rs 06-07 2009.indd-2

16
Rok IV Nr 05/06 (38/39) czerwiec/lipiec 2009 MYŚL GLOBALNIE – CZYTAJ LOKALNIE www.riviera24.pl Od Wagnera do Eltona Johna >> S. 4 „The Tall Ship’s Races” czyli Olbrzymy w Gdyni >> S. 12 Opowiadanie podwodne Skiby „Zenek” >> S. 16 Krzysztof M. Załuski T radycyjnie już w Festiwalu wzięła udział plejada pol- skich twórców i aktorów kabaretowych. Imprezami towa- rzyszącymi były ogólnopolski konkurs fotograficzny „Foto- Żart” i, również ogólnopolski, konkurs na najzabawniejszy film wykonany przy pomocy telefonu komórkowego – „Żart z plusem”. Długość filmu nie mogła prze- kroczyć trzech minut. W obu ka- tegoriach autorzy otrzymali „Błękitny Melonik”, oraz czek na sumę pięciu tysięcy złotych. Przewodniczącym festiwalo- wego jury był Janusz Kondra- ciuk. Sekundowali mu Urszula Dudziak – wokalistka jazzowa, Tatiana Sosna-Sarno – aktorka, Gdańsk. Błękitny Melonik Charliego po raz ostatni? X Festiwal Dobrego Humoru zakończony Ostatni weekend czerwca należał w Gdańsku do satyryków. Od 25 do 27 bm. odbywał się tutaj bowiem jubileuszowy X Festiwal Dobrego Humoru. Jego główną nagrodą jest Błękitny Melonik Charliego. Tegoroczni laureaci to Zofia Merle i Zenon Laskowik. Artur Andrus – satyryk, Leszek Blanik – mistrz olimpijski, Zbi- gniew Buczkowski – aktor i Ma- rek Przybylski – dziennikarz. Imprezy odbywały się w mia- steczku festiwalowym, które roz- gościło się na Targu Węglowym vis-à-vis Teatru Wybrzeże. Cen- trum festiwalowe stanowił klub Barbados. Satyryków gościł tak- że Dwór Artusa, Filharmonia Bałtycka na Ołowiance i Klub Myśliwski przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu. Natomiast ban- kiet kończący Festiwal odbył się w salach hotelu Mercure Heve- lius. Tam również wręczono na- grody zwycięzcom tegorocznego Festiwalu. Nagrodę za całokształt twór- czości w wysokości 15 tysięcy złotych, ufundowaną przez Pre- zydenta Gdańska Pawła Adamo- wicza, razem ze statuetką „Błę- kitnego Melonika” otrzymali ex aequo Zofia Merle i Zenon La- skowik. Oni również zostali lau- reatami festiwalowego Grand Prix za program „Dżdżownice wychodzą na asfalt”. Program ten został bezapelacyjnie uzna- ny za najdowcipniejszą produk- cję zeszłego roku. Wyróżniony został także zespół autorów ra- diowej audycji „Wentylator”, se- rial „39 i pół”, oraz program „Kuba Wojewódzki” i „Mam ta- lent”. – Festiwal Dobrego Humoru ma na celu promocję twórczości o charakterze rozrywkowo-arty- stycznym, wyłonienie i nagrodze- nie najlepszych utworów i autorów kabaretowych oraz publiczną pre- zentację ich dokonań – mówi Dia- na Dziworska, festiwalowy rzecz- nik. – Zależy nam także na identy- fikacji Trójmiasta z wydarzeniem o tak dużej randze artystycznej. Niestety, jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy, pomysłodawca Festiwalu, p. Marek Łochwicki, nosi się z zamiarem jego likwida- cji. Miejmy nadzieję, że to jedy- nie ponury żart prezesa Video Studio Gdańsk, które jest głów- nym organizatorem imprezy. Marek Lochwicki – główny organizator imprezy a zarazem prezes Video Studio Gdańsk oraz etatowy gdański Clown i Kaszub. Pogoda niestety nie była najlepsza pomimo, że Krzysztof Skiba wraz z synem Tytusem zaklinali deszcz, aby ustąpił wakacyjnej pogodzie. Zbiorowe zdjęcie uczestników Festiwalu podczas ceremonia rozdania nagród. fot. Maciej Kosycarz / KFP fot. Maciej Kosycarz / KFP O d początku lipca do końca sierpnia br. Sopot i Zakopa- ne będą partnerami nie tyl- ko jako miasta, lecz również jako dwie filmowe stolice kraju. Stanie się tak za sprawą projektu o nazwie Orange Kino Letnie, przygotowane- go przez firmę Outdoor Cinema i PTK Centertel, który jest operato- rem sieci Orange. W obu kurortach będą wyświetlane jednocześnie naj- słynniejsze filmy ostatnich lat. Let- nie kino zostanie zainstalowane na sopockim Molo i na zakopiańskich Krupówkach. W Sopocie widzowie będą mieli do dyspozycji leżaki pla- żowe, w Zakopanem – góralskie ławy. Obie „sale pod gwiazdami” pomieszczą w sumie ponad 500 osób. Organizatorzy imprezy zapo- Sopot. Kino od Bałtyku do Tatr wiadają projekcje takich hitów jak „Vicky Cristina Barcelona” Woody- ’ego Allena, „Slumdog” czy „Coco Chanel” ze znaną z roli „Amelii” Audrey Tautou. Do akcji włączyły się także Polskie Koleje Państwowe, które do pociągu Intercity relacji Bałtyk – Tatry postanowiły podcze- pić specjalny wagon filmowy. Pod- czas całej podróży pasażerowie będą mogli oglądać w nim te same filmy, które są aktualnie wyświetla- ne w Sopocie i w Zakopanem. Wstęp do wagonu filmowego jest bezpłatny. Wystarczy pokazać waż- ny bilet kolejowy na tę trasę. Z peł- nym repertuarem Kina Letniego Orange można się zapoznać na stronie www.orangekinoletnie.wp. pl. (as)

description

 

Transcript of rs 06-07 2009.indd-2

Page 1: rs 06-07 2009.indd-2

Rok IV Nr 05/06 (38/39) czerwiec/lipiec 2009

M Y Ś L G L O B A L N I E – C Z Y T A J L O K A L N I E w w w. r i v i e r a 2 4 . p l

Od Wagnera do Eltona Johna

>> S. 4

„The Tall Ship’s Races”czyli Olbrzymy w Gdyni

>> S. 12

Opowiadanie podwodne Skiby„Zenek”

>> S. 16

Krzysztof M. Załuski

Tradycyjnie już w Festiwalu wzięła udział plejada pol-skich twórców i aktorów

kabaretowych. Imprezami towa-rzyszącymi były ogólnopolski konkurs fotografi czny „Foto-Żart” i, również ogólnopolski, konkurs na najzabawniejszy fi lm wykonany przy pomocy telefonu komórkowego – „Żart z plusem”. Długość fi lmu nie mogła prze-kroczyć trzech minut. W obu ka-tegoriach autorzy otrzymali „Błękitny Melonik”, oraz czek na sumę pięciu tysięcy złotych.

Przewodniczącym festiwalo-wego jury był Janusz Kondra-ciuk. Sekundowali mu Urszula Dudziak – wokalistka jazzowa, Tatiana Sosna-Sarno – aktorka,

Gdańsk. Błękitny Melonik Charliego po raz ostatni?

X Festiwal Dobrego Humoru zakończony

Ostatni weekend czerwca należał w Gdańsku do satyryków. Od 25 do 27 bm. odbywał się tutaj bowiem jubileuszowy X Festiwal Dobrego Humoru. Jego główną nagrodą jest Błękitny Melonik Charliego. Tegoroczni laureaci to Zofia Merle i Zenon Laskowik.

Artur Andrus – satyryk, Leszek Blanik – mistrz olimpijski, Zbi-gniew Buczkowski – aktor i Ma-rek Przybylski – dziennikarz.

Imprezy odbywały się w mia-steczku festiwalowym, które roz-gościło się na Targu Węglowym vis-à-vis Teatru Wybrzeże. Cen-trum festiwalowe stanowił klub Barbados. Satyryków gościł tak-że Dwór Artusa, Filharmonia Bałtycka na Ołowiance i Klub Myśliwski przy Jaśkowej Dolinie we Wrzeszczu. Natomiast ban-kiet kończący Festiwal odbył się w salach hotelu Mercure Heve-lius. Tam również wręczono na-grody zwycięzcom tegorocznego Festiwalu.

Nagrodę za całokształt twór-czości w wysokości 15 tysięcy złotych, ufundowaną przez Pre-zydenta Gdańska Pawła Adamo-wicza, razem ze statuetką „Błę-kitnego Melonika” otrzymali ex aequo Zofia Merle i Zenon La-skowik. Oni również zostali lau-reatami festiwalowego Grand Prix za program „Dżdżownice wychodzą na asfalt”. Program ten został bezapelacyjnie uzna-ny za najdowcipniejszą produk-cję zeszłego roku. Wyróżniony został także zespół autorów ra-diowej audycji „Wentylator”, se-rial „39 i pół”, oraz program „Kuba Wojewódzki” i „Mam ta-lent”.

– Festiwal Dobrego Humoru ma na celu promocję twórczości o  charakterze rozrywkowo-arty-stycznym, wyłonienie i nagrodze-nie najlepszych utworów i autorów kabaretowych oraz publiczną pre-zentację ich dokonań – mówi Dia-na Dziworska, festiwalowy rzecz-nik. – Zależy nam także na identy-fi kacji Trójmiasta z wydarzeniem o tak dużej randze artystycznej.

Niestety, jak się nieofi cjalnie dowiedzieliśmy, pomysłodawca Festiwalu, p. Marek Łochwicki, nosi się z zamiarem jego likwida-cji. Miejmy nadzieję, że to jedy-nie ponury żart prezesa Video Studio Gdańsk, które jest głów-nym organizatorem imprezy.

Marek Lochwicki – główny organizator imprezy a zarazem prezes Video Studio Gdańsk oraz etatowy gdański Clown i Kaszub.

Pogoda niestety nie była najlepsza pomimo, że Krzysztof Skiba wraz z synem Tytusem zaklinali deszcz, aby ustąpił wakacyjnej pogodzie.

Zbiorowe zdjęcie uczestników Festiwalu podczas ceremonia rozdania nagród.

fot. M

aciej

Kosy

carz

/ KF

P

fot. M

aciej

Kosy

carz

/ KF

P

Od początku lipca do końca sierpnia br. Sopot i Zakopa-ne będą partnerami nie tyl-

ko jako miasta, lecz również jako dwie fi lmowe stolice kraju. Stanie się tak za sprawą projektu o nazwie Orange Kino Letnie, przygotowane-go przez fi rmę Outdoor Cinema i PTK Centertel, który jest operato-rem sieci Orange. W obu kurortach będą wyświetlane jednocześnie naj-słynniejsze fi lmy ostatnich lat. Let-nie kino zostanie zainstalowane na sopockim Molo i na zakopiańskich Krupówkach. W Sopocie widzowie będą mieli do dyspozycji leżaki pla-żowe, w Zakopanem – góralskie ławy. Obie „sale pod gwiazdami” pomieszczą w sumie ponad 500 osób. Organizatorzy imprezy zapo-

Sopot. Kino od Bałtyku do Tatrwiadają projekcje takich hitów jak „Vicky Cristina Barcelona” Woody-’ego Allena, „Slumdog” czy „Coco Chanel” ze znaną z roli „Amelii” Audrey Tautou. Do akcji włączyły się także Polskie Koleje Państwowe, które do pociągu Intercity relacji Bałtyk – Tatry postanowiły podcze-pić specjalny wagon fi lmowy. Pod-czas całej podróży pasażerowie będą mogli oglądać w nim te same fi lmy, które są aktualnie wyświetla-ne w Sopocie i w Zakopanem. Wstęp do wagonu fi lmowego jest bezpłatny. Wystarczy pokazać waż-ny bilet kolejowy na tę trasę. Z peł-nym repertuarem Kina Letniego Orange można się zapoznać na stronie www.orangekinoletnie.wp.pl. (as)

Page 2: rs 06-07 2009.indd-2

Kalendarium Imprez KulturalnychLipiec 2009

do 4.09 Wystawa fotografii Studentów Uniwersytetu Trzeciego Wieku pt. „Trzecie spojrzenie” – MBP, Filia Nr 5

do 31.12 Kiermasz taniej książki – MBP, Filia Nr 8 do 31.08 „Na fali – moja przygoda z morzem” konkurs plastyczny dla szkół – MBP, Biblioteka

Główna 18 – 19.07 Wyścigi Konne – Hipodrom2.07 g. 16.00 – Szanty na molo – Koncert z udziałem światowych i polskich sław tego ga-

tunku muzyki. 3.07 g. 19.00 – „Hajdun w SPATiFie” – SPATiF3 – 5.07 Górskie Samochodowe Mistrzostwa Polski – „Grand Prix Sopot 2009” – Automobilklub

Orski4 – 5.07 „Wehikuł czasu” – impreza historyczna – Grodzisko3 – 5 – 7 – 12.07 g. 19.30 „Wilki” A. Osieckiej, otwarta próba generalna spektaklu muzycznego na mo-

tywach „Wrogów” I. B. Singera – Atelier4.07 g. 19.00 „Hity buffo” - spektakl w ramach jubileuszu Stulecia Opery Leśnej - Opera

Leśna, BART 5.07 „Opera Leśna – 100 lat”, otwarcie wystawy – Muzeum Sopotu5.07 g. 20.00 Tracy Chapman – koncert w ramach jubileuszu stulecia Opery Leśnej – Opera

Leśna, BART 8.07 g. 19:00 SOPOT MIESZKAŃCOM – „Tristan i Izolda” R. Wagnera w wykonaniu Theatre Chem-

nitz z Niemiec – opera w ramach jubileuszu Stulecia Opery Leśnej – Opera Leśna, BART11 – 12.07 Wyścigi Konne – Hipodrom11.07 g. 20.00 Mistrzowie Polskiego Kabaretu – BART14.07 16.07 Warsztaty j. hebrajskiego i Jidyszkajt (język i literatura jidysz, alfabet, podstawowe

wyrażenia, elementy gramatyki i popularne piosenki – Atelier17 – 19.07 g. 16.00 Warsztaty tańca izraelskiego grupy „Tephillah”: g. 19. 30 „Malkele” Pieśni

Księcia Żydowskiej Ballady Itsika Mangera, André Ochodlo & The 3-city Jazzish Compa-ny (przed koncertem prezentacja etiudy filmowej z Muzeum Żydowskiego w Bratysła-wie) – Atelier

17.07 g. 20.00 Feel & Iwona Węgrowska - Opera Leśna, BART18.07 „Rajdowy Puchar KAGER 2009” III, Rajdowe Mistrzostwa Okręgu Gdańskiego – Auto-

mobilklub Orski 18 – 19.07 g. 10.00 – Turniej Ziaja Grand Prix Wybrzeża o puchar „Dziennika Bałtyckiego” Edycja

XXXIII – 2009 – STT 18 – 19.07 Regaty Katamaranów „Trzy Mola”, up and down oraz wyścig Molo Sopot – Molo Orłowo

– Molo Sopot – Molo Brzeźno – Molo Sopot – UKS Navigo 23.07 – 1.08 g. 19.30 „Szary Anioł” – Moritza Rinke – grają: Joanna Bogacka i Marek Richter – Atelier 23.07 g. 20.00 „Skrzypek na dachu” reż. J. Gruza – w ramach jubileuszu Stulecia Opery

Leśnej – Opera Leśna, BART 27.07 g. 20.30 Kabaret Moralnego Nipokoju „SuperTour ‚09 Trasasasa” – Opera Leśna, BART 31.07 g. 17.30 Pochód ul. Monte Cassino do Molo – g. 18.00 - Detko Band, Max Klezmer

Band, South Silesian Brass Band, Kwartet Eryka Kulma z Longineu Parsonsem

2 www.riviera24.plInformacje Urzędu Miasta Sopotu

Dzieci z Białorusi w Sopocie

W dniach 8 – 17 czerwca w So-pocie przebywała grupa 80 dzieci z terenów Białorusi. Przybyły one nad Bałtyk w wyniku porozumie-nia zawartego pomiędzy Związ-kiem Polaków na Białorusi, Sto-warzyszeniem „Wspólnota Pol-ska” i Gminą Miasta Sopot. Mło-

dzi wczasowicze zostali rozloko-wani w dwóch sopockich szko-łach. Dzieci zwiedzały Trójmiasto i pobliskie rejony Pomorza. Do-szło także do spotkań z miejscową młodzieżą. Dzieci były zachwyco-ne Sopotem i wszystkimi atrak-cjami, jakich im nie szczędzono. Jedynym mankamentem była nienajlepsza pogoda. (bs)

Konkurs Dobre Praktyki PPP 2009

rozstrzygnięty

Dobre praktyki po sopockuMiasto Sopot zostało laureatem głównej nagrody w konkursie Dobre Praktyki PPP 2009. Organizatorem konkursu było Ministerstwo Gospodarki oraz Centrum Partnerstwa Publiczno-Prywatnego. Nagrodę dla Sopotu odebrał w Warszawie wiceprezydent miasta Paweł Orłowski.

Sopocki projekt zgłoszony do konkursu dotyczył „Rewitali-zacji terenów przydworco-

wych w Sopocie, wraz z równocze-snym rozwiązaniem problemów komunikacyjnych na tym obsza-rze”. W ramach projektu mają po-wstać dwupoziomowe parkingi podziemne, oraz parking naziem-ny przy ulicy Kolejowej. Powstanie też tunel pieszy pod torami kolejo-wymi na przedłużeniu ulicy Cho-pina, ulica Kościuszki otrzyma dwa ronda, zagospodarowany zo-stanie teren na płycie podziem-nych parkingów. Okolica dworca

wzbogaci się o nowy hotel, oraz sześć obiektów handlowo-usługo-wych. Warto dodać, że w tym sa-mym czasie rozstrzygnięty został przetarg na wyłonienie doradcy w zakresie przygotowania przebu-dowy dworca i sąsiadujących z nim terenów. Z sześciu ofert naj-korzystniejszą okazała się złożona przez Investment Support. Przebu-dowa terenów przydworcowych o  powierzchni 17 tysięcy metrów kwadratowych będzie kosztowała około 200 milionów złotych. Jest to wspólna inwestycja Miasta Sopot i Polskich Kolei Państwowych. (bs)

Plebiscyt na najlepszy kurort nadmorskiPortal internetowy onet.pl ogło-

sił plebiscyt na najlepszy kurort nadmorski. Głosować będzie moż-na do 20 lipca br. W tydzień później ogłoszone zostaną wyniki plebiscy-tu. Użytkowników portalu zachęca-my do głosowania, oczywiście ze wskazaniem na Sopot. Portal utwo-rzył także ranking najlepszych pol-skich kąpielisk nadmorskich. W  rankingu tym Sopot otrzymał najwyższe wyróżnienie – 5 gwiaz-

dek i zajął trzecie miejsce wraz z Darłowem (po 90 punktów). Zwy-ciężyła Ustka – 92 punkty, przed Świnoujściem – 91 punków. W ubiegłym roku Sopot był w tym rankingu czwarty, zwyciężając w czterech konkurencjach: atrakcje na plaży, atrakcje poza plażą, baza gastronomiczna i życie nocne. (as)

Młodzieżowy Dom Kultury na wakacjeMłodzieżowy Dom Kultury

w  Sopocie na tegoroczne wakacje przygotował dla dzieci i młodzieży otwarte zajęcia. Organizowane będą bezpłatne wycieczki oraz warsztaty na miejscu. Pierwszeństwo w uczest-

nictwie mają te dzieci, które już wcześniej związały się z MDK. Infor-macje odnośnie zajęć można uzy-skać w Młodzieżowym Domu Kul-tury, Aleja Niepodległości 763 lub telefonicznie pod numerem (0-58) 551-41-31, oraz na stronach interne-towych www.mdk.sopot.pl. (as)

TAXI dla maluchaUbezpieczyciel komunikacyj-

ny, Liberty Direct, wpadł na po-mysł zainstalowania w taksówkach fotelików dla małych dzieci. Akcję „taksówka z fotelikiem” podchwy-ciła fi rma Taxi Service Sopot. Obecnie wystarczy z 30  minuto-wym wyprzedzeniem zadzwonić

pod numer 19-194, aby pod dom podjechało auto wyposażone w taki fotelik. Zamawiając taksów-kę należy podać wzrost i wagę dziecka, aby przewoźnik mógł wy-brać odpowiedni rozmiar siedzenia dla malucha. Akcji patronuje prze-wodniczący Rady Miasta Sopotu Wieczesław Augustyniak. (bs)

Wystawa małych artystówSopockie Ognisko plastyczne

dokonało podsumowania ostatnich dwóch lat swojej działalności. Owo-cem tego jest wystawa rysunków i malowanek dzieci w wieku od 5 do 12 lat. Wystawa mieści się w kościele

św. Ducha w Sopocie przy ulicy Ku-jawskiej 50/52 i obejmuje 168 prac 84 dzieci. Będzie tam czynna do 5  lipca. Po wakacjach Ognisko chciałoby eksponować wystawę w gmachu Wydziału Nauk Społecz-nych Uniwersytetu Gdańskiego przy ulicy Barzyńskiego w Oliwie.

Bieżące informacje na stronie: www.sopot.policja.gov.pl lub bezpośrednio w Komendzie Miejskiej Policji w Sopocie, ul. Armii Krajowej 112 a. Ważne telefony: alarmowy – 997, oficer dyżurny – (058) 52-16-222, oficer prasowy – (058) 52-16-235, sekretariat – (058) 52-16-201, fax – (058) 52-16-288, dyżur dla cudzoziemców: 0 800 200 300, 0 608 599 999, e-mail: [email protected]

Sopocka Kronika Policyjna

Prawie komandosiKomendant Miejski Policji

w  Sopocie podinsp. Mirosław Pinkiewicz powołał sześciooso-bową grupę wywiadowczą, która przez okres wakacyjny będzie strzegła bezpieczeństwa miesz-kańców miasta i turystów. Poli-cjanci (część z Sopotu, część z ze-wnątrz) są znakomicie wyszkoleni i pod tym względem nie ustępują funkcjonariuszom z jednostek antyterrorystycznych. Będą dzia-łać jawnie i incognito. Do ich dyspozycji wydzielono nieozna-kowane samochody, będą też mogli korzystać z motorówki. Na

ich utrzymanie Miasto Sopot wy-asygnowało około 20 tysięcy zło-tych. (bs)

Wirtualny pensjonatWiele osób wyjeżdżających na

urlop zamawia kwatery przez ogłoszenia umieszczane w inter-necie. Niestety niektóre z tych ogłoszeń okazują się zwykłym oszustwem. Przekonali się o tym przybyli do Sopotu wczasowicze z Łodzi i Wołomina. Jedni i dru-dzy zamówili pokoje przez inter-net w pensjonacie „U Kazika”, mieszczącym się przy ulicy Cho-

pina 24. Po przybyciu w oznaczo-nym dniu do Sopotu, pensjonat „U Kazika” okazał się pensjona-tem wirtualnym. Poszkodowani zamierzają skarżyć portal, w któ-rym zamieszczone było ogłosze-nie. Natomiast sopoccy policjanci pouczyli ich, aby na przyszłość, przed wpłaceniem zaliczki, zate-lefonowali do Urzędu Miasta i  sprawdzili, czy ogłaszający się obiekt naprawdę istnieje. (bs)

Zatrzymani za narkotyki 25 czerwca br. policjanci z ze-

społu do walki z przestępczością narkotykową Komendy Miejskiej w Sopocie zatrzymali dwóch mężczyzn, posiadających przy sobie znaczne ilości narkotyków. Obydwaj są mieszkańcami Sopo-tu. Jeden z nich to 23-letni Ma-ciej M. drugi 34-letni Daniel P.

W mieszkaniu przy ul. 23-go Marca, które wynajmowali han-dlarze, funkcjonariusze zabez-pieczyli przeszło 80 porcji amfe-taminy, 110 porcji haszyszu i dwie porcje marihuany. Znaleźli także domową uprawę konopi indyj-skich. Zatrzymani usłyszeli za-rzuty posiadania i handlu narko-tykami, za co grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności. (bs)

Policja dla zagranicznych turystówKomenda Miejska Policji w So-

pocie wzorem lat ubiegłych uru-chomiła telefon bezpieczeństwa dla turystów zagranicznych. Bę-dzie on działał do końca września br. Do dyspozycji turystów są także ulotki w językach: angielskim i  niemieckim, na których podane są numery telefonów (0  800 200 300, 0 608 599 999), pod którymi potrzebujący pomocy będą ją mo-

gli znaleźć. Telefon czynny jest od godziny 10.00 do 22.00. Akcja pro-wadzona jest od 7 lat i stanowi od-powiedź naszego kraju na otwarcie unijnych granic. Jest to także wy-raz troski o bezpieczeństwo zagra-nicznych podróżnych w  okresie wzmożonego ruchu turystyczne-go. Uruchomienie telefonów dla zagranicznych turystów to inicja-tywa Ministerstwa Sportu i  Tury-styki, Urzędu do Spraw Cudzo-ziemców, Polskiej Organizacji Tu-rystycznej i Policji. (bs)

Spotkanie z najnowszą książką

Hanny Domańskiej

Opowieść o sopockich domach i ludziach

Prezydent Miasta Sopotu Jacek Karnowski, oraz dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicz-

nej w Sopocie Roman Wojciechow-ski postanowili zorganizować czte-roaktową imprezę pod nazwą „So-pot. Opowieści o domach i ludziach – spotkania literackie z architekturą i sztuką”. Złożą się na nią cztery spo-tkania autorskie z literatami piszą-cymi o Sopocie. Dwa spotkania od-były się już w maju i w czerwcu. Pierwsze miało miejsce w fi lii Bi-blioteki przy ulicy 23 Marca, a go-ściem sopockiej publiczności była Gabriela Danielewicz, która wygło-siła odczyt pod tytułem „Sopockie domy ostoją polskości”.

Kolejne spotkanie odbyło się 24 czerwca w sali posiedzeń Rady Miasta Sopotu, w Urzędzie Miasta przy ulicy Kościuszki 25/27. Tym razem bohaterką spotkania była sopocka pisarka Hanna Domań-ska, autorka między innymi takich książek jak „Zapomniani byli w mieście. Dzieje Żydów sopockich w XIX i XX wieku”, „Opowieści so-pockich kamienic”, „Magiczny So-pot”. Autorka z przyczyn losowych nie mogła uczestniczyć w spotka-niu osobiście. Zastępował ją wice-prezydent Sopotu Wojciech Fułek. Spotkanie było połączone z pre-

fot. k

mz

Sopocka plaża w gronie najlepszych

W czasie wakacji porządku w kurorcie strzec będą uzbrojeni po zęby specjalnie przeszkoleni funkcjonariusze policji.

fot. m

ater

iały P

olicji

zentacją najnowszej książki Do-mańskiej „Sopockie rozmaitości”.

Kolejne dwa wieczory autor-skie odbędą się jesienią: w paź-dzierniku i w listopadzie. Prele-genci tych spotkań nie są jeszcze znani. Cykl fi nansuje Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowe-go, a jego ideą jest promocja litera-tury regionalnej, mówiącej o histo-rii Sopotu. O mieszkańcach miasta w różnych epokach, o zabytko-wych willach i kamienicach. Spo-tkania z miejscowymi pisarzami i autorami popularnonaukowymi mają także na celu zachęcenie za-równo młodzieży jak dorosłych do aktywnego uczestnictwa w odkry-waniu historii miasta i literatury, która to miasto przybliża. (as)

Zero tolerancji dla drogowych piratów Letnie wakacje to dla pomor-

skich policjantów okres najbardziej wytężonej pracy. Tylko podczas pierwszego weekendu lipca Trój-miasto odwiedziło ponad milion turystów. Wielu z nich przybyło na Wybrzeże własnymi samochodami. Wygląda jednak na to, że nie wszy-scy wiedzą, czym są przepisy ko-deksu drogowego. Brawura kierow-ców i brak elementarnych zasad kultury na drodze to często przy-czyna groźnych wypadków. Aby ich

uniknąć, komendant wojewódzki policji, Krzysztof Starańczak zapo-wiedział wprowadzenie w życie programu „zero tolerancji” dla pi-ratów drogowych. Zgodnie z jego założeniami, funkcjonariusze dro-gówki mają bezwzględnie karać kierowców łamiących przepisy i za-miast ich pouczać, wystawiać jak najwięcej mandatów. Szczególną uwagę policjanci zwracać będą na kierowców poruszających się z nad-mierna prędkością, wymuszających pierwszeństwo, oraz prowadzących pod wpływem alkoholu. (bs)

Page 3: rs 06-07 2009.indd-2

Adres redakcji:81-838 Sopot, Al. Niepodległości [email protected]

Redaktor naczelny:Krzysztof Maria Załuskitel. 0 668 17 77 63

Wydawca:PPHU RIVIERA SOPOTGabriela Łukaszuk81-838 Sopot, Al. Niepodległości 753

Dział reklamy:[email protected]

Druk:Polskapresse sp. z o.o.80-720 Gdańsk, ul. Połęże 3

Niezamówionych materiałów redakcja nie zwraca, zastrzega sobie także prawo do ich redagowania.Za treść reklam redakcja nie ponosi odpowiedzialności

Nr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 Sopot 3

Krzysztof M. Załuski

O dofi nansowanie unijne mariny Sopot walczył od paru lat. Pierwszy wnio-

sek został złożony w 2004 r. Wio-sną bieżącego roku fundusze zo-stały przyznane, 6 maja w tej sprawie umowę podpisali mar-szałek Województwa Pomorskie-go Jan Kozłowski i prezydent miasta Jacek Karnowski.

Przebudowa mola ma koszto-wać 81 milionów złotych, w tym

Sopot gotowy jest na przyję-cie turystów z kraju i z za-granicy. Do dyspozycji

wczasowiczów jest – jak zwykle – cztery i pół kilometra bieżące-go plaży. Przybyło natomiast od-cinków plaż strzeżonych. Ich długość wynosi obecnie 1200 metrów. Ponad to plaże zostały znacznie poszerzone, w niektó-rych miejscach nawet dwukrot-nie.

Piasek na całej długości jest czysty – w czerwcu czyszczono go mechanicznie co dwa tygodnie, w lipcu i sierpniu czyszczenie bę-dzie się odbywało raz na tydzień. Nad bezpieczeństwem kąpiących się ma czuwać 50 zawodowych ratowników i 20 wolontariuszy. Plaża na całej długości jest obser-wowana przez kamery, oraz pa-trole wodne i piesze. Ratownicy dysponują dwoma skuterami wodnymi, dwoma quadami, dwiema łodziami motorowymi, oraz wodną karetką ratunkową.

Wzdłuż plaży usytuowanych jest 18 pryszniców i 20 toalet. Wydzielono kąpielisko dla grup kolonijnych, oraz boiska do siat-kówki. Powstało nawet plażowe przedszkole, gdzie rodzice mogą pozostawić swoje pociechy pod fachową opieką. Są trzy wypoży-

Tamara Franke

Sześć sal może równocześnie pomieścić 1050 osób. Naj-większa ma 270 miejsc, naj-

mniejsza – 80. Kino zostało wybu-dowane w stylu retro, ozdobą są wielkie kryształowe żyrandole i  kotary zakrywające ekrany. Obiekt posiada wszystkie najno-wocześniejsze urządzenia, w tym poprawiający akustykę system Do-lby Digital i projektory cyfrowe, pozwalające na wyświetlanie fi l-mów trójwymiarowych. W kulu-arach znalazła się kawiarnia „Ca-

Sopot. Miasto ogłasza przetarg na głównego wykonawcę przystani

Marina na głowicy mola już za dwa lata

O budowie mariny na końcu sopockiego mola i falochronu osłaniającego przed sztormami boczną ostrogę, mówiło się od lat. Teraz, marzenia sopocian będą mogły zostać wreszcie zrealizowane. Pod koniec czerwca br. Miasto Sopot ogłosiło przetarg, który ma wyłonić wykonawcę tej inwestycji. Najprawdopodobniej jeszcze w tym roku poznamy także operatora nowego obiektu.

25 milionów stanowić będą dota-cje z Unii Europejskiej, 15 mln pochodzić będzie ze zwrotu po-datku VAT, który władze miasta spodziewają się odzyskać. Do tej

pory wydano milion zł na prace przygotowawcze. Na razie nie wiadomo kto podejmie się reali-zacji tego wyjątkowego dla ku-rortu przedsięwzięcia. Rozstrzy-

gnięcie ogłoszonego właśnie przetargu poznamy we wrześniu br. Zaraz po otwarciu ofert i wy-łonieniu wykonawcy powinien on przystąpić do pracy. Budowa potrwa niecałe dwa lata. Ozna-cza to, że nowa przystań i odbu-dowana ostroga gotowe będą na przyjęcie pierwszych żeglarzy i turystów na przełomie kwietnia i maja 2011 roku.

– Molo jest jedną z najwięk-szych atrakcji turystycznych ku-rortu, dlatego chcielibyśmy, żeby prace budowlane, które kontynu-owane będą również w lecie, nie przeszkadzały spacerowiczom – mówi wiceprezydent Sopotu Wojciech Fułek. – Większość ro-bót została więc tak zaplanowa-na, by można je było prowadzić od strony morza. Na krótko za-mknięta będzie jedynie ostroga boczna i głowica mola. Pozostała część pomostu będzie normalnie otwarta.

Na głowicy powstanie nowo-czesny budynek bosmanatu, sa-nitariaty oraz punkt gastrono-miczny z tarasem widokowym. Odwiedzający marinę będą mieli dostęp do bezprzewodowego in-ternetu. Nowa przystań pomieści jednorazowo 104 jachty. Przybi-jać tu będą również karetki wod-ne i pontony WOPR.fot

. mat

eriał

y pro

mocy

jne U

rzęd

u Mias

ta So

potu

Czysty piasek, armia

ratowników i masa atrakcji

Kurort czeka na letników

czalnie leżaków i trzy sprzętu wodnego. I oczywiście dziesiątki punktów gastronomicznych, lo-kale rozrywkowe, park zabaw dla dzieci i młodzieży.

Niestety synoptycy progno-zują, że lato w tym roku będzie krótkie, a ekonomiści wróżą na-rastający kryzys. Czy oznacza to, że nad morze przybędzie mniej turystów? Niekoniecznie. Spadek wartości złotego sprawił, że Pola-cy z zagranicznych przestawiają się na wczasy krajowe. W niektó-rych biurach podróży sprzedano nawet o jedną trzecią więcej wy-cieczek krajowych, niż w roku ubiegłym. Egipt, Grecja, Tunezja czy Hiszpania okazały się za dro-gie. Wprowadzono oferty „last minute” na wczasy krajowe. Ko-rzystający z takich ofert płacą nawet o blisko jedną trzecią mniej.

Z pogodą może być gorzej, ale nie bądźmy pesymistami. Przy prognozowaniu długotermino-wym synoptycy często się mylą. Wypada więc wierzyć, że po brzydkim czerwcu nadejdzie piękny lipiec i jeszcze piękniejszy sierpień. A poza tym Sopot ofe-ruje tyle atrakcji, że nawet w po-chmurny dzień niepodobna się tutaj nudzić. (bs)

W tym roku na turystów czeka w Sopocie aż 1200 metrów bieżących, znacznie poszerzonych strzeżonych plaż.

fot. k

mz

Multikino otworzyło podwoje

Sopot ma nowe kino22 czerwca w Sopocie odbyły się pierwsze seanse filmowe w nowo otwartym Multikinie. Znajduje się ono w dolnej części ulicy Bohaterów Monte Cassino, naprzeciw fontanny Jasia Rybaka i pawilonu „Alga”. Właścicielem obiektu jest firma Multikino S.A.

vablanca”, sfera dla VIP-ów, oraz bary z popcornem i napojami.

Właściciel kina zamierza spro-wadzać do Sopotu bardzo zróżni-cowany zestaw fi lmów, od holly-woodzkich hitów poczynając, a na perełkach kina europejskiego koń-cząc. Zamierza również urucho-mić projekcje oper wystawianych w mediolańskiej La Scali, oraz, wraz z Urzędem Miasta, organizo-wać Sopocki Festiwal Filmowy i pokazy DKF. Przewiduje się sean-

se dla rodziców z dziećmi, czyli Multibabykino oraz Kino na Obca-sach – projekcje fi lmów dla kobiet, połączone z atrakcjami dla pań. Nie zapomniano także o młodych widzach, którzy będą mogli oglą-dać na porankach swoich ulubio-nych bohaterów.

Podczas inauguracyjnej „So-pockiej nocy fi lmowej” przybyli do multiplexu goście mogli obej-rzeć szereg znakomitych fi lmów. Komedie: „Władcy Móch”, i  „Dziewczyna mojego kumpla”.

Dramaty: „Obywatel Milk” i  „Slumdog”. Melodramaty; „Cie-kawy przypadek Beniamina But-tona” i „Lektor”, a także fi lmy ta-neczne: „Kochaj i tańcz” i „Step UP2”, oraz premierowy „Transfor-mers 2 Zemsta Upadłych” i polski klasyk „Do widzenia do jutra”. Bi-lety na wszystkie seanse koszto-wały jedynie 10 złotych. Niestety tak niska cena obowiązywała je-dynie pierwszego dnia. Normal-nie za wejście trzeba będzie zapła-cić 25 złotych od osoby.

fot. a

rchiw

um

Gorąca wyborcza wiosnaKoniec wiosny upłynął w So-

pocie pod znakiem głosowań. Naj-pierw, 17 maja mieszkańcy kurortu opowiedzieli się za pozostawie-niem Jacka Karnowskiego na sta-nowisku prezydenta miasta, a w trzy tygodnie później wybierali eu-rodeputowanych. W sopockim re-ferendum frekwencja wyniosła niewiele ponad 40 procent. Za od-wołaniem obecnego prezydenta było 38 procent sopocian, przeciw 62. Oznacza to, że Karnowski bę-

dzie mógł spokojnie dokończyć zaplanowane na tę kadencję miej-skie inwestycje. Nieco większym zainteresowaniem mieszkańców Sopotu cieszyły się wybory do Par-lamentu Europejskiego. Do urn poszło 45,2 procent uprawnionych do głosowania, co na tle niskiego zainteresowania Polaków eurowy-borami (w skali kraju głosowało jedynie 24,53 proc. obywateli) sta-nowi wynik imponujący. Od sopo-cian lepsi byli jedynie mieszkańcy Podkowy Leśnej, gdzie głosowało aż 50,86 proc. uprawnionych. (bs)

CBA bez kompetencjiNa stronie internetowej Cen-

tralnego Biura Antykorupcyjnego ukazała się informacja dotycząca śledztwa toczącego się w sprawie rzekomych nieprawidłowości przy budowie Centrum Haff nera w Sopocie. Decyzje prezydenta Miasta, oraz innych urzędników

Magistratu miały jakoby narazić Gminę na poważne straty fi nan-sowe. W związku z tą informacją prezydent Sopotu Jacek Karnow-ski oskarżył funkcjonariuszy CBA o brak kompetencji w ocenie rze-czonego przedmiotu. Zażądał też przeprosin od szefa Biura Mariu-sza Kamińskiego. (as)

Page 4: rs 06-07 2009.indd-2

4 Sopot www.riviera24.pl

Krzysztof M. Załuski

W lutowy dzień 1909 roku reżyser Teatru Miejskiego w Gdań-

sku Paul Walther Schäffer wy-brał się na spacer do sopockiego lasu. Podczas przechadzki od-krył otoczoną pagórkami pola-nę, która zafrapowała go nie-zwykłymi walorami akustyczny-mi. Swym odkryciem podzielił się z burmistrzem Sopotu Ma-xem Woldmannem i już w kwietniu 1909 na polance ru-szyła budowa leśnej sceny ope-rowej. Pierwszym spektaklem, zagranym 11 sierpnia 1909 roku był „Obóz nocny w  Granadzie” Conradina Kreutzera, niemiec-kiego kompozytora z przełomu XVIII i XIX wieku.

Zaczęło się od koncertów dla kuracjuszy

– W pierwszych latach istnie-nia Opery Leśnej repertuar ukła-dano pod gusta kuracjuszy – wspomina wiceprezydent Sopotu Wojciech Fułek. – W amfi teatrze wystawiano przeważnie popular-ne opery i operetki. Preferowane były utwory, których akcja, przy-najmniej częściowo dzieje się w plenerze.

Sopot. Jubileusz stulecia Opery Leśnej

Od Wagnera do Eltona Johna

To dzięki niej i kilku pasjonatom muzyki, którzy potrafili wykorzystać niezwykłe warunki terenowe leśnej polany i stworzyć tam scenę o światowej sławie, Sopot zaczęto nazywać Bayreuthem Północy. W sierpniu 2009 roku minie sto lat od prapremierowego spektaklu zagranego na jej deskach. Jak na stulatkę, leśna scena trzyma się znakomicie, a po generalnym remoncie, który rozpocznie się jesienią br. uzyska nowy blask. O historii, teraźniejszości i przyszłości Opery Leśnej w Sopocie rozmawiamy z wicedyrektorem gospodarza obiektu, Bałtyckiej Agencji Artystycznej BART – Beatą Majką i wiceprezydentem kurortu, autorem wielu książek poświęconych naszemu miastu, m.in. właśnie opublikowanej, pasjonującej opowieści o historii leśnego amfiteatru: „Od huzarów śmierci do Eltona Johna – 100 lat Opery Leśnej” – Wojciechem Fułkiem.

Ten pierwszy okres trwał krótko, zaledwie sześć sezonów. Z chwilą wybuchu I wojny świa-towej działalność Opery została zawieszona. Spektakle wznowio-no dopiero po powstania Wolne-go Miasta Gdańsk, w którego ra-mach znalazł się Sopot. Ten okres charakteryzuje się zwięk-szeniem budżetu, co pozwoliło na sprowadzanie do Sopotu światowej klasy śpiewaków. Amfiteatr został rozbudowany, zarówno scena jak widownia. Opera mogła teraz pomieścić 5,5 tysiąca widzów. Nie było też problemu z angażowaniem kil-kusetosobowego chóru i tłumów statystów, mobilizowano bo-wiem wszystkie miejscowe chóry i mieszkańców.

– Przełomem okazał się rok 1922, gdy kierownictwo Opery, po śmierci Schaff era objął Hermann Merz – mówi Wojciech Fułek. – To on wprowadził do Sopotu Wa-gnera i to dzięki niemu miasto zyskało przydomek „Bayreuth Północy” (Bayreuth jest miej-scem, gdzie wybudowano – jesz-cze za życia Wagnera – teatr spe-cjalnie przystosowany do wysta-wiania jego oper i gdzie po raz pierwszy zrealizowano całą te-atralogię wagnerowską. Do dziś odbywają się tam operowe festi-wale, na które bilety sprzedaje się z kilkuletnim wyprzedzeniem).

- Pierwszym spektaklem wa-gnerowskim był co prawda już „Tannhaüser”, wystawiony w roku 1910 przez Schaeff era, ale dopiero

inscenizacja „Siegfried”, dokona-na przez Merza w roku 1922, otworzyła wagnerowski okres w  dziejach Waldoper. Po nim, w  roku 1924 odbyła się premiera „Walkirii”. A potem, w ramach Fe-stiwali Wagnerowskich prezento-wane były już wszystkie dzieła genialnego kompozytora. Sława „Bayreuth Północy” rosła. Do So-potu przybywały światowe gwiaz-dy opery. Każdorazowe festiwale oklaskiwało łącznie około 35 ty-sięcy widzów. I nawet jeśli Merz wprowadzał na scenę Opery Le-śnej jakiegoś innego kompozyto-ra – mówi wicedyrektor BART, Beata Majka – to po to, aby wyka-zać, że był to prekursor Wagnera. Tak było z „Fidelio” Beethovena i z „Wolnym strzelcem” Webera.

Remont peronów SKM Rozpoczął się długo oczeki-

wany remont peronu SKM przy stacji Sopot Główny. Po jego za-kończeniu peron ma otrzymać dawny, secesyjny wygląd. Aby uzyskać efekt, jak najbardziej zbliżony do oryginału z 1875 roku, architekci przeszukali ar-chiwa miejskie i na ich podsta-wie sporządzili plany przebudo-wy. Gruntownie odrestaurowa-ne zostaną kolumny i balustra-dy, wymienione poszycie dachu i ławki, ściany przy wejściach pokryte będą ceramicznymi

płytkami, zaś cały peron otrzy-ma nową nawierzchnię. Usunię-ta zostanie także betonowa przybudówka osłaniająca wej-ście na peron od strony ul Mary-narzy. Zamiast niej planowane jest przedłużenie peronu i zada-szenia. Ostateczny kształt peron SKM uzyska za mniej więcej rok. Do tego czasu sopocianie muszą się liczyć z utrudnienia-mi w podróżowaniu. Już od 1 lipca do 31 sierpnia br. zamknię-te zostanie wejście na peron od strony ulicy Chopina. Peron do-stępny będzie jedynie od strony południowej. (kmz)

Abantia wycofała protestBudowa hali widowiskowo-

sportowej na granicy Sopotu i  Gdańska ma być zakończona w  marcu 2010 roku. Czy termin ten zostanie dotrzymany? Zależy to między innymi od szybkiego rozpoczęcia montażu instalacji sanitarnych, teleelektrycznych, grzewczo-chłodniczych i syste-mu telewizji przemysłowej. 30 kwietnia br. Gmina Sopot wyło-niła wykonawcę tych robót. Jest nim fi rma Asseco, jednak podpi-sanie umowy i wejście wykonaw-cy na budowę o dwa miesiące opóźniły protesty uczestniczącej w przetargu fi rmy Abantia Pol-ska Sp. z o.o. Jej oferta dwukrot-

nie została przez zamawiającego, czyli Gminę Sopot odrzucona. Mimo to Abantia odwołała się do Krajowej Izby Odwoławczej. Po-zwalały na to luki w ustawie o  Prawie Zamówień Publicz-nych. Na szczęście w połowie czerwca br. jej przedstawiciele zdecydowali się wycofać protest. Dzięki temu w najbliższym cza-sie podpisana zostanie umowa pomiędzy Gminą Sopot a Asse-co. Gdyby wykonawca wszedł na budowę z jeszcze większym po-ślizgiem i hala nie została ukoń-czona w terminie, gminy Sopot i  Gdańsk musiałyby zwrócić w całości lub w części przyznane na budowę hali środki unijne. (kmz)

Za 12 miesięcy sopocki peron SKM odzyska oryginalny wygląd, na razie robotnicy zdjęli pokrycie dachu

fot. k

mz

Jeśli Asseco zdoła wykonać prace wykończeniowe w ciągu 9 miesięcy, hala widowisko-sportowa zostanie otwarta zgodnie z planem, czyli w marcu 2010 r.

fot. k

mz

fot. M

ater

iały p

romo

cyjne

BAR

T

Tak już za półtora roku wyglądać będzie Opera Leśna (wizualizacja według projektu Jacka Szczęsnego).

Remis w sprawie radni kontra Kurski29 czerwca br. miał się rozpo-

cząć proces z powództwa 10 so-pockich radnych przeciwko świeżo upieczonemu eurodepu-towanemu, Jackowi Kurskiemu. Samorządowcy pozwali pomor-skiego szefa PiS za jego wypo-wiedź udzieloną stacji TVN 24, w której zasugerował, jakoby Rada Miasta Sopotu była „pry-watnym folwarkiem ludzi całko-wicie uzależnionych od widzimi-się Jacka Karnowskiego”. Rajcy poczuli się tym stwierdzeniem do tego stopnia oburzeni, że za-żądali od europosła publicznych przeprosin i wpłaty 50 tys. zł na konto sopockiego hospicjum. Do

rozprawy jednak nie doszło, gdyż po apelu sądu, strony postanowi-ły zawrzeć ugodę. W oświadcze-niu, które pozwany odczytał na sali sądowej czytamy: „Chciał-bym wyrazić głębokie ubolewa-nie, jeżeli ktokolwiek poczuł się urażony moją wypowiedzią. Nie było moją intencją obrażanie ja-kiegokolwiek z radnych. Nie mam też najmniejszych wątpli-wości, co do ich osobistej uczci-wości”.

W oświadczeniu nie pada wprawdzie słowo „przepraszam”, jednak radni poczuli się słowami Kurskiego usatysfakcjonowani i wycofali sprawę z wokandy. Od-stąpili także od roszczeń fi nanso-wych. (as)

Page 5: rs 06-07 2009.indd-2

Nr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 Sopot 5

Opera w Polsce Ludowej

Ostatni wagnerowski festiwal odbył się w sierpniu 1944 roku. W tym samym roku zmarł Her-mann Merz. W rok później Sopot znajdował się już w granicach Polski. 29 czerwca 1945 roku, z okazji Dni Morza w Operze Le-śnej odbył się pierwszy po wojnie spektakl. Był nim „Wielki Festi-wal Muzyki Polskiej”, a wyko-nawcami muzycy, którzy później utworzyli Filharmonię Bałtycką. Przez następne lata okazyjnie w  amfi teatrze występowały ra-dzieckie zespoły pieśni i tańca, jak również „Śląsk” czy „Mazow-sze”. Pierwsze po wojnie dzieło operowe wystawiono dopiero 8 lipca 1961 roku. Była to „Halka” Stanisława Moniuszki.

W tym samym roku narodził się Międzynarodowy Festiwal Piosenki, powszechnie kojarzony z Sopotem, który jednak przez trzy pierwsze lata odbywał się w hali Stoczni Gdańskiej.

– Trwała wtedy przebudowa Opery – tłumaczy Wojciech Fu-łek. – Dopiero w roku 1964 amfi -teatr został przykryty płócien-nym dachem, który zabezpieczał wykonawców oraz widzów przed deszczem. I ta decyzja zaowoco-wała nie tylko większą ilością koncertów muzycznych, ale i cie-kawymi spektaklami operowy-mi. W Sopocie wystawiono „Hal-kę”, „Aidę”, „Carmen”. No i wresz-cie Festiwal Piosenki został prze-niesiony tam, gdzie znajdowało się właściwe dla niego miejsce, czyli do Opery Leśnej.

Najlepsze swe lata Festiwal Piosenki przeżywał w latach 1977 – 1980. Zmienił wtedy nazwę na Festiwal Interwizji, a Telewizja Polska nie żałowała nań pienię-dzy, usiłując stworzyć w Sopocie konkurencję dla Festiwalu Euro-wizji. W stanie wojennym Festi-wal został zawieszony, wznowio-no go dopiero w roku 1984.

– Wtedy do Opery Leśnej po-wrócił też Ryszard Wagner – wspomina Beata Majka. – Wprawdzie tylko incydentalnie. W tamtym roku Bałtycka Agencja Artystyczna BART zorganizowała dużą imprezę pod nazwą Bałtyc-kie Spotkania Oper i Teatrów Mu-zycznych. Do Sopotu przybył między innymi zespół Teatru

Wielkiego w Łodzi z przedstawie-niem „Walkirii”. Było to pierwsze od 40 lat wykonanie dzieła Wa-gnera na scenie naszego amfi te-atru.

Imprezy jubileuszowe BART jest gospodarzem Ope-

ry od roku 1978. Od tego czasu zorganizowano tu dziesiątki wielkich imprez i goszczono mu-zyczne gwiazdy światowego for-matu. Działalność Bałtyckiej Agencji nabrała zwłaszcza roz-pędu po transformacji ustrojo-wej. Ważnym elementem w wy-korzystaniu obiektu stało się otwarcie w 1997 roku Sali Kon-certowej Polskiej Filharmonii Kameralnej. Dzięki temu teren Opery Leśnej nie zamiera na zimę, a koncerty i recitale mogą odbywać się przez cały rok.

– Tylko w tym roku w sali PFK zorganizowaliśmy kilkana-ście jubileuszowych imprez. 31 stycznia koncertowali Tomasz Stańko i Andrzej Smolik, 13 lute-go wystąpiła Ania Dąbrowska, 21  lutego Czesław Śpiewa Trio, 19  marca Dorota Miśkiewicz, 21 marca Maria Peszek – wymie-

nia Beata Majka. – 23 marca w  ramach cyklu „Sopot Bards Meeting” odbył się także koncert „Związani jednym losem. W hoł-dzie Bułatowi Okudżawie”. A to była tylko przygrywka do naj-ważniejszych imprez jubileuszo-wych, jakie odbyły się w czerwcu i jakie czekają nas w miesiącach wakacyjnych – dodaje p. Majka. – 7 czerwca na scenie Opery Le-śnej wystąpili Phil Manzanera, Leszek Możdżer, Charles Hay-ward i Yaron Stavi, 27 czerwca w  ramach „Sopot TOP-trendy Festiwal 2009” odbył się jubile-uszowy koncert pod nazwą „Zło-te lata Opery Leśnej”. Sopocka publiczność miała okazję zoba-czyć gwiazdy sprzed lat: Halinę Frąckowiak, Irenę Jarocką, Hali-nę Kunicką, Irenę Santor, Bogda-na Łazukę, Jerzego Połomskiego i wielu innych. 4 lipca odbędzie się przedstawienie „Hitty Buff o”. Tego wieczoru usłyszymy najlep-sze piosenki Studia Buff o, które zaprezentuje Janusz Józefowicz. Już następnego dnia, 5 lipca, wy-stąpi legendarna piosenkarka amerykańska Tracy Chapman, a 8 lipca niemiecki Teatr Opero-

wy z Chemnitz przedstawi dra-mat Ryszarda Wagnera „Tristan i  Izolda”. 23 lipca artyści Teatru Muzycznego w Gdyni wystąpią z  nową inscenizacją „Skrzypka na dachu”. Jubileuszowe imprezy zakończymy 30 sierpnia spekta-klem „Pod ruinami Polski” w  wykonaniu Andre Ochodlo i „Max Klazmer Band”.

Największa tragedia miłosna

– Nie umniejszając splendoru innym spektaklom i wykonaw-com, szykuję się przede wszyst-kim na „Tristana i Izoldę” – wtrą-ca Wojciech Fułek. – Dzieje tej pary to bodaj najsłynniejsza tra-gedia miłosna, która z legend przedostała się do literatury, a  potem, za sprawą Wagnera do muzyki. Jest to nie tylko jedna z  najlepszych oper tego kompo-zytora, ale równocześnie najbar-dziej osobista. Dzieje miłości Tristana i Izoldy nawiązują do dramatu kompozytora, bezna-dziejnie zakochanego w Matyl-dzie Wesendonck, żonie jego mecenasa, dziś powiedzieliby-śmy – sponsora. Znakomita mu-zyka, świetni śpiewacy, insceni-

zacja na światowym poziomie. Bo też Teatr Operowy w Chem-nitz należy do światowej czołów-ki. I specjalizuje się właśnie w  Wagnerze. Nie bez powodu mówi się o Chemnitz: „saksoń-skie Bayreuth”.

W „Tristanie i Izoldzie” grać będą nie tylko Niemcy. Partie Tristana śpiewa znakomity ame-rykański solista John Charles Pierce. Izoldą jest Niemka, Bri-gitte Hahn. W roli Króla Marka wystąpi Andreas Horl. Orkiestrę poprowadzi Frank Beermann, zaś nad całością będzie czuwał świetny reżyser, niemal od 20 lat dyrektor Opery w Chemnitz – Michael Heinicke.

– Warto zaznaczyć, że jak na takie wydarzenie artystyczne cena biletów na „Tristana i Izol-dę” jest wyjątkowo niska – mówi wiceprezydent Fułek. – Bilety w pierwszych sektorach kosztu-ją 40 złotych, w dalszych tylko 25. Natomiast mieszkańcy So-potu są szczególnie uprzywile-jowani, bo inscenizacja ta od-bywa się w  ramach cyklu „So-pot – mieszkańcom”. Pokazując dowód osobisty z miejscem za-

meldowania sopocianie zapłacą zaledwie 5 złotych.

W nowej szacie– Imprezy jubileuszowe nie

wyczerpują wszystkiego, co tego lata będzie się działo w Operze Leśnej – mówi Beata Majka. – 11 lipca odbędzie się impreza pod tytułem „Mistrzowie polskiego kabaretu”. Obecność takich mi-strzów jak Jan Kobuszewski, czy Wiesław Michnikowski gwaran-tuje, że będziemy się zwijali ze śmiechu. 17 lipca wystąpi „Feel” i  Iwona Węgrowska, a 27 lipca publiczność będzie zabawiał „Kabaret moralnego niepokoju”. Sierpień, to miesiąc festiwalowy. W dniach 7 – 8 gościmy Sopot Hit Festiwal, a w dniach 22–23 po raz 46. Sopot Festival, czyli dawny Festiwal Piosenki.

We wrześniu Opera Leśna za-myka swe podwoje. Rozpoczyna się wielki remont, a właściwie przebudowa całego obiektu. Koszt tego przedsięwzięcia wy-niesie 74 miliony złotych, z czego 46 milionów wyłoży Miasto So-pot, a 28 milionów będzie po-chodziło z funduszy europej-skich w ramach programu opera-

cyjnego „Infrastruktura i środo-wisko.”

– Po przebudowie widownia Opery Leśnej zwiększy się o po-nad 1000 miejsc siedzących – mówi wiceprezydent Fułek. – Dotychczasowe ławki zostaną zastąpione wygodnymi krzesła-mi. Nad widownią zostanie zain-stalowany nowy dach z pokrywą tefl onową. Nie będzie go trzeba zdejmować na zimę, ponieważ śnieg zsunie się po śliskiej po-wierzchni na ziemię. Dach bę-dzie obszerniejszy niż obecny i zasłoni wszystkie skrajne sekto-ry, tak więc nawet widzowie z  najtańszymi biletami będą za-bezpieczeni przed deszczem. Stare garderoby, pamiętające jeszcze lata sześćdziesiąte ubie-głego wieku zostaną zburzone. Nowe zaplecze dla artystów zo-stanie zbudowane zgodnie z wy-mogami i kaprysami gwiazd.

Przebudowa sopockiej jubi-latki ma się zakończyć na przeło-mie 2010 i 2011 roku. Jeśli wszyst-ko pójdzie zgodnie z planem, w kolejnym sezonie Sopot zyska jeden z najpiękniejszych i najno-wocześniejszych obiektów tego typu w Europie.

„Zmierzch Bogów” pojawił się na scenie Opery w roku 1927.

fot. a

rchiw

um M

uzeu

m So

potu

fot. a

rchiw

um M

uzeu

m So

potu

fot. a

rchiw

um M

uzeu

m So

potu

Scena z opery „Zygfryd” Ryszarda Wagnera granego w Operze Leśnej w roku 1931. Dekoracje do jednego z monumentalnych przedstawień w Operze Leśnej.

fot. G

otth

eil &

Sohn

, arch

iwum

Muz

eum

Sopo

tu

Opera „Tannhäuser” Ryszarda Wagnera w pełnej wersji wystawiona została w sopockiej Operze Leśnej w 1925 roku. Później powracała jeszcze w latach 1933, 1939, 1940 i 1941.

Page 6: rs 06-07 2009.indd-2

6 Rozmowy Riviery www.riviera24.pl

Krzysztof M. Załuski

K.M.Z.: Według portalu ngo.pl Sopot może się pochwalić naj-większą w Polsce ilością organi-zacji pozarządowych w przeli-czeniu na liczbę mieszkańców. Jak panowie myślą, z czego to wynika?

Wojciech Fułek: O tym, że So-pot jest miastem wyjątkowym, i że mieszkają tutaj wyjątkowi lu-dzie, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. W Sopocie żyje się z pewnością lepiej, a jednocze-śnie w o wiele wolniejszym tem-pie, niż w innych polskich aglo-meracjach. Świadczą o tym nie tylko różnego rodzaju rankingi, w których nasze miasto nie-zmiennie wygrywa, lecz przede wszystkim opinie gości i osób z  zewnątrz, które się tutaj osie-dliły. Przypomnijmy – sopocia-nie są najlepiej wykształconymi ludźmi w kraju; odsetek ludzi posiadających wyższe wykształ-cenie sięga 27 procent. Sopot to także mekka artystów, pisarzy, muzyków, aktorów, naukowców, sportowców i polityków, to mia-sto o najniższym w kraju pozio-mie bezrobocia. Myślę, że wła-śnie to poczucie stabilizacji po-woduje, że sopocianie są tak wierni swojemu miastu, że tak chętnie dzielą się z innymi wła-snymi pasjami, że rozwijają swo-je zainteresowaniami, że chcą nieść pomoc osobom potrzebu-jącym. I temu między innymi służą organizacje pozarządowe, których w Sopocie mamy ponad 300.

Czy przy tak wielkiej ilości or-

ganizacji pozarządowych po-trzebna jest jakaś instytucjonali-zacja ich działań, jakaś pomoc ze strony Miasta?

W.F.: Żadnej instytucjonaliza-cji tym inicjatywom nie potrze-ba. Wręcz przeciwnie, Miastu zależy na tym, aby te wszystkie projekty zachowały oddolny cha-rakter. Ani sztuką, ani kulturą, ani sportem nie powinni zajmo-wać się urzędnicy, lecz miłośnicy danej dyscypliny, bo to oni najle-piej czują delikatną tkankę swo-jej pasji. A pomoc ze strony Mia-sta? Jak najbardziej. W tym celu kilka lat temu powołany został pełnomocnik Prezydenta Miasta do Spraw Organizacji Pozarządo-wych, którą to funkcję pełni od paru lat p. Andrzej Kowalczys.

O sopockim życiu społecznym, kulturalnym i artystycznym, o organizacjach non-profi t

i pasjach mieszkańców kurortu rozmawiamy z Wojciechem Fułkiem, Wiceprezydentem Sopotu

i z Andrzejem Kowalczysem, pełnomocnikiem Prezydenta Miasta do spraw Organizacji

Pozarządowych

Sopocki Fenomen Pozarządowy

Na czym polega praca takiego pełnomocnika?

Andrzej Kowalczys: Tak, jak powiedział pan prezydent Fułek, w Sopocie zarejestrowanych jest ponad 300 organizacji pozarzą-dowych. Z tego aktywnych jest około 250, a bardzo aktywnych 150. Organizacje typu NGO (skrót od angielskiego non-go-vernmental organization – przyp. redakcji) utrzymują się głównie z grantów pozyskiwa-nych z różnych źródeł, między innymi z konkursów organizo-wanych przez Miasto Sopot. Aby to wszystko sprawnie działało potrzebna jest koordynacja. Zwłaszcza, że z roku na rok sto-warzyszeń i fundacji przybywa. Moim zadaniem jest między in-nymi przygotowanie corocznego Programu Współpracy Gminy Miasta Sopotu z organizacjami pozarządowymi, a co za tym idzie także konkursów w któ-rych dofinansujemy w znacz-nym stopniu wiele podmiotów. Pierwszą turę zamykamy pod koniec listopada, aby już z po-czątkiem roku można było pro-wadzić działalność bez zakłóceń, drugą w kwietniu gdzie znaczne kwoty adresujemy na letni wypo-czynek. Do tego dochodzi co-

dzienna praca na rzecz organiza-cji – od stricte biurowej, po na-zwijmy to kolokwialnie „pracę w terenie”.

Jakie projekty najczęściej zgłaszane są na konkursy organi-zowane przez Miasto?

A.K.: Spektrum tematyczne składanych projektów jest bar-dzo szerokie. Od prowadzenia całorocznych świetlic profilak-tycznych, poprzez jednodniowe sportowe festyny, po spotkania kombatanckie. Jest również bar-dzo dużo projektów dotyczą-cych krzewienia kultury fizycz-nej i  tradycji narodowej, wspie-rających profilaktykę i terapię osób uzależnionych. Niewiele jest jeszcze działań proekolo-gicznych.

Na jakie projekty Miasto wy-daje najwięcej pieniędzy?

A.K.: W tym roku na realiza-cję programów sopockich orga-nizacji pozarządowych Miasto przeznaczyło dokładnie 4.985.129 złotych. Najwięcej, bo prawie 2  mln 200 tys. zł przypadło na projekty dotyczące świadczeń specjalistycznych na rzecz osób potrzebujących, chorych, dzieci

oraz osób w podeszłym wieku. Na upowszechnienie kultury fi -zycznej i sportu wydamy 609 tys. zł, na zadania z zakresu profi lak-tyki i terapii uzależnień – prawie 650 tys. zł, na kulturę i sztukę około 442 tys. zł, na turystykę i  promocję miasta – 345 tys. zł, na rozwój sportu kwalifi kowane-go – 250 tys. zł, na pozostałe działania polityki społecznej – 233 tys. zł, na edukację – 154 tys. zł, na ochronę zdrowia – 51 tys. zł, na turystykę i krajoznawstwo oraz kontakty zagraniczne – 36  tys. zł oraz na ekologię i ochronę środowiska – 22 tys. zł. Miasto wspiera także organizacje pozarządowe poprzez użyczanie im lokali miejskich. Z tego ro-dzaju pomocy korzysta blisko 60 organizacji NGO.

Które z sopockich organizacji są najaktywniejsze?

A.K.: Wyjątkowo aktywne są bezwątpienia kluby sportowe, nie tylko pracujące na co dzień z młodzieżą, lecz również szkolą-ce olimpijczyków. Na przykład Sopocki Klub Żeglarski, który dał naszemu miastu wielu mi-strzów świata i Europy, a więc zawodników na najwyższym światowym poziomie. Bardzo

prężny jest również Sopocki Klub Lekkoatletyczny z Anią Ro-gowską, Łukaszem Chyłą, i inny-mi znakomitościami. Aktywnie działają takie organizacje, wspie-rające poczynania sportowców niepełnosprawnych i weteranów. Jest wreszcie Ogniwo, czyli klub rugby, SKT, Navigo, STT i wiele innych. Ostatnio powstało także kilka nowych klubów piłkar-skich. Nie do przecenienia jest też działalność Stowarzyszenia na Drodze Ekspresji, zajmujące się nie tylko osobami niepełno-sprawnymi, lecz także organizo-waniem corocznego festynu or-ganizacji pozarządowych na so-pockim molo, prowadzeniem Centrum Wolontariatu, oraz Tar-gów Pracy dla osób niepełno-sprawnych.

O Sopocie mówi się, że jest miastem artystów. Które z organi-zacji działających w sferze kultu-ry i sztuki zasługują na szczegól-na uwagę?

W.F.: Organizacje pozarządo-we działające w sferze kultury i  sztuki wypełniają lukę pomię-dzy takimi instytucjami jak Pań-stwowa Galeria Sztuki, Muzeum Sopotu, Bałtycka Agencja Arty-styczna BART, czy Miejska Bi-

blioteka Publiczna. Jednym z ta-kich centrów artystycznych jest na pewno Towarzystwo Przyja-ciół Sopotu, którego siedzibą jest Dworek Sierakowskich, którego kompleksowy remont właśnie się rozpoczął. Po jego zakończeniu znajdzie się tutaj nie tylko gale-ria, ale również duża sala kon-certowa i zaplecze przystosowa-ne do organizowania różnego rodzaju spotkań kulturalnych. Ale Dworek Sierakowskich to nie tylko wystawy, czy bezpłatne koncerty czwartkowe, będące fe-nomenem w skali kraju. Przypo-mnijmy, że profesor Krzysztof Sperski prowadzi je bez przerwy od 28 lat. Dworek to również Te-atr Przy Stole, którego pomysło-dawcami są Ewa Kuczkowska i Krzysztof Gordon. TPS to także dwumiesięcznik Topos, prowa-dzony przez Krzysztofa Kucz-kowskiego, który poza redago-waniem znanego w całej Polsce pisma literackiego, organizuje także sopocki festiwal poezji i  konkurs poetycki im. Rilkego. W ramach działań TPS powstaje również Rocznik Sopocki, doku-mentujący historię naszego mia-sta. Tu także odbyło się już dzie-więć edycji Sopot Film Festival, przygotowanych przez pasjona-tów z DKF Kurort. Tu wreszcie narodził się pomysł unikalnego projektu integrującego artystów niepełnosprawnych z artystami z najwyższej półki. Myślę o Ulicy Sztuki, w którą zaangażowani są artyści takiej miary jak Henryk Cześnik czy Marek Okrasa. W ra-mach tego projektu obrazy wy-stawiane są nie tylko w normal-nych galeriach, lecz także w apte-kach, urzędach, sklepach i wprost na ulicach. Na zakończenie od-bywa się aukcja, a pieniądze z  niej uzyskane trafi ają na rzecz osób niepełnosprawnych. Myślę, że jest to fantastyczna inicjatywa integrująca całe środowisko ar-tystyczne Sopotu.

Drugą taką wizytówką kultu-ralną Sopotu jest bez wątpienia Teatr Atelier im. Agnieszki Osieckiej, w którym André Hüb-ner-Ochodlo, twórca teatru a za-razem reżyser, rozwija twórczo spuściznę, jaką pozostawiła po sobie Agnieszka Osiecka. Te tłu-my, które pojawiają się co roku podczas Lata Teatralnego czy fe-stiwalu piosenek Agnieszki Osieckiej, najlepiej chyba świad-czą o tym, że są to projekty nie-zwykle wartościowe, i że ludzie przyjeżdżają do Sopotu nie tylko na plażę, lecz również po to, by uczestniczyć w wydarzeniach ar-tystycznych najwyższego lotu.

Wojciech Fułek, mgr pedagogiki opiekuńczej, poeta, autor wielu książek i albumów na temat kurortu, przez trzy kadencje Radny Miasta Sopotu, od 1998 roku – Wiceprezydent Miasta Sopotu.

Andrzej Kowalczys, terapeuta uzależnień, działacz amatorskiej piłki nożnej, pełnomocnik Prezydenta Miasta do spraw Organizacji Pozarządowych.

fot. k

mz

fot. K

rzys

ztof M

ystk

owsk

i / KF

P

Page 7: rs 06-07 2009.indd-2

Z regionuNr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 7Wymienił pan organizacje,

nazwijmy je fl agowymi… A jak wygląda działalność tych mniej-szych lub mniej znanych organi-zacji kulturalnych?

Bardzo trudno byłoby mi wy-mienić wszystkie sopockie pro-jekty, organizacje czy stowarzy-szenia działające w sferze kultu-ry. Jest ich tak dużo, że siłą rze-czy muszę się ograniczyć tylko do paru przykładów… Na pewno niezwykle istotnym miejscem na kulturalnej mapie Sopotu jest kościół ewangelicko-augsburski, w którym – w tym roku już po raz dziewiąty – odbywa się mię-dzynarodowy festiwal Kalejdo-skop Form Muzycznych, organi-zowany przez Stowarzyszenie Przyjaciół Teatru Otwartego. Nie można nie zauważyć teatralnej Sceny Off de Bicz czy Galerii Triada. Warto także zaznaczyć kilka płaszczyzn związanych z muzyka jazzową. Bo to nie tyl-ko koncerty i festiwale, ale także niezwykle cenna działalność Wojtka Staroniewicza, który pro-wadzi własne niekomercyjne wy-dawnictwo muzyczne publikują-ce płyty jazzowe. Jego najnowszy projekt to płyta poświęcona zmarłemu niedawno, wybitne-mu sopockiemu kompozytorowi, Januszowi Hajdunowi. Która uj-rzała właśnie światło dzienne. Takich artystów, którzy nie two-rzą wyłącznie na pokaz, a syste-matycznie realizują własne pro-jekty mieszka w Sopocie znacz-nie więcej. Często są to artystycz-ne małżeństwa, co również jest fenomenem w skali kraju.

Mógłby pan przytoczyć kilka nazwisk?

Na przykład para wybitnych poetów – Terasa Ferenc i Zbi-gniew Jankowski. Zresztą także ich córka, Anna Janko, właśnie w Sopocie stawiała pierwsze lite-rackie kroki. Kolejne artystyczne rodziny to Krzysztof i Ewa Kucz-kowscy – poeta i tłumaczka, Mi-rosław i Joanna Stecewiczowie –

poeta i solistka Filharmonii Bał-tyckiej, małżeństwo aktorskie Krzysztof Gordon i Joanna Bo-gacka, scenografi czne – Łucja i Bruno Sobczakowie, a z młod-szego pokolenia artyści-plastycy Rober Florczak i Alicja Gruca, rodzina Okrassów – Jadwiga i  Zbigniew oraz ich syn Marek, aktorsko-muzyczne małżeństwo Ryszarda i Jolanty Ronczew-skich. Nie można także zapomi-nać o nieżyjącym już Jerzym Afanasjewie i jego żonie Alinie, Stanisławie Horno Popławskim czy wreszcie tak znakomitych malarzach jak Henryk Cześnik, Maciej Świeszewski czy Maja Ku-czyńska.

Jest też w naszym mieście wiele osób piszących, takich choćby jak Hanna Domańska, Jó-zef Golec, Stanisław Dejczer, Ma-ryla Hempowicz czy Sławomir Sierecki. Większość życia spędzi-ła tutaj, zmarła przed dwudzie-stu laty, Stanisława Fleszarowa-Muskat.

Sopot przyciąga również lu-dzi z zewnątrz. Parę lat temu sprowadził się do naszego miasta świetny aktor Marek Kondrat. Dość regularnie pomieszkuje wraz z żoną Ewą reżyser Juliusz Machulski.

Sopot jest również fenomenem pod względem prasy lokalnej, nie ma chyba drugiego miasta tej wiel-kości, w którym ukazywałoby się tyle lokalnych tytułów…

Na pewno ta lista osób, inicja-tyw i organizacji ważnych dla miasta i jego mieszkańców jest niekompletna. Myślę, że zarówno o tych ludziach, o których wspo-mnieliśmy, jak i o tych, których nieświadomie pominęliśmy, war-to pamiętać i warto korzystać z ich dorobku. Bo to właśnie dzię-ki tym wszystkim inicjatywom, dzięki mieszkańcom Sopotu, któ-rzy chcą uczestniczyć aktywnie w życiu kulturalnym, artystycznym i społecznym, tak dobrze czujemy się w naszym mieście. A to jest chyba najcenniejsze.

Dziękuję panom za rozmowę.

Gdańsk. Struk za Kozłowskiego?

Jeśli europoseł z Pomorza Ja-nusz Lewandowski zostanie jed-nym z unijnych komisarzy (co jest wielce prawdopodobne) marszałek województwa pomor-skiego Jan Kozłowski zajmie jego miejsce w Parlamencie Europej-skim w Strasburgu. Wówczas zo-stanie otwarta kwestia dziedzi-czenia po nim stanowiska mar-szałka. Powszechnie uważa się, że zostałby nim aktualny wice-marszałek Mieczysław Struk. Struk to długoletni działacz sa-morządowy. Przez trzy kadencje, od pierwszych wyborów samo-rządowych, pełnił on funkcję burmistrza Jastarni, gdzie zyskał powszechne uznanie. Potem był przewodniczącym Komisji Rewi-zyjnej, a następnie przewodni-czącym Komisji Strategii i Poli-tyki Przestrzennej Województwa

Pomorskiego. Stanowisko wice-marszałka sprawuje od roku 2005. (as)

Gdynia. Nagrody literackie rozdane13 czerwca prezydent Gdyni

Wojciech Szczurek wręczył na-grody literackie Miasta. Są one przyznawane w trzech katego-riach: poezji, prozy i eseju. W dzie-dzinie poezji nagrodę, już po raz drugi, otrzymał Eugeniusz Tka-czyszyn-Dycki za tomik „Piosen-ka o zależnościach i uzależnie-niach”. W dziedzinie prozy kapi-tuła konkursu uhonorowała po-wieść Marcina Świetlickiego „Je-denaście”. Natomiast w dziedzinie

Gdańsk. Medale u Artusa

Już po raz trzynasty odbyła się uroczystość wręczenia medali świę-tego Wojciecha i księcia Mściwoja II. Medale te Rada Miasta przyznaje osobom i instytucjom, które przy-czyniły się do promocji Gdańska na Pomorzu, w Polsce i na świecie. W tym roku medale św. Wojciecha otrzymały cztery osoby i jedna in-stytucja. Są to: Leszek Blanik, złoty medalista olimpijski w gimnastyce, Zbigniew Jujka znakomity rysow-nik satyryczny, o. Tomasz Jank, franciszkanin szczególnie zasłużo-ny przy renowacji kościoła św. Trój-cy w Gdańsku, oraz Adam Koper-kiewicz, dyrektor Muzeum Histo-rycznego Miasta Gdańska, zajmują-cy się między innymi przywróce-niem świetności dworowi Artusa. Medal otrzymało także Forum Dia-logu Gdański Areopag, prowadzo-

nego przez księży Witolda Bocka i Krzysztofa Niedałtowskiego.

Medale księcia Mściwoja II przypadły siedmiu osobom, w  tym jednej pośmiertnie. Lau-reatami zostali dwaj kronikarze Gdańska, znakomici fotografi cy w tysiącach zdjęć uwieczniający zmieniające się przez wiele dzie-sięcioleci miasto: Maciej Kosy-carz, oraz jego zmarły ojciec – Zbigniew Kosycarz. Medale otrzymali także działacz gospo-darczy i menadżer Zbigniew Ca-nowiecki, znany w Polsce adwo-kat Roman Nowosielski, były lekkoatleta Marian Parusiński, popularny piekarz i cukiernik Grzegorz Pellowski, oraz Zbi-gniew Strzelczyk promujący Gdańsk jako światową stolicę bursztynu. Instytucją odznaczo-ną medalem została Gdańska Fundacja Innowacji Społecznej.

Pomorze. Perły w Koronie

Portal internetowy naszemia-sto. pl zorganizował plebiscyt dla internautów pod hasłem „Perły w Koronie 2009”. Przez całe lato, od 29 czerwca do 31 sierpnia br. moż-na będzie głosować na najbardziej charakterystyczną budowlę Po-morza, zarówno uznany od wie-ków zabytek, jak i budynek nowy, ale niezwykły, można rzec dzi-waczny w swoim wyglądzie. Fa-worytami są m.in. dom stojący

eseju nagroda przypadła historyk sztuki, profesor Marii Poprzęckiej za książkę „Inne obrazy”. Nagrody literackie Gdyni to statuetki w formie kostki i czek na 50 tysię-cy złotych dla każdego z laure-atów. Jest to jedno z najbardziej prestiżowych wyróżnień w dzie-dzinie literatury w Polsce. (as)

Mieczysław Struk, kandydat na marszałka Województwa Pomorskiego.

fot. a

rchiw

um

W Dworze Artusa po raz kolejny wręczono medale św. Wojciecha i Księcia Mściwoja II. Dostali je m.in. satyryk, Zbigniew Jujka i fotoreporter Maciej Kosycarz.

fot. M

aciej

Kostu

n / KF

P

fot. k

mz

Dom „stojący do góry nogami” stał się już symbolem kaszubskiego skansenu w Szymbarku, chętnych do jego zwiedzania nie odstraszają nawet gigantyczne kolejki.

„na głowie” w Szymbarku, czy Krzywy Domek w Sopocie. Głoso-wanie odbywa się na stronie http://pomorze.naszemiasto.pl/t u r y s t y k a / s p e c j a l n a _ a r t y -kul/660411.html. Dziesięć najcie-kawszych propozycji zostanie wyróżnionych nagrodami. Patro-nem plebiscytu jest Pomorska Re-gionalna Organizacja Turystycz-na, wydawnictwa Demart i Carta Blanca, linie lotnicze JetAir, inter-netowe biuro podróży fl g.pl. i biu-ro podróży Exim Tours. (as)

Żarnowiec. Ekolodzy z Greenpeace chcą zatrzymać budowę elektrowni atomowej

Elektrownia to nie bombaDzieje elektrowni jądrowej w Żarnowcu mają długą historię. Decyzję o jej budowie podjęto już w roku 1972. Był to czas gierkowskiej prosperity, włodarze ówczesnej PRL chcieli pokazać światu, że „Polska rośnie w siłę”. Przez całą dekadę nie podjęto jednak żadnych konkretnych prac w kierunku powstania takiej elektrowni. Temat powrócił w styczniu 1982 roku, w miesiąc po wprowadzeniu stanu wojennego.

Andrzej Stanisławski

Prace budowlane w Żarnow-cu rozpoczęły się w roku 1984, a już w roku 1989

miał wejść do eksploatacji pierw-szy reaktor o mocy 465 MW. Był to termin nierealny, u progu lat dziewięćdziesiątych budowa była zaawansowana dopiero w niespeł-na 40 procentach. Mimo narasta-jącej biedy i rozprzężenia gospo-darczego rząd Jaruzelskiego kon-sekwentnie kontynuował gigan-tyczny projekt.

Widmo CzarnobylaW momencie transformacji

ustrojowej rozpoczęły się protesty przeciwko żarnowieckiej atomów-ce. Wybuch w elektrowni jądrowej

w Czarnobylu, oraz fakt, iż reakto-ry mające pracować w Żarnowcu były identyczne jak te w ZSRR, wrogo nastawił mieszkańców Wy-brzeża do tej inwestycji. W refe-rendum aż 86,1 głosujących z ów-czesnego województwa gdańskie-go opowiedziało się przeciwko kontynuacji budowy Żarnowca. W rezultacie protestów ekologów rząd Mazowieckiego z końcem roku 1990 nakazał postawić „Elek-trownię Jądrową Żarnowiec w Bu-dowie” w stan likwidacji. Nad Je-ziorem Żarnowieckim na dwie de-kady zapadła cisza.

Dziś rządu znowu zastanawia się nad kwestią budowy elektrow-ni jądrowych. Wiele na to wska-zuje, że jeśli taka decyzja zapad-nie, nowa elektrownia stanie wła-śnie w Żarnowcu. Przemawia za tym kilka argumentów. Mimo upływu czasu wiele zbudowanych tam w latach osiemdziesiątych obiektów nadaje się do wykorzy-stania. Warunki geofi zyczne zo-stały wcześniej sprawdzone i nie budzą zastrzeżeń. Północ Polski cierpi na niedosyt energii elek-trycznej. Za wykorzystaniem ura-nu do produkcji elektryczności

przemawia też fakt, iż aktualnie na świcie pracuje 439 reaktorów i nigdzie nie doszło do awarii, która w skutkach przypominała-by katastrofę w Czarnobylu. W budowie znajduje się kilka-dziesiąt elektrowni jądrowych, na ten rodzaj energii postawiły mię-dzy innymi tak biedne kraje jak Bułgaria czy Rumunia.

Ekolodzy kontra naukowcy

W opracowywanym planie za-gospodarowania przestrzennego Województwa Pomorskiego Urząd

Marszałkowski przyjął ewentual-ność budowy elektrowni jądrowej nad Jeziorem Żarnowieckim. Do ostatecznej decyzji jeszcze daleko, nie zapadnie ona wcześniej jak za dwa, trzy lata. Mimo to ekolodzy już teraz szykują się do protestów. Przedstawiciele Greenpeace są zdania, że zamiast budować ato-mówki, rząd powinien zainwesto-wać w odnawialne źródła energii. W przypadku Pomorza byłyby to przede wszystkim elektrownie wiatrowe. Mają one swoich zwo-lenników, ale i przeciwników. Zwolennicy twierdzą, że prąd z wiatraków jest tańszy. Koszt bu-dowy elektrowni jądrowych jest rzeczywiście ogromny. Wielkie problemy stwarza też likwidacja odpadów promieniotwórczych. Ale, jak zauważają naukowcy, koszta eksploatacyjne atomówek są najniższe w porównaniu ze wszystkimi innymi typami elek-trowni, również tych wiatrowych, działających „kiedy wiatr zawieje”.

Tak źle i tak niedobrzeKażdy typ elektrowni ma jakiś

feler. Węglowe wyrzucają do at-mosfery olbrzymie ilości dwutlen-

ku węgla, przyczyniając się do zmian klimatycznych i globalnego ocieplenia. Odkrywkowe kopalnie węgla brunatnego powodują de-wastację środowiska naturalnego na dużej przestrzeni. Elektrownie wiatrowe zajmują znaczne tereny, są hałaśliwe, a ich skrzydła stano-wią zagrożenie dla ptaków. Nie-dawno mieszkańcy nadmorskiej wsi Dąbki zaprotestowali (skutecz-nie) przeciwko planom zbudowa-nia w ich okolicy fermy wiatrowej. Nawet elektrownie wodne, pozor-nie najmniej inwazyjne, budzą opory na skutek budowy zapór wodnych i sztucznych zbiorników.

Na coś jednak trzeba się zdecy-dować. Polsce wkrótce zagrozi brak prądu elektrycznego. Powsta-je pytanie: czy mamy go sprowa-dzać z zagranicy? Czy naukowcy uzyskają consensus w dyskusji z ekologami? Jakie decyzje podej-mie ostatecznie rząd? Jedno jest pewne. Elektrownia jądrowa, to nie bomba atomowa. W bombie materiał rozszczepialny ma 90 pro-cent czystości, w elektrowni – 4 %. Zaś nowoczesne zabezpieczenia praktycznie wykluczają możliwość awarii na skalę Czarnobyla.

Page 8: rs 06-07 2009.indd-2

8 Kultura i biznes www.riviera24.pl

Do Nowego Jorku pojedzie Miłosz Wnukowski z ASP w Katowicach

VIII Artystyczna Podróż HestiiKonrad Franke

W roku 2002 prezes Gru-py Ergo Hestia, Piotr Maria Śliwicki wpadł

na pomysł podjęcia cyklicznego projektu promującego świat ar-tystyczny Trójmiasta pod nazwą „Artystyczna Podróż Hestii”. Współudział w projekcie Hestia zaproponowała Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i w ten spo-sób narodziła się impreza, której udziałowcami zostali studenci z  ASP. Konkurs jest wieloetapo-wy, w roku bieżącym studenci mogli nadsyłać swoje prace do 31 marca. W ciągu miesiąca, do 30 kwietnia, jury wyłoniło fi nali-stów „Artystycznej Podróży”, zaś 5 czerwca odbył się wielki fi nał, w którym przyznano nagrody.

Przez siedem lat otrzymywali je wyłącznie studenci IV i V roku

Sopockie Towarzystwo Ubezpieczeniowe Grupa Ergo Hestia ma już za sobą 18 lat działalności. To jedna z największych firm ubezpieczeniowych w Polsce, aktualnie jej klientami jest 3.6 milionów podmiotów: osób prywatnych, przedsiębiorstw, instytucji. Firma zarządzana jest w sposób bardzo nowoczesny, świadczą o tym między innymi otrzymane nagrody, takie jak Nagroda Gospodarcza Prezydenta RP dla najbardziej innowacyjnej instytucji finansowej w Polsce, godło promocyjne „Teraz Polska”, tytuł „Najlepszego prezesa firmy ubezpieczeniowej III RP”, czy tytuł „Najlepszej firmy ubezpieczeniowej III RP”. Ergo Hestia to jednak nie tylko ubezpieczenia – wzorem wielkich firm zachodniej Europy i USA kierownictwo Hestii pamięta o promocyjnej roli biznesu. Od początku swej działalności w Sopocie Hestia roztacza patronat nad kulturą – tą „wysoką”, dba o rozwój artystyczny i sportowy młodzieży, wspiera zawodowo osoby niepełnosprawne. Bez niej Sopot, w którym firma ma swoją główną siedzibę, byłby bez wątpienia o wiele uboższy.

gdańskiej ASP. W tym roku kon-kurs został rozszerzony na wszyst-kie uczelnie plastyczne w Polsce. W 2008 roku wzbogacił się o współ-pracę z hiszpańskim Uniwersyte-tem w Walencji, gdzie wzorem So-potu zorganizowano identyczny konkurs. Patronat medialny nad imprezą objął tygodnik „Polityka”.

Do tegorocznej edycji Arty-stycznej Podróży Hestii zgłoszo-nych zostało 170 prac. Z tej puli do fi nału zostało zakwalifi kowanych piętnaście, zaś spośród nich jury wyłoniło czterech zwycięzców. Laureatem głównej nagrody został Miłosz Wnukowski z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.

Jako stypendysta Hestii będzie mógł przez miesiąc doskonalić swój warsztat twórczy w Nowym Jorku. Drugą nagrodę stanowił czek w wysokości 5 tysięcy złotych na zakup materiałów plastycz-nych. Otrzymała go Katarzyna Makieła z ASP w Krakowie. Trze-cia nagroda – czek w wysokości

2 tysięcy złotych – przypadła Mag-dalenie Mellin z ASP w Gdańsku, natomiast nagrodę specjalną – miesięczny pobyt w Walencji jury przyznało Ewie Juszkiewicz, rów-nież z ASP w Gdańsku. Warto jesz-cze wspomnieć o innych fi nali-stach „Artystycznej Podróży”. Sze-ścioro z nich to studenci Akademii

Sztuk Pięknych w Gdańsku. ASP Kraków była reprezentowana przez cztery osoby, ASP Wrocław przez dwie, uczelnie w Warszawie, Poznaniu i Katowicach miały po jednym reprezentancie.

W jury zasiadły osoby zawo-dowo związane ze sztuką. Nade-słane prace oceniali malarze: prof. Maciej Świeszewski, Jaro-sław Fliciński, Karen Gunderson, rzeźbiarz prof. Adam Myjak, re-daktor „Polityki” Piotr Szarzyń-ski, mecenas sztuki, zarazem prezes fi rmy ubezpieczeniowej DKV Seguros dr. Josep Santacreu z Hiszpanii i oczywiście pomy-słodawca Artystycznej Podróży, prezes Grupy Ergo Hestia – Piotr M. Śliwicki.

fot. m

ater

iały p

raso

we Er

go H

estii

fot. m

ater

iały p

raso

we Er

go H

estii

fot. m

ater

iały p

raso

we Er

go H

estii

fot. m

ater

iały p

raso

we Er

go H

estii

W tym roku I miejsce w konkursie Artystyczna Podróż Hestii za pracę „Upadek” przypadło Miłoszowi Wnukowskiemu z Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach.

II nagrodę, za pracę zatytułowaną „Martwa natura”, zdobyła Katarzyna Makieła z Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie.

III miejsce, czyli czek w wysokości 2 tysięcy złotych otrzymała Magdalena Mellin, reprezentująca Akademię Sztuk Pięknych w Gdańsku.

Nagrodę specjalną, czyli miesięczny pobyt w Walencji, jury zdecydowało przyznać Ewie Juszkiewicz z gdańskiej ASP.

Page 9: rs 06-07 2009.indd-2

Nr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 Kultura i biznes 9Wielka Nagroda dla Piotra Fronczewskiego

Sopot teatrem tętniącyAndrzej Stanisławski

Zaczęło się w roku 2001, kiedy to Ergo Hestia włą-czyła się w prace nad po-

wołaniem w Sopocie – mieście festiwali – zupełnie nowego wy-darzenia artystycznego. Nowego i dość nietypowego, bo polegają-cego na żywych spotkaniach z twórcami spektakli, jakie na co dzień prezentowane są nie w tra-dycyjnym teatrze, ale na srebr-nym ekranie oraz na antenie ra-diowej. Dwa lata później, trzecia edycja Festiwalu „Dwa Teatry” zbiegła się z ogólnopolskimi ob-chodami 50-lecia Teatru Telewi-zji. Ich inauguracja odbyła się w  siedzibie Grupy Ergo Hestia. W spotkaniu prowadzonym przez Grażynę Torbicką uczestniczyły wówczas pierwszoplanowe posta-cie polskiej sceny, estrady i fi lmu, m.in.: Agnieszka Holland, Adam Hanuszkiewicz, Janusz Gajos i Je-rzy Stuhr. Każdy kolejny Festiwal „Dwa Teatry”, to przede wszyst-kim konkurs i przegląd wybra-nych spektakli telewizyjnych oraz słuchowisk radiowych, zre-alizowanych w czasie mijających dwunastu miesięcy.

Dziewiąta edycja rozpoczęła się 5 czerwca – ponownie w siedzi-bie Ergo Hestii, sponsora i współ-

Kolejna, dziewiąta już edycja Festiwalu Polskiego Radia i Teatru Telewizji Polskiej „Dwa Teatry” odbyła się w dniach 5 – 7 czerwca 2009 r. w Sopocie. Obecność nad Bałtykiem tej wielkiej imprezy, która trwale odcisnęła swe piętno w kulturalnym życiu uzdrowiska, w dużej mierze zawdzięczamy Ergo Hestii. Sopocka grupa towarzystw ubezpieczeniowych towarzyszy Festiwalowi od jego pierwszej edycji. Tegoroczne święto teatru przyniosło wielki sukces Piotrowi Fronczewskiemu.

Sopot. Półtora tysiąca gości, cztery miesiące przygotowań i kilkadziesiąt ton sprzętu

Święto Ergo Hestii

Uroczystość odbywała się w amfi teatrze, który zo-stał zbudowany obok

biurowca Towarzystwa. Tam za-rząd Ergo Hestii witał gości, od-bierał życzenia i prezenty. Wie-czór artystyczny poprowadził popularny dziennikarz muzycz-ny i kompozytor Marcin Kydryń-ski. W pierwszym dniu widzowie mogli obejrzeć „Carmen” w wy-konaniu słynnej grupy baletowej fl amenco Compañía Antonio Ga-des, zaproszonej na tę okazję do Sopotu z Hiszpanii. Spektakl, oparty na dziewiętnastowiecznej noweli Prospera Merimee i wy-korzystany potem przez Bizeta w nieśmiertelnej operze pt. „Car-

Obchody 18. rocznicy wystawienia przez Ergo Hestię pierwszej polisy ubezpieczeniowej były połączeniem sztuki i biznesu – sztuki z hiszpańskim temperamentem i biznesu najwyższej klasy.

men” został tu uwspółcześniony przez jednego z największych re-żyserów fi lmowych Hiszpanii Carlosa Saurę.

Również na zaproszenie He-stii przybył do Sopotu i wystąpił w amfi teatrze zespół Giulia y los Tellarini z Barcelony. Największy hit tego zespołu „Te quiero Bar-celona” został wykorzystany w fi lmie Woody Allena „Vicky, Cri-stina, Barcelona”.

W drugim dniu rocznico-wych obchodów Ergo Hestii go-ście mogli oglądać spektakl „Krwawe gody”, oraz pokaz tań-ców hiszpańskich „Suita fl amen-co”, również w wykonaniu zespo-łu Antonio Gades’a. (kf)

organizatora Festiwalu. Uczestni-czyło w niej około dwustu osób, wśród nich znakomici aktorzy: Stanisława Celińska, Dominika Ostałowska, Maria Pakulnis, Zbi-gniew Zamachowski, Cezary Żak i  wielu innych. Otwierając Festi-wal, wiceprezes Grupy Ergo He-stia, p. Małgorzata Makulska mó-wiła o wieloletnich związkach jej

fi rmy ze sztuką. Następnie wręczo-no Wielką Nagrodę, honorującą całokształt twórczości w teatrze radiowym i telewizyjnym. Za wy-bitne kreacje aktorskie przyznano ją Piotrowi Fronczewskiemu.

Dwa teatry, dwa konkursy

W tym roku o Grand Prix ry-walizowało piętnaście słucho-wisk oraz szesnaście spektakli telewizyjnych. W obu katego-riach o werdykcie decydowało odrębne jury. Własną opinię mógł sobie wyrobić jednak każ-dy, ponieważ wszystkie prezen-tacje konkursowe były dostępne dla publiczności. Odbywały się w wielu punktach miasta – na Scenie Kameralnej Teatru Wy-brzeże, w Teatrze Na Plaży, w  kinie „Polonia” oraz w Dre-am Clubie w Krzywym Domku. Znane twarze i wstęp wolny przyciągnęły rzesze miłośni-ków teatru, tak że nie wszyscy zdołali zdobyć miejsca siedzą-ce. Podczas Festiwalu odbyło

Jurorzy oceniają Ewa Ziętek, Wojciech Fułek,

Edward Pałłasz, Wacław Tka-czuk i Piotr Tomaszuk, którzy w tym roku zasiedli w loży juro-rów, przyznali główną nagrodę produkcji II Programu Polskiego Radia zatytułowanej „Walizka”. Słuchowisko pióra Małgorzaty Sikorskiej-Miszczuk wyreżysero-wała Julia Wernio. Jury konkursu telewizyjnego – Dominika Osta-łowska, Juliusz Machulski, Ma-rek Nowakowski, Jerzy Satanow-ski i Arkadiusz Tomiak – zdecy-dowało, że Grand Prix należy się „Golgocie wrocławskiej” Piotra Kokocińskiego i Krzysztofa Szwagrzyka w reżyserii Jana Ko-masy. Przyznano także, po raz pierwszy w historii Festiwalu,

nagrodę dla najlepszej rejestracji przedstawienia teatralnego. Jej laureatem został Mariusz Malec za sztukę „Teczki” poznańskiego Teatru Ósmego Dnia. Pojawiła się również Honorowa Nagroda im. Krzysztofa Zaleskiego, któ-remu dedykowano tegoroczny Festiwal. Ten zmarły przed ro-kiem reżyser i aktor był dyrek-torem artystycznym dwóch wcześniejszych edycji Festiwalu „Dwa Teatry”. Nagrodę jego imienia otrzymało słuchowisko „De Profundis” Sylwestra Woro-nieckiego i Anny Waraczew-skiej. Werdykty jurorów zostały ogłoszone podczas uroczystej gali kończącej tegoroczny Festi-wal, która odbyła się w plenero-wym Teatrze Tarasy.

się również wiele imprez towa-rzyszących – spotkania z akto-rami i twórcami, warsztaty ra-diowe i telewizyjne dla dzieci i  młodzieży, m.in. „Legenda o  św. Krzysztofie” dla młod-szych, i słuchowiska według „Kordiana” Juliusza Słowackie-go i „Kartoteki” Tadeusza Ró-żewicza dla licealistów.

fot. m

ater

iały p

romo

cyjne

Ergo

Hes

tia

fot. m

ater

iały p

romo

cyjne

Ergo

Hes

tia

fot. m

ater

iały p

romo

cyjne

Ergo

Hes

tia

Piotr Fronczewski został laureatem Wielkiej Nagrody. Jury przyznało mu ją za całokształt twórczości teatralnej, radiowej i telewizyjnej.

Juliusz Machulski – reżyser, producent filmowy, aktor, scenarzysta i dramaturg – tym razem wystąpił jako członek jury.

Wśród gwiazd pojawiła się także Maria Pakulnis, żona zmarłego przed rokiem Krzysztofa Zaleskie-go, któremu dedykowany był tegoroczny Festiwal.

for. m

ater

iały G

rupy

Ergo

Hes

tia

Święto Hestii uświetnił występ słynnej hiszpańskiej grupy baletowej flamenco Compañía Antonio Gades

Page 10: rs 06-07 2009.indd-2

10 Historia www.riviera24.pl

Stanisław Załuski

Mieszkałem wtedy krótko w kamienicy przy alei Grunwaldzkiej 25. Po

tym domu już dawno nie ma śla-du. Na jego miejscu znajduje się dziś przystanek tramwajowy „Miszewskiego”. Potem na cały okres studiów przeniosłem się na ulicę Biskupią 34. Tam nic się nie zmieniło. Tylko lipa, która rosła naprzeciw okna mojego pokoju pogrubiała w ciągu 60 lat. Wcze-snym rankiem szedłem codzien-nie na Targ Węglowy, gdzie swo-je przystanki miały między inny-mi tramwaje linii „1”, „2”, „7” i „8”. Jednym z nich jechałem do Wrzeszcza, aby wysiąść obok gmachu Teatru Wybrzeże, gdzie również miała swoją siedzibę Fil-harmonia Bałtycka (obecnie Opera Bałtycka). Tłum młodych ludzi, przybyłych od strony cen-trum Gdańska wlewał się w gar-dło ulicy Majakowskiego, łącząc się z tłumem, jaki wyrzucały tramwaje przybywające z kierun-ku Oliwy i Sopotu.

Gdańsk sprzed sześciu dekad

Studenckie życie epoki stalinizmuBył ciepły wrześniowy dzień 2008 roku. Powolnym krokiem osiemdziesięciolatka opuściłem Wojewódzką Przychodnię Onkologiczną w Gdańsku i skierowałem się do parku, który w czasach mej młodości stanowił część kompleksu cmentarzy usytuowanych po obu stronach alei Marszałka Konstantego Rokossowskiego (dziś alei Zwycięstwa). Z drzew opadały dojrzałe kasztany. Czułem się lekki szczęściem człowieka, który właśnie dowiedział się, że wyniki badań medycznych są pomyślne i nie zachodzi obawa powrotu choroby sprzed 11 lat. Minąłem ukryty wśród drzew Szpital Studencki, po lewej stronie, wśród bujnej zieleni, czerwieniły gmachy Politechniki Gdańskiej. Doszedłem do ulicy Narutowicza (za moich czasów Majakowskiego) i nagle, zamiast w prawo, ku przystankom tramwajowym, skręciłem w lewo, mając przed sobą majestatyczną fasadę głównego gmachu mojej dawnej uczelni – Politechniki Gdańskiej. Tą drogę przemierzałem codziennie przez blisko pięć lat, od października 1948 do marca 1953 roku.

Był to tłum przeraźliwie jed-nostajny i szary, złożony niemal wyłącznie z młodych mężczyzn, w sezonie jesienno-zimowym odzianych w znoszone paltoty i  jesionki, często pewnie odzie-dziczone po zamordowanym podczas wojny ojcu czy wuju. Dominacja mężczyzn była abso-lutna. Politechnika Gdańska składała się wówczas z sześciu wydziałów: budownictwa okrę-towego, inżynierii lądowo-wod-nej, architektury, chemii, mecha-nicznego i elektrycznego. W 1948 wśród przyjętych na pierwszy rok studiów na wydziałach okrętowym i mechanicznym nie było ani jednej dziewczyny. Na inżynierii i elektrycznym po

jednej (na ponad stu słuchaczy), na architekturze może z dzie-sięć. Jedynie na wydziale che-micznym można było mówić o  jakichś względnych propor-cjach płci, choć i tu przewaga chłopców była zdecydowana.

Wysyp granatowych czapek

Tłum zmierzający ku gma-chom Politechniki był tym bar-dziej jednostajny, ponieważ wszyscy nosili identyczne czapki: granatowe, z czarnym lakierowa-nym daszkiem, co nadawało rze-szy studenckiej paramilitarny charakter. Aby nie odróżniać się od kolegów ze starszych roczni-ków „pierwszoklasiści” zaraz po

Przykręcanie śrubyAkurat w momencie kiedy

zaczynałem studia, nastąpiła ich reforma. Do tamtej pory nauka trwała cztery lata, po jej zakoń-czeniu, odbyciu praktyki i napisa-niu pracy dyplomowej otrzymy-wało się tytuł inżyniera magistra. Władze uczelni nie zwracały spe-cjalnej uwagi na terminowość ukończenia studiów. Znałem stu-dentów, którzy byli już po czwar-tym roku, pracowali w budow-nictwie i mieli jeszcze zaległe egzaminy do zdania z pierwsze-go czy drugiego roku.

W roku 1948 wprowadzono system kształcenia dwuetapowy. Po trzech latach harówki (wykła-dy od 8 rano do 14, potem go-dzinna przerwa na obiad i ćwi-czenia do 17, a nieraz nawet do 19) absolwent odbywał cztero-miesięczną praktykę dyplomo-wą, zdawał egzamin końcowy i  otrzymywał tytuł inżynierski. Z tym tytułem i z nakazem pracy (przymus trzyletniego zatrud-nienia w wybranym przedsię-biorstwie państwowym) wysy-łano go do budowania zrębów socjalistycznej ojczyzny. Zde-

cydowana mniejszość otrzymy-wała prawo kontynuowania stu-diów na dwuletnim kursie magi-sterskim. W ten sposób studia skróciły się i wydłużyły równo-cześnie. Warto jednak dodać, że inżynierowie bez tytułu magi-sterskiego najczęściej uzupełnia-li potem wiedzę na studiach za-ocznych.

Równocześnie z reformą wprowadzona została ostra dys-cyplina studiów. Do tamtej pory, wśród braci studenckiej popular-ne było powiedzenie: „Jeśli sam z  politechniki nie zrezygnujesz, to politechnika się ciebie nie wy-rzeknie”. Po reformie nie było to już takie pewne. W sesji można było odpuścić sobie dwa przed-mioty, które należało zdać w sesji poprawkowej. Większe zaległo-ści powodowały repetowanie roku, lub skreślenie z listy stu-dentów. Wprowadzono także obowiązek podpisywania listy obecności na wykładach, co wy-woływało ciche niezadowolenie słuchaczy, stwierdzających smęt-nie, że studiowanie na wyższej uczelni, z czego byli tak dumni, zamieniło się w przedłużenie lekcji szkoły średniej.

zakupie czapki łamali daszek, a  wierzchnią częścią nakrycia głowy czyścili buty. Czapki na-bierały w ten sposób „patyny wieku”, jednak bystry obserwa-tor i tak z łatwością odróżniał pierwszy rocznik od starszych.

Prawie każdy zasiedziały na uczelni student miał do czapki przymocowany metalowy zna-czek z literami BPSPG. Oznacza-ło to: Bratnia Pomoc Studentów Politechniki Gdańskiej. Ta samo-rządowa organizacja właśnie zo-stała zlikwidowana, zatem i jej znaczki stały się niedostępne dla młodszych roczników. Władze uznały Bratnią Pomoc za burżu-azyjny przeżytek, nawiązujący do tradycji przedwojennych kor-poracji studenckich. Najaktyw-niejszych działaczy relegowano z  uczelni, kilka osób zostało aresztowanych. W ten sposób mały znaczek przy czapce stał się pewnego rodzaju wyróżnikiem, niemal manifestem politycznym. Władze jakoś przymknęły na to oko. Mnie udało się jeszcze na-być taki znaczek, nosiłem go z  dumą aż do końca studiów i nikt z „aktywu” nie zwrócił mi za to uwagi.

fot. Z

bignie

w Ko

syca

rz /

KFP

fot. Z

bignie

w Ko

syca

rz /

KFP

Nieznana piękność w ruinach Wielkiego Młyna. Rok 1955

Bikiniarze, pijacy jakiś podejrzany napój pod jedną z wrzeszczańskich budek z piwem. Rok 1949

Page 11: rs 06-07 2009.indd-2

HistoriaNr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 11Zaktywizowały się także or-

ganizacje młodzieżowe, a właści-wie jedna organizacja, powstała z połączenia pepeerowskiego Związku Walki Młodych, socjali-stycznego OM TUR, oraz ludo-wych „Wici” w Związek Młodzie-ży Polskiej – przedpokój wiodą-cy do członkostwa w PZPR. Działacze ZMP prześcigali się w  wykazaniu swej aktywności w  wykrywaniu bumelantów, bi-kiniarzy i bażantów.

Trzy B, czyli bumelanci, bikiniarze i bażanci

Powyższe trzy słowa wyma-gają komentarza. Dziś praktycz-nie są nieobecne w słowniku ję-zyka polskiego. W PRL okresu stalinowskiego były niezmiernie popularne, przy czym ofi cjalnie miały wydźwięk pejoratywny. Natomiast w pewnych kołach, zwłaszcza młodzieży, cieszyły się

głębszej nocy stalinowskiej nikt nie chciałby dopuścić do siebie myśli, iż on sam jest niewolni-kiem totalitarnego ustroju. Takie myślenie dotyczyło zarówno tych, którzy ustrój akceptowali i popierali, jak i jego zdeklarowa-nych przeciwników.

Bikiniarz i bażant, to w zasa-dzie synonimy tego samego zja-wiska. Był nim, podobnie jak bumelanctwo, bierny opór wo-bec narzuconego Polsce systemu. Inna była natomiast baza osobo-wa i inne środki działania. Bu-melanctwo było czymś po-wszechnym i dotyczyło w dużej mierze klasy robotniczej, z nie-nawiścią i szyderstwem patrzącej na rekordowe wyczyny przodow-ników pracy, wyrabiających po 500 i 1000 procent normy. Uka-zał to w swoim fi lmie Andrzej Wajda, kiedy koledzy podsuwają układającemu ścianę przodowni-

kowi, rozpaloną do czerwoności cegłę.

Bikiniarze i bażanci pocho-dzili najczęściej z rodzin inteli-genckich. Najwięcej można ich było spotkać w Warszawie, ale na Politechnice Gdańskiej też się trafiali. Ich protest przeciw-ko egalitaryzmowi wyrażał się w ubiorze i obyczajach. Po woj-nie wszyscy byli biedni i ubrani byle jak, ale czasem wystarczał drobny szczegół, aby odróżnić się z gromady. Mogły to być kolo-rowe skarpetki przywiezione przez marynarza pływającego na linii Gdynia – Nowy Jork, mógł być krawat o jaskrawych wzo-rach. Mój najlepszy kolega z cza-sów studiów wzbudzał wście-kłość aktywistów ZMP darem otrzymanym od ciotki z Amery-ki. Był to sweter, tym tylko róż-niący się od zwykłych swetrów, że na plecach miał wizerunek Indianina napinającego łuk. To wystarczyło, aby jego właściciel został uznany za kogoś podej-rzanego ideologicznie.

Bikiniarze pielęgnowali nie-które przedwojenne obyczaje, na przykład grę w brydża. Lubili też bywać w kawiarniach, oczywi-ście w towarzystwie ładnych dziewcząt. Niewykluczone, że jedną z przyczyn, dla których ak-tywiści ZMP tak zaciekle zwal-czali bikiniarstwo było powodze-nie, jakim u płci przeciwnej cie-szyli się nosiciele kolorowych skarpetek. Gdyby kogoś ze współczesnych czytelników inte-resowało zjawisko bikiniarstwa polecam mu znakomitą książkę Leopolda Tyrmanda „Dziennik 1954”. To najbardziej wnikliwe studium tego zjawiska, przy tym wspaniała literatura.

Mówmy sobie – kolegoJeszcze jedną charaktery-

styczną cechą tamtych czasów był sposób, w jaki młodzi ludzie zwracali się do siebie. Dziś na posiedzeniach poważnych gre-miów, w których zasiadają ludzie nieźle już posiwiali nikogo nie zaskakuje propozycja: mówmy sobie wszyscy po imieniu. 60 lat temu coś takiego było nie do po-myślenia.

Aby to uzmysłowić, posłużę się własnym przykładem. Było to

jesienią 1948 roku. Jechałem właśnie z Gdańska do Wrzeszcza i stałem na otwartym pomoście tramwaju. Naprzeciw mnie za-trzymała się dziewczyna. Ani specjalnie ładna, ani brzydka, taka sobie przeciętna. Pęd po-wietrza smagał nam twarze, jej jasne włosy falowały jak łan doj-rzałego żyta. Nagle spojrzała na mnie i powiedziała:

– Chcesz pójść do teatru? Mam bilety.

Byłem tak zaskoczony, że nie mogłem wydobyć z siebie słowa. Nie chodziło o samą propozycję, którą bym pewnie chętnie przy-jął, ale sposób w jaki dziewczyna zwróciła się do mnie. Moja mina musiała być tak przerażająca, że blondynka zmieszała się, a po-nieważ tramwaj akurat zatrzy-mał się na przystanku, zeskoczy-ła ze stopnia na ziemię.

„To chyba kobieta lekkich oby-czajów – pomyślałem o dziewczy-nie. – Bo jak inaczej mogłaby zwrócić się do nieznajomego mężczyzny per „ty”?

Na studiach wszyscy mówili-śmy do siebie: „kolego”. To była poprawna forma odzywki. Po-tem oczywiście, w miarę nawią-zywania przyjaźni, zaczynaliśmy się „tykać”, ale nie dotyczyło to wszystkich. Z wieloma studenta-mi, „kolegowałem się” aż do dy-plomu. Przechodzenie na „ty” opatrzone było tradycyjnym ry-tuałem bruderschaft u. Pito go winem lub wódką, nigdy piwem. Jeśli osobą, z którą mieliśmy się tykać była dziewczyną, najważ-niejszym elementem był pocału-nek, możliwie długi i gorący.

W tym okresie Polski Ludo-wej istniały trzy możliwości zwracania się do siebie. W kore-spondencji i ofi cjalnych pismach królował obywatel. Partyjni mó-wili sobie per „towarzyszu”. Stu-diujący czy pracujący wspólnie – kolego. Ale i tak większość na-rodu używała słowa „pan” czy „pani”, choć słowo to było źle wi-dziane, bo kojarzyło się z „pana-mi, co w stolicy palili cygara”. Widać Polacy, czy z pałacu, czy z  chałupy zawsze wolą uchodzić za panów.

estymą. Jak się zdaje trzem pa-nom „B” zazdroszczono pewnej niezależności. Bumelant to nie był w pełnym tego słowa znacze-niu śmierdzący leń. Owszem, bumelant migał się od pracy, ale czynił to w imię swoiście doro-bionej ideologii. Był to jeszcze jeden z licznych paradoksów PRL, sprawiający, że nic nie ro-bienie stawało się czynem nie-mal patriotycznym. Obecnie taka postawa jest nie tylko nie do zaakceptowania przez młodego człowieka, ale także niemożliwa do zrozumienia. Dziś słowo bu-melant, gdyby ktoś chciał użyć tego sformułowania, mogłoby odnosić się do marginesu spo-łecznego, do bezrobotnych i bez-domnych z własnego wyboru. Być może wynika to z faktu, że dziś pracujemy dla siebie, a wte-dy pracowaliśmy dla państwa i to państwa znienawidzonego przez znaczącą część społeczeństwa. Było więc ówczesne bumelanc-two podświadomą reakcją nie-wolnika. Zaznaczam: podświa-domą, ponieważ nawet w naj-

fot. Z

bignie

w Ko

syca

rz /

KFP

fot. Z

bignie

w Ko

syca

rz /

KFP

fot. Z

bignie

w Ko

syca

rz /

KFP

Orkiestra dęta polskich pionierów gra na Targu Węglowym w Gdańsku. Rok 1955

Patriotyczny wiec na stadionie gdańskiej Lechii. Na trybunach portret Stalina. Rok 1950

Uczennice w czasach stalinizmu były o wiele skromniejsze niż dzisiaj. Rok 1949

Page 12: rs 06-07 2009.indd-2

12 Sport www.riviera24.pl

Andrzej Stanisławski

W tegorocznych regatach wezmą udział żaglow-ce z wielu krajów. Ich

podróż poprzez Bałtyk, ma na celu nie tyle sportowy wyścig, co przede wszystkim promocję naj-piękniejszych jachtów świata, wykazanie się osobistą odwagą i umiejętnościami. A także zainte-resowanie tą dyscypliną sportu milionów turystów na całym świecie. O tym, że nie jest to im-preza dla mięczaków świadczy tragedia, jaka się rozegrała pod-czas regat w roku 1984. Wtedy to

Gdynia. „Th e Tall Ship’s Races” już po raz czwarty

Olbrzymy pod żaglamiW dniach 2 – 5 lipca br. już po raz czwarty Gdynia gościć będzie czołówkę żeglarzy i najwspanialsze jachty świata. Stąd wystartują do wyścigu „The Tall Ship’s Races” na trasie z Gdyni do Petersburga. Przybycie do carskiej stolicy Rosji przewidziane jest 11 lipca. Jachty pozostaną tam trzy dni, po czym wyruszą w kolejny rejs, tym razem do fińskiego Turku. Na tej trasie nie będzie typowego ścigania się na zasadzie: kto pierwszy. Głównym zadaniem żeglarzy jest wykazanie się umiejętnościami panowania nad morskim żywiołem, a także nawiązanie bliższych kontaktów pomiędzy sobą – przewidziana jest wymiana załóg pomiędzy poszczególnymi jednostkami. 26 lipca flotylla wypłynie z Turku i 3 sierpnia przybędzie do Kłajpedy, gdzie nastąpi zakończenie regat.

niespodziewany sztorm w ciągu dwóch minut zatopił brytyjski żaglowiec „Marques”. W mor-skich falach zginęło 19 żeglarzy. 8 zdołał wyratować „Zawisza Czarny”. Zajęta ratowaniem kole-gów polska załoga wycofała się z wyścigu, za co żeglarze zostali uhonorowani nagrodą „Fair play” Międzynarodowego Komi-tetu Olimpijskiego.

Historia tych regat liczy po-nad 70 lat. Pierwszy wielki zlot żaglowców miał miejsce w roku 1938 w Sztokholmie i nastąpił z inicjatywy kapitana Arnolda Schonburga. W zlocie brały udział załogi z Danii, Estonii, Finlandii, Niemiec, Norwegii, Polski („Dar Pomorza”) i Szwe-cji. Ideą zlotu było uratowanie „ptaków oceanu” przed całkowi-tym wyparciem ich przez statki o napędzie mechanicznym. Powo-łano wtedy Związek Północnoeu-ropejskich Statków Szkolnych. Inicjatywę przerwała II wojna światowa, a pomysłodawcą jej wznowienia był brytyjski adwo-kat i żeglarz równocześnie – Ber-nard Morgan.

Z biegiem lat impreza zyski-wała ogólnoświatowy zasięg i coraz większą popularność wśród „szczurów lądowych”.

Dość powiedzieć, że paradę na rzece Hudson z okazji 200 rocz-nicy uchwalenia konstytucji USA oglądało prawie 5 milionów wi-dzów. Od tej pory portowe mia-sta „biją się” o prawo organizo-wania regat. Towarzyszące im zawody sportowe, gry i zabawy marynarskie, biesiady szantowe, wypełniają puby i ulice miast na trasie rejsu i przysparzają orga-nizatorom niemałe pieniądze..

Polskie jachty wielokrotnie zdobywały trofea regat. „Dar Po-morza” dwukrotnie otrzymał naj-wyższą nagrodę: „Cutty Sark Tro-phy”. Tę samą nagrodę zdobył w roku 1989 ORP „Iskra”, a w roku 1999 „Pogoria”. Prestiżowa nagro-da „Cape Horn Trophy” stała się dwukrotnie łupem szkolnego ża-glowca Akademii Morskiej w Gdyni – „Daru Młodzieży”. Stało się to w latach 1994 i 2001.

Gdynia już po raz czwarty jest miastem – uczestnikiem zlo-tu. W roku 2000 żeglarzy gościł także Gdańsk, a ostatnio, w roku 2007 – Szczecin, będący wów-czas portem fi nałowym imprezy. Nad Odrę przybyło w tamtych dniach 96 żaglowców, oraz po-nad dwa miliony widzów. Zosta-wili oni w Szczecinie około 250 milionów złotych.

Zlot żaglowców w Gdyni w roku 2003.Szkolny żaglowiec Pogoria, wybudowany w Gdańskiej Stoczni im. Lenina w 1980 roku, od lat bierze udział w najważniejszych regatach świata.

Zlot „The Tall Ship’s Races” niezmiennie gromadzi tłumy miłośników żaglowców.

fot. M

aury

cy Śm

ierzc

halsk

i, Ur

ząd M

iasta

Gdy

nia

fot. M

aury

cy Śm

ierzc

halsk

i, Ur

ząd M

iasta

Gdy

nia

fot. M

aury

cy Śm

ierzc

halsk

i, Ur

ząd M

iasta

Gdy

nia

Page 13: rs 06-07 2009.indd-2

Nr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 Sport 13

Kiedy w latach dziewięć-dziesiątych ubiegłego wie-ku Towarzystwo Ubezpie-

czeniowe Ergo Hestia zakupiło parcelę przy ulicy Bitwy pod Płowcami w Sopocie i w widowi-skowy sposób wysadziło stojący tam stary dom wczasowy, nikt nie przypuszczał jakie znaczenie będzie miał ów wybuch dla pol-skiego żeglarstwa.

Dziś nazwiska sopockich Mi-strzów Świata: Przemysława Miarczyńskiego i Marty Hlavaty znane są wszystkim kibicom że-glarstwa na obu półkulach. A z młodych coraz szybciej sur-fują po falach Agnieszka Bilska, Jacek Piasecki i Paweł Tarnow-ski. Na tegorocznych Mistrzo-stwach Świata w Windsurfi ngu Lodowym rozegranych w lutym w Rydze, zawodniczki i zawodni-cy sopoccy byli bezkonkurencyj-ni, zgarniając większość medali. Trofeów nie zabrakło także w Mi-strzostwach Europy juniorów w olimpijskiej klasie RS:X.

Plany na sezon3 czerwca 2009 w siedzibie

SKŻ Hestia Sopot odbyła się kon-

Sopot. Ruszył sezon żeglarski

Deski znowu na wodzieSopocki Klub Żeglarski ma za sobą ponad 25 lat działalności. Ale dopiero przejęcie patronatu nad nim przez Hestię sprawiło, iż klub, noszący teraz nazwę SKŻ Hestia Sopot, wypłynął na szerokie wody. Dziś klub ten posiada jedną z największych i najnowocześniejszych baz żeglarskich nie tylko w Polsce (gdzie jest prawdziwym monopolistą), ale w Europie i na świecie.

ferencja prasowa, na której omó-wiono plany klubu na bieżący rok. W czerwcu klub organizuje Rega-ty o Puchar Prezydenta Sopotu w  klasach RS:X, Formula Wind-surfi ng, Techno RCB, UKS-deska. W lipcu najważniejszą imprezą będą Regaty o Puchar Prezesa

Bartek Sasper

Impreza „Sopot Catamaran Cup” organizowana jest już od sześciu lat. Regaty te zali-

czane są do klasyfi kacji Pucharu Polski Katamaranów i z reguły gromadzą całą elitę żeglarzy startujących na łódkach z po-dwójnym kadłubem.

W tym roku zawodnicy ścigali się we wszystkich klasach katama-ranów o długości do sześciu me-trów. Testowane były przy tym nowe konstrukcje katamaranów polskiej produkcji: „Exploder 20”, „Exploder 18”, „Wingfax”. W pierw-szym dniu zawodów, odbył się dłu-godystansowy wyścig na trasie So-pot – Hel – Sopot. Zawodnicy star-towali od sopockiego mola i po przemierzeniu Zatoki Gdańskiej musieli opłynąć boję kardynalną przy porcie w Helu, a następnie po-wrócić do Sopotu. Głównym zada-niem było pobicie rekordu trasy wynoszącego jedną godzinę, 49 mi-nut i 53 sekundy. Ze względu na wiatr o sile 5 – 6 stopni w skali Be-auforta do wyścigu dopuszczono tylko 13 najlepszych jednostek. Wiatr i wysoka fala uniemożliwiły pobicie rekordu. Zwyciężył Woj-ciech Kaliski i Jerzy Białek z UKS Navigo na Exploderze 20. Drugie miejsce przypadło również załodze

Sopot. Dobry start sopockich żeglarzy z UKS Navigo

Ostre regaty na początek sezonuChoć pogoda w czerwcu nas specjalnie nie rozpieszczała, zawodnicy Uczniowskiego Klubu Sportowego Navigo, działającego w Sopocie pod auspicjami Polskiego Związku Żeglarskiego, rozegrali pierwsze zawody. W dniach od 26 do 28 czerwca br. na Zatoce Gdańskiej odbyły się regaty katamaranów „Sopot Catamaran Cup” o Puchar Prezydenta Sopotu.

sopockiego Klubu Piotrowi Bary-żewskiemu i Michałowi Kraskow-skiemu na F-18, a trzecie reprezen-tującym Charzykowy Sewerynowi Krajewskiemu i Maciejowi Kłoso-wiczowi na „Eagle 20”.

W ciągu następnych dwóch dni na sopockim akwenie rozegrano siedem wyścigów up and down. Liczna publiczność obserwowała je zarówno z mola, jak i z sopoc-kich plaż. Wiatr był już mniejszy – 3 do 5 stopni w skali Beauforta, ale fala wciąż wysoka. W poszczegól-nych klasach zwyciężyli: w klasie Open TR, oraz F-18 Piotr Baryżew-

ski i Michał Kraskowski z UKS Na-vigo. W A-kasie Jacek Noetzel z UKS Navigo (Bauhaus). W TOP-CAT Adam Lenkow i Bernard Afeltowicz z Polskie Stowarzysze-nie klasy TOPCAT, w K-20 Woj-ciech Kaliski i Jerzy Białek z UKS Navigo. I wreszcie w klasie Mło-dzież Karolina Kozłowska i Kon-rad Kwiatkowski, równie reprezen-tujący barwy Sopotu.

Uroczystość zakończenia regat, połączona z wręczeniem zwycięzcom nagród, oraz Pucharu Prezydenta Miasta Sopotu odbyła się w niedzielę 28 czerwca w sopockiej siedzibie UKS

Navigo. Sponsorami imprezy była fi r-ma NDI S.A., oraz Miasto Sopot, re-prezentowane na uroczystości przez wiceprezydenta Wojciecha Fułka. Pa-tronat nad nią sprawował prezydent Sopotu Jacek Karnowski, Urząd Mor-ski w Gdyni. TVP Gdańsk, Radio Gdańsk, „Żagle”. „Kuryer Sopocki” oraz miesięcznik „Riviera”.

Następne tegoroczne regaty przewidziane są na lipiec i sier-pień. W dniach od 18 do 19 lipca odbędą się regaty katamaranów „Trzy mola”. Wyścig zostanie przeprowadzony na trasie molo Sopot – molo Orłowo – molo So-pot – molo Brzeźno – molo So-pot. Dla publiczności są to wyjąt-kowo atrakcyjne regaty, ponie-waż można kibicować żeglarzom zarówno z plaż jak i ze wszyst-kich trzech wybiegających w mo-rze trójmiejskich pomostów.

Kolejne regaty UKS Navigo or-ganizuje od 21 do 23 sierpnia. Będą to Morskie Mistrzostwa Polski Ka-tamaranów w klasach Open, F-18, A-cat, TOPCAT, Hobie Cat 16, Tor-nado, K-20. W tych samych dniach odbędą się Mistrzostwa klasy OK.-dinghy, oraz Sopot Finn Cup.

Grupy Ergo Hestia w klasie RS:X, Techno, RCB, UKS-deska. Impre-za ta jest organizowana już po raz piąty i staje się coraz popularniej-sza w żeglarskim świecie. W roku 2008 zgromadziła ponad 150 za-wodników z kraju i zagranicy, w roku bieżącym liczba ta zosta-

nie prawdopodobnie znacznie przekroczona.

W sierpniu odbędą się w So-pocie Mistrzostwa Europy Fur-muły Windsurfi ng. Jest to jedna z sześciu imprez Pucharu Świata, gromadząca światową czołówkę zawodniczek i zawodników.

Również w sierpniu zostaną rozegrane regaty o Puchar Zielo-nej Fasoli w klasach UKS, Opty-mist i L’Equipe, oraz Hestia Cup – V Windsurfi ngowe Mistrzo-stwa Mediów.

Sezon zostanie zakończony regatami we wszystkich konku-rencjach w dniach 17 – 18 paź-dziernika.

Dbają o narybekSKŻ Hestia Sopot nie zanie-

dbuje też szkolenia sportowego narybku. Przygodę z wodą mogą przeżyć dzieci w wieku od 7 do 14  lat na tygodniowych obozach

żeglarskich organizowanych w  Sopocie. Klub zapewnia im spanie w namiotach na terenie swojego ośrodka i treningi na łódkach Optymist, a także w sur-fowaniu na desce. Sądząc po do-świadczeniach z ubiegłych lat

Kalendarz imprez SKŻ – 20091 – 2 maja Regaty Otwarcia Sezonu – wszystkie klasy20 – 21 czerwca Międzywojewódzkie Mistrzostwa Młodzików – Techno 5.527 – 30 czerwca Regaty o Puchar Prezydenta Sopotu – RS:X, FW, Techno,

RCB, UKS-deska16 – 19 lipca Regaty o Puchar Prezesa Grupy Ergo Hestia – RS:X,

Techno, RCB, UKS-deska4 – 9 sierpnia Mistrzostwa Europy Formula Windsurfing – Formula

Windsurfing12 – 13 sierpnia Puchar Zielonej Fasoli – UKS, Optimist, LEquipe15 – 16 sierpnia Hestia Cup, V Windsurfingowe Mistrzostwa Mediów

– OPENPaździernik Mistrzostwa Polski Speer (Rewa) – FW3 – 4 października Mistrzostwa Okręgu Pomorskiego – RS:X, Techno 293,

UKS17 – 18 października Regaty Zakończenia Sezonu wszystkie klasy szczegóły na stronie internetowej www.skz.sopot.pl lub w siedzibie Klubu, ul. Hestii 3, 81-731 Sopot, tel. +48 (58) 555-72-00, e-mail [email protected]

wrażenia z obozu dla uczestni-ków są niepowtarzalne.

Aktualnie w SKŻ Hestia tre-nuje ponad 130 żeglarzy w ośmiu grupach. Od dzieci w wieku 7 lat poczynając, na uczestnikach Olimpiad kończąc.

Po 17 latach przerwy na so-pockim Hipodromie wzno-wione zostały zawody CSIO

– najwyższej rangi międzynaro-dowy ofi cjalny turniej jeździecki w skokach przez przeszkody. Od-bywały się one w dniach od 18 do 21 czerwca br. Startowało prawie 50 zawodników i 130 koni z dzie-sięciu krajów. Ogólna kwota na-gród była imponująca, wynosiła 150 tysięcy franków szwajcar-skich, czyli około 450 tysięcy zło-tych. W głównym konkursie Grand Prix 11 jeźdźców ukończy-ło przejazd bezbłędnie. Było wśród nich czworo Polaków. Dwaj z nich: Krzysztof Ludwiczak

fot. m

ater

iały S

KŻ H

estia

Sopo

t

Przemysław Marczewski

fot. m

ater

iały U

KS N

avigo

Zwycięzca tegorocznych regat w A-kasie, Jacek Noetzel z UKS Navigo.

CSIO wróciło do kurortu

Grand Prix dla Niemki i Grzegorz Kubiak zajęli odpowied-nio drugie i trzecie miejsce. Zwycię-żyła Niemka, Rebecca Golasch, któ-ra pokonała parkur bezbłędnie w  czasie 36 sekund. W konkursie drużynowym tryumfowali Duń-czycy przed Polakami, a w kon-kursie o puchar Forda Kuga i ga-zety „Polska Dziennik Bałtycki” ekipa Sopotu. Uczestnicy zawo-dów bardzo chwalili sobie sopoc-ki Hipodrom. Mimo wciąż pada-jącego deszczu jechało się po nim znakomicie. Zawodom towarzy-szyły okolicznościowe imprezy, między innymi Rewia Kapeluszy, połączona z konkursem na naj-piękniejsze nakrycie głowy. (bs)

Tegoroczne Międzynarodowe Oficjalne Zawody w Skokach Przez Przeszkody CSIO 3* Grand Prix of Sopot 2009 o Puchar Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego wygrała Rebecca Golasch (Niemcy) na koniu Lassen Peak 2.

fot. W

ojciec

h Stro

żyk /

KFP

Page 14: rs 06-07 2009.indd-2

14 Trójmiasto czyta www.riviera24.pl

Opowiadanie dla dorosłych

Dzierżawa wieczystaKrzysztof Maria Załuski

Michał spojrzał na zegarek. „Cholera, spóźniłem się.

Ten kościotrup znowu będzie narzekać”, pomyślał szukając parkingu.

Marynarka i koszula, które założył specjalnie na dzisiejszą okazję, uwierały go jak źle dopa-sowana zbroja. Pot ściekał mu po plecach, bolała go głowa i w ogó-le po nieprzespanej nocy fatalnie się czuł. A jeszcze humor psuły mu rachunki, których w żaden sposób nie potrafi ł uregulować.

Wolne miejsce znalazł dopie-ro w pobliżu zdziczałego sadu, już poza willowym osiedlem.

Zatrzasnął drzwi samochodu i przez chwilę zastanawiał po co inżynier Levitzki kazał mu wy-pożyczyć tego transita w Niem-czech, dlaczego sam nie wziął ciężarówki tutaj w Szwajcarii? A potem zapalił papierosa i ru-szył w dół ulicy. Minął kilka sta-ruszek, siedzących zupełnie nie-ruchomo na wąskiej ławce. Ko-biety patrzyły na ośnieżone góry z jakąś osobliwą obojętno-ścią, tak jakby nic już się dla nich nie liczyło, albo jakby wiedziały o świecie coś, czego on jeszcze nie wiedział… Michał pomyślał nawet, że te pomarszczone ma-nekiny należą do jakiejś innej rzeczywistości, do zupełnie in-nego czasu.

O dom inżyniera Levitzkiego zapytał dzieci, które bawiły się na skraju sadu. Jeden z chłop-ców wskazał mu gałęzią bryłę secesyjnego pałacyku. W chwilę później Michał zatrzymał się przed stalową furtką, ukrytą w  bukszpanowym żywopłocie. Szukając dzwonka wśród liści, zaciągnął się jeszcze raz papie-rosowym dymem, potem roz-deptał niedopałek.

Leo Levitzki był wysoki i chu-dy – tak chudy, że patrząc na nie-go odnieść można było wrażenie, iż pierwszy mocniejszy podmuch wiatru przełamie go na pół jak przerdzewiały parasol. Jego po-liczki pokryte kilkudniowym za-rostem przy każdym oddechu zapadały się niby powłoka więd-nącego balonu. Przez siwe włosy prześwitywała czaszka, pokryta rdzawymi cętkami. Skóra jego rąk była półprzezroczysta, jakby zupełnie pozbawiona pigmentu. Tuż pod nią fi oletowymi żyłami płynęła stygnąca zwolna krew. I  jedynie oczy inżyniera zacho-wywały młodzieńczą bystrość, ten spryt, z którym najprawdo-podobniej musiał się urodzić…

Takim Mariusz zapamiętał go z pogrzebu pani Miriam Egli, żony Levitzkiego.

Inżynier Levitzki już wtedy najprawdopodobniej był chory. Podczas mszy, którą katolicki ksiądz odprawił w kaplicy cmen-tarza municypalnego w Lugano, inżynier siedział w pierwszej

ławce z półprzymkniętymi po-wiekami. Z jego trupio-sinych ust wyciekała strużka śliny, z płuc wydobywał się cichy charkot… Po pogrzebie jednak oprzytom-niał. Podszedł do Mariusza i za-pytał czy nie mógłby mu pomóc w porządkowaniu dokumentacji polskiego ośrodka.

– Bez Miriam nie bardzo wiem jak się do tego zabrać. Może pan kiedyś do mnie wpadnie. Napijemy się dobrego brandy i pokażę panu obrazy, o których ostatnio mówiliśmy.

Inżynier Levitzki był anality-kiem giełdowym. Majątku doro-bił się jednak dopiero w latach siedemdziesiątych, kiedy polska emigracja wojenna w Szwajcarii zaczęła wymierać. To właśnie wtedy wpadł na pomysł kupna rozsypującego się pałacyku na przedmieściu Bellinzony. W nim założył polski klub.

Michał poznał go dziesięć lat później, podczas klubowego ju-bileuszu. Wtedy Leo Levitzki wy-glądał jeszcze jak młody Elvis. Nosił w klapie znaczek Solidar-ności i bardzo głośno podkreślał swoje przywiązanie do Polski.

Michał zapamiętał, jak inży-nier opowiadał jakiemuś Szwaj-carowi, o tym że hitlerowcy po zajęciu Polski rozstrzeli „aryj-ską” część jego rodziny – w tym ojca, dyrektora poczty. I o tym jak potem uciekali z matką przez Węgry do Szwajcarii, i jak ciężko musieli tutaj pracować w zamian za schronienie… Na tamtym raucie Michał słyszał też jak in-żynier namawia polskich żołnie-rzy, aby zapisywali to, co mają na rzecz polskiego ośrodka – bo w ten sposób można pomóc Pol-sce…

To właśnie jeden z nich przedstawił Mariusza inżyniero-wi Levitzkiemu.

– Jemu niech pan pomoże – powiedział pułkownik Kayan. – Polska da sobie jakoś radę, a  chłopak uciekł z komuny, nie ma pieniędzy, za to ma talent. Niech napisze o panu książkę. Cały świat się dowie.

Inżynier Levitzki wprowadził Michała do salonu. Sam pod-szedł do secesyjnego kredensu, z którego wyjął butelkę reńskiego wina. Po chwili siedzieli już na-przeciwko siebie z kieliszkami pełnymi słomkowego trunku. In-żynier zapalił cygaro i zwiesił głowę nad blatem. Michał obser-wował zdziczały ogród, a potem przeniósł wzrok na inżyniera. Nawet przez stół czuć było od niego fetor niemytego od tygo-dni ciała.

– Widzi pan te obrazy? To wszystko jest własnością polskie-go narodu. – powiedział. – A co to jest naród? Naród to przeży-tek. Narodów już nie ma. Są tyl-ko społeczeństwa… Zresztą po co strzępić język, pan jako czło-wiek pióra wie to wszystko lepiej ode mnie.

Michał uśmiechnął się, a po-tem zapytał:

– Czy to są oryginały? – Tak. Wyczółkowski, Gie-

rymski, Malczewski, Gerson, Brandt… Każdy z nich warty jest dziesiątki tysięcy dolarów.

– Nie boi się pan, że ktoś się włamie i…

– Nie! – roześmiał się inży-nier. – Są odpowiednio ubezpie-czone. A nawet gdyby spłonęły, ubezpieczalnia wpłaciłaby sto-sowne odszkodowanie. Problem w tym, że te arcydzieła nie są moje… Mam je tylko w wieczy-stej dzierżawie.

– Rozumiem. – Nic pan nie rozumie, młody

człowieku… Pan ma długi, prawda? – zapytał Levitzki i nie czekając na odpowiedź mówił dalej – I pewnie chciałby się pan ich pozbyć, co? Zresztą co ja mó-wię pozbyć; pewnie chciałby pan mieć taki dom jak ja.

– Wybaczy pan, inżynierze, ale teraz już nic nie rozumiem…

Levitzki wstał, zdjął ze ściany jeden z obrazów i podał Micha-łowi.

– Jest pana – powiedział. – A  jeśli się dogadamy dostanie pan ode mnie jeszcze pół milio-na dolarów.

– A co niby mógłbym dla pana zrobić za takie pieniądze?

– Musiałby pan wywieźć tyl-ko te dwanaście płócien ze Szwajcarii do Niemiec. Pożar, wyegzekwowanie odszkodowa-nia, a potem przerzut obrazów do Ameryki biorę na siebie… Więc co, zgadza się pan?

*

Inżynier Levitzki obserwował Michała z balkonu, jak pakuje ostatnie płótno i jak przykrywa wszystko kocami. Widział jak mężczyzna otwiera bramę, za-trzaskuje drzwi, i jak potem wy-jeżdża na ulicę. Inżynier uśmiechnął się do niego, a kiedy ciężarówka zniknęła pomiędzy koronami akcji, otworzył balko-nowe drzwi.

Długo patrzył na góry, na ich ciemne, wystrzępione szczyty. A  potem przeniósł wzrok na pola, nad którymi unosiła się te-raz mgła. Poczuł na twarzy cie-pły, wilgotny wiatr i pomyślał, że jak już osiądzie w Kalifornii na stałe, to te wszystkie obrazy, któ-re ostatnimi tygodniami zdejmo-wał ze ścian, te landszaft y, które odkurzał, pakował i wysyłał sa-molotami do Nowego Jorku, za-wsze będą mu przypominać ro-dzimą Europę. Na koniec zrobiło mu się żal dwunastu płócien, które na zawsze będą musiały pozostać w Szwajcarii.

Zamknął balkon i przez chwi-lę spacerował po pustych salach rozlewając z kanistra benzynę. Kiedy już dom stał w płomie-niach rozerwał na sobie koszulę, uderzył głową w róg szafy i wy-kręcił numer policji.

– Chciałem zgłosić napad, ra-bunek i pożar… – powiedział drżącym głosem.

Andrzej Stanisławski

„Polowanie…” ukazało się w przeddzień majowego referen-dum. Jej autorami są dziennika-rze śledczy Radia RMF Marek Balawajder i Roman Osica. Książka jest efektem kilkunastu wielogodzinnych spotkań z pre-zydentem Sopotu. Jest próbą znalezienia odpowiedzi na pyta-nie, o co właściwie chodzi w tzw. „aferze sopockiej”.

Wywiad-rzeka to modny ostatnio gatunek literacki, choć nie wszyscy za nim przepadają, twierdząc że czytanie kilkuset stron czyjejś spowiedzi niewiele ma wspólnego z doznaniami ar-tystycznymi. Książek takich nie należy jednak rozpatrywać w ka-tegoriach artystycznych. Bo nie o artyzm tutaj chodzi. Zadaniem prowadzących wywiad dzienni-karzy jest wyciągnięcie jak naj-większej ilości informacji ze swojego rozmówcy, ustalenie co ma do powiedzenia, a co pragnie przemilczeć, wreszcie jak broni swoich racji.

We wstępie do „Polowania…” Balawajder i Osica przytaczają dwie skrajne opinie na temat Karnowskiego:

Wizjoner, znakomity działacz samorządowy, całą swoją energię poświęcający miastu.

Skorumpowany wieloletnią władzą prezydent, pilnujący skostniałych powiązań i patolo-gicznych uzależnień; kluczowy element układu.

Następnie przywołują obraz Sopotu z okresu schyłkowej PRL: brudne plaże, niezagospodaro-wane molo, ubogą i bardzo zniszczoną bazę hotelową, zanie-dbane kamienice. Można by tu jeszcze dodać brak elementarne-go poczucia bezpieczeństwa na-wet na reprezentacyjnych uli-cach, zwłaszcza po zapadnięciu zmierzchu. Jaki jest dziś Sopot – ów najatrakcyjniejszy polski ku-rort – wszyscy wiedzą i widzą… I niewątpliwa w tym zasługa Jac-ka Karnowskiego, od 12 lat spra-wującego obowiązki ojca miasta, co zresztą w referendum docenili sopocianie, udzielając mu dal-szego kredytu zaufania.

Inaczej na sprawę patrzy Centralne Biuro Antykorupcyj-ne, dziennik „Rzeczpospolita”, Prawo i Sprawiedliwość, a także niektórzy działacze Platformy Obywatelskiej. Prokuratura po-stawiła Karnowskiemu osiem zarzutów, które jednak, jak piszą Balawajder i Osica „nie porażają – nie są to setki tysięcy łapówek otrzymanych za wydanie kon-kretnych decyzji, nie są to prze-stępstwa podobne do tych, po których władzę stracił prezydent Olsztyna”.

Recenzja. „Polowanie na prezydenta”

– wywiad-rzeka z Jackiem Karnowskim

Dajcie mi człowieka, a paragraf się znajdzie

O co więc w tym wszystkim chodzi? Co takiego uczynił Jacek Karnowski, że po ujawnieniu cy-frowego zapisu niewiele znaczą-cej rozmowy z byłym przyjacie-lem Sławomirem Julke, władze śledcze rzuciły się na niego z za-jadłością rozwścieczonego pit-bulla? Dlaczego nastąpił przeciek zarzutów do prasy? Dlaczego wreszcie do aresztu prezydent Sopotu był wieziony przez zama-skowanych i uzbrojonych po zęby funkcjonariuszy, jakby był szefem mafi i?

Autorzy wywiadu starają się rozwiązać te zagadki, jednak czytelnik nie dowiaduje się rze-czy najważniejszej, a zarazem najbardziej intrygującej w „afe-rze sopockiej” – mianowicie: kto i dlaczego chce zapolować na Jac-ka Karnowskiego? A zatem jaki podtekst polityczny stał się za-czynem nagonki na prezydenta kwitnącego kurortu.

I to jest najpoważniejszy za-rzut pod adresem tej książki. Nie oznacza to, że jest ona nudna i nic nie warta. Wprost przeciwnie. In-teresujące są zwłaszcza wątki, w  których Karnowski opowiada o odczuciach człowieka, który ni stąd ni zowąd stał się zwierzyna

Autorem maksymy wykorzystanej w tytule niniejszej recenzji jest ponoć sam Andriej Januariewicz Wyszynski, naczelny prokurator sowiecki z czasów dyktatury Stalina. Jego słowa stanowią idealne wprost motto do wywiadu-rzeki z Jackiem Karnowskim zatytułowanego „Polowanie na prezydenta”.

łowną, o swoich przeżyciach w areszcie, obawach o los rodziny, trosce o najbliższych współpra-cowników indagowanych przez funkcjonariuszy CBA. Wydaje się, że Karnowski ma świadomość, iż zawarta w tytule maksyma Wy-szynskiego jest aktualna w każ-dym systemie, zastanawia się je-dynie, jaki paragraf prokuratura znajdzie na niego. Znamienny jest również żal prezydenta – choć wyrażony w  sposób niezwykle dyskretny – do tych działaczy Platformy, którzy uwierzyli w za-rzuty postawione przez prokura-turę i tym samym skazali go na śmierć polityczną nim doszło do rozprawy sądowej.

Etyka zawodowa nakazuje dziennikarzom zachowywanie bezwarunkowej bezstronności. Balawajder i Osica nie do końca jej przestrzegają. Wyraźnie optu-ją za Karnowskim. Czy jednak można mieć do nich o to preten-sje? Czy intryga wokół Karnow-skiego nie została uszyta zbyt grubymi nićmi? Końcowy roz-dział, w którym dziennikarze rozmawiają z głównym rozgry-wającym „afery sopockiej”, czyli Sławomirem Julke, zdaje się wy-raźnie na to wskazywać.

fot. k

mz

Premiera książki Jacka Karnowskiego „Polowanie na prezydenta” odbyła się 7 maja na sopockim molo. Książkę wydało wydawnictwo Rosner & Wspólnicy.

Page 15: rs 06-07 2009.indd-2

Trójmiasto czytaNr 05/06(38/39) czerwiec/lipiec 2009 15

Krzysztof M. Załuski

Z góry oświadczam, że nie jestem fanem koszyków-ki. Zdecydowanie przed-

kładam nad nią piłkę nożną. Dlatego nie powinno mnie ob-chodzić, gdzie będą grali sze-ściokrotni mistrzowie Polski w piłce rzucanej do kosza i jaka będzie nazwa tej drużyny. Był już „Trefl Sopot”, „Prokom Trefl Sopot”, Asseco Prokom Sopot”. Obecnie ma być „Asseco Pro-kom Gdynia”. W ciągu dekady czterokrotna zmiana nazwy! Prawdziwy kibic przywiązuje się zarówno do barw klubowych, jak do nazwy, oraz do miejsca w ja-kim występują jego ulubieńcy. Jakoś trudno mi sobie wyobra-zić, aby kibice z Sopotu gromad-nie jeździli do Gdyni, aby do-pingować Asseco Prokom.

Podkradanie tradycjiPrezydent Sopotu Jacek Kar-

nowski wyraził się, że jego kole-ga z Gdyni, Wojciech Szczurek „podkradł tradycję”. Mnie się zdaje, że Szczurek za spore pie-niądze gdyńskich sponsorów ku-pił nie tyle tradycję, co sam klub z zawodnikami i działaczami,

My tu gadu gadu a…

Gdzie dwóch się bije…którzy najzwyczajniej nie byli patriotami ani barw, ani nazwy, ani miejsca, w którym sopocka (już nie sopocka) drużyna wystę-powała. Dlaczego takim patriotą miałby być na przykład czarno-skóry Amerykanin, który został przez klub z europejskiego kraju zakupiony za pieniądze, jakich nie mógłby aktualnie otrzymać w USA? Ale to już jest inny temat – komercjalizacja sportu, gdzie gwiazdy grają rolę magików cyr-kowych, a jedynym liczącym się akcentem jest pieniądz. Patolo-gia współczesnego sportu z za-robkami zawodników, których garze przewyższają pensje preze-sów wielkich banków jest przera-żająca. Ale nie o tym chciałem pisać, chociaż ekonomia powin-na była leżeć u podstaw decyzji o przeniesieniu koszykarzy z So-potu do Gdyni.

W całej tej historii, przykrej dla sopocian i chyba nie do koń-ca satysfakcjonującej dla gdy-nian, zapomniano jakby o naj-ważniejszej kwestii. Decydenci z  Gdyni szermują argumentem, że Hala Stulecia w Sopocie, w której grał Prokom nie posia-da parametrów wymaganych dla rozgrywek międzynarodo-wych. Oczywiście mają rację. Nie wzięli jednak pod uwagę, że już za 9 miesięcy Sopot będzie miał halę, o jakiej Gdynia może tylko pomarzyć.

Hala marzeńW tym momencie nasuwa

się pytanie: kto wypełni Halę Widowiskowo-Sportową na gra-nicy Sopotu i Gdańska, jeśli ko-szykarze Asseco Prokomu prze-niosą się do Gdyni? (a jest to już podobno fakt dokonany). Czyż-

by miłość własna tak zaślepiła gdyńskich działaczy, że nie po-trafią dostrzec nonsensu tej przeprowadzki, tak z punktu czysto sportowego, jak ekono-micznego?

Jacek Karnowski, chcąc za wszelką cenę utrzymać w Sopo-cie wielką koszykówkę wpadł na pomysł stworzenia od podstaw drużyny, która, po wykupieniu tzw. „dzikiej karty” grałaby w koszykarskiej ekstraklasie. Na-zwą nawiązałaby ona do dawne-go „Trefl a”. Przy całej sympatii dla tego pomysłu i szacunku do prezydenta Sopotu, nie mogę ja-koś uwierzyć w powodzenie pro-jektu. Potęgę drużyny buduje się latami. Nawet jeśli sponsorzy wykupią dla „Trefl a” dziką kartę (co kosztuje 400 tysięcy złotych) i zatrudnią kilkunastu przypad-kowych graczy, istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że klub ten po roku wypadnie z ekstra-klasy. Akurat z chwilą zakończe-nia prac budowlanych w Hali Widowiskowo-Sportowej.

Moim zdaniem najsłuszniej-szym rozwiązaniem byłoby przeniesienie rozgrywek Asseco Prokom na jeden sezon do Gdy-ni, co dla tego miasta byłoby znakomitą promocją męskiej koszykówki. Później klub zako-twiczyłby z powrotem w Sopo-cie, oczywiście w nowej hali. A co do nazwy… No cóż, skoro zmieniano ją cztery razy, można by dokonać piątej zmiany. Ja-kiej? To proste: Asseco Prokom Trójmiasto. Czy taka nazwa nie brzmi dumnie? I czy nie zado-woliłaby ambicji zarówno mece-nasów z Gdyni jak i z Sopotu?

Warto chyba się nad tym za-stanowić.

Wojciech Fułek

Postanowiłem w końcu przeprosić wszystkich za wszystko, bo to chyba naj-

bardziej właściwa postawa oby-watelska w czasach, kiedy – po-cząwszy od Prezydenta i Premie-ra – każdy obraża się na każdego przy każdej okazji.

Litanię przeprosin rozpoczy-nam od wszystkich tych, którzy czują się urażeni tym, iż zawsze byłem i jestem bezpartyjny. Do-szedłem bowiem niedawno do wniosku iż dziś – zupełnie jak za czasów słusznie minionych – bezpartyjność jest wciąż skazą w sytuacji, kiedy większość decy-zji (także i samorządowych) zapa-da na szczeblu politycznym, jak najbardziej upartyjnionym. „Do-bry fachowiec, ale bezpartyjny” – to PRL-owskie powiedzenie wciąż chyba jest aktualne i nieustannie odbija się czkawką. A ja jestem i pozostanę bezpartyjny, co prze-cież nie oznacza braku poglądów politycznych, gospodarczych i ja-sno określonych sympatii.

Przepraszam też wszystkich swoich czytelników, a może bar-dziej tych, którzy moich (nie tylko sopockich) książek nie przeczytają

Sopockie co nieco

Przepraszam za słońce, przepraszam za deszcz…

za to, że piszę i wydaję kolejne wy-dawnicze pozycje. Kiedy bowiem – przez ostatnie dwa lata – poświęca-łem każdą wolną chwilę na szpera-nie po antykwariatach i interneto-wych aukcjach, aby nie przegapić niczego, co mogłoby się przydać podczas pisania ostatniej mojej książki, związanej ze 100-leciem Opery Leśnej pt „Od huzarów śmierci do Eltona Johna”, cała rodzi-na pukała się w głowę, bo moja pół-ka z „operowymi” archiwaliami wciąż się wzbogacała, zupełnie od-wrotnie niż mój portfel. Podobnie, kiedy kolejny urlop poświęcałem na pisanie, zamiast poświęcić go np. na rodzinny wyjazd na narty. Za-tem przepraszam wszystkich życzli-wych i nieżyczliwych, iż mimo to wciąż na samym końcu tego długie-go procesu – kiedy ksiązka się osta-tecznie ukazuje drukiem – odczu-wam niesamowitą satysfakcję, iż mogłem wzbogacić historię mojego miasta o kolejne zapisane karty.

Przepraszam też wszystkich za aktywność (przecież nie tylko moją, ale i całej masy innych bezimien-nych sopocian) w sopockich orga-nizacjach pozarządowych, stowa-rzyszeniach, fundacjach i klubach sportowych, których działalność wspomagam na miarę swoich moż-liwości. Przepraszam zwłaszcza tych, którzy uważają, iż lepiej nie robić nic, niż poświęcać swój czas na taką codzienną społeczną dzia-łalność, która nie przynosi żadnych profi tów – ani medialnego rozgło-su, ani medali, ani tym bardziej fi -nansowych korzyści, bo to raczej dla tych organizacji trzeba znaleźć pieniądze, a nie odwrotnie. Ponie-waż trudno niektórym zrozumieć tego typu bezinteresowną pomoc –

przepraszam, że tyle osób się anga-żuje w taką działalność w czasie, który mogliby spędzić skutecznie zmagając się np. z kufl em piwa w jakimś pubie.

Przepraszam też mieszkańców swojej małej sopockiej uliczki, iż zawsze powtarzałem im, że po prostu nie wypada bym bezpo-średnio zabiegał o środki w miej-skim budżecie na prace, związane z moim najbliższym otoczeniem, bo powinienem myśleć komplek-sowo o całym mieście, a prioryte-ty inwestycyjne powinny być nie-zależne od tego, gdzie kto miesz-ka. Kiedy jednak w końcu – po 16  latach mojego rodzinnego za-mieszkiwania w tym miejscu – ulica trafi ła do planu prac remon-towych, okazuje się, iż też może to być kamyczkiem obrazy (obraz-ki?) dla tych, którzy uznali, że sta-ło się tak wyłącznie z powodu mojego adresu. Zatem przepra-szam wszystkich, bo powinienem chyba aktywnie zabiegać o taki remont na początku lat 90-tych, może już dawno byłoby dziś po nim, a ja nie musiałbym chodnika przed moim domem remontować na własny koszt, bo wtedy uzna-łem to za swój obywatelski obo-wiązek?

Przepraszam wszystkich za to, że wciąż „żyję i oddycham So-potem”, jak to obrazowo określił kiedyś Jacek Karnowski; prze-praszam, że „moją pasją jest So-pot” – jak powiedział z kolei Bogdan Borusewicz, przepra-szam, że piszę; przepraszam – jak w znanej piosence Magdy Umer „ za słońce, przepraszam za deszcz, przepraszam za co tyl-ko chcesz”…

Stanisław Załuski & Mirosław Stecewicz

Ziózio i Funio wybrali się na plażę w Zatoce Wulkanicz-nej. Rozłożyli na plaży

koc, rozebrali się i chcieli wejść do wody, żeby się ochłodzić, bo upał był tego dnia ogromny. Na-gle Ziózio popatrzył na morze i krzyknął:

– Funiu! Spójrz, co się dzieje! Cała Zatoka roi się od łodzi. To desant! Jakaś armia atakuje na-szą wyspę!

Funio przyłożył dłoń do czo-ła, osłaniając oczy przed błysz-czącym jak ogromny brylant słońcem. Rzeczywiście Zatokę Wulkaniczną, od końca do końca

Bajki z Wyspu Umpli Tumpli

Ślimaki w hełmachwypełniały łodzie. Maleńkie, nie większe od łupiny włoskiego orzecha, ale było ich z dziesięć tysięcy, a może i dwa razy więcej.

– Myślę, Zióziu – powiedział Funio, – że to jest armia ślima-ków, płynących na grzbietach, czyli na swoich skorupach.

Ślimacza fl ota bardzo powoli zbliżała się do brzegu. Tam ło-dzie przewracały się do góry dnem i nie były już łodziami, tyl-ko ślimakami. Na grzbietach miały skorupy, a na głowach żół-tawe, skorupiaste hełmy. Jeden za drugim wypełzały na brzeg. Największy z nich, zapewne Śli-mak-Wódz zasalutował Zióziowi i Funiowi przykładając różki do hełmu i powiedział:

– Nasze uszanowanie, miesz-kańcy wyspy Umpli Tumpli. Po-stanowiliśmy osiedlić się tutaj.

W zamian za waszą gościnność będziemy bronili wyspy przed wszystkimi wrogami. Od tej pory czujcie się całkowicie bezpieczni. Gdyby ktoś spróbował zaatako-wać Umpli Tumpli, to na naszych muszlach skręci nogę albo pa-trząc, jak leniwie pasiemy się na trawnikach, tak zleniwieje, że sam zacznie pełzać. A teraz idź-cie spać, bo widzę, że od naszego widoku już wam się oczy kleją.

Rzeczywiście Zióziowi oczy jakby się zamykały. Ale Funio ani myślał spać. Poprawił okulary na nosie i schylił się, aby z bliska po-patrzeć na nowych mieszkańców wyspy, którzy właśnie rozpełzali się w poszukiwaniu świeżej, smacznej trawy.

– Dobrze Panie Ślimaku – po-wiedział po ślimaczemu. – Jeżeli chcecie, zamieszkajcie z nami.

Ale zastanówmy się, co będzie jeżeli zechcecie się rozmnażać na naszej wyspie? I tak jest was bar-dzo dużo. Ani się obejrzymy, jak cała Umpli Tumpli ześlimaczeje. A dla nas, prawowitych miesz-kańców, nie będzie już miejsca.

Ślimak-Wódz zadął w musz-lę, jak w trąbę, tupnął jedyną po-siadaną nogą i odparł:

– Nie martw się, Funiu. Na wyspie wylądowali jedynie Pano-wie-Ślimaki. Jesteśmy tak leniwi, że woleliśmy uciec z naszego kra-ju, niż zakładać rodziny, trosz-czyć się o Żony-Ślimaczyce i  Dzieci-Ślimaczątka. Tak więc będzie nas tylko tylu ilu jest i ani jednego więcej. Dla wszystkich starczy miejsca, wody i świeżej sałaty.

Funio chciał coś odpowie-dzieć, ale myśli mu się zwolniły.

Myślał tak powoli, że nim wymy-ślił drugie słowo w zdaniu, zdą-żył zapomnieć pierwszego. Tym-czasem do Ślimaka-Wodza pod-pełznął jego adiutant.

– Zostaliśmy zdradzeni – szepnął. – Ktoś musiał powie-dzieć Paniom-Ślimaczycom gdzie płyniemy, bo wyruszyły za nami. Właśnie dobijają do brze-gu i wypełzają na piasek. Co ro-bić, Wodzu?

Wielki Ślimak poczerwieniał tak, że Funio miał wrażenie, jak-by jego skorupa zamieniła się w dojrzały pomidor. Smutnie po-kiwał różkami.

– Niestety – rzekł. – Będzie-my musieli wynosić się stąd. Nie można nadużywać gościnności mieszkańców wyspy Umpli Tum-pli i narażać ich na wysłuchiwa-nie naszych małżeńskich kłótni.

Trzeba znaleźć jakąś inną, pustą wyspę i zamieszkać razem z Pa-niami-Ślimaczycami. Prawdę mówiąc miałem już dosyć wy-łącznie męskiego towarzystwa. Naprzód ślimacza armio! Do wody!

Słysząc rozkaz wodza ślimaki pozostawiły niedojedzoną trawę i popełzły z powrotem do morza. Tam przewróciły się na grzbiety, zamieniając muszle na łodzie, a  hełmy na stery. Wkrótce nie było po nich śladu.

Zaś Ziózio i Funio pobiegli odszukać Małą Alę i Oliwię, któ-re ostatnio nie chciały brać udziału we wspólnych zabawach i wciąż szukały samotności. Więc chłopcy postanowili wytłuma-czyć dziewczynkom, że świat jest bardzo mały i nie ma w nim miejsca na samotność.

Page 16: rs 06-07 2009.indd-2

16 Trójmiasto czyta www.riviera24.pl

Krzysztof Skiba

Inżynier Korniszon ryczał ze śmiechu. Siedział w swojej pracowni na przeciwko no-

wego modelu komputera i chi-chotał jak uczniak. – No nie! Ale jaja. To ci dopiero! – wykrzyki-wał radośnie do siebie, a przypo-mniawszy sobie dowcip, który przed chwilą opowiedziała mu maszyna, po raz kolejny parsk-nął śmiechem.

Komputer ofi cjalnie nazywał się MTX0016, ale inżynier mówił do niego pieszczotliwie „Zenek”. „Zenek” należał do nowej gene-racji super inteligentnych kom-puterów. Jego cioteczny brat z ro-dziny MTX o numerze 0015 i o imieniu „Baśka” (twórca tego komputera był homoseksualistą) pokonał w zeszłym tygodniu w  szachy geniusza z Baku arcy-mistrza Gari Kasparowa. Jeszcze całkiem niedawno Kasparow bez wysiłku pokonywał w szachy naj-nowocześniejsze komputery fi r-my IBM. Głośno było np. o jego zwycięstwie z komputerem Deep Blue za które zainkasował 500 tys. dolarów. Obecnie Kaspa-row znajdował się na skraju wy-czerpania nerwowego. Czuł się potwornie poniżony.

– Przez całe życie ogrywałem najwybitniejsze umysły globu, a  teraz pokonała mnie jakaś „Baśka”. To już koniec cywiliza-cji. Maszyny mądrzejsze są od ludzi – to były ostatnie słowa mi-strza jakie wypowiedział pu-blicznie. Jak zdołali dowiedzieć się wścibscy reporterzy „Nowo-jorskiej Gazety Szachowej” po

Opowiadanie podwodne

Zenekprzegranym meczu mistrz nie panuje nad własnymi emocjami. Biega nago po swojej rezydencji, chce głosować na kandydata re-publikanów Pata Buchanana, a  w  wolnych chwilach smaruje się dość grubo masłem i dzwoni do party line.

Inżynier Korniszon mógł być z siebie dumny. Jego wkład w  rozwój serii MTX był nieza-przeczalny. Nowy i ulepszony model MTX czyli „Zenek” był jeszcze sprytniejszy od „Baśki”, a  na dodatek (co bardzo ważne dla Stowarzyszenia Matek Chrzestnych Nowych Kompute-rów) był heteroseksualny.

O ile „Baśka” był co prawda doskonałym, ale klasycznym komputerem, który po prostu w  ciągu sekundy mógł analizo-wać miliony danych o tyle „Ze-nek” był maszyną zupełnie wy-jątkową i nowatorską.

„Zenek” był pierwszym na świecie komputerem kabareto-wym. Wymyślał dowcipy, pisał komediowe skecze i satyryczne monologi. Był mistrzem od roz-śmieszania. Już w trakcie prób-nych testów okazało się, że praca z nim jest do prawdy zabawna (jeden z pomocników inżyniera pękł nawet ze śmiechu).

Długie lata badań miały się ku końcowi.

Tego dnia Korniszon odcze-kał aż wszyscy jego pomocnicy opuszczą pracownię. Tylko on jeden wiedział, że „Zenek: jest już gotów. Pod pretekstem przej-rzenia jakiejś dokumentacji in-żynier przekazał swym pracow-nikom, iż dzisiaj musi pozostać w pracowni nieco dłużej. Do-kładnie zamknął drzwi za ostat-nią swoją asystentką, uroczą ma-

tematyczką panną Ulą, która z  niezrozumiałych powodów ociągała się z wyjściem (trzy-krotnie upuściła na ziemię wi-brator, dwukrotnie czarny biu-stonosz, a będąc już jedną nogą na zewnątrz pracowni pokazała inżynierowi znaczek pocztowy z  dużym samolotem i mrugnęła zmysłowo okiem).

Korniszonowi jednak nie w gło-wie były znaczki pocztowe! Gdy tylko znalazł się sam na sam z  „Zenkiem” z miejsca przystąpił do ostatniego, decydującego testu.

Najpierw „Zenek” opowie-dział mu dowcip o Wałęsie, póź-niej strzelił zabawną opowiastkę o przygłupim policjancie, na ko-niec zaserwował dowcip o kobie-cie, która miała trzy cycki. Po tej serii inżynier spadł z krzesła ze śmiechu. Po chwili „Zenek” do-rzucił jeszcze dowcip o inteli-gentnym bokserze, któremu wy-dawało się, że jest Marią Skło-dowską Curie, o pijanym trakto-

rzyście, który został gwiazdą di-sco polo i o Murzynie, który ma-rzył żeby być białą zakonnicą.

Inżynier wiedział, że nie może już dłużej zwlekać. Wykrę-cił numer do Gwidona Sałaty właściciela potężnej agencji kon-certowej.

– Cześć Gwidon! Mam coś dla ciebie! To będzie bomba sezonu.

– Czyżby udało ci się ożywić Merlin Monroe?

– Coś w tym rodzaju. Przyjeż-dżaj natychmiast.

W cztery tygodnie po tej roz-mowie „Zenek” miał swój pierw-szy publiczny występ w słynnym warszawskim Teatrze Rozrywki w Prabutach. Publiczność i prasa przyjęła „Zenka” entuzjastycz-nie. Gwidon zacierał ręce. W eks-presowym tempie przygotowano telewizyjny magazyn satyryczny z udziałem „Zenka” pod tytułem „Tera, tera, tera będą jaja z kom-putera”. Kierownictwo telewizji od razu po pierwszym ekspery-

było niezarchiwizowanych, pozbawionych jakiegokolwiek opisu. Tysiące godzin spędzone przed ekranem komputera, mrówcza, często niemalże detektywistyczna praca przyniosła jednak efekt – bo oto mamy trzeci już album „Fot. Kosycarz…” – niezwykłą, lecz jakże bliską opowieść o Gdańsku, Sopocie i Gdyni, powojenną historię Trójmiasta „pisaną” obiektywem ojca i syna – Zbigniewa i Macieja Kosycarzy.

Zdjęcia: Zbigniew i Maciej KosycarzRedakcja i opracowanie: Maciej Kosycarz Kosycarz Foto Press / KFP, Gdańsk 2008 ISBN 978-83-913709-5-7cena detaliczna 59 zł.

„FOT. KOSYCARZ – NIEZWYKŁE ZWYKŁE

ZDJĘCIA CZĘŚĆ III”Maciej Kosycarz pracował nad trzecią edycją albumu niemal rok. Przekopał setki tysięcy negatywów i zdjęć – zakurzonych, fascynujących, tajemniczych. Wiele z nich

mentalnym odcinku zapropono-wało „Zenkowi” stałą współpra-cę. „Zenek” już jako gwiazda wystąpił w kilku prestiżowych talk shows (autorka jednego z  nich Alicja Resich-Modlińska w trakcie wywiadu z „Zenekiem” została odwieziona przez pogo-towie gdyż ze śmiechu zerwała sobie boki). Wkrótce „Zenek” wyruszył w gigantyczną trasę koncertową przygotowaną przez agencję Gwidona Sałaty.

Kariera „Zenka” rozwijała się błyskawicznie. Na jego występy przychodziły tłumy ludzi. Jego programy telewizyjne miały naj-wyższą oglądalność (wyższą nawet niż serial „M jak Moher” i brazylij-skie tasiemce o ). „Zenek” stał się ulubieńcem publiczności. Kupo-wano kasety z jego przezabawny-mi piosenkami, piękne dziewczy-ny zabijały się o jego autograf, a zdjęcie z „Zenkiem” chciał zrobić sobie sam Lech Kaczyński, ale nie zgodziła się na to ochrona prezy-denta twierdząc, że „Zenek” to kupa śmiechu, a z kupą to i niebez-piecznie i nie wypada.

Po zagraniu w kilku wymy-ślonych przez siebie komediach rozpoczęła się światowa kariera komputerowego rozśmieszacza. W Europie przestał ludzi śmie-szyć Benny Hill i cyrk Monthy Pythona, a w USA Woody Allen i Eddi Murphy.

Niewiele brakowało, a „Zen-ka” ogłoszono by komikiem więk-szym od Charlie Chaplina i braci Marx. Stało się jednak inaczej. Pewnego pogodnego dnia w cen-trum Warszawy wynajęci przez bezrobotnych od pewnego czasu satyryków turyści zza Buga za-strzelili go z kałasznikowa gdy wraz z inżynierem Korniszonem udawał się na swój benefi s arty-styczny do Teatru Komedia. Po-wszechnie sądzi się, że kwiaty złożone na grobie „Zenka” przez gwiazdy kabaretu i estrady nie były szczere.

Opowiadanie pochodzi z wy-danej na początku czerwca br. przez wydawnictwo ZYSK książki zatytułowanej „Opowiadania podwodne”.