przez Żoliborz. Rozpełźli się ostatnio paskudnie.

-- Nie mamy tyle czasu -- zastanowił się Felbc. -- Do Żoliborza i z powrotem będziemy szli pięćgodzin. Jeśli się znów nie zgubimy.

Zakręcili i zaczęli schodzić jeszcze niżej. Po kwadransie dotarli do czegoś przypominającego taras widokowy. Marmurowa balustrada oddzielała półokrągły placyk od ciemności.

Poświecili w górę. Światło zatrzymało się na betonowej kopule, nakrywającej wielkim parasolem cały teren w zasięgu wzroku. Z niewidocznego miejsca kilka metrów ponad tarasem biło źródełko, a woda kaskadami spływała do czarnego jeziora, wypełniającego resztę sztucznej groty.

-- Ściek? -- zasugerował Net, ostrożnie wąchając powietrze.

-- Strumień -- Metrin wpiął telefon do ukrytego gniazdka i oparł się o kamienną barierkę. -- Ktośkiedyś zrobił te kaskady i taras. Nie wiadomo kto, ale zrobił to porządnie, bo do dziś się nic nie sypie. Kiedyś można było pić tę wodę, ale od jakichś dziesięciu lat przedostają się tu zanieczyszczenia z powierzchni.

Net pokiwał głową, spojrzał na sklepienie i powiedział:

-- Ludzie, którzy mieszkają nad tym jeziorkiem, załapaliby niezłego stresa, gdyby się dowiedzieli...

Echo jego słów powróciło po chwili.

-- Kopuła jest betonowa -- dodał. -- To wszystko nie może być stare.

-- Beton znali już Rzymianie dwa tysiące lat temu -- odparł Felix. -- Dodawali do niego popiółwulkaniczny, dzięki czemu był wodoodporny. To jeden z tych wynalazków, które zostały zapomniane i odkryte na nowo.

-- Czyli mamy spokój na jakieś tysiąc osiemset lat? Luz.

-- Niekoniecznie. Podejrzewam, że znacznie szybciej kopułę załatwi sól, którą zimą drogowcy wysypują na ulice.

470

Nika zauważyła marmurową ławeczkę, wkomponowaną w ścianę. Ruszyła w jej stronę.

-- Ja bym tam nie siadał -- ostrzegł przewodnik. -- To pechowa ławka. Wiąże się z nią pewna legenda.

-- Smutna? -- zapytała dziewczyna.

-- Nawet bardzo. Był sobie chłopak i była dziewczyna. On nazywał się Ursyn, a ona Amadea. Kochali się bardzo, ale działo się to sto albo i więcej lat temu, kiedy takie sprawy były bardziej skomplikowane. Wtedy uczucie nie wystarczało. Bez zgody rodziny nie było mowy o tym, żeby młodzi choćby spotykali się. Krzywo patrzono nawet na wymianę spojrzeń podczas niedzielnego spaceru. Zakochani przesyłali listy miłosne przez wiernego służącego. Ursyn napisał wreszcie, że znalazł sposób, by w nocy wymknąć sięz domu. Kupił linę, po której miał zejść z balkonu na piętrze. Linę przeciął na pół i drugą połowę przez służącego przesłał ukochanej. Umówili się na spotkanie na tej ławce. Dziewczyna odpisała, że przyjdzie. Przywiązała linę do balustrady, ale w ostatniej chwili przestraszyła się gniewu rodziny. Schowała ją do kufra i poszła spać. Ursyn czekał na ławce do północy. Ta sama sytuacja powtarzała się przez dwa tygodnie. Wreszcie uczucie wzięło górę nad strachem. Amadea zdecydowała się zejść po linie i spotkać z ukochanym. Przyszła spóźniona o kwadrans, usiadła na ławce i czekała. Niestety, Ursyn nie pojawił się, bo właśnie kwadrans wcześniej z rozpaczy i beznadziei rzucił się w toń jeziora.

-- Nie umiał pływać? -- zapytał Net.

-- Nie psuj romantyzmu legendy -- skarciła go Nika.

-- Sama byś go utopiła, żeby zachować ten romantyzm.

Nika pokręciła głową z dezaprobatą.

-- Co się z nią stało? -- zapytała.

-- O północy, kiedy Ursyn się nie pojawił, również rzuciła się do jeziora.

-- Ludzie byli wtedy nienormalni -- podsumował Net.

-- Ukochani spotkali się na dnie i od tej pory żyją między światem żywych i umarłych -- kontynuował niezrażony Metrin. -- Wreszcie szczęśliwi.

471

-- Faktycznie smutne -- przyznała Nika.

-- Jak głębokie jest to jezioro? -- zapytał Felix.

-- Nie wiadomo. Nie mamy tak długiej liny, żeby sprawdzić. Jest bardzo głębokie. Bardzo.

Felix odwrócił się. Za nimi było coś zdecydowanie niepasujące-go do reszty małej architektury. Gruby betonowy słup wychodzący z posadzki i wnikający w kopułę, tuż przy ścianie. Pęknięcia kopuły i podłoża świadczyły o tym, że słup dodano później.

-- To słup podpierający jeden z wieżowców -- wyjaśnił Metrin.

-- Baliśmy się, czy nie zaczną wbijać następnych w miejscu, gdzie jest jezioro. Ale widać, robiąnajpierw badania gruntu.

-- Który wieżowiec? -- zapytał Felix w nadziei, że dowiedzą się, gdzie się znajdują.

Przewodnik wzruszył ramionami.

-- Nie wiem, jak się nazywa. Ma ze czterdzieści pięter.

-- Po co słup pod ziemią? -- zapytała Nika.

-- Nowy Jork stoi na skale -- odparł Felix. -- Tam jest łatwo budować wieżowce. W Warszawie jest z tym problem, bo wszędzie jest piach. Dlatego nie znajdziesz tu grot skalnych, tylko wykopane przez człowieka i umocnione tunele. W ten piach trzeba najpierw powbijać kilkadziesiąt słupów i dopiero na nich stawia się budynek. Londyn stoi na błocie, a Paryż na katakumbach. Tam trzeba robić tak samo.

-- Na katakumbach? -- zdziwił się Net.

-- Tak. Jak chcesz wykopać głęboką piwnicę, to jest spora szansa, że trafisz na dziurę w ziemi.

-- I trupa?

-- Aaa.. .Tego już nie wiem.

-- Zaraz, zaraz... -- Nika uniosła palec. -- Jaki chłopak? Jaka dziewczyna? Jesteśmy pod ziemią.

Metrin westchnął.

-- Chcecie szukać Bazyliszka -- powiedział bardziej niż zapytał.

-- Jak już odpowiecie na pytanie Jonasza, pokażę wam, gdzie go znaleźć. To miejsce... Cóż, tam jest terytorium Starszych. Naprawdę chcecie tam iść?

472

-- Musimy -- powiedział Felix.

Przewodnik skinął głową.

-- Zatem zobaczycie, gdzie mieszkali Ursyn i Amadea. Dwa domy, zresztą z rzeźbami Bazyliszka na frontonach. Po dwu stronach ulicy, naprzeciw siebie. Nie przeoczycie. Będziecie musieli tamtędy przejść. My tam nie chodzimy. To teren stracony. Bazyliszek nie ma się czego obawiać, ale wy powinniście.

-- Jakie domy? -- zapytała Nika.

-- Zobaczycie...

Przyjaciele spojrzeli po sobie.

-- Aha -- Net skiną głową. -- Mam to. Idziemy tam, gdzie wy boicie się iść.

Metrin nie odpowiedział.

-- Czy ci, którzy kopią kanały, metro, cokolwiek, nie wiedzą o istnieniu tych podziemi? -- zapytałFelix.

-- Jesteśmy głębiej, niż sięgają ich świdry -- uśmiechnął się Metrin. -- Nie wiedzą o tym świecie.

-- Nie boicie się, że was wydamy? -- zapytała Nika.

-- Po co mielibyście to robić? Kto chciałby tu schodzić? I po co?

-- Żeby was opodatkować. Na przykład.

-- Nie mamy pieniędzy -- Metrin rozłożył ręce.

-- Nie znacie fiskusa -- powiedział Net. -- To, że nie macie pieniędzy, nie znaczy, że nie musicie płacić... Skąd wiecie, że nie zdradzimy na powierzchni waszego istnienia?

-- Jonasz twierdzi, że nie zdradzicie.

-- Aha. Zna mnie lepiej niż ja sam.

-- Dlatego jest radcą.

-- Czasem jednak spotykacie kanalarzy -- zauważył Felix. -- W innych rejonach.

-- Omijamy ich. My im nie przeszkadzamy, więc i oni nas nie ruszają. Pokój. Niestety, od jakiegośczasu zaczęły się tu dziać dziwne rzeczy. Chodzą ludzie objuczeni sprzętem, zaglądają w miejsca, w które nie powinni. W tę i z powrotem poruszają się dziwne maszyny. Niektóre robią naprawdę dużo hałasu.

-- Jesteśmy jednymi z tych ludzi -- przyznała niechętnie Nika.

473

-- Ale jesteście inni. Dlatego Jonasz chciał wam zadać pytanie.

-- Wracajmy już -- poprosił Felix. -- Może się obudził.

Inną siecią korytarzy dotarli do moonarium (Felbc zwrócił uwagę na kilka telefonów wpiętych w ścianę) i dalej do spalni Jonasza. Radca nie obudził się jeszcze, a przed jego drzwiami zgromadziło się kilka osób.

-- Jeszcze śpi? -- niecierpliwił się Net. -- Może upuszczę niechcący jakiś garnek, a potem powiem „Ups"?

Ktoś przyłożył palec do ust i powiedział: „Pss...". Przyjaciele razem z Metrinem przysiedli pod ścianąkorytarza.

-- Dlaczego mieszkacie pod ziemią? -- szeptem zapytał Felbc.

-- To skomplikowana sprawa -- odparł ich przewodnik. -- Niektórzy nigdy nie wyszli, niektórzy wrócili tu, gdy okazało się, że w 1945 roku Polska nie odzyskała wcale wolności, tylko dostała się pod nowy but. Inni dołączyli później, schodząc pod ziemię z różnych powodów. Nie pytamy nikogo o przeszłość. Jedynym warunkiem, jaki stawiamy nowym członkom naszej społeczności, jest podporządkowanie się obowiązującym tu prawom.

-- A ci wielkoocy? -- zapytał Felbc. -- Próbowali nas złapać.

-- To Starsi. Żyją tu od setek lat, od kiedy podziemia zaczęły tylko powstawać. Sami pewnie zbudowali część z nich. Odkryli sposób na przedłużenie życia i faktycznie przestali umierać ze starości, ale nie rodzą im się też dzieci. Stopniowo zamienili się w to, czym są teraz. Nie lubimy się z nimi.

-- To wy jesteście pewnie Młodsi? -- podsunął Net.

-- Nie, jesteśmy... nie nazywamy się. Nie musieliśmy się nazywać. My to my. Problem ze Starszymi jest taki, że oni zdziczeli. Nie żyją w społecznościach, tylko w stadach. Gdy zaczęły się dziać te dziwne rzeczy, stali się niespokojni. Od jakiegoś czasu ludzie z powierzchni nie schodzą do kanałów, więc Starsi mają większą swobodę, podchodzą coraz bliżej naszych siedzib. Wczoraj miał nawet miejsce pewien nieprzyjemny incydent... Od czasu do czasu coś w nich wstępuje i stają się niebezpieczni.

-- Prawdę powiedziawszy, chcemy odnaleźć przyczynę tych zdarzeń i usunąć ją -- powiedział po zastanowieniu Felbc.

474

-- Wiemy o tym. To jeden z powodów, dla których Jonasz pragnie zadać wam pytanie.

W milczeniu siedzieli parę minut, próbując zrozumieć coś z szeptów czekających obok Szarych. Ci mówili jednak tak cicho, że ich głosy wydawały się ledwie szmerem.

-- Zastanawiają mnie ci Starsi -- odezwał się Felix. -- Czy oni są inteligentni? Czy zachowują się jak ludzie, czy jak zwierzęta?

-- Jak dzicy ludzie. Planują swoje działania, mają hierarchię społeczną. Starsi stopniowo wypierająnas z kolejnych terenów. Zwykle nie posuwają się do przemocy, ale ich sąsiedztwo jest na tyle nieprzyjemne i niepokojące, że ludzie sami porzucają swoje spal-nie i przenoszą się dalej.

-- Czemu ich nie powstrzymacie?

-- Nie wolno nam stosować przemocy. To jedna z podstawowych zasad naszej społeczności.

-- To się odnosi również do nas? Metrin przytaknął.

-- Czyli, jeśli dobrze zrozumiałam -- zapytała wolno Nika

-- możemy odejść w każdej chwili?

-- Nikt was tu nie trzyma. Jonasz chciał tylko zadać wam pytanie. Możecie odejść nawet teraz, ale Jonasz będzie bardzo niepocieszony.

-- Właściwie to jestem ciekawy, jakie to pytanie -- oznajmił Net.

-- Nikt inny go nie zna?

-- Tylko Jonasz może je zadać -- odparł stojący najbliżej mężczyzna. -- Jest w jego głowie. To pytanie będzie też ważne dla was. Jonasz jest osobą, która potrafi zadawać odpowiednie pytania. A odpowiednie pytanie często jest więcej warte niż odpowiedź.

-- Aha -- Net opuścił głowę. -- Czyli czekamy.

Szarzy powrócili do szeptów, a Net zaczął pociągać nosem. W pewnym momencie otworzył usta, jakby chciał ziewnąć, ale zamiast tego kichnął, co zabrzmiało jak mała eksplozja. Zaskoczeni Szarzy przygarbili się na moment.

-- Zrobiłeś to celowo -- Nika popatrzyła na niego podejrzliwie. Rozłożył ręce i zrobił jeszcze bardziej skruszoną minę.

475

W.

-- Faktycznie coś długo śpi -- powiedział nieco głośniej ktoś z tłumku zgromadzonego przed drzwiami.

Ludzie zaczęli szeptać między sobą, wreszcie mężczyzna, który przedtem rozmawiał z Netem, zapukał. Wobec braku odpowiedzi nacisnął klamkę i wszedł do środka.

W pokoju, nieco większym niż spalnia Metrina, było oczywiście tak ciemno, że przyjaciele ledwo mogli rozpoznać jego rozmiary. Nie chcieli włączać latarek w obawie przed protestami Szarych. Mogli jedynie

stwierdzić, że jest tu pełno książek stojących na regałach bądź leżących na stertach. Między chwiejnymi wieżami słowników i encyklopedii wąska kręta ścieżka prowadziła do małego łóżka, w którym spoczywałsiwowłosy starzec.

Mężczyzna, który otworzył drzwi, podszedł do łóżka, nachylił się nad Jonaszem i dłuższą chwilępozostawał w tej pozycji. Potem wyprostował się, westchnął i łamiącym się ze wzruszenia głosem oznajmił:

-- Jonasz, czwarty radca Podwarszawy, nie żyje.

* * *

Nikt z Szarych nie znał pytania, które miał zadać Jonasz. Wszyscy kompletnie stracili zainteresowanie gośćmi z powierzchni.

Felix, Net i Nika dyskretnie wycofali się z korytarza i ruszyli w stronę Powiśla, starając się iść tą samą trasą, którą prowadził ich Metrin. Po jakichś dwudziestu minutach dotarli do przewężenia korytarza z resztkami zawiasów. Przez następny kwadrans przemierzali obce terytorium. Trzymali w rękach latarki niczym broń. Net włączył aparat cyfrowy z fleszem. Wreszcie dotarli do miejsca, gdzie korytarz siękończył.

Niespodzianie znaleźli się na sporej przestrzeni. Odwrócili się za siebie i ujrzeli kilkupiętrową kamienicę, której brama była wylotem tunelu. Znajdowali się na ulicy, wzdłuż której wznosiły się rzędy pozbawionych szyb kamienic. Tak mogła wyglądać dawno temu Warszawa. Tyle, że tutaj zamiast nieba była szara betonowa płaszczyzna.

-- Co to jest? -- zapytał Net.

476

-- Podmiasto -- odparł Felix. -- Podwarszawa. Stara Podwar-szawa.

Otoczenie wyglądało jak wymarła dzielnica. Nie było tu podziału na chodnik i jezdnię -- brukowana płaszczyzna ciągnęła się od ściany do ściany. Leżały na niej śmiecie w bezładnych stertach fragmenty maszyn, koła wozów, gruz, wypchane czymś worki.

Szli wolno samym środkiem ulicy i rozglądali się, przytłoczeni atmosferą miejsca. Minęli skrzyżowanie z identyczną ulicą i doszli do okrągłego placu. Na jego środku wznosił się potężny ceglany filar, wspierający sklepienie. Po przeciwległych stronach placu dostrzegli dwie okazałe, bliźniacze kamienice. Brama każdej z nich była zwieńczona podtrzymującą balkon rzeźbą przedstawiającą Bazyliszka. Obydwa stwory nie mogły się widzieć - przeszkadzał w tym filar. Wyglądały tak, jakby wiedziały, że za filarem jest ten drugi. Gdyby oderwały od siebie wzrok, pewnie spopieliłyby spojrzeniem każdego przechodnia. Filar był tak gruby, że z jednej kamienicy nie było widać drugiej. Dlatego Ursyn i Amadea musieli przekazywać listy przez służącego. Filar był jednak niezbędny, żeby utrzymać ciężar ziemi i miasta powyżej.

-- Daliśmy się ogłupić tej Ilonie z telewizji -- odezwała się nagle Nika. -- Uwierzyliśmy w to, co mówiła o sterroryzowanym przez Bazyliszka mieście.

-- To miejsce wpędza cię w taką deprechę? -- zapytał Net.

-- Mnie też, ale naprawdę trochę za późno na takie wahania.

-- Bazyliszek nikomu nie zrobił krzywdy ani nawet niczego nie zepsuł. Jedynym jego grzechem jest to, że tak wygląda. W ogóle nie zadajemy sobie pytania, czy powinniśmy go ścigać.

-- Mamy czekać, aż komuś coś zrobi? -- zapytał Net.

-- Gdyby chciał zrobić, to już by zrobił. A wszyscy się go boją, bo ta baba nazwała go Bazyliszkiem.

-- Jędzna kobieta...

-- Szukamy Bazyliszka z innego powodu -- przypomniał Felix.

-- Potrzebujemy pieniędzy.

-- Potrzebujemy -- przyznała cicho Nika. -- Nie czuję się przez to ani trochę lepiej.

477

-- Jesteśmy gdzieś w okolicach Śródmieścia. Blisko Tamki.

-- Chodzi o skarb Złotej Kaczki, prawda? -- Nika spojrzała na Felixa ponuro. -- Przecież to fikcja, legenda.

-- W każdej legendzie jest cząstka prawdy. Sama mówiłaś.

-- Cząstka -- przyznała znów Nika. -- Cząsteczka.

-- Przecież nie szukamy Bazyliszka dlatego, że takie zadanie wymyślił nam Ponury Żniwiarz. Szukamy go, bo nagroda rozwiąże nasze problemy. Skarb też mógłby.

-- Wiemy, że Bazyliszek istnieje -- upierała się Nika. -- Trzymajmy się planu.

Felix nie odpowiedział. Zerknął na kompas i skręcił w prawo. Po chwili jednak musieli zawrócić, bowiem dalsza część ulicy opadała w dół i była zalana wodą.

-- Musimy skręcić w prawo, bo idziemy na północ. Odchodzimy od najbardziej prawdopodobnego miejsca, gdzie może się kryć Bazyliszek. Musimy też wydostać się wyżej.

-- Dlaczego Szarzy mieszkają w tych swoich klitach zamiast tutaj? -- zastanowił się Net. -- To przynajmniej udaje miasto.

-- Chyba wiem, dlaczego -- powiedziała zduszonym głosem Nika.

Patrzyła w górę. Z okna na pierwszym piętrze wielkimi oczyma

obserwował ich Starszy. Długie palce, niczym odnóża pająka, obejmowały krawędź parapetu.

-- Chodźmy już, co? -- zaproponował Net.

Omiótł latarką otoczenie i wrzasnął na całe gardło. Przyjaciele odwrócili się gwałtownie. Ulica za nimi pełna była Starszych. Stali i gapili się na zbitych w ciasną grupkę przyjaciół.

-- Nie biegnijcie -- powiedział wolno Felbc. -- Nie możemy ich sprowokować. Latarki w dół.

-- Ja pierpraszam... -- wyjąkał Net. -- Wpadliśmy do kibla...

-- Metrin mówił, że nie są agresywni -- przypomniała Nika.

-- Wspomniał też coś o nieprzyjemnym incydencie... A nieprzyjemny incydent to jest na przykład wtedy, kiedy ktoś cię zjada.

-- Powoli idziemy dalej -- szepnął Felbc. -- Musimy się wydostać na wyższy poziom.

478

Ruszyli, co chwilę oglądając się za siebie. Starsi podążali za nimi, nie zmniejszając dystansu. W oknach domów pojawiały się kolejne blade twarze. Były wszędzie. Odziane w łachmany, przygarbione postacie zaczęły wychodzić z bram. Na ulicy przed przyjaciółmi również zaczęło przybywać błyszczących w świetle latarek oczu.

Nika ściskała dłoń Neta. Cała trójka starała się powstrzymać przed przyspieszaniem kroku. Rozglądali siępo upiornych twarzach.

-- Patrzcie na wydeptane ścieżki -- szepnął Felix. -- Doprowadzą nas do przejścia.

Faktycznie, miejscami bruk był bardziej wyślizgany, szczególnie przed wejściami do budynków.

-- Możemy niechcący wejść do jakiegoś ich... gniazda -- zauważył Net.

-- Tam coś jest -- Felix wskazał szczelinę między domami sto metrów przed nimi.

Po nieskończenie długiej minucie marszu zobaczyli wciśnięte miedzy budynki strome schody. Niestety w miejscu, gdzie się rozpoczynały, pod ozdobnym łuczkiem stało kilku Starszych. Blokowali przejście. Długie i chude ramiona zwisały z wątłych barków; rzadkie tłuste włosy opadały strąkami. Kreatury wyglądały wyjątkowo nędznie, ale nie czyniło ich to ani trochę mniej strasznymi.

Przyjaciele zatrzymali się dziesięć metrów przed nimi, nie wiedząc, co robić. Starsi zacieśniali krąg. Wlepiali w nich swoje wielkie oczy.

-- Plan B? -- Net zerknął na Felixa. -- Wyglądają, jakby czegoś chcieli.

-- Chcą opłaty za przejście -- powiedziała Nika. -- Musimy im coś dać.

-- Kanapki.

Przyjaciele wyciągnęli z plecaków po kanapce i położyli je na resztkach drewnianej skrzynki. Starsi chwilę

trwali nieruchomo. Wreszcie bezszelestnie przesunęli się, odsłaniając przejście. Przyjaciele z ulgą weszli pod łuk i zatrzymali się. Przy ścianie, na sa-

479

mym dole schodów, stał jeszcze jeden Starszy Musieli przejść tuż obok niego.

-- Idziemy... -- zadecydował Felix.

Noga za nogą sunęli przy ścianie. Stwór gapił się na nich. Nie zamierzał chyba ani uciekać, ani atakować. Z duszą na ramieniu przeszli tuż obok, gotowi rzucić się do ucieczki, gdyby wykonał najdrobniejszy ruch. Ale on tylko obracał się, wlepiając w nich spojrzenie wielkich nieruchomych oczu.

Przyjaciele zaczęli się wspinać, siląc się na spacerowy krok. Gdy byli w połowie, tłumek przy łuczku zgęstniał i wlepiał w przyjaciół dziesiątki, może setki par oczu.

-- Ołmajgad... -- jęknął Net. -- Jest ich tam ze trzystu...

Schody kończyły się ciemnym przejściem tuż poniżej betonowego sklepienia podmiasta. Po drugiej stronie znajdowała się kamienna salka z kilkoma wyjściami. Czym prędzej przeszli przez nią i kolejnymi schodami doszli do drzwi. Za nimi był zwykły betonowy korytarz z rzędami rur i kabli przypiętych do ścian, który wydał im się teraz swojskim miejscem. Dla bezpieczeństwa przeszli kilkaset metrów, po czym zmęczeni usiedli pod ścianą i odetchnęli z ulgą.

-- Myślicie, że naprawdę mają po kilkaset lat? -- zapytał Net.

-- Skąd wytrzasnęli przepis na długowieczność?

-- Może z grobu Jana Twardowskiego -- zastanowiła się Nika.

-- Prowadził badania nad nieśmiertelnością.

-- Nie wyglądali na zbyt szczęśliwych...

-- Zmęczyło ich kilkaset lat życia.

-- Właśnie. Zamawiam dłuższy posiad. Skalafiorowany jestem. W ogóle to bym się drzemnął.

-- Nie mamy czasu, żeby się drzemnąć -- odparł Felix. -- Która godzina?

-- Po dziesiątej... Masz rację.

Zjedli po kanapce, popili wodą i ruszyli dalej, kierując się na wschód. W miarę pokonywania kolejnych skrzyżowań i zakrętów Felix usiłował dopasować układ korytarzy do mapy. Bez skutku.

Zza kolejnego zakrętu dochodził dziwny dźwięk, jakby rozklekotanej wiertarki. Powtarzał się z upartąregularnością. Kilka sekund

480

łoskotu, kilka sekund cichych stuków i szmerów. Ostrożnie wyjrzeli zza rogu. Na środku korytarza stałPower-scout i rzęził rozrusznikiem. W pierwszym momencie przyjaciele sądzili, że skończyło mu siępaliwo, ale szmaty wetknięte w rury wydechowe sugerowały co innego. Skierowali na niego światło trzech latarek. Dopiero wtedy zobaczyli Starszych, zajętych niszczeniem robota. Niektórzy walili w niego kijami, inni odrywali elementy obudowy, jeden mały i gruby stwór gmerał wewnątrz prętem. Przyjaciele z pewnością nie spodziewali się ich zobaczyć tak szybko ani w takich okolicznościach. Natychmiast zgasili latarki, lecz było już za późno. Wpatrywały się w nich dziesiątki par wielkich oczu. Jedynie mały i gruby na nic nie zwracał uwagi i dalej zapamiętale wpychał pręt w brzuch maszyny. Wokół, w kałuży płynu hydraulicznego, leżały fragmenty konstrukcji.

-- Nie są takie głupie... -- przyznał zduszonym głosem Net.

-- Tacy głupi -- poprawiła go Nika. -- To ludzie.

-- To chyba jakaś jeszcze bardziej zdziczała odmiana.

-- Ciekawe, czy są szybkie... szybcy -- dodał Felix, po czym krzyknął. -- W nogi!

Rzucili się do ucieczki w tym samym momencie, w którym Starsi rozpoczęli pogoń.

Przyjaciele nawet nie próbowali przekupywać ich kanapkami. Biegli co sił, nie oglądając się za siebie. Słyszeli odgłosy własnych butów uderzających o ziemię. Starsi, nawet biegnąc, pozostawali cisi. Net obejrzał się przez ramię. Niektórzy biegli normalnie, choć przygarbieni, inni poruszali się na czworakach jak psy gończe. Wszyscy byli boso.

Skręcili w boczny korytarz i od razu zrozumieli, że popełnili błąd. Korytarz był zdecydowanie starszy od poprzedniego, ceglany, i kończył się solidnymi drewnianymi drzwiami z potężnymi okuciami.

Drzwi były zamknięte. Przyjaciele oparli się o nie plecami.

Pogoń zatrzymała się u wylotu korytarza. Przewodził im, zdaje się, osobnik z prętem. Pojawił się na końcu, a pozostali się rozstąpili, by go przepuścić. Wyglądał jak piłka na chudych nogach. Jego oczy nie wyrażały niczego.

-- Się nam zachciało skrótu... -- szepnął Net. -- Plan B?

481

-- Nie mam nawet planu A -- odparł Felix.

-- Chyba nie są kanibalami, co? Nie widzę sztućców.

-- Przygotujcie latarki -- powiedział cicho Felbc. -- Musimy się przebić, póki nie weszli do korytarza.

Wśród Szarych zapanowało nagłe poruszenie. Zaczęli szeptać miedzy sobą, rozglądać się z niepokojem. Wreszcie, jak na komendę, zniknęli. Został tylko mały gruby z prętem w dłoni. Nie zauważył ucieczki towarzyszy.

Z mroku wyłoniło się stalowe ramię. Chwyciło pręt i bez trudu wyjęło go z rąk Szarego. Ten spojrzał w górę, wydał z siebie nieartykułowany kwik i uciekł w ślad za resztą grupy. Stalowe palce rozwarły się i pręt upadł z przejmującym brzękiem na kamienną podłogę. Przyjaciele drgnęli. Nie wiedzieli, czy wybawca jest przyjacielem, czy tylko pozbył się konkurencji. Felbc drżącą ręką zapalił latarkę przy hełmie. Snop światła wyłowił z ciemności stalową konstrukcję stworzoną na podobieństwo człowieka. Wielkiego człowieka. Dopiero dwa następne drżące snopy światła skierowane na przybysza uściśliły obserwację. Stalowych siłowników, przegubów ani niedokończonego pancerza nie sposób było pomylić z niczym innym.

-- Golem-Golem -- westchnął z ulgą Felbc. -- Ty żyjesz...

482

17. Bazyliszek

Przyjaciele stali na wprost dwumetrowego robota. Nikt się nie ruszał ani nie odzywał. Cicho szumiąca pompa hydrauliczna były jedynym źródłem dźwięku. Wreszcie sprężarka wyłączyła się z cichym cyknięciem i zapadła cisza. Felix otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wydało mu się, że czego nie powie, zabrzmi to banalnie i głupio.

Ledwo wyczuwalnie zadrżała ziemia -- na powierzchni przejechał tramwaj.

-- Przepraszam -- powiedział mechanicznym głosem Golem--Golem.

-- No, co ty... -- Felix nie wymyślił nic mądrzejszego do powiedzenia, więc zamknął usta.

-- Przepraszam, że uciekłem z domu -- powtórzył robot. -- Znałem los porzuconych zabawek. Całymi dniami przeszukiwałem internet. Kiedy byłem świadomy. Bałem się.

483

-- Dlatego uciekłeś? -- powiedział Felix. -- Czego się bałeś? Że cię porzucimy?

-- Wyłączaliście mnie. Bałem się, że więcej się nie obudzę.

-- Byłeś niedokończony... Na dworze mogłeś się zepsuć. Solidne zwarcie wyłączyłoby cię na zawsze.

Golem-Golem wpatrywał się w nich czarnymi obiektywami. Nie sposób był stwierdzić, co myśli ani co zamierza.

-- Nie chcę wam nic zrobić -- powiedział, jakby wyczuwając ich obawy.

-- My też nie chcemy cię krzywdzić -- zapewniła go Nika. -- Źle się zachowywaliśmy od samego początku...

-- Dokąd chciałeś iść? -- zapytał Felix.

-- Słyszałem wasze rozmowy. Z początku niewiele rozumiałem. W Internecie znalazłem resztę

informacji. Knipszyc był wielkim konstruktorem. On mógł mnie dokończyć i na pewno by mnie nie wyłączył.

-- Przecież on nie żyje od dziesięciu lat. Musiałeś wiedzieć.

-- Ale nie wiedziałem, co to jest śmierć. Myślałem, że śmierć to tak, jakby być wyłączonym.

-- Zaraz... -- wtrącił Net. -- Czyli myślałeś, że pójdziesz do Knipszyca i go... włączysz?

-- Teraz wiem, że to niemożliwe. Byłem na cmentarzu. Zobaczyłem tysiące grobów z wyłączonymi ludźmi. Zrozumiałem, że to nieodwracalne. Człowieka nie da się włączyć. Poszedłem do domu Knipszyca. Dom był pusty. Pomyślałem, że nie ma nikogo, kto może mnie dokończyć. Zszedłem pod ziemię, żeby nikogo już nie oglądać.

-- Ja cię dokończę -- powiedział Felix. -- Będzie z tym wiele pracy, ale... już cię nie wyłączę.

Robot patrzył na niego bez słowa.

-- Nie wyłączę cię -- powtórzył Felix.

Golem-Golem patrzył na niego czarnymi studniami kamer.

-- I nikomu nie każesz mnie wyłączyć?

-- Spryciula... -- przyznał Net.

484

-- Nie jestem prawnikiem -- wyjaśnił spokojnie Felix. -- Jak mówię, że cię nie wyłączę, to znaczy, że nie chcę, żeby ktokolwiek cię wyłączał.

Robot skinął głową i powiedział:

-- Wykończ mnie.

-- Aaa... Zaczekaj. Znaczenie tego słowa może być zupełnie inne. Wykończ może też znaczyć tyle co wyłącz na stałe. Lepiej powiedzieć „dokończ".

-- Więc dokończ mnie.

-- Zrobię to, jak tylko uporamy się z naszymi problemami.

-- Szedłeś za nami, prawda? -- zapytał Net.

Robot skinął głową.

-- Chciałem się ujawnić. Wahałem się. Nie wiedziałem, co zrobicie, jak się pokażę. Atak tych osobników zmusił mnie do działania. Musiałem wam pomóc.

-- Próbowałeś nas złapać -- przypomniał Felix. -- Wtedy w piwnicy. Najpierw mnie, potem Nikę.

-- Chciałem was dotknąć. Poznać. Nie chciałem wam zrobić krzywdy.

Felix przyglądał się robotowi dłuższą chwilę.

-- W jakim stanie jesteś? -- zapytał. -- Masz jakieś uszkodzenia?

-- Mam kilka zwarć. Połowa sensorów nie działa.

-- I tak cud, że wszystko nie zamokło. Nie zdążyłem cię zabezpieczyć przed wilgocią. Szczęście, że zainwestowałem w system automatycznych bezpieczników.

Felbc miał ochotę podejść i uścisnąć robota, ale pomyślał, że to by głupio wyglądało. Poklepał go więc w ramię.

-- Mamy małą sprawę do załatwienia -- powiedział. -- Musimy coś znaleźć. Bardzo się przydasz.

-- Zaczekajcie... -- Nika od dłuższej chwili patrzyła na drzwi, które zatrzymały ich podczas ucieczki.

Wyglądały jak wiele podobnych w starszej części podziemi, które mijali od początku wyprawy. Drewniane, ale obite grubymi płaskownikami i potężnymi nitami.

485

-- Powinniśmy je otworzyć -- w głosie dziewczyny słychać było pewność. -- To ważne.

-- Nie lubię, jak wieszczysz -- wtrącił Net. -- Wielkie tłuste dary przebiegają mi po plecach, tupiąc kopytami.

Golem-Golem podszedł do drzwi.

-- Czy są cenne? -- zapytał.

-- Słucham? -- Felix spojrzał na niego.

-- Czy będą jeszcze potrzebne?'

-- Drzwi?... Chcesz je...? Nie, nie są cenne. Najważniejsze jest ich otwarcie.

-- Odsuńcie się -- robot sięgnął do klamki, nacisnął ją i... urwał. Chwilę stał nieruchomo, szumiąc pompą. Potem wetknął końcówki palców pod obramienie drzwi i zaczął je zginać.

Felix w myślach obliczał siłę i wytrzymałość dłoni Golema-Gol-ema i zaczynał wreszcie wierzyć, że setki godzin spędzone na konstruowaniu robota nie poszły na marne. Robot za to, niczym się nie przejmując, zwiększał ciśnienie w instalacji hydraulicznej. Rozległ się jęk siłowników i trzeszczenie drzwi. Wreszcie z donośnym hukiem wyłamał się stalowy płaskownik, obiegający je dookoła. Same drzwi pozostały zamknięte.

-- Mecha-macho -- podsumował Net, zerkając na Nikę. -- Pewnie cię kręcą takie roboty.

Spojrzała na niego ciężko i nie odpowiedziała.

Robot zamierzył się pięścią i uderzył w drzwi z taką siłą, że przyjaciele aż się skulili. Echo wróciło z odległych korytarzy. Z pewnością Starsi i w ogóle wszyscy znajdujący się w najbliższej okolicy zaczęli sięwłaśnie oddalać od źródła hałasu. Po dziesiątym, może dwunastym uderzeniu deski były popękane, a płaskowniki wgięte. Golem-Golem włożył do środka dłoń, chwycił krawędź otworu, a drugą ręką zaparłsię o mur obok. Znów jęknęły siłowniki, znów zatrzeszczały drzwi. Wreszcie z głośnym wystrzałem odpuścił zamek i stanęły otworem.

Zajrzeli do środka. Pomieszczenie wyglądało na nieotwierane od bardzo dawna, może od stu albo i dwustu lat.

486

-- Uff, nie ma trupów -- odetchnął Net. -- Przynajmniej tyle. Ale czemu otwarcie tych drzwi było tak ważne?

-- Zaraz się dowiemy -- odparła Nika.

Chciała wejść do środka, ale Felix ją powstrzymał. Sprawdził latarką podłogę, sufit i ściany w poszukiwaniu pułapek, po czym wszedł pierwszy. Na podłodze leżała centymetrowa warstwa kurzu i pyłu naniesionego tu przez lata pod nieszczelnymi drzwiami. Felix pogrzebał w nim nogą, by się upewnić, że w podłodze nie ma zapadni. Dopiero wtedy skinął ręką, by weszli pozostali. Pomieszczenie miało trzy na trzy metry i nie było w nim nic godnego uwagi poza drugimi, tym razem stalowymi drzwiami. Te były potężne i tak duże, że można by przez nie przejść, nie schylając głowy. Nie dotykały ziemi, próg miałwysokość prawie piętnastu centymetrów. Na środku stalowej płyty znajdowały się trzy pokryte warstwąkurzu pokrętła.

-- Sejf -- powiedział Felix.

-- O ja cię! -- Net z wrażenia złapał się ściany. -- Znaleźliśmy skarb Złotej Kaczki. Pewnie jest wart trylion bimbalionów dolarów.

Robot stanął na środku pomieszczenia i przyjrzał się drzwiom.

-- Tych nie dasz rady otworzyć -- powiedział Felix, nie patrząc na Golema-Golema. Robot jednak zrozumiał, że słowa były kierowane do niego. Odsunął się pod ścianę.

Felix wyciągnął z plecaka oscyloskop. Ten sam, z pomocą którego otworzył sejf w domu dziecka.

-- Po to ci oscyloskop! -- wykrzyknął Net. -- Na poważnie wierzyłeś w ten skarb?

-- Przez grzeczność nie przeczę -- przyznał Felix. -- A teraz bądź już cicho.

Dmuchnął. Gruba warstwa kurzu i pyłu odleciała szarym obłokiem. To, co przed chwilą wyglądało na pokrętła sejfu, teraz przedstawiało sobą doskonale znajomy, choć przykry widok. Patrzyli na to totalnie osłupiali. Do stalowej płyty umocowane były trzy zazębiające się wzajemnie tryby.

-- I po co nam to było?... --jęknął Net. -- Za mało problemów...

487

-- Ile lat ma Morten? -- zapytał Felix. -- Nie może mieć więcej niż Vidoktor, z którego powstał. Pięć? Sześć? Nie więcej.

-- Esesman w bazie Milo miał w klapie znaczek z trzema trybami -- przypomniała Nika. -- W czterdziestym czwartym roku logo już istniało.

-- Zastanawiam się, od kiedy ludzie potrafią zrobić blachę -- Felix przyglądał się drzwiom. -- To dosyćskomplikowane technologicznie. Kowal na kowadle nie wyklepie takiej powierzchni.

-- Może to odlew? -- zaproponował Net.

-- Przecież rycerze mieli zbroje z blachy -- przypomniała Nika.

-- Ale trochę mniejsze -- Felix dotknął zimnej powierzchni. Była szorstka, ale równa. Precyzyjna robota. Ani śladu łączeń. Nie było widać nawet zawiasów. -- Może to zbieg okoliczności? Albo twórca loga z trzema trybami widział ten sejf.

-- Może to tak jak ze swastyką. Faszyści jej nie wymyślili. Wzięli gotowy znak, który byłwykorzystywany od ponad dziesięciu tysięcy lat. Znak trzech trybów też mógł być wykorzystywany wielokrotnie przez wieki. Do różnych celów. Niezależnie.

-- Tryb w takim kształcie też nie może być bardzo stary -- Felix pocierał brodę. -- To w miaręwspółczesne rozwiązanie.

-- Jedno jest jasne -- powiedział Net. -- Żadnego z tych trybów nie obrócimy.

Felix dotknął jednego z nich. Miał wielkość akurat taką, żeby wziąć go w dłoń i przekręcić. Nie był z pewnością przyczepioną do blachy ozdobą, bo miał minimalny luz.

-- Czemu nie przewiercimy tych drzwi albo nie wrócimy tu z palnikiem? -- zapytał Net.

-- Jest kilka powodów -- odparł Felix.

-- Po pierwsze, to zabytek -- zauważyła Nika.

-- Po drugie, mechanizm może się zablokować, jak go uszkodzimy -- dodał Felix. -- Po trzecie, możemy zniszczyć zawartość. Po czwarte, nie mamy wiertarki. Śrubokręt elektryczny na pewno nie wystarczy.

-- Z sejfem w domu dziecka poszło ci doskonale -- przypomniał Net.

488

-- Nie jestem kasiarzem -- Felix wzruszył ramionami. -- Znam tylko teoretyczne podstawy otwierania sejfów. Mechanizm wydaje minimalnie inny dźwięk, kiedy odblokowuje się każda kolejna zapadka zamka.

Oscyloskop potrafi odróżnić puste kliknięcie od kliknięcia zapadek. Dlatego w lepszych sejfach montowano zagłusza-cze -- elementy wydające mylące dźwięki. Oglądaliście ,ya banque"? Jak się ma genialny słuch muzyczny, można się obejść bez oscyloskopu. Jednak podstawą zawsze jest znajomośćkonstrukcji sejfu. To tutaj nie przypomina mi żadnego mechanizmu, o jakich czytałem.

Chwycił pierwszy z brzegu tryb i spróbował go obrócić. Oczywiście dwa pozostałe go blokowały. Chwilęprzyglądał się im z bliska. Wyjął z kieszeni wymiętą ulotkę reklamową i wkładał kolejno pod tryby. W każdym miejscu papier dawał się wsunąć na dwa centymetry. Westchnął, ponownie chwycił tryb i pociągnął. Wolno i z oporem dał się wyciągnąć. Słychać było szmer mechanizmu. Gdy wysunął się tużponad pozostałe, z kliknięciem znieruchomiał.

-- Aha -- podsumował Felix, gapiąc się w sejf. -- Aha.

-- Uważaj na palce -- ostrzegła Nika.

Przytaknął, że wie. Mechanizm szczęknął i tryb wolno wjechał na stare miejsce.

-- Ma jakiś napęd -- zauważył Net.

-- To mechanizm zegarowy -- wyjaśnił Felix. -- Wysuwając tryb, naciągnąłem sprężynę.

Dokończył montowanie oscyloskopu i przykleił trzy mikrofony wokół trybów. Na monitorku zatańczyły drżące sinusoidy. Podkręcił głośność, żeby słyszeć, co się dzieje wewnątrz. Wyciągnął ponownie tryb i obrócił go o dwa obroty w prawo. Wepchnął go i wysunął inny. Obracał nim, jednocześnie regulując zakres czułości oscyloskopu. Dwa pozostałe tryby obracały się również, ale zdecydowanie wolniej. Z głośnika dochodziły wzmocnione szczęknięcia, kliknięcia, uderzenia i szumy starego mechanizmu.

-- Nie jest zbyt precyzyjny, ale na pewno solidny -- zastanowił się Felix. -- Jeśli wykonano go z nierdzewnej stali, może działać i za

tysiąc lat. Niestety, oscyloskop chyba nic tu nie pomoże. Za dużo hałasów.

Wsuwaniu się koła zębatego towarzyszyło trzeszczenie sprężyny. Na koniec rozległo się głośniejsze kliknięcie i wszystko ucichło. Przez kilka minut Felix kręcił losowo trybami, przekładał mikrofony w inne miejsca i znów kręcił. Wreszcie usiadł po turecku na wprost drzwi i oznajmił:

-- W centralnej części drzwi jest dosyć skomplikowana przekładnia. Coś jak skrzynia biegów w samochodzie. Dlatego jak kręcę jednym z trybów, pozostałe dwa też się poruszają. Dalej jest system trzech sprężyn, magazynujących energię, żeby wciągnąć tryb i zresetować mechanizm. W czterech rogach w futrynę wchodzą potężne sztaby. To ostatnie szczęknięcie, jak tryb się chowa, to jakby reset mechanizmu. Wtedy wszystko wraca do punktu wyjścia. Dlatego nie są potrzebne oznaczenia na trybach. Trzeba wiedzieć, który o ile, w którą stronę i w jakiej kolejności przekręcić.

-- To wszystko wiesz, tylko słuchając dźwięków? -- Nika uniosła brwi.

Felix skinął głową.

-- Ale to nic nie da -- powiedział. -- Trzeba znać kod.

-- Nawet nie wiemy, ile jest kombinacji -- zauważył Net. -- Nie wiemy, z ilu cyfr może się składać. Nic nie wiemy.

Felix schylił głowę i oparł czoło na otwartych dłoniach. Już nie rozmyślał, jak otworzyć drzwi. Myślał, że świat jest niesprawiedliwy na każdym swoim poziomie.

-- To i tak by nie było takie proste -- Nika położyła mu dłoń na ramieniu. -- Wyobraź sobie, że bierzemy stąd na przykład... złoty kielich. Wychodzimy na powierzchnię i idziemy do jubilera. On mówi: „Zaraz się temu dokładniej przyjrzę", ale zamiast tego wzywa policję. I lądujemy w pokoju przesłuchańśledczego Szyneczko, który ma już dowód, że ukradliśmy kolejny skarb. Nie jesteśmy też przestępcami, którzy przetapiają skarby i sprzedają złoto na wagę.

-- Więc po co tu przyszliśmy? -- zapytał Net. -- Skoro i tak ma się nie udać...

490

-- Jak wyjdziemy na powierzchnię -- Felix podniósł głowę

-- złożymy ofertę muzeum. Powiemy, gdzie jest skarb, a w zamian oni zwrócą nam koszty ekspedycji plus dziesięć procent znaleźnego.

-- To będzie trwało rok -- przypomniała Nika. -- Leczenie babci nie może tyle czekać. Ja też nie mam tyle czasu.

-- To będzie nasz plan B -- powiedział po zastanowieniu Felix.

-- Na razie wróćmy do planu A, czyli szukajmy Bazyliszka. Z pomocą Golema-Golema powinno sięudać. Jeśli się nie uda, przejdziemy do planu B.

-- Chcę, żebyście kogoś poznali -- niespodziewanie odezwał się Golem-Golem. -- To przyjaciel.

Odwrócili się do niego. Felix wstał i spojrzał na zegarek, ale ten nie chodził. Przyciągnął więc rękę Neta i odczytał godzinę.

-- Po dziesiątej. Nie możemy tracić czasu. W końcu się wyda, że nie ma mnie u ciebie, a ciebie u mnie.

-- Ucieszycie się, jak go poznacie -- Golem-Golem patrzył na nich z góry.

Oczywiście nie potrafili nic wyczytać z tego spojrzenia. Zastanawiali się, jakiego przyjaciela może miećpod ziemią niedokończony zbiegły robot.

-- Ile czasu to zajmie? -- zapytał Felix.

-- Dotrzemy tam w dwadzieścia minut -- odparł robot.

-- A potem pomożesz nam w poszukiwaniach?

-- Wykonam wasze polecenie, jakie by ono nie było.

-- Prowadź więc.

Zamknęli zniszczone drzwi, w dziurę włożyli odłamki drewna, przez co na pierwszy rzut oka sprawiały wrażenie całych. Ruszyli korytarzami, prowadzeni przez zdającego się doskonale znać drogę Golema-Golema. Felix przyglądał się sprężystości kroku robota. Nie było wątpliwości, że poruszał się sprawnie i że przez ten miesiąc udoskonalił własne umiejętności. Dokładnie tak miało być. Felix poczuł dumę, ale okoliczności nie pozwalały mu w pełni cieszyć się z własnego dzieła.

Salę z pewnością wybudowano w ostatnich latach. Na równych betonowych ścianach nie pojawiły sięjeszcze zacieki. Prócz kilku

491

skrzynek elektrycznych z mrugającymi kontrolkami i wiązek kabli były tu tylko dwa urządzenia: zielone obłe coś wielkości małego samochodu, wyglądające na turbinę w elektrowni wodnej, i potężna, szara metalowa konstrukcja, sięgająca niemal sufitu. Nie przypominała niczego znajomego, i nawet Felix nie miał pojęcia, co to może być. W pomieszczeniu znajdowały się jeszcze dwa wolne cokoły do zainstalowania turbin. Jeśli to faktycznie były turbiny.

Golem-Golem odwrócił się do przyjaciół i oznajmił:

-- Jesteśmy na miejscu.

Przyjaciele rozejrzeli się.

-- A ten przyjaciel? -- przypomniał Felix. -- Nie mamy czasu. Musimy szukać Bazyliszka.

-- Już go znaleźliśmy -- powiedziała wolno Nika.

Szara metalowa konstrukcja drgnęła, szczęknęła i otworzyła się jednocześnie na wszystkie strony. Poszczególne elementy przesunęły się, obróciły, wysunęły i zaskoczyły z niezwykłą precyzją na nowych miejscach. Pięć sekund później przed oniemiałymi przyjaciółmi stał wielki szary robot. Pomiędzy potężnymi barkami tkwiła obła głowa z dwoma obiektywami kamer i kilkoma sensorami. Niżej potężne płyty pancerza skrywały korpus, wsparty na grubych nogach, których kolana wyglądały jak łożyska od czołgu. Stopy miały pół metra długości. Średnica tulei siłowników hydraulicznych w nogach i ramionach dawała pojęcie o sile maszyny.

Felix sięgnął do kieszeni po impulsator, ale Nika powstrzymała jego dłoń.

Bazyliszek stał tak blisko, że mógł ich dosięgnąć w ułamku sekundy. A jednak nie robił tego.

Przyjaciele trwali nieruchomo w przerażeniu i patrzyli w górę. Pomysł całej wyprawy i łapania Bazyliszka wydawał im się teraz bardzo, ale to bardzo niemądry. Robot musiał schylać głowę, żeby nie zawadzić o sufit. Golem-Golem wyglądał przy nim delikatnie, wręcz zabawkowo.

Felix spojrzał na Golema-Golema z wyrzutem, ale robot nie poruszył się.

492

-- Znaleźliście mnie -- basowy głos Bazyliszka zdawał się dochodzić z głębi studni.

Net chciał powiedzieć, że stało się raczej odwrotnie, ale się nie odważył.

-- Nie mogę się wiecznie ukrywać -- znów odezwał się robot.

-- Znajdą mnie i tak. Za tydzień, za miesiąc. Znajdą mnie. Nie ma znaczenia, kto wyda mnie tym na górze. Jeśli chcecie, możecie to być wy. Bez różnicy. Pójdę z wami i poddam się. Chcecie tego, prawda? Po to wyruszyliście na poszukiwania. Zrobię to, ale najpierw opowiem wam pewną historię. Historięwielkiego konstruktora i jego rodziny.

Nikt z przyjaciół nawet nie drgnął. Obietnica Bazyliszka, że wyjdzie z nimi na powierzchnię, rozwiązywała wszystkie ich problemy, ale i tak czuli, że woleliby być daleko stąd.

-- Istnieje pewna straszna, choć niezwykle rzadka choroba

-- zaczął robot. -- To ALS - stwardnienie boczne zanikowe. Wyniszcza powoli, wysysa z człowieka życie, by po wielu latach go zabić. Zaczyna się od niedowładu rąk, problemów z poruszaniem się. Człowiek staje się niezdarny, upuszcza przedmioty, potyka się. Z miesiąca na miesiąc słabnie. Wtedy dowiaduje się, że jest chory. Zaczyna niewyraźnie mówić, w końcu milknie na zawsze. Po kilku latach nie może nawet przełykać, więc i samodzielnie jeść. Z powodu zaniku mięśni nie może chodzić. Ląduje na wózku. Pojawiają się problemy z oddychaniem. Kolejno przestają pracować wszystkie mięśnie -- Bazyliszek w niemal ludzkim geście wolno pokręcił głową. -- Nadchodzi taki moment, gdy człowieka opuszcza wszelka nadzieja, bo ta choroba jest nieuleczalna. Można tylko spowalniać jej przebieg, łagodzićobjawy. Anna Knipszyc chorowała przez dziesięć lat. Pod koniec spędzała cały czas w łóżku, karmiona przez rurkę, przypięta do maszyny, która za nią oddychała. Nie mogła ruszać nawet małym palcem. Porozumiewała się ze światem, mrugając oczami. Przekaz codziennie był identyczny: „Zabijcie mnie. Nie chcę dłużej żyć".

Nika ścisnęła dłonie przyjaciół. Bazyliszek milczał długo, nim podjął opowieść:

493

-- Profesor nie dopuszczał do siebie myśli, że jego żona może umrzeć. Utrzymywał ją przy życiu wszelkimi dostępnymi sposobami. Znienawidziła go za to, że pozwalał jej tak cierpieć, zamiast przerwaćwszystko, odłączając podtrzymującą ją przy życiu aparaturę. A on to robił dlatego, że ją kochał. To byłjedyny i prawdziwy powód. To był sens jego życia i cel jego pracy. Chciał ją ratować za wszelką cenę, łamiąc wszelkie zasady. Eksperymentował na ludziach. Dlatego wyrzucili go z Instytutu BadańNadzwyczajnych. Wszczepiał im bioelektryczne siłowniki zastępujące mięśnie. Nie chciał im pomóc, bo tak naprawdę chciał pomóc tylko Annie. Ale im pomógł, całkiem przy okazji. Przedłużył ich życie o paręlat -- Bazyliszek znów spojrzał wprost na przyjaciół. -- Wy nawet nie czujecie, że macie ciało. To zaczyna sięczuć, kiedy coś boli albo niedomaga. Z wiekiem człowiek coraz bardziej jest świadomy tego, że jest

cielesny, że ma coś tak banalnego jak ciało. Nie wiecie nic o tym i ciężko, żebyście wiedzieli. Trzeba sięzestarzeć, żeby to zrozumieć. ALS to starość do sześcianu. To turbostarość. Po kilku latach nadchodzi taki moment, kiedy wiesz, że nigdy nie będzie już lepiej. Anna Knipszyc przeżyła z tą świadomością cztery długie lata. Nadszedł czas, gdy nie mogła nawet mrugać powiekami. Został jej tylko jej własny mózg i samotność z myślami. I nadzieja na szybki koniec. Ale koniec nie nadszedł. Umarła tylko w świetle prawa.

Syknęło sprężone powietrze i centralna płyta pancerza Bazyliszka uniosła się i odsunęła na bok. Blade zielone światło wyciągało z mroku zawartość szklanego pojemnika. W mętnej cieczy, żelu raczej, unosiłsię połączony siecią przewodów ludzki mózg. Przyjaciele patrzyli na to szeroko otwartymi oczami. Minęła dłuższa chwila, nim zrozumieli.

-- „Życie odchodzi tak lekko, że nie może umknąć zbyt daleko". -- powiedział Felix.

-- Nowoczesna technologia pozwala opóźnić starość -- powiedział Bazyliszek. -- Jeśli ktoś bardzo tego pragnie, może powstrzymać śmierć. Ale cena, którą przychodzi zapłacić, jest zbyt wysoka.

-- Profesor przysłał nas po panią... a właściwie jego duch -- Felix zdał sobie sprawę, jak głupio to zabrzmiało. Mówienie do trzy-

494

metrowego cyborga „pani" było jeszcze dziwniejsze od przekazywania informacji o duchu.

-- Nienawidziłam go szczerze za te lata męki. Ale nie chciałam go zabić. Kiedy obudziłam się w tym... ciele, nie znałam jego siły. Nie powiedział mi wcześniej, co planuje. Po prostu obudziłam się. Tak długo nie mogłam tego zrobić i po prostu chciałam przytulić Franka i Glorię -- Bazyliszek spuścił głowę i z sykiem zamknął pancerz. -- Do dziś to widzę w snach... Profesor Rozenkraft i asystująca przy operacji pielęgniarka uciekli, zostawiając mnie tam samą. Stałam nieruchomo, zastanawiając się, jak odebrać sobie życie. Niestety, elektroniczna część cyborga nie pozwoliła na to, choć próbowałam wszystkiego. Zeszłam do podziemi. Żyłam tam przez dziesięć lat, unikając ludzi. Dopiero gdy zepsuła się stacja zasilająca, musiałam szukać innych źródeł elektryczności. Resztę już znacie.

-- On panią wciąż kocha -- powiedziała Nika. -- Dlatego przetrwał w tej postaci. Dlatego chciał, żebyśmy panią odszukali.

-- Nie chcę go widzieć. Nie mogłabym... Możemy już iść. Czekają na mnie na górze.

-- Nie możemy pani wydać -- oświadczyła Nika. -- Jak tu schodziliśmy, myśleliśmy że... -- zawiesiła głos. -- Teraz to wygląda zupełnie inaczej. Chcielibyśmy jakoś pomóc. Co możemy zrobić?

-- Nic nie możecie zrobić.

-- Możemy zaprowadzić panią do podmiasta. Tam będzie pani bezpieczna.

-- To nie wystarczy -- powiedział Felix. -- Nie przerwą poszukiwań. Musimy... -- zastanowił się. -- Nie wiem... Ukraść krokodyla i go podrzucić w kanale.

-- Szedłem za wami -- odezwał się Golem-Golem. -- Spotkałem zwiadowcę na wielkich kołach z helikopterami. Zauważył mnie. Oni na górze myślą teraz, że Bazyliszek jest robotem.

-- To pogarsza sprawę -- przyznał Felix.

-- Wprost przeciwnie. Widzieli mnie. Udam, że to ja jestem Bazyliszkiem. Złapią mnie i odwołająposzukiwania.

-- To szlachetne -- Nika położyła czule dłoń na jego ramieniu. -- Ale nie wiadomo, co z tobą zrobią.

495

-- Przynajmniej się na coś przydam. Wypełnię pierwsze prawo robotyki.

-- Skąd je znasz? -- zdziwił się Net. -- Nie programowałem ci go.

-- Nauczyłem się. Dzięki niej -- spojrzał na Nikę.

W tym momencie cyborg i robot odwrócili głowy w kierunku drzwi.

-- Ktoś idzie -- powiedział Golem-Golem.

-- Słyszysz przez drzwi? -- zdziwił się Felix. -- Nie miałem kasy, żeby kupić ci dobre mikrofony...

-- Podciągnąłem je software'owo. Sprawdzają wszystkie boczne korytarze, otwierają wszystkie drzwi. Dotrą tu za kilka minut.

-- Stąd jest tylko jedno wyjście -- przypomniała Nika. -- Zablokowanie drzwi niczego nie zmieni...

-- Jeśli wyjdziemy, będzie jeszcze gorzej -- dodał Net. -- Tu się nie ma gdzie schować.

-- Mam pomysł! -- wykrzyknęła Nika. -- Idźmy za przykładem mistrza Twardowskiego. On używałluster do tworzenia iluzji.

-- Nie mamy luster -- zauważył Felix.

-- Mamy folię termiczną.

Felix wyciągnął z plecaka pomiętą metalizowaną folię i przyjrzał się jej krytycznie.

-- Gdyby równo naciągnąć, to może... -- rozejrzał się i wskazał kwadratową wnękę w rogu. -- Tu będzie dobrze. Ustaw... Znaczy niech pani ustawi to lustro pod kątem czterdziestu pięciu stopni do lewej ściany.

Bazyliszek wziął folię, wtłoczył się we wskazane miejsce i dał pokaz elastyczności konstrukcji, klękając i składając nogi tak, że teraz miał metr wysokości. Przycisnął dół folii stopami, a górę chwycił w potężne dłonie. Golem-Golem stanął za nim i naciągnął folię z boku. W ten sposób, dzięki odpowiedniemu kątowi ustawienia lustra, powstało złudzenie, że wnęka jest pusta.

Odgłos zbliżającego się zwiadowcy stawał się coraz głośniejszy, nawet przyjaciele usłyszeli szmer, a właściwie chrobot maszyny. Czym prędzej schowali się za folią. Felix pospiesznie zmontował endoskop i wysunął końcówkę za krawędź zwierciadła.

496

Kilkanaście sekund później na sześciu kołach do sali wjechał... łazik marsjański, a przynajmniej robot bardzo go przypominający. Zamiast baterii słonecznych na grzbiecie dźwigał dodatkowe akumulatory. Jedno z kół wyraźnie niedomagało, zacinając się i chrobo-cząc. Objechał salę i zatrzymał się dłużej przed lustrem. Zapewne czujniki optyczne mówiły mu co innego niż sonar. Jeśli go posiadał. Po chwili, zaciągając kołem, ruszył w kierunku drzwi.

-- Strzeliło mu łożysko -- szepnął Felix. -- Ups...

Ostatni wyraz powiedział, gdyż robot odwrócił głowę w ich stronę. Przyglądał się chwilę powierzchni lustra. Być może nawet nic by z tego nie wynikło, gdyby nie donośne kichnięcie, które prawie zmiotło folię. Zwiadowca cofnął się o kilka centymetrów.

-- Ups... -- powiedział tym razem Net, po czym dodał. -- Ups... -- bowiem zorientował się, że pierwsze „ups" powiedział za głośno.

Kiedy kilka dni później eksperci próbowali odtworzyć ostatnie chwile zepsutego łazika, stwierdzili, że zapis na jego dysku urywa się na obrazie dłoni, wyłaniającej się z pustej przestrzeni przed robotem. Na ostatniej klatce filmu widać było kciuk naciskający spust impulsatora.

-- Mam nadzieję, że mają zapasowego łazika -- powiedział Felix, chowając impulsator do kieszeni.

Bazyliszek wyprostował się, znów schylając głowę, by nie zawadzić o sufit. Wyszli na korytarz i przez następne drzwi do kanału ściekowego.

-- Odprowadzimy panią do podmiasta... -- powiedziała Nika.

-- Powinniście już wracać do domów. Wiem, gdzie to jest. Przeczekam tam, dopóki wszystko nie ucichnie. A potem... Nie wiem.

-- Naprawimy stację zasilającą -- obiecał Felix. -- Jeśli profesor nam pozwoli.

-- Nie naprawiajcie. Nie wrócę już tam. Jeśli potraficie z nim rozmawiać, powiedzcie mu... Powiedzcie mu, że w tym świecie nic nas nie łączy. Żadne z nas do niego nie należy. Jeśli istnieją inne wymiary, w których przyjdzie nam się spotkać, wtedy mu wybaczę. Nie wcześniej. Dziękuję za wszystko... Przepraszam, ale nie uściskam was na pożegnanie.

497

Bazyliszek odwrócił się i ruszył przed siebie.

-- Poznałem pani córkę -- rzucił za nią Felix.

-- Niedługo się z nią spotkam -- odparł Bazyliszek. -- Mam nadzieję, że już niedługo...

-- Ale ja nie mówię o Glorii, tylko o drugiej córce, o Pauli. Ma teraz trzynaście lat.

Bazyliszek zatrzymał się i odwrócił głowę.

-- Nie mogliśmy z Frankiem mieć drugiego dziecka. Paula... Paula... Tak, pamiętam. To imię bardzo podobało się Glorii. Usłyszała na jakimś filmie. Chciała się tak nazywać. Czasem nawet przedstawiała sięludziom tym imieniem.

Bazyliszek odszedł ciężkim krokiem. Przyjaciele długo patrzyli za nim, aż odgłos kroków ucichł w ciemnym tunelu.

-- Nie uważacie, że głupio brzmi mówienie do trzytonowej maszyny „proszę pani"? -- zapytał Net.

-- Ech, zamknij się! -- Nika zarzuciła plecak i ruszyła przed siebie. -- Wszystko potrafisz spłycić.

Net spojrzał bezradnie na Felixa. Ten wzruszył ramionami i powiedział:

-- Wyjdźmy lepiej na powierzchnię. Ale najpierw... Dajcie swoje karty postaci.

Zebrał trzy karty, dołożył woreczek z kostkami do gry i wrzucił wszystko do kanału.

Z tego miejsca i o tej porze, a było już dobrze po jedenastej, nie było problemu z wydostaniem się na powierzchnię. Cała czwórka wyszła przez kratkę ściekową w okolicy gimnazjum numer trzynaście im. Stefana Kuszmińskiego. W oddali widać było migające na niebiesko koguty policji. Prawdopodobnie albo wielkokołowy robot przesłał wiadomość o zaobserwowaniu Golema-Golema, albo łazik marsjański zdołałnadać silnym impulsem SOS.

-- Musicie mnie wydać policji -- przypomniał Golem-Golem. -- Inaczej nie dostaniecie nagrody.

Nika spuściła głowę. Było zimno. Ta część świata pokryta była kilkucentymetrową warstwą słabego, niezdecydowanego jeszcze śniegu.

498

-- Nie zrobię tego -- powiedziała.

-- Itak muszę się poddać. Bez tego cały plan traci sens. Przyjaciel nie zostanie uratowany.

-- Wiem, ale nie możemy w tym uczestniczyć.

-- Nie rozumiem ludzi.

-- Idź już -- powiedział Felix. -- Jakoś cię z tego wyciągniemy. Obiecuję. Wyciągniemy.

-- Nie liczę na to, chociaż doceniam chęci.

Golem-Golem ukłonił się przyjaciołom, jakby pożegnalnie, odwrócił się i ruszył sprężystym krokiem w kierunku błyskających na niebiesko kogutów.

-- Możecie mi wyjaśnić motywy waszego postępowania? -- zapytał Manfred. -- Przecież, nie ubiegając się o nagrodę, niczego nie zmieniacie. Jego i tak aresztują albo.... złomują. Chodziło wam o kasę, nie?

-- Ale cel nie uświęca środków -- odparł Felix.

Patrzyli, jak Golem-Golem zbliża się do samochodów policyjnych z uniesionymi rękoma. Nie czekali dłużej. Odwrócili się i odeszli.

Felix dotarł do domu koło północy. Rodziców jeszcze nie było. Zdążył wypuścić do ogrodu psa, wziąćsolidny prysznic, usunąć ze swoich ubrań co oczywistsze ślady pobytu w Podwarszawie i zjeść półzawartości lodówki, włączając w to pozostałości po wujku obrzydliwcu. Po kolacji usłyszałrozkodowywany alarm i chrobot klucza w zamku. Znów, jak deja vu, powróciło to uczucie, że nie ma tego złego, co by się nie skończyło jeszcze gorzej. Mama płakała, tata obejmował ją ramieniem. Spojrzał na Felixa i powiedział po prostu:

-- Babcia umarła.

499

18. Br a to siostra

Zbliżające się Boże Narodzenie zapowiadało się śnieżnie i mroźnie. Wyglądało na to, że po paru latach ciepłych albo nawet deszczowych świąt wszystko będzie wyglądało jak należy. Jednak ostatnie dni przed Wigilią nie były, jak co roku, miłym niecierpliwym oczekiwaniem. Od śmierci babci minęły trzy tygodnie. Przyjaciele, a szczególnie Felix, ciągle nie mogli dojść do siebie. Również z powodu nieopowiedzianej historii o dziadku. Jak się okazało, nikt poza babcią jej nie znał, tak więc przepadła na zawsze. Felix nie mógł sobie darować, że nie był z babcią ostatniego dnia i nie wysłuchał tego, co tak bardzo chciała mu opowiedzieć. Nie pożegnał się.

Wszyscy tłumaczyli mu, że babcia nie chciałaby, aby się zamartwiał. Wiedział, że mają rację, ale i tak nic nie mogło poprawić mu nastroju. Był dwudziesty trzeci grudnia. Felix przyjechał wcześniejszym autobusem i wysiadł przystanek przed szkołą. Szedł teraz przez nieodśnieżony park. Jak lodołamacz rozbijający białą pokrywę, sunął przed siebie z rękoma w kieszeniach i wzrokiem wbitym w śnieg. Nie zastanawiał się nad niczym konkretnym - w głowie kotłowały mu się bezładne, niepowiązane ze sobąmyśli.

500

Pory roku przemijają, ludzie przemijają. Wszystko trwa tylko przez jakiś czas, zwykle za krótko, i trzeba sięz tym pogodzić. Inaczej człowiek staje się nieszczęśliwy.

Zatrzymał się nagle i uniósł głowę. Obok nieczynnej fontanny stała dziewczyna z ciemnymi włosami. Trzymała ręce w kieszeniach płaszcza i patrzyła gdzieś przed siebie. Luźno zawiązany szalik zwisał niemal do ziemi.

Serce Felbca zabiło szybciej, ale dostrzegł, że dziewczyna była wyższa i starsza od Pauli. Od Glorii, szybko poprawił się w myślach. Podszedł kilka kroków i stanął obok niej. Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

-- Lubię niezdeptany śnieg -- oznajmiła, jakby znali się od dawna i przyszli tu na wspólny spacer.

-- Lubię deptać niezdeptany śnieg -- odparł Felix.

Zaśmiała się głośno, wypuszczając ustami obłoczki pary.

-- Nie lubię nawet swoich własnych śladów -- powiedziała. -- Dlatego nie oglądam się za siebie.

Uśmiechnęła się jeszcze i odeszła w kierunku schodów. Felix popatrzył na pozostawione przez jej buty ślady w śniegu, odetchnął z ulgą i uśmiechnął się.

* * *

Wszystko wskazywało na to, że druga „a" przegra ostatnie zadanie w konkursie międzyklasowym. Ponieważ druga „b" prowadziła jednym punktem, wszystko zależało od wyniku tego zadania. A ten wydawał się przesądzony. Hymn szkolny, bo napisanie go było ostatnią konkurencją, brzmiał wybitnie niepoprawnie. Felix od razu odmówił pracy przy hymnie, twierdząc, że ma zbyt wielkiego doła, Nika powiedziała, że nie ma talentu literackiego, natomiast większość klasy jak zwykle liczyła, że zrobi to kto inny. Net stworzył go więc sam, a słowa brzmiały co najmniej kontrowersyjnie.

Tego dnia były tylko trzy lekcje, po których miał się odbyć uroczysty apel połączony z ogłoszeniem wyników konkursu. Dyrektor lubił takie oficjalne uroczystości, podczas których był w centrum uwagi, toteż urządzał je przy każdej nadarzającej się okazji. Wyma-

501

gały zorganizowania i precyzyjnego planowania, a to były ulubione klimaty Stokrotki. To, że ani do jednego, ani do drugiego nie miał zdolności, było bez znaczenia. Wystarczało mu, że sam sądzi, iż te zdolności ma.

-- Jutrzejsza imprezka aktualna jakby co -- powiedział Net, gdy wspinali się schodami na trzecie piętro do sali gimnastycznej.

-- Imprezka? -- zdziwiła się Nika.

-- No... Wigilia.

-- Wpadniemy, jasne -- Nika spojrzała kontem oka na Felixa, który tylko przytaknął.

Usiedli pośrodku sali, żeby nie rzucać się zbytnio w oczy. Dyrektor magister inżynier Juliusz Stokrotka wszedł na podium obok wielkiej sztucznej choinki i z lekkim zniecierpliwieniem obserwował zamieszanie

przy zajmowaniu miejsc. Obniżył mikrofon i popukał w niego palcem, żeby sprawdzić, czy działa.

-- Koniec roku to tradycyjnie czas podsumowań -- zaczął minutę później, co chwilę zerkając w sufit, jakby stamtąd spływało nań natchnienie. -- Każdy z nas próbuje sobie odpowiedzieć na pytania, co zrobiłdobrze, a co źle w tym roku...

Połowa uczniów zgromadzonych na sali już zaczynała ziewać bądź zjeżdżać z krzeseł. To, w czym dyrektor był naprawdę dobry, to ekspresowe działanie nasenne. Jedynie obie drugie klasy siedziały jak na szpilkach, oczekując rozwiązania konkursu. Minęło dobre dziesięć minut, nim Stokrotka przeszedł do konkretów:

-- Pierwsza swój pomysł zaprezentuje druga „b". Zapraszamy.

Na podwyższenie wszedł Fabian i beznamiętnie wydeklamował,

a raczej odtworzył z pamięci:

Wszystko co mądre, szkole zawdzięczamy,

W niej cała radość, więc cieszmy się.

Otwórzmy piórniki i zeszyty od mamy,

Dzwonek już zabrzmiał, by skupić się.

Hej, naprzód uczniowie!

W górę wznieśmy dłonie!

502

Bez wzywania do odpowiedzi Zgłaszajmy się sami!

Szanować regulamin to nasza powinność.

Nie śmiecić na schodach, nie pluć na klepkę,

Odrabiać zadania, podlewać roślinność,

A nasze ambicje zakwitną w najlepsze.

-- Jakbym skądś to znała... -- zastanowiła się Nika.

-- Czemu podlewać roślinność? -- mruknął Net. -- Pumperni-kiel to robi.

-- Żeby było do rymu.

Fabian ukłonił się równie beznamiętnie i został nagrodzony jeszcze bardziej beznamiętnymi brawami. Dyrektor podszedł do mikrofonu i oznajmił:

-- Hymn przygotowany przez drugą „a" miała odczytać Aurelia, ale ma chrypkę. Dlatego też hymn zostanie odczytany przez Neta.

-- Jak?! -- Net drgnął nagle. -- Co?!

-- Zapraszamy do mikrofonu -- dyrektor usunął się na bok i ponowił zaproszenie gestem.

-- Ale... -- Net próbował protestować. Nie było jednak wyjścia. Powlókł się na podium, wyciągnął z kieszeni kartkę i odczytał, tylko nieco mniej beznamiętnie niż Fabian:

Szkoło, och, szkoło nasza kochana!

Co dzień do ciebie biegniemy z rana.

Żądni przeżycia traumatycznego,

Tęsknimy do grona pedagogicznego!

Lekcje Butlera to same hiciory:

Wymiotuje, bekonie i inne hardcory.

Wszystko wypełza z pracowni jego,

Oto gimnazjum jest Kuszmińskiego!

Informatyka tu jest dla cepa,

Sławimy geniusz pana Eftepa!

503

Cudowniejszego miejsca nikt nie napotka,

Niech żyje nam dyrektor Stokrotka!

Net ukłonił się i czym prędzej wrócił na miejsce, odprowadzany owacjami.

-- Bardzo dziękujemy obydwu klasom za przygotowanie tekstów hymnów -- dyrektor nie mógłprzekrzyczeć oklasków. -- Druga „a" wykazała się dobrym wyczuciem rytmu i... niekonwencjonalnym poczuciem humoru -- tu posłał Netowi piorunujące spojrzenie -- za to druga „b" wykonała hymn wręcz podręcznikowo.

-- No, to sobie nagrabiłeś -- podsumowała Nika.

-- Dlatego też -- ciągnął Stokrotka -- przyznajemy obu klasom po pięć punktów.

Wśród ogólnego buczenia ktoś z drugiej „b" krzyknął:

-- YesH!

Net poczuł na sobie kilka niebyt przyjemnych spojrzeń.

-- No co?! No co?! -- parsknął. -- Zdobyłem pięć punktów, a wy zero.

-- Pokazaliście, że warto -- wzruszonym głosem powiedział Stokrotka. -- Pokazaliście, że można, że trzeba, że... -- chwilę szukał odpowiedniego słowa. Niestety, bezskutecznie. -- A dyrekcja szkoły, czyli ja, pokaże wam, że taka oddolna aktywność ma sens, że jest doceniana i nagradzana. Dlatego też klasa druga „b", zgodnie z obietnicą, zostaje nagrodzona wycieczką... -- dyrektor zaczekał, aż ucichnie kolejna fala owacji, i dokończył. -- do Muzeum Gazownictwa.

Brawa urwały się w jednej chwili. Ktoś, nie wiadomo kto, z drugiej „a" zachichotał krótko. Dyrektor popatrzył po sali, zamrugał nerwowo i powiedział:

-- Czymże byłby współczesny świat bez gazu? -- znów popatrzył po sali. -- Przede wszystkim byłoby bardzo zimno. Szczególnie zimą.

-- Rezygnujemy z nagrody -- rozległ się nieśmiały głos ze strony drugiej „b".

504

-- Słucham? -- dyrektor próbował wypatrzeć, kto zgłosił tak odważną propozycję.

-- Honorowo oddajemy ją konkurentom -- powiedział głośniej Wincenty. -- W pełni na nią zasłużyli. To taka akcja... solidarna szkoła.

-- Nagroda jest niezbywalna.

Więcej niczego nie dało się powiedzieć, bo wiwatować zaczęli przegrani. To z kolei wzbudziło wesołośćreszty sali. Wesołość przeszła w oklaski i gwizdy, które dyrektor zinterpretował zupełnie na opak. Z szerokim uśmiechem ukłonił się i życzył wszystkim wesołych świąt, po czym tradycyjnie, ogłosił koniec nauki w tym roku. Wszyscy mogą iść do domów, pomagać mamom w przygotowaniach do świąt.

Wszyscy wstali, a ci, którzy jeszcze przed chwilą piorunowali Neta wzrokiem, teraz ściskali go i klepali po plecach. Dziewczyny wycałowały go serdecznie, a Aurelia przyssała się do Netowych ust i odessała siędopiero, gdy Nika (nie) chcący nadepnęła jej na but.

-- Oto morał -- mruknął Felix, gdy w tłumie schodzili po schodach. -- Im bardziej się starasz, tym gorzej na tym wychodzisz.

Ton jego głosu świadczył o tym, że nie bardzo przejął się wynikiem konkursu.

-- Defetyzujesz -- zbagatelizował Net. -- Jak nasza dzisiejsza... akcja? Aktualna?

W głosie Neta słychać było nadzieję na przeczącą odpowiedź.

-- Aktualna.

Przed piątą spotkali się dwie przecznice od komisariatu, pod witryną z neonem „Restauracja chińsko-

włoska Texas poleca bliny". Za zaparkowanym tu od dawna i chyba zapomnianym mikrobusem znajdowałsię dobrze osłonięty przed wzrokiem przypadkowych przechodniów okrągły właz do kanalizacji. Przygotowanym wcześniej drutem Felix z Netem odsunęli klapę i cała trójka kolejno zsunęła się do niezbyt miło pachnącego otworu.

505

-- Powinienem się już przyzwyczaić -- mruknął Net. -- Ale i tak włosy w nosie skręca.

-- Tam -- Felix wskazał kierunek i ruszył przodem wąską kładką nad strumieniem ścieków.

Net spojrzał na Nikę, a ona posłała mu smutne spojrzenie. Oboje wiedzieli, że Felix jeszcze przez jakiś czas będzie w podobnym nastroju.

-- Według planów, w celi, w której trzymają Golema-Golema, jest klapa w podłodze -- wyjaśniłManfred.

-- Gdyby to była komedia kryminalna, to bym uwierzył -- odparł Net. -- Do tego wielka krata wentylacyjna i okno z drabinką sznurową.

Minęli kilka wylotów mniejszych kanałów i przeszli do tunelu z rurami na ścianach i kablami podwieszonymi pod sufitem.

-- Mam nadzieję, że to ostatni raz -- marudził Net. -- Skonstruujmy może kilka robotów, które będąza nas załatwiały takie sprawy?

-- Już skonstruowaliśmy -- zauważyła Nika. -- Właśnie pierwszego z nich wyciągamy z kłopotów.

Felix zatrzymał się przed wiszącą na ścianie stalową skrzynką elektryczną. Sprawdził, czy stoi na suchym podłożu i otworzył drzwiczki. Nie było nawet kłódki. We wnętrzu znajdowało się kilka grubych śrub, pełniących funkcję konektorów kabli.

-- Nie dotykajcie -- ostrzegł Felix. -- Tu jest trzysta osiemdziesiąt wolt.

Wyciągnął z plecaka grube rękawice, drut cynowy i przedmiot wyglądający jak nakręcany samochodzik z wielkimi kołami. Wyciągnął z niego nitkę zakończoną pętelką. Była na coś nawinięta, bowiem pozostawała naprężona. Drut cynowy okręcił wokół jednej ze śrub i wygiął tak, że jego końcówka znajdowała się kilka centymetrów nad drugą śrubą. Następnie przez otwór w dole skrzynki przeciągnąłnitkę i zaczepił ją pętelką o drut. Samochodzik pozostawał poniżej.

-- Powiesz nam coś, czy mamy się domyślać? -- zapytał Net.

506

-- Plan jest taki -- wyjaśnił Felix. -- Ten mały pojazd ma jednokanałowy odbiornik radiowy. Tu jest nadajnik -- wyjął z kieszeni i pokazał przyjaciołom pudełko z czerwonym przyciskiem, zasłoniętym plastikową osłoną. -- Gdy nacisnę guzik, silniczek elektryczny zacznie zwijać nitkę. Nitka wygnie cynowy drut, który dotknie styku drugiego przewodu. Nastąpi zwarcie i wysiądzie prąd w całym budynku. Cyna

oczywiście stopi się bardzo szybko. Wtedy nitka zostanie uwolniona i pojazd spadnie na ziemię. Pod wpływem wstrząsu zadziała mechanizm sprężynowy i pojazd na wszelki wypadek odjedzie, jak daleko da radę. Zanim uda się przywrócić zasilanie, wrócimy tą samą drogą.

-- Nie prościej było zrobić mały reaktor do zimnej syntezy nuklearnej? -- ironizował Net.

-- Chodzi o to, żeby wszyscy myśleli, że to tylko zbieg okoliczności -- wyjaśnił cierpliwie Felix. -- Przeanalizowałem wcześniej tę konstrukcję. Powinno zadziałać.

-- Powinno? -- Net spojrzał na niego podejrzliwie.

-- Zadziała -- głos Felixa niezmiennie pozostawał ponury.

-- Ależ ty masz humor...

-- Wejście jest tam -- Felix wskazał pionowy szyb z klamrami i klapę kilka metrów wyżej. -- A mój humor nieprędko się zmieni.

Podeszli bliżej i spojrzeli w górę.

-- Weź mnie na barana -- oświadczył Felix. -- Muszę najpierw wyjrzeć endoskopem, a nie mam sięczego złapać.

-- Znowu? -- skrzywił się Net. -- Może tym razem ty mnie weźmiesz?

-- Prósz... -- Felix wręczył mu endoskop i pomógł wejść na grzbiet.

Net wysunął końcówkę endoskopu przez otwór w klapie.

-- Tak mi się właśnie zdawało, że klapa w podłodze celi byłaby z deka bez sensu -- mruknął.

Obrócił endoskop o trzysta sześćdziesiąt stopni. Z jednej strony zobaczył inną celę i zakręt, z drugiej ścianę. Klapa była w korytarzu.

-- Też jesteś ciężki -- syknął z dołu Felix. -- Widzisz tam coś?

-- Pusto...

507

Net podał Nice endoskop i naparł na klapę. Ta z głuchym chrobotem uniosła się i przesunęła. Chłopak wysunął głowę ponad poziom podłogi. Zza krat patrzył na niego Golem-Golem. Stał, choć prycza i ławka były wolne. Był w celi sam.

-- To my -- powiedział Net. -- Czy teren czysty?

-- Dziś była sprzątaczka -- odparł ze stalową twarzą Golem--Golem.

-- Facet! Pytam, czy tu jest bezpiecznie.

-- Od paru godzin nikt tu nie zaglądał. Do rana też pewnie nikt nie zajrzy.

-- OK. To nie gadaj tyle, tylko wyłamuj te drzwi i tu złaź!

-- Żadnego wyłamywania -- zaprotestował z dołu Felix. -- Przepuść mnie, otworzę kratę.

-- Nie zmieszczę się i tak -- oznajmił spokojnym głosem robot.

-- Średnica studzienki jest o dwanaście centymetrów mniejsza od rozstawu moich ramion.

-- A na wdechu? -- zaproponował Net. -- Znaczy... jakbyś się tak skupił w sobie?

-- Mam sztywną obręcz barkową.

-- To nie Bazyliszek -- przyznał Felix, wychylając głowę obok przyjaciela. -- Knipszyc zaprojektowałBazyliszka tak, że wszystko mu się składało.

Przyjaciele wdrapali się na górę, na poziom korytarza. Wnętrze było wyjątkowo obskurne. Ściany pomalowano szarą farbą, powstałą chyba ze zmieszania resztek farb z wielu puszek. Z sufitu zwieszały sięgołe żarówki podłej mocy.

-- Bazyliszek też by tędy nie przeszedł -- zauważył Golem--Golem.

-- To teraz nieistotne -- Felix pdrapał się po głowie. -- Klapa odpada, okien nie ma, ściana żelbetowa. Pozostają drzwi.

-- Nie ma czujki alarmu -- wtrącił Manfred. -- Najbliższa kamera za rogiem. Na razie nikt was nie widzi.

-- Ale może usłyszeć. Chociaż...

-- Sorki, że się wtrącę -- Net wszedł między Felixa a robota.

-- Czy ja dobrze koncypuję, że właśnie zaczęliśmy rozważać opcję

508

wyjścia przez te wszystkie bramki, uzbrojonych strażników i w ogóle?

-- Tak -- skwitował Felix. -- Teraz pytanie brzmi: „Jak to zrobić?"

-- Nie wierzę... -- Net złapał się za głowę. -- Mieliśmy tylko podważyć studzienkę i powiedzieć: „Spadamy". A teraz robi się z tego film sensacyjny. Mam! Przenieśmy jego pamięć. Zrobisz nowego robota, wgramy tam pamięć i wułala.

-- Jeśli tak, to ja wolę zostać -- oświadczył Golem-Golem.

-- On jest już myślącą istotą -- przypomniała z wyrzutem Nika.

-- Wciąż o tym zapominacie.

-- Wyjdziemy stąd głównym wyjściem -- oświadczył Felix.

-- Z Golemem-Golemem w jednym kawałku.

-- Mogę niedyskretnie zapytać, jak?

-- Możesz -- Felix już rozkładał pakunek z częściami do robota. Zdaje się, że nie miał zamiaru wyjaśniać nic więcej.

-- Czy mam wyłamać kratę? -- zapytał uprzejmie robot.

-- Nie -- zaprzeczył Felix. -- Musimy zachować pozory, że nie uciekłeś, tylko... rozpadłeś się na kawałki.

Zamek w kracie był prosty i wyrobiony. Klucz uniwersalny poradził sobie z nim w kilka sekund. Felix wszedł do celi, poklepał Go-lema-Golema po ramieniu i zaczął rozkładać na podłodze zepsute bądźzapasowe części.

-- Sądzisz, że się nie połapią? -- zapytał Net. -- Tych części jest tak z dziesięć razy za mało.

-- Nie mam lepszego pomysłu -- Felix wzruszył ramionami.

-- Mam nadzieję, że będzie im głupio się przyznać, że Bazyliszek im nawiał.

Nika westchnęła i wyciągnęła z plecaka ubranie po tacie.

-- Załóż to -- poleciła.

Płaszcz był zdecydowanie za mały, ale ostatecznie mógł udawać przykrótki płaszczyk. Spodni w ogóle nie dało się założyć przez wielkie stopy, więc Nika rozpruła je, a po założeniu pospinała przygotowanymi wcześniej agrafkami. Po założeniu kapelusza Golem-

509

-Golem wyglądał jak... robot ubrany w za mały płaszcz, za krótkie spodnie i kapelusz.

-- To się nie uda -- orzekł Net. -- Spójrzcie na jego stopy.

Faktycznie, były tak duże, że nie istniały buty, w które dałoby się

je wcisnąć.

Felix sięgnął do plecaka Niki i wyjął czarny T-shirt. Rozdarł go na dwie części i obwiązał z wierzchu wielkie stopy.

-- Onuce -- wyjaśnił Felix. -- Po ciemku nikt nie zauważy. Możemy iść.

-- Ja pierpraszam... --jęknął Net. -- A miały być święta, Mikołaj, prezenty, pizza...

-- Za zakrętem jest jeszcze pięć cel i kantorek strażnika -- powiedział przyciszonym głosem Manfred.

Felix wyjął z plecaka yoyobota i przepiął ekran do zdalnego sterowania.

-- Ciekawe, czy w areszcie dla nieletnich będzie choinka? ... -- zastanawiał się Net.

-- Manfred? -- Felix nie musiał dalej wyjaśniać, bo program zorientował się, o co chodzi.

-- Już lecę -- odparł.

Yoyobot wystartował i wleciał za róg, trzymając się blisko sufitu. Na ekranie przesuwały się kolejne puste cele, aż wreszcie pokazała się krata w poprzek korytarza i przeszklony, nieco wystający ze ściany kantorek. Rozwalony w fotelu gruby policjant oglądał telewizję i napychał się chipsami z wielkiej paczki. Dokładnie nad nim mrugała jarzeniówka, ale jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało.

-- A jak ma latarkę? -- zastanowił się Net.

-- Przejdziemy, zanim znajdzie -- odparł Felix, wyciągając z plecaka klucz uniwersalny. -- Póki klucz w garści, w sercu nadzieja.

-- Za kratą schodami na górę -- odezwał się Manfred. -- Z korytarza w prawo, siedem metrów, znów w prawo, dwadzieścia metrów do bramki wejściowej i w lewo na ulicę.

-- W areszcie dla nieletnich pewnie nie ma internetu... -- szepnął Net.

-- Przestań z tym aresztem -- poprosiła Nika.

510

-- Uwaga... -- Felix wyjął pudełko z czerwonym guzikiem. -- Trzy... dwa...

-- Czekaj, czekaj, czekaj... -- Net powstrzymał go ręką. -- Ja się muszę przygotować psychicznie.

-- Bardziej gotowy już nie będziesz -- Felix nacisnął przycisk.

Przez chwilę nic się nie działo, potem światło zamrugało i zgasło.

Felix natychmiast wstał i szybkim krokiem dotarł do kraty. Włożył do otworu klucz uniwersalny i... w tym momencie zapaliły się żółtawe lampki na ścianach.

-- Oświetlenie awaryjne -- stwierdził Felix. -- Tego nie było w planie.

Spojrzeli na kantorek. Strażnik był zajęty przegrzebywaniem szuflad w poszukiwaniu latarki. Gdyby teraz podniósł wzrok, z pewnością by ich zobaczył. Zamek odskoczył i przyjaciele ze wstrzymanym oddechem przeszli na drugą stronę. Zza szyby wydobywały się stłumione przekleństwa.

Felix zamknął za nimi kratę i ponownie włożył klucz do zamka.

-- Musisz zamykać? -- niecierpliwił się Net.

-- Inaczej cały plan straci sens.

Zamek wreszcie szczęknął cicho i cała czwórka przemknęła na schody. Idący na końcu Net kątem oka zobaczył jeszcze błysk latarki.

Dotarli na parter. Bramka wejściowa w głównym hallu była otwarta. Przechodziło przez nią w tę i z powrotem sporo ludzi, próbujących chyba ustalić przyczynę awarii. Policjantka, która miała pilnowaćprzejścia, rozmawiała z kimś przez telefon, żywo gestykulując. Tuż obok stało kilku policjantów. Mimo zamieszania i panującego tu półmroku wyjście niepostrzeżenie byłoby raczej trudne.

-- Oho! Cóż za spotkanie!

Przyjaciele odwrócili się gwałtownie. Za nimi stał inspektor Szyneczko, jak zwykle spowity dymem z papierosa. Wpatrywali się w niego, czując, jak uchodzi z nich energia. Oto cały plan legł w gruzach przez przypadkowe spotkanie na korytarzu. Golem-Golem dyskretnie usunął się w jeszcze głębszy cień obok szafy.

511

-- Dobrze, że pana widzimy -- skłamał Felix. -- Właśnie do pana szliśmy. Znaleźliśmy skarb, właściwie sejf ze skarbem, i pomyśleliśmy sobie, że muzeum...

-- Skarb... -- inspektor pokiwał głową. -- Sprawdziłem archiwa Wehrmachtu z roku 1945 i wyszło- mi, że w skarbie ze stalowej skrzyni, który znaleźliście... który ukradliście z podziemi, brakuje obrączki i pierścionka.

-- Chce nas pan oceniać według dokumentów Wehrmachtu? -- oburzył się Felix.

-- Ależ skąd! Traktuję te materiały czysto informacyjnie.

-- Na to samo wychodzi...

Inspektor zaciągnął się papierosem. Zdawał się nie zwracać najmniejszej uwagi na zamieszanie wokoło. Na szczęście nie zauważał również stojącej po przeciwnej stronie korytarza przygarbionej postaci w płaszczu. Przyjaciele popatrzyli po sobie i bez słów zrozumieli, że jeśli teraz powiedzą o skarbie Złotej Kaczki, to śledczy właduje ich w jeszcze większe kłopoty.

-- Zastanawiam się właśnie, czy nie przekazać kopii waszej teczki do wydziału policji dla zwierząt.

-- Co ma z nami wspólnego policja dla zwierząt? -- zdziwił się Felix. -- Nie zrobiliśmy nic żadnemu zwierzęciu.

-- A te trzydzieści gołębi, które się zabiły o wasze linki od balonu?

-- O nasze linki?! -- wykrzyknęła Nika. -- Nie mieliśmy pojęcia... Trzydzieści?

-- Trzydzieści to tylko te policzone. A ile było w sumie... Tak to już jest, że część złych czynów jest popełniana niechcący, zupełnie nieświadomie. Ale to nie znaczy, że nie podlegają karze.

-- Jaka jest kara za palenie tutaj? -- Nika wskazała tabliczkę z napisem „Zakaz palenia".

Szyneczko zignorował ją i ciągnął:

-- Samotny, opuszczony dom. Może są w nim skarby? O tym sobie pomyśleliście? Obserwowałem was od jakiegoś czasu. Jak na uczniów gimnazjum zachowywaliście się bardzo dziwnie.

-- To nie przestępstwo -- zaprotestowała nieśmiało Nika.

512

-- A właśnie... Pamiętam ciebie skądś jeszcze... -- zastanowił się Szyneczko. -- Teraz po ciemku cośsobie kojarzę... Chyba z jakiegoś nagrania o ruchu drogowym...

Przyjaciele zbledli, choć w tym świetle nikt nie mógł tego dostrzec. Szyneczko wiedział o sprawie znaków drogowych i tylko czekał, żeby zacząć ich szantażować.

-- Mógłbym teraz iść do kolegów z drogówki, żeby odświeżyli mi pamięć...

-- Wtedy nie powiedzielibyśmy panu, gdzie jest grób Jana Twardowskiego -- wypaliła Nika.

-- Nikt nie wie, gdzie jest jego grób -- powiedział pozornie obojętnym tonem śledczy. Jego oczy zdradzały jednak spore zainteresowanie. -- Czy jest inaczej?

Nika bez słowa otworzyła torbę, wyrwała z zeszytu szkolnego kartkę i najlepiej jak potrafiła naszkicowała plan dojścia do grobu. Śledczy nieufnie wziął w dłonie plan i chwilę studiował w półmroku. Wreszcie złożył i schował do kieszeni. Jego wzrok padł na przygarbioną postać po drugiej stronie korytarza.

-- Przyszłaś z ojcem? -- zapytał. -- Co on taki nieśmiały?

-- Ma tak od dziecka -- odpaliła szybko Nika.

Szyneczko spojrzał na „ojca", potem na Nikę i oświadczył:

-- Wybraliście najgorszy moment. Mamy awarię zasilania. Przyjdźcie kiedy indziej. Kiedyś... Sprawdzę wasze rewelacje

0 Twardowskim i się odezwę. Jeśli plan jest fałszywy, poprawczak przyjmie was z otwartymi ramionami. A teraz idźcie, bo i bez was jest tu wystarczający bajzel. Wypuść ich! -- rzucił jeszcze do policjantki.

Ta skinęła głową i, nie przerywając rozmowy telefonicznej, otworzyła bramkę. Przyjacielem walącymi z przejęcia sercami przeszli obok niej, minęli kilku innych policjantów i wyszli w mroźny wieczór. Dopiero za rogiem najbliższego budynku odetchnęli z ulgą

1 zaczęli się śmiać. Śmiał się nawet Felix.

-- Z tatą chyba się upiekło -- odetchnęła Nika. -- Przynajmniej na razie.

513

-- Jeśli znajdzie ten grób, to się więcej nie odezwie -- ocenił Felix. -- Będziemy go mieli z głowy. Nie będzie się chciał z nikim dzielić sukcesem.

-- Ale podatek... -- westchnęła Nika. -- Nie Szyneczko, to ktoś inny się tym zajmie...

Na to ani Felix, ani Net nie potrafili odpowiedzieć.

Wyglądali dosyć dziwnie, idąc z wielkim przygarbionym towarzyszem, ale w ogarniętym przedświątecznągorączką mieście nikt nie zwracał na nich uwagi.

Felix wraz z rodzicami pojawił się w penthousie państwa Bieleckich, gdy zaczynało się już ściemniać. Podobnie jak wszystko w tym domu, choinka również była prosta w formie. Ozdobiono ją tylko białymi bombkami. Na stołe w jadalni stały dwa stroiki ze świeczkami.

Nika krzątała się w kuchni i pomagała w ostatnich przygotowaniach do wieczerzy. Po przywitaniach ubrana w czarną wieczorową suknię mama Felixa wręczyła gospodyni stertę pojemników z jedzeniem.

-- Marlenko... -- pani Bielecka przyjrzała się zawartości. -- Miło, że się tak postarałaś, ale... dziś jest Wigilia. -- Pani Polon patrzyła na nią, niczego nie rozumiejąc, więc gospodyni wyjaśniła. -- Nie jemy dziśmięsa.

-- Jasne! -- mama Felixa klepnęła się w czoło. -- To mój pierwszy miesiąc jako pani domu. Babcia by pamiętała... -- na chwilę zapadło milczenie. -- Włóż na razie do lodówki, będzie na jutro. Wpadniecie jutro, prawda?

-- Jak bratosiostra wcześniej nie wpadnie na pomysł urodzenia się -- pani Bielecka pogładziła brzuch. -- Niby jeszcze trochę do terminu, ale...

Net zerknął na okrągły i wielki jak piłka lekarska brzuch.

-- Co ty zjadłaś?! -- zapytał z udawanym przestrachem, po czym mrugnął do przyjaciół i dodał. -- Pamiętacie „Obcego"?

514

-- Sam byłeś kiedyś takim obcym -- mama szturchnęła go łokciem i zaniosła do lodówki mięsne przysmaki.

Net odciągnął Felixa na bok i zapytał szeptem:

-- Masz?

Felix skinął głową i poklepał plecak. Dyskretnie wymknęli się na ośnieżony taras i zaczęli rozkładać dziwnąinstalację z kabli.

-- Odpalamy przed prezentami czy po? -- szepnął Net, gdy skończyli.

-- Lepiej po.

Rzucili jeszcze okiem na przystrojoną świątecznie Warszawę i zmarznięci wrócili do domu.

Pani Polon zerknęła na zegarek i wykrzyknęła:

-- Serwis informacyjny! Możemy obejrzeć?

Tata Neta włączył mały telewizor wiszący na ścianie kuchni. Na ekranie pojawiła się twarz Ilony Boguckiej.

-- Nawet w święta musimy oglądać tę babę? -- skrzywił się Net.

-- Wczoraj problem Bazyliszka ostatecznie rozwiązał się sam -- oznajmiła Ilona. -- Mechaniczny potwór, siejący terror wśród mieszkańców miasta, popełnił samobójstwo, rozpadając się na pojedyncze elementy. Dosłownie sam się rozmontował i rozkręcił.

Kamera przejechała na celę. Przyjaciele wytrzeszczyli oczy. Było tam pełno stalowych elementów, jakby ktoś pociął na kawałeczki całą koparkę i zrzucił na stertę.

-- Tak, Bazyliszek dokonał autodemontażu -- przyznał policjant, którzy przedtem wypowiadał sięprzy okazji domniemanej bomby podłożonej na Starówce. -- Obywatele nie mają się już czego obawiać.

-- A jak odkręcił ostatnią śrubkę? -- zapytała reporterka. Przytknęła palec do ucha ze słuchawką i ułożyła usta w nieme „ups", po czym dokończyła. -- OK, nie było pytania. Ostatnia śrubka wykręciła sięsama. Sprawa zamknięta. Potwora nie ma. Z lochów... znaczy z aresztu śledczego mówiła do państwa Ilona Bogucka. Oddaję głos do studia. -- Opuściła mikrofon, odetchnęła i spojrzała na policjanta. -- To jak, wpadniesz wieczorem?

515

Z opóźnieniem na ekranie pojawił się speaker w studiu. Zamrugał dwa razy, odchrząknął i powiedział:

-- Yyy... Oglądają państwo Niusy czy Niuanse. Wiadomości z zagranicy. Opóźniono o dwa tygodnie start misji marsjańskiej celem poprawienia konstrukcji łazika, który jest dziełem polskich inżynierów. Jak wykazały testy, obecnie ma on zbyt słabą ochronę przed wyładowaniami elektrycznymi...

Przyjaciele dyskretnie wycofali się z salonu i zamknęli w pokoju Neta.

-- Widzieliście tę celę? -- powiedział Net. -- Musieli tam wsypać pół złomowiska.

-- Głupio im się przyznać, że wielkie stalowe monstrum zniknęło bez śladu -- dodał Felix. -- Tylko lepiej dla nas. W ten sposób wszyscy są szczęśliwi.

-- Prawie wszyscy -- zauważyła smutno Nika. -- Szyneczko może nas wydać. Widział nas z Golemem-Golemem. Skojarzy to sobie.

-- Pewnie skojarzy -- przyznał Net. -- Ale sam kazał nas wypuścić. Będzie siedział cicho.

Dyskusję przerwał im dzwonek domofonu. Wyszli do hallu.

-- Spodziewamy się kogoś? -- zapytał Felix.

-- Nie spodziewamy się nawet niespodziewanego gościa -- odparł Net.

Tata Neta podniósł słuchawkę i zapytał, o co chodzi.

-- Nie chciałem go wpuścić -- powiedział portier z parteru -- ale wykazał wiele determinacji, więc dzwonię. Może to jakiś... daleki krewny?

Państwo Polon spojrzeli na siebie.

-- Jak się nazywa ten ktoś? -- zapytał pan Bielecki.

Chwila ciszy, tylko szumy w słuchawce.

-- Mówi, że imię nic panu nie powie.

-- Może mi pan go dać do słuchawki?

Znów chwila szumów.

-- Aaa... Mówi, że nie lubi korzystać z takich urządzeń.

-- Aha... Jak wygląda?

516

-- Mało... hm... reprezentacyjnie. Powiedziałbym, że nawet bardzo mało.

-- Wyłączyłeś Golema-Golema? -- Net zapytał na ucho Felixa.

-- Obiecałem przecież, że go nie wyłączę. A on obiecał, że nie wyjdzie z domu. To nie on.

Tata Neta zerknął na puste miejsce przy stole, zastanowił się i powiedział:

-- Proszę go wpuścić.

Odwiesił słuchawkę i stanął przed zaskoczoną resztą towarzystwa.

-- Właśnie na taką ewentualność zostawiamy to puste miejsce -- wyjaśnił. -- Jak się będzie zachowywał niegrzecznie, to go wyprosimy.

Dzwonek do drzwi rozległ się po kilku sekundach.

-- Szybką macie windę -- zauważył Felbc.

Tata Neta otworzył drzwi. Stał za nimi zarośnięty kloszard w brudnym czerwonym dresie, z połatanym tobołkiem przewieszonym przez ramię. Na nogach miał podarte i nadające się właściwie na śmietnik skórzane buty.

-- Wesołych świąt! -- wykrzyknął, wyciągając w stronę gospodarza butelkę w szarej papierowej torbie.

-- Wesołych... -- pan Bielecki wyglądał, jakby właśnie zaczął żałować swojej decyzji, jednak konsekwentnie zaprosił gościa do środka. Uprzejmie odmówił wypicia podejrzanego trunku. Obie mamy zrobiły wielkie oczy, ale gość nie przejął się tym ani troszkę. Pociągnął zaczerwienionym nosem i spojrzałna podłogę, zapewne celem sprawdzenia, czy może się na nią wysmarkać.

-- Może chciałby pan wziąć prysznic?... -- nieśmiało zaproponowała pani Bielecka, podając gościowi chusteczkę. -- Mogę uprać panu ubranie...

-- Założę się, że wtedy rozpadłoby się na kawałki -- odparł, przy okazji bekając donośnie. -- Trzyma się tylko na brudzie.

Wysmarkał w chustkę nos, a towarzyszył temu odgłos podobny do modulowanego klaksonu. Potem zwinął chusteczkę i oddał pani Bieleckiej.

517

-- Ja pierdykam...-- szepnął Net tak cicho, że tylko Felix i Nika to usłyszeli. -- Ale chlor...

-- Aha... Czyli tak. -- Gospodyni złożyła dłonie. -- To może usiądziemy do stołu. Wszystko już prawie gotowe.

-- Jasssne, siadajmy -- zgodził się gość. Znów beknął i ruszył chwiejnym krokiem w kierunku najbliższego krzesła. Wionęło od niego potężnie podłym alkoholem.

-- Chce pan miętówkę? -- mama Felixa usiadła obok i podsunęła mu paczkę cukierków.

-- Nie, dziękuję. Miętówki zabijają zapach czosnku, który uwielbiam.

Pani Polon odwróciła się i spojrzała na gospodynię, mocującą się już ze słoikiem grzybków marynowanych. Zerwała się od stołu i oznajmiła:

-- Teraz ty już sobie usiądź, a ja z Niką zajmiemy się resztą.

W dwie minuty na stole znalazły się przystawki, a pan Bielecki

wstał z opłatkiem w dłoni.

-- Zanim zaczniemy, złóżmy sobie życzenia.

Przez następne kilka minut trwało zamieszanie, bowiem zgodnie z tradycją każdy musiał złożyć każdemu życzenia. Obie mamy wykazały się sporą sprawnością w konkurencji „jak się pocałować z nieoczekiwanym gościem, jednocześnie go nie dotykając".

-- Wiesz sama, czego sobie życzyć -- Net pocałował Nikę trzy razy. -- Ja się pod tym podpisuję.

-- A ja ci życzę super bratosiostry -- uśmiechnęła się Nika. -- Jak chcesz, to dodaj sobie jeszcze jakieśżyczenia. Ja też się pod nimi podpisuję.

-- Chciałbym na przykład, żebyśmy do końca obejrzeli „Blade Runnera". Może dziś się uda?

We dwójkę podeszli do Felixa i mocno go przytulili. Słowa były zbędne.

Wszyscy usiedli do stołu i nałożyli sobie po trochu różnych potraw. Gość odkręcił butelkę z zamiarem napełnienia szklanki.

-- Sugeruję soczek -- powiedział pan Bielecki, teraz już wyraźnie żałując swojego dobrego serca.

518

-- Soczek? -- zdziwił się gość.

-- Jak post, to post. Dwa razy w roku można wytrzymać bez alkoholu.

Kloszard spojrzał smętnie na swoją butelkę w papierowej torbie i odstawił ją na środek stołu.

-- Cóż -- powiedział. -- Post kończy się o północy. Może mi pry-ta nie wywietrzeje dotenczas.

-- Kto chce kapustki? -- zapytała pani Bielecka, sięgając po półmisek.

-- Siadaj, kochanie -- grzecznie polecił pan Bielecki, po czym nałożył każdemu solidną łychę dania. -- Zaraz będzie zupa grzybowa i karp po żydowsku.

-- I ryba faszerowana -- dodała pani Bielecka.

-- Pychotka -- zachwalał Net. -- Macki lizać, po prostu. Ryba zmiksowana bez akwarium plus rodzyny, żelatynka i słodka mar-chewunia. Sushi kuca przy tym i popełnia seppuku pałeczkami.

W miarę jedzenia humory wszystkim się poprawiały. Kloszard wczuł się w atmosferę i nawet udało mu siępowiedzieć kilka zabawnych dowcipów. Przyjaciele odnieśli wrażenie, że jego ubranie stało się jakby bardziej czyste niż początkowo, ale to chyba była sprawa halogenowego oświetlenia jadalni.

Za oknem zaczął padać śnieg i zrobiło się już całkiem ciemno.

-- Odpalmy już -- poprosił Net, nachylając się do Felixa. -- Nie mogę się doczekać, czy zadziała.

-- Czek -- uspokoił go Felix. -- Jeszcze nie jest dostatecznie ciemno.

Zjedli po trochu wszystkich przygotowanych dań. Największym powodzeniem cieszyła się jednak ryba faszerowana. Kiedy rodzice i gość zajęli się rozmową o polityce, przyjaciele wstali od stołu i podeszli do drzwi na taras.

-- Co wy tam właściwie zainstalowaliście? -- zapytała Nika.

-- Światła naprowadzające dla bociana -- wyjaśnił Net.

-- Bociana? W zimie?

-- Przecież nie na poważnie, kobieto. Chodzi o bociana, który przyniesie bratosiostrę. Taki performance.

519

-- Nie prościej było kupić parę główek kapusty?

Net i Nika roześmieli się. Felix tylko westchnął.

-- Nie smuć się tak, młody przyjacielu -- odezwał się niespodziewanie zupełnie innym głosem kloszard. Stanął obok nich przy szybie. Jego dres w tajemniczy sposób stał się już teraz zupełnie czysty. -- To naturalny proces życia i śmierci. Jedno nie może istnieć bez drugiego. Teraz wydaje ci się to straszne, ale im będziesz starszy, tym bardziej docenisz tę zależność. Życie wieczne, to dopiero byłoby przekleństwo! Kiedyś trzeba przecież odpocząć.

-- Jakoś nie trafia to do mnie -- przyznał Felix. -- Wolałbym, żeby moja babcia nadal żyła.

-- A czy ona sama chciała?

-- Każdy chce żyć.

-- Tak, ale nie za wszelką cenę. Ktoś odchodzi, ktoś inny ma się wkrótce urodzić.

Nika zebrała się na odwagę i oświadczyła:

-- Przepraszam, ale ciężko nam się z panem rozmawia, jeśli nie znamy pana imienia. Ja jestem Nika, a to Felix i Net.

-- Mikołaj. -- Gość ukłonił się elegancko. -- Święty Mikołaj.

Teraz przyjaciele dostrzegli wreszcie, że jego dres nie jest dresem, tylko krótkim czerwonym kożuchem, a ciśnięty w kąt tobołek - workiem, w jaki zwykle Mikołaj ładuje prezenty. Przygładzona siwa broda nie sprawiała już wrażenia niestarannego zarostu. Tylko nos pozostał czerwony, ale od mrozu, a nie wódki. Gapili się na Mikołaja z szeroko otwartymi oczami.

-- Ja to właściwie w pana nie wierzę, odkąd skończyłem przedszkole... -- przyznał Net.

-- Nie szkodzi, cha, cha cha! -- Mikołaj zaśmiał się rubasznie i przyczesał małym grzebykiem brodę. -- Nie jestem łasy uwielbienia. Moją rolą jest przynoszenie ludziom dobra raz do roku. Włączajcie!

-- Co? -- zapytał Felix.

-- No, tę wasza instalację.

-- Aha... -- Felix odgrzebał spod śniegu wyłącznik hermetyczny. -- To miały być światła nawigacyjne do lądowania bociana.

520

-- Bociana z bratosiostrą -- dodała Nika. -- Taki dowcip miał być...

-- Aha... --powiedział Mikołaj. -- Nie szkodzi. Mój zaprzęg wyląduje tu na chwilę i zaraz odlecimy. Włączajcie.

Felbc nacisnął przycisk. Przez całą długość zaśnieżonego trawnika przebiegły błyski światełek choinkowych ukrytych pod śniegiem. Tworzyły dwie migające linie, jak na lotniskowcu. Mikołaj wyciągnął z kieszeni wielki stary telefon komórkowy z wysuwaną anteną i wyświetlaczem z czerwonych diod.

-- Rudolf? -- rzucił do słuchawki. -- Gdzie jesteś?

Chwilę słuchał szybko wypowiadanych słów po drugiej stronie.

-- Stary! -- Mikołaj zamachał z przejęcia wolną ręką. -- Jaka Krysia? Co ty robisz z tą reniferką w zoo?! Znów będzie to samo, co rok temu?! No, mam ci przypominać? W tej chwili masz tu być! Zbieraj ferajnę. Oczekuję cię za pół minuty. Nieważne, że sarny, nieważne, że lamy. Macie tu być za pół minuty!

Wyłączył telefon i uśmiechnął się do przyjaciół.

-- Dyscyplina w zespole musi być. Żadnych panienek podczas pracy.

Przyjaciele patrzyli na niego z zaskoczeniem, aż na horyzoncie, ponad Pragą, pojawiły się złote światła pozycyjne Mikołajowych sań.

-- W tym roku będzie cienko z prezentami -- powiedział Mikołaj. -- Połowa ładunku to rózgi. Zaraz zresztą pod sejm lecę, to sporo mi ubędzie. Nie ma lekko. Każda noc z dwudziestego czwartego na dwudziestego piątego grudnia trwa dla mnie około trzydziestu lat. Bez snu, bez odpoczynku. Relatywna czasoprzestrzeń mnie dobija... -- pokiwał smutno głową. -- No nic, taki los nieśmiertelnego. Harówa bez zmrużenia oka. Niosę ludziom radość, a sam...

Nika objęła Mikołaja ramionami i pocałowała w rumiany policzek. Mikołaj grubą rękawicą otarł łzę i uśmiechnął się.

-- Dziękuję. Dla takich chwil warto to robić -- wyciągnął z kieszeni wymiętą kopertę. -- Było w twojej skrzynce. Pomyślałem sobie, że wolałabyś to przeczytać wcześniej niż później.

Nika wzięła kopertę i z zaskoczeniem przeczytała nadawcę: „Muzeum Narodowe".

521

-- To dla ciebie -- Mikołaj wręczył Felixowi bardzo stary notatnik w twardej oprawie z rudego płótna. -- Na pewno cię zainteresuje. A dla ciebie... -- spojrzał groźnie na Neta. -- Dla ciebie...

Net wyciągnął dłoń, a Mikołaj zwyczajnie ją uścisnął, po czym powiedział:

-- Twój prezent pojawi się za niecałą godzinę.

Zaprzęg dwunastu reniferów podszedł do lądowania zgodnie z migającymi w śniegu światełkami. Kopyta wzbiły w powietrze chmurę śniegu, obsypując nim dokładnie przyjaciół i Mikołaja.

-- Przepraszam, że zapytam -- zaczął Net. -- Skąd pan się wziął? Kto sprawił, że pan przynosi nam prezenty?

-- Nie pamiętam tego niestety -- Mikołaj rozsiadł się na fotelu woźnicy i zapiął pas. -- Dostatecznie dużo ludzi chciało, żebym rozdawał prezenty. No to rozdaję. Inaczej mówiąc, był potrzebny ktoś do roznoszenia prezentów, a ja byłem pod ręką.

Pomachał im z uśmiechem.

-- A nasi rodzice też coś dostaną? -- zapytał Felix.

-- Nie bój nic -- Mikołaj puścił do niego oko. -- Nie olewam stałych klientów. Reszta prezentów znajdzie się pod choinką po kolacji.

-- Jak?...

-- Ech wy, trójwymiarowcy... -- Mikołaj pokręcił głową. -- Widzicie mnie pod postaciąsympatycznego dziadka z siwą brodą i pewnie sobie myślicie, że naprawdę jestem sympatycznym dziadkiem z siwą brodą... Otóż ta postać wyrośniętego krasnala to tylko cień, który rzucam tu z wyższych wymiarów. Może za rok znajdę chwilę, żeby wam to wyjaśnić. Dziś muszę już lecieć...

Strzelił wodzami i krzyknął: „Ho, ho, ho!". Renifery zabuksowały kopytami w miękkim śniegu i wzbiły sięw powietrze. W sekundę później po saniach został tylko z wolna rozpływający się złoty ślad.

-- Myślicie, że ta ryba była świeża? -- zapytał Net.

-- To chcecie tę szarlotkę, czy nie?

Przyjaciele stwierdzili nagle, że siedzą przy stole, a naprzeciwko nich stoi pani Polon z nożem do ciasta.

-- Zawiesiliście się? -- zapytała.

522

-- Chcemy, jasne! -- wykrzyknął nerwowo Net. -- Jasne, że chcemy.

Mama Felixa nałożyła każdemu po kawałku ciasta.

-- A co z niespodziewanym gościem? -- zapytał Net, siląc się na naturalność.

Pani Bielecka spojrzała na pusty talerz w końcu stołu.

-- To taka tradycja. Może kiedyś przyjdzie.

-- Przecież był. Ten kloszard.

-- Kto? Jaki kloszard?

-- Nie było nieoczekiwanego gościa? -- zapytał podejrzliwie Net.

-- Nikogo nie pamiętam -- mama pokręciła głową.

Sprzątnęli ze stołu. Rodzice przemieścili się do kuchni, by porozmawiać przy soczku i wodzie mineralnej.

-- Alternatywne rzeczywistości... -- szepnął Net.

Felix wyciągnął z kieszeni zeszyt oprawiony w płótno. Otworzył go i uniósł brwi.

-- Pamiętnik babci Lusi... z okresu Powstania Warszawskiego. Może napisała coś o dziadku.

-- Lepiej dobrze schowaj -- poradził Net -- bo jeszcze ktoś wpadnie na pomysł, że to zabytek i powinien być w muzeum.

-- Właśnie... -- Nika przypomniała sobie o kopercie. Otworzyła ją i wyciągnęła list. W miarę czytania na jej twarzy pojawiał się coraz szerszy uśmiech. -- Yes! -- wykrzyknęła wreszcie, wyrzucając w góręramiona jak zwycięzca maratonu.

Chłopcy nachylili się nad listem.

-- Czy ja dobrze rozumiem? -- zapytał Net. -- Prześlą ci te dziesięć procent znaleźnego?

-- Jedną trzecią z dziesięciu procent -- poprawiła. -- Wy dostaniecie po tyle samo. Przelew ma byćwysłany na początku stycznia, z przyszłorocznego budżetu muzeum.

-- Idę do skrzynki -- Net wstał. -- Po raz pierwszy od dawna nie mogę się doczekać listu.

-- Zaczekaj chwilę... -- Nika przyjrzała się kopercie. -- List został wysłany dwudziestego ósmego grudnia... To za cztery dni.

523

r

-- Więc w jaki sposób?... -- Net zmarszczył brwi i chwilę myślał. Wreszcie machnął ręką. -- Nieważne. Wytrzymam te kilka dni.

-- Szkoda, że nie miesiąc wcześniej -- westchnął Felix.

-- Co miesiąc wcześniej? -- zapytał tata, który podszedł do stołu nalać sobie soku.

-- Muzeum wypłaci nam znależnie. Gdyby zrobili to wcześniej, może starczyłoby na leczenie babci Lusi... Te sto tysięcy.

-- Skąd wziąłeś taką astronomiczną sumę? -- tata spojrzał na syna z zaskoczeniem.

-- Widziałem list ze szpitala. Nie chciałem wam mówić.

Tata spojrzał na niego podejrzliwie.

-- Tysiąc złotych -- powiedział. -- Tyle kosztował komplet badań dodatkowych.

-- Było sto tysięcy -- Felix nie mógł uwierzyć. Koszt miał wynosić tysiąc złotych.

-- Mają kiepską drukarkę -- wyjaśnił tata. -- Nie wydrukował się przecinek. Dwa ostatnie zera to grosze. Zresztą babcia powiedziała, że nie chce tych badań. Nie dała się przekonać. Nie myśl o tym dzisiaj.

Pogłaskał go po głowie i wrócił do kuchni.

Felix spojrzał na przyjaciół i powtórzył:

-- Nie wydrukował się przecinek...

-- Nie myślmy o tym -- poprosiła Nika. -- Nie dziś. Babcia nie chciałaby, żebyśmy się martwili. Myślmy o świętach i prezentach.

-- Ciekawe, co z moim? -- zastanowił się Net. -- Miał się pojawić w ciągu godziny.

Przyjaciele zerknęli w stronę choinki, ale wciąż nie leżał pod nią żaden prezent.

-- Chyba zasłużyliśmy na coś jeszcze? -- mruknął Net.

-- Oj! -- rozległo się z kuchni. Mama Neta zrobiła nagle wielkie oczy i złapała się za brzuch. -- Oj, oj, oj!

-- Co, już?! -- tata Neta w sekundę był przy niej.

-- Jak najbardziej już -- przyznała. -- I to jakie już!

-- Zaczęło się -- tata szybkim krokiem podszedł do szafy, narzucił kurtkę na marynarkę i podał mamie płaszcz. -- Jedziemy! Sorry

524

-- rzucił do gości, już chwytając spakowaną wcześniej torbę. -- Zostańcie, dokończcie.

-- Wykluczone, jedziemy z wami -- zadecydowała mama Felixa, a tata szybko przytaknął.

Dotarli do garażu i zapakowali się w dwa samochody. Niestety, wjazd blokowała mała czerwona furgonetka z napisem „Święty Mikołaj - dostawa prezentów". Pan Bielecki dojechał Saabem do furgonetki i zatrąbił.

Drzwi samochodu otworzyły się i ze środka wysiadł Mikołaj. Ściślej mówiąc, był to nieogolony typ z krzywo przeczepioną brodą z waty i w czerwonym płaszczu narzuconym na jeansowe ogrodniczki.

-- Zara, chwila -- rzucił niedbale. -- Prezent przywiozłem. Mikołaj jestem.

-- Ma pan pełno miejsc obok! -- tata Neta wskazał niemal puste zatoczki.

-- Ale już stoję tu. Chwila i wracam. Mam jeszcze pół miasta do obskoczenia.

Wyciągnął z ładowni paczkę i wszedł z nią do windy.

-- Ale dziczyzna... --jęknął Net.

Pan Bielecki odpiął pas i wysiadł. Nie było mowy, żeby przejechać obok furgonetki. Spojrzał na żonę. Jej wygląd sugerował, że lepiej się pospieszyć.

-- Cofnij się kawałek -- krzyknął przez okno samochodu tata Felixa.

Po chwili stalowy zderzak Land Rovera oparł się o przód furgonetki i bez trudu przepchnął ją na trawnik.

-- Stan wyższej konieczności -- pan Polon wzruszył ramionami.

Ulice były wyludnione -- wszyscy siedzieli w domach przy wigilijnych stołach. Znów zaczął sypać śnieg i to tak, że musieli zwolnić, bo prawie nic nie było widać. Po chwili ulica zamieniła się w ślizgawkę. Przezornie więc zwiększyli odstęp między samochodami.

-- Jak się czujesz? -- zapytał pan Bielecki.

Mama oddychała szybko i pokręciła głową.

-- Nie myślałam, że zacznie się tak szybko...

525

-- Jeszcze pięć minut.

W lusterku wstecznym pojawiły się światła samochodu jadącego o wiele za szybko jak na te warunki. Wyprzedził Land Rovera państwa Polonów, potem Saaba Bieleckich i wtedy wpadł w poślizg. Ściślej mówiąc, wyglądało na to, że zrobił to celowo. Furgonetka z napisem „Święty Mikołaj - dostawa prezentów" chwilę jechała bokiem, wreszcie zatrzymała się, blokując oba pasy ruchu. Tata Neta wdepnąłhamulec, mama zaparła się o deskę rozdzielczą i zamknęła oczy, zaterkotał ABS. Nie było jak uciec na bok, bo z jednej strony była barierka, a z drugiej murek.

Wreszcie samochód zatrzymał się trzy metry przed furgonetką. Na szczęście tata Felixa również miałrefleks i zdołał wyhamować w bezpiecznej odległości.

-- Ho, ho, ho! -- zawołał pseudo-Mikołaj, wysiadając z furgonetki.

-- Mam was!

Tata Neta wysiadł również. Pseudo-Mikołaj ruszył w jego stronę w zamiarach niezbyt pokojowych. Przystopował dopiero, gdy zobaczył tatę Felixa i zrozumiał, że jest sam na dwóch. Zmienił więc taktykę. Zatrzymał się.

-- Zarysowaliście mi zderzak! -- krzyknął. -- I stłukliście migacz.

-- Zablokował pan wyjazd z garażu -- przypomniał tata Felixa.

-- Zadzwoniłem już po policję. Oni to rozstrzygną.

-- Policja przyjedzie może za godzinę -- powiedział pan Bielecki.

-- A moja żona zaraz urodzi.

-- Mam czas. -- Pseudo-Mikołaj przypalił papierosa i oparł się o swój samochód. -- Trzeba było wtedy zaczekać.

-- Słuchaj no, fafuclu! -- pan Bielecki pochylił się nad kierowcą.

-- Moja kobieta za chwilę urodzi dziecko. Wolę, żeby zrobiła to w szpitalu niż tutaj, w twoim towarzystwie. Tu masz moją wizytówkę -- wręczył mu zwinięty w trąbkę kartonik. -- Jeśli jutro rano nadal będziesz chciał ze mną rozmawiać, to zadzwoń. A teraz zejdź mi z drogi, zanim się naprawdę zdenerwuję.

526

Wyglądało na to, że zamierza odepchnąć pseudo-Mikołaja. Z samochodu wysiadły obie mamy. Pani Polon pomogła mamie Neta utrzymać się na śliskiej jezdni.

-- Pamiętasz, co sam mówiłeś? -- powiedziała ta druga do męża. -- Że przemoc stosują ludzie, którym nie starcza rozumu.

-- Mnie go już właśnie nie starcza.

-- Wycofajmy się i jedźmy inną drogą -- zawołał Felix przez okno.

Dopiero po chwili zrozumiał, że jest już na to za późno. Za nimi ustawiło się już kilka samochodów, skutecznie blokując oba pasy.

-- Nie mam zamiaru sam płacić za kierunkowskaz -- oznajmił pseudo-Mikołaj, i założył ręce. -- Mam czas. Prezenty dostarczę w styczniu.

-- Proszę, oto dwieście złotych -- tata Felixa wręczył mu dwa banknoty. -- Teraz niech pan odblokuje drogę.

-- Mowy nie ma. To będzie kosztowało co najmniej dwieście pięćdziesiąt.

-- Nie mam ani złotówki -- pan Bielecki poklepał się po kieszeniach. -- Z tego pośpiechu zostawiłem portfel... Ma pan moją wizytówkę. Załatwimy to po świętach. A teraz naprawdę mi się spieszy.

-- Jak nie dostanę pięćdziesięciu złotych, to czekam tu na policję -- oświadczył pseudo-Mikołaj i wsiadł do swojego samochodu.

Pani Bielecka złapała się za brzuch i jęknęła. Mama Felixa odprowadziła ją do samochodu. Tata Neta zacisnął pięści i ruszył w kierunku furgonetki. Pan Polon zatrzymał go jednak.

-- Stan wyższej konieczności -- powiedział ponownie, po czym zwrócił się do pseudo-Mikołaja. -- Proszę zapiąć pasy. Może trochę trząść.

Pseudo-Mikołaj nie zapiął pasów. Zamknął okno i zaczął zabijać czas grą na telefonie komórkowym.

Jednak po chwili, gdy zobaczył wycelowane w siebie reflektory, zmienił zdanie i czym prędzej zapiął pas.

Naprawa drzwi i błotnika, o które oparł się zderzak Land Rove-ra, na pewno musiała kosztować więcej niżpięćdziesiąt złotych. Po-

527

dobnie jak naprawa drugich drzwi i drugiego błotnika, gdy zepchnięta na pobocze furgonetka oparła się o barierkę.

-- Naprawdę mi przykro -- westchnął tata Felixa -- ale nie było innego wyjścia.

-- Należało mu się -- zauważył Felix.

-- Nie należało się -- powiedziała mama. -- Po prostu nie było innego wyjścia.

-- Niestety, czasem trzeba wybrać mniejsze zło -- dodał tata.

Do szpitala dotarli bez dalszych problemów. Pan Bielecki wprowadził żonę do hallu. Senna pielęgniarka spod migającej anemicznie choinki zmierzyła mamę znudzonym wzrokiem, zapisała jej dane w wielkim postrzępionym zeszycie i leniwym krokiem poprowadziła długim korytarzem. Drzwi od oddziału porodowego zamknęły się, zostawiając wszystkich, poza rodzicami Neta, na pustym korytarzu.

-- Czy to normalne? -- roztrzęsiony Net spojrzał na mamę Felixa.

-- Najzupełniej -- uspokoiła go. -- Trochę przed terminem, to nic strasznego.

-- No, nie wiem... -- westchnął. -- Denerwuję się i tak.

Pani Polon poklepała go po ramieniu.

-- Chodźmy na kawę -- powiedziała. -- To może potrwać. Naprzeciwko widziałam otwartą kawiarnię.

-- Wolę zaczekać tu -- cicho odparł Net. -- Na wszelki wypadek.

-- Dobrze. Wrócimy za godzinę.

Trójka przyjaciół została sama na korytarzu. Usiedli na twardych drewnianych krzesłach.

-- Przerąbane będzie mieć z urodzinami... -- odezwał się Net. -- Nie będziemy przecież robić imprez urodzinowych w Wigilię...

Nika objęła go opiekuńczo i pogłaskała po głowie.

-- Ten facet z wacianą brodą... -- westchnął. -- To był zły znak.

-- Skazałem go na miesiąc klątwy czerwonych świateł -- odezwał się Manfred z netowego telefonu.

-- To znaczy?

-- Jadąc przez miasto, będzie trafiał na same czerwone światła. Tam, gdzie się da.

528

-- Ale to i tak zły znak...

-- Od kiedy jesteś przesądny? -- zapytał Felix.

-- Nasila mi się okresowo, kiedy dzieje się coś, o czym nie mam pojęcia. Na przykład o bratosiostrach nie mam pojęcia. Głównie

0 tym, czy będą bratem, czy siostrą.

* * *

Drzwi otworzyły się i stanął w nich pan Bielecki. Był uśmiechnięty i wzruszony.

Wyrwani ze snu Felix, Net i Nika zerwali się z krzeseł.

-- Już? -- zdziwił się Net. -- Tak szybko?

-- Szybko? Przespaliście ponad godzinę. Możecie wejść, tylko załóżcie ochraniacze na buty.

Pobiegli do automatu sprzedającego ochraniacze i po chwili byli już w pokoju, przy łóżku mamy. Net przełknął ślinę i złapał się poręczy, żeby nie upaść.

-- Nie wpadliście na pomysł, żeby mi wcześniej powiedzieć?

-- jęknął z wyrzutem.

-- Chcieliśmy ci zrobić niespodziankę -- uśmiechnęła się mama.

-- Chyba się nie gniewasz?

Net nachylił się nad małym łóżeczkiem, stojącym u wezgłowia łóżka mamy. Zawinięte w ciepły kocyk leżały tam bliźniaki. Brat

i siostra.

Warszawa-Murzasichle-Londyn 2006/2007

529

Spis treści

1. Drzwi ............................................7

2. Wszystkich Świętych......................../........40

3. Goście...........................................48

4. Zadanie ..........................................64

5. Makulatura .......................................83

6. Cebulowa radość po rozstaniu........................."2

7. Podstęp.........................................148

8. Nocna ucieczka ...................................166

9. Nawiedzony dom ..................................'80

10. Patologia savoir-vivre'u..............................226

11. Musical .........................................249

12. Instytut.........................................305

13. Babcia Lusia......................................347

14. Podwójna ściema ..................................385

15. Wyprawa........................................411

16. Dnionoc w podmieście ..............................464

17. Bazyliszek .......................................483

18. Bratosiostra ......................................500

Robert Starzec

„Michu oraz Wszechgalaktyczny Sylwester"

Najbardziej szalony i odjechany rajd po kosmosie, jaki można sobie wyobrazić! Michu, nastolatek z planety Ziemia i Włam, nastolatek z planety Bardzo Wesołych i Rozkosznych Wielbicieli Wielkich Imprez z Naciskiem na Sylwestra ruszają na poszukiwania zagubionych rodziców Włama. Ich przygody na planetach: Internautów, Zombich, Tlenowców, Gończych i Marzeń wcisną Cię w kanapę! Uwaga - mocno niepoprawne :)

Szli blisko siebie, szerokim korytarzem, którego krawędzie ginęły w ciemnościach i kurzu. Na ścianach wisiały setki ekranów, telebimów i najróżniejszych rozmiarów monitorów. Każdy nieustannie wyświetlałreklamy we flashu lub inne, pożyteczne informacje w rodzaju jubileuszowego wejścia na konkretnąstronę, milionowego logowania, albo szczęśliwego numeru IP, na właściciela którego czeka masa nagród pod warunkiem podania numeru karty kredytowej. Nie widzieli nikogo, tylko milczące linie diod,

elektrod, światełek. Przed nimi rysował się terminal, podobny do kieszeni na dysk twardy. A może Michowi tylko tak się wydawało?

Otaczały ich dziwne dźwięki, wzmocnione przez niosące się po pomieszczeniu echo. Szumiało niczym gigantyczny wiatrak, rozbrzmiewało pyrkanie, szuranie, trzaski i warkot, jaki słyszymy, gdy coś się psuje. Co jakiś czas rozlegał się huk, zwielokrotniony odgłos, który przywoływał Zenkowi bolesne wspomnienia - dźwięk zniecierpliwionej dłoni, opadającej na obudowę komputera.

-- Jak znam życie, to ich hymn -- zażartował Włam.

Harry właśnie coś liczył.

-- Masz rację. Teraz przed nami najważniejszy rytuał na planecie -- gdyby komputery mogły wziąćgłęboki oddech, Harry z pewnością by to uczynił -- wielka ceremonia logowania.

Logowanie kojarzyło się Michowi ze wszystkim co najgorsze. Pojął, że Harry nie żartuje. Nagle,' błyskające kolorami monitory nabrały złowrogiego wyrazu. Wyskakujące reklamy osaczały jak stracone szanse, kolejne, wesołe błyski przypominały o grożącym niebezpieczeństwie. Nieznanym, a przez to jeszcze groźniejszym. Spojrzał za siebie. Uśmiechnięty przód statku ginął w ciemności.

-- Harry ma pełne dane. A ty na niego narzekasz -- uśmiechnął się Włam.

Terminal przedzielały krótkie korytarze, zakończone drzwiami. Wszystkie były zamknięte. Złowrogo migotały monitory, wyświetlając bez sensu najróżniejsze kolory. Wybrali ten, o najmniej zmiennych i bardzo stonowanych barwach.

Stanęli w rządku, jak na zbiórce. Michu schował się z tyłu, ale niestety - znalazła się złośliwa ręka, znalazła i noga, która wypchnęła go naprzód. Ekran natychmiast się rozjaśnił.

-- Serdecznie witam na planecie Wielkie Usieciowienie -- rozległo się z głośnika -- teraz nastąpi krótka i bezbolesna operacja logowania, po której zostaniesz zarejestrowany, zarejestrowana jako planetarny użytkownik.

-- Świetnie ci idzie -- szepnął mu Włam zza pleców.

A komputer zaczął pytać: o datę urodzenia w latach planetarnych i wszechkosmicznych (tu pomógłHarry). Tym samym, syntetycznym głosem wyciągał informacje: jak Michu się nazywa, kim są rodzice i gdzie dokładnie mieszka. Po chwili przerwy nastąpiło pytanie o dochód i płeć, coś w komputerze zabruczało, głos się zmienił. Mówił tonem, jakby chodziło o sprawy życia i śmierci.

-- Imię twojego kota.

-- Nie mam kota.

-- Imię twojego byłego kota.

-- Nigdy nie miałem kota -- wyznał z żalem Michu, bo zawsze chciał mieć.

Komputer zaburczał.

-- Imię twojego psa.

-- Nie mam psa...

I tak dalej. Kiedy padły już pytania o chomika, gulgota, bździągwę, trzy odmiany ściekożyji i wesz domową, zrezygnowany Michu oświadczył, że nigdy nie miał żadnego zwierzęcia, poza kijanką w czasie wakacji nad Rabką, ale ta kijanka zmieniła się w żabę i uciekła. Nawet ona nie miała imienia. Komputer zamilkł. Zaświszczał. I zaczął:

-- Imię twojego kota.

Michu spojrzał bezradnie na pozostałych. Milczeli. Zrobił więc to, co umiał najlepiej. Westchnął.

-- Mój kot nazywa się Roman -- rzekł spokojnie.

-- Roman -- zapiszczało. Chwila ciszy. I następne pytanie -- ilość zębów w wieku pięciu i ośmiu lat.

Michu znał już metodę, więc odrzekł byle co.

-- Kod pocztowy twojego pierwszego, drugiego i siódmego nauczyciela języków obcych.

Coś zatelepało w Michu. Wykręciło żołądek. Odpowiedział cokolwiek.

-- Ulubiony aktor kina albańskiego? -- zapytał komputer. Metalicznie, złowrogo, jakby oczekiwał, że tym razem na pewno Michu będzie miał kłopoty. Ale on odpowiedział płynnie na to pytanie i wszystkie następne: o ulubionego polityka lat sześćdziesiątych, emisje ozonu w swojej dzielnicy, roczną wagęzebranych, obciętych paznokci, trzy ulubione kolory mamy, osiemnaście najgroźniejszych chorób cywilizacyjnych, cztery najładniejsze kazania u siebie w parafii, dziesięć najbardziej niedocenionych zespołów chrześcijańskiego rocka, menu z pizzeri na telefon, wreszcie wymienił wszystkich przyjaciół i krewnych, którzy mają czerwone nosy.

Włam z Harrym nie poznawali Micha. Musieli trzymać go kurczowo, ocierać czoło i szeptać do ucha różne, miłe słowa.

Konkretnie, Harry obiecywał, że wszystko będzie dobrze, a Włam powtarzał, że nigdy nie widział tak spokojnego, porządnego i w ogóle wspaniałego ziemianina jak Michu. Komputer trawił dane, wreszcie zamilkł i zapytał:

-- Zainteresowania?

I poszło: czy lubisz drapać się widelcem, a jeśli tak, to w jaką część ciała i czemu akurat w łydkę, czy lubisz przeprowadzać staruszki przez jezdnie, kiedy psy ujadają, biegać na pocztę, tańczyć w deszczu, skakać na jednej nodze, oglądać stare filmy z Bułgarii, zbierać kartony, bywać na wystawach firanek i drobiu, budzićsię w nocy, z powodem lub bez, skręcać biurka i oglądać programy dla rolników

-- Jesteś super! Świetnie ci idzie -- szeptali na przemian Harry i Włam.

Po pytaniu o kanapkę z szynką (smaczniejsza cała czy przekrojona na pół), Komputer zamigotał, zaszumiałi rzekł:

-- Proces logowania zakończony. Dziękuję uprzejmie za dokonanie rejestracji.

Włam i komputery sapnęły z ulgą. Michu aż świsnął.

-- Login i hasło zostaną niezwłocznie przesłane na adres podany w formularzu logowania -- kontynuował komputer, mając na myśli planetę Ziemia i adres domowy Micha. -- Okres oczekiwania nie przekroczy dwóch i pół roku.

www.powergraph.pl

Christian Bieniek „Switch!"

Marvin wciąż rozmyśla. O gwiazdach, o życiu, no i oczywiście o dziewczynach. Jak każdy... Do czasu, gdy SWITCH! i znajduje się w ciele swojego nauczyciela historii. Co dorośli wyczyniają na randkach? Jak prowadzi się lekcje we własnej klasie? No i co zrobić, kiedy SWITCH! i wskakuje się w ciało fajnej koleżanki? Oj, będzie się działo!

Pan Weber wydaje się zdenerwowany. Dlaczego? Czy zaraz pojawi się ktoś, kto chce go pobić? Czy nie ma pieniędzy, żeby zapłacić rachunek? Niespokojnym wzrokiem patrzy na ulicę. Nie ma wątpliwości: kogośwypatruje. Ale kogo? Bardzo chciałbym wiedzieć, co on teraz kombinuje. Pan Weber, który nie spaceruje niedbale po klasie, jest dla mnie kimś zupełnie nieznanym.

Gdy rozlega się głos Nicoletty, wzdrygam się przestraszony.

-- Na pewno dziś jeszcze będzie padać -- mówi.

Odwracam się i potakuję głową. Potem znów wyglądam przez okno.

Chwileczkę!

Wyglądam przez okno. Przez okno lodziarni. Patrzę na swoje ręce. Są owłosione. Przede mną leży nieznana mi komórka. Obok stoi filiżanka cappuccino. Do połowy pełna. Spoglądam do góry. Na czwarte piętro szarego budynku naprzeciwko. Gdzie jestem ja?

Nie ma po mnie śladu. Czy nie siedziałem przed chwilą na parapecie?

Zniknąłem.

Jestem w lodziarni.

Ja?

To nie moja komórka. To nie moje dłonie.

To nie mój garnitur. To nie moje ciało. To nie jestem ja. To pan Weber. Jestem panem Weberem.

Chce mi się krzyczeć. Chce mi się śmiać. Mam ochotę trzasnąć filiżanką o ścianę.

Nie mogę się ruszyć. Mogę oddychać, to wszystko.

Jeszcze jedno spojrzenie na szary dom naprzeciwko. Czwarte piętro. Nie ma mnie. Jestem tutaj. W lodziarni. Szaleństwo! To jakiś sen. Odebrało mi rozum. Zwariowałem.

Przede mną stoi Nicoletta, uśmiecha się.

-- Już gdzieś pana widziałam. Nie pracuje pan w aptece przy Karlsplatz?

-- Nie -- odpowiadam. Głosem pana Webera. Nicoletta mówi dalej. Nie słucham jej. Wsłuchuję sięw obce brzmienie swojego głosu. Głosu pana Webera.

Co się stało?

Wszystko wokół mnie wiruje. Krzesła i stoły, młoda parka w rogu, Nicoletta. Drżą mi dłonie. Moje owłosione dłonie. Dłonie małpy. Zamieniłem się w orangutana.

To wszystko nieprawda! To nie może być prawda! Jestem na górze w swoim pokoju. Na pewno siedzęteraz przy biurku i próbuję uruchomić komputer. Ale dlaczego nie widzę przed sobą ekranu, tylko Nicolettę? Z przerażeniem spoglądam po sobie. Golf. Garnitur. Adidasy. Czy mogę się poruszać? Czy ciało pana Webera jest mi posłuszne? Powoli sięgam prawą ręką po filiżankę, podnoszę ją, zbliżam do ust, upijam łyk. Tfu!

Wypluwam to ohydztwo na obrus. Nicoletta robi zagniewaną minę.

-- Nie smakuje panu nasze cappuccino?

-- Smakuje -- mówię szybko. -- Tylko się zachłysnąłem. Ostrożnie odstawiam filiżankę. Nicoletta znika za barem. Parka w

rogu szepcze między sobą. Spoglądam na zegarek. Nie ma sekundnika.

Zamykam oczy, głęboko oddycham. Otwieram oczy. I co widzę? Zegarek pana Webera. Dłonie pana Webera. Filiżankę cappuccino. Nie, to nie jest sen! To obłęd!

www.powergraph.pl