Hłasko - Dwaj mężczyźni

9
Marek Hłasko – Dwaj mężczyźni na drodze Dwaj mężczyźni na drodze Ain't many guys travel around together. I don't know why. Maybe ever'body in the whole damn world is scared of each other. John Steinbeck - „Of Mice and Men". W naszym życiu nie tylko ludzie opuszczają nas i odchodzą. Opuszczają nas także słowa, pojęcia, które z czasem stają się blade i martwe: czas odbiera im siłę i treść. Jeśli po latach napotykamy je, są jak dawno odlane maski i nie możemy w nich poznać niczego. co nas kiedyś wzruszyło lub przyprawiało o gniew. Istnieją słowa-zaklęcia, słowa-pieśni, słowa silne jak nadzieja, lecz istnieją także słowa-wyroki. Takim słowem jest r a j z e r. Rajzer to włóczęga, człowiek gościńca, człowiek szukający pracy, wędrujący przez noce i dni, padający z głodu, proszący o nocleg, chleb i wodę; człowiek, dla którego życie ma tylko wymiar jutrzejszego dnia. Rajzer to człowiek, którego jedynym słońcem jest rozpacz. Słowo w ł ó c z ę g a budzi dziś pogardę; dwadzieścia lat temu budziło ono czasem i litość. Na dachach i brekach wagonów, gościńcami i bocznymi drogami, wzdłuż kolejowych torów, omijając większe miasta i policyjne posterunki - wędrowali rajzerzy. Ginęli od kul policyjnych, znajdowali śmierć w tunelach i pod kołami wagonów, trafiali do więzień, ginęli na drodze od chorób i z wyczerpania, zabijał ich głód, czas i nadzieja. Czasem także otrzymywali pracę. Działo się to w miesiącu maju. Pewnego ranka dwaj mężczyźni, mrużąc oczy z bezsenności i silnego słońca, wkroczyli na rynek małego miasteczka. Byli zmęczeni i wyczerpani - jak im się zdawało - do kresu swych sił; noc spędzili nie opodal kolejowego dworca, skąd kilka razy przeganiała ich policja. Kiedy patrzyło się na tych dwóch, nie można było oprzeć się wesołości, nie można było nie porównać ich do Pata i Patachona. Byli wyjątkowo niedobrani: jeden z nich był wysoki. silny i ładny, wciąż się uśmiechał poprawiając opadające na czoło włosy; drugi był niski, brzydki jak małpa, chuderlawy, a patrząc na niego, nikt nie przypuszczał, aby człowiek ten miał choć pięć deka muskulatury; nędzne ubranie wisiało na nim jak szmata na zeschniętej żerdzi. Był co się zowie chuderlawy i brzydki. Miał niesympatyczną twarz zastrachanego króliczka. Kiedy patrzyło się na tych dwóch, odnosiło się wrażenie, że mały jest tylko zniekształconym cieniem wysokiego. Ranek był pełen słońca i ciepła. Głośno turkocząc po krzywym bruku, przejeżdżały chłopskie furmanki. Z okien kamienic wychylały się rozkudłane od snu głowy; wynoszono pościeli wymieniano pozdrowienia. Nad rynkiem uparcie kołowała chmurka gołębi i kilku chłopców strzelało do nich z procy. Właściciele otwierali sklepy odstawiając z hałasem deski. Przed zakładem fryzjerskim stał tęgi mężczyzna w brudnym kitlu i gryząc pestki słonecz- nika pluł łupinami z nonszalancją championa; w mosiężnym talerzu złowrogo świeciło oko słońca. Niebo nad miastem wyglądało jak rozpalona emalia. Wyższy mężczyzna powiedział: - Jak myślisz? Czy to daleko stąd? - Do tartaku? - Nie pytam przecież o drogę do nieba. - Wiem - rzekł mały. - Do nieba zresztą nie jest tak daleko, jak to się niektórym wydaje. Można zajechać na kawałku sznurka. A do tartaku także 1

description

opowiadanie

Transcript of Hłasko - Dwaj mężczyźni

Dwaj mczyni na drodze

Marek Hasko Dwaj mczyni na drodze

Dwaj mczyni na drodze

Ain't many guys travel around together. I don't know why. Maybe ever'body in the whole damn world is scared of each other. John Steinbeck - Of Mice and Men".W naszym yciu nie tylko ludzie opuszczaj nas i odchodz. Opuszczaj nas take sowa, pojcia, ktre z czasem staj si blade i martwe: czas odbiera im si i tre. Jeli po latach napotykamy je, s jak dawno odlane maski i nie moemy w nich pozna niczego. co nas kiedy wzruszyo lub przyprawiao o gniew. Istniej sowa-zaklcia, sowa-pieni, sowa silne jak nadzieja, lecz istniej take sowa-wyroki. Takim sowem jest r a j z e r. Rajzer to wczga, czowiek gocica, czowiek szukajcy pracy, wdrujcy przez noce i dni, padajcy z godu, proszcy o nocleg, chleb i wod; czowiek, dla ktrego ycie ma tylko wymiar jutrzejszego dnia. Rajzer to czowiek, ktrego jedynym socem jest rozpacz.

Sowo w c z g a budzi dzi pogard; dwadziecia lat temu budzio ono czasem i lito. Na dachach i brekach wagonw, gocicami i bocznymi drogami, wzdu kolejowych torw, omijajc wiksze miasta i policyjne posterunki - wdrowali rajzerzy. Ginli od kul policyjnych, znajdowali mier w tunelach i pod koami wagonw, trafiali do wizie, ginli na drodze od chorb i z wyczerpania, zabija ich gd, czas i nadzieja. Czasem take otrzymywali prac.

Dziao si to w miesicu maju. Pewnego ranka dwaj mczyni, mruc oczy z bezsennoci i silnego soca, wkroczyli na rynek maego miasteczka. Byli zmczeni i wyczerpani - jak im si zdawao - do kresu swych si; noc spdzili nie opodal kolejowego dworca, skd kilka razy przeganiaa ich policja. Kiedy patrzyo si na tych dwch, nie mona byo oprze si wesooci, nie mona byo nie porwna ich do Pata i Patachona. Byli wyjtkowo niedobrani: jeden z nich by wysoki. silny i adny, wci si umiecha poprawiajc opadajce na czoo wosy; drugi by niski, brzydki jak mapa, chuderlawy, a patrzc na niego, nikt nie przypuszcza, aby czowiek ten mia cho pi deka muskulatury; ndzne ubranie wisiao na nim jak szmata na zeschnitej erdzi. By co si zowie chuderlawy i brzydki. Mia niesympatyczn twarz zastrachanego krliczka. Kiedy patrzyo si na tych dwch, odnosio si wraenie, e may jest tylko znieksztaconym cieniem wysokiego.

Ranek by peen soca i ciepa. Gono turkoczc po krzywym bruku, przejeday chopskie furmanki. Z okien kamienic wychylay si rozkudane od snu gowy; wynoszono pocieli wymieniano pozdrowienia. Nad rynkiem uparcie koowaa chmurka gobi i kilku chopcw strzelao do nich z procy. Waciciele otwierali sklepy odstawiajc z haasem deski. Przed zakadem fryzjerskim sta tgi mczyzna w brudnym kitlu i gryzc pestki sonecznika plu upinami z nonszalancj championa; w mosinym talerzu zowrogo wiecio oko soca. Niebo nad miastem wygldao jak rozpalona emalia.

Wyszy mczyzna powiedzia:

- Jak mylisz? Czy to daleko std? - Do tartaku?

- Nie pytam przecie o drog do nieba.

- Wiem - rzek may. - Do nieba zreszt nie jest tak daleko, jak to si niektrym wydaje. Mona zajecha na kawaku sznurka. A do tartaku take nie powinno by daleko. Ten facet powiedzia przecie, e nie dalej jak trzy kilometry.

- Chodmy - powiedzia wyszy.

Pogapi si na wie ratusza i splun. Potem ruszyli. Wyszy szed przodem, niszy pozostawa o par krokw

w tyle. Zerwa si jaki pies i gono szczekajc pobieg za nimi; niszy kopn go z caej siy w bok i pies, skowyczc bolenie, zawrci. Upa potnia z minuty na minut, powietrze stao si arliwe, lekki, suchy wiatr udrk napenia nawet cienie.

- Cholera - powiedzia wyszy. - Czuj si tak, jakbym mia w kociach rozpalone elazo. Jeli si ma pusty odek, upa drczy tym bardziej. Czowiek jest pusty od rodka i nie ma w nim nic prcz przekltego rozpalonego powietrza. Tak?

May milcza. Przeszli kilkanacie krokw i wysoki zapyta:

- Czemu nic nie mwisz, do diaba?

- Zascho mi w gardle - wycharcza may. - Musz napi si wody, potem bd mg gada. Mnie take si zdaje, e nie mam w rodku nic prcz rozpalonego powietrza.

- Nie wolno pi wody, kiedy czowiek jest godny powiedzia surowo wyszy. - Woda wtedy wysusza tym bardziej. Lepiej zapali papierosa i stara si wciga dym bez powietrza. odek wtedy drtwieje i na jaki czas masz spokj.

- Drtwi zawsze maj spokj - powiedzia may. Drtwym jest dobrze. Drtwi nie maj nic prcz spokoju. - Jeli nie potrzebuj szuka pracy - powiedzia wyszy.

- Tam? Tam nie potrzeba pracowa. Ani szuka pracy. Mona lee i przyglda si z gry, jak mcz si tutaj.

Idc przodem, wysoki zapyta: - I to jest niebo?

- Tak - rzek may. - Niebo jest wtedy, jeli moemy z daleka patrze, jak mcz si inni, a nas to nic a nic nie obchodzi.

Przez jaki czas szli w milczeniu, potem wyszy rzek ze wciekoci:

- Jeli nie przestaniesz gada o niebie i o mierci, to zmasakruj ci kiedy. Nie mog ju tego sucha. Tak jakby naprawd istniao jakie niebo. Jeli wierzysz w niebo, to dlaczego, u diaba, nie wybierzesz si tam? Moesz si przecie wystara o kawaek sznurka.

May milcza; na jego pomarszczonej twarzyczce ukaza si wyraz zawstydzenia. Wyszy szed w dalszym cigu przodem, nie obejrza si ani razu do tyu; od czasu do czasu kl tylko, ocierajc pot z czoa. Licie drzew widy z upau. Droga przed oczami draa; razem z powietrzem wcigao si do puc tysice ostrych noykw. May gono jcza i wzdycha; kilkakrotnie prosi wyszego, aby pozwoli mu odpocz, gdy ba si upa, lecz wysoki, nie wzruszywszy nawet ramionami, szed nie zwalniajc kroku.

- Mam chore serce - mwi may. - Przecie ty wiesz, e ja mam chore serce. Jestem bardzo chory na serce ju od dziecka. Doktor mi powiedzia, e powinienem

mie lekk prac i nie mczy si. Przecie lekarze wiedz, co mwi, oni znaj si na chorobach. Czasem w nocy budz si z przeraenia, e umarem ju, e ju mnie nie ma. Prosz ci, aby pozwoli mi odpocz. To potrwa chwil. Tylko chwilk. Potem podnios si i znw pjdziemy. Nie chcesz przecie, abym upad na drodze i zdech jak pies. Kady czowiek powinien mie przyzwoity grb. Powinien lee w prawdziwej trumnie, aby nie poary go robaki i nie zgnoia wilgo. Jeli nie ma si miejsca na ziemi, powinno si mie przynajmniej dobre miejsce w ziemi. Prosz ci, pozwl mi odpocz. Odpoczniemy razem przez chwilk, a potem znw pjdziemy razem. Jeste przecie moim przyjacielem. Mczyzna z mczyzn nie powinien tak postpowa. - Zapaka nagle i powtrzy: - Och, prosz ci, pozwl mi odpocz.

- Ty cierwo - mwi wysoki mczyzna ani na chwil nie zwalniajc kroku. - Ty gupie, sabe cierwo! Czy ty mylisz, e moim obowizkiem jest cign za sob takiego przekltego amag jak ty? Chyba tak nie mylisz, ty tchrzliwy, saby krliku! Nie mam adnego obowizku!' Nikt mnie do tego nie zmusza i nikt nigdy nie zmusiby mnie do tego. Nienawidz sabych, tchrzliwych facetw. Mam cae nogi pokryte bblami, przy kadym kroku mam ochot skowycze, a mimo to id. Musimy tam doj przed dziesit, bo jeli si spnimy, to inni wydr nam t robot sprzed nosa. Tu cae miasto pene jest godnych cwaniakw. Rozumiesz? No, powiedz, czy rozumiesz?

- Rozumiem - mwi may. - Ale przecie chwilk moemy odpocz. Dosownie jedn chwilk. Ani si obejrzysz, i ju pjdziemy dalej.

- A jeli nam wydr t robot - cign wyszy mczyzna przypieszajc kroku - to znw przez wiele dni nie bdziemy mieli co ry. Znw bdziesz prbowa ukra, bo jeste saby i chory i nie wytrzymasz godu. Pamitasz przecie, jak prbowae kra. Wtedy na dworcu w tym przekltym miecie, gdzie take szukalimy pracy. Pamitasz, jak chciae ukra t buk z kiebas?

- Z salcesonem - powiedzia smutno may mczyzna. - Buka z kiebas kosztuje duo droej od buki z salcesonem. Ja widziaem tam buki z kiebas, lecz specjalnie wziem buk z salcesonem, gdy bya ona o wiele tasza.

- Z salcesonem. I czy pamitasz, jak bi ci wtedy waciciel bufetu? Bili ci razem ze swoj przeklt on. Jeli nie pamitasz, to ja ci chtnie przypomn. Tukli ci jak psa przez kilkanacie minut, potem przyleciaa jaka stara wiedma z pieka rodem i szarpaa ci za wosy. A wielu ludzi stao wok ciebie i wszyscy miali si, e taki stary mczyzna pozwala si bi i pacze, i wszyscy miali si z tego, e jeste taki saby i chuderlawy, i nikt nie mia dla ciebie nic prcz pogardy i lekcewaenia. A ty pakae i saniae si na nogach...

- Przesta - prosi cicho may.

- A ja staem z boku - mwi wysoki mczyzna. Staem z boku i nie mogem ci w niczym pomc. Nie mogem ci pomc, bo nie chciaem si miesza do tej przekltej awantury; wiesz przecie, e policja ma oko na takich jak my. Wiesz, e jak nas zapi, to wsadz do kryminau i bdziemy musieli przez wiele, wiele dni pracowa darmo. Ty te nie moge sobie w niczym pomc, bo jeste chory i saby. Tak? Jeste niedony. Tak? Jeste cholernie saby. I dlatego musisz teraz i ze mn i musisz stara si i jeszcze szybciej, aby nie ubiegli nas inni godni, i dlatego uwaa musisz, abymy znowu nie wpadli w jak cholern awantur. Inaczej bd znw tuc ci po mordzie. Musimy i bardzo szybko. Czy chcesz, eby kady, komu to si tylko spodoba, mg ci tuc w zby? Nie chcesz chyba tego? Wic musisz i ze mn.

- Ju w tak wiele miejsc szlimy razem - rzek may, z trudem apic powietrze. - I wszdzie czekaa na nas nadzieja. Szlimy ju do tartakw, mynw, i fabryk; szlimy przez wsie, miasta i miasteczka. Za kadym razem mylelimy, e to ju wanie tu, e to ju ostatnia nasza droga i e zostaniemy teraz na dugo. I za kadym razem nikt na nas nie czeka. I zawsze mimo to idziemy i idziemy. Mylimy, e zastaniemy las lub ogrd, a zastajemy tylko pusty plac. Czy naprawd zawsze musimy tylko i i i?

- Musimy i. Jeli staniemy w miejscu, to tym bardziej nikt do nas nie przyjdzie. Musimy i nawet wtedy, kiedy ty masz chore serce, a ja poranione nogi. Biednym ludziom nie wolno nigdy czeka.

Skrcili z gocica i ruszyli w stron tartaku. By to niewielki murowany budynek. Mimo wczesnej pory krcio si ju wielu ludzi i wiele furmanek. Wysoki i ostry piew mechanicznych pi dochodzi a do gocica. Silnie pachniao wieo cite drzewo; byo tutj bardzo wiele drzewa poukadanego w stosy bali, drgw i byszczcych od ywicy desek. Wiry, ktrymi grubo usane byo cae podwrko, zociy si w socu.

Wysoki rzek:

- Zapach wieo citego drzewa zawsze dziaa na mnie tak jak zapach pieczonego chleba. Wiele przypomina. Tam, gdzie mieszkaem w modoci, byo wiele lasw. Lasy pony czasem i czsto zabijay ludzi, ktrzy tam pracowali. Kiedy pal si lasy, niebo wyglda tak, jakby byo odlane ze zota; wtedy nawet tym przekltym witym musi by gorco.

Odwrci si do maego i rzek:

- Teraz pjdziemy do waciciela. Bdziemy go prosi, eby nas przyj do roboty. Jemu potrzeba dwch silnych mczyzn. On bdzie z nami rozmawia. Ty musisz sta prosto. Rozumiesz? Musisz sta bardzo prosto. I gow masz trzyma do gry. Musisz patrze na niego z pewnoci, lecz nie bezczelnie. I staraj si sta nieznacznie na palcach; staraj si wyda wyszym ni rzeczywicie, Rozumiesz?

- Oczywicie - przytakn may. - A rce? Czy pomylae o moich rkach? W jaki sposb trzyma mam rce?

- Musisz trzyma je tak, aby on chcia je kupi. Musisz stara si, aby on pomyla, e jeste silny, o wiele silniejszy ni w rzeczywistoci. Jeli pokapuje, e jeste taki saby, jak jeste, nie bdzie chcia nawet z nami gada. Powtarzali nam wyranie, e jemu potrzeba do pomocy dwch silnych chopw. Rozumiesz? Inaczej przepadnie wszystko. On musi myle, e jeste maym, krpym, silnym mczyzn.

- Tak - odrzek may. - Nabior w klatk piersiow powietrza. Czy mam nad policzki?

- Po co?

- Mam przecie tak chud mordk jak sam wity azarz.- Nie - rzek bardzo agodnie wysoki. - Nie myl, aby to byo konieczne. Twarz nie wiadczy o niczym. On tylko nie moe pozna, e jeste sabym, wymczonym wczg. Musi myle, e stoi przed nim silny i zdrowy mczyzna. I wtedy on nas przyjmie. Chodmy.

Ruszyli. Wysoki nie szed jak przedtem - z przodu; szli teraz rami w rami, jak dwaj rwni sobie si mczyni. May zacisn kciuki i schowa je wewntrz doni - sysza, e to pomaga; modli si do Boga, lecz beznadziejnie myli sowa i w pewnym momencie przerwa. Wysoki spojrza na niego z niepokojem.

- Wyprostuj si - rzek.

- Nie mog ju wicej - powiedzia may. - Ju naprawd nie mog si wicej wyprostowa. I tak czuj, jakby mi kto wsadzi w rodek pogrzebacz.

Wysoki przystan. Twarz mia skurczon przeraeniem.

Czy wiesz - rzek - co bdzie, jeli nie znajdziemy tu pracy? Znw bdziemy i wiele kilometrw przez upa i przez deszcze; bdziesz zdycha z godu i wyczerpania; sto razy na minut bdziesz myla, e nawali ci serce. I nie podejdzie do nas aden czowiek z kawakiem chleba, bdziemy tylko my dwaj i gd. Bdziesz znowu usiowa kra. Czy pamitasz, jak pobi ci ojciec tego chopca, ktremu wyrwae szkolne niadanie? Potem kaza podej swojemu synkowi i kaza mu uderzy ci w twarz, i mwi: Oto w jaki sposb powinno si traktowa zodziei!" I ten dziesicioletni chopiec uderzy ci w twarz.

- Po co? - szepn may. - Po c mi o tym przypominasz?

Wysoki cisn go za rami.

- Trzymaj si prosto - szepn. - Bagam ci, trzymaj si prosto.

Weszli na podwrko. Chwil stali bezradnie, oszoomieni haasem i mnogoci obcych ludzi, ktrzy nieustannie przelatywali wzdu i wszerz placu. Jaki wonica krzykn na nich z wysokoci swego czubato naadowanego wozu, aby si usunli z drogi, i przejecha obok nich, popdzajc konie kltwami. Pod niskim mczyzn trzsy si nogi z przeraenia, wysoki przeyka lin, poruszajc wystajc grdyk. Potem wyszy rzek:

- Musimy poszuka waciciela.

Jaki czowiek przechodzi obok nich, dwigajc na ramieniu kilka desek, i charcza z wysiku. Wyszy mczyzna rzek do niego:

- Gdzie jest gospodarz?

Czowiek dwigajcy przystan i splun im pod nogi gst lin. Patrzy na nich przekrwionymi z wysiku oczyma.

- Gdzie tu si krci - rzek. - Widziaem go przed chwil. Nie bdzie przecie sta w miejscu i czeka. - Jak go pozna? - zapyta niski.

- Gospodarza zawsze mona pozna - odpar czowiek z deskami i splun powtrnie. - Majowy z ciebie robotnik, jeli nie potrafisz pozna gospodarza, mj miy. Szukacie tu roboty?

- Niczegomy tu nie zgubili - odpowiedzia wyszy. - Chcemy zarobi po par groszy i wynie si do wszystkich diabw. To wszystko.

Czowiek z deskami rozemia si ochryple i ruszy dalej. Oni podeszli a pod budynek tartaku i tam stanli, zupenie oguszeni histerycznym jazgotem pi. Od huku trzs si cay budynek.

- Niczego nie znajdziemy tutaj - powiedzia aonie may.

Wysoki spojrza w jego zazawione oczy i warkn: - Zamknij mord! O, Chryste! Czy ty naprawd nie potrafisz przesta mwi?

- Nie bd ju nic mwi - przytakn posusznie may. - A jak przyjdzie gospodarz, czy mam udawa wyszego?

Wysoki nie zdy odpowiedzie, gdy podszed do nich

jaki mczyzna. By niski i krpy jak niedwied, mia krwist cer rzenika, szorstkie siwe wosy i puszyste brwi. Ubrany by w czyst, niebiesk bluz robotnika.

- Na co czekacie, chopcy? - zapyta i brzmiao to przyjanie.

Niszy otworzy ju usta, lecz wysoki ze straszn si cisn go za rami.

- Przyszlimy si dowiedzie o prac, panie gospodarzu - rzek.

- Skd wiesz - zapyta tamten - e to ja tu jestem gospodarzem? Widziae mnie?

- Co przecie musz wiedzie - powiedzia wysoki - jeli chc ry.

- Znajdzie si chyba co dla was - powiedzia gospodarz. - Jestem dobrym gospodarzem, u dobrego gospodarza nie powinno zabrakn pracy. Kto wam powiedzia o tym?

- Mwi nam w miasteczku jaki go. Mwi, e potrzeba panu ludzi do adowania drzewa na wagony. Robilimy ju t robot.

Gospodarz patrzy na nich uwanie, koyszc si z nogi na nog.

- Do diaba - powiedzia. - W tych maych miasteczkach jeden o drugim wie o wiele za duo. Zoty dwadziecia za dniwk. Zgadzacie si, tak?

Nie czeka wcale na odpowied, odwrci si i krzykn na furmana.

- Tak - popiesznie powiedzia may. - Jasne, e si zgadzamy.

Gospodarz spojrza na niego i may skurczy si.

- Cholera - powiedzia gospodarz. - Nie wygldasz pan za zdrowo. Zmczony pan chyba jeste, co?

- Nie - odpowiedzia popiesznie may. - Skd? Ja zawsze tak wygldam. Moja twarz nie wiadczy o niczym. Jestem silny jak byk, tylko mam tak szczup twarz ju od urodzenia.

- Jak byk? - powtrzy gospodarz i zamia si. eby wszystkie byki byy takie jak pan, nie urodzioby si ani jedno ciel. Po co pan zalewasz? Musiae si pan dobrze nagodowa, przecie ja to rozumiem. To aden wstyd, dzi wielu ludzi jest godnych. Gd jest dzi w powietrzu. Tylko po co pan zalewasz? Jestem starym onierzem i nie lubi, jak mi kto zalewa. Lubi ludzi, ktrzy wal prawd. Tu by taki jeden, ktry opowiada, e jest synem hrabiego Potockiego. Wywaliem go na zbity pysk i nie zatrzyma si, a na dziesitej wsi. Nie lubi, eby mi zalewa. Rozumie pan?

- Ja nie zalewam - powiedzia may. Oczy zaszkliy mu si zami i zatrzsa gowa. Nagle krzykn: - Co pan sobie mylisz, do cholery? Ja jestem may, ale silny jak byk. Jestem krpowszczak. W zeszym tygodniu na jednej zabawie pobiem trzech takich jak pan, panie gospodarzu. Nacili si na mnie, bo jestem niski i oni myleli, e jestem saby. Teraz nie chc ich przyj do adnego szpitala. Niech si pa zapyta kobiet, jak ja im potrafi dogodzi. Niech on panu powie - szarpn wysokiego za rk. Wysoki milcza.

- Powiedz! - krzykn histerycznie niski mczyzna. - Powiedz panu gospodarzowi.

Lecz wysoki milcza w dalszym cigu. Twarz gospodarza poczerwieniaa i by teraz podobny do rozzoszczonego raka.

- Do diaba - powiedzia gniewnie. - Czy pan kpisz ze mnie? Co pan w ogle wyprawia? Nie lubi, jak kto staje na palcach i zaglda mi w twarz, cholernie tego nie lubi. Po jakiego diaba pan robi te wszystkie gupie rzeczy? Co pan wyprawia ze swoj gb? Nie jeste pan przecie pajacem, tylko robotnikiem. Jestem starym onierzem i nie lubi, jak mi kto zalewa. Byem sierantem w szesnastym puku, gdzie przysano samych kryminalistw, i patrz pan - podsun maemu pod nos ogromn

czerwon pi - patrz pan, jak ja ich potrafiem trzyma. W' tym rku stawali si mikcy jak szmaciane kukieki. Jeszcze raz panu mwi, aby mi pan nie zalewa. Nie sdz, aby kobieta miaa z pana cho chwil poytku. Rozumie pan? Lubi pomaga biednym ludziom, ale tylko takim, ktrzy mwi prawd w oczy. Nie bd pan durniem. Nie lubi, jak kto ze starego onierza robi idiot, a ja sam jestem starym onierzem. Znam si na ludziach, cholernie si znam na ludziach, rozumie pan to?

May sta przed nim i trzs si. Wyszy milcza. Na jego twarzy malowao si rozpaczliwe postanowienie, aby nie powiedzie ani sowa. Patrzy na wierzchoki zakurzonych lip i na stadko wrbli koujcych nad tartakiem... To koniec - myla wysoki, silny mczyzna - to ju koniec. Boe, ty widzisz, e to ju koniec.. Ja wiem przecie, e jeli bd z nim chodzi, to zdechn, ale nigdy przedtem si nie najem. Chciabym si nary. Ja ju nigdy i nigdzie z nim nie pjd. On ma gd w oczach i ci, ktrzy rozdaj prac, nie chc tego widzie. Boe, przecie wiesz, e zdechn, jeli dalej bd z nim chodzi".

Nagle umilko w nim wszystko i umiechn si. Podwrkiem wci przejeday naadowane wozy i warcza gdzie samochd. Gospodarz mwi:

- Nie lubi, jak kto mnie buja. Nigdy pan nie bujaj. Oduczyem kama cay puk, to oducz i pana. Chc panu udowodni, e pan kama.

- Nie kamaem! - krzycza may i tupa nogami jak rozzoszczony chopiec.

Staa ju wok nich grupka ludzi i przysuchiwali si uwanie. Gospodarz zwrci si do nich:

- Patrzcie - powiedzia - Ten may mwi, e jest silny jak jasna cholera. Mwi, e w zeszym tygodniu pobi trzech silnych chopw... - Nagle zajrza maemu w oczy i rzek: - Podaj mi pan swoj rk. May usucha i posusznie poda mu rk. Przysiedli, oparli okcie na olbrzymim, spiowanym klocu. Gospodarz powiedzia:

- No, zobaczymy.

- Nie jestem wcale saby - powiedzia rozpaczliwie may i zamruga oczami. - Nie jestem wcale saby! krzykn z caych si i wybuchn paczem.

- Ho-op! - zawoa gospodarz i w jednej chwili upora si z jego rk.

Ludzie stojcy wok wybuchnli grzmicym miechem. May zakry oczy rkami, lecz podcity ludzkim miechem, skoczy nagle i uderzy w twarz gospodarza.

Nadszed wieczr. Bdzili po pustawych ulicach miasta. Bya to godzina prostytutek, pijanych i gosu harmonii. Na gadkie, lepe niebo wspi si czerwony ksiyc. Przed domami siedzieli ludzie i obserwowali przechodniw. Gdzie zza miasta nis si gos onierzy. Zapalay si gwiazdy: dachami przemykay koty; ulice pachniay kapust, wiosn i perfumami poledniego gatunku. Ksiyc zoci bruki; przejeday z turkotem doroki; przed ktrym z domw siedzia pijany dozorca i piewa baranim tenorem.

- Dlaczego? - zapyta wysoki mczyzna - dlaczego mwie mu o tych kobietach?

- Ach, daj mi spokj - powiedzia may. Maemu wci pucho oko; krwawi, sycza z blu. Dzwony na kocioach poczy bi godzin dziewit; ludzie ziewali i wracali do domw; z naronego baru Pod Motylem" wyrzucono pijaka i szurnito za nim kapelusz. Pijany wskaza rk na niebo i powiedzia: A Maka jest kurwa, jakiej gorszej nie ma". Potem podepta swj kapelusz i zapaka. Przeszli obok niego, przeszli przez wiele ulic i znaleli si za miastem. Od wilgotnych k nadcigao wiee powietrze; w ciemnociach

przelatyway nocne ptaki. Niedaleko byy mokrada: tam lubienie wrzeszczay aby.

Daleko przed nimi majaczy krzy; ludzie wiejscy zawsze stawiaj krzy na rozstajnych drogach, aby Bg prowadzi ich tam, dokd id. Tam, dokd podaj, prowadzi ich bolesna twarz Chrystusa. Niski, saby' mczyzna dojrza ten krzy i szed ku niemu; kiedy za doszli do krzya, przystan i powiedzia do wysokiego, silnego mczyzny:

- Ja tu odpoczn.

Upad natychmiast na ziemi i przytuli poranion twarz do chodnej i perlistej trawy. Wysoki powiedzia: - Ja id dalej. Musimy i dalej, syszysz?

May wsta i poszed za wysokim. Lecz po kilkunastu krokach znw usiad na ziemi.

- Id - rzek. - Ja ju nie pjd dalej. Wysoki usiad koo niego. May mwi:

- Ja ju dalej nie pjd. I nie rusz si std. Idziemy ju wiele nocy i nie wida kresu tej drogi. Dalej musisz i sam. Ja tu zostan.

Wysoki mczyzna milcza, a po chwili rzek bardzo cicho:

- Tak, ja mylaem o tym, ju bardzo dawno. To chyba lepsze dla ciebie. Tam nikt ju nie bdzie ci mg uderzy ani odepchn. Nikogo nie bdziesz potrzebowa prosi o prac. Nikt nie zapyta ci o papiery, nikogo nie bdziesz potrzebowa prosi o nocleg, chleb lub wod. Mylaem o tym ju dawno, lecz nie chciaem ci tego powiedzie. Chciaem, aby zrozumia to sam.

- A Bg? - rzek may. - Tam jeszcze bdzie Bg. A jeli tam trzeba bdzie prosi o nocleg i prac Boga? A Bg bdzie odpowiada: Nie mam wolnych miejsc, nie mam dla ciebie adnej pracy, nie mog ci przenocowa, musisz i dalej", to co wtedy?

- By kiedy Bg - powiedzia wysoki. - Szo si tam i tam by Bg. Lecz nie ma ju Boga. Zabito Go

i pogrzebano. Teraz trzeba tam i samemu; przedtem by On, niewiadomy i straszny, ale szede do kogo. Teraz idzie si samemu. Nie ma tam ani bliskich, ani przyjaci, ani wrogw. Dzisiaj ju nie ma Boga. Gdyby dzisiaj zszed na ziemi Chrystus, nie potrzeba by Go krzyowa; dzi Chrystus skonaby z godu.

- Bg - mwi w zamyleniu may i saby mczyzna - Bg nie przyszed do nas z Jeruzalem; On przyszed std, z tego miasteczka, z przedmiecia, gdzie mieszkaj najbiedniejsi, bezrobotni i bezdomni. Szed t sam drog, co i my; moe pyta o prac w tym samym tartaku? I Jemu take mwili, e nie maj nic dla Niego. A potem zabili Go bogaci. By przecie saby i chorowity jak ja. Chocia nie. On by wysoki, silny i adny jak ty. Dlatego Go zabito. Mnie nikt nie chciaby krzyowa. Milczeli. Po chwili may rzek:

- Bogowie take umieraj z godu, prawda? - Tak - odpar wysoki.

- Tam ju nikt nie przegna mnie z miejsca, ktre wybior do snu - mwi may. - Nikt nie zapyta mnie o dokumenty. Ani o kart redukcyjn. Nikt mi nie powie: Mody jeszcze mczyzna, a nie wstydzi si ebra". Nikt nie uderzy mnie w twarz. Nie bd nikogo prosi o zapomog. Nikt ju nie spuci na mnie psa. Nikt nie zawoa na mnie policji. Tam ju nie bdzie policji, prawda? - Tak. Tam policja nie ma nic do gadania.

- I nikt ju nie bdzie goni mnie dalej, abym znw szed w deszcz, nieg czy upa, dlatego e gdzie tam jest kto, kto potrzebuje czowieka, aby mu porba przez dwie godziny kup drzewa. Prawda?

- Tak - potwierdzi wysoki silny mczyzna.

- I o tobie nikt mi nie bdzie ju mwi: Jak on si nie wstydzi wczy, ten paski kolega, ten wysoki, silny, adny mczyzna". Prawda?

- Tak. Nikt ci tego nie powie.

- I nie oszuka mnie ju adna kobieta. Nie powie mi, e mnie kocha, nawet jeli dam jej pi zotych. Prawda? - Tak.

- I nikt - cign w zachwycie may - nikt mnie ju nie przegna. Moe bd widzie co stamtd. Moe bd widzie to, czego nie wiemy my, dwaj mczyni na drodze. Teraz ty odejdziesz, a zanim dojdziesz do tego myna, gdzie masz dosta prac, ja ju bd tam.

Wysoki milcza. Po chwili rzek: - Wybacz mi.

- Co?

- To, co mwiem. e powiniene tam pj. Ja tak nie mylaem. My, ludzie, musimy i do koca. Nawet wtedy, kiedy nas goni i kiedy nikt nas nie kocha. Musisz mi to wybaczy. My, dwaj mczyni na drodze, musimy i dalej.

Wsta. - Nigdzie std nie pjd - rzek may.

- Chod! - krzykn wysoki i brutalnie chwyci maego za rk. A kiedy uszli ju kawaek drogi, obj go ramieniem i rzek: - W tym mynie na pewno dostaniemy prac.

- Trzyma gow prosto? - zapyta may. - A jeli on znw pozna?

- Nie pozna - powiedzia wysoki. - My, ludzie, musimy mie co dla siebie takiego, aby nie poznali w nas tego inni. Czy inni ludzie wiedz i poznaj to, e my, dwaj mczyni na drodze, jestemy obaj silni i zdrowi?

1955

6