Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

29
Sarmacki kwartalnik STAROPOLSKA MIŁOŚĆ czyli o tym jak młody Janusz Radziwiłł zapałał afektem do Katarzyny Potockiej POLAKÓW PORTRET WŁASNY RZECZPOSPOLITA PROTEKTOREM ROSJI 3[5]/2013

description

Kwartalnik Sarmacki, nr 3 (5) 2013Temat numeru: serce i rozum

Transcript of Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

Page 1: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

Sarmackikwartalnik

STAROPOLSKA MIŁOŚĆczyli o tym jak młody Janusz Radziwiłł zapałał

afektem do Katarzyny Potockiej

POLAKÓW PORTRET WŁASNY

RZECZPOSPOLITA PROTEKTOREM ROSJI

3[5]/2013

Page 2: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

HISTORIA

Dominika Fesser Staropolska miłość, czyli o tym jak młody Janusz Radziwiłł zapałał afektem do Katarzyny Potockiej ______4

Grzegorz Szymborski I bądź tu mądry _______________________12

Justyna Kulczycka Polaków portret własny. Szkice o obyczajowości staropolskiej ____26

Jakub Witczak Rzeczpospolita protektoratem Rosji? _______________________30

FELIETON

Dominik Robakowski Młodzi, wykształceni z wielkich miast ____________35

Agnieszka Kurasińska Pas słucki ____________36

MIEJSCE

Dominik Robakowski Gorzuchowo ________38

OPOWIADANIE

Grzegorz Szymborski Nieuchwytny, cz.2 _______________________________40

KONIEC KOŃCÓW

Łukasz Górka Portret trumienny współczesnej Polski _________________54

s pi s tresci

KWARTALNIK SARMACKI nr 3(5)/2013 (wrzesień–grudzień)

Redaktor naczelny: Dominik Robakowski [email protected]

Zastępca redaktora naczelnego: Marta Machowska [email protected]

Redaktor techniczny: Agnieszka Kurasińska [email protected]

Redakcja: Łukasz Górka, Grzegorz Szymborski

Projekt okładki: Agnieszka Kurasińska

Strona internetowa: www.sarmacki.mixxt.com

Kontakt do redakcji: [email protected]

Zapraszamy do współpracy i publikowania na naszych łamach. Szczegóły na stronie internetowej.

Kolejny numer Kwartalnika ukaże się w styczniu 2014 roku.

,

Mimozami jesień się zaczyna......i nowym numerem Kwartalnika Sarmackiego! Witamy Was po wyczerpujących wakacjach. Obecny numer poświęcamy odwiecznemu dylematowi między sercem i rozumem, więc jak możecie śmiało przypuszczać – przeczytacie i o jednym, i drugim. Dominika Fesser ukaże nam tajniki podrywu sto-sowane przez Janusza Radziwiłła. Z kolei Grzegorz Szymborski zgłębi tajniki oświecenia. Jak zwykle kontrowersyjny, ale ciekawy tekst zaprezentuje nam Jakub Witczak. Czy Polska była w XVIII wieku protektoratem Rosji? Przekonajcie się sami! Bardzo cieszy mnie, że pojawiają się w Kwartalniku stałe rubryki. W każdym numerze postaramy się zabrać Was do jakiegoś tajemniczego, sarmackiego miejsca. Tym razem będziemy daleko od głównych traktów, a mianowicie we wsi Gorzuchowo, gdzie spłonąć miały jedne z ostatnich domniemanych czarownic w Koronie. Justyna Kulczycka inauguruje swój cykl poświęcony życiu w sarmackiej rzeczy-wistości – zaczyna od końca, bo od śmierci... Z kolei ze światem szeroko rozumianej sztuki zapozna nas Agnieszka Kurasińska, której jak cała masa naszych Czytelników, dziękuję także za kolejną, zna-komitą oprawę graficzną. Nawet „Nieuchwytny” Grzegorza Szymborskiego wpasował się w temat nu-meru – w części drugiej opowiadania udamy się bowiem na pewien ślub... Numer zwieńczy jak zwykle znakomity felieton Łukasza Górki (wyjątkowo gorąco polecam wziąć go sobie do serca!)Co nas czeka w niedalekiej przyszłości? Plany są ambitne. Jesienią przeniesiemy się na nową stronę in-ternetową. Niestety, obecna nie spełniła swojego zadania... Już dziś możemy powiedzieć, że na wiosnę będziemy mogli wszyscy spotkać się na konferencji – szczegóły jednak niebawem na naszym profilu. Jest jeszcze jedno marzenie, ale póki co zachowujemy je w tajemnicy...Na koniec chciałbym zaapelować do wszystkich chętnych osób o współtwworzenie naszego czasopis-ma – przyda się każda pomoc: teksty, uwagi czy pomoc techniczna (nie rozróżniamy iPoda od pilota). Jak zwykle znajdziecie nas na facebooku i pod mailem [email protected].

Życzymy miłej lektury!

Dominik Robakowskiredaktor naczelny

Page 3: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

5

Staropolska miłość, czyli o tymjak młody Janusz Radziwiłł zapałał afektem do Katarzyny PotockiejBurzliwy przebieg konkurów opisuje w swoim liście do ojca z 1637 roku

Jan Szretter, Maria z Mohyłów Radziwiłłowa i Katarzyna z Potockich Radziwiłłowa, Państwowe Muzeum Sztuki Białoruskiej w Mińsku

W XVII wieku korespondencja pełni-ła bardzo ważną rolę w życiu prywatnym i publicznym. Była jedynym środkiem komunikacji „na odległość” dlatego też przywiązywano do niej ogromną wagę. Jak pisze Mariola Jarczykowa, listy zastępowały gazety, a czasem stawały się dokumentami w wielu ważnych sprawach. Listy będące przykładem popisu ars epistolandi stawały się wzorem do naśladowania, a umieszcza-nie epistoł w sylwach i ich niejednokrotne przepisywanie były praktykami stosowany-mi na porządku dziennymi1.Nie ulega wątpliwości, że epistolografia sta-ropolska jest dziś cennym źródłem wiedzy o ówczesnym społeczeństwie. Listy pisano bowiem nawet w najmniej sprzyjających oko-licznościach; w podróży, w czasie zawieruchy wojennej, a także z pól bitewnychi2.Ciekawym materiałem do badań są listy po-chodzące z kręgu Radziwiłłów. Ich różnorod-ność oraz obfitość stanowią świetne świade-ctwo o epoce, jej codzienności, a także donio-słych wydarzeniach historycznych. Archiwum Radziwiłłów w Warszawie to natomiast zasobny zbiór, w którym spoczywają listy zarówno po-chodzące z katolickiej nieświeskiej, jak i prote-stanckiej birżańskiej linii Radziwiłłów3.Korespondencja odgrywała bardzo ważną rolę w rodzie. Radziwiłłowie, szczególnie ci z linii birżańskiej, posiadali duże umiejętności episto-lograficzne. Do swojej służby angażowali wielu humanistów i literatów, m.in. Daniela Naborow-skiego, Olbrychta Karmanowskiego czy Salomo-na Rysińskiego4. Jednak, pomimo dużego wy-kształcenia w zakresie tworzenia korespondencji, magnaci często nie redagowali wszystkich listów sami. Ogromna ilość pism wychodzących z radzi-wiłłowskiego dworu sprawiała, że konieczne było zatrudnienie sekretarzy. To na nich spoczywała odpowiedzialność za formę listu oraz stylistykę. Magnaci czuwali często jedynie nad zawartością5.

1 M. Jarczykowa, Czytelniczy obieg korespondencji staropolskiej, [w:] Epistolografia w dawnej Rzeczpospolitej, pod red. P. Borka, M. Olmy, T. 1, Kraków 2011, s. 393.2 H. Malewska, Listy staropolskie z epoki Wazów, Warszawa 1977, s. 6.3 M. Jarczykowa, Kultura epistolarna w kręgu Radziwiłłów Birżańskich w XVII wieku, Kielce 1998, s. 6.4 Ibidem, s. 6.5 Ibidem, s. 7.

Janusz Radziwiłł już wieku czternastu lat mógł poszczycić się niezwykłą umiejętnością włada-nia sztuką pisania listów. Po śmierci swojej sio-stry Halszki (Elżbiety Radziwiłłówny), napisał do matki oraz siostry niebanalne epistoły, pełne poe-tyckich fraz i nieprzeciętnych słów pocieszenia. Listy, które wyszły spod jego pióra były niewątpli-wie mniej formalne od innych pism zawierających konsolację po śmierci bliskich osób. Ich stylistyka oraz przytaczana argumentacja przypominają bar-dziej na myśl treny Jana Kochanowskiego. Podob-ne są również charakterystyczne dla czarnoleskie-go poety epitety zaprzeczone. „Anaforyczne zda-nia początkowe przedstawiają życie w kategoriach wanitatywnych, świat jawi się bowiem jako «nizi-na płaczu, morze łez, wygon boleści, dom krzyża i trosk rozmaitych», życie zaś porównane jest do smutnej melodii składającej się «z rozmaitego swir-ku ludzkiego»”6. List do matki pozostaje również wzorem ars epistolandi pod względem formalnym, zawiera bowiem rozbudowane pozdrowienie, for-mułę końcową i podpis. Biorąc pod uwagę doj-rzałość nadawcy oraz „niedziecięce” słownictwo, uzasadnione są wątpliwości, czy ich faktycznym autorem był młody Radziwiłł. Jest prawdopodob-ne, że pomoc w ukształtowaniu ostatecznej wersji listu otrzymał od swoich nauczycieli: Krzyszto-fa Musoniusza młodszego, Reinholda Adamiego lub Daniela Naborowskiego7. Janusz bowiem już w wieku pięciu lat wysyłał listy podpisane swoim nazwiskiem, więc wydaje się oczywiste, że już od najmłodszych lat przyjmował pomoc w tworzeniu epistoł8. Problem autorstwa listów z 1626 nie uj-muje im jednak wysokiego poziomu literackiego, jak również nie powinien przysłaniać głównej za-lety, jaką jest bez wątpienia ocalenie od zapomnie-nia młodej Radziwiłłówny9.„Staranna kompozycja, szczegółowy opis perypetii poprzedzających zaręczyny, nasycenie wypowiedzi przysłowiami, a przede wszystkim bardzo wywa-żona argumentacja” to według Marioli Jarczykowej zalety listu napisanego przez Janusza Radziwiłła kilkanaście lat później, bo w 1637 roku10. Adresa-tem listu był Krzysztof, ojciec nadawcy. Epistoła 6 A. W. Jarosz, M. Jarczykowa, Kondolencyjne listy Janusza II Radziwiłła do matki i siostry w 1626 roku, „Biuletyn Biblioteki Jagiellońskiej”, Kraków, 1994, s. 146.7 Ibidem, s. 147.8 Ibidem, s. 148.9 Ibidem, s. 148.10 A. W. Jarosz, M. Jarczykowa, op. cit., s. 25.

hi sto ria

onli

ne-u

tility.org

Dominika FESSER

4

Page 4: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

6 7

styce osób występujących w epistole oraz ożywieniu biegu akcji: „Nawet odchodząc Książę Kanclerz od drzwi się wrócił i coś z Panią Wojewodziną szeptał, a do mnie się wróciwszy powiedział: «Żem, prawi, drugi raz upewnienie wziął, żebyśmy się jutro dar-mo nie tłukli»”13. Podobny efekt uzyskany został dzięki licznym wykrzyknieniom: „zaczym w Imię Boże!”, „mój kochany Książę!”.Epistoła napisana w 1637 przez Janusza Radziwiłła jest niezwykle poruszająca i oddziałuje na emocje. Nadawca ewidentnie osiągnął zamierzony rezultat, list „trzyma w napięciu” ze względu na umiejętne stopniowane akcji. Celem Janusza było przekona-nie ojca o sukcesie, jakim były zaręczyny z woje-wodzianką Katarzyną Potocką. Dzięki niekwestio-nowanym umiejętnościom epistolograficznym bez wątpienia cel został osiągnięty.List, jak już wcześniej wspomniałam, znalazł się w monografii Życie Janusza Radziwiłła opracowa-nej przez Edwarda Kotłubaja. Jak pisze Aleksander Śnieżko praca ta powstała, by zrehabilitować Ja-nusza Radziwiłła zawiera bowiem „wyczerpujący życiorys tego męża stanu”14. Edward Kotłubaj był synem kasjera Komisji Radziwiłłowskiej. Podczas pobytu w pobliżu Nieświeża, mając nieograniczo-ny dostęp do archiwum zamkowego, skopiował wszystkie znajdujące się tam portrety książąt Ra-dziwiłłów i wydał je wraz z tekstem objaśniającym. To posłużyło do opracowania dużego dzieła Gale-ria Nieświeżska portretów Radziwiłłowskiech15. Praca ta zgromadziła wiele dotychczas niezna-nych materiałów i zagwarantowała przechowanie mnogości dzisiaj już nieistniejących podobizn Ra-dziwiłłów16. Monografia Życie Janusza Radziwiłła powstała na zlecenie rodu, dlatego ukazuje postać księcia wojewody głównie w korzystnym świetle. Czytamy we wstępie: „Dom Radziwiłłów należał do najznakomitszych i najmożniejszych na Litwie. Początek jego sięga pogańskich czasów i według podań familijnych i narodowych wypływa z szcze-pu Wielkich Książąt Litewskich, z dynastij Dows-prunga. Głową i przodkiem tego domu ma być Lizdejko (po litewsku: gniazdo) tak nazwany, dla-

13 Ibidem, s. 321.14 A. Śnieżko, Kotłubaj Edward, [w:] Polski słownik biograficzny, t. 14, pod red. E. Roztworowskiego, Wrocław 1990, s. 476.15 Ibidem, s. 476.16 Ibidem, s. 476.

tego, że w orlim gnieździe był znaleziony”17. Dalej Kotłubaj wymienia wszystkich przodków Janusza II, upodabniając tym samym w pewien sposób swoją opowieść do biblijnego rodowodu Jezusa. Taki „dostojny mąż” jak Janusz Radziwiłł musiał mieć bowiem równie dostojnych przodków. O sa-mym Januszu Kotłubaj pisze: „Również jak oni dostąpił on najpierwszych godności w ojczyźnie, obdarzony od urodzenia hojnie niepospolitemi przymiotami, wyrównałby im, a może i przewyż-szył w sławie; gdyby biorąc przykład z ojca swe-go umiał powściągać dumę, darować prywatne urazy i mniej ważyć własne dobro, aniżeli całość ojczyzny”18. Dzięki ostatnim słowom możemy stwierdzić, że Kotłubaj był świadomy kontrower-sji, jakie w XIX wieku wywoływała postać Janusza II. Będąc jednak na usługach rodu, miał za zada-nie rehabilitację księcia wojewody. W jego pracy znalazł się obszerny życiorys Janusza, a także jego korespondencja kierowana do różnych osób. Daje to nam szeroki obraz postaci z perspektywy dzie-więtnastowiecznej rodziny Radziwiłłów.Ojciec Janusza Radziwiłła, Krzysztof wydał dość zdecydowane wytyczne dotyczące ożenku swoje-go syna. Janusz, w myśl zasad ojca nie mógł de-cydować o jakichkolwiek zalotach czy ożenku bez jego rady. O wszelkich okazjach do małżeństwa donosić miał Krzysztofowi natomiast Aleksander Przypkowski. W razie swej śmierci Krzysztof Ra-dziwiłł dał synowi jeszcze trzy rady: „naprzód aby syn mój o ożenieniu nie myślił, ażby się wprzód cum rebus domesticus et onesibus, jeśli jakie super-erunt, porachował. Druga: ażby przód pokazał się Królowi Panu swemu i Ojczyźnie swej in aliqua functione publica bądź deputackiej, bądź żołnier-skiej. Trzecia: aby dom do spowinowacenia, w któ-rym by więcej było pomocy i skutecznego ratunku, niż pompy, aparencyi, wyniosłości; insze o tym przestrogi w testamencie znajdzie”19.W testamencie z 1619 roku Krzysztof Radziwiłł do-kładnie precyzuje, w jakim wieku jego syn ma się postarać o żonę. Miało to nastąpić nie wcześniej niż przed dwudziestym czwartym rokiem życia, bowiem „w tym wielkiej ostrożności i roztropno-

17 E. Kotłubaj, Życie Janusza Radziwiłła, Wilno, Witebsk 1859, s. 1.18 Ibidem, s. 20.19 Cyt. za: M. Zachara, T. Majewska Lancholc: Instrukcja Krzysztofa Radziwiłla dla syna Janusza, „Odrodzenie i Reformacja w Polsce” T. 16, Wrocław 1971, s. 183–184.

Pierwsza strona listu Janusza Radziwiłła do matki, Anny z Kiszków Radziwiłłowej, pisanego w Słucku 9 XI 1626 r., Archiwum Radziwiłłowskie

Arch

iwum

Głó

wne Ak

t Da

wnyc

h, A

rchiwu

m Ra

dziw

iłło

wskie, d

z. I

V, s

ygn. 14. J

w., k. 2

7v.

miała za zadania przekonać o niewątpliwym sukcesie matrymonialnym, jakim miały być zaręczyny Janusza z Katarzyną Potocką. List został umieszczony przez Edwarda Kotłuba-ja w pracy zatytułowanej Życie Janusza Ra-dziwiłła, wydanej w 1859 roku. Wcześniej skopiowano go z oryginalnego rękopisu do sylwy, więc pewnie nie uniknął ingerencji kopisty. Świadczy o tym chociażby brak podpisu czy oficjalnego pozdrowienia. Po-czątek listu podobny jest do utworu litera-ckiego: „Prawdziwie ono rzeczono: Śmierć a żona od Boga! I lubo człowiekowi sam i tam myśli swe obracać […] przywodze-nie jednak onych do skutku sobie Pan Bóg zachował”11. Już we wstępnej części, która miała za zadanie wprowadzić Krzysztofa Radziwiłła w wydarzenia i przygotować na zasadniczą treść listu, pojawiło się niemieckie przysłowie: Gedanken sind zollfrej (myśli są wolne od cła). Zdradza to bez wątpienia erudycyjność i duże wy-kształcenie nadawcy. Młody Radziwiłł wyraża swój szacunek do ojca tytułując go każdorazowo „Wasza Książęca Mość”. List, tak podobny do utworu literackiego czy kartki z pamiętnika, zawiera bardzo szczegółowy opis okoliczności poznania Katarzyny Potockiej, wraz zachowaniem wszystkich istotnych detali. Autor zasto-sował wiele pytań retorycznych, które dynamizują wypowiedź i charaktery-styczne są bardziej dla adeptów sztuki retoryki: „począłem z sobą delibero-wać, radziłem się też przyjaciół swoich co z tem czynić?”12. Do dynamizacji wypowiedzi przyczyniły się również zdania wtrącone w nawias. Ożywiają one list, a informacje w nich zawarte wcale nie są mało istotne, jak mogło-by się na początku wydawać. Liczne dialogi wprowadzone do listu są jed-nym z najlepszych zabiegów styli-stycznych użytych przez Radziwiłła. Służą przede wszystkim charaktery-

11 Ibidem, s. 25.12 J. Radziwiłł, List z 15 października 1637 ro-ku [w:] E. Kotłubaj, Życie Janusza Radziwiłła, Wilno i Witebsk 1859, s. 319.

Page 5: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

8 9

ści trzeba”20. Wybranki mógł szukać Janusz zarówno za gra-nicą, „w domu jakim zacnym”, ale przede wszystkim w Polsce, w ojczyźnie. Dla Krzysztofa bar-dzo ważne było, by jego przy-szła synowa pochodziła z zasłu-żonego ewangelickiego domu, z którego jego rodzina mogłaby mieć „pomoc i uciechę”21.Mariola Jarczykowa przyta-cza list wysłany 21 lipca 1635 roku z Królewca jako dowód respektowania woli ojca przez Janusza Radziwiłła. „[…] ja jako we wszystkiem tak osobli-wie w tym punkcie, na którym wszystko moje szczęście zawisło, chcę iść i pójdę za wolą W. Ks. M. jako najwyższej mojej po Bogu zwierzchności […], a wsparty błogosławieństwem rodzicielskim W. M. Dobrodziejów moich, zaraz so-bie w tym domu za granicą przyjaciela sobie obrać chcę, do którego mię W. Ks. M. wola i perswazją swoją pociągasz. A jeśli owo pierwsze nie udało się, to już mam tę nadzieję o W. Ks. M. że mi nie tylko nie będziesz bronił, abym w ojczyźnie przyjaciela miał szukać, którego tu tak dobrze doma mieć mogę i z tak wielkim związkiem przyjaciół, jako gdzie indziej”22.Podczas studiów Radziwiłła w Altdorfie poten-cjalną kandydatką na żonę została Anna Sybilla, córka palatyna Dwu Mostów. Do ślubu jednak nie doszło23.Nazwiska kolejnych kandydatek na żonę pojawiają się w liście do ojca z 15 października 1637 roku. Były nimi wojewodzianka lubelska Zofia Tęczyńska oraz kasztelanka kijowska Anna Wiśniowiecka. Podczas przygotowań do wyjazdu do Krakowa, który miał doprowadzić wreszcie do ożenku, zastała młodego Radziwiłła wiadomość o polowaniu pod pruską granicą, na które wybierał się król. Była to znako-mita okazja dla Janusza, bowiem jeżeli zdecydował-by się pojechać, byłby jedynym urzędnikiem towa-

20 Cyt. za: M. Jarczykowa, Konterfekt Katarzyny z Potockich Radziwiłłowej piórem i pędzlem malowany, [w:] Ród Potockich w odmęcie historii (XVII– XXw.), pod red. Z. Janeczka, Katowice 2010, s. 339.21 Ibidem, s. 339.22 Cyt. za: E. Kotłubaj, op.cit., s. 267–268.23 M. Jarczykowa, op. cit., s. 339.

rzyszącym Władysławowi IV. Młody kawaler miał nie lada dylemat, postanowił jednak udać się do Krakowa natychmiast po polowaniu. Dzień przed podróżą, w piątek, odbyła się uro-czysta uczta pożegnalna u wojewodziny sando-mierskiej – Marii Firlejowej. Była na niej obecna również młodziutka wojewodzianka Katarzyna Potocka. Od razu „wpadła w oko” Januszowi. Jak sam pisze w swoim liście: „panna mi srodze do ser-ca przypadła”24. Paradoksalnie Januszowi sprzyjała choroba króla, która dopadła go z soboty na nie-dzielę i uniemożliwiła wyjazd na polowanie. Po-mimo czasu, jaki zyskał Radziwiłł zaloty nie były łatwe. Katarzyna Potocka „przypadła do serca” bowiem wielu konkurentom, m. in. pisarzowi pol-nemu Adamowi Kazanowskiemu, wojewodzico-wi kaliskiemu, Krzysztofowi Grudzińskiemu oraz kanclerzemu koronnemu, Albrychtowi Stanisławo-wi Radziwiłłowi”25.Janusz Radziwiłł w tej sytuacji poprosił o pomoc księdza sekretarza Mikołaja Wojciecha Gniewosza. Ten udzielił szereg rad zakochanemu: „ja jako twój pokrewny bliski życzyłbym sobie jeszcze ponowie-nia z tobą przyjaźni; jako Kapłan zaś, niewypowie-dzianie radbym cię katolikiem widział i kiedyby można rzec, radbym cię przez ten środek uczynił. Ale jużem zwątpił o tobie i wolę cię jako przyjaciel ostrzec, żebyś srogą miał trudność z przyczyny re-ligii, gdyż ja znam geniusz tej panny i świadomem jej wychowania. Wiem jako jest gorliwa, a nade

24 J. Radziwiłł, op. cit. s. 319.25 M. Jarczykowa, op. cit., s. 340.

wszystko zbłaźnił ją P. Wojewoda Sandomierski, że ją chce za królewicza wydać, tak, że Panna opi-ła się tego tak bardzo, że srodze ludźmi zaczyna gardzić. Do tego musiałbyś […] do Rzymu dla ab-solucjii posyłać, boś z nią w czwartym stopniu''26. Ksiądz sekretarz odsunął również na dalszy plan pobudki ekonomiczne, które dotychczas kiero-wały Januszem. Uważał, że w tak młodym wieku „przyjaciela a nie bogactw upatrować trzeba, masz z łaski Bożej w swoim domu tyle, że się bez cudze-go obejść możesz”27. Zgodził się też porozmawiać z wojewodziną sandomierską. Janusz prosił o po-moc również świeżo owdowiałego Albrychta Ra-dziwiłła, nie mógł go bowiem pominąć ze wzglę-du na pokrewieństwo. Książę kanclerz obiecał wstawić się za synowcem. Nie zrobił tego jednak, ponieważ również na nim wojewodzianka zrobiła duże wrażenie. Zamiast poprosić o rękę Katarzyny w imieniu Janusza, Albrycht w rozmowie z matką wybranki młodego Radziwiłła ukazał trudności związane z odmienną religią swojego synowca. Ze swata stał się rywalem. Oto jak tłumaczył się Janu-szowi ze swojego postępowania: „wiedz o tem, żem sobie szczerze twą sprawę promował wczoraj, ale dzisiejszej nocy Najświętsza Panna […] którą o to prosił, kazała mi tę Pannę pojąć; zaczym nie miej to za złe, że co mi Bóg do serca podał trzymać się muszę”28. W swoim pamiętniku natomiast podkre-ślił jak to pani kasztelanowa sieradzka zaczęła go pobudzać, by sam poślubił Katarzynę: wychwalała jej cnoty, piękno oraz pobożność, aż: „ zdjąwszy we-lon smutku po świeżym zejściu mej żony, całkiem dałem się nakłonić do poślubienia owej panny”29. Zrozpaczony Janusz zwrócił się bezpośrednio do Marii Firlejowej. Ta wahała się, ponieważ nie była pewna, czy ożenek Janusza będzie zgodny z wolą jego ojca. Młody Radziwiłł zapewnił jednak swo-ją przyszłą teściową tymi słowy: „to nie tylko nie będzie przeciw woli W. Ks. M.; owszem żeś W. Ks. M. sam ze mną o tem mówił i radził”30. Na-stępnie udał się do królowej, mając nadzieję, że jej protekcja przyniesie oczekiwany skutek i dojdzie do zaręczyn. Cecylia Renata pertraktowała z wo-

26 J. Radziwiłł, op. cit., s. 320.27 Ibidem, s. 320.28 Ibidem, s. 321.29 A. S. Radziwiłł, Pamiętnik o dziejach w Polsce. T. 2, 1637–1646, przeł. i oprac. A. Przyboś, R. Żelewski, Warszawa 1980, s. 61.30J. Radziwiłł, op. cit., s. 322.

jewodziną. Janusz w tym czasie czekał w łożnicy. Widział swego krewnego Albrychta, który chciał porozmawiać z królem. Został jednak odprawiony. Dotknięty Radziwiłł udał się do królowej, ta jed-nak, związana Januszową obietnicą, nie zgodziła się wstawić za Albrychtem: „słowa królewskiego raz danego odmienić nie może i nie chce się tych obyczajów od Księcia Kanclerza uczyć, żeby miała obiecawszy jednemu za drugim prosić”31. Król na-tomiast dał wojewodzinie wolny wybór: na męża dla swojej córki mogła wybrać zarówno kanclerza jak i podkomorzego. Ta obiecała następnego dnia dać odpowiedź dotyczącą swojego wyboru.Janusz w swoim liście do ojca opisał również w jak przebiegły sposób Albrycht sprawił, że mło-da wojewodzianka wsiadła do jego karety, by ten korzystając z okazji mógł ją następnie odprowa-dzić: „dopiero oni nie znalazłszy karety musieli u P. Podskarbiego karetę wziąć. Panna się kiedy postrzegła, że w jego karecie, w płacz srogi ude-rzyła; mnie w oknie patrzącemu, ledwie serce się nie pukało. Odprowadziwszy ją tedy aż do wieczo-ra tam siedział”32. Janusz, widząc to, usilnie prosił króla i królową o wstawiennictwo. Swoje błagania argumentował ważnością sprawy, nie chodziło tu bowiem o żadne urzędy, lecz o małżeństwo, kwe-stię na całe życie. Przejęta Cecylia Renata przeko-nała w końcu Marię Firlejową: „jeśli się W. M. Pani wojewodzino oglądasz na tę cackę, że Pieczętarz, że bogaty i, że na wszystkich Starostwach dożywo-cie obiecuje; a ja to naprzód sprawię, że Król J. M. nigdy na to zezwolenia nie da. Wszystkie te hono-ry, jako bywały w domu jego, tak i teraz będą, toż i Kanclerstwo po nim brać może; a cokolwiek ojciec jego ma teraz […] tom mu wszystko sprawiła dzi-siaj i Województwo i buławę i wszystkie Starostwa jeszcze mu co dzień obiecujemy dobrze czynić”33. By uczciwie zbyć Albrychta wojewodzina udała, że odkłada całą sprawę do narady z Potockimi. Nicze-go nieświadomy kanclerz posłał tymczasem licz-nepodarki. Gdy dowiedział się o wszystkim, wpadł w ogromy gniew i kazał natychmiast odesłać sobie ofiarowane wcześniej Katarzynie upominki.Mariola Jarczykowa jako dowód poważnych roz-mów pomiędzy matką Katarzyny i kanclerzem przytacza również fragment odpisu z intercyzy

31 Ibidem, s. 323.32 Ibidem, s. 323.33 Ibidem, s. 324.

Autor nieznany, Portret Janusza Radziwiłła, ok. 1654 r.

arty

zm.com

Page 6: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

Jesteśmy młodym zespołem, stawiającym pierwsze kroki w GameDevie. Powstaliśmy, by zrealizować konkretny po-mysł na grę, który chcemy Wam teraz przedstawić. Projekt „Duma Szlachecka” - to próba stworzenia jak najpełniejszej i jak najwierniejszej historycznie gry ekonomicznej, politycznej i wojennej w świecie XVII-wiecznej Rzeczpospolitej Obojga Narodów – w duchu gry strategicznej MMO w przeglądarce. Dotychczas zaprojektowaliśmy:• jak najwierniejsze geograficznie i demograficznie mapy okresu, z uwzględnieniem zmian granic i zmian administra-

cyjnych Rzeczpospolitej, a także zmiany granic u sąsiadów;• statystyki demograficzne (często w przybliżeniu) poszczególnych miast powyżej tysiąca mieszkańców, wraz z ich

rolą w handlu poszczególnymi towarami;• system zarządzania uprawami i hodowlami, najczęściej spotykanymi na szlacheckich folwarkach;• plany, a wreszcie grafikę zwyczajowego folwarku;• jak najpełniejszy system urzędów, wraz z ich rolą w Rzeczpospolitej Szlacheckiej;• ścieżkę militarną, drogę kariery wojskowej;• listy przedmiotów i strojów, włącznie ze strojami działającymi „okresowo” w konkretnych dekadach;• tzw. Ścieżkę Wielkiej Historii, czyli listę wydarzeń historycznych, które gracz napotka i do których będzie musiał

się odnieść w toku gry.

Z uwagi na rozmach projektu oraz, wedle naszego rozeznania, nowatorskość na wielu płaszczyznach, zdecydowa-liśmy się tworzyć projekt etapami. Obecnie zbliżamy się do końca prac nad wersją alpha, którą chcielibyśmy w nad-chodzące wakacje udostępnić graczom i w oparciu o ich reakcje ocenić które z zaprojektowanych rozwinięć wdrażać w pierwszej kolejności.Wersja alpha będzie strategią ekonomiczną: w jej ramach, każdy gracz otrzyma swój własny folwark w jednym z wo-jewództw XVII-wiecznej Rzeczpospolitej; odpowiednim doborem upraw i hodowli, wyszukiwaniem wśród obecnych miast najlepszych rynków zbytu, a wreszcie rozbudową posiadłości czy nabywaniem nowych terenów - dążyć będzie do budowy jak największego majątku. Jeżeli kogoś z Was zainteresowała nasza praca i chciałby przyglądać się jej bliżej – zapraszamy do śledzenia prac nad projektem na naszej stronie na facebooku lub poprzez zapisanie się na newsletter.Dziękujemy! www.dumaszlachecka.pl

polecamy

10 11

przedślubnej. Dokument ten został zdobyty przez agentów księcia Krzysztofa na dworze królew-skim. Zawierał konkretne zobowiązania Albrych-ta34. Nic więc dziwnego z jaką goryczą niedoszły małżonek pisał w swoim pamiętniku: „Tymczasem warunki przedstawiono inaczej niż we wczorajszej rozmowie; oznajmiwszy je przyjaciołom, postano-wiłem zakończyć tę miłosną komedię tymi słowy: <Zrzekamy się daru takich warunków przyjaźni i domagamy się zwrotu dowodu miłości, skrzyni pełnej drobnych podarków>. Skoro ją oddano, złożyłem dzięki Bogu, który mnie wydobył z wię-zów miłości i wyprowadził z uwikłania w brednie Cyganów i Wołochów, bym na przyszłość ostroż-niej powierzał oczy Kupidynowi”35.Pomimo wszystkich napotkanych po drodze prze-ciwności udało się wreszcie zaręczyć Januszowi. Dzięki takiemu przebiegowi wypadków upatrywał w tym łaskę pańską oraz siłę miłości oraz przezna-czenia36.Mariola Jarczykowa uważa, że list napisany przez Janusza jest doskonałym przykładem jego umie-jętności epistolograficznych. Zawiera obszerną argumentację mającą utwierdzić ojca w przekona-niu, że Janusz w pełni respektuje jego plany do-tyczące małżeństwa. Liczne odwołania do Boga mają za zadanie podkreślić boskie wstawienni-ctwo w radziwiłłowych konkurach, wszak: „Praw-dziwie ono rzeczono: «Śmierć a żona od Boga!»”37.Katarzyna Potocka nie zasłynęła niczym szczegól-nym w polityce ani w kulturze. Jest znana głównie z korespondencji swojej matki i męża oraz z ka-zań wygłoszonych na jej pogrzebie. Jej ślub z Ja-nuszem odbył się 2 lutego 1638 roku w Buczaczu, najpewniej w obrządku katolickim38. Pożycie mło-dego małżeństwa układało się spokojnie, pomimo braku porozumienia w sprawie wyznania dzieci. Zgodnie z tradycją, w przypadku małżeństw mie-szanych córka dziedziczyła wyznanie po matce, natomiast syn po ojcu. Pierwsze dziecko Janusza i Katarzyny – Krzysztof, urodzony w 1638 roku został jednakże ochrzczony potajemnie w wierze katolickiej. Jednak już Anna Maria, która przy-szła na świat 1640 roku przyjęła chrzest kalwiński.

34 M. Jarczykowa, op.cit., s. 341.35 A. S. Radziwiłł, op. cit., s. 62.36 J. Radziwiłł, op. cit., s. 325.37 M. Jarczykowa, op. cit., s. 342.38 H. Wisner, Janusz Radziwiłł 1612–1655: wojewoda wileński, hetman wielki litewski, Warszawa 2000, s. 54.

Małżeństwo doczekało się jeszcze jednego dzie-cka, zmarło ono jednak w niemowlęctwie, podob-nie zresztą jak wcześniej urodzony Krzysztof39.Katarzyna Potocka zmarła przedwcześnie, już cztery lata po ślubie, pod koniec 1642 roku. Janusz Radziwiłł postarał się o bardzo wystawny pogrzeb, daleki w swoim bogactwie od typowych kalwiń-skich skromnych pochówków.Drugą żoną Janusza była Maria Mohylanka, córka hospodara mołdawskiego Bazylego Lupu. Mał-żeństwo było szczęśliwe, ale Janusz nigdy nie za-pomniał o swojej pierwszej ukochanej żonie.

39 Ibidem, s. 54.

BIBLIOGRAFIA

Kotłubaj E., Życie Janusza Radziwiłła, Wilno, Witebsk 1859.

Radziwiłł A. S., Pamiętnik o dziejach w Polsce. T. 2, 1637-1646,

przeł. i oprac. A. Przyboś, R. Żelewski,  Warszawa 1980.

Radziwiłł J., List z 15 października 1637 roku [W:] E. Kotłubaj,

Życie Janusza Radziwiłła, Wilno i Witebsk, 1859.

Jarczykowa M., Czytelniczy obieg korespondencji staropolskiej,

[W:] Epistolografia w dawnej Rzeczpospolitej, pod red. P. Borka,

M. Olmy, T. 1, Kraków 2011.

Jarczykowa M., Konterfekt Katarzyny z Potockich Radziwiłłowej

piórem i pędzlem malowany, [W:] Ród Potockich w odmęcie historii

(XVII- XX w.), pod red. Z. Janeczka, Katowice 2010.

Jarczykowa M., Kultura epistolarna w kręgu Radziwiłłów

birżańskich w XVII wieku, Kielce 1998.

Jarosz A. W., Jarczykowa M., Kondolencyjne listy Janusza II

Radziwiłła do matki i siostry w 1626 roku, „Biuletyn Biblioteki

Jagiellońskiej”, Kraków 1994.

Malewska H., Listy staropolskie z epoki Wazów,Warszawa 1977.

Śnieżko A., Kotłubaj Edward, [W:] Polski słownik biograficzny,

T. 14, pod red. E. Roztworowskiego, Wrocław 1990.

Wisner H., Janusz Radziwiłł 1612-1655: wojewoda wileński,

hetman wielki litewski, Warszawa 2000.

Zachara M., Lancholc T., Instrukcja Krzysztofa Radziwiłla

dla syna Janusza, „Odrodzenie i Reformacja w Polsce” T. 16,

Wrocław 1971.

Page 7: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

12 13

Wiek zmianXVIII stulecie zapisało się na kartach historii jako ten etap dziejów, w którym doszło do rewolucyj-nych zmian w trzech niezwykle istotnych dziedzi-nach: gospodarki, prawa oraz filozofii. To właśnie wtedy rozwinął się kapitalizm, a efektem tego było powstanie przemysłu, który raczkował w Europie od 1711 roku, kiedy Thomas Newcomen wynalazł maszynę parową. Progres oczywiście zaczął się jak zwykle na Wyspach, a skutkował gwałtownym wzrostem produkcji, rozwojem koncepcji libera-lizmu ekonomicznego oraz powstaniem w latach 80. pierwszej na świecie fabryki. Postęp w dziedzinie nauki okazał się być ogrom-ny i niezwykle istotny dla świata, a wyrazem tego były: eksplozja demograficzna, spadek śmiertel-ności niemowląt, nowe wynalazki, czy w końcu encyklopedia. Przełomowe idee w dziedzinie prawa pozwoliły stworzyć nowe dziedziny nauk społecznych, któ-re przeżywały swój własny renesans. Powstała so-cjologia. Wykreowany został nowy ład polityczny, którego podwaliny nie musiały już koniecznie stanowić: korona i krzyż. W końcu przełom świa-topoglądowy otworzył ludzi na przeróżne, często skrajne, myśli i wartości, ale dał tym samym moż-liwość posługiwania się w świadomy sposób dwo-ma największymi skarbami każdego Człowieka: rozumem i wolną wolą.

Sapere Aude W czasach nam współczesnych filozofia należy do tych nauk, które zbyt dużym poważaniem pośród ludzi się nie cieszą, a na pewno nie zapewnią ko-mukolwiek godziwej pracy i zarobków. Ta dzie-dzina postrzegana jest jako gdybologia i rozpra-wianie na temat oczywistych oczywistości. O ile niegdyś filozof był szanowaną w społeczeństwie jednostką, to teraz stanowi synonim demagoga, teoretyka, osoby nie parającej się niczym konkret-nym i bujającej w obłokach, czy nawet bezrobot-nego. Jedynie dwie epoki doceniły należycie wie-dzę i mądrość osób, które, z powodzeniem, bądź nie, starały się wpłynąć na rzesze poszukujących właściwej drogi. Ludzie ci wskazywali sens życia i dzielili się własnymi spostrzeżeniami na temat otaczającej nas rzeczywistości, udowadniając, że choć świat się nieustannie zmienia, wartości, któ-

rymi staramy się kierować, pozostają te same. Ci, jakbyśmy dziś ich określili, intelektualiści, chcieli władzy. Najpierw w czasach starożytnych, Platon sugerował oddanie pieczy nad państwami najmą-drzejszym, czyli właśnie filozofom. Mieli w spo-sób bezpośredni wpływać na świat, rządząc. Uda-ło się im to dopiero w wieku Oświecenia, a swój cel osiągnęli metodą pośrednią. Faktem jest, że ci myśliciele elektryzowali tłumy i trafiali swymi ha-słami do mas, będąc formą nacisku na stary, dobry porządek. Osiągnęli cel rozbicia dotychczasowych struktur, tworzących więzi między poszczególny-mi stanami, oraz między człowiekiem, a światem. Zapewne nie zyskali wszystkiego, co pragnęli. Udowodnili jednak, że pióro jest ostrzejsze od szpady. Tchnęli w Europę nowego ducha. Sami jednak nie przeceniali swoich dokonań i zdawali sobie sprawę, jak wiele potomni będą mieli jesz-cze do zrobienia – „to był wiek Oświecenia, ale nie wiek oświecony.”

Był sobie rozumXVIII stulecie to chyba jedyny okres, kiedy filozo-fowie cieszyli się tak wielkim poważaniem, a to, co głosili, potrafili obrócić w czyn. Tylko wtedy byli oni jednocześnie mentorami, jak i naukowcami, tak więc stanowili autorytety zarówno moralne, kompetencyjne, jak i praktyczne! Przyzwoitość szła w parze z postępem, a że ucierpiał przy tym kościół, wskazujący dotychczas, przynajmniej w teorii, jedyną możliwą drogę do spełnienia się każdego w roli człowieka, to trudno! W końcu każ-da rewolucja musi ponieść pewne ofiary. Chwała Bogu, że nie krwawe!Początki Oświecenia datuje się na lata 70. XVII wieku, choć oczywiście prekursorzy myśli rozpo-wszechnianych przez całą tę epokę, żyli znacznie wcześniej. Pionierem jednej z nich – empiryzmu, był żyjący na przełomie XVI i XVII wieku, Anglik Francis Bacon, który wyszedł ze słusznego założe-nia, że istotą wiedzy jest doświadczenie, nie sama teoria. Osiągnął coś, bez czego niemożliwym był-by rozwój cywilizacji: oddzielił religię od filozo-fii, w dosadny sposób wyznaczając granicę świata świeckiego. Był także twórcą teorii złudzeń, czyli tych czynników, które utrudniają człowiekowi obiektywny ogląd na rzeczywistość i wysuwanie właściwych wniosków.

I BĄDŹ TU MĄDRY

Grzegorz SZyMBORSKI

Oświeceniem nazywamy wyjście człowieka z niepełnoletności, w któ-rą popadł z własnej winy. Niepełnoletność to niezdolność człowieka do posługiwania się własnym rozumem, bez obcego kierownictwa. Zawinioną jest ta niepełnoletność wtedy, kiedy przyczyną jej nie jest brak rozumu lecz decyzji i odwagi posługiwania się nim bez obcego kierownictwa. Sapere aude! Miej odwagę posługiwać się swym włas-nym rozumem – tak oto brzmi hasło Oświecenia.

Immanuel Kant

hi sto ria

Page 8: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

14 15

Stworzenie i rozwój racjonali-zmu, będącego myślą równo-legle rozwijającą się do meto-dy poznania Bacona, zawdzię-czamy Rene Descartes’owi, czy-li Kartezjuszowi – Francuzowi, którego bardzo zajmowała szeroko po-jęta nauka. Starał się dowieść, że istnieje metoda pozwalająca zrozumieć istotę i funkcjonowanie wszystkich dziedzin wiedzy. Prezentowana przez niego koncepcja świata nazywana jest racjonali-zmem genetycznym. Zakładał on istnienie pew-nego mechanizmu, który powoduje nieustanne zmiany. Rozwój miał zaś dokonywać się od zara-nia dziejów.1 Ciekawym jest fakt, że zdaniem tego myśliciela, istnieje wiele światów. Kartezjuszowi zarzucano ateizm. Oskarżali go oto jezuici, którzy wiedząc, iż zwierzęta uznaje on za jedynie skomplikowane w swym funkcjonowaniu maszyny, założyli, że to samo sądzi na temat istoty ludzkiej. Tymczasem Kartezjusz daleki był zrzu-cenia Homo sapiens sapiens z piedestału nadrzęd-nych istot żywych. Koncepcja dualizmu i boskie-go pierwiastka, który został tchnięty w człowieka, były dla Francuza niezwykle istotne. Uznał, iż nasza zdolność do myślenia wynika z faktu posia-dania przez nas duszy. Tutaj dostrzegamy genezę jego najsłynniejszej maksymy: cogito ergo sum.

Najistotniejszym problemem porusza-nym przez tego filozofa, była kwe-

stia zdobywania wiedzy. Pod-stawą tych rozważań był fakt,

iż człowiek jest obdarzony rozumem i jest zdolny do myślenia. Teraz musi opra-cować właściwą metodę, która pozwoli mu na zdo-bycie obiektywnego i wiary-

godnego zasobu informacji. Co jest tą metodą? Analiza.

Podstawą kartezjanizmu jest umiejętność podziału pojęć skom-

plikowanych, w celu łatwiejszego zro-zumienia elementów składających się na daną

całość. Nic co nie jest jasne i oczywiste, nie jest prawdziwe.2

1 J. Jareo, Wybrane problemy filozofii i logiki, Wrocław 1998, s. 67. 2 Ibidem, s. 68.

Istotnym w omawianiu filozofii tej epoki i jej przedstawicieli jest fakt, iż to Wyspiarz zainicjował empiryzm, Żabojad zaś, racjo-nalizm. Nie jest to bez znaczenia, ponieważ

gdy Oświecenie wejdzie w swą zaawansowa-ną fazę, czyli XVIII wiek, zwolenników pierw-

szej z koncepcji znajdziemy zwłaszcza w Wielkiej Brytanii, zaś osoby preferujące racjonalizm– na kontynencie, głównie nad Sekwaną. Zanim przej-dę do omówienia poszczególnych, wyjątkowych person tego stulecia, chciałbym zauważyć, że świata nie da się poznać bez zrozumienia go, i od-wrotnie. Empiryzm i racjonalizm uzupełniały się wzajemnie. Nie istniał między tymi ideologiami jakiś znamienny spór, czy wręcz walka o zwolen-ników, jak np. w przypadku takich antagonistycz-nych zjawisk jak np. teizm i ateizm. Co ciekawe, racjonalizm zawierał w sobie empiryzm. Zgodnie z założeniami ideologii rozumu, każdy człowiek musi czegoś wpierw doświadczyć, ale pogląd, oce-na i obiektywizm danego zjawiska zależy od ludz-kiego rozumu, który weryfikuje prawdę, piętnuje złudzenie, iluzję.3

Co filozof, to obyczajOświecenie nie było jednorodną epoką. Zasadni-cze różnice w światopoglądzie, doktrynie gospo-darczej oraz ustroju politycznym poszczególnych państw zadecydowały o różnorodności koncep-cji XVIII–wiecznych w Europie i Ameryce Pół-nocnej. Biorąc pod lupę filozofię, ta odmiennie kształtowała się we Francji, inaczej w umownej już Rzeszy, jeszcze w inny sposób w Italii, Wielkiej Brytanii, czy Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Tej ostatniej pragnę jednak poświęcić osobną część.Wielka Brytania u zarania nowego stulecia była już usankcjonowanym i okrzepłym tworem poli-tycznym, któremu poza buntowniczymi jakobita-mi, nic nie mogło zagrozić. Herbaciarze z wielkim trudem wywalczyli przewagę nad królem w Par-lamencie po burzliwym XVII wieku, a wprowa-dzenie na tron kiepsko zorientowanych Hanower-czyków tylko pozwoliło Brytyjczykom na jeszcze większy „wyzysk” swojej wolności. Opłaciło im się to. Parlamentaryzm i liberalizm ekonomiczny zbudowały potęgę XVIII-wiecznego Zjednoczo-

3 J. Marciszewski, Historia Powszechna, Wiek Oświece-nia, Warszawa 1997, s. 41.

nego Królestwa. Bez mała przyczyniła się do tego filozofia epoki, której ojcem, w ujęciu lokalnym i narodowym, był John Locke. Zainteresowanie nowymi prądami umysłowymi nie było w Wiel-kiej Brytanii powszechne. Wynikało to z faktu, iż dwór królewski nie propagował rozwoju intelek-tualnego, nie znajdował wobec tego naśladowców. Szkolnictwo brytyjskie stało na niskim poziomie i nie było dostępne dla wszystkich, a jedynie dla osób wyznania anglikańskiego. Raz jeszcze kraj na Wyspach wiele zawdzięczył obrotnym puryta-nom, którzy osobiście zadbali o rozwój edukacji. Prywatne uczelnie i szkoły przy zborach, ułatwiły nowym pokoleniom naturalistów i sensualistów zdobycie elementarnej wiedzy.4 Jest to kolejny do-wód na to, iż wolny rynek i związane z nim inwe-stycje są motorem postępu i bogactwa, i nie za-wsze można liczyć na wsparcie państwa. Locke zainicjował na Wyspach liberalizm. Wraz z purytańskim utylitaryzmem i rozwiniętym konstytucjonalizmem stworzył świat przyjazny ludziom ambitnym, ludziom czującym dumę z bycia ludźmi. Spośród wszystkich dóbr doczes-nych, jakimi obdarowany został rodzaj ludzki, za nadrzędną ideę Anglik uznał wolność. Ta, „spro-wadzona z nieba na ziemię”, wraz z życiem, bez-pieczeństwem, dobrami materialnymi – były naj-większymi skarbami Człowieka. Każdy z nas ma do nich prawo, więc ono musi je gwarantować.5 Nie jest ono jednak z żaden sposób powiązane z ludzką duchowością, a jedynie człowieczeń-stwem i umiejętnym wykorzystaniem naszego ro-zumu. Ograniczanie ludzkiej wolności jest przestęp-stwem. Prowadzi do wyzwalania złych instynktów. Jednym ze zjawisk, które prowadzi do ciągłych konfliktów i krępuje państwa, stojące na straży tych doczesnych wartości i je propagujące, jest kwestia rozdziału kościoła od świeckich rządów, aby ideały bliskie społeczeństwu nie przysłoniły indywidualnych wartości duchowych i vice ver-sa. Na przyczynę nieporozumień wynikających z sporów państwa z kościołami w nierozumieniu wolności, Locke wskazuje „naturę ludzkiego umy-słu, który żadną przemocą z zewnątrz zniewolić się nie da”. Z drugiej strony organizm państwowy

4 Z. Drozdowicz, Filozofia Oświecenia, Warszawa 2006, s. 30–32.5 Ibidem, s. 53.

powinien akceptować przeja-wy religijności i rozumieć ludzką potrzebę jakiś niematerialnych idei. I w tej kwestii, państwo powinno gwarantować wolność – wolność wyznania. Musi jednak chronić interesów oby-wateli, jeśli zasady danej religii sprzeczne są z prawa-mi i wartościami Człowieka. Co ciekawe, władza powinna wystrzegać się ateizmu – Osoba, która w nic nie wierzy, nie będzie sza-nowała „ludzkich świętości”, czyli praw i wartości społeczeństwa6, o których John Locke rozprawiał w swoim życiowym dziele pt. Rozważania na te-mat rozumu ludzkiego. Zdaje się, że w ten sposób ten filozof starał się podporządkować religię inte-resom ludzkości, nie państwu. Rzecz jasna, korzy-ści z tego stanu rzeczy miały być obustronne. Kartezjusz sądził, że w naszym umyśle istnie-ją idee wrodzone. Anglik zanegował to twier-dzenie, powołując się na przykład dzieci i ludzi obłąkanych, którzy to nie mają pojęcia na temat pewnych wartości. Locke percepcję poznawczą stawiał ponad rozumem, który wzbogacany jest przez całe życie o nowe doświadczenia i płynące z nich nauki. To doświadczenie kształtuje rozum, nie odwrotnie. Dlatego też rację miał Anglik, na-zywając nowonarodzonego człowieka niezapisaną tablicą, czystą kartką, na której sukcesywnie pisa-ne są ludzkie losy opływające w porażki i zwycię-stwa. Empiryzm Locke’a dawał Człowiekowi moż-liwość stworzenia w naszym umyśle osobliwych idei, które dzielił on na wynikające z doświadczeń zmysłowych – te na temat rzeczywistości, i osobi-stych refleksji – na temat samego siebie i udziału jednostki w świecie.7 W życiu tego wybitnego filozofa nie mogło za-braknąć miejsca dla Boga. Był on deistą. W pewien sposób dokonał pierwszego rozdziału kościoła od państwa– uczynił to w swym dziele, w którym wy-odrębnił wiarę i rozum, jako dwie oddzielne dzie-dziny. W kwestiach życia doczesnego wskazywał on na ciągłe poszukiwanie i dociekanie człowieka [Stąd pewnie bierze się sceptycyzm poznawczy–

6 Ibidem, s. 53–54.7 Ibidem, s. 56–57.

Frans Pourbus Młodszy,

Francis Bacon, 1617 r.

Fran

s H

als,

Port

ret K

arte

zjus

za, 1

649

r.

Sir Godfrey Kneller,

John Locke, 1694 r.

Page 9: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

16 17

uwaga autora], a z kolei w wierze, nie wolno się wahać, a prawdy wiary traktować jako niepodważalne dogmaty.8 Rozumiał on istotę odwiecznego problemu, postulując oddanie Bogu co Boskie, cesarzo-wi (Człowiekowi) co cesarskie (ludzkie). Przede wszystkim Locke był prawdziwym człowiekiem Oświecenia, który mając otwarty i chłonny umysł, nie negował istnienia Stwórcy, a wręcz starał się dostrzec jego działanie w zmianach, jakie dokonywały się w tym czasie na świecie: „Bóg, który dał ludziom ten świat we wspólne po-siadanie, dał im też rozum, by posługując się nim mogli żyć jak najlepiej i najwygodniej. Ziemię i wszystko, co na niej się znajduje, dane jest lu-dziom dla zachowania i komfortu ich istnienia”.9 Wydaje się, jakby autor zaczerpnął tą myśl z opisu stworzenia świata.Ciekawą koncepcję filozoficzną prezentował lord Shaftesbury, Anthony Ashley, którego wychowankiem był John Locke. Prezentował on poglądy naturalistyczne, jednak odmienne od Hobbes’a. Sądził, iż światem „rządzi” humor. Człowiek jest dobry z natury, tak więc to, co ludzie czynią pod wpływem pozy-tywnych emocji jest korzystne i wspaniałe. Wszystko, co jest efektem złych uczuć, jest przejawem bezrozumności i irracjonalizmu. W stanie tym, którego przyczyna tkwi w wtórnej, w stosunku do natury, kulturze (cywilizacji), człowiek jest skłonny do zła. Powrót do natury ma wyzwolić pierwotne „instynkty”, które czynią istotę ludzką dobrą. Niezbędny jest do tego humor, tj. pozytywne myślenie.10 Interesującą personą jest również biskup George Berkeley. Jego sposób pojmo-wania empiryzmu pchnął go do skrajnych wniosków, ledwo wpisujących się

w koncepcje sensualizmu, czyli poglądu, iż to, co posiadał i posiada nasz umysł, pochodzi jedynie od zmysłów, z pomocą których jesteśmy

w stanie coś sobie wyobrazić. Berkeley uważał, że istnienie czego-kolwiek gwarantuje jedynie rozmyślanie na dany temat i imagi-nacja, będącą efektem działania zmysłów, a jeżeli dana idea nie znajduje się w czyimkolwiek umyśle, dany „twór” nie istnieje.11

Badać nie można rzeczy, ani zjawisk, a te ostatnie nie mogą być nawet ze sobą w jakikolwiek sposób związane. Berkley odrzucał ist-

nienie związków przyczynowo skutkowych12. Wydaje mi się, że interesującą koncepcję sensualizmu dopełnia w pewien sposób filozofia szkockiego naturalisty Francis’a Hutcheson’a, który widział w człowieku wyjątkową istotę, dzięki po-darowanym nam przez naturę wewnętrznym zmysłom: zmysłowi piękna, zmysłowi zdrowe-go rozsądku, zmysłowi moralności oraz zmy-słowi honoru.13 Jakże nietypowym myślicielem był Szkot David Hume. Był samoukiem. Całą bazę dla swoich życiowych rozważań stanowiła lektura, głównie literatury pięknej. Przez całe swoje życie do szkoły chodził jedynie niecałe trzy lata.14 Filozof ten szokował

8 Ibidem, s. 59.9 J. Locke, Rozważania dotyczące rządu obywatelskiego.10 Z. Drozdowicz, Filozofia…, op. cit., s. 40.11 Ibidem, s. 50.12 J. Marciszewski, Historia Powszechna…, op. cit., s.42.13 Z. Drozdowicz, Filozofia…, s. 4414 Ibidem, s. 59–60.

poglądem, iż obiektywna prawda nie istnieje. Ludzkie doświadczenia zdeterminowane są przez subiektywizm. Każdy człowiek może być „przeświadczony” o czymś innym.15 Rzeczywistość jest pojmowana indywidualnie

i nie da się jej potwierdzić, tudzież zaprzeczyć doświadczeniem, więc nie sposób jej poznać. Za źródło rzetelnej, niepodważalnej prawdy i wiedzy uznał mate-

matykę oraz umiejętne wykorzystanie znajomości faktów, przy czym odrzucał możli-wość łączenia ich na zasadzie przyczyn i skutków.16 Hume był ateistą. Religię postrze-

gał jako niezbędną dziedzinę wykreowaną na potrzeby ludzkiej psychiki, która stanowiła niezwykle ważny podmiot jego zainteresowań. Jego zdaniem, to odmienne stany psychiczne

wpływały na indywidualne odczucia względem doświadczeń, pojmowania idei.17

Prezentował bardzo ciekawe poglądy, jeśli chodzi o relacje rozum–uczucia. Hume był przeciwny bezkrytycznemu kultowi rozumu, który jakoby miał stać ponad emocjami.

Co więcej, uznawał rozum za niewolnika uczuć! Filozof ten, jeśli dobrze zrozumiałem sens jego słów, był przeciwny kreowaniu sztucznego sporu między tymi dwiema

sferami Człowieka. Nie mają ze sobą nic wspólnego, są odrębne, jak zatem można je do siebie przyrównywać? Jest jednak pewien wyjątek – kiedy emocjom to-

warzyszy osąd (błędny), rozum ma obowiązek poddać subiektywizm weryfi-kacji. Samo „uczucie” jest jednak niezależne od rozumu. Czytając fragmenty

jego pracy doszedłem do wniosku, iż wola człowieka bierze się z uczuć, oraz związanych z nimi doświadczeń. Rozum im służy i pomaga. Pierwotną cechą człowieka jest zatem emocjonalność, która z kolei prowadzi do empiryczne-go poznania i ostatecznie, podlega analizie umysłu.18

Oświecenie było jedną z podwalin sukcesu Wielkiej Brytanii w XVIII wie-ku, lecz, paradoksalnie, również i przyczyną utraty dominacji w Amery-ce Północnej. Zaszczepione w kolonistach idee i hasła wolności, zmian i niezależności, doprowadziły do wybuchu rewolucji amerykańskiej. Jednocześnie na Wyspach pojawił się nurt, który miał przeciwdziałać re-wolucyjnym zmianom społecznym, mianowicie konserwatyzm Edmun-da Burke’a. Wiek rozumu w Londynie owocował zatem pojawieniem się nowej ideologii polityczno-społecznej oraz powstaniem niezależnego od Korony państwa. Konserwatyzm będzie stał w opozycji do Oświecenia, głównie z powodu sprzecznych poglądów na temat istnienia Człowieka –

przedstawiciele starego, dobrego porządku widzieć będą wielkość ludzkości w kulturze, ich antagoniści zaś, w naturze.

Oświecenie po niemieckuTak jak paleta malarska oferuje nam szeroki wybór najróżniejszych barw, tak Oświe-

cenie niemieckie prezentowało mnóstwo różnych koncepcji filozoficznych reprezento-wanych przez wielu wybitnych myślicieli. Mimo niechęci sporej grupy książąt Rzeszy, wi-

docznej pauperyzacji społeczeństwa i upadku akademii, idee epoki znalazły schronienie w Prusach, Saksonii, Weimarze, czy Brunszwiku. Dwory panujących sprzyjały rozwojowi intelektualnemu, w tym powstawaniu lóż masońskich (Wielka Loża, Loża Iluminatów), zakładaniu towarzystw naukowych (w Berlinie, Lipsku, Monachium), wydawaniu gazet (swoistym rekordzistą jest tutaj czasopismo Der Pa-

15 Ibidem, s. 61.16 J. Marciszewski, Historia Powszechna…, op. cit., s. 42.17 Z. Drozdowicz, Filozofia…, op. cit., s. 60.18 D. Hume, Traktat o naturze ludzkiej, Historia idei politycznych, tom II, Warszawa 2002, s. 122–124.

Anthony Ash

ley-Cooper

Allan Ramsay, David Hume, 1766 r.

John

Sm

yber

t,

Geor

ge B

erke

ley,

1730

r.

Joshua Reynolds, Edmund

Burke, ok. 1767-69

Wikipe

dia.or

g, 4

x, m

edia.pho

tobu

cket.com

Page 10: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

18 19

triot o nakładzie 6 tysię-cy egzemplarzy).19

W Rzeszy spotkać można było filozofów prezentują-cych najrozmaitsze teorie i poglądy, jedne bardziej

oświeceniowe, inne skła-niające się ku głębszej inter-

pretacji Biblii. Nie było trudno wobec tego znaleźć w krajach

niemieckich naturalistów, deistów i syntetycznych panteistów, którzy naturę

utożsamiali z Najwyższym. Do prawdziwych wol-nomyślicieli na pewno należeli eklektycy, którzy starali się łączyć i rozważać każdy pogląd filozo-ficzny. Wreszcie w kwestiach typowo religijnych, mieliśmy do czynienia z dwoma środowiskami badającymi Pismo Święte – neulogami, zajmują-cymi się badaniem języka Biblii, oraz „filologami”, którzy analizowali i odkrywali w tej świętej księ-dze wiele sprzeczności. Idee Oświecenia nie po-zostały bez wpływu na wiarę chrześcijańską. Nie mam tu na myśli odpierania ataków na kościół, ale reformę pod wpływem fali krytyki racjonali-stów. Protestantyzm przechodził w XVII i XVIII wieku odnowę wewnętrzną, którą był ruch piety-stów. Nawoływali oni do ponownego sięgnięcia do dzieł Lutra, porzucenia majątków, którymi mimo wszystko, dysponowali ministrowie. Najwybitniejszym filozofem niemieckim, a może i europejskim, był niewątpliwie Immanuel Kant. Spędził całe swe życie w Prusach Wschodnich i ponoć nigdy nie opuścił swego miasta rodzin-nego – Królewca. Był „uczniem” David’a Hume’a, przez pewien okres swego życia był deistą. Uznał przyrodę za doskonały twór, który musiał powstać w rezultacie ingerencji bytu całkowicie realnego i nieskończenie mądrego, który w przeciwień-stwie do chrześcijańskiego Boga był pozbawiony uczuć i ograniczał się jedynie do pełnienia funkcji rozumu najwyższego.20

Prusak był twórcą filozofii krytycznej, która za-sadniczo różniła się od filozofii oświeceniowej, gdyż była tworem jednego człowieka i nie miała charakteru publicystycznego. Jego poglądy cecho-wała oryginalność i innowacyjność. Podwalinę

19 Z. Drozdowicz, Filozofia…, op. cit., s. 160.20 Ibidem, s. 166.

całej kantowskiej koncepcji stanowiło twierdze-nie, iż nie rzeczywistość kształtuje umysł, lecz to on wpływa na świat.21 Rozum ludzki jest w stanie poznać twory materialne (dotyczące przedmio-tów i praw istniejących), lub formalne (dotyczące sposobu myślenia). Nauka opierająca się na filo-zofii formalnej (inaczej logice) to fizyka, nauka, której podmiot zainteresowań stanowi filozo-fia materialna to nauka o przyrodzie (dotycząca świata materialnego), oraz nauka o moralności (dotycząca wolności stawianej przez Kanta na równi z przyrodą).22 Zdaniem Kanta empiryzm jest niewystarczającą metodą poznania, bowiem każdy wniosek wysnuty na podstawie doświad-czenia jest w mniejszym, bądź większym stopniu zniekształcony. Wiedza empiryczna jest zatem wiedzą przybliżoną. Prawdziwa mądrość to ta, z pomocą której można przeprowadzić doświad-czenie spodziewając się konkretnego skutku, empiryści zaś dochodzą do przyczyny poprzez skutek. Ale to przyczyna jest niepodważalna. Wiedza zaś, wykracza poza doświad-czenie. Czas i przestrzeń nie są cechami obiektyw-nej rzeczywistości, a je-dynie wspomagają i ukie-runkowują nasze zmysły. Wiedza wywodzi się ze struktury naszego umy-słu, bo to pojęciea tkwiące w umyśle kreują zależności między rzeczami. Badajmy zatem rozum.23

Moralność jest produktem umysłu jak matematyka.

Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?Francuscy ateusze. Oświecenie skutkowało ze-świecczeniem kraju nad Sekwaną. Przebywający w państwie Bourbonów intelektualiści, zwalcza-jący kler na wszelkie możliwe sposoby, byli głę-boko wierzącymi i praktykującymi wyznawcami racjonalizmu. Racjonalizmu, który nie wiele miał wspólnego z kartezjanizmem, gdyż o ile kult rozu-

21 J. Jareo, Wybrane problemy…, op. cit., s. 69.22 Ibidem, s. 70. 23 Ibidem, s. 71.

mu propagowany przez Decartes’a dotyczył meto-dy poznawania świata, to poglądy prezentowane przez racjonalistów francuskich dotyczyły spraw życia codziennego. Zanim przejdę do zaprezento-wania indywidualności Francji, należy zastanowić się nad miejscem Boga w XVIII-wiecznej rzeczy-wistości, a w przypadku wielu Francuzów, jego braku. Pojęcie chrześcijańskiego Stwórcy ustąpiło w Oświeceniu takim określeniom jak: Przyroda, Pierwsza Przyczyna, Absolut, czy osławiony Wiel-ki Architekt. Dowodzi to moim zdaniem tego, że ludzkości (jej elitarnym jednostkom) mimo wszystko ciężko było się rozstać z Istotą Wyższą, jakkolwiek byśmy jej nie nazwali. Popularnym poglądem pośród większości m.in. niemieckich i brytyjskich myślicieli był deizm. Koncepcja raz nakręconego zegara zdaje się być interesującą, lo-giczną i przede wszystkim b e z p i e c z n ą , w tych czasach, opcją. Był to kompromis pomiędzy rady-kalnymi poglądami materialistów, a skompromi-towanym przez epokę i samego siebie, kościołem. Choć pośród wielu wybitnych indywidualności mamy właśnie deistów (Locke, Leibnitz), to wspo-mniany kompromis, jak każdy inny, jest jedynie niezadowoleniem obydwu stron. Jako przykład przytoczyć tu można żywot Erazma z Rotterdamu, który z powodu swej neutralności w czasie trwania reformacji, nie był lekki. Moim skromnym zda-niem deizm, choć atrakcyjny, jest ucieczką i nie-zdecydowaniem, choć nie zawsze. Jednym z osiąg-nięć Wieku Rozumu było rozerwanie kościelnych okowów, które krępowały ludzki umysł i osobiste dążenia do poznania Boga. Człowiek mógł wresz-cie zostać wolnomyślicielem, który swoim dąże-niem do doskonałości i samodzielnego szukania odpowiedzi na pytania, wyrażał sprzeciw wobec błędów kościoła. Każdy mógł pożądać kontak-tu i relacji ze Stwórcą na własny sposób. Ludzie, a raczej dojrzalsi z nich, przestali uznawać kościół za jedyną wykładnię prawdy. To się chwali. Nato-miast kompletną ignorancją i hipokryzją odzna-czali się ci filozofowie, którzy hołdując rozumowi, z góry zaprzeczali istnieniu Boga. Paradoksalnie, osoby, które zainicjowały i propagowały zdrowy rozsądek, dały się ponieść emocjom, czemu dali szczególny wyraz w swej nienawiści do zjawiska religii, głównie chrześcijańskiej. Osoby sakralizu-jące rozum i dążące do posiadania jak najwięk-szej wiedzy, powinny zdawać sobie sprawę z tego,

iż zawsze może znaleźć się ktoś mądrzejszy od nich. Uogólniając tę prawdę: Jeśli nad Człowie-kiem mógłby ktoś górować, czego światła osoba wykluczy nie powinna, czemu nie może to być właśnie Bóg? Filozofowie, chociażby Hume, nie negowali roli emocji w życiu człowieka. Potrzeba wiary w Siłę Wyższą należy do tej samej sfery, co pragnienie miłości. Obu tych zjawisk rozumowo/empirycznie wyjaśnić się nie da, a jednak od za-rania dziejów, pod różnymi postaciami to-warzyszyły rodzajowi ludzkiemu i wy-wierały na niego wpływ. Skoro ludzie czują wewnętrzną potrzebę niedefi-niowalnej miłości, która mimo to ist-nieje, nie można wykluczyć również istnienia Boga, do którego poprzez wiarę, ludzie również kierują swoje emocje. Bóg jest takim samym adresa-tem uczuć, jak obiekt miłosny. Konkludu-jąc zjawisko ateizmu: Są ludzie, którzy miłości nie potrzebują, są i tacy, którzy nie odczuwają braku duchowości. Są to, moim zdaniem, mimo wszyst-ko skrajne przypadki, najczęściej uwarunkowane czynnikami zewnętrznymi – bo w końcu emocjo-nalność to wrodzona cecha człowieka, która może ulec przez życie deformacjom. Na koniec teistycz-nego wywodu: jeśli Oświecenie miało dowieść, że Bóg nie istnieje, to był to krok wstecz względem minionych epok i dorobku naszej, bądź co bądź, chrześcijańskiej/monoteistycznej kultury. Społe-czeństwo bezwyznaniowe winno zacząć swój roz-wój od samego początku, nie bazować na dorobku chrześcijaństwa.

Vive la Raison!XVIII wiek był czasem upadku Francji. Od cza-sów Ludwika XV monarchia Bourbonów staczała się po równi pochyłej. Nie byli w stanie temu za-radzić współpracownicy królewscy jak: Filip Or-leański, kardynał de Fleury, czy ekonomista John Lowe. Przegrany pokój w Akwizgranie 1748 roku, liczne okresy nieurodzaju, zła polityka państwa względem kompanii handlowych i wreszcie utrata Kanady demoralizująco wpłynęły na społeczeń-stwo francuskie. Nic dziwnego, że innowacyjne poglądy, sprzeczne z ancien régime’m, trafiały na podatny grunt. Tu zrodził się trójpodział władzy, umowa społeczna, w końcu rewolucja…

Immanuel Kant

Wikipe

dia.or

g, 3

x

Frag

men

t ryc

iny

z En

cykl

oped

ii z

1772

r.

Strona tytułowa Krytyki czystego rozum

u

z 1781 roku

Page 11: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

20 21

Encyklopedyści to ojcowie – „wień-czyciele” epoki. Należeli do nich wszy-scy wybitni myśliciele francuskiego Oświecenia a więc: Denis Diderot, Jean d’Alamebert, Charles Montes-quieu, Jean Jacques Rousseau i Fra-cois Marie Arouet.Monteskiuszowi zawdzięczamy kształt obecnych ustaw zasadniczych, czyli konstytucji opierających się na wyodrębnie-niu pewnych dziedzin państwa: władzy ustawo-dawczej, wykonawczej i sądowniczej. Skupienie dwóch pierwszych oznaczało zagrożenie dla wol-ności. Jednocześnie musi istnieć odrębna „gałąź”, odpowiedzialna za przestrzeganie stanowionego prawa.24 Ten filozof zdawał sobie sprawę z tego, iż dla państwa i społeczeństwa najlepszym rozwią-zaniem są umiarkowane rządy, bo tylko one jako tako gwarantują wolność polityczną. Wiedział, że skrajne formy rządów nie są powszechnie akcep-towane, ale niezależnie od „doskonałości” danego systemu, człowiek obdarzony władzą będzie za-wsze pragnął ją poszerzyć.25 To podstawowy man-kament polityki. Niezwykłą postacią był Jan Jakub Rousseau. To twórca teorii umowy społecznej, sentymenta-lizmu, po części również socjalizmu, przy tym przyjaciel Polaków. Miał największy wpływ na rewolucyjne nastroje spośród wszystkich filozo-fów francuskich. Potępiał cywilizację, postulował powrót człowieka do korzeni, czyli natury.26 Same jego poglądy były rewolucyjne, jak na francuską rzeczywistość – głosił wolność i równość każdego człowieka od chwili jego narodzin. Jego zdaniem państwa były sztucznymi tworami, które utrwalały podziały a więc nierówność między innymi ludź-mi. Powstały one na zasadzie niepisanej umowy społecznej. Miały gwarantować pokój. Rousseau w swoich pracach starał się udowodnić, jak na-prawdę powinna prezentować się ta umowa. Na jej mocy człowiek zrzekał się części swych praw kosztem wolności innego człowieka. Francuz dostrzegał wady systemu republikańskiego. Wie-dział, że demokracja przedstawicielska nie jest w stanie zapewnić narodowi bezpieczeństwa.27

24 C. Montesquieu, O duchu praw.25 Ibidem.26 J. Marciszewski, Historia Powszechna…, op. cit., s. 49.27 Ibidem, s. 50.

Jan Jakub był naturalistą. Istotę ludzkości i człowieczeństwa widział w pier-wotności, kiedy Człowieko-wi obce były pojęcia zła i dobra. W przeciwień-stwie do Hobbes’a nie uważał, że brak zna-jomości dobra jest jednoznaczny z ist-nieniem zła. No bo skąd Człowiek miał-by znać antytezę nie znając tezy? Pojęcia do-bra i zła narodziły się wraz z „ucywilizowaniem” ludzko-ści. Zdaniem Rousseau’a, umowa społeczna kreuje zależności pomiędzy ludź-mi. Dopóki dzięki naturze Człowiek pochło-nięty był samym sobą, dopóty nie interesował się innymi, co w konsekwencji oznaczało brak konfliktów międzyludzkich. Cywilizacja stwo-rzyła własność prywatną oraz wynikającą z niej nierówność. Od kiedy człowiek posiadł coś tyl-ko dla siebie, a drugi odczuł tego potrzebę, bądź brak, pojawiły się konflikty.28 Świetnie ujął to cy-towany przez Francuza w swej pracy John Locke: „Nie ma krzywdy tam, gdzie nie ma własności”.Kiedy faktycznie nastąpił przełom, który zadecy-dował o „powstaniu” umowy społecznej? Jak pisze sam Rousseau: „W oczach poety sprawcami ucy-wilizowania człowieka i zguby rodzaju ludzkiego były złoto i srebro, ale w oczach filozofa są nimi żelazo i zboże”. Uprawa roli stała się początkiem podziału, tak ziemi, jak i ludzkości.29 Wychodzi na to, że to sierp oraz młot doprowadziły do nie-równości… Nic dziwnego, że niektórzy, czując się

28 J.J Rousseau, Rozprawa o równości, Historia…, op. cit., s. 43–45.29 Ibidem, s. 49.

za to odpowie-dzialni, starali się potem swój błąd naprawić…

Jan Jakub pod-jął próbę zmody-

fikowania istnieją-cej w XVIII wieku,

pełnej wad, umowy społecznej. Zasadniczym

mankamentem już istnieją-cej był fakt, iż w czasach Fran-

cuza człowiek rodził się wolny, aby zo-stać wkrótce zniewolonym.30 Jedyną społeczność, jaka pozostała nam z czasów natury jest rodzina, która w równie naturalny sposób ulega założeniu, jak i rozwiązaniu.31

Rousseau w swych pracach udowadniał, jak wiel-kie wartości stanowią dla niego wolność i rów-ność. Wyraźnie stara się je pogodzić, choć jak my, współcześni wiemy, nie jest to możliwie, a przynaj-mniej nikomu dotychczas to się nie udało. Czło-wiek rodzi się wolnym i równym i takim powinien pozostać. „Jeśli syn niewolnika rodzi się niewolni-kiem, to nie jest człowiekiem, bo nie jest wolny” – pisał ten filozof.32 Wyróżnił on dwa, właściwie trzy rodzaje wolności: przyrodzoną– wynikającą z natury, społeczną – odwołującą się do miejsca jednostki wśród ludzi, oraz moralną – polegającą na komponowaniu, dobieraniu i przestrzeganiu własnych wartości i ideałów, które stanowić miały osobiste prawo, którego indywiduum miało prze-strzegać.33 Jak już wspomniałem, Jan Jakub był świadom faktu, iż własność prywatna burzy rów-ność. Postulował jednakże, aby człowiek szanował cudzą własność nie przez fakt, iż należy do kogoś innego, ale z tego powodu, iż nie należy to do niego!34 Wola prywatna i wola powszechna mogą istnieć, ale jedynie chwilowo, bo posiadacze dóbr zawsze będą dążyć do uzyskania przywilejów, spo-łeczeństwo zaś, do równości. Są to sprzeczne cele, którym niezwykle ciężko jest współistnieć. Nie ma żadnej gwarancji ich wzajemnej zgodności.35

30 J.J Rousseau, Umowa Społeczna, Historia…, op. cit., s. 53.31 Ibidem, s. 53.32 Ibidem, s. 69.33 Ibidem, s. 58.34 Ibidem, s. 59.35 Ibidem, s. 60.

Jest to też oczywiste, że człowiek będzie poszuki-wał korzyści dla siebie samego, często bezrozum-nie. Jak pisze Rousseau: „Każdy pragnie zawsze swojego dobra, ale nie zawsze je dostrzega”.Zasadniczą rolę odgrywa w umowie społecz-nej władza. Nie może ona domagać się uległości ludu, gdyż w ten sposób ogranicza się ważną dla Rousseau cnotę Człowieka – równość.36 W myśl tej idei, rządzący nie mogą obarczać jednych ludzi bardziej od innych. Umowa społeczna zapewnia każdemu określonemu „obywatelowi” dozę wol-ności i własnych dóbr, którymi w samodzielny sposób może rozporządzać.37 Jednocześnie filozof ten widział we władzy nieustające zagrożenie – „Musi prędzej czy później dojść do tego, że rząd zacznie uciskać suwerenny lud i złamie umo-wę społeczną. Jest jak starość i śmierć niszczące człowieka”.38

Mimo, iż Jan Jakub był zażartym zwolennikiem ustroju republikańskiego39 (jeśli już jakiś miał ce-nić, w końcu ustrój to twór sprzeczny z naturą), to zdawał sobie sprawę, iż prawdziwa demokracja nigdy istnieć nie będzie.40 To jest zbyt doskonały ustrój, aby Człowiek mógł go „przyswoić”. Jak pi-sał sam Francuz: „Gdyby istniał lud złożony z bo-gów, miałby rząd demokratyczny. Tak doskonały rząd nie nadaje się dla ludzi.”41 Wadą istniejącego ustroju demokratycznego jest przedstawicielstwo, czyli demokracja pośrednia. Francuz twierdził, że działania takie jak wybieranie posłów, opłacanie najemnego wojska, płacenie podatków prowadzą do upadku republiki, gdyż społeczeństwo prze-staje pełnić służbę publiczną i nie wypełnia swej części umowy społecznej.42 Umowy społecznej, której filarami ma zdaniem Rousseau być: wol-ność i równość.Jan Jakub Rousseau był związany w pewien spo-sób z Generalnością Konfederacji Barskiej. Na prośbę przedstawiciela Barzan w Paryżu, Micha-ła Wielhorskiego, w 1770 roku powstał traktat pt. Uwagi o rządzie polskim. Pomoc wybitnego filo-zofa i myśliciela miała nadać Konfederacji nieco

36 Ibidem, s. 60.37 Ibidem, s. 62.38 Ibidem, s. 66.39 J. Marciszewski, Historia Powszechna…, op. cit., s. 50.40 J.J Rousseau, Umowa Społeczna, Historia…, op. cit., s. 65.41 Ibidem, s. 66.42 Ibidem, s. 66.

Szkoła francuska,

Monteskiusz, 1728 r.

Maurice Q

uentin de La Tour, Jan jakub

Rousseau, 1753 r.

Wikipe

dia.or

g, 2

x

Page 12: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

22 23

animuszu oraz wskazówek, co do „transformacji ustrojowej” po wygranej wojnie z Rosją i Ponia-towskim. „Kochacie wolność, jesteście jej godni. Broniliście jej przeciwko najeźdźcy potężnemu i chytremu” – pisał. Rousseau sądził, że pozyty-wy Narodu wynikają z korzystnych cech ustroju, w którym ten Naród funkcjonował, wobec tego jego zdaniem, funkcjonująca jedynie w świado-mości Polaków, monarchia mieszana, musiała mieć swoje zalety. Prócz umiłowania wolności, Francuz cenił zwierzchność polskiej władzy usta-wodawczej nad wykonawczą. Postulował dopusz-czenie przedstawicieli ludu do Sejmu. Optował za zachowaniem liberum veto w intrygującej formie: niechaj ten, kto go użyje stanie przed specjalnym Trybunałem i przekona mężów stanu do swej racji, w przeciwnym razie niech poniesie karę śmierci. Ten swoisty sentyment Francuza do na-szej źrenicy wolności wynikał z jego koncepcji jednomyślności, którą winien kierować się Czło-wiek, zawierając umowę społeczną. Jan Jakub su-gerował Polakom zachowanie swoich obyczajów, krzewienie w młodych patriotyzmu, oparcie sił zbrojnych o pospolitaków, jednak tych „najcnot-liwszych”. Proponował utworzenie federacji Litwy, Wielkopolski i Małopolski [chyba coś na kształt Rzplitej Trojga Narodów – uwaga autora], oraz uzależnienie Sejmu od sejmików. Wszystkie te utopijne pomysły miały zostać zrealizowane po zwycięskiej wojnie z Rosją.43 Czy Polacy byli jed-nak gotowi na tak mocny powiew Oświecenia?

Smoka pokonać trudno, ale starać się trzebaTo kuriozalne wręcz zdanie autor-stwa Benedykta Chmielowskiego w idealny sposób oddaje zaawansowany stan polskiego obskurantyzmu oraz pod-sumowuje społeczeństwo XVIII-wiecz-nej Rzeczypospolitej Obojga Narodów i jego mentalność. Były to czasy kiedy, jak pisze w pierwszej polskiej encyklopedii Nowe Ate-ny ksiądz Benedykt, po Polsce latały smoki, a sądy skazywały mnożące się czarownice na śmierć.

43 P. Hanczewski, Jean–Jacques Rousseau i „piękne prawo liberum veto”, http://www.wilanow–palac.pl/jean_jacques_rousseau_i_piekne_prawo_libe-rum_veto.html

W latach 1701–1725 stracono 32% wszystkich wiedźm, jakie skazano przez cały okres trwania Rzeczypospolitej Obojga Narodów.44 Niestety, ten przerażający stan kraju i jego mieszkańców były długo odbijającym się echem kataklizmu Wielkiej Wojny Północnej i związanych z nią epidemii. Ale nie tylko. Przeświadczona o swej wyjątkowości szlachta polska niechętnie przyjmowała wzorce z państw ościennych, przez które tak bardzo Rzpli-ta cierpiała i stała się największą ofiarą XVII stule-cia. Poczucie naszej wyjątkowości sprawiło, że ja-kikolwiek nurt ideologiczny przebywał w granice naszej Ojczyzny z wielkim trudem i opóźnieniem, nic zatem nie mogło przeciwdziałać zabobonom i analfabetyzmowi I połowy XVIII wieku. Od zarania dziejów polskiego państwa nowożyt-nego, kiedy już jakaś dana „moda” europejska witała, mimo długo pokonywanych przeszkód, w polskiej rzeczywistości, zawsze wprowadza-ła jakieś rewolucyjne zmiany. Mamy więc: Złoty Wiek opóźniony w stosunku do renesansu wło-skiego o kilka stuleci, natchniony barokiem sar-matyzm, który apogeum osiąga w czasach Jana III Sobieskiego, a kiedy to w Europie zaczyna się już era rozumu. W końcu Polska doświadcza, rów-nież z dużym opóźnieniem, rozbiorów w duchu Oświecenia. Ostatni wymieniony „szok kulturo-wy i historyczny” bynajmniej powinien cieszyć, iż zawitał do Polski tak późno i przyczynił się do wymazania Rzeczypospolitej z mapy świata do-piero w 1795 roku. Było to zjawisko nieuniknio-ne dlatego, iż w Polsce pojawiło się Oświecenie,

dokładniej Oświe-cenie w wydaniu stanisławow-

skim. Finał był tragiczny, z przyczyn politycznych, lecz skok kulturowy i gospodarczy z lat poprze-dzających rządy Ciołka 1740–1763 jest godny opowiedzenia.

44 J. Marciszewski, Szlachta polska i jej państwo, Wiedza Powszechna, Warszawa 1986, s. 257–258.

Nie zamierzam opisywać czasów Stanisława Augu-

sta, ponieważ są to czasy zbyt dobrze znane. Łatwo jest być

kontynuatorem, osobą po-wielającą. Większym wy-

czynem jest zainicjować jakieś zjawisko. A uczy-nił to August III. Stagnacja powojenna trwała od 1720 do 1740 roku. W tym cza-sie dokonywały się

w Polsce nieliczne zmia-ny świadczące o próbie

wyjścia państwa z kry-zysu. Nie powiódł się Au-

gustowi II zamysł stworzenia z Warszawy dostojnego i silnego

ośrodka władzy. Pierwszy z Wettynów zwykł przebywać w rozbudowanym przez siebie Wilanowie. Pod koniec swego panowania doko-nał przeróbki wnętrz Zamku Królewskiego. Po-wołano także w 1715 roku Urząd Budowlany.45 W czasie jego panowania promyki Oświecenia docierały do Rzeczypospolitej za sprawą Niemców z Saksonii i Prus Królewskich. Powstały pierwsze polskie loże masońskie, jak Czerwone Bractwo, czy domniemana Loża Trzech Orłów, założona przez Fryderyka Rutowskiego, syna Augusta II.46 Masoni odegrają kluczową rolę w propagowaniu ideałów Oświecenia w Rzeczypospolitej. Wybitne osobistości tego mało chwalebnego, na szczęście przejściowego dla Polski, okresu sta-nowili: Stanisław Sylwester Szarzyński, Grzegorz Gerwazy Gorczycki, Jacek Szczurowski – polscy kompozytorzy barokowi, jak również artyści ma-nualni: Johann Samuel Mock – osiadły w Warsza-wie, (spolonizowany?) malarz nadworny Augusta III oraz jego uczniowie: Łukasz Smuglewicz i Szy-mon Czechowicz, którzy prowadzili w połowie XVIII wieku szkołę malarską w warszawskiej Ka-mienicy pod Fortuną.

45 J. Staszewski, August III Sas, Wrocław 1989, s. 233.46 J. Grzejszczak–Kondratowicz i H. Kondratowicz, Zarys historii wolnomularstwa polskiego w Rzeczy-pospolitej Szlacheckiej 1738 – 1795, Giżycko 2000, http://zseii.edu.pl/archive/dydaktyka/strony/wolno-mularstwo.htm

Największe dokonanie architektoniczne Augusta II stanowiła niewątpliwie Oś Saska, czyli kompleks rezydencji, na czele z Pałacem i Ogrodem Saskim, ciągnących się wzdłuż prestiżowo konkurencyjnej ulicy, w stosunku do Krakowskiego Przedmieścia, wyznaczającej kierunek Drezno–Warszawa. Re-zydencja królów-Sasów powstała w miejscu daw-nego barokowego pałacyku Morsztynów. Przebu-dowę tej części Warszawy rozpoczęto w 1713 roku i trwała mniej więcej do lat 40.47

W końcu podniosło się z kolan również polskie szkolnictwo, czego wyrazem jest założona w 1737 roku przez zakon teatynów, szkoła – Collegium Varsoviense.Rok 1740 to umowna data rozpoczęcia Oświecenia w Polsce. Powołana została do życia Komisja Brukowa, czyli zarząd pod kie-rownictwem marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego, w którego gestii było uczynienie z prowincjonalnego miastecz-ka liczącego 23 tysiące mieszkańców, jakim była Warszawa, metropolii na miarę klasycy-stycznej stolicy jakiegokolwiek europejskiego państwa. Kopano kanały kanalizacyjne, zbu-rzono nieużytkowane kamienice, wybruko-wano ponad 200 ulic. Miasto zaczęło nabierać blasku.48 W tym samym roku otwarta została szkoła dla młodzieży szlacheckiej – Colle-gium Nobilium. Urzeczywistniły się po części nadzieje biskupa Józefa Wereszczyńskiego i rzesz szla-checkich dopraszających się założenia przez monarchów szkoły rycerskiej (Kompa-nia Grandmuszkieterów Augusta II upadła po jego śmierci). W 1747 roku po-wstała Biblioteka braci Zału-skich, rok później warszawska Operalnia w Ogrodzie Saskim (Operhauz). Niestety niedojrzałe społeczeństwo polskie nie było zainte-resowane wystawianymi sztukami, wobec tego, ku ubolewaniu Augusta III, w tym mieszczącym 540 osób budynku, podczas przedstawień zawsze

47 Oś Saska– http://www.warszawa.ap.gov.pl/sa-ska/21201.html 48 J. Staszewski, August…, op. cit., s. 236.

Jede

n z

kilk

u ro

dzaj

ów s

mok

ów p

rzed

staw

iony

ch

w N

owyc

h At

enac

h

Joha

nn S

amue

l Moc

k, W

jazd

Augus

ta III

do

War

szaw

y, 17

34 r.

Wid

ok C

olle

gium

Nob

ilium

po

prze

budo

wie

prze

z Za

wad

zkie

go w

1788

roku

, akw

arel

a

Zygm

unta

Vog

la

Wikipe

dia.or

g, 3

x

Page 13: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

24 25

pozostawały wolne miejsca.49 W 1758 roku po-wstała w stolicy nowoczesna drukarnia pod kie-rownictwem Mitzlera de Kolofa, który zapocząt-kował tym samym gwałtowny rozwój drukarstwa warszawskiego. Ożywiło się również piśmienni-ctwo i prasa. Pod koniec lat 50. Pijar Maciej Do-giel opublikował tomy Kodeksu Dyplomatycznego Polski i Litwy, w którym znajdował się zbiór trak-tatów międzynarodowych Rzeczypospolitej. Józef Andrzej Załuski rozpoczął publikację utworów polskich poetów zgromadzonych w Zebraniu ry-mów. Wspomniany de Kolof zredagował czasopis-mo Nowe wiadomości ekonomiczne i uczone.50

Z nieco lepiej, jak za Augusta II, radzili sobie wol-nomularze. Ród Mniszchów założył dwie loże: jedną w Wiśniowcu w 1742 roku, drugą w Dukli, w 1749, ale na mocy bulli papieskiej z 1751 roku zakończyły swoją działalność. Wolnomularze bra-li udział w rozgrywkach między stronnictwami w Warszawie. Mimo politycznego zaangażowa-nia, wywierali istotny wpływ na polskich notab-li. Najdłużej, nieprzerwanie istniejącą lożą było „Towarzystwo Trzech Braci”, które wyewoluowało z loży wiśniowieckiej i skupiało elity polsko-sa-skie. Liczyły na trwanie unii, ale nadzieje te zosta-ły rozwiane w 1764 roku.51 W dziedzinie stosunków społecznych przełom sta-nowi pamiętny rok 1744. W oczekiwaniu na sejm grodzieński, przedstawiciel partii republikantów, Antoni Potocki, opublikował pośród sejmikującej braci szlacheckiej manifest programowy ugrupo-wania staroszalcheckiego pt. List do panów obojga stanów. W dziele tym, Potocki pisał o konieczno-ści dopuszczenia mieszczan do Sejmu, a także po-wołaniu rządu z ich udziałem. Był to niewątpliwie krok wprzód wykonany w tych „ciemnych czasach saskich”, poprzedzający rzeczywistą decyzję o po-wołaniu 24 plenipotentów w 1791 roku.52 1756 był przełomem w polskim Oświeceniu. Do Warszawy zjechały fale cudzoziemców z oku-powanej przez fryców Saksonii. Przybyły kapele elektorskie, pojawili się wybitni malarze, jak Mar-cello Bacciarelli i Canaletto. Życie towarzyskie

49 Ibidem, s. 237.50 H. Olszowski, O skutecznym rad sposobie, Kraków 1989, s. 62.51 J. Grzejszczak–Kondratowicz i H. Kondratowicz, Za-rys…, op. cit., 52 H. Olszowski, O skutecznym…, op. cit., s. 60.

Warszawy zaczęło kwitnąć. Karnawały stanowiły czas redut, czyli balów maskowych. Od początku Wielkiego Postu do maja trwał sezon salonów, kiedy uprawiana była polityka, popularne stały się dyskusje na temat nauki i sztuki. Pojawiły się to-warzystwa literackie. Teatr, taniec, muzyka i moda francuska, zwana, z powodu pośrednictwa saskie-go, niemiecką, ożywiła społeczeństwo polskie.53

W czasach Augusta III, pomijając nieszczęsne wy-darzenie, jakim było zalanie Rzeczypospolitej fał-szywym pieniądzem przez Prusaków, następował wzrost gospodarczy. Jak udowadnia dr. Radosław Sikora, lata 1718–1768 był czasem gwałtownego skoku demograficznego. Polsce przybyło dwakroć obywateli, zboża nie brakowało, a nawet mogli-śmy kontynuować, gwarantujący zyski, gdański handel zbożem. Wizja klęski głodowej była wów-czas mglista.54 Król wymusił na Gdańsku pewne ustępstwa, a kiedy trzeba było, Henryk Bruhl był w stanie wycisnąć z królewszczyzn trzykrotnie więcej należności, aby zaspokoić potrzeby niemie-ckich emigrantów w Warszawie.55 A potem nastał zmierzch saskiego Oświecenia…

Koniec końcówGdyby Oświecenie saskie zaprowadziło chociaż część reform, jakie Polska ujrzała za czasów Po-niatowskiego, nasz kraj może przetrwałby w jed-nym kawałku panowanie „Piasta”. Niestety pierw-sze 23 lata nie zostały należycie wykorzystane przez polityczną kukłę, jaką był August III. Od czasów Piotra III rosyjskiego przyszłość Polski, wobec biernej postawy politycznej naszych skłó-conych elit, była przesądzona. Czas na zmiany został zaprzepaszczony w najbardziej dogodnym ku temu momencie. Wraz z wstąpieniem na tron Katarzyny II nad Rzeczpospolitą ciążył już wy-rok śmierci, a Poniatowski jedynie przedłużał gehennę Polaków, składając co jakiś czas apela-cję, pogrążając Naród i zadając mu ból kolejnymi rozbiorami, niczym przegranymi sprawami sądo-wymi, lub nawet nieudanymi cięciami gilotyny... Oświecenie w czasach stanisławowskich zdecydo-wanie nie można nazwać wiekiem rozumu, a je-

53 J. Staszewski, August…, op. cit., s. 241–245.54 R. Sikora, Sieroty po Rzeczpospolitej, http://www.kresy.pl/kresopedia,historia,rzeczpospolita?zobacz/siero-ty–po–rzeczpospolitej 55 J. Staszewski, August…, op. cit., s. 241.

dynie wiekiem ambicji i pogoni za niespełniony-mi marzeniami. Niestety odegrało niebagatelną rolę w rozbiorach Polski. Ta, w przeciągu paru dekad nadrobiła zaległości względem Europy, ale na nadrabianie zaległości względem samej siebie nie miała już szans, ani dosyć sił. Wraz z duchem epoki tchniętym w polskie serce, wszyscy sąsiedzi zdali sobie sprawę z niebezpieczeństwa związa-nego z przebudzeniem pozostającego w letargu, małoletniego państwa z dużymi szkolnymi za-ległościami. Rzeczpospolita jednak dojrzała, ale dojrzała po to, aby dowiedzieć się, iż jej koniec jest nieuchronny. Wyszła, nawiązując do koncepcji Kanta, ze stanu (nie)zawinionego niemowlęctwa, by poznać bolesną prawdę o swojej niechybnej śmierci, o której nie można przecież było powia-domić nic nierozumiejącego, małego dziecka, któ-re zapadło na nieuleczalną chorobę… To polski dramat, z Rzeczpospolitą w roli głównej. Była to tragedia antyczna, więc od katastrofy nie sposób było w jakikolwiek sposób uciec. Czy szukając po-cieszenia dla Ojczyzny w tej zgubnej epoce: nie le-piej jest umrzeć młodo, ale po trosze spełnionym i dojrzalszym, niż wieczność przeżyć jako chore niemowlę?

Scheda OświeceniaFilozofowie uczynili wiele, jednakże zmiany które za ich sprawą się dokonały, miały w dużej mierze charakter krótkotrwały. Rewolucja Francuska, polski Sejm Czteroletni, szwedzka Era Wolności, austriacki Józefinizm, Rewolucja Amerykańska – oto dzieci Oświecenia. Bynajmniej nie uważam rewolty nad Sekwaną za apogeum XVIII wieku, gdyż już w 1792 roku Francuzi przestali kierować się rozumem. Z drugiej strony skorzystali z dorob-ku Brytyjczyków i poznal i , czym jest dyktatura. Efekt działań Żabojadów był nietrwały, w prze-ciwieństwie czynów jankesów, które jest żywym dowodem na osiągnięcie celu, jaki przyświecał Oświeceniu. Jedynie Ameryka stała się dojrzałym potomkiem tej epoki. Sposób dochodzenia prawdy, tolerancja, ustrój obecnych krajów, postęp technologiczny, rozdział kościoła od państwa – oto owoce epoki, która zdaje się trwać po dzień dzisiejszy. Niestety wiele cennych prawd, które głoszone były przez wybitne umysły tamtych dni zostały źle zinterpretowane przez potomnych, bądź przeinaczone przez intry-

gantów i przeciwników prezentowanych w XVIII wieku poglądów. W efekcie, zdania na temat tego okresu są i pozostaną podzielone. Oświecenie było jednak okresem, który na zawsze odmienił oblicze ludzkości. Nie była to jednorodna epoka, tak pod względem sztuki, jak i myśli politycznej – wykrystalizował się wówczas socjalizm, liberalizm i konserwatyzm.Tak jak renesans otworzył się na człowieka, tak XVIII wiek otworzył się na społeczeństwo. Pod-dany stał się obywatelem. Zmiany, które dokonały się w tym stuleciu zadecydowały o kształcie naszej obecnej cywilizacji. Nie każdy musi darzyć ten okres sympatią, ale ten kto go nie docenia, a ko-rzysta ze zdobyczy XXI wieku, z pewnością nie jest człowiekiem rozumnym, ale na pewno jest hipokrytą.

BIBLIOGRAFIA

Drozdowicz Zbigniew, Filozofia Oświecenia, Warszawa 2006.

Hanczewski Paweł, Jean-Jacques Rousseau i „piękne prawo

liberum veto”, http://www.wilanow-palac.pl/jean_jacques_

rousseau_i_piekne_prawo_liberum_veto.html

Jareo Jerzy, Wybrane problemy filozofii i logiki, Wrocław 1998.

Marciszewski Jarema, Historia Powszechna, Wiek Oświecenia,

Warszawa 1997.

Marciszewski Jarema, Szlachta polska i jej państwo, Wiedza

Powszechna, Warszawa 1986.

Montesquieu Charles , O duchu praw, tekst źródłowy, wybór

(Fundacja Edukacja dla Demokracji)

Locke John, Rozważania dotyczące rządu obywatelskiego, tekst

źródłowy, wybór (Fundacja Edukacja dla Demokracji)

Olszowski Henryk, O skutecznym rad sposobie, Kraków 1989.

Sikora Radosław, Sieroty po Rzeczpospolitej, http://www.

kresy.pl/kresopedia,historia,rzeczpospolita?zobacz/sieroty-po-

rzeczpospolitej

Staszewski Jacek, August III Sas, Wrocław 1989.

Filipowicz Stanisław, Adam Mielczarek, Krzysztof Pieliński

Maciej Tański, Historia idei politycznych, tom II, Warszawa 2002.

Grzejszczak-Kondratowicz Jadwiga i Kondratowicz Henryk,

Zarys historii wolnomularstwa polskiego w Rzeczypospolitej

Szlacheckiej 1738 – 1795, Giżycko 2000, http://zseii.edu.pl/archive/

dydaktyka/strony/wolnomularstwo.htm

Strona internetowa poświęcona historii Warszawy,

http://www.warszawa.ap.gov.pl/saska/21201.html

Page 14: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

26 27

Szkice o obyczajowości staropolskiej

Niniejszy cykl ma przybliżać czytelnikom szeroko rozumianą obyczajowość staropolską, która była częścią sarmackiego stylu życia

Memento mori czyli rzecz o staropolskich pogrzebachWędrując po Krakowie warto wybrać się do Pa-łacu biskupa Erazma Ciołka (oddział Muzeum Narodowego). Placówka mieszcząca się przy ulicy Kanoniczej w swej kolekcji posiada zbiory sztuki polskiej XII–XVIII wieku. Przemierzając kolejne sale wystawiennicze docieramy do jednej z ostat-nich. Po przekroczeniu jej progu otula nas czerń wszechobecnego kiru. Jesteśmy w Sali Śmierci poświęconej staropolskim zwyczajom pogrzebo-wym. Z licznych portretów trumiennych umiesz-czonych na ścianach spoglądają na nas Sarmaci. Obok nich znajdują się epitafia staropolskie oraz obrazy o tematyce funeralnej. Wzrok przyciąga szczególnie Triumf Śmierci – obraz z cmentarza kościoła Mariackiego oraz przepiękny postument pod trumnę Jana Klemensa Branickiego ozdo-biony Gryfami. Pierwsze co przychodzi na myśl podczas wędrówki po sali jest łacińska sentencja Memento mori. Dziś, w dobie postmodernizmu, wypierana z naszej świadomości i życia, dawniej towarzyszyła naszym przodkom każdego dnia. Dla naszych antenatów śmierć nie była tematem tabu, bowiem obcowali z nią na co dzień. Kon-takt ten nie był trudny, wszakże żyli oni w cięż-kich czasach wojennych zawieruch oraz licznych epidemii. Sarmaci do tego stopnia uodpornili się na wszechobecną śmierć, że jej symbole w postaci trupich czaszek oraz szkieletów umieszczali w ma-larstwie (m.in. portret, danse macabre) i literatu-rze (głównie poezja). Mimo oswojenia ze śmiercią wyjątkową wagę przywiązywano do ceremonii pogrzebowych.Dziś zatracają się dawne obrzędy pogrzebowe (niektóre elementy możemy jeszcze sporadycznie zaobserwować na polskiej wsi). Dzieje się tak za sprawą przenoszenia śmierci najbliższych z prze-strzeni domowej w przestrzeń szpitalną. Zubaża to naszą kulturę funeralną, niesłychanie barwną w dobie baroku, w szczególności wśród wyższych warstw społecznych.Anno Domini 1641 – w jednej ze wsi warmiń-skich umarł chłop Antek. Nieboszczyka położo-

no w izbie na marach. Sąsiedzi zaczęli przybywać do chałupy, aby czuwać przy zmarłym. Zapalo-no świece i rozpoczęto modły oraz śpiewy. Na-stępnego dnia miał się odbyć pogrzeb. Zmarłego położono w trumnie zbitej z desek (gdyby był biedakiem zostałby zawinięty w całun i pochowa-ny bez trumny), a w jego usta włożono monetę. W trumnie umieszczono też chleb, mięso i piwo. Przedmioty te miały służyć zmarłemu w wędrów-ce na tamten świat. Ubrano go także w specjalną koszulę – śmiertelnicę – którą uszyto bez ani jed-nego węzełka. Wierzono bowiem, iż w ten sposób chroni się duszę, podążającą na tamten świat. Po tych czynnościach kondukt żałobny złożony ze wszystkich mieszkańców wsi wyruszył na miejsce ostatecznego spoczynku Antka. Pogrzeb nie mógł się odbyć bez mowy wygłoszonej przez Macieja, najszacowniejszego gospodarza we wsi. Podkre-ślał on pozytywne cechy zmarłego oraz przepra-szał wszystkich w jego imieniu. Tak kończył się pogrzeb. Czymże jednak byłby pochówek bez sty-py? Te w dobie baroku przybierały iście weselnego charakteru. Zatem nie mogło zabraknąć na niej mięsiwa, chleba i piwa. W trakcie jej trwania pito na cześć nieboszczyka. Co ciekawe kąski z każdej potrawy rzucano pod stół. W ten sposób chciano zjednać sobie duszę zmarłego i zapewnić jej życz-liwość, ale nie tylko. Wierzono bowiem, że karmi się w ten sposób dusze tych, którym rodziny nie były w stanie zapewnić odpowiedniego przyjęcia. Biesiady powtarzano jeszcze przez pewien czas co kilka dni. Jak podaje Zbigniew Kuchowicz: „wy-stawne stypy wynikały z pradawnych zwyczajów pogrzebowych, z pogańskiej jeszcze wiary w po-śmiertny żywot duszy, która opuściła ciało1”.Przejdźmy teraz do pogrzebów mieszczańskich. Były one bogatsze od chłopskich. Jednak ich wystawność zależała od pozycji jaką zmarły zaj-mował w strukturze społecznej miasta. Z chwi-lą śmierci mieszczanina w kościele rozlegał się dźwięk dzwonów. Tak jak na wsi, nieboszczyka oporządzano i ubierano w śmiertelną koszulę (bogato zdobioną). Ciało wkładano do trumny drewnianej (sosnowej lub dębowej) i wystawiano na katafalku udekorowanym m.in. tarczami z her-bami cechowymi, kwiatami i świecami. Pokój zaś obijano kirem. Zdarzało się, że bardzo bogaci

1 Cyt.za: Z. Kuchowicz, Obyczaje staropolskie XVII–XVIII wieku, Łódź 1973, s. 267

Justyna KULCZyCKA

Polaków portret własny

A. K

uras

insk

a/N.Y. L

umiere-Wikiped

ia.org

w alkowie

Page 15: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

28 29

mieszczanie zdobili w ten sposób całą kamienicę. Zmarłego żegnali znajomi oraz rodzina, którzy odmawiali modlitwy za spokój jego duszy. Po uro-czystościach domowych następował czas pogrze-bu. Bogaci mieszczanie chowani byli w kryptach kościelnych, biedniejsi na przykościelnym cmen-tarzu. Do dziś możemy obserwować wmurowane w kościelne ściany tablice nagrobne upamiętnia-jące zmarłych przed wiekami. Powróćmy do kon-duktu żałobnego. Składał się on z duchowieństwa, bractw, krewnych, znajomych, towarzyszy cecho-wych oraz całych rzesz ubogich, którzy liczyli na jałmużnę. Z domu trumna wyprowadzana była do kościoła. Tu umieszczano ją na marach. Na-stępnie wygłaszano mowy na cześć zmarłego oraz śpiewano pieśni religijne. Po uroczystościach koś-cielnych następowało przeniesienie trumny na miejsce wiecznego spoczynku. Zazwyczaj nieśli ją najmłodsi mistrzowie, jednak gdy zmarły był czeladnikiem – towarzysze. W trakcie trwania pogrzebu rozdawano jałmużnę, a następnie zapra-szano na stypę. Odbywała się ona w domu zmar-łego. Na gości czekała wystawna uczta lub jedynie poczęstunek składający się z wódki i pierników. Jeśli pozwalały na to warunki finansowe, karmio-no ubogich, którzy w zamian mieli modlić się za zmarłego i tym samym wyjednać mu drogę do nie-ba. Jak podaje Kuchowicz: „po pogrzebie odpra-wiano msze żałobne, na które przybywali krewni, przyjaciele i koledzy zmarłego. (…) W miastach cechy zakupywały co kwartał specjalne msze ża-łobne, tak zwane żałomsze, na które przybywali wszyscy członkowie cechu wraz ze swymi mał-żonkami. (…) Natomiast rodziny zmarłych zaku-pywały msze żałobne zwykle w rocznicę śmierci2”. Jak widzimy, pogrzeby mieszczan nie różniły się elementami ceremoniału pogrzebowego od po-chówków chłopów. Różnica polegała tylko na bo-gactwie oprawy.Co innego pogrzeby ludzi z wyższych stanów spo-łecznych. Były one czymś niewyobrażalnym i fa-scynującym zarazem. Ich przebieg wynikał w dużej mierze ze specyficznej barokowej kultury spekta-klu. Cudzoziemcy tak je opisywali: „w pogrzebach u Polaków tyle jest okazalności i pompy, iż prędzej wziąłbyś je za triumfy niż za pochowanie zmar-łych3”. Chłopskie i mieszczańskie pochówki odby-

2 Cyt.za: Z. Kuchowicz, dz.cyt., s. 2713 Cyt.za: Obraz Polski pod koniec XVII wieku. Ze Zbioru

wał się dość szybko (2–3 dni po śmierci). Jednak pogrzeby możnych odwlekano całymi tygodnia-mi, miesiącami, a nawet latami (!). Przyczyny tego stanu rzeczy były dwie: wiele czasu zajmowało odpowiednie przygotowanie pogrzebu oraz za-wiadomienie rozproszonych po kraju krewnych i znajomych. Kiedy przygotowania dobiegały kresu, następował pogrzeb. Zmarłego ubierano w strój reprezentacyjny wraz z licznymi kosztow-nościami i przenoszono do okazale udekorowanej sali lub do kaplicy pałacowej. W przypadku po-grzebu królewskiego ciało balsamowano i wysta-wiano na bed of state (łoże z baldachimem). Przy łożu gromadziła się rodzina, która wraz z kapła-nem odmawiała modlitwy. „Czas eksponowania ciała we dworze, pałacu lub zamku był zależny od przygotowań w kościele na przyjęcie trumny. Na-stępnie odbywała się mniej lub bardziej uroczysta introdukcja ciała do kaplicy (…)4”. Przeniesieniu towarzyszyło bicie z dział oraz bicie dzwonów we

podróży, ogłoszonych w Hadze 1705 r., przeł. Xawery Godebski, Lwów 1869, s. 21

4 Cyt.za: J. A. Chrościcki, Pompa Funebris. Z dziejów kultury staropolskiej, Warszawa 1974, s. 50

wszystkich miejscowych kościołach. Zmarłego chowano do trumny, zazwyczaj drewnianej obi-tej czarnym aksamitem. Zdarzały się także trum-ny metalowe, srebrne lub cynowe. W XVI i XVII wieku umieszczano w nich, na wysokości twarzy zmarłego, szklane okienko. Na trumnach przybi-jano portret zmarłego oraz tablicę herbową. Na-stępnie nieboszczyka kładziono na katafalku pod specjalnie w tym celu zbudowanym castrum dolo-ris (zamek boleści). Miał on kształt dekoracyjne-go baldachimu przyozdobionego m.in. posągami, alegoriami oraz tarczami herbowymi. Kościół zaś przyoblekano w aksamit lub adamaszek. Nad tak wystawionym ciałem modlono się codziennie aż do dnia pochówku. „W przypadku pogrzebów królewskich dla trumny ustawiano namioty pod Krakowem, a uroczysta procesja obchodziła koś-cioły krakowskie, wolno zdążając do katedry5”. Należy również pamiętać, że „ze względu na od-dalenie miejsca śmierci i pogrzebu odbywano nie-rzadko dłuższe wędrówki z trumną. Wyznaczani byli wówczas księża wraz z asystą, prowadzący procesję z ciałem. Starano się o jak najbardziej uroczyste żałomsze odprawiane w przydrożnych kościołach i kaplicach. W okresie letnim prze-jazdy do miejscowości etapowych odbywały się nocą. Wznoszenie na postojach namiotów i udział żołnierzy upodobniały pochód do przejazdu od-działu wojskowego. W miejscowości, w której odbyć się miał pogrzeb, witano uroczyście ciało i trumna przenoszona była do kościoła6”. W dniu pochówku w kościele lub na cmentarzu rozdawa-no wierszowane panegiryki. W dalszej kolejności odprawiano symboliczną ceremonię (tzw. pompa funebris). Do kościoła wnoszono szablę, tarczę lub insygnia władzy zmarłego (np. kopie, buławy het-mańskie, laski marszałkowskie) i niszczono je. Ła-mano także pieczęcie oraz chorągwie. Podczas po-grzebów królewskich rozbijano herby królewskie i oznaki władzy zgromadzonych wokół trumny dygnitarzy Rzeczypospolitej. Niewątpliwą „atrak-cją” możnowładczych pogrzebów był konny wjazd archimimusa, rycerza grającego rolę zmarłego. Wyglądało to tak, jakby nieboszczyk sam siebie odprowadzał do grobu. Sobowtór kruszył kopię i z hukiem zwalał się z konia. „Ten konny wjazd do zatłoczonego kościoła powodował nieraz nie-

5 Cyt.za: J. A. Chrościcki, dz.cyt., s. 506 Cyt.za: Tamże, s. 50

lada zamieszanie. Jeźdźcy wpadali w największym pędzie, bywało więc, że koń się płoszył i wpadał na zebranych (…). Lubowano się jednak w tym widowisku (…)7”. Po kościelnych uroczystościach następowała uroczysta procesja do grobu, która gromadziła rzesze gapiów. Kilkusetosobowy lub wielotysięczny kondukt otwierała kompania woj-skowa dzierżąca opuszczone sztandary. Za nimi szli duchowni oraz urzędnicy i żołnierze trzyma-jący herby miast, księstw lub familii. Następnie kroczył orszak rumaków przystrojony czarnymi kapami. „Znany był również zwyczaj prowadzenia wspaniałych karet, osiodłanych końmi z herbami, a nawet z przedstawieniem drzewa genealogiczne-go rodziny zmarłego8”. Następnie jechał wóz, na którym znajdowała się trumna, przy której konno jechał archimimus. Wokół pojazdu gromadzili się słudzy, za nim zaś szedł tłum krewnych, przyjaciół i znajomych. „Procesja z ciałem przechodziła pod bramami triumfalnymi w kierunku cmentarza lub obchodziła kościół z przygotowanym grobem9”. Po złożeniu ciała do grobu zaczynały się wielo-godzinne mowy pożegnalno-pochwalne, a także rozdzielanie jałmużny. Po wszystkim zaś zapra-szano na stypę. Przypominała ona wystawne przy-jęcia, opływające w jedzenie i napitki, na których pito na cześć zmarłego. Jak czytamy u Kuchowicza „(…) kiedy się rozochocono, kiedy zadymiły ły-siny, zaczynano pić na umór (…) rozbrzmiewały śmiechy i stypa przemieniała się hulaszczy ban-kiecik10”. Pomimo takiego zakończenia pogrzebu, żywi czcili pamięć zmarłych poprzez budowanie wspaniałych pomników nagrobnych lub umiesz-czając w kościołach epitafia. Często służyły ku temu portrety trumienne, ściągnięte z trumny. Staropolskie pogrzeby, zwłaszcza bogatej społecz-ności, były barwnymi i zachwycającymi widowi-skami. Pomimo różnic w ich przebiegu, cechował je szacunek wobec zmarłego oraz religijny cha-rakter. Pewne elementy ceremonii pogrzebowych sprawiały, iż wyróżniały się one na tle epoki. Nie-stety współczesne pochówki pozbawione są specy-ficznego kolorytu, który cechował słynną sarmacką pompa funebris, element kultury, który odszedł na zawsze wraz ze światem Panów Pasków.

7 Cyt.za: Z. Kuchowicz, dz.cyt., s. 2758 Cyt.za: J. A. Chrościcki, dz.cyt,. s. 529 Cyt.za: J. A. Chrościcki, dz.cyt,. s. 5210 Cyt.za: Z. Kuchowicz, dz.cyt., s. 277

Castrum doloris Marii Klementyny Sobieskiej, ilu-stracja do luksusowego wydawnictwa pt. Parentalia Mariae Clementinae Magn. Britan. Franc. Et Hibern. Re-gin. Jussu Clementis XII Pont. Max., które ukazało się w Rzymie w 1736 r. u Giovanniego Marii Salvioniego, określanego jako „stampator Vaticano”

wila

now-pa

lac.pl

Page 16: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

30 31

W przeciwnym razie nasuwa się wniosek, że Ro-sja przejęła kontrolę nad Rzeczpospolitą, a póź-niej dobrowolnie podzieliła się Polską z Prusami i Austrią. Pozornie tak to wyglądało, ale faktycz-nie było inaczej. No bo proszę pomyśleć: które państwo dzieli się tak po prostu terytorium za-leżnym? Jak można być krajem zależnym od jed-nego państwa, ale podzielonym już przez trzy? W bezlitosnej rozgrywce politycznej gracze dzielą się czymś między sobą wtedy, gdy jeden z nich nie może tego czegoś kontrolować w pojedynkę.Słowem–kluczem jest „protektorat”. Oznacza on zależność jednego państwa od drugiego, władzę i kontrolę silniejszego nad słabszym.W zasadzie mógłbym już skończyć nasze rozwa-żania o istnieniu protektoratu, gdyż jego definicja pokazuje, że nie istniał w przedziale czasowym kończącym się na III rozbiorze. Aby jednak nie pozostawić wątpliwości, prześledźmy stosunki polsko–rosyjskie w XVIII wieku. Zacznę od rzą-dów Augusta II, bo niektórzy początku rzekome-go protektoratu dopatrują się już w 1717 r., a więc w postanowieniach Sejmu Niemego.W osiemnaste stulecie Rzeczpospolita i Rosja wkroczyły jako państwa o równym statusie, może nawet z przewagą Polski, gdyż otaczała ją jeszcze sława Sobieskiego i patrzono na nią z respektem. Taka ocena jest zbieżna z poglądem autora bio-grafii Karola XII, Zbigniewa Anusika, który napi-sał, że król szwedzki w początkach wielkiej wojny północnej za groźniejszego przeciwnika uznawał właśnie Rzeczpospolitą. Być może przyczyniła się do tego pamięć o Janie III, który jeszcze nie tak dawno obronił Europę przed muzułmanami.Skomplikowane losy wielkiej wojny północnej spowodowały, że Rzeczpospolita wyszła z niej osłabiona i z pustymi rękoma, a Rosja ze znacz-nym zyskiem. W trakcie niej obniżyła się ranga Polski – od sojusznika rosyjskiego w 1704 r. do państwa bez króla, któremu Piotr I zaleca róż-nych kandydatów do obioru na tron. Początku protektoratu dostrzega się we wspomnianym już Sejmie Niemym. Powodem tego jest powszechnie panująca opinia, iż Piotr I stał się gwarantem jego postanowień i ustroju Polski. Jest to błąd. Wład-ca Rosji nie był żadnym gwarantem, lecz jedynie mediatorem. Jeśli ktoś jednak nadal ma wątpli-wości, to warto przypomnieć pewną konstytucję sejmową z 1717 r. – o przyłączeniu Kurlandii do

Rzeczpospolitej po śmierci ostatniego Kettlera – Ferdynanda, który przebywał ówcześnie w Gdań-sku. Władzę w Kurlandii sprawowała wtedy wdo-wa po Fryderyku Wilhelmie, mianowicie Anna Iwanowna, bratanica Piotra I, późniejsza cesarzo-wa Rosji. Od kiedy rosyjski protektorat uchwala konstytucję sejmową, która godzi w rosyjskie in-teresy? W 1726 r. sejm postanowił o przyłączeniu Kurlandii do Rzeczpospolitej.Nie można jednak zaprzeczyć powiększającym się wpływom rosyjskim w Polsce. Dlatego też August II podpisał w 1719 r. antyrosyjski traktat wiedeński, który spowodował wycofanie się wojsk Piotra I z ziem Rzeczpospolitej. Zatem wpływy te ponownie nie można nazwać protektoratem, bo od kiedy państwo zależne powoduje wycofanie wojsk tego silniejszego?Kolejnym dowodem na istnienie protektoratu jest często słynny traktat trzech czarnych orłów z 1732 r. Problem w tym, że… on nigdy nie został ratyfikowany. W tym traktacie postanowiono, że po Auguście II królem Polski nie może zostać ani jego syn, ani Stanisław Leszczyński. Jednak nie podpisał go w Berlinie poseł rosyjski, nie ratyfi-kował też tego traktatu żaden z władców trzech państw ościennych.Elekcję po śmierci Augusta II również wskazuje się jako potwierdzenie protektoratu, lecz zwróć-my uwagę na kilka spraw. Po pierwsze – szlachta obrała Stanisława Leszczyńskiego, a był on kan-dydatem bardzo niechcianym przez Rosję i Au-strię. Po drugie, obalenie Leszczyńskiego i wpro-wadzenie na tron syna Augusta II dokonało się po wojnie domowej, walkach w trakcie konfederacji dzikowskiej, a przecież gdyby rzeczywiście istniał protektorat, nie byłoby obioru Leszczyńskiego i wojny domowej.Jednak jeśli ktoś nadal uważa, że był to protekto-rat, to przypomnijmy, że znaczna część panowa-nia Augusta III to zabiegi o aukcję wojska, której absolutnie Rosja nie popierała, poza tym Rosja stronnictwa prorosyjskiego upatrywała w opozy-cyjnej Familii, a przecież skoro miał ów protek-torat istnieć, to i król powinien mieć nastawienie prorosyjskie, bo przecież był przez Rosję na tron wprowadzony i rzekomo przez nią kontrolowany (skoro funkcjonował protektorat). Zatem Rosja powinna wpływać nie tylko na opozycję, ale na całość stosunków w Rzeczpospolitej.

W finale tegorocznej Olimpiady Historycznej temat pracy pisemnej z epoki nowożytnej brzmiał: „Rzeczpospolita i Rosja w XVIII wieku – od protektoratu do rozbiorów”. Był bardzo intrygujący, bo… nieprawdziwy. Protektorat nigdy nie zaistniał.

Jakub WITCZAK

Rzeczpospolita protektoratem Rosji?

A. K

uras

insk

a/Dy

mitr

Lew

icki, Ka

tarzyn

a II p

rawo

dawc

zyni;

Thom

as K

itch

in-Wikiped

ia.org

hi sto ria

Page 17: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

32 33

Brak protektoratu, a więc całkowitej kontroli potwierdzają także tajne instrukcje Katarzyny II z 6 XI 1763 r.:

„Nie ignorujcie tego, że pomimo tak wielkiego i tak długiego wpływu Rosji na rządy w Polsce, naszym poprzednikom nie udało się uzyskać od tej republiki potwierdzenia tytułu cesarskiego. (…)Możemy tylko przypisać gwałty na naszych pod-danych i naruszenia integralności naszych granic, chwiejnemu systemowi politycznemu, który istniał pomiędzy innymi państwami. Poprzedni król Pol-ski, elektor Saksonii brał w nim udział. Wydawa-ło się, że nasza polityka powinna być prowadzona dwutorowo, to znaczy, że należało mieć na wzglę-dzie nasz zrozumiały związek z Rzeczpospolitą Pol-ską, i własne interesy króla Polski, który z tytułem elektora Saksonii wiązał swoje interesy dziedziczne z interesami tronu elekcyjnego. Byliśmy więc zmu-szeni, do wyrażania naszej przychylności dla króla Polski i odkładać nasze własne interesy z Rzecząpo-spolitą do czasu przyszłych wypadków. (…)Od czasu ostatnich lat panowania Augusta II do-brze wiadomo, do czego zdolny jest obcokrajowiec wybrany królem Polski, posiadający swoje państwo dziedziczne i dochody. To, że niedawno zmarły Au-gust III, niczego nie dokonał, wynikało z indolencji jego charakteru, z faktu, że jego minister był nie-stały, rozrzutny i pochłonięty niskimi intrygami. Jest także prawdą, że wydarzenia zawsze obracały się na jego szkodę. Z drugiej strony zabrakło mu czasu, by dojść do jakiegoś dobrego wyniku”.

August II i August III będąc elektorami Saksonii, a więc mając w tym państwie stałe oparcie, mo-gli prowadzić niezależną od Rosji politykę (woj-ny śląskie, wojna siedmioletnia), politykę także antyrosyjską czy kłócącą się z interesem Rosji (traktat wiedeński z 1719 r., plany elekcji viven-te rege i projekty aukcji wojska za panowania Augusta III). Dlatego też Katarzyna II uznała, że najlepszym kandydatem do objęcia tronu po Au-guście III będzie ktoś niezbyt zamożny – ktoś, kto tylko jej będzie zawdzięczał koronę:

„Po zgłębieniu wszystkich motywów i nie wdając się we wszystkie możliwości jest prawdopodobne i nieodzowne, że osadzimy na tronie polskim przy-chylnego nam „Piasta”, użytecznego dla naszych rzeczywistych interesów, jednym słowem człowieka, który tylko nam zawdzięczać będzie swoje wynie-sienie. W osobie stolnika litewskiego hrabiego Po-niatowskiego, znajdujemy wszystkie warunki nie-zbędne dla naszej przychylności i w konsekwencji postanowiliśmy wynieść go na tron polski.W sposób stanowczy ogłosicie [von Keyserling i Repnin] kandydatowi, nasze zamiary osadzenia go na tronie, środki, których użyjemy do tego celu i co w sposób szczególny powinno go przekonać do naszych zamiarów, to że jeśli pieniądze, których użyjemy do osiągnięcia naszego celu zdadzą się na nic, użyjemy wtedy wszystkich zasobów, jakie powierzyła nam Opatrzność. To powinno go prze-konać, bowiem sam nie miałby ani pretekstu, ani środków, żeby to osiągnąć. Wszelako, jako, że nasze zamiary i środki, wymagać będą wzrostu opodatko-wania naszych wiernych poddanych, powodowana naszym macierzyńskim sercem, uważamy, że mają prawo wymagać od nas dla nich samych i swojej oj-czyzny jakiejś rekompensaty ofiar jakie dla składa-ją. Wynika stąd, że honor i wdzięczność kandydata powinny być poważnie brane pod uwagę, że nasz własny interes i poparcie jakiego mu udzielamy, zostaną przez niego docenione, i że zawsze będzie działał dla utrzymania pokoju i najściślejszych sto-sunków przyjaźni i dobrego sąsiedztwa pomiędzy Rzecząpospolitą i naszym imperium. W tym celu, odpłacając się za nasze dobrodziejstwa, natych-miast po wyniesieniu na tron, zakończy wszystkie spory tyczące się delimitacji granicy pomiędzy na-szym imperium i Polską, stosownie stosownie do sprawiedliwości i naszej pełnej i całkowitej satysfak-cji. własnym interesem, że w czasie trwania swoich rządów będzie miał na uwadze interes naszego im-perium jako swój własny, że będzie wypełniał nasze słuszne zamiary, wbrew wszystkim okolicznościom, zachowując szczere przywiązanie do naszej osoby”.

Wdzięczność i słaba pozycja wśród szlachty na-stępcy Augusta III – Stanisława Augusta – miała wreszcie gwarantować Rosji kontrolę nad Polską, dlatego też Katarzyna II doprowadziła do osadze-nia na polskim tronie Poniatowskiego. Miał być król narzędziem w polityce rosyjskiej, zapewnie-niem, że w Polsce już nic antyrosyjskiego się nie wydarzy, a sama Rzeczpospolita będzie protekto-ratem Rosji. Miał, lecz nie był.W moim ostatnim artykule w Kwartalniku Sar-mackim opisywałem działania Stanisława Augu-sta po wstąpieniu na tron, ale przypomnę je jesz-cze, bo to ważna kwestia.Fundamentami polityki rosyjskiej odnośnie Pol-ski było zachowanie wolnej elekcji, liberum veto i niskiej liczebności wojska. Takie właśnie cele wy-znaczyła Katarzyna we wspomnianej instrukcji:

„Bezkrólewie w Polsce i wybór nowego króla są wydarzeniami najważniejszymi dla rzeczywistych interesów naszego imperium, dotyczy integralności naszych granic i specjalnych korzyści, jakie są skut-kiem naszego bezpośredniego wpływu na system polityczny całej Europy. (…)Gdyby pozwolono na elekcję w jednej rodzinie, wkrótce przerodziła by się ona w prawdziwie dzie-dziczną. Rzeczpospolita Polska nie posiada dość sił wewnętrznych, by zdołała się oprzeć temu niebez-pieczeństwu, lub powstrzymać gwałty, które mogły-by być zadane jej prawom i konstytucjom. Nie moż-na jej porównywać z Rzeszą Niemiecką. W związku z tymi rozważaniami, z powodu naszej pozycji i są-siedztwa, powinniśmy zwracać całą naszą uwagę, by teraźniejsza forma rządu polskiego pozostała w zupełności nienaruszona, by nie zmieniło się pra-wo jednomyślności na sejmach, by nigdy nie zwięk-szono liczebności sił zbrojnych. Na tym zasadza się fundament naszej polityki imperialnej, za pomocą czego bezpośrednio oddziałujemy na politykę euro-pejską”.

I król – zaraz po objęciu władzy – przystąpił do reform. W 1766 r. Andrzej Zamoyski zaprezen-tował projekt wprowadzenia zasady uchwalania większością głosów w sprawach ekonomicznych.

Ciężko nie zgodzić się z opinią Mariusza Markie-wicza, którą zamieścił w swojej książce Historia Polski 1492–1795: „Można było podciągnąć pod to [pod sprawy ekonomiczne] bardzo wiele, np. uchwalanie podatków i byłoby to faktyczną likwi-dacją liberum veto”.Rosja i Prusy nie chcąc do tego doprowadzić za-groziły wojną. Od kiedy państwu zależnemu gro-zi się wojną? Właśnie fakt, że Polska protektora-tem Rosji nie była; że Stanisław August nie działał jak osoba zależna od Katarzyny II; że nie spełnił jej oczekiwań, spowodował ową groźbę.Widząc, że król nie gwarantuje kontroli nad Rzeczpospolitą, wyciągnięto na wierzch sprawę innowierców. Chęć przyznania im praw politycz-nych nie była spowodowana jakąś wybitnie to-lerancyjną postawą Rosji, lecz próbą stworzenia stronnictwa, które w końcu będzie gwarantować rosyjskie wpływy w Polsce: „Sprawa dysydentów bynajmniej nie ma być pretekstem do rozkrzewie-nia w Polsce naszej wiary i protestanckich wierzeń, lecz jedynie dźwignią gwoli pozyskania, za pomo-cą naszych jednowierców i protestantów, silnego i przyjaznego stronnictwa z prawem uczestniczenia we wszystkich polskich sprawach” (Panin w liście do Repnina).Mamy zatem koniec lat 60. XVIII wieku i nadal Polska nie była rosyjskim protektoratem. Ow-szem, wpływy Rosji zdecydowanie wzrosły od początku stulecia, lecz nadal zależność ta nie wy-czerpuje definicji protektoratu.I tak nadszedł przełom 1767/1768 r. i słynny sejm. Sejm, który uchwalił prawa kardynalne gwaran-towane przez Katarzynę II. Oficjalnie Rzeczpo-spolita stała się protektoratem Rosji. Faktycznie wybuchła wojna. W tym samym czasie, gdy sejm zatwierdzał prawa kardynalne, zawiązała się kon-federacja barska, która podjęła kilkuletnią walkę z Rosją.

„Szczęk broni rzeź obywatelów, napełniony kraj cały obcem, a z naszych majątków karmionem i płatnem wojskiem, od wszystkich sąsiedzkich gra-nic zatargi, najsolenniejszych traktatów złamanie, wolność u stóp tyranii i jedynowładztwa konają-ca, prawa kardynalne dawne zdeptane, nowe na ubezpieczenie gwałtem osiągnionego dostojenstwa

Page 18: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

34 35

i wciągnienie wolnej Rzplitej w podległość potencji moskiewskiej spisane, religia święta rzmska katoli-cka panująca wzgardzona, pakta przez siebież pod bronią ułożone, tron, wszystkich tyranów przykła-dem, nadworną i obcą bronią strzeżony, senatoro-wie i poseł z krzesła i miejsca swojego świętokradz-ką ręką wydarci, lud cały w rozpaczy, prowincje Rzplitej (czego świadkiem Kurlandia i Ukraina) Moskwie poddane, po całym kraju wszerz i wzdłuż zajęty pożar; słowem, płacz, nędza, ubóstwo, spu-stoszenie, zabójstwa, gwałt, niewola, kajdany, łańcuchy, spisy, noże, pale, haki i różnego rodzaju okrucieństwa instrumenta, są to właściwe i istot-ne znamiona Stanisława Poniatowskiego, intruza i uzurpatora tronu polskiego!Wzywamy was, współbracia i przezacni obywate-le... Złóżcie tę szkodliwą dotąd z nieprzewidzianych pobudek bezczynność waszą, ocućcie dziedziczną przodków waszych gorliwość, męstwo i rezolucją, łączcie wspólny oręż, podnieście ramię, w krwi de-klarowanego przyjaciela Moskwy, a kraju nieprzy-jaciela i tyrana, Stanisława Poniatowskiego zmyjcie hańbę i obelgę narodu...”

Który kraj zależny walczy i uchwala detronizację kogoś, kto został mianowany przez protektora? Wojna barska skończyła się rozbiorem Polski. Dopiero w połowie 1771 r. Rosja pierwszy raz nie odrzuciła pruskich propozycji rozbioru. Wcześ-niej politycy rosyjscy podejmowali próby pacyfi-kacji Polski, bo rozbiór byłby oznaką słabości Ro-sji, brakiem jej odpowiedniej siły na utrzymanie w ryzach Rzeczpospolitej.Rozbiór to dowód na to, że protektorat istniał tylko na papierze. Katarzyna II nie była w stanie opanować sytuacji w naszym kraju i dlatego do-szło do rozbioru pomiędzy Rosją, Prusami i Au-strią. Podział Polski nie był sukcesem Rosji, lecz klęską jej polityki wobec Rzeczpospolitej. Kata-rzyna II doprowadziła do takiej sytuacji, w której nie było innego wyjścia niż zmniejszenie obszaru jej – nie tak silnych, jak się okazało – wpływów.Protektoratu doszukuje się w czasach po I rozbio-rze, jednak należy pamiętać, że gdy tylko Rosji przytrafiły problemy związane z polityką zagra-niczną (wojna z Turcją, później także ze Szwecją),

w Polsce obalono Radę Nieustającą, uchwalono aukcję wojska i Konstytucję 3 Maja, a także pod-pisano sojusz z Prusami. Tak czyniło państwo rzekomo zależne… Kolejny rozbiór dokonał się pomiędzy Rosją i Prusami – Rosja nie mogła opa-nować Polski w latach 1792–1793.Następnie w malutkim, oficjalnie zależnym pań-stwie polskim wybuchło powstanie kościuszkow-skie. I znów nastąpił rozbiór. Tym razem ostatni.W wyniku rozbiorów Rzeczpospolita zniknęła z mapy Europy. Polski nie podzielono dlatego, że była protektoratem rosyjskim; ze względu na jej słabość. Rozbiory dokonały się, bo protektorat nie miał miejsca. Gdyby Rosja całkowicie panowała nad Polską, nie byłoby rozbiorów. Nie panowała, więc nastąpił podział Rzeczpospolitej. Nie negu-ję dużych wpływów rosyjskich w naszym pań-stwie – owszem, były, ale nie wyczerpują defini-cji protektoratu. Zatem temat powinien brzmieć: „Rzeczpospolita i Rosja w XVIII wieku – bez pro-tektoratu do rozbiorów”.

Od razu uspokajam – w niniejszym tekście nie padnie ani razu słowo polityka. No może z wyjąt-kiem pierwszego i ostatniego zdania tego tekstu. Niemniej – do rzeczy. W dziejach naszego Kwar-talnika nadeszła wiekopomna chwiŁa, a miano-wicie i sam naczelny (nie mylić z ssakiem) posta-nowił w większym stopniu podzielić się swoimi refleksjami. Co więcej, będzie to czynił cyklicznie (w tym miejscu krzyk typu spazmatycznego) na łamach tego drobnego felietonu. Niemniej – do rzeczy (po raz drugi).Kim są tytułowi młodzi, wykształceni z wielkich miast? O przechery republikańskie! o dusze rogate typu niepokornego! Liberusy vetusy! Tak, to właś-nie Wy – Czytelnicy i Czytelniczki Kwartalnika. Nadszedł bowiem czas, aby zajrzeć do statystyk. Z przerażeniem i niedowierzaniem odkryjmy kim jest Sarmata XXI wieku. Do rzeczy (raz trzeci!)Z przeprowadzonej blisko rok temu ankiety oraz statystyk pewnego powszechnie znanego portalu (anty)społecznościowego wynika, że zdecydowa-na większość z naszych Czytelników nie ma wą-sów, a jeśli ma to pokrywa je mleczny nalot. Aż 70% liczy sobie mniej niż 40 wiosen. Tak o to pada mit pierwszy – wąs nie czyni Sarmaty! Wszystko wskazuje też na to, że sarmatyzm to sport męski. Jedynie 26% osób, które nas czytają to białogłowy, które odważyły się odejść od garnków.Pójdźmy dalej w ten palus sarmatica (o inteligen-tna głowo kojarz lub pytaj wujka googla cóż to za twór!). Jakież to szkoły kończyli nasi Sarmaci? Godne to Skargi do Piotra Skargi! Aż 54% pludra-ckim zwyczajem zamiast księgi gotować to je czy-ta i ma wyższe wykształcenie. Co dziesiąty jeszcze je zdobywa tak jak naczelny Kwartalnika serca kobiet (czyli nieudolnie). Gdzież zamiłowanie do zabobonu? „Koń jaki jest każdy widzi” – po cóż Wam więcej? Tak o to pada mit drugi – zabobon nie czyni Sarmaty!

Pocieszmy się jednak miejscem zamieszkania... Wsi spokojna, wsi wesoła! Ale.. Niech to Karol Gustaw świśnie! 64% Czytelników Kwartalnika mieszka w miastach powyżej 500 000 mieszkań-ców! (to są takie w tym kraju?) Jedynie co dziesią-ty broni honoru szlachcica-ziemianina (no, może w gorszym wypadku chociaż zagrodnika). Jedno pozostaje niezmienne – nie czyta nas nikt z Gór-nego Śląska, choć mieliśmy już gości z Tajlandii, Boliwii i RPA. Tak o to pada mit trzeci – Sarmata wyszedł ze wsi, aby wieś wyszła z Sarmaty!Po raz czwarty wróćmy do rzeczy. Jakiż jest więc wizerunek dzisiejszego Sarmaty, którego jakże sprytnie utożsamiamy z Czytelnikiem Kwartal-nika? (wszak wiadomo, że kto nas nie czyta ten kiep, infamis i pludrak orderowy). Chyba nikt nie oczekuje odpowiedzi w tym jakże krótkim i chaotycznym felietonie. Niemniej miło jest zo-baczyć, że nie taki straszny Sarmata jak go malują. Zgrozą może napawać jedynie pytanie o to, co nas naprawdę łączy. Być może niczym nie różnimy się od miłośników jakiegoś brazylijskiego seria-lu, którzy nie czują ze sobą innej więzi niż tylko wspólne zamiłowanie do takiego, a nie innego wątku telenoweli. Sarmatyzm to rzecz niełatwa do lubienia – różnorodność jego współczesnych wymiarów sprawia, że ciężko znaleźć wspólny mianownik dla dystyngowanego miłośnika twór-czości Morsztynów, krzywiącego się na słowo „poliester” rekonstruktora czy oczytanego w Ko-mudzie graczu Veto!. Wspólny mianownik zna-leźć trudno, ale niczym błędni rycerze musimy wierzyć, że uda się go znaleźć. Od czego mamy tak znamienitych, burzących stereotypy, Czytel-ników? Z Wami z pewnością przegonimy wkrótce „Politykę”, „Gościa Niedzielnego” i (po raz piąty) „Do Rzeczy”.

Młodzi, wykształceni z wielkich miast...

felieton

Dominik robakowski

Bomb

karn

ia.pl, 2

x

Page 19: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

36

w alkowie

37

Pasy te były bogato zdobione ornamentami i mo-tywami roślinnymi. Prócz oczywistych i znanych wszystkim wpływów tureckich i perskich, znaj-dziemy też nawiązania do motywów pochodzą-cych z Francji i oczywiście samej Polski (na pasach można odnaleźć chociażby swojsko wyglądające niezapominajki). Pasy były dekorowane w półkola, łuski karpia lub złote krążki zwane dawniej szeląż-kami. Tkany jedwabną nicią był tak zaprojektowa-ny, by można było go nosić w dwóch lub czterech różnych wariantach kolorystycznych. Karmazyno-we barwy były symbolem wojny, złote natomiast noszono w czasach pokoju. Początkowo sprowa-

dzano je z Persji, Indii i Turcji, jednak w połowie XVII w. zaczęto produkować pasy na miejscu z po-wodu wzrostu ich cen1. Z ok. 30 polskich manu-faktur największe znajdowały się w Stanisławowie, Buczaczu, Słucku, Grodnie, Kobyłce, Lipkowie, Gdańsku, Krakowie i Warszawie. Jedna z najsłynniejszych wspomnianych wytwórni została założona przed 1743 r. w Słucku – mieście magnackim, obecnie leżącym w granicach Białoru-si. Początki tej persjarni związane są z braćmi Hie-

1 Sprowadzane pasy kosztowały nawet 500 złotych dukatów, natomiast te produkowane w Polsce ok. 100. Dla porównania pracownik manufaktury miesięcznie zarabiał 4 dukaty.

ronimem Florianem Radziwiłłem oraz Michałem Kazimierzem „Rybeńko”. Trzeba im przyznać, że w tym przypadku „mieli nosa”. Hieronim Florian wyposażył manufakturę w najnowsze urządze-nia (warto przypomnieć, że wywiezienie tkackich warsztatów z Imperium Osmańskiego było zabronione pod karą śmierci). Michał Kazimierz natomiast osobiście szukał tkaczy i jeśli był z nich zadowolony, dokładał wszelkich starań, by chcieli zatrud-nić się u niego. Bracia byli hojni, ale tez wymagający – szkolenie trwało ok. 7 lat. W 1757 roku młodszy z braci wysłał dwóch nie-świeskich tkaczy, by doskonalili swoje umiejętności pod kierow-nictwem wybitnego mistrza Jana Madżarskiego w stanisławow-skiej persjarni Dominika Misjarowicza. Rok później ten spol-szczony Ormianin został zaproszony do rezydencji w Nieświeżu i zaproponowano mu zarządzanie manufakturą. Jak łatwo się do-myślić, umowa została zawarta. Od tego momentu obserwować można największy rozkwit zakładu. W 1778 r. Madżarski przejął persjarnie w dzierżawę, by następnie przekazać ją synowi Leono-wi. Z czasem rzemieślnicy słuccy wykształcili własny styl, który kopiowali prawie wszyscy. Ich pasy można poznać nie tylko po wyhaftowanym podpisie, ale też po charakterystycznych dwóch bukietach goździków. Pod koniec 1790 roku Leonowi Madżar-skiemu nadano tytuł szlachecki za „rozwój rzemiosła w państwie”, w 1791 otrzymał herb Dar, by w końcu w 1792 roku otrzymać stanowisko rotmistrza województwa nowogródzkiego i tytuł ho-norowy szambelana królewskiego. Pod koniec XVIII wieku per-sjarnia zaczęła podupadać, by zakończyć swą działalność w 1846 roku. Jednak to właśnie pasy ze Słucka stały się synonimem pol-skiego pasa kontuszowego. Smutną ciekawostką jest, że w czasach komunistycznych na Biało- rusi masowo wyprzedawano za bezcen lub niszczono wszys- tko to, co miało związek z Polską. Przykry los nie ominął również pasów kontuszowych, które obecnie u naszego sąsia- da znajdują się w ilości pięciu sztuk i czterdziestu niekomplet-nych fragmentów. W tym roku w Mińsku, po prawie 30 latach przeleżanych w magazynie, pokazano jeden ze słuckich raryta-sów. Natomiast w 2011 r. odbyła się prezentacja projektu histo-ryczno-kulturalnego pt. „Słuckie pasy – dziedzictwo narodowe i chluba Białorusi”. Trzeba przyznać, że inicjatywa ta wzbudziła spore zainteresowanie samych Białorusinów, którzy podobno są z nich bardzo dumni.Stare pasy kontuszowe pojawiają się czasem w sprzedaży na au-kcjach sztuki. Jeśli ktoś ma bogatego dziadka z sarmackim wą-sem albo uciułane w skarpecie 15 tys. złotych2 - nic, tylko brać! Jeśli mamy trochę mniej szczęścia możemy pocieszyć się małym Kossakiem lub Nikiforem za marne 5 tys. Może więc przejdźmy od słów do czynów?

2 Za 15 500 zł został zakupiony w Warszawie pas słucki podczas aukcji w Warszawie

Agnieszka KURASIŃSKA

Pas słuckiPas kontuszowy – jedna z najbardziej charakterystycznych części ubioru polskiej szlachty. Tkane głównie przez Ormian, swoje złote czasy przeżyły w późnym okresie saskim. Wiele mówiły o swoim właścicielu – jego bogactwie, statusie społecznym, a nawet wyznaniu. Przy jego wyrobie pracowali tylko mężczyźni, a kobiety nie mogły go nawet dotknąć, by srebrne i złote nici nie straciły połysku.

Gdy Stanisław August Poniatowski otwierał swoją persjarnie w Grodnie, poprosił Radzi-wiłłów o „pożyczenie” mistrza. Karol Stani-sław, król w Nieświeżu i Słucku, odmówił. Obrażonemu Stanisławowi nie pozostało nic innego, jak szukać pomocy gdzie indziej (znalazł ją we Francji).

Słuckie pasy początkowo podpisywane były „Słuck”. W okresie dzier-żawy był to podpis imienny Jana, a za czasów Leona pisane cyrylicą: СЛУЦК (Słuck), ВЪГРАДЕ / СЛУЦКЕ (W mieście Słucku) lub ЛЕО МА / ЖАРСКИЙ ВЪ ГРАДЕ/СЛУЦКЕ (Leon Madżarski w mieście Słucku).

Zdje

cia pa

sów sł

uckich

ze zb

ioró

w Mu

zeum

Nar

odow

ego

w Kr

akow

ie/k

atal

og.m

uzeu

m.kr

akow

.pl/pl

/cat

Page 20: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

38

miej sce

Procesy czarownic stanowią czarną kartę w dziejach wielu społeczności. Co prawda, na wschód od Łaby nie były one rzeczą powszechną, niemniej docierały także na teren dawnej Rzeczypospolitej. Nie ma wielu miejsc, które przypominałyby o tych wydarzeniach. Wyjątkiem zdaje się być wieś Gorzuchowo, gdzie 30 września 1761 roku doszło do jednej z ostatnich egzekucji domniemanych czarownic.

Właścicielami Gorzuchowa byli wtedy bracia Bartłomiej, Jan i Tomasz Szeliscy i to oni w naj-większym stopniu odpowiadają za tragedię sprzed dwustu pięćdziesięciu lat. Nie wiemy co skłoniło ich do tak radykalnych działań. Wszystko zdaje się wskazywać, że była to prywatna zemsta. Być może kobiety wiedziały za dużo? Być może nie dały się uwieść? Być może braciom zależało na ich gospo-darstwach? Tego nie wiemy. Wiemy jedynie, że byli oni bardzo zdeterminowani w swoich działa-niach. Najpierw wnieśli sprawę do sądu w Gnieź-nie, a gdy ten odmówił, udali się do Pobiedzisk. Tam również nie dano wiary ich oskarżeniom. Dla chcącego nie ma jednak nic trudnego – w końcu wniosek o proces został przyjęty przez lokalny sąd w miejscowości Kiszków.

Dominik ROBAKOWSKI

Gorzuchowo

DOJAZDZ Gniezna kierujemy się drogą wojewódzką nr 190 do Kłecko. Na skrzyżowaniu w Polskiej Wsi skręcamy w lewo i przejeżdżamy ok. 4 km. Miejsce spalenia znajduje się ok. 2 km od głównej drogi. Na szczęście z łatwością za-uważymy prowadzący do niego kierunkowskaz.Warto zobaczyć W okolicy:kłecko – XVI-wieczny kościół św. Jerzego i św. Jadwigi. Jest to pierwszy przystanek na liczącym sobie 1,5 km Szlaku Kłeckich Świątyń.zakrzewo – odrestaurowany XIX-wieczny pałac Węgierskich oraz zabytkowe zabudowania dawnej gorzelniWaliszewo – XVIII-wieczny drewniany kościół

A. K

uras

insk

a, 2

x

Łącznie o czary oskarżono dziesięć kobiet – Pe-tronelę Kusiewę, jej córkę Reginę, Marjannę „ow-czarkę” i jej córkę Katarzynę, Reginę Śraminę, Małgorzatę Błachową, Zofię Szymkową, Katarzy-nę „dziewkę”, Banaszkę Piechową i „starą” Do-rotę. Zainteresowane nie przyznały się do winy, podobnie niewiele wniosły zeznania świadków. Dopiero po trzykrotnych torturach zgodziły się ze wszystkimi stawianymi im zarzutami. Oskar-żano je m.in. o wyrabianie mikstur „z kobylich łbów, żmijów, wężów i wilczej łapy” czy kradzież Najświętszego Sakramentu. Zgodnie z ówczes-nym przekonaniem mogła spotkać je tylko jedna kara – śmierć na stosie. Na miejsce stracenia wy-brano jedno ze wzgórz górujących nad wsią. Sza-leństwo próbował jeszcze powstrzymać proboszcz Przedziński z pobliskiego Kłecka. Gdy przybył na miejsce było już jednak za późno.Dziś w miejscu, gdzie doszło do tragedii znajduje się sosnowy las. W jego centrum stoi drewniany krzyż oraz tablica z haniebną decyzją sądu kisz-kowskiego. Za nimi umieszczono dziesięć głazów – osiem dużych i dwa małe symbolizujące ilość i wiek ofiar (najmłodsza z nich miała 13 lat). Nie-daleko znajduje się także pomnik nastoletniej zie-larki oraz tablica informacyjna postawiona przez starostwo powiatowe. Jeśli wierzyć legendzie jedna z ofiar miała prze-kląć w ostatnich słowach Kiszków, mówiąc, że straci ono prawa miejskie i zmieni swoją nazwę. Stało się tak istotnie, gdy w czasie zaborów nazwę miejscowości zmieniono na Welnau, a nawet dziś brzmi ona inaczej niż pierwotnie.Cała sprawa budziła powszechne oburzenie już w momencie, gdy miała miejsce. Ludzie zaczę-li zdawać sobie sprawę, że oskarżenia o czary są najzwyklejszym zabobonem. Do ostatniego pro-cesu na terenie Rzeczypospolitej doszło w 1775 roku w Doruchowie koło Ostrzeszowa, gdzie mia-no uśmiercić aż 14 kobiet. Nic dziwnego, że odby-wający się kolejnego roku sejm zakazał stosowania

kary śmierci w stosunku do oskarżonych o czary. O dziwo było to posunięcie nowatorskie. Wystar-czy podać dla przykładu, że sąd brytyjski jeszcze w czasie II wojny światowej sięgał po oskarżenie o czary - ostatecznie przestały być one przestęp-stwem w tym kraju dopiero w 1951 roku!

Miejsce spalenia do dziś nazywane jest Kusiem. Być może nazwa wzięła się od „kuszenia”, gdyż niejednokrotnie spotykamy się z informacjami o działaniu w tym miejscu sił nieczystych. Być może jednak miejsce to zawdzięcza swoją nazwę dwóm kobietom o takim nazwisku, które znala-zły się w gronie ofiar.

39

Page 21: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

40

I nastał nowy rok. Wiosną lokalne plotki donosiły o postępach w śledztwie w sprawie hajdamaków. Uj-mowano jednego po drugim, a następnie wieszano, lub poddawano śmierci kwalifikowanej, tzn. wbiciu na pal. Szlachta doszukiwała się w tym własnej zasłu-gi, jakoby miała koordynować swoje działania i wspól-

nymi siłami wszystkich kresowych województw po-dejmować skutecznie działania przeciw kozackiemu hultajstwu. Rzeczywistość była jednak zgoła inna…Jak przed kilku miesiącami i teraz w stronę Połonnego wracało dwóch jeźdźców. Różnica była taka, że byli to teraz osławieni łowcy. Stały już zdaje się punkt posto-

Grzegorz SZyMBORSKI

opowiadanie

Nieuchwytnycz. 2

41

jowy stanowiła karczma „Na czarcim polu”. Podróżni pozostawili konie w stajni i weszli do budynku. W po-mieszczeniu zastali dwóch Polaków i tych samych Ru-sinów, którzy podczas pierwszej obecności w gospo-dzie wszczęli burdę! Schulstenberg i Jan nie zamierza-li tutaj pozostać. Niemiec zatrzymał się w gospodzie tylko po to, aby nasycić konie i przysiąść na chwilę w zaciszu oberży. Odjechaliby bez jakiegokolwiek nie-pokoju, gdyby nie fakt, iż rządcą tego przybytku nie był znany im szynkarz…Albert i jego polski towarzysz siedli w tych samych miejscach, co feralnego jesiennego wieczora. Obaj wbili wzrok w gospodarza. Nie był to Żyd, bo bez charakte-rystycznych baków. Polak tym bardziej, bo gadał po ru-sku. Czuprynę miał ogoloną, jeno kępka włosów mu się ostała w formie osełedca. Miał również gęste zakręcone wąsy. Źle mu z oczu patrzyło. Co i rusz łypnął okiem na gości. Niemiec szepnął coś na ucho Wilczewskiemu, po czym Polak przywołał karczmarza ruchem dłoni. Go-spodarz niechętnie wyszedł zza kontuaru i wsparł się dłońmi o ławę przy stoliku podróżnych.– Czego waszmościowie sobie życzą? – zapytał, pa-trząc to na Schulstenberga, to na Jana.– Chcielibyśmy się czegoś dowiedzieć o tej okolicy – wyjaśnił Wilczewski.– To waszmościowie pierwszy raz tutaj? – zdziwił się oberżysta.– Poniekąd – odparł Jan. – Waść pewnie od dawna tutaj szynkuje, wie zapewne co dzieje się w okolicy i jakie opowieści towarzyszą tym ziemiom.– Nic szczególnego – wzruszył ramionami Rusin. – Tyle, że hajdamaków dosyć często w tę zimę i na wios-nę szlachta na tamten świat wysyłała. Ale Iwana Czu-pryny mimo to nie ujęto…– Bo w strachu o własną skórę zaszył się na Zaporożu. To pewne. Tylu jego kompanów powiedziało prawdę o kryjówkach, współtowarzyszach, że poczuł się za-grożony. – Skąd waszmość jest pewien, że nie przybywał ot tak, na Siczy? Że nie zimował nad Dnieprem i zbierał siły na kolejne wyprawy?– Rosjanie przeczesują Lewobrzeże. Tam nawet teraz ten hajdamaka nie był bezpieczny. Krył się i zmieniał kryjówki, które jedna po drugiej były przeczesywane przez wojsko koronne. – Skąd waszmościowie to wszystko wiedzą? – gospo-darz nie krył zdziwienia i zachwytu tymi nowinami.– Gazety – odparł Wilczewski. – Nieco bardziej wia-rygodne źródło informacji, niżli słowa pijanych gości karczemnych – dodał Polak.

– Ma waszmość absolutną rację – zgodził się szyn-karz. – Tak mi waszmościowie humor poprawili, że na mój koszt dostaną panowie jadło! – oznajmił Rusin, po czym odwrócił się i uśmiechnąwszy się pod nosem poszedł na zaplecze.

Jan i Albert przejeżdżali właśnie przez ogród ciągnący się po obu stronach drogi, prowadzącej do rezyden-cji Lubomirskich w Połonnem – ukochanego dwo-ru księcia Antoniego. Nadeszło lato. Drzewa zaczęły owocować. Woń kwiatów odurzała przybywających w parku gości. Bujne latorośla oplątujące altany, szu-miące na lekkim wietrzyku mocno zielone liście oraz szum wody wydobywającej się z majestatycznej fon-tanny, tworzyły sielankowy nastrój. Konie powoli stą-pały po żwirowej dróżce prowadzącej do magnackiego pałacu. Kolorowe ptaszki przysiadały na bujnych gałę-ziach i upiększały ten swoisty Eden swym delikatnym i melancholijnym śpiewem. Jan miał szeroki uśmiech na twarzy. Jedną ręką złapał się za biodro i dumnie jechał w stronę dworu. Przyjazną atmosferę potęgo-wał widok szczeniaczków niezgrabnie przebierają-cych łapkami pośród najrozmaitszego kwiecia i traw. Swymi nieporadnymi ruchami, wydawanymi piskami oraz merdającymi ogonkami wzruszały gości. W koń-cu podróżni zajechali na podwórze. Obaj wbili wzrok w monumentalną siedzibę Lubomirskich. Nim zdąży-li zsiąść z koni, drzwi dworu otworzyły się i z budynku wyszło kilku lokai oraz stajenny. Jeden ze sług, ubrany na czarno, podszedł i skłonił się gościom. – Witamy z powrotem, wasze miłości – ukłonił się mężczyzna. – Książę już na was czeka – dodał lokaj. Mówił z typowym angielskim akcentem. Nazywał się Gerard i był jednym z nielicznych zagranicznych pracowników. Obecność obcego zdawała się nadawać temu miejscu nieco egzotyki. Schulstenberg zeskoczył z wierzchowca. Nim zdążył rozkazać Wilczewskiemu zająć się końmi, stajenny Lubomirskich odebrał uzdę z rąk Saksończyka. Jan postanowił pomóc chłopcu stajennemu i razem z nim zabrał zwierzęta do przeznaczonego dla nich pomiesz-czenia. Niemiec ruszył schodami do wnętrza budyn-ku, zostawiając uprzednio jednemu z kamerdynerów swoje wierzchnie okrycie. Został zaprowadzony przez Gerarda do sali obiadowej, gdzie miał już przyjemność przebywać podczas poprzedniej wizyty. Przekroczyw-szy próg pomieszczenia, Sas ściągnął z głowy trikorn i ukłonił się domownikom do samej ziemi. – Pan Albert! – odezwał się uradowany Marcin. – Jak miło pana znowu widzieć!

Kula

wka

kole

jna/

wila

now-pa

lac.pl

Page 22: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

42

Chłopak wstał z fotela i podszedł uścisnąć dłoń gościowi. – Wzajemnie, młodzieńcze – odparł Schulsten-berg, odwzajemniając uśmiech. Sas zbliżył się do księcia starosty i wymienił z nim uprzejmości. – Winszuję owocnego przedsięwzięcia – pogratu-lował stary Lubomirski, mając oczywiście na my-śli kilkumiesięczne utarczki z Kozakami.– Wszystko to po to, aby zapewnić spokój tym zie-miom i jej mieszkańcom – odrzekł Albert.– Obycie i dobre maniery to to, co w panu szcze-gólnie cenię – uśmiechnął się Marcin.– Każdy z nas stara się obcować z podobnymi ludź-mi. – Albert spojrzał na oberlejtnanta. – Pozwólcie waszmościowie, że przejdę do spraw niecierpiących zwłoki – powiedział Saksończyk odwracając się do starosty. – Czy współpraca z gubernatorem Kijowa przyniosła jakieś rezultaty?Ojciec i syn spojrzeli po sobie. – Zimowe przeczesywanie Siczy przez Rosjan nie przyniosło efektu. Ani śladu Czupryny.– Nie ma możliwości, aby jednym z zabitych przez pana hajdamaków był właśnie on? – zapytał Mar-cin.Schulstenberg przecząco pokiwał głową. – Wo-bec tego musimy się z nim uporać tego lata – skwi-tował książę.– Czy Rosjanie w jakiś sposób pomogli waszej ksią-żęcej mości? – spytał Sas.Antoni wskazał za plecy Niemca, gdzie w drzwiach pojawił się wysoki żołnierz w grantowo-beżowym mundurze. Miał kręcone brązowe włosy i krótko ścięte wąsy. Zasalutował Albertowi. – To jest sierżant Michaił Ozogorow, oficer car-ski, którego wraz z oddziałem dragonów użyczyły nam, do czasu pojmania watażki, władze Kijowa.

Wieczorem odbył się uroczysty bankiet z udziałem książęcych i lokalnych oficerów, w tym Ozogoro-wa i przybyłych gości. Głównym tematem rozmów była rzecz jasna planowana akcja przeciw hajda-makom. Wojskowi z niebywałym zaciekawieniem słuchali opowieści Schulstenberga i Wilczewskie-go. Kiedy półmiski z wykwintnymi daniami ustą-piły butelkom wina i nabijanym tytoniem fajkom, do pomieszczenia przyszły dzieci księcia. Starosta przytulił swą córkę na dobranoc i uścisnął syna, lecz nim oboje opuścili zgromadzoną śmietankę oficerską, miecznik koronny wstał z krzesła i za-

stukał łyżeczką o kielich. – Moi drodzy przyjaciele – zaczął Lubomirski. – Mam niebywałą przyjemność ogłosić, iż w przy-szłym tygodniu, ślub brać będzie moja najuko-chańsza córka Magdalena, a wszyscy tu obecni jesteście na tą uroczystość serdeczni zaproszeni. Na sali rozległy się gromkie brawa i gratulacje. Al-bert powstał i ucałował dłoń niewiasty, życząc jej wszelkiej pomyślności. – Mam szczerą nadzieję, że zaszczyci nas pan swo-ją obecnością – rzekła dygając córka Antoniego.– Gdy tylko będę mieć pewność, że żaden hajda-macki furiat nie zakłóci przebiegu celebracji – od-parł, kłaniając się, Sas.

23 czerwca Połonne stało się centrum życia to-warzyskiego na Kresach. Do miasteczka zjeżdżali goście weselni, ciągnący z całej Rzeczypospolitej! Przybył tego dnia gość najważniejszy, który miał pozostać tutaj w przyszłości jako gospodarz – ka-waler Józef Lubomirski, podstoli wielki litewski. Jechał w towarzystwie bratowej, księcia Antoniego Lubomirskiego, wojewody lubelskiego oraz licznej asyście wojska koronnego. Orszak jechał z dóbr dziedzicznych pana młodego tj. z Hrycowa. Przy-był do dworu ukochanej w przeciągu trzech dni. Jó-zef, w paradnym mundurze, na przedzie bogatego korowodu wjechał do miasta. Na powitanie pana młodego załoga zamku w Połonnem dała honoro-wą salwę z armat. Karoce ze znamienitymi gośćmi jechały przez udekorowane miasteczko i przez prze-piękny zielony park rozciągający się przed pałacem. Rezydencja magnacka Lubomirskich zachwycała każdego swym przepychem i bogactwem. Dom panny młodej obejmował sześćdziesiąt pokoi oraz inne pomieszczenia – wszystkie gustownie umeb-lowane i udekorowane dziełami sztuki. W galerii obrazów, obok portretów rodzinnych, figurowały malowidła autorstwa samego Tycjana, El Greca czy Rubensa. Orszak zajechał przed marmurowe schody obsa-dzone elegancko ubranymi sługami księcia. Wszy-scy mężczyźni ubrani w czarne żupany i surduty, z białymi rękawiczkami i spiętymi w harpcapy włosami peruk, z kamiennymi minami stanowili swoistą „dekorację”, jak również byli przygotowa-ni na spełnienie każdego życzenia gości.Józef zsiadł z konia jako pierwszy i ruszył po stop-niach w stronę drzwi. Na powitanie nie trzeba

43

było długo czekać. Zaraz służący przytknęli do ust trąby i zaanonsowali właścicieli dworu. Para ka-merdynerów stojąca po obu stronach wejścia ot-worzyła podwójne drzwi. Naprzeciw gościom wy-szli książę starosta z małżonką i córką. Promien-ny uśmiech pojawił się na twarzy pana młodego, kiedy dostrzegł swoją piękną narzeczoną. Uczynił kilka kroków i kiedy ucałował dłoń księżnej oraz uścisnął dłoń starosty kazimierskiego, przywitał się czule z wybranką, klękając najpierw i całując dłoń, następnie biorąc w ramiona. Później przy-szedł czas na powitanie z pozostałymi. Magdalena dygała kolejnym krewnym i przyjaciołom, w tym stryjowi, księciu Lubomirskiemu, staroście ol-sztyńskiemu, wujowi, panu Ożarowskiemu, oboź-nicowi koronnemu. Spóźniony przybył też wkrót-ce brat Magdaleny, oberlejtnant Marcin. Goście weselni zostali zaproszeni na uroczystą kolację. Iluminacjom pozazdrościć mógł śmiało sam król August Otyły. Biorąc pod uwagę rangę przyjęcia, ilość nagromadzonych środków, znamienite oso-bistości i co ważniejsze, wyśmienite jadło, moż-na by odnieść wrażenie, że zebrani bawią się na którymś z dworów monarszych, nie w prowincjo-nalnym miasteczku na krańcu Europy. Dom i bez gości pełen był ludzi wszelkiego stanu. Na dworze uganiało się mnóstwo szlachty, rezydentów, zausz-ników i pieczeniarzy. Wyjątkowymi względami cieszyli się ludzie związani i zżyci z rodziną Lubo-mirskich: ksiądz Tokarski, który miał zaszczyt od-prawić za trzy dni ceremonię ślubną, pijar Druż-backi i chorąży pancerny Siemoński – sługa, który wykonywał najbardziej skomplikowane zadania księcia Antoniego. Faworytem starosty był też marszałek dworu i przy tym towarzysz pancerny, Maciej Hanicki. Na ten wyjątkowy czas wszyscy oni uwijali się jak w ukropie. Dworzanie i sługi byli na każde skinie-nie gości. Pośród kredencerzy, kucharzy, pajuków i marszałków, dwóch tylko było cudzoziemców: guwerner Gerard oraz kamerdyner Dubois. W ol-brzymiej sali balowej przy suto zastawionych sto-łach zgromadziła się cała familia Lubomirskich. Przy świetle żyrandoli, muzyce książęcej i wojsko-wej orkiestrze towarzystwo przystąpiło do tańca. Jedni zataczali kręgi na parkiecie, inni raczyli ciało jadłem a dusze napitkiem. Jedni skrycie obmawia-li innych gości, tudzież gospodarzy, konwersowali na tematy polityczne, w tym o parcelacji ordyna-

cji Ostrogskich. Dywagowano na temat majątków i przyszłych mariaży, wojskowości i łapania haj-damaków. Każdy gość zajmował się głównie sobą, choć biesiadnicy uwagę powinni skupić na młodej parze. W końcu, to miał być ich czas! Tak przy od-głosie trąb, kotłów oraz salw armatnich zakończył się pierwszy dzień weseliska.

Dwa kolejne dni upłynęły gościom weselnym na nieustannych balach i zabawach. Kapele regimen-towe oraz nadworne umilały ten błogi czas wszyst-kim zebranym. Salw honorowych dawano co nie-miara. Wystrzałów było bez liku, toteż można było odnieść wrażenie, że od końca wojny w obronie tronu polskiego nigdy nie zużyto tyle prochu, co w ciągu tych kilku dni. Mieszkańcy dóbr rodziny Lubomirskich zjeżdżali, aby życzyć szczęśliwości przyszłemu małżeństwu i składać drobne podarki. Była to też okazja, aby skosztować wykwintnych dań serwowanych na dworze, tyle że nie wewnątrz pałacu, a na podwórzu, gdzie lądowały niekiedy całe potrawy nietknięte przez gości, z powodu oszałamiającego wprost jadłospisu. Nawet naj-większy biedak mógł wówczas powiedzieć o sobie, iż „jadał jak polski król”.

Właściwe iluminacje rozpoczęły się 26 czerwca. Około godziny ósmej rano goście zaczęli zjeżdżać na dziedziniec zamkowy. Pochód uświetniało wojsko koronne, równo maszerujące w rytm od-grywanego przez doboszy i fajfrów marsza. Regi-ment hetmański, wojsko z garnizonu połońskiego oraz barskiego, a także starzy przyjaciele księcia Lubomirskiego z wojska maszerowali do twier-dzy. Popis wojska przypominał pamiętne kampa-menty pod Mühlbergiem i Królikarnią. Barwność umundurowania, łopoczące na wietrze chorągwie i regularny stukot pałeczek o membranę kotłów potęgowały podniosły i dumny nastrój.Teraz nastąpił wyjazd pod kościół. Karety, oto-czone przez hajduków, lokajów i paziów, przy-strojone mnóstwem kwiatów i drogich zdobień, wyjechały w stronę świątyni. Przodem jechał po-wóz zaprzęgnięty w cztery białe jak śnieg ruma-ki ze złotymi rzędami i przystrojone kolorowymi piórami. Siedzieli w nim nowożeńcy. W kolejnej karocy znajdował się obóźnic koronny, wuj oraz Marcin, brat panny młodej. W ostatniej, należącej do Antoniego, jechał on sam – miecznik koron-

Page 23: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

44

ny, a także wojewoda lubelski oraz starosta olsztyński. Przed ich pojazdem postępowała kawalkada ofice-rów, tak kawalerii, jak i infanterii. Za wspomnianymi karetami podążały liczne powozy gości, odświętnie ubrani mieszkańcy Połonnego, mnóstwo ludzi ubra-nych po sarmacku. Przed kościołem jezuitów rozległ się dźwięk trąb, kotłów, armat zamkowych i dzwo-nów świątynnych, który rozbrzmiewał póki para nie wysiadła z powozu i nie wkroczyła do kościoła. Nim wszyscy goście z niewyobrażalnym trudem pomieści-li się we wnętrzu, Magdalena została przez kanonika kijowskiego Tokarskiego pobłogosławiona, po czym w zakrystii matka nałożyła jej na głowę koronę ślub-ną. W tym czasie wszyscy goście zajęli już miejsca i oczekiwali na rozpoczęcie ceremonii. Schulstenberg miał zaszczyt siedzieć w pierwszym rzędzie po lewicy księcia Antoniego. Jan znajdował się w drugim, tuż za swoim pryncypałem. Pan młody stał już we właściwym miejscu. Z zakry-stii wyszedł ksiądz i matka Magdaleny. Kapłan zajął się przygotowywaniem ołtarza. Pan młody czekał już na swą przyszłą towarzyszkę życia. Miał na so-bie pancerz husarski, rzecz jasna bez szyszaka, a pod nim karmazynowy żupan uszyty z najlepszego mate-riału. Kiedy ksiądz przyszykował się do odprawienia ceremonii, zapowiedział ślub. Zgodnie z panującymi obyczajami, uczynił to jeszcze dwa razy, nim drzwi do kościoła rozwarły się, a do nozdrzy stłoczonych w tym niewielkim Domu Bożym gości, dobiegł świeży za-pach setek kwiatów. Do świątyni weszła, w otoczeniu licznych dwórek, panna młoda. Paziowie rozwijali sy-stematycznie na posadzce czerwony dywan, po której szła Magdalena. Zebrane na półpiętrze przy organach, kapele: miecznika i podstolego litewskiego, zaczęły grać Veni Creator. Uczestnicy mszy wstawali rzędami, kiedy tylko panna młoda mijała kolejne ławy. Rodzice panny młodej chwycili się za ręce. Bardzo przeżywali to doniosłe wydarzenie i radowali się jak nigdy dotąd.Utwór muzyczny dobiegł końca dokładnie w momen-cie pojawienia się Magdaleny obok Józefa. Podstoli litewski ucałował dłoń niewiasty i wraz z nią zwrócił się ku kanonikowi kijowskiemu. Kapłan zbliżył się do pary. Po jego prawicy znajdował się mężczyzna, po le-wej stronie kobieta. Państwo młodzi wypowiedzieli kapłanowi swoje imio-na. Tokarski przystąpił do ceremonii.– Podług urzędu kościoła świętego, pytam ciebie Jó-zefie i też ciebie Magdaleno, jeśli wy żądacie wstąpić w stadło małżeńskie? – Żądamy – odparli oboje.

– Wiedzcie, iż wszelki człowiek chrześcijański, który chce przyjąć świętość małżeństwa świętego, ten ma mieć naprzód czyste sumienie dla tej przyczyny. Bo-wiem gdyż Bóg Wszechmocny daje łaskę swoją przy każdej świętości, tedy człowiek nie ma mieć żadnej przekazy ku przyjęciu łaski Jego, ale ma być czysty od wszelkiego grzechu śmiertelnego. Wtóre – ma być wasz umysł dobry tako, iż wy w tem stadle chcecie żyć ku czci i ku chwale boskiej i ku waszemu zbawieniu dusznemu. – Wtóre pytam ciebie Józefie, jeśliś ty nie ślubił żadnej inszej, krom tej panny albo pani Magda-leny, która podle ciebie stoi? Albo jeśli też nie macie między wami niektóre bliskości krewne?Józef odpowiedział tak, jak oczywiście można było się spodziewać, po czym ksiądz to samo pytanie zadał córce starosty. I ona udzieliła odpowiedzi.– Józefie, widzisz, iż Magdalena, która podle ciebie stoi, z łaski Bożej jest zdrowa, ale jeśliby pod czasem miły Bóg przepuścił na nią niektórą niemoc, albo też niektóry niedostatek, ślubiszże ją nigdy nie opuścić?– Ślubuję! – odparł zdecydowanie, bijąc się w pierś, podstoli litewski.Następnie zwrócił się kanonik do niewiasty, która również obiecywała to samo względem przyszłego małżonka.Matka Magdaleny nie mogła opanować wzruszenia i wtuliła się w ramię męża, któremu również łza po-ciekła po policzku. Teraz ksiądz Tokarski chwycił dłonie pary młodej i złączył je, następnie kazał powtarzać mężczyźnie: – Ja Józef, biorę ciebie Magdaleno za moją własną żonę i ślubuję tobie chować wiarę małżeństwa świętego aż do mej śmierci: tako mi Bóg pomóż, Panna Marja i wszyscy święci!Panna młoda również zawierzyła swe życie tą samą przysięgą, a następnie zabrał z dłoni podstolego ob-rączki i rzekł: – Boże Wszechmocny! Daj wam szczęś-cie i duszne zbawienie w tem stadle waszem!Następnie Tokarski pobłogosławił pierścienie i podał jeden panu młodemu. Józef wziął go trzema palcami i nałożył go na czwarty palec lewej dłoni swej narze-czonej. Teraz niewiasta uczyniła to samo względem przyszłego męża.– Annulo suo subarravit me Dnus J. Chr. et tanquam sponsam decoravit me corona – rzekł sługa Chrystu-sa czyniąc znak krzyża – matrimonium itaque per vos contractum, ego ratifico et confirmo., in nomine P. et F. et Sp. S. Amen.Akt zaślubin został dokonany. Goście powstali z miejsc i zaczęli bić brawo młodej parze. Orkiestra

45

zagrała żywą i radosną muzykę. Józef ukląkł przed małżonką, chwycił jej dłoń obiema rękoma i przyłożył do swej piersi. Następnie powstał, chwycił Magdale-nę w ramiona i w tej najcudowniejszej w jego życiu chwili, z uśmiechem na twarzy i sercem przepełnio-nym nieopisanym uczuciem i szczęśliwością, ruszył ku wyjściu ze świątyni.Dzwony zwiastowały złączenie węzłem małżeńskim i nadchodzące przyjęcie. Na ulicach miejscowości po-jawiły się tłumy gapiów: mieszkańców Połonnego i lu-dzi przybyłych z dóbr księcia na tą uroczystość. Z koś-cioła iluminacje zostały przeniesione na zamek, gdzie wszyscy wzięli udział w uroczystym obiedzie.

– Wypijmy raz jeszcze, waszmość państwo, za zdro-wie mej siostry i szwagra! – Marcin powstał z krzesła i wzniósł ku górze kielich z winem. Goście ochoczo przystali na tą propozycję, choć był to już dziewiąty toast za nowożeńców. Galerie dolne zamku połońskie-go przyszykowane zostały zawczasu na to wyjątkowe popołudnie. Twierdza została odświętnie udekoro-wana. Przy jednym z wielu stołów, w kształcie litery „L”, zasiadała para młoda. Posiłek był bardzo obfity. Składał się z typowych polskich zup, czyli barszczu oraz rosołu, podawanych w porcelanowych wazach, gęsi gotowanej na śmietanie z drobno posiekanymi grzybami zasypanymi kaszą perłową, bigosu, weresz-czaki, dużej ilości dziczyzny w migdałach, rodzynkach i przyprawianej pieprzem, imbirem oraz ziarnkami z szyszek limby. Przysmak stanowiły flaki zaprawiane szafranem, czyli żółtobrzuchy, oraz czarna gęś po sta-ropolsku z miodem i octem. Oprócz typowych potraw można było dostrzec wiele dań szykowanych podług wzorców i przepisów zachodnich, o nazwach francu-skich tak dziwacznych, że lepiej było nie objaśniać ich znaczenia przy raczących się strawą biesiadnikach. Po trwającym dwie godziny obiedzie na stole wylądo-wały najrozmaitsze cukry, a czas degustacji uświetnił występ księży jezuitów i Pijarów Koronnych wysta-wiających dedykowane Józefowi i Magdalenie pane-giryki. Gdy część artystyczna dobiegła końca, przy-stąpiono do tańców ceremonialnych, które prędko ustąpiły ordynaryjnym i trwały aż do godziny dzie-siątej wieczorem. Gdy niebo przyozdobiły pierwsze gwiazdy, a nocne słońce zaczęło jaśnieć swym bla-skiem, tłum wyległ na błonia ogrodu górnego zamku, by zobaczyć pokaz sztucznych ogni. Widowisko trwa-jące ponad godzinę zorganizowane zostało przez ar-tylerzystów koronnych pod komendą kapitana Witta, którzy w tym celu skonstruowali machinę miotającą

fajerwerkami. Kolejną atrakcję stanowił kolejny już bal, podczas którego wszyscy biesiadnicy tańczyli do białego rana. 27 czerwca przypadał w piątek, więc z racji tego waż-nego dla chrześcijan dnia, upamiętniającego śmierć i mękę Chrystusa, wstrzymali się goście od tańców i wszelkiego rodzaju hulanek. Aby jednak czas ten nie zapisał się jako okres nudy i bierności, książę Antoni Lubomirski zorganizował polowanie w galerii wyższej zamku.

Pachołek właśnie wsunął na miejsce stempel flinty i go-tową do strzału broń podał Magdalenie. Kobieta ubra-na w błękitną suknię, granatowy kapelusz i białe ręka-wiczki delikatnie ujęła broń i wymierzyła do cietrzewia. Odwróciwszy głowę przed samym strzałem pociągnęła za spust. Uchroniło to młodą damę przed szczypiącym w oczy dymem. Ptak jednak nie mógł czuć się bezpiecz-ny. Pocisk trafił zwierza, który wydając przeraźliwy dźwięk padł martwy. Towarzystwo zebrane wokół pani Lubomirskiej, w tym pan Schulstenberg i Wilczewski, zaczęli bić brawo. Magdalena rzeczywiście miała celne oko i zadziwiała nawet najlepszych strzelców swymi umiejętnościami. Aby uczcić kolejny tryumf, służba podała drużynie pani Magdaleny gąsior z hiszpańskim winem. Kamerdyner rozlał napój do kielichów, a na-stępnie życząc zdrowia kobiecemu strzelcu, wypili do dna zawartość naczyń.– Przednie to wino! – zachwycił się Jan, gdy tylko po-chłonął zawartość. Prawie tak dobre jak to, które za-serwował nam wtedy jesienią, wasz były karczmarz – szlachcic zwrócił się do MarcinaChłopak zmarszczył brwi, zamyślił się i pociągnął łyk alkoholu. – Były? – odparł zdziwiony. – Nie przypominam so-bie, by mój ojciec zmieniał arendarzy w swych przy-bytkach. Sprawują swe powinności dożywotnio.Janowi uśmiech zrzedł z twarzy. Spojrzał się na Al-berta, który wyraźnie zamyślony, przypominał sobie wszystkie sytuacje, które zaszły w gospodzie na „Czar-cim polu” i układał logiczne wyjaśnienie całej sytuacji. Nie trzeba było tu szczególnych umiejętności deduk-cji i kojarzenia faktów, aby domyśleć się, co zmiana gospodarza karczmy mogła oznaczać. Niemiec i jego polski towarzysz przeczuwali najgorsze.Albert prędko udał się do księcia, chcąc jak najszyb-ciej podjąć działanie. Antoni nie chciał go jednak słuchać. Sugerował Sasowi zapomnieć o sprawach za-wodowych i cieszyć się chwilą. Na weselisku Sas był jego gościem. Obiecał, iż sprawdzi, czy rzeczywiście

Page 24: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

46

dokonał zmiany arendarza, ale chyba nie traktował całej sprawy poważnie. Po kilkunastu kielichach wina nikt by nie traktował…

Jedynie Marcin był świadom powagi sytuacji. Sam na własną rękę nie mógł jednak nic uczynić. Musiał jakoś wpłynąć na ojca. Następnego dnia w sobotę, iluminacje weselne prze-niosły się do Hrycowa. Wszyscy goście zjechali do dworu podstolego Józefa i jego rodziców. Pałac był znacznie mniej okazały, niżli dom księcia Antoniego, ale nie miało to żadnego wpływu na zabawę, która trwała aż do środy. Na ślub własnego syna każdy rodzic znajdzie pieniądze, choćby był drobnym szlachcicem zagrodowym.

We wtorkowe południe do Hrycowa przybył posłaniec z Kamieńca Podolskiego. Książę był zobligowany wró-cić do Połonnego i zająć się obowiązkami, od których nawet ślub córki nie mógł go zwolnić. Korzystając ze zmiany priorytetów miecznika, Albert i Jan udali się do zamku razem z nim.

– Wasza książęca mość. To jest oszust! – zapewniał Schulstenberg, gdy raz jeszcze objaśnił Lubomirskie-mu całą sytuację. – Jestem przekonany, że ten impo-stor jest w zmowie z hajdamakami! Musimy działać natychmiast!– Rzeczywiście, nie przypominam sobie, aby zatrud-niał nowego gospodarza, a szynkarz bez mej zgody nie miał prawa szukać zastępstwa. Ten człowiek musi zostać przesłuchany – postanowił Antoni, wstając z krzesła w swoim gabinecie.– Poślemy Rosjan, aby aresztowali tego człowieka. Ja powinienem wracać do Hrycowa. Jutro wszyscy go-ście rozjadą się do domów.– Ja również chciałbym wziąć w tym udział – zadekla-rował się Wilczewski.– Wyruszycie natychmiast. Bądź ostrożny, Janie. Grzmot, który padł niespełna kilometr od szlaku wprawił zwierzęta i ludzi w popłoch. Burza przybie-rała na sile. Jan ociekał wodą. Co jakiś czas przejeż-dżał dłonią po twarzy, gdyż strumienie wody lały mu się do oczu. Nie lepiej czuli się trzej rosyjscy żołnie-rze przydzieleni Wilczewskiemu jako eskorta. Carscy dragoni umundurowani byli na granatowo i beżowo. Mieli na sobie ciemnoniebieskie rajtoki spięte ośmio-ma guzikami. Na torsie zbiegały się lederwerki koloru kremowego. Takiej samej barwy były spodnie. Wszy-

scy mieli na sobie sięgające kolan rajtary. Każdy żoł-dak uzbrojony był w rapier i karabin trzymany zawsze po prawej stronie, wsparty o udo jeźdźca. Na głowach mieli filcowe trikorny z białą taśmą, a przed chłodem i deszczem w teorii chronić ich miały zielone płaszcze narzucone na ramiona. Konni wjechali przed gospo-dę. Jan dostrzegł światło bijące od nieprzysłoniętych okien. – Zajmijcie się końmi – rzucił dwóm Moskalom, sam zeskakując w błoto. Trzeci Rosjanin również zsiadł. – Miej oczy szeroko otwarte – polecił obcokrajowco-wi sprawdzając, czy szabla bezproblemowo wychodzi z pochwy. Szlachcic wpadł z hukiem do szynku. Gospodarz i go-ście odwrócili się w stronę przemokniętych podróż-nych. Jan poznał czerń, którą osobiście wynosił z kar-czmy pół roku temu! Ci sami Rusini wbili swój wzrok w krnąbrnego Lacha. Rosjanin poczuł się nieswojo i niechętnie zamknął za sobą drzwi, chcąc jak naj-szybciej opuścić to miejsce. Kozacki szynkarz sprawiał wrażenie zadziwionego gwałtownością szlachcica, ale Wilczewski był przekonany, że to nie jest prawdziwy karczmarz. Właściciel był ubrany w brązowe hajdawe-ry i poszarzałą koszule z roboczym fartuszkiem. Jak na Rusina przystało, jego fryzurę stanowił osełedec, czyli pojedynczy kosmyk włosów zwisający za uchem. Wilczewski podszedł do kontuaru i oparł się dłońmi o blat.– Gdzie jest karczmarz!? – rzekł, patrząc spode łba.– Co się dzieje, panie? Toć ja jestem tu właścicielem!Jan chwycił szynkarza za fartuch i przyciągnął. Chłopi momentalnie podnieśli się z ław. – Zabiłeś gospodarza – wycedził Jan. – Pójdziesz z nami i staniesz przed sądem!– Przysięgam na Boga żywego, żem niewinny. Szyn-karz-żydowina w strachu przed hajdamakami zosta-wił mi na zarządzanie przybytek księcia!– Wszystko by się zgadzało... – Wilczewski puścił i odepchnął Rusina – ...gdyby nie fakt... – szlachcic cofnął się i wyciągnął powoli szablę – ...że świętej pa-mięci szynkarz nie był Żydem...

Dragoni zaprowadzili wszystkie konie pod wiatę, która została opatrzona ścianami i mogła już być spokojnie nazywana stajnią. Żołnierze przywiązali wierzchowce.– Przydałoby się dać im nieco siana – stwierdził jeden z Moskali.– Jest tam, na górze – zauważył towarzysz, wskazując na niewielkie poddasze. Żołnierz odłożył karabin i podniósł drabinę. Wspiął

47

się na górę i zaczął szukać wideł. Przez niewielkie okienko dostrzegł błyskawicę rozświetlającą okolicę. Zauważył narzędzie schowane na poły w stogu. Miał już chwycić za metalową końcówkę, gdy rozległ się grzmot, a widły zostały wprawione w ruch…– Tutaj ich nie ma! – zawołał z góry do drugiego dra-gona. Rosjanin nabijał właśnie fajkę. Nie dosłyszał, więc zbliżył się do drabiny.– Co mówiłeś? – zawołał, lecz nikt nie odpowiedział, ani się nie pokazał. Ujawnił się jednak kto inny… Ze spowitego w ciemnościach kąta wyłoniła się postać, która zbliżywszy się od tyłu do nic nie świadomego Rosjanina, chwyciła go oburącz za głowę i potężnym ruchem wygięła ją do tyłu. Rosjanin usunął się na zie-mię. – Po robocie! – zawołał po rusku zabójca podnosząc fajkę.Na poddaszu pokazał się kolejny morderca, który z uśmiechem na twarzy ściągnął przed kompanem ka-pelusz nieboszczyka. Po chwili zrzucił ciało na niższy poziom. Zwłoki dragona runęły do koryta z wodą. – Trzeba się teraz zająć następnym – stwierdził Kozak, kiedy zszedł do drabinie i otarł z twarzy krew. Zbój-cy umieścili ciało drugiego zabitego w kącie i opuścili pomieszczenie.

Karczmarz uśmiechnął się złowrogo i zmarszczył swoje krzaczaste brwi. – Bracia! – zwrócił się do chłopów. – Komu kozacka sława najmilsza, bić wroga!Chłopi rzucili się na środek chałupy. Rosjanin chciał cofnąć się do drzwi, lecz zostały one otwarte od ze-wnątrz. Do izby wpadło dwóch Kozaków. Moskal cof-nął się z Janem do rogu. Dragon sięgnął po muszkiet, Wilczewski wyciągnął szablę przed siebie. Kozacy otoczyli nieproszonych gości. W tym czasie fałszy-wy karczmarz sięgnął po karabin zza kontuaru. Mo-skal niewiele myśląc wypalił do gospodarza, lecz ręce trzęsły mu się na tyle, że chybił i trafił tylko w dzban miodu. Kozacy rzucili się na przeciwników. Jan usiekł najbliższego chłopa. Jeden z napastników, dzierżących szablę, trafił Moskala, który osunął się raptem, ugo-dzony w tors. Karczmarz wystrzelił do Jana. Szczęś-liwie dla szlachcica kula trafiła w okno. Usłyszawszy dźwięk tłuczonego szkła Polak wpadł na jedyny roz-sądny pomysł. Rzucił się przez okno zakrywając twarz przed odłamkami pękającej szyby. Jan zarył w błoto przed gospodą. Miał niewiele czasu. Przypuszczał, że pozostali dwaj dragoni już nie żyją. Widok pod wiatą

tylko utwierdził go w jego domysłach. Kiedy wpadł do szopy, odciął uzdę, którą rumak przywiązany był do pala. Dosiadł wierzchowca, lecz w tym momen-cie do budowli wpadli Kozacy. Wilczewski spiął ko-nia ostrogami trzymając się za grzywę i stratował chłopów. Uszedł z podwórza, lecz dostrzegł ruszają-cych w pościg Kozaków. Szlachcic dobył pierwszego pistoletu i obróciwszy się nacisnął za spust. Rzęsisty deszcz nie dał jednak zakrzesać iskry. Kozacy również nie mogli wystrzelić z samopałów. Wkrótce pościg ustał. Wilczewski uciekał dalej, dziwiąc się zachowa-niu Rusinów, którzy zatrzymali się na środku drogi. Nagle usłyszał dziwny świst i coś uderzyło go w głowę. Szlachcic spadł z konia na błotnistą drogę. Koń popę-dził dalej i po chwili zniknął w deszczu. Wilczewski ledwo ostał przy zmysłach. Próbował wstać, ale był na skraju omdlenia. Struga krwi popłynęła mu po czole. Gdy znalazł się na czworakach, słychać było ponow-nie ten dziwny dźwięk i coś ponownie ugodziło go w brzuch. Jan zgiął się w pół. Tym razem zemdlał.

Na zakończenie celebracji wesela podstolego litew-skiego Józefa z Magdaleną odbyła się już w Połonnem msza dziękczynna, polecająca małżeństwo opiece Matki Boskiej. W nabożeństwie wzięli udział głównie mieszkańcy miasta bowiem tego dnia, w środę, skoń-czyły się obchody i goście rozjechali się po domach. W pierwszym rzędzie zasiadali oczywiście najbliżsi nieobecnej tu Magdaleny. Albert Schulstenberg cie-szył się jako jedyny spoza rodziny przywilejem prze-bywania w tym gronie. Niespodziewanie do kościoła wpadł Marcin. Przeżeg-nał się naprędce i lewą stroną świątyni zbliżył się do pierwszego rzędu. Szepnął coś do ucha bliżej siedzą-cemu Saksończykowi, a ten następnie nachylił się nad uchem starosty.– Wasza książęca mość, wysłany przez nas Wilczewski dotychczas nie wrócił. Nie ma śladu po podjeździe – szepnął.Miecznik zmarszczył brwi. – To bardzo niepokojące. Jeżeli Jan dotarł do gospody, na pewno padł ofiarą hajdamaków.– Zapewne jest z nimi Iwan Czupryna. Jeżeli szansa na jego schwytanie, to tylko teraz.– Oby Wilczewski nie został przez niego zabity… – An-toni przeżegnał się. – Kiedy będziesz mógł wyruszyć?– Choćby zaraz, mości starosto.

Wąż wdrapał się na śliski od rosy, porośnięty mchem kamień i wyczekiwał potencjalnej zdobyczy. Ukrywał

Page 25: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

48

się w sunącej wolno po ściółce mgle. Wysuwał język i wywracał oczyma. Nagle za gadziną z mroku wyłonił się jeździec. Zwierzę czmychnęło niezauważenie pod skałę, gdy zorientowało się o gabarytach, jak już sądzi-ła, ofiary. Za kawalerzystą postępowali kolejni konni.Schulstenberg i pięciu rosyjskich dragonów jecha-ło przez las w stronę gospody. Było ciemno i zimno. Dreszcz przechodził Moskali, gdy usłyszeli w oddali pohukiwanie sów i skowyt wilków. Raptownie chwy-tali za flintpasy i oglądali się dookoła. Sas jechał na samym przedzie. Za nim rosyjski sierżant Ozogorow i jego ludzie. Błąkali się po kniei od ponad godziny. Wkrótce księżyc przysłoniły kłębiące się chmury. Mgła zalegała w całym borze. Rozlewała się po mchu i gdzieniegdzie sięgała po kolana jeźdźców. Żołnie-rze nerwowo przełykali ślinę. Ciarki przechodziły im po plecach, konie nie chciały iść dalej. Kilka kroków przed wysuniętym jeźdźcem nie można było dostrzec nic, prócz ciemności skąpanej w bladej mgle. Gdy któ-ryś Rosjanin zerknął na stronę, mógł czasem dostrzec parę żółtych ślepiów w pobliskich zaroślach. Wówczas żołdak spinał, niechętnego do jazdy, konia ostrogami i tylko poczucie względnego bezpieczeństwa w grupie oraz możliwe represje ze strony dowódcy za niesub-ordynację, trzymały spanikowanego dragona w tym przeklętym lesie. W końcu jeźdźcy znaleźli się na trakcie. Tutaj Albert dał ręką znak, aby żołnierze się zatrzymali. Nasłuchi-wał. Nagle dało się słyszeć trzaskającą gałąź. Gdzieś po prawej stronie drogi. Wszyscy momentalnie zwró-cili wzrok ku źródłu niepokojącego sygnału. Nic nie dostrzegli. Było zbyt ciemno. Sas zmrużył oczy. Pod-jechał bliżej i wbił wzrok w krzak. Ten poruszył się pod wpływem wiatru. Potężnemu podmuchowi, któ-ry lawirując między drzewami wprawił w ruch liczne gałęzie, towarzyszył nieprzyjazny dźwięk, jaki można usłyszeć w domostwie, w którym panuje przeciąg. Żołnierzom serca zabiły gwałtowniej. Sas stwierdził, że dźwięk pękającego drewna musiał wywołać wiatr, więc wrócił na środek traktu. Gdy miał zarządzić wznowienie pochodu, sygnał się powtórzył. Schul-stenberg odwrócił się i spojrzał w ciemność. Konie zaczęły nerwowo obracać głowami, chcąc przekonać jeźdźców do zawrócenia. Rumaki zarżały i nerwowo postępowały z kopyta na kopyto. Żołnierze byli na skraju obłędu. Albert sam miał tego dość, lecz nim zdobył się na jakąkolwiek komendę, z miejsca, w któ-rym znajdował się krzak wyleciało coś z olbrzymią prędkością. Niewidzialna siłą czy też przedmiot prze-leciała przez mgłę. Słychać było, jak przedziera się

przez listki krzewu. Jeden z dragonów został ugodzo-ny. Uderzeniu towarzyszył głuchy dźwięk. To „coś” trafiło jednego z żołnierzy. Rosjanin spadł z siodła. Reszta spanikowała. Sas zrobił wielkie oczy i nakazał przygotować broń. Drżącym ze strachu dragonom nie trzeba było powtarzać. Nim Niemiec spostrzegł, Ro-sjanie stali już obróceni w stronę krzewu z odbezpie-czonymi karabinami. – Cel! – krzyknął Ozogorow, po czym Moskale przy-łożyły kolby do ramion. – Ognia! – zawołał, naciskając za spust swojego pistoletu.Cztery pociski pofrunęły w stronę krzewu. Żołnierze nie usłyszeli jakiegokolwiek dźwięku świadczącego o trafieniu. Echu wystrzałów towarzyszył złowrogi śmiech, jakoby wstrętnej wiedźmy kpiącej z przerażo-nych żołnierzy. Zaraz po tym do uszu Schulstenberga dobiegł świst i kolejny Rosjanin został powalony na ziemię. Ktoś lub „coś” znajdowało się również po dru-giej stronie drogi. Konni obrócili rumaki. – Co to za czary! – krzyczał ze łzami w oczach jeden z dwóch ostałych się w siodle szeregowych. – Nie żadna magia, tylko sztuczki hajdamaków! – od-parł Albert sięgając do olstr. – Ukażcie się, przeklęci! – zakrzyknął Sas, unosząc ręce.Ktoś znowu zaczął się w głębi lasu przeraźliwie śmiać. – Spójrz! – Ozogorow stanął w strzemionach i wskazał ręką postać znajdującą się kilkanaście kroków przed Sasem. Jeszcze przed momentem jej tam nie było… Jeździec miał na sobie długą pelerynę. Nad kopytami jego wierzchowca krążyła mgła. Mroczny napastnik uniósł rękę, gdy Schulstenberg wycelował do stoją-cego na środku traktu osobnika. Nagle z koni spadli pozostali trzej Rosjanie, a tajemnicza siła wytrąciła Sasowi broń z dłoni. Sięgnął po kolejny pistolet, lecz gdy uniósł wzrok, jeźdźca już na trakcie nie było. Jak-by rozpłynął się we mgle! Obrócił konia i spostrzegł leżących dragonów. Poczuł za swoimi plecami czyjś oddech i na wpół słyszalne sapanie. Zmrużył oczy, po czym stracił przytomność.

Książę starosta rozłożył się na tronie spoglądając z podwyższenia na bawiące się towarzystwo. Elegan-cko ubrani mężczyźni w polskich paradnych żupanach i kontuszach przeszywanych złotymi i srebrnymi nić-mi, podbitymi futrami i wysadzanymi drogimi kamie-niami, inni „z niemiecka” w surduty, pończochy i tre-fione żelazkiem peruki zwinięte w kółka na skroniach, przystępowali z partnerkami do ostatniego poloneza. Damy strojne w obszerne i kolorowe suknie, splecione

49

włosy i białe, sięgające za nadgarstek rękawiczki, dały się partnerom zaprosić do tańca. Grajkowie przytknęli smyczki do wijoli i zerknąwszy na partyturę sprawili, iż na sali bankietowej rozbrzmiała muzyka. Stary An-toni wsparł głowę na dłoni, mając już poniekąd dosyć wystawnych przyjęć. To obecne spotkanie na zamku zostało przez niego zorganizowane dla urzędników ze starostwa, z polecenia samego wojewody. Nie mógł odmówić, a kolejny wysiłek organizacyjny nadwyrę-żył jego zdrowie. Czuł się zmęczony.Na bankiet próbował wkroczyć jeden z dragonów rosyjskich, lecz dwaj żołnierze książęcy skutecznie zagrodzili mu drogę bagnetami. Widząc to, młody oberlejtnant dopił szampana i wyszedł do niespodzie-wanego gościa. Zamienił z nim kilka słów, po czym powiadomił swego ojca o pilnej wiadomości. Książę dyskretnie wymknął się z pomieszczenia. – Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony starosta.– Pan Schulstenberg jeszcze nie wrócił – powiedział Rosjanin.Lubomirski złapał się za czoło i przymknął oczy. – Winien był wrócić najpóźniej dzisiaj rano. Ktoś mu-siał ich napaść, podobnie jak i Wilczewskiego.Moskwiczanin wbił wzrok w księcia. – Dwudziestu nas jest i nie mamy dowódcy. Możemy polegać tylko na waszej książęcej mości.– Nie będę niepokoił gości... Nie zaangażujemy w to przedsięwzięcie moich sił. Każ ludziom sposobić się do wyjazdu.Antoni Lubomirski polecił synowi zadbać o dobre samopoczucie wszystkich gości, wytłumaczyć swoją nieobecność niedomaganiem i sprawować pieczę nad domem pod swoją nieobecność. Starosta kazimierski wziął pozostałych Rosjan i ruszył z nimi tą samą drogą co Sas.

Było już po godzinie drugiej, kiedy podjazd znalazł się na Czarnym Szlaku. Byliby jechali dalej przez knieje, gdyby magnat nie dostrzegł pistoletu znajdującego się pod przydrożnym krzakiem. Książę wstrzymał konia i polecił jednemu Rosjaninowi zająć się znaleziskiem. Dragon podał Lubomirskiemu znaleźną broń. Książę obejrzał ją z każdej strony.– Jest nabita – stwierdził spoglądając na odbezpieczo-ny kurek. – Czy to wasza broń?– Nie, jaśnie wielmożny panie – odparł jeden z dra-gonów.Antoni obejrzał pistol jeszcze raz. Po jednej stronie znajdowała się jakby bruzda. Drewno było wgnie-cione, jakby coś uderzyło w kolbę. Antoni spojrzał

ku niebu. Nad głowami konnych przeleciał właśnie orzeł. Jeden z Rosjan cofnął konia o krok, by światło go nie oślepiało, gdy podziwia majestatycznego pta-ka. Nagle koń się na czymś poślizgnął i ledwie ustał na nogach. Książę odwrócił się i spojrzał na ziemię. Tuż obok końskiego kopyta dostrzegł małą kulkę, od której odbijało się słońce. Natychmiast kazał sobie po-dać owalny przedmiot. Był wykonany z przeźroczyste-go szkła, dwukrotnie mniejszy niżli zaciśnięta męska pięść. Chwilę później Rosjanie odnaleźli więcej takich przedmiotów. Jeden miał na sobie ślady krwi. Książę przyjrzał się dokładnie kuli.– A powiadali, że hajdamacy razili wroga uprzednio pochwyconymi w locie pociskami…

Schulstenberg poczuł, jak ktoś szturcha go w nogę. Otworzył powoli oczy, jednak ujrzał jedynie rozma-zane ludzkie sylwetki. Po chwili wzrok mu się ustat-kował i zorientował się, iż siedzi właśnie w jaskini ze skrępowanymi rękoma i nogami, w ustach ma knebel, a przed nim, po przeciwległej stronie pieczary w po-dobnym położeniu, znajdują się również jego ludzie i Wilczewski. Wszyscy byli pozbawieni swoich mun-durów i wierzchnich okryć. Jeńcy mieli na sobie jedy-nie spodnie i koszule. Niemiec rozejrzał się po jaskini. Po jego prawej stronie słychać było niezrozumiałą dla niego rozmowę w języku ruskim. Stamtąd, do swoi-stego więzienia napływało świeże powietrze i promie-nie słoneczne. Nikt z tutaj zgromadzonych nie miał pojęcia jak długo się tutaj znajdują, ani która jest go-dzina. Wilczewski spojrzał na Sasa wzrokiem, jakby chciał przeprosić za zaistniałą sytuację. Schulstenberg pozostawał niewzruszony. Próbował wyczuć za ple-cami ostrą krawędź, aby przystąpić do przecinania liny. Nagle na ścianie pieczary więźniowie dostrzegli zwiększający się cień. W kamiennym korytarzu po-jawił się Kozak ubrany w czarny żupan przeszywany złotą nicią. U boku miał pięknie zdobioną, osmańską broń. Zarówno Wilczewski jak i Albert rozpoznali w Rusinie fałszywego karczmarza. Oprawca zbliżył się do jeńców, głośno stukając butami. Przeszedł ogląda-jąc się na więźniów i zawrócił w stronę wyjścia. Za-trzymał się na środku korytarza.– Cóż za ironia – zaczął Rusin po polsku – iż dwa razy mogliście mnie pochwycić, a uchodziłem wam, kiedy mieliście mnie na ostrzu noża. Wilczewski zrobił duże oczy i popatrzył na Schulsten-berga. Ten wbił wzrok w Iwana Czuprynę…– Dużo mych braci schwytaliście i wiele mil przebyli-ście, nim w końcu się tutaj spotkaliśmy. Nikt z was chy-

Page 26: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

50

ba nie przypuszczał, że to ja będę dyktował warunki. Kozacki watażka przycupnął naprzeciw Sasa.– To ty usilnie starałeś się wywiązać z królewskiego rozkazu – Rusin chwycił Niemca za twarz. – Miałeś mnie na widelcu już dwa razy. Za pierwszym w mły-nie, później na „Czarcim polu”. Ty jednak byłeś tak pewien swojej logiki i intuicji, że byłeś ślepy na to, co najlepiej widoczne...– Byłbyś mnie na pal wbił – kontynuował Czupryna. – Tak jak innych mych kompanów i towarzyszy broni. Ja ci się bat’ku z nawiązką odwdzięczę… Wszystkich was na Krym wyślę, skąd do sułtana tureckiego tra-ficie i resztę nędznego życia spędzicie w okowach na dworze jakiegoś bisurmanina! – Kozak wzburzył się i potrząsnął jeńcem. Ten jednak ni drgnął. – W jednym miałeś rację – dodał, gdy tylko się uspo-koił. – Że ta hałastra z Polaków i Rosjan złożona, nie mogąc nam pola dotrzymać, ani sekretów naszych po-znać, wymyśla o nas niestworzone historie…Czupryna zbliżył się do Ozogorowa, po czym wy-ciągnął zza pasa procę, a z sakiewki wyciągnął kulisty przedmiot. – Przed tym wy drżeli w strachu i kaduka w lesie wy-patrywali! – pokazał Moskalom szklane, przeźroczy-ste pociski. Moskwiczanie mieli co do tego mieszane uczucia. Na pewno byli przerażeni perspektywą osmańskiej nie-woli. – Zatem spodziewajcie się rychłego wyjazdu do Ocza-kowa…Czupryna kazał jeszcze napoić więźniów, nim pozo-stawił ich tutaj samych do końca dnia. Rzucił jeszcze na koniec, by uważnie pilnowano wyjścia z groty. Nie minęła godzina, a Schulstenberg zdołał oswo-bodzić się z więzów. Uporczywie pocierał rękoma o chropowatą skałę za plecami, aż w końcu przerwał linę. Natychmiast wyciągnął z ust knebel i włożył go do kieszeni. Rozwiązał stopy, po czym zwrócił się do towarzyszy.– Niech jeden z was zajmie moje miejsce po drugiej stronie – zakomenderował – wartownik nie zorientuje się, że brakuje jednego z nas. Kiedy się ściemni rozwią-żę was i pomyślimy co dalej. Musimy zorientować się o liczebności hajdamaków i przedostać się do księcia. Rosjanie i Jan słuchali w skupieniu, a z powodu kneb-li mogli jedynie pokiwać głowami na znak zgody. Nie mieli zresztą nic do gadania. Schulstenberg pomógł się przemieścić jednego rosyjskiemu dragonowi, a sam ru-szył po cichu w głąb pieczary. Było bardzo ciemno. Sas

szedł po omacku, sunąc jedną dłonią po ścianie, a stopą wyszukując ewentualnych zapaści. Nagle dostrzegł za zakrętem tlące się światło. Zbliżył się powoli do źródła i zajrzał za wiraż. Znalazł się na końcu jaskini. Olbrzy-mia przestrzeń była oświetlona pochodniami, które rzucały światło na pomieszczenie po brzegi wypełnio-ne złotem i wszelakim dobrem! Schulstenberg poczuł się, jakby znalazł mityczne eldorado. Olbrzymie góry złotych monet, pucharów, klejnotów i szkatuł, sterty arrasów, dywanów i gobelinów, bogato zdobiona broń, co mniejsze meble, perły, szaty i ubiór godny królów. Niemiec trafił do jednej z dziesiątek, jeśli nie setek, kry-jówek hajdamaków. Przeszedł się pomiędzy skarbami dbając, aby każde znalezisko pozostało na swoim miej-scu. Szczęk metalu upadającego na kamienną podłogę i echo zdradziłyby Alberta. Schulstenberg zgromadził co przydatniejszą broń tj. kilka szabel, rapierów i szty-letów, które zabrał na wyżej położone partie jaskini. Ukrył je w pobliżu miejsca przytrzymywania jeńców, za wystającymi skałami. Nagle usłyszał czyjeś kroki. Prędko schował się za tymi samymi kamieniami, gdyż kozacki wartownik przyszedł właśnie napoić i nakar-mić więźniów. Tak jak przypuszczał Sas, watażka nie zorientował się o braku jednego z jeńców. Po kolei dał każdemu Rosjaninowi i Polakowi łyk wody i kęs chle-ba. Zbliżała się pora kolacji, więc wszyscy byli pewni, że do ranka nikt tutaj już nie zajrzy.

Książę Lubomirski przeczesał duże połacie stepów i lasów nim stwierdził, że na nic zdadzą się poszuki-wania. Aby nie wzbudzać wśród gości niepokoju za-wrócił pod wieczór swój oddział, choć znalazł się bar-dzo blisko hajdamackiego obozu. Był zbyt zmęczony, aby móc prowadzić akcję poszukiwawczą w dalszym ciągu.

Przez pół nocy jeńcy Czupryny dywagowali nad pla-nem ucieczki. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że niemoż-liwością jest przekraść się tak dużej grupie. Patrząc na ilość płonących ognisk, Schulstenberg i Rosjanie szaco-wali zgromadzone siły hajdamaków na około 100 ludzi. Kiedy przyszło do podjęcia decyzji, kto ma pierwszy ruszyć powiadomić starostę, żaden Moskal nie wykazał odwagi. Sas osobiście zdecydował się ruszyć do księcia. Ściągnął z siebie białą koszulę i po uprzednim uzbroje-niu podczołgał się na skraj jaskini. Znajdowała się na niewysokiej półce skalnej, skąd widać było cały kozacki obóz. Opadała łagodnie na polanę otoczoną z dwóch stron przez wartki strumień. Niemiec dostrzegł gros pijanych Kozaków łapczywie spijających ostatnie kro-

51

ple z glinianych butelek, a następnie rzucając je w po-wietrze, by inni, nie mniej nietrzeźwi hajdamacy, mogli spróbować szczęścia i trafić szybujący przedmiot z sa-mopału. Albert nie miał czasu do stracenia. Zsunął się po bocznej stronie wzniesienia, na którym znajdowała się pieczara. Skrył się za krzewem. Odgiął ręką gałąź, dalej wpatrując się w Rusinów. Nagle od strony polany, gdzie Kozacy trzymali swe konie, dało się słyszeć nie-równo stawiane kroki jakiegoś podchmielonego mo-łojca. Saksończyk zgiął kark. Dostrzegł chyboczącego się, raz w prawo, raz lewo zbója, który mamrotał coś niewyraźnie pod nosem. Bez oporu wszedł do strumie-nia, który znajdował się na jego drodze do obozowiska i ruszył dalej w stronę swego namiotu. Gdy niebezpieczeństwo minęło, a księżyc został przy-słonięty na chwilę przez chmury, Sas zdecydował się podjąć forsowny marsz przez odkrytą przestrzeń. Wszedł do strumienia unikając zbyt głośnych plu-sków wody, a następie udając tutejszego, ruszył w stro-nę łąki. Hajdamacy znajdujący się w obozie mogli je-dynie dostrzec kontury postaci zmierzającej w stronę polany. Nikt jednak specjalnie nie zwracał na to uwa-gi, a już tym bardziej nikt nie podejrzewał, iż ową po-stacią może być ich więzień.Schulstenberg tymczasem znalazł się wśród dziesiątek koni różnej maści. Wszystkie rumaki były osiodłane i gotowe do drogi, jakby ewentualnie musieli się zmie-rzyć z jakimś niebezpieczeństwem. Albert wsiąść już chciał na pierwszego lepszego, ale na zdolnego do dłu-giego galopu konia, gdy usłyszał za sobą ruskie słowa. Nie zrozumiawszy kompletnie nic, ale zorientowawszy się po tonie głosu, że Kozak bynajmniej nie chce jesz-cze alarmować obozu, Albert momentalnie odwrócił się i zobaczywszy hajdamakę dwa kroki przed sobą, zgiął palce w pięść i uderzył Rusina obezwładniając go na miejscu. Wierzchowiec zastrzygł uszami i sztur-chnął Niemca w ramię, jakby chciał pogratulować udanego sierpowego. Schulstenberg pogładził zwierzę po pysku i dosiadł konia. Manewrował pomiędzy licz-nymi rumakami, w końcu wyjechał spomiędzy „sta-da” i pogalopował na poszukiwanie pomocy.

Jan siedział naprzeciw wejściu do jaskini. Gdy tylko wczorajszej nocy zniknął mu z oczu jego pryncypał, postanowił nie tracić czasu, tylko solidnie wypocząć. Mogli przecież spodziewać się rychłej odsieczy. Wil-czewskiego, wbrew pozorom, nie obudziły promienie słońca, a porządne uderzenie w twarz. Gdy otrząsnął się, ujrzał przed sobą rozwścieczonego Iwana Czupry-nę, a za nim wartownika.

– Gdzie on jest?! – warknął watażka, spoglądając to na przerażonych Rosjan, to na Polaka, któremu choć krew lała się z kącika ust, nie otarł jej, gdyż wyszłoby na jaw, że jest rozwiązany. Wartownik wyciągnął wszystkim kneble z ust. Herszt potrząsnął ramionami szlachcica i opluł rycząc na niego, gdy Jan nie był skłonny udzielić odpowiedzi. Czupryna powstał i złapał się za głowę, a następnie wymierzył cios wartownikowi. Zasłużył sobie. – A nie przyszło wam do głowy, że sam uciekł, aby mieć większe szanse? – zapytał szlachcic. – Może li-czył, że uda mu się uratować własną skórę!Czupryna powoli odwrócił się do Polaka. Wyglądało to tak, jakby chciał własnoręcznie zabić Lacha za to, że śmiał odezwać się niepytany. Byłby pewnie uderzył po raz kolejny krnąbrnego więźnia, gdyby nie niespo-dziewana wrzawa, która podniosła się w obozie. Iwan skoczył do wylotu jaskini i spostrzegł swoich kompa-nów krzyczących i zwijających naprędce obóz. Herszt bandy był pewien, że pogoń jest już blisko. – Ty! – warknął Czupryna, unosząc dłoń w agresyw-nym geście, gdy nagle dało się słyszeć huki pierwszych wystrzałów. Zrezygnował z zamierzonego uderzenia i rzuciwszy polecenia obolałemu strażnikowi, wybiegł z pieczary. Znad strumienia i od strony lasu nadciągało kilku-dziesięciu konnych strzelających do hajdamaków. Kozacy podzieli swe siły na ten oddział, który miał za zadanie jak najszybciej dopaść koni oraz tych, któ-rzy mieli bronić obozu i upuścić Lachom nieco krwi. Zdesperowani Rusini rzucili się przez strumień, ale wielu porwał nurt, gdy rażeni pociskami tracili czucie we wszystkich członkach. Hajdamacy broniący obozu prowadzili chaotyczny ogień do jeźdźców, którzy pę-dząc od strony lasu, nie mogli przebyć krzaków jeżyn, chroniących przyczółek kozacki. Po stronie polskiej znajdowali się dragoni z wojska prywatnego księcia Lubomirskiego, kilku towarzyszy pancernych w na-pierśniki i karwasze przyodzianych, w tym Maciej Ha-nicki i Siemoński. Strwożeni Koroniarze kiepsko jed-nak dawali sobie z łotrami radę, zwłaszcza że ich na odległość szabli nie mieli. Dragoni nad rzeczką starali się ubić każdego przedzierającego się w stronę łąki Kozaka i byliby powstrzymali zbójów, gdyby nie nagłe nadejście kozackiej szpicy, która usłyszawszy zgiełk bitewny skoczyła do obozu i poczęstowała Polaków kulami, kilka też rohatyn w plecy nieprzyjaciela cis-nąwszy. W tłumie walczących był pan Schulstenberg, rosyjscy sprzymierzeńcy i młody Lubomirski. Sas wi-dząc, że atak od strony rzeki lada moment może się

Page 27: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

52

załamać, a Kozacy dobiegają swych koni, spiął rumaka ostrogami i ruszył sam na obóz chcąc dopaść Czupry-nę. Saksończyk wpadł z koniem do strumyka. Bryz-gająca, chłodna i orzeźwiająca woda ochlapała twarz Niemcowi, który z rapierem w garści, nie bacząc na wymierzone lufy janczarek, ruszył do centrum obo-zowiska. Nagle dostrzegł przed sobą Kozaka na koniu, choć bardziej jak hajdamakę, przypominał diabła. Czas nagle się spowolnił. Schulstenberg słyszał swój gwałtowny oddech i bicie serca. Od Iwana odradzała go grupa mołojców z wyciągniętymi szablami. Albert obrócił konia bokiem do wroga i wyciągnął z olstr pi-stolet. Miał go nabity ołowianym pociskiem. Wycelo-wał do zbója, który nie wiadomo czemu, uśmiechał się i nie zmieniał pozycji. Sas nacisnął za spust i zmrużył oczy. Broń eksplodowała mu w ręce.

Marcin kucnął nad strumykiem i spojrzał na swoje za-krwawione oblicze. Nabrał wody w dłonie i ochlapał sobie twarz. Dostrzegł, iż za nim stoi jego towarzysz broni, pan Maciej Hanicki, również solidnie poobija-ny i poplamiony posoką.Rwetes nad rzeczką trwał niecałą godzinę. Gdy drago-ni zostali zaatakowani od tyłów przez Kozaków, Pola-

cy pierzchli pozostawiając wolną drogę hajdamakom. Wojsko próbujące dostać się przez las musiało zawró-cić i długi czas było nieobecne w czasie starcia, a w do-datku Kozacy rzucili się w pogoń za tłoczącymi się między drzewami i krzewami Lachami strzelając z sa-mopałów. Hajdamacy dopadli koni i podprowadzili je pod obóz. Kozacy pogwizdując i strzelając co nie co do zdemoralizowanego wojska, ruszyli z dala od pola potyczki. Ucieczką, czy nawet odwrotem tego nazwać nie było można, hajdamakom najwyraźniej znudziła się walka, a Koroniarze nie byli skłonni do gonitwy. Wojownicy nie okryli się chwałą wjeżdżając do obozu wroga… Nie znaleźli w nim nic wartościowego, prócz nielicznych oklapłych namiotów i pustych butelek po trunkach. Nikt nie ostał się w kozackim przyczółku – nawet więźniowie. W czasie walki eksplozja wstrząs-nęła górą, z której posypały się kamienie i zablokowały wejście do wnętrza pieczary. Na domiar złego, w trak-cie walk młody Marcin stracił z oczu Schulstenberga i więcej go nie zobaczył. Ciała jego też nikt nie mógł odnaleźć, co czyniło tą sprawę arcytajemniczą. Straty własne były większe, niźli hajdamaków. Cała wyprawa okazała się być niepowodzeniem. Polacy odnieśli fia-sko na każdym polu.

Foto

men/pl.gde

fon.co

m

Redakcja Kwartalnika Sarmackiego zaprasza do lektury jedynego czasopisma poświęconego kulturze sarmackiej.

Znajdziesz u nas artykuły dotyczące:

– historii Rzeczypospolitej Obojga Narodów w XVI-XVIII w.;

– kultury sarmackiej i wizji sarmackości w sztuce późniejszych epok;

– współczesnego funkcjonowania idei sarmackiej;

– publicystykę polityczno-społecznej inspirowana ideami I RP;

– recenzje książek, filmów i gier;

– opowiadania współczesnych autorów.

Więcej informacji na:www.facebook.com/kwartalniksarmackioraz nawww.sarmacki.mixxt.com

Page 28: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

Portret trumienny

współczesnej Polski

Łukasz Górka

54

Słucham sobie ostatnio au-diobooka „Twórcy niepodle-głości” wydanego w 2011 roku nakładem Piotra Ludwikow-skiego. Nagranie zawiera syn-tezę myśli politycznej Dmow-skiego i Piłsudskiego, czyli dwóch głównych twórców niepodległej Polski. Wsłuchując się w głos znanego reżysera i dokumentalisty Grzegorza Brauna, poznajemy „Myśli no-woczesnego Polaka” Romana Dmowskiego oraz szeroki wy-bór publicystyki Józefa Piłsud-skiego. Ten wydany przez śro-dowiska narodowe audiobook jest dzisiaj dobrym przykładem wyzbycia się przez współczes-ne środowiska patriotyczne przedwojennych antagoni-zmów łączących dwa zasłużo-ne dla Polski obozy polityczne – sanację i narodowców.

Niestety mieliśmy ostatnio również przykład wprost przeciwny, czyli „Pamflet na endecję” Waldemara Łysiaka (Do Rzeczy 22/2013), który okazał się najzwyklejszym paszkwilem pełnym jadu i błę-dów rzeczowych. Szkoda, że ten wybitnie zasłużony pisarz nie rozumie dziś najprostszych procesów, które zachodzą na łonie naszej Ojczyzny. Nawią-zując wszak do słynnych słów

Jerzego Giedroycia, że Polską rządzą dwie trumny – Dmow-skiego i Piłsudskiego, należy dodać, że trumny te stoją dziś po jednej stronie barykady. Po jednej stronie barykady! Dobrej odpowiedzi udzielił Ły-siakowi wywołany do tablicy Rafał Ziemkiewicz (Do Rzeczy 23/2013), który nie wchodząc w pyskówki nakreślił różnice między zbrojną tradycją walki o polską niepodległość (Pił-sudski), a jej młodszą, cywilną odmianą (Dmowski). Osobiście uważam, że te dwie tradycje aktualnie nie tylko się nie wy-kluczają, ale wręcz poprzez historyczne zawirowania wza-jemnie się przenikają i uzupeł-niają. Przykładem mogą być tutaj Narodowe Siły Zbrojne, czyli konspiracyjna organizacja wojskowa obozu narodowe-go, która idealnie wpisała się w tradycję zbrojnej walki o pol-ską niepodległość. W czasie wojny była to jedna z trzech największych polskich formacji polityczno-wojskowych (po AK i BCh). Po wojnie żołnierze NSZ-u niezłomnie walczący z sowieckim okupantem zo-stali mianowani najbardziej

„wyklętą” i prześladowaną siłą polskiego ruchu oporu. I tak jak w II Rzeczpospolitej Polacy pod przewodnictwem sanacji czcili bohaterów i weteranów Powstania Styczniowego, tak dziś Polacy pod przewodni-ctwem środowisk narodowych zaczynają otwarcie czcić Żoł-nierzy Wyklętych, czyli boha-terów powojennego Powstania Antykomunistycznego.

Pięknym przykładem współ-pracy patriotów jest szczeciń-skie Porozumienie Środowisk Patriotycznych, w skład któ-rego wchodzą między innymi Katolickie Stowarzyszenie „Civitas Christiana”, Młodzież Wszechpolska, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, kibice Pogoni Szczecin, Klub Gazety Polskiej, Obóz Narodowo-Ra-dykalny, Grupy Rekonstrukcji Historycznych i kilkanaście pomniejszych stowarzyszeń. Wspomniany przykład jasno pokazuje, że poprzez takie porozumienia można osiągnąć duże sukcesy organizacyjne. Bardzo ciekawie rozwija się również powołany po zeszło-rocznym Marszu Niepodle-głości Ruch Narodowy, pod

koniec koncow

55

którego statutem podpisało się już kilkadziesiąt organi-zacji. Nie podpisali się pod nim natomiast ludzie ze środowiska „Myśli Polskiej” - najstarszego narodowego tygodnika, którzy wręcz zdystansowali się od Ru-chu Narodowego. Powód? W opinii redakcji RN bliższy jest tradycji... piłsudczykow-skiej niż endeckiej. „Myśli Polskiej” przeszkadza m.in. sposób działania Ruchu oraz jego cele - przede wszystkim chodzi o marsze, heppe-ningi czy też celebrowa-nie Żołnierzy Wyklętych. Nowa endecja w ostatnim czasie ogromnie zaskoczyła wszystkich również ideą... Międzymorza, czyli ideą polityczną wysuwaną przez obóz Piłsudskiego w postaci

federacji nawiązującej do jagiellońskich tradycji wielo-kulturowej Rzeczypospolitej Obojga Narodów.

A gdzie w tym wszystkim, koniec końców, jest dzisiaj Sarmacja? Sarmacja będąca ponad podziałami stanowi ważny symbol dla wielu środowisk, częsty motyw dla współczesnej Grafiki patriotycznej, pojawia się także w muzyce narodowej. Znamiennym wydaje się być tutaj występ sarmackiego barda Jacka Kowalskiego na I Kongresie Ruchu Narodo-wego. W swojej publicystyce odwołuje się do niej także niekryjący swoich narodo-wych sympatii Rafał Ziem-kiewicz, który stwierdza wprost, że źródłem polskości jest cywilizacja sarmacka

(Do Rzeczy 24/2013, s.64) i to w niej upatruje najlepszej re-cepty na wyzbycie się przez współczesnych Polaków postkolonialnych komplek-sów. Szczególnym przykła-dem współdziałania środo-wisk patriotycznych w jednej organizacji jest natomiast Fundacja Obowiązek Polski, gdzie obok Podlaskiego Ko-mitetu Uczczenia Pamięci Romana Dmowskiego pręż-nie działa... Podlaska Cho-rągiew Husarska. I wszyscy, panie Waldemarze, jak jeden mąż stają po tej samej stronie barykady naprzeciw armii tych, dla których polskość to nienormalność.

Autor jest redaktorem naczel-nym portalu budujemydwor.pl

Ku chwale Króla i Rzeczpospolitej!

Jesteś zainteresowany historią, a zwłaszcza dziejami Rzeczypospolitej Obojga Narodów?

Nie sądzisz, że najwyższy czas powołać pierwszą grupę, która skupi się na zapomnianych czasach saskich?

Jesteś gotów od podstaw zająć się tematem polskiego wojskaI połowy XVIII stulecia?

Jeśli tak, zgłoś swój akces już dziś!

Poszukujemy wytrwałych osób, które pragną pogłębiać swoją wiedzę, krzewić patriotyzm,

a przede wszystkim świetnie się bawić!

Napisz do mnie na [email protected]

i poznaj szczegóły projektu!

Nie zwlekaj! Gwardia Piesza Koronna czeka!

Page 29: Kwartalnik Sarmacki 3(5) 2013

Portret Marii Kazimiery d'Arquien jako pokutującej Marii Magdaleny, ok. 1658 r.

Wikipe

dia.or

g