Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

16
1
  • date post

    21-Oct-2014
  • Category

    Documents

  • view

    1.907
  • download

    0

description

 

Transcript of Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

Page 1: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

1

Page 2: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

2

Choć wakacje już dawno za nami i więk-szość hipermarketów uznała, że już naj-wyższy czas, by wyciągnąć z magazy-

nów choinki – oddajemy w Wasze ręce pierwszy,w tym roku akademickim, numer „Obserwato-ra”. Poruszamy w nim kwestie, które mamy na-dzieję, zainteresują studentów pierwszego roku,a także tych, którzy rozpoczęli kolejny semestr naUKSW.

W tym numerze będziecie mieli okazję poznać„urban legends”, których doczekał się nasz insty-tut. Polecamy refleksję absolwentki IEMiD do-tyczącą reguł rządzących rynkiem zatrudnienia,a także potrzeby dobrego wykorzystania lat spę-dzonych na uczelni. Pierwszakom dedykujemystarter, w którym między innymi o sposobachradzenia sobie z kiszkami grającymi marszaz uwzględnieniem studenckiego budżetu. Znaj-dziecie również felieton Księdza Sobkowiaka,trochę kultury oraz porady dla amatorów foto-grafowania. Jeśli jednak nadal zastanawiacie sięnad trafnością wyboru kierunku studiów, koniecz-nie przeczytajcie manifest – „Teologia na kozet-ce”.

Wszelkie podobieństwo osób i wydarzeń wy-stępujących w tekstach do osób i wydarzeń rze-czywistych jest jak najbardziej zamierzone.

W naszym gronie witamy studentów pierw-szego roku. Na pewno orientujecie się już w za-

ułkach uczelnianych korytarzy, zdążyliście teżdocenić wszechogarniającą nas przyrodę, możenawet znacie już świetnie historię naszego insty-tutu. Trzymamy kciuki za Wasze studenckie do-konania. Tym zaś, którzy nie jedną sesję mają jużza sobą, życzymy powodzenia w nowym rokuakademickim.

Mamy nadzieję, że ani ten, ani żaden następnynumer „Obserwatora” nie będzie Wam służył jakopodstawka pod kubek z kawą (chociaż może ta-kie zastosowanie nie jest najgorszym z możli-wych :), ale że stanie się on areną do wyrażaniaWaszych przemyśleń, rozwijania zainteresowańi umiejętności, rozważania trapiących Was pro-blemów i szukania rozwiązań.

Zapraszamy wszystkich chętnych do współre-dagowania „Obserwatora”. Przychodźcie z po-mysłami lub z gotowymi tekstami. Coś was inte-resuje, martwi, zastanawia, byliście w jakimś cie-kawym miejscu, znacie kogoś wyjątkowego –napiszcie o tym. Liczymy na to, że znajdzie sięwielu, którzy zechcą dorzucić do gazety coś odsiebie. To jest przecież gazeta studentów IEMiD,czyli Nasza gazeta. A zatem studenci do piór!!!Do współpracy zapraszamy również wykładow-ców naszej uczelni. Będzie nam bardzo miło „spo-tkać się” na naszych łamach.

Drodzy Czytelnicy!

Z pozdrowieniamiRedakcjaKoło Naukowe Studentów IEMiD

Adres korespondencyjny:ul. Dewajtis 5 01-185 WarszawaDziekanat Wydziału Teologicznegoz dopiskiem: „Koło NaukoweStudentów IEMiD” Adres internetowy:www.emid.net Adres e-mail:[email protected]

REDAKTOR NACZELNY:Aleksandra Krawiec ([email protected])REDAKCJA:Katarzyna Dąbroś ([email protected])Grażyna Koper ([email protected])Maciej Jan Broniarz ([email protected])Kamil Kawałko ([email protected])Michał StępieńŁukasz Sobiecki

Skład:Michał Markowicz ([email protected])

wersja elektroniczna „Obserwatora”dostępna pod:www.emid.net/obserwator/

Redakcja nie zwraca niezamówionych materiałów i zastrzega sobieprawo skracania tekstów przyjętych do druku.Wszystkie materiały objęte są prawem autorskim. Przedruk w jakiej-kolwiek formie bez wcześniejszej zgody redakcji jest zabroniony.

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Zimny prysznic dla edukatorów............................................strona 4

Bez keczupu............................................strona 5

Sylwetka dziennikarza- sylwetka studenta............................................strona 6

Starter............................................strona 7

Zanim zaczniesz fotografować...........................................strona 10

Z pamiętnika praktyka...........................................strona 12

Zbudujmy wreszcie demokrację...........................................strona 14

Nasze życie jest misją - felieton...........................................strona 15

Teologia na kozetce - manifest...........................................strona16

Spis treści

Ruszył plebiscyt Gazety Wyborczeji wydawnictwa Architektura - Murator na ulu-biony budynek mieszkańców Warszawy. W ple-biscycie biorą udział budynki remontowanew latach 2004/2005. Wśród nich jest nasza kapli-ca znajdująca sie przy ulicy Balaton (kampus Wó-ycickiego). Dnia 15 XI 2005 uplasowała sie onana pierwszym miejscu - kilkoma głosami wygry-

wając z Collegium Iuridicum III - najnowszymbudynkiem Wydziału Prawa i Administracji UW.Rozstrzygnięcie konkursu i ogłoszenie, któryz budynków został "Ulubieńcem Miasta" nastąpi3 grudnia br.

Kościół UKSW w plebiscycie na „Ulubieńca Miasta”

Wszystkich serdecznie zapraszamydo głosowania.

Page 3: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

3

1911 (29 X) - zmarł Joseph Pulitzer amerykańskiwydawca prasy i dziennikarz

1914 (3 X) - urodził się Jan Nowak-Jeziorańskipolityk, politolog, dziennikarz i żołnierz ArmiiKrajowej (zm. 2005)

1925 (30 X) - John Baird stworzył w WielkiejBrytanii pierwszy przekaźnik telewizyjny

1938 (30 X) - Orson Welles nadał w radiu „Woj-nę światów” wywołując panikę wśród słuchaczy

1944 (4 X) - ostatnia audycja nadana przez po-wstańczą radiostację „Błyskawica”

1952 (25 X) - nadano pierwszy program Telewi-zji Polskiej

1954 (1 X) - rozpoczęto regularną emisję ogól-nopolskiego programu radiowego na falach ul-trakrótkich

1970 (2 X) - rozpoczęto nadawanie Programu IITVP

1994 - z inicjatywy Tima Berners-Lee w Massa-chusetts Institute of Technology powstaje orga-nizacja Word Wide Web Consortium

21.11 – Światowy Dzień Telewizji

1920 (2.11) – w Pittsburgu w Stanach Zjedno-czonych powstała pierwsza na świecie publicznastacja radiowa

1928 (18.11) – Walt Disney pokazał pierwszyfilm z myszką Miki

1953 (6.11) – powstał polski Teatr Telewizji

1969 (10.11) – pierwsza emisja, znanego rów-nież w Polsce, amerykańskiego programu dla dzie-ci „Ulica Sezamkowa”

1975 (29.11) – Bill Gates i Paul Allen założylifirmę Microsoft

1988 (2.11) – w internecie pojawił się pierwszyw historii wirus napisany przez Roberta T. Mor-risa Jr.

1988 (30.11) – debata telewizyjna Lech Wałęsa-Alfred Miodowicz

KALENDARIUMPAŹDZIERNIK / LISTOPAD

W HISTORII ŚWIATA MEDIÓW

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Aby do niego należeć nie trzeba odrazu mieć doświadczenia pracyw poważanej redakcji. Ono jest

właśnie po to, aby się uczyć, a zdobyteumiejętności wykorzystywać w przyszło-ści - Koło naukowe IEMiD-u, bo o nimmowa, istnieje już 3 lata.

Koło daje możliwości rozwoju nawszystkich płaszczyznach potrzebnychw przyszłej pracy dziennikarza: warsztatytelewizyjne, radio internetowe i gazetkastudencka. Oprócz tych stałych elementóww najbliższym roku akademickim chcemyrównież zorganizować konferencję na-ukową i spotykać się w miarę systematycz-nie ze znanymi dziennikarzami.

Warsztaty telewizyjne prowadzi dzienni-karz sportowy Jacek Jońca. Sama nazwa„Warsztaty” wskazuje, że te spotkania sąprzeznaczone przede wszystkim do naukikonkretnych umiejętności, a nie rozmawia-nia o tym, jaki dziennikarz być powinien.Uczymy się na nich, jak montować nagra-ny materiał oraz co i jak zrobić, aby rezul-tat naszej pracy stał się atrakcyjny dla od-biorcy.

Pisania i redagowania tekstów, możnauczyć się przy tworzeniu kolejnych nume-

rów „Obserwatora” (to ta gazetka, którąwłaśnie czytasz). Warto zastanowić się, comożna by w niej zmienić, jak ją udoskona-lić, a swoje przemyślenia zasugerować re-daktor naczelnej. Tak czy inaczej jedno jestpewne: najważniejszym elementem dobrejprasy są przemyślane i dopracowane arty-kuły, na które również czekamy z niecier-pliwością. Dlatego też (choć to może dużewyzwanie) warto by stworzyć stałą redak-cję, która miałaby swoje regularne spotka-nia i planowałaby wspólnie kolejny numer.

Osoby, które chciałyby w przyszłościpodjąć pracę w radiu, swoją przygodęz montażem dźwięku i tworzeniem audycjimogą zacząć już dziś w naszym studenc-kim radiu internetowym. A dlaczego war-to? Gdyż na studiach można zająć się tądziedziną, która nam najlepiej odpowiadai robić to, co się lubi.

Do tego, aby koło działało jeszcze pręż-niej, potrzeba przede wszystkim rąk do pra-cy i ludzi z pasją. Jeśli macie więc własneprzemyślenia, pomysły i sugestie,to przyjdźcie na nasze spotkanie. Więcejinformacji o najbliższym spotkaniu KNSpojawi się na tablicach informacyjnych,drzwiach i korytarzach.

Koło Naukowe Studentów IEMiDGrażyna Koper

Celem Biura Karier jest świadczeniestudentom i absolwentom pomocyw wyborze drogi rozwoju zawodo-

wego oraz ułatwienia znalezienia zatrud-nienia odpowiadającego ich kwalifikacjomi aspiracjom.

Biuro Karier będzie świadczyć usługi wzakresie wyboru drogi zawodowej przezstudentów prowadząc poradnictwo zawo-dowe indywidualne i grupowe, gromadzićinformacje o rynku pracy i możliwościachpodnoszenia kwalifikacji, zbierać, klasyfi-kować i udostępniać oferty pracy, prowa-dzić bazy danych studentów i absolwen-tów oraz pracodawców, nawiązywać i utrzy-mywać kontakty z pracodawcami oraz pro-mować ideę Biur Karier i przyczyniać siędo powoływania Biur w innych niepań-stwowych uczelniach.

Przewiduje się, że z pomocy Biura Karierkorzystać będą studenci i absolwenci, któ-rzy chcą uzyskać poradę zawodową i infor-mację o rynku pracy, pracodawcy poszu-kujący najodpowiedniejszych kandydatówna wolne miejsca pracy oraz sama Uczel-nia, weryfikująca strukturę i programykształcenia dzięki danym uzyskiwanym zapośrednictwem Biura.

Biuro Karier będzie działać w trzech za-sadniczych kierunkach:- Informacji i poradnictwa zawodowego,- Pośrednictwa pracy,- Marketingu własnej uczelni.Aktualnie Biuro Karier znajduje się w po-koju Biura Promocji, które mieści się w Bu-dynku Rektoratu.Kontakt telefoniczny - 5618806 w.206Artur Winiarski

Biuro Karier UKSW

Page 4: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

4

Co jakiś czas w gronie znajomychmożna usłyszeć jakąś dziwną lubniesamowitą historię, która przydarzyła

się „znajomemu znajomego”. Historia czasem jestzabawna, czasem „z dreszczykiem”, a czasem nie-sie sążnisty morał, którego nie powstydziłby sięsam Ignacy Krasicki. Owe opowiastki zalewajątakże Internet – któż z nas nie przeżywał dresz-czyku związanego z odkryciem w swojej skrzyn-ce ostrzeżeń przed groźnymi wirusami, zakupa-mi w określonym dniu w Galerii Mokotów…i tak dalej, i tak dalej. Historie te, zwane miejski-mi legendami (ang. urban legends) wpisały sięna stałe w krajobraz naszego świata, współ-tworząc na swój sposób uroczy (lub irytujący– niepotrzebne skreślić) folklor.

Z pewnym rozrzewnieniem odnotowa-łem fakt, że takowych „urban legends”doczekała się również nasza czcigodnauczelnia, ba – nawet nasz Instytut, w skrócienazywany IEMID-em. Jedna z owych legenddotyczy specjalizacji edukacyjno-medialneji głosi, że wszystkim, którzy ją szczęśliwieukończą, grozi nawał propozycji atrakcyjneji dobrze płatnej pracy w charakterze nauczy-cieli edukacji medialnej w szkołach. Jak w każ-dej legendzie, w tej również jest ziarno praw-dy – prawdą jest mianowicie, że w Polsce ist-nieją budynki zwane szkołami, a część ludzi,którzy tam pracują jest określana mianem na-uczycieli… Cała reszta domaga się mniej lubbardziej delikatnego wyjaśnienia.

Otóż – po pierwsze – aby móc pracować wszkole, nie wystarczy ukończenie samej spe-cjalizacji edukacyjno-medialnej. Konieczne jestjeszcze zdobycie uprawnień do wykonywa-nia zawodu nauczyciela, a to wiąże się z zapisa-niem na Studium Pedagogizacji oraz uczęszcza-niem na dodatkowe zajęcia z zakresu pedagogiki,dydaktyki i psychologii oraz odbycie 150 godzinhospitacji i praktyk szkolnych. To jest jednak pro-blem najmniejszy… choć już odbywanie tychżepraktyk jest pierwszą okazją do (czasem bolesne-go) kontaktu z rzeczywistością. Okazuje się bo-wiem, że szkoła nie jest oazą spokoju, gdzie aniel-sko grzeczna i żądna wiedzy dziatwa wręcz spijasłowa z warg nauczyciela. Nauczyciele – zwłasz-cza młodzi i początkujący – doświadczają, że światszybko się zmienia, zaś w szkolnej klasie trzebamieć jednocześnie cierpliwość św. Franciszka,spryt siedmiu przekupek i geniusz strategicznyNapoleona. Nie jest wcale łatwo zainteresowaćuczniów, dotrzeć do nich, opanować ich emocjelub znudzenie. Szybko okazuje się, że aby praco-

Zimny prysznic dla edukatorówKs. Andrzej Adamski

wać w szkole – trzeba to po prostu lubić i mieć dotego talent. Nie bez kozery zawód nauczycielawymienia się jednym tchem obok księdza czylekarza, dorzucając przy tym komentarz: Bo dotego trzeba mieć powołanie!

Przyjmijmy jednak, że ktoś takie powołaniewłaśnie w sobie odkrył. Po prostu stwierdził,że szkoła jest jego żywiołem i po ukończeniu stu-diów puka z pięknym CV w garści do drzwi dy-rektorskich gabinetów. Mogę zabawić się w pro-roka i zgadnąć, co usłyszy w ogromnej większo-ści przypadków. Usłyszy mianowicie - uwaga,

uwaga! - że w tej szkole nie ma przedmiotu „edu-kacja medialna”. Otóż cały myk polega na tym,że kilka lat temu, w dalekosiężnych planach snu-tych w gmachu Ministerstwa Edukacji Narodo-wej i Sportu uwzględniano obligatoryjne wpro-wadzenie w 2006 roku do szkół takiego właśnieprzedmiotu. Do tego czasu edukacja medialna iczytelnicza funkcjonowała w większości szkółjako tzw. ścieżka międzyprzedmiotowa. Idea ścież-ki międzyprzedmiotowej polega zaś na tym, żerealizuje się pewien zbiór tematów, połączonyjakąś myślą przewodnią w ramach różnych przed-miotów! A zatem ścieżkę edukacji medialnej iczytelniczej będzie realizował na swych lekcjachpolonista, historyk, informatyk, geograf, swojetrzy grosze dorzuci bibliotekarz – nie ma jednakpotrzeby tworzenia odrębnego etatu dla nauczy-ciela edukacji medialnej. Owszem – teoretycznie

jest możliwe samodzielne istnienie tegoż przed-miotu w ramach tzw. godzin dyrektorskich. Pole-ga to na tym, że dyrektor szkoły ma do rozdyspo-nowania pewną pulę dodatkowych godzin. Trze-ba być jednak ogromnym optymistą, by zakła-dać, że edukacja medialna wygra z językiem pol-skim, angielskim, matematyką… Zwykle prze-grywa. Zaś aby wbić gwóźdź do trumny dodamtylko, że w opracowanym w bieżącym roku pro-jekcie podstawy programowej kształcenia ogól-nego – a zatem dokumencie normującym, czegouczy się w polskich szkołach – nie znalazłemodrębnego przedmiotu o nazwie „edukacja me-dialna”. A zatem zostają tylko szkoły z klasamio profilu medialno-dziennikarskim (są takie, a jak-że… tylko ile?) oraz te, które mają dyrektorów –pasjonatów mediów… Zaś finalnym akordemmego pesymistycznego wywodu jest zjawisko

niżu demograficznego, które powoduje,że dyrektorzy są raczej zmuszeni zwal-niać nauczycieli (lub szukać godzin dlajuż zatrudnionych – etat nauczyciela to18 godzin dydaktycznych tygodniowo),niż zatrudniać nowych. Co zaś się tyczyrzekomo wielkich pieniędzy zarabianychw szkole – no cóż, radzę zapytać samychpedagogów…

Czy to oznacza, że specjalizacja edu-kacyjno-medialna jest niepotrzebna?Wbrew pozorom nie. Otóż jej ukończe-nie może być całkiem niezłą kartą prze-targową w ubieganiu się o pracę w szko-le lub też ułatwiającą start w takiej pracy– wszakże pod warunkiem, że mamyuprawnienia do nauczania jakiegoś inne-go przedmiotu. Będąc magistrami teolo-gii, możemy być zatrudnieni jako kate-checi – niesie to jednak ze sobą koniecz-ność uzyskania uprawnień do nauczaniareligii – odbywa się to w analogicznysposób jak przy edukacji medialnej. Jeśliznamy naprawdę biegle jakiś język obcy,

możemy pokusić się także o nabycie uprawnieńdo jego nauczania. Każdy dodatkowy przedmiotzwiększa nasze szanse. Edukacja medialna zaśjest naszą szansą o tyle, że pozwoli omamić dy-rekcję szkoły wizją zorganizowania przez naskółka dziennikarskiego, wydawania szkolnej ga-zetki czy też zrobienia szkolnej strony www. Nieliczmy jednak na to, że zaraz po studiach bezpro-blemowo znajdziemy dochodową pracę jako na-uczyciele edukacji medialnej. Tę wersję możemyodstawić śmiało na półkę z napisem „Urban le-gends by IEMiD”.

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Ksiądz Andrzej Adamski, doktorant w In-stytucie Edukacji Medialnej i Dziennikar-stwa. Zajmuje się problematyką public re-lations, reklamą i edukacją medialną. Re-daktor naczelny miesięcznika „Różaniec”.

MAPA BEZROBOCIA - sierpień 2005

Page 5: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

5

K iedyś po korytarzach UKSWkrążył taki drażniący mnie dow-cip: „Co mówi absolwent IEMiD do

studenta IEMiD na I roku? – Z keczupemczy bez?”.

Sugestia pracy absolwenta studiów wyższychw McDonaldzie mogłaby połączyć sceptykówz różnych kierunków studiów. Równie dobrzemogliby bawić się szyderstwem tego dowcipustudenci filozofii, polonistyki, biologii, geogra-fii, historii, technologii drewna czy inżynierii lą-dowej.

Hamburgery może sprzedawać magister każ-dej dziedziny. Bo ciekawa i ambitna praca zależynie tyle od ukończonych studiów, ile od znajo-mości reguł rządzących rynkiem zatrudnieniai pomysłu na dobre wykorzystanie lat spędzo-nych na uczelni. Dobrze pomyśleć o tym już napierwszym akademickim roku, zwłaszcza jeślio pracę chcemy się starać na trudnym rynku me-diów w Polsce.

Przede wszystkim ćwicz mózg!Znakomicie nadają się do tego zajęcia z pozoru

kompletnie niezwiązane z wymarzonym fachemdziennikarza: historia filozofii, historia sztuki,historia Kościoła, księgi mądrościowe, teologiafundamentalna. Nadają się tak samo dobrze jak„teorie socjologiczne”, „stosunki międzynarodo-we” czy „makroekonomia”. Po pierwsze odpo-wiednio studiowane okazują się fascynującymidziedzinami wiedzy, po drugie – rzeczywiścieaktywizują komórki mózgowe. Duża liczba trud-nych egzaminów nauczy Cię szybkiego i kontek-stowego uczenia, co jest niezbędne w pracy dzien-nikarskiej. Umiejętność szybkiego przyswajaniawiedzy jest tam tak podstawowa jak umiejętnośćobsługi komputera. Po trzecie wreszcie – studio-wanie teologii, socjologii czy ekonomii specjali-zuje Cię w jakiejś dziedzinie, a o to najpierw za-pytają, gdy zgłosisz w jakiejś redakcji chęć współ-pracy.

Dużo czytajNie chodzi przy tym wyłącznie o gazety

i o utrzymywanie stale wysokiego poziomu wie-dzy o otaczającym świecie; bardziej o czytaniew ogóle. Jeśli nie idzie Ci z ambitną literaturąpiękną („Czarodziejską górę” zostaw naprawdęna deser), zacznij od czegoś nawet najprostsze-go, byle tylko stale mieć kontakt ze słowem pisa-nym, bo to uczy myśleć i rozwija elokwencję.Lepiej czytać nawet Joannę Chmielewską czy

thrillery Cobenaniż nie czytać ni-czego albo tylko „Telety-dzień”. Nawet Joanna Chmielew-ska pomoże Ci oswoić się z meandrami językapolskiego, którymi świetnie powinien umieć ba-wić się dziennikarz.

Znajdź na studiach swoją „działkę”Nie musisz lubić wszystkich zajęć, wystarczy,

że spodobają Ci się tylko jedne i w nie zainwestu-jesz czas, energię, pomysłowość. To nie musi byćod razu „wstęp do dziennikarstwa”: -). Może bar-dzo polubiłeś lektorat z francuskiego, wykładz historii filozofii lub „psychologię ogólną”. Nieżałuj więc czasu na kursy, dodatkowe pytania dowykładowcy czy nadobowiązkowe lektury.

i szukaj swojej działki w mediachW tym celu dobrze jest poznawać sposób zor-

ganizowania dziennikarskiego świata w Polsce.Powinieneś wiedzieć, jakie mniej więcej mamystacje radiowe, telewizyjne, jakie korporacje sąich właścicielami, ile tytułów wydaje Edipressei jakie media posiada już „Agora”. Nie jest towiedza tajemna, wystarczy zasubskrybować namaila serwis WirtualneMedia. pl, przeglądać mie-sięcznik „Press”, uważniej czytać stopki gazet.I nawet jeśli już wiesz, że interesujesz się „pracąw radiu”, powinieneś starać się rozpoznać, kimw tym radiu chcesz być: reporterem, serwisan-tem, DJ-em czy realizatorem dźwięku.

Staż jak najwcześniejMagisterium z nauk o mediach i teologii nie

działa jak dyplom medycyny: nie zapewnia Ci anizawodu ani zatrudnienia. Czasy, gdy pracy za-czynało się szukać mając magisterium w kieszeninależą już do historii. Wniosek stąd taki, że do-świadczenie powinieneś zacząć zdobywać jak naj-wcześniej i to najlepiej w różnych miejscach. Taróżnorodność pozwoli przede wszystkim Tobiesamemu (Tobie samej) sprawdzić w czym „dzien-nikarskim” jest Ci najlepiej (patrz punkt poprzed-ni). Na staż wcale nie musisz zgłaszać się w spo-sób bardzo oficjalny, pisząc CV do redaktora na-czelnego. Wystarczy, że znajdziesz w stopce na-zwiska szefów interesujących cię działów (w przy-padku telewizji i radia „stopkę” odszukasz na ichstronie www), napiszesz do nich maila z prośbąo możliwość współpracy lub zadzwonisz. Wartowybierać media, które cenisz najbardziej, ale jed-nocześnie te, które będą więcej wymagać od Cie-bie. Praktyka w radiu lokalnym jest mniej stresu-

jąca niż staż w Radiu Zet, ale też mniej prestiżo-wo wygląda w CV.

Nie musisz mieć także żadnych zaświadczeńz uczelni. Redakcje to nie urzędy, praktykanci niesą tu traktowani tak oficjalnie. Zwykle nawet nieposiadają osobnego opiekuna dla stażystów. Pa-miętaj także, że nikt nie da Ci od razu tekstu donapisania ani nie wyśle z kamerą na miasto. Ra-czej posadzą cię do wyszukiwania w internecieróżnych informacji, zbierania pomysłów na bo-haterów materiału, obdzwonienia różnych insty-tucji. Właśnie te proste zajęcia doprowadzą Cięz biegiem czasu do upragnionej pracy.

Nabieraj skromnej pewności siebie„Skromność” i „pewność siebie” tylko pozor-

nie nie dadzą się połączyć. Obie te cechy pomogąCi przetrwać w dziennikarskiej dżungli. Gdyw redakcji, do której trafisz na staż, zapytają czymówisz po angielsku, bo właśnie trzeba zadzwo-nić do Kalifornii, nie odpowiadaj „nie mam FC”.Nawet jeśli ledwo dukasz w tym języku, weź sięw garść i odpowiedz: „jasne, poproszę o numer”.Przecież chodzi o to, by się dogadać. Jeśli po-proszą, byś zadzwoniła do kancelarii premierai spytała rzecznika o kilka spraw, to nawet jeśliumierasz ze strachu przed ważnym dostojnikiempaństwowym – zaciśnij zęby i zadzwoń do tegorzecznika jak gdybyś robiła to codziennie. Pew-ność siebie powinna być jednak temperowanaprzez skromność. Gdy ledwie od dwóch tygodnistażujesz w redakcji, nie przedstawiaj się od razuw rozmowach „Mówi redaktor Kowalskaz <Rzeczpospolitej> ”. Najważniejsze jest ade-kwatne ocenianie swoich umiejętności i korzy-stanie z okazji do poznawania nowych rzeczy.„Wydukany” telefon do Kalifornii zmusi cię dopodszlifowania angielskiego, a rozmowa z kan-celarią premiera uświadomi, że u władzy takżesiedzą zwyczajni ludzie.

Rozwijaj nietuzinkowe hobbyPiłka nożna w TV i najnowsze newsy z rynku

gier komputerowych to jeszcze nie wszystko.Dobrze mieć zainteresowania nieco bardziej wy-rafinowane niż większość polskich odbiorcówmasowych mediów. Jeśli skończyłeś szkołę mu-zyczną, nie rzucaj tego tylko z powodu marzeńo karierze Moniki Olejnik. Graj, śpiewaj, rozwi-jaj swój zespół. Lubisz robić zdjęcia? Nie rozsta-waj się z aparatem i pytaj lepszych, jak doskona-lić technikę. Fascynuje Cię obróbka grafiki? Nieszczędź nocy na nowe projekty. Programujeszw PHP? Znasz się na koniach? Fascynujesz sięmilitariami? – Wszystko to może przydać Ci sięw przyszłej pracy w mediach!

Nie oszczędzaj na kinie,spektaklu offowym, bilecie na targi książki. I to

nie po to, by być „warszawkowo trendy”i potem

Bez keczupuAnna Dobrzyniecka

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Page 6: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

6

móc „szpanować”, ale wyłącznie dlatego, że jestto absolutna konieczność. Bycie na bieżącow szeroko pojętej kulturze nie jest wyrazem sno-bizmu tylko niezbędnym elementem rozwoju sie-bie. Dla osoby na studiach dziennikarskich po-winno być tak oczywiste jak wypicie porannejkawy czy kupienie kartek do notowania. I pa-miętaj, że nawet jeśli wcielisz to w życie i naj-nowsze premiery kinowe będziesz mieć w ma-łym palcu, nie staniesz się od razu ekspertem odkultury.

Przekraczaj graniceStudia to świetny czas na korzystanie z róż-

nych „bonusów” przewidzianych dla studentów.Jednym z nich jest możliwość odbycia choćbyjednego semestru na uczelni za granicą (progra-my Socrates/Erasmus) lub skorzystanie z pol-skiego programu „MOST” i zaliczenie roku nainnej polskiej uczelni (www. uka. amu. edu. pl/most). Od ofert różnych stypendiów czy progra-mów wymiany aż roi się w internecie, trzeba tyl-ko zacząć szukać. A jeśli nadarzyłaby się okazjachoćby semestru na uczelni w Niemczech, Wło-szech czy Anglii – korzystaj póki jesteś studen-tem! To po pierwsze podszkala język, po drugie– ma mniejsze wymagania niż zwykłe studia zagranicą, po trzecie – poszerza horyzonty, wresz-cie po czwarte – przepięknie wygląda w przy-szłym CV.

Piłkę kopał od najmłodszych lat. Pasję do sportu, którą odziedziczył poswoich rodzicach, określa mianem „nie-

uleczalnej choroby”. Michał od roku pracujew sportowej redakcji Gazety Wyborczej.

–Przyznam szczerze, że nie pamiętam ta-kiego okresu w moim życiu, którego nie wy-pełniałby sport– wyznaje młody redaktor–w większym lub mniejszym stopniu był onobecny zawsze.

Przed podjęciem pracy w dzienniku Mi-chał współpracował z jednym z portali in-ternetowych. Wtedy to, jak sam mówi nie

Portret studenta-dziennikarzaGrażyna Koper

szczędząc czasu swojej pasji, jeździł pocałym kraju za klubem, którym się zaj-mował.

–Zauważył mnie redaktor Gazety Wybor-czej i zaproponował współpracę – mówi Mi-chał – A teraz? Piszę artykuły i jeżdżęz redakcji na uczelnię i z uczelni do redak-cji – dodaje.

Redakcja, w której od roku pracuje Mi-chał, mieści się w Radomiu (jego rodzin-nym mieście), a więc oddalona jest od uczel-ni o 120 km. A młody dziennikarz, choćprzyznaje, że połączenie studiów z pracą

Rozmawiała chyba ze wszystkimi waż-nymi i wpływowymi osobistościamipolskiego świata polityki, biznesu i na-

uki. Nie jeden rozmówca, nawet Premier czyPrezydent Polski, drży przed i w trakcie spo-tkania z nią w studiu w cztery oczy.Twarda i nieugięta w uzyskiwaniu od-powiedzi na zadane pytania. Moni-ka Olejnik – bo to o niej mowa, odlat uważana jest za jednąz najlepszych polskich dziennika-rek.

Najwyżej ceni pracę w radiu,bo - jak twierdzi - słuchacze bar-dziej niż widzowie zwracająuwagę na treść programu.W dziennikarskim gronie cenio-na jest przede wszystkim za pro-fesjonalizm, talent, poczucie humo-ru i przede wszystkim dociekliwość.Za swoją dziennikarską pracę zosta-ła uhonorowana nagrodą Superwik-tora i Wiktorami - w tym za cotygo-dniowe „Rozmowy Dnia” na antenie Warszaw-skiego Ośrodka Telewizyjnego w 1995r. Przezmagazyn „Press” uznana za najlepszego dzienni-karza 1998 roku. Otrzymała także w 2000 rokunagrodę Fundacji imienia Ksawerego i Mieczy-sława Pruszyńskich oraz ... nagrodę Kobiety rokumagazynu „Twój Styl” w 1999.

Swoją dziennikarską karierę rozpoczęła jakostażystka w I Programie Polskiego Radia w re-dakcji rolnej. W roku 1982 przeniosła się do IIIProgramu Polskiego Radia, gdzie pracowała przez18 lat. Wyspecjalizowała się w dziennikarstwiepolitycznym. To właśnie rozmowy z politykami

i postaciami życia publicznego w audycji „SalonPolityczny Trójki” przyniosły jej popularnośći uznanie w świecie dziennikarskim. Prowadziłatakże wyżej wymienione cotygodniowe „Rozmo-wy dnia” w WOT. Renomę i jeszcze większą po-

pularność przyniosło jej prowadzenie pro-gramu „Kropka nad i” w telewizji TVN, atakże praca w Radiu Zet, gdzie od stycz-nia 2001 roku prowadzi rozmowy z poli-tykami w audycjach „Gość Radia Zet”

i „Siódmy dzień tygodnia”. We wrze-śniu 2004 roku rozpoczęła pracę w

TVP, gdzie prowadzi programpublicystyczny „Prosto w oczy”.

Zapytana kiedyś w trakciejednego z czatów na popular-

nym portalu internetowym, ja-kie kroki należy podjąć żeby

z takim rozmachem jak ona roz-począć karierę odpowiedziała, żenajpierw trzeba skończyć jeden fa-kultet - niezwiązany z dzienni-karstwem, później drugi związa-

ny, bo zawsze może komuś przyjść do gło-wy, że dziennikarzem może być tylko ten,kto skończył studia dziennikarskie (samanajpierw ukończyła zootechnikę na SGGW,potem podyplomowe studia dziennikarskiena Uniwersytecie Warszawskim). Jednak,jak podkreśla – studia to nie wszystko. Wpracy dziennikarskiej liczy się przedewszystkim silna wola, otwartość na ludzi,pracowitość i szczęście. Przy spełnieniu wa-runków takiego zaangażowania dobra pra-ca i kariera dziennikarska stoi otworem.

Monika Olejnik – sylwetkaMichał Stępień

Numer 9 (październik/listopad 2005)

nie jest łatwe, twierdzi, żenie jest też niemożliwe.

Pisanie artykułów w po-czytnej gazecie to marze-

nie wielu studentównaszego kierun-ku. Sam Michał,choć nie widziniezawodnegoprzepisu na to,jak zostać dzien-nikarzem, pod-kreśla, że jednąz najważniej-

szych rzeczy jestrozwijać się w tym,

co się lubi.

Anna Dobrzyniecka, absolwentka IEMiDi doktorantka w Instytucie. Prowadzi zaję-cia ze "Wstępu do dziennikarstwa" i "tech-nik komputerowych". W dziennikarskimdorobku ma pracę w KAI, współtworzeniee.kai.pl i pracę w Newsweek Polska, gdzieodpowiadała m.in. za strony internetowei koordynowała Program Edukacyjny New-sweeka. Obecnie pracuje w dzienniku PulsBiznesu.

Page 7: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

7

Pierwszy rok na studiach ma w sobiecoś magicznego. Żyjesz jak chcesz, cho-dzisz gdzie chcesz i jesz też w końcu to,

co chcesz. Ale uważaj...

O tym jak ważne jest na studiach właściweodżywianie, chyba nie trzeba nikogo przekony-wać. Niedostarczenie organizmowi w ciągu dniaodpowiedniej ilości kalo-rii redukuje poziom do-brego humoru i częstopowoduje stany apatycz-ne. A na studiach biernośći obojętność wobec oto-czenia to zły objaw.

Co chcę...Dokądkolwiek pój-

dziesz, coś dla siebie znaj-dziesz. Menu jest zawszebogate, szkoda że Ty nie-koniecznie. Kuchnia pol-ska, grecka, węgierska,włoska... Można teżżywić się samymi słody-czami, albo hamburgera-mi. Jedz co chcesz, byle-byś tylko zatroszczył sięo odpowiednią ilość kalo-rii w Twojej diecie. Chy-ba nie chcesz, żeby pomiesiącu rodzice Cię niepoznali w domu, prawda? Już samo dwukrotneprzejście przez Lasek Bielański wyczerpuje na-sze zapasy tłuszczowe (z korzyścią dla kondycjifizycznej). W czasie takiej wędrówki, nawet ob-fite śniadanko szybko ulega neutralizacji przezsoki żołądkowe. Pamiętaj, że od Twojego samo-poczucia zależy przetrwanie tych kilku godzin nauczelni.

... i z kim chcęNajważniejsze jest przy stole towarzystwo. Na

pewno widziałeś filmy, na których cała rozkrzy-czana włoska rodzina je późnym wieczorem po-siłek. Przypatrzmy się Włochom: sprawia im toogromną przyjemność i dodaje energii. Może trze-ba za ich przykładem, nauczyć się jeść z innymiludźmi. Raz w tygodniu usiąść przy stole zewspółlokatorami. Poznacie się bliżej, pośmieje-cie, powymieniacie doświadczeniami ze studenc-kiego życia. Czas najwyższy zmienić przyzwy-czajenia i porzucić model samotnej jednostki, za-

mkniętej we własnym świecie. Spróbujcie razemcoś ugotować. Zapewniam – zabawa będzie wy-śmienita.

Bułka z masłemWszem i wobec wiadomo, że najlepsze są po-

trawy własnej roboty. Jeśli jeszcze nie umieciegotować, pozostają wam tylko kanapki. Znako-

micie sprawdzają się przyśniadaniu, kolacji, a czasemzastąpią nawet obiad.A z czym, spytacie? Dochleba wszystko jest dobre,jeśli tylko da się zjeść. Naj-modniejszy i niezastąpiony,jest smalec ze świeżymiskwareczkami. Pasztet tojuż staroć, a ser żółtyjest głównym dodat-kiem do pizzy a nie dochleba. Wszyscy Wambędą zazdrościli takichkanapek, jeśli tylko od-ważycie się je przynieśćna uczelnię.

BiwakowoZaopatrzcie się szyb-

ko w niewielki poręcz-ny termos i pojemnik nakanapki. Na pewno niestracicie na tych zaku-

pach. Zawsze będzieciemogli użyczyć swojegodobytku żywieniowegoinnym, jeśli wasze brzu-chy będą już pełne...

Gdzie jeść:Bar mleczny: trzeba ich

dobrze poszukać, bo sąjuż na wymarciu. Kilkapodstawowych danych:jeden jest przy ul. Mary-monckiej (przystanekPodleśna), słynny „Kara-luch” znajduje się przyKrakowskim Przedmie-ściu, „Familijny” zaś ob-służy Was przy ul. NowyŚwiat. Bary mleczne cieszą się popularno-ścią w różnych kręgach, a jedzonko jeststosunkowo tanie.

Niech nie grają kiszki marszaUrszula Murawska

Gotowanie – jeśli się odważysz spróbowaćwłasnych sił, radzę już teraz zakup książkikucharskiej. Zupa może wyjść za słona i jaknią poczęstujesz innych...?Mc’Donalds, kebab i pizzerie – dużo ichw Stolicy, znajdziesz na pewno. Dla dobranaszego organizmu – częste wizyty nie są

wskazane. Ulubione miejsce spotkań mło-dzieży i wycieczek szkolnych.Restauracje – innych studentów tam raczejnie spotkasz.Rodzinne obiadki – to normalność, a cza-sem przekleństwo, dla studentów mieszka-jących przy rodzinie. Dla wygnańców – toczęsto marzenie. Jeśli wasza lodówka odtygodnia świeci pustkami, podobnie jak

portfel, to jest to znak, że czas najwyższyodwiedzić nielubianego wujka lub ciocię.Raz na jakiś czas niedzielny obiadek jestwart takiego poświęcenia.

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Bar „Uniwersytecki”na Krakowskim Przedmieściu

Krakowskie Przedmieście

Bar „Familijny” na Nowym Świecie

Page 8: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

8

Akademik – dom studencki, choć właściwie niedom i niekoniecznie studenckiAutomat do kawy – urządzenie zapewniająceposiłki minimum trzy razy dziennieBiblioteka – miejsce, w którym przeciętny stu-dent przez pięć lat uczy się wypełniania rewer-sów i obsługi komputerowych katalogów biblio-tecznychDziekanat – strategiczny punkt na uczelni, gdzieważą się losy studentaDwója – zawsze niesprawiedliwaEgzamin – chwila prawdy, czasem pierwsze spo-tkanie z wykładowcą, ale zawsze emocjonującei pełne niespodzianekImmatrykulacja – tajemnicze słowo, któregoznaczenia nikt nie znaIndeks – w swej zawiłej formule kryje dowódstudenckich sukcesów i porażek (znane są przy-padki przynależności do tajemnej grupy zagina-czy ostatniej strony w celu zapewnienia sobiesamych sukcesów)IQ – jeśli u studenta jest wyższe niż liczba diop-trii w okularach to da sobie radęKampania wrześniowa – podobno prawdziwystudent musi w niej walczyć przynajmniej razKolokwium – teoretycznie coś na wzór szkolnejklasówki, praktycznie drugi egzaminKomis – ostatnia szansa zaliczenia przedmiotulub miejsce poszukiwania upragnionych czterechkółekKsero – w czasie sesji łatwo zaobserwować dzia-łalność lobby kserograficznego – wszyscy kse-rują wszystko, gdyż jak wiadomo wiedza rzecznabytaLectio prima lectio brevis – ulubina sentencjakażdego studenta i jedno z niewielu łacińskichzdań, które potrafi on bezbłędnie przetłumaczyć(pozostałe tłumaczenia cechuje duża dowolność)Łącznik – część budynku uniwersytetu, która odniedawna faktycznie łączyNauka w stanie głębokiej relaksacji – drzem-ka z książką w ręku, względnie pod poduszkąNotatki – w czasie sesji na wagę złotaObecność – oczywiście obowiązkowa, aczkol-wiek stanowi wynik skomplikowanego i trudne-go do zgrania złożenia wielu czynników: budy-nek, numer sali, data, godzina i przedmiotObserwator – pismo studentów IEMiD (zapra-szamy do współpracy)Opiekun roku – ktokolwiek widział, kto-kolwiek wiePatrologia – jedna z najbardziej tajemni-czych nazw przedmiotów z kanonu pierw-szego roku

Słownik studenta

Najpierw był maj, kwitnące kaszta-ny i matury. Potem egzaminy i ner-wowe oczekiwanie na wyniki.

W końcu wakacje wolne, beztroskie, możepracowite, ale zawsze… Przyszedł jednakczas pracy, lecz nie tylko naukowej. Otwo-rzyły się drzwi Uniwersytetu i zaczynająsię studia. Dla jednych to kolejny rok, dlawiększości nowych twarzy na Dewajtis topierwszy rok akademicki.

Gdyby zapytać czym są studia, to odpo-wiedzi na każdym z wydziałów będzie tyleilu studentów. Dla jednych to przepustkado kariery i wielkiego świata, dla innychczas imprez i zabawy, dla jeszcze innychto zupełnie inny świat niż dotąd. Pytanieo sens i treść studiów pojawia się nie tylkona początku, powraca ono przede wszyst-kim na koniec piątego roku, kiedy staje sięprzed drzwiami Uniwersytetu, ale już z tejdrugiej strony. Dlatego warto już teraz –myślę tu o świeżo upieczonych studentach– pomyśleć o właściwej „formacji”.

Studia to nie tylko wykłady, ćwiczeniai seminaria, to także czas wyborów, poszu-kiwań, czas wolności – tej „od” i tej „do”.Dla większości to czas spełnionych marzeń,wyzwań i próby sił. Pojęcie wolności w tymczasie przybiera jednak barwę wieloznacz-ności. Indeks i pierwszy stempel w legity-macji to pierwszy sukces, na kolejne trze-ba już zapracować.

Każdy kolejny rok jest jak następny roz-dział powieści naszego życia. Będzie in-teresujący i ambitny lub nudny i monoton-ny, do którego nikt nie zajrzy. Trzeba jed-nak pamiętać, że to my jesteśmy autoremi głównym bohaterem zarazem, a obro-niona praca magisterska i pachnącyświeżością dyplom to dopiero po-czątek. Początek tego właściwe-go egzaminu dojrzałości,gdzie teoria musi znaleźćodzwierciedlenie w prak-tyce. Wtedy wracająwspomnienia. Wspo-mnienia niektórychprzedmiotów i wy-kładowców o silnej,ciekawej osobowo-ści. Pozostają w pa-mięci przeczytaneksiążki, zagrane

przedstawienia, napisane teksty, zorgani-zowane sympozja czy działalność w kolenaukowym. Wtedy też wraca jak bumerang to,od czego się uciekało, a może inaczej: zmniejsza-ło rangę ważności, w perspektywie obietnicyświetlistej kariery po ukończeniu ambitnego kie-runku studiów. Po prostu uczciwość – przedewszystkim wobec siebie, innych, nauki, szansjakie przeszły koło nosa i tych wykorzystanych,czy właściwie to już się okaże w innym kontek-ście.

Można zatem powiedzieć, że czas studiów toczas czytania między wierszami, gdzie kryje sięsens, czasem ta właściwa treść, może jedyna praw-da. Umberto Eco pisał kiedyś, że prawda jestczymś, z czym żyjemy od początku czasu, tyle żeo niej zapomnieliśmy. Ja po pewnych wykładachzapamiętałam, że prawda domaga się nie tylkozgodności intelektu z rzeczą, ale uzgodnienia jejz Absolutem. Wtedy dopiero można mówićo prawdzie o człowieku, który zawsze ją pozna-je, nigdy tworzy. Studia zatem to nie tylko episte-me, ale i phronesis. Możesz być Heideggerow-skim bytem rzuconym w świat, którego interesu-je jego dasein, możesz jak u Gadamera wchodzićw kolejne role i żyć z opisu świata, możesz teżpróbować żyć „dobrze z innymi i dla innychw instytucjach sprawiedliwych” – jak proponujeRicoeur, bądź przyjąć koncepcję słabego bytu,Gianniego Vattimo, która pozwoli Ci usprawie-dliwić wszelką ułomność. Nic jednak nie zastąpiTwojej koncepcji siebie, jaka jest niezbędna donapisania choć fragmentu powieści życia. A za-tem powodzenia dla tych, którzy zaczynają, kon-tynuują i tych, którzy kończą kolejny rozdział!

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Bo życie jest (o)powieścią….Dorota Sobocińska

Page 9: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

9

Pani z dziekanatu – to ona w stosownymmomencie powie dziekanowi jaką podjąłdecyzję więc bezwzględnie obdarzamy jąuśmiechem porównywalnym do tego, któ-ry zapewne pojawił sie na twarzy Mojże-sza, gdy dostrzegł na horyzoncie ZiemięObiecanąPodanie – studencka księga życzeń i zaża-leńSesja – hektolitry kawy, nieprzespane noce,stres egzaminacyjny i zawsze brakujący je-den dzień dzielący studenta od opanowa-nia całego materiałuStudencki kwadrans - wykorzystany przezwykładowcę jest w pełni zrozumiały, wy-korzystany przez studenta stanowi niczymnieuzasadnione spóźnienieStypendium naukowe – ciężko wypraco-wane zasilenie studenckiego budżetuSystematyczność – cecha, nad którą stu-dent planuje popracować od jutraSzósta rano – podobno istnieje, ale prze-ciętny student nie wie gdzie to jest na ze-garkuTrzy minus - zaliczoneWczoraj – ostateczny termin przesłaniapracy zaliczeniowejWejściówka – uwielbiana przez studentówmożliwość wykazania się własną wiedzą,względnie zdolnościami improwizacyjny-miWspółlokator - pożądane cechy: pedan-tyczny, pracowity minimalista, który nieużywa twojej szczoteczki do zębów i matroskliwą babcię, która regularnie przesyłapaczki z jedzeniemWybory do samorządu – na uczelni rów-nie demokratyczne jak na BiałorusiWykładowca – wymarzony taki, który po-trafi nauczyć innych nawet tego, czego samnie umieWyprzedaż w Arkadii – usprawiedliwionanieobecność na zajęciachZajęcia – ćwiczenia, wykłady i inne stu-denckie przypadłościZaliczenie – pisemny dowód uczestnictwaw zajęciachZerówka – szansa szybszego uporania sięz sesją i zyskania jeszcze dłuższych waka-cjiZima – okres kiedy w przedostaniu sięprzez Lasek Bielański pomaga doświadcze-nie w pokonywaniu zasp i lodowcówZupka chińska – wyszukany, bogatyw składniki odżywcze posiłek (z Radomiaczy nie, pomidorowa czy ogórkowa i taksmakuje jak rosół)

Godzina 3.45. Miejsce: Dwo-rzec Centralny. Wsiadamwłaśnie do nocnego autobu-

su linii 604, wracając ze spotkaniaw gronie znajomych. Moje myślikrążą wokół zapytania: czy tym ra-zem będzie to „wesoły” autobus, jakto zwykle bywa w wypadku liniinocnych? Liniami tymi podróżująbowiem w większości ludzie wracają-cy z różnego rodzaju imprez, w różnymstanie trzeźwości i na różnym poziomiekultury.

Mija kilka minut. Zamykają się drzwi i kie-rowca uruchamia silnik. Już pierwsze chwile tej„radosnej” podróży pokazują, że nie odbędziesię ona w atmosferze spokoju. Jeden z pasaże-rów (ubrany w strój sportowy) postanawia po-kazać za pomocą aparatu głosowego, jak bardzonie lubi pana Lecha Kaczyńskiego. Repertuarśpiewano - krzyczanych piosenek wykonywa-nych przez niego nie nadaje się niestety do zacy-towania. Dodam jeszcze, że ogranicza się on domniej więcej 4-5 zdań śpiewanych w różnej ko-lejności, i na różną nutę. Autobus rusza...

Wyczyny młodego „trubadura” postanawia po-chwalić grupka panów w wieku około 26-27 lat,wracających najprawdopodobniej z imprezyw klubie „Quo Vadis” (jak wnoszę z ich dośćgłośnej rozmowy) i również nie odznaczającychsię zbyt wysoką kulturą języka. Jednak już po10 minutach ci sami panowie zaczynają dość zde-cydowanie dawać do zrozumienia młodemu śpie-wakowi, żeby troszkę przystopował, na co onjednak nie reaguje. Zwrócenie uwagi ma miejscew języku, najłagodniej mówiąc „podwórkowo -stadionowym” (nie obrażając tu w żadnym wy-padku prawdziwych kibiców sportowych). Au-tobus jedzie dalej w kierunku południowychdzielnic Warszawy. Co jakiś czas rozlega sięwśród pasażerów głośny śmiech, będący reakcjąna rynsztokowe przyśpiewki... Podróż nabieratempa...

Obok mnie siedzi człowiek w okularach wy-glądający na spokojnego studenta (tak na okojednego ze starszych roczników). Myślę sobie:dobrze, że w nocnych autobusach jeżdżą rów-nież kulturalni ludzie. Spostrzegam, że na jegotwarzy maluje się lekkie zniecierpliwienie całą tąsytuacją. Mogę go zrozumieć, tym bardziej, żewygląda na mocno zmęczonego. Po chwili jed-nak, ku mojemu zaskoczeniu, wyrywa mu siękilka (jeśli nie kilkanaście) niewybred-

nych epitetów pod adresem „śpiewaka”.Mam wrażenie, że ów kulturalny na pozórpasażer, gotów jest przejść zaraz do ręko-czynu.... Autobus pędzi w najlepsze...

Na jednym z przystanków wchodzi paramłodych ludzi: około 20-letni chłopak zeswoją dziewczyną, a także ich (jak sądzę)kolega. Zajmują miejsce obok nocnego „tru-badura”. Próbując uciszyć go, niestety zni-żają się do poziomu śpiewanych przez nie-go „piosenek”. Kulturą osobistą i inteli-gencją emocjonalną zdają się mu dorówny-wać. Prowokując autobusowego „śpiewaka”sprawiają, że w pewnym momencie robi sięnerwowo i nieprzyjemnie. Na szczęście totylko chwila niepotrzebnych emocji.

...Autobus gwałtownie hamuje...

Moja podróż dobiega końca. Wysiadamz poczciwej „604” i nareszcie mogę posłu-chać miejskiej, nocnej ciszy. W głowie pul-suje mi myśl, że niewątpliwie miałem przy-jemność jechania jednym środkiem trans-portu „z kwiatem polskiej młodzieży”. Cho-ciaż z drugiej strony, to przecież tylko noc-na linia - tam klimat jest specyficzny. Nie-mniej jednak doświadczenie tej podróżypokazuje, że czasem niewybredne zachowa-nie jednego człowieka, może wywoływaću obserwatorów takiego zachowania poziomkultury osobistej wprost proporcjonalny dotego, jaki reprezentuje ów zakłócający po-rządek „osobnik”. Ktoś może mi powiedzieć,że „urwałem się z choinki”, bo przecież nieod dziś tak jest. A ja tak sobie myślę, żechyba jednak czasem wolałbym „urwać sięz choinki”, żeby każda następna podróżnocną linią 604 była dla mnie zaskocze-niem, być może za którymś razem pozytyw-nym...

Numer 9 (październik/listopad 2005)

„Wesoły” autobusBogusław Wojakowski

Page 10: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

10

Q-LTURKAKatarzyna Dąbroś

Czasami wydaje się nam, żeaby sensownie fotografowaćpotrzeba narzędzi za olbrzy-

mie pieniądze. Myślę, że do dobrychfotografii potrzeba przede wszystkimzapału i wiary. Gdy już jesteśmy pew-ni, że chcemy zacząć przygodęz „łapaniem chwil” pozostaje zaopa-trzyć się w sprzęt. I niekoniecznieoznacza to kredyty lub ciężkie odkła-danie oraz wyrzeczenia.

Postaram się w cyklu niedługich tek-stów przybliżyć pewną kolejność, spo-sób zagłębiania się w dziedzinę sztukijaką jest fotografia.

Dzisiaj zajmiemy się wyborem sprzę-tu, takiego który jest niezbędny do ro-bienia zdjęć, które byłyby zadowalają-ce. Oczywiście, są tacy, którzy powiedzą,że każdym aparatem można fotografo-wać i będą mieli po części rację. Zależymi jednak na takim doborze sprzętu, bybył on optymalny do naszych umiejęt-ności, zamiarów i preferowanej fotogra-fii.

Zatem już na początku należy zasta-nowić się nad zasadniczą sprawą. Cowybrać? Fotografię tradycyjną czyli ana-logową czy może, ostatnio dość popu-larną, cyfrową? Z góry ostrzegam, żenie jestem jakimś specjalistą w żadnymz tych rodzajów fotografii, ale na pewnobliżej mi do fotografii analogowej. Jakajest różnica między tymi dwoma wyja-

śniał nie będę zbyt szczegółowo, bo można topotraktować jako oddzielny temat i poświęcićtemu odrębny artykuł. Grunt, że uściślimy terazjedynie to, że w zasadzie istotna różnica polegaw sposobie zapisu „złapanej chwili”. Analogowoobraz zostaje zapisany i utrwalony na kliszy, bądźto negatywowej, bądź pozytywowej (slajd czylidiapozytyw). W fotografii cyfrowej ten sam ob-raz zapisany zostałby nakarcie pamięci, którąkażdy aparat po-siada, jednak tonie ona „zebra-łaby” gowpuszczonegoprzez obiek-tyw. Od tegomamy w apa-racie matrycę.Poza tym zasadadziałania aparatu cy-frowego zasadniczo nieróżni się od tradycyjnych kamer.

Wybór między tymi dwoma rodzajami foto-grafii determinuje sposób dalszej obróbki naszych„zdobyczy”. Ale o tym kiedy indziej, bo trudnotak jednoznacznie powiedzieć o wadach i zale-tach fotografii analogowej i cyfrowej. W dużejmierze jest to kwestia upodobań i często niestetypieniędzy. Dlatego dla kogoś, kto liczy każdą zło-tówkę na wstępie może przekonać aparat cyfro-wy, ale niestety dla początkującego, mimo, żedroższy w eksploatacji, lepszy może okazać sięaparat analogowy. Po pierwsze, to właśnie te apa-raty są dostępne w osiągalnych dla każdego ce-

nach, po drugie, są w stanie dostarczyć odpo-wiednie pole do eksperymentowania.

Pomijam w tym artykule kwestię aparatów, po-wiedzmy sobie z całą uczciwością, nieprofesjo-nalnych, przydatnych u cioci na imieninach lubna imprezie u znajomych. Nam zależy przecież naczymś, co być może nie pozostanie jedyniew sferze zainteresowań, a rozwinie się równieżw profesję. Z wiadomych powodów zostawiambez rozczulania się „działkę” aparatów określa-nym mianem „ idioten kamera”. Niejasny termin?1. Kadrujesz. 2. Naciskasz spust migawki. 3. Zdję-cie gotowe. Tak to działa, ale jakże to ograniczają-ce!A my chcemy czegoś więcej. Bo fotografia to

szerokie pole dla kreatywno-ści, a sprzęt ma nam

w tym pomóc.A zatem... Za-

nim zdecydu-jemy się namarkę aparatu,warto najpierwzastanowić sięjaką fotografię

chcemy robić,od czego chcemy

zacząć. Sam aparatnie odgrywa tutaj aż ta-

kiej roli, ważniejszy jest obiektyw.Jeśli interesuje nas fotografia reportażowa lubszeroko pojęta fotografia humanistyczna, z wy-jątkiem portretu, warto zastanowić się nad kup-nem obiektywu szerokokątnego. Co to takiego tekąty? No właśnie... Najkrócej mówiąc jest to sto-pień oddalenia/przybliżenia fotografowanegoobiektu w aparacie... a co za tym idzie szerokośćkadru czyli właśnie kąt jakim obejmuje obiektyw.Określa się go najczęściej mianem ogniskowejobiektywu. Szerokokątny obiektyw jak nazwasama mówi „bierze” obiekt szerokim kątem,a zatem pomniejszy go i nieco zmieni kształt. Tak,

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Zanim zaczniesz fotografować...Kuba Witkowski

CO: „Prezent dla Kubusia Puchatka” - Wystawazamykająca IV Ogólnopolskie Obchody UrodzinKubusia Puchatka organizowane przez FundacjęABC XXI.JGDZIE: DK ”Śródmieście”, ul. Smolna 9 (wejścieod Al. Jerozolimskich 2)KIEDY: od 22.11. do 04.12., godz. 18:00ZA ILE: wstęp wolnyCO: „Bohaterowie naszej wyobra¼ni. W kręgu An-dersena...„ - Wystawa lalek teatralnych w ramachobchodów Roku Andersenowskiego.

GDZIE: Blue City, Al. Jerozolimskie179KIEDY: od 26.11. do 26.12, w godz.12:00 – 19:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: Jesień polska w tradycji i poezji –spotkanie w reżyserii Anny Seniuk.GDZIE: Studio Koncertowe PR im.Witolda Lutosławskiego, ul. Woroni-

cza 17KIEDY: 28.11, godz. 19:00ZA ILE: 10 zł.CO: Kopciuch - Sztuka Janusza Głowackiegow wykonaniu Akademii Młodego Aktora z PałacuMłodzieży.GDZIE: Centrum Promocji Kultury w DzielnicyPraga Południe m.st. Warszawy, ul. Grochowska274 (od ul. Kamionkowej)KIEDY: 28.11, godz. 18:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: „Mistrz i Małgorzata” – spektakl wg MichałaBułhakowa w wykonaniu Teatru 13GDZIE: Białołęcki Ośrodek Kultury, ul. Van Go-gha 1KIEDY: 31.11., godz. 17:30ZA ILE: wstęp wolny

CO: Wieczór filmowy - ”Wrony” – projekcja fil-mu Doroty Kędzierzawskiej o samotnej dziew-czynce, która pozbawiona czułości matki, pory-wając inną, młodszą od siebie dziewczynkę, wcho-dzi w rolę matki, tak jak sobie tę rolę wyobrażaGDZIE: DK ”Śródmieście”, ul. Smolna 9 (wejścieod Al. Jerozolimskich 2)KIEDY: 01.12., godz. 19:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: Spotkanie z Robertem Stando - Spotkaniez reżyserem - dokumentalistą połączone z pro-jekcją jego filmów. W ramach projektu ”Mała Aka-demia Kina”.

Page 11: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

11

tak! To normalne. Obiektywy szerokokątne po-wodują efekt „walących domów” i wyokrąglaniaobiektów. Nie bójmy się jednak. Jest to zauwa-żalne przy bardzo małej ogniskowej, rzędu 35mmi mniej. Obiektyw szerokokąt-ny to najlepsze narzę-dzie dorobieniafotogra-fii hu-mani -stycz-nej. Ina-czej spra-wa ma sięprzy zdję-ciach por-tretowych.Najlepsza ogniskowa dla tegotypu zdjęć to od 80mm do 105mm. Warto wtym momencie wspomnieć, że 75mm-80mm tonaturalne odwzorowanie obrazu, tak jak go widzigołe oko. Powyżej 150mm możemy już mówićo teleobiektywach. Jak zaopatrzyć się w szkłatakie by zaspokoić większość swoich potrzeb?W tym miejscu muszę koniecznie wyjaśnić, żeobiektywy mogą być dwojakiego rodzaju. Ze stałąogniskową (są z reguły lepsze, ale mniej wygod-ne) i z tak zwanym zoomem czyli zmienną ogni-skową. Decydując się na obiektyw ze zmiennąogniskową, powiedzmy 28-80mm, zapewniamysobie dość dobry obiektyw szerokokątny(28mm),obiektyw reportażowy(35mm i 50mm) oraz jakotaki obiektyw portretowy i pejzażowy (80mm).Wybierając obiektyw, jesteśmy w jednej kwestiiuzależnieni od aparatu jaki kupimy. Jeśli będzieto sprzęt dość leciwy (nie znaczy, że gorszy!!!)istnieje duże prawdopodobieństwo, że nasz obiek-tyw będzie miał ręczne dobieranie ostrości. Now-sze aparaty posiadają już tzw. auto focus, czyliautomatyczne dobieranie ostrości. Ważna jest także

jasność obiektywu. Obiektywy o stałej ognisko-wej są jaśniejsze, co jest szalenie przydatnew ciemnych miejscach, gdzie niekoniecznie trze-ba korzystać z lampy błyskowej lub statywu. Przystałej ogniskowej maksymalne otwarcie przesło-

ny rzędu 2 – 2,4 nie jest większymproblemem, co w obiektywachz zoomem jest przywilejemsprzętu bardzo drogiego. Zatemcoś za coś. Albo uniwersalnośćalbo jasność.

Wiedząc już jaki obiektyw bę-dzie nam potrzebny, jeśli chodzio parametry, powinniśmy rozej-rzeć się za aparatem. Z racji, że sąto początki, skupiamy się jedynie

na lustrzankach małoobrazkowych,czyli na aparatach, poza „idioten kame-

rami”, najbardziej popularnych. Co wy-brać? Powiem tak: dzisiaj sprzęt analogowy

staniał ze względu na wszędobylską cy-frę, jest więc w czym wybierać.Aparaty półpro-f e s j o n a l n e(w naszymp r z y p a d k uw zupełnościwystarczają-ce), nie ważnejakiej marki,kosztują narynku sprzętuużywanegokilkaset zło-tych. Wystarczy wejść na stronę au-kcji allegro.pl i można się przekonać,że kupienie dzisiaj Canona EOS 300 lub NikonaF 50 albo nawet F80 nie graniczy z cudem. Są toaparaty dające wiele możliwości. Jeśli jednakkogoś pokusiłoby zaryzykować sprzęt trochę star-szy to namawiam do kupna 2 legendarnych apa-

Numer 9 (październik/listopad 2005)

ratów. Pierwszy to Canon A-1, drugiNikon Fm 2. Mimo, że są to aparatydosyć stare, są niestety droższe odwyżej wspomnianych. Dlaczego? Apa-raty te są w pełni profesjonalnym sprzę-tem reporterskim sprzed lat. Poza tymgłówną ich zaletą jest to, że obiektywydo nich są zdecydowanie tańsze, ale conajważniejsze, dużo lepsze. Posiadająwspaniałą optykę, której mogłyby do-równać szkła do dzisiejszych Canonówczy Nikonów za kilka ładnych tysięcyzłotych, a więc ich zaletą jest równieżwyżej wspomniana jasność. W tymmiejscu również odsyłam do internetui wszelkich sklepów, aukcji oraz fo-rów fotograficznych. Nie sposób prze-cież omawiać każdego aparatu i obiek-tywu z osobna. Tym bardziej, że Ca-non i Nikon to nie jedyne marki liczące

się w tym świecie, jeżelichodzi o produkcję

aparatów.Dużo dozaprezen-towaniama teżMinoltai Pentax,a o sta-r y mOlympu-sie z lat80-tych,

tak jak A-1 i FM 2,również trzeba pamiętać.

Najważniejsze to ustalić ile pieniążkówmamy i potem wiadomo już w czymmożemy wybierać. Oby wybór był za-dowalający, czego z całego serca życzę.

GDZIE: Klub Kultury „Falenica”, ul. Włókienni-cza 54KIEDY: 07.12., godz. 17:30ZA ILE: wstęp wolny

CO: Tym razem poezja... - Wręczenie MarkowiWawrzkiewiczowi nagrody Warszawskiej Premie-ry Literackiej za tom poetycki ”Coraz cieńsza nić”- książkę grudnia 2005 roku. Poezje przeczytająAnna Chodakowska i Andrzej Ferenc.GDZIE: Klub Księgarza, Rynek Starego Miasta22/24KIEDY: 08.12., godz. 17:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: Dziurawa tarcza snu - Wieczór promocyjnykolejnego tomu poezji Jana Zelnika, urodzonegow 1921 roku w Krakowie poety, autora sztuk sce-nicznych i słuchowisk, reżysera.GDZIE: Klub Księgarza, Rynek Starego Miasta22/24

KIEDY: 09.12., godz. 17:30ZA ILE: wstęp wolny

CO: Koncert pieśni liturgicznych wschodnichkościołów katolickich w wyk. Męskiego ZespółuWokalnego ”Kairos”.GDZIE: Ośrodek Działań Twórczych, ul. 1 Sierp-nia 36 AKIEDY: 10.12., godz. 18:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: Książka Roku 2004 - Wręczenie RyszardowiKapuścińskiemu nagrody za ”Podróże z Herodo-tem” - Książkę Roku 2004, wybraną w plebiscy-cie czytelników, bibliotekarzy i księgarzy, organi-zowanym w ramach Warszawkiej Premiery Lite-rackiej.GDZIE: Klub Księgarza, Rynek Starego Miasta22/24KIEDY: 14. 12., godz. 17:00ZA ILE: wstęp wolny

CO: „Kultura Polskich Czasopism” - Druga edy-cja festiwalu. Stanowi on doskonałą okazję dodyskusji o sztuce, literaturze, filmie i teatrze, prze-znaczonych dla szerokiego grona odbiorców.GDZIE: Centrum Sztuki Współczesnej, Aleje Ujaz-dowskie 6KIEDY: 7 - 8.12ZA ILE: wstęp wolny

CO: Chińskie Oblicza Jezusa Chrystusa - przybli-żająca tematykę recepcji chrześcijaństwa w Chi-nach na przykładzie ikonografii oblicza JezusaChrystusa, począwszy od VII wieku aż po czasywspółczesne.GDZIE: Muzeum Etnograficzne,ul. Kredytowa 1KIEDY: do 15.01.2006ZA ILE: bilet normalny - 8 zł., bilet ulgowy (czylinas obowiązujący) – 4 zł.

Page 12: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

12

They say music can alter moods and talk toyou,But can it load a gun for you andlock it too?”

Eminem, “Sing for the moments”

Wychowanie dziecka to duża odpowiedzial-ność. Wzięcie na siebie kierowania rozwojemmałego człowieka często może napawać lę-kiem. Chcąc uniknąć błędów i wychowaćdziecko na wartościowego człowieka, wielurodziców stara się wyeliminować wszystkiemożliwe zagrożenia, czyhające na ich pocie-chę.

Wspomnianych zagrożeń jest bar-dzo dużo i pojawiają się w najróż-niejszych miejscach. Najwcześniejniestety dziecko styka się z “nia-nią XXI wieku” czyli telewizją.Kolorowe, dynamiczne obrazy,połączone z wpadającą w uchomuzyką szybko skupiają nasobie uwagę nawet kilkunasto-miesięcznego dziecka. Szkodatylko, że mało kto myśli o tym,co tak naprawdę trafia do małe-go widza. W naszym kraju utarłsię schemat, że to co animowanejest przeznaczone dla dzieci. Efek-tem tego wygodnego uproszczeniajest sytuacja, w której dzieci epatowanesą scenami pełnymi przemocy, agresjii wszelkich bezsensownych sytuacji. Dyrektorzyprogramowi większości stacji telewizyjnych niebiorą pod uwagę faktu, że wiele z emitowanychu nas kreskówek jest adresowana do znaczniestarszych odbiorców. W krajach takich jak Japo-nia, Francja czy USA produkowane sa zarównoserie dla małych dzieci jak i animowane opowie-ści przeznaczone dla dorosłego widza. Ciekawymzjawiskiem jest też ewolucja jakiej podlega rynekanimacji. Przemoc i agresja były tu zawsze obec-ne, ale miały jakiś sens, czemuś służyły. Byli do-brzy i źli bohaterowie, była walka o słuszną spra-wę, a na końcu zawsze triumfowało dobro. Światwartości i zasad był klarowny i czytelny. Dosko-nałym pomysłem była podjęta w latach 70-tychdecyzja firmy DIC dotycząca wzbogacenia kre-skówek o aspekt pedagogiczny. Na końcu każde-go odcinka danej serii głowny bohater poświęcałchwilę realnym problemom, uczył dzieci jak udzie-lać pierwszej pomocy, jak pomagać starszym,ostrzegał przed papierosami, alkoholem i narko-tykami. Była to całkiem udana próba wykorzy-

stania popularności rysunkowych bohaterówz pożytkiem dla społeczeństwa. Ostatnie kilka latprzyniosło gwałtowne zmiany. Większość emi-towanych obecnie kreskówek jest delikatnie mó-wiąc głupia, a ich głównym celem jest napędza-nie machiny marketingowej, której efektem jestwysyp zabawek, ubrań, jedzenia etc. - wszystkooczywiście z bohaterami kreskówki. Sama war-stwa fabularna też pozostawia wiele do życzenia.Doskonałym przykładem jest tu pewna (nazwapominięta celowo – przyp. red.) japońska pro-dukcja o dzieciach trenujących wszelkiej maścistwory do walk na arenie. Pomysł sam w sobie

wspaniały. To tak jakby kupić swojemu dziec-ku chomika. Dziecko opiekowałoby się

nim, karmiło a przy okazji trenowało,żeby zagryzł papugę kolegi z przed-szkola. Czyż to nie fantastyczna kon-cepcja?

Podobno muzyka łagodzi oby-czaje. Chopin, Mozart, Bach byćmoże tak. Ale z szeroko rozumianąmuzyką współczesną bywa różnie.Z reguły krytyce podlegają przed-stawiciele cięższych brzmień. Ichmuzyka jest mocna, często agresyw-na, a poruszana tematyka nie zawszełatwa i przyjemna. Ale w tym wła-

śnie tkwi piękno tego gatunku i dalekijestem od potępiania go. Rock, punk, me-

tal są integralną częścią współczesnej kul-tury i nie wyobrażam sobie życia bez nich.

Warto natomiast wspomnieć o zagrożeniu prze-kazem podprogowym. Temat sam w sobie, albobagatelizowany, albo rozbudowywany do niebo-tycznych rozmiarów. Faktem natomiast jest, żecoraz częściej spotyka się przemycane w piosen-ce treści, trafiające wprost do naszej podświado-mości. Czasem jest to rzeczywiście negatywnyprzekaz, katalizator agresji etc, ale coraz częściejjest to zwykły przekaz reklamowy. Bez względuna to czy przekaz jest czy nie, wielogodzinne słu-chanie tej samej muzyki, bez jakiegokolwiek kon-taktu z rzeczywistością nie prowadzi do niczegodobrego. Drugim, możliwe że większym zagro-żeniem jest pozornie niegroźny przekaz jaki otrzy-mujemy w niewinnych utworach. Oglądając tele-dyski na MTV mam wrażenie, że jestem świad-kiem wyścigu – kto pokaże wiecej, kto zrobiostrzejszy teledysk, kto zaszokuje większą dawkąnagości. Wszystko oczywiście w blasku pienię-dzy, bogactwa i dobrej zabawy. Umysł dzieckaszybko przyswaja nowe wzorce, warto więc pa-miętać żeby były one dobre. Wybranie czegoś

wartościowego w morzu kultury masowej jesttrudne, ale warto się postarać. Zastanawia mniejedno – dlaczego mamy tylko “Stairway to he-aven” i aż “Highway to hell”...

Zagrożeń jest więcej. Komiksy – obrazkowehistoryjki dla dzieci, nader często odpowiedniedla dzieci nie są. O ila można swojej latorośli daćdo poczytania Kaczora Donalda, to “Wolverine”,“Daredevil” czy “X-men” nie nadają się dla dzie-ci. Są to skądinąd najlepsze wydawnictwa ostat-nich lat. Poruszana w nich tematyka samotności,tolerancji, wiary czyni z nich lekturę dla dorosłe-go odbiorcy, który będzie umiał odczytać senshistorii oraz oddzielić prawdę od fikcji.

Podobnie wygląda sytuacja w przypadku gierkomputerowych i internetu. Teza, że w internecieznaleźć można tylko pornografię, jest równie błęd-na jak stwierdzenie, że komputer jest panaceumna wszystkie problemy wychowawcze. W tymprzypadku problemem jest to, że dzieci zawszebędą się bieglej posługiwały komputerem, niż ichrodzice. Żadne wysublimowane metody kontrolijak hasła, przeglądanie dysku czy zabieranie ka-bli nie przynoszą efektu. Pomysłowość kolejnychpokoleń zawsze będzie nas zaskakiwać. Wartowięc od najmłodszych lat wyposażać dzieckow zdrowy rozsądek i aparat krytyczny, tak bynawet kuszone dostępem do pornografii, “towa-rzyskimi chatami” czy pełnymi przemocy gramiumiało samo dokonać wyboru i odrzucić rzeczyszkodliwe. Dziecko trzeba chronić, ale nie da siętego robić przez całe życie. Warto więc zawczasunauczyć je myśleć samodzielnie.

Zdaję sobie sprawę, że pozostało jeszcze wielekwestii wartych omówienia. Fantastyka, gry fa-bularne, szeroko pojęte “życie towarzyskie”.Wszystko ma swoje dobre i złe strony. Ważneżeby mieć ich świadomość. Warto pamiętać o jed-nym: muzyka, kreskówki, komputery – to wszyst-ko może wpływać na dziecko pozytywnie lubnegatywnie. Znam szczęsliwych ludzi, którzy niemieli w domu komputera, znam też takich, którzymieli i wcale szczęsliwi nie są. Nie ma tu żadnejreguły, poza jedną.

Bez względu na wszystko dziecko musi byćkochane. Miłości taty i mamy, troski jaką otaczająswoje dziecko nie zastąpi nikt i nic. Żadna opie-kunka, żadne zabawki, nawet najlepsze przed-szkole czy szkoła. Z drugiej strony – bez wzglę-du na wszystkie zalety i wady dziecka, jego wzlotyi upadki, bez względu na problemy jakie poja-wiają się w życiu każdego, bez względu na za-chłyśnięcie się dorosłością trzeba dołożyć wszel-kich starań, żeby dziecko czuło się kochane, po-trzebne i bezpieczne. Żeby zawsze towarzyszyłamu świadomość, że ktoś na niego czeka, że ktośmu pomoże, że ma gdzie wrócić. Wtedy, nawetjeżeli zdarzy mu się zabłądzić, to prędzej czy póź-niej wróci na prostą. W tym zawiera się cała głę-bia odpowiedzialności za drugiego człowieka.

Z pamiętnika praktykaMaciej Jan Broniarz

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Page 13: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

13

Rozmowa z O. Wacławem Oszajcą,jezuitą, Redaktorem NaczelnymPrzeglądu Powszechnego

Na czym według Ojca polegał PapieskiWielki Tydzień?

Patrząc w stronę tego, co działo się w Watyka-nie w tamtym czasie, trzeba powiedzieć, że stanę-liśmy wobec tematów jakby skrzętnie pomijanych.Myślę o chorobie, starości i o śmierci. To nie sąpopularne tematy w naszych mediach. Zostałyone również wyparte z kultury i z obrzędów.Umieramy w samotności, jak najszybciej stara-my się pozbyć zwłok. Domy starców są prze-pełnione, a więc nie ma w naszym społe-

czeństwie miejsca dla lu-dzi starych, nie mamiejsca w naszymmyśleniu dla ludzichorych, no i niema w związku

z tym miejscana myślenieo śmierci.TymczasemJan Paweł IIprzez to, że naróżne sposo-by dla wieluludzi była u t o r y t e -

tem, postawił naswobec tego zjawiska. Zjawiska starości,choroby, śmierci, pogrzebu.

Czy tydzień ten był wielki też dlatego,że tematy śmierci, choroby, cierpieniamogą powrócić do kultury, do mediów –do naszej świadomości?

Wielki Tydzień dlatego, że dokonywałsię, jak myślę, wielki przełom. My dzien-nikarze, uczyliśmy się mówić o chorobie,mówić o starości i śmierci, uczyliśmy sięrównież mówić o Bogu, o Kościele, a więcweszliśmy, chcąc nie chcąc, w tematykęnatury teologicznej, do czego w gruncierzeczy nikt nikogo nie przygotowywał.Dziś na niektórych wydziałach dziennikar-skich można znaleźć zajęcia, gdzie uczysię jak mówić na temat religii, Kościołai wiary. Ale starsze pokolenie ludzi mediównie miało takiej okazji. No i naraz przyszło namsię zmierzyć z tą problematyką. Począwszy odtego, jak ująć obraz kamerą czy aparatem fotogra-

ficznym, poprzez reportaż, esej czy też artykułpublicystyczny, który próbuje również dociekaćgłębszej prawdy – tego wszystkiego naraz trzebabyło nam się nauczyć.

To były takie warsztaty dziennikarskiedla samych dziennikarzy. Czy po sześciumiesiącach widać rezultaty?

Myślę, że za dużo byśmy powiedzieli,gdybyśmy się już spodziewali jakiś wiel-kich rezultatów czy owoców tamtych„warsztatów”. Ta sprawa będzie z każdympokoleniem dziennikarskim wracała i każ-de pokolenie będzie musiało przejść tęsamą drogę. Myślę jednak, że Ci, którzypracowali przy obsłudze medialnej i śmier-ci i pogrzebu Papieża, czegoś się nauczyli.Choćby terminologii kościelnej. W związ-ku z tym jeśli będą kształcić swoich na-stępców, czy to jako wykładowcy, czy jakodziennikarze przyjmujący praktykantów,będą mieli więcej do przekazania. W świe-cie dziennikarskim jest tak, że jest mistrzi jest uczeń. Więc jeśli mistrz będzie wraż-liwy na tę dziedzinę ludzkiego życia, jakąjest religia, uwrażliwi też na nią swojegoucznia. Jeśli mistrz będzie znał język,w którym się opowiada o tej rzeczywisto-ści, to będzie miał też coś do przekazania.

Jak Ojciec przeżył Papieski Wielki Ty-dzień? Czy w pracy dziennikarskiej, w tympośpiechu, można było mimo wszystko sięzatrzymać?

Jeśli się jest w takim gorącym czasie, dzia-ła się trochę jak automat. Byłem w tym okre-sie cały czas przy pani Grażynie Torbic-kiej. Ona prowadziła Studio Papieskiew Dwójce. Ja jej pomagałem, mogę powie-dzieć: współprowadziłem to studio. Ja niebyłem obcy dla dziennikarzy telewizyj-nych, a oni w większości dla mnie tak, alez czasem my wszyscy obsługujący StudioDwójki, wtedy gdy się to stało, staliśmy siębardzo zgranym zespołem, a nawet czymświęcej, bo powiedziałbym, że niemalwspólnotą, która pracuje dla tego jednegocelu. Jeśli chodzi o to, czy był czas na re-fleksję, zatrzymanie się: nie. Musieliśmybardzo po jezuicku podchodzić do tej spra-wy: owszem, być kontemplatywnym,a więc kontemplującym, ale w działaniu.Ta dalsza refleksja nad tym, co się dzieje,biegła równolegle z naszą pracą, z naszymi

obowiązkami, czy to kiedy rozmawialiśmyczy kiedy komentowaliśmy, czy w jakiśinny sposób obsługiwaliśmy to wydarze-nie.

Mówi się o tych zmianach, które zachodząw młodym pokoleniu i w innych ludziachpo śmierci Jana Pawła II. A jak jest w śro-dowisku dziennikarskim? Wiadomo, żeta śmierć wpłynęła na człowieka jako naczłowieka, na każdego z nas. A jak wpły-nęła na dziennikarza jako dziennikarza?

Nie mam badań, na podstawie którychmógłbym dać odpowiedź bardziej zobiek-tywizowaną. Natomiast mogę powiedziećjedno, że ponieważ dziennikarz nigdy niepracuje sam – potrzebuje gości, potrzebujerzeczoznawców, ekspertów, w związkuz tym wszyscy dziennikarze zapraszali teo-logów i biskupów, zapraszali świeckichi duchownych z różnych Kościołów. Więcjedno się udało osiągnąć – że dziennikarzenie boją się tematu religii. Że nabrali od-wagi i że sami przekonali się, że sobie do-brze radzą i nieraz lepiej nawet niż dzien-nikarz-ksiądz. Bo przekaz dziennikarza-księdza będzie zawsze jednak zideologi-zowany, bo on ma misję, choćby nawraca-nia, od której się nie może uwolnić. Nato-miast dziennikarz świecki takiego obowiąz-ku nie ma, również wtedy, kiedy jest kato-likiem. Na pewno po tamtych wydarzeniachdziennikarze mniej się boją tej dziedziny.

Myślę też, że wielu dziennikarzy na nowoodkryło rzeczywistość religijną, jak rów-nież rzeczywistość instytucji religijnych,takich jak choćby Watykan, Stolica Apo-stolska, papiestwo, kuria a nawet rzecznikprasowy Watykanu, o którym się dużo wie-działo, ale nigdy się go nie miało przedsobą. Na pewno tutaj też nastąpiły zmiany.No i poza tym dziennikarze zrobili to, cobędzie obowiązywało przez długie lata –że to wszystko zostało na pewien sposóbzapisane. Ostatnim dowodem tego jest książka,którą wydała Polska Agencja Prasowa. Jest todokumentacja w postaci wszystkich depesz pa-powskich, zebranych w jedną książkę. Jest tomateriał podręcznikowy dla dziennikarzy, wła-ściwie na zawsze.

Sądzę, że teraz na pewno wielu dziennikarzy owiele odważniej będzie brać się zarówno za ciem-ne strony ludzkiego życia, nie tylko kwestie oby-czajowe, etyczne, moralne, ale również sprawyduchowe, jak modlitwa, mistyka, jak wciążogromne do odkrycia bogactwo i dziedzictwo tra-dycji mistycznej czy poezji. Też stoimy jeszcze naprogu tego bogactwa.

Dziękujemy za rozmowę.

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Śmierć na wizjiKatarzyna Dąbroś i Jacek Rudziński

Page 14: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

14

Zbudujmy wreszcie demokracjęPiotr Szymański

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Budowanie demokracji nie jestrzeczą łatwą ani krótkoterminową,wiemy to od początku istnienia

współczesnej idei Polski demokratycznej.Nie, nie o tym zapomnieliśmy. Naszej pa-mięci, jakże źle funkcjonującej jeśli idzieo przestrzeń dziesięcioleci, umknęła innamyśl. Demokrację trzeba budować. Niemożna jej postawić poprzez wyposażenieobywateli w narzędzia sprawowania wła-dzy. Nie można jej stworzyć, ucząc o niejnajmłodsze pokolenia. Trzeba ją budowaćwszędzie. W każdym bloku, na każdymosiedlu, w każdej szkole i w każdym mie-ście. Kryzys demokracji, nie jest kryzysemwładzy, ale ludzi.

Z roku na rok frekwencja w naszej mło-dej tradycji wyborczej spada. Jako przy-czyny podaje się: nieprzejrzystą kampanię,niechęć do polityków, brak zaufania dowładzy i brak właściwych kandydatów. Towszystko prawda, ale są to co najwyżej da-lekie skutki, siódma woda po kisielu. Jeślispojrzymy głębiej, ujrzymy brak zaanga-żowania dużej części społeczeństwa w ichpaństwo. Brak zaangażowania dużej czę-ści społeczeństwa w cokolwiek.

Wspólnota podstawą społeczeństwa pań-stwa demokratycznego

Możliwość angażowania się w jakąkolwiekinicjatywę, a tym bardziej w budowanie wspól-noty, jest umiejętnością nabytą. Z natury umiemyjedynie tworzyć stada, zdobywać jedzenie, a an-gażować się, to co najwyżej w reprodukcję. Takibył bowiem przez wieki nasz naturalny interes,który również współcześnie mimo oczywistychróżnic, leży pośród innych reprezentantów na-szego gatunku.

Wielu z nas wychowało się w państwie, którenie zawsze sprzyjało budowaniu wspólnot, nie-kiedy nawet skutecznie to uniemożliwiało. I choćowszem, były sytuacje, w których wspólnoty opewnym określonym charakterze, mogły tworzyćsię z większą łatwością, ogół społeczeństwa zmu-szony był do indywidualizmu.

Paradoksalnie to ten właśnie przymus zaowo-cował powstaniem Solidarności, ten przymussprawił, że wbrew władzy ludzie zbliżali się dosiebie, widząc w owym zbliżeniu szansę zacho-wania własnej odrębności w świecie dalekim odposzanowania ludzkiej godności. Należy jednakpamiętać, że Solidarność, a wcześniej wojnai okres powojenny, były wydarzeniami sprzyja-

jącymi tworzeniu się wspólnot, niejako wymu-szającymi ich powstawanie. W pewnym momen-cie, gdy odzyskaliśmy tak upragnioną wolność,nie było już sytuacji historycznych wymagają-cych od nas tworzenia wspólnot.

Wraz ze zmianami demokratycznymi, bezpow-rotnie zniknęła konieczność tworzenia wspólnot.Odtąd jest tylko dobrowolność. Wspólnot jed-nak tworzyć nie chcemy i w tym nie jest to wiel-kim zaskoczeniem. Po latach konieczności two-rzenia wspólnot, konieczności trzymania się ra-zem, człowiek jakby w odruchu buntu, zapragnąłbyć sam. Zapragnął nie przejmować się drugimczłowiekiem, myśleć tylko o sobie. Przy okazjizachęcił go do tego nowy, konsumpcjonistycznyi egoistyczny model życia, który importowaliśmyz naszej zachodniej granicy. W końcu można było,żyjąc egoistycznie, osiągnąć sukces niezależnieod pochodzenia, wykształcenia i poglądów poli-tycznych. Nie trzeba już chodzić na smyczachpartyjnych by robić duże kariery. Solidarnośćz dawnej konieczności, stała się niepotrzebnymbrzemieniem, reliktem dawnej epoki.

Jedni drugich brzemiona nościeTaki obrót rzeczy był normalną reakcją spo-

łecznego organizmu. Po latach niewoli nie spo-sób uniknąć głębokiego zachłyśnięcia się wolno-ścią. Odpowiedzią na nie jest właśnie budowaniedemokracji. Zachłyśnięcie bowiem wolnością,o ile na początku zdrowe i dodające sił do działa-nia, o tyle źle zagospodarowane przerodzi sięw samowolę i społeczny rozkład. W tym właśniemomencie pojawia się wezwanie do budowaniademokracji. Pierwszym celem jest przekonanienowego człowieka demokracji, że choć może za-pomnieć o bliźnim, to nie leży to w jego interesie.Dopiero potem można pokazać owemu człowie-kowi, że współpraca z drugimi jest jego we-wnętrzną potrzebą.

Współpraca z drugim człowiekiem wy-daje się być oczywistym zyskiem. We dwój-kę, nasz głos brzmi dwa razy silniej, może-my zmienić dwa razy więcej, wreszcie dwarazy więcej zarobić. Pojedynczo jestemznacznie słabszy, moje prawaw niedoskonałej, rodzącej się demokracji,egzekwowane są wolniej. Co więcej, jeślinie współpracuję z bliźnim, to mogę miećuzasadnioną obawę, że bliźni prędzej czypóźniej będzie działał przeciwko mnie.

Wspólnota pozwala również mi się roz-wijać, pozwala mi wymieniać doświadcze-nia, ubogacać moje wnętrze, ale także prze-

trwać chwile niepowodzeń. Wspólnotawreszcie stwarza klimat do ryzyka i inwe-stycji, daje bowiem bezpieczeństwo w przy-padku niepowodzeń, a także wsparcie po-czątkowe. Ma więc kluczowe znaczeniebiznesowe. Brak myślenia wspólnotowego,jest znacznie większą przyczyną kiepskie-go stanu polskich małych i średnich firm,niż podatki czy wysokie stawki na ZUS.

Drugi człowiek jest mi potrzebny. Levi-nas stwierdzi, że w samotności człowiekwpada w samowolę, złudzenie wolności.Dopiero pod wpływem drugiego, zrozu-mieć może, że nie wszystko mu wolno, totwarz drugiego uzmysławia potrzebęwspółdziałania. Współdziałania nie kuwyzyskowi jednej strony na korzyść dru-giej, ale poprzez wzajemne realizowanieswoich pragnień. Można powiedzieć, żetwarz bliźniego jest drogą ku poznaniunadanej ustawowo wolności. To ona powo-li odsłania w człowieku prawdę o nim sa-mym, o jego nadziejach i marzeniachi wreszcie to ona sprawia, że człowiek maodwagę je realizować.

W spotkaniu bowiem, jak pisze Tisch-ner, kryje się doświadczenie nadziei. Alboja proponuję drugiemu jakąś wartość dorealizacji i mam nadzieję, że drugi podej-mie moją propozycję, albo drugi proponu-je mi coś podobnego, żywiąc do mnie po-dobną nadzieję. Tutaj rodzi się cel demo-kracji, która przez wolność stanie się drogądo realizowania własnych marzeń.

Wolność, bez nadziei, jest katorgą, jakimśdoświadczeniem piekła. Oto w świecie naktóry zostałem bezwolnie zrodzony, mogęuczynić wszystko, ale nie mogę liczyć nażaden sukces, nie czeka mnie żadna nagro-da, nie będzie dla mnie laurowego wieńca.Demokracja bez tej nadziei, bez tej wolno-ści, nieuchronnie przekształci się w auto-rytaryzm.

Kryzys nadziei obserwowany przez Ti-schnera we współczesnej Polsce zasługujena odrębny artykuł. Nie można jednak prze-oczyć roli nadziei w życiu społecznym. Tonadzieja pozwala nam budować wspólno-tę. Nie można zbudować osiedlowych kó-łek narzekania, których celem nie byłobydziałanie, a pogłębianie pesymizmu. Ko-mitety niezadowolenia nie są wspólnota-mi, zebranie się w celu wspólnego zaprote-stowania, nie jest i nie może być spoiwemtrwale łączącym ludzi. Jeśli cały blok umó-wi się i jednego dnia złoży wizytę w biurzespółdzielni, aby sprzeciwić się jakiejś de-cyzji, to może uzyskać rozwiązanie kon-kretnego problemu, nie zbuduje to jednakwspólnoty.

Page 15: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

15

Nasze życie jest misjąKs. Jarosław A. Sobkowiak

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Piotr Szymański (ur. 1985) absolwent XXILO we Wrocławiu, jest studentem Wydzia-łu Podstawowych Problemów TechnikiPolitechniki Wrocławskiej, stypendystąGoogle oraz developerem środowiska gra-ficznego KDE oraz dystrybucji linuksaPLD. Interesuje się myślą Józefa Tischne-ra, światem międzywojennym, historiąWrocławia i architekturą.

Warunki konieczne do zaistnienia wspól-noty

Skoro już wiemy, dlaczego tak niezbęd-na w naszym funkcjonowaniu jest wspól-nota, zastanówmy się nad problemami, któ-re uniemożliwiają jej zaistnienie. Na wstęp-nym przynajmniej etapie potrzebuje każ-da wspólnota siły napędowej, pewnej jed-nostki, która spróbuje zorganizować ludzi.Jej zadaniem jest po części odkryć już ist-niejące, a po części uświadomić nowe inte-resy ludzi, których próbuje obudzić dowspólnoty. Musi nie tylko mieć autorytet,chociaż nie jest jej rolą bycie nieomylnymprzywódcą, ale także budzić zaufanie, byćwrażliwa na problemy ludzi, umieć z nimipracować, a także nie zniechęcać się. Z dru-giej strony przynajmniej na początku musibyć w stanie poświęcić wiele czasu i pie-niędzy na pracę wśród ludzi. Musi też miećjakiś konkretny cel, coś co pragnie realizo-wać, jednocześnie będąc otwarta na celeinnych. Powinna również mieć dobrze za-korzenioną nadzieję, której nie odbiorą jejprzeciwności losu.

Na myśl przychodzi mi tu istniejące w II RPzjawisko lokalnego inteligenta. Był to z regułynieźle wykształcony, ale nie znowu ge-niusz, absolwent dobrej uczelni, któryudzielał się w lokalnym środowisku osie-dla, czy wsi. Wokół takich ludzi gromadzi-li się ludzie z różnych okazji w knajpach,czy po domach. Czy na wystawieniu jakiejśsztuki przez dzielnicowy teatrzyk, czy przy

okazji większej popijawie w towarzystwielokalnego grajka (ew. orkiestry). Dziś takiewydarzenia organizują zamknięte grupyznajomych, ograniczając się z rzadka dowydrukowania kilku plakatów.

Istotnie przekazywanie informacji stano-wi dziś problem, w dobie agresywnegomarketingu, trudno uznać czarno-biały pla-kat za przyciągający wzrok. Można wypo-mnieć lokalnym mediom brak zaangażo-wania, ale z drugiej strony i tak niewieluczyta lokalne gazety, a tworzenie własnejgazetki jest z reguły nieopłacalne. Wartowtedy rozejrzeć się, czy nie wychodzi np.bezpłatna osiedlowa gazetka, a jeśli niewychodzi, to takową utworzyć, co dla spół-dzielni nie jest zbyt wielkim obciążeniemi niejedna sama takową wydaje (często naślepo zgadując co chcieliby czytać miesz-kańcy).

Można spróbować zaangażować się w tworze-nie wspólnoty wokół lokalnej biblioteki i trakto-wać ją jako miejsce do wymiany myśli i dyskusji,równie dobrze do tego celu może służyć osiedlo-wy bar albo pobliski park. Do komunikacji moż-na także wykorzystać internet, np. zauważającpotencjał coraz liczniejszych sieci osiedlowe.Rozwiązań pod ręką jest sporo, wystarczy tylkozadziałać.

Przede wszystkim zadziałać powinni ludzieurodzeni około czterdzieści lat temu. To jest wła-śnie ta grupa społeczna, która o budowaniu zapo-mniała. Przykładem powinni zabłysnąć ludziewykształceni, których jakby tradycyjną rolą spo-

łeczną jest bycie organizatorem. Wykładowcy aka-demiccy i nauczyciele mogliby zauważyć, że ucze-nie młodzieży i okazjonalne imprezy popularyzu-jące edukację to za mało, żeby cokolwiek zmie-nić, biznesmeni mogliby zrozumieć, że wypłaca-nie pracownikom pensji w terminie, to jeszczenie jest szczyt zaangażowania społecznego,wreszcie ludzie na codzień pracujący blisko lo-kalnej społeczności (dziennikarze, ale też sklepi-karze czy fryzjerzy) mogliby zacząć sugerowaćswoim klientom możliwość stworzenia wspól-noty.

Budowanie wspólnot jest także zada-niem młodych, którzy mają wiele narzędzii są nierzadko bardziej otwarci na innych,chociaż i w szeregi młodych wkradł się kry-zys nadziei. Muszą pamiętać, że w nawalepracy i studiów, czy też imprez i okazji dokorzystania z życia, nie wolno im zapo-mnieć o tej stronie ich społecznej egzysten-cji, bez której Polska ich dorosłości możeniewiele się różnić od Polski ich młodości.

Rozpoczął się rok akademicki. Dlastudentów wyższych rocznikówbędzie to kolejny etap kontynuacji

lub zerwania. Dla jednych kontynuacjiwcześniejszych poszukiwań, i realizacjiideałów, dla innych zerwania z ideałem,który przyciągnął ich na studia, a któryosłabł w imię tzw. racjonalności życia. Zaśdla pierwszego roku będzie to niewątpli-wie okres przypatrywania się zarówno jed-nym, jak i drugim, i próba znalezienia wła-snego miejsca w nowej rzeczywistości.

Pewne jest to, że wybierając studia zwią-zane z uprawianiem „świętych” dyscyplin,podświadomie oczekuje się czegoś więcejniż nauczenia życiowej zaradności (cho-ciaż ta niewątpliwie przydałaby się wielu).Pewne jest i to, że studia na wydziale teo-logicznym mają na celu przygotowanie stu-denta nie tylko do pracy, ale przede wszyst-

kim do spotkania z życiem. To zaś przygo-towanie powinno wynikać z rzetelnego na-uczania i autentycznego świadectwa takstudentów, jak i profesorów.

Studia na wydziale teologicznym przy-gotowują więc do szeroko pojętej misji.Zakłada ona z jednej strony kompetencjei osobiste wartości, z drugiej zaś świado-mość bycia dla, dla szeroko pojętej wspól-noty i jej dobra. Jest to o tyle ważne, gdyżbez uświadomienia sobie tej misji, przy-szły dziennikarz-teolog może popaść w nie-bezpieczeństwo wykorzystywania zdoby-tego dobra w bardzo utylitarnym celu. Tym-czasem myślenie i twórczość intelektualnaoznaczają przede wszystkim odpowie-dzialność i myślenie podbudowane wła-ściwą koncepcją godności osoby i jej prze-znaczenia.

Nasze życie jest więc misją, ta zaś ozna-

cza posłanie. Ono z kolei stawia pytanieo fundamenty, motyw i cel. Nie byłby towięc czas owocny, gdyby w czasie studiówskupić się wyłącznie na organizowaniuswojego „teraz”. Taka forma przeżycia stu-diów wystarcza, być może, do zdobycia dy-plomu, powoduje jednak skarłowacenieswojej osobowości w całym jej bogactwie,a w konsekwencji jest też karykaturą za-równo misji dziennikarza katolickiego, jaki misji samego uniwersytetu. A jak wierzę,nie to było celem, który sprawił, iż od mie-siąca możecie siebie nazywać studentamiUKSW. Nie pozwólcie więc pozbawić sięprawdziwych ideałów towarzyszących stu-diowaniu. Bez tej wiary traci bowiem sensrównież cała praca intelektualna, gdyżw teologii to zawsze wiara szuka zrozumie-nia, a bez niej pozostałoby wyłącznie pu-ste i wyczerpujące poszukiwanie. To zaśskutkowałoby nie tylko wypaleniem pasjiintelektualnej, ale również rozczarowaniemz poszukiwania obok tego, co najważniej-sze – misji bycia pełnym człowiekiem.

Page 16: Obserwator nr 9 październik/listopad 2005

16

Dlaczego teologia? „Bo pierwsze mabyć pierwsze” (Czesław Miłosz).A jednak wielu z nas wciąż zasta-

nawia się nad trafnością wyboru kierunkustudiów. Adept teologii, jak każdy inny stu-dent, nosi w sobie bagaż oczekiwań. Z jed-nej strony jest typowym reprezentantemspołeczeństwa – odbijają się w nim lękii niedostatki współczesnej cywilizacji,z których rodzą się pytania o własną tożsa-mość i miejsce w świecie, z drugiej zaś jestw nim pragnienie znalezienia odpowiedzi,a przynajmniej jakichś śladów sensu. Niechodzi mu o podanie jedynie słusznegorozwiązania, prostej recepty, magicznegozaklęcia o natychmiastowym działaniu.Teologia świadomie wybrana w pierwszejkolejności pobudza do odkrywania we-wnętrznych pragnień, a dalej – wskazywa-nia drogi ich zaspokojenia. Tą Drogą jestChrystus. Teologia ma być próbą syntezyrzeczywistości, ponieważ szuka odpowie-dzi na najważniejsze pytania. Żeby mogłanią być, żeby nie pozostała tylko teoretycz-nym założeniem, musi – zgodnie z logikąWcielenia – być blisko człowieka, zanu-rzona w jego sprawach, w powracającychjak fala dylematach.

Zawód: teologNa naszym uniwersytecie odkrywamy propo-

zycje naukowe, które mogą tworzyć zręby pro-jektu teologii „poszukującej uporczywie wi-dzialnych śladów Niewidzialnego, abyw ten sposób dojść do spełnienia odwiecz-nego Słowa” (Graham Ward). Istotnymskładnikiem tego projektu byłaby koncep-cja, która nie unika tematu cierpienia i wi-dzi w skandalu krzyża znak-paradoks, da-

jący odpowiedź serca. Ten „znak zranionejMiłości” teologia winna uznawać za od-powiedź na najgłębsze tęsknoty człowie-ka, a przez to pobudzać do odkrywania sen-su w nawet najbardziej bolesnych i „nie-chcianych” wydarzeniach, aby Bóg był sły-szany właśnie w skardze ofiar i doświad-czany tam jako Miłosierdzie (Henryk Se-weryniak).

Krzyż nie byłby życiem bez zmartwychwsta-nia. Skoncentrowanie zagadnień moralnych wokółtej tajemnicy, prowadzi do nowego sposobu po-strzegania imperatywów: norma chroni wartość,której zasadność potwierdzona jest przez autory-tet Boga. Osoba ludzka w takim rozumieniu od-krywa swoją tożsamość w otwarciu na transcen-dencję, dokonującym się w doświadczeniu reli-gijnym oraz w kulturze, która jest spotkaniemz Innością (Jarosław Sobkowiak). Powołaniemteologa jest zatem pokazywać drogę do Tego, którypoprzez Wcielenie i Mękę zakończoną porankiemZmartwychwstania chce obcować z człowiekiemwe wspólnocie przyjaźni (Dei Verbum, 2). Jed-ność ta realizuje się w Kościele-Matce, który niejest jednak wolny od „cienia macochy”. Teologma szczególne zadanie przyczyniać się do zmniej-szania tego cienia (Jacek Salij).

DiagnozaTen projekt ma szansę na twórcze przedłużenie

w gronie studentów Wydziału Teologicznego, o ilezostanie stworzony odpowiedni warsztat wycho-wawczy jego kontynuatorów. Chodzi przedewszystkim o możliwość szerszego niż dotych-czas kontaktu z teologią współczesną. Nie do przy-jęcia jest sytuacja, aby absolwenci teologii niepotrafili w kilku zdaniach zarysować głównychidei najbardziej znanych teologów XX i XXIwieku. Bo kto spośród nas wie na przykład o

teologii dramatu Hansa Ursa von Balthasara, kon-cepcji eklezjologii Yvesa Congara czy anonimo-wego chrześcijaństwa Karla Rahnera? Kto czytał„Wprowadzenie do chrześcijaństwa” JosephaRatzingera, „Dynamikę wiary” Paula Tillicha,„Egzystencję i hermeneutykę” Paula Ricoeura, niemówiąc już o Konstytucji duszpasterskiej o Ko-ściele w świecie współczesnym „Gaudium etspes”? Zapewne niewielu. Jedną z przyczyn jestbrak rozeznania.

TerapiaBrakuje ukierunkowania. Dużą pomocą było-

by dowartościowanie ćwiczeń jako podróży ponajciekawszych zakątkach myśli teologicznej.Lektura tekstów źródłowych prowadziłaby dokonfrontacji koncepcji myślicieli chrześcijańskichze współczesnymi wyzwaniami kulturowymi.Rzeczywistej dyskusji sprzyjają małe grupy ćwi-czeniowe, kształtujące klimat otwarcia się na po-trzeby. Celem ma być płynne poruszanie się popograniczu nauki i kultury. Teologia taka nie ba-łaby się zrozumienia i adaptacji niektórych praw-dziwych tez postmodernizmu i myśli relatywizu-jącej – bez rezygnowania z chrześcijańskiej de-klaracji wiary. Odważnie wskazywałaby punktystyczne pewnych koncepcji teologicznych z pra-gnieniami i codziennym doświadczeniem czło-wieka.

Zamysły te wypływają z głębokiej troski o życierozumne. Refleksja zrodzona z teologii ma byćostatecznie wezwaniem do podjęcia odpowiedzial-ności za siebie i za innych. Ma znaleźć język,który przekuje doświadczenie spotkania z Chry-stusem na konkretną nadzieję dla łaknącego czło-wieka. Chcąc być autentycznym w przeżywaniuswojej wiary, musimy ostatecznie „potknąć się”o człowieka. „Szukałem Boga – zwierza się An-zelm z Canterbury – a trafiłem na samego siebie”.

Numer 9 (październik/listopad 2005)

Teologia na kozetceJacek RudzińskiMichał Tyc