Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

160

Transcript of Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Page 1: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf
Page 2: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf
Page 3: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

I

Blask pożaru w dzielnicy północnej był wystarczająco mocny,

aby ułatwić rozpoznanie liter ponad portalem; mężczyzna przeczytał:

„... tal ...centego” i ostrożnie ruszył po stopniach na górę; z piwnicznego okna na prawo od schodów przenikało światło,

zatrzymał się na chwilę i starał się przeniknąć spojrzeniem brudne

szyby, potem powoli wznowił wędrówkę na spotkanie własnego

cienia, który wyrastał przed nim wysoko na nietkniętym murze,

pęczniał i nadymał się, bezsilny upiór poruszający ramionami, stale

rosnący – choć jego głowa już poleciała w pustkę ponad szczytem

ściany. Przeszedł po odłamkach szkła w prawo i przestraszył się:

serce zabiło mu mocniej, poczuł, że drży: w ciemnej niszy po prawej

ktoś stał, ktoś nieruchomy; usiłował zawołać, zabrzmiało to jak „hallo”, ale jego głos osłabł ze strachu, a dodatkową przeszkodą było

gwałtowne bicie serca. Postać w ciemności nie poruszyła się;

trzymała w rękach coś, co przypominało kij – mężczyzna zbliżył się z

wahaniem i nawet wówczas, kiedy zrozumiał, że to rzeźba, serce nie

przestało mu walić: podszedł jeszcze bliżej i w nikłym świetle

rozpoznał kamiennego anioła z falującymi włosami, trzymającego w

ręku lilię; wychylił się do przodu, niemal dotykając podbródkiem

piersi figury, i długo wpatrywał się z dziwną radością w tę twarz,

pierwszą twarz, na jaką natknął się w mieście: kamienne oblicze anioła, łagodne i boleściwie uśmiechnięte; twarz i włosy pokryte były

gęstym ciemnym pyłem, również w ślepych oczodołach wisiały

czarne płatki, zdmuchnął je ostrożnie, niemal czule, sam już

uśmiechnięty, oczyścił z kurzu łagodny owal twarzy i nagle

spostrzegł, że uśmiech był gipsowy. Brud nadawał rysom godność

oryginału, na podstawie którego sporządzono odlew – mimo to

dmuchał dalej, oczyścił okazałe loki, pierś, falistą szatę,

delikatnymi, krótkimi dmuchnięciami oczyścił także gipsową lilię –

Page 4: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

radość, jaką odczuł na widok uśmiechniętego kamiennego oblicza,

gasła w miarę, jak odsłaniały się jaskrawe malunki, okrutne lakiery przemysłu dewocyjnego, złote brzegi szaty – nawet uśmiech na

twarzy nagle wydał mu się równie martwy jak owe przesadnie

falujące włosy. Cofnął się powoli w kierunku sieni, aby poszukać

wejścia do piwnicy. Bicie serca ustało. Z piwnicy powiało stęchłym,

kwaśnym powietrzem; mężczyzna zstępował powoli po zabłoconych

stopniach i po omacku wtopił się w żółtawą ciemność. Usłyszał, jak

gdzieś kapie woda; płyn mieszał się z pyłem i gruzem, sprawiając, że

stopnie były śliskie niczym dno akwarium. Posuwał się przed siebie.

W głębi przenikało światło zza drzwi, nareszcie światło. Po prawej odczytał w półmroku wywieszkę: „Rentgen, proszę nie wchodzić”.

Przybliżył się do światła, było żółte i łagodne, bardzo łagodne, po

migotaniu poznał, że z pewnością była to świeca. Nic nie słyszał, a

wokół zalegał opadły tynk, ułamki muru i nie zidentyfikowany brud,

wszędzie taki sam po nalotach: wszystkie drzwi były otwarte na

oścież, przechodząc widział ciemne pomieszczenia, a wątły błysk

światła pozwalał dostrzec poprzewracane krzesła i kanapy,

zgniecione szafy, z których coś się sączyło. Wszystko to cuchnęło

zimnym dymem i mokrym brudem, sam poczuł mdłości.

Drzwi, zza których przenikało światło, były szeroko otwarte. Obok wielkiej świecy w żelaznym lichtarzu stała zakonnica w

ciemnoniebieskim habicie. Mieszała sałatę w wielkiej emaliowanej

misie, liczne zielone listki były pobielone, a na dnie, usłyszał to,

przelewał się sos. Szeroka dłoń zakonnicy miękko obracała liśćmi,

małe wilgotne płatki wypadały niekiedy poza brzeg misy, ona

zbierała je cierpliwie i na powrót wrzucała do środka. Obok

brunatnego stołu stała wielka blaszana bańka, z której dochodził

gorący, lecz niezbyt intensywny zapach marnego bulionu, przykra

woń gotowanej wody, cebuli oraz jakiejś masy w kostkach.

Mężczyzna powiedział głośno: – Dobry wieczór.

Page 5: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Zakonnica obejrzała się wystraszona, jej płaska różowa twarz

wyrażała lęk; odpowiedziała cicho: – O Boże, żołnierz. – Z jej rąk skapywał mleczny sos, a do pulchnych ramion przykleiło się kilka

drobnych listków sałaty...

– O Boże – powtórzyła wystraszona. – Czego pan chce, co się

stało?

– Szukam kogoś – powiedział mężczyzna.

– Tutaj?

Skinął głową. Jego spojrzenie powędrowało w prawo, do

wnętrza otwartej szafy, której drzwiczki wyrwał podmuch wybuchu:

zobaczył zwisającą dotąd na zawiasach, poharataną pozostałość

drzwiczek z dykty, podłogę wokół pokrywały rozproszone drobne

płatki lakieru. W szafie był chleb. Dużo chlebów. Rzucone byle jak,

jedne na drugie, co najmniej tuzin brązowawych, pomarszczonych

bochenków.W ustach natychmiast zebrała mu się ślina; zdusił tę falę i pomyślał: „Będę jadł chleb. Chleb, cokolwiek się stanie, będę

jadł chleb”. Ponad stosem bochenków zwisała podarta zielonkawa

zasłona, która zdawała się okrywać więcej jeszcze bochenków.

– Kogo pan szuka? – zapytała siostra.

Odwrócił się do niej. – Szukam – zaczął, choć wpierw musiał

otworzyć górną kieszeń polowej bluzy i wydobyć kartkę. Sięgnął w

głąb kieszeni, wyjął świstek, wygładził go i powiedział: – Gompertz,

pani Gompertz, Elżbieta Gompertz.

– Gompertz? – powtórzyła zakonnica. – Gompertz? Nie wiem...

Popatrzył na nią uważniej: jej szeroka i blada niemądra twarz

wyrażała wielki niepokój, okrywająca ją skóra drgała, jakby była

zbyt luźno napięta, duże wodniste oczy patrzyły na niego z obawą.

Powiedziała: – O Boże, przecież tutaj są Amerykanie. Czy pan uciekł? Schwytają pana...

Page 6: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Mężczyzna potrząsnął głową, ponownie wpatrzył się w chleb i

zapytał cicho:

– Chyba można sprawdzić, czy ta kobieta tutaj jest?

– Z pewnością – odparła siostra, popatrzyła przelotnie na stos chlebów, starła płatki sałaty i krople sosu z rąk i zaczęła je wycierać

ręcznikiem.

– A może spróbowałby pan... nie wiem... w administracji –

bełkotała niespokojnie. – Nie sądzę. Mamy tu już tylko dwudziestu

pięciu pacjentów, ale Gompertz wśród nich nie ma i żadnej pani

Gompertz. Nie, nie sądzę.

– Jednak wiem, że tu była.

Zakonnica sięgnęła na stół po zegarek, mały okrągły i staromodny ręczny zegarek ze srebra, bez paska. – Teraz jest

dziesiąta, muszę roznieść jedzenie. Zawsze robi się tak późno –

dodała jakby na usprawiedliwienie.

– Niech pan poczeka. Może jest pan głodny?

– Tak – odparł mężczyzna.

Zakonnica popatrzyła z wahaniem na misę sałaty, na stos

chlebów, potem przeniosła spojrzenie na niego.

– Chleba – powiedział.

– Ale nie mam nic do chleba – rzekła.

Roześmiał się.

– Naprawdę – powtórzyła urażona – naprawdę nie mam.

– O Boże – powiedział – wiem, wierzę siostrze. Chleba, gdyby siostra zechciała dać mi odrobinę chleba...

– Ciepława ślina ponownie zebrała mu się błyskawicznie w

ustach, przełknął ją i powtórzył cicho: – Chleba.

Page 7: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Podeszła do półki, wyjęła bochen, położyła na stole i sięgnęła

do szuflady w poszukiwaniu noża.

– Nie trzeba – powiedział – chleb można ułamać. Proszę nie szukać, dziękuję.

Zakonnica wsunęła pod ramię misę z sałatą, drugą ręką

pochwyciła bańkę z bulionem. Odsunął się z przejścia i sięgnął po

chleb leżący na stole.

– Zaraz wrócę – powiedziała od drzwi. – Gompertz, tak?

Popytam.

– Dziękuję siostrze – zawołał za nią. Błyskawicznie ułamał

wielką pajdę chleba. Podbródek mu drgał, czuł też, jak napinają się

mięśnie twarzy i szczęk. Natychmiast wbił zęby w nierówne, miękkie

miejsce przełamania – i jadł. Chleb był stary, z pewnością sprzed

czterech lub pięciu dni, może nawet starszy, zwykły razowy chleb z

czerwonawą nalepką z nazwą piekarni; smakował jednak cudownie. Mężczyzna wbijał się zębami coraz głębiej, zjadł również brązowawą

skórkę, potem znowu sięgnął po bochen i ułamał następną pajdę.

Jadł prawą ręką, lewą zaś przytrzymywał bochen, jakby w obawie,

że ktoś mógłby się zjawić i zabrać chleb; obserwował przy tym

własną dłoń na bochenku, chudą i brudną ze śladem zranienia,

które pokryło się strupem i błotem.

Rozejrzał się pobieżnie po pomieszczeniu. Pokój był niewielki.

Pod ścianami stały białe lakierowane szafy, niemal wszystkie

drzwiczki powyrywał podmuch powietrza: z jednej z nich zwisała

biała bielizna, a instrumenty medyczne walały się w kącie pod skórzaną leżanką; pod oknem stał nędzny czarny piecyk kuchenny,

rurę wyprowadzono na zewnątrz przez rozbite okno. Obok leżało

rozłupane drewno na podpałkę i kupka brykietów. Przy szafce

ściennej z lekami wisiał bardzo duży czarny krucyfiks, a wciśnięta

za nim gałązka bukszpanu zsunęła się i zawisła swobodnie między

ścianą a zakończeniem pionowej belki krzyża.

Page 8: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Mężczyzna przysiadł na skrzyni i ułamał następną pajdę. Chleb

nadal wydawał mu się słodki. Po odłamaniu pajdy wpierw wgryzał się w miękkie miejsce przełamania, a kiedy zęby zanurzały się w

miąższu, czuł wokół ust przyjemne, delikatnie suche dotknięcie

chleba. Był tak słodki.

W pewnej chwili poczuł, że jest obserwowany. Rozejrzał się: w

drzwiach stała bardzo wysoka zakonnica o jasnej szczupłej twarzy,

jej wargi były blade, wielkie oczy chłodne i smutne.

– Dobry wieczór – powiedział.

Kobieta skinęła tylko głową, weszła do pokoju, zauważył, że przyciska ramieniem dużą czarną księgę. Podeszła wpierw do żółtej

świecy ołtarzowej, wetkniętej do metalowego lichtarza i stojącej na

białym stole pośród probówek, i przycięła knot wygiętymi

nożyczkami do opatrunków. Chybotliwe światło zmniejszyło się i po-jaśniało, ale w części pomieszczenia zaległa ciemność. Następnie

zbliżyła się do niego i powiedziała cicho, bardzo spokojnie: – Proszę

się odrobinę posunąć.

Przysiadła obok na skrzyni.

Rozpoznał bijący z niebieskiego sztywnego habitu zapach

mydła. Wyjęła z kieszeni czarny futerał na okulary, otworzyła go i

rozłożyła księgę.

– Gompertz, czy tak? – zapytała szeptem.

Przytaknął, przełykając ostatni kęs chleba.

– Tutaj już jej nie ma – szepnęła – przypominam sobie. Wypisano ją kilka dni temu, potrzebne były łóżka. Cała interna

zmuszona była udać się do domów. Jednak na wszelki wypadek

sprawdzę...

– Znała ją siostra? – zapytał mężczyzna spokojnie.

Page 9: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Tak – odparła i uniosła spojrzenie znad księgi, popatrzyła na

niego, on zaś dostrzegł, że w jej chłodnych smutnych oczach jest wiele serdeczności. – Ale pan nie jest jej mężem, prawda?

Ponownie się odwróciła i zaczęła przekładać wielkie gęsto

zapisane stronice.

– Miała coś z żołądkiem, prawda?

– Nie wiem.

– Mój Boże, jeszcze kilka dni temu był tu jej mąż. Feldfebel, tak

jak pan. – Rzuciła okiem na jego pagony i po dotarciu na ostatnią

stronę przestała kartkować księgę. – Byliście ze sobą?

– Tak.

– Przyszedł do niej i siedział na jej łóżku. Mój Boże... –

westchnęła. – Wydaje się, że to było dawno, a naprawdę chyba nie

dalej jak kilka dni temu. Jaki dziś dzień, którego to mamy?

– Ósmego – odparł mężczyzna – ósmego maja.

– A mnie się wydaje, że to tak dawno!

Jej smukły blady palec sunął od góry do dołu po ostatniej

kartce księgi.

– Gompertz – powiedziała – Elżbieta, wypisana szóstego maja.

Przedwczoraj.

– Czy mogę poprosić o adres?

– Ulica Rubensa – powiedziała – Rubensa sześć.

– Podniosła się, popatrzyła na niego ponownie, przyciskając

ramieniem zamkniętą księgę. – A co z nim, z jej mężem?

– Nie żyje.

– Zdążył jeszcze polec?

– Rozstrzelany.

Page 10: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– O Boże. – Oparła się na stole, rzuciła okiem na resztę chleba i

odezwała się stłumionym głosem:

– Proszę uważać, w mieście jest wiele patroli. Nie patyczkują się.

– Dziękuję – powiedział ochryple.

Zakonnica ruszyła powoli w stronę drzwi, tam odwróciła się

jeszcze i zapytała:

– Czy pan tutejszy, czy wie pan, jak tam trafić?

– Tak – odparł.

– Życzę szczęścia – powiedziała i zanim się odwróciła ponownie,

westchnęła:

– Mój Boże.

– Dziękuję siostro – zawołał – bardzo dziękuję!

Ułamał jeszcze jedną pajdę i ponownie zaczął jeść. Jadł teraz

bardzo powoli, z namysłem, a chleb wciąż wydawał mu się słodki.

Płomień ponownie wyżłobił zatoczkę w świecy, knot wydłużył się,

światło zżółkło i lepiej oświetlało pomieszczenie. Usłyszał na

korytarzu kroki, miękkie człapanie zakonnicy, która wyniosła misę

sałaty, potem niecierpliwe stąpanie mężczyzny.

Zakonnica wróciła z lekarzem, wstawiła pustą misę pod stół,

obok ustawiła bańkę i zaczęła przegarniać ogień w piecu.

– Człowieku! – wykrzyknął lekarz. – Wojna skończyła się i jest przegrana, niechże pan zdejmie te łachy i wyrzuci na śmietnik.

Lekarz był młody, mniej więcej trzydziestopięcioletni, miał

szeroką czerwoną twarz z osobliwie pomiętymi fałdami, tak jakby

spał w niewłaściwej pozycji. Hans wyczuł, że lekarz pali, i wtedy

zauważył, że trzyma rozżarzonego papierosa we wgłębieniu dłoni za

plecami.

Page 11: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Czy może mi pan ofiarować papierosa? – zapytał.

– Ho, ho! – zawołał lekarz, sięgnął jednak do kieszeni kitla po

pudełko. Hans zobaczył w nim dwa całe papierosy oraz połówkę. Lekarz dał mu tę połówkę, mówiąc:

– Człowieku, uważaj, abyś nie wpadł w czyjeś ręce.

– Potem przytknął rozżarzony papieros do połówki, a Hans miał

sposobność zobaczyć jego żółte, grube palce i poharatane paznokcie.

– Dziękuję – powiedział – bardzo dziękuję.

Lekarz wygrzebał z jednej z szuflad ampułki, wsunął do

kieszeni kitla noże i nożyczki i opuścił pomieszczenie. Krępa postać

ruszyła ciemnym korytarzem szybko w kierunku schodów. Hans

zawołał za nim: – Chwileczkę. – Lekarz przystanął i w chwili, kiedy

się odwracał, Hans zobaczył jego tępy płaskonosy profil. Zatrzymał

się obok niego, mówiąc: – Zajmę panu najwyżej minutkę.

Lekarz milczał.

– Potrzebne mi są papiery – powiedział Hans.

– Ależ, człowieku! – wykrzyknął lekarz.

– Dobre papiery – powtórzył Hans – powinny tu chyba jakieś

być, najlepiej po nieboszczyku. Może się uda.

– Czyś ty zwariował?

– Bynajmniej. Nie chcę iść do niewoli. Mieszkam tutaj, mam sporo pracy – sporo szukania. Proszę mi pomóc.

Hans zamilkł. Twarz lekarza rysowała się niezbyt wyraźnie,

czuł jednak w wilgotnej kwaśnawej ciemności bliskość jego gorącego

oddechu, a cisza szeleściła jakby delikatnie sypiącym się gruzem.

– Czy ma pan pieniądze? – lekarz odezwał się wreszcie szeptem.

– Jeszcze nie, ale wkrótce, kiedy... kiedy dotrę do domu.

– Te rzeczy kosztują.

Page 12: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Wiem.

Lekarz zamilkł ponownie, wypluł niedopałek, Hans widział, jak

ognik uderza o ścianę, rozpryskujący się żar oświetlił miejsce, gdzie widoczny był brzydki nagi mur. Niedopałek zgasł następnie z sykiem

w kałuży. Poczuł, jak silna dłoń lekarza zaciska się mocno na jego

ramieniu, a głos zabrzmiał chrapliwie: – Niech pan tu na mnie

zaczeka, mam teraz robotę. – Pociągnął go na bok, szarpnął drzwi,

wepchnął Hansa do środka i szybko się oddalił.

Hans znajdował się w przebieralni; wymacał w ciemności wąską ławeczkę, usiadł i powoli sprawdził dotykiem łagodnie

pachnącą boazerię. Odniósł wrażenie, że nic tu nie jest zniszczone.

Wszystko gładkie i przyjemne; potem wyczuł pomiędzy palcami coś

bardzo jedwabistego, jakąś część garderoby. Wstał, sięgnął w górę do wieszaka i zdjął go. Mógł to być cienki miękki płaszcz

przeciwdeszczowy; wyczuł duże kościane guziki, luźno zwisający

pasek, którego klamra obijała się o jego nogi. Pozuł zapach kobiety:

pudru i mydła oraz delikatny powiew kredki do ust. Trzymał płaszcz

wysoko na uniesionym ramiączku, pozwolił mu spływać swobodnie,

wymacał kieszenie: jedna była pusta, z lewej dłoń jego wysunęła się

przez podszewkę na zewnątrz, w prawej zaszeleścił papier, a kiedy

sięgnął głębiej, znalazł coś płaskiego, metalowego; wyjął to coś, a

płaszcz zawiesił w ciemności na haku.

Była to papierośnica, odszukał przycisk, nacisnął, wieczko odskoczyło; w środku były jeszcze papierosy; policzył je ostrożnie,

dotykając każdego czubkiem palca: było ich pięć, wyjął dwa,

zatrzasnął wieczko i wsunął papierośnicę na powrót do kieszeni

płaszcza.

Nagle poczuł wielkie zmęczenie, połówka papierosa sprowadziła

senność. Wsunął oba papierosy do górnej kieszeni na piersi, tej

samej, gdzie znajdowała się kartka, przycupnął na podłodze, oparł

się plecami o ścianę i wyciągnął nogi, najdalej jak się dało.

Page 13: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Ocknął się, gdyż poczuł chłód. Kark mu zesztywniał, zimno

ciągnęło od nóg. Lodowaty strumień powietrza ciągnął przez szparę pod drzwiami wzdłuż kręgosłupa aż po kark. Wstał i otworzył drzwi:

wszędzie panowała ciemność – w korytarzu nadal unosił się kwaśny

i wilgotny odór, a fetor starego dymu i mokrego brudu sprawiał, że

powietrze stało się ciężkie. Zakasłał. Nie wiedział, która jest godzina,

pamiętał jedynie, że lekarz obiecał wrócić. Zakonnice najpewniej już

sobie poszły. Drzwi były zamknięte, wrócił więc do kabiny i włożył

damski płaszcz. Leżał na nim dobrze, jedynie rękawy były nieco za

krótkie. Wsunął ręce do kieszeni, w prawej znalazł chusteczkę i

zatkał nią dziurę w podszewce lewej kieszeni. Szeleszczący papier wcisnął głębiej. Zapiął drewnianą sprzączkę paska, zatrzasnął drzwi

kabiny i po omacku ruszył schodami w górę.

Wyżej też panowała cisza i ciemność i tylko tam, gdzie

widoczne było niebo, błękit chmur wydawał się spokojny i nieco

jaśniejszy. Całe lewe skrzydło wielkiego gmachu zablokowane było

zwisającymi płytami betonu, przez szpary Hans widział mroczne

zrujnowane pomieszczenia, sterczące w poprzek żelazne dźwigary,

czuł obrzydliwy zapach mokrego gruzu. Wszedł z prawej strony do

otwartego hallu i wtedy usłyszał nagle oddechy: kilkoro czarnych

drzwi stało otworem, pokoje wydawały się zajęte, wyczuł zatęchły odór potu, uryny i ciepłej pościeli, ponad wszystkim zaś unosił się

ów ciężki swąd mokrego brudu, który najwyraźniej wessał dymy

pożarów; lepiej teraz słyszał szmery oddychających i pojękujących

cicho ludzi; w jednym z narożników dostrzegł nawet czerwony żar

papierosa.

Po lewej był narożnik, obszedł go i nareszcie dostrzegł światło. Blask padał na wielką żółtawą ścianę z przyczernionymi od pożaru

tapetami; po prawej zobaczył ruinę sali operacyjnej: rozbite szklane

pojemniki, rozwleczone instrumenty, na pół zasypane gruzem,

zaścielone łóżko, wielka szklana lampa bezgłośnie żeglowała tam i z powrotem, nietknięta i groźna niczym jakiś odpychająco czysty

olbrzymi owad: kiedy podszedł bliżej, zajrzał przez szparę do sali:

Page 14: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

zwisała tam ogromna lampa na bardzo cienkim czarnym przewodzie,

kołysała się pod własnym ciężarem; zauważył również, że stopniowo się obniża; wielki biały odpychająco czysty szklany klosz kołysał się

coraz niżej, gdyż na niewidocznej stąd części nie uszkodzonego

sufitu najwyraźniej odpadły jeden po drugim zaczepy mocujące

przewód.

Światło płynęło na końcu korytarza z dużego wielo-

szczeblinowego okna, zasłoniętego przybitym do ram dziurawym

prześcieradłem; chybotliwy blask świecy przebijał się mizernie

niczym słaba złocista jasność, za to przez dziury wpadały duże

smugi światła, odbijające się na przeciwległej ścianie niczym

olbrzymie tłuste plamy. Zajrzał przez szparę: pomiędzy czterema wielkimi płonącymi świecami, osadzonymi w żelaznych kandela-

brach, wznosiły się niczym katafalk nosze. Na noszach najpewniej

spoczywała stara kobieta, Hans ujrzał jedynie tył jej głowy: gęste

miękkie i białe włosy, połyskujące w blasku świec niczym srebrna

chusta. Widać też było czerwone czoło lekarza ponad zmiętymi

fałdami maski oraz ramiona, które wznosiły się i opadały. Panowała

całkowita cisza. U stóp noszy stała zakonnica z białą twarzą, ta

sama, która w piwnicy przysiadła obok niego z księgą. Podawała

instrumenty, tampony, czyniąc to ze spokojnym, niemal obojętnym wyrazem twarzy; jej biały kornet szybował nad nią niczym olbrzymi

motyl, a cień lekarza rysował się na ścianie czarny i wyrazisty, lekko

rozedrgany, niczym kokardka małej dziewczynki wielokrotnie

powiększona. Inna zakonnica, zwrócona do niego plecami,

poprawiała położenie świec zgodnie z krótkimi, niecierpliwymi

ruchami rąk lekarza.

Lekarz pochylał się nisko nad leżącą, niemal klęczał, czasem

tylko unosiła się jego głowa, kiedy żądał jakiegoś instrumentu; w

takich chwilach Hans widział również jego wielką, szeroką klatkę

piersiową, za jego plecami coś zdawało się lądować z plaśnięciem w wiadrze, jego białe gumowe rękawiczki były czarne od krwi; ściągnął

je, rzucił za siebie na stół, zerwał maskę i wzruszył ramionami.

Page 15: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Zakonnica, która stała w głębi, zarzuciła na leżącą wielką płachtę i

przesunęła nosze, a Hans ujrzał wyraźnie twarz leżącej: była biała jak wapno.

Hans cofnął się powoli, wiało ze wszystkich stron. W czarnym

przejściu do izby chorych wciąż żarzył się koniuszek papierosa.

Wkroczył w strefę gęstego zaduchu, mijał po omacku łóżka i teraz

dopiero dostrzegł, że okna zasłonięto tu grubymi kocami. Łóżka

stały gęsto jedno obok drugiego, a w wąskich przejściach połys-

kiwała emalia nocnych naczyń. Papieros w kącie sali wciąż się

żarzył. Hans rozróżniał już zarysy, dostrzegł wielki stół w środku

sali, uszkodzone partie murów, z których odpadł tynk; ujrzał także

twarz w kącie oświetloną przez żarzący się papieros: szczupłą młodą twarz kobiecą pod chustą w czarno-żółte pasy. Była tak blada, że w

ciemności wydawała się niemal biała i lekko świecąca. Przystanął

tuż przy łóżku i powiedział:

– Poproszę ognia. – Ujrzał ramię okryte niebieską włochatą

materią, drobną dłoń, która przybliżyła się do jego papierosa.

Zaciągnął się. Milczał, ujrzał tylko z bliska jej oczy, wydawały się

martwe, pozbawione blasku, nie odbijały nawet bliskiego żaru

papierosa. Powiedział szeptem: – Dziękuję – chciał odejść, ona

jednak nagle położyła dłoń na jego ramieniu, poczuł gorące suche

dotknięcie: – Wody – jej głos był ochrypły – daj mi trochę wody.

– Tam – powiedziała, papieros wskazał kierunek, gdzie na stole powinien stać garnek. Był to brązowy dzbanek do kawy bez

pokrywki, Hans stwierdził, że jest bardzo ciężki. Jej papieros upadł

na podłogę, zadeptał go i zapytał szeptem: – Filiżankę, czy może...?

– Weź. – Podała mu szklankę, podtrzymał ją tuż przy dzióbku

dzbanka i napełnił. Wyrwała mu ją z ręki; w nagłym poruszeniu i

szarpnięciu, z jakim pochwyciła szklankę, dostrzegł coś odpycha-

jącego, w ciemności usłyszał odgłos łapczywego chłeptania.

– Jeszcze – powiedziała.

Page 16: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Ponownie nalał do pełna. I znowu wyrwała mu szklankę z ręki,

znowu usłyszał owo chłeptanie, bezgranicznie chciwe, zauważył też, że dzban w ręku stał się lżejszy. Jej głowa opadła potem nagle na

bok, chusta się zsunęła, ujrzał gruby czarny warkocz. Zabrał z łóżka

szklankę i nalał sobie: smak letniej cuchnącej chlorem wody był

wstrętny. Usłyszał, że chora cicho pogwizduje przez sen, wycofał się

powoli.

W kabinie na dole wydało mu się, że jest niemal ciepło. Papieros wywołał mocny słodkawy zawrót głowy, lekkie uczucie

mdłości; przykucnął znowu, zdusił żar o ścianę, wyprostował nogi i

zasnął.

Zbudził się niebawem, kiedy lekarz kopnął z zewnątrz drzwi. –

Jazda! – krzyknął, wnet będzie jasno.

Hans zerwał się, otworzył drzwi.

– Na zewnątrz nie ma klamki – powiedział lekarz. – Niech pan idzie.

Otworzył pomieszczenie, w którym leżały chleby, zapalił

świeczkę i ponowił wezwanie: – Niech pan idzie.

Hans się przybliżył.

– O Boże! – wykrzyknął lekarz. – Jak pan elegancko wygląda.

Gdzie pan zdobył ten płaszcz?

– Wisiał w kabinie – wyjaśnił Hans. – Zwrócę go, kiedy... był w

rentgenie. – Wyjął z kieszeni zmięty papier, był to list, wygładził go. –

Regina Unger – przeczytał głośno nazwisko i adres.

– No tak – powiedział lekarz.

– Z całą pewnością zwrócę... to tylko z powodu...

– Jak pan chce. Może go pan zatrzymać... niech pan podejdzie!

Hans szybko okrążył stół, przewrócił bańkę po bulionie, postawił ją i podszedł do mniejszego stolika. Lekarz wyjął z kieszeni

Page 17: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

papier, rozłożył go pod świecą i powiedział: – Myślę, że to jest to,

czego pan szuka, czego panu potrzeba. Całkowicie autentyczne. – Jego wykrzywiona w uśmiechu twarz była czerwona i zmęczona,

oczy przygaszone, usta zaś oplecione osobliwą żółtawą siatką fałd

zdradzających wyczerpanie. Blond włosy na czerwonej czaszce były

rzadkie jak puch pisklęcia. Powiedział zmęczonym głosem: – Lat

dwadzieścia pięć, całkowita niezdolność do służby z uwagi na ciężką

chorobę płuc. Odtąd nazywa się pan Erich Keller.

Hans chciał sięgnąć po szary, już złożony dokument, lecz

powstrzymała go szeroka łapa lekarza, który wyszczerzył zęby w

uśmiechu. Hans powiedział spokojnie: – Przyniosę pieniądze.

– Ile? – zapytał lekarz. Ilekroć otwierał usta jego wargi drgały;

wydawało się, że to jakiś tik, że to uszkodzony nerw wprawia jego usta w drżenie.

– A ile pan żąda?

– Dwie.

– Setki?

– Setki – powtórzył lekarz ironicznie. – Papierosy kosztują teraz

dziesięć.

– Zatem dwa tysiące?

– Tak. Kiedy?

– Może jutro albo pojutrze, może nawet jeszcze dziś... nie

wiem... jak tylko...

Lekarz wstał nagle, gwałtownie wyszarpnął skrzydło okna, aż

zachwiała się brudna rura od piecyka. Przez zakratowane piwniczne

okno posypał się pył, potem widać było ciemnoszare niebo.

Lekarz odwrócił się ponownie, chwycił papier ze stołu i długo przypatrywał się Hansowi. Oczy jego były zmęczone i niespokojne,

Page 18: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

gdzieś głęboko tkwiło w nich coś w rodzaju żałoby, jakiś cień

zwątpienia.

– Być może źle mnie pan zrozumiał – powiedział.

– Nie handluję na czarnym rynku. Nie obracam papierami ludzi, którzy umarli. Chodzi o to, że chcę ten dokument z powrotem.

Rozumie pan? Nie należy on do mnie, jego miejsce jest w aktach, a

nas tutaj kontrolują. Chcę panu pomóc, chcę pożyczyć, ale

potrzebny mi jakiś zastaw.

– Nic nie posiadam.

– A zależy panu na tych świecidełkach na piersi?

– Nie są moje.

– A kurtka?

– To własność tego samego gościa, nie żyje, muszę ją zanieść

jego żonie. A może... – zaciął się.

– Co może? – zapytał lekarz.

– Może uwierzy mi pan bez zastawu? Zdobędę jakieś inne papiery. To potrwa najwyżej kilka dni...

Lekarz ponownie długo mu się przypatrywał, obaj w ciszy tego

miasta, które miało niegdyś wiele kościołów, usłyszeli bardzo daleki

odgłos uderzeń niewielkiego dzwonu.

– Jest kwadrans przed szóstą – powiedział lekarz i nagle

wcisnął Hansowi papier do ręki, przypominając:

– Niech pan idzie – i nie zapomni o mnie.

– Nie, nie – zapewnił Hans. – Wielkie dzięki. Do widzenia.

Page 19: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

II

Hans natychmiast znalazł miejsce, gdzie stal dom; może

sprawiła to liczba kroków, jakie miał do przejścia od skrzyżowania

ulic, a może było coś w uszeregowaniu kikutów drzew, niegdyś tworzących wysoką i piękną aleję: dość że nagle zatrzymał się,

spojrzał w lewo i oto potwierdziło się: poznał resztki klatki

schodowej, powoli brnął w gruzach w jej kierunku: był w domu.

Podmuch wybuchu wyrwał drzwi wejściowe: część zwisała jeszcze na

zawiasach, masywne okucia ze strzępami drewna. Zachował się

również kawałek ganku; z sufitów zwisały listwy. Przeszedł hałdę

gruzu i na końcu sieni odgrzebał u stóp zwaliska biały nie

uszkodzony stopień z marmuru: zatem jeden stopień jeszcze się

zachował: najpewniej pierwszy i ostatni. Piętrząca się na stopniu kupa śmieci rozpadła się, kiedy ją kopnął. Węchem wyczuł piach i

zasuszone gówno: nigdzie nie widać było śladów pożaru...

Kiedyś to był piękny, pański dom. Na dole mieszkał nawet

gospodarz. Hans popatrzył w prawo, gdzie były drzwi do jego

mieszkania, i ujrzał górę cegieł, strzępy tapet i zmiażdżone kawałki

mebli, a gdzieś dalej sterczała nawet pokryta pyłem noga fortepianu:

najpewniej zawalił się w tym miejscu sufit nad sienią. Hans podniósł

się i zaczął grzebać w wiadomym sobie miejscu rumowiska, aż

wyczuł czubkami palców twardą ciemnobrązową linkrustową tapetę,

odczekał, aż przesypie się obok niego lecący z góry tynk, wreszcie odsłonił tabliczkę, elegancki biały emaliowany szyldzik z czarnymi

literami: Schnepplehner, gospodarz domu. Pokiwał tylko głową. Za-

wrócił powoli i ponownie przysiadł, sięgnął do kieszeni po

papierośnicę, otworzył wieczko, wyjął papierosa i w tej samej chwili

uświadomił sobie, że nie ma ognia. Wrócił powoli do wejścia i czekał:

na zewnątrz nie było nikogo, cisza i chłód, gdzieś w okolicy zapiał

Page 20: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

kogut, a z bardzo daleka, tam gdzie chyba był most na Renie,

docierał odgłos ciężkich pojazdów, najpewniej czołgów...

Dawniej roiło tu się od ludzi o każdej porze, aż do późna w nocy. Teraz Hans zauważył tylko samotnego szczura, który wyłonił

się z pobliskiego rumowiska, powoli i statecznie przeczołgał się przez

góry gruzu i węsząc zmierzał w kierunku ulicy; raz jeden poślizgnął

się na marmurowej płycie, sterczącej pionowo na drodze jego

marszruty, pisnął, ale jednak zerwał się i poczołgał powoli dalej.

Hans stracił go z oczu, kiedy przebył już tę część jezdni, gdzie nie

było gruzów, a potem usłyszał, jak hałasuje we wnętrzu

przewróconego tramwaju, którego blaszany brzuch leżał pęknięty i

jakby nabrzmiały pomiędzy dwoma obalonymi słupami...

Hans zapomniał, że trzyma w ustach papierosa i że czeka na kogoś, kto by mu użyczył ognia...

Dawniej, kiedy dom jeszcze stał, otrzymał tylko kartkę

pocztową. Przyszła rankiem, gdy jeszcze spał, był to pierwszy dzień

wakacji, a matka pomyślała: to pewnie nic ważnego. Listonosz

wręczył jej cały pakiet przesyłek: gazetę, kilka prospektów, list,

rozliczenie renty, odbiór jednej z tych przesyłek nawet pokwitowała.

Zresztą w półmroku sieni i tak trudno było się rozeznać, również w

przedpokoju było ciemno, światło wpadało jedynie pośrednio przez

zielonkawe szybki nad drzwiami korytarza. Matka przejrzała

pobieżnie pocztę i zanim udała się do kuchni, rzuciła pocztówkę na stół w przedpokoju: zwykłą zadrukowaną kartkę pocztową, którą

uznała za całkowicie nieważną...

Hans spał tego dnia długo, był to pierwszy dzień jego życia, o

ile można to było nazwać życiem: do tej chwili bowiem wszystko było

szkołą, tylko szkołą, ubóstwem, czasem terminowania, udręką, a

dzień wcześniej zdał właśnie egzamin na pomocnika i poprosił o

urlop...

Page 21: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Duchota panowała od rana; zaczynała się około wpół do

dziesiątej, było lato, szczyt lata, a matka zamknęła okiennice, a kiedy dotarła wreszcie do kuchni, odkręciła płomień gazu, aby

zagotować wodę. Stół był już nakryty, pachniało czystością, ładem i

spokojem. Usiadła na ławce i zaczęła przeglądać pocztę. Z zewnątrz,

od strony podwórza, słyszała matowy głos uderzeń młota i stłumione

brzęczenie ze stolarni, znajdującej się w piwnicy przybudówki. Od

ulicy dochodził stały, niemal dyskretny hałas uliczny.

Prospekty nadeszły z hurtowni win, która niekiedy zaopatry-

wała ich w wino, jeszcze za życia ojca. Nie czytając, rzuciła je do

wielkiej skrzyni pod piecem, w której gromadziła makulaturę i

resztki drewna na zimę.

Kiedy przeglądała rozliczenie renty, przypomniała jej się pocztówka, która pozostała na stole w przedpokoju, przez chwilę

miała nawet ochotę wstać, przynieść ją i wyrzucić do skrzyni: nie

znosiła zadrukowanych kartek pocztowych – ograniczyła się jednak

do westchnienia, gdyż zagłębiła się już w rozliczeniu, w

skomplikowanym zestawieniu, z którego dotarła do niej tylko

końcowa suma, czerwonymi literami wydrukowana sumka, która,

jak zauważyła, znowu się pomniejszyła...

Wstała, aby zaparzyć kawę, położyła rozliczenie obok grubego

pakietu gazety, napełniła filiżankę i rozdarła paznokciem kopertę

listu. Był to list od brata Ediego. Edi napisał, że po wielu, zbyt wielu latach asesorskich nareszcie został profesorem gimnazjum. Mimo to

list zawierał niewiele pocieszających wiadomości. Edi zmuszony był

opłacić awans przeniesieniem do zapomnianej przez Boga „zakaza-

nej dziury”. Już teraz chce mu się rzygać, wszystko jest gówno

warte, a już ona wie dlaczego. Wiedziała dlaczego. Ponadto dzieci

przebyły trzy choroby jedną po drugiej, koklusz, ospę i odrę, Elli jest

kompletnie wykończona, a dochodzi jeszcze zamieszanie z

przeprowadzką i złość z powodu przeniesienia, które bynajmniej nie

gwarantowało godnej uwagi poprawy uposażenia, gdyż przenosił się

Page 22: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

z miejscowości klasy najwyższej do dziury klasy najgorszej. Rzygać

się chce, już ona wie dlaczego, tak, ona wiedziała.

List też odłożyła na bok, zawahała się chwilę, po czym wyrzuciła rozliczenie renty do skrzyni z odpadkami, a list wsunęła

do szuflady. I znowu krótko pomyślała o pocztówce, jednak

przelotnie, bo nalała sobie ponownie kawy, zrobiła kanapkę i

rozłożyła gazetę. Czytała tylko tytuły. Nie okazywała owego

zainteresowania, jakie cechowało większość ludzi, rozprawiających o

wojnie i o zemście. Już od tygodni na tytułowych stronach nie

czytało się o niczym innym, jak tylko o strzelaninach, bójkach i

uciekinierach, którzy porzucali tereny polskich kłótni i szukali

schronienia w Rzeszy...

Na drugiej stronie przeczytała, że przydziały masła znowu zostaną zmniejszone i że konieczne jest utrzymanie racjonowania

jaj. Nic z tego nie pojmowała, podobnie jak z artykułu, który zaczęła

czytać, a potem tylko pobieżnie przejrzała, w którym dowodzono, że

w żadnym wypadku nie wolno sprzedawać wolności w zamian za

kakao i kawę. Wreszcie odłożyła gazetę, dopiła kawę i przygotowała

się do wyjścia po zakupy.

Przez okiennice przedzierało się jasne i oślepiające światło,

słońce rysowało na ścianie kreskowe wzory.

Kiedy dostrzegła leżącą w przedpokoju na stoliku niewielką

białą kartkę, ponownie przypomniała sobie, że chciała ją wrzucić do

skrzyni, teraz jednak miała już w ręce siatkę, a klucz tkwił w zamku, toteż zeszła na dół.

Hans spał jeszcze, kiedy matka wróciła, a mała biała

pocztówka wciąż leżała w przedpokoju. Położyła na stole siatkę i

wzięła do ręki niewielki kartonik zapisany na maszynie i wtedy

dostrzegła nagle pomimo mroku tę osobliwą czerwoną plamę, białą

nalepkę z czerwoną obwódką, a w tym czerwonym prostokącie

Page 23: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

widniała gruba i czarna jak pająk litera R. Ogarnęło ją niejasne

przeczucie zagrożenia. Upuściła kartkę, sprawa wydała się jej dziwna, nie miała dotąd pojęcia, że istnieją polecone pocztówki, toteż

polecona pocztówka wydała jej się bardzo podejrzana, wzbudziła lęk.

Szybko wzięła siatkę i udała się do kuchni. „Nie wykluczone”,

pomyślała, „że chodzi o potwierdzenie z Izby Handlowej lub z jakiejś

organizacji zawodowej, iż Hans zdał egzamin, a to jest ważne i nic

dziwnego, że przysłali poleconym”. Nie odczuwała zaciekawienia,

tylko niepokój. Położyła klucze na stole i odepchnęła okiennice, bo

na dworze pociemniało nagle, zobaczyła też wnet pierwsze krople,

opadające powoli i ciężko, tłuste plamki na asfalcie. Stolarze w niebieskich fartuchach wybiegli na dziedziniec przed warsztatem i

błyskawicznie okryli żaglowym płótnem wielką futrynę okienną.

Krople spadały coraz gęściej i gwałtowniej, tłukąc o asfalt; słyszała

śmiech mężczyzn, zanim ukryli się za zakurzonymi szybami

piwnicznego warsztatu...

Zdjęła serwetę ze stołu, sięgnęła do szuflady po nóż, przysunęła miskę i drżącymi palcami zaczęła czyścić kalafior. Duże

wytłuszczone R w czerwonym prostokącie napełniło ją przerażeniem,

które stopniowo doprowadziło do mdłości; duże R wirowało przed

oczami, zmuszona była wziąć się w garść.

Potem zaczęła się modlić. Zawsze, kiedy ogarniał ją lęk, odmawiała modlitwy. Jednocześnie w bezładnej kolejności

przypomniały jej się najróżniejsze sceny – mąż, który nie żył już od

sześciu lat; widziała go, jak stał w oknie z zachmurzoną twarzą,

kiedy dołem przesuwał się pierwszy wielki pochód.

Przypomniała sobie również, jak w czasie wojny urodziła

chłopca, pamiętała drobne, mizerne ciałko chłopca, które nigdy nie

nabrało sił...

Potem usłyszała, że Hans poszedł do łazienki. Paraliżujący

niepokój w piersi nie ustępował, kłębek bólu i niepokoju, strachu i

nieufności. Chciała zapłakać, lecz siłą stłumiła w sobie tę pokusę.

Page 24: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Kiedy Hans wyszedł z łazienki, matka już była zajęta

nakrywaniem do stołu w dużym pokoju; panował tam ład i czystość, na stole znalazły się kwiaty, obok masło, ser, kiełbasa i brązowy

dzbanek z kawą, na dzbanku żółty kaptur, przy dzbanku puszka

mleka, na swym talerzu zaś zobaczył również spore blaszane

pudełko papierosów. Pocałował matkę i zauważył, że drży; kiedy

nagle zaczęła płakać, popatrzył na nią wystraszony i zdziwiony.

Ściskała jego rękę i płacząc cicho powiedziała:

– Nie gniewaj się, chciałam, aby było ładnie. – Pokazała na stół,

załkała mocniej, po chwili płacz przemienił się w szloch, zobaczył, że

jej duża piękna twarz tonie cała we łzach, nie miał pojęcia, jak

zareagować, powiedział tylko, zacinając się: – Na Boga, mamo, jest naprawdę bardzo ładnie.

– Ależ tak – powtórzył. Spojrzała na niego badawczo i usiłowała

się uśmiechnąć.

– Naprawdę – dodał, zanim wrócił do sypialni. Szybko włożył

świeżą koszulę, zawiązał czerwony krawat i pospiesznie wrócił do

frontowego pokoju. Matka już tam siedziała, zdjęła fartuch,

przyniosła swoją filiżankę z kuchni i uśmiechała się do niego.

Usiadł i powiedział: – Cudownie się wyspałem.

Uznała, że jest rzeczywiście bardziej wypoczęty, zdjęła kaptur z dzbanka i napełniła jego filiżankę, dodając zaraz do kawy solidną

porcję mleka z puszki: – Czy nie czytałeś zbyt długo?

– Nie, nie – odparł z uśmiechem – byłem wczoraj zmęczony, za

bardzo zmęczony. – Otworzył pudełko, zapalił papierosa, powoli

mieszał kawę i patrzył na matkę: – Pięknie jest tutaj – powiedział.

Nie zmieniając wyrazu twarzy, matka rzekła do niego:

– Jest poczta do ciebie. – Zauważył, że kąciki jej ust zadrżały. Zagryzła wargi, nie mogła mówić, rozległ się suchy, głęboki szloch i

nagle chłopiec zrozumiał, że coś się już stało lub stanie. Domyślił

Page 25: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

się. Sprawiła to poczta lub miało to jakiś związek z pocztą. Opuścił

wzrok, mieszał kawę w filiżance, palił, zaciągając się mocno i popijając od czasu do czasu. Wiedział, że trzeba jej dać trochę czasu,

że wcale nie chciała płakać, tylko mówić, i że potrzebowała chwili,

aby do końca zapanować nad przeciągłym, bardzo suchym

szlochem, a dopiero potem przemówić. Coś było nie tak z pocztą.

Hans nigdy w życiu nie zapomni tego szlochu, w którym było

wszystko, całe przerażenie, o którym żadne z nich wówczas nie

mogło mieć pojęcia. To był bolesny szloch. Matka zaszlochała,

szlochała jeden jedyny raz, bardzo przeciągle i bardzo głęboko, a on

wciąż miał wzrok spuszczony, widział jedynie brzeg swej filiżanki z kawą, w której mleko z puszki już nabrało delikatnej jasno-brązowej

barwy; widział czubek swego papierosa, widział, jak drga szary

srebrzysty popiół, i wyczuł wreszcie, że już może podnieść wzrok.

– Tak – rzekła cicho matka – wuj Edi napisał. Został

profesorem gimnazjum, ale jednocześnie go przenieśli. Pisze, że chce

mu się rzygać.

– Nic dziwnego – powiedział – każdemu normalnemu człowie-kowi chciałoby się od tego rzygać.

Matka skinęła głową. – I jeszcze rozliczenie renty – dodała –

znowu mi ją zmniejszyli. Położył rękę na jej dłoni, która spoczywała

na jaskrawo białym obrusie drobna, szeroka, zniszczona. Jego

dotknięcie wywołało nową falę głębokiego, przenikliwego szlochu. Cofnął rękę zachowując na zawsze wspomnienie ciepłej i szorstkiej

dłoni matki. Nadal miał wzrok spuszczony, aż przeminęła fala

bolesnych łkań, tłumionych łez. Czekał. Domyślił się: to nie o to

chodzi. Ani wuj Edi, ani rozliczenie renty nie mogły tak nią

wstrząsnąć. Z pewnością chodzi o coś innego, o coś jeszcze, i nagle

przyszło mu na myśl, że owo coś miało związek z nim samym, i

poczuł, że blednie. Przecież nie istniało nic, co by mogło

wyprowadzić matkę z równowagi, chyba że sprawa dotyczyła jego.

Spojrzał na nią. Matka miała mocno zaciśnięte usta, jej oczy były

Page 26: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

wilgotne, wreszcie wydusiła z siebie twarde słowa, niemal nie

otwierając ust. Powiedziała: – Jest kartka do ciebie – leży w przedpokoju na...

Hans natychmiast odsunął filiżankę, wstał i udał się do

przedpokoju – pocztówkę zobaczył już z daleka, była biała i całkiem

zwyczajna, znormalizowany kartonik 15 na 10 centymetrów. Leżała

niewinnie na stole obok ciemnego wazonu z gałązkami świerka.

Szybko podszedł i wziął ją do ręki, przeczytał adres, ujrzał naklejony

biało-czerwono-czarny pasek z czerwoną obwódką, a w niej bardzo

wytłuszczone czarne R, potem odwrócił kartonik, wpierw rzucił

okiem na nieczytelny podpis na bardzo długiej nazwie Rejonowej

Komendy Uzupełnień. Poniżej dopisano na maszynie: major.

Było bardzo cicho i nic się nie zmieniło. Przyszła tylko pocztówka, zupełnie zwyczajna pocztówka, a jedynym napisanym na

niej odręcznie słowem był nieczytelny bazgroł jakiegoś majora.

Zielonkawe światło, przenikające przez górną część drzwi korytarza,

sprawiało, że wszystko zdawało się pływać niczym w akwarium...

Wazon stał wciąż na swoim miejscu, jego płaszcz wisiał na

wieszaku, również płaszcz matki, a obok jej kapelusz, ten sam, który

miała na sobie w niedzielę w kościele, kiedy klęczała obok niego

modląc się cicho, podczas gdy on powoli przewracał kartki

modlitewnika. Wszystko było w porządku. Wszystko w porządku, z zewnątrz przez otwarte drzwi kuchenne dochodził śmiech stolarzy

na podwórzu, niebo było znowu jasne i pogodne, burza przeszła, i

tylko ta pocztówka, byle jak podpisana przez jakiegoś majora, który

być może klęczał nawet w niedzielę obok niego w kościele, który

sypiał ze swą żoną, wychowywał swe dzieci na porządnych Niemców,

a w dni powszednie podpisywał stosy pocztówek. Wszystko to tak

bardzo zwyczajne...

Nie pamiętał, jak długo stał z pocztówką w ręce, kiedy jednak

powrócił do pokoju matka siedziała tam i płakała. Wsparła się na

ramieniu i położyła dygocącą głowę na podpartej dłoni, druga

Page 27: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

spoczywała bezradnie na kolanach, szeroka i sfatygowana, jakby nie

należąca do niej...

Hans podszedł do matki, podniósł jej głowę i usiłował jej się przyjrzeć, ale natychmiast zrezygnował. Jej twarz była wykrzywiona,

obca, nigdy dotąd takiej nie widział, ta twarz napełniła go lękiem,

nie miał z nią kontaktu i nawet nie mógł o nim marzyć...

Usiadł w milczeniu, siorbał kawę i sięgnął po papierosa, ale

upuścił go nagle i zapatrzył się przed siebie.

Wtedy spoza dłoni, na której opierała się twarz, odezwał się

głos: – Zjadłbyś coś...

– Nie gniewaj się.

Sięgnął po kawę, dolał mleka i wrzucił do filiżanki dwie kostki cukru, potem zapalił papierosa, wyjął z kieszeni pocztówkę i

przeczytał szeptem: – Czwartego lipca o godzinie siódmej rano ma

się Pan stawić na ośmiotygodniowe ćwiczenia w koszarach im.

Bismarcka w Adenbrück.

– Na Boga, mamo – powiedział głośniej – bądźże rozsądna, to tylko osiem tygodni.

Skinęła głową.

– To się musiało stać, wiedziałem, że wezmą mnie na ćwiczenia.

– Tak, tak – powiedziała – osiem tygodni.

Oboje wiedzieli, że to kłamstwo; kłamali nie wiedząc, dlaczego

kłamią. I nie mogli wiedzieć, a jednak kłamali wiedząc, że kłamią.

Wiedzieli, że on musi wyjechać nie tylko na osiem tygodni.

– Zjadłbyś coś – powtórzyła matka.

Wziął kromkę chleba, posmarował masłem i położył kiełbasę,

potem zaczął jeść, powoli i bez apetytu.

– Pokaż tę pocztówkę – powiedziała matka.

Page 28: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Podał jej kartonik.

Miała dziwny wyraz twarzy, była bardzo spokojna, dokładnie

obejrzała pocztówkę, przeczytała ją w milczeniu.

– Jaki to dzień dzisiaj? – zapytała, odkładając kartonik na stół.

– Czwartek – odrzekł.

– Nie o to pytam – odparła – chodzi o datę.

– Trzeciego – odpowiedział.

Teraz dopiero zrozumiał sens pytania. A znaczyło ono, że musi wyjechać i to jeszcze tego samego dnia, bo nazajutrz o siódmej ma

się zameldować w koszarach obcego miasta, trzysta kilometrów na

północ.

Odłożył napoczętą kanapkę, nie warto było udawać apetytu.

Matka ponownie ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać,

gwałtownie, lecz dziwnie bezgłośnie...

Udał się do swego pokoju i spakował teczkę. Wcisnął do niej koszulę, majtki i skarpetki, papier listowy, potem opróżnił szuflady i

całą ich zawartość wrzucił do pieca, niczego nie sprawdzając.

Wyrwał kartkę z zeszytu, złożył ją, zapalił i potrzymał pod kupką

papierów: zrazu pojawił się tylko gęsty biały dym, ale ogień przebił się powoli, aż wystrzelił huczącym płomieniem w górę, wąski i

gwałtowny płomień spowity w czarny dym. Kiedy ponownie przejrzał

szuflady i skrytki, przyłapał się na myśli: byle szybciej, byle dalej od

matki, od jedynego człowieka, o którym mógł powiedzieć, że go

kocha...

Usłyszał, że poszła z tacą do kuchni, przeciął przedpokój i w przejściu zapukał w mleczną szybkę wołając: – Idę na dworzec,

wkrótce wrócę.

Nie odpowiedziała natychmiast, zatrzymał się więc, a w

kieszeni spodni wyczuwał niewielki biały kartonik. Matka

Page 29: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

odkrzyknęła po chwili: – Oczywiście, ale wracaj szybko. Do

zobaczenia...

– Do zobaczenia – odkrzyknął, postał jeszcze chwilę milcząc, po czym wyszedł...

Kiedy powrócił do domu, było wpół do pierwszej i obiad już

czekał. Matka znosiła do jadalni miski, talerze i sztućce...

To pierwsze dręczące popołudnie wydało mu się we

wspomnieniu bardziej uciążliwe niż cała wojna. Pobył w domu

jeszcze sześć godzin. Matka z uporem kazała mu pakować rzeczy,

które, jej zdaniem, na pewno będą potrzebę; zwłaszcza białe frotowe

ręczniki, paczuszki z żywnością, papierosy, mydło. I bez przerwy

płakała. On zaś palił papierosy, porządkował książki; potem znowu

trzeba było nakryć do stołu, przynieść do jadalni chleb, masło

marmoladę, bułki, podgrzać kawę.

Wreszcie po podwieczorku, kiedy słońce skryło się już za domem, a od frontu zaległ kojący cień, Hans wpadł nagle do swego

pokoju, wsunął teczkę pod ramię i wrócił do przedpokoju.

– Co ty – zapytała matka – musisz już...?

– Tak – odparł – muszę iść – mimo iż jego pociąg odchodził

dopiero za pięć godzin.

Odstawił teczkę i objął matkę w geście rozpaczliwej czułości.

Kiedy oparła ręce na jego biodrach, wyczuła w kieszeni pocztówkę i

wyjęła ją. Uspokoiła się nagle, ustało również łkanie. W jej ręce

pocztówka prezentowała się bardzo niewinnie, jedynym ludzkim

śladem na niej był gryzmoł majora, choć i on przecież mógł być

tworem maszyny, która powiela podpis majora... Niebezpieczny był

jedynie jaskrawobiały nalepiony prostokąt, obramowany jasną czerwienią z dużym czarnym R w środku, niewielki pasek papieru

nalepianego codziennie całymi szpulami na każdej poczcie. Ale pod

Page 30: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

literą R Hans odkrył niespodziewanie numer; był to jego numer,

jedyna cecha odróżniająca tę pocztówkę od wielu innych pocztówek, numer 846, i odtąd wiedział już, że wszystko jest w porządku, że nic

nie może się zdarzyć, bo w jakimś urzędzie pocztowym numer ten

widnieje w rubryczce z jego nazwiskiem. Był to jego własny numer,

nie mógł już skryć się przed nim, należało poddać się

wydrukowanemu tłustą farbą R, ucieczka była niemożliwa...

Był to tylko 846 numer poleconej przesyłki, nic ponadto, a mała biała pocztówka, ów marny skrawek kiepskiego najtańszego

kartonu – którego tysiąc egzemplarzy, nawet zadrukowanych,

kosztowało pewnie nie więcej niż trzy marki i który wysyłano bez

opłaty pocztowej do domów – był tyle wart co bazgroł jakiegoś majora, co gest jakiegoś kancelisty sięgającego do kartoteki, co

jeszcze jeden bazgroł w rejestrze urzędnika na poczcie...

Kiedy wychodził, matka była zupełnie spokojna, wsunęła mu

pocztówkę ponownie do kieszeni, pocałowała go i powiedziała cicho:

– Niech cię Bóg błogosławi.

Wyszedł, jego pociąg odchodził dopiero o północy, a właśnie

była siódma. Wiedział, że matka odprowadza go spojrzeniem,

czasem odwracał się, idąc do tramwaju, aby pomachać jej ręką.

Na dworcu znalazł się pięć godzin przed odjazdem pociągu.

Przeszedł kilka razy pomiędzy okienkami kas, ponownie

przestudiował rozkład odjazdów. Wszystko było jak co dzień, ludzie

powracali z wakacji bądź wyjeżdżali na wakacje, większość roześmiana, byli szczęśliwi, opaleni na brąz, pogodni i beztroscy,

było ciepło i ładnie: wakacyjna pogoda.

Hans wyszedł przed dworzec, wsiadł do tramwaju, który

mógłby go zawieźć do domu, po drodze wyskoczył i znowu pojechał

na dworzec. Spojrzawszy na zegar dworcowy stwierdził, że minęło

zaledwie dwadzieścia minut. Jakiś czas przechadzał się wśród ludzi,

wypalił papierosa, potem wsiadł ponownie do tramwaju, do

pierwszego z brzegu, znowu wyskoczył i wrócił na dworzec, jakby

Page 31: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

przeczuwając, że spędzi na dworcach osiem lat. Dworzec przyciągał

go jak magnes...

Udał się do poczekalni, wypił piwo, otarł pot z czoła i wtedy przypomniał sobie drobną koleżankę, którą odprowadził kilka razy

do domu; odszukał w notesie numer jej telefonu, pobiegł do

automatu, wrzucił monetę i wykręcił numer, a kiedy w słuchawce

odezwał się czyjś głos, nie wydobył z siebie ani jednego słowa i

odwiesił słuchawkę. Wrzucił następną monetę i ponownie wybrał

numer, i znowu odezwał się nieznany głos, który powiedział „hallo” i

wymienił nazwisko, on zaś zebrał całą odwagę i wyjąkał: – Czy mogę

mówić z panną Wegmann, tu Schnitzler...

– Chwileczkę – powiedział głos... Hans usłyszał w słuchawce

zawodzenie niemowlęcia, muzykę taneczną i poirytowany męski głos; jakieś drzwi zamknęły się z trzaskiem. Pot wystąpił mu na

czoło, potem usłyszał jej głos, powiedziała: – Słucham? – on zaś

wydukał: – To ja... Hans... czy mógłbym raz jeszcze porozmawiać z

panią, bo właśnie wyjeżdżam... na żołnierski chleb... już dziś...

Zauważył, że była nieco zdziwiona, ale rzekła: – Dobrze... tylko

gdzie i kiedy...?

– Na dworcu – powiedział – natychmiast... przy przejściu...

Zjawiła się bardzo szybko, mała delikatna blondynka z okrągłymi, bardzo czerwonymi ustami i ślicznym noskiem. Na

powitanie powiedziała z uśmiechem: – Cóż za niespodzianka.

– Czy ma pani jakiś pomysł na spędzenie wieczoru?

– Ile mamy czasu?

– Do dwunastej.

Wybrali kino w pobliżu dworca, było małe i brudne, wchodziło

się do niego od podwórza, a kiedy w ciemności zasiedli obok siebie,

poczuł nagle, że musi ująć jej dłoń i trzymać ją aż do końca seansu.

Page 32: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Powietrze było nagrzane, unosił się przykry zapach, większość foteli

była pusta, jakoś nieprzyjemnie odczuł gotowość, z jaką dziewczyna oddała mu rękę, niemniej ściskał ją dwie godziny niemal kurczowo,

a po wyjściu z kina było nareszcie ciemno, do tego padał deszcz...

Kiedy skręcili do parku, chwycił prawą ręką teczkę, lewą zaś

przycisnął do siebie dziewczynę; znowu się poddała: czuł ciepło jej

drobnego pachnącego ciała, chłonął zapach wilgotnych włosów i

całował ją w szyję, policzki, a kiedy dotknął wargami jej miękkich

ust, wystraszył się...

Mocno i lękliwie zacisnęła ręce na jego plecach; teczka osunęła

mu się i nagle uświadomił sobie, że całując ją, usiłuje obserwować

drzewa i krzewy po obu stronach alejki: widział srebrzystą wilgoć

połyskującej w deszczu ścieżki, widział ociekające kroplami krzewy i czarne pnie drzew, widział niebo, na którym ciężkie chmury pędziły

gwałtownie na wschód...

Przeszli alejkami kilka razy tam i z powrotem, całowali się i

były chwile, kiedy wierzył, że darzy ją czułością, może czymś w

rodzaju współczucia albo nawet miłości, nie miał pojęcia; zwlekał z

wyjściem na oświetlone ulice do chwili, kiedy wokół dworca

zapanowała taka cisza, że mogło się wydać, iż czas już na niego...

Przy przejściu okazał pocztówkę i podał do skasowania jej bilet

peronowy, był rad, że pociąg stoi pod parą w wielkiej pustej hali

dworca; pocałował ją raz jeszcze i udał się do przedziału. Kiedy

wychylił się z okna, zląkł się, że dziewczyna będzie płakać, ona jednak uśmiechała się do niego, długo i gorliwie machała ręką, a on

doznał uczucia ulgi, ponieważ nie płakała...

Do obcego miasta dotarł około szóstej; wózki mleczarzy

zatrzymywały się przed drzwiami, a rozpędzeni chłopcy od piekarza

zostawiali na progach torebki z bułeczkami – widział ich pobielone

mąką twarze, blade, a przecież pogodne upiory wczesnego ranka. Z

Page 33: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

baru wytoczyło się kilku mężczyzn i jeden żołnierz. Nie miał ochoty

pytać o drogę, toteż ruszył tropem żołnierza, przystanął, kiedy ten zatrzymał się na przystanku tramwajowym i zmieszał z milczącymi

robotnikami, którzy spoglądali na niego obojętnie...

Poczuł mdłości; gdzieś po drodze wypił w nocy chłodny bulion

mięsny i zjadł czerstwe bułki, był zmęczony i czuł się brudny, a

kiedy nadjechał tramwaj, ponownie ruszył śladem żołnierza i

przystanął obok niego na pomoście. Tam dopiero spostrzegł, że był

to chyba podoficer albo feldfebel; twarz żołnierza była odęta i

czerwona, bez wyrazu; spod sztywnej czapki wymykały się gęste

blond włosy; wsiadający żołnierze oddawali mu honory...

Ulice ożywiły się, pojawiły się wozy, rowery, a pomost zapełnił

się kurzącymi fajki robotnikami, którzy w milczeniu zmierzali do swojego przystanku; przez jezdnię przechodziły dzieci szkolne z

ciężkimi tornistrami na ramionach – a tramwaj jechał wciąż dalej,

alejami, ulicami, pustoszał powoli, na koniec zostali w nim już tylko

żołnierze...

Wreszcie pomiędzy zżętymi polami pszenicznymi a dużym

gospodarstwem ogrodniczym ukazał się przystanek końcowy,

wszyscy wysiedli, Hans poszedł powoli za feldfeblem, inni zaś

żołnierze zaczęli biec.

Szli wzdłuż nie kończącego się płotu, otaczającego szare

jednolite budowle: spoza ogrodzenia dochodziły gwizdy i wrzaski, a

w wielu oknach Hans dostrzegł twarze: szare, znudzone; wreszcie w gęstym szeregu bloków pojawiła się luka, przed feldfeblem, a może

podoficerem, uniósł się czarno-biało-czerwony szlaban. Wartownik

uśmiechał się, potem jego twarz stała się poważniejsza i drwiąca.

Czarno-biało-czerwony szlaban uniósł się również przed Hansem i

tak stał się żołnierzem...

*

Page 34: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Nagle posłyszał kroki w tej niesamowitej ciszy, wytężył słuch i

wyjął z ust papierosa; jego końcówka zżółkła i zwilgotniała; trzymał papierosa w ręce i nasłuchiwał: odgłos kroków docierał zza pleców

po prawej, chwilami słyszał je niezbyt wyraźnie, potem toczyły się

kamienie, i wkrótce znów dochodził mocny i miarowy krok. Wreszcie

na skrzyżowaniu ulic pojawił się mężczyzna: robotnik w czapce z

daszkiem, z wciśniętą pod ramię teczką – szedł spokojnie w stronę

przewróconego tramwaju. Hansowi wydało się niepojęte, niemal

sprzeczne z naturą, że jeszcze mogą tu być ludzie udający się do

pracy, regularnie i punktualnie z teczką pod pachą...

Podczołgał się do ogrodzenia przydomowego ogródka i czekał.

Mężczyzna już go zauważył, przystanął, a potem powoli zbliżył się do niego; wyszedł mu kilka kroków na spotkanie i powiedział cicho:

...dobry...

– Dobry – odparł ostrożnie mężczyzna, potem zauważył

papierosa i zapytał:

– Ognia?

– Tak – odpowiedział Hans...

Mężczyzna przeczesał sumiennie kieszenie spodni, Hans

widział jego siwe włosy, krzaczaste, niemal białe brwi i wielki

sympatyczny nochal; potem przed oczami zapłonęła zapalniczka, a

kopcący płomień osmalił papierosa...

Powiedział „dziękuję”, sięgnął po papierośnicę, otworzył ją i

poczęstował mężczyznę. Ten spojrzał na niego zdumiony, z

wahaniem...

– Ależ proszę – powiedział – niech pan bierze... Patrzył na dwa

niezgrabne paluchy mężczyzny, jak rozwidliły się z ociąganiem i ujęły papierosa...

Mężczyzna zatknął papierosa za ucho, szepnął „dziękuję” i

ruszył przed siebie...

Page 35: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Hans stał przy ogrodzeniu paląc: oparł się i czekał – nie

wiedząc, na co – długo wpatrzony w idącego, który szedł do przodu, często znikał za zwałami gruzu i pojawiał się znowu, pokonując

powoli wzniesienia, aż przepadł w głębi alei, gdzie drzewa zdawały

się jeszcze nietknięte; błyskały zielenią, był maj...

Page 36: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

III

Kiedy Hans wyruszył przed siebie, przez dłuższy czas nie

spotkał żywej duszy. Większość ulic była nie do przejścia. Gruz i

śmieci wznosiły się aż po pierwsze piętra wypalonych fasad, z niektórych ulic wydobywały się jeszcze duże, gęste i ciężkie chmury

dymu.

Dotarcie z obwodnicy do ulicy Rubensa zajęło mu niemal

godzinę. Był to odcinek, który dawniej mógł mu zająć dziesięć

minut. Spomiędzy resztek murów sterczały rury piecyków, dym

rozpraszał się pełznąc powoli, niekiedy Hans spotykał marnie

odzianego mężczyznę lub kobietę w chustce byle jak zawiązanej na

głowie.

Na samej Rubensa nie ocalał chyba żaden dom. Wielki zakład

kąpielowy u wylotu ulicy zapadł się, wśród gruzu tu i ówdzie

widoczne były zielone błyszczące kafelki basenu pływackiego. A w miejscu, gdzie dawniej łączyły się wielkie ulice, ujrzał znowu

gromadkę ludzi; wszyscy poruszali się powoli, byli brudni i w złych

nastrojach...

Spoza kulis wypalonych fasad dochodził odgłos ciężkich

pojazdów, które zdawały się posuwać w kierunku Renu...

Hans wspiął się przez zwały gruzu na ulicę Rubensa. Gdzieś za

oknem darło się niemowlę, otwór był zabity brudnymi deskami, a

cichy głos kobiety brzmiał tonem skargi.

Z domu numer 8 zachowało się wejście, również kilka pokoi na

parterze sprawiało wrażenie nietkniętych. Wejście było głębokie i

szerokie, szczytowy mur był wgnieciony, a dźwigary stropu

przełamane sterczały ku szaremu niebu. Kiedy Hans zamierzał tam wkroczyć wyszła mu naprzeciw stara kobieta w zielonej chustce na

Page 37: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

głowie: jej twarz była zżółkła i zwiotczała, czarne włosy zwisały

pasmami nad czołem. W ręku trzymała szufelkę do węgla z psią kupą: przeszła kilka kroków do następnego zwału gruzu,

zmęczonym gestem odrzuciła odchody i zawróciła.

– Gompertz, czy to tu?

Skinęła tylko.

– A pani Gompertz – skierował pytanie prosto w jej obojętną

twarz – czy jest może w domu?

Kobieta skinęła; ciężkie powieki opadły na krótką chwilę na

zaognione małe oczka, przez sekundę jej twarz wydawała się

ostatecznie martwa...

Powiedziała cicho: – Niech pan idzie za mną.

Ruszył jej śladem do sieni. Było ciemno, ona zaś nagle przystanęła przed nim, tak iż ujrzał z bliska jej zwiotczałą twarz,

szedł od niej zapach kuchni, mydlin, źrenice poruszały się

przeraźliwie wolno, jakby ktoś obracał nimi z największym trudem.

Spojrzała na niego, jej głos był cichy i ochrypły.

– Powinien pan wiedzieć – powiedziała spokojnie – że ona jest chora...

– Wiem – odparł.

Jej dolna warga opadła nagle, stara kobieta odwróciła się

znowu i ruszyła przodem, a ilekroć się odwracała, widział tę

zwisającą grubą i żółtawą dolną wargę, która nadawała jej twarzy

wyraz obrzydliwego rozbawienia.

Znaleźli się w bardzo rozległym korytarzu, przez niebieski

świetlik Hans mógł rzucić okiem na pustą, osmaloną powłokę domu.

Tu, na dole, wszędzie stały pokryte kurzem meble, na pudłach,

walizkach i stołach leżała porozrzucana odzież, w jednym z

narożników stał otwarty fortepian niczym jakieś straszydło z

tysiącem sztucznych zębów. Kobieta położyła szufelkę do węgla na

Page 38: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

stole, jeszcze raz popatrzyła na niego, potem nadsłuchiwała

przyłożywszy ucho do dziurki od klucza, wreszcie zawołała głośno: – Pani Gompertz?

Natychmiast odezwał się bardzo chłodny głos: – Słucham?

– Jakiś pan chciałby z panią mówić.

– Chwileczkę.

Kobieta ponownie popatrzyła na niego. Szepnęła: – Ona zawsze

leży w łóżku.

Głos zza drzwi zawołał: – Już można – stara uchyliła je, mógł

wejść do środka.

Pokój był wielki i wysoki i wydawał się bardzo czysty. Parkiet

był nawet wywiórkowany, żółte klepki gładkie i lśniące. Nad wielkim

czarnym łożem w głębi Hans ujrzał figurę Madonny na drewnianej

podstawce, a przed figurą maleńkie czerwonawe światełko. Prócz

tego znajdowało się w pokoju tylko jedno krzesło i nocny stolik,

zauważył również, że uszkodzony sufit pozalepiano paskami grubego

białego papieru. Na ścianach wisiały ciemne obrazy olejne, uznał, że są zapewne autentyczne i bardzo drogie. Hans zatrzymał się w

drzwiach, całość wydawała mu się aż nazbyt odświętna – a również

zbyt cicha i zbyt piękna...

Jasny głos rzekł cicho: – Proszę podejść i usiąść.

Kobieta ubrana była w ciemny, zapięty aż pod brodę kaftan, a

jej twarz wydała się Hansowi tym bledsza, im bliżej podchodził;

włosy miała bardzo jasne, prawie bezbarwne, wydawały się rzadkie i

cienkie, przypominały mu peruczki bladych lalek. Zbliżył się powoli.

Powtórzyła zaproszenie: – Niechże pan siądzie.

Na marmurowym blacie nocnego stolika stał niewielki czarny

krucyfiks, byle jak osadzony na drewnianej podstawce...

Page 39: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Usiadł. Nie umiał nic powiedzieć, w pewnej chwili nerwowo

rozpiął płaszcz pokazując bluzę polową, którą miał pod nim, galony feldfebla, ordery na piersi i gwiazdki na ramieniu. Wszystko to było

jeszcze nowe, galony wciąż błyszczały, a guziki były nietknięte, bez

najmniejszego zadrapania.

Skinęła tylko, jej twarz pozostała spokojna, lekko opleciona

jasnymi włosami.

– Już dobrze – powiedziała – wiedziałam o tym, ale jak... Musi

mi pan powiedzieć, jak...

Hans wstał, zdjął płaszcz, ściągnął bluzę mundurową, po czym sięgnął do kieszeni po kartkę i podał ją razem z bluzą. Nawet teraz

twarz kobiety nie zmieniła wyrazu, Hans odwrócił wzrok i spojrzał

na duże zasłonięte suknem okno. Słońce przebiło się, stanęło nad

parapetem, chusta przybrała czerwony kolor, wydawało się, że nasyca się czerwienią niby jakimś szlachetnym płynem, który

gęstniał niepostrzeżenie, wypełniając każde włókno materii, i

zauważył również, że obrazy na ścianie były rzeczywiście bardzo

drogie: wydawały się malowane światłem, ukazując spokojne oblicza

patrycjuszy nad aksamitnymi kołnierzami.

Hans powoli przeniósł spojrzenie na kobietę i zdumiał się: ostrożnie obmacywała szwy dolnego skraju kurtki, uśmiechnęła się,

wyjęła z szuflady nocnego stolika nóż i przystąpiła do prucia

obszycia.

Jej ręce były równie spokojne jak twarz, wykonała kilka nacięć,

potem mocnym ruchem oderwała podszewkę, ostrożnie wsunęła lewą dłoń w ciemny otwór i wydobyła złożoną we czworo kartkę.

Podała ją Hansowi mówiąc cicho: – Proszę przeczytać...

Rozłożył kartkę i przeczytał:

M.P. 6 maja 1945. Ja, niżej podpisany feldfebel Willi Gompertz,

zapisuję cały mój ruchomy i nieruchomy majątek żonie Elżbiecie

Gompertz, z domu Kreutz. Poniżej widniał wyraźny podpis: Willi

Page 40: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Gompertz, feldfebel; dalej nieczytelny podpis, okrągła pieczęć z

numerem poczty polowej i wyraźnie napisane słowo: podpuł-kownik...

Hans oddał jej papier w milczeniu.

– Co to – zapytała – pan się gniewa?

Nic nie powiedział, tylko popatrzył znowu na okno, jaskrawa

czerwień nasyciła się, wydawała się bogatsza, gęstsza i jakby

natrętna...

– Co się stało? – zapytała kobieta ponownie. Była bardzo

poważna i spokojna, on zaś powiedział jej prosto w twarz: – Ukradł

mi moją śmierć, pani mąż ukradł moją śmierć. Myślę, że wiem, co

się stało. Nie miałem prawa zachować jej dla siebie, on zawarował tę

czystą i nagłą śmierć dla siebie, musiał mi ją ukraść. Ponadto była

to nawet śmierć bohaterska, prawdziwie bohaterska śmierć, a taka

mi się nie należała, wiem to. Miałem żyć, a nawet chciałem żyć – a on chciał mi to życie podarować; teraz widzę, że można komuś

darować życie, kradnąc mu jego śmierć.

Kobieta odchyliła się na oparcie, a jej twarz na ciemnym łóżku

wydała się jeszcze bielsza.

Hans mówił dalej: – Miałem być rozstrzelany za dezercję.

Schwytali mnie. Amerykanie byli już bardzo blisko. Pani mąż był

pisarzem w sądzie polowym, prawda? – Skinęła głową. – Wszystko

miało się odbyć bardzo szybko, Amerykanie byli tak blisko, że

słyszało się odgłosy walk piechoty. Pani mąż przyszedł wieczorem do

mnie do stodoły, w której czekałem na rozstrzelanie. Zjawił się z

latarką kieszonkową, przeszukał światłem siano, potem zaświecił mi w twarz i powiedział: „Wstań”. Wstałem. Nie widziałem jego twarzy,

cała była ukryta w ciemności. Zapytał: „Nie chcesz umierać...”

Powiedziałem: „Nie...” Na to on: „Wobec tego zmykaj”. „Dobrze”,

odparłem i już chciałem uciec. „Chwileczkę”, powiedział, „włóż moją

kurtkę”. Wciąż jeszcze nie widziałem jego twarzy. Położył latarkę na

Page 41: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

sianie, światło padało na pokryty kurzem pułap stodoły, ale dzięki

odblaskowi ujrzałem jego twarz: była bez wyrazu. Zdjął kurtkę, zabrał mi moją i powiedział: „Idź”. Poszedłem, Schowałem się na

podwórzu naprzeciwko, potem słyszałem, że odgłosy walk piechoty

bardzo się przybliżyły, widziałem, jak żołnierze zaczęli ładować swoje

pojazdy, bardzo szybko i bardzo nerwowo, a jakiś głos, był to głos

sędziego, wykrzykiwał wciąż od nowa: „Gompertz, gdzie jest

Gompertz?” – ale był to krzyk daremny, a krótko przed odjazdem

wyciągnęli go ze stodoły i zastrzelili. Było to prawie niesłyszalne.

Granatniki waliły już w wioskę, a pociski z czołgów rozrywały się

nad dachami... Hans zamilkł na chwilę – kilka minut byłem we wsi sam jeden, sam z kupą gruzu i zabitym, który leżał niespełna

trzydzieści kroków ode mnie, w cieniu pod stodołą – ten zabity zrobił

dobry interes – zamilkł ponownie, rzucił okiem na solidne, blade

oblicza nad aksamitnymi kołnierzami i wstając rzucił cicho: – Wiem,

że w tej rodzinie robi się dobre interesy od wieluset lat...

Zamilkł...

– Mój Boże – szepnęła kobieta i po raz pierwszy Hansowi wydało się, że już nie jest obojętna. – Mój Boże, przecież zapytał

pana, czy pan chce żyć...

– Tak, tak – odparł – jasne, zapytał. Oni zawsze pytają, nigdy

nie działają podstępnie...

Kobieta odparła spokojnie: – Nic tu już nie można zmienić,

teraz musi pan żyć, a pewnego dnia będzie pan rad, Bóg zaś panu pomoże. Dziękuję za kurtkę – czy szybko natrafił pan na kartkę?

– Znalazłem ją, szukając papierosów.

Uśmiechnęła się. – To w kieszeni były jeszcze papierosy?

– Tak – odparł – dwa... – i sięgnął szybko do kieszeni płaszcza,

otworzył papierośnicę, wyjął dwa papierosy i rzucił je na łóżko. –

Proszę – powiedział. Spojrzała na niego wystraszona. – To jeszcze

Page 42: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

powie pani, że nieźle mi zapłacono za kurs w charakterze gońca, za

który oddałem moją śmierć.

Odwrócił się i ruszył do wyjścia. Usłyszał, że kobieta woła za nim z płaczem:

– Ależ pan musi mieć jakąś kurtkę – jak pan się nazywa, na

miłość boską – jak pan się nazywa...

Hans stanął w drzwiach i obejrzał się jeszcze raz; rzeczywiście

płakała: – Na miłość boską, niechże pan pozwoli, abym coś dla niego

zrobiła, jak pan się nazywa...

– Nie wiem – odparł spokojnie – naprawdę nie wiem, jak się w

tej chwili nazywam, naprawdę; ostatnio nazywałem się Hungretz – a

jak się teraz nazywam, nie wiem, kartkę mam gdzieś w kieszeni... do

widzenia...

I już więcej się nie obejrzał.

W sieni Hans natknął się ponownie na staruchę. Jej fartuch

był wypełniony obierkami ziemniaków. – Nie żyje? – zapytała cicho.

Skinął głową.

– Tak też myślałam – powiedziała spokojnie. – Poległ w

ostatniej chwili?

– Rozstrzelano go...

– Mój Boże – wykrzyknęła – jeśli się dowie o tym starszy pan – przez kogo, przez Niemców?

– Przez Niemców...

– Na miłość boską, przez Niemców – kobieta ruszyła,

potrząsając głową – znowu przez sień, przez długi ciemny korytarz.

Page 43: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Mój Boże – powtórzyła, kiedy stanęli na dworze – dlaczego

przez Niemców, czy powątpiewał w zwycięstwo albo coś w tym rodzaju?

– Nie, to była pomyłka, rozstrzelano go omyłkowo.

W milczeniu podeszła do najbliższego zwaliska gruzu i

wysypała obierki, a kiedy Hans ponownie się obejrzał, stała wciąż

jeszcze i patrzyła na niego.

Page 44: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

IV

Potem Hans uświadomił sobie, że teraz nazywa się Keller, Erich

Keller. Chodząc po mieście utrwalał nazwisko, szeptał je, długo i

uparcie: Erich Keller. Jednocześnie zastanawiał się, jak zdobyć dwa tysiące marek, aby ostatecznie kupić nazwisko do czasu, kiedy

będzie mógł powrócić do własnego. W rzeczywistości nazywał się

Schnitzler, Hans Schnitzler, stara pocztówka sprzed lat zaadre-

sowana była do Hansa Schnitzlera, lecz zanim miano go rozstrzelać,

nazywał się Hungretz, miał być rozstrzelany jako podoficer

Hungretz; krótko, przez kilka miesięcy nazywał się Wilke: starszy

kapral Herman Wilke; przez niemal trzy czwarte roku taszczył za

sobą niewielką fabryczkę dokumentów: służbową pieczęć i pakę

formularzy, które oznaczały wiele: tyle bonów, ile potrzebował. Tyle nazwisk, ile chciał: fabryczka dokumentów, dzięki której mógł

powołać do życia pół kompanii żołnierzy, wymyśloną prywatną armię

maszerującą do wymyślonych celów, a jednak ściśle legalną, ponie-

waż służbowa pieczęć była prawdziwa; zanim nazywał się Wilke,

objeżdżał okolicę jako Waldow, a wcześniej jako Schnorr: wybierał

nazwiska, jakie przyszły mu na myśl w czasie pisania, stwarzał

ludzi, którzy nie mieli prawa istnieć i w rzeczywistości nie istnieli, a

jednak zyskiwali pozorne życie po odbiciu stempla na papierze,

odciśnięcie gumowego krążka na kawałku papieru z zielonym paskiem uprawniało ich do istnienia: i te warianty jego własnej

osoby żyły w księgach oraz w rejestrach, przedtem nigdy nie żyjąc,

zjawiały się w barakach noclegowych i w punktach wydawania

bonów, w kuchniach polowych i w dworcowych kinach. Gdzieś

kiedyś zaopatrzył się nawet w skarpetki i pistolet na nazwisko,

którego teraz już nie pamiętał, był to jeden z wariantów stworzonych

przez narzędzie w istocie tak mało ważne, że nawet niewarte

uśmiechu: przez przyklejony do drewna kawałek gumy z kilkoma

Page 45: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

wzniosłymi cyferkami, które składały się na numer oplatający orła,

trzymającego w szponach mikroskopijną swastykę: oto wszystko, cała świetność i świstek papieru, który dopełniał hochsztaplerki

nicości... Miał wiele nazwisk w czasie, który skończył się zaledwie

trzy dni temu, a wydawało mu się, że był już nieskończenie odległy;

już nie pamiętał wszystkich nazwisk. Miano go rozstrzelać jako

Hungretza, pamięć podsunęła mu to nazwisko, kiedy włóczył się po

mieście i utrwalał nowe: Keller, Erich Keller – bardzo drogie

nazwisko, kosztujące dwa tysiące marek.

Potem dotarł do dzielnicy, w której stały jeszcze domy,

zamieszkane domy. Pomiędzy dwoma zwaliskami popiołu, z których

sączyła się na popękany asfalt żółtawa ciecz, stała kobieta z brudnymi blond włosami, o szarej twarzy i martwych oczach.

– Chleb – zawołała do niego – chleb. – Pomyślał o chlebie i

przystanął; spojrzał na nią. Ponownie wykrzyknęła: – Chleb, kartki

na chleb. – Sięgnął do kieszeni szukając pieniędzy – znalazł jeszcze

sześć marek, brudne banknoty, podał je kobiecie mówiąc: – Chleba.

– Potrząsnęła głową. Powiedziała: – Dwa funty dwadzieścia marek. –

Usiłował policzyć, gapiąc się na nią, ale nie zdołał. – Pół funta za

pięć marek – rzekł. Kobieta wyjęła rękę z kieszeni płaszcza i jęła

grzebać w kupce brudnych czerwonych bonów. Podał jej pięć marek

i spostrzegł, że bony leżą w jego dłoni, drobne strzępki zadrukowanego papieru. – Dostanę coś za to? – zapytał cicho.

Kobieta gniewnie otworzyła oczy i jak lalka zatrzepotała powiekami.

– Jasne – powiedziała – przecież jest pokój, nie wiesz? – Pokój? –

zapytał. – Od kiedy?

– Od dziś rano – odrzekła – od dziś rano jest pokój... wojna się

skończyła...

– Wiem – odparł – skończyła się już dawno, ale pokój?

– Skapitulowaliśmy, nie wierzysz?

– Nie...

Page 46: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Zawołała mężczyznę bez nogi, który siedział na kawałku muru

kilka kroków dalej i trzymał przed sobą otwartą paczkę papierosów. Przykuśtykał. – On nie wierzy, że jest pokój! – wykrzyknęła. – Skąd

ty się wziąłeś? – Hans milczał.

– Ależ tak, zgadza się, wojna się skończyła, naprawdę. Nie

wiedziałeś o tym?

– Nie – odparł Hans – a gdzie mógłbym kupić chleb na kartki?

Czy są one ważne?

– Tak – powiedział gość bez nogi – są ważne. Nikogo nie

oszukujemy – zaraz za rogiem jest piekarz. Chcesz papierosy?

– Nie, są z pewnością bardzo drogie.

– Sześć marek...

W piekarni za rogiem rzeczywiście dano mu chleb na kartki, starannie odważony, pięć kromek, a ponieważ ostatnia, którą

kobieta rzuciła na szalę, okazała się zbyt gruba i wskazówka wagi

skoczyła aż do dwustu siedemdziesięciu gramów, odcięła róg pajdy i

włożyła do osobnego kosza...

W ten sposób Hans mógł uczcić nastanie pokoju, siedząc na kuble od śmieci, zajadając powoli i uroczyście kromki chleba i licząc

w zamyśleniu resztę, jaką wydała mu piekarzowa...

Nie przypuszczał, że chleb jest aż tak drogi. Powoli zanurzył

rękę w kieszeni płaszcza, chcąc sięgnąć po papierośnicę, a kiedy

natrafił na zmiętą kopertę, wyjął ją i ponownie przeczytał adres:

Regina Unger, Märkische Strasse 17...

Gruzy, przez które Hans musiał teraz iść, były nieco inne, na wzgórzach pieniła się zieleń, rosły niewielkie drzewka i sięgające

kolan chwasty. Pośród łagodnych drobnych wzniesień ulice wiły się

niczym parowy idylliczne wiejskie wąwozy, obstawione prowizorycz-

nymi drewnianymi słupami, które dźwigały sieć tramwajową,

Page 47: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

zawieszoną ponad pasmami wyślizganych szyn w bruku. Szedł

takim parowem bardzo długo, aż napotkał człowieka siedzącego na kamieniu i zdającego się czekać pod żółtawą tekturową tablicą z

wielką zieloną literą H.

Skulony mężczyzna obrzucił go zmęczonym spojrzeniem i w

obronnym geście odruchowo położył rękę na sfatygowanym worku,

w którym przez dziury widoczne były ziemniaki. – Czy tu zatrzymuje

się tramwaj? – zapytał Hans. – Tak – odparł zwięźle mężczyzna i

odwrócił się plecami. Hans przysiadł na krawężniku i dostrzegł poza

zielonymi wzgórzami w znacznym oddaleniu sylwetki wypalonych

domów oraz wstrętne kikuty zniszczonych kościołów. Jego

spojrzenie padło nagle na charakterystyczne duże metalowe koło, sterczące z jednego z pagórków. Chyba zachowało swój kształt:

metal był zaczerniony od ognia, ale wewnątrz koła Hans rozpoznał

owego stylizowanego perwersyjnego ptaka, który ocalał, a niegdyś

jako czerwony kur rozjaśniał tutaj noc: świetlna reklama baru,

ukazująca wewnątrz wielkiego pierścienia koguta, który nieustannie

zrywał się do skoku: tańczącego koguta, którego jaskrawoczerwone

światło zawsze się wyróżniało pośród innych, żółtych i niebieskich

oraz zielonych reklam. Hans rzucił okiem na mężczyznę, który

siedział w kucki obok swych kartofli i zapytał:

– A więc to jest Grosse Strasse?

– Tak – odparł niechętnie mężczyzna, a jego szerokie, zgarbione plecy nawet nie drgnęły.

Tymczasem na przystanku zebrali się ludzie; trudno było

stwierdzić, skąd przybyli, zdawali się niewidocznie i niesłyszalnie

wyrastać z pagórków, powstawali z równiny nicości, upiory, których

drogi i zamiary były nieznane: sylwetki z paczkami i workami, z

kartonami i skrzyniami, których jedyną nadzieją była chyba żółta

tekturowa tablica z wymalowanym zielonym H: wynurzali się

bezgłośnie i formowali w milczeniu gęstą ciżbę, która objawiła

Page 48: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

oznaki życia dopiero wówczas, kiedy słyszalne się stało skrzypienie i

dzwonienie tramwaju...

V

Kobieta, która ukazała się w drzwiach, ubrana była w długi czarny płaszcz, kołnierz miała postawiony, a między jego

sterczącymi rogami spoczywała jej kształtna głowa niczym

drogocenny owoc na ciemnej misie. Jej włosy były jasne, niemal

białe, twarz okrągła i blada, prawie natychmiast zwrócił uwagę na

jej niezwykle ciemne, prawie trójkątne oczy...

– Słucham? Czego pan sobie życzy? – zapytała.

Hans powiedział cicho: – Odnoszę pani płaszcz, pani Unger – nosiłem go...

– Płaszcz – powtórzyła nieufnie – jaki płaszcz?

– Wisiał w szpitalu – rzekł Hans – na dole, w rentgenie, było

zimno... więc...

Kobieta podeszła bliżej, on zaś zauważył, że się uśmiechnęła,

przez co wydała się jeszcze bledsza. – Proszę wejść – powiedziała

szeptem, on zaś wkroczył do pokoju, zalatującego stęchlizną, w którym panował bałagan, i zamknął za sobą drzwi...

Stanął bezradnie i rozejrzał się: nikogo tu nie było. Łóżko w

narożniku za drzwiami stało nie zaścielone, a pod płaszczem

kobiety, która oparła się o coś plecami, Hans dostrzegł żółte nogawki

piżamy. Najwyraźniej wyrwał ją ze snu...

Zdjął powoli płaszcz, wyjął z kieszeni papierośnicę, podsunął

jedno i drugie kobiecie i szepnął: – Wewnątrz były jeszcze papierosy,

proszę wybaczyć... wypaliłem je...

Page 49: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Skinęła głową, on zaś spostrzegł nagle, że nie słuchała go ani

nie widziała, mimo iż wpatrywała się weń. Za jej gołymi szczupłymi stopami Hans ujrzał teraz wyraźnie cztery nogi z surowego drewna,

połączone poprzecznymi drążkami, była to podstawa kołyski albo

dziecinnego łóżeczka. Panowała cisza, a on ominął kobietę

spojrzeniem i popatrzył na okno przysłonięte okiennicami...

Potem nagle zgasła słaba żarówka, zwisająca nad jej głową, a

on krzyknął odruchowo: – O Boże!

– To nic – powiedziała kobieta – zaraz znów zaświeci...

Stał w milczeniu i usłyszał, że wzięła do ręki pudełko zapałek; żółtawe światełko z drewienka padło następnie na jej twarz. I nagle

znowu zrobiło się ciemniej, pozostał jedynie łagodny płomyk na

komodzie obok łóżka, gdzie zapłonęła świeczka...

– Niech pan usiądzie – powiedziała.

Ponieważ nigdzie nie zauważył krzesła, przysiadł na skraju

łóżka.

– Proszę mi wybaczyć... – zaczął.

– Dosyć – powiedziała cicho. – O tym proszę już nie mówić.

Zamilkł i pomyślał: mógłbym już pójść, a wcale mi się nie chce, zresztą nie mam pojęcia, dokąd się udać. Popatrzył na kobietę, a ich

spojrzenia zetknęły się na chwilę, po czym on powiedział: – Na

dworze jest jeszcze dosyć jasno, mogłaby pani oszczędzić świeczkę...

Kobieta w milczeniu potrząsnęła głową i rzuciła okiem na

kołyskę, stojącą na środku pokoju.

– Przepraszam – rzekł Hans – będę mówił szeptem.

Zacisnęła wargi, a jemu wydało się, że stłumiła w ten sposób

uśmiech; powiedziała bardzo cicho: – Pański głos nie obudzi

dziecka... nic go już nie obudzi... umarło... zostało pochowane.

Page 50: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Obojętność w jej głosie wydała mu się straszna. Drgnął. Miał

wrażenie, że powinien coś powiedzieć albo o coś zapytać.

– Urodziło się martwe? – zapytał i przygryzł wargi.

– Nie – odparła spokojnie; nagle wskoczyła do łóżka, okryła się i owinęła szczelnie szyję kołnierzem.

– Umarło, kiedy weszli Amerykanie – powiedziała – trzy dni

temu. Słodka jasność tego świata zgasła w jego oczach w chwili,

kiedy niemiecki pistolet maszynowy powybijał mi szyby... – wskazała

na okno, a Hans zobaczył, że za poszarpanymi brzegami w miejscu

strzałów widoczna jest łuszcząca się, zielona farba okiennic; jej palec

sunął dalej – pociski syczały w górze pod stiukowym sufitem, a

delikatny gipsowy pył sypał się na nas niczym cukier puder...

Nagle zamilkła i odwróciła się do ściany; leżała bardzo cicho,

nawet nie słyszał oddechu, jej ramiona wydały mu się sztywne i

nieruchome niczym drewno. – Chcę teraz spać – powiedziała – jestem bardzo zmęczona.

– Do widzenia – powiedział.

– A pan gdzie mieszka?

– Nie wiem – odparł z wahaniem, poczekał chwilę i dodał: –

Pomyślałem sobie – że może mógłbym spać w jednym z pani pokoi.

– Mam tylko jeden pokój – rzekła kobieta spokojnie – w kącie

są dwa stare materace, a koce leżą na szafie.

Milczał.

– Nie słyszał pan? – zapytała, nawet się nie odwracając...

– Słyszałem – powiedział – dziękuję. – Natychmiast znalazł oba

stare czerwone materace, z których wyłaziła zatęchła zielonkawa

morska trawa; rozłożył je na podłodze, uniósł się na czubkach

palców i sięgnął na szafę po dwa zwinięte koce, które zalatywały

schronem.

Page 51: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Jak pan już będzie gotów, to proszę zgasić świeczkę –

zawołała z łóżka.

– Oczywiście – odparł, a kiedy zdmuchnął świeczkę, cicho do niej zawołał:

– Dobranoc.

– Dobranoc – odpowiedziała.

Choć był zmęczony, nie zasnął od razu. Możność przyzwoitego

wyciągnięcia nóg sprawiła mu wielką ulgę, podobnie jak

świadomość, że ma dowód, który na razie powinien wystarczyć.

Chwilami nasłuchiwał w ciszy, chcąc posłyszeć delikatny oddech

kobiety, w trójkącie zaś pomiędzy krzywo wiszącymi okiennicami

obserwował, jak na zewnątrz powoli ciemnieje niebo...

Kiedy się obudził nie było jeszcze całkiem jasno. Zmarzł.

Światło przenikało pomiędzy krzywo wiszącymi okiennicami, tak że

na suficie utworzył się szary trójkąt światła dnia; rozjaśniło bardzo

słabo pokój...

Leżał na podłodze tak nisko, że widział kobietę przez bieguny kołyski i dostrzegł, że pali. Ostro zarysowane jasnoszare smugi

dymu wydmuchiwała w kierunku światła, wirowały niczym tuman

kurzu, przepływały jasnoszare obok mrocznych sprzętów w pokoju i

przypominały mgłę. Jej lewa ręka z papierosem zwisała z łóżka,

widział brązowawy rękaw swetra, drobną białą dłoń i dymiący patyk

papierosa; widział jej bladą okrągłą twarz, zmierzwione wokół głowy

jasne włosy i oczy, ciemne i przygaszone...

Po chwili i ona go zauważyła, powiedziała cicho:

– Dzień dobry.

– Dzień dobry – odpowiedział ochryple.

– Zimno ci?

Page 52: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Kiedy uświadomił sobie ton, jakim zwróciła się nagle do niego,

mówiąc mu „ty”, poczuł osobliwe gorąco oraz lęk, spływający po grzbiecie. A była w tym tonie bezwstydna oczywistość i było coś

nieopisanie wzruszającego...

– Tak – powiedział ochryple; poczuł, że niemal nie może

wydobyć głosu, który wydawał mu się jakby zużyty, w zaniku.

Kobieta wychyliła się do przodu i rzuciła mu zwinięty koc,

który upadł obok materaca i wzniecił tyle kurzu, że aż zakasłał.

– Dziękuję – powiedział – rozwinął koc, zarzucił na siebie, a

brzegi utkał pod materacem.

Górne światło w trójkącie okiennic rozjaśniało się stopniowo, wirujące drobiny kurzu stawały się bardziej widoczne i zdawały się

rozmnażać.

– Chcesz papierosa? – zawołała cicho.

– Tak – odparł i ponownie odczuł owo „ty” niczym uderzenie.

Sięgnęła pod poduszkę i wydobyła zmiętą paczkę papierosów,

przypaliła jednego papierosa i zamachnęła się – i zaraz zatrzymała

się w ruchu mówiąc cicho: – Nie mogę – teraz nie mogę przerzucić nad nią... – Hans odsunął koc, podciągnął spodnie, których nie zdjął

na noc, i podszedł do niej na bosaka; kiedy przecinał smugę światła,

poczuł delikatne przyjemne ciepło, przystanął i rzucił okiem do

pustej kołyski: poduszki były jeszcze wgniecione, niewielkie drobne

wgłębienie, w którym z pewnością leżało dziecko...

Nagle padł na niego cień, spostrzegł, że kobieta wstała i zatrzymała się w głowach kołyski, zasłoniła sobą światło, padające

spomiędzy okiennic, teraz skupiało się ono na jej szczupłych

ramionach i rozchodziło niczym wieniec promieni. Jej blada twarz

była cała w cieniu. Podała mu papierosa. Włożył go do ust. Zajrzała do kołyski, on zaś dostrzegł, że jej wargi drżą.

Page 53: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Nie potrafię – szepnęła – nie umiem być w żałobie. Czy to nie

śmieszne – popatrzyła na niego i mogło się wydawać, że zaraz zapłacze – może to nienaturalne, ale ja nie widzę w tym nic

nienaturalnego – rozumiesz – niemal zazdroszczę dziecku – ten świat

to dla nas nic, rozumiesz?

Skinął głową. Cofnęła się, a całe światło padło teraz na jego

twarz i oślepiło go: było tak, jakby słońce wznosiło się bardzo

szybko, a szeroki promień światła padał już tak pionowo, iż dolna

część kołyski znalazła się w cieniu.

– Bardzo mi zimno – powiedziała, a on patrzył, jak odrzuciła

koce i ponownie zagrzebała się w łóżku.

– Czy mam otworzyć okno? – zapytał szeptem. – Na dworze jest

już bardzo jasno.

– Nie, nie, zostaw – rzuciła pospiesznie.

Powrócił na legowisko, wciągnął skarpety, sięgnął po płaszcz,

który wciąż jeszcze leżał na stole, zarzucił na siebie i przysiadł na jej łóżku.

Raz jeszcze zaciągnął się głęboko, poczuł zawrót głowy i

mdłości, zdusił żar i wsunął resztę papierosa do kieszeni. Chciał

zapytać o wiele spraw, ale ani jedno słowo nie chciało mu przejść

przez usta. Patrzył w bok, na wnękę okienną, widział tam stół

zawalony ubraniami i gratami, dalej w lewo szafę, na której stały

brudne naczynia i walało się kilka nie obranych ziemniaków, i nagle

pojął, że jest głodny. Doznał jakby nagłego skurczu, odbiło mu się i

podeszło aż do gardła niczym nie kończąca się erupcja żołądka...

– Czy ma pani – zapytał – czy masz dla mnie odrobinę

chleba?...

Popatrzyła na niego i znowu jej spojrzenie dotknęło go niczym cios. Miał wrażenie, że zatoczył się w tył i że jednocześnie coś ciągnie

go do przodu...

Page 54: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Nie – odparła, a jej usta prawie nie drgnęły. – Nie mam

chleba. Jeśli będzie chleb, to później trochę mi przyniosą...

Hans odsunął się nieco w głąb, tak że mógł się oprzeć o koniec łóżka u jej stóp, i nagle usłyszał własny głos:

– Czy mógłbym u ciebie zostać – to znaczy na razie – na dłużej

– na zawsze?

– Tak – odpowiedziała natychmiast.

Ich spojrzenia znowu się rozeszły, ona wyjęła rękę spod głowy,

naciągnęła koc na ramiona i odwróciła się do ściany...

– Możesz u mnie zostać – powtórzyła – nie mam męża i na

nikogo nie czekam – ja – dotąd byłam tylko jeden raz z mężczyzną –

przed rokiem – To było jego dziecko. Nie znam go. Nawet nie wiem,

jak miał na imię. Mówił do mnie tylko „ty”, ja mówiłam „ty” do niego,

to wszystko. A ty pewnie masz żonę, prawda?

– Nie, już nie mam, nie żyje.

– Ale często o niej myślisz.

– Tak, myślę o niej często, bardzo często. Napełnia mnie to

smutkiem, nie dlatego, że ją kochałem i że jest mi jej brak – nie, nie,

nie myśl tak. To coś innego – odchylił się jeszcze głębiej, wyciągnął w poprzek łóżka, oparł głowę o ścianę – przy czym zauważył, że ona

podkurczyła nogi, aby mu zrobić miejsce. Wpatrywała się w niego z

napięciem, a kiedy sięgnął do kieszeni po niedopałek, podrzuciła mu

pudełko z zapałkami – to było coś innego – ciągnął. – Smutno mi,

ponieważ wcale jej nie znałem i dlatego, że już jej nie ma, a ja nie

zdążyłem powiedzieć jej nic miłego. Ślub był byle jaki, wszystko

toczyło się tak błyskawicznie, ludzie trzęśli się ze strachu przed

nalotami i było zimno – z wielkich gotyckich okien kościoła wyjęto

szyby, a przez zmoczone płaty tektury ciągnął chłód i roztaczał się brązowawy, brudny zmierzch. Wieczne światełko z przodu przed

ołtarzem wciąż się przekrzywiało sycząc, a lampa kołysała się na

Page 55: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

długim żelaznym łańcuchu, umocowanym wysoko pod kamiennym

sklepieniem. Niemal pół godziny musieliśmy czekać na księdza, była to dla mnie cała wieczność nudy, rozpraszana patrzeniem w goły

tłusty kark mego teścia – odpychający kawał miecha, które wówczas

ujrzałem po raz pierwszy. Potem zjawił się ksiądz, poirytowany

pętak, który byle jak zarzucił komżę na sutannę...

Hans milczał przez chwilę, zdusił żar i schował resztę

papierosa.

– Dziesięć minut później byliśmy poślubieni. Wszyscy byli bardzo nerwowi. Wystarczył najlżejszy szmer, przebijający się przez

monotonne wycie wiatru, warkot lub trąbienie przejeżdżającego

samochodu, albo pisk zatrzymującego się na rogu tramwaju, a już

zebrani trzęśli się gotowi do ucieczki.

Spojrzał na nią i westchnął.

Powiedziała: – Mów dalej.

– Kiedy dotarliśmy do domu czekał na mnie telegram, że mam wracać na wschód, nie posiedziałem nawet pół godziny i odjechałem

– choć – choć mógłbym właściwie jeden dzień pozostać...

– Nigdy z nią nie byłeś...

– Owszem – odparł i znowu zamilkł, spoglądając na kobietę;

ruchem głowy zachęciła go, aby mówił dalej...

– Po dwóch miesiącach odwiedziła mnie, kiedy leżałem ranny w

lazarecie...

Wspomnienie tej jedynej wspólnej nocy stało się nagle tak

wyraziste, że nie mógł o niej mówić, i nagle zrozumiał, że nigdy

więcej o niej nie wspomni. Pochylił się do przodu, oparł rękę na

brzegu łóżka, odwrócił się plecami do kobiety i wpatrywał się w

ścianę, na której trójkąt światła rysował się już ostro w połowie

wysokości drzwi.

*

Page 56: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Widział wówczas pod sobą jej przedziałek, wąską jasną ścieżkę

przedziałka we włosach, przez skórę czuł jej piersi, twarz owiewał mu jej ciepły oddech, jego oczy zaś skryły się nieskończenie daleko

na wąskiej ścieżynie jej przedziałka.

Gdzieś na dywanie legł pas żołnierski z wyraźnie widocznym

wzniosłym napisem: „Bóg jest z nami”, gdzieś dalej jego polowa

kurtka z przypiętym brudnym kołnierzykiem, a jeszcze gdzieś indziej

tykał zegar...

Okna były otwarte, z zewnętrznego tarasu docierał dyskretny brzęk eleganckich kieliszków, słychać było przyciszony śmiech

mężczyzn i chichot pań, niebo było subtelnie niebieskie, wspaniała

letnia noc.

I słyszał, jak bije jej serce, tuż przy jego piersi, a jego spojrzenie

wciąż od nowa padało na długą wąską ścieżkę jej przedziałka.

Było ciemno, ale niebo miało jeszcze w sobie ową subtelną jasność lata, a on wiedział, że jest bardzo blisko niej, że bliżej już

być nie można, a tak naprawdę to jest nieskończenie daleko. Nie

zamienili ani słowa, żadne nie wspomniało dnia ślubu ani tej

godziny pożegnania przed dwoma laty, kiedy kazał jej przyjść na

dworzec...

Czuł, że zegar tykał mu na drogę, że to tykanie jest silniejsze od uderzeń serca w jego piersi, a nie miał już pewności, czy to jej

serce biło, czy też jego własne. Wszystko to znaczyło: urlop aż do

pobudki. Znaczyło: prześpij się z jeszcze jedną. Dlatego budzik

musiał tykać, a on miał prawo pobrać butelkę wina.

Widział butelkę bardzo wyraźnie, stała w ciemności na komodzie i była tylko jasnym, wąskim pasemkiem światła. To była

butelka, jasne pasemko światła w ciemności, pusta, na dywanie,

gdzie leżała kurtka od munduru, spodnie i pas wojskowy, właściwie

powinien był leżeć również korek...

Page 57: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Później objął kobietę, a w drugiej ręce trzymał papierosa. Nie

rozmawiali ze sobą, wszystkie ich spotkania cechowało milczenie. Zawsze marzył, że trafi mu się taka, z którą będzie można

porozmawiać, ta jednak nic nie mówiła...

Niebo za oknem ciemniało coraz bardziej, przygasły ciche

śmiechy kuracjuszy na tarasie, chichot pań zamienił się w ziewanie,

potem usłyszał kelnera, który brzęczał głośno kieliszkami,

zadźwięczały głośniej, bo sprzątając zgarniał cztery lub pięć

jednocześnie do ręki. W końcu wyniesiono również butelki,

dzwonienie szkła było wtedy mniej dźwięczne, jakby bardziej pełne,

na ostatku zdjęto obrusy, krzesła ustawiono nogami do góry na

blatach stołów, stoły zsunięto, potem zaś usłyszał, że jakaś kobieta zamiata podłogę długo i starannie: zdawać się mogło, że cała noc

składa się wyłącznie z zamiatania tej niewidocznej, bardzo

sumiennej sprzątaczki, która zachowywała się prawie bezgłośnie i

spokojnie, była systematyczna i taktowna; Hans słyszał szmer

miotły, a w wyobraźni widział, jak kobieta przesuwa się z jednego

krańca tarasu na drugi, wreszcie rozległ się gruby, zmęczony głos: –

Jeszcze nie gotowa? – na co kobieta odpowiedziała głosem równie

umęczonym: – Już, zaraz...

Krótko potem za oknem zapadła cisza, niebo stało się

ciemnoniebieskie, gdzieś z bardzo daleka dochodziły jeszcze odgłosy muzyki.

A zegar wciąż tykał. Z każdą mijającą minutą Hans dziwił się,

że jeszcze żyje. I wciąż jeszcze stała tam butelka, już o wiele

mniejsze pasemko w ciemności.

Kobieta leżąca obok zerwała się nagle wystraszona i popatrzyła

na niego, była bardzo blada, bardzo szczupła, jej oczy wydawały się

w aksamitnej ciemności olbrzymie, a jasnobrunatne dziecięce

uczesanie sprawiało, że wydawała się bardzo młoda. Dziwnie na

niego popatrzyła, niemal przerażona, potem znowu zamknęła oczy i

ujęła go za rękę...

Page 58: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

I tak leżeli obok siebie, aż nastał dzień. Butelka po czerwonym

winie wyłaniała się z ciemności stopniowo, pasemko światła stawało się coraz szersze i coraz jaśniejsze, aż zyskało pełnię plastycznej

krągłości, wyłoniła się także kurtka polowa leżąca na podłodze, z

przypiętym, brudnym kołnierzykiem, i pas wojskowy z wyraźnie

widocznym wzniosłym napisem: „Bóg jest z nami”, elegancko

wytłoczonym wokół orła ze swastyką...

Kiedy rozmyślał o tym wszystkim, wpatrzony w ścianę, trójkąt światła podniósł się o szerokość dłoni, stał się żółty, bardzo

intensywnie żółty, Hans ocenił, że chyba dochodzi już ósma;

odwrócił się gwałtownie, gdyż zaskrzypiał druciany materac, i

stwierdził, że kobieta wstała; otulając się piżamą, podeszła na bosych, drobnych stopach do stołu, na którym leżały ubrania,

zgarnęła rozmaite szmatki i przewiesiła przez ramię. W drodze do

drzwi zatrzymała się obok niego, wsunęła stopy do butów i zapytała

cicho: – Kiedy umarła?

– Później, podczas ewakuacji – odparł. Był rad, że znowu może

mówić. – Pociąg zbombardowano, jej ciało znaleziono na szutrze

pomiędzy torami, nie było żadnych śladów ran, myślę, że umarła ze

strachu – była bardzo lękliwa...

– Czy chciałbyś, aby jeszcze żyła?

Hans popatrzył na nią zdziwiony; nigdy dotąd o tym nie myślał,

ale odpowiedział natychmiast: – Nie, nie chciałbym... dobrze jej

życzę...

Zaczęła zapinać czarny płaszcz, a resztę garderoby przerzuciła przez ramię. Powiedziała: – Idę się ubrać.

– Ach, tak – odrzekł i nim wyszła, zapytał: – A więc masz

jeszcze jeden pokój?...

Page 59: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Zaczerwieniła się tylko przez chwilę, rumieniec rozlał się nagle

na jej bladej twarzy i równie szybko znikł.

– Tak – powiedziała – lecz tej nocy bałam się być sama – zeszłej nocy ono jeszcze było ze mną.

Wyszła z pokoju, Hans usłyszał człapanie na korytarzu, gdzieś

otworzyły się drzwi. Wstał i podszedł do okna...

Kiedy odsunął zasuwkę i odepchnął okiennice, natychmiast

opuścił powieki: na dworze było jasno, słońce promieniowało

ciepłem i siłą, a zdziczały park po przeciwnej stronie wąskiej ulicy

zarastała obficie bujna zieleń. Wydało mu się, że nigdy jeszcze

drzewa nie były tak intensywnie zielone i tak gęsto obsypane liśćmi;

niebo było czyste, a ptaki ćwierkały wśród zarośli; koncert

gwiżdżących na przemian ptaków był głośny i burzliwy...

W oddali, poza ogródkami działkowymi, Hans dostrzegł

wystające ponad nasyp kolejowy zwęglone ruiny miasta, tworzyły poszarpaną mroczną sylwetkę – poczuł głęboki, dojmujący ból, zaraz

też zamknął okno. We wnętrzu znowu zapanował mrok i spokój,

świergot ptaków jakby się oddalił i wtedy Hans zrozumiał, dlaczego

kobieta nie pozwalała otworzyć okna.

Page 60: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

VI

Hans leżał wciąż w łóżku i nie miał pojęcia, o czym myśli.

Przeważnie był zmęczony, ale zdarzało się, że nie mógł spać, często

też przeciekał sufit, on jednak nie wstawał, naciągał jedynie koc na głowę i nie przejmował się – później wszystko to jakoś przysychało.

Czasem też palił, jeśli Regina przyniosła mu tytoń albo papierosy,

jadł chleb, pił kawę lub zupę: przeważnie była to zupa, a na chlebie

pojawiała się często marmolada. Nie widywał Reginy zbyt często,

były dni, że nie widział jej wcale, a tylko słyszał, jak przechodzi do

kuchni, rano zaś, kiedy się budził, wstawał i znajdował w kuchni

coś do jedzenia: margarynę i chleb, a na maszynce stała w

blaszanym czajniku kawa: wystarczyło wcisnąć wtyczkę...

Zwykle jednak wpadała raz dziennie do jego pokoju: zajmował

teraz duży pokój, ona zaś spała w kuchni na leżance. Wsuwała głowę przez drzwi: widział jej bladą, ładną twarz, a ona pytała: –

Chcesz coś zjeść, czy może wolisz papierosa? – Kiedy wyrażał chęć –

a wyrażał zawsze – wtedy wchodziła do pokoju, rozkładała wszystko,

co miała, na stole i znowu znikała. Niekiedy wołał: – Zaczekaj

chwilę. – A ona zatrzymywała się jakby w połowie energicznego

ruchu, odwracała się i trzymając w ręku klamkę pytała: – No, co tam

znowu...? – Wtedy milczał zrazu, a po chwili mówił z trudem: –

Wkrótce się pozbieram, jeszcze tylko kilka dni, a potem ci pomogę...

W takich razach odpowiadała gniewnie: – Daj spokój – i

wychodziła. I nie pokazywała się u niego cały dzień, a rano musiał pójść do kuchni, by sprawdzić, czy coś dla niego zostawiła. Zawsze

też leżała tam kartka: „Możesz wziąć połowę chleba i połowę

margaryny”. Albo: „Jest tylko zupa, jeden papieros leży w szafie”.

Zwykle był głodny, ale głód nie był dość silny, aby wygnać go z

łóżka. Wychodził jedynie do ubikacji: to było najtrudniejsze, musiał

Page 61: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

wówczas ubrać się, zejść po schodach, często spotykał przy tym

ludzi, najwidoczniej mieszkających niżej: wysoką, grubą blondynę, która przyglądała mu się nieufnie, póki nie powiedział: „Dzień

dobry”, a wtedy i ona mówiła: „Dzień dobry”, bądź starszą kobietę,

która mieszkała chyba w pokoju pod nimi: miała zmęczoną twarz

ukrytą pod strąkami włosów, zawsze milczała, nawet kiedy mówił:

„Dzień dobry”. Na dole mieszkali chyba także mężczyźni: często

słyszał ich śpiew bądź przekleństwa, a któregoś dnia natknął się na

jednego, wydał mu się upiornie elegancki: miał na sobie niebieski

dobrze skrojony garnitur, białą koszulę, zielony krawat i nawet

kapelusz, a do tego mówił: „Dzień dobry”. Niekiedy Hans słyszał też zajeżdżające samochody, ale działo się to zwykle wieczorem, a

wieczorami nigdy nie wstawał.

Czas płynął. Czuł ten upływ, wydawał mu się przelotnym

snem, to wlókł się w nieskończoność: osobliwie szary napój bez

smaku przełykany co sekundę: Czas...

Pewnego dnia zapytał Reginę: – Którego to dziś mamy? – Ona

zaś odpowiedziała spokojnie, przystanąwszy w drzwiach i nie

odwracając się: – dwudziestego piątego.

Wystraszył się: już niemal trzy tygodnie leżał w łóżku: te trzy

tygodnie wydały mu się wiecznością, pomyślał, że spędził całe swe

życie w łóżku, w tym niemal nie oświetlonym pokoju, za wciąż

zamkniętymi okiennicami i pozwalał, by przynoszono mu chleb, papierosy, zupę...

Trzy tygodnie! Równie dobrze mogły to być trzy lata: nie miał

już poczucia czasu zdawał się tonąć w tej szarej nierzeczywistej

rzeczywistości.

Potem Regina nie pokazała się u niego przez dwa dni, słyszał

jedynie, jak udaje się do swego pokoju, a kiedy wstał rankiem, aby

znaleźć w kuchni coś do zjedzenia, nie było tam nic, nawet kartki:

przeszukał szuflady, wszystkie szafy, bez skutku: owszem, w jakimś

starym słoiku po marmoladzie znalazł coś, o czym ona może

Page 62: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

zapomniała, osobliwie ciemną skawaloną substancję, która kiedyś

była być może proszkiem: zapach sugerował zupę. Rozpuścił ją w wodzie i postawił garnek na maszynce. Mimo iż był głodny, uczuł

lekkie mdłości, kiedy maź w garnku zagrzała się i zapach nabrał

intensywności: była to chyba prastara przyprawa do zup: pachniała

obrzydliwie czymś sztucznym, a jednak wlał ją w siebie.

Kiedy wieczorem usłyszał, że Regina wróciła, zawołał ją, ale nie

przyszła, on zaś był zbyt zmęczony, aby wstać. Zawołał ponownie,

kiedy później przemykała się w ciemności korytarzem, ale znowu nie

usłyszała i wróciła do kuchni, a on wciąż był zbyt zmęczony, aby

wstać i porozmawiać z nią...

Również nazajutrz kuchnia była pusta, znalazł jednak kartkę:

Nic już nie mam – może dziś wieczorem. Czekał na nią w kuchni, kładąc się od czasu do czasu i zasypiając, a obudził się, kiedy

przyszła – było dopiero południe.

Udał się do kuchni, zastał ją zmęczoną, siedzącą na krześle z

papierosem w ręku, na stole leżał chleb.

Zaśmiała się, kiedy nagle stanął przed nią. – Ho, ho! –

zawołała, to chyba głód przywrócił cię do życia...

Potem powiedziała cicho: – Przepraszam, chodź i jedz.

Hans poczuł, że się zaczerwienił, popatrzył na nią uważnie: na

jej bladej twarzy nie było szyderstwa, była lekko zaróżowiona, po raz

pierwszy pomyślał, że chciałby ją pocałować.

Kiedy siedział przy stole, sącząc kawę i wsuwając do ust bardzo

ostrożnie i z nabożeństwem suchy chleb, zapytała: – Czy ty masz

jakieś papiery...?

– Owszem, mam – odparł – ale nie są prawdziwe...

– Pokaż je.

Sięgnął do kieszeni po dowód i podał Reginie. Przejrzała go

uważnie zmarszczywszy czoło, potem powiedziała: – Wygląda

Page 63: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

całkiem jak prawdziwy, jak sądzisz, czy uda się na niego zdobyć

kartki?

Potrząsnął głową. – Nie – odparł. – Ten człowiek nie żyje – to nie moje nazwisko – jeśli to zauważą...

– Musisz mieć prawdziwe papiery.

– Tak, ale jak je zdobyć? – zapytał. – Nawiasem mówiąc, czy

często bywasz w mieście?

– Oczywiście, codziennie.

– A masz kopertę?

– Tak.

– Daj mi proszę jedną.

Spojrzała na niego zdziwiona, ale wstała i wyjęła z szuflady w

szafie zieloną kopertę.

Włożył dowód do koperty, którą zalepił, i wypisał na niej

ołówkiem: Doktor Weiner, Szpital Wincentek.

– Nie jest mój – wyjaśnił – mam na myśli dowód. Czy możesz go

tam oddać w moim imieniu?

Sięgnęła po kopertę, przeczytała adres i powiedziała:

– Dobrze, ale nie możesz tu być bez papierów, oni aresztują każdego, kto nie ma normalnego zwolnienia z niewoli.

Schowała kopertę i wstała. – Oddam go, skoro tak chcesz. Nie

jest twój?

– Pożyczyłem – powiedział – a później zapomniałem oddać.

Regina chciała już iść, lecz zatrzymał ją: – Poczekaj chwilę.

Kiedy odwróciła się zdziwiona, zapytał: – Jak zarobić trochę

pieniędzy?

Zaśmiała się: – Chcesz zarabiać pieniądze?

Page 64: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Tak – odparł i poczuł, że znowu poczerwieniał.

– Przecież muszę coś robić – także i dla ciebie chciałbym coś

zrobić.

Milczała, a on patrzył na jej opuszczone powieki, na czarne delikatne obwódki nad bladymi policzkami. Uniosła powieki,

dostrzegł, że jest bardzo poważna. Usiadła, wyjęła z torebki

papierosy, podała mu jednego i powiedziała: – Jestem rada, że

chcesz o tym mówić, bo dłużej się tak już nie da. Weź to –

powiedziała; sięgnęła do torby na zakupy i wyjęła z niej owinięty w

biały papier aparat fotograficzny. – To wszystko, co posiadam. Kim

jesteś z zawodu?

– Księgarzem – odparł.

Zaśmiała się. – Nie widziałam dotąd żadnej księgarni, a zresztą

nie możesz żyć z pracy...

– No to z czego?

– Czarny rynek – powiedziała – to jest najwłaściwsze. –

Popatrzyła na niego uważnie, miał wrażenie, że się uśmiecha, a jednocześnie była bardzo poważna i bardzo piękna. Odczuł niemal

boleśnie pragnienie pocałowania jej. – Jednak czarny handel –

ciągnęła dalej – to nie dla ciebie. Nawet nie próbuj, to nie ma sensu,

widzę to po tobie. Jasne?

Wzruszył ramionami: – A więc co robić?

– Inna możliwość to kradzież – powiedziała. Znów popatrzyła na

niego badawczo. – Może w tym byłbyś dobry... ale najważniejsze są

prawdziwe papiery, abyś mógł się poruszać i abyśmy dostali kartki...

Zdawała się coś obmyślać, aparat fotograficzny ponownie

powędrował do torby, potem nagle się zerwała:

– Do zobaczenia...

Page 65: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Tego dnia nie spał. Niespokojny czekał na jej powrót. Całe

popołudnie spędził w swoim pokoju, odchylił nieco okiennice i patrzył: był tam duży zapuszczony park, a na tle szarej nie

kończącej się plamy nieba dostrzegł niewielką grupę krzątających

się ludzi: kilku mężczyzn, parę kobiet ścinających drzewa; słyszał

uderzenia siekier i trzask, kiedy drzewo padało.

Wieczorem Regina natychmiast zaszła do niego i położyła na

stole biały dokument. Zbliżył się do niej, położył jej dłoń na

ramieniu i tak stojąc obok niej patrzył na gęsto zadrukowany biały

papier; wodziła malutkim wskazującym palcem od rubryki do

rubryki, po czym powiedziała cicho: – Tu musisz tylko wpisać, jak

się nazywasz albo jak chcesz się nazywać – swój zawód – datę urodzenia – miejsce urodzenia – miejscowość, gdzie dostałeś się do

niewoli – reszta jest autentyczna, prawidłowe stemple i podpisy, a tu

jest obóz, z którego cię zwolniono, zapamiętaj. Wszystko to musisz

jednak wpisać po angielsku i po niemiecku – znasz angielski?

– Trochę – powiedział. – O Boże, skąd wzięłaś ten formularz?

– Handel wymienny – odparła – w zamian za aparat

fotograficzny – jest całkowicie autentyczny – mam go od jednego

Amerykanina...

– O Boże – powtórzył, lecz kiedy mocniej ścisnął jej ramię,

uwolniła się...

– Kopertę też oddałam. W szpitalu.

– Dziękuję – powiedział.

Odwróciła się i ruszyła w kierunku drzwi.

– Regina – zawołał.

– Coś jeszcze? – zapytała.

– Zostań u mnie – powiedział i podszedł do niej.

Page 66: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Próbowała się uśmiechnąć, ale się nie udało. Stała

nieruchomo, kiedy położył ręce na jej ramionach i kiedy ją całował.

– Nie, nie – powiedziała cicho, kiedy ją uwolnił – zostaw mnie, proszę – jestem taka zmęczona, że ledwie żyję – nie mogę, jestem też

głodna, bardzo głodna.

– Zdaje mi się, że cię kocham – powiedział – a czy ty mnie

kochasz?

– Chyba tak – powiedziała zmęczonym głosem. – Naprawdę tak

myślę, ale dziś zostaw mnie, proszę, chcę być sama.

– Jasne – powiedział – wybacz mi.

Skinęła tylko głową, on przytrzymał drzwi, kiedy wychodziła.

Widział jeszcze, jak zmęczonym krokiem idzie do kuchni, i usłyszał,

że natychmiast się położyła, nawet nie zapalając światła...

Page 67: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

VII

Hans nie mógł pojąć, że minęły dopiero trzy tygodnie: wydały

mu się one dłuższe niż rok. Zakonnica najwyraźniej go nie poznała,

sama zmieniła się tylko nieznacznie: jej muskularne ramię z dziecięcą dłonią wydało mu się nieco chudsze, a szeroka niezbyt

mądra twarz nieco smutniejsza, niemniej poznał ją bez trudu. Stała

pochylona nad wielkim dymiącym kotłem i rozlewała zupę. Kilka

dziewcząt stało w kolejce przed parującym otworem i każda, na

którą wypadła kolej, podsuwała siostrze otwartą paszczę blaszanej

bańki; ona sama otulona była w obłok pary i liczyła chochle

gorącego płynu, zalatującego burakami i dodatkiem zjełczałego

tłuszczu. Niewielka kolejka w biało-niebieskich fartuszkach w pasy

topniała powoli, Hans usłyszał, że chochla szoruje już po dnie kotła, zauważył też, że obłoki pary rozrzedziły się, ulatując obok niego

przez otwarte drzwi na zewnątrz i lepiąc się do twarzy niczym

warstewka gorącego potu, który powoli się ochładzał, jakby

delikatna mżawka, zalatująca bodaj pomyjami; dziewczęta

opuszczały kuchenny barak przez szparę w wielkich rozsuwanych

drzwiach opartych jedynie o starą futrynę; górne szyny były pogięte:

czasem przez tę szparę wpadał powiew wiatru i zgarniał opary,

wyrzucając je przez otwarte okno na zewnątrz, i w takiej krótkiej

chwili zakonnica była dobrze widoczna, a przed nią chude ramiona obu dziewcząt, które jeszcze czekały...

Za nim wjechał na podwórze wielki wóz, na ziemię potoczyła się

ogromna fura brukwi; zakonnica pospiesznie opuściła swój

posterunek, stanęła w drzwiach i krzyknęła gniewnie:

– Moglibyście uważać, tyle się marnuje, a to przecież dla ludzi...

do jedzenia...

Page 68: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Zakonnica stała tuż obok niego, widział jej twarz drgającą z

oburzenia, a zza pleców dochodził śmiech wozaków; odwrócił się, jeden z nich zgarniał widłami od gnoju resztę brukwi z pochyłości

wozu, woźnica zaś wręczył siostrze kwit do podpisu: był gruby, blady

i chyba bardzo się spieszył. Zakonnica zwróciła mu podpisany

papier, a kiedy już odjeżdżał, spoglądała za nim potrząsając głową,

po czym spojrzała na Hansa; wciąż jeszcze trzymała w ręce chochlę,

z której skapywała cienka gorąca zupa. – Czego pan chce? –

zapytała.

– Czegoś do jedzenia...

– Nic z tego – powiedziała odchodząc – wszystko jest dokładnie

wyliczone, nie da rady...

On jednak trwał w miejscu patrząc, jak obdziela dwie ostatnie

dziewczynki.

Było mu zimno, dzień wcześniej spadł śnieg, mokry, paskudny śnieg majowy, kałuże były jeszcze widoczne na dziedzińcu, a w

niektórych kątach pod murem, w bardziej cienistych miejscach

pomiędzy zwałami gruzu a pękniętą ścianą zauważył nawet

bezkształtne bryły brudnego śniegu.

Teraz siostra skinęła na niego, niezgrabnie wymachując

chochlą nad otworem kotła; podbiegł do niej szybko.

Powiedziała szeptem: – Proszę nikomu nie mówić, że dałam panu coś do zjedzenia – bo inaczej zjawi się tu jutro pół miasta; no,

szybciej – wykrzyknęła bardziej stanowczo – niechże pan podejdzie...

Wyskrobała z kotła pół chochli i wlała zawartość do blaszanej

miseczki: – Niech pan się pospieszy – zawołała, po czym zobaczył, że

podeszła do drzwi, by stanąć tam na straży...

Wypił zupę pospiesznie, była gorąca i cienka, ale smakowała wspaniale; przede wszystkim była ciepła; poczuł, jak po policzkach

spływają mu łzy, nie umiał ich zatrzymać, ot, polały się, a nawet nie

Page 69: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

miał wolnych rąk, aby je otrzeć. Czuł, jak zbiegają się chłodne w

fałdach twarzy i spływają skośnie do ust, tam poczuł ich słony smak...

Odstawił miseczkę na bok i ruszył do drzwi. Na twarzy

zakonnicy ujrzał coś, co nie było współczuciem, lecz raczej bólem,

rodzajem roztargnionego współuczestnictwa i dziecinnej czułości. –

Bardzo pan głodny? – zapytała. Skinął głową. – Naprawdę? –

Potaknął jeszcze gwałtowniej i patrzył w napięciu na pięknie

zarysowane usta pośrodku bladej, tłustej twarzy. – Jedną

chwileczkę...

Podeszła do stołu, znajdującego się w kuchennym baraku, a

kiedy odsunęła szufladę, pomyślał przez chwilę, że otrzyma od niej

chleb, zauważył jednak, że wyciągnęła tylko kwit, który wygładziła starannie i podała mu. Przeczytał: – Talon na jeden chleb, pobrać u

Gompertzów, Rubensa 8.

– Dziękuję – szepnął – bardzo dziękuję. Czy mogę tam pójść

jeszcze teraz?

– Nie, już jest za późno – powiedziała. – Nie zdąży pan przed

godziną policyjną. Niech pan idzie teraz do bunkra, a jutro rano...

– Dobrze – odrzekł. – Dziękuję, bardzo dziękuję...

Page 70: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

VIII

Na ścianie wisiał wielki szyld z kartonu, na nim krzywe litery

wypisane czarną farbą: zastaw za koc 100 marek i dowód osobisty.

Zalatywało stęchlizną, nędzą i osobliwym letnim potem biedaków. Hans poddał się ruchowi długiej kolejki, zmierzając powoli do

przodu, gdzie na mrocznym otworze w grubej betonowej ścianie

widniał napis: „Wejście”. Kobieta zarządzająca u wejścia stosem

brudnych i na pół przetartych koców zapytała o papiery, podał jej

zaświadczenie o zwolnieniu z niewoli, które zdobyła Regina.

Zanotowała nazwisko na liście, zapytała zwięźle: „Koc?”, a kiedy

potrząsnął głową, popchnęła go dalej, jej szara twarz drgała

nerwowo i łapczywie, już następnemu wyrwała brudny dowód z ręki.

A z tyłu napierali inni: szybciej, szybciej...

Powoli wessało go do wnętrza. A tam panował już tłok. Wszystkie ławy i stoły były zajęte, usiadł na posadzce. Czuł

zmęczenie; było ciemnawo, przez szparę wpadało jeszcze dzienne

światło, nie paliła się żadna lampa. W pewnej chwili wszyscy

krzykiem zaczęli domagać się światła, natarczywe nagromadzenie

bezosobowych głosów, wrzeszczących: „światło”, „światło”. W

drzwiach stanął zrzędliwy urzędnik i oświadczył sucho, że nie będzie

żadnego światła, bo co noc giną żarówki – odczekał chwilę

wrzaskliwego wycia – po czym objawił rodzaj wewnętrznego

regulaminu, który polegał głównie na ostrzeżeniu przed złodziejami, wreszcie obiecał, że poranne pociągi będą wywoływane...

Przykucnął na betonowej posadzce w rogu, gdzie nie był

narażony na rozpychanie się nowo przybyłych, rad, że na razie ma

spokój; lecz kiedy pociemniało, sytuacja zaczęła się wyraźnie

pogarszać. Każdy nadjeżdżający pociąg zdawał się dorzucać nowe

gromady obszarpanych współrodaków, brudne figury z kartoflami w

Page 71: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

workach, z poobijanymi walizkami, oraz zwolnionych żołnierzy,

którzy miętosili w rękach swe szare czapki bądź trzymali dłonie w kieszeniach szyneli. Zawsze, kiedy zjawiali się nowi, otwierały się

drzwi i wtedy Hans widział oświetlone głowy, czarne i

nierozpoznawalne w nędznym, płynącym z sieni świetle...

Urzędnik zjawił się później jeszcze raz i rzucił w ciemność, że

palenie jest zabronione. Odpowiedziało mu wielogłosowe wycie, na

co zareagował gniewnym krzykiem: – Jeśli o mnie idzie, możecie

sobie palić i zdychać.

W różnych zakątkach płonęły ogarki świec, również ogniki

licznych papierosów i fajek nieznacznie oświetlały wnętrze. Za jego

plecami przysiadły na ławie dwie kobiety, zastawiając spory kawał

posadzki walizkami i skrzyniami. Kiedy obserwował pojedynczych ludzi, wszyscy wydawali mu się biedni, zmęczeni i cisi, jak on sam,

jednak w tłumie prezentowali się hałaśliwie i odpychająco, a kiedy

świeczki pogasły jedna po drugiej i utrzymywała się już tylko

słabiutka poświata z papierosów, wszyscy zaczęli jeść. Szczególnie

wyraźnie słyszał za plecami obie kobiety ze skrzyniami i walizkami:

żuły niezmordowanie, miał wrażenie, że to żucie ciągnie się bez

końca, wpierw chleb, wiele chlebów, długo, bardzo długo słyszał to

królicze pochrząkiwanie, towarzyszące zjadaniu chleba w ciemności.

Potem było coś wilgotnego i jednocześnie chrupiącego, chyba owoce, jabłka. Na koniec piły: słyszał bardzo wyraźnie chlupot, towarzy-

szący przechylaniu butelki. Również po lewej i po prawej, przed nim

i za nim zaczęto jeść w ciemności; zdawać się mogło, że wszyscy

czekali tylko na zapadnięcie mroku, aby zacząć jeść; było to

ustokrotnione skryte mlaskanie i żucie, tu i ówdzie wybuchały

kłótnie, które szybko tłumiono; i to właśnie spotęgowane prze-

żuwanie osadziło się w jego mózgu niczym głos potępienia, którego

nie umiał nazwać: jedzenie już nie było piękną koniecznością, lecz

mrocznym nakazem, który zniewalał do pochłaniania, do pożerania za wszelką cenę, przy czym głód tych ludzi wcale nie malał, lecz

zdawał się rosnąć: wydało mu się, że wszyscy dyszą. Żarcie ciągnęło

Page 72: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

się godzinami, a kiedy część bunkra zdawała się cichnąć, z

zewnątrz, od strony dworca, wciskano nową gromadę, tłok stawał się coraz większy, a po krótkim czasie od nowa rozlegał się szelest

papieru, rozrywano kartony, nerwowo przeszukiwano plecaki,

paczki, otwierano zamki – i ten wstrętny chlupot z butelek w

skrytości mroku...

Potem szeptanie, szept w ciemności przywoływał wspomnienia

wypraw po wałówkę oraz żal, że zapasy się kurczą...

Hansowi pot wystąpił na czoło, pomimo iż było mu zimno. Pochwycił narożnik czyjegoś koca, usiadł na nim i przywarł plecami

do wypełnionego plecaka, kartofle wydały mu się kośćmi

tajemniczego szkieletu. Niektórzy wciąż palili, światełka żarzących

się papierosów zdawały się mnożyć, powietrze gęstniało, napawało grozą. Potem w jednym z narożników cicho zaskrzypiała harmonia.

Ktoś krzyknął: – Eryka, zagraj Erykę... – Harmonia zagrała Erykę.

Inni domagali się głośno następnych piosenek, a grajek z harmonią

żądał zapłaty; podawano sobie w ciemności niewidoczne dary dla

harmonisty, składano je w niewidoczne ręce i kierowano w bystrą

bezgłośną wędrówkę w ciemności: kromkę chleba albo jabłko, pół

ogórka lub niedopałek. W pewnej chwili doszło gdzieś do awantury,

do wyzwisk i bijatyki związanych z jakimś darem, który nie dotarł, w

każdym razie grajek z harmonią stwierdził, że nic nie otrzymał, od-mówił zagrania piosenki i w jednej chwili w otoczeniu darczyńcy

wytropiono miejsce, gdzie wsiąkła danina, ciemna masa zafalowała

ruchem walczących: groźny napór szturchających się i tłoczących

ludzi. Potem nastał spokój, a grajek z harmonią zagrał dla kogoś

innego.

Obie kobiety za jego plecami chyba już zasnęły, bo zapadła tam cisza, nieco w głębi Hans usłyszał lubieżne chichoty jakiejś parki,

harmonia ucichła, a żarzące się punkciki papierosów przerzedziły

się; wodził rękoma po omacku w ciemności to w lewo, to w prawo od

Page 73: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

siebie, natrafiał na bezkształtne tłumoczki, nie wiedząc, czy to

worki, czy ludzie...

Później chyba zasnął i nagle obudził go wściekły wrzask: ktoś na kogoś nadepnął; wyglądało to na bijatykę, w trakcie której znikła

sztuka bagażu, wysoki podenerwowany męski głos wołał: – Moja

walizka, moja walizka... muszę iść do pociągu, odjeżdża o 2.40. –

Sporo głosów odpowiedziało mu echem: – My też jedziemy o 2.40 – w

ciemności narosło dzikie poruszenie, a męski głos wciąż przyzywał

walizkę. Potem otworzyły się drzwi, Hans ujrzał w sieni wielogłowy

tłum oświetlony matową żarówką, a męski głos wołał: – Policja,

policja, moja walizka...

Gdy z sieni zaczęły się przepychać przez tłum dwa tekturowe

hełmy w bunkrze zaległa martwa cisza. Jaskrawe światło wielkiej kieszonkowej latarki obmacało pomieszczenie, oświetliło drobiny

pyłu i kurzu oraz czekający tłum, który wydawał się bardzo

pokorny, jakby rozmodlony, zwrócony twarzami w kierunku światła.

Głos policjanta oświadczył spokojnie i dobitnie: – Walizka,

jeżeli walizka natychmiast... – i w tej samej chwili mężczyzna chyba

miał już w ręku swą walizkę, gdyż krzyknął: – Mam ją, już mam – z

tłumu zaś odkrzyknęły głosy: – Stary idiota, głupie bydlę,

następnym razem lepiej pilnuj...

Drzwi zamknięto i znowu było ciemno, lecz od tej chwili Hans

nie mógł już zasnąć. Co kwadrans powstawał ruch, przez tłum szedł

jak fala niepokój, wywoływano pociągi, przywoływano znajomych, z wrzaskiem torowano sobie przejście do własnego bagażu, a powie-

trze w betonowym klocu wydawało się coraz gęstsze i wstrętniejsze...

Od czasu do czasu Hans ocierał ręką pot z czoła, czując

zarazem, że od dołu marznie. Koc i nawet worek, do którego

przywarł, znikły. Przesuwał się powoli, aż natrafił na opór, pochylił

się nad tym czymś, aby stwierdzić, czy to coś żywego lub martwego,

czuł skoncentrowaną woń cebuli, odkrył, że ma do czynienia z ko-

szem, z wielkim obszytym koszem. Usiadł na nim, sama możliwość

Page 74: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

siedzenia była cudowna, skulił się, opuścił głowę na piersi i znowu

przysnął na krótko, póki zwyczajnie nie zepchnięto go z kosza: jakiś głos rzekł: – Bezczelna świnia – on zaś chwiejąc się opadł na

kamienną posadzkę, odczołgał się bokiem i przeczekał chwilę...

Tłum przerzedził się nieco, Hans czołgał się dalej, aż usłyszał

oddech człowieka: podsunął się powoli po omacku, wyczuł udo,

potem but: był to but kobiecy, wysoki obcas i mała stopa, pochylił

się w tę stronę, gdzie powinna być twarz: owionął go ciepły oddech,

zbliżył dłonie do strefy ciepłego oddechu, pochylił się jeszcze

bardziej, ale nic nie dostrzegł, po chwili w zapachu nieznanej

kobiety o niewiadomym wyglądzie wyczuł coś przypominającego

mydło: słabiutki aromat perfum i mydła. Hans trwał pochylony nad nią, z twarzą w zasięgu jej oddechu: a był to oddech ciepły,

spokojny, ładny zapach mydła zaś zdawał się wzmacniać; ułożył się

wzdłuż jej boku i wtulił twarz w płaszcz kobiety: piżmo, odrobina

mięty, ten piękny zapach sprawił, że zasnął...

Kiedy obudził się ponownie, opróżniano pomieszczenie;

nieznajoma kobieta obok niego znikła, masa ludzka wypchnęła go

na zewnątrz, znowu znalazł się przy stole, na którym piętrzyły się

brudne koce; zatrzymano go, po raz drugi zmuszony był pokazać

papiery i czekać, aż stwierdzono, że nie pobrał koca; przy stole

dyżurował teraz mężczyzna, ponury inwalida z wystygłą fajką w zę-bach, który machinalnie zgarniał koce i zwracał właścicielom zastaw

do wyciągniętych brudnych rąk...

Na zewnątrz było bardzo jasno i cieplej, a kiedy Hans jął

szukać talonu, natychmiast oblał go pot strachu: nie mógł znaleźć

papierka; szukał gorączkowo, gwałtownie, i czuł, jak głęboko i

śmiertelnie osiadł w nim strach, lęk z powodu zgubionego bądź

ukradzionego chleba; serce biło jak oszalałe i niemal płakał, kiedy

wreszcie odnalazł w kieszeni na piersi drobną, złożoną kartkę:

rozłożył ją, starannie wygładził i ruszył przed siebie, serce wciąż mu

kołatało...

Page 75: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

IX

Bicie serca nie ustało, wciąż myślał o chlebie, a uderzenia

serca odczuwał jak niezbyt bolesne, a nawet przyjemne pulsowanie rany: wielkie zranione miejsce w jego piersi, serce. Szedł tak szybko,

jak mógł, wybierał ulice, gdzie wykopano pomiędzy gruzami wąskie

ścieżki, już o dziewiątej dotarł do ulicy, od której odchodziła Ru-

bensa. Na wspomnienie kobiety uśmiechnął się: co też powie, kiedy

on się zjawi i pokaże przydział na bochenek chleba. Z pewnością go

zapamiętała. Nie miał wątpliwości. Może zaofiaruje mu pieniądze,

dużo pieniędzy. Dostatecznie dużo, by kupić przyzwoity dowód

osobisty, opiewający na jego prawdziwe nazwisko; kawałek papieru,

prawdziwego na tyle, na ile kupiony papier może być prawdziwy. Bardziej jednak niż myśl o dowodzie, który mógłby sobie kupić,

serce reagowało na myśl o chlebie: o prawdziwym chlebie; póki miał

tylko kartkę, nie była ona chlebem: a chciał go poczuć, chciał jeść,

chciał go łamać i zanieść Reginie: chleb, miękki, wypieczone ciasto

w brązowej skórce: słodko pachnące i słodkie w smaku, tak słodkie,

jak tylko chleb potrafi być słodki. Z niezwykłą radością, która nie

miała w sobie niemal nic zmysłowego, wspominał chleb zjedzony

przed czternastu dniami u zakonnicy. Wyruszył wczoraj, aby zdobyć

coś do jedzenia, aby zdobyć cokolwiek, obiecał to Reginie, lecz oczywiście nie uda mu się pewnie wiele zwojować; nie miał pieniędzy

ani nic na wymianę, niemniej przyniesie chleb. A może nawet wiele

chlebów, może dostanie od kobiety pieniądze, dużo pieniędzy, a

potem kupi dużo chlebów. Odkąd ustała wojna, ceny chleba raptow-

nie wzrosły. Wywindował je pokój. Niemniej był chleb, tyle że drogi.

Hans postanowił już nawet, że nie kupi papierów, a tylko chleb. W końcu na razie miał dokument, doskonały świstek papieru

zdobyty przez Reginę w zamian za aparat fotograficzny. Szkoda,

pomyślał, może raczej należało zamienić go na chleb...

Page 76: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Przysiadł na ruinach zakładu kąpielowego, aby uspokoić bicie

serca; zraniony krąg w jego piersi wydał się rosnącą, coraz głębszą raną, a promieniujący z niej ból był przedziwnie słodki...

Deszcz i śnieg umył w minionych dniach dokładnie zielone

kafle zakładu kąpielowego, lśniły teraz w blasku słońca; gdzieś z

boku leżały drzwi do kabiny pomalowane na zielono, jasna zieleń

oraz emaliowany biało-czarny szyldzik z numerem.

Porę zniszczenia można było odczytać według obecności roślin

na gruzach: zagadnienie botaniczne. Ta góra gruzu była naga, nie

zarośnięta, surowe kamienie, świeżo potrzaskane mury, dziko

spiętrzone zwały i wystające żelazne dźwigary niemal bez śladu rdzy:

nigdzie nawet trawki, podczas gdy gdzie indziej wyrosły już drzewa,

urocze drobne drzewka w sypialniach i w kuchniach, tuż obok pordzewiałego korpusu wypalonego kuchennego pieca, tu zaś tylko

nagie zniszczenie, dzika i potworna postać, tak jakby w powietrzu

unosił się jeszcze oddech bomby. Tylko kafle, tam gdzie się

zachowały, lśniły niewinnie.

Hans zauważył, że już się oswoił z pieniędzmi, jakie niechybnie

zaofiaruje mu kobieta: tysiąc, taka była pierwsza myśl, potem było

więcej tysięcy; wyrzucał też sobie, że nie przyjął jej oferty już wtedy,

kiedy chciała mu pomóc. Z pewnością miała dużo pieniędzy, z

pewnością testament męża miał wartość kilkuset tysięcy marek, a

on, on zapłacił za to śmiercią, zapłacił bardzo drogo. Owo wtedy, które wydarzyło się przed czternastu dniami, wydało mu się

nieopisanie dalekie; wtedy trwała jeszcze wojna, właśnie wojna, a

świadomość, że wojny już nie. ma, sprawiła, że czternaście dni

wydłużyło się i postarzało, on zaś spoglądał na tę krótką przeszłość

niczym na ukazaną mu stokrotnie pomniejszoną fotografię. Owo

wtedy wydało mu się bardziej odległe niż greckie dzieje, które zawsze

jawiły mu się jako bardzo dawne.

Dwaj chłopcy przeprawili się przez gruzy i przystąpili do

metodycznej rozbiórki wyrwanych drzwi kabiny, odbili młotkiem

Page 77: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

tynk z futryny, wyjęli płycinę z zawiasów i złożyli drzwi w niewielki

drewniany pakiet.

Hans powstał, aby przeprawić się do uliczki. A więc chleb, pomyślał, z pewnością będę jadł chleb – a i pieniądze dostanę,

naprawdę liczył na pieniądze, na przyzwoitą sumę, wyrównanie

opłaty za śmierć, która z pewnością będzie odpowiednikiem wartości

dwudziestu chlebów...

Kiedy znalazł się w sieni domu, poczuł, że spotniały mu palce,

zaciskające się na talonie; kiedy już wygładził kartkę i zastukał do

drzwi, maszynowe pismo na bonie było lekko rozmazane.

Długo nic nie słyszał, o wiele za długo, jak uznał, i zastukał

ponownie, już gwałtowniej; uderzenia wsiąkły bez echa w zapchaną

sień; znowu nie było reakcji, wobec tego trzy razy mocno kopnął

drzwi obcasem. Usłyszał, jak cicho zadrżała szyba górnej części drzwi, z góry posypał się tynk...

Wreszcie drgnęły drzwi, wiodące w lewo do pokoju kobiety, i w

tej samej chwili Hans odczuł lęk usłyszawszy stanowcze i krótkie

kroki mężczyzny. Drzwi otwarły się, ukazała się twarz, długa,

szeroka i blada męska twarz z nerwowo rozchylonymi ustami...

Była to cecha, która często ciążyła mu i bardzo utrudniała

życie: nie zapominał twarzy. Wszystkie raz ujrzane towarzyszyły mu

i rozpoznawał je, gdy tylko zjawiały się ponownie. Pływały sobie

gdzieś w podświadomości, zwłaszcza te, które widział jedynie

przelotnie, pływały w mętnej kałuży niczym nieostre szare ryby

pośród alg; niekiedy wysuwały nieme głowy aż pod lustro powierzchni – a wyłaniały się ostatecznie, stając przed nim wyraźnie

i nieuchronnie wtedy, gdy w rzeczywistości ponownie je ujrzał: było

tak, jak gdyby ich lustrzane odbicie nabierało ostrości w miarę, jak

one same wyłaniały się w boleśnie ruchliwym sektorze, nadzoro-

wanym przez jego oczy. Powracały wszystkie: twarz konduktora w

tramwaju, który kiedyś przed laty sprzedał mu bilet, przemieniła się

w piechura, który leżał obok niego w punkcie sanitarnym: chłopak,

Page 78: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

z którego opatrunku na głowie wylazły wszy, taplając się w zastygłej

oraz świeżej krwi: wszy, które wędrowały pogodnie po jego barkach, po nieprzytomnej twarzy; widział, jak wspinają się na uszy,

ryzykanckie zwierzątka, które ześlizgiwały się i chwytały równowagę

na ramieniu, na uchu tego samego człowieka, który o trzy tysiące

kilometrów na zachód sprzedał mu przed siedmiu laty przesiadkowy

bilet: wąska i cierpiąca twarz była wtedy tak świeża i tak

optymistyczna...

Jednak szeroka blada męska twarz z nerwowo rozwartymi

ustami nie zmieniła się, ani wojna, ani zniszczenia jej nie dotknęły:

ciastowata powłoka akademickiego spokoju, oczy, które wiedzą, że

coś wiedzą, i jako jedyny znak lekkiego bólu lekko rozwarte subtelnie zarysowane usta, na których ból mógł być równie dobrze

obrzydzeniem. W mdłym świetle ciemnego przedpokoju twarz ta

wydała się Hansowi głową wielkiego bladego karpia, który wynurza

się ze stawu niemy i pewny siebie, podczas gdy ręce zwisają

niewidoczne w gęstej ciemności wnętrza. Był to doktor Fischer,

klient księgarni, w której Hans uczył się zawodu; raz jeden jako

zaawansowanemu uczniowi pozwolono mu obsłużyć go, albowiem

Fischer znał się na książkach, był filologiem, prawnikiem, wydawcą

czasopisma, miał poważną i wcale niebezproduktywną skłonność do zajmowania się Goethem i uchodził wówczas za nieoficjalnego

doradcę w sprawach kultury Jego Eminencji kardynała – widział tę

twarz tylko jeden raz z bliska, w inne dni jedynie przelotnie, kiedy

przemykał szybko przez księgarnię, aby zniknąć w prywatnym

gabinecie szefa. Minęło niemal osiem lat, rozpoznał ją jednak

natychmiast, błyskawicznie podciągnął linkę i wyłowił głowę.

– Czego pan chce? – zapytała twarz.

– Chleba – powiedział i podał kwit, jak w okienku.

– Nie ma już chleba.

Hans nie zrozumiał. Powiedział: – Chleba... bo siostra...

przecież byłem...

Page 79: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Nie – głos powtórzył to spokojnie i rzeczowo. – Nie ma już

żadnego chleba.

Teraz wynurzyły się z dolnych rejonów ręce, długie dłonie o delikatnych palcach, podniosły się i ujęły kwit, który oznaczał

bochenek chleba, i palce te podarły kartkę nie ograniczając się do

pojedynczego szarpnięcia, darły ją cztery, pięć razy na krzyż, wciąż

od nowa, z satysfakcją – która była wyraźnie widoczna – skrawki

papieru spłynęły przed drzwiami niczym konfetti, białawe,

rozproszone, jak okruchy chleba...

– Oto pański chleb – powiedział głos.

Zrozumiał dopiero, kiedy zatrzasnęły się drzwi, rozchybotany

olbrzymi kawał drewna, ulepiony z ramy, z kawałków tektury i

szkła, który teraz gwałtownie zadźwięczał i zachwiał się, powodując

ponowne osypanie się tynku...

Hans długo tak stał, usiłując zdobyć się na jakieś odczucie: na nienawiść albo wściekłość, albo ból, jednak nie czuł nic. Może

jestem już umarły, zastanawiał się. Jednak nie był martwy,

rozbudził się całkowicie, kiedy kopnął drzwi i poczuł ból wywołany

uderzeniem czubkiem buta. Nie odkrył więc nienawiści, nawet

wściekłości, tylko ból...

Page 80: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

X

Kiedy Fischer ponownie zjawił się w pokoju, Elżbieta odwróciła

się od ściany i zapytała cicho: – Kto to był?

– Żebrak – odparł i usiadł znowu.

– Dałeś mu coś?

– Nie – odpowiedział.

Elżbieta westchnęła i zwróciła się twarzą do ściany. Zasłony

były odsunięte, a w ciemnych ramach okien roztaczał się fantastyczny pejzaż ruin; osmolone sadzą skrzydła domów, najeżone

stropy, które zdawały się wywracać – zarośnięte zielskiem zwaliska,

chyba ponownie przeorane, bo tylko w niektórych miejscach zieleń

była mechata i pogodniejsza...

– Nic mu nie dałeś... a kto to był?

– Nie wiem – odparł – ktoś...

Kobieta zapłakała cichutko, a on nadstawił uszu: dotąd nie

płakała: widział jej szczupły kark z nieuczesanymi włosami, drgające

ramiona i słyszał osobliwie kruchy pogłos łkania. Był zdumiony i w

jakimś sensie czuł obrzydzenie, że posunęła sentymentalizm aż do

takich granic.

– Nie gniewaj się – powiedział – chciałbym jednak dojść do

jakiejś konkluzji, do jakiejkolwiek, pojmujesz. Mnie osobiście naprawdę nie zależy, choć uważam pieniądze za sprawę zbyt

poważną, aby z ich powodu wpadać w sentymentalizm. Jak już

powiedziałem: nasz wspólny teść będzie zadowolony, jeżeli złożysz

ustne zapewnienie, że na razie uważasz testament Willy'ego za nie

istniejący i zrezygnujesz z dysponowania pieniędzmi oraz realiami

Willy'ego. Ustnie, pojmujesz, nie powinnaś domagać się większego

Page 81: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

ustępstwa – bo w przeciwnym razie – przerwał, gdyż nagle Elżbieta

zwróciła się twarzą do niego, z zaskakującym wyrazem stanowczości – doszłoby do pojedynku prawnego, a ja – zaśmiał się – uważam za

niezbyt prawdopodobne, byś z istniejącymi podkładkami mogła

odnieść zwycięstwo...

– Mogę próbować odszukać mężczyznę, który przyniósł mi

testament Willy'ego.

Zaczerwieniła się na wspomnienie zachowania, jakim się wtedy

popisała.

– Z pewnością – powiedział – ale mało prawdopodobne, że go znajdziesz, ponadto: czego chciałabyś się od niego dowiedzieć?

– Nazwy miejscowości, gdzie zastrzelono Willy'ego. Z pewnością

został tam również pochowany. Bo przecież ktoś go chyba pochował.

– Nieźle – zauważył – wcale nieźle. – Zamyślił się przez chwilę,

po czym zapytał: – Wobec tego powiedz, proszę: czy rezygnujesz na

razie z nonsensu rozdawnictwa i zadowolisz się dwoma tysiącami marek miesięcznie oraz...

– Chcesz czegoś w rodzaju zawieszenia broni – niech ci będzie,

a poza tym – powiedziała cicho – gdybym mogła zrobić to, na co

mam ochotę, uderzyłabym cię w twarz...

– Nie byłby to akt przesadnie chrześcijański...

– Wiem – odparła i poczuła, jak wewnętrzny płomień nagle

osuszył jej łzy – to znaczy nie wiem, myślę, że cała masa dobrych

chrześcijan biła po twarzy ludzi podobnych do ciebie i że to wcale

nie było nie po chrześcijańsku – niemniej cała sprawa ma jeden

mankament: nie jestem dobrą chrześcijanką, a oni z pewnością byli

nimi...

– Słusznie – powiedział mężczyzna – masz nastawienie

humanistyczne, w samej rzeczy, ale nastawienie humanistyczne nie zastąpi spontanicznych pasji religii...

Page 82: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Jasne – odrzekła Elżbieta i popatrzyła na niego dziwnie,

niemal drwiąco – ty potrafisz wszystko wytłumaczyć, wy wszystko potraficie wytłumaczyć, ale mam nadzieję, że nadejdzie czas, kiedy i

wy zostaniecie rozszyfrowani...

– Ładnie to ujęłaś, ufam jednak, że i ja mam szansę uchodzić

za dobrego chrześcijanina, bo, chwalić Boga, wypowiadają się w tej

sprawie inne niż ty autorytety – zaśmiał się cicho.

Kobieta ponownie odwróciła się twarzą do ściany. „A jednak

dam mu w twarz”, pomyślała.

– Przy okazji – zapytał szukając w kieszeni cygara – dlaczego zapragnęłaś mnie uderzyć?

Milczała; starannie zapalił cygaro, a teraz szukał miejsca, po

którym mógłby bębnić palcami, jednak nocny stolik był zbyt mały,

całą jego powierzchnię zajmował krucyfiks, szklanka wody i talerz z

okruchami chleba. Bębnił przeto po oparciu krzesła, lecz powierzchnia była zbyt mała, palce ześlizgiwały się, poczuł, że się

zaczerwienił, stawał się nerwowy nie znajdując miejsca, po którym

mógłby bębnić palcami...

– Dlaczego? – powtórzył.

– Ponieważ nic nie dałeś żebrakowi, lecz zostawmy to – rzekła

zmęczonym głosem – w końcu zawarliśmy układ o zawieszeniu

broni...

Powiedział cicho: – Z pewnością nie zechcesz wydać nam testamentu do czasu... to znaczy...

Odwróciła się nagle i dość gwałtownie, wystraszył się, słysząc

jej śmiech. – Nie – powiedziała – skoro jest to dokument jakoby

całkowicie bezwartościowy, to i wam na nic by się nie przydał...

– Cóż, można by dać go do zbadania, przecież jest

uwierzytelniony...

– Owszem – potwierdziła.

Page 83: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– A teraz idź – dodała – jestem bardzo zmęczona: moja choroba

nie chce się poddać, całą noc nie spałam.

Wsunął cygaro do ust i jął zakładać płaszcz.

– Jak się ma moja chrześniaczka Elżbieta? – zapytała.

Ton jej głosu sprawił, że zatrzymał się w połowie czynności i płaszcz niejako zawisł na ramionach, wyjął z ust cygaro, położył je

na skraju nocnego stolika i podszedł do łóżka.

– Jakim cudem – zapytał możliwie spokojnie – jakim cudem

dowiedziałaś się, że jest chora?

– A jest chora?

– Tak.

– Co jej jest?

– Miała przykry wypadek, na rowerze – ciężkie wewnętrzne

krwawienie...

– Ciężkie wewnętrzne krwawienie, powiadasz? W jej stanie nie

jest to bezpieczne.

– Co znaczy: w jej stanie? – zapytał mężczyzna cicho. – Co masz na myśli?

Rzadko tracił panowanie nad sobą, zwłaszcza w rozmowach z

kobietami, teraz jednak poczuł, że po twarzy przebiegają mu

drgawki, że utracił siłę w rękach, które zwilgotniały od potu.

– To znaczy, że jest... była... przy nadziei – odpowiedziała

spokojnie.

Gwałtownie wciągnął płaszcz na ramiona, pochwycił z nocnego stolika cygaro i powiedział: – Naprawdę uważam, że jesteś szalona,

naprawdę... czy ty istotnie sądzisz, że...?

Niecierpliwie machnął ręką, gdyż ponownie zapłakała, a on

nienawidził tak nieumiarkowanych objawów wzburzenia.

Page 84: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Oczywiście – odrzekła szeptem – tak sądzę, że mężczyznę,

który odprawia żebraka od drzwi, można podejrzewać o wszystko... idź już sobie.

Wyszedł szybkim krokiem.

Page 85: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XI

Kobieta podała kartkę portierowi i obserwowała, jak nieufna

twarz pochyliła się nad nią: wielki czerwonawy nos przechodził bez

jakiegokolwiek zagłębienia w czoło, a czoło tonęło w żółtawej łysinie. Potem twarz uniosła się i stała przed nią, wyrazista i okrągła.

– Pokój piętnaście, sala operacyjna – powiedział głos – skręcić

w prawo.

Przeszła w prawo wzdłuż zamkniętych pokojów dla chorych,

potem skręciła w lewo i zatrzymała się przed wąskimi drzwiami; na

popękanym lakierze ktoś wyrysował czerwoną kredką: OP.

Zapukała, odezwał się głos: – Wejść.

Wewnątrz było bardzo cicho, zakonnica pochylała się nad parującym kociołkiem sterylizacyjnym i wyławiała szczypcami

instrumenty. Lekarz siedział zmęczony na krześle i palił; chciwie

wchłonęła silny zapach tytoniu i pierwszy raz odczuła głód w postaci

osobliwego pomieszania mdłości i zmęczenia; narastał w niej jak gnuśne ziewanie, nie dosłyszała pytania lekarza.

– Czego pani sobie życzy? – powtórzył zwięźle, gdy ona z

wysiłkiem zamykała usta.

Przystąpiła bliżej i podała kartkę.

– Ach – wykrzyknął – proszę mi wybaczyć. Panna Unger?

– Tak – powiedziała.

Wyjął z ust papierosa, podszedł do biurka i wyciągnął z

drewnianej skrzynki kartoteki brunatną kartę.

Page 86: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Tak – powtórzył. – Unger. Próba krwi doskonała. Analiza nie

wykazała nic negatywnego. Wezwałem panią na dziś, ponieważ... czy nadal chce pani oddać krew?

– Oczywiście – odparła.

– Cóż, minęło czternaście dni – wzruszył ramionami i

westchnął – w tym czasie zdarzyło się to i owo, niejednego mogło to

skłonić do rezygnacji. Zatem nadal pani chce oddać?

– Tak – potwierdziła.

– Doskonale, proszę się rozebrać. Do pasa.

Zrzuciła płaszcz, rozpięła bluzkę, składając jedno i drugie na

ruchomym stole operacyjnym, który znajdował się obok.

– Dobrze, dobrze – zawołał lekarz – wystarczy. – Poczuła silną

dłoń, która sprawdziła jej mięśnie. Potem skontrolował puls, kiedy

przystawił zimny stetoskop do piersi, lekko drgnęła.

– A poza tym, panno Unger – zapytał lekarz spojrzawszy na nią

w zamyśleniu zmęczonymi oczami – czy pani nie zostawiła tu

przypadkiem płaszcza?

– Tak.

– Czy oddano go pani?

– Owszem.

– Uczciwy człowiek.

– Tak, uczciwy człowiek.

Lekarz wyjął niklowe słuchawki z uszu, skinął głową i

powiedział: „Żadnych zastrzeżeń. Ogólny stan jest taki, że mogę panią dopuścić. Proszę się ubrać... a propos, jaka to grupa?”

– Zero – odpowiedziała.

Page 87: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Doskonale, może mi pani być potrzebna jeszcze dziś z rana.

Chce pani? Dla panny Fischer – zawołał w kierunku zakonnicy – co siostra na to?

Wkładając ponownie bluzkę spostrzegła, że biały kornet

zakonnicy pochylił się potakująco.

Umęczony lekarz przypatrywał jej się z sympatią. – Ma pani

szczęście. Pan Fischer obiecał specjalną premię dla dawcy jego

córki, nie licząc oczywiście normalnego przydziału. Jaka to miała

być suma, siostro?

– Tysiąc pięćset marek – zawołała zakonnica. Przykryła pojemnik z instrumentami ciężkim niklowym wieczkiem i odwróciła

się. – Tysiąc pięćset marek – powtórzyła – pan Fischer jest bogatym

człowiekiem.

– Łowcą pieniędzy – powiedział lekarz i śmiejąc się zdusił

papierosa – ale nie łowcą ludzi.

Zakonnica potrząsnęła głową, spojrzała na lekarza z dezaprobatą. – Najlepiej niech już tu pani zostanie, transfuzję

wyznaczono na dziesiątą, czy tak?

– Zgadza się – potwierdził lekarz. – Jeśli o mnie idzie, może się

zacząć natychmiast. Czy jadła pani śniadanie?

– Nie – odparła Regina.

– Czy możemy panience dać coś do zjedzenia?

– Wykluczone – odparła zakonnica. Jej wielki kornet zachwiał

się energicznie na obie strony.

– Może choć niewielką zaliczkę na konto przydziału, co? Nie

byłoby dobrze, gdyby pani poczuła się źle podczas przetaczania.

– Naprawdę nie mogę – powiedziała siostra – proszę mi wierzyć. Przydziały są w bonach, i to nie naszych, lecz z urzędu

gospodarczego, panienka dostanie tylko zaświadczenie.

Page 88: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Lekarz wzruszył ramionami, – To może już lepiej wziąć tego

młodego człowieka z pokoju A, on przynajmniej coś już zjadł.

– Nie, nie zaprotestowała pospiesznie Regina.

Oboje spojrzeli na nią zdziwieni. – Co się stało? – zapytał lekarz.

Bardzo chętnie oddam... ja... naprawdę nic mi nie będzie...

– Jak pani sobie życzy. Co siostra na to?

Zakonnica wzruszyła ramionami.

– No to zaczynajmy.

Kiedy zakonnica wyszła, lekarz zapalił następnego papierosa. –

Chętnie bym panią poczęstował – powiedział – ale nie mam pojęcia...

to znaczy sądzę...

– Nie, dziękuję, na pewno poczułabym się źle, dziękuję.

Już samo wdychanie wywoływało zawroty głowy. Głód

spowodował ból głowy, mdłości i zmęczenie. Ból głowy pojawił się

nagle – gwałtowny, dojmujący ból, którego przyczyny nie znała.

Co rusz ściskało ją, zasłaniała dłonią usta, kiedy nachodziło ją odruchowe ziewanie, tak intensywne, że aż trzeszczała żuchwa.

Zmęczona obserwowała lekarza, który mył ręce w porcelanowej

umywalce, zgasił papierosa i odłożył niedopałek na szklaną półkę.

– Fischer istotnie jest bogatym człowiekiem – mówił odwracając

się i wycierając ręce, mógłby więc dołożyć jakiś drobiazg na śniadanie dla ludzi, którzy oddają krew jego córce.

– Na co choruje ta dziewczyna?

– Niestety, nie mogę powiedzieć, nie wolno mi. Nawiasem

mówiąc, żadna to sympatyczna choroba. Czy oddawała już pani

kiedyś krew?

– Nigdy.

Page 89: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Uprzedzam, proszę się nie bać, zadam pani trochę bólu,

muszę otworzyć żyłę, najlepiej po prostu zacisnąć zęby – wyjaśnił wzdychając – potem skasuje pani pieniądze i przydział, nawet

jeżeli... – przerwał – proszę tylko bez obawy, to wygląda groźniej, niż

jest naprawdę.

– A pieniądze? – zapytała. – Czy otrzymam je tu, na miejscu?

– Niestety, musi je pani odebrać od tego Fischera, od tego

łowcy pieniędzy, gdyż... – zamilkł nagle, ponieważ wsunięto wózek.

Mogło się zdawać, że na wózku przywieziono jedynie bardzo

bladą twarz: ciemne piękne włosy nad śnieżnobiałym czołem i dwoje

wąskich jasnych oczu: ciało wypełniało dokładnie zagłębienie w

żaglowym płótnie opinającym ramę wózka, tak że wydawało się, iż

białe płótno rozścielono płasko na powierzchni wózka.

– Tędy – wołał lekarz. Dyrygował zakonnicami przy stole

operacyjnym i wezwał Reginę: – Proszę podejść.

Wstała. – Proszę się tu położyć i odsłonić prawe ramię.

Odpięła mankiet bluzki i odsunęła cienki rękaw aż ponad ramię, gdzie go niedbale podwinęła.

– O, właśnie, tak będzie dobrze – zawołał lekarz.

Leżenie sprawiło jej ulgę, ból głowy nieco zelżał, a kiedy jedna z

sióstr wsunęła jej pod głowę poduszkę, poczuła się niemal dobrze.

– Dziękuję, siostro – powiedziała.

Spostrzegła, że na twarzy lekarza malował się niepokój. Kąciki

ust drgały, na skutek zmęczenia i osobliwego poruszenia.

– Pompować – zawołał do niej, o, tak. – Otworzył i zamknął

dłoń rozwierając palce, ona zaś, naśladując go, zauważyła, z jakim

napięciem wpatruje się w jej ramię.

– Pięknie, pięknie – wykrzyknął nagle – widzi siostra, jak ładnie nabrzmiewa, wejdziemy w nią bez trudu. O, tutaj...

Page 90: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Podszedł do wózka dziewczyny i powiedział cicho: – Pompować,

panno Fischer... o tak. Ponownie zademonstrował, a Regina patrzyła zemocjonowana na poważne, niemal bez śladu nadziei twarze

zakonnic i lekarza, wpatrzonych w bezsilne wznoszenie się cienkiego

białego ramienia, w dłoń, która zaczęła się szybko poruszać.

– Spokojniej – powiedział lekarz – znacznie spokojniej. O, tak –

rozwierał palce ostrożnie i równomiernie, powtarzając to raz i drugi

swymi silnymi czerwonymi dłońmi, zarazem obserwując ramię

dziewczyny. Westchnął. – Nic nie widać, i trudno się dziwić.

Niemniej zaczynamy. Czekanie nie ma sensu. Jazda – zakomen-

derował.

– Proszę odwrócić głowę w lewo – powiedział do Reginy.

Usłuchała i wpatrzyła się w pomazaną na zielonkawo ścianę, do której przylepione były jeszcze włoski pędzla, czarne i cienkie,

wyraźnie widoczne kreski, które wyglądały niczym brzydki wzór, a

na tle tej mazaniny zawieszona była ceramiczna Madonna, byle jak

wypalony kawał gliny wielkości ramienia. Madonna trzymała

dzieciątko pionowo przed sobą, tak iż nienaturalnie duża gliniana

aureola zasłoniła jej pierś, a widoczna pozostawała tylko twarz.

Regina była zmęczona, czuła, że wnet zaśnie, powieki same opadały,

podtrzymywała je z trudem: w jej oczach wizerunek Matki Bożej

rozpływał się w obrzydliwie nędznej zieleni jak w wodzie...

Nagle rzuciła się w prawo, poczuła ukłucie w ramieniu i zobaczyła, że lekarz wsunął w jej żyłę końcówkę gumowej rurki:

szeroką igłę, płaską i przyciętą na skos jak szkolna stalówka...

– Pompować.

Pompowała, czując, że jej ramię owinięto gumową pętlą.

Jednocześnie poznała schludny, bezosobowy zapach zakonnicy,

która przystanęła u jej głowy.

Page 91: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Szybciej zacisnąć, mocniej – wykrzyknął lekarz, ale krew już

wytrysnęła górą i położyła się grubą czerwoną plamą na zgrzebnej tkaninie jego białego kitla.

– Psiakrew – zaklął lekarz, jednak pętla na ramieniu już była

zaciśnięta i Regina czuła, że nie mogłaby zasnąć. Głowę miała

zwróconą w prawo, słyszała, jak lekarz woła: „pompować!”, widziała

wbicie igły w chude białe ramię i ponowne wyciągnięcie, przy czym

on wołał stale: – Pompować! – Wiele, wiele razy jeszcze wbijał igłę w

to chude ramię i znowu ją wyciągał: jego z gruba ciosana twarz

pokryła się kroplami potu, czerwona i wilgotna obok białej twarzy

zakonnicy trzymającej rurkę, na której mocowała okrągły szklany

pojemniczek w kształcie niewielkiej klepsydry...

Regina krzyknęła cicho, gdy ucisk w górze ramienia nagle zelżał, i z chłodną uwagą obserwowała, jak zapełnia się okrągły

wężyk, widziała, jak w szklanym pojemniku gromadzi się pulsując

jej krew, ciemny płyn, który pieniąc się płynął chyba dosyć obficie...

– Podwiązać – krzyknął lekarz – podwiązać. I dostrzegła, jak w

szklanej rurce opadł poziom i jak drugi pusty wężyk, prowadzący do

ramienia obcej dziewczyny, wypełnił się ciągłym, nieznacznie

drgającym pulsowaniem...

Zdawało się to trwać całą wieczność, Regina odczuwała

głębokie bezlitosne zmęczenie, które znikało za każdym razem, kiedy

pozbawione czucia prawe ramię nagle zostało gwałtownie dokrwione,

a jej krew gromadziła się, musując, wysoko w szklanej rurce...

– Pięknie – mruknął kilka razy lekarz. – Bardzo pięknie – przy czym Regina dostrzegła na jego twarzy wyraz, który wydał się jej

obcy, którego nie oczekiwała: to była radość, prawdziwa radość.

Pięknie powtórzył – bardzo pięknie. Byle tylko utrzymała tę

krew...

Chwilami Regina starała się wychylić głowę jeszcze bardziej w

prawo, aby zobaczyć twarz dziewczyny; jej wzrok potykał się jednak

Page 92: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

tylko o ciemnoniebieski schludny kitel siostry, aż nagle znowu z

cicha krzyknęła, bo wyciągnięto z jej żyły rurkę z igłą...

– Pięknie – powiedział znowu lekarz – naprawdę pięknie...

Reginie wydało się, że kręci się w koło, wpierw bardzo powoli, przy czym nogi tworzyły stały punkt oparcia w środku kręgu, który

ciało zataczało coraz szybciej. Było mniej więcej tak jak w cyrku,

gdzie krzepki atleta chwyta za nogi szczupłą piękność i obraca nią w

koło.

Początkowo rozpoznawała jeszcze zielonkawą ścianę z czerwoną

plamą ceramicznej Madonny, a po przeciwnej stronie zielone światło

w oknie; przed jej oczami przesuwały się na przemian biel-zieleń,

potem granice szybko się zatarły, a barwy zmieszały; widziała

wirującą, jasną zieleń-biel, a może to ona sama wirowała wokół niej,

nie było to jasne; nagle farby zlały się z szaloną szybkością, a ona wśród niemal bezbarwnego migotania powirowała poziomo w stronę

ziemi. Jednocześnie wystąpiły nowe cierpienia: ból uszu, ciała,

gardła: zdawać się mogło, że głód, owo przykre wiercenie w brzuchu,

posiada magnetyczną moc przywoływania coraz to nowych

dolegliwości, sama sobie wydała się jedną wielką raną, surową i

odkrytą, i stwierdziła z przerażeniem, że pewnie nie straci

przytomności.

Dopiero kiedy ruch spowolniał, spostrzegła, że leży na swoim

miejscu, a tylko głowa, jej głowa, zdawała się wirować; odniosła

wrażenie, że chwilami leży ona właśnie obok ciała, bez jakiegokolwiek z nim połączenia, czasem u jej stóp, a czasem tam,

gdzie powinna być, na szczycie szyi. Głowa zdawała się toczyć wokół

jej ciała, ale i to chyba nie było prawdą; dotknęła rękoma podbródka

i wyczuła go, ową kościstą wypukłość; nawet gdy głowa zdawała się

leżeć u stóp, czuła, że podbródek jest na miejscu. A może to tylko

oczy wirowały, to nie było jasne, pewny był jedynie ból, który stapiał

się teraz coraz bardziej, nie tracąc nic ze swej mocy, tak iż nie

Page 93: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

potrafiła go już rozdzielić na ból gardła, uszu, ciała czy głowy;

również mdłości były naprawdę prawie chemicznie rzeczywiste, obrzydliwa ostra kwaśność, wznosząca się jak w barometrze do

gardła, a potem znów opadająca, by za chwilę ponownie się

podnieść.

Zamykanie oczu też nic nie dawało; kiedy opuszczała powieki,

kręciła się już nie tylko głowa, czuła również, jak do zwariowanego

wirowania oczu przyłączają się piersi i nogi. Kiedy zaś starała się

trzymać oczy otwarte, dostrzegała ze świadomością, która jej nigdy

nie opuściła, że wycinek muru przed jej oczami jest zawsze ten sam:

kawałek pomazanej zielenią ściany z czekoladowej barwy półeczką w

górze oraz wypisana ciemnozielonym pismem na jasnym tle sentencja, której nie potrafiła odczytać. Litery kurczyły się czasem

jak owe mikroskopijne znaczki na tablicach u okulistów, a potem

znów pęczniały, obrzydliwe ciemnozielone kiełbasy, które szybko

rozrastały się wszerz aż do utraty formy i sensu, pękały od grubości

i stawały się nieczytelne, by w następnej chwili skurczyć się do

rozmiaru odchodów muchy. Tyle tylko, że trwały. Niezmienny

pozostał również odcinek muru: jasna zieleń ściany, czekoladowej

barwy półeczka i napis, na przemian gruby i chudy; wtedy

pomyślała, że również jej głowa chyba się nie kręci, skoro takich doznawała wrażeń...

Wystraszyła się, kiedy spostrzegła nagle, że leży płasko na

dawnym miejscu, nie przesunąwszy się nawet o centymetr, i

całkowicie bez ruchu: wszędzie panował spokój, wszystko było na

swoim miejscu. Ujrzała swój biust, a dalej na podłodze brudną

brązową skórę butów; jej spojrzenie padło w tej samej chwili również

na sentencję, teraz zdołała ją odczytać: „Lekarz ci pomoże, jeśli jemu

pomoże BÓG”.

– No i mamy kram – usłyszała głos lekarza – zaraz będzie

rzygać.

Page 94: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Gdybym tylko mogła, pomyślała; jednak ostra kwaśność

podnosiła się jedynie do pewnego miejsca w gardle i cofała się, jakby odepchnięta w dół skurczem; był to odruch, nad którym nie umiała

zapanować.

Ból głowy stał się już kłujący, bardzo ostry i wyrazisty, zdawał

się koncentrować w jednym miejscu nad lewą brwią i właśnie to

kłucie płoszyło chyba zmęczenie, chciała spać, spać...

Nie mogła dojrzeć lekarza i nie odważyła się ruszyć głową, w jej

świadomość wgryzł się zapach słodkawego papierosa, nadal

unoszący się w powietrzu, oraz sentencja, ciemna na tle jasnej

zieleni: „Lekarz ci pomoże, jeśli jemu pomoże BÓG”. Potem zamknęła

oczy, a słowo Bóg utkwiło w niej, początkowo ułożone w kształt

pisma, owych trzech ciemnozielonych wielkich liter, które trwały w ciemności za jej opuszczonymi powiekami; później już nie widziała

pisma i przetrwało w niej jako słowo, wtopiło się w nią i zdawało

zapadać coraz głębiej, a przecież trwało, zapadało, zapadało w prze-

strzeń bez dna i nagle znowu powracało do niej, ku górze, nie pismo,

lecz słowo: Bóg.

Jeden tylko Bóg pozostał z nią w obliczu wszystkich cierpień, które nie dawały się już posegregować. Poczuła jeszcze, że zaczyna

płakać, gorące i szybkie łzy kapały z oczu na policzki, a z kierunku

spadania łez, których nie czuła ani na podbródku, ani na szyi,

zrozumiała, że leży na boku. Zmęczenie wydało jej się teraz większe od bólu, a łzy zdawały się łagodzić cierpienie, zrozumiała, że

wreszcie chyba zaśnie...

Page 95: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XII

Fischer odsunął w bok zasłonę i ustawił Madonnę na stosie

grubych ksiąg tak, aby była ze wszystkich stron oświetlona.

Uśmiechał się. Nadal nie mógł sobie wybaczyć, że dotąd nie wiedział o jej istnieniu. Tymczasem stała latami w kościele oddalonym tylko

o kwadrans drogi od jego mieszkania, a on nigdy jej nie odkrył. Inna

sprawa, że była ukryta w zakrystii, pośród kadzielnic, pośród

rokokowych monstrancji bez smaku i pozbawionych wdzięku figur

gipsowych. Ta mała Madonna z piętnastego wieku była czarująca, jej

wartość pieniężna wprost trudna do oszacowania, a posiadanie jej

graniczyło z cudem. Był szczęśliwy, uśmiechał się do siebie i po raz

pierwszy pomyślał, że pewnie jednak było jakieś racjonalne jądro w

ludowym kulcie Madonny: w tym osobliwie tęsknym słodkawym nabożeństwie, które zawsze tak go drażniło, właściwie nie wiedzieć

dlaczego...

Stojąca przed nim rzeźba, cała w świetle, intensywnie

malowana czerwienią i złotem, promieniowała zachwycającą

prostotą uczucia: ta twarz była naprawdę dziewicza, piękna i

macierzyńska: nigdy dotąd nie zauważył, nigdy nie odkrył, by te trzy

właściwości mogły się łączyć: tu miało to wyraźnie miejsce:

dziewicza, piękna i macierzyńska, zarazem z rysem boleści, który nie

zniekształcał ani dziewiczości, ani piękna, ani macierzyństwa: ból i

owa trójca właściwości, które znał z rozpraw teologicznych i z litanii loretańskiej, lecz których nigdy dotąd nie widział.

W tej samej chwili – choć nie miał skłonności do egzaltacji –

Madonna wydała mu się najpiękniejszym pośród wszystkich

skarbów sztuki, jakie posiadał, ten rzeźbiony i pomalowany kawałek

lipowego drewna, wysokością ledwo dorównujący tomowi

encyklopedii, a teraz wydobyty spod gruzów zakrystii: wspaniale,

Page 96: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

intensywnie czerwone i złote malunki były nieco podrapane. Obszedł

powoli biurko i uważnie obejrzał figurę ze wszystkich stron: nie sposób było dopatrzyć się błędu, nigdzie śladu przesady ani fałszu

wykonania w naturalnym pięknie postaci, w rzucie płaszcza, w

geście ramion, w pochyleniu głowy; ponadto osobliwie pokorna

duma, z jaką pochylała plecy i trzymała głowę, niezwykle piękną

głowę, wyrażającą ową paradoksalną trójjednię, która teraz po raz

pierwszy nie wydała mu się paradoksalna. Spodobało mu się nawet

Dzieciątko na jej ręce, choć na ogół nie przepadał za wizerunkami

Dzieciątka Jezus, bo przeważnie były nieudane, zbyt słodkie lub

zbyt trywialne – podobnie jak zbyt słodkie lub zbyt trywialne, kiczowate bądź gapiowate wydawały mu się żywe dzieci.

Podszedł bliżej i przyjrzał się uważniej nie większemu od

wskazującego palca Dzieciątku na ręce Matki Bożej. Pomimo

wszystko zmuszony był przezwyciężyć lekkie uczucie wstrętu: w

głębi duszy ganił artystów, którzy tak niewielkim figurom sadzali na

ręce proporcjonalnie mniejsze dzieci – przypominały mu one zawsze

embriony.

Zagryzł wargi, raptownie przysunął fotel w pobliże i usiadł:

poczuł, że zbladł, że nagle przerwany został ciąg szczęśliwych i

pogodnych, nieledwie religijnych rozmyślań, ponownie wypełniło go

owo odmienne uczucie: mieszanina nudy i obrzydzenia. Nadal patrzył na małą figurkę, ale już jej nie widział...

Drgnął, kiedy rozległo się pukanie, szybko usunął niewielką

rzeźbę ze stołu i ukrył ją na górnej półce biblioteki, za rzędem

wielkich tomów, które całkowicie ją zasłoniły...

– Proszę wejść – zawołał.

Gdy tylko ujrzał odbitki korektorskie w rękach sekretarza,

uczucie nudy spotęgowało się; nieskończenie dyskretna

determinacja zmieszana z nieskończenie łagodnym zgorzknieniem.

Page 97: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Odbitki korektorskie, panie doktorze – powiedział młody

człowiek – do pierwszego numeru „Baranka Bożego”. Właśnie nadeszły.

Młody mężczyzna patrzył na niego wyczekująco, blady szczupły

facet, prezentujący się zarazem intelektualnie i dewocyjnie,

mieszanina, którą Fischer zwykle cenił; dziś jednak wydała się ona

Fischerowi odpychająca.

– Dziękuję – powiedział i przyjął arkusze – w porządku.

Po osobliwie wygiętych plecach i przekrzywionym karku

poznał, że młody człowiek poczuł się urażony.

Cóż, pomyślał po wyjściu sekretarza, ten pierwszy numer „Baranka Bożego” jest nie lada osiągnięciem: brak papieru,

trudności z licencją, rozpaczliwe poszukiwanie autorów oraz czynnej

drukarni w mieście, które wydało się zamarłe – wszystko to

przezwyciężono w sześć tygodni z gorliwą pomocą młodego człowieka – a na ten czas przypadła przecież zwariowana data kapitulacji,

która spowodowała nowe nieoczekiwane trudności polityczne. Mimo

wszystko udało się doprowadzić do ukazania się pierwszego numeru

„Baranka Bożego”.

Znudzony przeglądał arkusze, spływały kolejno z jego rąk.

Rutyna, o wszystko, co trzeba, zadba sekretarz, przeczyta korektę,

pokieruje łamem; odłożył odbitki na bok, zatrzymując jedynie kartę

tytułową: mieściła przeraźliwie kiczowatą winietę Baranka Bożego,

która już od pięćdziesięciu lat zdobiła czołówkę pisma: można je

było spotkać we wszystkich bibliotekach i na półkach z książkami u rodzin katolickich: rozpychało się w teczkach, leżało zakurzone na

szczytach szaf oraz w pakamerach, miliony egzemplarzy zdobionych

winietą: prawdziwie paskudna grafika: krótko ostrzyżony, ze

zmęczonym wyrazem pyska oraz pobożnie opuszczonym ogonkiem

baranek, na którego szyi opierał się proporczyk z krzyżem.

Page 98: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Jego Eminencja kardynał prosi, aby zechciał pan przyjąć tę

niewielką figurkę w charakterze prezentu, gdyż pomimo wszystkich trudności udało się panu sprawić, że „Baranek Boży” – ten tego –

stanął na nogach – powiedział kanonik – oczekujemy, że ta pierwsza

po wojnie próba publicystyki zaowocuje wielkim sukcesem...

Fischer odłożył na bok również kartę tytułową i dopiero w tej

chwili uświadomił sobie, że otrzymał ten drobny, drogocenny

prezent za to, iż udało mu się zebrać pod winietą baranka kilka

nijakich artykułów i skierować je do druku. Jednak ironia faktu nie

bawiła go. Był zmęczony, nuda i rozpacz zdawały się jeszcze mocniej

stapiać, leniwy strumień nieskończoności, którego gorycz nie

wystarczyła, aby uczynić go ponętnym...

Zadźwięczał telefon. Podniósł słuchawkę.

– Tu szpital Wincentek – usłyszał.

– Tak – zawołał nagle poruszony – czy coś się stało?

– Wszystko w porządku – powiedział nieznajomy głos. – Pańska córka ma się dobrze. O wiele lepiej. Pan doktor Weiner przeprowa-

dził transfuzję, która w pełni się udała. Do wieczora będziemy

wiedzieć, czy poprawa jest trwała.

– Dziękuję, siostro – wykrzyknął Fischer – dziękuję. Pozwolę

sobie wpaść dziś wieczorem. Proszę pozdrowić córkę.

– Oczywiście. Wyznaczył pan premię dla dawczyni krwi, czy

mogę ją skierować do pana?

– Naturalnie – zawołał – będę oczywiście rad przekazać jej skromny wyraz mego uznania. Czy coś jeszcze?

– Nie. Zatem do wieczora.

Krótka radość przeminęła już w chwili, kiedy odkładał

słuchawkę i usłyszał ciche metaliczne stuknięcie widełek. Znowu

Page 99: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

czuł się jakby w wielkiej wodzie, w której stoi zanurzony po szyję i

której letnia, nie kończąca się powierzchnia sięga mu ust: nuda, obrzydzenie i gdzieś jeszcze odrobina rozkoszy...

Podczas wojny były chwile, kiedy życie wydawało się niemal

piękne; było przynajmniej niebezpieczne i zagrożone, codziennie

zagrożone, zagrożeniem tym piękniejszym, im bardziej było otoczone

niezawodnymi zabezpieczeniami: solidnym bunkrem, pieniędzmi,

zapasami oraz przekonaniem, że politycznie zawsze okaże się on

poprawny, bez względu na ład, jaki nastanie – oczywiście był

członkiem partii, odbył nawet niejedną konferencję z nazistami – na

swój sposób wydawali mu się równymi chłopami – a jednocześnie

przechowywał obszerne tajne pismo arcybiskupa, poświadczające, że wstąpił do partii na jego polecenie, nieledwie pod naciskiem, aby

wypełnić zadanie religijne...

Odkąd wojny już nie było, wszystko toczyło się tak gładko, że

aż nieprzyjemnie: zarabianie pieniędzy stało się tak proste, że za

każdym razem, kiedy wyjmował z sejfu pakiety, przeliczał je i

ponownie chował pod kluczem, ogarniał go wstręt i drwina. Byłoby

śmieszne zdać się na podlegające kontroli konto bankowe: pół

mansardy zastawionej dziełami sztuki, które odstawił, bo nie

przypadły mu do gustu, dało mu więcej pieniędzy niż wcześniejsza

sprzedaż dwóch folwarków...

Dawniej, pomyślał, zapalił cygaro i raz jeszcze przebierał palcami wśród odbitek drukarskich „Baranka Bożego”, nawet na nie

nie patrząc... Dawniej wiele rzeczy sprawiało mu radość: czytanie

Goethego, zapisywanie własnych refleksji po lekturze, cyzelowanie,

potem oglądanie ich w druku: albo też tworzenie czasopisma religij-

nego, obserwowanie jego wzrostu, nawet jeśli następnie zmuszony

był oddawać je gotowe w ręce zmęczonych i niesprawnych instancji

kościelnych. Dziś nic już go nie interesowało...

Page 100: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Obracał w palcach cygaro i oddawał się wspomnieniom, patrzył

na nie jak na fotografie z cudzego i nudnego żywota; emanowały nie kończącą się pustką: skrzynia pełna obrazków, które nic go nie

obchodziły, a które zmuszony był oglądać: zdawał się tworzyć

łańcuch nieskończenie wielu nudnych popołudni, wypełnionych

ociężałością nasyconego nad miarę żołądka i grą na fortepianie

skazanego na wieczną przeciętność dziecka.

Jedynie żona, ilekroć ją wspominał, wzbudzała nienawiść, jątrzącą nienawiść, która rozgrzewała na chwilę, tylko na krótką

chwilę, bo i dla niej żywił współczucie, dla tej piękności o profilu

włoskiej księżnej...

Nuda, wstręt i odrobina rozkoszy: nuda, opór i delikatne

łaskotanie, które wywoływał w nim pakiet banknotów – o czymkolwiek pomyślał, zawsze nuda była głównym składnikiem

mieszaniny, wszędzie zajmowała najwięcej miejsca, podczas gdy

dodatki: rozkosz, przesyt, wstręt, współczucie wydawały się

mikroskopijne, przytłoczone jej ołowianym ciężarem...

Przez moment pomyślał o Madonnie, ale jednocześnie wyłonił

się „embrion”, słowo, które płoszyło wszystkie inne i utrzymało się

na placu: obrzydliwe, nie wzbudzające nudy ani przesytu, tylko

strach; zawsze czuł odrazę do litery I, która zdawała się nadawać

literze O jakieś nieprzyzwoite znaczenie: było to tajemne słowo,

przejęte z obcego języka i użyte dla wyrażenia całego zespołu równie tajemniczych, co wstrętnych pojęć, stenogram grozy, który

nachodzić go będzie zawsze i prześladować, ilekroć pomyśli o

Madonnie, o jakiejkolwiek albo o tej jednej: Madonna będzie na

zawsze zespolona z embrionem, piękne słowo z obrzydliwym, a jedno

wywołuje drugie niczym własne lustrzane odbicie...

Przypomniał sobie, że powinien przygotować tysiąc pięćset marek, i wstał. Otworzył sejf, odsunął ciężkie drzwi i zanurzył ręce w

banknotach: dziesięć pięćdziesiątek, dwadzieścia pięć dwudziestek i

pięćdziesiąt dziesiątek...

Page 101: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Powrócił do biurka, wsunął pieniądze do szuflady, a kiedy ją

zamykał, zauważył, że pieniądze śmierdzą, całkiem inaczej niż w przysłowiu: śmierdziały nawet mocno, zawsze czuł ten odór, kiedy

otwierał sejf: słodkawy słaby odór, słodkawy i brudny, bezosobowy i

bardzo ustosunkowany, słaby, a przecież zdumiewająco przenikliwy.

Kiedy otworzył drzwi, owionęła go mocna słodkawa smuga, słodkawe

paskudztwo, które skojarzyło się z pojęciem burdelu – ale

uświadomił sobie, że to był zapach krwi, bardzo rozcieńczony

subtelny zapach krwi...

Odczuł nieznaczną ulgę, kiedy wspominał Elżbietę: jej imię,

przypomnienie osoby wzbudziło osobliwą tkliwość, choć nie wiedział

i nie potrafiłby wyjaśnić dlaczego, niemniej uczucie pozostało: poczuł nieco ironiczną satysfakcję, mimo iż był zły na nią, ponieważ

jego ostatnią tajemnicę odkryła równie beztrosko i bez wysiłku jak

wszystkie inne...

Niemniej sam fakt, że regułę czasu postawiła na głowie, wydał

mu się oryginalny: zamiast lokować pieniądze w realiach, zamieniła

realia na pieniądze i rozdarowywała je: sprzedawała dobra rodzinne,

inkasowała pieniądze z kamienic czynszowych, wyjmowała z kont,

puszczała na czarny rynek meble i obrazy i poświęciła się

nowomodnemu humanitarnemu sportowi, polegającemu na rozdzie-

laniu talonów na chleb.

Ta histeryczna maniera wydała mu się śmieszna, a jed-nocześnie imponowała mu jako gest suwerenny, mający zresztą

znamię prawdziwej oryginalności: była uparta, i w głębi duszy

radowała ją perspektywa walki, jaką wypowiedziała jemu i staremu.

Powiedziała: zawieszenie broni.

Będzie niebezpiecznie, jeżeli uda jej się odszukać żołnierza,

który przyniósł testament Willy'ego: wtedy możliwa okaże się

ekshumacja ciała, stwierdzenie tożsamości, i w tej samej chwili,

Page 102: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

kiedy śmierć będzie urzędowo stwierdzona, testament nabierze mocy

prawnej, chyba że uda się wykazać, iż pieczęć służbowa lub nazwisko oficera zostały sfałszowane...

Zastukał wiecznym piórem w abażur, by przywołać sekretarza,

a kiedy uniżony blady młodzieniec zjawił się w drzwiach, zagadnął

go przyjaźnie: – Niech pan wybaczy, panie Windeck, byłem zatopiony

w myślach: oczywiście cieszę się, że pierwszy numer Baranka

Bożego, nasze wspólne dzieło, jest gotowy i proszę nie myśleć, że nie

doceniam pańskiego wkładu. Czy zapali pan cygaro?

Sekretarz uśmiechnął się uszczęśliwiony, wyjął z podsuniętej

kasetki cygaro i wyszeptał: – Dziękuję, panie doktorze...

– Proszę wziąć jeszcze jedno...

Wziął jeszcze jedno.

– A na marginesie: wkrótce pojawi się tu pewna kobieta, która

oddała krew mojej córce – proszę dać jej pieniądze na podstawie

zaświadczenia ze szpitala – tysiąc pięćset marek...

– Tak jest – powiedział sekretarz.

Nie widział już, że szef odłożył cygaro i podparł głowę rękoma...

Page 103: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XIII

Wysoka szara boczna ściana kościoła była pomiędzy dwoma

wspornikami rozdarta, wszerz i w górę, a w otworze niczym w

olbrzymiej bramie widoczne było światło dnia, jasne choć przytłumione: kamienne bryły zalegały dół jak po wysadzeniu skały.

Wokół piętrzył się gruz, u wejścia zauważył jednak ślady

porządkowania, przeszedł po gładkich białych płytach pomiędzy

spiętrzonymi ruinami i pchnął drewniane drzwi, prowadzące do

wnętrza: zląkł się, gdyż byle jak zbite wrota były jedynie oparte o

mur, pod wpływem pchnięcia przewróciły się na niego i z trudem

udało mu się pochwycić je i ponownie przystawić. Wewnątrz

panowała cisza, ptaki latały w kościele, słyszał ich świergot.

Docierało doń też kwilenie piskląt, a spojrzenie padło natychmiast na wykrzywiony świecznik, wciąż zakotwiczony w sklepieniu:

łańcuch kołysał się, skrzypiąc cicho; zobaczył dwa tłuste wróble

huśtające się na metalowej obręczy. Kiedy ruszył przed siebie,

odleciały. Gruz był odsunięty jedynie w niewielkim promieniu koło

drzwi; idąc w głąb nawy zmuszony był wspiąć się na zwały kamieni,

a kiedy dotarł do środkowej, mógł się rozejrzeć: jaskrawe światło

padające z wielkiej wyrwy w murze rozjaśniało ruiny: wszyscy święci

na górnej galerii poprzewracali się, ich cokoły stały puste, czasem

tylko jakieś nędzne resztki były jeszcze przylepione do muru: tu dwie nogi do kolan, ówdzie samotny kikut ręki mocniej

przytwierdzony do sklepienia, szerokie pęknięcie muru zaś rysowało

się wyraźnie i mrocznie niczym widmo schodów wiodących z góry na

sam dół. A w górze, na sklepieniu, widniało niebo niczym ostro

znaczony fragment szarości; Hans dostrzegł tam drugie głębokie

pęknięcie, biegnące aż do wielkiej wyrwy w bocznej ścianie nawy,

stopniowo zwężające się, wypełnione jasnym światłem, potem znów

rozszerzające się, mógł bez trudu zobaczyć, jak mur stopniowo staje

Page 104: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

się coraz grubszy, licząc od góry; na dole przy posadzce ciężki szary

mur osiągał szerokość drzwi. Zatrzymał tu spojrzenie: ołtarz był zasypany, podmuch wiatru przewrócił stalle kanoników, ich szerokie

brunatne oparcia pochyliły się jakby do drwiącej adoracji. Również

dolna galeria świętych na cokołach była niekompletna: poszarpane

torsy, potłuczony kamień, obrzydliwy w swym kalectwie i boleśnie

wykrzywiony, jakby żywy: zwrócił uwagę na tę diaboliczną brzydotę:

niektórzy święci uśmiechali się jak kaleki, brakowało im ucha albo

podbródka bądź też twarze ich zniekształcały dziwne rysy od

pęknięć, inni byli bez głów, kamienny ułomek szyi wystawał

upiornie nad korpusem. Źle wyglądały również te postacie, którym brakowało rąk, zdawały się krwawić jęcząc bezgłośnie, a barokowa

figura z gipsu była dziwnie rozdwojona, niemal zgnieciona jak jajko:

blada gipsowa twarz świętego pozostała nietknięta, szczupła twarz

jezuity, natomiast piersi i brzuch były potłuczone, gips odpadł, leżał

u stóp figury w postaci barwnych płatków, a z mrocznych

wnętrzności brzucha wyzierała słoma wzmocniona utwardzonym

gipsem.

Wspinał się dalej, minął komunijne balaski i dotarł do lewego

sklepienia: freski były nietknięte; światło padało na nie bez

przeszkód. Cudownie blade a zarazem jaśniejące kolory starego malowidła przedstawiały pokłon Trzech Króli. Pomimo zmatowienia

obraz jaśniał, choć w niektórych miejscach rysunek był jedynie

słabo zaznaczony, i dawał mu pocieszenie, gdyż pozostał nietknięty:

ocalał również boczny ołtarz, wydał się nawet uprzątnięty: mensa

błyszczała, a przed kamiennym tabernakulum stała wiązanka

kwiatów, a kiedy Hans odwrócił się, by popatrzeć na boczną nawę,

ujrzał ciemne konfesjonały: nieznacznie wychylone do przodu,

toporne, chwiejące się pudła pokryte pyłem i odpadami tynku, w

głębi zaś na końcu niskiej kolumnady dostrzegł światełko, którego przedtem nie zauważył: poszedł tam. Świeca płonęła przed

wizerunkiem Matki Bożej, obok wisiał ten sam wielki drewniany

Page 105: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

krucyfiks, który dawniej zawieszony był u stropu przed

żyrandolem...

Zgarnął z ławki brud i odłamki kamieni, usiadł. Kiedy ostatni raz był w kościele, trwała jeszcze wojna; wydało mu się, że było to

bardzo dawno, choć od tamtej chwili upłynął zaledwie miesiąc.

Świeca migotała niespokojnie przed świętym obrazem, którego

drewniane podłoże nieco się wybrzuszyło pod wpływem wilgoci, a

przez twarz Marii Panny biegały białawe paski – jedynie kwiaty były

świeże i piękne, cudownie duże goździki z gęstymi główkami

osadzonymi w jędrnych koszyczkach...

Usiłował się modlić, ale w tej samej chwili drgnął: usłyszał

śpiew, pod sobą, dochodzący spod ziemi. Chwila grozy była krótka,

gdyż przypomniał sobie kryptę, która najwyraźniej nie była uszkodzona; wsłuchał się w śpiew: głosy dźwięczały cienko, jakby

przefiltrowane, anielskie, śpiewało zapewne niewiele osób, niewiele i

bez akompaniamentu, a kiedy rozpoznał tekst pieśni, a także

melodię, uświadomił sobie, że jest maj, że wciąż jeszcze jest maj,

miesiąc, w którym skończyła się wojna...

Poznał po głosach, że śpiewają ochoczo: po pierwszej zwrotce nastąpiła druga, potem trzecia i poczuł się zawiedziony, kiedy śpiew

nagle ustał; zapadła cisza, a ta cisza zwaliła się na niego, zaciążyła

mu; najchętniej słuchałby śpiewu dłużej.

Bał się, wyszczerzone pęknięcia muru wydawały mu się

niespodziewanie groźne, pomyślał, że mogą się rozstąpić, że spadnie sklepienie i pogrzebie go razem z pokaleczonymi figurami; w jednej

chwili oblał się potem: sklepienia zadawały się rzeczywiście opadać –

wstał, przeżegnał się nerwowo i pobiegł do drzwi, a dalej ścieżką z

fliz aż pod ciężką żelazną kratownicę ogrodzenia...

Usłyszał, jak po przeciwnej stronie prezbiterium chodzą ludzie:

śmiali się i rozmawiali ze sobą, po chwili zobaczył ich: niewielką

grupę szarych postaci, która wnet się rozproszyła, tak iż pozostała

już tylko czarna sylwetka kapłana...

Page 106: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Hans usiadł na kamiennym cokole metalowego ogrodzenia i

czekał. Wiedział, że plebania znajduje się za jego plecami, i przekonał się przed chwilą, że jest zamieszkana. Mimo iż prawie nie

czuł już głodu, który objawiał się tylko niepokojem, postanowił, że

zwróci się do księdza z prośbą o cokolwiek, o chleb albo kartofle, lub

papierosa. Widział, jak zbliża się postać, która z dołu wydawała się

wielka, czarna sutanna łopotała wokół nóg, buty duże i wygięte,

nędzne i brzydkie...

Ksiądz wystraszył się, kiedy nagle wyrosła przed nim postać;

jego wychudzona a jednocześnie opuchnięta twarz drgnęła nerwowo,

zacisnął ręce na grubym śpiewniku...

– Proszę mi wybaczyć – powiedział Hans – czy mógłby mi ksiądz

dać coś do zjedzenia?

Jego spojrzenie przemknęło się obok skośnych ramion księdza i jego z gruba ciosanych uszu na plac przed kościołem: kwitły tam

stare drzewa, których pnie były w połowie zawalone gruzem...

– Naturalnie – zabrzmiała odpowiedź księdza. Głos miał

zachrypnięty i słaby; Hans mógł mu się teraz dokładnie przyjrzeć:

chłopska twarz, pociągła, lecz krzepka, gruby nos i zdumiewająco

łagodne oczy.

– Naturalnie – powtórzył ksiądz – poczeka pan tu?

– Tak – Hans usiadł ponownie: był zdumiony. Wypowiedział prośbę, ponieważ wyobraził sobie, że kapłan powinien choćby

spróbować mu pomóc, lecz zdziwił się, że oto znalazł się ktoś, kto

natychmiast chce dać mu coś do zjedzenia...

Spoglądał na kapłana, gdy ten przekraczał ulicę, kiedy z ganku

skinął na niego...

Perspektywa otrzymania posiłku na nowo wzbudziła uczucie głodu; podeszło do gardła: owo dziwne natrętne ziejące Nic, które

sprawiało, że policzki kurczyły się gwałtownie; ów obłok powietrzny,

Page 107: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

owo prowokacyjne beknięcie, które pozostawiało przykry posmak w

ustach, a jednocześnie wypełniało poczuciem beznadziejności: jedzenie, pomyślał, jest nieubłaganą koniecznością, która będzie

mnie dręczyć przez całe życie; trzydzieści, czterdzieści lat będzie

zmuszony codziennie jeść, co najmniej raz dziennie, czekały go więc

tysiące posiłków, o które jakoś wypadnie zadbać; beznadziejny

łańcuch konieczności, który napełnił go strachem. Tego dnia włóczył

się daremnie już dziewięć godzin pośród ruin miasta i nie otrzymał

nic, nawet tego, co mu zostało obiecane. To straszliwa walka, którą

zmuszony będzie stoczyć jeszcze wiele tysięcy razy i to nie dla siebie

tylko; pierwszy raz pomyślał o Reginie, ujrzał wyraźnie jej obraz, nie-ubłaganie piękny i zniewalający: jej blond włosy i bladą twarz,

nieznacznie skrzywioną rysem drwiny, kiedy zjawiała się w mrocznej

framudze drzwi, aby zapytać: Czy chcesz trochę chleba – czy chcesz

papierosa? Zatęsknił do niej, nagle i gwałtownie, boleśnie, pomyślał,

że pocałowałby ją...

Uśmiech na twarzy kapłana wydał mu się nieziemski, prawie tak samo nierzeczywisty jak jasny i czysty śpiew, dochodzący z

podziemi. Poczuł, że coś pociąga go za ramiona, że został porwany,

ogarnęła go słabość i lekko się zatoczył, kiedy poszedł śladem idącej

przodem postaci. Okrążyli wybrzuszenie prezbiterium, półkole, które wydało mu się nieskończenie szerokie, zeszli w dół po schodach;

odczuł chłód grubych murów i drgnął wystraszony, gdy kapłan

położył mu na ręce swoje palce, zmoczone wodą święconą...

– Czy jest pan katolikiem? – zapytał ksiądz, kiedy się

przeżegnał.

– Tak – odpowiedział – ochrzczono mnie w tym kościele.

– Niemożliwe.

Zatrzymali się przy wejściu.

– Ależ tak, naprawdę.

– Mój Boże, wobec tego jest pan...

Page 108: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Tak – powiedział westchnąwszy – zanim poszedłem na wojnę,

była to moja parafia. – Przelotnie dotknął myślą odległych niedziel, które spędzał u boku matki w półmroku tego pogodnego

romańskiego wnętrza...

– A teraz? – zapytał ksiądz.

– Teraz mieszkam dalej, na przedmieściu...

– Chodźmy.

Śladem księdza Hans wstąpił pod mroczne sklepienie, gdzie

stały ściśnięte ławki: wpadał tu jedynie nikły odblask dziennego

światła, a w przodzie migotało przed tabernakulum maleńkie

czerwone światełko wiecznej lampki. Kapłan zachęcił gestem, aby

szedł za nim do zakrystii; przed ołtarzem pochylił jedynie głowę, był

zbyt zmęczony, aby ugiąć kolano. Tam było jaśniej, świeciła

żarówka, a uśmiech na zmęczonym chłopskim obliczu księdza nie

różnił się od grymasu bólu...

– Sprawia mi pan radość – powiedział kapłan.

Wskazał na ciemnobrunatną ławę przed niską garderobą, w której zasłona nie była zaciągnięta: dostrzegł barwne komeżki

ministrantów i długie koronkowe szaty księży, wszystkie wydawały

się nieco zakurzone.

– Tak, tak – powtórzył gorliwie ksiądz, a jego umęczona twarz

wykrzywiła się entuzjazmem – właśnie tak: sprawia mi pan radość.

Rozsunął drzwi i zgarnął na bok kilka zwojów zakurzonych

rysunków: – Dziś nikt jeszcze nie zwrócił się do mnie, a pozostały

dwie paczuszki z porannych darów – zaraz sprawdzimy.

Jego czarne rękawy wirowały tuż przed twarzą Hansa, odłożyły

na stół paczuszki w brązowym opakowaniu, kapłan powiedział: –

Proszę je wziąć, tak jak są, i pamiętać, że to nie jest ode mnie i nie

mnie musi pan dziękować...

– A komu?

Page 109: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Niech pan podziękuje Bogu – nieznanym ludziom – jemu –

który – twarz mu się lekko zarumieniła zakłopotaniem – żywemu Kościołowi, tak chyba wolno powiedzieć – oczy zwęziły mu się z

przejęcia – może grzesznikom, może świętym – nie wiem, biedakom,

a może nawet bogaczom...

Hans chwycił paczki ze stołu i usiłował zdjąć sznurek, lecz jego

palce okazały się bezsilne, czuł, że sparaliżowała go niespodziewana

słabość.

– Nie mogę – powiedział – proszę, niech ksiądz to zrobi.

Szeroka ręka księdza pociągnęła kokardkę, starannie zdjęła sznurek i odsłoniła zawartość: na stół potoczyło się małe

zmarszczone jabłko, gruba pajda chleba, bardzo gruba, niemal tak

pękata, jak mszał, który leżał obok, jeden zawinięty w bibułkę

papieros i para starannie wypranych i pocerowanych wojskowych skarpet z jaskrawobiałym szlaczkiem...

– Proszę – powiedział ksiądz – no proszę.

Hans starał się uchwycić palcami chleb, ale nie udało się:

kromka wydała się nieopisanie gruba; skórka, brązowa i okrągła

otaczała miąższ niczym wały fortecę, i nie miało sensu chwytanie jej,

jego dłonie były zbyt małe. Papieros spoczywał na gładkiej płycie

stołu niczym olbrzymia biała rura z kartonu, jak papieros

reklamowy, który spadł z jakiegoś wysokiego dachu, zbyt wielki, a

jego ręce leżały na stole maleńkie i brudne, bardzo oddalone,

również głos, który usłyszał, biegł z daleka. Głos zapytał: – Napije się

pan?

Poczuł, że coś spłynęło mu do wnętrza, coś delikatnego i chłodnego, a jednak rodzącego ciepło, cudowny napój, którego smak

wydał mu się znajomy, a tylko jego nazwy zapomniał; czuł własny

język, dotykający wilgotnych warg, i znowu wypił, znowu spłynął mu

do wnętrza cudowny, łagodny i chłodny płyn i wtedy zrozumiał: to

przecież wino... Wino.

Page 110: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Produkty na stole przybrały ponownie swój rzeczywisty kształt,

gruba jak mszał kromka chleba, jabłko, papieros, para skarpet. Jego dłonie odzyskały sprawność i życie, a przed sobą dostrzegł

bardzo blisko skupioną twarz kapłana szarą i zmęczoną, z

czerwonymi obrzmieniami pod oczami; zauważył kielich, sięgnął po

niego i pił.

Wino, pomyślał i nagle wystraszony odstawił kielich, postawił

go na stole i popatrzył księdzu w oczy.

A ten powiedział z uśmiechem: – Proszę się nie obawiać, to wino – tylko wino – czy nalać panu jeszcze trochę – ?

– Jeśli ksiądz tak uważa.

– Dlaczego nie. To wino.

Wypił duży łyk i patrzył, jak ksiądz otwiera drugą paczuszkę:

rozłożył kwadratową chustę na głowę, z której wypadł banknot. Jego

wzrok był znowu tak jasny, że rozpoznał pięćdziesiątkę oraz żółte

paski na chustce...

– Czy ma ksiądz dość wina – mam na myśli wino mszalne...

– Tak, tak – odparł ksiądz – niech się pan nie martwi – starczy na lata. Odłożył dary na stół – Przecież potrzebujemy tylko kilka

kropel, a udało się uratować cały zapas – prócz tego będzie też nowe

wino. Czy ma pan żonę? – zapytał ksiądz z uśmiechem, rozłożył chu-

stkę i przybliżył delikatną barwną tkaninę do twarzy...

Hans milczał chwilę, po czym powiedział – Tak.

Nastało krótkie milczenie, w tym czasie ksiądz ponownie złożył

chustkę. Hans odstawił kielich na stół. Spoglądał na księdza i nagle

odczuł gwałtowną, palącą potrzebę znalezienia się w domu, przy

Reginie.

– Chcę już iść – powiedział – proszę mi wybaczyć... Wziął

paczkę ze stołu i rzekł: – Wobec tego ... ja... mam nadzieję, że się

jeszcze zobaczymy...

Page 111: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Ja też mam nadzieję – proszę mi przedstawić swoją żonę.

Niech pan zaczeka...

Udał się w kąt zakrystii, wyjął ceremonialnie klucz z kieszeni spodni i otworzył wielką zakurzoną szafę. Wrócił z połyskującą

czerwonawą butelką, podsunął ją Hansowi i powiedział: – Ode mnie

nic pan jeszcze nie dostał – proszę wziąć to.

– Czy to naprawdę własność księdza?

Kapłan zaśmiał się: – Niezupełnie, można by powiedzieć,

uratowałem ją z piwnicy płonącego domu, a właściciel darował mi ją

później, sądzę, że mam prawo nią rozporządzać. Do widzenia...

Hans odczekał chwilę przy drzwiach, patrząc, jak ksiądz zamyka rozsuwane szafy.

– Proszę nie czekać – zawołał – muszę tu jeszcze pozostać...

Hans wyszedł. Skłonił się nieznacznie przed ołtarzem, a kiedy

starał się przyspieszyć kroku, ciężka i chłodna butelka obijała się o

jego udo.

Page 112: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XIV

Wreszcie Hans usłyszał, że wróciła; jej chód był ciężki,

przystanęła na chwilę w korytarzu; zapewne zdejmowała płaszcz i w

ciemności powiesiła go na wieszaku. Potem kroki zbliżyły się do jego drzwi, on zaś poczuł, że jego serce bije mocno i miarowo; zatrzymała

się u jego drzwi; najchętniej popatrzyłby na jej twarz i czekał na

chwilę, kiedy przestąpi próg i rozejrzy się szukając go, jednak kroki

oddaliły się i zrozumiał, że poszła do kuchni...

Powinien był wstać natychmiast, kiedy wróciła, lecz nie mógł.

Paraliżowała go radość. Leżał więc i tylko czuł bicie serca...

Krótko potem wróciła do przedpokoju i rąbała drewienka. Wyobrażał ją sobie bardzo plastycznie: jak stawia byle jak przycięte

klocki na podłodze, jak na oślep wali w nie w ciemności, nie

przepoławiając drewna, a tylko odcinając maleńkie drzazgi. Byle w

ciemności nie przytrzymywała klocka ręką, pomyślał, byle nie trafiła w palec. Siekiera była tępa, znał ją, a jednak mogłaby odciąć palec

albo mocno skaleczyć. Posłyszał, jak zaczęła z cicha kląć. Często

uderzała obok, waląc ciężką siekierą w podłogę, co powodowało

lekkie drżenie ścian. Potem uznała widać, że ma dość drzazg, bo

rzuciła siekierę w kąt i wróciła do kuchni...

A później nastała cisza, było już prawie ciemno, cienie w pokoju zbłękitniały, rozeszły się jak ciemny dym po kątach, Hans

nic już prawie nie widział poza otoczeniem łóżka, wszystko brudne,

uszkodzone ściany, a teraz zauważył, że i w suficie była wielka

dziura.

Wstał, cicho podszedł do drzwi i ostrożnie je otworzył. Z kuchni sączyło się światło. Stary niebieski płaszcz, który zawiesiła na

szybie, przepuszczał w dziurawych miejscach żółte plamy światła,

Page 113: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

promienie oświetlały brud korytarza: gdzieś w głębi zalśniło ostrze

siekiery, dostrzegł też ciemne klocki drewna z żółtymi paskami nacięć. Podszedł powoli i zobaczył ją, zrozumiał też, że nigdy jej

takiej nie widział. Leżała na sofie, nogi uniosła wysoko, owinęła je

wielką czerwoną chustą i czytała. Widział ją od tyłu, długie lśniące

wilgocią włosy wydawały mu się ciemniejsze i rudawe, wylewały się

poza oparcie sofy, obok niej stała lampa, w piecu płonął ogień: na

stole leżała paczka papierosów, stał słoik marmolady, był też

napoczęty chleb, a obok nóż z czarnym, obluźnionym uchwytem...

Hans nagle pojął, że będzie na nią patrzeć przez całe życie.

Ogarnął go jakby zawrót głowy, wyobraził ją sobie jako starą kobietę,

wciąż jeszcze szczupłą, siwowłosą, z tą samą okrągłą, nieco drwiącą twarzą. Ta wiedza poruszyła go głęboko i boleśnie, wyczuł coś

nieubłaganego, jakby ktoś polał zimną wodą ukryte miejsce w jego

wnętrzu, jak to czynią dentyści z nawierconymi zębami: było to

zarazem okropne i sprawiało ulgę. Hans miał poczucie, że widział ją

taką już wiele lat temu i że będzie ja widział za dwadzieścia lat,

zawsze – wstał z łóżka, uczynił coś nieodwołalnego, coś, czego nie

można będzie cofnąć: przyjął wyzwanie życia, ono zaś skoncentro-

wało się tu dla niego: krótka chwila w nieskończoności, wypełniona

bólem i szczęściem...

Regina paliła papierosa w lufce, którą najwyraźniej trzymała w zębach; od czasu do czasu przechylała się w bok i ruchem jastrzębia

potrząsała głową, aby strącić popiół. Widział jej ostry, a jednocześnie

bardzo delikatny profil i nagle znowu zapragnął ją pocałować. A

jednak tkwił w miejscu: wiedział dobrze, czym byłoby wejście do

kuchni: byłby zmuszony żyć, przyjąć na barki bezgraniczny ciężar

dni, którego nie sposób opłacić kilkoma pocałunkami; byłby

zmuszony wstąpić na płaszczyznę codzienności, na trybunę

czarnego rynku, pracy lub kradzieży, podczas gdy wyobrażał sobie,

że przedrzemie pod trybuną, w cieniu i daleko od kopaniny graczy...

Page 114: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Wiedział, że jest jeszcze pora, by zniknąć, by zejść cicho po

schodach i wtopić się w noc. Może Regina nie byłaby nawet bardzo zasmucona, z pewnością nie oczekiwała, że powróci...

Nie wiedział, że sam do siebie się uśmiecha. Wydało mu się, że

widzi ją pierwszy raz: wciąż miał na sobie jej płaszcz, nosił go, gdyż

nie miał kurtki. Pachniał nią. Było bardzo cicho, przewracała kartki

powoli, potem odłożyła lufkę i wtedy zobaczył, że chyba postawiła na

brzuchu filiżankę. Ogień w piecu rozpalił się na dobre, słyszał, jak

huczy, również nad nimi w górnych partiach ruiny szalał wiatr:

zmiatał spod uszkodzonego dachu i ze zniszczonych części domu

gruz i resztki tynku, które spadały z hałasem, dołączając do

pozostałych śmieci...

Odstawiła na krzesło filiżankę i czytała dalej. Czytała bardzo powoli, niecierpliwił się, a kiedy tak na nią patrzył, przypomniał

sobie, że był kiedyś księgarzem i że była wtedy inna kobieta, która

pracowała razem z nim. Chodził z nią czasem do kina lub

odprowadzał do domu, kiedy uczęszczali na kursy – wszystko to

działo się nieskończenie dawno, w innym życiu, nie potrafił pojąć, że

mógł kiedykolwiek traktować coś poważnie: kurs, zawód –

przypomniał sobie własną piekącą, pełną zahamowania nieśmiałość,

kiedy odprowadzał tę, która później została jego żoną: pragnął

czułości, a nie odważył się nawet zaofiarować jej ramienia – jesienne wieczory w oświetlonym mieście – czasem wędrowali ciemnymi

uliczkami, na jasno oświetlonym przystanku wsiadali do tramwaju i

rozmawiali cały czas o książkach, filmach, o wykładach, których

wysłuchali. Nie była ładna ani elegancka, była mała i niepozorna,

pomiędzy pniami drzew rozlewało się miękkie światło gazowych

latarni, żółtawe, rozproszone, płynne niemal jak ciecz, a wśród

świateł i drzew, owych szarych przyjaznych pni, wisiała mgła w

postaci wydłużonych gęstych oparów i rozprzestrzeniała się powoli,

tląc się niemal jak ukryty pożar – potem wracał wzdłuż rzeki do domu, bardzo powoli, bardzo blisko tego granitowego parapetu,

który wieńczył koronę wału, a obok niego była niewidoczna we mgle

Page 115: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

woda, szumiąca, bardzo spokojna i niezmienna; niedopałki rzucał

zawsze najdalej, jak mógł, w głąb mgły, gdzie z sykiem gasły w nicości...

Wciąż jeszcze nie poruszyła się, raz jeden podciągnęła chustę z

nóg nieco wyżej i umocowała ją, zapamiętał ten dziewczęcy,

niecierpliwy ruch jako coś nowego...

I nagle wszedł nie pukając, natychmiast zbliżył się do niej i

pocałował ją w usta. Poczuł jej delikatne, nieco wilgotne wargi i

zauważył, że nie zamknęła oczu: były ciemnoszare, mieniące się i

nieco skośne, a nagłe poderwanie lekko fioletowych powiek miało w

sobie coś z lalki. Patrzył na nią, przyciskając wargami jej usta, objął

za szyję i poczuł, jak jej włosy gładko spływają mu między palcami.

Patrzył na nią bardzo długo, a ona nie zamknęła oczu, później dopiero, kiedy upuściła książkę, a on pochylił się niżej, wtedy

dopiero przymknęła je, a on wystraszył się widząc na jej twarzy

wyraz delikatnego zachwytu...

Uwolnił ją i poczuł, że się zaczerwienił.

– Siądźże – powiedziała. Wyprostowała się, zsunęła chustę z

nóg, spuściła stopy na podłogę i już siedziała. Nie mógł pojąć

własnej radości obudzonej jej widokiem. Wziął z krzesła filiżankę,

odstawił ją na stół i usiadł.

– Ależ ty się śmiejesz, uśmiechasz się, czy coś się stało? –

zapytała.

Nie odpowiedział; za plecami poczuł błogosławione ciepło pieca.

– Mój Boże – rzekła, wstała, chwyciła słoik z marmoladą, chleb,

nóż, potem wszystko to odstawiła, a on po raz pierwszy zobaczył jej

dłonie, były małe i szczupłe, niemal dziecinne, właściwie były przeraźliwie drobne. Jej ręce drżały...

– Pewnie jesteś głodny?

– Tak – odparł i wstał, patrząc na nią: jej oczy zwilgotniały.

Page 116: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Wyjął papierosa z paczki, która leżała na stole, oderwał pasek

kolorowego papieru ze słoika z marmoladą i skręcił fidybusa. Przypatrywała mu się...

– Jak długo ciebie nie było? Według mnie bardzo długo, dłużej

niż cała wojna...

Zdmuchnął fidybusa, resztę nadpalonego papieru położył na

skraju stołu i stanął obok niej przy piecu...

– Zrobię kawę – powiedziała.

Skinął jedynie głową. W jej twarzy dostrzegł wyraz jakby

zakłopotania; nagle stali się sobie bardzo obcy. Opuściła powieki,

nerwowo podciągnęła zamek w zielonym pulowerze, poprawiła

pogniecioną spódnicę i przygładziła włosy. Woda zakipiała. Wsypała

łyżkę proszku do dzbanka i filiżanką bez ucha zaczęła przelewać

wrzątek z garnka do dzbanka...

Kiedy poczuł nosem zapach kawy, zrozumiał, że niemal mdli go

z głodu. Usiadł, zdusił papierosa i wsunął niedopałek do kieszeni płaszcza...

Przelała resztę wody, położyła blaszane wieczko od marmolady

na dzbanku i usiadła obok niego. Zaczęła smarować chleb

marmoladą, powoli i systematycznie, a on widział, że jej ręce drżą.

Ułożyła kromki na małym żółtawym kafelku, zajrzała do dzbanka i

nalała mu...

– Ty też się napij – powiedział cicho.

– Jak?

– A ze mną. Uśmiechnęła się, kiedy podał jej własną filiżankę, nalała...

Już po pierwszym kęsie poczuł gwałtowny zawrót głowy:

wydało mu się, że kawałek chleba z marmoladą wpadł do ukrytego

punktu ciężkości jego ciała i wytrącił je z równowagi. Zawroty były

gwałtowne, świat wirował wokół niego, mimo iż zamknął oczy; było

Page 117: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

to jak nagłe, dość przyjemne huśtanie, sam sobie wydał się jakby

wahadłem, poruszającym się tam i z powrotem w ciemnym, głuchym pomieszczeniu.

Potem otworzył oczy, upił łyk kawy, ugryzł chleb, a im więcej

jadł i pił, tym wyraźniej słabły gwałtowne wychyły wahadła...

Sięgnął po następną pajdę chleba z marmoladą i zdał sobie

sprawę, że czuje się lepiej. Kawa była wspaniała. Sięgnął do górnej

kieszonki po resztę papierosa i powiedział: – Podaj mi, proszę, ogień.

– Wzięła fidybusa z krawędzi stołu...

– Na co się zdecydowałeś – zapytała – co zamierzasz robić?

– Jeszcze o tym nie myślałem, ale coś będę robić. I nawet się cieszę.

– Doprawdy?

– Serio – powiedział – cieszę się, że będę mógł coś robić; później

o tym porozmawiamy. A to... – wyjął z kieszeni chustkę i rozłożył ją

przed nią – to chciałbym ci podarować...

– Jaka piękna! – wykrzyknęła, wzięła ją do rąk, rozpostarła

palce i trzymała w nich chustkę, niczym welon. – Piękna – powtórzyła – bardzo piękna, jakże się cieszę,..

– Mam również wino – powiedział – całą butelkę, trochę chleba

i jabłko.

– Jabłko – powiedziała – to naprawdę rzadkość, o tej porze

nawet na czarnym rynku nie ma jabłek...

Zgniótł papierosa i wstał. – Chodź – rzekł – chodź ze mną,

pójdziesz?

– Tak – odparła. Czekając, przystanął przy stole i patrzył, jak

sięga na szafę po świecznik, jak wsuwa papierosy do kieszeni i

chowa zapałki; jej twarz była bardzo poważna, niemal płakała.

Dostrzegł to i podszedł do niej. – Jeżeli nie chcesz – powiedział –

Page 118: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

jeżeli nie chcesz iść ze mną – nie będę się gniewał; bardzo cię

kocham.

– Nie – rzekła – chętnie pójdę z tobą... tylko jest mi smutno...

– Dlaczego?

– Nie wiem – odparła. Otworzył drzwi, zgasił stojącą lampę i popychał kobietę łagodnie przed sobą, trzymając ją za ramiona. W

ciemnym przedpokoju przyciskał ją mocniej, aż otworzył drzwi do

swego pokoju i zapalił światło.

– Wejdź – powiedział.

Uwolnił jej ramiona i zachęcił skinieniem głowy. Weszła bardzo

powoli. Zamknął za nią drzwi.

Usiadła na łóżku, a on przysunął stół tak, by mogła oprzeć się

na nim. – Czy masz kieliszki? – zapytał...

– Tak, w szafie – wskazała palcem kąt pokoju, w którym pomimo światła panowała ciemność. – W którymś kartonie – jest

tam również korkociąg.

Szperał po omacku w cuchnącej kurzem szafie, aż natknął się

na brzęczący szkłem karton.

– Podejdź – powiedziała. Wzięła od niego kieliszki i wytarła je

starannie szalem: kiedy otwierał butelkę, spostrzegł, że błyszczą w świetle lampy. Nalał do pełna i usiadł przy niej.

– Przysuń się – rzekł cicho – jesteś teraz moją żoną; chcesz nią

być?

– Tak – powiedziała poważnie – chcę.

– Nie opuszczę cię, póki żyję.

– I ja zostanę z tobą; cieszę się.

Uśmiechnęli się do siebie i wypili.

Page 119: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Dobre wino – powiedziała – bardzo łagodne i smaczne.

– To wino mszalne – wyjaśnił – dostałem je w prezencie.

– Mszalne – powtórzyła; spostrzegł, że drgnęła wystraszona;

odsunęła kieliszek i spojrzała na niego.

– Nie bój się – powiedział i na chwilę położył rękę na jej ramieniu – to wino, tylko wino. Wierzysz w to?

– Tak, tak – powiedziała – wierzę. A ty nie?

– Owszem... też się bałem, ale teraz już nie.

– Czasem – odezwała się cicho – marzyłam, aby w to nie

wierzyć, ale nie mogłam tego zmienić: wierzę. Chciałabym tylko móc

pić to wino, nawet gdy jest ono nie tylko winem. Jest mi bardzo

smutno.

– Mnie również – powiedział – też jest mi smutno. Będzie nam

bardzo często smutno.

Sięgnęła po kieliszek i piła razem z nim.

– Naprawdę się boję – powiedziała.

Leżeli długo nie śpiąc, palili, podczas gdy po domu tłukł się wiatr, obluzowywał i strącał kawałki gruzu, z górnych pięter spychał

z hałasem płaty tynku, które rozpadały się na dole i zalegały jak

żwir. Widział jedynie zarys jej postaci w ciepłym czerwonym obłoku,

kiedy rozżarzały się papierosy: delikatną linię jej piersi pod koszulą i nieruchomy profil. Kiedy patrzył na jej mocno zaciśnięte wąskie

wargi, na tę małą ciemną dolinkę na jej twarzy, ogarniała go

bezgraniczna czułość. Umocowali koce po bokach i tulili się do

siebie, wspaniała była świadomość, że jest ciepło i że spędzą w

cieple całą noc; okiennice łomotały, wiatr świstał w dziurawych

szybach, a górą, w resztkach wiązania dachu rozlegało się wycie,

gdzieś dalej zaś coś obijało się gwałtownie i stale o mur, coś

Page 120: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

metalowego; usłyszał obok cichy głos: – To rynna na dachu, od

dawna jest zepsuta. – Milczała krótką chwilę, ujęła go za rękę i ciągnęła:

– Kiedy jeszcze nie było wojny, już tutaj mieszkałam i zawsze

wracając do domu widziałam, że zwisa ten kawałek rynny i

myślałam: z pewnością wnet to zreperują; ale nie zreperowali aż do

wybuchu wojny; klamra obluzowała się i groziło, że w każdej chwili

rynna spadnie. Zawsze, kiedy wiał wiatr, słyszałam ją, a spałam w

tym pokoju. Na murze widoczne były wyraźne ślady wody, która po

każdym deszczu biła ukosem w tynk, biała ścieżka obwiedziona

ciemnoszarą obwódką omijała tamto okno i płynęła w dół, a w lewo i

w prawo od niej duże koliste plamy z białym środkiem, otoczone szarymi ciemniejącymi kręgami... Później byłam daleko stąd,

pracowałam w Turyngii i w Berlinie, a kiedy wojna się skończyła,

powróciłam, rynna zaś wciąż jeszcze zwisała: pół domu się zawaliło –

a byłam daleko stąd, bardzo daleko, i widziałam wiele cierpienia,

śmierci, krwi, przeżyłam strach – i cały ten czas zwisała tutaj

uszkodzona rynna, plując strumieniem deszczu w pustkę, bo nie

było już muru. Dachówki odfrunęły, drzewa poprzewracały się, tynk

skruszył, a ten kawałek cynkowej blachy wciąż wisi na jednej

klamrze, sześć lat.

Jej głos przycichł, stał się niemal śpiewny, ściskała jego dłoń, a on czuł, że jest szczęśliwa...

– Wiele deszczów spadło w ciągu tych sześciu lat, wielu

umierających zmarło, zniszczono katedry, a rynna wciąż wisiała i

słyszałam, jak tłukła się w nocy, kiedy wiał wiatr. Czy wierzysz mi,

że się cieszyłam?

– Tak – powiedział...

Wiatr uspokoił się nagle, nastała cisza, zrobiło się zimno.

Podciągnęli koce, wsunęli pod nie również ręce. Nic już nie można

było rozpoznać w ciemności, Hans nie widział nawet jej profilu,

mimo iż leżała tak blisko, że czuł jej oddech: ciepłe tchnienia

Page 121: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

owiewały go spokojnie i regularnie, sądził, że już zasnęła, aż w

pewnej chwili zabrakło mu jej oddechu i spłoszony poszukał jej dłoni. Wtedy poczuł, jak zdejmuje rękę z piersi, a może wyciąga ją

spod głowy, jak chwyta jego dłoń i przytrzymuje ją. Z uczuciem

szczęścia, jakiego nigdy nie doznał, zrozumiał, że jej ręka jest ciepła

i że nigdy nie zmarznie, gdy będzie spał przy niej. Przytulił się

mocniej, przywarł tak ściśle, że musieli wyjąć ręce, gdyż nie było już

dla nich miejsca między nimi. Już nie czuł jej oddechu i pomyślał,

że wystawiła nos ku górze i wpatruje się w sufit, i po raz pierwszy

zadał sobie pytanie: o czym też rozmyśla. Miał nadzieję, że jest

szczęśliwa; kocha ją i wie, że ona go kocha, ale nie znał żadnej jej myśli; kochał ją, ale o jej myślach nie wiedział nic i nigdy się o nich

nie dowie, nigdy nie pozna nawet ułamka tych nieprzeliczonych

myśli, które rodzą się w jej mózgu podczas długich godzin dnia i

nocy. Poczuł się bardzo sam i miał wrażenie, że ona nie jest taka

samotna...

I wtedy spostrzegł, że Regina płacze. Nic nie słyszał, jedynie z poruszeń łóżka wnioskował, że wolną lewą ręką ociera twarz, choć i

to nie było jasne, wiedział jednak, że płacze. Usiadł na łóżku, w tej

samej chwili owiał go chłód, który napływał spod drzwi, pochylił się

nad nią nisko, znowu usłyszał i poczuł jej oddech, który owionął jego twarz jak strumień i łagodnie ją obmył. A kiedy jego nos

dotknął jej lodowatego policzka, nic jeszcze nie wiedział; otaczała ich

głęboka ciemność; nagle na jego wargę spadła jej łza. Zawsze

słyszał, że łzy są słone, słone jak pot, a bywało przecież, że pot

spływał mu strumieniem po policzkach do ust, a teraz wiedział już,

że łzy są słone, są słone i ciepłe jak pot.

– Połóż się – szepnęła – przeziębisz się, jest silny przeciąg...

Trwał pochylony nad nią; chciał ją zobaczyć, ale nic nie widział

aż do chwili, kiedy nagle uniosła powieki: wtedy dostrzegł łagodny

blask jej oczu i migocące łzy. Położył się powoli i znowu poszukał jej

ręki, którą wypuścił podnosząc się. Leżała bez słów, a on wiedział, że

Page 122: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

wciąż jeszcze płacze, jej lewe ramię przesuwało się czasem

ukradkiem w kierunku twarzy. Wtedy nagle odwrócił się do niej i skierował cały swój oddech na jej twarz, wyobrażając sobie, że się

uśmiechnęła. Dmuchnął ponownie.

– Jak miło – rzekła – jak ciepło. – Odpowiedziała dmuchnięciem

w jego twarz, bardzo mocnym, i rzeczywiście było to ciepłe i bardzo

miłe. Jakiś czas dmuchali tak na siebie, na swoje twarze...

Potem pocałował ją w ciemności, wyczuł jednak delikatny,

niemal niezauważalny opór i ponownie wrócił do dawnej pozycji.

– Myślę, że naprawdę cię kocham – powiedział.

– O, tak – odrzekła – naprawdę cię kocham...

W tej samej chwili zmuszony był ziewnąć, narosło to w nim jak skurcz, nieopisane zmęczenie. Zaśmiała się i objęła go ramieniem za

szyję, a jemu wydało się, że i ona ziewnęła, musnął pocałunkiem jej

policzek i wydało mu się przy tym, że nigdy dotąd jej nie całował, że

jest zupełnie obcą kobietą...

Objął ją ramieniem, przytulił mocno do siebie i zasnął, z twarzą przyciśniętą do jej twarzy, a we śnie wymieniali się ciepłymi

oddechami jak pieszczotami...

Page 123: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XV

Kiedy Regina odsunęła szafę, ze ściany spadł tynk, wielki płat,

którego pęknięcia błyskawicznie rozszerzyły się; opadł ciężko po

bokach szafy, rozsypał się błyskawicznie na podłodze, wapnisty paskudny gruz, a ona usłyszała, jak się spiętrzył za plecami szafy,

wystawiając na widok nagi mur. Kiedy jednym pchnięciem

przesunęła szafę w bok, nagromadzony tynk uwolnił się i wypełzł

spod czterech nóg; brud, zapylony wapnisty brud; podniósł się

obłok, który osiadł na wszystkich sprzętach w pokoju: subtelny

obrzydliwy puder; wyczuła jak skrzypi pod stopami: wszędzie, gdzie

stanęła leżał suchy wapienny proch, wciskając się w szerokie szpary

podłogi...

Czuła, że zbiera jej się na płacz, że nieznane dotkliwe szczątki

desperacji podchodzą do gardła falą bólu, który chciał się wyzwolić, ona jednak zdusiła go w sobie i z rozedrganą twarzą na nowo

zabrała się do pracy. Otworzyła okno, zmiotła tynk, gnając przed

sobą obłok pyłu, i po raz drugi sięgnęła po ścierkę do kurzu. W głębi

duszy przeklinała nagły impuls, który skłonił ją do robienia

porządków. Skąd taka potrzeba? Nie miała pojęcia. Pragnienie ładu i

schludności było całkiem nowe, a ona wiedziała, że sensu w nim nie

ma. Przedtem wszystko wydawało się czyste: teraz, gdy na mokro

przetarła podłogę, natychmiast wystąpiły plamy i paskudne kręgi:

prastary wdeptany tynk, którego wcześniej po prostu się nie zauważało; cały jej trud zaowocował jedynie upiornym objawieniem

się obrzydliwych plam, które zdawały się nie do zwalczenia. Również

meble teraz, kiedy starła je po raz drugi, nagle wydały się brzydsze

niż przed pierwszym sprzątaniem: odbite miejsca i odpryski dopiero

teraz stały się naprawdę widoczne; paskudne rupiecie, które nawet

nie są warte czyszczenia; uszkodzone łóżko, stół z obluzowanym

blatem dający się przesuwać jedynie bardzo ostrożnie, gdyż nogi

Page 124: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

groziły odpadnięciem, i te dwie szafy; wysokie brunatne pudła

poplamione wapnem, przesiąknięte deszczem, a na szczytach obsiane wapiennym gruzem, który sypał się ciurkiem z

uszkodzonego sufitu...

Otworzyło się morze nieporządku, który budził rozpacz, a

walka z nim nie miała sensu. Tapeta była poszarpana, tynk

wszędzie popękany, w niektórych miejscach jego płaty trzymały się

jedynie dzięki klejowi, który pierwotnie przytwierdzał tapetę do

ściany, a teraz podtrzymywał samą ścianę.

Kiedy ostrożnie odsunęła drugą szafę, usłyszała jedynie drobny

szmer, na podłogę stoczyły się nieduże kawałki tynku zebrane za

szafą, kilka garści śmieci...

Dźwigała do budy wiadro za wiadrem, ale wystarczyło przetrzeć

dwa metry kwadratowe, a już woda stawała się mleczna i gęstniała od rozpuszczonego wapna, gipsu i piasku, i za każdym razem, kiedy

na dworze opróżniała w gruzach wiadro, pozostawał na dnie uparty

osad, z trudem dający się wypłukać. Za każdym razem też,

wróciwszy do pokoju ze świeżą wodą, przystawała przerażona;

miejsca, które przetarła, wyschły już i jaśniały bielą, wyzywająco i

paskudnie, podczas gdy podłoga czekająca jeszcze na przetarcie

miała barwę ciemną i równomierną.

Sypało się także z listew podłogowych, był to szczególnie

drobny gruz i wystarczyła odrobina, aby zabielić całe wiadro wody i

uczynić ją niezdatną do zmywania...

Jakaś chyba przekora skłaniała ją do kontynuowania walki, do dźwigania wiadra za wiadrem, bo w gruncie rzeczy wiedziała, że nie

ma to sensu: plamy pojawiały się wciąż od nowa i wciąż spadały

nowe odłamki gruzu: jaką masę wapna i gipsu, cementu i piasku

przerobiono w tym mieszkaniu zrozumiała dopiero, kiedy przechwy-

ciła kolejną porcję tynku i wyniosła wiadro suchego gruzu, który

wypadł zza łóżka, odsłaniając na ścianie niedużą wysepkę nagiego

muru. Pomacała tam ręką i stwierdziła, że tynk odstaje luźno od

Page 125: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

ściany: pomiędzy tynkiem i murem rozwarła się chłodna ciemna

szpara, w którą mogła wsunąć rękę, a kiedy ostrożnie popukała w tynk, odgłos był dudniący i tajemniczy. Sufit też był nierówny,

miejscami wybrzuszył się pod ciężarem tynku, potworzył pęknięcia i

szpary, całą geografię subtelnych rozgałęzień, które pewnego dnia

puszczą i spadną nowe masy pyłu; nowe masy wapna pod wpływem

wody obudzone zostaną na podłodze do życia, biała nieusuwalna

plama, wciąż się odradzająca jak chroniczna wysypka...

Potem leżała na łóżku i paliła, twarzą do ściany, aby nie

patrzeć na bezsens wielogodzinnej udręki, udręki, która będzie

powracać, która będzie wieczna. Budzik na komodzie wskazywał

godzinę piątą: pracowała siedem godzin, przydźwigała niezliczone wiadra wody, wiedziona owym impulsem, który odczuła w sobie jako

coś nowego i okropnego; podłoga natomiast demonstrowała w

diabelskiej dowolności wszelkie odcienie od jaskrawej bieli do

najciemniejszej szarości: plamisty pomnik jej trudu.

Ubranie lepiło się do ciała, zdawało się przyklejone do niej jak

cienka guma, która nie pozostawia przestrzeni do oddychania,

wąchała samą siebie: kwaśny zapach potu i woń brudnej wody do

zmywania; paląca potrzeba dobrego mydła i czystej bielizny

wywoływała łzy w oczach. Zdusiła papierosa i przełknęła powoli

odrobinę chleba, odrywając starannie jeden po drugim okruchy z dużej pajdy i wsuwając je do ust...

Na dworze padał deszcz, w pokoju zaległa szarówka i złagodziła

drażniący obraz bezsensownego sprzątania, a kiedy zjadła chleb, na

nowo zapaliła papierosa i położyła się na łóżku, zaciągając się i

marząc w szumie deszczu. Nie potrafiła powstrzymać łez, toczących

się po twarzy, płynęły z niej falami, bez przerwy, gorące, szybko

stygnące...

Kiedy się ocknęła, drgnęła wystraszona, podniosła się i

stwierdziła, że już szósta. Wydało jej się, że ślady wody na podłodze

pociemniały, i choć czystość nie rzucała się w oczy, to jednak

Page 126: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

zdawała się zapanować pewna gładkość i regularność. A tak tęskniła

do schludności; to pragnienie popchnęło ją do sprzątania, ale ono pozbawione było sensu, brud jakby mnożył się, zdawał się nie bać

porządku, traktował go jak wyzwanie i zdwajał się, potrajał: kiedy na

dworze nagle przebiło się słońce, ogarnęła ją groza: szafy były

chmurzaste, wyglądały jak zasmarowane, a podłoga ukazywała w

pełnej gamie swą diabelską wzorzystość...

Wstała zmęczona, postawiła wodę na kuchni, dołożyła drewna, a kiedy woda się grzała, policzyła swoje skarby: pół butelki wina, pół

chleba, odrobina marmolady, grudka margaryny, filiżanka kawy w

proszku, którą starannie przewiązała pergaminem, tytoń i bibułki do

papierosów oraz pieniądze, pieniądze w szufladzie, niewielka kupka brudnych banknotów: prawie tysiąc dwieście marek oraz

pięćdziesiątka, którą dał jej Hans; pomyślała, że jest bogata, i to

było pocieszające...

Długo trzymała mydło pod nosem, wcierała je na sucho w

twarz i policzki, aby z bliska poczuć zapach, aromat cienkiej

wymydlonej kostki, przenikniętej odrobiną olejku migdałowego...

Usłyszała, że Hans stawia w korytarzu za drzwiami jakiś ciężar na podłodze, chyba worek, który zdawał się mieścić coś ciężkiego i

twardego, a kiedy wszedł, zrozumiała, że na zewnątrz znowu pada

deszcz, jego twarz była mokra a czarny pył węglowy zmieszał się z

deszczem, czarniawe pasemka spływały po jego bladej, zmęczonej twarzy; mogło się wydawać, że płacze czarnymi łzami. Zauważyła to

przez skąpą firankę piany, która zawisła na brwiach i rzęsach i

zmuszała ją do mrugania, wstydziła się swych obnażonych piersi i

podciągnęła mokrą ręką koszulę, która się obsunęła. Pocałował ją z

uśmiechem w kark, przez chwilę widzieli siebie w lustrze, jego

ciemną głowę złożoną na jej ramieniu tuż przy jasnej twarzy...

Jedli w łóżku. Obok dzbanka z kawą piętrzył się na krześle

niewielki stos powleczonych czerwonym smarowidłem kromek.

Page 127: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Powietrze było łagodne i słodkie, na dworze padał deszcz, a odgłos

ciągłej ulewy był jak czarodziejska bajka. Na suficie znowu pojawiły się ciemne kręgi, jak zawsze kiedy padało, nasycające się powoli

kręgi, które będą rosły tak długo, aż kałuża na zrujnowanym piętrze

nad nimi zostanie wyssana do sucha; dyskretny i zwinny tryb

objawiania się wilgoci niczym na bibule miał w sobie coś

uspokajającego; kręgi na suficie były jak oczy, które zdawały się

patrzeć na nich, w środku, w samym jądrze ciemne, niemal czarne,

ze zwisającą kroplą, która potem spadała – a na brzegach stopniowo

rozjaśniająca się szarość; kręgi niczym znaki, niczym świecące

sygnały ostrzegawcze utrzymywały się kilka dni, a potem znikały, pozostawiając jedynie ciemne obramowania; czasem odlepiał się

później od sufitu płat tynku, wapno spadało z plaśnięciem i

rozpryskiwało się na podłodze, na górze zaś odsłaniała się plecionka

z listew, mroczna luka, która wypełniała się powoli pajęczyną, a w

innych miejscach, gdzie tynk już odpadł, po prostu przeciekało.

Przesunęli łóżko, stało teraz pośrodku pokoju i to położenie

umocniło wrażenie pływającej niepewności...

Leżeli obok siebie, nie dotykając się. Już sam fakt, że się

obmyli, napełniał ich szczęściem; czasem, kiedy podawał jej chleb,

dotykał jej twarzy lub ramienia, ona zaś uśmiechała się do niego.

– Dodam jeszcze – powiedział – że twoje zaświadczenie o zwolnieniu z obozu zdało już najtrudniejszy egzamin.

– Naprawdę?

– Dano mi na jego podstawie świadectwo rejestracji – zaśmiał

się – mimo iż chyba jestem pierwszy, którego zwolniono z niewoli.

Oni pierwszych oczekiwali dopiero w połowie czerwca. Myślę, że

zmienimy datę, najlepiej zaraz, i poczekamy do połowy czerwca. W

każdym razie kartki dostałem.

– To dobrze – powiedziała – do kiedy?

– Do końca czerwca, a kto wie, co się do tego czasu wydarzy...

Page 128: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Słusznie – odrzekła – do tego czasu upłynie prawie miesiąc –

a skąd masz brykiety?

Zaśmiał się ponownie. – To bardzo proste. Wystarczy skoczyć na pociąg i zrzucić, a pociągi czasem nawet się zatrzymują i niemal

nie są strzeżone. Dobrze to sobie obejrzałem, całe popołudnie. Ktoś

dał mi nawet dokładny rozkład przejazdów – sięgnął do kieszeni

płaszcza i wyjął kartkę – z rana o piątej, potem koło jedenastej, a po

południu krótko po czwartej i o szóstej; kursują bardzo regularnie.

Dobrze byłoby mieć jakiś wózek. Tylko o piątej nie należy chodzić,

bo jeszcze jest godzina policyjna. Chcesz kawy?

– Tak – powiedziała.

Sięgnęła po filiżankę stojącą na krześle po jej stronie łóżka i

trzymała ją, gdy nalewał.

– Jasne – rzekł – nie wiadomo, co się wydarzy do końca

czerwca, a nawet do połowy. Mamy pieniądze i kartki, chleb i tytoń, a ja przywlokę co dzień sto brykietów, to wystarczy. Słyszałem, że za

pięćdziesiąt brykietów można dostać chleb, a za dziesięć jednego

papierosa.

– Chyba tak – potwierdziła. – Chleb kosztuje trzydzieści, a

papieros sześć, ale w lecie cena węgla spada...

– A pójdzie w górę, kiedy termometr opadnie, ale wtedy i chleb

będzie drożał – zimą głód jest dotkliwszy.

– Nie myślmy jeszcze o zimie.

– Jasne – powiedział – na Boga, nie myślmy jeszcze o zimie.

– Jestem bardzo szczęśliwa – odezwała się z namysłem.

– Ja również – przyznał – i nie wiem, czy kiedykolwiek byłem równie szczęśliwy.

Page 129: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Milczeli chwilę, a szum deszczu nie ustawał, w mokrym

zmierzchu za oknami stały ociekające wodą drzewa, a z każdą kroplą spadającą z sufitu rozlegało się dźwięczne plaśnięcie...

– Chcesz zapalić? – zapytał, lecz nie odpowiedziała, a kiedy się

odwrócił, stwierdził, że zasnęła; uśmiechała się przez sen, a on

przysunął się bliżej, aż jej ciepła twarz znalazła się na jego piersi.

Kocham ją, pomyślał, znam ją i jeszcze wiele o niej się dowiem, lecz

choćbym dowiedział się nie wiem ile, zawsze będzie tego zbyt mało,

tyle co nic.

Page 130: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XVI

Był bardzo zmęczony. Już dawno nie wstawał tak wcześnie.

Niemal spał stojąc. Było bardzo chłodno i nawet zastygłe, migocące

niemal niezauważalne światełka cienkich świec zdawały się marznąć. Sterczały żółte i sztywne, cienkie i mizerne na tle owej

niebieskawej ciemności za ołtarzem, o której nie wiedział, czy jest

wyblakłą zasłoną, czy też pomalowaną ścianą. Również świeczniki

były nędzne, tak samo płaskie jak nieco pochylone tabernakulum,

po którego bokach zostały postawione. Ludzie kucali bądź klęczeli w

milczeniu, niektórzy rozsiewali przykre wonie, jak to ludzie, którzy

są głodni i mieszkają w nie wietrzonych pomieszczeniach: cuchną

kapustą i zimnym dymem z pieca. Karki, które miał przed sobą, były

wątłe, spod chustek kobiet wymykały się skręcone włosy i w tej pokornej zatęchłej ciszy dochodził go głos kapłana, mówiącego

spokojnie jednostajnym tonem, jak ktoś, kto ma wiele czasu: Corpus

Domini nostri Jesu Christi custodiat animam tuam in vitam,

aeternam. Amen.

Nigdy jeszcze nie spotkał księdza, który by wypowiedział to

zdanie w całości przy każdym poszczególnym opłatku. Większość

księży po prostu mruczała je i tak mrucząc przechodziła wzdłuż

szeregu, ten zaś zatrzymywał się przy każdym i do każdego, kto

przyjmował komunię, wygłaszał całą formułę. Komunia zdawała się

ciągnąć w nieskończoność. A gdzieś w głębi, za plecami, znajdowały się chyba nieszczelne drzwi, bo wiało. Pęknięcia muru i okna

zastawiono drewnianymi płytami, a płyty te spuchły od wilgoci,

zdeformowały się i rozpadły na poszczególne warstwy, spomiędzy

których wypełzła brudna maź: klej, który niegdyś miał je spajać...

W przodzie, gdzie znajdował się ołtarz, zamurowano bądź

zakryto wielką zasłoną gotycki łuk, pod którym przechodziło się do

Page 131: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

głównej nawy; wciąż jeszcze nie potrafił rozróżnić, czy to istotnie

mur, czy rodzaj kulis. Widoczne były jedynie pozłacane, łukowo zbiegające się przypory imitacji gotyckiego filaru, którego końcówki

zbiegały się dokładnie nad środkiem ołtarza.

Wszystko toczyło się bardzo powoli. Kapłan wciąż jeszcze

rozdawał komunię tym kilku ludziom, którzy podeszli do balasków,

a jego głos nad każdą z biednych siwych głów wciąż wygłaszał

uroczyście i w całości formułę Corpus Domini nostri..., towarzyszącą

uniesieniu i podaniu krążka hostii.

Ministrant postawił kołnierz komży i zdawał się rozcierać dla

rozgrzewki stawy pod szerokimi falbanami rękawów. Wyraźnie też

pociągał nosem w regularnych odstępach. Kapłan z uniesionymi

ramionami wypowiadał końcowe modlitwy, a odpowiedzi ministranta brzmiały jakby obojętnie i mrukliwie. Unosił niekiedy lekko głowę,

zdając się zezować na świece i potępiając tak jawne marnotrawienie

wosku. Wreszcie przyklęknął z mszałem w ręku, a kapłan powoli i

uroczyście uczynił nad nim znak krzyża...

Pomimo wszystko Hans odczuł coś jak ukojenie i radość.

Popatrzył jeszcze, jak chłopiec nerwowo zgasił świece, zanim poszedł

za księdzem do zakrystii. Na zewnątrz było już bardzo jasno, chyba

zbliżała się ósma. Przeciął ulicę i ponownie zadzwonił, ostry i głuchy

głos dzwonka rozległ się w głębi za żelazną kratą drzwi. Gospodyni,

niewiasta z szerokim czerwonym obliczem, otworzyła wewnętrzne okienko, popatrzyła na niego badawczo i zapytała: – Czy msza już

się skończyła?

Kiedy potwierdził, otworzyła bez dalszych wstępów drzwi i

zawołała, odwracając się i cofając do przedpokoju: – Niech pan

wejdzie.

Szedł za nią, a kiedy u końca sieni natknął się w ciemności na

drewnianą ścianę, niewiasta już znikła, on zaś pomyślał: Najpewniej

muszę poczekać...

Page 132: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Skądś, chyba zza załomu, którego nie mógł jednak dostrzec,

dochodził szczęk naczyń i nagle zidentyfikował odpychający słodko-brudnawy zapach, zalegający w sieni, który wgryzł się już w na pół

podarte, wilgotne jutowe obicia ścian: był to zapach rozgotowanych

buraków cukrowych: para napływała zza załomu, gdzie pewnie

znajdowała się kuchnia, i owiewała go ciepło i mile. Kobieta

przygotowywała najwyraźniej syrop buraczany, jak to czynili niemal

wszyscy; pracowała przy piecu, który nie ciągnął i był opalany

mokrym drewnem, bo wyczuwał ponadto dym i zapach sadzy;

wyśpiewywała przy tym głębokim głosem za załomem, dokąd

najwyraźniej nie był godny wejść, Rorate Coeli desuper i sama sobie odpowiadała jeszcze głębszym basowym dudnieniem: Et nubes

pluant justum. Wyglądało na to, że jej znajomość tekstu nie

wykraczała poza te dwie linijki, bo przeżuwała je bez końca i

wyburkiwała z siebie. Odczuł pokusę, aby w długich pauzach, jakie

czyniła najwyraźniej, aby coś poprawić w palenisku, otóż w tych

dużych pauzach czuł pokusę wplecenia łacińskich modlitw, które

teraz, po długim czasie, nagle mu się przypomniały; minęło chyba

dziesięć lat od czasu, kiedy wbijał im je do głów nauczyciel religii: Ne

irascaris Domine... ne... ultra me, owe rozwlekłe, na pół recytowane śpiewy, które ku końcowi wybuchały jasnością niczym miękkie pąki,

lecz ledwo wspomniał te przydługie modlitwy, już na nowo zabrzmiał

głos gospodyni: Rorate Coeli desuper...

Wreszcie od drzwi wpadło do sieni światło i Hans rozpoznał na

tle jasnej smugi długi, szczupły cień księdza, a jednocześnie

zauważył, że zatrzymał się on przed przepierzeniem, za którym

znajdowała się chyba skrzynia z kartoflami oraz wszelkie inne

rupiecie. Postać zbliżyła się, a kiedy usłyszał w ciemności oddech i

ujrzał bladą twarz, powiedział głośno: – Schnitzler.

– Ach, Schnitzler – zawołał ksiądz szybko i najwyraźniej

nerwowo. – To miło, że pan przyszedł. Bardzo się cieszę.

Page 133: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Ksiądz otworzył drzwi, spoza których przeniknęło blade światło,

popchnął go do środka i Hans stanął w obliczu szalonego bałaganu złożonego z łóżka, krzeseł, szaf na książki i ogromnego stołu

zawalonego książkami, gazetami, torbą pełną marchwi...

– Proszę mi wybaczyć nieład – powiedział kapłan nerwowo – ale

przyszło mi mieszkać w takiej ciasnocie.

Hans rozglądał się długo: pokój prezentował się rzeczywiście

fatalnie – niemniej łóżko było zaścielone, jedyny ślad sprzątania, na

które ta jaskinia zasługiwała. Podłoga, w miejscach, gdzie istniała,

też była czysta: chyba trzy metry kwadratowe drewnianego parkietu

z dużymi szparami pomiędzy deseczkami, w których świecił wilgocią

ciemny brud, znak, że sprzątaczka zmoczyła je wodą. Na półkach z

książkami stały rozmaite tomy do góry nogami. Podszedł bliżej, aby je odwrócić. W tej samej chwili wrócił ksiądz z gospodynią. Niósł na

tacy dzbanek z kawą, dwie filiżanki, kromki chleba na talerzu i

miseczkę syropu buraczanego. Gospodyni dźwigała naręcze drewna,

a w drugiej ręce niosła kłąb wełny drzewnej...

– Czy napije się pan ze mną kawy? – zapytał kapłan.

– Jest chłodno, nieprawdaż, zbyt chłodno jak na czerwiec. –

Zaśmiał się.

Hans był istotnie głodny, a w tym pokoju dodatkowo zziąbł. Powiedział: – Tak, chętnie. – Gospodyni wcisnęła wełnę drzewną w

czarny otwór piecyka za łóżkiem, dorzuciła drewienek i zgniotła

gazetę...

– Niech Katarzyna zostawi – rzekł ksiądz – dam sobie radę. –

Wyszła, a kiedy zamknęła za sobą drzwi, znowu dał się słyszeć jej śpiew, najwidoczniej ochoczy: Kora... – po czym chyba znikła za

załomem.

Kapłan podsunął zapałkę do zgniecionej gazety, ciem-

noniebieski płomień z trudem przebił się ku górze; dołem popłynął

dym, a spod fajerek wypłynęły drobne, jasnoszare obłoczki.

Page 134: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Proszę wybaczyć, że kazałem czekać – powiedział ksiądz – ale

proboszcz jest chory, musiałem odprawić również drugą mszę; wczoraj jeszcze o tym nie wiedziałem. Mam nadzieję, że nie

przeszkodziłem panu w czymś ważnym...

Stał teraz rozcierając dłonie nad piecykiem i z zaciekawieniem

przypatrywał się Hansowi, potem opuścił wzrok i mruknął: – Nie ma

pan pojęcia, jak można przemarznąć w kościele, mam wrażenie, że

nigdy już nie zdołam się rozgrzać. Co to będzie, kiedy nadejdzie

zima? – Był rzeczywiście blady, jego wielkie usta opuszczone były

bezwładnie. Pod smutnymi pięknymi oczami – one jedne były ładne

w jego postaci – rysowały się intensywne, ciemnoczerwone cienie.

Powieki były zaognione. Z piecyka dochodził trzask drewna, kapłan sięgnął pod łóżko, wyjął ze skrzyni dwa brykiety i wrzucił je ostroż-

nie z góry do paleniska. Złościło go najwidoczniej to, że Hans nic nie

mówi.

– Czy naprawdę w niczym panu nie przeszkodziłem? – zapytał

nerwowo.

Hans potrząsnął głową. – Nie – powiedział. – Prosił pan, abym

wpadł któregoś dnia, więc...

– Naturalnie – rzekł kapłan... – prosiłem pańską... pańską żonę, aby panu przekazała... chwileczkę – podszedł do stołu,

napełnił filiżanki i usiadł. – Proszę poczęstować się chlebem i

syropem...

– Jadłem już śniadanie, ale kawa dobrze mi zrobi. Jest gorąca.

– Może pan też cokolwiek zjeść, proszę.

– Dziękuję.

Ksiądz utworzył z noża i lewego wskazującego palca rodzaj

szczypiec, ujął kromkę chleba i skropił ją łyżeczką cienkiego syropu, który zdawał się jeszcze ciepły. Zaczął zajadać z wielkim smakiem –

Page 135: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

a odwracając się, spoglądał czasem na piecyk, by stwierdzić z

zadowoleniem, że cienka blacha rozżarzyła się...

Jadł powoli, jak ludzie, którzy pragną odsunąć straszliwą chwilę, kiedy nic już nie będzie do zjedzenia, a wiedzą, że będą

jeszcze głodni. Z drugiej strony wytłoki buraczane zdawały się

wywoływać ból zębów, ksiądz bowiem wykrzywiał czasem twarz, a

rezultatem starań, by zapanować nad bólem, był żałosny uśmiech;

ostatnią kromkę zjadł na sucho i popił gorącą kawą.

– Ale z pewnością zechce pan zapalić – powiedział, kiedy zgarnął już kciukiem ostatni okruch z talerza.

– Owszem – odparł Hans.

– Proszę mi podać torbę. – Leżała na półce z książkami

pomiędzy walizką a tekturowym pudłem, najwyraźniej z brudną

bielizną; znajdowały się w niej grubo pocięte czarnobrunatne pajdy

tytoniu. Hans podał księdzu torbę, a jednocześnie sięgnął po własną puszkę, w której znajdowało się jedynie kilka okruchów tytoniu oraz

żółty płaski zeszycik z bibułką do skręcania.

– Skręca pan?

– Tak – powiedział Hans. Ksiądz podsunął mu torbę, a sam

zaczął nabijać fajkę, po czym odchylił się na oparcie i rzekł

pokasłując: – Nie wiem, jak zacząć, proszę mi wybaczyć. Nie jest to

w zwyczaju, aby wzywać wiernych do siebie, myślę, że nie jest to

dobrze widziane – nasi przełożeni są bardzo czuli na najlżejszą

oznakę nawracania na siłę – zakasłał gwałtowniej i starł z ust

drobne białe kropelki śliny – jednak pozwoliłem sobie, gdyż znam

pańską żonę i uświadomiłem sobie podczas odwiedzin, że to pan był u mnie niedawno w krypcie... musieliśmy ją opuścić, jak pan widzi –

zawalił się szczyt głównej nawy, a na sklepieniu w krypcie pojawiły

się rysy.

– Zauważyłem je – powiedział Hans.

Page 136: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– A ten kościół jest bardzo brzydki – wzruszył ramionami,

widać było, że najchętniej porozmawiałby o czymś innym, nie o tym, co sobie zamierzył. – To pozostałość kaplicy szpitalnej – nie wiedział

pan, że znam pańską żonę?

– Nie...

– Pochowałem pańskie dziecko...

– Ono nie było moje...

.– Ach tak – chrząknął kapłan i nerwowo manipulował fajką,

która nie chciała ciągnąć. – Pochowałem je. Pańska żona jest bardzo

wierząca.

– Tak?

– To pan nie wiedział? – Wyjął z ust fajkę i popatrzył na Hansa

wyraźnie poruszony.

– Nie – odrzekł Hans – nie wiedziałem, że jest tak bardzo wierząca. Dotąd tylko jeden raz, i to krótko, rozmawialiśmy o

religii...

– I nie macie państwo ślubu... kościelnego?

– Ani cywilnego.

Ksiądz chrząknął ponownie i wsunął fajkę do ust, tytoń palił

się źle i wskutek ciągłego gwałtownego pykania nieco się zasapał.

Upłynęła chwila, zanim tytoń nareszcie rozżarzył się i pojawił się prawdziwy dymek.

– Bo widzi pan – powiedział – rozmawiałem już kilka razy z

pańską żoną, nawet przed pańskim przybyciem. Jest naprawdę

wierząca, nawet pobożna... naprawdę pan o tym nie wiedział?

Hans potrząsnął głową w milczeniu. Tytoń był mocny,

najwyraźniej własnego siewu, i byle jak wysuszony; poczuł lekki

zawrót głowy, a zmęczenie rozparło się w nim jak trucizna, która

działa powoli i zatyka wszystkie szczeliny świadomości. Wypił łyk

Page 137: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

kawy, zauważył, że ksiądz unosi rękę, aby ponownie mu nalać,

zajrzał machinalnie w głąb luźno zwisającego rękawa, zobaczył owłosione muskularne ramię i podwinięty rękaw w okolicy łokcia i

pomyślał: dlaczego nie opuszcza rękawa koszuli, skoro mu zimno.

Gorący napój ożywił go ponownie, usłyszał, że kapłan ciągnie swe

przemówienie, umknęło mu kilka zdań, w tej chwili zaś usłyszał: –

Sakramenty, nie pojmuję, jak można wierząc wyrzekać się

sakramentów. Czy może pan to jakoś uzasadnić? Najwyraźniej nie

czekał jednak na odpowiedź. – Przecież pan też jest wierzący,

prawda? – Ksiądz spoglądał na niego uważnie i powtórzył pytanie

głośniej, dobitniej: – Pan przecież wierzy? – Teraz pewnie oczekiwał odpowiedzi.

– Tak – odparł Hans bez wahania. A w rzeczywistości dopiero w

tej chwili uświadomił sobie, że w gruncie rzeczy nigdy nie przestał

wierzyć. Wszystkie te sprawy były dla niego oczywiste, choć wielkie

zmęczenie często sprawiało, iż wydawały mu się pozbawione

znaczenia.

– Bądź co bądź – uśmiechnął się ksiądz – to już jest coś. Uśmiechnął się szerzej, a na jego twarzy ponownie zajaśniał blask

wyniosłej głupoty, po czym ostatecznie odłożył fajkę. – Ma pan też

orędownika, tak skutecznego, że jego prośbom nie będzie pan

prawdopodobnie mógł odmówić.

Hans popatrzył na niego zaskoczony, nic nie rozumiejąc. Potrząsnął głową i wyjąkał powoli: – Pewnie matkę...

– Nie tylko pańską matkę – może również ojca... oraz

niejednego, o którym pan nic nie wie, za to jednego ma pan na

pewno, z całą pewnością. Powiadam panu, że do tych maleństw

można się modlić – sprawa jest jednoznaczna, poza wszelkimi

teologicznymi wątpliwościami, one są u Boga, pojmuje pan?

Hans potrząsnął głową.

Page 138: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Kapłan popatrzył na niego osłupiały, powiedział ze zgrozą,

zaciskając powieki:

– Dziecko – nie pojmuje pan?

Ach tak, pomyślał Hans, aluzje do dziecka. Były dni, kiedy wcale o nim nie myślał, a kiedy indziej towarzyszyło mu jak wielki

ból, niewypowiedzialna męka, dla której nie znajdował nazwy.

Popatrzył na księdza i powiedział: – Tak, owszem – ale to nie było

moje dziecko...

– Niemniej żyje pan z jego matką we wspólnocie, w

najściślejszej ludzkiej wspólnocie.

Że dziecko jest w niebie, było dla niego oczywiste. Nie wątpił, że sześciotygodniowe niemowlę trafia natychmiast do nieba. Szkoda

słów – wydało mu się jednak głupotą głosić, że tak mała istotka

może być jego orędownikiem.

Starannie umieścił niedopałek w puszce na tytoń i zapytał: –

Czy to z tego powodu prosił ksiądz, abym wpadł któregoś dnia?

Kapłan skinął głową. – Musi mi pan wybaczyć... bądź co bądź czuję się odpowiedzialny.

Hans podniósł się z westchnieniem i przystanął przy piecyku. –

Czy ma ksiądz kłopoty z opałem? – zapytał spokojnie.

– O, tak – odparł ksiądz i odwrócił się, by mogli siebie widzieć.

– Jest bardzo drogi...

– Wobec tego przyniosę trochę...

– Och, myśli pan...

– Nie musi ksiądz płacić, brykiety nic mnie nie kosztują.

– Otrzymuje je pan służbowo.

Hans zaśmiał się. Śmiał się długo, sprawiał wrażenie, jakby po

raz pierwszy od długiego czasu śmiał się serdecznie i swobodnie;

Page 139: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

śmiał się tak energicznie, że aż się zakrztusił i zaczął mocno kasłać.

Natychmiast jednak, ujrzawszy głupawe, uśmiechnięte spojrzenie kapłana, zaśmiał się ponownie...

– Proszę mi wybaczyć – powiedział... – ale określenie służbowo

jest naprawdę nie na miejscu.

– Nie rozumiem – kapłan wydał się nieco urażony – przecież to

możliwe.

– Właśnie – powiedział Hans i nagle ogarnął go smętek,

zatęsknił do Reginy, chciałby wyciągnąć się obok niej i słyszeć jej

głos. – Owszem – rzekł – mam z tym do czynienia zawodowo, kradnę

węgiel i z tego żyję...

– Ach tak – powiedział ksiądz i zaśmiał się krótko – to zapewne

niemały wysiłek?

– Nie taki straszny, to dosyć proste. Trzeba tylko znać miarę –

kiedy ma się w torbie trzydzieści sztuk, nikt nic człowiekowi nie

zrobi, ja jednak noszę trzy razy dziennie po trzydzieści sztuk, jest to regularne, codzienne zajęcie, mam wyposażenie jak kolejarz, torbę i

latarkę – a nawet rozkład jazdy. Zjawiam się na stanowisku z

punktualnością urzędnika. Moje umiarkowanie najwyraźniej

wywołuje u policjanta szacunek. Przyniosę księdzu trochę

brykietów...

– Chętnie zapłacę...

– Nie, nie, sprawi mi ksiądz przyjemność, jeżeli... – urwał i spojrzał niespokojnie na kapłana. Po raz pierwszy odczuł coś w

rodzaju sympatii, która chyba nie odnosiła się do tego człowieka.

Spojrzeli na siebie, a Hans poczuł, że twarz mu się zapadła, że

zmęczenie wyżarło ostatnie elastyczne włókna z jego skóry, miał poczucie, że jest owinięty w obwisłą, skóropodobną powłokę, nie

mającą z nim samym związku. Powiedział cicho: – Chciałbym się

wyspowiadać...

Page 140: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Kapłan zerwał się tak szybko i gwałtownie, że Hans drgnął. –

Prędko, prędko – zawołał – niech pan tu siada. Jego twarz wyrażała radość i obawę, a także odrobinę nieufności; ruszał się tak gorliwie i

nerwowo, jakby biegł do piecyka, by odstawić kipiące naczynie.

– Niech pan tu usiądzie – zawołał. Sam zerwał z wieszaka stułę,

odsunął filiżanki po kawie i wsparł się na łokciach, a sposób ukrycia

profilu za wysuniętą dłonią miał w sobie coś profesjonalnego, coś

zarazem wystudiowanego i nieświadomego; szepnął: – W imię Ojca i

Syna i Ducha Świętego.

Hans powtórzył te słowa zacinając się i dodał: – Amen.

– Nie wiem, kiedy spowiadałem się po raz ostatni.

– Może sobie pan jednak przypomni...

– Jaki mamy teraz rok?

– Tysiąc dziewięćset czterdziesty piąty – odparł ksiądz, wcale

nie zdziwiony.

– Cóż, wiem na pewno, że spowiadałem się w czterdziestym

trzecim w zimie, przed bitwą...

– Zatem rok, dwa lata temu.

– Tak – Hans zaciął się. Jego wzrok ześliznął się z ręki księdza,

która była nieco pobrudzona od brykietów, i wpił w talerz po chlebie, który był beznadziejnie pusty, w puste filiżanki z czarnym osadem

po kawie, w szarą serwetę na stole.

– Przeważnie się nudziłem – powiedział cicho. – Nie oddawałem

czci obcym bogom i nie oszukiwałem żony, póki żyła...

– Pan miał żonę?

– Tak... nudziłem się – powiedział Hans – bezgranicznie się

nudziłem... żadnych sakramentów... żadnej mszy... ostatni raz msza

przed rokiem. Tak – przed rokiem – zgrzeszyłem przeciwko szóstemu

przykazaniu, kilka razy – kradłem, często kradłem na wojnie – a

Page 141: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

teraz te brykiety... no i żyję z Reginą... ale ona jest moją żoną –

dodał nieco pewniej.

Zerknął spomiędzy palców, które nieco rozchylił, gdyż zmęczyły się od kurczowego zaciskania, i spostrzegł, że kapłan uśmiecha się,

nie wiedząc, że jest obserwowany.

– A modlitwy? – zapytał ksiądz.

– Nie wiem...

– Proszę sobie przypomnieć.

– Dawno się nie modliłem... ostatnio w lazarecie, chyba dwa

lata temu... no i te brykiety...

– Hm – mruknął ksiądz – a ile ich pan bierze? Więcej niż tylko

dla siebie?

– Tak, wymieniam je na chleb i papierosy...

– A darowuje je pan czasem?

– Tak.

– To dobrze... nie wolno się panu na nich wzbogacić... a żyć

przecież trzeba, prawda?

– Tak. – Hans milczał.

– Czy to wszystko? – zapytał cicho ksiądz.

– Tak.

Ksiądz chrząknął. – Nuda nie przychodzi od Boga – powiedział. – Proszę o tym zawsze pamiętać. Być może bywa pożyteczna, tak jak

zło może w tajemniczy sposób służyć dobru, musi służyć, rozumie

pan. Niemniej nuda nie jest czymś, co przychodzi bezpośrednio od

Boga. Proszę to przemyśleć. I proszę się modlić, kiedy ogarnia pana nuda, i nawet jeżeli początkowo wyda się to panu jeszcze

nudniejsze, niech się pan modli i modli. Słyszy pan? Pewnego dnia

poskutkuje. Wciąż się modlić – i pobierzcie się. Przyjmijcie

Page 142: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

sakramenty, są one naszym pokarmem na ziemi. I proszę pamiętać,

że nie jest pan też bez zasług. Bo to pycha uznawać się za takiego grzesznika, który już nie zasługuje na zmiłowanie. Bardzo

szczególny rodzaj pychy, którą łatwo pomylić z pokorą – nie chce

pan wziąć ślubu... Pańska żona cierpi z tego powodu, proszę mi

wierzyć...

– A udzieli nam ksiądz ślubu?

Kapłan milczał. – Jestem związany ustawą. Nie wolno nam

pobłogosławić żadnego związku, który nie został zawarty urzędowo.

Dlaczego nie weźmiecie ślubu cywilnego...

– Moje papiery nie są prawdziwe... Mogą zażądać doku-

mentów... Proszę nam dać ślub bez tego...

Ksiądz westchnął, milczał długo. – Zrobię to – powiedział –

uczynię to wbrew przepisom – oczywiście mogę wam udzielić ślubu

warunkowo, jeśli obiecacie, że później zawrzecie ślub cywilny i powtórzycie ślub kościelny...

– Obiecuję.

– No dobrze – powiedział – proszę przyjść do mnie z żoną... po

mszy... do zakrystii i przyprowadzić jakichś świadków. Proszę

wzbudzić żal za grzechy...

Gdy kapłan zdjął ze stołu wspartą na łokciu rękę, złożył dłonie

i modlił się bardzo krótko i żarliwie, niemal przez mgnienie oka,

Hans usiłował przypomnieć sobie modlitwy pokutne, których

nauczył się kiedyś dawno temu, ale nie wiedząc o tym, mamrotał

jedynie: – Jestem zmęczony, zmęczony, jestem głodny, czuję się źle...

zmiłowania – otrzymał już jednak rozgrzeszenie, nawet nie zauważył

kiedy, zapewne doznał jednego z tych krótkich ataków zmęczenia połączonych z zawrotami głowy, bo dostrzegł nad sobą bladą twarz

kapłana, który powstał i szepnął cicho: – Niech będzie pochwalony

Jezus Chrystus...

Page 143: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Wstał natychmiast, stanął twarzą do piecyka i uświadomił

sobie, że nie otrzymał żadnej pokuty.

– Nie wyznaczył mi ksiądz pokuty – powiedział, nie odwracając się.

– Proszę raz dziennie odmówić z żoną jedno Ojcze Nasz i jedno

Zdrowaś Mario. – Głos kapłana zadźwięczał bezosobowo, był

odrobinę podrażniony i znudzony, co Hans przyjął z ulgą. Sięgnął

pod łóżko, dorzucił dwa brykiety do piecyka i powiedział:

– Jutro rano przyniosę kilka – musi je ksiądz przyjąć ode

mnie...

Kiedy się odwrócił, zauważył, że kapłan sięgnął po puszkę na tytoń i napełnił ją. Wepchnął wielkie pajdy tytoniu, po czym zacisnął

wieczko. – Wobec tego musi pan przyjąć to ode mnie – brat przysyła,

sam to uprawia.

– Dziękuję – powiedział Hans. Kiedy się żegnał, usiłował nie

patrzeć księdzu w twarz.

Page 144: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XVII

Płomień świecy odbijał się w wieczku małej złotej puszki,

matowy ciepły blask rzutował na ścianę i tworzył tam tańczący wzór,

drżący obwarzanek, który chciałby się wyrwać, ale jest w niewoli i tańczy jak oszalały w obrębie niewielkiego koła. Zakonnica pogrążyła

się w skupieniu, ciemny postument złożony z licznych warstw

sukna, jedynie blada szeroka dłoń zdawała się ożywiona, uderzając

pobożnie w pierś po trzykrotnym wynurzeniu się z buf, a po trzecim

razie znikła ostatecznie.

Ksiądz sprawił, że wieczko odskoczyło jak w zegarku: plama świetlna na ścianie znikła, a matowa hostia wywołała błysk

szczęścia w oczach umierającej; usiłowała unieść ramiona i bić się w

piersi, lecz sparaliżował ją ból, ścisnął jej ciało, jej wnętrzności

zdawały się kruszyć, jakby pod pięścią zaciskającą się nienawistnie, która nie niesie nic poza bólem, dzikim miażdżącym bólem. Nie-

spodziewanie ustał on znowu całkowicie, tak nagle, że się

wystraszyła i poczuła gwałtowny zawrót głowy: rzuciło się to górą

przeraźliwie szybko, trysnęło z niej ponad krawędzią nocnego

stolika, popłynęło błyskawicznie do podstawy krucyfiksu i poplamiło

jedną ze świec, a wielka fala spadła przez krawędź łóżka na podłogę,

tworząc dużą, szybko rosnącą kałużę, w której niby wyspa tkwił

lśniący but zakonnicy; była to krew, bardzo ciemna krew...

Zakonnica krzyknęła, ksiądz zatrzasnął puszkę, przez krótką

chwilę ponownie zatańczył na ścianie obwarzanek w swym maleńkim więzieniu, po czym ksiądz wsunął puszkę pod sutannę...

Sama chora niemal nie zmieniła pozycji, nawet nie wydawała

się zabrudzona, tylko z podbródka spływała kropla krwi, czarnej i

gęstej. Dostrzegła, że puszka znikła, i pojęła, że odebrano jej

ostatnie pocieszenie. Była słaba i nie czuła bólu, ale tylko przez

Page 145: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

chwilę, która zdawała się wiecznością, póki niewidzialna pięść nie

zacisnęła się ponownie w jej ciele, pięść, która coś tam obejmowała, coś, co nie miało żadnej substancji: ból, owo śmiertelne Nic, które

pod wpływem dzikiego nacisku mogło jednak pęknąć i ponownie

podejść do gardła, bardzo szybko, pod ciśnieniem; krew, która tym

razem rozlała się lepka i gęsta na piersi i jak atrament wsiąkła w

prześcieradło, wielka ciemna plama...

Twarz księdza zdawała się trwać poza jej ciałem; ciemna sutanna stopiła się z mrokiem, a w mroku widoczna była jedynie

jego wystraszona twarz; jego ręce zesztywniały, złożone przepisowo

do modlitwy w miejscu, gdzie powinna być pierś...

– Proszę mnie jeszcze pobłogosławić – szepnęła.

Spojrzał na podłogę i zobaczył gorliwe ręce zakonnicy,

poruszające ścierką. Szara mokra poducha nie pochłaniała krwi, która zdawała się gęsta jak ciasto, krzepła szybko i wałkowała się

jak jakaś osobliwa substancja...

Kapłan podszedł bliżej, pobłogosławił ją i szepnął: – Proszę się

nie bać, otrzymała pani sakrament pokuty i ostatnie namaszczenie;

proszę ofiarować swoje cierpienie naszemu Panu, który znał

wszystek ból człowieczy...

– Tak, tak – szepnęła kobieta – zawołajcie lekarza – i w tej samej chwili dostrzegła, że wchodzi; obok jego potężnej figury

podążała druga, która zapinała w biegu biały kitel. Po poważnym, a

jednocześnie zmęczonym wyrazie twarzy, po swobodnych i

roztargnionych ruchach ręki poznała natychmiast znakomitość. Usiłowała się bronić, kiedy zadarł jej koszulę i dotknął brzucha;

twarz pozbawiona złudzeń znalazła się bardzo blisko, leżała niemal

na jej piersi; zarozumiała starcza twarz, z wystudiowanym rytuałem

sławy, odgrywanym teraz punkt po punkcie; sceptycyzm –

podciągnięcie brwi zamyślenie – wyraz znużenia, podczas gdy

rozstawione palce obmacywały w tym czasie okolice pępka. Kobieta

krzyknęła, kiedy nagle mocniej nacisnął, odczuła pięć jego palców

Page 146: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

niczym pięć świdrujących gwoździ, dostrzegła, że na jego twarzy

objawił się nieznaczny rys zadowolenia, i szepnęła do niego – Precz... precz, niech pan już idzie!

On jednak osłuchał jej serce, krew z ust rzuciła się na jego

plecy, już nie rozlana, lecz gęsty kłąb, zakrzepły i czarny już w

chwili, kiedy opuszczał usta. Nic przeszkodziło to lekarzowi. Nadal

pochylał się nad nią jak generał studiujący mapy, podczas gdy w

pobliżu kwakry wybuchają granaty. Świadomy, że droga odwrotu

będzie w każdym wypadku ubezpieczona, a ordery są zapewnione – i

że właśnie drobiazgi przyczyniają się do pomnażania sławy.

Postawa...

Mimo iż to, co należało stwierdzić, dawno było stwierdzone,

jeszcze pochylał się chwilę nad kobietą, po czym podniósł się spokojnie, zarzuciwszy na nią koc, i skinął na kolegę w kącie...

– Czy ma pan kliszę?

– Tak, właśnie przyniesiono. – Wyjął kliszę z koperty, skinął na

zakonnicę z lichtarzem i zauważył, że ksiądz ponownie zbliżył się do

łóżka. Płomienie świecy nadawały mętnej rogowej kliszy dziką

czerwonawą przezroczystość, oświetlały osobliwy ciemnoszary krąg,

w którym ukazał się rząd czarnych, twardych punktów,..

– Niepojęte – mruknęła znakomitość – niepojęte, że w ogóle jeszcze żyje.

– A tu jest zdjęcie, które zrobiono cztery tygodnie temu...

Lekarz pokazał zakonnicy gestem, aby się nieco pochyliła, gdyż

jej cień padał na drugą kliszę, po czy trzykrotnie stuknął

wskazującym palcem w rozmazaną czerwono-czarną powierzchnię. –

Raz, dwa, trzy – powiedział – więcej nie, sam robiłem to zdjęcie...

– Również to drugie...

– Tak – powiedział – musiało się to rozprzestrzenić, niczym brodawki, które nagle pokrywają całą rękę. Moim zdaniem wrzody

Page 147: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

zawierają jakąś substancję, która rozlewając się tworzy nowe wrzody

- -jak - -brodawki - - czy to jest może na tle nerwowym?

Znakomitość milczała. Wzięła od kolegi drugie zdjęcie i trzymała oba obok siebie mrucząc: – Nie uwierzyłbym, że oba te

zdjęcia zrobiono tak krótko po sobie, gdyby nie...

– Gwarantuję.

– Z pewnością. Zresztą znam to zjawisko – obserwuje się je

niezmiernie rzadko. Zniszczenie organizmu postępuje z prędkością

geometryczną. Byłoby interesujące – zniżył głos – mieć rentgen

obecnego stanu. W każdym razie wydaloną krew należy dać do

analizy – zaśmiał się cicho – dużą jej porcję mam zresztą na kitlu.

Musimy porozmawiać z teściem. Proszę mi towarzyszyć – jeszcze

bardziej zniżył głos – o, gdyby udało się przeprowadzić dziś sekcję!

Chodźmy.

Kobieta widziała księdza blisko siebie, nic już jednak nie słyszała, jedynie jego twarz była wyraźna; poruszenie i zmęczenie

zdawały się drgać na przemian, jego wargi poruszały się szybko, ale

ona nie słyszała, a gwałtowny niemy bełkot wydał jej się

zachwyconym szeptem zakochanego. W wielkich pięknych oczach

kapłana malował się lęk obok prostackiej radości...

– Pieniądze – powiedziała – mam dużo pieniędzy. Mają należeć do księdza... czy ksiądz mnie słyszy?

Dostrzegła, że skinął głową, i niemy bełkot ustal. Tylko jego

wargi drgały jeszcze nieznacznie...

– Należy do księdza dużo pieniędzy... ani grosza dla nich –

wszystko dla księdza – proszę je rozdać... wszystkie moje pieniądze,

słyszy ksiądz?

Skinął ponownie.

Potem wydało jej się, że obok stanął Willy, w ciemności błyszczały jego gwiazdki feldfebla; ukląkł, a ona zobaczyła tuż przed

Page 148: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

sobą srebrzysty galon, dwa błyszczące paski w kształcie podkowy,

pomiędzy nimi gwiazdki na zielonym suknie. Jego twarz była blada i wycieńczona, tak naznaczona cierpieniem, że nie zdobyła się już na

drwinę.

Kiedy pochylił głowę, zobaczyła łysiejące placki w tyle czaszki,

okryty bliznami kark i usłyszała, jak mówi: – Kocham cię, jak się

kocha pomnik – nie ciebie – lecz pomnik, ponieważ ciebie samą już

kiedyś kochałem. Pamiętam to – na chwilę uniósł znowu głowę,

potem widziała już tylko kark – tylko że nie darzę cię nienawiścią, a

to już wiele, nie nienawidzę cię i chcę ci powiedzieć do zobaczenia –

zobaczyć cię jeszcze raz – bo już się nie zobaczymy.

Kobieta chciała położyć ręce na jego głowie, ale nie udało się. A

twarz zmieniła się nagle w twarz księdza, obramowaną galonami feldfebla, i usłyszała inny głos:

– Proszę nie myśleć o pieniądzach w takiej chwili, która...

– Ależ tak – szepnęła – myślę o pieniądzach, chcę, aby ksiądz te

pieniądze...

Znowu pojawiła się głowa Willy'ego i obie te głowy wymieniały

się jak obrazki, które się zwinnie podmienia, zmieniały się też głosy,

jeden mówił do niej ty, drugi pani.

– Obiecaj mi: staremu ani grosza.

– Kiedy pani staje przed tronem Boga, nie powinna pani...

– Nienawidzę go – musisz mi obiecać...

Wraz z głosem Willy'ego dochodziły do niej odgłosy artylerii,

która gdzieś z dala wstrzeliwała się w miasto, hałaśliwe wybuchy,

różniące się od eksplozji bomb...

– Odmówię teraz apostolski...

W tej samej chwili, kiedy zjawiał się drugi głos, milkł ogień

artyleryjski...

Page 149: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Muszę już iść... wobec tego...

– ... który się począł z Ducha Świętego, narodził się z Marii

Panny...

Widziała szarą sylwetkę idącą do drzwi, widziała, jak je otworzył i zamknął za sobą, a kiedy drzwi się zatrzasnęły, zgasło

również dalekie dudnienie dział...

– Zstąpił do piekieł...

Ból był zrazu jak bardzo ciche wiercenie, które narastało

niczym wycie syreny, zdawał się mieszać i ugniatać jej wnętrzności,

by pchnąć je ku górze... czuła go jak bryłę w gardle, nawet nie

wiedziała, że krzyczy, nie słyszała własnego głosu, a ostatnie, co

zobaczyła, to te poruszające się w milczeniu wargi...

Gorący ciemny strumień musnął górnym łukiem podbródek

księdza, wstrętny tłusty fetor krwi dotarł do jego nosa, spowodował

zawrót głowy, powstał szybko, ale było już za późno. Guziki sutanny

były jeszcze nie zapięte, strumień oblał koszulę, spłynął leniwie w dół, czuł jego ciężar i wilgoć. Powstał, wyciągnął złotą puszkę i

wpatrywał się w nią lękliwie. Była poplamiona, otulił ją ostrożnie

dłonią, aby nie upadła, i wycierał zabrudzoną stronę o własny

rękaw, nerwowo i spiesznie, patrząc jednocześnie, jak zakonnica

pochyliła się nad łóżkiem tak gwałtownie, że świece zamigotały,

powiększając maleńki cień krucyfiksu. Cień drobnej poprzecznej

belki wystrzelił wysoko w górę, na krótką chwilę zawisł szeroki i

mroczny na suficie, potem płomień zmniejszył się, a razem z nim

skurczył się wielki cień krzyża, zmalał, a on dostrzegł zupełnie inną grę cienia: kapturek do gaszenia świec. Objawił się na kształt

kapuzy, opadł powoli w dół, pochylił się nad świecą i w narożniku

zapanowała ciemność, a cień krzyża przesunął się nieco w lewo w

pobliże łóżka, gdzie płonęła już tylko jedna świeca -

– Umarła? – zapytał kapłan cicho.

Zakonnica skinęła...

Page 150: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Niech Bóg będzie litościwy dla jej biednej duszy...

Ksiądz odwrócił się. Mężczyzna, którego przelotnie dostrzegł w

korytarzu – szczupła czarna postać z pańskim wyrazem twarzy – przybliżył się powoli, on zaś zląkł się, widząc na tym starym

kamiennym obliczu łzy.

Może to ojciec, pomyślał i odsunął się przepuszczając postać,

zakonnica również ustąpiła. Po raz pierwszy spojrzał na zmarłą:

drobna twarz była żółta, usta jeszcze rozchylone, jakby musiały

wydalić następne strumienie krwi, i te otwarte usta, boleśnie

wykrzywione, nadawały twarzy wyraz nieopisanego zmęczenia i

wstrętu.

Zakonnica dała księdzu znak, że czas wyjść, wsunął więc złotą

puszkę ponownie do kieszeni na piersi i wychodząc starannie zapiął

sutannę...

Page 151: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XVIII

Fischer spojrzał na drzwi, a kiedy stwierdził, że są zamknięte,

pochylił się i otworzył szafkę w nocnym stoliku; wyjął pantofle, parę

ściśniętych w kłębek brudnych pończoch i teraz dopiero, z twarzą niemal przy podłodze, stwierdził, że nie całkiem usunięto ślady krwi:

cienki ciemny skrzep był przylepiony jeszcze do podłogi. Westchnął,

popatrzył na świece i poczuł coś w rodzaju wstydu, kiedy

odsunąwszy nocnik, sapiąc, oparł się ciężko na krawędzi łóżka.

Przypomniało mu się wszystko, co kiedykolwiek słyszał o procesach

spadkowych – oblał się potem. Papierka nie było również w nocnej

komódce. Drgnął, kiedy trzasnął zamek szafki, a kiedy ponownie

podparł się na podłodze, odkrył w półmroku pod łóżkiem walizkę.

Położył się wówczas na brzuchu, usiłując pochwycić rączkę, lecz nie zdało się to na wiele, bo walizka tkwiła głęboko, musiał pochylić

głowę, wsunąć ją pod łóżko i podczołgać się na rękach; ogarnęło go

obrzydzenie, bo oto leżał brzuchem w brudzie, w tej obrzydliwej

grubej warstwie kurzu, a kiedy się pochylił, aby przysunąć się

jeszcze odrobinę bliżej walizki, nos jego dotknął kurzu, paprochy

wtargnęły do ust i gwałtowny kaszel uniemożliwił pochwycenie

rączki. Wstrzymał oddech, stłumił kaszel, szarpnął skórzany

uchwyt; przez chwilę zapanowała cisza i w tej ciszy usłyszał, że

drzwi się otwarły i ponownie zamknęły; trwał w pozycji leżącej, usłyszał tylko jedno stąpnięcie, potem znowu zapadła cisza, on zaś

pomyślał, że ktoś tam teraz stoi i patrzy na jego nogi, na jego buty,

na żałosną dolną połowę mężczyzny wystającą spod łóżka. Zaklął

głucho w myśli i ten wstrętny pospieszny bełkot wewnętrzny

przyniósł mu ulgę. Przychodziły mu na myśl słowa, których nigdy

dotąd nie wymówił, których istnienie chyba tylko przeczuwał:

„gówno, skurwysyństwo”. Brzmiały one w jego ustach jak akt

wyzwolenia. Zdecydował się wypełznąć. Odpychał się powoli jedną

Page 152: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

ręką, drugą ściskał uchwyt walizki i gwałtownie wypuścił wstrzymy-

wany oddech – otoczył go obłok kurzu, brud wdarł się do nosa i ust, z konieczności kichnął; kołnierzyk zaczepił o drut sterczący z

materaca, musiał się zatrzymać, bełkotał do siebie bezsensowne i

odpychające przekleństwa i stwierdził z mieszaniną wstrętu i rozko-

szy, że brud zmieszał się z potem; ruszył gwałtownie, poczuł, jak

pęka mu kołnierzyk, i tak powoli wygramolił się plecami zwrócony

do przybysza. Rzucił walizkę na łóżko...

– Czego pan chce – mruknął przez ramię, ocierając twarz i

strzepując kurz z ubrania.

Niemal nic nie widział, jego serce biło gwałtownie, a drgający

obraz przed oczami uspokajał się bardzo powoli: krucyfiks na

nocnym stoliku, czerwona ściana...

W głębi duszy nadal przeklinał, nawet nie wiedząc o tym i nie wiedząc, dlaczego przeklina: nagła, wielka potrzeba przeklinania

sprawiła mu ulgę i napełniła osobliwie wyrazistą, niemal zabójczą

wesołością; była to rozkosz układania i klepania wstrętnych słów,

obrzydliwych zgłosek z nieznanego świata, który objawił mu się bez

trudu – i przyswajanie ich; wyglądało na to, że w ten sposób

wykupuje się od wstydu: bo nic się nie liczyło – tylko ten papierek...

Z zimną krwią przysiadł na łóżku, wytarł twarz do czysta, w

tym czasie wzburzona przestrzeń przed oczami uspokoiła się

ostatecznie i stopniowo ukazał mu się nieruchomy obraz bladego

młodego mężczyzny, trzymającego w ręku żołnierską czapkę i przyglądającego mu się bez sympatii...

– No, czego pan chce? – wykrzyknął... szuka pan kogoś? –

Równocześnie otworzył zamek walizki, sięgnął do kieszeni pod

wiekiem i z zaciekawieniem patrzył na młodego człowieka...

– Pani Gompertz... szukam pani Gompertz, powiedziano mi...

pokój 16...

Page 153: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Ciekawość Fischera wzrosła po odkryciu kilku książek pośród

damskiej bielizny.

– Pani Gompertz umarła... – powiedział spokojnie. Nagle uświadomił sobie ponownie, jak cenny mógłby być ten świstek

papieru dla jej ojca i rodzeństwa, niewyobrażalnie cenny – serce mu

zabiło gwałtowniej, wzruszenie w gardle stało się gorące i duszące;

pomyślał, że w walizce również nic nie znajdzie, grzebał rozpaczliwie

wśród bielizny, wyłowił modlitewnik, którego kartki przerzucił

nerwowo. Podniósł wzrok dopiero wówczas, kiedy padł nań cień mło-

dego mężczyzny – przestał grzebać i uważnie popatrzył na bladą

twarz.

– Czego pan chce, pani Gompertz umarła – wykrzyknął, kiedy

młody mężczyzna przybliżał się.

– Szuka pan w niewłaściwym miejscu – powiedział Hans. Podszedł do nocnego stolika, podniósł krucyfiks i wyjął spod

podstawki wąską białą kartkę. – W domu trzymała to w tym samym

miejscu – wyjaśnił.

Fischer poczuł, że traci panowanie nad sobą; musiał zacisnąć

wargi, aby stłumić zgrzytanie zębów, ale zza ściśniętych ust jednak

dochodziło oszalałe trzeszczenie. Spostrzegł, że obcy wsunął kartkę

do kieszeni, i z trudem otworzył usta: Wie pan... wybełkotał – ...

zamierza pan... zna pan ten dokument?

– Znam, panie doktorze, sam go jej przyniosłem...

– Pan? Mówi pan, że... czy my się znamy?

– Znamy się – odparł Hans z uśmiechem i odwrócił się do

drzwi.

– Proszę zaczekać! – zawołał Fischer.

Hans zatrzymał się.

Fischer zamknął usta, aby stłumić skurcz, owo drganie, które

sprawiało, że mimo woli zgrzytał zębami. Podczas tego wymuszonego

Page 154: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

milczenia ciskał w myślach świeżo odkryte przekleństwa, przeżuwał

ze smakiem wyrażenia, które napierały, ową literaturę determinacji, i nagle rzucił się na mężczyznę – dostrzegł całkowite zaskoczenie na

przerażonej twarzy i wykorzystał pierwszą sekundę, aby przycisnąć

go do ściany, zablokować ramiona i wolną ręką sięgnąć do kieszeni

obcego – zaśmiał się głośno, kiedy poczuł w ręku papier; uciekł za

łóżko, tam przyjął postawę do walki, uniósł ramiona jak bokser,

jednak postać przy ścianie nie drgnęła.

– Dla pana to nie ma żadnej wartości – czy chce pan pieniędzy?

– wołał Fischer. – Zresztą – dodał ciszej – nie wierzę, że to jest

autentyczne.

Nie otrzymał odpowiedzi. Mężczyzna, którego nazwiska nie

znał, którego twarz, tak sądził, widział kiedyś przelotnie, odsunął się powoli od ściany i ruszył do drzwi...

Hans zamarł, kiedy dotarł do wielkiego hallu wypełnionego

światłem: po lewej stał uśmiechnięty anioł, ten sam, który powitał

go wówczas w nocy. Zatrzymał się: miał wrażenie, że figura skinęła

na niego bądź że bokiem się do niego uśmiecha, odwrócił się i

poszedł powoli: nieruchome oczy skierowane były jednak w inną

stronę, a pozłacana lilia nie poruszała się, jedynie uśmiech zdawał

się skierowany do niego, toteż zareagował nieznacznym uśmiechem;

dopiero teraz, kiedy zobaczył figurę w pełnym świetle, spostrzegł, że

uśmiech anioła jest uśmiechem bolesnym.

Odwrócił się dopiero wówczas, kiedy usłyszał głos Reginy, ale zmartwił się, widząc w jej oczach radość.

– No i co? – zapytała.

– Nie żyje – odparł.

– Nie żyje?

Skinął głową.

Page 155: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– To nic – powiedziała – znajdziemy innych świadków.

Ujął ją pod ramię i razem zeszli po schodach.

Page 156: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

XIX

Wielki marmurowy anioł milczał, mimo iż kapłan patrzył nań i

zdawał się przemawiać do niego; ukrył profil w czarnym błocie, a

spłaszczenie potylicy w miejscu, które oderwało się od filara, budziło wrażenie, że został pobity, a teraz tuli się do ziemi, aby płakać albo

pić; jego twarz leżała w brudnej kałuży, sztywne loki spryskane były

błotem, a na okrągłym policzku widniała plama gliny; jedynie

błękitnawe ucho było bez zarzutu, a obok leżał ułamek złamanego

miecza: podłużny kawałek marmuru, który został przezeń

odrzucony...

Anioł zdawał się nasłuchiwać, ale nikt nie usiłował zbadać, czy

jego twarz wyraża drwinę, czy może ból. Milczał. Na jego plecach

tworzyła się powoli kałuża, a jego stopy lśniły błękitem i wilgocią.

Gdy kapłan zmieniał pozycję, przenosząc ciężar ciała z jednej nogi na drugą, i nieco się do niego przybliżał, wtedy mogło się wydawać,

że anioł chce ucałować jego stopy; nie uniósł jednak twarzy z błota,

leżał, chroniony prawidłowo, jak żołnierz, przedpiersiem z gliny...

– Pamiętajmy zatem – wołał kapłan – że naszą, nie jej sprawą

jest smutek. – Tłustymi białymi rękoma wskazał na grobowiec, gdzie

pomiędzy dwiema marmurowymi kolumnami jońskimi stała trumna

okryta czarną tkaniną, z której frędzli kapał deszcz.

– Pamiętajmy – wołał ksiądz – że śmierć jest początkiem życia...

Ministrant za jego plecami ściskał kurczowo kościaną rączkę

parasola i starał się nią manewrować zgodnie z ruchami kapłana,

którego retoryczne zwroty były czasem tak nagłe, że ministrant nie

nadążał, a ilekroć kropla spadła na głowę księdza, rzucał on spojrzenie pełne wyrzutu na bladego chłopca, który niósł parasol jak

baldachim.

Page 157: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

– Pamiętajmy – wołał ksiądz w kierunku marmurowego anioła –

że i my również, że my także zawsze stoimy u progu śmierci. Media

in vita, jak powiada średniowieczny wiersz. Pomyślmy o niej, o

naszej drogiej zmarłej – kochanej, pobłogosławionej ziemskimi

dobrami, żyjącej w wielkiej, solidnej katolickiej rodzinie, której nasze

miasto tak wiele zawdzięcza – przypomnijmy ją sobie: jak nagle

usłyszała wołanie Boga, który wysłał po nią swego niewidzialnego

posłańca - -

Zamilkł na chwilę stropiony: wydało mu się, że nieskazitelny

błękitnawy policzek z marmuru drgnął jakby w uśmiechu, a ksiądz

podniósł spłoszone spojrzenie i w nagromadzeniu parasoli odszukał

to miejsce, gdzie jedwab wydawał się najgładszy i najdroższy... – Jakże zaskoczyła rodzinę wiadomość o nagłej śmierci – jego oczy

przesunęły się wzdłuż rzędu parasoli do miejsca, gdzie niewielka

grupka wystawiała głowy bez osłony na deszcz – jakże żałują jej

biedni, którzy tracą w jej osobie wierną i współczującą

wspomożycielkę, nie zapomnijmy pomodlić się za nią, my wszyscy,

tak, wszyscy, którzy w każdej chwili możemy zostać zaskoczeni przez

niewidzialego posłańca, którego Bóg nam posyła. Amen.

– Amen – rzucił raz jeszcze w kierunku marmurowego ucha

anioła.

– Amen – odpowiedzieli zgromadzeni, a z wnętrza niewielkiej

kapliczki odpowiedziało głuche echo.

– Stańmy tutaj – powiedział Fischer – tu jest sucho. – Pomógł teściowi i odstąpił mu płaskie miejsce na pupie anioła, sam zaś

stanął na jego plecach. Zdjęli kapelusze, kiedy kapłan rozpoczął

ceremonię w kaplicy.

Marmurowy anioł tonął powoli; jego krągły policzek wdeptano

w miękkie podłoże, a jego nieskazitelne ucho stopniowo znikało w

wilgotnym błocie...

– Mam dokument – powiedział Fischer – oto on.

Page 158: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Gompertz chwycił niewielką kartkę i przeczytał. Jego smutna

twarz drgnęła, mruknął szeptem: – Ostatnie pozdrowienie mego syna, świadectwo jego nienawiści, której nigdy nie mogłem pojąć.

– Sądzisz, że jest prawdziwe?

– Nigdy w to nie wątpiłem. – Podarł kartkę powoli i na wszelki

wypadek wcisnął skrawki w rękawiczkę...

A we wnętrzu kościelny odpowiadał na łacińskie modły

kapłana i wszyscy zauważyli, że ksiądz był przez chwilę

niezdecydowany, bo nie wiedział, gdzie skierować łopatkę z błotem:

w końcu rzucił je na trumnę, a okruchy gliny rozproszyły się na

marmurowych płytach...

Anioł milczał; ciężar obu mężczyzn wgniatał go w topiel; jego

wspaniałe loki zostały wchłonięte przez bulgocące błoto, a kikuty

ramion zdawały się sięgać coraz dalej w głąb ziemi.

Page 159: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

Powieść Heinricha Bölla „Anioł milczał...”, pisana w latach

1949-1950 i uzupełniona w roku 1951, za życia autora nie ukazała

się w druku. Böll zamieścił jedynie kilka fragmentów w różnych czasopismach. Pierwsze wydanie książkowe ukazało się w

Niemczech w roku 1994, dziewięć lat po śmierci pisarza. Wydawca

niemiecki opatrzył książkę następującą notą edytorską:

PRZEKAZ. FORMA TEKSTU

Tekst powieści jest przechowywany w Archiwum Historycznym

Kolonii. Maszynopis obejmuje 116 kart z ciągłą paginacją i układem

rozdziałów I-XVIII; ponadto 3 karty paginowane 1-3, z adnotacją:

rozdział XVIIa. – Oddzielnie paginowane karty są uzupełnieniem,

przesłanym przez Bölla 10 kwietnia 1951 roku do wydawnictwa.

Dostarczone pięć tygodni wcześniej pierwsze uzupełnienie tekstu –

czyli początkowy fragment rozdziału I – nie zachowało się w rękopisie. Za podstawę tekstową tego niewielkiego fragmentu

narracji posłużył zastępczo druk z „Frankfurter Allgemeine Zeitung”

z 17 sierpnia 1951 roku (tytuł: „Szkic”). Podjęto tę decyzję pomimo

rozterek edytorsko-filologicznych, gdyż oba dostarczone w 1951 roku

uzupełniające rękopisy są treściowo splecione, ponadto chciano też

wypełnić ostatnią odnoszącą się do tej kwestii (a także do kolejności

rozdziałów) dyspozycję autora.

Maszynopisy zawierają liczne błędy maszynowe i inne usterki,

a także kilka rozbieżności treściowych (np. w przedstawieniu

chronologii wydarzeń), wynikających po części z nieciągłej pracy autora. Oddając manuskrypt w sierpniu 1950 roku do wydawni-

ctwa, Böll prosił, aby „wybaczyć kilka usterek urody”, gdyż „trzy

razy wystukał tę robótkę” i już nie był w stanie sporządzić

„czwartego i ostatniego czystopisu”. W kwietniu 1951 roku, po

Page 160: Heinrich Böll - Anioł milczał.pdf

dostarczeniu drugiego uzupełnienia, zasugerował, że usunięciem

drobnych niedokładności pragnie „zająć się w korekcie”. Ponieważ skryptu nie oddano do składu, nie nadarzyła się okazja do

wprowadzenia poprawek.

W niniejszym wydaniu poprawiono – między innymi na pod-

stawie poszczególnych drukowanych tekstów – wyraźne usterki

pisowni i jednoznaczne błędy ortograficzne, uzupełniono też

brakujące niekiedy cząstki słów. Zrezygnowano z ujednolicenia

skąpej i niekonsekwentnej interpunkcji. Uzupełniono znaki prze-

stankowe w przerywanych przez narrację autorską przytoczeniach

mowy bezpośredniej, w zdaniach wtrąconych i innych konstrukcjach

składni, niezbyt przejrzystych z uwagi na niekonsekwentną interpunkcję. Ingerencje poprawiły czytelność tekstu. Zrezygnowano

z ujednolicenia strony edytorskiej, gdyż brak jest w tekście również

ujednolicenia merytorycznego, a także dlatego, że nie zawsze

wiadomo, czy odstępstwa od reguł wynikają z niedbałości, czy też są

wyrazem woli autora. Konsekwentnie zachowano niekonwencjonalne

konstrukcje zdań ze zwielokrotnionym dwukropkiem, uznawanym

przez Bölla – w ogłoszonej w lipcu 1956 roku „Samokrytyce” – za

jego „ulubiony znak przestankowy”.