David Gaider - Dragon Age #1 - Utracony Tron
description
Transcript of David Gaider - Dragon Age #1 - Utracony Tron
-
David Gaider
Dragon Age
Utracony tron Dragon age: the stolen throne
PRZEOYA
MAGORZATA KOCZASKA
-
Dla mojej Omy
PODZIKOWANIA
Przede wszystkim ogromnie dzikuj Jordan, Steph, Danielle i Cindy za wsparcie i
gorc zacht do pracy. Bez was bym nie przetrwa. Dzikuj rwnie moim Rodzicom,
ktrzy nadal s przekonam, e z gier nie ma adnego poytku, a jednak pozwalaj mi si nimi
zajmowa. Rozwijalicie moj wyobrani, a to przecie najwaniejsze. Zawsze bd Wam
obojgu bezgranicznie wdziczny.
Przy skadaniu podzikowa nie wolno zapomnie o grupie tworzcej Dragon Age - to
dziki ich cikiej pracy powstao uniwersum gry i tej powieci. Kady dzie, ktry spdzam w
towarzystwie tych kreatywnych i penych pasji ludzi, sprawia, e jestem dumny z tego, co
udao nam si stworzy. Dziki Wam, przyjaciele, moje zadanie okazao si o wiele atwiejsze.
A take: dziki Ci, BioWare, za podarowanie mi tak cudownej okazji do pisania oraz
za to, e jeste firm nie tylko tworzc gry, ale wierzc, e pisarstwo to take dziedzina, w
ktr warto inwestowa.
-
JEDEN
- Uciekaj, Maricu!
Zatem ucieka.
Do dziaania pchny go sowa umierajcej matki. Ze straszliwym obrazem mordercy,
jaki wypali mu si pod powiekami, Maric kluczy midzy drzewami na skraju polany. Nie
zwracajc uwagi na gazie, choszczce go po twarzy i szarpice peleryn, gna na olep w
zarola.
Silne donie chwyciy go od tyu. Zapewne czowiek matki albo moe jeden ze
zdrajcw, ktrzy ukartowali jej mier? Maric przypuszcza, e to drugie. Pojkujc z
wysiku, prbowa si cofn i uwolni z ucisku. Zyska jedynie wicej zadrapa na twarzy,
kiedy gazie i gste listowie olepiy go po raz wtry. Napastnik prbowa wcign Marica
na polan, lecz chopak zapar si ze wszystkich si, wbijajc stopy w ziemi i guzowate
korzenie. Ponownie szarpn si, uderzajc okciem... rozleg si mokry trzask i zaskoczony,
bolesny jk.
Ucisk zela i Maric rzuci si midzy drzewa. Duga skrzana peleryna zahaczya o
konar. Chopak odwrci si i szarpn niecierpliwie jak dziki zwierz zapany w sida.
Wreszcie udao mu si uwolni - podarte okrycie zawiso na gazi. Maric nawet nie zerkn
za siebie, pomkn w mrok, jak najdalej od polany. Las by stary i gsty, przez korony drzew
z trudem przebijay blade promienie ksiycowego blasku. Za mao wiata, by widzie
dobrze, lecz wystarczajco, by zmieni puszcz w labirynt przeraajcych ksztatw i cieni.
Wysokie, rozoyste dby wyglday jak mroczni stranicy, pilnujcy spltanych krzeww,
pod ktrymi zalegaa ciemno tak czarna, e moga skrywa niemal wszystko.
Maric nie mia pojcia, dokd biegnie, prowadzio go jedynie pragnienie ucieczki.
Potyka si o korzenie, przeciska midzy starymi pniami, ktre chyba specjalnie staway mu
na drodze. Botnisty grunt zdradziecko chlupota, przy kadym kroku grozi zapadniciem i
ledwie dao si utrzyma rwnowag. Maric by cakowicie zdezorientowany. Rwnie dobrze
mgby biega w kko. W oddali usysza okrzyki pogoni, a take wyrane odgosy walki.
Stalowe ostrze uderzyo dwicznie o stalowe ostrze, echo ponioso jki umierajcych - ludzi
matki Marica. Wielu z nich zna tak dobrze, byli mu bliscy, niemal jak rodzina.
Podczas szaleczego biegu powrciy wspomnienia niedawnych wydarze. W gowie
-
Marica wiroway obrazy. Jeszcze przed chwil dra z zimna na polanie, przekonany, e jego
obecno na tajnym spotkaniu jest co najwyej formalnoci. Ledwie zwraca uwag na to, co
si dzieje. Matka powiedziaa mu wczeniej, e ze wsparciem nowych ludzi rebelia nareszcie
stanie si znaczc si. Owi przybysze byli gotowi porzuci swoich orlesiaskich panw, a
matka nie chciaa przepuci takiej okazji - nie po tylu latach ukrywania si i ucieczki,
przerywanej nieznaczcymi potyczkami, jedynymi konfrontacjami si, w jakich rebelianci
mogli zwycia. Maric nie mia nic przeciwko spotkaniu. Nawet przez chwil nie pomyla,
e mogoby by niebezpiecznie. Jego matka bya sawn Krlow Rebeliantk, to ona
pierwsza nawoywaa do buntu, to ona poprowadzia armi. Walka stanowia zawsze jej
domen, nie Marica. Chopak nigdy nawet nie widzia tronu swojego dziadka, nigdy nie
zazna potgi, jak posiada jego rd przed najazdem Orlais. Osiemnacie lat, cae swoje
ycie, spdzi w obozach rebeliantw i niewielkich warowniach, cigle w marszu, zawsze
prowadzony wol matki. Nie potrafi sobie wyobrazi innego ycia. Dwr i wadza byy
pojciami, ktrych nie rozumia.
Ale teraz matka nie ya. Chopak straci rwnowag, potkn si na niewielkim
wzniesieniu pokrytym zgniymi limi i run na ziemi. Niezdarnie lizgajc si po zboczu,
uderzy gow o kamie i krzykn z blu. Przed oczyma mia tylko ciemno.
Z oddali dobiegy stumione okrzyki. Pogo usyszaa Marica.
Chopak lea w mroku rozjanianym jedynie ksiycowym blaskiem, obejmujc si za
gow. Mia wraenie, e czoo mu ponie, piekielny poar wypala wiadomo. Przekl
wasn gupot. Udao mu si szczliwie uciec gboko w las tylko po to, by teraz zdradzi
swoj pozycj wrogom. Pod palcami poczu gst wilgo. Krew zlepia mu wosy, popyna
za uszy i na szyj - niemal gorca w mronym powietrzu.
Maric drgn, z ust wyrwa mu si cichy szloch. Moe lepiej si std nie rusza -
pomyla. Niech pogo go dopadnie, niech wrogowie go zabij. Zamordowali jego matk,
zasuyli na sut nagrod, jak na pewno obieca im uzurpator. Kim by dla nich Maric? Co
najwyej jeszcze jednym ciaem do zaszlachtowania, niedobitkiem z nielicznej eskorty, z
ktr Krlowa Rebeliantka przybya na spotkanie... Chopak zamar. W nagym przebysku
zrozumia to, co podczas ucieczki zepchn w najdalsze zakamarki wiadomoci.
By krlem.
aosne, doprawdy. On? Ten, ktry nieustannie prowokowa tylko zniecierpliwione
westchnienia i mnstwo zmartwionych spojrze? Ten, za ktrego matka musiaa si wiecznie
tumaczy? Zawsze zapewniaa Marica, e kiedy bdzie starszy, bez trudu zdobdzie
autorytet, ktry u niej zdawa si wrodzony i tak naturalny. Ale tak si przecie nie stao.
-
Maric uwaa, e nie mogo go spotka nic gorszego ni mier matki. Przez myl mu nie
przeszo, e moe do tego doj. Matka bya niepokonana, niezomna i najwaniejsza w yciu.
O jej mierci mona byo co najwyej snu czysto hipotetyczne rozwaania, jak o czym, co
si nigdy nie zdarzy.
Ale teraz matka nie ya, a Maric mia zosta krlem. I sam poprowadzi rebeli.
Chopak natychmiast wyobrazi sobie uzurpatora, siedzcego na tronie w stolicy i
miejcego si szyderczo na wie, e Maric zosta krlem. Ju lepiej umrze w lesie -
pomyla chopak. Lepiej umrze od miecza wbitego w brzuch, jak matka, ni sta si
pomiewiskiem Fereldenu. Moe nawet znajdzie si jaki daleki krewny Marica, ktry
poprowadzi siy buntownikw. A jeeli nie, to niechaj umrze rd z krwi krla Kalenhada
Wielkiego, niechaj umrze teraz i na wieki wiekw. Niech si skoczy upadkiem Krlowej
Rebeliantki, o krok od zwycistwa, nie za pasmem upokorze, do jakiego doprowadzi jej
nieudany syn.
Takie myli przynosiy spokj. Maric lea na plecach, wilgotne licie i chodne boto
zdaway si niemal wygodnym posaniem. Urywane okrzyki pogoni rozlegay si coraz bliej,
ale chopakowi prawie si udawao nie zwraca na nie uwagi. Prbowa skupi si na
szelecie wiatru w koronach drzew. Wysokie dby pochylay si nad Marikiem niczym
olbrzymy nad malestwem u swych stp. Nozdrza wypeni mu zapach ywicy, niemal czu
na jzyku cierpki smak soku spywajcego po szorstkiej korze. Tylko ci leni stranicy bd
wiadkami mierci Marica, nastpcy Krlowej Rebeliantki.
Kiedy tak lea, bl gowy zmala do micego pulsowania, a myli si rozjaniy.
Ludzie, ktrzy omamili matk obietnicami pomocy i wsparcia, naleeli do szlachty Fereldenu.
Ugili kolana przed Orlesianami, by nie odebrano im ziem. I zamiast dotrzyma przysig
zoonych przez przodkw, woleli raczej zdradzi prawowit wadczyni. Jeeli nikomu z
buntownikw nie udao si uciec, wie o zdradzie nie dotrze do reszty rebelianckich si i nikt
nie pozna prawdy. Pojawi si domysy, ale c bd warte bez dowodu? A wwczas zdrajcy
nigdy nie odpowiedz za swoj zbrodni.
Maric usiad, cho jego gowa zaprotestowaa gwatownym uderzeniem blu. Zadra,
dopiero teraz uwiadamiajc sobie, e przemarz do szpiku koci. Nieatwo mu byo wzi si
w gar, chopak przypuszcza jednak, e skraj lasu jest ju blisko. Pamita, e droga na
polan nie bya duga, a nawoywania pogoni rozbrzmieway niedaleko.
Lecz gosy zdaway si cichn. Moe wystarczy lee nieruchomo i czeka? Chopak
znajdowa si w zagbieniu i, o ile tylko nie zdradzi si niewczesnym ruchem lub okrzykiem,
szukajcy na pewno go przeocz. W ten sposb zyska na czasie. A moe trzeba wrci na
-
polan i sprawdzi, czy komu z ludzi matki udao si przey?
Trzask amanej gazki sprawi, e Maric znowu znieruchomia. Wsucha si w
ciemno, ale nic nie zakcio lenej ciszy. By jednak pewien, e wczeniej rozlegy si
kroki. Czeka zatem, nie omielajc si nawet mrugn... i usysza. Tym razem cichsze, ale
jednak kroki. Kto si podkrada. Moe Maric nie by tak dobrze ukryty i przeladowcy
widzieli go, cho on sam nie mg ich dostrzec?
Chopak rozejrza si w panice. Nieopodal wznosi si stok, z ktrego spad. W bladym
wietle ksiyca trudno byo oceni, jak wyglda najblisza okolica. Wok rosy drzewa,
korzenie wystaway z wilgotnej ziemi, a spltane krzewy zasaniay widok. Chopak mg
albo zosta w przypadkowej kryjwce, albo... wspi si na wzniesienie.
Szelest wilgotnych lici sprawi, e Maric przylgn mocniej do botnistej ziemi.
Trudno byo nasuchiwa, gdy ze wszystkich stron niosy si stumione okrzyki pogoni, a w
koronach drzew szumia wiatr, ale udao mu si wychwyci ciche kroki. Kto przechodzi
bardzo blisko. Chopak uzna, e jednak nie zosta dostrzeony. Byo tak ciemno, e
przeladowcy mogoby si przydarzy to samo, co wczeniej Maricowi - bolesny upadek w
botnist nieck.
Oczywicie myl, e wrg mgby upa prosto na chopaka, nie wydawaa si ani
troch pocigajca, dlatego sprbowa wsta. Ostry bl przeszy mu nogi i ramiona. Z
pewnoci na twarzy i doniach mia zadrapania od gazi, a na gowie rozcicie... lecz te
doznania wydaway si tak odlege, jakby to nie Maric cierpia, a kto inny, obcy i daleki.
Chopak stara si porusza ostronie, powoli i cicho. Pynnie. I jednoczenie nasuchiwa
czujnie krokw, z niepokoju przygryzajc usta. Trudno usysze cokolwiek przez omot
wasnego serca, tak gony, e na pewno zaalarmowa przeladowcw... Pewnie ju skradali
si do ofiary, chichoczc w duchu z jej strachu.
Maric zmusi si, by oddycha wolniej. Cho byo zimno, czu na skrze struki potu.
Ostronie dwign si na tyle, by podkuli nogi i pewnie oprze stopy o ziemi. Prawe
kolano drgno spazmatycznie, przeszya je byskawica blu. T ran chopak poczu
wyraniej ni inne. Zaskoczony omal nie jkn, lecz przez zacinite zby wydosta si tylko
syk.
Chopak przycisn pi do ust i zamkn oczy, karcc si w duchu za bezgraniczn
gupot. Skulony, znowu z napiciem wsuchiwa si w mrok. Kroki si zatrzymay. Nieco
dalej wrd drzew zabrzmia okrzyk. Nie dao si rozrni sw, ale niewtpliwie byo to
pytanie - zapewne o zbiega. Odpowied jednak nie nadesza. Ten, kto tropi Marica, nie chcia
zdradza swojej pozycji.
-
Z najwiksz ostronoci Maric przekrad si bliej stoku. Ze spojrzeniem wbitym w
mrok prbowa wychwyci choby kontur, choby cie przypominajcy ksztatem ludzk
sylwetk. Przeladowca niechybnie robi to samo. Zabawiali si w kotka i myszk - a ten,
ktry pierwszy wypatrzy drugiego, wygra. Poniewczasie chopak zda sobie spraw, e nawet
jeeli dojrzy przeciwnika, niewiele zdoa zrobi. Nie mia broni. U pasa wisiaa mu pusta
pochwa. Jakie dwie godziny wczeniej poyczy swj sztylet Hiramowi do przecicia
zapltanej liny. Hiram, jeden z najbardziej zaufanych ludzi matki, prawy i uczciwy, ktrego
Maric zna od dziecistwa, najpewniej lea teraz martwy u boku krlowej, a jego krew
krzepa w chodzie nocy. Chopak wyzwa si od gupcw, starajc si nie myle o tym, co
zaszo na polanie.
Wanie wtedy dostrzeg bysk wrd cieni. Mruc oczy, zdoa wyranie zobaczy
miecz. Wypolerowane ostrze odbijao blad powiat ksiyca. W mroku, na tle zaroli i
drzew chopak nadal nie potrafi zobaczy czowieka, ktry trzyma bro, ale i tak poczu si
raniej, wiedzc, gdzie znajduje si przeciwnik.
Maric unis rce i ostronie podcign si wyej. Bl mini dao si znie. Ani na
chwil nie spuszczajc wzroku z miecza, chopak wydosta si z niecki. Ostrze poruszyo si.
Mroczna sylwetka zacza si zblia, unoszc bro i warczc gronie.
Bez zastanowienia Maric rzuci si skulony na przeladowc. Miecz wisn mu koo
ucha, o wos mijajc rami. Chopak uderzy przeciwnika gow w brzuch, pozbawiajc go
tchu. Na nieszczcie mczyzna nosi kolczug i czoo Marica eksplodowao blem, jakby
uderzy w pie. Zachwia si i byby bolenie upad, gdyby impet nie zwali z ng rwnie
jego napastnika. Przewrcili si obaj, ale to uzbrojony mczyzna grzmotn plecami w
nierwne poszycie. Upadek wykrci mu rami, miecz wypad z niepewnej doni i
poszybowa w ciemno.
Oszoomiony i niemal cakowicie olepiony Maric dwign si, chwytajc
przeciwnika za gow. Pod palcami wyczu siln, zaronit szczk. Mczyzna prbowa
odepchn chopaka lub choby krzykn, by wezwa pomoc, ale na prno. Maric
wykorzysta przewag. Przeladowca jkn, gdy jego potylica uderzya o wystajcy korze.
- Ty draniu! - warkn Maric. Mczyzna desperacko sign do jego twarzy, prbujc
zgnie chopakowi nos i wbi palec w oko. Maric si cofn i ponownie uderzy gow
przeciwnika o korze. Mczyzna jkn, szarpn si, by zrzuci chopaka, lecz przeszkodzi
mu ciar kolczugi. Raz jeszcze sprbowa sign do twarzy Marica, jednak nadaremnie.
upanie w czaszce byo tortur, chopakowi zdawao si, e napite minie karku lada
moment pkn jak sparciae postronki. Kiedy puci gow mczyzny, by unieruchomi mu
-
rami, przeciwnik prbowa go zrzuci. Maric na okamgnienie straci rwnowag, lecz to
wystarczyo, by brodaty przeladowca wyprowadzi cios. Pi rozbia chopakowi nos, przed
oczyma rozbysy mu gwiazdy. Zwalczy jednak oszoomienie i chwyci wroga za wosy.
Tym razem zdrajca wrzasn z blu. Maric rwnie krzykn, lecz z wysiku, gdy po raz trzeci
uderzy o korze czaszk przeciwnika. Jeszcze mocniej.
- Zabie j! - wycharcza. Zacisn palce na wosach mczyzny i ponownie trzasn
jego gow o ziemi. - Ty draniu, zabie j! - Jeszcze raz czaszka uderzya o korze.
I jeszcze raz.
zy wypeniy Maricowi oczy, sowa z trudem dobyway si z krtani.
- Bya twoj krlow, a ty j zabie! - Tuk coraz mocniej. Mczyzna przesta si
broni. Nozdrza chopaka wypeni lepki, metaliczny odr. Maric dopiero teraz zauway, e
rce ma we krwi - i e to nie jego krew. Na wp przytomnie oderwa si od bezwadnego
ciaa i zatoczy z blu, plamic licie szkaratem. Niemal oczekiwa, e przeciwnik si
podniesie i ruszy za nim w pogo, ale mczyzna nawet nie drgn. Ciao leao nieruchomo
wrd cieni, niewyrany ksztat czernicy si pod drzewem. Maricowi zdao si, e potny
db wznosi si nad zabitym niczym ponury nagrobek.
Chopakowi zrobio si niedobrze, odek zwin mu si w supe, ramionami
wstrzsny dreszcze. Pprzytomnie unis do do ust, by powstrzyma mdoci, lecz tylko
umaza sobie policzki wie krwi. Z zacinitych palcw wysuny si kpki wosw i
skry. Maric zatoczy si konwulsyjnie i zwymiotowa. Ogarno go przeraenie.
Jestem krlem - napomnia si.
Matka Marica, krlowa Moira, miaa w sobie niespoyt si. Potrafia prowadzi
zaprawionych w bojach mw do zwycistwa. Mwiono, e w kadym calu przypomina
swojego dziada. Umiaa przekona najpotniejszych ze szlachty Fereldenu, eby powstali i
walczyli, aby przywrci jej tron - i moni nie mieli cienia wtpliwoci, e tak wanie by
powinno.
Lecz teraz matka nie yje, a ja jestem krlem - powtarza sobie chopak. Nie brzmiao
to ani odrobin bardziej przekonujco ni wczeniej.
Okrzyki pogoni znowu zaczy si zblia. Zapewne zdrajcy usyszeli odgosy walki
Marica z brodaczem. Czas si zbiera, ucieka, oddali od wroga. A jednak chopak nie
potrafi ruszy si z miejsca. Siedzia w ciemnym lesie, ze zwisajcymi z kolan rkoma, jakby
nie wiedzia, co z nimi zrobi.
I tylko nieustannie wspomina gos matki, kiedy wrcia z ostatniej potyczki. W penej
zbroi, zbryzganej krwi i potem, krlowa umiechaa si dziko. Nauczyciel walki
-
przyprowadzi Marica przed jej oblicze, zaraz po bijatyce z chopakiem ze suby. Co gorsza,
arl Rendorn sta obok matki i to on zapyta, czy Maric przynajmniej wygra. Ponc ze
wstydu, chopak przyzna, e zosta pobity, na co arl prychn z pogard, rzucajc: Jaki krl z
ciebie bdzie?
A wtedy matka rozemiaa si radonie, rozpraszajc powany nastrj. Uja syna pod
brod i patrzc mu w oczy, kazaa nie sucha arla. Jeste wiatem mojego ycia i wierz w
ciebie bez zastrzee.
Modzieca ogarna ao tak wielka, e zapragn mia si i paka jednoczenie.
Matka w niego wierzya, a jednak Maric zgubi si w lesie ledwie po pgodzinie. Nawet jeli
umknie pogoni, wydostanie si z gstwiny i zdobdzie konia, nadal nie bdzie mia pojcia,
gdzie stacjonuje armia buntownikw. Chopak przywyk, e go prowadzono, e w pobliu
zawsze jest przewodnik, ktry wskae waciw drog. Dlatego nie zwraca uwagi, dokd
zmierza matka z niewielkim orszakiem. Maric jecha za ni jak po sznurku. A teraz nie
wiedzia, gdzie jest.
I tak oto skoczyy si przygody prawowitego nastpcy tronu Fereldenu - pomyla z
rozbawieniem zabarwionym rozpacz. Chcia zosta krlem, ale nie umia znale po ciemku
nawet wasnego zadka.
Przez zy przedar si histeryczny chichot, ale Maric stumi pomieszane uczucia. Nie
pora na wspomnienia i aob. Wanie goymi rkami zamordowa czowieka, a w pobliu
czaili si inni wrogowie. Musia ucieka. Wzi gboki, cho drcy oddech i zamkn oczy.
Mam w sobie stal. Sign po ni, posmakowa jej gorzkich, ostrych krawdzi i pozwoli, by
ukoia szalejcy w sercu i umyle wir. Musia si uspokoi, choby na chwil.
Kiedy otworzy oczy, by gotw.
Rozejrza si, szukajc miecza upuszczonego przez pokonanego zdrajc. Cienie wok
Marica poruszay si bardzo powoli, wydawao mu si, e znalaz si w otoczeniu jakby
ywcem wyjtym z najgorszego koszmaru. Zbyt wiele krzeww, zbyt wiele spltanych i
pokrzywionych korzeni, ktre mogy kry zaginione ostrze. Chopak nigdzie go nie widzia.
W pobliu rozleg si okrzyk, zbyt blisko. Maric nie mia ju czasu na poszukiwania.
Podnis si szybko, nasuchujc, skd dobieg gos, a potem ruszy w przeciwnym
kierunku. Pierwsze kroki stawia niezdarnie, nogi mia posiniaczone i odrtwiae, moe
podczas walki zama ko lub dwie, lecz ignorowa bl. Z wysikiem chwytajc nisze
gazie, zagbia si w mrok.
Zdrajcy zapac za swoj zbrodni. Nawet jeeli Maric jako krl miaby dokona tylko
tego jednego jedynego czynu - zdrajcy zapac.
-
***
- Co si dzieje - wymamrota Loghain, marszczc brwi.
Sta na skraju lasu, bezmylnie cierajc boto z odzienia. Daremny trud, skoro ubranie
byo znoszone i brudne, jakie jednak miaby nosi kusownik? Orlesianie, rzecz jasna, mieli
wiele innych, mniej przychylnych okrele na takich jak Loghain: rzezimieszki, zodzieje, a
nawet bandyci - ale tego ostatniego uywano jedynie w ostatecznoci, pod presj
okolicznoci.
Loghaina nie obchodzio, jak nazywaj go Orlesianie, tym bardziej e to z ich winy
rodzina kusownika musiaa porzuci gospodark. Najedcy nie wierzyli, e ziemi moe
posiada kto, kto nie naley do ich zadufanej w sobie, wymuskanej, malowanej arystokracji,
nic zatem dziwnego, e nie spogldali przychylnie na wolnych wocian z Fereldenu.
Orlesiaski imperator naoy na rolnikw dodatkow danin, a tym, ktrzy nie mogli jej
spaci, konfiskowano woci. Ojcu Loghaina udao si uzbiera do, by zapaci trybut w
pierwszym roku, wic oczywicie uznano, e danin mona podnie. Nastpnego roku
odmwi pacenia, a kiedy przyszli onierze, okazao si, e nie tylko gospodarstwo
przepadnie, ale i gospodarz trafi do wizienia za nieuregulowane nalenoci. Rodzina
Loghaina stawia opr, dlatego teraz ya w fereldeskiej dziczy wraz z innymi
pokrzywdzonymi, starajc si przetrwa najlepiej jak umiaa.
Loghaina mogo nie obchodzi, jak nazywaj go Orlesianie, ale bardzo mu zaleao, by
nie trafi do ich wizienia. Miejscowy szeryf rezydujcy w Lothering pochodzi z Fereldenu i
przymyka oko na wyjtych spod prawa. Dopki nie napadali na podrnych i
powstrzymywali si od nagminnych lub dotkliwych kradziey, udawa jedynie, e ich ciga.
Pewnego dnia str prawa bdzie jednak zmuszony do podjcia bardziej stanowczych dziaa
i Loghain zdawa sobie z tego spraw. Mia jednak nadziej, e ten znajdzie w sobie do
przyzwoitoci, by uprzedzi banitw, co si wici, a wwczas wygnacy przenios si w
inne miejsce, jak to robili ju wiele razy. W krlestwie Fereldenu byo do wzgrz i lasw,
by ukry niejedn armi - Krlowa Rebeliantka wiedziaa o tym najlepiej. Lecz co, jeli
szeryf nie pole ostrzeenia? Ta myl martwia Loghaina, gdy spoglda w las. Ludzie nie
zawsze mog robi to, co trzeba.
Mrony wiatr przemkn midzy drzewami. Kusownik zadra. Zrobio si pno,
ksiyc opuszcza ju bezchmurne nocne niebo. Mczyzna odgarn z oczu ciemne loki, z
rezygnacj mylc, e wosy ma rwnie brudne co donie. Nacign kaptur. Zima tego roku
nie chciaa odej zbyt szybko, wiosna si spniaa. W chodne noce Loghain i inni banici
-
chronili si we wasnorcznie wybudowanych szaasach, ktre, agodnie rzecz ujmujc, nie
naleay do zbyt przytulnych i wygodnych. Lepsze jednak takie schronienie ni adne.
Dannon - wielki i brutalny mczyzna emanujcy podejrzliwoci - stan za
Loghainem. Kusownik przypuszcza, e Dannon by ongi zodziejem, jednym z tych, ktrzy
yli w miastach, rabowali sakiewki i napadali na podrnych. Teraz musia mieszka w lesie,
poniewa nie wykaza si wpraw w swym fachu. Nie eby Loghain mg go osdza. Robili,
co mogli, wszyscy, rwnie Dannon. Co nie znaczyo, e kusownik czu si dobrze w
towarzystwie wielkoluda.
- Co mwie? Zauwaye co? - Dannon podrapa si po haczykowatym nosie i
poprawi ubit zdobycz. Przez rami mia przewieszone trzy zajce, nagrod za nocny trud -
zwierzta zapane na ziemiach pana znanego z orlesiaskich sympatii. Polowanie po ciemku
nie jest atwe, szczeglnie kiedy myliwemu bardziej zaley na tym, by go nie zauwaono, ni
by upolowa zwierzyn, tym razem jednak Loghainowi i Dannonowi si poszczcio.
- Powiedziaem, e co si dzieje - powtrzy kusownik z irytacj. Spojrza z takim
gniewem, e kamrat a si cofn o krok. Loghain potrafi zrobi na ludziach wraenie.
Mwiono mu czsto, e jego bkitne oczy s jak ld, zimne i przenikajce na wskro, a
spojrzenie tak ostre jak pchnicie noem. Kusownikowi to odpowiadao. W obozie banitw
uwaano go za modzika - szczeglnie Dannon zwyk go tak traktowa, a Loghain wola, by
towarzyszowi nie przyszo nagle do gowy, by wydawa mu rozkazy.
- Mam rozumie, e ty niczego nie zauwaye? Dannon wzruszy ramionami.
- Widziaem jakie lady. Pewnie krcili si tutaj onierze.
- I uznae, e to nic wanego?
- Ach! - Zodziej przewrci oczyma. - Przecie Karolyn z wioski uprzedzia, e
moemy napotka onierzy, prawda? Mwia, e rankiem widziaa banna Ceorlica idcego z
grup zbrojnych na pnoc.
Loghain zmarszczy brwi na dwik imienia banna.
- Ceorlic to tpak. Za wszelk cen chce si wkra w aski uzurpatora, wszyscy to
wiedz... Tak, c... Karolyn wspomniaa, e Ceorlic przemyka si opotkami i nawet nie
zajrza do karczmy, jakby nie chcia by widziany. - Wskaza na zajce dwigane przez
Dannona. - Niewane, co knuje Ceorlic, nas to nie dotyczy. Nikt nas nie przyapa na
polowaniu. Udao si nam. A teraz musimy wraca. - Umiechn si do zodzieja przyjanie,
cho nieco nerwowo. Mia nadziej, e to troch uspokoi towarzysza. Dannon ba si
Loghaina. A Loghainowi to odpowiadao.
Raz jeszcze zerkn na las, gadzc rkoje miecza przy pasie. Dannon pody za
-
jego spojrzeniem i skrzywi si lekko. Zodziej niele radzi sobie z noem, ale z wiksz
broni by bezradny.
- No, to chodmy ju. Nie pakujmy si w kopoty.
- Nie zamierzam pakowa si w kopoty - zapewni Loghain. - Chc ich unikn.
Ruszy do lasu, schodzc ze wzgrza, zza ktrego przybyli.
- Nikt nie widzia, e polujemy, wic nikt nie powinien wiedzie, e tu jestemy. Ale
lepiej sprawdzi. Obecno banitw w kocu przecie stanie si niewygodna.
- Nie tobie to osdza - odpar Dannon, ale ruszy za kusownikiem bez sprzeciwu. To
ojciec Loghaina osdzi, kiedy wyjci spod prawa zaczn naduywa gocinnoci
miejscowych lub naraa ich na niebezpieczestwo. Ale nawet kto taki jak Dannon wiedzia,
e kusownik i jego ojciec rzadko si ze sob zgadzali. I tak by powinno - pomyla Loghain.
Nie zosta wychowany na gupca.
Weszli w las, zatrzymujc si tylko na chwil, by ich oczy przywyky do ciemnoci
rozjanianej jedynie bladym wiatem ksiyca, sczcym si przez baldachim listowia.
Dannona niepokoi coraz bardziej niepewny grunt pod nogami, zodziej mia jednak do
rozsdku, by si nie odzywa. A Loghain zaczyna myle, e jego towarzysz moe mie
racj.
Ju mia zawrci, gdy Dannon zamar.
- Syszae? - wyszepta.
Dobry such - pomyla kusownik.
- Zwierz?
- Nie... - Dannon potrzsn gow z wahaniem. - Brzmiao raczej jak okrzyk.
Obaj znieruchomieli. Loghain wyty such. Wiatr szeleci wrd lici, rozpraszajc
cisz, jednak po chwili kusownik wychwyci odgos, o ktrym mwi towarzysz. Dwiki
tumia odlego, ale dao si usysze nawoywania ludzi, wyranie zajtych
poszukiwaniem.
- To polowanie na lisa.
- H?
Loghain powstrzyma ch, by przewrci oczyma.
- Miae racj. Nie chodzio o nas.
Dannona chyba ucieszyo to stwierdzenie. Poprawi zajce na ramieniu i odwrci si,
by odej.
- Wic nie zwlekajmy. Robi si pno.
Jednak Loghain nadal si waha.
-
- Powiedziae, e bann Ceorlic mija wiosk. Jak mylisz, ilu ludzi mia ze sob?
- Skd mam wiedzie, przecie go nie widziaem.
- Co dokadnie powiedziaa ta twoja dziewucha z karczmy?
Zodziej wzruszy ramionami, ale plecy mu zesztywniay od tumionego gniewu. Zdaje
si, e Loghain mimochodem trafi w czuy punkt. Moe lepiej obrci to w art? Nie eby
kusownika to obchodzio, ale przecie nie warto bez potrzeby prowokowa wielkoluda.
- Nie pamitam - wycedzi Dannon. - Nie mwia, e wielu zbrojnych.
Loghain domyli si atwo, e w lesie przebywao zatem najwyej dwudziestu ludzi.
Gdyby bann Ceorlic przyprowadzi liczniejszy oddzia do Lothering, z pewnoci
wywoaoby to wicej komentarzy. Zatem co si tutaj dzieje? Kusownikowi nie podobao si,
e jeden ze szlachcicw, doskonale znany z oddania orlesiaskiemu tyranowi, jest w co
zamieszany. Cokolwiek Ceorlic i jego ludzie robi w lesie, banitom nie wry to z pewnoci
nic dobrego - nawet jeeli nie dotyczy ich bezporednio.
Prbujc zignorowa niecierpliwe pomruki Dannona, Loghain zastanawia si, czy
moe co zrobi. Zapewne nic. Polityka Fereldenu nie obchodzia wyjtych spod prawa.
Obchodzio ich przetrwanie. I tylko wtedy, gdy od niej zaleao przetrwanie, polityka miaa
znaczenie. Kusownik westchn z irytacj, wbijajc wzrok w lene cienie, jakby tam szuka
odpowiedzi na swoje wtpliwoci.
Dannon chrzkn.
- Wygldasz zupenie jak twj ojciec, gdy tak robisz.
- To pewnie pierwszy komplement, jaki mi powiedziae.
Zodziej prychn z odraz, posyajc Loghainowi twarde spojrzenie.
- Nie zamierzaem prawi ci komplementw. - Splun pod nogi. - Skoro to nas nie
dotyczy, jak rzeke... Chodmy std.
Loghain nie lubi, gdy nim dyrygowano. Odpowiedzia zodziejowi rwnie twardym
spojrzeniem i przez dug chwil milcza.
- Jeli chcesz i - rzuci cicho - to id.
Wielkolud nie ruszy si jednak z miejsca, cho Loghain dostrzeg, e nerwowo
przestpi z nogi na nog. Dannon nie lubi takich sytuacji. Kusownik niemal sysza jego
myli - zodziej pomyla, e jest ciemno, a on ma n, zastanawia si, czy bdzie musia go
uy i co powie po powrocie do obozu banitw, jeeli to zrobi... Loghaina kusio, by
sprowokowa towarzysza jeszcze bardziej. Mia ochot stan przed nim i spojrze
wyzywajco. Kto wie, moe Dannon mia do odwagi, by wrazi kusownikowi ostrze i
zaatwi spraw raz na zawsze. Z tego, co Loghain wiedzia, zodziej by take zabjc,
-
takim, ktry lubi zadawa bl ofiarom i sucha ich krzykw - wanie ta przeszo sprawia,
e musia ucieka. A moe Loghain by tylko gupi, e nie posucha Dannona?
Szczerze w to wtpi.
Pomidzy mczyznami znowu zapanowao dugie, pene napicia milczenie,
zakcane tylko szumem wiatru w gaziach i dalekimi okrzykami myliwych. Loghain
zmruy oczy, ale nie sign po miecz i poczu satysfakcj, gdy Dannon pierwszy odwrci
wzrok.
Cisz przerwa odgos zbliajcych si krokw.
Dannon drgn czujnie, udawa jednak, e nic si nie stao. Jakby wcale si nie cofn.
I jakby tak naprawd nie doszo do konfrontacji. Ale Loghain wiedzia swoje.
W tej chwili kto jednak nadchodzi - popiesznie i niezdarnie. Przedziera si w
panice przez zarola, amic gazie i robic mnstwo haasu. Lis. Czowiek, ktrego goni -
stwierdzi Loghain. No jasne - i musia wyle akurat prosto do nich, czy nie? Jeeli w
niebiosach jest Stwrca, jak twierdz kapanki, to ma niewtpliwie do wredne poczucie
humoru.
Dannon nerwowo cofn si o kilka krokw, podczas gdy Loghain, przyczaiwszy si,
wycign miecz. Przybysz nagle pojawi si na widoku, wychynwszy spord cieni jak
niechciany dar, a potem zamar, wbijajc w mczyzn przeraone spojrzenie.
To by modzieniec najwyej w wieku Loghaina, a zapewne modszy. Jasne wosy i
jeszcze janiejsz skr znaczyy zadrapania, licie, brud i wcale spore smugi krwi. Z
pewnoci nie by odziany do wdrwek po lesie - na cienkiej, poszarpanej koszuli byo
mnstwo bota, mona by pomyle, e chopak ucieka przeladowcom, czogajc si przez
kaue. Krew zakrzepa mu na twarzy i na rkach. Chyba nie naleaa do niego, w kadym
razie nie tylko. Kimkolwiek by przybysz, bez wtpienia musia zabi, aby uj pogoni.
Mody, lecz miertelnie zdesperowany - oceni Loghain.
Chopak skuli si wrd cieni jak zapane w puapk zwierz, rozdarte midzy
pragnieniem ucieczki i walki. Za nim zabrzmiay goniej okrzyki pocigu. Loghain powoli
unis do, by pokaza uciekinierowi, e nie chce mu zrobi krzywdy. A potem schowa
miecz. Jasnowosy chopak nie poruszy si, tylko podejrzliwie zmruy oczy. Nerwowo
zerka to za siebie, skd rozbrzmieway okrzyki, to na Loghaina i jego towarzysza.
- Wynomy si std! - sykn Dannon. - Za tym smarkaczem przybiegn inni!
- Czekaj - szepn Loghain, nie spuszczajc wzroku z uciekiniera. Dannon najey si i
kusownik dostrzeg bysk noa. Unoszc rce, by uspokoi zarwno towarzysza, jak i
przybysza, zwrci si do modzieca skrytego w cieniu. - Kto ci ciga? - zapyta powoli.
-
Jasnowosy chopak zwily usta, namylajc si krtko nad odpowiedzi.
- Orlesiaskie psy - rzuci obojtnie. Nadal si nie rusza.
Loghain zerkn na Dannona. Wielkolud skrzywi si, ale dao si zauway, e
wspczuje modemu, ktry znalaz si w podobnej jak ongi zodziej sytuacji. Bez wtpienia
interesowao go tylko wasne bezpieczestwo, ale przynajmniej nie prbowa przeszkodzi
Loghainowi. Ograniczy si jedynie do niechtnego pomruku.
- Dobra odpowied. - Kusownik postpi krok naprzd. - Chod z nami.
Dannon zakl pod nosem i ze wzrokiem wbitym w ziemi schowa n, a potem
zacz si przekrada wrd drzew. Loghain uda, e idzie w jego lady, obserwowa jednak,
czy zbieg do nich doczy. Przez dug chwil jasnowosy chopak wyranie bi si z
mylami, lecz potem zerwa si i ruszy bez dalszego wahania za zodziejem i kusownikiem.
Caa trjka w milczeniu wrcia na ciek, ktr przybyli Dannon i Loghain. Zodziej
prowadzi, zostawiajc towarzyszy w tyle, jakby chcia od nich uciec. Postawa wielkoluda
zdradzaa niech i gniew. Loghaina mao to obchodzio.
Poruszali si szybko i wkrtce okrzyki pogoni za jasnowosym modziecem zamilky.
Obcy chyba poczu ulg, tym wiksz, gdy wyszli z lasu w janiejszy blask ksiyca. Loghain
mg si wreszcie przyjrze lepiej uciekinierowi. To, co zobaczy, mocno go zmieszao.
Odzienie chopaka, cho brudne i podarte, byo eleganckie i zdobne. Buty wyglday na
solidne i wykonane z dobrej skry. Przypominay Loghainowi obuwie, jakie zwykli nosi
rycerze, ktrych kiedy widzia. Z pewnoci zbieg nie by ndzarzem. Ale trzs si z zimna i
strachu na kady odgos wrd drzew - zatem nie zwyk czsto przebywa w lesie.
- Zaczekaj, Dannonie - zawoa kusownik, przystajc.
Zodziej zatrzyma si niechtnie. Loghain odwrci si do jasnowosego modzieca.
Ten znowu przyglda im si podejrzliwie, przenoszc wzrok to na jednego, to na drugiego,
jakby zastanawiajc si, ktry pierwszy rzuci si do ataku.
- Tutaj moemy si rozsta - oznajmi Loghain niepewnie.
- Stwrcy niech bd dziki - wymamrota pod nosem Dannon.
Modzieniec zamyli si na chwil, rozgldajc si i zapewne prbujc rozpozna
okolic. Ze skraju lasu bez trudu mona byo dostrzec pola uprawne.
- Znajd drog.
Loghain nie potrafi rozpozna akcentu, ale ze sposobu, w jaki chopak mwi, jasno
wynikao, e jest wyksztacony. Pewnie syn kupca.
- Na pewno? - Kusownik wskaza na podarte odzienie. Chopak nie mia nawet
peleryny czy paszcza. - Zdaje mi si, e zamarzniesz na ko, zanim dotrzesz do wsi. -
-
Unis brew. - O ile tam wanie zmierzae... I ci ludzie, ktrzy szli za tob.
- Dlaczego ci gonili? - zapyta dociekliwie Dannon, wysuwajc si przed Loghaina.
Jasnowosy modzieniec milcza, nie patrzc ani na kusownika, ani na zodzieja, jakby
niepewny, komu winien odpowiedzie. Spuci wzrok na swoje donie, na smugi krwi czarnej
w blasku ksiyca. Wydawao si, jakby dopiero teraz je zauway. Bez wtpienia by
przestraszony, cho stara si zwalczy ten lk.
- Chyba zabiem jednego z nich... - wykrztusi.
Dannon gwizdn z aprobat.
- No, to atwo nie odpuszcz.
Loghain zmarszczy brwi.
- To ludzie banna Ceorlica, jak rozumiem?
- Po czci - zgodzi si jasnowosy modzieniec. - Oni... Zabili... mojego przyjaciela.
Bl, ktry przemkn mu po twarzy, zdradzi Loghainowi, e chopak nie powiedzia
caej prawdy. Zbieg zamkn oczy i zadra ponownie, bezskutecznie prbujc wytrze krew
z policzkw. Kusownik spojrza na Dannona. Wielkolud w odpowiedzi wzruszy ramionami.
Wtpliwe, by poznali ca histori chopaka. Zreszt Loghain nie sdzi, aby to byo
konieczne. Nie po raz pierwszy zdarzao si, e banici natrafiali na kogo, kto stan na
drodze Orlesian. A na miejscu tego chopaka kusownik te nie ufaby przypadkowo
napotkanym ludziom. Zapewne modzieniec by kim wicej, ni wydawao si na pierwszy
rzut oka, jednak Loghain czu, e moe mu zaufa. A intuicja rzadko go zawodzia.
- Suchaj - westchn ciko. - Nie mamy pewnoci, kto ci ciga. Powiedziae, e to
ludzie lojalni wobec Orlesian, i wierz ci na sowo.
Modzieniec otworzy usta, jakby chcia zaprotestowa, ale Loghain unis do.
- Niewane, kim s, ale jest ich wielu. Niedugo zorientuj si, e wyszede z lasu.
Pierwsze miejsce, w jakim zaczn ci szuka, to Lothering. Znasz inne, gdzie mgby si
ukry?
Jasnowosy chopak ponuro zwiesi gow.
- Nie... Ja... Nie wydaje mi si. Tam, gdzie mgbym, nieatwo dotrze. - A potem
zacisn zby i spojrza Loghainowi w oczy. - Ale poradz sobie.
Loghain nie wtpi, e modzieniec sprbuje. Z pewnoci poniesie klsk, ale i tak
sprbuje. Czy to oznaka uporu, czy gupoty, czy jeszcze czego innego - tego kusownik nie
wiedzia.
- Mamy obz - rzuci. - Ukryty.
- Wy... Zdaj sobie spraw, e nie musicie mi pomaga. Jestem wdziczny. - Spojrza
-
niepewnie na banitw. - To nie jest konieczne.
- No, to co? Przynajmniej znajdziemy ci jak peleryn. Bdziesz te mg si umy...
i zaczniesz wyglda mniej podejrzanie. - Loghain wzruszy ramionami. - Albo moesz i
swoj drog. Twj wybr.
Chopak zadra, gdy od pl dmuchn mrony wiatr. Przez chwil wydawa si
zagubiony, jakby egna si z yciem, ktre wid dotychczas. Loghain wiedzia a za dobrze,
e los nie obchodzi si z ludmi agodnie. Temu smarkaczowi te nie popuci - dzieciak by
zrozpaczony. Ale Loghaina, cho to dostrzeg, bynajmniej nie ogarno wspczucie.
Zaoferowa pomoc, a to wicej, ni modzieniec mg oczekiwa.
Dannon prychn na obcego.
- Na tchnienie Stwrcy, czowieku! Spjrz na siebie! Mylisz, e poradzisz sobie sam?
Loghain zmierzy wielkoluda powtpiewajcym spojrzeniem.
- Co nagle zmienie nastawienie...
- Ha! To ty zacigne tu modego. A skoro tu jest, rwnie dobrze moemy go std
zabra. - Odwrci si na picie i ruszy naprzd. - Im szybciej znajd si przy ogniu, tym
lepiej.
Jasnowosy modzieniec nadal spoglda pod nogi, wyranie niepewny i zawstydzony.
- Ja... Nie mam nic cennego. To znaczy eby wam odpaci za pomoc - doda szybko.
Nic cennego, co mona ukra - to tak naprawd mia na myli. Ale Loghain nie
poczu si obraony, wszak on i Dannon byli w rzeczy samej zodziejami.
- Nie sdzisz chyba, e robimy to dla zapaty, co?
Modziecowi nie przysza do gowy stosowna odpowied, wic tylko skin gow
bez przekonania.
Loghain wskaza na oddalajcego si coraz bardziej Dannona.
- Zatem lepiej go dogomy, zanim wpadnie w jak dziur. - Wycign rk. - Na
imi mi Loghain.
Chopak zawaha si na okamgnienie, zanim ucisn do.
- Hiram.
To, rzecz jasna, byo kamstwo. Loghain zaniepokoi si, czy nie poauje, e udzieli
zbiegowi pomocy. Intuicja dotychczas go nie zawioda, ale zawsze jest ten pierwszy raz.
Jednak co si stao, to si nie odstanie. Skinwszy na Hirama, ruszy za Dannonem. Razem
opucili las.
-
DWA
Kiedy Maric si obudzi, by pewien, e znajduje si w obozie rebeliantw i pad jedynie
ofiar wyjtkowo paskudnego koszmaru. Pewnie zaraz matka zajrzy do komnaty i zgani syna,
e pi tak dugo. Na chwil poczu ulg. Jednak zaraz zrozumia, e to faszywa nadzieja.
Pomieszczenie nie przypominao komnaty, a koc, ktrym Maric by okryty, by wytarty i
cuchn pleni. Siniaki i zadrapania, wczoraj tak bolesne, znowu dokuczay. Chopak z
oporem przypomnia sobie wydarzenia minionej nocy.
Kilka razy podczas wdrwki mczyzna, ktry kaza si nazywa Loghainem,
sprawdza, czy nie s ledzeni. To z kolei denerwowao wikszego, Dannona, szczeglnie gdy
Loghain nalega, by wracali do obozu dusz drog. Maric nie mia nic przeciwko
dodatkowej ostronoci, kiedy jednak wraz z towarzyszami dotar do wzgrz, nogi odmwiy
mu posuszestwa. Przez par godzin skrada si przecie w mroku i przemarz do szpiku
koci, a z nieoczekiwanymi ratownikami zamieni ledwie kilka sw. Pamita mglicie, jak
wkroczy do obozu - zaskoczya go liczba kolawych, ndznych szaasw i namiotw
rozrzuconych midzy skaami i zarolami. Spodziewa si moe garstki wyjtych spod prawa,
ale nie caej spoecznoci ukrytej w wdoach. Pamita take podejrzliwe spojrzenia i
oskarajce szepty, jakie go powitay, ale w tamtej chwili byo mu ju wszystko jedno, czy
banici zamkn go w jakiej ciemnicy, czy ugotuj na kolacj. Sen, ktrego tak bardzo
potrzebowa, wzi chopaka w ramiona i utuli do niewiadomoci.
Cichy plusk wody wyrwa Marica ze wspomnie i przywrci do teraniejszoci.
Nieopatrznie otworzy oczy - wpadajce przez mae okno promienie popoudniowego soca
olepiy go natychmiast. Wzrok mu si rozmywa, gowa pulsowaa natrtnie i nieprzyjemnie.
Po chwili chopak przyzwyczai si do wiata i zacz widzie ostrzej, ale niewiele byo do
ogldania. Pamita, e w obozie staa jedna prawdziwa chata - zapewne majca najwyej
jedn izb - i chyba wanie w niej si znalaz. Umeblowanie byo tu wicej ni skromne,
kolawy st i kilka pniakw sucych za stoki, pokrytych brudnymi szmatami. Jedyn
ozdob stanowi rzebiony kawaek drewna wiszcy nad posaniem: soce wpisane w okrg.
wity symbol.
Maric przecign si, prbujc dzielnie znosi bl. Z przyjemnym zaskoczeniem zda
sobie spraw, e nadal ma na sobie wasn bielizn.
-
- Obudziam ci? - gos dobieg zza posania. Modzieniec obrci gow. Uwiadomi
sobie, e kobieta, klczca przy misce wody, ze szmat w doniach, musiaa tu by cay czas.
- Przepraszam. Staraam si nie robi haasu.
Kobieta mwia z godnoci i nosia czerwon szat Zakonu. Maric, zanim
przeladowania uzurpatora zmusiy rebeli do ukrywania si, par razy mia okazj odwiedzi
witynie. Matka nalegaa, by edukacja syna obja te sprawy religii. Chopak wierzy w
Stwrc i czci powicenie Jego oblubienicy oraz prorokini, Andrasty, jak kady
mieszkaniec krlestwa Ferelden. I potrafi rozpozna kapank, kiedy mia j przed oczyma.
Co robia w obozie ludzi wyjtych spod prawa?
- Wasza... wielebno? - gos mia ochrypy i zduszony, sowa przeszy w kaszel, ktry
pogbi tylko pulsowanie w czaszce. Maric jkn gono i opad na posanie, bo zawroty
gowy wywoay mdoci.
Kobieta rozemiaa si gorzko.
- Och, nie, mj drogi, nie. Nie jestem a tak wielebna.
Maric widzia j teraz wyraniej. Wiek pozostawi na kobiecie swoje pitno, lecz
obszed si z ni agodnie. Jasne loki zaczynaa przetyka siwizna, a szare oczy otaczaa sie
gbokich zmarszczek. Bez wtpienia za modu bya piknoci, cho czasy te miny ju
dawno. Na czerwonym ornacie nosia zoty medalion z wygrawerowanym krzyem Andrasty
otoczonym witym pomieniem. Kobieta zauwaya spojrzenie Marica i umiechna si.
- Wiedz, e moje dni w hierarchii Zakonu dawno przeminy.
Wycisna szmatk i wrcia do obmywania twarzy chopaka. Woda bya chodna i
orzewiajca, wic Maric po prostu zamkn oczy i podda si zabiegom. Kiedy kapanka
skoczya, dotkn jej doni.
- Jak dugo ja?...
Przygldaa mu si przez dusz chwil wyblakymi szarymi oczyma. Byo w nich
wspczucie, lecz rwnie czujno i podejrzliwo.
- Prawie cay dzie - odpowiedziaa w kocu. A potem umiechna si uspokajajco i
odgarna Maricowi wosy z czoa. - Nie martw si tym, modziecze. Cokolwiek zrobie,
tutaj jeste bezpieczny. Przynajmniej teraz.
- A gdzie jest to tutaj, jeli mog wiedzie?
- Loghain ci nie powiedzia? - Kapanka westchna i wykrcia szmatk. Woda w
misce natychmiast zabarwia si szkaratem. - Nie, rzecz jasna, nie powiedzia. Trzeba chyba
smoka, eby wycign z tego chopaka wicej ni dwa zdania pod rzd. Jest tak podobny do
ojca... - Rozbawione spojrzenie, jakie posaa Maricowi, miao chyba oznacza, e to
-
wszystko wyjania. - To Poudniowe Wzgrza, tu nieopodal Guszy... Ale tego, jak mi si
zdaje, zdye si ju domyli. - Kobieta mocniej przetara ty gowy chopaka, wywoujc
przeszywajce uderzenie blu. Chyba mocno si uderzyem - uwiadomi sobie, ale stara si
nie myle, na ile powanie si zrani. - To miejsce nie ma nazwy. Tymczasowo tu
mieszkamy i tyle. Zdesperowani ludzie przychodz tu od czasu do czasu i gromadz si, gdy
zachodzi konieczno. Jak teraz. Wikszo usiuje po prostu przey.
- Znam to - wymamrota Maric. Zastanawia si jednak, na ile jego dotychczasowe
ycie mona porwna do tego w obozie. Nawet w cigym ruchu on i matka ukrywali si w
znacznie lepszych warunkach ni ludzie tutaj. Stare warownie, opactwa ukryte wrd gr...
Zawsze te znalaz si szlachcic gotw ich ugoci, choby na jedn noc, by mogli odpocz
od marszu i spania w namiocie. Przestronnym namiocie. Maric zawsze narzeka na zakazy,
ktre musia znosi, na nud, na brak swobody. Sdzc po ndzy, jak widzia w tym obozie,
tutejsi ludzie zapewne uznaliby chopaka za uprzywilejowanego. I chyba tak wanie byo.
- Przewodzi nam Gareth. Troszczy si o nasze bezpieczestwo, ale z kadym rokiem
takich jak my jest coraz wicej. Zdaje si, e krzywda nie robi sobie wolnego. Pojawia si tyle
zagubionych dusz, ktre nie maj si do kogo zwrci... - Kapanka przetara czoo Marica,
marszczc brwi w nieskrywanym zmartwieniu. - Gareth to ojciec Loghaina. Widziae si z
nim?
- Nie miaem okazji.
- Niedugo bdziesz mia. - Wykrcia szmatk. Tym razem wod zabarwi brud.
Ciekawe, czy gowa Marica wyglda rwnie paskudnie. - A ja jestem siostra Ailis.
- Hiram.
- Tak, syszaam. - Wskazaa na rce chopaka. - Na pewno chcesz je umy.
Maric zerkn na rce, nadal uwalane po okcie zaschnit krwi i botem. Przyj
wilgotn ciereczk bez sowa.
- Sporo krwi - zauwaya kobieta.
- W wikszoci nie mojej. - Spojrzenie chopaka byo spokojne, nawet wyrachowane.
- Jak si z tym czujesz?
Modzieniec powoli wytar rce, nie podnoszc wzroku. Wiedzia, o co pytaa
kapanka. Jeszcze w lesie instynktownie ukry swoj prawdziw tosamo, chyba susznie.
Nawet siostra Ailis powiedziaa, e ludzie z obozu s zdesperowani. Maric nie mia pojcia,
jak uzurpator mgby ich nagrodzi, gdyby wydali nastpc Krlowej Rebeliantki, ale
nagroda zapewne przekraczaaby najmielsze oczekiwania wyjtych spod prawa. Nie trzeba
by ndzarzem, by wiedzie, e obietnica bogactwa moe skusi kadego. Ciekawe, ile
-
zotych suwerenw kosztowa miecz, ktry przebi brzuch matki Marica?
- Zostaem zaatakowany. Broniem si - zabrzmiao to pasko i faszywie nawet w jego
wasnych uszach. - Ci ludzie zabili moj matk.
Nawet wypowiadajc na gos te sowa, nie mia wraenia, e s prawdziwe.
Siostra spogldaa na niego uwanie przez dug chwil.
- Niechaj Stwrca przyjmie j do siebie - zaintonowaa agodniejszym tonem.
Maric zawaha si.
- Niechaj Stwrca przyjmie j do siebie - powtrzy ochryple rwcym si od smutku
gosem.
Siostra Ailis uja jego donie w gecie zrozumienia i wspczucia. Maric wyrwa je
natychmiast, gwatowniej, ni zamierza, ale kobieta nie skomentowaa jego zachowania ani
sowem. Przez dug, niezrczn chwil chopak tylko patrzy na swoje nieco czyciejsze
palce. Kobieta raz jeszcze wypukaa szmatk.
- Skoro jeste kapank, co tutaj robisz? - niezdarnie zmieni temat. Umiechna si,
jakby syszaa to pytanie tysice razy.
- Kiedy Stwrca powrci na ziemi, postanowi znale sobie oblubienic, ktra
bdzie Jego prorokini. Mg przeszuka wielkie imperium, bogate i rzdzone przez
potnych magw. Mg pj do cywilizowanych krain na zachodzie lub miast na
pnocnym wybrzeu. Ale On zwrci si do barbarzycw yjcych na najdalszym kracu
wiata.
- I wwczas oko Stwrcy spoczo na Andracie - wyrecytowa Maric. - Na zrodzonej
i wyrosej wrd wyrzutkw. Zostaa oblubienic Jego, z jej ust popyna Pie wiata, a na
jej rozkaz zastpy prawowiernych podbiy Thedas.
- Wyksztacony z ciebie modzieniec. - Siostra Ailis bya pod wraeniem, a Maric
przekl swoje pragnienie, by si popisywa. Kobieta dotkna witego symbolu na szyi, tak
jak dotyka si starego przyjaciela. - Ludzie zapominaj, e Ferelden nie zawsze by taki jak
teraz, nie zawsze by miejscem, skd pochodzia prorokini Stwrcy. Ongi cywilizowane
pastwa uwaay Ferelden za krain przeklt.
Kapanka umiechna si agodnie, jej oczy rozbysy.
- Czasem to, co najcenniejsze, mona znale tam, gdzie najmniej si tego
spodziewamy.
- Ale czy ci ludzie nie s?...
- Rzezimieszkami? Zodziejami? Mordercami? - Wzruszya ramionami. - Jestem tu, by
ich prowadzi i pomaga w prbach losu najlepiej jak umiem. To, co uczynili, na koniec
-
zostanie osdzone przez Stwrc. I tylko On ma prawo ich osdza, nikt wicej.
- Uczeni osdzili przecie Andrast po zakoczeniu krucjaty. A potem za kar spalili
j na krzyu, jak wiesz.
Zachichotaa z rozbawieniem.
- Tak, przypominam sobie, e gdzie o tym syszaam.
Przerwao im przybycie Loghaina. Mody mczyzna wyglda teraz czyciej, ni
Maric pamita, i nosi pancerz ze skry nabijanej wiekami. Ubir wyglda na ciki, a
wiszcy na ramieniu uk robi wraenie. Niezwykle dobra bro jak na kusownika - pomyla
chopak. Jakby wyczuwajc, e jest obserwowany, Loghain rzuci mu ostre spojrzenie. W
przeciwiestwie do kapanki nie kry podejrzliwoci. Nagle oniemielony Maric podcign
koc pod brod, by ukry swj niekompletny strj.
- Ach, nasz go postanowi si jednak obudzi - wycedzi kusownik, nie spuszczajc
wzroku z chopaka.
- Czuje si ju lepiej - oznajmia kapanka. Wstajc, podniosa misk z podogi. - Jego
rany nie byy miertelne. Dobrze jednak, e go tu przyprowadzie, Loghainie.
Kusownik zerkn na kobiet.
- To si jeszcze okae. Powiedzia ci co?
Maric unis do.
- E... Ja cay czas tu jestem.
Siostra Ailis z rozbawieniem uniosa brew, spogldajc na Loghaina.
- No wanie. Dlaczego sam z nim nie porozmawiasz?
- Taki miaem zamiar - mrukn kusownik, a potem zwrci si do Marica: - Mj
ojciec chce ci widzie.
Nie czekajc na odpowied, odwrci si na picie i wymaszerowa z chaty.
Kapanka wskazaa stos ubra lecych obok stou w kcie izby.
- Twoje buty s pod stoem. Niestety, reszt rzeczy musiaam spali. W tej stercie nie
ma nic ozdobnego ani wyszukanego, ale na pewno znajdziesz co odpowiedniego. -
Odwrcia si, by odej.
- Siostro Ailis! - zawoa za ni Maric. Zatrzymaa si w progu i spojrzaa
wyczekujco, ale chopakowi niespodziewanie zabrako sw.
- Na twoim miejscu nie kazaabym Garethowi czeka - rzucia krtko kapanka, a
potem wysza.
***
-
Maric stan przed chat i rozejrza si uwanie. W soneczne popoudnie obz wyglda
zupenie jak zwyka, ttnica yciem osada. W pobliskim strumieniu kobiety pray ubrania,
przy kilku ogniskach wdzio si zajcze miso, namioty i szaasy naprawiano przy plotkach i
chichotach, a pod nogami pltay si dzieci. Moe byy nieco chudsze i brudniejsze ni te,
ktre widywa Maric, ale nie a tak bardzo jak w innych zaktkach Fereldenu. Orlesian trudno
byo nazwa dobrymi panami. Wszdzie walay si mieci, co wskazywao, e wyjci spod
prawa obozowali tu pewnie od miesicy. Kilku surowych mczyzn odzianych w achmany
podobne do tych, ktre mia na sobie chopak, zmierzyo Marica chodnym, podejrzliwym
spojrzeniem. Skrzany pancerz Loghaina musia stanowi tu wyjtek.
Z atwoci dostrzeg modego kusownika zajtego rozmow z wyszym, starszym
mczyzn, zapewne jego ojcem. Nosi podobn jak Loghain zbroj, mia to samo
przeszywajce spojrzenie i ciemne wosy, cho krtsze i na skroniach przyprszone siwizn.
Nawet gdyby nosi achmany tak jak pozostali, nikt by nie wtpi, e to jest przywdca. Maric
spotyka takich ludzi przez cae ycie - choby oficerw armii matki - ludzi, ktrzy
emanowali wewntrzn dyscyplin. Zaskakujce, e na kogo takiego chopak natrafi w
obozie wyjtych spod prawa.
Loghain zauway Marica i wskaza go ojcu skinieniem gowy. Podejrzliwo ani na
chwil nie znika z oczu kusownika i chopak zacz si zastanawia, czym sobie zasuy na
t wrogo.
To dlatego, e go okamaem i nadal bd okamywa - przypomnia sobie. A take
dlatego, e jestem niekompetentnym durniem.
Ojciec i syn ruszyli w jego stron, Maric jedynie czeka, wewntrznie kulc si pod
ostrzaem spojrze. W tej chwili ani troch nie czu si jak krl, nie wyobraa sobie nawet, e
mgby tak o sobie pomyle - zmarznity, obolay i nie na miejscu. Z caego serca aowa,
e matka nie przybdzie na biaym koniu, by go uratowa z opresji. Krlowa Rebeliantka
wygldaa wspaniale w zotej zbroi, z jasnymi wosami i purpurow peleryn opoczc na
wietrze. Patrzc na ni, nietrudno byo zrozumie, dlaczego ludzie j kochali. Ci nieszczni
ajdacy ugiliby kolana, gdyby si tu pojawia, wcznie z Loghainem i jego ojcem. Ale matka
ju nigdy nie przybdzie Maricowi na ratunek, adne pobone yczenia tego nie zmieni.
Modzieniec zacisn szczki, ale nie odwrci wzroku pod spojrzeniem dwch par
lodowatych bkitnych oczu.
- Hiramie! - Gareth przyjanie wycign rk na powitanie. Oddajc ucisk, Maric
uwiadomi sobie, jak silny musi by ten mczyzna. Garetha nie mona byo nazwa
modzikiem, chopak mia jednak nieodparte wraenie, e ojciec Loghaina potrafiby unie
-
go jedn rk i pewnie nawet by si przy tym nie spoci.
- E, tak. - Chopak przekn nerwowo lin. - Witam. Ty musisz by Gareth.
- Tak jest. - Gareth potar policzek i spojrza na Marica tak, jakby mia do czynienia z
rzadkim stworzeniem lub inn osobliwoci. Loghain sta krok za ojcem, na jego twarzy nie
maloway si adne uczucia. - Mj syn powiedzia, e wpade w kopoty niedaleko
Lothering. cigali ci ludzie banna Ceorlica.
- Nie tylko oni, ale tak, tak wanie byo.
Starszy mczyzna pokiwa gow w zamyleniu.
- Ilu?
- Nie jestem pewien. Wielu.
- Wszyscy biegali po lesie? Bann Ceorlic nawet nie pochodzi z tych stron. Wiesz,
dlaczego si tu pojawi?
- Nie - odpar Maric. Kamstwo zawiso w ciszy, gdy Gareth mierzy modzieca
przeszywajcym spojrzeniem, a Loghain zmruy oczy. Najwidoczniej do listy wad Maric
mg sobie doda teraz beznadziejny kamca. Chopak nie uwaa tego za krlewsk cnot,
cho matka zapewniaa go nieustannie, e wanie tak jest. Nagle zascho mu w gardle, jednak
nie cofn swoich sw. - cigali mnie, po tym jak zabili mi przyjaciela.
- Przyjaciela? - wtrci bystro Gareth. - Mylaem, e matk.
No tak, jasne, siostra Ailis mu powiedziaa. Umys Marica zawirowa, chopak stara
si szybko przypomnie sobie, co wczeniej mwi, a czego nie. Wysiek przyprawi go o bl
gowy.
- Matka bya moim przyjacielem - wyjani niezdarnie.
- A skd si wzilicie w lesie? Jakie sprawy przywiody ciebie i matk a tutaj? Ani
was, ani banna Ceorlica nie powinno tu by, to pewne.
- My tylko... Tylko przejedalimy...
Gareth i syn wymienili znaczce spojrzenia, ktrych Maricowi nie udao si
odszyfrowa. Starszy mczyzna westchn i z namysem potar policzek.
- Posuchaj, Hiramie - zacz rozsdnie. - W naszej sytuacji... musimy by bardzo
ostroni. Zawsze. Jeeli krl przysa tu onierzy, musimy wiedzie dlaczego.
Maric nie odpowiedzia i twarz Garetha pociemniaa z gniewu. Wskaza na ludzi w
obozie. Cz z nich zacza si gromadzi wok przywdcy.
- Widzisz tych ludzi? - zapyta Gareth, nie podnoszc gosu. - Jestem za nich
odpowiedzialny. Moim zadaniem jest zapewni im bezpieczestwo. Jeeli onierze przyjd
tutaj...
-
Maric rozejrza si nerwowo, dopiero teraz uwiadamiajc sobie, jak wiele osb
zebrao si w pobliu i przysuchiwao rozmowie. Przekn z trudem lin.
- Przykro mi... Sam chciabym wiedzie.
- Nie powinienem by go tu przyprowadza - warkn Loghain. Gareth nie zwrci na
niego uwagi. Z namysem wpatrywa si w Marica.
- Dlaczego ci cigaj? - Zmarszczy brwi. - Co zrobie?
- Nic nie zrobiem.
- Kamie! - sykn Loghain. Wycign n i postpi naprzd z gronym grymasem.
Tum zaszemra z podnieceniem, wyczuwajc krew. - Pozwl mi go zabi, ojcze. To moja
wina. Nie powinienem by go przyprowadza do obozu.
Twarz Garetha pozostaa nieprzenikniona.
- On nie kamie.
- Co za rnica? Musimy si go pozby, wic zrbmy to szybko. - Loghain zbliy si
jeszcze bardziej, ale Gareth powstrzyma go, wycigajc rk. Kusownik znieruchomia
skonfundowany. Ojciec nie spuszcza wzroku z modego przybysza.
Maric cofn si niepewnie, ale paru mczyzn, krzywic si zowieszczo, zastpio
mu drog.
- Suchajcie - powiedzia powoli. - Mog po prostu odej. Nie chciaem ciga na
was kopotw.
- Nie - zaoponowa Gareth tonem, ktry nie pozostawia miejsca na dyskusj. Starszy
mczyzna zerkn na Loghaina. - Jeste pewny, e nie bylicie ledzeni?
Loghain zastanowi si nad odpowiedzi.
- Zgubilimy pocig w poowie drogi, nie mam wtpliwoci. - Skrzywi si. - Co nie
znaczy, e nie mona nas wytropi. Jestemy tu do dugo. Za dugo. Jak wielu miejscowych
wie, gdzie znajduje si obz?
Ojciec pokiwa gow, przyjmujc sowa syna do wiadomoci, a potem znowu spojrza
na Marica.
- Wysaem ludzi na zwiady. Wczeniej czy pniej dowiedz si, co si dzieje. Jeeli
jestemy w niebezpieczestwie, wolabym jednak wiedzie o tym ju teraz. Jestemy?
Maric skuli si wewntrznie ze strachu. Bann Ceorlic i pozostali na pewno nie
przerw poszukiwa i w kocu dotr do obozu. Przez chwil chopak zastanawia si, czy nie
wyzna prawdy. Ale czy ci ludzie uwierz w sowa obcego dzieciaka? A jeeli tak, to z jakim
skutkiem: dobrym czy zym?
- Tak! - wyrzuci w kocu. - Tak, ja... Jestecie w niebezpieczestwie, dopki ja tu
-
jestem.
Loghain prychn z odraz i zwrci si do Garetha:
- Ojcze, wkrtce sami si przekonamy, czy co nam grozi. Nie potrzeba nam jeszcze
smarkacza, mamy do kopotw. Zabijmy go, bdziemy bezpieczni.
Kilku najbliej stojcych mczyzn potakno gorliwie, oczy zabysy im
niebezpiecznie. Gareth jednak tylko zmarszczy brwi, spogldajc na syna.
- Nie. Nie moemy tego uczyni.
- Dlaczego nie?
- Poniewa tak powiedziaem.
Ojciec i syn starli si spojrzeniami. Tum by miertelnie cichy, nikt nie chcia si
miesza w spr, ktry najwyraniej mia ju brod. Maric take milcza. Nie by gupcem.
- wietnie - Loghain w kocu ustpi, przewracajc oczami. - Wic zacznijmy si
pakowa. Nie ma na co czeka.
Gareth rozway sowa syna.
- Nie. - Potrzsn gow. - Poczekamy, a wrc zwiadowcy. Mamy jeszcze czas.
A potem zwrci si do krzepkiego, przysadzistego mczyzny stojcego w pobliu:
- Yorinie, zabierz Hirama - czy jak tam si nazywa - z powrotem do siostry. I miej go
na oku.
Mczyzna skin gow. Gareth podnis gos, by usyszeli go zgromadzeni nieopodal
ludzie:
- Suchajcie wszyscy! Wkrtce najpewniej bdziemy musieli si std wynie! Niech
kady bdzie gotw do wymarszu!
Decyzja zapada i ludzie z obozu wiedzieli to doskonale. Tum natychmiast si
rozproszy, jednak spojrzenia i szepty zdradzay podenerwowanie. Banici byli przestraszeni.
Loghain na odchodnym posa Maricowi ponure spojrzenie. Chopak usysza jeszcze,
jak mody kusownik zwraca si do ojca:
- Zao si, e mgbym z niego wydusi prawd. Ca prawd.
- Moe bdzie trzeba. Ale teraz traktujmy go tak, jakby by jedynie przeraonym
modym czowiekiem, ktry potrzebuje pomocy.
Ton Garetha nie dopuszcza sprzeciwu i Maric nie usysza adnych protestw. Poza
tym Yorin trzyma go za rami i chopak wola nie zwleka. Na niebie zbieray si czarne
chmury, przysaniajc soce. Zbierao si na burz.
***
-
- No ale jak mylisz, kim on jest?
Loghain zignorowa pytanie Pottera, udajc, e jest cakiem pochonity
natuszczaniem ciciwy. Potter nalea do niewielkiej grupki elfw podrujcej z obozem.
Zalicza si do tych, ktrzy potrafili tylko lee, a jeeli ju zdobyli si na wysiek, to
wycznie przy roznoszeniu plotek. Loghain nie chcia wzbudza paniki, ludzie i tak ju si
bali. Byoby lepiej, gdyby ojciec pozwoli przycisn Hirama. Mody szybko puciby farb.
Bo nie ulegao wtpliwoci, e Hiram co ukrywa - Loghain potrafi to wyczu. Przez chwil
zdawao si, e chopak wypiewa swoje sekrety, ale jednak nie. A ojciec pozwoli mu odej.
- No, powiedz! - nalega Potter, klczc przy Loghainie. - Musisz co wiedzie!
azie z nim ca noc, prawda?
Potter straci spor cz swych spiczastych, delikatnych uszu, przez co jego oblicze
wydawao si niesymetryczne. Mia za to paskudn blizn od pustego oczodou po
skrzywione wargi - grymas, ktry na zawsze pozostanie na niegdy zapewne przystojnej
twarzy. Prezent od pewnego orlesiaskiego pana - tyle tylko powiedzia elf. I ani sowa
wicej.
Niewolnik - tak przynajmniej uwaa Loghain. W wielu miastach elfy byy wolne,
zwykle yy w slumsach, najndzniejszych z ndznych. Otrzymay wolno z rk Andrasty
dawno temu, ale jak pokazywaa praktyka, w niektrych zapadych zaktkach imperium nadal
nie godzono si z wol prorokini. Pewnej nocy, gdy wraz z Loghainem i paroma innymi
banitami upi si na umr, Potter by bliski wyjawienia swojej historii, gorycz wspomnie
niemal wylewaa mu si uszami niczym trucizna. Jednak elf powstrzyma si w por i
zamilk, a potem opuci towarzystwo, by w samotnoci doprowadzi si do otpienia i cho
na chwil pogrzeba przeszo w mrokach zapomnienia.
Kady ma tajemnice. Loghain westchn. W przypadku Hirama powinien przynajmniej
pamita o dobrodziejstwie wtpliwoci. Ojciec uwaa, e kady ma prawo z tego
skorzysta. Gdyby to jeszcze byo takie proste!
- Nie masz nic do roboty? - warkn na Pottera. Elf westchn i odszed. Albo wiedzia,
e nie warto nagabywa Loghaina, gdy nie jest w nastroju, albo naprawd mia jak robot.
Jednak pytanie pozostao. Kim jest Hiram? Jeeli szpiclem, to albo beznadziejnym,
albo wyjtkowo dobrym. A moe by dokadnie tym, na kogo wyglda, jak stwierdzi ojciec.
Gareth zawsze pozwala, by kierowao nim wspczucie. Nikt nie jest doskonay. Ale co
umykao zarwno ojcu, jak i Loghainowi, brakujcy element amigwki, jak stanowi
Hiram. I to drczyo Loghaina, nie dawao mu spokoju. Jak wikszo mieszkacw obozu,
nauczy si wyczuwa, kiedy trzeba ucieka - a teraz wszystko w nim krzyczao, e czas
-
zbiera nogi za pas. Wystarczyo si rozejrze, by ten sam niepokj dostrzec u innych.
Popieszne ruchy, nerwowe drgnienia na kady podejrzany dwik dobiegajcy z lasu...
Wielu ju spakowao swj niewielki dobytek i zoyo namioty, oczekujc jedynie na rozkaz
wymarszu.
Loghain, gdy skoczy z ukiem, trzyma si z daleka od chaty siostry Ailis - wola
unika pokusy. Siostra miaa wasne sposoby przesuchiwania nowo przybyych i szanowa j
za to. Niejeden raz, kiedy metody Loghaina lub jego ojca zawiody, okazywao si, e
potrafia wycign informacje. Wielu uwaao kapank za przywdczyni rwn
Garethowi, a ten od wielu lat polega na jej radach. By czas, kiedy Loghain mia nadziej, e
przyja, jak darzyli si ojciec i Ailis, przerodzi si w co wicej. Jednak kapanka miaa
swoje powoanie, a Gareth nigdy do koca si nie podwign po utracie gospodarstwa.
Loghainowi sporo czasu zajo, by pogodzi si, e tamtej nocy, gdy porzucili ziemi, w ojcu
co umaro. Siostra Ailis wiedziaa lepiej ni syn, czego mu potrzeba - i mody mczyzna
nauczy si cieszy tym, co mia.
Padric trzyma stra, ukrywajc si na skale, skd mia dobry widok na dolin.
Chopak by par lat modszy od Loghaina, ale dobrze strzela z uku i mona go byo zaliczy
do rozsdnych. Jednak obok Padrica sta Dannon, a to nie wryo nic dobrego. Stranicy
przerwali szeptan rozmow, gdy tylko zauwayli nadchodzcego Loghaina.
- S jakie wieci o ludziach, ktrych mj ojciec wysa na zwiady? - kusownik
zwrci si do Padrica, udajc, e nie zauway przerwanej konwersacji.
- Jeszcze nie - odpar modszy banita niemiao. Spojrza na dolin. - adnych wieci i
oznak zagroenia.
- Podobno wymarsz ju wkrtce - wtrci Dannon. Splt ramiona na piersi i popatrzy
na Loghaina pytajco. - Pewnie wieczorem, jeeli nic si nie zdarzy.
- To gupie. - Padric nie spuszcza z oczu doliny. - Nawet jeeli kto wie, e ten
jasnowosy chopak tu jest, to co z tego? onierze przyjd do naszego obozu po jednego
czowieka?
- Owszem. - Loghain odwrci si do Dannona. - Jeeli chcesz doczy do tchrzy,
Dannonie, czemu od razu tego nie zrobisz? Zakadajc, e ju nie jeste jednym z nich.
- Sam powiedziae, e chopak jest niebezpieczny.
- Powiedziaem tylko, e nie wiemy, kim jest. Ale to si wkrtce zmieni. Jeeli mj
ojciec uwaa, e trzeba si przenie ze wzgldu na tego chopaka, na pewno tak jest.
Dannon skrzywi si niechtnie.
- To twoja wina - mrukn. - To ty chciae wzi ze sob chopaka, nie ja.
-
I z tymi sowy zodziej popieszy do obozu.
Padric wyglda na zadowolonego z jego odejcia. Umiechn si w podzice do
Loghaina, a potem wrci do swoich obowizkw.
- Dannon w jednym ma racj. To dziwne.
- Co takiego?
- No - modzieniec wskaza na dolin - zwiadowcy. Niektrzy powinni ju wrci.
- Jak due maj opnienie?
- Godzin, moe dwie. Nie zaczo jeszcze pada, wic nie wiem... Mylaem, e
przynajmniej Henric pojawi si wczeniej. Bardzo si martwi o swoj dziewczyn i dziecko...
Loghain poczu ciar w odku.
- Powiedziae o tym komu?
- Tylko Garethowi.
Kusownik skin gow i skierowa si ciek w d. Wola sprawdzi, co si dzieje,
tym bardziej e patanie si po obozie, kiedy ojciec prbowa nie dopuci do wybuchu
histerii - usprawiedliwionej czy nie - nie mogo przynie nic dobrego. Loghain uwaa za
zrozumiae, e wyjci spod prawa podruj razem i cz si w prowizoryczn gromad.
Ojciec wprowadzi porzdek i organizacj, dziki czemu mieli co je i gdzie spa, a siostra
Ailis podtrzymywaa wizi wsplnoty. Nie szkodzio te, e wielu z banitw nie miao dokd
pj - kady z nich ucieka z wasnych powodw. Jednak ludzie tak zdesperowani nie s
lojalni. Ojciec uwaa inaczej. Powtarza, e w tych wyjtkowo trudnych czasach naley
trzyma si razem, poniewa w jednoci tkwi sia. A kiedy Gareth to mwi, siostra Ailis
obdarzaa go umiechem i wzruszonym spojrzeniem. W takich chwilach Loghain niemal
wierzy w sowa ojca. Ale wiedzia lepiej. Jeeli sprawy przyjm naprawd zy obrt, Dannon
nie bdzie jedynym szczurem, ktry umknie z toncego okrtu.
***
Loghain znikn na cae popoudnie w nadziei, e samotny zwiad odpdzi najgorsze obawy.
Najpierw sprawdzi szlak, ktrym on, Dannon i jasnowosy uciekinier przyszli z lasu,
upewniajc si, e nie byli ledzeni. Potem zawrci w kierunku Poudniowych Wzgrz i
sprawdzi trzy znane sobie cieki, liczc, e napotka wysanych przez ojca zwiadowcw lub
kogokolwiek innego. Tak daleko na poudniu podrni byli jednak rzadkoci i Loghain
odnalaz tylko niewyrane lady koni zmierzajce do Lothering. Kiedy soce schylio si ku
zachodowi, a ziemi zaczy siec lodowate strugi ulewy, naprawd zacz si martwi.
Dopiero kiedy przeci kilka rnych cieek, nareszcie natrafi na innego wdrowca.
-
Szlak by najpewniej uywany przez przemytnikw, poniewa bieg z dala od gwnych,
patrolowanych traktw na pnocy i prowadzi w gry na poudniu, do siedzib krasnoludw,
majcych w gbokim powaaniu ludzkie prawa. Tu, na Zaziemiu, byo wiele takich cieek,
a nieliczni, ktrzy z nich korzystali, mieli ku temu uzasadnione powody.
Samotny jedziec nacign kaptur gboko na oczy. Jego wierzchowiec stpa
ostronie po liskim bocie. Sdzc po jakoci ubioru, mona by wzi nieznajomego za
posaca, najpewniej jednej z miejskich gildii, tyle e nie zdradza najmniejszych oznak
popiechu.
Loghain podszed do niego, nie kryjc si, rodkiem drogi. By to dowd przyjaznych
zamiarw, jednak jedziec czujnie pooy do na rkojeci miecza i czeka. Byskawica
przecia szare niebo i rozpadao si jeszcze bardziej. Skrzane buty i strj Loghaina byy ju
tak przemoczone, e nie robio mu to adnej rnicy. Kiedy zbliy si na dwadziecia stp,
jedziec cofn konia i wysun do poowy ostrze z pochwy. Wiadomo bya jasna: Nie
podchod bliej.
- Powita! - krzykn Loghain. Kiedy jedziec nie odpowiedzia od razu, kusownik
cign z ramienia uk i odoy na ziemi. To chyba przekonao nieznajomego o braku
zagroenia, cho wierzchowiec zara niespokojnie, drobic kopytami w miejscu.
- Czego chcesz? - odkrzykn jedziec.
- Szukam przyjaci! - wyjani Loghain. - Nosz si podobnie jak ja. Jeden z nich
mg tdy przechodzi, jak mi si wydaje.
- Nikogo nie widziaem - odpar konny. - Ale w Lothering jest tak duo ludzi, e pi
na ulicach. To szalestwo. Twoi przyjaciele pewnie te tam s.
Loghain przesoni doni oczy przed deszczem, prbujc przyjrze si twarzy jedca
skrytej pod kapturem. Na prno.
- W Lothering jest peno ludzi?
- Nie syszae? - Jedziec by chyba szczerze zaskoczony. - Przez miasto przeszo ju
tylu onierzy, e chyba p krlestwa syszao wieci.
- Nie syszaem adnych wieci.
- Krlowa Rebeliantka nie yje. - Nieznajomy westchn ze smutkiem, poprawiajc
kaptur, by ochroni twarz przed deszczem. - Dranie zapali j w lesie zeszej nocy,
przynajmniej tak mi powiedziano. Chciaem zobaczy ciao przed wyjazdem, ale tumy
aobnikw byy zbyt wielkie. - Wstrzsn si dostrzegalnie. - Powiadaj, e mody ksi
rwnie moe ju nie y. Wybacz miae sowa, ale mam nadziej, e to nieprawda.
Loghainowi krew cia si w yach na ld.
-
- Ksi - powtrzy nieprzytomnie.
- Moe nadal jest gdzie w okolicy. Biorc pod uwag, ilu widziaem zbrojnych, lepiej,
eby ucieka, jeli mu ycie mie.
Deszcz siek bez ustanku. Jedziec uprzejmym skinieniem gowy poegna Loghaina i
omijajc go szerokim ukiem, pokusowa w dal.
Loghain nie ruszy si z miejsca, a myli szaleczo wiroway mu w gowie. Niebo
przecia kolejna byskawica.
***
Maric apatycznie miesza zup, ktr go poczstowano. Ciekawio go tylko, z jakiego
zwierzcia pochodzio miso, ktrego kawaki pyway w wywarze. W kocu siostra Ailis
wyja mu misk z rk, po czym wrcia do szycia. W wolnych chwilach cerowaa koce i
naprawiaa ubrania, nucc cicho podczas pracy. Maric rozpozna fragmenty Pieni wiata,
jednak nie potrafi sobie przypomnie ani jednego wersu. Szczerze mwic, mia inne sprawy
na gowie.
Jak choby wydostanie si z chaty. Z zewntrz dobiegay odgosy krztaniny, wyjci
spod prawa chyba pakowali si i skadali obz. Siostra nie pozwolia chopakowi wyj.
Maric trzy razy pyta, czy ludzie, na ktrych powrt czeka Gareth, ju przyszli, zanim
postawny stranik przy wyjciu nie obieca kapance, e da zna, co si dzieje. Na razie
jednak nie dziao si nic. Maric wierci si na posaniu. Znw zastanawia si, czy nie wyzna
prawdy, ale dokd go to zaprowadzi? Co zrobi Gareth, gdy nagle si okae, e zbieg jest o
wiele bardziej niebezpieczny, ni si tego spodziewa? Lepiej odej jak najdalej od tych
biedakw i poszuka si rebeliantw. Lecz zamknite drzwi i stranik za nimi uniemoliwiay,
niestety, realizacj tego planu.
Znakomity pocztek panowania krla Marica - parskn do siebie w duchu. Oto
najistotniejszy problem wadcy - znale sposb, by w ogle obj dowdztwo nad rebeli.
- Jeste dla siebie bardzo surowy - stwierdzia siostra Ailis, unoszc wzrok znad
cerowanego koca. Miaa na nosie niewielkie, zrobione przez krasnoludy okulary, ktre
przypomniay modziecowi dziadka, krla Brandela... Brandel Zwyciony, jak nazw go
przysze pokolenia. Maric pamita jednak mczyzn, ktry by zarazem bardzo smutny i
bardzo prny. Dziadek nosi zote binokle - zdejmowa je natychmiast, gdy nie by sam. Nie
chcia, by go przyapano na ich noszeniu, by mylano, e lepnie. Jako dziecko Maric uwaa,
e to wietna zabawa: ukra binokle dziadka i biega w nich po zamku. C, byo zabawnie,
dopki kto go nie zapa, najczciej matka. Chocia nawet ona musiaa powstrzymywa
-
chichot na widok syna w krlewskich binoklach, a karcia go tylko ze wzgldu na dziadka.
Duo pniej, we wasnych komnatach, miaa si otwarcie i caowaa Marica w nos, proszc
bez przekonania, by nigdy wicej tego nie robi. Proby te, rzecz jasna, chopiec lekceway.
Dziwnie byo teraz wspomina tamte zdarzenia. Przez wiele lat nie myla o dziadku.
A kapanka nadal czekaa na odpowied.
- Przepraszam, co?
- Powiedziaam, e jeste dla siebie bardzo surowy. Boisz si, to oczywiste. -
Umiechna si domylnie. - Pomylae, mody czowieku, e znalaze si wanie tutaj, bo
Stwrca ci do nas sprowadzi?
Maric pragn, eby to bya prawda. Tkwi ze wzrokiem wbitym w podog, dopki
kobieta nie wrcia do szycia i przestaa zwraca uwag na otoczenie. Przecie nie chcia, by
ludziom w obozie z jego powodu staa si krzywda. A im wicej myla o swojej sytuacji, tym
bardziej utwierdza si w przekonaniu, e najlepszym rozwizaniem byoby wypa na
zewntrz i uciec, gdy tylko otworz si drzwi chaty. Jeeli zostanie zabity, zanim opuci
obz, trudno. Przynajmniej nie bdzie wicej zagroeniem dla banitw.
Patrzy na podog, suchajc omotu ulewy o dach i popiesznej krztaniny na
zewntrz. Mczyni krzyczeli, pakunki zbierano w stosy i przykrywano, dzieci chichotay,
gdy zapdzano je do namiotw. Izb wypeni orzewiajcy zapach deszczu, ktry Maric w
dziecistwie lubi, poniewa oznacza, e matka musi zosta w zamku. Teraz jednak ten sam
zapach wywoywa tylko niepokj. Modzieniec mia wraenie, e pozostao mu tylko
czekanie, czekanie na Loghaina, ktry przyjdzie, by w kocu go zabi, albo czekanie na
Garetha dajcego, by chopak wyzna prawd - czekanie, a co si wydarzy. Wreszcie
Maric zasn, lecz sen nie przynis mu wypoczynku.
Kiedy drzwi otworzyy si z gonym trzaskiem, Maric nie by pewien, ile czasu
mino. Deszcz nadal zacina, powietrze byo cikie od wilgoci. Siostra Ailis rwnie
musiaa zasn na krzele przy ku, bo teraz wyprostowaa si z zaskoczonym
westchnieniem, chwytajc swj amulet. W progu sta Gareth, przemoczony do suchej nitki,
lecz w jego bkitnych oczach szala pomie.
- Na tchnienie Stwrcy, Garecie! - zawoaa kapanka. - Co si stao?
- Ludzie. Zbrojni. Nadchodz z lasu. - Usta mczyzny zacisny si w wsk kresk,
struki wody spyway po skrzanym napierniku i kapay na klepisko. W dwch krokach
doskoczy do Marica i poderwa go z posania za konierz, a potem przycisn do ciany,
niemal eksplodujc gniewem. - Co zrobie?
Maric powinien si ju ba o ycie, ale tak nie byo. Czu tylko spokj. Bya to
-
zdumiewajca reakcja, zwaszcza e Gareth wyranie chcia go zabi i mia po temu wszelkie
powody.
- Mwiem ci - oznajmi chopak beznamitnie. - Przyjd po mnie. Myl, e jeeli
mnie wydasz onierzom, nawet nie zwrc na ciebie uwagi.
- Dlaczego? - rykn Gareth. Wiatr hukn drzwiami, ulewa wdara si do izby z
mronym podmuchem. Z obozu dobiegay wyrane odgosy paniki.
- Garecie, przesta! - krzykna siostra Ailis, chwytajc go za rami. Mczyzna
odepchn j, nawet nie patrzc.
- Powiedz mi, kim jeste!
- Ja ci to mog powiedzie - zabrzmiao od wejcia. W progu sta Loghain, blady i
przemoczony, z mordem w oczach. W doni ciska n. Jednym skokiem znalaz si przy
Maricu, przyciskajc mu ostrze do garda. - To ksi, niech go Stwrca pokara! To przeklty
ksi!
Gareth chwyci Loghaina za przegub i przez chwil walczyli o n. Ostrze koysao si
niebezpiecznie przy gardle Marica, raz nawet rozcio skr na jego szyi. Loghain warkn
gniewnie, ale kiedy spojrza na ojca, zaskoczy go wyraz oszoomienia na twarzy starszego
mczyzny.
- Co masz na myli? - zapyta Gareth, a w jego gosie dwicza chd stali.
Przerwali walk o n. Loghain nie ustpi, ale wyraz twarzy ojca powstrzyma go od
kolejnej prby ataku.
- Krlowa Rebeliantka zostaa zamordowana w lesie, wieci dotary ju wszdzie. To
matka, o ktrej mwi ten gwniarz, ojcze. Po prostu pomin najwaniejsz cz, czy nie?
Wyraz twarzy Garetha, gdy ten trawi informacj, by nieprzenikniony. Mczyzna
spoglda w przestrze, z czoa spyway mu wilgotne strugi.
Na zewntrz rozlegay si pomieszane okrzyki. Nie kryjc niedowierzania, siostra
Ailis owina si szat i zamkna drzwi.
Nagle stumiony syk wiatru wyrwa Garetha z zamylenia. Mczyzna odwrci
powoli gow i popatrzy na Marica, jakby ten nieoczekiwanie zmieni si w przeraajc
kreatur.
- To prawda?
- Ja... Przepraszam - tyle tylko zdoa wykrztusi w odpowiedzi.
Nastpia duga chwila ciszy. Gareth brutalnie odepchn Loghaina na cian, n
potoczy si po klepisku.
A potem Gareth z gracj przyklkn na jedno kolano i skoni gow.
-
- Wasza Wysoko.... - gos mia rwcy, ochrypy. Nie zdoa wykrztusi nic wicej.
Maric rozejrza si po izbie, nagle zagubiony. Zdawao mu si, e wszystko
znieruchomiao. Sposb, w jaki na niego patrzyli - Loghain, Ailis i Gareth - jakby oczekiwali,
e powinien co zrobi, ale Maric nie mia pojcia co. Pewnie zaoy koron. Stan w
pomieniach. To przynajmniej mogoby si okaza przydatne w obecnej sytuacji - pomyla.
Burza uderzya z now si - grom by jedynym dwikiem syszalnym w izbie. Chwila
zdawaa si trwa wieczno.
- Klkasz przed nim? - Loghain przerwa milczenie, z niedowierzaniem spogldajc na
ojca. A potem w jego gosie zabrzmiay twarde nuty gniewu. - Chronisz go? On nas okama!
- To ksi, synu - odpar Gareth, jakby to wszystko wyjaniao.
- To nie mj ksi. Przez niego wszystkich nas zabij! - Loghain zerwa si i podszed
do ojca. - Zbrojni nie id tylko lasem! Id rwnie przez dolin! Obz jest otoczony, a
wszystko przez niego! Chc go dopa!
- Suchajcie... - Maric stara si zachowa rozsdek. - Nie chc, by komu staa si
przeze mnie krzywda. Wydajcie mnie. Pjd bez oporu.
- Niech Stwrca broni! - Siostra Ailis popatrzya na modzieca z przeraeniem.
Gareth wsta z klczek i otworzy drzwi. Zapatrzy si na burz, a pozostali suchali
chaotycznych krzykw, gdy ludzie toczyli si w ciemnoci. Jego ludzie. W oddali powietrze
przeszy paniczny wrzask, a potem dwiczny okrzyk w obcej mowie.
- Zbrojni ju tu s? - zdumionej kapance wyranie zadra gos. Gareth jedynie skin
gow. - I co teraz zrobimy?
Loghain podnis n.
- Wydajmy ksicia - rzuci gniewnie. - Ojcze, nawet on tak uwaa. Musimy si
dogada z onierzami.
- Nie.
W lepej furii Loghain chwyci Garetha za rami i obrci w swoj stron.
- Ojcze! - wymwi to sowo z naciskiem, jakby zarazem rozkaza: Suchaj mnie. -
Nie... jestemy... mu... nic... winni.
Na ogorzaej twarzy starszego mczyzny zagoci smutek. agodnym, niemal
pieszczotliwym gestem Gareth odsun do syna. Loghain nie stawia oporu. Zdawao si, e
gniew go opuci, kiedy nadeszo zrozumienie. Niemy wiadek milczcego porozumienia
midzy ojcem a synem, Maric, dopiero po chwili poj, jaka decyzja zostaa podjta.
- Moesz go std wyprowadzi? - zapyta Gareth.
Loghain wydawa si oszoomiony, ale skin gow potwierdzajco.
-
- Zaraz - zaprotestowa gwatownie Maric, unoszc do. - Co to znaczy?
Gareth westchn.
- Musimy was std bezpiecznie wyprowadzi, Wasza Wysoko. Loghain zna las.
Moecie na nim polega. - Wprawnym ruchem wycign miecz. - Zatrzymam zbrojnych,
eby zyska na czasie. Ja i ci, ktrych uda mi si zebra.
- Moesz i z nami - stwierdzi Loghain, ale w jego gosie nie byo nadziei.
- A onierze po prostu rusz w pocig. Nie, tak si nie uda. - Gareth zerkn na
kapank, ktra nie krya pyncych po policzkach ez. - Wybacz mi, Ailis. Mylaem, e...
odnajdziemy co wicej.
Ailis potrzsna gow ze wzruszeniem. Pomimo ez oczy jej pony.
- Nie masz mnie za co przeprasza, Garecie Mac Tir.
Marica zacz opuszcza spokj. Czy aby si nie przesysza? Krzyki na zewntrz
wskazyway, e jak na jego gust rzeczywisto zbyt szybko stawaa si brutalna.
- Do! - krzykn. - O czym wy mwicie? Oszalelicie!
Loghain spojrza na niego, jakby to Maric postrada rozum. Gareth pooy do na
ramieniu modzieca.
- Kiedy suyem waszemu dziadowi - rzek starszy mczyzna stanowczo,
spogldajc twardo w szeroko otwarte oczy Marica. - Tron Fereldenu nie naley do Orlesian,
a jeeli wasza matka naprawd nie yje, to teraz waszym zadaniem bdzie pozby si
najedcw. - Przerwa, zaciskajc zby, a kiedy ponownie si odezwa, gos mia zduszony
uczuciami: - Mog wam w tym pomc. Zrobi wszystko, nawet oddam ycie.
- Ojcze... - sowa sprzeciwu zamary na ustach Loghaina, gdy Gareth si odwrci.
Maric ju wiedzia, e starszy mczyzna podj decyzj. Zapewne Loghain wanie to ujrza
w jego twarzy. Modszy banita nadal si jednak buntowa, nie kry gniewu... Moe dlatego, e
ojciec gotw by tyle powici dla kogo, kogo prawie nie zna, kto cign
niebezpieczestwo na niego i jego ludzi. Maric uwaa, e Loghain mia prawo czu wicej
ni gniew.
- Synu, chc, by da sowo, e bdziesz chroni ksicia.
- Nie mog ci tutaj tak po prostu zostawi - zaprotestowa Loghain. - Nie pro mnie,
ebym ci opuci, nie zrobi tego...
- Tak wanie zrobisz, synu. Twoje sowo, Loghainie.
Kusownik nie uleg atwo, przez chwil waha si midzy odmow a posuszestwem.
Popatrzy jeszcze martwo na Marica, bez wtpienia obwiniajc go o wszystko, co si stao.
Jednak ojciec oczekiwa odpowiedzi. Loghain z niechci skin gow.
-
Gareth odwrci si do Marica.
- Musicie std odej czym prdzej, Wasza Wysoko.
Mwi powanie! Maric nie wtpi w to ani przez chwil, podobnie jak w to, e
Loghain dotrzyma sowa, niewane, jak bardzo tego nie chcia. Mody mczyzna wydawa
si kompletnie rozdarty i zrozpaczony. A Maric by zmieszany. Gdyby tylko wiedzia!
Wyznaby Garethowi prawd zaraz po przybyciu do obozu. Zastanawia si, co teraz
powiedzie, ale do gowy przychodziy mu tylko niezrczne i niewane przeprosiny... Oraz
sowa, jakie kiedy powiedziaa mu matka.
To, co poddani daj nam z wasnej woli - rzeka - nie jest za darmo. Pamitaj o tym.
Musimy to ceni, poniewa to jedyny sposb, abymy byli tego warci.
- Czy... czy bye rycerzem, Garecie? - zapyta Maric.
Pytanie zaskoczyo mczyzn.
- Ja... Nie, Wasza Wysoko. Byem kiedy pokojowym.
- Uklknij zatem - to bya najlepsza imitacja tonu matki i zdaje si, e robia
odpowiednie wraenie.
Z twarz poblad od uczu Gareth opad na kolana.
- Siostro Ailis, bd moim wiadkiem.
Kapanka postpia krok bliej.
- Tak jest, Wasza Wysoko.
Maric pooy donie na gowie Garetha. Oby wspomnienia go nie zawiody, jak si
gorczkowo obawia.
- W imieniu Kalenhada Wielkiego i na oczach Stwrcy mianuj ci rycerzem
Fereldenu. Wsta i su swojemu krlestwu, sir Garecie.
Mczyzna podnis si sztywno, oczy lniy mu pod zmarszczonymi brwiami.
- Dzikuj, Wasza Wysoko.
- Niewiele to warte - westchn przepraszajco Maric. Nic wicej nie pozostao do
powiedzenia.
Loghain podszed, przerywajc podniosy nastrj. Jego twarz bya jak kamie, gdy
oznajmi:
- Musimy i. Ju.
Maric kiwn gow. Zanim jednak wyszed z chaty, kapanka zatrzymaa go gestem.
Ze sterty ubra, ktre naprawiaa, wycigna du wenian peleryn i bez sowa narzucia
modziecowi na ramiona.
W tym samym czasie Gareth odwrci si do syna.
-
- Loghainie... - zacz cicho.
- Ani sowa - przerwa mu mody mczyzna z gorycz. Nie chcia spojrze ojcu w
oczy. Midzy nimi zapado niezrczne milczenie, gdy tak stali naprzeciw siebie, a okrzyki z
zewntrz coraz bardziej zbliay si do chaty.
W kocu Gareth skin gow.
- Zrb, co naley, najlepiej jak umiesz.
- Oczywicie.
Maric poprawi okrycie. By gotw. Kapanka z wahaniem signa pod ornat i wyja
gronie wygldajcy sztylet. W oczach chopaka bysno zaskoczenie, lecz zanim zdy
wykrztusi sowo, kobieta wcisna mu bro i zamkna jego palce wok rkojeci.
Popatrzya mu w twarz, jakby chciaa powiedzie: Niech Stwrca nam wybaczy. Maric skin
gow w podzice, czujc w sercu chd.
Gareth z obnaonym mieczem ruszy do wyjcia.
- Dajcie mi chwil. Potem uciekajcie.
Siostra Ailis stana obok niego.
- Pjd z tob - oznajmia cicho. Wydawao si, e Gareth si sprzeciwi, ale jednak
ustpi. Skin krtko i oboje opucili chat, znikajc w szalejcej burzy.
Loghain chwyci Marica za rami, by nie poszed za nimi. Chopak wcale tego nie
chcia. Twarz kusownika bya nieruchoma, ale w jego oczach lni pomie. Maric uzna, e
lepiej milcze. Czekali zatem w przymglonym wietle i suchali. Najpierw rozleg si gos
Garetha, przebijajcy si nawet przez huk piorunw i szum deszczu, gdy wzywa
spanikowanych banitw do swego boku. Podnioso si wicej okrzykw, w tym siostry Ailis,
woajcej do kogo, by si zatrzyma w imi Stwrcy. A potem zabrzmiay odgosy walki -
jki umierajcych, brzk stali o stal.
Loghain wybieg z chaty bez sowa, cignc za sob Marica. Chopak omal si nie
potkn, gdy biegli w zimnej ulewie. Nie widzia nic poza deszczem i mrokiem. Nieopodal
pony szaasy i namioty, a odgosy bitwy otaczay go ze wszystkich stron. I wtedy poczu
szarpnicie za peleryn.
- Uwaaj! - warkn Loghain.
Maric ledwie go sysza. Cho ulewa przesaniaa wzrok, mg si zorientowa, e na
skraju obozu trwa walka. Dostrzeg Garetha, wysokiego mczyzn zataczajcego szerokie
uki mieczem i zadajcego cicia szeregom zbrojnych, ktrzy z ca pewnoci nie
spodziewali si adnego oporu. Ale onierze mieli zbroje i przewag liczebn nad garstk
towarzyszc ojcu Loghaina. Nie zanosio si na dug walk.
-
Reszta banitw rozbiega si, uciekajc z obozu we wszystkich kierunkach - niektrzy
chwytali skromny dobytek, inni pragnli jedynie umkn jak najdalej od niebezpieczestwa.
W biegu Maric i Loghain przeskoczyli kilka cia, jedno z nich naleao do modej kobiety.
Chopak omal na ni nie nadepn, wywoujc syk wciekoci towarzysza.
Oddalali si od miejsca potyczki, ale Maric sysza te onierzy przed sob. Z mroku
wychyn mczyzna z niewyranym emblematem posaca zawieszonym na acuchu i
obijajcym si o jego niebiesk tunik. Wytrzeszczy oczy zaskoczony, ale nim zdy
zawoa o pomoc, Loghain ju przy nim by. Nie zwalniajc ani na chwil, pchn onierza
mieczem i kopn - zbrojny zwali si w boto z gulgoczcym odgosem.
- Nie stj tak! - sykn banita na Marica i chopak dopiero teraz uwiadomi sobie, e
wanie to robi. Rzuci si do biegu, ale zatrzyma go ucisk na ramieniu. Nie zastanawiajc
si nawet przez okamgnienie, wycign sztylet siostry Ailis i z obrotu wbi go w szyj
czarnobrodego napastnika. onierz rykn z blu, jego ucisk zela i kiedy Maric
wyszarpn ostrze, trysna krew. Zbrojny bezsensownie prbowa zatamowa krwotok
doni, jczc coraz ciszej.
Zanim Maric pchn przeciwnika po raz drugi, poczu kolejne szarpnicie za rami.
- Biegiem! Ju! - rykn Loghain.
Pognali midzy zniszczonymi szaasami i przewrconymi namiotami do kpy drzew
na skraju obozu. Loghain wid ksicia w zarola, mokre gazie biy ich po twarzach i kiedy
znaleli si za nimi, obaj oddychali ciko. Omijajc kolejn potyczk, przemknli za plecami
dwch zbrojnych, prbujcych wycign z namiotu wrzeszczc kobiet - onierze nawet
nie zauwayli uciekinierw, a kiedy Maric zapyta o los ofiary, zosta tylko pocignity dalej.
Niechtnie podda si niemej komendzie.
Dwch kolejnych onierzy zastpio im drog, ale z mordercz precyzj zostali
wyeliminowani przez Loghaina. W obozie panowa chaos. Maric sysza za plecami mroce
krew wrzaski i tupot ng, pacz dziecka i jk bagajcego o pomoc mczyzny, a take
rozkazy onierzy przeszukujcych szaasy i namioty. Jedyne, co chopak mg zrobi, to
pilnowa, by nie przewrci si w bocie i na mokrej trawie. Gdy zostawa w tyle, Loghain
szarpa go za rami. Maric przey wstrzs, kiedy uwiadomi sobie, e znaleli si ju daleko
za obozem. Wzniesienie opadao agodnie w poronit lasem dolin - a dalej cigna si
jedynie Gusza Korcari, niezbadane ziemie na poudniu, zamieszkane jedynie przez dzikie
plemiona i najniebezpieczniejsze ze stworze, jakie powoa do ycia Stwrca. aden
czowiek przy zdrowych zmysach nie zapuszcza si w tamte okolice.
- Dlaczego stoimy? - zapyta Maric, spogldajc na Loghaina. Dra z zimna, a
-
bezlitosny deszcz zacina bez ustanku. Loghain nie odpowiedzia, ale chopak pody za jego
spojrzeniem. W oddali Gareth nadal walczy. Poar szalejcy w obozie dawa do wiata, by
mona byo oglda pojedynek. Ciko ranny i zbryzgany krwi Gareth odpiera ataki tuzina
otaczajcych go zbrojnych. Jego pchnicia i cicia staway si coraz bardziej desperackie.
Maric wiedzia, e nie pora na postj, trzeba ucieka, ale Loghain nawet nie drgn,
sparaliowany widokiem walczcego ojca.
Dym i onierze przesaniali sylwetk rycerza, ale nie przeszkodzio to uciekinierom
usysze wyzywajcy okrzyk, nagle ucit