Obserwator nr 4 czerwiec 2004

12
1 Pismo studentów Instytutu Edukacji Medialnej i Dziennikarstwa UKSW Numer 4 czerwiec 2004 Ponadto w numerze: Specjalizacje IEMiD .....strona 3-4 Studenci pracują...........strona 6-8 O sesji slów kilka.............strona 8 Sposób na wakacje: rower ..................................strona 9 Trochę kultury..................strona 10 Felietony naszych wykladowców: Felieton Agro-Teo-Logiczny ks. dr Jaroslaw Sobkowiak..........strona 11 Felieton filozoficzny ks. dr Tomasz Stępień..............strona 12 ARMAGEDDON Europejskie Forum Ekonomiczne - te slo- wa spędzaly sen z powiek większości War- szawiaków przez ostatnie dwa tygodnie kwietnia 2004 roku. Zapowiedź najazdu Hunów, apokalipsy i totalnej destrukcji naszej drogiej stolicy ukazywaly wszyst- kie media. Nic więc dziwnego, że każdy trzeźwo myślący warszawiak opuszczal sto- lice w ostatnich dniach kwietnia, tak aby nie być świadkiem czy uczestnikiem bitwy znanej z ulic Pragi. Jak powszechnie wia- domo trzeźwe myślenie jest obce naszej wspanialej redakcji, dlatego też naszych trzech redaktorów (tj. Yetti, Kamil i niżej podpisany) postanowili zostać w stolicy aż do początku maja aby wziąć czynny udzial w nadchodzącej apokalipsie. Dzien 1. Miasto przed bitwą Od wieczora poprzedniego dnia przez mia- sto przemykaly co chwila kawalkady ra- diowozów. Caly dzień szeroko pojęte oko- lice Placu Pilsudskiego byly otaczane ba- rykadami, szyby zaslaniano blachą i dyktą. Miasto pustoszalo szybciej niż pólki skle- powe za minionej epoki a nasza dzielna ekipa szykowala się do wieczornej wy- cieczki rekonansowej. Przy okazji pragnie- my serdecznie pozdrowić wszystkich, któ- rzy próbowali nas od tego zamiaru odwieść. Osoby te pelne troski o nasze zdrowie uży- wali różnych argumentów i odnieśli suk- ces. Stwierdziliśmy, że wieczorna eskapa- da nie ma sensu, dlatego też... ... Punktualnie o godzinie 23 30 wyruszy- liśmy (wzmocnieni silowo o dwie kolejne osoby) w stronę Teatru Wielkiego. Ulica Świętokrzyska wyglądala inaczej niż zwy- kle. Samochodów jak na lekarstwo, przy Ministerstwie Finansów transporter opan- cerzony, a w każdej przecznicy, za barier- kami stalo kilku widocznie zmęczonych policjantów. Kilku z nich nie mialo poczu- cia humoru. (dokończenie na stronie 5)

description

 

Transcript of Obserwator nr 4 czerwiec 2004

Page 1: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

1

Pismo studentów Instytutu EdukacjiMedialnej i Dziennikarstwa UKSW

Numer 4czerwiec 2004

Ponadto w numerze:

Specjalizacje IEMiD.....strona 3-4

Studenci pracują...........strona 6-8

O sesji słów kilka.............strona 8

Sposób na wakacje:rower..................................strona 9

Trochę kultury..................strona 10

Felietony naszych wykładowców:

FelietonAgro-Teo-Logicznyks. dr Jarosław Sobkowiak..........strona 11

Felieton filozoficznyks. dr Tomasz Stępień..............strona 12

ARMAGEDDON

Europejskie Forum Ekonomiczne - te sło-wa spędzały sen z powiek większości War-szawiaków przez ostatnie dwa tygodniekwietnia 2004 roku. Zapowiedź najazduHunów, apokalipsy i totalnej destrukcjinaszej drogiej stolicy ukazywały wszyst-kie media. Nic więc dziwnego, że każdytrzeźwo myślący warszawiak opuszczał sto-lice w ostatnich dniach kwietnia, tak abynie być świadkiem czy uczestnikiem bitwyznanej z ulic Pragi. Jak powszechnie wia-domo trzeźwe myślenie jest obce naszejwspaniałej redakcji, dlatego też naszychtrzech redaktorów (tj. Yetti, Kamil i niżejpodpisany) postanowili zostać w stolicy ażdo początku maja aby wziąć czynny udziałw nadchodzącej apokalipsie.

Dzien 1. Miasto przed bitwą

Od wieczora poprzedniego dnia przez mia-sto przemykały co chwila kawalkady ra-diowozów. Cały dzień szeroko pojęte oko-

lice Placu Piłsudskiego były otaczane ba-rykadami, szyby zasłaniano blachą i dyktą.Miasto pustoszało szybciej niż półki skle-powe za minionej epoki a nasza dzielnaekipa szykowała się do wieczornej wy-cieczki rekonansowej. Przy okazji pragnie-my serdecznie pozdrowić wszystkich, któ-rzy próbowali nas od tego zamiaru odwieść.Osoby te pełne troski o nasze zdrowie uży-wali różnych argumentów i odnieśli suk-ces. Stwierdziliśmy, że wieczorna eskapa-da nie ma sensu, dlatego też...... Punktualnie o godzinie 23 30 wyruszy-liśmy (wzmocnieni siłowo o dwie kolejneosoby) w stronę Teatru Wielkiego. UlicaŚwiętokrzyska wyglądała inaczej niż zwy-kle. Samochodów jak na lekarstwo, przyMinisterstwie Finansów transporter opan-cerzony, a w każdej przecznicy, za barier-kami stało kilku widocznie zmęczonychpolicjantów. Kilku z nich nie miało poczu-cia humoru.

(dokończenie na stronie 5)

Page 2: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

2

Numer 4 (czerwiec 2004)

Zmianyw Kole NaukowymAnna Stadnicka

Mamy już nowy Zarząd Koła Na-ukowego Studentów Instytutu EdukacjiMedialnej i Dziennikarstwa. Części for-malnej stało sie zadość, więc czas na co-dzienną żmudną pracę.

10 maja 2004 roku odbyło sie Wal-ne Zgromadzenie Koła Naukowego Studen-tów Instytutu Edukacji Medialnej i dzien-nikarstwa. Celem spotkania było przyjęciesprawozdania z dotychczasowej, rocznejjuż, działalności Koła Naukowego orazwybór nowego zarządu. Obradom przewod-niczył opiekun Koła Naukowego, ks. dr To-masz Stępień.

Na początku zebrania dotychczaso-wy przes KN Maciej Jan Broniarz przedsta-wił sprawozdanie z rocznej pracy KN:- wydano trzy numery „Obserwatora”, po-wstała rada redakcyjna pisma, forum inter-netowe (forum.emid.net) i strona interne-towa (www.emid.net), zorganizowano wy-kład na temat DTP, który poprowadził p.Kacper Mikke, nawiązano współpracę zWydziałem Nauk Matematyczno-Przyrod-niczych UKSW, Katolickim Radiem Za-mość (nadawanie audycji radiowych przezInternet), przygotowano stoisko IEMiD-upodczas Dnia Otwartych Drzwi na UKSW20 marca 2004, zorganizowano panel dys-kusyjny pt. „Jak zostać dziennikarzem?”,który odbył się 20 kwietnia 2004 r. Spra-wozdanie zostało przyjęte przez WalneZgromadzenie bezwzględną większościągłosów.

Następnie odbyły się wybory doZarządu KN, w którego skład wchodząobecnie: Maciej Jan Broniarz (III rok) - pre-zes, Kamil Kawałko (II rok) - wiceprezes,Anna Maciejewska (II rok) - skarbnik, AnnaStadnicka (I rok) - sekretarz.

”Bo się poparzysz”Grażyna Koper

Ostatnio zauważalna jest pewna ten-dencja do bezechowego przepływu infor-macji. Mam tu na myśli takie komunikaty,które, albo wyrzucamy ze świadomościszybciej niż do niej trafiły, lub też owa świa-domość nie obliguje nas do działania w tymkierunku, bo przecież mnie- człowiekowiXXI w. nikt przecież nie będzie mówił, comam robić i jak mam myśleć. Do tego każ-da negatywna krytyka, lub próba narzuce-nia pewnych określonych zasad staje sięingerencją (wręcz włażeniem z butami) wmoją wolność i życie prywatne. Jestem prze-cież wykształcony(a) i dorosły(a) no i oczy-wiście niedługo zakwalifikują mnie do gro-na inteligencji polskiej. Mam rozum i sa-memu mogę dojść do tego, co jest dla mniedobre a co nie.

Wszyscy dookoła chrzanią głupoty(z Kościołem włącznie, albo należałoby po-wiedzieć, że z nim na czele). Rodzice? -Nieta epoka, udają, że są święci, a jedyne, corobią to pouczają. Księża? -Co oni wiedząo życiu?Zresztą tyle sięo nich słyszy, żeo ich autoryte-cie moralnymnie ma mowy.Wszyscy, albonie wiedzą;albo wiedzą zamało, lub też najlepiej jakby się nie wtrą-cali w nasze życie, które jak się okazujejest... pełne błędnych decyzji, bólu i zła.No i w czym tkwi cały problem? No wła-śnie w tym, że niesamowicie często zapo-minamy o pewnych podstawowych zasa-dach rządzących światem: otóż siwy włosjest nie tylko oznaką starości, ale też niesa-mowitego doświadczenia życiowego; zaśto, co atrakcyjne na pierwszy rzut oka niezawsze okazuje się być godne poświęce-nia większej uwagi. Ale my-młodzi ludzie-bardzo emocjonalnie podchodzący dopewnych decyzji często nie jesteśmy w sta-nie obiektywnie stwierdzić czy to, w cowkładamy obecnie tyle serca nie przynie-sie tylko kolejnego rozczarowania.

I właśnie w tym podejmowaniużyciowych dylematów powinni nas wspie-rać nasi rodzice i przyjaciele. A może ra-czej to my powinniśmy pozwolić być wspie-ranymi. Dlaczego? Bo im najprościej mó-wiąc na nas zależy...

Kościół to nie tylko instytucja, tostara, bo mającą ponad 2000 lat Matka(Ecclesia Mater). Ma wiele dzieci, ale owszystkie troszczy się tak samo, z powodubardzo mądrej głowy, czyli Chrystusa. Je-żeli jesteś ochrzczony to oznacza, że jesteśjej dzieckiem. Jak każdej Matce zależy jejwłaśnie na Tobie, ale i jak każda Matka mateż swoje sztywne zasady. No i tu pojawiasię problem. Z jednej strony jestem prze-cież wolny, a z drugiej NIE kradnij, NIEcudzołóż. Ciągle to nie, nie i nie.

Cały sęk tkwi w naszym podejściu.Czy pamiętasz, będąc małym brzdącem,słowa mamusi mówiącej „Nie dotykaj kuch-ni, bo się poparzysz” albo „ Nie wchodź nataboret, bo spadniesz”, lub też będąc jużstarszym „Nie wrzucaj frytek ręką na gorą-cy olej”. No właśnie... i chodziło się z po-obijanymi kolanami i poparzonymi palu-chami, bo przecież my zawsze wiedzieli-śmy lepiej. A Kościół-Chrystus Ci mówi:Nie używaj drugiego dla zaspokajania wła-snych potrzeb, bo jest na to czas i miłość;nie bierz narkotyków, bo ja ci pomogęwyjść z Twoich problemów; Nie rób tego,„BO SIĘ POPARZYSZ”, a rany leczy się

długo i zazwyczaj pozo-staje po nich blizna. Aleto nie koniec. Ziemskamamusia po kolejnymnieposłusznym incyden-cie powiedziała „ A niemówiłam”, po czym po-szła do łazienki w poszu-kiwaniu lekarstwa. I takteż robi Kościół Matka -

wychowuje, karci, ale przede wszystkim ko-cha i leczy rany, w żadnym wypadku niepozostawia. Przykazania zatem nie są ja-kimś strasznym nakazem, a Bóg starcem za-pisującym w swojej wielkiej księdze naszewykroczenia. Są one raczej wskazówką„Rób tak, a będziesz kochał i będziesz czułsię kochanym. Nie poparzysz się!”. Myślę,że dopóki nie zrozumiemy tej ważnej rze-czy to zawsze będziemy mówili, bo Kościółto mówi... Nie tylko Kościół ma tak mówić.My też mamy tak mówić i myśleć, bo ja teżjestem członkiem Kościoła, jego częścią,jego ciałem.

Jeśli masz jakieś złe doświadczenia,a Kościół wydaje Ci się stekiem bzdur, tobardzo Ci współczuję. Nie zapominaj jed-nak, że Kościół ziemski jest święty i grzesz-ny jednocześnie (w końcu tworzą go grzesz-nicy), ale Głowa zawsze ta sama-jedna iniezmienna.

Wydawca:Koło Naukowe studentów IEMiD

[email protected]

Redakcja:redaktor naczelny - Katarzyna Kucewicz

Aleksandra KrawiecMichał Markowicz

Jacek RudzińskiMaciej Jan Broniarz

Myśl numeru: Mężczyzna bez kobiety jest jak ryba bez roweru

Page 3: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

3

Numer 4 (czerwiec 2004)

Jakie specjalizacjeoferuje IEMiDStudentom - cd.Ks. prof. Antoni Lewek

I. Specjalizacja Prasowa

Rok IV

S e m e s t r I

Mgr Rafał Trzciński- sztuka reportażu

CV: 1996-2001 studia teologii środkówspołecznego przekazu w ATK. 1994-2001indywidualna nauka w Szkole GłównejHandlowej (międzynarodowe stosunki go-spodarcze i polityczne), 2003 w InstytucieOrientalistyki UW (Warsaw InternationalSummer School of Cross-Cultural Studies).1997-1999 założyciel i redaktor miesięcz-nika studenckiego „Requiem?” w ATK.2001-2002 współpraca z Polską AgencjąPrasową (reporter, konsultant ds. islamu,korespondent wojenny z Iranu i Afganista-nu). Od 2004 współpracownik tygodnika„Wprost” (researcher, konsultant ds. isla-mu, Bliskiego i Środkowego Wschodu).Cykliczny wykładowca w InstytutachOrientalistyki oraz Nauk Politycznych iDziennikarstwa UW, a także na WydzialeArchitektury Politechniki Białostockiej.Współpracownik „Karty” (zdjęcia z sowiec-kich łagrów) i „Rzeczpospolitej” (reporta-że, publicystyka, zdjęcia).Program: Reportaż jako gatunek. Histo-ria reportażu.

S e m e s t r II

Dr Anna Lis- publicystyka polityczna

CV: 1993-98 studia na Wydziału TeologiiKUL, dziennikarz Katolickiego Radia Lu-blin. 2002 doktorat z psychologii ducho-wości. Przygotowuje rozprawę habilita-cyjną pt. „Homo novus i internet”. Od 1999r. redaktor naczelny „Biuletynu Informa-cyjnego KONTRA”. Od 2002 redaktor na-czelny „e-kontra Biuletynu InternetowegoKrajowego Centrum ds. AIDS.” Od 2003główny specjalista w Ośrodku Informacji oHIV/AIDS Krajowego Centrum ds. AIDS.Autorka szeregu publikacji, m.in. książki

Kapłan i Kobieta (Rybnik 2000, Kraków2002), Chory na AIDS - osobą (w druku),Media katolickie (w przygotowaniu).Program: Co to jest polityka? Polityka asumienie. Kościół a polityka. Polityka amedia. Podstawowe gatunki publicystycz-ne. Styl publicystyczny, analiza wybranychtekstów z zakresu publicystyki politycz-nej. Próby przygotowania własnych arty-kułów do druku.

II. Specjalizacja Radiowa

Rok IV

S e m e s t r I

Mgr Joanna Łatka- reportaż i dokument radiowy

Program: Przekazywanie wiedzy i kształ-towanie umiejętności warsztatu dzienni-karstwa radiowego w zakresie reportażui dokumentu. Czym jest reportaż i doku-ment radiowy? Rola reportera. Jak słu-chać i jak sprawić, by rozmówca chciałopowiedzieć swoją historię? Gdzie szu-kać tematu? Co jest tematem na repor-taż, a co nie jest? Temat i dokumentacja.Tworzywo. Sposoby opowiadania i opi-sywania dźwiękiem. Montaż i dramatur-gia. Zgranie wszystkich elementów. Ety-ka zawodowa reportażysty. Od czego za-leży sukces reportażysty i dokumentali-sty radiowego? Warunek zaliczenia przed-miotu: przygotowanie i zrealizowaniereportażu radiowego.

S e m e s t r II

Mgr Zdzisława Guca- wywiad i publicystyka radiowa

CV: studia ekonomiczne na UniwersytecieGdańskim i podyplomowe dziennikarskiena UW. Od 1973 praca etatowa w PolskimRadiu (Program I i III). Od 1975 współpra-ca z TVP. 1987 laureatka nagrody telewi-dzów Viktor oraz Złoty Ekran za autorskidziennik wieczorny „Panorama Dnia”. Au-torka reportaży radiowych i telewizyjnych.Prezenterka radiowych serwisów informa-cyjnych, prowadząca kilkugodzinne blokiprogramowe „na żywo” w radiu i telewizjipublicznej, autorka cotygodniowego prze-glądu wydarzeń politycznych w audycji„W samo południe” w I programie Polskie-

go Radia. Od 2003 prowadzi zajęcia dy-daktyczne w Wyższej Szkole Zarządzaniai Marketingu oraz w UKSW.Program: Wywiad radiowy: a) ogranicze-nia czasowe, b) uwarunkowania meryto-ryczne, c) wymogi formalne.Publicystyka radiowa: a) formy audycjipublicystycznych, b) specyfika publicy-styki radiowej.Ćwiczenia warsztatowe: a) zapoznanie sięz możliwościami własnego głosu, b) po-znanie uwarunkowań mikrofonowych, c)nagrywanie wywiadów do mikrofonu, d)przygotowanie krótkich wypowiedzi doradia na wybrany temat (forma felieto-nu), e) odsłuchanie przykładów nagro-dzonych reportaży z analizą elementówaudycji, f) zapoznanie się z warsztatempracy dziennikarza radiowego (studia ra-diowe, programy komputerowe monta-żu dźwięku).

III. Specjalizacja Telewizyjna

Rok IV

S e m e s t r I

Mgr Małgorzata Ziętkiewicz- reportaż telewizyjny

CV: absolwentka Wydziału Prawa Uni-wersytetu Łódzkiego. Od 15 lat dzienni-karka telewizyjna, zajmująca się głów-nie reportażem (problematyka związanaz prawem, aferami gospodarczymi i po-litycznymi). Od kilku lat realizuje mate-riały z najnowszych ustaleń InstytutuPamięci Narodowej dla Telewizji POL-SAT. Od 1997 związana z programemredagowanym przez ks. dr. WiesławaNiewęgłowskiego w TVP 3 „Wierzę,wątpię, szukam”. Wydawca programu„Kościół i świat” w TVP 3, TVP 2. Od10 lat komentator-publicystka w Tele-wizyjnej Agencji Informacyjnej.Program: Scenariusz wiadomości tele-wizyjnych. Zadania reportera. Pisanietekstu dla telewizji. Przeprowadzanie wy-wiadu. News a reportaż. Bohater w re-portażu telewizyjnym. Dobór zdjęć, ka-drów - różnica filmowania w newsie i wreportażu Wiarygodność, rzetelność,prawda (wskazywanie źródła). Sensacja- czy za każdą cenę? Dobór tematów doreportażu telewizyjnego.

Page 4: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

4

Numer 4 (czerwiec 2004)

S e m e s t r II

Mgr Joanna Ładzińska-Molak - programy informacyjne w telewizji

CV: studia na Wydziale DziennikarstwaUW oraz w Państwowej Szkole Muzycznejw Warszawie. Od lat pracownik TelewizjiPolskiej w redakcji „Panoramy” i w redak-cji katolickiej „Kościół i świat”. Wydawcai prezenter programów informacyjnych otematyce kulturalnej, religijnej, wyznanio-wej, relacji o wydarzeniach kulturalnych(premiery filmowe, koncerty), o pielgrzym-kach papieskich w kraju i za granicą, roz-mów z osobistościami świata polityki, kul-tury i Kościoła. Laureatka nagród: Pryma-sa Polski kardynała Józefa Glempa dladziennikarza promującego tematykę reli-gijną oraz „Złotej Malwy” dla dziennika-rza promującego tematykę kulturalną.Program: Przybliżenie studentom pracy wredakcji telewizyjnej, przede wszystkim winformacji: jak wygląda struktura redakcjii podział obowiązków pracy, jak pisać krót-kie teksty informacyjne, felietony, komen-tarze? Nauka czytania z prawidłowym ak-centowaniem wyrazów, stosowaniem pau-zy, modulowaniem głosu. Wychwytywaniebłędów stylistycznych i gramatycznych wgotowych tekstach. Oglądanie i komento-wanie programów informacyjnych. Sztukaprzeprowadzania wywiadów. Organizowa-nie konferencji prasowej na zadany temat.

IV. Specjalizacja Reklamowa

Rok IV

S e m e s t r I

Mgr Monika Przybysz- marketing polityczny

Program: Podstawy marketingu i zarządzania.Elementy socjotechniki politycznej.. NarzędziaPR na rynku politycznym. Budowanie tożsamo-ści polityka i partii politycznej. Etyczne aspekty.Rzecznictwo prasowe. Elementy retoryki w pu-blicznych wystąpieniach. Marketing politycznyw kampaniach wyborczych w Polsce po roku1989. Wiarygodność i zaufanie fundamentemkomunikowania w polityce. Media relations wkampanii wyborczej. Komunikacja niewerbalna ijej wpływ na kształtowanie wizerunku polityka.Wykorzystywanie archetypów w marketingu po-litycznym. Lobbing polityczny.

S e m e s t r II

Mgr Monika Przybysz- public relations

Program: Istota i funkcje PR Komuniko-wanie jako podstawowa metoda PR. PRwobec innych pojęć pokrewnych. Etyczneaspekty PR. Modele PR - historia, ewolu-cja i przyszłość. Wizerunek jako przedmiotoddziaływania PR. PR kryzysowe i profi-laktyczne. Fazy procesu PR. Tworzenie stra-tegii PR. Media relations Organizowaniekonferencji prasowych - przygotowanie iprowadzenie PR organizacji różnych typów(banków, organizacji non-profit, partii po-litycznych, uczelni itp.). Monitorowanieprocesów PR (pomiar efektów kampaniiPR). PR wewnętrzne. Corporate identity..

V. Specjalizacja internetowa

Rok IV

S e m e s t r I

Mgr Marek Robak- publikowanie w internecie

Program: Poznawanie tajników budowa-nia stron internetowych - zarówno od stro-ny dziennikarskiej, jak i od strony infor-matycznej. Studenci w 2-3-osobowych ze-społach opracowują projekt tematycznejstrony www, który następnie realizują iumieszczają w internecie. Formatowanietekstu i grafiki na stronach www. Przeno-szenie projektu graficznego do językaHTML. Nawigacja stron internetowych.Arkusze stylów (CSS). Umieszczanie pro-jektu w sieci. Tworzenie grafiki interneto-wej (banery, animacje). Praktyczne zasto-sowania JavaScript i DHTML. Zarządzanieserwerami typu Linux. Prezentacja językaPHP.

S e m e s t r II

Mgr Marek Robak- systemy portalowe

Program: Budowa średnich i dużych ser-wisów internetowych, opartych na syste-mach zarządzania treści (Content Manage-ment System), zawierających takie elemen-ty, jak wiadomości, ankiety, wyszukiwar-ki, mechanizmy logowania itp. Budowa-

nie własnych rozwiązań na serwerach Li-nux - przy wykorzystaniu języka PHP i bazydanych MySQL. Główne zagadnienia:Działanie portalu od środka. Wprowadze-nie do języka PHP. Skrypty na stronę www(np. wyświetlanie newsów, logowanie, maławyszukiwarka itp.). Zdalna administracjaserwerem Linux. Relacyjne bazy danych ijęzyk SQL. MySQL i łączenie go z PHP.Język XML w portalach, transformacjeXSLT.

VI. Specjalizacja Medialno-edukacyjna

Rok IV

S e m e s t r I

Ks. mgr Andrzej Adamski- Dydaktyka mediów

CV: 2001-03 studia licencjacko-dokto-ranckie z teologii środków społecznegoprzekazu w IEMiD-zie. Obecnie przygoto-wuje doktorat z zakresu edukacji medial-nej pod kierunkiem ks. prof. dr. hab. Anto-niego Lewka. Od 2003 redaktor naczelnymiesięcznika „Różaniec”, wydawanegoprzez Zgromadzenie Sióstr Loretanek wWarszawie.Program: Podstawowe pojęcia z zakresudydaktyki. Przedmiot dydaktyki mediów.Cele i zasady kształcenia. Typy i budowalekcji. Opracowywanie konspektu lekcji.Komunikacja w procesie nauczania/ucze-nia się. Metody i środki dydaktyczne. Spe-cyfika metod w zakresie edukacji medial-nej Multimedialne środki nauczania, zasa-dy ich wykorzystania. Proces dydaktycz-ny w stosowaniu technologii informacyj-nej. Ewaluacja pracy nauczyciela.

Semestr II

Ks. mgr Andrzej Adamski- Analiza hospitacji i praktyk szkolnych

Program: Typy i rodzaje hospitacji. Arkusz ho-spitacyjny. Budowanie planu wynikowego na-uczania. Ocenianie. Analiza poszczególnych te-matów „edukacji czytelniczej i medialnej”, zatwier-dzonych przez MENiS do realizacji w szkołachpodstawowych, gimnazjach i liceach. Przygoto-wanie lekcji „edukacji medialnej” oraz ich kry-tyczna analiza

Page 5: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

5

Numer 4 (czerwiec 2004)

(dokończenie ze str. 1)

Serdecznie pozdrawiamy jednego z nich,który poszerzył nasze słownicto o kilkanowych związków frazeologicznych kie-dy zaczęliśmy mu robić zdjęcia. Spacerdookoła strefy „0” potrwał trochę i grubopo północy dotarliśmy w okolice TeatruWielkiego. Cały teren był już ogrodzonybarierkami - poza kilkoma miejscami pil-nowanymi przez policjantów. Co ciekaweudało nam się podejść aż w pobliże HoteluVictoria nie zaczepieni przez nikogo (nielicząc miłośników tańszych alkoholi). Za-interesowanie władz wzbudziliśmy dopie-ro gdy podeszliśmy zamienić z nimi paręsłów. Dwóch sympatycznych oficerów przy-bliżyło nam trochę kulisy tej imprezy. Nasirozmówcy byli ze Śląska, stali na służbiejuż kilkanaście godzin i nie wiedzieli kie-dy ktoś ich zmieni. Byli zmęczeni, tęskniliza rodzinami i wyraźnie widać było, żeobawiają się tego co może się zacząć dziaćw czwartek. Nie byli to, jak przedstawiałyniektóre media porywczy służbiści, którzytylko czekali aż będą mogli kogoś „spało-wać”. Oni po prostu wykonywali swoja pra-cę i tak jak każdy bali się zamieszek. Daw-no nie spotkałem tak sympatycznychprzedstawicieli aparatu władzy ;)

Co ciekawe, przez kilka godzin niespotkaliśmy nikogo z zapowiadanego tłu-mu antyglobalistów. Cisza i spokój. Pew-nie się jeszcze gromadzą żeby jutro przy-puścić szturm na nasze miasto. Zobaczy-my. Zegar wybił 4 - pora oddalić się dodomu i złożyć głowę do snu.

Dzien. 2. Hordy barbarzyńców

Kiedy wstaliśmy było już grubo po połu-dniu, ale miasto za oknem wyglądało jak wniedzielny poranek. Strefy 0 i 1 były już

szczelnie zamknięte dla postronnych. Każ-da poboczna uliczka w okolicach PlacuPiłsudskiego była szczelnie zamkniętaprzez policjantów ubranych w czarne mun-dury i kamizelki ochronne, którzy szcze-rze błogosławili piękną, słoneczną i upal-na pogodę. Tym, co przykuwało uwagęwiększości spacerowiczów był McDonald’sprzy Domach Centrum. Przez noc staran-nie obłożono go blachą i siatką, w efekcieczego przypominał sarkofag reaktora wCzarnobylu. Biorąc pod uwagę wydarze-nia z Pragi trudno im się dziwić. Co zrozu-miałe, większość sklepów i lokali usługo-wych w centrum postanowiła zadbać o swo-je witryny montując w oknach panele z płytpilśniowych lub z blachy falistej. Sprze-dawcy i monterzy tychże zabezpieczeń za-cierali ręce. Niestety, poza tym nic nadzwy-czajnego nie działo się w mieście, ani wjego okolicach. Cisza, spokój, stagnacja.Ani śladu zapowiadanej apokalipsy co,szczerze, ani trochę nas nie dziwiło.

Wieczorem serwisy informacyjnedoniosły o gromadzeniu się antyglobali-stów na Polach Mokotowskich. Obawianosię chuligańskich ekscesów, dlatego w tam-tych okolicach wzmocniono patrole poli-cyjne. Pół godziny później dotarliśmy naPola. Cała Aleja Niepodległości była peł-

na policjantów. Mi-nęliśmy patrole ikierowaliśmy się wstronę z której do-biegały odgłosymuzyki. Po dotarciuna miejsce zobaczy-liśmy coś, co przy-pominało mieszan-kę festiwalu Wood-stock z przeglądemTeatrów Amator-skich w Kazimierzu.Jakaś para brałaślub, ludzie grillo-wali, tańczyli etc.Trafiliśmy przypad-

kiem na rewelacyjny występ chińskiegoTeatru Ognia. Nie natrafiliśmy na nic z za-powiadanej „odprawy przed bitwą”, za tonapotkaliśmy znajomych z Zamościa. Or-ganizatorzy imprezy apelowali o rozsądeki nie wdawanie się w bójki. W tłumie wę-drowali ludzie którzy rozdawali jedzeniekażdemu kto miał na nie ochotę. Mnóstwoludzi pytało się o nocleg, albo o sposób nadotarcie w jakieś miejsce. Jednym słowem- festyn jakich wiele było i będzie. Gdy nie-bo zrobiło błękitne, a tłum zaczął zanikaćudaliśmy się na zasłużony spoczynek.

Dzien 3 - Armageddon

Ku naszemu zaskoczeniu procesowi prze-budzania towarzyszyły tylko odgłosy zie-wania, żadnych strzałów, wybuchów czyinnych odgłosów bitwy. Było to o tyle dziw-ne, że od ul. Świętokrzyskiej i Krakowskie-go Przedmieścia dzieliło nas kilkaset me-trów. Przyodziawszy się w ubrania nazna-czone zębem czasu - tak by wmieszać się wtłum udaliśmy się na ulice Marszałkowską.Trzeba przyznać, że widok ul. Świętokrzy-skiej, opustoszałej i wymarłej robił niesa-mowite wrażenie. Upłynie pewnie sporo czasuzanim taka sytuacja się powtórzy. Centrum byłopełne policjantów poustawianych w równe szpa-lery. Gdyby nie czarne stroje wyglądaliby jakszturmowcy w Gwiezdnych Wojnach. Muszęprzyznać, że robili wrażenie i nikomu z obecnychnic głupiego do głowy nie przychodziło. Prze-marsze, szpalery, czy też przerzuty oddziałów zmiejsca na miejsce były czynione błyskawicznie iperfekcyjnie. Ciekawe dlaczego nie widać tej sa-mej perfekcji podczas dyskusji fanów Legii iWidzewa. A cóż można powiedzieć o samychdemonstrantach? W zasadzie niewiele - przyszli,pokrzyczeli, pośpiewali i poszli. Roztańczonykorowód przebierańców w niczym nie przypo-minał zapowiadanych hord barbarzyńców demo-lujących naszą umiłowaną stolicę. Widywaliśmyjuż bardziej emocjonujące pojedynki szachowe.

Nasuwa się pytanie - gdzie ta apokalipsa? Na szczęście nigdzie. Nie mają sensu dywaga-cje czy było dużo krzyku o nic, czy policja spełni-ła swoje zadanie, czy po prostu cały ten zamęt byłzbędną ostrożnością. Nie wiem i nie mi to oce-niać - liczy się tylko to, że nikomu nic się niestało, bo prawdę mówiąc to ani demonstranci, anipolicja nie mieli ochoty na zamieszki. Ludzie ceniąsobie spokój i własne 32 zęby.

Trzeba przyznać, że te 3 dni na długopozostaną w naszej pamięci. Primo, że sama at-mosfera poprzedzająca Szczyt była czymś szcze-gólnym - mieszanką ciekawości i lęku jak to bę-dzie. Secundo, że mogliśmy oglądać to będącuczestnikami wydarzeń i tego nie zastąpi nawetnajlepszy reportaż w telewizji. Tertio, że tak faj-nej imprezy jak ta na Polach Mokotowskich daw-no w stolicy nie było.

Dzień kolejny - I co dalej ?

Dalej nic. Miasto wróciło od starego rytmu. Wi-tryny sklepowe powróciły, korki na Świętokrzy-skiej też. O niespełnionej apokalipsie nikt już niepamięta. Może poza władzami, które na przyszłyrok nieśmiało zapowiadają podobną imprezę.Pożyjemy zobaczymy - może być wesoło :)

Page 6: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

6

Numer 4 (czerwiec 2004)

Praca studentaKasia Kownacka

Jeśli myślicie, że student, po pełnej wysiłkuumysłowego sesji, odpoczywa, grzejąc się wsłońcu lub spacerując górskimi szlakami, tojesteście w błędzie! Przecież student w waka-cje ciężko pracuje...

Praca w wakacje zdarzyła się zapewnejuż każdemu z nas. Wielu studentów decydujesię także na pracę w ciągu roku akademickiego -próbują w ten sposób wspomóc cieniutki stu-dencki budżet i niezbyt wysokie stypendium.Pracujemy z różnych powodów, mamy różne mo-tywacje - jedni chcą zarobić na drobne przyjem-ności, inni na upragniony wakacyjny wyjazd.Jeszcze inni próbują w ten sposób podnieść swojąatrakcyjność na rynku pracy, zdobywając takpotrzebne doświadczenie zawodowe. Ci nielicz-ni szczęśliwcy, którym udało się dostać na inte-resujące praktyki, łączą przyjemne z pożytecz-nym. Pozostali (niestety) muszą skupić się na„pożytecznym”, „przyjemne” odkładając na póź-niej.

Nawet samo znalezienie pracy nie należyczęsto do zadań najłatwiejszych. W takich mo-mentach nierzadko szuka się pomocy u znajo-mych, którzy (a nóż) coś może słyszeli, możekogoś znają, może ten ktoś szuka pracownika nawakacje, itp. Każdy, kto pracował w wakacje,mógłby zapewne opowiedzieć emocjonującą hi-storię swojego poszukiwania pracy... Cóż, czę-sto to, co uda nam się znaleźć, nie jest szczytemnaszych ambicji, ale od czegoś w końcu trzebazacząć. Nawet najwięksi mieli w swoim życiumomenty, kiedy ich głównym zadaniem było pa-

rzenie kawy szefowi, grzeczniutkie uśmiechaniesię do klientów i pokorne wysłuchiwanie krytykimądrzejszych i ważniejszych.

Gdy już etap szukania mamy szczęśliwieza sobą, zaczyna się właściwa część naszej przy-gody z wakacyjnym zarabianiem. Zaczynamy pra-cę, dla wielu ciężką. Jedna ze studentek takie wy-korzystywanie młodzieży nazywa po prostu koł-chozem. Coś w tym jest...

A co o swoich przygodach z wakacyj-nym zatrudnieniem mówią sami zainteresowani?Arek, student II roku politologii, opowiada: „Pra-cowałem w sklepie u wujka przez 4 tygodnie jakokasjer. Praca była nudna, ale dzięki niej sporo sięnauczyłem - no i zarobione pieniądze wydałem nawspaniały wyjazd w góry! Poza tym myślę, żekażda wakacyjna praca to okazja do zdobycia no-wych doświadczeń, uczy nas odpowiedzialności,to także krok ku dorosłości. A wydawanie zaro-bionych przez siebie pieniędzy jest wyjątkowoprzyjemne!”

Podobne doświadczenia mam ja sama.Moją pierwszą pracą zarobkową - jeszcze w li-ceum (kiedy to było!) - było zatrudnienie w du-żym sklepie. Dzięki temu udało mi się poznaćwielu świetnych ludzi, spotkać wielu „sławnych”,także wyjechać do Paryża (co nie było bez zna-czenia).

Aneta (III rok polonistyki) wspominaswoją pracę jako coś, co łączyło w sobie przyjem-ne z pożytecznym: „Pracowałam w bibliotece, atakże w laboratorium analiz medycznych - dałomi to nie tylko satysfakcję, ale nauczyłam się teżnowych rzeczy, np. obsługi bibliotecznych pro-gramów komputerowych czy też obsługi aparatudo robienia morfologii. W końcu nigdy nie wia-domo, co się w życiu przyda! Poza tym fajnie jestwydawać WŁASNE pieniądze. Poza tym - im

bardziej zróżnicowane doświadczenie, tym lepiej.”Dla tych, którzy mają nieco zamożniejsze

portfele, pozostaje jeszcze jedna możliwość: pra-ca za granicą. Istnieje wiele biur pracy studenc-kiej oferujących zatrudnienie np. na farmach wWielkiej Brytanii czy też np. przy zbiorze wino-gron we Francji. Wyjazd taki wymaga jednakwpłacenia odpowiedniej kaucji, często także nadrodze naszego wyjazdu stanąć mogą biurokra-tyczne przeszkody i odsyłanie nas z urzędu wjednym kraju do urzędu w drugim (co mnie spo-tkało w zeszłym roku przy próbie wyjazdu doFrancji. Nie polecam nikomu!). Gdy się jednakuda, czeka nas wspaniała przygoda - nie tylkomożliwość poznania młodych ludzi z całego świa-ta, ale także możliwość podszkolenia naszych „ję-zyków”.

Nie należy zapominać, że każda pracamoże nam coś dać - uczy nas pracy w zespole,często także słuchania innych, przekonywania dowłasnych racji, a w razie konieczności umiejętne-go rezygnowania z nich. Istnieje takie powiedze-nie: żadna praca nie hańbi... Można by także stwo-rzyć powiedzenie: każda praca coś nam daje... (ibynajmniej nie chodzi tylko o wymierne, mate-rialne korzyści).

Wszystkie niedogodności rekompensujenam jednak moment wypłaty - w jednej chwilizapomina się o ciężkiej pracy, zmęczeniu, na pierw-szym miejscu bowiem staje teraz możliwość wy-korzystania i wydania zarobionych pieniędzy. Ato nie jest aż tak trudne i może być nawet przy-jemne...

(PS. Ja swoje ciężko zarobione w wakacje pie-niądze przeznaczyłam na wspaniałe wakacyjnewyjazdy. Opłacało się!)

Winobraniepo polsku

Rozmowa z Anną Kot, studentką III rokuteologii ogólnej na UKSW

- Kiedy ostatni raz rozmawiałyśmy, mówi-łaś, że wyjeżdżasz do pracy we Francji. Coto za praca?- Winobranie. Dostajemy koszyki, ostre sekato-ry i zrywamy winogrona. - To twój pierwszy wyjazd? Nie boisz się?- W tym roku, wspólnie z siostrą, jedziemy czwar-ty raz. Za pierwszym razem było strasznie. Popierwsze nie znałyśmy ani języka ani kraju. Wcze-śniej rozmawiałyśmy z ludźmi, którzy pracowaliwe Francji. Naopowiadali nam różnych historii,

że byłyśmy przerażone. Całe szczęście, że towszystko okazało się nieprawdą. Nasi gospoda-rze to wspaniali ludzie. Pracuje się w zespole, anie każdy dla siebie. Jest miła atmosfera, choćsama praca jest ciężka. Nasz pierwszy wyjazd byłjednak trudny. Byłyśmy tam jedynymi Polkami.Tęskniłyśmy. Ale teraz lubimy tam jeździć. - A dlaczego jest to Francja? Sentyment dotego kraju, chęć podszkolenia języka?- Nie, to zupełny przypadek. Znajoma mojego tatypracuje w ambasadzie francuskiej i zajmuje sięorganizowaniem wyjazdów do pracy. Zapytała,czy nie miałabym ochoty na taki wyjazd. Zdecy-dowałam się szybko. Później okazało się, że od-będzie się on jeszcze w trakcie mojego pierwsze-go roku akademickiego i stracę tydzień wykła-dów. Postanowiłam jednak pojechać. Warto było.Natomiast sentyment do Francji to efekt mojego

pierwszego wyjazdu. Chociaż Francuzi mająmnóstwo wad narodowych m.in. przekonanie oswojej wyższości, to, że wszystko wiedzą najle-piej i w ogóle są naj, naj... - Czy co roku jedziesz w to samo miejsce?- Tak, jest to mała wioska Reuil w Szampanii,niedaleko Reims. Ci sami gospodarze, ta samastosunkowo mała winnica. Jeśli jest dobry rok,to zbiory trwają przez dwa tygodnie. Wyjeżdżamprzeważnie pod koniec września. Ale w zeszłymroku byłam na przełomie sierpnia i września. Czaswinobrania zależy bowiem od pogody. - Wyjazdy traktujesz jedynie jako możli-wość zarobku?- Teraz nie są to już tylko względy finansowe,choć na początku tak było. Spędzam czas w pięk-nym kraju, w miłym towarzystwie. Jestem zwią-zana z tamtymi ludźmi. Poza tym, to się faktycz-

Temat numeru: STUDENCI PRACUJĄ

Page 7: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

7

Numer 4 (czerwiec 2004)

nie opłaca. Za dwa tygodnie dostajemy ok. 2700złotych. Dojazd w jedną stronę zapewniają Fran-cuzi, jedynie za bilet powrotny - 300 zł - płacimyz własnej kieszeni. Wyżywienie również mamyzapewnione. - A jeśli ja zdecydowałabym się na takiwyjazd, co powinnam zrobić? Jak to zała-twić i czy nie jest już za późno?- My potwierdzamy chęć wyjazdu już w marcu.Na pewno trzeba udać się do ambasady francu-skiej. Jest tam biuro do spraw migracji między-narodowych, gdzie należy wypełnić odpowiednidokument. Ambasada wysyła go do Francji. Póź-niej, w lipcu lub sierpniu, dostajemy potwierdze-nie wyjazdu. Pozostaje szybko zrobić podstawo-we badania lekarskie i być gotowym do drogi. - Coraz częściej młodzi ludzie, podobniejak Ty, wyjeżdżają za granicę do pracy se-zonowej. Jednocześnie równie często sły-szy się, że są oszukiwani. Nie obawiałaś siętego? Dokładnie sprawdziłaś swoją ofertęczy jest ona legalna i pewna?- Owszem, przed wyjazdem czułam lęk. Ale byłto lęk o to, jak sobie poradzę, jak tam się odnajdę,a nie o to czy będę miała pracę pewną i legalną,gdyż jest to praca załatwiana przez ambasadę. Tow Polsce podpisuje umowę i w razie czego je-stem chroniona przez prawo. Gdyby działo sięcoś niedobrego, jest natychmiastowa interwen-cja. Wiadomo, że co innego jeśli załatwiasz pracęna własną rękę. Wtedy jest ryzyko. Po prostuwszystko się może zdarzyć. - W jakich warunkach pracujesz? Ile go-dzin? Czy masz dni wolne?- Jesteśmy zatrudnieni na takich samych warun-

kach, jak Francuzi. Pracujemy w ich systemie.Właściciel winnicy może zatrudnić pracownikana siedem godzin dziennie, a za pozostałe godzi-ny płaci więcej. Pracujemy siedem dni w tygo-dniu, w systemie po dwie godziny. Zaczynamy oósmej rano, o dziesiątej mamy kwadrans prze-rwy na kanapki i krótki odpoczynek. Późniejznów dwie godziny pracy, a około trzynastej jestobiad, który trwa czasem do dwóch godzin. Na-stępnie około piętnastej wracamy do pracy i oosiemnastej jest już kolacja. Wydaje się, że to niejest długo. Jednak jest to praca fizyczna, dośćmęcząca i ciężka, gdyż pracuje się w przysiadzielub skłonie. Strasznie boli kręgosłup. Ogólniejesteśmy bardzo dobrze traktowani. Mamy od-dzielne pokoje, łazienkę. Jedzenie jest fantastycz-ne. - Poza pracą masz jeszcze czas na zwiedza-nie, relaks i skosztowanie zagranicznychwakacji?- Jeśli ktoś ma siłę i ochotę, to tak. Jednak jest tomała wioska. Pozostają więc głównie spacery.Pamiętam, że na pierwszym moim wyjeździe go-spodyni zabrała nas do dużej winnicy w Epernayz piwnicami otwartymi dla zwiedzających. Byłoto ciekawe przeżycie. Poza tym zawsze po kolacjiwspólnie śpiewamy, rozmawiamy, wszyscy są wszampańskich nastrojach. - Opowiadałaś mi kiedyś, że ostatni dzieńpracy, gdy macie już wyjeżdżać, jest spe-cjalnie celebrowany.- Tak, ostatniego dnia pracujemy do południa.Później zaczyna się zabawa. Przygotowywana jestwspaniała kolacja. Tańczymy, śpiewamy. Wszyst-ko to trwa do szóstej, siódmej rano. Następnie,

po krótkim odpoczynku wyjeżdżamy. Na konieckupujemy też gospodarzom drobne upominki. Towszystko jest bardzo sympatyczne i warte prze-życia. - Czego nauczyły Cię te wyjazdy?- Po pierwsze, odwagi w używaniu językaobcego, swobody, otwartości na ludzi. Do-ceniłam też fakt posiadania pełnej rodzi-ny. We Francji dużo jest ludzi pochodzą-cych z rozbitych rodzin. Są oni pod tymwzględem strasznie poranieni. Szukająkontaktu z innymi, zrozumienia a jedno-cześnie wykazują ogromną pogodę ducha.Doceniłam naszą polską stabilność ro-dzinną. - Za dwa lata kończysz studia. W Polscesytuacja na rynku pracy nie jest obiecują-ca. Czy planujesz takie wyjazdy po skoń-czeniu studiów, a może wyjedziesz na sta-łe?- Nie, wyjazdu na stałe nie planuję. Mamnadzieję, że będę tak, jak do tej pory wy-jeżdżać do Francji do pracy sezonowej.Nawet gdy tu, w kraju, będę miała pracę,postaram się tam jeździć. Żal byłoby mistracić kontakt z gospodarzami. Znajomośćz nimi jest dla mnie cenna. - Poleciłabyś takie wyjazdy innym?- Tak. Opłaca się to finansowo. Ponadto zdo-bywa się nowe doświadczenia, przyjaźnie,uczy otwartości na ludzi, kulturę. Tego niemożna kupić za żadne pieniądze.

Rozmawiała Małgorzata Dziekańska

Wady i zalety pracyza granicąA. M.

Ostatnimi czasy praca za granicą stałasię bardzo modna i pewnie dlatego wielustudentów korzysta z ofert zagranicznychwyjazdów. Co roku wielu moich znajo-mych wyjeżdżało do USA lub Niemiec.Jedni powracali zadowoleni z kieszenia-mi wypełnionymi pieniędzmi i o wiele bo-gatszym bagażem doświadczenia, a innitroszkę mniej usatysfakcjonowani, a jesz-cze inni pozostawali tam na dłużej i roz-poczynali nowe życie w obcym kraju.

Tym razem i ja postanowiłam spró-bować własnych sił, wyjeżdżając do Nie-miec na dwa miesiące. Co prawda na samąmyśl o wyjeździe za granicę na tak długiokres czasu dostawałam białej gorączki, bowszystko mnie przerażało. Wciąż powta-

rzałam sobie w duchu, że dam sobie radę.Jedna rzecz nie dawała mi spokoju, a mia-nowicie - jak pokonać tę nieszczęsną ba-rierę językową? Nie mogłam sobie pozwo-lić na to, żeby tyle lat nauki języka takzwyczajnie przepadło, ale mimo wszystkostrach był silniejszy. Może też dlatego taksię działo, bo nigdy nie wierzyłam we wła-sne możliwości i wszystkiego się bałam.Jednak wciąż powtarzałam sobie, że prze-cież świat należy do odważnych, a życiedało mi szansę, którą powinnam wykorzy-stać. I chyba właśnie dzięki tym myślom,które wciąż kłębiły się w mojej głowie,przetrwałam.

W końcu nadszedł dzień wyjazdu.Zadowolona, że jadę podbijać świat, wsia-dłam do samochodu i patrzyłam przerażo-na na siedzących koło mnie ludzi i zasta-nawiałam się, na jakim poziomie znają ję-zyk, który raz tam jadą i na jak długo? Dotego wszystkiego jeszcze dochodziła myśl,że pozostawiam na dwa miesiące moją ro-dzinę, a także znajomych, bez których nie

potrafię żyć, bo są dla mnie jak powietrze,którego człowiek potrzebuje, by oddychać.Te dwa miesiące były jak wieczność…

Na miejscu poznałam moją praco-dawczynię. To starsza kobieta, którą mia-łam się opiekować. Wiedziałam, że nie znajęzyka polskiego i od tej pory musiałamliczyć tylko i wyłącznie na siebie. Byłamtak przerażona, że nie potrafiłam z siebiewydusić ani jednego słowa, gdy tylko jązobaczyłam. Na szczęście była dla mniebardzo miła. Zatem zrobiła na mnie dobrewrażenie. W jednej chwili zobaczyłam, żetu nie ma miejsca na strach.

Pierwsze dni były dla mnie bardzotrudne. Nowe miejsce, zupełnie inne oby-czaje, ludzie rozmawiający w obcym języ-ku. Nie rozumiałam wszystkiego, nie po-trafiłam też wszystkiego poprawnie powie-dzieć. To było jak koszmar. Chyba nie za-pomnę tego uczucia do końca życia, kiedychciałam coś powiedzieć, aż tu nagle za-brakło mi słów… Ciągle towarzyszyło mizdenerwowanie, bo nie wiedziałam czego

Page 8: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

8

Numer 4 (czerwiec 2004)

ci wszyscy ludzie ode mnie chcą. Pani, którąsię opiekowałam, była dla mnie miła, aleczasami jej cierpliwość też dobiegała gra-nic, na przykład wtedy, gdy musiała miwiele razy powtarzać lub coś tłumaczyć.No i do tego wszystkiego zawsze mnie zewszystkim poganiała. Wtedy zastanawia-łam się dokąd ona tak pędzi? Gdzie jej siętak spieszy i po co? Ja i tak miałam dosyćciągłego pośpiechu towarzyszącego mi wwarszawskim życiu. Zauważyłam, że takobieta jest bardzo energiczna i nie potrafispokojnie usiedzieć w jednym miejscu. Odtej pory wiedziałam, że nie będzie mi łatwo.Przez pierwsze dni nie myślałam o niczyminnym, jak tylko o powrocie do domu. Tobyło dla mnie zbyt wiele jak na początek.Moja psychika wysiadała. Powoli zaczy-nałam się załamywać i wylewać nieraz łzyw poduszkę, bo nie potrafiłam sprostaćoczekiwaniom tej kobiety.

To był dla mnie bardzo trudny okresw życiu. Jednak z dnia na dzień było le-piej. Nawet moja „babcia” - jak ją czasamitroskliwie nazywałam, zaczynała to zauwa-żać. Powoli oswoiłam się z tym językiem izaczęłam mówić. Tym razem już nie było

dla mnie ważne czy poprawnie czy z błę-dami, ważne było, żeby mówić. Zatem niewiedziałam nawet, w którym momenciebariera językowa, której tak panicznie siębałam, pękła. Przestałam się bać. Dni upły-wały mi jeden za drugim. Nie skreślałamich już w kalendarzu. Moja praca nie byłaciężka, chociaż czasami odczuwałam głę-bokie zmęczenie, ale codzienny spacer z tąpanią, pozwalał mi o tym szybko zapo-mnieć.

Zaczęłam sama jeździć do miasta, rozma-wiałam z różnymi ludźmi na ulicy i to mi pomo-gło. Czasami też uczyłam się dodatkowo języka zmoją podopieczną, gdyż wcześniej była nauczy-cielką języka niemieckiego. Dzięki temu wielerzeczy sobie przypomniałam i nauczyłam. „Bab-cia” zabierała mnie na wycieczki. Poznałam teżcała jej rodzinę. Każdego dnia poznawałyśmy sięcoraz lepiej. Dużo rozmawiałyśmy o życiu pry-watnym i jej młodości. Każdy dzień przynosiłnowe możliwości i nadzieję na lepsze jutro. Ni-gdy nie zapomnę tych dni. Jednak oprócz tychpięknych chwil, dla których warto żyć, były też tezłe…, ale szybko o nich zapominałam. Po prostutrzeba być twardym w takich sytuacjach. Każdygniew, każde złe słowo, każda emocja, została w

moim sercu głęboko ukryta i to chyba była dlamnie najtrudniejsza lekcja. Dzięki temu jednaknauczyłam się pokory bez wypowiadania słów,których można później żałować.

Mój pobyt za granicą to głębokie do-świadczenie. Przez ten czas wiele się nauczyłam,na przykład tego, że również osoba w starszymwieku może stać się twoim przyjacielem, wtedy,gdy bardzo tego potrzebujesz. Nauczyłam sięustępować, mimo że jestem bardzo uparta. Dwamiesiące, które miały być dla mnie „wiecznością”,minęły jak jeden dzień. Wiem, że wszystko, cze-go tu doświadczyłam, miało swój ukryty cel. Te-raz, patrząc na mój pobyt za granicą z perspekty-wy czasu, mogę śmiało powiedzieć o sobie, żejestem odważna. To prawdziwa szkoła życia, przezktórą powinien przejść każdy człowiek. Zatemnikt nie powinien się bać pracy za granicą, bo, jakwiadomo, wszystkiego się można powoli nauczyći do wszystkiego przyzwyczaić. Właśnie dlategoniektórzy moi znajomi zostali poza granicami na-szego kraju na dłużej… Wszystkim sceptykomoraz tym, którzy żyją w cieniu i wszystkiego sięboją, życzę powodzenia, bo ja jestem tego rodza-ju żywym przykładem, że wszystkiego możnadokonać, jeśli się tylko mocno tego pragnie.

Sesja? Nic to!Kasia Kownacka

Są różne sposoby na sesję, jest ich tak wie-le jak wielu jest studentów. Tylko ich nie-zawodność nie jest taka sama. Mój spo-sób jednak - jak do tej pory - działa bezzakłóceń...

Warto już na początku studiów wy-pracować sobie swoją własną, prywatnąmetodę na sesję i towarzyszący jej stres.Każda z tych metod złożona jest jednak zkilku niezbędnych, stałych elementów. Czychcecie je poznać?

NOTATKIWłaściwie to są podstawą, bez któ-

rej trudno jest mówić o jakimkolwiek po-wodzeniu na egzaminie. Niektórzy tenjakże oczywisty fakt dostrzegają już napoczątku swej studenckiej drogi, inniwidzą go dopiero po pierwszej sesji (ipierwszych porażkach). Pewne jest jed-nak to, że nawet najlepsze notatki koleginie zastąpią wam waszych własnych - sta-rajcie się chodzić na wykłady, słuchać inotować - to ułatwia zrozumienie tema-tu. Późnej pozostaje jedynie przypomnie-nie materiału - a to nie wymaga już anibardzo dużego wysiłku, ani ogromnegonakładu czasu.

INNE POMOCE NAUKOWE(CZYLI KSIĄŻKI)

Co prawda, uczelniane bibliotekinie zawsze należą do tych najlepiej zaopa-trzonych, jednak w obliczu zbliżającej sięsesji student skłonny jest poświecić się iwyruszyć na poszukiwani książek. Gdy tenetap zwieńczony zostanie sukcesem i sta-niemy się szczęśliwymi posiadaczami upra-gnionej pozycji, należy przystąpić do dru-giego etapu pracy, a mianowicie do prze-czytania i zrozumienia zdobytego materia-łu naukowego. Tutaj pomocne mogą oka-zać się: a) punkt xero (jeśli książkę dostali-śmy zaledwie na kilka dni) b) kolorowe fla-mastry, bowiem w taki sposób podkreślo-ny tekst łatwiej wchodzi do głowy (pamię-tajcie jednak, aby nie stosować tego punk-tu w przypadku książek pożyczonych, wła-ścicielowi nasz sposób może nie przypaśćdo gustu) c) małe karteczki, na którychmożna notować co ważniejsze zdania, po-jęcia, terminy i następnie umieszczać je namarginesach, co ułatwia późniejsze odszu-kiwanie istotnych fragmentów.

WYGODNE I (WZGLĘDNIE) CI-CHE MIEJSCE

Student musi mieć gdzieś kawa-łek miejsca, w którym mógłby przejrzećsporządzone wcześniej notatki. Każdy znas ma swoje własne, ciche miejsce. Dla

jednych jest to łóżko (m.in. dla mnie), dlainnych czytelnia (widok innych, tak samoumęczonych jak my, może działać pocie-szająco i podnosić na duchu). W wersji let-niej podobną rolę może pełnić ławka wparku.

ZDAJ SIĘ NA SIEBIETo zasada dla mnie bardzo ważna.

Nie zawsze opłaca się słuchać starszychkolegów, którzy potrafią nas nieźle nastra-szyć wizją egzaminu nie do zdania („Słu-chaj, zdaje 5%. Zobaczysz, oblejesz!”).Najczęściej wizje są przerysowane, a samegzamin może być nawet przyjemny (coprawda nie zdarza się to często, ale jed-nak...). Wierz przede wszystkim we własnesiły i realnie oceń swoje szanse. Zawszemożesz być wśród tych nielicznych, któ-rzy zdają!

WYMAGANIE DODATKOWE(NIEOBOWIĄZKOWE, ACZKOLWIEKWSKAZANE I WIELCE PRZYDATNE)

Pomocna może się okazać także ro-dzina (wyprowadzi za nas psa, zrobi her-batkę, pocieszy i podniesie na duchu).

Wszystkie te elementy, wymiesza-ne w odpowiednich proporcjach, mogąstworzyć produkt doskonały... Przekonaciesię sami...

Page 9: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

9

Numer 4 (czerwiec 2004)

Sposób na wakacje?Rower!Michał Markowicz

Wszyscy to wiedzą. Jeszcze tylko kilka tygo-dni i skończy się kolejny semestr. Tym razemletni a co to oznacza, nie trzeba nawet mówić.Ale co tu zrobić, aby się nie nudzić?

Wakacje za pasem. Jeszcze „tylko” sesja itrzy miesiące wymarzonej laby staną się rzeczy-wistością... Wielu jednak będzie miało nielichyproblem, co zrobić ze sobą w wakacje? W głowieprzewijają sie setki pomysłów: wyjazdy, podróżepo świecie i kraju... Niestety bardzo często dobrechęci nie mają szans na zrealizowanie. Brak pie-niędzy albo czasu, z powodu np. podejmowanejw wakacje pracy, stawia przed realną groźbą„wakacyjnej klęski”. A przecież sposób na przy-jemne spędzenie wolnego czasu każdy zna już oddawna. Oczywiście - mówię o rowerze. A po co?Uwielbiam jeździć na rowerze i uważam, że moimobowiązkiem jest dorzucenie swojej cegiełki wkwestii popularyzacji tego sportu.

Rozdział pierwszy - człowiek.Dlaczego nie rower? Niewątpliwie jest to bardzoważny element. Ale równie ważne są chęci. Gdyich zabraknie, nawet najlepsza maszyna, staniesię tylko kawałkiem złomu zajmującego miejscei zbierającego kurz. I odwrotnie, mając pomysły,chęci i zapał, można dokonać cudów. Rower jestniezbędny, ale nie wierzcie, że jedynym wyznacz-nikiem są pieniądze czy też „image”. Warto uwie-rzyć, że ludzie, którzy są mistrzami bynajmniejsię z tym nie urodzili. Na wszystko pracowalisami, przez długie lata pełne wyrzeczeń i poświę-ceń. Byłoby to możliwe bez chęci?

Rozdział drugi - rower.Rowerów jest mnóstwo. W kazdej praktyczniecenie. Przeglądając pierwszy lepszy katalog oso-ba niemająca rozeznania w temacie może czuć sięnieco zagubiona. Tyle kolorów, kształtów i re-klam mówiących o doskonałości tego a tego. Ja-kiekolwiek decyzje należy pamiętać spokojnie i zrozwagą. Najważniejsza zasada: sprzedawca jestdla was. Ma obowiązek odpowiedzieć na wszyst-kie pytania i nie może niczego narzucać. Decyzjajest wasza. Zwracam na to uwagę, gdyż rower tonie skarpetki, czy koszulka. Na nieodpowiednimsprzęcie można albo nabrać obrzydzenia do ko-larstwa, albo zrobić sobie poważną krzywdę.Rower musi zostać kupiony zgodnie z jego prze-znaczeniem. Rama - najważniejszy składnik po-winna być mocna i gwarantować nam możliwośćzajęcia komfortowej i bezpiecznej pozycji.Wszystkie komponenty prędzej czy później zu-żyją się i zostaną wymienione. A rama ma byćdobra tak długo jak to tylko możliwe. Więc zwróć-

my uwagę na to co kupujemy. Szerokim łukiemnależy ominąć supermarkety, bowiem to co ofe-rują trudno polecić komukolwiek. Oczywiście gdynie ma pieniędzy i tym samym szans na marko-wy, dobry sprzęt można iść na „kompromis”.Jednakże musi mu towarzyszyć świadomość żetaki rower jest daleko mniej trwały i bezpieczny.Kupując w sklepie dostajemy również gwarancjęprofesjonalnego serwisu. Zawsze o to pytajcie!Jeżeli sklep nie posiada własnego serwisu to naj-lepiej iść w inne miejsce. Serwisowanie w super-markecie to temat na który lepiej się nie wypo-wiadać. Szkoda nerwów.

Rozdział trzeci - dodatki.Rzecz niezbędna dla wszystkich myślących napoważnie o jeździe. Przede wszystkim kask. Ab-solutnie wymagany. Bezpieczeństwo jest najważ-niejsze, a głowa bardzo potrzebna. Zasady wy-boru są takie jak przy kupnie roweru z małą jed-nak modyfikacją. W tym przypadku nie wchodząw grę kompromisy. Kask musi być doskonaledopasowany do głowy, stabilny, z mocną kon-strukcją. Kolory i wzorki dobieramy na końcu.I nie może być tani! Nie wierzcie że styropiano-wy „garnek” za 50 złotych zapewni 100% bez-pieczeństwa. Jasne, że lepszy nawet najprostszykask niż nic. Ostrzegam jednak, że takie „dodat-ki” jak wentylacja, regulowana i wygodna uprząż,czy np. daszek są bardzo, bardzo ważne. Pocie-szę też, że dobre kaski są dostępne w całkiemrozsądnych cenach. 150-200 złotych załatwiasprawę. Aha! Kask w czasie jazdy jest ZAWSZEna głowie. Z innych dodatków warto wymienićrównież specjalne rękawiczki. Zmniejszają ryzy-ko obtarć, a w czasie wywrotki dbają o ręce lepiejniż najlepsze kosmetyki. Przydatny jest równieżlicznik, choćby po to, żeby mieć dowód swoichwysiłków. Niezbędne zaś są lampy. Nawet te dzia-łające na diodach LED. Mroku nie rozświetlą, alesprawią, że rowerzysta nie będzie ciemną plamąw którą każdy kierowca będzie miał ochotę wje-chać. O takich dodatkach warto pomyśleć wcze-śniej, zwiększają znacznie komfort i bezpieczeń-stwo. W skrajnych przypadkach ratują życie.

Rozdział czwarty - warsztat.Serwis serwisem, ale bez odrobiny własnegopoświęcenia nawet najszybszy rower w krótkimczasie zamieni się w powolnego osła. Zardzewia-ły łańcuch, niewyregulowane przerzutki i hamul-ce znacznie obniżają komfort jazdy. Własnoręcz-ne serwisowanie roweru jest łatwe. Jest napraw-dę niewiele części w rowerze które wymagająobsługi przez profesjonalistę. Umiejętność kon-serwacji roweru przyda się również w sytuacjachekstremalnych, gdy jest ciemno i zimno, a do domudaleko. Dla liczących się z pieniędzmi na pewnoistotny będzie fakt, że domowy warsztat to sporeoszczędności.

Rozdział piąty - jazda.Wiadomo: bezpieczna, rozsądna, szanująca innychużytkowników dróg i (bezdroży też) oraz przy-jemna. Nic więcej. Nie szarżować i brać popraw-kę na własne umiejętności. Uczyć się patrzeć naświat pod kątem bezpieczeństwa jazdy. Starać sięrozwijać wyobraźnię i przewidywać sytuację nadrodzę. Dobra rada - miarą sukcesu jest tow jakim stanie wracamy do domu. Karetka i szpi-tal to nie jest dobry pomysł.

Rozdział szósty - wakacjeMamy rower, dobre chęci, kask, umiemy jeździći wreszcie, wakacje! Świetnie, mnóstwo czasu,wspaniała pogoda, w perspektywie cudowny wy-poczynek... Po krótkiej euforii pesymizm daje jed-nak o sobie znać. Gdzie mam jeździć? Z kim?Okolica nie oferuje nic, żadnej górki, miastoz kolei jest głośne, zadymione i niebezpieczne. Awycieczka za granicę, czy rowerem do granicy toteż nie taka prosta sprawa i swoje kosztuje. Spo-kojnie! Wszystko jest do zrobienia. Jeżeli niemamy z kim jeździć poszukajmy w internecie,czy w prasie fachowej. Są tam ogłoszenia ludzio podobnej pasji, którzy również szukają znajo-mych z którymi mogliby pojeździć. Jeżeli zależynam na długiej wycieczce można zorganizowaćją samemu. Warto próbować wciągać innych wjeżdżenie, okolica wcale nie musi być piękna żebywycieczki stały się przyjemnością. Wystarczydobre towarzystwo. Eksploracja okolicy na ro-werze może otworzyć oczy na piękno, któregonigdy nie było szansy dostrzec z pędzącego sa-mochodu czy autobusu. Zjazd w polną drogęmoże zaprowadzić do lasu, jeziora, w tysiącmiejsc. Możliwości jest bardzo dużo. Wyjecha-nie o świcie, nie po południu pokaże dobrze zna-ny świat w całkiem nowej szacie. Połączeniewyprawy rowerowej z biwakiem i ogniskiem nadługo zapadniew pamięci jako jeden z przyjamniejszych momen-tów wakacyjnego wypoczynku. A jak spadniedeszcz i drogi zamienią się w lśniące lustro, lubjedynym źródłem światła będzie księżyc w pełni,wtedy naprawdę docenia się cały wysiłek. Bę-dzie to nagrodą za rok nauki, siedzenia w szkol-nej ławce i stresów przed egzaminami. Nagrodątym milszą, że stanowiącą źródło wspomnień,z którymi będzie można przeżyć następny roki które dadzą wiele nowych tematów do rozmo-wy. I co ważniejsze. Pamiętajcie, że to mogą byćostanie takie wakacje. Że być może nigdy w przy-szłości nie powtórzy się okazja na zrealizowaniemarzeń.Praca, studia, „lata lecą”... Więc warto spróbo-wać i wyjść z domu. Jak mówi przysłowiewszystkich outdorowców: każda przygoda za-czyna się tuż za progiem.

Page 10: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

10

Numer 4 (czerwiec 2004)

Dźwięki końca wiekuKuba Witkowski

Żałuję czasem, że nie było mi dane uro-dzić się czterdzieści lat wcześniej... Nie-trudno z rezygnacją stwierdzić: Przecieżw rocku nie da się nic nowego wymyślić! Isłusznie. Ameryki już nikt nie odkryje, alenie do końca chcę poddawać się takim my-ślom, tym bardziej, gdy w ręce trafiająpłyty takich zespołów jak Days of the New.

Grupa powstała w 1995 roku. Założonaprzez Travisa Meeksa, w niecały miesiąc nagrałapłytę zatytułowaną po prostu Days of the New.Muzyka stworzona na album w październiku1996 roku, przyniosła skojarzenia z twórczościąPearl Jamu i Alice in Chains, zarówno w war-stwie instrumentalnej, jak i wokalnej. Głos Tra-visa Meeksa posiada podobną do Eda Vedderagłębię z dodatkiem psychodelicznych niuansówczerpiących z maniery wokalnej nieodżałowane-go Layne’a Staley’a. Mieszanka charakterystycz-na, choć niezbyt oryginalna, kusi aby stwierdzić:kolejny zespół postgrunge’owy. Nie pisałbymjednak o Days of the New, gdyby tak było. Pierw-sza płyta stała się początkiem niepowtarzalnegostylu, który zespół zdołał w pełni zachować nakolejnej, chociaż różnią się one od siebie. Ele-mentem wspólnym każdej z nich jest to, że Daysof the New tworzy muzykę zasadniczo w oparciuo sprzęt akustyczny. Pierwszy krążek to taki stu-

dyjny “Unplugged”, pełen przebojowości i cza-du, którego brakuje niejednej elektrycznej płycieinnych zespołów. Nie dziwi więc to, że Days ofthe New stał się sławny w USA i sprzedał ponadmilion egzemplarzy swojej debiutanckiej płyty.

W 1999 roku zespół nagrał kolejny al-bum, zatytułowany - także - Days of the New.Proszę Państwa, chylimy czoła! Bo oto właśniemamy do czynienia z arcydziełem muzycznymkońca wieku! Płyta przemyca dużo rozwiązań zpoprzedniego albumu,choćby to, że znowujest akustyczna. Daysof the New nagrałlżejszą niż debiut su-itę, w której udziałwzięła orkiestra kame-ralna i chór. Rezultatunie da się opisać. Trze-ba tego posłuchać. Niejest to typowa aranża-cja na zespół rockowy,orkiestrę i chór. Całośćto opowieść muzycz-na wzbogacona, a ra-czej opleciona, dużądawką wysublimowa-nych i subtelnych efek-tów, dźwięków i sampli. Porywające...

Dwa lata później pojawiła się ostatnia jakdotąd płyta zespołu, ponownie zatytułowana Daysof the New. Tak się składa, że cudowne realia

polskiego rynku uniemożliwiają oczywisty do-stęp do płyt grupy, stąd, choćbym chciał, nieumiem powiedzieć jaką muzykę grupa serwujena tym krążku. Niezmiernie mi przykro, ale mimowszystko zachęcam do poszukiwań, na przykładw Intenecie, gdzie, nie mam co kryć, znalazłem tąporcję dźwięków Days of the New, którą terazmogę wam polecić. Szkoda by było pominąć takciekawy zespół rockowy, wiedząc nawet tylko otym, że drugi album grupy to arcydzieło.

Fani rozróżniajądyskografię Days ofthe New przy pomo-cy kolorów okładek,bo jak już pisałem,płyty nie są tytułowa-ne, a jedynie opatrzo-ne zdjęciem drzewa icharakterystycznymdrżąco- rozlewają-cym logiem zespołu.To co je rozróżnia, totonacja w jakiej sąutrzymane. I tak:Days of the New(Outpost-Geffen1997) - „yellow” lub„orange”

Days of the New (Outpost-Geffen 1999) - „gre-en”Days of the New (Outpost-Geffen 2001) - „red”

Muzyka dla psycholiPsycho Attack OverPoland vol. 1Piotr Słowik

Genialna płyta stworzona wspólnie przez per-sonel i pacjentów szpitala dla psychicznie cho-rych w Tworkach. Prawdziwa perełka na psy-chiatrycznym rynku wydawniczym. Jeszczenigdy tylu schizofrenikow naraz nie udało sięzmuśić do współpracy! A tak na powaznie...

Biedny Lesław nie miał łatwego życia,gdy w połowie lat 90tych obwieścił przyjacio-łom, że zamierza stworzyć zespół grający psy-chobilly (czyt. sajkobili). Ludzie pukali się w czołai po cichu śmiali ze zbzikowanego na punkcie lat50tych kolegi. W tzw. klimatach królował punk ijamajszczyzna - prawie nikt nie pamiętał już gra-jących w latach 80tych psychobillowych zespo-łów Stan Zvezda i Los Piramos del Baltico. Le-sław jednak jak na porządnego pioniera przystałonie zraził się i w 1995 roku wraz z perkusistąArkusem i kontrabasistą Waldkiem założył Par-tię. Sam objął funkcję gitarzysty i wokalisty. Po-

czątkowo, żeby w ogóle ktoś przychodził na kon-certy do swojej muzyki wkładali dużo punka iska. Wszystko zmieniło się w 1998 roku kiedypodpisali kontrakt z wytwórnią Ars Mundi i wy-dali pierwszą płytę. „Partia”okazała się ogromnym za-skoczeniem przede wszyst-kim dla krytyków muzycz-nych. Czegoś takiego wcze-śniej nie było. Niezależne ga-zety zaczęły ustawiać się ko-lejce po wywiad a w Radio-stacji nieśmiało zaczęły po-jawiać się utwory psychobil-lowe. Kolejne lata to następ-ne płyty i wzrastająca popu-larność grupy. Cały czas byłto jednak kierunek mocno niszowy. Prawdziwyszał rozpętał się w 2002 roku. Jak grzyby podeszczu zaczęły wyrastać z psychowego naryb-ku nowe zespoły: Robotix, Pavulon Twist, TheObobox i wiele innych. Z niepamięci wydobytomocno już śmierdzącą trupem Stan Zvezde. SamLesław stwierdził, że klimat wokół psycho jestna tyle dobry, że można uśmiercić hybrydowąPartię (uśmiercał ją zresztą kilkakrotnie co naj-

pierw wywoływało uśmiech a z czasem zażeno-wanie) i stworzyć coś co bardziej odpowiadało-by jego muzycznym zainteresowaniom. Stworzyłwięc Komety, super zespół grający... nie, nie psy-

chobilly - rockabilly (!), czylito, z czego psycho wyrosło.Zespół okazał się strzałem wdziesiątkę, a Lesław umocniłswoją pozycję billowegomentora. Koniec 2003 rokuprzyniósł kolejną dawkę fa-nów i nowe imprezy a wraz znimi zapotrzebowanie na wy-dawnictwa płytowe. Na ryn-ku brakowało składanek, któ-re mogłyby być wprowadze-niem dla nowych „psycholi”

i zarazem szansą do pokazania się przez młodezespoły. Zadania tego podjął się nie kto inny jakniezawodny Lesław a wydać płytę zobowiązałasię wytwórnia Jimmy Jazz Records.

Premiera płyty odbyła się 19 marca naimprezie w Warszawskim klubie Indeks. Przedwejściem na zebranych „psycholi” czekały dwiewiadomości - dobra i zła. Pierwsza to taka, żepłytę można kupić w specjalnej cenie 20-tu zło-

Page 11: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

11

Numer 4 (czerwiec 2004)

tych. Zła głosiła, że na samą imprezę mogą wejśćtylko osoby wcześniej zapisane na listy (czyt.samorząd studentów UW). Cóż, bywa, widać nietylko na naszej uczelni samorząd studentów dzia-ła wyłącznie na własną korzyść...

Wróćmy jednak do samej płyty. Jest toporządnie zrealizowana składanka, do której jed-nak można się w kilku miejscach przyczepić.Pierwszy i chyba największy feler, który od razurzuca się w oczy to nieobecność na płycie jedne-go z najważniejszych psychobillowych zespołów,czyli Robotixa. Sprawa rozbiła się o mur niezgo-dy stojący między Lesławem a Cosmic Records(wydawca Robotixa). Moim skromnym zdaniempłyta tym brakiem jest mocno zubożona. Znala-zło się na niej jednak wiele dobra, którego się niespodziewałem. Na przykład rockabillowe coun-try grane przez Mitch & Mitch czy bardzo fajnypsychowy kawałek rockowego zespołu He-adhunters. Reszta zespołów to składy z klimatu,których można było oczekiwać. Na płycie znala-zły się aż cztery numery zespołów, w którychudziela(ł) się Lesław. „Krzywe nogi” i „Tak miźle”Komet są humorystycznymi utworkami, któ-re przywodzą mi na myśl kroniki filmowe z wcze-snego PRLu. Trzeci utwór Komet to „Lonely sky”,który znany jest już ze studyjnej płyty zespołu.Czwarty Lesławowy kawałek to „Skillshot” Par-tii. I tu widzę kolejny błąd. Po co zapychać płytęutworami zespołu, który już nie istnieje i podob-no ma już nigdy nie koncertować? Dobre wraże-nie powraca jednak, gdy słucha się tego co majądo pokazania młode zespoły. Swoje kawałki uży-czyły: Flymen, Pavulon Twist, Stan Zvezda, Pla-stic Stars, De Tazsos, Skarpeta, Buzz Astral, TheObibox i 150 Watts. O uśmiech przyprawiły mnieutwory Pavulon Twist, którego wokalista śpiewapo rosyjsku! Stan Zvezda zaprezentowała modnewśród zespołów billowych nawiązanie do kino-wego bohatera Jamesa Deana. Z całego grona naduże wyróżnienie zasługuje jeszcze The Obiboxza swój utwór „Rockabilly kid”. Widać, że chło-paki świetnie się bawią grając to, co sami okre-ślają jako agrobilly, czyli wsiowy rock’n’roll. Płytaogółem trwa niecałe 43 minuty i znajduje się naniej 17 utworów. Jest to i dużo i mało. Dużo, boi tak nikt nie spodziewał się takiej ilości materia-łu, a mało bo po przesłuchaniu włącza się „ssa-nie” i człowiek chce jeszcze i jeszcze. Pocieszaćmożna się jednak tym, że jeśli dobrze pójdzie tojuż niedługo ukaże się druga część.

Płytę tę polecam przede wszystkim oso-bom, które dopiero z tego artykułu dowiedziałysię, że istnieje coś takiego jak psychobilly. Cena(25 złotych) również nie jest przeszkodą na dro-dze do poznania czegoś nowego i wartościowe-go. Jeśli zaś płytę kupisz i Ci się spodoba, tomogę się założyć o dobre buty na słoninie, że jużniedługo przybędzie nam na uczelni sobowtórElvisa.

FELIETONAGRO–TEO-LOGICZNYJarosław A. Sobkowiak MIC

SEN O POTĘDZE

Było to w okresie wiosennych zasiewów.Rolnik właśnie wrócił z pola z powodu niespo-dziewanej ulewy. Wyglądał na strasznie zmęczo-nego, a co chyba najgorsze, nie był zadowolonyze swojego wysiłku. Pracował co dnia od świtudo nocy, a tu jak na złość, raz za dużo słońca, razza dużo deszczu, do tego cały tydzień bez sensuspędził w warsztacie (!) Dzisiaj czekało go jesz-cze spotkanie w kółku rolniczym i spotkanie zespecjalistą, który miał nauczyć rolników, jak za-panować nad słońcem i deszczem, żeby wystę-powały we właściwej proporcji. Nawet sołtysprzyniósł jakieś ankiety do wypełnienia na tentemat, w których pytano rolników, ile ich zda-niem powinno być dni słonecznych w roku, a iledeszczowych. Rolnik miał jeszcze ponad pół go-dziny do wyjścia na zebranie. Wpatrując się wkrople deszczu na szybie zapadł w głęboki sen.

Śniło mu się, że kiedy pracował na poluprzyszedł do niego Pan Bóg. Zaczęli rozmawiaćo pracy, rolnik żalił się, że coraz trudniej upra-wiać ziemię a nawet jak się uda,to i tak nikt nie chce kupić plo-nów. Wtedy Pan Bóg rzekł doniego: Ale to nie jest chyba twójnajwiększy problem? Rolnikspuścił głowę, nie chciał po-wiedzieć Bogu wprost, jaki mado Niego największy żal. Wkońcu wydusił z siebie: No…,bo ja… - ciągnął niepewnie –wydaje mi się, że z tą pogodąnie wszystko jest tak jak nale-ży. Raz za dużo deszczu, innym razem za dużosłońca i człowiekowi smutno, że po wspaniałejszkole rolniczej, cały wysiłek idzie na darmo. Gdy-by to ode mnie zależało…

Nie zdążył dokończyć. Bóg przerwał mui powiedział: Słuchałem uważnie Twojej opowie-ści i jeśli dobrze zrozumiałem, najbardziej dener-wuje cię nasza niebieska gospodarka deszczem isłońcem. Mam zatem propozycję – przez rok tęczęść mojej odpowiedzialności przekazuję tobie.Rolnik przeraził się, bo przecież, co innego tro-chę ponarzekać, a zupełnie co innego wziąć od-powiedzialność za całą gospodarkę deszczem isłońcem. Było jednak już za późno. Został skaza-ny na najcięższą dla człowieka karę: myślenie iosobistą odpowiedzialność.

Jak na rolnika przystało, nie zamierzałjednak się poddawać. Zakasał rękawy, zaorał zie-mię, obsiał... Doglądał bardziej niż zwykle swojepole. Najnowszymi metodami, co kilka dni spraw-

dzał wilgotność: to deszczu dodawał, to ujmo-wał. Słońce zaś w odpowiednim czasie i propor-cjach towarzyszyło zasiewom. Gdy miał chwilewolne od pracy w polu, wtedy pozwalał, by deli-katnie kropił deszcz. Plon zdawał się być tegoroku przesądzony. Kiedy więc przyszła pora żniw,dumny z siebie zaprosił na pole również PanaBoga. Widzisz – rzekł poważnie – ja też potrafięzarządzać słońcem i deszczem. I wydaje mi się –tu ściszył głos, jakby nie chciał, by wszystkiesłowa dotarły do Boga – że na tej części zarządza-nia znam się nawet lepiej od Ciebie.

Rozczarowaniu nie było końca, gdy roz-gniatając w dłoniach dojrzałe i piękne jak nigdyprzedtem kłosy, rolnik stwierdził, że są puste. PanBóg widząc porażkę rolnika rzekł cicho: A możezapomniałeś o wietrze? Rolnik stanął jak osłupia-ły, przecież cały czas uważał, że całe niepowo-dzenie jego roli to wina zarządzania deszczem isłońcem i brak fachowych ankiet skierowanychdo wytrawnych rolników. Zniszczył plon całegoroku. Nie miał nawet tego, co w minionych la-tach. Nie miał nic. Wracał do domu, a myśli samekłębiły się w głowie. No i ten wstyd, przed żoną,przed innymi rolnikami i przed Bogiem. Zwłasz-cza przed Bogiem, gdyż zawsze mówił, że jest„Bożym rolnikiem”, a cała ta praca wielką misją.

W pewnym momencie stuknęły drzwi.Rolnik ocknąłsię, spojrzałprzez okno i zo-baczył, że deszczprzestaje padać.Do mieszkaniawszedł sąsiad, zktórym mieliwspólnie pójśćna spotkanie wkółku rolniczym.Nie miał zamia-ru opowiadać

mu całego snu, tym bardziej, że tak wiele w cza-sie tego snu się nauczył. Dał tylko do zrozumie-nia, że nie ma ochoty pójść na zebranie. Sąsiaddziwnie szybko podchwycił myśl. Zaczął opo-wiadać, że ta ankieta jest trochę o wszystkim i oniczym, że ci w powiecie i tak zrobią z nią, cozechcą, a rolnik będzie myślał, że od niego zale-żało wszystko. Nasz bohater ucieszył się więcpodwójnie: że nie musi iść, i że nie musi tłuma-czyć wszystkiego. Spojrzał na sąsiada i powie-dział: Chyba się przejaśniło. Nie zawsze mamysłońce, więc wykorzystajmy je. Chociaż i wtedy,kiedy pada nie musimy cierpieć na bezczynność,tyle jest do zrobienia i w domu i w warsztacie.Zresztą i tak najwięcej tracimy nie z powodu nad-miaru słońca czy deszczu, ale z powodu naszegolenistwa. No, ale dość już marudzenia – rzekł dosąsiada. Wstańmy, chodźmy.

Page 12: Obserwator nr 4 czerwiec 2004

12

Numer 4 (czerwiec 2004)

FF- czyli FelietonFilozoficzny„Kontemplator”ks .dr Tomasz Stępień

Weźmy na ten przykład „Obser-watora”. Obserwator, że tak to ujmę, toon przede wszystkim obserwuje. Obser-wacja zaczyna się od patrzenia. Patrze-nie jest niewątpliwie czynnością, którą ob-serwator wykonuje dzięki zmysłowiwzroku. Patrzenie, to jednak dopieropierwszy etap. Niektórzy zatrzymują sięna nim i pozostają w annałach historii za-pisani jako bezimienni gapie, którzy tyl-ko patrzyli, bo coś się działo. Patrzyli inic. Przestało się dziać, to poszli do domu.Ale nawet takie zwykłe patrzenie, czygapienie się, podsuwa ważną przesłankę.Gapie gapią się, bo widzą coś dziwnego,niezwykłego. W obserwacji na pewno jestcoś z gapienia się, ale obserwacja, jestczymś więcej.

Spośród tych, co się gapią, niektó-rzy nie tylko patrzą, ale także widzą to,na co patrzą. Może to się wydawać głu-pie, ale kiedy chcemy dowiedzieć się, czyktoś inny zobaczył to, co my, to nie py-tamy: „Czy patrzysz?”, tylko „Czy wi-dzisz?”, bo przecież każdy może patrzeć,ale nie każdy widzi. Ktoś, kto zobaczył,to ten, w którym zostało coś z tego, naco patrzył. A zatem można powiedzieć,że coś do niego dotarło, przyjął jakąśtreść, coś zapamiętał. Oznacza to, że po-trafił jakoś ogarnąć to, na co patrzył.Zatem musiała się u „widzącego” doko-nać jakaś analiza, jakieś ujęcie, jakaś choć-by szczypta zrozumienia. Zobaczenie, czywidzenie, to jednak jeszcze nie obserwa-cja.

Kiedy po tym pokrętnym wywo-dzie powrócimy do obserwatora, może-my zobaczyć, że obserwator to ktoś jesz-cze bardziej zaawansowany w patrzeniuniż widzący. Obserwator to ktoś, kto ro-zumie rzeczywistość, na którą patrzy, ob-serwacja jest bowiem widzeniem połączo-

nym z analizą tego, na co się patrzy. Naj-lepszym przykładem takiego obserwato-ra jest dla mnie literacka postać Sherloc-ka Holmesa. Ten słynny detektyw potra-fił obserwować tak jak nikt inny. Patrzącnawet na najmniejszy szczegół, umiał wy-ciągnąć wnioski, które objawiały naturętego, co widział, ukazywały różne, z po-zoru niewidoczne prawdy o obserwowa-nym obiekcie. Jego przykład pokazujenam, że o ile gapić się może każdy, dowidzenia potrzeba już szczypty zrozumie-nia, a obserwacja jest już rzadką sztuką.Sztuka obserwacji polega na umiejętnymłączeniu przyczyn i skutków w dziedzi-nie rzeczy szczegółowych. Ustalenie skądwzięło się błoto na bucie czy rysy naszkiełku zegarka, polega właśnie na wska-zaniu jakiejś szczegółowej przyczyny, któ-ra to spowodowała. Znalezienie przyczy-ny oznacza rozumienie skutku, czyli tego,co widzimy.

Oczywiście, jak być może niektó-rzy już odgadli, bezczelnie komentuję tu-taj tytuł tej gazetki. Dlaczego jednak ro-bię to pod filozoficznym sztandarem? Nietylko dlatego, że filozofia wedle Stagi-ryty zaczyna się od zdziwienia, które mawiele wspólnego ze zdziwieniem gapiów,patrzących na słonia w karafce czy innetego typu rzeczy.

Obserwacja, mnie filozofowi, nie-zmiennie kojarzy się z innym słowem,bardzo często pojawiającym się w filo-zofii starożytnej - z kontemplacją. Jakgłosi stare opowiadanie, przekazane namprzez Cycerona, kiedy Pitagoras zabłysnąłmądrością przed tyranem miasta Filunt -Leonem, ten zapytał go na jakiej umie-jętności się opiera, skoro jest taki bły-skotliwy. Pitagoras miał wtedy odpowie-dzieć, że nie zna żadnej sztuki, jest jed-nak filozofem, a następnie wyjaśnił, żefilozofia, czyli umiłowanie mądrości, po-lega na kontemplacji rzeczy (contempla-tio rerum), która prowadzi do zobacze-nia ich istoty. Pitagoras mówił także, żeżycie ludzkie podobne jest do igrzysk, naktóre ludzie przyjeżdżają, jedni, aby siępogapić, inni, aby zdobyć sławę, jeszcze

inni, aby zarobić. Filozof zaś pojawia sięna tych igrzyskach aby stanąć z boku,przyglądać się, czyli obserwować wszyst-ko, po to, aby ustalić, o co w tym wszyst-

kim chodzi. Zaryzykowałbym twierdze-nie, że kontemplacja jest jeszcze wyższymstadium patrzenia niż obserwacja. O ilesztuka obserwacji polega na widzeniuprzyczyn szczegółowych, o tyle kontem-placja polega na widzeniu głębszych przy-czyn, przyczyn metafizycznych, któreumożliwiają rozumienie już nie jakiegośskrawka rzeczywistości, ale całą rzeczy-wistość. Ostateczny wniosek, ku które-mu zmierzam jest taki: Nasz „Obserwa-tor”, skoro zamieszcza takie teksty filo-zoficzne jak ten, nie pozostaje tylko ob-serwatorem, ale staje się kontemplatorem,czyli filozofem.

Składając szczere gratulacjewszystkim czytelnikom, którzy dotarli dokońca tego tekstu, chciałbym także zło-żyć im życzenia, aby nie byli tylko ga-piami, nie byli tylko widzącymi, czy na-wet obserwatorami, ale aby w pełni ro-zumieli to, na co patrzą, co widzą i coobserwują.

Od redakcji:Spotkamy się dopiero po wakacjach. Życzymy Wam udanego wypoczynku, jak najlepszej pogody i dużo dobrejzabawy. A przede wszystkim życzymy udanej sesji i jak najwięcej sukcesów na egzaminach! Pomimo wakacji

Koło nie zawiesza swojej działalności, więc jeżeli masz jakiś ciekawy pomysł na nowy rok akademicki - zaprasza-my! Skontaktujesz się z nami na stronie Koła Naukowego http://www.emid.net

zapraszamy również do wypowiedzi na naszym forum internetorym http://forum.emid.netJednocześnie składamy podziękowania wszystkim osobom, które pomagały nam w naszej pracy. Mamy nadzieje,

że w przyszłym roku nasza współpraca będzie jeszcze bardziej owocna.