v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć...

6
2 74 NIEZBęDNIK INTELIGENTA U N I W E R S Y T E T Y POLITYKA 70 lat temu, na naradach tzw. rządu lu- belskiego, zwolennicy wymyślonego w Związku Radzieckim państwowego systemu kształcenia wyższego mówi- li: produkować ludzi. To nowomowa nadchodzącego real- nego socjalizmu, ale skojarzenie celne, bo ukazujące ska- lę potrzeb – zniszczony kraj potrzebował dużo stali, węgla, fabryk, dużo domów, jak też dużo nowych inteligentów po studiach. Ustawa pierwsza Czasy powojenne to dla edukacji wyższej opowieść pio- nierska – pierwsze oddolne inicjatywy studentów i naukow- ców zmierzające do odtworzenia uczelni korygowała naj- pierw geopolityka, potem lokalna polityka. W nowych gra- nicach Polski nie znalazły się Lwów i Wilno – silne ośrodki akademickie. W Królewcu, gdzie od XVI w. istniał uniwersy- tet, w kwietniu 1945 r. powstała polska Rada Narodowa, bo nie było jeszcze jasne, że Królewiec się w Polsce nie zmieści. W Warszawie jesienią 1944 r. działał w kamienicy na Pradze prowizoryczny wydział lekarski – bo państwo, formalnie cią- gle w stanie wojny, nie ogłosiło jeszcze, że bierze monopol na edukację wyższą i zmienia cały system nauczania. Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla nowego ustroju społecznego. A jako wyższe szkoły zawodowe miały podporządkować się prawom produkcji masowej. Jak fabryki socjalizmu. v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Ok. 40 proc. przedwojennej kadry naukowej zginęło lub rozproszyło się po świecie. W wyzwolonej części kraju trwał exodus profesury z Kresów Wschodnich – obecnie ZSRR. Dosłownie przemieszczali się grupami od miasta do mia- sta, szukając miejsca, gdzie mogliby osiąść i podjąć pracę na uczelni – marka lwowski lub wileński profesor świadczy- ły o wysokiej randze naukowej, ale tymczasem była to elita bezdomna, bez perspektywy na przyszłość. Niektórzy do- cierali do Lublina jako ośrodka władzy. W mieście odrodził się w 1944 r. Katolicki Uniwersytet Lubelski – ewenement w krajach sowieckich wpływów, bo jedyny uniwersytet prywatny, finansowany z datków, który przetrwał przez cały okres socjalizmu. Tymczasem w 1944 r. rząd lubelski rozstrzygał takie kwestie, jak wybór miasta na stolicę Polski – jeśli War- szawa, to czy koniecznie z Uniwersytetem Warszawskim, który w nowomowie nowych czasów uchodził za sana- cyjny i burżuazyjny? Był więc pomysł, by środowisko rozbić, wcielając jednocześnie do planów socjotechnicz- nych – dlatego Gdańsk i Wrocław, zniszczone podobnie jak Warszawa, miały dostać uniwersytety, trzeba było za- znaczyć propagandowo polskość tych regionów. Powstał także plan przeniesienia stolicy kraju i otwarcia uniwer- 2811279

Transcript of v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć...

Page 1: v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla

2811279

74

nie

zb

ęd

nik

in

te

lig

en

ta

U N I W E R S Y T E T YPO

LITY

KA

70 lat temu, na naradach tzw. rządu lu-belskiego, zwolennicy wymyślonego w Związku Radzieckim państwowego systemu kształcenia wyższego mówi-

li: produkować ludzi. To nowomowa nadchodzącego real-nego socjalizmu, ale skojarzenie celne, bo ukazujące ska-lę potrzeb – zniszczony kraj potrzebował dużo stali, węgla, fabryk, dużo domów, jak też dużo nowych inteligentów po studiach.

Ustawa pierwszaCzasy powojenne to dla edukacji wyższej opowieść pio-

nierska – pierwsze oddolne inicjatywy studentów i naukow-ców zmierzające do odtworzenia uczelni korygowała naj-pierw geopolityka, potem lokalna polityka. W nowych gra-nicach Polski nie znalazły się Lwów i Wilno – silne ośrodki akademickie. W Królewcu, gdzie od XVI w. istniał uniwersy-tet, w kwietniu 1945 r. powstała polska Rada Narodowa, bo nie było jeszcze jasne, że Królewiec się w Polsce nie zmieści. W Warszawie jesienią 1944 r. działał w kamienicy na Pradze prowizoryczny wydział lekarski – bo państwo, formalnie cią-gle w stanie wojny, nie ogłosiło jeszcze, że bierze monopol na edukację wyższą i zmienia cały system nauczania.

Uczyć się, uczyć się, uczyć się

Wyższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla nowego ustroju społecznego. A jako wyższe szkoły zawodowe miały podporządkować się prawom produkcji masowej. Jak fabryki socjalizmu.

v MARCIN KOŁODZIEJCZYK

Ok. 40 proc. przedwojennej kadry naukowej zginęło lub rozproszyło się po świecie. W wyzwolonej części kraju trwał exodus profesury z Kresów Wschodnich – obecnie ZSRR. Dosłownie przemieszczali się grupami od miasta do mia-sta, szukając miejsca, gdzie mogliby osiąść i podjąć pracę na uczelni – marka lwowski lub wileński profesor świadczy-ły o wysokiej randze naukowej, ale tymczasem była to elita bezdomna, bez perspektywy na przyszłość. Niektórzy do-cierali do Lublina jako ośrodka władzy. W mieście odrodził się w 1944 r. Katolicki Uniwersytet Lubelski – ewenement w krajach sowieckich wpływów, bo jedyny uniwersytet prywatny, finansowany z datków, który przetrwał przez cały okres socjalizmu.

Tymczasem w 1944 r. rząd lubelski rozstrzygał takie kwestie, jak wybór miasta na stolicę Polski – jeśli War-szawa, to czy koniecznie z Uniwersytetem Warszawskim, który w nowomowie nowych czasów uchodził za sana-cyjny i burżuazyjny? Był więc pomysł, by środowisko rozbić, wcielając jednocześnie do planów socjotechnicz-nych – dlatego Gdańsk i Wrocław, zniszczone podobnie jak Warszawa, miały dostać uniwersytety, trzeba było za-znaczyć propagandowo polskość tych regionów. Powstał także plan przeniesienia stolicy kraju i otwarcia uniwer-

2811279

Page 2: v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla

2811279

POLITYKAn

iez

dn

ik int

el

ige

nt

a

75

W pochodzie pierwszo­majowym, ul. Nowy Świat w Warszawie, 1947 r.

sytetu w niezniszczonej wojną Łodzi – proletariackiego jak samo miasto.

Dyskusje o wyższej edukacji trwały do 1949 r. Ułudę ów-czesnych sporów widać dopiero z perspektywy historycz-nej – ostatecznie to Stalin wskazał palcem, że Warszawa ma być odbudowana i pozostać stolicą. Edukacja miała być nastawiona głównie na kształcenie inteligentów technicz-nych. Kto się sprzeciwia nadzwyczajnym prawom odbudo-wy, ten wariat albo wróg klasowy – koniec dyskusji.

W drugiej połowie lat 40. władza wysysała autonomię z uczelni wyższych za pomocą drobnych zmian – np. rek-torów skupiła w Radzie Głównej Szkolnictwa Wyższego. Już w 1950 r. wszystkie decyzje dotyczące szkolnictwa pocho-dziły z gabinetów poszczególnych ministrów, którzy prze-jęli pod swój zarząd wydziały uczelniane według specjaliza-cji. Rok później weszła w życie ustawa o szkolnictwie wyż-szym – oficjalnie wprowadzano radziecki wzór edukacyjny.

Przyszło noweKrążył po uczelniach taki dowcip, mówiony cichaczem:

uczyć się, uczyć się, uczyć się – powtarzał towarzysz Le-nin; lenić się, lenić się, lenić się – odpowiadał towarzysz Uczin. W stalinowskim ZSRR motto Lenina malowano na

ścianach szkół, dziś jeszcze można je spotkać w Rosji, np. jako neon na da-

chu szkoły. W latach 50. zawierało się w nim tak łagodne napomnienie dawane dziecku przez ojca, jak i przymus systemu edukacji, który za nim stanął – uczelnie tworzo-ne odgórnie przez władzę, wykładowcy i uczeni w ran-dze urzędników państwowych opłacanych za posłuszeń-stwo doktrynie, wysoki poziom nauki, ale uzależniony od propagandowych celów partii, studenci skrupulatnie rozliczani z każdej nieobecności, dyscyplina rodem z woj-ska, gęsty program studiów zakończonych zdobyciem dy-plomu i skierowaniem do pracy w wybranym przez pań-stwo miejscu. Doskonałe zaprzeczenie uniwersyteckiej idei wolnego myślenia i autonomii uczelni.

W 1951 r., zgodnie z ustawą, również profesorowie pol-scy nie mogli występować na uroczystościach uczelnianych w togach, rektorów wskazywało ministerstwo, nawet sposób inauguracji roku akademickiego określany był przez mini-sterstwo. Korporacje studenckie – bratniaki – już od 1949 r. likwidowano. Głównie chodziło o to, że jako organizacje au-tonomiczne od władz uczelni były przed wojną zbyt rozpoli-tykowane, urządzały pochody, okupacje uniwersytetów. Od organizacji studenckich pod auspicjami partii odróżniały się

2811279

Page 3: v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla

2811279

76

nie

zb

ęd

nik

in

te

lig

en

ta

U N I W E R S Y T E T YPO

LITY

KA

Studenci III roku Instytutu Nauk Politycznych UW przed zimową sesją egzaminacyjną, akademik przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie, 1974 r.

nawet językiem: tu używało się zwrotów w rodzaju „nasza Alma Mater”. Nowi zaś mówili „przenosimy na teren uniwersy-tetu wytyczne plenum”.

Mimo to w Polsce w latach 50. nie wy-rzucono z pracy żadnego profesora – tu zaznaczyła się specyfika polskiego systemu szkolnictwa w nowym obozie politycznym. W NRD i Rumunii ponad 80 proc. kadry naukowej zwolniono z uczelni z paragrafu kolaboracji z hitlerowcami. Polska profesura miała tu silną pozycję moralną, stała za nią tradycja podziemnych uczel-ni okupacyjnych – argument o kolaboracji odpadał, władza mogła za to przerzucać tych ludzi na inne uczelnie w kraju, odsuwać od środowiska, od wykładów. Ci przenoszeni odgry-wali często rolę środowiskowych zalążków w nowych ośrod-kach akademickich. Ostatecznie, w miarę krzepnięcia ustro-ju, nieprawomyślnym profesorom można było dodawać prawomyślnych asystentów. W 1950 r. filozof Adam Schaff powołał przy KC PZPR marksistowski Instytut Kształcenia Kadr Naukowych. Prof. Wacław Borowy, historyk literatury i krytyk, opisał w pamiętniku swoją wojnę podjazdową z wła-dzą w latach 50. – ona mu przysyłała listę asystentów, on od-syłał jej swoją listę, w końcu po kilku takich listach dochodzi-li do kompromisu. Władza okrzepła już wtedy na tyle, że nie musiała wcale z Borowym, ani jemu podobnymi, pertrak-tować, a mimo to rozmawiała – sytuacja nie do pomyślenia np. w NRD i Czechosłowacji.

Naukowcy nie mieli wyjścia – w nowym systemie central-nego rozdzielania pieniędzy na wyższą edukację musieli zabiegać o dotacje. Przedwojenni endecy, działacze kato-liccy, akowcy często – jak to potem nazwał Czesław Miłosz – uprawiali ketman, grali przekonanych; oficjalnie ich daw-nych poglądów nie było w przestrzeni publicznej wcale. W 1950 r. nieliczni z nich mogli jeszcze jeździć za granicę, także na Zachód, na stypendia naukowe. Od 1951 r. byli

już szczelnie odizolowani od świata, międzynardowy uni-wersytecki dyskurs naukowy właściwie nie istniał – jeździ-ło się, owszem, do ZSRR na szkolenia. Radzieccy akademi-cy gościli też w Polsce – bywali bardzo zdziwieni obecno-ścią sutann na Uniwersytecie Warszawskim, bo tu, znowu specyficznie, wydziały teologiczne pozostały na świeckich uczelniach do 1954 r., kiedy powstała w mieście Akademia Teologii Katolickiej.

Zostań studentemW ramach propagandy wykształcenia jeździły na prowin-

cję takie same ciężarówki do werbowania studentów, jak do werbowania robotników do fabryk. Aktywiści zwoływali wiec i tłumaczyli ludziom, że nauka jest bezpłatna, czeka-ją stypendia, wyżywienie i dach nad głową w uczelnianym mieście. Niedouczonych kandydatów na studenta zapisy-wano najpierw na intensywne dwuletnie kursy uzupełniają-ce – dociągano do poziomu matury. Materialny skok cywili-zacyjny, jaki wiązał się wówczas z darmową nauką, dziś nie-mal nieobecny w historycznych analizach, wydaje się naj-ważniejszy dla powojennego planu rewolucji socjalistycznej w systemie szkolnictwa wyższego.

Oto, pod koniec lat 40., na polskie uczelnie wlewają się nowi, nieskażeni poglądami politycznymi ludzie – w nowo-mowie są oni tworzywem, które należy ukształtować na no-wą światopoglądową modłę. Wiąże się to również z nagłym awansem młodych kobiet – studentek. Nigdy wcześniej ani później nie było na UW tyle aktywistek partyjnych, co w 1951 r. – na 11 osób uczelnianego komitetu partii dziew-czyn było 5. Nie wynikało to z płciowego parytetu, tylko z przebudzonej ambicji grupy spychanej dotychczas na margines – wszak w latach 30. warszawskie środowisko uni-wersyteckie było silnie mizoginistyczne, a rektor w rapor-tach dla senatu uczelni narzekał, że ma nadmiar studentek, które powinny się zająć raczej domem. Pierwszy nabór stu-dentów rzeczywiście, zgodnie z założeniami ideologów par-tyjnych, okazał się łatwy do kształtowania. Na uczelniach pojawiła się neoficka armia aktywistów partyjnych. Wykła-dowcy obawiali się skierowanych przeciw sobie akcji pro-wadzonych przez młodych ludzi przedstawiających się jako studenci członkowie partii. Prof. Władysławowi Tatarkiewi-czowi taka grupa zarzuciła „idealizm filozoficzny”, co miało wówczas rangę niemal donosu politycznego.

Aby ułatwić tym nowym wstęp na uczelnię, już w 1948 r. władza wprowadziła system naboru na studia. Kandydatów dzielono na 3 grupy wedle preferencji – najchętniej widziano dzieci robotników i chłopów, w drugiej kolejności dzieci ro-dziców innego pochodzenia klasowego, ale działające w or-ganizacjach uznawanych za postępowe w socjalizmie. Naj-gorzej mieli sklasyfikowani jako obcy ideologicznie – tych najbardziej maglowano na egzaminie wstępnym. Oprócz te-go istniały czarne i białe listy kandydatów – czyli ludzie, do których zastrzeżenia ma Służba Bezpieczeństwa, oraz tacy, których po prostu należy przyjąć na studia ze względu na silną rekomendację, np. dlatego, że sami dla SB pracowali.

Kryteria przyjęć, choć jasno zdefiniowane, były jednak niejawne. Należało zatem tak dobrać komisje egzaminacyj-ne, aby karnie realizowały polecenia władz. Poza tym wpro-

2811279

Page 4: v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla

2811279

POLITYKAn

iez

dn

ik int

el

ige

nt

a

77

Studenckie wakacje, okolice Ostródy, sierpień 1970 r.

wadzono ideologiczny egzamin z wiedzy o Polsce i świecie współczesnym; egzaminowali studenci – członkowie partii.

W 1953 r. umarł Stalin. W 1956 r. przyszła polityczna od-wilż. W 1958 r. ustawę o szkolnictwie wyższym zmieniono tak, że na polskie uczelnie wróciła autonomia – jako na je-dyne w całym bloku zwanym krajami demokracji ludowej.

Krążenie elitNajbardziej nowa władza bała się wydziałów humani-

stycznych. Nie dość, że z punktu widzenia przemysłowego zapotrzebowania nie wnosiły do systemu cennych jedno-stek, to jeszcze byli to zwykle ludzie nauczeni samodzielne-go myślenia. Na UW wydział socjologiczny zamknięto już w 1948 r., zastępując go Instytutem Nauk Społecznych, gdzie socjologia była tylko jednym z przedmiotów. Na UJ moż-na było nauczać i socjologii, i filozofii wyłącznie pod wa-runkiem dodania do nich przymiotnika marksistowski. Ale podobne socjotechniczne eksperymenty pokazały tylko, że pionierski system edukacji zaczyna się rozłazić.

Po pierwsze: okazało się, że terror nie działa. Stare uczel-nie w Polsce były nawykłe do rozmów z władzą w obronie swojej autonomii – także w międzywojniu wciąż ścierały się opinie między akademikami a urzędnikami państwo-wymi. Nowy system edukacyjny nie był na tyle szczelny, aby zapobiegać krążeniu elit – ci z ministerstw byli często kolegami z pracy tych z uczelni, więc nie stosowali bru-talnej taktyki władzy wobec miejsc, do których zamierzali kiedyś wrócić.

Po drugie: tylko nieliczni profesorowie na dużych uczel-niach silnie zaangażowali się po stronie nowej władzy. Najczęściej byli to ci sami ludzie, którzy wcześniej głosili wierność sanacji. Na wykładach zwykle nie dzielili wiedzy na słuszną i niesłuszną politycznie.

Po trzecie: system skurczył się gospodarczo, zmniejszył się więc i budżet na edukację.

Po czwarte: architekci nowego porządku w edukacji nie wzięli pod uwagę, że nawet ideologicznie oddani studen-ci zaczną w końcu myśleć samodzielnie oraz że nawet oni nie wyzbędą się całkiem zachowań zwanych w nowomo-wie wstecznymi. Chodziło m.in. o wiarę katolicką – zwłasz-cza studenci ze wsi, kiedy tylko okrzepli w nowym miejscu, zwracali się ku duszpasterstwu akademickiemu. Politrucy nie mogli tego pojąć – tyle wam daliśmy za darmo, a wy do Kościoła? Otóż nowy system dał naukę za darmo, ale inne obietnice głoszone z agitacyjnych ciężarówek często łamał. Pierwsza fala warszawskich studentów przybyłych ze wsi często nie miała nawet gdzie jeść i spać, bo odbudowujące się miasto nie zabezpieczyło bazy dla nich.

W takich wypadkach wkraczał Kościół – dawał darmowe bursy i obiady. To było jak walka o dusze, ale z czasem pro-cent studentów zdeklarowanych katolików równał się na uczelni procentowi studentów aktywistów partyjnych. Przy czym nawet ci drudzy zaczynali już wątpić w nieomylność partii.

W 1956 r., kiedy wybuchło powstanie węgierskie, na-wet studenci małych ośrodków akademickich i kierun-ków technicznych wyszli na ulice protestować. W Olsz-tynie studenci szkoły rolniczej mieli wiec na placu Armii

Czerwonej. Nazwę zmienili na plac Po-wstańców Węgierskich. Nie ostała się, ale władze zmieniły ją na neutralną – plac

Józefa Bema. Armia Czerwona już nie wróciła.W 1958 r., wraz z nową ustawą o szkolnictwie wyższym,

odżyło życie akademickie w polskich uczelniach. Znów rek-torów wybierały same szkoły.

Praktyki robotniczeTen festiwal ustawowej wolności – nazywanej przez Je-

rzego Holzera, historyka i politologa, „względną autono-mią partyjną uniwersytetu” – trwał ze zmiennym powodze-niem przez 10 lat. Wyglądało na to, że partia się przyczaiła i zmieniła narrację wobec uczelni – na UW częściej się z wła-dzą rozmawiało, niż słuchało jej rozkazów. Inne kraje socja-listyczne mogły tylko zazdrościć. Ale Władysław Gomułka krzepł u władzy, studentów uważał za wichrzycieli, tymcza-sem wyższe szkolnictwo nadal przecież było budżetowe. Po-woli wolność zbliżała się do końca, potrzebny był tylko po-ważny pretekst do kolejnej zmiany ustawy, tym razem na au-torytarną. Oczywiście tę wahadłowość ustaw widać dopiero po czasie – wtedy duża grupa profesorów i studentów wie-rzyła, że są na UW u siebie, a uczelnia znów stała się miej-scem wymiany myśli.

W 1964 r., kiedy Jacek Kuroń i Karol Modzelewski napisali krytykujący PZPR „List otwarty do partii”, Modzelewskiego usunięto ze studiów doktoranckich i z posady asystenta na Wydziale Historii UW, na zebraniu wydziałowej organiza-cji partyjnej koledzy zwracali się do niego per kolega Karol. Z zapisów wynika nawet pewne ich zażenowanie, że muszą go usunąć.

W 1966 r. Leszek Kołakowski, filozof, członek partii, pra-cownik Instytutu Kształcenia Kadr Naukowych przy KC PZPR, wygłosił na Wydziale Historycznym UW referat pt. „Rozwój kultury polskiej w ostatnim dziesięcioleciu”.

2811279

Page 5: v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla

2811279

78

nie

zb

ęd

nik

in

te

lig

en

ta

U N I W E R S Y T E T YPO

LITY

KA

Żakowskie otrzęsiny na krakowskim Rynku, 1958 r.Krytykował w nim politykę władz i pro-

gram partii – z partii za to wyleciał, z uni-wersytetu nie.

W styczniu 1968 r., po tym jak cenzura zdjęła spektakl mickiewiczowskich „Dziadów” w reżyserii Kazimierza Dejmka w warszawskim Teatrze Narodowym, studenci UW protestowali na ulicach. Studentów Adama Michni-ka i Henryka Szlajfera wyrzucono ze studiów za rozmowę z francuskimi reporterami o zajściach. 8 marca na dzie-dzińcu UW odbył się wiec w ich obronie – pod koniec wie-cu wjechały autobusy wypełnione zomowcami i mężczy-znami, których władza tytułowała potem aktywem robot-niczym; rozpocząło się bicie. W następnych dniach ru-szyły się uczelnie na Śląsku, w Lublinie, Poznaniu, Łodzi, we Wrocławiu i w Szczecinie.

Ale to, co stało się w Warszawie, było równoznaczne z koń-cem autonomii wyższych uczelni. Dla wielu studentów przyzwyczajonych przez ostatnie lata do względnej wolno-ści to było nie do pomyślenia – władza pobiła studentów na ich własnym, wydawałoby się nietykalnym, terenie. Rektor nagle realizował dyspozycje Służby Bezpieczeństwa. Odby-wały się w całej Polsce sterowane partyjnie wiece potępia-jące studentów jako wichrzycieli, bankrutów politycznych i bananową młodzież. Winni okazali się studenci pochodze-nia żydowskiego i Żydzi w ogóle – trąbiła propaganda. Roz-poczęły się przymusowe wyjazdy Polaków żydowskiego po-chodzenia za granicę. Z punktu widzenia studentów wła-dza złamała prawo, a co więcej – okazało się, że władza mo-że złamać prawo zgodnie z prawem, które dała sobie sama. Jeszcze w marcu zwolniono z pracy profesorów UW, wśród nich Zygmunta Baumana i Leszka Kołakowskiego. Trzy dni później studenci uchwalili Deklarację Ruchu Studenckiego – chcieli swobody zrzeszeń, wolności słowa i przestrzegania praw obywatelskich. Władza odpowiedziała natychmiast – na UW zlikwidowano kilka kierunków studiów, w tym Wy-dział Filozofii, 34 studentów wyrzucono, kilkunastu zawie-

szono. Rozpoczął się przymusowy pobór studentów do woj-ska. Jesienią 1968 r. weszła w życie ustawa o szkolnictwie wyższym – autorytarna, zamordystyczna.

Jedną z pomarcowych represji wobec studentów w całej Polsce było wprowadzenie nową ustawą studenckich prak-tyk robotniczych. Jeden wakacyjny miesiąc musieli przepra-cowywać jako niewykwalifikowani robotnicy w państwo-wych zakładach; według ideologów partyjnych chodziło o zbliżenie oderwanych od realiów inteligentów do twardej rzeczywistości klasy robotniczej. Okres pierwszych 30 lat po wojnie nie jest prawie wcale przebadany socjologicznie, ale tu akurat istnieją badania z początku lat 70. – odnotowujące wśród obywateli albo współczucie, albo satysfakcję z zapę-dzenia „paniczyków” do roboty. Co do samych studentów – praktyki robotnicze były kolejnym nietrafionym ruchem propagandowym; w badaniach mówili, że nie widzą życia robotników, tylko picie w pracy i złą organizację produkcji. Zobaczyli katastrofalny stan gospodarki.

Najnowsi ludzieUstrój się chwiał, ale nie upadał. Cała kolejna dekada to

czas powtarzających się co kilka lat buntów robotniczych – zwykle z powodów ekonomicznych, krwawo tłumionych. Na uczelniach to czas łamania kręgosłupów.

W naukowym środowisku akademickim zawsze ist-niał pewien opór materii przeciw hierarchizacji stano-wisk – nominalnie kadra podlegała rektorowi, a następ-nie podział władzy schodził niżej, na wydziały, ale de-cyzje podejmowane były często w wyniku dyskusji. Po 1968 r. te ślady demokracji przestały istnieć – teraz prze-łożeni mogli niemal na wzór wojskowy dobierać sobie współpracowników i kształtować ich pod ideologiczne oczekiwania władzy twardą ręką. Nowa ustawa dawała im odpowiednie narzędzia – umowy podpisywane z na-ukowcami na czas określony, przenoszenie do filii uczel-ni, zwolnienia z pracy. Wyrzucano wówczas setki ludzi – dostawali wilczy bilet, tułali się po dorywczych zajęciach, takich jak tłumaczenia czy korepetycje. Często byli to lu-dzie w średnim wieku, z rodzinami, wcześniej myślący o związaniu życia z uczelniami na stałe, wszak bywały to etaty państwowe dożywotnie – teraz ich bieda miała być odstraszającym przykładem dla innych. Niektórzy ucieka-li z kraju, inni zmieniali zawody. Ale wielu z nich – właśnie z biedy, na którą ich skazała władza – korzyli się przed nią, słali listy do KC z prośbami o przywrócenie na uczelnie.

W latach 70. uczelnie zmieniły się bardzo także pod wzglę-dem studentów – historycy mówią, że była to zmiana wręcz antropologiczna. To najnowsze pokolenie aktywisty stu-denckiego było pewne siebie, bo dokładnie znało mechani-zmy kariery – wiedziało, gdzie są pieniądze w obowiązują-cym systemie szkolnictwa i jak je elegancko przejąć: tu zor-ganizować obóz, tutaj wykład na temat współczesnej polity-ki z podkreśleniem wyższości ustroju socjalistycznego, tam zwyczajnie napić się wódki, z kim trzeba. Aktywista studenc-ki z lat 50. był w porównaniu z tymi nowymi naiwnym wy-znawcą ustroju – miał jedną koszulę i krawat, nie dojadał, nie dosypiał, spalał się w działaniu. Ci z lat 70. byli już do-brze odżywieni i dobrze ubrani. Kojarzy się z nimi do dziś

2811279

Page 6: v MARCIN KOŁODZIEJCZYK Uczyć się, uczyć się, uczyć się · Uczyć się, uczyć się, uczyć się W yższe uczelnie w powojennej Polsce miały tworzyć nowego człowieka dla

2811279

POLITYKAn

iez

dn

ik int

el

ige

nt

a

79

Milicja i tzw. aktyw robotniczy rozpędzają studencką demonstrację, ul. Krakowskie Przedmieście w Warszawie, 1968 r.

wypowiadane z uśmiechem na powitanie zdanie: z czym przychodzisz, czego ci trzeba?

Druga połowa lat 70. była już w Polsce czasem otwartej walki politycznej z władzą – w czerwcu 1976 r., protestu-jąc przeciwko podwyżkom cen żywności, wyszli na ulice robotnicy Radomia i Ursusa. Władza krwawo stłumiła de-monstracje, represjonowała ich uczestników. Mimo ciągłego zastraszania wyrzuceniem z pracy i zwyczajnym pobiciem przebudziły się kręgi uniwersyteckie – także pod wpływem obecnego już na uczelniach kryzysu, wstrzymania pienię-dzy na badania naukowe – wielu z kadry naukowej działa-ło w Komitecie Obrony Robotników, potem w Solidarności. Krążył z wykładami po całej Polsce tzw. uniwersytet latają-cy, często jego wykłady przerywane były przez ludzi władzy. Zdarzały się pobicia – do mieszkania Jacka Kuronia wpadli podczas wykładu studenci AWF, później nie dopuszczali ka-retek pogotowia do poszkodowanych. Kilku profesorów UW publicznie potępiło to zajście, donosiło o tym Radio Wol-na Europa. Na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, po przypisywanej bezpiece śmierci w bramie kamienicy przy ul. Szewskiej studenta polonistyki, współpracownika KOR Stanisława Pyjasa, powstał Studencki Komitet Solidarności.

W październiku 1978 r. Karol Wojtyła został papieżem. We wrześniu 1980 r., po sierpniowych strajkach robotniczych, powstało Niezależne Zrzeszenie Studentów, jawnie anty-reżimowe – zdelegalizowane przez władzę w stanie wojen-nym, przeszło jak cała opozycja do podziemia. W 1982 r., jeszcze w czasie stanu wojennego – zgodnie z nieprzewidy-walną polską specyfiką – władza wprowadziła nową ustawę o szkolnictwie wyższym, uczelnie odzyskiwały autonomię. Była obwarowana wieloma nadzwyczajnymi prawami sta-nu wojennego, ale w jej wyniku np. do senatu UW wybra-no większość profesorów niepartyjnych. Na uniwersytecie działał tajny NZS, kolportowano ulotki.

Polityka naprzemiennego przyduszania i odpuszczania nie działała, ale mimo to nadwerężony reżim stosował ją dalej – w 1985 r. nowa ustawa o szkolnictwie wyższym cof-nęła autonomię wyższych uczelni. Jednocześnie zwiększo-no budżetowe nakłady na naukę, ale zwolniono z pracy 30 proc. kadry uczelnianej. Jednak tym razem już wywołało to publiczne protesty uniwersytetów. W pierwszej połowie lat 80. uciekło z Polski ok. 1,6 tys. pracowników naukowych. Nie wracali najczęściej ze stypendiów w RFN i USA.

W drugiej połowie lat 80. na uczelniach doszło do gło-su kolejne pokolenie studentów – wychowanych w karna-wale Solidarności i stanie wojennym, ale bez doświadczeń z internowania – nowi chcieli mieć wpływ na rzeczywistość uczelni i kraju. W 1988 r. NZS zorganizowało masowe akcje w sprawie zmiany ustawy o szkolnictwie wyższym. Jednak w 1989 r., po czerwcowych wyborach, w Polsce zmieniło się wszystko.

Wolny rynekWspółcześnie wyższe studia stały się towarem uzależnio-

nym od doraźnego popytu i podaży. Państwowe uczelnie – wciąż bezpłatne na studiach dziennych stacjonarnych – otworzyły szereg odpłatnych kierunków studiów zaocznych i doszkalających, żeby dorobić i, zgodnie z zasadami kon-

kurencji, nie dać się zdystansować setkom powstających uczelni prywatnych. Wol-ność na rynku edukacyjnym spowodowa-ła, że Polska jest obecnie jednym z najle-

piej wykształconych krajów Europy – kłopot rodzi się, kiedy zacząć badać poziom naukowy szkół, które wydają dyplomy naukowe po płatnych studiach.

Po pierwsze, można stwierdzić, że wiele spośród szkół prywatnych ma prawo do wydawania dyplomów tylko dzię-ki zastosowaniu sprytnej ekwilibrystyki rynkowej z zatrud-nianiem uczonych z tytułami. Uczeni podróżują po kraju między uczelniami niczym kierowcy tirów. Po drugie, ist-nieją nawet takie prywatne szkoły wyższe, które w rekla-mach obiecują studentom dyplomy magisterskie, nie ma-jąc uprawnień do wydawania takowych. Po trzecie, da się wyróżnić krótsze lub dłuższe fale popytu na określone spe-cjalizacje wiedzy; modny był kiedyś marketing i zarządza-nie, potem psychologia, pedagogika – oczywiście uczelnie reagują elastycznie z podażą tych modnych kierunków. Mo-tywacją dla podjęcia studiów bywa obecnie brak pracy lub życiowa indolencja. Nie wiadomo więc, czy chodzi o stare leninowskie uczyć się, uczyć się, uczyć się, czy raczej o prze-wrotne uczinowskie lenić się, lenić się, lenić się. Wśród wy-kładowców – incognito – można natomiast usłyszeć przeko-nanie, że ludzie po prostu lubią być oszukiwani. Po czwarte bowiem – jeśli się wolnemu rynkowi edukacji przyjrzeć od środka, można uznać, że ferment naukowy – odwieczna rola uczelni wyższych – wyparował. Płaci się pieniądze za towar i z towarem, poświadczonym papierem, wychodzi (art. s. 82 i 86).

Marcin KołodziejczyK

Dziękuję za pomoc: dr. Błażejowi Brzostkowi – historykowi z Uniwersytetu Warszawskiego; prof. Andrzejowi Chwalbie – historykowi z Uniwersytetu

Jagiellońskiego; prof. Stanisławowi Achremczykowi – historykowi z Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego; kilku innym akademikom,

którzy wolą nie podawać nazwisk.

2811279