Ostatni nr poprawiony

8
INFORMATOR PIERWSZEGO FESTIWALU MUZYCZNEGO N UMER 3.

description

 

Transcript of Ostatni nr poprawiony

Page 1: Ostatni nr poprawiony

1

1. Festiwal Muzyczny

Informator

PIerwszego

festIwalu

muzycznego

numer

3.

Page 2: Ostatni nr poprawiony

2 3

3 lutego 2014 1. Festiwal Muzyczny

WSTĘPNIAK Sunday morning. Chwała jutrzence! Założę się, że śpiewam jak Lou Reed, ponieważ jesteśmy pod każdym względem identy-czni. Niedziela rano. Słońce tak głośno ćwierka. Ptaki się mienią. Forsuję gołoledź w towarzystwie jamników w dżinsowych kubraczkach i melancholijnych starszych pań. Praise the dawn-ing. Mój umysł to warzywniak. Właśnie była dostawa. Na dnie jednej ze skrzynek, niczym wstydliwie podpleśniała sałata, zalega Festiwal Muzyczny. Wspomnienie już nie pierwszej świeżości – ale nie martwcie się! Wciąż pyszniutkie, w sam raz na kanapkę. Chwała jutrzence – w jej świetle czuję się cieniem dnia wczorajszego. Otaczają mnie dźwięki, barwy i te inne Festiwa-lu. Szkoła już zamknięta, a ja krążę jak pokutny duszek między redakcją a kawiarenką, błogosławię poranne tosty i przeklinam wieczorne recenzje. Krążę sobie, krążę, i jak zdarta płyta winylowa powtarzam: „Dziękuję, sekcyjni. Dziękuję, Szefowo. Dziękuję, sponsorzy, dyrektorzy i rodzice. Dziękuję, droga publiczności. O, bez was to by się nie udało w ogóle, zapewniam. Wspaniały Festiwal. Dziękuję, zapraszam za rok.” Festiwalowa kanapka w niedzielę rano smakuje tak samo dobrze. Chwała jutrzence!

Olga Zaręba Z różowej poświaty i kłębów siwego dymu wyłoniła się wiotka i mroczna postać. Kiwałam się już do podkładu. Na pokładzie. Potem ki-wałam się jeszcze troszkę. Potem zastygłam. Potem poszłam spać. Słodki głos Olgi płynął nienachalnie. Absolutnie nieabsorbująco. Zestaw poprawnych piosenek wykonanych, jak na moje ucho, poprawnie. Poza tym - kto nie zna tych wszystkich indie rockowych i popowych piosenek, które znają wszyscy? Kto nie lubi zanucić ich sobie przy myciu okien? Posłuchać w radiu czy w reklamie ketchupu? Wreszcie – kogo one naprawdę zaskakują i czyją uwagę przykuwają? Olga Zaręba wprowadziła mnie w drugi dzień Festiwalu Muzyczne-go jak troskliwa babcia do morza. Zimno, ziu-ziu! Najpierw kolanka, teraz chlapiemy, teraz rączki, ale powolutku, powolutku! Chcesz się przeziębić? A ja właśnie chcę wskoczyć do morza na siabadabadu, chcę, żeby chłód wydusił ze mnie oddech, żeby zgniótł klatkę piersiową, usmażył mózg, rozsadził bębenki, zostawił mnie w szoku i trudnym do zniesienia zachwycie. Pozostaje mi podziękować za tak rozsądną rozgrzewkę. Ze szczerą wdzięcznością i lekkim rozczarowaniem.

Redakcja

Justyna Sałacińska

Page 3: Ostatni nr poprawiony

4 5

3 lutego 2014 1. Festiwal Muzyczny

The Kroach

James Hetfield 30 lat temu opisał atmosferę właściwą temu koncertowi o wiele lepiej niż ja byłabym w stanie to zrobić teraz czy kiedykolwiek indziej. Tekst „Whiplash” jest uniwersalny dla wszystkich szalonych, pełnych życia i metalowej energii koncertów młodych, garażowych zespołów, niezależnie od epoki, w której tworzą. The Kroach wpisuje się w tę kategorię w całej rozciągłości. Wprawdzie początkowo chłopaki cokol-wiek przydługo dostrajali instrumenty, wywołując co najmniej lekkie zniecierpliwienie publiczności, która jednak prędko przekonała się, że warto było czekać. Z chwilą, gdy sceny popłynęły (czy też raczej: zwaliły się z siłą wodospadu) pierwsze riffy, wiedziałam już, że zostaniemy uraczeni solidnym kawałem rasowego metalu w najbardziej czystej, nieskrępowanej formie. Potężne głosem instrumenty porwały żądną ciężkich brzmień część publiczności, wywołując zbiorowy headbanging, w którym uczniowskie włosy miotały się we wszystkie strony; a chwilami i pogo. Muszę przy tym zaznaczyć, że instru-mentaliści byli naprawdę doświadczeni w swoim fachu – palce gitarzystów śmigały w zawrotnym tempie po gryfach, perkusista nadawał całości iście morderczy rytm, a basista zdawał się grać całym sobą, wzbudzając entuzjazm publiczności, szczególnie – cóż – jej żeńskiej części. Zgromadzeni pod sceną metalowcy byli tak wygłodniali, że na zapowiedź spoko-jniejszego utworu zareagowali wielkim, zgodnym jękiem zawodu. Ostatecznie przyjęto go jednak z nie mniejszą radością. Podobnie jak kolejne, znów ciężkie kawałki. Na koniec okazało się, że zespół mocno zżył się ze sceną i przez ostatnich parę minut wyglądało na to, że nie jest w stanie przestać grać (co mimo jego ogólnego dobrego przyjęcia przez publiczność wywołało jednak pewne poirytowanie, bo the Koroach the Kroachem, ale czekaliśmy już z niecierpliwością na kolejny występ). Wydarzyła się też rzecz dla koncertów rockowych wybitnie nietypowa, charaktery-styczna za to dla I Festiwalu Muzycznego w Kochanowskim: nie było ścisku przy barierk-ach. Chwali się!

Late at night, all systems go, you’ve come to see the showWe do our best, you’re the rest, you make it real, you know

There is a feeling deep inside that drives you fucking mad A feeling of a hammerhead, you need it oh so bad

Adrenaline starts to flow You’re thrashing all aroundActing like a maniac

Beata Zybura

CELIŃSKI ON STAGEPo krótkiej chwili oczekiwania (nie wiadomo dlaczego urozmaiconej przez sekcję techniczną lirycznym zawodzeniem Lany Del Rey) na scenie po-jawiła się jedna osoba wraz ze swoją gitarą. Ze sztucznego dymu wyłonił się Benedykt Celiński, jedyny solowy instrumentalista, który postanowił wystąpić na festiwalu. Jego koncert został zapowiedziany jako wyprawa w złote czasy rocka i bluesa i to okazało się bardzo trafnym określeniem, nie mówiąc już o tym, jak wyprawa ta była udana. Przede wszystkim – jak on to robi?! Patrząc na Benka można było odnieść wrażenie, że gra na gitarze

Kasia Pohorecka

elektrycznej to właściwie nic trudnego, tak łatwo wydawały się mu przy-chodzić kolejne solówki. Jednak występ nie ograniczył się do samej prez-entacji umiejętności - kawałki były urozmaicone dowcipnymi akcentami, a jego radość z gry udzieliła się wszystkim na sali. Entuzjastyczna pub-liczność nie tylko dokrzyczała się pierwszego na festiwalu bisu, ale też w jego trakcie miała swój wokalny udział w występie. Nikogo więc chyba nie zdziwiło, że Benek Celiński został niedługo później wybrany najlepszym instrumentalistą festiwalu, szczególnie po gromkich owacjach, którymi nagrodzono go na koniec. Tu litania zachwytów miała się skończyć - ale po prostu muszę wspomnieć o drugim utworze, tym, który ku ogólnej uc-iesze wykonał w kowbojskim kapeluszu. Kto nie miał okazji tego zobaczyć, niech żałuje. Było warto.

Page 4: Ostatni nr poprawiony

6 7

3 lutego 2014 1. Festiwal Muzyczny

ALEKSANDRA BUDZIŃSKA

Stało się. Ostateczna klęska, od niepamiętnych czasów złowieszczo zapowi-adana przez rodziców, nauczycieli i marznących w oczekiwaniu znajomych - spóźniłam się znowu, zupełnie i na amen, a tym razem wszystkie konse-kwencje zmienią moje życie w pasmo nieszczęść. Wyrzucą mnie z redak-cji, wyrzucą mnie ze szkoły, wyrzucą mnie z domu, będę musiała zamiesz-kać w kolejowym wagonie gdzieś na obrzeżach Berlina… W tym miejscu muszę porzucić katastrofalne wizje własnej przyszłości i zająć się tematem bardziej interesującym dla potencjalnych czytelników, czyli samym koncer-tem. Aleksandra Budzińska zaśpiewała na naszym festiwalu jedną piosen-kę. Według relacji naocznych świadków występ rozpoczął się od niejakich problemów technicznych, przez co nie było słychać wokalu; jednak w momencie, w którym pełna skruchy wpadłam na salę, kłopoty zostały już zażegnane i numer rozpoczął się w najlepsze. Nie wiem, co wpłynęło na decyzję artystki, by zaśpiewać tylko ten utwór. Z pewnością nie była to trema ani brak umiejętności - występ był krótki,ale dopracowany. Te parę minut było na pewno bardzo przyjemnym mo-mentem drugiego dnia festiwalu, a ja mam nadzieję usłyszeć Aleksandrę Budzińską jeszcze kiedyś, od pierwszego taktu i w szerszym repertuarze.

Kasia Pohorecka

MACIEJ SZERSZEŃ

O Macieju Szerszeniu dowiedziałam się, że śpiewał w chórze oraz trenował szermierkę. To, co zobaczyliśmy podczas jego występu nie miało specjalnego związku z żadnym z tych wątków biograficznych. Śpiewał solo, wspomagając się tylko akompaniamentem z playbacku. Aha, nie tylko. W tym sęk. Od początku z zaciekawieniem obserwowałam dziwaczny stelaż towarzyszący ar-tyście. Po rozstawieniu na scenie prezentował się właściwie całkiem dobrze, także nie sposób było nie zastanowić się nad jego funkcją. A posłużył Maciejowi ni mniej, ni więcej, tylko za podpórkę pod zeszyt z tekstami piosenek. „Fakt, że to szko-da. Szkoda, że to fakt” powiedziałby Poloniusz, a ja przyznałabym mu rację. Zgodnie z przy-jętymi zasadami, tekstu przed występem należy nauczyć się na pamięć, tak samo jak przed walką wypada wykonać ukłon szermierczy, a po jej zakończeniu podać przeciwnikowi nieuzbrojoną rękę. W przeciwnym razie druga strona może się do nas ciut uprzedzić. Mimo to duża część publiczności chyba dobrze się bawiła, słuchając nowych interpretacji piosenki „I see Fire” z drugiej części filmu „Hob-bit”, utworu z „Dzwonnika z Notre Dame” czy „Layli”. „Ognie piekielne” brzmiały naprawdę do-brze. Czasem tylko pojawił się dysonans w posta-ci nieznacznego fałszu. Ogólnie rzecz biorąc, nie było źle, ale nie można też powiedzieć, że było szczególnie dobrze. Choć może to wina rozcza-rowania stelażem.

Irena Moszyńska

Page 5: Ostatni nr poprawiony

8 9

3 lutego 2014 1. Festiwal Muzyczny

Zbuntowane Dzieci Atomowej Rewolucji „Urodzony, by przegrać – oto biblia punkrocka” Gdy wchodziłam do sali, w której członkowie zespołu siedzieli przed występem, Marian zaczął krzyczeć, że zdejmuje spodnie. Nie przekonały go zapewnienia, że nie musi krępować się moją obecnością. Podczas koncertu wraz ze swoimi kolegami obnażył się, co prawda, do pasa, ale ukazując publiczności górną, a nie dolną część ciała. Oby-czajowość każe mi jednak nie pisać na łamach festiwalowej gazetki, czy cieszę się, czy żałuję, że w końcu nie zobaczyłam Mariana bez spodni. Podczas występu zdałam sobie sprawę z tego, że byłam na wielu gorszych koncert-ach, a jednak gromadziły one dość dużą publiczność przy cenie biletów wynoszącej 10-15 zł. Myślę więc, że chłopaki, choć razem grają od (uwaga!) 3 godzin, naprawdę mają duży potencjał. Jestem pod szczególnym wrażeniem perkusisty, ale uznanie należy się całej czwórce, a podkreślić trzeba również ich dystans do samych siebie, poczucie humoru, dobry kontakt z publicznością. Może tylko nie koniecznie powinni (na razie?) brać się za Siekierę… Doskonale wiem, że każda kapela chce zagrać cover Siekiery, doskonale wiem, że każda kapela gra cover Siekiery, ale z tego właśnie powodu wiem również, że branie pod nóż takiego klasyka rzadko kiedy wychodzi dobrze. Być może nie jest to nawet kwestia umiejętności technicznych (nie oszukujmy się), ale pewnego mitu Siekiery oraz atmosfery „tamtych” lat - tak naprawdę nie możliwej do oddania dzisiaj. „Dzieciaki atakujące policję”, utwór zespołu The Analogs, był dla mnie olbrzymią niespodzianką. Gdy usłyszałam pierwsze dźwięki, na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Choć trochę zdziwił mnie taki dobór repertuaru, piosenki Analogsów wyszły Zbuntowanym Dzieciom Atomowej Rewolucji naprawdę świetnie. Tak myślałam bawiąc się, skacząc, śpiewając tekst piosenki razem z wokalistą – do pewnego momentu. „Każdy policjant to jebany morderca” – tak brzmią w oryginale słowa „Dzieciaków atakujących policję”. Słowo „kochany” nie jest raczej synonimem. Żart? Trochę tego nie czuję. Tak samo jak zespołu punkowego na scenie, pod którą członkowie Sekcji Bezpieczeństwa rozganiają pogo, a organizatorzy proszą, aby nie przychodzić w glanach, gdyż może to zniszczyć podłogę. Oczywiście rozumiem i tych pierwszych, i tych drugich – pogo do najbezpieczniejszego rodzaju zabawy nie należy, a płachta czy parkiet nie jest kwestią kilku złotych. Podziwiam też ZDAR za to, że decyzję o występie podjęli w ciągu jednej chwili. A mimo to, wciąż nie mogę wybaczyć tego poczucia farsy i niekonsekwencji to-warzyszącego mi przez cały występ. Jeżeli decydujemy się na coś - róbmy to w pełni. Jest to apel o prawdziwość, o niebawienie się w półśrodki, ale również o wzięcie pod uwagę pewnych przyzwyczajeń czy charakteru publiczności skupiającej się wokół niektórych gatunków muzycznych. Muszę też przyznać, że ZDAR zebrał trochę niezbyt pochlebnych opinii dotyczą-cych samej muzyki, wykonania, ale będę upierać się przy tym, że występ naprawdę się udał (nawet jeżeli sami artyści trochę temu niedowierzają). Punk po prostu rządzi się trochę innymi, własnymi prawami.

Adelina Adamkiewicz

(ZESPÓŁ BEZIMIENNY)

Na 1.Festiwalu Muzycznym była już piosenka o roboczym tytule „No name”, nikt jednak nie przewidywał pojawienia się bezimiennego zespołu. Wszyscy, którzy oczekiwali na dzisiejszy koncert Space Surf-ers Instrumental Pink Floyd Experience byli natomiast mocno zaw-iedzeni wiadomością, że z powodu choroby jednego z członków został on odwołany. Na szczęście, żal było też pozostającym przy zdrowiu muzykom. Moja Schadenfreude jest usprawiedliwiona, bo zamiast pogrążyć się w bezproduktywnym smutku, natychmiast wzięli się oni do pracy. Zaangażowali przybyłą z daleka uroczą wokalistkę. Klaw-iszowiec szybko przekwalifikował się, by zastąpić nieobecnego perku-sistę. W ciągu 10 minut w radiowęźle powstała dostosowana do nowe-go składu piosenka, a ostatnie chwile przed koncertem upłynęły na nerwowych poszukiwaniach instrumentu dla piątego artysty. Trudno się dziwić, że na wymyślenie nazwy muzykom nie starczyło już czasu Witek Gretzyngier, Klara Jędrzejewska, Benedykt Celiński, Mateusz Melon i Janek występujący jako Człowiek-Karton planowo mieli zagrać jedyną piosenkę, którą zdążyli przygotować od czasu sformowania grupy. Kiedy to nie wystarczyło uradowanej publicznoś-ci, wykonali drugi utwór, w pełni improwizowany. Gdyby nie to, że wcześniej sama biegałam po szkole, pytając napotkanych ludzi o pusty karton, naprawdę nie przypuściłabym, że grają bez przygotowania. A udana improwizacja dowodzi prawdziwego talentu muzycznego. Zdaję sobie sprawę, że ten wniosek nie będzie dla nikogo zaskocze-niem. Ale niespodziankę zrobił nam już dziś kto inny, ja mogę tylko publicznie wyrazić spowodowaną tym radość.

Irena Moszyńska

Page 6: Ostatni nr poprawiony

10 11

3 lutego 2014 1. Festiwal Muzyczny

Patryk Maślach Jak dotąd nie skojarzyłam żadnej pary. W ogóle. Niedoświadczona ze mnie swatka. Pozwolę jednak sobie zauważyć zaskakujące muzyczne dopa-sowanie dwóch uczestników Festiwalu Muzycznego – Patryka Maślacha i Olgi Zaręby. Dopasowanie to jest tak dalekie, że właściwie chętnie oszczędziłabym oczy Czytelników i pozostawiła tu proste „Patryk Maślach (patrz -> Olga Zaręba)”. Ale bez przesady! O ile faktycznie pasowali do siebie jak ulał, Patryk Maślach nie wyłonił się przecież z kłębów siwego dymu i różowej poświaty. Jego głos nie był tak delikatny i dziewczęcy (choć właściwie nie ustępował głosowi Olgi Zaręby w słodyczy). Repertuar miał też nieco odważniejszy - zaśpiewać „Imagine” – odwaga jak sto razy sto. Plus za ekspresje mimiczną, która dla uważnego obserwatora mogła stać się wręcz odrębnym występem. Te taneczne ruchy brwi! Niektórzy uważają to za wyraz nadmiernej egzaltacji. Ponieważ sama stroję miny pod-czas śpiewania, staję po stronie wokalisty. Ach, i wracając do odwagi śpiewania „Imagine” – odradzam. Efekt zawsze będzie niewart wysiłku. Chyba że jest się Johnem Lennonem. Ale Johnem Lennonem nikt nie jest. John Lennon nie żyje.

Justyna Sałacińska

Krakenhead Tego mi było trzeba! Po ciągnącym się w nieskończoność bezpłciowym (nie tylko z powo-du falsetu) skowycie poprzedniego wykonawcy, całą duszą oczekiwałam czegoś energetycznego, co przywróciłoby siły, wywołało wzmożone tętno i zbawienny zastrzyk endorfin. I doczekałam się. Po wyjściu z koncertu bolała mnie szyja, moje włosy stały się jednym splątanym kołtunem, byłam poobijana, ale uradowana i naładowana pozytywną energią, która niemal samoistnie wefrunęła mnie na górę do redakcji.

Beata Zybura

Kiedy próbowałam sobie odpowiedzieć na py-tanie, co właściwie sprawiło, że występ Krakenhead tak się spodobał zarówno mnie, jak i całej publiczności, do-szłam do wniosku, że musiało się na to złożyć kilka czyn-ników: od rockowej mocy, przez

osobowość sceniczną muzyków i ich radość z grania, po dobrze dobrany repertuar. Zespół zastosował bowiem sprawdzającą się taktykę przeplata-nia własnych piosenek z (nagrodzonymi na koniec Festiwalu) coverami – niezgorzej wykonane klasyki rocka w rodzaju „Highway to hell” czy „Para-noid” skutecznie rozruszały, rozheadbangowały i rozpogowały publiczność, która świetnie bawiła się także przy numerach autorskich. Grupa, na czele z wokalistą Bartoszem Godlewskim, wykonywała wszystkie utwory bezpre-tensjonalnie, z zapałem, charyzmą i, co ważne, bez gwiazdorstwa – częstego grzechu młodych zespołów. Koncert, szczególnie jak na debiut, wypadł nadspodziewanie dobrze. Spisała się również publiczność, znacznie liczniejsza niż pierwszego dnia, co z pewnością miało niebagatelny wpływ na samopoczucie, a co za tym idzie - efektywność grupy. Chłopaki, gratuluję Wam serdecznie i życzę dalszych sukcesów!

Page 7: Ostatni nr poprawiony

12 13

3 lutego 2014 1. Festiwal Muzyczny

Funky Szayka Widzieliście ten odcinek „Pamiętników z wakacji”? Eee, chyba się krzywicie. Takie prostackie, pfe. Wszystko dla ludzi! Beatka stawia na stole mięsnego jeża. A teraz: raz, dwa, trzy! Zaśpiewajmy: „Mięsny jeż, mięsny jeż, ty go zjesz, ty go zjesz!”. Nie śpiewacie? Racja, można już mieć dosyć, kiedy to było modne? Mam coś innego. Odkąd w świadomości uczniów naszego liceum zaistniała Funky

Cuerdas„I Straż Miejską też!” Był to zdecydowanie najlepszy występ dzisiejszego wiec-zoru. Niestety nie zgromadził on bardzo dużej publiczności, ale wszyscy obecni na sali bawili się doskonale. Zespół tworzą dwa rodzeństwa: Filip i Janek Klamka oraz Jakub i Bartek Piątkow-scy. Chłopaki grają razem już od 3 lat, a dzisiaj udowodnili, że wkładają w to całe swoje serce. Rozmawiając z ich przyjaciółmi, usłyszałam kilka ciekawych historii o samych początkach Cuer-das i o tym, że pierwsze instrumenty zostawił pod choinką Święty Mikołaj. Podczas Festiwalu zespół zaprezentował się bardzo dobrze od strony technicznej, a choć pewne niedociągnięcia czy potknię-cia miały miejsce, większość publiczności ich nie wyłapała. Było widać, że wszyscy członkowie zespołu dobrze czuli się na scenie; ze swobodą i naturalnością bawili się muzyką (oraz butelką z wodą, ale było to po prostu rozbrajające). W rubryce „gatunek” w zgłoszeniu zostało wpisane „punk/hardcore”, ale ciężko nie ulec wrażeniu, że chłopaki tworzą muzykę nie w jakimś konkretnym gatunku, a na styku kilku różnych, choć właśnie z dużym udziałem dobrego, mocnego hardcore. Mimo, że mnie osobiście nie przypadł do gustu, bardzo interesujący był ukłon w stronę reggae - również poczyniony na sobotnim koncercie. Myślę, że przez innych został bardzo pozytywnie odebrany. Podsumowując, mogę napisać tylko tyle, że z dużą chęcią zobaczyłabym Cuerdas jeszcze raz.

Adelina Adamkiewicz

Szayka, mięsnym jeżem stał się banan. Banan, wyjątkowo wdzięc-zny owoc - czy to ze względu na charakterystyczny kształt, czy energetyczny, żółty kolor. Gdy ktoś przynosi na drugie śniadanie banana, zawsze razem śpiewamy: „Wcinaj, banana mała, banana mała!”. I to nas łączy. Przywiązu-je do siebie. Przyznaję ze wstydem, że mimo całej mojej nienawiści do świata, twardej, beznamiętnej natury i stuprocentowej skutec-zności w pisaniu negatywnych recenzji, nie potrafię wyrazić innych uczuć niż te najcieplejsze. Przestaję walczyć. Wskakuję na swojego różowego jednorożca i galopuję ku tolerancyjnej tęczy. Stop! Liczyłam na przedpre-mierowy kawałek z nowej płyty. A przede wszystkim liczę na to, że Funky Szayka jeszcze kiedyś wpadnie do Kochanows-kiego. Iha-aaa!

Justyna Sałacińska

Page 8: Ostatni nr poprawiony

14

3 lutego 2014

RELACJA Z ZAKOŃCZENIA

Irena Moszyńska

Rachubę czasu straciłam ostatecznie podczas zamykającego Festiwal kon-certu Funky Szayki i nie potrafię teraz powiedzieć, o której godzinie na scenę nadciągnęły Szefowe: Claudia Antoszewski i Karolina Dzik. Nie jest to zresztą najważniejsze. Dziewczyny po raz kolejny wymieniły osoby, dzięki którym zor-ganizowanie Festiwalu Muzycznego było możliwe. Przede wszystkim podziękow-ania należą się jednak im samym. W ostatnim czasie były bez reszty pochłonięte nadzorowaniem prac i chyba są zadowolone z ich wyniku. Trzeba też wspomnieć, że ustalenia dotyczące trzeciego Kochanowskiego festiwalu toczyły się długo przed podaniem tego do wiadomości publicznej, od niemal roku (tu gromkie bra-wa dla tandemu Claudia Antoszewski i Justyna Sałacińska!). W oczekiwaniu na ogłoszenie wyników w sali zgromadził się spory tłumek.Nagrodzonych w pięciu kategoriach wybierała publiczność, w szóstej gość spec-jalny. Oto werdykt:· najlepszy materiał zgłoszeniowy (gościem specjalnym okazał się Michał Szpak) – zespół Reflux;· najlepszy instrumentalista – Benedykt Celiński (Celiński on Stage);· najlepszy wokalista – Szymon Rostek z Animal Baru;· najlepszy cover – Krakenhead;· najlepszy utwór własny – Animal Bar;· Grand Prix - de gustibus non disputandum est – Wild Monks. Ci z nagrodzonych, którzy pofatygowali się na rozdanie nagród, weszli w posiadanie ślicznych tematycznych statuetek. Zaraz potem bez (większych) prob-lemów technicznych wyświetlone zostały dwa pamiątkowe filmy przygotowane przez Sekcję Filmową (gratulacje dla jej nowych szefów). Ostatnim oficjalnym punktem programu było przekazanie szefowskich pałeczek tegorocznemu wiceszefowi, Kubie Adamskiemu. Dalsze wypadki to powtórka wszystkich innych festiwalowych zakończeń: masa pracy przy sprzątaniu, skrajne zmęczenie i radość, że wszystko się w końcu udało, nawet mimo potknięć w stylu Sekcji Konferansjerów, której obowiązki w połowie Festiwalu musiała przejąć szefowa Sekcji Koordynacyjnej (spisała się świetnie i może dziś spokojnie świętować swoje 18. urodziny). Wiem, że dużo osób zmieniło przez te dwa dni swoje zdanie o Festiwalu Muzycznym. Zarówno organizacja (opóźnienia właściwie nie istniały), jak i poziom większości kon-certów dowodzą słuszności tej inicjatywy. Jeśli za rok będzie równie dobrze, nasza szkoła ma szanse wejść w posiadania kolejnego cieszącego się powodze-niem festiwalu. Nie miałabym nic przeciwko.