Półwysep T

307
Tadeusz Sztrumff Półwysep T Książka i Wiedza 1964 Redaktor - H. SUSZKO * Okładkę projektował - J. ZBIJEWSKI * Zdjęcia - J. CZAPSKI, S. CWIERTNIAK, K. STRUMFF Ponieważ ludzie, o których piszę, żyją i pracują w pełni sił twórczych, musiałem ze zrozumiałych względów

description

Powieść o kopalni i elektrowni Turów

Transcript of Półwysep T

Page 1: Półwysep T

Tadeusz Sztrumff

Półwysep T

Książka i Wiedza 1964

Redaktor - H. SUSZKO*

Okładkę projektował - J. ZBIJEWSKI*

Zdjęcia - J. CZAPSKI, S. CWIERTNIAK, K. STRUMFF

Ponieważ ludzie, o których piszę, żyją i pracują w pełni sił twórczych, musiałem ze zrozumiałych względów zmienić (niekiedy) ich nazwiska w tym reportażu, a także (niekiedy) nieco przebarwić okoliczności faktów.

Jednakże wszystko, co tu piszę, jest autentyczne i książkę tę proszę przyjąć jako reportaż, a nie w najmniejszym nawet stopniu - fikcję literacką.

T. S.

Page 2: Półwysep T

SPIS TREŚCI

WIDOK Z WIERZCHOŁKA KOMINA__________________________________4Wokoło____________________________________________________________5W czasie (widok I)____________________________________________________6Pod ziemią__________________________________________________________9W czasie (widok II)__________________________________________________11W czasie (widok III)_________________________________________________12

Rozpoczął się nowy rozdział historii...__________________________________12Między północnym-wschodem a północnym-zachodem____________________14Między północnym zachodem a południowym zachodem___________________16Między północnym wschodem a południowym wschodem__________________17Między południowym wschodem a południowym zachodem________________18

WIECZORY U PAWŁA WEIGELTA__________________________________27Wieczór pierwszy___________________________________________________27Wieczór drugi______________________________________________________32Wieczór trzeci______________________________________________________36Wieczór ostatni_____________________________________________________40

POCZĄTKI_________________________________________________________43NA PÓŁWYSPIE T PEWNEGO DNIA_________________________________49

Fakty i zdarzenia____________________________________________________49Wisielcy i nowożeńcy albo podróż do małżonków__________________________51Fakty i zdarzenia____________________________________________________53Komisja rządowa albo także namiętności_________________________________54Fakty i zdarzenia____________________________________________________55Korczak albo powrót do partii__________________________________________56

BOGATYŃSKI SPACER NIEDZIELNY________________________________61LUTEK ODCHODZI Z TUROWA?____________________________________67

Lutek wchodzi na scenę_______________________________________________67Lutek opowiada swój życiorys_________________________________________67Lutek referuje swoje poglądy__________________________________________68Lutek przychodzi do Turowa___________________________________________69Lutek idzie na zwałowarkę____________________________________________70Lutek znów referuje swoje poglądy______________________________________71Sprawa honoru______________________________________________________72

BARBARA I BRUNATNA____________________________________________75REFERAT__________________________________________________________85SZKICE WĘGLEM BRUNATNYM____________________________________97

Coś z ruchu________________________________________________________97Coś z dumy________________________________________________________97Śmierć____________________________________________________________98Coś z kwarantanny___________________________________________________99Coś z "Biuletynu Turowa"_____________________________________________99

SPOTKANIE Z CISZĄ______________________________________________101

2

Page 3: Półwysep T

WIOSNA NA PÓŁWYSPIE T________________________________________111STO POCIECH albo POŻĄDANIE W CIENIU WIĘZÓW________________128

U progu wojny świętej_______________________________________________128W 6 tygodni później (notatka)_________________________________________130Notatka (po trzech kwartałach)________________________________________131Pożądanie_________________________________________________________132Więzy____________________________________________________________133Z dziennika niemożności_____________________________________________134I dlaczego właściwie chce kolega pracować w kulturze?____________________135Bo zawód pracownika kultury istnieje..._________________________________136

W STRONĘ DWÓCH_______________________________________________141NA PÓŁWYSPIE T PEWNEGO DNIA________________________________150

Fakty i zdarzenia___________________________________________________150Roman albo szczypta wyobraźni_______________________________________154Monika albo "nie wyjeżdżaj"_________________________________________157Andrzej albo decyzja________________________________________________158Paralele Bogumił albo "Poemat dla dorosłych"___________________________161

PRZEDOSTATNIA NIEDZIELA_____________________________________167DZIEŃ Z WIESŁAWEM____________________________________________187POSTSCRIPTUM albo BARBARA II BRUNATNA______________________199

3

Page 4: Półwysep T

WIDOK Z WIERZCHOŁKA KOMINA

Zapraszam państwa na wysokość 150 metrów.Wdrapiemy się po stalowej drabince. 472 szczeble. Po drodze trzy galeryjki, na

których nocami płoną czerwone światła.Budowla jest do wysokości 90 metrów - stożkiem ściętym; dalszych 60 metrów ma

kształt cylindryczny. Wszystko razem to KOMIN elektrowni "Turów". Pierwszy z trzech.

Proszę nie tracić głowy, choć wysokość spora, a liczby ogromne. Koszt komina - 5 milionów złotych; koszt "czopuchów" (kanały między kotłem a kominem) - 4 miliony złotych; koszt elektrofiltrów (na każdy komin przypada ich trzy) - 8 milionów złotych. Komin jest z żelbetonu: 110 ton stali zbrojeniowej i 1400 m szesc. betonu. Na wykładzinę wewnętrzną - 330 tys. sztuk cegieł.

Jeden z najwyższych i największych kominów w Polsce. Dotychczas budowano mniejsze i inaczej: stawiano w środku drewniane rusztowanie, podnoszone ręcznie przy pomocy bloków. Tutaj zastosowano metalowe rusztowanie wieżowe i głowicę mechaniczną. Przedtem delegacja inżynierska pojechała do Związku Radzieckiego, gdzie przyjęto ją serdecznie i zaznajomiono z tamtejszymi doświadczeniami (w ZSRR stawia się 300 kominów-kolosów rocznie).

Średnica u podstawy: 11 metrów; średnica u szczytu: 7 metrów. Grubość ściany na dole: 40 cm; na górze: 20 cm.

Zielona wiecha na wierzchołku.Jest ostatni dzień września 1961 roku. 132 dni temu przystąpiono do budowy. 58

pracowników. Tempo: 4 cm 7 mm w górę na każdą godzinę. Pompy do doprowadzania wody (ciągłe zwilżanie betonu), rozdzielnia z kablami dla doprowadzania energii do silników i wibratorów, oświetlenie, ogrzewanie, aparat telefoniczny, urządzenia sygnalizacyjne, świetlne i dźwiękowe dla kierowania pracą wind, gaśnice pianowe na wypadek pożaru... Jeszcze nie dymi, ale ZADYMI W TERMINIE!

Jeden komin "da" w ciągu godziny 1.570.000 m szesc. spalin. Szybkość przepływu spalin "na wylocie" komina wyniesie 11,3 m/sek. Spaliny wzniosą się do wysokości 275 metrów ponad komin.

Tego wszystkiego wcale nie trzeba pamiętać. To potrzebne tylko technikom i konstruktorom. Pamiętać trzeba zupełnie co innego. Że komin, który przedstawiliśmy możliwie dokładnie, jest drobną (choć nader ważną) cząstką ogromnego KOMBINATU, budowanego przez nas, Polaków - na PÓŁWYSPIE T - w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych XX stulecia. To brzmi dumnie, ale do tej dumy coś niecoś nas upoważnia. Nigdy w dziejach nie budowaliśmy takich dużych rzeczy, chociaż w niektórych krajach świata budowano takie duże rzeczy już o wiele wcześniej. Zaczęliśmy Nową Hutą, kontynuujemy Turowem, zaangażowaliśmy się w Lubin, w Płock, w ROW... A są to od razu obiekty, o których bez naciągania da się

4

Page 5: Półwysep T

powiedzieć, że nadążają za TECHNICZNYM DUCHEM CZASU. Idą w czołówce światowego przemysłu.

Kiedyś spytałem inżyniera R., co, jego zdaniem, świadczy, że Turów budowany jest w socjalistycznej - a nie żadnej innej Polsce?

- Parę rzeczy - odparł. - Ale po pierwsze wielkość Turowa. Jaka inna Polska mogłaby sobie pozwolić na taki Turów? Jaka inną: ta biedna przedwojenna? Bez centralnego planowania?

- Powiedzmy - dodał - że weźmiemy pod uwagę kapitał zagraniczny. Otóż nie wiem, czy jest w tej chwili na świecie choćby parę koncernów, które u siebie - w Stanach, we Francji czy NRF - byłyby zdolne podjąć inwestycję tej miary. Nie mam natomiast wątpliwości, że nie zajęłyby się tą sprawą w Polsce, czyli dla dobra Polski. Eksploatacja surowców (na wywóz, na wywóz!) - tak. Ale eksploatacją surowców, stanowiących źródło energii, i budową urządzeń, wytwarzających energię dla innych zakładów polskich - nie, to już teoria czysta, jak łza...

Wdrapaliśmy się jednak na wierzchołek komina z intencją inną niż prowadzenie tutaj - w poszumie wiatru - ogólnych rozważań.

Z wierzchołka komina chcemy się rozejrzeć po PÓŁWYSPIE T. Znakomity punkt obserwacyjny - ta platforma o siedmiometrowej średnicy! Byle tylko nie ograniczać się do pary własnych oczu. Mamy lunetę myśliwską - własność pana dyspozytora Konstantego (z wieżyczki dyspozytorskiej wypatruje on opieszałych i zaraz prosi ich przez głośniki o różne rzeczy). Luneta - od razu widać dalej. Mamy mapy. Mamy książki (historycy to zacni ludzie). Mamy notatki (nasłuchaliśmy się setek wspomnień i opowieści). Więc kiedy teraz widzimy z wierzchołka komina Sieniawkę, Bogatynię, Trzciniec, Turoszów, Zatonie - to potrafimy powiedzieć o nich więcej, niż widzimy. Widok z wierzchołka kominy jest przez to roz1eg1ejszy i rzekłbym - głębszy. Jednak to, co najistotniejsze - dojdzie do głosu dopiero w następnych rozdziałach reportażu: dojdą do głosu LUDZIE i ich SPRAWY. Ludzie, którzy stąd - z wierzchołka komina - podobni są nieruchliwym owadom. Kręcą się wśród wielkich bloków betonu i stali. Pracują. Żyją.

Rozejrzyjmy się po miejscach, gdzie żyją. Rozejrzyjmy się po PÓŁWYSPIE T.

Wokoło

Wokoło jest teren falisty, więc malowniczy. Trochę tu lasów, trochę pól, olcha, leszczyna i wiśnia.

Wysokość: średnio 300 metrów nad poziomem Bałtyku. Wokoło jest PÓŁWYSEP T zwany niedawno "workiem żytawskim" - dziwaczny kawałek Polski, wciśnięty między NRD i Czechosłowację. Ze dwadzieścia kilometrów w pionie północ-południe, kilkanaście (maksimum!) w poziomie wschód-zachód. Skąd się "toto" wzięło? Granica z CSRS to po prostu dawna granica czesko-niemiecka w nie zmienionej postaci. Granica z NRD to nowa polsko-niemiecka granica na Nysie Łużyckiej.

- Takich granic się nie robi! To strategiczny bezsens! - wykrzykną wszyscy rozumujący tradycyjnie. I w starych kategoriach będą mieli rację. Ale w nowych -

5

Page 6: Półwysep T

nie. Wokoło są po prostu przyjaciele. Granica jest spokojna. Bez scysji, bez prowokacyjnych awantur, bez planów napaści. To istotnie w dziejach tych trzech krajów coś całkiem nowego.

W powietrzu brak jodu (dla niektórych bardzo zdrowe!). I mnóstwo dymu. Jedyne "nieprzyjazne" działanie ze strony NRD: pozbawione elektrofiltrów kominy staruszki-elektrowni Hirschfelde zapylają, jak mogą, okolicę: Wiatry są, niestety, zachodnie. 180 ton pyłu na każdy kilometr kwadratowy rocznie aż po Bogatynię. Elektrownia "Turów" dołoży (mimo elektrofiltrów, których sprawność sięga ok. 90%) swoje sto ton. Spece twierdzą, że norma maksymalna (na jaką w ogóle można się zgodzić) wynosi 360 ton/km kw. rocznie dla "obszaru maksymalnego zapylania". Na Górnym Śląsku bywa gorzej. Z tymi normami jednak niewiele jeszcze wiadomo. Najważniejsze to wprowadzić sprawne elektrofiltry.

Dymy zawierają SiO2 i zawsze jest groźba pylicy krzemowej płuc. Na Półwyspie T wiatr rozwiewa także hałdy. W kotlinie otoczonej wzgórzami dymy i mgły duszą się, kitwaszą, trują okolicę. To również produkt przemysłu. Milczeć o nim - znaczy kłamać. Ale przeceniać jego wagę - też znaczy kłamać. Primaaprilisowy numer "Biuletynu Turowa" nawet sobie żartuje:

"Inżynierowie kopalni wprowadzili w życie projektowane od dawna wykorzystanie mgieł i naturalnych ciągów tworzących się w wykopie odkrywki - dla stałego odpychania dymów z Hirschfelde w kierunku zachodnim. Przeciw temu wynalazkowi zaprotestował jednak gorąco kolega G. z działu płacy. Twierdzi on, że w razie braku tego dymu nad Zagłębiem nie będzie miał prawnej podstawy do wypłaty dodatku turoszowskiego".

Małe wyjaśnienie. Z paru względów (mówiąc najogólniej "bytowych") pracownicy kombinatu dostają 20% dodatku do pensji. Ale kpiarze nazwali "dodatkiem turoszowskim" - sam dym...

Na Półwyspie T panuje "mikroklimat" - cieplej tu niż w całym kraju, zima łagodniejsza, ale wiosną, latem i jesienią leje często i dużo.

Cóż jeszcze wokoło?Teren falisty, więc malowniczy. A także - jak mawia zbrojarz Jan M.:- W narodzie siła jest, tylko brak zrozumienia. Zapewne zbrojarz Jan M. ma sporo

racji.

W czasie (widok I)

O czasach pradawnych tako rzecze historyk:"Jest rok 4000 przed naszą erą. Z głębi południowej Azji przybywaj do Europy

plemiona ludzkie zwane w nauce Indoeuropejczykami. Zalały one niemal całą Europę. Osiedliły się również nad Odrą, Nysą i Wisłą. Plemiona te, początkowo bardzo prymitywne, zbiegiem stuleci rozwinęły dość wysoką kulturę. Jak na podstawie wykopalisk dowiedli uczeni około roku 2000 (czyli 40 wieków temu) ludy osiadłe nad Nysą Łużycką i Bobrem miały umiejętność wypalania pięknych naczyń glinianych, malując na nich ozdoby w układzie wstęgowym i stąd nazwano je plemionami ceramiki wstęgowej..."

6

Page 7: Półwysep T

O czasach późniejszych (między rokiem 1300 a 40 p.n.e.) czytamy:"Właśnie tutaj nad Nysą Łużycką odkryto pierwsze ślady bogatej kultury, która

jednocześnie rozwinęła się w dzisiejszej Wielkopolsce i na Śląsku. Historycy dowiedli, że kultura ta oznacza świt słowiańszczyzny. Z niej wyrosła cała późniejsza kultura słowiańska.

Ponieważ plemiona osiadłe nad Nysą nazywały się Łużyczanami, stąd cała ta prasłowiańska kultura nosi nazwę «kultury łużyckiej». Wspomniane plemiona łużyckie były wynikiem różnicowania się jednolitych dotychczas ludów. Obok Łużyczan powstały plemiona Polan, Mazowszan, Ślężan, Czechów i wiele innych... Rozwój plemion łużyckich, tak jak i innych plemion słowiańskich, odbywał się samoistnie, a ich wysoki poziom gospodarczy był wynikiem ich własnych prac - wbrew twierdzeniom niektórych historyków niemieckich, jakoby kultura słowiańska pochodziła od Germanów. O autochtonicznym rozwoju Słowian świadczą choćby nazwy osad, jak Gorelice (Zgorzelec) czy dary, których nazwa pochodzi od gospodarki wypaleniskowej, czyli żarowej. Gospodarka taka polegała na wypalaniu lasów celem uzyskania żyznych pól uprawnych..."

A potem - już za naszej ery - zaczął się znany i długotrwały "Drang nach Osten". Śpieszyło się plemionom germańskim do bogatych słowiańskich ziem i setki lat upłyną pod znakiem "Drangu".

"Łużyczanie, kierując się. rozumem politycznym, zrozumieli, że nie sprostają w pojedynkę nawale niemieckiej, i łączą się z powstałym około 625 raku państwem Samona. W ten sposób zjednoczona słowiańszczyzna odparła najazd plemion germańskich w 631 roku.

Na przełomie IX i X stulecia Łużyce wchodzą w skład państwa Wielkomorawskiego, którego trzeci władca - Świętopełk - dążył (tak jak potem będzie to czynił Bolesław Chrobry) do utworzenia wielkiego związku Słowian zachodnich. Lecz niedługo przetrwało państwo Świętopełka. Po jego upadku napór na wschód potężnych już cesarzy niemieckich wzmaga się, W 963 roku margrabia niemiecki Gero, zaciekły wróg Słowian, który potrafił zaprosić do siebie na ucztę 30 książąt słowiańskich i wszystkich podstępnie wymordować, podbija Łużyczan, osiągając lewy brzeg Odry i Nysy Łużyckiej - a tym samym linię graniczną państwa Mieszka.

Mieszko był już wówczas najpotężniejszym władcą Słowian zachodnich. Świadczą o tym pozostałości wielkich obwałowań, biegnących wzdłuż lewego 'brzegu Nysy jako zasłona przed niemieckim «Drang nach Osten». Jednak linia ta ze względu na brak zwartej przestrzeni lasów była nie do utrzymania i już przy końcu X wieku linia graniczna państwa Polan musiała przesunąć się na wschód, nad Bóbr i Kwisę. W ten sposób ziemia żytawska i zgorzelecka została na pewien czas w rękach niemieckich. Jednak Polacy nie zapominają o swych zachodnich pobratymcach. W 992 roku na tron wstępuje syn Mieszka, Bolesław, zwany Chrobrym lub Wielkim. Celem jego życia była realizacja planu zjednoczenia zachodnich plemion słowiańskich. W 1003 roku zajmuje Czechy, Morawy i Łużyce, które jednak szybko traci. Lecz już w 4 lata później zdobywa na powrót Łużyce, przyznane mu oficjalnie na mocy pokoju z Niemcami w Budziszynie w 1018 rok. Jeszcze do dziś na zamku w Ortenburg w Budziszynie znajduje się głaz zwany "Bolesławowym" - od Chrobrego, który tu

7

Page 8: Półwysep T

przebywał. Nastąpiło teraz dla Łużyczan kilka lat spokoju pod rządami bratniego narodu. Ale po śmierci Chrobrego następuje znów niemiecki atak na Łużyce i król Mieszko II musi w 1032 roku zrezygnować z tego słowiańskiego kraju.

Rządy polskie w Łużycach trwały wprawdzie krótko, lecz zapisały się jak najlepiej w pamięci mieszkańców tej ziemi. Chrobry był władcą energicznym, sprawiedliwym i życzliwym dla Łużyczan. Zgon Bolesława opłakiwał cały lud i jego pamięć opromienił blaskiem legendy. W starodawnej pieśni łużyckiej przechowała się tradycja o świetności bolesławowych czasów..."

Zmienne i na ogół smutne są późniejsze dzieje Łużyc, a wraz z nimi - naszego Półwyspu T. Już tylko na krótkie okresy wracają pod władztwo książąt lub królów polskich. Przez dłuższy czas rządzą nimi Czesi i to zapobiega dalszym falom germanizacji. Niszczy je okrutnie wojna trzydziestoletnia I dopiero z początkiem XVIII wieku, gdy na tronie polskim zasiadł Fryderyk August Saski - zyskują znów na ważności.

"Ziemie te stały się wówczas pomostem między Polską i Saksonią. August II, a potem August III dążyli uporczywie (choć bezskutecznie) do osiągnięcia wspólnej granicy sasko-polskiej. Plany ich pokrzyżowały ostatecznie wojny śląskie. W czasie wojny spada wielkie nieszczęście na Żytawę, która w roku 1757 została niemal całkowicie zburzona przez Austriaków. Wyniszczone zostały również całe Łużyce. Znacznie zmniejszył się stan ludności słowiańskiej, która dodatkowo dziesiątkowana była przez nową falę germanizacji. Język łużycki został wyrzucony ze szkół, a potem z kościołów..."

W wojnach napoleońskich pułki łużyckie walczą za "Cesarza Francuzów". Ta "zbrodnia" wymaga kary.

"Kongres Wiedeński w roku 1815 tragicznie rozdziera terytorium Łużyc na dwie części: Łużyce Dolne i część Górnych zostały przyłączone do Prus, a południowa część Łużyc Górnych wraz z kotliną żytawską pozostała przy Saksonii..."

Łużyczan jest już znikoma ilość. W połowie XIX wieku powiat żytawski zamieszkuje zaledwie 244 obywateli tej narodowości, a powiat zgorzelecki - 379.

"Faszyzm i rządy Hitlera w Niemczech - kończy historyk - przynoszą... resztce Słowian łużyckich krwawą germanizację. Lecz nawet w tym czarnym mroku faszyzmu Łużyczanie potrafią zachować i nawet rozwijać swą kulturę. Wybitny poeta łużycki z okresu międzywojennego, Jan Skala, wysuwa w 1937 roku postulat polskiej granicy na Odrze i Nysie, dodając, że jeśli Polska nie potrafi jej zrealizować do 1950 roku, to naród łużycki przestanie istnieć. Niestety, nie doczekał się spełnienia swego marzenia. Na rok przed wkroczeniem Armii Czerwonej do Łużyc ginie zamordowany przez hitlerowskich oprawców.

Myśl rzucona przez Skalę znalazła natychmiastowy oddźwięk wśród Słowian łużyckich. «Warunkiem naszej egzystencji - pisali Łużyczanie w liście otwartym do W. Churchilla - jest oparcie się o bratni, a tak dla nas życzliwy Naród Polski»".

Tymczasem nadszedł rok 1945. W kwietniu..."gdy Front osiągnął rzekę Bóbr, dowództwo Armii Czerwonej i II Armii Polskiej z

Karolem Świerczewskim na czele uświadomiło żołnierzy, że znajdują się na ziemi od wieków słowiańskiej. Wojsko opanował nowy duch bojowy. W ciągu 6 dni bohatersko

8

Page 9: Półwysep T

odpierało rozpaczliwą kontrofensywę niemiecką na linii Budziszyn-Zgorzelec, aby 30 kwietnia odnieść zdecydowane zwycięstwo. Jednostki radzieckie i polskie osiągnęły prastarą linię graniczną Odry i Nysy Łużyckiej. Rozpoczął się nowy rozdział historii..."

Być może, zbyt długo zatrzymaliśmy się na tym widoku historycznym. Ale, mój Boże, czyż nie inaczej spogląda się z takiej perspektywy na Półwysep T? "Już 4000 lat przed naszą erą..." to nawet nieźle brzmi.

I zrozumialej brzmi hasło, jakie można sobie odczytać w biurowcu DPBEiP: "NA ZIEMIACH, KTÓRYCH GRANICE WYTYCZYŁ BOLESŁAW CHROBRY, BUDUJEMY NAJWIĘKSZĄ W EUROPIE POLSKĄ ELEKTROWNIĘ".

A co oznacza skrót "DPBEiP" - to już potem.

Pod ziemią

Pod ziemią spoczywa albo - wyrażając się bardziej fachowo zalega brunatny skarb.Ogólnie rzecz biorąc (a wiele osób szalenie lubi brać rzecz ogólnie):"...węgiel jest skałą osadową pochodzenia organicznego, powstałą głównie z roślin

żyjących przed milionami lat. Pod względem chemicznym każdy węgiel kopalny jest mieszaniną właściwej, palnej (organicznej) substancji węglowej z substancją mineralną i wodą. O jakości węgla decyduje przede wszystkim zawartość tzw. balastu w węglu, tj. zawartość wody i popiołu, oraz jakość właściwej masy węglowej, której najpoważniejszym wykładnikiem jest stopień uwęglenia".

Węgiel brunatny jest ad kamiennego młodszy, posiada też niższy stopień uwęglenia (55-75% pierwiastka C). Jego średnia wilgotność wynosi około 50%. A wartość opałowa, która znacznie wzrasta po podsuszeniu, równa się 2300-2900 kcal/kg. Żeby uzyskać w elektrowni ciepło, jakie daje przeciętnie jedna tona miału z węgla kamiennego, trzeba spalić 2-4 tony nieosuszonego węgla brunatnego.

Wygląda - zależnie od gatunku - rozmaicie: bywa brunatnogrudkowy (budowa zbita) o barwie niemal czarnej, do złudzenia przypominając węgiel kamienny; bywa zgoła ziemisty, wyraźnie brunatny, łatwo rozsypujący się; lub też brunatny, zachowujący budowę komórek drzewnych - zwany lignitem; albo wreszcie bagienny, podobny do młodszego brata - torfu.

Tyle - biorąc rzecz ogólnie.Brunatny skarb zalega pod sporą częścią Półwyspu T. Czasem zupełnie płytko i

nieoczekiwanie: trafiono nań robiąc nieduży wykop na placu elektrowni ("Mamy swoją kopalnię" - chwalili się energetycy).

Jest go tu dużo: prawie miliard siedemset milionów ton po stronie polskiej i jeszcze sto siedemdziesiąt milionów ton - po niemieckiej. Złoże ma 16 kilometrów długości i 7 szerokości. Na Półwyspie T zajmuje 32 kilometry kwadratowe, zalegając pod wsią Turoszów - aż po zachodnią część Bogatyni i północną część Opolna, Biedrzychowic, Rybarzowic. W latach 1970-1975 wymienione wsie ulegną zburzeniu, a nieco później część Sieniawki.

Dokumenty powiadają, że:

9

Page 10: Półwysep T

"...złoże to powstało w okresie mioceńskim, w basenie utworzonym przez lokalne zapadnięcie się krystalicznego podłoża. Stąd jego nieckowata forma. Całość złoża ma w poziomie kształt zbliżony do koła".

A oto dane personalne:- wartość opałowa: 1600-2220 kcal/kg- zawartość wilgoci: ok. 55%- zawartość popiołu: ok. 22%- zawartość siarki: 0,7 - 2,4%- zawartość części lotnych w stosunku do masy bezwodnej i bez popiołowej: ok.

50%.Brunatny skarb zalega warstwami. Mówiąc niefachowo: ziemia - węgiel - ziemia -

węgiel itd. - aż do dolnego pokładu w jego najniższym punkcie (300 m pod powierzchnią ziemi). Ale tego dolnego pokładu już się nie opłaci wydobywać.

Bardziej fachowo rzecz określona jest w tabelce:

WarstwaGrubość warstwy

w metrach

Na głębokościod - dometrów

węgiel lignitowy 0,60 21,00 21,70

węgiel z domieszkami iłu 2,45 29,55 32,00

węgiel z innymi domieszkami 1,90 59,10 61,00

ił z resztkami węgla 6,60 61,00 67,60

węgiel z drobnymi warstwami iłu 23,50 67,60 91,10

węgiel czysty 69,70 92,40 162,10

ił z węglem 10,00 162,10 172,10

węgiel z iłem 4,00 172,00 176,00

Nad węglem zalegają iły, żwiry i piaski - zwane ogólnie "nadkładem". Stosunek nadkładu do węgla - 3:1. Żeby wydobyć tonę brunatnego skarbu, trzeba zdjąć z niej trzy tony nadkładu.

Oto co się znajduje POD ZIEMIĄ Półwyspu T. Jeśli oczywiście nie liczyć chromolitu. Albowiem wspomniany już primaaprilisowy numer "Biuletynu Turowa" donosił:

"Najprawdopodobniej całkowicie zmieni się koncepcja budowy kombinatu - węgiel i energia zejdą na zupełnie boczny tor. Podstawą do tego twierdzenia jest odkrycie CHROMOLITÓW - niezmiernie cennego minerału w kamieniołomie w Opolnie. Chromolit szacowany jest na rynkach świata na równi z afrykańskimi diamentami typu kimberlit. Jest on podstawowym surowcem dla przemysłu tajnego i poufnego. Wobec tego, że nie wiedząc o wartości materiału zbudowano z niego szereg dróg, specjalna komisja wskaże, które z nich należy zburzyć dla odzyskania surowca".

W czasie (widok II)

10

Page 11: Półwysep T

Złoże turowskie odkryto w roku 1740 za czasów króla polskiego i saskiego - Augusta III.

Tako rzecze historyk.Kroniki z wcześniejszych lat (1642) podają też, że złoże objęte było wtedy

długoletnim pożarem."Najprawdopodobniej występujące na powierzchnię w pobliżu Nysy złoże zapaliło

się od .pioruna. Pożar na powierzchni trwał kilkanaście lat, a wewnątrz złoża - kilkadziesiąt. Nikogo wówczas fakt ten nie martwił, gdyż Węgiel brunatny był niedoceniany jako paliwo".

Wypada dodać, że - szczególnie w Polsce - niedoceniany był jeszcze bardzo długo. Gdy Niemcy w roku 1938 wydobywali 196 milionów ton węgla brunatnego, to my - 0,02 mln ton! I nie dlatego, abyśmy nie wiedzieli o posiadaniu brunatnego skarbu. W "Geografii Gospodarczej Polski" Stanisław Srokowski pisze:

"...złoża węgla brunatnego spotykamy w okolicach Leszna, Śmigiela, Gostynina, Obornik, Czarnkowa, Mogilna, Poznania, Jarocina, Włocławka, Konina, Koła i Kutna. Poza tym jego istnienie wykazały wiercenia w okolicach więcej na wschód położonych, a mianowicie pod Warszawą, Żyrardowem, szczególnie zaś w sąsiedztwie Koluszek i Rogowa..."

Rok wydania książki: 1939. Przyczyn naszego "nie-stosunku" do węgla brunatnego było sporo. Ale nie tylko takie, jak słabe rozpoznanie geologiczne, brak bazy technicznej, odegrały najważniejszą rolę.

Wróćmy jednak na Półwysep T.Drzewa na opał było coraz mniej - brunatny skarb zaczął się przydawać. Rolnicy

mieli go u siebie - na polach, często tuż pod ziemią. Nadawał się także jako nawóz."W latach 1836-1869 powstało tu około 70 odkrywek, z tego jednak 2/3

przestawało istnieć już po kilku latach. Powody były dwa: nieznajomość złoża i trudność odwodnienia... Turoszów, Opolno, Rybarzowice, Bogatynia - oto miejscowości pierwszych kopalń. Pierwszą kopalnię uruchomiono w roku 1790 w Zatoniu...

Co powiedzieć o tamtych kopalniach? Były mokre - odwodnienia nie znano. Były duszne - o luticiągach mowy jeszcze nie było, a lampa w ręku też żyła tlenem. Prymitywne były urządzenia do wyciągania węgla na powierzchnię, tak samo jak sortujące sita itp. Wszystkie większe przedsiębiorstwa okolicy Bogatyni i Hirschfelde zaopatrywały się w turoszowski węgiel, rozwożony furmankami.

Pod koniec ubiegłego wieku właściciele łączą się w «Związek Herkulesa», który szybko przemieniono na «Towarzystwo Akcyjne Herkulesa». Towarzystwo zakupuje dalsze tereny i buduje szereg urządzeń.

Pierwszą elektrownię uruchomiono w Hirschfelde w 1897 roku (nie mamy wiadomości o jej mocy). Ta elektrownia przez 11 lat korzystała z węgla z kopalń głębinowych.

Dopiero w roku 1908 rozpoczęto eksploatację odkrywki - w dzisiejszym zrozumieniu tego wyrazu. Uruchomiono czerpak wiadrowy do zdejmowania nadkładu, zmechanizowano jego przewóz. Lokomobila parowa ciągnęła wózki o pojemności 2 mg. Sam węgiel nadal wydobywano kilofem. Pierwsza mechanizacja to

11

Page 12: Półwysep T

odpowiednie oszalowanie, coś w rodzaju rynien, którymi wyrąbany węgiel zjeżdżał ze ściany wprost do podstawionych wózków. Wózki z różnych kierunków ściągano do obrotnicy, skąd po około 300-metrowej pochylni wciągano je do sortowni. Ten 300-metrowy odcinek był miejscem licznych awarii, głównie z winy pękających łańcuchów. Z sortowni 600-metrową kolejką linową węgiel podróżował do zakładów w Hirschfelde - coraz bardziej rosnącego przedsiębiorstwa. Przy kopalni w roku 1909 powstała brykietownia, która po roku konkurencji pokonała i pochłonęła istniejącą już od kilku lat brykietownię «Lechmana» w Zatoniu. Nowa brykietownia przerabiała 450 ton węgla dziennie.

W 1911 roku w Hirschfelde zbudowano nową elektrownię - o mocy 7000 kW (uruchomiono ją w dwu półrocznych etapach), i wówczas zatrzymano starą elektrownię z noku 1897. Ta nowa elektrownia stała się gwarantem systematycznego odbioru węgla z kopalni - wydobycie wzrosło czterokrotnie. Kolejka linowa okazała się za mało wydajna, od sortowni do kotłów elektrowni zbudowano normalną kolej.

Rząd saksoński wykupił w roku 1916 elektrownię, a od koncernu «Herkulesa» - kopalnię. W roku następnym wykupił około 8000 ha «niecki turoszowskiej». Wtedy to wyposażono kopalnię w najnowocześniejszy sprzęt: maszyny wydobywcze i środki transportowe. Wody z odkrywki usuwają stacje pomp elektrycznych, przełożono na odcinku kilometra Miedziankę, a później i Nysę. Zlikwidowano wioski Giessmanndorf i TURÓW".

Oto i "tajemnica" nazwy kombinatu. Dlaczego "Turów"? Jeśli od nazwy dzisiejszej stacyjki kolejowej i wioski, którą teraz wypiera kopalnia - to powinno być "Turoszów"... Więc właśnie "Turów" - tak nazywała się dawno zlikwidowana wieś, która "ochrzciła" Kombinat Górniczo-Energetyczny. ZAGŁĘBIE TUROSZOWSKIE, KOPALNIA "TURÓW I", KOPALNIA "TURÓW II", ELEKTROWNIA "TURÓW", KG-E "TURÓW" - to już zapamiętać należy.

Jak również pewną wymowną cyfrę: 3,5 MILIONA TON. Tyle wynosiło za czasów niemieckich największe tutejsze wydobycie brunatnego skarbu.

I jeszcze po raz ostatni historyk:"Trudno ściśle obliczyć, ile już wydobyto węgla w zagłębiu turoszowskim, szacuje

się jednak, że całe wydobycie - w kopalenkach i odkrywkach, na opał i nawóz, przez zakłady spółki «Herkulesa», w odkrywce «Turów I» od otwarcia aż do chwili obecnej - sięga l00 milionów ton. Na takie wydobycie składa się 180 lat pracy sześciu czy siedmiu pokoleń. A równocześnie 100 milionów ton węgla to będzie - po uruchomieniu odkrywki «Turów II» - zadanie jednej pięciolatki".

W czasie (widok III)

Rozpoczął się nowy rozdział historii...

We wsi Turoszów było sześciu osadników, w Zatoniu - czternastu. Oświetlenie elektryczne wprowadzono do mieszkań dopiero w roku 1947. Pierwszą pieniężną wypłatę otrzymali ludzie w roku 1946. Ze Zgorzelca do Bogatyni jest 26 kilometrów

12

Page 13: Półwysep T

w linii powietrznej, ale nie tylko helikopterów brakowało - nie było ani kolei, ani samochodów.

Byli osadnicy (wielu wojskowych) i było sporo szabrowników. Nie było jednak fachowych polskich kadr do poprowadzenia kopalni. Było biednie i pustawo. Nie było już potem Niemców (zostali przesiedleni za Nysę), ale kopalnię prowadzili nadal Niemcy.

W czterdziestym siódmym roku stanęła sprawa przejęcia "Turowa". Inżynier Henryk Schmidt ze Zjednoczenia Węgla Brunatnego (wówczas jeszcze - w Żarach) został wezwany do dyrektora technicznego.

"Powiadomił on mnie... o nadejściu w dniu dzisiejszym telefonogramu, powiadamiającego Zjednoczenie o podpisaniu umowy pomiędzy władzami polskimi i radzieckimi, na mocy której w dniu 15 sierpnia 1947 roku Zjednoczenie przejmie kopalnię «Turów», eksploatowaną dotychczas przez Niemców (pomimo że znajdowała się na terytorium polskim). Pertraktacje o przekazanie kopalni trwały prawie dwa lata.

Żeby objąć kopalnię, potrzeba było osiedlić w Turowie około 1200 osób załogi - czyli łącznie z rodzinami około 4000 osób. Należało dla nich przygotować mieszkania - a pierwsze winny być gotowe już przed 15 lipca.

Zapytałem dyrektora, w jakim stadium są roboty przygotowawcze, a mianowicie: kredyty, dokumentacja, wykonawcy, materiały, administracja techniczna ze strony Zjednoczenia, transport, komunikacja samochodowa oraz telefoniczna itp. Odpowiedź brzmiała krótko: nie ma nic. Jednocześnie dyrektor zwraca mi uwagę, że nie prestiż węgla, ale prestiż Polski wymaga, byśmy się wywiązali z zawartej umowy, co zależy przede wszystkim od przedterminowego wyremontowania mieszkań. Dyrektor uprzedził mnie, że jeśli w dniu objęcia kopalni nie będziemy mieli odpowiedniej załogi pod względem ilościowym i jakościowym, to prócz skompromitowania się będziemy musieli wypożyczać brakujących pracowników z zakładów Hirschfelde, płacąc za każdego fachowca 3 dolary dziennie w dewizach".

Co tu wiele gadać - inżynier Schmidt wywiązał się z zadania. Zanim miał załatwione kredyty, pożyczał pieniądze... "gwarantując ich zwrot własnymi poborami".

"Trybuna Dolnośląska" mogła wkrótce donieść, że:"Teraz pracują przy bagrach i przy torach Polacy. Polacy zajmują obszerne,

dobrze urządzone mieszkania. W ciągu trzech miesięcy osiedliło się tu około 2000 Polaków. Z Brandenburgii, Belgii, Francji, Dąbrowszczacy, Zabużanie - istna wieża Babel".

I w dniu 16 sierpnia 1947 roku przejęła kopalnię "Turów" załoga polska.Przez wiele następnych lat zmieniało się wielu następnych dyrektorów, ale

produkcja rosła; zmieniały się kłopoty i awarie (pożar, ciężkie uszkodzenie wysięgnika zwałowarki, braki materiałowe i brak warsztatów, które zostały po tamtej stronie rzeki) - ale produkcja rosła - i tylko jedno się jakoś nie zmieniało: Półwysep T ciągle był końcem świata - z tych nie bardzo wesołych końców.

Bronili się przed nim młodzi technicy z nakazami pracy. Tym bardziej inżynierowie. Bronili wstępu nań - nadgorliwi WOP-iści w nadgorliwych latach

13

Page 14: Półwysep T

nadczujności. Wszędzie tu była granica. Po pięć razy sprawdzano przepustki na krótkiej trasie od Zgorzelca, a drobna nieformalność w papierach cofała podróżnego na północ.

To nie znaczy, że Półwysep T nie rozwijał się. Owszem, rozwijał się, ale trochę w barwie szarej, z domieszką smutku i niejakiej niepewności. Wiele rzeczy rwało się w produkcji, w zaopatrzeniu, w całym życiu, jednak afisze, slogany, hasła, referaty, gazety - cały gigantofon propagandy zapewniał natrętnie, że w gospodarce planowej... że w przeciwieństwie do... że nowy etap - i tak słowo często rozłaziło się z czynem. Łatwiej było prosperować na Półwyspie T tylko osobnikom, którzy z niepewnością co do przyszłości tej ziemi wiązali jakieś nadzieje... bo może wrócą tutaj tamci... bo może odcięte zostać gardło Półwyspu...

Cały czas geologowie prowadzili na Półwyspie T wiercenia. 600 odwiertów. 600 odwiertów to ogromne i kosztowne dzieło. Mogli zakomunikować, że Półwysep T kryje pod swoją ziemią miliard ton Brunatnego...

Między północnym-wschodem a północnym-zachodem

Prosta wykreślona z wierzchołka komina w kierunku PŁN WSCH powiedzie nas - w Polskę. Biedny-bogaty kraj. Biedny wczoraj, nie taki biedny dziś, bogaty jutro. Kraj, w którym "na głowę mieszkańca" przypada 987 kilowatogodzin energii elektrycznej, wyprodukowanej w roku 1960. Ale w NRD - 2338, w maleńkiej Austrii - 2382, w ZSRR - 1363, w Japonii 1193...

Więc zostajemy w tyle, bo dziś zasobność kraju, jego potęgę liczy się przede wszystkim ilością kilowatogodzin "na głowę mieszkańca".

(Jednak w roku 1938 "na głowę mieszkańca" przypadało zaledwie 115 kilowatogodzin. O czym nie powinno się zapominać). No cóż - rozwój tego kraju zależy od przyrostu energii elektrycznej. Nowe zakłady przemysłowe, elektryfikacja wsi - dosłownie wszystko.

Szuka się sposobów na szybki przyrost energii i kiedy geologowie meldują, że pod Półwyspem T... - tak, to jest dobry sposób.

Liczymy: elektrownia o dużej mocy (np. 1400 megawatów) potrzebuje rocznie ponad 4 miliony ton węgla kamiennego - lub też ok. 12 milionów ton węgla brunatnego. Dwie kopalnie węgla kamiennego, które dawałyby łącznie owe 4 miliony ton, trzeba budować przez 10 do 12 lat; kopalnię odkrywkową węgla brunatnego o rocznej produkcji ok. 12 milionów ton da się zbudować w okresie 5-6 lat. Co więcej, koszt uzyskania tony węgla kamiennego przekracza 200 złotych; koszt uzyskania tony węgla brunatnego (nawet przy niepomyślnym stosunku nadkładu do węgla 5:1) wynosi 40-50 złotych. Jeszcze jeden dylemat: kopalnia głębinowa czy odkrywka? Odpowiedź: po pierwsze, straty, czyli węgiel brunatny pozostawiany w ziemi, przy metodzie głębinowej wynoszą 35-60%, przy odkrywce - maleją do 5%!

Nie bez znaczenia jest również to, że pracę na kopalniach odkrywkowych można prowadzić w lepszych warunkach bezpieczeństwa i higieny. Jeszcze jedno pytanie: czy opłaca się budować taką olbrzymią wytwórnię energii - na 50 lat, bo na tyle starczy paliwa pad Półwyspem T?

14

Page 15: Półwysep T

Odpowiedź: nie opłaca się budować na więcej - technika pędzi jak opętana... może nadejdzie atom... może zupełnie inne źródło energii... Liczymy i z obliczeń wynika, że taka e1ektrownia "Turów" zamortyzuje się w ciągu dwunastu lat.

Węgla brunatnego nie da się przewozić na większe odległości za wiele w nim wody do przewożenia. Wniosek: elektrownia musi stanąć tuż obok złoża.

Co to znaczy elektrownia o mocy 1400 megawatów? W roku 1938 moc wszystkich polskich elektrowni wynosiła 1667,8 megawata. Elektrownia o mocy 1400 megawatów produkować będzie rocznie 10 miliardów kilowatogodzin. Gdyby zaczęła działać już dziś - w roku 1963 - dawałaby niemal 1/3 całej wytwarzanej obecnie energii... W roku 1965 będzie to już "tylko" 20%.

KONKLUZJA: TAK!W roku 1957 zapadła uchwała rządu PRL o budowie kombinatu "Turów", a dnia

16 czerwca 1958 roku ukazała się uchwała nr 53/58 Rady Ministrów w sprawie rozpoczęcia budowy. Zgodnie z tymi dokumentami Kombinat Górniczo-Energetyczny obejmuje: Zakład Eksploatacji Węgla Brunatnego - kopalnie, i zakład przetwórczy surowca energetycznego - elektrownię.

To wszystko nie było takie proste i nieraz zmieniały się założenia, plany, cyfry. Ale stanęła umowa, że widok stąd z wierzchołka komina - będzie widokiem nader ogólnym...

Po prostej PŁD-WSCH przybliżmy się do wierzchołka komina na odległość dwudziestu paru kilometrów. Mikułowa. Rozdzielnia w Mikułowej. Stąd energia turowska pójdzie na kraj. Trzeba ją było wyprowadzić z wąskiego Półwyspu T. Transformatory, transformatory, transformatory.

Bliżej - Witka. Rzeczka płynąca do nas z Czechosłowacji, przecinająca Półwysep T, wpadająca do Nysy. Niesie mnóstwo wody. Ujęcie na Nysie nie wystarcza elektrowni "Turów". Powstał zalew na Witce. Wodna, kilkusethektarowa tafla, po której pływają teraz kajaki i żaglówki. Parę milionów metrów sześciennych wody mieści się w tym zbiorniku. Zapora, maleńka elektrownia wodna. Pod ziemią - rurociąg do Trzcińca. Na ziemi - linie wysokich napięć: Trzciniec - Mikułowa.

Zmieńmy prostą. Poprowadzimy ją na PÓŁNOC (prawie dokładnie na północ). Długi i wąski powiat zgorzelecki. W roku 1959 - 52 tysiące mieszkańców, a w 1965 (plan) - 70 tysięcy. Przyrost nastąpił dzięki Półwyspowi T.

Zgorzelec. Jego polska część jest właściwie przedmieściem wielkiego Görlitz. Nieduża, jeszcze cztery lata temu zapuszczona, o licznych pustych, czekających na remont domach. Teraz nowe osiedla mieszkaniowe dla załogi "Turowa", teraz - nowe sklepy, nowe elewacje, nowe budowle.

Nysa. Kręta, pośród lasów i malowniczych jarów. Nad brzegiem - tor kolejowy. W którymś miejscu rzeka kołuje tak, że nagle tor biegnie przez NRD. I za oknami pociągu migają sylwetki WOP-istów i Grenzschutzów.

Nad Nysą rolnicze osady: Koźlice, Osiek Łużycki, Radomierzyce (w Radomierzycach pałac hrabiny Cosel - piękna rzecz, zdewastowana do cna, trzeba paru milionów na remont, powiadają; że warto), Ręczyn, Krzewina, Bratków, Posada, Działoszyn.

15

Page 16: Półwysep T

Działoszyn to już bardzo blisko naszego punktu obserwacyjnego. Wzniesienie, na nim budynek. Nowiutki. Widzimy go z wierzchołka komina i widzimy na dachu instalację - to malutki przekaźnik TV, ciągle "nawala", ale jakże żyć bez TV? Wstęga lśniącej szosy Zgorzelec-Bogatynia. 29.890 km, 210.000 m kw. twardej nawierzchni, dwa mosty, trzy wiadukty. Od tej szosy trzeba było zaczynać, bo szosa Zgorzelec-Zittau została po tamtej stronie rzeki i autobus wlókł się nędznymi drogami Półwyspu T, klucząc od jego lewej do prawej strony, przedłużając podróż do 90 minut. Teraz jedzie się pół godziny. Zaczęto od szosy i toru kolejowego i taki początek dzieła świadczy na korzyść budowniczych. Oni mogą godzinami snuć legendy o tym, jak się tę drogę budowało - z pomocą saperów i bożą. Albowiem Bóg i honor Polaków pomagają tam, gdzie `brakuje przyzwoitego zaplecza.

I mamy u naszych stóp budynek elektrowni. Mamy zbiornik wyrównawczy, wypełniony wadą z Witki. A chłodnie sięgają kominowi do drugiej galeryjki.

Tak zupełnie pionowo w dół lepiej nie patrzeć. Chyba że się jest lotnikiem albo kominiarzem.

Na PÓŁNOCNO-ZACHODZIE widać NRD. Osiedla, pola, wzgórza, elektrownia Berzdorf (oczywiście przy odkrywce węgla brunatnego) na wysokości Witki, dalej - Görlitz.

Między północnym zachodem a południowym zachodem

Na całym horyzoncie - NRD. Jej osiedla, pala i wzgórza. Południowy zachód - strzeliste wieże kościelne i kominy fabryczne miasta Zittau. Żytawa leży vis a vis naszej Sieniawki.

Na samym ZACHODZIE bardzo bliziutko, tuż za wąziutką Nysą - stoi staruszka Hirschfelde. Żałosne drewniane chłodnie kominowe i kilka - niezgrabnie pękatych - nowych, z betonu. Dużo czerwonego muru przyprószonego czarnym dymem. Most na rzece dwupoziomowy: nieprzerwany ruch pociągów z węglem na zachód i powracające stamtąd popioły. Niemcy nie mają u siebie zwałowisk i za specjalną opłatą zwałują popioły u nas. Celnicy polscy i niemieccy bez entuzjazmu wychodzą ze swych baraków do kolejnego pociągu - węgla ani popiołów nie clą; ludzi kilku, najczęściej ci sami.

Jedno wielkie ilustrowane pismo polskie dało kiedyś fotkę, przedstawiającą Hirschfelde, a pod nią podpis: "Dymią kominy elektrowni Turów..." Lecz było to jeszcze na początku i wielu ludziom myliło się wiele rzeczy...

Po naszej stronie, tuż nad rzeką, jest magazyn "Nestor" - najstarszy magazyn budowlanych. Bliżej - Trzciniec: górnicza kolonia piętrowych domków i parę gmachów. Jeden - wielki, szary, z dyrekcją kopalni "Turów" i szkołą, drugi - nowiutki, też dyrekcyjny - pionu budowy elektrowni.

Najbliżej jest "Bawełnianka" - jeden z licznych oddziałów produkcyjnych bogatyńskiej tekstylii. Halka fabryczna, komin i wieżyczka. Ten komin i ta wieżyczka panowały nad okolicą, kiedy dzisiejszy plac budowy elektrowni zajmowały rozległe, faliste łąki, na których podobno kiedyś było... szybowisko (od szybowców - nie od szybów i nie od szyb). Teraz kominek "Bawełnianki" jest

16

Page 17: Półwysep T

krasnalem przy nowym kominie, zaś na poddaszu wieżyczki zainstalował się dyspeczer budowy: istotnie stąd widać każdy zakątek placu, a jeszcze kiedy ma się lunetę...

Między północnym wschodem a południowym wschodem

Horyzont zamykają obszerne lasy i to już jest Czechosłowacja. Gdzieś tam, pośród ciemnozielonej płaszczyzny, odkrywamy przez lunetę pana Konstantego - śnieżną budowlę. Byłoby bardzo pięknie, gdyby to był klasztor. Pasuje.

Po naszej stronie - długa wioska, ciągnąca się od granicy. Wigancice. Znów oddział "Bawełnianki" i jeden hotel robotniczy "Turowa". W hotelu mieszkają ludzie z wałbrzyskiego PRG (budują chodniki na kopalni). Mają w tych Wigancicach jedną knajpę. Dużo piją, rozrabiają i karetka z Bogatyni utyka na ohydnych bocznych drogach. Ale ostatnio i ta droga została odremontowana.

Wigancice niepostrzeżenie przechodzą w Strzegomice, a te w Zatonie Podłużne Zatonie-wieś, bo jest i (na południe) Zatonie-kolonia. W Zatoniu poczta i kościół, i gospoda ludowa, i basen, i parę małych robotniczych hotelików.

Na prostej PŁN-WSCH są szare, dziwaczne wzgórza. Hałdy. Mówiąc fachowo: zwałowisko zewnętrzne. Otóż to ta ziemia, zdejmowana, żeby odsłonić węgiel brunatny. Iły, piaski i żwiry transportowane wczoraj pociągami, a dziś - wiezione także na szerokich gumowych wstęgach taśmociągu. Po hałdach chodzą zwałowarki: te starsze ("małe") i te dwie zmontowane dopiero co GIGANTY. Nowożytne dinozaury made in Turów. Wmaszerowały na górę z placu montażowego (widzimy ten plac blisko Zatonia, znów rośnie na nim - hołubiony przez wysokie maszty dźwigów - nowy zwierz długości 163 m).

Zwałowarki rozsypują, rozrzucają nadkład i idą po nim dalej - dalej na wschód. Zasypią zielone łąki i tzw. błękitne ruczaje - i nie notowane na żadnej mapie zwały przybliżą się do granicy. Na 'hałdy zewnętrzne musi pójść 500 milionów metrów sześciennych nadkładu. To zaledwie część tych trzech miliardów, które trzeba zdjąć z Brunatnego, żeby uzyskać miliard ton skarbu. Ale kiedy w pewnym miejscu skarb zostanie wyeksploatowany do końca, można to miejsce zasypać ziemią zdejmowaną z miejsc następnych. Powstaną zwałowiska wewnętrzne. Dopiero na samym końcu (czyli np. w roku 2020, w okolicach Biedrzychowic) ostanie się potężny dół, który by można (tylko po co?) zasypać ziemią ze zwałowiska zewnętrznego.

A hałdy, te dzisiejsze hałdy, już sprawiają kłopoty. Płyną. Przemieszczają się - potężne, księżycowe, rządzone własnymi wewnętrznymi prawami - grożą szosie, torom kolejowym na wąskim przesmyku między nową odkrywką a zwałami, rozwiewane przez wiatry, lubiące płonąć po deszczach, hałdy, na których Bogatyńskie Zakłady Winiarskie obiecują sobie założyć własne sady owocowe, hałdy z pozoru martwe... Hałdy, na których hałdziarze robią majątek, czyszcząc je z resztek Brunatnego...

I znów powrót na plac elektrowni. Z boku widać za płotem pasącą się krowę, zaś na samym placu - wielkie zbiorniki ciekłego paliwa (mazut na rozpałkę w kotłach) i stojące przy nich wagony-cysterny.

17

Page 18: Półwysep T

Między południowym wschodem a południowym zachodem

Kolasiński: ...Przepraszam najmocniej, ale niezupełnie pojmuję, o jakim artyście szanowni państwo byli łaskawi mówić.

Matysiakowa: A bo tu, widzi pan, po parasol ma się zgłosić.Kolasiński: Po parasol? Jak to - artysta i po parasol?Matysiak: Danusia przywiozła i właśnie czekamy.Danka: Wie pan, jak u nas był teatr "Komedia" z Warszawy, to pan Stępowski

zapomniał parasol. Leżał w dyrekcji i teraz, jak już miałam jechać, dyrektor mówi - "może by pani ten parasol przy okazji wzięła". Byłam u pana Stępowskiego w domu, ale go nie zastałam, więc zostawiłam tylko karteczkę, aby tu sobie przyszedł odebrać.

Gienek: Pewno już dzisiaj nie przyjdzie.Matysiak: No to jutro zajdzie.Kolasiński: Owszem, teraz już sobie przypominam, że w samej rzeczy ten teatr był

w Turoszowie. Była pani może na przedstawieniu?Danka: Oczywiście. O małośmy się z Bronkiem nie spóźnili, bo zanim zdążył z

pracy do Bogatyni wrócić, to akurat siódma dochodziła.Matysiakowa: Ciągle ma tyle roboty?Danka: Ach i ile jeszcze! Chwili wytchnienia nie ma. Chłodnie kominowe już idą

w górę, niedawno w elektrowni zakładali walczaka, to wtedy specjalnie pojechałam do Bronka, bo z betoniarni doskonale wszystko .było widać.

Matysiakowa: Jakiego Walczaka? A co to za jeden? Ważny ktoś, żeście go tak oglądali?

Gienek: Chyba, mamo, ten walczak pisze się przez małe "w".Matysiakowa: Jak to przez małe?Danka: Rzeczywiście, ja już tak mówię, jak tam u nas wszyscy, a mama nie

zrozumiała. To zakładali takie części kotłów, zwane walczakami.Matysiakowa: Coś podobnego!Matysiak: To tam, widzę, nie ma dnia, żeby czegoś nowego nie było.Danka: U nas? Musi tatuś koniecznie kiedyś do nas przyjechać, to sam zobaczy. I

tę satysfakcję ma człowiek, że widać tę swoją pracę, że ona gdzieś się nie podziewa, a przeciwnie - widać ją gołym okiem.

Matysiak: Tak mówisz, jakby gdzie indziej człowiek "nie widział". Co to, ja nie widzę tego, co zrobiłem?

Danka: Oczywiście, ale nie na taką skalę. Żeby tatuś widział tę elektrownię. To olbrzym, naprawdę.

Kolasiński: Pani Danusia tak już mówi, pozwolę sobie zauważyć, jakby tam była od samego początku. Taka patriotka.

Matysiak: No i .bardzo słusznie, bardzo się z tego cieszę, że ta elektrownia taka wielka, tylko mi nie wmawiaj, że tylko u was widać, co człowiek zrobił.

Danka: Ależ ja wcale tego nie powiedziałam.Matysiak: Przejdź się uważnie po Warszawie, to zobaczysz.Matysiakowa: Czego ty. Józuś, chcesz od dziecka?...

18

Page 19: Półwysep T

Jest rok 1961. Kto jeszcze w Polsce nie zna nazw "Turów", "Turoszów"? Komu jeszcze "Turów" myli się z fabryką obuwia albo z Puszczą Białowieską... Proszę państwa, na miłość boską, wypada już wiedzieć, co to jest i gdzie leży "Turów". Odkrywka nr 1 daje teraz rocznie 6 milionów ton węgla brunatnego, z odkrywki nr 2 zdejmuje się nadkład i przewozi taśmociągami na zwały. W elektrowni wszystkie roboty są daleko zaawansowane. Załoga liczy 12 tysięcy ludzi. Prawie szczyt zatrudnienia. Wszystkie elementy kombinatu znajdują się już w stadium daleko zaawansowanej realizacji. Danusia de domo Matysiak jest patriotką "Turowa", a pan, panie N., nie wie, co się tam buduje?! To już nie "koniec świata", to już tylko "daleko, na końcu kraju...".

Na bliskim horyzoncie falują zachodnie pasma Gór Izerskich. Niewysokimi szczytami biegnie granica polsko-czechosłowacka, a w południowo-zachodnim kącie Półwyspu T zbiegają się trzy kraje. Pełno tu wszelakich niespodzianek: kolej z Czechosłowacji wpada na Półwysep T, przecina jego skraj, leci w okolicę Zittau i wraca do Czechosłowacji; kilkudziesięciu robotników "Turowa", zamieszkujących Świeradów, dojeżdża stamtąd tranzytem przez Czechosłowację. To już nikogo nie dziwi, a przecież byłoby nie do pomyślenia w atmosferze "Zaolzia" i "korytarza".

Między puszczonymi z wierzchołka komina prostymi PŁD-WSCH i PŁD-ZACH leży właściwe zagłębie.

Dalej są wioski, osiedla i jest stolica Półwyspu T - Bogatynia, bliżej jest Turoszów i Zatonie-Kolonia z zielono-szarym gmachem dyrekcji kombinatu, ale przede wszystkim są: "Turów I" i "Turów II".

Spróbujmy inaczej: CZEGO NIE BYŁO w roku 1958, zaledwie cztery lata temu...Więc nie było Danusi z domu Matysiak, nie było jej męża Bronka, który teraz

kieruje centralną betoniarnią w Trzcińcu. Nie było znakomitego klubu sportowego "Turów", którego bokserzy nie znają porażek. Nie było kilkuset odremontowanych domostw w pogranicznym Kopaczewie, w Porajewie, w Opolnie, w Bagatyni, w Zatoniu. Nie było szosy nad samą Nysą z Trzcińca do Sieniawki, ani szosy z Bogatyni do Sieniawki przez Opolno, ani przecież szosy Bogatynia-Zgorzelec. Nie było odcinka PKP z Turoszowa do Bogatyni. Nie było w Sieniawce osiedla hotelowego na 2000 miejsc (stały tylko puste, zdziczałe bloki powojskowe, w których magazynowano... ryż, dowożony z... Gdyni). Nie było w Sieniawce hali sportowej ani kina panoramicznego. Nie było w Bogatyni hotelu robotniczego "Barburka" na 500 miejsc i paru hoteli mniejszych. Ani nowoczesnego "Osiedla Awaryjnego" za pocztą pod lasem. Nie było nowych koryt rzek Jaśnicy i Miedzianki (małej Miedzianki, ale groźnej - jak wylała to rany boskie, Józefie święty!). Nie było 107 milionów złotych obrotu w handlu detalicznym bogatyńskiego PSS ani 9,6 miliona złotych obrotu w żywieniu zbiorowym (ówczesne cyfry: 8,4 mln zł i 1,5 mln zł!). Nie było bazy transportu KG-E "Turów" ani placu montażowego koparek. Nie było odkrywki "Turów II" ani maszyn-gigantów na "Turowie I". Nie było Taśmociągów. Nie było 22-hektarowego zaplecza budowy elektrowni ani 33-hektarowego placu budowy tejże. Nie było zbiornika na Witce ani rozdzielni w Mikułowej, ani osiedli mieszkaniowych w Zgorzelcu, ani rurociągu Witka-Trzciniec, ani nowoczesnej centrali telefonicznej w Bogatyni.

19

Page 20: Półwysep T

I nie było jeszcze wielu, wielu tysięcy większych i drobnych rzeczy, obiektów, zjawisk, trudności, radości, spraw - tego wszystkiego, o czym szef "Turowa" zwykł mawiać:

- Niech pan to sobie dobrze w pamięci zakonotuje: węgiel zawsze niesie nowe życie.

Kiedy nastąpił WYBUCH? W którym momencie gigantofon informacji rozpoczął swoją zagęszczoną strzelbę tytułami artykułów:

BOGATYNIA LEŻY W EUROPIECZARNE ELDORADOKLONDIKE Z BLISKA

WOREK BRUNATNEGO BOGACTWATU ZŁOTO MA KOLOR BRUNATNY

a jednocześnie zacna pomoc dla "Eldorado", "Klondike" i "Worka":NIE MOŻNA ŻYĆ MANNĄ NIESPEŁNIONYCH OBIECANEK (w sprawie

masarni i dyscypliny pracowników sklepowych), SKANDALICZNA GOSPODARKA "GS" W WORKU ŻYTAWSKIM, ROZCZAROWANIE - WRÓG ENTUZJAZMU (w sprawach socjalno-bytowych) itd. itd.

Był rok 1958."18 stycznia pierwsza pionierska grupa zjechała do stolicy nowo kreowanego

kombinatu. Początki pracy w dostojnym «Belwederze» już dziś owiane są legendą. Potem w maju tegoż roku zjawił się termin «Stara Apteka». Po gruntownym remoncie była to siedziba administracji oraz wrocławskiej «Jedynki». W listopadzie znowu przeprowadzka na terenie Bogatyni: Wykonawstwo Własne przeniosło się do budynku «Nad Kanałem», zwanego również «Szarym Budynkiem». Równocześnie księgowość objęła «Starą Aptekę». «Jedynka» tęskniła za własnymi śmieciami i zaraz na początku następnego roku urządziła się w niedalekim sąsiedztwie - budynku po GS.

Ale jeszcze przedtem Pion Budowy Kopalni i Osiedla poszedł na sublokatorkę do budynku Prezydium MRN. Jak wiadomo, «sublokatorki» nikt nie wymyślił z nadmiaru dobrych warunków i stąd obydwie strony (choć kulturalnie i bez ekscesów), ale męczyły się aż do soboty, 27 sierpnia 1960 roku... 'Przeprowadzki w 19'59 roku to eksodus Pionu Elektrowni (z Belwederu) do willi w Markocicach. Ileż to razy dokuczało się jego mieszkańcom: pegeerowcy... Bo tu kiedyś była dyrekcja PGR Markocice. A oni połykali przycinki i uparcie lansowali nazwę «twierdza».

Jeśli dodać, że w 1959 noku Wykonawstwo przeniosło się (po raz drugi) do baraków na krańcu stolicy, pion administracyjny do budynku «Nad Kanałem», Komitet Zakładowy do «Starej Apteki» - to z grubsza - byłoby wszystko. Aha! Jeszcze przecież geologia i mierniczy otrzymali stałe wczasy w Opolnie-Zdroju.

I były to czasy, kiedy każdy nowy sklep, szyld, płot, wyremontowana izba stanowiły źródło takiej samej radości i dumy, jak dziś zabetonowanie fundamentu pod kocioł czy postawienie klatki konstrukcji budynku głównego. Było... Właściwie niczego nie było - i w tym tkwił chyba niepowtarzalny urok tamtego czasu".

20

Page 21: Półwysep T

Te wszystkie "Stare Apteki", "Szare Budynki" i domostwa "Nad Kanałem" dotyczą INWESTORA. Inwestor - ten, który z1eca budowę, dostarcza dokumentację, zabezpiecza główne dostawy, sprawuje nadzór i odbiera gotowe obiekty. PIERWSZY PARTNER DO GRY.

W tym czasie, w początkach 1958 roku (a nawet jeszcze wcześniej - niedługo po uchwale rządowej), zainstalował się na Półwyspie T - DRUGI PARTNER - WYKONAWCA. Niewielką ekipą, wysłaną tu przez górnośląskie przedsiębiorstwo, kierował niejaki S. Miewał zdumiewające (i zgoła bezsensowne) pomysły, trudnił się także zdzieraniem rynien miedzianych na złom lub okładzin z wiaduktu kolejki - na willę dla siebie. Ten S. opuścił Półwysep T pod eskortą milicyjną. Wtedy z Warszawy przyjechał inżynier Roszkowski, który miał za sobą ładnych parę obiektów, a przede wszystkim kawał stażu w Nowej Hucie. Teraz na przeciw szefa Inwestycji - Sulimy - stanął gość równie dużego kalibru.

Ze wspomnień inżyniera Roszkowskiego wypada przytoczyć kilkadziesiąt zdań:"Mieliśmy telefon, miskę do mycia i zarezerwowane stałe dwa miejsca w ciuchci.

Od tego zaczęliśmy budowę elektrowni. Na początku 1958 roku pierwsi budowlani zaczynali remontować domy na hotele, przygotowywać bazy na warsztaty, zajezdnie samochodowe, magazyny. Specyficznie się układa życie w tamtym czasie. W ciągu dnia musiano walczyć o to, żeby w nielicznych sklepach były najbardziej potrzebne artykuły żywnościowe, o to, aby były środki opatrunkowe w szpitalu, aby w maleńkiej księgarni można było kupić nowości, o to, aby w jedynym wówczas kinie repertuar był zmieniany przynajmniej raz w tygodniu. Jednocześnie, przy zupełnym braku dokumentacji, prowadzono po partyzancku pierwsze roboty, a dopiero wieczorem nieliczna grupka inżynierów w długich rozmowach dyskutowała i ustalała zarysy przyszłej organizacji...

...Siedziba kierownictwa - obecny hotel «Dziurko» w Bogatyni. Jedyny hotel - maleńkie 5 pokoików w sąsiedztwie «Romy». Wyposażenie biurowe przysłała troskliwa jednostka macierzysta z Katowic, przy czym wartość jego była taka; że po przywiezieniu na miejsce nogi krzeseł i biurek leżały osobno, szuflady rozleciały się, słowem, wszystko znajdowało się w proszku. W efekcie pierwsza konferencja odbywała się przy stole pinpongowym, co zresztą stało się nie najlepszym symbolem następnych, mimo że odbywających się przy umeblowaniu bardziej skompletowanym.

Świetlicę mieliśmy tam, gdzie jest dziś Dom Handlowy. Prowizoryczny magazyn materiałów .budowlanych - w lokalu obecnej «Romy», noszącej dawniej nazwę «Karczma Rzym». Po południu spędzaliśmy czas w gospodzie - obecnie Dom Meblowy - w której zawsze można było dostać cukier i wódkę. Ponadto umilało nam życie brudne kino (obecnie odremontowane przez DPBEiP), w którym zastaliśmy pierwszy film «Sekretarz Rajkomu». Ciszę Bogatyni zakłócała ciuchcia, przejeżdżająca z piskiem i zgiełkiem, oraz maszynista, który wykrzykiwał: «Z drogi, z drogi, bo mogę kogo rozjechać».

Zaopatrzenie było też niezłe. Chleb kupowaliśmy w Zgorzelcu, kartofle w Bolesławcu, owoce we Wrocławiu.

Pierwsze wyposażenie to stara «Warszawa», którą często pół drogi musiano pchać, oraz przerobiony na autobus samochód «Lublin», W owym autobusie

21

Page 22: Półwysep T

pasażerów zamykało się od zewnątrz i po dojechaniu do miejsca trzeba było pukać, żeby ktoś z przechodniów otworzył.

Ale to jeszcze nic. W tym pierwotnym parku samochodowym mieliśmy też sanitarkę. Prawdziwy fenomen. Kiedyś, wioząc pierwszych kontrolerów z Warszawy (bo już wtedy zaczęli przyjeżdżać!) po stromiźnie zasypanej dziś szosy do Zatonia, zepsuła się tak dokumentnie, że zostały uszkodzone biegi i hamulce, i ku małemu zadowoleniu zamkniętej w środku delegacji, zjechała tyłem. Wręcz coś przeciwnego zdarzyło się inż. Ciszewskiemu, gdy przyjechał do nas wspaniałą «dekawką»; z tym, że problem zaczął się w tak zwanym «Siodle Zatońskim» (dawna trasa drogi do Bogatyni). Chcąc wyjechać do góry, musiał obracać samochód i jechać tylnym biegiem.

Kierownictwo przystąpiło do rozbudowy zaplecza..."I taki to był niepowtarzalny urok tamtejszego czasu. Załoga "kombinatu w

budowie" liczyła 250 osób.

Jednak rozpoczęła się GRA, w której ruchy musiały być niepokojąco szybkie. Szybkość tę narzucały napięte terminy planu, narzucały groźne, wielomilionowe limity, narzucali ludzie, napływający tysiącami na Półwysep T. Rósł Inwestor, który powołał wykonawstwo własne dla budowy kopalni. Rósł Wykonawca, który stał się rychło Wykonawcą Generalnym elektrowni, bo w zagłębiu stanęły dziesiątki mniejszych firm - podwykonawców (I Generalny Wykonawca przekształcił się z delegowanej ekipy górnośląskiej w duże, samodzielne Dolnośląskie Przedsiębiorstwo Budowy Elektrowni i Przemysłu - DPBEiP). Do gry wchodzą partnerzy nowi, liczni i najrozmaitszej maści.

Opowieść o Sulimie byłaby pasjonującą historią tego czasu na Półwyspie T. Niski, krępy, niemłody człowiek staje w obliczu tysiąca problemów i tysiąca konfliktów. Znana reporterka pisze o nim:

"W swoich wędrówkach reporterskich spotykałam najróżniejszych dyrektorów. Lepszych i gorszych. Tego polecam wszystkim, którzy szukają pozytywnego bohatera naszych czasów. Szkoda, że nie jestem literatem i nie potrafię opisać tej postaci ze wszystkimi przywarami, czasem śmiesznostkami, z całym zasobem energii i tego, co robi w tym zakątku. Myślę, że w dużej mierze zawdzięcza mu Turoszów to, że tak licznie ściągnęła tu inteligencja techniczna, że się skupiła wokół budowy i wokół jego osoby. Piękna to doprawdy i godna postać ten dyrektor, ale po kilkudniowej obserwacji jego pracy wszelkie słowa wypowiadane na tym miejscu wydają się śmieszną laurką. Poczekam. Może ktoś bardziej uzdolniony ode mnie zawita kiedyś do Turoszowa w poszukiwaniu bohatera codzienności."

Sulima prowadzi bitwę o zaplecze. Do dziś krążą legendy o jego metodach. Rąbał w oczy okrutną prawdę, lawirował, zajmował się setką wielkich problemów i setką codziennych drobiazgów. Wprowadził (ostro przestrzeganą) prohibicję na terenie zagłębia, bił się o bezpłatne hotele dla załogi, o przydział brykietów, o bezpłatne dojazdy do pracy. Omijał zarządzenia, gardził jednymi, przymilał się innym - nie we własnym,. rzecz prosta, interesie. Popełniał błędy, których właściwie nie można było nie popełnić. T. mówi o nim: "Źle rozegrał mecz z «Turowem I». Jak się walczyło o

22

Page 23: Półwysep T

dodatek turoszowski - to trza było walczyć o ten dodatek dla wszystkich, a nie robić podział na kombinat i na starą kopalnię... On traktował tych z «Turowa I», jakby byli na wymarciu, a - mój Boże - przecież to musiała być swego rodzaju baza, swego rodzaju pomoc dla kombinatu..." N. mówi: "Można było inaczej sytuować osiedla dla załogi, były inne koncepcje niż odległy Zgorzelec. Ale Sulima podtrzymywał rozbudowę Zgorzelca, bo mu to jednało sympatię wszystkich zgorzeleckich władz - od KP do rady powiatowej..." Może T, i N. mają rację, ale może bez sympatii władz powiatu nie dałoby się wtedy zrobić wielu innych, dużych rzeczy - może T. i N. mają rację, ale może uwikłany w sprawy "Turowa I" Sulima nie dałby rady przeprowadzić wielu innych, ważnych rzeczy. Z. mówi o Sulimie:

- To był bardzo dobry, ludzki człowiek. To był wielki partyzant.A jeszcze ciągle na głównym placu budowy elektrowni "dyspeczer w zasięgu

swojego oka miał tylko 12 koparek, 60 samochodów i aż 30 baranów". "Dookoła Świata" donosiło: "Dziewięćsetmegawatowa elektrownia - puste pole. Kopalnia Turów II - parę wysokich kranów i nieco porozrzucanych elementów montażowych. Na przyszłej szosie rośnie żyto..."

W dwa lata później - w roku 1960 - kiedy "Turów" zatrudniał już wiele tysięcy ludzi, Sulima odjechał z Półwyspu T. Zniknął z dnia na dzień, nie pożegnawszy się z nikim, przesiedlił się na inny nowy plac inwestycji. Widać któregoś nieokreślonego dnia o nieokreślonym czasie zegar budowy wybił godzinę, w której musiała zakończyć się wie1ka partyzantka i rozpocząć regularna walka prowadzona - wedle wszelkich zasad taktyki i strategii - przy pomocy nowocześnie wyposażonej dywizji.

Nowy szef "Turowa" - Falęcki - zmienił na "Turów" swój generalno-dyrektorski stolec w Zjednoczeniu. Kierownictwo kopalni (która weszła w skład kombinatu) objął nowy człowiek szef Konina. Po Sulimie zostały legendy, dużo dobrej pamięci i związana z imieniem jego żony, Teodozji - koparka-gigant - "Dosia". Ale niektórzy zwą ją "Gosią", albowiem taki jest los nazw.

Ogłoszenia w gazetach, że "Turów" potrzebuje pracowników spowodowały lawinę: listów, podań, przyjazdów. Potok ludzki płynie przez wiele następnych miesięcy - płynie do dziś. Półwysep T to nie Konin w centrum (wiejskim) kraju, gdzie podaż rąk do pracy tylokrotnie przewyższała popyt. "Kto nie smaruje, ten nie pracuje" - powiadali okoliczni konińscy rolnicy. A czy było w tym ziarno prawdy, czy nie - nie wiadomo. W każdym bądź razie takich problemów Półwysep T nie miał. (Zmieniły się też czasy: państwo płaci wywłaszczonym przez kopalnię rolnikom ceny uczciwe i nie ma na Półwyspie T łez, krzywdy ludzkiej ani sławnych konińskich wypraw z siekierą na operatora spychu albo na mierniczych).

Więc potok trwa. I maszynistka, która w najbardziej uroczy pod słońcem sposób przekręciła "prawo podaży i popytu" na prawo podróży i pobytu - wpadła na trop: im dłuższa podróż, tym krótszy pobyt; im krótsza podróż, tym dłuższy pobyt...

Są właściwie dwa potok i. Na Półwysep T i - z powrotem. Załoga "Dolnośląskiego'' liczy 3000 ludzi, ale na liście przyjętych od początku - widnieje 10.000 nazwisk. Jest fluktuacja, jest i stabilizacja.

23

Page 24: Półwysep T

Ruch: ciągną na Półwysep T delegowani fachowcy; robotnicy, którzy w "centrali" zarabiają za mało; którzy nie mogą u siebie znaleźć pracy w wyuczonym zawodzie; którzy chcą zdobyć zawód; uzyskać mieszkanie; niebieskie ptaki; młodzież pokutująca na zabiedzonych wsiach; młodzież z przeludnionych gospodarstw; tacy, którym się nie powiodło; ci, którzy nie znoszą swoich bossów; ci, którzy nie znoszą swoich żon; wieczni cyganie - budowlani; górnicy, którzy zaawansują tutaj szybciej niż gdziekolwiek indziej; samotne panny z dziećmi; ludzie spragnieni ruchu; ludzie kochający pracę; ludzie nienawidzący pracy; ci, którzy liczą na coś; ci, którzy już na nic nie liczą; zdemobilizowani żołnierze; zbankrutowane refrenistki; zwolnieni po odbyciu kary; skłóceni ze światem; pragnący ciszy...

SZANSA. Szansa dla wszystkich przybyłych na Półwysep T.

Z przeprowadzonych w 1961 roku badań socjologicznych można się między innymi dowiedzieć, że:* młodzież od 18 do 29 lat stanowi 52,9% załogi* nie posiada ukończonej szkoły podstawowej - 52,8% załogi* przed rokiem 1958 przybyło na Półwysep T - 6,5% załogi. Zameldowanych obecnie na stałe poza Półwyspem T jest 57,1% załogi* samotni stanowią 30,1%, zaś "rodzinni", ale przybywający tu bez rodzin - 26,8% załogi.* Czy spełnione zostały nadzieje, jakie wiązano z Półwyspem T?

TAK - 27,3% NIE - 32,1%Inni nie mają na ten temat zdania. Dlaczego NIE? Bo za niskie zarobki (odpowiada

42,4%). Bo nie ma mieszkań (20,4%). Ci spodziewali się wyższych zarobków i szybkiego przydziału mieszkania.* Od 2000 - 3000 zł zarabia 34,9% załogi* Zadowolenie z pracy:

zadowolonych - 50,4% załogiraczej zadowolonych - 21,2% załogiwyraźnie niezadowolonych - 7,7% załogi

* 39,3% załogi zamierza osiedlić się na Półwyspie T. Niezdecydowanych jest 24,1%: Pod jakimi warunkami pozostaliby tutaj ci niezdecydowani?

- Wyższe zarobki wymienia 28,0%- Mieszkanie 21,4%- Wyższe stanowisko 8,2%

* Zasadniczym czynnikiem, który decyduje o pozostaniu na stałe, jest "zadowolenie z pracy". Decyzję o "zakotwiczeniu się" podejmują przede wszystkim robotnicy niewykwalifikowani.* Na co się narzeka? Na żywienie zbiorowe szczególnie.* 72,9% pytanych twierdzi, że utrzymanie na Półwyspie T kosztuje ich drożej niż w poprzednim miejscu pobytu.* Jak ocenia się panujące tu stosunki międzyludzkie?

są dobre - odpowiada 42,2% załogi

24

Page 25: Półwysep T

są średnie - 32,6%są złe - 15,9%

* Co się podoba?wielkość i znaczenie budowy - 38,4%urządzenia - 27,2%postęp techniczny - 12,3%

* Co się nie podoba?warunki pracy - 31,4%brak porządku publicznego - 13,0%złe stosunki międzyludzkie - 11,0%wyżywienie - 9,8%zarobki - 5,1%Oto luźno wybrane cyfry, może tylko przybliżone, może obciążone wszelkimi

niedostatkami socjologii ankietowej - ale cyfry, które trafiają w sedno paru istotnych konfliktów. Spróbujemy przyjrzeć się dokładniej "panującym stosunkom międzyludzkim", "wielkości i znaczeniu budowy"...

Tymczasem widok znów mamy najbliższy: bunkier szczelinowy zwany "Sarkofagiem Serwina", galeryjka węglowa płac budowy elektrowni, na którym pracuje teraz 120 spawarek, 10 koparek elektrycznych i spalinowych, 15 spychów, 4 duże dźwigi, 30 wagonów ze sprzętem i materiałami...

Zapytałem kiedyś szefa:- Ile to wszystko kosztuje?- Drobiazg - roześmiał się. - Nowa kopalnia prawie 5 miliardów, elektrownia

prawie 6, budownictwo mieszkaniowe pół miliarda. To według pierwotnych założeń. Chyba przekroczymy dwanaście. Równowartość stu dwudziestu tysięcy samochodów osobowych po sto tysięcy złotych każdy. Ale korzyść z "Turowa" będzie większa niż z takiej masowej motoryzacji...

Mówiliśmy potem o brakach zap1ecza socjalno-bytowego, o śmiesznie niskich nakładach na obiekty kulturalne, o niemal groteskowych wobec tamtej cyfry kłopotach z wyposażeniem jednej czy drugiej świetlicy...

- Po co się właściwie buduje "Turów"? - spytałem nagle z głupia frant. Szef zrozumiał; że chodzi mi o co innego niż cel przemysłowy.

Uśmiechnął się.- Żeby można było zbudować następny kombinat - odparł. - A po co następny?!

Żeby następny?!- Rozumiem podtekst. Ale pan upraszcza. Po pierwsze nie jesteśmy krajem, w

którym zawsze była dla wszystkich praca. Wprost przeciwnie. Nader niedawno przez ziemię, którą pan nazywa Półwyspem T, jeździli Polacy na pobliskie "saksy". Po drugie nie jesteśmy krajem, który zawsze dawał swoim ludziom tyle szans, i1e - jak pan sam powiada - daje taka budowa. A po trzecie...

- Rozumiem, wypada wierzyć, że przy którymś kolejnym kombinacie proporcje się odmienią: starczy na zap1ecze godne budowy...

25

Page 26: Półwysep T

- Nie popieram wierzeń pod żadną postacią - wtrącił obecny przy rozmowie W., sceptyk-ironista. - Ale znam parę przesłanek, z których logiczny wniosek pokrywałby się z twoją tezą, szanowny reporterze... Gdybyś jednak swymi pisankami potrafił przekonać współobywateli o kilku banalnych prawdach, to zapewne sytuacja rozwinęłaby się szybciej w pożądanym kierunku.

- No?- No, na przykład, że strasznie wiele zależy od nas samych; ze stwarzane są w

naszym systemie warunki, w których coraz więcej zależy od każdego z nas; że energetyka daje siłę i światło, które dają życie wolniejsze od trosk materialnych coraz bardziej; że tworzymy zakłady pracy mądrej i czystej, gdzie zanika różnica między trudem fizycznym i umysłowym, konflikty zaś nabierają odmiennego charakteru; że sami sobie robimy piekło - wódą, nienawiścią, zawiścią; że potrafimy robić ładne i duże rzeczy; że nie jest tak źle, jak lubimy to przedstawiać; że zła jest niewiara w dobre cudze intencje; że warto się angażować i piąć wyżej, bo to jest gra, która daje więcej satysfakcji niż cisza; że wszystkie kółka machiny pracują dla wyniku i mają swoje znaczenie...

- Nie! - powiedziałem. - Do takich banałów nie da się przekonać żadnego współobywatela.

- Nasz kolega W. jest jednak nieskończenie mądry - pochwalił szef, ale i on bywa niezgorszy ironista.

Zejdźmy, proszę państwa, z wierzchołka komina! 472 szczeble na dół po stalowej drabince.

Jesteśmy znów na ziemi Półwyspu T.

26

Page 27: Półwysep T

WIECZORY U PAWŁA WEIGELTA

Wieczór pierwszy

W położonej na wzgórzu dzielnicy miasteczka, u zbiegu ulic Szarej i Waryńskiego, stoi ogrodzony płotem domek, do którego wchodzi się z Szarej.

Na bocznej ścianie domu, nad oknami, widnieje duży biały napis: AKKU-WEIGELT. Spod świeższego tynku prześwitują inne litery: PAUL WEIGELT.

Wielokrotnie przynosiłem do tego domku swój motocyklowy akumulator - jakaś wada w instalacji elektrycznej skutera powodowała nazbyt częste wyładowywanie się baterii.

Przy otwieraniu drzwi wejściowych dźwięczał ostry dzwonek i na jego sygnał wychodził ze swej kuchenki - jeśli nie siedział w warsztacie - Paweł Weigelt (kuchenka znajduje się po lewej stronie korytarza, warsztat - po prawej).

Brał baterię, wypisywał na niej kredą numer i wydawał oznaczoną tym samym numerem kartkę ze stemplem: "Akku-Weigelt". Mówił:

- Morgen zwelf.I nie zdarzyło się, by nie dotrzymał terminu. Mnie zdarzyło się natomiast przyjść

raz do niego w sobotę i prosić o naładowanie baterii na niedzielę. Weigelt z dezaprobatą odniósł się do tej prośby, długo mówił coś, z czego (rozumiejąc po niemiecku piąte przez dziesiąte) pojąłem, że niedzielę uważa za dzień kompletnego odpoczynku. W końcu jednak zapytał, czy jadę w drogę, i otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, powiedział:

- Morgen neun.W niedzielę spałem długo, po akumulator zjawiłem się w poniedziałek o szesnastej

i Weigelt nie omieszkał wyrazić mi swego ubolewania.- Z wami, Polakami, jest tak zawsze: umawiacie się, ale terminów nie

dotrzymujecie.Wygłosił zresztą wtedy jakąś dłuższą mowę, niestety, tłumaczka przekazała mi

tylko skrót - to, co powyżej. (Tłumaczką była tęga starsza kobieta, którą zastałem w warsztacie Weigelta. Wyszliśmy od niego razem i po drodze okazało się, że pochodzi ona z Wołynia, a po niemiecku nauczyła się w pierwszych powojennych latach, pracując razem z Niemkami na terenie bogatyńskiej "Bawełnianki". Weigelta, którego "ludzie tu dość lubią", odwiedza czasem i czasem chodzi dla niego po jakieś sprawunki).

Oczywiście zełgałem, że dotknęła mnie w niedzielę ciężka niemoc, co na Weigelcie nie zrobiło zresztą większego wrażenia. Ale wykazał pewne zainteresowanie moją propozycją, którą złożyłem, korzystając z obecności tej mówiącej po niemiecku kobiety. Zapytałem go mianowicie, czyby nie zechciał opowiedzieć mi obszerniej o dawnej Bogatyni, jako że mam zamiar pisać o zagłębiu turoszowskim i taka jego, Weigelta, relacja znakomicie by mi dopomogła.

Zgodził się. Powiedział, że przygotuje pewne materiały. Wyraził tylko wątpliwość, czy znajdę tłumacza. Powiedziałem, że przyjdę z kimś, kto włada perfect

27

Page 28: Półwysep T

niemieckim. Umówiliśmy się na wtorek na osiemnastą - to jest o czasie, w którym Weigelt zamyka swój warsztat.

Przyszedłem z Tonią o osiemnastej, ale w środę, i Paweł Weigelt miał okazję powtórzyć swój pogląd na polską nieakuratność. Przyjął nas zresztą serdecznie, a dowiedziawszy się, że Tonia jest kierowniczką klubu "Gong" przy hotelu robotniczym "Barburka", wyraził chęć odwiedzenia tej placówki, chociaż - powiedział - na ogół nigdzie nie chodzę, nawet po zakupy. Nawet na cmentarz - dodał.

Zaprosił nas do kuchenki, z której prowadziły drzwi do jeszcze jednej izby. Ale Weigelt nie korzysta z tamtego pokoju. W kuchence ma zawsze ciepło.

Zajęliśmy miejsca na krzesłach przy stoliku, on sam usadowił się w fotelu pod oknem. Prócz kuchenki, krzeseł, fotela i stolika - stała w tym pomieszczeniu również kozeta z trzema poduszkami, nad którym to meblem wisiała makatka: Kinder, Kirche, Küche.

Na półce stoją cztery barometry, na stole - waga i niewielkie urządzenie do przypalania papierosów: tareczka oraz rodzaj grubej "wiecznej zapałki". Weigelt nie pozwala nam używać naszych zapałek, a kiedy w toku rozmowy niebacznie z nich korzystam, podając ognia Toni lub przypalając sobie papierosa, jest wyraźnie niezadowolony. Dowiedzieliśmy się przy tym, że to on sam wykonał "wieczną zapałkę", która jest "urządzeniem nader oszczędnym".

Weigelt ma szlachetną twarz starca. Trochę ptasią, trochę pomarszczoną. Chodząc mocno się garbi. Nie może rozprostować przygiętych pleców.

Sięga teraz po książkę, którą widać przyszykował na naszą wizytę i...- Przyszykowałem tu historię Bogatyni - powiada. - Niech pani tłumaczy - poleca

Toni.- Stary ten domek... - stwierdzam w tak zwanym międzyczasie.Weigelt niechętnie odrywa oczy od otwartej książki.- Ten damek ma 77 lat. Urodziłem się w nim, jestem tylko o dwa lata młodszy. W

Bogatyni istnieje kościół z XIV wieku, do czasów Lutra był katolicki, później ewangelicki, a katolicy zbudowali sobie nowy w roku 1862. Mieszkało ich tu - katolików - siedmiuset. Pierwsze szkoły otwarto w Bogatyni w roku 1895, mieliśmy też 3 żłobki dla dzieci, których matki pracowały. W 1898 roku zbudowano dom Sądu, dziś tam jest Ośrodek Zdrowia. Dom rady miejskiej zbudowano w latach 1913-1914, a oddano do użytku na kilka dni przed pierwszą wojną...

Weigelt nie. odrywa oczu od książki, nawet wtedy, kiedy dodaje "dziś tam jest Ośrodek Zdrowia". Tania ledwo nadąża z tłumaczeniem.

- Jeśli tak ma wyglądać nasza rozmowa - mówię do niej to niech on lepiej pożyczy mi książkę.

Tonia mruga na mnie, że niby Weigelt może rozumieć po polsku. Nigdy nie znałem istoty równie delikatnej, co Tonia. A jednak przerywa mu:

- Mój towarzysz pyta, czy pan nie mógłby pożyczyć tej książki?Weigelt z niechęcią odrywa oczy od tekstu:

28

Page 29: Półwysep T

- Dziesięć lat temu był u mnie też jakiś dziennikarz. Pożyczyłem "Geschichte von Reichenau" i straciłem na zawsze. To, co czytam, jest gorszą historią, ale też ciekawe.

Spogląda w tekst:- Pierwsza apteka powstała pod koniec roku 1713, a dom starców - w 1866. W

1864 zbudowano gazownię, a halę sportową z basenem - w 1889. Stary szpital otwarto w roku 1902. Była to fundacja Preibischa...

- Tego od farbiarni? - pytam.- Od farbiarni - potwierdza Weigelt i jedzie dalej: - Bogatynia nie była miastem,

tylko gminą. Zawsze podlegała władzom powiatowym w Zittau. Liczyła około 7300 mieszkańców...

- Dokładnie 7377 w roku 1925, a 7479 w cztery lata później - powiedziałem głośno. - Miała 1151 budynków oraz 2255 gospodarstw domowych.

Weigelt spojrzał na mnie i zwrócił się do Toni: - Co on mówi?Tonia przełożyła.- To pan zna te rzeczy... - powiedział zawiedziony. - Przeglądałem wielką

"Geschichte von Reichenau". - Skąd pan wziął?- Od Włocha.- Od Colafinzenza?- Nie - odparłem. - Od tego przy stacji, nie pamiętam; jak się nazywa. A kto to jest

ten Colafanzenzo?- Colafinzenzo - sprostował Weigelt. - Ogrodnik w Markocicach. Włosi budowali

tu kiedyś kolej i niektórzy zostali, pożenili się. Ogrodnik jest synem technika od kolei.

- Widzi pan! - wykrzyknąłem - oto są bezcenne informacje.Tonia nie zdążyła przełożyć, bo Weigelt już czytał: - W roku 1905 zaczęła działać

elektrownia...- Jezus Maria - powiedziałem. Weigelt spojrzał:- Pan się dziwi, że tak wcześnie? To wcale nie jest wcześnie. Inne dzielnice

Niemiec miały elektryczność wcześniej. Wyjąłem zapałkę z pudełka i chciałem zapalić. Weigelt uprzedził mój ruch. Potarł "wieczną zapałkę" i z satysfakcją objaśnił: - Mam tę zapalniczkę od roku 1903. A kuchenkę na gaz acetylenowy - od sześćdziesięciu sześciu lat. Poza tym, kiedy jeszcze nie było elektryczności i oświetlenia lampami naftowymi miałem lampkę karbidową. Ludzie przychodzili podziwiać, że tak jasno świeci.

Spojrzał w tekst:- W roku 1930 było w Bogatyni 21 piekarni, 15 rzeźników, 14 wypożyczalni

furmanek, 18 gospód, 30 sklepów spożywczych, 11 krawców, 15 krawcowych, 28 szewców, 12 stolarzy, 4 kołodziejów, 4 lekarzy, 3 dentystów, wiedeńska pralnia i prasowalnia...

- To się nazywa sieć usługowa - powiedziałem z podziwem, ale Tonia spojrzała na mnie niechętnie, że znów przeszkadzam. Jednak przetłumaczyła. Lecz Weigelt nawet nie przytaknął.

- W roku 1926 było w Bogatyni 10 fabryk, a mianowicie: Preibisch, Brendler...

29

Page 30: Półwysep T

- Gutte, Lindeman, Friedrich, Brener, Thomas, Lichtner, Engler... - czytałem ze swoich notatek (akurat miałem je pod ręką).

- Nie wiem, co pana właściwie interesuje - powiedział smutno Weigelt.- Pan! O to chodzi, że pan mnie najbardziej interesuje. - Nic ciekawego. Dość marne życie.- Niech pan powie, dlaczego pan tu został?Weigelt przyglądał mi się przez chwilę, ważył coś w sobie.- Możemy mówić szczerze - powiedziałem.- W tym wieku ja już nie mam powodu kłamać, chyba pan to rozumie?- Nie tyle "w tym wieku", ile w roku 1962... - dodała Tonia, ale Weigelt wydawał

się nie rozumieć tej myśli.- Ludzie z miasta mieszkają dziś tu, jutro tam. Ale ludzie ze wsi - proszę pamiętać,

że Bogatynia była wsią - są zrośnięci z miejscem urodzenia. Ogromny był wysiłek mojego ojca, żeby zbudować ten dom. Ja jestem jedynakiem, nie chciałem tego porzucić.

- "Bogobojni mieszkańcy okolic Bogatyni zajmowali się uprawą ziemi, co o nich dobrze świadczy" - zacytowałem fragment wstępu z "Geschichte von Reichenau". Weigelt uśmiechnął się.

- "Bogobojni..." - powtórzył. - No, powiedzmy, że "bogobojni''...- Pana ojciec urodził się w Bogatyni? - spytałem.Weigelt odłożył książkę. Zaczął jednak mówić, choć wciąż zastrzegał się, że to nic

ciekawego.Ojciec Pawła pochodził z Drezna, a matka z Bogatyni. Matka miała w Dreźnie

ciotkę, u której poznała swego przyszłego. Był wówczas czeladnikiem stolarskim i mieszkał na stancji u matczynej ciotki Pawła. Jako wyzwolony stolarz przeniósł się do Bogatyni i pracował w tamtejszym tartaku z pensją 50 marek miesięcznie. Nie było najgorzej: kilo wieprzowiny kosztowało 80 fenigów, garnitur - 40 marek, jajko - 4 fenigi. Ale zbudować dom - to jednak wymagało harówy. Pawła wykształcono: 8 klas szkoły ewangelickiej i 3 lata zawodowej, stolarskiej. W ostatniej klasie był prymusem, miał stypendium. Trzy pierwsze poszkolne lata spędził w warsztacie stolarskim u ojca - w tym samym domku, gdzie siedzimy. Ale interesy małych rzemieślników szły już marnie. Wielkie wytwórnie z okolicy Lipska nadsyłały także do Bogatyni swoje gotowe wyroby. Ojciec sam nie miał wiele do roboty - Paweł przez dalsze trzy lata czeladniczył w obcym warsztacie. Pracował 12 godzin dziennie, zarabiał tyle, że ledwo starczało na życie. I stamtąd musiał odejść, bo nie było co robić.

Przez trzy letnie miesiące miał zajęcie na poczcie - zastępował listonoszy i telefonistki. Potem - z dobrą opinią solidnego młodzieńca - dostał miejsce urzędnika w gminnym biurze meldunkowym, które podlegało policji. Siedział za tym biurkiem dziewięć lat - od 1907 do 1916 roku. Już pod sam koniec zarabiał niecałe 100 marek - ale wieprzowina nie kosztowała 80 fenigów, a garnitur 40 marek. Ceny były takie, że 100 marek oznaczało niemal głód.

W roku 1912 Paweł zmienił stan cywilny. Jego żona była służącą u jednego inżyniera od Preibscha.

30

Page 31: Półwysep T

Tam gdzie dziś jest sklep meblowy PSS (czyli w pobliżu dworca kolejowego Bogatynia), było wówczas coś w rodzaju klubu młodzieżowego "Strzelec". Wstęp bezpłatny, ale za każdy taniec się płaciło. Szedł jeden z orkiestry i zbierał od chłopaków - 5 fenigów. Kto dał 2 marki, ten dostawał "numerek" ryczałtowy na cały wieczór. U "Strzelca" poznał Weigelt swoją przyszłą. Chadzał z nią do kina, otwartego w roku 1912.

Na pierwszą wojnę go nie wzięli z powodu wrodzonej wady kręgosłupa.W roku 1916 chciał sobie i żonie poprawić egzystencję, więc wyjechał do Drezna,

gdzie w wytwórni maszyn do szycia "Seidel und Neuman" został magazynierem. Firma w konkurencji z silniejszymi splajtowała i Paweł - nie mogąc nigdzie indziej w Dreźnie znaleźć pracy - powrócił do Bogatyni. Tutejszy tartak zatrudnił go przy heblowaniu. Potem tartak dostał maszyny parowe na 200 KM i własny generatorek, przy którego obsłudze znalazł się Paweł Weigelt. Zawsze miał ciągotki techniczne. Mając 10 lat zrobił dzwonek elektryczny.

- A co z wojną? - przerwałem. - Przecież to były lata pierwszej wojny światowej.- Tu nie dochodziła - powiedział Weigelt. - Paru chłopaków wzięli na front, mnie

to nie obchodziło.Zastanowił się.- Byłem, jestem i będę pacyfistą - dodał twardo. - Nienawidzę wojny. Żadnej.- Proszę sobie wyobrazić, że my również - powiedziałem, ale Tonia nie przełożyła.W roku 1919 Weigelt na fali ówczesnej motoryzacji otworzył własny skromny

warsztacik: reperacja rowerów i motocykli. Naprawiał także sanki. Miał własny motor, na którym odbywał długie przejażdżki. Z tym warsztatem jakoś mu szło, wynajął na warsztat (i mieszkanie) całe pól domku w okolicach dzisiejszej "Żytawskiej" i rezydował tam przez dziesięć lat: od 1922 do 1932 roku. W 1928 ogłosił specjalizację swego warsztatu: akumulatory.

- Akku-Weigelt - powiedziałem - to ładnie brzmi. A pędzą tu do pana jak w dym. Nie ma pan konkurencji - najbliższa ładownia w Zgorzelcu. Bardzo gnębią pana podatki?

- Od paru lat jestem z nich zwolniony prawie zupełnie. Wzięli pad uwagę wiek, samotność, rozumie pan... Płacę symbolicznie.. I w ogóle - dodał po chwili - chciałbym oddać Polakom wszelkie honory. Nigdy żadnych przykrości, nigdy targów. Zdarzyło się nieraz, że zaceniłem 10, a dawali 20. Niemiec jest skąpy, Polak ma gest. Wy, Polacy, jesteście wyjątkowo gościnni. Niemiec, choćby był nażarty, woli sam zjeść niż poczęstować. Macie gest - wy, Polacy...

- Czasem za szeroki - powiedziała Tonia. Weigelt roześmiał się.- Mam być szczery? Gdyby Niemcy byli tacy rozrzutni, to by i pół takiego

kombinatu nie zbudowali. Nigdy nie rozumiem, jak wy to robicie, z czego bierzecie środki. Przecież zarabiacie tylko na węglu i na wódce...

- Dlaczego na wódce? - spytałem. - No, pijecie niemało...- Skąd pan wie? - powiedziałem nieco zaczepnie. - Przecież pan prawie nie

wychodzi z tego domku.- Ale do mnie przychodzą. Mówią. Raz przyjechał urżnięty motocyklista... Pan się

obraził?

31

Page 32: Półwysep T

- Widział pan naszą elektrownię? - spytałem.- Rozumiem - odparł. - Może ja rzeczywiście nie mam prawa mówić o was

cokolwiek złego. Ale ja całe życie sympatyzowałem z socjalizmem, ja naprawdę nie mam za co was nienawidzić...

- Rany boskie! - wykrzyknęła Tonia. - Już dziewiąta. - Pozwoli pan, że przyjdziemy jutro o tej samej porze? Uśmiechnął się i uścisnął mi rękę na pożegnanie.

- Jest tu zupełnie sam - powiedziała Tonia, gdyśmy wyszli. - Smutna taka starość. Dobrze, że się tak trzyma, że ciągle pracuje.

Wieczór drugi

- Mam tu dla pana coś ciekawego, ciekawszego niż wczoraj powiedział Weigelt, wręczając mi duży album.

Był to rodzaj księgi pamiątkowej zakładów tekstylnych Preibischa. Księgę wydano w roku 1921 z okazji 75 rocznicy istnienia firmy.

Rzeczywiście, zacząłem przeglądać album z kolosalnym zainteresowaniem, które jeszcze wzrosło, kiedy spostrzegłem fotografię dzisiejszej "Barburki" - na frontowej bramie ówczesnych Zakładów widniał wielki napis: "Heil dem König!" Bogatynię odwiedził bowiem cesarz Fryderyk August, przy czym zajechał z Zittau wąskotorową "ciuchcią", włączoną do sieci saksońskich kolei państwowych. Inne zdjęcie pokazywało tryumfalny przejazd cesarza ulicami Bogatyni, a zdjęcia dalsze - przebieg uroczystego powitania.

Patrzyły na nas z albumu podobizny wąsatych i brodatych właścicieli fabryki, ich synów, majstrów, inżynierów, robotników. - U tego inżyniera pracowała moja żona - komentował Weigelt, wskazując zdjęcie. - To był najlepiej płatny inżynier u Preibischa, ale służącym skąpił... Ten - Walther Preibisch miał 27 lat, kiedy umarł na gruźlicę w 1900 roku... Niech pan spojrzy: to jest grupa majstrów i robotników, którzy w 1900 roku zostali na kaszt firmy wysłani na Wystawę Światową... Nie było robotnikom tak źle, prawda?... To są inżynierowie Preibischa - Anglicy, Włosi... Co tu jest teraz? - spytał Weigelt, wskazując zdjęcie pałacyku przy ul. Kościuszki 22.

- Kierownictwo "Wrocławskiej Jedynki" - powiedziałem. - To znaczy przedsiębiorstwa budowlanego z Wrocławia.

- Tu mieszkał jeden z Preibischów - wyjaśnił Weigelt - ten, który starał się o założenie fontanny w parku miejskim...

- W parku im. Gagarina - poprawiłem - gdzie odbywają się zabawy alkoholowe na rzecz szkolnych komitetów rodzicielskich.

Ale Tonia nie chciała przetłumaczyć. Przeglądaliśmy fotki znajomych budowli. Pod fotkami podpisy: Halbwollweberei, Fäberei, Seidenweberei... Oto dzisiejszy hotel "Elew", oto dzisiejszy tzw. Dom Związków Zawodowych, gdzie wówczas była elektrownia przemysłowa Preibischa, a dziś odbywają się mecze bokserskie, imprezy rozrywkowe i, co jakiś czas, wizje lokalne w sprawie adaptacji budynku na Dom Kultury.

32

Page 33: Półwysep T

- Powiem panu - odezwał się Weigelt - że dom ten ma przykrą tradycję. W roku bodajże 1935 urządzono w nim klub, który nazywał się "Hitler-heim".

- I w tym celu wyrzucono elektrownię? - spytałem.- Nie, ten dom stał całkiem pusty już od kryzysu. Maszyny wywieziono. Od

kryzysu, czyli od roku trzydziestego pierwszego. Wtedy Preibisch oraz inne fabryki splajtowały. Niech pan zobaczy...

Weigelt wziął tę drugą, wczorajszą książkę, szukał przez chwilę i pokazał mi tabelkę: stan zatrudnienia w zakładach tekstylnych Preibischa (rok 1929):

mężczyzn ponad 21 lat - 1106, kobiet - 1024mężczyzn od 16-21 lat - 128 kobiet - 94mężczyzn od 14-16 lat - 52 kobiet - 21mężczyzn poniżej 14 lat - 1 kobiet - L- 2800 ludzi, ładna armia...- I ci wszyscy ludzie stracili pewnego dnia pracę... Bogatynia była czystym,

ładnym miasteczkiem, które tętniło życiem. I nagle - po tym bankructwie - zrobił się cmentarz, straszny cmentarz. Trudno mi to zapomnieć.

- Ale dlaczego zbankrutowali? - spytałem. - Zupełnie nie mogę tych historii pojąć.- Ja też - powiedział Weigelt. - Tylko tyle wiem, że przez parę lat stały fabryki i

była nędza. Może dlatego zbankrutowali, że spadkobiercy nie interesowali się wcale firmą. Jeden syn, dwudziestosiedmioletni, umarł w tym czasie, dwie córki Preibischa wyszły za oficerów, wyjechały, dwaj siostrzeńcy byli wyższymi wojskowymi, nic ich nie obchodziła fabryka... Zresztą pan wie kryzys był światowy...

- A pan? Skończyliśmy wczoraj na Akku-Weigelcie - przypomniałem.- A ja prawie zbankrutowałem... - zaczął.Niezły okres był od roku dwudziestego drugiego do dwudziestego ósmego. Potem

przyszedł kryzys, pojawili się bezrobotni, jednostronnie rozwinięty przemysł bogatyński nie stwarzał specjalnych szans, pieniądz spadał... W swoim warsztacie Weigelt wytrzymał jednak do roku 1932, pomimo długów, jakie go obciążały. W trzydziestym drugim roku znalazł się u progu plajty. Miał, dwunastu dostawców, ale nie był w stanie płacić im na bieżąco. Akumulator, który w latach sytych kosztował 75 marek, można było teraz kupić za 45. Po prostu na rynek niemiecki weszła nowocześniejsza firma amerykańska, oferująca towar dużo taniej. Mechanizm był prosty: Weigelt nabył od swego dostawcy ileś tam sztuk akumulatorów po 60 marek. Gdyby sprzedał je po 65 - mógłby spłacić kredyt i zarobić. Ale nagle zjawił się konkurent i już nie chciano kupić od Weigelta baterii za więcej niż po 50 marek sztuka. Ot, po prostu strata, lecz długi trzeba było płacić. Weigelt za żadną cenę nie chciał znaleźć się na liście firm, które zbankrutowały, była to bowiem "wilcza lista", odbierająca wszelkie szanse na przyszłość. Zwinął więc duży warsztat i z narzędziami przeniósł się do ojca, do tego domku, gdzie teraz siedzimy. W ciągu długich a chudych czterech lat pospłacał długi. Hitler wprowadził tzw. "zjednoczenia", do których każdy rzemieślnik musiał należeć, aby być uznany przez państwo. Warsztat Weigelta uznano dopiero w roku 1937, jako odpowiadający określonym wymogom technicznym.

- W trzydziestym siódmym..., powiedziałem - to już przecież była Trzecia Rzesza.

33

Page 34: Półwysep T

Weigelt szybko zamachał ręką. Wtedy właśnie po raz pierwszy zaobserwowałem ten jego zabawny gest; machnięcie ręką ("szkoda gadać"), ale powtórzone trzykrotnie i bardzo szybko.

- To były straszne czasy - mruknął. - Lepiej dać spokój... Ale jednak dodał po chwili:

- Oni nikomu nie dali żyć. Z więzienia w Zittau dzień i noc dochodziły jęki. Był tu taki Hensche, komunista - atletycznej budowy, cztery cetnary potrafił wziąć na plecy. Zabrali go do Zittau, po tygodniu wrócił o lasce, po dwóch tygodniach umarł... Albo Rothe... Ale oni zaczęli od Żydów. Początkowo Żydzi mieli jeszcze prawo sprzedawać swoje sklepy "Aryjczykom". Tak niektórzy zrobili i znikli. Tak zrobił na przykład Herman Kohn, który miał syna, zdolnego architekta. Całej rodzinie udało się wyjechać do Palestyny. Ale doktora Halera to już wyciągnęli w nocy z łóżka, skatowali... W późniejszych latach - jeśli jakiś Żyd jeszcze został - brali do obozów...

- Mój mąż zginął w takim obozie - wyrwało się Toni. Weigelt spojrzał na nią uważnie.

- Niech mi pani wierzy - powiedział - dla mnie nie ma rasowych różnic, ja jednakowo szanuję każdego człowieka, jeżeli Tylko jest człowiekiem. Oni nie byli ludźmi...

- Znakomicie brzmi - zauważyłem, czego jednak Tonia nie przetłumaczyła. - Ale czy mógłby pan skonkretyzować to "oni"? - Nie słyszał pan o Horschke? - spytał Weigelt.

- Kiedy w czterdziestym piątym roku nadchodzili tu Rosjanie, to on z całą rodziną (miał czworo dzieci) zażył cyjankali. Horschke był w Bogatyni ich głównym bonzą. Ogrodnik, miał trochę ziemi. Osobiście bił, osobiście katował... Albo inżynier... nie, nie pamiętam nazwiska... on pracował na kolejce wąskotorowej. Ten też był okrutny... Albo Weseman, sklepikarz...

- Przede wszystkim drobnomieszczanie... - zauważyłem.- Niestety, proszę pana. Należało też do nich sporo robotników.I po chwili:- Myśmy... wszyscy z początku myśleli, że Hitler odnowi to zbankrutowane,

schorowane państwo. Ludzie pragnęli mieć nadzieję. Zdawało się, że te gwałty to coś zupełnie przejściowego... Na początku to myśmy się nawet śmieli. W trzydziestym trzecim była taka afera gospodarcza, w której głównymi złodziejami okazali się bracia Sass. Krążył więc dowcip: - Wiecie, kto podpalił Reichstag? - Bracia SA SS. Pan rozumie?

- Rozumiem - powiedziałem. - Wczoraj pan wspominał, że zawsze sympatyzował z socjalizmem... Czy nie był pan czasem w partii? I czy hitlerowcy nie gnębili pana za te sympatie?

Weigelt powiedział:- W tamtych latach dużo jeździłem na motorze, niekiedy aż do Drezna - to tylko

110 kilometrów...- Spytaj, czy pan nie chce odpowiedzieć na moje poprzednie pytanie? -

zagadnąłem Tonię, która (z niechęcią) przełożyła to Weigeltowi.Długo milczał.

34

Page 35: Półwysep T

- Jeśli pan chce mnie o czymś przekonywać - odezwał się wreszcie - to ja już jestem za stary. Do żadnej partii nie należałem, socjalizm lubiłem jako ideał. Znałem też paru socjalistów, którzy byli bardzo szlachetnymi ludźmi. Nienawidzę wszelkiej dyktatury, a komuniści - to też pewien rodzaj dyktatury. Pan pewnie jest komunistą?

- Czemu pan pyta?- Bo ciekawi mnie, czy widząc, ile złego dzieje się, i to nawet teraz, wierzy pan

ciągle w komunizm?- Toniu - powiedziałem - może oznajmisz panu, że kilka lat trzymano cię

niewinnie w więzieniu, że byłaś oskarżona w sfingowanej sprawie i że mimo wszystko - nie oddałaś partyjnej legitymacji. Może oznajmisz panu, że w samym "Turowie" mogę mu pokazać paru ludzi, którzy mieli osobiste powody, aby zwątpić i jakoś tego...

Tonia się uśmiechnęła:- Nie będziemy wprowadzać gospodarza w te nasze wewnętrzne sprawy.- O czym państwo mówicie? - spytał Weigelt.- Rozważaliśmy krótko, czy nie ma pan przypadkiem racji, i stwierdziliśmy, że nie

- powiedziała Tonia. - Ale to byłaby za długa dyskusja.- Tak - zgodził się - to by była długa dyskusja. A ja po prostu starałem się wtedy

odsunąć jak najdalej. Nie przestąpiłem progu "Hitler-heim", chociaż wyświetlano tam podobno dobre filmy... Przyjaciół miałem mało. Czasem spotykaliśmy się na piwie, wtedy chwaliłem głośno reżim, ale chwaliłem tak...

Weigelt roześmiał się:- ...chwaliłem tak, że tylko dureń mógł to brać poważnie. Jednak powodów do

aresztowania nie mieli. Ale coś tam miarkowali, oj miarkowali... Czy pan da wiarę - że kiedy już Rosjanie mieli wejść, to spotkał mnie taki jeden Feldman, ich bonza, i mówi: "Tyś, Weigelt, zawsze przepowiadał, że się tak skończy". A ja się śmieję: "Ja przepowiadałem klęskę? Ja? Ja zawsze chwaliłem naszego jedynego Führera".

Mówiąc "naszego jedynego Führera", Weigelt wyjrzał nagle przez okno.- Ciągle jeszcze nie jestem pewien, czy on przeminął... ("Zwróciłaś uwagę na ten

moment? - spytałem Toni po wyjściu od Weigełta - myślisz, że to gra? Diabli wiedzą, może on naprawdę pamięta tamten strach").

- Tak - ciągnął dalej Weigelt - to nie były wesołe czasy. Chociaż... człowiek młody był, silny... Miałem motor 600 ccm, jeździłem sportowo, pod największe góry... Niektórzy moi klienci mieszkali z czeskiej strony. Jeździłem do Frydlandu, specjalnych trudności granicznych nie było, a po "Anschlussie" sudeckim wystarczała na przepustce pieczątka. Znałem dobrze paru Czechów...

- Zna pan Fischera? - spytałem. - On mówi, że w trzydziestym ósmym roku dobry obiad kosztował 80 fenigów, najwyżej markę, i że zarabiał wtedy w "Bawełniance" 180-200 marek miesięcznie. Zgadzają się takie cyfry?

- Na ogół - powiedział Weigelt. - A kto to jest Fischer?- Księgowy Banku Inwestycyjnego w Bogatyni. Ma jakieś 42 lata. Nie chciał przed

wojną przyjąć obywatelstwa niemieckiego, więc go po "Anschlussie" wywieźli na roboty przymusowe do Lipska, a potem - kiedy się wciąż opierał - do kacetu w Buchenwaldzie. Wrócił w czterdziestym piątym, zaczął znów pracować w

35

Page 36: Półwysep T

"Bawełnie". Ma tu rodziców, a siostrę w Pradze, i nadal czeskie obywatelstwo - to rozumiem, to jest poczucie narodowe roześmiałem się.

- No, były takie wypadki - powiedział Weigelt - ale tego Fischera akurat nie znam.- Nie wiem - odezwała się Tonia - czy gdyby mi grożono Buchenwaldem, nie

przyjęłabym obcego obywatelstwa. Ostatecznie to formalność...- Owszem - uśmiechnąłem się - dla kobiety niemal formalność. Ale gdyby on

wtedy zmienił obywatelstwo, to by go po prostu w dzień później posłali na wschodni front. Pomijając inne okoliczności, gość ten zrezygnował z bohaterskiej śmierci pośród radzieckich śniegów i zaryzykował kacet, co mu wyjątkowo wyszło na dobre. Może dlatego, że do Buchenwaldu dostał się dopiero w połowie czterdziestego czwartego...

Tonia przetłumaczyła wszystko Weigeltowi, który śmiał się cicho, a potem zrobił to swoje trzykrotne machnięcie ręką.

- Pora się pożegnać - zauważyła Tonia. - Ale chciałam zadać jeszcze jedno pytanie: czy nie ma pan dzieci?

- To także potrzebne panu do książki o Bogatyni? - spytał żartobliwie Weigelt.- Nie - powiedziała Tonia - tak tylko pytam, z kobiecej ciekawości.- Córka urodziła nam się w roku 1920. Ale w cztery lata później żona porzuciła

mnie, zabierając dziecko. Istotnie, znajdowaliśmy się dopiero na dorobku i wcale nie było u nas za bogato, ale zdaje się, że to nie z tego powodu, tylko ktoś trzeci... pani rozumie, prawda? A panu proszę nie tłumaczyć, bo jest to informacja najzupełniej prywatna... W okresie, o którym dziś mówiliśmy, miałem drugą żonę i córkę-pasierbicę.

- Do jutra - powiedziałem - jeśli pan oczywiście pozwoli... - Dobrze, dobrze - roześmiał się Weigełt. - Do mnie tak rzadko ktoś przychodzi... Żyję jak pustelnik...

- Wiesz - powiedziałem do Toni, gdyśmy zamknęli za sobą dzwoniące drzwi - poseł Światlik mówi o Weigelcie, że to był pies na kobiety. Na drugiej żonie wcale nie skończył, miał trzecią, o ile nie czwartą.

- Niemożliwe - ucieszyła się Tonia. - A on (czego ci już nie tłumaczyłam, bo to w końcu mało ważne) straszliwie wygadywał na kobiety. Mówił, że gdyby się jeszcze raz urodził, to by na nie nie spojrzał, już nie mówiąc o żeniaczce. Popatrz, jaki obłudnik...

Wieczór trzeci

- O wojnie dowiedziałem się z radia - powiedział Weigelt które mam od stycznia 1925 roku. Co zaś do "Anschlussu", to poprzedziły go prowokacje ze strony Niemców słowackich. Pytałem wtedy jednego takiego bonzę z NSDAP: "Co my byśmy zrobili, gdyby Czesi w Bogatyni krzyczeli "Niech żyje Masaryk!", tak jak Niemcy po tamtej stronie krzyczeli: "Niech żyje Hitler!"? Ja go o to pytałem i on mnie nawet nie zadenuncjował...

- Porządny człowiek - zauważyła Tonia. Weigelt roześmiał się i zamachał ręką.- Niemcy mają inne usposobienie niż Słowianie, niż Polacy dodał po chwili. -

Niech tylko ktoś ładnie zagra na flecie, od razu wszyscy Niemcy tańczą, jak on

36

Page 37: Półwysep T

zechce. A jeszcze popadają w skrajność i w ostateczność. Przedtem byli bardzo brunatni, teraz są bardzo czerwoni.

- Myśli pan o NRD - wtrąciła Tonia - bo w NRF dużo jest brunatnych. Chyba jednak wszyscy, jak tu jesteśmy, wolimy czerwonych.

- Czy ja wiem? - zamyślił się Weigelt. - Niekiedy wzdycham do czasów Wilhelma, tak jak Austriacy wzdychają do Franciszka Józefa...

- Więc o wojnie - oderwałem go od wspomnień zbyt odległych - dowiedział się pan z radia, które tu stoi od stycznia 1925 roku...

- Wojny Bogatynia właściwie nie odczuła, jeśli nie liczyć odejścia młodzieży. Ale młodych było tu jakby mniej niż gdzie indziej. W trzydziestym dziewiątym poszedł od sąsiadów Gustaw Weseman i od naszych bliskich przyjaciół Feldów - ich syn...

- Jakub Feld? - spytałem.- Jakub... A pan coś o nim wie?Pewna mieszkanka Bogatyni dała mi kiedyś wycinek z polskiej okupacyjnej

"gadzinówki". Ten wycinek - opis niesłychanie bohaterskiej przygody bojowej niejakiego Jakuba Felda - znalazła wśród papierów na strychu swego domku. Opis brzmiał:

"Fe1dfebel Jakob Feld. Ostrożnie, w blasku zdradzieckiego księżyca Feld skrada się przez niczyją ziemię. Raptem on odkrywa, około 14 metrów przed sobą, żołnierzy sowieckich między blado oświetlonymi krzakami. Ostrożnie, przyłoży karabin maszynowy. Jego snop ogniowy przecina noc jak skrzypiąca piła. On wywołuje pęk nieprzyjacielskich pocisków. On odczuwa głucho uderzenie w plecy, obraca się skrzywiony z bólu i widzi w tej chwili przed sobą pięciu ciężko uzbrojonych Sowietów. Iść w niewolę? Nigdy. Pięciu bolszewików przeciwko jednemu zranionemu feldfeblowi niemieckiemu. Feld używa całej zwinności swego zahartowanego w sporcie ciała, bierze ręce jednego w nożyce, zatacza się w tył, napada na drugiego, i broni się dalej mimo ponownego draśnięcia postrzałowego. Raptem chwyta ich wszystkich olbrzymia nawala ogniowa. Na pasie jednego bolszewika ręczny granat eksplodował z nieuwagi, a gdy rozsypuje się dymiący pęk, widzi Feld jeszcze tylko dwóch przeciwników przy życiu, których on, korzystając z dogodnego zamieszania tej frasobliwej chwili, zabija rewolwerem".

Zapamiętałem niemal dokładnie ów opis i teraz Tonia - tłumacząc Weigeltowi - śmieje się głośno.

- Nie - powiedział Weigelt - to nie ten Feld. Syn naszych znajomych wrócił z frontu jeszcze na Gwiazdkę w trzydziestym dziewiątym. Oni mieli plecy i Jakub pracował tutaj prawie do końca wojny. Ale czemu pani się śmiała?

- Ten opis... - Tonia jeszcze nie mogła mówić - ten opis był zrobiony taką dziwną polszczyzną i mocno przypominał dętą propagandę doktora Goebbelsa...

Tak więc wojna właściwie ominęła Bogatynię. Zaopatrzenie prawie do końca było niezłe, nawet lepsze niż w okresie pierwszej wojny światowej. Oczywiście, wszystko na kartki, wszystko "na głowę" - 125 gram masła tygodniowo na głowę, chleb na głowę, mąka na głowę...

- Pytaliśmy się czasem, jak wygląda jedno jajko na głowę... Święta Bożego Narodzenia przynosiły 125 gramów kawy prawdziwej i jedną pomarańczę na głowę.

37

Page 38: Półwysep T

U Weigelta kolegi pracował w warsztacie jeniec - Belg, fachowiec od radiotechniki. Ten dostawał paczki z Czerwonego Krzyża. Weigelt pamięta, że Belg poczęstował go kiedyś papierosem i kruchymi ciasteczkami. Z innym Belgiem - również jeńcem - kojarzy się Weigeltowi taka historia: z owym jeńcem, pracującym w Rybarzowicach (Reibersdorf), zaprzyjaźniły się dwie młode Niemki. Dowiedziawszy się o tym, "brunatni" zabrali je do Żytawy (Zittau) i postawili przed tamtejszą organizacją Hitlerjugend. Dziewczęta ogolono, opluto i oddano na publiczne pośmiewisko. Ludzie sobie o tym opowiadali, ale w miejscowej gazecie - "Lausitz Zeitung" - wychodzącej trzy razy na tydzień, nie było o czymś takim wzmianki.

- Długo myślałem, jak zareagować. Napisałem do tej "Lausitz Zeitung" z zapytaniem, czy rzeczywiście fakt podobny miał miejsce. Ale nie dostałem odpowiedzi. Prawdę mówiąc: byłem przekonany, że tego rodzaju metody - to pomysł miejscowych bonzów partyjnych. Więc napisałem do Ministerstwa Sprawiedliwości w Berlinie...

- Potępił pan te metody? - spytałem.- Nie - odparł Weigelt. - Napisałem list z ostrzeżeniem dla kobiet niemieckich,

żeby nie zadawały się z cudzoziemcami, bo czeka je to, co spotkało dziewczyny z Rybarzowic... Pan rozumie? - śmiał się Weigelt, przybierając chytry wyraz twarzy. - No, i jak? Odpisali?

- Nie. Ale już więcej nie golono u nas kobiet.- Może pan więcej o takim czymś nie słyszał? - spytałem. Tonia spojrzała na mnie

wymownie (żebym się nie wygłupiał) i nie przetłumaczyła.Bombardowań Bogatynia nie przeżywała, dopiero przed samym końcem wojny

samoloty radzieckie zrzuciły 68 bomb zginęły dwie osoby, straty materialne były nikłe. Pamięta natomiast Weigelt owe olbrzymie eskadry alianckich bombowców, które przelatywały nad Bogatynią w drodze na wschód. Od tych eskadr niebo stawało się czarne.

W Bogatyni sytuowano z biegiem wojny - zakłady służące wojsku. Kiedy zostało zbombardowane Drezno, do "dawnego" Preibischa (dzisiejszy hotel "Elew"!) przeniesiono z Drezna wytwórnię papierosów. Pracowali .w niej jeńcy wojenni. Dzisiejsza "Barburka" zajęta była - po kryzysie u Preibischa - przez zakład produkujący maty kokosowe. Pracowało tu zaledwie 40 robotników, a reszta - to byli chałupnicy w liczbie osiemdziesięciu. Podczas wojny wyrzucono zakład mat i zrobiono w "Barburce" ładownię: ładowano materiały wybuchowe do wielkich, 80-litrowych kanistrów.

- Tak opowiadali ludzie, ale pan rozumie, że to wszystko było całkiem tajne... Wojska żadne u nas nie stacjonowały, jeśli nie liczyć stuosobowej jednostki kierowców, którą zakwaterowano w Bogatyni na parę miesięcy - widać przez zapomnienie, bo ci kierowcy sami nie wiedzieli, po co tu czekają. To było w czterdziestym trzecim czy w czterdziestym czwartym... No i oczywiście trochę wojska w Klein Schönau...

- Właśnie! - powiedziałem. - Gdyby pan mógł powiedzieć, co właściwie było w Sieniawce?

- Przed wojną jakieś koszary... Ale ja się na tych wojskach nie wyznawałem.

38

Page 39: Półwysep T

- To przed wojną i na ziemi. A w czasie wojny i pad ziemią?- W czasie wojny ludzie mówili, że sprowadzono urządzenia jakiejś fabryki razem

z robotnikami i produkowano amunicję. To byli niemieccy robotnicy, ale pan powiedział "pod ziemią", czy pani się nie pomyliła?

- Na tej ziemi i pod tą ziemią - powtórzyłem - byli także Polacy. Myślałem, że pan wie więcej niż syn doktora Kostrzewy. Czekałem, czy dojdziemy do tej Sieniawki i pan powie mi coś nowego o zagadce wejścia pod ziemię. Ale doktora Kostrzewę pan znał?

- To był po wojnie jedyny lekarz w okolicy.- A przed wojną znany lekarz w Kownie. Żona pracowała jako prawnik. Mieli

syna, Wojtka, który teraz jest w "Turowie I". Po Stalingradzie Niemcy zaczęli masowe obławy i wywózki. Zajechał samochód na holz-gas, wsadzili państwa Kostrzewów z Wojtkiem do tej budy i zaczęła się droga na zachód. Transport, w którym byli Kostrzewowie, zawadził o Birkenau, gdzie zapędzano ludzi do kopania fortyfikacji, potem był Gorzów Wielkopolski vel Lauzberg, a na koniec doktor z małżonką i dziewięcioletnim Wojtkiem znalazł się w Klein Schönau, czyli "Małej Piękności". Zakwaterowano ich w bloku nr 1, gdzie obecnie jest hotel i Klub Technika przy DPBEiP. W salach były prycze dwupiętrowe, nawet z heblowanych desek. W każdej sali mieszkało po 30-35 osób i dopiero później - kiedy zaczęto na dobre zagęszczać "Małą Piękność" - stało się fatalnie ciasno. W "Zittwerke-lager" (oficjalna nazwa obozu) było pod koniec prawie dziesięć tysięcy ludzi. Jeńcy radzieccy, francuscy, belgijscy, angielscy. Potem, o dziwo, ówcześni sprzymierzeńcy (widocznie niepewni) - Rumuni, Grecy. Także Niemcy. Wreszcie Żydzi, Rosjanie. Przebieralnia w pasiaki dla nowo przybyłych była w tym baraku, gdzie teraz jest oddział PKS. Oczywiście wstrętne wyżywienie, apele, kompanie karne - zwykły reżim obozowy, ale nieco złagodzony, bo mieszkańcy lagru ciężko pracowali pod ziemią. Dwanaście godzin dziennie. Pod ziemią montowano zespoły do Messerschmittów i Vockevolfów. Podobno także - do V-1 i V-2. Sam doktor Kostrzewa pracował początkowo przez jakie trzy miesiące pod ziemią jako robotnik, później awansował na lekarza. Ale ponieważ zbyt często dawał zwolnienia i niemiecki lekarz złapał go na naciąganych diagnozach, więc trafił do karnej kompanii. A potem był już tylko sanitariuszem. Oczywiście w czterdziestym piątym Niemcy - cofając się - zalali podziemia dokumentnie. A o włazie do tej "piwnicy" nikt nic nie wie. Podobno właz znajduje się od strony Kopaczowa. Muszę panu powiedzieć, że liczyłem trochę na jakieś nowe dane o tej "Małej Piękności"...

- Kto z nas chodził w tamte strony? - rzekł Weigelt po chwili. - Tam było lepiej nie chodzić... Ale teraz rozumiem... teraz rozumiem... bo widzi pan, w Sieniawce pracował ten młody Feld, o którym wspomniałem. Jego ojciec mówił zawsze, że Jakub jest robotnikiem w zwykłej niemieckiej fabryce amunicji. Niektórzy mówili inaczej: że on jest strażnikiem w obozie. Tylko w jakim obozie, skoro tu nie było obozu?... A doktor Kostrzewa mieszkał najpierw w Zittau, a potem w Sieniawce. To wiem. Nie wiedziałem tylko, że on tam był wcześniej.

39

Page 40: Półwysep T

Wieczór ostatni

- Kiedy już było wiadomo, że Czerwona Armia nadchodzi, to ludzie zaczęli uciekać do Jasnej Góry. Ja z żoną i pasierbicą poszliśmy tam także, ale zaraz wróciliśmy. Co by się dziać nie miało - lepiej w domu. A to już był dom bez trumien... Bo ja panu nie powiedziałem, że w ostatnich latach swego życia ojciec mój, który zmarł w roku 1944, miał tu wytwórnię trumien. Trumnami zawalone było całe mieszkanie, na trumnach siedzieliśmy, a ja nawet spałem w trumnie, bo nie było już w mieszkaniu wolnego kąta, co zresztą żonę moją doprowadzało do rozpaczy.

- Trumny nie szły u was, ciekawe - zauważyła Tonia.- Nie było bombardowań, podaż przewyższała popyt... Tak więc wróciliśmy do

domu bez trumien, a w Bogatyni już byli Rosjanie.- Czy pan - zapytałem - zetknął się bezpośrednio z żołnierzami radzieckimi?- Na tej łące za domem stała przez parę dni ciężarówka z żywnością. Przyszedł do

nas kierowca, żeby żona usmażyła pierogi. Dał jej sera i mąki, ale nie dał tłuszczu. Potem przyszedł ich komisarz, prosiliśmy go o tłuszcz, i kazał wydać. Sam jeszcze przyniósł dwa kilo wieprzowiny i szesnaście jajek. Kilku Rosjan jadło u nas kolację, kazali jeść z nimi, to zresztą byli ludzie starsi i solidni. Zaprosiłem tego komisarza, żeby u nas nocował. Odstąpiłem mu nawet swoje łóżko. Rosjanie długo tu nie przebywali, najwyżej dwa tygodnie... Potem przyszła grupa Polaków, ludzie przyzwoici, zdyscyplinowani, zaprowadzili ład. Ale potem przyszła następna zmiana i już się zaczął bałagan, aż do dnia wysiedlania.

- Którego to było? - spytałem. - Pamięta pan datę?- 20 lipca czterdziestego piątego roku o siódmej rano wpadł znajomy, że na

mieście są afisze. Wszyscy Niemcy mają się stawić z ręcznym bagażem na łące za tartakiem, jak idzie droga do Rybarzowic. Było tam parę tysięcy ludzi, mnie ktoś powiedział, że fachowcy mogą pozostać, stanąłem w kolejce po taką przepustkę, ale zanim doszedłem - przepustki się wyczerpały. Od samego początku ładowałem i naprawiałem akumulatory dla wojska, więc liczyłem, że zostanę. Jednak tego dnia nie udało się i poszliśmy ze wszystkimi przez granicę do Zittau. W Zittau u szwagierki byłem trzy dni. Głodne dni, bo wtedy panował głód. W Zittau stali Rosjanie. Jedni kwaterowali u szwagierki, mieli jechać po mąkę do Bogatyni, dowiedzieli się, że jestem stamtąd i zabrali mnie na przewodnika. W Bogatyni okazało się, że magazyny są pod strażą polską. Rosjanie zaczęli flirtować z Polakami o tę mąkę, a ja... poszedłem do domu. Ten dom był trochę splądrowany, ale warsztat stał. Wydano mi przepustkę na pobyt, a porucznik Michalski, który rządził samochodami, powiedział: "Niech pan sobie wypisze, że pan ma warsztat naprawczy pod zarządem wojskowym". I ja to sobie na drzwiach wymalowałem olejnymi farbami... Żona z córką wróciła po dwóch tygodniach, granicy nikt wtedy ostro nie pilnował, ale i tak żona odchorowała to przechodzenie przez Nysę... No a potem - jakoś się żyło...

- Ile panu wojsko płaciło za akumulatory?

40

Page 41: Półwysep T

- Płacili rzadko. Ale ten porucznik dawał masło, chleb, nabiał. On był dla nas jak ojciec. Nam się przy nim żyło jak u Boga za piecem. Inaczej niż potem przy Germanie!

Weigelt roześmiał się i zamachał ręką. - A kim był ten German? - spytałem.- Cwaniakiem - powiedział Weigelt. - Po prostu cwaniakiem. Przyszedł któregoś

dnia, oświadczył, że jest ze Zgorzelca, i pokazał papierek napisany po polsku. Sam mi go przetłumaczył: "Zaświadcza się, że ob. German Izydor jest z ramienia władz polskich zarządcą warsztatu ob. Weigelta". To już były czasy, kiedy warsztat prosperował, więc umówiliśmy się, że ten German będzie brał połowę dochodu, ale z tego opłaci podatki. Przyjeżdżał co miesiąc, brał pieniądze, sprawdzał moje notatki handlowe i wracał do Zgorzelca. Wreszcie po pewnym czasie znikł, a gdy któregoś dnia wezwał mnie w jakiejś sprawie wiceburmistrz Krasucki i ja mu pokazałem tamto pisemko, pytając o Germana, to Krasucki się zdumiał i dopiero mi przetłumaczył: "Zaleca się ob. Weigeltowi przyjęcie ob. Germana jako pomocnika, przy czym ob. Weigelt nadal zajmowałby się stroną techniczną warsztatu, a ob. German - stroną handlową"...

- Drobna różnica w sformułowaniach - powiedziała Tonia. A jednak dobrze znać języki obce.

- Ja się nawet zacząłem uczyć polskiego - wyznał Weigelt. - Były dla nas specjalne kursy. Ale to okropnie trudny język... jak na mój wiek.

- I co - spytałem - German znikł doszczętnie? - Tak. A ja musiałem opłacać zaległe podatki. - Miewał pan jeszcze podobne przygody?

- Z obywatelstwem i z pasierbicą. Ale z obywatelstwem to się dobrze skończyło. Był tu taki Sabina, urzędnik. Nalegał, żebym przyjął obywatelstwo polskie. Złożyłem podanie, chociaż nie bardzo chciałem. Po dwóch latach - jak już Sabiny tu nie było - dostaję odpowiedź negatywną bez uzasadnienia. Ale samo podanie mi pomogło, bo kiedy jeszcze raz były wysiedlenia, powołałem się na podanie i... jestem.

- A co z pasierbicą?- Pasierbica wyszła za mąż za Polaka z Katowic, ale oboje tu mieszkali i wynosili,

co mogli. Dwie pary moich butów to na pewno, a jeden garnitur... to nie mam pewności.

- Pana żona nie protestowała?- Ona już nie żyła. Umarła w pięćdziesiątym czwartym. Ale wreszcie pozbyłem się

tamtej pary. Wyjechali.- Nigdy już nie widział pan swojej pierwszej żony? - zagadnęła Tonia.- Nie - powiedział Weigelt. - Ale siedem lat temu odezwała się córka. Jest z

mężem, lekarzem, w NRD. Czasem do mnie pisuje. Może nawet kiedyś wybierze się zobaczyć Bogatynię.

- Mam jeszcze jedno, ostatnie pytanie - powiedziałem. - ilu Niemców pozostało tu do dziś?

- Kilku - odparł Weigelt. - Może kilkunastu. W pięćdziesiątym szóstym wyjechała ostatnia właściwie grupa. Zostali tacy, jak ja - starzy. To już teraz jest polski kraj, wasza ziemia. Polski kraj, wasza ziemia - powtórzył.

- Nie mówi pan tego z satysfakcją, nic dziwnego.

41

Page 42: Półwysep T

- Ale też nie mówię tego z nienawiścią ani ze szczególną goryczą. Nie marnujecie tej ziemi...

- Raczej wprost przeciwnie - wtrąciła Tonia. - Gdyby pan chciał zobaczyć teraz "Turów", to moglibyśmy zorganizować samochód...

- Tak - mówił Weigelt, jakby nie dosłyszał propozycji. - Raczej wprost przeciwnie. Chociaż... my, Niemcy, nie dopuścilibyśmy do takich trudności z wodą. Dawniej wody było tu pod dostatkiem. Niech pan patrzy...

Sięgnął po książkę i wyszukał, co mu było trzeba.- Niech pan patrzy. W roku 1889 Bogatynia miała pięć zbiorników. Jeden za

cmentarzem katolickim, drugi w lesie pod granicą, trzeci...- Buduje się rurociąg do Witki - przerwała mu Tonia.- Buduje się rurociąg - powtórzył Weigelt. - Ale kiedy się zbuduje?I spojrzawszy na mnie zrobił ten swój zabawny gest: trzykrotnie szybko machnął

ręką - "szkoda gadać!"

42

Page 43: Półwysep T

POCZĄTKI

Kiedy wstali - Niemców nie było.Więzień z wielką rudą brodą, zwany "Chrystusikiem", znany ze sprytu i odwagi -

wyszedł z "Zitt-werke-lager" i wrócił w południe, niosąc kury, jaja oraz mąkę. Nie był już więźniem, a "Zitt-werke-lager" nie było już lagrem.

Ale żołnierze radzieccy weszli dopiero wieczorem.Doktor Kostrzewa poszedł z żoną i Wojtkiem do Żytawy, gdzie zajął dwa pokoje u

jakiejś starej Niemki. Wkrótce się jednak okazało, że strzeżona przez żołnierzy radzieckich granica polska biegnie Nysa, i doktor przeniósł się z rodziną do małej willi w Sieniawce-wsi.

Na polach stały niesprzątnięte zboża, w piwnicach domostw piętrzyły się stosy weków, pozostawionych przez niemieckie gospodynie. Ale wkrótce zboża zebrano, konfitury zjedzono, a uszczelkami plastykowymi, których masa walała się po terenie byłego lagru - zelowano buty.

Sieniawka nazywała się wtedy - Łąki, Biedrzychowice to był Cytów, Bogatynia - Rychwałd, Porajew - Porecze, Opolno - Opalenica, Działoszyn - Królewszczyzna.

W Poreczu powstała szkoła i Wojtek uczył się w niej do roku czterdziestego siódmego. Potem doktor zamieszkał w Opolnie. Szkoły tam nie było. Szkołę miał Wojtek w Bogatyni.

Doktor był mężczyzną wielkiej siły, ale też niełatwo mu było leczyć całą okolicę. Sława lekarza niosła się daleko i raz przyjechał do Kostrzewy bryczką niejaki Bryła - rolnik z Królewszczyzny vel Działoszyna.

Bryła robi alarm, doktor nie zwlekając siada z nim do bryki, jedzie. W drodze pyta, ile lat ma chory.

- Trzy - oznajmia Bryła.- Dziewczynka czy chłopiec?- Świnia, panie dochtorze.Doktor Kostrzewa z całej mocy swych rąk wywala drzwi bryczki i skacze w biegu,

słysząc za sobą zdumione wołanie:- Mówili, że pan dochtor potrafi i zwierzęta...Jesienią czterdziestego piątego roku w Bogatyni rezydował już weterynarz.Natomiast dużo wcześniej - bodajże w czerwcu - doktora

Kostrzewę zaprosił do siebie komendant wojskowy Bogatyni vel Rychwałdu - porucznik WP, Adam Turewicz.

- Nie, nie - mówi Turewicz. - To był 22 czerwca. Tym razem Weigelta zawiodła pamięć. I gdybym jutro nie jechał, to wyszukałbym panu kartkę z datowanym tekstem telefonogramu sztabowego. Mam ją gdzieś w papierach...

Turewicz jedzie do sanatorium na kurację. Jest szefem jednego z bardziej reprezentacyjnych sklepów Bogatyni, sklepu, który niejako symbolizuje awans miasta, związany z budową "Turowa". Sklep nazywa się "Delikatesy" i posiada czasem asortyment towarów zbliżony do asortymentu "Delikatesów" wrocławskich

43

Page 44: Półwysep T

lub stołecznych. Czasem. Ale to już oczywiście nie jest wina byłego komendanta wojskowego Bogatyni.

"Wojsko Polskie. RKU w Jarosławiu. 30/10/1944. KARTA POWOŁANIA. Plutonowy Turewicz Adam, ur. 1914 r. zamieszkały... winien stawić się..." - tak się to zaczęło. Koło Lublina formowano 37 pułk piechoty i do niego - pod dowództwo płka Zinkowskiego - trafił plutonowy podchorąży Turewicz, który żonę zostawił we Lwowie. Nad 3 i pułkiem była 8 dywizja, zwana później "Łużycką", a wyżej - II Armia WP.

Turewicz przebył z pułkiem jego szlak - Kutno-Kołobrzeg - Wrocław, wreszcie forsowanie Nysy w okolicach Rothenburga. Kontratak faszystów był ciężki, mnóstwo ludzi z I kompanii zginęło. Atak powtórny - Turewicz dowodzi karnym oddziałem. Kapitan Kanonienko powiada mu: "Masz siedemdziesięciu karnych. Który się zacznie cofać - strzelaj!" Sforsowano Nysę, karniacy Turewicza trzymali się pięknie, objęto ich po szturmie amnestią. Pułk w marszu, drobne walki. Turewicz dostaje postrzał w nogę. Tabory, las, pułk wpada w okrążenie, cztery dni pod morderczą blokadą, pułk przebija się, łączy z Rosjanami, maszeruje aż do podpraskiego Mielnika i w Dniu Zwycięstwa jest w Pradze... Nowe rozkazy, nowe marsze i oto rankiem 19 maja 1945 roku porucznik Turewicz opuszcza ze swym oddziałem lasy otaczające Bogatynię od wschodu i - staje na drodze, przy której kończy się dziś budowę "Osiedla Awaryjnego" kombinatu.

Ma przed sobą kilkanaście kominów fabrycznych gminy Reichenau.Ale idą dalej. Sztab urządzi się w Królewszczyźnie - Działoszynie. Dowódca

plutonu saperów, porucznik Adam Turewicz, zostanie wezwany do sztabu jednostki i usłyszy: "Pójdziecie na komendanta do Rychwałdu".

Komendanturę urządził tam, gdzie dziś jest przedszkole nr 2. Potem przenieśli się na teren dzisiejszego banku. Jeździli bryczką, zabezpieczali mienie, zwłaszcza fabryki.

Tam gdzie obecnie jest prywatna cukiernia "Zacisze" - była również i wówczas cukiernia. Jakiś cwaniak zwąchał, że to znakomity interes. Miał niezłych klientów - żołnierzy.

Bywało wesoło. Czasem aż za wesoło. Paru wojaków musiano ukarać - kradli, próbowali gwałtów. Ale do takiego na przykład sierżanta Śmiałka - Niemki 'same przybiegały na kwaterę. Dowódca pułku był ostry - dowiedziawszy się kiedyś, że u Śmiałka właśnie są dziewczyny, podjechał tam, ale uprzedzony w ostatniej chwili Śmiałek zdążył skryć je w pobliskim stogu siana. Dowódca się zorientował, podchodzi do stogu i mówi:

- Wiecie, Śmiałek, ten stóg tu przeszkadza. W razie jakiego napadu - żadnej widoczności.

I do swego kierowcy: - Skoczcie po kanister.Kierowca przynosi benzynę, dowódca każe lać na stóg... Dopiero wtedy Śmiałek

nie wytrzymał - klęka i obiecuje, że nigdy więcej. Zaś ze stogu gramoli się... dziesięć młodych Niemek.

Albo - Koniaszkin. Świetny żołnierz, złoty chłop, tylko pies na te rzeczy. Przyszedł raport, że Koniaszkin próbował w Zatoniu poswawolić z Niemką - na siłę.

44

Page 45: Półwysep T

"Polityczny" pułku zebrał paru oficerów (wśród nich Turewicza) i wzywa Koniaszkina: "Sąd wojskowy rozpatrzy waszą sprawę..." Koniaszkin - po długiej indagacji - przyznaje się do winy i "Polityczny" ogłasza po paru minutach wyrok:

"Ponieważ mimo wielokrotnych obietnic nie wykazujecie poprawy i stale hańbicie mundur żołnierza polskiego, sąd wojskowy skazuje was na kastrację".

Koniaszkin, który w pierwszej chwili zbladł, parska teraz śmiechem.- Sierżancie Koniaszkin, przejdźcie do sąsiedniej izby. Chłopak spełnia rozkaz i

oto w sąsiedniej izbie widzi... wszystko przygotowane do najprawdziwszej operacji. Pułkowy felczer rozkazuje:

- Rozbierzcie się, Koniaszkin. I do sanitariusza:- Podajcie jodynę.Dopiero po tym ostatnim rozkazie Koniaszkin zmiękł i zaczął prosić o łaskę.

- Więc jeśli panu zależy na tej dacie, to może pan być pewny: 22 czerwca - powtarza raz jeszcze Adam Turewicz. - Ja wtedy specjalnie prosiłem o wyraźne potwierdzenie rozkazu, bo ostatecznie rozkaz wysiedleńczy nie jest taki pierwszy lepszy. Była to zresztą - mimo wszystko - smutna rzecz: zmuszać ludzi do opuszczania swoich stron rodzinnych... Staraliśmy się przeprowadzić tę operację możliwie kulturalnie. Zostało tutaj trochę fachowców, zostali członkowie Milicji Antyfaszystowskiej. Sytuacja w rejonie nie była zresztą prosta - wielu Polaków, którzy przyjeżdżali się osiedlić, poszabrowało i odpływało - więc musieliśmy z racji pilnych prac rolnych sprowadzić na pewien czas Niemców z Żytawy. W Żytawie były władze radzieckie, jechało się do nich, wiozło drobny prezent z bogatyńskiej winiarni i Rosjanie kierowali ludzi do pracy. Czasy były ciężkie i głodne, ale powiem panu szczerze: jakichś jaskrawych wypadków krzywdy ludzkiej - wiele nie spotykałem... Spośród rozmaitych rzeczy, jakie mieliśmy w tamtym okresie, można 'by wymienić godzinę policyjną, szabrowników, którzy legitymowali się często rozmaitymi papierkami z rozmaitymi pieczątkami... ale przede wszystkim trzeba przypomnieć tych pierwszych osadników wojskowych choćby z naszego 37 pułku. Zrobili tu piękną robotę... Z wolna posprowadzaliśmy rodziny, któregoś dnia dostałem telefon ze sztabu dywizji, że i moja się odnalazła i jest już w Lubaniu... Ale do Lubania - kawał drogi. O PKS-ach ani się śniło, pociąg dojeżdżał do Sulikawa...

I cóż - była milicja, powstał WOP, zdemobilizowaliśmy się i do cywilnej roboty. Moje dawne studia prawnicze przydały się w handlu spółdzielczym... Społecznej pracy trochę było - o, ma pan stare pisemko...

"Komitet Obywatelski dla spraw Wyborów dla Obwodu nr 54 w Rychwałdzie - 20. 01. 47 r. Ob. Adam Turewicz w Rychwatdzie. Komitet Obywatelski miasta Rychwałdu składa serdeczne podziękowania za wybitną pomoc w organizacji akcji wyborczej. Przewodniczący Rady Narodowej (-) Sawina.

- To pewnie ten sam Sawina, o którym Weigelt mówił "Sabina" i którego oceniał nie najwyżej.

- Tak - przyznał Turewicz. - Najbardziej tośmy go tu nie kochali. Różne były sprawy, różni ludzie. W każdym razie uśmiechnął się - podzielam oburzenie bogatyńskich ekspedientek na te szanowne małżonki panów inżynierów i techników

45

Page 46: Półwysep T

z kombinatu, które to małżonki zachowują się w sklepach niby udzielne księżne: "Myśmy przyjechały z Wrocławia, z Warszawy, z Katowic... W tej dziurze ciągle czegoś brakuje... Dla nas musi być! Bo my tu budujemy... itd". 'Po pierwsze, proszę pana, to ja tak znowu nie wierzę w wielkomiejskość tych pań, a po drugie to myśmy też sroce spod ogona nie wyskoczyli. Kawał pracy, kawał życia... Niech panu choćby poseł Światlik opowie, jak stawiał na nogi "Bawełnę"...

Poseł Światlik, szef Bazy Transportu .,Turowa", był posłem do Sejmu PRL poprzedniej kadencji. Ale w "Turowie", gdzie ludzie kochają tytuły i "dyrektorów", "magistrów", "inżynierów" jest wielokrotnie więcej, niżby to wynikało z faktycznego stanu rzeczy, Leona Światlika będzie się jeszcze długo tytułować "posłem", co zresztą nikomu zbytnio nie wadzi.

Więc poseł Światlik ma na bazie 247 rozmaitych samochodów - "Warszaw", "pikapów", "Żuków", "Starów", "Prag", wywrotek, "Lublinów" etc. etc. Trzy i pół miliona kilometrów zrobiły bez wypadku śmiertelnego i poważniejszej awarii autobusy bazy, dowożąc do pracy cztery i pół tysiąca ludzi dziennie, zanim przewozów osobowych nie przejął całkowicie wyspecjalizowany PKS, z którym ciągle są teraz kłopoty.

- No, to co, towarzyszu pośle, od czego zaczniemy opowieść? - W czterdziestym siódmym roku założyliśmy klub sportowy "Granica", przemianowany potem na "Włókniarz-Granica", a ostatnio na "Turów". O takim stadionie, jak ten, który teraz budujemy, nigdy Bogatynia i okolice nie marzyły...

- Otóż to - powiedziałem. - Jako wiceprezes klubu sportowego "Turów", przy którym to klubie założony został, jak wiadomo, Kombinat Górniczo-Energetyczny, będziecie mi mogli wyjaśnić ten cud: skąd wzięliście środki na budowę stadionu? Przy znanych mi trudnościach z inwestycjami, np. na kulturę (ten nieszczęsny dom kultury, co się nie może zacząć budować), absolutnie nie pojmuję historii ze stadionem. Skąd? Skąd, towarzyszu pośle?

- Z elektrowni.- Żartujecie. W planie inwestycyjnym kombinatu nie ma ani grosika na żadne

domy kultury czy baseny lub boiska.- Elektrownia stawia dla swoich pracowników "Osiedle Awaryjne" w Bogatyni,

tak?- Stawia.- Osiedle z konieczności zajmie teren, na którym obecnie znajduje się stadion, tak?- Zajmie.- Wobec tego elektrownia musi na innym miejscu zbudować inny stadion. A czy

obiekt będzie równie ubogi, czy nieco efektowniejszy - to już całkiem odrębna sprawa, tak?

- Całkiem, towarzyszu pośle. A kiedy rozpoczęliście pracę w "Bawełniance"?

W roku czterdziestym piątym, dwudziestego października, młody robotnik z Chrzanowa przystąpił do organizowania produkcji bogatyńskiej "Bawełnianki". Chrzanów podówczas stanowił okolicę aktywnych ludzi, świetnych partyjniaków,

46

Page 47: Półwysep T

silnej komórki PPR. Światlik - jak wielu innych - zaciągnął się do grupy operacyjnej, zabezpieczającej zakłady przemysłowe za frontem.

Punkt zbiorczy grupy był w Katowicach, stamtąd dostali się do Jeleniej Góry, pod kierownictwo Gedego. Grupa - dwudziestu dwóch chłopaków - zabezpieczała fabryki, plombując wejścia, trzymając warty. W sierpniu ją rozwiązano. Światlik dostał wtedy skierowanie do Bogatyni. Uruchamiał tu tkalnię - jeden z oddziałów późniejszej "Bawełnianki". Ściągał krasna, które Niemcy rozlokowali w chłopskich chałupach. Wkrótce miał dwie sale po dwieście krosien w każdej. Produkowało się białe płótna i cięło na chusteczki do nosa. W jednej z hal stały obrabiarki (Niemcy produkowali tu detale samolotowe). Świetlik zgłosił maszyny i zabrano je do łódzkiej fabryki zegarów elektrycznych.

Miał stałą przepustkę na teren Zittau. Skontaktował się tam z niejakim Rögerem, byłym kierownikiem technicznym tkalni, Röger mu wskazał kilkanaście tkaczek; które Światlik przeszmuglował do Bogatyni i zatrudnił w fabryce.

To był pierwszy uruchomiony po wojnie zakład bogatyński. Najwięcej pomocy miał Światlik od Jungmana - inżyniera elektryka, który kierował teraz techniczną stroną tkalni. Jungman, stary komunista, założył w roku 1946 komórkę PPR na terenie fabryki.

Szczególnie dużo trudności nastręczał wywóz gotowej produkcji - najbliższa stacja kolejowa znajdowała się w Sulikowie.

W roku 1947 całą okoliczną "bawełnę" zjednoczono. Jest dziewięć oddziałów-fabryczek (8 tkalni i wykańczalnia), rozrzuconych po rejonie - od Markocic do Wigańcia przez Bogatynię i Trzciniec. Skoczyła produkcja - w roku pięćdziesiątym szóstym sięgnęła 1,5 miliona metrów tkanin. Teraz płyną stąd nawet ręczniki frotte na eksport, a "Bawełnianka" dwukrotnie zdobyła sztandar przechodni. Bije Bielawę, Dzierżoniów, Żary, Krosnowice... Po centralizacji Światlik prowadzi przez czas jakiś dział Norm Pracy i Płacy, a potem - najtrudniejszy odcinek - transport. Zostaje dyrektorem administracyjnym, zostaje naczelnym (lata 1954-1957), zostaje przewodniczącym powiatowej rady narodowej (lata 1957-1959), z tej funkcji rezygnuje i przechodzi do bazy transportu w kombinacie.

- Zaraz, towarzyszu Światlik. Wy tak wszystko migiem załatwiacie, a to i posłem wybrano was w pięćdziesiątym szóstym, i z przewodniczącego PRN nie rezygnuje się dla czystej igraszki...

- Na to ostatnie spuśćmy zasłonę. Życie jest życie, bywają w nim rozróby, zresztą tamtych bohaterów już w Zgorzelcu nie ma, odeszli, szczęść im Boże, ring wolny, czasy się zmieniły. A co do mojego posłowania, to byłem wtedy członkiem komisji handlu zagranicznego. Coś niecoś się w tym czasie zrobiło. Zgorzelec był kaleką stolicą powiatu - brakło mu co najmniej dziesięciu normalnych powiatowych instytucji. Jest oczywiście dość nieprzyjemną rzeczą takie ciągłe jeżdżenie w rozmaitych sprawach do Bolesławca albo Lubania... Więc za mojego przewodniczenia wywalczyliśmy kilka urzędów dla Zgorzelca... Także nowy szpital, nowy hotel, nowe oświetlenie ulic. Zgorzelec jeszcze w roku pięćdziesiątym dziewiątym był miasteczkiem dziwnie ciemnym... No, dla Bogatyni sprokurowaliśmy komisariat w miejsce małego milicyjnego posterunku... No i jeszcze parę takich

47

Page 48: Półwysep T

drobiazgów z zakresu handlu, komunikacji, przemysłu terenowego... A w bazie transportu - żeby ją uporządkować - trzeba było w krótkim czasie wylać sześćdziesięciu pięciu kierowców i przyjąć nowych, którzy mniej pili, za to więcej dbali o sprzęt. Tam gdzie dziś jest baza, był za Niemców skład części samochodowych, a po wojnie - skład szmelcu z "Bawełnianki". Projektowano budowę nowej bazy dla "Turowa" - za 25 milionów - ale dowiedliśmy, że to nie ma sensu i że skład szmelcu da się przerobić na... zakład transportu. Kombinat miał wtedy dwa samochody, ale szybko rósł, i szybko rosła baza. Po kilku miesiącach porządkowania mogłem powiedzieć: "Już jest bardzo dobrze, już się da co nieco skontrolować..."

Tak, ale to już są inne POCZĄTKI. Początki "Turowa".

48

Page 49: Półwysep T

NA PÓŁWYSPIE T PEWNEGO DNIA(poranek, przedpołudnie)

Fakty i zdarzenia

O piątej wstaje zagłębie, za dwadzieścia siódma przed Prezydium Rady Miejskiej podjeżdża wielka zielona "Karosa", siedzą w niej ludzie z Opolna, a z Bogatyni - dopiero co przyszli na ten przystanek bez tablicy, mówili "dzień dobry", chociaż mało kto się ze sobą zna. Inżynier T., brunet, pasuje mu górnicza czapka z wężykiem i paseczkiem złotym, kłaniają mu się, on sam kłania się często, wczoraj przyjechał tu na dwa lata, pracuje w ruchu, zostawił inną wielką budowę ("tam się zrobiło nudno"). "Parę lat temu przywoziłem tu późniejszych generał-dyrektorów na oględziny, znałem worek jak własną kieszeń...", "Cześć inżynierze! Skąd się pan wziął?", "Na dwa lata, inżynierze, albo na trzy... Ożeniłem się z jedną z najpiękniejszych babek w Rzeczypospolitej. Zna pan polskie filmy? Pamięta pan..." - wymienił nazwisko aktorki. - "Będzie druga sprawa rozwodowa... Właściwie nic nie mogę zarzucić... Ale... Ona oczywiście nie chciała siedzieć ze mną na budowach... Mam nauczkę: nie żenić się z ładnymi babkami", "...A ja to po pracy lubię winko, brydżyk, kawusię. Pan gra w brydża?"

Pod płotem, za stacja, kupa piachu, rude plamy krwi, ludzie stają, pchają się do okien w "Karosie". Wczoraj milicjant zabił tu górnika. Jechał PKS, milicjant zatrzymuje, bo tym wozem wedle informacji - ma jechać groźny przestępca, zbiegły z centrum kraju, więc milicjant zatrzymuje, drzwi się otwierają, jakiś człowiek chce wysiadać, milicjant krzyczy "ręce do góry!" i zaraz strzela i zabija i przyjeżdża za parę godzin wywrotka, trupa kładą na wywrotkę, milicjant aresztowany, bo zabity to był żaden przestępca, tylko górnik (z miejsca niespodziewanego zatrzymania pekaesu najbliżej mu było do domu), wracał rano ze szpitala od żony, nocą żona urodziła dziecko, jeszcze o niczym nie wie, chociaż minęła doba, a baby klekocą, że "jak jej donieśli, to krwotoku dostała i krwawi". Wieczorem przed komisariatem tłum, może stu, może dwustu ludzi, nie krzyczą, milczą, milicjanci nie wychodzą na miasto, stary człowiek mówi: "Panie, to jest Teksas", drugi: "Nie Teksas, bo milicjant siedzi, ukarzą, wdowa dostanie rentę, nie Teksas", pierwszy: "Dlaczego nie dadzą tu lepszych? Mądrzej wyszkolonych? Ile to szkody narobił, ile to szkody!", drugi: "Onemu nerwy nie wydzierżyły", pierwszy: "Milicjantom muszą wydzierżyć, muszą".

"Karosy" wiozą ludzi na robotę. Przed szóstą wiozą do kopalni i do elektrowni, przed siódmą wiozą umysłowych...

Delikatnie ujął "Bekas" stalową ramę. "Bekas" i "Bażant" dwa radzieckie dźwigi BK-300 mają operatorów oddanych. Podobno W.; który nie liczy godzin, tylko raz się zasępił na propozycję zostania do wieczora. Jest małomówny, ale majster od niego wydobył, że W. ma randkę w Lubaniu. Montaż był pilny, majster zorganizował telefoniczne połączenie W. z narzeczoną, W. wyjaśnił, co się dzieje, i już - wedle wszelkich literackich schematów - pracował radośnie do wieczora.

49

Page 50: Półwysep T

- Tak - powiedział Bogusław M., przewodniczący Rady Zakładowej... - Ja ustąpię.Mówi się o nim, że potrafi godzić, że jest ludzki. Przyjechał na Półwysep w

czterdziestym piątym. Lubią go. Nie jest efektowny, ale nikt nie wątpi, że uczciwy. Jednak w kasie zapomogowo-pożyczkowej właśnie wykryto skandal na sto tysięcy. Wykryto przypadkiem, że wypłat dokonywano na "martwe dusze". Nie sposób połapać się w bagnie finansowym KZ-P. Nikomu nie przechodzi przez myśl, że M. ma cokolwiek wspólnego z aferą (zresztą kontrole wykazują, że nie ma), ale kasa jest agendą Rady Zakładowej i nadzór musiał nie być najlepszy. Dlatego M. mówi: - Tak, ja ustąpię.

Zmarniał przez tych parę ostatnich dni.

Nad taflą wody pojawia się głowa nurka. Nurek z gdyńskiego Ratownictwa Okrętowego od trzech dni biedzi się z wyjęciem ścianki szczelnej Larsena na wlocie do kolektora grawitacyjnego - pod taflą Nysy. Wyłonił się, żeby odsapnąć. Zapewne około południa skończy robotę...

Marczyński, personalny kombinatu, podniósł słuchawkę:- Hallo?- Zwróćcie uwagę, że Wójtówna spóźni się do pracy.- Dziękuję, zwrócę.Nakręcił numer.- Jest towarzyszka Wójt? Jak się zjawi, niech do mnie zajdzie?- Spóźniliście się dwadzieścia minut - powiedział do dziewczyny, kiedy przyszła.- Nie zdążyłam na "Karosę". I nawet mogę wam powiedzieć, skąd o tym wiecie.

Dzwonił do was dyrektor B. Towarzysz dyrektor B. Szłam do Zatonia i chciałam złapać po drodze jakiś wóz. Owszem, jechał "Warszawą" towarzysz dyrektor B., jechał, ale nie stanął.

- Bądźcie łaskawi zdążać na "Karosę".Taka jest Wójtówna z działu księgowości: trochę bezczelna. Taki jest dyrektor B.:

ludzie go nie znoszą. Wzór wspaniałego urzędnika: surowy i wymagający nie mniej wobec siebie niż wobec innych. Nie spóźni się o minutę - tyle że przyjeżdża do pracy na wpół do ósmej (wszyscy - na siódmą). Nie ma mowy, aby podpisał cokolwiek, ,jeśli to dostanie do podpisania poza raz ustaloną "godziną korespondencji" - bo ON wyznaje święte zasady organizacji pracy. Może nie robić dokładnie nic, ale nie wpuści do siebie za pięć dziesiąta człowieka umówionego na dziesiątą. Mówi dużo i upaja się swoim głosem (Złośliwy twierdzi: "B. sądzi, że przemawia za miliony, a on przemawia za pięć tysięcy"). ON jest świetnym fachowcem, ale jest 1odowaty. Często trzyma się za serce, które ma chore. Serce.

Inny jest Marczyński, kierownik kadr: ludzie mówią o nim tylko dobrze. Surowy, ale ze zdrowym rozsądkiem. Surowy, ale z humorem. Pracował przed paru laty na kopalni "Górna". Zdarzyło się tam, że kobieta (fizyczna - z sortowni) pobiła zawiadowcę. Zawiadowca - to fisza. Więc dla ratowania jego autorytetu wsadzono kobietę do aresztu. Za co uderzyła zawiadowcę? Bo się często spóźniała i on zagroził jej wywaleniem z kopalni, a kiedy groził - właśnie jadł śniadanie: bułkę z szynką. Powiedziała potem ta kobieta: "walnęłam go, bo sam żarł, to się zdenerwowałam".

50

Page 51: Półwysep T

Brzmiało jak dowcip. Jednak Marczyński wymógł na zawiadowcy, że pójdą do tej kobiety do domu. Zastali facjatkę na strychu nędznej czynszówki, w facjatce, na słomie, półnagie, ośmiomiesięczne dziecko (to dziecko zrobił kobiecie jakiś żołnierz - w chodniku pod ziemią), przy dziecku kawałki suchego chleba, a pod drugą ścianą - materac na cegłach, przykryty wiejska chustką. Było południe, dziecko leżało spokojnie.

- To też socjalizm - powiedział Marczyński do zawiadowcy, bezpartyjnego.- Stąd wynika, że ustrój nie najlepszy, skoro...- Jest lepszy?- Jednak...- Jednak ten stwarza warunki, żeby takich cudów nie było. Tylko, brachu, trzeba

trochę wcześniej wiedzieć, co się dzieje...- To już Rada Zakładowa powinna...- Naturalnie, naturalnie.Zawiadowca odstąpił od jakichkolwiek oskarżeń i w godzinę później kobieta była

wolna. Na zwołanym nadzwyczajnym Prezydium Rady Zakładowej postanowiono bezzwłocznie odmalować facjatkę, wstawić do niej stół i krzesło.

Z tych dwóch - dyrektora B. i Marczyńskiego - Marczyński rzadziej (także w przemówieniach publicznych) używa słowa "komunizm", ale oczywiście nie da się powiedzieć, że dyrektor B. jest złym partyjniakiem. To świetny i solidny fachowiec...

Osobowy minął Krzewinę. Pasażerowie się pobudzili, patrzyli na meandrującą Nysę, na słupy graniczne i las. Tor od Zgorzelca do Turoszowa biegnie nad samą rzeką. W czwartym wagonie, piątym przedziale drugiej klasy jechało kilka kobiet. Były z tej samej, kieleckiej wioski. Któraś kończyła właśnie opowieść o młynarce, co się powiesiła na sznurku w piwnicy własnego domu. Wedle logiki takich opowiadań, należało oczekiwać drugiej - krew mrożącej - partii rewelacji: o duchu samobójczyni.

Wisielcy i nowożeńcy albo podróż do małżonków

Jednak kobiety zamilkły i dopiero jedna z pasażerek, po miejsku ubrana (nauczycielka), wznowiła rozmowę pytaniem:

- Jakże ona tak dała radę... na sznurku?Było to pytanie z serii świadomie naiwnych, jednak zawsze zapewniających

pożądany skutek.- Jii, też pani pyta! - rzuciła gniewnie generalna referentka o śniadej,

pomarszczonej twarzy. - Jak kto bardzo chce, to i na nitce się powiesi. Diabeł podtrzyma (kobiety uśmiechnęły się lekko).

- U nas teraz jeden się powiesił na krawacie...- O Boże! - jęknęła nauczycielka. - Co pani też...- Policjant. To znaczy za Niemca policjantem był, granatowym. A teraz, będzie

temu miesiąc, wezwanie dostał do milicji o tych Żydów. Bo u nauczyciela kryli się za okupacji Żydzi. Partyzantka ich znalazła i dała Niemcom znać. Wtedy ten Masłowski, policjant, musiał ich zabić. A teraz ktoś przeskarżył i wezwali...

51

Page 52: Półwysep T

- To partyzantka kazała mu zabić Żydów? - spytała nauczycielka. Było jasne, że nie może się w tym wszystkim połapać. - E, partyzantka! Ale partyzanci dali znać Niemcom i Niemcy kazali Masłowskiemu strzelać... Więc jak Masłowski wrócił z tego wezwania, to mówi żonie: ,,- Słuchaj! Jak wezwą jeszcze raz, to wolę umrzeć niż iść na sąd. Małej kary nie dostanę". No i przyszedł drugi papier. Chłop posłał żonę do sąsiadów po papierosy, a jak wróciła, on już nieżywy. Na klamce wisiał. Ale ksiądz nic nie mówił. Pochował go w święconej ziemi, bo jakby Masłowski na śledztwo poszedł, bo i pół wioski mógłby na zeznaniach wydać...

- Jak to? - spytała nauczycielka.- No, że w tej partyzantce byli.- Więc wolał zginąć niż wydać. Jakby bohater - nauczycielka wyraźnie zatraciła się

w czasie i przestrzeni.Nastała chwila milczenia. Wreszcie najstarsza z pasażerek, ta w kraciastej chustce,

zaczęła, zwracając się do nauczycielki.- Pani mówi, że trudno o powieszenie. Ja sama, proszę pani, wieszałam się i

dopiero odratowali...- Dlaczego chciała się pani powiesić? - (znów nauczycielka).- Wiem to? Zły przyszedł czy jak... Chorowałam wtedy na tyfus i w tej to gorączce

świat cały nagle zielony się stał, za sznur złapałam i dalej wieszać się o poręcz łóżka. Tak było.

Kobiety z aprobatą kiwały głowami.- Tyle różności na ziemi - powiedziała szczupła, urodziwa. Młodzi rzadko

umierają zwykłą śmiercią. Ale co tyle o śmierci mówić. I tak nie ominie... Z tydzień będzie jak w katedrze w K. taka rzecz się zdarzyła, że albo płakać, albo się śmiać... Ksiądz ślub dawał, dorodna była para, a jak ksiądz zaczął Vini kretor, to młody wstał i wyszedł z kościoła. Czekali, czekali, ksiądz myślał, że się młodemu na wymioty zebrało, ale on w ogóle nie wrócił. Jak ta młoda płakała, jak płakała...

- Nie może być - zwątpiła nauczycielka.Wiejskie kobiety obruszyły się: wszystkie znały tę historię.- Co - "nie może być"? Dopiero w drugą niedzielę proboszcz kazanie dął. Prawie

całe o tym młodym, chociaż go w kościele nie było. "Myślisz, żeś bydle do ołtarza przyprowadził? A .może ona grosz ostatni na suknię wydała?" Oj, jak ten proboszcz mówił. Żeby przykład innym był.

Nagle z kąta przedziału odezwała się młodziutka dziewczyna, ubrana jak turystka, o wesołej, błyszczącej buzi:

- Żebyście wiedzieli! - zwróciła się do wszystkich. - Takie rzeczy są możliwe. Niedawno moja koleżanka, studentka, brała ślub. A gdy ksiądz spytał jego, czy ma wolną wolę, on mówi:

"- Jeszcze się nie namyśliłem". "- Idź synu do zakrystii, namyśl się". Poszedł, ona czeka dziesięć, piętnaście minut... Jaki wstyd, rozumiecie! Wreszcie wrócił i klęknął przy niej, ale wtedy ona wstaje i mówi: "- Ty się namyśliłeś, lecz ja się rozmyśliłam". I wyszła.

- Boże, Boże - westchnęła nauczycielka. - Co też ludzie robią. Muszą to być głupie ludzie.

52

Page 53: Półwysep T

W drzwiach przedziału stanął konduktor.- Dojeżdżamy - powiedział. - Kto do Turoszowa, to zaraz wysiada. A kto do

Bogatyni, to jeszcze jedzie.Kobiety wyglądnęły przez okno. - Ale dymi! - krzyknęła jedna.- Dymi ta jeich elektrownia jak smok - przytaknęła druga. Patrzyły wszystkie na

starą Hirschfelde.- To nie ta elektrownia - powiedziała nauczycielka. - Nasza będzie po drugiej

stronie. Dopiero będzie, nawet komin jeszcze nie dokończony.- Jak my ich odnajdziemy? - zmartwiła się kobieta o śniadej pomarszczonej

twarzy.- Mój napisał, że czeka na stacji - powiedziała druga. Pociąg stawał w

Turoszowie...

Fakty i zdarzenia

Zosia B. od Generalnego Wykonawcy przygotowuje matrycę powielaczową:"Dostawca: «Elan» - Łódź, Łęczniki ster. PK GA 5 V typ PK - szt. 24. Termin

żądany I kwartał 61 r., potwierdzenia brak. Konieczna dostawa 31.3.61; Przełącznik uniwersalny typu UP 5114 D - szt. 2..."

To już osiemnasta wystukana na maszynie strona "Biuletynu zaległych dostaw". Rozsyłają ten biuletyn do zainteresowanych instytucji i (podobno) pomaga...

- Będzie z tego pociecha - powiedział majster Stanisław Bednarz. - Już widać, że będzie. Daj klucz!

"Elektrobudowa" ma potwornego dostawcę zacisków stacyjnych. Ciągłe nawalanie terminów, ciągła niepewność. Opracowali sami lżejszy typ zacisku. Podziękowali pięknie za łaskę, odnotowali u siebie niebujany postęp techniczny i właśnie montują te zaciski na rozdzielni.

- No, daj klucz! - krzyknął Bednarz. - Na co się zagapiłeś?...

Nagle wynikła awantura. Inżynierowie i technicy spurpurowieli. W zadymionym pokoiku SOWI zrobiło się groźnie.

- To jest czysty rabunek! To jest to, co się zwie rabunkowa gospodarka! - krzyczał T.

- I co mamy robić? Stać?- To ani nasz interes!- Ale nasz!Jedna nitka taśmociągu już pracuje, jednak dzień w dzień nawala. Przekładnie i

krążniki, krążniki i przekładnie. Braki fabryczne - marny wyrób. A zamiennych części brak, więc bierze się je z drugiej, dopiero montowanej nitki taśmociągu. Czasem bierze się z magazynu, czasem - demontuje z gotowego. Stąd piekli się PMUG (wykonawca), że nie odda roboty w terminie. Mają rację. Jedni i drudzy.

- Ja was pogodzę - mówi inżynier Z., wiecznie opanowany. - Chodzi o to, żeby zapasowe przekładnie i krążniki przychodziły na czas. Inwestor dawno je zamówił.

Ci z PMUG i ci z eksploatacji, którzy "wypożyczają" części jedni i drudzy - wiedzą, że Z. kpi. Ale wrzawa opada.

53

Page 54: Półwysep T

- Ja w każdym razie stwierdzam, że to jest gospodarka rabunkowa - mówi T.- A my się zgadzamy. I chcemy zrobić plan. - Szkoda gadać!- Z nami szkoda. Lepiej z ministrem!...

Danuta Matysiak zaczyna pichcić cotygodniowy meldunek dyspozytorski o przebiegu prac na budowie elektrowni. W dziale techniczno-produkcyjnym Generalnego Wykonawcy mają ciągle do diabła roboty. Koordynacja, rozliczenia, dokumentacja, zlecenia dla podwykonawców...

- Pani Danusiu! Mąż dzwoni. Kobieta bierze słuchawkę.- Jedziemy do Szklarskiej w sobotę? - Z kim, Bronku?- Rada robi wycieczkę.- Możemy. Co u ciebie?- To samo.Bronek jest kierownikiem Centralnej Betoniarni: u niego zawsze to samo - dużo

betonu...

- Dezyderat szesnasty... - zaczyna wiceminister J.W Zatoniu w dyrekcyjnej sali posiedzeń trwa od dwóch godzin Komisja Rządowa.

Rannym pociągiem przyjechały nie tylko kobiety z Kielecczyzny do mężów. Wagon sypialny przywiózł do Turoszowa kilkudziesięciu wysokich urzędników państwowych. Międzyresortowa Komisja Rządowa pod przewodnictwem wicepremiera bada co jakiś czas problemy kombinatu.

- Dezyderat szesnasty dotyczy opóźnień w dostawach przekładni dla taśmociągów, a także złej jakości dostaw zrealizowanych. Dla uzdrowienia sytuacji proponuje się...

Komisja rządowa albo także namiętności

Obrady wloką się, nudnawe - niektóre dezyderaty są popierane jakby bez przekonania (czy doprawdy coś się zmieni?!), inne tak dokładnie przygotowano, że wszystko jest jasne; przy innych toczą się dyskusje jałowe czasem i drobiazgowe... Długi techniczny wywód o możliwości produkowania w kraju taśm gumowych szerokości 2,25; minister broni zasad dyscypliny finansowej ("nikt nie ma prawa przekraczać limitów PI, prawo obowiązuje także «Turów»"). Przy dezyderacie dotyczącym handlu spożywczego w zagłębiu ciągnie się dyskusja, o której młody inżynier N. szepce do sąsiada: "Czy to naprawdę trzeba stawiać na Komisji Rządowej?" A chodzi o to, że ktoś z sali poparł dezyderat w sprawie lepszego zaopatrzenia następującym argumentem: monterzy angielscy napisali do swojej firmy, iż w "Turowie" niczego nie mogą kupić i proszą o paczki żywnościowe z Londynu... Więc teraz toczy się wymiana zdań: czy stanowisko Anglików można uznać za obraźliwe, prowokacyjne niemal, skoro w bufecie na placu budowy można dostać codziennie zarówno mięsne dania gorące, jak też nabiał i pieczywo... Anglicy skarżą się na brak drobiu, ale przecież... itd. itp.

(Jednak w kwadrans potem Jerzy W. - sąsiad inżyniera N. trąca go lekko:

54

Page 55: Półwysep T

- Co on tak grzmi? Co się stało?)Rzeczywiście, w dyskusji nad dezyderatem tyczącym budownictwa

mieszkaniowego dyrektor B. od Inwestora wygłasza mowę prokuratorską: co właściwie myśli sobie WPBO? Jak długo jeszcze będzie nadużywać cierpliwości Inwestora i ludzi, czekających na mieszkania? Dlaczego od miesiąca roboty na Osiedlu w Zgorzelcu nie posuwają się ani o krok?

Dyrektor B. podnosi głos (już i tak podniesiony): - To są kpiny, ale tych kpin tolerować nie wolno!

- Co on taki nagle szlachetny? Co on ma do WPBO? - pyta Jerzy W. swego oblatanego po "Turowie" sąsiada.

Inżynier N. uśmiecha się:- Słuchaj, brachu, pilnie. Za minutę wylezie szydło z worka). Zabiera głos dyrektor

Wrocławskiego Przedsiębiorstwa. Mówi o trudnościach z materiałami, z załogą. I raptem:

- Jednak stoimy przede wszystkim dlatego, że dźwig, który wypożyczyliśmy - nie jest nam zwrócony w terminie.

(- Słuchaj uważnie! Dźwig to jest klucz do tej burzy! - mówi N.)- Komu daliście dźwig? - pyta wiceminister. - Generalnemu Wykonawcy.- Dlaczego Generalny Wykonawca nie oddaje dźwigu? Wstaje dyrektor S.: mówi,

że dźwig jest potrzebny przy elektrowni, że to, że tamto...- Proszę o zwięzłą odpowiedź: jakim prawem przetrzymujecie wypożyczony

dźwig? - pyta minister Z. wyraźnie zdenerwowany.S. ma niewiele do dodania, Generalny Wykonawca przegrał potyczkę z

Inwestorem.(- Nie ma obawy - mówi N. - odegrają się. Ale B. ładnie podpuścił, co?)- Dezyderat dwudziesty trzeci pod adresem Ministerstwa Komunikacji: określenie

terminu wysyłki wagonu po odbiór generatora numer trzy. W tej sprawie...I znów wszystko powróciło na spokojny, techniczny, nieco nudny trakt. Pod

koniec obrad inżynier D. od Generalnego Wykonawcy rozdaje Gościom i Dyrektorom koperty z kompletem zdjęć: scenki z porannego powitania na turoszowskiej stacyjce.

(- To jest Europa! - kpi N. - Generalny Wykonawca ma własną, nie byle jaką służbę fotoreporterską. Niestety, Inwestor nie docenia zagadnień propagandy...)

Fakty i zdarzenia

Spoza maleńkiej rozdzielni na KTZ-cie wyłonił się strażnik. - Obywatel pozwoli przepustkę.

Mężczyzna stanął zaskoczony. - Dokąd obywatel idzie? - Na hałdy, przecie widać.- Nie widać - powiedział strażnik. - Po co na hałdy?- Po węgiel, przecie widać... Worek mam - dodał tonem wyjaśnienia.- Proszę zawrócić.- O! - zdumiał się mężczyzna. - Odkąd to tak? Jeszczem tu nigdy straży

przemysłowej nie widział.

55

Page 56: Półwysep T

Od dziś - powiedział strażnik. - I niech obywatel znika...

Inżynier Wielgosz z nadzoru inwestorskiego mnoży. Robi obliczenia, których celem jest sprawdzenie wydajności urządzenia wyciągowego w szybie centralnym. 7366,6 x 11,68 x 544,68...

Inżynier Porębski, główny mechanik "Turowa I", prowadzi naradę z kierownikami oddziałów. Skończyli sprawy ładunków, przechodzą do spraw "społecznych".

- Chodzi o to, że pojutrze odbędą się wybory na ławników... W dziale rewizji zakładowej KG-E męczą się nad wystylizowaniem zarządzeń pokontrolnych. "Inspektorzy Departamentu Finansowo-księgowego Ministerstwa Górnictwa i Energetyki stwierdzili, iż kierownicy..."

- Pioruna! - zaklął Boratyński. - Znowu wysiadła!Stał na placu montażowym zwałowarek i przyglądał się pilnie spawarce, która

znowu wysiadła...

Tarczek z Działu Norm i Płac kombinatu złożył zamaszysty podpis na piśmie, dotyczącym przekroczenia limitu godzin nadliczbowych przez Zakład Transportu...

"Warszawa" nr XL 1760 stuknęła stojący przed biurowcem w Sieniawce "pikap" nr XL 1810. Z "pikapa" wyskoczył szofer, obejrzał pokiereszowaną karoserię i rozpoczął targi z kierowcą "Warszawy"...

Na biurku Korczaka zadzwonił telefon.- Co tam? - powiedział Korczak, wściekły (właśnie mu donieśli, że KTZ stanął).Dzwoniła żona.- Władziu, tylko ci chcę powiedzieć, że Grabczasty siedzi.Korczak drgnął.- Skąd wiesz? - zapytał zmienionym głosem.- Wiktor mi przed minutą telefonował.- Tak - powiedział Korczak. - Więc jestem znowu w PARTII.

Korczak albo powrót do partii

Nikt nigdy nie wykluczał Władysława Korczaka z partii i siedzący teraz naprzeciw niego Wacek Szczepanik wytrzeszczył oczy. Ale Maria Korczakowa zrozumiała męża...

Władysław ma lat trzydzieści osiem. Skończywszy szesnaście poszedł do pracy w kopalni "Franek" w S. Kopalnia była własnością hrabiny Zielenieckiej. Stary Korczak - ojciec, obchodził teraz pięćdziesięciolecie pracy we "Franku". Także bracia Władysława - dwaj - są do dziś górnikami tej kopalni, a jeden zginął w Oświęcimiu, wywieziony za to, że niemieckiemu sztygarowi powiedział: "Wyście przyszli do Polski, a nie my do Niemiec". S. jest osadą górniczą. Sprzed wojny Władysław pamięta nie tak wiele: rower marki "Opel" zakupiony przez ojca po siedemnastu latach pracy we "Franku" (przed kupnem roweru ojciec chodził do kopalni piechotą - spory kawałek - ale nigdy, nigdy się nie spóźnił); strajk na kopalni (walka szła między innymi o to, żeby materiały wybuchowe dostarczał właściciel górnikom

56

Page 57: Półwysep T

bezpłatnie i żeby styliska od łopat oprawiano na koszt właściciela kopalni). Władysław pamięta owe strajkowe wydarzenia i nawet postać młodziutkiego studenta - Cyrankiewicza - którego sprowadzili górnicy z pobliskiego Krakowa, aby dopomógł w pertraktacjach z plenipotentami hrabiny. Przed wojną Korczak skończył siedem klas i tzw. "przemysłówkę" (rodzaj kursu), chciał do gimnazjum, jednak oblał egzamin - pytano o jakieś szczegóły z życia Piłsudskiego - a zdecydowało 60 złotych miesięcznie czesnego za szkołę. Okolica S. była okolicą bieda-szybów i bezrobotnych, a potem - w latach okupacyjnych - okolicą aktywnej, lewicowej konspiracji. Na przełomie roku 42/43 powstały tu komórki PPR.

Z tych czasów Władysław pamięta tajne czytanie "gazetek", zebrania, akcje drobnego sabotażu - wie niewiele; bo dopuszczano go do niewielu spraw. Miał wtedy "Ausweis nr 361": "Es wird bestatigt das Herr/Fr. Korczak Ladislaus Kohlen Grube "Franek" ist "wagenstösser" 1 Juli 1940". Z takim czymś w kieszeni Władysław, "ciskacz wagonów", wynosił z kopalni w puszkach po karbidzie - materiał wybuchowy i przekazywał komórce partyjnej. Wielu peperowców zamordowali faszyści (zginął Antek Drozd z całą rodziną, zginęła Dziuchenkowa.:.), a w lipcu 43 roku fala aresztowań dotknęła rodzinę Korczaków: ojca, dwóch synów - w tym Władysława. Dużą grupę komunistów zawieźli do Mysłowic, a stamtąd - dalej, Władysław przeżył potem Grossrosen i Dachau. Pierwszym powojennym transportem powrócił do S. i do "Franka". Partia kierowała młodych do szkół i Władysław znalazł się w Bytomiu - w Technikum Górniczym. Po niespełna dwóch latach pierwsza powojenna trzydziestka absolwentów dostawała nakazy pracy. Mało kto chciał jechać do kopalni na Ziemiach Zachodnich. Dyrektorka Technikum spytała Korczaka: "Gdzie chcecie wy?", a jemu się wyrwało: "Gdzie trzeba!" Dostał dwa tysiące na drogę, papierek z rodzinnego "Franka" ("Niniejsze zaświadczenie wydaje się celem przedłożenia kopalni węgla «Turów» w Turowie"), dostał opinię ("...arogancki, nadaje się na kierownicze stanowisko...") i pod jesień w roku czterdziestym siódmym miał "angaż" ze Zjednoczenia Przemysłu Węgla Brunatnego w Żarach. (Po drugiej stronie "angażu" widniał napis: "OSRAM". W ZPWB używano do korespondencji opakowań popularnych żarówek). Został sztygarem oddziałowym. Trudno było trafić do "Turowa", mało kto znał drogę. Zamieszkał w hoteliku (dziś - koło Taśmociągów). Kopalnię prowadzili jeszcze Niemcy, po Turoszowie, Zatoniu, Opolnie walały się pierzyny i garnki - ponuro było w pojedynkę chodzić. Założyli na kopalni piekarnię i sami - kilkunastu Polaków - piekli chleb, a po mąkę jeździli do Sulikowa. Potem załoga zaczynała już być podwójna (polska i niemiecka - dublowana), Korczak został kierownikiem oddziału węglowego, miał na oddziale pięciu Polaków (reemigranci z Francji i Niemiec świetni ludzie), wreszcie we wrześniu zjechał z Żar dyrektor Zjednoczenia, załogi (polska już prawie skompletowana) ustawiły się naprzeciw siebie i "Turów" został przekazany Polakom. Komórka PPR już wtedy istniała, sekretarzem był Dusza, dzisiejszy nadsztygar.

Korczak pracował w "Turowie" do 53 roku. Gasił (w 48 r.) pożar pyłu w rejonie koparki "czwórki", przejmował magazyny, miał udział we wzroście produkcji (3,5 mln ton w 48 r., 4 miliony w 50 roku), uczestniczył w budowie sortowni, przeżył

57

Page 58: Półwysep T

nieufność ze strony kolejnego dyrektora (był technikiem - więc "niepewny klasowo element"), przeżył okres braku elektrowozów i braku torów, przeprowadzał zwałowarkę "osiemnastkę" ze zwałowiska zewnętrznego na wewnętrzne (a ten przejazd - dziś fracha! - to był cały ewenement z udziałem komisji naukowców i całego tłumu publiczności), dostał brązowy krzyż zasługi (w 51 r.), ratował pompy przed zalaniem (lustro wody na dnie kopalni podniosło się groźnie na skutek długotrwałych deszczów), a także - kuł. Z trudem, z mozołem, z pomocą starego G. Chciał pójść na studia, wielokrotnie ponawiał prośby, ale wreszcie taką dostał odpowiedź z Ministerstwa Górnictwa: "Prośba obywatela w sprawie umożliwienia studiów wyższych nie może być załatwiona pozytywnie przede wszystkim z powodu braku pracowników technicznych na kopalniach węgla brunatnego... Doceniając jednak wkład pracy Obywatela...'' - umożliwiono Korczakowi studia zaoczne.

Szczególnie ciężko szła mu matematyka. Ale był stary G. Pracował u Korczaka jako rachmistrz. Zgłosił się w 51 roku na fizycznego. "Nie mam żadnych szkół" - powiedział. Ale Korczak - ze sposobu mówienia starego G. - wyczuł, że coś nie tak i wziął go na prostą robotę umysłową. Nieraz Korczak biedził się z jakimiś obliczeniami i G. widząc to, delikatnie dopomagał szefowi. - "Dziadku! Taki wynik jest niemożebny!" powiedział kiedyś Korczak staremu na temat jakiegoś tam wyliczenia. "- Ech, towarzyszu Korczak, widzicie, ja jestem magistrem matematyki..." Dziś (a stary G. ciągle jeszcze pracuje w "Turowie") wiadomo, że to gość z wyższym wykształceniem, że na Półwysep T przyjechał z Wrocławia, gdzie był wykładowca Wojewódzkiej Szkoły Partyjnej, ale miał "prawicowe odchylenie" i musiał odejść. Stary G. pomagał Korczakowi w studiach, a kiedy do starego G. .przyjeżdżała jego córka, studentka matematyki, to i ona pisała z Korczakiem prace semestralne. A Korczak - ilekroć jechał do Wrocławia - wiózł córce walizkę brykietów na opalanie pokoju w Akademiku (zawsze tam było za mało palone).

W 53 roku Korczak został zawiadowca kopalni węgla brunatnego "Kępno". Jest to niewielka odkrywka. Po dwóch latach ówczesny szef górnictwa, Waniołka, powołuje Korczaka do N., na kierownika robót górniczych (z późniejszym awansem na naczelnego inżyniera). W N. buduje się odkrywka ogromna - węgiel brunatny właśnie zaczyna robić swoją polską karierę. Obszerna, niezwykle cenna książka socjologa (profesora M.), poświęcona tej inwestycji, wspomina o paru groźnych sytuacjach i awariach towarzyszących budowie. Współpracownicy Korczaka potrafią przydać tym opisom - krwi i ciała. W ich opowieściach Korczak jest mocnym człowiekiem tamtej budowy. Na krawędzi klęski działa bez lęku i wiedzie mu się.

Kto wie, czy samo to właśnie - że Korczakowi się wiodło (w 56 roku uzyskał na AGH dyplom inżynierski) - nie postawiło Grabczastego w rzędzie wrogów Korczaka.

Przeszłość Grabczastego była niejasna (mówią, że awanturnicza, mówią, że zjechał z wysokiego stołka), ale nikt z tych, co go znali, nie odmawia mu wysokiej inteligencji, wysokich ambicji i rzutkości graniczącej z hochsztaplerką. W każdym razie Grabczasty był z tych, którzy snują siatki intryg, organizują grupy (zwane w pewnych okolicznościach siuchtami, klikami), niszczą jednych, lansują innych - cele mogą być rozmaite (złe, dobre, prywatne, społeczne), jednak metoda jest jedna: ten typ ludzi ma ją we krwi. Grabczasty zdobył sobie sekretarza KP partii (człowieka

58

Page 59: Półwysep T

skądinąd niezłego) i komendanta posterunku MO (Grabczasty przeprowadził zakup - z funduszu zakładowego kopalni - dwóch "Junaków". Chodziło o wzmożenie operatywności milicji w warunkach rodzącego się okręgu przemysłowego. A Korczak był temu zakupowi przeciwny - dziś już trudno powiedzieć, dlaczego. I trudno powiedzieć, w jakim stopniu Grabczastym kierował interes publiczny. Tak czy owak, komendant posterunku dowiedział się o tym wewnątrz kopalnianym sporze i przyszła minuta, w której przypomniał Korczakowi sprawę "Junaków"...)

Grabczasty był przewodniczącym Rady Zakładowej. Któregoś grudniowego ranka (w 59 roku) Korczak został aresztowany. Jeśli nie zatailiśmy w życiu Korczaka zasadniczo niczego (a zapewne niczego istotnego nie zatailiśmy ani nie opuścili), to jego aresztowanie staje się niepojęte.

- Nie popełniłem żadnego przestępstwa - powiedział Korczak i powtarzał to wszystkim, z którymi się wtedy stykał.

- Już my się dopatrzymy! - usłyszał raz w odpowiedzi. Grabczasty spowodował to aresztowanie, donosząc, że Korczak, naczelny inżynier Korczak...

Jest obojętne; dlaczego Grabczasty chciał zniszczyć Korczaka (dotyczy to bardziej Grabczastego - jego interesów, jego p1anów, a być może, tylko jego ambicji kreowania: zniszczyć jednych, wylansować innych...). Jest już obojętne, ile racji było po stronie Grabczastego, a ile po stronie Korczaka w ich wielu sporach albo starciach.

Okoliczności trzymiesięcznego aresztu Korczaka były dość brutalne. Można było nie przeprowadzać rewizji w mieszkaniu Korczaka - przy jego dzieciach. Można było poinformować Marię Korczakową, w którym więzieniu przebywa mąż - kiedy kobieta (w Wigilię) chciała podać Władysławowi paczkę. Można było szybciej (o wiele szybciej!) powiedzieć Korczakowi, o co go się oskarża (dopiero interwencja K., ówczesnego I sekretarza KW partii, popchnęła śledztwo).

Ale jeśli nawet wokół sprawy kręciło się paru nieprzychylnych Korczakowi (może przychylniejszych Grabczastemu), to prokurator miał podstawy do aresztowania, do surowego śledztwa - tym surowszego, że szło o Korczaka, który w nowym zagłębiu N. był na świeczniku.

...że Korczak wywiózł z kopalni do swego rodzinnego S. dwa wagony towaru - jeden wagon cegły i drugi wagon drewna. Że Korczak za to nie zapłacił. Szło o sumę trzydziestu tysięcy z czymś. Że Korczak podpisywał asygnaty na nigdy niewykonywane prace budowlane. Szło o sumę stu tysięcy z czymś.

Tak, Korczak wywiózł cegłę i drewno. Kopalnia sprzedawała sporo zbytecznych jej materiałów i Korczak był jednym z wielu, bardzo wielu nabywców. W S. budował dla ojca domek. Dokumenty kupna odnaleziono w kopalnianej księgowości. Grabczasty zniżył zarzuty: Korczak miał pobrać droższy gatunek cegły i drewna, a zapłacił za tańszy. Nie, przeciwnie: śledztwo wykazało, że Korczak (nieświadomie) przepłacił. Kto ładował cegłę i drewno do wagonów? Robotnicy kopalni. Za ich pracę Korczak nie zapłacił ani grosza. Nie, Korczak ładował sam, pomagali mu dwaj kumple - teraz świadczyli. Zresztą tych, którzy widzieli, jak naczelny inżynier sam dźwiga belki i cegłę - tych było wielu.

Nie, Korczak nie podpisał ani jednej asygnaty na niewykonaną pracę.

59

Page 60: Półwysep T

Tygodniami grzebano w papierach kopalni. Korczak wyszedł. Zostawmy, co przeżył. Zostawmy, jak czuł się potem - kiedy znowu był naczelnym inżynierem, ale przecież on siedział...

W 60 roku (pod koniec) z N. do "Turowa" przeniesiono dyrektora Jaworskiego, który w "Turowie" także został szefem kopalni - obu (starej i nowej odkrywki). Kiedy bałagan na budowie "Turowa II" osiągnął stan szczytowy i trzeba było zwolnić inżyniera C. - Jaworski ściągnął Korczaka.

I oto Korczak: kiedy on śpi, skoro o każdej porze doby można go spotkać na odkrywce? Robi wie1kie porządki w "Turowie II". Ale ci, którzy go dawno znają, mówią, że to jest (mimo wszystko) "cień Korczaka".

Teraz już tylko domysły, snute z jego pół słów, z jego opinii w różnych nie jego sprawach: może Korczak widzi świat tylko poprzez Grabczastego, może czuje się członkiem partii tylko formalnie, może z nią zerwał w sobie, dopóki... Musi się skończyć kariera Grabczastego - to nie jest człowiek uczciwy, nawet jeśli na jego podłość nie ma dowodu. Grabczasty musi wylecieć z N! (Gabriel W., stary kapepowiec, powiedział kiedyś Korczakowi: "Trzeba się obawiać, żeby Grabczasty nie sprzedał I sekretarza KP...") Więc może Korczak czeka końca Grabczastego, nawet jeśli rozumie, że śmieszne jest mierzyć całą Polskę powodzeniem albo klęską Grabczastego. Będzie obojętne, za co wyleci Grabczasty, obojętne, za co pójdzie siedzieć. Może Korczak wierzy, że tak musi się skończyć.

Wreszcie jest ten telefon.- Tak się akurat zdarzyło - powiedział ktoś, komu tę historię opisano. - Tak się

czasem zdarza...

60

Page 61: Półwysep T

BOGATYŃSKI SPACER NIEDZIELNY

niedziela 22. X. 1961 r.

Dyrektor S. posyłał Edka po dolary do Wrocławia i rozebrał most, ale draka! Żal "ciuchci", chociaż konduktorzy byli bezczelni; "Przyzwyczaiłem się do tej Bogatyni, a ja tu z początku wyłem!" - powiedział Bohdan, ma rację, można polubić; T. zapłacił w "Romie" 766 złotych za "Martela"; Lutek jednak odjechał, ale po co w takim towarzystwie?; Robka musieli uspokoić milicjanci; co powiedzieć Korneckiemu o finale "Kulis wielkiej walki"?; Ach, ta fantastyczna Bogatynia, nie do wiary!; fajno, że się udał pierwszy wykład, chłopaki będą przychodzili na WSA; ile pohulają taśmociągi?; co sobie pomyślała pani Ina z Radomia?; K. powinien mieć odznakę Janka Krasickiego, to w końcu nie on winien rozróbie...

Można sobie cicho, można sobie spokojnie pomyśleć o tym wszystkim. Przede mną stoi sobie cicho las. Za dwa, trzy kilosy będzie graniczny szlaban z Czechami.

Za mną stoi sobie cicho Bogatynia. W każdą niedzielę takie samo zdumienie: dokąd, u czorta, wsiąka dwanaście tysięcy załogi? Puchy na pryncypalnej bogatyńskiej ulicy, puchy w Zatoniu, paru ludzi na skwerku w Sieniawce.

Prowincja, jakby się zupełnie nic nie zdarzyło. Jakby to była drobna kopalnia "Turów" przed laty, dajmy na to, dziesięciu.

A słońce dziś grzeje po wczorajszej ulewie. A niebo jest szarobłękitne.Minąłem "Osiedla Awaryjne", to pierwsze i to drugie. To nowe, śliczne,

nieskończone, spóźnione przez wykonawcę o rok, z tysiącem usterek, i to stare - baraki, w których chce się mieszkać, mają ujutne wnętrza.

Słońce i droga. Po lewej ręce, w oddali - zwałowiska. Z "ARs"-em na szczycie. Tu nie słychać warkotu taśmociągów, ale wiadomo, że hulają po czterech dniach planowego przestoju. Widać wyraźnie smużkę ziemi, płynącą od wysięgnika "ARs"-u.

Słońce, cisza. Las, jesień. Dwa ciosane kamienie - wspomnienie po ławce.Cicho jak w Bogatyni. Więc można sobie spokojnie podumać, gdzie oni właściwie

wsiąkli. Może syntetyczną odpowiedź dał Kazek, kiedy zaraz po tym radosnym: "Hallo, panie T.!" - rzuconym mi w okolicy księgarni, oświadczył:

- Wyszedłem sobie na taki spacerek, sam, bo nie mam ani z kim pogadać. Niech pan patrzy: Roman (Kazek mieszka z Romanem) prasuje już piątą koszulę i zaraz będzie robił rosół. Mundek na robocie. Czerniak u żony w Lubaniu, a "Kasztanek" jeszcze nie wytrzeźwiał.

- Zaś więcej kumpli pan nie ma? - spytałem ze śmiechem.- Właśnie. Naprawdę nie mam - odparł, ale raczej markotno. Wstąpiliśmy do

"Zacisza", na pięterko, i wzięli po wielkiej czarnej. Także ciastka są u tego prywaciarza lepsze niż w PSS. Kazek był skory do dysputy teoretycznej, na której mi zależało. Co to jest ta prowincja, u licha?! Co by pan, panie kolego, robił o tej porze w takiej, dajmy na to, Warszawie? Poszedłby pan do Muzeum Wojska Polskiego, do "Zachęty" i do kina non-stop przy "Atlanticu"? Bo powiada pan, że tutaj takie pioruńskie nudy. Nie, nie skorzystałby pan z Muzeum Wojska Polskiego ani z

61

Page 62: Półwysep T

"Zachęty", ani z kina non-stop. Jeszcze by pan wyrzekał, że nie ma samochodu i nie może w taki ciepły dzień wyskoczyć do lasu. Bo tak to jest z warszawiakami, ręczę panu.

- Ale w Warszawie nie wszyscy się znają, można zginąć Kazek mówi to bez przekonania i dysputa o prowincji, jako takiej, zaraz gaśnie. Jego nuda i nuda tysiąca młodych w zagłębiu zasadza się na czymś innym.

Nudą prowincji dotknięta jest piękna Hanka, ta o trzy stoliki dalej, pod oknem. Ona - urodzona w Bogatyni - powiedziała kiedyś na publicznym zebraniu, że prowincja to jedyne "Zacisze" i jedyne kino "Nysa" i brak bardzo mądrych ludzi, i brak bananów, kiedy we Wrocławiu na przykład są. I to, że elektrownia wyłącza tutaj światło, kiedy chce. I że ona by stąd uciekła zaraz, i że ona stąd ucieknie z absolutną pewnością, chociaż przy budowie kombinatu jest bardzo wiele nowych ludzi, a niektórzy są całkiem interesujący.

Kazek przyjechał z Lubaczowa i jest z tych, którzy nie znają kompleksu prowincji. Jego rodzice to rolnicy na trzech hektarach ziemi. Jego rodzeństwo to czterech braci i dwie siostry. Wychowanie miał surowe: do dwudziestego roku życia rodzice nie zawsze puszczali go na zabawy... Ma świadomość, że takie wychowanie ukształciło w nim wolę. Teraz, kiedy żyje samopas, nie ma ciągot do złego towarzystwa - powiada. W Lubaczowie nie znał nudy małego miasteczka, bo znał kupę ludzi, z którymi o każdej porze mógł się spotkać i pogadać. Tylko tyle, aż tyle!

Więc nuda Kazka - mechanika na taśmociągach - i nuda tysiąca młodych w Zagłębiu (oni też tu przyjechali z maleńkich miast i wiosek) jest nudą Zaraz Po Stworzeniu Świata. Adam jest sam;' po zmianie i w niedzielę. Ewy nie ma prawie wcale. Na każdego Adama przypada w Zagłębiu jedna dwudziesta Ewy. Co gorsza, Adam Pierwszy zna za mało innych Adamów, żeby miał towarzyski wybór po zmianie i w niedzielę.

Dlatego w klubie "Gong" przy hotelu "Barburka" sala jest na każdym potańcu pełna, chociaż amatorska orkiestra dopiero uczy się grać, chociaż pań jest tak mało i chociaż potańce odbywają się jeden za drugim (więc już nie powinny mieć takiego powodzenia). Ale to jest zaspokojenie głodu.

Kazek należy do rzadkich zadowolonych w ogóle (jest przecież moda na niezadowolonych) i nieco częstszych zadowolonych z Zagłębia. Tu zdobył rzetelny fach i już - a ma 24 lata - pozycję. Zarabia 2300-2800 złotych. Ma w "Barburce" jednoosobowy pokój. Może tu zostać. Za dwa lata dostanie mieszkanie.

Jest chodzącym problemem dla organizatorów zap1ecza. Jego i tamten tysiąc młodych trzeba związać z Zagłębiem moralnie.

- A to się, proszę pana, wlecze i wlecze. Ten jeden "Gong" niewielki i te knajpy. I tych ludzi tak mało, co by umieli rozbujać towarzystwo...

- Abo, proszę pana, te trudności lokalowe takie wielkie i remontów nie ma kto wykonywać, i na przebudowę brak funduszów. Abo, proszę pana, takim ludziom, co to pan o nich zechciał wspomnieć, warunków dać nie można przyzwoitych. Na przykład mieszkań nie ma. I płace są na przykład w naszej branży smutne. Abo, proszę pana, w tejże dziedzinie piekielne nieporozumienia egzystują, sześć kucharek i żadna nie wie, jak gotować. A kucharki, proszę pana, często kłótliwe i histeryczne.

62

Page 63: Półwysep T

Abo, panie Kazku, zaplecza się nie docenia i w zapleczu największy bardak. I wie pan, ta prąca załogi na trzy zmiany to też piekielnie utrudnia wszelką działalność, choć z tym może najprościej byłoby sobie poradzić. Albo też odległości od Zatonia do Bogatyni, od Bogatyni do Sieniawki przez Rybarzowice i Biedrzychowice, które znikną z powierzchni ziemi, kiedy odkrywka podejdzie do nich w roku 1985...

- Co pan, panie T.? Pan się wydaje poważnie zmartwiony i, rzekłbym, zniechęcony...

- Niech pan patrzy, panie Kazku! - wskazuję na Hankę. Dziewczę siedzi samo przy stoliku i przygląda się profilowi mego rozmówcy.

Kazek kłania się. Żegnam go, ale z tego węgla i tak prądu nie będzie, bo Kazek potrzebuje mieć panienkę z Lubaczowa, taką, którą już dokładnie poznał, a zresztą ożeni się dopiero za cztery lata najwcześniej i nie będzie miał siedmiorga dzieci, nawet dziwi się rodzicom, że tyle ich chcieli chować.

Więc właśnie jest próg lasu. Leżą tu dwie świeżo ociosane kłody. Siadam, wystawiam do słońca twarz. Do słońca i do czternastu bogatyńskich fabrycznych kominów. Czternastu albo piętnastu - zawsze mi się myli przy liczeniu. Parę kominów dymi, a reszta to dekoracja. Kiedyś służyły fabryczkom, teraz stoją przy budynkach, adaptowanych na hotele, zaś jeden stoi przy dawnych - dziś pustych - zakładach, które mają być przeremontowane na dom kultury, a wszakże znowu nie ma na to w przyszłym roku kredytów.

W związku z kulturą przypomniałem sobie pana Korneckiego, który pracuje w "Turowie I". Przyniósł mi do oceny rękopis powieści pt. "Kulisy wielkiej walki" (sensacyjne przygody boksera Ryszarda Mianowskiego) oraz własne libretto do opery "Madame Butterfly". Nie wszyscy znają tę operę i on chciałby nawet za darmo puścić w "Biuletynie Turowa" to libretto, żeby ludzie poznali. Ma także tom wierszy współczesnych, ale nie wysyłał nigdzie. Ma pozytywną recenzję swych prac od Janickiego (współautora "Matysiaków"). Chciałby urządzić w "Gongu" swój wieczór literacki (mogłoby też być trochę utworów cudzych). Ostatnim razem przyszedł z żoną, przynieśli nowy wariant finału "Kulis wielkiej walki". Nie zdążyłem jeszcze odwinąć rulonu. Korneckiemu się zresztą nie śpieszy. Powiedział, że jego utwory mogą u mnie poleżeć parę tygodni, ale powiedział też, że na wszelki wypadek wpadnie w poniedziałek, to znaczy jutro. Myślę sobie, co mu powiedzieć. Mam bowiem parę istotnych zastrzeżeń do libretta i do "Kulis". Jeżeli jednak Kornecki obrazi się i zacznie o mnie źle mówić? Mam już i bez tego trochę nieprzyjaciół, chociaż - jak sądzę - nie starałem się o to.

Ale i tak jestem w szczęśliwej sytuacji. F. mówi, że ma w Bogatyni pięciuset śmiertelnych wrogów. I to na jakim tle! Na tle praktyk religijnych.

- Jak to? - pytam go szczerze zdumiony. - W tej spokojnej Bogatyni, w której proboszcz spytał mnie kiedyś, co zrobić, żeby młodzież robotnicza chodziła do kościoła? ("Trzeba wzbogacić środki oddziaływania" - powiedziałem wtedy nie bez satysfakcji).

- Ach - mówi F., który jest teraz w kombinacie kierownikiem socjalno-bytowym - to dziś Bogatynia wydaje się taka cacy. Zadominował nowy, przyjezdny element o sporych zainteresowaniach pozateistycznych. Ale pięć latek temu...

63

Page 64: Półwysep T

F. był wtedy przewodniczącym powiatowej rady narodowej. A że przyszedł czas, kiedy się różnym osobom różne rzeczy wydawały, więc w Bogatyni rozpoczęto następujące praktyki: krzyże w klasach, pacierz przed i po lekcjach pod dowództwem nauczyciela, a także zbiorowe szkolne chodzenie na niedzielną mszę świętą. F. zdalnie, ze Zgorzelca, nakazał przerwać podobne naciski na szkołę.

Więc kiedy odbywało się przedwyborcze zebranie z kandydatami na posłów do sejmu, to zaraz ktoś ruszył do walki: "My żądamy..." itd.

Kandydaci - jeden centralny, drugi miejscowy (człowiek zacny, a nie czyniący nikomu krzywdy) - woleli ze zrozumiałych względów oświadczyć:

- W tej sprawie odpowie obywatel F., przewodniczący PRN.F. wyjął z teki odnośne, ogólnopolskie przepisy, odczytał i oświadczył, że inaczej

nie będzie.Na sali zrobiło się bardzo cicho, i nagle jeden starszy obywatel ruszył w kierunku

prezydium i pięść zaciśniętą do góry podniósł. Całkiem niedwuznacznie. Wtedy F. wstał i krzyknął:

- Jeżeli pan natychmiast nie usiądzie, każę pana wyprowadzić!W drzwiach ukazali się profilaktycznie stróże porządku. Kiedy skonfundowany

obywatel usiadł, a na sali ścichły ostre okrzyki (naturalnie nie przeciwko obywatelowi), kandydaci na posłów oświadczyli, że wobec nawału innych problemów przewodniczący PRN wyjaśni tę sprawę "w trybie roboczym".

W trybie roboczym F. przekazał Bogatyni wiadomość, że gotów spotkać się w wiadomej sprawie z członkami komitetów rodzicielskich.

I znowu sala "Bawełnianki", a na sali ze dwieście osób. Więc F. z miejsca odmawia rozmowy. "Siadam w samochód i natychmiast odjeżdżam, jeżeli nie opuszczą sali wszyscy, oprócz członków komitetów rodzicielskich i nauczycieli". Więc musieli wyjść. Wtedy F. objął przewodnictwo i udzielił głosu księdzu. Ksiądz powiedział, czego żąda "naród", a także episkopat. Wtedy F. znowu wyjął tekst ustaw i przepisów. Dał je księdzu i powiedział: "Proszę, aby ksiądz punkt po punkcie odczytał teksty zgromadzonym, a także punkt po punkcie obszernie je skomentował". Ksiądz nie chciał, a osoby zaczęły krzyczeć, że to jest obraźliwy nacisk na księdza. Dwie panie chciały też opuścić salę. Jednak F. zabronił. "Za własną potrzebą można iść tam - wskazał na zaplecze sceny - tam jest toaleta". Wiedział, że wszyscy, którzy opuścili salę przed zebraniem, stoją w pogotowiu na dole pod "Bawełnianką".

Właściwie dlaczego ksiądz miałby nie odczytać tekstów, skoro zwraca się z tym do niego przewodniczący obrad? Więc ksiądz czytał i komentował, . a kiedy komentarz brzmiał opacznie, F. pozwalał sobie zabrać głos: "Proszę księdza, tak mówi Kuria, ustawa mówi inaczej".

Na zakończenie F. zapytał, czy jest na sali ktoś, kto w Bogatyni chciałby stosować odmiennie ogólnopolskie ustawy i przepisy?

Następnie F. przeszedł między stojącymi pod "Bawełnianką", nie znającymi jeszcze przebiegu obrad, i wsiadł do samochodu. A wczoraj zdumiałem się naprawdę, kiedy przed wykładem

na zetemesowskiej Wieczorowej Szkole Aktywu Roman K. - chłopak bardzo poważny, milczący wiele, bo ma wadę wymowy, powiedział:

64

Page 65: Półwysep T

- Też robicie wykłady w sobotę! Właśnie chciałem iść do kościoła.- Jak to do kościoła? - spytał Zdzich Latacz, "wódz" ZMS.- No bo już rok nie byłem.- To akurat dziś, na wieczorne nabożeństwo?- Nie. Na całą noc.Bohdan, komendant 49 OHP, wybuchnął śmiechem, ale nie wszyscy mają

poczucie abstrakcyjnego humoru, więc "Kicio" zaczął Romana uświadamiać. Dopiero teraz świadkowie tej sceny zorientowali się, że Roman kpi, i zaczęli sypać kawałami z tej branży, ale Zdzich przerwał, bo tolerancja i szacunek. Tolerancja i szacunek, no nie?

Słońce zachodzi, nagle jest chłodniej i nagle robi mi się żal pani Iny W. z Radomia, której sprawa przypomina mi się od czasu do czasu. Jestem autorem odpowiedzi na jej list i wciąż mi przykro, że musiałem odpisać właśnie tak. Oto urzeczona "Turowem", a "Turów" pozostał taki obojętny. Lecz warto zacytować list, skoro tyle osób pyta, dlaczego ludzie chcą jechać aż tutaj. Także dlatego:

DO DYREKCJIKOMBINATU W BUDOWIE TUROSZÓWZ SIEDZIBĄ W ZATONIU

Zwracam się z uprzejmą prośbą o poinformowanie mnie, czy jako pracownik umysłowy mogłabym otrzymać u Was pracę?

Mam poza sobą 16-letni staż pracy. Pełniłam funkcję: sekretarki, sekret.-maszynistki, ref. zbytu, administracyjnej, BHP, kier. domu kultury, rozliczeniowca, kasjerki. Pracuję dobrze i nie należę do "biurokratów".

Poza tym kocham scenę. Recytuję, śpiewam, i podobno dobrze. W naszym zakładzie nie ma zespołów. Moje zdolności nie są nikomu potrzebne tutaj, a mnie tak brak sceny. Tu jest wszystkiego dość, jeśli chodzi o rozrywki - myślę, że tam naprawdę przydałabym się. Ciągle słyszę i czytam o Turoszowie; art. "Gigant nad Witką", zamieszczony przez "Kulisy", czytam ciągle. Turoszów nie daje mi żyć...

Chciałabym tylko wiedzieć, czy pracę mogłabym otrzymać zaraz po przyjeździe, czy miałabym się gdzie zatrzymać i czy jest stołówka?

Bardzo proszę o szybką odpowiedź, gdyż w tej chwili przyjęłam nawą pracę w charakterze sekretarki-maszynistki i muszę się zdecydować do końca miesiąca, czy zostanę czy nie.

Oczywiście marzeniem moim jest być z Wami, choć doskonale zdaję sobie sprawę, że życie nie będzie zaraz takie wygodne, jakie mam tutaj. ...Bardzo proszę o szybką odpowiedź i serdecznie dziękuję.

Ina W.

I odpowiedź:Szanowna Obywatelko!Przepraszamy za zwłokę w odpowiedzi. Niestety, w chwili obecnej nie

rozporządzamy wolnymi etatami pracowników umysłowych ani etatami pracowników kulturalno-oświatowych. Także na naszym terenie praca zespołów scenicznych jest jeszcze bardzo słabo rozwinięta i trudno ,byłoby tymczasem znaleźć pole do popisu,

65

Page 66: Półwysep T

jakiego Obywatelka oczekuje. Dziękujemy serdecznie za zainteresowanie i miłe słowa pod adresem nowego kombinatu...

Słońce zaszło, szybko zapada zmrok. Marsz do "Barburki" jest prędki i już nie ma czasu pomyśleć sobie o dyrektorze S., co wysyłał Edka po dolary do Wrocławia, ani o bezczelnych konduktorach "ciuchci", ani...

Może w przyszłą niedzielę będzie znowu taki wspaniały dzień i spacer.Nucę ułożoną tu kiedyś piosenkę, do której Tadek G. Dorobił melodię, a jego

żona, Jadzia, śpiewa to wszystko wspaniale pod akompaniament zatońskiego zespołu:

Daleko, na końcu kraju,coś buduje się wielkiego.

Tu o przeszłość nie pytają...więc czekamy cię, kolego...

W przyszłym roku nastąpi w "Turowie" szczyt zatrudnienia. Załoga dojdzie do trzynastu, a może czternastu tysięcy.

66

Page 67: Półwysep T

LUTEK ODCHODZI Z TUROWA?

Lutek wchodzi na scenę

Lewą dłoń trzyma w kieszeni czarnych wąskich spodni. Prawą odejmuje od ust papierosa. Szczupły, robi wrażenie wysokiego. Kraciasta koszula z podwiniętymi rękawami. Uśmiech, dziecinny: wybaczcie, że jestem. Oczy bardzo roześmiane - zawsze.

Mówi: "Mój pierwszy dzień w Zatoniu to była duża draka, proszę państwa. Przychodzę ja do personalnego i powiadam: Cześć pracy, obywatelu kadrowy, szukam pracy, obywatelu kadrowy.

- No, dzięki Bogu - powiada personalny - właśnie mi was do szczęścia brakowało. Wypełnijcie sobie te papierki i walcie do roboty.

No i poszedłem, nie?Nie, nie do roboty, tylko do Sieniawki, do lekarki..."Na sali szmer, parę chichotów. Lutek ciągnie dalej:"...Lekarka mnie zbadała, dzień minął, a lekarka mówi:- Zdrowy, jak obiad w «Megawacie», walcie do roboty!No i poszedłem, nie?Nie, nie do roboty, tylko do Be-Ha-Pe..."Sala przerywa, śmieją się. Nawet nie z tego obiadu w "Megawacie", znanego zbyt

dobrze. Śmieją się, bo Lutek jest niezrównany cwaniak w tym "No i poszedłem, nie?", a potem z niezrównanym przekonaniem, z filozoficzną pewnością odpowiada: "Nie, nie do roboty..."

Nie, nie do roboty, tylko do Turowa, do Rady Zakładowej papierki poświadczyć... Nie, nie do roboty, tylko do Zarządu Hoteli po przydział pokoju... Nie, nie do roboty, tylko do personalnego, papierek od lekarki przynieść, żeby z Zarządu Hoteli mogli dać skierowanie dla Rady Zakładowej do pokoju w Sieniawce, żeby Sieniawka z personalnym mogła pójść do roboty w Zatoniu, nie?!

Śmiech, "burnyje apłodismenty". Bo bzdura jest piramidalna i to cwaniackie Lutkowe: "nie?!"

A w powielonym programie lipcowego występu tytuł: "Opowieści chłopca z Zatonia". Wykonawcy nie podaje się, zespół jest amatorski.

I nagle teraz, we wrześniu, Lutek mówi: "Wiesz, ja chyba na próby nie przyjdę. Ja odchodzę z Turowa, nie?"

Cisza, znaki zapytania. Bo bzdura jest piramidalna i to niepewne, lutkowe: "nie?"

Lutek opowiada swój życiorys

Rocznik 1940. Wieś w powiecie Sierpc, 120 kilometrów od Warszawy. W czterdziestym czwartym umarł ojciec. Niemcy go wywieźli - chyba w czterdziestym pierwszym - na roboty. Jak wrócił, dostał suchot, szybko umarł. A w domu nas zostało przy matce siedmioro.

67

Page 68: Półwysep T

Skończył sześć klas w wiejskiej szkole. Żeby skończyć siódmą, musiał drałować dzień w dzień siedem kilometrów.

Brat zabrał go do siebie do Braniewa. Tam przerwał naukę po dziewiątej klasie, bo brata przenieśli z Braniewa, a zresztą ogólniak nie daje zawodu, a zresztą musiałem zadecydować, bo raczej ze strony rodziny nie mogłem się spodziewać żadnej pomocy, a zresztą gdyby brat nie został przeniesiony, to mój plan był taki, żeby jednak skończyć technikum, bo po prostu ambicja mi nie pozwalała brać od brata na utrzymanie.

Technikum Papiernicze w Jeziornej. Papierek ukończenia, lato, podróż statkiem na Wiśle, dużo słońca i nagle - zapalenie opon mózgowych. Bardzo ciężkie.

Lekarze mówili, że słońce tylko pomogło. Byłem słaby, wycieńczony po tamtych trzech latach.

Bydgoszcz: szpital. Otwock: sanatorium.O, w tym sanatorium to takie humorystyczne momenty były: pewnego razu

przychodzi lekarz, no i myślał, że jestem nieprzytomny bo miałem 41 i coś tam jeszcze na liczniku, no i zaczynają sobie zupełnie swobodnie rozmawiać z pielęgniarką. "Prawdopodobnie trzeba go będzie dzisiaj znieść". Żadnego wrażenia to na mnie nie zrobiło. A po dwóch tygodniach, kiedy już się lepiej poczułem, to taka babcia z miasta, co mi przynosiła różne rzeczy do jedzenia - bo byłem na diecie, ale ona mi przynosiła, co chciałem - to ta babcia mówi: "Przynosiłam panu, co pan chciał, bo już i tak koniec i tak..."

No więc Otwock - sanatorium, a Wrocław - rekonwalescencja w domu siostry.Sióstr mam trzy i braci mam trzech. Wszyscy starsi ode mnie. Ten brat, który się

mną opiekował w Braniewie, jest oficerem. Drugi - kierownikiem budowy. Trzeci pracuje w Sierpcu, ma tylko szkołę podstawową. Ta siostra, u której byłem we Wrocławiu, jest teraz w K. urzędniczką. Druga wyszła za mąż, trzecia pozostała w domu, z matką.

We Wrocławiu któregoś dnia przeczytałem, że Turoszów potrzebuje robotników, da zawód, da dobrze zarobić. To mi było potrzebne, to ostatnie.

Lutek referuje swoje poglądy

- Słuchaj, Lutek, dlaczego to jest ci takie potrzebne?- Chcę zebrać pieniądze i pójść na studia. Na chemię. W technikum mieliśmy 24

godziny chemii tygodniowo, jestem obkuty. Chemia to przyszłość.- Poczekaj, nie mówiliśmy o tej wsi w sierpeckim. Jakie wy tam właściwie macie

gospodarstwo?- Dziesięć hektarów. Biedna ziemia. Możliwości żadnych nie było, żeby utrzymać

taką rodzinę. Teraz siostra tego pilnuje, bo matka już staruszka. Siostra za mąż wyjdzie, będą gospodarzyć.

- Spłacać was będą?- Eee, ja tam na żadne udziały nie liczę.- Więc co - nie ma mowy; żebyś został na gospodarstwie? - Bo ja wiem, gdybym

został, to bym takiej gospodarki nie prowadził. A chcąc dźwignąć tę ziemię na jakiś

68

Page 69: Półwysep T

poziom, no to trzeba rzeczywiście włożyć dużo - i pieniędzy, i wysiłku. W ogóle tam jest takie nastawienie, że nie na hodowlę, tylko na uprawę zbóż. A w tym rejonie tak się składa, że ziemia jest marna i nie ma urodzaju. Gdyby nie trochę tych buraków cukrowych...

- Wiesz, Lutek, wyobraźmy sobie, że masz w kieszeni 100 tysięcy. Co robisz?- Najpierw bym poszedł na studia, i wtedy nie na chemię, tylko na filologię...

polską. Bo właściwie najbardziej mi to odpowiada.- Z tego wynika, że polonistykę masz za luksus, a jak się ma mało forsy, to się

idzie na chemię... Dlaczego tak sądzisz?- No, to przecież jasne.- Powiedzmy. A jak byś ukończył polonistykę i już forsy nie miał, to co?

Poszedłbyś do szkoły jako nauczyciel?- Bardzo chętnie.- Polonista w gimnazjum nie zarabia tyle, co chemik.- Ale bym miał satysfakcję.- Słuchaj, Lutek, a gdybyś dostał teraz takie zupełnie dodatkowe tysiąc złotych, co

byś kupił?- Sportowy garnitur. Jasny jakiś, szary.- Teraz - na jesień, na zimę?- A bo u nas najłatwiej coś ładnego dostać, jak sezon przejdzie, nie?

Lutek przychodzi do Turowa

Pożyczyłem od brata 500 złotych (jeszcze mu ich nie oddałem) i przyjechałem do Turowa. Wysiadłem w Turoszowie, tak kazali w ogłoszeniu. Do Bogatyni pomaszerowałem piechotą, z pięć razy ją okrążyłem, zanim znalazłem dyrekcję, co wtedy jeszcze była tam, gdzie ta "Stara Apteka". Stamtąd mnie skierowali do SOWI. Z inżynierem P. rozmawiałem, on był wtedy głównym mechanikiem. No i załatwiłem sobie pracę, to znaczy załatwiałem przez tydzień... Najpierw kierownika szukałem na placach montażowych, potem do wydziału zatrudnienia w radzie narodowej, potem do Sieniawki, do lekarza...

Uspokój się Lutek, nie jesteś na scenie....Potem się poobijałem, nic zorganizowanego nie było, ale jeszcze w sierpniu kurs

się zaczął...To był kurs obsługi maszyn podstawowych. Czerpaki, koparki, zwałowarki.

Mechanicy, elektrycy, operatorzy. Kurs miał trwać dwa miesiące, trwał pół roku. Chłopcy dostawali 38 złotych dniówki i dodatek turoszowski - 20 procent.

Lutek mieszkał na "Osiedlu Barakowym". Najpierw w baraku czwartym pokój 16, potem w baraku ósmym - pokój 17.

Mieszkaliśmy we czterech. Byli to tacy z PMUG, można się było od nich nauczyć... wszystkiego. Jak dostali piętnastego wypłatę - to w trzy dni przepili. Wciskali mi wódkę - spirytus jeszcze. No to po trzech dniach nie miał żaden forsy. Ja zarabiałem 1200 złotych. Widzę, głodni chodzą - pożyczyłem. Pożyczyłem raz - oczywiście na wieczne oddanie - pożyczyłem drugi. W końcu nie wiem, nie

69

Page 70: Półwysep T

rozumiem, dlaczego w nerwy popadli i szarpali się do bicia. Później pożyczyłem jeszcze jednemu 100 złotych, no i chciałem, żeby oddał, bo akurat miałem kłopoty. Mówi, że nie ma pieniędzy. Przyszedł w nocy pijany, wymyślał mi od różnych. Na drugi dzień poszedłem rano do pracy, a w tym czasie on wyjechał. Z zemsty buty mi wtedy pociął (miałem takie na gumie, pociął w paseczki), z szafki wszystko mi wyciągnął, co mógł - skarpetki nie skarpetki, i pojechał.

Później się przeniosłem do drugiego baraku, to tam było lepiej. A "Barburka" - to już jest niebo.

Słuchaj, Lutek, to tak Baraki wyglądały jeszcze rok temu?

Lutek idzie na zwałowarkę

Na zwałach (krajobraz księżycowy) stoi "ARs/b/5000". Góruje nad zagłębiem. Jest wielka i wspaniała. Stalowy dinozaur. Prototypowa, niewypowiedziana.

Waży 2254 tony, jest wysoka na 37 metrów, jest długa na 163 (a handlowy dziesięciotysięcznik - na 150), jest szeroka na 26.

Czas jej montażu: rok. Koszt montażu: 10 milionów złotych. Koszt maszyny: 95 milionów złotych dewizowych.

Daleko od niej, na zachodzie Półwyspu T, koparka-gigant zbiera nadkład, żeby się dostać do węgla. Taśmociągi niosą nadkład na wschód. Zwałowarka ARs/b/5000 rozrzuca nadkład. Tworzy hałdę, zasypuje dolinę - pastwiska, drzewa, strumienie. Rozrzuca nadkład z szybkością maksymalną 5000 metrów sześciennych na godzinę.

Moc zainstalowana jej silników: 5136 kW.Obsługa zwałowarki ARs/b/5000: 10 (słownie: dziesięć) osób.Wiosną tego roku odbyła na swych gąsienicach spacer z placu montażowego na

zwały. Drgnął smok KTZ: Koparka-Taśmociągi-Zwałowarka.W kabinie przy pulpicie operatora, na trzydziestym metrze wysokości, stanął

człowiek.Mówiło się wiele o odpowiedzialności operatora. Inżynier B., sztygar na ARs-ie,

powie dziś, że za dużo. "Operator nie działa bez sztygara. Jeżeli maszyna ulgnie w świeżym nadkładzie, to odpowiada za to sztygar. Zamierzaliśmy podnieść autorytet operatora. Różne rzeczy robiliśmy w tym celu. Na przykład: niech u niego zwalniają się taśmowi. ... To potem operatorzy zechcieli, żeby tylko za ich zgodą wyznaczać im pomocników. Przesada?"

Po kursie, przed zwałowarką, to pracowaliśmy, gdzie popadło... Różne dziury nami zatykali. Na tory, na chodniki, podkłady nosić... takie różne cuda... awaryjne.

W okolicach maja Lutek został operatorem na ARs-ie. Stawka 50 złotych dziennie. Na rękę bierze się 1700. Latem zamieszkał w "Barburce". Komfortowy hotel robotniczy" jeden z najlepszych w kraju.

Jest wrzesień. W SOWI leży wymówienie Lucjana L. Oraz sześciu jego kumpli-operatorów.

Lutek złożył swoje wymówienie później o dwa tygodnie. Kiedy wrócił z urlopu, od matki.

Rozmawia z nim przejezdny dziennikarz:

70

Page 71: Półwysep T

- Dlaczego pan chce odejść?- Będąc na urlopie, zresztą jeszcze przed tym, zorientowałem się, że w Adamowie

są lepsze... zarobki... Stamtąd mam około stu kilometrów do domu. Praktycznie mogę być co niedziela u matki. Tam są zresztą lepsze warunki... lepiej rozwinięte zaplecze... Stołówki... hotele...

- Czyli sprawa pana nie łączy się ze sprawą tamtych?- Właściwie nie... - i zaraz szybko dodaje: - Ale ja się z nimi solidaryzuję...

Ktoś mówi: "Bunt operatorów zwałowarki. Trzeba uprzedzić Adamów!" Ktoś drugi: "Dziecinada! Tyłki bym sprał..." Ktoś trzeci: "Mają wiele racji, ale w ten sposób?..."

Zwałowarka nie stanie. Można w tempie puścić na ,nią "szybkościowych" operatorów, można... Ale nie trzeba. Parę rozmów i czterech operatorów cofnęło wymówienia. Mają skwaszone miny, wiedzą, że nazbyt -zaufali tej swojej odpowiedzia1ności.

Ktoś, kto z nimi rozmawiał, mówi tak:- Odruch warunkowy typowo polski: nie szło im oto, że oni mają za mało (te 50

złotych dniówki), ale o to, że elektrycy mają a sześć złotych więcej. I znów: "nasza odpowiedzialność..." Oczywiście, wiedza i odpowiedzialność elektryków jest większa.

W SOWI pozostały Przy wymówienia. Ci trzej to wartościowi chłopcy.- Moja sprawa jest inna. Z Adamowa będzie mi blisko do domu, pomogę siostrze -

mówi Lutek redaktorowi.

Lutek znów referuje swoje poglądy

- Słuchaj, Lutek, nie wariuj. Cofnij papierek.- Nie.- Czy tobie się podoba praca operatora? Daje ci satysfakcję?- No jasne! To jest praca bardzo skomplikowana. Mam satysfakcję na przykład w

takim momencie, kiedy widzę, że inżynier nie potrafi tego, co ja potrafię.- Jaki inżynier?- To nie o to chodzi!... Samo zadowolenie z jazdy jest ogromne. Bardzo trudno się

nauczyć dobrego kierowania zwałowarką.- Mógłbyś tu zostać na stałe?- Musiałbym się zastanowić... Gdybym nawet wybrał zawód operatora

zwałowarki, to mimo wszystko chciałbym się uczyć. Dla samej satysfakcji. Zaoczne studia... Ale bym musiał mieć inne warunki.

- Jakie warunki? Trzy tysiące na rękę?- Gdyby była stołówka i utrzymanie kosztowałoby na przykład 600 złotych - to

trzy patyki są dobrym zarobkiem. Poza tym pokój własny, żebym się mógł uczyć, i pewne udogodnienia - na przykład wyjazdy na konsultacje.

- A to marniutkie życie kulturalne ci nie przeszkadza?- Musiałbym mieć dużo książek.

71

Page 72: Półwysep T

- Słuchaj, Lutek, rozumiesz, że dwudziestoletni chłopak bez stażu nie może u nas zarabiać trzy tysiące.

- Rozumiem.- Teraz, od września, przeszliście na akord. Jeżeli KTZ przekroczy rezultat z

sierpnia - dostaniecie proporcjonalnie więcej. W końcu rzeczy się unormują i zarobki wzrosną.

- Może wzrosną.- Więc co: że nie dostaniecie od razu mieszkań, że nie macie gdzie prać

kombinezonów, że są nawalanki z dowozem do roboty, że na czas nie dostajecie ciepłych fufajek, chociaż noce są zimne... że... Dlatego odchodzisz?

- Nie, to się pewnie zmieni.- Słuchaj, Lutek, nie wariuj. Cofnij papierek.- Teraz już nie. To jest sprawa... honoru.

Sprawa honoru

Tak powiedział. I powiedział całkiem serio, ponieważ pewna część młodych ludzi używa jednak tego rodzaju słów.

Kierownik SOWI otrzymał przed paroma dniami coś, co miało formę "zażalenia":"Panie dyrektorze. Zwracam się z prośbą o wyjaśnienie, czy fakt, że ktoś złożył

rezygnację z pracy, deklasuje go jako pracownika i upoważnia do traktowania w sposób grubiański i wulgarny.

Jako przykład podaję zajście, które miało miejsce w dniu 18 bm. na zwałowarce. Inżynier A. polecił mi iść na wózek zrzutowy, mówiąc, że nie może mnie traktować tak jak innych pracowników, dlatego że złożyłem wymówienie... Gdy nie chciałem się zgodzić, wysłał mnie do domu i jednocześnie w ordynarny sposób mi naubliżał..."

Oto platforma ARs/b/5000.- Na wózku zrzutowym nie ma dziś pracownika. Proszę pójść na wózek zrzutowy.Poszedł. Oto platforma ARs/b/5000 w dobę później:- Nie traktuję pana jako operatora, proszę iść na wózek zrzutowy.- Pójdę do kabiny.- Nie.- Może pan to powtórzyć przy innych?"...i jednocześnie w ordynarny sposób mi naubliżał"."Panie dyrektorze, motywy mojego podania są jasne... Po prostu ja tu jako

operator zarabiam około 1700 złotych. Posiadając średnie wykształcenie, taki zarobek wszędzie otrzymam i nie będę zmuszony być z dala od rodziny, zwłaszcza że matka domaga się mojego powrotu. Do Turoszowa przyjechałem zachęcony wysokimi zarobkami, gdy jednak okazało się, iż owe zarobki są niezupełnie takie, idę tam, gdzie będę miał lepiej. Musi mi pan dyrektor przyznać, że to jest zupełnie logiczne i że wolno mi to zrobić...

Będąc przypadkiem na zebraniu Oddziału Taśmociągów w hotelu «Barburka», słyszałem, jak jakiś obywatel z Rady Zakładowej mówił, że kierownictwo kładzie

72

Page 73: Półwysep T

bardzo duży nacisk na właściwe odnoszenie się dozoru wobec pracowników i że każdy objaw grubiaństwa będzie surowo karany..."

Oto jak wspaniale Lutek pływa, jak zachęca dyrektora, by ten ocenił jego logikę.Ale wiadomo, o co chodzi. Stoi naprzeciw siebie dwóch młodych ludzi, bo

inżynier A. też jest młody, dopiero co po studiach. Młodzi są inżynierowie B. i C. - tak jak tamten - sztygarzy zmianowi.

- Słuchaj, Lutek, mógłbyś wymienić jakiegoś znajomego pracownika od was, który ci się podoba, imponuje ci...

- Tak, inżynier B.- A co ci się w nich najbardziej podoba?- Przede wszystkim zdecydowana postawa. Jeżeli chce coś załatwić, to mówi:

proszę zrobić to i to. I nie ma żadnego gadania. Podczas gdy inni w takich momentach... inni gubią się i postępują zupełnie na odwrót: Ach, może byście zrobili tak, a może nie... nie warto... Zaczyna się polemika z przełożonymi i w takich momentach któryś z nich traci panowanie na sobą i zaczyna "rządzić".

Można sobie wyobrazić coś na przykład takiego:Zwałowarka ma posunąć się o kilkanaście metrów - nieco w bok. Inżynier C.

podaje komendy. Inżynier C. jest na zwałowarce niedawno. Ba, wszyscy są na niej niedawno, a sztygarzy najkrócej.

Lutek prowadzi maszynę według poleceń. Ale po godzinie okazuje się, że maszyna nie jedzie "zakosami", tylko chodzi do przodu i do tyłu po tych samych śladach.

- Panie inżynierze. Niech pan pozwoli, ja poprowadzę sam.Lutek szybko robi osiem metrów. Inżynier C. chwali:- Panie Lucjanie, panu to tak dobrze idzie, niech pan zostanie na drugą zmianę.

Dokończycie z inżynierem A.Druga zmiana. Inżynier A. podaje komendy.- Sterowanie w prawo, do tyłu.- Sterowanie w lewo, do przodu. ARs znów chodzi po swoich śladach.- Może ja sam poprowadzę?- Proszę słuchać moich poleceń.- Przepraszam, panie inżynierze, ale ja już idę do domu. Głowa mnie rozbolała.

Napracowałem się na mojej zmianie... Lutek znów pajacuje, a ten drugi dobrze to sobie zapamięta.

- Lutek, chyba kapujesz, że inżynier wie więcej od ciebie i że jeśli uda ci się raz lepiej pojechać zwałowarką, to przecież jeszcze nic nie znaczy.

- Wiem, ale nie o to chodzi. Historia jest stara. Ostatnie dni nie są jej początkiem.I nagle Lutek przypomina sobie:- Wiesz, w Adamowie siedziałem w gabinecie u kierownika SOWI. Wszedł jakiś

gość. Mówili do siebie "per ty" i ten kierownik powiedział do tego gościa: "Słuchaj, zostaw nas samych, bo załatwiamy ważną sprawę". A myśmy przecież rozmawiali tylko tak... ogólnie.

Wrócił z urlopu G.

73

Page 74: Półwysep T

G. jest sekretarzem komitetu zakładowego ZMS. Tuż przed wyjazdem na urlop przeżył jakąś przykrość: któryś wyższy funkcjonariusz Turowa powiedział mu (a był po wódce) coś, czego się prędko nie zapomina, i G. przeżywa to boleśnie. Ale sprawa G. leży w zupełnie innej parafii.

Chodzi o to, że G. z miejsca zaczął walczyć o tamtych trzech. Był u kierownika SOWI, .wybiera się do szefa kombinatu. Naprawia. Chce, żeby w połowie drogi spotkali się ludzie, którzy powiedzą: i my zrobiliśmy to niepotrzebnie.

Czy Lutek zostanie w Turowie?

74

Page 75: Półwysep T

BARBARA I BRUNATNA

20.00Bal się zaczął po ósmej, a chodnik w hallu "Barburki" stał też od ósmej, ale rannej,

i Jasiukiewicz dumny oglądał swoje dzieło; swoje i paru chłopaków - nawozili w mig belki, pozbijali klamrami, wylepili rusztowania brunatną krepiną, na drzwiach do hotelu powiesili kartkę: "PRZEJŚCIA Z POWODU WYPADKU NIE MA. IŚĆ DOOKOŁA", ludzie chodzili, ale i tak wiedzieli (bo rozgadał portier), że chodnik jak w kopalni staje, a dwa rozgałęzienia prowadzą: na lewo - do sali stołówki, na prawo - da klubu "Gong", gdzie już są dwie estrady, a światła zwykłe wygaszone i tylko górnicze lampy wiszą na stojakach z "Turowa I", ale za to w stołówce widno bardzo i czterdzieści stołów - każdy na osiem osób, każdy zastawiony: szynka eksportowa w płatach, sałatki jarzynowej półmich, ogórki kwaszone, krajane jak na zagrychę, śledź, parę zakąsek innych i wódka - po połowie litra na stół; o tę wódkę już była dyskusja w komitecie zabawowym: dać - nie dać, ale jak w Barburkę nie dać, tylko bez przeginania pały w drugą stronę, ale najważniejsze - tyle dać na stoły, żeby był podkład, i tyle dać wódki, żeby był bal do końca trzeźwy - ot co... jednak ostra batalia o konsumpcję w ogóle miała taki przebieg: Komitet Międzyzakładowy ZMS powołał komitet zabawy barburkowej, a ten przedstawił kosztorys komisji barburkowych obchodów, powołanej przez pełnomocnika, i komisja odrzuciła wniosek, żeby dać na konsumpcję (z wódką do tego) piętnaście patyków, więc kiedy oni odnieśli się negatywnie, to komitet zabawy powiedział: "pies im mordę lizak", a u nas i tak za konsumpcję płaciło się nie będzie, bo co tam te pięćdziesiąt złotych na osobę, nie: o to idzie, chłopaki u nas zarabiają i mogą dać, ale my robimy bal dla najlepszych z "Turowa" i nie będziemy zbierali za konsumpcję, a jak się nas pytają dlaczego, to nie tłumaczymy długo, tylko że "tak czujemy", i cześć, ale za to zrobimy bal... słuchaj, weź kartkę i opracuj część artystyczną na piętnaście tysięcy, rozumiesz, żeby były dwie orkiestry na zmianę, żeby była pieśniarka albo pieśniarz z wielkiego świata, żeby w fantowej loterii na trzysta losów było sto pięćdziesiąt wygranych, i to nie byle jakich, żeby królowa balu dostała... czekaj, królowa balu, to jest dobre, to jest bardzo dobre, my zaczniemy nową tradycję w węglu brunatnym... ty, niech ona się nazywa Barbara Pierwsza Brunatna i niech panuje nad zagłębiem przez cały rok, my ją będziemy prosili na wszystkie większe uroczystości, ty - to jest bardzo dobre... więc zgłoś piętnaście patyków bez konsumpcji, zatwierdzili, nie powiedzieli ani słowa, jasne - na działalność artystyczną ile wam potrzeba... tylko że do Barburki jest dziesięć dni - jeśli w Bogatyni i Zgorzelcu, albo nawet w Jeleniej Górze potraficie upłynnić trzy kawałki na ładne fanty ("główna wygrana ma być baran powiedział Kazek G. - ja tobie wskażę, na którą wioskę jechać, weźmiesz pik-apa i przywieziecie"), jeśli więc potraficie upłynnić, albo też zakontraktować przez dziewięć dni, dajmy na to, Sławę, to ja wam... - "nie pieprz, tylko rób" - powiedział Zdzich L., więc tamten wziął pik-apa i pojechał targować barana, zaś Kazek wyskoczył z czymś takim: "rozumisz mnie, dajmy na złom tę koparkę, co trzynasty rok leży przy drodze F-1, będzie siedemdziesiąt ton metalu, dadzą po czterysta złotych tona, może po więcej, złożymy połowę na szkoły tysiąclecia, za trochę

75

Page 76: Półwysep T

pokryjemy konsumpcję, reszta będzie na książeczce", wtedy wystąpili realiści: za żarcie trzeba Peesesowi płacić gotówka, ty myślisz, że w te parę dni zezłomujesz koparkę, wariat, bo jakbyś miał i spawaczy, i stonki na transport, to w Polsce żyjesz, i jak nawet da dyrektor S. tę maszynę, to jego księgowi i magazynowcy zaczną przewlekać, ale gdyby oni to załatwili, wtedy centrala złomu (jest w ogóle w Bogatyni taka centrala?) zacznie ci załatwiać tygodniami i miesiącami rozliczać i wagonów nie mieć na załadunek i ludzi, żeby to przyjęli "e tam, nie rozumisz mnie" - powiedział Kazek; to było w piątek, zaś w niedzielę (dzień mroźny, słoneczny, błękitny) chłopcy cięli starą, parową koparkę i wozy leciały na bogatyński dworzec, a inżynier Adam W. - tyrolski kapelusz na głowie - dozorował akcję, aż w środę wieczorem (zdaje się) ostatnia, siedemdziesiąta druga tona zwalona była na wagon i forsa już obciążała nowe konto, więc teraz P. i K. i L. i paru innych wchodzą ze swoimi babkami do "Barburki", a Kazek wita ich jakoś specjalnie (będzie też wnosił o przyznanie im nagród w postaci elektrycznych maszynek do golenia) za tę pociętą koparkę... słychać strzały i barwne rakiety syczą nad "Barburką", na ścianie od ulicy tkwią wielkie świetlne napisy: TURÓW - BARBURKA - ZMS, a na szczycie hotelowej wieżycy furkocą podświetlone reflektorami czerwone proporce, bo właśnie jest wiatr i wypełniają się aspiracje paru chłopaków - szefów turoszowskiego Zetemesu: żeby to był taki bal, jakiego jeszcze nie widziało młode zagłębie, i żeby, cholera, na tym balu była zabawa bez ochlaju.

21.00Zaczynają "Błękitni", chociaż mieli zaczynać "Pomarańczowi". Spóźniają się -

drobna awaria "Nysy" na trasie do Zatonia. "Błękitnych" jest sześciu, prawie sami górnicy ze Śląska. Mieszkają w Bogatyni, nie mogą bez grania, więc zaraz - nie czekając na pomoc - zrobili zespół. Co czwartek, sobotę i niedzielę występują w "Gongu" na potańcach.

"Pomarańczowym" przewodzi Tadek G. - instruktor artystyczny Domu Kultury w Zatoniu, zdolny muzyk, zwerbowany do "Turowa" przez KC ZMS (prowadził dawniej klub młodzieżowy w Piekarach).

"Błękitni" grają pierwsze tango i sala jadalna pustoszeje. Nie było mów ani toastów. Zdzich L. powiedział w komitecie: "Z toastami jest tak: wzniesiesz dwa mądre, to potem poleci sto głupich - za nogę Maryni i za zeszłoroczny śnieg. Lepiej niech będzie zwykła kolacja".

Obie sale są zradiofonizowane, więc można wzywać do robienia dobrego podkładu, do wykupywania losów na loterię - "jeden los na osobę" - i do udziału w paru mających się odbyć grach.

Sala zaaprobowała skład jury, które wyłoni kandydatki na królową balu. Przewodniczącym został inż. Adam W., a w skład weszli m. in. sekretarz Komitetu Zakładowego, Andrzej K., i sekretarz Komisji Związków Zawodowych, Józef K.

Potem zaczęto odchodzić od stołów i już było rojno w sali "Gongu", w mdłych poblaskach lampek górniczych.

- Pan mi coś obiecał, dyrektorze - powiedział S.- Ale nie ma gdzie.

76

Page 77: Półwysep T

- Ja już mam miejsce.- Pan redaktor zna zagłębie lepiej ode mnie.- Na zapleczu stołówki jest pokój szefa kuchni...- Myślałem, że pobawię się spokojnie.- Pan dyrektor bardzo dla mnie łaskaw... Wszakże wyjeżdża pan jutro rano,

prawda?- Tak, do środy.- No właśnie.- Przytulny pokoik pan redaktor znalazł. Służę.- Powiedział pan na którejś naradzie, że węgiel brunatny to największy

karierowicz, jakiego pan zna...- Zgadza się.- Proszę o szczegóły.- Panu wiadomo, że węgla kamiennego wydobywamy ponad 100 milionów ton

rocznie. Za 19 lat mamy wydobywać 110 milionów ton węgla BRUNATNEGO. Wie pan, ile wydobywamy teraz?

- Niecałe 10.- No! Za cztery lata będzie tego 27, za dziewięć lat - czterdzieści kilka. Polska leży

na węglu brunatnym. Tylko badać, wiercić i wybierać.- Jak ma się do tych cyfr "Turów"?Wpadł Zdzich L.:- Towarzyszu dyrektorze! Nie będziemy robili frakcji w tak uroczysty dzień! Żona

nie wie, gdzie was szukać...- Z "Turowem" jest tak: wydobywamy około sześciu milionów ton rocznie. Za

cztery lata zaczniemy wydobywać 17 milionów ton.- Macie duże zapasy?- Starczy na pół wieku.- I co, kopiecie doły?- Kopiemy doły specjalnymi łopatami. Jedna łopata waży 1900 ton i kopie 1800

metrów sześciennych nadkładu na godzinę. Nadkład, redaktorze, to jest wszystko nad węglem: żwiry, iły, piaski. Kopiemy więc do głębokości kilkudziesięciu metrów i trafiamy na pierwszy pokład węgla.

- Ile węgla, a ile nadkładu?- Żeby wydobyć tych 800 milionów ton brunatnego, trzeba wydobyć 2400-3000

milionów metrów sześciennych nadkładu. Rocznie - średnio 46 milionów kubików.- Co robicie z nadkładem?- Przewozimy - pociągami i taśmociągami - o parę kilometrów dalej. Tam

budujemy takie małe Karpaty.- Co robicie z węglem?- Wozimy go koleją na drugi brzeg Nysy. Elektrownia Hirschfelde jest odbiorcą

tych sześciu milionów ton rocznie. Trochę wysyłamy na kraj. Potem dojdzie nasza elektrownia i to będzie tych jedenaście milionów ton więcej...

- Jaka jest różnica między "Turowem I" a "Turowem II"?

77

Page 78: Półwysep T

- Pierwszy jest stary i daje węgiel. Z drugiego dopiero ściąga się płaszcz nadkładu. To potrwa.

- Panie dyrektorze! Ich tam stoi pod drzwiami chyba ze stu. Ja przekręcę klucz...Wpada Kazek G.:- To jest do niczego niepodobne. Nie macie prawa tu siedzieć. Szef kuchni się nie

zgadza.

22.00Jakaś para znowu zerwała linkę ogradzającą połać wybrzuszonej podłogi. Stoi tu

napis: "Za to, że nie można tu tańczyć ktoś jest odpowiedzialny. Z okazji Barburki nie powiemy kto!"

"Pomarańczowi" grają "Wiosnę w Portugalii", "Tango Nocturno" i "Only YOU". Dopiero co zmienili "Błękitnych". Błękitne koszule mokre od potu.

- Ale ubaw! Bez przerwy grają, olaboga!Zocha N. i Roman W. Zocha uczy w podstawowej nr 2. Dziwczynka z jej piątej

klasy mówiła rano na akademii wiersz:...Gdy trzeba - rzeki zmieniacie bieg / góry - hałdy tworzycie od nowa. / Woda nie

straszna wam, deszcz ni śnieg. / Wam górnikom z "Turowa". / Turoszowskie niech żyje Zagłębie. / Turoszowskim górnikom chwała! / Elektrownia czeka na węgiel. / Na prąd czeka / Polska cała...

- Stary był zadowolony - mówi Zocha. "Stary" - to kierownik "dwójki", lat 29.Zenek Ł. i Hania S. Zenek w galowym, czarnym mundurze.Dwie pary złotych młoteczków na rękawach. Życiorys: szkoła średnia w Zatoniu i

trzy lata seminarium duchownego w Kielcach. Rzucił to, przyjechał do węgla, jest obkuty w filozofii, przewodzi nowemu kołu Towarzystwa Szkoły Świeckiej.

Maria Z. i Staszek L. Podchodzi do nich Adam:- Pozwólcie... Jury postanowiło wręczyć pani tę kartkę... Rumieniec. Tekst:

"Koleżanka jest kandydatką na królową balu". I pieczątka: "TURÓW - BARBURKA - ZMS".

Andrzej B. i Flora K. Andrzej zakochał się w Mirce, która była tu kiedyś świetlicową. Nagle Mirka znikła. I przyszedł list z więzienia, że ona odsiaduje sześć miesięcy za jakieś dawne historie. I ani W., ani N. nie odebrali forsy, którą Mirce pożyczyli (zł 100 i 150).

Anka J. i Czesiek K. "Dla Czesława K. z życzeniami dalszych sukcesów górniczych zagramy «Noc w San Juan»..." Znakomicie wygląda Czesiek w tym swoim czarnym galowym z orderami. Rano na akademii dostał "Janka Krasickiego", a jego brygada tytuł "socjalistycznej". 44 brygady ubiegały się o ten tytuł. Co zrobił Czesiek i jego chłopcy? "W II kwartale 1961 roku brygada zobowiązała się wykonywać średnio 120 metrów bieżących chodnika. Swe zobowiązania przekroczyła, wykonując 126,1 mb chodnika... Ponadto - brygada osiągnęła wydajność 0,636 mb rob./dn., co stanowi przekroczenie normy 189,1 proc... Nie zanotowano żadnego nieszczęśliwego wypadku przy pracy... Nie zanotowano nie usprawiedliwionych opuszczeń pracy... Cała brygada należy do ZMS..."

78

Page 79: Półwysep T

Romek W. i Olga Z. Olga przyleciała kiedyś uradowana: "Jeden gość, pan Dominik - on jest reżyserem - robi zespół. Wystawimy «Osiołka Porfiriona»..." Lecz pan Dominik z Białegostoku (pracował w "Turowie I") przyszedł na trzecią próbę zalany. Mówił, że rozmawiał z Hemingwayem, a Nitzsche to jest geniusz. Mówił to, ilekroć był zalany, a zalany był co dnia, i odeszła od niego kobieta i wyjechała z zagłębia w nieznanym kierunku. Wtedy pan Dominik rozpił się do końca. W trzeźwych dniach tworzy od nowa zespół do "Osiołka Porfiriona", ale Olga już nie chce.

- Prosimy o moment uwagi! Będzie teraz śpiewała - Wiesława Drojecka!- Pani Wiesławo! "Marynarzy"!Do wodzireja przedziera się przez zwartą publikę jakiś chłopak. Pyta szeptem:- Czy są kwiaty?Wodzirej patrzy zdumiony - nie zna chłopca. Ale:- Kolego! Cudownie, że przypomnieliście. Są kwiaty. Stoją u hotelowej w pokoju,

na pierwszym piętrze. Goździki. Gdybyście byli tak łaskawi...- Lecę.- Co mam zaśpiewać jeszcze?- "Gdy mi ciebie zabraknie". "Gdy mi ciebie zabraknie"!...- Proszę się nie rozchodzić, będzie konkurs tańców ludowych.

23.00Kazek G. tańczy z rzadka. Chodzi dumny po obu salach i pomaga: przede

wszystkim służbie porządkowej u wejścia. Pcha się na grandę parę typów, ale nie wejdą.

Kazek jest w kopalni instruktorem strzałowym. Jeździ po materiały wybuchowe na Śląsk, pracuje w górnictwie parę ładnych lat. Ten gość ma nieprawdopodobną energię. Ma też łatwość zasypiania i wstawania o każdej porze dnia.

Kiedyś pisywano o nim na pierwszych stronach gazet. Był członkiem Zarządu Głównego ZMP. Teraz pełni kupę rozmaitych funkcji: od radnego WRN do sekretarza Komitetu Zakładowego ZMS w "Turowie II". Czasem jest twardy, czasem zabawny.

Twardy, kiedy chce do czegoś doprowadzić. Tak jak z tą koparką na złom. Nie pisuje papierków. Ma metody, mogące solidnego dyrektora przyprawić o zawał serca. Dzwoni do solidnego dyrektora o godz. 21. "A ta podłoga w «Gongu» ciągle nie naprawiona?" "Sami wiecie, towarzyszu G., jakie trudności są ze stolarzami..." Dzwoni o godz. 22 do sekretarza Komitetu Zakładowego: "Słuchajcie, nie można się dogadać z administracją w sprawie tej podłogi w «Gongu»" ...Jest twardy dla łobuzów. Kiedyś samorząd "Barburki" postanowił usunąć z hotelu pewnego kierowcę za pijacką awanturę. Przyszedł ten kierowca na następne zebranie samorządu i tłumaczy: on zrobił to pierwszy raz, on taki porządny w ogóle... a tu zaraz taka kara... I chłopcy z samorządu zmiękli. Zaczęły się dyskusje, wątpliwości, wahania. I było widać, że jest trochę strachu przed ogromnym silnym kierowcą. Wtedy powiedział swoje Kazek G. Krótko i bardzo twardo. I przestano się bać.

79

Page 80: Półwysep T

A raz - kiedy Kazek mieszkał jeszcze na "Osiedlu Barakowym" - ktoś chciał go bić podczas zabawy. Wtedy kilkunastu chłopaków rzuciło się Kazka bronić.

Kazek jest zabawny, kiedy naciąga dyrektorów na forsę:- Towarzyszu dyrektorze! Każcie zakupić sprzęt dla pracowni fotograficznej przy

"Gongu".- Ależ my nie mamy funduszy!Kazek wybiera moment, kiedy szef jest w dobrym humorze, i szef ustępuje. Teraz

Kazek prowadzi targ o wysokość wydatku. Jeszcze nigdy nie darował dyrektorowi dobrego humoru.

- Słuchaj! - mówię do Kazka. - Moja żona nie była na chodnikach. Chodź, weźmiemy wóz i skoczymy.

- Masz zgodę dyrektora?

- No, mam.- Ja tu muszę być, rozumisz mnie? Ale czekaj, weźmiemy inżyniera.I dyżurny "Gazik" wali jednokierunkową ulicą Kościuszki.- Macie państwo pomysły! - wydziwia serdeczny chłop, inżynier R. - Chce się

wam taki bal opuszczać...- Kopalnię wypada zwiedzać w "Barburkę"...- Ale daleko nie pójdziemy. I tak dziś nie fedrują.- Tego nie mogę zrozumieć - mówi żona - dlaczego są chodniki jak w prawdziwej

kopalni, skoro "Turów" jest odkrywką?- Jeszcze raz powie łaskawa pani, że "Turów" nie jest prawdziwą kopalnią, a każę

kierowcy zawrócić. Chodniki natomiast konieczne są dla odwadniania nadkładu i węgla... Od czoła istniejącej odkrywki buduje się dwie pary chodników. W każdej parze jeden chodnik jest powietrzny, a drugi - wodny. Łaskawa pani zrozumiała?

- Co tak szumiało?Przejechaliśmy pod taśmociągami.

0.00- Dajcie dyspozytornię zwałów.- Łączę.- Dyspozytor. Słucham.- Stoicie?- A kto mówi?- Raczyński.- Zaraz ruszamy, Władek!- Co tak długo?- Elektrycy jeszcze szukają iskry. Dzwonisz z "Barburki"?- Dzwonię.- Baw się klawo.- Hulajcie.Odłożył słuchawkę, wyszedł z portierni zamienionej dziś w sztab kierownictwa

balu.

Po jasnej sali stołówki latały strzępy zdań:

80

Page 81: Półwysep T

- Program jest przewidujący...- Te, absolwent wycieczki do Lubania!- ...po ciepłym dniu zające - kiedy się robi zimno - przychodzą do szyn i grzeją

łebki...- Dziewczęta tak mają ułożone randki, że nie można zorganizować szkolenia...- Do nas on się odnosi, jakby miał przed sobą bydło...- Jak ten "worek" wyglądał kiedyś! Węgiel daje życie...- Szli upadową...- Ona nie ma nogi...- Jeszcze jednego?- Ty jemu nie wierz, Andrzeju!- Na tym rynkowiu to się zeszło luda...Z "Gongu" doleciało nagle STO LAT. Winszowano Barbarom.- Zapraszamy wszystkich do sali "Gongu". Uwaga! Ogłaszamy wyniki wielkiej

loterii fantowej... Kto z obecnych ma los numer 21?Niska, korpulentna pani przeciska się ku estradzie. Orkiestra gra tusz. Chłopaki

wprowadzają wielką owcę. Owca zapiera się, przerażona... Koło samej estrady wykwitają dziesiątki bobków i tworzy się kałuża. Nowa właścicielka owcy jest oszołomiona. Huragany śmiechu walą przez "Gong". "Drugi sekretarz założy hodowlę. To jego żona wygrała..."

"Obydwaj z Francji, obydwaj, z tygodniową różnica, przyjechali w sierpniu 1947 roku.

- ...Tylko węgiel szedł jako tako, nadkład ku1ał.- Słaby był wykon, Ludzie po miesiącu, dwóch uciekali...- Nosiłem chleb Niemcom, żeby się szybciej zapoznać z robotą...- Siedzieliśmy na maszynach bezczynnie i czekaliśmy na pociągi.- Kopalnia od tego czasu tak się zmieniła, że to właściwie już zupełnie nowa

kopalnia.- Front odkrywki urósł z kilometra do trzech i pół.- 1 ta odkrywka, którą dziś widzimy, tak z grubsza biorąc, została w całości

wykopana od 1947 roku...- Na pierwszą "Barburkę" zebrała się cała załoga - 50 osób...- Orkiestry nie było, pogwarzyliśmy, wypiliśmy przepisową ćwiartkę...- Wódka się wtedy nazywała "Perła".- Ktoś dowcipny wpuścił na salę łaciatą kozę..."

- Los numer 42 - budzik. Los numer 17 - płyta długo grająca. - Los numer 6... Bardzo proszę o ciszę, nawet wzmacniacz nie poradzi...

Olga Z. wygrała parę białych gołębi.

1.00- Będziemy wracać - oznajmił inżynier R. - Czy przekonała się pani w stopniu

dostatecznym, że węgiel brunatny to prawdziwe górnictwo?Chodniki były puste i ciche. Stuknąłem Chełmem o strop. Który to już raz!

81

Page 82: Półwysep T

Mijaliśmy przecinkę. Tu zginął przed rokiem inżynier Waligóra.Miejsce pokazał mi Kazek G., gdy miesiąc temu byliśmy na chodnikach. Wtedy po

raz pierwszy widziałem Kazka tak wściekłego. Zapuściliśmy się na jakie trzy kilometry (wysoko nad nami pracowała koparka "Turowa II") i wracając z przodka zobaczyliśmy w chodniku coś na kształt mgły.

- Palą, skurczybyki - powiedział Kazek.- Co palą?- Papierosy.Podeszliśmy do miejsca, w którym od głównego chodnika szło odgałęzienie,

zawarte teraz tamą. W chodniku stało trzech młodych górników.- Jakim prawem kurzycie? - spytał Kazek. I w tym momencie zorientował się, że to

nie dym z papierosa.W bocznym chodniku za tamą prowadzono roboty strzelnicze. I oto po wybuchu ci

młodzi górnicy otworzyli tamę i puścili gaz do głównego chodnika, żeby szybciej oczyścić przodek.

Teraz zapierali się. "Nie wiedzieli", skąd ta mgła w chodniku. Ani nie palili papierosów, ani - broń panie boże - nie otwierali tamy!

Kazek sklął ich potwornie. Milczeli. Powoli - docierało do nich, że daleko na końcu chodnika pracują ludzie i że oni odbierają tamtym powietrze...

Właściwie nie ma w górnictwie większego przestępstwa.

- Gdybym nie włożyła gumiaków...- A Chełm był zbyteczny?"Gazik" pnie się drogą przez odkrywkę. Lądujemy na szosie od strony Nysy. W

ogromnym dole płoną zgrupowania świateł.Inżynier duma sobie głośno:- ...zaprowadzić trzeba taką technologię pracy koparek pracujących pod- i

nadsiębiernie, aby ich cykl kończył się w punkcie obrotu wraz z przesuniętymi torami na trzy czwarte długości poziomu.

- Nie rozumiem - powiedziała żona.- Przepraszam łaskawą panią.Po lewej mijamy Hirschfelde, po prawej - zwały. Wiadukt, skręt w prawo, po

lewej - wysoko - czerwone światełko na wierzchołku komina naszej elektrowni, skręt w lewo, po prawej budynek dyrekcji, skręt w prawo i łuk w lewo, skręt w prawo na szosę główną, wiadukt nad nami (pociągi z nadkładem na zwałowisko zewnętrzne), lasek, wiadukt nad nami (taśmociągi z "Turowa II" na zwałowisko), po lewej hałdy (dymią!), po prawej zalążki wielkiego gmachu dyrekcji, wiadukt (pod nami tor kolejowy Zgorzelec-Bogatynia), po prawej baza transportu, skręt w lewo - jesteśmy w stołecznym mieście zagłębia. W Bogatyni.

Na wieżycy hotelu furkocą czerwone proporce podświetlone reflektorami.

2.00- Do której zabawa?- Do czwartej.

82

Page 83: Półwysep T

- Kazek! W bufecie sprzedają wódkę.Zdzich L. chwyta Kazka za rękę.- Uprzedzałeś ich, że nie wolno?- Uprzedzałem.- Zostań. Pójdę sam."Pomarańczowi" grają "Kasztany". Stop!- Uwaga! Wybory królowej balu! Prosimy wszystkich na salę "Gongu".Siedem dziewcząt staje na estradzie. Kazek się uśmiecha: o tej godzinie jeszcze

nikt nigdy na żadnej zabawie w Turoszowie nie zdołał przeprowadzić jakiejkolwiek ogólnej gry, jakiegokolwiek konkursu...

Siedem dziewcząt, a jedna korona, jedna kryształowa cukiernica, jeden brykiet węgla brunatnego...

Eliminacje pierwsze i drugie - wedle siły oklasków. Zostają dwie: Barbara i Anna. Ania do niedawna jeździła pik-apem (jedyny w bazie kierowca-kobieta). Barbara pracuje w rachubie "Wrocławskiej Jedynki" (jest kobietą fatalną, tylko czekać, kiedy Bohdanowi K. pęknie z jej powodu serce. Będzie to szóste męskie serce).

- Proszę klaskać - kto za Barbarą! Już! Już wystarczy! Kto za Anią!...Pół sali krzyczy "Anna", drugie pół - "Barbara", lecz jak zbadać, która... połowa

jest większa?...Wyjście: niech zwolennicy Barbary skupią się po prawej stronie, a Ani rycerze po

lewej. Temperatura wrzenia. Decyzja jury: Barbara.Barbara Pierwsza Brunatna.Panuj nam, Basiu, w "Turowie".

3.00"Błękitni" grają "Brzęczące palce".- Uwaga. Odchodzi autobus do Zgorzelca przez "Osiedle Barakowe", Zatonie i

Trzciniec. Uwaga, odchodzi...- Zobacz - mówi Fredek - jacy ludzie są zabawni: pokłócili się na serio o kombinat.

Chodź na stołówkę, to usłyszysz. Jeszcze gadają.Poszli.Tamci mieli kibiców. I po dwadzieścia parę lat. Jeden - górnik z "Turowa I", drugi

- operator ze zwałowarki.- Dwa lata tu jesteście, a szum robicie, jakby przed wami nie było nic.- Bo nie było.Górnik zaperzył się, tchu mu zabrakło.- Wielki kombinat - powiedział wzgardliwie. - I bez waszego kombinatu był

węgiel na "Turowie".- Tylko życia nie było.- Jakiego życia? Nasz teatrzyk jeździł z występami aż pod Pieńsk, do Żar. A teraz -

co jest?- Cośmy wam jeszcze zabrali? - prowokował ten ze zwałowarki.- Ojciec był poddyrektorem, a teraz nazjeżdżało się nowych dyrektorów z Katowic,

z Warszawy...

83

Page 84: Półwysep T

- I ojciec nie jest poddyrektorem - powiedział operator.- Ty! - górnik zerwał się z krzesła.- Spokojnie - poprosił cicho Adam.

5.00Szedł świt.W "Gongu" płonęły już górne lampy. Na sali pozostały tylko dwie osoby: wodzirej

przed mikrofonem i chłopak w galowym górniczym mundurze, spokojnie śpiący na plecionym, plastykowym krześle.

- Drogi kolego - powiedział pieszczotliwie wodzirej do mikrofonu. Głos zadudnił w pustej sali.

- Drogi kolego - powtórzył wodzirej.Chłopak otworzył oczy i zaraz zamknął je z powrotem.- Jest już bardzo późno - huczał głos - wszyscy poszli spać, tylko drogi kolega tak

jakoś zwleka. Podnieście się, proszę serdecznie.Chłopak wstał. Zrobił parę chwiejnych kroków przed siebie i utknął pośrodku sali.- Niech kolega spróbuje pójść dalej - dudniło w sali. Chłopak szeroko otworzył

oczy i rozglądał się ze zdumieniem.- No, jeszcze parę kroków, bardzo proszę - huczały głośniki. - Ale nie, nie w moją

stronę. Niech się kolega odwróci, wyjście jest właśnie tam, o tak, o właśnie tak, o właśnie tak...

W drzwiach stał Kazek.- Spójrz - powiedział do wodzireja - przez całą zabawę tylko taki jeden

nieszkodliwy pijany. Spał całkiem cicho, nie?

84

Page 85: Półwysep T

REFERAT

Kazikowi G. i Adamowi W.I

Nareszcie wrócił Jerzy. Gumiaki miał wybłocone, fufajkę mokrą, czapę pomiętą.- Nie mogłeś rychlej? - wsiadł na niego Wacek. - My tu czekamy i czekamy.Kiedy przed dwoma dniami Szef podejmował kolacją pewnego pisarza i Jerzy -

zaproszony - także się spóźnił, także przyszedł dopiero o dziesiątej, także w takim stroju, z taką samą poszarzałą gębą, to Szef powiedział dobrotliwie-ironicznie:

- Z niego jest duży aktor.Ale Jerzy nie tylko "aktorzył". Trzeci dzień trwała przesuwka tego trudnego "41" i

inż. Hertig był w polu przez szesnaście godzin na dobę. Myślał, że pokaże klasę - w trzy dni to, co robiono dawniej w dwa tygodnie.

Tłumaczył mi:- 800 metrów taśmociągu trzeba przesunąć o 60 metrów na południe, ku tym

chałupom-niedobitkom, co się je zburzy przed następnym krokiem taśmociągów. Kebel przeciąga taśmociąg o 60 centymetrów za każdą jazdą. Szybkość kebla około sześć kilometrów na godzinę. Sto jazd razy osiemset metrów równa się osiemdziesiąt kilometrów jazdy kebla przez sześć kilometrów na godzinę równa się z górą trzynaście godzin... no tak: dwie pełne zmiany dzienne, a na przygotowanie i potem wyrównanie - jeszcze dwa dni.

Tak wtedy tłumaczył i miał błyszczące oczy sportowca przed startem. Dziś już było widać, że klapa. Robota przygotowana źle, pękają śruby, zmarzły grunt przygwoździł do siebie szyny konstrukcji, z jednym wózkiem zrzutowym mazgajono się dwie godziny...

- Ty nie śpij, Jerzy - powiedział do niego Wacek. - My ten referat musimy do rana zrobić. To jest ostatni czas.

Jerzy spał w fotelu, rozkleiło go ciepło i światło pokoju.- Zaczniemy bez niego - zdecydował Wacek. - Zrobimy taki wstęp: co przed

rokiem, a co teraz. I o zżyciu się. Tak jakeśmy gadali. Napiszesz sam?Zastukałem na tej mojej wysłużonej WANDERER 50:"Koledzy Delegaci! Przed rokiem, 7 lutego, odbywaliśmy w tej samej sali zebranie

sprawozdawczo-wyborcze organizacji zakładowej ZMS przy Samodzielnym Oddziale Wykonawstwa Inwestycyjnego. Różnica w liczbach: 93 zetemesowców rok temu i 430 - dziś...

Nie był to łatwy rok rozwoju naszej organizacji. Można tak powiedzieć z dwóch względów, z dwóch powodów: ze względu na zadania, jakie przed nami stanęły w okresie trwającego do dziś «szczytu» budowy TUROWA, a także ze względu na ludzi, którzy powiększali szeregi naszej organizacji.

Różni ludzie to byli, z różnych przyjeżdżali stron, różną przywozili ze sobą przeszłość. Organizacja - to kolektyw. Bez zespołu nie ma organizacji. Więc trzeba .było się poznać, a poznawszy - nauczyć wspólnie pracować. I trzeba było poznać się na tych, którzy zamiast pomagać - przeszkadzali. Trudno było przewidzieć,

85

Page 86: Półwysep T

że tacy spryciarze, jak Kosztel, Rot, Jabłoński, Kornelowicz i wielu innych - członkowie komitetów grup działania, a nawet KZ - zawiodą zaufanie kolegów, popełnią czyny, które rzucą cień na organizację. Oto Kosztel - kupa «n-ek» w pracy, chuligaństwo i rozróbki. Oto Rot - bierze pożyczkę z kasy zapomogowej, naciąga jeszcze kolegów na parę tysięcy i ucieka. Oto Kornelowicz - «działacz» samorządu hotelowego - pobiera pieniądze na urządzenie klubu i znika...

Ale nie oni - Kosztele i Kornelowicze - decydują o obliczu naszej organizacji. Decydują o nim młodzi, uczciwi i pracowici ludzie, których jest większość, którzy los swój wiążą z TUROWEM, którzy po to należą do ZMS, aby móc najbardziej bezpośrednio uczestniczyć w rozwiązywaniu codziennych zadań, w zwalczaniu .braków, w Akcji 400, której treść jasna jest dla każdego: prędzej energia elektryczna z Turoszowa.

Wszędzie - na południe od linii taśmociągów - mamy nasze grupy działania. 17 grup - na G-I, gdzie zbierają nadkład, i na G-II, gdzie go zwałują. Są zetemesowcy na chodnikach pod ziemią, w warsztatach elektrycznych, w łączności, w warsztatach mechanicznych, w stolarni, w ruchu taśmociągów i przy ich konserwacji, w zarządzie SOWI, przy budowie przenośników, tam gdzie zmieniamy koryto Jaśnicy i tam gdzie następuje przeładunek dostaw:

Można powiedzieć krótko: jesteśmy na wszystkich istotnych odcinkach budowy i eksploatacji nowej kopalni. Ale «jesteśmy», to jeszcze nie znaczy «działamy». Dopiero działać jest trudno. Pomówmy więc chwilę o tym, czym zajmowaliśmy się..."

Wacek zbudził Jerzego. Hertig otwierał oczy i zaraz zamykał je z powrotem.- Ocknij się wreszcie. Pomyśl, że masz redaktora - zaproponowałem mu.Było w zwyczaju kierować doń wszystkich dziennikarzy. Takiego młodego,

inteligentnego inżyniera ze świecą szukać na budowach. Brylowal, sypał trafnymi uwagami, zdarzały mu się złote, wytwórcze myśli, odsłaniał tajniki produkcji i antyprodukcji: Przystojniak, przed dziennikarkami zgrywał cynika więc pisały, że "pod maską chłodu uczuciowego kryje się całkiem romantyczne serce". Reporterów brał na bohaterstwo pracy i kumoterstwo z robotnikami. Ta błyskotliwa cholera świadomie robił sobie rozrywkę z dziennikarzy.

- Zostaw tam... reedakto... - nie skończył, usnął. Wacek wlał mu trochę wody za kołnierz.

"...i co możemy zanotować na naszym dodatnim koncie" czytałem.- Genialne - kpił Jerzy. Twój jedyny artykuł, za który należy ci się wierszówka.- Ty byś ino gadał bez potrzeby - skarcił go Wacek. Teraz piszemy referat. Robimy

tezy, nie?Jerzy panował nad sobą z wysiłkiem. Cztery kartki pokryły się notatkami.

Powyrywane punkty, nazwiska...Była północ. Jerzy znów zasnął, Wacek ściągnął go z fotela. Powiedział:- Jędrek będzie teraz pisał, a my pójdziemy do mnie i zrobimy notatkę dla

egzekutywy.- Jaką notatkę? - spytał Jerzy.

86

Page 87: Półwysep T

- Egzekutywa chce przedyskutować pracę organizacji partyjnej na odcinku ZMS. Prosili o notatkę, ale to musi być obszerne. Wyszli.

II

"Towarzysze pamiętają, że przed kilkoma miesiącami podjęliśmy opiekę nad zespołem K-T-Z - Koparka-Taśmociąg-Zwałowarka. Załoga KTZ jest młoda, a wśród niej bardzo wielu zetemesowców - oto zewnętrzny wyraz naszej akcji, naszego «patronatu» nad zespołem. W praktyce oznacza to naszą współodpowiedzialność za pracę KTZ, za jego produkcję, za maksimum ruchu i minimum awarii. Nie trzeba szerzej udowadniać, dlaczego uznaliśmy ów «patronat» za sprawę węzłową. Koledzy dobrze znają to zagadnienie. Cośmy konkretnie zrobili?

Zetemesowcy na KTZ dają przykład dobrej, solidnej roboty. Samo to jest bardzo ważne i ma duży wpływ na wyniki produkcyjne".

- Nie, Jerzy, ja się nie zgadzam na takie tam frazeologie. Daj konkretny przykład, co znaczy solidna praca.

- O rany, to się nie da tak powiedzieć.- Spróbuj przeprowadzić analizę, Jerzy.

"Można, jak wiadomo, pracować różnie: na taśmociągach przenośnych jest na jednym z odcinków dwóch przodowych. Zetemesowiec Karpiński stanowi przykład, jak powinno się pracować: można na nim polegać; kiedy powie, że coś sprawdził - nie trzeba sprawdzać raz jeszcze; myśli nad tym, co robi, zastanawia się, ma inicjatywę, jest energiczny".

- Ty myślisz, Jerzy, że to są te konkrety?- Odczep się.- Mówię poważnie.- Idź na odkrywkę, zobacz, jak Karpiński robi: to samo, co inni, tylko lepiej. Opisz

to sobie, ja nie jestem redaktor.- Nie kłóćta się. Dosyć.

"Młodzi ludzie potrafią odróżnić jego robotę od roboty tego drugiego przodowego. Karpiński umie nadać ton; pokierować innymi. Podobnych do niego jest więcej na KTZ: Abert, Szekalis..."

Za niecałe trzy tygodnie: CZESŁAW SZEKALIS, lat 21, zginie śmiercią tragiczną podczas pracy.

"...Zawadzki, Wolczyński i wielu innych - to członkowie naszej organizacji, którzy swą solidną, twórczą pracą realizują opiekę ZMS nad KTZ. Można .by powiedzieć, że ludzie ci są po prostu pracowici i uczciwi, ale takie zdanie byłoby tylko połową prawdy. Po pierwsze, nie jest przypadkiem, że najlepsi koledzy są zarazem aktywistami ZMS. Właśnie w organizacji i poprzez organizację znajdują oni pełne poparcie dla swej postawy. To, że zwarte kolektywy zetemesowskie nieustannie omawiają na swych zebraniach wszelkie sprawy produkcyjne, że oceniają pracę

87

Page 88: Półwysep T

swych członków, że stwarzają atmosferę poparcia dla solidnych i potępienia dla leniów - to właśnie jest ta zwykła, codzienna, ale jakże ważna opieka ZMS nad systemem KTZ".

- Konkretniej, ludzie. Na miłość boską - konkretniej.

"O pewnych formach opieki da się powiedzieć konkretnie: nacisk aktywu zetemesowskiego spowodował, że rzadkie dawniej narady produkcyjne są teraz czymś częstym i normalnym. Przedstawia się na tych naradach bolączki, z których wiele usunięto. Nie mówimy już dziś o brakach narzędziowych, o braku mydła, a skandalicznym niegdyś zapleczu taśmociągów. To zetemesowcy najczęściej zabierają dziś głos w zasadniczych sprawach produkcyjnych, technicznych. Mówią odważnie, dojrzale - taka jest ocena starszych towarzyszy. Kierownictwo opiera się na naszych opiniach.

Staramy się pracować jak najlepiej na takich trudnych odcinkach, jak przenośniki «13» i «11», jak zwałowarka ARS/b/5000, gdzie 85% załogi - to młodzież.

Wydaliśmy wiele «błyskawic» i gazetek o sprawach produkcyjnych. «Błyskawice» nasze oceniały też pracę i postawę licznych kolegów - tych przodujących i tych «z ogona».

Kiedy na okres świąteczny trzeba było zapewnić ciągły ruch KTZ, nie tylko agitowaliśmy za zostawaniem na ten okres w Turoszowie i nie tylko tworzyliśmy zetemesowskie zespoły, ale zatroszczyliśmy się o to, by pozostający na święta..."

Wacek, uśmiechając się, do Jerzego:- A ty-żeś nie wytrzymał i wio do rodzinki pod choinkę. Mieszczańska miękota.- Pierw go obudź, potem mu to powiesz - zauważyłem.- Niechaj śpi - przyzwolił Wacek.- Słuchaj - zacząłem - co jest z tym jego zatwierdzeniem?Dlaczego go niszczą?Wacek uznał, że mamy prawo odsapnąć.- Stare dzieje - powiedział. - I on ma głupi charakter. Po co dał się nabrać na

szczerość do Frankowskiego? Po co mu mówił, jakie tamten strzela byki. Zraził go sobie i Frankowski mu podesrał w OUG, a OUG długo zdania nie zmienia. Podstawy mają: lądowiec...

- Co tam lądowiec. Inżynier. W górnictwie od paru lat.- Ale w Zjednoczeniu, nie w ruchu.- Daj spokój. Jak zatwierdzają techników na sztygarów, to mogą i inżyniera, nie?

Był sztygarem na zwałowarce...- Za krótko.- O, właśnie - powiedziałem. - Nie trzeba go było dawać do wyższych zadań: żeby

opracowywał współzawodnictwo. Winien siedzieć na ARS-ie, to żadne cuda by nie pomogły. Byłby już zatwierdzony. Ty-żeś go nabrał, Wacek. Że niby aktyw zetemesowski bierze się za najważniejszy odcinek...

- Ale znów jest w ruchu... - bronił się Wacek. - I teraz go zatwierdzą, bo Frankowskiego odeszli, a Korczak go ceni i ma swój mir w Urzędzie... Ty! Piszemy dalej!

88

Page 89: Półwysep T

(Ale za trzy tygodnie, po wypadku I kategorii z Szekalisem, Korczak zdejmie Jerzego z przenośników, chociaż to całkiem inny odcinek. Korczak nie będzie ryzykował trzymania nie zatwierdzonych sztygarów. Jerzy siądzie za biurkiem, by pisać instrukcje dla stanowisk roboczych. Któregoś wieczora powie: "Kończę z ruchem. Dość tej żebraniny. Z tego, że chciałem zostać w ruchu, nie wynika, abym się miał tak prosić. Idę do Inwestora: osiem godzin za biureczkiem i cześć pracy! Czysto, miło, spokojnie, a jak na taśmociągi - to «Warszawą». I przenoszę się, brachu, na «Awaryjne». Pokoik w nowoczesnym mieszkanku, robię, co chcę". - "Bohater! - zakpię. - Ten, co dla ruchu rzucił Wrocław i Zjednoczenie!" - "A za rok będę we Wrocławiu. Do śmierci mi starczy Turoszowa". - "Moje gratulacje!" - powiem. - "Z ciebie zaś ten, co Warszawę zamienił na Turoszów" - skrzywi się Jerzy. Wacek: - "Przecież Korczak załatwia ci zatwierdzenie". - "Załatwi, jak ja już będę u Inwestora za biureczkiem, pojmujesz?".)

"...nie odczuli w tym okresie swego oddalenia od .bliskich, by stworzyć pozostającym na posterunkach pracy - lepsze, odświętne warunki.

W grupach działania i Komitecie Zakładowym pracowaliśmy także na innych, pośrednio, lecz zasadniczo związanych z produkcją odcinkach. Sprawy bytowe zajmowały nam bardzo wiele czasu i pochłaniały wiele energii. Wystąpiliśmy z inicjatywą zakwaterowania całej załogi SOWI w hotelach «Barburka» i «Elew». Naszą akcję można żartobliwie nazwać «zdobyciem Barburki». Walka nie jest jeszcze zakończona. Młodzieży zwłaszcza tej części, która pragnie pozostać w TUROWIE - trzeba dać najlepsze warunki. Takie jest nasze hasło. Staramy się o przenoszenie młodych pracowników SOWI z odległych Wigancic czy Porajewa do najlepszego hotelu - «Barburki». Ciśniemy ludzi odpowiedzialnych za stan hoteli, by panował w nich porządek. Nie tylko zresztą «ciśniemy». Do samorządów hotelowych skierowaliśmy najlepszych aktywistów zetemesowskich, polecając im pomagać administracji, dbać o atmosferę życia hotelowego, o poszanowanie regulaminu. Możemy dziś złożyć podziękowanie takim członkom samorządów hotelowych, jak koledzy: Ostrowski, Orłoch, Kaczmarski, Pandzik.

Wielu kolegów pamięta inną naszą «bitwę». Długo trwało, zanim ruszyła stołówka w «Barburce», ale możemy sobie powiedzieć, że bez naszego nacisku - często przykrego dla administracji - uruchomienie stołówki trwałoby jeszcze o wiele dłużej. Dziś trudno sobie wyobrazić «Barburkę» bez stołówki, tyle że nowe stają tu sprawy: pogarszająca się ostatnio jakość wyżywienia, bałagan i nierzadko brud w tej placówce. Cóż, wypada przypomnieć, że mamy naszych zetemesowskich aktywistów także w Komisji do Walki ze Spekulacją..."

Pawlik, członek Komitetu Zakładowego, opowiadał kiedyś o kontroli w "Niedźwiadku". Nie znali go tam jeszcze, wpadł nagle: garmażeria stara, zepsuta; wódkę sprzedaje się w dzień bezalkoholowy, bufetowa nalewa ją na oko - bez menzurki; w lodówce brud i... pułapka na myszy; dwie kalkulacje naciągane. Starczy. Pawlik, ogromny, silny chłopak, spisał protokół, dał kierownikowi do podpisu, chce wychodzić, ale widzi - w hallu czeka czterech bandziorów, wyraźnie kumple bufetowej. Pawlik mówi do kierownika: "Niech pan da znać milicji, że zorganizował

89

Page 90: Półwysep T

pan czterech gości, którzy czekają, aby mnie pobić". Wtedy on wziął Pawlika do siebie, do biura i zaczęła się pijocha. Pawlik ma mocną głowę, ten drugi, co był z nim - trochę słabszą, ale to nic. Pawlikowi już siedziała na kolanach najzdrowsza kelnerka, rachunek wybił 1650 zł. Kierownik pokrył, przywołał taksę o godz. 22. "Niech pan tylko zniszczy ten protokół". "Jasne, jasne, nic się nie bójcie...

- Sukinsyn jesteś, Pawlik - powiedziałem.- Czekaj, a wiesz, co było dalej?Dalej Pawlik przekazał protokół i była rozprawa - nawet nie w kolegium, tylko w

sądzie. W trakcie rozprawy kierownik powiada wskazując na Pawlika: "Ten pan inspektor to, z nami pił, rachunku nie uregulował, za taksę też ja płacił". Poruszenie na sali. Sędzia mówi: "I co, taki mądry protokół spisał po pijanemu?" "No... nie, on pił potem". "A pan go prosił na tę wódkę?" "No... prosiłem". "I czego pan chce: pił, zaproszony przez pana, nie w czasie wykonywania obowiązków funkcjonariusza KWS...

Może to i nieładnie, ale ja się nie dziwię: kto wie, czy cały by wyszedł z waszego gastronomicznego lokalu. Takie tam przed «Niedźwiadkiem» ciemności..."

- Nie podoba mi się, tak czy siak - powiedziałem.- Ty piszesz artykuły? - spytał Pawlik. - I chcesz to opisać? No to napisz tylko o

kontroli, a nie o pijosze.- To będzie ćwierć-prawda.- Ale za to będzie pozytywnie - ironizował.

"KZ i grupy działania urządziły dziesiątki wycieczek - do Leśnej nad Czochą, do Karpacza, do Szklarskiej. Zorganizowaliśmy dla 50 osób wycieczkę do Czechosłowacji - w pasie konwencji. Grupy działania przy E-1, gdzie sekretarzem jest kol. Bartnik, urządziły wiele udanych wycieczek niedzielnych.

Wspomnieć trzeba o udziale naszym w spartakiadzie - zajęliśmy I miejsce w siatkówce.

Mamy niemały udział w tworzeniu i prowadzeniu klubu młodzieżowego «Gong» przy hotelu «Barburka». Przez długi czas, kiedy klub nie miał etatowych pracowników, a i później - kiedy pracownicy ci nienadzwyczajnie (mówiąc delikatnie) wypełniali swe zadania - nasz aktyw zetemesowski starał się o «Gong» - o jego wygląd, wyposażenie, a nawet działalność".

Pasja Wacka: wielki emblemat ZMS na szkle.- Jaki z ciebie członek Sekretariatu - mówił mi po raz dziesiąty chyba - skoro nie

możesz tego przez dyrekcję załatwić.- Duże ma być? - żartowałem. - I koniecznie na szkle?- I obustronne, rozumisz mnie?Teraz Wacek lata za czerwonymi teczkami dla delegatów na konferencję. Teczki z

plastyku, z wybitym napisem okolicznościowym.Martwi się:- Zrobić nie zdążą, mówią, że brak plastyku.Cieszy się:- Powiedzieli, że zrobią na środę.

90

Page 91: Półwysep T

Jerzy kpi z niego:- Te teczki się zdadzą psu na budę, na drugi dzień wszyscy je powyrzucają.Wacek do Jerzego:- I ty, drugi sekretarz Kazetu, przeciwko mnie?Za czternaście dni, w tydzień po naszej konferencji, będzie miała miejsce

konferencja ZMS na p"Turowie I", na starej kopalni. Wacek wróci stamtąd.- U nich była taka bida, że wstyd.- Nie mieli teczek?- Teczek? Oni chłopakom nawet obiadu nie dali, tylko paczki z kawałkiem

kiełbasy. Sam Rybicki powiedział: "Tak żeście to urządzili, jakby kopalnia byka żebraczką. Ja nie mogę myśleć o waszych teczkach albo obiadach, ale dyrektorem kopalni jestem i trochę forsy mogę się postarać. Trzeba tylko po to przyjść. Uczcie się od waszego młodszego brata w SOWI".

- O rany! - powiedział Jerzy. - Ale urosłeś.

"Jest niewątpliwym rezultatem świadomego działania aktywistów ZMS, że dzisiejsze, częste wieczory taneczne w «Gongu» cieszą się opinią zabaw bardzo udanych i kulturalnych. Zorganizowaliśmy przy pomocy Komitetu Międzyzakładowego ZMS sławną młodzieżową «Barburkę». Warto w tym miejscu przypomnieć, w jaki sposób zdobyliśmy na tę zabawę potrzebne fundusze, a przy tym wielotysięczną nadwyżkę, która poszła na budowę szkól tysiąclecia. Otóż z inicjatywy zetemesowców - organizatorów «Barburki» - postanowiono zezłomować starą, bezużyteczną koparkę, spoczywającą w grobowcu na «Turowie I». Sześć dni trwała wytężona praca, której efektem było 70 ton złomu dla hut i 46 tysięcy złotych - dla szkół i na «Barburkę». Przodownicy tej społecznej akcji - to Kowacz, Postek, Walaszczyk, Solniczek - koledzy, których znamy i z innych naszych akcji.

ZMS prowadził akcję na rzecz utworzenia technikum, w którym uczy się dziś 140 młodych pracowników SOWI, a 95% - co znowu nie jest przypadkiem, lecz wynikiem naszej pracy - 95% tej młodzieży to zetemesowcy.

Zorganizowaliśmy Wieczorową Szkołę Aktywu, w której odbyło się kilka zajęć na temat sytuacji międzynarodowej, programu KPZR, XX-lecia PPR i szeregu innych zagadnień. Bierzemy udział w spotkaniach z pisarzami..."

Weszli razem.- Napisali my... - zaczął Wacek.- Czekaj - przerwałem mu. - Zrobię do końca zdania, to wam przeczytam.Wacek położył przede mną jabłko i cytrynę.- Ty - rzekł do mnie Jerzy - on dba o ciebie jak o niemowlę.- Ma po prostu właściwy stosunek do inteligencji pracującej - odparłem.- No, czytaj - powiedział Wacek.Odczytałem tekst i skończywszy ostatnie zdanie - "...organizowanych przez

wydawnictwo «Iskry»" - mrugnąłem do Jerzego i rzekłem:- Wacek, ja wykreślę to o wieczorowej szkole. Przecież zajęcia od dwóch miesięcy

się nie odbywają, bo KZ nie potrafi zapewnić frekwencji...Wiedziałem z góry, jaka będzie reakcja. Wacek zerwał się z fotela i krzyknął:

91

Page 92: Półwysep T

- Chcesz, to wykreślaj. Bo ty ino myślisz, że wychowanie to przez gadanie.Spojrzałem mu w oczy. Coś z tego samego wyrazu musiały mieć, kiedy Wacek

zerwał się - wtedy, na egzekutywie i trzepnął w twarz pierwszego sekretarza na "Gottwaldzie". W dwie godziny później nie był już górnikiem tej kopalni ani członkiem partii.

Wacław Szczepanik, przodujący młody górnik, były członek Zarządu Głównego ZMS - ten z pierwszych szpalt gazet, kiedy pisano o "Gottwaldzie".

Potem aktywista ZMS, I sekretarz KZ, członek egzekutywy POP. A na kopalni była klika i robiła draństwa. Raz - właśnie ten raz - Wacek nie wytrzymał. Chodził później bez roboty długo. Jeszcze wtedy, gdy przewodniczący Rady Zakładowej siedział za nadużycia, a I sekretarz popełnił samobójstwo, bo brano się i za niego. W sprawie Szczepanika interwencję szły wysoko, ale nie pomagały. Nie chciał nikt bronić gościa, który na zebraniu... Dwójka młodych dziennikarzy zrobiła szum, a Helena Jaworska pojechała osobiście do I Sekretarza KW. Wacek poszedł na kurs instruktorów strzałowych, ale nie wrócił już do "Gottwalda". Skierowany został do TUROWA. Kierował strzelaniami na przodkach; woził materiały wybuchowe ze Śląska: Potem już tylko kierował organizacją ZMS przy SOWI i tylko woził te materiały. Raczej: kieruje i wozi.

Wtrącił się Jerzy:- Nie słuchaj, on żartuje.- Wcale nie żartuję, Wacek ma całkiem niewłaściwy stosunek do szkolenia.- A wiesz ty, jak ludzie przychodzą na szkolenie partyjne? Jeszcze słabiej.- Mało mnie interesuje.- A ludzi nie interesuje szkolenie i twoja WSA.- Moja?? - zawołałem. - A nie nasza?- No dobrze, nasza.- Jak nasza, to pamiętaj, że ludzi trzeba do pewnych rzeczy nakłaniać. Sami tylko

do cyrku przyjdą, i to nie zawsze.- Dobrze, będziemy nakłaniać. Piszemy dalej, już trzecia. Patrz, Jerzy znów śpi...Ale minie czas jakiś i wyślę - pół żartem, pół serio - list polecony do Wacka:

"Szanowni Towarzysze. Przed ponad tygodniem powiadomiłem Was (pismem kwitowanym przez II sekretarza - tow. J. Hertiga) o kolejnych zajęciach Wieczorowej Szkoły Aktywu, zwracając uwagę, iż zapewnienie frekwencji na zajęciach wyżej wymienionej należy do Komitetu Zakładowego. Dziś - w dniu zajęć - o godz. 17.30 zjawili się w klubie «Gongu« koledzy: Gielarek i Mełek, a po pół godzinie - kolega Miczejko. O godz. 18.30 opuściłem salę, zabierając ze sobą wszystkie przyniesione materiały. Jak na pierwsze zajęcia po konferencji sprawozdawczo-wyborczej (prowadzonej pod hasłami VI Plenum KC ZMS), są to wyniki wprost znakomicie doskonałe. Ponieważ nie po raz pierwszy zajęcia WSA udają się tak genialnie (sądzić należy, iż jest to forma wcale w życiu naszej organizacji niekonieczna) - towarzysze nie obrażą się, jeśli zrezygnuję z pełnionej funkcji kierownika WSA. Należałoby się też zastanowić, czy w ogóle istnienie szkoły na papierze jest celowe. Towarzysze -

92

Page 93: Półwysep T

mam nadzieję - poinformują mnie w szybkim tempie, komu przekazać materiały WSA".

Kiedy o tym dowie się Zdzich Latacz, I sekretarz Komitetu Międzyzakładowego ZMS, to strasznie nawymyśla Wackowi. Wtedy Wacek uroczyście powie: "Na następnych zajęciach będzie osiemdziesiąt chłopaków." Nie będę jednak pewien, czy wykona to, dlatego że się trochę boi Zdzicha, czy też dlatego, że jest dobry i nie chce, byśmy się ze Zdzichem martwili, skoro martwią nas braki w szkoleniu.

- Kończymy tę część, co? - spytał Wacek. WANDERER 50 zastukał:

"Podaliśmy trochę faktów, mówiąc o tym, co stanowi nasz dorobek. Kończąc jednak tę «samochwalną« część sprawozdania, chcemy stwierdzić, że wszystkie nasze akcje, prace i przedsięwzięcia - produkcyjne, kulturalne, bytowe - pozwalały nam się wzajemnie poznać. Mamy za sobą pierwszy okres «docierania». Nie warto wygłaszać tu frazesów o wychowawczej roli naszej organizacji, ale jedno jest pewne: na naszych zebraniach (nawet tych nudniejszych), w toku wspólnych prac, wspólnej rozrywki - stawaliśmy się bogatsi wewnętrznie, dojrzalsi. Chyba pracy naszej organizacji zawdzięczać należy, że wielu kolegów zdolnych jest dziś do podejmowania bardziej odpowiedzialnych stanowisk, że z czystym sumieniem mogliśmy rekomendować kolegę Solniczka na stanowisko dyspozytora, a kolegę Kowcza na stanowisko mistrza warsztatowego. Z drugiej strony - nasz dorobek, postawa naszego aktywu spowodowały, że kierownictwo zakładu szuka dziś nowych kadr dozoru właśnie wśród czołowych zetemesowców".

III

"Koledzy Delegaci! Pragniemy teraz pomówić ... praca samego KZ... współpraca z Komitetem Międzyzakładowym.., przestrzegaliśmy stałych co poniedziałkowych zebrań... codzienny kontakt z wieloma członkami ... nie wszyscy w KZ pracowali aktywnie ... KZ sam załatwiał wszystkie interwencje ... zastępował grupy działania ... błędnie ... brak analizy ... nie stawialiśmy konkretnych zadań .:. obniżenie wymagań wobec nowo wstępujących .., nikła uwaga ... za mało przekazanych do partii ... Bałagan w ewidencji ... zaległości w składkach ... akcja pomocy wsi ... Krzewina ... ekipy ... trudności ze świetlicą gromadzką ... list do KP ... kampania sprawozdawczo-wyborcza ... 80% nowych sekretarzy grup ... młodzi chłopcy ... dozór zajmuje stanowiska w grupach ... witamy kolegę Walewskiego sztygara z T-IV...

... organizacja partyjna przy SOWI ... nie wszyscy sekretarze interesują się ... tak postępuje inż. Marek ... «grupy działania - to ci, co rozrabiają» ..."

Inż. Marek (też młody chłop;) o Jerzym: "Taki stary i chce mu się bawić w prace społeczne. Ale on na tym dobrze nie wyjdzie...

"...nas boli taki stosunek... przypomnijmy, co mówi statut ZMS... co mówi o ZMS statut partii... zwracamy się...

...Komitet Międzyzakładowy wiele nam dopomógł... na szczeblu dyrekcji Kombinatu... częste kontakty... dostajemy i «po uszach»... mało bezdusznych

93

Page 94: Półwysep T

papierków... w kierownictwie SOWI... ostatnio... nowy kierownik... sekretarze grup działania uczestniczą w zebraniach kierowników oddziałów... współdecydujemy... podział funduszu nagród... pytają o zdanie... nawet na taśmociągach, stałych, u inżyniera Babiarza... «odwilż» idzie z góry...

...Rada Oddziałowa Związku - źle, że musimy wyręczać... do nas po interwencje socjalne... Czemu towarzysze z rady... nie chodzi o zwalanie za siebie roboty, ale...

...współpraca z dozorem... są przykłady dobre... niestety... dwie warstwy: wyższa (dozór) i niższa (robotnicy)...

...Młodzi robotnicy, którzy przyjeżdżają do TUROWA, to na ogół ludzie o pewnym wykształceniu, przygotowaniu zawodowym, a nie przybysze z wioski, gdzie najwyższym osiągnięciem techniki jest lampa naftowa... dozór nie wie często... co to psychologia, co to wychowanie... ordynarny krzyk... lub strach przed pracownikiem, przymykanie oczu... nowa, socjalistyczna budowa... nakłada obowiązki..."

IV

"Koledzy Delegaci!Ustępujący Komitet Zakładowy..."

Adam golił się przy umywalce. Dochodziła czwarta.- Ustępujący Komitet Zakładowy... - odezwał się Wacek to ładnie brzmi.Jerzy przerwał golenie. Powiedział do mnie:- Nie musisz powtarzać Zdzichowi, ale my nie kandydujemy do nowego komitetu.

To będzie dla niego niespodzianka, może nawet nie taka miła.Zaczęli teraz gadać na przemian - Jerzy i Wacek.Wacek: - Trzeba nowych puścić, młodych, rozumisz mnie?Jerzy: - Co się będziemy tyle czasu męczyli? Powiedzą tylko, że zachciewa się

władzy.Wacek: - Wiesz ty, ile ja zarabiam? Dwa kawałki mniej niż na chodnikach, bo

premia odpada. Policz se: siedem miesięcy pomnóż tylko przez dwa kawałki.Jerzy: - Stare dziady jesteśmy, brachu. Wysłużeni zetempowcy, trzeba odpocząć.Przerzucali się argumentami, utwierdzali nawzajem.- Powiem ci, co myśmy z Jerzym zrobili - rzekł Wacek.- Dyskutowaliśmy na sekretariacie proponowany skład nowego komitetu, a kiedy

przyszło do nas, tośmy powiedzieli, że jeszcze nie wiadomo, czy nas egzekutywa skieruje do pracy w ZMS, czy gdzie indziej. Chłopaki uwierzyli i nie wstawili nas. Potem żeśmy tę listę przedstawili na egzekutywie, to oni się za głowę chwycili: "Co, a was nie wysunęli?" - "Nie wysunęli, widać straciliśmy popularność". - "No, to trzeba będzie zadziałać. Może zbierzemy partyjnych delegatów na konferencję?" Ty rozumisz - oni się naprawdę boją o nas... Jerzy tylko za brzuch się trzymał cały czas.

- To zabawa czy postanowienie z tym niekandydowaniem? - spytałem.- Postanowienie.Za parę dni, na konferencji, głosy z sali uzupełnią listę kandydatów, dorzucą

Szczepanika i Hertiga. Obaj dostaną największą ilość głosów. Nowy komitet pójdzie

94

Page 95: Półwysep T

się ukonstytuować. Zdzich omówi wyniki: "Komitet postanowił wybrać na I sekretarza - towarzysza Wacława Szczepanika". Sala wali brawo. Ludzie go lubią, ludzie go znają. "Komitet postanowił powołać trzech drugich sekretarzy: Hertiga, Solniczka i Maksymiuka..."

Znów będziemy razem w tym samym pokoju. I ja przypomnę: - Szkoda, że zmarnowaliście wtedy godzinę na babskie gadanie. Wacek odpowie:

- Jak ludzie mają takie zaufanie, to nie można ich zawieść. - E tam, nie wierzę, żebyś miał podobnie idealne uczucia.- Myślisz, że ja dla władzy? Władzę to ja mogę mieć, jak będę chciał, i gdzie

indziej...Są znów w komitecie, bo to stare kawaleryjskie konie, niech tylko zagra do boju

trąbka... A może nie? Może nie tylko to?

"...prosi was o dyskusję. Krytykujcie ostro, wysuwajcie wnioski, podawajcie drogi wyjścia..."

- Wiesz, jakie pytania postawić? - spytał Wacek.- Wiem, o brygadach, o współzawodnictwie, o szkoleniu, o nauce, o "Osiedlu

Barakowym".- Rozrywka, bilety do kina, samorządy i administracja - dodał Jerzy.Szykowali się do wyjścia.- Będziesz na dworcu? - spytałem Wacka. - Jeśli zdążę. W każdym razie wóz będzie.- Nastawić ci herbaty? - upewnił się Jerzy. Zakładał swoją wielką futrzaną czapę.Poszli. Za miesiąc Wacek wyprowadzi się z "Barburki", dostanie mieszkanie na

"Awaryjnym". Będzie pusto bez niego w "Barburce". A Jerzy - czy Jerzy wróci do Wrocławia?

Teraz pisać jest już trudniej, boli grzbiet i boli myślenie.

"Jakie dalsze odcinki wymagają zwrócenia szczególnej uwagi aktywu na KTZ? Gdzie należy skierować aktywistów naszej organizacji? Jakie wnioski podsunęlibyśmy kierownictwu?

Bardzo słabo rozwijał się dotychczas ruch brygad pracy socjalistycznej. Dlaczego? Co stoi na przeszkodzie? Jaki jest pogląd kolegów na te brygady? Co ze współzawodnictwem pracy?"

Zadzwonił telefon: - Szczepanik?- Nie, on wyjechał przed pół godziną.- Gdzie się podział? Czekamy z zebraniem na zwałowarce, obiecał, że będzie.- Zadzwońcie do SOWI, na numer 304.

"Czy koledzy widzą pełne możliwości, «zielone światło» dla współzawodnictwa?... Korzyści?... Potrzebę?...

...szkolenie? marną frekwencję?... zespołów zetemesowskich przy hotelach robotniczych?... źle na «Osiedlu Barakowym»?... administracja hoteli nie rozumie roli samorządów - ... rzeczywiście?... zbiorowo :bilety do kina? kto miałby to zrobić?... co się czyta?... drobiazgi, które dokuczają... usunąć?..."

95

Page 96: Półwysep T

Wstał mroźny lutowy ranek. Tak długo pisze się każde zdanie. Byle już finał, byle finał.

Dziękuję kolegom za cierpliwe wysłuchanie tego wszystkiego i życzę kolegom delegatom, gościom, sobie też - ciekawej dyskusji."

(Jerzy, który odczyta referat, zrobi na końcu znak zapytania. Dla draki).O godzinie 9.26 - punktualny jak zawsze - wtoczy się osobowy z Warszawy.

Lokomotywa stanie tuż przed poprzecznym słupkiem: koniec torów, prawie koniec kraju. Dalej, o parę kilometrów - jest Czechosłowacja.

Z wagonu I klasy wysiądzie dwóch ludzi: jeden niewysoki, szczupły, i drugi - Wacek.

Z tym szczupłym podamy sobie ręce. Jurek Duracz. Wieczorem będzie miał spotkanie w "Gongu" - z młodzieżą.

- Patrzę - powiada - a w Turoszowie, kiedy pociąg już ruszał, wskakuje jakiś gość. Twarz znajoma niby. Podchodzi, wita się, wtedy poznałem: siedzieliśmy obok siebie na II Zjeździe ZMP...

Wacek promienieje. Ani znać po nim noc nad referatem. - Dzwonili po ciebie - mówię.

- Byłem tam. Głupie zrobili zebranie. Nieprzygotowane, rozumisz mnie?Przed bogatyńską stacyjką wysiadł z błękitnej "Warszawy" Solniczek.

96

Page 97: Półwysep T

SZKICE WĘGLEM BRUNATNYM

Coś z ruchu

Inżyniera B-ckiego teoria karier jest prosta.- Jedni robią to dla pieniędzy, albowiem pieniądz - powiadają - daje tak zwane

nieograniczone możliwości. Drudzy chcą władać ludźmi. Władanie ludźmi może być oczywiście rozkoszne. Są jeszcze inni, do nich i ja należę: chcą pracy, w której się wyżywają...

- Hej, B-cki. A co to znaczy "wyżywają"? - Zadajesz głupie pytania.- A więc wracajmy do rodzaju pracy. W jakiej pracy możesz się wyżyć?- W ruchu.- Dopiero teraz nie rozumiem.- Bo ruchowcem trzeba się urodzić.Szef kombinatu powiada o B-ckim: "To uradzony ruchowiec. Ja już tego nie

dożyję, ale on będzie najlepszym z dyrektorów. Nie znosi gabinetu".B-cki jest bardzo młody, a był już dużo wyżej: w Zjednoczeniu. Mógł

konsumować ciepłą posadę i piąć się po urzędniczym szczeblu dalej i dalej. Wrócił do kopalni i będzie szedł po drabinie ruchu. Teraz kieruje pracą jednej z giganto-maszyn. Maszyna ta już z samej swej istoty jest ruchem. Trzeba czuć ruch.

Wielu boi się B-ckiego. Jest za mądry, żeby nie groził ich stołkom - sądzą. Zwłaszcza źródła wysokich ambicji B-ckiego są dla nich niejasne.

- Słuchaj, B-cki - powiadam - do kierowania większym ruchem niż ruch jednej maszyny dorwałbyś się szybciej (przy twoich zdolnościach) na mniejszej, stabilnej kopalni. Tam takich fachmanów szukają ze świecą, a tu ich się kręci sporo...

- Już ci ktoś powiedział, co to jest ruch. Jeszcze ci nikt nie powiedział, co to jest rozruch. Z punktu widzenia napięć psychicznych u człowieka kierującego - rozruch stanowi wyższą formę ruchu.

I wybuchnął śmiechem. Czuł, że mówi coś prawdziwego w zabawnie anaukowym sosie.

Coś z dumy

Inżynier Z. chyli głowę i raz jeszcze dzieli okrągłe cyfry. Teraz patrzy mi w oczy i wykłada całą rzecz. Bardzo powoli. Wydaje się, że skanduje niektóre słowa:

- No, więc tak, zbieramy czternaście milionów Polaków, a każdy trzyma w dłoni żarówkę o mocy stu watów. Jest to, jak wiadomo, dość silna żarówka. Oświetla nieźle spory pokój. Normalnie używamy tylko "czterdziestki" albo "sześćdziesiątki"... Elektrownia "Turów" włącza siedem swoich turbin i oto zapala się czternaście milionów- żarówek stuwatowych... Proszę łaskawie spojrzeć na te cyfry. Liczba zer po czternastce przemówi panu do wyobraźni, o ile jest pan wzrokowcem. Pozwalam sobie nadmienić, że cała Polska powojenna rozporządzała mocą elektryczną nieco tylko większą od mocy, jaką będzie miał "Turów" za trzy,

97

Page 98: Półwysep T

cztery lata. Proszę łaskawie nie mylić kominów chłodni i budynku elektrowni - widocznych przez okna tego pokoju - z elektrownią "Turów", której pierwsze fragmenty widoczne są z okien sąsiedniego pokoju. Elektrownia, której prosiłem nie mylić z elektrownią "Turów" - to "Hirschfelde", znajdująca się już za Nysą Łużycką, stosunkowo stara i nienowoczesna. Może jednak wyszlibyśmy na plac budowy naszej elektrowni? Nie będę proponował wspinaczki na komin, aczkolwiek widoki z jego wierzchołka, a zatem z wysokości stu pięćdziesięciu metrów, są szczególne interesujące. Chłód dzisiejszego dnia odstrasza jednak od podobnej wyprawy...

Śmierć

Z protokołu Kolegium Powypadkowego:"W dniu 21 lutego 1962 roku Ob. Ob. Szekalis Czesław i Kosturowski Zdzisław

zaczęli pracę normalnie o godzinie 6.00. Po wykonaniu kilku poleceń przełożonych, przypuszczalnie około godz. 11.00 udali się wzdłuż taśmociągu Nr 6.01.41 w celu sprawdzenia działalności rolek nośnych taśmy. W odległości około 80 m od koparki Nr 3 zauważyli, że rolka sterująca dolną taśmę jest niesprawna. Przypuszczalnie była dosunięta do kozła rolek nośnych. Ob. Szekalis pełniący funkcję ślusarza obchodowego stwierdził, że do usunięcia usterki rolki potrzebny jest młot oraz łopatka.

Wysłał więc swego pomocnika Ob. Kosturowskiego po w/w narzędzia, a sam został na miejscu. Ob. Kosturowski odchodząc od taśmociągów widział, że te ostatnie są nieczynne. Po pewnym czasie około godz. 12.00 dwaj cieśle pracujący w odległości około 20 m od miejsca wypadku usłyszeli straszny krzyk, a następnie zobaczyli nogi poszkodowanego Ob. Szekalisa, sterczące powyżej konstrukcji taśmociągów, oraz taśmociąg będący w ruchu. Obaj cieśle pospieszyli na ratunek. W międzyczasie przy koparce zauważono wypadek i ludzie biegnący w jego kierunku szarpiąc za linkę bezpieczeństwa wyłączyli taśmociąg.

Po przybyciu na miejsce stwierdzili, że poszkodowany jest wkręcony wraz z prawą ręką i częścią głowy pod rolkę sterującą dolną taśmą. Po zdjęciu dolnej rolki nośnej udało się ratującym wyciągnąć poszkodowanego spomiędzy rolki sterującej a taśmy dolnej, a następnie nie dającego znaku życia dostarczyć do punktu pierwszej pomocy w "Turowie I". Tam lekarz zakładowy, dr T. Kolasińska, stwierdziła zgon u poszkodowanego. Po przeprowadzeniu wizji miejsca wypadku i przesłuchaniu świadków przypuszcza się, że poszkodowany po wysłaniu Ob. Kosturowskiego po narzędzia wsparł się o konstrukcję taśmociągu i kluczem zgarniał urobek z konstrukcji rolki sterującej w czasie ruchu taśmociągu.

Należy przypuszczać, że w pewnym momencie klucz wypadł poszkodowanemu z ręki na taśmę dolną. Poszkodowany chciał go złapać, lecz klucz i ręka zostały wciągnięte przez rolkę.

Faktem potwierdzającym może .być to, że klucz znajdował się w odległości około 25 metrów od miejsca wypadku - na dolnej taśmie."

*

98

Page 99: Półwysep T

Potem następują w protokole "Zalecenia techniczno-organizacyjne", "Sankcje karne zastosowane przez zakład" i podpisy dziesięciu członków Kolegium.

*

Potem był pogrzeb. W zaśnieżonej dolnośląskiej wiosce, gdzie mieszkają: matka Czesława, jego ojciec i trzej bracia, a wszyscy ci mężczyźni pracują w nieodległym "Turowie".

Pogrzeb był okazały. Z górniczą orkiestrą, z udziałem stu kolegów Czesława i całej ludności z tej wsi.

Podczas stypy sołtys tamtejszy powiedział:- Kiedy chłopi, rolnicy, idą do przemysłu, musi być jakaś cena. Czesiu myślał, że

łapie młotek, który mu wpadł pod strugnicę. Ale to nie była strugnica, tylko machina ciężka i rozpędzona. A on jeszcze się nie, przyzwyczaił...

Coś z kwarantanny

Krótkie historie paru osób:Robert Ch. kierował ośrodkiem szkoleniowym pewnej organizacji społecznej.

Powiedzmy, że we wsi, w której znajdował się ów ośrodek, wybudowano piękny dom-klub. Za pieniądze ośrodka. Robert Ch. nadużył swoich uprawnień. Organizacja pociągnęła go do odpowiedzialności: Także prokurator, albowiem nie jest pewne, czy Robert nie wyciągnął z całej sprawy korzyści osobistych. Śledztwo będzie drobiazgowe i długotrwałe. Pakuj, bracie, manatki i jedź do Turoszowa. Rehabilituj się tam! Zdolny jesteś, młody jesteś, będą z ciebie ludzie.

W Turoszowie szanują Roberta Ch., pracuje znakomicie. Ale nie ma go już pośród nas. Minął rok, prokurator umorzył śledztwo, niczego się nie dopatrzył, więc Robert Ch., który kocha wielkie centra, pojechał do Krakowa i tam pracuje w swojej dawnej organizacji.

Iwona L. studiowała na szczecińskiej WSE. Zakochał się w Iwonie starszy asystent, docent K. Był to asystent starszy (od Iwony) o osiemnaście lat. Rodzice dziewczyny sprzyjali tej partii - znakomitej partii pod każdym względem. Nadchodził dzień ślubu. Nagle Iwona pojęła, że rzecz nie ma sensu, i na dwa dni przed ślubem uciekła ze Szczecina do Turoszowa. Uciekła nie przed kimś, a przed czymś. I w Turoszowie jest już dwa lata. Zapewne w Szczecinie zapomniano o skandalu towarzyskim i Iwona za miesiąc powróci na studia.

Edward D. okradł dwa sklepy tekstylne. Towar spieniężył, a złotówki wymienił na dolary. Przyjechał do Turoszowa i przez cztery miesiące pracował przy robotach ziemnych. Patrol Wojsk Ochrony Pogranicza nakrył Edwarda D. w momencie przekraczania przez wymienionego granicy państwowej z NRD.

Ech, ta fluktuacja kadr!

Coś z "Biuletynu Turowa"

Na pierwszej stronie "Biuletynu Turowa" (nr 21-22, z dnia 23.X.) czytamy:

99

Page 100: Półwysep T

"CZAS NIE STOI! 9 dni - wliczając w to już najbliższą niedzielę - pozostało do jednego z węzłowych terminów budowy elektrowni: próby wodnej kotła nr 2. W harmonogramie "Akcji 400" przy pozycji tej, nr 31206z, napisano wyraźnie: próba wodna kotła z udziałem Urzędu Dozoru Technicznego 1. XI. 1961 r.

Budowniczowie! Nie sugerujcie się tym, że do 22 lipca 1962 roku - termin oddania do eksploatacji pierwszego turbozespołu - pozostało nam jeszcze 273 dni (ze wszystkimi świętami)! Zostało nam TYLKO 273 dni! Popatrzcie do harmonogramów! Popatrzcie, ile jest jeszcze przed wami roboty na te 273 dni, a zobaczycie, że w wielu wypadkach jesteście - mimo pozornie odległych dat - przyciśnięci do muru tak samo, jak dziś "Energomontaż", który już za dziewięć dni w asyście Urzędu Dozoru Technicznego ma dokonać próby wodnej!"

I obok - na tej samej pierwszej stronie - wielki tytuł:PIERWSZY KOMIN JUŻ GOTÓW!

100

Page 101: Półwysep T

SPOTKANIE Z CISZĄ

"Lepiej być jeden dzień żywymczłowiekiem niż tysiąc dni upiorem"

(Z Dalekiego Wschodu)

I

Przekręcił klucz w drzwiach i wrócił do pokoju na piętrze. Olga zbierała z biurka szklanki po herbacie. Okienko było uchylone, na ulicy zatrzymał się samochód, nie zgasił motoru, ruszył.

- Pojechali.- Nie, Oleńko. To kto inny.Obaj sekretarze: Surosz z Komitetu Wojewódzkiego i Zawartko z powiatu, mogli

być dopiero w połowie ścieżki między domem a ulicą. Uśmiechnął się:- Dwa wozy naraz przed mieszkaniem byłego sekretarza to za wiele.- Odjechali? - zapytała kobieta.- Tak, teraz odjechali oni.Stanął przy ciepłym piecu. Olga zniosła szklanki na dół, do kuchni, wróciła potem

i siadła przy biurku pod drugim, zamkniętym oknem.- Pójdź spać, Olgo.- Dopiero dziesiąta.- Pójdź spać, Olgo.- Zostaniesz tu?Skinął głową.- Długo?- Jutro nigdzie nie idę.- Słyszysz, jak cicho? Jaka ogromna cisza.Przeszła do pokoju obok. Wiedział, że się rozbiera, kładzie. Piec grzał mu plecy,

po nogach wiało z uchylonego okienka. Zamknął je.

II

Nie masz prawa robić takiego podłego świństwa. Kobieta ma ciężki czas. Dlaczego nie powiesz jej więcej niż to, że od trzech dni, od niedzieli, przestałeś być sekretarzem Kazetu. Tego akurat nie musiałeś jej mówić. To za nią krzyczeli na ulicy: "Doczekałaś się, ty... bywsza sekretarzowa! Wiej stad, gdzie rośnie kukurydza!" Co, może nie wiedziałeś, że i takich wrogów miewa sekretarz? Ale to nie oni ją krzywdzą, to ty. Dlaczego nie powiesz jej choćby teraz - z czym przyszli Surosz i Zawartko. Surosz powiedział serdecznie: - "Wybieraj, Andrzej! Możesz iść do przemysłu - gdzie zechcesz. Możemy cię zabrać do KW..." Gdybyś to powtórzył Oldze, byłoby jej lżej, bo przychylnie ciebie oceniają, bo nie jesteś u nich ten, którego ludzie odrzuci1i. Wejdź, ona nie śpi. Wiesz, co powiedziała dziś Helenie? "Już niedługo tej potwornej wilgoci, tego palenia brykietami w czterech piecach, tego

101

Page 102: Półwysep T

robactwa, wypełzającego latem spod podłóg. Helu, dlaczego ludzie nienawidzą? Ile razy przyszli, tyle razy - dniem albo nocą - szłam, robiłam zastrzyki, opatrywałam. Nie wzięłam ani grosza, nigdy. Andrzej zabronił. Może to właśnie źle - nie brałam, więc myśleli, że u nas się przelewa. Może tak to sobie tłumaczyli. I dlaczego dziś potrafią o mnie mówić: doczekała się ta... sekretarzowa... Ale już niedługo tej wilgoci..." Pójdź, powiedz jej, że naprawdę niedługo. Dostaniecie we Wrocławiu mieszkanie - nie gorsze niż to, które zdałeś jadąc tutaj. Powiedz jej, co się stało w niedzielę, przecież wiesz... Sam jesteś dość silny, żeby znieść spojrzenia i telefony - takie telefony dajmy na to: "Dawny sekretarz Kopczyński?" - i tyle, i odłożona słuchawka. Ale Olga... Słuchaj, idź do niej. Stoisz pod tym przeklętym piecem. Nie rozumiesz, że robisz podłe świństwo?

Jesteś im wdzięczny za to serce. Ostatecznie nie w każdym KW, nie w każdym KP są tacy sekretarze. Ale posądzasz, że oni namawiają cię do wyjazdu stąd, bo się boją. O ciebie: o twoje cierpienie. O ciebie: że się złamiesz - zrobisz coś niskiego, odegrasz się. A gdyby się nie bali, zostawiliby cię spokojnie, bo każdy z nich (sądzisz) na twoim miejscu zostałby w "Turowie". Jesteś wdzięczny, a nie myślisz, że mają swoja cząstkę w tym, co się stało w niedzielę? Gdyby Surosz wygłosił swoje przemówienie nie wtedy, kiedy kartki wyborcze już były zebrane... Gdyby je wygłosił wcześniej i prócz ekonomicznych rozważań powiedział wyraźnie: instancja wojewódzka bardzo wysoko ocenia pracę Komitetu Zakładowego z jego pierwszym sekretarzem Kopczyńskim na czele. Gdyby wstał Zawartko i powiedział, że instancja powiatowa jest całkowicie zadowolona z pracy Komitetu Zakładowego... Ale oni tego nie zrobili wtedy, tylko dziś chcą cię brać do KW, prezentują swoje zaufanie... Więc nie sądzisz, że i oni umyli ręce?

Oczywiście, masz powody, aby tak nie sądzić. Wierzysz w szczerość odruchu, który zrobił Surosz, gdy powiedział ci za stołem prezydialnym: - "Oni już chyba kończą liczyć. Będziecie się zaraz konstytuować. Jak byś widział egzekutywę?" Uśmiechnąłeś się i odpisałeś na karteczce: "Trzeba o to zapytać nowego sekretarza". Wtedy Surosz powiedział o wiele za głośno (tak głośno, że aż spojrzał nań kolejny dyskutant): - "Nie pieprz głupot, Kopczyński!" I miałeś przez moment wrażenie, że to nie ty, że to on ma rację. Zachwiał (ale tylko na ten jeden moment) przekonanie, które nosiłeś od dwóch tygodni. A potem, kiedy to już się stało, Zawartko, który był na konstytucyjnym zebraniu nowego Kazetu, powiedział delegatom: - "Plenum Komitetu nie wyznaczyło spośród siebie pierwszego sekretarza... Instancja wojewódzka i powiatowa są zaskoczone wynikami wyborów do Komitetu Zakładowego". Więc można teraz powiedzieć, że Surosz i Zawartko mieli niewłaściwą ocenę, ale nie można powiedzieć, że maczali palce albo umyli ręce. W KW i w KP miałeś od początku pełne poparcie. Dali ci swobodę działania, jakiej zapewne nie ma w kraju żaden inny komitet zakładowy. Szedłeś do nich po pomoc i nie zawiedli nigdy. A przecież - po swojemu - miewałeś i tam, w Zgorzelcu, we Wrocławiu, gorzkie dla nich słowa. Ale wierzysz, że to ich naprawdę zaskoczyło. I cieszysz się, że możesz wierzyć.

102

Page 103: Półwysep T

Wielu było zaskoczonych, Andrzeju. Ten błazen Włodarczyk odwiedził jeszcze w niedzielę pięć bogatyńskich domów i na powitanie krzyczał: - "Bomba sezonu! Kopczyński nie przeszedł! Nie tylko, że nie został pierwszym, ale w ogóle nie wszedł do komitetu!" I podawał szczegóły, które świdrują ci mózg: na 74 głosy dostałeś 38. Latomski miał 43. A był ostatnim, który przeszedł. Pięć głosów zaważyło. Zaważyło tylko pięć głosów. Trzydziestu sześciu delegatów głosowało przeciwko tobie. Po dwóch latach i pięciu miesiącach pracy dostałeś cios trzydziestoma sześcioma pięściami. Zbladłeś, twoje wystające (jakby wschodnie) kości policzkowe uwydatniły się bardziej jeszcze. To był cios.

Więc od dwóch tygodni byłeś pewien, że tak się stanie. Może nie sądziłeś, że będzie aż tak źle. Jednak wiedziałeś: na tej konferencji dojdzie do demonstracji pod hasłem "wielu z nas nie ma zaufania do Kopczyńskiego". Ale myślałeś: "zbierze się takich głosów dwadzieścia, trzydzieści nawet; wejdziesz do komitetu, choć to już nie będzie tak samo. A jeśli do głosów świadomych dojdą przypadkowe, to możesz nie przejść".

I tak się stało. Ale ten przypadek z pięcioma głosami - tylko cię bawi. Pech. Bo cios to są tamte trzy dziesiątki głosów. Trzydziestu żywych ludzi, z którymi pracowałeś przez dwa lata i pięć miesięcy. I chciałeś pracować do końca Akcji 400, a potem do końca budowy, i miałeś przed oczyma chwilę, gdy w pewien świąteczny dzień ludzie zakręcą pierwszą turbinę i na szczotkach wirnika powstanie moc dwustu megawatów, zdolna zapalić dwa miliony stuświecowych żarówek, i będziesz stał obok Wiesława ty, pierwszy sekretarz Kazetu "Turowa". I miałeś przed oczyma...

Nigdy o tym nie myślałeś? Możliwe. Z twoją chłodną, potwornie zdyscyplinowaną naturą - możliwe, że nie pozwalałeś sobie na luksus myślenia obrazami tak niekonkretnymi. Możliwe. Ale wiedziałeś, że przyjdzie taki czas. Wiedziałeś zaraz tego pierwszego czy piątego dnia po przyjeździe, kiedy rozlepialiście afisze: "Komitet Zakładowy partii znajduje się w budynku «Starej Apteki» - Bogatynia - Kościuszki 25. Wszyscy członkowie PZPR proszeni są o zgłaszanie się do KZ w godzinach..." Wiedziałeś wcześniej jeszcze, wtedy już, gdy Surosz mówił: "Towarzyszu Kopczyński, chcemy, żebyście przeszli do Turoszowa". Tłumaczysz teraz, że chodziło raczej o co innego: pragnąłeś sprawdzić siebie. Jeśli dasz radę być sekretarzem na takiej budowie - przez dwa, przez trzy lata, to będziesz mógł sobie powiedzieć: "Całkiem nieźle ze mną".

I co? Możesz to sobie dziś powiedzieć?

III

Zgasło światło. Bogatynia zatonęła w ciemnościach. Zapalił zapałkę. Na półce stała lampa naftowa - zapalił ją. Zapas nafty był jednak minimalny. Zeszedł na dół. W kuchni, w szufladzie ciężkiego stołu, znalazł świecę. Woskową. Płonęła teraz na biurku.

IV

103

Page 104: Półwysep T

To jest ta cholerna prowincja: w Warszawie nie ośmielą się wyłączyć światła. Tu robią to, kiedy chcą. Tu od trzech tygodni nie można kupić czajniczka do parzenia herbaty, wieszaka, patelni. Tu od Świąt nie widziało się pomarańczy. Chociaż to jest "Turów". Ale prowincja jest silniejsza od "Turowa". Ludzie chodzą niedożywieni, w "Megawacie" bajzel - na obiad czeka się godzinę. Zaplecze nie nadąża. Ty masz swój styl: gaśnie światło - zapalasz świecę. Kto inny jest od opieprzania sprawców ciemności, braków w "Megawacie", żółwiego kroku zaplecza. Będę chwytał dziesięć srok za ogon - żadnej nie chwycę. Jedzeniem, noclegami, kulturą - wy się zajmujcie! - mówiłeś związkowcom, zetemesowcom, administracji. Miałeś w małym palcu sprawy budowy. "Ten Kopczyński zna każdą śrubkę w elektrowni" - oceniano. Raz to brzmiało pochlebnie, dwa razy jak oskarżenie. Dwa razy mieli rację. Nie?!

Bronisz teraz stylu, bronisz rachunku, który - jak dwa razy dwa cztery - powinien był zagrać. Zrobiłeś wiele, żeby powstała Komisja Związków. Zabiegałeś o to. Mocne związki będą się biły o zdrowie zaplecza. Trzymałeś jeden węzeł: inwestycję. "Kopczyński jest daleki od żywotnych spraw załogi" - wiedziałeś, że tak mówią. Głupio mówią - niech mówią. Dwa razy dwa bywa pięć. Mogłeś pięć razy w roku zabrać głos: o "Megawacie", o służbie zdrowia, o warunkach na "Osiedlu Barakowym". Głośno, a swoje myśleć. Nic dla picu - powiadasz. A gdyby serio?

Więc inaczej: trzeba było ciąć, rozpirzać bractwo. Kazet podjął uchwałę o gospodarce mieszkaniowej. Dwadzieścia parę punktów. Kilku towarzyszy odpowiedzialnych za wykonanie. Terminy. Minęły. Miały polecieć legitymacje partyjne, nie poleciały. Miękki człowiek z tego Kopczyńskiego, o którym mówią, że to najtwardszy człowiek "Turowa". Ale byłeś, bracie, twardy. Byłeś. Z tych trzydziestu sześciu ludzi, co głosowali nie za tobą, można ci pokazać czterech, co zaznali tej twojej twardości na sobie i chcieli, żebyś wszedł do Kazetu nie siedemdziesięcioma czterema głosami. Żebyś wiedział. Ci czterej (a może ich było więcej) nie przypuszczali tylko, że jeszcze trzydziestu, że jeszcze trzydziestu z innych powodów... Laśkiewicz - jeden z czterech - powiedział potem: "Turów nie będzie miał nigdy lepszego sekretarza. Pożeramy własne kadry". Laśkiewicz, młody inżynier, sto razy chciał się do ciebie zbliżyć. Potrzebował tego. Próbował żartów, robiłeś obcą, zdziwioną minę. Zakompleksiony chłopak chował się w swoja skorupę. Nie miałeś przyjaciół, kumpli. Nie chciałeś się wikłać. Wydumałeś, że każde zerwanie dystansu może ci wiązać ręce. Pamiętasz Sowińskiego? Drobna sprawę Sowińskiego? Przyjechał do "Turowa" po Politechnice, nieopierzony młodziak. Zakwaterowano go w Porajewie, to diablo daleko. Ktoś zwrócił się do ciebie, żebyś mu załatwił miejsce w Bogatyni, w "Barburce" - bliżej pracy, pośród tych miłych, świetnych chłopaków z SOWI. Odmówiłeś interwencji, jakby szło o bóg wie jaką protekcję. Kto inny załatwił mu to bez trudu. Drobiazg. "I bardzo źle postąpiłeś - takie były słowa twoje do tego, co załatwił. - Niech chłopak wchodzi w życie twardo, niech się nauczy iść sam". Dziesiątki razy robiłeś podobnie. Głupio robiłeś.

Jasne: miałeś prawo tak robić, bo nie byłeś inny wobec siebie. Ot, choćby ta zabawna historia z komisją, nasłaną przez Sulimę. Trzeci dzień twojego pobytu w

104

Page 105: Półwysep T

"Turowie". Wracasz do domu. Jakaś pani i dwóch panów chodzą po mieszkaniu. Pan pisze, pani dyktuje: "Dywan perski trzy na trzy, tu akwarium - to mniejsze - tu dwa fotele i małe biurko..." Zagadnąłeś ich, skąd się wzięli. Wytłumaczyli grzecznie: z polecenia pana dyrektora naczelnego Sulimy urządzają twoje mieszkanie. Nazajutrz prosiłeś Sulimę o wyjaśnienia. Ten pierwszy szef "Turowa" (legendarna postać, barwny szlachcic na socjalistycznym kombinacie) powiedział po prostu: "Dostałem cynk z KW, żeby was jakoś urządzić, i posłałem ludzi. Bo co?" Nie zgodziłeś się na dywan perski, na akwarium i na fotele. Ubóstwo zwykłych (trochę podniszczonych) mebli hotelowych, jakie przyjąłeś i jakie masz - zadziwi wielu, niektórych zaskoczy. Po co? - pytają ci, którzy urządzili się wykwintnie. Drobne sprawy: to, że ze swoich zarobków nie mogłeś się dorobić telewizora; to, że twój służbowy samochód nie jeździł (nigdy) na twoje prywatne eskapady... Otóż i twoja satysfakcja - są ludzie, którzy mówią: "Kopczyński ma czyste ręce". Byli oni wśród tych, którzy głosowali za tobą. I to jest ta twoja pierwsza satysfakcja, tak?

A to -jest ta twoja pierwsza gorycz: "Kopczyński gardzi ludźmi". Tak myśli Laśkiewicz i ten, co załatwił Sowińskiemu "Barburkę". Ba, gdyby Laśkiewicz wiedział... Ba, gdyby Laśkiewicz wiedział... Ale życiorysy sekretarzy ze szczebla zakładowego są ich prywatną sprawą. Miałeś dwanaście lat, kiedy przywieźli cię z rodziną do Oświęcimia. Widziałeś, jak mordują matkę i siostrę. Byłeś potem w trzech lagrach, w jednym pracowałeś jako posługacz przy chorych. Przy chorych na cholerę...

...Wróciłeś z Niemiec w czterdziestym piątym. Sam, piętnastoletni. W pewnym pięknym mieście na Ziemiach Odzyskanych trafiłeś do ZWM. Wielu samotnych chłopaków trafiało wtedy do Związku. Tam miałeś posadę: gońca w zarządzie powiatowym. Posadę i mieszkanie. Byłeś sam, mogłeś i chciałeś pomagać. Potem jesteś personalnikiem w Komitecie Powiatowym PPR. Było wtedy takie stanowisko. Jesteś przewodniczącym Zarządu Powiatowego Związku Walki Młodych. Jakieś ostre, trudne akcje. Biorą cię do Zarządu Wojewódzkiego - "na wzmocnienie instancji". Wielu samotnych chłopaków miało wtedy tylko ten Związek - Walki Młodych. Pracujesz potem jako fizyczny (a są już lata 1950-1961) w WSK. Posyłają cię do technikum do Bytomia. Wracasz: prawie dziesięć lat jesteś majstrem, potem konstruktorem w biurze technicznym WSK. Ale oczywiście - zawsze partyjniakiem, którego się posyła na nieproste zadania, na pierwsze linie. I pewnego dnia, wczesną jesienią 1959 roku, dzwoni Surosz: "Jadę jutro do Turoszowa, chciałbym zabrać was ze sobą, tam się zaczyna ciekawa robota". Z tych danych jeszcze nie widać, że tak mało miałeś tego, co ludzie nazywają "prywatnym życiem", a tak wiele tego, co ludzie nazywają "życie nie głaskało go po głowie". Więc Laśkiewicz (parę lat młodszy od ciebie) nie tylko nie zna twojej historii. On nie był w lagrach, nie wie, jak wyglądają chorzy na cholerę, ale Laśkiewicza rok temu rzuciła dziewczyna, którą bardzo kochał, rozumiesz mnie?

"Kopczyński nie umie trafiać do ludzi". "Czy może być sekretarzem człowiek, który nie umie trafiać do ludzi?", "Kopczyński jest za twardy, on jest nieludzko

105

Page 106: Półwysep T

twardy", "Kopczyński gardzi ludźmi", "Kopczyński ma czyste ręce", "Kopczyński jest uczciwy", "To jest fantastycznie ważne, żeby sekretarz był absolutnie uczciwy".

Ach, to nie o to chodzi. To nie tylko o to chodzi.

V

Nie słyszał, kiedy otworzyły się drzwi. Stał w nich Tadzik.Patrzył na ojca, poważny dziewięciolatek.- Widzisz - powiedział Kopczyński. - Znowu mamy trudności ze światłem. Weź

naftówkę, cóż robić.Chłopiec się nie ruszał.- Mam zejść z tobą?- Zejdę sam. Wcale się nie boję.- To dobrze, to nawet bardzo dobrze.

VI

Za kwadrans siódma wsiadałeś do samochodu. Piotrek-kierowca opowiadał nowinki. Mijaliście spokojne uliczki Bogatyni, potem bazę transportu, potem przelatywał nad wami wiadukt taśmociągów ("znowu stoją", "no, wreszcie hulają"), potem hałdy po prawej, potem centralną betoniarnię, potem Trzciniec. O siódmej wchodziłeś do Kazetu. Przez godzinę ustalaliście we trójkę (II sekretarz, sekretarz propagandy i ty) rozdział roboty na ten dzień. Czasem dochodził czwarty: Zdzich Latacz, sekretarz ZMS. I piąty: Olcha, przewodniczący Komisji Związków. Godzina 8.05: ze Staszkiem Nowackim - sekretarzem "Biuletynu Turowa" omawiacie numer. Godzina 8.30: przybywa delegacja robotników ze zwałowarki - sprawy płacowe. Godzina 8.50: rozmowa z inżynierem Rottem o usterkach w wykonawstwie tamy na Witce. Godzina 9.30: przyjechał redaktor S. z "Trybuny Ludu" - wywiad. Godzina 10.15: Bors, majster w jednym z podwykonawczych przedsiębiorstw, opowiada o swoim zatargu z sekretarzem OOP; wykorzystano fakt, że Bors służył w wehrmachcie, dano mu wymówienie. Godzina 11.05: komendant posterunku MO referuje sprawę pociętego (sabotaż?) kabla na placu montażowym II. Godzina 12.20: lektura projektu uchwały KW w kwestii rozruchu taśmociągów. Godzina 13.00: konferencja z prof. H., przewodniczącym komisji powołanej przez wicepremiera dla zbadania trudności w działaniu taśmociągów; dyskusja (prof. H. powie potem do L.: "Dziwny sekretarz. Zna się, cholera, na taśmociągach"). Godzina 14.40: inż. Bron referuje opóźnienia dostaw dla elektrowni. Godzina 15.00: obiad. Godzina 16.10: zajęcie w komitecie - korespondencja bieżąca. Godzina 17.00: na placu budowy elektrowni ("Kopczyński bez przerwy siedzi w elektrowni. On wcale nie zna odkrywki"). Twój typowy dzień?

Oczywiście jeszcze wyjazdy. Komisja Rządowa w Warszawie, KW we Wrocławiu, KP w Zgorzelcu, narady w Sieniawce. Przynajmniej trzy razy w tygodniu koniec pracy o trzeciej. Wtedy do domu - literatura. Przeważnie techniczna (te twoje ambicje pojmowania procesu budowy w szczegółach). Zasobny regał -

106

Page 107: Półwysep T

Camus, Reed, Remarque, Erenburg... Kiedy ty do tego zaglądałeś? Będziesz miał teraz czas.

Zagajnik zwany "Turów" stał się lasem zwanym "Turów". Kombinat wyogromniał. Ze "Starej Apteki" do Zatonia i Trzcińca, dużych dyrekcyjnych gmachów. Od roku pięćdziesiątego dziewiątego do sześćdziesiątego drugiego. Od paruset ludzi do dwunastu tysięcy. Dwa kolosy: Kombinat - Inwestor, i "Dolnośląskie" - Generalny Wykonawca. Trzydzieści parę przedsiębiorstw podwykonawczych. "W zakładach pracy w całym kraju, w hutach, fabrykach, wytwórniach, biurach projektowych pracuje dla kombinatu «Turów» 400.000 osób". Kim teraz jesteś, Andrzeju? Kim jest sekretarz Komitetu Zakładowego partii? Ciśnienie wzrosło. Uczucia przybrały na sile. Zwielokrotniła się liczba wrogów i przyjaciół. W lesie zwanym "Turów" pracują drwale, grasują kłusownicy. Nikt nie jest właścicielem lasu, wszyscy go posiadają. Potrafisz jeszcze poruszać się w tej gęstwinie? Mają tu miejsce dziecięce na pozór zabawy: Generalny Wykonawca nie cierpi Inwestora, pion techniczny kopalni nie cierpi pionu elektrowni. Dlaczego? Ambicje osób? Zbiorowe ambicje jednostek produkcyjnych? Rozbieżności interesów? Jakie? Prasa i radio włączane są nieświadomie w rozgrywki. Dziennikarz nie zna "Turowa" - trafia przypadkiem do "Dolnośląskiego". "Dolnośląskie buduje Kombinat" - grzmi tytuł. U inwestora śmieją się. Piony i oddziały nie mogą się ze sobą dogadać. Ludzie ze starej odkrywki wilkiem patrzą na przybyszów. Ci ze świata kpią z tubylców. Przedsiębiorstwo X wykonało plan, a przedsiębiorstwo Y zostaje w tyle. Wiadomo, że dyrektor X ma premię, a dyrektor Y - opieprz. Od premiera - to już bardzo wysoko. Podkopy, zasadzki. Czy to w ogóle wszystko możliwe? Tak, to wszystko jest możliwe, a ponadto: dwa bloki elektrowni już stoją, taśmociągi już hulają, ludzie pokazują bohaterstwo pracy... Las zwany "Turów". Las albo knieja - jak kto patrzy. Może las-knieja. Czy ty, Andrzeju, zdawałeś sobie świadomie sprawę z tego, czym ma tutaj być PARTIA?

Są ludzie, którzy mówią, że dopiero w "Turowie" zrozumieli rolę partii. Cholernie wielkie słowa, a program twój - tak jak go czasem wypowiadałeś - brzmiał prosto: jesteśmy po to, żeby nikt nie przeszkadzał budować; jesteśmy , żeby stwarzać warunki, w których ludzie nie będą się bali mówić i nie będą się bali myśleć. Pamiętasz, miałeś taką dobra chwilę (słowo-ciałem), kiedy przyszedł doktor W. z Górniczej Służby Zdrowia: "Chcę z panem mówić w imieniu kilkuosobowej grupy bezpartyjnych lekarzy. Powiadają nam, że jest absolutnie konieczne, abyśmy wstąpili do partii. Pragniemy to zrobić, ale jeszcze nie teraz". Kapnąłeś się od razu: komuś zależy, by pokazać, że powiększył szeregi o grupę inteligentów-fachowców. Twoja odpowiedź: "Niech pan powie, doktorze, temu towarzyszowi, że zwróciliście się do mnie o rekomendację, a ja odmówiłem. Jeśli przypadkiem zapyta, dlaczego, proszę go skierować tutaj". Drobiazg, ale właśnie z tych, które są żywym programem: ktoś miał odwagę mówić, ktoś miał zaufanie do Kazetu, do ciebie osobiście... Szło tobie o to, żeby partyjni chronili czystości dzieła, żeby byli inicjatorami akcji i najlepszymi ich wykonawcami. A sam Komitet Zakładowy? A egzekutywy organizacji podstawowych? Zadano ci kiedyś, na jakimś szkoleniu, pytanie prowokujące:

107

Page 108: Półwysep T

"Falęcki, naczelny dyrektor, jest członkiem partii. Jak rozmawia z Falęckim - I sekretarz Kazetu? Jakie mogą być między wami różnice?..." - Uśmiechnąłeś się: "Powiem wam szczerze, towarzyszu, nigdy nie myślałem nad tą sprawą. Zapewne nie ma między nami zasadniczych sprzeczności. Jednak sądzę, że towarzysz Falęcki czuje istnienie Komitetu i że w tej właśnie świadomości tkwi sens dość głęboki... Mogę sobie doskonale wyobrazić, że gdybym był dyrektorem - moje widzenie wielu spraw byłoby zasadniczo inne niż teraz". - "Kontrola?" - spytał tamten. - "Nie... tylko". - "Doping?" - "Nie... tylko" - "Więc nie rozumiem". - "A przecież jesteście kierownikiem działu, tak?" - "Jestem''. - "I rozmawiacie z sekretarzem grupy partyjnej..." - "Rozumiem". - "Może niezupełnie". - "Może". Bo to na pewno zależy od sekretarza, tak?

Mówią: "Kopczyńskiego dokończyła Akcja 400. Przygniotła go machina, którą sam rozruszał". Śmiejesz się - związek jest mało wyraźny. A poza tym - "sam rozruszał" - to o wiele za dużo. ...Czekaj, przyjrzyjmy się bliżej. Zacznijmy wcześniej. To jeszcze nie czerwiec sześćdziesiątego pierwszego roku, kiedy na czołówkach gazet zagrały tytuły: Turów ogłasza akcję 400, Turów wzywa kraj do czynu lipcowego, towarzysz Loga-Sowiński na wiecu załogi Turowa... To raptem sierpień rok sześćdziesiąty. W "Biuletynie Turowa" (piśmie Komitetu Zakładowego PZPR) na drugiej stronie skromny artykulik pt. "Przebieg realizacji uchwał V Plenum": rewizje założeń i projektów inwestycyjnych... powołano zespoły... rewizja dokumentacji obiektów... Czytajmy uważnie: "Ustalono, że zespoły w swych pracach uwzględnią problem, co i jak musimy zrobić, aby skrócić czas budowy. Już obecnie wydaje się realne oddanie do eksploatacji 1400 MW w czasie przewidzianym dla 1200 MW". W wiele miesięcy później - po przymiarkach, dysputach, badaniach, konfrontacjach - projekt wyraził się formułą: Realne jest przyspieszenie oddania pierwszego turbozespołu o pięć miesięcy - z grudnia na lipiec 1962 roku, oraz realne jest przyspieszenie drugiego zespołu o siedem miesięcy - z czerwca 1963 na listopad 1962 roku. Czyli 400 megawatów w roku 1962 - i stąd nazwa "Akcja 400"... O tym też pisze "Biuletyn Turowa" w dziesięć miesięcy później. Akcja 400 ma inicjatorów, przywódców, sprzymierzeńców, obojętnych, zawiedzionych, zawistnych, wrogów. Idziemy właściwym tropem?

Człowiek czyta: "Akcja 400", "400 megawatów". Człowiek mówi: "Ładnie". Albo: "Znów jakiś pic". Albo człowiek nie mówi nic. Nic nie rozumie, nic nie myśli. A lawina ruszyła. Jeszcze żadnej elektrowni nie zbudowano w planowanym terminie, więc jeśli uda się "A-400", to znaczy, że można nawet wcześniej... Zatem już sam plan Turowa był za luźny, ale to znaczy, że harmonogramy następnych elektrowni będą ciaśniejsze... Czy jednak "A-400" daje zysk? Bo może wcale nie trzeba, żeby te megawaty były szybciej. A co dopiero setki fabryk, których dostawy muszą zostać przyśpieszone, i komu innemu wypada urwać to, co musi dostać Turów. A w samym Turowie może stanąć elektrownia, ale kopalnia może nie zdążyć z paliwem, a kopalnia to nie tylko maszyny, to są zwłaszcza ludzie... Więc zastanówmy się, co robimy, bo znowu będą górą energetycy, co byli dawniej mocarstwem, a teraz są cząstką tylko resortu i chcą pokazać górnikom, że da radę, bo może górnicy nie

108

Page 109: Półwysep T

wierzą... Czy to wszystko jest w ogóle możliwe, tak to wszystko jest w ogóle możliwe i w gruncie rzeczy przy tej całej akcji można skorzystać, bo jak akcja wymaga dźwigu X, to można przy okazji zażądać dwóch dźwigów X i jednego Y, a na naradach fachowych w Kazecie poskreślaliście takie okazje:

- temu dwa dźwigi kołowe 5 t- temu cztery "Warszawy"- temu jedną przyczepę dłużycową- temu kilkanaście tokarek, frezarek i nożyc- temu kilkadziesiąt spawarek wirującychjuż nie licząc kabli dwudziestu kilometrów... A i wyżej, o wiele wyżej chciano

zarobić na "A-400", i tam też pilnowaliście prawdy, więc kto was za to wszystko kochał będzie... bo na pewno nie ci, którzy musieli przyznać, że da się zrobić "A-400" i że to jest zysk i że węgiel będzie na czas i że całej Polski nie należy tą akcją zbawiać przy okazji i że święty spokój własny, a może pozycję nawet trzeba akcji oddać... (Zaś linie podziału - sprzymierzeńcy-przeciwnicy - nie biegną prosto między dyrektorem Y i dyrektorem Z, między górnikami i energetykami. Całą by powieść o tym!). Byli wreszcie tamci, "od samochodu". Bo pamiętasz, Andrzeju, tę zabawę z samochodem Kazetu? Po paru pierwszych dniach w Turowie pojąłeś, że bez auta nie da rady na tych tutejszych, wielokilometrowych trasach - Bogatynia, Sieniawka, Opolno, Zgorzelec, Zatonie, Trzciniec, Witka - na tych trasach, zwanych przez prasę "Turoszowem". Więc wystąpiłeś z wnioskiem o auto dla Kazetu. Mówili: "Kopczyńskiemu już zachciało się samochodu". Wreszcie Kazet miał wóz. Przyszli, mówili: "No, towarzyszu Kopczyński, gratulacje! Twierdziliśmy od początku, że w tych warunkach KZ musi mieć wóz". Mogli gratulować, ale już nie mogli gratulować szczerze. Więc i teraz, przed czerwcowym wiecem, zjawili się: my, przede wszystkim my, inicjowaliśmy i od początku śmy popierali "Akcję 400". Jest taki dokument: wydanie nadzwyczajne "Biuletynu Turowa" z datą wiecu - 22 czerwca, z apelem w sprawie "A-400". Ten numer nigdy nie dostąpił kolportażu. W prostych nawet ładnych - słowach apelu nie było mowy o ludziach "od samochodu". Że to oni... Oni mówią: "Kopczyński krył «Akcję 400» do ostatniej chwili". Ty mówisz: Do ostatniej chwili nie było wiadomo, czy "A-400" jest tak dojrzała, że można z nią wyjść... No więc przyjechał przewodniczący CRZZ. Miałeś na wiecu wygłosić zasadniczy referat. Wielką halę elektrowni po raz pierwszy wypełniła załoga. Referat wygłosił II Sekretarz Kazetu, Gontar. Bo Kopczyński zachorował tego dnia na serce. Ty, twardy człowiek "Turowa", zachorowałeś tego dnia na serce?

VII

W pokoju zrobiło się szaro. Doleciał warkot pierwszej wywrotki. Błysnęło światło. Zgasił je.

VIII

109

Page 110: Półwysep T

Tyle jest prawd różnych, Andrzeju. Twoja prawda i prawdy twoich wrogów, i prawdy sojuszników. I prawda lawiny, która szła, która toczy się. Pewnie, że nie miałeś łatwej pozycji, kiedy mijały kolejne terminy "Akcji 400" i kiedy teraz zbliża się ten zasadniczy termin - lipcowy. Rosną napięcia. Byłeś w grupie inicjatorów i przywódców akcji, ale nie wykonawców, więc to ty miałeś patrzeć na ręce wykonawcom, miałeś cisnąć wykonawców - sojuszników akcji, obojętnych i wrogów. A może nie ma wrogów? Może. Nie zaprzeczysz, że czułeś, jak rosną napięcia.

Już wiedziałeś, że możesz przepaść. I brnąłeś dalej. Paraliż?Zabrakło ci sił?Spójrz, na zebraniu partyjnym "Dolnośląskiego" - dwa tygodnie przed tą

konferencją - znów zrobiłeś sobie wrogów. Atakowano dyrektora. Wystąpiłeś: "Zasada jednoosobowej odpowiedzialności jest w naszym przemyśle święta. Nasza organizacja nie po to istnieje, aby dyrektor musiał nas pytać, jak ma rozdzielać fundusz nagród". Czy mogłeś tego nie mówić?

Mogłeś. Mogłeś tego nie mówić, a kierować sprawami tak, by praktyka była prawidłowa. Nie? Rozumiem, to jest znowu ta twoja satysfakcja: kilku ludzi wie, że stosowałeś grę czystą. Stosowałeś ja do ostatniej chwili. Znów paru ludzi (innych) wie, że tak było. Przychodzili do ciebie przed konferencją, ostrzegali, dawali fakty: montuje się głosy, montuje się blok głosów... Więc kiedy już tam, na sali, czułeś, co się zbliża, mogłeś wystąpić, mogłeś powiedzieć wszystko, co wiesz. Przerwałbyś ten ciąg szarych, obojętnych głosów w dyskusji, która nie dotknęła ciebie ani razu. Jakaż by wybuchła burza, Andrzeju. Mogliby cię wybrać. Ale jak by potem wyglądały niektóre organizacje? Ich jedność, stosunki między wieloma towarzyszami... Dlatego nie wystąpiłeś?

Nie. Nie tylko dlatego. Mogliby ci nie uwierzyć. I odszedłbyś i jeszcze zostałby po tobie krzywy ślad: "Chciał zniszczyć paru ludzi, walczył o siebie, taki właśnie był". Dlatego nie wystąpiłeś?

Cóż, Andrzeju, żaden dyskutant nie powiedział o tobie złego słowa. Skorzystano też z tajności wyborów. Nie musieli mówić. Mówienie nie zawsze jest srebrem. Ciebie boli, że nie mówili. Że dopiero na kartkach wyborczych... Mieli prawo. Dobre, demokratyczne prawo. Przyszedł nowy sekretarz. Gdzie jest powiedziane, że trzeba powtarzać kadencje. Rozumiesz, że właściwie nie stało się nic złego?

Jesteś młody z tą twoją trochę przekroczoną trzydziestką. Jesteś młody, Andrzeju, a już zostawiłeś za sobą taki szmat roboty. Bo ta robota się liczy, Andrzeju. Liczy się sama w sobie - ta robota...

IX

Zadzwonił budzik. Andrzej podszedł do biurka, zgasił warkot zegara. Była piąta czterdzieści pięć.

28. II. 62:

110

Page 111: Półwysep T

Andrzej Kopczyński pracuje jako kierownik biura technicznego w tzw. "grupie rozruchu elektrowni''. Jest to komórka ściśle związana z tokiem "Akcji 400".

111

Page 112: Półwysep T

WIOSNA NA PÓŁWYSPIE T

CZAS NIE STOI, LUDZIE ROSNĄ. LUDZIE ROSNĄ? Obywatelu pamiętaj: już tylko 52 dni pozostało do uruchomienia pierwszego turbozespołu! CZAS NIE STOI. Obywatel Szmalec Robert, ul. Kościuszki 41, znowu pobił swoją żonę - tę odbitą bratu, Szmalec Leonowi. Interweniowała milicja. CZAS NIE STOI. Nocą płonie neonowa arteria Taśmociągów. Nagle huk i błysk, i błysk. Niebo nad zagłębiem jarzy się - to burza? To zwarcie w kablach 6 kV (6000 volt, a w żarówkach naszych domowych płynie 220). CZAS NIE STOI. O 2.15 awarię zlikwidowano, taśma hula, nadkład płynie. Będzie Milion? Miliona nie będzie. CZAS NIE STOI. Jutro rozpalimy kocioł. Mazutem. Blady dym pójdzie z pierwszego komina. CZAS NIE STOI. Dziś "Turów I" podał węgiel do bunkra elektrowni. Grała orkiestra górnicza pod batutą pana Jarzyny. CZAS NIE STOI. "Majster to jest car i boh, i wojenny naczalnik..." - "Co tobie znowu zrobił?" CZAS NIE STOI. "Turoszowski wór /szkoda gadania/ każdy chłopak-tur /każda panna - łania./ Tu się czas przegania i głową przebija mur /tu pęka poezji bania/ - turoszowski wór". CZAS NIE STOI, LUDZIE ROSNĄ, LUDZIE ROSNĄ?

1.

Nocami było teraz zimno i lały deszcze. Wiatr gził się z liśćmi ostatnich drzew w Turoszowie. Taka pogoda nie sprzyja ludziom ani odkrywce. Taśmy idą poślizgiem na bębnach, trzeba taśmy naciągać, ale już i stacje poprzysuwały się do siebie...

Chłopcy wracają z nocnych zmian przygaszeni, mokrzy i zmarznięci. Milion nie wychodzi. Milion nie wyjdzie. Ba! Może nie wyjść plan - tych osiemset tysięcy.

Ranne odprawy u inżyniera Korczaka podobne są odprawom sztabu dywizji. Bierze w nich udziale cała wierchuszka kombinatu: Falęcki, Rybicki, Kijonka, Zajączkiewicz. Mówią bardzo zwięźle.

Korczak: - Do rana zrobiliśmy 12 tysięcy. Do planu brak 256. Przestoje - 7 godzin. Wysiadły bezpieczniki 6 kV, klamrowano taśmę na przenośniku 6.01.21, koparka "czwórka" ma uszkodzony czerpak.

Główny Energetyk: - Przy naprawie kabla 6 kV znaleźliśmy mufę pełną deszczu zamiast masy kablowej.

Rybicki, zastępca dyrektora kombinatu: - To jest skandal. To wyłączna wina wykonawcy. (Do Zajączkiewicza): Inspektorzy Nadzoru nie mogą ani na chwilę spuszczać ich z oka.

Główny Mechanik: - "Dwójką" jeszcze będziemy szli na ryzyko. "Dosię" trzeba poremontować.

Falęcki, pełnomocnik ministra, dyrektor "Turowa": - Wczoraj dwóch ludzi zatrzymywało taśmociąg, żeby przejść na drugą stronę. To jest wandalizm.

Babiarz, kierownik Taśmociągów: - Sprawdzę, którzy.

112

Page 113: Półwysep T

Korczak, kierownik SOWI: - Ale mostki trzeba ustawić. Ludzie naprawdę nie mają jak przejść. Okrążać dwa kilometry?...

Co jeszcze, panowie?Babiarz: - Odwadnia się za późno. Proponuję stworzyć specjalną brygadę do

odwadniania.Korczak: - Wniosek przyjęty.Godzina 7.22.Przez kwadrans mówią jeszcze o strategii: o drogach do węgla. Jest ich wiele -

trzeba wybierać i trzeba brać odpowiedzialność za wybór.Trzydzieści dni temu na dużej naradzie ustalono majowy plan. Do ośmiuset tysięcy

Szczepanik (w imieniu ZMS) dorzucił dwieście:- Porwiemy się na milion, bo można dać milion."Gazeta Robotnicza" zamieściła na pierwszej kolumnie, obok sprawozdania z

pochodu 1-Majowego, wielki czerwony tytuł: "ZMS-owski milion dla Turowa".Nastroje nie były różowe, ale nie złowróżbne. Inżynier Karp śmiał się:- Mam makabryczne sny. Przeciętna objętość człowieka wynosi, jak wiadomo,

sześć setnych metra sześciennego. Śniło mi się, że zezwałowaliśmy na hałdzie sto milionów osób. Wtedy przyleciał Szczepanik i krzyknął: "To jest dopiero sześćset tysięcy metrów. A gdzie podziało się sześćdziesiąt sześć milionów sześćset sześćdziesiąt sześć tysięcy i sześćset sześćdziesiąt sześć osób? Wy sobie, Karp, nie myślcie, że wam to przejdzie na sucho".

Do połowy maja było nieźle. Zdarzały się doby, że i po trzydzieści parę tysięcy metrów szło na zwały. Potem krach. Deszcze, kable, bezpieczniki, przesypy, potargane taśmy.

Do dziś raptem pięćset sześćdziesiąt tysięcy. Do końca tylko pięć dni.- Może to nawet niektórym na rękę - mówi L. - Każda gra, która toczy się o coś,

toczy się także przeciwko czemuś, przeciwko komuś.L. jest trochę podejrzliwy, trochę fanatyczny. Ciągnie:- "Ma Szczepanik swój zetemesowski milion. Chcieli być mądrzy". Nikt tego

zdania nie słyszał. Może nikt go nie wypowiedział?- Bo to było robione za pochopnie - powiada M., sekretarz grupy ZMS. - Ciągle ta

taktyka i ten takt: dlaczego nie wciągać wszystkich - związków, dozoru, choćby i Ligi Kobiet? Niech będzie wspólna firma. Ale chyba nawet nie o to idzie. Skok z siedmiuset tysięcy do miliona narzuciłby milionowy plan na czerwiec, na lipiec, a czy premie skoczyłyby tak samo? Czy ten skok opłaca się robić - z punktu widzenia ludzi?...

- Nikt oczywiście niczego nie psuł - ciągnie swoje L. - Deszcz, mufy bez masy kablowej, zwalona skarpa. Ślepy los, złośliwy przypadek. Ale ktoś nie został o dwie godziny dłużej na odkrywce, ktoś nie dopilnował. Nikt nie wie, czy ktoś nie został, czy ktoś nie dopilnował. Ktoś miał prawo nie zostać.

- Prawo jest prawem, a serce jest sercem! - powiada Felek Kosa, sławny rozrabiacz z "Osiedla Barakowego". Felek Kosa wrócił dziś z ośmiomiesięcznej odsiadki.

- Co będziesz robił?- Nie wiem.

113

Page 114: Półwysep T

- Gdzie będziesz spał?- Nie wiem.- No to jak?- Żenię się za tydzień. Ona na mnie czekała. Szatanka! Prawo jest prawem, a serce

jest sercem.Wacek skombinował mu nocleg. Felek już śpi. Jest druga. Z taśmociągu dzwoni do

mnie Sorbian:- Śpisz?- Nie. Czytam.- Może byś przyjechał, mam mnóstwo wolnego czasu, pogadalibyśmy.- Stoicie?- Tak, do czwartej. Wymieniają taśmę na zwałowarce.- Co słychać?- Źle. Wciąż stoimy. I jeszcze zabrał nam godzinę.- Kto?- Czas. Przesunąłeś już swój zegarek naprzód?- Prawda! Już posuwam.CZAS NIE STOI. LETNI CZAS."Turów II" zaczyna jednak przypominać rasową odkrywkę. "Dosia", najstarsza

koparka, zabiera się do pochylni. Z dna pochylni popłynie za parę miesięcy węgiel. To już będą zwykłe, przyzwoite poziomy robocze, a każdy - uzbrojony w koparkę i taśmociąg. Znikną ostatnie drzewa i ostatnie domy Turoszowa. Pójdziemy szerokim frontem na Rybarzowice i Bogatynię. Zaczepimy Milion. I pewnego dnia, ostatniego dnia któregoś miesiąca - będzie Milion.

2.

Z nowym rozkładem jazdy pociąg osobowy relacji Warszawa-Bogatynia przychodzi na stację końcową o 8.59.

Tym pociągiem najwięcej ludzi przyjeżdża, żeby zostać w "Turowie".Chłopak w fufajce i gumiakach, z podartym plecakiem. Wykwintny obywatel z

neseserem. Kobieta z ciemnymi workami pod oczyma. Spojrzenia wokół: pewne siebie, lękliwe. Spojrzenia zbitego psa, zaczepne, zawadiackie. Spojrzenia Wiary, Nadziei, Walki.

Ciągle od czterech lat przyjeżdżają. Wielu odjeżdża. Wielu zostaje.Z Polski do Turoszowa. Z Turoszowa do Polski.- No, no! Bez kawałów!- Abo co?Znakomity dowcip Szefa w rozmowie z delegacją posłów na Sejm:Poseł Z.: A jak wam się układają stosunki z sąsiadami?Szef: Z NRD świetnie - my im węgiel, oni nam światło i maszyny. Zakłóceń nie

ma. Z Czechosłowacją też: oddali nam bez niczego parę hektarów nad Witką. Prawdę powiedziawszy, najgorzej z PRL: dostawy szwankują, zaopatrzenie handlu też, za to inspekcji i delegacji cała kupa...

114

Page 115: Półwysep T

Dawniej mówiło się w Warszawie:- Jadę na koniec świata, do Turoszowa.Teraz mówią:- Jadę do Republiki Turoszowskiej.Chłopak w fufajce, obywatel z neseserem, kobieta z workami (pod oczyma).

Czternaście osób wysiadło dziś w Bogatyni.Ze Szczekocin, pow. Włoszczowa: "...Prowadziłem wprawdzie kotły parowe,

jednak mogę prowadzić po pewnym zapoznaniu się i inne maszyny, do których mam wielkie zamiłowanie. Pracował będę uczciwie, a powierzoną mi maszynę w jak najlepszym stanie utrzymywał".

Z Wrocławia: "Najchętniej prosiłbym o skierowanie mnie do obsługi maszyn górniczych, ponieważ jestem bez zawodu".

Z Częstochowy: "...Obecnie pracuję w Zakładzie Energetycznym w Częstochowie na stanowisku elektromechanika przy przyrządach pomiarowych i zarabiam 1900 złotych + deputat węglowy (4 tony) + przydział energii elektrycznej. Mam 39 lat i mógłbym zmienić pracę na lepsze warunki".

Z Sajczyc, pow. Chełm: "Zwracam się z prośba o przyjęcie mnie do pracy oraz szkolenie. Prośbę swa motywuję tym, że mam znajomości w kierunku ślusarstwa, pracuję już w warsztacie ślusarskim cztery lata. W pracy swej będę się wykazywał zadowalająco".

Z Warszawy: "Otóż przechodząc do meritum sprawy, chcę zaznaczyć, że pragnąłbym pracować w Waszym Zakładzie. Posiadam wykształcenie średnie ogólnokształcące plus dwa lata studiów mechanicznych... Obecnie ze względu na ciężkie warunki materialne, wynikłe po śmierci ostatniego mojego żywiciela, zmuszony byłem przerwać studia, aby podjąć się pracy zarobkowej".

Z Wielunia: "Ja Fiszer Franciszek urodzony dn. 14.VIII.1903 roku w Wieluniu. Obecnie mieszkam w Wieluniu. Mój zawód ślusarz. Od roku 1946 pracowałem w Gdyni w Parowozowni. A w roku 1955 przyjechałem do Wielunia. Czytając gazetę zauważyłem to zapotrzebowanie. Więc proszę mi dać odpowiedź na to podanie, czy są wolne etaty. A choćby nie było już etatów, to mogę przyjąć każdą fizyczną pracę. Więc obywatelu prezesie kadr, proszę mi dać odpowiedź".

Z Suchedniowa: "Obecnie korzystam z dwumiesięcznego urlopu wypoczynkowego i w wypadku pozytywnej od Was odpowiedzi mógłbym rozpocząć pracę... Mam ukończone Technikum Mechaniczne. Jestem pracownikiem zdyscyplinowanym, uczciwym i poradzę sobie na stanowisku wymagającym nawet maksimum zdolności organizacyjnych. Ze względu na specyficzne warunki, w jakich się obecnie znajduję - bardzo proszę o odręczna, natychmiastową odpowiedź, gdyż będę zmuszony przyjąć pracę tam, gdzie szybciej zostanę poinformowany o jej warunkach".

Z Poznania: "Mam lat 19. Pracuję jako tokarz w Zakładach «Pomet». W 1957 roku wstępuję do Technikum Zaocznego Mechaniczno-odlewniczego nie naruszając pracy. Marzeniem moim jest pracować w górnictwie".

Z Bierunia, pow. Tychy: "...Ukończyłem Politechnikę Krakowską oraz wydział eksploatacji na AGH-Kraków, stopień inż. górniczy... Do ewent. przeniesienia zmusza mnie zdrowie żony. Wg specjalisty okolica Bogatyni by jej odpowiadała".

115

Page 116: Półwysep T

Z Wojnicza, pow. Brzesko: "Jestem absolwentem Technikum Mechanicznego i chcę pogłębiać swoje wiadomości praktyczne z dziedziny mechaniki. W powyższym zakładzie mogę zdobyć niezbędne wiadomości praktyczne, a po przeszkoleniu kontynuować dalej swój zawód. Chciałbym być wydajnym i dobrym fachowcem w tej dziedzinie".

Dwaj z Brzegu Dolnego: "Uprzejmie prosimy o poinformowanie nas, jakie są ku temu możliwości zatrudnienia, płacy, pracy, kwaterunek. Oraz czy jest możliwość odroczenia nas od służby wojskowej".

Czterej z Ciechanowa: "...Prośbę swą motywujemy tym, że ze względu dużego nasilenia pracowników w miastach centralnych trudno jest o pracę taką, by odpowiadała danemu zawodowi, który my posiadamy".

Ze Staszowa: "Jakie są możliwości otrzymania mieszkania rodzinnego i w jakim okresie można otrzymać, gdyż pragnę wyjechać z całą rodziną. Majątku żadnego nie posiadam, ani nawet własnego mieszkania, utrzymuję się z żoną i dwojgiem dzieci z pracy rąk. Obecnie pracuję jaka prac. umysłowy, a chciałbym pracować w swym zawodzie, na terenie tutejszym uzyskać pracę w tym zawodzie jest trudno. Przeto zwracam się jeszcze raz".

Z Czechowic: "Mam 24 lata. Rodzice prowadzą gospodarstwu rolne, bezpartyjni. Po skończeniu szkoły podstawowej w Łazowie uczyłem się dalej w kierunku zawodowym. Nie mając środków uczyć się dalej, skończyłem jedynie Zasadniczą Szkołę Metalową w Sokołowie Podlaskim. Po czym kilka lat prowadziłem gospodarstwo wraz z rodzicami, które żyją. Moim marzeniem byłoby kontynuować i utrwalać swą wiedzę w dziedzinie techniki, która pnie się w górę milowymi krokami. Kierunek zawodowy wywarł na mnie od młodzieńczych lat szczególne wrażenie, więc chciałbym, ażeby marzenia me zrodziły się w czyn".

Z Odrowąża: "Zarobki mam tutaj niezłe, ale do pracy dojeżdżam 38 km, więc rano chcąc iść do pracy na siódmą godzinę, muszę wstawać o 4 rano. Jestem żonaty i mieszkam u teściów, gdzie posiadamy małe mieszkanie, w którym mieści się 7 osób. Więc pragnąłbym dostać pracę w Kombinacie, jak również otrzymać mieszkanie, które byłoby dla mnie wielkim zadowoleniem".

Ze Stąporkowa, pow. Końskie: "Uprzejmie proszę o przyjęcie mnie do pracy w charakterze ślusarza maszynowego, gdyż pragnę pracować dla dobra Polski Ludowej. W podaniu swym zaznaczam, że jestem samotny".

Z Radomia: "Ślusarzem jestem remontowym, a moja żona telefonistką. Dla nas jest obojętne, gdzie będziemy pracować, abyśmy mieli dobre warunki mieszkaniowe".

Z Majdan, pow. Kozienice: "Po przyjęciu do pracy nie od razu bym alarmował o przydział mieszkania lecz z czasem to bym go dostał. Mam lat 25, żona 21, a dziecko niespełna 3 lata".

Z Białegostoku: "Właśnie chcemy się zwrócić do dyrekcji kombinatu o przyjęcie nas do pracy, tj. Szczurzewskiego Edwarda w zawodzie ślusarza oraz moją żonę w zawodzie spawacza, także Szczurzewskiego Michała w zawodzie mechanika samochodowego. Ponieważ jesteśmy żonaci chcielibyśmy żeby Dyrekcja od zaraz przydzieliła mieszkania ponieważ mamy na utrzymaniu dzieci".

116

Page 117: Półwysep T

Z Brodowa: "Ja wyżej podpisany zwracam się z prośbą do Dyrekcji Kombinatu o udzielenie mi pewnych informacji związanych z pracą, o której dużo czytałem w prasie i słyszałem przez radio o budowie jednych z największych elektrowni, która właśnie powstaje w Turoszowie, no i chciałbym być budowniczym tak ważnego obiektu".

Chłopak w fufajce, elegant z neseserem, kobieta z workami (pod oczyma) będą więc budowniczymi tak ważnego obiektu. Przeprowadzili swoje badania socjologowie, spytali o. motywy przyjazdu do "Turowa".

"26.1% osób przybyło na zasadzie delegowania39,4% osób motywuje przybycie możliwością uzyskania wyższych zarobków15,4% osób motywuje przybycie większymi możliwościami otrzymania pracy13,3% osób - możliwością otrzymania mieszkania13,0% osób - możliwością zdobycia kwalifikacji9,3% osób - chęcią zmiany środowiska6,3% osób - przyjazdem do Turoszowa rodziny, kolegów, znajomych5,8% osób - podaje inne powody".

Rodzina obywatela Szmalca Roberta, ul. Kościuszki 41, mieści się pod względem motywów w grupie 39,4%, aczkolwiek ani ob. Szmalec, ani jego szwagier, przybyły z Koszalińskiego, nie pracują w "Turowie".

Szmalec Robert od lat mieszka w Bogatyni. Jest ładowaczem w WPHS. Dawniej zarabiał mało. Potem zarabiał więcej. "Dawniej" znaczy "przed budową Turowa", "potem" znaczy "od czasu budowy Turowa". Żona odbita bratu powiesiła w kuchni makatkę: "Pan Bóg kocha takie dziatki, co słuchają ojca i matki". Pokój z kuchenką wydał się Robertowi za obszerny dla niego, żony, ich trzyletniego dziecka tudzież dziesięcioletniego chłopca, syna żony Roberta i jego brata, przegnanego z Bogatyni. Zatem towarzyski i rodzinny Szmalec pisze list do szwagra: "Przybywaj, lepiej zarobisz, jak nie w WPHS, to w kombinacie dostaniesz robotę".

- Sprzedałem świniaka, krowę, kury. Wziąłem kobitę i dzieci, przyjechałem. Ten aż płakał z radości. Potem mu się odmieniło. "Wont z mojego mieszkania!" - krzyczy, i z nożem na mnie, i pije co wieczór, i siostrę moją wali. A ja gdzie pójdę?

- Może pan wrócić, skąd pan przyjechał.- Do czego?Ten człowiek pracował w PGR koło Szczecinka. Teraz jest ładowaczem w WPHS.

Zarabia o sto złotych więcej. Do "Turowa" nie idzie - "Turów" potrzebuje robotników wykwalifikowanych.

Szmalec Robert wraca do domu schlany, brudny. Awanturuje się. Kiedy ma przyjechać patrol MO, Szmalec Robert wali się na barłóg obok swego bratanka, syna żony. Chłopiec nie chce z nim spać. "Bo ty byś ino babę chciał za d... trzymać" - krzyczy do chłopca obywatel Szmalec. A kiedy przychodzi patrol, Szmalec śpi. "Ja ciebie kiedyś zarżnę - mawia do żony. - I będę wiedział; za co siedzę". Cuchnie śmiercią.

Ksiądz przygląda się życiu z lekko przymrużonymi oczyma. Jego komentarz jest spokojny i głęboki:

117

Page 118: Półwysep T

- Zwarta struktura onegdajszej wioski nie pozwoliłaby chłopu emigrować z rodziną bez wyraźnej potrzeby, dla piętnastu złotych wyższego zarobku. Co wiąże dziś takiego z PGR? Jedzie na tragedię, leci jak ćma - w blask wielkiego przemysłu. Spójrz pan, ile dramatu wokół: przyjeżdża chłopak ze wsi - zabija go taśmociąg. Inny - rozpija się, całe rodziny ogarnia rozpad. Proszę mi ufać, ja dużo słyszę. Wskaż mi pan szczęście ludzkie w tym "worku" naszym.

Romek N. śmieje się:- Ciekawe - powiada - że ksiądz ma mniej wiary w człowieka niż nasi

zetemesowscy aktywiści. Wiary, Nadziei, Miłości.Ksiądz się obrusza, ale nie obraża.Któregoś dnia pojawiła się w "Barburce" ładna, śniada dziewczyna w spodniach i

żółtym, obcisłym swetrze. Chłopcy szykowali natarcie, ale spostrzegli, że dziewczyna jest z mężczyzną. Wyraźnie starszym od niej, barczystym.

Ten człowiek zaczepił mnie na korytarzu:- Mówiono, że pan ma coś wspólnego z "Biuletynem Turowa". Ja nieraz byłem

korespondentem gazety. Może bym coś napisał?Śpieszyłem się.- Bardzo chętnie. Pogadamy obszerniej. Zapukam do pana w wolnej chwili.- Pokój 403.- A gdzie pan pracuje?- W SOWI.Następnego dnia późnym wieczorem zobaczyłem ich oboje, jak schodzą ze

schodów, wyraźnie gotowi do drogi, z tobołkiem.- Pożegnanie "Turowa"? - spytałem.Roześmieli się.- Jedziemy do Malborka po dziecko.- Czym? Przecież ten o 19.47 już poszedł, a to ostatni.- Autostopem. Mamy 20 złotych.- Kiedy wracacie?- Tak, żeby na wtorek rano iść do roboty.Była sobota. Rzeczywiście wrócili w poniedziałek nocą. Przywieźli

ośmiomiesięcznego szkraba. Całe te trzy dni spędzili w podróży, mieli mniej szczęścia niż za pierwszym razem: wtedy (a był to wieczór) zdążyli przejść dwie malborskie ulice, kiedy zobaczyli ciężarówkę. Zatrzymali ją.

- Jedzie pan na Toruń?- Siadajcie.- Może do Poznania?- Siadajcie.- Jeszcze dalej?- A gdzie chcecie?- Do Turoszowa.- Dobra, jadę do Bogatyni.Okazało się, że wóz przewozi rzeczy wraz z właścicielką: nową pracownicą działu

kadr elektrowni "Turów". Pani ta emigruje do "Turowa" z elektrowni w Elblągu.

118

Page 119: Półwysep T

- Rano byliśmy w Bogatyni.Jego przyjęto na taśmociągi, ją do działu zatrudnienia w SOWI: tworzy się właśnie

markownia i dziewczyna zarobi tych 1500 złotych. Dzieje naszej świętej rodziny są właściwie smutne. On - frontowy żołnierz, potem długo jeszcze w wojsku, potem ślusarka z tym wiecznym nie tyle pechem, co brakiem dobrej gwiazdy. Ona - wychowała się gdzieś pod granicą mongolską, do kraju wróciła z rodziną przed paru laty. Jest w tej dziewczynie coś ujmująco rosyjskiego - może to rosyjskie serio wobec życia...

Poznali się w Malborku. Początkowo mieszkali u jej rodziców, potem zaczęło się psuć. Przyszło dziecko, wyjechali do PGR, gdzie on był kierownikiem hotelu. Zarabiał 1300 złotych, ale chodziło o dach nad głową.

- Jak długo można żyć za tysiąc trzysta złotych?Wtedy to auto Malbork-Turoszów.- Stąd nie wygoni nas nikt. Koniec tułaczki - mówi on. Tak sobie wyobrażam

spokój: praca, dom. Jestem właściwie domatorem. Żonę mam dobrą. Różnica między nami spora - ona dwadzieścia jeden lat, a ja prawie czterdzieści. Ale zdaje mi się, że ona nie lubi spoglądać za takimi chłopaczkami w jej wieku. Cóż, można w "Turowie" mieć dobrą nadzieję. Kierownik SOWI powiedział mi od razu, że mieszkanie dostaniemy szybko. Ale my czekamy: chodzi o pieniądze, przecież trzeba coś mieć na meble, na garnki, na kaucję. Nic, pomieszkamy parę miesięcy w "Barburce", potem się zobaczy.

- Ile teraz macie pieniędzy?- Żona obliczyła, że na dziesięć dni.- Pożyczę panu dwieście złotych, tyle w tej chwili mogę.Powiedział cicho:- Nie po to do pana przyszedłem.- Sam zaproponowałem...Akurat zastukała ona.- Spójrz - powiedział do niej - pan chce nam pożyczyć forsy.Zaczerwieniła się.- Ależ... z czego my panu oddamy? Przecież na pierwszego dostaniemy niewiele.Usiadła z nim razem na jedynym u mnie krześle. Objęła go ramieniem.Jeszcze raz zaczęli mi opowiadać ten szczęśliwy traf komunikacyjny Malbork-

Bogatynia. Dziecko spało. On wystarał się o popołudniową i nocną zmianę, tak że zawsze ktoś z małym jest.

- Ciekawe - powiedziałem - czy zastanę tu państwa za pięć lat?- Nie wiem, co by nas mogło zmusić do wyjazdu.Jest to bardzo cicha rodzina, nawet dziecko nie wrzeszczy tak, jak inne

"barburkowe". Ale to już zapewne przypadek.Jest w "Barburce" druga jeszcze rodzina obywateli Republiki Turoszowskiej. Mają

uroczego chłopaka, ulubieńca "Barburki", Ojciec siedział kiedyś podobno parę lat. Pracuje na taśmociągach, żona pracuje też. Chodzą do "Gongu" na brydża, tańczą ze sobą często i dużo. Marka odprowadzają do przedszkola.

Jest w Bogatyni trzecia jeszcze rodzina...

119

Page 120: Półwysep T

Jest w Bogatyni czwarta jeszcze...Być może, nie chodzą do spowiedzi, chociaż to wielki grzech. Zanućmy,

przyjaciele, ich piosenkę:

Daleko, na końcu kraju,gdzie graniczne słupy stoją,gdzie o przeszłość nie pytają

ani moją, ani twoją.Daleko, na końcu kraju,

coś buduje się wielkiego,tu o przeszłość nie pytają,

więc czekamy cię, kolego...

3.

Arnold S. powiada:- Taki "Turów" to mogą być najładniejsze lata życia. Przynajmniej parę lat. Potem

wszystko się ustoi, uładzi. Będzie Lubin, Bełchatów albo już starość - na co komu przyjdzie. Ale cztery lata to już jest duży kawał życia. Więc warto. Każdy sobie tu znajdzie mocne życie: ja - technik, ty - dziennikarz, on - handlowiec. Pod paroma warunkami: trzeba lubić swoją robotę - po prostu lubić ja, jak niektórzy lubią łowić ryby, a inni majstrować przy skrzynce biegów; po drugie, trzeba coś umieć w swoim fachu; a kiedy się jest fachmanem, trzeba się nie bać rozrób - bo jednak rozróby nie są takie straszne, skoro nie przekraczasz pewnych granic i ręce masz czyste; po czwarte, trzeba tu przyjeżdżać samemu, bez kobiety - zawsze tych parę przygód znajdziesz na miejscu. Mówią, że tu mało kobiet. To zależy od k1asy. W klasie urzędniczej masz ich dość...

- Będziesz tęsknił, Arnoldzie, o ile zostawiłeś kobietę gdzieś daleko.- Wolny wybór - nikt nie zmusza.- To już wszystkie warunki?- Jeszcze jeden: dobrze mieć odwrót. Inne miejsce na ziemi, inna pracę na

podorędziu. To daje pewność siebie, przydatną do stabilizacji na te pięć lat.- Powiedziałeś przedtem "cztery".- Może to się trochę przeciągnie. Ma tu być jeszcze jedna elektrownia na 600 em-

wu i mówią o hucie aluminium, jeżeli zawartość glinu w iłach okaże się...- Czekaj, wróćmy do tego ostatniego warunku. A jeśli ktoś nie ma odskoczni? I

chce tu zostać?- Powinien być bardziej giętki. Nie musi zaraz robić szumu, kiedy zobaczy; że jego

szef używa wozu służbowego do wycieczek z panną Kasią nad Kwisę. Ja tam mogę sobie pozwolić na szum.

- O ile sam nie używasz wozu służbowego do wycieczek z panną Jasią.- Mam "Wartburga".- Prawda.

120

Page 121: Półwysep T

Więc tak, więc mogą to być najładniejsze lata życia, pod paroma warunkami. Właściwie nie wiem, jakich nie spełnił Krzysztof S. W jego przypadku katalog warunków chyba się powiększa.

Przyjechał tu na kierownika sporej grupy młodzieży, zorganizowanej na zasadach podobnych zasadom dawnej "Służby Polsce". Chłopcy dostają umundurowanie, uczą się zawodu, a pracują w jednym z przedsiębiorstw podwykonawczych (nazwijmy je "Firmą W") budujących fragmenty Wielkiego Turowa.

Przyjechał z Pomorza. Młody (daleko mu do trzydziestki), inteligentny, stary aktywista organizacyjny.

Liczyło się na niego i jego grupę. Pojmujecie, co by to było, gdyby nagle zakwitł w "Turowie" taki zwarty legion zadowolonych z życia chłopaków?! Dobrze zarabiających, dobrze mieszkających, kulturalnych, nadających ton całej młodzieży... Gdyby tak przeszli którejś niedzieli przez zagłębie - z własną orkiestrą... Czekał na taką rzecz "Turów" i czekał film, czekała prasa, telewizja...

Minął z hakiem rok. Stan osobowy grupy zmienił się już chyba ze trzy razy. Tylko paru weteranów może dziś przypomnieć jej pierwsze dni.

Z tamtych pierwszych dni pochodzi list od Krystyny:"Kochany mój Krzysieńku!Ucieszyłam się listem od Ciebie, a równocześnie przeraziło mnie trochę Twoje

roztargnienie - list bez znaczka, numer mieszkania 9 zamiast 10. Co się z Tobą dzieje, czyżbyś był zakochany?

Dlaczego piszesz, że sprawa zaopatrzenia w Bogatyni i warunków Twego życia jest nieistotna. Dla mnie te sprawy są ważne, bo dotyczą Ciebie, i istotne jest, co jesz i jak dajesz sobie radę. Przecież chciałabym, żeby było Ci jak :najlepiej w tej Bogatyni - mimo że wiesz, jak byłam negatywnie nastawiona do Twego wyjazdu. Ale skoro już tam jesteś, 'bo chciałeś, musiałeś - to chodzi o to, żebyś i tam miał jakieś znośne warunki. Wobec tego - raz jeszcze powtarzam - gdyby trzeba Ci było czegokolwiek, jeżeli czegoś nie można tam dostać, to pisz do mnie. Bo przecież jak mówił Hemingway w "Komu bije dzwon" - "Ty to ja, a ja to Ty".

Napisz, czy jesteś przywiązany do Bogatyni w tym sensie, że musisz tam stale siedzieć? Pytam o to, bo 30.IV i 1.V wypadają dwa dni świąt. Może moglibyśmy umówić się na "randkę" gdzieś w połowie drogi pomiędzy Bogatynią a Szczecinem, np. w Poznaniu lub w Zielonej Górze. Napisz mi szybciutko, co o tym myślisz.

U mnie wszystko po staremu, powoli przyzwyczajam się znów do samotności...Kończę i czekam na odpowiedź. Bądź zdrów, kochanie. Całuję Cię mocno. Twoja

Krystyna.PS. Czy napisałeś do domu i jak z piciem alkoholu? Pamiętaj, że obiecałeś mi..."

Krzysztof nie pił wtedy prawie wcale. Walczył o wyposażenie pomieszczeń dla swojej grupy i o przemiany w stołówce. Żaden chłopak nie będzie pisał swojej dziewczynie, że powodzi mu się źle, bo w stołówce są haniebne zupy, masło zjełczałe, kawa lura. Zwłaszcza chłopak, który z tych dwojga - dziewczyny i przygody - wybrał "Turów". Ale było naprawdę marnie. Grupa mieszkała za

121

Page 122: Półwysep T

Bogatynią i zależna była od miejscowej stołówki, a stołówkę należało właściwie zamknąć razem z personelem i władzami zwierzchnimi "Gminnej Spółdzielni".

Wiele tygodni przeszło pod znakiem "Problemu Stołówki". Wreszcie zrobiło się znośniej.

Część chłopców nie doczekała lepszego jutra - zwiała. Krzysztof już trochę pił. Właściwie przez cały czas pije nie za wiele, lecz i to wystarczy, aby jego grupa stawała się czymś, co jeszcze można tolerować, ale już nie nagradzać.

"Firma W." nigdy specjalnie nie troszczyła się o grupę, którą zatrudniała. Nigdy nie było tam mowy o jakiejś wycieczce dla chłopców, o ich życiu kulturalnym, o ich zdrowiu.

Po wielu miesiącach Krzysztof wystosował list do Komitetu Zakładowego partii:"W «Firmie W.» od dłuższego czasu zdarzają się wypadki łamania ustawodawstwa

pracy. W wyniku tego wielu młodych ludzi - a szczególnie chłopcy z mojej grupy - jest systematycznie z miesiąca na miesiąc krzywdzonych materialnie i moralnie. Traktowanie ich przez kierowników budów przypomina czasy przedwojenne. Na interwencje naszej grupy «Firma W.» nie reaguje, a nawet w wielu wypadkach, pod płaszczykiem usuwania niedociągnięć, tuszuje je. Jesteśmy skłonni sądzić, że istnieje mocno powiązana klika ludzi, którzy żerują na krzywdzie robotników. Istnieją wypadki łapownictwa, rozpijania załogi, kumoterstwa i poniżania godności osobistej robotników. Podajemy kilka przykładów: zlecenia robocze, wystawiane pod koniec miesiąca, nie odzwierciedlają faktycznie wykonanej pracy, a są tylko czczą formalnością. O wysokości zarobków chłopcy dowiadują się dopiero z listy płac. Kiedy Adam B. - pełniący obowiązki brygadzisty na budowie - spytał majstra Ornocha, dlaczego nie wystawia się zleceń przed rozpoczęciem wyznaczonych prac, ten odpowiedział mu, żeby pilnował własnej łopaty, a nie zleceń, dodając później, że «tego szuję należy wypieprzyć z budowy». Majster Pudło postąpił podobnie, oświadczając jeszcze, że zarobki może podwyższyć, «o ile chłopcy opuszczą grupę i staną się pracownikami cywilnymi». Chłopcy z budowy taśmociągów zwrócili się do kierownictwa budowy z zażaleniem, że majster Garstecki w czasie pracy pije z robotnikami wódkę oraz tendencyjnie rozdziela zarobki (ludzie, którzy obijają się przez cały miesiąc, zarabiają więcej od rzetelnie pracujących chłopców z grupy). Jedyną konsekwencją w/w zażalenia były następujące słowa majstra, skierowane do chłopców: «wont mi z budowy!» Przed paroma dniami dwaj chłopcy z grupy (Kowalski i Mieguński) wraz z brygadzistą Markiem (brygadzista ten nie należy do grupy) pili przez cały dzień, a majster Wilski nie tylko nie wyciągnął konsekwencji w stosunku do winnych, ale wpisał im normalną dniówkę. W tym dniu Kowalski po powrocie z pracy wywołał pijacką awanturę i został zatrzymany przez organa Milicji. Majster Dobraczyński za zawyżanie zarobków pobrał od jednej brygady w ciągu 5 miesięcy sumę 7000 złotych.

Chłopcom, którzy dochodzą swych praw, stwarza się warunki, w których trudno jest wytrzymać i w efekcie muszą oni opuścić budowę. Przykładem jest brygada Pożarskiego, która rozpadła się w wyniku szykan. Kozuba Henryk, z naszej grupy, zarobił za przepracowane 60 godzin - 80 złotych! Wypadków zaniżania zarobków lub jawnego oszustwa można by przytoczyć więcej. Znamienne jest, że dniówki

122

Page 123: Półwysep T

przeznaczone na pijaństwo są usprawiedliwiane, natomiast urlopowań Komitetu Międzyzakładowego ZMS wystawianych w związku z pracą społeczną nie honoruje się na budowach.

W wielu wypadkach usuwa się chłopców z budowy bez podania skonkretyzowanych przyczyn..."

Pismo było o wiele dłuższe, ale znaleźć je można w brudnopisie u. Krzysztofa - nie zostało nigdy dostarczone adresatowi.

- Dlaczegoś tego nie wysłał?- Myślę, że gdyby komitet na serio wziął się do badania sprawy, to mogłoby

niejednemu chłopakowi jeszcze bardziej zaszkodzić. W końcu oni pracują przy majstrach...

Zresztą, kiedy rozmawialiśmy - wiele już zmieniło się na lepsze. Bo Krzysztof przedstawił to w swoim czasie na Sekretariacie ZMS w obecności przewodniczącego Rady Zakładowej "Firmy W", który w gruncie rzeczy jest porządny chłop.

Działania obronne przeciwko "Firmie W" to była zasadnicza akcja Krzysztofa. Inne drobniejsze batalie i zajęcia pochłaniały mu czas tak dokładnie, że tylko bardzo rzadko mógł sobie pozwolić na wyjazd z "Turowa".

Listy Krystyny stawały się coraz mniej czułe, a kiedy Krzysztof nie przyjechał - mimo obietnic - na Sylwestra, ustały zupełnie.

W Katowicach, dokąd wybrał się raz załatwić służbowe sprawy, spotkał przypadkiem swoja dawną, pierwszą dziewczynę. To się odnowiło i teraz dziewczyna, która jest w wielkim mieście i skończyła studia, pisuje do Krzysztofa smutnawe listy:

"Krzysztof, napisz, jakie masz plany na przyszłość. Czy naprawdę chcesz siedzieć gdzieś na krańcu Polski? Nie myślisz o studiach?? Pewnie cię te moje pytania zdenerwują, ale naprawdę dziwię się, że przy twojej inteligencji marnujesz młode lata gdzieś na prowincji..."

Ale ona sama też nie jest zadowolona z pobytu w wielkim mieście. Mieszka kątem u brata, marzy o własnym mieszkaniu, które "już bym miała, gdybym zdecydowała się pojechać do pracy w jakimś mniejszym ośrodku".

"Krzysiu! Mówię ci - rozczarowanie na całej linii po skończeniu tej polonistyki. Teraz właściwie nic mi się nie chce robić, o nic starać, jestem jakoś bardzo zmęczona wszystkim".

Krzysztof potrafi mówić ostro:- Ona już przeszła do świata znużonych, uległych i smutnawych. Ja właśnie

przechodzę...Poprosił swoje władze zwierzchnie o przeniesienie do większego ośrodka, do

spokojniejszej pracy. Kiedy znajdą kogoś na jego miejsce, Krzysztof pomaszeruje z walizką na bogatyński dworzec.

Opinie o Krzysztofie są różne. Każdy ma tyle opinii, ilu znajomych.- Zrobił dużo, czego chcecie! W tych warunkach to jest bardzo wiele.- Ale mógł zrobić coś naprawdę dużego.- Nie chciało mu się.

123

Page 124: Półwysep T

- Pił, a jak człowiek pije...- Puściła go dziewczyna, przeżył to...- Nie miał podejścia do chłopaków.- Miał znakomite podejście do chłopaków.- Przygniotło go to użeranie się o lepsze żarcie, o słuszne płace dla chłopaków.- A właściwie po co on ma tutaj siedzieć?Tak. Właściwie po co on ma tutaj siedzieć. Nie musi.

Ten fajny Kuba z "Przem-el-budowy" wyjechał inaczej:"...wskutek absolutnie nieuzasadnionych zarzutów ze strony głównego dyspeczera,

ob. Stanisława Sternika, takich jak (cytuję): «pijesz w czasie pracy z Gabrysiem lub zadajesz się w czasie pracy z kobietami», oraz wydawania sprzecznych zarządzeń, jak (cytuję): «kategorycznie zabraniam opuszczania wieży dyspeczerskiej w czasie dyżurów» (owo ustne zarządzenie słyszeli ob. ob. Bartnikowski i Stypa) - a jednocześnie ob. Sternik wymaga, aby dyżurni drugiej zmiany kontrolowali postęp robót, co przy ustawieniu czterech .osób na pierwszej zmianie, jednej osoby na drugiej zmianie i jednej osoby na trzeciej zmianie - jest zupełnie niemożliwe. Telefoniczne sprawdzanie postępu robót nie zawsze daje pożądany efekt. Na skutek wytworzenia się takiej sytuacji, dalsza praca staje się niemożliwa. Zaznaczam jeszcze raz, iż wyżej wymienionym zarzutom kategorycznie zaprzeczam i uważam, że są absolutnie bezpodstawne. Proszę o interwencję w wyżej wymienionej sprawie".

Kuba zrobił błąd: pokazał list Sternikowi, uprzedzając go o wysyłce. Zwierzchnik zainterweniował wcześniej, niż Kuba wysłał swój list, i Kuba spotkał się z opinią dla siebie nieprzychylną.

Więc nie walczył, nie żądał - zabrał swoje parasole (Kuba jest trochę dandys, ubiera się z nieprawdopodobną elegancją, ma dwa parasole na zmianę) i wyjechał. Co się właściwie stało? Bo Kuba był dobrym pracownikiem, lubili go, i nieprawda, że pił albo grzeszył z kobietami na wieży dyspeczerskiej.

Może Sternika gryzło to, że Kuba był od niego sprytniejszy? Ale czy spryt jest wymierny? A może zadecydował ten dzień, w którym wicedyrektor "Przem-el-budowy" zażądał, by Sternik podał mu aktualna ilość cementu na budowie. W godzinę później zadzwonił znów na wieżę dyspeczerska: nie było Sternika, tylko Kuba.

- Proszę mi podać aktualną ilość cementu.- Przeliczę i zadzwonię za pięć minut, panie dyrektorze - powiedział Kuba.Przeliczył, zadzwonił.- Jestem z pana zadowolony - powiedział szef, bo między rozmową ze Sternikiem

a rozmową z Kubą sprawdził rzecz osobiście i stwierdził, że Sternik podał mu cyfrę nazbyt "pi razy oko", a Kuba - dokładną. I Sternik dostał potem opieprz.

Inny ich szef powiedział:- Zawsze ceniłem Kubę. A Sternik potrafi być przykry. Ale skoro się powaśnili, to

choćby tylko nos jednego nie podobał się drugiemu - jeden musi odejść.

124

Page 125: Półwysep T

Albowiem to jest "Turów". Tu nie dochodzi się pełnej sprawiedliwości i nie ma co zmieniać dyspeczera ani nawet plątać go w wyjaśnienia, skoro - OBYWATELU PAMIĘTAJ: TYLKO 52 DNI POZOSTAŁO...

Związki z miejscem pracy są jeszcze luźne. Kuba ma gdzie pojechać. Więc nie będzie dochodził swego, jak zrobi to może za dziesięć, za piętnaście lat.

Jest jednym z tych, którzy nie doczekali ŚWIĘTA. Trudno. Wziął parasole i poszedł na dworzec w Bogatyni. Tym o 20.06 odjeżdża się z Republiki Turoszowskiej do PRL. Wracają żony, które odwiedzały mężów; wracają ci, którzy byli w "Turowie" na delegacjach; wyjeżdżają też i inni:

"Czy warunki, jakie zastał pan(i) w Turoszowie, spełniły Pana(i) oczekiwania?32,1% twierdzi, że nie spełniły się ich oczekiwania".Więc wyjeżdżają, ponieważ zarobki były za niskie (twierdzi 42,4% pytanych),

ponieważ - trudności mieszkaniowe (20,42%), wyżywieniowe (17,4%.), ponieważ brak możliwości rozrywkowych (13,0%), ponieważ złe warunki pracy (10,2%), złe stosunki międzyludzkie (6,4%), trudności zawodowe (4,9%), brak porządku publicznego (3,5%), zła komunikacja (3,2%). Więc - jeżeli się zdecydowali i jeżeli maja dokąd - to wyjeżdżają.

Czasem ktoś ich odprowadzi. Kobieta. Łzy.Pociąg rusza w kierunku kościoła, hałd, taśmociągów, elektrowni, stacji Turoszów,

całej Polski i - peron bogatyński znów jest cichy, że słychać szum lasów nadgranicznych.

A tym rannym, o 8.59, przyjadą nowi. Bowiem wielka jest tutaj fluktuacja ludzi i losów.

4.

Gałązka bzu, chwila uśmiechu, gołąbek pokoju.W DPBEiP odbywało się zebranie: miano wybrać delegata na bliski już Kongres

Pokoju. Do prezydium wpłynęło pismo, kreślone ręką niewprawna, zaopatrzone w karteczkę: "Niech delegat odczyta to na Kongresie".

"Niżej wymieniony projekt jest podstawą, by na tej płaszczyźnie szukać rozwiązania. Dokładne szczegóły prześlę na żądanie zainteresowanych stron. Mam lat 55. Trzy klasy szkoły podstawowej, bardzo ciężkie i smutne życie, które mnie nauczyło myśleć kategoriami społecznymi. Nie było mi dane zdobyć w życiu choćby ogólnego wykształcenia. Wiem .bowiem, że poniższy plan, gdyby go przedłożył jeden z czołowych ministrów lub generałów na świecie, miałby inny blask i nie przeszedłby bez echa. Ja jednak uważam, że nie ważne jest, kto przedkłada, ale to, co przedkłada. Chyba z tego powodu lnie umrę przedwcześnie, a gdyby nawet i tak się stało, to niejeden już dla dobra przyszłych pokoleń oddał swe życie. Robotnik z prostego ludu,

Koćmin Leon".

Ob. Koćmin stwierdza na wstępie, że ludzie różnych ras i narodów nie czują już do siebie nienawiści. "Gdziekolwiek byś się znalazł dziś głodny, wszędzie dadzą ci się pożywić, byś nie umarł z głodu".

125

Page 126: Półwysep T

Nasuwa się zatem pytanie: "Dlaczego w takim razie przetrwały wojny do dziś? Ludziom, do których to pismo kieruję, przyczyna jest znana. Winę ponoszą nie narody i plemiona, lecz rządcy i władcy".

Przyczyna: "Jedynym usprawiedliwieniem dla tych ostatnich jest to, że do dziś nie narodził się geniusz tego zagadnienia lub nie jest odkryty".

Otóż to!"Tylu mężów stanu nie śpi dziś po nocach, a każdy tylko myśli, jakby tu wyjść cało

z korzyścią dla siebie. Jeśli chcecie, panowie, prawdziwego szczęścia dla przyszłych pokoleń, zmieńcie kurs swego zapatrywania. Więc póki jeszcze czas..."

I tu autor snuje zasadniczy projekt przemian:"Więc póki jeszcze czas, trzeba utworzyć na obszarze wpływów lub rodzimym

Stanów Zjednoczonych, Związku Radzieckiego oraz krajów neutralnych po jednym niewielkim państwie pod zarządem międzynarodowym. Te trzy państwa stanowiłyby w zasadzie jedno państwo o jednym ustroju, jednej administracji.

Skąd wziąć tereny na te nowe państwa? Bezludnych terenów przecież nie ma. Należy obrać teren i wysiedlić negatywnie ustosunkowanych do tej sprawy, bez najmniejszej straty dla nich.

To nowe państwo w trzech częściach świata byłoby początkiem szczęśliwego i spokojnego życia na świecie. Gdy te trzy ogniska jednego państwa będą już obrane i przyszykowane, należy ogłosić światowy werbunek dla ochotników. A przekonacie się sami, możni panowie, że granice tych państw będą musiały być stale rozszerzane, aż wreszcie połączą się ze sobą. I nastąpi czas, że będzie jeden naród!

Zajrzyjmy do konstytucji nowego państwa, by choć parę punktów zobaczyć. Nazwa państwa: Nowa Era. Kraj neutralny. Wolność wyznania. Jedna wiara (jeden kościół). Państwo bez uzbrojenia, bez wojska. Ograniczona ilość urodzin. Ograniczone związki małżeńskie w wypadku chorób. Własność państwowa i prywatna. Hurtownie państwowe. Sprzedaż detaliczna państwowa i prywatna. Rozpiętość zarobków 1-4. Język po piętnastu latach jednolity - esperanto lub inny. Koleje, żegluga morska i powietrzna, gdy jest usługowa - państwowa. Kutry rybackie państwowe i prywatne. Trybunał sprawiedliwości międzynarodowy. Nauka z internatem dla zdolnych bezpłatna. Przejazdy do szkoły i pracy bezpłatne. Rok liczy 13 miesięcy. Dzień roboczy 6-7-8 godzin. Szpitale i lekarze bezpłatne. Starość zapewniona, renta 100%. Nagrody dla działaczy społecznych, wynalazców itp. wyznacza komisja przy trybunale sprawiedliwości. Zwolnić wszystkich więźniów politycznych na całym świecie (z wyjątkiem tych, którzy mają morderstwa polityczne na swym koncie), którzy wyrażają gotowość zostać obywatelami nowego państwa. Żadnych ambasad nie wolno utrzymywać. Jednakowy procent ludności na obszarze Stanów Zjednoczonych i Związku Radzieckiego, czyli na terenie Zw. Radzieckiego 4 Amerykanów na sto Rosjan, a na terenie amerykańskim - 4 Rosjan na stu Amerykanów. Kluby, świetlice, czytelnie itp. jedne dla wszystkich mieszkańców. Wynagrodzenie dla wszystkich przewodniczących do powiatu włącznie - z poprzedniego miejsca pracy. Za przestępstwo obywatel zostanie ukarany, a następnie wydany państwu, z którego przybył, by tam odbył karę, po odbyciu kary nie ma prawa

126

Page 127: Półwysep T

powrotu. Finansowanie państwa (przez określony czas) odbywa się kosztem banku międzynarodowego. Minerały oraz środki żywności, których będzie .brak, dostarczają wszystkie kraje przez organizacje narodowe. Wiadomo, że jeden człowiek jest więcej pracowity i oszczędny od drugiego, więc o całkowitej równości nie może być mowy i zasób jego majątku nie może być absolutnie ograniczony. Należy jednak stworzyć praworządne ustawy zapobiegające wszelkim spekulacjom.

Zanim te trzy kraje jednego państwa ogarną świat, oportuniści i źli ludzie wymrą w starym świecie lub zmienią swe postępowanie".

K., sekretarz POP w "Dolnośląskim", przeczytał pilnie cały memoriał i powiedział:- Jest w tym wiele politycznego realizmu. Muszę jednak pogadać z tym

Koćminem: coś mu nie gra pojęcie własności. W tym stanie delegat nie może tego odczytać.

I w jasno błękitnych oczach sekretarza zamigotała wesołość. Gałązka bzu, gołąbek pokoju, chwila uśmiechu.

5.

Bogatyńskie czternastolatki mówią o "Turowie":- Kombinat jest to duży zakład, który wszystko wyrabia i buduje.- Przyjeżdżają tu ludzie do pracy z różnych miejscowości i okolic. Przybywają tu

też obcokrajowcy.- Do kombinatu turoszowskiego należy także Szkoła Górnicza w Bogatyni.- Turów zaczyna się słynnie rozwijać.- W Turowie wydobywa się węgiel. Turów to jest trochę taka dziura. (Jak to

"dziura"? - No, dziura i dół, a na dnie węgiel i trochę wody).- W Turowie budują hotele nowe oraz domy, w których mieszkają pracownicy

Turowa oraz ludzie.- Turoszów jest to mała miejscowość. W niej od dwu lat buduje się duża

elektrownia. Przy elektrowni zatrudnieni są pracownicy.- Kombinat Górniczo-Energetyczny znajduje się w Turowie. Jest to największy

kombinat w Bogatyni. Bardzo dużą elektrownię tu budują.Bardzo dużą elektrownię tu budują. Na 1400 megawatów mocy.Drugi komin dochodzi już do pięćdziesięciu metrów, a w Lipcowe Święto wiecha

zazielenieje na wierzchołku.Trzecia chłodnia kominowa dorasta już do swych pękatych sióstr.Woda z Witki wypełnia zbiornik przy elektrowni. Opanowano produkcję wody

zdemineralizowanej.Wiosna: "Kończymy roboty I etapu i domagamy się zieleni na placu budowy!"I plik pism:"Pracownicy Działu Turbinowego «Energomontażu» w liczbie 117 podejmują

długofalowe zobowiązanie dla uczczenia święta narodowego 22 Lipca i V Kongresu Związków Zawodowych - zobowiązują się zamontować i przygotować do uruchomienia do dnia 20 lipca 1962 roku turbozespół nr 2 wraz ze wszystkimi urządzeniami pomocniczymi, skracając tym samym. termin o dwa dni.

127

Page 128: Półwysep T

Za załogę podpisali brygadziści: Hubert Mika, Józef Serafin, Horst Reder, Helmut Miczka, Ernest Klink, Józef Pyrek, Jan Stach, Henryk Brabański".

"ZAŁOGA DZIAŁU KOTŁOWEGO ZOBOWIĄZUJE SIĘ...""BRYGADA KALERA...""ZAŁOGA DZIAŁU RUROCIĄGOWEGO..."

Hala główna elektrowni przypomina targowisko olbrzymich metalowych elementów. Lśniąca srebrzysta turbina - ta następna - czeka ulokowania w korpusie. Ludzie chylą się nad łożyskami turbiny, maszczą je tłustym olejem. Robią to delikatnie, na te godziny odchodzi w dal wszystko: sprawy powszednie, zawiści, umiłowania.

Jest sporo wypadków na budowie. Tempo zbiera żniwo. Jest dużo ludzkiej nieostrożności, wiele zawadiactwa. Są luki w dostawach - tak długo brak podestów, najlepszej ochrony przed runięciem z konstrukcji.

Rozpalenie kotła przewleka się. Ta zabawka - kocioł - ma dać 650 ton pary na godzinę. A para ma mieć 540 st. C. A wysokość kotła - 57 metrów. Drobiazg: 20 pięter.

Szef eksploatacji nowej elektrowni, inż. Gutkowski, był w Związku Radzieckim, w elektrowni Starobieszewskaja, gdzie pracują takie same - 200-megawatowe turbiny. Inż. Gutkowski mówi:

- Na własne oczy zobaczyliśmy tam i "pomacaliśmy" maszynę, której w Polsce nikt jeszcze nie widział - do tej pory. Zrozumiałe, że maszyna ta, z uwagi na swoją wielkość, z uwagi na parametry, troszeczkę nam przysparzała i przysparza w dalszym ciągu - dreszczyku. Niemniej jednak zobaczyliśmy, że ona jest w opanowaniu bardzo łatwa. To nie jest już coś takiego zupełnie nieznanego, coś, co przejmuje strachem... Po pobycie w Związku Radzieckim z większym niepokojem odnosimy się do kotła niźli do turbiny...

CZAS NIE STOI. Obywatelu pamiętaj...Ze Staszkiem B., inżynierem energetykiem, łazimy po budynku głównym

elektrowni.- Wiesz, co mi najbardziej imponuje? - mówię do niego.- Dziewczyna zarazem ładna i mądra. Ale to jest rzadkie.- Nastawnie: dyspozytorska i blokowe. Z tą całą aparaturą sterowania i kontroli. Z

tymi setkami barwnych przełączników. Z zegarami. Te nastawnie za szkłem...- ...gdzie robota jest czysta i mądra. Też o tym myślałem. To ładne, że mamy

wciąż więcej zakładów, gdzie robota jest czysta i mądra. Mogą być w nich nowe konflikty, ale już nie będą podobne do tych tępych ponurych starć, w jakich płynie życie dzisiejszym budowlańcom i ich nieokrzesanym majstrom. Wiesz, co mi najbardziej imponuje?

- Wiem. Ale to jest tymczasem rzadkie.

128

Page 129: Półwysep T

STO POCIECH albo POŻĄDANIE W CIENIU WIĘZÓW

U progu wojny świętej

III 1961 r.Daję Wam słowo honoru - powiedziałem, a system radiofonizacyjny poniósł moje

oświadczenie do mas. - Słowo honoru, że w ciągu dwóch lat zagłębie nasycone zostanie kulturą. Nie będzie w Polsce ani jednego artysty, który ominąłby ten teren. Najlepsze filmy zobaczycie na tutejszych ekranach w tydzień po warszawskich premierach. Rozkwitną istniejące placówki - kluby, świetlice, biblioteki, a wysoko kwalifikowani fachowcy poprowadzą zespoły dramatyczne, taneczne, śpiewacze... Chlubą naszą będzie Amatorski Klub Filmowy, a DKF obejmą setki kinomanów. Magnetofony, szafy grające, najnowsze gry towarzyskie wzbogacą wyposażenie turoszowskich klubów i świetlic. Wyrosną nowe placówki - nowe budowle dla kultury. Obfitość imprez, najlepszych wystaw plastycznych, nasz własny ruch amatorski i nasz import - kulturalny - oto co czeka zagłębie już jutro!

Eksperyment turoszowski w dziedzinie kultury... - ciągnąłem, ale nie dano mi skończyć. Zagrzmiały brawa i 10.000 robotników z Pełnomocnikiem Ministra do Spraw Budowy Kombinatu na czele zaczęło skandować: my-chce-my kul-tu-ry - my-chce...

Nagle zrobiło się chłodno i pusto, przede mną stał Pełnomocnik i cicho powiedział:

- Jest marzec roku 1963.Wiedziałem, co to oznacza. Sięgnąłem po leżący na biurku pistolet, przyłożyłem

go do ciepłej skroni. Padł strzał... Trzeba umieć kończyć z honorem, trzeba jednak mieć ten charakter. Pogrzeb wyprawili mi przyjaciele ze "Współczesności".

Zbudziłem się właśnie po tym pogrzebie i rozbawienie moje z racji komicznego snu nie miałoby zapewne granic, gdybym nie musiał przyznać, że od paru dni jestem w rzeczywistości "człowiekiem od kultury" na terenie nowego zagłębia.

Kombinat mnie zaangażował, papierki podpisane, kości rzucone - nazywam się "inspektor do spraw kultury" albo - jak wolicie - "sekretarz Międzyzakładowej Rady do Spraw Kulturalnych w Zagłębiu Turoszowskim".

"Przechodzimy na odbiór", można powiedzieć. Ze współpitraszenia pisma dla szan. Czytelników - do percypowania rozmaitych postaci kultury, wraz z mieszkańcami, a zwłaszcza załogą zagłębia.

Jak się to przejście na odbiór dokonało - rzecz mało istotna. Dość powiedzieć, że zwerbował mnie ZMS, który postanowił popatronować sprawom oświaty i kultury na wielkich budowach - turoszowskiej, płockiej, tarnobrzeskiej, konińskiej.

Może więc właśnie działacze z KC ZMS, a może zadzierzyści, niespokojni zetemesowcy z samego Turoszowa zaczęli krzyczeć, że z kulturą źle, że z kulturą trzeba by coś zrobić. Trudno powiedzieć, kto był pierwszy. Tak czy owak w styczniu i lutym rozpoczęło się zamieszanie, które można ująć serio, czyli tragicznie, względnie - z przymrużeniem oka i z optymizmem. W każdym razie – o czym pamiętać wypada - nie zamieszanie jest ważne, lecz to, co z chaosu powstaje.

129

Page 130: Półwysep T

W ciągu niewielu dni odbyło się bardzo wiele rozmów, wizytacji, penetracji, delegacji, konferencji, tudzież - przede wszystkim - narad. A wszystko to - na temat kultury w zagłębiu.

Kto też nie brał w powyższych akcjach udziału? Otóż w powyższych akcjach, a szczególnie w Naradzie Zasadniczej, odbytej dnia ósmego lutego, nie brał udziału Ob. Minister Kultury i Sztuki, co stało się zapewne przyczyną nieobecności na tejże Naradzie obywateli wiceprzewodniczących Powiatowej Rady Narodowej w Zgorzelcu.

Rzecz miała się poniekąd następująco: Siła personalno-motoryczna przyszłej rewolucji kulturalnej w Turoszowie, a to: Leszek S., z KC ZMS, Marysia K., z KW tejże organizacji we Wrocławiu, oraz Zdzich L., I Sekretarz Komitetu Międzyzakładowego ZMS w zagłębiu turoszowskim - otóż siła ta (powiadam) dążyła wespół z sojusznikami do zwołania narady. Na naradzie tej zamierzano powołać ciało, złożone z pełnomocnych przedstawicieli dziesiątek instytucji i organizacji istniejących w zagłębiu, a które to ciało koordynowałoby całą tamtejszą działalność kulturalną i - co bez wątpienia najważniejsze - sięgałoby do skarbczyków po forsę.

Trudno dziś powiedzieć, na jakim szczeblu sekretarka pokiełbasiła telefonogram. W każdym razie Zgorzelec dostał wiadomość, że na naradę przyjeżdża sam minister. Wtedy do dzieła wzięła się Rada Powiatowa. Dotychczas nie tak znów wiele kulturze poświęcała uwagi, ale teraz z punktu obaj wiceprzewodniczący (zarówno wiceprzewodniczący resortowy od kultury, jak i drugi, od finansów) zwołali konferencję przygotowawczą, na którą zaproszeni zostali dyrektor kombinatu oraz omówiona wyżej siła personalno-motoryczna. Przegadano cztery i pół godziny.

Bez wątpienia źle się stało, że dopiero po dwóch godzinach wypłynął problem - o czym mianowicie Narada jutrzejsza z udziałem ob. ministra ma być.

Okazało się, że obaj wiceprzewodniczący (a zwłaszcza ten resortowy od kultur) pozostają w błogim przekonaniu, iż oświetli ona sprawy kulturalne całego powiatu. Niech zatem "ob. minister i o turystyce usłyszy, niech eksperyment z nauczycielami wiejskimi w akcji kulturalnej poprze".

I dopiero, kiedy większość twardo trzymała się zasady, że narada będzie się toczyła li tylko wokół spraw zagłębia, dopieroż jeden z wiceprzewodniczących poinformował o niektórych skreślonych z planu inwestycjach kulturalnych na terenie turoszowskim, drugi zaś wiceprzewodniczący był takimi skreśleniami mocno zdziwiony. Miała też miejsce odpowiednia wymiana zdań.

Finał nastąpił nazajutrz. Gdy wyjaśniło się, że ob. minister nie przyjedzie, żaden z wiceprzewodniczących - na skutek zapewne tej właśnie okoliczności - na naradę do zagłębią nie przybył. Co się stało z przygotowanym przemówieniem - tego dokładnie stwierdzić obecnie nie sposób.

W takich to poniekąd okolicznościach ja - skromny współredaktor pewnego stołecznego czasopisma - oko w oko stanąłem z praktyką POLITYKI KULTURALNIEJ na niewielkim skrawku kraju, dostatecznie dogodnym, aby go wziąć pod lupę.

W ogniu znalazłem się wizytacji, penetracji, delegacji i narad. Sam byłem jednym z tych kilku dziesiątków działaczy, którzy - wszyscy przejęci, wszyscy pełni

130

Page 131: Półwysep T

Ogromnie Dobrej Woli - zjechali nagle do zagłębia. Zjechali, odjechali, mnie się zdarzyło pozostać na nieco dłużej z zamiarem przeprowadzenia WOJNY ŚWIĘTEJ o kulturę.

Na początek przeprowadzamy remanent, liczymy świetlice, kluby, radia, kina... Weryfikujemy kadrę. Tworzymy Radę. Obiecujemy... Strasznie dużo gadamy, jeszcześmy nic nie zrobili, ale na pewno zrobimy... O, na pewno zrobimy.

Zwałowarka ARs/b/5000 jest gotową do drogi z placu montażowego na hałdy.

W 6 tygodni później (notatka)

ARs/b/5000 odbyła swój ciężki przemarsz z placu montażowego na hałdę i czeka. Aż ruszą taśmociągi, z którymi wiecznie są kłopoty, aż ruszą i zwałowarka bluźnie otrzymaną ziemią, rozsypując ją w tempie 5000 m szesc. na godzinę. Stoi teraz, oświetlona nocą, podobna do zwierzaka z dawnych epok. Budynek główny elektrowni zagęszcza swoją stalową konstrukcję, uwyraźnia przyszłe kształty, pną się w górę sąsiednie chłodnic kominowe.

Sześć tygodni pobytu i dzień w dzień dręczące pytanie: czy gra warta świeczki'? Gra, która nazywa się "akcją kulturalną"? Przed dwoma miesiącami pełno tu było wszelakich przedstawicieli. Pani z Wydziału Kultury WRN deklarowała budujący plan pomocy kulturalnej dla zagłębia; towarzysz z CRZZ zapowiadał bezzwłoczne uregulowanie paru nabrzmiałych kwestii; ktoś z wysoka obejmował patronat kulturalny nad zagłębiem; kto inny, ale też odpowiedzialny, obiecywał, iż... a prasa, ta centralna i wojewódzka, sławiła "odnowę kulturalną w Turoszowie".

Potem wszyscy odjechali i - rzekłbym - przycichli, a rzeczy wróciły do dawnego stanu. Skończył się czas Wielkiej Narady, tylko Pełnomocnik Ministra do Spraw Budowy Kombinatu usankcjonował stanowisko inspektora do spraw kulturalnych, a Tadek G., młody muzyk ze stażem w zespole "Śląsk", tudzież S., reżyser z dyplomem w kieszeni, obaj stawiając się na zew (nie powiem czyj) zostawili w odległych miastach żony i mieszkania i objęli w zagłębiu etaty "kaowców".

Jakaż to fantastyczna sprawa: nasycić zagłębie kulturą, której wszyscy tak serdecznie pożądają. .Jakież to zaszczytne zadanie. - A czemuż by zagłębie - powiadają - nie miało być nasycone imprezami kulturalnymi tak, jak śródmieście Warszawy?

- Dziwne macie pretensje. (Wyraz "pretensje" gra tu swym podwójnym sensem).- Nic tu dziwnego nie dostrzegam. Oczywiście są rzeczy, których nie da się zrobić:

brak odpowiednich urządzeń, sceny, widowni. Ale cała reszta... Albo tylko gęby mamy pełne kombinatu, tej gigantycznej inwestycji na krańcu Rzeczypospolitej, albo nie zobaczymy nic nadzwyczajnego w tym, że nowoczesna kultura trafi tutaj, podobna bliźniaczo do stołecznej?...

Priorytet kulturalny dla zagłębia! - krzyczeliśmy na Wielkiej Naradzie i wszyscy byli co do tego tacy zgodni, tacy zgodni. Potem nadeszły dni realizacji owego priorytetu.

Ale czym właściwie jest ta kultura?

131

Page 132: Półwysep T

Pan Pierwszy: Nie należy nastawiać się na ruch amatorski. Załoga jest płynna, ludzie przyjeżdżają, budują, i już ich nie ma. Przypuszczalnie za cztery lata załoga się ustabilizuje. Zresztą, cóż tam takie zespoły... Trzeba ludziom dać rozrywkę po pracy. Dobre imprezy, nie szmirę. Dobre sprowadzać imprezy.

Pan Drugi: Dobre sprowadzać imprezy - to kosztuje dużo pieniędzy. Robotnik za bilet do teatru dwudziestu złotych nie zapłaci. Trzeba na własne liczyć zespoły - muzyczne, taneczne, chóralne. Takie musimy tworzyć. Zespół amatorski wiąże załogę z miejscem pracy, stabilizuje życie.

Pan Trzeci: Najważniejsze - dać ludziom miejsce kulturalnego wypoczynku. Klub z książką, prasa, telewizorem.

Pan Czwarty: Nie zaczynać od końca! Papier toaletowy w ubikacjach i higiena osobista na co dzień, a dopiero potem kino i teatr.

Pan Piąty: Na akademiach 8 Marca, 1 Maja, 22 Lipca i 4 Grudnia mają być części artystyczne!

Pan Szósty: O te pół etatu dla bibliotekarki tyle szumu się robi, jakby na tym polegała cała kultura. Skoro pula etatowa jest przeciążona, to etatu się nie stworzy. Ale czy dlatego zespól muzyczny nie może powstać?

Pan Siódmy: Znowu w sprawie księgarni w Bogatyni?! Lokal jest, a że z PSS nie załatwione, żeby wreszcie księgarzowi klucze przekazał... mój boże, no to nie będzie otwarcia w kwietniu. Wy tu nam zespoły dobre sprowadzajcie, artystów z prawdziwego zdarzenia - to jest praca kulturalna! Cóż to wy tacy niecierpliwi? !

Wszyscy panowie mają rację, a niektórzy mają bardzo postępowe poglądy teoretyczno-kulturalne. Pewna trudność wynika stąd, że wszyscy ci (jak również kilku innych) obywatele dysponują środkami na kulturę, lecz każdy z nich dysponuje środkami nie na tę "część" kultury, którą akurat aprobuje...

Notatka (po trzech kwartałach)

...skończyły się właśnie trzy kwartały, odkąd w Turoszowie śledzę z najbliższego dystansu - sprawy zwane kulturalnymi. Ale nie tylko śledzę, bo i w jakimś tam drobnym stopniu na sprawy te mam wpływ, zatem nie bezstronne będą niniejsze notatki.

Dziś cudzoziemca (czytaj: gościa spoza Rzeczypospolitej Turoszowskiej) łatwo zachwycić stanem paru naszych placówek: Domu Kultury w Zatoniu, trzech klubów, paru świetlic, biblioteki. Jeśli jeszcze ów cudzoziemiec zwiedził wspomniane placówki w lutym albo w kwietniu roku ubiegłego; cmokanie gościa prawdziwie uraduje gospodarzy, a prawidłowy pogląd, że jednak jest coraz lepiej - znowu zatryumfuje w dźwiękach melodii, nagranych na taśmy magnetofonów, w które to zdobycze nowoczesności wyposażyliśmy już nasze zakątki kultury. W istocie: lokale, przed paroma miesiącami wołające o remont, o klubowy mebel, o bilard, o telewizor - dziś chlubne stanowią świadectwo troski (szczerej, choć późnej) dyrektorów i zapobiegliwości zaopatrzeniowców. Nowe też powstawać będą świetlice za miesiąc, za rok i nic nie wskazuje na to, by gorszy dostały strój. Wprost przeciwnie.

132

Page 133: Półwysep T

Także plan etatów pracowników kultury w nowym zagłębiu jest na rok obecny niemal całkowicie wystarczający, a zatem na obu wspomnianych odcinkach kolektywne starania uwieńczone zostały zespołowymi sukcesami. Optymista zagłuszy brawami warkot taśmociągów, pesymista powie: "można było zrobić to samo w pięćdziesiątym ósmym, kiedy zaczynała się budowa", ale i brawa, i skargi są jednako nieprzydatne. W Lubinie nikt nie planuje dziś liczby i kształtu placówek kulturalnych, albowiem tradycja każe, by za pięć lat (gdy lubińska załoga będzie już wielotysięczna) zwołano z inicjatywy oburzonej młodzieży WIELKĄ NARADĘ, na której pani z Wydziału Kultury WRN zadeklaruje budujący plan pomocy kulturalnej dla zagłębia, towarzysz z CRZZ zapowie bezzwłocznie uregulowanie kwestii etatowych, wystąpi się też z gromami przeciwko dyrekcji za podły stan i drastyczne wyposażenie niewystarczającej liczby klubów i świetlic... i w ten sposób ktoś znowu będzie miał okazję do braw, a kto inny do skarg.

Ale nie ironii trzeba tam, gdzie pada ciężkie w ustach ministra, lekkie zaś na wargach poety słowo KULTURA.

Cóż, lokale i pula etatów - to tylko wstęp, przedpole, baza, wspomniane mimochodem. Zobaczmy, co dzieje się teraz w tych lokalach, kto zajmuje etaty. Może tym tropem idąc, znajdziemy się w kręgu spraw zwanych kulturalnymi. A obserwacje prowadzimy w warunkach szczególnie dogodnych: "Turów" - to znakomite laboratorium. Pod każdym jednym względem, jak coraz częściej mówią rodacy.

Pożądanie

Pożądanie kultury jest namiętnością typową dla mieszkańców nowego zagłębia. Dopiero pytanie: "Jak pan(i) rozumie ową kulturę"? - rzuca pewne światło na całą kwestię.

Wspomnijmy owych Siedmiu Panów, z opiniami których spotkałem się wkrótce po przyjeździe do zagłębia.

Z ich - jak pamiętamy - wypowiedzi wyłania nam się pojęcie KULTURY: ruch amatorski, dobre imprezy, klub z książką, prasą, telewizorem, papier toaletowy, kino, części artystyczne, pół etatu dla bibliotekarki, lokal dla księgarni, artyści z prawdziwego zdarzenia.

Przysięgam, że zgoła nie wiemy, o co chodzi w owym pojęciu kultura, i wcale nie próbujemy sobie tego wyjaśnić. I tak miotamy się pomiędzy wywieraniem nacisku na kolegę X, żeby pisał wiersze trochę zrozumialsze, a budową nowej świetlicy w C. i papierem toaletowym.

W terenie zaś temu mętlikowi teoretycznemu odpowiada cudaczny system organizacyjny, który jest zjawiskiem - na zdrowy rozsądek biorąc - wprost nieprawdopodobnym.

Ów system właśnie powoduje, że postulaty Siedmiu Panów pozostają zbyt długo w sferze abstrakcji. I to postulaty wszystkich, choćbyśmy niektóre z nich wyróżnili za słuszność.

133

Page 134: Półwysep T

Więzy

Więc to jest pierwszy z więzów, w jakich tkwi pożądanie: system (dez)organizacyjny.

Kto kieruje sprawami kulturalnymi na trzystu czy czterystu kilometrach kwadratowych zagłębia turoszowskiego?

Można by naiwnie sądzić, że - podobnie jak na przykład w resorcie oświaty albo budowy dróg czy służby zdrowia - powiodą was do któregoś z gabinetów i rzekną: oto kierownik... A w gabinecie będzie wisieć na ścianie barwna mapa terenu z chorą-giewkami: wszystkie domy kultury, wszystkie kluby, świetlice, zespoły, kina, księgarnie... I że istnieje - jeden preliminarz, jeden plan szkolenia kadr, jedna lista pracowników kultury...

Byłaby to wizja niejakiego porządku, którego w kulturze nie ma.Życie jest życie.Wydział Kultury w Zgorzelcu zawiaduje gromadzkimi świetlicami, bibliotekami -

a także biblioteka miejską w Bogatyni, o którą to placówkę troszczy się (?) także Miejska Rada Narodowa; ma pod swą opieka Powiatowy Dom Kultury... udziela zezwoleń na organizowanie zabaw. Zarząd kombinatu "Turów" wyposaża i remontuje szereg placówek kulturalnych - powiedzmy, że w zgodzie z "Wielką uchwałą 941" (do tej interesującej uchwały jeszcze wrócimy). "Turów" płaci też pracownikom tych placówek, przyjmuje ich jednak Rada Zakładowa Związku Zawodowego Górników, ale zatwierdzić każdą decyzję musi Zarząd Okręgowy tegoż Związku (w Wałbrzychu), posiadający swoją komórkę k.-o. Rada Zakładowa kieruje (czytaj: powinna kierować) działalnością podległych sobie placówek i łoży na tę działalność określoną część swych dochodów. Rada Zakładowa prowadzi też w Zatoniu kino związkowe. Lecz inne kina turoszowskie pozostają w gestii Okręgowego Zarządu Kin. Idźmy dalej. W Sieniawce, w Dolnośląskim Przedsiębiorstwie Budowy Elektrowni i Przemysłu placówki kulturalne wraz z personelem podlegają związkowi budowlanych, który w swym Zarządzie Okręgowym ma oczywiście komórkę k.-o.

Nie tak dawno Bogatyńskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego zdobyły się na piękną świetlicę, choć oczywiście wspólny klub "Turowa" i "Bawełnianki" byłby czymś wymarzonym z punktu widzenia dalszego niż czubek nosa.

Kiedy nadchodzi pora szkoleń, to bibliotekarza placówki związkowej chce szkolić i Biblioteka Wojewódzka (resort kultury), i Zarząd Okręgowy (a czasem Główny) danego związku.

Stanie się całkiem słodko, gdy przypomnimy, że kolejarze, strażacy, PSS i GS, Zakłady Winiarskie etc. - też uprawiają we własnym zakresie i na własnym terenie pewne formy działalności kulturalnej.

Któż teraz potrafi zliczyć partnerów do gry zwanej kulturą?Czy doprawdy istnieje konieczność takiej sytuacji?Dlaczego kultura zakładowa ma być inna od resortowej, a spółdzielcza od

kolejarskiej? Czyż za punkt wyjścia nie należy brać grupy mieszkańców - i potrzeby tego określonego terenu zamieszkania starać się zaspokajać?

134

Page 135: Półwysep T

Dlaczego na sprawy kultury musi - z samego układu rzeczy - mieć wpływ tyle ludzi, którzy się na tym nie znają, będąc fachowcami innych branż? ("Panie - mawia dyrektor jednej fabryki - pan jesteś kierownikiem klubu? To kim pan właściwie jesteś?" Chyba, że tak - chyba, że kultura to żadna branża..).

Jedno jest pewne: nie ma tutaj sztabu, nie ma planu, tylko chaos...Można by przecież w jakiś sposób pewne problemy z góry przewidzieć. Kombinat

"Turów" zatrudni 10.000 ludzi na okres trzech lat przy budowie. Ludzie ci będą mieszkali tu i tu. Rozpatrzmy zagadnienie czytelnictwa. Sieć bibliotek powinna wzrosnąć na ten okres tak i tak... liczba tomów... personel... wskaźniki ogólnokrajowe z zakresu czytelnictwa... założenia: chcemy zdobyć określona ilość czytelników... zdążamy do tego za pomocą ferm następujących...

Czytelnictwo - zagadnienie jedno z wielu, wybrane na chybił trafił. Chodzi o problem w ogóle. Tylko że wymaga on dwóch elementów: KTOŚ go musi opracować i postawić przed KIMŚ.

Sztab nie istnieje.(Gdyby istniał, musiałby spełniać warunek wysokiej fachowości. Tymczasem w

kulturze wszyscy są "fachowcami". Brak przepisów albo ich enigmatyczność powoduje, że personel placówek kulturalnych chodzi do dyrektorów w sprawie wyposażenia - jak po prośbie. Decyduje często humor dyrektorów. Pracownik kultury jest wiecznie ubogim krewnym, a nigdy fachowcem, z którym trzeba się liczyć, jak na przykład z lekarzem czy nauczycielem).

*

Można by działalności kulturalnej w zagłębiu turoszowskim wystawić za okres ostatnich trzech kwartałów wcale niezłą cenzurkę. Wspominałem, że tak oceni to gość, który ma jakąś skalę porównawczą.

Nowy obraz sieci placówek kulturalnych, uporządkowanie spraw etatowych i płacowych, wiele udanych spotkań autorskich, księgarnia bogatyńska w nowym lokalu, sporo ciekawych ,.importowanych" imprez artystycznych - przekreślać tego nie ma powodu (przekreśliłbym i cząstkę własnej pracy).

A jednak notatki te są żółcią pisane. Przyjąłem bowiem inny punkt odniesienia: co można by zrobić, co należałoby zrobić, gdyby...

Dlatego zastanawiamy się nad przyczynami, które powodują, że upowszechnienie kultury przebiega tak wolno, nazbyt wolno.

Z dziennika niemożności

piątek .... lutego 1962Przed ósmą zadzwonił Zdzich L.:- Przyjedź zaraz. Jest u nas z Krakowa kolega, chciałby pomówić.W Trzcińcu w Komitecie Międzyzakładowym ZMS czekał chłopak, który

przyjechał do "Turowa" po pracę. Typowe: na rok dwa pragnie się tutaj zaczepić. Jest na trzecim roku Politechniki, przerywa studia. Może ma za trudne warunki materialne - chce pooszczędzać. Może puściła go dziewczyna - chce zapomnieć. Co to nas w gruncie obchodzi.

135

Page 136: Półwysep T

Poszedłby najchętniej na jakąś placówkę kulturalną - do klubu, do świetlicy. Ma dwuletni staż pracy w klubie studenckim. Występował w znanym STS-ie, troszkę reżyserował. Długo z nim rozmawiam. Moja opinia: gdyby zależało ode mnie, zatrudniłbym od zaraz. Rzutki, śmiały, czytuje prasę literacką, nie robi błędów ortograficznych (w podaniu i życiorysie nie było ani jednego) to wszystko chlubnie go wyróżnia na tle często zgłaszających się kandydatów, by nie wspomnieć o nas, już zatrudnionych, już pracujących. Lecz... "chłopaku, cóż mogę ci powiedzieć?"...

Mogę powiedzieć:- Dostańcie się, kolego, do Rady Zakładowej w Turoszowie.Zostawcie tam swoje papiery. Prezydium Rady, o ile wiem, będzie za tydzień.

Zatwierdzi waszą kandydaturę i prześle ją do Zarządu Okręgu w Wałbrzychu. Tamtejsze Prezydium zbierze się znów, powiedzmy, za tydzień - tak że za jakieś szesnaście dni w Dyrekcji Kombinatu powinno się znaleźć pismo Zarządu Okręgu z akceptacją. Wtedy Dyrekcja ma prawo przyjąć was do pracy. Załatwicie sobie wówczas (w ciągu trzech dni) formalności drobniejsze. Dyrekcja was zakwateruje w jednym z hoteli robotniczych. O pokoju jednoosobowym nie ma raczej mowy - notujemy duży napływ nowej załogi i zagęszczamy hotele w "Turowie"...

- Czyli - powiedział - zostać tu od dziś nie mogę. Bo chodzi o forsę za przejazdy i... chciałbym już pracować.

- Dwa tygodnie. Dopilnuję sprawy osobiście...- I zawiadomicie mnie pocztą?- Tak, ale nie sądzę, by Okręg was zatwierdził. Kolega nie ma kwalifikacji.

I dlaczego właściwie chce kolega pracować w kulturze?

Świetnie pamiętam panią L. P., moją pierwsza interesantkę. Przyjechała z wielkiego miasta, pokazała świadectwo maturalne i legitymację, z której wynikało, że jest refrenistką. Pani L. P. promieniała szczęściem - młoda mężatka, dwa tygodnie po ślubie. Wyznała mi swój kłopot: liczy sobie trzydzieści siedem wiosen, a jej nowy mąż ma tylko osiemnaście. Obie pary rodziców uważają, że ich dzieci popełniły mezalians. Jej rodzice - bo córka dobrej inteligenckiej rodziny wyszła za ślusarza. Jego rodzice - bo chłopak wziął sobie taką starą, bezposażną żonę. Więc oni, młodzi, postanowili absolutnie i niezwłocznie wyjechać z wielkiego miasta. On znajdzie w "Turowie" pracę, bo szukają tu ślusarzy, a ona chce pracować w kulturze. Przez trzy miesiące prowadziła świetlicę Izby Rzemieślniczej w wielkim mieście.

- Mogę też śpiewać refreny, jeżeli macie tu jakiś zespół.- Nie chciałaby pani pracować w handlu?- Mam przecież kwalifikacje do kultury - powiedziała bez obłudy i bez gniewu.

Potem zgłosił się sędziwy pan - emeryt - i stwierdził:- Mówią, że w klubie "Gong" jest wolne miejsce świetlicowego. Wzięlibyście

mnie na pół etatu?- A co - spytałem - pracował pan w świetlicowym fachu?- Nie.- ?

136

Page 137: Półwysep T

- Mam teraz dużo wolnego czasu i dałbym na pewno radę.O etat świetlicowej ogromnie się też ubiegała młoda dziewczyna, która w

życiorysie pisze:"Ja, ob. L.... Halina urodzona 5 marca 1939 roku w K..... z ojca Stefana matki

Bogumiły. Do szkoły powszechnej zaczęłam uczęszczać w roku 1945, a w roku 1952 ukończyłam szkołę podstawową i do roku 1957 uczęszczałam na Kurs Dmuchacza w Fabryce Ozdób Choinkowych i po tym pracowałam w tej fabryce... Teraz jestem w Turoszowie przy mężu."

Załatwiona odmownie, rozwarła buzię:- Ja napiszę do partii - krzyczała czerwona ze złości. - Ja potrzebuję pracować, a

nie siedzieć w domu. Nie każdemu się tak życie słodko układa jak panu, co pan artykuły pisze do gazet...

Zrobiło mi się przykro, lecz zarazem nadzieja zagościła w mym sercu:- O! - przerwałem jej - więc czytuje pani "Współczesność" albo "Argumenty"?- Jaką "Współczesność"? Czego pan chce?- To skąd pani wie, że pisuję artykuły?- Od męża.- ?- Bo pan męża opisał w "Biuletynie Turowa".

Parę dziesiątek osób miało podobne kwalifikacje i podobnie motywowało chęć zaciągnięcia się do armii pracowników kultury.

Osoby te nie zostały przyjęte w "Turowie", co nie znaczy, że nie zostały przyjęte gdzie indziej.

"Turów" stara się żądać więcej od kandydatów na pracowników kultury. Ma pan(i) wyższe humanistyczne wykształcenie? pytamy na przykład.

Mijają miesiące, w placówkach vacaty, nikt z wyższym wykształceniem jakoś się nie zgłasza.

Ma pan(i) wykształcenie średnie? - pytamy. - Czy może pan(i) powiedzieć, jakich polskich autorów współczesnych należałoby zaprosić do klubu na spotkanie z robotnikami?

Mijają miesiące, w placówkach vacaty, a nikt ze średnim wykształceniem jakoś się nie zgłasza, żaden z kandydatów nie potrafi wymienić więcej niż dwóch polskich pisarzy współczesnych, więc - przyjmujemy panią L. P., młodą mężatkę z wielkiego miasta. Pani L. P. przepracuje w "Turowie" pięć miesięcy na stanowisku kierowniczki świetlicy, dostanie z "Turowa" zaświadczenie i będzie już osobą z wcale niezłym stażem kulturalnym. Wiele zakładów przyjmie ją z otwartymi ramionami, a Zarząd Okręgu zatwierdzi panią L. P. bez oporów.

Bo zawód pracownika kultury istnieje...

Z paru rzeczy trzeba sobie zdać sprawę.Po pierwsze. Placówki kulturalne (świetlice, domy kultury, kluby) nie są

instytucjami, które egzystują tylko dlatego, że na wysokim szczeblu uchwalono dogmat o konieczności istnienia takowych.

137

Page 138: Półwysep T

Postulat utworzenia i prowadzenia placówki kulturalnej wysuwają robotnicy (zwłaszcza młodzi) niemal jednocześnie z postulatami dotyczącymi warunków zakwaterowania czy wyżywienia. Nacisk na prowadzenie placówki kulturalnej, jej wyposażenie i zapewnienie pracownika - bywa często nieoczekiwanie silny, czasem wręcz dramatyczny.

Zjawisko jest chyba po prostu wyrazem nowych, wyższych potrzeb i nowych nawyków u młodzieży robotniczej.

W każdym razie decyduje nie odgórny okólnik, ale autentyczna potrzeba.Po drugie. Potrzeba znalazła wyraz w ważnym akcie prawnym: "UCHWALE nr

941/55 Prezydium Rządu z dnia 2 grudnia 1955 roku w sprawie zasad urządzania i finansowania placówek kulturalnych w zakładach pracy oraz w sprawie płac pracowników kulturalno-oświatowych".

Paragraf 1 tej Uchwały powiada m. in.:"1. Obowiązek urządzania i pokrywania kosztów prowadzenia świetlicy ma każdy:1) zakład pracy zatrudniający ponad 100 pracowników,2) dom młodego robotnika,3) hotel robotniczy, w którym mieszka więcej niż 200 pracowników.2. Obowiązek urządzania i pokrywania kosztów prowadzenia klubu ma zakład

pracy zatrudniający ponad 1000 pracowników. Klub powinien być położony poza terenem zakładu pracy.

3. Obowiązek urządzania i pokrywania kosztów prowadzenia domu kultury ma zakład pracy zatrudniający ponad 2000 pracowników. Dom kultury powinien być położony poza zakładem pracy..."

Dodajmy do tego domy kultury pozostające pod zarządem rad narodowych (resort Min. Kultury), dodajmy świetlice gromadzkie, dodajmy świetlice i kluby takich organizacji, jak ZMS czy LPŻ - a otrzymamy wielotysięczną, jak sądzę, liczbę placówek kulturalnych różnej rangi.

Po trzecie. We wszystkich tych placówkach zatrudnieni są pracownicy: kierownicy i instruktorzy.

Ludzie ci mają w naszych warunkach do spełnienia całą masę ogromnie ważnych zadań. Są (powinni być) tymi, którzy doprowadzają do dorosłego społeczeństwa - bogactwo kultury. Więcej: kształtują nawyki. A także: pomagają rozwijać zdolności.

Oczywiście, nie tylko oni zadania te wypełniają (powinni wypełniać). Bo i prasa, i radio, telewizja, biblioteki, kina i teatry... Tak, ale w naszych aktualnych warunkach. i chyba jeszcze przez długi czas - zwłaszcza poza obrębem wielkich organizmów miejskich - większość wymienionych form życia kulturalnego doprowadzana jest (powinna być) do ludzi poprzez odpowiednie placówki w odpowiedni sposób. Telewizor w świetlicy a zatem, co z programu podsuwa się szczególnie do oglądania. Punkt biblioteczny w klubie a zatem, jakie książki znajdują się pośród tych 300-400 egzemplarzy zestawu. I werbunek czytelników. I cały system form popularyzujących książkę: konkursy, spotkania z autorami... Tygodnik kulturalny w klubie ale żeby nie tylko był, lecz żeby był czytywany. Dyskusja nad filmem idącym właśnie w miejscowym kinie. A zawsze, bezustannie WYBÓR proponowanych, podsuwanych wartości: Zawsze LINIA IDEOWA, MYŚL.

138

Page 139: Półwysep T

Sformułowanie zadań i charakteru działalności pracownika placówki kulturalnej może być tak samo wyraźne i konkretne, jak wyraźne i konkretne są zadania, dajmy na to, lekarza rejonowego.

W wielu kołach uznaje się już i docenia istnienie zawodu pracownika kultury. Zaś placówki kulturalne mają spisane swoje zadania, założenia itp.

JEDNAK NIE ROBI SIĘ NIC, ŻEBY ZAWÓD TEN ZYSKAŁ WŁAŚCIWĄ RANGĘ I PRZESTAŁ - DO CHOLERY - BYĆ ZAWODEM ŻYCIOWYM

Byłem niedawno na pewnej naradzie pracowników kultury. W kuluarach wybuchła żarliwa dyskusja, a prawdę mówiąc lawa goryczy. Mówili pracownicy z tzw. "prawdziwego zdarzenia". Dlatego warto zebrać parę myśli, jakie tam padły.

Pracownik kultury jest człowiekiem do wszystkiego. Placówkę otwiera się o godzinie 15 lub 16 i musi w tych godzinach pilnować jej do późnego wieczoru. Pokwitował sprzęt, więc gdy coś zginie lub się popsuje - odpowiada. Zajęcia: nastawia telewizor i radioodbiornik, wydaje z szafy gry towarzyskie i bile do bilardu, rozkłada prasę, maluje afisze itd. itd. Do niego przychodzi się przed akademiami, żeby wykonał dekoracje, żeby zamówił zespół artystyczny albo przygotował własny (wtedy "ma wyniki"). Jeśli akurat umie robić zdjęcia, jest narażony na wizyty kogoś z rady zakładowej czy dyrekcji: "Panie M., na jutro potrzebny zestaw fotografii z huty. Gości mamy". Pracownik wykona gazetkę z okazji. Założy firanki. Zakupi prezenty dla dzieci pod choinkę. Urządzi wycieczkę na Śnieżkę. Załatwi hotel dla pisarza, który przyjechał na spotkanie z czytelnikami. A także (czasami) i hotel dla inspektora od produkcji czegoś tam. Parę dni temu kierownik administracyjny "Energomontażu" (oddział w Turoszowie) skłonny był zaangażować kierowniczkę świetlicy. Przedstawiono mu kandydatkę. Zapytał: - Umie pani pisać na maszynie? - Ale dlaczego na maszynie? - zagadnięto kierownika. - Bo jak będzie pilnowała świetlicy, to może zlikwidować nasze zaległości. Mamy kupę nieprzepisanych sprawozdań...

Pracownicy placówek z łatwością rozwiną listę wykonywanych czynności. Znajdziemy się w okolicach absurdu. Wartościowy człowiek ucieknie z tych okolic po krótkim czasie próby.

Mówi się jednak, że pracownicy kultury to nieroby. Skoro wszyscy normalni ludzie w instytucjach pracują od rana, to bardzo zazdroszczą tym, którzy nie wstają na siódmą. Chcąc załatwić cokolwiek w radzie zakładowej czy dyrekcji - kierownik świetlicy musi spędzić tam trochę rannego czasu. Że pracuje wtedy poza godzinami - to się nie liczy. Przecież nie dzieje się to codziennie... A co właściwie robi taki kierownik? Siedzi od godziny 15 do 22 w świetlicy. Pracę ma czystą. Jaką tam pracę?!

A trzeba przyznać, że wielu istotnie mało co robi. Nawet nie dlatego, że nie chcą. Po prostu nie umieją, nie mają środków, możliwości.

Mało kto się liczy z pracownikiem kultury. Ale pracownik kultury musi liczyć się ze zbyt wieloma. Musi chodzić i pytać o wszystko, o najmniejszy drobiazg - w radzie zakładowej, w księgowości, w dziale finansowym, u dyrektora administracyjnego. Tam dysponuje się środkami materialnymi, pieniędzmi, przy czym pracownik

139

Page 140: Półwysep T

traktowany jest podejrzliwie: dlaczego z taką gorliwością o tę akurat imprezę zabiega?

Jakakolwiek śmielsza próba - sprowadzenie np. nowoczesnego, "trudnego" spektaklu - spotyka się z krytyką, która często pociąga za sobą kroki administracyjne. A pracownik kultury, jak mało kto, wystawiony jest na ciosy (to, co robi, winno być oceniane w kategoriach nie tylko estetycznych...).

Aż przykro patrzeć, jak niewspółmierny do wyników jest ogrom zabiegów, dokonywanych za każdym razem, gdy się chce czegoś dokonać. Namówić radę zakładową, potem księgowego (!), żeby podpisana została umowa z aktorem X (wieczór poezji), pozałatwiać wszystkie historie organizacyjne - afisze, komunikaty w radiowęźle, nocleg i auto dla aktora, jeśli miejscowość położona jest daleko od szlaków komunikacyjnych - dobić się jakiej takiej frekwencji (związek czy ZMS nieczęsto dopomaga), znieść zdziwione spojrzenia, że tak ci na tej imprezie zależy, wysłuchać po niej paru uwag, iż trzeba było zaprosić aktora Y, a nie X... A co właściwie było? Kilkadziesiąt osób spędziło półtorej godziny na spotkaniu z aktorem.

Pracownicy kultury nie podnoszą systematycznie swych kwalifikacji. Jeśli na 820 pracowników domów kultury (pion Min. Kultury) tylko 85 posiada wyższe wykształcenie, a 94 niepełne wyższe - to oczywiście bardzo źle. Danych dotyczących pracowników placówek zakładowych nie znam. Ale boję się...

Ogromna liczba pracujących "w kulturze" osób o niskim poziomie wykształcenia obniża w opinii społecznej rangę zawodu.

Jednolitego systemu szkolenia w tej dziedzinie nie ma. Każdy na własną rękę: każdy WDK, każdy związek, każda organizacja. Pożal się boże nad tymi formami, które nazywają się szkoleniem. Najczęstsza tendencja - to przerobienie podczas parodniowego kursu całej tematyki kulturalnej. Ab ovo. WSZYSTKO w 3 dni.

A za rok - znowu, ab ovo.Pracownicy placówek są nisko płatni. Instruktor zakładowej placówki kulturalnej

(klubu, ZDK) może otrzymać maksymalną płacę podstawową - 1600 złotych (minimalna 1150). Dodatek za wyższe wykształcenie - 15%. Oczywiście ominą go premie produkcyjne, a nagrody zależeć będą na pewno nie od wykonania planów. Bo jakich? Zresztą jeśli nawet plany są - to kto sprawdza kiedykolwiek ich wykonanie i wyciąga jakieś wnioski? Możliwości "dorabiania" są w tym zawodzie mniejsze niż w wielu innych.

Teraz - proszę - znajdźcie absolwenta wyższej uczelni, który pójdzie na prowincję do klubu...

Kilka wieczorów poetyckich w Zagłębiu Turoszowskim pozwoliło mi zapoznać się z rozmiarami i rozmachem tutejszego budownictwa przemysłowego.

Robotnikom, inżynierom i wszystkim pracownikom Zagłębia życzę owocnej pracy i wszelkiej pomyślności.

W. BRONIEWSKIBogatynia, 16 maja 1961 r.

140

Page 141: Półwysep T

- Cóż, proszę państwa - powiedziałem. - Spróbuję spisać i opublikować wasze uwagi. Nie boicie się jednak, że przesoliliście, i to grubo? Że wystąpią przeciw wam działacze kultury na wszystkich szczeblach - ci z rad zakładowych i zarządów okręgów, z CRZZ i Ministerstwa Kultury - i przedstawią fakty, tabele, przykłady... Okaże się, że jesteśmy gronem malkontentów. Li tylko, jak mawiał wieszcz.

- Nie musi pan podawać naszych nazwisk - powiedział jeden z obecnych.- Ani nawet miejsca oraz daty narady - dodała pewna instruktorka z pewnego

ZDK.A mówiąc serio - jedno jest w tej całej historii smutne: mijają lata, mijają piosenki,

tylko w kulturze nie mija dziwny bezład. Czeka się jakiejś świeżej myśli, świeżej koncepcji, radykalnych kroków, które odmieniłyby obecną sytuację gorzkniejących pracowników kultury.

I znów - podobnie jak w poprzednich notatkach - zaczerniłem świadomie obraz. Ciągle łudzę się, że może na czerń odpowiedzą ci, którzy nie reagują na barwę szarą.

141

Page 142: Półwysep T

W STRONĘ DWÓCH

Chłodny i dżdżysty dzień7 lipca 1962 r.

To zanotowałem przed pięcioma tygodniami:"...A «Turów II» zaczyna jednak przypominać rasową odkrywkę. «Dosia»,

najstarsza koparka, zabiera się do pochylni. Z dna pochylni popłynie za parę miesięcy węgiel. To już będą zwykłe przyzwoite poziomy robocze, a każdy uzbrojony w koparkę i taśmociąg. Znikną ostatnie drzewa i ostatnie domy Turoszowa. Pójdziemy szerokim frontem na Rybarzowice i Bogatynię. Zaczepimy Milion. I pewnego dnia, ostatniego dnia któregoś miesiąca - będzie Milion".

1.

Słońce.Tak wiele słońca i tak krótka czekaliśmy na Milion.28 czerwca o godzinie 13 znieruchomiał ten smok K-T-Z: pełne kubły Koparek,

uginający się pod ciężarem ziemi Taśmociąg, dinozauryczne Zwałowarki.Na podeście w pobliżu rozdzielni stanęli dowódcy i gość z kamerą.Salutuje Pełnomocnik Ministra i przyjmuje meldunek, że rano, około dziewiątej,

wydobyty został milionowy w czerwcu metr sześcienny nadkładu.Sorbian, dyspozytor, daje znak i smok rusza. Lubimy symbole: czarna drewniana

skrzynia o objętości metra sześciennego (biały napis: "1.000.000 m szesc. w czerwcu") jedzie na taśmie ku zwałowisku.

- Spójrz na ludzi - mówi Andrzej. - Przecież oni są wzruszeni.Chyba są. Na to wygląda. Cztery kobiety o zniszczonych twarzach stoją najbliżej

podestu. Taśmowe. "Turów II" nieśmiało zrywa z monopolem mężczyzn.Masówka trwa. Przyszły dwie setki załogi. Nadjeżdża jeszcze jeden wielki "Star":

ludzie z warsztatów.Z., przewodniczący Rady Oddziałowej "Turowa II", wygłasza małą mowę. O ZMS

nie będzie ani słowa. Czerwcowy milion nie jest już "zetemesowski". Można wsadzić tę szpilkę.

Ale gdzie jest prawda? Więc racji nie miał ani L., ani M.?Zobowiązania: "Damy milion sto tysięcy w lipcu na cześć Dwudziestego

Drugiego...", "Melduję, że KTZ jest pod względem energo-mechanicznym przygotowany do wykonania tego zadania...", "W ciągu trzech pozostałych dni czerwca damy jeszcze sto tysięcy..."

Co to jest mi1ion? Co to jest sto tysięcy?Kopie się dół, żeby się dostać do węgla. Ziemia z dołu idzie na zwały. Z tego

pierwszego dołu ("żeby się dostać do węgla") trzeba w "Turowie II" wydobyć ponad 20 milionów metrów sześciennych ziemi. Tak przygotowujemy odkrywkę, która ma dać rocznie 12 milionów ton węgla brunatnego. Oczywiście, trzeba będzie w dalszym ciągu odprowadzać olbrzymie ilości ziemi.

142

Page 143: Półwysep T

Ale Kazimierz Wróbel, dyrektor Zjednoczenia, zna już inne cyfry: z tego dołu, czyli "wkopu otwierającego", trzeba będzie wydobyć w Rogoźnie - 140 mln m szesc., w Bełchatowie - 180 mln m szesc., w Legnickiem - 180 mln m szesc... Więc w takim np. Bełchatowie wydobywać się będzie 800 tys. m szesc. ziemi na dobę.

Będą to lata siedemdziesiąte...Więc co to jest ten milion na miesiąc.Szef kombinatu, Pełnomocnik Ministra, dziękuje załodze KTZ. Cisza, tylko głos

szefa i furkot kamery. "Przekroczyliśmy barierę Miliona..."Teraz Szczepanik się uśmiecha, bo szef mówi: "Zakiełkowało hasło rzucone przez

ZMS. Nie byłoby czerwcowego miliona, gdyby nie majowy wysiłek. Z cyfrą, która wydawała się taka daleka, taka nieosiągalna - oswoili nas inicjatorzy tej akcji..."

Przyjdzie kiedyś dla "Turowa" czas, że miesięczne wydobycie nadkładu będzie musiało sięgnąć 8 milionów m szesc! A teraz... teraz pójdziemy w stronę dwóch. Zaczepimy Dwa. I pewnego dnia, ostatniego dnia...

O szóstej wieczorem dyspozytor Marian Sorbian przekazał służbę dyspozytorowi Kazimierzowi Solniczkowi.

2.

Biurko, radio, dwie pary głębokich foteli, orzeł biały wymalowany na ścianie.- Od tej chwili jesteście małżeństwem.A potem: "Najważniejsze to jest zgoda, wspólne zrozumienie i poszanowanie..."

Kazik Solniczek ani drgnie, panna młoda uśmiecha się wyrozumiale do urzędnika stanu cywilnego. Skończywszy przemowę, starszy pan pyta:

- Jak się pani nazywa?- Wiszniewska.Urzędnik bierze jakiś papier, czyta i poważnie stwierdza:- Nie zgadza się.- Jak to? - panna młoda aż wstaje z fotela.- Bo pani się nazywa Solniczek, o czym proszę nie zapominać.Śmieją się, dziękują, idą do taksy, która ich zawiezie do Opolna, gdzie mieszka

rodzina Joli.Chłopcy z KTZ zaczynają się żenić. Solniczek nie pierwszy. Urząd Stanu

Cywilnego w Bogatyni notuje:rok 1955: 82 ślubyrok 1958: 90 ślubówrok 1961: 263 śluby.Ślub Kazika z Jolą jest 143 ślubem w tym roku.Dzieci:rok 1955: 539rok 1958: 622rok 1961: 704.W Opolnie, vis a vis Gromadzkiej Rady Narodowej, rodzina panny młodej zajmuje

cały domek. Tańczy się przy adapterze. Pije się przy wielkim sutym stole. Gości

143

Page 144: Półwysep T

weselnych jest nie tak wiele: rodzice Joli i Kazka, krewni, szkolna koleżanka Joli i koledzy z KTZ.

Obie rodziny pochodzą ze wsi, mówią gwara. Na Kaziku nie znać już wsi zupełnie. Inaczej mówi, inaczej się ubiera. Chłopcy z KTZ też mają wiejskie pochodzenie i też nie znać po nich tej wsi, reprezentowanej tu przez krewnych młodej pary.

Ale spytajmy Kazika i jego kolegów o co innego: o awans.Jest 7 lipca 1962 roku. Jakie zajmujecie stanowiska dziś i jakie przed rokiem?

Jakie dniówki?Proszę, oto

PAN MŁODY I JEGO GOŚCIE WESELNI w/g STANOWISK NA KTZ I w/g ZAROBKÓW

Imię, nazwiskoStanowisko

dn. 07. 07. 61Dniówka07. 07. 61

Stanowiskodn. 07. 07. 62

Dniówka07. 07. 62

KazimiezSolniczek

Operator przodowy

56 zł dyspozytorPłaca

podstawowa 2400 zł

Marian K. operator 50 zł przodowy 62 zł

Andrzej B. taśmowy 44 zł operator 62 zł

Jerzy S.Operator przodowy

56 złoperator przodowy

68 zł

Stanisław M. ślusarz 50 złprzodowy

ślusarz56 zł

Bohdan S. elektryk 50 złelektryk

przodowy56 zł

Pośród weselnych gości dwóch jest młodych inżynierów, z których jeden (inżynier N.) lubi filozofować, a po kieliszku ma umysł jeszcze jaśniejszy.

- Tak mi się wydaje - mówi N. - że w naszym kraju jest coraz mniej robotników. Bo robotnik to właściwie typ, który ma siłę w mięśniach i pustawo w głowie. Dajmy na to - zwraca się do mnie - że ty jesteś przedsiębiorca...

- Nie wmawiaj mi... - proszę inżyniera N.- ...a on jest robotnik i ty go zatrudniasz, do czego zechcesz i do czego on jest

zdolny. Jeżeli natomiast potrafi obsługiwać maszynę i jest operatorem, to co z niego za robotnik?

- Toteż nie mówi się na mnie "robotnik", tylko "pracownik fizyczny" - wtrąca Bohdan S.

- Jak ty jesteś "fizyczny", to ja jestem zupełnie trzeźwy. - Co właściwie chcesz udowodnić - śmieje się Kazik. - Że nie ma robotników?

- A są?

(Uwaga do tabelki: Andrzej B. - jedyny prócz Solniczka żonaty z całej szóstki - otrzymał przed czterema miesiącami mieszkanie w Zgorzelcu, na nowym osiedlu. Marian, Staszek i Bohdan zdali do następnej klasy Wieczorowego Technikum

144

Page 145: Półwysep T

Górniczego w Bogatyni. Na 120 uczniów tego technikum - tylko pięciu nie otrzymało promocji).

3.

Byłem pewien, że sprawy Ryśka N. też mają się coraz lepiej. Ale nie.Jego ojciec jest kierowca autobusów. Chciał, żeby i Rysiek był kierowcą. W domu

kochało się Ryśka - wojenne dziecko (rocznik 1943). - Dopóki nie pojawił się dalszy przyrost. Najcięższe roboty spadły wtedy na pierworodnego. Uciekł z domu, dziadek go przygarnął, matkę ruszyło sumienie i przychodziła po Ryśka.

Mieszkali w G., małym śląskim miasteczku. Rysiek chciał zostać górnikiem. Po siedmiu klasach poszedł do Technikum Górniczego na wydział eksploatacji. W kopalni "Sowia" odbywał praktykę. Na przodek na poziomie 400 pojechał raz taśmą ("wszyscy jeździli..."). Zwisający z oszalowań drut stalowy wbił mu się w policzek pod dolną powieką. Pogotowie, szpital, dochodzenie: wypadek z własnej winy. Wypadek był ponury, żadne starania nie uratowały oka.

Do technikum nie wrócił. Wrócił do kopalni. Pracował jako pomocnik ślusarza. Zaczął pić. Przepuszczał niewielkie zarobki, mnożył sobie "Enki", symulował, żeby je usprawiedliwić. Symulował tak udatnie, że... operowano go na wyrostek robaczkowy, którego nie miał.

W końcu odszedł z "Sowiej" albo "jego odeszli" - trudno dociec.Pracę dostał w Prezydium Rady Miejskiej: podatki, domiary, zajęcia mienia etc. W

takiej robocie łatwo jest nadużyć władzy, jeszcze łatwiej rozjuszyć niejednego, a G. to małe miasto. Stanowisko nie odpowiadało Ryśkowi.

Ale jeszcze nie zdecydowałby się na zerwanie, gdyby nie Magda.Chodził wtedy do ósmej klasy Wieczorowego Liceum. Zdał do dziewiątej. Wtedy

zjawiła się ona - Magda. Z dobrego domu panna: z lekarskiego.Jej mama jest przychylna i papa, wydaje się, że też. Bo Ryszard piastuje nie tylko

podławe stanowisko w Radzie (w Prezydium jednak!), ale jest zapowiadającym się literatem. Akurat była moda na grupy literackie małych miast, a w grupach panowała pajdokracja. Ryszard napisał sztukę pt. "Klęska szaleństw"; B. pod pseudonimem "Kajuta" miał napisać esej; a Z. - jako "Locat" - wydrukował dwa wiersze w prasie centralnej. A propos "Klęski szaleństw" interweniował II Sekretarz Prezydium PRN ("przez sztukę przebija czarnowidztwo") i nie wystawiono jej w Powiatowym Domu Kultury.

Bądź co bądź zakwitła Miłość, zaczęły się wagary i Ryszard znowu przerwał naukę.

Kiedy stało się pewne, że Magda urodzi dziecko - jej rodzice zmienili front wobec Ryszarda. Papa go tylko unikał, ale mama miała szereg wystąpień o szczególnej treści. Stwierdzała na przykład:

- Mógł się pan wcześniej zorientować.- Jak to? - pytał Ryszard, nie wiedząc, o co jej idzie.- Udaje pan dziecko... Wszystko mogliście ze sobą robić, ale nie zaraz tak, żeby

był potomek.

145

Page 146: Półwysep T

- A czytała pani "Moralność pani Dulskiej"? - spytał bezczelnie Ryszard.- Ja czytuję książki, mój panie! - odparła godnie mama, nie kojarząc.W tym wszystkim dziwnych było parę rzeczy:Ryszard chciał się jak najszybciej żenić.Magda (maltretowana w domu) zachowywała postawę bierną.Rodzice Magdy wyraźnie odwlekali ślub córki.Ciotka Magdy umie wróżyć z gwiazd. Przepowiada, że Magda i Ryszard nie są dla

siebie stworzeni.Magda wspomina czasem Ryśkowi o jakimś Kazku, którego nie może zapomnieć.Matka Magdy powiada mimochodem: "Jestem przecież całkiem młoda, z

powodzeniem mogłabym wychować jeszcze jedno dziecko"...G. wie o wszystkim. Rozjuszeni nabijali się teraz z Ryszarda. Miasto szumiało, a

w każdym razie Ryszard czuł, że miasto szumi. Wciąż pił.Jego bliski kolega osiedlił się w Turoszowie. Ryszard pojechał za nim. Można

więc śmiało zaliczyć go do tej grupy przybyszów, która zapytywana o motywy przyjazdu do Turoszowa wymienia: "chęć zmiany środowiska" i "przyjazd do Turoszowa rodziny, kolegów, znajomych".

Plany Ryszarda: osiedlić się w "Turowie", sprowadzić za jakiś czas Magdę. To był marzec roku sześćdziesiątego pierwszego. Ryszard zostaje ślusarzem na Taśmociągach. Przechodzi kurs zawodowy, zarabia jeszcze mało - 1000-1100 złotych. Połowę wysyła Magdzie. Jeździ do niej raz w miesiącu, koresponduje. Kiedy zjawi się w G., to magdzinego papy właśnie nie ma w domu, a mama jest oschła i odwleka termin ślubu. Ustalono go na Wielkanoc. Nadchodzą święta, nic - żadnej wiadomości stamtąd. Mijają święta - Ryszard jedzie do G.

- No tak, miało być na Wielkanoc - powiada mama. - Ale pan nie pytał, w którym roku.

Lipiec. List od Magdy:"Rysiek!!!! Bardzo mi przykro, że się tak zawiodłam i to jeszcze na Tobie. Zresztą

nieszczęścia chodzą w parze. Mimo wszystko mogłeś mi tego oszczędzić. Nie wyobrażasz sobie, jak przeżyłam ten cios. Wczoraj wieczorem przyjechał do nas jakiś facet z W., ja otworzyłam drzwi, bo rodzice byli już w łóżku, i on zaczyna się drzeć na mnie, że co ja sobie myślę, odbieram jego siostrze męża, że mam natychmiast podać Twój adres i zapomnieć o Tobie, bo ona i tak mi tego nie podaruje. Te słowa odebrały mi mowę, stałam jak wryta, nieprzytomna, zdobyłam się tylko na jedno, że powiedziałam mu, jak chce, to niech Cię szuka sądownie, ja adresu nie podam. Fragmenty tej rozmowy słyszała mama, która mnie stłukła nielitościwie. Po tym wszystkim obudził się ojciec i w domu było istne piekło. Powiedzieli mi, że nie mogą mnie widzieć, że mam się wynieść, bo tego wszystkiego już za dużo. Ty piszesz, że podanie o mieszkanie możesz złożyć dopiero za trzy miesiące. Z tym absolutnie się nie zgadzam, gdyż podanie można złożyć zaraz, nawet w okresie próbnym. A ty przecież jesteś już po okresie próbnym, gdyż ten dla fizycznych trwa tylko siedem dni. Mogę ta jedynie uważać za pretekst pozbycia się mnie. Wiem dobrze, że być ojcem to wielkie zadanie i wielka odpowiedzialność. Jesteś jeszcze młody i dobrze ci być samemu.

146

Page 147: Półwysep T

Kiedyś chciałeś, byśmy jak najszybciej byli razem, byśmy wzięli ślub, by to maleństwo miało twoje nazwisko, a teraz w ogóle o tym nie wspominasz. Z pewnością myślisz, że dziecko to może umrzeć, i w ten sposób automatycznie mnie się pozbędziesz, gdyż wtenczas nie będziesz miał żadnych obowiązków względem mnie. Wiem także, że wolnych chwil na pewno nie spędzasz sam, chodząc po mieście czy siedząc w pokoju. Gdy o tym myślę, ogarnia mnie czarna rozpacz. Przecież miałam jeszcze Ciebie, tą myślą żyłam, ta myśl pomagała mi pokonywać wszelkie trudności. A teraz, gdy utraciłam jeszcze Ciebie, nie pozostało mi nic prócz przeznaczenia. Ono jedno chodzi za człowiekiem krok w krok, nie opuszcza człowieka ani na chwilę. Ono jedynie pozostaje wierne aż do końca. Jest mi już wszystko obojętne. Po prostu nie mam dla kogo żyć i nie mam po co. Zostałam sama jedna wśród tylu, którzy nie dają mi żyć. To chyba wszystko, co chciałam ci powiedzieć. Na tym kończę. Magda".

W tej sprawie Ryszard ma jasny pogląd: bzdura, łgarstwo od A do Z. I tylko jedno racjonalne wyjaśnienie: magdzina mama napuściła tego faceta.

Rysiek nieraz "przebaczał Magdzie jakiegoś Kazka", więc Magda "przebaczyła Ryśkowi tę jakąś kobietę".Wrzesień. List od Magdy:

Wybacz, że tak długo nie otrzymałeś ode mnie żadnej wiadomości, ale z mojej strony było to niemożliwe, dlatego że już w środę urodziłam syna i dzisiaj jestem dopiero w domu.

Na imię dałam mu Stanisław Artur Ryszard N-wicz. Oczywiście teraz nazywa się L-ski, ale niedługo będzie miał Twoje nazwisko.

Chciałam mu dać na pierwsze imię Artur, ale rodzice nie chcieli, gdyż jest to imię żydowskie.

P. S. Napisz mi, czy cieszysz się, że mamy syna, i czy w ogóle mnie jeszcze kochasz..."

Ryszard i dziś twierdzi, że w ogóle ją kocha. Krążą listy na trasie Bogatynia - G., odwleka się termin ślubu. Tylko w G. opinia publiczna poinformowana jest od dawna, że ślub się już odbył.

Jurek S. radzi Ryszardowi:- Puść kantem to całe towarzystwo. Musisz się żenić?Ale Rysiek ma określane stanowiska:- Stara by może chciała adoptować dziecko. Taka do wszystkiego jest zdolna.

Niedoczekanie! Co ja jestem? Ze stajni zarodowej?Byłoby pięknie, gdyby Ryszard przez ten rok awansował jak na przykład

Solniczek. N-wicz wcale nie jest głupszy.Ale kto wie, czy sprawy serca nie nazbyt zajmują Ryszarda. Są i inne przyczyny:

jeden trafia na dobry oddział i dobrą robotę, drugi - wprost przeciwnie.Przez jakiś czas Ryszard prowadził podręczny magazynek. Placówka była

zabezpieczona słabo i narzędzia zaczęły się ulatniać.- Ludzie zaczęli mnie wyśmiewać - mówi Ryszard. - Wtedy zameldowałem

kierownikowi, bo wiedziałem, kto kradnie, a nawet komu sprzedaje.

147

Page 148: Półwysep T

Ba, gdyby Rysiek wiedział wcześniej, że złodziej jest kuzynem kierownika. Zresztą śledztwo oddano w ręce milicji, która je prowadzi i nie może doprowadzić do końca... Zaś Ryszard przeniesiony został na inne stanowisko. Jednak bardziej złożonych prac nie wykonuje, ponieważ... nie są mu wydawane potrzebne narzędzia. Nie jest bowiem definitywnie wyjaśnione, czy za tamte narzędzia nie powinien odpowiadać. Tak więc Ryszard nie wykonuje pewnych prac (aczkolwiek ostatecznie mógłby pożyczyć sobie narzędzia od kolegi), za co potem potrąca mu się premię i nie podwyższa stawki. Błędne koło, a czasami nowa wiadomość: N-wicz czytał podczas pracy książkę. Itp.

Kierownik oddziału, do którego trafił Ryszard, też nie słynie z wyrobienia społecznego. ZMS nie może się z nim dogadać. Ciekawy przypadek: inżynier L. ukończył politechnikę przed pięciu laty. Znany był na uczelni jako aktywista. Tutaj robotnicy go nie lubią.

Słowem, droga, po jakiej dąży Ryszard, nie prowadzi go ani do awansu, ani do mieszkania.

W sumie byłaby to historia tak banalna jak "Szklana Góra" i tak schematyczna jak jedna powieść z minionego okresu. Gdyby nie pewien optymistyczny akcent: celibat, w jakim żyje

Ryszard, jest trudny do udowodnienia; ale jedno nie ulega wątpliwości: od przyjazdu do Turoszowa nie pije. Spytajcie o to, kogo chcecie. Jestem najbliższym sąsiadem Ryśka, widzę i słyszę.

Rysiek definitywnie przestał pić. I to gdzie - w Turoszowie, o którym się mówi, że...

Ech, czego się u nas nie mówi.

4.

Kilkuset ludzi zaczyna właśnie w Turoszowie nowe życie.WERBUNEK. Werbownicy pojechali do województw posiadających nadwyżki

siły roboczej. Do jednego werbownika przyszło już kilka listów, w tym pewna pocztówka zaadresowana: "Sekretarz Zakładowy ZMS, W. P. Krajewski". Podpis: "kochająca cię Hala". Facet nie jest ani sekretarzem, ani zakładowym, ani ZMS, nie jest też Wielmożnym Panem. Pozostaje jednak faktem, że ZMS walnie pomógł w werbunku. Może nawet za walnie, bo czołówkowe artykuły "Sztandaru Młodych" ściągnęły do "Turowa" całe tabuny chłopaków, a "Turów" przygotowany był na znacznie mniej. Konkretnie - na sześciuset. Górników, ślusarzy, elektromonterów, spawaczy, lakierników...

Były to męczące dni. Z rannego pociągu wysiadały pokaźne grupy, które należało bezzwłocznie zakwaterować i zatrudnić. Najazd przeszedł oczekiwania. Gdyby przyjeżdżano w małych grupach - po dziesięciu, piętnastu - przez dwa, trzy miesiące... Ale organizacja nie jest, jak wiadomo, naszą najmocniejszą strona. Pewna gazeta podała, że "Turów" potrzebuje natychmiast 600 robotników

148

Page 149: Półwysep T

wykwalifikowanych i 2000 niekwalifikowanych. Kto wie, czy gazeta nie pomyliła tej drugiej cyfry o jedno zero (o jedno zero za wiele!).

Kilka pomieszczeń świetlicowych zamieniono na sale hotelowe. Tymczasem. Stołówki straciły głowę. Tymczasem. Ale mogło być gorzej. Lato łagodzi błędy i wypaczenia.

Zdzich Latacz, I sekretarz Komitetu Międzyzakładowego ZMS, jeździł jak opętany po tych ośrodkach zbiorowego zakwaterowania i stosował profilaktykę makarenkowską. Zawsze znalazło się paru najgłośniejszych, którym wszystko jest źle. "U nas w stołówce obiady były o złoty pięćdziesiąt tańsze", "U nas dawali więcej jarzyn", "U nas kucharka nie kradła". Mogłoby się wydawać, że w Bydgoskiem, Białostockiem, Rzeszowskiem i Kieleckiem jest raj.

Tych najgłośniejszych prosił Zdzich o nazwiska. Speszeni chowali się za innych. A chodziło po prostu o powołanie ich w skład "komisarycznych samorządów".

- Popracujecie parę miesięcy, przejdziecie kurs, to wyrobimy wam legitymacje KWS.

I niektórzy dziarsko biorą się do robienia porządków.Bardzo na przykład pomagają kierownikowi hotelu w Niedowie nad Witką (woda

wypełniła już nowy zbiornik, stąd rurociągiem idzie do elektrowni). Te całkiem niezłe baraki zajęła grupa zwerbowanych z Białostockiego. Pojechałem do Niedowa z przenośnym "punktem bibliotecznym". Rzucili się na książki, nudno jest na odludziu. Byłem zdumiony ich stopniem wyrobienia kulturalnego. Ale kierownik hotelu zna także inną prawdę: byli tacy, którzy na świeżą pościel kładli się w butach i roboczym ubraniu. Samorząd ściągał dżentelmenów i na zebraniu groził im ostrzejszymi konsekwencjami.

W pobliskiej Krzewinie zginęła w sobotni zabawowy wieczór bańka na mleko. Znaleziono ją u jednego ze zwerbowanych.

- I na co mu taka bańka?- Pan nie rozumie'? Chłopak jest ze wsi, z Białostockiego. Na wsi wszystko się

przyda.Kierownik i samorząd zmusili chłopaka, żeby odniósł bańkę i uroczyście

przeprosił właściciela.Odwołano już w gazetach werbunkowy alarm, ale ludzie wciąż napływają. Ludzie

i listy. Maria D. pisze niewprawna ręką:Drodzy koledzy z ZMS w Turoszowie! Wasz apel odnosi się tylko i wyłącznie do

młodych mężczyzn, ale ja, jako młoda dziewczyna po ukończonej Zasadniczej Szkole Metalowej o specjalności szlifierz, czy nie mogłabym tam dostać w Waszym kombinacie pracy. Szkołę ukończyłam w 1959 i odtąd nie mogę znaleźć pracy w swoim zawodzie, mimo że jest równouprawnienie, ale to chyba tylko na papierku, bo w praktyce się go nie stosuje. Zgłaszałam się do różnych jednostek nadrzędnych, chodzenie miesiącami, ale nic z tego. Znalazłam zatrudnienie to fakt, ale nie w swoim zawodzie, tylko jako służąca u jednego z badylarzy warszawskich, bo tak tu nazywają gospodarzy, którzy zajmują się warzywnictwem. U gospodarza za 1000 złotych i wyspanie się w stodole pracuję, o 4 rano trzeba wstać, zrobić obrządek i na pole, z pola o zmroku, a że teraz czas letni, to i długo widno, tak że spokojnie spać można się

149

Page 150: Półwysep T

położyć o 10 lub 11 wieczór, by znów rano o 4 wstać. Drodzy koledzy z ZMS, czy naprawdę dziewczęta nie potrafią sumiennie wykonywać swoich obowiązków w pracy zawodowej. Pomóżcie mi, bardzo was proszę, bo już straciłam wiarę w ludzi i w życie, a po przeczytaniu waszego apelu podniosło mnie na duchu i piszę do was, ale wydaje się, że to też daremne, nie wiem, ale mam takie przeczucie, a ja chciałabym tak pracować zawodowo i społecznie.

Załatwcie i rozpatrzcie pozytywnie moją prośbę. Przepraszam, że tak brzydko piszę, ale to na dworcu po przeczytaniu gazety."

"Turów" broni się przed kobietami, lecz napisaliśmy, żeby przyjechała, a towarzysze z "Turowa II" obiecali wyjątkowo zatrudnić Marię D.

5.

Do szczytu pierwszego komina elektrowni (wysokość komina 150 metrów) przypiął się błękitny namiot "Energopomiaru". Prowadzone są badania.

Od czasu do czasu wali gęsty, mazutowy dym. Trwa rozpalanie kotła. Przez kilka godzin wisiał też na wierzchołku komina wielki czerwony balon. Popłynął potem ku Czechosłowacji. Czesi chcieli sprawdzić, w jakim kierunku podąża dym.

OBYWATELU PAMIĘTAJ! JUŻ TYLKO 15 DNI DZIELI NAS...22 Lipca zakręcona zostanie pierwsza turbina "Turowa". Turbina o mocy 200

megawatów. A z początkiem września prąd popłynie na kraj. Kto wie, czy "Turów" nie powita wtedy Wiesława...

9 lipca, w poniedziałek, zbierze się u inwestora zespół techniczny, który - zgodnie z poleceniem Ministra - rozpatrzy problem nowego planu elektrowni "Turów": nie 1400, lecz 2000 megawatów. Nie siedem, lecz dziesięć bloków. A może dziewięć, gdyby zastosować turbiny o mocy 300 MW? Wtedy "Turów" stanie w rzędzie kilku największych elektrowni świata.

Przerwano palowanie pod siódmą chłodnię. W tym miejscu staną dalsze bloki, a chłodzenie trzeba usytuować tam, gdzie te drzewa...

Inżynier Andrzej Z. śmieje się:- Zaczynało być nudno. A teraz znów finał roboty zniknął za horyzontem.Idziemy. Idziemy W STRONIĘ DWÓCH.

150

Page 151: Półwysep T

NA PÓŁWYSPIE T PEWNEGO DNIA(popołudnie, wieczór, noc)

Fakty i zdarzenia

Zdzich L. wybuchnął śmiechem.- Spójrz, jak ona to przepisała! Zamiast "prawo popytu i podaży" - prawo pobytu i

podróży". Filozof długo by musiał dumać...- Co pisała? - spytał Klimczak.- Referat na nasze Plenum.- Ta Jadźka ma łeb - poważnie powiedział Zenek. - Turoszowskie prawo pobytu i

podróży brzmi, jak następuje: im dłuższa podróż, tym krótszy pobyt. I odwrotnie. Nie zauważyliście? Ludzie z Gdańska pracują dwa tygodnie i zwijają manatki. Za to ludzie z Sulikowa albo ze Świeradowa...

- Mianujemy cię Głównym Teoretykiem Kombinatu - powiedział Zdzich. - A do pomocy dostaniesz nasza maszynistkę.

Inżynier W. od Inwestora przypierał do muru inżyniera Z. od Wykonawcy:- Termin! Niech pan wykrztusi ze siebie nową datę, która to będzie z rzędu?...- Pan wie, co my mamy z tym "Awaryjnym".- Wiem, że go nie mamy. Pan pamięta śpiewki naszych aktorów? Oni to śpiewali

przed rokiem.Z. pamiętał, owszem:- Pierwsza zwrotka! - zapowiadał konferansjer i Edzio z zespołu estradowego

odśpiewał basem:

W Bogatyni, w BogatyniMieszka księdza gospodyni,

Mieszka kucharz z "Cafe Roma",Mieszka żona pana Tama,

A pan Tom, a pan TomStawia dom, stawia dom!

I głos zza sceny dodawał: "...na «Osiedlu Awaryjnym» w Bogatyni!"Konferansjer ogłaszał: "Druga zwrotka"! - i Edzio znowu swoje...A gdy publiczność zorientowała się, w czym żart - i zaczęła przerywać brawami

którąś tam z kolei (wciąż tę samą) zwrotkę, głos zza sceny grzmiał: "A bo on wie, kiedy pan Tom skończy budować dom na «Osiedlu Awaryjnym» w Bogatyni"??

- No więc? - spytał inżynier W.Nie opodal bazy transportu spawano rurociąg.- Będzie woda - powiedział spawacz do paru gapiów.- Zanim nastał kombinat, wody nie brakło nigdy.- Zanim nastał kombinat, nie było kombinatu - stwierdził rezolutnie spawacz.Wody ciągle teraz za mało. Nie mają jej wyższe partie Bogatyni i tylko po

większych ulewach nie narzeka nikt. Co się właściwie stało?

151

Page 152: Półwysep T

Bogatyńska sieć kanalizacyjna liczy sto lat. Jest drewniana, przecieka. Ale "zanim nastał" kombinat, wody było dość.

Woda spływa z gór. Główny zbiornik znajduje się po czeskiej stronie. Inny, mniejszy - w Markocicach. Wody w ogóle nie ma tu za wiele. Lasy lubią ją spijać. Ale "zanim nastał" kombinat, wody było dość.

Dość - dla paru tysięcy mieszkańców. Za mało dla paru następnych, dla przybyszów, dla pięciuset mieszkańców samej tylko "Barburki" - hotelu z wszystkimi urządzeniami higienicznymi. Za mało dla budowy osiedla, a później dla samego osiedla. Wody jest tym mniej, im więcej załogi, im większa budowa.

- Skąd ta woda doleci? - pyta któryś z gapiów.Od zbiornika na Witce do Zatonia, a od Zatonia spłynie do Bogatyni - mówi

spawacz.- To nie można było tego zrobić rok temu?Spawacz nie wie, czy było można, czy nie. Pytanie o wodę dla Bogatyni stawiano

na wszystkich możliwych szczeblach administracji. Alarmowały związki. Jest to jedno z tych pytań, na które odpowiada się za późno. Nauki idą w las, razem z wodą. Powieść o wodzie dla Bogatyni byłaby powieścią pasjonującą, ale smutną. Starajmy się pisać wesołe powieści!

- Nie wytrzymam - powiedział technik. - Zaraz pęknie mi łeb.Nowa centrala na pięćset numerów żyła zbyt nerwowo. Zdawało się, że lada

chwila cały ten misterny mechanizm wybuchnie albo stanie. Pierwszy dzień, pierwsza godzina: wszyscy abonenci próbują się połączyć.

- Trzeba było wydać rozkaz: Abonenci, nie łączcie się! Nie łączcie się wszyscy naraz! - żartuje kierownik poczty. Znakomita jest ta centralka! Druga taka dopiero w Polsce cała krajowej produkcji.

W roku 1959 Bogatynia miała 120 abonentów, w roku 1962 ma 400 i 130 podań o zainstalowanie aparatów. Teraz będzie można załatwić.

Wpłaty na PKO w lipcu 1962 roku wyniosły 2 miliony 200 tysięcy złotych. Przed trzema laty nie przekraczały pół miliona. 75% posiadaczy książeczek pracuje w kombinacie.

Przekazów pocztowych wysłanych z Bogatyni w lipcu było 2300 na sumę prawie dwóch milionów złotych. Jeszcze przed trzema laty nie wysyłano więcej niż pół miliona miesięcznie.

W dniach wypłaty poborów tworzą się przed okienkami pocztowymi potężne kolejki. Ludzie przyjeżdżają z Zatonia, z Wigancic, nawet z Sieniawki, chociaż i stamtąd można wysyłać pieniądze do rodzin. W Bogatyni poczta jest blisko pociągu - powiadają - wszystko szybciej odchodzi. 100-150 pieniężnych przekazów telegraficznych potrafią nadać w dzień wypłaty. Kosztuje więcej, ale rodzina czeka.

4000 depesz miesięcznie. Jedna czwarta - życzenia, połowa - sprawy rodzinne, jedna czwarta - z zakładów pracy.

26 tysięcy listów miesięcznie. O siedem tysięcy więcej niż przed trzema laty.Teraz poczta już zaczyna nadążać, ale w pierwszym okresie po "wybuchu"

kombinatu nastąpił nieomal krach. Mężczyźni-listonosze pouciekali do "Turowa".

152

Page 153: Półwysep T

Poczta nie mogła konkurować z płacami w przemyśle. Zjawiły się listonoszki, często niezupełnie piśmienne. Jeszcze dotąd na 22 pracowników umysłowych - tylko jedna osoba ukończyła technikum, a reszcie brakuje pełnej podstawówki. Kombinat ssie, gospodarka komunalna przeżywa anemię. Ale anemia jest chorobą uleczalną. Teraz poczta już zaczyna nadążać.

Byleśmy przeżyli do szesnastej - mówi technik. - Byleśmy przetrzymali zapał abonentów. Jutro będzie lepiej...

"Nie znaczy to absolutnie, że tego rodzaju konsekwencji nie będą ponosić ci wszyscy, którzy swoim, Liberalnym stosunkiem do tych spraw spowodują straty w działalności kopalni.

Trzeba również podkreślić nieuczciwość postępowania niektórych kierowników, którzy zapomniawszy względnie nie dopełniwszy obowiązku wcześniejszego zapotrzebowania jakiegoś materiału, starają się przekonać właściwe czynniki o zaistnieniu awarii, dla której usunięcia dany materiał jest potrzebny. Wtedy wprawia się w ruch całą maszynę zaopatrzenia, aby w najkrótszym, czasie dostarczyć żądany materiał po to, by niejednokrotnie miesiącami leżał nietknięty. Przykładem takich materiałów są sprowadzone w połowie ubiegłego roku rury azbestowo-cementowe (wyjątkowo deficytowy materiał), których do dnia dzisiejszego nie zabudowano, leżą w magazynie i rozrzucone są po całym terenie, a stanowi wartość około 100 tys. zł. Jeszcze gorzej przedstawia się sprawa sprowadzonych w latach 1957-1958 rur i narzędzi wiertniczych, które do dnia dzisiejszego bezużytecznie zalegają magazyn, zajmując niepotrzebnie miejsce. W tym przypadku zamroziliśmy 170 tys. zł.

Nie można stwierdzić, że zainteresowany Dział..."Wpadł Korda:- Panno Mieciu! Pani jeszcze tego nie przepisała? Za trzy kwadranse narada, rany

boskie, panno Mieciu...

- Znowu z Sądu - powiedziała listonoszka do Nawrockiego.- Taki mój los. A pani niech uważa, bo się zabrudzi smarem. Rzeczywiście,

wzywano Nawrockiego na kolejną rozprawę. Nawrocki, właściciel popularnego w Bogatyni warsztatu samochodowego, oskarżony jest o zniesławienie byłego pracownika prokuratury powiatowej, niejakiego Z.

Czy Nawrocki mógłby kupić połowę Bogatyni? - jak mówią jedni. Czy jest tylko względnie prosperującym mechanikiem prywatnym? - jak powiadają inni. Czy ciężko pracującym, schorowanym człowiekiem? - jak twierdzi on sam.

Bogatynia pamięta, że ten człowiek był tu przez dziesięć lat fiszą: prezesem potężnej "Gminnej Spółdzielni". I dwudziestym z kolei Polakiem, jaki trafił po wojnie do Rychwałdu. Przywędrował z 2 pułkiem I Armii i został. "GS" funkcjonowała dobrze. Milionowe obroty, bez mank, bez kantów.

Czy było właśnie tak:Nawrocki piastował funkcję łowczego powiatowego. Myślistwo w ogóle kwitnie

na tej ziemi. A ten Z. z prokuratury - kłusował. A Nawrocki go ostrzegał, potem groził konsekwencjami.

153

Page 154: Półwysep T

Kiedy trafia się okazja, Nawrocki kupuje komfortowy wóz - "Oldsmobile" (automatyczna skrzynka biegów). Brakujące mu 35 tysięcy pożycza z "GS", najoficjalniej - pożycza.

W czasie jakiejś scysji o łowiectwo ten Z. powiada: "Dobre już lata nastały w PRL, kiedy prezesa gminnej spółdzielni stać na takie wozy". Nawrocki odparowuje: "Skoro ja się męczyłem przez rok, żeby to auto kupić, niech teraz pan Z. pomęczy się przez rok, żeby zbadać, skąd wziąłem forsę".

Ktoś potem doniósł Nawrockiemu: "Z. mówi, że takiego złodzieja jak ty trzeba usadzić, zanim ci coś dowiodą".

"GS" wzięta zostaje pod obserwację, a źródło wpływów Nawrockiego szczególnie. W okresie badań księgowości wybucha pożar. Spłonęła część biur Spółdzielni i część rachunków. To jest jednak podejrzane. Nawrocki siedzi w śledztwie sześć miesięcy. Na rozprawie zostaje uniewinniony. Zarzuty są raczej typu moralnego: o tę pożyczkę z "GS" - dlaczego właśnie on, prezes, wziął taką pożyczkę?

Nawrocki odchodzi z "GS", zakłada prywatny warsztat.Do Prokuratury Wojewódzkiej składa skargę na Z. Prokurator ma podstawy, aby

oskarżyć Nawrockiego o zniesławienie urzędnika prokuratury powiatowej (zresztą teraz już tylko byłego urzędnika).

A wszystko to miało miejsce przed dobrych paru laty i gdyby Sąd nie musiał sprawy ciągle odraczać (nie stawiają się świadkowie, choruje oskarżony, choruje Z. itd) - wszystko dawno by się skończyło.

Ale czy było właśnie tak? Czy Z. kłusował? Czy Z. tylko się mścił?Ziemia pełna jest zagadek.- Już się usmarowałam - powiedziała listonoszka. - O ten motocykiel...

"Do najważniejszych zmian organizacyjnych w zakresie produkcji można zaliczyć przeprowadzenie zwałowarki numer 18 z poziomu 180 na 210 i wprowadzenie nowej koparki Sch Rs 1200 na poziom 220 z odkrywki «Turów I» - czytał inżynier Kornacki. - W dalszym ciągu pozostały 3 poziomy nadkładowe i 4 poziomy węglowe (w tym węglowo-nadkładowy). Długość tych poziomów roboczych nie uległa zasadniczej zmianie i wynosi od 2000 metrów w nadkładzie do 1500 metrów na dalszych poziomach węglowych. Koparka DS-500 nr 9 po wycofaniu jej z ruchu w sierpniu 1957 r. w celu dokonania kapitalnego remontu. (umocnienie portalu na skutek złożonego wniosku racjonalizatorskiego) została oddana ponownie do ruchu w dniu 7. XI. 1961 r. Krótkie okresy pracowała dziewiątka w 1958, 1959 i 1960..."

- "Dziewiątka" w 1958 nie pracowała - przerwał Tomenek. - Niech pan pamięta, że delegaci na konferencję samorządu też znają kopalnię. I nawet drobna pomyłka...

- Mam coś dla ciebie - oznajmił Roman Ł.- Jestem oczarowany! - zakpił Staszek, naczelny "Biuletynu Turowa". Roman,

współtwórca i pierwszy redaktor tej zakładowej gazety, nie napisał dla niej od bodaj roku ani słowa. Pracuje w warszawskiej delegaturze kombinatu, często bywa w "Turowie", jeździ po dostawy do Moskwy, Leningradu, Londynu i czasy, kiedy siedział w kombinacie, a mieszkał w Opolnie i słynął jako dobry duch wszelakich inicjatyw kulturalnych - należą do minionej, odległej już historii.

154

Page 155: Półwysep T

- Dawaj materiał! - powiedział Staszek. - Pójdzie na honorowym miejscu, w ramce, z portretem autora i z wykrzyknikami.

- Ba! - posmutniał Romek. - Kiedy nie zdążyłem tego napisać. Mogę ci tylko powiedzieć, o co chodzi.

Stach zaklął brzydko.

Roman albo szczypta wyobraźni

- Chodzi o obraz "Turowa" w roku 2000, czyli za lat dokładnie trzydzieści osiem.Jedziemy starą szosą asfaltową od Zgorzelca. Na odcinku Radomierzyce-Sulików,

po prawej stronie drogi, widzimy ogromne plantacje róż, a po lewej - farmy warzywnicze. Teraz - zmiana krajobrazu - wjeżdżamy na rozległe tereny ogrodu afrykańskiego "Faraon". Bujna tropikalna flora ma tu znakomite warunki egzystencji: glebę ogrzewa specjalna instalacja ciepłownicza z turowiańskich termotronów. Jest to także sprawa aurotyzacji.

Jak wiesz, aurotyzacja jest znanym od lat dopiero dwudziestu systemem ogrzewania powietrza przez stworzenie powietrznego "dachu pneumatycznego" na wysokości około ośmiu metrów nad powierzchnią gruntu. "Przepona" utrzymuje stałą temperaturę bez względu na porę roku. Zapewnia normalną operację słoneczną, wymianę powietrza i potrzebną wilgoć.

Wjeżdżamy na teren "Turowa". Dziesięć stumetrowych chłodni otacza termotrony, zmontowane na miejscu starej elektrowni. Po lewej stronie - aluminiowe budynki POLGERU. Należy wspomnieć, że po wykryciu (w roku 1970) olbrzymich zasobów germanu w złożach popiołu na turowiańskich hałdach przystąpiono do zakrojonej na szeroką skalę eksploatacji tego cennego pierwiastka. Produkcja germanu stale wzrasta, równolegle z rozbudową zakładów "Tranzystor" w Sieniawie. Czterdziestotysięczna Sieniawa leży na terenie istniejącej niegdyś drobnej osady Sieniawki. A tutejsze tranzystory pokrywają 60% zapotrzebowania ze strony krajowego przemysłu elektronicznego.

Jedziemy dalej - na południe. Przed nami "Bogate Skarpy" - bezludny płaskowyż, utworzony z hałd nadkładowych po wyeksploatowaniu dawnych złóż węgla z terenu istniejącej przed dziesiątkami lat Bogatyni.

Pniemy się na najwyższy poziom "Bogatych Skarp". Stąd - urzekająca panorama: na południe kopalnia "Turów", pocięta srebrzystymi nitkami aluminiowych pneumociągów, na południowym wschodzie gigantyczne zabudowania Turalu - Zakładów Produkcji Aluminium. Skąd aluminium? Oczywiście z glin nadkładowych. A co do kopalni - to nazwa ta ma już charakter wyłącznie tradycyjny. Jeszcze bowiem w roku 1974 zaniechano kopania węgla, wprowadzając najnowszy wówczas wynalazek - wibrochłony. Wibrochłon jest dziesięciokrotnie lżejszy od poczciwej koparki, a ponadto "produkuje" węgiel w postaci pyłu o gradacji 0-1 mm. Taki węgiel nie wymaga już przemiału ani kruszenia w kosztownych maszyneriach i może być bezpośrednio spalany w kotle parowym lub termotronie, czyli urządzeniu zamieniającym wprost energię cieplną na elektryczną - na prąd stały o wysokim napięciu do 500 kV.

155

Page 156: Półwysep T

Zasada działania wibrochłonu jest prosta, nawet laik pojmie ją bez trudu. Otóż umocowany na przegubowym ramieniu gryzak wibrochłonu, wykonany z bardzo twardego spieku, wibruje, czyli obraca się, z szybkością około 50 tysięcy obrotów na minutę i pod wpływem nieznacznego nawet nacisku zagłębia się w odpowiednio osuszone złoże węgla brunatnego, tworząc tak zwany obłok węglowy o dużej gęstości. Gryzak otoczony jest szczelnie dyszą kauczukową, przylegającą ściśle do gładkiego złoża, a dysza z kolei połączona jest z rurą aluminiową pneumociągu.

Zasada działania pneumociągu jest również prosta: pneumatyczny transport pyłu węglowego. Od strony złoża w pneumociągu panuje podciśnienie, natomiast na trasie zainstalowane są inżektory, połączone z potężnymi stacjami kompresorowymi, które na odległość wielu kilometrów tłoczą pył węglowy lub nadkładowy do termotronów albo do Zakładów Turalu. Wibrochłony pracują automatycznie, mają zapewniony ściśle zaprogramowany ruch pionowy i poziomy w granicach zasięgu ramienia o długości 4 metrów. Na 110 gryzaków zastosowany jest jeden mózg elektronowy. Programy selfaktorowe nadawane są mózgom raz na 40 dni z tym, że praca gryzaków trwa bez przerwy. W przypadku awarii lub zużycia się frezów gryzaka mózg sygnalizuje przyczynę i rodzaj awarii, określa czas na jej usunięcie, podaje namiar lokacyjny na taśmie mangowej dla sterowania automatycznego helikopterem. Dzięki prawidłowym programom geologicznym i eksploatacyinym tylko 7 mózgów - na ogólną liczbę 300 - zasygnalizowało drobne awarie na przestrzeni ostatnich trzech lat. Poprawną eksploatację zawdzięcza złoże turoszowskie skutecznemu osuszaniu spągów. Zerwano oczywiście ze starym, tradycyjnym odwadnianiem przy pomocy chodników. Wymagana dla wibrochłonów zawartość wilgoci dało się osiągnąć dzięki wprowadzeniu elektrolitycznego suszenia złoża.

W ubiegłym miesiącu radziecki uczony miał w "Turowie" ciekawy odczyt na temat perspektyw rozwojowych eksploatacji germanu. Odczyt wygłoszony został oczywiście...

- Dość! - przerwał Staszek. - Jedna tona uranu może dać tyle energii, ile dwa miliony ton węgla, wiesz o tym?

- Wiem, ale co z tego?- Może byś do "Turowa" w roku 2000 wprowadził trochę uranu...- Obawiam się - powiedział Roman - że nie będę miał czasu na współpracę z

"Biuletynem Turowa". Jesteś jednak nazbyt wymagający...

Tadek R., junak z 49 Ochotniczego Hufca Pracy, wylegiwał się pod krzakiem, nucąc fałszywie:

Nie kochałaś wtedy, kiedy ja kochałem,Teraz ty chcesz kochać, kiedy ja przestałem.

Nagle doszedł go zgiełk. Tadek pomyślał, że to inspekcja i pognał na budowę. Ale to nie była inspekcja, tylko kurzawka.

W nowo tworzonym korycie Miedzianki, w wykopie na głębokości dwóch metrów, zaczął płynąć nawodniony grunt i ludzie podnieśli alarm.

156

Page 157: Półwysep T

"Na posiedzeniu Komisji Mieszkaniowej Pionu Kopalni przydzielono mieszkania następującym osobom:..."

- Krawczyk z Rady Zakładowej przypiął listę na tablicy ogłoszeń."1. Jerzy Bartek - st. technik - 4 osoby - 3 pokoje - Zgorzelec.2. Teresa Marczyk - laborantka - 3 osoby - 2 pokoje - Bogatynia..."Dwadzieścia dziewięć przydziałów. W tym przydział dla owych dwojga, którzy

przygodna ciężarówką dotarli z Malborka do Bogatyni i zamieszkali w "Barburce". Ale to już nie jest tamta cicha, skromna, szczęśliwa rodzina. Jemu zdążył się sprzykrzyć "Turów", ona - w daleko zaawansowanej ciąży - przesiaduje ciągle w domu z pierwszym dzieckiem, ciągle na coś chorującym. On - rzadko bywa w "Barburce", myśli szukać szczęścia na innej budowie, trochę pije. Ona - nie wie już, czy kocha go jak dawniej.

- Kruche bywają niektóre stabilizacje - mówi stary Krawczyk, znający sprawę owych dwojga, a raczej trojga z czwartym w drodze. - Ludziom się pomaga, ale oni sami nie chcą sobie pomóc. A ta lista, szczęśliwa lista przydziałów... Jakie nowe konflikty ona niesie... Ilu dawnych pracowników "Turowa" będzie teraz mówiło: "Patrzta! Ci nowi, co tu dopiero poprzyjeżdżali, już mają nowe, komfortne mieszkania. A my, że dawni, to w ruderach pozostaniem..." I tak każde dobro niesie trochę goryczy - powiada filozoficznie stary Krawczyk, przypinając listę na tablicy ogłoszeń.

Nowak, funkcjonariusz bezpieczeństwa, zamyka teczkę sprawy 1206. Ładnie się ta sprawa skończyła i nie było z nią wiele kłopotów. Żeby tak ze wszystkimi!

Niejaki Tokarz, chłopak wysoki, przystojny i elegancki, znał kierowcę bogatyńskiej MO. Parę razy kierowca ten podwoził Tokarza milicyjną "Warszawą". Widziano w niej Tokarza i pytano go o kontakty z milicją. Dżentelmen uśmiechał się tajemniczo, a niektórym dawał do zrozumienia, że jest oficerem... kontrwywiadu i na kopalni "Turów II" pracuje "dla niepoznaki". Narzeczonej przedstawił inną wersję: mówił, że należy do podziemnej organizacji i z Turowa chce się przedrzeć do Hamburga.

Kilka razy Nowak wzywał Tokarza i tłumaczył mu jak dziecku: "Zrób wynalazek na kopalni, zaimponuj dziewczynie robotą, a nie bzdurami". Jednak nie pomagało i Nowak poprosił Tokarza, żeby ten zmienił miejsce zamieszkania.

"Tokarz wyjechał do Tarnabrzega" - brzmi ostatnie zdanie w teczce sprawy 1206.Nowak uśmiechnął się. Wziął teczkę akt, dotyczących pożaru w magazynie nr 7. I

przestał się uśmiechać."Zastała list zaczepiony o framugę drzwi. Pomyślała, że mógł wpaść w obce ręce,

w zupełnie obce ręce.

Monika albo "nie wyjeżdżaj"

Pisał:"List Twój, który otrzymałem dzisiaj, bardzo mnie zasmucił. Co się właściwie z

Tobą dzieje, skąd ten pesymizm? Co Ty chcesz rzucić, od czego chcesz uciekać? Co chcesz zaczynać na nowo'? Czy jesteś aż tak słaba, że nie możesz przeciwstawić się

157

Page 158: Półwysep T

temu «osadowi niewytłumaczalnemu i niezupełnie realnemu»?... Człowiek znajduje się czasami w takiej sytuacji życiowej, z której nie może znaleźć wyjścia. Ale na to jest rada, po prostu zwierza się jakiejś zaufanej osobie i wspólnie zawsze znajdą wyjście z sytuacji. Nie wierzę Ci, że te «depresje» są takie «niewytłumaczalne». Zdaje mi się, że to jednak jest wytłumaczalne, tylko Ty po prostu nie chcesz mi powiedzieć. Moniko! Ja Cię bardzo gorąco kocham i dlatego chcę Ci pomóc, ale cóż - Ty jak zaklęta milczysz i ja na to poradzić nic nie mogę. Musisz jednak zrozumieć, że ja przeżywam na równi z Tobą każde Twoje zmartwienie. Kochana! Głowa do góry i przestań myśleć o jakimś tam wyjeździe i innych głupstwach! Popatrz na ten słoneczny dzień, pomyśl, że już niedługo..."

Niedługo Rafał wróci z ćwiczeń wojskowych i będą mogli się pobrać. On - technik budowlany, blondyn, tenisista, i ona - Monika (przyjechała skądś, ledwo zdążyła zagrzać miejsca w dyrekcyjnym biurze, chce dokądś wyjeżdżać).

Walizkę ma już do połowy spakowana. Co zrobi? Rafał - czy ją jeszcze zastanie?Drzwi od jej pokoju w "Barburce" są zamknięte.

Dochodziła piętnasta.Sternik ze swej wieżyczki dispeczerskiej ogladął przez lunetę nieustanny ruch

wywrotek na trasie Centralna Betoniarnia - fundamenty pod czwartą chłodnię.Nagle zaklął i włączył mikrofon.- Co z tą XL-1681? - zadudniło we wszystkich głośnikach na placu budowy. -

Kierowca! Odpoczniecie sobie po zmianie! Na co teraz czekacie?!Zobaczył, jak kierowca zrywa się z trawy. Moment - i wywrotka ruszyła.Ciągłe betonowanie trwa. Ani chwili przerwy w produkcji materiału, ani minuty

czekania na świeży beton. Nerwy: może wysiąść samochód, może się zaciąć betoniarka.

Kilku rozmówców wzywało dispeczera. Kilku naraz. Kurek wciskał czerwone guziki łącznicy i darł się do słuchawki:

- Dyspozytornia! Czego chcecie?- Stacja Turoszów. Co z tym wagonem żwiru? Odbierzecie, czy mamy odesłać?!- Panie Sternik, co z tym wagonem żwiru? - pyta Kurek.Kurek pracuje na miejscu Kuby, tego z dwoma parasolami.Kuba jest teraz na Śląsku i wspomina "Turów" jako bohaterski okres swego

żywota. Kumple Kuby słuchają go uważnie. Teraz Kuba zdobywa się nawet na swego rodzaju wyczyn: kiedy kumple pytają, dlaczego odszedł z Półwyspu T, Kuba nie tai okoliczności wyjazdu i powiada: "A po prawdzie, to Sternik miał trochę racji. Święty nie byłem".

W ten sposób Kuba weryfikuje swoje dawniejsze opinie. Albowiem prawda - prawda jest taka niepochwytna (jak mawia zbrojarz Jan M.).

"...ale co do mojego przyjazdu, to..." - Andrzej odłożył długopis.

Andrzej albo decyzja

158

Page 159: Półwysep T

Na stole leżą listy. Brytyjskie lwy, królowe, księżniczki - bogata kolekcja marek. Ojciec pisze na błękitnych, ozdobnych kartkach; pedantycznie oznacza swój adres: 133, Randolph st. Buckhaven Fife, Scotland. Matka nigdy nie kończyła szkół. Litery stawia z trudem, nieprawidłowo łączy wyrazy, robi błędy.

"Kto tu przyjedzie z Polaków to się każdemu tu podoba życie i to wszystko tylko że tu smutno nie wiem Jędrusiu czy ja się będę mogła tu przyzwyczaić. Kochany odleciałam od tych twoich koszulek chcę ci napisać jak je się pierze to znaczy żebyś prał w płatkach mydlanych i żebyś kołnierzyki nie bardzo gniótł...''

Matka wyjechała dopiero w roku 1960. Odwiózł ją do Gdyni, bali się wtedy, czy celnicy nie zakwestionują tej polskiej wódki, którą wzięła dla ojca, ale "co do mojego przewozu szpirytusu - napisała już stamtąd - to mogłam mieć i pięć litrów i nikt mnie nie kontrolował".

W roku 1939, kiedy Andrzej miał cztery lata, ojciec poszedł na wojnę i dostał się do niewoli. Zostali sami w wielkiej wiosce na Tarnopolszczyźnie. Wioska miała 2200 numerów, w tym 140 polskich. Banderowcy podsycali waśnie. W roku czterdziestym trzecim, pod życzliwym okiem hitlerowców, rozszaleli się na dobre. Andrzej pamięta wesele swojej kuzynki: nocą przyszli banderowcy - dwadzieścia pięć osób zginęło na tym weselu, cała prawie rodzina. Matkę Andrzeja pobito.

Kiedy wkroczyła Armia Czerwona, banderowcy skryli się w lasach. Ale las był o dwieście metrów za domem, w którym mieszkał chłopiec z matką. Wzięła go na furmankę i przenieśli się do wsi, gdzie stacjonowała jednostka radziecka. Jednostka pomaszerowała na zachód i znowu zapachniało banderowcami.

W maju 1945 roku sześć polskich rodzin - także Andrzej z matką - pojechało na Ziemie Odzyskane. Podróżowali węglarką - dwa tygodnie. Zatrzymali się w Gorzowie. Nie było tu już Niemców, ale była plotka, że wrócą i będą zabijać.

Więc (przeciwko śmierci) pojechali w Kaliskie i osiedlili się na poniemieckim gospodarstwie.

Po roku dał o sobie znać brat matki. Był w Osieku, niedaleko Zgorzelca i Turoszowa. Sprowadził do siebie siostrę z siostrzeńcem. Posiedzieli tu rok, potem matka dostała własną działkę w Sulikowie. Pracowała w polu, pracowała u ludzi, tak żyli. Ojciec odnalazł się przez PCK. Uciekł z niewoli, brał udział w walkach o Londyn. Nie chciał teraz wracać. Trochę pomagał, ale dopiero od 1950 roku. Andrzej skończył w Sulikowie siedem klas, chciał iść do Technikum Handlowego, ale miał trudności z przyjęciem (w minionym okresie liczył się ten ojciec za granicą). Więc kiedy w Sulikowie powstała spółdzielnia produkcyjna, to Andrzej skończył we Wrocławiu kurs księgowych i przez cały rok prowadził spółdzielnianą buchalterię. Potem zastąpił go jakiś emeryt. Andrzej trafił do zawodówki metalowo-energetycznej w Gryfowie.

Szła mu nauka. Cała ich klasa - dwudziestu czterech chłopaków - zajęła I miejsce na terenie DOSZ.

Potem - z remanentów powojenno-rodzinnych - odnalazł się stryjek. Niedaleko, w Turoszowie. Ściągnął tam Andrzeja na elektryka do działu naprawy elektrowozów kopalni "Turów".

Była Wielkanoc 1954 roku.

159

Page 160: Półwysep T

I Andrzej został w "Turowie". Trochę pracował społecznie, wstąpił do partii, był lubiany, żałowano, że na dwa lata (1955-1957) idzie do wojska. Chcieli tam posłać go do szkoły oficerskiej, ale Andrzej wybrał powrót do "Turowa". Znowu jest przy elektrowozach, a potem - na polecenie organizacji partyjnej - kieruje kopalnianym ZMS-em.

Kiedy Zdzich L., I Sekretarz Komitetu Międzyzakładowego ZMS, występował o srebrne odznaczenie im. Janka Krasickiego - dla Andrzeja, to któryś z chłopaków się roześmiał:

- Będzie mu się posyłało "Janka" do Szkocji, zobaczycie!Rok mijał od wyjazdu matki i Andrzej jechał odwiedzić rodziców, miał zobaczyć

ojca - po dwudziestu trzech latach."I ta miejscowość mi się też podoba - pisała matka - a dom jest przyjemny a co do

ojca to jak widzę jest bardzo zadowolony żem przyjechała. Co do żywności, to Jędrusiu, jam tego w Polsce nie widziała takich wędlin i różnych gatunków mięsa. Co do naszego mieszkania to jest dobre i wysokie, a co do urządzenia, to ojcu zazdroszczą Szkoci, że się tak ładnie urządził i można mu przyznać bardzo stara się o wszystko, ale mnie nic nie cieszy, bo wszystko byłoby dobrze, gdybyś ty był Kochany z nami i tu by ci się na pewno podobało..."

Raz po raz - to matka, to ojciec zachęcali go do emigracji.Ojciec pisał:"Kochany Jędrusiu! Po wielu, wielu latach spędziłem pierwsze święta wielkanocne

razem z mamusią na obczyźnie weselej i raźniej, chociaż nie powiem, że było nam zupełnie wesoło, niestety, był między nami i smutek, i łzy, przy dzieleniu się święconym, bo brakowało nam osoby najdroższej... Ale ciągle mam nadzieję, że w przyszłym czasie zechcesz do nas zawitać i rozweselić nas, czy nieprawda, Jędrusiu?

Sądzę też, że i Tobie nie było zbyt wesoło w tym raku, że zostałeś samotnie. Mamusia mi mówiła, że Cię prosiła, abyś spędził święta u najbliższych, u wujków, chociaż w pierwszy dzień świąt, ale jak wynika z Twojego listu, to ty spędziłeś pierwszy dzień świąt w domu... Dlaczego tak robisz, Andrzeju?... Jak to wujko Kazik się wyraził, żeś nim pogardził, powiedziałeś: że «pierwszy dzień świąt spędzisz w hotelu robotniczym z kolegami»... Nie bierz mi za złe, że się wtrącam" - pisał ojciec i kończąc list dodawał: "Ja z mej strony proszę Cię, bądź ostrożny na motorze pod każdym względem i używaj go jak najmniej, a zwłaszcza kiedy zimno i niepogoda..."

Andrzej miał "Jawę", na której choćby co dzień mógł bywać u wujostwa w Osieku, ale wujostwo lubili zadawać mu kłopotliwe pytania: "Dlaczego ty właściwie nie pojechałeś z matką?", "Dlaczego ty się właściwie nie ożenisz?" itp. Andrzej sądził, że są to jego absolutnie osobiste sprawy, i spędził święta z kumplami, którzy zdawali się rozumieć, dlaczego nie jedzie na stałe do Szkocji i dlaczego nie ma ochoty zmieniać natychmiast stanu cywilnego.

- Jadę na trzy miesiące - mówił Andrzej.Kiedy nadesłał stamtąd barwną widokówkę z pozdrowieniami dla komitetu, było

paru, którzy krakali, że zostanie.

160

Page 161: Półwysep T

Wrócił po dwóch miesiącach. Trochę się podśmiewał z obyczajów angielskich, trochę chwalił potężne angielskie motocykle, mówił, że mu się w Szkocji po prostu nudziło - miał zresztą nowe problemy do rozwiązania, bo Zdzich L. chciał go wziąć do siebie na II Sekretarza. Zaś Andrzej - po pierwsze - chciałby wrócić do elektrowozów, a po drugie - chłopak z niego spokojny, opanowany, podczas gdy Zdzich jest raptus i za bardzo lubi opieprzać.

A ze Szkocji znowu przychodzą listy."Ojciec jak ma trochę czasu, to musi iść na zakupy, bo inaczej to by nie miał co

jeść i tak że nie ma kiedy wypocząć, ale ja nic nie poradzę, bo się nie rozmówię z nikim. Bardzo mi jest przykro i smutno, nigdzie nie wychodzę, ojciec jak zwykle codziennie w pracy, a ja mało nie zwariuję z tego wszystkiego i tęsknię za Tobą Jędrusiu..."

I znowu: a może jednak przyjedziesz..."... ale co do mojego przyjazdu, to zdecydowałem w Polsce pozostać i już tej

decyzji nie zmienię" - napisał Andrzej.

- No i co? Minę masz markotną...- Dali grzywnę. Trzysta złotych.- Tobie??Lutka ściga wieczny drobny pech. Któregoś dnia zaszedł na strzelnicę - do tego

ohydnego baraczku vis a vis kina "Nysa". Chciał postrzelać do tarczy. Czekał cierpliwie swojej kolejki, ale "szef" interesu - wielki rudy drab - podał wiatrówkę jakiemuś facetowi, który dopiero co przyszedł.

- Moja kolej! - oznajmił Lutek.- Pana kolej? - krzyknął na to "szef". - Nie być pan taki chuligan!- Pan sam jesteś chuligan! - odparł wzburzony Lutek.Wtedy zaczęło się:- Po pysku smarkacza! - wrzasnął "szef" i kumple "szefa" niedwuznacznie

przysunęli się do Lutka. Lutek dał drapaka. Z ulicy - w wąską uliczkę - z wąskiej uliczki w polną ścieżkę. Wołał "Milicja!" i słyszał za sobą tupot goniących. Złapali Lutka dopiero w okolicy poczty, niedaleko Osiedla. Złapali go... milicjanci, którzy widząc z okien komisariatu jakąś pogoń, przyłączyli się do kumpli "szefa" strzelnicy.

Nie ma co - Lutek wiał przed władzą! Spędził potem parę godzin w komisariacie, a teraz - właśnie wyszedł z rozprawy na kolegium orzekającym.

Świadków było wielu. Z "szefem" na czele. Milicjanci zeznawali uczciwie, że przed nimi uciekał. Czy niewinny obywatel boi się funkcjonariuszy MO?

Wieczny drobny pech Lutka. Z perspektywy roku - tamta historia ("Lutek odchodzi z «Turowa»?") też ma w sobie element pecha.

Bo jednak Lutek wyjechał z "Turowa". W Koninie akurat mieli dostatek operatorów. Zaciągnął się do Płocka. Tam pomógł mu sekretarz ZMS. Pomógł tyle o ile. Wyrobił pracę na bazie sprzętu. Lutek został ślusarzem z dniówką 48 złotych (w "Turowie" dniówka operatora wynosi 50-62 złote). Zakwaterowanie w PTTK. Płatne. Dojazd do pracy autokarami. Płatny. A w ogóle przyszłość mętnawa i żadnego pożytku ze zdobytych kwalifikacji. Po kwartale - wrócił.

161

Page 162: Półwysep T

Kazik G. załatwił mu robotę na koparkach, bo na zwałowarki - po tamtym wszystkim - wracać było niezręcznie.

- Zerwę z przeszłością - powiedział Lutek, który lubi szczyptę patosu.Zerwał z przeszłością, ale trzysta złotych grzywny będzie musiał zapłacić.- Tobie?? - powtórzył Witek.- Pomylili się, nie?

- Ładnie pan tu ma - powiedziała ona. - Kwiaty, perski kot...- I świeżutki "Wartburg", którego paru zawistnych nie może mi wybaczyć...- I herbata zdumiewająco zaparzona...Uśmiechnął się.- Czy prawienie komplementów należy do pani metod zawodowych? Ile pani ma

lat?- Dziewiętnaście, łaskawy inżynierze. Ale kto tu właściwie zadaje pytania?

Paralele Bogumił albo "Poemat dla dorosłych"

- Chciałem po prostu wiedzieć, czy w początkach Nowej Huty chodziła pani do żłobka, czy może już redagowała gazetkę ścienną na terenie przedszkola. Ma pani piękne czarne oczy. Szczególnie ta fotografia z legitymacji redakcyjnej jest urzekająca. Czy pani - współpracownica wielkiej stołecznej gazety - pija koniak?... Mały kieliszek nie będzie w stanie zaćmić pani umysłu. Także dziekan wydziału, na którym rozpoczęła pani swój nowy etap życia, nie dowie się o ekscesach z koniakiem. Turoszowskie słowo honoru...

Więc... od czego byśmy zaczęli? Powiedzmy, od listu. Dostałem wczoraj następujący:

"Szanowny Panie, proszę mi darować tak obcesowo skierowane do Pana pismo. Swojego czasu Kornacki jakoby mówił Panu o mnie, jestem więc w pewnym sensie usprawiedliwiony. Chodzi mi o poniższe:

a) czy mógłbym otrzymać pracę u Panab) od kiedyc) za ile.Dane o mnie: Mam maturę. Stosunek wojska do mnie jest uregulowany. Niedługo

skończę 25 rok życia i jakby tu powiedzieć - jestem bez przynależności. To mniej więcej wszystko. Od paru lat piszę wiersze i to prawdopodobnie mnie gubi, bowiem czasami je drukują, siłą więc rzeczy pisać nie przestaję..."

Co za kapitalny zbieg okoliczności! List, który wysłałem niegdyś - także z Warszawy - do znajomego znajomych w Hucie, brzmiał nieomal tak samo. Być może, nie pytałem "za ile" - signum temporis! - i na pewno nie pisywałem wierszy. Za to zawsze kochałem je czytać. Musi pani jednak znać ważykowski "Poemat dla dorosłych" - tyle narobił ongiś wrzawy. Piękna skądinąd rzecz. A w partiach dotyczących Huty - nader sugestywna. Czy także prawdziwa? Mogę być... na tej rozprawie świadkiem: siedem lat w Nowej Hucie. Przecież właśnie dlatego skierowano panią do mnie - chciała pani spotkać nowohuckiego "weterana"...

162

Page 163: Półwysep T

Jak pamiętam, pani ma na imię Ola. Więc po części prawdziwa, Olu. Zapewne, kaszy było sporo. Jeśli kto bardzo zechce, to i "Turów" może zobaczyć przez pryzmat sobotnich pijaków, sfory awanturników i trudności z zaopatrzeniem. Tej czerni jest tu jednak bezwzględnie mniej - jak by kto nie patrzał. Ludzie mieszkają dobrze, mają gdzie zjeść, gdzie się zabawić.

Ale czy to jest w ogóle należyty, trafny pryzmat?Bo przecież myśmy robili Hutę. I może obraz życia będzie właściwszy, jeśli

powiemy sobie o tym, kto i jak robił Hutę, kto i jak robi teraz "Turów".Olu, ten koniaczek do dna.Więc rzeczywiście, było po stokroć, po sto tysięcy razy trudniej. Kompletnie

brakło doświadczeń i brakło także ludzi - dostatecznie, powiedzmy, kompetentnych.Wspomnę pewne płyty. Tymi płytami mieliśmy pokryć dach pewnego

pomieszczenia. Zamiast lekkich - sprowadzono stalowe. Ktoś błędnie odczytał radziecką dokumentację. Pracowałem wtedy w nadzorze. Czy pani, Olu, pojmuje, co by się stało, gdybym (w ostatniej chwili!) nie spostrzegł błędu?

Z tymi płytami to jest historyjka typowa. Och, jak typowa! Ludzi umiejących budować, zdolnych organizować budowę było mało. Ssano z nas wszystkie soki. Powiem inaczej: to sytuacja ssała z nas wszystkie soki. Nie było "wąskich specjalistów", każdy musiał się orientować w całości. Pracowaliśmy - dosłownie - po szesnaście godzin na dobę. Bez przerwy siedzieli z nami w Hucie ministrowie, wiceministrowie, członkowie Biura Politycznego. Teraz - kiedy przyjeżdża do "Turowa" wicepremier - to jest jednak ewenement. Wtedy... Był u nas ciągle minister Z. - miły, sympatyczny, taktowny. Inaczej B. - ten potrafił mieszać ludzi z błotem. Miał niespożyte siły. Po całodziennej pracy urządzał całonocne robocze narady. Żłopaliśmy czarną kawę, a on omawiał szczegóły budowy. Baliśmy się go, ale kto wie, czy i ta szczypta strachu nie była wtedy owocna.

Pracowaliśmy na nieustanne ryzyko jakiegoś błędu, szybko, nerwowo. To wykańczało, ale to miało także swoje plusy. Nie tylko edukacja, nie tylko o niej myślę. Bardzo prędko dokonywały się u nas procesy - kto wie, o ile ważniejsze od kłujących w oczy procesów demoralizacji bogobojnego dotąd chłopa. Zresztą - czy doprawdy bogobojnego?

Były kradzieże narzędzi. Ulubionym sposobem wymieniano dobre obcęgi na - przytaskane z zewnątrz - gorsze. Trudnili się tym procederem kmiotkowie. Kradzione narzędzia chomikowali w swoich gospodarstwach. Prawdziwi robotnicy - inaczej. Potrafili przytargać własne, lepsze narzędzia i wymienić na gorsze, państwowe, jeśli zachodziła potrzeba. I niech mi pani wierzy, Olu, że w tym tyglu, "w powolnej męczarni", także chłopi "karmieni pustką wielkich słów" (jak sobie życzył rozgorączkowany poeta) - także chłopi zaczęli się zachowywać jak robotnicy, Pracowali po dniówce, chociaż na początku żadna siła, żadna awaria, żadna premia, żaden nakaz nie zdołałby ich zatrzymać.

Powiadają, że Wielki Wiec odbędzie się w chłodni kominowej. Kilkanaście tysięcy ludzi, radiofonizacja, "Mazowsze" albo "Śląsk" ... Więc muszę pani powiedzieć, że tkliwie wspominam nasze biedne, wczesne, nowohuckie wiece. Trochę prymitywne, pełne wielkich słów na wyrost, ale... niech pani pamięta, że robota w warunkach tak

163

Page 164: Półwysep T

trudnych, że aż dzikich - daje satysfakcje równie wielkie. Na pewno inne, niż te, które tutaj...

Tutaj jestem znowu w nadzorze. Mogłem zostać w Hucie, iść wyżej, zarabiać więcej. Tylko że w Hucie wszystko się ustabilizowało, przepisy wkroczyły na swoje miejsce, zawiało nudą - temu, kto pamiętał Hutę inną.

No, w "Turowie" znalazłem tylko cząsteczkę, drobny fragment Huty. Po pierwsze "Turów" jest mały: kilkadziesiąt hektarów placu budowy elektrowni - wobec czterystu nowohuckich.

Po drugie - w "Turowie" bardzo często kończymy pracę o szesnastej.Ale jednak ma "Turów" parę zalet: po pierwsze - znowu budowa, znowu rozruch.

Po drugie - to jest jednak wielka budowa. Myślę o technice, o wielkiej technice.A że nie ma odpadków... może i w Hucie było ich mniej, niżby się na pozór

zdawało...Więc co, panienko, może teraz mały rajdzik moim świeżutkim "Wartburgiem"?

20 tysięcy złotych zapłacił ksiądz proboszcz ewangelikom za ten stary kościół. Można powiedzieć - okazja. Garstka ewangelików używa teraz tylko małej kapliczki, stojącej na przykościelnym cmentarzu.

W promieniach zachodzącego słońca kościół wygląda okazale. To będzie druga świątynia katolicka na terenie Bogatyni. Kończy się remont. Proboszcz prowadzi nadzór osobiście. Tanio kupił, tanio wypadła odnowa.

- Czy ksiądz proboszcz?Jakiś mężczyzna, nieźle ubrany, z walizeczką, pojawił się nieoczekiwanie na

cmentarzu starego kościoła.- Jestem. Czym mogę służyć?- Bo widzi ksiądz, ja z taką trudnością...- Nie dostał pan pracy w kombinacie - przerywa ksiądz proboszcz.Tamten jest zaskoczony:- Skąd ksiądz wie?- Bo przed panem kilku już takich było. Nie ma pan za co wracać do swoich Kielc

albo Słupska i chce pan pożyczyć na bilet. Nie zabezpieczył pan się, biedaku... A ja, owszem, chętnie pomogę niedoszłemu pracownikowi "Turowa". Tylko niech mi pan przyniesie kartkę z milicji.

- Z milicji??Mężczyzna patrzył na sędziwego księdza jak na zjawę.- Z milicji - powtórzył proboszcz. - Niech oni poświadcza, że pan jest uczciwym

człowiekiem...

19.15 w Pogotowiu: z PGR, z Rybarzowic, karetka przywiozła skrwawioną kobietę. Kupiciel Czesława. Mąż - traktorzysta. To on tak ją urządził. Wrócił pijany i bił. "Nie pierwszy raz - mówi kobiecina. - Jak byłam w piątym miesiącu i mnie zbił, i zaczęłam krwawić, to trzy godziny stałam w zimnej wodzie i przestało". Kupiciel Czesława szczegółowo opowiada o swym życiu w PGR - Rybarzowice.

19.18. Karetka jedzie do Trzcińca na wezwanie żony ob. Ręki Jana. Lekarz, pielęgniarz i kierowca długo szukają numeru 86. Już ciemno, pojechali fałszywą

164

Page 165: Półwysep T

drogą, na Stary Trzciniec. Wreszcie są. W maleńkiej ciupce, w sublokatorskim pokoiku, leży i jęczy z bólu dwudziestosześcioletni Ręka Jan. Na ścianie Kalina Jędrusik, wycięta z "Filmu", i drugie zdjęcie; młodej kobiety, tej samej, która wezwała pogotowie, a teraz rozmawia z lekarzem.

- Co jest mężowi?- No... mężowi to nie, bo my jesteśmy przed ślubem.- To nie ma nic do rzeczy. Co mu jest?Na drugiej ścianie obraz święty z Jezusem ("Najsłodsze serce Jezusa zmiłuj się nad

nami") oraz stary, poniemiecki landszaft: białe stateczki pośród błękitnego oceanu i wystająca zeń ogromna szara skała.

Plamy na twarzy, potworne bóle głowy.Diagnoza: Ręka Jan jest nadciśnieniowcem.Wywiad: Ręka Jan pracuje od trzech lat w "Energomontażu", przy budowie

elektrowni, jako monter na wysokich konstrukcjach. - A jak pan zleci? - pyta lekarz. - Pan przecież wie, że przy tej chorobie może pan dostać zawrotu głowy i...

- Teraz już są podesty - jęczy Ręka Jan.- I co to ma do rzeczy? - doktor W. bardzo lubi ten zwrot.- Potem zbadamy, jak to się stało, że lekarz zakładowy puścił pana na wysokie

konstrukcje... Proszę, niech pan spróbuje wstać, weźmiemy pana...

- Do Opolna, hotel "Albert", bóle żołądka - mówi dyżurna, kiedy weszli na Pogotowie.

Tylko wartownik przemierza teren Szybu Centralnego w Rybarzowicach. Gdyby nie zatrzymane roboty, trzecia zmiana górników głębiłaby teraz na 220 metrze. Szyb Centralny: 226 metrów głębokości, 4,2 metra średnicy, głębienie przy pełnym zamrażaniu ścian. Stąd, z Rybarzowic, od dna szybu wyjdą chodniki odwadniające - na spotkanie tamtym, pędzonym z "Turowa I".

Ale teraz Urząd Górniczy wstrzymał głębienie szybu. Jakieś historie z BHP...

Późny wieczór, jednak zebraniu POP daleko do końca. Dyskutuje się o ludziach, godnych wyróżnienia. Mówi Brzęk, posiadacz tytułu "Zasłużonego Przodownika Pracy":

- ... ale najbardziej by nas uhonorowano, gdyby wreszcie zakończono budowę warsztatów z prawdziwego zdarzenia!

Ludzie machają na pożegnanie odjezdnym. Pociąg wzdycha, zaraz minie pierwszy przejazd, ten koło kościoła.

Wyjeżdża Krzysztof S. Jego grupa spełniła, jak zadecydowano, swoje zadanie i uległa rozwiązaniu. Część chłopaków przeszła na stałe do "Firmy W", część - do innych przedsiębiorstw, część wyjechała. W ostatnich miesiącach Krzysztof się zmienił: kiedy trochę go pokrytykowano, spoważniał, nie pił już wcale, zaczął wracać do świata zdrowych i si1nych. Właśnie wtedy grupę rozwiązano.

- Jeszcze jednego? - zachęcał Bednarz.Siedzieli z Olchą w małym, widnym mieszkaniu Olchy, w Zgorzelcu.Olcha wrócił przed paroma godzinami i Bednarz był pierwszym jego gościem.

165

Page 166: Półwysep T

Olcha - jako przewodniczący nowo powstałej turoszowskiej Komisji Związków Zawodowych - umiał się dogadywać z ludźmi. Nie administrował, miał potężną dawkę zdrowego rozsądku. Komisja koordynowała pracę rad zakładowych i oddziałowych, wysuwała lub tylko popierała różne postulaty (sprawy stołówek robotniczych, inspekcji technicznej, BHP i in.). Komisja dysponowała też pewnymi funduszami i jak mogła - łatała dziury w dziedzinach kultury, sportu itp.

Jednakże po kilku miesiącach Olcha został nagle aresztowany. Dziś wrócił i Bednarz nie mógł go poznać: cień człowieka. Przez te trzy ćwierci roku Olcha zmarniał, jakby przesiedział pół życia.

Na stanowisko przewodniczącego KZZ w "Turowie" Olcha przybył z odległego województwa, gdzie nie układały mu się stosunki ze zwierzchnikami. A był to wysoki szczebel administracji państwowej.

Olcha już urzędował w "Turowie", kiedy tam, w tym odległym województwie, ujawniony został ponury skandal: milionowe nadużycia w jednej z gorzelni. Fala aresztowań - nie tylko "władcy" samej wytwórni, ale także ci, którzy współdziałali lub z chęci zysku nie dopełniali nadzoru. Funkcjonariusze powiatowej rady i milicji. Nawet komitetu powiatowego. Nawet urzędnicy z województwa.

Olcha bywał w tamtej gorzelni. On również należał do tych, którzy sprawowali nadzór. Akt oskarżenia zarzucał mu wywiezienie z gorzelni dziesięciu litrów spirytusu na sumę około tysiąca złotych.

Ale proces, który się potem odbył, miał charakter niejako pokazowy; że sprawiedliwość jest jedna dla małych i wielkich, że wysokie stanowisko nie uchroni przed karą, choćby przestępstwo było nieznaczne.

Ludzie w "Turowie" poznali Olchę przez tych parę miesięcy i opinia była tutaj zgodna: to jest człowiek uczciwy.

Świadek oskarżenia przeciwko niemu był tylko jeden. Kierowca Olchy. Kierowca, o którym Olcha sądzi, że na jego, Olchy, konto mógł brać - nie raz! - spirytus z tamtej gorzelni. Teraz kierowca rozkładał winę, obciążał Olchę. Teraz rozkłada1i winę główni oskarżeni, ci z gorzelni. Im więcej było funkcjonariuszy państwowych, urzędników, którzy też brali, tym wina "władców" zdawała się maleć... Ponadto Olcha miał wrogów pośród ludzi na wysokich stanowiskach w tamtym województwie i ta okoliczność również nie mogła nie mieć znaczenia.

Zapadł wyrok skazujący.Apelacja, choroba Olchy (głównie na tle nerwowym) i oto Olcha zostaje czasowo

zwolniony. Do momentu orzeczenia w wyższej instancji sądowej.- Nie - powiedział. - Pij sam. Przepuszczę tę kolejkę.

«Tango Turowa», brunatne tangotańczysz bez słowazimna jak głaz..."

Purpurowy na gębie refrenista prezentował miejscową samorodną twórczość.Świeżo odnowiona "Żytawska" była dziś pełna. W fotelach po 750 złotych każdy

rozpierali się jednodniowi milionerzy. Technicy i inżynierowie tańczą w "Cafe Roma".

166

Page 167: Półwysep T

- Dwa razy daje, która prędko daje - błysnął jakiś maksymą. Parę prostytutek, które na dni wypłat dojeżdżają z Jeleniej Góry i Wałbrzycha, siedziało jeszcze razem przy stoliku.

Pijany krążył między bufetem a szatnią i krzyczał:- Szyby bić, dziwki rżnąć, konie kraść!Milicjanci stali na schodkach dworca PKS - naprzeciwko "Żytawskiej" - i patrzyli

w rozjarzone okna restauracji.

Nowotny nie spuszczał oka z płynącej pod obciążeniem taśmy. W tym miejscu węższy taśmociąg przesuwny zrzucał ziemię na szeroką taśmę przenośnika stałego. Nowotny (jak wszyscy jego kumple 'z ruchu) był pod wrażeniem wypadku, jaki miał miejsce przed paroma dniami, także nocą. Tak zwane ściery - ziemia, która z węższej nie trafia na szerszą taśmę i gromadzi się przy taśmociągu - utworzyły niebezpieczną górę: niewiele brakowało, aby zasypały pomost i śpiącego na nim człowieka. Bo właśnie tamten - zasnął, nie uprzątnął w porę gromadzących się ścierów i... taśmociąg stanął, ponieważ ziemia przygniotła linkę alarmową. Tylko to uratowało tamtemu życie. Bowiem przy aktualnej szybkości taśmociągów (5,24 metra na sekundę) masa płynącej ziemi jest ogromna. Właśnie: wystarcza trzy, cztery minuty...

Tonia zamyka "Gong", w całym hotelu nastaje cisza, trzecia zmiana już wyjechała na kopalnię, w pokoju 206 wyje radioodbiornik, współmieszkaniec Ryśka śpi dziś u kogo innego (do Ryśka przyjechała z wizyta Magda), portier czyta kryminał, w umywalniach i ubikacjach brak wody (żeby spadł deszcz!), pokój nr 113 zajmują inżynierowie z Zabrza, "Barburka" zasypia...

Król hałdziarzy w otoczeniu świty oczekuje na "lewą" ciężarówkę. Dziś wybrali ze zwałowiska ładne kawałki brunatnego. Dają sygnały latarką i znają na hałdach każdy kąt. Król ma znakomitą rudą brodę.

Księżyc.Ulicami Bogatyni idzie chłopak i gra na organkach.

167

Page 168: Półwysep T

PRZEDOSTATNIA NIEDZIELA

26. IX. 62

Przysiadłem na kamieniu u zbiegu Daszyńskiego i Dworcowej. Mija piąta po południu. Nareszcie słońce. Spisuję przechodniów:

Franek L. w szarej, płóciennej marynarce. Wykwintny, doprasowany. Z piękną dziewczyną, od której odszedł niedawno pianista kwintetu "Elana". Franek gra na saksofonie. Przyjechał tu z hufcem junackim i opinią działacza. Ale saksofon daje w Turoszowie lepszy chleb, orkiestr tanecznych na lekarstwo. Franek nie gra dobrze, wie o tym i to go boli, lecz uwagi przyjmuje niechętnie. Rzucił hufiec, koncertuje z kwintetem w "Domu Ludowym" na Markocicach. Szwenda się całymi dniami, wieczorem występuje. Szlachetniejszy reprezentant tutejszej otoczki: mało sieją, słabo orzą, jakoś żyją. Tej grupy nie było przed nastaniem kombinatu.

Starszy pan w jednorzędowym garniturze.Chłopak w granatowym ubraniu.Młoda para - ona w jaskrawoczerwonej sukience, on w szarym garniturze.Trzy kobiety z czworgiem dzieci.Mężczyzna z wózkiem i dwojgiem parolatków.Kobieta (widziałem ją przy pracy w "Bawełniance") z mężem (robotnik z

"Winiarskich") i córką - nastolatką.Chłopak. Pod marynarką kamizelka. Muszka bordo. Robotnik z taśmociągów.Dwie kobiety (wrzeszczące suknie: szmaragdowa i turkusowa) z czworgiem

dzieci.Minęło trzy minuty. Po drugiej stronie ulicy siedzi na trawie Witek G., przodowy

ze zwałowarki. Ma na sobie podniszczoną marynarkę od górniczego munduru. O wpół do szóstej podjedzie autobus i weźmie go na drugą niedzielną zmianę. Teraz siada obok Witka Józef M. - ślusarz. Nie rozmawiają, łapią słońce.

Mam za plecami dwupiętrowy budynek Rady Miejskiej. Bladoniebieski w żółte pasy. Z zegarem, który ostatnio chodzi. Ale tablica informacyjna przed budynkiem ma wiecznie powybijane szyby i stare, obdarte ogłoszenia.

Mam przed sobą ukwiecony skwer, przechodzący nagle w działki warzywne, które wznoszą się ku staremu pomnikowi, skąd widać całe miasto. O pomniku mówią "pomnik bohaterów", ale jakich on tam "bohaterów"! Wielki obelisk wśród topól. Może kiedyś stała na nim jakaś figura (dajmy na to Hindenburga), bo teraz tylko ten kamień z napisem nie do odczytania.

Dwaj mężczyźni z teczkami.Gość na motorze bez tłumika. Wolniutko. Leniwy niedzielny spacer motocyklowy.Dwaj WOP-iści w mundurach wyjściowych.Skwerek pełen słońca i dzieci, i barw.Żołnierze WOP z cywilem w samodziałowej beż-marynarce.Wraca ten samotny chłopak w granatowym ubraniu.Dwaj chłopcy z "Dolnośląskiego". Rozpięte kołnierzyki białych koszul.Minęło dziesięć minut.

168

Page 169: Półwysep T

Mam po swej lewej ręce bliski dworzec PKS - dawną stację "ciuchci". Dalej - smukła wieża kościoła. Za nią, na odległym horyzoncie, szare hałdy uwieńczone dwoma olbrzymimi zwałowarkami. Widać strugę ziemi płynącą z wysięgnika pierwszej zwałowarki.

Mam po swej prawej ręce trzy rzędy dwupiętrowych willijek. Potem dom Związków Zawodowych - z wielkim fabrycznym kominem. Nie przewiduje się likwidacji komina, chociaż przewiduje się (tak, ciągle jeszcze się "przewiduje"!) adaptację budynku na Dom Kultury.

Chłopczyk na rowerze. Goni go dwójka maluchów.Cicha "Syrenka" Mietka C. - inżyniera z nadzoru maszyn podstawowych. 130

wozów prywatnych posiadają pracownicy kombinatu - tego szeroko pojętego: inwestor, generalny wykonawca, subwykonawcy. Sto próśb o przydział leży w Radzie Zakładowej.

W "Syrenie" z Mietkiem C. - Joanna W.Czterej WOP-iści i czterej chłopcy w barwnych koszulach.Zenek W. Czarny swetr, białe spodnie, sandały. Zenek siedzi w "Turowie" od

trzech lat. Ciągle ma odjeżdżać. Kiedyś był aktywny w Samorządzie Hotelowym na Barakach. W awanturze na zabawie pobili go okrutnie. Wstrząs mózgu. Teraz Zenek jest dziwny, wciąż robi wrażenie zassanego, chociaż nie pije. Ożenił się. Kobieta mieszka w Warszawie. Czasem przyjeżdża do Bogatyni, chodzą wówczas zapatrzeni w siebie. Zenek już by pojechał, ale w Warszawie nie mają mieszkania.

- Wyjeżdżasz ty stąd czy nie? - pyta mnie Zenek.- Jadę, ale bez chęci.- Zwariowałeś?! Przecież masz tam mieszkanie.- Zobacz, jak tu ładnie w tej Bogatyni. Jak cicho.- Na każdej warszawskiej peryferii jest tak samo. Siadasz w tramwaj i...- I do lasu nad rzekę, gdzie wybrało się sto tysięcy ludzi.- Chędożysz! - syczy Zenek i od razu jest jak na bani. - Co będziem dyskutować!

Nie przerywam jaśnie panu tworzenia. Pewno znów coś zełgasz na tym karteluszku.Trzech robotników z "Turowa". Nie tacy młodzi.Dwaj goście na motorach. Też jadą ,;dwójką". Rozglądają się. Spacer.Strażak przemysłowy na rowerze.Do Witka G. przysiada się trzech następnych.Facet z dwojgiem maleństw.Para z dwojgiem pociech. Ojciec w jasnej dwurzędówce, żona w zielonej sukience

i niebieskich sandałach ("Jak one się potwornie ubierają. Farsa jest, tylko smaku zabrakło" - mówi Anka G.).

Właśnie ona - Anka. Instruktorka w klubie na Barakach. Aktorka, plastyczka, świetna dziewczyna. Gdyby mąż nie pił... Gdyby nie pił, Anka nie zostawiłaby go we Wrocławiu i nie szukała szczęścia po Turoszowie. Tamto już przegrane. Anka (w tych swoich fiołkowych spodniach) idzie z inżynierem W. Przystojny chłopak, montażowiec, jest tu na delegacji. Mówiono, że ma żonę, ale nie. Ładna z nich para.

Starsze małżeństwo z przygarbioną staruszką, matką jego czy jej?

169

Page 170: Półwysep T

Drepcze emerytka, którą spotkałem kiedyś u Pawła Weigelta. Rano było chłodno i chmurno. Teraz jest słońce. Minął kwadrans. Zegar na budynku Prezydium wydzwonił siedemnastą piętnaście. Można obejrzeć spacer niedzielny także na drugiej promenadzie - dajmy na to w okolicy "Zacisza" i "Romy". Trochę inny przekrój : więcej młodziutkich dziewczyn i chłopców. Zachodzą do "Zacisza" na lody. Maturzystki i młodziki z ostatniego werbunku.

W taką ciepłą niedzielę Polacy wszędzie robią to samo: łażą. Nawet jeśli dużo kin. Niedziela jest do łażenia. Najlepsze kino: ulica.

Dziś temat jest specjalny. Zagłębie już wie, że piątego września będzie tu Wiesław. Ludzie są podekscytowani. Wiesław miał już raz przyjechać - ze dwa lata temu. Wtedy też robiło się elewacje, ale wizyta nie doszła do skutku. Ludzie różnie cieszą się na ten przyjazd. Najmłodsi: może zobaczą tych, których znają z podręczników, portretów i kronik filmowych. Starsi... - o, to zależy kto. Bogatyńczycy udają obojętnych: Wiesław przyjedzie z powodu kombinatu, a nie z powodu "Bawełnianki" lub "Win". Więc to ich święto. "Przynajmniej ten wstrętny kawałek Turowskiej zostanie wyasfaltowany".

Ale czują, że to nie tylko to. Że jednak Wiesław będzie w BOGATYNI, w ZATONIU, w TRZCIŃCU. Będzie dla wszystkich, nie dla samych kombinatowych.

Tamci mówią o piątym września bezpośrednio: że w "Turowie II" źle z planem, nie ma w sierpniu Miliona, "Nie będziemy się znowu tak mieli czym pochwalić". Spoglądają na pierwszy komin: Dlaczego nie dymi? Dlaczego nie dymi cały czas? Na Piątego powinniśmy iść przynajmniej na 100 megawatów. Na węglu, a nie na mazucie. Grało już wszystko tak dobrze, a teraz znów próby, pasowania, awarie. Dlaczego talk długo?...

- Więc wreszcie przyjedzie do nas na ten koniec kraju. Jest coś nieuchwytnie serdecznego w atmosferze.

- Ludzie Go lubią - ot, co jest! - mówi stary W., emeryt kolejowy. - Można przecież kogoś po prostu lubić, nie?! Pójdziemy na spacer do elektrowni. Drobiazg: Do Trzcińca siedem kilometrów. Piętnaście lat temu ludzie chodzili do kopalni piechotą z Porajewa i Sieniawki (12 kilometrów). To było wtedy, kiedy przodujący górnicy dostawali talony - na rowery.

Będziemy mijać rozmaitości po prawej ręce, będziemy mijać rozmaitości - po lewej. Z wierzchołka komina nie widzieliśmy szczegółów - teraz możemy im się przyjrzeć.

Wstańmy z kamienia.Młody gość w skórzanej kurtce. Reporter niezawodowy. Godzina siedemnasta

szesnaście.Za zielonym parkanem - żółte słoneczniki. Dom: "Warsztat stolarski Henryka

Romańskiego" i "Artykuły spożywcze". Strzałka: "Do punktu skupu zboża". Dom: Miejski Zarząd Budynków Mieszkalnych - pięknie utrzymany obiekt w tonacji błękitnej, wzór dla mieszkańców. Kiosk "GS" nr 29 - zamknięty, zwykle oblężony - tu sprzedaje piwo. Strzałka: "Do Wulkanizacji". Pusty dziś plac dworca PKS. Dalej - za placem - domki ulicy Chopina. Mieszka na niej Wojtek Kostrzewa z żoną, pielęgniarką. Wojtek (który od tamtych czasów "Zitt-werke-lager" skończył ogólniak

170

Page 171: Półwysep T

w Zgorzelcu i technikum) pracuje w "Turowie I" na E-2: sygnalizacja, wysokie napięcia... Gnieździ się z żoną w maleńkiej, podnajętej ciupce. Żonie - miasto obiecuje mieszkanie w jednym z dwóch budowanych latami domkach. "Żytawska" - komfortowo odnowiona przez "GS", kiosk "Ruchu", postój taksówek, drukarnia (nie nadąża z robotą, sam kombinat daje jej wielką masę zamówień... a maszyny pamiętają "Geschichte von Reichenau"). Dworzec PKS. Afisz: "Dwoje na huśtawce" w sali związków zawodowych, gra teatr z Wrocławia.

Narożny budynek banku. To tu pracuje Fischer, który nie zgodził się na niemieckie obywatelstwo. Stąd płynie gotówka - powiedzmy 20, 30 milionów na miesięczne place dla "Turowa".

Teraz zbieg ulic: na lewo - do "Cafe Romy", "Delikatesów" i "Barburki"; na prawo - na "Osiedle Awaryjne", do lasu i do Czechosłowacji. Idziemy prosto, nieco w dół - Daszyńskiego.

Zegarmistrz "GWARANTUJE ZA SWOJE WYKONANIE". Daszyńskiego 25: niski budynek z maleńkimi okienkami na piętrze. Polowa człowieka, który stanie w okienku, wypełnia je bez reszty. Działki warzywne. Spore domostwo z obejściem - bodaj że Deszczyński, o którym ksiądz proboszcz powiada, że to najlepszy i najlepiej sytuowany rolnik w okolicy. Uliczka Dzika - prowadzi na pola, przez które uciekał Lutek. Ośrodek Zdrowia, z tylu za nim - komisariat MO. Dwa piętrowe budynki z drobnej żółtej cegły. Kino "Nysa", wyświetla dziś "Romea i Julię" - trochę ludzi przed kinem. Niebieski piętrowy dom. Kiosk spożywczy. Kiosk "Ruchu". Obskurny "Bar mleczny" z trzema daniami na krzyż do wyboru. Skład mebli PSS (tu czterdzieści lat temu Weigelt poznał na tańcach swoją przyszłą pierwszą żonę). Narożny typowy domek z frontem podpartym drewnianymi filarami; szaroniebieski parter, brudnozielone piętro i znów te lilipucie okienka, jakich wszędzie tutaj pełno. Dworzec "Bogatynia" - ciemny, niski barak. Za nim - pola, za polami - lasy.

Mur, brama, dyżurka - Bogatyńskie Zakłady Przemysłu Winiarskiego: "Dukat", "Sudeckie", słodkie owocowe białe, półwytrawne owocowe białe, półsłodkie owocowe czerwone, patykiem pisane, sałatki z zielonych pomidorów. W tym roku okropność - napływa tylko 2 - 3 tony owoców dziennie, bo nieurodzaj, a przecież zdolność wytwórcza (nie mówiąc o popycie) wynosi 200 ton dziennego przerobu, czyli - 4,5 miliona litrów wina rocznie. Ale myśli się o wykorzystaniu hałd, żeby mieć wielki własny sad pod ręką - gdyby obsadzić hałdy owocami... niewątpliwie BZPW mają przed sobą przyszłość!

Pusty teren - kamienie i szkło, tor dla wagoników dowożących węgiel z bocznicy dworcowej do "Win". Kwadratowy staw - "Kąpiel i łowienie ryb surowo wzbronione". Dwóch rybaków nad stawem.

Bogatyńskie Zakłady Przemysłu Bawełnianego - WYKOŃCZALNIA, kwadratowy zbiornik wodny otoczony szarymi budyneczkami. W tyle dwa fabryczne kominy - jeden duży, drugi mały. Pusty teren - kamienie i szkło. Zakład galwanizatorski. Szkoła podstawowa nr 2.

Drogi się rozchodzą. Na lewo - do Trzcińca i Zgorzelca, na prawo - przez tor - do Wigancic pod czeską granicą. Drogowskazy: "Zgorzelec 32, Zatonie 5, Bogatynia 1, Wigancice 7". Do słupa przyczepiona strzałka z zatartym napisem: "Dyrekcja

171

Page 172: Półwysep T

Kombinatu Paliwowo-Energetycznego". Kierunek: Bogatynia. Kto ją zdejmie, tę strzałkę sprzed lat?

Kościół katolicki o smukłej, gotyckiej wieży. Vis a vis niego - piętrowy budynek ze złoconymi (nad wejściem) literami: M.Z.A.M. 1843. Już nie Daszyńskiego, już Dworska. Dworska 18: czerwony domeczek w dół od szosy - do drzwi schodzi się po schodkach. Szosa zakreśla łuk w prawo. Baza transportu: na ogromnym dziedzińcu stoją rzędem wozy - milcząca niedzielna defilada "Warszaw", "pikapów", "gazików", "Starów", "Żubrów". Nieme świadectwo porządku w królestwie posła Światlika: nie ma świątecznego korzystania z państwowych samochodów... Nawet "Warszawy" odpoczywają wszystkie - nie ma prywatnych eskapad ni ekskursji. A zresztą może są, diabli wiedzą. Niski murek otaczający bazę: "TAK, TAK, TAK" (nieco zatarte) i "Co robić, by wykonać milion m szesc. nadkładu?" Na ścianie warsztatów bazy: "Każdy kierowca ZMS-owiec jest wzorem dla swych kolegów".

Pole, tor, za torem na wzgórzu - nowy cmentarz (mogiły z lat pięćdziesiątych, dużo maleńkich grobów dziecięcych, groby górników i najświeższa mogiła - milicjanta, który zginął w wypadku samochodowym. Pogrzeb miał wspaniały (zaprawiony drobnym skandalem: dwie żony - ślubna i nieślubna - spotkały się nad mogiłą swego mężczyzny). Tuż przy szosie - wykopki: budowa nowego rurociągu. Tuż przy szosie - kapusta, w głębi - baraki biurowe SOWI. Warsztaty SOWI: na placu rozbebeszone spychy i małe, budowlane koparki. Zakłady Bawełniane: oddział produkcyjny nr 5. Willa datowana 1910, przed willą, w ogródku, suchy basenik i kamienny aniołek rżnący na harmonii. Willę zamieszkuje N. - aktualny dyrektor "Bawełny". Żółta tablica z czarną ramką: BOGATYNIA. Jeszcze jedna tablica, tekstem zwrócona do szosy: "WPBP nr 1. Budowa nowego koryta rzeki Miedzianki. Kierownik budowy inż. Z. Fryza. Wpuszczenie wody do nowego koryta - 30 XII 1962 r." ("My ich tam zawiedziemy na Sylwestra - kpili inspektorzy od Inwestora. - Ale będzie bal!" (Bo budowa ślimaczy się perfidnie). Od szosy odchodzi droga na "Osiedle Barakowe". W tym kierunku widać ponad drzewami - sylwetę kolejnej koparki-giganta, składanej na placu montażowymi nr 1. Szosa biegnie pod górę. Wiadukt. Pod nami tory kolejowe. Tory, które towarzyszyły nam z prawej strony - przeniosły się na lewą. Z wiaduktu widzimy Bogatynię: miasto w zieleni, w drzewach. Za miastem Izerskie Wzgórza, okryte lasami, łąkami. Wciska się w nie Jasna Góra - trochę po prawej - 17 kominów fabrycznych Bogatyni (teraz już dokładnie) i dwie wieże kościelne. W dole nowe koryto Miedzianki - żółte piachy, odkryty płat węgla brunatnego, mętna woda. O kilkaset metrów dalej - osiedle parterowych baraków. Białe okna, łososiowe i niebieskie ściany. 900 zakwaterowanych. Dziki lasek pełen malin, wąwozów i wilgotnego mroku. Mała piaskownia. Tabliczka: "Obcym surowo wzbronione" - zapewne wejście. Na hałdzie odległa zwałowarka "ARs/b/5000" usypuje forteczny wał z ciemnych stożkowatych pagórków, przesuwając kolistym ruchem długi wysięgnik. Zza hałd wystają wierzchołki dwóch kominów elektrowni. Słychać szum taśmociągów. Przez ponad kilometr ciągną się szare zwałowiska, trochę już porośnięte... W pobliżu szosy, na hałdach, stara, "mała" zwałowarka sypie ziemię, którą dowożą jej pociągi z "Turowa I". A tu ciągle - nowe koryto Miedzianki, tor i... rozpoczyna się nowa kopalnia. Z

172

Page 173: Półwysep T

niewidocznego, obniżonego terenu wystają tylko szczyty koparek-gigantów, a niedaleko tkwią jeszcze mury domów Turoszowa (domów już bez mieszkańców). Idę pod zachodzące słońce. Hałdy są w tym świetle wyrazistsze - hałdy, porżnięte drobnymi czarnymi szczelinami, hałdy, które żyją, płyną (szczeliny są sygnałem), które grożą. Ciągną się tu warsztaty i składy - wiaty, a pod nimi zwoje kabli, tysiące krążników, bele gumowej taśmy. Tereny podwykonawców - WPTB? PMUG? Stroma droga prowadzi serpentynami na zwałowisko. Pnie się po niej dyżurny "Żubr" z emblematem "Sztandaru Młodych" na karoserii. To brygada kierowców imienia młodzieżowego dziennika. Droga w lewo - do nowej odkrywki. Drogowskaz: Zgorzelec 30, Zatonie 3, Bagatynia 3. Na drogowskazach zawsze z kilometrami coś nie tak. Na szosę wjeżdża od strony odkrywki niebieska "Warszawa". Oczywiście: inżynier Korczak, bo przecież bez tej wizyty by nie wyżył... Taśmociągi przecinają szosę - wiadukt nad nami. Szum przemienił się w wycie. Na podwieszoną metalową siatkę o małych oczkach spadają grudki ziemi. Hasła na wiadukcie: "ZMS - KTZ". Tu już stare koryto Miedzianki podpłynęło do szosy. Mały wodospad, zaśmiecone dno. Za rzeczką kilka domów Turoszowa: hotelik, mieszkanie inż. Babiarza... Jadłodajnia PSS zwana "Mordownią". Brak pieczywa. Dali 250 bułek zamiast 500. Mówią, że na niedzielę starczy. Panie, ta piekarnia zawsze coś pokitwasi, czy oni nie wiedzą, że na taśmociągach ludzie pracują okrągły tydzień?

Ciągle hałdy. Budowa nowego gmachu dyrekcji kombinatu. Część niższa - dwie kondygnacje, część wyższa - sześć kondygnacji. Ładna architektura. Ma być gotowe na październik, ale nie będzie. Dwa małe domki u stóp hałd. Rozlegle hale warsztatów naprawczych - w budowie. Ale będą to warsztaty z prawdziwego zdarzenia. Teraz - przez szkielety hal - prześwituje budyneczek Górniczej Służby Zdrowia i parę innych domków - biura starej odkrywki. Zza wzgórza przed nami wystają kominy, chłodnie i budynek główny elektrowni. Koniec szkieletów hal. W oddali - równolegle do szosy - nitka taśmociągu węglowego, za nią szare kontury jamy "Turowa I" i sylwety powczepianych w stoki maszyn górniczych. Kula słońca cichnie pomarańczowo nad ziemią i spada nagle za dymiące kominy Hirschfelde. Nowa, nieskończona odnoga szosy, z mostem na Miedziance. Odnoga, która zwiąże szosę główną i wjazd do "Turowa I". Szosa zatacza łuk w prawo. Ciągle stare, zarośnięte hałdy. Tory pociągów wiozących nadkład z "Turowa I" na zwałowisko. Nieprzerwany ruch podzwaniających pociągów. Dzwonią - wypełnione kopiasto, dzwonią - powracające puste.

Godzina 19.45. Słońce tkwi nad samą ziemią. Osiem kominów starej Hirschfelde zostało na lewo od kuli słońca. Stamtąd - z Hirschfelde - leci po wzgórzach linia wysokiego napięcia. I znów lasek pełen słodkich malin i dzikich, gęstych krzaków. Spotkalibyśmy tu teraz mężczyzn i kobiety, ale , nie schodzimy z szosy. Wiadukt: tędy jadą ponad szosą dzwoniące pociągi. Odgałęzienie szosy - do Zatonia, do zielono-szarego gmachu Dyrekcji, do "Megawatu", do Zatonia-kolonii górniczej, do kina "Magnolia,". Niedaleko - plac montażowy zwałowarek. Druga "ARs/b/5000" poszła niedawno na zwałowisko, więc składa się teraz nową - nisko nad ziemią. Wiadukt nad szosą: trasa taśmociągu popiołowego, popiół z elektrowni - na hałdy. Skrzyżowanie dróg: w prawo do Zatonia-wsi, prosto - do Zgorzelca, w lewo - do

173

Page 174: Półwysep T

Trzcińca. Jeszcze kilkaset metrów i staniemy przed bramą. Strażnik zażąda przepustki. Miniemy wartownię. ELEKTROWNIA.

21.45- Jak leci?- Jako tako w niebie i na ziemi.Krawczyk ma swoje powiedzonka. Usiłuje się uśmiechać, ale mu to przychodzi z

trudem: od czterdziestu trzech godzin nie wychodził z elektrowni. W "Barobusie" na placu budowy kupował parówki i chleb, w pakamerze spał trochę wczoraj.

Za cztery dni kończy dopiero trzydziestkę, ale od dziesięciu lat już pracuje w "Energomontażu". Po Technikum Energetycznym poszedł na inspektora technicznego - jednak z paru względów mu to nie leżało. Lubi montaż: widzi, jak z drobnych albo większych detali powstają całości, które w pewnym momencie zaczynają grać. Był głównym mechanikiem oddziału "Energomontażu" przy budowie Czechnicy - dwie turbiny po 55 megawatów. Potem w Blachowni Śląskiej zastępował kierownika działu turbinowego. Tu jest kierownikiem obiektu, czyli montażu jednej turbiny, ale jaki to krok wstecz, skoro owa turbina ma moc 200 MW, jest pierwsza tej wielkości w Polsce i jedna z niewielu na globie...

- Po co ty tu właściwie siedzisz bez przerwy?Obruszył się.- To są decydujące godziny! I jeśli coś nawali i trzeba będzie demontować, to...

rozumiesz?- Staram się - odparłem.- Chodź do środka - powiedział na pełną zgodę.Turbozespół stal przed nami w swej seledynowej obudowie gigantyczny

reprezentant gatunku - długi na 32 metry, żywy już, gotujący się do wielkiej próby.Nieraz zachodziłem tu w czasie montażu. Oglądałem zbiory srebrzystych łopatek

turbiny, dotykałem uzwojeń generatora i szczotek jego wirnika. Potem wszystko to pokryto wierzchnią obudową, szarą węgierską izolacją i - po części - blachami pomalowanymi na czarno. Ostatnia, seledynowa. kosmetyka miała miejsce przed 22 Lipca.

Ale na długo przed tymi zabiegami przeżywali swoje wielkie dni kolejarze. Pierwsze strony gazet donosiły wówczas, że turbozespół dla "Turowa" podróżuje od radzieckiej granicy, i można było się dziwić, po co tyle szumu z okazji zwykłego przemysłowego transportu. Można się było dziwić odświętnej atmosferze, jaka panowała na stacyjce Turoszów, kiedy zbliżał się do niej - z szybkością 5 km/godz. - pociąg wiozący bryły z żelaza i stali. Nastąpiły potem meldunki, uściski dłoni. warkot kamery filmowej i podziękowania. Ale spora armia ludzi nie dziwiła się i nie czuła przesady. Pierwszy raz w dziejach naszego kolejnictwa wieziono "bryły" o takich gabarytach: o takiej wadze, o takiej szerokości. Najcięższy, nie rozkładany deta1 turbiny waży 140 ton. Sam wirnik generatora - 50 ton. Chodziło również o to, że te największe elementy były za szerokie na niektóre mosty i wiadukty, że były groźne dla mijanych pociągów i znaków sygnalizacyjnych. Rozważano więc takie drogi, jak droga statkiem z Leningradu, a potem Odrą i Nysą, a potem specjalnymi

174

Page 175: Półwysep T

platformami samochodowymi da Turoszowa. Rozważano - zanim nie zapadła decyzja, że jednak kolejarze.

- Każdy ma w "Turowie" swoją wielką chwilę - powiedział szef kombinatu, witając transport.

Więc wiem już, jak wygląda to, co gra teraz jednostajnym szumem pod seledynową obudową. Przez szklany "bulaj" widać płynącą ciągle strugę brunatnego smaru, pokrytego pianą. Wygląda to jak dobry, pszczeli miód.

Przy liczniku obrotów stoi monter - Rosjanin (ten młodszy) i nuci pod nosem:

"Ja tiebie w etot dień zamieczatielnyjna wieki sierdce swoje otdał..."

- On kocha maszynę - mówię do Krawczyka. - Maszynę albo tylko licznik.Rosjanin odwraca się.- Wy dumali, szto ja nie ponimaju po polsku? Koocham - przeciąga głoskę "o" -

eto samoje ważnoje słowo.- Żaden wstyd kochać turbinę - śmieje się Krawczyk.- Ona poszła lepiej niż ta u nas - mówi tamten.- Nawet nie ma gdzie odpukać. Wszystko metal.Wskazówka drży nieznacznie przy cyferce "3000". Krawczyk odmyka małe

blaszane drzwiczki w obudowie i wciskamy się do środka. Widno tu - płonie lampka. Jakieś rury, ale nie mogę o nie zapytać Ryśka, bo tutaj - obok serca turbiny - jest nie tylko szum, jest także ostry warkot i człowiek czuje, jak obracają się skrzydełka turbiny.

- Chodź, bo duszno! - krzyczy mi do ucha Rysiek.Wyłazimy. Od schodów nadciąga grupa mężczyzn.- Oho, złażą się kierowniczący - mówi Krawczyk. - Nie wytrzymali.- Jak to "kierowniczący"?- To takie zbiorcze słowo na dyrektorów, kierowników i przewodniczących.

Wiesz, ilu ich jest w "Turowie"?- Wiem. Na każdego robotnika przypada trzech.- Dryndolisz ! Tylko dwóch.- Mógłbyś przynajmniej milczeć. Sam jesteś kierownik...- Jestem robotnik. Montuję razem z ludźmi. Ale rozumiem ich: w końcu kierują

tym wszystkim i w taki dzień chcą tu być... Gdyby jeszcze chcieli bywać w inne dni...- Nie przesadzaj - powiedziałem. - Moda na zgrywanie z dyrektorów mija.Mężczyźni weszli już do nastawni. Przy stole sterowniczym panował tłok. Stali tu

ludzie od Inwestora, od Generalnego Wykonawcy, od subwykonawców, stali ludzie w granatowych kitlach z błękitnymi opaskami na ramionach - to już funkcjonariusze eksploatacji; byli pracownicy grupy rozruchowej, był inżynier Hanzlik z "Energopomiaru" - olbrzymi spec od przedsięwzięć takich jak dzisiejsze. Przyjechał też Naczelny Inżynier ZEO - Sokolnicki. Ten powiedział:

- Trzy czwarte osób jest tu niekoniecznych. Należałoby je przegnać na cztery wiatry, ale po pierwsze trudno jest przeganiać dyrektorów, a po drugie - taki dzień, mój boże...

175

Page 176: Półwysep T

- Mam znakomite określonko - powiedziałem do dyrektora Roszkowskiego. - Wie pan, co to są "kierowniczący"?

- Rozumiem - odparł. - Całkiem zabawne. Mogę pana poczęstować anegdotką. Z ZOO uciekł lew i zawędrował do "Turowa". Zaczął odżywiać się dyrektorami, ale że w ogóle grasuje - zorientowano się dopiero wtedy, kiedy zjadł sprzątaczkę.

Roszkowski powiedział to po swojemu - całkiem poważnie i zaraz zwrócił się do stojącego obok swego zastępcy z jakąś techniczną historią.

- Uciszcie się! - krzyknął nagle inżynier Hanzlik. - Niech w tej nastawni będzie przynajmniej cisza.

Rozmawiał telefonicznie z Mikułową.- Nie słyszę! - krzyczał do słuchawki. - Mówcie głośniej!...Dlaczego nie macie połączenia z Berzdorfem?... No to próbujcie innym kablem...- Długo jeszcze to potrwa? - spytał ktoś Hanzlika, gdy ten odłożył słuchawkę.- Do północy na pewno.- No to trzeba się przespać - powiedział dyrektor Targan. - Przedzwońcie do mnie

do domu, jak się zacznie...- Przedzwonię - obiecał chłopak w niebieskim kitlu.Wszyscy oni są bardzo młodzi. Nie mówię już o tych technikach i inżynierach,

wypełniających nastawnię - ci kręcą się w okolicach trzydziestki... Ale także Targan czy Roszkowski mają niewiele po czterdziestce, kiedy to... zaczyna się życie.

Patrzę na Roszkowskiego - znów rozmawia z Rumplem. Wysoki, barczysty, w beżowym swetrze, szyję ma okręconą chustką - też beżową. Dyrektor wielkiego przedsiębiorstwa. Musiał mieć niewiele po dwudziestce, kiedy skończywszy "Polibudę", poszedł na odpowiedzialne, kierownicze stanowisko budowlane. A że czasy były inne, zaraz powojenne, miał do dyspozycji środki nader ubogie. Jednak zbudował - port czy osiedle - nie pamiętam. Potem na najwyższych szczeblach, w Nowej Hucie. Potem - spokojna raczej posada w ministerstwie, w stolicy. I propozycja "Turowa". Kiedy tu przyjechał - w początkach pięćdziesiątego ósmego roku - zastał grupę około 100 ludzi i nieprawdopodobny "bardak" po swym poprzedniku, który właśnie poszedł na państwowy wikt. Ludzie chodzili wiecznie zalani, zarobki mieli małe i tyleż - albo nic - dawali pracy. Trochę było katowickich (z centrali przedsiębiorstwa), trochę miejscowych. Roszkowski zrobił naradę produkcyjną. Paru przyszło zalanych, któryś wrzasnął: "Precz z warszawiakami!" Roszkowski rąbnął pięścią w stół, krzyknął - poskutkowało. Ludzie wysunęli pierwszy dezyderat: żeby wybrać nowego radcę zakładowego, bo ten obecny jest szuja.

Śmieszne porównywać dzisiejszy wielki "Turów" z tamtym, kiedy szturmówka inwestorska z Sulimą na czele penetrowała zabiedzony teren, szukając - przede wszystkim - mieszkań dla załogi, a Roszkowski kompletował najbliższą ekipę (paru ludzi z Nowej Huty, jeden prosto z politechniki) i kierował przygotowaniem dokumentu pod nazwą "Koncepcja projektu organizacji budowy"...

Dyrektor dwutysięcznej załogi... "Król życia"... "Hochsztapler"... "Artysta wśród budowlanych"... Do wyboru - do koloru. Setka przyjaciół - tyluż wrogów... Znany reporter-pisarz wydał książkę, w której namalował portrety paru ludzi z "Turowa" -

176

Page 177: Półwysep T

Roszkowskiego wśród nich. Roszkowski - nowoczesny inżynier o szerokich horyzontach, nowator, ten, który wprowadza na budowę śmiałe pomysły i żywe kolory (dosłownie: żywymi kolorami maluje domy, wnętrza i maszyny), ten, co dba o ogolone twarze swych pracowników...

- Wszystko to prawda, sama prawda z krwi i kości - powiedziałem kiedyś Roszkowskiemu, wspominając o książce ale przyznam, że dawno nie widziałem więcej lakieru na tak niewielu stronach...

- No?... - zainteresował się on.- Żaden znający życie czytelnik (a książka jest dla dorosłych) nie uwierzy, że z

pana i tamtych innych postaci - tacy pozytywni bohaterowie. Niewiarę swoją przeniesie normalnym biegiem na wszystko, co książka zawiera - a to wielka szkoda, panie inżynierze.

- Zgadzam się - odparł. - Skoro pisze, że do późnej nocy siedzę w biurze albo na budowie - mógłby dla pełni obrazu nadmienić, że czasem potrafię się zdrowo i zapić i nie trafić na rano do tegoż biura.

- Jest pan skromny, dyrektorze. Nie o takiej pełnej sylwetce myślałem. Byłaby prawdziwa, gdyby on streścił pana nieco głębiej: parę brutalnych chwytów w rozgrywkach z przeciwnikiem, parę bezlitosnych podstępów, parę efekciarskich zagrań - to tyle, co ja wiem...

Uśmiechnął się:- Podejrzewam, że wielu spraw po prostu pan nie rozumie. Czasem trzeba

stosować środki... no, powiedzmy, ostre - żeby złapać cel. Nie gra u nas zwykła kapitalistyczna konkurencja, zwykła wilcza bitwa o dolar, ale grają rozmaite inne konkurencje, z których można wyjść, mając przetrącone kości, albo wyjść - nieco później - z wybudowaną przed terminem elektrownią...

- ...i kolejnym awansem, medalem etc. - wtrąciłem.- Robienie kariery to nader prymitywny zarzut. Czy pan mógłby sobie jednak

wyobrazić, że tak jak malarza pasjonuje robienie obrazów, a dziwkarza przenoszenie się z łóżka do łóżka, tak kogoś może bawić ostra gra, kierowanie dużą machiną przedsiębiorstwa, dużą budową i z biegiem czasu - jeszcze większą budową... Niech pan uwierzy chociaż w to jedno: ja nie siedzę w swoim snobistycznie urządzonym gabinecie do nocy - na pokaz. Ja w nim siedzę, bo - nie, nie nazywajmy tego praca - bo prowadzę porywającą rozgrywkę. Powiedzmy, opracowując ze swoimi ludźmi fundusz płac. Pan się śmieje. Fundusz płac przedsiębiorstwa to okropnie nudne, nieprawdaż? Ale nagle załoga zaczyna więcej zarabiać, ludzie są zadowoleni, elektrownię robią szybciej. Opowiadał mi znajomy inżynier taką historyjkę. Mieli budować szosę. Mogła to być szosa asfaltowa, czyli tania, ale on przeforsował beton - dużo droższy. Byli przeciwnicy. Jednych przekonał, innych - jak się to mówi - wykończył nawet ostrymi sposobami. Koszty inwestycji mocno wzrosły, a że od ich wielkości zależy fundusz płac, więc ludzie dobrze zarobili. Zbrodnia, i to niewątpliwie karalna, aczkolwiek nie do udowodnienia, bo - jak pan wie - także w technice bywają sytuacje, w których po prostu nie ma obiektywnych prawd. Ale moralnie - zbrodnia! Tylko że w tym samym czasie ludzie naszego inżyniera robili jeszcze jedną inwestycję, która wypadła taniej i szybciej. Może pan sobie wyobrazić,

177

Page 178: Półwysep T

jakie psy wieszali na inżynierze jego przeciwnicy, bo naturalnie inżynier w efekcie dostał premię, medal i awans. Oczywiście, można uzależnić fundusz płac od czego innego, ale nie właźmy w górskie rejony ekonomiki, to całkiem inna parafia... Pan kiedyś mówił, że nie pojmuje tych nienawiści między Inwestorem a Wykonawcą na przykład. Proszę bardzo: w początkach "Turowa" ekipa Wykonawcy była bezsprzecznie lepsza od ekipy Inwestora - pod względem fachowym, pod względem operatywności itd. Powiedzmy, że tak się akurat złożyło. Inwestor nie dostarczał na czas dokumentacji, dawał marną, nie zapewniał terminowych dostaw... Czy przyznawał się, że to z jego winy nie ma wykonanego planu? Wprost przeciwnie. Wbrew oczywistości uznawał roboty Wykonawcy za przeprowadzone niewłaściwie. Przeciągał odbiory - jest codziennie sto tysięcy możliwości szkodzenia sobie nawzajem. Po to, żeby nie oberwać. Wówczas Wykonawca zaczął się bronić. On też ma sposoby...

- Czasem wstrętne. Wręczyć jakiejś szyszce upominek...- Nigdy przekupstwo!- Nie. Wystarczy na przykład model spychacza ze zręcznie wygrawerowaną

podobizną adresata. Na całym świecie wśród szyszek znajdują się głupcy, którzy lubią w domu na biurku stawiać takie pamiątki "od wdzięcznej załogi" - więc i to chwyci...

- Trudno jest rozmawiać z kimś uprzedzonym. Pan akurat lubi innego dyrektora. Ale zapewniam, że i on ma swoje metody. Zapewniam, że i on ma przyjaciół i wrogów, aczkolwiek dysponuje innym stylem: nie przepada za snobistycznie urządzonym gabinetem, nie prowadzi osobiście służbowego wozu z szybkością 140 na godzinę... Ale bądźmy lojalni - zapewne i on lubi swoją robotę. Zapewne i on przyjdzie do elektrowni, kiedy będziemy naciskali czerwony guzik...

Roszkowski ziewnął i powiedział do swego zastępcy, inżyniera Wojtysiaka, komandora Ośrodka Wodnego na Witce:

- Oni tak mogą do rana. Pamiętasz, co się działo z turbinami w Hucie? Pogadajmy o "Piratach". Chodź, pójdziemy na plac.

- Zgadza się - powiedział inżynier S. (młody, ale duży spec od automatyki), kiedy mu zrelacjonowałem rozmowę z Roszkowskim. - Z nim można konie kraść, lecz trzeba unikać wpadki. Bo jak złapią, to Roszkowski nie tylko powie, że jedynie ty kradłeś, ale jeszcze doda, że go namawiałeś i że on się bronił. Jednak gość jest rzutki, ma otwarty łeb i potrafi wprowadzić na budowę cenne rzeczy. Weź choćby takie historie, jak oświetlenie placu budowy reflektorami z masztów. To będzie drogie, to będzie takie, siakie - protestowali w górze. Ale teraz na placu nie masz tej dzikiej plątaniny kabli, instalacji i bóg wie czego. Albo zaplecze: wyrzucić cały śmietnik z placu i stworzyć pełne zaplecze materiałowe na oddzielnym terenie, w pobliżu. Zdawałoby się, że to takie proste. Ale w Hucie nie było proste. Nie jest zresztą sprawiedliwe włazić w całkiem osobiste czyjeś życie i formułować stąd oceny moralne. Artystów przestano już dyskwalifikować na przykład za pederastię. To akurat żadna aluzja do Roszkowskiego. Żadna.

- Bo ja wiem... - powiedziałem. Lubię słuchać S. Zna "Turów" od podszewki.

178

Page 179: Półwysep T

Wyszedłem z nastawni. Przy liczniku obrotów stał obok Andrejewa radziecki szef-monter Łagunow. W berecie założonym na bakier, w niebieskim drelichu, szarych spodniach i trepach. Łagunow chorował niedawno: pęknięcie wrzodu żołądka. Operowano go w bogatyńskim szpitalu. Żona Wojtka Kostrzewy opowiadała mi, z jakim poświęceniem czuwała przy mężu jego "supruga": wiele dni i nocy, wiele nocy bezsennych. Stan był bardzo ciężki. Sprowadzono wybitnych chirurgów. Andrejew i Łagunow rozmawiają teraz z inżynierem Szplajsem, fachowcem od energetyki. Widać, że Łagunow ledwie trzyma się na nogach. Wiem, że proszono go, aby pojechał do Opolna spać, że zbudzą go, gdyby było trzeba. Nie chciał. Niedawno opowiadał mi Szplajs, co się działo przed 22 Lipca - pierwszym terminem "Akcji 400". (Można różnie interpretować te terminy: interpretacja maksymalna to oddanie pierwszego turbozespołu do normalnej eksploatacji - czyli po wszelkich możliwych próbach moc 200 megawatów płynie w sieci państwowej; interpretacja minimalna to normalny prąd w sieci przed końcem roku, a na 22 Lipca tylko uruchomienie samej turbiny). Właśnie uruchamiano turbinę i - jak na złość - wiele rzeczy wysiadało. Powstała groźba, że uroczysty wiec odbędzie się przy milczącej maszynie. Polacy "mieszkali" w elektrowni, Rosjanie oczywiście też, natomiast angielska ekipa monterów od automatyki szła na obiad i do domu punktualnie o piętnastej.

- Prosiliśmy ich szef-montera, tego wąsatego Betseya, żeby zostawali na drugą zmianę - opowiadał Szplajs. - Mówimy do niego: "Niech pan namówi swoich sympatycznych młodzików w bielutkich kitlach, żeby zostawali". A on na to: "Nie chcą". To my znów: "Niech im pan każe". "Dziękuję - odparł wówczas mister Betsey. - Oni napiszą do firmy, że się ich eksploatuje, i wymówią pracę. A u nas trudno o fachowych robotników".

- Oczywiście - dodał Szplajs - można powiedzieć, że mają rację: bo co to znaczy robota po godzinach? A relax? A zdrowie? Ale oni jednej rzeczy za boga nie rozumieją: czegoś takiego jak ambicja - że wysunęło się termin i mimo przeciwności chce się tego terminu dotrzymać. Bo - śmiał się Szplajs - robimy dobrze sami sobie, a symbolem tej sytuacji jest na przykład minister, który przyjeżdża na wiec i widzi, że maszyna hula.

Szplajs jest wyraźnie zadowolony ze swego dowcipu. Dodał jednak poważnie:- To nas właśnie łączy z Rosjanami czy Czechami i dzieli od Anglików, choćby

najsympatyczniejszych.- Kak dieła? - spytałem podchodząc do monterów i Szplajsa. - Kachana turbina -

powiedział Andrejew.- Nie idzie pan na górę do swoich rozmaitych automacików? - zagadnąłem

Szplajsa.- Możemy się wybrać.Poszliśmy o piętro wyżej i inżynier uchylił właz kotła. Cudowny widok. Z czterech

stron buchały potężne pomarańczowe płomienie - gorzał wtryskiwany mazut, wypełniając ogniem wnętrze kotła.

- Temperaturka 540 stopni Celsjusza. Ale jeszcze nie dziś. Dziś mniejsza - powiedzmy 200. Wystarczy, żeby dać tych parę megawatów. Pełne parametry - 540

179

Page 180: Półwysep T

st. C i 650 ton pary o ciśnieniu 162 atmosfer. 650 ton pary na godzinę będzie potrzebne, żeby dać 200 megawatów - pełną moc bloku. Kapuje pan?

- Nie.- Nie? Ależ to proste. Każde dziecko zrozumie. Słuchaj pan! Z kopalni przybywa

węgiel. Zostaje pokruszony na drobne cząsteczki, wysuszony i wędruje do kotła, gdzie zostaje spalony. W rurach kotła jest woda, którą węgiel podgrzał i zamienił w parę. Sprężona para obraca łopatki turbiny. Turbina połączona jest z wirnikiem, który kręcąc się wytwarza prąd w uzwojeniu generatora. Stąd energię elektryczną odprowadza się drutami do odbiorców - żarówek, telewizorów, silników tramwajowych i fabrycznych. Całkiem proste, nie?... Można jeszcze dla dokładności wspomnieć, że parę, która już swoje zrobiła, trzeba ochłodzić. Jako woda powróci ona znów do kotła. Wodę tę chłodzi inna woda, która z kolei sama oziębiana jest w tych baniastych chłodniach kominowych. Też proste, nie?

- Muszę przyznać...- Widzi pan! Komplikacja polega na tym, że wszystko jest największe i

najtrudniejsze. Kocioł to nie kocioł, tylko 300 kilometrów rur o rozmaitych średnicach i 6 tysięcy rozmaitych urządzeń, które mają 6500 ton, a gdyby te rury poprzecinać i "porozwijać", toby pan miał powierzchnię ładnego gospodarstwa na 6 i pół hektara... Same szóstki, jak pan widzi. Jeszcze ponad 60 metrów wysokości, zresztą pan tam już nieraz właził, nie?... Spala taki jeden kociołek 14 wagonów węgla brunatnego. Przeliczając na tony - 285 ton. I takie tam podobne "pierepałki", które pana nie interesują.

Poszliśmy obejrzeć silniki pracujące w pomieszczeniu, przypominającym loggię, z której otwiera się widok na całą maszynownię. Więc poniżej, na wprost, ta seledynowa, żywa turbina oznaczona numerem 2, jako że po prawej widać dopiero montowaną "jedynkę", która ruszy później, ale najbliższa jest ściany bocznej budynku głównego - najbliższa biur i przejścia do laboratoriów... A poniżej, na lewo, "trójka" i "czwórka", w mniej zaawansowanym montażu, a dalej "piątka" - jeszcze przed ciągłym betonowaniem fundamentów... Wreszcie prowizoryczna ściana ze spilśnionych płyt, zamykająca maszynownię dla hulających wichrów. Ściana opadnie - w tamtej stronie ustawią się dalsze dwie seledynowe siostry - "szóstka" i "siódemka", której oddanie do eksploatacji winno nastąpić w grudniu 1965 roku.

Lecz "Akcja 400" wpłynie zapewne i na ten termin, przyśpieszy go, zaświeci zielone światło dla tych nowych ewentualności - dalszych trzech bloków i 2000 MW...

Dwa niewielkie silniki pracują cicho, wytwarzając sprężone powietrze, potrzebne automatyce. Z nią, z ta automatyką, ma "Turów" przednie kłopoty. Jest angielska, super-super, firma "Baeiley" - to mówi samo za siebie. Automatyka dla jednego bloku ("kocioł-turbozespół") kosztuje 200 tysięcy funtów szterlingów. Jest tak nowoczesna, że sami Anglicy nie opanowali jej jeszcze w dostatecznym stopniu.

- Inżynierze - powiedziałem do Szplajsa. - A co by się stało, gdyby automatyki nie było?

- To nie tajemnica. Ustawilibyśmy kilkuset ludzi, którzy by czuwali przy tych setkach urządzeń, nie spuszczając z nich oka. W pewnym momencie na przykład

180

Page 181: Półwysep T

jeden z pilnujących widzi, że temperatura w kotle nagle wzrosła. Podnosi słuchawkę telefonu i dzwoni do drugiego pilnującego, żeby spuścił trochę pary, a także do trzeciego, żeby tamten wstrzymał na chwilę potok węgla. Te transakcje trwałyby wszakże co najmniej kilkadziesiąt sekund i podgrzewana nadmiernie para zdążyłaby z powodzeniem narobić szkody. Straty byłyby groźne - powiedzmy - paromilionowe. Już nie mówiąc o tym, że pilnujący mogą się zagapić. Ani o tym, że ustawienie kilkuset ludzi jest absurdalne, bo chociażby - za drogie. To, co mówię, to są oczywiście żarciki i uproszczenia, ale "cóś w tym siedzi". Po prostu bloki energetyczne o takich parametrach, jak w "Turowie" - wymagają bystrej i sprawnej automatyki. Automat da znać o sytuacji człowiekowi z dyspozytorni, automat sam wprawi w ruch określone urządzenia. Dzięki automatyce "Turów" zatrudnia 0,36 człowieka na każdy megawat mocy, co - jak pan wie - jest u nas wskaźnikiem bez precedensu. Niech pan sobie łaskawie obliczy, ile koni mechanicznych produkuje w "Turowie" jeden pracownik... Zgoła oszałamiające...

- Ale te kłopoty - przerwałem mu. - Dlaczego te kłopoty?...- Ja pana nie będę wtajemniczał w szczegóły technologii, bo i tak pan nie

zrozumie...Skwapliwie kiwnąłem głową.- ... ale ogólnie chodzi o to, że automatyka jest za czuła.Przechodzi pan obok urządzenia i pańskie łaskawe stąpnięcie oddziaływa zupełnie

zbytecznie na to urządzenie, które zaraz podnosi alarm, wprowadza w błąd dyspozytora, uruchamia rozmaite zawory itp. itp.

- No to nie trzeba tam chodzić - zauważyłem.- Właśnie chcemy wydać dyspozycje w tej sprawie. Ale niestety jeżdżenie na

motocyklach nie zmieni sytuacji. Chce pan się drapać do walczaka albo na 67 metr?- Dziękuję - zrezygnowałem uprzejmie.Zeszliśmy na poziom turbiny. W pobliżu licznika obrotów siedział przy stoliku

człowiek w granatowym kitlu z błękitna opaską na rękawie i pisał coś w wielkim zeszycie.

- Rosjanie poszli? - spytałem.- Są w nastawni.- Długo tego jeszcze?- Urban wrócił z Mikułowej, podobno wszystko hula, ale przed pierwszą się nie

zacznie.Obszedłem turbozespół, smoczki wytwarzające próżnię w turbinie jęczały głośno,

pochyliłem się nad oszkloną puszką, gdzie wirował wał... Teraz, przy trzech tysiącach - obroty są oczywiście niedostrzegalne, ale widziałem ten wał, wprawiany w ruch pomocniczym silnikiem, jak toczył się z szybkością dziesięciu obrotów na godzinę. To było jeszcze nocą 22 Lipca. Andrzej Kopczyński, pracownik grupy rozruchu vel "SARP-u" (tak ich tu żartobliwie nazywają: Stowarzyszenie Artystów Rozruchu Polskiego), stał w tym samym miejscu (twarz miał poszarzałą od niewyspania) i uśmiechał się, gładząc ciemną powierzchnię wału. Rano "Biuletyn Turowa" zapowiedział:

181

Page 182: Półwysep T

Wyjące syreny będą dziś znakiemzakręcenia turbiny!

I wiec odbywał się już przy wtórze turbiny. Odbywał się w maszynowni pomiędzy montowaną "trójką" a fundamentami "czwórki". Wstawiono ławki, ludzie poobsiadali wszystkie kondygnacje, znaleźli się pod samym stropem, a obok stołu prezydialnego stanęła ciężarówka z ekwipunkiem dla artystów. Niestety, instalacja wzmacniaczowa była marna i nikt nie słyszał przemówień. "Turecki wiec" - mówili ludzie, a Minister Budownictwa zaczął od tego, że "w Turowie lepiej potrafi się budować elektrownię niż organizować spotkania, i przeprosił za zły odbiór jego przemówienia, ale i to mało kto słyszał. Roszkowski, który był gospodarzem, miał całkiem zepsuty dzień. W części artystycznej wystąpił zespół Śląskiego Okręgu WP, turbozespół szumiał, a artyście deklamującemu "Balladę o kubku żołnierskim" przerwał potężny i długotrwały świst - wypuszczano nadmiar pary. Wszystkie głowy zwróciły się w prawo - ku turbinie, a oficer-deklamator cały się tam obrócił, co wyglądało, jakby oddawał honory parze, ale w gruncie rzeczy musiał być wściekły.

Jednak turbina grała na dwudziestego drugiego, idąc od godziny 7.30 na 2400 obrotów.

Do ostatniej chwili były trudności, chodziło o zgranie osi turbiny z osią generatora (decydują milimikrony), aż wreszcie spytano Rosjan:

- Wkluczyt?- Wkluczajtie.Ci mają doświadczenie: w ZSRR puszcza się teraz co miesiąc jedna "dwusetkę",

opatrzoną mosiężną tabliczka:"Harkowskij zawod tiażołego elektromaszinostrojenija. USRR. Elektrotiażmasz

im. Lenina. Turbogiegienierator. Tip TGW-2. 3000 oborotów/min. 50 herc. 3 fazy. Wies - 300 t." Na tej turowskiej pisze jeszcze: "Zawodskij nomier 1511, god wypuska- 1962".

Rzeczywiście inż. Urban wrócił z Mikułowej, ale chociaż minęła północ - wszystko to musiało jeszcze potrwać. Mikułowa rozmawiała z Berzdorfem, z ZEO, z warszawską PDM - atmosfera na liniach była napięta, jednak tu, w nastawni, zrobiło się jakby spokojniej.

Monterzy grzebali we wnętrznościach stołu dyspozytorskiego, coś tam jeszcze dociskali, coś łączyli. Zwoje drutów, drucików, zacisków - owa druga strona stołu pełnego guzików, pokręteł i światełek - cała ta gmatwanina wprawia mnie zawsze w zdumienie, że człowiek potrafi nad nią panować, że w ogóle rozumie jej schemat. Ludzie w granatowych kitlach pokręcali od czasu do czasu którąś gałką i wtedy światełko alarmowe gasło - gdzieś tam, o wieleset metrów dalej i wyżej, zamknął się lub otworzył jakiś zawór...

- Dlaczego to musi się dziać zawsze w nocy? - powiedział głośno jeden z techników. - Zawsze tak samo: o drugiej, o trzeciej. Widzieliście kiedy w gazecie komunikat, że o dziesiątej rano albo o siedemnastej?

182

Page 183: Półwysep T

Znać było, że zadaje pytania retorycznie. Że zna odpowiedź i tylko chce wywołać wymianę zdań. Chętni zaraz się zgłosili:

- Bo jest spokój!- Bo nie plątają się tu budowlańcy ani montażyści.- Energetycy to intelektualna śmietanka - odciął się Roszkowski. - A intelektualna

śmietanka z rozkoszą pracuje nocami. - Nie poniżej technika - powiedział Szonert, zastępca naczelnego inżyniera u Inwestora. - Nie poniżej technika. Jakeśmy rozsyłali ulotkę werbunkową, to w wymaganiach ciągle: wyższe techniczne plus znajomość języków obcych, wyższe ewentualnie średnie techniczne plus języki, i najniżej - średnie techniczne. To jest, proszę szanownych panów, energetyka!...

- A co za fochy - śmiał się Szplajs. - "Będzie kolacja?" "Jaka kolacja?!!" "O, panie inżynierze! Wał się odkształca... Wyłączamy..." "Jak to wał się odkształca? Nie ma sygnału!" "Ale my czujemy. Jak się piętnaście lat pracuje przy rozruchu..." Lepiej zorganizować kolację.

- Rzeczywiście jestem głodny - powiedział Krawczyk. Targan, który już wrócił, chociaż nikt jeszcze po niego nie dzwonił, stał teraz przy ścianie nastawni, wpatrując się w umieszczone pod szkłem urządzenie: przesuwający się wolno papier z podziałką, na której piórko malowało kilka barwnych wykresów. Piórko skakało rytmicznie, niby drobne, żywe stworzonko. Znaczyło temperaturę, poziom i ciśnienie wody w walczakach kotła.

- Chyba jednak będzie ta energia na tego piątego? - powiedziałem do Targana.- Chyba jednak lepiej nie być prorokiem. Zresztą energia energii nie równa, ani

robota robocie...Znam już nieźle zastrzeżenia tego człowieka, który dusi się w "Turowie" i szykuje

do odejścia. "Turów" to gra wybujałych ambicji. Ploty, judzenie. Kto może wiedzieć, czy nie świadoma dywersja - nie przez pożary, sabotaż i mord, jak w pierwszych powojennych latach, ale przez skłócanie ze sobą ludzi. To naturalnie zbyt jednoznacznie powiedziane, ale czy i w tym nie ma "racjonalnego jądra" prawdy? "Akcja 400": bezustannie na nerwach - wycofywanie się, gdy nie wychodzi, i podpisywanie (aktywna afirmacja), kiedy gra... Ale przede wszystkim - styl pracy. Targan jest entuzjasta stylu nowocześnie naukowego przeciw staroświecko rzemieślniczemu. Stąd konflikty z Mroczkowskim.

Mroczkowski od pięćdziesięciu lat pracuje w elektrowniach. Był uczniem, monterem, mistrzem, inżynierem dyżurnym, zastępcą kierownika ruchu, kierownikiem ruchu, głównym inżynierem - wszystkie szczeble, mnóstwo elektrowni (Jaworzno, Nowa Huta, Żerań, Czechnica), mnóstwo wysokich odznaczeń. Dyplom inżynierski zdobył późno, ale to ma najmniej do rzeczy. Ten starszy człowiek, który i dziś nosi się jak robotnik (kitel, beret), mówi wszystkim "ty" i potrafi niepowszednio "rzucać mięsem", jest ulubieńcem całej załogi - od Targana (wysuwającego przeciwko niemu zarzuty z całkiem innej parafii) po gońca...

Pamiętam, jak staliśmy raz na poziomie turbin z Brończykiem, młodym inspektorem nadzoru, i przyglądaliśmy się pracującym na dole montażystom. Podszedł Mroczkowski, zagadnął nas o coś, a potem patrzył przez chwilę w dół i...

183

Page 184: Półwysep T

- Co oni tam za dziury zostawili w posadzce? - spytał Brończyka, wskazując kilka niewielkich otworów, pozostawionych w zabetonowanym już poziomie dolnym.

- Na przewody do wzbudnicy - odparł szybko Brończyk. Mroczkowski klepnął go lekko po ramieniu.

- Powinieneś najpierw sprawdzić. Tamtędy pójdą rury 0,65 do pomp.I odszedł.- Czy można się na niego gniewać? - uśmiechnął się Brończyk.Ale właśnie Mroczkowski jest - wedle Targana - rzemieślnikiem. Wszystkie

działania opiera na swym kolosalnym doświadczeniu. "To musi zagrać, bo zawsze grywało" - mówi. I nie każe sprawdzać, nie przeprowadza prób, a kiedy ktoś ma o to pretensję, pyta: "Czy ja pana kiedy zawiodłem?" Ale to nie jest metoda - twierdzi Targan - bo, niestety, w ostatnich chwilach wyskakują awarie, robi się już bez odpoczynku, robi się gorzej, a jeśli nawet nic nie wyskoczy, to i tak działanie odbywa się nerwowo, pod groźbą awarii w najmniej odpowiednim momencie. Wszystko to jest mało zabawne przy maszynach nowoczesnych, przy maszynach o takich parytetach, jak w "Turowie". Ale styl rzemieślniczy jest tu dość powszechny. Zwłaszcza ludzie ze Śląska to mają. I rzecz zahacza o kulturę, o organizację pracy, co jest niezmiennym konikiem Targana. Profesor N. - naukowiec przecież wybitny - oświadcza: "Dostarczę elektrowni polską automatykę, pod warunkiem jednak..." I tu następuje żądanie jakichś trudno dostępnych materiałów czy dokumentacji. "Zgoda - mówi Targan. - Załatwię". Profesor dostaje, czego pragnął, lecz po jakimś czasie powiadamia: "Nie mogę robić bez tego a tego..." Następuje nowe żądanie. "Ale przecież nie mówiło się o tym wcześniej. Ja nie jestem w stanie załatwić panu profesorowi..." "No to ja nie mogę robić..." I automatyka pozostaje angielska. A kto winien, że nie ma polskiej? Ten sam styl: brak naukowego przewidywania i potem awaryjność, a przecież można by inaczej - powtarza Targan i powtarza do znudzenia na wszystkich możliwych naradach.

- Do znudzenia, właśnie - zgodził się inżynier B., kiedy go pytałem o Targana. - U nas w ogóle ludzie nie mają do siebie dystansu. O drugim powiedzą, że się upaja własną gadaniną, ale u siebie tego nie widza. Targan lubi mędrkować, nie lubią go i za to, że ma mnóstwo wysoko postawionych znajomych, że lata do nich z byle czym, że reklamiarz. Takie jest moje spojrzenie na Targana - zimą (nie znoszę mrozów, nie cierpię zimy). A teraz spojrzenie 1atem (które kocham, w upale czuję się najlepiej): gość rzutki, stawiający na młodych, dobry organizator, nie znosi intryg, jest właśnie nowoczesny, ma - jak Roszkowski - otwartą głowę na nie-schematy, zapewne lubi pracować spokojnie i kulturalnie, jeszcze nikt nie słyszał, żeby podniósł głos, żeby kogoś obraził. I wiesz, nie dziwię mu się, kiedy - z takim charakterem czy z takimi ideami kultury pracy - ma dość tych tutejszych bałaganów. Jeśli nagle sprzątaczka pozwoli sobie zabrać komuś z mieszkania maszynkę elektryczną - to zupełnie nikt nie zwróci na to uwagi i szkoda walczyć. Walka o takie drobiazgi będzie poczytana za inteligenckie nawyki. Jednak w tym naszym życiu częściej potykamy się o drobiazgi niż o rzeczy wielkie. Targan prosi Millera, żeby wreszcie wstawiono radio do pokoju, w którym mieszka niemiecki monter. Radio (drobiazg!) było przewidziane w umowie, określającej warunki mieszkaniowe dla obcych fachowców.

184

Page 185: Półwysep T

Trzy miesiące Targan błaga Millera o to radio i - cześć pracy - bez rezultatu. No bo znasz administracyjnego: przyjdziesz do niego po podpis na jakimś papierku, to posiedzisz dziewięćdziesiąt minut. Usłyszysz opowieść o dziadku, który był w SDKPiL; o "węglu kamiennym", gdzie M. kierował sprawami 80 tysięcy ludzi, a porządek był większy niż tu; o pewnej osobie, która mu od początku szkodziła i pisała donosy, o "trzeciej fali", która dostaje medale, podczas gdy pierwsza robiła bałagan, a druga doprowadzała wszystko do porządku i właśnie za to znalazła się na lodzie (ale nie bój się, M. będzie miał medal); o wszystkich kłopotach i wszystkich dziedzinach pracy naszego dyrektora. I wreszcie, po tych 90 minutach, dowiesz się, że papierek nie będzie podpisany, bo M. musi uzgodnić sprawę ze swym przełożonym - szefem "Turowa". W tej sytuacji radio dla niemieckiego montera musi czekać, co doprowadza Targana do szału. Ale - oczywiście znów - spojrzeliśmy na Millera zimą. Latem jest to godny podziwu człowiek, który ciągle się uczy, pisze pracę magisterską, ma niesłychanie zabagniony i rozległy odcinek roboty (któremu to jeszcze dyrektorowi podlegają jednocześnie dwa hotele robotnicze: jeden na granicy NRD, nad samą Nysą, a drugi na granicy czechosłowackiej - o dwadzieścia metrów od pasa granicznego??), ma podwładnych o niskich kwalifikacjach i często złej woli, odpowiada za bóg wie co - mieszkania, stołówki, wodę, węgiel przydziałowy, świetlice etc. etc... Masz, zastanów się, gdzie racja. Najlepiej nie mieć takich idei, jak Targan. Ale i tak źle - częstsze zawały serca, praca zrywami i ogólny "bardak", który bardziej rozwściecza ludzi niż cokolwiek innego. Ech, gdyby ci wszyscy szefowie chcieli czasem popatrzeć na siebie z boku...

Było kwadrans po pierwszej. Inżynier Hanzlik już bez przerwy rozprawiał z Mikułową. Szplajs robił coś przy sterowaniu, a Łagunow spacerował naokoło turbiny.

Kilku inżynierów siedziało przy wniesionym do nastawni zwykłym drewnianym stole (kontrastującym z plastykową nowoczesnością lokalu) i opowiadało sobie kawałki energetyczno-budowlane. Rzecz dotyczyła roli Inwestora, Wykonawcy i innych czynników współprowadzących budowę: nadzorców ze strony wykonawcy urządzeń lub tego, który odstąpił licencję i jest jej gwarantem. Odpowiedzialność rozkłada się w tych warunkach tak bardzo, że czasem bywa nieuchwytna. Przykład wzbudnicy (urządzenie wzbudzające prąd w statorze generatora; energia do wzbudnicy doprowadzana jest z zewnątrz - właśnie przez Mikułową) - przykład wzbudnicy, która wysiadła dosłownie przed dwoma dniami stwarzając groźbę, że nie będzie prądu na piątego (w niesłychanym napięciu dowożono z Wrocławia części zamienne, a że jeszcze w drodze trzasła guma ciężarówki... skończyło się jednak szczęśliwie). Otóż przyczyną awarii była nie dokręcona śrubka. Kto winien - monter? inspektor nadzoru, który nie musi znać aż takich detali, jak stopień dokręcenia poszczególnych drobiazgów? zagraniczny spec, dozorujący montaż z ramienia fabrykanta?

Inżynierowie spierają się zajadle, wychwalając przy okazji inne systemy nadzoru inwestycji (np. radziecki, gdzie inwestor zleca generalnemu wykonawcy dosłownie wszystko - łącznie z bezpośrednim nadzorem budowy). Dopiero Zambrzycki, młody inżynier z Raciborskiej Fabryki Kotłów, wprowadza do rozmowy lżejszy kaliber

185

Page 186: Półwysep T

swoją tyle skomplikowaną, co zabawna anegdotą o wykiwanym na 150 tysięcy Inwestorze.

- Nawet NIK się nie kapnął - kończy Zambrzycki i pointuje - to nie sztuka wydać 5 złotych - sztuka zarobić pięćdziesiąt.

Jeszcze przez chwilę mówią o węglu ("już się zaczynają kłopoty z kopalnią - mieli dawać drobiny do 200 mm, dają dwa razy większe. Tego młyn nie bierze. Hojraki! Podstawili pociąg z węglem miesiąc temu, żeby się zareklamować, ale umów o granulacji nie szanują...") i przerywają, bo Hanzlik krzyczy do słuchawki:

- No jak, kolego Olech, odłącznik zamknięty?W tym języku oznacza to, że już za chwilę, za parę minut... "Turów" wejdzie do

sieci państwowej, "Turów" da pierwszy prąd.Silnik wzbudnicy podciąga obroty.W olbrzymiej sieci państwowej płynie energia. Co pięćdziesiąt razy na sekundę

prąd zmienny odwraca kierunek swej drogi - od źródła i do źródła, od i do kilkuset turbin w kilkuset elektrowniach... 3000 obrotów na minutę, 50 obrotów na sekundę gra pierwsza turowska turbina. Trzeba wejść w sieć zgodnie z częstotliwością w sieci. Najwyższe napięcie turbozespołu - w najwyższe napięcie sieci. Trzeba trafić. Bo jeśli nie... Dawniej, w starych i małych maszynach, mogło się przydarzyć coś bardzo złego - duża awaria. Tutaj, w "Turowie", automatyka nie dopuści do szkody, ale zatrzyma turbiny, każe powtarzać całą operację, opóźni wejście do sieci o wiele - już teraz bezcennych - godzin...

Inżynier Hanzlik i paru innych, którzy są teraz w nastawni, nieraz wprowadzali turbozespoły do sieci. Korzystają nie tylko z pomiarowych urządzeń, z owych drgających strzałek na zegarach - korzystają ze swego szczególnego zmysłu - że to... właśnie... już... w tym... akurat... ułamku sekundy.

Ale i tak Hanzlik jest wyraźnie zdenerwowany. Drży mu ręka trzymana na słuchawce telefonu, drży mu głos, kiedy mówi do Targana:

- Proszę, kolego Targan, podejdźcie.I Targan (któremu ten honor należy się jako Inwestorowi) kładzie palec na małym

czerwonym guziku.Jest godzina 2.00, jest punktualnie druga w tej ogromnej ciszy, zalegającej teraz

nastawnię.- Tak - mówi Hanzlik.Targan przyciska guzik, strzałka megawatomierza drgnęła na zerze i skoczywszy -

zatrzymała się na cyferce "5". Pierwsza turbina "Turowa" jest w sieci z mocą pięciu megawatów.

Nie, nic się nie stało, tylko - jak opowiadali potem Łagunow i Krawczyk, którzy stali przy turbinie - turbina drgnęła leciutko, zupełnie leciutko, i spokojnie grała dalej.

Teraz odbiorcy będą dyktowali turbinie wzrost mocy: poprowadzą ją z wolna ku stu, potem ku dwustu megawatom; każą pierwszemu blokowi "Turowa" produkować więcej pary o najwyższych parametrach. Można będzie wyłączyć drobne, nieekonomiczne i domagające się remontów elektrownie, a kiedy nadejdzie groźny

186

Page 187: Półwysep T

jesienno-zimowy szczyt - na "Turów" spłyną dziękczynienia tych, którzy unikną zmory wyłączeń. 4,5 miliona kWh z jednego bloku na dobę.

- Chodźcie, chodźcie wszyscy! - Roszkowski zagarniał ludzi do sali konferencyjnej w sąsiednim budynku.

W białych neonowych światłach twarze wyglądały szczególnie marnie: już wylazło całe zmęczenie, spotęgowane napięciem nerwów.

Na stole stal szampan.Inżynier Naczelny ZEO wznosi toast.- Jak byśmy nie liczyli - czy od pierwszego wykopu, czy od pierwszej ustawionej

konstrukcji stalowej, czy trzydzieści dwa miesiące, czy dwadzieścia osiem - jesteście w kraju bez konkurencji. Nikomu nie udała się zejść poniżej trzydziestu dziewięciu... Parę minut temu Polska stała się siódmym krajem świata, władającym turbinami 200-megawatowymi... Za wasze zdrowie, drodzy!...

- No to cyk! - powiedział Krawczyk.

187

Page 188: Półwysep T

DZIEŃ Z WIESŁAWEM

Ale to nie jest Radio i nie można nastroić głosu, aby krzyknąć w szczerym (lub robionym) uniesieniu:

- Jaka szkoda, że państwo nie mogą tego zobaczyć!!!Więc wypada zanotować spokojnie, że dzień był rano piękny - złoty polski

wrzesień - lecz potem się zachmurzyło i była groźba deszczu. Nagłówki gazet donosiły: "Samolot U-2 naruszył terytorium Związku Radzieckiego", "Po trzęsieniu ziemi w Iranie: Niebezpieczeństwo epidemii", "H. Gaitskell u Wł. Gomułki", "Rząd francuski rozwiązał Krajową Radę Ruchu Oporu", "Plenum WKZZ: zdrowie robotnika sprawą najważniejszą", "A. Zawadzki przeprowadził rozmowę z Janosem Kadarem", "Bratobójcze walki w Algierii - konferencja prasowa Ben Belli", "Dowódca oddziałów ONZ przybył do Iranu Zachodniego".

Zatem była zwykła robocza środa i jeśli Władysław Gomułka wybrał ten dzień na wizytę w "Turowie", to zapewne znalazł po prostu jedyną wolną dobę między krótkim urlopem zdrowotnym - z którego właśnie powrócił - a czekającym go bezlikiem nowych zajęć.

I dekoracje były proste (przez to - ładne): czerwone, biało-czerwone i błękitne flagi wzdłuż głównych dróg zagłębia. Jedno hasło-przypomnienie na budynku usług technicznych elektrowni: WŁADZA RAD + ELEKTRYFIKACJA KRAJU = KOMUNIZM.

Ludziom, którzy oczekiwali na placyku przed bramą elektrowni, towarzyszył spokój i niejaka ulga po napięciu ostatnich dni. Prezes PSS wiedział, że we wszystkich sklepach jest dostateczna ilość pieczywa; komendant milicji stał w przekonaniu, że porządek w pełni został zabezpieczony; dyrektorzy parokrotnie obeszli trasę zwiedzania kombinatu i nie mieli wątpliwości, że wszyscy są na właściwych miejscach, a turbina - po przedwczorajszym zawa1e - powinna grać bez cudów; sekretarz Komitetu Zakładowego był pewien, że niejakie wzburzenie załogi "Energomontażu" na tle fałszywego adresu odznaczeń - przynajmniej dziś nie znajdzie publicznego ujścia; sekretarz Komitetu Międzyzakładowego ZMS (młodzież obarczono obowiązkiem utrzymania porządku podczas wiecu) wiedział, że jego gwardia w białych koszulach i czerwonych krawatach została dobrze rozstawiona i znajduje się pod solidnym kierownictwem Wacka Szczepanika...

Ci ludzie (jednak zmęczeni, po paru niedospanych nocach) wymieniają teraz zdania leniwie, upatrując w wydarzeniach dobre strony; a nawet, jeśli się spierają (spoglądając na zegarki), to czynią to raczej z zasady niż z aktualnej potrzeby ducha.

3 września wysiadła maszyna. Zawinił pewien brak doświadczenia, może - nerwowa atmosfera pracy: w momencie "zmiany warty" (między odejściem drugiej zmiany a objęciem stanowisk przez trzecią, nocną) dopuszczono do nagłego spadku temperatury pary o 100 st. C. Czuły wał turbiny uległ odkształceniu i zegar wykazał skok temperatury wału w okolicy łożysk. Zatrzymano turbinę. Na ludzi spada lęk, że zatarcie. A jeśli zatarcie - to turbina będzie milczała dobrych parę dni... Ale turbina ostygła, zaryzykowano spokojne, powolne jej rozkręcenie i... wszystko jest dobrze.

Jedno doświadczenie więcej. I kiedy teraz inżynier G. powiada:

188

Page 189: Półwysep T

- Nie trzeba było puszczać w ogóle przed doprowadzeniem wszystkiego do porządku. Połowa automatyki nawalona, a ludźmi zastąpić się nie da!

- To wiadomo, że inżynier G. jest sceptyk, że lubi przesadzać, że w praktyce sam często ryzykuje, bo jakie to życie bez ryzyka... I nikt teraz nie podejmie sporu, tym bardziej że uzbrojeni w przenośne radioodbiorniki milicjanci zapowiadają zbliżanie się kolumny aut...

Teren został doprowadzony do porządku. To też był wysiłek. Wprawdzie już przed 22 Lipca żołnierze pomogli uprzątnąć plac budowy, ale tych kilkadziesiąt następnych dni znów nawarstwiło brudne ślady roboty. Teraz obok elektrowni zainstalowano nawet fontannę, której betonowanie kończyło się jeszcze wczoraj i która w całym tym czystym, nowoczesnym otoczeniu wcale nie wygląda jak kwiatek u kożucha.

Co do odznaczeń, to ludzi z "Energomontażu" wściekła wiadomość, że nie zostanie odznaczony majster W. - którego załoga lubi i szanuje - natomiast otrzyma Złoty Krzyż Zasługi obywatel N., ani w opinii ludzkiej zasłużony, ani lubiany, raczej wprost przeciwnie. Początkowo była mowa o pięciuset medalach dla budowniczych "Turowa", ale w Radzie Państwa nie wyrażono zgody: taka "masowość" z pewnością deprecjonuje wagę odznaczeń. Wielu młodych, a przede wszystkim tych, którzy nie przepracowali jeszcze w "Turowie" trzech lat - powinno zaczekać. I znów komisje społeczne - przedstawiciele partii, związków, ZMS, dyrekcji - zaczęły weryfikować poprzednie spisy. Działo się to już w trybie pośpiesznym, może zbyt pośpiesznym. Grały na pewno interesy rozmaite ("Więcej wywalczy medali dla budowlanych - właściwych bohaterów dnia!" lub: "Na Barburkę, kiedy pójdzie pierwszy węgiel z Turowa II, nie powtórzy się taka uroczystość - nagradzajmy górników już teraz!"). Grały więc na pewno interesy rozmaite i nie wszyscy mogli wyjść zadowoleni. Ludzi z "Energomontażu'' trzeba było doprawdy uspokajać, bo bardziej krewcy obiecywali "dorwać się do Wiesława i walczyć o majstra W."

- Zapewne nie powinno to stać się zasadniczą częścią dzisiejszej uroczystości - żartuje teraz sekretarz KZ - ale jedno jest w całej historii optymistyczne: ludzie cenią również, i to wysoko cenią, także wartości, których nie daje się wyrazić w złotówkach.

- Otóż i odpowiedź ekonomistom, dla których bodziec ekonomiczny w produkcji jest alfą i omega - wtrąca mądrze młodziutki inżynier Z.

Był też osobny korowód z tekstem instrukcji do modelu koparki, ale o tym - potem. Są Oni.

Z czarnych, lśniących samochodów wysiadają znajomi towarzysze: Wiesław i Władysław Matwin (I sekretarz wrocławskiego KW PZPR), premier Cyrankiewicz, Edward Ochab, Ignacy Loga- Sowiński, Julian Tokarski, generał Waryszak...

Spotykają się także ludzie, którzy po wielekroć odwiedzali "Turów": byli na Komisjach Rządowych, rozmawiali z aktywem, pomogli w ogromnej liczbie rozmaitych spraw. Minister Górnictwa i Energetyki - Mitręga, Wiceminister Jopek - częsty gość "Turowa", posłowie Ziemi Zgorzeleckiej - Artur Starewicz i Józef Kulesza, dyrektor Zjednoczenia Węgla Brunatnego - Kazimierz Wróbel, dyrektorzy i projektanci, eksperci i szefowie zakładów kooperanckich...

189

Page 190: Półwysep T

Pierwsze serdeczne uściski dłoni i pierwsze kwiaty dla Wiesława. Dyrektor "Dolnośląskiego" pokazuje widoczne z tego miejsca zaplecze budowy, a zastępca dyrektora Kombinatu do Spraw Budowy Elektrowni - objaśnia makietę "Turowa". Zaczyna się DZIEŃ Z WIESŁAWEM. Dochodzi jedenasta.

...ale to nie jest radio i nie można poprowadzić drobiazgowej transmisji- O, proszę państwa, właśnie w tej chwili towarzysz Wiesław wraz z

towarzyszącymi mu osobami zatrzymuje się i wita z kierownikiem budowy chłodni kominowych, który wyjaśnia, że objętość chłodni wynosi 250 tysięcy metrów sześciennych... Premier Cyrankiewicz uśmiecha się i mówi: "to niemal tyle co cały Pałac Kultury!" Towarzysz Gomułka uważnie słucha wyjaśnień i sam zadaje wnikliwe pytania. Proszę, postaram się tak ulokować mikrofon, żeby państwo mogli usłyszeć przebieg rozmowy... ...Grupa rusza dalej, przed nami potężna chłodnia, a nieco po lewej - olbrzymi budynek główny elektrowni. Mijamy uśmiechniętych chłopaków w białych koszulach z czerwonymi krawatami, towarzysz Wiesław pozdrawia ich serdecznym skinieniem dłoni, chmury rozeszły się, znikła groźba deszczu, zapanował piękny świąteczny - chociaż zwykły, roboczy - dzień wrześniowy... Jaka szkoda, że państwo...

...ale to nie jest TV i nie można skierować kamery na twarz Łagunowa, kiedy stojąc przy grającej turbinie rozmawia z nim długo towarzysz Wiesław. Nie można pokazać wskaźnika obrotów z drżącą w okolicy cyfry "3000" czarną wskazówką ani megawatomierza, którego wskazówka zatrzymała się przy "95". Ani nie można pokazać zatroskanych twarzy ludzkich w momencie, gdy Wiesław, objaśniany przez inżyniera Zambrzyckiego, ogląda wnętrze montowanego dopiero kotła nr 1 - a ogląda je od dołu (schowawszy się niemal do połowy między stalową obudową) i moment jest niebezpieczny, bo Wiesław nie założył hełmu ochronnego (teraz mu go podają!), a nawet niewielka śruba, spadająca z wysokości sześćdziesięciu metrów... Ani nie można skierować kamery na opanowanego tremą inżyniera Korczaka w czarnym, galowym mundurze górniczym - kiedy Korczak melduje Wiesławowi o stanie kopalni "Turów II" i przyrzeka, że odkrywka da na Barburkę pierwszy węgiel (a Korczak od tygodnia kul na pamięć tekst meldunku i jak uczeń przed maturą pytał przyjaciół: "Dobrze ja to mówię?... Żebym tylko nie zapomniał przed nim..."). Ani nie można skierować kamery, która by objęła Wiesława przyglądającego się gigantowi "ARs/b/5000"... Ani nie można...

Kiedy Władysław Gomułka udaje się na obiad i na krótki wypoczynek do Opolna, pierwsza zmiana kończy w kopalniach pracę i wali do domów zmienić strój, a budowlani i montażyści na elektrowni przekonują majstrów, że jeśli skończą robić o piętnastej, dopiero punktualnie o piętnastej - to nie zdążą...

I majstrowie wyjątkowo pozwalają się przekonać.

To był genialny pomysł, żeby wiec urządzić w chodni kominowej i jak każdy genialny pomysł - miał zaciętych oponentów. Żart a nie projekt, mówiono. Ale teraz - o piętnastej z kwadransem - płynie ku chłodni rzeka ludzka.

Płaszcz chłodni tworzy obrotową jednopowłokową hiperboloidę. Ta tutejsza, turowska, hiperboloida jest wyjątkowo smukła - chciałaby się rzec - szlachetna w

190

Page 191: Półwysep T

rysunku. Jakże niezgrabnie, kubkowato wyglądają przy niej chłodnie Hirschfelde i wszystkie starsze chłodnie, rozrzucone setkami po Polsce... Chłodnie "Turowa" biją je także gabarytami: 100 metrów wysokości (mówi się, że 101, i dodaje: "aby były wyższe o ten metr od najwyższych w Europie - angielskich" - lecz taka motywacja bawi najwięcej dziennikarzy), wydajność - 27.000 metrów sześciennych schłodzonej wody na gadzinę... Jedyne w Europie! Jedyne w Polsce (najwyższe mają dotąd 60 metrów)!

Woda, która doprowadziła do skroplenia pary, opuszczającej turbinę (skroplona para-woda wróci znów do kotła) - musi teraz ochłodzić się sama. Woda ta, doprowadzona do wyższych sfer chłodni - "spada w formie deszczu na urządzenia zraszające i ochładza się w zetknięciu z powietrzem, biegnącym z dołu ku górze ciągiem naturalnym przez komin wywiewny. Ochłodzona (z 40 st. C do 31 st. C) woda zbiera się w żelaznym zbiorniku o pojemności normalnej 9700 m szesc.".

Ale w tej chłodni, gdzie zdecydowano urządzić wiec, nie ma jeszcze "urządzeń zraszających", a ogromna misa dna nie przemieniła się w basen z ciepłą wodą. Ogromna misa dna - o średnicy 82 metrów - zastawiona została rzędami prostych, drewnianych ław. Ile ludzi wchłonie ogromna misa dna? 6000? 8000? 10.000? A jeśli zwalą się wszyscy, którzy otrzymali zaproszenia - 12 tysięcy osób??!! Jeśli frekwencja będzie "na sto dwa"?...

I co z akustyką? Jeszcze wczoraj wyglądało to groźnie: głos odbijał się wielokrotnym echem, chodził po ścianach, wracał z góry, z dołu, ze wszystkich stron. Tylko spece-akustycy twierdzili, że będzie OK, jeśli precyzyjnie ustawi się tarcze wielkich głośników.

Raj dla operatorów PKF! Sceneria niebywała, zdumiewająca: czarne ściany kolosalnego okrąglaka i wysoko (100 m!) nad głowami - błękitne koło nieba. Byle nie zrobiło się stalowe i nie prysnęło obficie jesiennym deszczem...

Potem wiadomo było, że na wiec przyszło dwanaście tysięcy ludzi. A ktoś, kto obserwował chłodnię z zewnątrz - śmiał się, bo... dymiła. Parę tysięcy osób ćmiło papierosy i... ciąg naturalny... komin wywiewny... Takiej wentylacji nie ma nigdzie na świecie żadna sala zgromadzeń - można sobie pozwolić na to zdanie.

Punkt wpół do czwartej. Wchodzi Wiesław, wchodzą wszyscy goście. Chłodnia dudni - dwanaście tysięcy ludzi klaszcze w dłonie.

Już zajęto miejsca za prezydialnym stołem, już przemawia Szef Kombinatu - kreśli krótkie dzieje budowy, zapewnia, że i w przyszłości załoga... Mówi zastępca Dyrektora Kombinatu do Spraw Budowy Elektrowni (...od 26 września turbozespół turowski wyprodukował już ok. 2 milionów kilowatogodzin), mówi Dyrektor DPBEiP - Generalny Wykonawca (...w czasie robót niwelacyjnych i fundamentowych "przerzucono 2 miliony 700 tysięcy m szesc. ziemi, żelbetonowe i betonowe konstrukcje wzniesione w tym czasie mają 250 tys. m szesc., ułożono 410 km kabli elektrycznych, 17 tys. ton konstrukcji kotłów i innych urządzeń...", cyfry, cyfry, nowe metody pracy, racjonalizacja...)...

Teraz Szef Kombinatu prosi o zabranie głosu - towarzysza Wiesława. I oto dobrze znany głos, twardo akcentujący najistotniejsze fragmenty:

191

Page 192: Półwysep T

"Drodzy Towarzysze!Po 35 miesiącach od chwili, gdy założono kamień węgielny pod budowę elektrowni

kombinatu turoszowskiego, oddajecie do eksploatacji pierwszy spośród siedmiu 200-megawatowych turbozespołów. Ten pierwszy turbozespół o największej mocy w naszym kraju zostaje uruchomiony na cztery miesiące przed terminem pierwotnie ustalonym w planie 5-letnim. Osiągnięcie to jest wspaniałym owocem podjętych przez was w czerwcu roku ubiegłego ambitnych i trudnych zobowiązań nazwanych "Akcją 400", tj. przekazania do eksploatacji w roku bieżącym dwóch turbozespołów o łącznej mocy 400 MW.

Pragnę przy tej okazji przekazać wam, budowniczym kombinatu robotnikom, technikom i inżynierom przedsiębiorstw budowlano-montażowych, górnikom i energetykom, wszystkim współtwórcom tej wielkiej budowy - gorące pozdrowienia od Komitetu Centralnego PZPR i rządu Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej oraz wyrazy naszego głębokiego uznania za ofiarną pracę.

Składam serdeczne podziękowanie załogom wszystkich zakładów kooperujących za terminową dostawę budowniczym kombinatu maszyn i urządzeń, w większości prototypowych, tak dla górnictwa, jak i energetyki.

Realizacja tej wielkiej inwestycji jest wynikiem pracy nie tylko tu, lecz w całym kraju w setkach zakładów, które dostarczały na budowę materiały i urządzenia, maszyny i aparaty. Pragnę podziękować także przedsiębiorstwom wykonującym rozmaite inwestycje towarzyszące. Na szczególne podkreślenie zasługuje wkład Raciborskiej Fabryki Kotłów, która wyprodukowała po raz pierwszy kotły o tak wysokich parametrach. Polski przemysł dostarczył też wielu innych unikalnych urządzeń po raz pierwszy w kraju wytwarzanych, m. in. taśmociągów.

Pragnę również wyrazić naszą wdzięczność towarzyszom i przyjaciołom z bratnich krajów socjalistycznych za dostawy maszyn i urządzeń, za cenną pomoc fachową. za ten wielki wkład, jaki wnieśli do sukcesów budowniczych kombinatu.

Bezcenny jest wkład Związku Radzieckiego, który dostarcza nam turbozespoły, oraz Niemieckiej Republiki Demokratycznej, skąd otrzymujemy główne urządzenia kopalń - koparki i zwałowarki".

Darujmy sobie zwroty w rodzaju: "słów Wiesława słuchano ze wzrastającą uwagą" albo: " w ogromnej misie chłodni jest tak cicho, że można usłyszeć przelatującą..." - nie o to chodzi. Tu, dla tych ludzi, słowa Wiesława mają szczególny. sens - stanowią uogólnienie paru lat ich życia, potwierdzenie najwyższych - a znanych tak dobrze - wartości.

Władysław Gomułka mówi teraz o polskiej energetyce. Zestawia cyfry, podaje mniej znane, chmurzy się lekko, kiedy mówi:

"Mimo wielkich sukcesów, jakie osiągnęła nasza energetyka w latach władzy ludowej, nie zawsze mogliśmy i nadal nie możemy jeszcze pokrywać szybko rosnącego zapotrzebowania na energię elektryczną. Co roku występuje w szczycie zimowym deficyt mocy powodujący uciążliwe dla gospodarki narodowej wyłączenia i ograniczenia w dostawie energii. Dowodzi to, że z punktu widzenia potrzeb kraju szybkie tempo rozwoju naszej energetyki było i dotychczas jest jeszcze niedostateczne.

192

Page 193: Półwysep T

Rozwój energetyki powinien bowiem wyprzedzać wzrost zapotrzebowania na energię elektryczną, powinna być stworzona niezbędna rezerwa mocy. Niestety, nie zdołaliśmy dotychczas tego osiągnąć.

Przemysł jest głównym konsumentem energii elektrycznej. Postęp techniczny w przemyśle, który musimy śmiało wprowadzać na szerokim froncie, opiera się w wielkiej mierze na wzroście zużycia energii. W ciągu ubiegłych lat dziesięciu zużycie energii na 1 zatrudnionego w naszym przemyśle wzrosło ponad 2-krotnie. Jednakże w związku z rozwojem energochłonnej produkcji w przemyśle chemicznym, w hutnictwie metali nieżelaznych, w górnictwie i innych gałęziach przemysłu, potrzeby rosną bardzo szybko. Potrzebom tym musimy sprostać, w przeciwnym wypadku niedostateczny rozwój produkcji energii elektrycznej mógłby stać się istotnym hamulcem rozwoju gospodarczego i postępu techniki.

Plan 5-letni zakłada przyrost mocy 4700 MW i wyprodukowanie w r. 1965 ponad 46 mld kWh. Dalszy rozwój energetyki oparliśmy przede wszystkim na odkrytych i zbadanych w ostatnich latach wielkich zasobach węgla brunatnego".

Mówi teraz Wiesław o "brunatnym złocie", o jego potężnej polskiej karierze. I znów słowa, na które czeka załoga.

"Zagłębie Turoszowskie to jednocześnie wielki ośrodek doświadczalny, w którym przygotowuje się kadry i sprawdza technikę dla dalszej rozbudowy kopalnictwa węgla brunatnego na skalę znacznie szerszą na innych terenach kraju".

Znów o drugim członie "Turowa" - o elektrowni, o jej nowoczesności i wielkości, o jej zaletach ekonomicznych.

"Średnie jednostkowe zużycie paliwa umownego wyniesie (brutto) 350 gramów na 1 kilowatogodzinę, podczas gdy obecnie najniższe osiągane w kraju zużycie paliwa wynosiło w r. ub. 377 gramów, a przeciętnie w kraju osiągnęło 470 gramów na 1 kilowatogodzinę.

Dzięki niskim kosztom wydobycia węgla brunatnego w Zagłębiu Turoszowskim koszt jednostkowy kilowatogodziny powinien być mniejszy o ponad 20 proc. niż przeciętny obecny koszt 1 kWh w kraju. Oszczędności stąd wynikające powinny w ciągu 12 lat pokryć całość kosztów budowy elektrowni.

Planowany wskaźnik zatrudnienia w eksploatacji elektrowni na 1 MW wynosić ma 0,5 pracownika, podczas gdy średnia krajowa kształtuje się na poziomie 3,4 pracownika. Przy planowanym zatrudnieniu i planowanych kosztach budowy koszt jednego miejsca pracy w elektrowni turoszowskiej wyniesie 7,6 milionów złotych".

Błękitny krąg nad głowami spochmurniał i ludzie poczuli opadanie drobnych kropelek wody - jednak deszcz... Ale Wiesław mówi właśnie coś tak pochlebnego, że trudno zwracać uwagę na pogodę...

"Budowa turoszowskiego kombinatu dowodzi, że można wielkie i skomplikowane inwestycje o tak wielkim udziale nowych i nie wypróbowanych w naszych warunkach urządzeń realizować zgodnie z planem państwowym, a nawet przed terminem, bez istotnego przekraczania założonych kosztów...

193

Page 194: Półwysep T

W decydujących okresach budowy robotnicy, technicy, inżynierowie Turoszowa pracowali prawdziwie po bohatersku, dając z siebie wszystko, co człowiek może dać wielkiemu dziełu.

W dowód uznania wkładu waszej pracy dla kraju Rada Państwa przyznała budowniczym Turoszowa 260 odznaczeń państwowych. Odznaczono przede wszystkim najlepszych, najbardziej ofiarnych i najbardziej oddanych. W ich osobach Polska Ludowa dziękuje wam wszystkim, dziękuje wszystkim budowniczym kombinatu za ich wydajną i pełną ofiarności pracę, za ich wkład w siłę gospodarczą państwa i dobrobyt narodu polskiego...

Właściwy rozdział zadań pomiędzy przedsiębiorstwa podwykonawców, pełne skoordynowanie zaplecza wszystkich robót, egzekwowanie codziennych zadań, stała troska o zagwarantowanie sobie na czas dostaw od kooperantów krajowych i zagranicznych, współdziałanie w tym kierunku z dyrekcjami, samorządami robotniczymi i organizacjami partyjnymi odpowiednich przedsiębiorstw dostawców, aktywna praca partyjnych, związkowych i młodzieżowych organizacji koncentrujących swą uwagę na realizacji głównych zadań - oto dźwignie powodzenia turoszowskiej budowy.

Do sukcesów budowniczych Turoszowa poważny wkład wniosła młodzież i jej organizacja - Związek Młodzieży Socjalistycznej. ZMS był współinicjatorem i aktywnym realizatorem "Akcji 400 MW", organizatorem młodzieżowych brygad produkcyjnych, rozwinął współzawodnictwo o tytuł brygady pracy socjalistycznej. Młodzieżowe brygady produkcyjne, członkowie ZMS stanęli do walki o opanowanie jednego z najtrudniejszych odcinków budowy systemu koparka - taśmociąg-zwałowarka. Od nich wyszło hasło «milion m. szesc. nadkładu w miesiącu»".

Znów powrócił błękit do kręgu nad głowami dwunastu tysięcy i już pozostał... Przemówienie Wiesława dotyczy teraz perspektyw rozwoju bazy przemysłowej dla energetyki, zahacza o pewne braki i błędy. Sprawa budownictwa mieszkaniowego:

"Problem mieszkaniowy może być szybciej rozwiązany, jeśli będziemy budować w sposób oszczędny i jak najbardziej racjonalny. Należy stwierdzić, że zarówno na osiedlu centralnym w Zgorzelcu, jak i na osiedlu w Bogatyni istnieją możliwości poważnej obniżki kosztów budowy i tym samym poważnego zwiększenia rozmiarów budownictwa mieszkaniowego. Na jednym i drugim osiedlu wybrano do realizacji najbardziej nieekonomiczne projekty i domy dwukondygnacyjne, wolno stojące, o drobnej kubaturze. Podraża to wybitnie koszty budowy. Przy zastosowaniu ekonomicznie racjonalnych projektów koszty te można i trzeba obniżyć co najmniej o 30%, co wyniesie od 800 do 1000 zł oszczędności na 1 m kw. powierzchni użytkowej budynków mieszkalnych i pozwoli znacznie przyspieszyć zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych załogi..."

"Towarzysze! - mówi Wiesław - Kombinat Turoszowski - to wielki obiekt pracy polskiej na zachodnich ziemiach Rzeczypospolitej..."

I wybucha po tych słowach burza braw i jeszcze nie wygasły oklaski, gdy Wiesław kontynuuje:

194

Page 195: Półwysep T

"Minęło zaledwie 17 lat od chwili, kiedy w rezultacie klęski wojennej Niemiec hitlerowskich historia oddała w ręce wykrwawionego i wyniszczonego narodu polskiego wielką, dziejową szansę - powrót na prapolskie ziemie nad Odrą, Nysą i Bałtykiem. I powróciliśmy. Objął je naród polski w prawne posiadanie i scalił na zawsze w granicach swojej ojczyzny. Scaliła je nasza wytrwała, żmudna praca w mieście i na wsi. Podnieśliśmy z gruzów miasta, porty, przemysł, rolnictwo, transport, wszystko, co w czasie wojny uległo zniszczeniu. A zniszczone zostało prawie 40 proc. majątku znajdującego się na tych ziemiach. W ciągu tych lat 17 zbudowaliśmy na tych ziemiach setki i tysiące nowych zakładów pracy, szkół, gmachów publicznych, ośrodków zdrowia, bloków mieszkalnych. Rozbudowaliśmy bazę surowcową, rozwinęliśmy przemysł maszynowy, elektrotechniczny, chemiczny, stwarzając nowe wielkie ośrodki tych przemysłów w województwie wrocławskim, opolskim, zielonogórskim, szczecińskim i gdańskim. Powstały tu nowe wielkie fabryki produkujące lokomotywy elektryczne i trójczłony, samochody ciężarowe i motocykle, aparaturę chemiczną i urządzenia elektroniczne, radia i telewizory, nawozy sztuczne, sztuczne włókna i włókna syntetyczne, farby, lakiery i półprodukty organiczne".

Następuje długa część przemówienia, w której Władysław Gomułka omawia szczegółowo rozwój Ziem Zachodnich, podając cyfry i porównania, kreśląc plany, konkludując wreszcie:

"Tempo rozwoju Ziem Zachodnich i Północnych będzie nadal szybsze niż średnie dla całego kraju. Pełnią życia kwitną dzisiaj te ziemie, podobnie jak cała Polska.

Nie zmarnowaliśmy szansy, jaką nam dała historia.Powrót Ziem Zachodnich i Północnych do Polski zapewnił im trwały rozkwit

gospodarczy i kulturalny, stworzył możność pokojowej, twórczej pracy na tych ziemiach. Dolny Śląsk jest tego szczególnie dobitnym przykładem...

Wysiłki społeczeństwa dolnośląskiego i nakłady państwa ludowego uczyniły z Dolnego Śląska obok Śląska Górnego i regionu Warszawy czołowy okręg przemysłowy Polski..,

Dziś, ogarniając spojrzeniem ogrom pracy dokonany na tej ziemi, możemy powiedzieć, że granica na Odrze i Nysie została wyznaczona nie tylko krwią żołnierzy Armii Radzieckiej i Wojska Polskiego przelaną w wojnie z hitleryzmem. Została ona wpisana do mapy kraju przez bohaterstwo pracy polskiej na tej ziemi w ciągu minionych siedemnastu lat, przez pomniki twórczej siły narodu polskiego, takie właśnie jak potężna turoszowska elektrownia".

Dłuższy czas poświęca teraz Władysław Gomułka omówieniu sprawy polskich granic zachodnich, polityce NRD i wrogiej postawie Niemiec adenauerowskch... Wiesław cytuje dokumenty, wypowiedzi kanclerza - owo ustawiczne zaprzeczanie własnym, poprzednim poglądom. Sprawa Berlina zachodniego - stąd, z tej trybuny, z Półwyspu T, wypowiadane przez polskiego męża stanu słowa uczciwe, twarde i logiczne - brzmią szczególnie przejmująco.

Prawie półtorej godziny przemawia już Władysław Gomułka.. Zbliża się do finału. Jeszcze raz skupia uwagę dwunastu tysięcy:

195

Page 196: Półwysep T

"TOWARZYSZE!"I znów bezpośrednio do załogi "Turowa":"Oddajecie dziś do eksploatacji pierwszy 200-megawatowy turbozespół wielkiej

elektrowni kombinatu turoszowskiego budowanego za środki całego narodu. Uroczystość ta zbiega się prawie dokładnie z 23 rocznicą napaści hitlerowskiej na Polskę. Wówczas ojczyzna nasza była słaba, osamotniona, skazana na zatracenie wskutek antynarodowej polityki rządów sanacyjnych. Jakże inaczej wygląda dzisiaj Polska Ludowa, w której gospodarzem jest lud pracujący. 18 lat władzy ludowej podniosło naszą ojczyznę do rzędu krajów silnych, przemysłowo rozwiniętych, o wspaniałej perspektywie dalszego, wszechstronnego rozwoju.

Ogromny dorobek tych lat jest rezultatem wyzwolenia sił twórczych narodu przez ustrój socjalistyczny, rezultatem ofiarnej pracy milionów robotników, chłopów i inteligencji, rezultatem słusznej polityki przewodniej siły narodu - Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Cały nasz dorobek zawdzięczamy własnej pracy i współpracy z bratnimi krajami socjalistycznymi. Nie czerpaliśmy i nie czerpiemy zysków z eksploatacji innych narodów...

Nasz wielki dotychczasowy dorobek służy nam zawsze za odskocznię do nowych zadań. Nakreślamy je w bieżących i perspektywicznych planach wszechstronnego rozwoju gospodarki narodowej. Tylko na drodze realizacji tych planów może wzrastać dobrobyt narodu, mogą być sukcesywnie zaspokajane rosnące stale potrzeby wszystkich ludzi pracy.

Również przed wami, budowniczymi kombinatu turoszowskiego, stoją nowe, większe i trudne zadania. Kraj czeka z niecierpliwością na nowe turbozespoły, liczy na was, że przedterminowo zakończycie budowę kombinatu.

W imieniu Komitetu Centralnego PZPR życzę wam, towarzysze, nowych, wielkich osiągnięć w waszej codziennej ofiarnej pracy".

Dwanaście tysięcy ludzi wstaje z miejsc, długo niosą się oklaski, Wiesław opuszcza trybunę, siada przy stole prezydialnym, podbiegają doń dziewczęta i chłopcy w ludowych, dolnośląskich strojach - kwiaty, kwiaty, kwiaty...

Misa chłodni: czarne, galowe mundury górników, białe koszule i czerwone krawaty zetemesowców, mundury WOP-istów, kombinezony budowlańców - tych, którzy jednak nie zdążyli do Sieniawki, żeby zmienić strój...

Minister Górnictwa i Energetyki - Mitręga - odczytuje długą listę odznaczonych. Ordery Sztandaru Pracy II klasy, Krzyże Oficerskie i Krzyże Kawalerskie Orderu Odrodzenia Polski, Złote i Srebrne Krzyże Zasługi.

Na tej długiej liście - wielu naszych dobrych znajomych. Zaszyfrowaliśmy ich w tej książce zmienionymi nazwiskami - bądźmy konsekwentni: powiedzmy znów, że odznaczony został Falęcki, Roszkowski, Mroczkowski, Korczak, Szczepanik, Kopczyński, Szplajs, inżynier G., dyrektor Miller, Zawartko...

Na ogromną estradę (wolną po uprzątniętym stole prezydialnym) wpada "Śląsk". Barwa i dźwięk. W pierwszym rzędzie tysiąca ław siedzi Wiesław. Uśmiecha się, kiedy ulubieniec publiczności śpiewa swoją "pyk-pyk-fajeczkę"...

196

Page 197: Półwysep T

Podczas przerwy w występie "Śląska" Władysław Gomułka opuszcza teren wiecu. Gazety podadzą nazajutrz króciutki komunikat, że I Sekretarz KC PZPR wraz z towarzyszącymi mu osobami wziął następnie udział w spotkaniu z aktywem budowniczych Kombinatu "Turów"...

Na tym spotkaniu nie było już dziennikarzy ani furkocącej kamery PKF. W małej salce konferencyjnej - tu, właśnie tu, gdzie dyrektor Roszkowski stawiał szampan w "noc czerwonego guzika" - spotkali się z Wiesławem ci, którzy wiodą wielką budowę.

Na stoliku pod oknem stoi model koparki. Dyrektor "Turowa I" przez parę ostatnich dni nie wypuszczał jej ze swego gabinetu i jak dziecko naciskał białe guziki w "stoliczku dyspozytorskim" - wprawiając w ruch mechanizmy koparki. Niektórzy obawiali się, czy Wiesława nie oburzy taki podarek - inni tłumaczyli, że przecież Wiesław przekaże ten model do muzeum KC, że jest niemożebne, aby obruszył się na ludzi za ich najlepsze intencje... Potem jeszcze była "walka" o tekst "instrukcji" do modelu. Instrukcję sporządzono w nieco archaicznej polszczyźnie i zaraz znaleźli się tacy, którzy twierdzili, że to niepoważne, nie dość na serio itd. itd. Postanowiono. jednak "zaryzykować" i oto teraz sekretarz POP przy "Turowie I", Janek Gramatyka, czyta swoim donośnym głosem:

"LIST ŻELAZNYmachinie koparką zwanej przydany

Machinę koparką zwaną w godne I Sekretarza KC, Władysława Gomułki, oddając ręce, sprawcy machiny owej takowe słowa przedstawić się ośmielają:

Machina na obraz i podobieństwo obrzymiej siostry swojej - koparki Sch Rs 1200 - złożoną została nie dla igraszki abo krotofili, jeno ku nauce i pamięci o "Turowie" naszym, na starej piastowsko-łużyckiej ziemi leżącym, z której to ziemi skarb brunatny machinami obrzymimi a budownymi - ku chwale, sławie i dobru Polskiej Ludowej Rzeczypospolitej - dobywamy.

Machina owa - ziemię abo skarb brunatny cierpiąca - niezłomna jest i niestanowna, ton sobie 1300 licząca, wysoka na metrów 35 i na 78 długa, trzaskawic ni upałów nie bojąca - tysiąc osiemset metrów sześciennych iłu w godzinę kołem swoim czerpakowym dobędzie, z którego iłu mur ustawiony - dwa kilometry długi, pół metra gruby i metr wysoki byłby. Machiny siostra mała na bateryją abo prąd zmienny z kontaktów iść może, zaś sama machina obrzymia czterech i pół Megawata mocy potrzebuje, by za potencyją pięciu i pół tysięcy rumaków mechanicznych działać. I tak robotnik każdy machinie służący na siedmiu tysiącach rumaków cwała, jako że ośmiu jeno robotników machinę obsługuje, którzy nie rękoma już znojnie, jeno głowami pracować muszą, guziki przyciskami zwane pobudzając. Nowych tedy, kształconych robotników machina hołubi, głupich i niechętliwych odpychając.

Bez kunktacyji lubo zwlekania instrukcyją obsługi - suplementem dodaną - przewartować wypada, .by nieostrożnie do machiny się nie odnieść, a tedy guziki łacno pociskając - machinę w ruch wprawić można snadnie.

Maleńka siostra machiny obrzymiej smarowana i olejona na długie jest roki, takoż niełomna i niekruchliwa - długo skazy nijakiej mieć nie będzie, co listem niniejszym

197

Page 198: Półwysep T

prawie obiecujemy. Wżdy przygodzi się machinie cokolwiek - słać ją k'nam serdecznie prosiemy, abychmy sprawność jej przywrócić mogli w warsztatach «Turowa», kędy machinę Dział Progressu Technicznego pod inżynierem Karolem Nierychło przy staraniach Wawrockiego Felixa, Jednoroba Mieczysława, Jaskóły Mariana, Oleksiuka Władysława i Walendykiewicza Walentego - wykonał, co podpisami naszymi uroczyście potwierdzamy.

Władysławowi Gomułceza Jego pierwszych «Turowa» odwiedzin

dnia 5 miesiąca Września roku 1962 ery naszej".

- Coście to taką starodawną polszczyzną napisali? - uśmiecha się Wiesław.- W owych czasach ani mowy nie było o megawatach...- Dla krotofili abo żartu - powiada rezolutnie Gramatyka.- Rozumiem i... serdecznie dziękuję.A dyrektor Rybicki już puszcza koparkę w ruch i maleńka "machina'' wolno

postępuje na swych gąsienicach i obraca kołem czerpakowym...Zbliża się godzina dziewiętnasta. Wiesław raz jeszcze przemawia tego dnia.

Widać, że mówi z trudem, że jest bardzo zmęczony, słychać w jego głosie - chrypę. Musiał wstać bardzo rano, skoro przed dziesiątą lądował już na bolesławickim lotnisku... Tam - powitania, potem droga do "Turowa" - przez Zgorzelec, szosami, na których witały go dziesiątki tysięcy ludzi... Potem - już wiemy, towarzyszyliśmy mu aż do niepełnej godziny samotnego wypoczynku i znów - wiec, długie wyczerpujące przemówienie...

- Dziś, niestety, za mało zostało czasu, abyśmy mogli dłużej ze sobą pogawędzić... - zaczyna Wiesław i jeszcze raz - szczegółowiej - mówi o sukcesie załogi "Turowa" ("...chcielibyśmy podnieść wasze dobre strony, to była świadoma intencja kierownictwa partii, chociaż budowa nie jest jeszcze zakończona... Zdarza się, że ludzie od takiego chwalenia popadają w «zaznajstwo» - nie popełniajcie tego błędu,... Trzeba się piąć wyżej i życie nas do tego popędza..."), mówi o sile obozu socjalistycznego i przyjaźni z sąsiadami (,,Budujemy tu «Turów» z takim samym spokojem, jakby to było nad Bugiem..."), co każdy potencjalny agresor musi wziąć pod uwagę; mówi towarzysz Wiesław o rozwoju kraju i o kadrach, o sukcesach gospodarki i o potrzebach ("My jesteśmy dopiero na początku drogi... Musimy bezustannie patrzeć w dzień jutrzejszy... Chciałem wam serdecznie podziękować za ten model prototypowej koparki. - No - uśmiecha się Wiesław - ten prototyp funkcjonuje, ale gdybyśmy mogli sami budować w całości takie koparki w skali 1:1 - to dopiero byłoby dobrze. Tymczasem jeszcze importujemy...); wspomina o współpracy gospodarczej w ramach RWPG, przechodzi znów do spraw "Turowa" - jego organizacji partyjnej, raz jeszcze gratuluje turoszowskiemu ZMS, mówi o trudnościach, jakie towarzyszą aktualnym inwestycjom...

To jest po prostu zwykła, pragnąca poruszyć wiele tematów, rozmowa z towarzyszami.

Dziękuje za nią I sekretarz Komitetu Zakładowego - Zawartko.

198

Page 199: Półwysep T

- Nie zadowolimy się osiągnięciami. Niedługo, bo na "Barburkę" odkrywka ,;Turów II" da pierwszy węgiel. i na ten dzień serdecznie Was, towarzyszu Wiesławie, zapraszamy...

Wiesław przerywa, uśmiechając się:- Co wy byście chcieli, żebyśmy wam bez przerwy przeszkadzali w pracy? Ja już

was nie chcę pytać, ile kosztowały przygotowania do dzisiejszej uroczystości...Zawartko stropił się, ale zaraz - wraz ze wszystkimi - wybuchnął śmiechem.- Porządki i tak trzeba było kiedyś na budowie zrobić - powiedział Szef

Kombinatu.- Tak - przyznał Wiesław. - Z porządkami to prawda, ale choćby te ławki w

chłodni kominowej... ile kosztowały? No nic, nic - w każdym razie nie będziemy tu przyjeżdżali co pół roku i nie będziecie musieli zawiesić budowy...

Przed budynkiem usług technicznych czekały samochody. Zbliża się dwudziesta.To już ostatnie chwile pobytu Wiesława w "Turowie". Serdeczne uściski dłoni,

serdeczne słowa.- Do widzenia! Do zobaczenia!Samochody ruszyły w kierunku bramy.Tego samego dnia, późniejszym wieczorem, ministrowie - Górnictwa i Energetyki

oraz Budownictwa dekorowali w Sieniawce - odznaczonych, a I Sekretarz KC ZMS przypinał wyróżnionym aktywistom Związku - odznaczenia im. Janka Krasickiego. Złote odznaczenie otrzymał również szef "Turowa" - wiekiem wprawdzie już nie zetemesowiec, ale duchem - na pewno.

Potem była zabawa, o której nie mogę powiedzieć, że na niej "miód i wino piłem". Ale obyśmy tylko przy takich okazjach - czystej wyborowej nadużywali...

199

Page 200: Półwysep T

POSTSCRIPTUM albo BARBARA II BRUNATNA

17.30Bal się zaczął po piątej, bo jutro jest zwykły roboczy dzień i trzeba ten bal

skończyć przed północą, ale i żeby się bractwo wybawiło w tej sali "Gongu", gdzie już estrada, a światło zwykłe wygaszone i tylko górnicze lampy wiszą na stojakach z "Turowa I", ale za to w stołówce widno bardzo i czterdzieści stołów, każdy zastawiony.

Wszystko jak przed rokiem (nazywa się to - "tradycja") i bardzo dobrze, że tak jak przed rokiem, a tylko niektórych twarzy stamtąd dziś tu nie spotkamy - spotkamy trochę nowych i niektórym ludziom losy się naprzód poposuwały.

Wacek Szczepanik w czarnym galowym górniczym. Jednak już nie jest sekretarzem ZMS-u przy SOWI. Chodzi do Technikum Wieczorowego. Wojtek Kostrzewa dostał mieszkanie, właściwie dostała jego żona - pielęgniarka. Mają kłopot, bo w tym domu (od Rady Narodowej), wprawdzie nowym, ale piece są, a oni bez węgla, jednak co tam takie kłopoty, byle tylko takie były. Orkiestra "Błękitnych" się rozpadła. Grają dziś "Pomarańczowi" (znów spóźnieni, bo jak wtedy nawalił autobus) na zmianę z kwintetem "Elana". Ci z "Elany" mają czerwone surduty i grają - trzeba to powiedzieć - o niebo lepiej. Także Franek zrobił duże postępy na saksofonie. Nie ma Wiesławy Drojeckiej, ale śpiewa - ślicznie śpiewa - Jadzia G., a ponadto zadebiutował dziś w "Turowie" (już rano, na akademii) - Romek, cudowne dziecię Wybrzeża, laureat "Błękitnej Wstęgi" - piosenkarz i twistowiec. Robi furorę. Już dostał w "Turowie" pracę, a dyrektor R., który dotąd sprowadzał tylko bokserów i piłkarzy - jest Romkiem zachwycony.

Oto są ZNAKI CZASU: kilkanaście par tańczy twista. W "Gongu" to nawet zdumiewający widok. Ale szczególnie zapamiętale twistuje zgrabna dziewczyna w skromnej granatowej bluzeczce. Oczy ma bardzo czarne. Tej tu nie było przed rokiem.

Rano na kopalni "Turów II" odbyła się uroczystość: pierwszy Brunatny z nowej odkrywki pojechał taśmociągiem węglowym do elektrowni.

Kierownik SOWI, inżynier Korczak, złożył meldunek wiceministrowi górnictwa, wąsatemu J.:

"Załoga i Kierownictwo SOWI meldują o wykonaniu nałożonych zadań zbierania nadkładów w ramach "Akcji 400". Na planowaną ilość zbierania nadkładu w ciągu 11 miesięcy 1962 r. w wysokości 9.550.000 m sześciennych wykonano 9.650.000 m sześciennych.

Natomiast od początku budowy Odkrywki "Turów II" zebrano 13.723.000 m sześciennych nadkładu. Umożliwiło to dojście do poziomu nadkładowo-węglowego i udostępnienie stropu węgla.

W związku z tym zobowiązanie Załogi i Kierownictwa SOWI o dostarczeniu do Elektrowni "Turów" pierwszego węgla z Odkrywki "Turów II" zostało wykonane przed terminem.

Obecne zasoby odkrytego węgla na poziomie plus 207 wynoszą 250.000 ton. Ilość ta stale zwiększa się w miarę zbierania nadkładu".

200

Page 201: Półwysep T

- Mamy wynik rewelacyjny - powiedział Szef. - Kopalnia była spóźniona o rok do planowanych terminów.

"Biuletyn Turowa" zamieścił fachowy artykuł, wyjaśniający, jak doszło do nadrobienia strat w czasie. Dyrektor S. zdefiniował rzecz krócej:

- Oczywiście, poszliśmy na pewne ryzyko. Ale znając teren lepiej, niż zna go projektant; widząc, że w nadkładzie są przerosty węgla, a zatem nadkład jest twardszy; mając jakie takie praktyczne doświadczenia chociażby z Konina - można zmienić taktykę, a więc iść stromiej do węgla, a więc oszczędniej w stosunku do ilości zbieranego nadkładu. A ponadto - zrobiliśmy w swoim czasie porządek w SOWI, to były cięcia ostre, często przykre dla tnących i dla ciętych - ale się sytuacja na "Turowie II" odmieniła. I co tu dużo gadać - tam jest Korczak i tam jest taka młodzież, jakiej długo szukać...

Akademia odbyła się w jednej z hal nowych warsztatów naprawczych (4 nawy główne i 2 usługowe, kubatura 100 tys. m szesc., lokalizacja: tuż przy kopalni). Długachne mowy, trochę odznaczeń, potem zespól pieśni i tańca, potem świetni już dziś "Pomarańczowi" (dwunastka jazzowa) i Romek od "Błękitnej Wstęgi".

Ponieważ uroczysty obiad górniczy (na cześć górników-jubilatów) był suto zakrapiany czystą eksportową, więc teraz przybyli stamtąd do "Gongu" goście mają eksportowe humory.

Turbozespół elektrowni "Turów" wyprodukował w dn. 29. XI 100-milionową kilowatogodzinę energii elektrycznej. Zaś przedwczoraj - 2 grudnia - drugi turbozespół został próbnie włączony do sieci państwowej.

23.00- Uwaga! Wybory królowej balu! Prosimy wszystkich na salę "Gongu".Eliminacje pierwsze i drugie - wedle siły oklasków. Wodzirej ma trochę trudności

- może o włos za dużo było tu dziś wódki.Zostają dwie: Barbara i Barbara. Tak akurat mają na imię, chociaż "statut" Barbary

Brunatnej dopuszcza do turnieju niekoniecznie Basie. Jedna z nich - dziś blondyna - jest instruktorką w klubie "Gong", druga z nich to ta właśnie zgrabna, czarna, w granatowej bluzce. Już się nie da powiedzieć, za którą bardziej woła sala, więc są dwie Barbary II Brunatne i obie tulą do siebie nagrody: dwa wielkie, pomarańczowe pluszowe misie.

"Elana" daje twista, czarna Basia puszcza się w szalony rytm; wielki miś smutno spogląda z krzesła, Basia ma osiemnaście lat, chodzi do liceum w Bogatyni, ojciec Basi jest oficerem WOP, Basia strasznie lubi twista, ale już rozlega się z głośników komunikat, że - niestety - Uwaga! Odchodzi autobus do Zgorzelca przez "Osiedle Barakowe", Zatonie i Trzciniec.

Uwaga, odchodzi...

Barburka, 4. XII. 1962 r.

201

Page 202: Półwysep T

PRZYPISY

ss. 13 i nast.opisy historyczne pochodzą z artykułu Tadeusza Bojanowskiego - "Biuletyn Turowa" nr 13s. 17"węgiel jest skałą osadową..." - Tadeusz Mielecki, "Węgiel", Katowice 1962, Wyd. Górniczo-Hutnicze, str. 5ss. 20 i nast.opisy dotyczące historii regionu i kopalni pochodzą z artykułu pt. "Znasz Li ten kraj?" - "Biuletyn Turowa" nr 1 (14)ss. 23-24ze wspomnień inż. H. Schmidta - "Biuletyn Turowa" nr 23 (63)ss. 32-33fragment audycji "Matysiakowie" z dn. 15. IV. 1961 r. s. 38z artykułu pt. "Historii Kombinatu - kawałek" - "Biuletyn Turowa" nr 7ss. 38-39ze wspomnień, opublikowanych w "Biuletynie Turowa" nr 13 (53)s. 40Barbara Seidler, "Worek z miliardami", Czytelnik 1960, str. 111ss. 43-44dane statystyczne pochodzą z pracy Marii Wycech pt. "Warunki życia i pracy budowniczych Turoszowa" (wyniki badań przeprowadzonych przez Ośrodek Badania Opinii Publicznej "Polskie Radio")ss. 145-146ze wspomnień górników - "Biuletyn Turowa" nr 11/12s. 199zwrotka wiersza jest refrenem piosenki, napisanej przez Józefa Prutkowskiegos. 220p. przypis do str. 39-41

Redaktor techniczny W. CzarneckiKorektor S. Snopek

"Książka i Wiedza", Warszawa maj 1963 r. Wyd. I. Nakład 5000 + 260 egz.Obj. ark. wyd. 23.1, Obj. ark. druk. 22,75. Papier ilustrac, kl. III, 80 g.

86 x 122. Oddano do składania 26.VII.1963 r. Podpisano do druku 23 stycznia1564 r. Druk ukończono w kwietniu 1964 r. Zakł. Graficzne "Dom Słowa

Polskiego" Warszawa, Miedziana 11. Nr zam. 6170. Z. 85. Cena zł 30.

202