Ofensywa nr 2

40

description

Studenckie Czasopismo Społeczno-Kulturalne

Transcript of Ofensywa nr 2

Page 1: Ofensywa nr 2
Page 2: Ofensywa nr 2

3OFENSYWA - marzec 2006

Na okładce prezentujemypracę anonimowego członka NSZ w Lublinie. Szablon pochodzi z końca lat osiemdziesiątych.

Po gorącym przyjęciu pierwszej OFENSYWY (niektórzy

nawet chcieli w zachwycie „wchłonąć” całą naszą redakcję!) przedstawiamy Państwu numer drugi. Kontynuujemy w nim wątek pokolenia, tym razem wi-dziany z perspektywy zjawiska buntu. Większość z nas postrzega bunt po-koleniowy wyłącznie przez pryzmat polityki i historii. Nic dziwnego – ży-jemy przecież w kraju marca’68, grud-nia ’70, czerwca ’76 i sierpnia ’81 itd. Jednak bunt jest przede wszystkim zja-wiskiem psychologicznym, w związku z czym może przejawiać się w każ-dej postawie życiowej. Drugi numer OFENSYWY przedstawia różne twarze buntu pokoleniowego – od po-litycznych demonstracji po zwyczajną niezgodę na to, co przeszkadza nam w życiu. O sens wzniecania rebelii zapytaliśmy również naszych wschod-nich sąsiadów z Białorusi. Do dość ciekawych wniosków na ten temat można dojść po lekturze reportażu Elżbiety Pydy. O tym, czy moralne jest łączenie buntu z zabawą, dowiecie się czytając wywiady z Wojciechem Nają i Grzegorzem Gołosiem – dyrekto-rem festiwalu „SPRZECIW!”. Przy okazji chcieliśmy zaprosić wszystkich do przysyłania nam opinii na temat pojawiających się na naszych łamach tekstów. Najciekawsze listy będziemy publikować. W dziale literackim pre-zentujemy utwór, który wygrał zor-ganizowany w ramach Studenckich Spotkań z Poezją – Koziołki Poetyckie 2006, Konkurs Jednego Wiersza, a także komentarz jurora – znanego lubelskiego poety i prozaika, Bohdana Zadury. Miło nam również poinformo-wać, że młody lubelski artysta, Robert Kuśmirowski, z którym wywiad prze-prowadziliśmy w poprzednim nume-rze, otrzymał „Paszport Polityki”.

Tematem kolejnego numeru na-szego pisma będą media w kontekście etyki dziennikarskiej (o szczegółach można dowiedzieć się ze strony www.ofensywa.umcs.lublin.pl, gdzie zna-leźć można również bieżące informa-cje z życia akademickiego Lublina). Jeszcze raz chcieliśmy podziękować dziekanowi Wydziału Politologii UMCS, prof. dr hab. Stanisławowi Michałowskiemu oraz prof. dr hab. Krzysztofowi Stępnikowi - kierow-nikowi Zakładu Dziennikarstwa Wydziału Humanistycznego UMCS za sfinansowanie wydania pierwszego numeru naszego pisma. Wszystkim na-tomiast życzymy smacznego skonsu-mowania drugiej OFENSYWY. Następny torcik – w kwietniu

W imieniu redakcji

OFENSYWAStudencki Miesięcznik Społeczno-Kulturalny Adres redakcji: Studenckie Koło Medialne UMCSWydział Politologii UMCSPl. Litewski 3, 20-080 Lublinhttp://www.ofensywa.umcs.lublin.ple-mail: [email protected] naczelna: Karolina Przesmycka, tel. 509 228 170Zastępcy redaktor naczelnej: Jakub Jakubowski, Leszek OnakSekretarz redakcji: Leszek Onak

Zespół redakcyjny:Publicystyka: Karolina Przesmycka ([email protected])Reportaż: Marek Drączkowski ([email protected])Literatura i teatr: Leszek Onak ([email protected])Muzyka: Iwona Rolecka ([email protected]), Piotr Kulpa ([email protected])Plastyka: Jakub Jakubowski ([email protected])Aktualności: Elżbieta Pyda ([email protected])

Współpraca: Ł. Libiszewski, K. Herdyński, S. Sękowski, A. Szczyglewska, M. Domagalski,M. Tarkawian, M. Skrzyński, M. Ignaciuk, A. Darmochwał, M. Mierzejewski, A. Kliczka, G. Kozak, J. Sozoniuk, M. Mierzicki

Łamanie i skład: Jakub Jakubowski, Grzegorz Kozak

Opieka nad projektem: red. Franciszek Piątkowski

Redakcja miesięcznika OFENSYWA nie ingeruje w poglądy autorów.

OFENSYWANUMER 1(2) marzec 2006

DROGI CZYTELNIKU! <<

W imieniu redakcji

>> Tak myślimy4 >> Patrząc trzeźwo na świat - Karolina Przesmycka

>> Tak żyjemy6 >> Z buntu nie wyrasta się nigdy - rozmowa

z Wojciechem Nają - Stefan Sękowski11 >> Głośno mówimy stop! - rozmowa

z Grzegorzem Gołosiem - Elżbieta Pyda13 >> Dżinsowa rewolucja - Magdalena Pietroń14 >> Ty nie czakaj, sjurprizau nia budzie -

Elżbieta Pyda18 >> Co je student? - Michał Bielecki

>> Tak tworzymy20 >> Ona jest z hartownej stali - z diamentu -

rozmowa z Marzeną Dobner - Leszek Onak23 >> Instrukcja dla topielców - Kinga Nieczaja24 >> Kolejny dzień - Kinga Nieczaja25 >> Zwał buntu - Łukasz Libiszewski27 >> Zabić Ich Fszystkich - Jakub Jakubowski34 >> Maciej Ignaciuk - wernisaż38 >> Poezja - Mistrzostwa Świata (Bank Informacji)

- Marcin Czyż + komentarz Bohdana Zadury

36 >> Aktualności

>> Felieton31 >> Prawie futurologiczny żywot człowieka

prawie poczciwego, czyli tere fere kuku strzela baba z łuku - Marek Drączkowski

Page 3: Ofensywa nr 2

3OFENSYWA - marzec 2006

Na okładce prezentujemypracę anonimowego członka NSZ w Lublinie. Szablon pochodzi z końca lat osiemdziesiątych.

Po gorącym przyjęciu pierwszej OFENSYWY (niektórzy

nawet chcieli w zachwycie „wchłonąć” całą naszą redakcję!) przedstawiamy Państwu numer drugi. Kontynuujemy w nim wątek pokolenia, tym razem wi-dziany z perspektywy zjawiska buntu. Większość z nas postrzega bunt po-koleniowy wyłącznie przez pryzmat polityki i historii. Nic dziwnego – ży-jemy przecież w kraju marca’68, grud-nia ’70, czerwca ’76 i sierpnia ’81 itd. Jednak bunt jest przede wszystkim zja-wiskiem psychologicznym, w związku z czym może przejawiać się w każ-dej postawie życiowej. Drugi numer OFENSYWY przedstawia różne twarze buntu pokoleniowego – od po-litycznych demonstracji po zwyczajną niezgodę na to, co przeszkadza nam w życiu. O sens wzniecania rebelii zapytaliśmy również naszych wschod-nich sąsiadów z Białorusi. Do dość ciekawych wniosków na ten temat można dojść po lekturze reportażu Elżbiety Pydy. O tym, czy moralne jest łączenie buntu z zabawą, dowiecie się czytając wywiady z Wojciechem Nają i Grzegorzem Gołosiem – dyrekto-rem festiwalu „SPRZECIW!”. Przy okazji chcieliśmy zaprosić wszystkich do przysyłania nam opinii na temat pojawiających się na naszych łamach tekstów. Najciekawsze listy będziemy publikować. W dziale literackim pre-zentujemy utwór, który wygrał zor-ganizowany w ramach Studenckich Spotkań z Poezją – Koziołki Poetyckie 2006, Konkurs Jednego Wiersza, a także komentarz jurora – znanego lubelskiego poety i prozaika, Bohdana Zadury. Miło nam również poinformo-wać, że młody lubelski artysta, Robert Kuśmirowski, z którym wywiad prze-prowadziliśmy w poprzednim nume-rze, otrzymał „Paszport Polityki”.

Tematem kolejnego numeru na-szego pisma będą media w kontekście etyki dziennikarskiej (o szczegółach można dowiedzieć się ze strony www.ofensywa.umcs.lublin.pl, gdzie zna-leźć można również bieżące informa-cje z życia akademickiego Lublina). Jeszcze raz chcieliśmy podziękować dziekanowi Wydziału Politologii UMCS, prof. dr hab. Stanisławowi Michałowskiemu oraz prof. dr hab. Krzysztofowi Stępnikowi - kierow-nikowi Zakładu Dziennikarstwa Wydziału Humanistycznego UMCS za sfinansowanie wydania pierwszego numeru naszego pisma. Wszystkim na-tomiast życzymy smacznego skonsu-mowania drugiej OFENSYWY. Następny torcik – w kwietniu

W imieniu redakcji

OFENSYWAStudencki Miesięcznik Społeczno-Kulturalny Adres redakcji: Studenckie Koło Medialne UMCSWydział Politologii UMCSPl. Litewski 3, 20-080 Lublinhttp://www.ofensywa.umcs.lublin.ple-mail: [email protected] naczelna: Karolina Przesmycka, tel. 509 228 170Zastępcy redaktor naczelnej: Jakub Jakubowski, Leszek OnakSekretarz redakcji: Leszek Onak

Zespół redakcyjny:Publicystyka: Karolina Przesmycka ([email protected])Reportaż: Marek Drączkowski ([email protected])Literatura i teatr: Leszek Onak ([email protected])Muzyka: Iwona Rolecka ([email protected]), Piotr Kulpa ([email protected])Plastyka: Jakub Jakubowski ([email protected])Aktualności: Elżbieta Pyda ([email protected])

Współpraca: Ł. Libiszewski, K. Herdyński, S. Sękowski, A. Szczyglewska, M. Domagalski,M. Tarkawian, M. Skrzyński, M. Ignaciuk, A. Darmochwał, M. Mierzejewski, A. Kliczka, G. Kozak, J. Sozoniuk, M. Mierzicki

Łamanie i skład: Jakub Jakubowski, Grzegorz Kozak

Opieka nad projektem: red. Franciszek Piątkowski

Redakcja miesięcznika OFENSYWA nie ingeruje w poglądy autorów.

OFENSYWANUMER 1(2) marzec 2006

DROGI CZYTELNIKU! <<

W imieniu redakcji

>> Tak myślimy4 >> Patrząc trzeźwo na świat - Karolina Przesmycka

>> Tak żyjemy6 >> Z buntu nie wyrasta się nigdy - rozmowa

z Wojciechem Nają - Stefan Sękowski11 >> Głośno mówimy stop! - rozmowa

z Grzegorzem Gołosiem - Elżbieta Pyda13 >> Dżinsowa rewolucja - Magdalena Pietroń14 >> Ty nie czakaj, sjurprizau nia budzie -

Elżbieta Pyda18 >> Co je student? - Michał Bielecki

>> Tak tworzymy20 >> Ona jest z hartownej stali - z diamentu -

rozmowa z Marzeną Dobner - Leszek Onak23 >> Instrukcja dla topielców - Kinga Nieczaja24 >> Kolejny dzień - Kinga Nieczaja25 >> Zwał buntu - Łukasz Libiszewski27 >> Zabić Ich Fszystkich - Jakub Jakubowski34 >> Maciej Ignaciuk - wernisaż38 >> Poezja - Mistrzostwa Świata (Bank Informacji)

- Marcin Czyż + komentarz Bohdana Zadury

36 >> Aktualności

>> Felieton31 >> Prawie futurologiczny żywot człowieka

prawie poczciwego, czyli tere fere kuku strzela baba z łuku - Marek Drączkowski

Page 4: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 20064

>> TAK MYŚLIMY

OFENSYWA - marzec 2006

TAK MYŚLIMY <<

OFENSYWA - marzec 20064

>> TAK MYŚLIMY>> TAK MYŚLIMY>> T

Zbiorowa amnezja?

Pan Bratkowski zaczyna od „Teleranka”. To ja też. Po pierwsze, nie wydaje mi się, aby eksponowanie zdjęcia owego programu z 13. gru-dniowego afisza było (jak twierdzi autor) przejawem zamierzonej dzia-łalności mediów, które postawiły sobie za cel kulturową degenerację młodzieży. W grę weszła tu raczej dziennikarska słabość do różnego ro-dzaju ciekawostek. Po drugie, wiem z doświadczenia, że ciekawostki od-działywują na wyobraźnię młodego człowieka o wiele skuteczniej niż su-che historyczne fakty.

Bratkowski zarzuca nam brak zain-teresowania historią, czego przykładem ma być nikła wiedza na temat stanu wojennego. Widać umknęły uwadze au-tora pokazywane w „Wiadomościach” zdjęcia z happeningu, jaki odbył się 10 grudnia br. na Placu Zamkowym w Warszawie. Cóż to był za happening? Otóż w oficjalnych zaproszeniach, roz-syłanych przez organizatorów (Fundacja Odpowiedzialność Obywatelska, zrze-szająca głównie osoby w przedziale wiekowym 20-30), czytamy: Szanowni Państwo, z ogromną przyjemnością zapraszamy do uczestnictwa w akcji >>Młodzi Pamiętają<<, mającej na celu [...] uświadomienie i przypomnienie tra-gicznych wydarzeń Stanu Wojennego. [...] Na ulicach pojawią się wozy bojo-we i wolontariusze w strojach ZOMO. Dzięki scenografii z >>epoki<< młodzi

ludzie będą mogli choć przez chwilę wyobrazić sobie, jak wyglądała stolica pilnowana przez wojsko.[...] Pragniemy pokazać, że wydarzenia z tak niedaw-nej przeszłości nie są dla nas obojętne. Nasze zaangażowanie będzie świadec-twem, że Polacy nigdy nie godzili się na niedemokratyczną dyktaturę.

Mały powrót do historii

Piotr Bratkowski zawarł w swym artykule wiele trafnych spostrzeżeń i tyleż samo niezrozumiałych zarzutów. Powołując się na książkę prof. H. Świdy-Ziemby „Młodzi w nowym świecie” przedstawił krótką charakterystykę dzieci ponowoczesnej la belle epoque. A te „nie bardzo ciekawe są świata, w którym żyją, jego natury i genezy” i „nie interesuje ich społeczny kontekst własnych poczynań”. Autor zauważa, że my, jako naród, nie uczestniczyliśmy w narodzinach ponowoczesności, nie doświadczyliśmy tworzącego ją procesu historycznego i może dlatego świado-mość młodych Polaków to >>system ucie-czek przed historyą<<.

Wszystko się zgadza, jeśli patrzy się na społeczeństwo (nie tylko na jego młodą część) całościowo. Myślę jednak, że podobnych obserwacji (bierność, marazm, pozorna bezideowość) można dokonać zarówno w całej współczesnej społeczności Zachodu, jak i w każdym pokoleniu (rozumianym w sensie demo-graficznym). Na przykład w pokoleniu naszych rodziców.

Hurtem nazwano ich „bananową młodzieżą”, opływającą dobrobytem, w który zaopatrywała się za żółtymi fi-rankami. Cóż jeszcze potrzebne było do szczęścia tym „rozpuszczonym bacho-rom”? Mieli wszystko i mogli wszystko. Z pewnością „nie bardzo byli ciekawi genezy świata” i „nie interesował ich społeczny kontekst własnych poczy-nań”. A tu nagle taka niespodzianka – wybuch Marca. I naprawdę nieważne w tym momencie na ile te zajścia były sprowokowane, a na ile nie. Tu jest istot-ne co innego.

Bo jak to się stało, że nagle w ca-łym kraju wybuchły studenckie de-monstracje? Czy każdy z osobna pol-ski student uświadomił sobie nagle ko-nieczność buntu? W jednej chwili, tak sam z siebie przestał „jeść banany” i zaczął się zastanawiać nad realiami, w których żyje? Nie. Rewolucję’68 wszczął niewielki procent młodych lu-dzi. Gdyby nie ten niewielki procent, reszta dalej żarłaby banany w zaciszu akademika, mimo że już dawno prze-stały jej smakować, i panteon polskich miesięcy heroizmu do tej pory nie po-szerzyłby się o marzec.

Noblesse oblige

„Im dłużej żyjemy, tym wyraź-niej widzimy, że większość mężczyzn – i kobiet – jest zdolna do podjęcia jakiegoś wysiłku tylko wtedy, gdy wy-maga tego zewnętrzna konieczność. Dlatego też nieliczne, znane nam jednostki, które umieją zdobyć się na spontaniczność i luksus wysiłku, po-zostawiają niezatarte piętno w naszej pamięci, nabierając nieledwie monu-mentalnych wymiarów. To właśnie są ludzie wybrani, szlachetni, jedyni, którzy umieją być aktywni, a nie tyl-ko reaktywni, dla których życie jest ciągłym napięciem, nieustannym tre-ningiem” – zauważył w „Buncie mas” Ortega y Gasset.

Fundacja Odpowiedzialność Obywa-telska (FOO), która zorganizowała akcję „Młodzi Pamiętają”, od lat organizuje także pikiety, konferencje i szkolenia, mające na celu wychowanie Polaków w duchu obywatelskim. Ale to nie ona przeforsowała w parlamencie antykor-poracyjną ustawę o wolnym dostępie do zawodu prawnika (Stowarzyszenie Fair Play), ujawniła nepotyzm w toruń-skiej Agencji Restrukturyzacji i Mo-dernizacji Rolnictwa (Stowarzyszenie Stop Korupcji), zorganizowała akcję „Nie daję łapówek” (Stowarzyszenie Normalne Państwo) oraz ubiegłorocz-ne demonstracje polskich studentów na Ukrainie (Inicjatywa Studencka Wolna Ukraina), wysłała ukraiń-skim studentom list solidaryzujący (Stowarzyszenie Generacja), zorgani-zowała kampanię „Kocham Polskę” (Młodzież Wszechpolska), a także anty-wojenne demonstracje (Inicjatywa Stop Wojnie), a teraz walczy o demokrację na Białorusi i robi jeszcze wiele innych rzeczy świadczących o bezideowości młodego pokolenia.

Padło tu już wiele cytatów, ale posłużę się jeszcze jednym, po-chodzącym z artykułu pt. „www.

normalnykraj.pl”, który ukazał się jakiś czas temu w „Newsweeku” (nr 08/05). Redakcja cytuje diagnozę dr. Tomasza Żukowskiego: Potencjalny bunt młodych odwoła się do interesów całego społe-czeństwa, całej Polski. Podobny będzie do tego z lat 1980-1981. I choć „na razie nie widać oznak masowej zmiany po-staw” (moim subiektywnym zdaniem, masy nigdy same z siebie postaw nie zmienią), Żukowski twierdzi, że skoro kipi wśród młodzieżowych elit, to przy sprzyjających okolicznościach może za-kipieć i w masach. Newsweek przytacza dalej słowa jednego z działaczy FOO, który mówi: W naszym pokoleniu jest niezadowolenie, jest dynamit, tylko brakuje impulsu. My będziemy iskrą, która zdetonuje ten ładunek.

Pozwolę sobie od razu nanieść na to pewną poprawkę. Otóż Newsweek pisze dalej: Młodzi Polacy, wchodzący dziś w dorosłe życie, nie mają żadnego wspólnego doświadczenia pokoleniowe-go. Takiego, jakim dla starszych o de-kadę było obalenie komunizmu w 1989, dla 50-latków pierwsza Solidarność, a dla 60-latków Marzec 1968 czy Gru-dzień 1970. Nie sposób wskazać wy-darzenia mogącego stanowić dla tego

pokolenia źródło wspólnych wartości, punkt odniesienia. Czy nie widać tutaj jednak pewnego błędu logicznego? Co było wcześniej – bunt, czy wydarzenie? Z przytoczonego fragmentu wynika, że wydarzenie, a przecież, aby mogło dojść do obalenia komunizmu, do Marca i do Grudnia najpierw potrzebny był bunt. To właśnie „buntownicy” wpisali te miesiące na karty polskiej historii, a nie na odwrót. Tak więc, wracając do wypo-wiedzi członka FOO, studenci mogą być nie tyle „iskrą”, ile liderami potencjal-nego protestu, natomiast iskrą powinno być jakieś konkretne wydarzenie, ude-rzające bezpośrednio w studentów (lub w konkretnego studenta). Jakaś kropel-ka, która przeleje czarę goryczy. Jakieś zdjęcie „Dziadów” z afisza. Cokolwiek. Jak wszyscy wiemy, Polska stacza się obecnie po równi pochyłej, a im wyższy stopień społecznego niezadowolenia, tym bliższa eskalacja gniewu. Dzisiaj jest to już kwestia czasu.

Patrząc trzeźwo na świat

Pan Bratkowski pisze o sondażu, jakiemu poddano studentów, którzy zostali poproszeni o klasyfikację pojęć istotnych dla ich środowiska. Najlepiej wypadły „sukces”, „ambicje”, „siła prze-bicia”, a najgorzej „patriotyzm”, „ho-nor”, „ideowość”. Autor bardzo nad tym ubolewa, jakby „sukces” czy „ambicje” były czymś złym. Czy przyjmując mnie do pracy, praco-dawca bada moją siłę przebicia, czy patriotyzm? Dlaczego Autor dziwi się, że na zewnątrz to tak wy-gląda? Prawdziwy patriota nie obnosi się ze swoim patrio-tyzmem. Poza tym, czy odniesienie sukcesu koniecznie musi następować drogą wyrzeczenia się uczciwości i za-sad? To chyba nie do końca tak. Ale nawet jeśli, to mam do autora pytanie.

D l a c z e g o , aby przeżyć w dzisiejszym świecie musi-

my być hipokrytami i skrywać swoje ideały gdzieś głęboko w duszy, bo ich uzewnętrznienie mogłoby narazić nas na kompromitację? To nie jest nasza wina, bo przecież my nie tworzyliśmy tego świata, a „został on nam dany jako gotowy”. Stworzyły go starsze pokolenia. Wyście go stworzyli, a te-raz macie pretensje, że go nie burzy-my i wyzywacie nas od hipokrytów. Dlaczego ten świat tak wygląda? Co zrobiliście z ideałami Sierpnia? Wygląda na to, że nie tylko my „ucie-kamy przed historią”. Właśnie między innymi to widzimy - drogi Autorze - „patrząc trzeźwo na świat”. Wiem, że to wszystko brzmi złośliwie, ale skoro już sobie szczerze roz-mawiamy, to mam prośbę: nie miejmy do siebie wzajem-nych pretensji i nie burzmy świata, tylko go na-prawmy

Karolina Przesmycka

Fragmenty artykułu ukazały się w „Rzeczpo-spolitej”, wydanie z 21-

-22 stycznia 2006

W artykule „Ucieczka przed historią” („Rzeczpospolita”, 18. 12. 2005) Piotr Bratkowski płacze nad naszym pokoleniem. Przypisuje mu ideową starość i zarzuca nieznajomość historii własnego kraju, o czym dowie-

dział się z jakiegoś naukowego sondażu. Oskarża je nawet o bezmyślność i hipo-kryzję. Mimo to głęboko wierzę, że w tych pretensjach drzemie nutka prowokacji, o czym świadczyć może końcowe pytanie, którym pan Bratkowski wywołał mnie do tablicy („A wy, nieużywający słowa >>patriotyzm<<, niechcący się buntować? >>Patrzymy trzeźwo na świat<<, powiadacie. No dobrze, patrzycie trzeźwo, ale co tak naprawdę widzicie?”). Jako że przyszło mi należeć do owego „uciekającego przed historią” pokolenia, spieszę z ripostą, nim ucieknę zupełnie.

Polemika z artykułem „Ucieczka przed historią”

Piotra Bratkowskiego, „Rzeczpospolita”, 18. 12. 2005

Page 5: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 20064

>> TAK MYŚLIMY

OFENSYWA - marzec 2006

TAK MYŚLIMY <<

OFENSYWA - marzec 20064

>> TAK MYŚLIMY>> TAK MYŚLIMY>> T

Zbiorowa amnezja?

Pan Bratkowski zaczyna od „Teleranka”. To ja też. Po pierwsze, nie wydaje mi się, aby eksponowanie zdjęcia owego programu z 13. gru-dniowego afisza było (jak twierdzi autor) przejawem zamierzonej dzia-łalności mediów, które postawiły sobie za cel kulturową degenerację młodzieży. W grę weszła tu raczej dziennikarska słabość do różnego ro-dzaju ciekawostek. Po drugie, wiem z doświadczenia, że ciekawostki od-działywują na wyobraźnię młodego człowieka o wiele skuteczniej niż su-che historyczne fakty.

Bratkowski zarzuca nam brak zain-teresowania historią, czego przykładem ma być nikła wiedza na temat stanu wojennego. Widać umknęły uwadze au-tora pokazywane w „Wiadomościach” zdjęcia z happeningu, jaki odbył się 10 grudnia br. na Placu Zamkowym w Warszawie. Cóż to był za happening? Otóż w oficjalnych zaproszeniach, roz-syłanych przez organizatorów (Fundacja Odpowiedzialność Obywatelska, zrze-szająca głównie osoby w przedziale wiekowym 20-30), czytamy: Szanowni Państwo, z ogromną przyjemnością zapraszamy do uczestnictwa w akcji >>Młodzi Pamiętają<<, mającej na celu [...] uświadomienie i przypomnienie tra-gicznych wydarzeń Stanu Wojennego. [...] Na ulicach pojawią się wozy bojo-we i wolontariusze w strojach ZOMO. Dzięki scenografii z >>epoki<< młodzi

ludzie będą mogli choć przez chwilę wyobrazić sobie, jak wyglądała stolica pilnowana przez wojsko.[...] Pragniemy pokazać, że wydarzenia z tak niedaw-nej przeszłości nie są dla nas obojętne. Nasze zaangażowanie będzie świadec-twem, że Polacy nigdy nie godzili się na niedemokratyczną dyktaturę.

Mały powrót do historii

Piotr Bratkowski zawarł w swym artykule wiele trafnych spostrzeżeń i tyleż samo niezrozumiałych zarzutów. Powołując się na książkę prof. H. Świdy-Ziemby „Młodzi w nowym świecie” przedstawił krótką charakterystykę dzieci ponowoczesnej la belle epoque. A te „nie bardzo ciekawe są świata, w którym żyją, jego natury i genezy” i „nie interesuje ich społeczny kontekst własnych poczynań”. Autor zauważa, że my, jako naród, nie uczestniczyliśmy w narodzinach ponowoczesności, nie doświadczyliśmy tworzącego ją procesu historycznego i może dlatego świado-mość młodych Polaków to >>system ucie-czek przed historyą<<.

Wszystko się zgadza, jeśli patrzy się na społeczeństwo (nie tylko na jego młodą część) całościowo. Myślę jednak, że podobnych obserwacji (bierność, marazm, pozorna bezideowość) można dokonać zarówno w całej współczesnej społeczności Zachodu, jak i w każdym pokoleniu (rozumianym w sensie demo-graficznym). Na przykład w pokoleniu naszych rodziców.

Hurtem nazwano ich „bananową młodzieżą”, opływającą dobrobytem, w który zaopatrywała się za żółtymi fi-rankami. Cóż jeszcze potrzebne było do szczęścia tym „rozpuszczonym bacho-rom”? Mieli wszystko i mogli wszystko. Z pewnością „nie bardzo byli ciekawi genezy świata” i „nie interesował ich społeczny kontekst własnych poczy-nań”. A tu nagle taka niespodzianka – wybuch Marca. I naprawdę nieważne w tym momencie na ile te zajścia były sprowokowane, a na ile nie. Tu jest istot-ne co innego.

Bo jak to się stało, że nagle w ca-łym kraju wybuchły studenckie de-monstracje? Czy każdy z osobna pol-ski student uświadomił sobie nagle ko-nieczność buntu? W jednej chwili, tak sam z siebie przestał „jeść banany” i zaczął się zastanawiać nad realiami, w których żyje? Nie. Rewolucję’68 wszczął niewielki procent młodych lu-dzi. Gdyby nie ten niewielki procent, reszta dalej żarłaby banany w zaciszu akademika, mimo że już dawno prze-stały jej smakować, i panteon polskich miesięcy heroizmu do tej pory nie po-szerzyłby się o marzec.

Noblesse oblige

„Im dłużej żyjemy, tym wyraź-niej widzimy, że większość mężczyzn – i kobiet – jest zdolna do podjęcia jakiegoś wysiłku tylko wtedy, gdy wy-maga tego zewnętrzna konieczność. Dlatego też nieliczne, znane nam jednostki, które umieją zdobyć się na spontaniczność i luksus wysiłku, po-zostawiają niezatarte piętno w naszej pamięci, nabierając nieledwie monu-mentalnych wymiarów. To właśnie są ludzie wybrani, szlachetni, jedyni, którzy umieją być aktywni, a nie tyl-ko reaktywni, dla których życie jest ciągłym napięciem, nieustannym tre-ningiem” – zauważył w „Buncie mas” Ortega y Gasset.

Fundacja Odpowiedzialność Obywa-telska (FOO), która zorganizowała akcję „Młodzi Pamiętają”, od lat organizuje także pikiety, konferencje i szkolenia, mające na celu wychowanie Polaków w duchu obywatelskim. Ale to nie ona przeforsowała w parlamencie antykor-poracyjną ustawę o wolnym dostępie do zawodu prawnika (Stowarzyszenie Fair Play), ujawniła nepotyzm w toruń-skiej Agencji Restrukturyzacji i Mo-dernizacji Rolnictwa (Stowarzyszenie Stop Korupcji), zorganizowała akcję „Nie daję łapówek” (Stowarzyszenie Normalne Państwo) oraz ubiegłorocz-ne demonstracje polskich studentów na Ukrainie (Inicjatywa Studencka Wolna Ukraina), wysłała ukraiń-skim studentom list solidaryzujący (Stowarzyszenie Generacja), zorgani-zowała kampanię „Kocham Polskę” (Młodzież Wszechpolska), a także anty-wojenne demonstracje (Inicjatywa Stop Wojnie), a teraz walczy o demokrację na Białorusi i robi jeszcze wiele innych rzeczy świadczących o bezideowości młodego pokolenia.

Padło tu już wiele cytatów, ale posłużę się jeszcze jednym, po-chodzącym z artykułu pt. „www.

normalnykraj.pl”, który ukazał się jakiś czas temu w „Newsweeku” (nr 08/05). Redakcja cytuje diagnozę dr. Tomasza Żukowskiego: Potencjalny bunt młodych odwoła się do interesów całego społe-czeństwa, całej Polski. Podobny będzie do tego z lat 1980-1981. I choć „na razie nie widać oznak masowej zmiany po-staw” (moim subiektywnym zdaniem, masy nigdy same z siebie postaw nie zmienią), Żukowski twierdzi, że skoro kipi wśród młodzieżowych elit, to przy sprzyjających okolicznościach może za-kipieć i w masach. Newsweek przytacza dalej słowa jednego z działaczy FOO, który mówi: W naszym pokoleniu jest niezadowolenie, jest dynamit, tylko brakuje impulsu. My będziemy iskrą, która zdetonuje ten ładunek.

Pozwolę sobie od razu nanieść na to pewną poprawkę. Otóż Newsweek pisze dalej: Młodzi Polacy, wchodzący dziś w dorosłe życie, nie mają żadnego wspólnego doświadczenia pokoleniowe-go. Takiego, jakim dla starszych o de-kadę było obalenie komunizmu w 1989, dla 50-latków pierwsza Solidarność, a dla 60-latków Marzec 1968 czy Gru-dzień 1970. Nie sposób wskazać wy-darzenia mogącego stanowić dla tego

pokolenia źródło wspólnych wartości, punkt odniesienia. Czy nie widać tutaj jednak pewnego błędu logicznego? Co było wcześniej – bunt, czy wydarzenie? Z przytoczonego fragmentu wynika, że wydarzenie, a przecież, aby mogło dojść do obalenia komunizmu, do Marca i do Grudnia najpierw potrzebny był bunt. To właśnie „buntownicy” wpisali te miesiące na karty polskiej historii, a nie na odwrót. Tak więc, wracając do wypo-wiedzi członka FOO, studenci mogą być nie tyle „iskrą”, ile liderami potencjal-nego protestu, natomiast iskrą powinno być jakieś konkretne wydarzenie, ude-rzające bezpośrednio w studentów (lub w konkretnego studenta). Jakaś kropel-ka, która przeleje czarę goryczy. Jakieś zdjęcie „Dziadów” z afisza. Cokolwiek. Jak wszyscy wiemy, Polska stacza się obecnie po równi pochyłej, a im wyższy stopień społecznego niezadowolenia, tym bliższa eskalacja gniewu. Dzisiaj jest to już kwestia czasu.

Patrząc trzeźwo na świat

Pan Bratkowski pisze o sondażu, jakiemu poddano studentów, którzy zostali poproszeni o klasyfikację pojęć istotnych dla ich środowiska. Najlepiej wypadły „sukces”, „ambicje”, „siła prze-bicia”, a najgorzej „patriotyzm”, „ho-nor”, „ideowość”. Autor bardzo nad tym ubolewa, jakby „sukces” czy „ambicje” były czymś złym. Czy przyjmując mnie do pracy, praco-dawca bada moją siłę przebicia, czy patriotyzm? Dlaczego Autor dziwi się, że na zewnątrz to tak wy-gląda? Prawdziwy patriota nie obnosi się ze swoim patrio-tyzmem. Poza tym, czy odniesienie sukcesu koniecznie musi następować drogą wyrzeczenia się uczciwości i za-sad? To chyba nie do końca tak. Ale nawet jeśli, to mam do autora pytanie.

D l a c z e g o , aby przeżyć w dzisiejszym świecie musi-

my być hipokrytami i skrywać swoje ideały gdzieś głęboko w duszy, bo ich uzewnętrznienie mogłoby narazić nas na kompromitację? To nie jest nasza wina, bo przecież my nie tworzyliśmy tego świata, a „został on nam dany jako gotowy”. Stworzyły go starsze pokolenia. Wyście go stworzyli, a te-raz macie pretensje, że go nie burzy-my i wyzywacie nas od hipokrytów. Dlaczego ten świat tak wygląda? Co zrobiliście z ideałami Sierpnia? Wygląda na to, że nie tylko my „ucie-kamy przed historią”. Właśnie między innymi to widzimy - drogi Autorze - „patrząc trzeźwo na świat”. Wiem, że to wszystko brzmi złośliwie, ale skoro już sobie szczerze roz-mawiamy, to mam prośbę: nie miejmy do siebie wzajem-nych pretensji i nie burzmy świata, tylko go na-prawmy

Karolina Przesmycka

Fragmenty artykułu ukazały się w „Rzeczpo-spolitej”, wydanie z 21-

-22 stycznia 2006

W artykule „Ucieczka przed historią” („Rzeczpospolita”, 18. 12. 2005) Piotr Bratkowski płacze nad naszym pokoleniem. Przypisuje mu ideową starość i zarzuca nieznajomość historii własnego kraju, o czym dowie-

dział się z jakiegoś naukowego sondażu. Oskarża je nawet o bezmyślność i hipo-kryzję. Mimo to głęboko wierzę, że w tych pretensjach drzemie nutka prowokacji, o czym świadczyć może końcowe pytanie, którym pan Bratkowski wywołał mnie do tablicy („A wy, nieużywający słowa >>patriotyzm<<, niechcący się buntować? >>Patrzymy trzeźwo na świat<<, powiadacie. No dobrze, patrzycie trzeźwo, ale co tak naprawdę widzicie?”). Jako że przyszło mi należeć do owego „uciekającego przed historią” pokolenia, spieszę z ripostą, nim ucieknę zupełnie.

Polemika z artykułem „Ucieczka przed historią”

Piotra Bratkowskiego, „Rzeczpospolita”, 18. 12. 2005

Page 6: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 20066

>> TAK ŻYJEMY

7OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

w „Chatce Żaka”. Ja oczywiście w tym nie uczestniczyłem, byłem gówniarzem chodzącym do siódmej klasy podsta-wówki. Później, gdy przyszła do nas ta pani psycholog, nasłuchałem się - i na-siąkłem. Gdy przyjechałem w 1986 roku do Lublina, miałem dużo wolnego czasu, a wtedy, po stanie wojennym, zaczęło odżywać środowisko teatralne. Powstało Lubelskie Studio Teatralne na Grodzkiej, gdzie się te wszystkie grupy - wygonione z Chatki Żaka - skupiły.

O NZS nie było jeszcze mowy w mo-im przypadku, ale gdy dostałem się na studia, tajna dotąd komisja uczelnia-na NZS ujawniła się na tłumnym spo-

tkaniu na Wydziale E konom icz ny m .

Było to 4 września 1988 roku. Co ciekawe: okaza-ło się wtedy, że z dwoma człon-kami komisji

uczelnianej m i e s z -

Albert Camus stwierdził, iż „żeby żyć człowiek musi się bunto-wać”. Jak to skomentujesz?

- Dla mnie jest to truizm. Wydaje mi się, że bunt to sprzeciw wobec za-śniedzienia, zardzewienia, godzenia się na to, co jest nie tak w rzeczywistości, która mnie otacza. Na przykład przeciw temu, że ulica obok [rozmowę przepro-wadzaliśmy w lokalu mieszczącym się przy skrzyżowaniu ul. Chopina z ul. Solną] jest wciąż dwukierunkowa, choć jest za wąska i dwa samochody jadące z naprzeciwka nie mogą się wyminąć. Niestety nie udało mi się tego „przewo-jować”, choć byłem cztery lata w Radzie Osiedla Śródmieście.

U schyłku lat osiemdziesiątych zacząłeś studiować i od razu rzuciłeś się w wir działalności. W jaki sposób znalazłeś się w NZS?

- O NZS nasłuchałem się bardzo dużo od mojej przyjaciółki i mentor-ki jeszcze w liceum. Nazywała się Dorota Bielińska, była psychologiem, po studiach przyjechała pracować do Włodawy. Przychodziła do nas na go-

dzinę wychowawczą, opowiadała o re-lacjach interpersonalnych w klasie i kiedyś zaproponowała założenie te-atru. Znalazła się grupa ludzi, która za-łożyła taki teatr. Nazwaliśmy się „Teatr Ruchu”. Opowiadała nam także o wy-darzeniach ’80 i ’81 roku na UMCS. Usłyszałem wtedy pierwszy raz o zało-życielach NZS na UMCS - o Andrzeju Mathiaszu, o Jacku Janasie, o słynnym Jakubasie i o wielu innych. To były ikony ówczesnego środowiska studenc-

kiego. Byli wśród nich także twórcy te-atrów studenckich w Lublinie. Czyli lubelski NZS powstawał

w kręgach kultury studenckiej?- Tak, NZS właściwie powstawał

kałem w jednym pokoju w akademi-ku, o czym wcześniej nie wiedziałem. Wtedy zapisałem się do NZS.

Jak układały się w tym cza-sie stosunki między NZS na UMCS i KUL?

- Bardzo różnie. Była to swoista konkurencja. Oczywiście przyjaźnili-śmy się, z wieloma kolegami do dziś się spotykamy. Na KUL było zdecydowanie więcej wolności, tam działało środowi-sko „Bratniaka”, klub „Vademecum”, samorząd studencki, którego na UMCS nie było.

Na czym polegała działalność NZS w Lublinie w owym czasie?

- Głównie na robieniu wieców. Przeciwko. A to przeciwko aresztowa-niu Darka Wójcika, którego zatrzymy-wali średnio dwa razy w tygodniu, sit-tingi na KUL, albo na organizowaniu spotkań z opozycyjnymi politykami. Głównym problemem była jednak lega-lizacja NZS. To była sztandarowa spra-wa, o którą walczyliśmy.

NZS był organizacją nie tylko sensu stricto studencką, ale i opozycyj-ną. Jak wyglądała współpraca z „do-rosłą”, podziemną, „Solidarnością”?

- Współpracowaliśmy bardzo ściśle. Działacze „Solidarności” przychodzili często na nasze akcje.

W czasie obrad Okrągłego Stołu NZS był reprezentowany tylko przy tzw. „podstoliku młodzieżowym”. Na dodatek w czasie walk o rejestrację NZS, dorosła „Solidarność” próbo-wała uciszyć młodszych kolegów...

- Byliśmy bardzo agresywni i nie dawaliśmy się wziąć pod but. Natomiast

w NZS nie było wtedy polityków, choć obecnie wielu z byłych działaczy tej or-ganizacji jest w „polityce”. Przemysław Gosiewski, Mariusz Kamiński, Grzegorz Schetyna, europosłowie Jacek Protasiewicz i Paweł Piskorski - to jest moje pokolenie. My, jacyś goście z ko-misji uczelnianej, nie bardzo wiedzie-liśmy, kto się tam na górze dogaduje. Cieszyliśmy się, że ktoś z Lublina sie-dział przy tym podstoliku młodzie-żowym, chyba ktoś z KUL. Za moich czasów odbyły się raptem dwa strajki i to dość krótkie: jeden w sprawie reje-stracji NZS, a drugi - ustawy o szkol-nictwie wyższym (kwestie autonomii uczelni i prawa do strajku studenckiego). Pierwszy trwał trzy dni, odbywał się tuż przed wyborami czerwcowymi. Na proś-bę „Solidarności” zawiesiliśmy strajk.

A jak wyglądały kontakty pomię-dzy NZS i opozycyjnymi ugrupowania-mi politycznymi, które utrzymywały pe-wien dystans do „Solidarności”, takimi jak np. KPN?

- KPN miał chyba największe wpływy w NZS. Działało tam bardzo wielu mło-dych ludzi, studentów. Było to jedyne ugru-powanie opozycyjne w tym czasie, które miało jakiekolwiek pojęcie, co to takiego partia polityczna. Oprócz legalnych partii - „matki” PZPR, czy „satelickich” SD i ZSL - nie istniały inne partie polityczne. Wtedy też, na początku lat 90, zaczął się tworzyć KLD (Kongres Liberalno-Demokratyczny - przyp. red.) i wchłonął sporą część mło-dych ludzi, takich jak np. Paweł Piskorski. KLD dawał pewne szanse awansu, nato-miast KPN pozostał na poziomie zadymy i nie przetrwał jako środowisko polityczne.

Wojciech Naja Rocznik 1967. W latach 1987-1996 studiował polonistykę

i politologię na UMCS. W czasie studiów działał w Niezależ-nym Zrzeszeniu Studentów i Pomarańczowej Alternatywie. Był jednym z inicjatorów odnowienia samorządu studenckiego na UMCS, reprezentował studentów w Senacie Akademickim. Aktywnie działał też w studenckim ruchu kulturalnym, m.in. w Grupie Teatralnej „DROGA”, przez kilka lat był człon-kiem Rady Programowej „Chatki Żaka” , a przez rok jej przewodniczącym. W latach 1991-2005 członek partii politycznej Unia Polityki Realnej. Mieszka w Lublinie z żoną i dwoma synami.

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

Page 7: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 20066

>> TAK ŻYJEMY

7OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

w „Chatce Żaka”. Ja oczywiście w tym nie uczestniczyłem, byłem gówniarzem chodzącym do siódmej klasy podsta-wówki. Później, gdy przyszła do nas ta pani psycholog, nasłuchałem się - i na-siąkłem. Gdy przyjechałem w 1986 roku do Lublina, miałem dużo wolnego czasu, a wtedy, po stanie wojennym, zaczęło odżywać środowisko teatralne. Powstało Lubelskie Studio Teatralne na Grodzkiej, gdzie się te wszystkie grupy - wygonione z Chatki Żaka - skupiły.

O NZS nie było jeszcze mowy w mo-im przypadku, ale gdy dostałem się na studia, tajna dotąd komisja uczelnia-na NZS ujawniła się na tłumnym spo-

tkaniu na Wydziale E konom icz ny m .

Było to 4 września 1988 roku. Co ciekawe: okaza-ło się wtedy, że z dwoma człon-kami komisji

uczelnianej m i e s z -

Albert Camus stwierdził, iż „żeby żyć człowiek musi się bunto-wać”. Jak to skomentujesz?

- Dla mnie jest to truizm. Wydaje mi się, że bunt to sprzeciw wobec za-śniedzienia, zardzewienia, godzenia się na to, co jest nie tak w rzeczywistości, która mnie otacza. Na przykład przeciw temu, że ulica obok [rozmowę przepro-wadzaliśmy w lokalu mieszczącym się przy skrzyżowaniu ul. Chopina z ul. Solną] jest wciąż dwukierunkowa, choć jest za wąska i dwa samochody jadące z naprzeciwka nie mogą się wyminąć. Niestety nie udało mi się tego „przewo-jować”, choć byłem cztery lata w Radzie Osiedla Śródmieście.

U schyłku lat osiemdziesiątych zacząłeś studiować i od razu rzuciłeś się w wir działalności. W jaki sposób znalazłeś się w NZS?

- O NZS nasłuchałem się bardzo dużo od mojej przyjaciółki i mentor-ki jeszcze w liceum. Nazywała się Dorota Bielińska, była psychologiem, po studiach przyjechała pracować do Włodawy. Przychodziła do nas na go-

dzinę wychowawczą, opowiadała o re-lacjach interpersonalnych w klasie i kiedyś zaproponowała założenie te-atru. Znalazła się grupa ludzi, która za-łożyła taki teatr. Nazwaliśmy się „Teatr Ruchu”. Opowiadała nam także o wy-darzeniach ’80 i ’81 roku na UMCS. Usłyszałem wtedy pierwszy raz o zało-życielach NZS na UMCS - o Andrzeju Mathiaszu, o Jacku Janasie, o słynnym Jakubasie i o wielu innych. To były ikony ówczesnego środowiska studenc-

kiego. Byli wśród nich także twórcy te-atrów studenckich w Lublinie. Czyli lubelski NZS powstawał

w kręgach kultury studenckiej?- Tak, NZS właściwie powstawał

kałem w jednym pokoju w akademi-ku, o czym wcześniej nie wiedziałem. Wtedy zapisałem się do NZS.

Jak układały się w tym cza-sie stosunki między NZS na UMCS i KUL?

- Bardzo różnie. Była to swoista konkurencja. Oczywiście przyjaźnili-śmy się, z wieloma kolegami do dziś się spotykamy. Na KUL było zdecydowanie więcej wolności, tam działało środowi-sko „Bratniaka”, klub „Vademecum”, samorząd studencki, którego na UMCS nie było.

Na czym polegała działalność NZS w Lublinie w owym czasie?

- Głównie na robieniu wieców. Przeciwko. A to przeciwko aresztowa-niu Darka Wójcika, którego zatrzymy-wali średnio dwa razy w tygodniu, sit-tingi na KUL, albo na organizowaniu spotkań z opozycyjnymi politykami. Głównym problemem była jednak lega-lizacja NZS. To była sztandarowa spra-wa, o którą walczyliśmy.

NZS był organizacją nie tylko sensu stricto studencką, ale i opozycyj-ną. Jak wyglądała współpraca z „do-rosłą”, podziemną, „Solidarnością”?

- Współpracowaliśmy bardzo ściśle. Działacze „Solidarności” przychodzili często na nasze akcje.

W czasie obrad Okrągłego Stołu NZS był reprezentowany tylko przy tzw. „podstoliku młodzieżowym”. Na dodatek w czasie walk o rejestrację NZS, dorosła „Solidarność” próbo-wała uciszyć młodszych kolegów...

- Byliśmy bardzo agresywni i nie dawaliśmy się wziąć pod but. Natomiast

w NZS nie było wtedy polityków, choć obecnie wielu z byłych działaczy tej or-ganizacji jest w „polityce”. Przemysław Gosiewski, Mariusz Kamiński, Grzegorz Schetyna, europosłowie Jacek Protasiewicz i Paweł Piskorski - to jest moje pokolenie. My, jacyś goście z ko-misji uczelnianej, nie bardzo wiedzie-liśmy, kto się tam na górze dogaduje. Cieszyliśmy się, że ktoś z Lublina sie-dział przy tym podstoliku młodzie-żowym, chyba ktoś z KUL. Za moich czasów odbyły się raptem dwa strajki i to dość krótkie: jeden w sprawie reje-stracji NZS, a drugi - ustawy o szkol-nictwie wyższym (kwestie autonomii uczelni i prawa do strajku studenckiego). Pierwszy trwał trzy dni, odbywał się tuż przed wyborami czerwcowymi. Na proś-bę „Solidarności” zawiesiliśmy strajk.

A jak wyglądały kontakty pomię-dzy NZS i opozycyjnymi ugrupowania-mi politycznymi, które utrzymywały pe-wien dystans do „Solidarności”, takimi jak np. KPN?

- KPN miał chyba największe wpływy w NZS. Działało tam bardzo wielu mło-dych ludzi, studentów. Było to jedyne ugru-powanie opozycyjne w tym czasie, które miało jakiekolwiek pojęcie, co to takiego partia polityczna. Oprócz legalnych partii - „matki” PZPR, czy „satelickich” SD i ZSL - nie istniały inne partie polityczne. Wtedy też, na początku lat 90, zaczął się tworzyć KLD (Kongres Liberalno-Demokratyczny - przyp. red.) i wchłonął sporą część mło-dych ludzi, takich jak np. Paweł Piskorski. KLD dawał pewne szanse awansu, nato-miast KPN pozostał na poziomie zadymy i nie przetrwał jako środowisko polityczne.

Wojciech Naja Rocznik 1967. W latach 1987-1996 studiował polonistykę

i politologię na UMCS. W czasie studiów działał w Niezależ-nym Zrzeszeniu Studentów i Pomarańczowej Alternatywie. Był jednym z inicjatorów odnowienia samorządu studenckiego na UMCS, reprezentował studentów w Senacie Akademickim. Aktywnie działał też w studenckim ruchu kulturalnym, m.in. w Grupie Teatralnej „DROGA”, przez kilka lat był człon-kiem Rady Programowej „Chatki Żaka” , a przez rok jej przewodniczącym. W latach 1991-2005 członek partii politycznej Unia Polityki Realnej. Mieszka w Lublinie z żoną i dwoma synami.

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

Page 8: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

>>TAK ŻYJEMY TAK ŻYJEMY <<

Czy NZS nie miał nic przeciw-ko takiej infiltracji przez partie poli-tyczne?

- Był konflikt. W Lublinie nie ujaw-niał się zbyt mocno, natomiast na zjaz-dach NZS było widoczne, że grupa pe-cetowska (związana z Porozumieniem Centrum – przyp. red.) walczyła z gru-pą kaeldowską o to, kto przejmie NZS. W Lublinie staraliśmy się nie angażo-wać po którejkolwiek stronie.

Jak do działalności NZS usto-sunkowywały się organizacje zwią-zane z władzą, takie jak SZSP czy ZSMP?

- ZSMP to zawsze był komunistycz-ny beton, natomiast SZSP to byli goście, którzy już wtedy myśleli o kasie, wy-jazdach itd. Myśmy nie mogli z nimi na tym polu konkurować, bo nie mogliśmy nikomu załatwić żadnych stypendiów czy czegoś w tym stylu. Mogliśmy im

tylko oferować przygodę intelektualną. Ze „zsypami” byliśmy na noże...

Co wam zarzucali?- Na przykład: „jak można dzielić,

jak można się różnić, przecież trzeba być razem” itd. Krótko mówiąc - miał być Front Jedności Narodu.

W każdym ruchu masowym wy-twarza się sytuacja, w której, oprócz ludzi ideowych, jest sporo takich, któ-rzy nie traktują go końca poważnie. Jak wyglądało to w przypadku NZSu? Czy dużo było osób pragnących tyl-ko ganiać się z milicją i organizować strajki dla samej zabawy?

- NZS nie był ruchem tak masowym jak Solidarność. Poza tym młodzież musi się po prostu wyszumieć. Dzisiaj ludzie nie mogą sobie na to pozwolić, bo spora część studentów musi płacić za studia. Łatwiej było się buntować. No i czasy były bardziej sprzyjające.

Jak wyglądało to w twoim przy-padku?

- Działanie w NZS traktowałem w kategorii obowiązku. Ale osoby, które traktowały to tylko jako zabawę, też były pożyteczne. Np. dziewczyna, która zupełnie nie wiedziała, o co straj-kujemy, ale wiedziała, że trzysta osób zamknęło się na strajku w humaniku, zorganizowała ekipę, która miała dla nas po akademikach zebrać jedzenie. Byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy tę masę żarcia! Ale gdy ktoś przegiął pałę, gdy np. przyniósł na strajk alko-hol, to natychmiast zostawał wywalony. Po zakończeniu strajku dziekan huma-nistyki prof. Jan Gurba nie mógł wyjść z podziwu, że zostawiliśmy wydział w takim porządku.

Pomarańczowa Alternatywa (PA) w zupełnie inny sposób wyrażała swój sprzeciw wobec systemu komu-nistycznego niż NZS. Nawet trudno nazwać ją organizacją...

- To nie była organizacja, to był ra-czej ruch...

...który chciał łączyć działalność

artystyczną z polityczną. Jak wyglą-dały relacje między sferą artystyczną i polityczną?

- To był ruch raczej kontrpolityczny niż polityczny. Najważniejsza była za-bawa i dystans. Nie byliśmy dorosłymi

politykami i nie zostaliśmy nimi, przy-najmniej mam taką nadzieję (śmiech). Jeżdżąc po książki z drugiego obiegu do Warszawy zaprzyjaźniłem się z Ar-kiem, studentem polonistyki z Wrocła-wia, gdzie PA zaczęła swoją działalność. Przyjeżdżał do Lublina i opowiadał. Po-myśleliśmy sobie: czemu nie zrobić cze-goś takiego w Lublinie? W parę osób, z UMCS i KUL, spotykaliśmy się w do-mu u Moniki - koleżanki z KUL - gdzie wymyślaliśmy kolejne akcje. To było bardzo wciągające, zwłaszcza świado-mość, że wokół wszyscy żyją polityką, a my robimy coś na opak. Pierwszy hap-pening odbył się w lutym ’89 na Placu Litewskim. Zrobiliśmy taką dziecinną zabawę w wojnę „Guzików z Pętelka-mi” (bawiliśmy się dziecinnymi czoł-gami, strzelaliśmy do siebie pistoletami--zabawkami). Ludzie zupełnie nie wie-

dzieli, co się dzieje. Na ulicach co drugi, trzeci dzień pałowanie, działacze KPN spędzali po kilkadziesiąt godzin tygo-dniowo na „dołku” przy ul . Północnej, a tutaj taka akcja.

Jak władza reagowała na wasze happeningi?

- Nie ruszali nas.

Dlaczego? Byliście za bardzo „odjechani”?

- Kiedy szliśmy na happening grupą, zawsze za nami jechał polonez. Dobrze wie-dzieliśmy, że to jakaś es-becja lub milicja po cy-wilu. Myśmy sobie szli, nawet im machaliśmy, oni na to nie reagowali. Prawdopodobnie władza była mocno zdezorien-towana i nie wiedziała, o co nam właściwie cho-dzi. Myślę, że zależało to też w dużej mierze od

lokalnego szefa milicji. Np. w Katowi-cach działał w tym czasie słynny major Gruba, który pałował każdy przejaw niezależności.

Czy były inne happeningi PA w Lublinie?

- W marcu ’89 odbył się happe-ning pod hasłem „przeprowadzania porządków”. Oczywiście w kontekście Okrągłego Stołu; że idzie nowe, po-stęp etc. i ogólnie należy posprzątać. Ludzie przyszli ze szpadlami, łopata-mi. Przeszliśmy z Placu Litewskiego do Ogrodu Saskiego i zasadziliśmy, jako symbol nadziei, cebulki. Największym happeningiem był trzeci z kolei, pod hasłem „Wiążemy nić porozumienia”. Zbliżały się wybory, władza porozumia-ła się z ludem, więc postanowiliśmy tę więź wzmocnić. 1 maja, po oficjalnych

obchodach, masa ludzi zebrała się tra-dycyjnie na Placu Litewskim i przeszli-śmy pod Komitet Wojewódzki partii, który mieścił się przy al. Racławickich 1 (gdzie obecnie znajduje się rektorat Akademii Medycznej). Niesamowity tłum zaczynał się przy ul. Chopina,

a kończył przy „Pedecie” (dziś Galeria Centrum). Jechał z nami milicyjny ra-diowóz, koledzy, w ramach porozumie-nia, pchali go, by mógł jechać za darmo. Milicjanci byli mocno zdezorientowani i nie wiedzieli jak zareagować. Każdy uczestnik marszu był przywiązany do następnego długim sznurkiem i gdy doszliśmy już do KW PZPR, przywią-zaliśmy się tym sznurkiem do klamki. Czerwoni, bojąc się, że chcemy im „coś zrobić”, zabarykadowali się w środku. My mieliśmy jednak jak najbardziej po-kojowe zamiary! W końcu maja’89 zro-biliśmy chyba najbardziej zaskakującą akcję. Tuż przed wyborami urządziliśmy śniadanie na środku Placu Litewskiego, pod pomnikiem żołnierza radzieckiego. Rozłożyliśmy na ziemi koce, na kocach obrusy, dziewczyny ubrały się w wio-senne sukienki, chłopaki w garnitury. Przynieśliśmy w wiklinowych koszach chlebek, masełko, sałatę, rzodkiewki i zrobiliśmy piknik. Ludzie byli w szo-ku! Ostatnim

JEDNA Z AKCJI POMARAŃCZOWEJ ALTERNATYWY

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

WOJCIECH NAJA NA JEDNYM Z HAPPENINGÓW POMARAŃCZOWEJ ALTERNATYWY, CZERWIEC 1989 FO

T.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

Page 9: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

>>TAK ŻYJEMY TAK ŻYJEMY <<

Czy NZS nie miał nic przeciw-ko takiej infiltracji przez partie poli-tyczne?

- Był konflikt. W Lublinie nie ujaw-niał się zbyt mocno, natomiast na zjaz-dach NZS było widoczne, że grupa pe-cetowska (związana z Porozumieniem Centrum – przyp. red.) walczyła z gru-pą kaeldowską o to, kto przejmie NZS. W Lublinie staraliśmy się nie angażo-wać po którejkolwiek stronie.

Jak do działalności NZS usto-sunkowywały się organizacje zwią-zane z władzą, takie jak SZSP czy ZSMP?

- ZSMP to zawsze był komunistycz-ny beton, natomiast SZSP to byli goście, którzy już wtedy myśleli o kasie, wy-jazdach itd. Myśmy nie mogli z nimi na tym polu konkurować, bo nie mogliśmy nikomu załatwić żadnych stypendiów czy czegoś w tym stylu. Mogliśmy im

tylko oferować przygodę intelektualną. Ze „zsypami” byliśmy na noże...

Co wam zarzucali?- Na przykład: „jak można dzielić,

jak można się różnić, przecież trzeba być razem” itd. Krótko mówiąc - miał być Front Jedności Narodu.

W każdym ruchu masowym wy-twarza się sytuacja, w której, oprócz ludzi ideowych, jest sporo takich, któ-rzy nie traktują go końca poważnie. Jak wyglądało to w przypadku NZSu? Czy dużo było osób pragnących tyl-ko ganiać się z milicją i organizować strajki dla samej zabawy?

- NZS nie był ruchem tak masowym jak Solidarność. Poza tym młodzież musi się po prostu wyszumieć. Dzisiaj ludzie nie mogą sobie na to pozwolić, bo spora część studentów musi płacić za studia. Łatwiej było się buntować. No i czasy były bardziej sprzyjające.

Jak wyglądało to w twoim przy-padku?

- Działanie w NZS traktowałem w kategorii obowiązku. Ale osoby, które traktowały to tylko jako zabawę, też były pożyteczne. Np. dziewczyna, która zupełnie nie wiedziała, o co straj-kujemy, ale wiedziała, że trzysta osób zamknęło się na strajku w humaniku, zorganizowała ekipę, która miała dla nas po akademikach zebrać jedzenie. Byliśmy zaskoczeni, gdy zobaczyliśmy tę masę żarcia! Ale gdy ktoś przegiął pałę, gdy np. przyniósł na strajk alko-hol, to natychmiast zostawał wywalony. Po zakończeniu strajku dziekan huma-nistyki prof. Jan Gurba nie mógł wyjść z podziwu, że zostawiliśmy wydział w takim porządku.

Pomarańczowa Alternatywa (PA) w zupełnie inny sposób wyrażała swój sprzeciw wobec systemu komu-nistycznego niż NZS. Nawet trudno nazwać ją organizacją...

- To nie była organizacja, to był ra-czej ruch...

...który chciał łączyć działalność

artystyczną z polityczną. Jak wyglą-dały relacje między sferą artystyczną i polityczną?

- To był ruch raczej kontrpolityczny niż polityczny. Najważniejsza była za-bawa i dystans. Nie byliśmy dorosłymi

politykami i nie zostaliśmy nimi, przy-najmniej mam taką nadzieję (śmiech). Jeżdżąc po książki z drugiego obiegu do Warszawy zaprzyjaźniłem się z Ar-kiem, studentem polonistyki z Wrocła-wia, gdzie PA zaczęła swoją działalność. Przyjeżdżał do Lublina i opowiadał. Po-myśleliśmy sobie: czemu nie zrobić cze-goś takiego w Lublinie? W parę osób, z UMCS i KUL, spotykaliśmy się w do-mu u Moniki - koleżanki z KUL - gdzie wymyślaliśmy kolejne akcje. To było bardzo wciągające, zwłaszcza świado-mość, że wokół wszyscy żyją polityką, a my robimy coś na opak. Pierwszy hap-pening odbył się w lutym ’89 na Placu Litewskim. Zrobiliśmy taką dziecinną zabawę w wojnę „Guzików z Pętelka-mi” (bawiliśmy się dziecinnymi czoł-gami, strzelaliśmy do siebie pistoletami--zabawkami). Ludzie zupełnie nie wie-

dzieli, co się dzieje. Na ulicach co drugi, trzeci dzień pałowanie, działacze KPN spędzali po kilkadziesiąt godzin tygo-dniowo na „dołku” przy ul . Północnej, a tutaj taka akcja.

Jak władza reagowała na wasze happeningi?

- Nie ruszali nas.

Dlaczego? Byliście za bardzo „odjechani”?

- Kiedy szliśmy na happening grupą, zawsze za nami jechał polonez. Dobrze wie-dzieliśmy, że to jakaś es-becja lub milicja po cy-wilu. Myśmy sobie szli, nawet im machaliśmy, oni na to nie reagowali. Prawdopodobnie władza była mocno zdezorien-towana i nie wiedziała, o co nam właściwie cho-dzi. Myślę, że zależało to też w dużej mierze od

lokalnego szefa milicji. Np. w Katowi-cach działał w tym czasie słynny major Gruba, który pałował każdy przejaw niezależności.

Czy były inne happeningi PA w Lublinie?

- W marcu ’89 odbył się happe-ning pod hasłem „przeprowadzania porządków”. Oczywiście w kontekście Okrągłego Stołu; że idzie nowe, po-stęp etc. i ogólnie należy posprzątać. Ludzie przyszli ze szpadlami, łopata-mi. Przeszliśmy z Placu Litewskiego do Ogrodu Saskiego i zasadziliśmy, jako symbol nadziei, cebulki. Największym happeningiem był trzeci z kolei, pod hasłem „Wiążemy nić porozumienia”. Zbliżały się wybory, władza porozumia-ła się z ludem, więc postanowiliśmy tę więź wzmocnić. 1 maja, po oficjalnych

obchodach, masa ludzi zebrała się tra-dycyjnie na Placu Litewskim i przeszli-śmy pod Komitet Wojewódzki partii, który mieścił się przy al. Racławickich 1 (gdzie obecnie znajduje się rektorat Akademii Medycznej). Niesamowity tłum zaczynał się przy ul. Chopina,

a kończył przy „Pedecie” (dziś Galeria Centrum). Jechał z nami milicyjny ra-diowóz, koledzy, w ramach porozumie-nia, pchali go, by mógł jechać za darmo. Milicjanci byli mocno zdezorientowani i nie wiedzieli jak zareagować. Każdy uczestnik marszu był przywiązany do następnego długim sznurkiem i gdy doszliśmy już do KW PZPR, przywią-zaliśmy się tym sznurkiem do klamki. Czerwoni, bojąc się, że chcemy im „coś zrobić”, zabarykadowali się w środku. My mieliśmy jednak jak najbardziej po-kojowe zamiary! W końcu maja’89 zro-biliśmy chyba najbardziej zaskakującą akcję. Tuż przed wyborami urządziliśmy śniadanie na środku Placu Litewskiego, pod pomnikiem żołnierza radzieckiego. Rozłożyliśmy na ziemi koce, na kocach obrusy, dziewczyny ubrały się w wio-senne sukienki, chłopaki w garnitury. Przynieśliśmy w wiklinowych koszach chlebek, masełko, sałatę, rzodkiewki i zrobiliśmy piknik. Ludzie byli w szo-ku! Ostatnim

JEDNA Z AKCJI POMARAŃCZOWEJ ALTERNATYWY

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

WOJCIECH NAJA NA JEDNYM Z HAPPENINGÓW POMARAŃCZOWEJ ALTERNATYWY, CZERWIEC 1989 FO

T.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

Page 10: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200610

>>TAK ŻYJEMY

11OFENSYWA - marzec 2006

happeningiem, którego dokładnie nie pamiętam, było ponowne stawianie po-mnika Bieruta.

Czy happeningi odbywały się tylko w centrum miasta?

- Nie. Nie można pominąć także zupełnie spontanicznych akcji w mia-steczku akademickim. Np. w maju ’89 ktoś puścił z okna - w kiblu na 7 piętrze „Feminy” - piosenki Kaczmarskiego. Wszyscy z okolicznych akademików zaczęli tłuc łyżkami, i czym się dało, w parapety. Jak zaczął się hałas, to przyjechała niebieska nyska. Jak przy-jechała nyska, to oczywiście poleciały jajka... Następnie wyszliśmy z akade-mików i zaczęliśmy tańczyć. Chyba z pięćset osób zrobiło ogromnego węża pomiędzy akademikami. Na koniec pod „Feminą” wszyscy, zbici w mrowisko, zaczęli śpiewać „Przeżyj to sam” i ktoś z dachu „Feminy” rzucił ulotki... Kiedy indziej - po masakrze na Placu Tienan-men - pod „Grzesiem” namalowaliśmy białą farbą kontur czołgu i postawiliśmy świeczki. To już było na smutno.

Co sądzisz o naszym pokoleniu?- Jestem przekonany, że są to ludzie

bardziej świadomi tego, czego oczeku-ją od życia i co chcą osiągnąć, niż my wówczas. Dzisiejsza rzeczywistość wy-musza w większym stopniu odpowie-dzialność i praktyczne ukierunkowanie zainteresowań. Na uczelniach istnieje

zdecydowanie więcej kół naukowych niż kiedyś, bo ludzie wiedzą, że już dziś muszą się kształcić dla przyszło-ści. Bardzo dobrze, że skończył się czas

takich „ewenementów” jak ja, którzy studiowali po dziesięć lat. To było oczy-wiście piękne, ale dziś bardzo żałuję, że studia przeciekły mi przez palce. Dziś

studia polegają na nauce, czyli na tym, na czym powinny polegać.

Niedawno Piotr Bratkowski z „Rzeczpospolitej” napisał artykuł, w którym zarzucał nam, że jesteśmy hipokrytami i nie chcemy się bunto-wać..

- Popełnił grzech uogólnienia. W 1989 roku na UMCS studiowało 8-10 tysięcy osób. W strajku „na humani-ku” brało udział trzysta. W tym czasie co najmniej dwa razy tyle chlało wódę w akademikach i miało gdzieś to, co my robimy. Tak samo jest dziś, tylko działania tej trzystuosobowej elity są bardziej rozproszone, co nie znaczy, że gorsze. Po prostu każdy robi to, co go interesuje, a nie to, do czego zmusza go rzeczywistość.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał: Stefan Sękowski

POMARAŃCZOWA ALTERNATYWA, HAPPENING WIĄŻEMY NIĆ POROZUMIENIA, PLAC LIEWSKI W LUBLINIE

1 MAJA1989

POGOTOWIE STRAJKOWE WYDZIAŁ HUMANISTYCZNY UMCS24 MAJA 1989

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

Poprzednie edycje festi-walu nazywały się SLOT art FEST, SLOT art TEATR, SPRZECIW! SLOT FEST. Dlaczego zmieniliście nazwę i tym razem podkreślacie SPRZECIW?

- Nasz festiwal oparty jest na doświadczeniach SLOT ART FESTIWALU [SLOT - Stowarzyszenie Lokalnych Ośrodków Twórczych], więc początkowo korzystaliśmy z tej nazwy. Kiedy zaczęliśmy się rozwijać, chcieli-śmy nazwać naszą inicjatywę tak, żeby ta nazwa docierała do młodzieży. Teraz, kiedy mówimy o festiwalu, od razu pada pytanie, przeciwko czemu jest nasz sprzeciw. I wtedy mamy okazję mówić o naszych założeniach.

Przeciwko czemu się buntujecie?- Przeciwko złu we wszystkich jego

formach; przeciwko przemocy, uzależ-nieniom, agresji, komercjalizacji życia. Chcemy dawać jakąś alternatywę mło-dym ludziom. Pokazujemy, że można żyć inaczej, że alkohol i narkotyki nie są żadnym rozwiązaniem. Po prostu- głośno mówimy stop i zachęcamy ludzi do życia z dobrymi wartościami.

Jakie to są wartości?- Ogólnie rzecz ujmując,

są to wartości chrześcijańskie - wiara, nadzieja i miłość. Jesteśmy ludźmi wierzącymi. Staramy się to udowadniać w codziennym życiu. Naszym hasłem jest „zło dobrem zwy-ciężaj”. Jeżeli udaje nam się to przekazać innym, bardzo się z tego cieszymy.

Ile jest w tym festiwalu buntu, a ile sposobu na życie?

- W naszym sprzeciwie jest radykalizm i bunt. Nie jest łatwo płynąć pod prąd i sprzeciwiać się ogólnie przyjętym normom, które nie zawsze są dobre. We współczesnym świecie trudno jest trwać przy dobrych warto-ściach i nie ulegać presjom oto-czenia. Najlepszym dowodem jest to, że nasz sprzeciw spotyka się ze sprzeciwem innych. Kiedy mówimy o wierze, nadziei i miło-ści, ludzie zaczynają się buntować. Dla niektórych osób, które do nas trafiają, często nasze normy są nie

21 i 22 stycznia odbyła się w Lublinie czwar-

ta edycja festiwalu SPRZECIW! W Centrum

Kultury zorganizowano warsztaty, spek-

takle, wykłady i koncerty. Impreza bez al-

koholu i narkotyków, w ramach „pozytywnego

buntu” młodych, kreatywnych ludzi.

Z Grzegorzem Gołosiem, dyrektorem festiwalu,

rozmawia Elżbieta Pyda

FOTOGRAFIE: MARCEL MIERZICKI

Page 11: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200610

>>TAK ŻYJEMY

11OFENSYWA - marzec 2006

happeningiem, którego dokładnie nie pamiętam, było ponowne stawianie po-mnika Bieruta.

Czy happeningi odbywały się tylko w centrum miasta?

- Nie. Nie można pominąć także zupełnie spontanicznych akcji w mia-steczku akademickim. Np. w maju ’89 ktoś puścił z okna - w kiblu na 7 piętrze „Feminy” - piosenki Kaczmarskiego. Wszyscy z okolicznych akademików zaczęli tłuc łyżkami, i czym się dało, w parapety. Jak zaczął się hałas, to przyjechała niebieska nyska. Jak przy-jechała nyska, to oczywiście poleciały jajka... Następnie wyszliśmy z akade-mików i zaczęliśmy tańczyć. Chyba z pięćset osób zrobiło ogromnego węża pomiędzy akademikami. Na koniec pod „Feminą” wszyscy, zbici w mrowisko, zaczęli śpiewać „Przeżyj to sam” i ktoś z dachu „Feminy” rzucił ulotki... Kiedy indziej - po masakrze na Placu Tienan-men - pod „Grzesiem” namalowaliśmy białą farbą kontur czołgu i postawiliśmy świeczki. To już było na smutno.

Co sądzisz o naszym pokoleniu?- Jestem przekonany, że są to ludzie

bardziej świadomi tego, czego oczeku-ją od życia i co chcą osiągnąć, niż my wówczas. Dzisiejsza rzeczywistość wy-musza w większym stopniu odpowie-dzialność i praktyczne ukierunkowanie zainteresowań. Na uczelniach istnieje

zdecydowanie więcej kół naukowych niż kiedyś, bo ludzie wiedzą, że już dziś muszą się kształcić dla przyszło-ści. Bardzo dobrze, że skończył się czas

takich „ewenementów” jak ja, którzy studiowali po dziesięć lat. To było oczy-wiście piękne, ale dziś bardzo żałuję, że studia przeciekły mi przez palce. Dziś

studia polegają na nauce, czyli na tym, na czym powinny polegać.

Niedawno Piotr Bratkowski z „Rzeczpospolitej” napisał artykuł, w którym zarzucał nam, że jesteśmy hipokrytami i nie chcemy się bunto-wać..

- Popełnił grzech uogólnienia. W 1989 roku na UMCS studiowało 8-10 tysięcy osób. W strajku „na humani-ku” brało udział trzysta. W tym czasie co najmniej dwa razy tyle chlało wódę w akademikach i miało gdzieś to, co my robimy. Tak samo jest dziś, tylko działania tej trzystuosobowej elity są bardziej rozproszone, co nie znaczy, że gorsze. Po prostu każdy robi to, co go interesuje, a nie to, do czego zmusza go rzeczywistość.

Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał: Stefan Sękowski

POMARAŃCZOWA ALTERNATYWA, HAPPENING WIĄŻEMY NIĆ POROZUMIENIA, PLAC LIEWSKI W LUBLINIE

1 MAJA1989

POGOTOWIE STRAJKOWE WYDZIAŁ HUMANISTYCZNY UMCS24 MAJA 1989

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

FOT.

ARCH

IWU

M P

RYW

ATN

E W

. N

AJI

Poprzednie edycje festi-walu nazywały się SLOT art FEST, SLOT art TEATR, SPRZECIW! SLOT FEST. Dlaczego zmieniliście nazwę i tym razem podkreślacie SPRZECIW?

- Nasz festiwal oparty jest na doświadczeniach SLOT ART FESTIWALU [SLOT - Stowarzyszenie Lokalnych Ośrodków Twórczych], więc początkowo korzystaliśmy z tej nazwy. Kiedy zaczęliśmy się rozwijać, chcieli-śmy nazwać naszą inicjatywę tak, żeby ta nazwa docierała do młodzieży. Teraz, kiedy mówimy o festiwalu, od razu pada pytanie, przeciwko czemu jest nasz sprzeciw. I wtedy mamy okazję mówić o naszych założeniach.

Przeciwko czemu się buntujecie?- Przeciwko złu we wszystkich jego

formach; przeciwko przemocy, uzależ-nieniom, agresji, komercjalizacji życia. Chcemy dawać jakąś alternatywę mło-dym ludziom. Pokazujemy, że można żyć inaczej, że alkohol i narkotyki nie są żadnym rozwiązaniem. Po prostu- głośno mówimy stop i zachęcamy ludzi do życia z dobrymi wartościami.

Jakie to są wartości?- Ogólnie rzecz ujmując,

są to wartości chrześcijańskie - wiara, nadzieja i miłość. Jesteśmy ludźmi wierzącymi. Staramy się to udowadniać w codziennym życiu. Naszym hasłem jest „zło dobrem zwy-ciężaj”. Jeżeli udaje nam się to przekazać innym, bardzo się z tego cieszymy.

Ile jest w tym festiwalu buntu, a ile sposobu na życie?

- W naszym sprzeciwie jest radykalizm i bunt. Nie jest łatwo płynąć pod prąd i sprzeciwiać się ogólnie przyjętym normom, które nie zawsze są dobre. We współczesnym świecie trudno jest trwać przy dobrych warto-ściach i nie ulegać presjom oto-czenia. Najlepszym dowodem jest to, że nasz sprzeciw spotyka się ze sprzeciwem innych. Kiedy mówimy o wierze, nadziei i miło-ści, ludzie zaczynają się buntować. Dla niektórych osób, które do nas trafiają, często nasze normy są nie

21 i 22 stycznia odbyła się w Lublinie czwar-

ta edycja festiwalu SPRZECIW! W Centrum

Kultury zorganizowano warsztaty, spek-

takle, wykłady i koncerty. Impreza bez al-

koholu i narkotyków, w ramach „pozytywnego

buntu” młodych, kreatywnych ludzi.

Z Grzegorzem Gołosiem, dyrektorem festiwalu,

rozmawia Elżbieta Pyda

FOTOGRAFIE: MARCEL MIERZICKI

Page 12: Ofensywa nr 2

12

>>TAK ŻYJEMY

13OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

do przyjęcia, bo oni żyją w buncie wobec wszystkiego. Prawdziwy bunt polega na wyjściu do ludzi z miło-ścią, bez względu na to, jacy oni są i jakie poglądy głoszą. I to jest także taki niezwykły sposób na życie.

W jaki sposób to, co propo-nujecie na festiwalu, wyraża wasz sprzeciw?

- Po prostu w różny sposób mó-wimy o pewnych rzeczach głośno. Podczas koncertów grają zespoły z dobrym przesłaniem; często są w nich ludzie, którzy wyrwali się z uzależnień albo byli w sektach, a te-raz mówią otwarcie o tym, że chcą żyć inaczej. Poza tym: w trakcie festi-walu, przed wszystkimi wydarzenia-mi tłumaczymy, na czym polega nasz sprzeciw. Myślę, że ci, którzy do nas przychodzą, mogą się czegoś nauczyć patrząc na nas, a potem wprowadzać to w swoje codzienne życie.

Na stronie internetowej znaj-duje się formularz, do którego każdy może wpisać, przeciwko czemu się buntuje i dołączyć do Sprzeciwu. Co was łączy, skoro każdy może bunto-wać się przeciwko czemuś innemu?

- Na tym polega otwarta formuła naszej grupy i festiwalu. Wiadomo, że nie zawsze ci ludzie, którzy się tam wpisują, dołączają do Sprzeciwu. Ale to, co do nas wysyłają, daje nam wiedzę o tym, jak młodzi ludzie po-strzegają świat. Sprzeciw łączy bar-dzo różnych ludzi. Czy na festiwalu, czy w naszej grupie, miejsce jest dla wszystkich.

Kto należy do waszej grupy? - Jest sporo studentów i liceali-

stów. Są też ludzie starsi, tacy jak ja (śmiech). Grupa jest zróżnicowana, liczy około czterdziestu osób, ale ciągle się powiększa. Można się za-stanawiać, co łączy siedemnastolat-ka z trzydziestolatkiem. Wszystkich nas połączyła jedna idea sprzeciwu. Część z tych osób udziela się w róż-nych kościołach i wspólnotach, dla nich chrześcijaństwo jest najważniej-sze każdego dnia. Z drugiej strony są też ludzie, którzy czegoś poszuku-ją, ale nie identyfikują się z żadnym Kościołem. Jeszcze inni chcą się po prostu przyłączyć do czegoś dobrego.

Na waszej stronie interneto-wej znalazłam takie zdanie: „Żeby powiedzieć >>sprzeciw<<, trzeba mieć naprawdę dużo odwagi”. Trzeba mieć odwagę żeby buntować się w imię po-zytywnych wartości?

- Rzeczywiście, trzeba mieć od-wagę. To jest właśnie radykalizm. Współcześnie panuje relatywizm moral-ny, wartości się wymieszały. Zacierane są różnice pomiędzy dobrem a złem. My opieramy się na wartościach ewan-gelicznych. W Biblii jest napisane kon-kretnie, co jest dobre, a co złe. Staramy się tak postępować i mówić o tym, ale okazuje się, że ludzie sprzeciwiają się temu.

Dlaczego ludzie sprzeciwiają się pozytywnym wartościom?

- Chyba inaczej wyobrażają sobie życie, czasami po prostu chcą być źli. Chcą się naćpać, napić, zabawić. My nie chcemy nikogo potępiać, ani nicze-go narzucać na siłę. Nie chodzi o to, żeby przekreślić człowieka, tylko żeby mówić, że coś jest złe, coś jest nie tak, nazywać rzeczy po imieniu. To, że ktoś źle robi: ćpa, pije, jest agresywny nie znaczy jeszcze, że mamy go obrzucać obelgami, ale kiedy my mówimy o ja-kichś wartościach, ludzie potrafią się buntować. W Internecie można prze-czytać stek bzdur na temat festiwalu. Ostatnio jakaś grupa satanistów zagro-ziła, że „spali nam budę” mając na my-śli Centrum Kultury, gdzie odbywał się festiwal. Ja mogę dyskutować z ludźmi, ale nie w ten sposób, że będziemy sobie nawzajem coś rozwalać.

Czy wasza idea jest nowatorska? Znasz jakieś podobne inicjatywy?

- Nie jest to tylko inicjatywa lubelska, SLOT działa w różnych miastach. Nasz fe-stiwal rozpoczął się od SLOT-u w Lubiążu, na który pojechaliśmy z grupą przyjaciół. Spotkaliśmy tam ludzi z Lublina i okolic, którzy chcieli coś robić. Zorganizowaliśmy pierwszy festiwal. Potem każdy kogoś przyprowadzał. Zapraszamy swoich znajo-mych i przyjaciół zwłaszcza wtedy, kiedy widzimy, że z ich życiem jest coś nie tak. Planujemy iść dalej, powoli, wspólnie ze SLOT-em, przymierzamy się do festiwa-lu na Ukrainie. Chcemy przekazać nasze metody działania ludziom z Ukrainy, żeby sami mogli organizować festiwale i mieć wpływ na innych.

Czy wasza działalność polega tylko na organizowaniu festiwali?

- Nie, to nie jest tak, że robimy tylko festiwal i na tym koniec. Po Sprzeciwie organizujemy spotkania informacyjne dla ludzi, którzy chcą dołączyć do na-szej ekipy. Poza tym spotykamy się co tydzień. Jesteśmy otwarci na nowe po-mysły. Jeżeli pojawi się taka inicjatywa, zrobimy happening, warsztaty, spektakl czy koncert.

To był już czwarty festiwal. Czy widzisz jakieś zmiany?

- Tak, widzę przemianę w ludziach. Przychodzą i mówią, że coś im się po-dobało i w jakiś sposób zmieniło ich życie. Są tacy, którzy byli ateistami i uwierzyli. To jest właśnie powód, dla którego warto robić Sprzeciw.

Czy mógłbyś posunąć się do ge-neralizacji i nazwać pokolenie, które uczestniczy w Sprzeciwie, pokoleniem pozytywnego buntu?

- Chyba jest na to jeszcze za wcze-śnie, ale przecież możemy zmieniać zastaną kulturę i wartości. Coraz czę-ściej dołączają do nas ludzie, po których byśmy się tego nie spodziewali. Ich ży-cie się zmienia. Ci ludzie mają potem wpływ na innych. Mam nadzieję, że za

jakiś czas wyrośnie poko-lenie pozytywnego

buntu, które bę-dzie się sprzeci-

wiało złu

Rozmawiała: Elżbieta Pyda

Jest poniedziałkowe popołudnie, 16 stycznia, temperatura co najmniej kilka stopni poniżej zera. Na lu-

belskim deptaku zbiera się tłum ludzi, w większości młodzież, ale są też osoby starsze. Już kilka dni wcześniej w mie-ście pojawiły się plakaty zwiastujące to, co się tutaj będzie działo. Uwagę zwracają grający na bębnach młodzi ludzie. Pojawiają się biało-czerwono--białe flagi, płonie znicz.

Amnesty International i Akademia Obywatelska przygotowały happening w związku z ogólnopolską akcją „So-lidarność z Białorusią”. Zamknięci w klatce opozycjoniści mówią o „ta-jemniczych zniknięciach” na Białorusi. Łamią im się głosy - z zimna, ze stresu? A może to tak właśnie miało zabrzmieć? Obok klatki, przy stoliku, zasiedli dwaj cenzorzy. Jeden z nich nerwowo przybija pieczątki, a drugi uważnie czyta jakieś dokumenty. Obydwaj głoszą pochwałę słuszności swej pracy i nie wypuszczają z rąk żadnej nieocenzurowanej gazety ani taśmy. Z klatki wybiega przestra-szona dziewczyna. Macha dżinsową koszulą - to białoruski symbol wolności - i opowiada historię Nikity Sasima - chłopca z białoruskiego ruchu „Żubr”. Podczas demonstracji 16 września 2005 roku milicja siłą odebrała im flagi. Wte-dy Nikita szybko zrobił flagę ze swojej dżinsowej koszuli. Dziewczyna kończy opowiadać, chce uciekać. Dostaje się w ręce cenzora. Zrywa on koszulę i rzu-ca na ziemię.

W tle młodzież machająca opo-zycyjnymi flagami. Oficjal-na flaga Białorusi jest czer-

wono- zielona z biało-czerwoną grafiką przy drzewcu , wprowadził ją Aleksan-der Łukaszenko w 1995 roku. Demo-kraci nadal używają flagi z czerwonym pasem na białym tle- tak, jak przed pa-nowaniem obecnego prezydenta. Ma-

nifestanci trzymają również kartki, na których wypisano 7 grzechów głównych Aleksandra Łukaszenki.

Są też portrety opozycjonistów, któ-rzy kiedyś wyszli z domu i już nigdy nie powrócili. Obok stoi dwóch chłopców, którzy trzymają ekran. Przez szybę jed-nego ze sklepów wyświetlany jest film dokumentalny na temat Białorusi.

Wśród zgromadzonych chodzą mło-de osoby. Rozdają kokardki, podobnie jak podczas „Pomarańczowej rewolu-cji”. Tylko tym razem kokardki zrobione są z dżinsu.

Dziennikarze robią zdjęcia, rozma-wiają z organizatorami. Kamerzysta

stara się uchwycić jak najwięcej z całe-go widowiska, bo to materiał do ogólno-polskiej telewizji.

Piotr Choroś, członek Amnesty In-ternational, mówi, że ta manifestacja „ma zwrócić uwagę władz, pokazać im, że taki problem istnieje, mamy obywatelski obowiązek pomóc na-szym sąsiadom, bo kiedyś sami by-

7 grzechów głównych Aleksandra Łukaszenki:

1. zaginięcia2. brak wolności zgromadzeń3. zamykanie niezależnych mediów4. łamanie praw mniejszości narodowych5. dławienie opozycji politycznej6. łamanie praw pracowniczych7. brak wolności słowa

liśmy w podobnej sytuacji”. Młoda dziewczyna z Akademii Obywatelskiej dodaje: „Jeżeli Białorusini nie mogą wyjść i wykrzyczeć tego, co chcieliby powiedzieć światu, to my możemy to zrobić za nich. Nie możemy pozostać obojętni”.

Na zakończenie za przybycie i solidarność zgromadzonym

lublinianom dziękuje Siergiej, przed-stawiciel białoruskich studentów.

Robi się ciemno, temperatura spa-da coraz niżej. Chyba trzeba już iść do domu, ale z zimna nawet nie chce się nikomu ruszyć. Wszyscy spoglądają na swoje dżinsowe kokardki i pewnie wiedzą, że przynajmniej przez swoją obecność mogli coś zrobić. Niektórzy z nich, być może, pojadą w marcu na Białoruś jako obserwatorzy między-narodowi, aby czuwać nad prawidło-wym przebiegiem głosowania.

Podobna manifestacja odbyła się w Lublinie 16 grudnia. Jednakże wtedy była to tylko niewielka grupa, składająca się głównie z członków Amnesty International. Demonstro-wali oni na Placu Litewskim. Niektó-rzy mieli zawiązane usta. Chcieli coś powiedzieć - nie mogli. Za wschod-nią granicą nie zawsze wolno mówić, i nie wszystko.

W styczniu przyszło zdecydowanie więcej osób, a w lutym było ich jesz-cze więcej. Bo to nie koniec. Wybory w marcu, na wiosnę. I oby ta praw-dziwa wiosna zapanowała także na Białorusi

Magdalena Pietroń

Page 13: Ofensywa nr 2

12

>>TAK ŻYJEMY

13OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

do przyjęcia, bo oni żyją w buncie wobec wszystkiego. Prawdziwy bunt polega na wyjściu do ludzi z miło-ścią, bez względu na to, jacy oni są i jakie poglądy głoszą. I to jest także taki niezwykły sposób na życie.

W jaki sposób to, co propo-nujecie na festiwalu, wyraża wasz sprzeciw?

- Po prostu w różny sposób mó-wimy o pewnych rzeczach głośno. Podczas koncertów grają zespoły z dobrym przesłaniem; często są w nich ludzie, którzy wyrwali się z uzależnień albo byli w sektach, a te-raz mówią otwarcie o tym, że chcą żyć inaczej. Poza tym: w trakcie festi-walu, przed wszystkimi wydarzenia-mi tłumaczymy, na czym polega nasz sprzeciw. Myślę, że ci, którzy do nas przychodzą, mogą się czegoś nauczyć patrząc na nas, a potem wprowadzać to w swoje codzienne życie.

Na stronie internetowej znaj-duje się formularz, do którego każdy może wpisać, przeciwko czemu się buntuje i dołączyć do Sprzeciwu. Co was łączy, skoro każdy może bunto-wać się przeciwko czemuś innemu?

- Na tym polega otwarta formuła naszej grupy i festiwalu. Wiadomo, że nie zawsze ci ludzie, którzy się tam wpisują, dołączają do Sprzeciwu. Ale to, co do nas wysyłają, daje nam wiedzę o tym, jak młodzi ludzie po-strzegają świat. Sprzeciw łączy bar-dzo różnych ludzi. Czy na festiwalu, czy w naszej grupie, miejsce jest dla wszystkich.

Kto należy do waszej grupy? - Jest sporo studentów i liceali-

stów. Są też ludzie starsi, tacy jak ja (śmiech). Grupa jest zróżnicowana, liczy około czterdziestu osób, ale ciągle się powiększa. Można się za-stanawiać, co łączy siedemnastolat-ka z trzydziestolatkiem. Wszystkich nas połączyła jedna idea sprzeciwu. Część z tych osób udziela się w róż-nych kościołach i wspólnotach, dla nich chrześcijaństwo jest najważniej-sze każdego dnia. Z drugiej strony są też ludzie, którzy czegoś poszuku-ją, ale nie identyfikują się z żadnym Kościołem. Jeszcze inni chcą się po prostu przyłączyć do czegoś dobrego.

Na waszej stronie interneto-wej znalazłam takie zdanie: „Żeby powiedzieć >>sprzeciw<<, trzeba mieć naprawdę dużo odwagi”. Trzeba mieć odwagę żeby buntować się w imię po-zytywnych wartości?

- Rzeczywiście, trzeba mieć od-wagę. To jest właśnie radykalizm. Współcześnie panuje relatywizm moral-ny, wartości się wymieszały. Zacierane są różnice pomiędzy dobrem a złem. My opieramy się na wartościach ewan-gelicznych. W Biblii jest napisane kon-kretnie, co jest dobre, a co złe. Staramy się tak postępować i mówić o tym, ale okazuje się, że ludzie sprzeciwiają się temu.

Dlaczego ludzie sprzeciwiają się pozytywnym wartościom?

- Chyba inaczej wyobrażają sobie życie, czasami po prostu chcą być źli. Chcą się naćpać, napić, zabawić. My nie chcemy nikogo potępiać, ani nicze-go narzucać na siłę. Nie chodzi o to, żeby przekreślić człowieka, tylko żeby mówić, że coś jest złe, coś jest nie tak, nazywać rzeczy po imieniu. To, że ktoś źle robi: ćpa, pije, jest agresywny nie znaczy jeszcze, że mamy go obrzucać obelgami, ale kiedy my mówimy o ja-kichś wartościach, ludzie potrafią się buntować. W Internecie można prze-czytać stek bzdur na temat festiwalu. Ostatnio jakaś grupa satanistów zagro-ziła, że „spali nam budę” mając na my-śli Centrum Kultury, gdzie odbywał się festiwal. Ja mogę dyskutować z ludźmi, ale nie w ten sposób, że będziemy sobie nawzajem coś rozwalać.

Czy wasza idea jest nowatorska? Znasz jakieś podobne inicjatywy?

- Nie jest to tylko inicjatywa lubelska, SLOT działa w różnych miastach. Nasz fe-stiwal rozpoczął się od SLOT-u w Lubiążu, na który pojechaliśmy z grupą przyjaciół. Spotkaliśmy tam ludzi z Lublina i okolic, którzy chcieli coś robić. Zorganizowaliśmy pierwszy festiwal. Potem każdy kogoś przyprowadzał. Zapraszamy swoich znajo-mych i przyjaciół zwłaszcza wtedy, kiedy widzimy, że z ich życiem jest coś nie tak. Planujemy iść dalej, powoli, wspólnie ze SLOT-em, przymierzamy się do festiwa-lu na Ukrainie. Chcemy przekazać nasze metody działania ludziom z Ukrainy, żeby sami mogli organizować festiwale i mieć wpływ na innych.

Czy wasza działalność polega tylko na organizowaniu festiwali?

- Nie, to nie jest tak, że robimy tylko festiwal i na tym koniec. Po Sprzeciwie organizujemy spotkania informacyjne dla ludzi, którzy chcą dołączyć do na-szej ekipy. Poza tym spotykamy się co tydzień. Jesteśmy otwarci na nowe po-mysły. Jeżeli pojawi się taka inicjatywa, zrobimy happening, warsztaty, spektakl czy koncert.

To był już czwarty festiwal. Czy widzisz jakieś zmiany?

- Tak, widzę przemianę w ludziach. Przychodzą i mówią, że coś im się po-dobało i w jakiś sposób zmieniło ich życie. Są tacy, którzy byli ateistami i uwierzyli. To jest właśnie powód, dla którego warto robić Sprzeciw.

Czy mógłbyś posunąć się do ge-neralizacji i nazwać pokolenie, które uczestniczy w Sprzeciwie, pokoleniem pozytywnego buntu?

- Chyba jest na to jeszcze za wcze-śnie, ale przecież możemy zmieniać zastaną kulturę i wartości. Coraz czę-ściej dołączają do nas ludzie, po których byśmy się tego nie spodziewali. Ich ży-cie się zmienia. Ci ludzie mają potem wpływ na innych. Mam nadzieję, że za

jakiś czas wyrośnie poko-lenie pozytywnego

buntu, które bę-dzie się sprzeci-

wiało złu

Rozmawiała: Elżbieta Pyda

Jest poniedziałkowe popołudnie, 16 stycznia, temperatura co najmniej kilka stopni poniżej zera. Na lu-

belskim deptaku zbiera się tłum ludzi, w większości młodzież, ale są też osoby starsze. Już kilka dni wcześniej w mie-ście pojawiły się plakaty zwiastujące to, co się tutaj będzie działo. Uwagę zwracają grający na bębnach młodzi ludzie. Pojawiają się biało-czerwono--białe flagi, płonie znicz.

Amnesty International i Akademia Obywatelska przygotowały happening w związku z ogólnopolską akcją „So-lidarność z Białorusią”. Zamknięci w klatce opozycjoniści mówią o „ta-jemniczych zniknięciach” na Białorusi. Łamią im się głosy - z zimna, ze stresu? A może to tak właśnie miało zabrzmieć? Obok klatki, przy stoliku, zasiedli dwaj cenzorzy. Jeden z nich nerwowo przybija pieczątki, a drugi uważnie czyta jakieś dokumenty. Obydwaj głoszą pochwałę słuszności swej pracy i nie wypuszczają z rąk żadnej nieocenzurowanej gazety ani taśmy. Z klatki wybiega przestra-szona dziewczyna. Macha dżinsową koszulą - to białoruski symbol wolności - i opowiada historię Nikity Sasima - chłopca z białoruskiego ruchu „Żubr”. Podczas demonstracji 16 września 2005 roku milicja siłą odebrała im flagi. Wte-dy Nikita szybko zrobił flagę ze swojej dżinsowej koszuli. Dziewczyna kończy opowiadać, chce uciekać. Dostaje się w ręce cenzora. Zrywa on koszulę i rzu-ca na ziemię.

W tle młodzież machająca opo-zycyjnymi flagami. Oficjal-na flaga Białorusi jest czer-

wono- zielona z biało-czerwoną grafiką przy drzewcu , wprowadził ją Aleksan-der Łukaszenko w 1995 roku. Demo-kraci nadal używają flagi z czerwonym pasem na białym tle- tak, jak przed pa-nowaniem obecnego prezydenta. Ma-

nifestanci trzymają również kartki, na których wypisano 7 grzechów głównych Aleksandra Łukaszenki.

Są też portrety opozycjonistów, któ-rzy kiedyś wyszli z domu i już nigdy nie powrócili. Obok stoi dwóch chłopców, którzy trzymają ekran. Przez szybę jed-nego ze sklepów wyświetlany jest film dokumentalny na temat Białorusi.

Wśród zgromadzonych chodzą mło-de osoby. Rozdają kokardki, podobnie jak podczas „Pomarańczowej rewolu-cji”. Tylko tym razem kokardki zrobione są z dżinsu.

Dziennikarze robią zdjęcia, rozma-wiają z organizatorami. Kamerzysta

stara się uchwycić jak najwięcej z całe-go widowiska, bo to materiał do ogólno-polskiej telewizji.

Piotr Choroś, członek Amnesty In-ternational, mówi, że ta manifestacja „ma zwrócić uwagę władz, pokazać im, że taki problem istnieje, mamy obywatelski obowiązek pomóc na-szym sąsiadom, bo kiedyś sami by-

7 grzechów głównych Aleksandra Łukaszenki:

1. zaginięcia2. brak wolności zgromadzeń3. zamykanie niezależnych mediów4. łamanie praw mniejszości narodowych5. dławienie opozycji politycznej6. łamanie praw pracowniczych7. brak wolności słowa

liśmy w podobnej sytuacji”. Młoda dziewczyna z Akademii Obywatelskiej dodaje: „Jeżeli Białorusini nie mogą wyjść i wykrzyczeć tego, co chcieliby powiedzieć światu, to my możemy to zrobić za nich. Nie możemy pozostać obojętni”.

Na zakończenie za przybycie i solidarność zgromadzonym

lublinianom dziękuje Siergiej, przed-stawiciel białoruskich studentów.

Robi się ciemno, temperatura spa-da coraz niżej. Chyba trzeba już iść do domu, ale z zimna nawet nie chce się nikomu ruszyć. Wszyscy spoglądają na swoje dżinsowe kokardki i pewnie wiedzą, że przynajmniej przez swoją obecność mogli coś zrobić. Niektórzy z nich, być może, pojadą w marcu na Białoruś jako obserwatorzy między-narodowi, aby czuwać nad prawidło-wym przebiegiem głosowania.

Podobna manifestacja odbyła się w Lublinie 16 grudnia. Jednakże wtedy była to tylko niewielka grupa, składająca się głównie z członków Amnesty International. Demonstro-wali oni na Placu Litewskim. Niektó-rzy mieli zawiązane usta. Chcieli coś powiedzieć - nie mogli. Za wschod-nią granicą nie zawsze wolno mówić, i nie wszystko.

W styczniu przyszło zdecydowanie więcej osób, a w lutym było ich jesz-cze więcej. Bo to nie koniec. Wybory w marcu, na wiosnę. I oby ta praw-dziwa wiosna zapanowała także na Białorusi

Magdalena Pietroń

Page 14: Ofensywa nr 2

Oksana studiuje w Polsce od pięciu lat. Na stałe mieszka w Grod-nie, z mężem i z dzieckiem. Do

Lublina przyjeżdża raz na kilka tygodni. Czuje się Białorusinką, chociaż, dzięki babci, płynie w niej również polska krew. Nie ma żadnych problemów z mówieniem po polsku. Zgadza się na podanie swojego prawdziwego imienia i miejsca zamiesz-kania.

Od początku odnoszę wrażenie, że Oksana nie do końca rozumie zamiesza-nie, jakie w Polsce wywołują wybory na Białorusi. Nie wiedziała nic o lubelskiej manifestacji. Dlaczego? - Nie interesuję się polityką, nie lubię takich rzeczy.

W Grodnie również nie widziała żad-nych demonstracji. - Gdyby ich było dużo, to bym pewnie słyszała. Wiem, że Zwią-zek Polaków na Białorusi utrzymuje ja-kieś kontakty z opozycją, ale ja się tym za bardzo nie interesuję.

Ja wiem, co to jest żubr, ale nie znam takiego człowieka

O symbolach białoruskiej opozy-cji Oksana dowiaduje się ode mnie. Na „dżinsową rewolucję” reaguje śmiechem. - Ja w ogóle nie słyszałam o tym dżinsie. Ja wiem, co to jest żubr, ale nie znam ta-kiego człowieka. A z tymi zniczami… na

Białorusi nie jest przyjęte palenie zniczy. Chyba, że na polskich cmentarzach.

Na pytanie, czy Łukaszenko przestra-szy się europejskich demonstracji, Oksana odpowiada: - Myślę, że nie. On ma woj-sko, on ma władzę… To znaczy nie będzie strzelał do ludzi, ale jest pewny, że dalej będzie prezydentem.

Oksana nie pamięta dokładnie prze-biegu ostatnich wyborów. Niedawno ktoś powiedział jej, że w Grodnie zmuszano studentów do głosowania na Łukaszenkę. Po powrocie do domu zamierza spytać o to swoich znajomych.

Nie przewiduje większych zmian po 19 marca: - Ja nie bardzo wierzę, że ktoś inny

wygra te wybory. Jest chyba kilku kandy-datów, ale nikt ich nie zna, nic o nich nie słychać. W ogóle ludzie chyba nie wierzą w to, że się coś zmieni. A poza tym nie ma u nas człowieka takiego, jak Juszczenko.

Wszyscy mówią, że tak jest, ale nikt nie udowodnił, że tak jest

Oksana na co dzień nie odczuwa ograniczenia wolności i nie wierzy w to, o czym się mówi. Dwa lata temu słysza-ła, że na wyjazd do Polski student musi mieć pozwolenie prezydenta. - A przecież mogę wyjechać, gdzie chcę. W konsulacie dostaję wizę i jadę. A jak nie mam pienię-dzy, to i tak nie wyjadę.

Oksana nie wierzy też w podsłuchiwa-nie rozmów telefonicznych ani w spraw-dzanie korespondencji. - Wiem, że wszy-scy mówią, że tak jest, ale nikt mi jeszcze nie udowodnił, że tak jest.

W Grodnie można oglądać polską te-lewizję. Jakie kanały? Jedynkę, dwójkę, Polsat, TVN; to zależy od abonamentu. Oksana zna też wydawane przez Polaków pismo „Głos z nad Niemna”.

To nam nie jest do niczego potrzebne

Według Oksany, demokracja i wolność słowa niewiele mogą w jej kraju zmienić. - Białorusini nie interesują się polityką. Nawet, jak by była swoboda słowa, nikt by nie poszedł manifestować. Nie czuje-my takiej potrzeby.

Ludzie cenią sobie stabilizację. - Przy-najmniej jest porządek. Na przykład jak mi powiedzą, że dostanę paszport za dziesięć dni, to na pewno dostanę. Poza tym jest praca. Na Białorusi jest tylko trzyprocen-towe bezrobocie, a jak ktoś chce znaleźć pracę, to znajdzie bez problemu. I ceny są niższe niż w Polsce; my wynajmujemy dwupokojowe mieszkanie za dziewięć-dziesiąt dolarów.

Jednym z argumentów za Łukaszenką jest pomoc socjalna, jaką świadczy pań-stwo. Dlatego popierają Łu-kaszenkę emeryci, renciści i mieszkańcy wsi. Młodzi ludzie i studenci nastawieni są bardziej krytycznie. Poza tym, w ciągu kilka ostatnich lat rozwinęły się miasta.

Na pytanie, czy na Biało-rusi jest możliwa rewolucja podobna do ukraińskiej, Oksa-na odpowiada przecząco. - My jesteśmy innym narodem, niż Ukraińcy; jesteśmy bardziej tolerancyjni i spokojni. Może gdyby się działo coś naprawdę złego… A poza tym u nas jest lepsza sytuacja gospodarcza.

Na razie nie widzi potrzeby buntu. W swoim mieście czuje się bezpieczna. Była na Ukrainie w ostatnie wakacje, pół roku po rewolucji. Nie zauważyła żadnej zmiany w ludziach.

Polska mniejszość - to poniżające

- Nie, to nieprawda, że na Białorusi nie ma Polaków. Ja znam ludzi, którzy uważają się za Polaków; w Grodnie jest ich 25 pro-cent, a kościołów jest więcej niż cerkwi.

Ale Białorusini rzadko mówią o Pol-sce. Może ci, którzy mieszkają przy gra-nicy i zajmują się handlem wiedzą więcej. Nie wyjeżdżają na stałe, bo trudno w Pol-sce dostać legalną pracę. W Polsce ludzie różnie traktują Białorusinów. Niektórzy są bardzo przyjaźni, inni obojętni, ale zda-rza się, że ludzie zza wschodniej granicy bardzo tu komuś przeszkadzają. Oksana spotkała kilku takich profesorów.

Na pytanie, kto w Polsce organizuje demonstracje, Oksana odpowiada: - Lu-dzie, którzy tu nie mają nic do roboty. Zawsze są tacy, którzy uważają, że trzeba coś naprawiać nie w swoim kraju. Moim zdaniem to jest nasza sprawa i nikt nie powinien się w nią wtrącać, chociaż dużo

ludzi uważa, że państwa zachodnie po-winny interweniować.

Za kilka miesięcy Oksana skończy studia w Lublinie, ale nie myśli o pozosta-niu w Polsce. Chce wrócić na Białoruś, bo tam ludzie są inni. Bardziej odpowiada jej tamta mentalność. Ma nadzieję, że pol-skie studia polonistyczne przydadzą się jej w pracy na uniwersytecie w Grodnie.

Nasze spotkanie dobiega końca. Że-gnam się i idę szukać Olega.

Strzeżonego Pan Bóg strzeże

Podobnie jak Oksana, Oleg jest stu-dentem i mieszka w akademiku. W jego pokoju zastaję kilka osób mówiących ze wschodnim akcentem. Przechodzimy do drugiego, spokojniejszego pomieszcze-nia. Poznaję Adelę. Obydwoje przyjmują mnie bardzo serdecznie, ale stanowczo proszą o schowanie dyktafonu. Pomimo moich zapewnień, że nagranie ma służyć tylko do napisania artykułu, muszę wyłą-czyć sprzęt. Obiecuję zmienić ich imiona. Nie mogę podać również miejsca ich za-mieszkania. W Lublinie nie ma zbyt wielu studiujących obcokrajowców, dlatego moi rozmówcy ciągle obawiają się konsekwen-cji swoich wypowiedzi. Nie ufają nikomu, nawet ludziom, z którymi mieszkają. Jak mówią - „strzeżonego Pan Bóg strzeże”.

Adela uważa się za Polkę (jej matka była Polką), ale po studiach chce wrócić na Białoruś. W domu po polsku rozma-wiała tylko z babcią. Od dwóch lat uczy się języka od nowa i czasami ma z nim jeszcze problemy, ale wtedy z pomocą przychodzi Oleg. Obawy Adeli przed ujawnianiem danych wiążą się z tym, że redaguje gazetki opozycyjne. - I proszę to

Page 15: Ofensywa nr 2

Oksana studiuje w Polsce od pięciu lat. Na stałe mieszka w Grod-nie, z mężem i z dzieckiem. Do

Lublina przyjeżdża raz na kilka tygodni. Czuje się Białorusinką, chociaż, dzięki babci, płynie w niej również polska krew. Nie ma żadnych problemów z mówieniem po polsku. Zgadza się na podanie swojego prawdziwego imienia i miejsca zamiesz-kania.

Od początku odnoszę wrażenie, że Oksana nie do końca rozumie zamiesza-nie, jakie w Polsce wywołują wybory na Białorusi. Nie wiedziała nic o lubelskiej manifestacji. Dlaczego? - Nie interesuję się polityką, nie lubię takich rzeczy.

W Grodnie również nie widziała żad-nych demonstracji. - Gdyby ich było dużo, to bym pewnie słyszała. Wiem, że Zwią-zek Polaków na Białorusi utrzymuje ja-kieś kontakty z opozycją, ale ja się tym za bardzo nie interesuję.

Ja wiem, co to jest żubr, ale nie znam takiego człowieka

O symbolach białoruskiej opozy-cji Oksana dowiaduje się ode mnie. Na „dżinsową rewolucję” reaguje śmiechem. - Ja w ogóle nie słyszałam o tym dżinsie. Ja wiem, co to jest żubr, ale nie znam ta-kiego człowieka. A z tymi zniczami… na

Białorusi nie jest przyjęte palenie zniczy. Chyba, że na polskich cmentarzach.

Na pytanie, czy Łukaszenko przestra-szy się europejskich demonstracji, Oksana odpowiada: - Myślę, że nie. On ma woj-sko, on ma władzę… To znaczy nie będzie strzelał do ludzi, ale jest pewny, że dalej będzie prezydentem.

Oksana nie pamięta dokładnie prze-biegu ostatnich wyborów. Niedawno ktoś powiedział jej, że w Grodnie zmuszano studentów do głosowania na Łukaszenkę. Po powrocie do domu zamierza spytać o to swoich znajomych.

Nie przewiduje większych zmian po 19 marca: - Ja nie bardzo wierzę, że ktoś inny

wygra te wybory. Jest chyba kilku kandy-datów, ale nikt ich nie zna, nic o nich nie słychać. W ogóle ludzie chyba nie wierzą w to, że się coś zmieni. A poza tym nie ma u nas człowieka takiego, jak Juszczenko.

Wszyscy mówią, że tak jest, ale nikt nie udowodnił, że tak jest

Oksana na co dzień nie odczuwa ograniczenia wolności i nie wierzy w to, o czym się mówi. Dwa lata temu słysza-ła, że na wyjazd do Polski student musi mieć pozwolenie prezydenta. - A przecież mogę wyjechać, gdzie chcę. W konsulacie dostaję wizę i jadę. A jak nie mam pienię-dzy, to i tak nie wyjadę.

Oksana nie wierzy też w podsłuchiwa-nie rozmów telefonicznych ani w spraw-dzanie korespondencji. - Wiem, że wszy-scy mówią, że tak jest, ale nikt mi jeszcze nie udowodnił, że tak jest.

W Grodnie można oglądać polską te-lewizję. Jakie kanały? Jedynkę, dwójkę, Polsat, TVN; to zależy od abonamentu. Oksana zna też wydawane przez Polaków pismo „Głos z nad Niemna”.

To nam nie jest do niczego potrzebne

Według Oksany, demokracja i wolność słowa niewiele mogą w jej kraju zmienić. - Białorusini nie interesują się polityką. Nawet, jak by była swoboda słowa, nikt by nie poszedł manifestować. Nie czuje-my takiej potrzeby.

Ludzie cenią sobie stabilizację. - Przy-najmniej jest porządek. Na przykład jak mi powiedzą, że dostanę paszport za dziesięć dni, to na pewno dostanę. Poza tym jest praca. Na Białorusi jest tylko trzyprocen-towe bezrobocie, a jak ktoś chce znaleźć pracę, to znajdzie bez problemu. I ceny są niższe niż w Polsce; my wynajmujemy dwupokojowe mieszkanie za dziewięć-dziesiąt dolarów.

Jednym z argumentów za Łukaszenką jest pomoc socjalna, jaką świadczy pań-stwo. Dlatego popierają Łu-kaszenkę emeryci, renciści i mieszkańcy wsi. Młodzi ludzie i studenci nastawieni są bardziej krytycznie. Poza tym, w ciągu kilka ostatnich lat rozwinęły się miasta.

Na pytanie, czy na Biało-rusi jest możliwa rewolucja podobna do ukraińskiej, Oksa-na odpowiada przecząco. - My jesteśmy innym narodem, niż Ukraińcy; jesteśmy bardziej tolerancyjni i spokojni. Może gdyby się działo coś naprawdę złego… A poza tym u nas jest lepsza sytuacja gospodarcza.

Na razie nie widzi potrzeby buntu. W swoim mieście czuje się bezpieczna. Była na Ukrainie w ostatnie wakacje, pół roku po rewolucji. Nie zauważyła żadnej zmiany w ludziach.

Polska mniejszość - to poniżające

- Nie, to nieprawda, że na Białorusi nie ma Polaków. Ja znam ludzi, którzy uważają się za Polaków; w Grodnie jest ich 25 pro-cent, a kościołów jest więcej niż cerkwi.

Ale Białorusini rzadko mówią o Pol-sce. Może ci, którzy mieszkają przy gra-nicy i zajmują się handlem wiedzą więcej. Nie wyjeżdżają na stałe, bo trudno w Pol-sce dostać legalną pracę. W Polsce ludzie różnie traktują Białorusinów. Niektórzy są bardzo przyjaźni, inni obojętni, ale zda-rza się, że ludzie zza wschodniej granicy bardzo tu komuś przeszkadzają. Oksana spotkała kilku takich profesorów.

Na pytanie, kto w Polsce organizuje demonstracje, Oksana odpowiada: - Lu-dzie, którzy tu nie mają nic do roboty. Zawsze są tacy, którzy uważają, że trzeba coś naprawiać nie w swoim kraju. Moim zdaniem to jest nasza sprawa i nikt nie powinien się w nią wtrącać, chociaż dużo

ludzi uważa, że państwa zachodnie po-winny interweniować.

Za kilka miesięcy Oksana skończy studia w Lublinie, ale nie myśli o pozosta-niu w Polsce. Chce wrócić na Białoruś, bo tam ludzie są inni. Bardziej odpowiada jej tamta mentalność. Ma nadzieję, że pol-skie studia polonistyczne przydadzą się jej w pracy na uniwersytecie w Grodnie.

Nasze spotkanie dobiega końca. Że-gnam się i idę szukać Olega.

Strzeżonego Pan Bóg strzeże

Podobnie jak Oksana, Oleg jest stu-dentem i mieszka w akademiku. W jego pokoju zastaję kilka osób mówiących ze wschodnim akcentem. Przechodzimy do drugiego, spokojniejszego pomieszcze-nia. Poznaję Adelę. Obydwoje przyjmują mnie bardzo serdecznie, ale stanowczo proszą o schowanie dyktafonu. Pomimo moich zapewnień, że nagranie ma służyć tylko do napisania artykułu, muszę wyłą-czyć sprzęt. Obiecuję zmienić ich imiona. Nie mogę podać również miejsca ich za-mieszkania. W Lublinie nie ma zbyt wielu studiujących obcokrajowców, dlatego moi rozmówcy ciągle obawiają się konsekwen-cji swoich wypowiedzi. Nie ufają nikomu, nawet ludziom, z którymi mieszkają. Jak mówią - „strzeżonego Pan Bóg strzeże”.

Adela uważa się za Polkę (jej matka była Polką), ale po studiach chce wrócić na Białoruś. W domu po polsku rozma-wiała tylko z babcią. Od dwóch lat uczy się języka od nowa i czasami ma z nim jeszcze problemy, ale wtedy z pomocą przychodzi Oleg. Obawy Adeli przed ujawnianiem danych wiążą się z tym, że redaguje gazetki opozycyjne. - I proszę to

Page 16: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200616

>>TAK ŻYJEMY

17OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

napisać, że ja się boję o rodzinę, o pracę- podkreśla.

Adela przynosi, ukryty w kącie poko-ju, najnowszy numer „Ech Polesia”. Jest to biuletyn wydawany przez Polaków. Nie dotarł jeszcze na Białoruś. Dziwi mnie, że mają problem z kolportażem- na pierwszy rzut oka pismo zawiera tylko artykuły o charakterze edukacyjnym: o Mickiewi-czu, rezerwatach, rocznicach bitew. Więc „Echa Polesia”, oficjalnie, nie przysporzą problemów. A jeżeli, to na pewno nie ta-kich, jak za nielegalny „Nasz Czas”, wyda-wany tylko w 300 egzemplarzach. Adela należy do grona jego współpracowników. Artykuły pisane są wyłącznie w języku białoruskim. Pismo ma tylko dwanaście stron, z okładką - szesnaście. W porów-naniu do „Ech Polesia”, jakość wydania jest o wiele gorsza. Wszystko jest czarno - białe, zdjęcia - kiepskie.

Jak krowa rodzi dwa cielaki, to na cześć Łukaszenki

Łukaszenko manipuluje narodem za pomocą mediów. W telewizji wiadomości nadaje się co godzinę, nawet jeśli trzeba przerwać film. Rząd jest bardzo dumny, że obywatele jego państwa są tak często o wszystkim informowani. Nie wszyscy jednak podchodzą do tych wiadomości bezkrytycznie. Oleg nie może ich słuchać spokojnie. - Na przykład o kataklizmach się mówi, że to kara i żeby te państwa pa-trzyły na siebie, a nie na nas- denerwuje się. - A jak w kołchozie krowa rodzi dwa cielaki, to mówią, że to na cześć Łuka-szenki. Ja tego nie mogę zrozumieć, jak można mówić coś takiego.

O Polsce często mówi się w mediach źle. Najczęściej, że mamy słabą gospo-darkę. Wiele informacji na Białoruś nie dociera w ogóle. Telewizja polska jest dostępna, ale tylko przez satelitę. Nawet korespondencja nie jest bezpieczna - zda-rza się otrzymywanie otwartych listów, zwłaszcza z zagranicy. Adeli zdarzyło się to kilka razy.

Młodzi ludzie nie znają organizacji opozycyjnych, nie uczestniczą w demon-stracjach i nie wypowiadają się na ich temat. Dlaczego? Na Białorusi istnieje obowiązek wstąpienia do Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzie-ży, który ma trady-cje komunistyczne. Jest on związany z rządem. - Kiedy władza kształtuje młodzież, nie może być demokracji- mówi Adela. Poza tym: w każdym zakładzie pracy i w każdej szkole jest osoba odpowiedzialna za ideologię.

Siedzimy jak na bombie i nie wiemy, kiedy eksploduje

Za poglądy można stracić pracę. - Nie możesz mówić tego, co myślisz, bo wszystko jest sprawdzane. Ludzi wyrzuca się z pracy na rzecz tych prorosyjskich, bo nie można też mówić źle na Rosję. A jak Białorusin powie coś niekorzystnego za-granicznym mediom, idzie do więzienia na dwa lata - skarży się Adela, która po powrocie na Białoruś obawia się proble-mów. - My siedzimy jak na bombie i nie wiemy, kiedy eksploduje.

Oleg uważa, że zakazanie biało - czer-wono - białej flagi to sposób dyktatury na znieważenie i zduszenie obywateli. Za posługiwanie się symbolami opozycyjny-mi grozi wysoki mandat.

Cerkiew podtrzymuje władzę

- Kościół nie pomaga opozycji. Cer-kiew podtrzymuje władzę. Mówią, że musimy współpracować z bratem Rosja-ninem - denerwuje się Oleg. - Może i je-steśmy z nim związani, ale przez zabory. Porównują nas do Rosjan, mówią, że je-steśmy Słowianie i prawosławni. Tylko w kościołach katolickich jest język białoru-ski i polski, w cerkwi - zawsze rosyjski.

Język białoruski jest opozycyjny

Język rosyjski obowiązuje w szkołach, w cerkwi i w urzędach. Nawet wiadomo-ści nadawane są po rosyjsku. Jest tylko jedna białoruska gazeta. - Język białoru-ski jest teraz opozycyjny. Ja to porównuję do faszyzmu, jak nas chcieli zgermanizo-wać przed wojną - mówi Oleg.

Dżinsowa rewolucjaWedług Adeli, zmiany na Białorusi

będą możliwe, jeżeli zaangażuje się w nie takie fundusze, jak podczas pomarań-czowej rewolucji na Ukrainie. Na razie potrzeba edukacji i… odwagi. Manife-

stacje są nieliczne, organizuje je głównie grupa „Żubr”. Przychodzą na nie ci, któ-rzy nie boją się o pracę.

Oleg ocenia, że Łukaszenko obawia się demonstracji. - Ale na Białorusi ma wiele metod, żeby je dławić.

Symboliczny dżins jest znany, ale nie do tego stopnia, co w Polsce. Adela wy-klucza rewolucję podobną do ukraińskiej: - U nas nie będzie tak samo, jak na Ukra-inie. Historia pokazała, że tam zawsze było więcej aktywnych ludzi. Tam jest też więcej ludności i większy problem. Biało-rusini nie są tak zjednoczeni.

Nieważne, kto głosuje. Ważne, kto liczy głosy

Łukaszenko nie ma takiego poparcia, o jakim się mówi oficjalnie. Adela szacuje je na około czterdzieści sześć procent. -Za nim jest armia, policja, urzędnicy, emery-ci i renciści. A w opozycji są nauczyciele, studenci i ludzie wykształceni, ale... oni się boją. - Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy - mówi Adela. W mieście, w którym mieszka, w 2004 roku ogłoszo-no obowiązek głosowania w referendum. - W pracy były na to przeznaczone wolne godziny. U nas na wybory ludzie idą, jak na imprezę; u was, w Polsce, jest to nie do pomyślenia. Gra muzyka, jest poczęstu-nek, można tanio kupić wódkę - opowia-

da dalej. - Na wsiach urządza się zabawy. A jeśli ktoś nie przyjdzie, komisja może nawet pójść z urną do domu, z którego lu-dzie nie stawili się na głosowanie i zmusić ich do wzięcia udziału w wyborach. To takie polowanie za głosem.

Adela opowiada, jak zbierała głosy poparcia dla Milenkiewicza. Potrzeba ich było sto tysięcy, żeby mógł uczestniczyć w wyborach jako kandydat na prezydenta.

Kiedy chodziła po obcych domach, ludzie nie chcieli otwierać jej drzwi i zebrała tyl-ko siedem podpisów. W bloku, w którym mieszka, było trochę lepiej, bo sąsiedzi ją znali i dali jej trzydzieści dwa podpisy.

Oleg przyznaje, że część ludzi z wła-snej woli głosuje na Łukaszenkę. W me-diach przedstawiany jest jako silny przy-

wódca. Poza tym przyczynił się do wzrostu gospodarczego. Na Białorusi ludzie wolą taką stabilność od rewolucji. Jest porzą-dek i to im wystarczy. Niewielu osobom zależy na demokracji, bo w nią nie wierzą. Boją się, że u nich będzie to, co na zacho-dzie- terroryzm, bezrobocie, strajki. Albo jak na Ukrainie - konflikt z Rosją o gaz. Białorusini są przyzwyczajeni do reżimu radzieckiego. Oleg zna wielu swoich roda-ków, którzy polityką zaczęli się intereso-wać dopiero w Polsce.

Działacze opozycyjni wiedzą, że mają poparcie za zachodnią granicą. Ta wiedza przekazywana jest przez organizacje de-mokratyczne, prasę i Internet. - Bardzo się z tego cieszymy i dziękujemy- mówi Adela. Oleg ocenia, że Białorusinom te-raz najbardziej potrzebna jest informacja. Podobnie myśli Adela: - Trzeba ciągle pracować na rzecz demokracji, edukować ludzi. Trzeba powiedzieć ludziom, że oni samo mogą decydować o swoim życiu, ale to wymaga czasu i cierpienia.

Za naszą i waszą wolność

Na koniec zapytałam: - Jak można zachęcić Polaków do poparcia biało-ruskich inicjatyw demokratycznych? – Walczyliśmy kiedyś razem w powsta-niach, przeciw niesprawiedliwości, te-raz znowu możemy powiedzieć „za na-szą i waszą wolność”- ożywił się Oleg.

– Kiedy naród polski będzie przy-jaźnie nastawiony do Białorusinów, to już jest bardzo dużo. Po prostu dziękuję - dodaje Adela.

A co będzie, jeśli Łukaszenko zno-wu wygra wybory? - Wierzę, że proces demokratyczny musi trwać. Nie ma in-nej drogi. My zawsze mamy nadzieję. Musimy mieć nadzieję

Elżbieta Pyda

Page 17: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200616

>>TAK ŻYJEMY

17OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

napisać, że ja się boję o rodzinę, o pracę- podkreśla.

Adela przynosi, ukryty w kącie poko-ju, najnowszy numer „Ech Polesia”. Jest to biuletyn wydawany przez Polaków. Nie dotarł jeszcze na Białoruś. Dziwi mnie, że mają problem z kolportażem- na pierwszy rzut oka pismo zawiera tylko artykuły o charakterze edukacyjnym: o Mickiewi-czu, rezerwatach, rocznicach bitew. Więc „Echa Polesia”, oficjalnie, nie przysporzą problemów. A jeżeli, to na pewno nie ta-kich, jak za nielegalny „Nasz Czas”, wyda-wany tylko w 300 egzemplarzach. Adela należy do grona jego współpracowników. Artykuły pisane są wyłącznie w języku białoruskim. Pismo ma tylko dwanaście stron, z okładką - szesnaście. W porów-naniu do „Ech Polesia”, jakość wydania jest o wiele gorsza. Wszystko jest czarno - białe, zdjęcia - kiepskie.

Jak krowa rodzi dwa cielaki, to na cześć Łukaszenki

Łukaszenko manipuluje narodem za pomocą mediów. W telewizji wiadomości nadaje się co godzinę, nawet jeśli trzeba przerwać film. Rząd jest bardzo dumny, że obywatele jego państwa są tak często o wszystkim informowani. Nie wszyscy jednak podchodzą do tych wiadomości bezkrytycznie. Oleg nie może ich słuchać spokojnie. - Na przykład o kataklizmach się mówi, że to kara i żeby te państwa pa-trzyły na siebie, a nie na nas- denerwuje się. - A jak w kołchozie krowa rodzi dwa cielaki, to mówią, że to na cześć Łuka-szenki. Ja tego nie mogę zrozumieć, jak można mówić coś takiego.

O Polsce często mówi się w mediach źle. Najczęściej, że mamy słabą gospo-darkę. Wiele informacji na Białoruś nie dociera w ogóle. Telewizja polska jest dostępna, ale tylko przez satelitę. Nawet korespondencja nie jest bezpieczna - zda-rza się otrzymywanie otwartych listów, zwłaszcza z zagranicy. Adeli zdarzyło się to kilka razy.

Młodzi ludzie nie znają organizacji opozycyjnych, nie uczestniczą w demon-stracjach i nie wypowiadają się na ich temat. Dlaczego? Na Białorusi istnieje obowiązek wstąpienia do Białoruskiego Republikańskiego Związku Młodzie-ży, który ma trady-cje komunistyczne. Jest on związany z rządem. - Kiedy władza kształtuje młodzież, nie może być demokracji- mówi Adela. Poza tym: w każdym zakładzie pracy i w każdej szkole jest osoba odpowiedzialna za ideologię.

Siedzimy jak na bombie i nie wiemy, kiedy eksploduje

Za poglądy można stracić pracę. - Nie możesz mówić tego, co myślisz, bo wszystko jest sprawdzane. Ludzi wyrzuca się z pracy na rzecz tych prorosyjskich, bo nie można też mówić źle na Rosję. A jak Białorusin powie coś niekorzystnego za-granicznym mediom, idzie do więzienia na dwa lata - skarży się Adela, która po powrocie na Białoruś obawia się proble-mów. - My siedzimy jak na bombie i nie wiemy, kiedy eksploduje.

Oleg uważa, że zakazanie biało - czer-wono - białej flagi to sposób dyktatury na znieważenie i zduszenie obywateli. Za posługiwanie się symbolami opozycyjny-mi grozi wysoki mandat.

Cerkiew podtrzymuje władzę

- Kościół nie pomaga opozycji. Cer-kiew podtrzymuje władzę. Mówią, że musimy współpracować z bratem Rosja-ninem - denerwuje się Oleg. - Może i je-steśmy z nim związani, ale przez zabory. Porównują nas do Rosjan, mówią, że je-steśmy Słowianie i prawosławni. Tylko w kościołach katolickich jest język białoru-ski i polski, w cerkwi - zawsze rosyjski.

Język białoruski jest opozycyjny

Język rosyjski obowiązuje w szkołach, w cerkwi i w urzędach. Nawet wiadomo-ści nadawane są po rosyjsku. Jest tylko jedna białoruska gazeta. - Język białoru-ski jest teraz opozycyjny. Ja to porównuję do faszyzmu, jak nas chcieli zgermanizo-wać przed wojną - mówi Oleg.

Dżinsowa rewolucjaWedług Adeli, zmiany na Białorusi

będą możliwe, jeżeli zaangażuje się w nie takie fundusze, jak podczas pomarań-czowej rewolucji na Ukrainie. Na razie potrzeba edukacji i… odwagi. Manife-

stacje są nieliczne, organizuje je głównie grupa „Żubr”. Przychodzą na nie ci, któ-rzy nie boją się o pracę.

Oleg ocenia, że Łukaszenko obawia się demonstracji. - Ale na Białorusi ma wiele metod, żeby je dławić.

Symboliczny dżins jest znany, ale nie do tego stopnia, co w Polsce. Adela wy-klucza rewolucję podobną do ukraińskiej: - U nas nie będzie tak samo, jak na Ukra-inie. Historia pokazała, że tam zawsze było więcej aktywnych ludzi. Tam jest też więcej ludności i większy problem. Biało-rusini nie są tak zjednoczeni.

Nieważne, kto głosuje. Ważne, kto liczy głosy

Łukaszenko nie ma takiego poparcia, o jakim się mówi oficjalnie. Adela szacuje je na około czterdzieści sześć procent. -Za nim jest armia, policja, urzędnicy, emery-ci i renciści. A w opozycji są nauczyciele, studenci i ludzie wykształceni, ale... oni się boją. - Nieważne, kto głosuje, ważne, kto liczy głosy - mówi Adela. W mieście, w którym mieszka, w 2004 roku ogłoszo-no obowiązek głosowania w referendum. - W pracy były na to przeznaczone wolne godziny. U nas na wybory ludzie idą, jak na imprezę; u was, w Polsce, jest to nie do pomyślenia. Gra muzyka, jest poczęstu-nek, można tanio kupić wódkę - opowia-

da dalej. - Na wsiach urządza się zabawy. A jeśli ktoś nie przyjdzie, komisja może nawet pójść z urną do domu, z którego lu-dzie nie stawili się na głosowanie i zmusić ich do wzięcia udziału w wyborach. To takie polowanie za głosem.

Adela opowiada, jak zbierała głosy poparcia dla Milenkiewicza. Potrzeba ich było sto tysięcy, żeby mógł uczestniczyć w wyborach jako kandydat na prezydenta.

Kiedy chodziła po obcych domach, ludzie nie chcieli otwierać jej drzwi i zebrała tyl-ko siedem podpisów. W bloku, w którym mieszka, było trochę lepiej, bo sąsiedzi ją znali i dali jej trzydzieści dwa podpisy.

Oleg przyznaje, że część ludzi z wła-snej woli głosuje na Łukaszenkę. W me-diach przedstawiany jest jako silny przy-

wódca. Poza tym przyczynił się do wzrostu gospodarczego. Na Białorusi ludzie wolą taką stabilność od rewolucji. Jest porzą-dek i to im wystarczy. Niewielu osobom zależy na demokracji, bo w nią nie wierzą. Boją się, że u nich będzie to, co na zacho-dzie- terroryzm, bezrobocie, strajki. Albo jak na Ukrainie - konflikt z Rosją o gaz. Białorusini są przyzwyczajeni do reżimu radzieckiego. Oleg zna wielu swoich roda-ków, którzy polityką zaczęli się intereso-wać dopiero w Polsce.

Działacze opozycyjni wiedzą, że mają poparcie za zachodnią granicą. Ta wiedza przekazywana jest przez organizacje de-mokratyczne, prasę i Internet. - Bardzo się z tego cieszymy i dziękujemy- mówi Adela. Oleg ocenia, że Białorusinom te-raz najbardziej potrzebna jest informacja. Podobnie myśli Adela: - Trzeba ciągle pracować na rzecz demokracji, edukować ludzi. Trzeba powiedzieć ludziom, że oni samo mogą decydować o swoim życiu, ale to wymaga czasu i cierpienia.

Za naszą i waszą wolność

Na koniec zapytałam: - Jak można zachęcić Polaków do poparcia biało-ruskich inicjatyw demokratycznych? – Walczyliśmy kiedyś razem w powsta-niach, przeciw niesprawiedliwości, te-raz znowu możemy powiedzieć „za na-szą i waszą wolność”- ożywił się Oleg.

– Kiedy naród polski będzie przy-jaźnie nastawiony do Białorusinów, to już jest bardzo dużo. Po prostu dziękuję - dodaje Adela.

A co będzie, jeśli Łukaszenko zno-wu wygra wybory? - Wierzę, że proces demokratyczny musi trwać. Nie ma in-nej drogi. My zawsze mamy nadzieję. Musimy mieć nadzieję

Elżbieta Pyda

Page 18: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200618

>> TAK ŻYJEMY

19OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

To jedynie dowcip, ale każdy żart ma jakąś podstawę, źdźbło praw-dy, na której się opiera. Ten akurat

czerpie ze stereotypu studenta, który robi wszystko, aby za jak najmniejsze pienią-dze dotrwać do kolejnego stypendium. Czy rzeczywistość jest podobna? Ten tekst jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Zaznaczam na początku, że nie zajmuję się tu studentami mieszkającymi z rodzicami. Ci codziennie po powrocie z zajęć mają cieplutki pachnący obiadek na stole. Pod lupę biorę zaś tych, którzy zjeżdżają na stu-dia z różnych stron kraju. Mieszkających w akademikach, kwaterach i na stancjach. Ich dieta często odbiega od przyjętych standardów żywieniowych. Słowo „od-biega” wcale nie oznacza, że dieta ta jest gorsza, jest po prostu inna.

Podziały

Ze względu na sposób odżywiania, studentów można podzielić na kilka

grup. Najprostszy jest podział według płci. To proste: kobiety jedzą mniej i rzadziej niż mężczyźni. Biorąc pod uwagę, że ponad połowa z nich od-chudza się na przeróżne sposoby, to z pewnością studenckie życie ułatwia płci pięknej utrzymanie, spartańskiej często, diety. Istotny jest podział na żywiących się na własną rękę oraz korzystających z przybytku dobrej nadziei, czyli stołówki. W tym miej-scu zauważalna jest pewna prawidło-wość: mieszkańcy akademików czę-ściej korzystają ze stołówki niż żacy wynajmujący stancje czy mieszkania. Dzieje się tak głównie z powodu od-ległości. Stołówka mieści się w mia-steczku, więc najbliżej mają do niej mieszkańcy kampusu. Pozostali, roz-siani po kwaterach w całym mieście, musieliby często poświęcić około go-dziny w środku dnia, aby skorzystać z usług studenckiej żywicielki.

Żywicielka

Najpopularniejsze są miesięczne lub dwutygodniowe karnety na obiady. Jeżeli ma się zniżkę, obiady są na-prawdę tanie; miesięczny karnet kosztuje około siedemdzie-siąt złotych. Zniżka przysłu-guje tym, którzy mają niski dochód na osobę w rodzinie. Praktykowane jest tez sprze-dawanie zniżkowych kar-netów przez osoby, którym zniżka przysługuje, trzeba tylko do-brze poszukać. Karnet w peł-nej cenie nie jest już tak a t r a kcy jny. M i e s i ę c z n y kosztuje około sto czterdzieści złotych.

Trochę drogi, ale kusi wielu. Szczególnie tych, którzy w kuchni nie czują się zbyt dobrze a do gotowania mają dwie lewe ręce. Każdy spragniony i głodny może też liczyć tu na tani, jednorazowy posi-łek. Za jedyne cztery złote i pięć minut w kolejce możemy zjeść ziemniaki czy kaszę z mielonym i surówką.

Ciągle pieniądze i pieniądze, a co ze smakiem? Zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że jedzenie, jakie serwuje tutejszy szef kuchni jest nawet smacz-ne. Inni znowu mówią, że po miesiącu wszystko smakuje tak samo okropnie. Nieważne, czy jest to kotlet schabowy, czy gulasz. Do tego ziemniaki zawsze są wodniste. Ile żołądków, tyle opinii. Jednak codzienna frekwencja i kolejki po wydawane obiady świadczą o popu-larności stołówkowego jedzenia.

Niewątpliwą zaletą odróżniającą UMCS-owską stołówkę od pozosta-łych jest to, że codziennie do posiłku podawany jest serek, jogurt, jabłko czy inna gruszka. Oczywiście stołów-ka oferuje tylko obiady. Śniadania i ko-lacje to już indywidualna sprawa stu-dentów, ale zrobienie kanapki raczej nie jest skomplikowaną sprawą. Natomiast codzienny obiad jest dla studenta, i nie tylko, ważnym warunkiem codziennego funkcjonowania.

Student - Makłowicz

Nie wszyscy korzystają z możliwości jedzenia na stołówce. Jest zbyt drogo, bo nie mają zniżki, nie smakuje im ta kuchnia, mają za daleko, albo lubią go-tować. Powodów jest wiele. Najprościej jest jeść na mieście, w restauracjach.

Przyznajmy szcze-rze: rzadko

szary

studencina korzysta z usług restauracji. Powód jest prosty-ceny. Chyba, że mó-wimy tu o szybkim jedzeniu, to znaczy: frytki, hamburgery czy cebularze. Na nie zawsze znajdzie się miejsce w żo-łądku zabieganego żaka. Każdy jednak z własnego doświadczenia wie, że hot--dogiem, na dłuższą metę, nie da się nasycić. Co więc robi cała rzesza nie korzystających z płatnych obiadów? Gotuje, smaży, piecze, dusi, smaruje i opieka na własną rękę. Ileż to historia zna przypadków kuchennych analfa-betów, którzy, przychodząc na studia, umieli zrobić tylko kanapkę. Kończąc je, mieli w jednym paluszku pół książ-ki kucharskiej. Głód pobudza do twór-czego myślenia, szczególnie w kuchni, a gotowanie jest prostsze niż się to po-zornie wydaje. Bo do cholery, ile moż-na jeść zupki chińskie!? Choć może nie powinienem bluźnić na to „lektu-rowe” jedzenie. Kiedy już kompletnie brak pomysłów i pieniędzy, to popular-ne „chińczyki” i pasztet też ratują przed głodem.

Ryż a dieta studenta albo oda do ryżu

Wątek chiński przeplata się częściej w akademickiej diecie. A to za sprawą ryżu. To, pochodzące ze wschodniej Azji zboże na stałe wpisało się do stu-denckiego menu. Dlaczego? Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze: cena, która oscyluje w granicach złoty trzydzieści, złoty sześćdziesiąt. Nie mówię tu o ryżu wuja Bena, bo na ten student nawet nie patrzy. Po drugie: w jednej paczce znaj-dziemy cztery porcje, a cztery porcje to cztery obiady. Po trzecie: ryżu nie trze-ba obierać, co pozwala na zaoszczędze-nie cennych minut w napiętym często grafiku codziennych zajęć. Po czwarte:

jest gotowy w pięt-

naście minut! Po piąte: aby ryż nie smakował jak wióry, wystarczy dodać podczas gotowania kostkę rosołową lub warzywko. Dzięki temu nabiera fajne-go żółtego koloru, a smak staje się bar-dziej wyrazisty. W końcu - po szóste: ryż można jeść prawie ze wszystkim. Z kotletami, sosami, mięsem, gulasza-mi, klopsami, jarzynami. Można jeść go na ostro, po wegetariańsku, na słod-ko z jogurtem czy konfiturami. A poza tym: jak fantastycznie, po miesiącu je-dzenia ryżu, smakują ziemniaki!

Desant z domu

Po co student jedzie do domu? Może zabrzmi to bezdusznie, ale głównie dla-tego, aby się najeść. No i po to, żeby uzu-pełnić ubytki w swojej lodówce. Gdyby zrobić rewizję w torbach studentów wracających z domu po weekendzie, okazałoby się, że prawie w każdej z nich znajdują się słoiki z bigosem lub sosem, kotlety i pierogi różnych rodza-jów oraz wiele innych pyszności. Takie jedzonko to skarb. Nie ma nic lepszego, niż smak domowego jedzenia na stancji. W tym miejscu należą się wielkie po-dziękowania wszystkim rodzicom, któ-rzy całe soboty i niedziele spędzają przy garach, aby ich pociechy przez cały ty-dzień czuły smak swojskiego jedzenia.

PUENTA

Jak brzmią trzy kłamstwa studen-ta? „Od jutra zaczynam się uczyć!”; „Przestaję pić!”; „Dziękuję, nie jestem głodny!” Oby chociaż to trzecie zdanie nie okazało się kłamstwem!

Michał Bielecki

Student w poniedziałek: „Jestem głod-ny!” Student we wtorek „Jestem głodny!”

W środę: „Jestem głodny!” W czwartek nareszcie coś nowego: „Dostałem stypen-

dium!!!” Student w piątek: „Nic nie pa-miętam!” Podobnie w sobotę: „Nic nie

pamiętam!” W końcu przychodzi niedzie-la i student stwierdza: „Aaaa! Już sobie

przypomniałem. Jestem głodny!”

RYS.

MIC

HA

Ł S

KR

ZYŃ

SK

I

RYS.

MIC

HA

Ł S

KR

ZYŃ

SK

I

Page 19: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200618

>> TAK ŻYJEMY

19OFENSYWA - marzec 2006

TAK ŻYJEMY <<

To jedynie dowcip, ale każdy żart ma jakąś podstawę, źdźbło praw-dy, na której się opiera. Ten akurat

czerpie ze stereotypu studenta, który robi wszystko, aby za jak najmniejsze pienią-dze dotrwać do kolejnego stypendium. Czy rzeczywistość jest podobna? Ten tekst jest próbą odpowiedzi na to pytanie. Zaznaczam na początku, że nie zajmuję się tu studentami mieszkającymi z rodzicami. Ci codziennie po powrocie z zajęć mają cieplutki pachnący obiadek na stole. Pod lupę biorę zaś tych, którzy zjeżdżają na stu-dia z różnych stron kraju. Mieszkających w akademikach, kwaterach i na stancjach. Ich dieta często odbiega od przyjętych standardów żywieniowych. Słowo „od-biega” wcale nie oznacza, że dieta ta jest gorsza, jest po prostu inna.

Podziały

Ze względu na sposób odżywiania, studentów można podzielić na kilka

grup. Najprostszy jest podział według płci. To proste: kobiety jedzą mniej i rzadziej niż mężczyźni. Biorąc pod uwagę, że ponad połowa z nich od-chudza się na przeróżne sposoby, to z pewnością studenckie życie ułatwia płci pięknej utrzymanie, spartańskiej często, diety. Istotny jest podział na żywiących się na własną rękę oraz korzystających z przybytku dobrej nadziei, czyli stołówki. W tym miej-scu zauważalna jest pewna prawidło-wość: mieszkańcy akademików czę-ściej korzystają ze stołówki niż żacy wynajmujący stancje czy mieszkania. Dzieje się tak głównie z powodu od-ległości. Stołówka mieści się w mia-steczku, więc najbliżej mają do niej mieszkańcy kampusu. Pozostali, roz-siani po kwaterach w całym mieście, musieliby często poświęcić około go-dziny w środku dnia, aby skorzystać z usług studenckiej żywicielki.

Żywicielka

Najpopularniejsze są miesięczne lub dwutygodniowe karnety na obiady. Jeżeli ma się zniżkę, obiady są na-prawdę tanie; miesięczny karnet kosztuje około siedemdzie-siąt złotych. Zniżka przysłu-guje tym, którzy mają niski dochód na osobę w rodzinie. Praktykowane jest tez sprze-dawanie zniżkowych kar-netów przez osoby, którym zniżka przysługuje, trzeba tylko do-brze poszukać. Karnet w peł-nej cenie nie jest już tak a t r a kcy jny. M i e s i ę c z n y kosztuje około sto czterdzieści złotych.

Trochę drogi, ale kusi wielu. Szczególnie tych, którzy w kuchni nie czują się zbyt dobrze a do gotowania mają dwie lewe ręce. Każdy spragniony i głodny może też liczyć tu na tani, jednorazowy posi-łek. Za jedyne cztery złote i pięć minut w kolejce możemy zjeść ziemniaki czy kaszę z mielonym i surówką.

Ciągle pieniądze i pieniądze, a co ze smakiem? Zdania są podzielone. Jedni twierdzą, że jedzenie, jakie serwuje tutejszy szef kuchni jest nawet smacz-ne. Inni znowu mówią, że po miesiącu wszystko smakuje tak samo okropnie. Nieważne, czy jest to kotlet schabowy, czy gulasz. Do tego ziemniaki zawsze są wodniste. Ile żołądków, tyle opinii. Jednak codzienna frekwencja i kolejki po wydawane obiady świadczą o popu-larności stołówkowego jedzenia.

Niewątpliwą zaletą odróżniającą UMCS-owską stołówkę od pozosta-łych jest to, że codziennie do posiłku podawany jest serek, jogurt, jabłko czy inna gruszka. Oczywiście stołów-ka oferuje tylko obiady. Śniadania i ko-lacje to już indywidualna sprawa stu-dentów, ale zrobienie kanapki raczej nie jest skomplikowaną sprawą. Natomiast codzienny obiad jest dla studenta, i nie tylko, ważnym warunkiem codziennego funkcjonowania.

Student - Makłowicz

Nie wszyscy korzystają z możliwości jedzenia na stołówce. Jest zbyt drogo, bo nie mają zniżki, nie smakuje im ta kuchnia, mają za daleko, albo lubią go-tować. Powodów jest wiele. Najprościej jest jeść na mieście, w restauracjach.

Przyznajmy szcze-rze: rzadko

szary

studencina korzysta z usług restauracji. Powód jest prosty-ceny. Chyba, że mó-wimy tu o szybkim jedzeniu, to znaczy: frytki, hamburgery czy cebularze. Na nie zawsze znajdzie się miejsce w żo-łądku zabieganego żaka. Każdy jednak z własnego doświadczenia wie, że hot--dogiem, na dłuższą metę, nie da się nasycić. Co więc robi cała rzesza nie korzystających z płatnych obiadów? Gotuje, smaży, piecze, dusi, smaruje i opieka na własną rękę. Ileż to historia zna przypadków kuchennych analfa-betów, którzy, przychodząc na studia, umieli zrobić tylko kanapkę. Kończąc je, mieli w jednym paluszku pół książ-ki kucharskiej. Głód pobudza do twór-czego myślenia, szczególnie w kuchni, a gotowanie jest prostsze niż się to po-zornie wydaje. Bo do cholery, ile moż-na jeść zupki chińskie!? Choć może nie powinienem bluźnić na to „lektu-rowe” jedzenie. Kiedy już kompletnie brak pomysłów i pieniędzy, to popular-ne „chińczyki” i pasztet też ratują przed głodem.

Ryż a dieta studenta albo oda do ryżu

Wątek chiński przeplata się częściej w akademickiej diecie. A to za sprawą ryżu. To, pochodzące ze wschodniej Azji zboże na stałe wpisało się do stu-denckiego menu. Dlaczego? Jest ku temu kilka powodów. Po pierwsze: cena, która oscyluje w granicach złoty trzydzieści, złoty sześćdziesiąt. Nie mówię tu o ryżu wuja Bena, bo na ten student nawet nie patrzy. Po drugie: w jednej paczce znaj-dziemy cztery porcje, a cztery porcje to cztery obiady. Po trzecie: ryżu nie trze-ba obierać, co pozwala na zaoszczędze-nie cennych minut w napiętym często grafiku codziennych zajęć. Po czwarte:

jest gotowy w pięt-

naście minut! Po piąte: aby ryż nie smakował jak wióry, wystarczy dodać podczas gotowania kostkę rosołową lub warzywko. Dzięki temu nabiera fajne-go żółtego koloru, a smak staje się bar-dziej wyrazisty. W końcu - po szóste: ryż można jeść prawie ze wszystkim. Z kotletami, sosami, mięsem, gulasza-mi, klopsami, jarzynami. Można jeść go na ostro, po wegetariańsku, na słod-ko z jogurtem czy konfiturami. A poza tym: jak fantastycznie, po miesiącu je-dzenia ryżu, smakują ziemniaki!

Desant z domu

Po co student jedzie do domu? Może zabrzmi to bezdusznie, ale głównie dla-tego, aby się najeść. No i po to, żeby uzu-pełnić ubytki w swojej lodówce. Gdyby zrobić rewizję w torbach studentów wracających z domu po weekendzie, okazałoby się, że prawie w każdej z nich znajdują się słoiki z bigosem lub sosem, kotlety i pierogi różnych rodza-jów oraz wiele innych pyszności. Takie jedzonko to skarb. Nie ma nic lepszego, niż smak domowego jedzenia na stancji. W tym miejscu należą się wielkie po-dziękowania wszystkim rodzicom, któ-rzy całe soboty i niedziele spędzają przy garach, aby ich pociechy przez cały ty-dzień czuły smak swojskiego jedzenia.

PUENTA

Jak brzmią trzy kłamstwa studen-ta? „Od jutra zaczynam się uczyć!”; „Przestaję pić!”; „Dziękuję, nie jestem głodny!” Oby chociaż to trzecie zdanie nie okazało się kłamstwem!

Michał Bielecki

Student w poniedziałek: „Jestem głod-ny!” Student we wtorek „Jestem głodny!”

W środę: „Jestem głodny!” W czwartek nareszcie coś nowego: „Dostałem stypen-

dium!!!” Student w piątek: „Nic nie pa-miętam!” Podobnie w sobotę: „Nic nie

pamiętam!” W końcu przychodzi niedzie-la i student stwierdza: „Aaaa! Już sobie

przypomniałem. Jestem głodny!”

RYS.

MIC

HA

Ł S

KR

ZYŃ

SK

I

RYS.

MIC

HA

Ł S

KR

ZYŃ

SK

I

Page 20: Ofensywa nr 2

Interesujesz się postacią Marii Komornickiej. Dlaczego ona cię fa-scynuje? Mogłabyś mi coś o niej po-wiedzieć?

- Kiedyś ci powiedziałam, że jest to jedyny filozof w spódnicy z okresu Młodej Polski. To szalenie oryginalna postać. I w nieco innym sensie, niż po-wszechnie przyjęło się tę jej niecodzien-ność oceniać.

Mówisz o kobiecie, która nosiła męskie ubrania?

- Tak, ale to nie wszystko. Komornicka posiadała samodzielny i w gruncie rzeczy integralny światopogląd. Co prawda dostrzega się w jej tekstach pewne inspiracje Przybyszewskim, ale

jest to tylko fascyna-cja jego poetyką, a nie światopoglądem. Niby najbardziej fascynu-jące jest w niej to, że w pewnym momen-cie stwierdziła, iż jest mężczyzną, zmieniła imię i nazwisko na Piotr Włast, przepro-wadziła się do odlud-nego dworku i tam w spokoju ćpała i pi-sała na przemian. Ale to nie wszyst-ko...

Pisała jak mężczyzna?

- Dla Przybyszewskiego charakterystyczny jest mit androgy-ne, czyli bytu bę-dącego powiąza-niem pierwiastku kobiecego i mę-skiego, natomiast

Komornicka była zainteresowana tylko pierwiastkiem męskim, ale nie w sensie jakiejś dewiacji. Maria Komornicka nie była transwestytką, jak to próbują nie-którzy nam wmówić. Ona chciała być mężczyzną, ale nie dlatego, że źle czuła się w ciele kobiety. W porządku: wy-rwała sobie wszystkie zęby, żeby mieć męski zarys szczęki, ale to był efekt cięż-kiej choroby psychicznej. Współczesne drag-queens to wyrachowana na zimno perwersja, której w Komornickiej nie było. To była postać tragiczna, ponieważ chciała dokonać rzeczy niemożliwej - wykorzenić swoją kobiecą mentalność, zastąpić ją męskim sposobem myśle-nia i działania. Fascynował ją model tej Nietzcheańskiej siły, siły indywiduali-zmu i nieskrępowania myśli.

Jak rozumiesz tą siłę?- Dziejowa rola kobiety okazała się

nieco inna od męskiej, stało się to za sprawą obyczajów oraz psychologii. Historia świata ukazuje, że tylko mę-ski sposób myślenia może prowokować dziejowe przełomy. Mężczyzna zdolny jest do logicznego myślenia, takiego myślenia, które by przekonywało in-nych; zdolny jest także do wielkich na-miętności i pasji oddawania się swoim zainteresowaniom. Ja nie twierdzę, że kobieta tego nie ma, ale że tych cech po-winna nieustannie uczyć się od mężczy-zny, jeśli chce na równi z nim uczestni-czyć w rozwoju cywilizacji. Tymczasem w naszym momencie dziejowym kobie-ta epatuje swoją kobiecością i uważa, że to jedyna forma emancypacji: odciąć się od patriarchatu, stać się wolną. Tyle że to głupia wolność, bo prowadzi tylko do swobody obyczajów, a nie do zmiany postrzegania kobiety jako pełnopraw-nego partnera mężczyzny w tworzeniu historii. Sama kobieta, choć swobodna i niezależna, nadal pozostaje intelek-

tualnie niżej niż mężczyzna. Właśnie to mam za złe feministkom sympaty-zującym z lewactwem. Zwróć uwagę na teksty Agnieszki Graff czy Kingi Dunin. One epatują kobiecością, któ-ra tak naprawdę nic nie znaczy, po-nieważ jest tworem czysto subiektyw-nym, taką zabaweczką, którą straszy się rzesze tych wstrętnych facetów. Natomiast to, do czego odwoływała się Komornicka – siła, indywidualność, ekspresja wyrażania siebie, wreszcie pasja głoszenia własnych przekonań i jej konsekwencja w formie zdolności kreowania historii – jest przypadło-ścią wyłącznie męską. To ją fascyno-wało i taka chciała być.

Czy oprócz Komornickiej inspi-rują cię inne pisarki?

- Tak. Na przykład, jestem pod wrażeniem tekstów publicystycznych Orzeszkowej, a zwłaszcza Kilka słów o kobietach. Jest to jedyny polski sen-sowny manifest feministyczny, jaki kie-dykolwiek powstał.

Kategorycznie się wyrażasz...- Nie, Orzeszkowa była świetną pu-

blicystką i nie dorównują jej wszystkie te Kingi Dunin, Kazimiery Szczuki czy Agnieszki Graff. Orzeszkowa zapisała w nim bardzo ważną myśl: że kobieta nigdy nie stanie się równa mężczyź-nie, jeżeli nie dorówna mu

intelektualnie. Bardzo rozsądnie postulowała, żeby dorównać mężczyź-nie, zaakceptować to, co on stworzył. I słusznie, bo niszczeniem dojdzie-my tylko i wyłącznie do nihilizmu powiązanego z polityką no future (a nie z Nietzschem). Samo nisz-czenie niczego nowego nie stworzy, ale przedłuży cha-os.

W swoich tekstach używasz rodzaju męskie-go. Co chcesz przez to osią-gnąć?

- W ten sposób próbu-ję realizować coś niereal-nego. Mianowicie - chcę wejść w umysł męski. Jest to forma ćwiczeń. Jest to też sposób przełamania pewnych kon-wencji: z reguły ckliwe teksty, teksty o miłości były pisane z perspektywy kobiety. Na przykład zapiski Bridget Jones, Grochola i te inne. Rzeczy, które możnaby właściwie spalić, bo nie pozostawiają żadnego głębszego wrażenia. Teksty traktujące o związ-kach z drugim człowiekiem, anali-tycznie najgłębsze, zostały przeka-zane przez mężczyzn. Przypomnij sobie rewelacyjne kreacje kobiet

u Dostojewskiego. Nastasję Filipownę chociażby. Człowiek za życia ponoć nie lubił kobiet, ale ile potrafił w nich do-strzec! Co jeszcze? Na przykład teksty Wojaczka, które są pisane z per-spektywy ko-biety. To jest dla mnie ideał, choć w ł a ś c i -w i e tylko

ONA JEST Z HARTOWNEJ STALI - Z DIAMENTU

Marzena Dobner, absolwentka filologii polskiej KUL, doktorantka w Katedrze Teorii Literatury KUL,

poetka, publicystka. Od 1993 do 2003 roku działała w Klubie Literacko-

Dziennikarskim przy Domu Kultury „Czechów” w Lublinie, współredagu-

jąc czasopismo „Kaprys”.

z Marzeną Dobner rozmawia Leszek Onak

strzec! Co jeszcze? Na przykład teksty Wojaczka, które są pisane z per-spektywy ko-biety. To jest dla mnie ideał, choć w ł a ś c i -w i e tylko

Page 21: Ofensywa nr 2

Interesujesz się postacią Marii Komornickiej. Dlaczego ona cię fa-scynuje? Mogłabyś mi coś o niej po-wiedzieć?

- Kiedyś ci powiedziałam, że jest to jedyny filozof w spódnicy z okresu Młodej Polski. To szalenie oryginalna postać. I w nieco innym sensie, niż po-wszechnie przyjęło się tę jej niecodzien-ność oceniać.

Mówisz o kobiecie, która nosiła męskie ubrania?

- Tak, ale to nie wszystko. Komornicka posiadała samodzielny i w gruncie rzeczy integralny światopogląd. Co prawda dostrzega się w jej tekstach pewne inspiracje Przybyszewskim, ale

jest to tylko fascyna-cja jego poetyką, a nie światopoglądem. Niby najbardziej fascynu-jące jest w niej to, że w pewnym momen-cie stwierdziła, iż jest mężczyzną, zmieniła imię i nazwisko na Piotr Włast, przepro-wadziła się do odlud-nego dworku i tam w spokoju ćpała i pi-sała na przemian. Ale to nie wszyst-ko...

Pisała jak mężczyzna?

- Dla Przybyszewskiego charakterystyczny jest mit androgy-ne, czyli bytu bę-dącego powiąza-niem pierwiastku kobiecego i mę-skiego, natomiast

Komornicka była zainteresowana tylko pierwiastkiem męskim, ale nie w sensie jakiejś dewiacji. Maria Komornicka nie była transwestytką, jak to próbują nie-którzy nam wmówić. Ona chciała być mężczyzną, ale nie dlatego, że źle czuła się w ciele kobiety. W porządku: wy-rwała sobie wszystkie zęby, żeby mieć męski zarys szczęki, ale to był efekt cięż-kiej choroby psychicznej. Współczesne drag-queens to wyrachowana na zimno perwersja, której w Komornickiej nie było. To była postać tragiczna, ponieważ chciała dokonać rzeczy niemożliwej - wykorzenić swoją kobiecą mentalność, zastąpić ją męskim sposobem myśle-nia i działania. Fascynował ją model tej Nietzcheańskiej siły, siły indywiduali-zmu i nieskrępowania myśli.

Jak rozumiesz tą siłę?- Dziejowa rola kobiety okazała się

nieco inna od męskiej, stało się to za sprawą obyczajów oraz psychologii. Historia świata ukazuje, że tylko mę-ski sposób myślenia może prowokować dziejowe przełomy. Mężczyzna zdolny jest do logicznego myślenia, takiego myślenia, które by przekonywało in-nych; zdolny jest także do wielkich na-miętności i pasji oddawania się swoim zainteresowaniom. Ja nie twierdzę, że kobieta tego nie ma, ale że tych cech po-winna nieustannie uczyć się od mężczy-zny, jeśli chce na równi z nim uczestni-czyć w rozwoju cywilizacji. Tymczasem w naszym momencie dziejowym kobie-ta epatuje swoją kobiecością i uważa, że to jedyna forma emancypacji: odciąć się od patriarchatu, stać się wolną. Tyle że to głupia wolność, bo prowadzi tylko do swobody obyczajów, a nie do zmiany postrzegania kobiety jako pełnopraw-nego partnera mężczyzny w tworzeniu historii. Sama kobieta, choć swobodna i niezależna, nadal pozostaje intelek-

tualnie niżej niż mężczyzna. Właśnie to mam za złe feministkom sympaty-zującym z lewactwem. Zwróć uwagę na teksty Agnieszki Graff czy Kingi Dunin. One epatują kobiecością, któ-ra tak naprawdę nic nie znaczy, po-nieważ jest tworem czysto subiektyw-nym, taką zabaweczką, którą straszy się rzesze tych wstrętnych facetów. Natomiast to, do czego odwoływała się Komornicka – siła, indywidualność, ekspresja wyrażania siebie, wreszcie pasja głoszenia własnych przekonań i jej konsekwencja w formie zdolności kreowania historii – jest przypadło-ścią wyłącznie męską. To ją fascyno-wało i taka chciała być.

Czy oprócz Komornickiej inspi-rują cię inne pisarki?

- Tak. Na przykład, jestem pod wrażeniem tekstów publicystycznych Orzeszkowej, a zwłaszcza Kilka słów o kobietach. Jest to jedyny polski sen-sowny manifest feministyczny, jaki kie-dykolwiek powstał.

Kategorycznie się wyrażasz...- Nie, Orzeszkowa była świetną pu-

blicystką i nie dorównują jej wszystkie te Kingi Dunin, Kazimiery Szczuki czy Agnieszki Graff. Orzeszkowa zapisała w nim bardzo ważną myśl: że kobieta nigdy nie stanie się równa mężczyź-nie, jeżeli nie dorówna mu

intelektualnie. Bardzo rozsądnie postulowała, żeby dorównać mężczyź-nie, zaakceptować to, co on stworzył. I słusznie, bo niszczeniem dojdzie-my tylko i wyłącznie do nihilizmu powiązanego z polityką no future (a nie z Nietzschem). Samo nisz-czenie niczego nowego nie stworzy, ale przedłuży cha-os.

W swoich tekstach używasz rodzaju męskie-go. Co chcesz przez to osią-gnąć?

- W ten sposób próbu-ję realizować coś niereal-nego. Mianowicie - chcę wejść w umysł męski. Jest to forma ćwiczeń. Jest to też sposób przełamania pewnych kon-wencji: z reguły ckliwe teksty, teksty o miłości były pisane z perspektywy kobiety. Na przykład zapiski Bridget Jones, Grochola i te inne. Rzeczy, które możnaby właściwie spalić, bo nie pozostawiają żadnego głębszego wrażenia. Teksty traktujące o związ-kach z drugim człowiekiem, anali-tycznie najgłębsze, zostały przeka-zane przez mężczyzn. Przypomnij sobie rewelacyjne kreacje kobiet

u Dostojewskiego. Nastasję Filipownę chociażby. Człowiek za życia ponoć nie lubił kobiet, ale ile potrafił w nich do-strzec! Co jeszcze? Na przykład teksty Wojaczka, które są pisane z per-spektywy ko-biety. To jest dla mnie ideał, choć w ł a ś c i -w i e tylko

ONA JEST Z HARTOWNEJ STALI - Z DIAMENTU

Marzena Dobner, absolwentka filologii polskiej KUL, doktorantka w Katedrze Teorii Literatury KUL,

poetka, publicystka. Od 1993 do 2003 roku działała w Klubie Literacko-

Dziennikarskim przy Domu Kultury „Czechów” w Lublinie, współredagu-

jąc czasopismo „Kaprys”.

z Marzeną Dobner rozmawia Leszek Onak

strzec! Co jeszcze? Na przykład teksty Wojaczka, które są pisane z per-spektywy ko-biety. To jest dla mnie ideał, choć w ł a ś c i -w i e tylko

Page 22: Ofensywa nr 2

>> TAK TWORZYMY

23

TAK TWORZYMY <<

emocjonalny. Nie chciałabym kalko-wać czyichś dokonań, ale własnymi środkami osiągnąć przybliżony efekt. Wnikliwością analizy powściągnąć ty-powo kobiecą nadwrażliwość emocjo-nalną.

Boisz się swojej kobiecości?- Nie boję się swojej kobiecości,

pragnę tylko ją wzbogacić o pierwia-stek męski. Kiedyś nawet miałam plan napisania powieści kobiecej, ale ubie-gła mnie Manuela Gretkowska wydając Polkę, czyli zapis doświadczeń kobiety w ciąży. Miałam pomysł, żeby napisać podobny dziennik dla swojego niena-rodzonego jeszcze dziecka. I myślę, że byłaby to najpełniejsza i myślowo najdojrzalsza rzecz, jaką kiedykolwiek stworzyłam. Mimo że byłaby nieziem-sko sentymentalna i banalna.

Do czego zatem dążysz?- Zrozum: nie walczę ze stylem

kobiety, ale jedynie go modyfikuję, rozwijam i wzbogacam. Nie piszę tek-stów, w których walczę o uznanie jako kobieta. Takie utworki-potworki mam już za sobą. W tym momencie jest to tylko i wyłącznie mój poznawczy ka-

prys. Inspirowany tym co czytałam, tym co przemyślałam i tym co przeży-łam. Powtórzę ci jeszcze raz: nie prze-kraczam kobiecości, tylko integruję ją z tym, co na pewno jest ludzkie, choć niekoniecznie typowo kobiece.

Nie mogłabyś pisać po męsku, tak jak pragniesz, ale jako kobieta, nie używając tej maniery zmiany płci?

Ja piszę jak kobieta, tylko z per-spektywy mężczyzny. Ten dualizm się zauważa i ten dualizm się czuje. Jak ko-bieta pisze po męsku, ludzie zaczynają interpretować to wyłącznie psycholo-gicznie, uciekają od racjonalnych ocen, bo to przecież kobieta, taka eteryczna i ulotna.

Zatem jak powinni to interpre-tować?

- To jest zabieg artystyczny. To jest prowokacja intelektualna. Próba in-tegracji, pewien eksperyment z samą sobą, ze światem, ze wszystkim co nas otacza. Taki jest mój wybór. To nie jest konieczność, w którą wepchnęło mnie jakieś rozchwia-

nie emocjonalne. To jest efekt poszu-kiwań. Być może przeprowadzany troszkę na zimno. W przeciwieństwie do Komornickiej, której późne liryki z męskim podmiotem są pozbawione tej słynnej brzytwy-egzaltacji, z których przebijają już tylko konwencje i reto-ryczny spokój, przypominający grzecz-nych parnasistów - mój męski podmiot jest wyzwaniem.

Ja nie chcę tworzyć nowej konwen-cji. Być może bardziej na spokojnie chcę przeprowadzić to, co chciała zro-bić Komornicka. I może bardziej li-teracko przedstawić to, o czym pisała Orzeszkowa. Wprowadzić do literatury to, o czym Maria Skłodowska-Curie na-pisała w listach do rodziny.

Dzięki wielce za wywiad i życzę ci wesołej pracy poznawczej i nauko-wej.

- Dzięki

Rozmawiał: Leszek Onak

Człowiek? „Gdyby zwierzę zabiło z premedytacją, byłby to ludzki odruch”. Ja się zgadzam, a ty? To istota naszego is tnienia, ten koktajl z chamstwa,

obłudy i zakłamania. Nawet, jeśli ktoś przez całe życie dryfuje na tratwie zbudowanej przez swoich przodków z zasad, szumnych haseł i wiary w ludzi, za sad zwią-zanych grubą liną samozaparcia, to i tak w pewnym momencie pojawi się sztorm wywołany przez kolejne, piętrzące się zawody życiowe. Nie ma człowieka, który nie spadłby choć raz z tratwy. Każdy spada i to akurat jest tylko kwestia czasu. Ci najsłabsi, albo najbardziej wrażliwi topią się wszelkimi rodzajami samobójstw: skoki z bloków, szubienice z pasków lub sznurowadeł, tabletki nasenne, złote strzały, popodcinane żyły i tak dalej i tak dalej. Prawdziwy problem maja ci, którzy się wynurza-ją z koktajlowych odmętów. Wśród nich (nas) rodzą się miliony chorób psychicznych, które świadczą niestety o nor malności swoich ofiar. Jeśli ktoś po zachłyśnięciu się tym szambem nie przejawia żadnych oznak odchyłu, to albo od po czątku (zanim spadł z tratwy) był skurwie-lem, który nie powi nien się urodzić, albo udaje, że nic mu nie jest. Udawać mo żna bardzo długo, może nawet przez całe życie, a przez pięć lat to na sto procent. Tak, bardzo, bardzo długo można udawać. Jest tylko jed-na zasada tej gry normalności z obłędem. Przed sobą nie wolno pozować zdrowego. Jeśli jesteś topielcem z odzysku nie wmawiaj sobie, że nic ci nie jest. W ten sposób skazujesz się na dom wariatów, a w najlepszym przypadku na częste wizyty u psychiatry, które i tak ( co

tu się oszukiwać) są obwodnicą do domu waria-tów. Szczególnie ważne jest to, żeby nie udawać, w momentach kryzysowych, kiedy czujesz, że na monitorze twojego losu wyświetla się ogromny, migający napis „Game Over”. Na początku opa-dają ręce, później wszys tko zależy od twojej psy-

chiki- zaczynasz płakać, krzyczeć, wyrywać włosy z głowy, zażywać tabletki uspokajające, pić, ćpać, obmyślać najmniej bolesną formę samobójstwa, albo

zaczy nasz pisać opowiadania, wiersze, cokolwiek. Można jeszcze malować na przykład. Często zdarzają się kombinacje wyżej wymienionych przykładów reakcji na game over.

Jeśli już przeżyjesz i nie trafisz do psychiatryka, to zna-czy, że udało ci się tym razem ( kolejny raz) przechytrzyć obłęd. Wtedy, po jakimś, niesprecyzowanym czasie na znajomym już monitorze twojego losu, na błękitnym tle, pojawia się pulsujący powoli napis „New Game”. Oczy-wiście wtedy postanawiasz zastosować nową technikę gry i zarzekasz się przed sobą, że nie popełnisz tych sa-mych błędów, czytasz przewodniki, przy rzekasz, że bę-dziesz słuchać rad bardziej doświadczonych gr aczy i tak dalej. W miarę jednak zabłąkiwania się w pamięci kolej-nych elementów ostatniego załamania, nowa technika roz mywa się jakoś i popełniasz dokładnie te same głu-pie błędy. I co? - A co, kurwa, myślałeś - kolejny kryzys, z którym możesz sobie już nie poradzić

Kinga Nieczaja

z gobmy

zaczy nasz pisaMożna jeszcze malowasię kombinacje wyna game over.

Jeśczy, że udaobłęd. Wtedy, po jakimznajomym jupojawia si

RYS. M

AR

IUSZ M

IER

ZEJE

WSK

I

sobą, ze światem, ze wszystkim co nas otacza. Taki jest mój wybór. To nie jest konieczność, w którą wepchnęło

Page 23: Ofensywa nr 2

>> TAK TWORZYMY

23

TAK TWORZYMY <<

emocjonalny. Nie chciałabym kalko-wać czyichś dokonań, ale własnymi środkami osiągnąć przybliżony efekt. Wnikliwością analizy powściągnąć ty-powo kobiecą nadwrażliwość emocjo-nalną.

Boisz się swojej kobiecości?- Nie boję się swojej kobiecości,

pragnę tylko ją wzbogacić o pierwia-stek męski. Kiedyś nawet miałam plan napisania powieści kobiecej, ale ubie-gła mnie Manuela Gretkowska wydając Polkę, czyli zapis doświadczeń kobiety w ciąży. Miałam pomysł, żeby napisać podobny dziennik dla swojego niena-rodzonego jeszcze dziecka. I myślę, że byłaby to najpełniejsza i myślowo najdojrzalsza rzecz, jaką kiedykolwiek stworzyłam. Mimo że byłaby nieziem-sko sentymentalna i banalna.

Do czego zatem dążysz?- Zrozum: nie walczę ze stylem

kobiety, ale jedynie go modyfikuję, rozwijam i wzbogacam. Nie piszę tek-stów, w których walczę o uznanie jako kobieta. Takie utworki-potworki mam już za sobą. W tym momencie jest to tylko i wyłącznie mój poznawczy ka-

prys. Inspirowany tym co czytałam, tym co przemyślałam i tym co przeży-łam. Powtórzę ci jeszcze raz: nie prze-kraczam kobiecości, tylko integruję ją z tym, co na pewno jest ludzkie, choć niekoniecznie typowo kobiece.

Nie mogłabyś pisać po męsku, tak jak pragniesz, ale jako kobieta, nie używając tej maniery zmiany płci?

Ja piszę jak kobieta, tylko z per-spektywy mężczyzny. Ten dualizm się zauważa i ten dualizm się czuje. Jak ko-bieta pisze po męsku, ludzie zaczynają interpretować to wyłącznie psycholo-gicznie, uciekają od racjonalnych ocen, bo to przecież kobieta, taka eteryczna i ulotna.

Zatem jak powinni to interpre-tować?

- To jest zabieg artystyczny. To jest prowokacja intelektualna. Próba in-tegracji, pewien eksperyment z samą sobą, ze światem, ze wszystkim co nas otacza. Taki jest mój wybór. To nie jest konieczność, w którą wepchnęło mnie jakieś rozchwia-

nie emocjonalne. To jest efekt poszu-kiwań. Być może przeprowadzany troszkę na zimno. W przeciwieństwie do Komornickiej, której późne liryki z męskim podmiotem są pozbawione tej słynnej brzytwy-egzaltacji, z których przebijają już tylko konwencje i reto-ryczny spokój, przypominający grzecz-nych parnasistów - mój męski podmiot jest wyzwaniem.

Ja nie chcę tworzyć nowej konwen-cji. Być może bardziej na spokojnie chcę przeprowadzić to, co chciała zro-bić Komornicka. I może bardziej li-teracko przedstawić to, o czym pisała Orzeszkowa. Wprowadzić do literatury to, o czym Maria Skłodowska-Curie na-pisała w listach do rodziny.

Dzięki wielce za wywiad i życzę ci wesołej pracy poznawczej i nauko-wej.

- Dzięki

Rozmawiał: Leszek Onak

Człowiek? „Gdyby zwierzę zabiło z premedytacją, byłby to ludzki odruch”. Ja się zgadzam, a ty? To istota naszego is tnienia, ten koktajl z chamstwa,

obłudy i zakłamania. Nawet, jeśli ktoś przez całe życie dryfuje na tratwie zbudowanej przez swoich przodków z zasad, szumnych haseł i wiary w ludzi, za sad zwią-zanych grubą liną samozaparcia, to i tak w pewnym momencie pojawi się sztorm wywołany przez kolejne, piętrzące się zawody życiowe. Nie ma człowieka, który nie spadłby choć raz z tratwy. Każdy spada i to akurat jest tylko kwestia czasu. Ci najsłabsi, albo najbardziej wrażliwi topią się wszelkimi rodzajami samobójstw: skoki z bloków, szubienice z pasków lub sznurowadeł, tabletki nasenne, złote strzały, popodcinane żyły i tak dalej i tak dalej. Prawdziwy problem maja ci, którzy się wynurza-ją z koktajlowych odmętów. Wśród nich (nas) rodzą się miliony chorób psychicznych, które świadczą niestety o nor malności swoich ofiar. Jeśli ktoś po zachłyśnięciu się tym szambem nie przejawia żadnych oznak odchyłu, to albo od po czątku (zanim spadł z tratwy) był skurwie-lem, który nie powi nien się urodzić, albo udaje, że nic mu nie jest. Udawać mo żna bardzo długo, może nawet przez całe życie, a przez pięć lat to na sto procent. Tak, bardzo, bardzo długo można udawać. Jest tylko jed-na zasada tej gry normalności z obłędem. Przed sobą nie wolno pozować zdrowego. Jeśli jesteś topielcem z odzysku nie wmawiaj sobie, że nic ci nie jest. W ten sposób skazujesz się na dom wariatów, a w najlepszym przypadku na częste wizyty u psychiatry, które i tak ( co

tu się oszukiwać) są obwodnicą do domu waria-tów. Szczególnie ważne jest to, żeby nie udawać, w momentach kryzysowych, kiedy czujesz, że na monitorze twojego losu wyświetla się ogromny, migający napis „Game Over”. Na początku opa-dają ręce, później wszys tko zależy od twojej psy-

chiki- zaczynasz płakać, krzyczeć, wyrywać włosy z głowy, zażywać tabletki uspokajające, pić, ćpać, obmyślać najmniej bolesną formę samobójstwa, albo

zaczy nasz pisać opowiadania, wiersze, cokolwiek. Można jeszcze malować na przykład. Często zdarzają się kombinacje wyżej wymienionych przykładów reakcji na game over.

Jeśli już przeżyjesz i nie trafisz do psychiatryka, to zna-czy, że udało ci się tym razem ( kolejny raz) przechytrzyć obłęd. Wtedy, po jakimś, niesprecyzowanym czasie na znajomym już monitorze twojego losu, na błękitnym tle, pojawia się pulsujący powoli napis „New Game”. Oczy-wiście wtedy postanawiasz zastosować nową technikę gry i zarzekasz się przed sobą, że nie popełnisz tych sa-mych błędów, czytasz przewodniki, przy rzekasz, że bę-dziesz słuchać rad bardziej doświadczonych gr aczy i tak dalej. W miarę jednak zabłąkiwania się w pamięci kolej-nych elementów ostatniego załamania, nowa technika roz mywa się jakoś i popełniasz dokładnie te same głu-pie błędy. I co? - A co, kurwa, myślałeś - kolejny kryzys, z którym możesz sobie już nie poradzić

Kinga Nieczaja

z gobmy

zaczy nasz pisaMożna jeszcze malowasię kombinacje wyna game over.

Jeśczy, że udaobłęd. Wtedy, po jakimznajomym jupojawia si

RYS. M

AR

IUSZ M

IER

ZEJE

WSK

I

sobą, ze światem, ze wszystkim co nas otacza. Taki jest mój wybór. To nie jest konieczność, w którą wepchnęło

Page 24: Ofensywa nr 2

24

>> TAK TWORZYMY

25

TAK TWORZYMY <<

24

Dlaczego taka jestem? I dlaczego inni tacy są? I czy oni już tacy są, czy to ja wyrabiam ich stosunek do siebie? I dla-czego muszę kłamać? Nie muszę przecież. Rzeczywistość mi

nie odpowiada, wiec ją zmieniam. Ja wierzę w swoje kłamstwa. Moje kłamstwa są moim domem. Jestem mitomanką. A może faszy-stką, bo chcę eksterminować rzeczywistość. Zniszczyć ją raz na za-wsze. Chciałabym być wolna, a sama siebie tej wolności pozba-wiam. Im bardziej jej pragnę, tym jestem od niej dalej. Od tej wol-ności z piosenek. Definicja wolności: brak kontroli z zewnątrz. Ale co z tego, kiedy zniewalam sama siebie. Zła definicja. A może zniewa-lam siebie pod wpływem tej kontroli. Co ludzie powiedzą, skąd we-zmę pieniądze? A mama? Jej zdanie jest najważniejsze. Gdyby nie to „zewnątrz”, już by mnie tu nie było, wynurzyła bym się z tej naszej teraźniejszości.A może nie mam odwagi rzucić wszystkiego i tłuma-czę się „zew nątrz”. „Odwaga”- kolejne hasło, słowo klucz. Definicja odw agi: zdolność do postępowania zgodnie z własną wolą, mimo wszel kich przeciwności, niekiedy bardzo brutalnych. Rozwijając: „wola” - coś, co niby każdy z nas ma, inaczej chęć? Nie. Ocho ta? Też nie. Twór abstrakcyjny, nie wiadomo, czy istnieje. „Wolna wola”, ten termin to już przegięcie. Wola to taka miej scowość jest. Dziura zabita dechami, a środkiem biegną tory, po których jeżdżą rosyjskie pociągi towarowe

Kinga Nieczaja

KOLE

JNY

DZI

EŃR

YS.

AN

NA D

AR

MO

CH

WA

Ł

Bunt przeciwko absurdowi tego świata jest dowodem na to, że nadal tkwią w nas mechanizmy obronne i samo-zachowawcze, bunt jest miarą naszego człowieczeństwa.

Pewna dziewczyna nosiła się dumnie z psią obrożą na szyi. Kiedy zaintrygowany jej wyglądem zapytałem: „po co to nosisz?”, odpowiedziała: „bo wiesz, ja lubię szokować”.

Potrzeba wyróżnienia się w świecie, gdzie w każdą intym-ną sferę życia wdzierają się media, jest mechanizmem, który niejednokrotnie determinuje zachowania. Powszechne jest dziś szokowanie, buntowanie się bez pokrycia. Kabotyństwo. Takie zjawiska, postawy to tylko czysta i bezmyślna destruk-cja prawdziwych wartości. Szokowanie nie jest twórcze, nie przekracza nigdy swej formy, nie buduje nowej. Popkulturowe osobowości decydują o trendach i modach. Nowość, oryginal-ność utożsamiana jest z ja-kością. Efektowne przekra-czanie granic (moralności, przyzwoitości, zdrowego rozsądku i dobrego smaku) lansowane jest jako bunt przeciwko skostnieniu.

W każdą sferę życia wdzierają się media, które dla zysku propagują wciąż to nowe postawy i wartości. Ich cechą szczególną jest bezrefleksyjność i pstroka-cizna - język bardzo ubogi i martwy. Media kształtują obyczajowość, style zacho-wań i postaw, modelują nasz sposób myślenia. Bunt jest

tu chwytem marketingowym, który działa niezawodnie na konformistycznego odbiorcę spragnionego świeżych, łatwych doznań i potrzebującego autorytetu. Ludzie „odbywają” swo-je życia, a nie przeżywają go. Są ślepi. Ślepiec nie odzyska wzroku przez samo wymówienie słów: „chcę widzieć”. Bunt bez pokrycia równa się tylko nowość. A nowość jest kusząca.

Trzeba być, aby się zbuntowaćOglądałem kiedyś program w telewizji, do którego został za-

proszony Sławomir Shuty, autor powieści Zwał. Książka ta była dla redaktorów i gości wygodnym pretekstem do rozpoczęcia pseudointelektualnej dyskusji na temat Być czy mieć, w której pi-sarz nie wziął czynnego udziału; być może dlatego, że cała roz-mowa skupiła się na problemie chęci posiadania, jako kluczowej dla tego podziału. Potem, wśród aktorów i piosenkarzy została

przeprowadzona absurdalna an-kieta: „kim jesteś: materialistą czy idealistą i dlaczego?”

Shuty próbował wytłuma-czyć, że problem jest bardziej złożony niż tylko prosty po-dział na ludzi, którzy ulegli konsumpcji i na tych, którzy nie konsumują, ale jego wy-wody zakrzyczał wszędobylski Michał Wiśniewski, który za-klinał się, że dzień wcześniej za swój koncert w supermarkecie nie wziął ani złotówki.

Zwał to opowieść o współcze-snym świecie. O kapitalizmie, pracy w dużych korporacjach. Świat biznesu to zamknięte śro-

Żremy, śpimy, kopcimy się, stygniemy pod okupacją mediów,

pod dyktatem technologii. Chcąc zachować resztki przyzwoitości,

musimy się sprzeciwiać. Mamy prawo do aktów terroru!

Sławomir Shuty

% Krytycy oszaleli. Podobno. Zrobiłeś furorę.& Zrobiłem kupę.% Brawo, synu. Moja krew! Na Biennale?& Tak. Początkowo miałem tylko obsikać ściany polskiego

pawilonu, wiesz, oznaczyć moczem swoje terytorium. A kupa to był impuls. Raz - dwa wyprodukowałem ekskrementalny artefakt.

% Spontanicznie.& W pełni spontanicznie. Już dawno interesowały mnie wy-

dzieliny człowieka. Teraz przyszedł czas na kupę.% Lepiej późno niż wcale. Co czułeś, pracując nad kupą?& Satysfakcję. To tak, jakbym nasrał na całe postkapita-

listyczne społeczeństwo. Tak to zresztą zostało odebrane. Owacyjnie.

% Gdzie jak gdzie, ale w Wenecji krytyka jest na poziomie. & Tak, tylko u nas jest reakcyjnie i represyjnie...

Jan Klata, Uśmiech grejpruta

RYS. M

AC

IEJ IG

NAC

IUK

Page 25: Ofensywa nr 2

24

>> TAK TWORZYMY

25

TAK TWORZYMY <<

24

Dlaczego taka jestem? I dlaczego inni tacy są? I czy oni już tacy są, czy to ja wyrabiam ich stosunek do siebie? I dla-czego muszę kłamać? Nie muszę przecież. Rzeczywistość mi

nie odpowiada, wiec ją zmieniam. Ja wierzę w swoje kłamstwa. Moje kłamstwa są moim domem. Jestem mitomanką. A może faszy-stką, bo chcę eksterminować rzeczywistość. Zniszczyć ją raz na za-wsze. Chciałabym być wolna, a sama siebie tej wolności pozba-wiam. Im bardziej jej pragnę, tym jestem od niej dalej. Od tej wol-ności z piosenek. Definicja wolności: brak kontroli z zewnątrz. Ale co z tego, kiedy zniewalam sama siebie. Zła definicja. A może zniewa-lam siebie pod wpływem tej kontroli. Co ludzie powiedzą, skąd we-zmę pieniądze? A mama? Jej zdanie jest najważniejsze. Gdyby nie to „zewnątrz”, już by mnie tu nie było, wynurzyła bym się z tej naszej teraźniejszości.A może nie mam odwagi rzucić wszystkiego i tłuma-czę się „zew nątrz”. „Odwaga”- kolejne hasło, słowo klucz. Definicja odw agi: zdolność do postępowania zgodnie z własną wolą, mimo wszel kich przeciwności, niekiedy bardzo brutalnych. Rozwijając: „wola” - coś, co niby każdy z nas ma, inaczej chęć? Nie. Ocho ta? Też nie. Twór abstrakcyjny, nie wiadomo, czy istnieje. „Wolna wola”, ten termin to już przegięcie. Wola to taka miej scowość jest. Dziura zabita dechami, a środkiem biegną tory, po których jeżdżą rosyjskie pociągi towarowe

Kinga Nieczaja

KOLE

JNY

DZI

EŃR

YS.

AN

NA D

AR

MO

CH

WA

Ł

Bunt przeciwko absurdowi tego świata jest dowodem na to, że nadal tkwią w nas mechanizmy obronne i samo-zachowawcze, bunt jest miarą naszego człowieczeństwa.

Pewna dziewczyna nosiła się dumnie z psią obrożą na szyi. Kiedy zaintrygowany jej wyglądem zapytałem: „po co to nosisz?”, odpowiedziała: „bo wiesz, ja lubię szokować”.

Potrzeba wyróżnienia się w świecie, gdzie w każdą intym-ną sferę życia wdzierają się media, jest mechanizmem, który niejednokrotnie determinuje zachowania. Powszechne jest dziś szokowanie, buntowanie się bez pokrycia. Kabotyństwo. Takie zjawiska, postawy to tylko czysta i bezmyślna destruk-cja prawdziwych wartości. Szokowanie nie jest twórcze, nie przekracza nigdy swej formy, nie buduje nowej. Popkulturowe osobowości decydują o trendach i modach. Nowość, oryginal-ność utożsamiana jest z ja-kością. Efektowne przekra-czanie granic (moralności, przyzwoitości, zdrowego rozsądku i dobrego smaku) lansowane jest jako bunt przeciwko skostnieniu.

W każdą sferę życia wdzierają się media, które dla zysku propagują wciąż to nowe postawy i wartości. Ich cechą szczególną jest bezrefleksyjność i pstroka-cizna - język bardzo ubogi i martwy. Media kształtują obyczajowość, style zacho-wań i postaw, modelują nasz sposób myślenia. Bunt jest

tu chwytem marketingowym, który działa niezawodnie na konformistycznego odbiorcę spragnionego świeżych, łatwych doznań i potrzebującego autorytetu. Ludzie „odbywają” swo-je życia, a nie przeżywają go. Są ślepi. Ślepiec nie odzyska wzroku przez samo wymówienie słów: „chcę widzieć”. Bunt bez pokrycia równa się tylko nowość. A nowość jest kusząca.

Trzeba być, aby się zbuntowaćOglądałem kiedyś program w telewizji, do którego został za-

proszony Sławomir Shuty, autor powieści Zwał. Książka ta była dla redaktorów i gości wygodnym pretekstem do rozpoczęcia pseudointelektualnej dyskusji na temat Być czy mieć, w której pi-sarz nie wziął czynnego udziału; być może dlatego, że cała roz-mowa skupiła się na problemie chęci posiadania, jako kluczowej dla tego podziału. Potem, wśród aktorów i piosenkarzy została

przeprowadzona absurdalna an-kieta: „kim jesteś: materialistą czy idealistą i dlaczego?”

Shuty próbował wytłuma-czyć, że problem jest bardziej złożony niż tylko prosty po-dział na ludzi, którzy ulegli konsumpcji i na tych, którzy nie konsumują, ale jego wy-wody zakrzyczał wszędobylski Michał Wiśniewski, który za-klinał się, że dzień wcześniej za swój koncert w supermarkecie nie wziął ani złotówki.

Zwał to opowieść o współcze-snym świecie. O kapitalizmie, pracy w dużych korporacjach. Świat biznesu to zamknięte śro-

Żremy, śpimy, kopcimy się, stygniemy pod okupacją mediów,

pod dyktatem technologii. Chcąc zachować resztki przyzwoitości,

musimy się sprzeciwiać. Mamy prawo do aktów terroru!

Sławomir Shuty

% Krytycy oszaleli. Podobno. Zrobiłeś furorę.& Zrobiłem kupę.% Brawo, synu. Moja krew! Na Biennale?& Tak. Początkowo miałem tylko obsikać ściany polskiego

pawilonu, wiesz, oznaczyć moczem swoje terytorium. A kupa to był impuls. Raz - dwa wyprodukowałem ekskrementalny artefakt.

% Spontanicznie.& W pełni spontanicznie. Już dawno interesowały mnie wy-

dzieliny człowieka. Teraz przyszedł czas na kupę.% Lepiej późno niż wcale. Co czułeś, pracując nad kupą?& Satysfakcję. To tak, jakbym nasrał na całe postkapita-

listyczne społeczeństwo. Tak to zresztą zostało odebrane. Owacyjnie.

% Gdzie jak gdzie, ale w Wenecji krytyka jest na poziomie. & Tak, tylko u nas jest reakcyjnie i represyjnie...

Jan Klata, Uśmiech grejpruta

RYS. M

AC

IEJ IG

NAC

IUK

Page 26: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

>> TAK TWORZYMY

OFENSYWA - marzec 2006

TAK TWORZYMY <<

dowisko z własną kulturą, obyczajami, hierarchią, językiem oraz regułami. Albo się przystosujesz, albo wypadasz z gry. Pracownik to produkt, który wytwarza produkty dla innych ludzi – konsumentów, produktów cywilizacji. Wielkie firmy wciąż kreują nowe ludzkie potrzeby. Postęp cywilizacyjny po-lega na czerpaniu coraz to nowych przyjemności. Celem nad-rzędnym jest zadowolenie, a nie naturalny dla każdego gatunku pęd do doskonałości, ulepszania. Nie stajemy się psychicznie bogatsi, lecz ubożsi. Sytość nie zapewnia szczęśliwości.

Cała reszta człekokształtnych abonentów zamiast mózgów ma już polipowatą masę. Eter wy pełniają wylansowane przez bogatych producentów i właścicieli mass mediów wygotowa-ne z kalorii przeboje. Podryguj przed ubojem! Podryguj!

Cywilizacja przypomina śmietnik. Jest sumą głupoty i bezmyślności, tkwi w niej tragizm bezradności. Człowiek pozbawiony możliwości obcowania z filozofią, religią i sztuką zatraca zmysł, który pozwala mu na ocenę zjawisk w zgodzie z własnym sumieniem i poglądami. Shuty w jednym z wy-wiadów podkreśla, że – „Potrzebne jest głębokie wewnętrzne zastanowienie czego się chce od siebie i od innych. Być może potrzebny jest powrót do zasad, prawd, norm, zrozumienia drugiego człowieka.”

Kontakty międzyludzkie są wynaturzone. Stosunki wzajemne (w pracy, w rodzinie) utrzymywane są tyl-ko dla czerpania korzyści. Basia - kierownik oddziału

Hamburger Banku, w którym pracuje Mirek, traktuje swoich podwładnych jak niewolników.

Basia będzie musiała zastosować ostrzejsze kryteria oceny efek tywności pracowników.

Oddział baaaczność! Dosyć dziadostwa. Po pierwsze efek-tywność! Od dziś podstawowym narzę dziem zarządzania zmę-czeniem będzie pejcz. Tak!

Dobry wynik osiągnięty przez jej oddział jest celem nad-rzędnym. Gotowa jest przekroczyć granicę przyzwoito-

ści, moralności lub prawa, aby upragniony cel osią-gnąć. Nic innego się dla niej nie liczy.

Tymczasem Basia (…) opowiada wszem wo-bec, jaką prowadzi politykę pracowniczą, dlacze-

go jej oddział jest najlepszym oddziałem, w jaki sposób osiąga tak wspaniałe wyniki. Jeżeli od czasu

do czasu nie złamiesz praw pracowni-ka, to widocznie nie dość przykładasz

się do pracy – mówi z zadowoleniem.

Zwał to opowieść Mirka o sobie, młodym człowieku, który pra-cuje w banku na podrzędnym

stanowisku. Zapiski w formie dziennika relacjonują jego codzien-ne zmagania z samym sobą i otoczeniem. Historia dzie-je się w fantasmagorycznej, absurdalnej rzeczywistości, która rozbita jest na dwie równie mroczne przestrze-nie: oniryczną i realną.

Mirek z konieczności mieszka u rodziców w bloku. Praca to dla niego koszmar, upodlenie, zniewolenie, odmóżdżenie, stłamszenie. Po pracy jest zbyt zmęczony, żeby coś zrobić, zasiada przed telewizorem, zasypia.

Myślę tylko o tym, żeby pierdolnąć się przed telewizorem w oczekiwaniu na optymalne połącze nie, na szeroki transfer danych.

W sobotę i niedzielę imprezuje, pije alkohol, zażywa nar-kotyki, chce zapomnieć, zapić, odpocząć. Po tym odlocie jest upadek, zwał, kiedy rano w poniedziałek skacowany, zmie-lony musi wstać do pracy. Tydzień upływa po tygodniu, a on jest zawsze zmęczony.

Drodzy Koledzy, przedstawiamy oto sylwetkę znakomite-go, szczerego Mirka - pracownika miesiąca listopada. Czasu wolnego przy tak intensywnej pracy ma niewiele, ale jeśli uda się wygospodarować choć chwilę, znakomity Mirek po-święca go na układanie puzzli kraj obrazowych (to świetnie usuwa stres!) i filmy pornograficzno-przyrodnicze. Dobrą sensacją i doniesieniami na żywo z wojny też -a jakże - nie pogardzi. Jego pasją jest również wędkowanie z ampułkami i adrenalne grzy bobranie w gumowych rękawicach rozmiar XL Gratuluje my sukcesu!

Shuty kreuje postać, która nie znajduje oparcia w żadnej wartości, przytłoczona przez monotonny rytm codzienności ucieka w samotność, zamyka się w sobie. Emigracja wewnętrz-na, zapadanie w sen jest przejawem rozpaczy i beznadziei.

Pisarz uważa, że nie ma czegoś takiego jak pokolenie stra-cone; według niego podział na pokolenia jest sztuczny i bezpodstawny. Twierdzi, że każdy jest odpowiedzialny

za swój los. Nikt z góry nie jest skazany na porażkę lub na suk-ces. Stracony jest dla niego ktoś, kto robi to, czego nie chce, na-rzekając i nie próbując tego zmienić. Ludzie przez konformizm i lenistwo oddają część władzy nad stanowieniem samych sie-bie czynnikom, które tę rzeczywistość kreują. Następuje upo-śledzenie i uzależnienie. Życiowe sytuacje, które wytrącają z rytmu codzienności, sytuacje, które nie przystają do schema-tów, powodują zagubienie i przerażenie.

- Istnieją dwie kasty obywateli - mówi, kła dąc na nowo so-lidne podwaliny pod samczy świat: pierwsza kasta to garstka oficjeli, którym usunięto szpecące tatuaże, to oni analizują, wykonują, kontro lują, decydują i kierują działaniem systemów. Pozo stali to zdezorientowana masa, jej rola jest prosta: rola widzów, którym od czasu do czasu pozwala się poprzeć przed-stawiciela kasty wyspecjalizowanej, to jest właśnie ta, niechże ją nazwę po imieniu, kurwa demokracja.

Odpowiedzialność za swój los jest w rękach bohatera. Nie jest on zadowolony z życia. Ale jest tak wgnieciony w ota-czającą go rzeczywistość, że nie ma dość siły i ochoty, aby się zbuntować, coś zmienić. Pozostają mu tylko senne marzenia, w których, grożąc bronią, upokarza Basię, rewanżując się za wszystkie zniewagi i krzywdy, jakie mu wyrządziła w pracy. Lenistwo pozostaje jednak silniejsze od sfrustrowania

Łukasz Libiszewski

RYS. MACIEJ IGNACIUK

Uwaga! Trutka przeciw lu-dziom wyłożona! – złowrogie ostrzeżenie broni dostępu do

kosza na śmieci tuż przy wejściu do rektoratu. Niezauważalny plon czy-jejś wyobraźni, ale jakże błyskotliwe spostrzeżenie, i jak doskonale pasuje do naszych realiów. Uważaj zatem, nadchodzi ZIF i nic nie będzie już tak oczywiste jak dawniej.

Brakowało nam kiedyś materiału, na którym moglibyśmy malować. Kilka miesięcy temu był jednak taki czas, że piękne paździerzowe płyty wisiały na każdym słupie – czas wyborów. Szliśmy ulicą i co widzieliśmy? Wszystkie te płyty się marnują! Wzięliśmy pierwszą, dru-gą, dziesiątą – odtąd było na czym ma-lować, ale jak wszystko tak i ta sytuacja miała drugą stronę medalu. Wreszcie zaczęliśmy w tych płytach tonąć. Kiedy już sobie pomalowaliśmy, rozwiesiliśmy je z powrotem na ulicy. Wiedzieliśmy, że nie chcemy tego trzymać, nie zależy nam. Następnego dnia awantura. Piszą w Kurierze, w internecie, dzwoni ktoś z telewizji - chce robić z nami wywiad. Okazało się, że jakaś dziennikarka wy-szła na ulicę, zauważyła nasze dziwne plakaty.

I nie było to szczeniackie domalo-wywanie wąsów Kaczyńskiemu, podpi-sywanie plakatów „kaczka dziwaczka”. Zebrali parędziesiąt desek z twarza-mi napuszonych i dumnych, wesołych i smutnych pań i panów tylko po to, aby zgrać się z całej tej farsy, namalować własne plakaty. Polityka ich nie intere-suje, a jeśli już, to tylko w kontekście ogólnego jej ośmieszenia. Ośmiesze-nia zdjęć i haseł, na które nikt nie pa-trzy, setki tysięcy złotych wyrzuconych w błoto, ton papieru do dziś szpecących wszystkie zakątki Lublina. Czy nie le-piej byłoby sprzedać ten materiał po niższych cenach artystom? Oni chro-nicznie potrzebują desek do malowania i papieru.

Od kilku lat zastanawiam się, ile-kroć napotkam ten skrót, cóż

to za słowa się za nim kryją? Kilka z nieskończonej ilości możliwych jego rozwinięć znaleźć można tu i tam, ale wiedzieć trzeba, że kryją się za nim działania kilku osób – absolwentów Wydziału Artystycznego UMCS: Fran-ciszka Znamierowskiego, Konrada Ponieważa (Waila), Krzysztofa Ko-złowskiego, Andrzeja Mazura, Pio-tra Królickiego i szeregu innych, ad

hoc współpracujących osób. Co więcej – ZIF ma tyle twarzy ile nastrojów spo-łecznych. Nie ograniczają się do sztuk plastycznych. W zależności od potrzeb - grają muzykę, piszą oniryczne powieści, w których zdania dopisywane są przez następujące po sobie kolejno osoby, subtelnie prowokują, eksperymentują. Grają z własną wyobraźnią ciągłą grę, zestawiają symbole i znaczenia tylko po to, aby to zrobić, obejrzeć, ocenić i zro-bić coś lepszego, ciekawszego, bardziej interesującego czy trafionego, a potem znów i ponownie. Sztuka nie jest, ich zdaniem, osiąganiem celów, a nieustan-ną drogą - zmaganiem się ze sobą, swo-imi niedoskonałościami, zmaganiem się z otoczeniem - materią plastyczną czy odbiorcami, których nie ma zbyt wielu.

Ś w i a d o m i e przeciwstawiają się zasadom, jakich zostali wyuczeni. Z pełną premedy-tacją stawiają „F” tam, gdzie być powinno „W” i to kolejny sposób na rozbijanie barier wyobraź-

Page 27: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

>> TAK TWORZYMY

OFENSYWA - marzec 2006

TAK TWORZYMY <<

dowisko z własną kulturą, obyczajami, hierarchią, językiem oraz regułami. Albo się przystosujesz, albo wypadasz z gry. Pracownik to produkt, który wytwarza produkty dla innych ludzi – konsumentów, produktów cywilizacji. Wielkie firmy wciąż kreują nowe ludzkie potrzeby. Postęp cywilizacyjny po-lega na czerpaniu coraz to nowych przyjemności. Celem nad-rzędnym jest zadowolenie, a nie naturalny dla każdego gatunku pęd do doskonałości, ulepszania. Nie stajemy się psychicznie bogatsi, lecz ubożsi. Sytość nie zapewnia szczęśliwości.

Cała reszta człekokształtnych abonentów zamiast mózgów ma już polipowatą masę. Eter wy pełniają wylansowane przez bogatych producentów i właścicieli mass mediów wygotowa-ne z kalorii przeboje. Podryguj przed ubojem! Podryguj!

Cywilizacja przypomina śmietnik. Jest sumą głupoty i bezmyślności, tkwi w niej tragizm bezradności. Człowiek pozbawiony możliwości obcowania z filozofią, religią i sztuką zatraca zmysł, który pozwala mu na ocenę zjawisk w zgodzie z własnym sumieniem i poglądami. Shuty w jednym z wy-wiadów podkreśla, że – „Potrzebne jest głębokie wewnętrzne zastanowienie czego się chce od siebie i od innych. Być może potrzebny jest powrót do zasad, prawd, norm, zrozumienia drugiego człowieka.”

Kontakty międzyludzkie są wynaturzone. Stosunki wzajemne (w pracy, w rodzinie) utrzymywane są tyl-ko dla czerpania korzyści. Basia - kierownik oddziału

Hamburger Banku, w którym pracuje Mirek, traktuje swoich podwładnych jak niewolników.

Basia będzie musiała zastosować ostrzejsze kryteria oceny efek tywności pracowników.

Oddział baaaczność! Dosyć dziadostwa. Po pierwsze efek-tywność! Od dziś podstawowym narzę dziem zarządzania zmę-czeniem będzie pejcz. Tak!

Dobry wynik osiągnięty przez jej oddział jest celem nad-rzędnym. Gotowa jest przekroczyć granicę przyzwoito-

ści, moralności lub prawa, aby upragniony cel osią-gnąć. Nic innego się dla niej nie liczy.

Tymczasem Basia (…) opowiada wszem wo-bec, jaką prowadzi politykę pracowniczą, dlacze-

go jej oddział jest najlepszym oddziałem, w jaki sposób osiąga tak wspaniałe wyniki. Jeżeli od czasu

do czasu nie złamiesz praw pracowni-ka, to widocznie nie dość przykładasz

się do pracy – mówi z zadowoleniem.

Zwał to opowieść Mirka o sobie, młodym człowieku, który pra-cuje w banku na podrzędnym

stanowisku. Zapiski w formie dziennika relacjonują jego codzien-ne zmagania z samym sobą i otoczeniem. Historia dzie-je się w fantasmagorycznej, absurdalnej rzeczywistości, która rozbita jest na dwie równie mroczne przestrze-nie: oniryczną i realną.

Mirek z konieczności mieszka u rodziców w bloku. Praca to dla niego koszmar, upodlenie, zniewolenie, odmóżdżenie, stłamszenie. Po pracy jest zbyt zmęczony, żeby coś zrobić, zasiada przed telewizorem, zasypia.

Myślę tylko o tym, żeby pierdolnąć się przed telewizorem w oczekiwaniu na optymalne połącze nie, na szeroki transfer danych.

W sobotę i niedzielę imprezuje, pije alkohol, zażywa nar-kotyki, chce zapomnieć, zapić, odpocząć. Po tym odlocie jest upadek, zwał, kiedy rano w poniedziałek skacowany, zmie-lony musi wstać do pracy. Tydzień upływa po tygodniu, a on jest zawsze zmęczony.

Drodzy Koledzy, przedstawiamy oto sylwetkę znakomite-go, szczerego Mirka - pracownika miesiąca listopada. Czasu wolnego przy tak intensywnej pracy ma niewiele, ale jeśli uda się wygospodarować choć chwilę, znakomity Mirek po-święca go na układanie puzzli kraj obrazowych (to świetnie usuwa stres!) i filmy pornograficzno-przyrodnicze. Dobrą sensacją i doniesieniami na żywo z wojny też -a jakże - nie pogardzi. Jego pasją jest również wędkowanie z ampułkami i adrenalne grzy bobranie w gumowych rękawicach rozmiar XL Gratuluje my sukcesu!

Shuty kreuje postać, która nie znajduje oparcia w żadnej wartości, przytłoczona przez monotonny rytm codzienności ucieka w samotność, zamyka się w sobie. Emigracja wewnętrz-na, zapadanie w sen jest przejawem rozpaczy i beznadziei.

Pisarz uważa, że nie ma czegoś takiego jak pokolenie stra-cone; według niego podział na pokolenia jest sztuczny i bezpodstawny. Twierdzi, że każdy jest odpowiedzialny

za swój los. Nikt z góry nie jest skazany na porażkę lub na suk-ces. Stracony jest dla niego ktoś, kto robi to, czego nie chce, na-rzekając i nie próbując tego zmienić. Ludzie przez konformizm i lenistwo oddają część władzy nad stanowieniem samych sie-bie czynnikom, które tę rzeczywistość kreują. Następuje upo-śledzenie i uzależnienie. Życiowe sytuacje, które wytrącają z rytmu codzienności, sytuacje, które nie przystają do schema-tów, powodują zagubienie i przerażenie.

- Istnieją dwie kasty obywateli - mówi, kła dąc na nowo so-lidne podwaliny pod samczy świat: pierwsza kasta to garstka oficjeli, którym usunięto szpecące tatuaże, to oni analizują, wykonują, kontro lują, decydują i kierują działaniem systemów. Pozo stali to zdezorientowana masa, jej rola jest prosta: rola widzów, którym od czasu do czasu pozwala się poprzeć przed-stawiciela kasty wyspecjalizowanej, to jest właśnie ta, niechże ją nazwę po imieniu, kurwa demokracja.

Odpowiedzialność za swój los jest w rękach bohatera. Nie jest on zadowolony z życia. Ale jest tak wgnieciony w ota-czającą go rzeczywistość, że nie ma dość siły i ochoty, aby się zbuntować, coś zmienić. Pozostają mu tylko senne marzenia, w których, grożąc bronią, upokarza Basię, rewanżując się za wszystkie zniewagi i krzywdy, jakie mu wyrządziła w pracy. Lenistwo pozostaje jednak silniejsze od sfrustrowania

Łukasz Libiszewski

RYS. MACIEJ IGNACIUK

Uwaga! Trutka przeciw lu-dziom wyłożona! – złowrogie ostrzeżenie broni dostępu do

kosza na śmieci tuż przy wejściu do rektoratu. Niezauważalny plon czy-jejś wyobraźni, ale jakże błyskotliwe spostrzeżenie, i jak doskonale pasuje do naszych realiów. Uważaj zatem, nadchodzi ZIF i nic nie będzie już tak oczywiste jak dawniej.

Brakowało nam kiedyś materiału, na którym moglibyśmy malować. Kilka miesięcy temu był jednak taki czas, że piękne paździerzowe płyty wisiały na każdym słupie – czas wyborów. Szliśmy ulicą i co widzieliśmy? Wszystkie te płyty się marnują! Wzięliśmy pierwszą, dru-gą, dziesiątą – odtąd było na czym ma-lować, ale jak wszystko tak i ta sytuacja miała drugą stronę medalu. Wreszcie zaczęliśmy w tych płytach tonąć. Kiedy już sobie pomalowaliśmy, rozwiesiliśmy je z powrotem na ulicy. Wiedzieliśmy, że nie chcemy tego trzymać, nie zależy nam. Następnego dnia awantura. Piszą w Kurierze, w internecie, dzwoni ktoś z telewizji - chce robić z nami wywiad. Okazało się, że jakaś dziennikarka wy-szła na ulicę, zauważyła nasze dziwne plakaty.

I nie było to szczeniackie domalo-wywanie wąsów Kaczyńskiemu, podpi-sywanie plakatów „kaczka dziwaczka”. Zebrali parędziesiąt desek z twarza-mi napuszonych i dumnych, wesołych i smutnych pań i panów tylko po to, aby zgrać się z całej tej farsy, namalować własne plakaty. Polityka ich nie intere-suje, a jeśli już, to tylko w kontekście ogólnego jej ośmieszenia. Ośmiesze-nia zdjęć i haseł, na które nikt nie pa-trzy, setki tysięcy złotych wyrzuconych w błoto, ton papieru do dziś szpecących wszystkie zakątki Lublina. Czy nie le-piej byłoby sprzedać ten materiał po niższych cenach artystom? Oni chro-nicznie potrzebują desek do malowania i papieru.

Od kilku lat zastanawiam się, ile-kroć napotkam ten skrót, cóż

to za słowa się za nim kryją? Kilka z nieskończonej ilości możliwych jego rozwinięć znaleźć można tu i tam, ale wiedzieć trzeba, że kryją się za nim działania kilku osób – absolwentów Wydziału Artystycznego UMCS: Fran-ciszka Znamierowskiego, Konrada Ponieważa (Waila), Krzysztofa Ko-złowskiego, Andrzeja Mazura, Pio-tra Królickiego i szeregu innych, ad

hoc współpracujących osób. Co więcej – ZIF ma tyle twarzy ile nastrojów spo-łecznych. Nie ograniczają się do sztuk plastycznych. W zależności od potrzeb - grają muzykę, piszą oniryczne powieści, w których zdania dopisywane są przez następujące po sobie kolejno osoby, subtelnie prowokują, eksperymentują. Grają z własną wyobraźnią ciągłą grę, zestawiają symbole i znaczenia tylko po to, aby to zrobić, obejrzeć, ocenić i zro-bić coś lepszego, ciekawszego, bardziej interesującego czy trafionego, a potem znów i ponownie. Sztuka nie jest, ich zdaniem, osiąganiem celów, a nieustan-ną drogą - zmaganiem się ze sobą, swo-imi niedoskonałościami, zmaganiem się z otoczeniem - materią plastyczną czy odbiorcami, których nie ma zbyt wielu.

Ś w i a d o m i e przeciwstawiają się zasadom, jakich zostali wyuczeni. Z pełną premedy-tacją stawiają „F” tam, gdzie być powinno „W” i to kolejny sposób na rozbijanie barier wyobraź-

Page 28: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

ni. Kiedy świadomie eksperymentujesz z materią jesteś gotów najlepszy kawa-łek obrazu, najlepiej wyszukany kolor, światło, przestrzeń czy fakturę zama-lować białą emulsją tylko dlatego, że wiesz już, że się udało i jesteś w stanie zrobić to ponownie – może nawet jesz-cze lepiej. Na początku działania ZIF zakrawały o psychologię i filozofię, były traktaty, przemowy i manifesty. Wszystko działo się w jednym pokoju, przychodziło kilkanaście osób i otwie-rał się strumień świadomości. Snuli teo-rie, które z dzisiejszej perspektywy były jedynie kolejnym środkiem na przekra-czanie własnych granic, niczym więcej jak dobrą zabawą, którą w gruncie rze-czy jest cała ich działalność.

To antyakademizm i antyawan-garda; to co powstaje, powstaje dla nich, nie po to, żeby zaistnieć

w historii. Ich twory często lądowały w kominku, żeby wytworzyć troszkę doraźnie potrzebnego ciepła. Wystarcza satysfakcja, fakt przeżycia czegoś no-wego i świadomość istnienia w sztuce. Obiekty i dzieła wcale nie muszą zaist-nieć w obiegu – trudno je zatem w ogóle nazwać dziełami.

Idziesz chodnikiem w sobotnie przedpołudnie i zbierasz mnóstwo ulo-tek: lekcje angielskiego, kup fiata, albo wygraj pralkę. Ja wziąłem czyste kart-ki, zacząłem na nich rysować komiksy i rozdawać je przechodniom. Reakcja

była taka, że ludzie nie patrzyli nawet co tam jest – wyrzucali. Zdarzyło się też inaczej – jakaś dziewczyna wzięła kar-teczkę i stanęła na środku ulicy – nagle okazało się, że nie dostała reklamy szko-ły języka angielskiego, tylko ręcznie na-rysowany rysunek, który ja rozdawałem dokładnie jak ulotki.

To błyskotliwe, niezauważalne zwykle akcje, ale czy powinny być zauważone? To nie jest krzyk, protest czy wypowiedź – może nią być, jeśli ktoś zechce słuchać. Przede wszyst-kim to zgrabne zestawianie znaczeń, poszukiwanie dowolnych skojarzeń. To wyśmianie prowokacji, jako celu. Zestawiają na płótnie skrót NSDAP z wizerunkiem kobiety i resztę po-zostawiają wyobraźni widza. To, czy przekroczyli granice dobrego sma-ku zależy jedynie od naszego gustu, a może poczucia humoru?

Choć nie przyznają się do tego, uważam, że wyznają światopogląd, a w zasadzie sztukopogląd bliski dadaistom. Dadaizm przecież wska-zywał absolutny bezsens jako broń przeciw jakiemukolwiek sensowi, którym usprawiedliwiano I wojnę światową. Marcel Duchamp rzu-cił krytykom w twarz pisuar, a oni podziwiali jego estetyczne piękno. Dziś ZIF zaprzecza pojęciu piękna w plastyce, odrzuca istniejące kon-wencje i pokazuje jak zaślepieni jesteśmy. Patrzą na nas, pokolenie

swoich rówieśników, i są niezado-woleni. Wszyscy wokół robią karie-ry, wchodzą w stare układy – rodem z PRL-u, albo nowe – te na miarę IV Rzeczpospolitej. Wyjeżdżają za gra-nicę. Nazywają się pokoleniem „Dżej Pi Tu” albo pokoleniem „Nic”. ZIF nie utożsamia się z takimi ludźmi, ale bacznie ich obserwuje, docenia to, co w nas wartościowe i wyśmie-wa to, co godne pogardy. Wojna wy-zwoliła potencjał dadaistów. Pokój, jaki mamy, wyzwala potencjał ZIFu.

Nie ufają wartościom przyjmowa-nym przez ogół, takim jak rodzina, państwo czy społeczeństwo. Pokój postrzegają jako spokój w odosob-nieniu. A wszystko, co w świecie ze-wnętrznym to złodziejstwo – pojęcie pokoju nie istnieje. Jedyna wartość, jakiej nie zabije świat, to miłość, dla której nie można znaleźć antypoję-cia, silnego na tyle, żeby ją znisz-czyć i zdławić. To jedyna rzecz, która pozwala patrzeć w przyszłość z podniesionym czołem.

Page 29: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

ni. Kiedy świadomie eksperymentujesz z materią jesteś gotów najlepszy kawa-łek obrazu, najlepiej wyszukany kolor, światło, przestrzeń czy fakturę zama-lować białą emulsją tylko dlatego, że wiesz już, że się udało i jesteś w stanie zrobić to ponownie – może nawet jesz-cze lepiej. Na początku działania ZIF zakrawały o psychologię i filozofię, były traktaty, przemowy i manifesty. Wszystko działo się w jednym pokoju, przychodziło kilkanaście osób i otwie-rał się strumień świadomości. Snuli teo-rie, które z dzisiejszej perspektywy były jedynie kolejnym środkiem na przekra-czanie własnych granic, niczym więcej jak dobrą zabawą, którą w gruncie rze-czy jest cała ich działalność.

To antyakademizm i antyawan-garda; to co powstaje, powstaje dla nich, nie po to, żeby zaistnieć

w historii. Ich twory często lądowały w kominku, żeby wytworzyć troszkę doraźnie potrzebnego ciepła. Wystarcza satysfakcja, fakt przeżycia czegoś no-wego i świadomość istnienia w sztuce. Obiekty i dzieła wcale nie muszą zaist-nieć w obiegu – trudno je zatem w ogóle nazwać dziełami.

Idziesz chodnikiem w sobotnie przedpołudnie i zbierasz mnóstwo ulo-tek: lekcje angielskiego, kup fiata, albo wygraj pralkę. Ja wziąłem czyste kart-ki, zacząłem na nich rysować komiksy i rozdawać je przechodniom. Reakcja

była taka, że ludzie nie patrzyli nawet co tam jest – wyrzucali. Zdarzyło się też inaczej – jakaś dziewczyna wzięła kar-teczkę i stanęła na środku ulicy – nagle okazało się, że nie dostała reklamy szko-ły języka angielskiego, tylko ręcznie na-rysowany rysunek, który ja rozdawałem dokładnie jak ulotki.

To błyskotliwe, niezauważalne zwykle akcje, ale czy powinny być zauważone? To nie jest krzyk, protest czy wypowiedź – może nią być, jeśli ktoś zechce słuchać. Przede wszyst-kim to zgrabne zestawianie znaczeń, poszukiwanie dowolnych skojarzeń. To wyśmianie prowokacji, jako celu. Zestawiają na płótnie skrót NSDAP z wizerunkiem kobiety i resztę po-zostawiają wyobraźni widza. To, czy przekroczyli granice dobrego sma-ku zależy jedynie od naszego gustu, a może poczucia humoru?

Choć nie przyznają się do tego, uważam, że wyznają światopogląd, a w zasadzie sztukopogląd bliski dadaistom. Dadaizm przecież wska-zywał absolutny bezsens jako broń przeciw jakiemukolwiek sensowi, którym usprawiedliwiano I wojnę światową. Marcel Duchamp rzu-cił krytykom w twarz pisuar, a oni podziwiali jego estetyczne piękno. Dziś ZIF zaprzecza pojęciu piękna w plastyce, odrzuca istniejące kon-wencje i pokazuje jak zaślepieni jesteśmy. Patrzą na nas, pokolenie

swoich rówieśników, i są niezado-woleni. Wszyscy wokół robią karie-ry, wchodzą w stare układy – rodem z PRL-u, albo nowe – te na miarę IV Rzeczpospolitej. Wyjeżdżają za gra-nicę. Nazywają się pokoleniem „Dżej Pi Tu” albo pokoleniem „Nic”. ZIF nie utożsamia się z takimi ludźmi, ale bacznie ich obserwuje, docenia to, co w nas wartościowe i wyśmie-wa to, co godne pogardy. Wojna wy-zwoliła potencjał dadaistów. Pokój, jaki mamy, wyzwala potencjał ZIFu.

Nie ufają wartościom przyjmowa-nym przez ogół, takim jak rodzina, państwo czy społeczeństwo. Pokój postrzegają jako spokój w odosob-nieniu. A wszystko, co w świecie ze-wnętrznym to złodziejstwo – pojęcie pokoju nie istnieje. Jedyna wartość, jakiej nie zabije świat, to miłość, dla której nie można znaleźć antypoję-cia, silnego na tyle, żeby ją znisz-czyć i zdławić. To jedyna rzecz, która pozwala patrzeć w przyszłość z podniesionym czołem.

Page 30: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200630

>> TAK TWORZYMY

później serwis informacyjny. Poranne wiadomości irytują mnie i nie potrafi zmienić tego nawet góral-ska kapela. Biorę łyk kawy z nutką dekadencji. Jest super.

Rzadko oglądam telewizję. Żal mi czasu na bier-ne wchłanianie tandety. Żeby chociaż jakiś kicz był emitowany, to może bym obejrzał. A tak...Smutno mi jest, kiedy oglądam teleturnieje. Nie wciągają mnie seriale ani, ciągle powtarzane, amerykańskie filmy. Na szczęście do rozpuku bawię się przy oka-zji rewii mody. Piękna kobieta po liftingu mówi co należy założyć, żeby być modną. Trzeba przecież trzymać się estetyki. Staraj się upiększać i wzbo-

gacać swoja garderobę - przekonuje. I wszystko po to by być trendy? Cholera, już nawet nasz

język jest opluwany angielskimi naleciało-ściami. Kupuję więc, na przekór, wście-

kłego psa i biegnę, pełen nadziei, do multipleksu na hollywoodzką premie-rę. Zaopatruję się obowiązkowo w

popcorn oraz coca-colę i jest cool. Po filmie mam ochotę na... pepsi, by być bar-dziej seksi. No i te szerokie spodnie znowu mnie przyciągają.

Jestem czupurny. Powoli wracam do domu. Mijam neony, bilbordy. Kuszą mnie roznegliżowane panienki.

Reklamuje taka piwo z pieprznym dekol-tem. Obok napis – „pij piwo, a będziesz wielki”. Niezłe. Wzruszyłem się. Jestem fa-cetem, bierze mnie. Po prostu trzy w jed-

nym. Magnetyzujący de-kolt blondynki mówi

„napij się piwa, to takie przyjemne”. Dasz się uwieść,

zwieść, to natych-miast będziesz wielki.

A kompleksy ? One odpły-ną.

Ale ja chrzanię pieprzny dekolt blondynki. Wolę pójść na… Właśnie

moją wole uśpi ł bodziec. Niesamowita

Budzę się. Kawa w dłoń, drugą włączam ra-dio. Słucham mega-hitu. Piosenkarka śpiewa, że „ups,znowu to zrobiła”. Media przedstawiają

jej obraz. Ponoć jest dziewicą. Ciekawe. Odpalam papierosa. Chwila namysłu. Postanowiłem zigno-rować kuszący seksapilem wi-zerunek super amerykańskiej gwiazdy. Zmieniam kanał. Spiker częstuje mnie rodzimym hip--hopem. Piskliwy głos reklamuje

marihuanę oraz szerokie spodnie. Po prostu od-

lot. Następnie jest r e k l a m a ,

PRAWIEPOCZCIWEGO, CZYLI TERE FERE KUKUSTRZELA BABA Z ŁUKU

PRAWIE FUTUROLOGICZNY ŻYWOT CZŁOWIEKA

Marek Drączkowski

JEDNO Z PŁÓCIEN FRANCISZKA ZNAMIEROWSKIEGO, FRAGMENT

PRACY DYPLOMOWEJ

Franciszek Znamierowski, człowiek, który zainspirował mnie do napisania tego materiału, od dziecka wiedział, że jego ży-cie wypełnione będzie sztuką. Uzależniał to tylko od wkładu pracy i sił, nie talen-tu, jak myślą niektórzy. Skończył studia w 2005 roku. Swój dyplom w pracowni prof. Adama Styki obronił z wyróżnie-niem, a zarazem pięknie podsumował fi-lozofię swej twórczości przesiąkniętej ni-hilizmem. Przedstawił cykl prac abstrak-cyjnych, których powstanie bazowało na eksperymentach z materią malarską, far-bami i odczynnikami - od wody po kwas siarkowy. Zaznaczył, że nie mają one nic przedstawiać, nie wyrażają żadnych war-tości i były jedynie zabawą. Na pytanie, czy i małpa byłaby w stanie je namalować - odpowiedział twierdząco.

Po co zatem studiować pięć lat na uczelni artystycznej? – zapytał jeden z profesorów.

Przyszedłem na studia, na Wydział Artystyczny i co roku widziałem dyplomy, które tam powstawały. W wyniku tego co zo-baczyłem swój dyplom chciałem zrobić jak najgorzej.

Na pytanie profesora odpowiedział, że miał dzięki temu pięć lat wolnego czasu na malowanie.

Pięć lat bezpieczeństwa, świado-mości, że nic nie może cię odwieść od malarstwa, że nie musisz zarabiać na chleb i jesteś wolny. Wszystko, co na-malujesz, zanosisz na uczelnię, a tam przyjmują cię i chwalą. W rzeczywi-stości wiesz, że robiłbyś to i bez nich. Malowanie polega na tym, że gapisz się w chmury – robisz cokolwiek. Je-śli ktoś pyta, co robisz, mówisz – Pa-trzę w chmury. – No to nic nie robisz – twierdzi. Nie! Ja siedzę i oglądam chmury, patrzę na nie, podziwiam, wreszcie wiem jak wyglądają i mogę je namalować. Ludzie mają cię za kogoś, kto siedzi i nic nie robi, ale ty dwa-dzieścia lat patrzyłeś w niebo, znasz je doskonale, nauczyłeś się go na pa-mięć, to jest inny rodzaj pracy.

Szopen siedział w Paryżu, a ja, w odróżnieniu od niego, mogę sobie pozwolić na ten luksus,

żeby do Paryża nie jechać. Stachu-ra mówił, że woli Paryż od Lublina – mnie Paryż nie interesuje. To cen-trum wszystkiego, czego uczymy się na historii sztuki, ale czy historia sztuki, której się uczymy, obejmuje wszystko? Prawdę mówiąc: centrum jest wszędzie tam, gdzie ty. Biorę gwoździa, wbijam go w podłogę i to jest moje centrum. Korzenie są na Litwie, Ukrainie, albo Białorusi, ale niekoniecznie w Paryżu. Dziś tam jest więcej kasy, jest łatwiej, ale po-wietrze jakoś inaczej pachnie. To nie-popularne – taki anty internacjona-lizm, ale tak naprawdę wywodzę się stąd i to jest moje centrum – to mocno rzutuje na to, jaki jestem...

Czym jest ZIF? Czemu ma służyć to pytanie? Mamy oznajmić lu-dziom, że coś takiego jak ZIF

istnieje? To nie ma sensu, albo kiedyś to zauważyli, albo nie zauważą nigdy. Grupa formalnie nigdy nie zaistniała, nikt jej nie założył.

Zabić Ich Fszystkich; Zachód I Fschód; Zobacz Inne Fryzury; Zapro-ponuj Im Figurę; Zgnoić, Indoktryno-wać, Froterować; Zupa I Fryty; Ząbki I Fryzjerstwo; Żelki I Frukty...

Kuba Jakubowski

Page 31: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200630

>> TAK TWORZYMY

później serwis informacyjny. Poranne wiadomości irytują mnie i nie potrafi zmienić tego nawet góral-ska kapela. Biorę łyk kawy z nutką dekadencji. Jest super.

Rzadko oglądam telewizję. Żal mi czasu na bier-ne wchłanianie tandety. Żeby chociaż jakiś kicz był emitowany, to może bym obejrzał. A tak...Smutno mi jest, kiedy oglądam teleturnieje. Nie wciągają mnie seriale ani, ciągle powtarzane, amerykańskie filmy. Na szczęście do rozpuku bawię się przy oka-zji rewii mody. Piękna kobieta po liftingu mówi co należy założyć, żeby być modną. Trzeba przecież trzymać się estetyki. Staraj się upiększać i wzbo-

gacać swoja garderobę - przekonuje. I wszystko po to by być trendy? Cholera, już nawet nasz

język jest opluwany angielskimi naleciało-ściami. Kupuję więc, na przekór, wście-

kłego psa i biegnę, pełen nadziei, do multipleksu na hollywoodzką premie-rę. Zaopatruję się obowiązkowo w

popcorn oraz coca-colę i jest cool. Po filmie mam ochotę na... pepsi, by być bar-dziej seksi. No i te szerokie spodnie znowu mnie przyciągają.

Jestem czupurny. Powoli wracam do domu. Mijam neony, bilbordy. Kuszą mnie roznegliżowane panienki.

Reklamuje taka piwo z pieprznym dekol-tem. Obok napis – „pij piwo, a będziesz wielki”. Niezłe. Wzruszyłem się. Jestem fa-cetem, bierze mnie. Po prostu trzy w jed-

nym. Magnetyzujący de-kolt blondynki mówi

„napij się piwa, to takie przyjemne”. Dasz się uwieść,

zwieść, to natych-miast będziesz wielki.

A kompleksy ? One odpły-ną.

Ale ja chrzanię pieprzny dekolt blondynki. Wolę pójść na… Właśnie

moją wole uśpi ł bodziec. Niesamowita

Budzę się. Kawa w dłoń, drugą włączam ra-dio. Słucham mega-hitu. Piosenkarka śpiewa, że „ups,znowu to zrobiła”. Media przedstawiają

jej obraz. Ponoć jest dziewicą. Ciekawe. Odpalam papierosa. Chwila namysłu. Postanowiłem zigno-rować kuszący seksapilem wi-zerunek super amerykańskiej gwiazdy. Zmieniam kanał. Spiker częstuje mnie rodzimym hip--hopem. Piskliwy głos reklamuje

marihuanę oraz szerokie spodnie. Po prostu od-

lot. Następnie jest r e k l a m a ,

PRAWIEPOCZCIWEGO, CZYLI TERE FERE KUKUSTRZELA BABA Z ŁUKU

PRAWIE FUTUROLOGICZNY ŻYWOT CZŁOWIEKA

Marek Drączkowski

JEDNO Z PŁÓCIEN FRANCISZKA ZNAMIEROWSKIEGO, FRAGMENT

PRACY DYPLOMOWEJ

Franciszek Znamierowski, człowiek, który zainspirował mnie do napisania tego materiału, od dziecka wiedział, że jego ży-cie wypełnione będzie sztuką. Uzależniał to tylko od wkładu pracy i sił, nie talen-tu, jak myślą niektórzy. Skończył studia w 2005 roku. Swój dyplom w pracowni prof. Adama Styki obronił z wyróżnie-niem, a zarazem pięknie podsumował fi-lozofię swej twórczości przesiąkniętej ni-hilizmem. Przedstawił cykl prac abstrak-cyjnych, których powstanie bazowało na eksperymentach z materią malarską, far-bami i odczynnikami - od wody po kwas siarkowy. Zaznaczył, że nie mają one nic przedstawiać, nie wyrażają żadnych war-tości i były jedynie zabawą. Na pytanie, czy i małpa byłaby w stanie je namalować - odpowiedział twierdząco.

Po co zatem studiować pięć lat na uczelni artystycznej? – zapytał jeden z profesorów.

Przyszedłem na studia, na Wydział Artystyczny i co roku widziałem dyplomy, które tam powstawały. W wyniku tego co zo-baczyłem swój dyplom chciałem zrobić jak najgorzej.

Na pytanie profesora odpowiedział, że miał dzięki temu pięć lat wolnego czasu na malowanie.

Pięć lat bezpieczeństwa, świado-mości, że nic nie może cię odwieść od malarstwa, że nie musisz zarabiać na chleb i jesteś wolny. Wszystko, co na-malujesz, zanosisz na uczelnię, a tam przyjmują cię i chwalą. W rzeczywi-stości wiesz, że robiłbyś to i bez nich. Malowanie polega na tym, że gapisz się w chmury – robisz cokolwiek. Je-śli ktoś pyta, co robisz, mówisz – Pa-trzę w chmury. – No to nic nie robisz – twierdzi. Nie! Ja siedzę i oglądam chmury, patrzę na nie, podziwiam, wreszcie wiem jak wyglądają i mogę je namalować. Ludzie mają cię za kogoś, kto siedzi i nic nie robi, ale ty dwa-dzieścia lat patrzyłeś w niebo, znasz je doskonale, nauczyłeś się go na pa-mięć, to jest inny rodzaj pracy.

Szopen siedział w Paryżu, a ja, w odróżnieniu od niego, mogę sobie pozwolić na ten luksus,

żeby do Paryża nie jechać. Stachu-ra mówił, że woli Paryż od Lublina – mnie Paryż nie interesuje. To cen-trum wszystkiego, czego uczymy się na historii sztuki, ale czy historia sztuki, której się uczymy, obejmuje wszystko? Prawdę mówiąc: centrum jest wszędzie tam, gdzie ty. Biorę gwoździa, wbijam go w podłogę i to jest moje centrum. Korzenie są na Litwie, Ukrainie, albo Białorusi, ale niekoniecznie w Paryżu. Dziś tam jest więcej kasy, jest łatwiej, ale po-wietrze jakoś inaczej pachnie. To nie-popularne – taki anty internacjona-lizm, ale tak naprawdę wywodzę się stąd i to jest moje centrum – to mocno rzutuje na to, jaki jestem...

Czym jest ZIF? Czemu ma służyć to pytanie? Mamy oznajmić lu-dziom, że coś takiego jak ZIF

istnieje? To nie ma sensu, albo kiedyś to zauważyli, albo nie zauważą nigdy. Grupa formalnie nigdy nie zaistniała, nikt jej nie założył.

Zabić Ich Fszystkich; Zachód I Fschód; Zobacz Inne Fryzury; Zapro-ponuj Im Figurę; Zgnoić, Indoktryno-wać, Froterować; Zupa I Fryty; Ząbki I Fryzjerstwo; Żelki I Frukty...

Kuba Jakubowski

Page 32: Ofensywa nr 2

32

>> FELIETON

33

FELIETON <<

to stymulacja. Promocja – rewelacja. Ja już, bez trzech zdań , muszę biec do hipermarketu. Sprzedają tam super- jaja prosto od koguta.

Ocknąłem się. Uwolniłem swoja wolę. Pomyślałem „kogut i jaja”. Od razu poczułem bluesa i prawie bym się „uzewnętrznił”, ale…Podszedł do mnie domokrążca. Zaczął słodko, powoli jeszcze. Potem wypluwał z siebie słowa jak broń maszynowa.

- Pasta, kup pan pastę. Do zębów. Dobra pa-sta. Kup ją, kup, a zęby będą białe jak mleko w proszku.

Tego już nie mogłem zdzierżyć. Zza pazuchy, automatycznie, wyciągnąłem moją miniwyrzut-nię rakiet. Przystawiłem ją do gadającej głowy. Mówię „błagaj o litość”. Domokrążca uklęknął. Twarz jego przerażona. Rozpacz w oczodołach.

- Daruj. Mam żonę, dzieci. Ja wiem, ta pasta jest do dupy. Muszę z czegoś żyć. Wchłaniam i wydalam dzięki sprzedawanej paście. Wybacz. Błagam!

Oniemiałem. Szczery jakiś się zrobił. Dziwne.- Zagrajmy chociaż w radziecką ruletkę.

Proszę!!Kurcze, on prosi, błaga. Fajnie się bawię.

Mówię - „spox człeniu”. I już zabierałem się do wy-ciągania dwóch minirakiet z magazynku, kiedy poczułem chłód metalu. Spuściłem tylko wzrok. Miał refleks. Wykorzystał go. W ułamku sekundy wyciągnął bazukę. I gra fujara. Raz na wozie, raz na hulajnodze, czy jakoś tak. Wybił mnie, tere

fere kuku strzela baba z pantałyku. Jedno jest pewne – rozwścieczyłem go. Stoi przede mną. Ślina cieknie mu z ust, oczy wyskakują z orbit.

- No ja ci teraz pokażę gdzie raki nocują. Zrobisz jeden zły ruch i zobaczysz krowę, co daje od razu mleko w proszku. Masz kupić ode mnie wszystkie pasty. Bez żadnych negocjacji. Kukułeczka kuka i mamony szuka. Wyciągaj kasę.

Moja prawa ręka zmierzała już po portfel, kiedy usłyszałem ,,dokumenty proszę, nogi do góry’’. To patrol Policji. Rychło w czas. U wróżki byli, że się tu zjawili. Zawsze ich nie ma jak człowiek w potrzebie.

- Ładnie się bawicie – mówi jeden z nich - Zaraz byście się miętosili, a to nielegalne. Mamy tu dla was mandaty. Chcecie?

Zsolidaryzowałem się z domokrążcą i odpowia-damy, że nie.

- Oj. No co wy? Mandatów nie chcecie? Mamy różne. Za tysiąc, pięćset, sto, dziewięćset. No to co, bierzecie?

A my znowu, że nie chcemy.- Oj, nieładnie. Chłopcy, bo zabierzemy was na

dołek i poczujecie się jak w niebie. Po prostu cud, bród i tere fere.

Domokrążca przejął inicjatywę. Pyta czy nie można tego inaczej załatwić?

- Jak to inaczej ? Ale, ale – odezwał się nagle milczący dotąd gliniarz. - Mamy też takie w promo-cji, co ich nie ma. Tak się składa, że zostały nam akurat dwa. Bez pokwitowania. Po dwieście. Lepiej weźcie.

Moje dwieście bardzo szybko znalazło się w kie-szeni Policjanta. Za to domokrążca stawiał opór.

- Wiecie panowie, mam coś dla was. Pasta do zębów. Dobra pasta…

Uciekłem.

Przyglądam się rybce. Pływa w słoiku. Ponoć ma przynieść mi pecha. Ktoś dzwo-ni. Wstaję z fotela otworzyć drzwi. Ach!

To znajomy przedstawiciel handlowy pewnej firmy. Śmieszy mnie. Przychodzi regularnie, co miesiąc. Gada coś. Potem wychodzi. Więź mi chce zaszczepić, żebym kupował tam, gdzie trzeba. To ma być przyjaźń taka.

- Bla bla bla – gada coś… - Co pan tak bez robota w domu. Sam jak pięta. Niedobrze. Ale mam coś dla pana. To baba- robot. Jakie pan lubi, blondynki, szatynki? Zresztą bez różnicy. Jak pan chce, może być z balejażem. Nie ma problemu. Ona robi różne rzeczy. Na przykład zamiata, sprząta, pierze. Jest piękna, śliczna do przesady pedantyczna. Po prostu okazja. Bierz ją, bierz. Dobrze ci radzę. Jest boska. I milczy, kiedy trzeba.

Ja nawet go lubię. Siedzi, dużo mówi. Nawet herbaty mu zrobię. Jednak go nie słucham, bo działa na mnie jakoś tak halucynogennie. I odlatuje do tych łąk zielonych, pagórków le-śnych… – Dziegciu mi załatw. Chcę dziegciu – mówię. Speszył się. Tak jak ja, nie wie co to jest. Ale myśl urodzonego ściemniacza prze-

szyła jego twarz i powiedział - Ok., przyniosę następnym razem. Wyszedł.

Oglądam telewizor. Zachodzę go od tyłu. Taka puszka z kabelkiem. No i ten pilot. On robi całą białą robotę za palec i nogi.

Szkoda tylko, ze głowa nie działa. Wznosi się na manowce. Oglądasz, odbierasz i mimowolnie po-wielasz. Zażywasz, wygrywasz. A może kupujesz, konsumujesz. Wydalanie i znowu pobieranie i po-wielanie jeszcze. I gra gitara.

Hej – mówię do barmana. Tak na przywitanie. Musiałem się napić, bo mnie przedstawiciel handlowy załamał. On już wie, co to dzie-

gieć. Zadzwonił, powiedział, że jest świetny.- Czego się pan napije? Piwa, wódki, ginu…

A może chce pan spróbować dziegciu. To super nowość. Polecam.

Oniemiałem. Podaje mi zielony płyn w szklance i mówi, że…

- Ten dziegieć działa tak, że aż dzięcielina pała”.

Cholera, co tu się dzieje! Co jest grane? Co to ma być?

- Uspokój się – odpowiada - Łyknij sobie. Wszyscy są nadziegciowani,. Nic ci nie grozi. To nie boli. Obejrzyj jeszcze reklamę. Telewizja przecież nie kła-mie. Pij, pij ! Będziesz łatwiejszy

Marek Drączkowski

Page 33: Ofensywa nr 2

32

>> FELIETON

33

FELIETON <<

to stymulacja. Promocja – rewelacja. Ja już, bez trzech zdań , muszę biec do hipermarketu. Sprzedają tam super- jaja prosto od koguta.

Ocknąłem się. Uwolniłem swoja wolę. Pomyślałem „kogut i jaja”. Od razu poczułem bluesa i prawie bym się „uzewnętrznił”, ale…Podszedł do mnie domokrążca. Zaczął słodko, powoli jeszcze. Potem wypluwał z siebie słowa jak broń maszynowa.

- Pasta, kup pan pastę. Do zębów. Dobra pa-sta. Kup ją, kup, a zęby będą białe jak mleko w proszku.

Tego już nie mogłem zdzierżyć. Zza pazuchy, automatycznie, wyciągnąłem moją miniwyrzut-nię rakiet. Przystawiłem ją do gadającej głowy. Mówię „błagaj o litość”. Domokrążca uklęknął. Twarz jego przerażona. Rozpacz w oczodołach.

- Daruj. Mam żonę, dzieci. Ja wiem, ta pasta jest do dupy. Muszę z czegoś żyć. Wchłaniam i wydalam dzięki sprzedawanej paście. Wybacz. Błagam!

Oniemiałem. Szczery jakiś się zrobił. Dziwne.- Zagrajmy chociaż w radziecką ruletkę.

Proszę!!Kurcze, on prosi, błaga. Fajnie się bawię.

Mówię - „spox człeniu”. I już zabierałem się do wy-ciągania dwóch minirakiet z magazynku, kiedy poczułem chłód metalu. Spuściłem tylko wzrok. Miał refleks. Wykorzystał go. W ułamku sekundy wyciągnął bazukę. I gra fujara. Raz na wozie, raz na hulajnodze, czy jakoś tak. Wybił mnie, tere

fere kuku strzela baba z pantałyku. Jedno jest pewne – rozwścieczyłem go. Stoi przede mną. Ślina cieknie mu z ust, oczy wyskakują z orbit.

- No ja ci teraz pokażę gdzie raki nocują. Zrobisz jeden zły ruch i zobaczysz krowę, co daje od razu mleko w proszku. Masz kupić ode mnie wszystkie pasty. Bez żadnych negocjacji. Kukułeczka kuka i mamony szuka. Wyciągaj kasę.

Moja prawa ręka zmierzała już po portfel, kiedy usłyszałem ,,dokumenty proszę, nogi do góry’’. To patrol Policji. Rychło w czas. U wróżki byli, że się tu zjawili. Zawsze ich nie ma jak człowiek w potrzebie.

- Ładnie się bawicie – mówi jeden z nich - Zaraz byście się miętosili, a to nielegalne. Mamy tu dla was mandaty. Chcecie?

Zsolidaryzowałem się z domokrążcą i odpowia-damy, że nie.

- Oj. No co wy? Mandatów nie chcecie? Mamy różne. Za tysiąc, pięćset, sto, dziewięćset. No to co, bierzecie?

A my znowu, że nie chcemy.- Oj, nieładnie. Chłopcy, bo zabierzemy was na

dołek i poczujecie się jak w niebie. Po prostu cud, bród i tere fere.

Domokrążca przejął inicjatywę. Pyta czy nie można tego inaczej załatwić?

- Jak to inaczej ? Ale, ale – odezwał się nagle milczący dotąd gliniarz. - Mamy też takie w promo-cji, co ich nie ma. Tak się składa, że zostały nam akurat dwa. Bez pokwitowania. Po dwieście. Lepiej weźcie.

Moje dwieście bardzo szybko znalazło się w kie-szeni Policjanta. Za to domokrążca stawiał opór.

- Wiecie panowie, mam coś dla was. Pasta do zębów. Dobra pasta…

Uciekłem.

Przyglądam się rybce. Pływa w słoiku. Ponoć ma przynieść mi pecha. Ktoś dzwo-ni. Wstaję z fotela otworzyć drzwi. Ach!

To znajomy przedstawiciel handlowy pewnej firmy. Śmieszy mnie. Przychodzi regularnie, co miesiąc. Gada coś. Potem wychodzi. Więź mi chce zaszczepić, żebym kupował tam, gdzie trzeba. To ma być przyjaźń taka.

- Bla bla bla – gada coś… - Co pan tak bez robota w domu. Sam jak pięta. Niedobrze. Ale mam coś dla pana. To baba- robot. Jakie pan lubi, blondynki, szatynki? Zresztą bez różnicy. Jak pan chce, może być z balejażem. Nie ma problemu. Ona robi różne rzeczy. Na przykład zamiata, sprząta, pierze. Jest piękna, śliczna do przesady pedantyczna. Po prostu okazja. Bierz ją, bierz. Dobrze ci radzę. Jest boska. I milczy, kiedy trzeba.

Ja nawet go lubię. Siedzi, dużo mówi. Nawet herbaty mu zrobię. Jednak go nie słucham, bo działa na mnie jakoś tak halucynogennie. I odlatuje do tych łąk zielonych, pagórków le-śnych… – Dziegciu mi załatw. Chcę dziegciu – mówię. Speszył się. Tak jak ja, nie wie co to jest. Ale myśl urodzonego ściemniacza prze-

szyła jego twarz i powiedział - Ok., przyniosę następnym razem. Wyszedł.

Oglądam telewizor. Zachodzę go od tyłu. Taka puszka z kabelkiem. No i ten pilot. On robi całą białą robotę za palec i nogi.

Szkoda tylko, ze głowa nie działa. Wznosi się na manowce. Oglądasz, odbierasz i mimowolnie po-wielasz. Zażywasz, wygrywasz. A może kupujesz, konsumujesz. Wydalanie i znowu pobieranie i po-wielanie jeszcze. I gra gitara.

Hej – mówię do barmana. Tak na przywitanie. Musiałem się napić, bo mnie przedstawiciel handlowy załamał. On już wie, co to dzie-

gieć. Zadzwonił, powiedział, że jest świetny.- Czego się pan napije? Piwa, wódki, ginu…

A może chce pan spróbować dziegciu. To super nowość. Polecam.

Oniemiałem. Podaje mi zielony płyn w szklance i mówi, że…

- Ten dziegieć działa tak, że aż dzięcielina pała”.

Cholera, co tu się dzieje! Co jest grane? Co to ma być?

- Uspokój się – odpowiada - Łyknij sobie. Wszyscy są nadziegciowani,. Nic ci nie grozi. To nie boli. Obejrzyj jeszcze reklamę. Telewizja przecież nie kła-mie. Pij, pij ! Będziesz łatwiejszy

Marek Drączkowski

Page 34: Ofensywa nr 2

Dziś na łamach OFENSYWY wernisaż

Macieja Ignaciuka, studenta III roku

Edukacji Artystycznej na Wydziale

Artystycznym UMCS w Lublinie

Inspiracjami jego grafik są uliczna sztuka

graffiti, malarstwo hiperrealistyczne, a

także szablonowa grafika 2D. Twórcą, który

wywarł na niego wpływ jest R. Horowitz.

Środki wyrazu jakimi operuje Maciej to

plakatowe, syntetyczne kompozycje i gamy

barwne ograniczane do kilku kolorów.

W moich pracach często chcę ukazać

koegzystencję człowieka i różnego rodzaju

maszyn. Ich treść to najczęściej zabawne

przesłanie, ale nierzadko z drugim dnem,

odmiennym sensem - mówi Maciej.

Pozostaje nam uznać wystawę za otwartą i

zaprosić do oglądania prac

JJ

Po więcej prac Macieja Ignaciuka zapraszamy na stronę 25 i 26, gdzie zilustrował tekst Ł. Libiszewskiego.

Page 35: Ofensywa nr 2

Dziś na łamach OFENSYWY wernisaż

Macieja Ignaciuka, studenta III roku

Edukacji Artystycznej na Wydziale

Artystycznym UMCS w Lublinie

Inspiracjami jego grafik są uliczna sztuka

graffiti, malarstwo hiperrealistyczne, a

także szablonowa grafika 2D. Twórcą, który

wywarł na niego wpływ jest R. Horowitz.

Środki wyrazu jakimi operuje Maciej to

plakatowe, syntetyczne kompozycje i gamy

barwne ograniczane do kilku kolorów.

W moich pracach często chcę ukazać

koegzystencję człowieka i różnego rodzaju

maszyn. Ich treść to najczęściej zabawne

przesłanie, ale nierzadko z drugim dnem,

odmiennym sensem - mówi Maciej.

Pozostaje nam uznać wystawę za otwartą i

zaprosić do oglądania prac

JJ

Po więcej prac Macieja Ignaciuka zapraszamy na stronę 25 i 26, gdzie zilustrował tekst Ł. Libiszewskiego.

Page 36: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

>> AKTUALNOŚCI

OFENSYWA - marzec 2006

AKTUALNOŚCI <<

26 stycznia w Centrum Kultury od-

było się pierwsze spo-tkanie z cyklu Koziołki Poetyckie. Podczas Konkursu Jednego Wiersza swoją twór-czość zaprezentowało dwudziestu młodych lubelskich poetów.

Gościem specjalnym tej edycji był Bohdan Zadura. Przeczytał on wiersze z różnych okre-sów swojej twórczości i wyłonił zwycięzcę kon-kursu. Został nim Marcin Czyż, ps. Maliner z Lu-blina, członek grupy lite-rackiej „Nic wspólnego”. Wyróżnienia otrzymali Gil Gilling i Piotr Mirski.

Nagrody przyznała również publiczność. Pierwsze miejsce zdobyła Zuzanna Zubek, drugie Rafał Wołowczyk, a trze-cie Adrian Szary, Piotr Mirski i Gil Gilling.

Odbył się również recital, na którym pio-senki napisane do tek-stów Zadury zaśpiewała Dorota Buśko.

Spotkania są pomy-słem grupy Antygraf, skupiającej członków Koła Naukowego Kul-turoznawców oraz studentów Wydzia-łu Humanistycznego UMCS. Mają promo-wać współczesnych poetów, szczególnie tych związanych z Lu-

Koziołki Poetyckiebelszczyzną. Podczas wieczorów autorskich będą przedstawiane różne style polskiej poezji. Organizatorzy przewidzieli spotkania m.in. z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyc-kim, Andrzejem Nie-wiadomskim, Bogu-sławem Kiercem, Ada-mem Wiedemannem i Krystyną Miłobędzką.

W Konkursie Jednego Wiersza sprawdzić się mogą poeci - amatorzy, którzy do tej pory nie pu-blikowali swoich wierszy. Antygraf ma nadzieję, że Koziołki Poetyckie pobu-dzą w ten sposób lubel-skie środowisko literackie.

E. P.

W kwietniu ruszy re-alizacja projektu „Lublin - Miasto

Wiedzy”. Inicjatywa lubelskich uczelni i władz miejskich ma służyć tworzeniu wspólnej strategii promowania Lublina jako miejsca przyjaznego edu-kacji. Projekt zakłada współpracę lubelskich ośrodków akade-mickich, kulturalnych i sa-morządowych. Będzie się na nią składało wiele mniejszych inicjatyw, takich jak zorgani-zowanie targów edukacyjnych czy wydanie informatora o uczelniach. Realizacja pro-jektu potrwa półtora roku, ale pierwszych efektów można się spodziewać już na jesieni.

Lublin zostanie pierw-szym polskim Miastem Wiedzy. W Europie zachod-niej istnieje około dwu-dziestu podobnych ośrod-ków. Projekt finansowany będzie z Europejskiego Funduszu Społecznego i z budżetu państwa.

Promocja Lublina w oparciu o jego potencjał intelektu-alny zakłada również walkę z bezrobociem. Ma przekonać pracodawców, że mogą tu znaleźć tanich i bardzo dobrze wykształconych pracowników.

E.P.

LublinMiasto Wiedzy

UMCS ulepsza system ochrony miasteczka akade-

mickiego. Na jego terenie pojawiły się kamery, do obsługi których uczelnia zamierza zatrudnić dzie-sięciu studentów.

System kosztował 350 tys. zł. i ma być gotowy do końca lutego. Centra-la, w której mają pra-cować studenci, mieścić się będzie w akademiku „Babilon” przy ul. Radzi-szewskiego.

Władze UMCS popro-siły samorząd studentów o wytypowanie grupy osób, z której będą mogli wybrać dziesięciu słucha-czy do pracy przy monito-ringu. Nad przeszkoleniem

wybranych studentów czuwał będzie zatrudniony przez UMCS specjalista od systemów bezpieczeń-stwa.

Dyżury będą trwały 4-6 godzin dziennie. Jeśli studenci zauważą coś nie-pokojącego, powiadomią o tym policję lub ochronę miasteczka.

To nie pierwsza próba zaangażowania studentów w ochronę terenów uni-wersyteckich. Pod koniec kwietnia ubiegłego roku na miasteczko akade-mickie wyszły studenckie patrole, tzw. straż akade-micka. Studenci mieli za zadanie patrolować kam-pus i informować ochro-niarzy o jego najbardziej

niebezpiecznych punktach. Dostawali za to darmowe obiady.

Jednak w tym roku akademickim, wraz z po-jawieniem się stypendiów na wyżywienie, taka forma zapłaty nie skusiła nikogo.

Studenci pracujący przy monitoringu będą za swoją pracę otrzymywali wynagrodzenie pieniężne.

Michał Domagalski

Miasteczko na podglądzie

UMCS obniża środki na po-moc socjalną dla

studentów. Wysokość nowych stypendiów zaakceptował już stu-dencki parlament.

W 2005 roku środ-ki z ministerstwa były większe, w związku z objęciem stypendia-mi również studentów zaocznych.

-Pieniądze nie zo-stały do końca wyko-rzystane, wobec tego Uczelniana Komisja Socjalna zwiększyła w poprzednim se-mestrze kwoty sty-pendiów socjalnych – mówi prof. dr hab. Anna Pajdzińska, prorektor ds. kształ-cenia.

Obecnie UMCS ob-niża stypendia. W tym roku kalendarzowym pomocą socjalną zo-stali objęci także ci studenci, którzy rozpo-częli studia II stopnia, a wcześniej nie stu-diowali na UMCS. Z tej

samej puli wypłacane są również stypendia naukowe.

- Uczelnia nie ma pieniędzy na pokrycie deficytu, jaki pojawił-by się przy utrzymaniu dotychczasowych sta-wek – twierdzi rektor Pajdzińska i dodaje: - Nie zmieni się mini-malny próg dochodów, kwalif ikujący do przy-znania stypendium so-cjalnego. Nadal będzie to 569 zł, przypadają-ce na członka rodziny. W związku z tym liczba studentów, korzysta-jących z pomocy, nie ulegnie zmniejszeniu.

Niedługo nowy re-gulamin pomocy mate-rialnej podpisze rektor UMCS, prof. dr hab. Wiesław Kamiński. Niewykluczone jednak, że kwoty stypendiów ulegną kolejnej obniż-ce, bo w styczniu po-dania o ich przyznanie złożyła następna grupa studentów.

Michał Domagalski

Mniejsze stypendia socjalne na UMCS

UMCS i KUL nie zgodziły się na zorganizowanie

dodatkowych egza-minów wstępnych dla kandydatów, którzy zdawali na maturze inne przedmioty, niż przewidują to uchwa-ły rekrutacyjne.

Uczniowie wybierają przedmioty do zdawa-nia na maturze na po-czątku ostatniej klasy szkoły średniej. Dla tych, którzy w ostatniej chwili zmienią decyzję o kierunku studiów, de-cyzja władz KUL i UMCS oznacza konieczność powtarzania egzaminu dojrzałości i ubiegania

się o przyjęcie na studia w roku następnym. W związku z tym, że o przyjęcie na studia ubie-gają się kandydaci z „nową” oraz „starą” maturą, kry-teria przyjęcia na studia są niejednolite. Oceny ze „sta-rej” matury przeliczane są na punkty porównywalne do tych, które można zdobyć podczas „nowej” matury.

Dla kandydatów ze „starą” maturą dodatkowe egzaminy przygotowała Akademia Medyczna. Akademia Rolnicza i Poli-technika Lubelska zgodziły się na wprowadzenie do-datkowych egzaminów do postępowania kwalifikacyj-nego. E. P.

Na lubelskich uczelniach wkrótce będzie

można studiować przez internet. Umożliwi to platforma internetowa.

Studia przez Internet to tylko jeden z pro-jektów powstającego konsorcjum uczelni lu-belskich. Nie wiadomo jeszcze, które kierunki i na jakich warunkach będzie można studio-wać.

Obecnie trwa nabór na kurs dla e-nauczy-cieli. Jak podkreśla Radosław Guz z Uni-wersyteckiego Centrum Zdalnego Nauczania i Kursów Otwartych UMCS, szkolenia te sUMCS, szkolenia te są ą odpowiednie również dla osób niepełnospraw-nych lub mieszkających w małych miejscowo-

ściach. Przeznaczone są dla nauczycieli, nie tylko akademickich.

Uczestnicy kursu będą szkoleni jednocześnie w dziewięciu krajach: w Niemczech, Francji, Anglii, Republice Czech, Bułgarii, Włoszech, Danii, Hiszpanii i w Polsce. Zdobędą wiedzę i umiejęt-ności w dziedzinie tworze-nia i prowadzenia kursów opartych na technologiach internetowych. Po zakoń-czeniu nauki otrzymają Europejskie Certyfikaty Net- Trenerów, honorowane w krajach objętych progra-mem.

Nauka potrwa sześć miesięcy. Udział w tej edy-cji konkursu - cji konkursu - pierwszych pierwszych piętnastu osób - będzie sfi-nansowany przez program Leonardo da Vinci.

E. P.

Wirtualne studia

Page 37: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 2006

>> AKTUALNOŚCI

OFENSYWA - marzec 2006

AKTUALNOŚCI <<

26 stycznia w Centrum Kultury od-

było się pierwsze spo-tkanie z cyklu Koziołki Poetyckie. Podczas Konkursu Jednego Wiersza swoją twór-czość zaprezentowało dwudziestu młodych lubelskich poetów.

Gościem specjalnym tej edycji był Bohdan Zadura. Przeczytał on wiersze z różnych okre-sów swojej twórczości i wyłonił zwycięzcę kon-kursu. Został nim Marcin Czyż, ps. Maliner z Lu-blina, członek grupy lite-rackiej „Nic wspólnego”. Wyróżnienia otrzymali Gil Gilling i Piotr Mirski.

Nagrody przyznała również publiczność. Pierwsze miejsce zdobyła Zuzanna Zubek, drugie Rafał Wołowczyk, a trze-cie Adrian Szary, Piotr Mirski i Gil Gilling.

Odbył się również recital, na którym pio-senki napisane do tek-stów Zadury zaśpiewała Dorota Buśko.

Spotkania są pomy-słem grupy Antygraf, skupiającej członków Koła Naukowego Kul-turoznawców oraz studentów Wydzia-łu Humanistycznego UMCS. Mają promo-wać współczesnych poetów, szczególnie tych związanych z Lu-

Koziołki Poetyckiebelszczyzną. Podczas wieczorów autorskich będą przedstawiane różne style polskiej poezji. Organizatorzy przewidzieli spotkania m.in. z Eugeniuszem Tkaczyszynem-Dyc-kim, Andrzejem Nie-wiadomskim, Bogu-sławem Kiercem, Ada-mem Wiedemannem i Krystyną Miłobędzką.

W Konkursie Jednego Wiersza sprawdzić się mogą poeci - amatorzy, którzy do tej pory nie pu-blikowali swoich wierszy. Antygraf ma nadzieję, że Koziołki Poetyckie pobu-dzą w ten sposób lubel-skie środowisko literackie.

E. P.

W kwietniu ruszy re-alizacja projektu „Lublin - Miasto

Wiedzy”. Inicjatywa lubelskich uczelni i władz miejskich ma służyć tworzeniu wspólnej strategii promowania Lublina jako miejsca przyjaznego edu-kacji. Projekt zakłada współpracę lubelskich ośrodków akade-mickich, kulturalnych i sa-morządowych. Będzie się na nią składało wiele mniejszych inicjatyw, takich jak zorgani-zowanie targów edukacyjnych czy wydanie informatora o uczelniach. Realizacja pro-jektu potrwa półtora roku, ale pierwszych efektów można się spodziewać już na jesieni.

Lublin zostanie pierw-szym polskim Miastem Wiedzy. W Europie zachod-niej istnieje około dwu-dziestu podobnych ośrod-ków. Projekt finansowany będzie z Europejskiego Funduszu Społecznego i z budżetu państwa.

Promocja Lublina w oparciu o jego potencjał intelektu-alny zakłada również walkę z bezrobociem. Ma przekonać pracodawców, że mogą tu znaleźć tanich i bardzo dobrze wykształconych pracowników.

E.P.

LublinMiasto Wiedzy

UMCS ulepsza system ochrony miasteczka akade-

mickiego. Na jego terenie pojawiły się kamery, do obsługi których uczelnia zamierza zatrudnić dzie-sięciu studentów.

System kosztował 350 tys. zł. i ma być gotowy do końca lutego. Centra-la, w której mają pra-cować studenci, mieścić się będzie w akademiku „Babilon” przy ul. Radzi-szewskiego.

Władze UMCS popro-siły samorząd studentów o wytypowanie grupy osób, z której będą mogli wybrać dziesięciu słucha-czy do pracy przy monito-ringu. Nad przeszkoleniem

wybranych studentów czuwał będzie zatrudniony przez UMCS specjalista od systemów bezpieczeń-stwa.

Dyżury będą trwały 4-6 godzin dziennie. Jeśli studenci zauważą coś nie-pokojącego, powiadomią o tym policję lub ochronę miasteczka.

To nie pierwsza próba zaangażowania studentów w ochronę terenów uni-wersyteckich. Pod koniec kwietnia ubiegłego roku na miasteczko akade-mickie wyszły studenckie patrole, tzw. straż akade-micka. Studenci mieli za zadanie patrolować kam-pus i informować ochro-niarzy o jego najbardziej

niebezpiecznych punktach. Dostawali za to darmowe obiady.

Jednak w tym roku akademickim, wraz z po-jawieniem się stypendiów na wyżywienie, taka forma zapłaty nie skusiła nikogo.

Studenci pracujący przy monitoringu będą za swoją pracę otrzymywali wynagrodzenie pieniężne.

Michał Domagalski

Miasteczko na podglądzie

UMCS obniża środki na po-moc socjalną dla

studentów. Wysokość nowych stypendiów zaakceptował już stu-dencki parlament.

W 2005 roku środ-ki z ministerstwa były większe, w związku z objęciem stypendia-mi również studentów zaocznych.

-Pieniądze nie zo-stały do końca wyko-rzystane, wobec tego Uczelniana Komisja Socjalna zwiększyła w poprzednim se-mestrze kwoty sty-pendiów socjalnych – mówi prof. dr hab. Anna Pajdzińska, prorektor ds. kształ-cenia.

Obecnie UMCS ob-niża stypendia. W tym roku kalendarzowym pomocą socjalną zo-stali objęci także ci studenci, którzy rozpo-częli studia II stopnia, a wcześniej nie stu-diowali na UMCS. Z tej

samej puli wypłacane są również stypendia naukowe.

- Uczelnia nie ma pieniędzy na pokrycie deficytu, jaki pojawił-by się przy utrzymaniu dotychczasowych sta-wek – twierdzi rektor Pajdzińska i dodaje: - Nie zmieni się mini-malny próg dochodów, kwalif ikujący do przy-znania stypendium so-cjalnego. Nadal będzie to 569 zł, przypadają-ce na członka rodziny. W związku z tym liczba studentów, korzysta-jących z pomocy, nie ulegnie zmniejszeniu.

Niedługo nowy re-gulamin pomocy mate-rialnej podpisze rektor UMCS, prof. dr hab. Wiesław Kamiński. Niewykluczone jednak, że kwoty stypendiów ulegną kolejnej obniż-ce, bo w styczniu po-dania o ich przyznanie złożyła następna grupa studentów.

Michał Domagalski

Mniejsze stypendia socjalne na UMCS

UMCS i KUL nie zgodziły się na zorganizowanie

dodatkowych egza-minów wstępnych dla kandydatów, którzy zdawali na maturze inne przedmioty, niż przewidują to uchwa-ły rekrutacyjne.

Uczniowie wybierają przedmioty do zdawa-nia na maturze na po-czątku ostatniej klasy szkoły średniej. Dla tych, którzy w ostatniej chwili zmienią decyzję o kierunku studiów, de-cyzja władz KUL i UMCS oznacza konieczność powtarzania egzaminu dojrzałości i ubiegania

się o przyjęcie na studia w roku następnym. W związku z tym, że o przyjęcie na studia ubie-gają się kandydaci z „nową” oraz „starą” maturą, kry-teria przyjęcia na studia są niejednolite. Oceny ze „sta-rej” matury przeliczane są na punkty porównywalne do tych, które można zdobyć podczas „nowej” matury.

Dla kandydatów ze „starą” maturą dodatkowe egzaminy przygotowała Akademia Medyczna. Akademia Rolnicza i Poli-technika Lubelska zgodziły się na wprowadzenie do-datkowych egzaminów do postępowania kwalifikacyj-nego. E. P.

Na lubelskich uczelniach wkrótce będzie

można studiować przez internet. Umożliwi to platforma internetowa.

Studia przez Internet to tylko jeden z pro-jektów powstającego konsorcjum uczelni lu-belskich. Nie wiadomo jeszcze, które kierunki i na jakich warunkach będzie można studio-wać.

Obecnie trwa nabór na kurs dla e-nauczy-cieli. Jak podkreśla Radosław Guz z Uni-wersyteckiego Centrum Zdalnego Nauczania i Kursów Otwartych UMCS, szkolenia te sUMCS, szkolenia te są ą odpowiednie również dla osób niepełnospraw-nych lub mieszkających w małych miejscowo-

ściach. Przeznaczone są dla nauczycieli, nie tylko akademickich.

Uczestnicy kursu będą szkoleni jednocześnie w dziewięciu krajach: w Niemczech, Francji, Anglii, Republice Czech, Bułgarii, Włoszech, Danii, Hiszpanii i w Polsce. Zdobędą wiedzę i umiejęt-ności w dziedzinie tworze-nia i prowadzenia kursów opartych na technologiach internetowych. Po zakoń-czeniu nauki otrzymają Europejskie Certyfikaty Net- Trenerów, honorowane w krajach objętych progra-mem.

Nauka potrwa sześć miesięcy. Udział w tej edy-cji konkursu - cji konkursu - pierwszych pierwszych piętnastu osób - będzie sfi-nansowany przez program Leonardo da Vinci.

E. P.

Wirtualne studia

Page 38: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200638 OFENSYWA - marzec 2006

Rok po moim wrzaskliwym DZIEŃ DOBRY!W roku argentyńskiego mundialu

gdy „Kaka” Deyna nie strzelił karnego,w setnym występie z orzełkiem na piersiach,

przyszłym mistrzom świata.Cztery lata po sukcesie „Orłów Górskiego”

(Kazimierz Górski zaczynał we Lwowie).Cztery lata przed tym, gdy opustoszały ulice

w czasie meczu, który zapamiętałem jako pierwszy sukces w swoim życiu:

Polska pokonała Francje 3:2 w spotkaniu pocieszenia na mistrzostwach

Espania’ 82i Boniek przeszedł z Widzewa do Juventusu.

Bu – Ba – Bu w tym czasie nie wyszło jeszcze na rozgrzewkę.

Mexico’ 86było dla nas odmienne:

wybuchła elektrownia a wraz z nią wiosenne, karnawałowe wiersze

i pokolenie praprawnuków babci Austrii.Ja już wiedziałem co chce robić w życiu,

kopać piłkę w stylu boski Diego Armando. Biało – czerwoni po strzale brazylijskiego Sokratesa

spędzili chude szesnaście lat na krajowym podwórku.W polskim footbolu nastała era bufonady, bałaganu i burleski.

W literaturze ukraińskiej wypowiedziane zostało magiczne Bu – Ba- Bu.Italia’ 90

to dla mnie wiek odkrywaniana koloniach i obozach sportowychmożliwości trzynastoletniego ciała.

Tymczasem szło nowe i trzeszczało imperium związkowezanosiło się na re – kreację Europy Środkowej.

Poznałem sąsiadkę o imieniu Ukraina na drugie miała Roksolana a może Lena.

Już można było pisać o mieście jak Antonycz,o egzotyce śródmieść i złym wpływie wieży Ostankino.

USA’ 94wszystko to przed: World Champion Soccer i pierwszymi obciachami z powodu Coca Coli i Mcświata.Bu – Ba – Bu stawało się ciałem akademickim,które przyznawało doroczne nagrody.Prokurator, Podskarbi, Patriarcha i Ave, Chrysler!Wylądowali w „Literaturze na świecie” nr 10 w 1995.Chrysler Imperial eksplodował w ’92 na deskach Opery we Lwowie.France’ 98w ’98 rozpoczęły się sukcesy trójkolorowych, allez le Bleus krzyczał „Stade de France” a świat nucił Marsyliankę.Zidane i koledzy stawali się galaktyczni. Irwanec dramatyzował, Neborak przechodził w Neborock,Andruchowycz pojechał do Monachium i Wenecjiby powrócić jako Stach Perfecki.Kanałem La Grande przez Dunaj i Morze Czarnew wodach Dniepru widzieli go w Kijowie. Nasze jedenastki spotkały się w drodze do azjatyckiego mundialu.Korea i Japonia’ 02Andriej z Milanu stał się znakiem jakości Ukrainy.Nigeryjczyk z Polonii Warszawa stał się Warszawiakiem i Polakiem.My spotkaliśmy się w maju tegoż rokuprzysłowiowe pięć minut przed pierwszym gwizdkiem w meczu otwarcia XVII Mistrzostw ŚwiataKorea pokonała Polskę.Pamiętam Ty Otto von F., Watażka Doskonały opierałeś się przed pójściem na piwo,które na tym terytorium nosi nazwę Perła Chmielowa.W Korei i Japonii nie wyszłoobaj kibicowaliśmy biało – czerwonym. Argentina’ 78Espania’ 82Mexico’ 86Italia’ 90USA’ 94France’ 98Korea i Japonia’ 02.Siedem Finałów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej to dwadzieścia osiem lat mojego życia!

Co będzie dalej? Trochę już wiadomo:XVIII Finały Mistrzostw Świata - Deutchland’ 06,Dwanaście obręczy i 38 Piosenek dla martwego koguta- to już przeszłość.Być może w drodze są moje wiersze?Być może Ukraina i Polska będą wspólnymiorganizatorkami Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, Euro 2012?Lecz jest to tak samo prawdopodobne,a nawet pewne, jakto, że ten wiersz się kiedyś skończy

Mistrzostwa Świata (Bank Informacji)

26 stycznia, w lubelskim Centrum Kultury odbyła się pierwsza edycja „Koziołków Poetyckich”. Podczas spotkania rozstrzygnięto Konkurs Jednego Wiersza. Pierwszą nagrodę otrzymał Marcin Czyż z lubelskiej grupy literac-

kiej „Nic Wspólnego”. Nagrodzony wiersz prezentujemy poniżej.

Jurora konkursu, słynnego lubelskiego poetę i prozaika, Bohdana Zadurę, poprosiliśmy o komentarz.

W siedemdziesiątym ósmym, gdy Jurij Andruchowyczleżał na podłodze w jednym z akademików Lwowa,prawie nieprzytomny z przepicia i osiemnastoletni,

ja jednoroczny leżałem w niemowlęcym łóżeczku w pobliżu odbiornika telewizyjnego emitującego

XI Finały Mistrzostw Świata w Piłce NożnejArgentina’ 78.

Page 39: Ofensywa nr 2

OFENSYWA - marzec 200638 OFENSYWA - marzec 2006

Rok po moim wrzaskliwym DZIEŃ DOBRY!W roku argentyńskiego mundialu

gdy „Kaka” Deyna nie strzelił karnego,w setnym występie z orzełkiem na piersiach,

przyszłym mistrzom świata.Cztery lata po sukcesie „Orłów Górskiego”

(Kazimierz Górski zaczynał we Lwowie).Cztery lata przed tym, gdy opustoszały ulice

w czasie meczu, który zapamiętałem jako pierwszy sukces w swoim życiu:

Polska pokonała Francje 3:2 w spotkaniu pocieszenia na mistrzostwach

Espania’ 82i Boniek przeszedł z Widzewa do Juventusu.

Bu – Ba – Bu w tym czasie nie wyszło jeszcze na rozgrzewkę.

Mexico’ 86było dla nas odmienne:

wybuchła elektrownia a wraz z nią wiosenne, karnawałowe wiersze

i pokolenie praprawnuków babci Austrii.Ja już wiedziałem co chce robić w życiu,

kopać piłkę w stylu boski Diego Armando. Biało – czerwoni po strzale brazylijskiego Sokratesa

spędzili chude szesnaście lat na krajowym podwórku.W polskim footbolu nastała era bufonady, bałaganu i burleski.

W literaturze ukraińskiej wypowiedziane zostało magiczne Bu – Ba- Bu.Italia’ 90

to dla mnie wiek odkrywaniana koloniach i obozach sportowychmożliwości trzynastoletniego ciała.

Tymczasem szło nowe i trzeszczało imperium związkowezanosiło się na re – kreację Europy Środkowej.

Poznałem sąsiadkę o imieniu Ukraina na drugie miała Roksolana a może Lena.

Już można było pisać o mieście jak Antonycz,o egzotyce śródmieść i złym wpływie wieży Ostankino.

USA’ 94wszystko to przed: World Champion Soccer i pierwszymi obciachami z powodu Coca Coli i Mcświata.Bu – Ba – Bu stawało się ciałem akademickim,które przyznawało doroczne nagrody.Prokurator, Podskarbi, Patriarcha i Ave, Chrysler!Wylądowali w „Literaturze na świecie” nr 10 w 1995.Chrysler Imperial eksplodował w ’92 na deskach Opery we Lwowie.France’ 98w ’98 rozpoczęły się sukcesy trójkolorowych, allez le Bleus krzyczał „Stade de France” a świat nucił Marsyliankę.Zidane i koledzy stawali się galaktyczni. Irwanec dramatyzował, Neborak przechodził w Neborock,Andruchowycz pojechał do Monachium i Wenecjiby powrócić jako Stach Perfecki.Kanałem La Grande przez Dunaj i Morze Czarnew wodach Dniepru widzieli go w Kijowie. Nasze jedenastki spotkały się w drodze do azjatyckiego mundialu.Korea i Japonia’ 02Andriej z Milanu stał się znakiem jakości Ukrainy.Nigeryjczyk z Polonii Warszawa stał się Warszawiakiem i Polakiem.My spotkaliśmy się w maju tegoż rokuprzysłowiowe pięć minut przed pierwszym gwizdkiem w meczu otwarcia XVII Mistrzostw ŚwiataKorea pokonała Polskę.Pamiętam Ty Otto von F., Watażka Doskonały opierałeś się przed pójściem na piwo,które na tym terytorium nosi nazwę Perła Chmielowa.W Korei i Japonii nie wyszłoobaj kibicowaliśmy biało – czerwonym. Argentina’ 78Espania’ 82Mexico’ 86Italia’ 90USA’ 94France’ 98Korea i Japonia’ 02.Siedem Finałów Mistrzostw Świata w Piłce Nożnej to dwadzieścia osiem lat mojego życia!

Co będzie dalej? Trochę już wiadomo:XVIII Finały Mistrzostw Świata - Deutchland’ 06,Dwanaście obręczy i 38 Piosenek dla martwego koguta- to już przeszłość.Być może w drodze są moje wiersze?Być może Ukraina i Polska będą wspólnymiorganizatorkami Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej, Euro 2012?Lecz jest to tak samo prawdopodobne,a nawet pewne, jakto, że ten wiersz się kiedyś skończy

Mistrzostwa Świata (Bank Informacji)

26 stycznia, w lubelskim Centrum Kultury odbyła się pierwsza edycja „Koziołków Poetyckich”. Podczas spotkania rozstrzygnięto Konkurs Jednego Wiersza. Pierwszą nagrodę otrzymał Marcin Czyż z lubelskiej grupy literac-

kiej „Nic Wspólnego”. Nagrodzony wiersz prezentujemy poniżej.

Jurora konkursu, słynnego lubelskiego poetę i prozaika, Bohdana Zadurę, poprosiliśmy o komentarz.

W siedemdziesiątym ósmym, gdy Jurij Andruchowyczleżał na podłodze w jednym z akademików Lwowa,prawie nieprzytomny z przepicia i osiemnastoletni,

ja jednoroczny leżałem w niemowlęcym łóżeczku w pobliżu odbiornika telewizyjnego emitującego

XI Finały Mistrzostw Świata w Piłce NożnejArgentina’ 78.

Page 40: Ofensywa nr 2

FOT.

AG

NIE

SZKA K

LICZKA