Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

8
Grudzień 2010 | Generacja Tpl | 1 Egzemplarz bezpłatny Nr 7 (19)/2010 (grudzień) miesięcznik młodych miłośników Teatru (Polskiego we Wrocławiu) W numerze: Jubileuszowy sezon 2010/2011 w Teatrze Polskim we Wrocławiu rozpoczął się bardzo obiecująco. Za nami dwie udane premiery: Szosa Wołokołamska Heinera Müllera w reżyserii Barbary Wysockiej, o której dużo pisaliśmy w ostatnim numerze, oraz Kazimierz i Karolina opowieść Ödöna von Horvátha w reżyserii Jana Klaty o miłości w czasach kryzysu. Z początkiem roku wraz z zaprzyjaźnionymi twórcami zaczniemy uroczyste świętowanie 65. rocz- nicy inauguracji teatru dramatycznego we Wrocławiu. Czterodniowy festiwal Teatru Polskiego rozpocznie 6 stycznia 2011 gala, podczas której zapraszamy mię- dzy innymi na koncert Lutosławski Quartet oraz pre- mierę filmu o Teatrze Polskim we Wrocławiu w reży- serii Jolanty Kowalskiej. Promocję wydawnictw jubi- leuszowych liczących blisko 1300 stron i obfitujących w artystyczno-towarzyskie anegdoty poprowa- dzi Roman Pawłowski. Niezwykle płodny artysta Jan Klata zaprezentuje swoją najnowszą premierę Utworu o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff. Goście będą też mieli okazję obejrzeć Kazimierza i Karolinę Jana Klaty oraz Hamleta i Sen nocy letniej Moniki Pęcikiewicz – niezwykle ciekawe i reprezentatywne dla Teatru Polskiego spektakle. Dla zainteresowanych zamieszczamy program festiwalu. Zapowiada się niezwykle ciekawie, zatem do zobaczenia w teatrze! Milada Świrska Jubileusz 65-lecia Teatru Polskiego we Wrocławiu – str. 2 Do Wałbrzycha! – str. 3, 4 i 5 Muzycznie – str. 6 i 7 Wszechnica Teatralna – str. 8 Anna Ilczuk, Marcin Czarnik (fot. Natalia Kabanow) Program obchodów jubileuszowych czwartek 6 stycznia 2011 Scena im. J. Grzegorzewskiego • godz. 12:00, Uroczysta gala jubileuszowa – wstęp wolny! W programie między innymi: • koncert Lutosławski Quartet • film o Teatrze Polskim we Wrocławiu, reż. Jolanta Kowalska – premiera • godz. 15:00, Promocja wydawnictw jubileuszowych, prowadzenie Roman Pawłowski – wstęp wolny! Scena na Świebodzkim • godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata – premiera • godz. 20:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata – premiera Foyer II piętra w gmachu głównym • godz. 22:00, Bankiet piątek 7 stycznia 2011 Scena na Świebodzkim • godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata Scena im. J. Grzegorzewskiego godz. 20:00, William Shakespeare, Hamlet, reż. Monika Pęcikiewicz sobota 8 stycznia 2011 Scena na Świebodzkim • godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata Scena Kameralna • godz. 20:00, Ödön von Horváth, Kazimierz i Karolina, reż. Jan Klata niedziela 9 stycznia 2011 Scena na Świebodzkim • godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata Scena im. J. Grzegorzewskiego • godz. 19:30, William Shakespeare, Sen nocy letniej, reż. Monika Pęcikiewicz

description

Jubileuszowy sezon 2010/2011 w Teatrze Polskim we Wrocławiu rozpoczął się bardzo obiecująco. Za nami dwie udane premiery: Szosa Wołokołamska Heinera Müllera w reżyserii Barbary Wysockiej, o której dużo pisaliśmy w ostatnim numerze, oraz Kazimierz i Karolina – opowieść Ödöna von Horvátha w reżyserii Jana Klaty o miłości w czasach kryzysu.

Transcript of Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

Page 1: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

Grudzień 2010 | Generacja Tpl | 1

Egzemplarz bezpłatnyNr 7 (19)/2010 (grudzień)

miesięcznik młodych miłośników Teatru (Polskiego we Wrocławiu)

W numerze:

Jubileuszowy sezon 2010/2011 w Teatrze Polskim we Wrocławiu rozpoczął się bardzo obiecująco. Za nami dwie udane premiery: Szosa Wołokołamska Heinera Müllera w reżyserii Barbary Wysockiej, o której dużo pisaliśmy w ostatnim numerze, oraz Kazimierz i Karolina – opowieść Ödöna von Horvátha w reżyserii Jana Klaty o miłości w czasach

kryzysu. Z początkiem roku wraz z zaprzyjaźnionymi twórcami zaczniemy uroczyste świętowanie 65. rocz-nicy inauguracji teatru dramatycznego we Wrocławiu. Czterodniowy festiwal Teatru Polskiego rozpocznie 6 stycznia 2011 gala, podczas której zapraszamy mię-dzy innymi na koncert Lutosławski Quartet oraz pre-mierę filmu o Teatrze Polskim we Wrocławiu w reży-serii Jolanty Kowalskiej. Promocję wydawnictw jubi-leuszowych liczących blisko 1300 stron i obfitujących w artystyczno-towarzyskie anegdoty poprowa-dzi Roman Pawłowski. Niezwykle płodny artysta Jan Klata zaprezentuje swoją najnowszą premierę Utworu o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff. Goście będą też mieli okazję obejrzeć Kazimierza i Karolinę Jana Klaty

oraz Hamleta i Sen nocy letniej Moniki Pęcikiewicz – niezwykle ciekawe i reprezentatywne dla Teatru Polskiego spektakle. Dla zainteresowanych zamieszczamy program festiwalu. Zapowiada się niezwykle ciekawie, zatem do zobaczenia w teatrze!

Milada Świrska

Jubileusz 65-lecia Teatru Polskiego

we Wrocławiu – str. 2

Do Wałbrzycha! – str. 3, 4 i 5

Muzycznie – str. 6 i 7

Wszechnica Teatralna – str. 8

Anna Ilczuk, M

arcin Czarnik (fot. Natalia Kabanow

)

Program obchodów jubileuszowych

czwartek 6 stycznia 2011Scena im. J. Grzegorzewskiego• godz. 12:00, Uroczysta gala jubileuszowa – wstęp wolny!W programie między innymi:

• koncert Lutosławski Quartet• film o Teatrze Polskim we Wrocławiu, reż. Jolanta Kowalska – premiera

• godz. 15:00, Promocja wydawnictw jubileuszowych, prowadzenie Roman Pawłowski – wstęp wolny!Scena na Świebodzkim• godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata – premiera• godz. 20:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan Klata – premieraFoyer II piętra w gmachu głównym• godz. 22:00, Bankiet

piątek 7 stycznia 2011Scena na Świebodzkim• godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan KlataScena im. J. Grzegorzewskiego• godz. 20:00, William Shakespeare, Hamlet, reż. Monika Pęcikiewicz

sobota 8 stycznia 2011Scena na Świebodzkim• godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan KlataScena Kameralna• godz. 20:00, Ödön von Horváth, Kazimierz i Karolina, reż. Jan Klata

niedziela 9 stycznia 2011Scena na Świebodzkim• godz. 17:00, Bożena Keff, Utwór o Matce i Ojczyźnie, reż. Jan KlataScena im. J. Grzegorzewskiego• godz. 19:30, William Shakespeare, Sen nocy letniej, reż. Monika Pęcikiewicz

Page 2: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

| Generacja Tpl | Grudzień 20102

To już 65 lat! Początek stycznia 2011 roku to wyjątkowy czas dla Teatru Polskiego. Na nadchodzący jubileusz twórcy związani z wrocławskim teatrem przygotowali wyjątkowe niespodzianki. My natomiast proponujemy spojrzenie w przeszłość, by szukać w niej inspiracji na lepszą przyszłość i by ustrzec się popełnionych błędów. Czy w historii teatru przy Zapolskiej takie się zdarzyły? Zapraszamy na rozmowę z Piotrem Rudzkim – historykiem teatru i kierownikiem literackim Teatru Polskiego we Wrocławiu.

Asia Witkowska: Pamiętasz swój pierwszy spektakl w Teatrze Polskim we Wrocławiu?

Piotr Rudzki: To był chyba Hamlet, ironia i żałoba Henryka Tomaszewskiego. Duże wrażenie. W Technikum Energetycznym w Zgorzelcu, do którego uczęszczałem, mieliśmy dobrego polonistę, już nieżyjącego, Bolesława Makowskiego. Raz w miesiącu organizował dla chętnych uczniów wycieczkę teatralną do Wrocławia.A.W.: Który okres w historii Teatru Polskiego uznałbyś za najlepszy?P.R.: Wrocławska scena miała szczęście do dyrektorów. W pierwszym sezonie Teofil Trzciński, związany z teatrami miejskimi w Krakowie, ściągnął tu pierwszych aktorów. We Wrocławiu doszło przecież do największej wymiany ludności po II wojnie światowej. Przy tym prawie siedemdziesiąt procent imigrantów stanowili ludzie ze wsi lub pochodzenia robotniczego, którzy, jak można zakładać, nie mieli zwyczaju chodzenia do teatru. Trzeba ich było „wychować oraz wyedukować” i taka regularna praca zaczęła się za trzeciego dyrektora, Henryka Szletyńskiego, który zatrudnił na stanowisku głównego reżysera Edmunda Wiercińskiego. Szletyński zaangażował także dwoje dramaturgów – co było nowatorskim posunięciem jak na tamten czas – którzy zostali włączeni w prace nad przedstawieniami. Ponadto, wracając do edukacji, przygotowali cykl otwartych wykładów „Wiedza o teatrze”, prowadzonych m.in. przez Jana Kotta, Tadeusza Mikulskiego i przez siebie samych. Edukacji skierowanej na zewnątrz za dyrekcji Szletyńskiego towarzyszyła ta skoncentrowana na zespole aktorskim, dla przykładu: w ostatnim kwartale 1949 roku „akcja samokształceniowa zespołu” łączyła ćwiczenia praktyczne z wykładami, które koncentrowały się na takiej problematyce, jak polska dykcja sceniczna, interpretacja wiersza i prozy oraz technika wokalna, co więcej – aktorzy uczyli się też języków obcych. Te działania jeszcze bardziej zintensyfikowały się za dyrekcji Jerzego Krasowskiego i Krystyny Skuszanki, kiedy z teatrem związała się Anna Hannowa, która zaproponowała niekonwencjonalne formy edukacyjne: konkurs „Młodzież Poznaje Teatr” czy Klub 1212, działający w nowej formie do dziś. Staramy się tę zaproponowaną tradycję kontynuować i twórczo rozwijać.Kolejne ważne dla historii Teatru

Polskiego okresy to dyrekcje Jakuba Rotbauma i Zdzisława Grywałda, a ponadto, wspomnianych już, Skuszanki i Krasowskiego oraz Jerzego Grzegorzewskiego, Jacka Wekslera i oczywiście – obecny.A.W.: W grudniu 1950 roku otwarto odbudowaną Dużą Scenę przy Zapolskiej, od roku 1949 Dolnośląski Teatr Żydowski użyczał Sceny Kameralnej, która w roku 1968 stała się drugą sceną. Najpóźniej teatr zyskał Scenę na Świebodzkim.P.R.: W roku 1994, w nocy z 18 na 19 stycznia, na Dużej Scenie wybuchł pożar i spłonęła widownia; na szczęście spadła żelazna kurtyna, więc ocalało wszystko, co znajdowało się za nią. W efekcie teatrowi została tylko Scena Kameralna, mógł także grać gościnnie na scenach innych teatrów. Ale sytuacja była dramatyczna. Weksler, który pełnił wtedy funkcję dyrektora, przede wszystkim chciał ocalić zespół, który uznawany był za najlepszy w Polsce. Niemal od razu więc pojawił się pomysł, by zanim widownia przy ulicy Zapolskiej zostanie odbudowana, znaleźć inne miejsce. Tak powstała Scena na Świebodzkim. Na inaugurację Jerzy Jarocki wyreżyserował sztukę Heinricha von Kleista Kasia z Heilbronnu, której dalsza część tytułu brzmi Próba ognia, nomen omen.Warto dodać, że po wojnie również zniszczona była widownia Dużej Sceny, dzisiaj im. J. Grzegorzewskiego. Ponieważ zaczęto ją eksploatować w roku 1906, można przyjąć, że dzisiaj świętuje ona sto piątą rocznicę działalności.A.W.: Podstawą funkcjonowania teatru są ludzie, reżyserzy i aktorzy. Kto był najbardziej zasłużony dla teatru?P.R.: Można by wymienić tu całą listę, zaczynając od wspomnianych już dyrektorów i reżyserów. Trzeba ponadto przywołać, jeżeli chodzi o reżyserów, przynajmniej Wilama Horzycę, Zygmunta Hübnera, Helmuta Kajzara, Henryka Tomaszewskiego, Piotra Paradowskiego, Tadeusza Minca, Krystiana Lupę, Pawła Miśkiewicza, Remigiusza Brzyka, Monikę Pęcikiewicz, Jana Klatę, Wiktora Rubina, Monikę Strzępkę czy Agnieszkę Olsten. Oczywiście ta chronologiczna lista nie jest pełna. Na podkreślenie zasługuje fakt, że w wyróżnionych wyżej najważ-niejszych okresach w dziejach sceny ich dyrektorom i zapraszanym reżyserom udało się stworzyć prawdziwe zespoły aktorskie, które doceniano w Polsce.A.W.: Dlaczego na obchody sześćdziesięciopięciolecia wybrano tylko spektakle Klaty i Pęcikiewicz? P.R.: Z różnych względów. Oprócz naszych najnowszych przedstawień gramy te, które można logistycznie zaplanować na dwóch pozostałych scenach, podczas kiedy Scena na Świebodzkim przez kilka dni zajęta jest wyłącznie przez jubileuszową premierę Utworu o Matce i Ojczyźnie Bożeny Keff.Poza wszystkim jednak przedstawienia tych dwojga twórców dobrze reprezentują dwa nurty obecne w całej historii Teatru Polskiego. Można by je na użytek naszej rozmowy nazwać: teatrem politycznym i teatrem nowych form artystycznych.

Rozmawiała Asia Witkowska

65 lat Teatru Polskiego we Wrocławiu

| Generacja Tpl | Grudzień 20102

Budynek Teatr Polskiego przy ul. Zapolskiej 3 (fot. Tomasz Żurek)

Page 3: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

Grudzień 2010 | Generacja Tpl | 3

Do Wałbrzycha!Wszystkich, których znudził wrocławski repertuar i którzy znają

go już na pamięć, zapraszam w podróż do Wałbrzycha*. Czeka tam na was Teatr Dramatyczny im. J. Szaniawskiego, w którym swoją enkla-wę twórczą znaleźli dramatopisarz Paweł Demirski i reżyserka Monika Strzępka. Ich teatr jest polityczny do kwadratu, a ich spektakle pro-

wokujące, zwulgaryzowane i obsceniczne. Aktorzy w najlepsze zajadają się jajkami, wymiotują i prze-klinają. Nikt jednak tak trafnie jak oni nie diagnozuje w teatrze problemów dzisiejszej epoki turbokapitaliz-mu. A żaden inny teatr nie ma czujących się tak świetnie w komediowych rolach aktorów. Właśnie w Wałbrzychu, zapomnianym mieście górniczym, wstawiają się za wykluczanymi przez transformacje ustrojowe. Proponują nową, poważną rozmowę o historii. I obśmie-wają skostniałość kultury i jej autorytetów. Wywołują niestosowny śmiech niewybrednymi żartami i inteli-gentną ironią. W wałbrzyskim repertuarze znajdziemy aż cztery ich spektakle. Poniżej krótko o trzech z nich:

DIAMENTY TO WĘGIEL, KTÓRY WZIĄŁ SIĘ DO ROBOTY

After Czechow to szalona kontynuacja Wujaszka Wani Czechowa. Rzecz się dzieje osiemnaście lat po nieudanym zamachu Iwana Wojnickiego – wujaszka Wani – na życie profesora Sieriebriakowa. Po latach czynnej działalności na wielu polach, w tym ekonomii i jubilerstwa, wprowadzania przemian społeczno-gospodarczych na skalę globalną i prywatną, profesor ma przybyć z wizytą do małe-go miasteczka córki.

Czeka na niego bogato zastawiony stół, do którego możemy się jako widzowie dosiąść, częstować się do woli wódką, ogórkami kiszonymi czy słynnymi Strzępkowskimi jajkami i wraz z całą podeks-cytowaną rodzinką czekać na gościa. Główną postacią w sztuce jest wujaszek Wania (wyborny Włodzimierz Dyła), wyraźnie niezadowo-lony z powodu przyjazdu profesora, którego otacza aura prosperity i sukcesu. Wujaszek Wania „nie załapał się” na korzyści płynące z trans-formacji, jakie zaszły w Polsce po roku 1989. Nie może znaleźć pracy, nie ma kredytu mieszkaniowego, nie doczekał się żadnych bonusów wynikających z prywatyzacji. Błąka się w klapkach i wyciągnię-tym dresie, wyklinając świat wolnego rynku. Nie zrobił nic złego, po prostu się nie nadawał. Jedyne, co mu pozo-stało, to stać się bohaterem sztuki, która podniesie go do rangi postaci tragicznej. Demirski i Strzępka w groteskowy, ale dosadny sposób przedstawia-ją sytuację ludzi pokrzywdzonych przez system neoliberalny, którzy po terapii szokowej Balcerowicza zostali wykluczeni

i stracili szansę na lepsze życie.

NIECH ŻYJE WOJNA!!!W jednej ze scen Grigorij zwraca się do publiczności: „A co, jeże-

li nic już nie będzie tak pięknie jak kiedyś? [...] Nie będzie już takich czterech pancernych, nie będzie takiej młodości, takich Niemców? [...] Nie ma opowieści dla wnuczka o medalach, więc wnuczek nie przy-chodzi”. Niech żyje wojna, bo wtedy wszystko wydaje się wyjątkowe, bohaterskie, szlachetne. Demirski i Strzępka, biorąc za punkt wyjścia serial Czterej pancerni i pies, rozprawiają się z heroizacją historii. Nie zgadzają się na bezwarunkową mitologizację przeszłości i wykreowany przez kulturę obraz wojny. Wojny bez ofiar, okrucieństwa i makabry. Czasy woj-ny przeplatają się w spektaklu

Grudzień 2010 | Generacja Tpl | 3

Adam W

olańczyk, fot. Tomasz Jozefovski

fot. Dariusz Gdesz

Page 4: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

| Generacja Tpl | Grudzień 20104

z czasami komunizmu, aktorzy wcielają się więc w podwójne role, a akcja szybko przenosi się z okopów do biura Stalina czy prywat-

nego mieszkania. Ważnym momentem jest poruszający monolog (osadzo-

ny w roku 1968) kobiety czekającej na zaginionego na wojnie syna. Codziennie wygląda przez okno, piecze ciasto, zrywa się

na każdy dźwięk do drzwi. Wpada w złość, gdy jej sąsiedzi za ścianą oglądają Czterech pancernych, jest wściekła na spo-łeczeństwo, które szybko zapomniało o tragediach wojen-nych i woli oglądać uśmiechniętego Janka i piękną Marusię.

Szarik, rosyjski żołnierz-kombatant, w tragicznym finale spektaklu terroryzuje bohaterów pistoletem, domagając się

minuty ciszy dla upamiętnienia ofiar wojennych, ludzi, których znał osobiście. Wywiązuje się dyskusja na temat tego, jak długo powinna trwać minuta ciszy, a także o jej praktycznych aspek-tach (czy jak jadę samochodem, to też mam się zatrzymać?), co w rezultacie kończy się niekontrolowanymi wybucha-mi śmiechu bohaterów, niezdolnych do wytrzymania minuty w spokoju. Szarik desperacko i bezradnie próbuje wymusić szacunek dla swoich wspomnień, charakteryzuje go bezkry-tyczny upór w przekazywaniu historii. Twórcy zwracają uwagę na smutną sytuację młodego pokolenia, którego tożsamość narodową próbuje się budować na zmitologizowanych obra-

zach przeszłości.

BYŁ SOBIE ANDRZEJ, ANDRZEJ, ANDRZEJ I ANDRZEJ

To zdecydowanie najlepszy spektakl Demirskiego&Strzępki. Został słusznie doce-niony i nagrodzony na IX Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy i na X Festiwalu Dramaturgii

Współczesnej „Rzeczywistość przedstawiona” w Zabrzu oraz zdobył główną nagrodę na festiwa-

lu Boska Komedia w Krakowie.Twórcy podejmują bardzo aktualny temat polskiej polityki kultu-

ralnej po roku 1989, kondycji polskiego kina i teatru oraz roli auto-rytetów w społeczeństwie. Już na samym początku spektaklu nasze poczucie bezpieczeństwa zostaje zachwiane. Jako że widzowie w teatrze najbardziej lubią antrakty, po 15 mi-nutach jesteśmy zaproszeni na przerwę. Nawet wtedy jed-nak aktorzy angażują widzów, czytając wypowiedzi znanych reżyserów i recenzentów na temat kondycji polskiej kultury, a na ścianie przez cały spektakl wyświetlane są fragmenty recenzji mocno krytykujących spektakle Strzępki. Przebiegły zabieg sprawdza się znakomicie – fragmenty wyrwane z kon-tekstu brzmią dość komiczno-kosmicznie, stawiając ich auto-rów raczej w niekorzystnym świetle.

W spektaklu nie ma mowy o jakiejkolwiek spójności wydarzeń. Zaczyna się perwersyjnie, gdyż pierwsza część dzieje się na pogrzebie słynnego reżysera, zdobywcy Oscara, „architekta naszej wy-obraźni” – tytułowego Andrzeja. Spotyka się tam śmietanka towarzyska. Dwie aktorki, jedna z nich to gwiazda fil-mów zmarłego, właścicielka prywat-nego teatru; rozkapryszony, pod-starzały reżyser Kazimierz oraz przedstawiciel elity poli-tycznej chcący zlikwi-

dować Ministerstwo Kultury. Są też „zwykli śmiertelnicy”. Mężczyzna, który lubi oglądać pogrzeby celebrytów, bo przypomina mu to, że są oni śmiertelni, więc wcale nie lepsi od niego; nieco upośledzony fan-łowca autografów oraz dwoje starszych aktorów z prowincji, którzy uznali pogrzeb znanego reżysera za doskonałe miejsce do zamanife-stowania swoich przekonań. Protestują przeciwko zmarnowaniu opo-zycyjnego charakteru sztuki po roku 1989, który został zdominowany przez prawa rynku rozrywkowego. Nikt ich jednak nie słyszy, elity nimi pogardzają.

Czas na niekończącą się satyrę na postacie ze świata kultu-ry. Egzaltowana aktorka wyznaje, że najchętniej chciałaby grać tylko w starych, już nakręconych filmach, aby wiedzieć, że są dobre. Reżyser, aby się podlizać politykowi, starannie liże jego buty. W atmosferze patosu wszyscy wylewają łzy – łzy obłudy, jak się okazuje, gdyż są znie-cierpliwieni opóźniającym się pogrzebem. Każdy z nich chce wracać do swoich interesów, a aktorka-właścielka teatru spieszy się na próby w swoim „prywatnym, dotowanym przez państwo teatrze”. Śliniący się, przygłupi łowca autografów w akcie desperacji barykaduje się wraz z trupem mistrza w kaplicy i animując jego zwłoki, próbuje zmusić go do nakręcenia jeszcze jednego filmu. Takiego, który by mu się spodobał tak bardzo jak jego stare filmy. To jeszcze nie koniec gorszą-cych scen. Autorzy uśmiercają resztę bohaterów zatrutym pasztetem z gęsich wątróbek. Ci dławią się swoimi wymiocinami, przy czym wy-soko postawiony polityk – aby zachować prezencję – połyka własne wymiociny, kierując się mottem „jak trzeba, to można”.

Druga część spektaklu dzieje się w piekle, gdzie spotykają się wszystkie cztery wcielenia tytułowego Andrzeja. (Jedno z nich to miś-pluszak, który żąda bezgranicznego uwielbienia, poklasku i przytula-nia: „Jestem misiem. Mam proste zasady i za to, kurwa, należy mnie kochać!!”.) Spotykają oni kubańskiego rewolucjonistę, który umarł śmiercią głodową, walcząc o wolność, a w momencie śmierci zała-many zrozumiał, że walczył o wolność człowieka, a wywalczył wolny rynek i McDonald’sy.

W spektaklu Był sobie Andrzej, Andrzej, Andrzej i Andrzej Demirski&Strzępka obnażają nie tylko fałsz i obłudę elit, ale także mocno krytykują postawę polskich twórców, którzy po transforma-cji zaniechali uprawiania zaangażowanej społecznie sztuki i przeszli

do establishmentu, robiąc ją dla „badylarzy”.

* Niestety, do Wałbrzycha musimy wybrać się samochodem, bo ostatni pociąg do Wrocławia wraca o 19:00. Podróż trwa godzinę, czyli tyle co w godzi-nach szczytu do centrum Wrocławia (z któregokol-wiek miejsca w mieście). Dla tych, którzy zdecydu-ją się na polską kolej – bilet normalny kosztuje 30 zł,

a ulgowy 18. A nocleg? Na przykład hotel Sudety.Naprawdę warto!

Milada Świrska

| Generacja Tpl | Grudzień 20104

fot. Bartłomiej Sow

a

Page 5: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

Grudzień 2010 | Generacja Tpl | 5

„Za pięć minut chcę zastrzelić człowieka!”, czyli wujaszkowe zmagania w potransformacyjnej rzeczywistości

Historię wujaszka Wani według Antona Czechowa w teatrze wysta-wiano ponoć dziesięć milionów razy i każdą zagrano pięćdziesięcio-krotnie. Przy takiej liczbie spektakli tytułowy bohater nie trafił jakieś pięćset milionów razy – razy – dwa razy. Nie trafił? Owszem, a prze-cież celował. W Teatrze Dramatycznym w Wałbrzychu również celu-je i również nie trafia. Widocznie duet reżysersko-dramaturgiczny w osobach Moniki Strzępki i Pawła Demirskiego postanowił nie odci-nać się od tego zwyczaju. Pozwolił Iwanowi Wojnickiemu (fenomenal-ny Włodzimierz Dyła) ponownie popaść w ferwor zemsty i dać upust nagromadzonym przez lata emocjom. Dwa wystrzały, dedykowane profesorowi Sieriebriakowowi, stają się jądrem, wokół którego adapta-cja sto osiem lat „after Czechow” zatacza swoje kręgi.

Współczesna wizja Czechowowskiego arcydzieła otwiera się przed nami tuż za progiem Sceny Kameralnej. Zasypują nas lawiną pytań i próśb. Panuje zamęt. Głośna, żywiołowa muzyka biesiadna przy wtórze skowytu odkurzacza wzmaga zmysłowy realizm tej sceny. Jeszcze tylko ziemniaczek do jednej rączki, nożyk do drugiej, kapcie na nogi, prośba o odnalezienie kotka, który czmychnął i pewnie skra-da się gdzieś między nogami. Po chwili spędzonej w gwarnym przed-sionku udaje się wreszcie przedostać do właściwego pomieszczenia. Przeładowane i zagracone, czyli polskie, przeciętne mieszkanie razi ki-czowatym zderzeniem barw. Domownicy natomiast stanowią idealny kontrast z otoczeniem. Są żywcem wyjęci z epoki Czechowa. Przestrzeń spektaklu sprzyja interakcji. Granica pomiędzy widownią a aktorami się zaciera. Gospodarze zapraszają kilkoro widzów do suto zastawione-go stołu, wprowadzając ich w środek akcji. Przygotowują sałatkę, mogą skosztować swojskich rarytasów. Ogórki, kartofle, ciepła drożdżówka prosto z piekarnika, a nawet wódeczka (tylko zwykła woda!).

Bohaterami spektaklu są postacie dramatu, jednocześnie w rolach aktorów teatralnych. Twórcy inscenizacji zderzają dwie sfe-ry, mieszają rzeczywistość z fikcją, urozmaicając publiczności wieczór w teatrze. Atrakcyjności spektaklu sprzyja również groteskowość. Teatr Demirskiego i Strzępki kreuje świat sztuki w sposób zabawny, lekki, nie gubiąc przy tym cennego przekazu. A przekaz pod adresem rzeczywi-ście istnieje. Zewsząd słyszymy dziś hasła, które mobilizują obywate-li do odrzucenia bierności społecznej, bierności gospodarczej. Każdy z bohaterów przedstawienia, w większym lub mniejszym stopniu, uwa-ża bierność za zło. Dobro natomiast łączy z koniecznością bycia kre-atywnym oraz przede wszystkim – przedsiębiorczym. Diamenty to węgiel, który wziął się do roboty. After Czechow: Wujaszek Wania to opowieść o neolibe-ralnej Polsce okresu po transformacji, opowieść o ludziach, którzy nie potrafili odnaleźć się w nowym systemie. Tych, którzy za swoją sytu-ację obwiniają nie własne lenistwo czy nie-poradność, ale władze. Główną figurą, ucieleśnieniem tego

problemu jest

wujaszek Wania. Człowiek, który się nie nadaje. Człowiek, któremu powiedziano, że się nie nadaje. Wreszcie człowiek, który „za pięć minut zastrzeli człowieka!”.

A przynajmniej będzie chciał zastrzelić profesora Sieriebriakowa, którego przybycia wszyscy z niecierpliwością oczekujemy. Inni boha-terowie starają się umilić nam czas oczekiwania, wypełniając go swo-imi problemami. Sonia (Aleksandra Cybulska/Agnieszka Kwietniewska) jest zakompleksioną profesorską córką z pierwszego małżeństwa, która uciekła z Warszawy w poszukiwaniu szczęścia. Astrow (Piotr Tokarz) to lekarz nieszczęśliwie zakochany w obecnej żonie profesora –

Helenie. Są jeszcze nieszanowany przez nikogo ziemianin Tielegin (Jerzy Gronowski) oraz stara i poczciwa niania (Sabina Tumidalska), która kręci się nieustannie po kuchni. Wszyscy narzekają, zazdrosz-czą i tęsknią do lepszego świata. Są świadomi swojej nędznej kon-dycji, ale wstydzą się do tego przyznać. Snują nieśmiałe plany, zasłaniają się historiami o diamentach czy lakierowanych ziem-niakach. Kiedy indziej, w monologach pełnych patosu i wzruszeń, przejawia się ich strach i rezygnacja.

Paweł Demirski i Monika Strzępka stworzyli spektakl interesu-jący, niekonwencjonalny, ale przede wszystkim mający coś waż-

nego do przekazania. W sposób uszczypliwy i zabawny ożywia-ją w teatrze polską rzeczywistość, opartą na neoliberalnej go-spodarce. Wielu jest ludzi, którzy się „nie załapali”, którzy nie poradzili sobie podczas rozmowy kwalifikacyjnej, którzy roz-pamiętują zamknięcie kopalni, chociaż nigdy w niej nie praco-wali. Wielu jest u nas wujaszków, którym powiedziano, że się zwyczajnie „nie nadają”.

Monika Branieckalaureatka I miejsca w konkursie na recenzję

organizowanego przez Teatr Polski we Wrocławiu

fot. Bartłomiej Sow

a

fot. Bartłomiej Sowa

fot. Bartłomiej Sow

a

Page 6: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

| Generacja Tpl | Grudzień 20106

Niebanalna recepta na (polską!) muzykę popularną

Granda to nowa propozycja muzyczna jednej z najbardziej charak-terystycznych polskich wokalistek młodego pokolenia Moniki Brodki. Jest ona zarazem autorką tekstów, za oprawę muzyczną odpowia-da zaś Bartosz Dziedzic, znany warszawski producent. Efekt tych dzia-łań – Granda – jest albumem stworzonym w wyraźnie nowej stylistyce: zaskakuje słuchacza, ma w sobie pewien pazur, to „coś”, tak ciężko definiowalne słowami. Może aspirować do płyty przełamującej stereo-typy – pokazuje, że polska muzyka współczesna nie musi być plastiko-wa i nijaka. Udowadnia, że poza nurtem komercyjnym i niszowym jest jeszcze trzecia kategoria – utworów niebanalnych, z ambitnym przeka-zem pełnym koloru.

Ten album jest niespodzianką dla wszystkich, którzy spodziewali się, że Brodka pójdzie obraną wcześniej drogą, nagra płytę pod czy-jeś dyktando i wpasuje się w komercyjną konwencję. Nowy krążek to powiew świeżości, to zabawa muzyką, słowami, to wpadające w ucho melodie i niebanalne teksty. Wokalistka pokazuje odbiorcom różne twarze – jest zarazem kobietą delikatną, zadziorną, zmysłową. Jak sama mówi, celem było odcięcie się od muzyki, która dotąd była jej inspiracją, stworzenie płyty nietuzinkowej, momentami wręcz dziwnej. Pierwsze płyty powstawały pod wpływem takich artystek, jak Erykah Badu, Lauren Hill czy Jill Scott, wpasowujących się w kanon muzyki „czarnej”, soulowej.

Obecnie w twórczości Moniki Brodki widać fascynację zarówno folklorem (góralskie korzenie artystki dają o sobie znać), jak i muzyką klubową. Dostrzec możemy pełen eklektyzm: momentami dość ostre elektroniczne beaty, ale i akustyczną gitarę oraz ludowe przyśpiewki zestawione z łagodnym głosem wokalistki. Ta łagodność może być jed-nak zwodząca i szybko przerodzić się w ostre brzmienia, a nawet krzyk – artystka pokazuje bowiem wszystkie (skrajne!) rejestry swojej skali głosu. Mimo różnic pomiędzy poszczególnymi utworami płyta brzmi zaskakująco spójnie, jednolicie.

Płyta wyśpiewana jest w języku polskim, dopiero ostatni na liście utwór Excipit wyłamuje się z tego schematu, w piękny i liryczny sposób zaskakując swoim francuskim brzmieniem.

Czy więc jest to ta sama wokalistka, która zaistniała na rynku mu-zycznym kilka lat temu? Przypomnijmy – Brodka dała się poznać sze-rokiemu gronu publiczności jako laureatka III edycji programu „Idol”,

jeszcze w roku 2004. Zaledwie 17-letnia piosenkarka szybko wydała

płytę (debiutancki Album zdobył miano Złotej Płyty, a i wydane rok później Moje piosenki przyjęte zostały gorąco) i stała się jedną z ulu-bienic młodego pokolenia – zdolna, piękna, przebojowa, o magnety-zującym głosie i niepokornej, góralskiej duszy. Artystka zdobyła wiele nagród, m.in. Eska Music Award w 2004 r. za debiut roku, a rok później także Superjedynkę, przyznaną w tej samej kategorii.

Słuchając jednak Grandy, można odnieść wrażenie, że mowa o zupełnie innej wokalistce – mało tu Brodki sprzed czterech lat, a jesz-cze mniej nastolatki, która wcześniej walczyła o głosy widzów i zwy-cięstwo w popularnym „Idolu”. Nowa płyta jest dość daleka od nurtu komercyjnego, a sama autorka ukazuje się jako całkiem dojrzała i zaskakująca artystka, która – jak widać – musiała przebyć pewną drogę, by znaleźć odwagę bycia sobą.

Zadanie zostało więc wykonane – Granda jest albumem, który cięż-ko zaszufladkować, i tym właśnie doskonale się wyróżnia. Głos woka-listki również brzmi inaczej – intrygująco, niepokojąco, Brodka wcią-ga słuchacza do swojego świata i zaprasza do odkrywania muzyki na nowo. Utwory, takie jak Krzyżówka dnia, tytułowa Granda, Saute czy W pięciu smakach, zachęcają do muzycznej zabawy słowami i rytmem, błyskawicznie wpadając przy tym w ucho. Do tego cały przekrój instru-mentów – perkusja, dudy, gitara akustyczna i basowa, skrzypce, altów-ka, trombita, tamburyn, mandolina...

Piękny głos, elementy folku i stylistyki ludowej połączone z klubo-wymi brzmieniami stwarzają intrygującą całość. Wydaje się, że artystka nie tylko śpiewa, ale i czaruje odbiorcę, wciąga go do swojego szaleń-stwa i usiłuje nim zarazić.

Brodka udowadnia, że pop może być czymś więcej niż banal-nymi, kiczowatymi tekstami połączonymi z nieskomplikowaną linią melodyczną. Granda to propozycja dla słuchacza otwartego na nowe brzmienia polskiej muzyki popularnej, to zabawa tym gatunkiem muzycznym. Trudno nie ulec wokalistce i nie zachwycić się końcowym rezultatem jej starań.

Hurts – HappinessWbrew oczywistemu skojarzeniu Happiness to nie recepta

na szczęście (o czym przekonuje nas już mało optymistyczna okładka płyty), ale muzyczna opowieść, ujmująca od pierwszego do ostatnie-go utworu. Przepis na sukces? Nastrojowa kompozycja, harmonijna melodia i pe-łen melancholii głos w towarzystwie gitary akustycznej i instrumentów klawiszowych. Do tego natych-miast zapadające w pamięć utwory – zarówno pod wzglę-dem linii melodycznej, jak i tekstów, traktujących

| Generacja Tpl | Grudzień 20106

MUZYCZNIE

Page 7: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

Grudzień 2010 | Generacja Tpl | 7

Niepozorne odkrycie muzyczneKoncert, na który ostatnio miałam okazję się wybrać, nie zapowia-

dał się w żaden sposób szczególnie – ot nowy, wschodzący zespół, polecany przez podekscytowaną koleżankę. Takie podejście było dużym błędem.

Paula i Karol to tak naprawdę Paula Bialski i Karol Strzemieczny (oboje z wykształcenia socjolodzy). Są nietypowi jak na polskie wa-runki, gdyż korzystają wyłącznie ze sprzętu akustycznego, i to w ma-łej ilości: Paula gra na skrzypcach, okazjonalnie na cymbałkach, a Karol na gitarze akustycznej. Dzięki czemu wpisują się w nurt bliżej niespre-cyzowanego indie-folka. Gatunek ten w Polsce nie ma wielu twór-ców, żeby nie powiedzieć, że nie ma ich wcale. Początki duetu to kwie-cień 2009 roku, kiedy zaczęli pisać i grywać w warszawskiej przestrze-ni miejskiej, nie tylko w klubach, ale także w parkach i na ulicach. Swoje pierwsze wydawnictwo, EP-kę zatytułowaną Goodnight Warsaw, wyda-li samodzielnie w styczniu tego roku. Znalazło się na niej pięć utworów nagranych w poszerzonym składzie (o perkusistę), uwodzących pro-stotą kompozycji. Wszystkie ich dotychczasowe teksty są po angielsku. W jednym z wywiadów Paula powiedziała, że teksty angielskie są bar-dziej finezyjne i że jeszcze się nie przekonała do pisania polskich tek-stów. Podczas roku koncertowali na licznych festiwalach: w Jarocinie, na OFF-ie, na Smooth Jazz czy na Open’erze, trafili nawet na Fusion Festival do Berlina. Byli również supportem znanego amerykańskie-go zespołu Beirut. Mimo młodego wieku zespół zdążył już dwukrotnie odwiedzić polskie radio, raz koncertując dla Euro, a drugi raz opowia-dając o sobie w Trójce (oba materiały można odnaleźć w Internecie). Od kilku dni na każdego chętnego czeka ich debiutancki długogrający krążek zatytułowany Overshare.

Wracając do koncertu... Odbył się w ramach promocji nowej płyty, w dość małej przestrzeni – Falansterze. Około 40 osób tłoczących się w środku nadało raczej atmosfery domowego spotkania kilkudziesię-ciu znajomych niż koncertu. To, co na samym początku mnie uderzyło, to radość i pogoda ducha, jaką mieli w sobie wykonawcy. Podziękowali za tak liczne przybycie (?!) i zaczęli grać. Dla osoby niezapoznanej ze sty-listyką zespołu było to doświadczenie bardzo pozytywne. Teksty piose-nek opowiadają o rzeczach wręcz przyziemnych i codziennych, jednak z dużą dawką uroku. Są to melancholijne wspomnienia z dzieciństwa (Mother’s Stew), wspólne pieczenie chleba, piątkowe wyjścia na miasto w poszukiwaniu czegoś nieuchwytnego (Goodnight Warsaw). Podczas tego krótkiego wydarzenia kilkakrotnie publiczność miała okazję doświadczyć otwartości muzyków. Mówili o piosenkach, ich powsta-waniu, wspominali kilka zabawnych historii i zachęcali do uczestnicze-nia w śpiewaniu. To wszystko przyczyniło się do zatarcia na ogół sztyw-nego podziału wykonawca-publiczność. Warto tu napomknąć, że duet nie miał nawet dość, gdy ludzie dosłownie się na nich rzucili, żeby zdo-być podpis na płycie czy po prostu porozmawiać.

Otwarcie nowo zakupionej płyty wiązało się z wielkimi nadziejami po tak udanym występie. Koncertowe wersje mimo braku kilku instru-mentów słyszalnych na płycie były równie pełne i o dziwo jakby lepsze. A przecież bardzo rzadko się zdarza, aby wykonanie koncertowe było lepsze niż to studyjne.

Po takim wydarzeniu jedyne, co mi przychodzi na myśl, to, że cza-sami warto pójść na oślep na dowolne wydarzenie kulturalne, na film, na spektakl, na koncert. Bez żadnych założeń, szczególnych oczekiwań i cieszyć się tym, co może się zdarzyć. W takim przypadku nawet ewen-tualne rozczarowanie będzie mniejsze.

Ola Mazurkiewicz

o poszukiwaniach tego, co w życiu istotne. Pochodzący z Manchesteru zespół święci triumfy, a najbardziej chyba znany utwór Wonderful Life od dłuższego czasu zdobywa listy przebojów. W Polsce debiutancki album formacji już teraz ma status Platynowej Płyty, dzięki czemu jest najlepiej sprzedającym się zagranicznym debiutem w naszym kraju. Coraz bliżej także do koncertów zespołu – już w styczniu odbędą się w aż trzech polskich miastach: Krakowie, Gdańsku i Warszawie.

Hurts tworzy dwóch muzyków: wokalista Theo Hutchcraft i gita-rzysta oraz klawiszowiec Adam Anderson. W przypadku tego duetu najistotniejsze jest to, że sławę zdobył jeszcze przed wydaniem debiu-tanckiej płyty, w dużej mierze za pośrednictwem Internetu. Jak mówi wokalista zespołu, utwory, które znalazły się na krążku Happiness,

powstawały w ciężkim dla niego okresie – muzyka miała być tu uciecz-ką od codzienności, sposobem na oderwanie się od normalnego życia. Na tyle skutecznym, że Hurts w krótkim czasie podpisało kon-trakt z wytwórnią i wyruszyło w trasę koncertową, zdobywając rze-sze fanów i zainteresowanie szerokiego grona publiczności. Artyści nie mają żadnego wykształcenia muzycznego, mają za to konkretny pomysł na siebie – jeśli ktoś chce się przekonać, jak świetnie potrafią kreować swój wizerunek, wystarczy obejrzeć jeden z ich teledysków – są proste, momentami niemal ascetyczne, a zarazem pełne artyzmu. To pokazuje, jak świadomymi twórcami są członkowie zespołu, jak pewni są swojej wizji estetycznej. Zestawienie syntezatorowej elek-troniki z eleganckimi mężczyznami w garniturach również nie należy do standardu – to jakby połączenie stylu lat 80. (do inspiracji nimi przy-znaje się sam zespół) z współczesną klasyką.

Muzykę tę ciężko zaszufladkować do konkretnego gatunku – są tu elementy elektropopu, new romantic, trochę disco, ale utrzy-mane w bardzo nastrojowym tonie, melancholijnym klimacie. Zdania są podzielone – jednym płyta skradła serca, inni nie dostrzegają w niej niczego wartego uwagi. Single pochodzące z tej płyty: Wonderful Life i Better Than Love, do znudzenia są lansowane przez media, co również może odbierać im nieco uroku.

Płyta jest dobra, co do tego wątpliwości mieć nie można. Przyciąga słuchacza do odbiorników, wciąga w wykreowany, artystyczny świat. Nie nazwałabym jej kamieniem milowym w historii muzyki, wiel-kim przełomem w dziejach, ale mimo to (a może właśnie dlatego?) jej odbiór jest jak najbardziej pozytywny. Teksty są niejednolite, świet-ne, ale i momentami niebezpiecznie balansujące na granicy banału. Cały album, w zależności od punktu widzenia, może wydać się prze-widywalny lub też jednolity kompozycyjnie, ujmujący od pierwszego do ostatniego utworu – wszystko zależy od naszego spojrzenia na muzykę. Ci, którzy stwierdzą, że w muzyce wszystko już było i nie sposób uniknąć pewnych porównań (choćby do Depeche Mode, Oasis czy Pet Shop Boys), mogą znaleźć potwierdzenie swojej tezy – Hurts nie jest szczególnie innowacyjnym muzycznie zespołem. Jednak z pewnością mają sposób na wyrażenie siebie przez muzykę, a zarazem zachwycenie tym bardzo, bardzo wielu słuchaczy.

Julia Korzeniowska

Page 8: Nr 7(19)/2010 (grudzień) - 1212 Generacja Tpl

| Generacja Tpl | Grudzień 20108

Wszechnicowa (od)nowaRealizowany przez Teatr Polski we Wrocławiu od września 2008 roku projekt Wszechnica Teatralna zmienia formułę, by być jeszcze bardziej przyjaznym dla swoich słuchaczy.

Już od nowego roku proponujemy jeden stały termin spotkańzawsze drugi czwartek miesiąca*, godzina 17:00

oraz nowy, niezwykle atrakcyjny stały pakiet

wykład + spektakl

Przed wybranymi spektaklami repertuarowymi Teatru Polskiego badacze nowych zjawisk we współczesnym teatrze będą przybliżali najciekawsze tendencje teatralne w oparciu

na konkretnych spektaklach. Dla grup zorganizowanych (15 osób) bilety na spektakle można kupić z 40% zniżką. Uwaga – dla opiekunów grup (1 osoba na 15 uczniów) bilety na spektakl GRATIS!

13 stycznia 2011 r. (czwartek)Wykład Rafała Węgrzyniaka: Adaptacja w teatrze Spektakl Kuszenie cichej Weroniki w reżyserii Krystiana Lupy (bilet w cenie 19 zł)

3 lutego 2011 r. *(wyjątkowo pierwszy czwartek miesiąca)Wykład Marzeny Sadochy: Teatr postdramatyczny Spektakl Szosa Wołokołamska w reżyserii Barbary Wysockiej (bilet w cenie 24 zł)

Grupy zainteresowane rezerwacją pakietu na styczeń i luty 2011 roku proszone są o kontakt na adres [email protected] lub pod numerem telefonu (71) 316 08 17.

Pozostałe pakiety w kolejne drugie czwartki miesiąca w okresie od marca do czerwca 2011 roku:Wykład Jolanty Kowalskiej: Przepisywanie klasyki + Hamlet w reżyserii Moniki PęcikiewiczWykład Piotra Rudzkiego: Dramaturg w teatrze + Lalka w reżyserii Wiktora RubinaWykład Anny R. Burzyńskiej: Muzyka w teatrze + Sprawa Dantona w reżyserii Jana KlatyWykład Beaty Guczalskiej: Współczesne aktorstwo + Samsara Disco w reżyserii Agnieszki Olsten

Dokładną kolejność podamy już wkrótce na stronie www.wszechnica.teatrpolski.wroc.pl oraz prześlemy drogą e-mailową.

Na wszystkie wykłady w ramach projektu Wszechnica Teatralna wstęp wolny!

Wszechnica TeaTralna

„1212 Generacja Tpl”[email protected]:Milada Świrska, Katarzyna Lebiedzińska, Karolina Babij, Joanna Witkowska, Aleksandra Mazurkiewicz, Paweł ZarębaGrafika:Dawid Krawczyk

| Generacja Tpl | Grudzień 20108