Gaider David - Dragon Age 01 - Dragon Age - Utracony Tron

download Gaider David - Dragon Age 01 - Dragon Age - Utracony Tron

If you can't read please download the document

Transcript of Gaider David - Dragon Age 01 - Dragon Age - Utracony Tron

David Gaider. Dragon Age. Utracony tron.Dla mojej Omy. PODZIKOWANIA. Przede wszystkim ogromnie dzikuj Jordan, Steph, Danielle i Cindy za wsparcie i gorc zacht do pracy. Bez was bym nie przetrwa. Dzikuj rwnie moim Rodzicom, ktrzy nadal s onam, e z gier nie ma adnego poytku, a jednak pozwalaj mi si nimi zajmowa. Rozwijalici moj wyobrani, a to przecie najwaniejsze. Zawsze bd Wam obojgu bezgranicznie wdziczny rzy skadaniu podzikowa nie wolno zapomnie o grupie tworzcej Dragon Age - to dziki ich cikiej pracy powstao uniwersum gry i tej powieci. Kady dzie, ktry spdzam w towarzystw tych kreatywnych i penych pasji ludzi, sprawia, e jestem dumny z tego, co udao nam si stworzy. Dziki Wam, przyjaciele, moje zadanie okazao si o wiele atwiejsze. A take: ziki Ci, BioWare, za podarowanie mi tak cudownej okazji do pisania oraz za to, e j este firm nie tylko tworzc gry, ale wierzc, e pisarstwo to take dziedzina, w ktr wa estowa.JEDEN. - Uciekaj, Maricu! Zatem ucieka. Do dziaania pchny go sowa umierajcej matki. Ze strasz liwym obrazem mordercy, jaki wypali mu si pod powiekami, Maric kluczy midzy drzewami na skraju polany. Nie zwracajc uwagi na gazie, choszczce go po twarzy i szarpice pele ryn, gna na olep w zarola. Silne donie chwyciy go od tyu. Zapewne czowiek matki albo jeden ze zdrajcw, ktrzy ukartowali jej mier? Maric przypuszcza, e to drugie. Pojkujc ysiku, prbowa si cofn i uwolni z ucisku. Zyska jedynie wicej zadrapa na twarzy, ki gste listowie olepiy go po raz wtry. Napastnik prbowa wcign Marica na polan, lecz apar si ze wszystkich si, wbijajc stopy w ziemi i guzowate korzenie. Ponownie szarpn uderzajc okciem... rozleg si mokry trzask i zaskoczony, bolesny jk. Ucisk zela i Mari zuci si midzy drzewa. Duga skrzana peleryna zahaczya o konar. Chopak odwrci si i sz ierpliwie jak dziki zwierz zapany w sida. Wreszcie udao mu si uwolni - podarte okryci e zawiso na gazi. Maric nawet nie zerkn za siebie, pomkn w mrok, jak najdalej od polan . Las by stary i gsty, przez korony drzew z trudem przebijay blade promienie ksiycowe go blasku. Za mao wiata, by widzie dobrze, lecz wystarczajco, by zmieni puszcz w labir nt przeraajcych ksztatw i cieni. Wysokie, rozoyste dby wyglday jak mroczni stranicy jcy spltanych krzeww, pod ktrymi zalegaa ciemno tak czarna, e moga skrywa niemal ws Maric nie mia pojcia, dokd biegnie, prowadzio go jedynie pragnienie ucieczki. Potyk a si o korzenie, przeciska midzy starymi pniami, ktre chyba specjalnie staway mu na dr odze. Botnisty grunt zdradziecko chlupota, przy kadym kroku grozi zapadniciem i ledwi e dao si utrzyma rwnowag. Maric by cakowicie zdezorientowany. Rwnie dobrze mgby bie W oddali usysza okrzyki pogoni, a take wyrane odgosy walki. Stalowe ostrze uderzyo dwi nie o stalowe ostrze, echo ponioso jki umierajcych - ludzi matki Marica. Wielu z ni ch zna tak dobrze, byli mu bliscy, niemal jak rodzina. Podczas szaleczego biegu po wrciy wspomnienia niedawnych wydarze. W gowie Marica wiroway obrazy. Jeszcze przed ch wil dra z zimna na polanie, przekonany, e jego obecno na tajnym spotkaniu jest co najw yej formalnoci. Ledwie zwraca uwag na to, co si dzieje. Matka powiedziaa mu wczeniej, e wsparciem nowych ludzi rebelia nareszcie stanie si znaczc si. Owi przybysze byli go towi porzuci swoich orlesiaskich panw, a matka nie chciaa przepuci takiej okazji - nie po tylu latach ukrywania si i ucieczki, przerywanej nieznaczcymi potyczkami, jedy nymi konfrontacjami si, w jakich rebelianci mogli zwycia. Maric nie mia nic przeciwko spotkaniu. Nawet przez chwil nie pomyla, e mogoby by niebezpiecznie. Jego matka bya s n Krlow Rebeliantk, to ona pierwsza nawoywaa do buntu, to ona poprowadzia armi. Walka anowia zawsze jej domen, nie Marica. Chopak nigdy nawet nie widzia tronu swojego dzi adka, nigdy nie zazna potgi, jak posiada jego rd przed najazdem Orlais. Osiemnacie lat , cae swoje ycie, spdzi w obozach rebeliantw i niewielkich warowniach, cigle w marszu, zawsze prowadzony wol matki. Nie potrafi sobie wyobrazi innego ycia. Dwr i wadza byy ojciami, ktrych nie rozumia. Ale teraz matka nie ya. Chopak straci rwnowag, potkn ielkim wzniesieniu pokrytym zgniymi limi i run na ziemi. Niezdarnie lizgajc si po zb uderzy gow o kamie i krzykn z blu. Przed oczyma mia tylko ciemno. Z oddali dobieg okrzyki. Pogo usyszaa Marica. Chopak lea w mroku rozjanianym jedynie ksiycowym blas obejmujc si za gow. Mia wraenie, e czoo mu ponie, piekielny poar wypala wiadomo Udao mu si szczliwie uciec gboko w las tylko po to, by teraz zdradzi swoj pozycj wr Pod palcami poczu gst wilgo. Krew zlepia mu wosy, popyna za uszy i na szyj - niema w mronym powietrzu. Maric drgn, z ust wyrwa mu si cichy szloch. Moe lepiej si std nie sza pomyla. Niech pogo go dopadnie, niech wrogowie go zabij. Zamordowali jego matk, za suyli na sut nagrod, jak na pewno obieca im uzurpator. Kim by dla nich Maric? Co najwy jeszcze jednym ciaem do zaszlachtowania, niedobitkiem z nielicznej eskorty, z ktr Krlowa Rebeliantka przybya na spotkanie... Chopak zamar. W nagym przebysku zrozumia to co podczas ucieczki zepchn w najdalsze zakamarki wiadomoci. By krlem. aosne, doprawd On? Ten, ktry nieustannie prowokowa tylko zniecierpliwione westchnienia i mnstwo zm artwionych spojrze? Ten, za ktrego matka musiaa si wiecznie tumaczy? Zawsze zapewniaa arica, e kiedy bdzie starszy, bez trudu zdobdzie autorytet, ktry u niej zdawa si wrodz ony i tak naturalny. Ale tak si przecie nie stao. Maric uwaa, e nie mogo go spotka ni orszego ni mier matki. Przez myl mu nie przeszo, e moe do tego doj. Matka bya niepo niezomna i najwaniejsza w yciu. O jej mierci mona byo co najwyej snu czysto hipotety e rozwaania, jak o czym, co si nigdy nie zdarzy. Ale teraz matka nie ya, a Maric mia z osta krlem. I sam poprowadzi rebeli. Chopak natychmiast wyobrazi sobie uzurpatora, sie dzcego na tronie w stolicy i miejcego si szyderczo na wie, e Maric zosta krlem. Ju umrze w lesie pomyla chopak. Lepiej umrze od miecza wbitego w brzuch, jak matka, ni sta si pomiewiskiem Fereldenu. Moe nawet znajdzie si jaki daleki krewny Marica, ktry pop owadzi siy buntownikw. A jeeli nie, to niechaj umrze rd z krwi krla Kalenhada Wielkie go, niechaj umrze teraz i na wieki wiekw. Niech si skoczy upadkiem Krlowej Rebeliant ki, o krok od zwycistwa, nie za pasmem upokorze, do jakiego doprowadzi jej nieudany syn. Takie myli przynosiy spokj. Maric lea na plecach, wilgotne licie i chodne boto way si niemal wygodnym posaniem. Urywane okrzyki pogoni rozlegay si coraz bliej, ale c hopakowi prawie si udawao nie zwraca na nie uwagi. Prbowa skupi si na szelecie wiatr oronach drzew. Wysokie dby pochylay si nad Marikiem niczym olbrzymy nad malestwem u swych stp. Nozdrza wypeni mu zapach ywicy, niemal czu na jzyku cierpki smak soku spywa ego po szorstkiej korze. Tylko ci leni stranicy bd wiadkami mierci Marica, nastpcy Kr ej Rebeliantki. Kiedy tak lea, bl gowy zmala do micego pulsowania, a myli si rozjan ie, ktrzy omamili matk obietnicami pomocy i wsparcia, naleeli do szlachty Fereldenu . Ugili kolana przed Orlesianami, by nie odebrano im ziem. I zamiast dotrzyma przy sig zoonych przez przodkw, woleli raczej zdradzi prawowit wadczyni. Jeeli nikomu z b nikw nie udao si uciec, wie o zdradzie nie dotrze do reszty rebelianckich si i nikt ni e pozna prawdy. Pojawi si domysy, ale c bd warte bez dowodu? A wwczas zdrajcy nigdy n odpowiedz za swoj zbrodni. Maric usiad, cho jego gowa zaprotestowaa gwatownym uderzen blu. Zadra, dopiero teraz uwiadamiajc sobie, e przemarz do szpiku koci. Nieatwo mu i si w gar, chopak przypuszcza jednak, e skraj lasu jest ju blisko. Pamita, e dro nie bya duga, a nawoywania pogoni rozbrzmieway niedaleko. Lecz gosy zdaway si cichn. ystarczy lee nieruchomo i czeka? Chopak znajdowa si w zagbieniu i, o ile tylko nie zd zi si niewczesnym ruchem lub okrzykiem, szukajcy na pewno go przeocz. W ten sposb zy ska na czasie. A moe trzeba wrci na polan i sprawdzi, czy komu z ludzi matki udao si ey? Trzask amanej gazki sprawi, e Maric znowu znieruchomia. Wsucha si w ciemno, akcio lenej ciszy. By jednak pewien, e wczeniej rozlegy si kroki. Czeka zatem, nie si nawet mrugn... i usysza. Tym razem cichsze, ale jednak kroki. Kto si podkrada. Mo ic nie by tak dobrze ukryty i przeladowcy widzieli go, cho on sam nie mg ich dostrzec ? Chopak rozejrza si w panice. Nieopodal wznosi si stok, z ktrego spad. W bladym wiet ksiyca trudno byo oceni, jak wyglda najblisza okolica. Wok rosy drzewa, korzenie wys z wilgotnej ziemi, a spltane krzewy zasaniay widok. Chopak mg albo zosta w przypadkowe kryjwce, albo... wspi si na wzniesienie. Szelest wilgotnych lici sprawi, e Maric przy gn mocniej do botnistej ziemi. Trudno byo nasuchiwa, gdy ze wszystkich stron niosy si mione okrzyki pogoni, a w koronach drzew szumia wiatr, ale udao mu si wychwyci ciche kroki. Kto przechodzi bardzo blisko. Chopak uzna, e jednak nie zosta dostrzeony. Byo k ciemno, e przeladowcy mogoby si przydarzy to samo, co wczeniej Maricowi - bolesny up adek w botnist nieck. Oczywicie myl, e wrg mgby upa prosto na chopaka, nie wydawa h pocigajca, dlatego sprbowa wsta. Ostry bl przeszy mu nogi i ramiona. Z pewnoci na i doniach mia zadrapania od gazi, a na gowie rozcicie... lecz te doznania wydaway si k odlege, jakby to nie Maric cierpia, a kto inny, obcy i daleki. Chopak stara si porus za ostronie, powoli i cicho. Pynnie. I jednoczenie nasuchiwa czujnie krokw, z niepokoj przygryzajc usta. Trudno usysze cokolwiek przez omot wasnego serca, tak gony, e na p o zaalarmowa przeladowcw... Pewnie ju skradali si do ofiary, chichoczc w duchu z jej s trachu. Maric zmusi si, by oddycha wolniej. Cho byo zimno, czu na skrze struki potu. ronie dwign si na tyle, by podkuli nogi i pewnie oprze stopy o ziemi. Prawe kolano dr pazmatycznie, przeszya je byskawica blu. T ran chopak poczu wyraniej ni inne. Zaskoc omal nie jkn, lecz przez zacinite zby wydosta si tylko syk. Chopak przycisn pi zy, karcc si w duchu za bezgraniczn gupot. Skulony, znowu z napiciem wsuchiwa si w m Kroki si zatrzymay. Nieco dalej wrd drzew zabrzmia okrzyk. Nie dao si rozrni sw, wie byo to pytanie - zapewne o zbiega. Odpowied jednak nie nadesza. Ten, kto tropi M arica, nie chcia zdradza swojej pozycji. Z najwiksz ostronoci Maric przekrad si bli u. Ze spojrzeniem wbitym w mrok prbowa wychwyci choby kontur, choby cie przypominajcy sztatem ludzk sylwetk. Przeladowca niechybnie robi to samo. Zabawiali si w kotka i mys zk - a ten, ktry pierwszy wypatrzy drugiego, wygra. Poniewczasie chopak zda sobie sp raw, e nawet jeeli dojrzy przeciwnika, niewiele zdoa zrobi. Nie mia broni. U pasa wisi aa mu pusta pochwa. Jakie dwie godziny wczeniej poyczy swj sztylet Hiramowi do przecic a zapltanej liny. Hiram, jeden z najbardziej zaufanych ludzi matki, prawy i uczci wy, ktrego Maric zna od dziecistwa, najpewniej lea teraz martwy u boku krlowej, a jego krew krzepa w chodzie nocy. Chopak wyzwa si od gupcw, starajc si nie myle o tym, a polanie. Wanie wtedy dostrzeg bysk wrd cieni. Mruc oczy, zdoa wyranie zobaczy m erowane ostrze odbijao blad powiat ksiyca. W mroku, na tle zaroli i drzew chopak nadaie potrafi zobaczy czowieka, ktry trzyma bro, ale i tak poczu si raniej, wiedzc, gd jduje si przeciwnik. Maric unis rce i ostronie podcign si wyej. Bl mini dao si nie spuszczajc wzroku z miecza, chopak wydosta si z niecki. Ostrze poruszyo si. Mroczn a sylwetka zacza si zblia, unoszc bro i warczc gronie. Bez zastanowienia Maric rzuci lony na przeladowc. Miecz wisn mu koo ucha, o wos mijajc rami. Chopak uderzy przec w brzuch, pozbawiajc go tchu. Na nieszczcie mczyzna nosi kolczug i czoo Marica eksplo ao blem, jakby uderzy w pie. Zachwia si i byby bolenie upad, gdyby impet nie zwali e jego napastnika. Przewrcili si obaj, ale to uzbrojony mczyzna grzmotn plecami w nier e poszycie. Upadek wykrci mu rami, miecz wypad z niepewnej doni i poszybowa w ciemno. zoomiony i niemal cakowicie olepiony Maric dwign si, chwytajc przeciwnika za gow. P ami wyczu siln, zaronit szczk. Mczyzna prbowa odepchn chopaka lub choby krzykn e na prno. Maric wykorzysta przewag. Przeladowca jkn, gdy jego potylica uderzya o wy korze. - Ty draniu! - warkn Maric. Mczyzna desperacko sign do jego twarzy, prbujc akowi nos i wbi palec w oko. Maric si cofn i ponownie uderzy gow przeciwnika o korze. zna jkn, szarpn si, by zrzuci chopaka, lecz przeszkodzi mu ciar kolczugi. Raz jesz a sign do twarzy Marica, jednak nadaremnie. upanie w czaszce byo tortur, chopakowi zd si, e napite minie karku lada moment pkn jak sparciae postronki. Kiedy puci gow nieruchomi mu rami, przeciwnik prbowa go zrzuci. Maric na okamgnienie straci rwnowag, cz to wystarczyo, by brodaty przeladowca wyprowadzi cios. Pi rozbia chopakowi nos, pr oczyma rozbysy mu gwiazdy. Zwalczy jednak oszoomienie i chwyci wroga za wosy. Tym raz em zdrajca wrzasn z blu. Maric rwnie krzykn, lecz z wysiku, gdy po raz trzeci uderzy rze czaszk przeciwnika. Jeszcze mocniej. - Zabie j! - wycharcza. Zacisn palce na wos yzny i ponownie trzasn jego gow o ziemi. - Ty draniu, zabie j! - Jeszcze raz czaszka rzya o korze. I jeszcze raz. zy wypeniy Maricowi oczy, sowa z trudem dobyway si z krt . - Bya twoj krlow, a ty j zabie! - Tuk coraz mocniej. Mczyzna przesta si broni a wypeni lepki, metaliczny odr. Maric dopiero teraz zauway, e rce ma we krwi - i e to e jego krew. Na wp przytomnie oderwa si od bezwadnego ciaa i zatoczy z blu, plamic l zkaratem. Niemal oczekiwa, e przeciwnik si podniesie i ruszy za nim w pogo, ale mczyzn nawet nie drgn. Ciao leao nieruchomo wrd cieni, niewyrany ksztat czernicy si pod Maricowi zdao si, e potny db wznosi si nad zabitym niczym ponury nagrobek. Chopakowi bio si niedobrze, odek zwin mu si w supe, ramionami wstrzsny dreszcze. Pprzytom by powstrzyma mdoci, lecz tylko umaza sobie policzki wie krwi. Z zacinitych palcw ki wosw i skry. Maric zatoczy si konwulsyjnie i zwymiotowa. Ogarno go przeraenie. Je krlem - napomnia si. Matka Marica, krlowa Moira, miaa w sobie niespoyt si. Potrafia zi zaprawionych w bojach mw do zwycistwa. Mwiono, e w kadym calu przypomina swojego d da. Umiaa przekona najpotniejszych ze szlachty Fereldenu, eby powstali i walczyli, ab y przywrci jej tron - i moni nie mieli cienia wtpliwoci, e tak wanie by powinno. Lec az matka nie yje, a ja jestem krlem - powtarza sobie chopak. Nie brzmiao to ani odrob in bardziej przekonujco ni wczeniej. Okrzyki pogoni znowu zaczy si zblia. Zapewne zd usyszeli odgosy walki Marica z brodaczem. Czas si zbiera, ucieka, oddali od wroga. A jednak chopak nie potrafi ruszy si z miejsca. Siedzia w ciemnym lesie, ze zwisajcymi z kolan rkoma, jakby nie wiedzia, co z nimi zrobi. I tylko nieustannie wspomina gos ma tki, kiedy wrcia z ostatniej potyczki. W penej zbroi, zbryzganej krwi i potem, krlowa umiechaa si dziko. Nauczyciel walki przyprowadzi Marica przed jej oblicze, zaraz po bijatyce z chopakiem ze suby. Co gorsza, arl Rendorn sta obok matki i to on zapyta, czy Maric przynajmniej wygra. Ponc ze wstydu, chopak przyzna, e zosta pobity, na co ar prychn z pogard, rzucajc: Jaki krl z ciebie bdzie? A wtedy matka rozemiaa si rado raszajc powany nastrj. Uja syna pod brod i patrzc mu w oczy, kazaa nie sucha arla. tem mojego ycia i wierz w ciebie bez zastrzee. Modzieca ogarna ao tak wielka, e a jednoczenie. Matka w niego wierzya, a jednak Maric zgubi si w lesie ledwie po pgodzi ie. Nawet jeli umknie pogoni, wydostanie si z gstwiny i zdobdzie konia, nadal nie bdz ie mia pojcia, gdzie stacjonuje armia buntownikw. Chopak przywyk, e go prowadzono, e w pobliu zawsze jest przewodnik, ktry wskae waciw drog. Dlatego nie zwraca uwagi, dokd rza matka z niewielkim orszakiem. Maric jecha za ni jak po sznurku. A teraz nie wi edzia, gdzie jest. I tak oto skoczyy si przygody prawowitego nastpcy tronu Fereldenu - pomyla z rozbawieniem zabarwionym rozpacz. Chcia zosta krlem, ale nie umia znale p mku nawet wasnego zadka. Przez zy przedar si histeryczny chichot, ale Maric stumi pomi eszane uczucia. Nie pora na wspomnienia i aob. Wanie goymi rkami zamordowa czowieka, pobliu czaili si inni wrogowie. Musia ucieka. Wzi gboki, cho drcy oddech i zamkn sobie stal. Sign po ni, posmakowa jej gorzkich, ostrych krawdzi i pozwoli, by ukoia sejcy w sercu i umyle wir. Musia si uspokoi, choby na chwil. Kiedy otworzy oczy, by g ozejrza si, szukajc miecza upuszczonego przez pokonanego zdrajc. Cienie wok Marica por uszay si bardzo powoli, wydawao mu si, e znalaz si w otoczeniu jakby ywcem wyjtym z rszego koszmaru. Zbyt wiele krzeww, zbyt wiele spltanych i pokrzywionych korzeni, ktre mogy kry zaginione ostrze. Chopak nigdzie go nie widzia. W pobliu rozleg si okrz zbyt blisko. Maric nie mia ju czasu na poszukiwania. Podnis si szybko, nasuchujc, sk obieg gos, a potem ruszy w przeciwnym kierunku. Pierwsze kroki stawia niezdarnie, no gi mia posiniaczone i odrtwiae, moe podczas walki zama ko lub dwie, lecz ignorowa b sikiem chwytajc nisze gazie, zagbia si w mrok. Zdrajcy zapac za swoj zbrodni. Na c jako krl miaby dokona tylko tego jednego jedynego czynu - zdrajcy zapac.*** - Co si dzieje - wymamrota Loghain, marszczc brwi. Sta na skraju lasu, bezmylnie c erajc boto z odzienia. Daremny trud, skoro ubranie byo znoszone i brudne, jakie jedn ak miaby nosi kusownik? Orlesianie, rzecz jasna, mieli wiele innych, mniej przychyl nych okrele na takich jak Loghain: rzezimieszki, zodzieje, a nawet bandyci - ale te go ostatniego uywano jedynie w ostatecznoci, pod presj okolicznoci. Loghaina nie obc hodzio, jak nazywaj go Orlesianie, tym bardziej e to z ich winy rodzina kusownika mu siaa porzuci gospodark. Najedcy nie wierzyli, e ziemi moe posiada kto, kto nie nale zadufanej w sobie, wymuskanej, malowanej arystokracji, nic zatem dziwnego, e nie spogldali przychylnie na wolnych wocian z Fereldenu. Orlesiaski imperator naoy na rol ikw dodatkow danin, a tym, ktrzy nie mogli jej spaci, konfiskowano woci. Ojcu Loghain dao si uzbiera do, by zapaci trybut w pierwszym roku, wic oczywicie uznano, e danin nie. Nastpnego roku odmwi pacenia, a kiedy przyszli onierze, okazao si, e nie tylk rstwo przepadnie, ale i gospodarz trafi do wizienia za nieuregulowane nalenoci. Rod zina Loghaina stawia opr, dlatego teraz ya w fereldeskiej dziczy wraz z innymi pokrzy wdzonymi, starajc si przetrwa najlepiej jak umiaa. Loghaina mogo nie obchodzi, jak naz ywaj go Orlesianie, ale bardzo mu zaleao, by nie trafi do ich wizienia. Miejscowy sze ryf rezydujcy w Lothering pochodzi z Fereldenu i przymyka oko na wyjtych spod prawa. Dopki nie napadali na podrnych i powstrzymywali si od nagminnych lub dotkliwych kra dziey, udawa jedynie, e ich ciga. Pewnego dnia str prawa bdzie jednak zmuszony do podj a bardziej stanowczych dziaa i Loghain zdawa sobie z tego spraw. Mia jednak nadziej, e ten znajdzie w sobie do przyzwoitoci, by uprzedzi banitw, co si wici, a wwczas wygna enios si w inne miejsce, jak to robili ju wiele razy. W krlestwie Fereldenu byo do wzg i lasw, by ukry niejedn armi - Krlowa Rebeliantka wiedziaa o tym najlepiej. Lecz co, jeli szeryf nie pole ostrzeenia? Ta myl martwia Loghaina, gdy spoglda w las. Ludzie ni zawsze mog robi to, co trzeba. Mrony wiatr przemkn midzy drzewami. Kusownik zadra. si pno, ksiyc opuszcza ju bezchmurne nocne niebo. Mczyzna odgarn z oczu ciemne lo ygnacj mylc, e wosy ma rwnie brudne co donie. Nacign kaptur. Zima tego roku nie chc byt szybko, wiosna si spniaa. W chodne noce Loghain i inni banici chronili si we wasno znie wybudowanych szaasach, ktre, agodnie rzecz ujmujc, nie naleay do zbyt przytulnych i wygodnych. Lepsze jednak takie schronienie ni adne. Dannon - wielki i brutalny mczyzna emanujcy podejrzliwoci - stan za Loghainem. Kusownik przypuszcza, e Dannon dziejem, jednym z tych, ktrzy yli w miastach, rabowali sakiewki i napadali na podrny ch. Teraz musia mieszka w lesie, poniewa nie wykaza si wpraw w swym fachu. Nie eby Log ain mg go osdza. Robili, co mogli, wszyscy, rwnie Dannon. Co nie znaczyo, e kusownik i dobrze w towarzystwie wielkoluda. - Co mwie? Zauwaye co? - Dannon podrapa si po h atym nosie i poprawi ubit zdobycz. Przez rami mia przewieszone trzy zajce, nagrod za n ocny trud zwierzta zapane na ziemiach pana znanego z orlesiaskich sympatii. Polowan ie po ciemku nie jest atwe, szczeglnie kiedy myliwemu bardziej zaley na tym, by go n ie zauwaono, ni by upolowa zwierzyn, tym razem jednak Loghainowi i Dannonowi si poszc zcio. - Powiedziaem, e co si dzieje - powtrzy kusownik z irytacj. Spojrza z takim kamrat a si cofn o krok. Loghain potrafi zrobi na ludziach wraenie. Mwiono mu czsto, o bkitne oczy s jak ld, zimne i przenikajce na wskro, a spojrzenie tak ostre jak pchni ie noem. Kusownikowi to odpowiadao. W obozie banitw uwaano go za modzika - szczeglnie annon zwyk go tak traktowa, a Loghain wola, by towarzyszowi nie przyszo nagle do gowy , by wydawa mu rozkazy. - Mam rozumie, e ty niczego nie zauwaye? Dannon wzruszy ramion mi. - Widziaem jakie lady. Pewnie krcili si tutaj onierze. - I uznae, e to nic wan h! - Zodziej przewrci oczyma. - Przecie Karolyn z wioski uprzedzia, e moemy napotka y, prawda? Mwia, e rankiem widziaa banna Ceorlica idcego z grup zbrojnych na pnoc. Lo in zmarszczy brwi na dwik imienia banna. - Ceorlic to tpak. Za wszelk cen chce si wkra ski uzurpatora, wszyscy to wiedz... Tak, c... Karolyn wspomniaa, e Ceorlic przemyka si opotkami i nawet nie zajrza do karczmy, jakby nie chcia by widziany. - Wskaza na zajce dwigane przez Dannona. - Niewane, co knuje Ceorlic, nas to nie dotyczy. Nikt nas nie przyapa na polowaniu. Udao si nam. A teraz musimy wraca. - Umiechn si do zodzie janie, cho nieco nerwowo. Mia nadziej, e to troch uspokoi towarzysza. Dannon ba si Lo ina. A Loghainowi to odpowiadao. Raz jeszcze zerkn na las, gadzc rkoje miecza przy pa . Dannon pody za jego spojrzeniem i skrzywi si lekko. Zodziej niele radzi sobie z no le z wiksz broni by bezradny. - No, to chodmy ju. Nie pakujmy si w kopoty. - Nie zami am pakowa si w kopoty - zapewni Loghain. - Chc ich unikn. Ruszy do lasu, schodzc ze , zza ktrego przybyli. - Nikt nie widzia, e polujemy, wic nikt nie powinien wiedzie, e tu jestemy. Ale lepiej sprawdzi. Obecno banitw w kocu przecie stanie si niewygodna.ie tobie to osdza - odpar Dannon, ale ruszy za kusownikiem bez sprzeciwu. To ojciec L oghaina osdzi, kiedy wyjci spod prawa zaczn naduywa gocinnoci miejscowych lub naraa a niebezpieczestwo. Ale nawet kto taki jak Dannon wiedzia, e kusownik i jego ojciec r zadko si ze sob zgadzali. I tak by powinno - pomyla Loghain. Nie zosta wychowany na gu ca. Weszli w las, zatrzymujc si tylko na chwil, by ich oczy przywyky do ciemnoci rozj anianej jedynie bladym wiatem ksiyca, sczcym si przez baldachim listowia. Dannona nie oi coraz bardziej niepewny grunt pod nogami, zodziej mia jednak do rozsdku, by si nie dzywa. A Loghain zaczyna myle, e jego towarzysz moe mie racj. Ju mia zawrci, gdy r. - Syszae? - wyszepta. Dobry such - pomyla kusownik. - Zwierz? - Nie... - Dannon z wahaniem. - Brzmiao raczej jak okrzyk. Obaj znieruchomieli. Loghain wyty such. Wiat r szeleci wrd lici, rozpraszajc cisz, jednak po chwili kusownik wychwyci odgos, o k owarzysz. Dwiki tumia odlego, ale dao si usysze nawoywania ludzi, wyranie zajty m. - To polowanie na lisa. - H? Loghain powstrzyma ch, by przewrci oczyma. - Miae rac ie chodzio o nas. Dannona chyba ucieszyo to stwierdzenie. Poprawi zajce na ramieniu i odwrci si, by odej. - Wic nie zwlekajmy. Robi si pno. Jednak Loghain nadal si wah iedziae, e bann Ceorlic mija wiosk. Jak mylisz, ilu ludzi mia ze sob? - Skd mam wied rzecie go nie widziaem. - Co dokadnie powiedziaa ta twoja dziewucha z karczmy? Zodzie j wzruszy ramionami, ale plecy mu zesztywniay od tumionego gniewu. Zdaje si, e Loghai n mimochodem trafi w czuy punkt. Moe lepiej obrci to w art? Nie eby kusownika to obch io, ale przecie nie warto bez potrzeby prowokowa wielkoluda. - Nie pamitam - wycedzi Dannon. - Nie mwia, e wielu zbrojnych. Loghain domyli si atwo, e w lesie przebywao z najwyej dwudziestu ludzi. Gdyby bann Ceorlic przyprowadzi liczniejszy oddzia do Lot hering, z pewnoci wywoaoby to wicej komentarzy. Zatem co si tutaj dzieje? Kusownikowi ie podobao si, e jeden ze szlachcicw, doskonale znany z oddania orlesiaskiemu tyranow i, jest w co zamieszany. Cokolwiek Ceorlic i jego ludzie robi w lesie, banitom nie wry to z pewnoci nic dobrego - nawet jeeli nie dotyczy ich bezporednio. Prbujc zigno a niecierpliwe pomruki Dannona, Loghain zastanawia si, czy moe co zrobi. Zapewne nic. Polityka Fereldenu nie obchodzia wyjtych spod prawa. Obchodzio ich przetrwanie. I t ylko wtedy, gdy od niej zaleao przetrwanie, polityka miaa znaczenie. Kusownik westch n z irytacj, wbijajc wzrok w lene cienie, jakby tam szuka odpowiedzi na swoje wtpliwo Dannon chrzkn. - Wygldasz zupenie jak twj ojciec, gdy tak robisz. - To pewnie pierwsz y komplement, jaki mi powiedziae. Zodziej prychn z odraz, posyajc Loghainowi twarde s rzenie. - Nie zamierzaem prawi ci komplementw. - Splun pod nogi. - Skoro to nas nie d otyczy, jak rzeke... Chodmy std. Loghain nie lubi, gdy nim dyrygowano. Odpowiedzia zod iejowi rwnie twardym spojrzeniem i przez dug chwil milcza. - Jeli chcesz i - rzuci c - to id. Wielkolud nie ruszy si jednak z miejsca, cho Loghain dostrzeg, e nerwowo prze stpi z nogi na nog. Dannon nie lubi takich sytuacji. Kusownik niemal sysza jego myli dziej pomyla, e jest ciemno, a on ma n, zastanawia si, czy bdzie musia go uy i co powrocie do obozu banitw, jeeli to zrobi... Loghaina kusio, by sprowokowa towarzysza jeszcze bardziej. Mia ochot stan przed nim i spojrze wyzywajco. Kto wie, moe Dannon m a do odwagi, by wrazi kusownikowi ostrze i zaatwi spraw raz na zawsze. Z tego, co Log n wiedzia, zodziej by take zabjc, takim, ktry lubi zadawa bl ofiarom i sucha ich k e ta przeszo sprawia, e musia ucieka. A moe Loghain by tylko gupi, e nie posucha zerze w to wtpi. Pomidzy mczyznami znowu zapanowao dugie, pene napicia milczenie, za ylko szumem wiatru w gaziach i dalekimi okrzykami myliwych. Loghain zmruy oczy, ale n ie sign po miecz i poczu satysfakcj, gdy Dannon pierwszy odwrci wzrok. Cisz przerwa zbliajcych si krokw. Dannon drgn czujnie, udawa jednak, e nic si nie stao. Jakby wc ie cofn. I jakby tak naprawd nie doszo do konfrontacji. Ale Loghain wiedzia swoje. W tej chwili kto jednak nadchodzi - popiesznie i niezdarnie. Przedziera si w panice prz ez zarola, amic gazie i robic mnstwo haasu. Lis. Czowiek, ktrego goni stwierdzi L jasne - i musia wyle akurat prosto do nich, czy nie? Jeeli w niebiosach jest Stwrca, j ak twierdz kapanki, to ma niewtpliwie do wredne poczucie humoru. Dannon nerwowo cofn s o kilka krokw, podczas gdy Loghain, przyczaiwszy si, wycign miecz. Przybysz nagle poj awi si na widoku, wychynwszy spord cieni jak niechciany dar, a potem zamar, wbijajc w yzn przeraone spojrzenie. To by modzieniec najwyej w wieku Loghaina, a zapewne modszy . Jasne wosy i jeszcze janiejsz skr znaczyy zadrapania, licie, brud i wcale spore smug krwi. Z pewnoci nie by odziany do wdrwek po lesie - na cienkiej, poszarpanej koszuli byo mnstwo bota, mona by pomyle, e chopak ucieka przeladowcom, czogajc si przez rzepa mu na twarzy i na rkach. Chyba nie naleaa do niego, w kadym razie nie tylko. Ki mkolwiek by przybysz, bez wtpienia musia zabi, aby uj pogoni. Mody, lecz miertelnie zperowany - oceni Loghain. Chopak skuli si wrd cieni jak zapane w puapk zwierz, rozd zy pragnieniem ucieczki i walki. Za nim zabrzmiay goniej okrzyki pocigu. Loghain pow oli unis do, by pokaza uciekinierowi, e nie chce mu zrobi krzywdy. A potem schowa mie Jasnowosy chopak nie poruszy si, tylko podejrzliwie zmruy oczy. Nerwowo zerka to za s ebie, skd rozbrzmieway okrzyki, to na Loghaina i jego towarzysza. - Wynomy si std! sykn Dannon. - Za tym smarkaczem przybiegn inni! - Czekaj - szepn Loghain, nie spuszc zajc wzroku z uciekiniera. Dannon najey si i kusownik dostrzeg bysk noa. Unoszc rce pokoi zarwno towarzysza, jak i przybysza, zwrci si do modzieca skrytego w cieniu. - Kt ci ciga? - zapyta powoli. Jasnowosy chopak zwily usta, namylajc si krtko nad odpo Orlesiaskie psy - rzuci obojtnie. Nadal si nie rusza. Loghain zerkn na Dannona. Wielko ud skrzywi si, ale dao si zauway, e wspczuje modemu, ktry znalaz si w podobnej j sytuacji. Bez wtpienia interesowao go tylko wasne bezpieczestwo, ale przynajmniej n ie prbowa przeszkodzi Loghainowi. Ograniczy si jedynie do niechtnego pomruku. - Dobra odpowied. - Kusownik postpi krok naprzd. - Chod z nami. Dannon zakl pod nosem i ze wz iem wbitym w ziemi schowa n, a potem zacz si przekrada wrd drzew. Loghain uda, e o lady, obserwowa jednak, czy zbieg do nich doczy. Przez dug chwil jasnowosy chopak e bi si z mylami, lecz potem zerwa si i ruszy bez dalszego wahania za zodziejem i kus ikiem. Caa trjka w milczeniu wrcia na ciek, ktr przybyli Dannon i Loghain. Zodziej i, zostawiajc towarzyszy w tyle, jakby chcia od nich uciec. Postawa wielkoluda zdra dzaa niech i gniew. Loghaina mao to obchodzio. Poruszali si szybko i wkrtce okrzyki po oni za jasnowosym modziecem zamilky. Obcy chyba poczu ulg, tym wiksz, gdy wyszli z la w janiejszy blask ksiyca. Loghain mg si wreszcie przyjrze lepiej uciekinierowi. To, co zobaczy, mocno go zmieszao. Odzienie chopaka, cho brudne i podarte, byo eleganckie i zdobne. Buty wyglday na solidne i wykonane z dobrej skry. Przypominay Loghainowi obu wie, jakie zwykli nosi rycerze, ktrych kiedy widzia. Z pewnoci zbieg nie by ndzarzem. e trzs si z zimna i strachu na kady odgos wrd drzew - zatem nie zwyk czsto przebywa e. - Zaczekaj, Dannonie - zawoa kusownik, przystajc. Zodziej zatrzyma si niechtnie. L ain odwrci si do jasnowosego modzieca. Ten znowu przyglda im si podejrzliwie, przeno rok to na jednego, to na drugiego, jakby zastanawiajc si, ktry pierwszy rzuci si do ataku. - Tutaj moemy si rozsta - oznajmi Loghain niepewnie. - Stwrcy niech bd dziki mamrota pod nosem Dannon. Modzieniec zamyli si na chwil, rozgldajc si i zapewne prb ozna okolic. Ze skraju lasu bez trudu mona byo dostrzec pola uprawne. - Znajd drog. Lo ghain nie potrafi rozpozna akcentu, ale ze sposobu, w jaki chopak mwi, jasno wynikao, jest wyksztacony. Pewnie syn kupca. - Na pewno? - Kusownik wskaza na podarte odzie nie. Chopak nie mia nawet peleryny czy paszcza. - Zdaje mi si, e zamarzniesz na ko, za im dotrzesz do wsi. - Unis brew. - O ile tam wanie zmierzae... I ci ludzie, ktrzy szli za tob. - Dlaczego ci gonili? - zapyta dociekliwie Dannon, wysuwajc si przed Loghaina . Jasnowosy modzieniec milcza, nie patrzc ani na kusownika, ani na zodzieja, jakby nie pewny, komu winien odpowiedzie. Spuci wzrok na swoje donie, na smugi krwi czarnej w blasku ksiyca. Wydawao si, jakby dopiero teraz je zauway. Bez wtpienia by przestraszo cho stara si zwalczy ten lk. - Chyba zabiem jednego z nich... - wykrztusi. Dannon gwi dn z aprobat. - No, to atwo nie odpuszcz. Loghain zmarszczy brwi. - To ludzie banna Ce orlica, jak rozumiem? - Po czci - zgodzi si jasnowosy modzieniec. - Oni... Zabili... m ojego przyjaciela. Bl, ktry przemkn mu po twarzy, zdradzi Loghainowi, e chopak nie pow edzia caej prawdy. Zbieg zamkn oczy i zadra ponownie, bezskutecznie prbujc wytrze kr policzkw. Kusownik spojrza na Dannona. Wielkolud w odpowiedzi wzruszy ramionami. Wtpl iwe, by poznali ca histori chopaka. Zreszt Loghain nie sdzi, aby to byo konieczne. Ni o raz pierwszy zdarzao si, e banici natrafiali na kogo, kto stan na drodze Orlesian. A na miejscu tego chopaka kusownik te nie ufaby przypadkowo napotkanym ludziom. Zapew ne modzieniec by kim wicej, ni wydawao si na pierwszy rzut oka, jednak Loghain czu, mu zaufa. A intuicja rzadko go zawodzia. - Suchaj - westchn ciko. - Nie mamy pewnoci, o ci ciga. Powiedziae, e to ludzie lojalni wobec Orlesian, i wierz ci na sowo. Modzie c otworzy usta, jakby chcia zaprotestowa, ale Loghain unis do. - Niewane, kim s, ale ich wielu. Niedugo zorientuj si, e wyszede z lasu. Pierwsze miejsce, w jakim zaczn ci zuka, to Lothering. Znasz inne, gdzie mgby si ukry? Jasnowosy chopak ponuro zwiesi g ie... Ja... Nie wydaje mi si. Tam, gdzie mgbym, nieatwo dotrze. - A potem zacisn zby pojrza Loghainowi w oczy. - Ale poradz sobie. Loghain nie wtpi, e modzieniec sprbuje. pewnoci poniesie klsk, ale i tak sprbuje. Czy to oznaka uporu, czy gupoty, czy jeszcz e czego innego - tego kusownik nie wiedzia. - Mamy obz - rzuci. - Ukryty. - Wy... Zda j sobie spraw, e nie musicie mi pomaga. Jestem wdziczny. - Spojrza niepewnie na banitw- To nie jest konieczne. - No, to co? Przynajmniej znajdziemy ci jak peleryn. Bdzie sz te mg si umy... i zaczniesz wyglda mniej podejrzanie. - Loghain wzruszy ramionami. Albo moesz i swoj drog. Twj wybr. Chopak zadra, gdy od pl dmuchn mrony wiatr. P a si zagubiony, jakby egna si z yciem, ktre wid dotychczas. Loghain wiedzia a za d os nie obchodzi si z ludmi agodnie. Temu smarkaczowi te nie popuci - dzieciak by zrozp czony. Ale Loghaina, cho to dostrzeg, bynajmniej nie ogarno wspczucie. Zaoferowa pomoc a to wicej, ni modzieniec mg oczekiwa. Dannon prychn na obcego. - Na tchnienie Stwr zowieku! Spjrz na siebie! Mylisz, e poradzisz sobie sam? Loghain zmierzy wielkoluda p owtpiewajcym spojrzeniem. - Co nagle zmienie nastawienie... - Ha! To ty zacigne tu m A skoro tu jest, rwnie dobrze moemy go std zabra. - Odwrci si na picie i ruszy napr Im szybciej znajd si przy ogniu, tym lepiej. Jasnowosy modzieniec nadal spoglda pod no gi, wyranie niepewny i zawstydzony. - Ja... Nie mam nic cennego. To znaczy eby wam odpaci za pomoc - doda szybko. Nic cennego, co mona ukra - to tak naprawd mia na my le Loghain nie poczu si obraony, wszak on i Dannon byli w rzeczy samej zodziejami. Nie sdzisz chyba, e robimy to dla zapaty, co? Modziecowi nie przysza do gowy stosowna odpowied, wic tylko skin gow bez przekonania. Loghain wskaza na oddalajcego si coraz ziej Dannona. - Zatem lepiej go dogomy, zanim wpadnie w jak dziur. - Wycign rk. - Na i Loghain. Chopak zawaha si na okamgnienie, zanim ucisn do. - Hiram. To, rzecz jasna, kamstwo. Loghain zaniepokoi si, czy nie poauje, e udzieli zbiegowi pomocy. Intuicja d tychczas go nie zawioda, ale zawsze jest ten pierwszy raz. Jednak co si stao, to si nie odstanie. Skinwszy na Hirama, ruszy za Dannonem. Razem opucili las.DWA. Kiedy Maric si obudzi, by pewien, e znajduje si w obozie rebeliantw i pad jedynie ofia wyjtkowo paskudnego koszmaru. Pewnie zaraz matka zajrzy do komnaty i zgani syna, e pi tak dugo. Na chwil poczu ulg. Jednak zaraz zrozumia, e to faszywa nadzieja. Pomie zenie nie przypominao komnaty, a koc, ktrym Maric by okryty, by wytarty i cuchn pleni iniaki i zadrapania, wczoraj tak bolesne, znowu dokuczay. Chopak z oporem przypomn ia sobie wydarzenia minionej nocy. Kilka razy podczas wdrwki mczyzna, ktry kaza si na a Loghainem, sprawdza, czy nie s ledzeni. To z kolei denerwowao wikszego, Dannona, szc zeglnie gdy Loghain nalega, by wracali do obozu dusz drog. Maric nie mia nic przeciwko dodatkowej ostronoci, kiedy jednak wraz z towarzyszami dotar do wzgrz, nogi odmwiy mu posuszestwa. Przez par godzin skrada si przecie w mroku i przemarz do szpiku koci, a ieoczekiwanymi ratownikami zamieni ledwie kilka sw. Pamita mglicie, jak wkroczy do obo u - zaskoczya go liczba kolawych, ndznych szaasw i namiotw rozrzuconych midzy skaami arolami. Spodziewa si moe garstki wyjtych spod prawa, ale nie caej spoecznoci ukrytej wdoach. Pamita take podejrzliwe spojrzenia i oskarajce szepty, jakie go powitay, ale amtej chwili byo mu ju wszystko jedno, czy banici zamkn go w jakiej ciemnicy, czy ug otuj na kolacj. Sen, ktrego tak bardzo potrzebowa, wzi chopaka w ramiona i utuli do n adomoci. Cichy plusk wody wyrwa Marica ze wspomnie i przywrci do teraniejszoci. Nieopa rznie otworzy oczy - wpadajce przez mae okno promienie popoudniowego soca olepiy go n chmiast. Wzrok mu si rozmywa, gowa pulsowaa natrtnie i nieprzyjemnie. Po chwili chopak przyzwyczai si do wiata i zacz widzie ostrzej, ale niewiele byo do ogldania. Pamit ozie staa jedna prawdziwa chata - zapewne majca najwyej jedn izb - i chyba wanie w nie si znalaz. Umeblowanie byo tu wicej ni skromne, kolawy st i kilka pniakw sucych krytych brudnymi szmatami. Jedyn ozdob stanowi rzebiony kawaek drewna wiszcy nad posan em: soce wpisane w okrg. wity symbol. Maric przecign si, prbujc dzielnie znosi b ym zaskoczeniem zda sobie spraw, e nadal ma na sobie wasn bielizn. - Obudziam ci? - g obieg zza posania. Modzieniec obrci gow. Uwiadomi sobie, e kobieta, klczca przy m ze szmat w doniach, musiaa tu by cay czas. - Przepraszam. Staraam si nie robi haasu. eta mwia z godnoci i nosia czerwon szat Zakonu. Maric, zanim przeladowania uzurpatora usiy rebeli do ukrywania si, par razy mia okazj odwiedzi witynie. Matka nalegaa, by ja syna obja te sprawy religii. Chopak wierzy w Stwrc i czci powicenie Jego oblubie az prorokini, Andrasty, jak kady mieszkaniec krlestwa Ferelden. I potrafi rozpozna k apank, kiedy mia j przed oczyma. Co robia w obozie ludzi wyjtych spod prawa? - Wasza.. . wielebno? - gos mia ochrypy i zduszony, sowa przeszy w kaszel, ktry pogbi tylko e w czaszce. Maric jkn gono i opad na posanie, bo zawroty gowy wywoay mdoci. Kobi si gorzko. - Och, nie, mj drogi, nie. Nie jestem a tak wielebna. Maric widzia j teraz wyraniej. Wiek pozostawi na kobiecie swoje pitno, lecz obszed si z ni agodnie. Jasneoki zaczynaa przetyka siwizna, a szare oczy otaczaa sie gbokich zmarszczek. Bez wtpien a za modu bya piknoci, cho czasy te miny ju dawno. Na czerwonym ornacie nosia zoty z wygrawerowanym krzyem Andrasty otoczonym witym pomieniem. Kobieta zauwaya spojrzeni e Marica i umiechna si. - Wiedz, e moje dni w hierarchii Zakonu dawno przeminy. Wycisn zmatk i wrcia do obmywania twarzy chopaka. Woda bya chodna i orzewiajca, wic Maric p stu zamkn oczy i podda si zabiegom. Kiedy kapanka skoczya, dotkn jej doni. - Jak d . Przygldaa mu si przez dusz chwil wyblakymi szarymi oczyma. Byo w nich wspczucie, e czujno i podejrzliwo. - Prawie cay dzie - odpowiedziaa w kocu. A potem umiechna jco i odgarna Maricowi wosy z czoa. - Nie martw si tym, modziecze. Cokolwiek zrobie jeste bezpieczny. Przynajmniej teraz. - A gdzie jest to tutaj, jeli mog wiedzie? Loghain ci nie powiedzia? - Kapanka westchna i wykrcia szmatk. Woda w misce natychmias zabarwia si szkaratem. - Nie, rzecz jasna, nie powiedzia. Trzeba chyba smoka, eby wy cign z tego chopaka wicej ni dwa zdania pod rzd. Jest tak podobny do ojca... - Rozbawi ne spojrzenie, jakie posaa Maricowi, miao chyba oznacza, e to wszystko wyjania. - To P oudniowe Wzgrza, tu nieopodal Guszy... Ale tego, jak mi si zdaje, zdye si ju domy a mocniej przetara ty gowy chopaka, wywoujc przeszywajce uderzenie blu. Chyba mocno s erzyem - uwiadomi sobie, ale stara si nie myle, na ile powanie si zrani. - To miejs ma nazwy. Tymczasowo tu mieszkamy i tyle. Zdesperowani ludzie przychodz tu od cza su do czasu i gromadz si, gdy zachodzi konieczno. Jak teraz. Wikszo usiuje po prostu ey. - Znam to - wymamrota Maric. Zastanawia si jednak, na ile jego dotychczasowe ycie mona porwna do tego w obozie. Nawet w cigym ruchu on i matka ukrywali si w znacznie le pszych warunkach ni ludzie tutaj. Stare warownie, opactwa ukryte wrd gr... Zawsze te znalaz si szlachcic gotw ich ugoci, choby na jedn noc, by mogli odpocz od marszu i s w namiocie. Przestronnym namiocie. Maric zawsze narzeka na zakazy, ktre musia znos i, na nud, na brak swobody. Sdzc po ndzy, jak widzia w tym obozie, tutejsi ludzie zape ne uznaliby chopaka za uprzywilejowanego. I chyba tak wanie byo. - Przewodzi nam Gar eth. Troszczy si o nasze bezpieczestwo, ale z kadym rokiem takich jak my jest coraz wicej. Zdaje si, e krzywda nie robi sobie wolnego. Pojawia si tyle zagubionych dusz , ktre nie maj si do kogo zwrci... - Kapanka przetara czoo Marica, marszczc brwi w n ywanym zmartwieniu. - Gareth to ojciec Loghaina. Widziae si z nim? - Nie miaem okazj i. - Niedugo bdziesz mia. - Wykrcia szmatk. Tym razem wod zabarwi brud. Ciekawe, czy Marica wyglda rwnie paskudnie. - A ja jestem siostra Ailis. - Hiram. - Tak, syszaam . - Wskazaa na rce chopaka. - Na pewno chcesz je umy. Maric zerkn na rce, nadal uwalan po okcie zaschnit krwi i botem. Przyj wilgotn ciereczk bez sowa. - Sporo krwi - z eta. - W wikszoci nie mojej. - Spojrzenie chopaka byo spokojne, nawet wyrachowane. Jak si z tym czujesz? Modzieniec powoli wytar rce, nie podnoszc wzroku. Wiedzia, o co pytaa kapanka. Jeszcze w lesie instynktownie ukry swoj prawdziw tosamo, chyba suszn awet siostra Ailis powiedziaa, e ludzie z obozu s zdesperowani. Maric nie mia pojcia, jak uzurpator mgby ich nagrodzi, gdyby wydali nastpc Krlowej Rebeliantki, ale nagroda zapewne przekraczaaby najmielsze oczekiwania wyjtych spod prawa. Nie trzeba by ndzar zem, by wiedzie, e obietnica bogactwa moe skusi kadego. Ciekawe, ilezotych suwerenw kosztowa miecz, ktry przebi brzuch matki Marica? - Zostaem zaatakowany . Broniem si - zabrzmiao to pasko i faszywie nawet w jego wasnych uszach. - Ci ludzie zabili moj matk. Nawet wypowiadajc na gos te sowa, nie mia wraenia, e s prawdziwe. S a spogldaa na niego uwanie przez dug chwil. - Niechaj Stwrca przyjmie j do siebie - z tonowaa agodniejszym tonem. Maric zawaha si. - Niechaj Stwrca przyjmie j do siebie - p owtrzy ochryple rwcym si od smutku gosem. Siostra Ailis uja jego donie w gecie zrozu a i wspczucia. Maric wyrwa je natychmiast, gwatowniej, ni zamierza, ale kobieta nie sk omentowaa jego zachowania ani sowem. Przez dug, niezrczn chwil chopak tylko patrzy n je nieco czyciejsze palce. Kobieta raz jeszcze wypukaa szmatk. - Skoro jeste kapank, c tutaj robisz? - niezdarnie zmieni temat. Umiechna si, jakby syszaa to pytanie tysice zy. - Kiedy Stwrca powrci na ziemi, postanowi znale sobie oblubienic, ktra bdzie Je okini. Mg przeszuka wielkie imperium, bogate i rzdzone przez potnych magw. Mg pj anych krain na zachodzie lub miast na pnocnym wybrzeu. Ale On zwrci si do barbarzycw h na najdalszym kracu wiata. - I wwczas oko Stwrcy spoczo na Andracie - wyrecytowa Ma . - Na zrodzonej i wyrosej wrd wyrzutkw. Zostaa oblubienic Jego, z jej ust popyna Pi a na jej rozkaz zastpy prawowiernych podbiy Thedas. - Wyksztacony z ciebie modzienie c. - Siostra Ailis bya pod wraeniem, a Maric przekl swoje pragnienie, by si popisywa. Kobieta dotkna witego symbolu na szyi, tak jak dotyka si starego przyjaciela. - Ludzi e zapominaj, e Ferelden nie zawsze by taki jak teraz, nie zawsze by miejscem, skd poc hodzia prorokini Stwrcy. Ongi cywilizowane pastwa uwaay Ferelden za krain przeklt. K umiechna si agodnie, jej oczy rozbysy. - Czasem to, co najcenniejsze, mona znale t ie najmniej si tego spodziewamy. - Ale czy ci ludzie nie s?... - Rzezimieszkami? Zo dziejami? Mordercami? - Wzruszya ramionami. - Jestem tu, by ich prowadzi i pomaga w prbach losu najlepiej jak umiem. To, co uczynili, na koniec zostanie osdzone prze z Stwrc. I tylko On ma prawo ich osdza, nikt wicej. - Uczeni osdzili przecie Andrast zakoczeniu krucjaty. A potem za kar spalili j na krzyu, jak wiesz. Zachichotaa z rozb awieniem. - Tak, przypominam sobie, e gdzie o tym syszaam. Przerwao im przybycie Logh aina. Mody mczyzna wyglda teraz czyciej, ni Maric pamita, i nosi pancerz ze skry n iekami. Ubir wyglda na ciki, a wiszcy na ramieniu uk robi wraenie. Niezwykle dobra b na kusownika - pomyla chopak. Jakby wyczuwajc, e jest obserwowany, Loghain rzuci mu o tre spojrzenie. W przeciwiestwie do kapanki nie kry podejrzliwoci. Nagle oniemielony Maric podcign koc pod brod, by ukry swj niekompletny strj. - Ach, nasz go postanowi ak obudzi - wycedzi kusownik, nie spuszczajc wzroku z chopaka. - Czuje si ju lepiej znajmia kapanka. Wstajc, podniosa misk z podogi. - Jego rany nie byy miertelne. Dobrz ednak, e go tu przyprowadzie, Loghainie. Kusownik zerkn na kobiet. - To si jeszcze ok Powiedzia ci co? Maric unis do. - E... Ja cay czas tu jestem. Siostra Ailis z rozbawie iem uniosa brew, spogldajc na Loghaina. - No wanie. Dlaczego sam z nim nie porozmawia sz? - Taki miaem zamiar - mrukn kusownik, a potem zwrci si do Marica: - Mj ojciec chc i widzie. Nie czekajc na odpowied, odwrci si na picie i wymaszerowa z chaty. Kapank aa stos ubra lecych obok stou w kcie izby. - Twoje buty s pod stoem. Niestety, reszt zy musiaam spali. W tej stercie nie ma nic ozdobnego ani wyszukanego, ale na pewno znajdziesz co odpowiedniego. Odwrcia si, by odej. - Siostro Ailis! - zawoa za ni Ma Zatrzymaa si w progu i spojrzaa wyczekujco, ale chopakowi niespodziewanie zabrako sw. Na twoim miejscu nie kazaabym Garethowi czeka - rzucia krtko kapanka, a potem wysza.*** Maric stan przed chat i rozejrza si uwanie. W soneczne popoudnie obz wyglda zupen , ttnica yciem osada. W pobliskim strumieniu kobiety pray ubrania, przy kilku ognisk ach wdzio si zajcze miso, namioty i szaasy naprawiano przy plotkach i chichotach, a po d nogami pltay si dzieci. Moe byy nieco chudsze i brudniejsze ni te, ktre widywa Mari ale nie a tak bardzo jak w innych zaktkach Fereldenu. Orlesian trudno byo nazwa dobr ymi panami. Wszdzie walay si mieci, co wskazywao, e wyjci spod prawa obozowali tu pewn e od miesicy. Kilku surowych mczyzn odzianych w achmany podobne do tych, ktre mia na s obie chopak, zmierzyo Marica chodnym, podejrzliwym spojrzeniem. Skrzany pancerz Logh aina musia stanowi tu wyjtek. Z atwoci dostrzeg modego kusownika zajtego rozmow z arszym mczyzn, zapewne jego ojcem. Nosi podobn jak Loghain zbroj, mia to samo przeszyw jce spojrzenie i ciemne wosy, cho krtsze i na skroniach przyprszone siwizn. Nawet gdyb y nosi achmany tak jak pozostali, nikt by nie wtpi, e to jest przywdca. Maric spotyka akich ludzi przez cae ycie - choby oficerw armii matki - ludzi, ktrzy emanowali wewntrzn dyscyplin. Zaskakujce, e na kogo takiego chopak natrafi w obozie wyjtych spod praw Loghain zauway Marica i wskaza go ojcu skinieniem gowy. Podejrzliwo ani na chwil nie z ika z oczu kusownika i chopak zacz si zastanawia, czym sobie zasuy na t wrogo. T o okamaem i nadal bd okamywa - przypomnia sobie. A take dlatego, e jestem niekompete durniem. Ojciec i syn ruszyli w jego stron, Maric jedynie czeka, wewntrznie kulc si pod ostrzaem spojrze. W tej chwili ani troch nie czu si jak krl, nie wyobraa sobie na , e mgby tak o sobie pomyle - zmarznity, obolay i nie na miejscu. Z caego serca aow a nie przybdzie na biaym koniu, by go uratowa z opresji. Krlowa Rebeliantka wygldaa ws paniale w zotej zbroi, z jasnymi wosami i purpurow peleryn opoczc na wietrze. Patrzc ni, nietrudno byo zrozumie, dlaczego ludzie j kochali. Ci nieszczni ajdacy ugiliby ko a, gdyby si tu pojawia, wcznie z Loghainem i jego ojcem. Ale matka ju nigdy nie przybd zie Maricowi na ratunek, adne pobone yczenia tego nie zmieni. Modzieniec zacisn szczk ale nie odwrci wzroku pod spojrzeniem dwch par lodowatych bkitnych oczu. - Hiramie! Gareth przyjanie wycign rk na powitanie. Oddajc ucisk, Maric uwiadomi sobie, jak s si by ten mczyzna. Garetha nie mona byo nazwa modzikiem, chopak mia jednak nieodpart nie, e ojciec Loghaina potrafiby unie go jedn rk i pewnie nawet by si przy tym nie sp - E, tak. - Chopak przekn nerwowo lin. - Witam. Ty musisz by Gareth. - Tak jest. - Ga eth potar policzek i spojrza na Marica tak, jakby mia do czynienia z rzadkim stworz eniem lub inn osobliwoci. Loghain sta krok za ojcem, na jego twarzy nie maloway si adn uczucia. - Mj syn powiedzia, e wpade w kopoty niedaleko Lothering. cigali ci ludzie na Ceorlica. - Nie tylko oni, ale tak, tak wanie byo. Starszy mczyzna pokiwa gow w za niu. - Ilu? - Nie jestem pewien. Wielu. - Wszyscy biegali po lesie? Bann Ceorlic nawet nie pochodzi z tych stron. Wiesz, dlaczego si tu pojawi? - Nie - odpar Maric . Kamstwo zawiso w ciszy, gdy Gareth mierzy modzieca przeszywajcym spojrzeniem, a Logh ain zmruy oczy. Najwidoczniej do listy wad Maric mg sobie doda teraz beznadziejny kamc a. Chopak nie uwaa tego za krlewsk cnot, cho matka zapewniaa go nieustannie, e wan st. Nagle zascho mu w gardle, jednak nie cofn swoich sw. - cigali mnie, po tym jak zab ili mi przyjaciela. - Przyjaciela? - wtrci bystro Gareth. - Mylaem, e matk. No tak, ja sne, siostra Ailis mu powiedziaa. Umys Marica zawirowa, chopak stara si szybko przypom nie sobie, co wczeniej mwi, a czego nie. Wysiek przyprawi go o bl gowy. - Matka bya przyjacielem - wyjani niezdarnie. - A skd si wzilicie w lesie? Jakie sprawy przywiody iebie i matk a tutaj? Ani was, ani banna Ceorlica nie powinno tu by, to pewne. - My tylko... Tylko przejedalimy... Gareth i syn wymienili znaczce spojrzenia, ktrych Mar icowi nie udao si odszyfrowa. Starszy mczyzna westchn i z namysem potar policzek. aj, Hiramie - zacz rozsdnie. - W naszej sytuacji... musimy by bardzo ostroni. Zawsze. Jeeli krl przysa tu onierzy, musimy wiedzie dlaczego. Maric nie odpowiedzia i twarz etha pociemniaa z gniewu. Wskaza na ludzi w obozie. Cz z nich zacza si gromadzi wok . - Widzisz tych ludzi? - zapyta Gareth, nie podnoszc gosu. - Jestem za nich odpowi edzialny. Moim zadaniem jest zapewni im bezpieczestwo. Jeeli onierze przyjd tutaj... M aric rozejrza si nerwowo, dopiero teraz uwiadamiajc sobie, jak wiele osb zebrao si w p bliu i przysuchiwao rozmowie. Przekn z trudem lin. - Przykro mi... Sam chciabym wied Nie powinienem by go tu przyprowadza - warkn Loghain. Gareth nie zwrci na niego uwagi . Z namysem wpatrywa si w Marica. - Dlaczego ci cigaj? - Zmarszczy brwi. - Co zrobie ic nie zrobiem. - Kamie! - sykn Loghain. Wycign n i postpi naprzd z gronym gryma mra z podnieceniem, wyczuwajc krew. - Pozwl mi go zabi, ojcze. To moja wina. Nie pow inienem by go przyprowadza do obozu. Twarz Garetha pozostaa nieprzenikniona. - On n ie kamie. - Co za rnica? Musimy si go pozby, wic zrbmy to szybko. - Loghain zbliy si ze bardziej, ale Gareth powstrzyma go, wycigajc rk. Kusownik znieruchomia skonfundowan . Ojciec nie spuszcza wzroku z modego przybysza. Maric cofn si niepewnie, ale paru mcz zn, krzywic si zowieszczo, zastpio mu drog. - Suchajcie - powiedzia powoli. - Mog po tu odej. Nie chciaem ciga na was kopotw. - Nie - zaoponowa Gareth tonem, ktry nie p ia miejsca na dyskusj. Starszy mczyzna zerkn na Loghaina. - Jeste pewny, e nie bylic zeni? Loghain zastanowi si nad odpowiedzi. - Zgubilimy pocig w poowie drogi, nie mam w pliwoci. - Skrzywi si. - Co nie znaczy, e nie mona nas wytropi. Jestemy tu do dugo. . Jak wielu miejscowych wie, gdzie znajduje si obz? Ojciec pokiwa gow, przyjmujc sowa yna do wiadomoci, a potem znowu spojrza na Marica. - Wysaem ludzi na zwiady. Wczeniej czy pniej dowiedz si, co si dzieje. Jeeli jestemy w niebezpieczestwie, wolabym jedn edzie o tym ju teraz. Jestemy? Maric skuli si wewntrznie ze strachu. Bann Ceorlic i po zostali na pewno nie przerw poszukiwa i w kocu dotr do obozu. Przez chwil chopak zasta nawia si, czy nie wyzna prawdy. Ale czy ci ludzie uwierz w sowa obcego dzieciaka? A jeeli tak, to z jakim skutkiem: dobrym czy zym? - Tak! - wyrzuci w kocu. - Tak, ja... Jestecie w niebezpieczestwie, dopki ja tu jestem. Loghain prychn z odraz i zwrci si aretha: - Ojcze, wkrtce sami si przekonamy, czy co nam grozi. Nie potrzeba nam jesz cze smarkacza, mamy do kopotw. Zabijmy go, bdziemy bezpieczni. Kilku najbliej stojcych mczyzn potakno gorliwie, oczy zabysy im niebezpiecznie. Gareth jednak tylko zmarszczy rwi, spogldajc na syna. - Nie. Nie moemy tego uczyni. - Dlaczego nie? - Poniewa tak p owiedziaem. Ojciec i syn starli si spojrzeniami. Tum by miertelnie cichy, nikt nie ch cia si miesza w spr, ktry najwyraniej mia ju brod. Maric take milcza. Nie by gup - Loghain w kocu ustpi, przewracajc oczami. - Wic zacznijmy si pakowa. Nie ma na co c eka. Gareth rozway sowa syna. - Nie. - Potrzsn gow. - Poczekamy, a wrc zwiadowcy. ze czas. A potem zwrci si do krzepkiego, przysadzistego mczyzny stojcego w pobliu: - Y rinie, zabierz Hirama - czy jak tam si nazywa - z powrotem do siostry. I miej go na oku. Mczyzna skin gow. Gareth podnis gos, by usyszeli go zgromadzeni nieopodal l - Suchajcie wszyscy! Wkrtce najpewniej bdziemy musieli si std wynie! Niech kady bdzi do wymarszu! Decyzja zapada i ludzie z obozu wiedzieli to doskonale. Tum natychmi ast si rozproszy, jednak spojrzenia i szepty zdradzay podenerwowanie. Banici byli p rzestraszeni. Loghain na odchodnym posa Maricowi ponure spojrzenie. Chopak usysza jes zcze, jak mody kusownik zwraca si do ojca: - Zao si, e mgbym z niego wydusi prawd Moe bdzie trzeba. Ale teraz traktujmy go tak, jakby by jedynie przeraonym modym czowie kiem, ktry potrzebuje pomocy. Ton Garetha nie dopuszcza sprzeciwu i Maric nie usysz a adnych protestw. Poza tym Yorin trzyma go za rami i chopak wola nie zwleka. Na nieb zbieray si czarne chmury, przysaniajc soce. Zbierao si na burz.*** - No ale jak mylisz, kim on jest? Loghain zignorowa pytanie Pottera, udajc, e jest c akiem pochonity natuszczaniem ciciwy. Potter nalea do niewielkiej grupki elfw podru bozem. Zalicza si do tych, ktrzy potrafili tylko lee, a jeeli ju zdobyli si na wysie wycznie przy roznoszeniu plotek. Loghain nie chcia wzbudza paniki, ludzie i tak ju s i bali. Byoby lepiej, gdyby ojciec pozwoli przycisn Hirama. Mody szybko puciby farb. ie ulegao wtpliwoci, e Hiram co ukrywa - Loghain potrafi to wyczu. Przez chwil zdawa chopak wypiewa swoje sekrety, ale jednak nie. A ojciec pozwoli mu odej. - No, powiedz ! - nalega Potter, klczc przy Loghainie. - Musisz co wiedzie! azie z nim ca noc, pr otter straci spor cz swych spiczastych, delikatnych uszu, przez co jego oblicze wydaw ao si niesymetryczne. Mia za to paskudn blizn od pustego oczodou po skrzywione wargi grymas, ktry na zawsze pozostanie na niegdy zapewne przystojnej twarzy. Prezent o d pewnego orlesiaskiego pana - tyle tylko powiedzia elf. I ani sowa wicej. Niewolnik - tak przynajmniej uwaa Loghain. W wielu miastach elfy byy wolne, zwykle yy w slumsa ch, najndzniejszych z ndznych. Otrzymay wolno z rk Andrasty dawno temu, ale jak pokazy waa praktyka, w niektrych zapadych zaktkach imperium nadal nie godzono si z wol prorok ini. Pewnej nocy, gdy wraz z Loghainem i paroma innymi banitami upi si na umr, Pott er by bliski wyjawienia swojej historii, gorycz wspomnie niemal wylewaa mu si uszami niczym trucizna. Jednak elf powstrzyma si w por i zamilk, a potem opuci towarzystwo, by w samotnoci doprowadzi si do otpienia i cho na chwil pogrzeba przeszo w mrokach enia. Kady ma tajemnice. Loghain westchn. W przypadku Hirama powinien przynajmniej pamita o dobrodziejstwie wtpliwoci. Ojciec uwaa, e kady ma prawo z tego skorzysta. G o jeszcze byo takie proste! - Nie masz nic do roboty? - warkn na Pottera. Elf westc hn i odszed. Albo wiedzia, e nie warto nagabywa Loghaina, gdy nie jest w nastroju, alb o naprawd mia jak robot. Jednak pytanie pozostao. Kim jest Hiram? Jeeli szpiclem, to a bo beznadziejnym, albo wyjtkowo dobrym. A moe by dokadnie tym, na kogo wyglda, jak stw ierdzi ojciec. Gareth zawsze pozwala, by kierowao nim wspczucie. Nikt nie jest doskon ay. Ale co umykao zarwno ojcu, jak i Loghainowi, brakujcy element amigwki, jak stano am. I to drczyo Loghaina, nie dawao mu spokoju. Jak wikszo mieszkacw obozu, nauczy s uwa, kiedy trzeba ucieka - a teraz wszystko w nim krzyczao, e czas zbiera nogi za pas . Wystarczyo si rozejrze, by ten sam niepokj dostrzec u innych. Popieszne ruchy, nerw owe drgnienia na kady podejrzany dwik dobiegajcy z lasu... Wielu ju spakowao swj niewi lki dobytek i zoyo namioty, oczekujc jedynie na rozkaz wymarszu. Loghain, gdy skoczy z ukiem, trzyma si z daleka od chaty siostry Ailis - wola unika pokusy. Siostra miaa wa ne sposoby przesuchiwania nowo przybyych i szanowa j za to. Niejeden raz, kiedy meto dy Loghaina lub jego ojca zawiody, okazywao si, e potrafia wycign informacje. Wielu ukapank za przywdczyni rwn Garethowi, a ten od wielu lat polega na jej radach. By czas iedy Loghain mia nadziej, e przyja, jak darzyli si ojciec i Ailis, przerodzi si w co . Jednak kapanka miaa swoje powoanie, a Gareth nigdy do koca si nie podwign po utraci ospodarstwa. Loghainowi sporo czasu zajo, by pogodzi si, e tamtej nocy, gdy porzucili ziemi, w ojcu co umaro. Siostra Ailis wiedziaa lepiej ni syn, czego mu potrzeba - i mody mczyzna nauczy si cieszy tym, co mia. Padric trzyma stra, ukrywajc si na skal dobry widok na dolin. Chopak by par lat modszy od Loghaina, ale dobrze strzela z uku i mona go byo zaliczy do rozsdnych. Jednak obok Padrica sta Dannon, a to nie wryo nic d ego. Stranicy przerwali szeptan rozmow, gdy tylko zauwayli nadchodzcego Loghaina. - S jakie wieci o ludziach, ktrych mj ojciec wysa na zwiady? - kusownik zwrci si do Pad dajc, e nie zauway przerwanej konwersacji. - Jeszcze nie - odpar modszy banita niemia Spojrza na dolin. - adnych wieci i oznak zagroenia. - Podobno wymarsz ju wkrtce - wtr annon. Splt ramiona na piersi i popatrzy na Loghaina pytajco. - Pewnie wieczorem, jee li nic si nie zdarzy. - To gupie. - Padric nie spuszcza z oczu doliny. - Nawet jeeli kto wie, e ten jasnowosy chopak tu jest, to co z tego? onierze przyjd do naszego oboz po jednego czowieka? - Owszem. - Loghain odwrci si do Dannona. - Jeeli chcesz doczy tchrzy, Dannonie, czemu od razu tego nie zrobisz? Zakadajc, e ju nie jeste jednym z ni ch. - Sam powiedziae, e chopak jest niebezpieczny. - Powiedziaem tylko, e nie wiemy, k im jest. Ale to si wkrtce zmieni. Jeeli mj ojciec uwaa, e trzeba si przenie ze wzgl ego chopaka, na pewno tak jest. Dannon skrzywi si niechtnie. - To twoja wina - mrukn. - To ty chciae wzi ze sob chopaka, nie ja. I z tymi sowy zodziej popieszy do obozu. wyglda na zadowolonego z jego odejcia. Umiechn si w podzice do Loghaina, a potem wr swoich obowizkw. - Dannon w jednym ma racj. To dziwne. - Co takiego? - No - modzieni ec wskaza na dolin - zwiadowcy. Niektrzy powinni ju wrci. - Jak due maj opnienie? moe dwie. Nie zaczo jeszcze pada, wic nie wiem... Mylaem, e przynajmniej Henric poja si wczeniej. Bardzo si martwi o swoj dziewczyn i dziecko... Loghain poczu ciar w o wiedziae o tym komu? - Tylko Garethowi. Kusownik skin gow i skierowa si ciek w d co si dzieje, tym bardziej e patanie si po obozie, kiedy ojciec prbowa nie dopuci do chu histerii - usprawiedliwionej czy nie - nie mogo przynie nic dobrego. Loghain uw aa za zrozumiae, e wyjci spod prawa podruj razem i cz si w prowizoryczn gromad. zi porzdek i organizacj, dziki czemu mieli co je i gdzie spa, a siostra Ailis podtrzym waa wizi wsplnoty. Nie szkodzio te, e wielu z banitw nie miao dokd pj - kady z n snych powodw. Jednak ludzie tak zdesperowani nie s lojalni. Ojciec uwaa inaczej. Pow tarza, e w tych wyjtkowo trudnych czasach naley trzyma si razem, poniewa w jednoci tk sia. A kiedy Gareth to mwi, siostra Ailis obdarzaa go umiechem i wzruszonym spojrzeni em. W takich chwilach Loghain niemal wierzy w sowa ojca. Ale wiedzia lepiej. Jeeli s prawy przyjm naprawd zy obrt, Dannon nie bdzie jedynym szczurem, ktry umknie z toncego okrtu.*** Loghain znikn na cae popoudnie w nadziei, e samotny zwiad odpdzi najgorsze obawy. Najpierw sprawdzi szlak, ktrym on, Dannon i jasnowosy uciekinier przyszli z lasu, u pewniajc si, e nie byli ledzeni. Potem zawrci w kierunku Poudniowych Wzgrz i sprawdzi y znane sobie cieki, liczc, e napotka wysanych przez ojca zwiadowcw lub kogokolwiek in nego. Tak daleko na poudniu podrni byli jednak rzadkoci i Loghain odnalaz tylko niewyr ane lady koni zmierzajce do Lothering. Kiedy soce schylio si ku zachodowi, a ziemi za iec lodowate strugi ulewy, naprawd zacz si martwi. Dopiero kiedy przeci kilka rnych nareszcie natrafi na innego wdrowca. Szlak by najpewniej uywany przez przemytnikw, po niewa bieg z dala od gwnych, patrolowanych traktw na pnocy i prowadzi w gry na poud siedzib krasnoludw, majcych w gbokim powaaniu ludzkie prawa. Tu, na Zaziemiu, byo wie le takich cieek, a nieliczni, ktrzy z nich korzystali, mieli ku temu uzasadnione po wody. Samotny jedziec nacign kaptur gboko na oczy. Jego wierzchowiec stpa ostronie p im bocie. Sdzc po jakoci ubioru, mona by wzi nieznajomego za posaca, najpewniej jedn miejskich gildii, tyle e nie zdradza najmniejszych oznak popiechu. Loghain podszed d o niego, nie kryjc si, rodkiem drogi. By to dowd przyjaznych zamiarw, jednak jedziec c ujnie pooy do na rkojeci miecza i czeka. Byskawica przecia szare niebo i rozpadao bardziej. Skrzane buty i strj Loghaina byy ju tak przemoczone, e nie robio mu to adnej rnicy. Kiedy zbliy si na dwadziecia stp, jedziec cofn konia i wysun do poowy ost Wiadomo bya jasna: Nie podchod bliej. - Powita! - krzykn Loghain. Kiedy jedziec nie wiedzia od razu, kusownik cign z ramienia uk i odoy na ziemi. To chyba przekonaoo o braku zagroenia, cho wierzchowiec zara niespokojnie, drobic kopytami w miejscu. Czego chcesz? - odkrzykn jedziec. - Szukam przyjaci! - wyjani Loghain. - Nosz si po e jak ja. Jeden z nich mg tdy przechodzi, jak mi si wydaje. - Nikogo nie widziaem - od par konny. - Ale w Lothering jest tak duo ludzi, e pi na ulicach. To szalestwo. Twoi p rzyjaciele pewnie te tam s. Loghain przesoni doni oczy przed deszczem, prbujc przyjrz twarzy jedca skrytej pod kapturem. Na prno. - W Lothering jest peno ludzi? - Nie sysza - Jedziec by chyba szczerze zaskoczony. - Przez miasto przeszo ju tylu onierzy, e chy a p krlestwa syszao wieci. - Nie syszaem adnych wieci. - Krlowa Rebeliantka nie y ajomy westchn ze smutkiem, poprawiajc kaptur, by ochroni twarz przed deszczem. - Dra nie zapali j w lesie zeszej nocy, przynajmniej tak mi powiedziano. Chciaem zobaczy ci ao przed wyjazdem, ale tumy aobnikw byy zbyt wielkie. - Wstrzsn si dostrzegalnie. aj, e mody ksi rwnie moe ju nie y. Wybacz miae sowa, ale mam nadziej, e to n krew cia si w yach na ld. - Ksi - powtrzy nieprzytomnie. - Moe nadal jest gdzie rc pod uwag, ilu widziaem zbrojnych, lepiej, eby ucieka, jeli mu ycie mie. Deszcz sie z ustanku. Jedziec uprzejmym skinieniem gowy poegna Loghaina i omijajc go szerokim uki em, pokusowa w dal. Loghain nie ruszy si z miejsca, a myli szaleczo wiroway mu w gowi Niebo przecia kolejna byskawica.*** Maric apatycznie miesza zup, ktr go poczstowano. Ciekawio go tylko, z jakiego zwie rzcia pochodzio miso, ktrego kawaki pyway w wywarze. W kocu siostra Ailis wyja mu m po czym wrcia do szycia. W wolnych chwilach cerowaa koce i naprawiaa ubrania, nucc c icho podczas pracy. Maric rozpozna fragmenty Pieni wiata, jednak nie potrafi sobie pr zypomnie ani jednego wersu. Szczerze mwic, mia inne sprawy na gowie. Jak choby wydosta nie si z chaty. Z zewntrz dobiegay odgosy krztaniny, wyjci spod prawa chyba pakowali s i i skadali obz. Siostra nie pozwolia chopakowi wyj. Maric trzy razy pyta, czy ludzie a ktrych powrt czeka Gareth, ju przyszli, zanim postawny stranik przy wyjciu nie obiec a kapance, e da zna, co si dzieje. Na razie jednak nie dziao si nic. Maric wierci si osaniu. Znw zastanawia si, czy nie wyzna prawdy, ale dokd go to zaprowadzi? Co zrobi G areth, gdy nagle si okae, e zbieg jest o wiele bardziej niebezpieczny, ni si tego spo dziewa? Lepiej odej jak najdalej od tych biedakw i poszuka si rebeliantw. Lecz zamkni drzwi i stranik za nimi uniemoliwiay, niestety, realizacj tego planu. Znakomity poczt ek panowania krla Marica - parskn do siebie w duchu. Oto najistotniejszy problem wad cy - znale sposb, by w ogle obj dowdztwo nad rebeli. - Jeste dla siebie bardzo surow twierdzia siostra Ailis, unoszc wzrok znad cerowanego koca. Miaa na nosie niewielki e, zrobione przez krasnoludy okulary, ktre przypomniay modziecowi dziadka, krla Brand ela... Brandel Zwyciony, jak nazw go przysze pokolenia. Maric pamita jednak mczyzn, y zarazem bardzo smutny i bardzo prny. Dziadek nosi zote binokle - zdejmowa je natychm iast, gdy nie by sam. Nie chcia, by go przyapano na ich noszeniu, by mylano, e lepnie. Jako dziecko Maric uwaa, e to wietna zabawa: ukra binokle dziadka i biega w nich po z mku. C, byo zabawnie, dopki kto go nie zapa, najczciej matka. Chocia nawet ona musi rzymywa chichot na widok syna w krlewskich binoklach, a karcia go tylko ze wzgldu na dziadka. Duo pniej, we wasnych komnatach, miaa si otwarcie i caowaa Marica w nos, p bez przekonania, by nigdy wicej tego nie robi. Proby te, rzecz jasna, chopiec lekcew ay. Dziwnie byo teraz wspomina tamte zdarzenia. Przez wiele lat nie myla o dziadku. A kapanka nadal czekaa na odpowied. - Przepraszam, co? - Powiedziaam, e jeste dla siebie bardzo surowy. Boisz si, to oczywiste. Umiechna si domylnie. - Pomylae, mody czow alaze si wanie tutaj, bo Stwrca ci do nas sprowadzi? Maric pragn, eby to bya praw wzrokiem wbitym w podog, dopki kobieta nie wrcia do szycia i przestaa zwraca uwag na czenie. Przecie nie chcia, by ludziom w obozie z jego powodu staa si krzywda. A im w icej myla o swojej sytuacji, tym bardziej utwierdza si w przekonaniu, e najlepszym roz wizaniem byoby wypa na zewntrz i uciec, gdy tylko otworz si drzwi chaty. Jeeli zostan zabity, zanim opuci obz, trudno. Przynajmniej nie bdzie wicej zagroeniem dla banitw. P atrzy na podog, suchajc omotu ulewy o dach i popiesznej krztaniny na zewntrz. Mczy li, pakunki zbierano w stosy i przykrywano, dzieci chichotay, gdy zapdzano je do n amiotw. Izb wypeni orzewiajcy zapach deszczu, ktry Maric w dziecistwie lubi, poniewa za, e matka musi zosta w zamku. Teraz jednak ten sam zapach wywoywa tylko niepokj. Mod ieniec mia wraenie, e pozostao mu tylko czekanie, czekanie na Loghaina, ktry przyjdzi e, by w kocu go zabi, albo czekanie na Garetha dajcego, by chopak wyzna prawd - czeka , a co si wydarzy. Wreszcie Maric zasn, lecz sen nie przynis mu wypoczynku. Kiedy drzwotworzyy si z gonym trzaskiem, Maric nie by pewien, ile czasu mino. Deszcz nadal zaci a, powietrze byo cikie od wilgoci. Siostra Ailis rwnie musiaa zasn na krzele przy z wyprostowaa si z zaskoczonym westchnieniem, chwytajc swj amulet. W progu sta Gareth , przemoczony do suchej nitki, lecz w jego bkitnych oczach szala pomie. - Na tchnieni e Stwrcy, Garecie! - zawoaa kapanka. - Co si stao? - Ludzie. Zbrojni. Nadchodz z lasu. - Usta mczyzny zacisny si w wsk kresk, struki wody spyway po skrzanym napierniku episko. W dwch krokach doskoczy do Marica i poderwa go z posania za konierz, a potem przycisn do ciany, niemal eksplodujc gniewem. - Co zrobie? Maric powinien si ju ba o ale tak nie byo. Czu tylko spokj. Bya to zdumiewajca reakcja, zwaszcza e Gareth wyra chcia go zabi i mia po temu wszelkie powody. - Mwiem ci - oznajmi chopak beznamitnie Przyjd po mnie. Myl, e jeeli mnie wydasz onierzom, nawet nie zwrc na ciebie uwagi. czego? - rykn Gareth. Wiatr hukn drzwiami, ulewa wdara si do izby z mronym podmuchem. obozu dobiegay wyrane odgosy paniki. - Garecie, przesta! - krzykna siostra Ailis, chw ytajc go za rami. Mczyzna odepchn j, nawet nie patrzc. - Powiedz mi, kim jeste! - Ja o mog powiedzie - zabrzmiao od wejcia. W progu sta Loghain, blady i przemoczony, z mo rdem w oczach. W doni ciska n. Jednym skokiem znalaz si przy Maricu, przyciskajc mu o ze do garda. - To ksi, niech go Stwrca pokara! To przeklty ksi! Gareth chwyci Logha przegub i przez chwil walczyli o n. Ostrze koysao si niebezpiecznie przy gardle Marica , raz nawet rozcio skr na jego szyi. Loghain warkn gniewnie, ale kiedy spojrza na ojca zaskoczy go wyraz oszoomienia na twarzy starszego mczyzny. - Co masz na myli? - zapy ta Gareth, a w jego gosie dwicza chd stali. Przerwali walk o n. Loghain nie ustpi twarzy ojca powstrzyma go od kolejnej prby ataku. - Krlowa Rebeliantka zostaa zamor dowana w lesie, wieci dotary ju wszdzie. To matka, o ktrej mwi ten gwniarz, ojcze. Po ostu pomin najwaniejsz cz, czy nie? Wyraz twarzy Garetha, gdy ten trawi informacj, zenikniony. Mczyzna spoglda w przestrze, z czoa spyway mu wilgotne strugi. Na zewntr legay si pomieszane okrzyki. Nie kryjc niedowierzania, siostra Ailis owina si szat i z mkna drzwi. Nagle stumiony syk wiatru wyrwa Garetha z zamylenia. Mczyzna odwrci powo i popatrzy na Marica, jakby ten nieoczekiwanie zmieni si w przeraajc kreatur. - To pra da? - Ja... Przepraszam - tyle tylko zdoa wykrztusi w odpowiedzi. Nastpia duga chwila ciszy. Gareth brutalnie odepchn Loghaina na cian, n potoczy si po klepisku. A potem G th z gracj przyklkn na jedno kolano i skoni gow. - Wasza Wysoko.... - gos mia rw ie zdoa wykrztusi nic wicej. Maric rozejrza si po izbie, nagle zagubiony. Zdawao mu si wszystko znieruchomiao. Sposb, w jaki na niego patrzyli - Loghain, Ailis i Gareth - jakby oczekiwali, e powinien co zrobi, ale Maric nie mia pojcia co. Pewnie zaoy ko Stan w pomieniach. To przynajmniej mogoby si okaza przydatne w obecnej sytuacji - pom yla. Burza uderzya z now si - grom by jedynym dwikiem syszalnym w izbie. Chwila zda wa wieczno. - Klkasz przed nim? - Loghain przerwa milczenie, z niedowierzaniem spoglda jc na ojca. A potem w jego gosie zabrzmiay twarde nuty gniewu. - Chronisz go? On na s okama! - To ksi, synu - odpar Gareth, jakby to wszystko wyjaniao. - To nie mj ksi iego wszystkich nas zabij! - Loghain zerwa si i podszed do ojca. - Zbrojni nie id tyl ko lasem! Id rwnie przez dolin! Obz jest otoczony, a wszystko przez niego! Chc go dopa - Suchajcie... - Maric stara si zachowa rozsdek. - Nie chc, by komu staa si przeze m rzywda. Wydajcie mnie. Pjd bez oporu. - Niech Stwrca broni! - Siostra Ailis popatrz ya na modzieca z przeraeniem. Gareth wsta z klczek i otworzy drzwi. Zapatrzy si na b pozostali suchali chaotycznych krzykw, gdy ludzie toczyli si w ciemnoci. Jego ludzie . W oddali powietrze przeszy paniczny wrzask, a potem dwiczny okrzyk w obcej mowie. - Zbrojni ju tu s? - zdumionej kapance wyranie zadra gos. Gareth jedynie skin gow teraz zrobimy? Loghain podnis n. - Wydajmy ksicia - rzuci gniewnie. - Ojcze, nawet on tak uwaa. Musimy si dogada z onierzami. - Nie. W lepej furii Loghain chwyci Garetha za rami i obrci w swoj stron. - Ojcze! - wymwi to sowo z naciskiem, jakby zarazem rozkaz chaj mnie. Nie... jestemy... mu... nic... winni. Na ogorzaej twarzy starszego mczyzn y zagoci smutek. agodnym, niemal pieszczotliwym gestem Gareth odsun do syna. Loghain n e stawia oporu. Zdawao si, e gniew go opuci, kiedy nadeszo zrozumienie. Niemy wiadek czcego porozumienia midzy ojcem a synem, Maric, dopiero po chwili poj, jaka decyzja zostaa podjta. - Moesz go std wyprowadzi? - zapyta Gareth. Loghain wydawa si oszoomi ale skin gow potwierdzajco. - Zaraz - zaprotestowa gwatownie Maric, unoszc do. - Co czy? Gareth westchn. - Musimy was std bezpiecznie wyprowadzi, Wasza Wysoko. Loghain zn a las. Moecie na nim polega. - Wprawnym ruchem wycign miecz. - Zatrzymam zbrojnych, eb y zyska na czasie. Ja i ci, ktrych uda mi si zebra. - Moesz i z nami - stwierdzi Logh , ale w jego gosie nie byo nadziei. - A onierze po prostu rusz w pocig. Nie, tak si niuda. - Gareth zerkn na kapank, ktra nie krya pyncych po policzkach ez. - Wybacz mi, s. Mylaem, e... odnajdziemy co wicej. Ailis potrzsna gow ze wzruszeniem. Pomimo ez pony. - Nie masz mnie za co przeprasza, Garecie Mac Tir. Marica zacz opuszcza spokj. y aby si nie przesysza? Krzyki na zewntrz wskazyway, e jak na jego gust rzeczywisto z szybko stawaa si brutalna. - Do! - krzykn. - O czym wy mwicie? Oszalelicie! Loghain jrza na niego, jakby to Maric postrada rozum. Gareth pooy do na ramieniu modzieca. y suyem waszemu dziadowi - rzek starszy mczyzna stanowczo, spogldajc twardo w szerok arte oczy Marica. - Tron Fereldenu nie naley do Orlesian, a jeeli wasza matka napr awd nie yje, to teraz waszym zadaniem bdzie pozby si najedcw. - Przerwa, zaciskajc iedy ponownie si odezwa, gos mia zduszony uczuciami: - Mog wam w tym pomc. Zrobi wszys ko, nawet oddam ycie. - Ojcze... - sowa sprzeciwu zamary na ustach Loghaina, gdy Ga reth si odwrci. Maric ju wiedzia, e starszy mczyzna podj decyzj. Zapewne Loghain w za w jego twarzy. Modszy banita nadal si jednak buntowa, nie kry gniewu... Moe dlatego , e ojciec gotw by tyle powici dla kogo, kogo prawie nie zna, kto cign niebezpiec ego i jego ludzi. Maric uwaa, e Loghain mia prawo czu wicej ni gniew. - Synu, chc, by wo, e bdziesz chroni ksicia. - Nie mog ci tutaj tak po prostu zostawi - zaprotestowa hain. - Nie pro mnie, ebym ci opuci, nie zrobi tego... - Tak wanie zrobisz, synu. Two sowo, Loghainie. Kusownik nie uleg atwo, przez chwil waha si midzy odmow a posusze patrzy jeszcze martwo na Marica, bez wtpienia obwiniajc go o wszystko, co si stao. Je dnak ojciec oczekiwa odpowiedzi. Loghain z niechci skin gow. Gareth odwrci si do Ma Musicie std odej czym prdzej, Wasza Wysoko. Mwi powanie! Maric nie wtpi w to ani il, podobnie jak w to, e Loghain dotrzyma sowa, niewane, jak bardzo tego nie chcia. Mo dy mczyzna wydawa si kompletnie rozdarty i zrozpaczony. A Maric by zmieszany. Gdyby t ylko wiedzia! Wyznaby Garethowi prawd zaraz po przybyciu do obozu. Zastanawia si, co teraz powiedzie, ale do gowy przychodziy mu tylko niezrczne i niewane przeprosiny... Oraz sowa, jakie kiedy powiedziaa mu matka. To, co poddani daj nam z wasnej woli - rz eka - nie jest za darmo. Pamitaj o tym. Musimy to ceni, poniewa to jedyny sposb, abymy byli tego warci. - Czy... czy bye rycerzem, Garecie? - zapyta Maric. Pytanie zasko czyo mczyzn. - Ja... Nie, Wasza Wysoko. Byem kiedy pokojowym. - Uklknij zatem - to b lepsza imitacja tonu matki i zdaje si, e robia odpowiednie wraenie. Z twarz poblad od czu Gareth opad na kolana. - Siostro Ailis, bd moim wiadkiem. Kapanka postpia krok bl - Tak jest, Wasza Wysoko. Maric pooy donie na gowie Garetha. Oby wspomnienia go nie z wiody, jak si gorczkowo obawia. - W imieniu Kalenhada Wielkiego i na oczach Stwrcy mi anuj ci rycerzem Fereldenu. Wsta i su swojemu krlestwu, sir Garecie. Mczyzna podnis wno, oczy lniy mu pod zmarszczonymi brwiami. - Dzikuj, Wasza Wysoko. - Niewiele to war te - westchn przepraszajco Maric. Nic wicej nie pozostao do powiedzenia. Loghain pods zed, przerywajc podniosy nastrj. Jego twarz bya jak kamie, gdy oznajmi: - Musimy i. ric kiwn gow. Zanim jednak wyszed z chaty, kapanka zatrzymaa go gestem. Ze sterty ubra ktre naprawiaa, wycigna du wenian peleryn i bez sowa narzucia modziecowi na ram ym czasie Gareth odwrci si do syna. - Loghainie... - zacz cicho. - Ani sowa - przerwa u mody mczyzna z gorycz. Nie chcia spojrze ojcu w oczy. Midzy nimi zapado niezrczne enie, gdy tak stali naprzeciw siebie, a okrzyki z zewntrz coraz bardziej zbliay si d o chaty. W kocu Gareth skin gow. - Zrb, co naley, najlepiej jak umiesz. - Oczywicie. ic poprawi okrycie. By gotw. Kapanka z wahaniem signa pod ornat i wyja gronie wygl let. W oczach chopaka bysno zaskoczenie, lecz zanim zdy wykrztusi sowo, kobieta wcis ro i zamkna jego palce wok rkojeci. Popatrzya mu w twarz, jakby chciaa powiedzie: N wrca nam wybaczy. Maric skin gow w podzice, czujc w sercu chd. Gareth z obnaonym mi uszy do wyjcia. - Dajcie mi chwil. Potem uciekajcie. Siostra Ailis stana obok niego. - Pjd z tob - oznajmia cicho. Wydawao si, e Gareth si sprzeciwi, ale jednak ustpi. i oboje opucili chat, znikajc w szalejcej burzy. Loghain chwyci Marica za rami, by ni e poszed za nimi. Chopak wcale tego nie chcia. Twarz kusownika bya nieruchoma, ale w jego oczach lni pomie. Maric uzna, e lepiej milcze. Czekali zatem w przymglonym wietl suchali. Najpierw rozleg si gos Garetha, przebijajcy si nawet przez huk piorunw i szu deszczu, gdy wzywa spanikowanych banitw do swego boku. Podnioso si wicej okrzykw, w t ym siostry Ailis, woajcej do kogo, by si zatrzyma w imi Stwrcy. A potem zabrzmiay odg walki jki umierajcych, brzk stali o stal. Loghain wybieg z chaty bez sowa, cignc za so Marica. Chopak omal si nie potkn, gdy biegli w zimnej ulewie. Nie widzia nic poza des zczem i mrokiem. Nieopodal pony szaasy i namioty, a odgosy bitwy otaczay go ze wszystk ich stron. I wtedy poczu szarpnicie za peleryn. - Uwaaj! - warkn Loghain. Maric ledwie go sysza. Cho ulewa przesaniaa wzrok, mg si zorientowa, e na skraju obozu trwa waltrzeg Garetha, wysokiego mczyzn zataczajcego szerokie uki mieczem i zadajcego cicia s egom zbrojnych, ktrzy z ca pewnoci nie spodziewali si adnego oporu. Ale onierze miel oje i przewag liczebn nad garstk towarzyszc ojcu Loghaina. Nie zanosio si na dug wal zta banitw rozbiega si, uciekajc z obozu we wszystkich kierunkach - niektrzy chwytali skromny dobytek, inni pragnli jedynie umkn jak najdalej od niebezpieczestwa. W bieg u Maric i Loghain przeskoczyli kilka cia, jedno z nich naleao do modej kobiety. Chopa k omal na ni nie nadepn, wywoujc syk wciekoci towarzysza. Oddalali si od miejsca pot , ale Maric sysza te onierzy przed sob. Z mroku wychyn mczyzna z niewyranym emblem zawieszonym na acuchu i obijajcym si o jego niebiesk tunik. Wytrzeszczy oczy zaskoczo y, ale nim zdy zawoa o pomoc, Loghain ju przy nim by. Nie zwalniajc ani na chwil, pc a mieczem i kopn - zbrojny zwali si w boto z gulgoczcym odgosem. - Nie stj tak! - syk ita na Marica i chopak dopiero teraz uwiadomi sobie, e wanie to robi. Rzuci si do bie ale zatrzyma go ucisk na ramieniu. Nie zastanawiajc si nawet przez okamgnienie, wyc ign sztylet siostry Ailis i z obrotu wbi go w szyj czarnobrodego napastnika. onierz ry n z blu, jego ucisk zela i kiedy Maric wyszarpn ostrze, trysna krew. Zbrojny bezsen prbowa zatamowa krwotok doni, jczc coraz ciszej. Zanim Maric pchn przeciwnika po raz i, poczu kolejne szarpnicie za rami. - Biegiem! Ju! - rykn Loghain. Pognali midzy znis czonymi szaasami i przewrconymi namiotami do kpy drzew na skraju obozu. Loghain wid k sicia w zarola, mokre gazie biy ich po twarzach i kiedy znaleli si za nimi, obaj oddyc ali ciko. Omijajc kolejn potyczk, przemknli za plecami dwch zbrojnych, prbujcych wyc miotu wrzeszczc kobiet - onierze nawet nie zauwayli uciekinierw, a kiedy Maric zapyta los ofiary, zosta tylko pocignity dalej. Niechtnie podda si niemej komendzie. Dwch kol jnych onierzy zastpio im drog, ale z mordercz precyzj zostali wyeliminowani przez Logh ina. W obozie panowa chaos. Maric sysza za plecami mroce krew wrzaski i tupot ng, pacz dziecka i jk bagajcego o pomoc mczyzny, a take rozkazy onierzy przeszukujcych szaas ioty. Jedyne, co chopak mg zrobi, to pilnowa, by nie przewrci si w bocie i na mokrej ie. Gdy zostawa w tyle, Loghain szarpa go za rami. Maric przey wstrzs, kiedy uwiadomi bie, e znaleli si ju daleko za obozem. Wzniesienie opadao agodnie w poronit lasem do a dalej cigna si jedynie Gusza Korcari, niezbadane ziemie na poudniu, zamieszkane jedy nie przez dzikie plemiona i najniebezpieczniejsze ze stworze, jakie powoa do ycia St wrca. aden czowiek przy zdrowych zmysach nie zapuszcza si w tamte okolice. - Dlaczego stoimy? - zapyta Maric, spogldajc na Loghaina. Dra z zimna, a bezlitosny deszcz zacin a bez ustanku. Loghain nie odpowiedzia, ale chopak pody za jego spojrzeniem. W oddali Gareth nadal walczy. Poar szalejcy w obozie dawa do wiata, by mona byo oglda poje anny i zbryzgany krwi Gareth odpiera ataki tuzina otaczajcych go zbrojnych. Jego pc hnicia i cicia staway si coraz bardziej desperackie. Maric wiedzia, e nie pora na post , trzeba ucieka, ale Loghain nawet nie drgn, sparaliowany widokiem walczcego ojca. Dy m i onierze przesaniali sylwetk rycerza, ale nie przeszkodzio to uciekinierom usysze w zywajcy okrzyk, nagle ucity - ostatni okrzyk bojowy Garetha. Maric odwrci si do towar zysza, by co powiedzie, jednak zabrako mu sw. Milcza wic. Twarz Loghaina pozostaa bez itna jak zimny gaz, ale oczy mu pony. Zaraz te zerwa si do dziaania. Szarpn Marica yn po raz kolejny i niemal zbi go z ng, popchnwszy w d zbocza. Gos Loghaina by zimny ld i gronie cichy: - Trzymaj si blisko albo przysigam, e ci zostawi. Maric trzyma si sko.TRZY. Maric nie mia pojcia, jak dugo biegli. Strach zamgli wspomnienia i nawet kiedy panik a ustpia, chopak nadal nie potrafi sobie przypomnie wicej ni deszcz i mrok. Znaleli s Guszy Korcari, tyle wiedzia. Za reputacja, jak cieszy si las, nie znalaza jeszcze potw erdzenia, ale na pewno wyglda inaczej ni wszystko, co Maric widywa do tej pory. Ogro mne drzewa byy poskrcane i pokrzywione, jakby wiy si w agonii, a przy ziemi nieustan nie poyy si zimne opary. Jeden z nauczycieli Marica wyjani mu kiedy, skd wzia si t si to z lokalnymi starymi podaniami, ale chopak nie potrafi sobie przypomnie, o co dokadnie chodzio. Szczeglnie teraz, kiedy resztki si, jakie mu pozostay, angaowa w dot zymanie kroku najwyraniej niestrudzonemu Loghainowi. Paniczny bieg po nierwnym, lis kim gruncie zmieni si po kilku godzinach w wyczerpujcy trucht, a w kocu - w niepewny krok. Wreszcie Maric opad w naturaln nisz utworzon przez korzenie zwalonego drzewa. Bya to stara topola, o korze jasnej jak pergamin i pniu dziesi razy szerszym ni chop ak, a jednak nieznana sia wyrwaa j z ziemi i przewrcia jak zabawk. Spltane korzenie wi si jak macki, w ich cieniu rozwija si mikki mech i delikatne biae kwiaty. Przymione wi to ledwie sczyo si przez baldachim lici, midzy rzadkimi przewitami w koronach drzew mo byo dostrzec skrawki jasnego nieba. Czyby biegli ca noc? Niemoliwe - myla Maric. Oto rzey dwie noce, za kadym razem przedzierajc si przez dzicz, by ocali ycie. Przynajmnie burza si uspokoia kilka godzin temu. Z trudem apic oddech, chopak leg na mchu. Wdycha zapach lasu i wasnego potu, zimny opar osiad mu na skrze - i Maric by wdziczny za t na turaln ochod. - Wykoczony, co? - wycedzi Loghain z niechci, gdy zauway, e jego podo zosta w tyle. Maric podejrzewa, e mczyzna jest tak samo zmczony. Twarz mia przecie p ad, a po czole spyway mu struki potu i plamiy skrzany pancerz. Pomimo cikiego ubioru przejawia jednak chci, by zwolni marsz. Marica przestawao to obchodzi. - Myl, e zgubi pogo - rzuci, nadal z trudem apic powietrze. - Jeste pewien? - Loghain wyj zza pasa n przeci kilka spltanych korzonkw zwisajcych tu przy twarzy chopaka. - Jeste ksiciem, e? Wan person. Na twj rozkaz stanie za tob caa armia Fereldenu. I przepdzi hordy ogar abari, ktre by ci wywszyy. Moe nawet wyle magw, by zamaskowali twoj ucieczk. Stan arikiem i spojrza wciekle jasnymi, zimnymi oczyma. - Jak bardzo czujesz si bezpiecz ny, Wasza Wysoko? - E... W tej chwili? Niezbyt. Loghain prychn z odraz i odszed na kil ka krokw. Stan tam najeony, spogldajc w kby mgy. - Prawda jest taka - stwierdzi - nie wejd w Gusz. To niebezpieczna kraina. Byliby gupi, gdyby poszli za nami. Prawie tak gupi, jak my zdesperowani, skoro zapucilimy si w te strony. - To... bardzo poci eszajce. - wietnie - gos Loghaina by lodowato spokojny. - Poniewa tutaj si rozstajemy. - Zamierzasz mnie tak po prostu zostawi? - Wyprowadziem ci bezpiecznie z obozu, cz y nie? Jeste tutaj i yjesz. Zimny dreszcz przebieg po plecach Marica i osiad nieprzyj emnym ciarem w trzewiach. - Uwaasz, e tego chciaby twj ojciec? Loghain wytrzeszczy ocz . W paru krokach doskoczy do Marica, poderwa go z mchu i cisn na poronity grzybami pie Uderzenie zaparo chopakowi dech w piersi. Loghain unis gronie pi. Nie zamierza jedn erzy, tylko zakoysa ramieniem, chocia sdzc po wciekoci wykrzywiajcej jego twarz, ni brakowao, by wybuchn. - Nie wa si o nim wspomina - wysycza Loghain. - To przez ciebie gin. Nie masz prawa mwi mi, co mam robi. Nie moesz pasowa mnie na rycerza, ebym potem da za ciebie ycie. Maric zacharcza, prbujc odzyska oddech. - Uwaasz, e cieszy mnie to o si stao? Nie chciaem, by twj ojciec zgin. Przykro mi... Loghain zesztywnia. - Och, p zykro ci? Przykro?! Maric ujrza zbliajc si pi i zamkn oczy. Policzek przeszy bl, gryz sobie jzyk. Metaliczny smak wypeni mu usta, gdy bezwadnie zwali si na mech, zbyt yczerpany, by si broni. - Jak wspaniale, e ci przykro! - wcieka si Loghain, pochylajc i nad Marikiem. - Widziaem, jak mj ojciec umiera wraz z tymi, ktrym przyrzek ochron i bezpieczestwo, lecz teraz czuj si o niebo lepiej, kiedy wiem, e jest ci przykro! Ods koczy od chopaka, odbieg kawaek i stan, garbic si i zaciskajc pici. Maric splun ratna struka popyna mu z kcika ust, szczka pulsowaa, jakby miaa zaraz odpa. Zacisk rzeykajc krew, zmusi si, by usi. - Na moich oczach zamordowano mi matk. I nie mogem robi, aby temu zapobiec. Loghain nie da znaku, e usysza cho sowo. Rozbity i saby Mari i dalej: - Uciekaem przed tymi, ktrzy j zamordowali, kiedy natknem si na ciebie w lesi . Nie miaem pojcia, czy nie rzucisz mnie po prostu wilkom na poarcie, gdy tylko dow iesz si, kim jestem. Zamierzaem i swoj drog, ale przekonae mnie, bym poszed z tob. zaama rce. - Czemu to zrobie? Wiedziae, e jestem cigany. Wiedziae, e to niebezpi ain nie odpowiedzia. Nadal sta odwrcony plecami i tylko rce mia zajte odcina niewielki gazki z pobliskiego pnia i rzuca je za siebie. Maric nie wiedzia, czy mczyzna stara s go zlekceway, czy po prostu si zastanawia. Wytar usta grzbietem doni. Krwotok zela, czczka nadal go bolaa, a w uszach dzwonio. Z wysikiem wsta. - auj, e nie zaufaem od ojemu ojcu - stwierdzi. - Dobrowolnie odda ycie, eby mnie ocali. Dlaczego? Zao si, h samych powodw, z jakich obj przywdztwo nad tymi biedakami w obozie, cho powinien pr zysta do armii rebeliantw, gdzie jego miejsce. By wielkim czowiekiem, nawet ja to wi edziaem. Dlatego pasowaem go na rycerza. - Do oczu napyny mu zy, a gos ochryp. - Moja tka te taka bya. I powiem ci, e gdybym... gdybym mia okazj, by si z ni poegna, nie z wabym jej. Loghain si nie poruszy, nawet na niego nie spojrza. Niewane, co Maric mwi, ie miao to adnego znaczenia. Otar zy i skin gow. - Rozumiem. Nie dam, eby ze mn i. Powiniene wrci do obozu i sprawdzi, czy... kto ocala. Na twoim miejscu te chciabym i do moich ludzi. Jak mgbym tego nie rozumie? - Wytar resztki krwi z ust. - Zatem... Dzikuj, e mnie uratowae. Z tymi sowami wygadzi mokr, podart peleryn i odszed. But cae. Mia take sztylet, dar od kapanki, wic nie by zupenie bezbronny. Przy odrobinie sz zcia znajdzie drog powrotn i wydostanie si z lasu. Moe trafi na kupieck karawan. Kras udy zapuszczay si na poudnie w drodze do Gwaren, prawda? Zapowiadaa si duga wdrwka, a lepsze to ni bkanie si bez celu. Zreszt Maricowi nie pozostao nic innego, jak tylko sp rbowa. Ruszy po niepewnym poszyciu, zostawiajc Loghaina daleko w tyle. Opary utrudni ay wdrwk, waciwie nie widzia, gdzie stpa, a buty raz po raz klinoway si midzy korz b zapaday w botniste kaue. W kocu Maric uama solidn ga na kostur i zacz szuka p ntu. Las wok wydawa si coraz gstszy i ciemniejszy, ksi nie mia pojcia, dokd zmierz edzia, gdzie jest soce, ledwie widzia niebo. Rwnie dobrze mg i w dobrym kierunku, ja a poudnie, zagbiajc si coraz bardziej w Gusz. Przystan wreszcie, by zastanowi si, Przez oszoomienie przebi si odgos krokw. Maric odwrci si - i ujrza zbliajcego si Musia przyzna, e nigdy w yciu nie czu takiej ulgi na widok drugiego czowieka, choby i sownika w jego wspaniaym skrzanym pancerzu, poruszajcego si z gracj, jakby stpa po pew ym gruncie. Mczyzna nie sprawia wraenia uszczliwionego. Lodowato-bkitne oczy wwierca Marica i chopak atwo mg odszyfrowa, co myli Loghain: Na pewno bd tego aowa. Ksi nik podejdzie. Mczyzna nie powiedzia sowa, lecz tylko skrzywi si, zdj z ramienia uk esun koczan wyej na plecy. Potem dopiero podnis wzrok i palec. - Po pierwsze, umiesz p rzekonywa. - Doprawdy? Nikt wczeniej mi tego nie mwi. Loghain zignorowa zaczepk, unosz drugi palec. - Po drugie, nie sdz, by mj ojciec chcia, by zgin w Guszy jak ostatni d A do tego na pewno dojdzie, jeeli ci nie pomog. - Poradz sobie. Nie jeste mi nic wi nien... Loghain tylko warkn niezrozumiale. Byskawicznym ruchem wycign strza i strzeli na Maricowi tu przy uchu. Chopak by tak zaskoczony, e nawet nie zdy pomyle, co si a siebie i prawie podskoczy, kiedy na drzewie zauway wijce si gwatownie stworzenie. M zna podszed bliej, wyj zza pasa n i z niemaym trudem odci gow zwierzcia. Chlusn , konwulsje ustay. Loghain wycign strza z trucha i spojrza na Marica. - Czasami widuj i je poza Gusz. Cichoazy, tak je nazywamy. Jadowite... Ale do smaczne, jeeli nie zwrac uwagi na smrd. - Och - wymamrota Maric skonsternowany. - A zatem: wydostan ci z Guszy i doprowadz do rebeliantw. - Loghain spojrza surowo na ksicia. - A kiedy to zrobi, bd ziemy kwita. Rozumiesz? - Tak. - I nie dzikuj mi. Nie chc adnej nagrody. - Dobrze. - I nie zamierzam tytuowa ci Wasza Wysoko. - Bardzo prosz. Zmarszczki midzy brwiami Lo haina pogbiy si, jakby oczekiwa, e Maric bdzie si sprzecza. Skoro jednak nie napotka sprzeciwu, machn rk, wskazujc kierunek, w ktrym szed chopak. - Przynajmniej ruszye stron. Przypadkowo, bez wtpienia. Jeste godny? Maric z zakopotaniem spojrza na dugie, ine trucho wa zwisajce z doni towarzysza, ale zanim otworzy usta do odpowiedzi, zaburc zao mu w brzuchu. - Wic znajdmy co lepszego od wa. I jakie miejsce, by rozpali ognisk Loghain ruszy szybkim krokiem, nie patrzc, czy Maric idzie za nim.*** Przez trzy dni uciekinierzy przedzierali si przez Gusz Korcari. Bya to powolna wd rwka, tym bardziej e Loghain nie chcia si cofa i prowadzi Marica na zachd. Wbrew temu, co powiedzia ksiciu, nie mia cakowitej pewnoci, czy pogo nie wejdzie do lasu. Zreszt z rojni mogli te zostawi stranikw na skraju Guszy w nadziei, e zbiegowie ukryli si w mni j niebezpiecznych rejonach puszczy i niedugo si z niej wychyl. Pod warunkiem, rzecz jasna, e ludzie uzurpatora w ogle wiedzieli o ucieczce ksicia do Guszy. Ludzie z ob ozu rozbiegli si w rne strony, a aden onierz, ktry spotka Marica lub Loghaina twarz rz, nie przey, by komu o tym opowiedzie. Kusownik wola jednak zakada najgorsze. I cho podr przez dzikie tereny nie naleaa do atwych, uwaa, e warto jak najbardziej oddali wzgrz i obozu. Najwaniejsze byo teraz schronienie. Dziki Stwrcy, w Guszy znalazo si d rych powalonych drzew, niekiedy lecych w stosach nawet po kilka lub kilkanacie. Loghain zastanawia si, jaka sia bya zdolna uczyni takie szkody. Przypominay mu si bajki o smokach, ale smokw nie widywano ju na terenach od poudnia po Morze Przebudzonych polowano na nie tak czsto, e dawno temu zostay wytrzebione niemal do szcztu. Co wcal e nie znaczyo, e inne ogromne stworzenia nie kryy si wrd tutejszych ostpw. Maric sys wieci o wielkich jak domy zwierztach podobnych do niedwiedzi i bkitnoskrych ograch z r ogami duszymi ni mskie rami. Loghain by wdziczny, e jak dotd nie natrafili nawet na ych potworw. Powalone drzewa posuyy im za schronienie przez pierwsze dwie noce, gdy nie padao. Loghain podtrzymywa ogie tak dugo, jak si odway, podczas gdy Maric spa obo trzsc si z zimna. Ognisko nie wystarczao, by odgoni mg, wilgo przenikaa przez odzien odbieraa ciepo. Kadego ranka coraz trudniej byo zbudzi chopaka, jego skra stawaa si za, a zby szczkay mu nieustannie. Na szczcie by to najwikszy z ich problemw, innych L ain stara si unika. Umia na czas wytropi drapieniki, dziki czemu udawao im si je omi araania si na atak. Okazao si take, e Marica trudno jest nienawidzi. Dotrzymywa tempa ki i nie