Nowiny Gliwickie, 09072014

2
9 lipca 2014 10 KULTURA Malgorzata Lichecka Twierdził, że na nasze życie składa- ją się przede wszystkim drobiazgi. I miał rację. On sam był do nich niezwykle przywiązany. Ba, stanowiły rzecz naj- ważniejszą z ważnych. Drobiazgi bu- dowały jego legendę. Lubił o nich mówić, lubił zasypywać nimi przyja- ciół i przypadkowych znajomych. Kto nie spotkał się z panem Jerzym choć raz, nie wie, o czym piszę. Więc rozwinę tę myśl: drobiazgi to na przykład klisza znaleziona na ulicy. Z której Lewczyń- ski uczynił ważną fotografię. Co wię- cej, zadał sobie trud, by dowiedzieć się o tej kliszy więcej. Chodził i dopytywał, a potem stworzył opowieść. I raczył nią podczas spotkań. Tych oficjalnych i tych intymnych, domowych. O tej je- go cesze pisze też Olga Ptak w „Jerzo- zwierzu”, książce wydanej w 2013 r. na- kładem gliwickiej Czytelni Sztuki: „w jego myśleniu o drugim człowieku, o zdarzeniach z przeszłości, niezmien- nie decydował szczegół. Gdyby miał opisać człowieka, najchętniej zrobiłby to za pomocą ledwie kilku słów, ale pod warunkiem, że każde z nich było- by punktem wyjścia do bardzo długiej opowieści. Dla niego pojedyncze sło- wo, obraz lub pozornie nieistotny przedmiot zawierały w sobie całą histo- rię, uruchamiały nieskończony ciąg skojarzeń jego niezwykłej pamięci”. Od drobiazgu zaczęła się także nasza znajomość. Był bodajże rok 1997. Lewczyński stanął w drzwiach redak- cyjnego pokoju i gromkim głosem oznajmił, że ma tu ze sobą fotografię, która na pewno redaktorów zainteresu- je. Usiadł, przedstawił się i zaczął opo- wiadać. Zajmująco. Tak bardzo, że spędził u nas dobre pół dnia. A potem spotykaliśmy się dość często: na ulicy, w galeriach (był zawsze i zawsze z apa- ratem), u niego w mieszkaniu przy Ko- zielskiej. Uroczy i szarmancki, ale też apodyktyczny i nieznośny. Zmienny, nieprzewidywalny. O tak, z panem Je- rzym nuda była wykluczona. Nasze drogi krzyżowały się nie- ustannie. Dobrze było z nim pogadać, posłuchać wywodów, poprzeglądać te jego zbiory, które stały się dziś spuści- zną Lewczyńskiego. Wybitnym dzie- łem, którym przeszedł do historii foto- JERZY LEWCZYńSKI 1924 – 2014 Wszelkie prawa JERZEGO LEWCZYńSKIEGO WSPOMINAJą: Ma ga So kal ska, fotografka, kuratorka wystaw fotograficz- nych, m. in. w gliwickiej Czytelni Sztuki, Trudno w paru słowach opowie- dzieć o Jerzym. Ale pierwsze przychodzi do głowy chyba to, na czym najbardziej mu zależało, czyli Rozmowa. Niezależnie od kondycji, w której się znajdo- wał, zawsze był gotów podjąć dyskusję. Tak bardzo zależało mu na przetrwaniu Myśli i rozwi- janiu pewnych Idei. Obok tysią- ca uroczych, a czasem bardziej pi- kantnych żartów, którymi potra- fił uraczyć, naprawdę dbał o dia- log. I zawsze w tym spotkaniu motywował do podejmowania działań. Pewnie trudno byłoby zliczyć, ilu młodych, i nie tylko, zainspirował. To spotkanie z Lew- czyńskim właściwie wcale się nie skończyło i – myślę, sam by przyznał – nie skończy się, dopó- ki zaszczepione przez niego My- śli krążą. Mar cinGór ski , fotograf, współ- twórca i prezes Gliwickiego Domu Fotografii, członek śląskiego okrę- gu Związku Polskich Artystów Fotografików: 2 lipca, w środowe wczesne popo- łudnie rozdzwoniły się telefony, po- sypały maile, serwisy społeczno- ściowe i media eksplodowały jedną wiadomością: zmarł Jerzy Lewczyń- ski. W tej jednej chwili uświadomi- łem sobie, jak ważną postacią był dla wielu ludzi. Nie tylko dla mnie i dla nas tu, w Gliwicach, ale na całym świecie. Przyzwyczailiśmy się do nie- go, spotykając na wernisażach i spo- tkaniach poświęconych sztuce, mija- jąc na ulicy czy pod osiedlową pocz- tą. Zawsze był tuż obok, zawsze moż- na było wpaść na pogawędkę przy herbacie i nad fotografią. Kro- tochwilny, choć zasadniczy w kwe- stii sztuki. Zawsze życzliwy słu- chacz, uroczy człowiek. Gdzieś nam na co dzień umykało to, o czym przy- pominają dziś nagłówki gazet i przej- mujące wspomnienia ludzi, których inspirował przez ostatnich sześć de- kad – wybitny artysta, fotograf, mistrz. Przy herbacie u pana Jerzego zapominało się o jego rewolucyjnych osiągnięciach w polskiej sztuce i dla polskiej sztuki. „Pokaz zamknięty“, „Stany graniczne fotografii“, antyfo- tografia, „Archeologia fotografii“, pierwsza „Antologia fotografii pol- skiej”. To jego dzieła. Nazwy elek- tryzują i inspirują wielu artystów, pol- skich i zagranicznych. Nagłówki za- bierają nam nadzieję na kolejne spo- tkania z tym uśmiechniętym człowie- kiem i pokazują wyraźnie to, o czym przecież zawsze wiedzieliśmy: żył między nami jeden z gigantów pol- skiej sztuki XX wieku, jeden z naj- wybitniejszych artystów, którzy mieszkali w naszym mieście. Foto- Jerzy Lewczyński urodził się w 1924 roku w Tomaszowie Lubelskim. Uczył się w tamtejszym gimnazjum, potem pracował na poczcie. W czasie wojny aresztowano i zamordowa- no jego ojca, rodzinę wysiedlono. W latach 1943 – 44 Lewczyński był żołnierzem Armii Krajowej, służył też w IIArmii Wojska Polskiego. Do Gliwic przeprowadził się we wrześniu 1945 roku i zaczął pracę w administracji Politechniki Śląskiej. Studiował na wydziale inżynieryjno-budowlanym, dyplom zdobył w 1951 roku. Artysta fotografik, od 1956 roku czło- nek prestiżowego Związku Polskich Artystów Fotografików, należał dotwórców polskiej odmiany kierunku zwanego fotografią subiektywną, uprawiał też rodzaj fotografii poetyc- kiej. Zfotografowania uczynił sposób napamięć. Interesowały go historie opowiedziane lub zasłyszane. Wiecznie napominał: fotografujcie, fotografujcie. Bo fotografia była dla nie- go pamiątką z przeszłości. Dzięki niej zatrzymywał część tego, co dotykało jego fizycznej i psychicznej egzystencji. Była jego miłością i pasją. Pozostał jej wierny do końca życia. Lewczyński nie stronił od fotograficznych eksperymentów i poszukiwań, w ostatnim czasie pozostając niestrudzonym kronikarzem-zbieraczem. Wystawiał swoje prace w Polsce i za granicą. W 1999 r. opracował i doprowadził do wydania unikatową „Antologię polskiej fotografii”, obejmującą okres od poł. XIX w. do końca lat 80. W 2010 r. gliwickie mu- zeum objęło mecenatem dorobek tego wybitnego fotografa. W 2011 Gliwice stały się miejscem prestiżowej wystawy jego prac. W 2012 krakowskie Muzeum Narodowe przygotowa- ło – w ramach miesiąca fotografii – retrospektywną wystawę „Pamięć obrazu”. Lewczyński jest także bohaterem filmu dokumentalnego „Świat z widzenia”. W 2013 r. „Nowiny Gli- wickie” przyznały Jerzemu Lewczyńskiemu tytuł Honorowego Człowieka Ziemi Gliwickiej, za całokształt twórczości fotograficznej cenionej w Gliwicach i całej Polsce, za artystycz- ną konsekwencję i odwagę eksperymentowania oraz wprowadzenie na salony sztuki nowego, młodego medium, jakim jest fotografia. FOTO: KRZYSZTOF SURMA

description

"Wszelkie prawa zastrzeżone"

Transcript of Nowiny Gliwickie, 09072014

Page 1: Nowiny Gliwickie, 09072014

9 lipca 201410 KULTURA

Małgorzata LicheckaTwierdził, że na nasze życie składa-

ją sięprzedewszystkimdrobiazgi. Imiałrację. On sam był do nich niezwykleprzywiązany. Ba, stanowiły rzecz naj-ważniejszą z ważnych. Drobiazgi bu-dowały jego legendę. Lubił o nichmówić, lubił zasypywać nimi przyja-ciół i przypadkowych znajomych. Ktonie spotkał sięzpanemJerzymchoć raz,nie wie, o czym piszę.Więc rozwinę tęmyśl: drobiazgi to na przykład kliszaznaleziona na ulicy. Z której Lewczyń-ski uczynił ważną fotografię. Co wię-cej, zadał sobie trud, by dowiedzieć sięo tej kliszy więcej. Chodził i dopytywał,a potem stworzył opowieść. I raczył niąpodczas spotkań. Tych oficjalnychi tych intymnych, domowych. O tej je-go cesze pisze też Olga Ptak w „Jerzo-zwierzu”,książcewydanejw2013r.na-kładem gliwickiej Czytelni Sztuki:„w jego myśleniu o drugim człowieku,o zdarzeniach z przeszłości, niezmien-nie decydował szczegół. Gdyby miałopisać człowieka, najchętniej zrobiłbyto za pomocą ledwie kilku słów, alepod warunkiem, że każde z nich było-by punktem wyjścia do bardzo długiejopowieści. Dla niego pojedyncze sło-wo, obraz lub pozornie nieistotnyprzedmiot zawierały w sobie całą histo-rię, uruchamiały nieskończony ciągskojarzeń jego niezwykłej pamięci”.

Od drobiazgu zaczęła się także naszaznajomość. Był bodajże rok 1997.Lewczyński stanął w drzwiach redak-cyjnego pokoju i gromkim głosemoznajmił, że ma tu ze sobą fotografię,która na pewno redaktorów zainteresu-je. Usiadł, przedstawił się i zaczął opo-wiadać. Zajmująco. Tak bardzo, żespędził u nas dobre pół dnia. A potemspotykaliśmy się dość często: na ulicy,w galeriach (był zawsze i zawsze z apa-ratem), u niego w mieszkaniu przy Ko-zielskiej. Uroczy i szarmancki, ale teżapodyktyczny i nieznośny. Zmienny,nieprzewidywalny. O tak, z panem Je-rzym nuda była wykluczona.

Nasze drogi krzyżowały się nie-ustannie. Dobrze było z nim pogadać,posłuchać wywodów, poprzeglądać tejego zbiory, które stały się dziś spuści-zną Lewczyńskiego. Wybitnym dzie-łem, którym przeszedł do historii foto-

Jerzy Lewczyński 1924 – 2014

Wszelkie prawa

Jerzego LewczyńskiegowspominaJą:

mmaa��ggaa�� ssoo��kkaall��sskkaa, fo to graf ka,ku ra tor ka wy staw fo to gra ficz -nych, m. in. w gli wic kiej Czy tel niSztu ki,

Trud no w pa ru sło wach opo wie -dzieć o Je rzym. Ale pierw szeprzy cho dzi do gło wy chy ba to,na czym naj bar dziej mu za le ża ło,czy li Roz mo wa. Nie za leż nieod kon dy cji, w któ rej się znaj do -wał, za wsze był go tów pod jąć

dys ku sję. Tak bar dzo za le ża łomu na prze trwa niu My śli i roz wi -ja niu pew nych Idei. Obok ty sią -ca uro czych, a cza sem bar dziej pi -kant nych żar tów, któ ry mi po tra -fił ura czyć, na praw dę dbał o dia -log. I za wsze w tym spo tka niumo ty wo wał do po dej mo wa niadzia łań. Pew nie trud no by ło byzli czyć, ilu mło dych, i nie tyl ko,za in spi ro wał. To spo tka nie z Lew -czyń skim wła ści wie wca le sięnie skoń czy ło i – my ślę, sam byprzy znał – nie skoń czy się, do pó -ki za szcze pio ne przez nie go My -śli krą żą.

mmaarr��cciinn��ggóórr��sskkii, fo to graf, współ -twór ca i pre zes Gli wic kie go Do muFo to gra fii, czło nek ślą skie go okrę -gu Związ ku Pol skich Ar ty stówFo to gra fi ków:

2 lip ca, w śro do we wcze sne po po -łu dnie roz dzwo ni ły się te le fo ny, po -sy pa ły ma ile, ser wi sy spo łecz no -ścio we i me dia eks plo do wa ły jed nąwia do mo ścią: zmarł Je rzy Lew czyń -ski. W tej jed nej chwi li uświa do mi -łem so bie, jak waż ną po sta cią był dlawie lu lu dzi. Nie tyl ko dla mnie i dlanas tu, w Gli wi cach, ale na ca łymświe cie. Przy zwy cza ili śmy się do nie -

go, spo ty ka jąc na wer ni sa żach i spo -tka niach po świę co nych sztu ce, mi ja -jąc na uli cy czy pod osie dlo wą pocz -tą. Za wsze był tuż obok, za wsze moż -na by ło wpaść na po ga węd kęprzy her ba cie i nad fo to gra fią. Kro -to chwil ny, choć za sad ni czy w kwe -stii sztu ki. Za wsze życz li wy słu -chacz, uro czy czło wiek. Gdzieś namna co dzień umy ka ło to, o czym przy -po mi na ją dziś na głów ki ga zet i przej -mu ją ce wspo mnie nia lu dzi, któ rychin spi ro wał przez ostat nich sześć de -kad – wy bit ny ar ty sta, fo to graf,mistrz. Przy her ba cie u pa na Je rze goza po mi na ło się o je go re wo lu cyj nych

osią gnię ciach w pol skiej sztu ce i dlapol skiej sztu ki. „Po kaz za mknię ty“,„Sta ny gra nicz ne fo to gra fii“, an ty fo -to gra fia, „Ar che olo gia fo to gra fii“,pierw sza „An to lo gia fo to gra fii pol -skiej”. To je go dzie ła. Na zwy elek -try zu ją i in spi ru ją wie lu ar ty stów, pol -skich i za gra nicz nych. Na głów ki za -bie ra ją nam na dzie ję na ko lej ne spo -tka nia z tym uśmiech nię tym czło wie -kiem i po ka zu ją wy raź nie to, o czymprze cież za wsze wie dzie li śmy: żyłmię dzy na mi je den z gi gan tów pol -skiej sztu ki XX wie ku, je den z naj -wy bit niej szych ar ty stów, któ rzymiesz ka li w na szym mie ście. Fo to -

Je rzy Lew czyń ski uro dził się w 1924 ro ku w To ma szo wie Lu bel skim. Uczył się w tam tej szym gim na zjum, po tem pra co wał na po czcie. W cza sie woj ny aresz to wa no i za mor do wa -no je go oj ca, ro dzi nę wy sie dlo no. W la tach 1943 – 44 Lew czyń ski był żoł nie rzem Ar mii Kra jo wej, słu żył też w II Ar mii Woj ska Pol skie go. Do Gli wic prze pro wa dził się we wrze śniu1945 ro ku i za czął pra cę w ad mi ni stra cji Po li tech ni ki Ślą skiej. Stu dio wał na wy dzia le in ży nie ryj no -bu dow la nym, dy plom zdo był w 1951 ro ku. Ar ty sta fo to gra fik, od 1956 ro ku czło -nek pre sti żo we go Związ ku Pol skich Ar ty stów Fo to gra fi ków, na le żał do twór ców pol skiej od mia ny kie run ku zwa ne go fo to gra fią su biek tyw ną, upra wiał też ro dzaj fo to gra fii po etyc -kiej. Z fo to gra fo wa nia uczy nił spo sób na pa mięć. In te re so wa ły go hi sto rie opo wie dzia ne lub za sły sza ne. Wiecz nie na po mi nał: fo to gra fuj cie, fo to gra fuj cie. Bo fo to gra fia by ła dla nie -go pa miąt ką z prze szło ści. Dzię ki niej za trzy my wał część te go, co do ty ka ło je go fi zycz nej i psy chicz nej eg zy sten cji. By ła je go mi ło ścią i pa sją. Po zo stał jej wier ny do koń ca ży cia.

Lew czyń ski nie stro nił od fo to gra ficz nych eks pe ry men tów i po szu ki wań, w ostat nim cza sie pozo sta jąc nie stru dzo nym kro ni ka rzem -zbie ra czem. Wy sta wiał swo je pra ce w Pol scei za gra ni cą. W 1999 r. opra co wał i do pro wa dził do wy da nia uni ka to wą „An to lo gię pol skiej fo to gra fii”, obej mu ją cą okres od poł. XIX w. do koń ca lat 80. W 2010 r. gli wic kie mu -zeum ob ję ło me ce na tem do ro bek te go wy bit ne go fo to gra fa. W 2011 Gli wi ce sta ły się miej scem pre sti żo wej wy sta wy je go prac. W 2012 kra kow skie Mu zeum Na ro do we przy go to wa -ło – w ra mach mie sią ca fo to gra fii – re tro spek tyw ną wy sta wę „Pa mięć ob ra zu”. Lew czyń ski jest tak że bo ha te rem fil mu do ku men tal ne go „Świat z wi dze nia”. W 2013 r. „No wi ny Gli -wic kie” przy zna ły Je rze mu Lew czyń skie mu ty tuł Ho no ro we go Czło wie ka Zie mi Gli wic kiej, za ca ło kształt twór czo ści fo to gra ficz nej ce nio nej w Gli wi cach i ca łej Pol sce, za ar ty stycz -ną kon se kwen cję i od wa gę eks pe ry men to wa nia oraz wpro wa dze nie na sa lo ny sztu ki no we go, mło de go me dium, ja kim jest fo to gra fia.

FFOOTTOO

:: KK

RRZZYY

SSZZTTOO

FF SSUU

RRMM

AA

Page 2: Nowiny Gliwickie, 09072014

KULTURA 119 lipca 2014

grafii.Ale on wcale do historii przecho-dzić nie chciał. Na splendory, zaszczy-ty, medale, nagrody, liczne kuratorskiewizyty, szczególnie intensywne w ostat-nich latach, machał ręką, coś tam bur-czał, częstował tym swoim uroczymuśmiechem. I dalej rozprawiał. Ażczasem miało się wrażenie, że są niez tego świata, że to niemożliwe, żebywszystkie się przytrafiły.

Pamiętam,kiedywczerwcu2007ro-ku, w jego słonecznym i bardzo, ale tobardzo intensywnie drobiazgami zaję-tym mieszkaniu oglądaliśmy znanycykl fotografii „Otwieram i zamykamoczy”. – Rodzę się. Nic nie widzę. Ja-sno.Potem,wmiarędorastania,pojawia-ją się ideały: religia, dom. Dochodzimydodojrzałości,awtedybardzoczęstopo-pełniamy różne bzdury. Na zdjęciu ówideał symbolizuje lilia trzymana przezstarsząkobietę–tyleobjaśnieńLewczyń-skiego. Zapytany, jak przez tyle latudawało mu się podsycać swoją pasję,

a przede wszystkim w niej trwać, ba –poszerzać ją o nowe sfery, jak chociaż-by archeologia fotografii, pan Jerzy od-powiadał z rozbrajającym uśmiechem.–Samosięrobi.Awynikazpotrzebydu-cha. Przekładam wrażliwość wynie-sioną z domu na realia, w których na codzień się obracam.Ta wrażliwość to ta-kie moje fotograficzne narzędzie, dzię-ki któremu mogę tę codzienność doku-mentować.Ajednocześnie robię to, coodpowiada moim przekonaniom. Para-doksalnie, nawet najbardziej absurdal-nafotografiamożeznaleźćkontekst,mo-żezostaćwykorzystana,możemiećswo-ją szansę.Więc często zdarza się, że fo-tografuję odruchowo.To, co akurat wi-dzę blisko siebie.

Do tej daty i wydarzenia zawszechętnie wracał. Chodzi o pierwsząznacząca wystawę Lewczyńskiegoz 1959 roku. Wówczas to z pasjonują-cym się fotografią Zdzisławem Beksiń-skim oraz Bronisławem Szlabsem zor-

ganizowali w Gliwickim Towarzy-stwie Fotograficznym pokaz pod zna-miennym tytułem „Antyfotografia”.

„Antyfotografia“ zaczęła się od po-słania zdjęcia na wystawę fotograficz-ną do Poznania, u schyłku lat 50. Po ja-kimś czasie Lewczyński otrzymał listod Bronisława Szlabsa: „Drogi Kolego,pana zdjęcia bardzo się podobały. Pro-ponuję spotkanie.Pana iBeksińskiego”.Lewczyński, Szlabs i Beksiński umó-wili się w Krakowie. Krążyli po zimo-wym Rynku z teczkami wypchanymizdjęciami, a miejscem fotograficznegorendez-vous było mieszkanie JanuszaBoguckiego, krytyka, redaktora „Życialiterackiego”. Porozkładali wszystkona podłodze, ogromnie się tego wsty-dząc. I usłyszeli, że mogą pokazać fo-tografie na wystawie w Krzywym Ko-le, w Warszawie. Tak też się stało.Od tego czasu datuje się także przyjaźńLewczyńskiego z Beksińskim. Zacho-dzę w głowę, jak mogli ze sobą wytrzy-mać. Lewczyński – wybuchowy, spon-taniczny, głośno komentujący, prowo-kacyjnie się zachowujący. I Beksiński–skupiony,uważający.Ajednak tedwieosobowości połączył rzadki rodzaj ar-tystycznegoporozumienia.Przypadli so-bie do gustu, stali się rodziną. – Mojaprzyjaźń z Beksińskim polegała na tym,że byliśmy dla siebie bardzo tolerancyj-ni – mówił często. Odwiedzali się,choć nie, to Lewczyński jeździł do Sa-noka, bo Beksiński miał wstręt do po-dróżowania.Przerażałago iparaliżowa-ła taczynność.Owielebardziejcenił so-bie pisanie. Wysyłali więc do siebiemnóstwo listów, liścików, kartek, taśmmagnetofonowych. Bogata korespon-dencja jest fascynująca. Ukaże się dru-kiem jesienią 2014 roku. Będzie więcpretekst do poznania jeszcze innego Je-rzego Lewczyńskiego.

Przeszukując swoje archiwa, doliczy-łamsięponad40 tekstówpoświęconychpanu Jerzemu. Nie spotkamy się już, niedowiem się o jego kolejnych odkry-ciach, historiach, o osobach, które spo-tkał gdzieś tam przy okazji. Zapamię-tam jego charakterystyczną postać i to,co powiedział o tajemnicy czasu. Że le-ży w starej szufladzie, na półce czyw zeszycie.Amy mamy jej szukać, ażznajdziemy. �

grafia jest wehikułem czasu, do któ-rego właśnie wsiadł pan Jerzy, zosta-nie tylko na zdjęciach. Fotografia jestteż sztuką pamięci. Zadbajmy, by pa-mięć o Jerzym Lewczyńskim i jegosztuce nie wyblakła i nie pożółkła,a stała się źródłem dumy i nieustają-cej inspiracji dla kolejnych pokoleń.

GGrrzzee ggoorrzz KKrraaww cczzyykk, dy rek torMu zeum w Gli wi cach:

Był dla mnie bar dzo szczo dry –dzie lił się swo ją wie dzą, prze my śle -nia mi, na dzie ja mi i wszyst kim, co naj -waż niej sze, co je go dłu gie ży cie od -sia ło od rze czy nie istot nych. Był

ozdo bą na sze go mia sta: hu ma ni stą –do sa me go koń ca po chy la ją cym sięnad czło wie kiem, usi łu jącym do ciecpraw dy i sen su je go eg zy sten cji. Ce -ni łem w nim brak pa to su, nie chęćdo stro je nia się w ar ty stow skie sza -ty, dy stans do sa me go sie bie, hu mor,a przede wszyst kim trud ną wia ręw czło wie ka, któ re mu wie le trze bawy ba czyć, by nie ode brać na dziei. Nienad uży wał wiel kich słów – do nio słespra wy ujaw niał w rze czach skrom -nych, eg zy stu ją cych po za zgieł kiemświa ta, w je go cie niu. Lew czyń ski byłświad kiem hi sto rii, do świad czył wo -jen nej ma ka bry: na je go oczach

Niem cy za ka to wa li mu oj ca, Lu cju -sza – w piw ni cy szko ły, któ rej był kie -row ni kiem; pa trzył na roz strze li wa -nie ro dzin ży dow skich w ro dzin -nych Ra cha niach na Lu belsz czyź nie.Nie wie le o tym mó wił.

Ar che olo gia fo to gra fii to już wy -na la zek wy łącz nie Lew czyń skie go:moż na na zwać to ina czej – cho dzio nie ro ze rwal ne po łą cze nie ob ra zuz ży ciem. Bo Lew czyń ski zdjął fo to -gra fię z pie de sta łu, i ka zał jej na no -wo zna czyć coś kon kret ne go: opo -wia dać hi sto rię lu dzi, hi sto rię kra ju,hi sto rię sa mej sie bie. Po dej mo wałz uli cy, stry chów, ze śmie ci po rzu co -

ne zdję cia i wy sta wiał je w ga le riach.Uro dę i sens wi dział w tym, coobar czo ne ska zą. Ar che olo gia fo to -gra fii to dziś kla sycz ne po ję cie.Pod ko niec ży cia zre zy gno wałw ogó le ze zdjęć, po ka zy wał kse ro -gra ficz ne ko pie cu dzych za pi sków:na ta ki gest, gest gwał tow ne go od -świe że nia wła sne go ję zy ka ar ty -stycz ne go, stać bar dzo nie wie lu, tyl -ko naj wy bit niej szych.

Był nie zwy kle szczo dry. W swo immiesz ka niu przyj mo wał każ de go, ktomiał ocho tę go spo tkać. Da wał, o co gopro szo no: ra dę, zdję cia, wy wiad, roz -mo wę, a cza sem wszyst ko na raz;

w go dzi nie obia du go ści za pra sza nodo sto łu. Był szczo dry, w każ dymsen sie. Wy da wa ło się, że on je denśmier ci się wy mknie, sam zwykł takpo nu ro żar to wać; nie uda ło się, zmarł,do żyw szy dzie więć dzie siąt ki. Ci, któ -rzy go od wie dza li, od lat wie dzie li, żespo cznie pod chod ni ko wą pły tą z uli -cy Kor fan te go w Gli wi cach. Zna lazł jąi prze cho wy wał od wie lu lat. Byłpraw dzi wym ar che olo giem współ -cze sno ści, miał umie jęt ność do strze ga -nia swo iste go pięk na wmiej scach, obokktó rych in ni prze cho dzi li obo jęt nie.

Od szedł przy ja ciel na sze go Mu -zeum.

za�strze�żo�ne

ZZddjjęę

cciiaa

ppoo

cchhoo

ddZZąą

ZZee

ZZbbiioo

rróó

ww mm

uuZZee

uumm

ww gg

lliiww

iiccaa

cchh