W tym numerze - gim2.boleslawiec.plgim2.boleslawiec.pl/gazetka/gazetka_sybiracy.pdf · i religijne....

20
WYDANIE SPECJALNE W tym numerze: Nasza szkoła stara się o nadanie nowego imienia Kim jest Sybirak? Wspomnienia Sybiraków, których nigdy nie zapomną Kwiecień - Miesiącem Pamięci

Transcript of W tym numerze - gim2.boleslawiec.plgim2.boleslawiec.pl/gazetka/gazetka_sybiracy.pdf · i religijne....

WYDANIE SPECJALNE

W tym numerze: Nasza szkoła stara się o nadanie nowego imienia Kim jest Sybirak? Wspomnienia Sybiraków, których nigdy nie zapomną Kwiecień - Miesiącem Pamięci

2

Kim jest Sybirak? 3 Działania podjęte w związku z

nadaniem nowego imienia szkole 4

Wiersze o Sybirakach 5

Wywiad z Sybirakami 6

Przeżyła ten horror 8

Fragment z pamiętnika Sybiraka 12

Wiersze ku czci Polaków zesłanych na Sybir

15

Konkurs: „Losy Polaków na Wscho-dzie w latach 1939 – 1956 ”

16

Kwiecień - Miesiącem Pamięci 18

Znani ludzie zesłani na Sybir 19

Spis treści

W tym roku nasze gimnazjum stara się o na-danie imienia, które bę-dzie wiązało się z Polaka-mi zesłanymi na Sybir.

Sybiracy to ludzie, którzy byli wywożeni głównie w północne obsza-ry Rosji. Skazywano ich na tak wielkie cierpienie tylko ze względu na ich pochodzenie, poglądy poli-tyczne i religijne. Oskarżano ich również o działalność przeciwko władzy. Prze-ważnie wcześniej skaza-nych poddawano chłoście, piętnowaniu i odcięciu członków (języka, nosa) po

czym bez okresu leczenia wysyłano w drogę. Od po-czątków XVII wieku zaczęto zsyłać także na Syberię. Ludność przewożona była w ciasnych wagonach prze-znaczonych dla zwierząt. W wagonikach umieszczano ok. 50 osób, kiedy były one już całkowicie zapełnione zamykano je od zewnątrz. Podróż trwała bardzo długo, czasami zatrzymywano się na krótkie postoje. Do po-jazdów były wstawiane nie-wielkie piecyki pozwalające na ogrzanie się, jednak opa-łu wystarczało na zaledwie kilka dni. W podłodze wybi-jano otwór, który miał peł-nić funkcję ubikacji. W tak

ciężkich warunkach mo-gli przetrwać tylko naj-silniejsi. Bardzo szybko rozprzestrzeniały się cho-roby takie jak tyfus. Posiłki był dawane raz dziennie w bardzo ma-łych ilościach. Wielu lu-dzi nie docierało do celu wędrówki, ginęli z wy-cieńczenia i głodu. Naj-częściej umierały dzieci, które nie wytrzymywały panującego chłodu. Nikt nie przejmował się zmar-łymi, ich ciała były wy-rzucane z wagonów na śnieg.

Kim jest Sybirak?

Sybiracy są dla wielu pokoleń wzorem do naśladowania. Choć minęło już wiele lat nadal muszą borykać się z przykrymi wspomnieniami oraz utratą najbliższych.

My jako młodzi patrioci powinniśmy szanować każdego człowieka i wspominać osoby, które nie powróciły już do ojczyzny...

3

4

1. Ujęcie zadania w Planie Pracy Szkoły i Programie Wychowawczym Szkoły.

2. Przy akceptacji Bolesławieckiego Koła Związku Sybiraków przyjęcie zadania

uchwałą Rady Pedagogicznej w porozumieniu z Radą Rodziców i Samorządem

Uczniowskim.

3. Przeprowadzenie we wszystkich klasach gimnazjum cyklu lekcji historii z udzia-

łem przedstawicieli Związku Sybiraków.

4. Przeprowadzenie cyklu lekcji geografii związanych z tematyką regionu Syberii

(klimat, terytorium, gospodarka, społeczeństwo itp.).

5. Gromadzenie w bibliotece szkolnej materiałów związanych z patronem.

6. Przygotowanie gazetek klasowych „Znani Polacy Zesłańcy Sybiru”.

7. Przygotowanie montażu słowno-muzycznego opartego na wspomnieniach Sybira-

ków i piosenkach Anny German i Hanki Ordonówny.

8. Zorganizowanie Międzyszkolnego Konkursu „Ocalić od zapomnienia” dla

uczniów szkół podstawowych i gimnazjów z terenu miasta Bolesławiec.

9. Przygotowanie w bibliotece wystawy „Polacy – Zesłańcy na Sybir”.

10. Konkurs plastyczny na nowe logo szkoły.

11. Kontynuacja prac nad przybliżeniem losów Sybiraków na lekcjach polskiego, hi-

storii, sztuki, godzinach wychowawczych oraz zajęciach pozalekcyjnych.

Działania podjęte w Gimnazjum Samorządowym nr 2,

w związku z nadaniem szkole imienia „Polaków

Zesłanych na Sybir”.

Mateczko Kochana, Stojąc nad Twym grobem Zdałem sobie sprawę Jaki byłem snobem. Dzisiaj mi się jawi Obraz Twojej doli, Z naszej egzystencji Żyjąc w pół niewoli. Kiedy Ty, kobieta Mizernej postury, Wątła, schorowana, Gnałaś między góry. Wykaszając dla kóz Polany i łąki. Lub z kołchozu niosąc Na plecach wór mąki. Widzę jak na zboczach

Zbierając gałązki, Schodziłaś ugięta Pod ciężarem wiązki. Jak deptałaś boso, W formach, kóz odchody. Jak rąbałaś sama Często grube kłody. Wiem, jakie w Twym sercu Ból otworzył rany, Kiedy mąż Twój został Zmobilizowany. Wiem, że były chwile, Gdy Ci głód doskwierał. Znam ból Twego serca, Gdy Ci syn umierał.

Sama w obcym kraju, Bez wsparcia rodziny, Wkręcona w radzieckie Tryby zła maszyny. Z dzieckiem, co wymaga Stałego karania, Bo sprostać nie może Normom wychowania. Podziwiam Cię szczerze, bez cienia obłudy. Twój hart, siłę ducha, Że zniosłaś te trudy. Nic Ci dziś nie dadzą Moje przeprosiny Za głupie wybryki,

Rafał Paszek „Nad grobem Matki”

5

Zbigniew Czerepowicki „Pożywienie Sybiraków”

Za szczeniackie czyny. Wiem jedno. Że dzisiaj Nie mam już zagadki W czczonych przez poetów Słowach – serce matki.

Pożywienie nasze, Aż wstyd opowiadać Stanowiły chwasty, Pokrzywy, lebioda. Sześć gramów chleba Dla pracującego, Ćwierć kilo dla dziecka, Dwieście dla starego. Chleb pieczono z mąki Na poły z plewami, Z mrożonych ziemniaków Łącznie z obierkami. Barwy chleba różne Nikt nie wie dlaczego? Czarny, granatowy, Zbliżony do rudego. Zupy ze stołówki Z ziarenkiem żyta

Z zielonej kapusty, To dopiero pycha. Olejem maszczone, Jeden gram na porcję, Smak i zapach tego Powodował torsje Meni Sybiraków Same rarytasy. Nie było w nim mięsa, Nie było kiełbasy. Mało w nim ziemniaków, Tłuszczu też nie było, Brakowało jarzyn. Oj! Źle nam się żyło. Nie mieliśmy mleka, Cukru dla osłody, Ślepliśmy o zmroku I brzękliśmy z głodu.

Nie było do śmiechu Choć brakło cukrzycy, Nie było nadwagi Lecz prątki gruźlicy. A chorób przeróżnych Przeżyliśmy mnóstwo: Czerwonki, malarii, Żółtaczki, tyfusu. Przeszłość nasza smut-na, Jeść ciągle się chciało. Prawda to okrutna – W brzuchu wciąż bur-czało. Każdy ciągle marzył, by do syta spożyć Chleba i ziemniaków I spać się położyć. W czyściutkiej pościeli,

W piżamie ja człowiek. Nie żywić insektów I zawsze być zdrowym.

Ja jechałam pociągiem osobo-wym. Tory były poprowadzo-ne na wysokim nasypie. Pan Adolf Emiliańczyk : Miejscami te nasypy były zro-bione z trupów. Pani Julia Emiliańczyk : Zza okna mogłam podziwiać piękną rosyjską tajgę. Drzewa były jak od linijki. Wszystkie równe. Nie tak, że jedne wyż-sze, drugie niższe, tylko iden-tycznej wysokości. Z góry był to piękny widok. Nie było bło-ta między nimi. Były gęste, pięknie zielone rośliny. Mój mąż pewnie nie miał jak zachwycać się tymi krajobra-zami. Honorata Polak: Gdzie Pań-stwa zostawiono po przybyciu na miejsce? Pan Adolf Emiliańczyk : Lu-dzie od razu z pociągu szli do baraku, w którym mieli mieszkać. Zostaliśmy osadze-ni w Workucie. Wojtek Liebert : Jak wyglą-dał dom? Pani Julia Emiliańczyk: Był to długi barak z drewnianych bali. Każda rodzina miała po jednym pokoju i łazience. Było tam strasznie pusto. Nic nie wisiało na ścianach, nie było w ogóle mebli. Podło-ga była brzydka i zniszczona. Panował brud, tyfus uśmiercał kolejnych ludzi z wioski. Wszyscy chodzili w połata-nych, grubych ubraniach.

Wywiad z Sybiraka-mi: Adolfem i Julią Emi-liańczyk przeprowadził Wojciech Liebert wraz z Honoratą Polak z kl. I F.

Wojtek Liebert : Za co Pań-stwa wywieziono na Sybir i kiedy to było? Pani Julia Emiliańczyk : Wywieziono nas za to, że je-steśmy Polakami. Wywożono głównie osoby wykształcone i będące na ważniejszych sta-nowiskach: gajowych, leśni-czych, policjantów, pracują-cych w biurach, zamożnych, działających w partyzantce... Mnie wywieziono w roku 1940, a mojego męża w 1945, a więc już po woj-nie. Sowieci przyszli z bronią do domu i kazali się pako-wać. Mieliśmy dwie godziny na opuszczenie domu. Tak bardzo się baliśmy, że zapo-mnieliśmy, gdzie stoją buty i wzięliśmy niektóre ubrania za małe. To był taki stres i przerażenie. Wojtek Liebert : Jak wyglą-dała podróż? Pani Julia Emiliańczyk : Mój mąż jechał w wagonie bydlęcym. Było bardzo zim-no. Stłoczeni ludzie tulili się do siebie, by utrzymać cie-pło. Nie było gdzie się zała-twić. Mąż jechał tak bardzo długo. Nie potrafi powie-dzieć, ile czasu dokładnie.

Wojtek Liebert: A jak wyglą-dała okolica? Pani Julia Emiliańczyk: Była to zapierająca dech w piersiach tundra. Gdzie tylko się spojrzało - równi-na. Jedna wielka równina. Te krzaki były jak przy-strzyżone - takie równe, a tak gęste, że jeśli traktor nie wyjechał drogi , to nie można by przejść. Było pięknie i zielono. Ale zimy były okropne. Pa-miętam jak mówiliśmy, że jak będzie -20°C to bar-dzo ciepło, bo temperatura dochodziła niekiedy do –60, a nawet -70°C. Pani Julia Emiliańczyk: W takiej temperaturze, gdy napluje się na ziemię, ślina natychmiast zamienia się w grudkę lodu. Nie moż-na było przejść z baraku do baraku, bo zamarzał płyn w oczach i nawet naj-mniejsza wilgoć na twarzy stawała się soplem. Śniegu często było wyżej niż do pa-sa. Konie nie mogły cho-dzić. Honorata Polak: Często widzieliście Rosjan? Pan Adolf Emiliańczyk : Tak, na Sybir zsyłano obok Japończyków także

Wywiad z Sybirakami

6

Białorusinów, Węgrów, Chińczyków, Kozaków, Ta-tarów i Kałmuków, także Rosjan. Rosjanie byli bar-dzo mili. Wojtek Liebert : Co jedli-ście? Pani Julia Emiliańczyk: Panował straszny głód. Pracowałam na polu, ale zboże musiałam odda-wać państwu. Uratowało mnie to, że jakiś bogaty Amerykanin zaopatrywał moją wioskę w ryż. Chyba tylko dzięki temu przeży-łam. Wojtek Liebert : A pan gdzie pracował? Pan Adolf Emiliańczyk: Przy odwiertach geologicz-nych. Poszukiwałem węgla i ropy naftowej. Pamiętam dyscyplinę, jaka tam pano-wała. Dozorca pilnował, żeby praca szła jak należy i sprawdzał, czy w ubra-niach, rękawicach, butach nie ma dziur. Jeśli coś się przedziurawiło, trzeba było szyć po nocach. Honorata Polak: Płacono wam jakoś za pracę? Pan Adolf Emiliańczyk: Nie, ale w sumie praca za pieniądze nie miałaby sensu. Nie było tam gdzie ich wydać. Na dodatek ta praca nie liczyła się

do odrabiania mojej kary (z rozmowy przed wywia-dem, dowiedzieliśmy się, że pan Adolf był w 1944 ro-ku skazany najpierw na do-żywotnie, potem siedmio-letnie więzienie, a następ-nie kara została zamienio-na na dwa lata w więzieniu i dożywocie na Syberii oraz przymusową pracę), musiałem więc jeszcze po powrocie odpracowywać godziny w Polsce. Honorata Polak: Poznali-ście się Państwo w Worku-cie? Pani Julia Emiliańczyk: Tak i tam wzięliśmy ślub. Wojtek Liebert: Jak udało się Wam wrócić do ojczy-zny? Pani Julia Emiliańczyk: Nie mogliśmy tak po prostu wyjechać z Rosji. Musieli-śmy dostać pozwolenie na wyjazd. Pierwszy wnio-sek został odrzucony, a drugi zatwierdzony. Do-staliśmy specjalny dowód. Mogliśmy wrócić do Polski. Ja byłam na zesłaniu trzy lata. Wojtek Liebert : Teraz Państwo chcecie zapobiec zapomnieniu tych wyda-rzeń, prawda? Widzę, że macie bardzo dużo ksią-żek, zdjęć i dokumentów. Pan Adolf Emiliaczyk :

Oczywiście. Bardzo dba-my o pamięć o tych wyda-rzeniach. Ja byłem żołnie-rzem Armii Krajowej i pa-miętam całą wojnę. Od najmłodszych lat mia-łem styczność z wojną. Nie chcę, by ludzie o tym zapomnieli. Honorata Polak: Zacho-wały się jakieś pamiątki rodzinne? Pan Adolf Emiliaczyk : Nie mamy żadnych pa-miątek ani rodzinnych, ani z Syberii. Na Syberię brało się tylko najpotrzeb-niejsze rzeczy, a z Syberii wracało się z niczym. Cho-ciaż, jeśli można zaliczyć coś co tam zostało do pa-miątek, to jest jedna. Wojtek Liebert : A jaka? Pan Adolf Emiliaczyk : Na Syberii, w miejscowo-ści Workuta stoi pomnik w kształcie krzyża poświę-cony m. in. Adolfowi Emi-liańczykowi, o pseudoni-mie Lampart, który prze-bywał na Syberii 15 lat.

7

Kiedy wybuchła II wojna światowa, pani Anna miała trzynaście lat. Przygo-towywała się właśnie do ko-lejnego roku nauki. Nie my-ślała, że niedługo rozpęta się prawdziwe piekło. Ten dzień wspomina tak: Pamiętam dokładnie było wcześnie ra-no w domu już nikt nie spał, wszyscy krzątali się po kuch-ni, niby czegoś szukając, ale był to normalny widok o tej porze dnia, zwłaszcza że pierwszy raz po waka-cjach szliśmy do szkoły. Na-gle naszą uwagę przykuł głos dochodzący przez otwarte okno: „ Ludzie! Wojna!!! Niemieckie wojska przekroczyły granice Rzecz-pospolitej... "O co chodzi, co on mówi? Nie zrozumieli-śmy na początku, co się dzie-je. Co to znaczy wojna? „To głupi żart”- krzyknął mój ojciec i spojrzał przez okno. Przez jakąś chwilę pa-trzył, nagle krzyknął bardzo wystraszonym głosem: „Ubierajcie się, to nie są żarty!!!” Spakowaliśmy się w pośpiechu. Było około go-dziny 8.00, kiedy wybiegli-śmy na ulicę i zobaczyliśmy, że uciekali wszyscy, cała na-sza wioska, każdy chciał się uratować przed nacierający-mi Niemcami, zapanował chaos...

...Jak my, tak i wszy-scy ludzie wyruszyli w nie-

znane, byle dalej od zbliżającego się szybko frontu. Nie było ustalonych pór posiłków, często nie było gdzie spać. Zatłoczonymi drogami trzeba było przedzierać się dniami i noca-mi, byle uciec od Niemców, o któ-rych zachowaniu krążyły przerażają-ce wieści. Wtedy zrozumiałam, co to jest wojna. Ciągła niepewność, świadomość niebezpieczeństwa, zagrożenie, które czaiło się wszędzie, więc nie było przed nim schronienia. Droga nasza wiodła na wschód do ZSRR, bo sądziliśmy, że tam bę-dziemy bezpieczni. Ale potem okaza-ło się, że się myliliśmy…

17 września 1939 roku żołnie-rze Armii Czerwonej przekroczyli wschodnią granicę Polski. Dla żyją-

cej w strachu przed nie-uchronnie zbliżającym się Wehrmachtem ludności, agre-sja ZSRR stanowiła pogrze-banie ostatnich nadziei.

Pani Anna zachowała takie wspomnienie o przekra-czaniu polskiej granicy wschodniej przez oddziały sowieckie: ... Nie mieliśmy wyboru, szliśmy dalej na Wschód. Tłumaczyliśmy sobie tak, jak i wielu innych Polaków, że bolszewicy na pewno są inni, bardziej litościwi od Niemców. Po pewnym cza-sie natrafiliśmy na pierwsze oddziały sowieckie. I nie byliśmy wcale tak bardzo zadowoleni widząc krwiożer-czych czerwonoarmistów w nieobrobionych płaszczach i z karabinami na konopnych sznurkach katujących naszych rodaków. Podobno zabijano samych spiskowców, ale wca-le prawdą to nie było. Nie mieliśmy już szans na ucieczkę, to był koniec. Znaleźliśmy się na obszarze Polski okupowanym przez ZSRR. Kiedy jakimś cudem, po długiej wędrówce dotarli-śmy do miasta Brzeżany, zaję-liśmy mieszkanie po jednej z rodzin, której los pozwolił już opuścić granicę naszego kraju, uciekli i uratowali swo-je życie. My zostaliśmy i czekaliśmy na przebieg wypadków. Zaczęły się

Przeżyła ten horror

„10 luty będziem pamiętali: Przyszli Moskale, myśmy jeszcze spali, I nasze dzieci na sanie wsadzili, Na stację nas odprowadzili.”

8 8

prześladowania, morder-stwa, gwałty. My najbardziej baliśmy się łapanek. Żołnie-rze na koniach otaczali wieś, przemocą wdzierali się do domów i rozpoczynali re-wizje. U nas byli wielokrot-nie, często po 2-3 razy dzien-nie, kiedy wychodzili nic w domu nie leżało na swoim miejscu. Po pierwszej rewizji zabrali nam wszystkie kosz-towności, wszystkie cenne rzeczy jakie mieliśmy w do-mu. Raz było tak, że przyszli i zerwali całą podłogę, w po-szukiwaniu tajnych kryjówek, których nigdy nie znajdowali. Zdarzało się nawet, że przy-chodzili do nas zjeść, nikt ich nie musiał częstować, brali sobie sami, co i ile chcieli, a jeśli nic nie było, bili m o ją m am ę m ó wią c , że schowała cale jedzenie. Ale nikt nie mógł nic powie-dzieć. Taty nie było wtedy w domu, mama kazała mu uciekać i schować się w lesie, bała się o jego życie. Po ta-kich wizytach płakałam i nie mogłam zasnąć, cały czas za-dawalam sobie pytanie czego oni chcą, co my im zrobili-śmy. Ale to nie wszystkie cier-pienia jakie musieliśmy zno-sić, jakie musiał znosić "Polski Naród..." Akcja przesiedleńcza Pola-ków do Związku Radziec-kiego

Jeńców wojennych pochodze-

nia polskiego wywożono do ła-grów w odległe, wschodnie rejo-ny Rosji przez cały okres okupa-cji radzieckiej. Jednak nie ogra-niczano się tylko do byłych żoł-nierzy. Wywożono także lud-ność cywilną w najdalsze zakąt-ki Syberii. Prawo stanowiło, że: ...Młodzi chłopcy wcielani byli siłą do Armii Czerwonej. Tak właśnie straciłam swojego jedynego brata, którego wcielo-no, a potem słuch o nim zaginął. Ojciec też nie dawał znaków ży-cia i nikt nie wiedział, co się z nim stało. Może go zabi-li, gdzie on teraz jest? Często zadawalam sobie takie pytania. Ale nie mogłam się załamywać, bo przecież możliwe było to, że już go przesiedlili i spotkamy się wkrótce... Polaków zsyłanych w głąb Rosji można pogrupować w trzy kate-gorie. 1 - jeńcy wojenni; 2 - lu-dzie aresztowani; 3 - ludzie wy-wiezieni w trybie administracyj-nym na mocy decyzji o przesie-dleniu. Najwięcej zesłanych na-leżało do trzeciej grupy. My dostaliśmy informacje od żołnierzy radzieckich, że bez żadnych przeszkód możemy się przesiedlić na terytorium Związ-ku Sowieckiego. Poinformowano nas, że pierwszy transport wy-słany zostanie w dniu 10 lute-go... Podczas pierwszej fali przesie-dleń przesiedlono około 250 000 obywateli Rzeczypospolitej Pol-skiej. Dla nikogo z przesiedla-

nych nie stosowano żadnych względów. Zdarzały się niejed-nokrotnie wypadki przesiedlania całych wsi. ... Mama zabroniła nam wycho-dzić na ulicę i rozmawiać z kim-kolwiek. Wszyscy się bali, aby ich nie wzięto za intrygan-tów, spiskowców, zdrajców i nie wysłano na Syberię. Po pierwszej fali aresztowań wszyscy byli w strachu. Wszyscy wykonywali-śmy to, co nam bolszewicy kaza-li, oby się im nie narażać. Nikt nie chciał wyjechać, ale poje-chać na „białe niedźwiedzie” spod okupacji radzieckiej można było w każdej chwili i pod byle jakim pretekstem. Pewnego dnia strach osiągnął takie rozmiary, że zakazano nam mówić o wy-wózkach. Ale to i tak nie pomo-gło, nie zważano na nic. 10 luty będziem pamiętali: Przyszli Moskale, myśmy jeszcze spali, i nasze dzieci na sanie wsadzili, Na stację nas odprowa-dzili Przyszli do nas w nocy 10 lutego, powiedzieli nam że mamy 15 min. na zabranie najpotrzeb-niejszych rzeczy. Nie pozwalano brać ni żywności, ni przedmiotów użytkowych. Enkawudziści mówi-li, że wszystko, co jest nam po-trzebne dostaniemy, a dobytek zostanie wysłany za nami w miej-sce przesiedlenia. Wtedy jeszcze nie sądziłam, że będzie źle aż tak bardzo. Pamiętam, że tej nocy było bardzo zimno, załadowano nas na ciężarówkę, a następnie

9 9

przewieziono do specjalnie przygotowanych wagonów. Przygotowanie tych wagonów polegało na zakratowaniu okie-nek, wstawieniu żelaznych pie-cyków z zapasem opału na trzy dni i zamontowaniu rodzaju rynny wychodzącej na zewnątrz wagonu. Miała ona spełniać rolę ubikacji. W tym wagonie, w którym cudem jechałam ja i cała moja rodzina, mówię cu-dem bo nieczęsto to się zdarza-ło, aby członkowie jednej rodzi-ny podróżowali wszyscy razem, jechało jeszcze 50 innych osób. Kiedy wagony były już pełne, zamknęli nas z zewnątrz i po-ciąg ruszył. Zatrzymywaliśmy się co jakiś czas, nierzadko na 3-4 dni. Z tej właśnie przy-czyny, podróż trwała bardzo długo, a zapasów opału nie od-nawiano. W wagonie toczyły się rozmowy, snuto przypuszczenia - mówiono nawet o nowym Ka-tyniu. Mroczne rozważania wy-gasały. Zmęczenie wzięło górę. Jeść dawali bardzo mało i do tego raz dziennie, wiele osób jadło śnieg z dachu, ale to nie pomagało. Podczas po-stojów nie można było wycho-dzić z wagonów, a podczas jaz-dy nikt nie mógł nawet spojrzeć przez okno. Wielu nie doczekało się celu naszej podróży, umiera-li z głodu, ze zmęczenia, zabija-ły ich choroby. Najwięcej umar-ło dzieci, którym nie wyprawia-no żadnych pogrzebów, ich cia-ła wyrzucano podczas jazdy po-ciągu prosto w śnieg. Był to drastyczny widok, ale gdzie

byli rodzice tych dzieci, jak oni pozwolili na zrobienie czegoś tak okropne? Przecież ja sama byłam jeszcze dzieckiem. Póź-niej zrozumiałam, że to nie by-ła wina rodziców. Kiedy dotarliśmy na stację w Irkucku, uświadomiłam so-bie, że tejże nocy zabrano 53 rodziny z całej naszej osa-dy... Spośród 250 000 deportowa-nych ludzi w ową straszną, mroźną noc 100 000 było dziećmi. Nie dano im żadnej opieki. ...Widok płaczących, zmarznię-tych, wystraszonych dzieci, to było coś strasznego. Następ-nie załadowano nas na odkryte ciężarówki w takim tłoku, że nie można było rozprosto-wać nóg. Było tak zimno, że ludzie zamarzali na moich oczach, a ciężarówki jechały, jechały, jechały. Droga wyda-wała się nie mieć końca. Gdzie oni nas wiozą, jak długo będzie jeszcze trwała nasza podróż?, nikt tego nie wiedział. Tym, którzy dojechali żywi do miej-sca przeznaczenia, przydziela-no baraki, ziemianki, sklecone naprędce szopy. Wszyscy trak-towali nas jak zwierzęta, wła-dze kołchozu zostały poinfor-mowane, jak mają traktować przybyszów. Mówiono, że Pola-cy znęcali się przez 20 lat nad ich braćmi Ukraińcami i Biało-rusinami, i teraz trzeba się im odwdzięczyć. I tak została

przydzielona nam ziemianka bez okien, drzwi, na ścianach szron i zgnilizna, na środku tylko pa-lenisko obłożone kamieniami. Nie przypominało to domu na pewno, ale trzeba było jakoś żyć, poddać się teraz, to chyba nie najlepszy pomysł. Ale dobre myśli nie pomagały, działo się coraz gorzej, zima dawała się we znaki, a my dalej nie mieli-śmy normalnych warunków do mieszkania, do życia. Wła-śnie te pierwsze 2-3 tygodnie były najgorsze, wielu tego okre-su nie przetrwało, poumierali w nędzy i rozpaczy. Ludzie z głodu zaczynali zjadać zwie-rzęta domowe: psy i koty, nikt nie odczuwał wtedy wstrętu, skrupułów, ludzie chcieli prze-żyć, zjeść coś, mało ważne co. Co jakiś czas przywozili nowych zesłańców, przesiedleńców jak kto wolał, ale nikt się nimi nie przejmował, każdy interesował się tylko sobą. My wiedzieliśmy, że czeka ich tu katorżnicza pra-ca w nieludzkich warunkach, głód, nędza, choroby i robac-two. Tym, którzy pracowali wy-dzielano porcje żywnościowe, na jedną taką porcję wchodziły: dwie kromki czarnego chleba i 40 dag mąki. Nikt nie narze-kał, wszyscy baliśmy się, aby nas nie wyrzucono, przecież na nasze miejsce znalazłoby się wielu chętnych. Wszyscy praco-waliśmy przy wyrębie tajgi i karczowaniu jej pod kartofle, stamtąd też nosiliśmy na ple-cach opał do naszej ziemianki. Przez prawie sześć tygodni

...Przeżyła ten horror

10

odnawialiśmy naszą „chatkę", ale udało nam się w końcu. Wielu ludzi nie potrafiło tak so-bie radzić jak my, umierali oni z głodu lub też popełniali samo-bójstwo. Ale strach pozostał da-lej, chociaż byliśmy tam już ja-kiś czas, zawsze można było się spodziewać czegoś strasznego, niegodnego. Przetrwaliśmy zi-mę, jedyną ofiarą panującego mrozu padła moja najmłodsza siostra, która umarła z wycień-czenia. Chociaż wszyscy byli-śmy przygnębieni, nie mogliśmy ot tak sobie jej pochować, nikt tak nie robił, od kiedy zaczęły krążyć pogłoski o ludożercach. W nocy, kiedy mrok zapadł już zupełny, zawinęliśmy ciało w stare szmaty i zanieśliśmy do lasu. Tam też ją pochowali-śmy, ale mamie to nie wystar-czało, postanowiła, że tam zo-stanie i będzie pilnować zwłok. Czuwała tam jeszcze pięć dni, z dnia na dzień opadając z sił. Nie mogłam nic poradzić, ma-ma się uparła. Nie była już to ta sama kobieta, straciła sens ist-nienia, poddała się, było z nią coraz gorzej. Nie chciała jeść, pić, po pewnym czasie oślepła. Kiedy przyszło lato, mamy nie było już na świecie. Pochowali-śmy ją koło naszej siostry, ale nie pilnowaliśmy grobu, bo nie było sensu. Latem, zawsze było łatwiej, bo zbieraliśmy w lesie grzyby, jagody, pokrzyw albo lebiody się nacięło i ugotowało. Gdyby nie to, więcej ludzi

b y t a m p o wy m i e r a ło . Powrót Polaków do Polski z deportacji

Czas leciał bardzo szybko, mi-nęło lato, minęła jesień, a my dalej byliśmy tutaj, daleko od domu, od Polski. Pewnego dnia przyszła wiadomość, że możemy wracać do domu. Zostawili nas samych, nikt nas już nie pilnował, bo po co. I wtedy nadarzyła się okazja, aby uciekać stąd jak najdalej, wracać do Polski. Radość na-sza nie znała granic. Tak samo jak kiedyś załadowali nas do wagonów i "odesłali" do domu. Chociaż, znów jecha-liśmy tymi samymi „cielęcymi" wagonami, w brudzie, głodzie i zimnie, to nastroje nasze były całkiem odmienne od tamtych, kiedy nas tu wieźli... Losem Polaków podczas dru-giej wojny światowej stały się zsyłki i ludobójstwo. Mało, który naród w Europie wycier-piał tyle, co oni. Ich losy nie powinny zostać zapomniane. To ich ofiary użyźniły glebę, z której w końcu wyrosła wol-ność Polski. Stalin rzekł, że nikt nie sądzi zwycięzców. Fakt, że dotąd nie ukarano ni-kogo i nie potępiono komuni-stycznych zbrodni sprawia, że słowa te są prawdziwe. Jan Paweł II stwierdził, że prawda nas wyzwoli. Wciąż czekamy

na ostateczną prawdę o komuni-zmie. ...Po długiej podróży dotarły-śmy w końcu do granic naszego kraju i płakałyśmy ciesząc się jednocześnie. Osiedliliśmy się w Racławicach Śląskich. Tam też poznałam swojego męża, tam też urodziły się nasze dzie-ci. I pewnego dnia, kiedy sie-działam na ławce przed domem, p r z y p o m n i a ł y m i s i ę te straszne dni. Jednak w duchu czułam, że wygrałam, udało mi się przeżyć t yle czasu na "nieludzkiej ziemi". Teraz wiem jedno... Walczyć - często, dać się pobić - czasami, dać się zniszczyć - nigdy! Taką historię pozostawiła po sobie we wspomnieniach Anna Lipieńska, która żyła w latach 1926-1993. Niestety już nie żyje. Jednak jej wspo-mnienia są wartościowym świa-dectwem prawdy dla przyszłych pokoleń Polaków.

11

Koniec wolności

To było w nocy z 15 na 16 lipca 1940r .Usłyszałem łomotanie w drzwi. „Co jest?” – pomyślałem. „O drugiej w nocy ktoś nagle zaczyna się do nas dobijać? Może to Ro-sjanie?” Ciarki przeszły mi po plecach, gdy o tym pomy-ślałem. - Adkroj!- krzyknął z rosyj-skim akcentem jakiś mężczy-zna. Nagle wyważono drzwi i czterech ludzi w radzieckich mundurach wbiegło i wycelo-wało we mnie karabinami. - Na zewnątrz! Szybko!- wrzasnął jeden z żołnierzy. Wybiegłem z nimi na ulicę. Ze wszystkich stron zbiegali się ludzie poganiani przez Ro-sjan. „Chyba nas wywożą” – pomyślałem i serce podjecha-ło mi do gardła. Zaraz zaczęli nas zaganiać w dół ulicy. W lewo! – krzyknął jeden z mundurowych. Skręciliśmy w lewo i ujrzeliśmy dworzec, gdzie stał pociąg z wagonami by-dlęcymi. - Nie zagonicie mnie tam! – co chwila ktoś krzyczał. Wie-działem, że to na nic. Wywio-zą nas, a ci, którzy stawiają opór będą rozstrzelani. Co najmniej pół godziny zajęło wszystkim wepchnięcie się do wagonów. Ostatnia rzecz, jaką

ujrzałem przed zamknięciem się drzwi, to około dwudziestu ludzi zagonionych pod ścianę. Przed nimi stali wojskowi. Gdy ogarnęła nas ciemność, usłyszeliśmy serię strzałów. Klęczałem przesuwając pa-ciorki różańca. Cały czas zaci-nałem się na jednym wersie. Przypomniałem sobie, co mi kiedyś babcia mówiła: „Kiedy człowiek nie pamięta dalszej części modlitwy, to nie stanie się nic dobrego”. Zmęczony płaczem i wrażeniami tej jakże długiej nocy, zasnąłem. Co jakiś czas jednak budziłem się… Wśród snów widziałem wstrząsający obrazek: do do-mu mojej sąsiadki, Kowalo-wej, staruszki mieszkającej z kilkunastoletnią wnuczką, wpadła rozbestwiona sowiecka banda… Przyszli co najmniej dwa razy taką gru-pą jak do mnie, bandyci stali-nowscy… Wywlekli Kowalo-wą za włosy i pociągnęli w kie-runku lasu… Z oddali usłysza-łem tylko jej słaby głos: - Panowie, litości… Pano-wie…

Co stało się z wnuczką mojej sąsiadki, nie muszę chy-ba opisywać. Łotry, rozbe-stwione łotry, a teraz ja w ich ręku…

Niewola kazachska

Minął chyba tydzień od momentu naszego wyjazdu. Zabrano około 4 tys. Polaków z Kijowa. Kiedy jechaliśmy, część z zmarła z głodu. Ruscy wszystkie zapasy trzymali dla siebie. Myślałem, że będziemy tak jechali w nieskończoność, zabrani z Ziemi Ojczystej nie wiadomo nawet dokąd. Chcia-łem umrzeć: nie było co jeść, ludzie umierali, a Rosjanie się tym w ogóle nie interesowali. Aż w końcu, któregoś dnia…

Stefan, najstarszy z nas szepnął: „Zwalniamy”. Rozle-gły się podniecone głosy. Za-paliła się iskierka nadziei. Lu-dziom zaczęła wracać ochota do życia. Nagle drzwi do wagonu się rozsunęły i oślepiło nas światło. Rozległy się okrzyki: „Wychaditie, sko-riej!”. Gdy się rozejrzałem, doznałem wstrząsu: wyłado-wano nas na środku stepu! Nic, tylko pociąg, ludzie i kilometry bezdroży. Odezwał się do nas dowodzący tą całą akcją: - Najbliższa wioska jest odda-lona od nas o jakieś 20 km . Będziemy musieli iść tam pie-chotą. Nie wiem, ile nam to zajmie, ale macie wszyscy iść. Komu się nie chce, ma wy-bór: rozstrzelanie albo znale-zienie innej osady.

Po tych słowach więk-szość żołnierzy odbezpieczyła swoje karabiny. Nie czułem się zbyt pewnie, ale mając do wy-

Fragment z pamiętnika Sybiraka

12

kilka miesięcy życia, wybra-łem to drugie. Zaczęliśmy iść. Kierunek wskazywało nam dwóch Rosjan, którzy jako jed-ni z niewielu wojskowych nie mieli broni przy sobie. Nie wiedziałem, dokąd idę. Oczy miałem jakby zamglone z bólu i rozpaczy. Dwadzieścia kilo-metrów to wydaje się mały dy-stans, ale wszyscy byliśmy wycień-czeni długą podróżą. Zdarzało się, że osoba idąca przede mną padała na ziemię z wyczerpa-nia. Widziałem między innymi śmierć czternastoletniej Kasi, która jeszcze podczas straszli-wej podróży w bydlęcych wa-gonach dodawała nam nadziei na ocalenie, śpiewając stare piosenki przypominające o Polsce, o domu rodzinnym… Jeden z niewielu jasnych punktów w czasie tych mrocz-nych dni… Zastanawiałem się, jak to możliwe, że takie dziec-ko, podróżujące przecież bez jakiejkolwiek rodziny (ojciec i matka zginęli zakatowani przez gestapo jeszcze w War-szawie), tak długo przeżyło… Teraz nagle usiadła na ziemi - od uciążliwego marszu obtarły ją nieściągane od dawna buty. Zdjęła je i chciała opatrzyć zranione stopy. W tym mo-mencie jeden z naszych „opiekunów” wymierzył do niej z karabinu… Huknął strzał… Zamknąłem oczy… Gdy je otworzyłem, ujrzałem

wielkiego psa, szarpiącego cia-ło dogorywającej dziewczy-ny… Skłoniłem głowę. - Cześć Twojej pamięci, dziewczyno… Mam nadzieję, że jesteś już szczęśliwa…- po-wiedziałem, powstrzymując łzy. Po chwili jednak ruszyłem szybkim marszem za oddalającą się grupą, aby nie podzielić losu tego niewin-nego dziecka. Zaczął zapadać zmierzch. Ciężko było dłużej iść, więc dowódcy zdecydowali o rozbi-ciu obozowiska. Jeden z żoł-nierzy podszedł do mnie i Ste-fana. - Wiecie, gdzie jesteście? – pokręciliśmy przecząco głowa-mi- Jesteście w Kazachstanie – powiedział i zniknął nam z oczu. Niewiele dała nam ta informacja na temat naszego położenia. - Co teraz, Stefan?- spytałem znajomego - Jedyne, co nam pozostaje, Marku, to liczenie na cud Bo-ży. Niewielu powraca z zesła-nia, a próba może naprawdę drogo kosztować. - Ale czy warto? – spytałem załamującym się głosem - Zawsze warto. Bez względu na to, czy grozi za to śmierć czy coś innego. Nie masz nic do stracenia - powiedział Ste-fan i położył się na ziemi,

by pierwszy raz od ponad tygo-dnia zasnąć.

Rano obudził nas Łukasz, jeden z uczestników wojny obronnej. - Wstawajcie! Musimy iść!

Dowiedzieliśmy się, że mamy do przebycia jeszcze siedem kilometrów do osady. Powiedzieli nam też , że oprócz miejscowych Kazachów miesz-kają tam Ukraińcy, Polacy, Niemcy i Romowie. Jednak kie-dy tam doszliśmy, wieś wydawa-ła się całkowicie opustoszała. Nie było w niej żywego ducha. Nie przypominała ona tej pol-skiej wsi, którą tak dobrze pa-miętaliśmy. Poza kilkoma doma-mi było wiele ziemianek. Wystą-pił jeden z żołnierzy: - Od teraz ta wieś jest waszym domem. Każdy mężczyzna, ko-bieta i dziecko zdolne do pracy może się zatrudnić przy kopaniu ziemniaków. Dzienne wyżywie-nie wynosi 200 g chleba na dzień. O ucieczce zapomnij-cie. Spojrzał po wszystkich i powie-dział coś po rosyjsku do swoich towarzyszy. Zaraz zaczęli zaga-niać po pięć, sześć osób do jed-nej ziemianki. Znajdowało się tam sześć prymitywnych sienni-ków mających służyć za matera-ce i mały stoliczek. Było około południa, ale czułem się tak, jakby to była północ. Czułem się, jakby ziemia się pode mną zapadła. Myślałem

13

śnia jeden z nich - Wasi-lij Dąbrowski mówił nam, że planuje uciecz-kę. Z początku wyśmie-waliśmy jego pomysł. Ale gdy nam powiedział, że do granicy irańskiej jest około 100 km, obu-dziła się w nas nadzieja na powrót do domu. Zwłaszcza, że Rosjanie traktowali nas jak zwie-rzęta. Gdy byłem w Ki-jowie, słyszałem o obo-zach nazistowskich i o zbrodniach w nim do-konywanych. Ale w tej sytuacji wolał-bym już pracować pod niemieckim batem. Byli-śmy bez przerwy upoka-rzani na oczach innych ludzi. Czułem, wtedy jak w sercu zapala się nienawiść do Rosjan. Dla mnie

nigdy nie ujrzę swego domu, że nie ujrzę Pol-ski. Padłem na swoje posłanie i natychmiast zasnąłem.

Step i sabotaż Przez następne

trzy miesiące ja, Stefan i inni Polacy musieliśmy się trudzić przy wykopy-waniu ziemniaków. By-ła to męcząca, dwuna-stogodzinna praca za marne wyżywienie. Do miejsca pracy szli-śmy 10 km . Jedynie wody było pod dostat-kiem, więc mieliśmy jeszcze siły do pracy. Ludności miejscowej prawie nie widzieliśmy, a jak już kogoś zobaczy-liśmy, to byliśmy obrzucani wyzwiskami typu: „Paljaki polskije sabaki, burżuje, krwiopijcy”. Przyzwyczaiłem się do tego i było mi to obo-jętne. Parę razy doszło do przepychanek, a raz jednego z naszych znale-ziono z poderżniętym gardłem. Rosjanie uznali, że popełnił sa-mobójstwo, ale to nas nie przekonało.

Ukraińcy mieli z nami pracować przy ziemniakach. 14 wrze-

to nie byli ludzie. Chciałem zabrać karabin jednemu i powystrzelać pozostałych. Powybijać ich jak kaczki. Rozmawiałem często z Ukraińcami, zwłaszcza z Wasilijem. Planowaliśmy uciec do Iranu. Razem z na-mi szykowało się czterech Polaków, Rom, i (o dziwo) dwóch Rosjan. Pamiętam, że nauczyliśmy ich wszyst-kich fragmentu jednej z po-pularnych w tamtym okre-sie piosenek:

„Śpiewa ci obcy wiatr, zachwyca wielki świat,

a serce tęskni, bo gdzieś daleko stąd, został ojczysty dom,

tam jest najpiękniej...” Ustaliliśmy, że uciekniemy w nocy jeszcze tego dnia (17 września 1940r). Modlę się do Boga, abym dotarł bez żadnych przeszkód z mymi kompanami do Iranu. Od tej godziny nasz los spo-czywa w Jego Rękach. Na wypadek mojej śmierci, lub schwytania powierzam moje wspomnienia Alekso-wi Korolevowi, jednemu z niewielu uczciwych Kaza-chów. Liczę, że przekaże je któregoś dnia moim bra-ciom w Polsce. M.J.

...Fragment z pamiętnika Sybiraka

„Śpiewa ci obcy wiatr,

zachwyca wielki świat,

a serce tęskni, bo gdzieś daleko

stąd, został ojczysty dom,

tam jest najpiękniej...”

14

Zesłani na Sybir, na mękę, na śmierć! Gdzie na minusy wskazuje rtęć! Przewiezieni w bydlęcych wago-nach,. Skazani na piekło, zesłani na Sybir. Za niewinność! Silniejsi pracowali, słabsi umierali. Bici, chłostani, poniewierani! Z godnością nie traktowani! Nie posługiwali się polską mową, Jednak miłowali się między sobą, Wtedy serce było ich jedyną ozdobą! Oni żyli tam, byś Ty Mógł żyć teraz tu! Zbudź się więc ze snu! Bądź godnym Polakiem!

Zesłani

Ojczyzno nasza. Ziemio ukochana. W trzydziestym dziewiątym cała krwią zalana.

Nie dość, że Polskę na wpół rozebrali, Jeszcze Polaków na Sybir wysłali...

... O Polsko nasza, Ziemio nasza święta Gdzie twoje Syny, gdzie twoje Orlęta?

Dzisiaj w sybirskie tajgi przyjechali Czy kiedy Ciebie będziem oglądali...

Zima, śnieg straszny w lesie, ciężka praca, Głód i tęsknota ciężko nas przygniata, Tyfus okrutny wśród ludzi się szerzy, Co dzień to więcej pod sosnami leży...

Gosia

15

Ojczyzno nasza

Koleje losu mojej prabab-ci, Franciszki Kościołek (z do-mu Bednarczuk), potoczyły się, jeśli można tak powie-dzieć, typowo dla ludności polskiej na Kresach Wschod-nich. Urodziła się w roku 1922 we wsi Kujdańce, powiat Zba-raż, gdzie spędziła wczesne dzieciństwo. W roku 1931 jej ojciec kupił gospodarstwo rol-ne od osadnika wojskowego we wsi Lisie Pole. Ten zakup miał duży wpływ na przyszłe losy prababci i całej jej rodzi-ny. W tym miejscu chcę wyja-śnić, czym były wsie osadni-ków wojskowych. Żołnierze polscy, biorący udział w woj-nie z 1920 roku otrzymali od rządu polskiego ziemie. W ten sposób utworzyły się osady, zamieszkane przez sa-mych osadników wojskowych. W roku 1939 wschodnia część Polski została zajęta przez Związek Radziecki. Na terenach okupowanych tworzona była administracja cywilna złożona głównie z przedstawicieli narodowości ukraińskiej. Polacy mieszkają-cy na tym terenie wyczuwali wrogość ze strony administra-cji. Czuło się niepewność, ale nic się nie działo; do chwili strasznej nocy 10 lutego 1940 roku.

O trzeciej nad ranem wieś

została otoczona przez żołnie-rzy radzieckich. Do każdego domu przyszło dwóch żołnie-rzy z krótkim poleceniem : „Pół godziny na spakowanie rzeczy osobistych i zbiórka w środku wsi. ” Rodzina (czyli Franciszka, jej ojciec, matka, siostra oraz szwagier) wraz z wszystkimi mieszkańcami wsi pieszo pod eskortą udała się na stację kolejową. Tam zostali załadowani do wago-nów towarowych. Sformowa-no skład pociągu z wysiedleń-cami z innych wsi.

Pociąg udał się w nieznane. Najgorszym przeżyciem był przede wszystkim brak jakiej-kolwiek informacji: dlaczego, w jakim celu i dokąd byli wy-wożeni. Nikt nikogo nie pytał czy jest osadnikiem wojsko-wym, czy kupił dom od osad-nika, czy może znajdował się w tej wsi przejazdem. Zamysł był prosty – cała wieś ma zo-stać wysiedlona.

Podróż trwała 32 doby. Co prawda więcej było posto-jów, niż jazdy, ale życie za-mknęło się w zimnym wago-nie. Pociąg był zaopatrywany w żywność od stacji do stacji; tzn. na stacji kolejowej, na któ-rej pociąg się zatrzymał, za-opatrzono go, jednak odległość do następnej stacji nie była brana pod uwagę przy ilości zabieranego wyżywienia. Je-

dzenia bardzo często po prostu brakowało.

Ze szczątkowych informacji i obserwacji prababcia wycią-gnęła wniosek, że jadą na wschód – czyli Sybir. Po tych 32 dniach pociąg doje-chał do miejscowości Syktyw-kar, w autonomicznej republi-ce Komi, w północno-wschodniej europejskiej części Rosji. Z Syktywkaru piechotą przez 20 dni szli na północ, a kresem ich marszu okazała się leśna osada nad rzeką Łu-zą. Osada składała się z drew-nianych baraków. Każda ro-dzina otrzymała barak. Od na-stępnego dnia zaczęła się mor-dercza praca przy wycince la-su.

W myśl rosyjskiego przy-słowia „Nie pracuje, nie je”, zależność norm pracy i wyży-wienia była rzeczą straszną. Dla 18-letniej dziewczyny nor-ma ścięcia i uporządkowania 8 m3 drewna dziennie, przy braku umiejętności i doświad-czenia była normą wręcz nie-możliwą, ale wykonanie nor-my oznaczało: litr wodnistej zupy, pół kilograma chleba i 20 dekagramów czegoś, co przypominało masło. Z ko-lei niewykonanie normy zna-czyło pół racji żywnościowej. Sił ubywało, nadziei też. Ze-słani czekali na wiosnę, czyli na ocieplenie. Jednak wiosną

Losy Polaków na Wschodzie w latach 1939 – 1956

16

i latem wcale nie było lepiej. Co prawda nie było 40o mro-zów, jak w zimie (gdzie dniem wolnym od pracy był dzień, w którym gorąca woda wylana z kubka spadała na ziemię jako lód), ale latem roje komarów, muszek i innych insektów nie dawały spokoju ani w dzień, ani w nocy.

Ścięte drewno zazwyczaj formowano w tratwy i spła-wiano w dół rzeki. Brak do-świadczenia i praca w wodzie przyczyniały się do częstych wypadków. Pewnego razu, w trakcie formowania tratwy płynąca kłoda złamała Frani nogę. Felczer obozowy złożył nogę w łupki (prowizoryczne usztywnienie nogi składające się z dwóch desek po obu stro-nach nogi przewiązanych sznurkiem) i po dwóch tygo-dniach Frania wróciła do pra-cy. Oczywiście, w trakcie „chorobowego” otrzymywała pół racji żywnościowej.

Pożytek z lata to stosunko-we ciepło i dary runa leśnego (jagody, borówki, grzyby), które zaspokajały permanentny głód i brak witamin. Chronicz-ne niedożywienie doprowadził o do zaburzeń myślowych. Myśli ciągle krążyły wokół problemu żywności. Gotowano grzyby, nie będąc pewnym ich zdatności do spożycia. Celem najwyższym było: najeść się.

Stosunek tubylców do ze-słańców był dobry. Starali się oni pomagać, ale sami niewie-

le posiadali. Najcenniejszym darem tubylców była nauka korzystania z tajgi (gdzie zdo-być żywność, jak uchronić się przed drapieżnikami i insekta-mi).

Z drugiej strony strażnicy, nadzorcy pracy, którzy stoso-wali nieustanny terror psy-chiczny, twierdząc, że tutaj jest całkiem nieźle, bo za karę zostać wysłani do Peczory, Magadanu czy Sachalina.

W zimie z 1941 na 1942 w rodzinie zdarzyły się dwie tragedie. W wyniku chorób (zapalenie płuc) i oczywistego braku leków, zmarł ojciec Franciszki, a kilka miesięcy później jej szwagier. Same po-zostały trzy kobiety, które zno-siły dolę obozową do 1943 ro-ku.

Na wiosnę 1943, znów pie-chotą wysłano je do Syktyw-karu (150 km), znowu bez ja-kiejkolwiek informacji, gdzie zostały załadowane do pocią-gu. Tym razem droga wiodła na zachód. Wracały nadzieje.

Zos ta ły przewiez ione w okolice miejscowości Woro-neż, w południowo-zachodniej Rosji. Można powiedzieć, że warunki zesłania poprawiły się znacznie. Po pierwsze, kli-mat był bardziej przyjazny dla, po drugie, praca była również ciężka, ale była to praca w koł-chozie, więc przy żywności. Problem głodu nie zniknął, ale stał się mniej dokuczliwy (owoce, warzywa, ziarno).

Przede wszystkim jednak – większy dostęp do informacji – to że wojna ma się ku końco-wi, że rząd polski upomina się o zesłańców (pierwsze kontak-ty ze Związkiem Patriotów Polskich). Te wszystkie infor-macje dawały nadzieję, a na-dzieja, jak wiadomo, dodaje sił. W tym też miejscu przy-szła najlepsza wiadomość – koniec wojny.

Prababcia wspomina pędzą-cego na koniu żołnierza rosyj-skiego pośród pracujących ze-słańców, z okrzykiem: „Wojna się skończyła!”. Pierwszy raz od ’39 roku rosyjski żołnierz przyniósł dobrą nowinę. Ko-niec wojny nie oznaczał jed-nak końca pracy. Nie oznaczał też końca tułaczki. W lipcu 1945 roku został zorganizowa-ny transport zesłańców do Pol-ski. Znów w bydlęcych wago-nach, przez ponad 20 dni je-chały: Franciszka, jej siostra Helena i matka Petronela. Jed-nak w odróżnieniu od pierw-szej podróży była to droga ku wolności.

Transport dojechał do Le-gnicy. Tu uzyskały małą po-moc finansową od władz pol-skich i możliwość rozpoczęcia nowego życia. Jednak trzy bezradne kobiety miały z tym problem. W tamtym okresie ludzie mieli fantastycz-ną zdolność odnajdywania się. Kuzyn prababci, repatriant ze wschodu, mieszkał już w Kraśniku Dolnym, powiat

17

Bolesławiec. Dowiedział się, że do Legnicy przyjechał transport z repatriantami z Sy-berii. Końmi pojechał do Le-gnicy (45 km), szukał ich tam, i znalazł. Przywiózł je do Kra-śnika. Tutaj zajęły pusty dom, a źródłem ich utrzymania była uprawa roli.

W Kraśniku Frania poznała Mikołaja Kościołka, który, na-wiasem mówiąc, urodził się w

tej samej wsi co Frania, ale do Kraśnika trafił z niemieckiej niewoli. Założyli rodzinę; mie-li czworo dzieci: Czesławę, Teresę, Jana Bolesława i Regi-nę. Mikołaj tragicznie zginął w wieku 40 lat. Od tej pory Fra-nia musiała sobie radzić sama. Dzielnie stawiła czoła wszel-kim przeciwnościom losu i szczęśliwie wychowała dzieci, które mają teraz swoje rodzi-

ny, domy, a ziemia bolesławiec-ka jest ich ojczyzną.

Ja jestem prawnuczką Fran-ciszki z linii Bolesława. Chciałabym dodać jeszcze jedno wspomnienie prababci, które jest ironią losu: na Syberii marzyła o tym, aby zjeść kawałek czekola-dy, a dziś nie może, ponieważ ma cukrzycę.

Amelia Osip

...Losy Polaków na Wschodzie w latach 1939 – 1956

18

Być może zastanawia-cie się, dlaczego akurat kwiecień został nazwany Miesiącem Pamięci Naro-dowej. Warto poruszyć tę kwestię i wyjaśnić, ja-kie ważne wydarzenie skutkowało wyróżnieniem owego czasu w kalenda-rzu.

13 kwietnia 1943 roku legalna polskojęzyczna prasa na terenie General-nej Gubernii, czyli okupo-wanej przez Niemców znacznej części Polski po-dała oficjalnie, że na te-renie Związku Sowiec-kiego, w zachodniej Ukrainie oddziały

Wehrmachtu znalazły w lesie katyńskim cia-ła ponad czterech ty-sięcy zamordowanych polskich oficerów. Po-dejrzenia o zbrodnię pa-dały naprzemiennie na hitlerowców i Sowie-tów. W końcu Rosjanie przyznali się do zbrodni, choć przez wiele lat pró-bowali zacierać ślady te-go bestialskiego prze-stępstwa. Konieczne jest uświado-mienie ludziom krzywd, jakie zdarzyły się w na-szej historii. Nie wolno zapominać o takich zda-rzeniach.

W dzisiejszych czasach łatwo pozbyć się nieprzy-jemnych wspomnień. Istot-ne staje się więc wspomi-nanie zdarzeń, które pozo-stawiły niezatarty ślad w sercach Polaków. O k a ż m y s z a c u n e k historii i jej bohaterom.

M.R.

Kwiecień - Miesiącem Pamięci

Niektórzy znani Sybiracy:

19

Józef Piłsudski (1867–1935), Adam Mickiewicz (1798–1855), święty Rafał Józef Kalinowski (1835–1907), Władysław Anders (1892–1970), gen. August Emil Fieldorf "Nil" (1895–1953), Święty Zygmunt Szczęsny Feliński (1822–1895), Benedykt Dybowski (1833–1930), Wacław Sieroszewski (1858–1945), Antoni Bolesław Dobrowolski (1872–1954), Andrzej Strug (1871–1937), Maurycy August Beniowski (1746–1786), Walerian Łukasiński (1786–1868), Jan Kiliński (1760–1819), Hanka Ordonówna (1902–1950), Zbigniew Chmielewski (1926–2009), Marian Jonkajtys (1931–2004), Anna German (1936–1982), Andrzej Kondratiuk (ur. 1936), Bernard Ładysz (ur. 1922), Ryszard Kaczorowski (ur. 1919).

które można importować do tworzonych biulety-nów. Możesz też użyć specjalnych narzędzi do rysowania kształtów i symboli.

Ten artykuł może skła-dać się z 75-125 wyra-zów. Wybór obrazów lub grafi-ki to ważny etap doda-wania zawartości do biu-letynu. Obraz powinien wiązać się z treścią przekazu. W programie Microsoft Publisher znajdziesz ty-siące obrazków ClipArt,

Nagłówek artykułu w środku

„Aby przykuć uwagę

czytelników, umieść tutaj

interesujące zdanie lub ciekawy cytat

z artykułu.”

Podpis do obrazu/grafiki.

Podpis do obrazu/grafiki.

20