Public key infrastructure - Saylor... ’-)N:%/&5=)-*’.+:’&544)-&%.$’"/)’5,’!FA’#*’G%=)/0
Kontrast 0/09
-
Upload
miesiecznik-kontrast -
Category
Documents
-
view
235 -
download
1
description
Transcript of Kontrast 0/09
Numerspecjalny
9 maja 2009ISSN
Gitarowy rekord Guinessa
Fotorelacja – s. 12
Nareszcie przyszła. Długo wyczekiwana, utę-
skniona i jakże potrzebna. Nadeszła, przynosząc ze
sobą w prezencie zieleń drzew, śpiew ptaków, coraz
dłuższe dni. Przyniosła też radość i siłę, która budzi
się powoli w każdym z nas. Wiosna. Najpiękniejsza
ze wszystkich pór roku. Kipiąca młodością, witalno-
ścią, rozdająca na wszystkie strony uśmiechy i dobre
spojrzenia. Przyszła a wraz z Nią, nadszedł kolejny
numer „Kontrastu” – niezwykły i nietypowy. Numer
zerowy., będący esencją tego, co w naszym mie-
sięczniku najlepsze. Niech numer ten będzie furtką,
którą dzisiaj dla Was uchylamy, furtką do świata cie-
kawych myśli, celnych spostrzeżeń i radości tworze-
nia, która często jest domeną Młodości.
Jedenaście zdań. Sto osiemnaście słów. Na
początek wystarczy. Chcecie więcej? Zapraszam do
czytania!
Joanna Figarska
„Kontrast”miesięcznik studentów uniwersytetu wrocławskiego
przy instytucie dziennikarstwa
i komunikacji społecznej
ul. F. joliot-curie 15 50-383 wrocław
e-mail: [email protected]
http://www.kontrast-wroclaw.yoyo.pl
redakcja: jakub belina-brzozowski marta bubula kuba bocian natalia dudkowiak joanna Figarska
ewa Fita adrian Fulneczek katarzyna janowska paweł klimczak paweł kuś
dorota lesiak katarzyna łazarska szymon makuch aleksandra michlska paweł mizgalewicz
ewa orczykowska paulina pazdyka marcin pluskota łukasz porębski ilona rodzeń anna sabat michał wolski magdalena wysoczyńska
redaktor naczelna: joanna Figarska
zastępcy: ewa orczykowska michał wolski
Fotoredakcja: dabian białek magda oczadły mariusz rychłowski monika stopczyk
korekta: magdalena dziekońska agnieszka gershendorF katarzyna harpak alicja kocik patrycja masny
magdalena nowowiejska eliza orman aleksandra otrębska teresa raniszewska
graFika: ewa rogalska jakub golis konsultacja: studio grraphique skład: agata tyczka michał wolski opieka: łukasz śmigiel
okładka: marcin pluskota
zapowiedzi kulturalne 4
publicystyka
grają słowem 6
uniradio wiosennie 10
6346 – Fotoplastykon 12
kultura
rozmowa z jerzym stuhrem 14
recenzje
gra dla dwojga 16 tatarak 17 archive – controlling crowds 18 depeche mode – sounds oF the universe 19
Felietony
prawda w oczy kole 20 255 znaków człowieka 21
sport
gniew kontrolowany 22
rewolucja w Formule 1 26
street photo 27
szklanym okiemSpiS treści
Realizm magiczny połączony z subtelnym poczuciem humoru w ekranizacji Opowieści Galicyj-
skich Andrzeja Stasiuka, z udziałem znanych polskich i czeskich aktorów: Jiríego Machácka (Sa-
motni), Macieja Stuhra, Mariana Dziędziela i Roberta Więckiewicza. Wino truskawkowe to komedia
obyczajowa wprowadzająca nas w magiczny świat prawdziwego środka Europy. Miłość, zbrodnia
czy pokuta są tu naturalnymi składnikami życia, tak jak pory roku...w kinach od 8 maja.
10 maja rozpocznie się we Wrocławiu III edycja jednego z najważniejszych festiwali muzyki
elektronicznej w Europie - Musica Electronica Nova. Na festiwalu zaprezentowane zostaną także
spektakle parateatralne. Podczas Festiwalu będziemy mogli posłuchać i obejrzeć przedstawi-
cieli najważniejszych nurtów w muzyce elektronicznej - klasyki, teatru czy video. Przedstawicieli
teatru, a raczej jego pogranicza, reprezentuje padewski TAM Teatromusica ze spektaklem de-
Forma_09., portugalski spektakl Any Martins Subtteranes de Corpo oraz najbardziej teatralne
Spy Collective ze spektaklem Iminami. Impreza potrwa do 17 maja. Bilety do nabycia na even-
tim.pl
...62. Już 13 maja roz-
pocznie się jedna z najbardziej
prestiżowych filmowych imprez
Starego Kontynentu – Festiwal Fil-
mowy w Cannes. Tegoroczna edycja,
obfitować będzie w wiele niespodzia-
nek. Na festiwalu po raz pierwszy zo-
stanie zaprezentowany już okrzyknięty
kontrowersyjnym nowy film Quentina
Tarantino „Inglorious Bastards”. Pre-
mierowy pokaz będzie miał także ta-
jemniczy „Antychryst” Larsa von Triera.
Z nowymi obrazami w Cannes pokażą
się również między innymi Pedro Al-
modovar, Ken Loach, Ang Lee czy
Michael Haneke. Wyniki starcia
o główną nagrodę – Złotą Pal-
mę – poznamy 24 maja.
Prezydent miasta rywalizuje z marszałkiem wojewódz-
twa dolnośląskiego o liczbę przebojów na koncie, a na
sesję rady miejskiej przychodzą członkowie tajnej loży
masońskiej, którzy próbują forsować budowę pomni-
ka dolnośląskiego masona. To nie wizja Wrocławia
XXII wieku, tylko fragmenty scenariusza najnow-
szego spektaklu grupy teatralnej Ad Spectatores.
To pierwszy raz, kiedy do miejsca, w którym ob-
radują urzędnicy, zawitała jakakolwiek sztuka.
Mimo tego, o pokazanie spektakli na Sali Se-
syjnej szef Spectatorsów, Maciej Masztalski,
zabiegał zaledwie kilka dni. Spektakl jest trze-
cią częścią, po Wrocławiu, seksie i brzydkich
słowach i Wrześniu
27 42 08, serialu te-
atralnego o stolicy
Dolnego Śląska. Pre-
miera Biskupów... 22
maja w Sali Sesyjnej
miejskiego ratusza.
Biskupi z Biskupina i partyzanci z oporowa targają tarnogaj Francja po raz...
wino truskawkowe
Co zrobić z przeczytanymi
książkami, które kurzą się na
półce? Odpowiedzią na to py-
tanie jest powstały 3 lata temu
serwis podaj.net. Dzięki porta-
lowi w prosty sposób można za
darmo wymienić przeczytane
książki na inne. Wystarczy doko-
nać prostej rejestracji siebie i...
książek, które chcemy udostęp-
nić innym. Jedyny warunek – nie
mogą to być kserówki! Udostęp-
nione czytadła wysyłamy pocztą,
a w zamian przychodzą do nas
nowe – jeszcze nie przeczytane.
Nie jesteś fanem książek? po-
daj.net pozwala również na wy-
mianę filmów!
Już niespełna miesiąc dzieli nas od czerwcowej premiery nowej
płyty Marysi Sadowskiej, zatytułowanej Spis treści. Krążek promować
będzie singel Rewolucja. Nowy album wokalistki to dzieło w pełni au-
torskie. Znajdzie się na niej 11 piosenek w języku polskim utrzymanych
w stylistyce funky reggae balladowej. Jak mówi sama wokalistka, tek-
sty stanowić będą manifest pokolenia trzydziestolatków opowiadają
o odnajdywaniu własnej drogi, poszukiwaniu ideałów i uczenia się miło-
ści na co dzień. Premiera – 8 czerwca.
Taki tytuł nosi najnowsza płyta frontmana ze-
społu Poluzjanci - Kuby Badacha, która trafiła do
sprzedaży 8 maja. Na krążku znalazło się 14 utwo-
rów Andrzeja Zauchy, m.in. Byłaś serca biciem,
Bądź moim natchnieniem, C’est la vie czy Siódmy
rok, zaaranżowanych na nowo przez Kubę Bada-
cha i Jacka Piskorza. W nagraniach wzięli udział
wybitni muzycy, m.in. Henryk Miśkiewicz i Robert
Majewski. Płyta dołączona jest do książeczki, za-
wierającej teksty piosenek, wywiad z wokalistą
oraz życiorysy Kuby Badacha i Andrzeja Zauchy.
Wydawcami książki z płytą są Agora i Big Bem
Agencja Artystyczna.
...za pomocą bookcrossingu! Idea, powstała na początku XXI wieku, polega na
zostawianiu przeczytanych książek w miejscach publicznych: w parku, pociągu, au-
tobusie, ulubionym pubie, na uczelni, w teatrze, jak również w miejscach specjalnie
w tym celu przygotowanych: półkach, stolikach, regałach. Dzięki temu bookcros-
ser ma do nich łatwiejszy dostęp, może je przeczytać i przekazać dalej. Każda zo-
stawiona książka powinna zostać opatrzona specjalnym numerem i umieszczona
w internecie. Jak podaje portal , www.bookcrossing.pl od 2003 roku w Polsce uwol-
nionych zostało 63115 książek! (dane na dzień 5 maja)
Uwolnij Swoje kSiążki
triBute to andrzej zaucha
podaj dalej
6
Sala 102 w Instytucie Dziennikarstwa i Komunikacji Społecznej. Po wejściu moim oczom ukazuje się całkiem spore
studio radiowe. Grupa studentów właśnie pracuje nad kolejnym dniem nadawania. Część pisze notatki prasowe, inni
siedzą za mikrofonem i prowadzą swe audycje. Kolejni, przed laptopami, montują materiały, które niedługo ukażą się
na antenie. A to wszystko pod szyldem Uniradia – studenckiej stacji radiowej działającej pod patronatem Uniwersytetu
Wrocławskiego.
Wszystko zaczęło się z po-
czątkiem roku akademickiego
2007/2008. Uniwersytet Wrocław-
ski postanowił, że Instytut DZiKS
powinien mieć swoje medium, gdzie
studenci mogliby odbywać praktyki
i zdobywać doświadczenie. Wybór
padł na radio internetowe. Realizacją
tego projektu zajął się Łukasz Śmi-
giel, który został redaktorem naczel-
nym do spółki z opiekunem radia dr
Grzegorzem Adamczewskim. O po-
czątkach opowiada zastępca redak-
tora naczelnego, - Joanna Figarska:
„Do Uniradia trafiłam z warsztatów
radiowych prowadzonych przez Łu-
kasza Śmigla. To było dwa lata temu.
Od razu zakochałam się w magii ra-
dia i tak przesiąknęłam tym klima-
tem, że postanowiłam bardziej się
w to zaangażować. Postanowiliśmy
z Łukaszem stworzyć własne radio
i zarażać jego magią studentów”.
Pierwszym wyzwaniem było
znalezienie chętnych na prowadze-
nie radia. Jednak, jak się okaza-
ło, nie było to dużym problemem.
„Liczba osób chętnych przekroczyła
najśmielsze oczekiwania. W tym
naszym studyjku nagle zaroiło się
od ludzi. Nigdy nie zapomnę pierw-
szego dnia emisji- to było 3 grudnia.
Studio było wypełnione całkowicie.
Po pierwszym wejściu były grom-
kie i wielkie brawa. Wiedziałam, że
z tego radia można stworzyć coś
więcej.” – mówi Figarska.
Początkowo Uniradio nada-
wało tylko od poniedziałku do piąt-
ku po cztery godziny. Większość
ówczesnych pracowników jeszcze
nie miała dużego pojęcia o pracy
dziennikarskiej, prym wiodły osoby,
które współtworzyły poprzedni pro-
jekt radia uniwersyteckiego – Zwrot-
nicę. „Początki to przede wszystkim
ciężka praca, aby cały ten mecha-
nizm wprawić w ruch. Zaczynaliśmy
praktycznie do zera, więc było nad
czym pracować. Każdy robił to, co
do niego należało i powoli zaczynało
się to wszystko rozwijać. Ja osobiście
wziąłem na barki sprawy techniczne
– montaż i realizację, gdyż miałem
już doświadczenie w tych sprawach
i ponad wszystko po prostu to lubię.
Na początku byłem sam, ale suk-
cesywnie dochodziło co raz więcej
osób tym zainteresowanych. Dziś
już możemy być spokojni, bo mamy
grupę ludzi przeszkolonych w techni-
kach realizatorskich i monterskich,
a wciąż przybywają nowi” – tak o po-
grają Słowem
Zdjęcie: Mariusz R
ychłowski
7
czątkach mówi redaktor programo-
wy, Jakub Wilk.
Wraz z początkiem obecnego
roku akademickiego Uniradio prze-
szło szereg zmian. Ukształtowała
się jasna struktura organizacyjna,
powstały nowe funkcje wydawców,
którzy zajmują się emisją w danym
dniu. Uniradio zaczęło nadawać po
7 godzin w tygodniu i częściowo zago-
spodarowało też weekendy. Ustalo-
na została pełna ramówka. Audycje,
wchodzące w jej skład, są zróżnico-
wane. Jest miejsce na programy po-
święcone różnym typom muzyki. I tak
cięższe gitarowe brzmienia można
usłyszeć w programach „Archiwum
X” oraz „Riffownia”, muzykę klubo-
wą w „Muzycznym Tyglu”, reggae
w „Reggale”. „Muzyka ze sputnika”
natomiast oferuje unikalne, słowiań-
skie rytmy. Polskich wykonawców
trzeba szukać w programie „Bez
Nazwy” czy „Uni Nucie”. Za to goście
muzyczni są stale obecni w „BożyDa-
rze” oraz „Odysei Muzycznej”.
Nie brakuje też audycji poświę-
conych różnym dziedzinom kultury
i sztuki. „Bookszpan” zajmuje się
literaturą, a nazwy „Malarskie im-
presje” i „Tajemnice historii” mówią
same za siebie. Z kolei program
„Dogrywka” poświęcony jest, jak-
że rozległej, dziedzinie sportu. Pa-
nie na pewno zainteresuje audycja
o modzie -„W trawie piszczy”,
a najnowsze plotki można usłyszeć
w „Pod Lupą” oraz „Dos chicas que
chismean”. „Tajemnice Islamu” oraz
„Smak Orientu” traktują o obcych
nam kulturach, za to „Pop Secret”
o dobrze nam znanej popkulturze.
Radio posiada także unikalną au-
dycję „Pora Imperatora” o prawdo-
podobnie najpopularniejszym filmie
wszech czasów, czyli Star Wars. Na
antenie nie brakuje czasu także na
felietony, materiały reporterskie
oraz wywiady- choćby za sprawą pro-
gramu „Dwie na jednego”. Uniradio
posiada również swoją własną listę
przebojów o nazwie „Gorrrąca Trzy-
nastka”. Całość dopełniają serwisy
informacyjne, kulturalne i sportowe,
gdzie prezentowane są najświeższe
zdarzenia.
„Uniradio cały czas się rozkręca.
Wzrasta nam z każdym dniem ilość
partnerów. Możemy się poszczycić
współpracą z Punktem Informacji
Kulturalnej, klubami muzycznymi
– Liverpool i Madness. Jesteśmy
również stałymi partnerami przy or-
ganizowaniu imprez kulturalno-spo-
łecznych, z których zawsze można
liczyć na relację w naszym radiu” –
opowiada Figarska. Radio miało tak-
że okazje poprowadzić trzy eventy
we wrocławskim Empiku, z którym
ma nawiązaną stałą współpracę. Na
antenie można było także usłyszeć
wywiady z wieloma gwiazdami - tak-
że dużego formatu. Uniradio odwie-
dzili między innymi prof. Jan Miodek,
Janusz Radek, Kamil Durczok, To-
masz Raczek, Olga Tokarczuk oraz
wielu innych.
Jednak ekipa radiowa nie zamie-
rza na tym poprzestać. „Już osiągnę-
liśmy sporo jak na radio internetowe.
Trzeba utrzymać ten poziom i iść da-
lej. Jesteśmy na tyle rozkręceni, że
szkoda byłoby ten impet zmarnować.
Uniradio jest jak gitarzysta, jeżeli nie
będzie się rozwijać to znaczy, że się
będzie cofać. Stanie w miejscu jest
tylko złudzeniem” – twierdzi Wilk.
Następnym wyzwaniem jest wejście
w eter jako nadawca publiczny. Praw-
dopodobnie dojdzie do tego jeszcze
w tym roku kalendarzowym. Obecnie
redakcja doszlifowuje wszystkie
Zdjęcie: Mariusz Rychłowski
Zdjęcie: Magda Oczadły
8
audycje oraz niweluje błędy i nie-
doróbki, aby zaliczyć jak najlepsze
wejście na rynek medialny. „Jestem
pewna, że nasze radio ma szansę
przebić się na wrocławskim rynku
nadawców radiowych. Jesteśmy na
tyle specyficzni, że duży nacisk kła-
dziemy na audycje autorskie.- Pro-
wadzą je ludzie z różnymi pasjami,
którymi to chcą zaciekawić oraz po-
dzielić się ze słuchaczami. Muzyka u
nas nie jest aż tak wyeksponowana,
jak w innych stacjach radiowych, co
nie znaczy, że nie kładziemy nacisku
na tę dziedzinę” – takie zdanie ma
Aleksandra Cieśla, lektorka.
A jak wyglądają relacje między
pracownikami radia? Oddajmy głos
ponownie Joannie Figarskiej: „At-
mosfera w radiu jest koleżeńska.
Ufamy sobie nawzajem. Oczywiście
jak w każdej rodzinie, tak i u nas,
bywają różne spięcia, sprzeczki.
Jednak dzięki temu, że mamy na-
prawdę zgrany zespół, pełen war-
tościowych, inteligentnych ludzi, za-
wsze udaje nam się rozwiązać dany
problem na drodze konstruktywnej
dyskusji. Przychodzenie tutaj to
sama przyjemność, co potwierdzą
osoby, które współtworzą to radio
od początku. Ale także z chęcią
przyjmujemy nowych ludzi, nasze
drzwi są zawsze otwarte dla każde-
go, kto ma chęć i pomysł na pracę
w radiu”. Tych „nowych” z każdym
tygodniem przybywa coraz więcej.
Przeważnie są to studenci kierun-
ków dziennikarskich, choć można
też spotkać polonistów czy socjolo-
gów. Nowe osoby nie dostają od razu
zadań z górnej półki, chyba że mają
już wcześniejsze doświadczenie
w radiu. Pozostali powoli wdrażają
się w życie radia tak poprzez warsz-
taty, jak i szybkie kursy np. montażu.
„Jest to bardzo dobra alternatywa
dla praktyk w większych rozgło-
śniach. Z mojego doświadczenia
wiem, że w większym radiu prakty-
kant traktowany jest jak piąte koło
u wozu, nie ma możliwości takiego
rozwoju, jaki oferuje Uniradio. Tutaj
pierwszy raz miałam szansę zapo-
znania się ze sprzętem, z realizacją.
Dużą wartość dla mnie miało samo
obycie się z mikrofonem, z pracą
w studiu.” – mówi Cieśla, która tak-
że niedawno trafiła do redakcji.
Sprzętowo Uniradio także pre-
zentuje się nieźle. Studio posiada
wszelką profesjonalną infrastruk-
turę, jaka potrzebna jest do nada-
wania. Począwszy od minidysków,
dyktafonów poprzez mikrofony,
laptopy, aż do bardziej zaawanso-
wanego sprzętu. „Jak na warunki
instytutowe mamy naprawdę dobre
wyposażenie, szczególnie po ostat-
nich zmianach. Uniwersytet zainwe-
stował w nasze studio i dzięki temu
mamy nową konsoletę, czyli serce
całego radia. Otrzymaliśmy również
nowe serwery, które lada chwila
zostaną zainstalowane. Posiadamy
również bardzo profesjonalne od-
twarzacze marki Tascam, które są
stosowane przez firmy zajmujące się
nagłośnieniem” – mówi Jakub Wilk,
specjalista w tej dziedzinie.
Cel tego radia uniwersyteckie-
go jest prosty – ma ono stworzyć
miejsce dla rozwoju i zdobywania
doświadczenia dla młodych ludzi.
Można się tam zająć reportażem,
spikerką, prowadzeniem audycji, ale
także sferą public relations. Stricte
techniczne zajęcia, jak montaż czy
realizacja radiowa, również stoją
otworem. I nic nie stoi na przeszko-
dzie, aby angażować się w więcej niż
jedną z tych dziedzin. „Naszym celem
jest wykształcenie nowego pokolenia
zdolnych dziennikarzy, którzy umieją
łączyć pasję z rozwojem. Szlifujemy
warsztat dziennikarski – pisanie no-
tek prasowych, dykcję, uczymy mon-
tażu i tworzenia różnych gatunków
dziennikarskich – jak reportaż, son-
da czy nawet słuchowisko. Staramy
Zdję
cia:
Mag
da O
czad
ły
9
się, aby każdy był osobą jak najbar-
dziej wszechstronną i wykształconą
w paru dziedzinach radia” – mówi
Łukasz Śmigiel.
Z drugiej strony ma to też być
stacja, która będzie trafiała głównie
do młodego odbiorcy i nie będzie
nastawiona tylko na muzykę. Liczne
i różnorodne audycje, gdzie poszcze-
gólni prowadzący dzielą się swoją
pasją i wiedzą, mają być główną
siłą Uniradia. „Mieliśmy od począt-
ku swoją wizję – nie chcieliśmy być
radiem tylko muzycznym, większy
akcent chcieliśmy położyć na słowo.
Mnóstwo gadania plus dobra muzy-
ka to były nasze priorytety i myślę,
że udaje się nam je realizować” –
twierdzi Śmigiel. To, czy udaje się te
założenia faktycznie realizować, każ-
dy może sprawdzić sam. Wystarczy
wejść na www.uniradio.pl. „Kontrast”
gorąco poleca!
Tekst: Paweł Kuś
Zdjęcie: Mariusz Rychłowski
10
Requiem
Requiem to siedmioosobowy
wrocławski zespół grający muzykę
z pogranicza alternatywnego rocka
i mocnego popu. Początki zespołu
sięgają roku 2003, kiedy to grupa
kolegów z liceum w Kłodzku posta-
nowiła założyć kapelę. W roku 2005
dwuletnia współpraca zaowocowała
nagraniem pierwszego dema, zaty-
tułowanego Deszcz. W roku 2006 ze-
spół przeniósł się do Wrocławia. Rok
2007 wyznacza kolejną drogę zespo-
łu – nowy skład, nowe cele, nowe po-
mysły… i nowe demo zatytułowane
Przed Snem. W sierpniu 2008, po
długich poszukiwaniach, do zespołu
dołącza nowa wokalistka oraz siód-
ma osoba, których tożsamość zespól
ujawnił na następnym koncercie. Re-
quiem ma za sobą wiele występów
(także jako support zespołów: IRA,
ASO, Trebunie Tutki) oraz pokazów
na przeglądach i festiwalach ogól-
nopolskich m. in. V Wrocławski Fe-
stiwal Form Muzycznych, XIII Liga
Rocka w Jeleniej górze czy Finał
Początki zespołu Krzyki (nazwa
jednej z wrocławskich dzielnic) to
wspólne wakacje, na których spotkali
się Michał Kozłowski (wokal, teksty)
i Tomasz Kala (gitara, bas). Powstał
wtedy pomysł na założenie kapeli.
Zespół zaczął grać swoje pierwsze
próby w nieistniejącej już salce na
ul. Armii Krajowej. Po krótkim cza-
sie na jednej z nich pojawił się Ma-
ciej Stobiński (gitara) i dołączył do
zespołu. Skład zaczął się krystalizo-
wać, brakowało jednak perkusisty.
Po odejściu pierwszego, Marka Reja,
na jego miejscu pojawił się brat Mi-
chała, Krzysztof Kozłowski. Grał w ze-
spole Krzyki przez niecały rok; w tym
czasie zespół nagrał swoje pierwsze
utwory w studiu Kurnik i wystąpił na
swoim pierwszym koncercie. Krzysz-
tof Kozłowski zrezygnował z gry w ze-
spole w 2008 roku. Jego miejsce za-
jął Dariusz Michałowski (perkusja).
We wrześniu 2008 roku nastąpiła
kolejna istotna zmiana: do zespołu
wrócił Krzysztof Kozłowski (gitara),
tym razem na swoim macierzystym
instrumencie – gitarze. Tym samym
Tomasz Kala stal się nowym basista
zespołu Krzyki. Na koncertach wspo-
magał nas również Damian Kara-
szewski (wokal, bas). W tym składzie
gramy do dziś.
Źródło: myspace.com/krzyki
Krzyki
Jesteśmy rockowym zespołem
z Wrocławia. Gramy od kilku lat,
systematycznie powiększając nasz
repertuar. Zagraliśmy kilkadziesiąt
koncertów w stolicy Dolnego Śląska
i okolicznych miastach, biorąc także
udział w kilkunastu festiwalach dla
amatorskich kapel. Nasza muzyka
to polskie teksty i przeróżne rocko-
we klimaty.
Muzycznej Bitwy Radia Wrocław.
Aktualny skład zespołu tworzy
siedem osób (studenci Akademii
Wychowania Fizycznego, Akademii
Muzycznej, Politechniki Wrocław-
skiej i Uniwersytetu Wrocławskiego).
Od początku istnienia zespół zmie-
niał parę razy swój skład, w zespo-
le grali m. in.: ś.p. Rafał Buczyński,
Dawid Kowalczyk, Damian Longawa,
Dawid Pajdak, Mateusz Nowacki,
Kuba (Konrad) Franke, Kinga Paź-
dziorko i Alicja Szydełko.
Źródło: myspace.com/ wroclawrequiem
9 maja na scenie salonu Empik w Renomie odbył się – jak wiadomo – wiosenny event, organizowany przez UniRadio. W ramach imprezy można było zapoznać się z twórczością muzycz-ną i kabaretową młodych, wrocławskich artystów scenicznych. Warto poznać ich bliżej.
uniradio wiosennie
11
Sakra
Nikt tak naprawdę nie wie, kiedy
powstała Sakra... ale jeśli spojrzymy w
przeszłość, będziemy mogli prześledzić
jego rozwój.
Korzenie Sakry można odnaleźć
przede wszystkim we wrocławskiej
formacji muzycznej znanej jako Se-
xgruppenführer, gdzie trzej jej obecni
członkowie spotkali się po raz pierwszy
i postanowili wspólnie tworzyć muzy-
kę: perkusista Karlozz, basista Głupi
Jaś i gitarzysta Karasso. Głupi Jaś grał
wcześniej w zespołach Tarot i Musk,
natomiast Karasso (alias Rybsko) –
w grupie Antares i przez krótką chwi-
lę w Para Wino. Po bliżej nieokreślo-
nym okresie czasu Sexgruppenführer
zawiesił swoją działalność ze względu na
różnicę charakterów z ówczesnym woka-
listą, Kosmitą Golinem. Były też jednak
i sukcesy. W 2002 roku zespół wypuścił
demo pt.: Teatro purpurowa galka.
Sama Sakra z kolei ma swoje źró-
dła w innej wrocławskiej kapeli znanej
jako Dust Blow. Perkusista Karlozz grał
tam od początku, zaś gitarzysta Karas-
so i bazista Głupi Jaś pod koniec jej ist-
nienia. Wszyscy oni zgodnie uważają,
że były to piękne czasy...
W 2003 roku spotkali się ponow-
nie w Exodusie we Wrocławiu, by za-
cząć nowy projekt muzyczny wspólnie
z obecną trębaczką Sakry – Julą oraz
ówczesnym wokalistą Exodusa – Rajsiu.
W maju tego roku wystąpili oni wspól-
nie po raz pierwszy na Uniwersytecie
Wrocławskim, na Przeglądzie Piosenki
Słowiańskiej, gdzie uzyskali oni trzecią
nagrodę grając jeden z utworów grupy
Distemper: Spit ostoroznaja trava. Wio-
sną 2004 roku zdecydowali się powtó-
rzyć ten sukces i ponownie wystąpili na
Uniwersytecie, tym razem z utworem
zespołu Polemic’s: Ona je taka.
Od tej pory Sakra zaczęła regu-
larne występy. Jej członkami byli wte-
dy: Jula, Darecki, Głupi Jaś, Karasso
i Fryta (perkusista z zespołów Seth
i Zaszyty). Karloz grał w tym czasie w
Henrym Matisie.DanWoyteck pojawił
się w Sakrze niespodziewanie... i zaczął
śpiewać. Dziś jest wspaniałym frontma-
nem i wokalistą Sakry.
W maju 2005 roku – niemal
zgodnie z tradycją – Sakra wystąpiła na
Przeglądzie Piosenki Słowiańskiej, tym
razem z własnym utworem: Skartki.
Publiczność była pod ogromnym wraże-
niem, ale jury nie spodobały się motywy
charakterystyczne dla ska, czemu dało
wyraz, ofiarowując Sakrze atlas geogra-
ficzny (sic!). Naprawdę trudno było nam
podzielić go między sześć osób.
Po tym Sakra naprawdę stała się
Sakrą i zaczęła tworzyć własną muzy-
kę. W głowach jej członków grają różno-
rodne dźwięki; od Ravel przez Funkade-
lic czy Paco de Lucię na Nasty Savage
skończywszy. Zespół stara się nie iść
w jednym muzycznym kierunku, lokuje
zaś swoje emocje gdzieś między ska
i reggae.
Źródło: myspace.com/sakraband
OTOoni
Tworzymy zwykły kabaret i grupę
niezwykłych przyjaciół.Gdybyśmy się
nie spotkali...Zapewne zbieralibyśmy
szparagi na Ukrainie, bezskutecznie
próbując znaleźć miłość swojego życia.
Źródło: otooni.art.pl
Nic Nie Szkodzi
Kabaret swój debiut miał w paździer-
niku zeszłego roku, swoim pierwszym
programem zakwalifikowali się na
półfinały PAKI i zajęli II miejsce na na
festiwalu FAZA. Zespół tworzy pani
taksówkarz i przedszkolanka w jed-
nym, pani psycholog i filozof w jednym,
pan informatyk i muzyk w jednym, pan
polonista w jednym, pani Dobrosła-
wa i pan Łukasz. Skład stosunkowo
specyficzny ale jak to mówią: „gdzie
kucharek sześć tam nie dziel kury na
niedźwiedziu!
Źródło: www.paka.pl (zdj.: A płachetko)
12
Zdjęcia: Magda OczadłyMonika Stopczyk
6346
13
14
Wydał Pan książkę o histo-rii swojej rodziny. Można po-wiedzieć, że to zwykła historia rodzinna, jakich wiele. Czym zatem miałaby zainteresować czytelnika?
Prof. Jerzy Stuhr: Historia
mojej rodziny wcale nie jest taka
zwyczajna. Nie jest to opowieść
o typowych Polakach, więc samo
to już ją trochę wyróżnia, a jed-
nocześnie jest to historia niesły-
chanie charakterystyczna dla
pewnego pokolenia, którego tra-
dycje rozrzucone są gdzieś między
Budapesztem, Pragą, Triestem
i Krakowem czy Lwowem. Żeby
zwrócić uwagę na tę książkę, trze-
ba w ogóle lubić taki biograficzny
typ literatury. Ja sam bardzo chęt-
nie czytam takie wspomnienia;
w ostatnie wakacje bardzo wcią-
gnęła mnie książka napisana przez
nieżyjącego już Stefana Mellera.
To był człowiek z mojego pokole-
nia i czytając jego zapiski miałem
wrażenie, jakby były one takim
wolnym, choć wie Pan, że cał-kowita wolność nie jest możli-wa. Jak to credo przełożył Pan na wychowywanie dzieci?
J.S.: Nigdy nie miałem z tym
kłopotu. Wychowano mnie w prze-
konaniu, że im szybciej mężczyzna
się usamodzielni, tym bardziej
i lepiej go to ukształtuje. Sam od-
szedłem z domu mając lat osiem-
naście, w przypadku syna posta-
nowiłem jednak zaczekać trochę
dłużej i gdy miał on 20 lat, spro-
wokowałem go do wyprowadzki
z rodzinnego domu. Oczywiście
ułatwiłem mu to nieco, gdyż dostał
nieduże mieszkanie w kamienicy,
którą de facto udało się mojej ro-
dzinie odzyskać po komunistach.
Było to dość symboliczne i wzru-
szające, gdyż jest to kamienica,
w której się urodziłem. No i wtedy
właśnie, w wieku 20 lat, Maciek
zaczął się usamodzielniać. On na-
wet mówi o tym w książce, że to
był moment, kiedy musiał w so-
bie wykształcić umiejętności nie
lustrem mojego życia. I dlate-
go też myślę, że właśnie ludzie
z mojego pokolenia najchętniej
sięgną po moją książkę.
Nie uważa Pan, że ta-kie książki jak pańska słu-żą jedynie ostentacyjnemu odsłanianiu swojego życia prywatnego?
J.S.: Na pokazywaniu ży-
cia prywatnego gwiazd żeru-
ją tak zwane pisma popularne
i brukowce, tylko, że robią to na
bardzo niskim poziomie. Można
w nich przeczytać kto gdzie ma
kochankę, kto się ostatnio upił
czy rozwiódł. To są dość wstydli-
we historie, które sprzedaje się
za ciężkie pieniądze. Różnica po-
lega na tym, że ja mojej historii
na pewno się nie wstydzę. Wręcz
przeciwnie, jestem z niej dumny.
Powiedział Pan kiedyś, że Pana życiowym credo jest dą-żenie do bycia coraz bardziej
Jest ikoną polskiego kina, jedną z najbardziej wyrazistych postaci swojego pokolenia. Jednocze-śnie doskonale spełnia się w roli męża i ojca i dba o pamięć o swoich przodkach. O tym, czy i jak ważna jest rodzina i wychowanie, z profesorem Jerzym Stuhrem rozmawiał Adrian Fulneczek.
rozmowa
z jerzym stuhrem
15
tylko takich oczywistych rzeczy,
jak gospodarowanie pieniędzmi,
ale w ogóle nauczył się organizo-
wania własnego życia. Myślę, że
to jest jeden z powodów, dla któ-
rych teraz jest tak dobrym mężem
i ojcem.
Kiedy graliście razem w „Pogodzie na jutro”, obawiał się Pan jak Maciej będzie zno-sił Pana wskazówki, i podobno znosił je bardzo dobrze. Czy tak samo jest w życiu prywatnym?
J.S.: Na początek muszę za-
znaczyć, że nigdy nie doradzam
synowi, jeśli chodzi o jakiekolwiek
wybory – te podejmuje on sam.
Ja oceniam raczej gotowy produkt.
Jeśli jest to teatr, oczywiście, są
możliwe sugestie, że to czy tam-
to można jeszcze poprawić; jeżeli
chodzi o film, mogę jedynie stwier-
dzić, co mi się nie podobało. Oczy-
wiście jeśli wszystko jest dobrze,
to mu to mówię, tylko że raczej,
niestety, wychowany jestem w taki
sposób, żeby częściej mówić o błę-
dach, niż chwalić.
Maciej towarzyszył Panu od najmłodszych lat, zabierał go Pan do teatru, kiedy nie mógł zostać z matką (Barbara Stuhr – przyp. red.), bo akurat grała gdzieś koncert...
J.S.: To nie wynikało nawet
z tego, że nie miał się nim kto
zająć - on po prostu sam chciał
tam chodzić. Miał w teatrze (Teatr
Stary w Krakowie – przyp. red.)
swój osobisty dywanik, który zro-
bili mu maszyniści na nieczynnym
już wówczas balkonie, na którym
to godzinami siedział i oglądał po
kilkadziesiąt razy sztuki z moim
udziałem, na przykład Rewizora,
po czym doskonale odgrywał moje
role. Tak mu minęło dzieciństwo,
na naśladowaniu, gdyż każde dzia-
łanie artystyczne, zwłaszcza w za-
wodach artystycznych, zaczyna się
od naśladownictwa. Później wy-
kształcił mu się własny styl.
Pogodzenie zawodu aktora z rolą ojca czy męża jest we-dług Pana trudną sztuką?
J.S.: W zawodach artystycz-
nych, jak aktor, zawsze trafia się na
artystów, z których robi się później
swoich idoli, a którzy pokazują, że
temu, co się robi, trzeba poświęcić
całe życie. Że nie można tego dzie-
lić z niczym. I człowiek patrzy na
tych ludzi i ma dylemat – czy pójść
za nimi, czy ustatkować się i zało-
żyć rodzinę. Ja za nimi poszedłem,
a mimo tego wychowałem dwójkę
dzieci. Więc jednak się da.
Rozmawiał: Adrian Fulneczek
Redakcja: Ewa Orczykowska
(Wywiad nieautoryzowany)
Zdjęcie: film.interia.pl
16
jaki jest cel, ale Gilroy sprytnie montu-
je nam retrospekcje, które zmieniają
nasze postrzeganie rzeczy. W centrum
afery jest dwóch potentatów branży
kosmetycznej, którzy mają na głowie
dwa problemy – jak ukraść konku-
rencji ich najnowsze projekty i jak nie
pozwolić, by tamci ukradli ich. Jednak
ta gra szybko staje się grą podwójną,
później podwójna – potrójną itd., a my
tylko czekamy, aż w końcu wyjaśnią,
kto kogo kiwa. Nic oryginalnego, ale
fani serialu Alias powinni śledzić to
z zaciekawieniem. Nie zrozumcie mnie
źle, to nie jest ten poziom, co Alias, ale
jako wersja kinowa – ugrzeczniona –
nawet się sprawdza. Jak przystało na
Hollywood, dwoje szpiegów połączy
szybko wątek miłosny, gdzie główny
problem będzie taki sam, jak w pra-
cy – nie wiadomo, kto kogo oszukuje,
komu zależy, kto naprawdę kocha,
kto wkręca.
Pora, abym przeszedł wreszcie
do Julii Roberts, no bo... rany boskie!
Julia Roberts jest taka słaba. To jedna
z tych aktorek, które w każdym filmie
grają dokładnie tą samą postać. Jej
mimika i zachowanie są zbyt wyraźne
i intensywne, jakby były kierowane do
małych dzieci. No, taka prosta kobie-
ta. Świetnie to pasowało do roli Erin
Brokovich, ale jak można tak grać
szpiega? To powinien być ktoś, kto
nie okazuje emocji, zimny, inteligent-
ny, pozbawiony spontaniczności. Ro-
berts gra jej dokładne przeciwieństwo
i nie ma to żadnego uzasadnienia
w historii; z niej wynika bowiem, że
Roberts jest właśnie takim typowym
szpiegiem. Wniosek? Gilroy miał pew-
ną wizję, zaniósł scenariusz producen-
towi, a ten powiedział, że da kasę, jak w
głównych rolach będą Owen i Roberts,
bo wtedy jest gwarantowany sukces.
A że relacje dwojga bohaterów są rów-
nie rozgrzewające, jak efekt cieplar-
niany w Suwałkach? Może widzowie
się nie skapują, w końcu zaczyna się
wiosna. Ciosem poniżej pasa byłoby
wspomnienie o tym, że Julia Roberts
jest brzydka, więc... zrobię to. Otóż Ju-
lia Roberts jest też brzydka. Nie wspo-
minam o tym jako wadzie czy zalecie
– jedynie w celach informacyjnych.
Pewnie się zastanawiacie, cze-
mu ja w ogóle piszę o takiej mierno-
cie. Otóż film zebrał sporo pozytyw-
nych recenzji i może się wydawać, że
jest to kino na niezłym poziomie, ale
niestety – nie jest tak. To sympatycz-
na, ale nużąca historyjka z parą drew-
nianych kloców zamiast bohaterów,
pozbawiona emocji, a w przeciągnię-
tej końcówce wręcz irytująca. Czyli,
w sumie, hollywoodzki standard, albo
i poniżej standardów. Tymczasem do
kin nadchodzi już kolejny film Tony'e-
go Gilroya, czyli policyjno-szpiegowski
Stan gry i o nim to już na pewno nie
napiszę. Chyba, że stanie się cud i film
okaże się ciekawy...
...czego Wam i sobie życzę.
Tekst: Paweł Mizgalewicz
Gdy-
by ten film
był jeszcze
trochę bardziej
przeciętny, to chy-
ba bym go nie prze-
żył. Julia Roberts jest
gwoździem do trumny.
Nie jestem fanem
Tony'ego Gilroya – dość po-
wiedzieć, że uważam go za
totalnie przereklamowanego i to
nawet pomimo tego, że jego dzieła
nie są jakimiś wielkimi hitami. Jed-
nak Adwokat diabła, Armageddon,
trylogia Bourne'a czy wreszcie ostat-
ni Michael Clayton jakąś tam popu-
larność zdobyły, a ja ciągle się zasta-
nawiałem – za co? I chociaż nie były
to kompletne kichy, to ciągle gdzieś
tam było we mnie niezrozumienie dla
filmów Gilroy'a. Wreszcie pojawił się
film, który mieszanych uczuć mnie
pozbawił – Gra dla dwojga to kom-
pletna kicha, właśnie taka, jakiej Gil-
roy'owi brakowało w CV.
Aż nie wiem, od czego zacząć,
bo wszystko jest tu równie oklepane.
Może – o czym to jest? Ano mamy
dwóch szpiegów, tajnych agentów, ta-
kich Jamesów Bondów w wersji lajt.
Jednym jest Clive Owen, drugim – Ju-
lia Roberts. Początkowo zdaje się, że
historia niby ma swój bieg i wiadomo,
Gra dla dwojGa
17
Mało ekscytująca ciekawostka.
Wajda znowu mnie zawiódł.
Filmy naszego Oscarowego reży-
sera po prostu wypada oglądać, nawet
jeśli jego ostatnim naprawdę znaczą-
cym obrazem był Danton. To już 26
lat! Można powiedzieć, że kariera Waj-
dy podzieliła się już na dwie połowy:
w jednej był twórcą wybitnym, w drugiej
– najwyżej dobrym. Taki też jest Tatarak
– najwyżej dobry. No dobra, będę szcze-
ry. Jest przeciętnie. Bardzo. Wiem, że
obok krytykuję już innego mistrza, więc
nie chcę się powtarzać, ale co zrobić na
taki harmonogram premier kinowych.
I z tym, że Tatarak nie robi większego
wrażenia.
Film jest ambitny, z pomysłem.
Trzeba mu to oddać. Pomysł jest taki,
że wprawdzie mamy tytułowe opowia-
danie Iwaszkiewicza, ale film nie opo-
wiada tej historii wprost – opowiada
historię kręcenia filmu na podstawie
Iwaszkiewicza. Widzicie, Tatarak jest
jak cebula – ma warstwy. Odkrywamy
je stopniowo przez cały film, więc posta-
ram się nie zdradzać za wiele. Niemniej
wypada opisać, o co tu w ogóle chodzi.
Warstwa pierwsza – kobieta coś straci-
ła w swoim życiu. Warstwa druga – ko-
bieta ta, wiele lat później, poznaje mło-
dego mężczyznę. Gra ją Krystyna Janda.
No i Janda stanowi trzecią warstwę – bo
mamy jej historię, pokazaną częścio-
wo w sposób bezpośredni, a częściowo
w formie monologów. Wyjęte są one
z opowiadania Jandy, mówią o śmierci
jej męża i wygłaszane są w czarnym
pokoju, w czarnym ubraniu, w deka-
dencki sposób, bez pokazywania twa-
rzy. No i, oczywiście, te wymienione
warstwy się ze sobą przenikają. Zacho-
wanie kobiety z opowiadania Tatarak
nabiera nowego znaczenia, kiedy weź-
miemy na uwagę warstwę pierwszą.
Z kolei cała ta sytuacja też inaczej wy-
gląda, gdy weźmiemy na uwagę przeży-
cia Jandy. Na koniec okazuje się, że to
wszystko – choć proste – ma ustalony
cel w całości, i człowiek zaczyna się
zastanawiać nad jakąś czwartą war-
stwą, jakąś überwarstwą. Albo i nie, bo
w ogóle go te warstwy nie obchodzą, on
chciał zobaczyć ciekawy film. Sami wy-
bierzcie.
Mój problem z Tatarakiem pole-
ga na tym, że wszystkie te warstwy są
krótkie i mało ciekawe. Jak można zro-
bić film z takim pomysłem, który trwa
godzinę dwadzieścia? Efekt jest taki, że
wygląda to bardziej jak ćwiczenie formy,
niż "pełnoprawna" historia, która nasyci
kinomaniaka. Wajda nie miał budżetu?
A może coś innego się stało, że nie było
czasu? Tego nie wiem, ale widzę, co do-
staliśmy w rezultacie. Bieda. Najwięk-
szą wadą jest dla mnie kompletna bez-
barwność postaci – jest ich ledwie kilka
i każda z nich jest zarysowana w sposób
schematyczny. Żadnych zaskoczeń.
A kiedy nie obchodzą mnie postaci, to
nie obchodzi mnie, co się z nimi stanie.
A kiedy mnie nie obchodzi historia, to co
ja tu w ogóle robię? Podziwiam pomysł?
Za mało! Wajda, mimo opierania się na
trzech źródłach, ograniczył historię do
m i n i m u m
i w ten sposób
wykastrował to,
co jest solą filmu.
Coś, co określę jako
"ruch" – dynamizm lu-
dzi, dynamizm świata. Tu-
taj nic się nie dzieje - mamy
kilka bardzo zwyczajnych, typo-
wych scenek i najciekawsze jest
to, jak je sobie składamy w całość.
Mnie to nie wystarcza. Nie mówię, że
eksperymenty nie bywają udane, ale
tutaj jednak za mało innowacji, żeby
nadrobić te braki w fabule.
Tatarak jest bardzo literacki i mam
dziwne wrażenie, że to jest... film dla
krakowiaków. Takie zabawy z życiem
i prozą, dekadencja, przerost formy nad
treścią. Trochę jak 33 sceny z życia, któ-
re też było nagradzane na różnych dziw-
nych festiwalach. Niektórzy na pewno
powiedzą, że Tatarak to "coś więcej" -
ja bym powiedział, że to "coś inaczej",
z wieloma wadami. Mnie osobiście film
praktycznie w ogóle nie obszedł i nie
skłonił do refleksji, mimo, że materiał
do myślenia niby jest. Nie mój klimat.
Rozrywka z tego raczej żadna, ale jako
ciekawostkę – można obadać.
Tekst: Paweł Mizgalewicz
TaTarak
18
Przyznam,
że przed swoją pre-
mierą nowa płyta Ar-
chive, Controlling Crowds,
nie budziła u mnie większych
emocji. Wiele osób nerwowo cze-
kało na ten album, ja jednak do
tej sprawy nie przywiązywałem
aż tak wielkiej wagi – zawsze
ceniłem i lubiłem ten zespół, jed-
nak wydawało mi się, że jest to
kolejny klon Pink Floyd, do tego
moje zainteresowanie Archive
spadło po nieco słabszej płycie
jego starego i nowego stylu.
Nie myślcie, że dziesięciomi-
nutowa otwierająca kompozycja,
to szczyt możliwości zespołu – trzy
pierwsze utwory to tak naprawdę
Archive’owe standardy, dopiero od
Dangervisit zaczyna się prawdziwa
podróż w mroczne i nieprzewidywal-
ne rejony. Wszystko opiera się na
elektronicznych pejzażach i bitach,
jednak klimaty tak płynnie przecho-
dzą jeden w drugi, że nie dostrze-
gamy żadnych zgrzytów między kla-
syczną balladą, jaką jest Words on
signs, monumentalną trip-hopową,
siedmiominutową kompozycją Col-
lapse/Collide, a... rasowym rapem,
który po trzykroć pojawia się na
Controlling Crowds za sprawą Johna
Rosko.
Jedynym zarzutem, jaki mam
wobec Controlling Crowds, to że
jest ona za długa. Album trwa pra-
wie półtorej godziny i po kulminacji,
która następuje w okolicach Collap-
se/Collide, zespół jeszcze stara się
czarować nas klimatem i utworami,
które zdecydowanie nie schodzą
poniżej ich wysokiego poziomu, ale
niekoniecznie są potrzebne. Gdyby
tą płytę skrócić tylko do jej najlep-
szych elementów, powstałoby dzieło
rewelacyjne.
Tekst: Kuba Bocian
Lights z 2006 roku i średnim singlu
Bullets z nowego krążka. Muszę jed-
nak ostrzec – lekceważenie tej płyty
może być poważnym błędem.
Controlling Crowds to pod każ-
dym względem dzieło wyjątkowe.
Do Archive wrócili tu bowiem John
Rosko, raper znany z ich pierwszego
albumu Londonium, i Dave Penney,
ostatnimi czasy bardziej zaangażo-
wany w projekt Birdpen niż Archive.
Podejrzewam, że to wkład tych dwóch
panów zaowocował pewnego rodzaju
przewrotną świeżością, jaką charak-
teryzuje się Controlling Crowds. Bo
słuszność mają ci, którzy wskazują
na powrót Archive do korzeni – wła-
śnie z okolic wspomnianego debiu-
tu, Londonium. Biorąc jednak pod
uwagę, że największą popularność
Brytyjczycy zdobyli nawiązującym do
klimatów progresywnych albumem
You all look the same to me – zwrot
w stronę klimatów dojrzałej elek-
troniki, dalekiej
od przesłodzo-
nych kompozycji
z Lights jest
prawdziwym po-
wiewem nowo-
ści. Zresztą nie
tylko dlatego –
Archive nagrali
p r z e m y ś l a n ą ,
dojrzałą płytę,
na której znako-
micie wyważyli
pierwiastki swo-
archive – conTrollinG crowds
19
Dwunasty album Depeche
Mode to zdecydowanie jedna
z ważniejszych premier tego roku.
Sam czekałem na tą płytę z niecier-
pliwością, zachwycony poprzed-
nim krążkiem, Playing the Angel,
a apetyt pobudzał wciąż grany
w radio rewelacyjny singiel Wrong.
O tym, że nie tylko ja chciałem jak
najszybciej zapoznać sie z nową
muzyką Depeszy świadczą cho-
ciażby wyniki sprzedaży Sounds of
the Universe.
Z czterech dostępnych wersji
albumu nas interesuje oczywiście
wersja podstawowa, winna za-
wierać wszystko, co najważniej-
sze dżentelmeni z Depeche Mode
chcieli nam zaprezentować. Mu-
zycy twierdzą, że przy nagrywaniu
albumu opierali się na „snujących
się, wywiedzionych z R’n’B i blu-
esa rytmów”. Skojarzenie tego
ze stylem Depeszów może dawać
nadzieje na coś niezwykłego. I tak
rzeczywiście jest, jednak z zastrze-
żeniem, że nie jest to płyta dla każ-
dego, a nawet niektórzy miłośni-
cy zespołu mogą poczuć się tym
albumem przytłoczeni. Powstała
bowiem płyta mroczna, bardzo
trudna w odbiorze, gdzie wszelkie
smaczki są głęboko poukrywane.
Sounds of the Universe konty-
nuuje ciemny, pesymistyczny kieru-
nek z Playing the Angel i mocno go
rozwija. Atmosfera nowej płyty jest
bardzo gęsta, momentami wręcz
przytłaczająca. Dla wielu będzie to
ogromną zaletą nowego albumu,
inni jednak odbiorą to jak wadę.
Ja osobiście muszę się trochę przy-
czepić do niedoboru melodii w no-
wej muzyce Depeche Mode, który
jest szczególnie wyraźny właśnie
w zestawieniu z Playing the Angel.
Dla równowagi jednak powiem, że
wszelkie smaczki (na przykład gi-
tara w Little Soul), jakie panowie
poukrywali dla nas na tym albu-
mie warte są, aby posiedzieć nad
nim więcej razy i w większym sku-
pieniu. To po prostu nie jest płyta
na jedno czy dwa przesłuchania,
wymaga ona od słuchacza więcej
zaangażowania. Za pierwszym ra-
zem dostrzegamy głównie utwory
żywsze, melodyjne, jak Miles Away,
Wrong czy Peace. Dopiero, gdy bli-
żej zapoznamy się z Sounds of the
Universe, zaczynamy dostrzegać
prawdziwą wartość zwartej masy
mniej skocznych
utworów. Sam
złapałem się na
tym, że dopiero
po czasie doce-
niłem konstruk-
cję chociażby
Hole to Feed.
I to chyba
jest siłą tego al-
bumu – że nie
wpadnie nam
od razu w ucho,
ale też szybko
się nie
z n u d z i ,
tylko przez na-
prawdę długi czas
będzie cieszył nas odkry-
waniem swoich tajemnic. Ta-
kich, jak na przykład zakończe-
nie w postaci utworów Jezebel
i Corrupt – sam miód. I właśnie
aby nie przegapić takich momen-
tów, warto do Sounds of the Uni-
verse wracać.
Tekst: Kuba Bocian
depeche Mode – spund of The universe
20
Z prawdą jest jak z paczką pra-
lin; niby każdy chce ją całą, ale po
jakimś czasie można mieć jej dość.
W naszej kulturze zwykło się praw-
dę traktować jako coś dobrego,
pozytywnego. Dążenie do prawdy
utożsamiamy z dążeniem do dobra;
tak jest co najmniej od Platona,
a może nawet dłużej. Oczywiście co
jakiś czas wspomina się u nas słyn-
ne porzekadło księdza Tischnera
o trzech prawdach, czasem też
mówi się, że prawda jest jak...
twarz. Każdy ma własną. Jednak
generalnie myślimy o prawdzie
jako o czymś pojedynczym, jedy-
nym, dobrym.
W tym miejscu wchodzi jed-
nak popkultura ze swoimi pomy-
słami. Jednym z nich jest, obecny
od niedawna także w Polsce, tele-
turniej Moment prawdy, bezdusz-
nie grający na wpajanym nam od
zawsze zamiłowaniu do tego, co
prawdziwe. O co chodzi? W każ-
dym programie uczestnik siada
na fotelu z wykrywaczem kłamstw,
a prowadzący zadaje mu pytania
o jego życie, opinie, przeświadcze-
nia i poglądy. Jeśli delikwent odpo-
wiada zgodnie z prawdą – wygrywa
pieniądze. Wydawać by się mogło,
że nic prostszego. A jednak.
Zacząć trzeba od tego, że na
widowni siedzi rodzina uczestnika,
która słucha jego odpowiedzi. Poza
tym pytania są często tak sformu-
łowane, że mogą uchodzić za co
najmniej niewygodne. Dotyczą sfer
intymnych, krępujących, słowem –
takich, o których uczestnicy wole-
liby nie mówić. Ich wywlekanie na
antenie telewizyjnej nie może być
nazwane inaczej, jak tylko ciosem
w godność uczestników... i to cio-
sem bardzo bolesnym.
Czy pamiętasz liczbę swoich
partnerów seksualnych? Czy kiedy-
kolwiek bił cię mąż? Czy zdradził-
byś żonę, jeśli sytuacja byłaby do-
godna? Trudno pytań tego typu nie
uznać za tendencyjne. Co gorsza,
uczestnik przypięty do wykrywa-
cza kłamstw, wkręcony w zasady
tego teleturnieju wie, że skłamać
nie może. Prowadzący program
Zygmunt Chajzer dodatkowo potę-
guje jego stres celnymi, choć cię-
tymi uwagami. Co w takiej sytuacji
robi uczestnik? Mówi prawdę. Ale
jego prawda nic dobrego nie wno-
si. Wręcz przeciwnie – prowadzi
do niesnasek w rodzinie, wysta-
wia gracza na pośmiewisko, czyni
z niego zwyrodnialca i potwora. Bez
względu na to, jakim człowiekiem
jest w rzeczywistości.
Mówi się, że prawda jest czymś
dobrym i słusznym, że dążenie
do niej jest cnotą. Warto jednak
zadać sobie pytanie, czy dążenie do
niej ku uciesze telewidzów, spra-
gnionych pikantnych, intymnych
szczególików z życia kogoś innego,
cały czas jest cnotliwe. Publiczności
w studiu, jak i przed telewi-
zorami nie zależy bowiem na
prawdzie – tę mają gdzieś. Za-
leży im na ujrzeniu uczestnika po-
niżonym i sponiewieranym, tylko
po to, by samemu poczuć się le-
piej. Niskiej klasy gra na niskich
instynktach. Prawda bowiem może
i jest dobra, może i jest cnotą,
ale wykorzystywana w szkodliwy
i hańbiący sposób do niczego po-
zytywnego nie prowadzi. I jeśli na-
sza kultura daje przyzwolenie na
tego typu praktyki, to warto sobie
zadać pytanie, czy aby coś jest
nie tak? Czy nie ma żadnych gra-
nic ludzkiej godności, ba! – granic
przyzwoitości, których nie powinno
się przekraczać? Zdaniem twórców
Momentu prawdy nie ma. A to chy-
ba nie najlepiej o nich świadczy.
Prawda?
Michał Wolski
prawda w oczy kole
21
Jedną z immanentnych cech
człowieka jest to, że żyje. Ostatnie
badania pokazują, że żyje coraz dłu-
żej i w coraz większym komforcie.
Nadal chce mu się jednak marudzić.
Inteligenci na przykład wypełniają
swoimi dyskomfortami książki. Tak
się akurat złożyło, że język pisany
okazał się najbardziej satysfakcjo-
nującym nośnikiem uczuć i poglą-
dów. Przez wieki natchnieni ludzie
siadali, chwytali pióro i spod ich rąk
wychodziły dzieła, które – w mniej-
szym lub większym stopniu – stara-
ły się odpowiedzieć na podstawowe
i kłopotliwe pytanie: Czymże jest ży-
cie? Pytanie jest na tyle skompliko-
wane, że praktycznie do dziś tema-
tu nie wyczerpano. O ile myśliciele
przeszłości zostawili po sobie opasłe
tomiszcza, których widok człowieka
przeraża, o tyle dzisiaj bardzo często
by odpowiedzieć na to podstawowe
pytanie wystarczy 255 znaków.
Kiedy dostałem swój pierwszy
komputer byłem wniebowzięty. Na-
gle pojawił się przedmiot, któremu
byłem w stanie podporządkować
resztę swojego życia. Po części tak
się stało. Niczym Eden, niepozorne,
buczące pudełko ofiarowało czło-
wiekowi radość. I nigdzie nie widać
było Drzewa Poznania. Przyszło póź-
niej, w momencie, w którym kom-
putery podpięto do sieci. I wtedy
się zaczęło. Internet pozwala robić
wiele rzeczy przyjemnych i pożytecz-
nych. Jest między innymi platformą
komunikacyjną. Polacy kochają Ga-
du-Gadu. Od 2000 roku, brzydkie
i pokraczne słoneczko mruga więk-
szości Narodu po prawej stronie win-
dowsowskiego paska zadań.
Gadu-Gadu, daje swoim użyt-
kownikom możliwość posiadania
statusu. Status – jak wiemy – okre-
śla i nadaje jednostce cechy, które
stają się podstawą do porówny-
wania. Status jest też wypadkową
samopoczucia, majętności, relacji
międzyludzkich i wielu innych na-
ukowych słów. Jest więc indywidual-
ną próbą odpowiedzi każdego z nas
na podstawowe pytanie dotyczące
życia. Do tego w statusie można coś
napisać.
Codziennie tysiące Tomków,
Michałów, Mariolek i Kaś oznajmia
światu jakże się czują. I co my tam
widzimy? Życie ludzkie z całym swo-
im inwentarzem. Mamy tragedie:
„smutno mi:((” – płacze jakaś du-
sza zraniona i smutna; zaraz niżej
ktoś wykrzykuje: „hepiii!!:D”. I jakże
nie przyznać mu racji? Tyle przecież
tego jest. Patrząc każdego dnia na
listę znajomych, można wiele z niej
wynieść. Jaśniejsze fragmenty ży-
cia podkreślane są uśmiechnięty-
mi buźkami, smutne pogrążone są
w mroku pesymizmu. Nie widząc ko-
goś od wielu miesięcy, jesteś w sta-
nie i tak powiedzieć o nim wiele.
Wielokrotnie status traktowa-
ny jest jako tablica informacyjna
– „kupię grabie”, „sprzedam fiata”,
można z niej wyczytać także obecne
położenie geograficzne użytkownika
– „impra!”; „u Kuby”; „praca” itp. Do-
dać należy do tego jeszcze olbrzymie
wariacje cytatów. Poeci, filozofowie,
mężowie stanu zostali zaprzęgnięci
do zgrabnego ujęcia w słowa tego,
co akurat człowiek odczuwa. Statu-
sy Gadu-Gadu stały się jarmarkiem
uczuć i poglądów. Całe spektrum tuż
przed naszymi oczyma.
Jest to dość zadziwiające. Skryci
ludzie – niczym na spowiedzi – uze-
wnętrzniają się całkowicie. Wypisu-
ją swoje bóle, pragnienia i radości.
Wszystko wspaniale, pojawia się
jednak ograniczenie. Człowiek musi
zawrzeć całą swoją skomplikowaną
sytuację, to co czuje i o czym myśli,
w skromnych 255 znakach. Czy na-
prawdę tyle wystarczy, by podsumo-
wać człowieka?
Marcin Pluskota
255 znaków człowieka
22
Załoga (bo tak brzmi spolsz-
czona nazwa zespołu) powstała na
początku 2006 roku. Jak tłumaczy
Jakub Głogowski, 23-latek, jeden
z graczy i jednocześnie osoba od-
powiedzialna w klubie za kontakt
z mediami: „zaczęło się od fascy-
nacji tym, co się widziało w te-
lewizji. Wielu chciało grać, bo to
było coś nowego i niedostępnego.
A do tego drugiego, jak wiadomo,
zawsze ciągnie najbardziej...” .
W Polsce nie istniał wtedy nawet
zalążek ligi więc The Crew zde-
cydowano się zarejestrować w...
Czeskiej Lidze Futbolu Amerykań-
skiego. 20 maja 2006 roku Załoga
pokonała we Wrocławiu, Pardubi-
ce Stallions: jako pierwszy zespół
w historii tamtejszej ligi odniosła
zwycięstwo w swoim inauguracyj-
nym sezonie.
Prekursorzy
„Zawsze to my przecieraliśmy
szlaki. Nadal to robimy.” – doda-
je Głogowski. W 2007 roku The
Crew zdobyło pierwsze, historyczne
Mistrzostwo Polski. Walczyło o nie
osiem zespołów. W kwietniu 2008
polski futbol amerykański (sic!) za-
istniał na mapie Europy. The Crew
– nie zdobywając co prawda ani
jednego punktu – wystąpiło w dru-
gich co do ważności rozgrywkach na
kontynencie, EFAF Cup. Honorowym
patronatem ich mecze objął wtedy
sam minister sportu.
25 lutego 2009 roku na oficjal-
nej stronie internetowej Załogi po-
jawiła się informacja ,,Prawdziwie
amerykański futbol już w Polsce”.
Transferowy hit, pierwszy w histo-
rii Polskiej Ligi Futbolu Amerykań-
skiego (PLFA). The Crew podpisało
kontrakty z czterema zawodnikami
z USA: Tylerem Vorhiesem, Davi-
dem Johnsonem, Lancem Burnsem
i Aki Jonesem. Ostatni ma za sobą
występy w NFL, najbardziej elitar-
nej lidze futbolu amerykańskiego
na świecie. Przy 195 centymetrach
wzrostu, waży 136 kilogramów.
Przed bitwą
Środowy wieczór, zimny koniec
marca 2009. Psie Pole, tyły pod-
stawówki numer 5. Na pół godziny
przed dziewiętnastą, planowaną
porą rozpoczęcia treningu, zaczyna-
ją się tam zbierać zawodnicy Załogi.
Część przyjeżdża samochodami, ale
do przepychu rodem z NFL tu daleko:
kilkuletnia Fiesta, stuknięty po stro-
nie kierowcy Mercedes czy maksy-
malnie obniżona przez siedzącą we-
wnątrz czwórkę pasażerów Mazda.
Towarzystwo w większości słusz-
nych rozmiarów. Z toreb na ziemię
wylatują kaski i nieco przypominają-
ce zbroje, ochraniacze na bary. Tem-
peratura zaledwie półtora stopnia
zdaje się nie przeszkadzać prawie ni-
komu w przebieraniu się pod gołym,
już rozgwieżdżonym niebem.
Kwartetu Amerykanów jeszcze
nie widać. Kwadrans do treningu,
który po raz pierwszy, z konieczno-
ści, odbędzie się na tym obiekcie,
Głogowski: „trenujemy tutaj, bo na
„Wiesz jak szalony musisz być żeby założyć na siebie kask, ochraniacz na barki i wejść na boisko z kimś kogo nie znasz, ale chcesz go wykończyć? (...) Musisz być zły, wściekły, musisz być tak blisko szaleństwa jak to tylko możliwe. O to właśnie chodzi w tym sporcie” – tłumaczy Aki Jones, zawodnik wrocławskiej drużyny futbolu amerykańskiego The Crew.
Gniew kontrolowany
Zdjęcie: Mariusz Rychłowski
23
Pola Marsowe nas nie wpuszczą.
Boją się, że za szybko zryjemy trawę.
Jakby tam w ogóle była trawa...”.
Po kilku minutach sytuacja tra-
wy na Polach Marsowych co prawda
nie ulega zmianie, ale w bramie są-
siadującego ze cmentarzem boiska
staje oczekiwana przez wszystkich
czwórka. Wszyscy wcześniej zebrani
przenoszą się na (sztuczną) murawę.
Aki będzie przemawiał.
Jak w West Village
„Od kiedy jesteśmy tutaj żeby
was trenować zawsze dajemy z sie-
bie wszystko. Mimo to niektórzy
z was opuszczają treningi: jeśli więc
skończycie przez to ze skopanym tył-
kiem, nie próbujcie nawet spojrzeć
na mnie z pretensjami”. Cisza. Po
części dyscyplinującej żądanie za-
angażowania w zajęcia. Cisza trwa.
Na koniec wspólny okrzyk całej gru-
py: one, two, three – bust that ass!
(idiom w nieformalnej angielszczyź-
nie oznaczający: ciężką pracę). Po-
lacy rozpoczynają rozgrzewkę – dla
Amerykanów oznacza to dłuższą
chwilę wolnego.
Przy linii bocznej Aki Jones wy-
korzystuje tę przerwę, by wyjaśnić
czemu zdecydował się na wyjazd z
USA do państwa w samym środku
Europy: „jeśli mam być szczery, po
prostu chciałem podróżować. Wyjazd
do Polski to moja szansa na odrobie-
nie lat spędzonych w college’u. Nie-
wiele osób ma na to szansę. Kiedy
jako uczeń college’u grasz w futbol
to on jest dla ciebie wszystkim. Jest
powodem, dla którego tam jesteś.
Większość z nas dostaje stypendium
futbolowe więc do szkoły chodzimy
za darmo, ale mamy obowiązek nie-
ustannie grać, utrzymywać się na
wysokim poziomie. W ten sposób
zachowujemy stypendium, a szkoła
wygrywa kolejne mecze. To jednak
wyklucza podróżowanie.”
W Polsce on i trójka jego to-
warzyszy musieli przyzwyczaić się
do kilku nowych zasad społeczne-
go współżycia: „Wszyscy jesteśmy
ze Stanów, ja z Nowego Jorku, tam
możemy wejść do każdego baru,
o każdej porze dnia i spytać niezna-
jomych ludzi: cześć, jak leci?. Po pro-
stu pogadać. Tutaj też chcemy być
mili, ale takie pytanie kończy się za-
zwyczaj odpowiedzią w rodzaju: idź
do diabła albo ktoś chce wszczynać
bójkę - dziwne, bo kiedy po prostu
się nie odzywasz ludziom się to po-
doba, kiedy chcesz być miły są goto-
wi się z tobą bić. To pewien problem,
ale poza tym Polska jest dla mnie
świetna. Lubię tutejsze nocne życie,
wygląd miasta i te wyłożone kostką
ulice - przypominają mi West Village
w Nowym Jorku.”
Starcie zbrojne
Dla Jonesa pobyt w Polsce nie
jest w żadnym wypadku wyłącznie
wycieczką. Ma szeroką gammę obo-
wiązków. Jest zawodnikiem, człon-
kiem sztabu trenerskiego i przede
wszystkim, promotorem futbolu
amerykańskiego w tym kraju: „pró-
buję rozbudować rynek, sprawić
Gniew kontrolowany
Na zdjęciu: Aki Jones – 195 cm, 136 kg
Zdję
cie:
Mar
iusz
Ryc
hłow
ski
Zdjęcie: Mariusz Rychłowski
24
żeby ludzie polubili ten sport. Uczę
się tej kultury, żeby pomóc zamienić
ten sport w coś naprawdę znaczące-
go. Kiedy każdego dnia wracam do
domu myślę jak sprawić żeby Polacy
pokochali futbol. Sprawdzam co robi
soccer, tzn. ten wasz futbol i staram
się zastosować te same metody do
futbolu amerykańskiego. To właści-
wie robimy całymi dniami, uczymy
się tutejszych ludzi, na tym polega
nasza praca.”
Zespół kończy właśnie kolejne
okrążenie wokół połowy boiska, gdy
Aki, krzykiem z linii bocznej, prosi ich
o chwilę uwagi: „Panowie! Zostaliśmy
zaszczyceni obecnością gwiazdy! Po-
proszę wszystkich o brawa!”. Stojące
bliżej Jonesa osoby dowiadują się, że
to rodzaj ironicznej reprymendy dla
przybyłego właśnie zawodnika: „nie
było go tutaj przez trzy lub cztery ty-
godnie. Pojawia się dopiero, gdy za
cztery dni mamy skirmish”. Ostatnie,
angielskie określenie słowniki tłuma-
czą na dwa sposoby: jako „potyczkę”
lub „zbrojne starcie niewielkich od-
działów”. W przypadku tego sportu
rację bytu mają oba wyjaśnienia.
Znajdź w sobie szaleńca
W futbol amerykański gra się
po jedenastu. Piłka może i nie jest
okrągła, ale bramki również tu są
dwie. Odgrywają jednak mniejszą
rolę: za posłanie futbolówki kopnię-
ciem między słupkami otrzymamy
tylko trzy punkty. Najwięcej, bo aż
sześć, drużyna atakująca zdobywa
za wkroczenie z piłką w strefę punk-
tową przeciwnika (tzw. przyłożenie,
ang.touchdown).
Problemem tego sportu wydają
się być częste przerwy w grze – to na
nie najczęściej narzekają Europejczy-
cy. Sędzia używa swojego gwizdka,
zatrzymując akcję i zegar meczowy
(przez co spotkania trwają czasami
nawet 3 godziny), za każdym razem
gdy piłka dotknie ziemi: „Ludzie pa-
trzą na futbol i mówią: grają szyb-
ką akcję i przerywają, grają szyb-
ką akcję i przerywają.” – ubolewa
i poucza Aki. – „Nie rozumieją tego
jak wiele powinno się dziać pomię-
dzy poszczególnymi liniami (ataku
i obrony). Tam muszą latać kaski,
a chłopaki powinni podnosić prze-
ciwników i rzucać nimi wzdłuż bo-
iska. Powinniście widzieć jak się na
siebie wściekają i wyzywają rywali
na boisku. Powinniście widzieć zde-
rzające się głowy - to jest amerykań-
ski futbol, o to w tym chodzi.”
Pomagają tu pewne, szcze-
gólne cechy charakteru: „Wiesz
jak szalony musisz być żeby zało-
żyć na siebie kask, ochraniacz na
barki i wejść na boisko z kimś kogo
nie znasz, ale chcesz go wykończyć?
Nie możesz tego zrobić z uśmiechem
na twarzy!” – bez cienia smutku
w obliczu kontynuuje 27-letni Ame-
rykanin. – „Musisz być zły, wściekły,
musisz być tak blisko szaleństwa jak
to tylko możliwe. Musisz znaleźć spo-
sób żeby poczuć wściekłość, musisz
oszaleć. To chcemy tutaj wprowa-
dzić: kiedy prowadzimy zajęcia mu-
simy pokazywać co znaczy »szalony«.
A jeśli dojdzie do tego, że w tym roku
będziemy mieć problem z nadmia-
rem agresji naszych zawodników? Ja
chcę żeby tak się stało, tak powinno
się grać w futbol. Tylko w ten sposób
ludzie będą czerpać przyjemność
z oglądania tego sportu. Oni chcą
oglądać potężne zderzenia, nokau-
ty, przyłożenia - wiem, że chcą tego
wszystkiego.”
Gniew kontrolowany
Agresja. Złość. Szaleństwo.
Wszystko warto przećwiczyć na tre-
ningu. W myśl tej zasady Aki poka-
zuje mniejszej grupce obrońców jak
najłatwiej przewrócić nacierającego
rywala (ruch w bok, markowanie
uderzenia w kask, cios w plecy, silne
pchnięcie w dół - gotowe). Tłumaczy
wszystko po angielsku, ale bariera
językowa zdaje się tutaj nie istnieć.
Tym, którym mimo wszystko umknę-
ło jakieś słowo, z pomocą przycho-
dzą koledzy podrzucając uproszczo-
ną wersję poprzedniego polecenia:
,,masz mi przykur*** i przejść”.
Ostatnie ćwiczenie warto dobrze Zdjęcie: Mariusz Rychłowski
25
opanować, bo futbol to jeden z bar-
dziej kontaktowych sportów świata.
Między agresją, a chęcią zrobienia
przeciwnikowi krzywdy przebiega
tu jednak gruba granica. Podobnie
jak między nastawieniem do rywala
w trakcie i po spotkaniu: „My nazy-
wamy to kontrolowanym gniewem.
Mimo że w czasie meczu zderzamy
się ze sobą i mówimy sobie »chcę cię
zabić«, to po jego zakończeniu każdy
podaje sobie dłonie, bo szanujemy
to co działo się na boisku. Wiemy, że
kiedy z niego schodzimy to już prze-
szłość. Na nim jest zupełnie inaczej:
jeśli tylko mnie dotkniesz od razu
chcę z tobą walczyć, chcę cię ude-
rzyć. Po meczu jesteśmy kwita, jest
w porządku. Właśnie to ma ekscyto-
wać w tym sporcie.”
Dla większości Polaków podej-
ście do sportu Akiego Jonesa jest
nowością. Jego z kolei dziwi stoso-
wany przez mieszkańców tego kraju
relatywizm: „Jeśli pojawisz się we
Wrocławiu w koszulce piłkarskiej
w złym kolorze to pobiją cię na środ-
ku ulicy, ale to jest w porządku. My
mamy hełmy i ochraniacze, ale to, że
chcemy ze sobą walczyć jest złe! Nie
mogę tego zrozumieć. My przynaj-
mniej możemy się bronić! W przeci-
wieństwie do tych ludzi na ulicy...”.
Bolesna miłość
W stolicy Dolnego Śląska znaj-
dzie się może 40 osób, które będą
w stanie zrozumieć wrażenia ja-
kie daje gra w futbol amerykański
– twierdził w jednym z wywiadów
Jakub Juszczyk, były już zawodnik
The Crew. W tej samej rozmowie
wyjaśniał też fenomen tego sportu:
„futbol daje poczucie wolności. To
głównie kosztująca wiele zdrowia
droga bólu, wielu wyrzeczeń i cięż-
kiego treningu. To co czeka na końcu
jest jednak tego warte. Ogromna sa-
tysfakcja, spełnienie i ta niezwykła
więź z ludźmi z boiska. Jeżeli ktoś
nie grał, nigdy tak naprawdę nie zro-
zumie co tam się czuje.”
„Predyspozycje?” – głośno
zastanawia się Jakub Głogowski
(181cm/81kg) – „trudno to sprecyzo-
wać. Najłatwiej jest mi powiedzieć, że
trzeba po prostu być atletą. Nieważne
ile ważącym. Można ważyć nawet po-
nad 100 kg, ale być, jak na swoje wa-
runki, szybkim i zwinnym i też okazać
się dobrym zawodnikiem”.
Piętrowe łóżko
Trening futbolistów mija po bli-
sko dwóch godzinach. Amerykańska
czwórka mieszka ze sobą więc tak
też wraca do domu. Bliżej poznali
się dopiero w Polsce, ale jak zapew-
nia Jones: „Jesteśmy przyjaciółmi.
Właściwie nie mamy wyboru, bo
siedzimy w tym razem. Prowadzi-
my cały zespół i musimy robić to
dobrze”. Przeszkód nie brakuje. Na-
wet z mieszkaniem: „Mieszkamy po
dwóch w pokoju. Dodatkowo, dwóch
z nas, dwóch dorosłych mężczyzn
sypia na łóżku piętrowym! Słowem,
nasza sytuacja mieszkaniowa jest
nieco szalona.”
Największym utrudnieniem
w życiu codziennym Amerykanów
we Wrocławiu pozostaje jednak ję-
zyk. Polscy kompanii Akiego zadbali
co prawda o to, by ten poznał przy-
najmniej jeden segment tutejszej
mowy, ale – jak sam też twierdzi
- nie postawili chyba na ten najprzy-
datniejszy: „O tak... jestem w stanie
powiedzieć ci każde brzydkie słowo
w języku polskim - dzięki Bogu wiem
też co znaczą dziękuję i proszę...”.
Tekst: Adrian Fulneczek
Zdjęcie: Mariusz Rychłowski
26
Aż pewnego wieczora, gdy
słońce chyliło się już ku zachodowi,
z ciemności wyłonił się pewny siebie
jeździec, który postanowił podjąć wy-
zwanie i, jako pierwszy ze swojego
kraju, wystartować w rozgrywkach.
A imię jego Robert Kubica.
Fakt ten nie miał żadnego wpły-
wu na rozwój samych wyścigów, jed-
nak przez polskie media od razu zo-
stał nazwany rewolucją. Rewolucją
ważną dla całej społeczności kierow-
ców, dla wszystkich amatorów wyści-
gów, nawet dla całego świata sportu.
Jednak w rzeczywistości nie był on
rewolucją żadną. Chyba że wziąć pod
uwagę tylko polskie realia i polską
publiczność, która nagle masowo za-
częła wstawać o piątej rano, by zoba-
czyć jak Kubica podbija kraje po dru-
giej stronie globu. Oprócz pojawienia
się pierwszego Polaka w F1, rewolu-
cje kadrowe miały swój ciąg dalszy
w osobie Lewisa Hamiltona. Pierwszy
czarnoskóry kierowca, na dodatek
zwycięzca całego cyklu, to przecież
niesamowita zmiana! A teraz tak na
serio: mam dość rewolucji w Formu-
le 1! Rewolucji ogłaszanych tylko po
to, żeby podnieść oglądalność, czy
też przyciągnąć sponsorów. Dlatego
ze zniecierpliwieniem oczekiwałam
pierwszego w tym sezonie wyścigu, by
skonfrontować, tak szumnie zapowia-
daną, kolejną z nich z poprzednimi,
których prawdziwość była co najmniej
wątpliwa.
Wyścig o Grand Prix Australii
na torze w Melbourne ostatecznie
doszedł do skutku. Ale czy hasła
o największej w historii rewolucji mają
rację bytu? Poprzednie spojlery w nie-
których bolidach są tak długie, że swą
wielkością odstraszają potencjalnych
wrogów. Tylne dyfuzory, dające podob-
no sporą przewagę w przyspieszeniu,
zostały uznane za legalne, a system
KERS jest sukcesywnie wprowadza-
ny przez wszystkie zespoły. Szczerze
mówiąc, dla mnie, jako dla przecięt-
nego kibica, te wszystkie sprawy nie
mają zbyt wielkiego znaczenia. Oglą-
dając wyścig, rewolucję zobaczyłam
jednak na własne oczy. Kierowcy,
którzy w poprzednim sezonie nie od-
grywali większej roli – Jenson Button
i Rubens Barrichello nagle stają na
dwóch najwyższych stopniach po-
dium. Zespół, który w poprzednim
sezonie nawet nie istniał, prowa-
dzi w klasyfikacji konstruktorów.
„Skończyła się epoka McLarena
i Ferrari!” krzyczą do mnie nagłówki
stron internetowych.
Tylko jedna rzecz pozostaje nie-
zmienna: polski nieustraszony jeź-
dziec, bez tylnych dyfuzorów i bez
systemu KERS, ale za to z wrodzoną
pewnością siebie i brakiem respektu
wobec rywali, dzielnie stawił czoło re-
wolucji. Mimo że skrzyżowanie kopii
z Sebastianem Vettelem nie wyszło
mu na dobre, pokazał wolę walki
i chęć zwycięstwa. Opierając się
zmianom (choć nie była to jego decy-
zja, bo – na obecny system – KERS
jest po prostu za ciężki), gdy wszy-
scy zapowiadali „ciężkie czasy dla
Kubicy” udowodnił, że umiejętności
i talent, a także dobra taktyka
mają ogromny wpływ na sukcesy
w Formule 1.
A rewolucja? Niech postępuje,
o ile będzie sprawiać, że wyścigi staną
się ciekawsze i mniej przewidywalne,
a tytuł Mistrza Świata zasłużony.
Tekst: Katarzyna Łazarska
Dawno, dawno temu, za górami, za lasami w Wielkiej Brytanii pewien zacny człowiek wpadł na pomysł organizowania wyścigów Formuły 1. Stający w szranki kierowcy ryzykowali zdrowie i życie ku uciesze licznie gromadzącej się publiczności i jeszcze liczniejszych sponsorów. Przez kolejne lata sport ten stawał się coraz popularniejszy, ale na horyzoncie zmagań próżno było wypatrywać jakiegokolwiek Polaka.
rewolucja w Formule 1
27
street
photo
Zdjęcie: Damian Białek