Gra o tron - George R.R. Martin

26
GRA O TRON

description

Zbuntowani władcy na szczęście pokonali szalonego Smoczego Króla, Aerysa Targaryena, zasiadającego na Żelaznym Tronie Zachodnich Krain, lecz obalony władca pozostawił po sobie potomstwo, równie szalone jak on sam...

Transcript of Gra o tron - George R.R. Martin

Page 1: Gra o tron - George R.R. Martin

GRA O TRON

Page 2: Gra o tron - George R.R. Martin

CyklPIE΄ LODU I OGNIA

GRA O TRON

STARCIE KRÓLÓW

NAWA£NICA MIECZY

Tom I. Stal i œniegTom II. Krew i z³oto

UCZTA DLA WRON

Tom I. Cienie œmierciTom II. Sieæ spisków

Page 3: Gra o tron - George R.R. Martin

George R.R. Martin

GRA O TRON

T³umaczy³ Pawe³ Kruk

Page 4: Gra o tron - George R.R. Martin

Tytu³ orygina³u A Game of Thrones

Copyright © 1996 by George R.R. MartinAll rights reserved

Copyright © 1998, 2011 for the Polish translation by Zysk i S-kaWydawnictwo s.j., Poznañ

Wydanie przejrza³ i poprawi³Micha³ Jakuszewski

ISBN978-83-7506-924-2

Zysk i S-ka Wydawnictwoul. Wielka 10, 61-774 Poznañ

tel. 61 853 27 51, 853 27 67, fax 852 63 26Dzia³ handlowy, tel./fax 61 855 06 90

[email protected]

Page 5: Gra o tron - George R.R. Martin

Dla Melindy

Page 6: Gra o tron - George R.R. Martin
Page 7: Gra o tron - George R.R. Martin

PROLOG

— Powinniœmy wracaæ — nalega³ Gared, kiedy las zacz¹³ po-gr¹¿aæ siê w mroku. — Dzicy nie ¿yj¹.

— Czy¿byœ ba³ siê zmar³ych? — spyta³ ser Waymar Royce z cie-niem uœmiechu na ustach.

Gared nie da³ siê sprowokowaæ. By³ mê¿czyzn¹ w sile wieku,skoñczy³ piêædziesi¹t lat i widzia³ ju¿ niejedno pani¹tko; wiêkszoœæz nich przychodzi³a i odchodzi³a.

— Zmarli to zmarli — oœwiadczy³. — Nic nam do nich.— Czy oni rzeczywiœcie nie ¿yj¹? — dopytywa³ siê Royce. — Ja-

kie mamy dowody?— Will ich widzia³ — powiedzia³ Gared. — Jeœli on twierdzi, ¿e

oni nie ¿yj¹, to ja mu wierzê.Will domyœla³ siê ju¿ wczeœniej, ¿e prêdzej czy póŸniej wci¹gn¹

go do swojej k³ótni. Pragn¹³ jednak, by nast¹pi³o to póŸniej.— Moja matka opowiada³a mi, ¿e zmarli nie maj¹ g³osu —

wtr¹ci³.— Moja niañka mówi³a to samo, Will — odpowiedzia³ Royce.

— Nie wierz w nic, co ci opowiadaj¹ przy piersi. Istniej¹ rzeczy,których mo¿na siê nauczyæ nawet od zmar³ych. — Jego g³os odbi³siê echem w pogr¹¿aj¹cym siê w mroku lesie.

— Przed nami d³uga droga — zauwa¿y³ Gared. — Osiem dni,mo¿e dziewiêæ, a ju¿ zapada noc.

Ser Waymar zerkn¹³ na niego obojêtnie.— Codziennie zapada mniej wiêcej o tej samej porze. Gared,

czy¿byœ ba³ siê ciemnoœci?Will widzia³ œci¹gniête usta Gareda i b³yski gniewu w jego

oczach schowanych pod czarnym kapturem grubego p³aszcza. Odczterdziestu lat Gared s³u¿y³ w Nocnej Stra¿y i nie przywyk³, by

7

Page 8: Gra o tron - George R.R. Martin

traktowano go lekcewa¿¹co. Ale nie tylko o to chodzi³o. Will wy-czuwa³ jeszcze coœ pod zranion¹ dum¹ starca. Mo¿na by³o to wy-czuæ niemal namacalnie; nerwowe napiêcie granicz¹ce ze strachem.

Will podziela³ ten niepokój. Od czterech lat s³u¿y³ na Murze.Kiedy po raz pierwszy wys³ano go na zewn¹trz, w jednej chwiliprzypomnia³ sobie wszystkie dawne opowieœci, ¿e a¿ go zemdli³o.PóŸniej wydawa³o mu siê to œmieszne. Teraz mia³ ju¿ za sob¹ ze stowypraw i niestraszne mu by³o ciemne odludzie. W ten sposóbpo³udniowcy nazywali nawiedzany las.

Tak by³o a¿ do dzisiaj, poniewa¿ tego wieczoru by³o inaczej.Opadaj¹ca na las ciemnoœæ sprawia³a, ¿e czu³ dreszcz na ca³ym cie-le. Przez dziewiêæ dni jechali na pó³noc, potem na pó³nocny zachódi znowu na pó³noc. Oddalali siê coraz bardziej od Muru w pogoniza band¹ dzikich grabie¿ców. Ka¿dy kolejny dzieñ stawa³ siê bar-dziej nieznoœny od poprzedniego. Dzisiejszy okaza³ siê najgorszyze wszystkich. Liœcie szeleœci³y niczym ¿ywe stworzenia, poruszanewiej¹cym z pó³nocy zimnym wiatrem. Przez ca³y dzieñ Will mia³wra¿enie, ¿e coœ ich obserwuje, coœ zimnego i nieustêpliwego, coz pewnoœci¹ nie darzy³o go sympati¹. Gared podziela³ jego odczu-cia. Will pragn¹³, by jak najszybciej popêdzili i schronili siê za bez-piecznym Murem, lecz nie móg³ tego powiedzieæ swojemu dowódcy.

A ju¿ na pewno nie takiemu dowódcy.Ser Waymar Royce by³ najm³odszym synem starego rodu posia-

daj¹cego zbyt wielu przodków. By³ przystojnym, osiemnastoletnimmê¿czyzn¹ o szarych oczach i niezwykle szczup³ej sylwetce. Rycerzpatrzy³ z góry ze swojego czarnego rumaka na Willa i Gareda, któ-rzy jechali na drobniejszych koniach. Ubrany by³ w czarne skórzanebuty, czarne we³niane spodnie, czarne rêkawice z kreciej skóryi wspania³e okrycie, które stanowi³a czarna lœni¹ca kolczuga na-³o¿ona na warstwy czarnej we³ny i garbowanej skóry. Ser Waymars³u¿y³ w Nocnej Stra¿y od niespe³na pó³ roku, lecz nie mo¿na by³opowiedzieæ, ¿e nie przygotowa³ siê do swojego zajêcia. Przynaj-mniej jeœli chodzi o stroje.

Szczególnego blasku dodawa³o mu jego futro z soboli: czarnejak noc, grube i miêkkie niczym grzech. „Za³o¿ê siê, ¿e sam je

8

Page 9: Gra o tron - George R.R. Martin

wszystkie pozabija³ — mówi³ wczeœniej Gared do swoich towarzy-szy przy winie. — Pewnie poukrêca³ im ³by nasz dzielny wojow-nik”. Rozeœmiali siê razem z nim.

Trudno jest przyjmowaæ rozkazy od cz³owieka, z którego œmie-jesz siê za jego plecami, pomyœla³ Will, dygoc¹c na grzbiecie swoje-go konia. Gared pewnie czu³ to samo.

— Mormont powiedzia³, ¿e mamy ich wytropiæ, i tak zrobiliœ-my — odezwa³ siê g³oœno Gared. — Nie ¿yj¹. Nie bêd¹ nas wiêcejniepokoiæ. Przed nami ciê¿ka droga. Nie podoba mi siê ta pogoda.Jeœli spadnie œnieg, powrotna podró¿ mo¿e potrwaæ nawet i dwatygodnie, a œnieg to najmniejsze z³o, jakiego nale¿y oczekiwaæ.Mój panie, czy widzia³eœ kiedyœ lodow¹ burzê?

M³ody rycerz wydawa³ siê nie zwracaæ na niego uwagi. Wpatry-wa³ siê w zmrok z min¹ na wpó³ znudzon¹, na wpó³ roztargnion¹,dobrze znan¹ jego podw³adnym. Will jeŸdzi³ z nim wystarczaj¹cod³ugo, by nauczyæ siê, ¿e w takiej chwili lepiej mu nie przerywaæ.

— Will, opowiedz mi jeszcze raz, co widzia³eœ. Dok³adnie, ni-czego nie opuszczaj.

Przed wst¹pieniem do Nocnej Stra¿y Will by³ myœliwym. A do-k³adniej mówi¹c, k³usownikiem. Wolni Mallistera przy³apali go nagor¹cym uczynku w lesie swojego pana, jak œci¹ga³ skórê z koz³a,tak wiêc mia³ do wyboru: przywdziaæ czarny strój albo straciæ rêkê.Nikt nie potrafi³ poruszaæ siê po lesie równie cicho jak Will, o czymszybko przekonali siê jego czarni bracia.

— Obóz znajduje siê dwie mile st¹d, tu¿ za wzgórzem, nadstrumieniem — powiedzia³ Will. — Podkrad³em siê najbli¿ej, jaktylko mog³em. Jest ich oœmioro, mê¿czyŸni i kobiety. Dzieci nie wi-dzia³em. Postawili sza³as przy skale. Œnieg prawie ca³kiem go przy-kry³, ale ja zauwa¿y³em. Nie palili ognia, lecz wyraŸnie widzia³emwykopany dó³. Nikt siê nie poruszy³. D³ugo ich obserwowa³em.¯ywi nie wytrzymaliby tak d³ugo, nie poruszaj¹c siê.

— Widzia³eœ krew?— Nie — przyzna³ Will.— A jak¹œ broñ?— Miecze i ³uki. Jeden z nich mia³ topór. Wygl¹da³ na ciê¿ki,

9

Page 10: Gra o tron - George R.R. Martin

z podwójnym ostrzem. Okrutna broñ. Le¿a³ na ziemi, tu¿ przyjego rêce.

— Zwróci³eœ uwagê na u³o¿enie cia³?Will wzruszy³ ramionami.— Dwoje z nich siedzi pod ska³¹, a pozostali le¿¹ na ziemi. Jak

zabici.— Albo pogr¹¿eni we œnie — zauwa¿y³ Royce.— Zabici — upiera³ siê Will. — Na drzewie, wœród ga³êzi, do-

strzeg³em kobietê. Pewnie sta³a na stra¿y. — Uœmiechn¹³ siê s³abo.— Pilnowa³em siê, ¿eby mnie nie zobaczy³a. Ona tak¿e siê nie po-rusza³a. — Nie potrafi³ opanowaæ dr¿enia.

— Masz dreszcze? — spyta³ Royce.— Trochê — mrukn¹³ Will. — To z zimna, panie.M³ody rycerz zwróci³ siê w stronê siwego zbrojnego. Œciête

mrozem liœcie zaszepta³y dooko³a, a rumak Royce’a skoczy³ niespo-kojnie.

— Gared, jak myœlisz, co ich mog³o zabiæ? — spyta³ obojêt-nym g³osem ser Waymar. Otuli³ siê szczelniej swoim d³ugim czar-nym futrem.

— Ch³ód — odpowiedzia³ Gared zdecydowanym g³osem. —Zesz³ej i poprzedniej zimy, kiedy by³em jeszcze prawie ch³opcem,widzia³em, jak ludzie zamarzali z zimna. Ludzie opowiadaj¹ o za-spach g³êbokich na czterdzieœci stóp i o wiej¹cym z pó³nocy lodo-watym wietrze, lecz prawdziwym wrogiem jest ch³ód. Skrada siê ci-szej ni¿ Will; najpierw trzêsiesz siê, dzwonisz zêbami i tupiesz,marz¹c o grzanym winie i mi³ym ognisku. Potem ch³ód przenikaciê, wype³nia twoje cia³o i nie masz ju¿ si³y z nim walczyæ. £atwiejjest po prostu usi¹œæ albo po³o¿yæ siê spaæ. Podobno na koñcu nieczujesz bólu. S³abniesz i ogarnia ciê sennoœæ; wszystko zamazujesiê i czujesz, jakbyœ ton¹³ w morzu ciep³ego mleka. Ogarnia ciêb³ogi spokój.

— Có¿ za wymownoœæ — zauwa¿y³ ser Waymar. — Nie podej-rzewa³em ciê o coœ takiego.

— Paniczyku, ja zazna³em podobnego ch³odu. — Gared œci¹g-n¹³ z g³owy kaptur, odkrywaj¹c okaleczone miejsca, w których kie-

10

Page 11: Gra o tron - George R.R. Martin

dyœ mia³ uszy. — Uszy, trzy palce u nóg i ma³y palec lewej d³oni. Mia-³em szczêœcie. Mój brat zamarz³ na warcie z uœmiechem na ustach.

Ser Waymar wzruszy³ ramionami.— Powinieneœ siê cieplej ubieraæ, Gared.Gared rzuci³ m³odemu rycerzowi gniewne spojrzenie, a blizny

wokó³ otworów po uszach, które obci¹³ mu maester Aemon, za-ogni³y siê od gniewu.

— Zobaczymy, jak ciep³o siê ubierzesz, kiedy przyjdzie zima. —Nasun¹³ na g³owê kaptur i wtuli³ g³owê miêdzy ramiona, pogr¹-¿aj¹c siê w ponurym milczeniu.

— Skoro Gared twierdzi, ¿e to zimno… — zacz¹³ Will.— Will, pe³ni³eœ warty w zesz³ym tygodniu?— Tak, panie. — Przecie¿ nie by³o tygodnia, ¿eby nie wycho-

dzi³ na kilkanaœcie cholernych wart. Do czego on zmierza³?— Jaki by³ wtedy Mur?— Wilgotny, kapa³o — odpowiedzia³ Will, marszcz¹c czo³o.

Teraz zrozumia³, o co chodzi rycerzowi. — Nie mogli zamarzn¹æ,skoro Mur p³aka³. Nie by³o jeszcze a¿ tak zimno.

Royce mu przytakn¹³.— Bystry ch³opak. W zesz³ym tygodniu mieliœmy trochê przy-

mrozków, trochê te¿ popada³ œnieg, ale z pewnoœci¹ nie nadesz³yjeszcze mrozy, które by zabi³y oœmioro doros³ych ludzi. Ludzi ubra-nych w skóry i futra, maj¹cych schronienie i mo¿liwoœæ rozpaleniaogniska. — Rycerz uœmiecha³ siê pewny siebie. — Will, zaprowadŸnas tam. Chcê zobaczyæ tych nie¿ywych na w³asne oczy.

Teraz ju¿ nie by³o rady. Zosta³ wydany rozkaz, a honor nakazy-wa³ go wype³niæ.

Will jecha³ na przedzie; jego kud³aty, drobny wierzchowiecst¹pa³ ostro¿nie przez spl¹tane zaroœla. Poprzedniej nocy spad³niewielki œnieg i przykry³ kamienie, korzenie i zag³êbienia czy-haj¹ce na nieostro¿nych jeŸdŸców. Za nim pod¹¿a³ ser WaymarRoyce na swoim ogromnym czarnym rumaku, który prycha³ nie-cierpliwie. Nie by³ to najlepszy koñ na poœcig, tylko kto powieo tym pani¹tku. Za nim jecha³ Gared. Stary ¿o³nierz mrucza³ do sie-bie pod nosem w czasie jazdy.

11

Page 12: Gra o tron - George R.R. Martin

Zapada³ coraz wiêkszy zmrok. Bezchmurne niebo przybra³o ko-lor ciemnej purpury, barwê starego siniaka, a potem sczernia³o.Ukaza³y siê pierwsze gwiazdy, pó³ksiê¿yc. Z �ród³a œwiat³a, któreucieszy³y Willa.

— Mo¿emy jechaæ szybciej — powiedzia³ Royce, kiedy ujrzelica³¹ tarczê ksiê¿yca.

— Nie na tym koniu — odpar³ Will. Strach sprawia³, ¿e stawa³siê zuchwa³y. — Mo¿e pojedziesz przodem, mój panie.

Ser Waymar Royce nie raczy³ odpowiedzieæ.Gdzieœ w g³êbi lasu rozleg³o siê wycie wilka.Will zatrzyma³ konia pod wykrzywionym starym grabem i zsiad³

z niego.— Dlaczego siê zatrzymujesz? — spyta³ ser Waymar.— Lepiej bêdzie, jeœli dalej pójdziemy pieszo. To ju¿ za tam-

tym wzgórzem.Royce siedzia³ przez chwilê nieruchomo ze wzrokiem utkwio-

nym w dal. Zimny wiatr zaszepta³ w koronach drzew. Jego obszer-ne czarne futro z soboli poruszy³o siê, jakby o¿y³o na moment.

— Coœ mi siê tutaj nie podoba — mrukn¹³ Gared.M³ody rycerz pos³a³ mu szyderczy uœmiech.— Niby co?— Nie czujesz? — spyta³ Gared. — Pos³uchaj ciemnoœci.Will domyœla³ siê, o co chodzi Garedowi. W ci¹gu czterech lat

s³u¿by w Nocnej Stra¿y nie ba³ siê tak bardzo ani razu. Co to by³o?— Wiatr. Szeleszcz¹ce liœcie. Wilk. Gared, czego boisz siê naj-

bardziej? — Nie doczekawszy siê odpowiedzi, Royce zsun¹³ siêzgrabnie z siod³a. Przywi¹za³ mocno wierzchowca do ga³êzi zwie-szaj¹cego siê konaru z dala od pozosta³ych koni i wyci¹gn¹³ z po-chwy d³ugi miecz. Na rêkojeœci zalœni³y klejnoty, a promienie ksiê-¿ycowego blasku zeœliznê³y siê po jego ostrzu. Wspania³y miecz,wykuty w zamkowej kuŸni, nowy, s¹dz¹c z wygl¹du. Will podej-rzewa³, ¿e jeszcze nigdy nikt nie zamachn¹³ siê nim w porywiegniewu.

— Drzewa rosn¹ tutaj bardzo gêsto — ostrzeg³ go Will. —Twój miecz, panie, mo¿e siê zapl¹taæ. Lepszy bêdzie nó¿.

12

Page 13: Gra o tron - George R.R. Martin

— Jeœli bêdê potrzebowa³ rady, zwrócê siê do ciebie — odpo-wiedzia³ m³ody lord. — Gared, zostañ tutaj i pilnuj koni.

Gared zsiadaj¹c z konia, rzek³:— Zajmê siê ogniskiem.— Jaki z ciebie stary g³upiec! Jeœli w lesie czaj¹ siê wrogowie, to

ogieñ jest ostatni¹ rzecz¹, jakiej nam trzeba.— Istniej¹ wrogowie, których mo¿na odpêdziæ ogniem — po-

wiedzia³ Gared. — NiedŸwiedzie, wilki i… inne istoty.— ¯adnego ognia. — Ser Waymar zacisn¹³ usta.Kaptur skrywa³ twarz Gareda, lecz mimo to Will dostrzeg³ b³ysk

w jego oczach, kiedy ten spojrza³ na rycerza. Przez moment oba-wia³ siê, ¿e starzec siêgnie po broñ. By³ to krótki, brzydki mieczz rêkojeœci¹ zniszczon¹ od potu i ostrzem wyszczerbionym od licz-nych walk, lecz Will nie mia³ w¹tpliwoœci, co by siê sta³o z pa-ni¹tkiem, gdyby Gared wyci¹gn¹³ go z pochwy.

— ¯adnego ognia — mrukn¹³ Gared, wbijaj¹c wzrok w ziemiê.Royce przyj¹³ to za wystarczaj¹cy dowód uleg³oœci i odwróci³ siê

do Willa.— ProwadŸ.Ruszyli przez zaroœla, a potem w górê zbocza, a¿ dotarli na jego

grzbiet, sk¹d wczeœniej Will obserwowa³ obcych, ukryty pod drze-wem stra¿niczym. Ziemia pod cienk¹ warstw¹ œniegu by³a wilgotnai œliska, pe³na zdradliwych korzeni i kamieni. Will wspina³ siê bez-szelestnie. Za to z ty³u dochodzi³o ciche pobrzêkiwanie kolczugim³odego lorda, szelest liœci i œciszone przekleñstwa, kiedy ga³êzieczepia³y siê jego miecza i futrzanego okrycia.

Bez trudu odnalaz³ ogromne drzewo stra¿nicze, którego ga³ê-zie zwiesza³y siê prawie do samej ziemi. Will podczo³ga³ siê nabrzuchu po œniegu i b³ocie i spojrza³ na pust¹ polanê.

Serce w jego piersi zamar³o. Przez moment nie mia³ odwagi od-dychaæ. Blask ksiê¿yca ukazywa³ wyraŸnie ca³¹ scenê: popió³ w pa-lenisku, przykryty œniegiem sza³as, ogromny g³az i ma³y, na wpó³zamarzniêty strumieñ. Nic siê nie zmieni³o.

Zniknê³y tylko cia³a. Wszystkie.— Bogowie! — Us³ysza³ za sob¹. Miecz przeci¹³ ga³¹Ÿ, kiedy

13

Page 14: Gra o tron - George R.R. Martin

ser Waymar Royce dotar³ na grzbiet wzgórza. Stan¹³ obok drzewa;z mieczem w d³oni oraz w sp³ywaj¹cym z ramion i ³opocz¹cym nawietrze futrze tworzy³ niezwykle malownicz¹ postaæ, doskonalewidoczn¹ na tle rozgwie¿d¿onego nieba.

— Na dó³! — sykn¹³ Will. — Coœ tu jest nie tak.Royce nawet nie drgn¹³. Spojrzawszy na pust¹ polankê, roze-

œmia³ siê.— Will, zdaje siê, ¿e twoi zmarli zwinêli obóz.Will chcia³ mu odpowiedzieæ, ale nie móg³ wydobyæ z siebie

g³osu, nie potrafi³ znaleŸæ odpowiednich s³ów. To niemo¿liwe.Przesuwa³ wzrokiem po opuszczonym obozowisku i zatrzyma³ gona toporze. Ogromny berdysz o podwójnym ostrzu le¿a³ dok³adniew tym samym miejscu, w którym go widzia³ wczeœniej. Bardzo cen-na broñ…

— Wstawaj, Will — rozkaza³ ser Waymar. — Tam nikogo niema. Przestañ siê chowaæ po krzakach. — Will wykona³ niechêtnierozkaz. Ser Waymar obrzuci³ go spojrzeniem pe³nym dezaprobaty.— Nie mam zamiaru wracaæ do Czarnego Zamku z mojej pierwszejwyprawy jako pokonany. Znajdziemy tych ludzi. — Rozejrza³ siêdooko³a. — Na drzewo. Szybko. Szukaj ognia.

Will odwróci³ siê bez s³owa. Nie by³o sensu siê sprzeciwiaæ.Wiatr wia³ coraz mocniej. Czu³ jego przenikliwe zimno. Podszed³do ogromnego, szarozielonego drzewa i zacz¹³ siê na nie wspinaæ.Niebawem rêce mia³ lepkie od ¿ywicy. Znikn¹³ wœród igie³. Strachwype³nia³ mu ¿o³¹dek, niczym nie strawiony posi³ek. Szeptem od-mówi³ modlitwê do bezimiennych bogów lasu i wysun¹³ z pochwyswój sztylet. Wspina³ siê, trzymaj¹c go w zêbach. Smak zimnego¿elaza w ustach doda³ mu trochê otuchy.

Nagle z do³u dobieg³o wo³anie m³odego rycerza.— Kto tam? — Jego g³os zabrzmia³ niepewnie. Will zamar³

w bezruchu, nas³uchuj¹c i wytê¿aj¹c wzrok.Las odpowiedzia³ szelestem liœci, szumem lodowatej wody stru-

mienia, pohukiwaniem sowy.Inni nie wydali najmniejszego dŸwiêku.K¹tem oka Will dostrzeg³ jakiœ ruch. Blade postacie przemy-

14

Page 15: Gra o tron - George R.R. Martin

kaj¹ce przez las. Odwróci³ g³owê i zd¹¿y³ zauwa¿yæ w ciemnoœcibia³y cieñ. Tylko przez krótk¹ chwilê. Ga³êzie drzew poruszy³ysiê ³agodnie, drapi¹c siê nawzajem drewnianymi palcami. Willotworzy³ usta, by ostrzec m³odego rycerza, lecz s³owa jakby za-mar³y w jego gardle. Mo¿e siê myli³. Mo¿e to by³ tylko ptak, odbi-cie na œniegu, gra ksiê¿ycowego œwiat³a? Nie by³ pewien, co wi-dzia³.

— Will, gdzie jesteœ? — zawo³a³ ser Waymar. — Widzisz coœ?— Obraca³ siê powoli, zaniepokojony, z mieczem w d³oni. Pewnieju¿ ich wyczu³, podobnie jak Will. Nikogo jednak nie by³o widaæ. —Odpowiedz mi! Dlaczego zrobi³o siê tak zimno!

Rzeczywiœcie ogarn¹³ ich straszny ch³ód. Will przycisn¹³ twarzdo pnia, dr¿¹c. Czu³ na policzku lepk¹ i s³odk¹ ¿ywicê.

Z ciemnoœci lasu wy³oni³ siê cieñ. Stan¹³ naprzeciwko Royce’a.Wysoki, chudy i twardy jak stare koœci, o skórze bia³ej jak mleko.Kiedy siê porusza³, wydawa³o siê, ¿e jego zbroja zmienia kolor;w jednej chwili by³a bia³a jak œnieg, w nastêpnej ciemna jak cieñ,upstrzona cêtkami szarozielonej barwy drzew, które migota³y nie-ustannie niczym œwiat³o ksiê¿yca na wodzie.

Will us³ysza³, jak ser Waymar Royce wypuszcza z sykiem po-wietrze.

— Nie zbli¿aj siê — rzuci³ ostrzegawczo m³ody rycerz. Jegog³os za³ama³ siê, jak g³os ch³opca. Odrzuci³ do ty³u po³y czarnegofutra, by uwolniæ ramiê, i uj¹³ miecz w obie d³onie. Wiatr zamar³.Panowa³o przenikliwe zimno.

Inny bezszelestnie zrobi³ krok do przodu. Will dostrzeg³ w jegorêku miecz, jakiego jeszcze nigdy nie widzia³. Z pewnoœci¹ nie zo-sta³ wykuty ze stali znanej cz³owiekowi. Niemal przezroczysteostrze o¿ywa³o w blasku ksiê¿yca; ogl¹dany z boku, krystalicznymiecz pozostawa³ prawie niewidoczny. Wokó³ jego krawêdzi igra-³o niebieskawe migotanie, upiorny blask. Will wyczuwa³, ¿e mieczjest ostrzejszy od brzytwy.

Ser Waymar stan¹³ dzielnie do walki.— A zatem zatañcz ze mn¹. — Uniós³ broñ nad g³owê. Jego

d³onie dr¿a³y, mo¿e pod ciê¿arem orê¿a, a mo¿e z zimna. W tej

15

Page 16: Gra o tron - George R.R. Martin

chwili Will pomyœla³, ¿e m³ody rycerz nie jest ju¿ ch³opcem, leczmê¿czyzn¹, jednym z Nocnej Stra¿y.

Inny zatrzyma³ siê. Will zobaczy³ jego oczy: niebieskie, lecz nie-bieskie tak¹ g³êbi¹, jakiej nie znajdzie siê w oczach ludzkiej istoty.Ich b³êkit p³on¹³ niczym lód. Oczy Innego spoczê³y na uniesionymw górê dr¿¹cym mieczu, obserwowa³y œlizgaj¹ce siê po nim zimneœwiat³o ksiê¿yca. W Willa wst¹pi³a otucha, lecz tylko na krótk¹chwilê.

Wynurzali siê z ciemnoœci bezszelestnie. Najpierw dwóch, po-tem trzech… czterech… piêciu… Byæ mo¿e ser Waymar poczu³ to-warzysz¹cy im ch³ód, lecz nie widzia³ ich, nie s³ysza³. Will powinienostrzec dowódcê. To by³o jego obowi¹zkiem. I jego wyrokiem,gdyby go spe³ni³. Zadr¿a³ i przywar³ mocniej do drzewa.

Blady miecz przeci¹³ powietrze.Stalowe ostrze ser Waymara wysz³o mu naprzeciw. Spotka³y

siê, lecz nie rozleg³ siê dŸwiêk uderzenia metalu o metal; jedynieledwie s³yszalny, wysoki odg³os podobny do przepe³nionego bó-lem krzyku zwierzêcia. Royce odparowa³ cios, potem nastêpnyi odskoczy³ w ty³. Kolejne ciêcia i znowu musia³ siê wycofaæ. Posta-cie z ty³u sta³y nieruchomo i przygl¹da³y siê, pozbawione twarzy,milcz¹ce, a ich migoc¹ce zbroje sprawia³y, ¿e pozostawa³y prawieniewidoczne. Czeka³y.

Pojedynek toczy³ siê nieprzerwanie i miecze naciera³y na siebieco chwilê, Will zaœ mia³ ochotê zatkaæ uszy za ka¿dym razem, kiedyrozlega³ siê dziwny, zawodz¹cy zgrzyt. Teraz ser Waymar dysza³ciê¿ko, wyczerpany, a pot z jego czo³a parowa³ w blasku ksiê¿yca.Ostrze jego miecza pokrywa³ szron. Inny tañczy³ ze swoim jasno-niebieskim promieniem.

Wreszcie Royce zas³oni³ siê o sekundê za póŸno. Blade ostrzeprzedar³o siê przez kolczugê pod jego ramieniem. M³ody lordkrzykn¹³ z bólu. Spomiêdzy pierœcieni kolczugi wyp³ynê³a krew. Pa-rowa³a w zimnym powietrzu, a jej czerwone krople wydawa³y siêczerwone jak ogieñ, kiedy dotyka³y œniegu. Ser Waymar potar³d³oni¹ swój bok. Rêkawica z kreciej skóry ocieka³a krwi¹.

Inny powiedzia³ coœ w obcym jêzyku, nie znanym Willowi. Jego

16

Page 17: Gra o tron - George R.R. Martin

g³os zabrzmia³ jak trzask lodu na jeziorze; niew¹tpliwie by³a to ja-kaœ drwina.

Ser Waymar poczu³ przyp³yw wœciek³oœci.— Za Roberta! — zawo³a³ i skoczy³ do przodu; uniós³szy pokry-

ty szronem miecz, zada³ cios z boku. Inny zas³oni³ siê niedba³ym ru-chem.

Kiedy oba miecze spotka³y siê, stalowe ostrze pêk³o.Nocn¹ ciszê rozdar³ przeraŸliwy krzyk spotêgowany echem,

a d³ugi miecz rozsypa³ siê na setki kawa³ków, które lecia³y niczymdeszcz igie³. Krzycz¹c okropnie, Royce opad³ na kolana i zakry³oczy. Krew tryska³a spomiêdzy jego palców.

Przygl¹daj¹cy siê podeszli bli¿ej, jakby na dany znak. W œmier-telnej ciszy miecze wznosi³y siê i opada³y. Zimna rzeŸ. Blade ostrzaprzechodzi³y przez kolczugê, jakby to by³ jedwab. Will zamkn¹³oczy. Z do³u dochodzi³y g³osy i œmiech ostry jak sople lodu.

Kiedy po d³ugim czasie odwa¿y³ siê wreszcie otworzyæ oczy, napolanie nie by³o nikogo.

Wci¹¿ siedzia³ na drzewie, boj¹c siê oddychaæ, a ksiê¿yc prze-myka³ powoli po czarnym niebie. Wreszcie, zdrêtwia³y, zszed³ naziemiê.

Cia³o Royce’a spoczywa³o na œniegu, twarz¹ do ziemi, z jednymramieniem odrzuconym w bok. Na jego grubym, czarnym futrzez soboli widnia³y liczne przeciêcia. Kiedy tak le¿a³, widaæ by³o wy-raŸnie, jaki by³ m³ody. Zaledwie ch³opiec.

Nieopodal znalaz³ to, co zosta³o z miecza: kawa³ek metalu roze-rwany i skrêcony niczym drzewo uderzone piorunem. Przyklêkn¹³,rozgl¹daj¹c siê ostro¿nie, i podniós³ metal. To bêdzie jego dowód.Gared wszystko zrozumie, a jeœli nie on, to ten Stary NiedŸwiedŸ,Mormont, i maester Aemon. Czy Gared czeka jeszcze przy ko-niach? Musi siê spieszyæ.

Podniós³ siê. Nad nim sta³ ser Waymar Royce.Z jego wspania³ej szaty pozosta³y strzêpy, tak samo jak z twa-

rzy. Od³amek miecza przebi³ mu lewe oko. Prawe by³o nadal otwar-te. Jego Ÿrenica p³onê³a niebieskim blaskiem. Oko patrzy³o. Willwypuœci³ z d³oni okruch metalu. Zamkn¹³ oczy i zacz¹³ siê modliæ.

17

Page 18: Gra o tron - George R.R. Martin

D³ugie, zgrabne palce musnê³y jego policzek i zacisnê³y siê na jegogardle. Schowane by³y w rêkawicach z delikatnej kreciej skórki,lepkiej od krwi, lecz przeraŸliwie zimnej.

BRAN

Ranek by³ pogodny, lecz zimny, co zwiastowa³o koniec lata. Wy-ruszyli o œwicie, by zobaczyæ egzekucjê. Bran, ogromnie podnieco-ny, by³ jednym z dwudziestu, którzy siê na ni¹ udawali. Po razpierwszy uznano, ¿e jest ju¿ na tyle doros³y, by pojechaæ z panemojcem i braæmi i obserwowaæ, jak wymierza siê sprawiedliwoœæ. By³to siódmy rok ¿ycia Brana, a dziewi¹ty rok lata.

Mê¿czyznê wyprowadzono ju¿ wczeœniej przed ogrodzenie nie-wielkiego grodu wœród wzgórz. Robb s¹dzi³, ¿e jest to dziki, za-przysiê¿ony Mance’owi Rayderowi, Królowi za Murem. Na sam¹myœl o tym Bran poczu³ gêsi¹ skórkê. Przypomnia³ sobie opowieœciStarej Niani. Od niej dowiedzia³ siê, ¿e dzicy s¹ okrutni, kradn¹,morduj¹ i handluj¹ ludŸmi. Zadawali siê z olbrzymami i wampirami,noc¹ porywali dziewczynki i pili krew z wypolerowanych rogów.A ich kobiety w czasie D³ugiej Nocy sypia³y z Innymi i rodzi³y nawpó³ ludzkie istoty.

Mê¿czyzna, którego ujrzeli, przywi¹zany mocno do muru w ocze-kiwaniu na egzekucjê, okaza³ siê jednak stary i wychudzony, nie-wiele wy¿szy od Robba. Straci³ na mrozie uszy i palec, a ubrany by³na czarno, podobnie jak bracia z Nocnej Stra¿y, tyle tylko, ¿e jegoodzienie by³o brudne i postrzêpione.

Para z ludzkich i koñskich oddechów miesza³a siê w zimnym po-wietrzu poranka, kiedy pan ojciec rozkaza³ odwi¹zaæ mê¿czyznêi przywlec przed ich oblicza. Robb i Jon siedzieli nieruchomo nagrzbietach swoich koni ustawionych po obu stronach kuca Brana,który stara³ siê, by wygl¹daæ na wiêcej ni¿ siedem lat, i udawa³, ¿e

18

Page 19: Gra o tron - George R.R. Martin

taki widok nie jest mu obcy. Delikatny powiew wiatru poruszy³bram¹ grodu. Nad ich g³owami zatrzepota³ proporzec rodu Star-ków z Winterfell: szary wilkor pêdz¹cy przez œnie¿nobia³e pole.

Ojciec Brana siedzia³ nieruchomo na koniu, a jego d³ugie br¹-zowe w³osy powiewa³y na wietrze. Mia³ trzydzieœci dwa lata, leczpostarza³a go krótko przystrzy¿ona broda przetykana siwizn¹.Tego dnia w jego oczach czai³o siê ponure spojrzenie, a on sam anitrochê nie przypomina³ cz³owieka, który opowiada wieczoremprzy ogniu o Erze Herosów i dzieciach lasu. Jakby zdj¹³ maskê ojca,pomyœla³ Bran, i za³o¿y³ maskê lorda Starka z Winterfell.

W ch³odzie poranka zadawano pytania i pada³y odpowiedzi,lecz póŸniej Bran niewiele pamiêta³ z tego, co zosta³o powiedzia-ne. Wreszcie pan ojciec wyda³ rozkaz i dwaj stra¿nicy przyci¹gnêliobdartego mê¿czyznê do pnia grabu na œrodku placu. Po³o¿yli mug³owê na twardym, czarnym pieñku. Lord Eddard Stark zsiad³ z ko-nia, a jego podopieczny, Theon Greyjoy, przyniós³ jego miecz, Lód.Ów ostrze mia³ szerokie jak d³oñ mê¿czyzny, a d³ugoœci¹ przewy¿-sza³ nawet wzrost Robba. Wykute z valyriañskiej stali za pomoc¹magii, by³o ciemne jak dym i bez jakiejkolwiek szczerby.

Ojciec zdj¹³ rêkawiczki i poda³ je Jory’emu Casselowi, kapitano-wi gwardii przybocznej. Uj¹³ Lód w obie rêce i przemówi³:

— W imieniu Roberta z Rodu Baratheonów, Pierwszego TegoImienia, Króla Andalów, Rhoynarów oraz Pierwszych Ludzi, wyro-kiem Eddarda z Rodu Starków, Lorda Winterfell i NamiestnikaPó³nocy skazujê ciê na œmieræ. — Po tych s³owach uniós³ miecz wy-soko nad g³owê.

Jon Snow, brat bêkart Brana, przysun¹³ siê do niego.— Trzymaj mocno kuca — szepn¹³. — I nie odwracaj siê. Oj-

ciec zauwa¿y, jeœli siê odwrócisz.Bran trzyma³ mocno kuca i nie odwróci³ siê.Ojciec pozbawi³ skazañca g³owy jednym pewnym ciêciem. Krew

trysnê³a na œnieg, czerwona jak letnie wino. Jeden z koni stan¹³dêba i trzeba by³o go mocno trzymaæ, by siê nie sp³oszy³. Bran niemóg³ oderwaæ oczu od krwi. Patrzy³, jak œnieg wokó³ pnia pije j¹³apczywie, zmieniaj¹c barwê.

19

Page 20: Gra o tron - George R.R. Martin

Odciêta g³owa odbi³a siê od korzenia i zatrzyma³a dopiero tu¿przy nogach Greyjoya. Theon by³ chudym, ciemnow³osym m³o-dzieñcem w wieku dziewiêtnastu lat, którego wszystko œmie-szy³o. Teraz tak¿e rozeœmia³ siê i kopn¹³ g³owê.

— B³azen — mrukn¹³ Jon na tyle cicho, by nie us³ysza³ tegoGreyjoy. Po³o¿y³ d³oñ na ramieniu Brana, a ten spojrza³ na przyrod-niego brata. — Dobrze siê spisa³eœ — przemówi³ Jon z powag¹. Jonmia³ czternaœcie lat i ju¿ nieraz patrzy³, jak wymierzano sprawiedli-woœæ.

Kiedy wyruszyli w d³ug¹ powrotnê drogê do Winterfell, jakbysiê och³odzi³o, chocia¿ usta³ wiatr, a s³oñce sta³o wy¿ej na niebie.Bran i jego bracia jechali daleko z przodu przed ca³¹ grup¹; jegokuc z trudem nad¹¿a³ za koñmi.

— Dezerter umar³ dzielnie — oznajmi³ Robb. By³ ros³ym m³o-dzieñcem, który z ka¿dym dniem stawa³ siê wiêkszy. Z karnacji po-dobny do matki: jasna cera, rudawobr¹zowe w³osy i niebieskieoczy Tullych z Riverrun. — Przynajmniej nie okaza³ siê tchórzem.

— Nie — powiedzia³ cicho Jon Snow. — To nie by³a odwaga.On by³ œmiertelnie przera¿ony. Widzia³em to w jego oczach. —Oczy Jona by³y szare, prawie czarne, lecz by³y to oczy, przed który-mi nic siê nie ukry³o. Jon mia³ tyle lat, co Robb. Wcale nie byli dosiebie podobni. Jon by³ smuk³y i ciemnow³osy, Robb muskularnyi jasnow³osy; Jon zwinny i pe³en gracji, jego przyrodni brat zaœ silnyi szybki.

Robb nie wydawa³ siê zdziwiony.— Niech Inni wydrapi¹ mu oczy — zakl¹³. — Umar³ dzielnie.

Œcigamy siê do mostu?— Zgoda — odpar³ Jon i œcisn¹³ piêtami boki konia. Robb

zakl¹³ i popêdzi³ za nim galopem, pokrzykiwa³ i œmia³ siê g³oœno,tymczasem Jon jecha³ w milczeniu, skupiony. Ich konie wyrzuca³ykopytami w górê tumany œnie¿nego py³u.

Bran nie próbowa³ ich goniæ. Jego kuc nie mia³ szans z koñmi. Je-cha³ wolno, nie przestaj¹c myœleæ o oczach skazanego mê¿czyzny,które przedtem zobaczy³. Niebawem œmiech Robba umilk³ i lasznowu pogr¹¿y³ siê w ciszy.

20

Page 21: Gra o tron - George R.R. Martin

Zamyœlony, nie us³ysza³, kiedy ojciec i jego œwita go dogonili.— Dobrze siê czujesz, Bran? — spyta³ ojciec, który nieoczeki-

wanie znalaz³ siê u jego boku.— Tak, ojcze — odpowiedzia³. Spojrza³ w górê. Jego pan oj-

ciec, owiniêty w futra i skóry, patrzy³ na niego ze swojego ogrom-nego rumaka niczym olbrzym. — Robb twierdzi, ¿e tamten cz³o-wiek umar³ dzielnie, ale Jon uwa¿a, ¿e siê ba³.

— A co ty myœlisz? — zainteresowa³ siê ojciec.Bran zastanowi³ siê.— Czy mo¿na okazaæ dzielnoœæ, boj¹c siê jednoczeœnie?— Tylko wtedy mo¿na byæ naprawdê dzielnym — oœwiadczy³

ojciec. — Czy rozumiesz, dlaczego to zrobi³em?— To by³ dziki — stwierdzi³ Bran. — A dzicy porywaj¹ kobiety

i sprzedaj¹ je Innym.Jego pan ojciec uœmiechn¹³ siê.— Znowu s³ucha³eœ opowieœci Starej Niani. W rzeczywistoœci

ten cz³owiek z³ama³ przysiêgê, zdezerterowa³ z Nocnej Stra¿y. Niema ludzi bardziej niebezpiecznych. Dezerter dobrze wie, ¿e jegolos jest przes¹dzony, jeœli da siê z³apaæ, dlatego nie cofnie siêprzed nawet najpodlejsz¹ zbrodni¹. Ale mnie nie o to chodzi³o. Niepyta³em ciê, dlaczego on zgin¹³, lecz dlaczego ja muszê robiæ toosobiœcie.

Bran nie potrafi³ odpowiedzieæ na to pytanie.— Król Robert ma kata — rzek³ niepewnie.— Tak — przyzna³ ojciec. — Podobnie jak jego poprzednicy,

Targaryenowie. Lecz my postêpujemy wed³ug starszych zwycza-jów. W ¿y³ach Starków wci¹¿ p³ynie krew Pierwszych Ludzi. Wie-rzymy, ¿e ten, kto wydaje wyrok, sam powinien go wykonaæ. Jeœlichcesz odebraæ komuœ ¿ycie, powinieneœ spojrzeæ mu w oczyi wys³uchaæ jego ostatnich s³ów. Jesteœ mu to winien. Kiedy niemasz odwagi tego uczyniæ, sk¹d mo¿esz wiedzieæ, ¿e ten cz³owiekzas³uguje na œmieræ?

Któregoœ dnia ty, Bran, zostaniesz chor¹¿ym Robba, bêdzieszzasiada³ we w³asnej twierdzy i sam wymierza³ sprawiedliwoœæ. Gdynadejdzie ta chwila, musisz pamiêtaæ, ¿eby nie sta³a siê ona dla cie-

21

Page 22: Gra o tron - George R.R. Martin

bie przyjemn¹, lecz te¿ nie wolno ci odwracaæ wzroku. W³adca,który chowa siê za p³atnym katem, szybko zapomina, czym jestœmieræ.

W tym momencie na grzbiecie wzgórza pojawi³ siê Jon. Ma-chaj¹c rêk¹, krzycza³:

— Ojcze, Bran, chodŸcie szybko, zobaczcie, co znalaz³ Robb!— W nastêpnej chwili ju¿ znikn¹³ za wzgórzem.

Podjecha³ do nich Jory.— Jakieœ k³opoty, panie?— Bez w¹tpienia — odpar³ pan ojciec. — Zobaczmy, co tam

znowu nabroili moi synowie. — Ruszy³ k³usem, a Jory, Bran i pozo-stali pojechali za nim.

ZnaleŸli Robba na pó³nocnym brzegu rzeki. Jon siedzia³ jeszczena koniu obok niego. Na koniec lata spad³y obfite œniegi, dlategoRobb sta³ w zaspie po kolana z odrzuconym kapturem, tak ¿es³oñce odbija³o siê od jego jasnych w³osów. Trzyma³ coœ na rêkach.Obaj rozmawiali podnieconymi i œciszonymi g³osami.

JeŸdŸcy zbli¿ali siê do m³odzieñców ostro¿nie przez zaspy, sta-raj¹c siê wybieraæ równ¹ drogê na niepewnym gruncie. Pierwsi do-tarli do nich Jory Cassel i Theon Greyjoy. Greyjoy jecha³, œmiej¹c siêi ¿artuj¹c. Bran us³ysza³, jak tamten wypuszcza z sykiem powietrze.

— Bogowie! — zawo³a³, próbuj¹c utrzymaæ równowagê na ko-niu, kiedy siêgn¹³ po miecz.

Jory trzyma³ ju¿ swój w d³oni.— Robb, odsuñ siê od tego! — zawo³a³, a jego koñ stan¹³ dêba.M³odzieniec uœmiechn¹³ siê tylko i spojrza³ sponad tego, co

trzyma³ na rêkach.— Ona ju¿ nic ci nie zrobi, Jory — powiedzia³. — Zdech³a.Bran czu³ rozpieraj¹c¹ go ciekawoœæ. Chêtnie pogna³by do

przodu na swoim kucu, lecz ojciec kaza³ im zsi¹œæ z koni jeszczeprzy moœcie i dalej pójœæ pieszo. Bran zeskoczy³ na ziemiê i po-gna³ do przodu. Teraz tak¿e Jon, Jory i Theon zd¹¿yli ju¿ zsi¹œæz koni.

— Na siedem piekie³, co to jest? — odezwa³ siê Greyjoy.— Wilk — rzek³ Robb.

22

Page 23: Gra o tron - George R.R. Martin

— Odmieniec — odpowiedzia³ Greyjoy. — Popatrz, jaki jestdu¿y.

Bran czu³, jak mocno bije mu serce, kiedy przebrn¹³ przez zaspêsiêgaj¹c¹ mu do pasa i stan¹³ u boku brata.

Ujrza³ ogromn¹, ciemn¹ postaæ, martw¹ i na wpó³ zagrzeban¹w zakrwawionym œniegu. W szarej, kud³atej sierœci lœni³ lód, a nadzdech³ym zwierzêciem unosi³ siê s³aby odór zepsucia. Bran do-strzeg³ robaki pe³zaj¹ce po oczach i po¿ó³k³e zêby w pysku. Naj-wiêksze jednak wra¿enie zrobi³y na nim rozmiary zwierzêcia. Wilkby³ wiêkszy od jego kuca, dwukrotnie wiêkszy od najwiêkszegoogara z psiarni jego ojca.

— To nie jest odmieniec — oznajmi³ Jon spokojnie. — To jestwilkor. One s¹ wiêksze od wilków.

— Nie widywano ich od dwustu lat na po³udnie od Muru —wtr¹ci³ Theon Greyjoy.

— Teraz jednak widzê — odpar³ Jon.Bran oderwa³ wzrok od potwora i wtedy dok³adniej przyjrza³ siê

temu, co Robb trzyma na rêkach. Wyda³ okrzyk radoœci i podszed³bli¿ej. Szczeniê przypomina³o kulkê z szaroczarnego futra. Oczymia³o jeszcze zamkniête. Popiskuj¹c smutno, maca³o pyskiem œle-po po piersi Robba w poszukiwaniu mleka. Bran niepewnie wy-ci¹gn¹³ rêkê.

— Œmia³o — zachêci³ go Robb. — Mo¿esz go dotkn¹æ.Bran pog³aska³ szybko szczeniê i odwróci³ siê do Jona, który po-

wiedzia³:— Trzymaj. — Jego przyrodni brat poda³ mu drugie szczeniê.

— Jest ich piêæ. — Bran usiad³ na ziemi i przytuli³ wilczka do twa-rzy. Poczu³ miêkkoœæ i ciep³o jego sierœci.

— Wilkory w królestwie po tylu latach — mrukn¹³ Hullen, ko-niuszy. — To mi siê nie podoba.

— To znak — stwierdzi³ Jory.Ich ojciec zachmurzy³ siê.— Jory, to tylko zdech³e zwierzê — powiedzia³, choæ sam wy-

dawa³ siê zatroskany. Kiedy obchodzi³ wilka, œnieg zaskrzypia³ podjego butami. — Czy wiadomo, co j¹ zabi³o?

23

Page 24: Gra o tron - George R.R. Martin

— Ma coœ wbite w gard³o — odezwa³ siê Robb, dumny, ¿e po-trafi odpowiedzieæ, zanim jeszcze spyta³ go ojciec. — Tam, podsam¹ szczêk¹.

Lord Eddard przyklêkn¹³ i wsun¹³ d³oñ pod ³eb zwierzêcia. Po-tem szarpn¹³ i podniós³ rêkê wysoko, tak by wszyscy zobaczyli.Trzyma³ w niej kawa³ek rogu, oderwan¹ rosochê umazan¹ krwi¹.

Stoj¹cy dooko³a zamilkli. Patrzyli na rogi z niepokojem i ¿adennie œmia³ siê odezwaæ. Nawet Bran wyczuwa³ ich strach, choæ nierozumia³, czego siê boj¹.

Ojciec odrzuci³ róg i wytar³ d³onie o œnieg.— Dziwi mnie, ¿e prze¿y³a na tyle d³ugo, ¿eby siê oszczeniæ —

orzek³. Jego s³owa przerwa³y kr¹g milczenia.— Mo¿e nie prze¿y³a — pow¹tpiewa³ Jory. — S³ysza³em…

mo¿e wilczyca zdech³a, zanim urodzi³y siê szczeniêta.— Zrodzone z martwych — wtr¹ci³ ktoœ. — Jeszcze gorzej.— Niewa¿ne — rzuci³ Hullen. — One te¿ nied³ugo zdechn¹.Okrzyk rozpaczy zamar³ w gardle Brana.— Im szybciej, tym lepiej — wtr¹ci³ Theon Greyjoy, wyci¹gaj¹c

miecz. — Bran, dawaj tutaj tê bestiê.Szczeniê przytuli³o siê do niego, jakby rozumia³o ludzkie s³owa.— Nie! — zawo³a³ gwa³townie Bran. — On jest mój!— Od³ó¿ miecz, Greyjoy — rozkaza³ Robb. Przez moment wy-

dawa³o siê, ¿e przemawia jak ojciec, jak lord, którym kiedyœ mia³zostaæ. — Zatrzymamy te szczeniaki.

— Ch³opcze, nie mo¿esz tego zrobiæ — rzek³ Harwin, syn Hul-lena.

— Oka¿emy serce, zabijaj¹c je — doda³ Hullen.Bran spojrza³ na pana ojca, spodziewaj¹c siê pomocy, lecz napo-

tka³ tylko jego nachmurzone oblicze.— Synu, Hullen ma racjê. Lepiej zadaæ im szybk¹ œmieræ, ni¿

pozwoliæ, by zdycha³y powoli z zimna i g³odu.— Nie! — Odwróci³ g³owê, czuj¹c nap³ywaj¹ce do oczu ³zy. Nie

chcia³ p³akaæ w obecnoœci ojca.Robb tak¿e nie chcia³ ust¹piæ.— W zesz³ym tygodniu oszczeni³a siê ruda suka ser Rodrika —

24

Page 25: Gra o tron - George R.R. Martin

powiedzia³. — Prze¿y³y tylko dwa szczeniaki, wiêc bêdzie mia³adoœæ mleka.

— Rozerwie je na strzêpy, gdy tylko spróbuj¹ siê przystawiæ.— Lordzie Stark — odezwa³ siê Jon. Ten oficjalny ton wywo-

³a³ zdziwienie. Bran wpatrywa³ siê w niego pe³en nadziei. — ZnaleŸ-liœmy piêæ szczeniaków — kontynuowa³ Jon. — Trzy samce i dwiesamice.

— I co z tego, Jonie?— Ty masz piêcioro dzieci z prawego ³o¿a. Trzech synów

i dwie córki. Ta wilczyca jest jakby symbolem twojego Rodu. Loszes³a³ te szczeniêta twoim dzieciom, panie.

Bran zauwa¿y³ zmianê na twarzy ojca, dostrzeg³ te¿ spojrzenia,jakie wymienili miêdzy sob¹ stoj¹cy dooko³a mê¿czyŸni. Poczu³ogromn¹ mi³oœæ do Jona. Pomimo swoich siedmiu lat dobrze zro-zumia³, czego dokona³ jego brat. Liczba zwierz¹t i ludzi zgadza³asiê tylko dlatego, ¿e Jon nie wymieni³ samego siebie. Wspomnia³o dziewczynkach, nawet o ma³ym Rickonie, lecz nie wymieni³ bê-karta nosz¹cego nazwisko Snow, nazwisko zwyczajowo nadawaneludziom na pó³nocy, którzy mieli pecha urodziæ siê bezimiennie.

Ojciec szybko zrozumia³.— A zatem, Jonie, nie chcesz szczeniêcia dla siebie? — spyta³

³agodnie.— Wilkor widnieje na sztandarze rodu Starków — zauwa¿y³

Jon. — Ja nie noszê ich nazwiska, ojcze.Pan ojciec przygl¹da³ mu siê uwa¿nie. Robb natychmiast wyko-

rzysta³ chwilê milczenia.— Ojcze, sam siê zajmê szczeniakiem — wtr¹ci³. — Namoczê

rêcznik ciep³ym mlekiem i dam mu do ssania.— Ja te¿! — krzykn¹³ Bran.Lord d³ugo mierzy³ uwa¿nym spojrzeniem swoich synów.— £atwo powiedzieæ, ale trudniej zrobiæ. Nie pozwolê, ¿eby-

œcie zawracali g³owê s³u¿bie. Jeœli chcecie zatrzymaæ szczeniaki,sami musicie je karmiæ. Jasne? — Bran przytakn¹³ mu gorliwie.Szczeniak poruszy³ siê i poliza³ jego policzek ciep³ym jêzykiem. —Sami je te¿ wytresujecie — doda³ ojciec. — Wy i nikt inny. Obiecu-

25

Page 26: Gra o tron - George R.R. Martin

jê, ¿e nikt z psiarni nie dotknie nawet palcem tych potworów.Niech was bogowie maj¹ w opiece, jeœli zaniedbacie swoje zwierzê-ta, odniesiecie siê do nich brutalnie albo Ÿle je wytresujecie. To nies¹ jakieœ tam kundle, które bêd¹ ¿ebraæ o jedzenie i uciekn¹ przedkopniakiem. Wilkor urwie ci rêkê z tak¹ sam¹ ³atwoœci¹, z jak¹ piesrozrywa szczura. Czy wci¹¿ chcecie je zatrzymaæ?

— Tak, ojcze — potwierdzi³ Bran.— Tak — powtórzy³ jak echo Robb.— Szczeniaki mog¹ zdechn¹æ bez wzglêdu na to, jak bardzo

bêdziecie siê starali.— Nie zdechn¹ — zapewni³ go Robb. — Nie pozwolimy im

zdechn¹æ.— A zatem zatrzymaj je, Jory. Desmond, zabierz pozosta³e.

Czas wracaæ do Winterfell.Dopiero kiedy wsiedli na konie, Bran pozwoli³ sobie zakosztowaæ

s³odkiego smaku zwyciêstwa. Jecha³ ze szczeniakiem wciœniêtymg³êboko i bezpiecznie pod ubranie. Zastanawia³ siê, jak go nazwaæ.

Kiedy wjechali na most, Jon gwa³townie zatrzyma³ konia.— O co chodzi, Jon? — spyta³ pan ojciec.— Nie s³yszycie?Bran s³ysza³ wycie wiatru w konarach drzew, stukot koñskich

kopyt na drewnianym moœcie i popiskiwania g³odnego szczeniaka,lecz Jon nas³uchiwa³ czegoœ jeszcze.

— Tam — powiedzia³ Jon i pogalopowa³ z powrotem przezmost. Patrzyli, jak zsiada z konia w pobli¿u zdech³ej wilczycy i przy-klêka. W nastêpnej chwili wraca³ ju¿ do nich uœmiechniêty. — Pew-nie od³¹czy³ siê od pozosta³ych — uzna³ Jon.

— Albo zosta³ odpêdzony — doda³ Eddard Stark, spogl¹daj¹cna szóstego szczeniaka. Ten by³ zupe³nie bia³y, a oczy mia³ czerwo-ne jak krew skazañca, który zosta³ stracony tego ranka. Bran za-uwa¿y³ zdziwiony, ¿e tylko ten jeden szczeniak otwiera ju¿ oczy.

— Albinos — zauwa¿y³ Theon Greyjoy z wymuszonym uœmie-chem na ustach. — Zdechnie jeszcze przed tamtymi.

Jon Snow rzuci³ ch³odne spojrzenie podopiecznemu ojca.— Nie s¹dzê, Greyjoy — oznajmi³. — On nale¿y do mnie.

26