David Gaider - Dragon Age #1 - Utracony Tron

294
David Gaider Dragon Age™ Utracony tron Dragon age: the stolen throne PRZEŁOŻYŁA MAŁGORZATA KOCZAŃSKA

description

Kiedy matka młodego Marica, ukochana Królowa Rebeliantka, zostaje zdradzona i zamordowana przez niewiernych szlachciców, ten musi poprowadzić armię i podjąć próbę uwolnienia królestwa spod jarzma obcego tyrana. Władzę dzierżą najokrutniejsi, a udręczony lud pragnie sprawiedliwości.Książę bez królestwa, oszukany i zdradzony, staje w szeregach rebelii. Jego sojusznikiem jest młody banita Loghain oraz Rowan - piękna wojowniczka, przyrzeczona mu od urodzenia na żonę.Otoczony przez zdrajców i szpiegów Maric musi nie tylko przeżyć, ale wypełnić swoje przeznaczenie: uwolnić Ferelden i przywrócić swój ród na utracony tron.

Transcript of David Gaider - Dragon Age #1 - Utracony Tron

  • David Gaider

    Dragon Age

    Utracony tron Dragon age: the stolen throne

    PRZEOYA

    MAGORZATA KOCZASKA

  • Dla mojej Omy

    PODZIKOWANIA

    Przede wszystkim ogromnie dzikuj Jordan, Steph, Danielle i Cindy za wsparcie i

    gorc zacht do pracy. Bez was bym nie przetrwa. Dzikuj rwnie moim Rodzicom,

    ktrzy nadal s przekonam, e z gier nie ma adnego poytku, a jednak pozwalaj mi si nimi

    zajmowa. Rozwijalicie moj wyobrani, a to przecie najwaniejsze. Zawsze bd Wam

    obojgu bezgranicznie wdziczny.

    Przy skadaniu podzikowa nie wolno zapomnie o grupie tworzcej Dragon Age - to

    dziki ich cikiej pracy powstao uniwersum gry i tej powieci. Kady dzie, ktry spdzam w

    towarzystwie tych kreatywnych i penych pasji ludzi, sprawia, e jestem dumny z tego, co

    udao nam si stworzy. Dziki Wam, przyjaciele, moje zadanie okazao si o wiele atwiejsze.

    A take: dziki Ci, BioWare, za podarowanie mi tak cudownej okazji do pisania oraz

    za to, e jeste firm nie tylko tworzc gry, ale wierzc, e pisarstwo to take dziedzina, w

    ktr warto inwestowa.

  • JEDEN

    - Uciekaj, Maricu!

    Zatem ucieka.

    Do dziaania pchny go sowa umierajcej matki. Ze straszliwym obrazem mordercy,

    jaki wypali mu si pod powiekami, Maric kluczy midzy drzewami na skraju polany. Nie

    zwracajc uwagi na gazie, choszczce go po twarzy i szarpice peleryn, gna na olep w

    zarola.

    Silne donie chwyciy go od tyu. Zapewne czowiek matki albo moe jeden ze

    zdrajcw, ktrzy ukartowali jej mier? Maric przypuszcza, e to drugie. Pojkujc z

    wysiku, prbowa si cofn i uwolni z ucisku. Zyska jedynie wicej zadrapa na twarzy,

    kiedy gazie i gste listowie olepiy go po raz wtry. Napastnik prbowa wcign Marica

    na polan, lecz chopak zapar si ze wszystkich si, wbijajc stopy w ziemi i guzowate

    korzenie. Ponownie szarpn si, uderzajc okciem... rozleg si mokry trzask i zaskoczony,

    bolesny jk.

    Ucisk zela i Maric rzuci si midzy drzewa. Duga skrzana peleryna zahaczya o

    konar. Chopak odwrci si i szarpn niecierpliwie jak dziki zwierz zapany w sida.

    Wreszcie udao mu si uwolni - podarte okrycie zawiso na gazi. Maric nawet nie zerkn

    za siebie, pomkn w mrok, jak najdalej od polany. Las by stary i gsty, przez korony drzew

    z trudem przebijay blade promienie ksiycowego blasku. Za mao wiata, by widzie

    dobrze, lecz wystarczajco, by zmieni puszcz w labirynt przeraajcych ksztatw i cieni.

    Wysokie, rozoyste dby wyglday jak mroczni stranicy, pilnujcy spltanych krzeww,

    pod ktrymi zalegaa ciemno tak czarna, e moga skrywa niemal wszystko.

    Maric nie mia pojcia, dokd biegnie, prowadzio go jedynie pragnienie ucieczki.

    Potyka si o korzenie, przeciska midzy starymi pniami, ktre chyba specjalnie staway mu

    na drodze. Botnisty grunt zdradziecko chlupota, przy kadym kroku grozi zapadniciem i

    ledwie dao si utrzyma rwnowag. Maric by cakowicie zdezorientowany. Rwnie dobrze

    mgby biega w kko. W oddali usysza okrzyki pogoni, a take wyrane odgosy walki.

    Stalowe ostrze uderzyo dwicznie o stalowe ostrze, echo ponioso jki umierajcych - ludzi

    matki Marica. Wielu z nich zna tak dobrze, byli mu bliscy, niemal jak rodzina.

    Podczas szaleczego biegu powrciy wspomnienia niedawnych wydarze. W gowie

  • Marica wiroway obrazy. Jeszcze przed chwil dra z zimna na polanie, przekonany, e jego

    obecno na tajnym spotkaniu jest co najwyej formalnoci. Ledwie zwraca uwag na to, co

    si dzieje. Matka powiedziaa mu wczeniej, e ze wsparciem nowych ludzi rebelia nareszcie

    stanie si znaczc si. Owi przybysze byli gotowi porzuci swoich orlesiaskich panw, a

    matka nie chciaa przepuci takiej okazji - nie po tylu latach ukrywania si i ucieczki,

    przerywanej nieznaczcymi potyczkami, jedynymi konfrontacjami si, w jakich rebelianci

    mogli zwycia. Maric nie mia nic przeciwko spotkaniu. Nawet przez chwil nie pomyla,

    e mogoby by niebezpiecznie. Jego matka bya sawn Krlow Rebeliantk, to ona

    pierwsza nawoywaa do buntu, to ona poprowadzia armi. Walka stanowia zawsze jej

    domen, nie Marica. Chopak nigdy nawet nie widzia tronu swojego dziadka, nigdy nie

    zazna potgi, jak posiada jego rd przed najazdem Orlais. Osiemnacie lat, cae swoje

    ycie, spdzi w obozach rebeliantw i niewielkich warowniach, cigle w marszu, zawsze

    prowadzony wol matki. Nie potrafi sobie wyobrazi innego ycia. Dwr i wadza byy

    pojciami, ktrych nie rozumia.

    Ale teraz matka nie ya. Chopak straci rwnowag, potkn si na niewielkim

    wzniesieniu pokrytym zgniymi limi i run na ziemi. Niezdarnie lizgajc si po zboczu,

    uderzy gow o kamie i krzykn z blu. Przed oczyma mia tylko ciemno.

    Z oddali dobiegy stumione okrzyki. Pogo usyszaa Marica.

    Chopak lea w mroku rozjanianym jedynie ksiycowym blaskiem, obejmujc si za

    gow. Mia wraenie, e czoo mu ponie, piekielny poar wypala wiadomo. Przekl

    wasn gupot. Udao mu si szczliwie uciec gboko w las tylko po to, by teraz zdradzi

    swoj pozycj wrogom. Pod palcami poczu gst wilgo. Krew zlepia mu wosy, popyna

    za uszy i na szyj - niemal gorca w mronym powietrzu.

    Maric drgn, z ust wyrwa mu si cichy szloch. Moe lepiej si std nie rusza -

    pomyla. Niech pogo go dopadnie, niech wrogowie go zabij. Zamordowali jego matk,

    zasuyli na sut nagrod, jak na pewno obieca im uzurpator. Kim by dla nich Maric? Co

    najwyej jeszcze jednym ciaem do zaszlachtowania, niedobitkiem z nielicznej eskorty, z

    ktr Krlowa Rebeliantka przybya na spotkanie... Chopak zamar. W nagym przebysku

    zrozumia to, co podczas ucieczki zepchn w najdalsze zakamarki wiadomoci.

    By krlem.

    aosne, doprawdy. On? Ten, ktry nieustannie prowokowa tylko zniecierpliwione

    westchnienia i mnstwo zmartwionych spojrze? Ten, za ktrego matka musiaa si wiecznie

    tumaczy? Zawsze zapewniaa Marica, e kiedy bdzie starszy, bez trudu zdobdzie

    autorytet, ktry u niej zdawa si wrodzony i tak naturalny. Ale tak si przecie nie stao.

  • Maric uwaa, e nie mogo go spotka nic gorszego ni mier matki. Przez myl mu nie

    przeszo, e moe do tego doj. Matka bya niepokonana, niezomna i najwaniejsza w yciu.

    O jej mierci mona byo co najwyej snu czysto hipotetyczne rozwaania, jak o czym, co

    si nigdy nie zdarzy.

    Ale teraz matka nie ya, a Maric mia zosta krlem. I sam poprowadzi rebeli.

    Chopak natychmiast wyobrazi sobie uzurpatora, siedzcego na tronie w stolicy i

    miejcego si szyderczo na wie, e Maric zosta krlem. Ju lepiej umrze w lesie -

    pomyla chopak. Lepiej umrze od miecza wbitego w brzuch, jak matka, ni sta si

    pomiewiskiem Fereldenu. Moe nawet znajdzie si jaki daleki krewny Marica, ktry

    poprowadzi siy buntownikw. A jeeli nie, to niechaj umrze rd z krwi krla Kalenhada

    Wielkiego, niechaj umrze teraz i na wieki wiekw. Niech si skoczy upadkiem Krlowej

    Rebeliantki, o krok od zwycistwa, nie za pasmem upokorze, do jakiego doprowadzi jej

    nieudany syn.

    Takie myli przynosiy spokj. Maric lea na plecach, wilgotne licie i chodne boto

    zdaway si niemal wygodnym posaniem. Urywane okrzyki pogoni rozlegay si coraz bliej,

    ale chopakowi prawie si udawao nie zwraca na nie uwagi. Prbowa skupi si na

    szelecie wiatru w koronach drzew. Wysokie dby pochylay si nad Marikiem niczym

    olbrzymy nad malestwem u swych stp. Nozdrza wypeni mu zapach ywicy, niemal czu

    na jzyku cierpki smak soku spywajcego po szorstkiej korze. Tylko ci leni stranicy bd

    wiadkami mierci Marica, nastpcy Krlowej Rebeliantki.

    Kiedy tak lea, bl gowy zmala do micego pulsowania, a myli si rozjaniy.

    Ludzie, ktrzy omamili matk obietnicami pomocy i wsparcia, naleeli do szlachty Fereldenu.

    Ugili kolana przed Orlesianami, by nie odebrano im ziem. I zamiast dotrzyma przysig

    zoonych przez przodkw, woleli raczej zdradzi prawowit wadczyni. Jeeli nikomu z

    buntownikw nie udao si uciec, wie o zdradzie nie dotrze do reszty rebelianckich si i nikt

    nie pozna prawdy. Pojawi si domysy, ale c bd warte bez dowodu? A wwczas zdrajcy

    nigdy nie odpowiedz za swoj zbrodni.

    Maric usiad, cho jego gowa zaprotestowaa gwatownym uderzeniem blu. Zadra,

    dopiero teraz uwiadamiajc sobie, e przemarz do szpiku koci. Nieatwo mu byo wzi si

    w gar, chopak przypuszcza jednak, e skraj lasu jest ju blisko. Pamita, e droga na

    polan nie bya duga, a nawoywania pogoni rozbrzmieway niedaleko.

    Lecz gosy zdaway si cichn. Moe wystarczy lee nieruchomo i czeka? Chopak

    znajdowa si w zagbieniu i, o ile tylko nie zdradzi si niewczesnym ruchem lub okrzykiem,

    szukajcy na pewno go przeocz. W ten sposb zyska na czasie. A moe trzeba wrci na

  • polan i sprawdzi, czy komu z ludzi matki udao si przey?

    Trzask amanej gazki sprawi, e Maric znowu znieruchomia. Wsucha si w

    ciemno, ale nic nie zakcio lenej ciszy. By jednak pewien, e wczeniej rozlegy si

    kroki. Czeka zatem, nie omielajc si nawet mrugn... i usysza. Tym razem cichsze, ale

    jednak kroki. Kto si podkrada. Moe Maric nie by tak dobrze ukryty i przeladowcy

    widzieli go, cho on sam nie mg ich dostrzec?

    Chopak rozejrza si w panice. Nieopodal wznosi si stok, z ktrego spad. W bladym

    wietle ksiyca trudno byo oceni, jak wyglda najblisza okolica. Wok rosy drzewa,

    korzenie wystaway z wilgotnej ziemi, a spltane krzewy zasaniay widok. Chopak mg

    albo zosta w przypadkowej kryjwce, albo... wspi si na wzniesienie.

    Szelest wilgotnych lici sprawi, e Maric przylgn mocniej do botnistej ziemi.

    Trudno byo nasuchiwa, gdy ze wszystkich stron niosy si stumione okrzyki pogoni, a w

    koronach drzew szumia wiatr, ale udao mu si wychwyci ciche kroki. Kto przechodzi

    bardzo blisko. Chopak uzna, e jednak nie zosta dostrzeony. Byo tak ciemno, e

    przeladowcy mogoby si przydarzy to samo, co wczeniej Maricowi - bolesny upadek w

    botnist nieck.

    Oczywicie myl, e wrg mgby upa prosto na chopaka, nie wydawaa si ani

    troch pocigajca, dlatego sprbowa wsta. Ostry bl przeszy mu nogi i ramiona. Z

    pewnoci na twarzy i doniach mia zadrapania od gazi, a na gowie rozcicie... lecz te

    doznania wydaway si tak odlege, jakby to nie Maric cierpia, a kto inny, obcy i daleki.

    Chopak stara si porusza ostronie, powoli i cicho. Pynnie. I jednoczenie nasuchiwa

    czujnie krokw, z niepokoju przygryzajc usta. Trudno usysze cokolwiek przez omot

    wasnego serca, tak gony, e na pewno zaalarmowa przeladowcw... Pewnie ju skradali

    si do ofiary, chichoczc w duchu z jej strachu.

    Maric zmusi si, by oddycha wolniej. Cho byo zimno, czu na skrze struki potu.

    Ostronie dwign si na tyle, by podkuli nogi i pewnie oprze stopy o ziemi. Prawe

    kolano drgno spazmatycznie, przeszya je byskawica blu. T ran chopak poczu

    wyraniej ni inne. Zaskoczony omal nie jkn, lecz przez zacinite zby wydosta si tylko

    syk.

    Chopak przycisn pi do ust i zamkn oczy, karcc si w duchu za bezgraniczn

    gupot. Skulony, znowu z napiciem wsuchiwa si w mrok. Kroki si zatrzymay. Nieco

    dalej wrd drzew zabrzmia okrzyk. Nie dao si rozrni sw, ale niewtpliwie byo to

    pytanie - zapewne o zbiega. Odpowied jednak nie nadesza. Ten, kto tropi Marica, nie chcia

    zdradza swojej pozycji.

  • Z najwiksz ostronoci Maric przekrad si bliej stoku. Ze spojrzeniem wbitym w

    mrok prbowa wychwyci choby kontur, choby cie przypominajcy ksztatem ludzk

    sylwetk. Przeladowca niechybnie robi to samo. Zabawiali si w kotka i myszk - a ten,

    ktry pierwszy wypatrzy drugiego, wygra. Poniewczasie chopak zda sobie spraw, e nawet

    jeeli dojrzy przeciwnika, niewiele zdoa zrobi. Nie mia broni. U pasa wisiaa mu pusta

    pochwa. Jakie dwie godziny wczeniej poyczy swj sztylet Hiramowi do przecicia

    zapltanej liny. Hiram, jeden z najbardziej zaufanych ludzi matki, prawy i uczciwy, ktrego

    Maric zna od dziecistwa, najpewniej lea teraz martwy u boku krlowej, a jego krew

    krzepa w chodzie nocy. Chopak wyzwa si od gupcw, starajc si nie myle o tym, co

    zaszo na polanie.

    Wanie wtedy dostrzeg bysk wrd cieni. Mruc oczy, zdoa wyranie zobaczy

    miecz. Wypolerowane ostrze odbijao blad powiat ksiyca. W mroku, na tle zaroli i

    drzew chopak nadal nie potrafi zobaczy czowieka, ktry trzyma bro, ale i tak poczu si

    raniej, wiedzc, gdzie znajduje si przeciwnik.

    Maric unis rce i ostronie podcign si wyej. Bl mini dao si znie. Ani na

    chwil nie spuszczajc wzroku z miecza, chopak wydosta si z niecki. Ostrze poruszyo si.

    Mroczna sylwetka zacza si zblia, unoszc bro i warczc gronie.

    Bez zastanowienia Maric rzuci si skulony na przeladowc. Miecz wisn mu koo

    ucha, o wos mijajc rami. Chopak uderzy przeciwnika gow w brzuch, pozbawiajc go

    tchu. Na nieszczcie mczyzna nosi kolczug i czoo Marica eksplodowao blem, jakby

    uderzy w pie. Zachwia si i byby bolenie upad, gdyby impet nie zwali z ng rwnie

    jego napastnika. Przewrcili si obaj, ale to uzbrojony mczyzna grzmotn plecami w

    nierwne poszycie. Upadek wykrci mu rami, miecz wypad z niepewnej doni i

    poszybowa w ciemno.

    Oszoomiony i niemal cakowicie olepiony Maric dwign si, chwytajc

    przeciwnika za gow. Pod palcami wyczu siln, zaronit szczk. Mczyzna prbowa

    odepchn chopaka lub choby krzykn, by wezwa pomoc, ale na prno. Maric

    wykorzysta przewag. Przeladowca jkn, gdy jego potylica uderzya o wystajcy korze.

    - Ty draniu! - warkn Maric. Mczyzna desperacko sign do jego twarzy, prbujc

    zgnie chopakowi nos i wbi palec w oko. Maric si cofn i ponownie uderzy gow

    przeciwnika o korze. Mczyzna jkn, szarpn si, by zrzuci chopaka, lecz przeszkodzi

    mu ciar kolczugi. Raz jeszcze sprbowa sign do twarzy Marica, jednak nadaremnie.

    upanie w czaszce byo tortur, chopakowi zdawao si, e napite minie karku lada

    moment pkn jak sparciae postronki. Kiedy puci gow mczyzny, by unieruchomi mu

  • rami, przeciwnik prbowa go zrzuci. Maric na okamgnienie straci rwnowag, lecz to

    wystarczyo, by brodaty przeladowca wyprowadzi cios. Pi rozbia chopakowi nos, przed

    oczyma rozbysy mu gwiazdy. Zwalczy jednak oszoomienie i chwyci wroga za wosy.

    Tym razem zdrajca wrzasn z blu. Maric rwnie krzykn, lecz z wysiku, gdy po raz trzeci

    uderzy o korze czaszk przeciwnika. Jeszcze mocniej.

    - Zabie j! - wycharcza. Zacisn palce na wosach mczyzny i ponownie trzasn

    jego gow o ziemi. - Ty draniu, zabie j! - Jeszcze raz czaszka uderzya o korze.

    I jeszcze raz.

    zy wypeniy Maricowi oczy, sowa z trudem dobyway si z krtani.

    - Bya twoj krlow, a ty j zabie! - Tuk coraz mocniej. Mczyzna przesta si

    broni. Nozdrza chopaka wypeni lepki, metaliczny odr. Maric dopiero teraz zauway, e

    rce ma we krwi - i e to nie jego krew. Na wp przytomnie oderwa si od bezwadnego

    ciaa i zatoczy z blu, plamic licie szkaratem. Niemal oczekiwa, e przeciwnik si

    podniesie i ruszy za nim w pogo, ale mczyzna nawet nie drgn. Ciao leao nieruchomo

    wrd cieni, niewyrany ksztat czernicy si pod drzewem. Maricowi zdao si, e potny

    db wznosi si nad zabitym niczym ponury nagrobek.

    Chopakowi zrobio si niedobrze, odek zwin mu si w supe, ramionami

    wstrzsny dreszcze. Pprzytomnie unis do do ust, by powstrzyma mdoci, lecz tylko

    umaza sobie policzki wie krwi. Z zacinitych palcw wysuny si kpki wosw i

    skry. Maric zatoczy si konwulsyjnie i zwymiotowa. Ogarno go przeraenie.

    Jestem krlem - napomnia si.

    Matka Marica, krlowa Moira, miaa w sobie niespoyt si. Potrafia prowadzi

    zaprawionych w bojach mw do zwycistwa. Mwiono, e w kadym calu przypomina

    swojego dziada. Umiaa przekona najpotniejszych ze szlachty Fereldenu, eby powstali i

    walczyli, aby przywrci jej tron - i moni nie mieli cienia wtpliwoci, e tak wanie by

    powinno.

    Lecz teraz matka nie yje, a ja jestem krlem - powtarza sobie chopak. Nie brzmiao

    to ani odrobin bardziej przekonujco ni wczeniej.

    Okrzyki pogoni znowu zaczy si zblia. Zapewne zdrajcy usyszeli odgosy walki

    Marica z brodaczem. Czas si zbiera, ucieka, oddali od wroga. A jednak chopak nie

    potrafi ruszy si z miejsca. Siedzia w ciemnym lesie, ze zwisajcymi z kolan rkoma, jakby

    nie wiedzia, co z nimi zrobi.

    I tylko nieustannie wspomina gos matki, kiedy wrcia z ostatniej potyczki. W penej

    zbroi, zbryzganej krwi i potem, krlowa umiechaa si dziko. Nauczyciel walki

  • przyprowadzi Marica przed jej oblicze, zaraz po bijatyce z chopakiem ze suby. Co gorsza,

    arl Rendorn sta obok matki i to on zapyta, czy Maric przynajmniej wygra. Ponc ze

    wstydu, chopak przyzna, e zosta pobity, na co arl prychn z pogard, rzucajc: Jaki krl z

    ciebie bdzie?

    A wtedy matka rozemiaa si radonie, rozpraszajc powany nastrj. Uja syna pod

    brod i patrzc mu w oczy, kazaa nie sucha arla. Jeste wiatem mojego ycia i wierz w

    ciebie bez zastrzee.

    Modzieca ogarna ao tak wielka, e zapragn mia si i paka jednoczenie.

    Matka w niego wierzya, a jednak Maric zgubi si w lesie ledwie po pgodzinie. Nawet jeli

    umknie pogoni, wydostanie si z gstwiny i zdobdzie konia, nadal nie bdzie mia pojcia,

    gdzie stacjonuje armia buntownikw. Chopak przywyk, e go prowadzono, e w pobliu

    zawsze jest przewodnik, ktry wskae waciw drog. Dlatego nie zwraca uwagi, dokd

    zmierza matka z niewielkim orszakiem. Maric jecha za ni jak po sznurku. A teraz nie

    wiedzia, gdzie jest.

    I tak oto skoczyy si przygody prawowitego nastpcy tronu Fereldenu - pomyla z

    rozbawieniem zabarwionym rozpacz. Chcia zosta krlem, ale nie umia znale po ciemku

    nawet wasnego zadka.

    Przez zy przedar si histeryczny chichot, ale Maric stumi pomieszane uczucia. Nie

    pora na wspomnienia i aob. Wanie goymi rkami zamordowa czowieka, a w pobliu

    czaili si inni wrogowie. Musia ucieka. Wzi gboki, cho drcy oddech i zamkn oczy.

    Mam w sobie stal. Sign po ni, posmakowa jej gorzkich, ostrych krawdzi i pozwoli, by

    ukoia szalejcy w sercu i umyle wir. Musia si uspokoi, choby na chwil.

    Kiedy otworzy oczy, by gotw.

    Rozejrza si, szukajc miecza upuszczonego przez pokonanego zdrajc. Cienie wok

    Marica poruszay si bardzo powoli, wydawao mu si, e znalaz si w otoczeniu jakby

    ywcem wyjtym z najgorszego koszmaru. Zbyt wiele krzeww, zbyt wiele spltanych i

    pokrzywionych korzeni, ktre mogy kry zaginione ostrze. Chopak nigdzie go nie widzia.

    W pobliu rozleg si okrzyk, zbyt blisko. Maric nie mia ju czasu na poszukiwania.

    Podnis si szybko, nasuchujc, skd dobieg gos, a potem ruszy w przeciwnym

    kierunku. Pierwsze kroki stawia niezdarnie, nogi mia posiniaczone i odrtwiae, moe

    podczas walki zama ko lub dwie, lecz ignorowa bl. Z wysikiem chwytajc nisze

    gazie, zagbia si w mrok.

    Zdrajcy zapac za swoj zbrodni. Nawet jeeli Maric jako krl miaby dokona tylko

    tego jednego jedynego czynu - zdrajcy zapac.

  • ***

    - Co si dzieje - wymamrota Loghain, marszczc brwi.

    Sta na skraju lasu, bezmylnie cierajc boto z odzienia. Daremny trud, skoro ubranie

    byo znoszone i brudne, jakie jednak miaby nosi kusownik? Orlesianie, rzecz jasna, mieli

    wiele innych, mniej przychylnych okrele na takich jak Loghain: rzezimieszki, zodzieje, a

    nawet bandyci - ale tego ostatniego uywano jedynie w ostatecznoci, pod presj

    okolicznoci.

    Loghaina nie obchodzio, jak nazywaj go Orlesianie, tym bardziej e to z ich winy

    rodzina kusownika musiaa porzuci gospodark. Najedcy nie wierzyli, e ziemi moe

    posiada kto, kto nie naley do ich zadufanej w sobie, wymuskanej, malowanej arystokracji,

    nic zatem dziwnego, e nie spogldali przychylnie na wolnych wocian z Fereldenu.

    Orlesiaski imperator naoy na rolnikw dodatkow danin, a tym, ktrzy nie mogli jej

    spaci, konfiskowano woci. Ojcu Loghaina udao si uzbiera do, by zapaci trybut w

    pierwszym roku, wic oczywicie uznano, e danin mona podnie. Nastpnego roku

    odmwi pacenia, a kiedy przyszli onierze, okazao si, e nie tylko gospodarstwo

    przepadnie, ale i gospodarz trafi do wizienia za nieuregulowane nalenoci. Rodzina

    Loghaina stawia opr, dlatego teraz ya w fereldeskiej dziczy wraz z innymi

    pokrzywdzonymi, starajc si przetrwa najlepiej jak umiaa.

    Loghaina mogo nie obchodzi, jak nazywaj go Orlesianie, ale bardzo mu zaleao, by

    nie trafi do ich wizienia. Miejscowy szeryf rezydujcy w Lothering pochodzi z Fereldenu i

    przymyka oko na wyjtych spod prawa. Dopki nie napadali na podrnych i

    powstrzymywali si od nagminnych lub dotkliwych kradziey, udawa jedynie, e ich ciga.

    Pewnego dnia str prawa bdzie jednak zmuszony do podjcia bardziej stanowczych dziaa

    i Loghain zdawa sobie z tego spraw. Mia jednak nadziej, e ten znajdzie w sobie do

    przyzwoitoci, by uprzedzi banitw, co si wici, a wwczas wygnacy przenios si w

    inne miejsce, jak to robili ju wiele razy. W krlestwie Fereldenu byo do wzgrz i lasw,

    by ukry niejedn armi - Krlowa Rebeliantka wiedziaa o tym najlepiej. Lecz co, jeli

    szeryf nie pole ostrzeenia? Ta myl martwia Loghaina, gdy spoglda w las. Ludzie nie

    zawsze mog robi to, co trzeba.

    Mrony wiatr przemkn midzy drzewami. Kusownik zadra. Zrobio si pno,

    ksiyc opuszcza ju bezchmurne nocne niebo. Mczyzna odgarn z oczu ciemne loki, z

    rezygnacj mylc, e wosy ma rwnie brudne co donie. Nacign kaptur. Zima tego roku

    nie chciaa odej zbyt szybko, wiosna si spniaa. W chodne noce Loghain i inni banici

  • chronili si we wasnorcznie wybudowanych szaasach, ktre, agodnie rzecz ujmujc, nie

    naleay do zbyt przytulnych i wygodnych. Lepsze jednak takie schronienie ni adne.

    Dannon - wielki i brutalny mczyzna emanujcy podejrzliwoci - stan za

    Loghainem. Kusownik przypuszcza, e Dannon by ongi zodziejem, jednym z tych, ktrzy

    yli w miastach, rabowali sakiewki i napadali na podrnych. Teraz musia mieszka w lesie,

    poniewa nie wykaza si wpraw w swym fachu. Nie eby Loghain mg go osdza. Robili,

    co mogli, wszyscy, rwnie Dannon. Co nie znaczyo, e kusownik czu si dobrze w

    towarzystwie wielkoluda.

    - Co mwie? Zauwaye co? - Dannon podrapa si po haczykowatym nosie i

    poprawi ubit zdobycz. Przez rami mia przewieszone trzy zajce, nagrod za nocny trud -

    zwierzta zapane na ziemiach pana znanego z orlesiaskich sympatii. Polowanie po ciemku

    nie jest atwe, szczeglnie kiedy myliwemu bardziej zaley na tym, by go nie zauwaono, ni

    by upolowa zwierzyn, tym razem jednak Loghainowi i Dannonowi si poszczcio.

    - Powiedziaem, e co si dzieje - powtrzy kusownik z irytacj. Spojrza z takim

    gniewem, e kamrat a si cofn o krok. Loghain potrafi zrobi na ludziach wraenie.

    Mwiono mu czsto, e jego bkitne oczy s jak ld, zimne i przenikajce na wskro, a

    spojrzenie tak ostre jak pchnicie noem. Kusownikowi to odpowiadao. W obozie banitw

    uwaano go za modzika - szczeglnie Dannon zwyk go tak traktowa, a Loghain wola, by

    towarzyszowi nie przyszo nagle do gowy, by wydawa mu rozkazy.

    - Mam rozumie, e ty niczego nie zauwaye? Dannon wzruszy ramionami.

    - Widziaem jakie lady. Pewnie krcili si tutaj onierze.

    - I uznae, e to nic wanego?

    - Ach! - Zodziej przewrci oczyma. - Przecie Karolyn z wioski uprzedzia, e

    moemy napotka onierzy, prawda? Mwia, e rankiem widziaa banna Ceorlica idcego z

    grup zbrojnych na pnoc.

    Loghain zmarszczy brwi na dwik imienia banna.

    - Ceorlic to tpak. Za wszelk cen chce si wkra w aski uzurpatora, wszyscy to

    wiedz... Tak, c... Karolyn wspomniaa, e Ceorlic przemyka si opotkami i nawet nie

    zajrza do karczmy, jakby nie chcia by widziany. - Wskaza na zajce dwigane przez

    Dannona. - Niewane, co knuje Ceorlic, nas to nie dotyczy. Nikt nas nie przyapa na

    polowaniu. Udao si nam. A teraz musimy wraca. - Umiechn si do zodzieja przyjanie,

    cho nieco nerwowo. Mia nadziej, e to troch uspokoi towarzysza. Dannon ba si

    Loghaina. A Loghainowi to odpowiadao.

    Raz jeszcze zerkn na las, gadzc rkoje miecza przy pasie. Dannon pody za

  • jego spojrzeniem i skrzywi si lekko. Zodziej niele radzi sobie z noem, ale z wiksz

    broni by bezradny.

    - No, to chodmy ju. Nie pakujmy si w kopoty.

    - Nie zamierzam pakowa si w kopoty - zapewni Loghain. - Chc ich unikn.

    Ruszy do lasu, schodzc ze wzgrza, zza ktrego przybyli.

    - Nikt nie widzia, e polujemy, wic nikt nie powinien wiedzie, e tu jestemy. Ale

    lepiej sprawdzi. Obecno banitw w kocu przecie stanie si niewygodna.

    - Nie tobie to osdza - odpar Dannon, ale ruszy za kusownikiem bez sprzeciwu. To

    ojciec Loghaina osdzi, kiedy wyjci spod prawa zaczn naduywa gocinnoci

    miejscowych lub naraa ich na niebezpieczestwo. Ale nawet kto taki jak Dannon wiedzia,

    e kusownik i jego ojciec rzadko si ze sob zgadzali. I tak by powinno - pomyla Loghain.

    Nie zosta wychowany na gupca.

    Weszli w las, zatrzymujc si tylko na chwil, by ich oczy przywyky do ciemnoci

    rozjanianej jedynie bladym wiatem ksiyca, sczcym si przez baldachim listowia.

    Dannona niepokoi coraz bardziej niepewny grunt pod nogami, zodziej mia jednak do

    rozsdku, by si nie odzywa. A Loghain zaczyna myle, e jego towarzysz moe mie

    racj.

    Ju mia zawrci, gdy Dannon zamar.

    - Syszae? - wyszepta.

    Dobry such - pomyla kusownik.

    - Zwierz?

    - Nie... - Dannon potrzsn gow z wahaniem. - Brzmiao raczej jak okrzyk.

    Obaj znieruchomieli. Loghain wyty such. Wiatr szeleci wrd lici, rozpraszajc

    cisz, jednak po chwili kusownik wychwyci odgos, o ktrym mwi towarzysz. Dwiki

    tumia odlego, ale dao si usysze nawoywania ludzi, wyranie zajtych

    poszukiwaniem.

    - To polowanie na lisa.

    - H?

    Loghain powstrzyma ch, by przewrci oczyma.

    - Miae racj. Nie chodzio o nas.

    Dannona chyba ucieszyo to stwierdzenie. Poprawi zajce na ramieniu i odwrci si,

    by odej.

    - Wic nie zwlekajmy. Robi si pno.

    Jednak Loghain nadal si waha.

  • - Powiedziae, e bann Ceorlic mija wiosk. Jak mylisz, ilu ludzi mia ze sob?

    - Skd mam wiedzie, przecie go nie widziaem.

    - Co dokadnie powiedziaa ta twoja dziewucha z karczmy?

    Zodziej wzruszy ramionami, ale plecy mu zesztywniay od tumionego gniewu. Zdaje

    si, e Loghain mimochodem trafi w czuy punkt. Moe lepiej obrci to w art? Nie eby

    kusownika to obchodzio, ale przecie nie warto bez potrzeby prowokowa wielkoluda.

    - Nie pamitam - wycedzi Dannon. - Nie mwia, e wielu zbrojnych.

    Loghain domyli si atwo, e w lesie przebywao zatem najwyej dwudziestu ludzi.

    Gdyby bann Ceorlic przyprowadzi liczniejszy oddzia do Lothering, z pewnoci

    wywoaoby to wicej komentarzy. Zatem co si tutaj dzieje? Kusownikowi nie podobao si,

    e jeden ze szlachcicw, doskonale znany z oddania orlesiaskiemu tyranowi, jest w co

    zamieszany. Cokolwiek Ceorlic i jego ludzie robi w lesie, banitom nie wry to z pewnoci

    nic dobrego - nawet jeeli nie dotyczy ich bezporednio.

    Prbujc zignorowa niecierpliwe pomruki Dannona, Loghain zastanawia si, czy

    moe co zrobi. Zapewne nic. Polityka Fereldenu nie obchodzia wyjtych spod prawa.

    Obchodzio ich przetrwanie. I tylko wtedy, gdy od niej zaleao przetrwanie, polityka miaa

    znaczenie. Kusownik westchn z irytacj, wbijajc wzrok w lene cienie, jakby tam szuka

    odpowiedzi na swoje wtpliwoci.

    Dannon chrzkn.

    - Wygldasz zupenie jak twj ojciec, gdy tak robisz.

    - To pewnie pierwszy komplement, jaki mi powiedziae.

    Zodziej prychn z odraz, posyajc Loghainowi twarde spojrzenie.

    - Nie zamierzaem prawi ci komplementw. - Splun pod nogi. - Skoro to nas nie

    dotyczy, jak rzeke... Chodmy std.

    Loghain nie lubi, gdy nim dyrygowano. Odpowiedzia zodziejowi rwnie twardym

    spojrzeniem i przez dug chwil milcza.

    - Jeli chcesz i - rzuci cicho - to id.

    Wielkolud nie ruszy si jednak z miejsca, cho Loghain dostrzeg, e nerwowo

    przestpi z nogi na nog. Dannon nie lubi takich sytuacji. Kusownik niemal sysza jego

    myli - zodziej pomyla, e jest ciemno, a on ma n, zastanawia si, czy bdzie musia go

    uy i co powie po powrocie do obozu banitw, jeeli to zrobi... Loghaina kusio, by

    sprowokowa towarzysza jeszcze bardziej. Mia ochot stan przed nim i spojrze

    wyzywajco. Kto wie, moe Dannon mia do odwagi, by wrazi kusownikowi ostrze i

    zaatwi spraw raz na zawsze. Z tego, co Loghain wiedzia, zodziej by take zabjc,

  • takim, ktry lubi zadawa bl ofiarom i sucha ich krzykw - wanie ta przeszo sprawia,

    e musia ucieka. A moe Loghain by tylko gupi, e nie posucha Dannona?

    Szczerze w to wtpi.

    Pomidzy mczyznami znowu zapanowao dugie, pene napicia milczenie,

    zakcane tylko szumem wiatru w gaziach i dalekimi okrzykami myliwych. Loghain

    zmruy oczy, ale nie sign po miecz i poczu satysfakcj, gdy Dannon pierwszy odwrci

    wzrok.

    Cisz przerwa odgos zbliajcych si krokw.

    Dannon drgn czujnie, udawa jednak, e nic si nie stao. Jakby wcale si nie cofn.

    I jakby tak naprawd nie doszo do konfrontacji. Ale Loghain wiedzia swoje.

    W tej chwili kto jednak nadchodzi - popiesznie i niezdarnie. Przedziera si w

    panice przez zarola, amic gazie i robic mnstwo haasu. Lis. Czowiek, ktrego goni -

    stwierdzi Loghain. No jasne - i musia wyle akurat prosto do nich, czy nie? Jeeli w

    niebiosach jest Stwrca, jak twierdz kapanki, to ma niewtpliwie do wredne poczucie

    humoru.

    Dannon nerwowo cofn si o kilka krokw, podczas gdy Loghain, przyczaiwszy si,

    wycign miecz. Przybysz nagle pojawi si na widoku, wychynwszy spord cieni jak

    niechciany dar, a potem zamar, wbijajc w mczyzn przeraone spojrzenie.

    To by modzieniec najwyej w wieku Loghaina, a zapewne modszy. Jasne wosy i

    jeszcze janiejsz skr znaczyy zadrapania, licie, brud i wcale spore smugi krwi. Z

    pewnoci nie by odziany do wdrwek po lesie - na cienkiej, poszarpanej koszuli byo

    mnstwo bota, mona by pomyle, e chopak ucieka przeladowcom, czogajc si przez

    kaue. Krew zakrzepa mu na twarzy i na rkach. Chyba nie naleaa do niego, w kadym

    razie nie tylko. Kimkolwiek by przybysz, bez wtpienia musia zabi, aby uj pogoni.

    Mody, lecz miertelnie zdesperowany - oceni Loghain.

    Chopak skuli si wrd cieni jak zapane w puapk zwierz, rozdarte midzy

    pragnieniem ucieczki i walki. Za nim zabrzmiay goniej okrzyki pocigu. Loghain powoli

    unis do, by pokaza uciekinierowi, e nie chce mu zrobi krzywdy. A potem schowa

    miecz. Jasnowosy chopak nie poruszy si, tylko podejrzliwie zmruy oczy. Nerwowo

    zerka to za siebie, skd rozbrzmieway okrzyki, to na Loghaina i jego towarzysza.

    - Wynomy si std! - sykn Dannon. - Za tym smarkaczem przybiegn inni!

    - Czekaj - szepn Loghain, nie spuszczajc wzroku z uciekiniera. Dannon najey si i

    kusownik dostrzeg bysk noa. Unoszc rce, by uspokoi zarwno towarzysza, jak i

    przybysza, zwrci si do modzieca skrytego w cieniu. - Kto ci ciga? - zapyta powoli.

  • Jasnowosy chopak zwily usta, namylajc si krtko nad odpowiedzi.

    - Orlesiaskie psy - rzuci obojtnie. Nadal si nie rusza.

    Loghain zerkn na Dannona. Wielkolud skrzywi si, ale dao si zauway, e

    wspczuje modemu, ktry znalaz si w podobnej jak ongi zodziej sytuacji. Bez wtpienia

    interesowao go tylko wasne bezpieczestwo, ale przynajmniej nie prbowa przeszkodzi

    Loghainowi. Ograniczy si jedynie do niechtnego pomruku.

    - Dobra odpowied. - Kusownik postpi krok naprzd. - Chod z nami.

    Dannon zakl pod nosem i ze wzrokiem wbitym w ziemi schowa n, a potem

    zacz si przekrada wrd drzew. Loghain uda, e idzie w jego lady, obserwowa jednak,

    czy zbieg do nich doczy. Przez dug chwil jasnowosy chopak wyranie bi si z

    mylami, lecz potem zerwa si i ruszy bez dalszego wahania za zodziejem i kusownikiem.

    Caa trjka w milczeniu wrcia na ciek, ktr przybyli Dannon i Loghain. Zodziej

    prowadzi, zostawiajc towarzyszy w tyle, jakby chcia od nich uciec. Postawa wielkoluda

    zdradzaa niech i gniew. Loghaina mao to obchodzio.

    Poruszali si szybko i wkrtce okrzyki pogoni za jasnowosym modziecem zamilky.

    Obcy chyba poczu ulg, tym wiksz, gdy wyszli z lasu w janiejszy blask ksiyca. Loghain

    mg si wreszcie przyjrze lepiej uciekinierowi. To, co zobaczy, mocno go zmieszao.

    Odzienie chopaka, cho brudne i podarte, byo eleganckie i zdobne. Buty wyglday na

    solidne i wykonane z dobrej skry. Przypominay Loghainowi obuwie, jakie zwykli nosi

    rycerze, ktrych kiedy widzia. Z pewnoci zbieg nie by ndzarzem. Ale trzs si z zimna i

    strachu na kady odgos wrd drzew - zatem nie zwyk czsto przebywa w lesie.

    - Zaczekaj, Dannonie - zawoa kusownik, przystajc.

    Zodziej zatrzyma si niechtnie. Loghain odwrci si do jasnowosego modzieca.

    Ten znowu przyglda im si podejrzliwie, przenoszc wzrok to na jednego, to na drugiego,

    jakby zastanawiajc si, ktry pierwszy rzuci si do ataku.

    - Tutaj moemy si rozsta - oznajmi Loghain niepewnie.

    - Stwrcy niech bd dziki - wymamrota pod nosem Dannon.

    Modzieniec zamyli si na chwil, rozgldajc si i zapewne prbujc rozpozna

    okolic. Ze skraju lasu bez trudu mona byo dostrzec pola uprawne.

    - Znajd drog.

    Loghain nie potrafi rozpozna akcentu, ale ze sposobu, w jaki chopak mwi, jasno

    wynikao, e jest wyksztacony. Pewnie syn kupca.

    - Na pewno? - Kusownik wskaza na podarte odzienie. Chopak nie mia nawet

    peleryny czy paszcza. - Zdaje mi si, e zamarzniesz na ko, zanim dotrzesz do wsi. -

  • Unis brew. - O ile tam wanie zmierzae... I ci ludzie, ktrzy szli za tob.

    - Dlaczego ci gonili? - zapyta dociekliwie Dannon, wysuwajc si przed Loghaina.

    Jasnowosy modzieniec milcza, nie patrzc ani na kusownika, ani na zodzieja, jakby

    niepewny, komu winien odpowiedzie. Spuci wzrok na swoje donie, na smugi krwi czarnej

    w blasku ksiyca. Wydawao si, jakby dopiero teraz je zauway. Bez wtpienia by

    przestraszony, cho stara si zwalczy ten lk.

    - Chyba zabiem jednego z nich... - wykrztusi.

    Dannon gwizdn z aprobat.

    - No, to atwo nie odpuszcz.

    Loghain zmarszczy brwi.

    - To ludzie banna Ceorlica, jak rozumiem?

    - Po czci - zgodzi si jasnowosy modzieniec. - Oni... Zabili... mojego przyjaciela.

    Bl, ktry przemkn mu po twarzy, zdradzi Loghainowi, e chopak nie powiedzia

    caej prawdy. Zbieg zamkn oczy i zadra ponownie, bezskutecznie prbujc wytrze krew

    z policzkw. Kusownik spojrza na Dannona. Wielkolud w odpowiedzi wzruszy ramionami.

    Wtpliwe, by poznali ca histori chopaka. Zreszt Loghain nie sdzi, aby to byo

    konieczne. Nie po raz pierwszy zdarzao si, e banici natrafiali na kogo, kto stan na

    drodze Orlesian. A na miejscu tego chopaka kusownik te nie ufaby przypadkowo

    napotkanym ludziom. Zapewne modzieniec by kim wicej, ni wydawao si na pierwszy

    rzut oka, jednak Loghain czu, e moe mu zaufa. A intuicja rzadko go zawodzia.

    - Suchaj - westchn ciko. - Nie mamy pewnoci, kto ci ciga. Powiedziae, e to

    ludzie lojalni wobec Orlesian, i wierz ci na sowo.

    Modzieniec otworzy usta, jakby chcia zaprotestowa, ale Loghain unis do.

    - Niewane, kim s, ale jest ich wielu. Niedugo zorientuj si, e wyszede z lasu.

    Pierwsze miejsce, w jakim zaczn ci szuka, to Lothering. Znasz inne, gdzie mgby si

    ukry?

    Jasnowosy chopak ponuro zwiesi gow.

    - Nie... Ja... Nie wydaje mi si. Tam, gdzie mgbym, nieatwo dotrze. - A potem

    zacisn zby i spojrza Loghainowi w oczy. - Ale poradz sobie.

    Loghain nie wtpi, e modzieniec sprbuje. Z pewnoci poniesie klsk, ale i tak

    sprbuje. Czy to oznaka uporu, czy gupoty, czy jeszcze czego innego - tego kusownik nie

    wiedzia.

    - Mamy obz - rzuci. - Ukryty.

    - Wy... Zdaj sobie spraw, e nie musicie mi pomaga. Jestem wdziczny. - Spojrza

  • niepewnie na banitw. - To nie jest konieczne.

    - No, to co? Przynajmniej znajdziemy ci jak peleryn. Bdziesz te mg si umy...

    i zaczniesz wyglda mniej podejrzanie. - Loghain wzruszy ramionami. - Albo moesz i

    swoj drog. Twj wybr.

    Chopak zadra, gdy od pl dmuchn mrony wiatr. Przez chwil wydawa si

    zagubiony, jakby egna si z yciem, ktre wid dotychczas. Loghain wiedzia a za dobrze,

    e los nie obchodzi si z ludmi agodnie. Temu smarkaczowi te nie popuci - dzieciak by

    zrozpaczony. Ale Loghaina, cho to dostrzeg, bynajmniej nie ogarno wspczucie.

    Zaoferowa pomoc, a to wicej, ni modzieniec mg oczekiwa.

    Dannon prychn na obcego.

    - Na tchnienie Stwrcy, czowieku! Spjrz na siebie! Mylisz, e poradzisz sobie sam?

    Loghain zmierzy wielkoluda powtpiewajcym spojrzeniem.

    - Co nagle zmienie nastawienie...

    - Ha! To ty zacigne tu modego. A skoro tu jest, rwnie dobrze moemy go std

    zabra. - Odwrci si na picie i ruszy naprzd. - Im szybciej znajd si przy ogniu, tym

    lepiej.

    Jasnowosy modzieniec nadal spoglda pod nogi, wyranie niepewny i zawstydzony.

    - Ja... Nie mam nic cennego. To znaczy eby wam odpaci za pomoc - doda szybko.

    Nic cennego, co mona ukra - to tak naprawd mia na myli. Ale Loghain nie

    poczu si obraony, wszak on i Dannon byli w rzeczy samej zodziejami.

    - Nie sdzisz chyba, e robimy to dla zapaty, co?

    Modziecowi nie przysza do gowy stosowna odpowied, wic tylko skin gow

    bez przekonania.

    Loghain wskaza na oddalajcego si coraz bardziej Dannona.

    - Zatem lepiej go dogomy, zanim wpadnie w jak dziur. - Wycign rk. - Na

    imi mi Loghain.

    Chopak zawaha si na okamgnienie, zanim ucisn do.

    - Hiram.

    To, rzecz jasna, byo kamstwo. Loghain zaniepokoi si, czy nie poauje, e udzieli

    zbiegowi pomocy. Intuicja dotychczas go nie zawioda, ale zawsze jest ten pierwszy raz.

    Jednak co si stao, to si nie odstanie. Skinwszy na Hirama, ruszy za Dannonem. Razem

    opucili las.

  • DWA

    Kiedy Maric si obudzi, by pewien, e znajduje si w obozie rebeliantw i pad jedynie

    ofiar wyjtkowo paskudnego koszmaru. Pewnie zaraz matka zajrzy do komnaty i zgani syna,

    e pi tak dugo. Na chwil poczu ulg. Jednak zaraz zrozumia, e to faszywa nadzieja.

    Pomieszczenie nie przypominao komnaty, a koc, ktrym Maric by okryty, by wytarty i

    cuchn pleni. Siniaki i zadrapania, wczoraj tak bolesne, znowu dokuczay. Chopak z

    oporem przypomnia sobie wydarzenia minionej nocy.

    Kilka razy podczas wdrwki mczyzna, ktry kaza si nazywa Loghainem,

    sprawdza, czy nie s ledzeni. To z kolei denerwowao wikszego, Dannona, szczeglnie gdy

    Loghain nalega, by wracali do obozu dusz drog. Maric nie mia nic przeciwko

    dodatkowej ostronoci, kiedy jednak wraz z towarzyszami dotar do wzgrz, nogi odmwiy

    mu posuszestwa. Przez par godzin skrada si przecie w mroku i przemarz do szpiku

    koci, a z nieoczekiwanymi ratownikami zamieni ledwie kilka sw. Pamita mglicie, jak

    wkroczy do obozu - zaskoczya go liczba kolawych, ndznych szaasw i namiotw

    rozrzuconych midzy skaami i zarolami. Spodziewa si moe garstki wyjtych spod prawa,

    ale nie caej spoecznoci ukrytej w wdoach. Pamita take podejrzliwe spojrzenia i

    oskarajce szepty, jakie go powitay, ale w tamtej chwili byo mu ju wszystko jedno, czy

    banici zamkn go w jakiej ciemnicy, czy ugotuj na kolacj. Sen, ktrego tak bardzo

    potrzebowa, wzi chopaka w ramiona i utuli do niewiadomoci.

    Cichy plusk wody wyrwa Marica ze wspomnie i przywrci do teraniejszoci.

    Nieopatrznie otworzy oczy - wpadajce przez mae okno promienie popoudniowego soca

    olepiy go natychmiast. Wzrok mu si rozmywa, gowa pulsowaa natrtnie i nieprzyjemnie.

    Po chwili chopak przyzwyczai si do wiata i zacz widzie ostrzej, ale niewiele byo do

    ogldania. Pamita, e w obozie staa jedna prawdziwa chata - zapewne majca najwyej

    jedn izb - i chyba wanie w niej si znalaz. Umeblowanie byo tu wicej ni skromne,

    kolawy st i kilka pniakw sucych za stoki, pokrytych brudnymi szmatami. Jedyn

    ozdob stanowi rzebiony kawaek drewna wiszcy nad posaniem: soce wpisane w okrg.

    wity symbol.

    Maric przecign si, prbujc dzielnie znosi bl. Z przyjemnym zaskoczeniem zda

    sobie spraw, e nadal ma na sobie wasn bielizn.

  • - Obudziam ci? - gos dobieg zza posania. Modzieniec obrci gow. Uwiadomi

    sobie, e kobieta, klczca przy misce wody, ze szmat w doniach, musiaa tu by cay czas.

    - Przepraszam. Staraam si nie robi haasu.

    Kobieta mwia z godnoci i nosia czerwon szat Zakonu. Maric, zanim

    przeladowania uzurpatora zmusiy rebeli do ukrywania si, par razy mia okazj odwiedzi

    witynie. Matka nalegaa, by edukacja syna obja te sprawy religii. Chopak wierzy w

    Stwrc i czci powicenie Jego oblubienicy oraz prorokini, Andrasty, jak kady

    mieszkaniec krlestwa Ferelden. I potrafi rozpozna kapank, kiedy mia j przed oczyma.

    Co robia w obozie ludzi wyjtych spod prawa?

    - Wasza... wielebno? - gos mia ochrypy i zduszony, sowa przeszy w kaszel, ktry

    pogbi tylko pulsowanie w czaszce. Maric jkn gono i opad na posanie, bo zawroty

    gowy wywoay mdoci.

    Kobieta rozemiaa si gorzko.

    - Och, nie, mj drogi, nie. Nie jestem a tak wielebna.

    Maric widzia j teraz wyraniej. Wiek pozostawi na kobiecie swoje pitno, lecz

    obszed si z ni agodnie. Jasne loki zaczynaa przetyka siwizna, a szare oczy otaczaa sie

    gbokich zmarszczek. Bez wtpienia za modu bya piknoci, cho czasy te miny ju

    dawno. Na czerwonym ornacie nosia zoty medalion z wygrawerowanym krzyem Andrasty

    otoczonym witym pomieniem. Kobieta zauwaya spojrzenie Marica i umiechna si.

    - Wiedz, e moje dni w hierarchii Zakonu dawno przeminy.

    Wycisna szmatk i wrcia do obmywania twarzy chopaka. Woda bya chodna i

    orzewiajca, wic Maric po prostu zamkn oczy i podda si zabiegom. Kiedy kapanka

    skoczya, dotkn jej doni.

    - Jak dugo ja?...

    Przygldaa mu si przez dusz chwil wyblakymi szarymi oczyma. Byo w nich

    wspczucie, lecz rwnie czujno i podejrzliwo.

    - Prawie cay dzie - odpowiedziaa w kocu. A potem umiechna si uspokajajco i

    odgarna Maricowi wosy z czoa. - Nie martw si tym, modziecze. Cokolwiek zrobie,

    tutaj jeste bezpieczny. Przynajmniej teraz.

    - A gdzie jest to tutaj, jeli mog wiedzie?

    - Loghain ci nie powiedzia? - Kapanka westchna i wykrcia szmatk. Woda w

    misce natychmiast zabarwia si szkaratem. - Nie, rzecz jasna, nie powiedzia. Trzeba chyba

    smoka, eby wycign z tego chopaka wicej ni dwa zdania pod rzd. Jest tak podobny do

    ojca... - Rozbawione spojrzenie, jakie posaa Maricowi, miao chyba oznacza, e to

  • wszystko wyjania. - To Poudniowe Wzgrza, tu nieopodal Guszy... Ale tego, jak mi si

    zdaje, zdye si ju domyli. - Kobieta mocniej przetara ty gowy chopaka, wywoujc

    przeszywajce uderzenie blu. Chyba mocno si uderzyem - uwiadomi sobie, ale stara si

    nie myle, na ile powanie si zrani. - To miejsce nie ma nazwy. Tymczasowo tu

    mieszkamy i tyle. Zdesperowani ludzie przychodz tu od czasu do czasu i gromadz si, gdy

    zachodzi konieczno. Jak teraz. Wikszo usiuje po prostu przey.

    - Znam to - wymamrota Maric. Zastanawia si jednak, na ile jego dotychczasowe

    ycie mona porwna do tego w obozie. Nawet w cigym ruchu on i matka ukrywali si w

    znacznie lepszych warunkach ni ludzie tutaj. Stare warownie, opactwa ukryte wrd gr...

    Zawsze te znalaz si szlachcic gotw ich ugoci, choby na jedn noc, by mogli odpocz

    od marszu i spania w namiocie. Przestronnym namiocie. Maric zawsze narzeka na zakazy,

    ktre musia znosi, na nud, na brak swobody. Sdzc po ndzy, jak widzia w tym obozie,

    tutejsi ludzie zapewne uznaliby chopaka za uprzywilejowanego. I chyba tak wanie byo.

    - Przewodzi nam Gareth. Troszczy si o nasze bezpieczestwo, ale z kadym rokiem

    takich jak my jest coraz wicej. Zdaje si, e krzywda nie robi sobie wolnego. Pojawia si tyle

    zagubionych dusz, ktre nie maj si do kogo zwrci... - Kapanka przetara czoo Marica,

    marszczc brwi w nieskrywanym zmartwieniu. - Gareth to ojciec Loghaina. Widziae si z

    nim?

    - Nie miaem okazji.

    - Niedugo bdziesz mia. - Wykrcia szmatk. Tym razem wod zabarwi brud.

    Ciekawe, czy gowa Marica wyglda rwnie paskudnie. - A ja jestem siostra Ailis.

    - Hiram.

    - Tak, syszaam. - Wskazaa na rce chopaka. - Na pewno chcesz je umy.

    Maric zerkn na rce, nadal uwalane po okcie zaschnit krwi i botem. Przyj

    wilgotn ciereczk bez sowa.

    - Sporo krwi - zauwaya kobieta.

    - W wikszoci nie mojej. - Spojrzenie chopaka byo spokojne, nawet wyrachowane.

    - Jak si z tym czujesz?

    Modzieniec powoli wytar rce, nie podnoszc wzroku. Wiedzia, o co pytaa

    kapanka. Jeszcze w lesie instynktownie ukry swoj prawdziw tosamo, chyba susznie.

    Nawet siostra Ailis powiedziaa, e ludzie z obozu s zdesperowani. Maric nie mia pojcia,

    jak uzurpator mgby ich nagrodzi, gdyby wydali nastpc Krlowej Rebeliantki, ale

    nagroda zapewne przekraczaaby najmielsze oczekiwania wyjtych spod prawa. Nie trzeba

    by ndzarzem, by wiedzie, e obietnica bogactwa moe skusi kadego. Ciekawe, ile

  • zotych suwerenw kosztowa miecz, ktry przebi brzuch matki Marica?

    - Zostaem zaatakowany. Broniem si - zabrzmiao to pasko i faszywie nawet w jego

    wasnych uszach. - Ci ludzie zabili moj matk.

    Nawet wypowiadajc na gos te sowa, nie mia wraenia, e s prawdziwe.

    Siostra spogldaa na niego uwanie przez dug chwil.

    - Niechaj Stwrca przyjmie j do siebie - zaintonowaa agodniejszym tonem.

    Maric zawaha si.

    - Niechaj Stwrca przyjmie j do siebie - powtrzy ochryple rwcym si od smutku

    gosem.

    Siostra Ailis uja jego donie w gecie zrozumienia i wspczucia. Maric wyrwa je

    natychmiast, gwatowniej, ni zamierza, ale kobieta nie skomentowaa jego zachowania ani

    sowem. Przez dug, niezrczn chwil chopak tylko patrzy na swoje nieco czyciejsze

    palce. Kobieta raz jeszcze wypukaa szmatk.

    - Skoro jeste kapank, co tutaj robisz? - niezdarnie zmieni temat. Umiechna si,

    jakby syszaa to pytanie tysice razy.

    - Kiedy Stwrca powrci na ziemi, postanowi znale sobie oblubienic, ktra

    bdzie Jego prorokini. Mg przeszuka wielkie imperium, bogate i rzdzone przez

    potnych magw. Mg pj do cywilizowanych krain na zachodzie lub miast na

    pnocnym wybrzeu. Ale On zwrci si do barbarzycw yjcych na najdalszym kracu

    wiata.

    - I wwczas oko Stwrcy spoczo na Andracie - wyrecytowa Maric. - Na zrodzonej

    i wyrosej wrd wyrzutkw. Zostaa oblubienic Jego, z jej ust popyna Pie wiata, a na

    jej rozkaz zastpy prawowiernych podbiy Thedas.

    - Wyksztacony z ciebie modzieniec. - Siostra Ailis bya pod wraeniem, a Maric

    przekl swoje pragnienie, by si popisywa. Kobieta dotkna witego symbolu na szyi, tak

    jak dotyka si starego przyjaciela. - Ludzie zapominaj, e Ferelden nie zawsze by taki jak

    teraz, nie zawsze by miejscem, skd pochodzia prorokini Stwrcy. Ongi cywilizowane

    pastwa uwaay Ferelden za krain przeklt.

    Kapanka umiechna si agodnie, jej oczy rozbysy.

    - Czasem to, co najcenniejsze, mona znale tam, gdzie najmniej si tego

    spodziewamy.

    - Ale czy ci ludzie nie s?...

    - Rzezimieszkami? Zodziejami? Mordercami? - Wzruszya ramionami. - Jestem tu, by

    ich prowadzi i pomaga w prbach losu najlepiej jak umiem. To, co uczynili, na koniec

  • zostanie osdzone przez Stwrc. I tylko On ma prawo ich osdza, nikt wicej.

    - Uczeni osdzili przecie Andrast po zakoczeniu krucjaty. A potem za kar spalili

    j na krzyu, jak wiesz.

    Zachichotaa z rozbawieniem.

    - Tak, przypominam sobie, e gdzie o tym syszaam.

    Przerwao im przybycie Loghaina. Mody mczyzna wyglda teraz czyciej, ni

    Maric pamita, i nosi pancerz ze skry nabijanej wiekami. Ubir wyglda na ciki, a

    wiszcy na ramieniu uk robi wraenie. Niezwykle dobra bro jak na kusownika - pomyla

    chopak. Jakby wyczuwajc, e jest obserwowany, Loghain rzuci mu ostre spojrzenie. W

    przeciwiestwie do kapanki nie kry podejrzliwoci. Nagle oniemielony Maric podcign

    koc pod brod, by ukry swj niekompletny strj.

    - Ach, nasz go postanowi si jednak obudzi - wycedzi kusownik, nie spuszczajc

    wzroku z chopaka.

    - Czuje si ju lepiej - oznajmia kapanka. Wstajc, podniosa misk z podogi. - Jego

    rany nie byy miertelne. Dobrze jednak, e go tu przyprowadzie, Loghainie.

    Kusownik zerkn na kobiet.

    - To si jeszcze okae. Powiedzia ci co?

    Maric unis do.

    - E... Ja cay czas tu jestem.

    Siostra Ailis z rozbawieniem uniosa brew, spogldajc na Loghaina.

    - No wanie. Dlaczego sam z nim nie porozmawiasz?

    - Taki miaem zamiar - mrukn kusownik, a potem zwrci si do Marica: - Mj

    ojciec chce ci widzie.

    Nie czekajc na odpowied, odwrci si na picie i wymaszerowa z chaty.

    Kapanka wskazaa stos ubra lecych obok stou w kcie izby.

    - Twoje buty s pod stoem. Niestety, reszt rzeczy musiaam spali. W tej stercie nie

    ma nic ozdobnego ani wyszukanego, ale na pewno znajdziesz co odpowiedniego. -

    Odwrcia si, by odej.

    - Siostro Ailis! - zawoa za ni Maric. Zatrzymaa si w progu i spojrzaa

    wyczekujco, ale chopakowi niespodziewanie zabrako sw.

    - Na twoim miejscu nie kazaabym Garethowi czeka - rzucia krtko kapanka, a

    potem wysza.

    ***

  • Maric stan przed chat i rozejrza si uwanie. W soneczne popoudnie obz wyglda

    zupenie jak zwyka, ttnica yciem osada. W pobliskim strumieniu kobiety pray ubrania,

    przy kilku ogniskach wdzio si zajcze miso, namioty i szaasy naprawiano przy plotkach i

    chichotach, a pod nogami pltay si dzieci. Moe byy nieco chudsze i brudniejsze ni te,

    ktre widywa Maric, ale nie a tak bardzo jak w innych zaktkach Fereldenu. Orlesian trudno

    byo nazwa dobrymi panami. Wszdzie walay si mieci, co wskazywao, e wyjci spod

    prawa obozowali tu pewnie od miesicy. Kilku surowych mczyzn odzianych w achmany

    podobne do tych, ktre mia na sobie chopak, zmierzyo Marica chodnym, podejrzliwym

    spojrzeniem. Skrzany pancerz Loghaina musia stanowi tu wyjtek.

    Z atwoci dostrzeg modego kusownika zajtego rozmow z wyszym, starszym

    mczyzn, zapewne jego ojcem. Nosi podobn jak Loghain zbroj, mia to samo

    przeszywajce spojrzenie i ciemne wosy, cho krtsze i na skroniach przyprszone siwizn.

    Nawet gdyby nosi achmany tak jak pozostali, nikt by nie wtpi, e to jest przywdca. Maric

    spotyka takich ludzi przez cae ycie - choby oficerw armii matki - ludzi, ktrzy

    emanowali wewntrzn dyscyplin. Zaskakujce, e na kogo takiego chopak natrafi w

    obozie wyjtych spod prawa.

    Loghain zauway Marica i wskaza go ojcu skinieniem gowy. Podejrzliwo ani na

    chwil nie znika z oczu kusownika i chopak zacz si zastanawia, czym sobie zasuy na

    t wrogo.

    To dlatego, e go okamaem i nadal bd okamywa - przypomnia sobie. A take

    dlatego, e jestem niekompetentnym durniem.

    Ojciec i syn ruszyli w jego stron, Maric jedynie czeka, wewntrznie kulc si pod

    ostrzaem spojrze. W tej chwili ani troch nie czu si jak krl, nie wyobraa sobie nawet, e

    mgby tak o sobie pomyle - zmarznity, obolay i nie na miejscu. Z caego serca aowa,

    e matka nie przybdzie na biaym koniu, by go uratowa z opresji. Krlowa Rebeliantka

    wygldaa wspaniale w zotej zbroi, z jasnymi wosami i purpurow peleryn opoczc na

    wietrze. Patrzc na ni, nietrudno byo zrozumie, dlaczego ludzie j kochali. Ci nieszczni

    ajdacy ugiliby kolana, gdyby si tu pojawia, wcznie z Loghainem i jego ojcem. Ale matka

    ju nigdy nie przybdzie Maricowi na ratunek, adne pobone yczenia tego nie zmieni.

    Modzieniec zacisn szczki, ale nie odwrci wzroku pod spojrzeniem dwch par

    lodowatych bkitnych oczu.

    - Hiramie! - Gareth przyjanie wycign rk na powitanie. Oddajc ucisk, Maric

    uwiadomi sobie, jak silny musi by ten mczyzna. Garetha nie mona byo nazwa

    modzikiem, chopak mia jednak nieodparte wraenie, e ojciec Loghaina potrafiby unie

  • go jedn rk i pewnie nawet by si przy tym nie spoci.

    - E, tak. - Chopak przekn nerwowo lin. - Witam. Ty musisz by Gareth.

    - Tak jest. - Gareth potar policzek i spojrza na Marica tak, jakby mia do czynienia z

    rzadkim stworzeniem lub inn osobliwoci. Loghain sta krok za ojcem, na jego twarzy nie

    maloway si adne uczucia. - Mj syn powiedzia, e wpade w kopoty niedaleko

    Lothering. cigali ci ludzie banna Ceorlica.

    - Nie tylko oni, ale tak, tak wanie byo.

    Starszy mczyzna pokiwa gow w zamyleniu.

    - Ilu?

    - Nie jestem pewien. Wielu.

    - Wszyscy biegali po lesie? Bann Ceorlic nawet nie pochodzi z tych stron. Wiesz,

    dlaczego si tu pojawi?

    - Nie - odpar Maric. Kamstwo zawiso w ciszy, gdy Gareth mierzy modzieca

    przeszywajcym spojrzeniem, a Loghain zmruy oczy. Najwidoczniej do listy wad Maric

    mg sobie doda teraz beznadziejny kamca. Chopak nie uwaa tego za krlewsk cnot,

    cho matka zapewniaa go nieustannie, e wanie tak jest. Nagle zascho mu w gardle, jednak

    nie cofn swoich sw. - cigali mnie, po tym jak zabili mi przyjaciela.

    - Przyjaciela? - wtrci bystro Gareth. - Mylaem, e matk.

    No tak, jasne, siostra Ailis mu powiedziaa. Umys Marica zawirowa, chopak stara

    si szybko przypomnie sobie, co wczeniej mwi, a czego nie. Wysiek przyprawi go o bl

    gowy.

    - Matka bya moim przyjacielem - wyjani niezdarnie.

    - A skd si wzilicie w lesie? Jakie sprawy przywiody ciebie i matk a tutaj? Ani

    was, ani banna Ceorlica nie powinno tu by, to pewne.

    - My tylko... Tylko przejedalimy...

    Gareth i syn wymienili znaczce spojrzenia, ktrych Maricowi nie udao si

    odszyfrowa. Starszy mczyzna westchn i z namysem potar policzek.

    - Posuchaj, Hiramie - zacz rozsdnie. - W naszej sytuacji... musimy by bardzo

    ostroni. Zawsze. Jeeli krl przysa tu onierzy, musimy wiedzie dlaczego.

    Maric nie odpowiedzia i twarz Garetha pociemniaa z gniewu. Wskaza na ludzi w

    obozie. Cz z nich zacza si gromadzi wok przywdcy.

    - Widzisz tych ludzi? - zapyta Gareth, nie podnoszc gosu. - Jestem za nich

    odpowiedzialny. Moim zadaniem jest zapewni im bezpieczestwo. Jeeli onierze przyjd

    tutaj...

  • Maric rozejrza si nerwowo, dopiero teraz uwiadamiajc sobie, jak wiele osb

    zebrao si w pobliu i przysuchiwao rozmowie. Przekn z trudem lin.

    - Przykro mi... Sam chciabym wiedzie.

    - Nie powinienem by go tu przyprowadza - warkn Loghain. Gareth nie zwrci na

    niego uwagi. Z namysem wpatrywa si w Marica.

    - Dlaczego ci cigaj? - Zmarszczy brwi. - Co zrobie?

    - Nic nie zrobiem.

    - Kamie! - sykn Loghain. Wycign n i postpi naprzd z gronym grymasem.

    Tum zaszemra z podnieceniem, wyczuwajc krew. - Pozwl mi go zabi, ojcze. To moja

    wina. Nie powinienem by go przyprowadza do obozu.

    Twarz Garetha pozostaa nieprzenikniona.

    - On nie kamie.

    - Co za rnica? Musimy si go pozby, wic zrbmy to szybko. - Loghain zbliy si

    jeszcze bardziej, ale Gareth powstrzyma go, wycigajc rk. Kusownik znieruchomia

    skonfundowany. Ojciec nie spuszcza wzroku z modego przybysza.

    Maric cofn si niepewnie, ale paru mczyzn, krzywic si zowieszczo, zastpio

    mu drog.

    - Suchajcie - powiedzia powoli. - Mog po prostu odej. Nie chciaem ciga na

    was kopotw.

    - Nie - zaoponowa Gareth tonem, ktry nie pozostawia miejsca na dyskusj. Starszy

    mczyzna zerkn na Loghaina. - Jeste pewny, e nie bylicie ledzeni?

    Loghain zastanowi si nad odpowiedzi.

    - Zgubilimy pocig w poowie drogi, nie mam wtpliwoci. - Skrzywi si. - Co nie

    znaczy, e nie mona nas wytropi. Jestemy tu do dugo. Za dugo. Jak wielu miejscowych

    wie, gdzie znajduje si obz?

    Ojciec pokiwa gow, przyjmujc sowa syna do wiadomoci, a potem znowu spojrza

    na Marica.

    - Wysaem ludzi na zwiady. Wczeniej czy pniej dowiedz si, co si dzieje. Jeeli

    jestemy w niebezpieczestwie, wolabym jednak wiedzie o tym ju teraz. Jestemy?

    Maric skuli si wewntrznie ze strachu. Bann Ceorlic i pozostali na pewno nie

    przerw poszukiwa i w kocu dotr do obozu. Przez chwil chopak zastanawia si, czy nie

    wyzna prawdy. Ale czy ci ludzie uwierz w sowa obcego dzieciaka? A jeeli tak, to z jakim

    skutkiem: dobrym czy zym?

    - Tak! - wyrzuci w kocu. - Tak, ja... Jestecie w niebezpieczestwie, dopki ja tu

  • jestem.

    Loghain prychn z odraz i zwrci si do Garetha:

    - Ojcze, wkrtce sami si przekonamy, czy co nam grozi. Nie potrzeba nam jeszcze

    smarkacza, mamy do kopotw. Zabijmy go, bdziemy bezpieczni.

    Kilku najbliej stojcych mczyzn potakno gorliwie, oczy zabysy im

    niebezpiecznie. Gareth jednak tylko zmarszczy brwi, spogldajc na syna.

    - Nie. Nie moemy tego uczyni.

    - Dlaczego nie?

    - Poniewa tak powiedziaem.

    Ojciec i syn starli si spojrzeniami. Tum by miertelnie cichy, nikt nie chcia si

    miesza w spr, ktry najwyraniej mia ju brod. Maric take milcza. Nie by gupcem.

    - wietnie - Loghain w kocu ustpi, przewracajc oczami. - Wic zacznijmy si

    pakowa. Nie ma na co czeka.

    Gareth rozway sowa syna.

    - Nie. - Potrzsn gow. - Poczekamy, a wrc zwiadowcy. Mamy jeszcze czas.

    A potem zwrci si do krzepkiego, przysadzistego mczyzny stojcego w pobliu:

    - Yorinie, zabierz Hirama - czy jak tam si nazywa - z powrotem do siostry. I miej go

    na oku.

    Mczyzna skin gow. Gareth podnis gos, by usyszeli go zgromadzeni nieopodal

    ludzie:

    - Suchajcie wszyscy! Wkrtce najpewniej bdziemy musieli si std wynie! Niech

    kady bdzie gotw do wymarszu!

    Decyzja zapada i ludzie z obozu wiedzieli to doskonale. Tum natychmiast si

    rozproszy, jednak spojrzenia i szepty zdradzay podenerwowanie. Banici byli przestraszeni.

    Loghain na odchodnym posa Maricowi ponure spojrzenie. Chopak usysza jeszcze,

    jak mody kusownik zwraca si do ojca:

    - Zao si, e mgbym z niego wydusi prawd. Ca prawd.

    - Moe bdzie trzeba. Ale teraz traktujmy go tak, jakby by jedynie przeraonym

    modym czowiekiem, ktry potrzebuje pomocy.

    Ton Garetha nie dopuszcza sprzeciwu i Maric nie usysza adnych protestw. Poza

    tym Yorin trzyma go za rami i chopak wola nie zwleka. Na niebie zbieray si czarne

    chmury, przysaniajc soce. Zbierao si na burz.

    ***

  • - No ale jak mylisz, kim on jest?

    Loghain zignorowa pytanie Pottera, udajc, e jest cakiem pochonity

    natuszczaniem ciciwy. Potter nalea do niewielkiej grupki elfw podrujcej z obozem.

    Zalicza si do tych, ktrzy potrafili tylko lee, a jeeli ju zdobyli si na wysiek, to

    wycznie przy roznoszeniu plotek. Loghain nie chcia wzbudza paniki, ludzie i tak ju si

    bali. Byoby lepiej, gdyby ojciec pozwoli przycisn Hirama. Mody szybko puciby farb.

    Bo nie ulegao wtpliwoci, e Hiram co ukrywa - Loghain potrafi to wyczu. Przez chwil

    zdawao si, e chopak wypiewa swoje sekrety, ale jednak nie. A ojciec pozwoli mu odej.

    - No, powiedz! - nalega Potter, klczc przy Loghainie. - Musisz co wiedzie!

    azie z nim ca noc, prawda?

    Potter straci spor cz swych spiczastych, delikatnych uszu, przez co jego oblicze

    wydawao si niesymetryczne. Mia za to paskudn blizn od pustego oczodou po

    skrzywione wargi - grymas, ktry na zawsze pozostanie na niegdy zapewne przystojnej

    twarzy. Prezent od pewnego orlesiaskiego pana - tyle tylko powiedzia elf. I ani sowa

    wicej.

    Niewolnik - tak przynajmniej uwaa Loghain. W wielu miastach elfy byy wolne,

    zwykle yy w slumsach, najndzniejszych z ndznych. Otrzymay wolno z rk Andrasty

    dawno temu, ale jak pokazywaa praktyka, w niektrych zapadych zaktkach imperium nadal

    nie godzono si z wol prorokini. Pewnej nocy, gdy wraz z Loghainem i paroma innymi

    banitami upi si na umr, Potter by bliski wyjawienia swojej historii, gorycz wspomnie

    niemal wylewaa mu si uszami niczym trucizna. Jednak elf powstrzyma si w por i

    zamilk, a potem opuci towarzystwo, by w samotnoci doprowadzi si do otpienia i cho

    na chwil pogrzeba przeszo w mrokach zapomnienia.

    Kady ma tajemnice. Loghain westchn. W przypadku Hirama powinien przynajmniej

    pamita o dobrodziejstwie wtpliwoci. Ojciec uwaa, e kady ma prawo z tego

    skorzysta. Gdyby to jeszcze byo takie proste!

    - Nie masz nic do roboty? - warkn na Pottera. Elf westchn i odszed. Albo wiedzia,

    e nie warto nagabywa Loghaina, gdy nie jest w nastroju, albo naprawd mia jak robot.

    Jednak pytanie pozostao. Kim jest Hiram? Jeeli szpiclem, to albo beznadziejnym,

    albo wyjtkowo dobrym. A moe by dokadnie tym, na kogo wyglda, jak stwierdzi ojciec.

    Gareth zawsze pozwala, by kierowao nim wspczucie. Nikt nie jest doskonay. Ale co

    umykao zarwno ojcu, jak i Loghainowi, brakujcy element amigwki, jak stanowi

    Hiram. I to drczyo Loghaina, nie dawao mu spokoju. Jak wikszo mieszkacw obozu,

    nauczy si wyczuwa, kiedy trzeba ucieka - a teraz wszystko w nim krzyczao, e czas

  • zbiera nogi za pas. Wystarczyo si rozejrze, by ten sam niepokj dostrzec u innych.

    Popieszne ruchy, nerwowe drgnienia na kady podejrzany dwik dobiegajcy z lasu...

    Wielu ju spakowao swj niewielki dobytek i zoyo namioty, oczekujc jedynie na rozkaz

    wymarszu.

    Loghain, gdy skoczy z ukiem, trzyma si z daleka od chaty siostry Ailis - wola

    unika pokusy. Siostra miaa wasne sposoby przesuchiwania nowo przybyych i szanowa j

    za to. Niejeden raz, kiedy metody Loghaina lub jego ojca zawiody, okazywao si, e

    potrafia wycign informacje. Wielu uwaao kapank za przywdczyni rwn

    Garethowi, a ten od wielu lat polega na jej radach. By czas, kiedy Loghain mia nadziej, e

    przyja, jak darzyli si ojciec i Ailis, przerodzi si w co wicej. Jednak kapanka miaa

    swoje powoanie, a Gareth nigdy do koca si nie podwign po utracie gospodarstwa.

    Loghainowi sporo czasu zajo, by pogodzi si, e tamtej nocy, gdy porzucili ziemi, w ojcu

    co umaro. Siostra Ailis wiedziaa lepiej ni syn, czego mu potrzeba - i mody mczyzna

    nauczy si cieszy tym, co mia.

    Padric trzyma stra, ukrywajc si na skale, skd mia dobry widok na dolin.

    Chopak by par lat modszy od Loghaina, ale dobrze strzela z uku i mona go byo zaliczy

    do rozsdnych. Jednak obok Padrica sta Dannon, a to nie wryo nic dobrego. Stranicy

    przerwali szeptan rozmow, gdy tylko zauwayli nadchodzcego Loghaina.

    - S jakie wieci o ludziach, ktrych mj ojciec wysa na zwiady? - kusownik

    zwrci si do Padrica, udajc, e nie zauway przerwanej konwersacji.

    - Jeszcze nie - odpar modszy banita niemiao. Spojrza na dolin. - adnych wieci i

    oznak zagroenia.

    - Podobno wymarsz ju wkrtce - wtrci Dannon. Splt ramiona na piersi i popatrzy

    na Loghaina pytajco. - Pewnie wieczorem, jeeli nic si nie zdarzy.

    - To gupie. - Padric nie spuszcza z oczu doliny. - Nawet jeeli kto wie, e ten

    jasnowosy chopak tu jest, to co z tego? onierze przyjd do naszego obozu po jednego

    czowieka?

    - Owszem. - Loghain odwrci si do Dannona. - Jeeli chcesz doczy do tchrzy,

    Dannonie, czemu od razu tego nie zrobisz? Zakadajc, e ju nie jeste jednym z nich.

    - Sam powiedziae, e chopak jest niebezpieczny.

    - Powiedziaem tylko, e nie wiemy, kim jest. Ale to si wkrtce zmieni. Jeeli mj

    ojciec uwaa, e trzeba si przenie ze wzgldu na tego chopaka, na pewno tak jest.

    Dannon skrzywi si niechtnie.

    - To twoja wina - mrukn. - To ty chciae wzi ze sob chopaka, nie ja.

  • I z tymi sowy zodziej popieszy do obozu.

    Padric wyglda na zadowolonego z jego odejcia. Umiechn si w podzice do

    Loghaina, a potem wrci do swoich obowizkw.

    - Dannon w jednym ma racj. To dziwne.

    - Co takiego?

    - No - modzieniec wskaza na dolin - zwiadowcy. Niektrzy powinni ju wrci.

    - Jak due maj opnienie?

    - Godzin, moe dwie. Nie zaczo jeszcze pada, wic nie wiem... Mylaem, e

    przynajmniej Henric pojawi si wczeniej. Bardzo si martwi o swoj dziewczyn i dziecko...

    Loghain poczu ciar w odku.

    - Powiedziae o tym komu?

    - Tylko Garethowi.

    Kusownik skin gow i skierowa si ciek w d. Wola sprawdzi, co si dzieje,

    tym bardziej e patanie si po obozie, kiedy ojciec prbowa nie dopuci do wybuchu

    histerii - usprawiedliwionej czy nie - nie mogo przynie nic dobrego. Loghain uwaa za

    zrozumiae, e wyjci spod prawa podruj razem i cz si w prowizoryczn gromad.

    Ojciec wprowadzi porzdek i organizacj, dziki czemu mieli co je i gdzie spa, a siostra

    Ailis podtrzymywaa wizi wsplnoty. Nie szkodzio te, e wielu z banitw nie miao dokd

    pj - kady z nich ucieka z wasnych powodw. Jednak ludzie tak zdesperowani nie s

    lojalni. Ojciec uwaa inaczej. Powtarza, e w tych wyjtkowo trudnych czasach naley

    trzyma si razem, poniewa w jednoci tkwi sia. A kiedy Gareth to mwi, siostra Ailis

    obdarzaa go umiechem i wzruszonym spojrzeniem. W takich chwilach Loghain niemal

    wierzy w sowa ojca. Ale wiedzia lepiej. Jeeli sprawy przyjm naprawd zy obrt, Dannon

    nie bdzie jedynym szczurem, ktry umknie z toncego okrtu.

    ***

    Loghain znikn na cae popoudnie w nadziei, e samotny zwiad odpdzi najgorsze obawy.

    Najpierw sprawdzi szlak, ktrym on, Dannon i jasnowosy uciekinier przyszli z lasu,

    upewniajc si, e nie byli ledzeni. Potem zawrci w kierunku Poudniowych Wzgrz i

    sprawdzi trzy znane sobie cieki, liczc, e napotka wysanych przez ojca zwiadowcw lub

    kogokolwiek innego. Tak daleko na poudniu podrni byli jednak rzadkoci i Loghain

    odnalaz tylko niewyrane lady koni zmierzajce do Lothering. Kiedy soce schylio si ku

    zachodowi, a ziemi zaczy siec lodowate strugi ulewy, naprawd zacz si martwi.

    Dopiero kiedy przeci kilka rnych cieek, nareszcie natrafi na innego wdrowca.

  • Szlak by najpewniej uywany przez przemytnikw, poniewa bieg z dala od gwnych,

    patrolowanych traktw na pnocy i prowadzi w gry na poudniu, do siedzib krasnoludw,

    majcych w gbokim powaaniu ludzkie prawa. Tu, na Zaziemiu, byo wiele takich cieek,

    a nieliczni, ktrzy z nich korzystali, mieli ku temu uzasadnione powody.

    Samotny jedziec nacign kaptur gboko na oczy. Jego wierzchowiec stpa

    ostronie po liskim bocie. Sdzc po jakoci ubioru, mona by wzi nieznajomego za

    posaca, najpewniej jednej z miejskich gildii, tyle e nie zdradza najmniejszych oznak

    popiechu.

    Loghain podszed do niego, nie kryjc si, rodkiem drogi. By to dowd przyjaznych

    zamiarw, jednak jedziec czujnie pooy do na rkojeci miecza i czeka. Byskawica

    przecia szare niebo i rozpadao si jeszcze bardziej. Skrzane buty i strj Loghaina byy ju

    tak przemoczone, e nie robio mu to adnej rnicy. Kiedy zbliy si na dwadziecia stp,

    jedziec cofn konia i wysun do poowy ostrze z pochwy. Wiadomo bya jasna: Nie

    podchod bliej.

    - Powita! - krzykn Loghain. Kiedy jedziec nie odpowiedzia od razu, kusownik

    cign z ramienia uk i odoy na ziemi. To chyba przekonao nieznajomego o braku

    zagroenia, cho wierzchowiec zara niespokojnie, drobic kopytami w miejscu.

    - Czego chcesz? - odkrzykn jedziec.

    - Szukam przyjaci! - wyjani Loghain. - Nosz si podobnie jak ja. Jeden z nich

    mg tdy przechodzi, jak mi si wydaje.

    - Nikogo nie widziaem - odpar konny. - Ale w Lothering jest tak duo ludzi, e pi

    na ulicach. To szalestwo. Twoi przyjaciele pewnie te tam s.

    Loghain przesoni doni oczy przed deszczem, prbujc przyjrze si twarzy jedca

    skrytej pod kapturem. Na prno.

    - W Lothering jest peno ludzi?

    - Nie syszae? - Jedziec by chyba szczerze zaskoczony. - Przez miasto przeszo ju

    tylu onierzy, e chyba p krlestwa syszao wieci.

    - Nie syszaem adnych wieci.

    - Krlowa Rebeliantka nie yje. - Nieznajomy westchn ze smutkiem, poprawiajc

    kaptur, by ochroni twarz przed deszczem. - Dranie zapali j w lesie zeszej nocy,

    przynajmniej tak mi powiedziano. Chciaem zobaczy ciao przed wyjazdem, ale tumy

    aobnikw byy zbyt wielkie. - Wstrzsn si dostrzegalnie. - Powiadaj, e mody ksi

    rwnie moe ju nie y. Wybacz miae sowa, ale mam nadziej, e to nieprawda.

    Loghainowi krew cia si w yach na ld.

  • - Ksi - powtrzy nieprzytomnie.

    - Moe nadal jest gdzie w okolicy. Biorc pod uwag, ilu widziaem zbrojnych, lepiej,

    eby ucieka, jeli mu ycie mie.

    Deszcz siek bez ustanku. Jedziec uprzejmym skinieniem gowy poegna Loghaina i

    omijajc go szerokim ukiem, pokusowa w dal.

    Loghain nie ruszy si z miejsca, a myli szaleczo wiroway mu w gowie. Niebo

    przecia kolejna byskawica.

    ***

    Maric apatycznie miesza zup, ktr go poczstowano. Ciekawio go tylko, z jakiego

    zwierzcia pochodzio miso, ktrego kawaki pyway w wywarze. W kocu siostra Ailis

    wyja mu misk z rk, po czym wrcia do szycia. W wolnych chwilach cerowaa koce i

    naprawiaa ubrania, nucc cicho podczas pracy. Maric rozpozna fragmenty Pieni wiata,

    jednak nie potrafi sobie przypomnie ani jednego wersu. Szczerze mwic, mia inne sprawy

    na gowie.

    Jak choby wydostanie si z chaty. Z zewntrz dobiegay odgosy krztaniny, wyjci

    spod prawa chyba pakowali si i skadali obz. Siostra nie pozwolia chopakowi wyj.

    Maric trzy razy pyta, czy ludzie, na ktrych powrt czeka Gareth, ju przyszli, zanim

    postawny stranik przy wyjciu nie obieca kapance, e da zna, co si dzieje. Na razie

    jednak nie dziao si nic. Maric wierci si na posaniu. Znw zastanawia si, czy nie wyzna

    prawdy, ale dokd go to zaprowadzi? Co zrobi Gareth, gdy nagle si okae, e zbieg jest o

    wiele bardziej niebezpieczny, ni si tego spodziewa? Lepiej odej jak najdalej od tych

    biedakw i poszuka si rebeliantw. Lecz zamknite drzwi i stranik za nimi uniemoliwiay,

    niestety, realizacj tego planu.

    Znakomity pocztek panowania krla Marica - parskn do siebie w duchu. Oto

    najistotniejszy problem wadcy - znale sposb, by w ogle obj dowdztwo nad rebeli.

    - Jeste dla siebie bardzo surowy - stwierdzia siostra Ailis, unoszc wzrok znad

    cerowanego koca. Miaa na nosie niewielkie, zrobione przez krasnoludy okulary, ktre

    przypomniay modziecowi dziadka, krla Brandela... Brandel Zwyciony, jak nazw go

    przysze pokolenia. Maric pamita jednak mczyzn, ktry by zarazem bardzo smutny i

    bardzo prny. Dziadek nosi zote binokle - zdejmowa je natychmiast, gdy nie by sam. Nie

    chcia, by go przyapano na ich noszeniu, by mylano, e lepnie. Jako dziecko Maric uwaa,

    e to wietna zabawa: ukra binokle dziadka i biega w nich po zamku. C, byo zabawnie,

    dopki kto go nie zapa, najczciej matka. Chocia nawet ona musiaa powstrzymywa

  • chichot na widok syna w krlewskich binoklach, a karcia go tylko ze wzgldu na dziadka.

    Duo pniej, we wasnych komnatach, miaa si otwarcie i caowaa Marica w nos, proszc

    bez przekonania, by nigdy wicej tego nie robi. Proby te, rzecz jasna, chopiec lekceway.

    Dziwnie byo teraz wspomina tamte zdarzenia. Przez wiele lat nie myla o dziadku.

    A kapanka nadal czekaa na odpowied.

    - Przepraszam, co?

    - Powiedziaam, e jeste dla siebie bardzo surowy. Boisz si, to oczywiste. -

    Umiechna si domylnie. - Pomylae, mody czowieku, e znalaze si wanie tutaj, bo

    Stwrca ci do nas sprowadzi?

    Maric pragn, eby to bya prawda. Tkwi ze wzrokiem wbitym w podog, dopki

    kobieta nie wrcia do szycia i przestaa zwraca uwag na otoczenie. Przecie nie chcia, by

    ludziom w obozie z jego powodu staa si krzywda. A im wicej myla o swojej sytuacji, tym

    bardziej utwierdza si w przekonaniu, e najlepszym rozwizaniem byoby wypa na

    zewntrz i uciec, gdy tylko otworz si drzwi chaty. Jeeli zostanie zabity, zanim opuci

    obz, trudno. Przynajmniej nie bdzie wicej zagroeniem dla banitw.

    Patrzy na podog, suchajc omotu ulewy o dach i popiesznej krztaniny na

    zewntrz. Mczyni krzyczeli, pakunki zbierano w stosy i przykrywano, dzieci chichotay,

    gdy zapdzano je do namiotw. Izb wypeni orzewiajcy zapach deszczu, ktry Maric w

    dziecistwie lubi, poniewa oznacza, e matka musi zosta w zamku. Teraz jednak ten sam

    zapach wywoywa tylko niepokj. Modzieniec mia wraenie, e pozostao mu tylko

    czekanie, czekanie na Loghaina, ktry przyjdzie, by w kocu go zabi, albo czekanie na

    Garetha dajcego, by chopak wyzna prawd - czekanie, a co si wydarzy. Wreszcie

    Maric zasn, lecz sen nie przynis mu wypoczynku.

    Kiedy drzwi otworzyy si z gonym trzaskiem, Maric nie by pewien, ile czasu

    mino. Deszcz nadal zacina, powietrze byo cikie od wilgoci. Siostra Ailis rwnie

    musiaa zasn na krzele przy ku, bo teraz wyprostowaa si z zaskoczonym

    westchnieniem, chwytajc swj amulet. W progu sta Gareth, przemoczony do suchej nitki,

    lecz w jego bkitnych oczach szala pomie.

    - Na tchnienie Stwrcy, Garecie! - zawoaa kapanka. - Co si stao?

    - Ludzie. Zbrojni. Nadchodz z lasu. - Usta mczyzny zacisny si w wsk kresk,

    struki wody spyway po skrzanym napierniku i kapay na klepisko. W dwch krokach

    doskoczy do Marica i poderwa go z posania za konierz, a potem przycisn do ciany,

    niemal eksplodujc gniewem. - Co zrobie?

    Maric powinien si ju ba o ycie, ale tak nie byo. Czu tylko spokj. Bya to

  • zdumiewajca reakcja, zwaszcza e Gareth wyranie chcia go zabi i mia po temu wszelkie

    powody.

    - Mwiem ci - oznajmi chopak beznamitnie. - Przyjd po mnie. Myl, e jeeli

    mnie wydasz onierzom, nawet nie zwrc na ciebie uwagi.

    - Dlaczego? - rykn Gareth. Wiatr hukn drzwiami, ulewa wdara si do izby z

    mronym podmuchem. Z obozu dobiegay wyrane odgosy paniki.

    - Garecie, przesta! - krzykna siostra Ailis, chwytajc go za rami. Mczyzna

    odepchn j, nawet nie patrzc.

    - Powiedz mi, kim jeste!

    - Ja ci to mog powiedzie - zabrzmiao od wejcia. W progu sta Loghain, blady i

    przemoczony, z mordem w oczach. W doni ciska n. Jednym skokiem znalaz si przy

    Maricu, przyciskajc mu ostrze do garda. - To ksi, niech go Stwrca pokara! To przeklty

    ksi!

    Gareth chwyci Loghaina za przegub i przez chwil walczyli o n. Ostrze koysao si

    niebezpiecznie przy gardle Marica, raz nawet rozcio skr na jego szyi. Loghain warkn

    gniewnie, ale kiedy spojrza na ojca, zaskoczy go wyraz oszoomienia na twarzy starszego

    mczyzny.

    - Co masz na myli? - zapyta Gareth, a w jego gosie dwicza chd stali.

    Przerwali walk o n. Loghain nie ustpi, ale wyraz twarzy ojca powstrzyma go od

    kolejnej prby ataku.

    - Krlowa Rebeliantka zostaa zamordowana w lesie, wieci dotary ju wszdzie. To

    matka, o ktrej mwi ten gwniarz, ojcze. Po prostu pomin najwaniejsz cz, czy nie?

    Wyraz twarzy Garetha, gdy ten trawi informacj, by nieprzenikniony. Mczyzna

    spoglda w przestrze, z czoa spyway mu wilgotne strugi.

    Na zewntrz rozlegay si pomieszane okrzyki. Nie kryjc niedowierzania, siostra

    Ailis owina si szat i zamkna drzwi.

    Nagle stumiony syk wiatru wyrwa Garetha z zamylenia. Mczyzna odwrci

    powoli gow i popatrzy na Marica, jakby ten nieoczekiwanie zmieni si w przeraajc

    kreatur.

    - To prawda?

    - Ja... Przepraszam - tyle tylko zdoa wykrztusi w odpowiedzi.

    Nastpia duga chwila ciszy. Gareth brutalnie odepchn Loghaina na cian, n

    potoczy si po klepisku.

    A potem Gareth z gracj przyklkn na jedno kolano i skoni gow.

  • - Wasza Wysoko.... - gos mia rwcy, ochrypy. Nie zdoa wykrztusi nic wicej.

    Maric rozejrza si po izbie, nagle zagubiony. Zdawao mu si, e wszystko

    znieruchomiao. Sposb, w jaki na niego patrzyli - Loghain, Ailis i Gareth - jakby oczekiwali,

    e powinien co zrobi, ale Maric nie mia pojcia co. Pewnie zaoy koron. Stan w

    pomieniach. To przynajmniej mogoby si okaza przydatne w obecnej sytuacji - pomyla.

    Burza uderzya z now si - grom by jedynym dwikiem syszalnym w izbie. Chwila

    zdawaa si trwa wieczno.

    - Klkasz przed nim? - Loghain przerwa milczenie, z niedowierzaniem spogldajc na

    ojca. A potem w jego gosie zabrzmiay twarde nuty gniewu. - Chronisz go? On nas okama!

    - To ksi, synu - odpar Gareth, jakby to wszystko wyjaniao.

    - To nie mj ksi. Przez niego wszystkich nas zabij! - Loghain zerwa si i podszed

    do ojca. - Zbrojni nie id tylko lasem! Id rwnie przez dolin! Obz jest otoczony, a

    wszystko przez niego! Chc go dopa!

    - Suchajcie... - Maric stara si zachowa rozsdek. - Nie chc, by komu staa si

    przeze mnie krzywda. Wydajcie mnie. Pjd bez oporu.

    - Niech Stwrca broni! - Siostra Ailis popatrzya na modzieca z przeraeniem.

    Gareth wsta z klczek i otworzy drzwi. Zapatrzy si na burz, a pozostali suchali

    chaotycznych krzykw, gdy ludzie toczyli si w ciemnoci. Jego ludzie. W oddali powietrze

    przeszy paniczny wrzask, a potem dwiczny okrzyk w obcej mowie.

    - Zbrojni ju tu s? - zdumionej kapance wyranie zadra gos. Gareth jedynie skin

    gow. - I co teraz zrobimy?

    Loghain podnis n.

    - Wydajmy ksicia - rzuci gniewnie. - Ojcze, nawet on tak uwaa. Musimy si

    dogada z onierzami.

    - Nie.

    W lepej furii Loghain chwyci Garetha za rami i obrci w swoj stron.

    - Ojcze! - wymwi to sowo z naciskiem, jakby zarazem rozkaza: Suchaj mnie. -

    Nie... jestemy... mu... nic... winni.

    Na ogorzaej twarzy starszego mczyzny zagoci smutek. agodnym, niemal

    pieszczotliwym gestem Gareth odsun do syna. Loghain nie stawia oporu. Zdawao si, e

    gniew go opuci, kiedy nadeszo zrozumienie. Niemy wiadek milczcego porozumienia

    midzy ojcem a synem, Maric, dopiero po chwili poj, jaka decyzja zostaa podjta.

    - Moesz go std wyprowadzi? - zapyta Gareth.

    Loghain wydawa si oszoomiony, ale skin gow potwierdzajco.

  • - Zaraz - zaprotestowa gwatownie Maric, unoszc do. - Co to znaczy?

    Gareth westchn.

    - Musimy was std bezpiecznie wyprowadzi, Wasza Wysoko. Loghain zna las.

    Moecie na nim polega. - Wprawnym ruchem wycign miecz. - Zatrzymam zbrojnych,

    eby zyska na czasie. Ja i ci, ktrych uda mi si zebra.

    - Moesz i z nami - stwierdzi Loghain, ale w jego gosie nie byo nadziei.

    - A onierze po prostu rusz w pocig. Nie, tak si nie uda. - Gareth zerkn na

    kapank, ktra nie krya pyncych po policzkach ez. - Wybacz mi, Ailis. Mylaem, e...

    odnajdziemy co wicej.

    Ailis potrzsna gow ze wzruszeniem. Pomimo ez oczy jej pony.

    - Nie masz mnie za co przeprasza, Garecie Mac Tir.

    Marica zacz opuszcza spokj. Czy aby si nie przesysza? Krzyki na zewntrz

    wskazyway, e jak na jego gust rzeczywisto zbyt szybko stawaa si brutalna.

    - Do! - krzykn. - O czym wy mwicie? Oszalelicie!

    Loghain spojrza na niego, jakby to Maric postrada rozum. Gareth pooy do na

    ramieniu modzieca.

    - Kiedy suyem waszemu dziadowi - rzek starszy mczyzna stanowczo,

    spogldajc twardo w szeroko otwarte oczy Marica. - Tron Fereldenu nie naley do Orlesian,

    a jeeli wasza matka naprawd nie yje, to teraz waszym zadaniem bdzie pozby si

    najedcw. - Przerwa, zaciskajc zby, a kiedy ponownie si odezwa, gos mia zduszony

    uczuciami: - Mog wam w tym pomc. Zrobi wszystko, nawet oddam ycie.

    - Ojcze... - sowa sprzeciwu zamary na ustach Loghaina, gdy Gareth si odwrci.

    Maric ju wiedzia, e starszy mczyzna podj decyzj. Zapewne Loghain wanie to ujrza

    w jego twarzy. Modszy banita nadal si jednak buntowa, nie kry gniewu... Moe dlatego, e

    ojciec gotw by tyle powici dla kogo, kogo prawie nie zna, kto cign

    niebezpieczestwo na niego i jego ludzi. Maric uwaa, e Loghain mia prawo czu wicej

    ni gniew.

    - Synu, chc, by da sowo, e bdziesz chroni ksicia.

    - Nie mog ci tutaj tak po prostu zostawi - zaprotestowa Loghain. - Nie pro mnie,

    ebym ci opuci, nie zrobi tego...

    - Tak wanie zrobisz, synu. Twoje sowo, Loghainie.

    Kusownik nie uleg atwo, przez chwil waha si midzy odmow a posuszestwem.

    Popatrzy jeszcze martwo na Marica, bez wtpienia obwiniajc go o wszystko, co si stao.

    Jednak ojciec oczekiwa odpowiedzi. Loghain z niechci skin gow.

  • Gareth odwrci si do Marica.

    - Musicie std odej czym prdzej, Wasza Wysoko.

    Mwi powanie! Maric nie wtpi w to ani przez chwil, podobnie jak w to, e

    Loghain dotrzyma sowa, niewane, jak bardzo tego nie chcia. Mody mczyzna wydawa

    si kompletnie rozdarty i zrozpaczony. A Maric by zmieszany. Gdyby tylko wiedzia!

    Wyznaby Garethowi prawd zaraz po przybyciu do obozu. Zastanawia si, co teraz

    powiedzie, ale do gowy przychodziy mu tylko niezrczne i niewane przeprosiny... Oraz

    sowa, jakie kiedy powiedziaa mu matka.

    To, co poddani daj nam z wasnej woli - rzeka - nie jest za darmo. Pamitaj o tym.

    Musimy to ceni, poniewa to jedyny sposb, abymy byli tego warci.

    - Czy... czy bye rycerzem, Garecie? - zapyta Maric.

    Pytanie zaskoczyo mczyzn.

    - Ja... Nie, Wasza Wysoko. Byem kiedy pokojowym.

    - Uklknij zatem - to bya najlepsza imitacja tonu matki i zdaje si, e robia

    odpowiednie wraenie.

    Z twarz poblad od uczu Gareth opad na kolana.

    - Siostro Ailis, bd moim wiadkiem.

    Kapanka postpia krok bliej.

    - Tak jest, Wasza Wysoko.

    Maric pooy donie na gowie Garetha. Oby wspomnienia go nie zawiody, jak si

    gorczkowo obawia.

    - W imieniu Kalenhada Wielkiego i na oczach Stwrcy mianuj ci rycerzem

    Fereldenu. Wsta i su swojemu krlestwu, sir Garecie.

    Mczyzna podnis si sztywno, oczy lniy mu pod zmarszczonymi brwiami.

    - Dzikuj, Wasza Wysoko.

    - Niewiele to warte - westchn przepraszajco Maric. Nic wicej nie pozostao do

    powiedzenia.

    Loghain podszed, przerywajc podniosy nastrj. Jego twarz bya jak kamie, gdy

    oznajmi:

    - Musimy i. Ju.

    Maric kiwn gow. Zanim jednak wyszed z chaty, kapanka zatrzymaa go gestem.

    Ze sterty ubra, ktre naprawiaa, wycigna du wenian peleryn i bez sowa narzucia

    modziecowi na ramiona.

    W tym samym czasie Gareth odwrci si do syna.

  • - Loghainie... - zacz cicho.

    - Ani sowa - przerwa mu mody mczyzna z gorycz. Nie chcia spojrze ojcu w

    oczy. Midzy nimi zapado niezrczne milczenie, gdy tak stali naprzeciw siebie, a okrzyki z

    zewntrz coraz bardziej zbliay si do chaty.

    W kocu Gareth skin gow.

    - Zrb, co naley, najlepiej jak umiesz.

    - Oczywicie.

    Maric poprawi okrycie. By gotw. Kapanka z wahaniem signa pod ornat i wyja

    gronie wygldajcy sztylet. W oczach chopaka bysno zaskoczenie, lecz zanim zdy

    wykrztusi sowo, kobieta wcisna mu bro i zamkna jego palce wok rkojeci.

    Popatrzya mu w twarz, jakby chciaa powiedzie: Niech Stwrca nam wybaczy. Maric skin

    gow w podzice, czujc w sercu chd.

    Gareth z obnaonym mieczem ruszy do wyjcia.

    - Dajcie mi chwil. Potem uciekajcie.

    Siostra Ailis stana obok niego.

    - Pjd z tob - oznajmia cicho. Wydawao si, e Gareth si sprzeciwi, ale jednak

    ustpi. Skin krtko i oboje opucili chat, znikajc w szalejcej burzy.

    Loghain chwyci Marica za rami, by nie poszed za nimi. Chopak wcale tego nie

    chcia. Twarz kusownika bya nieruchoma, ale w jego oczach lni pomie. Maric uzna, e

    lepiej milcze. Czekali zatem w przymglonym wietle i suchali. Najpierw rozleg si gos

    Garetha, przebijajcy si nawet przez huk piorunw i szum deszczu, gdy wzywa

    spanikowanych banitw do swego boku. Podnioso si wicej okrzykw, w tym siostry Ailis,

    woajcej do kogo, by si zatrzyma w imi Stwrcy. A potem zabrzmiay odgosy walki -

    jki umierajcych, brzk stali o stal.

    Loghain wybieg z chaty bez sowa, cignc za sob Marica. Chopak omal si nie

    potkn, gdy biegli w zimnej ulewie. Nie widzia nic poza deszczem i mrokiem. Nieopodal

    pony szaasy i namioty, a odgosy bitwy otaczay go ze wszystkich stron. I wtedy poczu

    szarpnicie za peleryn.

    - Uwaaj! - warkn Loghain.

    Maric ledwie go sysza. Cho ulewa przesaniaa wzrok, mg si zorientowa, e na

    skraju obozu trwa walka. Dostrzeg Garetha, wysokiego mczyzn zataczajcego szerokie

    uki mieczem i zadajcego cicia szeregom zbrojnych, ktrzy z ca pewnoci nie

    spodziewali si adnego oporu. Ale onierze mieli zbroje i przewag liczebn nad garstk

    towarzyszc ojcu Loghaina. Nie zanosio si na dug walk.

  • Reszta banitw rozbiega si, uciekajc z obozu we wszystkich kierunkach - niektrzy

    chwytali skromny dobytek, inni pragnli jedynie umkn jak najdalej od niebezpieczestwa.

    W biegu Maric i Loghain przeskoczyli kilka cia, jedno z nich naleao do modej kobiety.

    Chopak omal na ni nie nadepn, wywoujc syk wciekoci towarzysza.

    Oddalali si od miejsca potyczki, ale Maric sysza te onierzy przed sob. Z mroku

    wychyn mczyzna z niewyranym emblematem posaca zawieszonym na acuchu i

    obijajcym si o jego niebiesk tunik. Wytrzeszczy oczy zaskoczony, ale nim zdy

    zawoa o pomoc, Loghain ju przy nim by. Nie zwalniajc ani na chwil, pchn onierza

    mieczem i kopn - zbrojny zwali si w boto z gulgoczcym odgosem.

    - Nie stj tak! - sykn banita na Marica i chopak dopiero teraz uwiadomi sobie, e

    wanie to robi. Rzuci si do biegu, ale zatrzyma go ucisk na ramieniu. Nie zastanawiajc

    si nawet przez okamgnienie, wycign sztylet siostry Ailis i z obrotu wbi go w szyj

    czarnobrodego napastnika. onierz rykn z blu, jego ucisk zela i kiedy Maric

    wyszarpn ostrze, trysna krew. Zbrojny bezsensownie prbowa zatamowa krwotok

    doni, jczc coraz ciszej.

    Zanim Maric pchn przeciwnika po raz drugi, poczu kolejne szarpnicie za rami.

    - Biegiem! Ju! - rykn Loghain.

    Pognali midzy zniszczonymi szaasami i przewrconymi namiotami do kpy drzew

    na skraju obozu. Loghain wid ksicia w zarola, mokre gazie biy ich po twarzach i kiedy

    znaleli si za nimi, obaj oddychali ciko. Omijajc kolejn potyczk, przemknli za plecami

    dwch zbrojnych, prbujcych wycign z namiotu wrzeszczc kobiet - onierze nawet

    nie zauwayli uciekinierw, a kiedy Maric zapyta o los ofiary, zosta tylko pocignity dalej.

    Niechtnie podda si niemej komendzie.

    Dwch kolejnych onierzy zastpio im drog, ale z mordercz precyzj zostali

    wyeliminowani przez Loghaina. W obozie panowa chaos. Maric sysza za plecami mroce

    krew wrzaski i tupot ng, pacz dziecka i jk bagajcego o pomoc mczyzny, a take

    rozkazy onierzy przeszukujcych szaasy i namioty. Jedyne, co chopak mg zrobi, to

    pilnowa, by nie przewrci si w bocie i na mokrej trawie. Gdy zostawa w tyle, Loghain

    szarpa go za rami. Maric przey wstrzs, kiedy uwiadomi sobie, e znaleli si ju daleko

    za obozem. Wzniesienie opadao agodnie w poronit lasem dolin - a dalej cigna si

    jedynie Gusza Korcari, niezbadane ziemie na poudniu, zamieszkane jedynie przez dzikie

    plemiona i najniebezpieczniejsze ze stworze, jakie powoa do ycia Stwrca. aden

    czowiek przy zdrowych zmysach nie zapuszcza si w tamte okolice.

    - Dlaczego stoimy? - zapyta Maric, spogldajc na Loghaina. Dra z zimna, a

  • bezlitosny deszcz zacina bez ustanku. Loghain nie odpowiedzia, ale chopak pody za jego

    spojrzeniem. W oddali Gareth nadal walczy. Poar szalejcy w obozie dawa do wiata, by

    mona byo oglda pojedynek. Ciko ranny i zbryzgany krwi Gareth odpiera ataki tuzina

    otaczajcych go zbrojnych. Jego pchnicia i cicia staway si coraz bardziej desperackie.

    Maric wiedzia, e nie pora na postj, trzeba ucieka, ale Loghain nawet nie drgn,

    sparaliowany widokiem walczcego ojca.

    Dym i onierze przesaniali sylwetk rycerza, ale nie przeszkodzio to uciekinierom

    usysze wyzywajcy okrzyk, nagle ucit