GOOD 1/2013

16

description

GOOD is good :)

Transcript of GOOD 1/2013

Page 1: GOOD 1/2013
Page 2: GOOD 1/2013

DRODZY CZYTELNICY! Zdawanie egzaminów na studiach jest jak całowanie lwa w ucho: ryzyko ogromne, a przyjemności w tym naprawdę niewiele. Niestety nie da się tego procederu nijak ominąć. Można go przyspieszyć, można (dobrowolnie lub nie całkiem) opóźnić, ale najgorsze co może studenta w tej sytuacji spotkać to powtarzanie egzaminu. I właśnie tu kończy się porównywanie studiów do lwa. Lew drugiej szansy nie zwykł nikomu dawać. Egzaminatorzy są do tego prawnie zobligowani, ale nikomu, naprawdę nikomu po obu stronach nie zależy na tym, aby ten przepis wcielać w życie.

Jeśli podczas wyczerpującej nauki odczujecie potrzebę wytchnienia i będziecie mieć wolną chwilę to zajrzyjcie do naszej gazety. Nie drukujemy co prawda pytań, które padną na egzaminie, ani też nie zamieszczamy notatek z wykładów, ale za to możecie tu znaleźć kilka ciekawych tekstów, które mogą Wam w tym trudnym czasie pomóc (artykuł o sztuce autoprezentacji), odprężyć się (dwie wspaniałe recenzje) i zmienić choć na chwilę temat rozmyślań.

Cała redakcja trzyma za Was Drodzy Czytelnicy kciuki! Potrzebujemy się nawzajem. Dopóki Wy jesteście z nami, dopóty my mamy dla kogo pisać.

Powodzenia podczas sesji i do zobaczenia w semestrze letnim!

W imieniu redakcji i swoim Grzegorz Węglarz

SPIS TREŚCI:

BLASKI I CIENIE WYDZIAŁU TEOLOGII Dwugłos redaktorów nieokrzesanych

WALENTYNKI Komercja, fikcja, czy prawdziwe święto?

JAK CIĘ WIDZĄ TAK CIĘ PISZĄ Sztuka kreowania wizerunku

O POSZUKIWANIU SZCZĘŚCIA I MIERZENIU SIĘ Z REALNYM ŻYCIEM

KULTURA STUDENCIE! Jak nas widzą, tak o nas mówią

NIE SAMĄ NAUKĄ ŻYJE KOŁO NAUKOWE PRAWA KANONICZNEGO PRO FAMILIA

UCIECZKA Z RAJU Recenzja książki

HOBBIT, CZYLI TAM I Z POWROTEM Recenzja filmu

REDAKTOR NACZELNY:

Grzegorz Węglarz

POMOC TECHNICZNA: Michał Szwarc

OPIEKUN: Ks. dr Karol Jasiński

ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Aleksandra Krysik Danuta Kędziorska Dominika Symulewicz Janusz Ruciński Łukasz Marek Rogalewski Maciej Mikołajczyk

2

4

6

8 9

11 13 14

Page 3: GOOD 1/2013

BLASKI I CIENIE WYDZIAŁU TEOLOGII

Dwugłos redaktorów nieokrzesanych

Grzegorz Węglarz: Za górami… Łukasz Rogalewski: Za lasami… GW: Gdzie diabeł mówi Dobranoc… ŁR: Gdzie zwijają asfalt po 24… GW: Nie przesadzaj. Podobno tylko chodnik. ŁR: To cud, że MPKi tu dojeżdżają! GW: Co ty możesz wiedzieć o cudach? ŁR: To że jeszcze tu studiuję można by rozpatrywać w takich kategoriach. GW: Że niby poziom wydziału taki wysoki, czy Twój taki niski? ŁR: Czy wszystko musi być takie dwubiegunowe? Wydział ma taki poziom jaki reprezentują jego studenci. GW: A co z nauczycielami? ŁR: Dziękować, zdrowi! W przeciwieństwie do studentów, patrząc na frekwencję na wykładach… GW: Nie wszyscy muszą spędzać tak jak Ty całe dnie na naszym Wydziale. Dlaczego to robisz? Dlaczego nie wyśpisz się jak człowiek, tylko na każdych zajęciach robisz sztuczny tłok? ŁR: Świetnie się tu czuję. To miejsce jest jakby stworzone dla mnie. Tu jest jak u Pana Boga za piecem. GW: Coś mi tu pachnie wazeliną… A tak na serio? ŁR: Kojarzysz kwiat paproci? On zakwita rzadko i tylko w szczególnych warunkach. Mam wrażenie, że tutaj kwitnę! GW: Na Wojska Polskiego takich kwitnących przyjmują bez skierowania. Lubię nasz wydział, ma specyficzną atmosferę, ale nie mieszajmy w to nauk przyrodniczych. ŁR: To była tylko metafora. Musisz przyznać, że panują tu dobre warunki do nauki? GW: Rzekłbym wyśmienite. Często sobie myślę, że np. na Kortowie nie czułbym się tak komfortowo. Tu znam praktycznie każdego pracującego nauczyciela, dużą ilość studentów, a nawet pani sprzątaczka już mnie zaczyna rozpoznawać na korytarzu. Dla mnie to duży plus, że czuję się tu jak u siebie. ŁR: Dobrze, że wydział jest taki mały. Dzięki temu działa sprawniej. GW: Ale z drugiej strony ciężko tu o anonimowość. Jak zepsujesz maszynę do kawy, to wszyscy wiedzą kto to zrobił…

ŁR: W dobie Internetu pełna anonimowość to mrzonka. GW: A propos: Bezprzewodowy net w całym budynku to fajna sprawa. Nie zawsze działa tak jak powinien, ale to i tak krok we właściwą stronę. ŁR: To co mi powiesz o USOSie? Odnalazłeś zaginione sylabusy? GW: Akurat od tego systemu staram się trzymać jak najdalej. Za parę lat może to będzie podstawa funkcjonowania naszego wydziału, ale na razie jest jeszcze nad czym pracować. ŁR: Jako jedni z ostatnich studentów w Polsce mamy papierowe indeksy. Będą się o nas uczyć na lekcjach historii. GW: Mi to nie przeszkadza. Uwielbiam ten moment, gdy podchodzę do nauczyciela i patrzę jak wpisuje mi 5.0, zupełnie zresztą zasłużone. Jak Ci się podoba nasza kadra nauczycielska? ŁR: Lepszej to by nawet Smuda nie dobrał. GW: Może pokusisz się o jakieś indywidualne wyróżnienia? ŁR: Podobają mi się zajęcia z p. Piechocką-Kłos. Ważna jest dla niej wiedza posiadana przez studenta, a w jej głosie słychać pasję do tego co robi. Myślę, że o nauczycielach dużo więcej możesz powiedzieć Ty. Dziewięć semestrów nauki za Tobą, masz szerszą perspektywę. GW: Co fakt, to fakt. Najbardziej w wykładowcach cenię sobie ich kontakt ze studentami. Aktualnie z wielką przyjemnością uczęszczam na zajęcia do p. Parzych-Blakiewicz. Bardzo lubię słuchać jej wykładów, gdyż wypowiada się bardzo składnie i za każdym razem wyczerpuje temat zajęć. Każdy nauczyciel ma coś wyjątkowego, coś co odróżnia go od innych. O tym można by napisać całą książkę. ŁR: Miałeś jakieś nieprzyjemności ze strony nauczycieli? GW: Raczej nie. A jeśli nawet coś takiego miało miejsce, to wyrzuciłem to z pamięci, bo wątpię aby komukolwiek zależało na mojej krzywdzie. Nie ma na wydziale ani jednego pracownika, którego posądzałbym o złe intencje wobec studentów. ŁR: Lubię odkrywać to, czym nasi nauczyciele się pasjonują poza pracą naukową. Ks. Cymbała gra na akordeonie, a od ks. Szewczyka dowiedziałem się jak parzyć dobrą kawę. GW: Mnie zawsze podoba się, gdy nauczyciel interesuje się sportem. Ks. Kieliszek w naszej gazecie

Grzegorz Węglarz Łukasz Rogalewski

2

Page 4: GOOD 1/2013

ujawnił swoje zainteresowanie piłką. Miałem okazję parę razy spotkać się z nim na boisku i przyznam, że to fajna sprawa rywalizować fizycznie z kimś, kto na codzień jest moim wykładowcą. ŁR: Urzekła mnie Twoja historia… Ks. Kieliszek jest opiekunem Koła Filozoficznego, na które uczęszczam. Dba on o poziom merytoryczny koła, moim zdaniem najsolidniejszego na wydziale. GW: Faktycznie, kół naukowych mamy ostatnio na pęczki. Nie pamiętam żeby kiedykolwiek za czasów mojej nauki tu było ich więcej. ŁR: Oby tylko ilość przełożyła się na jakość. GW: Przewodniczyłem kiedyś Kołu Filozoficznemu. Fajna sprawa. Każdemu bym polecił takie doświadczenie. Można się wiele dowiedzieć o sobie samym i o świecie. ŁR: Warta polecenia to jest pizza w naszej kawiarence. GW: Która dokładnie? ŁR: Ciepła, uginająca się od dodatków Vega, a co? GW: Wolę Hozjusza. Genialny pomysł z tą nazwą. Zawsze jak o niej pomyślę uśmiecham się pod nosem. Marketing pełną gębą. A i w smaku niczego sobie. ŁR: Zacna jest ta nasza kawiarenka. Często spędzam tam czas ze znajomymi przy ciepłej herbacie i czekoladzie z Biedronki GW: Jak dobrze, że Biedronka jest tak blisko! ŁR: Dla studenta to okoliczność naprawdę bezcenna. GW: A kiedy ostatnio byłeś w naszej wydziałowej kaplicy cwaniaku? ŁR: Chodziłem tutaj na Roraty. Ks. Tryk stanął na wysokości zadania. Opłacało się wstawać na 7:30. Po uczcie duchowej zawsze czekała na mnie uczta cielesna w postaci śniadania. GW: Co było do jedzenia? ŁR: Hiszpańska zupa pomidorowa z czosnkowymi grzankami, a raz zdarzył się nawet kurczak Cordon bleu. GW: Serio??? ŁR: Jasne, że nie. To były proste, studenckie śniadania. Nie ważne co, ważne z kim. Dzięki temu poznałem kilka miłych studentek. GW: Czyli wiem po co Ci były te Roraty… ŁR: U nas na wydziale największe powodzenie mają klerycy. GW: Mit. Myślę, że to bezpodstawny stereotyp o naszym wydziale. ŁR: Może po prostu im zazdroszczę…

GW: Czego? ŁR: Że takie piękne niewiasty wypłakują się im w rękaw od sutanny. GW: Bzdura. Wydaje Ci się. Klerycy to normalni ludzie. Znasz jakiegoś? ŁR: Uważam kilku z nich za moich dobrych znajomych. GW: No i git. Dajmy im spokój. Mają dość swoich zmartwień. A! Sesja idzie… Boisz się czegoś lub kogoś? ŁR: Zgubna jest mentalność powstańca. Uczyć się należy cały rok, o tym wiedzą wszyscy, ale mało kto się stosuje do tej zasady. Nie jestem wyjątkiem. GW: Z perspektywy V roku wszystko wygląda nieco weselej. To co najtrudniejsze już za mną. Ale i ja mam coś z powstańca: moja praca magisterska jeszcze nie jest by gotowa by ujrzeć światło dzienne. Powiem więcej: prawie jej nie ma… ŁR: Zdaje się, że to nie tylko Twój problem. GW: Racja. To jakaś niepisana tradycja, że najbardziej pracowity jest ostatni semestr studiów. Niewiele osób do tej pory potrafiło się z tego zwyczaju wyłamać. Pisanie pracy magisterskiej to mocno drażliwy temat. ŁR: To nie mówmy już o tym. GW: Widziałeś tego kota co kręcił się przy drzwiach od wydziału? ŁR: Miałem okazję go pogłaskać. Chyba już tam nie mieszka. Nie widać go ostatnio. GW: A Pimpka kojarzysz? ŁR: Jakiego Pimpka? O czym ty gadasz? GW: Pies pana konserwatora, który biega koło wydziału tak się nazywa. ŁR: Nie zwróciłem uwagi. GW: Szkoda. Fajny psiak, ale bardzo płochliwy. Miło jest spotkać na swojej drodze na wydział jakiegoś czworonoga. ŁR: Byle nie był to potykający się student. GW: Po nocnej zmianie w McDonaldzie. ŁR: Każdy orze tak jak może. GW: Pracowałem kiedyś równolegle ze studiami i zaręczam Ci, że to nie jest ani łatwe, ani przyjemne. Myślę, że takim studentom należy się szczególny szacunek, a i jakaś ulga na egzaminie nie byłaby złym pomysłem. ŁR: Eeeee??? GW: Łukasz, już świta, idę spać. ŁR: Ja jeszcze się trochę pouczę. GW: Tak. A świstak siedzi i zawija coś tam w sreberka...

3

Page 5: GOOD 1/2013

WALENTYNKI KOMERCJA, FIKCJA CZY PRAWDZIWE ŚWIĘTO?

Nadchodzi 14 luty - kup nowe buty.

Nie, nie z tymi butami to taki żarcik. Otóż tego dnia obchodzimy dzień świętego Walentego, potocznie nazywany walentynkami. Co roku o tej porze, kiedy śnieżyca daje się we znaki, jesteśmy zasypywani czerwonymi drobiazgami. W

końcu, co kraj to obyczaj, co walentynki to zwyczaj. Jeśli chcielibyśmy poznać historię walentynek, to nie dość, że musielibyśmy przenieść się na zupełnie inny kontynent, to jeszcze powrócić do okresu średniowiecza. To właśnie ta epoka bogata jest w opowieści o rycerzach, białych koniach, księżniczkach i …. każdy zapewne bez problemu dokończy to zdanie. W tym miejscu pokuszę się nawet o stwierdzenie, że zaczynam rozumieć, skąd u współczesnych kobiet marzenia o spotkaniu księcia z bajki. Zwolenników tego święta jest mniej więcej tyle samo, co przeciwników... Zastanówmy się, zatem, jak to faktycznie jest z tymi walentynkami? Czy to fikcja? A może jedynie komercja? W końcu, kiedy tylko minie sylwester, w sklepach zmienia się dekoracja, zalewa nas fala czerwonych serc i ogromnych pluszaków. Sam będąc w Alfie, dostrzegłem

stoisko z czerwonymi lizakami w kształcie serca, z różnymi napisami: ,,Kocham Cię”, ,,Na zawsze Twój” czy też ,,I love You ”. W Wielkiej Brytanii na przykład od wielu lat promowane są kartonowe serca z wizerunkiem Romea i Julii. Wiele hoteli na ten czas stworzyło specjalne pakiety SPA dla zakochanych. Współczesną komercję napędzają z pewnością wypowiedzi ludzi twierdzących, że ,,brak osoby, z którą można byłoby spędzić upojny wieczór lub noc 14 lutego, powoduje nieodżałowaną stratę i dotkliwą pustkę”. Takie właśnie myślenie zdają się nam nieść wszyscy, którzy od początku nowego roku powoli przygotowują się do czerwono-różowego walentynkowego szaleństwa.

Może, zatem walentynki są fikcją? Osobiście byłbym ostrożny w prowadzeniu dyskusji na temat odpowiedzi na to pytanie. Nie tak dawno w autobusie lini 27 z Redykajn do Centrum usłyszałem interesującą rozmowę dwóch kobiet, właśnie na temat święta zakochanych. Zaskoczyło mnie twierdzenie męża jednej z nich, który uważa, że „walentynki są fikcyjnym świętem, całkowitym wymysłem ludzi. W końcu święty Walenty to patron osób chorych umysłowo”. Druga zaś uzupełniła wypowiedź koleżanki, mówiąc ,,Święto zakochanych nie powinno być jedyną okazją do podarowania upominku. Mój Marcin wręcz specjalnie bagatelizuje znaczenie tego święta, wytykając mu jego komercję i płytkie znaczenie”.

Zaciekawiony rozmową postanowiłem osobiście poznać historię świętego Walentego i upewnić się, czy jest on faktycznie patronem chorych umysłowo? Jeżeli tak, to co zatem łączy go

Maciej Mikołajczyk

4

Page 6: GOOD 1/2013

z miłością i zakochanymi? Ustaliłem, że święty Walenty za sprawą splecenia zwyczajów ludowych, folkloru i legend jest postrzegany jako obrońca przed ciężkimi chorobami (zwłaszcza umysłowymi, nerwowymi i epilepsją), a m.in. w Stanach Zjednoczonych, Anglii i również w Polsce uważany jest za patrona zakochanych. W końcu z czasem można stracić rozum z miłości. Zakochanie skutecznie pozwala nam widzieć rzeczywistość w zupełnie innych barwach. Oczywiście jestem daleki od stanowiska, że walentynki są fikcją. Wielu ludzi obchodzi to święto. Zatem, jaka niby miałaby być to fikcja?

Jak nie komercja, nie fikcja, to w takim razie może prawdziwe święto? Tylko, że w naszym kraju dominuje jednak przekonanie, iż święto stanowi dzień wolny od pracy. Cóż to zatem za święto skoro rano i tak trzeba wstać, aby spędzić w pracy te kilkanaście godzin. Może warto w tym miejscu zastanowić się nad jakąś inicjatywą obywatelską, aby walentynki były faktycznie czerwonym świętem w kalendarzu każdego Polaka? W tym roku 14 lutego przypada w czwartek, a więc jest to zwykły dzień tygodnia – dzień roboczy. Pokuszę się jednak o stwierdzenie, że ten fakt zupełnie nie przeszkadza w świętowaniu swojej miłości. W końcu zakochani walentynki powinni obchodzić każdego dnia w roku, otwarcie mówić o swoich emocjach, spontanicznie obdarzać prezentami i kwiatami. Przecież tak naprawdę liczą się tylko te prawdziwe i szczere uczucia. Pięknym zwyczajem, który wiąże się z zakochanymi – już w Polsce coraz bardziej widocznym – jest zawieszanie kłódki z wygrawerowanymi imionami i datą pierwszego pocałunku czy rozpoczęcia związku. Zawiesić ją możemy w miejscu, które przypomina nam wspólne spacery, wiąże się z ważnymi dla nas decyzjami. Najczęściej spotkać je możemy na mostach. Chociażby na moście zakochanych w Olsztynie jest ich całkiem sporo. Domyślać się jedynie mogę, że wyrzucone kluczyki mają zapobiec rozstaniu i zagwarantować

uczucie tak silne, że zdolne będzie przetrwać niejedną burzę. Do dziś pamiętam opowieści babci, jak w dniu zakochanych z niecierpliwością czekała na listonosza, który przyniesie list, a w nim walentynkę z wierszem ściskającym za serce. Nie ma jednak piękniejszego opisu miłości niż ten, który przedstawia nam w Pierwszym Liście do Koryntian święty Paweł z Tarsu:

„Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest. Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą; nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego; nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą.”

A Ty Drogi Czytelniku, jak

spędzisz święto zakochanych? Dasz ponieść się komercyjnemu szaleństwu czy jednak wymyślisz coś oryginalnego? Pamiętaj jednak o prawdziwym sensie tego dnia. Nie liczy się ilość prezentów, nie liczy się cena podarunku, liczy się to ,,że za dar serca dziękujesz też sercem…”

Trzymajcie się

5

Page 7: GOOD 1/2013

JAK CIĘ WIDZĄ TAK CIĘ PISZĄ …czyli sztuka kreowania wizerunku…

Czasem pierwsze sekundy spotkania, wymiana kilku zdań, decydują o końcowym sukcesie lub wielkiej porażce. Sukcesy zależą przede wszystkim od tego, jak jesteśmy odbierani przez opinię publiczną, jaki posiadamy wizerunek. Kreowanie wizerunku to działanie intencjonalne, którego celem jest ukazanie danej osoby w taki sposób, by postrzegano ją właśnie tak, jak sobie tego życzy. Odpowiednie kreowanie wizerunku umożliwia nam zdobycie zaufania odbiorców, a tym samym przedstawienia nas jako odpowiedniej osoby na wybrane stanowisko lub miejsce. Tworząc pożądany wizerunek staramy się tak kierować postawą danego człowieka, aby była ona zgodna z naszym oczekiwaniem. W tym miejscu możemy zadać sobie pytanie czy jest to zachowanie etyczne? Czy ukazywanie człowieka innym niż jest w rzeczywistości to postępowanie uczciwe? Na to, jak jesteśmy postrzegani przez środowisko, pracujemy przez całe życie. Wciąż dostarczamy informacji na swój temat, tym samym wywołujemy u innych emocje o różnorodnym nasileniu oraz zabarwieniu. Robimy to za pomocą swojego wyglądu, sposobu zachowania, poprzez sposób prowadzenia rozmowy, czy też przez dobór garderoby. W ten sposób tworzymy swój mentalny obraz

w myślach osób, z którymi wchodzimy w interakcje. Budowanie pozytywnego wizerunku osobistego powinno być istotne dla każdego. Jednostki odpowiednio kształtujące swój wizerunek postrzegane są jako osoby kompetentne, cieszące się wielkim uznaniem oraz szacunkiem. Kreowanie wizerunku składa się z kilku elementów. Najważniejsze jest tzw. pierwsze wrażenie, którego nie można powtórzyć. Bardzo ważne jest to jak postrzega nas odbiorca. Kanałem

wzrokowym pobieramy, aż 80% informacji, a tylko 20 % dostarczane jest nam przez pozostałe zmysły. Istotny jest nasz wygląd, odpowiednio dobrany ubiór, czy też wyraz twarzy. Udowodniono naukowo, iż osoby zadowolone z siebie i pozytywnie nastawione do świata są zdecydowanie lepiej odbierane niż osoby smutne i zamknięte w sobie. Niebagatelnie ważnym elementem jest także kultura oraz percepcja języka. Opanowanie sztuki

odpowiedniego operowania słowem to istotny element kreowania naszego wizerunku. Równie ważne jest panowanie nad gestami i mimiką. Wszystko jednak zależne jest od kultury w której przyszło nam egzystować. W Polsce nadmierna gestykulacja oraz nieumiejętność

Danuta Kędziorska

6

Page 8: GOOD 1/2013

panowania nad grymasami twarzy nasuwa negatywne skojarzenia. czy W kreowaniu pozytywnego wizerunku istotne miejsce zajmuje także opanowanie sztuki rozwiązywania konfliktów oraz gotowość do mediacji. Jednym z najważniejszych elementów budujących wizerunek osoby to umiejętność wystąpień publicznych - czyli zdolność trafiania do dużej grupy osób. Trafne są tu słowa Winstona Churchila, który mawiał, że dobre przemówienie powinno wyczerpać temat, a nie słuchaczy. Istotne jest to jak mówimy oraz to co mówimy. Swoje myśli powinno się przekazywać zrozumiale oraz sugestywnie. Odbiorca musi być przekonany, że to co mówimy ma znak równości z tym w co wierzymy. Tylko wtedy gdy jesteśmy w pełni świadomi własnej wartości, potrafimy przekonać do siebie naszego słuchacza. Istotne jest także określenie, jakie indywidualne wartości mogą wyróżniać nas na tle innych, należy zastanowić się co jest naszą mocną stroną. Każdy z nas jakieś posiada doświadczenie w jakiejś dziedzinie, nietuzinkowa osobowość, atrakcyjny wygląd, czy też oryginalny głos, któremu słuchacze nie mogą się oprzeć… Świetny mówca, to osoba cechująca się wielką charyzmą.

Takie osoby posiadają dar, wzbudzają sympatię publiczności, dysponują wielką energią, temperamentem oraz zaangażowaniem. Bardzo ważne jest to, aby wyróżnić się na tle innych mówców. W ten sposób spowodujemy, że inni będą chcieli na nas patrzeć i nas słuchać. Wracając do etycznej strony sztuki kreowania wizerunku, należy zaznaczyć, iż to problem niezwykle skomplikowany i nie do końca wyjaśniony. Przyjmuje się zasadę, iż dopóki nie akceptujemy kłamstwa, nie zaczniemy kłamać. Można kreować pozytywny wizerunek, ukazując właśnie to co w człowieku jest pozytywne i pożądane, nie zajmując się tym co wzbudza negatywne odczucia. Każdy z nas indywidualnie musi odnaleźć granicę między pozytywnym i uczciwym ukazywaniem naszej osoby a zakłamaniem.

Jesteś kreatywny?

Chcesz dołączyć do naszego zespołu redaktorskiego?

Masz pomysł na ciekawy artykuł?

Czekamy właśnie na Ciebie!

Kontakt: [email protected]

7

Page 9: GOOD 1/2013

O POSZUKIWANIU SZCZĘŚCIA I MIERZENIU SIĘ Z WŁASNYM ŻYCIEM

Zastanawialiście się kiedyś dokąd zmierza wasze życie? Czy jest na tyle dobre, by w nim być i pozostać na dłużej? Czy wystarczy wam to co już macie? Zadajcie sobie jeszcze jedno podstawowe pytanie: Czy w tym wszystkim czujecie się szczęśliwi?

Nie łatwo być szczęśliwym. Może was to dziwi.. bo na co dzień się nad tym nie zastanawiacie. Ale rzecz w tym, że są pewne rzeczy nad którymi nie myślimy bo są zbyt oczywiste. Patrzysz komuś w oczy i nie ma to dla Ciebie znaczenia czy są zielone czy niebieskie. Szukasz w nich czegoś. Zapewne prawdy, współczucia, uczciwości. Ale czy tak naprawdę zwracasz na to uwagę? Czy zastanawiasz się nad tym?

Żeby być szczęśliwym, spełnionym - trzeba ryzykować. To bzdura, że czas poczeka. Że każdy ma swój czas lub każdy w swoim czasie. Przecież istotą czasu jest uciekanie. Trzeba wyjść z bezpiecznej przystani. Trzeba szukać i trzeba wierzyć, że jest coś więcej, niż tylko twoje odbicie w lustrze. Jak dostajemy szansę to korzystajmy z niej. Chcesz czegoś - to zawalcz o to. Nie zrobisz tego nie robiąc nic. A życie.. ono się toczy, ono będzie takie jakie jest. Bo to tylko życie. Ono pozwala Ci żyć. Tylko, że Ty decydujesz jak masz żyć. Kto jak nie wy sami jesteście do siebie najbardziej podobni? Chcecie patrzeć w lustro i widzieć siebie. Ale czy widzicie siebie? Czy nie oszukujecie się tylko dla własnego bezpieczeństwa? Trudno jest podjąć pewne kroki. Trudno jest ryzykować i trudno jest działać. Bezpieczna przystań jest bezpieczna z definicji. Dlatego nikt jej nie opuszcza z własnej woli. To wszystko co masz.. to wszystko kim jesteś.. to wszystko wróci do Ciebie. Może nie dziś, może nie jutro. Kiedyś na pewno. Tak to działa w tym świecie.

W jakim jesteś teraz miejscu?

Z mojego doświadczenia wynika, że nie można brać wszystkiego co pewne za pewnik. Nie wszystko jest logiczne.. dlatego popełniamy błędy. Czasami odpuszczamy. Czasami też starania nie wystarczają. A szczęście. Gdzie ono jest? Czym ono jest? To chyba jedno z takich niewytłumaczalnych rzeczy. Nie wszystko też jest kompletne. Nie zawsze będziemy szli aleją marzeń i snów. Nie zawsze będzie kolorowo. Ale czy to ważne? Chcemy być szczęśliwi. Każdy szuka na to własnego sposobu. Nie każdy umie znaleźć ten sposób. Niektórzy błądzą, niektórzy się poddają. Nie wolno być słabym, jeżeli chodzi o własne szczęście. Nie wolno. Nie wystawiaj swojego serca na próbę, jeżeli wiesz, że to nie jest to czego potrzebujesz.

Czasami jak sobie spaceruję by odetchnąć od wszystkiego i poczuć pewną swobodę i pustkę w głowie zastanawiam się nad ludźmi których mijam. Zastanawiam się dokąd idą, co musieli zrobić lub pomyśleć aby wyjść z domu i pokrzyżować moje drogi. Gdzie idą i co będą robić potem. Mijam kilkadziesiąt ludzi dziennie. Może nawet więcej. Każdy ma coś. I każdy nie ma czegoś. Nikt się nie zatrzyma w swoim życiowym biegu. Nikt nie weźmie głębokiego oddechu. No może ktoś tak zrobi. Właściwie na pewno. No ale będą to wyjątki. Bądźmy tymi wyjątkami. Przejmijmy kontrolę nad własnym życiem. Przerwij łańcuch zależności. Stwórz własny łańcuch

Aleksandra Krysik

8

Page 10: GOOD 1/2013

pragnień. Postaraj się wiedzieć czego chcesz. Musisz to wiedzieć. Sięgnij do podstaw. Zacznij zastanawiać się nad sobą. Ale kontroluj to wszystko. Może to właśnie ten czas, by być szalonym. Spontanicznym. Beztroskim. Trzeba jakiegoś impulsu do zmian. Czasami czegoś bezmyślnego. Bo tylko zmiany nas zmieniają. Ratują, wyciągają z opresji. Jest też druga strona. Zmiany nas rujnują i ciągną na dno. Ale szukając szczęścia, własnego spokoju - to chyba taka zmiana jest czymś pozytywnym. Czasami zmiana jest wszystkim.

Patrząc na pryzmat tego kim jesteście, co robicie? Czy potraficie powiedzieć, że jesteście dobrymi ludźmi? Być może tak. To wychodzi samo z siebie. Czy to nie jest powód do szczęścia? Jest. Dlaczego? Bo gdy myślicie o sobie dobrze, to możecie osiągnąć o wiele więcej. Możecie dać z siebie więcej. Możecie inspirować. Możecie po prostu być sobą. A bycie sobą to jedna z takich rzeczy, która ciężko przychodzi. Wieczne oczekiwania innych osób sprawiają, że działając pod presją zapominamy o własnym ja. Zamykamy je na klucz myśląc, że dobrze robimy. Gdy tak naprawdę zamykamy tym kluczem drogę do własnego szczęścia.

Szczęście jest pojęciem tak indywidualnym i tak szerokim, że czasem nie wiemy gdzie jest jego początek, środek a nawet koniec. A to, że czasami się gubimy jest normalne. Bez tego nigdy nie będziemy pewni co tracimy i co jest dla nas ważne. Bez tych złych i niepewnych rzeczy, nie mamy aż tak wielkiego szacunku i wdzięczności dla tych dobrych rzeczy. Zwracajmy uwagę na znaki. Być może mają małe znaczenie. Ale jakieś mają.

I tak właśnie smakuje życie. Jest to smak szczęścia, które Ciebie otacza i pochłania w całości.

Student, to brzmi dumie, jednak coraz

częściej zdarza mi się również słyszeć opinie i obserwować takie zdarzenia, z których dumni raczej (a nawet na pewno) być nie powinniśmy. Jeśli chodzi o opinie to należy oddzielić fakty od stereotypów (inaczej można byłoby nas zakwalifikować w całości do ssaków parzystokopytnych z rodziny krętorogich trawożernych, czyli bydła). Niestety coraz częściej fakty zaczynają pokrywać się ze stereotypami. Jednak nie wolno pod żadnym pozorem wrzucać wszystkich do jednego worka, zawiązać, ostemplować napisami „NIEBEZPIECZNE DLA OTOCZENIA”, wysłać na księżyc i uważać, że sprawa załatwiona.

W ostatnich latach przybywa opinii, że poziom studiów leci „na łeb, na szyję” i Święty Boże nie pomoże, żeby zatrzymać tę lawinę „głupkowatości”. Psy wieszane są na wychowaniu w rodzinie, na systemie edukacji, na społeczeństwie. Fakt! Student dociera na uczelnię jako niemalże gotowy produkt dostarczany przez „producentów różnych marek”. W latach szkolnych kontrola rodzicielska była w bardziej lub mniej systematyczny sposób sprawdzana i aktualizowana przez „administratora rodzic”, bądź „administratora szkołę”. I nagle zaczyna się nowy etap życia. Dorosłego życia. Student zostaje powierzony sam sobie do samodzielnego użytkowania. Ale czy aby na pewno? Zazwyczaj nowe etapy edukacji to nowe znajomości, które mogą zaważyć na całokształcie kariery studenckiej. Młody adept studiowania staje w konfrontacji z trzema stanowiskami:

1. „Im dłużej studiujesz, tym więcej

balujesz”

2. „Im więcej kujesz, tym dłużej

studiujesz”

3. „Kujesz, trochę balujesz i dobrze

studiujesz”, czyli stara zasada „we

wszystkim należy zachować umiar”.

Zaskakująco często zdarza mi się słyszeć, że studenci mają wieczną imprezę i włączają pauzę (albo i nie) tylko na czas sesji. Pieniądze,

Janusz Ruciński

9

Page 11: GOOD 1/2013

KULTURA STUDENCIE! … czyli jak nas widzą, tak o nas mówią… często łożone przez rodziców na utrzymanie idą tylko na imprezy, a nauką nikt się nie interesuje.

Jeśli już chodzi o imprezy, to najgłośniejszym echem odbija się corocznie Kortowiada. Mieszkańcy Olsztyna są wtedy całkowicie zdezorientowani, tym co się dzieje. Tak, jakby to było coś całkowicie nowego dotąd niespotykanego. Tak tak drodzy studenci, bijmy się w pierś, albowiem zakłócamy ład i porządek podróżnym w miejskich autobusów. To przez nas twierdzą oni, że są gdzieś spóźnieni, a nie przez to, że nie pomyśleli, iż można wyjechać wcześniejszym kursem. Właśnie za to, że Pan nie mógł się dostać z punktu A do punktu B tak szybko jak chciał padły w naszą stronę wypowiedzi, wzmocnione kilkoma epitetami, które pominę, że „inteligencja, studenci - chamstwo i bydło musi przejść ulicami, bo po chodniku nie może”. Aż chce się zapytać, czy Szanowny Pan proponuje, aby to „bydło” przeleciało nad miastem na skrzydłach, czy może przeszło kanałami. I jeszcze jeden z takich „słodkich” komentarzy: „Proponuję zamknąć od razu całe miasto a co tam niech studenci się bawią a zwykli ludzie cierpią. To jakieś nieporozumienie, klucze do bram miasta? Mają Kortowo niech tam robią trzodę! Miasto, ulice, zwykli ludzie nie chcą przez was cierpieć i patrzeć na wasz cyrk. Oby lało cały weekend.” Drodzy Czytelnicy, wynika z tego że jesteśmy niezwykli (a może od razu KOSMITAMI?)!

Nie chcę wyjść na gloryfikatora i propagatora picia, bo być może widok kilku tysięcy studentów idących z puszkami piwa w ręku, jest rzeczywiście dla niektórych szokujący, ale prawda jest też taka, że nie wszyscy z tych studentów upijają się do upadłego. Jak również, tylko nieliczne jednostki mogą stać się sprawcami jakichś chuligańskich wybryków. Inną rzeczą jest, że być może wszystkie te sceptyczne wypowiedzi nie są tak do końca bezpodstawne, gdyż za paradą wydziałów,

podobnie jak za ślimakiem, ciągnie się ślad, tyle tylko, że z puszek po piwie.

Kolejną kwestią jest „autobusowy savoir vivre”, który niejednokrotnie woła o pomstę niebios. Pomijam nieustępowanie miejsca, starszym osobom, ponieważ są sytuację, że ów starsza osoba jest zdrowsza fizycznie od młodego studenta. Wszak nie wszystko widać na pierwszy rzut oka, a niektóre choroby mogą być niewidoczne na zewnątrz. Tu trzymajmy się hasła „kto może niech ustępuje miejsca”. To co warto naprawdę poprawić to słownictwo. Oj można sobie posłuchać czasami

kwiecistych wypowiedzi, na różne tematy, także dotyczących innych osób. W takich przypadkach warto byłoby nie operować imionami lub nazwiskami, gdyż nigdy nie wiadomo kto tego słuch i czy nie jest to aby osoba, o której mówimy.

A jeżeli już o mówieniu, to warto abyśmy pamiętali o podstawowych zwrotach: „Dzień dobry”, „Do widzenia”, „Proszę”, „Przepraszam” i „Dziękuję”. Warto byłoby, gdybyśmy pamiętali o tym nie tylko, w przypadku „czołowego zderzenia” z wykładowcą, bądź innym pracownikiem uniwersytetu, lub z każdą znaną nam osobą.

Na kulturę osobistą składa się także ubiór i higiena osobista. Tu sądzę, że wypowiedzi rozwijać zbytnio nie trzeba, bo każdy rozumie o co chodzi: „czysto i schludnie”.

Podsumowując, Drodzy Czytelnicy zadbajmy o całokształt wizerunku studenta. Niech będzie on taki, aby świadczył, że nie jesteśmy rozbrykanymi, rozwrzeszczanymi, ciągle bawiącymi się dziećmi. Niejednokrotnie trzeba zostawić za sobą nawyki jeszcze z czasów gimnazjum lub szkoły ponadgimnazjalnej i zacząć zachowywać się jak na dorosłych, odpowiedzialnych ludzi przystało. Żeby ludzie zaczęli nas stawiać w innym, coraz lepszym świetle. Od każdego z nas, pojedynczo, zależy to co o nas – studentach – będą mówili. ZADBAJMY O NASZE WSPÓLNE DOBRE IMIĘ!

10

Page 12: GOOD 1/2013

NIE SAMĄ NAUKĄ ŻYJE KOŁO NAUKOWE PRAWA KANONICZNEGO

PRO FAMILIA

Opowiem Wam historię o pewnym gatunku, choć rzadko spotykanym (15 osób), to jednak we wszechświecie rozpoznawanym.

Dawno, dawno temu, a może nie

tak dawno (6.01.2013), za siedmioma górami, za siedmioma lasami, ale jednak nie tak daleko, bowiem w miasteczku nad Łyną, za wielkim wiaduktem, nieopodal Biedronki, w magicznym domku spotkali się wielbiciele prac badawczych, tj. Koło Naukowe Prawa Kanonicznego PRO FAMILIA. Okazja była zacna- świętowanie noworoczne.

Strudzonych wędrowców (ks.

prof. Świto i ks. dr Ostrowski) przyjęto z wielką radością, aby mogli opromieniować wszystkich swoją mądrością.

Skład był wciąż niepełny. Dwie

zbłąkane dusze kręciły się wokoło, jednakże wyjechał po nie wędrowiec nucąc kolędę wesoło. Gdy się zebrali już wszyscy goście, na stół wjechały potrawy postne. Szybko znalazły swych właścicieli za sprawą

pana, co je rozdzielił. I również grajka tu nie zabrakło, śpiewaków także się kilku znalazło. Jeden nawet swym głosem sąsiadkę piękną do domku zwabił.

Jedli, się śmiali

i kolędowali. Czego to oni nie wymyślali. Nie mogę Wam jednak wszystkiego zdradzić, choć część szczegółów na pewno ujawnię. Rozmowy przeróżne się odbywały. Było troszeczkę o małpce, co sporty ekstremalne z puszką na głowie codziennie wyczyniała, o słoniach w trabancie siedzących, o żyrafach na koncert się wybierających, o koniach, co były prototypem wszystkiego.

Z dalekiego kraju przybyła też

postać, co wszystko z domku chciała wywieźć do siebie- chociażby lodówkę

11

Page 13: GOOD 1/2013

na chodzie czy uszczelki gumowe. A wszystko to było za sprawą sprężarki.

Tak sprytna ona była, że z

uścisku niewoli lokatora się uwolniła. „Co porabiasz ptysiu?” furorę zrobiło. „Metoda na wnuczka” w tym gronie była znana, jednakże po wnikliwej analizie żadna z osób nie będzie na nią nabrana.

Gospodarz domu, Opiekun

wspaniały podzielił się z gośćmi również swoimi talentami. Kończąc spotkanie o późnej porze wszyscy rozeszli się w dobrym humorze. Każdy odpalił swoje karoce, by być szybko w domu i uzupełnić do pracy w Kole potrzebne moce. Tylko dwie duszyczki przez dzielnicę szły pieszo, trafiając do domu chwilę przed pierwszą.

Historię przedziwną Wam tu przedstawiłem. Jednakże ja tam też z gośćmi byłem. Może się przedstawię tak dla uprzejmości. To ja, logo Koła! Na zacnym spotkaniu na karcie z regulaminem, na szafce gościłem. A com widział i słyszał, w księgi umieściłem.

Już wkrótce zapisy na

~WeekBÓG~ - Czyli przeżyj Wielki Post inaczej! -

Więcej informacji na

http://kolonaukoweprofamilia.blogspot.com/ https://www.facebook.com/KNPKPROFAMILIA

oraz na plakatach na naszym Wydziale

12

Page 14: GOOD 1/2013

LEAH CHISHUGI UCIECZKA Z RAJU

Leah w książce „Ucieczka z raju” opisuje

własne życie. Jej historia jest inna niż wszystkie mi znane. Bohaterka żyje i wychowuje się w raju. Przez pierwsze 16 lat swojego życia mieszka we wschodnim Kongo. Jest tam szczęśliwa. Ma przyjaciół, wspaniały dom. Jej rodzicom bardzo dobrze się powodzi. Następnie wszyscy przenoszą się do Kigali, stolicy Rwandy. Leah zostaje modelką i zakochuje się w swoim znajomym. Zostają parą, a po jakimś czasie okazuje się że dziewczyna jest w ciąży. Nie załamuje się, ponosi za wszystko odpowiedzialność, bierze ślub. Dalej się uczy, wychowuje synka, pomaga jej w tym mąż, a także cała rodzina.

Pewnego dnia wszystko nagle rozsypuje się w drobny pył. Podczas gdy Leah czeka wraz z synkiem na lotnisku na męża, zaczyna się piekło. Jest 6 kwietnia 1996 roku. Tego dnia jej świat i tysięcy innych osób legł w gruzach. Po zestrzeleniu samolotu, w którym przebywał prezydent Habyeneman rozpoczęło się piekło. Wrogo nastawione plemię Hutu o tę zbrodnie i inne oskarża niewinnych ludzi z plemienia Tutsi. W tym momencie zaczyna się masakra, która przeradza się w ludobójstwo. Leah wraz z synkiem ucieka. Jest przekonana, że jej mąż a także cała rodzina zginęła. Ale nie załamuję się gdyż wie, że musi żyć dalej, ratować siebie i synka. Wszędzie czyhają na nią niebezpieczeństwa. Wojska Hutu rozstrzelają każdego w kim rozpoznają Tutsi. Wszędzie napotyka ciała ludzi. Oprawcy nie

zważają a to czy zabijają kobietę czy dziecko. Autorka przedstawia bardzo szczegółowe

opisy mordu. Ukazuje między innymi obraz porozrywanych przez maczety ciał. Innym razem opisuje stos martwych ciał ludzkich, na których widać konające, ale żywe jeszcze osoby. Sama autorka znalazła się na jednym z takich stosów, ale cudem udało jej się ujść z życiem. Podczas ucieczki, znajduje bardzo małe dziecko, które siedzi przy martwej już od paru dni matce. Zabiera je, choć nie wie co może ich jeszcze spotkać. Wszyscy są głodni. Piją brudną wodę. Jedzą to co udaje im się znaleźć. Leah przemieszcza się stopniowo, bardzo powoli, gdyż wszędzie grozi im niebezpieczeństwo. Maszerują zazwyczaj lasem, są przemoczeni i brudni. Po jakimś czasie spotykają mężczyznę. Okazuje się że jest to ojciec chłopca, którego ocaliła. W podzięce za to otrzymuje nocleg. Nie są to idealne warunki, ale przynajmniej nie musi spać pod gołym niebem.

Dalej przemieszcza się powoli po Afryce. Dochodzi do swojego dawnego domu, z którego musiała się kiedyś wyprowadzić. Nie ma żadnych dokumentów na to, że jest to jej rodzinny dom, ponieważ wszystko zostało w Kigali. Wie, że nie uda jej się odzyskać ani jego ani tego co w nim pozostało, dlatego zabiera wartościowe rzeczy i sprzedaje je. Dzięki temu ma pieniądze na fałszywe dokumenty. Wędruje dalej, a wszędzie tam gdzie jest pokazuje zdjęcie męża. Wiele osób twierdzi, że był tu jakiś czas przed nią, ale Leah im nie wierzy. W pewnym momencie zaczyna coś podejrzewać. W końcu znajduje się w różnych miejscach i każdy twierdzi to samo, że widział już tego człowieka, ale miał inne imię niż Christian, jej mąż. Dopiero w Republice Południowej Afryki szczęśliwym trafem natrafia na męża. Już we trójkę przechodzą przez to, co przynosi im los. Dzięki spotkaniu z angielskim pastorem i jego żoną, wszyscy przenoszą się do Anglii. Ale czy Leah będzie czuła się tam bezpieczna ? Czy odnajdzie sens swojego życia ? Czy może dalej będzie uciekać przed koszmarami z przeszłości ? I najważniejsze: czy cała jej rodzina naprawdę zginęła ?

Dominika Symulewicz

13

Page 15: GOOD 1/2013

HOBBIT, CZYLI TAM I Z POWROTEM

Drogi czytelniku. Jeżeli jesteś gotów na

niezwykłą wyprawę ponad omglonymi górami, przez stare głębokie lochy i niebezpieczne jaskinie. O ile nie lękasz się, czując na plecach lodowaty podmuch wiatru, który przybył z daleka i nie jedno widział... Zdejmij kapcie i włóż buty. Czym prędzej dogoń wesołą kompanie trzynastu krasnoludów. Pamiętaj niebezpieczeństwo może czyhać za każdym zakrętem. Twoje wygodne i bezpieczne życie odtąd zmieni się nie do poznania. Żeby przetrwać musisz dzielnie trzymać oręż. Nawet jeżeli nie wiesz jak się nim posługiwać. Przygotuj się na drwiny ze strony Thorina – władcy, który stracił swoje królestwo. Nosi on w sercu legendarne opowieści. Stary czarodziej służy radą. Niejedno już dziadunia przeżył, więc można na niego liczyć. Przy ognisku poznasz historie skarbu, które strzeże olbrzymi gad.

Wstań, niezwykła podróż czeka! Premiera filmu The Hobbit: An Unexpected Journey w Polsce miała miejsce dopiero 25 grudnia. Na naszym rodzimym rynku figuruję on pod tytułem Hobbit: Niezwykła Podróż. Reżyser Peter Jackson zna się na swojej robocie, toteż nie dziwi, że dzieło bije rekordy oglądalności ustanowione przez inny jego film Władca Pierścieni: Powrót króla. Dzięki temu, że kolejne dzieło Tolkiena zostało przeniesione na ekran mamy okazje ponownie podziwiać Śródziemie. Tym razem obraz jest jeszcze bardziej realistyczny, gdyż film nagrano w technologii 48 klatek na sekundę znanej z nowoczesnych filmów przyrodniczych.

Gorąco zachęcam do przeczytania powieści Tolkiena na podstawie, której powstał scenariusz do filmu (patrz tytuł). Mamy do czynienia z ekranizacją. Kolejne wydarzenia z książki przeniesiono z wielką starannością do filmu.

Pasjonaci tematu z zapałem poszukują różnic

między pierwowzorem, a ty co widzimy w kinach. Sytuacja wynikająca ze scenariusza jest komiczna. Pogłębiono humor wstawkami dźwiękowymi (imitacje brzdęków, dodatkowe komentarze). Niekoniecznie wyszło to całości na plus. Kreacje bohaterów nie są tak stanowcze, jak te znane z Władcy Pierścieni. Łatwiej widzowi utożsamić się z walczącym ze swoimi słabościami Bilbo Bagginsem niż cierpiącym niczym Prometeusz dla ludzkości Frodo. Stąd też, Jackson nie rozrysowywał widzowi szczegółowego portretu psychologicznego głównego bohatera. Film bez majestatycznych kreacji jest znacznie mnie patetyczny. Utrzymany w lekkiej konwencji humoru. Łagodna twarz grającego pierwszoplanową rolę (Bilba) Martina Freemana zdaję się to potwierdzać. Zachowany został wszędobylski sentymentalizm, związany z przywiązaniem Tolkiena do określonych wartości. Niezłomna odwaga, braterstwo, honor i lojalność są kluczem do pokonania trudności ponad moc jednostki. Wszystko to przy akompaniamencie urzekającego motywu muzycznego. W kwestii oprawy audio trudno się czegokolwiek przyczepić. Fonia z wideo współgrają niczym zębatki w szwajcarskim zegarku. Magia amerykańskiego kina w każdym calu.

Historia lubi się powtarzać. Kinomaniacy pamiętają specyficzną chronologię Gwiezdnej Sagi. Piętnaście lat po nakręceniu części VI nagrano epizod I. Podobnie jak w przypadku Gwiezdnych Wojen, tak i tym razem po wydarzeniach późniejszych poznajemy wcześniejsze. Dla widza cała filmowa Trylogia Hobbit jest swoistym prequelem do Trylogii Władcy Pierścieni. Dzięki temu zyskujemy szerszą perspektywę. Samo zjawisko zaburzania kolejności wynika z polityki producentów. W pierwszej kolejności finansują oni projekty imponujące rozmachem, przyciągające widzą. Takie jak wielkie batalistyczne bitwy, czy sytuacje zbliżającej się katastrofy. Na powrót ekipy odpowiedzialnej za Władce pierścieni czekaliśmy ponad 8 lat. Wydaje się, że było warto. Przed nami jeszcze dwie części nagrywanej w Nowej Zelandii trylogii.

Hobbit: Niezwykła podróż to pozycja obowiązkowa dla fanów John Ronald Reuel Tolkiena. Miłośnicy świata fantasy nie powinni narzekać. Uwaga sceptycznie nastawiony widzów skoncentruje się zapewne na niesamowitych efektach specjalnych i zapierających dech w piersiach zdjęciach krajobrazu. Cóż, de gustibus non disputandum est. Zapraszam wszystkich do kin i życzę niezapomniany przeżyć podczas seansu.

Łukasz Marek Rogalewski

14

Page 16: GOOD 1/2013

1 MIEJSCE: KLERYCY

2 MIEJSCE: NAUKI O RODZINIE 3 MIEJSCE: TEOLOGIA

+ PRAWO KANONICZNE 4 MIEJSCE: WYKŁADOWCY

5 MIEJSCE: DOKTORANCI