Obserwator nr 18

53

description

Czasopismo studentów IEMiD UKSW

Transcript of Obserwator nr 18

Page 1: Obserwator nr 18
Page 2: Obserwator nr 18

3

Spis treściStudia i praca:

Requestat in pace ....................................................................................... 4Uniwersytecie płacz .................................................................................... 6Dziewczyna pełna zapału ........................................................................... 8

Religia:U grobu ks. Jerzego budzi się sumienie naszego narodu.......................... 10Nocą klękasz ............................................................................................... 15Prymas mojego pokolenia .......................................................................... 19Studenci mocniej żyjący .............................................................................. 22

Społeczeństwo:Stacja marzeń, stacja bez adresu ................................................................ 26Francuskie matki ......................................................................................... 29mojeżycie.net .............................................................................................. 32Rublowskie żony .......................................................................................... 34mur wrażliwości ........................................................................................... 38być online .................................................................................................... 42zielone światło dla niepełnosprawnych ..................................................... 45gdzie strumyk płynie z wolna ..................................................................... 48

Moim zdaniem:pół człowieka pół zwierzęcia pół mózgu ................................................... 51ekologiczne spojrzenie na odpoczynek ...................................................... 53

Page 3: Obserwator nr 18

10. kwietnia 2010. Godz. 8.56. Każdy już wie, o czym będzie ten artykuł? Wbrew pozorom, nie będzie o parze prezydenckiej. Jedną z 96 osób, które zginęły pod Smoleńskiem, był rektor Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie ks. prof. Ryszard Rumianek. Jestem studentką jego uczelni. To zobowiązuje.

Jego studenci byli szczęśliwi

Rozsądny, inteligent-ny, wesoły – to trzy cechy, które studenci ks. Rumianka wymie-niają najczęściej, wspo-minając Jego Magnifi -cencję. Pamiętają także, że dla nich potrafi ł się nawet sam narazić na nieprzyjemności.

– „W maju zwykle odbywają się juwena-lia” – wspomina jeden ze studentów. – „Jak co roku pojawił się pro-blem, gdzie ma je zor-ganizować UKSW. Po-stawiono, mimo głosów sprzeciwu, na campus przy Dewajtis. Potem rektor musiał chodzić po różnych instytucjach, tłumaczyć się.”

Jak to znosił? Pytam studenta Kamila, któ-ry wspomina go ciepło.

Page 4: Obserwator nr 18

5

S T U D I A I P R A C A

Jego studenci byli szczęśliwi

– „Zawsze był uśmiechnięty. A wiesz czemu? Bo jego studenci byli szczęśli-wi”. Dodaje, że był zawsze prawdziwy i szczery. Priorytetem zawsze były dla niego dwie rzeczy: kochani studenci i Ezechiel.

Dlaczego Ezechiel? Ksiądz profe-sor wykładał Pięcioksiąg, a Księga Ezechiela była dla niego wyjątkowo ważna. Był przekonany, że można ją tłumaczyć na wiele sposobów. Co-dziennie znajdował inny. Niestety nie miałam możliwości uczęszczania na te zajęcia, żałuję, że nie było ich w toku pierwszego roku studiów.

Miałam za to okazję usłyszeć ks. Rumianka w innych okoliczno-ściach. Przed świętami Wielkanocny-mi na uczelni jak zwykle odbywały się rekolekcje, ale tym razem było w nich coś wyjątkowego. Informowały o tym na porozwieszane na uczelnie komu-nikaty, bo po raz pierwszy w historii nauki rekolekcujne miał prowadził sam rektor UKSW.

Szczerze mówiąc, nie miałam ochoty uczestniczyć w rekolekcjach. Myślałam sobie: „nic nowego nie będzie, nuuuda”. Zaciągnęła mnie (dosłownie!) koleżan-ka. Kiedy wepchnęła mnie do kaplicy i nie było „zmiłuj”, usłyszałam ciepły głos mówiący: – „Zapraszamy dziew-czynkę w czerwonym. Zapraszamy”.

Na wszystkich zajęciach zwracano się do nas „proszę państwa”, niby tak „górnolotnie”, ale, na litość Boską, nie mamy po 50 lat! Wiem – zwrot grzecznościowy, ale mimowolnie, za-wsze, gdy to słyszę, podnosi mi się ciśnienie. Łza zakręciła mi się w oku,

kiedy zwrócono się do mnie jak do dziecka. Wspomnienie dzieciństwa... Beztroska, wolność, a wszystko było takie proste... Poczułam się mała, bez-bronna i... maksymalnie speszona…

Głos, który ciągle mówił od strony ołtarza, wydobywał się z potężnego pana uśmiechającego się promiennie do każdej osoby. „Serce roście”, gdy patrzy się na takiego człowieka!

Z rekolekcji, pprócz tego wydarze-nia, najbardziej zapamiętałam jesz-cze naukę końcową księdza rektora. Mówił wówczas, że kiedy był mały, nie wyobrażał sobie momentu, gdy zostanie księdzem. Będąc w semina-rium założył się z kolegą, że nigdy nie będzie uczył. Już wykładając na uni-wersytecie był pewny, że nie zosta-nie rektorem. I skwitował w sposób przezabawny: – „A tydzień temu na-wet nie przypuszczałem, że będę stał przed wami i głosił Słowo Boże”.

Teraz, myślę sobie, że pewnie znów zaskoczyło go życie. Nie spodziewał się, ze ta wyprawa z prezydentem okaże się jego ostatnią drogą. Zresz-tą, nie tylko jego – nas wszystkich. Kiedy dowiedziałam się, że w samolo-cie był także mój rektor, poczułam się tak, jak w 1. dzień rekolekcji – mała i bezbronna...

Księże Rektorze, Requestat in pace!

Milena Walczak

Page 5: Obserwator nr 18

12 kwietnia o godz. 12.00 w kościele pw. Niepokalanego Poczęcia Maryi Panny przy ul. Dewajtis stawiły się niezliczone tłumy studentów i profeso-rów. Dostojni goście ze wszystkich środowisk uniwersyteckich, Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego Barbara Kudrycka, przedstawiciele sejmu, prawnicy, wykładowcy, kapłani UKSW i inni przybyli goście – wszyscy pogrążeni w wiel-kim bólu, oddali hołd zmarłemu Rektorowi ks. prof. Ryszardowi Rumiankowi, biorąc udział we Mszy Świętej, której przewodniczył bp Piotr Jarecki, uczeń ks. prof. Ryszarda Rumianka. Homilię wygłosił ks. prof. Józef Kulisz.

– „Odszedł człowiek dobry, zatroskany o drugiego człowieka, pełen optymi-zmu płynącego z wiary w Jezusa Chrystusa. Chcemy dziś podziękować za dar jego życia, jego wiary i kapłaństwa, którym służył” – mówił ks. Kulisz.

Kapłan zwracał uwagę, że Jego Magnifi cencja ks. prof. Rumianek był przez wiele lat związany z UKSW. Przez 5 lat był rektorem tej uczelni. Dla niego uni-wersytet był żywym organizmem, któremu wiernie służył. Posługiwał się w tej służbie wartościami Prymasa Tysiąclecia, którego uważał za swoistego „właści-ciela” tej uczelni.

– „Cały Uniwersytet Kardynała Stefana Wyszyńskiego pogrążony jest w żalu, rozpaczy i w wielkim smutku po stracie największego przyjaciela studentów i całego środowiska uniwersyteckiego, rektora, profesora, a jednocześnie opie-kuna i wielkiego człowieka, którego celem była zawsze i wszędzie służba dru-giemu człowiekowi” – mówił ks. Kulisz.

Zwrócił także uwagę, że ks. prof. Rumianek na pierwszym miejscu w swoim życiu wiarę i naukę stawiał. – „Był wielkim optymistą, którego pasją było Pismo

Trzeba wierzyć, że ta śmierć miała sens

– „Uniwersytecie płacz, odszedł Twój Rektor” – mówił prorektor Uniwer-sytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego ks. prof. Henryk Skorowski rozpo-czynając Mszę Świętą żałobną w intencji Jego Magnifi cencja ks. prof. Ry-szarda Rumianka, rektora UKSW, który zginał w katastrofi e prezydenckiego samolotu.

Page 6: Obserwator nr 18

7Trzeba wierzyć, że ta śmierć miała sens

S T U D I A I P R A C A

Święte, szczególnie Stary Testament, którym potrafi ł rozmiłować każdego. Zie-mia Święta była dla niego, jak powiadał – piątą Ewangelią”.

Te opinię podzielali inni znający Jego Magnifi cencje. – Był wybitnym teo-logiem, a w szczególności znawcą Pisma Świętego i przewodnikiem po Ziemi Świętej – mówił wykładowca UKSW dr Józef Szaniawski.

Prorektor ds. kształcenia prof. UKSW Dorota Kielak przypomniała, że ks. prof. Rumianek pełnił w swoim życiu różne role. – „Był przede wszystkim kapłanem, naukowcem, profesorem, biblistą, Ekonomem Archidiecezji War-szawskiej, Wicerektorem Wyższego Seminarium Duchownego w Warszawie, Rektorem UKSW, licencjonowanym przewodnikiem po Ziemi Świętej i człon-kiem Zakonu Rycerskiego Grobu Bożego w Jerozolimie” – mówiła prof. Kielak i podkreślała, że „wszystkie te role były dla niego ważne, ale najważniejsze były relacje z ludźmi – cie płe, szczere, otwarte i – nade wszystko – autentyczne w całej swojej pełni”. – „Wszystko, co tworzył, budował na człowieku i z troską o człowieka – dodała profesor, ks. prorektor Skorowski podkreślał, że „w świa-domości duchowej, należy wierzyć, że ta śmierć miała sens”.

Magdalena Kowalewska

Page 7: Obserwator nr 18

Dziewczyna pełna zapału

Mówią o niej Dziewczyna–ży-wioł. Spontaniczna, uśmiech-nięta, a przede wszystkim nie boi się igrać z ogniem. Nic dziwnego, jest strażaczką. Kornelia ma osiemnaście lat i wraz z tatą–strażakiem po-stanowili przy Ochotniczej Straży Pożarnej w Zabielach zorganizować żeńską druży-nę strażacką. Dziś liczy ona już 16 ochotniczek.

Kornelia, zwana także Nelą, mieszka w niewielkiej miejscowości na Podlasiu. Jej tata od kilku lat jest strażakiem. Gdy razem postanowili stworzyć pierwszą żeńską drużynę strażacką, to właśnie on pomógł jej zyskać przychyl-ności komendanta OSP i wójta. Pomysł się ziścił. W OSP Zabiele służy 16 dziewcząt strażaczek – jedną z nich jest Kornelia.

Mundur

Nela otwiera szafę, w której wszystko jest w strasznym nieła-dzie. Wszystko, poza strażackim mundurem galowym, który

Page 8: Obserwator nr 18

Dziewczyna pełna zapału

S T U D I A I P R A C A

9DDzzzzzDzzDzzzieieieeieieiieiieeeeeewcwcwcwwcwcwwwcwcccczyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyzyyynananananaaanaaa p p ppppp ppppp p ppełełełełełełełłełełełe nanananaananananana zzzzzzz zzzzzaaapapapapappapappppałałałałałałałałałłłłłłaa uuuuuuuuu

S TS TS TS TTS TS TS TS T U DU DU DU DU DU DDU DDU DU I AI AI AIII AA I IIIIIII P PPPPPPP PPPPPPPPPP R ARR AR ARR ARRRRRRR C AC AC A

9

elegancko wyprasowany wisi na wieszaku. W skład ubioru galowego wchodzą: mundur w kolorze ciemnogranatowym, biała koszula, czapka dżokejka dla kobiet w kolorze ciemnogranatowym, sznur srebrny przeplatany niebieską nitką, krawat. Taki strój nosi się podczas dnia Strażaka i z okazji świąt państwowych, a także podczas świeckich spotkań oraz uroczystości religijnych.

Kornelia wrzuca na siebie szybko mundur i pędzi do kościoła. Zapytana, dokąd tak biegnie jak oparzona, rzuca krótko: ”na wartę”.

Jest Wielka Sobota. Noc. Grupa strażaków czuwa przy grobie Pańskim, po raz pierwszy warty trzymają dziewczęta. „Żywiołowe dziewczyny” zakładają kaski i ciężkie strażackie pasy z siekierką. Nawet Nela jest poważna, jakby ten strój poskromił jej temperament.

Akcja–zawody

Kornelia jest dumna, bo strażacki mają już na swoim koncie sukcesy. Zajęły pierwsze miejsce w Gminnych Zawodach Sportowo–Pożarniczych dla jednostek Ochotniczych Straży Pożarnych z gminy Kolno. Zdjęcia i medal przywodzą na myśl wspomnienie triumfu i podsycają apetyt na dalsze sukcesy. – Następne za-wody tez wygramy – zapewnia Nela.

Zapytana, czy była już na prawdziwej „akcji” ze smutkiem odpowiada, że jesz-cze nie. Drużyna dziewcząt pełni raczej funkcję reprezentacyjną. Ale pociesza się, że nie jest to wykluczone, by po szkoleniach niektóre z nich wsiadły z innymi strażakami do wielkiego, czerwonego wozu.

Iskierka

Życie Kornelii nie kręci się oczywiście tylko wokół remizy, sikawek i galowego munduru. Dziewczyna śmieje się, że chciałaby mieć taki zapał do nauki jak do straży. Alą też zwykłe dni, szkoła i dramaty, które przeżywa większość licealistek.

Nela uwielbia śpiewać, gra na gitarze, skończyła nawet szkołę muzyczną. Ma-rzy jej się założenie zespołu. Miała już w prawdzie kilka występów na festynach, jednak pozostała cicha nadzieja, że kiedyś zagra koncert z prawdziwego zdarze-nia, a nie amatorski.

Tymczasem Nela, posyła mi szelmowski uśmiech, nucąc sobie refren starej piosenki Antosia Szprychy:

„Nasza straż pożarna niech ją piorun trzaśnie, przyjeżdżają wtedy kiedy ogień gaśnie. Naszą straż pożarną niechaj dunder świśnie, ognia nie widzieli lecz w bu-telce wiśnie”. Ile w tym prawdy?

Blanka Borys

Page 9: Obserwator nr 18

U grobu ks. Jerzego budzi się sumienie naszego narodu

Z promotorem pamięci i kultu męczennika ks. Jerzego Popiełuszki ks. prof. Antonim Lewkiem* rozmawiała Magdalena Kowalewska.

Owocem i kulminacją niezwykłego kultu tego Męczennika jest jego be-atyfi kacja w dniu 6 czerwca 2010 roku. Z tej okazji „Obserwator” poprosił o rozmowę osobę najbardziej zorientowaną, kompetentną i zaangażowaną w promowanie kultu ks. Jerzego. Ks. Lewek wyznaje, że sumienie zdetermi-nowało go, aby służyć „wielkiej sprawie” ks. Jerzego Popiełuszki.

Magdalena Kowalewska: W ja-kich okolicznościach ksiądz profesor poznał ks. Jerzego?

Ks. prof. Antoni Lewek: Od 35 lat mieszkam na warszawskim Żoliborzu w pobliżu kościoła św. Stanisława Kost-ki, w którym od maja 1980 roku ks. Je-rzy był duszpasterzem. Wówczas go poznałem jako skromnego, młodszego współbrata w kapłaństwie. Specjalnie się nie wyróżniał. Jednak już pod ko-niec sierpnia 1980 roku, gdy hutnicy warszawscy podjęli strajk okupacyjny i wysłali delegację do ks. prymasa Wy-szyńskiego z prośbą o kapłana, który by im w niedzielę odprawił w hucie Mszę Świętą – to właśnie ks. Jerzy Popie-łuszko się na to zgodził się i został tam skierowany. Od tego czasu stał się ka-pelanem hutników, ich duszpasterzem, szczególnie potrzebnym i pomocnym

później, w okresie stanu wojennego. Ks. Jerzy był też duszpasterzem śred-niego personelu medycznego w archi-diecezji warszawskiej.

Jakim człowiekiem i kapłanem był ks. Popiełuszko? Co go wyróż-niało wśród innych księży?

Przez pierwsze lata kapłaństwa nie wyróżniał się jakąś fenomenalną osobowością czy działalnością. Dopie-ro sytuacja społeczno–polityczna lat 80–tych sprawiła, że stał się znanym kaznodzieją i obrońcą chrześcijańskich ideałów „Solidarności” jako wielkie-go ruchu społecznego, inspirowanego i wspieranego także przez Kościół. Na Msze Święte za ojczyznę odprawiane przez ks. Jerzego przybywały tysiące ludzi. Władze komunistyczne uznawały kazania ks. Jerzego za antypaństwowe.

Page 10: Obserwator nr 18

11U grobu ks. Jerzego budzi się sumienie naszego narodu

R E L I G I A

U grobu ks. Jerzego budzi się sumienie naszego narodu...

Ks. Jerzy narażał się władzom, zda-wał sobie coraz wyraźniej sprawę, że grozi mu nawet śmierć ze strony SB. O tym zagrożeniu był wprost informo-wany ks. Prymas, który wielokrotnie wzywał ks. Jerzego do siebie i mówił o niebezpieczeństwie, proponował wy-jazd na studia do Rzymu lub do pracy duszpasterskiej wśród Polonii np. w Ameryce. Ale ks. Jerzy odpowiadał, że jeśli otrzyma od ks. Prymas tego typu nakaz, to go wykona, jednak sam nie chce i w sumieniu nie może opuścić tych tysięcy ludzi, którym służy i po-maga, którzy przychodzą na Msze za ojczyznę. A przychodziły ogromne rze-sze ludzi z całej Warszawy.

Ksiądz Jerzy bardzo ryzykował, nara-żał się. Ale otrzymał on od Pana Boga

– zawsze to powtarzam – cha-ryzmat, czyli szczególną łaskę i wewnętrzną siłę, by w obronie człowieka i chrześcijańskich war-tości pójść nawet na śmierć mę-czeńską. On miał świadomość, że mogą go zabić, a mimo to trwał i mówił wprost, że jest gotów na wszystko.

Ksiądz Profesor był bardzo zaprzyjaźniony z ks. Jerzym?

Trudno mówić o zaprzyjaź-nieniu. Nie znałem go wcześniej jako kleryka czy młodego kapła-na warszawskiego. Był siedem lat młodszy ode mnie. Jestem księdzem z archidiecezji poznań-skiej, ale ponieważ zamieszkałem na terenie parafi i św. Stanisława Kostki, więc dość często się spo-

tykaliśmy. Po jego śmierci zdecydo-wanie bardziej mogę mówić o swojej przyjaźni z nim. Za życia raczej tylko przyglądałem się jego działalności. Na-tomiast po męczeńskiej śmierci od sa-mego początku sumienie nakazywało mi zaangażować się całkowicie w służ-bę „sprawie” Kapłana–Męczennika, co zresztą wywoływało nawet pewne zdu-mienie w warszawskiej kurii i na naszej uczelni.

Zaskoczeniem było to, że docent pań-stwowej ATK, ksiądz z poznańskiej die-cezji całymi dniami przebywa u grobu ks. Jerzego, przemawia do pielgrzymów z całej Polski, wydaje broszury i książki, głosi tak wiele kazań na temat ks. Je-rzego Popiełuszki. Przez pierwszy rok po śmierci ks. Jerzego przejąłem (od-prawiałem) także jego niedzielne Msze

Page 11: Obserwator nr 18

R E L I G I A

Święte o godzinie 10.00. Mówiło się nawet o nich „Msze Popiełuszkowe”.

Można zatem powiedzieć, że ksiądz profesor niejako przejął czę-ściowo obowiązki ks. Jerzego Popie-łuszki, był tym, który go zastąpił…

Faktycznie, było tak przez pierwszy rok. Ksiądz proboszcz chorował, dużo przebywał w szpitalu, a dwaj księża wikariusze nie mogli sami podołać wyzwaniom sytuacji. W głoszonych kazaniach, w duchu religijno–pa-triotycznego kaznodziejstwa ks. Jerzego, analizowałem dość odważnie także ówczesną rzeczywi-stość społeczno–poli-tyczną, krytykując to-talitarno–ateistyczny system, który zabijał nie tylko fi zycznie lu-dzi, ale też ich sumienia oraz walczył z religią i Ko-ściołem.

Głoszenie tych kazań wiązało się z niebezpieczeństwem. Ksiądz pro-fesor sam podjął to wyzwanie, czy został poproszony o to przez pro-boszcza ze św. Stanisława?

Jak już powiedziałem, zaangażo-wałem się z własnej woli, a raczej z wewnętrznego nakazu sumienia. Zdawałem sobie sprawę, że chodzi tu o historyczne wydarzenie i o chrze-ścijańskiego męczennika, przyszłego świętego. A wszystko zaczęło się 19 października 1984 roku, gdy ks. Jerzy Popiełuszko został porwany w drodze z Bydgoszczy do Warszawy. Przypomnę:

stało się to w piątek późnym wieczo-rem. Dopiero w sobotę w wieczornym Dzienniku Telewizyjnym podano wia-domość, że ks. Jerzy został uprowa-dzony przez „nieznanych sprawców”. Następnego dnia, w niedzielę, tysiące ludzi przybyło na Msze Świętą do żo-liborskiego kościoła. O godzinie 11.00 pojawił się nawet przewodniczący zde-legalizowanej wówczas „Solidarności”, Lech Wałęsa, który po Mszy przemó-wił do zebranych. Mówił, że może to

być prowokacja esbecka. Wyrażał nadzieję, że ks. Jerzemu nie

może się stać nic złego. Odtąd przez jedenaście dni i nocy czekaliśmy na powrót ks. Popie-łuszki.

Codziennie wie-czorem o 19.00 pod-

czas Mszy Świętej modliliśmy się za nie-

go, tłumy ludzi groma-dziły się w kościele i wokół

kościoła, przy ołtarzu kilkunastu lub kilkudziesięciu księży koncelebro-wało wieczorną Eucharystię. Właśnie wtedy zacząłem wygłaszać kazania religijno–patriotyczne, które wyda-wałem potem w sześciu kolejnych tomach. W dniach oczekiwania na powrót ks. Jerzego przybywali na wie-czorne Msze także ks. Prymas i biskup Kraszewski. Ludzie byli wtedy jeszcze bardziej zdenerwowani, napięci, drżeli i mówili do siebie, że może biskup już wie, co się stało z ks. Jerzym. Ale nikt nie chciał dopuszczać myśli, że ks. Je-rzy Popiełuszko mógł zostać zabity. Tak bardzo był lubiany i kochany!

Page 12: Obserwator nr 18

13U grobu ks. Jerzego budzi się sumienie naszego narodu

R E L I G I A

U grobu ks. Jerzego budzi się sumienie naszego narodu...

Kto poinformował księdza, co stało się z ks. Jerzym?

Pamiętam dokładnie: był wtorek, około 19.30. Skończyłem akurat mó-wić kazanie, jeden z księży podszedł do mnie i po cichu powiedział, że zna-leziono ciało ks. Jerzego Popiełuszki. Struchlałem. Wiedziałem, że teraz, w trakcie Mszy Świętej nie mogę tego ogłosić. Dopiero po Mszy powiedzieli-śmy to zgromadzonym.

I wtedy stało się coś, czego nie za-pomnę nigdy: ta tragiczna informacja wywołała momentalnie eksplozję pła-czu, szlochu i krzyku całej rzeszy ludzi zebranych w kościele i na placu kościel-nym. Trudno było opanować tę sytu-ację i uspokoić płaczących.

A później był jeszcze pogrzeb…Władze komunistyczne dążyły do

tego, by pochować ciało ks. Jerzego w rodzinnych Okopach k. Białegosto-ku, daleko od Warszawy. Jednak hut-nicy warszawscy – zresztą, nie tylko oni – stanowczo domagali się, żeby po-grzeb odbył się w Warszawie przy ko-ściele św. Stanisława Kostki. I faktycz-nie tak się stało 3 listopada 1984 roku. W tym historycznym pogrzebie uczest-niczyło blisko pół miliona ludzi.

Dziś grób ks. Jerzego znajduje się przy kościele św. Stanisława i piel-grzymują do niego ludzie z całego świata. Ksiądz profesor zajmował się później właśnie tymi pielgrzy-mami.

Rzeczywiście, przez pierwsze 10 lat wszystkie wolne od zajęć akade-mickich godziny i dni poświęcałem

obsłudze pielgrzymów, przemawia-jąc do nich, informując, odprawiając Msze Święte, spowiadając. Przybyło tutaj dotąd około 18 milionów ludzi z kraju i ze świata.

Pamiętam wizyty włoskiego pre-miera Giulio Andreottiego, premier Margaret Thatcher z Wielkiej Bryta-nii, prezydenta Czech Vaclava Havla, wiceprezydenta USA George’a Busha, wicekanclerza RFN Hansa Dietricha Genschera, senatora z USA Edwarda Kennedy’ego i wielu kardynałów i bi-skupów. Ale największym wydarzeniem była, oczywiście, wizyta Ojca Świętego Jana Pawła II w czerwcu 1987 roku.

Jak wspomina ksiądz profesor tę papieską wizytę?

Było to wydarzenie przede wszyst-kim kościelne i religijne, ale też i po-lityczne. Władze komunistyczne zgo-dziły się na przyjazd Papieża do Polski w 1987 roku. Jednak robiły wszystko, aby papież nie przybył na grób ks. Po-piełuszki. Ofi cjalnie więc w programie pielgrzymki wizyty przy grobie nie było. Polacy jednak wierzyli, że Ojciec Święty będzie przy grobie ks. Jerzego. I rzeczywiście był!

Jak to dokładnie wyglądało? Na ulicach wokół kościoła – tysiące ludzi. Nadjeżdża kawalkada samochodów z Ojcem Świętym. Oklaski, wzruszenie, śpiew. Papież najpierw wszedł do ko-ścioła. Siedem minut modlił się przed Najświętszym Sakramentem. Potem wyszedł. Przed grobem ks. Jerzego ustawiono dwa klęczniki: dla Papieża i dla ks. Prymasa. Ale on je ominął. Przez ułamek sekundy pomyślałem, że

Page 13: Obserwator nr 18

R E L I G I A

widocznie nie będzie klękał, tylko po-modli się tak jak pielgrzymi na stojąco. A on zrobił coś niezwykłego! Odbiera biało–czerwone kwiaty od ks. kapela-na Stanisława Dziwisza, podchodzi do samego grobu, kładzie na nim kwiaty, klęka na ziemi i… całuje grób! To było niesamowicie wzruszające!

Potem wstał, modlił się i na za-kończenie jeszcze raz ucałował grób. Zachował się więc tak, jakby chciał przez to powiedzieć: „Synu, księże Je-rzy, przyjechałem osobiście ci podzię-kować, że się tak poświęciłeś dla Ko-ścioła i Ojczyzny”. To zachowanie Ojca Świętego pokazało nam Polakom, jak mamy czcić tego męczennika. Celowo Papież nie wypowiedział w tym miej-scu ani jednego słowa przez mikrofon. Ale swoim zachowaniem powiedział więcej niż słowami.

Zechciałby ksiądz wypowiedzieć na koniec jeszcze jakąś myśl lub ży-czenie w związku ze swoim zaanga-żowaniem w promocję pamięci i kul-tu ks. Popiełuszki?

Chętnie – zakończę pewną informa-cją i życzeniem. Jak już wspomniałem, od samego początku – po pogrzebie ks. Jerzego – przez wiele lat z głębo-kim zaangażowaniem obsługiwałem „ambonę” i pielgrzymów u jego gro-bu, stąd wiem, że bardzo wiele piel-grzymek autokarowych, zwłaszcza ze wschodnich regionów Polski, udających się na Jasną Górę lub powracających

stamtąd nawiedza grób ks. Jerzego. Można więc mówić o swoistej relacji i więzi tych dwóch sanktuariów naro-dowych. Widząc zaś liczne nawrócenia religijno–moralne, które dokonują się przy grobie ks. Jerzego pod wpływem refl eksji o jego heroicznej miłości do Boga i ludzi, aż do męczeńskiej śmierci, doszedłem osobiście do interesującego wniosku, a właściwie pomysłu, który od lat ośmielam się wyrażać w nastę-pującym sformułowaniu: W jasnogór-skim sanktuarium „bije serce narodu polskiego” (Jan Paweł II), a w żolibor-skim sanktuarium „budzi się sumienie narodu polskiego”. Oby więc obydwa sanktuaria – jasnogórskie i żoliborskie – były nadal celem licznych pielgrzy-mek, oby uwrażliwiały serca i budziły sumienia rodaków, a przez to budo-wały wspólnotę Kościoła i odnawiały duchowe oblicze naszej Ojczyzny! Oby tym bardziej stało się to po beatyfi kacji ks. Jerzego!

* Ks. prof. Antoni Lewek (1940––2010) był dyrektorem Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, autorem licznych publikacji poświęconych życiu i działalności kapelana Solidarności, a zwłaszcza owocowaniu jego męczeń-stwa w Kościele i w społeczeństwie pol-skim. Wywiad przeprowadzono przed uroczystością beatyfi kacji ks. Popie-łuszki w czerwcu 2010 roku.

Page 14: Obserwator nr 18

15

R E L I G I A

Poeta, który był człowiekiem

To można dać u góry jakoś jak motto, czy coś takiego:

„Nocą klękasz i znaleźć chcesz Boga, potem w oczach strach nosisz i łzy

– Na dalekich, rozstajnych gdzieś drogach ktoś się zbłąkał

i płacze jak Ty.”

Zapytałam, co mogę dla niego zrobić? Czy w czymś pomóc? A on powiedział: „Czy mogłabyś mi przy-nieść butelkę coca coli?”. Taki wła-śnie był ks. Twardowski – bardzo otwarty i szczery – z przyjaciółką kapłana–poety Beatą Lipską rozma-wia Magdalena Kowalewska.

M.K.: Marzyłaś, żeby spotkać się z ks. Twardowskim?

Beata Lipska: W pewnym momen-cie mojego życia jego poezja stała się dla mnie podwaliną całej fi lozofi i życiowej i fundamentem, na którym można wszystko budować. Mimo, że wydaje się, że jest ona łatwa i przy-jemna, wbrew pozorom jest bardzo głęboka oraz pełna poważnych ży-ciowych przemyśleń. Jak się później okazało jej refl eksje towarzyszą mi przez całe życie. A jeśli chodzi o samo

Poeta, który był człowiekiem

Page 15: Obserwator nr 18

R E L I G I A

marzenie spotkania księdza, w ogóle o tym nie marzyłam nigdy. Po prostu to się stało.

Czy był to jakiś szczególny prze-łom w Twoim życiu? Potrzebowałaś od niego jakiejś pomocy?

Natchnieniem dla mnie był fakt, że moja siostra kiedyś zaznaczyła kolo-rowym długopisem najlepsze kawałki z „Elementarza ks. Twardowskiego”. I w ten sposób przeczytałam pierw-szy wiersz, a potem kolejny i kolejny. Jest to książka, którą czytam najdłużej w życiu, ponieważ ciągle czytam ją od nowa. Po przeczy-taniu tego tomiku spotkało mnie cier-pienie, które wyma-gało pogodzenia się z nim i przeżycia w godny sposób. Wówczas cała fi lozo-fi a księdza stała się dla mnie najważniejsza. Moim mottem życiowym jest cytat ks. Twardowskiego: „Czasem przyjąć coś od Boga, nawet cierpienie, to więcej niż ofi arować”.

Jak doszło do tego pierwszego spotkania z ks. Janem Twardow-skim?

Miało ono miejsce w 2003 r., gdy ks. Twardowski przyjechał do Komo-rowa, gdzie jego poezja była czytana przez pana Kolbergera. Tam dałam księdzu list. Generalnie historia listu jest bardzo długa. Takie listy były pi-sane przeze mnie kilkakrotnie. Raz wy-słałam jeden pocztą, kolejnym razem

wręczyłam mu osobiście, właśnie w Ko-morowie. Najskuteczniejszym sposo-bem okazało się podanie listu przez jego przyjaciela Waldemara Smaszcza. Dostałam odpowiedź dzień przed Wigi-lią. Wtedy nie wierzyłam jeszcze w to, że mogę kiedyś osobiście spotkać się z księdzem Twardowskim.

Natomiast historia spotkania jest taka, że wraz z przyjaciółką szukały-śmy kościoła Św. Anny w Warszawie. Rozpoczęłyśmy wędrówkę od ronda De Gola i szłyśmy całym Krakowskim Przedmieściem, zachodząc do każ-

dego kościoła po drodze. Prędzej czy później musiałyśmy trafi ć do kościoła wizytek. Przy okazji szukałyśmy kalen-darza. Modląc się w kościele zauwa-żyłyśmy napis: „Ka-lendarze z ks. Twar-dowskim dostępne

w zachrystii”. W momencie, gdy zo-rientowałam się, że to kościół wizytek, w którym ksiądz był lektorem, posta-nowiłam zapytać się siostry o zdrowie księdza. Sprzedała nam kalendarze, spojrzała surowym wzrokiem spod okularów i powiedziała: „Można spy-tać osobiście”. Byłyśmy bardzo zasko-czone. Jak to? Zastanawiałyśmy się. Jak można pójść i po prostu odwiedzić wielkiego poetę, którego tak bardzo się ceni? Było to naprawdę dla mnie niesamowicie wielkie przeżycie i nie do przyjęcia. Jak można tak po prostu powiedzieć : Idę odwiedzić sobie np. Różewicza…

Page 16: Obserwator nr 18

17

R E L I G I A

Poeta, który był człowiekiem

…Albo Szymborską. O dokładnie! Poetów w ogóle nie

traktuje się jak ludzi. Są dla nas jak ikony, niedostępne dla świata. A tu okazało się, że jednak jest to możliwe. Zadzwoniłyśmy do zielonych drzwi, otworzyła nam gosposia – pani Basia. Stwierdziła, że ksiądz właśnie jakby na kogoś oczekiwał.

I jakie było pierwsze wrażenie? Wrażenie… o Jezu! To człowiek!

Poeta jest człowiekiem! Nie jesteśmy w stanie wyobrazić so-bie, że poeta ma ręce, nogi… Leżał sobie przed nami staruszek na łóżku z takim trosz-kę błędnym wzrokiem. Uderzające było rów-nież to, że był siwy, kiedy całe życie pa-miętałam go ze zdjęć i różnych publikacji z czarnymi włosami. Okazało się, że je far-bował.

Opowiedziałyśmy mu skąd jesteśmy, pa-miętał o liście z Komorowa, ksiądz jesz-cze wtedy spowiadał… Mimo, że był to starszy człowiek, był bardzo otwarty i pogodny.

Czy potem składałaś jeszcze ja-kieś wizyty księdzu–poecie?

Tak, było ich jeszcze kilka. Zazwyczaj kiedy byłam w okolicy, postanawiałam zajść do niego. Często byli tam rów-nież lekarze, rehabilitanci i różni ludzie. Przychodziłam także z przyjaciółmi.

A jak wyglądał jego dom i pokój? Jeśli chodzi o dom, był to zwyczaj-

ny domek na ternie przykościelnym – dość skromny domek z księgą gości, do której się nawet wpisałam. Wokół było mnóstwo zieleni i wiele kotów. To była taka oaza w środku Warszawy.

Sam pokój księdza był bardzo cha-rakterystyczny. Sprawiał wrażenie jakby było się w pokoju dziecka lub wchodziłoby się do jakiegoś świata, w którym Jezusowie frasobliwi żyją swoim własnym życiem, a Matki Boże

uśmiechają się z ikon na ścianach. Znajdowało się tam mnóstwo biedronek, malowanych ptaszków, dużo rysunków dzieci, piec kafl owy ozdobiony dziecięcą twórczością , a nawet była poduszka–biedronka, taka, jaką i ja teraz posiadam.

Co z osobowości ks. Twardowskiego utkwiło Ci najbardziej w pamięci?

Ujęła mnie jego skromność i pisanie wierszy prosto z serca bez skreśleń. Może to dziwnie zabrzmi, ale ta zdolność emanowała z niego jako osoby, ponieważ dziwił się, że naprawdę są ludzie, którzy czytają jego poezję. Nie dowierzał, że jest ona tak uznawana wśród ludzi, że w Empiku Szymborska jest pod S, a Twardowski ma swoją własną pół-kę. On w to nie wierzył. Gdy wycho-dziłam z wizyty od księdza, sama nie mogłam uwierzyć w to, że naprawdę

Page 17: Obserwator nr 18

R E L I G I A

mogłam się spotykać z tym wspania-łym i wielkim człowiekiem. Przez całe życie zjednywał sobie przyjaciół. Dla mnie też był przyjacielem. I mimo wieku i tego, że czasami były chwi-le milczenia lubiłam po prostu z nim przebywać.

Twoim zdaniem, poezja ks. Twar-dowskiego jest…

Niezwykła, prosta, głęboka. Jest też trochę moja, każdy może powiedzieć, że jest to jego poezja. Pierwsze wer-sy zazwyczaj wprowadzają w nastrój, a ostatnie zamykają utwór w niezwy-kłą całość. „Bez krzyża jest ciężej” – ostatnie słowa wiersza „Krzyż”, który czytałam podczas wieczoru poezji. To życiowa prawda.

Jak wyglądało ostatnie wasze spotkanie?

Byłam wtedy w koszulce z Bobem Marleyem. Rozmawialiśmy o poezji, ksiądz był także wielkim znawcą

literatury. Zaśpiewałam mu piosenkę „Deszcz, jesienny deszcz”. Ksiądz wpa-trywał się w obraz wiszący nad wej-ściem do pokoju, który przedstawiał Jezusa ukrzyżowanego. Obraz jako jedyny nie pasował do całości wy-stroju pokoju, lecz był bardzo piękny. Zauważyłam, że ksiądz bardzo zamy-śla się nad tym obrazem. Zapytałam, co mogę dla niego zrobić i czy może w czymś pomóc. A on powiedział: „Czy mogłabyś mi przynieść butelkę coca coli?”. Taki właśnie był ks. Twar-dowski – bardzo otwarty i szczery. Nie wiedziałam, że to była już ostania wizyta. Niestety butelki coca coli nie zdążyłam przynieść.

Gdybyś miała dokończyć myśl: „Chciałabym, aby…”, co znalazłoby się w drugiej części tego zdania?

… Aby ludzie byli tak prości i tak szczęśliwi jak ks. Twardowski.

Magdalena Kowalewska

Page 18: Obserwator nr 18

19Prymas mojego pokolenia

Prymas mojego pokolenia

Page 19: Obserwator nr 18

R E L I G I A

Grudzień 2009 roku. Rekolekcje biskupów polskich na Jasnej Górze. Po-między purpuratami siedzi starszy człowiek. To urzędujący Prymas Polski, Józef kard. Glemp, który kończy właśnie swą posługę dla Kościoła.

Z tej okazji płyną w jego stronę serdeczne podziękowania. Otrzymuje narę-cza kwiatów i kielich mszalny, który jest darem Episkopatu Polski za 28 lat cięż-kiej pracy na niwie Kościoła. Już wkrótce funkcję prymasa podejmie metropolita gnieźnieński abp Henryk Muszyński. Kard. Glemp zamieszka w specjalnie wybu-dowanym dla niego domu w Wilanowie.

Ksiądz Jerzy, Solidarność, stan wojenny

Grudzień 1981 roku. Kościół w Polsce przeżywa wówczas bardzo trudny okres swoich dziejów. Rząd komunistycznej partii stosuje wobec kleru i ludzi wierzą-cych dotkliwe represje. 31 sierpnia 1980 roku powstają wolne związki zawodowe, a fala strajków obejmuje niemal cały kraj. W maju 1981 roku umiera Prymas Tysiąclecia, Stefan kard. Wyszyński. Jego następcą zostaje 52–letni metropolita warmiński, ks. Biskup Józef Glemp – bliski współpracownik i wieloletni sekretarz kard. Wyszyńskiego. Już w pierwszym roku jego posługi władza państwowa ogła-sza stan wojenny.

Wczesnym rankiem 13 grudnia 1981 roku Prymas przybywa na Jasną Górę, żeby modlić się za tych, którzy kierują swą nienawiść przeciwko własnemu naro-dowi. W przemówieniu do młodzieży zgromadzonej na Wałach prosi, aby zacho-wać spokój i postępować rozważnie. Wzywa do „zaniechania gwałtu i zażegnania bratobójczych walk”.

Kościół rozpoczyna ,,walkę” o to, by przetrwała w ludzkich sercach wiara, nadzieja i miłość. Stając wobec tego trudnego doświadczenia, podejmuje się mężnego i odpowiedzialnego przeprowadzenia polskiego Kościoła przez zamęty historii. Pomaga kapłanom, którzy ze względu na swoją posługę religijno–patrio-tyczną, są prześladowani i nękani przez komunistów.

Wśród nich obecny jest ks. Jerzy Popiełuszko – rezydent parafi i św. Stanisła-wa Kostki na Żoliborzu, diecezjalny duszpasterz środowiska medycznego i świata pracy. Prymas Glemp próbuje chronić go przed nieustanną inwigilacją ze strony Służby Bezpieczeństwa. W 2000 roku na Placu Teatralnym w Warszawie podczas świętowania Wielkiego Jubileuszu Chrześcijaństwa, ze łzami w oczach Kardynał wyzna: „pozostaje na moim sumieniu ciężar, że nie zdołałem ocalić życia księdza Jerzego Popiełuszki, mimo wysiłków podejmowanych w tym kierunku. Niech mi to Bóg przebaczy, może taka była Jego święta wola”. W tym samym roku otrzy-muje we Włoszech Pokojową Nagrodę im. Giorgia La Piry w uznaniu za niezłom-ną postawę podczas stanu wojennego.

Page 20: Obserwator nr 18

21Prymas mojego pokolenia

R E L I G I A

Okres transformacji

Kard. Józef Glemp w tym trudnym czasie okazał się wielkim zwycięzcą. Nie dał podporządkować Kościoła władzom politycznym, nie dopuścił do rozbicia jego wewnętrznej jedności. Gdy w 1989 roku doszło do Okrągłego Stołu, Prymas zde-cydował się poprzeć ideę tych porozumień pomiędzy opozycją a ekipą generała Jaruzelskiego. Doprowadziło to do historycznych wyborów 4 czerwca 1989 roku i powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego.

Kolejnym jego ważnym zadaniem stało się znalezienie miejsca dla Kościoła w nowym systemie demokratycznym. Jako przewodniczący Episkopatu Polski do-prowadził w 1989 roku do przyjęcia ustawy o stosunku państwa do Kościoła oraz określenia tych relacji jako autonomicznych w konstytucji RP. Przyczynił się do ratyfi kacji konkordatu czy przyjęcia ustawy antyaborcyjnej. Jego zasługą było też wprowadzenie nauczania religii do szkół. Dzięki odważnie podejmowanym działaniom Kościół zyskał silną pozycję w życiu społecznym i publicznym.

Prymas przez 15 lat nie ugiął się pod presją SB i nie okazał nigdy gotowości do współpracy z tajnymi służbami. Opowiadał się za narodowym rachunkiem sumienia, lustracją i moralnym rozliczeniem z przeszłością. Domagał się jednak, by było to przeprowadzone uczciwie i w prawdzie. Dlatego ostro stanął w obro-nie abp Wielgusa, przypominając, że nie można oceniać człowieka na podstawie „świstków trzeci raz odbijanych”.

Godny następca i kontynuator kard. Wyszyńskiego

Być następcą Prymasa Tysiąclecia to wielki zaszczyt, ale też niezwykle odpowie-dzialne zadanie. Kardynał Glemp świadomy swoich ograniczeń, potrafi ł w każdej chwili zachować skromność, pokorę i poczucie humoru. Gdy zaistniała potrze-ba, potrafi ł być stanowczy i twardo upierał się przy swoim stanowisku. Przez wielu był ceniony za wybitne zdolności mediacyjne. Kontynuował myśl Prymasa Wyszyńskiego podczas kolejnych duszpasterskich działań takich jak reaktywacja Akcji Katolickiej, duże celebracje religijne czy peregrynacje. W ostatnich latach ks. Kardynał zaangażował się w budowę świątyni Opatrzności Bożej, która jest wotum wdzięczności za odzyskaną wolność.

Dziękujemy, Księże Prymasie, za posługę polskiemu Kościołowi. Za wierność Bogu i Ojczyźnie, za prowadzenie Kościoła w czasach przełomu dziejów. Niech Bóg błogosławi za wszelkie dobro, które Kościół otrzymał w latach Twej pryma-sowskiej posługi!

Anna Mularska

Page 21: Obserwator nr 18

Studenci mocniej żyjący

Page 22: Obserwator nr 18

23Studenci mocniej żyjący

R E L I G I A

Nie ograniczamy się jedynie do chodzenia na zajęcia. Jesteśmy młodymi ludźmi, którzy chcą dać z siebie więcej, których drogowskazem są słowa Je-zusa Chrystusa: „Nie bój się, wypłynąć na głębię!”. Staramy się pokazywać, że życie z Bogiem może być atrakcyjne, może stać się przygodą.

232323223232323233323223223233232233232323232StStS ududdenciici m mmococcoco ninininniiejejejej żżż ż żyjyjyjjy ącąccącącyyyyyy

R E L I G I A

Nie ograniczaamma y y sissisis ę ę jejedyd nie do chodzene iaia nn naaaa zzzzzajęcia.a.a.a. JJJ Jesesesesteśmy młodymmmmi lululuudźdźddźmimimi, , ktktktk óróórzyzy cc chhhchhhh ą dddad ć z siiebieieie wwwięięęęcececej,jj,j kk któtórych ddddddddddddrrrrorororr goggggggg wskazez m są słowa J JJJJJJJe-eeeeeezusa Chrystusa: „„„„N„„„ ie bbbbójójójój s s s sięięięę, , , wywywywypłpłpłyny ąć na głębębębięęęęęęęęęęęęęięię!!!”. Staramy się poookazywaaaaćć,ć że życie z Bogo iemmm mm mooomożeżżeże bbyććć atrakcyjne,, mmmożożożożee ee ststststaaćaćaćaaaaaaaaaaa s sięię p pppppprzrzygggodą.

Page 23: Obserwator nr 18

R E L I G I A

Soli Deo – po łacinie „Jedynemu Bogu” – to zawołanie prymasa Ste-fana Wyszyńskiego. I nasze hasło – Akademickiego Stowarzyszenia Ka-tolickiego. Zrzeszamy studentów ze wszystkich większych warszawskich uczelni, m.in. Uniwersytetu Warszaw-skiego, Politechniki i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Na-sze stowarzyszenie kończy w tym roku 20 lat.

Student do tańca i do różańca

Kim jesteśmy? Studentami, którzy chcą „Żyć mocniej”, jak brzmi tytuł jed-nej z książki amerykańskiego pisarza chrześcijańskiego Johna Eldredge’a. Nie ograniczamy się tylko do chodze-nia na wykłady i ćwiczenia. Jesteśmy młodymi ludźmi, którzy chcą dać z siebie więcej, którym za drogowskaz służą słowa Jezusa Chrystusa: „Nie bój się wypłynąć na głębię!”. Staramy się pokazywać naszym koleżankom i ko-legom, że życie z Bogiem może być atrakcyjne, może stać się przygodą i wyzwaniem, które warto podjąć. Nie chcemy zmarnować pięknego czasu młodości.

Co robimy? Każdy rok akademicki zaczynamy od obozu „zerowego”. Jest on przeznaczony dla studentów zaczy-nających studia. Chcemy pomóc im zaklimatyzować się i zintegrować z no-wymi znajomymi. Zawsze są to obozy organizowane w górach: Tatrach, Pieni-nach, Bieszczadach. Na górskim szlaku najlepiej poznaje się człowieka.

Wszystkie nasze solideowe wyjaz-dy są „wolne od alkoholu” i innych

używek. Staramy się promować absty-nencję, pokazywać, że i bez nich moż-na się fantastycznie bawić. Każdy, kto pierwszy raz ma styczność z Soli Deo, jest zaskoczony świetną atmosferą na naszych imprezach.

– Jestem w szoku! Pierwszy raz widzę, żeby na tak fajnej imprezie za-miast alkoholu na stole stał sok poma-rańczowy. A wszyscy i tak świetnie się bawią! – usłyszałam z ust dziewczyny, która pierwszy raz była na jednej z so-lideowych imprez. A jednak, z nami jest to możliwe.

Page 24: Obserwator nr 18

25Studenci mocniej żyjący

R E L I G I A

W pierwszych dniach października wyjeżdżamy na weekendowe reko-lekcje, by przed rokiem akademickim naładować „duchowe akumulatory”. Wybieramy miejsca ciche, spokojne i wolne od pośpiechu. Ostatnie reko-lekcje odbyły się w Laskach.

By nasze akumulatory cały czas były na optymalnym poziomie wspól-nie wyjeżdżamy na spotkania legnickie i czuwania modlitewne Taize. Razem z naszymi duszpasterzami zapraszamy studentów na rekolekcje adwentowe i wielkopostne, organizowane na po-szczególnych uczelniach.

Poruszone uczelnie

Soli Deo to przede wszystkim dzia-łanie. Organizujemy na uczelniach nawet kilkanaście spotkań w ciągu roku, by poruszać tematy wiary, mi-łości, czystości i wszystkiego tego, co interesuje młodych ludzi. Tradycją stały się już jesienne spotkania z cy-klu „Sympatia, Miłość, Małżeństwo”. Gościliśmy na nich m.in. o. Ksawere-go Knotza, dr Wandę Półtawską, dr Jacka Pulikowskiego oraz ks. Piotra Pawlukiewicza.

Wielkim sukcesem okazał się pro-jekt „Poruszyć niebo i ziemię”, który miał juz swoje dwie edycje. W śro-dowisku akademickim podjęliśmy poważną dyskusję o Kościele, wierze i wartościach. Nie baliśmy się też trud-nych pytań. Czy katolik może być czło-wiekiem sukcesu? Czy pieniądz jest złem? Seks i alkohol – czy to dobra zakazane? – to tylko kilka z tych, na które szukaliśmy odpowiedzi. Projekt

okazał się strzałem w dziesiątkę. Fre-kwencja robiła wrażenie, nie raz bra-kowało miejsc do siedzenia.

Projektem zainteresowały się me-dia. Swoją obecnością zaszczycili nas m.in. Wojciech Cejrowski, Szymon Ho-łownia, Muniek Staszczyk, Przemysław Babiarz, Janek Mela i wiele innych wspaniałych osób. W ramach projek-tu zachęcaliśmy do zapisywania się do banku szpiku, prowadziliśmy akcję krwiodawstwa, giełdę wartościowych książek, organizowaliśmy warsztaty i koncerty m.in. Siewców Lednicy, Po-rozumienia, Marcina Stycznia. W tym roku poruszamy niebo i ziemię dalej. Czekają nowe i jeszcze ciekawsze te-maty. Zapraszamy również Ciebie! (http://pniz.solideo.pl)

Solideowicz, czyli kto?

A czym charakteryzuje się Solide-owicz? Tym, że jest uśmiechnięty oraz otwarty na drugiego człowieka! Więk-szość znajomości zawartych w ASK koń-czy się prawdziwy przyjaźniami na całe życie. Poza tym, Solideowicz to młody człowiek, który lubi dobrą zabawę oraz aktywnie spędzanie czasu.

W ferie wyjeżdżamy, by poszusować na nartach. W zimowe weekendy wy-chodzimy na łyżwy, a w majówkę pły-wamy na kajakach. Tradycją jest wspól-ny wyjazd na Sylwestra w góry. Często wychodzimy razem do warszawskich klubów, na uczelniach organizujemy bale andrzejkowe czy karnawałowe. Zabawa jest przednia i trwa do rana.

Joanna Kuzia

Page 25: Obserwator nr 18

Dwanaście stopni na minusie, we-wnątrz budynku niewiele cieplej. Krzysztof Szczepanowski ma czyste zimowe buty. Nosi długą ciemnozie-loną kurtkę i wełnianą czapkę mocno nasuniętą na uszy. Tylko dowód osobi-sty odróżnia go od pozostałych. Tam w rubryce adres zameldowania fi guru-je „brak”.

– Może pani opublikować moje na-zwisko i imię – mówi otwarcie. – Mam

rodzinę w Warszawie. Może to do nich trafi . Niech chociaż ktoś wie, że żyję.

Na warszawskim Dworcu Central-nym mieszka od osiemnastu lat. Dlacze-go nie przeniesie się do przytułku dla bezdomnych? Zarówno on, jak i wszy-scy moi kolejni bezdomni rozmówcy twierdzą, że każde inne miejsce jest lepsze. – Przynajmniej nie jest zawszo-ne… – twierdzi pani Gosia. – Z dwojga złego lepiej tu – zarzeka się.

Stacja marzeń. Bez adresu

„Pociąg z Warszawy do Krakowa odjedzie z peronu czwartego przy to-rze szóstym. Życzymy państwu udanej podróży.” Peron w mgnieniu oka pustoszeje. Pozostaje tylko garstka ludzi. „To stali bywalcy” – tłumaczy ochrona.

Page 26: Obserwator nr 18

27Stacja marzeń. Bez adresu

S P O Ł E C Z E Ń S T W O fot. Acracia

Nie każdy chce rozmawiać. Niektó-rzy w milczeniu patrzą podejrzliwe. Analizują każdy mój gest, próbują do-szukać się w słowach ukrytego „haka”. Wreszcie jeden przerywa ciszę i pyta dlaczego mają mi udzielać jakichkol-wiek informacji. Nie poddaję się, nego-cjujemy cenę.

– Wystarczy, że da nam pani na je-dzenie – mówi jeden. – Dobrze – od-powiadam. – Skończymy rozmawiać, pójdziemy do sklepu i kupię państwu coś do jedzenia. – Nie trzeba – odpo-wiada inny. – My już sami pójdziemy!

Na twarzy pana Krzysztofa pojawia się niepokój. – Skoro tak… Dobrze. Jedzenie, papierosy czy alkohol? – py-tam wprost. Teraz niepokój zamienia się w zażenowanie. – To nie tak, jak pani myśli – odzywa się Szczepanowski i próbuje wytłumaczyć kolegów. – Nie można powiedzieć, że każdy bezdom-ny jest alkoholikiem. My nie pijemy. Pijemy tylko na noc, żeby się rozgrzać. W nocy jest zimno. Taka naleweczka rozgrzewa. Czasami zapalimy papiero-sa, żeby nie było tak zimno.

– Dlaczego pan nie poprosił mnie od razu o alkohol? – ucinam. – Popełniłem błąd – na ustach Krzysztofa pojawia się nieśmiały uśmiech. – Jak się powie, że chodzi o alkohol, niewielu ludzi po-może. Co innego jeżeli powiem, żeby pani dołożyła się na kanapkę. Mogę to pani pokazać. Pani będzie wskazywać do kogo mam podejść, dobrze?

Krzysztof wyjmuje zza kurtki spo-ry kawałek pasztetu i przekazuje go ochroniarzowi. – Tutaj nie wolno nicze-go zostawić – tłumaczy. – Można tylko dać na przechowanie ochronie. A takim

kawałkiem mogą się najeść trzy osoby. Wszystkiego trzeba pilnować – mówi.

– Właśnie. Nawet nie można na chwilę zdjąć butów, zaraz ktoś weźmie – dorzuca pani Gosia. – Co ja mam w tej torbie… Stanik, majtki. Wszystko kobiece, ale i tak nie mogę tego zosta-wić. Po co mój stanik i majtki facetowi? A i tak weźmie – skarży się.

Schodzimy na halę główną. Wska-zuję dziewczynę jedzącą hamburgera. Krzysztof prosi o pieniądze na nalewkę. Odchodzi z pustymi rękoma. Następna „ofi ara” – pan w eleganckim, szarym płaszczu. Bezdomny prosi o pieniądze na kanapkę, ale sytuacja się powtarza. – Widzi pani, może gdybym pierwszym razem nie powiedział, że chodzi o alko-hol. Ta pani by mi pomogła.

Podchodzę do człowieka w szarym płaszczu. Przedstawiam się. Mówię, że chce napisać tekst o Dworcu Cen-tralnym. Pytam dlaczego nie udzielił jakiejkolwiek pomocy bezdomnemu. Rzuca mi uśmiech, mający przykryć wstyd i zażenowanie. Po chwili tłuma-czy się krótko. – Nie wszystkim mogę pomóc.

Co rządzi bezdomnymi? Próbuję się dowiedzieć, ale Krzysztof sam zastana-wia się nad odpowiedzią. – Zazdrość? Nie ma zazdrości. Nie zazdroszczę in-nym, że mają to, czego ja nie mam. Sam na to zapracowałem. Wstyd? Nie ma miejsca ma wstyd. Gdybym się wstydził… Nie przeżyłbym… To jest ta-kie życie. Tutaj na to nie ma już miej-sca. Czy się boję ludzi?… (uśmiech) Nie. Ja po prostu podchodzę kulturalnie i pytam. Jeżeli powiedzą: „Nie” to od-chodzę. Jeżeli ktoś powie: „Wyp…” to

Page 27: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

przepraszam i odchodzę. Przeciętnie pomaga jedna osoba na dziesięć. No może dwie.

Dla bezdomnych, jak opowiadają moi rozmówcy, każdy kolejny dzień na dworcu jest podobny do poprzed-niego. Śpi się jak najdłużej, żeby zabić czas. Pije się, żeby się rozgrzać. – Cią-gle chodzą w te i we w te. Nie mają tu nic więcej do roboty – ochroniarz zaciera zmarznięte ręce. – Czasem któ-ryś zaśnie na ławce, wtedy musimy go przegonić.

– Nie mam gdzie pójść – odpowia-da pani Gosia. – Mogłabym co prawda pójść do mamy, ale nie chcę. Po co? Nie mam dowodu. Nie chcę się nikomu narzucać. Mam niepełne studia. Z mę-żem jestem po rozwodzie . Gdyby cof-nąć czas… – zamyśla się na chwile, ale szybko zmienia ton. – Nie można go cofnąć. Nie ma nad czym myśleć. Trze-ba przyjąć to, co jest. Gdybym mogła, nie mieszkałabym tu, gdzie mieszkam. Ale nie mogę, i tyle.

Ktoś inny dorzuca równie zrezygno-wanym tonem. – Może gdybym nie trafi ł do kryminału na dwanaście lat byłoby inaczej. Oczywiście żałuję tego, co zrobiłem. Nie rozwiódłbym się wte-dy też z żoną. I nie byłoby mnie tutaj.

Pani Gosia szybko wraca do tema-tu swojego wynagrodzenia. Tylko pani Asia nie chce ode mnie niczego. Mówi, że studenci również nie mają pieniędzy i że sama pamięta te czasy.

Na pierwszy rzut oka oceniłam, że rozmawiam z ludźmi dobrze po sześćdziesiątce. Biorę do ręki pierw-szy dowód, drugi… Z niedowierza-niem stwierdzam, że większość nie

przekroczyła nawet pięćdziesiątki. Brak dostępu do bieżącej wody, chłód, bakterie, alkohol, papierosy, niedo-żywienie, zmęczenie, bierność, cier-pienie, brak odpoczynku odcisnęły niezatarty ślad na twarzach tej grupy bezdomnych. Ilu właściwie ludzi żyje tutaj w takich warunkach?

Bezdomni twierdzą, że czasami ich liczba dochodzi nawet do siedemdzie-sięciu. – Wie pani ile tu osób umiera?… – rzucają jeszcze, kiedy wypłaciwszy umówioną zapłatę chcę odejść.

Brak jest dokładniejszych danych dotyczących skali zjawiska bezdomno-ści w Polsce. Liczbę bezdomnych sza-cuje się w bardzo rozpiętej skali – od trzydziestu do trzystu tysięcy osób. Ks. Stanisław Słowik w specjalnym ra-porcie Caritas twierdzi, że aktualnie w naszym kraju żyje od dwudziestu pięciu do trzydziestu tysięcy osób bez dachu nad głową oraz od pięćdziesię-ciu do siedemdziesięciu tysięcy osób potencjalnie bezdomnych, czyli np. za-grożonych eksmisją.

Moi rozmówcy z Dworca Central-nego w końcu kończą naszą konwer-sację. – Porozmawiałbym z panią, ale ucieknie nam tramwaj – mówi jeden z nich. – Musimy poszukać miejsca na noc. Trzeba iść spać. Wracamy do ży-cia… – na jego twarzy pojawia się lekki uśmiech. Poprawia okulary. Po chwi-li wraz z pozostałymi znika w tłumie przechodniów.

Ja wracam do swojego mieszkania. Na stole czeka już na mnie gorąca her-bata. Dziś smakuje trochę inaczej.

Elżbieta Jaroś

Page 28: Obserwator nr 18

29Francuskie matki

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

Francuskie matki Oczami Polki na emigracji widziane

Francja – magiczny kraj, gdzie człowiek jest wiecznie zakochany, zawsze szczęśliwy, a piękne kobiety pachną pięknymi perfumami od Channel. Czy tak jest naprawdę? Zobacz ten świat oczami Polki od lat mieszkającej we Francji ze swoim bretońskim mężem.

Page 29: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

Wielu z nas idealizuje Francję marząc o tym kraju jak o poetyckich „wyspach szczęśliwych”, gdzie matki wychowu-ją swoje wspaniałe dzieci, a ojcowie przynoszą do domu najlepsze wina cabernet sauvignion i rozkoszują się frutti di mare, podanym na stole ude-korowanym przez swoje idealne żony. Francuskich rodziców podaje się za wzór godny naśladowania, a sytuację kobiet za przykład pozytywnego ich „wyzwolenia”.

Ewelina, Polka od lat mieszkają-ca we Francji, już na początku naszej rozmowy burzy obraz Francuzek–ma-tek jako genialnych, zorganizowanych i zakochanych w swoich pociechach. Podkreśla jednak, że nie zna całego kraju, a jedynie swój region. Zastrze-ga, że nie wie, jaka dokładnie jest sy-tuacja w pozostałych częściach Fran-cji, chociaż podejrzewa, że wszędzie jest podobnie.

– Mało zajmują się dziećmi, bo dzieci maja tu być samowystarczalne, siedzieć w kojcu i tyłka matce nie za-wracać – mówi bez ogródek moja roz-mówczyni.

Dzieci „super–kobiet”

Zdaniem Eweliny, Francuski bardziej niż Polki są skupione na sobie, więk-szość kobiet jest aktywnych zawodo-wo. Po porodzie szybciej wracają do pracy i już od pierwszych dni życia dziecka zatrudniają opiekunki. Szybko przestają karmić piersią i zapomina-ją o trudach ciąży i porodu. Z jednej strony, to godne pochwały, ale biorąc pod uwagę dobro rodziny jako ogniska

domowego, można zastanawiać się nad długotrwałymi konsekwencjami takich wyborów.

Ewelina, mama trójki dzieci, mimo wykształcenia fi lologicznego i wyso-kich kwalifi kacji, nie pracuje zawodo-wo, zajmuje się domem i dziećmi. We Francji jest to odbierane bynajmniej jako dziwactwo. Tymczasem ona, jak zaznacza, była bardzo zaskoczona fak-tem, że niektóre z Francuzek widują swoje dzieci jedynie kilka chwil dzien-nie i traktują je jak dodatek do swojej kariery.

Jakie są, więc pociechy tych ak-tywnych kobiet? – Jeśli chodzi o dzie-ci, moim zdaniem, z jednej strony są uległe, trochę „wytresowane”, z drugiej za to rozwydrzone i nie słuchające star-szych. Uważają, że wszystko im sie na-leży. Tak odbieram dzieci, które znam. A mówienie pani w szkole na ‘ty’ zu-pełnie mnie rozbraja.

Jeden dzień z życia francuskiej mamy

– We Francji zaczyna się pracę prze-ważnie o 8 rano. Wcześniej mama za-wozi dziecko do niani, skąd udaje się na 7 godzin do pracy. O godz.12 jest przerwa obiadowa, więc jeśli kobieta pracuje pobliżu domu, może tam zjeść, a jeśli nie, je w barze czy restauracji. O 13.30 powrót do pracy, a koniec z reguły ok. o 17.30. Potem mama obiera dzieci od niani, wraca do domu. Ok. godz. 20. wszyscy jedzą kolację – opowiada Ewelina.

Zaznacza jednak, że trochę inaczej wygląda dzień mamy, której dzieci

Page 30: Obserwator nr 18

31Francuskie matki

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

chodzą do szkoły. – Świetlica jest płat-na i otwarta od 7.30, bo lekcje zaczy-nają się o 9. Mama zawozi wiec dzieci do szkoły. Zapisane są na stołówkę płatną, więc nie ma potrzeby odbierać ich na obiad. Szkoła kończy się o 16.30 (2 razy po 3 godz. Z półtoragodzinną przerwa na obiad). Jeśli mama pracuje dłużej, dziecko zostaje po południu do 18.30 w płatnej świetlicy w szkole.

Ewelina dodaje jednak, że jeśli ko-bieta nie pracuje, nie oznacza to, że spędza więcej czasu z pociechami. – Taka mama prowadzi dzieci do szko-ły na godz. 9. Jeśli jedzą w domu, od-biera je o 12 i odprowadza na nowo o 13.30. O 16.30 dziecko wraca do domu, je podwieczorek, bawi się. Kola-cja może być między godziną 19. a 20. W międzyczasie mama robi zakupy, od-wiedza koleżanki, sprząta – ale rzadko. Dziecko może chodzić do szkoły i mieć nianię jednocześnie.

Wygodnickie i wiecznie zmęczone

Moja rozmówczyni z jednej strony dziwi się francuskim mamom, które mają tyle czasu dla siebie, z drugiej wy-raźnie podkreśla, że wychowanie dziec-ka spoczywa głównie na głowie kobiet. To one zajmują się kontaktem z niań-kami, one wybierają szkoły, zawożą dzieci na dodatkowe zajęcia. Chociaż dbają o siebie i swój rozwój, nie jest tak, że zapominają o dzieciach. Każdy mały Francuz otrzyma odpowiednie wykształcenie i opiekę – jego matka na pewno o to zadba.

Ewelina najbardziej zarzuca Francuz-kom, że mało zajmują się dziećmi. Ale,

jej zdaniem, mają jeszcze kilka innych wad. – Są niezorganizowane, bywają rozrzutne i wygodnickie – wylicza, ale szybko dodaje jeszcze oględnie, że „nie są zbyt porządne”. – Przywiązują małą wagę do wyglądu swojego i domu, często wypoczywają, a słowo ‘fatigué’ (zmęczony) jest u nich w niezwykle czę-stym użyciu.

Tego można im pozazdrościć

Są jednak i aspekty francuskiego stylu życia, które Ewelina bardzo doce-nia. – Podoba mi się, że przynajmniej jeden posiłek jada się wspólnie w gro-nie rodzinnym, przy stole. Także to, że kobiety są dla siebie dobre, potrafi ą odpoczywać i zajmować sie sobą, choć czasem jak dla mnie aż do przesady. To, że zawsze o sobie dobrze mówią i myślą, choć czasem to zakrawa na za-rozumialstwo.

Czy Polki powinny dążyć do francu-skiego modelu? – Nasza tradycja, kul-tura raczej na to nie pozwolą – ocenia Ewelina. – Jednak warto by zapożyczyć z Francji kilka dobrych zwyczajów, jak chociażby ten, że nikt nie dziwi się kie-dy kobieta, nawet jeśli jest matką, ma swoje aspiracje i ambicje – mówi moja rozmówczyni.

Trzeba umieć wyciągać wnioski i uczyć się na błędach nie tylko swo-ich, ale i cudzych. Być może te lepsze, bliższe nam aspekty francuskiego życia przyjmą się także u nas?

Dominika Czyż

Page 31: Obserwator nr 18

Mojezycie.netPrzegląda Demotywatory, Komixxy i Explosm. Ma postać w grach online

typu MMO RPG: Dofus, Tibia, Metin, Mu, 4Story. Swój profi l ma na Naszej Klasie, Gronie, Facebooku. Prowadzi działkę na Wolnych Farmerach i Zielo-nym Imperium. Pisze na kilkunastu forach dotyczących gier RPG. Spędza w Internecie po 14 godzin dziennie.

– Nie jestem chory… Robię to, co lubię… A zawsze jest coś do roboty – twier-dzi 23–letni Radek. Rzuca mi szybkie spojrzenie, od naszej rozmowy bardziej interesuje go dyskusja na którymś z forów.

Jak wygląda jego dzisiejszy rozkład zajęć? Jak w każdy inny dzień. Wstaje o 8. rano, idzie się wykąpać i robi sobie śniadanie. Zjada je już przy monitorze, gdzie siedzi do godziny 18. Robi przerwy tylko po to, żeby wziąć coś z lodówki lub pójść do ubikacji. Po 18. je kolację z rodziną, po czym szybko wraca przed komputer. Siedzi z reguły do północy, ponieważ taki limit ustanowił z mamą – wcześniej potrafi ł grać nawet do 3 rano.

Page 32: Obserwator nr 18

33Mojezycie.net

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

„Monotonia” – to słowo powoduje pulsowanie jego żyłki na czole. – Moje życie jest wspaniałe – ripostuje. – Jest ciekawe. Nic nie mam sobie do zarzucenia. Tyle różnych rzeczy się dzieje! – mówi z uśmiechem.

Wiele zarzutów do niego ma za to jego rodzina. Siostra nazywa go nieudacz-nikiem i nierobem, rodzice czasami się awanturują, ale w końcu dają spokój, bo przynajmniej synek nie szlaja się z kumplami po nocy.

– Sama wiesz jak to jest z waszą dzisiejszą młodzieżą – mówi mama Radka, Joanna. – Wpadnie w złe towarzystwo i się zacznie: alkohol, seks, narkotyki… On jeszcze ma szansę wyjść na ludzi, jest taki młody – przekonuje. Ale pani Joanna chyba sama już nie do końca wierzy w to, co mówi. Długo płakała, gdy syna wyrzucono z uczelni.

Zaczęło się (jak zwykle) niewinnie. Był na drugim roku chemii na uczelni w To-runiu. Oceny zadowalające, dużo znajomych, marzenia o byciu chemikiem wojsko-wym. Kolega ze studiów pokazał mu świat Dofusa – gry online. Radek wciągnął się tak bardzo, że nie wychodził ze swojego pokoju na stancji. Potrafi ł spać po 5 godzin, a wszystkie pieniądze od rodziców wydawał na ulepszenia swojej wirtual-nej postaci. Przyszła sesja, oblał wszystkie egzaminy.

Jak to przyjął? Wzruszeniem ramion. – Na studiach życie się nie kończy – kwi-tuje kwestię edukacji. Wrócił do rodzinnego domu pod Łowiczem, gdzie teraz mieszka z rodzicami. Czasami, by ich uspokoić, podejmuje się jakiejś dorywczej pracy – nie dłuższej jednak niż dwutygodniowa.

Czy chce coś w prawdziwym życiu osiągnąć? – Kiedyś mógłbym zostać spe-cjalistą od Internetu. Coś w rodzaju takiego analityka. Zresztą, sam nie wiem. Dobrze mi tak, jak jest – mówi.

Radek jest jednym z wielu przykładów ludzi, o których można powiedzieć „bez życia”. Internet oferuje im poczucie bezpieczeństwa, świadomość „wyższego ist-nienia” – tego, że mogą prowadzić mądre dyskusje na forach, a swoje drugie „ja” wyposażyć w miecz i zaklęcia. Czy można to już uznać za współczesną chorobę? Jak się temu przeciwstawiać? Czy w ogóle warto walczyć o takich ludzi? Miejmy nadzieję, że ich przyszłość nie okaże się być tylko światem klawiatury i myszki, w barwnej grafi ce o wysokiej rozdzielczości.

Barbara Jurzyk

Page 33: Obserwator nr 18
Page 34: Obserwator nr 18

35Rublowskie żony

„Na imię mi Kobieta…”

Lena, młoda Rosjanka, urodziła się i wychowała w zabitej dechami – albo ładniej ujmując – malowniczo położo-nej miejscowości 300 km od Moskwy. Jak wiele jej rodaczek i rówieśniczek w życiu postawiła na naukę. Skończyła Filologię Rosyjską na Uniwersytecie Puszkina w Moskwie. Paradoksem jest, że działała nawet w założonym przed paroma laty ruchu feministycz-nym, który jednak z zachodnim femi-nizmem ma niewiele wspólnego. Zna-lazła męża, zamieszkała w Moskwie, rzuciła dobrze zapowiadającą się ka-rierę i oddała cudownemu życiu na 200 metrach kwadratowych w aparta-mencie w centrum Moskwy. Opowia-dała z uśmiechem, że to spełnienie ma-rzeń, że mama zawsze powtarzała „od ładnej buzi do sukcesu”… A sukcesem dla kobiet w Rosji jest właśnie stabili-zacja, luksus bycia żoną.

Kolorowe Matrioszki

Kultura zachodu dociera do Rosji sprawiając, że kobiety coraz częściej chcą wyrwać się z małych miasteczek i wsi, uczyć się, robić kariery. Jednak w głębi serca, stając rano przed lu-strem i malując usta na wściekły czer-wony kolor myślą o mężczyznach. Czy dzisiaj mi się poszczęści?

Statystyki demografi czne przema-wiają na korzyść panów. Na każdy tysiąc mężczyzn przypada ok. 1300 kobiet. Zwłaszcza na prowincji. Ale również w Moskwie czy Petersburgu tysiące mężczyzn zabija ich największa miłość – alkohol. Rosjanki tę sytuację kwitują powiedzeniem, że u nich „na dziesięć kobiet przypada sześciu męż-czyzn, z tego trzech to pijacy, jeden to gej, a jeszcze trzech mało zarabia.

To wszystko sprawia, że w Rosji tzw. porządny mężczyzna jest, i to często dosłownie, na wagę złota. Przyczyną

Rublowskie żony „W roku, kiedy amerykańskim kobietom pozwolono

pracować w kopalniach, Rosjankom pozwolono w nich nie pracować.” Kobiety w Rosji bardzo wcześnie otrzy-

mały szereg praw – w tym do głosowania, aborcji i pracy. Faktem jest również, że przez 70 lat żyły w społeczeństwie

totalitarnym i źle rozumieją liberalne wartości i ważność wal-ki o własne prawa. Pracującym na traktorach i układającym as-

falt kobietom nie przyjdzie do głowy zabierać mężczyźnie ciężką torbę lub obrażać się na to, że otworzy przed nią drzwi.

Page 35: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

ponad połowy przedwczesnych zgo-nów mężczyzn są morderstwa, wy-padki komunikacyjne, samobójstwa, zatrucia alkoholowe, choroby serca i układu krążenia. Wszystkie tragedie (zabici w wojnie z Czeczenią stanowią na tym tle nikłą liczbę) mają swoje źró-dło w nadużywaniu alkoholu. W Rosji 6–procentowe piwo zaliczane jest do napojów bezalkoholowych, a napój 40–procentowy (minimum w rosyjskiej karcie alkoholi) płynie przez gardła obywateli przez cały dzień, stanowiąc dla nich sens życia.

Problem „rublowskich żon” jest jak choroba trapiąca Rosjanki. Żyją przy jednej z najbogatszych ulic, potocznie nazywanej Rublówką albo Rublowską Szosą. Czarna asfaltowa droga, po obu stronach wille, korty tenisowe, baseny. Życie jak z bajki… Bogacze jednak nu-dzą się swoimi żonami, jak tylko zaczy-na im przybywać kilogramów po uro-dzeniu dziecka. Najpierw odstawiają do kuchni, potem wymieniają na „nowszy model”. Na pocieszenie taka rublowska żona może liczyć na mieszkanie w blo-ku, ale to bolesny upadek dla kogoś, kto przyzwyczaił się do armii służących i brylantów.

Na moskiewskich ulicach możemy spotkać rosyjskie wesołe wdówki, ko-biety uwolnione, od pracy w domu, męża, którego miłość do wódki zmusiła do samobójstwa, zabójstwa lub śmier-ci w wypadku. Wesołe wdówki czują zmianę w powietrzu jednak w głowie pozostaje jedna myśl – trzeba znaleźć kolejnego męża. Wtedy na ulicach Rosji kolorowe matrioszki upstrzone krótkimi spódniczkami, ryczące 40–tki

i 50–tki wyruszają na łowy bogatych biznesmenów. Najczęściej lądują jed-nak w bagnie podobnym do starego, zmienia się tylko metraż mieszkania.

Równouprawnienie po rosyjsku

Kobiety w Rosji mają niezliczoną ilość praw na papierze, w rzeczywi-stości pomijane są w każdej dziedzinie życia. Kobieta obejmująca to samo sta-nowisko co mężczyzna zarabia nawet o połowę mniej. Ale problemem jest to, że same kobiety nie widzą potrze-by upominania się o swoje prawa, nie wspominają o równouprawnieniu, nie rozumieją feminizmu. Potulnie spusz-czają głowę służąc mężowi jako matka, żona i kochanka (ta ostatnia rola nie-jednokrotnie pełniona ze strachu przed agresją męża lub pod przymusem). Te same kobiety, żony znanych rosyjskich oligarchów, na zachodzie uważane są za królowe, o których prawa dbają mężczyźni i państwo.

Często są bite, gwałcone i tortu-rowane, partnerzy znęcają się nad nimi fi zycznie i psychicznie. Giną z rak swoich ukochanych mężów albo same mordują ich w poczuciu bezsilności. Patologia wywołana alkoholem rodzi patologie. Z danych Amnesty Interna-tional wynika, iż w Rosji z rąk mężów ginie około 14 tys. kobiet. Wymiar sprawiedliwości okazuje całkowity brak zainteresowania, wręcz ignoran-cję. Milicja nie kwapi się, aby aresz-tować katów a sądy wykazują się nie tyle opieszałością, co nawet pewną „wyrozumiałością” dla oskarżonych. Ponadto w rosyjskiej Dumie utknęło

Page 36: Obserwator nr 18

37Rublowskie żony

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

37

ponad 50 projektów ustaw mających przeciwdziałać przemocy domowej. „Każdego dnia w Rosji 36 tys. kobiet jest bitych przez swoich mężów lub partnerów, a co 40 minut w wyniku przemocy domowej zabijana jest kobieta” – donosi AI.

Rosjankom cały czas mówiono jak mają żyć. Wiedziały, jak mają żyć dla państwa, męża i dzieci, nikt jednak nie nauczył ich my-ślenia o sobie. Pod-świadomość spęta-na kulturowymi i społecznymi przekonania-mi sprawiła, że niektóre z nich nigdy nie zadały sobie pyta-nie jak żyć, żeby być s zc zęśliwą? Co ja mam zrobić? Wma-wiano im, że są wyróżnione przez władzę, szanowane przez mężczyzn, w rzeczy-wistości brak własnego zdania pokuto-wał wieloletnim stłamszeniem kobiet, które nawet nie rozumieją słowa femi-nizm. Dla nich oznacza ograniczenie, dla Zachodu wolność. Nowe pokole-nie obecnych 20–latek wróży sukces na przyszłość. Młode kobiety uczą się, jak nie popełniać błędów swoich matek. Jednak, aby zmienić kulturowe

zaszłości i społeczne przekonania musi upłynąć jeszcze wiele lat.

Gonitwa za szczęściem

Lena – po roku wy-marzonego życia

w wymarzonym domu, u boku wymarzonego m ę ż c z y z n y – rozwiodła się. Wspomina o pięknym po-

czątku i alko-holowym końcu miłości, o biciu, na które nie pozwalała jej własna god-ność.

Uśmiecha-jąc się mówi, że rozwód to

jej największy życiowy sukces,

bo pociągnął za sobą następ-

ne. Obecnie Lena pracuje jako stażystka

w znanej rosyjskiej tele-wizji, a jako wolontariuszka

współpracuję z organizacją Amnesty International, która pomaga kobietom w Rosji bronić swoich praw.

Ostatnio wspomniała, że gonitwa za szczęściem nigdy się nie kończy, ale cieszy się, że jako jedna z nielicznych Rosjanek wzięła w niej udział.

Olga Baraniak

Page 37: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

Mur wrażliwości

Page 38: Obserwator nr 18

39Mur wrażliwości

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

Jak niewidomi radzą sobie w ko-munikacji miejskiej? Studentka Agata (25 lat) mówi: – Drogę do szkoły mam opracowaną, ale są trasy, których nie znam – wyznaje. Opowiada też o trud-nościach w warszawskim metrze i na-rzeka na komunikację krajową. Na py-tanie, w jaki sposób powinno ulepszyć się dostęp do metra dla osób niewido-mych, odpowiada:

– Najlepszym rozwiązaniem byłyby barierki. Zdecydowanie ich u nas bra-kuje.

Echo postkomunizmu

Igor Krajnow, Rzecznik Prasowy Zarządu Transportu Miejskiego tłuma-czy, że w Warszawie takiego rozwią-zania nie można zastosować. – Nie-możliwe są szklane ściany z drzwiami, które otwierają się dopiero w momen-cie wjazdu pociągu, bo takie rozwią-zanie jest możliwe tylko tam, gdzie metro jest całkowicie zautomatyzowa-ne – tłumaczy i przypomina, że war-szawskie metro prowadzone jest przez maszynistów.

Według Agaty, w Polsce wszystko jest postkomunistyczne, nawet sto-sunek do osób niepełnosprawnych. Często ludziom brak nie tylko kultu-ry, ale i zwykłego zrozumienia. Na

potwierdzenie przytacza zdarzenie, gdy pewna kobieto celowo weszła na jej białą laskę i jeszcze krzyknęła do niej: „Jezus Maria! Jak to lezie!”

Kolega z klasy

17 września 2008 roku media do-nosiły o wstrząsającym wypadku Filipa Zagończyka, studenta Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej na Uniwer-sytecie Warszawskim. Niewidomy Filip, w wyniku braku odpowiednich zabez-pieczeń na peronie metra, wpadł pod nadjeżdżający pociąg. Amputowano mu nogę. To Agaty bliski kolega z kla-sy. Dla niej metro jest dobrym środ-kiem komunikacji tylko, kiedy jest z nią przewodnik.

– Zawsze bałam się metra. Po tym wypadku Filipa, podchodzę z potrójną ostrożnością i sama po prostu do me-tra nie schodzę – wyznaje. Tłumaczy to panującym hałasem i nakładaniem się dźwięków na siebie. – Wcale nie dziwię się Filipowi, że wpadł. Mógł pomyśleć, że metro jedzie w drugą stronę. Słuch ma określoną rozdzielczość i jeśli poda mu się za dużo danych, głupieje.

Rzecznik ZTM podziela tę uwagę oraz zapewnia, że na wszystkich sta-cjach pojawi się informacja dźwiękowa o zbliżającym się pociągu. Kiedy? Jak

Spotykasz ich niemal codziennie – na przystanku, w tramwaju, autobu-sie. To ludzie tacy samy jak ty, czy ja. Tyle, że czasami potrzebują twojej pomocy, bo świat jest dla nich zupełnie czarny. Łatwo przeoczysz ich w tłu-mie. Lub stwierdzisz, że nie chcą pomocy, że są samodzielni, że jakoś sobie poradzą…

Page 39: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

mówi, „gdy powstanie studium wyko-nalności dla tej inwestycji”.

Ariadna nie wszędzie

Przeciętny człowiek nie myśli o ist-niejących barierach w komunikacji, które są bardzo znaczące dla osób nie-pełnosprawnych i niewidomych. Naj-bardziej uciążliwym problemem jest niewystarczająca ilość głośnomówią-cych pojazdów pomimo, że w dni po-wszednie w godzinach szczytu 70 proc. kursujących autobusów jest pozbawio-na podstawowych barier, a w dni świą-teczne to aż 94 proc.

Nowy Sącz był miastem, które jako pierwsze w całym kraju w 2009 roku zrealizowało „Projekt Ariadna”, dzięki któremu zamontowano na przystan-kach głośnomówiące telefony komór-kowe, informujące za pomocą systemu GPS o zbliżającym się autobusie. W War-szawie jest niewiele tablic głośnomó-wiących i, jak twierdzi Agata, często nie słychać komunikatu ze względu na zgiełk i hałas, który panuje na ulicy. – Przystanki z funkcją głosowych zapo-wiedzi są obecnie jedynie wzdłuż Al. Jerozolimskich.– mówi Igor Krajnow. Zapowiada jednak, że w najbliższym czasie pojawią się one na Trasie W–Z, przy ulicach Targowej, Zielenickiej i To-warowej.

Wysokość do niepokonania, powojenne tabory

i pociąg przed nosem

Dodatkową uciążliwością dla niewi-dzących jest brak ujednolicenia wejść

do autobusów i tramwajów. Wysokie schodki tramwajów utrudniają poru-szanie się. Niewidoma studentka wie-lokrotnie doświadczyła tych trudności na własnej skórze.

–Zdarzyło się, że gdy schodziłam po prostu upadłam i spadłam pod tramwaj. Stał, więc zdążyłam się pod-nieść, ale wylądowałam w ten sposób, że nogi miałam pod nim – opowiada. Dodaje po chwili: – Przypuszczam, że zdarza się to nie jednej osobie niewi-domej.

Co na to rzecznik ZTM? Uspokaja, że komunikacja miejska już jest przysto-sowana dość dobrze do potrzeb osób niewidomych, a będzie jeszcze lepiej. – Sukcesywnie staramy się ten stan po-prawiać – oświadcza. Obiecuje system głosowego zapowiadania przystanków i przyciski do otwierania drzwi oznako-wane alfabetem Braille’a.

Pociąg nie dla niewidomych

Jeszcze gorzej pod względem przy-stępności dla niewidomych wygląda komunikacja ogólnokrajowa. Tabory kolejowe, budowane ponad czter-dzieści lat temu, nie spełniają pod-stawowych wymogów. „Dziurawe” jak drabina schodki do pociągów, wąskie korytarze między przedziałami, duża odległość schodów od peronu, nie-przystosowane poręcze – to standard każdej kolei.

– Pociągi to jest makabryczna rzecz. Tam są tak trudne wejścia, że ja so-bie nie wyobrażam osoby z wózkiem wchodzącej do pociągu, bo jako oso-ba niewidoma mam szalone problemy

Page 40: Obserwator nr 18

41Mur wrażliwości

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

– wyznaje Agata, która codziennie podróżuje koleją. Opowiada o niewi-domym koledze, który chciał wysiąść na pewnej stacji. Drzwi pociągu się otworzyły, szukał laską peronu, ale nic nie wyczuł. Nagle, tuż przed nim, przejechał pociąg. Okazało się, że po-ciąg wcale nie zatrzymał się na stacji. – A jakby już wyszedł na tory i ten pociąg, by wtedy przejechał?! – pyta retorycznie Agata.

Niestety, to pytanie i wiele innych pozostaje bez odpowiedzi. Minister-stwo Infrastruktury ocenia, że przy-stosowanie infrastruktury kolejowej do potrzeb osób niepełnosprawnych będzie trwało minimum 30–40 lat. Niezwykle ważna jest komunikacja spełniająca oczekiwania niewido-mych i niepełnosprawnych, ale to

długotrwały proces. Dużo szybsze jest po prostu zwykłe ludzkie zainte-resowanie.

Nie bądź obojętny, gdy widzisz niewidomego, czy niepełnosprawne-go. Oni chcą być samodzielni, ale jeśli widzisz, że sytuacja wymaga podania twojej dłoni, nie bój się. To normalni ludzie, którzy mają wyostrzony słuch i dotyk, i którzy czują się poniżeni, gdy pod ich adresem padają słowa „Jak to lezie!”.

– Na szczęście jest równie dużo ludzi, którzy pomagają. Ale są i tacy, którym jest to zupełnie obojętne, a na-wet woleliby nas nie zauważać. Dla mnie najważniejsze byłoby to, żeby ich uwrażliwić – wyznaje Agata.

Magdalena Kowalewska

Page 41: Obserwator nr 18

Znaleźć miłość? Może online

To dobry sposób dla osób nieśmiałych – twierdzą niektórzy i proponują założenie profi lu na jednym z portali społecznościowych, lub wprost – rand-kowych. Ale inni przytaczają historie znajomości, które raptownie zakoń-czyły się dzięki informacjom dostępnym publicznie na tego typu stronach.

Justyna dowiedziała się, że w sobotę koleżanka urządza imprezę. Początko-wo miała wątpliwości, czy się tam wybrać, ale koleżanka namawiała serdecznie. – Będzie tylu wolnych facetów, już pół roku z nikim się nie spotykałaś, czas się rozerwać – przekonywała. W końcu Justyna się ugięła, choć ostatni chłopak zra-nił ją na tyle mocno, że nie chciała na razie myśleć o tym, by się z kimś znowu wiązać.

Nadeszła sobota. Wyruszyła ze swojego mieszkania do domu przyjaciółki. We-szła, powiesiła płaszcz, wypatrzyła w tłumie znajome twarze. Ale był tam także i nieznajomy przystojny mężczyzna. Stał obok gospodyni. Postanowiła od razu

Page 42: Obserwator nr 18

43Znaleźć miłość? Może online

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

się przywitać… Potem już cały wieczór spędziła z Łukaszem. Okazał się dalekim kuzynem organizatorki. Z nadzieją czekała aż zapyta o jej numer telefonu, ale przez cały wieczór tego nie zrobił. Zbliżała się 3 nad ranem, znajomi zaczęli się rozchodzić. Przyszedł też czas na Justynę. Łukasz odprowadził ją do drzwi i na odchodne rzucił tylko: „Znajdę cię na Facebooku”.

Tylko pokiwała głową. Nigdy nie interesowała się takimi serwisami. Internet służył jej do zdobywania informacji. Dotarła do mieszkania i od razu usiadła przy laptopie. W kilka chwil założyła konto. – Tak naprawdę byłam pewna, że on się odezwie – opowiadała mi potem, gdy już emocje opadły. – Już dawno nikt tak na mnie nie patrzył. Wtedy liczyło się tylko to, żeby zrobić na nim nie mniejsze wrażenie niż w sobotę – tłumaczyła.

Wypełnianie danych nie zajęło jej dużo czasu, trochę gorzej było ze zdjęciem. Po przesortowaniu setek fotografi i w końcu wybrała jedno. Co prawda było zro-bione miesiąc temu, ale po wyjściu od kosmetyczki wyglądała naprawdę ładnie. Szybkie wstawienie do profi lu. Pozostał tylko jeden problem: co on sobie pomyśli, kiedy zobaczy, że nie ma żadnych znajomych!

– Sylwia, Kaśka, Julita, Ilona, Aśka od fryzjera – Justyna wylicza, kogo zapro-siła w pierwszej kolejności. – Dodałam do znajomych nawet swojego byłego. Już widziałam, że wchodzi na stronę internetową i widzi w nowo dodanych zdjęciach moje z Łukaszem. Chciałam mu zrobić na złość. W końcu potraktował mnie po-dobnie. Nie odzywał się przez parę dni, potem pocztą pantofl ową dowiedziałam się, że ma dziewczynę – opowiada dalej.

Zbliżała się 6 nad ranem. Czekać, aż się odezwie, czy iść spać? – pytała samą siebie. – Może jest rannym ptaszkiem? A jeśli godzinę temu już jej szukał, a ona nie miała jeszcze konta?

Justynę obudził dzwonek do drzwi. To sąsiadka domagała się, aby wyłączyła budzik, który od ósmej dzwonił co kwadrans przez trzy godziny. Rzuciła jej szyb-kie „przepraszam” i jakieś wytłumaczenie, że do późna siedziała nad notatkami. Zamknęła za nią drzwi i… do laptopa!

– Nie było kresu mojej radości, gdy zobaczyłam, że 40 minut temu Łukasz zaprosił mnie do znajomych, a 10 minut później wysłał wiadomość: „Cześć piękna :) Co powiesz na wieczorne wyjście do kina i spacer?”- Justyna opowiadała, że nie wierzyła własnym oczom. – Romantyk! – pomyślała. – Najprawdziwszy romantyk w tym skomputeryzowanym świecie.

Była pewna, że szczęście tym razem jest po jej stronie. Raz dwa odpisała, że chętnie, niech tylko powie gdzie i kiedy, jednocześnie ignorując rady przyjaciółek, aby była niedostępna, trochę pofl irtowała.

Wieczór był cudowny. Łukasz na pytanie, czy ma duszę romantyka popatrzył jej głęboko w oczy i powiedział „tak”. Justyna czuła, że to spełnienie jej ma-rzeń. – Przystojny, inteligentny, absolwent dobrej uczelni, stawiał pierwsze kroki w kancelarii prawnej. Ideał!

Page 43: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

– Spotkaliśmy się jeszcze we wtorek i czwartek. Musieliśmy pogodzić czas na jego pracę i moją naukę. Przyszedł piątek. Zwykle to on proponował spotkania. Jednak tym razem cisza. Postanowiłam wziąć sprawę we własne ręce. Spytałam o jego plany na weekend. Stwierdził, że jedzie do rodziny i wraca dopiero w po-niedziałek – opowiada Justyna.

Przez ten czas postanowiła zaprzyjaźnić się z internetem. W dni przepełnione tęsknotą wpatrywała się w zdjęcie ukochanego. Tak było też w niedzielę. Wów-czas zobaczyła nowy wpis na tablicy Łukasza od niejakiej Pauliny: „Dziękuję za cudny wieczór, jestem pewna, że dzisiaj to powtórzymy” i tysiące przesłodkich buziaczków.

Nie czekając Justyna postanowiła zakończyć tę znajomość. Napisała do Łu-kasza krótkiego smsa, w którym podziękowała za miłe chwile i życzyła mu, aby żadna kobieta nie potraktowała go tak, jak on ją.

Co miała robić? Rzuciła się w wir nauki. Znalazła praktyki studenckie, zaczęła chodzić do redakcji czasopisma. Czas płynął bardzo szybko. Pewnego wiosenne-go poranka, gdy wszystko było szare i brzydkie, właśnie w redakcji wpadła na nieznajomego mężczyznę.

– Pamiętam jak dziś. Stał nade mną, a ja leżałam na stercie papierów do ko-rekty. Gdy tylko podniosłam głowę patrzyły na mnie niesamowicie zielone oczy – opowiada. Pomógł dziewczynie wstać, pozbierać kartki. – Wiem, że to zwy-czaj z epoki kamienia łupanego, ale może wymienimy się numerami telefonów? – powiedział. – Tak, podałam mu mój numer, ale wszystko zaczęłam traktować z dystansem – mówi Justyna. – Marcin starał się jak mógł. Adorował mnie. Wtedy nawet nie przeszło mi przez głowę, że będziemy razem do dziś. Przecież to już ponad 2 lata – kończy swoją historię Justyna.

Wnioski z tej historii nasuwają się same. Jednak portale zrzeszające tzw. in-ternetowych randkowiczów pękają w szwach. Czym jest to spowodowane? Aby uzyskać odpowiedź na to pytanie zwróciłam się do swojej koleżanki, która przez internet poznała swojego chłopaka. Mało tego- są razem od czterech lat. Paula twierdzi, że wszystko po to, aby szukać miłości.

– To dobry sposób dla osób nieśmiałych, a przede wszystkim mających kom-pleksy. Zdjęcia ładowane na serwer przedstawiają nas tak, jak chcielibyśmy być postrzegani. Nie ukazują prawdziwego „ja”, ale przecież wiecznie nie będziemy rozmawiali przez gadu-gady czy skype’a, przyjdzie pora na spotkanie, najpierw jedno, potem drugie. Może dla niektórych na tym się skończy, ale dla innych będzie to początek wspaniałej przygody. Dopiero wówczas możemy mówić o po-znaniu drugiej osoby.

Milena Walczak

Page 44: Obserwator nr 18

45Zielone światło dla niepełnosprawnych

Zielone światło dla niepełnosprawnych

Coraz więcej osób niepełnosprawnych chce robić kurs na prawo jazdy, ale wciąż za mało jest ośrodków, które są dla nich w pełni są przystosowa-ne. Wynika to zarówno z niemałych kosztów dostosowania samochodu, ale także ze społecznego przekonania, że niepełnosprawnie nie mogą jeździć samochodem i braku wiedzy o umiejętnościach jakie naprawdę mogą oni posiąść.

Page 45: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

20. letni dziś Grzegorz Przecho-dzeń już w wieku siedmiu lat siadał za kierownicą samochodu i na polnych drogach uczył się go prowadzić. Nie-stety, nieszczęśliwy wypadek – zupeł-nie niezwiązany z jazdą samochodem – spowodował u niego prawostronny niedowład kończyny górnej i dolnej. – Bałem się, że już nigdy nie będę mógł prowadzić samodzielnie auta, nie wspominając już o zdobyciu prawa jaz-dy, o którym cały czas marzyłem – wy-znaje Grzesiek.

Grzegorz miał jednak szczęście. Znalazł ośrodek szkolenia kierowców, w którym były samochody odpowied-nio przystosowane dla niepełnospraw-nych i tam mógł odbyć kurs. Po przej-ściu odpowiednich badań, otrzymał

czasowe (dwuletnie) zezwolenie na pro-wadzenie samochodu. – Po tym okre-sie będę musiał przeprowadzić kolejne badania w calu przedłużenia ważności prawa jazdy – tłumaczy Grzesiek.

Sam kursu „na prawko” wspomi-na jako stresujący. – Cały czas towa-rzyszyła mi obawa, że nie podołam temu wyzwaniu i nie zdam egzaminu – wspomina. – Mój instruktor, pan Piotr, ciągle powtarzał, że za bardzo się spieszę. W połowie kursu przyszedł kryzys. Dało znać o sobie zmęczenie i stres. Jednak chęć zdobycia wyma-rzonego prawa jazdy była silniejsza i mobilizowała mnie do dalszej nauki – dodaje z dumą.

Egzamin teoretyczny, jak zresztą i praktyczny, Grzesiek zdał za pierw-szym razem. Tym samym wreszcie speł-

nił swoje marzenie. Niestety, na razie nie może jeździć, bo nie

posiada własnego auta. – Okazuje się, że zdoby-

cie środków na zakup samochodu przysto-

sowanego do jazdy dla osoby niepeł-nosprawnej jest bardzo trudne – mówi Grzesiek. – Państwowy Fundusz Osób Niepełnospraw-

nych nie dofi nan-sowuje takiego za-

kupu, tłumacząc się brakiem środków.Jego imiennik,

Grzegorz Pawłowicz, od 13 lat ma sparaliżowaną

Page 46: Obserwator nr 18

47Zielone światło dla niepełnosprawnych

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

prawą rękę. Mimo obawy, że nie po-doła prowadzeniu samochodu posta-nowił się uniezależnić i zdać egzamin umożliwiający mu samodzielne jeż-dżenie.

Problemy pojawiły się już na począt-ku. W jego miejscowości – Ustrzykach Dolnych – nie ma ośrodka szkolenia kierowców z samochodami przystoso-wanymi do jazdy przez osoby niepełno-sprawne. Uzyskanie informacji o tym, gdzie odbywają się odpowiednie kursy nie było proste. – Musiałem liczyć tylko na siebie – wyznaje Grzegorz. – Kon-taktowałem się również z Wydziałem Komunikacji. Nikt nie chciał mi pomóc, albo nie wiedzieli, gdzie istnieją takie ośrodki szkoleniowe. Dzięki Interneto-wi sam w końcu znalazłem odpowied-nie miejsce.

To jednak nie był koniec problemów. W rodzinnej miejscowości Grzegorza, lekarz medycyny pracy odmówił mu wystawienia zaświadczenia. – Chyba było to spowodowane niewiedzą, że osoby niepełnosprawne z takim scho-rzeniem jakie posiadam, mogą samo-dzielnie prowadzić samochód – mówi.

Zaświadczenie uzyskał dopiero w Warszawie w ośrodku, w którym robił kurs. – Często osoby, które chcą przystąpić do kursu, dostają odmowy od lekarzy – komentuje Anna Kon-drat, zastępca kierownika OSK PIK. – Myślę, że niektórzy lekarze boją się podjąć decyzji o wydaniu zaświadcze-nia osobie niepełnosprawnej, albo nie posiadają odpowiedniej wiedzy w tym temacie – ocenia. – Osoba, która się do nas zgłasza jest badana przez wy-kwalifi kowanego lekarza, a następnie

konsultowana z instruktorem, który sprawdza jakie oprzyrządowanie bę-dzie jej potrzebne w samochodzie i czy na pewno jest w stanie poradzić sobie na drodze.

Grzegorz – z powodu odległości, jaka dzieli go od Warszawy, wybrał inną formę nauki – wczasy z kursem prawa jazdy. Organizuje je OSK PIK w Ciepielowie. Jest to dwutygodniowe połączenie odpoczynku z intensywną nauką zarówno teoretyczną jak i prak-tyczną. – To doskonałe rozwiązanie dla osób, które mieszkają daleko i nie mają możliwości dojeżdżania na kurs do większych miast. Mamy również 4 pokoje przystosowane dla osób nie-pełnosprawnych. PEFRON udziela do-fi nansowania takim osobom – mówi Anna Kondrat.

– Wiele osób wciąż ma wątpliwości czy osoby niepełnosprawne powinny kierować samochodem, tymczasem nie stanowią one żadnego zagrożenia na drodze. Wręcz przeciwnie – osoby nie-pełnosprawne jeżdżą znacznie ostroż-niej i bezpieczniej – dodaje Kondrat.

– Znajomi i postronne osoby nie wierzyły, że osoba niepełnospraw-na może skończyć kurs prawa jazdy – mówi Grzegorz Pawłowicz. – Miałem jednak duże wsparcie ze strony rodziny, to mnie umacniało. Obecnie jeżdżę sa-mochodem i jest to wspaniałe uczucie: być niezależnym, spełnić swoje marze-nie, a przede wszystkim udowodnić niedowiarkom, że kierowcy niepełno-sprawni niczym nie różnią się od kie-rowców pełnosprawnych! – kwituje.

Irmina Czajka

Page 47: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

Czy harcerstwo jest tam, gdzie strumyk płynie z wolna?

Sobota rano, w domu rozgardiasz. Ja, do połowy ubrany w mundur, szu-kam reszty garderoby. Pakuję plecak , dzisiaj ważny dzień – zbiórka… idzie-my do lasu….

Odbicie na tafl i strumienia…

„Harcerstwo to ruch dużych dzieci, tworzony dla dzieci małych” – mówią zło-śliwi, przyczyniając się do rozpowszechniania negatywnych stereotypów dotyczą-cych zarówno harcerstwa jak i ludzi, którzy wybrali taka formę zaangażowania. Być może i wam „harcerzyk” kojarzy się jako miły, opanowany, radosny, pomoc-ny, mały MacGyver – po prostu cud-miód-chłopaczek? Powszechny jest jeszcze

Page 48: Obserwator nr 18

49Czy harcerstwo jest tam, gdzie strumyk płynie z wolna

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

inny obraz, tzw. „harcerzak”, który od „harcerzyka” różni się tym, że jest to już raczej nastolatek, pełen pomysłów (nierzadko głupich), lubiący zabawę (również tę z alkoholem).

Zdając sobie sprawę z istnienia po-wyższych stereotypów chcę przeciwsta-wić wam obraz harcerza, który znam ja, obraz moich przyjaciół Harcerzy.

W harcerskiej rzece historii

Harcerstwo i skauting to organi-zacje przyjmujące za swój główny cel wychowanie człowieka na różnych eta-pach jego życia. Twórca skautingu Sir Robert Baden-Powell w swojej książce „Wędrówka do sukcesu” przyrównuje życie skauta do górskiego potoku, któ-rym płynie łódka. Na jej szlaku – jak w życiu – spotykają nas przeszkody. Podwodne rafy to życiowe problemy, które będziemy potrafi li ominąć tylko dzięki umiejętnemu manewrowaniu swoim kanu.

Książka pisana do skautów na po-czątku XX wieku jest aktualna także dziś dla polskich harcerzy. Ale w tym momencie, drogi czytelniku, nadchodzi pora, by powiedzieć co nieco o harcer-zach dziś. Bo co z tego, że Sir Robert sto lat temu napisał książkę o problemach w życiu skauta? Jacy są oni dziś, ci młodzi ludzie w mundurach – harcerki i harcerze? Co daje im harcerstwo? Czy ta harcerska rzeka, której są członka-mi przypomina bardziej łagodny stru-myk, rwący potok, czy może już tylko wyschłe źródełko? Czy harcerstwo to relikt przeszłości, czy nadal potrzebny i wciąż żywy ruch?

Po kolana…

Mając lat dwanaście, to jest wstępu-jąc do drużyny harcerzy, chłopiec czy dziewczynka nie myślą w kategoriach przyszłości. Ważne jest tu i teraz – liczy się zabawa! Tu rzeka jest jeszcze słaba – wchodząc tylko po kolana łatwo mo-żesz z niej wyjść.

– Harcerstwo pozwalało popuścić wo-dze fantazji, powygłupiać się! – wspo-mina swoje harcerskie początki 16-letni Zygmunt. Dziecko przystępując do orga-nizacji ma na tym etapie głównie brać. Uczy się przez zabawę współpracy z in-nymi, sumienności, poczucia obowiązku. Szczególnie ruch zuchowy (lub wilczków – w przypadku SHK „Zawisza” FSE) jest ważnym ogniwem w wychowaniu dziec-ka. Tu wyrabia się dobre przyzwyczajenia, dba o rozwój podstawowych umiejętno-ści. Mały człowiek w wieku zuchowym jest jak czysta dyskietka – dane, jakie za-piszemy na tym małym dysku, zleżą od programistów, którymi są wychowawcy.

Jedną z podstaw metody harcerskiej jest samodzielna decyzja przystąpienia do organizacji – dziecko samo chce wejść do harcerstwa, nikt go nie zmusza. – By-łem z tatą na Wykusie i tam zobaczyłem harcerzy… i sobie myślę, jacy fajni go-ście! Pomyślałem, że też bym chciał być taki fajny – opowiada 17-letni Michał.

Po pas… czyli, że było warto

Teraz nurt harcerskiej rzeki, jest inny, bardziej zawiły, silniejszy… Harcerka czy harcerz w wieku lat piętnastu przeżywa to, co zwykły nastolatek. Są więc zauroczenia, konfl ikty, wzloty i upadki. Jednak często

Page 49: Obserwator nr 18

S P O Ł E C Z E Ń S T W O

to właśnie temu, który nie wyszedł z rzeki na początku, łatwiej jest przejść ten burz-liwy okres. Pojawia się bowiem odpowie-dzialność, już nie tylko za siebie – każdy według własnej miary – za sprzęt, ludzi, sprawy do załatwienia. Bywa, że jest to swego rodzaju ucieczka od przyziemnych problemów, podjęcie służby – czyli zaan-gażowania ukierunkowanego na innych.

– Odpowiedzialność za ludzi… To jest masakra! Co raz więcej jest obowiąz-ków, które trzeba gdzieś tam wypełniać. Cieszę się, bo na początku zawsze mam tak, że mi się czegoś nie chce i dopiero jak mnie upomną to się zbieram – to też buduje we mnie… takie wyrobienie… – mówi Magda (17 lat).

Ale obowiązki to nie wszystko. Har-cerz i harcerka (w zależności od orga-nizacji do jakiej należą) mają pewne zakazy. Do grupy najbardziej znanych i budzących emocje należy zakaz picia alkoholu. Zygmunt, zapytany o chęć pi-cia w towarzystwie, odpowiada: – Nie jest mi to potrzebne. Jeżeli ktoś się nie umie bawić bez alkoholu, to w ogóle nie będzie umiał się bawić…

Obowiązki i zakazy normowane są według kodeksów Prawa Harcerskiego w przypadku

ZHP i ZHR oraz Prawa Harcerki i Harcerza w przypadku SHK „Zawisza” FSE. Ludzie którzy

podejmują trud przestrzegania w życiu Praw Harcerskich

to ludzie… … Zanurzeni…

Tu można by podawać wzniosłe przykłady życia – poświęcenie druhów

i druhen z „Szarych Szeregów” i wiele innych pięknych, historycznych obra-zów. Tematem przewodnim tego tek-stu są jednak: harcerze dziś. Jak więc wyglądają Ci, którzy nie tylko czerpią z tej rzeki, ale którzy swoimi siłami na-pędzają i zasilają tę rzekę?

W opinii wielu, tacy ludzie, to po prostu osoby radzące sobie w życiu. Często nawet nie wiemy, że są har-cerzami. Spora ich grupa nie nosi na co dzień munduru: są nauczycielami, menadżerami, inżynierami. Świadczy o nich nie ich ubiór, ale czyny, którymi – dla wielu niewidocznie – wprowadza-ją w życie harcerskie ideały. Wspólnym mianownikiem, który ich łączy, jest ich zaradność i dążenie do doskona-łości. Tak, to brzmi górnolotnie, ale oni każdego dnia walczą o to, by byli lepsi. Nie warto wyobrażać sobie ludzi doskonałych – takich nie ma. Oni po prostu starają się być dobrzy.

Dokąd płyniesz, rzeko?

Warto na koniec zastanowić się nad kierunkiem harcerskiej rzeki. Gdzie zmierza? Pytam więc moich przyjaciół o kierunek tej rzeki, którą płyną. Czy jest on zgodny z nurtem innych rzek? A może paradoksalnie płynie w górę?

Zygmunt odpowiada: – Myślę, że nasz strumień płynie pod prąd. I stara się również pociągnąć innych w tym kierunku.

A ja dodaję jeszcze za Jackiem Kacz-marskim: „Bo źródło, bo źródło wciąż bije!”.

Jan Majda

Page 50: Obserwator nr 18

51Pół człowieka, pół zwierzęcia – pół mózgu

Pół człowieka, pół zwierzęcia – pół mózgu

Ilekroć wydaje mi się, że właśnie odkryłem dno ludzkiej głupoty, okazuje się, że to jedynie pozorne zwycięstwo. Gdy miałem nadzieję (i wrażenie), że żadne ludzkie zachowanie nie będzie mnie już w stanie zaskoczyć, przez przypadek natknąłem się na informacje o ludziach zwierzętach.

Futrzaki (z ang. furry) to kolejna „wspaniała” subkultura, której człon-kowie chcą pokazać swoją indywidual-ność poprzez przynależność do liczącej kilkaset tysięcy osób społeczności. To ludzie, którzy uważają się za zwierzęta. Każdy z nich w momencie dołączenia do społeczności, ma obowiązek wybra-nia stworzenia lub mitycznej bestii, do której będzie się upodabniał zarówno fi zycznie jak i mentalnie.

Czytelniku, pewnie już zaczynasz się zastanawiać co z kodyfi kacją prawa, które nimi rządzi, prawda? Spokojnie, spokojnie. Niepisani guru tej subkultu-ry już dawno to zrobili. Główną zasadą społeczności jest radosne stwierdzenie „brak zasad”. I pomyśleć, że ja głupi i podobni mi idioci, przez całe życie staramy się działać według jakichś tam dziesięciu.

Na czym polega bycie prawdziwym furry? Bynajmniej nie tylko na witaniu się z kolegami gardłowymi chrząknię-ciami i zwierzęcymi onomatopejami.

Jeżeli chcesz być furry, musisz zachowy-wać się jak swój własny furson (wybrane zwierzę). Należy więc witać się z przy-jaciółmi poprzez liźnięcie np. w nos, publicznie załatwiać swoje potrzeby fi zjologiczne (o tak! drodzy czytelnicy, następnym razem, gdy przydarzy się wam w coś wdepnąć na trawniku, do-brze się zastanówcie, zanim zaczniecie narzekać na psa sąsiadki), a także nie kontrolować swoich emocji.

Muszę tu przyznać, że bardzo współ-czuję futrzakom, których fursonem jest pies. Wolę się nie zastanawiać jak wi-tają się z nowo poznanymi ludźmi, że o fl ircie już nie wspomnę.

Na spotkaniach futrzaków panuje wspaniała atmosfera wzajemnej ak-ceptacji i tolerancji wobec upodobań innych. Radośni ludzie chodzą w zwie-rzęcych kostiumach i oddają się niewy-magającym umysłowego zaangażowa-nia czynnościom. Miłość nie gra u nich roli, w końcu jest to emocja charakte-rystyczna dla ludzi, którymi w swoim

51PóPóPóP ł czczzzcc łołołołowiwiwiwiekekekeka,a,a,a, pópópópópópópóp łłłłłłł zzzwzwieieerzrzrzęcęcęciaiaiaia –––– pópópópół mómómómózgzgzgzguuuuuuu

Ilekkkrooooć ć ć wywwwywyyw dadadadadaadadaaajejejejeeee m m m m mm mmmiii iiiii i i sisissisisis ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę,ę, żżżżż ee e wwwłwłwwłwwłwwwww aśaśaśśaśaśaśnnnniniiniinnninnin ee e e ododododkrkrkrkryłem dno llllududududddzkzkzkzkzkzkkkzkzkkiej głgłgłgłgłgłgłgłgłupupuupupupupooototttttty,y,y,y,y,y,y, o ooo o o okakakakakakakazuzuzuzujejejejejeje się, że tooo j jjjeddddynynynynyyyyyy ieieieieeeie p pppp pppppppozozozozo orororrrorrrrnenenneneneeee zzz zzz z z zwywywywywywywywywwyw cciciciciiiiciicc ęsęsęsęsęsęsęsęsęę twtwtwtwoo.o Gdy miałeeeeeeeem m m nanananananaaaan dzieeeeeeeeejęjęjęjęjęjęjęjęj (((( ii i wwwrwrwrwrwww ażażażażażennnenenennieieieieieieie),),),))),))) że żadnen lllududzkzkzkzkzkzkzkkieieieieeeie z z zz zzacaaacacaca hohohohooooowawawaw nininiee eeee nininininininie e e ee bębębęęęędzdzdzzddzd ieieieie mnie już ż ż ż www ww ww sssstststaaaannnnnaaanieieieie zasasaaaaasasa kkkkokokookoczczczczczczcc yćyćyćyćyćyćyććyyy , , , , prppprrprrprzezezezezezez z z zzzprzypadek k k nananaaannaatktktktktttt nąnąnąąąąąnąąłełełełełełełemm mmmmm sisisisisisiss ę ę ę nannanana i i i iiinfnfnfnffffnfnfnfnnforororororororororooo mmmamamaamammmm cjcjcjcjjcc e eeee o o o o lululuudzdzdzdziaiaiaiaaaaaachhchchchch z zzzzzzzzwiwiwiwiwiwieererereererzęzęzęęzętataaataataachcchchhhh. .

Futrzaki ((z z z z anaaanannggg.g f ffuurururururururrrrrrryryryryy) ) totototo kkkkkkk ooololollllejejejejjjnanananan„wspaniała” susususususssusususubkbkbkbkkkkuuululultutututurararararaaaaa,,, ktktttkk óróróróreeejejejejjejeeje c c ccccccccczzzłz oonononoo --kokokokokokokowiwiwiwiwiwiwieeee e e e chchchchcącącącą p p p pokokokoookoo aazaza aćaćaćć s s s wwwwwoooww jąąąąjj iinnndndndndndnddnddywywywywwwwwwwwwiiididdddddddduauuauauau l-l-l-l-nonononośćśćśćść popppprzrzzezezezezzzz p ppppp p p pppprzrzrzrzrrr yny alalależeżeżżeżeżnonononooośćśćśćśćśś d dddddd ddo lilililililicccczczczcczc ącącącącccccącącejejejejejejejejejjkilkaset tysięęęęęęęcycycycycycycycycycycycyyy o oooo oosósósósób bb b ssspspspołołołołłłecececccccznznznznnnnnnoośośoooośo cicici. . ToToToToToToToToo ludzie, ktktórórórórzyzyzyzyy uuuwwwawawawawawawwaww ażażażażażażaż jąjąjąją s s s sssssięięięię zzzaaaa a a a a zwzwzwzwwwwwieieeiii rzrzrzrzętętta.a.a.. KaKaKaażdżdżdżdyyy z zz nichhchchhh ww wwwwwww mmmm m m mmmmomomomommmmenenenenenenenciciciiee e dododododododołąłąłąąąłączczczczennnneneneniaiaiaiaiaiaiadododo społeeczczzznonononoścścścśccśśśśśś i,i,i, m m mmmmmmmmmmma aa obobobobooooowoo iąiąąiąąąiązezezeeeeek k k k wywywywywywywywywywybrbrbrbrbrbrbrbrbrrrrbrbrbraa-aa-a-a-nia ststwoworzrzzzeneneneniaiaiaiaaaaaaia lllubububbbbbbbbbbb mmmmititititycycyccccycznzzz eejejejejeee bbbbbbbeseeseeeseseseestitititiiiii,i,i,i, ddd d d ddoooo którejej b bbędędędędzizizizie e ee ssssisisisisisiisię ę ę ę ę ę ę ęęęęę upupupupododododddabaaababa nnniniiiaaaaałaa zzzzaaarararararóóóówwwwnoooononofi zyczninie e e jajajajak k k k i ii memememeememeeentntntntalalaa nininie.eee.e.e.e

Czytytelelellninininikukukuku,,, , pepepepeppp wnwwnwnieieieie jjjjużużużżżżu z z zzzzacacacacacacaczzyzyzyyyyyynananananaaaanaszszszszs s s s ssssięęięięięięęęęę zazazaastss ananannannanawawawawiaiaiaiać ć ćć cocococo z z z z k kkkododoo yfiyfiyfifi k kkkkkkaaacccca jąjąąją ppppp rarararawawawwwa, , , którórórórrre e e e e ninininimimimimimimimi rrrrząząząządzdzdzdzi,i,i,i, p prarawdwddaa?a?a?a SSS Spopopopooookokokokokokokokkk jnjnjnjnjnjnjnieieieieieiee, , , , spspspspokokokokkokkojojojojojoo ninininie.e.e.e.ee.e NNNNieeepipipisasasasanininn g gururu teteteeeteeej j j j jj sususususususs bkbkbkbkbkbkbkululllulululuu tuuutututu--ryryrryy j jjjużużużuż d dd d dawawawwa nononono ttttto oo zrzrzrobobobobilili.i. GGłółównwnwnwnwnnwnnwną ą ąąą zazazasaadądądąą spspspsppołołoło ecececznznz ośścicicici j j j jeesesese tt t t rarar dodododosnsne stwiwiiiererererrrrdzdzdzdzdzdzdzdzdzeneneneneneneee ieieieie„b„„ raakkk k zazz sad”d”. IIII poppopopopopopomymymymmmmmm ślślślślećećećeć, ,,, żeżeżeże jjj jaaaa łłgłgłupupupupiiii ii popp doobnbnbnbniii i mimimimi idiiiiiiiooooocococoocociii,i,i,ii,i,,, p p p pppppprzrzrzrzzzzrr ezezezezezeze c c c ałałałe e e żyżyycicie eeeestttararrramaaa y yy się dzziaiaiaałałałałaćć ćć wedłdłdługuguguguggugg jj jjjjakakakakakakiciciciccchśhśhśhśhśhśhśhśhś t ttt ttamamamamamamammmmdzzieieiesisięcęcęę iuiuiuiu. ..

NNNNaNaNaNaNaNaNa c c cczyyyyzyzyzymmmmmmmm m popopopopopopopopopoleleleleleleleleeegagagagagagaga bb b bb b bycycycycycycycycycycieieieieieieieieieie p p p ppp pppppprarararararararrr dwdwdwdwdwwdwdwdzizizizizzz wwwwywywywywywywym mmmmmmmmmfufufufufufufurrrrrrrrrrrrrry?y?y?y?y?y?y? BBBBBBBynynynynynynynynynynajajajajajajajmmmmmnmnm ieeieeejjjj j j j ninininin e ee tyyytytytytytytylklklklklklklklklkoooo o o oo nnnnnanananananan w w ww w wwitititititititanananananananiuiuiuiuiuiuiusisisisisiss ę ęęęęę z z zz kokokokokokokolegamimimimimimimi gg g g g ggararararaaaaa dłdłdłdłdłdłdłowowowowymmymymymi chchchrzrzzzząkąkąkąkąkąkąknininininnn ę-ęciciciciamamamami i i i ii i zwzwzwzwzwzwzwieieieieieieierzrzrzrzęcęcęcęcęcęcęcymmymymymi ononononononnoooommoo atatatopoopppejejejejejejejamamamamamaa i.

JJJJeżeli chhhccccchceseseseseeesesese z z z zz zz bbbybybybybbbbybybybybyćć ć ććć ć fufufufufufufufufurrrrrrrrrrrrrrr yyy,yy,y,y,y,y,y,yy mussssisisiisisi zzz zz zazazaz chchchhhhowowowowowowy-y-yyywać się jajak k k k k k k sswswswwswsswsws óóójójójójójóójójójój w właaaaaaasssnnnsnsss y furssssononononnn ((( ( ( (wywyyywywybrbrbrbrbrbranaaaaaanannnannanne zwzz ierzę)ę)ę)). NNNNaNaNNNN llllleleeeellel ży wwwwwwięięęięęęięięęc witaaaaaaaaaććć ć sisisisięęęę ęę z z z z zz prprprprrrrrrrzzzzyzyzyzzzyzyzz -jjjjajajajaciciciciicicic ółółółółółółółółółóóó mmmimi pppp p popopopopopoprrrzr ez lliźiźiźiźiźiiźnięcieeeeeeeee n nnnp.p.pppp.... w w w w n n nnnnnn noooosooooo , pppuppupupublbblblblblblblblbblblbliiiiciicicicznznznznnnnnnieeeieeeieee z z z zaaałałaaaaaaaa ata wiiiiaaaaaćća swwwwooowww jjejeejejje ppp pooootttootrzzzzebebbbbbbbby y yyyy yyyyfi fi fi zjologicccccccccczzzzznnzne ee e e e ee (o(o(o(o( t t t taakakakakakakakkkk!!!!! !!! ! drdrdrrododdddododzyzyzyzyzyyy ccc czyzyzyyteteeetelnnlnlnlniiiciccyyyyy,y,y,y,y,y,yy, nanananastępnynyyymmmmmmm m m mmm raazezezez m,m,m,m,m,m,m,m,m,,,, g g dydydydyyyy p pppp rzydydydydydydydydydarararararara zyzyzy ssssssięiięięięięięięięięę wwwawawaawwawawam m m mm m mmmm w wwwwwwwww ccccocococoooocooocococ śśśśśś śśś ś śś wdwdwdwdeeepepepepepepepepeepnnąnnn ć ć nananana trawnikkkkkkku,u,u, ddddddddo-ooo-o-o-obrbbbrzezezee sssss ssssięiięięięęęęęęęię zzzzzzzaaaaaaaaasaaa tatataanónónónóóóóóóóón wwwwcwcwwwww ie, zanim zaczzzzzznininininin eeeeecececeeeccieieieie nannn rzzeeeeekkkkkekkekke aćaćaćaćaćaćaćaćaććć na psppspspspspspspspssa a a a sąsąss siadki), a takkkkkkżżżżżżżeżeeeeżeżżż n n nieeee kkkkokokokok ntnttnttttnntttttrororororororororolololololololoolooować ć ćć ćć swswswswswswswswoioo chhhh e e e mocji.

MMMuMuMuMuMuMuMuMuMuszszzzzzzzszszzę tuuuuuuuuuu p p p p ppp przzrrr yzyznać,ć ż ż ż że barddzzzozozoozooo w wwwwspspspspółółółół----cccccczczczczcccc uujujuję ę ę ę ę fufufufufuuuufuufuutrzazazazzazakokokokokokom,mm któryrychhhh f f urrrrssssosooosooneeeennnn m mmmm mm jejejejessststttt pipipp es... . .. WWWWoWoWWWWoWWWoW lęlęlęlęlęlęęęę ss sssssięięięięięięięii nie zassttannnanawwiwiwiwiwiaaaćaćaćaćććć j j j jakakakakakak wwww ii--i--ittttająąąjąąąąą s sssss ssssssięięięięięię z z zzzz nnnnnnnn n ooowowoowoo o o popopopoznananananymmmmiii i ii lululululuuudźdźdźdźmimimimimmm ,, , żżeżeeeeeeż o o oo fl fl fl fl fl fl iririiriircic e e e e jujujuuuujujujujujujuj ż ż ż ż ninnn e wspopopopomnmnmnmnęęę.ę.

NaNaNaNaaaa s ss spppopotkkana iachh futrzzaaakkkówówówów p p p paaaanannujujujjjjjjeeee ee ewsssswsssw papapaaapapppppp iiniinininnn ałałałaa tatmoomosfsfs ereraa wwzzzzajajajajeeeemmnenenenej jjj akkakakkk---cecececececececececccccc ptpttttptppp aca ji i tolerrraaancjcjjjii i wowoww bebebeccc c upodododdoobobobbo ańańań iiiinnnyn ch. Radośśnśni ludzdzdzieieieie c cchooodzdzdzdzą ąąąąą w w w w zwzwzz ieee---rzęcych kostiuummachh i oddd ają ą ą siiiis ę ę ę ę ninininiewewewewy-ymamm gająjąjąjącyyyym ummysysy łoł wego zaaaaanngażżowowowwa-a-a-a-niiiinininiaaa a czccczczczynynyny nonononooooścścścścśśś ioioioiom.m.m.mmmmmm MM M M M M iłiłiłośośo ćć ć nininiee gra u nnininich rororororororororr lililiilililililili, , , , wwwww w w kokokokokoookokońńńcńcńcńcńcńcńcńcńcńcu u u u jejejej stststst t t t to oooo o o ememememeee ococococjajajajajjj cc c cchhhhahahahararararaktktktktee-e-e-ryryryryyststststyyyycznna aaaaaa dldldldldldldla aaaaaa lulululul dzddzdzzzzi,i,i,i,i,i, kkkkkkkk kkkktótótótótótótótótótótórrryr mi w sswoim

Page 51: Obserwator nr 18

M O I M Z D A N I E M

mniemaniu nie są. Z seksem sprawa ma się już jednak zupełnie inaczej. Ża-den szanujący się futrzak nie podejdzie do innego z pytaniem „Czy masz może ochotę na seks?”. Wręcz przeciwnie – wystarczy zwykłe „yiff ?” (sic!).

Subkultura „zwierzaków” to jednak – jak twierdzą jej przedstawiciele – coś znacznie bardziej głębokiego niż pu-blicznie wypróżnianie się i uprawianie wolnej miłości na trawniku, niczym nasi czworonożni przyjaciele. Ważnym elementem jest przecież radosna twór-czość własna. Opowiadania, które wy-chodzą spod pazurów i kopyt futrzaków są proste i łatwe w odbiorze. Zazwyczaj koncentrują się wokół wątku miłosne-go między: a) antropomorfi cznym bo-haterem a zwierzęciem; b) dwoma (lub więcej) antropomorfi cznymi bohate-rami; lub w przypadku c) człowiekiem a zwierzęciem. W wątku miłosnym naj-bardziej wyeksponowane zostaje po-żądanie oraz często bardzo wymyślne sposoby jego zaspokojenia. Oczywiście futrzaki stanowczo zaprzeczają powią-zaniu między ich subkulturą a utajoną (lub jawną) zoofi lią. Niestety, żaden jeszcze nie skomentował faktu, iż wie-lu członków prowadzi własne strony z zoo-pornografi ą.

„Futrzakowatość” w skrajnej posta-ci prowadzi czasem do chęci modyfi -kacji własnego ciała poprzez ingeren-cję chirurga-plastyka. Znany na całym świecie „człowiek-tygrys”, na skutek serii bardzo skomplikowanych i bole-snych zabiegów mających upodobnić go do panthera tigris, zachorował na raka. Niestety, choć sam wydał mają-tek na operacje plastyczne a państwo

pokryło potem koszt ratującej życie chemioterapii, nie starczyło jednak leki konieczne do ograniczenia zmian w układzie hormonalnym. Efekt? Cóż, teraz (na skutek ginekomastii) Tygrys może pochwalić się biustem w rozmia-rze C.

Podobnie wygląda sytuacja z „czło-wiekiem-jaszczurką”. Ten kazał sobie wszyć pod skórę setki wypełnionych silikonem płytek oraz wytatuować całe ciało zielonym barwnikiem. Niestety, nie udało mi się dowiedzieć, czy Jasz-czur pragnie posiadać typową dla ga-dów mosznę brzuszną. Nie wiem też, kto jest bardziej chory: ludzie, którzy zgłaszają się na tego typu operacje, czy wykonujący je lekarze.

Albert Einstein powiedział kiedyś, że „dwie rzeczy są nieskończone: wszechświat i ludzka głupota”. W dzi-siejszych czasach świat jest pełen wa-riatów. Panuje przekonanie, że jeżeli ktoś jest niegroźny dla otoczenia, to może robić, co chce. Nie wiem, czy lu-dzie zdają sobie sprawę, że idąc tym tokiem rozumowania, należałoby wy-puścić większość pacjentów szpitali psychiatrycznych.

Geniusz Einstein samokrytycznie przyznawał czasem, że nie jest pewny co do nieskończoności wszechświata. Dziś nauka udowodniła, że takowe gra-nice istnieją. Niestety, nikomu jeszcze nie udało się wyznaczyć granic ludz-kiej głupoty, która z powodu coraz to nowych, potwierdzających jej głębię dowodów, dalej pozostaje nieograni-czona.

Michał Konrad Małek

Page 52: Obserwator nr 18

53Odpoczynek widziany ekologicznie

Wcześnie rano zwlekam się z łóż-ka i z trudem podążam na spotkanie z wszechpanującym w wielkim mieście hałasem. Dzień jest piękny. Aż szkoda go marnować na podróże zapchanymi do granic możliwości tramwajami i me-trem przyprawiającym o zawrót głowy. Wyglądam przez okno. Patrzę na słońce, które zachęca złotymi, ciepłymi promie-niami, na obłoki tańczące wesoło po la-zurowym niebie. Przez chwilę aż porywa mnie tęsknota za rodzinnym Podlasiem, gdzie zazwyczaj mogę cieszyć wzrok blaskiem otaczającej mnie przyrody, za odpoczynkiem na łonie natury i „lokal-nym patriotyzmem”.

Każdy z nas ma w życiu trudne chwile. Nasz świat to istny poligon,

gdzie – zamiast huku armat – rozlega się wrzawa podniesionych głosów czy wielkomiejskiego gwaru. Czasem moż-na poczuć się tu jak marynarz na wzbu-rzonym morzu, zagubiony pośród potę-gi groźnego żywiołu. Niepowodzenia i rozczarowania zamykają nas w kręgu własnego „ja”. Kończy się gdzieś szczę-ście, a zaczyna się lęk i strach. Mamy wszystko, a jednocześnie ciągle nam czegoś brakuje. Szukamy jakieś prostej rzeczy – całkiem różnej od skompliko-wanego świata – mającej moc przywró-cić blask zmęczonej twarzy.

Czym jesteśmy zmęczeni? Trudem młodzieńczego życia. Ciągłą walką o to, by pozostać sobą, by nie „zdziczeć”, by sprostać rosnącym wymaganiom

Odpoczynek widziany ekologicznie

Twoje pomysły na relaks kończą się zwykle na szaleństwie klubo-wej nocy? Może warto spróbować czegoś innego? „Las, który tętni własnym życiem, dodaje sił tym, którzy są przygnieceni swoim zmę-czeniem i zniechęceniem. Człowiek, który potrafi zbliżyć się z miłością do tego piękna, zostanie obdarowany tym samym, a leśna przyroda zadba o niego z wielką troską” – pisze Anna Mularska.

Page 53: Obserwator nr 18

M O I M Z D A N I E M

współczesnego świata. Jak od tego odpocząć? Gdzie szukać odpoczynku, relaksu, wytchnienia? Czy kończy się w szaleństwie klubowej nocy? A może czasem warto spróbować czegoś inne-go, mniej przytłaczającego, mniej wią-żącego się z chaosem życia w mieście, a bardziej wyciszającego...

Tajemnica odkrywania piękna przy-rody... Refl eksja nad cudem stworze-nia... Ciepło i spokój, którego wszyscy pragniemy w głębi skołatanych myśli... Zachęta jest porywająca. Teraz zamknij oczy i przywołaj w pamięci letni obraz lasu. Poczuj zapach wilgotnej trawy oraz trzask łamiących się pod twoimi stopa-mi gałęzi. Natęż słuch na ton leśnej ciszy. Tak inna jest ona od znajomego zgrzytu tramwaju, pisku opon, odgłosu tysiąca kroków na kamiennym deptaku. W lesie dominuje szelest liści, które ska-cząc na wietrze komponują melodię ni-czym spod palców Chopina. Melodyjne piski małych ptaków… i człowiek, który wtapia się w nie coraz bardziej i inten-sywniej. Otwiera się nowe, piękniejsze okno na świat. Wszystko mieni się cie-płymi barwami.

Las tętni własnym życiem, dlatego dodaje sił tym, którzy są przygnieceni swoim zmęczeniem i zniechęceniem. Wejście z pokorą w ten świat pomaga odzyskać tę utraconą w sobie równo-wagę wewnętrzną. Poeci i pisarze roz-pływali się w zachwytach nad lasem, krainą spełnionych marzeń i życiodaj-nego spokoju. Nie dziwię się, las to przecież doskonały teren życia i świat cudownej harmonii. To idealna jedność człowieka z naturą, gdzie czas przestaje istnieć, pozostawiając tylko miejsce na

nieukrywany zachwyt. Na radość wo-bec tego, co długowieczne i prawdziwie wartościowe. Człowiek, który potrafi zbliżyć się z miłością do tego piękna, zo-stanie obdarowany tym samym, a leśna przyroda zadba o niego z wielką troską.

Gdy ogarnia mnie zmęczenie, a wszystko traci swój blask, marzenia-mi i myślami zatapiam się w sile lasu. Chowam się pod zielonym „dachem” konarów drzew, spaceruję leśnymi alej-kami i odpoczywam w niezmąconej ciszy. Opieram dłonie na twardych, su-chych pniach i czuję na twarzy czyste, ciepłe powietrze. Potem siadam na miękkiej trawie, opieram się plecami o mojego „zielonego przyjaciela” i roz-koszuję się wolnością od cywilizacyjne-go zmęczenia. Nie muszę tu zaprzątać sobie głowy tysiącem pilnych spraw, ale w odprężeniu pozwalam sobie na obserwację mrówki dźwigającej grudkę ziemi większą niż ona sama. Wielki dąb, promienie słońca na twarzy, wiatr mu-skający szyję i dłonie. Po prostu jestem. Odpoczywam...

Powrót do wielkomiejskiego hałasu musi kiedyś nastąpić... Ale lasu i jego potęgi się nie zapomina. Wszędzie ota-cza mnie wspomnienie pachnącej, zie-lonej przyrody, która czeka na to, by znów móc mnie przytulić. Siedzę przy drewnianym stole, piszę ołówkiem po czystej kartce papieru. Na chwilę jednak spojrzę gdzieś w dal, westchnę głęboko i za poetą Julianem Ejsmondem powtó-rzę: „Nad wszystko w dzikiej przyrodzie co żyje, oddycha i śpiewa, nad wszystko, co kocha i tęskni miłuję leśne drzewa...”.

Anna Mularska