M. Liszyk-Kozłowska - Skąd się biorą dorośli. Dlaczego, u licha, nasi rodzice o tym n
Transcript of M. Liszyk-Kozłowska - Skąd się biorą dorośli. Dlaczego, u licha, nasi rodzice o tym n
Spis treści
Wstęp 7
ROZDZIAŁ 1Mówieniu „nie” mówimy „tak” 9
ROZDZIAŁ 2Zgoda na radość, smutek i złość.Dlaczego wszystkie emocje są dobre 43
ROZDZIAŁ 3Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 71
ROZDZIAŁ 4„Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 97
ROZDZIAŁ 5E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 127
ROZDZIAŁ 6Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 153
ROZDZIAŁ 7Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 175
ROZDZIAŁ 8Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 193
ROZDZIAŁ 9Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 217
ROZDZIAŁ 10DDA i DDD. Samotność dziecka 241
ROZDZIAŁ 11Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 265
ROZDZIAŁ 12Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem”.„Przepraszam” 283
Wstęp
Małgosia: Będziemy rozmawiać o dzieciństwie. To brzmi tak zwyczajnie, chociaż dotyczy nadzwyczajnie ważnego okresu w naszym życiu. Rozmowy będą dotyczyć każdego z nas, bo wszyscy byliśmy i w jakiejś mierze nadal jesteśmy dziećmi. Wielu z nas tworzy też już świat własnym dzieciom. Jak to robimy, zależy w znacznym stopniu od tego, jak zostaliśmy wychowani. To sztafeta pokoleń. Czasami warto zatrzymać się i ją przerwać, coś zmienić.
Tomek: Często słyszę, że skupianie się na dzieciństwie jest bez sensu, a szukanie w nim źródeł naszych zachowań, postaw i przekonań to masochizm i niepotrzebne babranie się w przeszłości.
Małgosia: Ale celem jest zobaczenie swojego dzieciństwa z perspektywy człowieka dorosłego, a nie pozostanie w przeszłości. Powrót do przeszłości może służyć temu, by w końcu z niej wyjść. Uwolnić się od wszystkiego, co zamknięte w pokoju dziecięcym cały czas uwiera, boli i nami rządzi. Nie idziemy do lekarza jedynie po diagnozę, lecz przede wszystkim, aby ustalić, co trzeba zrobić, by wyzdrowieć. Diagnoza nie leczy, ale jest początkiem drogi.
Tomek: No to chodźmy!
Bohaterowie historii, które przytaczamy w tej książce, nie znajdują wiernego odzwierciedlenia w rzeczywistości.
ROZDZIAŁ 1
M ó w ien iu „n ie ”
m ó w im y „ t a k ”
Magda
Mój jedynak miał może cztery latka, kiedy zamęczał mnie
prośbami: „Mamo, ja chcę braciszka” . Co gorsza - on
pragnął starszego braciszka! Cierpliwie tłumaczyłam synko
wi, że to niemożliwe, bym urodziła kogoś od niego starsze
go. Wbrew moim nadziejom temat nie zniknął. Przeciwnie!
Synek uznał, że to kwestia mojej woli i decyzji, więc dręczył
mnie przez wiele miesięcy! W końcu przestał, ale nie zro
zumiał, że jego marzenie było pozbawione logiki. Do mnie
natomiast dotarło, jak dziwnie poukładany jest świat małe
go dziecka, tak bardzo niedostępny i niezrozumiały dla do
rosłych.
Paulina
Miałam chyba pięć lat. Podczas wakacji koleżanka nazwa
ła moją mamę macochą. Dla mnie to słowo brzmiało wtedy
jak najgorsza obelga. W bajkach macochy to przecież ta
kie złe kobiety, teraz powiedziano by - zimne suki. I ja tak to
odebrałam - moja mama została potwornie obrażona przez
tę dziewczynkę. Pobiłam gówniarę. Poleciała na skargę i jej
mama przybiegła do mojej z krzykiem: „Pani dziecko pobiło
moją córeczkę!” . Oczekiwała, że zostanę ukarana. A ja się
spodziewałam, że kiedy opowiem mamie o tym, jak stanę
łam w jej obronie, zrozumie i teraz ona mnie obroni. Byłam
tego pewna! Stało się inaczej - chociaż opowiedziałam,
Mówieniu „nie” mówimy „tak”
co zaszło, mama tego nie zrozumiała i uznała, że „maco
cha” to wcale nie jest obraźliwe słowo. Mam ponad czter
dzieści lat i do tej pory robi mi się smutno, kiedy wracam
pamięcią do tamtego wydarzenia.
12 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Tomek: Jesteśmy dziećmi konkretnych rodziców i rodzicami konkretnych dzieci. Wspólnie tworzymy coś w rodzaju sztafety pokoleń. Kiedy sportowcy biegną po bieżni, widać pałeczkę, którą sobie przekazują kolejne osoby. W sztafecie pokoleniowej niełatwo określić, co jest tą pałeczką - co wziąłem od rodziców i co daję swoim dzieciom. To mogą być zarówno rzeczy, które powodują, że żyje się trudniej, jak i te dobre, które sprawiają, że czujemy się szczęśliwsi.
M ałgo sia : Kiedy dobrze sobie radzimy w życiu — w przestrzeni zawodowej i tam, gdzie chcemy kochać, być kochani, przeżywać bliskość, umieć ją tworzyć i utrzymać — nie musimy dostrzegać tego, co jest tym przekazem. Niestety, są też przekazy rodzinne (i o takich również będziemy mówić), z którymi możemy nieświadomie wtłoczyć innym ludziom — także dzieciom - niedającą szczęścia wizję świata, sposób funkcjonowania, przeżywania różnych sytuacji. Taki ze wszech miar niekorzystny skrypt, który działa jak program szpiegujący. Zakłóca pracę systemu, odbiera zadowolenie z życia. Będziemy szukać odpowiedzi na pytanie, co zrobić, żeby nasze dzieci były szczęśliwe, ale też co my, dorośli, możemy uczynić, żebyśmy sami byli szczęśliwi. Jeśli tak się nie czujemy — może trzeba wrócić do okresu, w którym tworzono nam świat, czyli kiedy byliśmy dziećmi?
I znaleźć moment, kiedy wgraliśmy programy szpiegujące w nasz system funkcjonowania - przyjęliśmy jako swoje, ponieważ myśleliśmy: „Taki jest świat”.
Traktujemy wiele poglądów jak prawdę objawioną. Uznajemy za niezmienne i niepodważalne bez poddawania refleksji. Nie mamy świadomości, że przyjmujemy je bezkrytycznie.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 13
Bez zastanowienia, podobnie jak mówimy „dzień dobry”, gdy wchodzimy do pomieszczenia, w którym są inni ludzie, a kiedy wychodzimy — mówimy „ do widzenia”. Na podobnej zasadzie uruchamia się w nas wiele postaw, przekonań, myśli, z których automatycznie korzystamy. Kłopot w tym, że te wzorce zachowań, pomysły na życie, wizje świata i postrzeganie siebie nie zawsze są dla nas dobre. Dlatego warto je poznać, nazwać, bo mamy wtedy szansę zobaczyć, że właśnie przez te przekonania nie biegniemy po własnym torze, w swoim rytmie, w swoim tempie i do swojego celu.
A nasza książka ma być pomocą w znalezieniu własnego toru i podjęciu decyzji: „To mi się podoba, to jest dobre i to zostawiam, a z tego rezygnuję, to nie jest moje i choć być może nie będzie łatwo, chcę wyrzucić to ze swojego życia”.
Tak. Zdarza się, że jakieś przekonania czy wartości nie są obiektywnie rzecz biorąc złe, ale stały się już nieaktualne, nie pomagają nam się rozwijać na obecnym etapie naszego życia. Być może program realizowany przez nas wcześniej albo jego część nie pasuje do tego, kim jestem w roku 2013, 2014 i tak dalej.Bezwiednie używamy czegoś, co już nie jest nam potrzebne — robimy to odruchowo, z przyzwyczajenia, nie wiedząc, co nami rządzi, dlaczego zachowujemy się tak a nie inaczej. W tej książce porozmawiamy zarówno o tym, czego nie chcemy przekazać swoim dzieciom, jak i o tym, dlaczego coś może przeszkadzać nam samym w codziennym życiu.
Zdarza się, że jakieś
przekonania czy wartości nie
są obiektywnie rzecz biorąc złe,
ale stały się już nieaktualne, nie
pomagają nam się rozwijać na
obecnym etapie naszego życia.
14 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Przed nami długa wyprawa w krainę dzieciństwa. Od czego zaczynamy?
Od odmawiania dziecku prawa do mówienia „nie”, bo z mojej perspektywy wynika, że to jedno z doświadczeń szczególnie brzemiennych w skutki w dorosłym życiu.
Odebranie dziecku tego prawa jest paradoksem. Dorosły przyznaje sobie prawo do odmawiania, a dziecku może odmówić nawet prawa do własnego zdania. Niechby spróbował postąpić tak z drugim dorosłym! Przypomina mi się opowieść mojej szwedzkiej znajomej, pedagożki i psycholożki, która w latach 60., gdy była po raz pierwszy w Polsce, zauważyła, że rodzice najczęściej zwracali się w jej obecności do dzieci z zakazami: „nie rusz”, „nie idź tam”, „nie biegaj” ... Jej zdaniem teraz to się zmieniło — życie dzieci nie jest określane głównie przez zakazy.
Ja chyba nie postrzegam tak optymistycznie tej zmiany. Mam wrażenie, że wielu rodziców częściej mówi dzieciom, czego im nie wolno robić, w jakiej dziedzinie nie spełniają one ich oczekiwań, kiedy nie zachowują się tak, jak zdaniem dorosłych powinny. Stosują zakazy, które pozwalają szybko rozwiązać problem, bo dorośli mają bardzo mało czasu dla dzieci. A przecież „spacyfikowanie” sprzeciwu dziecka lub wręcz uniemożliwianie mu wyrażenia opinii czy emocji jest skuteczne tylko na krótką metę, natomiast w odniesieniu do jego dalszego, także dorosłego życia, zdecydowanie niekorzystne.
Dlaczego? Czy zadaniem rodzica nie jest zapewnienie dziecku bezpieczeństwa? Kiedy maluch chce dotknąć
Mówieniu „nie” mówimy „tak’ 15
ognia, mamy z nim o tym dyskutować? Takie pytanie może paść z ust rodziców.
I pada. Jednak nasze „nie” skierowane do dziecka naprawdę nie zawsze dotyczy zagrożenia życia! Codzienność dziecka jest pełna sytuacji, w których mogłoby ono powiedzieć: „chcę”, „nie chcę”, „lubię”, „nie lubię”, „boję się”, „potrzebuję”, „nie potrzebuję” itp. Dzięki temu ono doświadcza, że może wyrażać swoje potrzeby, odczuwać i przeżywać emocje w sposób jawny.
Oczywiście w sprawie dotykania ognia czy wychylania się z okna nie ma dyskusji (skuteczność zakazów zależy także od tego, jak je tworzymy, ale do tego jeszcze wrócimy). My jednak nie pozwalamy dziecku wybierać ubrań, decydować o tym, jakie kolory będą w jego pokoju, czy też, co i kiedy chce zjeść. Być może dlatego, że sami słyszeliśmy w dzieciństwie: „Nie marudź”, „Nie mam czasu”, „Szybciej”, „To nie jest ważne”. A to jest niezwykła ważne! W ten sposób dziecko uczy się mówienia o swoich potrzebach. Wyobraźmy sobie, że istnieje tunel łączący miejsce, w którym rodzą się w nas uczucia i odczucia (czy mi to smakuje, czy mi się to podoba, czy to jest moje, czy nie), z przestrzenią na zewnątrz. Często ten tunel jest całkiem zarośnięty chwastami - nie mamy kontaktu ze swoimi emocjami, nie nauczyliśmy się ich wyrażać. Bo nie mogliśmy! Kiedy jako małe dzieci zaczynaliśmy o nich mówić, słyszeliśmy: „Nie!” „Nie rób tego!” „To nieważne!”. Jako terapeutka uczę dorosłych kontaktu z własnymi uczuciami. Nawet na takim podstawowym poziomie - z którego kubka masz dzisiaj ochotę napić się herbaty? A może wolisz wodę? Poczuj, czego TY chcesz. I powiedz to na głos.
Pewnie słyszysz od tych ludzi, że to nie jest ważne, że to nie ma znaczenia?
16 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Tak! Mówią: „Proszę, sama wybierz, mnie jest wszystko jedno”. A kiedy zagłębiamy się w życie tego człowieka, on sam dostrzega, że nie tylko w kwestii kubka, ale i w znacznie poważniejszych sprawach oddaje innym prawo do decydowania. Ten przykładowy kubek, to, czy chcę włożyć dzisiaj czerwony czy niebieski sweter — są takimi niewielkimi codziennymi ćwiczeniami z kontaktu z samym sobą: patrzysz na coś i czujesz: na to mam ochotę, tego chcę. Nie dajemy dzieciom prawa wyboru także dlatego, że nie jesteśmy jedynie rodzicami, ale mamy też inne zadania, bywamy zmęczeni, chorzy, zaabsorbowani problemami w pracy albo w relacji z partnerem. Rozumiem to, jednak trzeba mieć świadomość, jakie konsekwencje powoduje postawa, w myśl której jedyne, co dziecko ma prawo i obowiązek robić, to słuchać rodziców. Wychowanie w ślepym posłuszeństwie, zgodnie z zasadą „swoje zdanie uzgodnij ze mną”, nie uczy samodzielno
ści ani brania odpowiedzialności za własne decyzje i nie pozwala żyć szczęśliwie, także w związku z drugim człowiekiem. Jeśli więc nie uczymy dziecka mówienia „nie”, róbmy to z pełną świadomością, tak jak wtedy, kiedy rezygnujemy z mycia zębów, chociaż wiemy, jakie będą tego konsekwencje. Dziecko trakto
wane w ten sposób jako dorosły człowiek będzie miało problem z asertywnością, czyli mówieniem wprost i jasno o swoich emocjach i potrzebach. Asertywność nie polega przecież na powtarzaniu formułek wyuczonych na jakimś szkoleniu, to musi być stan wewnętrzny — przekonanie, że naszym prawem jest tak czuć, tak myśleć, tego chcieć. I kiedy mamy taki stosunek do samych
Wychowanie w ślepym
posłuszeństwie, zgodnie z zasadą
„swoje zdanie uzgodnij ze mną” ,
nie uczy samodzielności
ani brania odpowiedzialności
za własne decyzje i nie pozwala
żyć szczęśliwie, także w związku
z drugim człowiekiem.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 17
siebie i dobre doświadczenia w wyrażaniu na głos tego, co czujemy, mówimy to tak, że każdy musi nas usłyszeć, uwzględnić, uszanować. Nikt nam nie wejdzie na głowę.
Ważne jest nie tylko doświadczenie z wyrażaniem uczuć, ale przede wszystkim z ich rozpoznaniem. Z umiejętnością rozeznania, co właściwie czuję.
Więcej! Z rozpoznawaniem, gdzie moje „ja” się zaczyna, a gdzie kończy. Z tej umiejętności korzystamy, kiedy szukamy w życiu swoich pasji, swojego zawodu - toru swojego biegu, własnego tempa. Ta umiejętność lub jej brak decydują też o naszym miejscu w związkach, w które wchodzimy, o tym, czy jest centralne czy peryferyjne, gdzieś w kącie.
W tym drugim wypadku nie mówimy partnerowi, że nas coś boli albo że coś nie sprawia nam przyjemności czy że chcemy czegoś innego.
Właśnie! A należy to mówić, i to bez konieczności przepychania słów przez gardło, bez poczucia winy, że przeżywamy coś inaczej niż drugi człowiek. Potrafią to tylko osoby, które w dzieciństwie zostały nauczone, że mogą czuć i myśleć inaczej niż ich mama czy tata. Rolą rodzica nie jest uczenie dziecka, jak skrywać uczucia, tłumić je, ale jak je wyrażać we właściwej formie. Tymczasem rodzice nie tylko chcą wyeliminować niepożądane przez nich formy wyrażania emocji - szczególnie płacz czy krzyk dziecka, bo to z nimi mamie i tacie najtrudniej sobie poradzić — ale w ogóle zabraniają dziecku cokolwiek czuć. Co oczywiście jest niemożliwie.
W jaki sposób rodzice eliminują uczucia dzieci?
18 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
W niedogodnych dla nich sytuacjach mówią dziecku, że jest niegrzeczne, że się źle zachowuje. A przecież powiedzenie „nie” to po prostu wyrażanie niezgody, niechęci, sprzeciwu, a więc umiejętność bardzo potrzebna w życiu. Nazywanie jej niegrzecznym zachowaniem pozbawia dziecko, a potem dorosłego człowieka zdolności do zachowań asertywnych. Dorośli, z którymi pracuję, mówią: „Rodzice mieli ze mną trudno, bo ja byłem niegrzeczny”, „Sprawiałem rodzicom kłopoty”. Nie zgadzam się z tym! Wszystkie kłopoty, jakich dzieci przysparzają rodzicom, są tylko próbą radzenia sobie w dostępny dziecku sposób w rzeczywistości, w której ono żyje. Czasami poprzez zwracanie na siebie uwagi. Na przykład dziecko ubiera się długo nie tylko dlatego, że nie ma jeszcze wprawy, ale także dlatego że jedynie wtedy rodzic jest przy nim fizycznie, a nie siedzi przed komputerem. Dziecko przynosi kolejną uwagę ze szkoły i wtedy rodzice rozmawiają z nim o jego zachowaniu. Nie jest to miła rozmowa, ale jeśli tylko taka jest możliwa, to dziecko myśli: „Lepsze to niż nic”. Dlatego według mnie tak zwane niegrzeczne zachowanie to wyłącznie objaw. Czego? Może braku zainteresowania rodziców, którzy zwracają na dziecko uwagę, tylko wtedy gdy ono ich złości? A może dziecko wcale nie było niegrzeczne, a jego rzekomo naganne zachowanie jest po prostu przejawem prawidłowego rozwoju: dziecko poznaje świat i uczy się stawiać własne granice oraz reagować na te, które inni mu stawiają. Rzecz w tym, z jaką reakcją najbliższego otoczenia spotyka się ta nauka. Taka normalna, zwykła nauka, którą powinno przejść każde dziecko. Niestety ono słyszy: „Nie jesteś w porządku, kiedy tak się zachowujesz, ale przede wszystkim kiedy tak czujesz!”. Do tego rodzice nierzadko czynią dziecku wyrzuty: „Ja się dla ciebie zaharowuję, wszystko robię dla ciebie, a ty mi się tak odwdzięczasz?”. Takie słowa wzbudzają
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 19
poczucie winy i uczą dziecko, by nigdy więcej nie ujawniało swoich „niegrzecznych” emocji.
Powiedziałaś wcześniej, że dzieci nie wiedzą, co im wolno, bo słyszą tylko o tym, czego im nie wolno. Ale w wielu domach dowiadują się, że wolno im mieć porządek w pokoju, zawsze czyste paznokcie i słuchać rodziców.
I za to jest nagroda, ale zazwyczaj milcząca. Bo kiedy dziecko spełnia oczekiwania, panuje cisza! To przecież jego obowiązki, tak właśnie powinno być. Ono musi tak postępować i nie ma powodu, by nagradzać je za to, że się stara. Ale kiedy sobie z czymś nie radzi, zapomina, coś mu się nie udaje, zaraz dostaje krytyczny komunikat. I dlatego wielu ludzi opuszcza dom rodzinny z doskonałą i rozległą wiedzą na temat tego, w czym nie byli tacy, jak być powinni. Bo właśnie to jest najczęściej nagłaśniane, a zalety i osiągnięcia już nie. I nasza samoocena, która powstaje w dzieciństwie z cudzych opinii na nasz temat, jest niska, ponieważ ciągle słyszeliśmy o naszych wadach i niedostatkach. Jeśli z takim bagażem wchodzimy w dorosłość, trudno dobrze żyć. Co prawda potem możemy tę ocenę zmieniać, modyfikować, przejść proces „dowychowania się”, ale nasza pierwsza samoocena składa się zawsze z cudzych sądów, przede wszystkim ze słów rodziców. Ich opinie są dla nas najważniejsze, najistotniejsze. To cegły tworzące nasz fundament.
Ograniczanie dziecka wynika z postrzegania go jako żywiołu - jest rzeką, którą trzeba uregulować.
Nasza pierwsza samoocena
składa się zawsze z cudzych
sądów, przede wszystkim ze słów
rodziców. Ich opinie są dla nas
najważniejsze, najistotniejsze. To
cegły tworzące nasz fundament.
20 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
I słusznie, bo tej rzece trzeba w dzieciństwie nadać tor. Także ze względów bezpieczeństwa.
Ale rzeki można różnie regulować: umocnić ich brzegi albo zamknąć je w podziemnym kanale. Dziecko, jak rzeka, ma swoją naturalną dynamikę. I niekiedy tak jak woda hałaśliwie przybiera, tak dziecko też zachowuje się głośniej, biega, krzyczy. Dla wielu rodziców to nie do przyjęcia, to niemal powódź! A dziecko musi się powygłupiać - w sposób przyjemny dla siebie i bezpieczny dla otoczenia.
W wychowywaniu dzieci zapominamy, że my jako ludzie nie stanowimy sumy cech rodziców. Rodzice powinni mieć tego świadomość i wykazywać gotowość zdobywania wiedzy, która pozwoli im zapewnić dziecku szczęśliwe dzieciństwo. Sama wiedza jednak nie wystarczy, ponieważ w żadnej książce nie przeczytamy o naszym konkretnym dziecku, z określonym temperamentem, osobowością, historią. Wyzwaniem, któremu należy sprostać, jest pozwolenie dziecku, by pod naszym okiem płynęło w swoim nurcie, a nie w narzuconym. To wymaga nie tylko miłości, lecz także spostrzegawczości i zrozumienia, jak wielką wartością jest umożliwienie dziecku poznania siebie samego, swojej istoty, swojego miejsca w życiu. Nie pomoże nam w tym lektura poradników o wychowaniu, chociaż bardzo je polecam, ponieważ uczą psychologii rozwojowej: jak rozmawiać z małym dzieckiem, jak uwzględniać jego możliwości intelektualne i emocjonalne. Dzięki temu łatwiej nam będzie stwarzać mu bezpieczny świat, czyli opiekować się nim. Natomiast wychowanie to trochę inny proces; polega na poznawaniu dziecka, wspieraniu go adekwatnie do jego wieku, możliwości, zdolności. Dziecko może być zupełnie inne niż mama i tata, jest
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 21
odrębną indywidualnością. By zrozumieć konkretnego małego człowieka, którego urodziłyśmy, nie możemy traktować siebie jako punktu odniesienia. Dziecko nie jest naszą kopią. Może mieć inny temperament, odmienne zainteresowania, których nikt w rodzinie dotąd nie przejawiał. I to wymaga nie tylko naszej miłości, bo tę czuje każdy rodzic, lecz także wiedzy.
Ale kiedy dziecko chce rzucić szkołę...
O nie, to zbyt duży przeskok! Żadnego dowodu matematycznego nie zaczyna się od piątego działania, tylko od pierwszego! Kiedy dziecko chce rzucić szkołę, zazwyczaj ma już kilkanaście lat. A dorośli, którzy sami w młodości znaleźli się w takiej sytuacji, mówią podczas terapii: „Byłem krnąbrny, bo chciałem rzucić szkołę”. Brzmi to tak, jakby ich życie w tej rodzinie zaczęło się dopiero w tamtej chwili. A przecież mieli już za sobą kilkanaście lat życia w tej rodzinie, budowania samooceny, kształtowania takich, a nie innych umiejętności bycia wśród ludzi. Zajmowali określone miejsce w rodzinie i przypisano im w niej konkretną rolę! Dlatego kiedy słyszę od dorosłych ludzi, że w sumie mieli dobry dom, bo rodzice nie pili, nie bili ich, były pieniądze i wyjazdy na wakacje, tylko oni jako dzieci byli niewdzięczni, głęboko mnie oburza, że całą odpowiedzialność za swoje zachowanie biorą na siebie. I często z rozmowy z nimi wynika, że mieli samotne dzieciństwo. Brakowało bliskich relacji z rodzicami, dobrego wspólnie spędzanego czasu, rozmów, śmiechu, sporów. Owszem, zapewniono im
Dziecko nie jest naszą kopią.
Może mieć inny temperament,
odmienne zainteresowania,
których nikt w rodzinie dotąd nie
przejawiał. I to wymaga nie tylko
naszej miłości, bo tę czuje każdy
rodzic, lecz także wiedzy.
22 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
bezpieczeństwo fizyczne, mieli co jeść i gdzie spać. Zdaję sobie sprawę, że w wielu rodzinach problemy finansowe czy sytuacje losowe takie jak choroba albo śmierć przekreślały spokojne, ciepłe dzieciństwo, w którym nie było miejsca na bliskość z rodzicami, dzielenie się problemami, mówienie o swoich potrzebach, marzeniach, o tym, co dobrego lub złego stało się w przedszkolu, w szkole, na podwórku. Chociaż jako dorośli jesteśmy w stanie to zobaczyć i zrozumieć, nie zmienia to faktu, że jako dzieci potrzebowaliśmy czegoś więcej. Przecież nawet dorosłym do szczęścia nie wystarczają pełny talerz i łóżko do spania. Dziecko chce się czuć kochane i ważne. Jeśli rodzice mu tego nie dają, szuka poczucia ważności gdzieś poza domem, a to nie zawsze jest dla niego bezpieczne.
Pewnie wcześniej to dziecko nie buntowało się tak spektakularnie.
Może przeżywało tylko bunt wewnętrzny, bo było bardzo grzecznym dzieckiem. Miało bóle głowy i żołądka, nerwicę szkolną, było ciche, spokojne, zestresowane. Często to bardzo wycofany, ale grzeczny uczeń. Wręcz ugrzeczniony, taki, mówiąc współczesnym językiem, „sformatowany”. Wzorowy uczeń, który dostawał nagrody za kolejne szóstki, więc tym bardziej się starał, bo dzięki temu był zauważony i doceniony przez rodziców. Tylko brakowało mu przyjaciół i nie miał komu powiedzieć o tym, że czuje się jak piąte kolo u wozu. A w grupie rówieśników zachowywał się jak obserwator - fizycznie blisko, a tak naprawdę poza kręgiem tych ludzi. Takie osoby w dorosłym życiu mówią, że zawsze czuły się starsze niż ich rówieśnicy, bo nie miały z nimi wspólnej przestrzeni. I, co smutne, były pozbawione możliwości rozmawiania o tym z rodzicami.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 23
Takie sformatowane dziecko jest premiowane w szkole, bo nie sprawia kłopotów i się nie stawia. A co się stanie, kiedy trafi na kogoś, kto będzie stawiał żądania zagrażające dziecku?
Bywa, że od tego, czy dziecko umie powiedzieć „nie”, zależy jego bezpieczeństwo, fizyczne i emocjonalne, a nawet życie. Jedną z najważniejszych umiejętności, jakie trzeba przekazać dziecku, jest mówienie „nie” w odniesieniu do swojego ciała. Tymczasem rodzice uczą córkę czy syna posłuszeństwa. Kiedy przychodzą ciocia albo wujek, których dziecko widziało rok wcześniej (co z jego perspektywy oznacza, że nigdy ich nie widziało), każemy dziecku pocałować gościa. A jeśli ono odmawia, naciskamy, by to zrobiło. Tym samym sprzeciw dziecka związany z tworzeniem intymnego doświadczenia jest kompletnie ignorowany! Chcemy być mili dla cioci i wujka, a w ten sposób uczymy dziecko, że kiedy ktoś obcy chce je pocałować i dotknąć — może to zrobić! Pokazujemy, że w takich sytuacjach dziecko nie rządzi swoim ciałem, że nie wolno mu się sprzeciwiać dorosłemu, zamiast uszanować wolę dziecka i podpowiedzieć mu, że jeśli nie ma ochoty pocałować cioci, może podać jej rękę na przywitanie i powiedzieć: „dzień dobry”. Tymczasem dziecko słyszy: „Pocałuj ciocię! Jak możesz?! Ciocia dała ci prezent!”. A więc mały człowiek otrzymuje dodatkową naukę: jeśli dostaniesz prezent, masz być wdzięczny, a to oznacza, że twoje ciało jest do dyspozycji ofiarodawcy. To przestrzeń, z której korzystają także pedofile. A my, rodzice, z jednej strony bardzo się tego boimy, a z drugiej, nieświadomie, wpajamy dzieciom przeświadczenie, z którym one mogą wejść w taką relację i nie umieć, nie móc się sprzeciwić, zaprotestować. Powiedzieć bardzo głośno: „nie”! Rodzice są całym światem dziecka, na początku jedynym,
24 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
w którym ono uczy się też swoich praw. A jednym z podstawowych jest prawo do decydowania o swoim ciele. Dlatego trzeba wytworzyć w dziecku przekonanie, że ma prawo nie chcieć, żeby ktoś je dotykał lub przytulał.
Dzięki temu, gdy coś niedobrego się zdarzy, dziecko przyjdzie do nas i o tym opowie. A jeśli uczymy je, że powinno pozwalać, by dorośli dotykali je wbrew jego woli, to dlaczego ma do nas przyjść po pomoc, gdy coś takiego je spotka?
A kiedy dziecko okazuje strach na widok zbliżającego się psa, rodzice ciągną je za rękę i mówią: „Chodź, nie bój się, on ci nic nie zrobi!”. Przy okazji przekazują komunikat: „Nie słuchaj swojego lęku”.
Wiem to, bo zawsze miałam psa w domu. Kiedy człowiek się go boi, pies to wyczuwa, a wtedy wzrasta ryzyko, że zaatakuje. Rodzice, którzy hołdują takim zasadom, na basenie są w stanie wrzucić dziecko do wody, bo znów ignorują jego lęk. Potem ono przez trzydzieści lat omija baseny, bo ma uraz i uzasadniony lęk przed wodą. Jeśli nie będziemy się wsłuchiwać w strach dziecka, nie damy córce czy synowi poczucia bezpieczeństwa. Dzieci mówią, że czegoś nie chcą, boją się i wtedy
często słyszą: „No co ty!”. Jednak z tego powodu wcale nie przestają się bać, chociaż rodzice kierują się dobrymi intencjami, chcą oswoić dziecko ze światem. Ale przecież oni sami nie przestają się bać, tylko dlatego że usłyszą takie słowa.
Jeśli nie będziemy się
wsłuchiwać w strach
dziecka, nie damy córce
czy synowi poczucia
bezpieczeństwa.
Trzeba wytworzyć w dziecku
przekonanie, że ma prawo
nie chcieć, żeby ktoś je
dotykał lub przytulał.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 2 5
Powiedzieliśmy już sporo o konieczności akceptowania dziecięcego „nie”. Czasem jednak można odnieść wrażenie, że małe dziecko buntuje się przeciwko czemuś tak dla sportu.
Ależ oczywiście! Około trzeciego roku życia dziecko programowo zaczyna się buntować. I jest to absolutnie prawidłowe zachowanie, bo ono sprawdza granice. Ma przecież nie tylko zdolność przemieszczania w przestrzeni, lecz także posługiwania się mową. To ważny czas w naszym życiu, bo wtedy dziecko testuje, co się stanie, kiedy zrobi tak, powie to, zachowa się w określony sposób. Wówczas powstają w głowach dzieci takie schematy: „Wiem, jak zareagują rodzice, kiedy krzyczę lub płaczę”. Ono zobaczyło, co mu wolno, a czego nie. Widzi, czy dane zachowanie jest skuteczne. Czy rodzice w końcu ulegają, gdy ono krzyczy, czy też to na nich nie działa. To jest eksperymentowanie. A ty nie eksperymentujesz, kiedy wchodzisz do nowej grupy?
Owszem. Sprawdzam, ile mi wolno.
Dziecko właśnie wchodzi w świat i dla niego to jest zupełnie nowe doświadczenie. Sprawdza, jak może tu funkcjonować. A rodzice odpowiedzą mu, co oni na to. Zadaniem dziecka jest próbować, a rodzica — odpowiednio na to reagować.
Kiedyś pod moją opieką został pięciolatek. Był niezwykle zainteresowany płytą CD z programem komputerowym, bo myślał, że jest na niej bajka. Zacząłem w pewnym momencie stawiać na kartce kreski, by sprawdzić, ile razy w ciągu dnia usłyszałem prośbę o płytę. Doświadczyłem
26 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
całego wachlarza prób — od płaczu przez złość, grzeczne prośby aż po szantaż. Odpowiedziałem: „nie” aż sześćdziesiąt cztery razy - policzyłem kreski! To całkiem nieźle ustawiło naszą relację. Z jednym zastrzeżeniem — ja też reaguję na jego „nie”, na prośby, i kiedy się umawiam, dotrzymuję słowa. I mam wrażenie, że jest nam teraz łatwiej, ale liczę się z tym, że za jakiś czas pięciolatek znów pomyśli sobie: „Spróbuję jeszcze raz, może coś się zmieniło”.
Jak każde inteligentne, dobrze rozwijające się dziecko!
Czyli trzeba się cieszyć...
Oczywiście! Nasze dziecko będzie od czasu do czasu sprawdzać umowę między nami. Będzie się jej uczyło. To jest jak powtarzanie
lekcji, a naszym zadaniem jest mu tę lekcję zorganizować.
Zdarza się, że rodzice nie zakreślają żadnych granic i dziecku wolno wszystko, a czasem granice są zbyt sztywne i w domu wolno naprawdę niewiele.
Na szczęście istnieje jeszcze trzecia możliwość — właściwe proporcje. Powszechne jest i było przekonanie, że nie liczy się ilość, ale jakość czasu spędzanego z dzieckiem. Jednak nie można nadrobić całego tygodnia w niedzielne przedpołudnie, przy obiedzie, i dopiero wtedy stworzyć dziecku szansę na opowiedzenie tego, co się zdarzyło w miniony poniedziałek.
Nasze dziecko będzie od czasu
do czasu sprawdzać umowę
między nami. Będzie się jej
uczyło. To jest jak powtarzanie
lekcji, a naszym zadaniem jest
mu tę lekcję zorganizować.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 27
Czy dzieci mają to sobie zapisywać, żeby zrelacjonować w niedzielę? Co więcej, jeśli ktoś ma niedzielnych rodziców, to nie chce zakłócać sielanki swoimi problemami i emocjami. Przecież ma być miło.
Opłaca się nam to nasze „nie”.
Tak. Pozwala być bliżej z ludźmi. Dzięki niemu ustalamy granice, które dają nam później w relacjach poczucie bezpieczeństwa. Potrafimy zadbać o siebie w związku. Umiemy jednoznacznie (bez zażenowania wynikającego z braku wprawy w mówieniu „nie”) tworzyć zasady, których trzeba przestrzegać, żeby móc z nami być. Jeśli w dzieciństwie nie zostaliśmy nauczeni, że możemy wyrażać sprzeciw, to jako dorośli nie potrafimy o siebie zadbać, unikamy konfrontacji, które są potrzebne do tworzenia zdrowych związków. Jeśli ciągle unikamy mówienia o swoich uczuciach, to bycie z kimś nas nie uszczęśliwia, bo mamy w sobie za wiele żalu, smutku, złości. A to zawsze nas odsuwa od drugiego człowieka. Choć czujemy potrzebę miłości, bliskości, ważności, potrzebę satysfakcjonującego układu zawodowego i prywatnego, nie mamy narzędzi do tworzenia tych relacji. Inni mogą czuć się z nami wygodnie, ale my sami w relacjach z nimi tak się nie czujemy.
Obce są nam dobre doświadczenia i co więcej prześladuje nas przekonanie, że nie mamy do nich prawa.
Jeśli w dzieciństwie
nie zostaliśmy nauczeni, .
że możemy wyrażać sprzeciw,
to jako dorośli nie potrafimy
o siebie zadbać, unikamy
konfrontacji, które są potrzebne
do tworzenia zdrowych
związków.
28 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Bo tego zostaliśmy nauczeni — dzieci i ryby głosu nie mają. Korzystamy z tej wiedzy podświadomie, odruchowo. Ja to nazywam programami szpiegującymi. Nawet nie wiemy, jak bardzo nami rządzą i w jak dużym stopniu zakłócają inne elementy naszego życia.
Chyba możemy je jakoś namierzyć?
Namierzamy je właśnie teraz podczas tej rozmowy. Kiedy przekonujemy się, że asertywne zachowania, których nam brakuje, nie są cechą wrodzoną jak kolor oczu, ale nabytą. Asertywność jest stanem wewnętrznym, który musimy wypracować. Możemy się jej nauczyć, nawet jeśli otoczenie nie będzie zachwycone, bo przecież z nami grzecznymi i zawsze miłymi było tak wygodnie i przewidywalnie!
Mamy odpowiedzieć pani w sklepie na propozycję, że nam nie wyda kilku groszy - „nie”?
Tak! I śmiało prosić o wymianę cebuli, jeśli jest zepsuta.
Jedna próba nie wystarczy, żeby uwierzyć, że ja mogę, umiem.
Ale możemy takie zachowania trenować i słyszeć siebie na zewnątrz, a nie tylko w środku, w głowie. Czyli zaczynamy odchwaszczać tunel, przez który różne słowa do tej pory nie mogły wydostać się na zewnątrz.
Jednak większości ludzi asertywność kojarzy się wyłącznie z mówieniem „nie”.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 2 9
Ja to nazywam asertywnością korporacyjną, którą ćwiczy się podczas szkoleń w dużych firmach, bez kontaktowania się ze swoim wnętrzem. Jej głównym celem jest stawianie granic. To ważne, ale dopiero w połączeniu z umiejętnością mówienia o tym, co mi się podoba, co lubię, tworzy asertywną postawę wobec życia i ludzi. Wszystkie emocje są dobre, ale musimy nauczyć się wyrażać je we właściwej formie. I jedynie wtedy, kiedy osiągnę odpowiedni stan wewnętrzny i zrozumiem, że mam prawo to czuć, mam prawo tak myśleć - mogę mówić to, co czuję, myślę, czego chcę - spokojnie, stanowczo i jednoznacznie. Bez takiej postawy wobec swoich uczuć i potrzeb zaczynamy oscylować między uległością a agresją. Jeśli nie czujesz - tak naprawdę, głęboko - że coś może ci się podobać albo nie podobać, także wtedy, gdy twój rozmówca uważa inaczej, mówisz to w sposób nieprzekonujący, który sygnalizuje, że nie trzeba się tym przejmować. Twój ton głosu, oczy, ciało mówią więcej niż twoje słowa. A swoje nieskuteczność, uległość, lęk przed mówieniem bez ogródek odreagujesz potem albo w stosunku do tego samego człowieka (awantura o drobiazg, choćby krzywo postawione kapcie), albo wyżyjesz się na słabszym (dziecku - to szczególnie dramatyczne) czy obcym (pani w sklepie). I odbije się to także na tobie - możesz zachorować na depresję lub choroby psychosomatyczne.
Mówimy o prawie dziecka do określenia swojego świata, swoich potrzeb poprzez mówienie: „nie”. Ale to „nie” musi przysługiwać obu stronom. „Nie” rodzica też jest bardzo potrzebne.
Wszystkie emocje są dobre,
ale musimy nauczyć się wyrażać
je we właściwej formie.
30 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Ono jest bezwzględnie ważne. I to jest takie „nie”, przy którym musimy konsekwentnie trwać, bo jesteśmy odpowiedzialni za dziecko. Bez względu na to, jak bardzo dziecko jest na nas z tego powodu wściekłe! Bez względu na to, jak bardzo krzyczy. A także - uwaga — bez względu na to, jak trudno jest nam wytrwać w swoim postanowieniu i niezależnie od tego, jak bardzo dziecko się buntuje. To my, rodzice, mamy wiedzę, co może szkodzić rozwojowi emocjonalnemu dziecka, i kierując się nią, musimy utrzymać w mocy naszą decyzję, że córka czy syn nie będą oglądali tego filmu, że nie kupimy tej gry komputerowej itp. Rodzice w takich sytuacjach tłumaczą dziecku, że ten film nie jest dla dzieci, i oczekują, że ono taki argument przyjmie, zaakceptuje i się uspokoi. Ale dziecko tego nie zrozumie! Musimy zmierzyć się z tym, że ono zostanie w swojej złości na nas i w swoim żalu, bo nie może oglądać filmu dla dorosłych lub wypić niezdrowego napoju, który zawiera samą chemię. Powinniśmy trwać przy swoim „nie”, ponieważ to my mamy wiedzę i ponosimy odpowiedzialność za dziecko, które samo nie jest w stanie ocenić sytuacji.
A kiedy dziecko się buntuje, u rodzica pojawiają się...
...najczęściej trudne emocje, poczucie winy, że dziecko przez niego plącze. Albo myśl, że nie wytrzyma już dłużej tego płaczu, która może prowadzić do kapitulacji i cofnięcia zakazu. W takim wypadku dziecko, które próbuje wymusić zmianę decyzji („Zobaczę, co z tego wyniknie”), otrzymuje informację, że warto próbować! I to nie tylko w kwestii filmu czy gry, których dziecku zakazaliśmy. Ono to uogólnia i nabiera przekonania, że warto stosować tę metodę i każdą prośbę próbować
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 31
przeforsować płaczem łub złością - tym, co poprzednio poskutkowało.
Aż strach pytać o skutki braku konsekwencji rodziców dla psychiki dziecka.
Dziecko zaczyna żyć w chorym świecie, w którym rodzic w trosce o to, by o godzinie 21.00 pewnego dnia mieć wreszcie spokój, łamie się i pozwala mu oglądać coś, na co powinno poczekać jeszcze kilka łat. Dziecko będzie bez przerwy wymuszało na dorosłych coś, co jest dla niego niekorzystne, ale oni nie będą umieli postawić mu granic. Naturalnym zachowaniem każdego dziecka zdrowego emocjonalnie jest podejmowanie prób. A obowiązkiem rodzica jest reagować na to i stawiać granice wtedy, kiedy to może zaszkodzić dziecku. Jak mu wytłumaczyć, że to jest film dla dorosłych? Przecież nie pokażemy mu fragmentu tylko po to, by to udowodnić i powiedzieć, że nie powinno go oglądać! Musimy więc przyjąć, że są i będą sytuacje, w których nie zdołamy w pełni wytłumaczyć dziecku naszej decyzji. Owszem, możemy na przykład opowiadać mu o dużej ilości chemii w niezdrowym napoju, nawet przeprowadzić pewne eksperymenty, pokazać, jak wysoka jest zawartość cukru, ale niewykluczone, że dziecko i tak uzna to za nieprzekonujące.
Ale rodzice chcieliby wprowadzić raz na zawsze jakiś zakaz. Oczekują, że zostanie uszanowany. I pojawia się złość, bo dziecko znowu próbuje go złamać!
I ty, i ja wiemy, że jak nam ktoś raz powie „nie”, to my, ludzie dorośli, nie od razu (jeśli w ogóle!) przyjmujemy to do wiadomości. A od dziecka oczekujemy, że po jednym komunikacie
32 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
zaakceptuje nasz zakaz bez żadnych protestów. Nie wymagajmy od dziecka więcej niż od siebie, a sami przecież potrzebujemy czasu, żeby uszanować pewne granice w relacji z drugim człowiekiem. Jeśli jednak dziecko tak nie robi, uznajemy metodę tłumaczenia i konsekwentnego stawiania granic za nieskuteczną. A ona jest jednorazowo nieskuteczna, ponieważ trzeba ją wielokrotnie powtarzać, aby dziecko, które będzie nas sprawdzać, zrozumiało w końcu, że niczego w ten sposób nie wskóra. I trzeba to powtarzać konsekwentnie - na przykład: „Nie kupię ci tej drogiej zabawki” - i z głębokim przekonaniem, że odmowa służy dziecku. Jeżeli rezygnujemy z tego sprzeciwu, nie kierujemy się dobrem dziecka, tylko spełniamy swoje marzenie
o świętym spokoju. Albo powoduje nami wstyd, że inni widzą, jakie niegrzeczne jest moje dziecko. Nie powinniśmy się przejmować tym, co pomyślą obcy ludzie, ale dbać o to, by stworzyć dziecku odpowiedni świat i nauczyć je dobrze w nim funkcjonować.
A my chcemy się spalić ze wstydu, kiedy nasze dziecko leży na podłodze w sklepie i drze się tak głośno, że słychać je w połowie powiatu!
Właśnie ten przykład (sklep, krzyk dziecka, wstyd rodzica i jego kapitulacja, czyli kupienie np. czołgu) pada najczęściej podczas rozmów z rodzicami. Tylko on mnie zupełnie nie przekonuje, ponieważ jeśli dziecko tak się zachowuje w sklepie czy na ulicy, to tak też zachowuje się w domu. Nie wierzę, że dziecko w sklepie rzuca się na podłogę i wyje przy tym niczym wóz
Nie powinniśmy się przejmować
tym, co pomyślą obcy ludzie,
ale dbać o to, by stworzyć
dziecku odpowiedni świat
i nauczyć je dobrze w nim
funkcjonować.
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 3 3
strażacki, a w domu jest całkiem inne. Nie ma dziecka, które w domu respektuje określone normy zachowania i wie, że kiedy rodzice mówią „nie”, to znaczy „nie”, a potem idzie do sklepu i zmienia się w „dzikiego luda”. Zawsze gdy dziecko próbuje coś wymusić, należy mu mówić: „Rozumiem, że możesz się wściekać, rozumiem, że jest ci przykro, że możesz być zły, ale zdania nie zmienię”. Zgadzamy się na treść - czyli emocje dziecka, ale absolutnie nie zgadzamy się na taką formę jej wyrażania, gdy dziecko obraża rodzica, bije go, kopie.
A co się stanie, jeśli dziecko nie wyniesie z domu przekonania, że niektóre sytuacje są zero-jedynkowe?
Potem z taką łatwością szantażowania płaczem i histerią wychodzi do rówieśników i do innych ludzi. A poza domem nikt nie będzie się naszym ukochanym dzieckiem zajmował z miłością i obchodził z nim jak z jajkiem — ono będzie nielubiane i odtrącane. Doświadczenie odmowy i usłyszenie „nie” od rodzica jest potrzebne także po to, by potem dziecko umiało się odnaleźć w grupie innych łudzi.
Rodzicami powoduje niekiedy wstyd, ale zdarza się, że mówią: „Tak mało czasu spędzamy ze sobą, to niechże będzie przyjemnie i niech ono ma, co chce”.
Po to, by nie mieć poczucia winy, że dokonuje się takich, a nie innych wyborów życiowych, zaniechać wychowywania dziecka? To jest dopiero powód do czucia się winnym. Bo to nie w porządku wobec dziecka. Skoro oczekujemy od niego, żeby było grzeczne, musimy brać udział w tworzeniu świata, w którym ono potrafi funkcjonować. Jeśli chcemy być
34 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
weekendowym świętym Mikołajem albo dobrą wróżką przez kilka chwil wieczorem, kiedy widzimy się z dzieckiem, bo nie mamy więcej czasu — i w zasadzie niczego od dziecka nie wymagamy — to nie przygotowujemy go do życia poza drzwiami naszego domu. Rodzice są pierwszymi osobami, które tego uczą. Jeśli więc nie stawiają granic, postępują tak nie ze względu na dobro dziecka, ale raczej, by zagłuszyć wyrzuty sumienia. Może to być też próba rekompensaty za złą atmosferę panującą między rodzicami.
Nie dość że nas, rodziców, często nie ma w domu, to nawet kiedy jesteśmy, też nie wychowujemy dziecka.
Czasem nam się wydaje, że robimy coś dla dobra dziecka, i jesteśmy przekonani, że kierujemy się głęboką miłością, kiedy mu odpuszczamy. Trzeba odróżniać miłość do dziecka od wiedzy, czym jest jego wychowanie, co sprzyja jego rozwojowi. Jeśli tego nie zrobimy, może się okazać, że tak jak spontanicznie kochamy, tak samo spontanicznie w procesie wychowania powielamy wzorce, które wcale nie sprzyjają szczęściu.
Albo próbujemy się od nich odciąć i w efekcie popadamy w drugą skrajność: „Mnie wszystkiego zabraniano, ja swoje dzieci wychowam inaczej!” .
„U mnie w domu panował pruski dryl, czułam się jak w koszarach, więc chcę, by moje dziecko żyło jak w bajce”. I właśnie przez to ono nie doświadcza bajki.
W porządnej bajce bohater musi przeżyć coś trudnego i zwykle przechodzi różne próby.
Mówieniu „nie” mówimy „tak’ 35
W bajce są też elementy prozy żyda! I zadaniem rodziców jest przekazać dziecku ten element realizmu — nauczyć je, jak żyć, jak porozumiewać się z ludźmi, odnaleźć się w grupie. Jeśli ono tego nie potrafi, to jak ma się dobrze bawić w towarzystwie innych? Skoro jest samotne, to jak ma przeżyć bliskość? Kiedy moje dziecko było małe, zawsze smuciły mnie i złościły pytania o to, co było na obiad, które rodzice zadawali swoim synowi czy córce, kiedy odbierali ich z przedszkola lub szkoły. Do tego sakramentalne: „Wszystko zjadłeś?” - i na tym koniec pytań. Zastanawiało mnie, czy oni oddali dziecko do stołówki? Za najważniejsze uważałam pytania: „Jak się dzisiaj bawiłeś?”, „Z kim się bawiłeś?”, „Co dobrego ci się dzisiaj przydarzyło?”, „Kto jest twoim najlepszym kolegą w szkole?”, „Jak spędziłeś przerwy?”. Przecież o lekcjach, o postępach dziecka w nauce dowiemy się od nauczycieli, z dzienniczka, z tabelki na stronie internetowej. Oczywiście, należy zapytać, jak poszło na klasówce, ucieszyć się z tego, że dziecku udało się poprawić ocenę. Jeśli ma problem z nauką, trzeba się tym przejąć i poszukać rozwiązania. Jednak niewielu rodziców wie, jak ich dziecko spędza przerwy, z kim się bawi i czy się bawi — a to obszar, który powinien być dla nich szczególnie ważny. Czy nasze dziecko potrafi być z innymi ludźmi? To zależy przede wszystkim od nas, jest konsekwencją naszej relacji z dzieckiem, procesu wychowywania. To zależy także od tego, czy dziecko potrafi mówić „nie”. Czy umie wyrazić swój sprzeciw i zająć dobrą pozycję w grupie? A może zostanie kozłem ofiarnym, bo nauczono je, że ma zawsze ustępować i dzielić się wszystkim, na przykład
Jednak niewielu rodziców wie,
jak ich dziecko spędza przerwy,
z kim się bawi i czy się bawi
- a to obszar, który powinien być
dla nich szczególnie ważny.
36 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
z młodszym rodzeństwem? Przygotowaliśmy je tylko do tego, by było miłe, ciche i grzeczne?
Skoro jesteśmy w szatni przedszkolnej, to przychodzi mi do głowy jeszcze jedno niewłaściwe zachowanie rodziców, które może podkopać zaufanie dziecka do własnych spostrzeżeń. Mama, która pyta dziecko, czy było grzeczne, gdy słyszy odpowiedź twierdzącą, mówi: „Taaak? Zapytam o to panią”. Dla dziecka to komunikat: „Nie mogę polegać na tym, co mówisz. Poszukam informacji u pewniejszego źródła”.
Gdy odbieramy dzieci z przedszkola lub ze szkoły, nieraz musimy wysłuchać od nauczycieli listy skarg i zażaleń na naszego syna czy córkę, którzy są przy tym obecni. Rzadko padają pozytywne informacje na temat dziecka. Komunikat jest jeden — dziecko nie było grzeczne, nie dało sobie rady, źle się zachowało w takiej czy innej sytuacji. Wyobrażasz sobie, Tomku, jaką miałbyś motywację do dalszych starań i pracy nad sobą, gdyby zauważano tylko twoje niepowodzenia? A to wyłącznie czyjaś perspektywa, bo ty możesz zupełnie inaczej siebie oceniać. I tu wracamy do początku naszej rozmowy — czy dziecko na pewno jest niegrzeczne, czy po prostu eksperymentuje? A może jemu się wydaje, że starało się w wystarczającym stopniu, tylko my, rodzice, mamy zbyt wysokie oczekiwania? Trzeba umieć spojrzeć na sytuację z perspektywy dziecka. Jeśli ono kogoś uderzyło, to musimy jasno powiedzieć, że nie ma zgody na takie zachowania. I koniecznie przeprowadzić poważną, i to niejedną, rozmowę o nietykalności fizycznej, o zasadach, których należy przestrzegać. A zwykle kończy się na zwróceniu uwagi na niedopuszczalną w kontaktach międzyludzkich formę reagowania,
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 3 7
czyli bicie. Tymczasem warto też dowiedzieć się od dziecka, co je tak rozzłościło, i o tym porozmawiać. Na formę absolutnie nie wyrażamy zgody, i to jest sytuacja zero-jedynkowa - nikt nie ma prawa bić ciebie, ale ty też nie masz prawa nikogo uderzyć. Możesz się bronić, przytrzymać komuś ręce, jeśli nimi wymachuje w twoim kierunku. Nie musisz bezczynnie stać i czekać na razy. Przeważnie jednak nawet jeśli dojdzie do rozmowy, pomijana jest przyczyna konfliktu, a cała uwaga skupia się na jego konsekwencji, czyli bójce. A może dziecko poczuło się niesprawiedliwie potraktowane? Usłyszało coś, co je zabolało? Nie można tego lekceważyć. Trzeba się dowiedzieć, w jakiej sytuacji dziecko zareagowało agresją. Co ważnego się zdarzyło?Wielu z nas w dorosłym życiu nosi w sobie wspomnienie karania, któremu wciąż towarzyszy poczucie niesprawiedliwości. Bo to kolega zachował się nie w porządku, bo naprawdę nas sprowokował. ..
Mnie z kolei w rozmowach rodziców z dziećmi brakuje jasnych zasad. Rodzice mówią: „Nie obejrzysz dobranocki, bo nie posprzątałeś po zabawie”. Ale wcześniej nie powiedzieli: „Jeśli chcesz obejrzeć dobranockę, pozbieraj klocki”.
Należy używać jasnych i precyzyjnych komunikatów. Nawet jeśli pokój w oczach rodziców jest stajnią Augiasza, dziecko, gdy usłyszy polecenie: „sprzątnij pokój”, ograniczy się do pozbierania ubrań wiszących na oparciu krzesła. W świecie pięciolatka
Wielu z nas w dorosłym życiu
nosi w sobie wspomnienie
karania, któremu wciąż towarzyszy
poczucie niesprawiedliwości.
Bo to kolega zachował się
nie w porządku, bo naprawdę
nas sprowokował...
38 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
to jest sprzątnięty pokój. Co więcej, dziecko nie widzi nic złego w tym, że książki leżą na podłodze. Dywan przecież też tam leży. Ale z perspektywy rodzica schowanie ubrań do szafy to zaledwie namiastka porządku. Różnica w postrzeganiu problemu i inne oczekiwania powodują odmienne oceny: dziecko uważa, że posprzątało, a rodzic jest przekonany, że dziecko nic nie zrobiło. Ono może nie wiedzieć, co znaczy porządek w rozumieniu rodziców - trzeba mieć tego świadomość. Jeśli formułujemy jasne komunikaty, adekwatne do możliwości percepcyjnych dziecka, możemy oczekiwać dobrych efektów. A kiedy nasz przekaz nie jest klarowny, dziecko zostaje z poczuciem: „Ja się starałem, co ja mam jeszcze zrobić? Przecież sprzątałem”. I czuje, że potraktowano je nie fair. Bo być może się postarało, zajrzało nawet pod łóżko i wyjęło stamtąd klocek, bo pamiętało, że podczas zabawy tam się potoczył. A potem przychodzą mama, tata, babcia lub dziadek i mówią: „Przecież ty prawie nic nie zrobiłeś!”. Dziecku to się wydaje niesprawiedliwe. Zdarza się, że oczekujemy od dziecka za dużo i nie uwzględniamy przy tym jego możliwości.
To dorosły ma wziąć odpowiedzialność za to, jak dziecko wyobraża sobie świat. A jedną z małych cząsteczek, które składają się na tę całość, jest chociażby mówienie mu, co to znaczy porządek.
Bez tego dziecku będzie towarzyszyło poczucie, że nie zadowala dorosłych, wciąż robi coś nie tak i ciągle musi się bardziej starać. A jeśli w dodatku słyszy: „Nie przykładasz się, pewnie nie kochasz mamusi”, czuje się tak, jakby ktoś przebił mu serce zatrutą strzałą. Bo przecież ono bardzo kocha mamusię! I ten mały człowiek już sam nie wie, co ma zrobić, bo jemu się
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 3 9
wydawało, że posprzątał! A potem w pierwszej klasie usłyszy, że nie przyniósł wystarczającej liczby słoneczek, „a przecież ty nie masz nic innego do roboty, jak tylko się uczyć!”. To nieprawda, że dziecko ma się tylko uczyć.
I to jest wychowywanie w poczuciu winy.
Taki efekt daje powtarzanie dziecku, że ciągle jest nie w porządku. A tymczasem warto się przyjrzeć, dlaczego ono nie przynosi lepszych ocen ze szkoły. Może nie lubi matematyki, ale uwielbia historię i polski? I trzeba to zrozumieć, a nie oczekiwać na świadectwie piątek czy szóstek od góry do dołu.
Ale maturę z matematyki trzeba będzie kiedyś zdać!
Oczywiście, ale to tylko zadanie do wykonania, dzięki któremu można pójść na studia. I niekonieczna jest batalia o szóstki z tego przedmiotu. Dobrze, by dziecko inwestowało czas i uwagę w to, co je naprawdę interesuje. Przecież my też, na przykład kiedy kupujemy książki, dokonujemy w księgarni szybkiej selekcji — przy tym dziale się zatrzymam, bo lubię fantastykę, a przy tym nie, bo kryminały mnie nie interesują. To nie znaczy, że dziecko ma zacząć uczyć się matematyki dopiero wtedy, kiedy zacznie ją lubić. Robimy w życiu wiele rzeczy, których nie lubimy, bo dzięki temu osiągamy coś, na czym nam zależy. I tak przedstawmy sprawę dziecku: „Nie musisz lubić matematyki. Uczenie się tego przedmiotu to część procesu, dzięki któremu wydarzy się coś pozytywnego - zaliczysz klasę, skończysz szkołę, a potem poradzisz sobie podczas zakupów w sklepie i w innych sytuacjach życiowych. A jeśli uporasz się z matematyką, będziesz mógł nadal chodzić na treningi piłki nożnej
40 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
albo poświęcić więcej czasu na przyjemności. Warunkiem chodzenia na treningi jest zdanie do następnej klasy, a tego bez zaliczenia matematyki nie da się zrobić”.
Pachnie szantażem...
I tak, i nie. Zadaniem rodziców jest przygotowanie dziecka do tego, że w dalszych etapach życia zetknie się z zadaniami, które nie będą mu sprawiały przyjemności. Każdy z nas jednak je wykonuje. Staramy się ograniczyć je do minimum, ale pewnych rzeczy nie da się uniknąć.
Trzeba płacić rachunki, chodzić do lekarza, czasem pojawiać się u dentysty, robić zakupy, chociaż to nie jest miłe. Mnóstwo rzeczy musimy robić, bo tego wymaga pragmatyczna strona życia. Dlatego nie należy ciosać dziecku kołków na głowie i mówić: „Jak możesz tego nie lubić?”. Lepiej zawrzeć umowę z dzieckiem, że oczekujemy od niego pewnego minimum, któremu musi sprostać. Dość powszechne oczekiwanie, że dziecko będzie miało szóstki od góry do dołu - kosztem swojego wolnego czasu, kontaktu z rówieśnikami, czytania książek, słuchania muzyki, rysowania, biegania, beztroskiego patrzenia w sufit - to wychowywanie do etosu pracy bez etosu przyjemności. Na początku powiedzieliśmy o zachwaszczonym tunelu, z którego nie wydobywa się na zewnątrz moje „chcę”, „nie chcę”, „lubię”, „nie lubię”. Jeśli muszę się tylko uczyć, to nie mam czasu sprawdzać, czego naprawdę chcę, odkrywać swoich pasji ani rozwijać zainteresowań. Nieprawda, że najważniejsza jest nauka. Za każdym razem, gdy to mówię, reakcją jest zdziwienie lub oburzenie. Jednak kiedy jesteśmy dorośli, wspomnienia godzin spędzonych z nosem w książce nie należą do przyjemnych. Dlatego że wtedy w każdym środowisku - i w szkole i w domu — byliśmy tylko
Mówieniu „nie” mówimy „tak” 41
uczniami. W chwili pójścia do szkoły wielu z nas traciło prawo do zabawy, do czasu wolnego. Uważam, że nauka jest równie ważna jak czas wolny, i to, jak nauczymy się z niego korzystać, jaką wartość w naszym życiu mu nadamy.
Uważam, że nauka jest
równie ważna jak czas wolny,
i to, jak nauczymy się
z niego korzystać,
jaką wartość w naszym
życiu mu nadamy.
ROZDZIAŁ 2
Z g o d a na radość, sm u te k i złość.
D la c ze g o w szystkie emocje
są dobre
Hanka
Poszłam na pierwsze spotkanie z terapeutą, bo w moim mał
żeństwie się nie układało. Chciałam wiedzieć, co mogę zro
bić, by mój mąż się zmienił i w końcu przestał się tak bardzo
bać swoich rodziców i tak sumiennie ich słuchać. O pow ia
dałam niemal przez godzinę o wszystkich upokorzeniach,
które znosiłam ze strony teściów, i oczekiwałam od tera
peuty, by potwierdził, że mam rację - to ich zachowanie by
ło niewłaściwe, a mój mąż rzeczywiście nie czuł się jak mąż,
tylko synek rodziców. Terapeuta jednak siedział jak mumia.
W końcu nie wytrzymałam i powiedziałam, że mógłby mi ja
koś pomóc. Spojrzał na mnie i stwierdził: „Ale ty nie chcesz
siebie zmienić, tylko ich” . To był koniec mojej terapii. Wróci
łam do domu i przez kolejne pięć lat nic się nie poprawiło.
Przeciwnie - w tym czasie mąż mnie zdradził. Przebaczyłam
mu. Zdradził drugi raz i znowu mu wybaczyłam, ale pojawiły
się u mnie duszności, które nie miały medycznego uzasad
nienia. Lekarz zasugerował terapię. Znalazłam nowego psy
choterapeutę, opowiedziałam o mojej pierwszej sesji, o tym,
że tamten terapeuta mnie nie wsparł, kiedy chciałam spra
wić, by otoczenie mnie szanowało. I wtedy usłyszałam pyta
nie: „A czy panią trzeba szanować?” . Coś we mnie pękło.
Dotarło do mnie, że mnie nie trzeba szanować.
Zgoda na radość, smutek i złość 45
Anka
Wróciłam od fryzjera do domu. Zmieniłam kolor włosów
na rudy. Pytam moją czteroletnią córeczkę: „I jak ci się po
dobam?” . „Wyglądasz jak rura” - usłyszałam. Zamarłam,
bo uważam, że powiedzenie „ty ruro” brzmi bardzo wul
garnie. Na szczęście nie poszłam tropem swoich skojarzeń
i zapytałam, dlaczego jak rura? Okazało się, że w pobliżu
placu zabaw, na którym córka spędza sporo czasu, leżą ru
ry po wymianie. Są zardzewiałe, czyli - rude.
Kinga
Poszłam na terapię małżeńską. Sama. Mąż nie chciał
w niej uczestniczyć, bo jak stwierdził - nie on ma proble
my ze sobą, tylko ja. Terapeuta poprosił, żebym zamknęła
oczy i przez chwilę wyobraziła sobie, że rozmawiam z mę
żem, z którym wręcz bałam się rozmawiać o czymś dla mnie
ważnym. Potem zapytał mnie, na ile lat się czuję w tym mo
mencie. Od razu znalazłam odpowiedź - czułam, że mam
nie więcej niż dziesięć lat. Przypomniało mi się, jak w domu
rodzinnym zawsze musiałam słuchać rodziców, a szczegól
nie taty. Nie mogłam mu przerwać, wyrazić swojego zdania.
Nawet nie pamiętam, czy je miałam. Pewnie tak, ale nie od
ważałam się go powiedzieć na głos. Tak, mój mąż dotąd
mógł mnie nie słuchać, bo dziecka nie trzeba słuchać. Du
żo czasu musiało jeszcze upłynąć, bym pamiętała w trakcie
rozmowy z mężem, że mam już metr siedemdziesiąt wzrostu,
a nie metr dwadzieścia. Na początku były awantury, mąż
denerwował się na mnie, wykrzykiwał, że przewróciło mi się
w głowie, bo bardzo się zmieniłam. No tak, zmieniłam się.
Dorosłam. Ale mąż zaczął mnie słyszeć.
46 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Porozmawiajmy o emocjach, które towarzyszą każdemu, ale traktujemy je bardzo różnie. Chociaż i w tej kwestii można sięgnąć do przekazów rodzinnych i sprawdzić, z przeżywaniem jakich emocji miewamy problemy, a które łatwo nam wyrażać. A więc złość, radość, gniew, strach, duma, wzruszenie...
Kiedy pracuję z ludźmi i pytam o ich emocje, słyszę: „O które pytasz - dobre czy złe?”. Bo oni stosują taki podział. Strach, wstyd, złość lądują pod kreską, bo są oceniane negatywnie, a radość, spokój są uznawane za dobre. Jest też inny schemat, który często się pojawia: jeśli czuję tak, to jestem w porządku, a jeżeli czuję inaczej - to nie w porządku. Nosimy w sobie od dzieciństwa to rozróżnienie, kiedy jesteśmy grzeczni, a kiedy nie. Od czasu do czasu warto jednak otworzyć te szufladki i przejrzeć ich zawartość, żeby sprawdzić, czy ten podział nadal nam służy, czy jest nam potrzebny? Rozmawialiśmy o tym, że nasza dorosła samoocena — jeśli niczego nie zmienimy w trakcie naszego życia - jest złożona z tego, co wynieśliśmy z dzieciństwa, czyli z cudzych ocen. I ona wpływa na nasze postrzeganie siebie i na podejmowanie różnych decyzji życiowych - prywatnych, zawodowych.
Czyli kiedy ktoś się złości, ponieważ szef obiecał mu podwyżkę, ale nie dotrzymał słowa, to taki pracownik czuje się nie w porządku, bo nie powinien się złościć? To mu nie przystoi.
Tak, albo kiedy się złości, bo po raz kolejny ma sprzątać po całej rodzinie talerze ze stołu, to coś jest z nim nie tak! Je śli ma dość ciągłego oczekiwania, żeby zawsze on wszystko
Zgoda na radość, smutek i złość 47
organizował, i zaczyna go to doprowadzać do szału, to słyszy: „O co ci chodzi? Dlaczego się złościsz?”.
Albo słyszy, że zawsze ma za wszystko zapłacić.
Bo gdybyś był prawdziwym mężczyzną, to z całą pewnością zachowałbyś się inaczej! A dobra matka poświęca się dla rodziny, a szczególnie dla dzieci. I jeśli nas to złości, to myślimy sobie, że z nami coś jest nie tak. „Może faktycznie jestem niemęski?” albo „ A jeśli naprawdę jestem niedobrą mamą?”.
Takie informacje zapadają głęboko.
To, co wiemy o sobie, i jaką mamy samoocenę, decyduje o naszych wyborach.
Ale to nieprawda.
Ciągłe poczucie winy, zaszczepione w dzieciństwie, często staje się blokadą w życiu codziennym - kiedy czujemy złość, czegoś się boimy, czegoś nie potrafimy. Wtedy, zamiast pójść za głosem tego uczucia, walczymy, żeby je wyhamować, nie czuć tego! Złość na przykład to emocja, którą próbuje się wyeliminować z życia dziewczynek. Ale to niemożliwe, więc ta emocja schodzi do podziemia. Można w dziewczynce, a później w kobiecie, wzmocnić trzymanie złości w podziemiu stwierdzeniami: „Grzeczna dziewczynkasię nie złości”, „Złość piękności szkodzi”, „Jesteś złośnicą, histeryczką!”.
Ciągłe poczucie winy,
zaszczepione w dzieciństwie,
często staje się blokadą
w życiu codziennym - kiedy
czujemy złość, czegoś się
boimy, czegoś nie potrafimy.
48 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Wtedy kobieta zamiast powiedzieć: „Tak, złoszczę się, jestem na to zła!”, „To mnie wkurza!”, „To mnie irytuje!” — zaczyna się tłumaczyć, że wcale się nie złości. A przecież to robi, ponieważ ktoś jest wobec niej nie w porządku! Kiedy drugi człowiek przekracza jakąś naszą granicę, narusza istotną wartość - poczucie bezpieczeństwa, godności — musimy reagować!
Każde uczucie, każda emocja, którą przeżywamy, jest objawem i konsekwencją czegoś, a zarazem sygnałem dla nas. Tak jak ból fizyczny niesie informację, że coś złego dzieje się w na
szym organizmie, tak emocje — strach, lęk, złość — pojawiają się, gdy został naruszony świat naszych wartości. Tak jak śmiech, radość są skutkiem zabawnej sytuacji, tak złość też jest następstwem czegoś! My jednak, zamiast szukać źródła tej emocji, mówimy dziecku, że to uczucie jest niewłaściwe. Jak mały człowiek zachowuje się w tym momencie i jak po
stępują dorośli w ten sposób wychowani? Automatycznie zaczynają ukrywać te uczucia, przestają je okazywać. Umieją je zepchnąć na dno, w końcu trenowali przez całe dzieciństwo. Tyle że brak umiejętności przeżywania tych uczuć w „świetle dziennym” bardzo przeszkadza w budowaniu relacji z innymi ludźmi — w szkole, na podwórku, potem w pracy, związkach przyjacielskich, miłosnych. Bo w tych wszystkich sytuacjach dochodzi do konfrontacji, dzięki którym uczymy się naszych granic, przekonujemy się, gdzie one są. Trzeba umieć zatrzymać drugiego człowieka, powiedzieć mu wprost: „Stop, dalej cię nie
Każde uczucie, każda emocja,
którą przeżywamy, jest objawem
i konsekwencją czegoś, a zarazem
sygnałem dla nas. Tak jak ból
fizyczny niesie informację,
że coś złego dzieje się w naszym
organizmie, tak emocje - strach,
lęk, złość - pojawiają się,
gdy został naruszony świat
naszych wartości.
Zgoda na radość, smutek i złość 49
wpuszczę”, „Tu musi być tak, jak ja chcę”, „Jestem głęboko przekonany, że to istotna dla mnie wartość”. Jeśli o to nie zadbam, pojawią się problemy w relacji z drugą osobą.
A złość będzie sygnałem, że ktoś wkroczył na moje terytorium.
Tak, chociaż zawsze warto się zastanowić, czy te emocje na pewno wynikają z relacji z daną osobą, czy może są to nasze emocje z przeszłości, które często dochodzą do głosu w nowym związku, choć nie jesteśmy tego świadomi.
Jako dzieci przestajemy uzewnętrzniać emocje, których rodzice nie akceptują, bo robimy to, za co oni nas kochają. Nie chcemy ryzykować, że będą z nas niezadowoleni.
I ten przekaz, który musieliśmy respektować jako dzieci, bo pod tym warunkiem byliśmy akceptowani, rządzi nami nadal, nawet gdy już opuściliśmy dom rodzinny.
Lęk przed utratą uczucia rodziców potrafi na całe życie zamknąć niektóre emocje w szafie pancernej.
Ale przecież dziecko nigdy nie straci miłości matki czy ojca. Oni nie kochają mniej wtedy, kiedy się złoszczą na dzieci. Jednak ta prawda dociera do nas dopiero, gdy sami zostajemy rodzicami. Dziecko może nas bardzo rozzłościć, ale nawet na chwilę nie znika nasza miłość do niego! Tylko że dziecko tego nie wie, a rodzice muszą o tym pamiętać. Jako dzieci staramy się być grzeczniejsi, bo dzięki temu wierzymy i czujemy, że
50 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
rodzice są z nas bardziej zadowoleni, jest lepiej, spokojniej, czasem - domy bywają różne - po prostu bezpieczniej.
Bo złość może wywoływać przemoc.
Tak, emocjonalną, a często nawet i fizyczną, i emocjonalną. Zdobyte wcześniej doświadczenie może spowodować, że w życiu dorosłym sięgamy po te rozwiązania z dzieciństwa, które pozwalały się uchronić przed eskalacją złości, niebezpieczeństwem. Tylko że one mogą stać się przekleństwem, ponieważ utrudniają przeżywanie bliskości z drugim człowiekiem.
Dlaczego mamy sobie pozwalać na uzewnętrznianie złości? Przecież ona może prowadzić do krzyku, awantur, do niszczenia przedmiotów.
To jest agresja, czyli zachowanie będące często wynikiem skumulowanych emocji, tak mocno w nas skrywanych, że niemal rozrywających nas od środka. Zostaliśmy wychowani w przekonaniu, że złość jest zła, dlatego odruchowo ją ukrywamy. Przeżywamy ją i odczuwamy, ale nie mamy poczucia bezpieczeństwa przy jej uzewnętrznianiu. Nie znamy samych siebie
w tym stanie, nie wiemy, co będzie, kiedy ją uzewnętrznimy. Nie mamy takiego doświadczenia, że okazaliśmy złość i nie doszło do katastrofy, świat nas nie odrzucił ani nie porzucił. Ludzie, którzy w codziennym życiu ciągle się kontrolują, po jakimś czasie stają się sfrustrowani, pełni żalu i agresji. Często
Zostaliśmy wychowani
w przekonaniu, że złość jest
zła, dlatego odruchowo ją
ukrywamy. Przeżywamy ją
i odczuwamy, ale nie mamy
poczucia bezpieczeństwa
przy jej uzewnętrznianiu.
Zgoda na radość, smutek i złość 51
doświadczają wzgardy od innych ludzi. I wtedy niewiele trzeba, żeby dali upust złości. Nie są w stanie powstrzymać agresji. Czasem wręcz wpadają w furię, nie przebierają w słowach, które celnie ranią kogoś obcego albo kogoś, kogo kochają. Niestety, tym kimś nierzadko bywa dziecko.
A jeśli ludzie nie dadzą upustu złości i nie wybuchną, ale całymi latami łykają swoją złość, ona obraca się przeciwko nim.
To prawda. Prowadzi do fizycznego wycieńczenia albo zakłócenia pracy organizmu - czyli uszkodzenia serca, depresji lub chorób psychosomatycznych. I nawet jeśli lekarz zapisze nam tabletki, bez zmiany trybu życia efektów nie będzie. Czasami dopiero choroba zatrzymuje nas w biegu albo zmusza do ujawnienia głęboko skrywanych emocji. I w takim wypadku pojawienie się choroby, choć przykre, jednocześnie jest zbawienne. Niejednokrotnie gdyby nie ból, który odczuwamy, nigdy nie zajęlibyśmy się sobą - nie poszlibyśmy do lekarza, nie przyjrzelibyśmy się jakości naszego życia.
Ciekawe, dlaczego spośród tylu emocji uznawanych za negatywne wzięliśmy na warsztat akurat złość.
Złość jest uczuciem najbardziej wycofywanym z życia dziecka; właśnie ją mały człowiek często może przeżywać tylko w formie zastępczej. Czasem robi to podczas gry komputerowej, kiedy na jej dziesiątym poziomie zabija kolejnych przeciwników. Albo próbuje sobie sam poradzić z tymi emocjami i dlatego sięga po różne używki. To są często reakcje na to, że dziecko nie może się jawnie złościć, że nikt nie chce go
52 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
rzetelnie wysłuchać, akceptując przy tym to, jakie ono jest, i to, co czuje.
Złość wyzwala mnóstwo energii — nawet na poziomie fizycznym - czasami przecież dosłownie trzęsie nas ze złości.
Pod wpływem stresu mięśnie zaczynają się napinać — to jest atawistyczny odruch przygotowania się do obrony. Takie napięcie musi znaleźć ujście. Tymczasem rodzice żądają od zdenerwowanego dziecka: „Nie krzycz!”, „Bądź cicho!”. Bardziej przejmują się tym, co pomyślą o nich sąsiedzi zza ściany, gdy usłyszą wrzask dziecka. A przecież sąsiedzi nie są najważniejsi, więc może warto powiedzieć dziecku: „Teraz razem krzyczymy. Możesz poznać siłę swojego głosu. Aaaaaaaaaaaaa!!! Na całe gardło, ze wszystkich sił!”. W ten sposób okazujemy dziecku nasze zrozumienie tego, że ono coś czuje. Małe dziecko nie potrafi określić źródła tego stanu, ale my je uczymy, że może uzewnętrzniać przeżywanie czegoś. Małe dziecko nie powie jeszcze, co się w nim dzieje, jakie emocje nim targają i dlaczego. Ono po prostu coś czuje i ma potrzebę wyrzucenia tego z siebie w taki sposób, w jaki umie to zrobić.
Chce odczuć ulgę. Ale źródłem złości jest często relacja z rodzicem. A więc kiedy zalecasz, by matka czy ojciec krzyczeli razem z dzieckiem, to chyba za dużo od nich wymagasz.
Pamiętam rozmowę z pewną kobietą, która poprosiła nastoletnią córkę, by powiedziała jej wszystko, co o niej myśli, kiedy się kłócą. „Wyrzuć z siebie te wszystkie słowa, które międlisz w środku - po prostu. Wytrzymam to!”. Córka kilkakrotnie się
Zgoda na radość, smutek i złość 53
upewniła, czy po tej rozmowie nadal będzie miała gdzie mieszkać i jakie mogą być konsekwencje takiej szczerości. Gdy nastolatka zaczęła wyrzucać z siebie słowa, które w złości kierowała w myślach pod adresem matki, cały czas z niepokojem się jej przyglądała, w obawie, czy ta je przeżyje. Matka szczęśliwie— bo to mądra kobieta — dzielnie wszystko zniosła, a rozmowa okazała się oczyszczająca dla ich relacji. Oczywiście cudów nie ma — jedna rozmowa nie załatwi wszystkiego raz na zawsze, ale dla dziewczyny stanowiła przełom - jej mama odważyła się zejść z piedestału i zdecydowała się zobaczyć siebie i swoją relację z córką jej oczami.
No tak, ale jak ta historia ma się do tego, że trzeba dbać o formę przekazu?
Rzeczywiście nie powinniśmy mówić na głos słów, które ranią. Zmieszanie kogoś z błotem powoduje, że potem nie ma szans na porozumienie. Ale w tej relacji istotny był przekaz skierowany przez matkę do dziecka: „Ja też mogę cię wkurzać, rozumiem, że masz prawo się na mnie złościć. Możemy spróbować budować naszą relację tak, żebyś nie czuła w stosunku do mnie takich emocji”. To doświadczenie było ważne dla dziewczyny, która do tej pory nie ujawniała swoich przykrych emocji związanych z matką. I nagle ona powiedziała córce: „Możesz czuć do mnie złość”. Możesz się złościć na drugiego człowieka— to normalne. Złościmy się także na tych, których kochamy. A może czasami na nich jeszcze bardziej”. Sytuacja, którą opisałam, była wyjątkowa - miała oczyścić ich wzajemną relację z wielu zadr. To wymagało dużej odwagi z obu stron. A zgoda na brak „kulturalnej” formy nie była w ich relacji codziennością, ale wyjątkowym wyzwaniem.
54 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Zastanawiam się, czy pomysł, by pozwalać dziecku na mówienie rodzicom, co je w nich złości, nie wyda się niektórym z nich piłowaniem gałęzi, na której siedzą.
W rozmowach na ten temat pojawia się kwestia autorytetu rodziców. Tylko co to znaczy — ten autorytet? Rodzi się z przestrzegania pewnych zasad w stosunku do drugiego człowieka, okazywania mu szacunku. Nie bierze się z władzy. Ona budzi jedynie strach, podczas gdy autorytet budzi szacunek. Tak wielki, że uwzględnia się w swoich działaniach poglądy tej osoby nawet wtedy, kiedy nie ma jej obok nas. A z władzą jest inaczej — gdy rodzic choć na chwilę się odwróci, dziecko i tak postąpi po swojemu. Bo nas nie szanuje. Wiem, że wkładam kij w mrowisko, ale kiedy słyszę od rodzica: „Smarkacz ma mnie szanować, bo ja jestem jego matką czy ojcem”, myślę, że przede wszystkim my, rodzice, musimy nauczyć dziecko szanowania ludzi — nie możemy krzywdzić dzieci, bić ich i znieważać, czyli wyrażać naszych emocji w niewłaściwej formie. Szacunek i autorytet wynikają właśnie z tego, że my też szanujemy uczucia naszych dzieci. Nie wykorzystujemy swojej przewagi, którą mamy jako rodzice, do wprowadzenia jedynowładztwa, do spacyfikowania dziecka, do lekceważenia jego uczuć, bo tak nam wygodniej. Tylko pod tym warunkiem możemy oczekiwać, że dziecko będzie nas szanowało. Nie da się szanować za nic. Dzieci nigdy
nie przestają kochać rodziców. W życiu zdarza nam się zmieniać partnera i przyjaciół, ale miejsca taty i mamy nikt inny nigdy nie zajmie. Zawsze będą dla nas niepowtarzalni, nie do zastąpienia. Im jesteśmy dojrzalsi i im lepiej
Szacunek i autorytet
wynikają właśnie z tego,
że my też szanujemy
uczucia naszych dzieci.
Zgoda na radość, smutek i złość 55
wiemy, jak powinna wyglądać relacja między rodzicem a dzieckiem — tym wyraźniej dostrzegamy, że zachowanie naszej matki czy ojca ułatwiało nam uznanie ich autorytetu, a nie władzy. Szanowaliśmy ich, a im starsi jesteśmy, tym bardziej doceniamy to, jak nas traktowali.
Chciałbym jeszcze na chwilę wrócić do wspomnianej szczerej rozmowy córki z matką. Rodzice mogą się obawiać, że skoro dziecko już raz im powiedziało, co do nich czuje, i nie były to miłe słowa, następnym razem sięgnie po ten sam arsenał.
Tamta córka nigdy wcześniej nie wypowiedziała takich słów głośno, ale one w niej tkwiły, ponieważ matka je w niej wyzwalała. Wcześniej jednak nauczyła córkę, że nie wolno się zwracać do drugiego człowieka w sposób agresywny, wulgarny, bolesny i przykry, bez względu na to, jakie emocje nami targają. Szczera rozmowa pozwoliła matce przyjrzeć się samej sobie, zobaczyć, jak wygląda w oczach swojego dziecka. Z kolei córka dzięki temu doświadczeniu będzie umiała w dorosłym życiu mówić, czego chce, a czego nie lubi i co ją złości.
Jak najlepiej uczyć dziecko wyrażać uczucia we właściwej formie?
Jeśli usiądziemy przed dzieckiem i zrobimy mu wykład, to nic nie da, bo nauka odbywa się inaczej. Ono przygląda się temu, jak my, rodzice, wyrażamy swoje emocje, także złość, którą czujemy do naszych partnerów i do dzieci. Widzi, które emocje są w jego domu wyrażane jawnie, a które nie.
56 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
A więc jeśli nasi rodzice niezbyt dobrze radzili sobie ze swoimi emocjami, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że my też nie będziemy umieli sobie radzić?
Niestety, tak. A jedną z konsekwencji jest problem z zaciśniętym gardłem, widoczny przede wszystkim u kobiet, które chcą wyrazić złość. Mówią zmienionym głosem, mają ściśnięte gardło, są całe napięte, ponieważ brakuje im doświadczenia w wyrażaniu złości czy smutku. Boją się, że ktoś je odrzuci albo zakrzyczy. Mówią tak, że można ich nie słuchać, bo nie są stanowcze ani pewne siebie. W ich głosie słychać brak wiary w to, że mają prawo czegoś chcieć albo czegoś nie chcieć.
Mówiliśmy o braku treningu w wyrażaniu złości u dziewczynek. Kiedy myślę o swoim dzieciństwie, wydaje mi się, że chłopakom łatwiej się wybacza, na przykład jeśli wyjdą z domu, trzasnąwszy drzwiami. Dziewczynkom nie wypadało tak się zachowywać.
Ja akurat trzaskałam.
Ale za to trzaskanie drzwiami czasami dostawało się w tyłek. A chłopcom też wielu rzeczy nie wolno było przeżywać.
Na przykład chłopcom nie wolno było płakać.
To jak mają przeżywać smutek?
Smutek albo inne emocje, bo płaczemy też ze strachu, z lęku, z bezradności. Twierdzenie, że chłopcy nie płaczą, jest absurdem, bo przecież ludzie płaczą. I dotyczy to w równym stopniu przed
Zgoda na radość, smutek i złość 57
stawicieli obu płci. Kobiety i mężczyźni nie mają innych fizjologicznych możliwości przeżywania smutku czy złości. Natomiast różne wzorce kulturowe, przekazy rodzinne i wynikające z nich przekonania albo nam umożliwiają przeżywanie czegoś, albo nam to utrudniają. Chłopcy i dziewczynki płaczą, chłopcy i dziewczynki się złoszczą. A osoby, które nie okazują złości, przeżywają ją, tyle że spychają te emocje do podziemia. Po latach takiego życia to podziemie pęka już w szwach.
A może całkiem pęknąć wtedy, kiedy jesteśmy słabsi, mamy gorszy dzień.
Albo kiedy jakieś słabe ogniwo znajduje się blisko nas - i to może być na przykład dziecko.
Niektórzy ukrywają swój strach. Znam kilka osób, którym chyba nie pozwalano na okazywanie lęku, i prawdopodobnie dlatego dzisiaj nie lubię z nimi jeździć samochodem, bo mam wrażenie, że mogą mnie zabić na każdym zakręcie - pędzą po mieście sto osiemdziesiąt kilometrów na godzinę.
Kiedy ja jadę z takimi osobami, odruchowo nieustannie wykonuję czynności hamowania, chociaż siedzę na miejscu pasażera. Niemal robię nogą dziurę w podłodze.
Słyszę niekiedy: „A może to nawet fajne, że się czegoś nie czuje? Ten, kto się nie będzie bał, poradzi sobie. Bo to nie są czasy dla tych, którzy się boją”.
Osoby, które nie okazują
złości, przeżywają ją,
tyle że spychają te emocje
do podziemia. Po latach
takiego życia to podziemie
pęka już w szwach.
58 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Gdy do pewnego himalaisty ktoś powiedział: „Pan to się chyba niczego nie boi”, usłyszał: „Jak to się nie boję? Lęk to jest mój największy przyjaciel, sygnał, który mnie ostrzega i daje szansę na przeżycie, wzmaga moją czujność. Coś się dzieje na zewnątrz mnie, co może zagrozić mojemu życiu, a ponieważ chcę żyć, szanuję te sygnały, uwzględniam je ...”. Ktoś, kto prowadzi samochód i rozwija maksymalną prędkość, lubi wzrost poziomu adrenaliny, ale też odczuwa potrzebę kontroli: „Ja mam władzę, ta kierownica to moje berło, ja tutaj rządzę”. Znam wiele kobiet, które całe lata tłamszą w sobie różne emocje, a za kierownicą zachowują się tak, jakby brały udział w wyścigu Formuły 1! A jak przy tym przeklinają! Dobrze, że nie ma głośników na zewnątrz auta! Znam też kilku bardzo spokojnych mężczyzn, których otoczenie nie posądziłoby o to, co w nich wstępuje, kiedy prowadzą samochód. Czują się, jakby byli na wojnie, a dotyk kierownicy to sygnał do rozpoczęcia szarży. Teraz to oni sprawują kontrolę. Na co dzień, w wielu różnych relacjach, inne osoby nad nimi panują, a oni nie potrafią tego zmienić, więc próbują w ten sposób odreagować.
Dla odmiany porozmawiajmy o radości. Wydaje się, że to jest pożądana emocja, ale są domy, w których nie wolno się cieszyć. Często szukam odbicia naszych zachowań i postaw w języku: „Nie ciesz się, bo jeszcze będziesz płakał”, „Nie ciesz się za bardzo”, „Kto się w piątek śmieje, ten w niedzielę płacze”. Niektórzy mówią, że boją się cieszyć, bo wtedy coś się zepsuje.
Boją się zatracić w radości, przeżyć ją autentycznie, być tu i teraz, nasycić się tym wszystkim, co czują, przeżyć to dogłębnie. Mają w sobie jakiegoś wewnętrznego strażnika, który
Zgoda na radość, smutek i złość 59
ostrzega: „Bez przesady z tą radością!”.I to też jest wynik treningu, któremu te osoby były poddawane w domu rodzinnym, gdzie wszystkie ekstremalne uczucia i zachowania: rozbrykanie, absolutne dziecięce szczęście, głośny śmiech, były ukrócane. Dzieci nie mają wewnętrznego strażnika ograniczającego ich przeżywanie emocji, choćby głośność. To dorośli mówią, żeby były ciszej, bo przeszkadzają innym, bo oni są teraz zmęczeni, właśnie wrócili z pracy. Dziecko ciągle dostaje informację, że ma się mieścić w stanach średnich, gdzieś między 3 a 6 w skali od 0 do 10. Nie wolno mu złościć się czy płakać, bo to przeszkadza otoczeniu. Nie może też cieszyć się całym sobą. Ono ma się ciągle kontrolować, żeby nie było ani za bardzo śmiejące się, ani za bardzo płaczące. Takie wymagania wobec reakcji dziecka nie obowiązują na szczęście we wszystkich rodzinach. Ogromny żal mam o to, że również w przedszkolu dzieci dostają od nauczycieli przykaz, że mają być cicho, bo przeszkadzają innym. W ten sposób uczy się małego człowieka kontrolować wszystkie uczucia, niczego nie przeżywać spontanicznie. A przy okazji dziecko ma świadomość, że kogoś zawiodło, bo nie jest takie, jak powinno być.
A my to poczucie niesiemy w przyszłe życie. Co można nam powiedzieć okropnego, na co my nie zareagujemy, chociaż powinniśmy?
Słyszymy, że jesteśmy rozhisteryzowani, płaczliwi jak baba, apodyktyczni. Albo że nie jesteśmy prawdziwą kobietą lub stuprocentowym mężczyzną. Mogę długo wymieniać, bo
Dziecko ciągle dostaje
informację, że ma się
mieścić w stanach
średnich, gdzieś między
3 a 6 w skali od 0 do 10.
60 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
wariantów jest mnóstwo, ale reakcja zawsze taka sama — bezradność, cisza, zaciskanie zębów. Zachowujemy się często podobnie jak w dzieciństwie. Co więcej, inni ludzie, w tym nasi partnerzy, wyczuwają, jak radzimy sobie z tymi emocjami. Mamy nadzieję, że wystarczy powiedzieć „nie”. Ale to tylko słowo. Jego siła, jak już wcześniej mówiłam, tkwi w naszym głosie, w języku ciała. Zbyt dużą wagę w relacji z drugim człowiekiem przypisujemy znaczeniu słów, a nie sposobowi ich wypowiadania. Podczas terapii dorosłe osoby mówią: „Ale ja jej tyle razy to powtarzałem”. Być może, liczy się jednak to, czy ty sam uważasz, że masz wewnętrzne prawo to przeżywać i o tym mówić.
I to prawo przyznajemy sobie tak po prostu?
Jak najbardziej możemy to zrobić. Jeśli ktoś uważa inaczej, ma poczucie, że jest nie do końca w porządku, to próbuje korzystać z tego prawa ukradkiem.
W poczuciu winy.
Bo przecież grzeczny chłopiec czy grzeczna dziewczynka, która wciąż w tobie tkwi, podpowiada: „Nie mogę tak, nie wolno mi”. W swojej pracy podczas terapii czasem jestem świadkiem olśnień ludzi, którzy nagle mówią: „O rany! Ja naprawdę nie muszę odpowiadać na każde zadane mi pytanie!”, „A więc to nie tylko ktoś może mnie nie chcieć! Ja też mogę kogoś nie chcieć, jeśli on mnie nie słucha, nie uwzględnia moich potrzeb!”. Dla tych ludzi takie zdania - choć dla nas brzmią całkiem zwyczajnie — mają siłę rewolucji. „Ja naprawdę mogę podejmować decyzje!”. „Jestem dorosły! Już nie muszę spełniać cudzych oczekiwań, dzięki którym będę akceptowany”.
Zgoda na radość, smutek i złość 61
„A może ja nie potrzebuję twojej akceptacji, żeby zostać przy swoim zdaniu? Ja też rozdaję tu karty, mam własną talię, nieznaczoną!”, „Eureka! Mogę! Ja mogę!”.
To wydaje się oczywiste, ale przecież bywa niełatwe.
Dlatego kiedy o tym mówię i mam przed oczami twarze osób, które to w sobie odkryły, aż mnie ciarki przechodzą. To jest dla tych ludzi doświadczenie uwalniające, przełom w ich życiu. I nie chodzi tu o to, by od chwili tego olśnienia zacząć robić partnerowi awantury, by w ruch szły noże czy talerze, ale by odważyć się wyrażać sprzeciw, złość. Mówić o tym, jak my się czujemy w danej sytuacji: „Złości mnie, kiedy to robisz”. Na przykład ja nie lubię, kiedy ktoś mówi do mnie „Gośka”, wolę inne formy mojego imienia. Jeśli chcę o siebie zadbać, mówię ludziom, żeby się do mnie w ten sposób nie zwracali. Zwykle dostaję to, o co proszę, co znaczy, że komunikuję to skutecznie. Gdybym o to nie prosiła, zapewne niektórzy ludzie o wysokiej kulturze osobistej i tak nie zwracaliby się do mnie w taki sposób, ale inni mówiliby tak, jak mają ochotę. Chociażby po to, by próbować przejąć kontrolę nad naszą relacją, sprawdzaliby, jak zareaguję na formę: „Gośka”.
Jak się wgrywa ten program szpiegujący?
Gdy jako dzieci mówimy o tym, że coś nam się nie podoba, często słyszymy: „Nie zwracaj mi uwagi. Dopóki mieszkasz pod moim dachem, będziesz postępować tak, jak ja chcę. Ja jestem twoją mamą, twoim tatą, żądam posłuszeństwa”.
Mijają lata i... jaki jest skutek? Z czym taki dorosły człowiek zostaje?
6 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Zawsze zachowujmy się tak,
jak się czujemy. Na dłuższą
metę nie da się udawać
kogoś, kim się nie jest.
Gdy teoretycznie już możemy mówić wszystko — nie umiemy z tego korzystać. Nawet kiedy zdecydujemy się powiedzieć, nasz głos i nasze ciało zdradzają, jak trudny to dla nas moment. Powtarzam jak mantrę
- zawsze zachowujmy się tak, jak się czujemy. Na dłuższą metę nie da się udawać kogoś, kim się nie jest. Jeśli wewnątrz jesteśmy zalęknionym dzieckiem pozbawionym praw do wielu rzeczy; dzieckiem, któremu nie wolno się złościć, płakać, bać się— wcześniej czy później stanie się to widoczne w różnych relacjach. Z jednej strony chcemy przeżyć miłość, bliskość, przyjaźń, z drugiej - nie mamy na to szans, skoro nie umiemy zbudować satysfakcjonujących nas relacji z ludźmi, bo to wymaga mówienia, czego potrzebujemy, by było nam dobrze. Nieumiejętność budowania relacji pcha młodych ludzi do szukania bliskości w internecie. To bardzo smutne, ale w sieci dzieci często szukają właśnie bliskości.
Jeśli rodzice mają poukładane swoje emocje i ich wyrażanie nie sprawia im kłopotu...
...to życie ich dzieci będzie o wiele łatwiejsze. Nauczą się i zostaną nauczone, jak wyrażać swoje uczucia. Zyskają fajną ściągę, z której mogą korzystać. Odruchowo będą prawidłowo funkcjonować — nie pozwolą wejść sobie na głowę.
A jeśli jestem rodzicem, który nie umie wyrażać emocji?
Kiedyś podczas sesji terapeutycznej jedna z kobiet powiedziała do mnie głęboko poruszona: „Ostatnio widziałam swoją
Zgoda na radość, smutek i złość 63
córeczkę razem z jej koleżanką z klasy — i moja mała ciągle tamtej ustępowała! Bez słowa robiła wszystko, czego chciała ta druga dziewczynka! Wiesz, jaka jestem zła na siebie? Moja córka jest taka jak ja! Wszystkim ustępuje!”. W momencie, kiedy to sobie uświadomiła, ta kobieta dostała szansę, by nauczyć swoje dziecko, że bycie w porządku wobec drugiego człowieka nie oznacza zawsze ustępowania mu i zapominania o sobie. Tyle że ta matka musiałaby zacząć od siebie, zmienić swoje zachowanie. W każdym momencie życia wszyscy możemy to zrobić, nawet jeśli nie otrzymaliśmy w domu stosownej lekcji.
Jak mamy to zrobić? Zapisać się na terapię? Do grupy rozwojowej?
Każdy sposób jest dobry. Nawet mądry przyjaciel. Czasami to jakieś zdarzenia uświadamiają nam, że realizujemy wizję, która kiedyś została nam przekazana, ale nam nie służy. Terapia też bywa konieczna. Nikt sam nie może zobaczyć swoich pleców. Do tego jest nam potrzebny drugi człowiek.
Jak zareagować, gdy dziecko mówi to, co czuje, ale to kogoś rani, na przykład maluch oznajmia: „Babcia jest głupia”. Tak jak głupia bywa zabawka albo bajka, która zbyt szybko się skończyła.
Najczęściej dziecko słyszy: „Jak możesz tak mówić o babci?!”. I rzeczywiście - pod żadnym pozorem nie wolno tak mówić ani o babci, ani o nikim innym (lub do niego), bo to jest słowo obraźliwe. Należy jednocześnie sprawdzić, czy dziecko wie, że słowo „głupia” ma taki wydźwięk. Jeśli nie, może je powtarzać i nie spodziewać się burzy, którą wywołuje. Naszym
64 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
zadaniem jest to uporządkować: sprawić, by tego typu wyrazy w głowie dziecka trafiły do właściwej szuflady z napisem: „nie wolno korzystać z tych słów”. Trzeba się zainteresować, co zaszło w relacji z babcią, że wywołało w dziecku aż takie emocje? I może się okazać, że na przykład babcia namawiała wnuka, by oddał swoją ulubioną zabawkę młodszemu kuzynowi, któremu ona się bardzo spodobała.
Zachowanie babci mogło być prawidłowe, tylko nieakceptowane przez dziecko.
Jeśli na przykład babcia zakazała dziecku oglądania filmu dla dorosłych, zachowała się odpowiedzialnie, więc możemy ją tylko wesprzeć, czyli powiedzieć dziecku, że my też nie pozwolilibyśmy, by obejrzało ten film. „Babcia postąpiła tak, jak ja bym to zrobił”.
Pewna mama zapytała mnie kiedyś, czy właściwie postępuje, gdy pozwala swojej pięcioletniej córce za każdym razem wygrywać w warcaby. Robi tak, ponieważ jej i mężowi trudno znieść złość i frustrację dziewczynki, które ta przeżywa po przegranej. Zapytałem, co się stanie, kiedy dziewczynka będzie przegrywać w życiu, gdy to już nie będą warcaby.
Rodzicom trudno znieść reakcję córki. I oni, dla własnej wygody, uniemożliwiają jej doświadczenie czegoś, co jest nieodłącznym elementem zwyczajnego życia. Jednocześnie wierzą, że w ten sposób chronią córkę i dbają o jej dobro. A tak naprawdę izolują ją od sytuacji, z którą nieraz spotka się w życiu. Tylko czy dziewczynka pozbawiona tego doświadczenia będzie umiała
Zgoda na radość, smutek i złość 65
potem przyjąć porażkę i nie traktować jej jako tragedii? Obawiam się, że gdy pójdzie do szkoły, nie zdoła zaakceptować innej oceny niż szóstka.
Czyli to rodzice swoim zachowaniem przygotowują córkę do tego, że zawsze będzie wygrywała?
Można to nazwać treningiem do takiego życia, którego nie będzie. Bo ono nie istnieje poza domem, a właśnie do funkcjonowania poza nim należy przygotować dziecko. Dlatego trzeba dać mu okazję do przeżycia przegranej, do posmakowania, jak to jest być drugim, trzecim, ostatnim. W przeciwnym wypadku każda ocena inna niż szóstka i lokata inna niż pierwsza będą odbierane jako przegrana. Tak traktowane dzieci wyrastają na perfekcjonistów, którzy są ciągle zestresowani, bo przeżywają katusze, jeśli coś im się nie udaje albo nie wychodzi idealnie.
Mówiliśmy już trochę o tym, że dziecku nie wolno bić innych. Jak je tego nauczyć?
Pod żadnym pozorem nie wolno bić drugiego człowieka i dziecko powinno ponosić skutki tego, że podnosi rękę na innych — w tej kwestii rodzice muszą być konsekwentni. Trzeba zakodować dziecku, że nikt nie ma prawa naruszać czyjejś cielesności. Ale to również oznacza, że my nie możemy bić dziecka. Zawsze należy szukać przyczyny zachowania dziecka, spróbować zobaczyć sytuację jego oczami, porozmawiać z nim, podpowiedzieć inne sposoby reagowania. Ważne, by mądrze przeprowadzić tę rozmowę. Musimy formułować proste, krótkie zdania.
6 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Może więc warto najpierw pozwolić dziecku się wygadać, nawet jeśli ono cztery razy powtórzy, z czego jest niezadowolone. Być może potrzebuje się odwentylować, obniżyć napięcie? Przecież kiedy my opowiadamy znajomym, że wkurzyła nas szefowa, też nie mówimy zbyt składnie. Ale czujemy ulgę, bo się wygadaliśmy. Dzieci też tego pragną, a my nie powinniśmy się na nie z tego powodu irytować.
Oczywiście, że tak, trzeba dać im szansę rozładowania emocji. Mogą też walić nogami i rękami w pufę czy w poduszkę, żeby wyładować napięcie mięśniowe, które pojawiło się pod wpływem stresu i złości.
W pufę i w poduszkę - tak, a w co nie?
Nigdy w drugiego człowieka, ale w pufę, poduszkę — dlaczego nie? To nikogo nie boli. Kiedy podpowiadamy dziecku, jak rozładować napięcie, i zgadzamy się, by to robiło, uczymy je, że złość to akceptowalne uczucie. Trzeba je tylko odpowiednio wyrażać i nie wolno bić drugiego człowieka. A teraz powtórzę: uczmy też nasze dziecko, że ma prawo się bronić przed agresją fizyczną. Nie tylko powiedzmy, lecz także po
każmy mu, że komuś, kto chce je uderzyć, ma prawo przytrzymać ręce. I to mocno - tak by atakujący poczuł sprzeciw i złość naszego dziecka. Ponieważ jest mu trudno wyobrazić sobie taką sytuację — zainscenizujmy ją.
Uczmy też nasze dziecko, że ma
prawo się bronić przed agresją
fizyczną. Nie tylko powiedzmy,
lecz także pokażmy mu, że komuś,
kto chce je uderzyć, ma prawo
przytrzymać ręce.
Zgoda na radość, smutek i złość 67
Jak to zrobić?
Sam stajesz albo kucasz przed dzieckiem i wyciągasz ręce, by uderzyć syna czy córkę (ale oczywiście markujesz to!), a wtedy dziecko chwyta cię mocno za nadgarstki i blokuje ci ręce. Może przy tym powiedzieć mocnym, stanowczym głosem: „Trzymaj ręce przy sobie”. I kiedy poczujesz, że dziecko naprawdę potrafi zachować się w tej sytuacji zdecydowanie i stanowczo, zapewnij je o czymś ważnym. Obiecaj, że staniesz za nim murem, kiedy ktoś później powie w przedszkolu czy w szkole: „Pana dziecko ścisnęło ręce mojemu dziecku”. Wtedy ty odpowiesz: „Wyraziłem na to zgodę, bo uczę moje dziecko, że nikt nie może go bezkarnie uderzyć. Nie wolno mu bić innych, ale ma prawo i obowiązek bronić siebie, gdyby ktoś chciał je uderzyć”. Ludzie, którzy czują swoją siłę psychiczną, zdecydowanie rzadziej są obiektami ataków. Bo inni czują w nich tę silę. Jeżeli my sami jesteśmy przekonani, że nie wolno nas bezkarnie uderzyć, to nikt nie będzie próbował. Ponieważ nie nosimy w sobie zachowań kozła ofiarnego.
A jak towarzyszyć dziecku, kiedy przeżywa coś przyjemnego? Jak się o tym dowiadywać?
Zazwyczaj proszę rodziców, żeby odbierając dziecko ze szkoły czy z przedszkola, pytali: „Co fajnego ci się dzisiaj zdarzyło? Powiedz o trzech rzeczach, które ci się podobały”. Na ogół dziecko mówi: „Nie, no dzisiaj to nic się nie zdarzyło”. Wtedy pomóżmy mu wychwycić pozytywne rzeczy. I okaże się, że ktoś podał mu brakujący klocek, z kimś bawiło się lalką, a na obiad był ulubiony kompot. Ten prosty sposób pozwala uczyć dziecko tego, że nie tylko święty Mikołaj z workiem prezentów może być miłym akcentem dnia. Pomagamy córce czy synowi
68 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
zauważyć ważną zależność — jeżeli ktoś się z tobą bawi, to znaczy, że jesteś łubiany.
Taką okazję do rozmów z dzieckiem mogą stanowić wspólne posiłki.
Byłoby cudownie, ale czasem słyszę od dorosłych, że oni nienawidzili wspólnych posiłków, tak zwanych obiadów rodzinnych. Celebrowano je — wszyscy mieli być mili, grzeczni, wyprostowani, odświętnie ubrani. Rodzina dostojnych pingwinów. Kompletnie niezrozumiała jest dla mnie zasada respektowana w wielu domach, w myśl której przy jedzeniu się nie rozmawia.
A czy kiedy idziemy do restauracji, to milczymy? Jak chodzimy na randki do kawiarni, to milczymy? Dlaczego w takim razie uczymy dziecko, że przy jedzeniu się nie rozmawia? Z pełnymi ustami — oczywiście nie, ale kiedy już przełkniemy dany kęs, jak najbardziej tak. Wspólny posiłek stwarza okazję,
by opowiedzieć o tym, co dobrego się przydarzyło, o swoich emocjach, o tym, co nas zezłościło, a co ucieszyło. To szansa na rozmowę o naszym dniu, o tym, co się dzieje w naszym życiu, w naszym domu.
Zamiast tego często padają pytania: „Co się działo podczas lekcji?”, „Odpowiadałeś?”, „Jakie masz stopnie?”. Jakby ważne były tylko wiadomości ze szkoły.
Wspólne obiady często są świetną okazją do przesłuchania. Tak wiele osób ich nie znosi, bo jako dzieci musiały odpowiadać
Kompletnie niezrozumiała
jest dla mnie zasada
respektowana w wielu
domach, w myśl której
przy jedzeniu się
nie rozmawia.
Zgoda na radość, smutek i złość 69
na pytania: „A dlaczego tylko czwórka?”, „A może byś się bardziej postarał?”. Mama czy tata nie pomyśleli — a szkoda — że przez to dziecko zamiast cieszyć się na wspólny posiłek z rodziną, siada do stołu pełne napięcia i niecierpliwie wyczekuje końca tej biesiady.
A kiedy dzieci zaczynają mówić, że sobie z czymś nie radzą, że są smutne czy złe, słyszą: „Nie smuć się, to już dawno minęło”.
Niesłusznie — trzeba pozwolić dziecku się wyżalić, przytulić je, pogłaskać, zapytać, czy jeszcze chce sobie popłakać. Dajmy mu do zrozumienia, że może to robić tak długo, jak chce, a my przy nim będziemy. Wspierajmy je w tym, by swój smutek wylało na zewnątrz. Jeśli w dzieciństwie takie doświadczenie stało się naszym udziałem, to później potrafimy płakać, kiedy czujemy taką potrzebę i mamy powód, a nie robimy tego zastępczo, na przykład podczas oglądania filmu. Kiedy nie możemy przeżyć jakichś emocji — przede wszystkim smutku i żalu, co częściej dotyczy mężczyzn — zdarza się nam popłakać w kinie na widok zranionej sarenki w filmie animowanym. W życiu codziennym nie pozwalamy sobie na łzy, bo nasze emocje więzi lęk przed odrzuceniem, przed brakiem akceptacji. Kobiety boją się jawnie złościć i znajdują powody zastępcze: bałagan w domu, niepozmywane naczynia w zlewie itd. A prawdziwą przyczyną złości może być poczucie niedocenienia wynikające z tego, że ich wkład w życie rodzinne często nie jest szanowany, ponieważ nie przekłada się bezpośrednio na pieniądze.
Smutno mi, kiedy pomyślę, jaki bagaż wleczemy ze sobą przez całe życie. Ćwierć wieku temu babcia mi
70 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
powiedziała, że kiedy nierówno ustawiani kapcie obok łóżka, one się kłócą przez całą noc. Do dzisiaj, zanim położę się do łóżka, niby od niechcenia poprawiam kapcie.
Grzeczny Tomuś!
Trafiłaś! Tego zdrobnienia mojego imienia nie znoszę. Ale babcia byłaby zadowolona.
„Grzeczny wnusio! Pamiętaj, dorosłych trzeba słuchać”. Te słowa mogą wrócić do nas, jako do rodziców, rykoszetem. Bo nie zawsze są prawdą. Dorośli zdają sobie sprawę, że mają wokół siebie różnych ludzi: mądrych i mniej mądrych, fajnych i mniej fajnych, kierujących się chorymi wizjami świata albo odurzonych poczuciem władzy. Dzieci — nie, one to, co im się mówi, przyjmują bezkrytycznie. A nie każdy dorosły ma rację... Dlatego kiedy przyglądamy się własnemu dzieciństwu, zastanówmy się, czy nie została nam „sprzedana” tego typu wiedza, i nawet teraz, chociaż mamy już kilkadziesiąt lat, wewnątrz nadal jesteśmy małymi dziećmi, które muszą słuchać dorosłych.
ROZDZIAŁ 3
Bicie. N ie w id o c zn e ślady,
które zo s ta ją
Marek
W dzieciństwie byłem bity przez obydwoje rodziców. Od
mamy dostawałem ścierą, ręką, a od ojca czym popadło.
Uznawałem to za normalne, podobnie zachowywali się ro
dzice moich kolegów. Ożeniłem się z dziewczyną, która by
ła inna - nie wiem, co ona we mnie zobaczyła, bo według
mnie mogłaby mieć każdego. Urodził się nam synek. Kiedy
miał około roku, pierwszy raz dostał ode mnie w tyłek. Przez
pieluchę, więc nie mogło go boleć, ale zaczął płakać. Moja
żona powiedziała mi wtedy tak twardym głosem, że zamar
łem: „Jeśli jeszcze raz uderzysz nasze dziecko, odejdę od
ciebie razem z nim” . Nie mogłem uwierzyć w to, co słyszę,
przecież ja nie pobiłem synka! Jak ona chce go wychować
bez klapsów?! W domu nastały ciche dni. W końcu moja
żona odezwała się pierwsza i opowiedziała mi swoją histo
rię. Była bita przez matkę, która sama ją wychowała. I do
tąd nie zapomniała, jak bardzo ciągle się bała, że znów do
stanie. Jak trzęsła się ze strachu, gdy musiała powiedzieć, że
zgubiła klucze do domu. Wolała skłamać, więc powiedzia
ła, że ktoś ją napadł i je ukradł. Wiele razy wymyślała róż
ne historie, byleby nie oberwać pasem. Obiecała sobie, że
ona swojego dziecka nigdy nie uderzy. Powiedziała też coś,
co mnie zaskoczyło - że ona sama czasami z trudem się po
wstrzymuje, by nie potrząsnąć synkiem, nie uderzyć go, kie
dy płacze, bo czegoś chce, a ona jest bardzo zmęczona.
Wtedy mocno zaciska pięści i zęby. Walczy sama ze sobą.
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 73
Do tej pory nie przyszło mi do głowy, że może być coś złego
w uderzeniu dziecka, ale pełna bólu twarz żony przypomnia
ła mi, jak w dzieciństwie sam chciałem powstrzymać rękę
rodzica, ale się bałem, że to tylko pogorszy sytuację.
Paula
Rozmawiałam z kuzynką o miłości. Obie rok wcześniej wyszłyśmy za mąż. Ponieważ ona wychowała się w domu, w którym
nie panowała pokojowa atmosfera, wręcz przeciwnie - wujek
był cholerykiem, zapytałam ją, jaki jest dla niej mąż. Powie
działa, że to zaprzeczenie jej taty. Któregoś dnia spotkałam
ją na targu - miała grubą warstwę makijażu, ale i tak zoba
czyłam siniaka wokół oka. To była sprawka jej męża. Byłam
w szoku. Ona też, bo - jak powiedziała - do tej pory nigdy jej
nie uderzył. I wtedy dodała coś, czego nie zapomnę - nigdy
jej nie uderzył „z pięści” . Nie zrozumiałam, więc wyjaśniła, że
dotąd uderzał ją jedynie „z liścia” , a „z liścia” to nie jest bi
cie. Nie znałam tych określeń, a ona nie mogła zrozumieć, że
są mi obce. Wytłumaczyła: „z pięści” to mocne uderzenie -
i tak, to jest przemoc, a „z liścia” to uderzenie otwartą dłonią,
bez pozostawienia śladu - i to nie jest przemoc.
Ich związek trwa nadal, mają nawet dziecko - cichego, wy
straszonego chłopca. Moja kuzynka zamknęła się w sobie, nie
przychodzi na rodzinne spotkania. Wiele razy próbowałam
nawiązać z nią kontakt, ale mnie unika. Pracuję jako pedagog
w poradni szkolnej i dlatego wiem, że jej synek ma problemy
- jest źle traktowany przez kolegów, nikt nie chce się z nim ba
wić. Spróbuję mu pomóc, ale wiem, że bez współpracy z ro
dzicami niewiele zdziałam. Jego matka jest ofiarą przemocy
domowej - najpierw była nią jako dziecko, teraz jest jako żo
na. Ojciec chłopca to tyran. Kto więc ma pomóc ich synkowi?
74 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Poprzedni rozdział poświęciliśmy emocjom, ale w tym wcale nie będzie ich mniej. Bo mamy rozmawiać o biciu. I trzeba by zacząć od tego, co to znaczy bić dziecko. Bo nieraz słyszę od różnych osób, że klaps to nie jest bicie.
A jaka jest różnica? Potrafią ją wskazać? Wyznacza ją siła uderzenia czy może miejsce, w które trafia się ręką? A może to, czy używa się ręki, smyczy, kabla czy jakiegoś innego przedmiotu?
Słyszę dużo emocji w twoim głosie.
Tak, bo wciąż można bezkarnie, publicznie opowiadać się za biciem i uznawać je za metodę wychowawczą. Nadal wielu ludzi głęboko wierzy, że jeśli biją swoje dziecko, pomagają mu, chronią je przed niebezpieczeństwem i wyznaczają granice.
Właśnie tak przebiega ten podział: bicie to katowanie, a klaps to metoda wychowawcza.
Co to za metoda wychowawcza, która uczy bicia drugiego człowieka? Bo przypomnę, że dziecko uczy się żyć głównie
przez naśladownictwo. Wychowywanie nie jest niczym innym jak tylko tłumaczeniem dziecku świata w sposób adekwatny do jego możliwości wiekowych i emocjonalnych. Dorosły musi wiedzieć, że wielu kwestii dziecko nie zrozumie, i to rodzice muszą go pilnować. Dlatego nie wolno mieć do dziecka pretensji, a tym bardziej
Wychowywanie nie jest niczym
innym jak tylko tłumaczeniem
dziecku świata w sposób
adekwatny do jego możliwości
wiekowych i emocjonalnych.
Dorosły musi wiedzieć, że wielu
kwestii dziecko nie zrozumie,
i to rodzice muszą go pilnować.
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 75
bić go za to, że nie potrafi samo siebie upilnować na ulicy. To tak, jakby od dorosłego oczekiwać znakomitej jazdy po autostradzie po trzech pierwszych lekcjach prowadzenia samochodu! Wychowywanie to codzienne próby zobaczenia rzeczywistości oczami dziecka. Tego konkretnego dziecka, które stoi przed nami. Mówienie mu, by czegoś nie robiło albo nie mówiło, bo spotka je kara fizyczna, jest nieskuteczne. Dziecko nie robi wówczas czegoś tylko dlatego, żeby uniknąć kary, a nie dlatego, że zrozumiało, z jakiego powodu nie wolno tego robić.
I może nie mieć świadomości, że to, co robi, jest złe czy niewłaściwe.
I kiedy tylko dorosły zniknie z pola widzenia, dziecko będzie robiło to, za co przy rodzicu czy opiekunie groziłoby mu lanie. Bicie niczego nie uczy. Dziecko nie będzie wiedziało, dlaczego coś jest niebezpieczne ani dlaczego czegoś nie wolno, bo rodzic mu tego nie pokazał, nie wytłumaczył. Mama czy tata, którzy biją swoje dziecko, tracą też prawo mówienia mu, że nie wolno bić słabszych, podnosić ręki na drugiego człowieka, bo przecież sami właśnie tak postępują.
Zacznijmy od wspomnień.
O tak! I to zacznijmy od naszych wspólnych wspomnień! Kilka lat temu w studiu radiowym rozmawialiśmy o biciu. Była to audycja skierowana do ludzi młodych i większość słuchaczy nie miała jeszcze własnych dzieci. I oni dosłownie zalali nas mailami i esemesami o przemocy, jaką wobec nich stosowali rodzice. W tych listach było tyle emocji wciąż żywych, na wierzchu. I nie chodziło tylko o bardzo drastyczne formy, jak
76 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
bicie pasami, które rozcinały skórę do krwi, zdarzały się latające ścierki, uderzenia w policzek, walnięcia w plecy. To było także...
...pociągnięcie za ucho, za włosy.
Albo uderzenie w pośladki. Całe spektrum możliwości i, co ciekawe, żadna z osób, które wtedy się do nas odezwały, nie używała terminu „klaps”, lecz wręcz przeciwnie - traktowały swoje doświadczenia jako przemoc emocjonalną i fizyczną. I pamięć o nich cały czas wywoływała ból. Tylko nieliczni słuchacze uznawali podział na bicie i klapsy, dostrzegali różnicę między jednym a drugim uderzeniem. Kilka tygodni później brałam udział w programie skierowanym do starszych odbiorców, czyli ludzi najczęściej będących już rodzicami. Temat był niemal identyczny, ale opinie rozkładały się zupełnie inaczej. Dorośli i zarazem rodzice uważali bicie za metodę wychowawczą, powtarzali: „Ja byłem bity i wyrosłem na porządnego człowieka, więc będę tak samo wychowywał swoje dzieci”.
Pamiętam tę audycję. Niektórzy słuchacze deklarowali swoją wdzięczność wobec rodziców za to, że ci ich bili, bo właśnie dzięki temu wyrośli na porządnych ludzi.
Natomiast podczas audycji dla ludzi młodych słowo „wdzięczność” nie pojawiało się prawie wcale. Wręcz przeciwnie, młodzi mieli dużo żalu, złości, smutku, że bili ich rodzice, czyli ludzie, których kochali. I chociaż minęło wiele lat, te sytuacje były dla nich wciąż bardzo bolesne. Jednak często ci sami ludzie — których nikt nie uczył, jak inaczej rozwiązywać problemy wychowawcze — kiedy stają się rodzicami, biją swoje dzie-
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 77
ci. Bezradność i złość, które dziecko często wywołuje w rodzicach, oni rozładowują tak jak kiedyś ich mama czy tata. Niestety większość tych, którzy biją, była bita w dzieciństwie. Na szczęście nie wszyscy tak postępują, choćby dlatego, że pamiętają, jak się czuli, kiedy byli bici. Ale to „upilnowanie ręki” wymaga trudnej pracy nad sobą. Pamiętam spotkania z kobietą, która była bita — nie do krwi, ale smycz w jej domu rodzinnym nie służyła tylko do wyprowadzania psa. W przekonaniu jej rodziców, także do wyprowadzenia jej na ludzi. Była bita w tak zwanym dobrym domu, inteligenckim, w którym stało pianino, wyjeżdżało się na wakacje. Ta kobieta obiecywała sobie, że gdy sama zostanie mamą, nigdy nie uderzy swojego dziecka. Kiedy je urodziła, przez dwa lata pracowała nad sobą. Odruchowo chciała swoje zmęczenie, frustrację, bezsilność - zwykłe stany, które zna każdy rodzic — rozładować fizycznie na dziecku. Powstrzymywanie się od karania dziecka za własną bezradność i niewiedzę, jak sobie z tym poradzić, wymagało wytężonej pracy nad sobą. Po dwóch latach kobieta oznajmiła, że to niesamowite, ale odruchowa reakcja — chęć, by uderzyć dziecko — całkowicie minęła. Pozbyła się tego odruchu na zawsze. Nigdy nie uderzyła własnego dziecka. Nauczyła się reagować inaczej, kiedy płakało albo histeryzowało. Czytała sporo o psychologii rozwojowej malucha i zaczęła rozumieć jego perspektywę, uświadomiła sobie, jak ono postrzega świat. Ta wiedza, bardzo przydatna w wychowaniu dziecka, pokazuje, jak należy reagować na pewne sytuacje, które zachowania rodziców są skuteczne, a które nie. Jak postąpić, kiedy dziecko coś wymusza, histeryzuje, rzuca się na ziemię.
Niestety większość tych, którzy
biją, była bita w dzieciństwie.
Na szczęście nie wszyscy
tak postępują, choćby dlatego,
że pamiętają, jak się czuli,
kiedy byli bici.
78 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Bicie wynika też z fałszywego założenia, że ja, dorosły, rozdaję karty i zawsze musi być tak, jak ja chcę. Klaps ma przypomnieć, kto tu rządzi — ustawić hierarchię ważności, jak mówią sami dorośli „złamać dziecko”.
Stoi za tym przekonanie, że dziecko zawsze musi słuchać dorosłego. Czasami chcemy jakąś sytuację szybko załagodzić, zakończyć. I wtedy zdarza się, że nasze niewłaściwe zachowanie nie daje na to szansy. Bo jeśli wrzeszczymy do histeryzującego dziecka: „Nie krzycz!”, „Nie płacz”, ono na pewno nie przestanie krzyczeć ani płakać. Dziecko to chodzące emocje i będzie w dalszym ciągu krzyczało. Zwłaszcza jeśli wrzeszczą na nie ukochani mama lub tata. Powiedziałeś coś bardzo radykalnego, że rodzice chcą złamać swoje dziecko.
I pewnie tak bywa.
To brzmi trochę psychopatycznie. Według mnie wielu zachowaniom, w których rodzice używają przemocy fizycznej czy emocjonalnej — a każda przemoc fizyczna jest również emocjonalną — naprawdę przyświeca przekonanie, że to właściwa meto
da wychowawcza. I teraz przytoczę historię, którą można by opatrzyć tytułem „Nie do wiary”. To była rozmowa z ojcem małego dziecka, który prosił mnie o pomoc, bo jest mu niezwykle trudno. A to dlatego, że kiedy „wychowawczo” bije swoje dziecko, oraz widzi i słyszy jego płacz, to serce mu się kraje, ale przecież nie ma innego wyjścia,
Niektórzy rodzice naprawdę
głęboko wierzą, że biją swoje
dzieci z miłości. Są przekonani,
że jeśli nie będą stosować
tej metody, dziecko wpadnie
pod pociąg, zrobi sobie
krzywdę, nie poradzi sobie
w relacjach z rówieśnikami.
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 79
bo musi je wychować! Niektórzy rodzice naprawdę głęboko wierzą, że biją swoje dzieci z miłości. Są przekonani, że jeśli nie będą stosować tej metody, dziecko wpadnie pod pociąg, zrobi sobie krzywdę, nie poradzi sobie w relacjach z rówieśnikami.
Czyli scenariusze są różne — czasem rodzice wierzą, że jeśli uderzą dziecko, to ono nie dotknie gorącego. A kiedy indziej zabrakło opanowania i ręka jakoś... sama poleciała.
To nie jest kurs dla świętych, ale książka dla żywych łudzi. Ja też jestem mamą, znam wiele osób, które mają dzieci. I zdaję sobie sprawę, że kiedy wracamy do domu albo odbieramy dzieci z różnych miejsc — szkół, przedszkoli — nie jesteśmy wyłącznie rodzicami, ale też osobami, które właśnie wyszły z pracy, być może zmęczone i zestresowane, akurat są chore, czują się przytłoczone obowiązkami i brakiem perspektyw relaksu tego dnia. Nie mamy chwili oddechu, doba wydaje się za krótka na wypełnienie obowiązków, wszystko w nas w środku jest tak ściśnięte, że prawie pękamy. I może się zdarzyć, że stracimy nad sobą kontrolę. Tę dobrą wynikającą z wiedzy, czego nie wolno robić, bo jest to naruszenie poczucia bezpieczeństwa dziecka w relacji z nami. Ale jeżeli coś takiego nam się zdarzy, to wychowawcze, mądre i w gruncie rzeczy korzystne dla nas - o czym rozmawialiśmy już w poprzednim rozdziale - jest powiedzenie: „Przepraszam, przekroczyłem granicę, nie wolno bić, a ja to zrobiłem”.
A co takie uderzenie powoduje w dziecku?
Kiedy wracamy po latach do swoich dziecięcych miejsc, nieraz ze zdumieniem stwierdzamy, że to, co zapamiętaliśmy jako
80 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
duże, jest takie małe! Mówimy: „Wydawało mi się, że ten plac zabaw był wielki jak Stadion Narodowy, a zagajnik koło domu to była niemal dżungla”. Tymczasem plac zabaw można obejść w minutę, a dżungla to pięć drzew na krzyż. Jednak z dziecięcej perspektywy wszystko wydaje się duże. Wyobraźmy sobie dziecko, które ma metr dziesięć wzrostu, i stojącego nad nim, niemal dwukrotnie większego, masywniejszego, dorosłego człowieka wykrzywionego ze złości, z zaciętą twarzą. Co więcej, to osoba, którą dziecko kocha: mama albo tata. Jak ono może się czuć? Z tą dysproporcją, z lękiem spowodowanym zmianą zachowania rodzica, groźnym wyrazem jego twarzy, często z krzykiem. Ale także brakiem możliwości odreagowania tego, co w tej chwili dziecko czuje. Kiedy ktoś nas atakuje, odruchowo chcemy mu oddać, chcemy się bronić. A co w takiej sytuacji może zrobić dziecko? Nic. Być może „odda” rówieśnikowi albo bratu lub siostrze. A ponieważ dziecko jest bite przez kogoś, kogo kocha, to jednocześnie otrzymuje bardzo groźny przekaz: „W miłości jest miejsce na przemoc”.
Czym to skutkuje w życiu dorosłego człowieka?
W związku miłosnym z drugim człowiekiem, który jest dla nas ważny, możemy pozwalać się źle traktować, bo zostaliśmy nauczeni, że to jest normalne. Wpojono nam, że miłość może boleć, bo jest
w niej miejsce na przemoc. Rodzice nie nauczyli nas, że powinniśmy na to reagować. Przeciwnie - nie mogliśmy reagować, bo przecież nasi rodzice nam to robili. I dlatego potem pozwalamy
W związku miłosnym z drugim
człowiekiem, który jest dla nas
ważny, możemy pozwalać się
źle traktować, bo zostaliśmy
nauczeni, że to jest normalne.
Wpojono nam, że miłość może
boleć, bo jest w niej miejsce
na przemoc.
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 81
innym się krzywdzić. Kiedy coś złego dzieje się w naszych związkach, gdy czujemy się krzywdzeni, przyjrzyjmy się naszym relacjom z rodzicami. Władza rodzicielska nie uprawnia do fizycznego i emocjonalnego krzywdzenia, choć w praktyce często właśnie tak się dzieje.
Fizyczna i emocjonalna. Chociaż to rozróżniasz, to każda krzywda boli.
Może być tylko przemoc emocjonalna - wyzywanie dziecka, pozbawianie go godności, obrażanie. Często jednak słyszę o podziale na przemoc fizyczną i emocjonalną, z tym że fizyczna zawsze łączy się z emocjonalną! Oprócz ciała zawsze boli nas dusza. Po latach skóra nie piecze już od uderzenia, dawno się zagoiła, zwykle nawet nie zostały blizny, nie pamiętamy tego bólu. A jednak w dalszym ciągu, kiedy ktoś obok nas zbyt gwałtownie machnie ręką, odsuwamy się, bo ten ból jest zakodowany w naszej świadomości. Pozostał lęk, że ktoś może uderzyć nas w twarz.
Jeśli człowiek nigdy nie przeżył pożaru, można przy nim spokojnie zapalić świeczkę — i on będzie widział świeczkę. Natomiast osoba, która przeżyła pożar, na widok świeczki może się cała skurczyć i być przerażona. Świeczka uruchomi cały jej strach przed ogniem. Jeżeli ktoś nadal nosi w sobie żywy obraz pożaru, to wciąż rządzi nim przeszłość. Jedyną strategią takich osób jest ucieczka. Podobnie jest z biciem — kiedyś rozwiązaniem było zamknięcie się w sobie, potraktowanie swojego ciała jak pancerza, pod którym się chowam, gdy jestem bity, by mniej czuć. Tyle może dziecko, żeby się ochronić.
W dorosłym życiu ktoś taki też będzie uciekać? Znajdzie inne pancerze?
82 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Często tak właśnie się dzieje. Tym pancerzem czasem nadal jest nasze ciało, ale możemy się też chronić przez zamykanie się przed ludźmi. Niedopuszczanie, by kontakty z nimi przeradzały się w bliskie relacje.
Jeśli tak wyglądało moje dzieciństwo, mogłem się też nauczyć, że to siła rozstrzyga - ten, kto jest mocniejszy fizycznie, wygrywa. I jeśli wzrastałem w takim przekonaniu, potem sam podobnie rozgrywam różne sprawy.
Tak postępuje ktoś, kogo nauczono, że skuteczny jest argument siły, a nie siła argumentu. Poza tym nikt nie pyta dziecka, jak się czuje, gdy jest bite. Ono milczy, a żal, złość, poczucie krzywdy ku
muluje w sobie. I po latach w dorosłym życiu bije swoich partnera albo partnerkę. Jeśli tak byliśmy wychowani, to nie przychodzi nam do głowy, że nikt nie ma prawa nas bezkarnie szarpnąć, pstryknąć, klepnąć, uderzyć. Nie istnieje żaden powód usprawiedliwiający takie zachowania! Natomiast osób, którym rodzice wpoili przekonanie, że nikt nie może ich bić, w dorosłym życiu nikt nie uderzy. Po pierwsze dlatego, że one wysyłają otoczeniu sygnał: „nawet
nie próbuj”. A po drugie, jeśliby nawet ktoś się odważył, spotka się z tak jednoznaczną reakcją, że kolejnych prób nie podejmie.
Ale kiedy człowiek nie ma takiego przekonania, nie stawia granic, jest „wygodny” we współżyciu, bo z nim nie
Osób, którym rodzice wpoili
przekonanie, że nikt nie może
ich bić, w dorosłym życiu
nikt nie uderzy. Po pierwsze
dlatego, że one wysyłają
otoczeniu sygnał: „nawet
nie próbuj” . A po drugie,
jeśliby nawet ktoś się odważył,
spotka się z tak jednoznaczną
reakcją, że kolejnych prób
nie podejmie.
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 83
trzeba się liczyć. Jako dziecko nie sprzeciwiał się rodzicowi, a ten może pomyśleć, że świetnie je wychował. Wygrał!
Tak, ale gdzie tu jest wygrana? Trudno o niej myśleć, gdy ktoś uczy własne dziecko, że można je krzywdzić. Praca z dorosłym człowiekiem, który doświadczał przemocy fizycznej i emocjonalnej, jest trudna. Pojawia się opór przed uświadomieniem sobie tego, że nasz własny rodzic przekroczył istotną granicę i zrobił coś, co się nigdy nie powinno zdarzyć, czyli naruszył naszą fizyczność. Naruszył też poczucie godności i bezpieczeństwa. To są wartości o ogromnym znaczeniu. U podłoża racjonalizowania (czyli zmiany interpretacji doświadczenia), uzasadniania sobie, że rodzic zrobił coś dobrego, a nie złego, leży w znacznej mierze lęk przed wnioskiem: „A jeśli mój rodzic mnie nie kochał?”. W większości domów, w których stosuje się kary cielesne, nie brakowało miłości, ale rodzica, kiedy był dzieckiem, zapewne też tak traktowano i on wierzy, że to metoda wychowawcza. I potem kolejne pokolenie wysyła w świat człowieka, który nie umie się chronić przed przemocą i jest przekonany, że można się tak zachowywać wobec dziecka. Zrozumienie, że bicie zawsze jest złe, wymaga zmierzenia się z całym bólem, który trzeba było zamknąć w sobie, kiedy w dzieciństwie stawali nad nami ukochany tata albo ukochana mama z twarzą wykrzywioną ze złości.
Co więcej, potem zazwyczaj nie przepraszali.
A nierzadko nawet przypisywali winę dziecku: „Zobacz, co zrobiłeś, do czego mnie doprowadziłeś!”. Po latach ten dorosły człowiek żyje w przekonaniu, że jeśli nie spełni czyjegoś oczekiwania, można go źle traktować: bić, obrażać itd. To straszne.
84 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Po taką metodę się sięga, ponieważ jest najprostsza. Łatwiej uderzyć niż szukać innych rozwiązań. Zresztą pewnie wielu rodziców zapytałoby: „No dobrze, co jest alternatywą? Bezstresowe wychowanie?”.
Ale co to znaczy bezstresowe wychowanie? Bo to nie jest brak stawiania granic, który zresztą byłby niezwykle stresujący dla dziecka. Ono musi dostawać wskazówki, samo z siebie przecież nie wie, co to znaczy gorące, zimne, ostre, śliskie. Nawet jeśli nasz trzylatek jest niezwykle rozsądny, spokojny i grzeczny jak na swój wiek, to nie oznacza, że ma wiedzę, która pozwoli mu przewidzieć skutki każdego zachowania. Dlatego zostawianie młodszego rodzeństwa pod opieką pięciolatka, a następnie karanie go za niedopilnowanie brata czy siostry jest okrutne. Nie można oczekiwać od dziecka opieki nad innym dzieckiem. Ono nie jest w stanie przewidzieć skutków tego, co może zrobić dwulatek.
Jeśli rodzice wymierzają mu klapsa, to z czego on wynika?
Z nieznajomości dziecka? Z frustracji? A powinni zezłościć się na samych siebie.
Ze nie przewidzieli, że nie zabezpieczyli...
Oczywiście i powinni puknąć się w czoło, a dziecko przeprosić za to, że oczekiwali od niego czegoś, do czego ono jeszcze nie jest emocjonalnie i fizycznie zdolne.
Poznałem dwie rodziny z małymi dziećmi, obydwie wybudowały sobie domy. W każdym był kominek. Powie
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 85
dziano dzieciom, że gorąca szyba kominka stanowi zagrożenie, ale w każdym domu zrobiono to inaczej. W jednym mama zorganizowała odprawę przy kominku: „To jest kominek, on jest gorący, macie nie dotykać!”. W drugim domu tata przeprowadził eksperyment. Kazał synowi odsunąć się od rozgrzanej szyby i wyciągnąć przed siebie dłoń. Potem małymi kroczkami zbliżali się do kominka, a syn sprawdzał, na jaką odległość może podejść, żeby nie oparzyć ręki. W ten sposób ustalili, jaki mniej więcej jest bezpieczny dystans. W dodatku synek wiedział już, co to znaczy „gorący”. I nie było problemu. Ale w pierwszym domu po tygodniu jedno z dzieci dotknęło przy zabawie szyby i poparzyło sobie rękę. Było dużo cierpienia, pomoc lekarza i uraz na długo. Mama z pierwszego domu powiedziała tacie z drugiego domu, że nie ma czasu na eksperymenty, ona musi wytłumaczyć wszystko szybko. Okazało się jednak, że straciła znacznie więcej czasu na opiekę nad przestraszonym dzieckiem z poparzoną ręką. Bilans czasowy nie wypada na korzyść rozwiązania błyskawicznego (nie wspominając o bólu). Wracamy do tego, że wychowania nie da się załatwić w kwadrans.
I że wychowanie to również wiedza. Mamie z pierwszego domu nie przyszło do głowy, że dla dziecka „gorący” to tylko i wyłącznie słowo. Nie byłoby żadnej różnicy, gdyby użyła wyrazów: „śliski”, „rozmemłany”, „kolosalny”. A przecież mogła postawić przed dzieckiem miseczki z wodą o różnych temperaturach, od najniższej do najwyższej, i poprosić malucha, by zanurzał dłoń w kolejnych miseczkach. Do ostatnich dziecko już ręki nie włoży. W ten sposób, przez doświadczenie, można przybliżyć kilkulatkom abstrakcyjne pojęcie.
86 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Skoro już proponujesz konkretne rozwiązania, to jak nauczyć dziecko trzymania się z daleka od okna?
Małe dziecko samo się nie upilnuje i — będę uparcie powtarzać - my musimy go pilnować, ale możemy mu też tłumaczyć, dlaczego wychylanie się z okna jest niebezpieczne i co może się stać, jeśli coś z niego wypadnie. Można na przykład sprawdzić, czy nikt nie stoi pod domem, i wyrzucić przez nie pomidora, a następnie razem z dzieckiem zejść na dół, by zobaczyć, co się z nim stało. Celem takich eksperymentów jest pokazanie dziecku zależności między przyczyną a skutkiem jakichś zachowań. To bardziej przekonujące niż mówienie o tym. Jeśli zapytam cię, czy lubisz ratatuję po nicejsku... No właśnie widzę, że ty nie wiesz, czy ją lubisz.
Mam niewyraźną minę?
Tak. Bo ja właśnie wymyśliłam tę nazwę, nie wiem, co to jest i czy w ogóle coś takiego istnieje. Masz prawo nie wiedzieć, jak smakuje, ale możesz mnie zapytać: „Czy ona smakuje jak pizza, czy raczej jak ciasto z rabarbarem?”. A ja ci odpowiem: „Z tej dwójki raczej jak pizza, ale jeszcze bliżej jej do makaronu z pesto”. Natomiast u dziecka na przykład słowo „gorący” nie budzi żadnych skojarzeń, nie ma punktu odniesienia. I rodzice muszą mu to odniesienie stworzyć w połączeniu z doświadczeniem.
Zdarza się, że dzieci wiedzą, czego się od nich oczekuje, ale i tak tego nie robią. I trudno im się dziwić. Czasem obserwuję dzieci zabierane przez rodziców na imieniny ich znajomych. Wszyscy siedzą przy stole i opędzają się od
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 87
dzieci, w nadziei, że one same jakoś się sobą zajmą. Tymczasem one się nudzą i wtedy bywają niegrzeczne, więc rodzice wyprowadzają je z pokoju i mówią z wyrzutem: „Daj nam spokojnie porozmawiać!”.
Oczekiwania dorosłych bywają nierealne. Jak mają się zachowywać dzieci, które się nudzą? Nikt nie pomyślał o ich potrzebach, o zapewnieniu im jakiegoś zajęcia - maluchy mają siedzieć i czekać. A jak my sami się czujemy, kiedy siedzimy w poczekalni w przychodni i nie wiemy, o której przyjmie nas lekarz? Jeśli to trwa trzecią godzinę, dostajemy szczękościsku, denerwujemy się, męczy nas to i złości. A nasze dzieci w analogicznej sytuacji mają siedzieć jak aniołki. I co? Grać w szachy? Dyskutować o Kancie? Czy podczas takich spotkań ktoś dba o to, by znalazły się tam jakieś zabawki? Inna sprawa, że dzieci często rzeczywiście nie umieją się bawić, ponieważ czas wolny najczęściej spędzają przy komputerze, a nie na tworzeniu niewirtualnej relacji z drugim dzieckiem.
Klaps bywa sposobem na wyegzekwowanie czegoś.
Nie klaps, ale uderzenie. Nie chciałabym tworzyć kategorii lżejszej i uznawać klapsy za coś mniej naruszającego od bicia. To uderzenie dziecka — a uderzenie jest biciem. Z perspektywy dziecka to rozróżnianie nie ma znaczenia. W naszej rozmowie dążę do takiego zero-jedynkowego postrzegania zjawiska, jakim jest bicie. Ono, niezależnie od sytuacji i siły, z jaką uderzamy dziecko, nigdy nie będzie dobrym rozwiązaniem.
Nie chciałabym tworzyć
kategorii lżejszej i uznawać
klapsy za coś mniej
naruszającego od bicia.
To uderzenie dziecka -
a uderzenie jest biciem.
88 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Bicie się zdarza, ale zawsze jest wyrazem naszej bezradności, gorszej chwili, w której przestajemy myśleć o dobru dziecka, bo puszczają nam inne hamulce. Jestem zwolenniczką przyjęcia jednoznacznego stanowiska wobec bicia. Zrozumienia, że ono jest złe i że zawsze zostawia ślady.
Rodzice, którzy biją dzieci, przytaczają jeszcze jeden argument: „Przecież wszyscy to robią, tylko się nie przyznają”.
Teza, że wszyscy biją, nie jest prawdziwa. A niektórzy spośród tych, którzy bili, przestają, gdy uświadamiają sobie, że wyrządzają swoim dzieciom krzywdę.
Jakiś czas temu piętnastoletni chłopak opowiadał, że u niego w domu dostaje się lanie za różne rzeczy, ale czasami opłaca się spróbować przekroczyć jakąś granicę, przedłużyć wyjazd o dwa dni i wyłączyć komórkę, bo te dwa dni są fajne, a potem wystarczy przeżyć lanie i będzie w porządku.
Smutne.
Pomyślałem, że przerażająca jest taka kalkulacja. Czy opłaca mi się zaryzykować, czy nie? Ten chłopak nawet nie próbuje zadzwonić do rodziców i zapytać, czy mógłby zostać dwa dni dłużej. Wie, że oni mają na wszystko jedną odpowiedź: „nie”. A skoro da się przeżyć lanie, to warto zostać. Jaka będzie przyszłość tego chłopaka?
Być może będzie kłamał. Wcześniej czy później to wyjdzie na jaw, ale on skłamie dla tej jednej chwili, w której będzie mógł
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 89
zrobić coś, co chce, o czym marzy, co lubi, ale czego mu nie wolno. Skłamie, mimo że nikt nie będzie mógł go ukarać, ponieważ jest już dorosły. W ciele dorosłego człowieka nadal tkwi małe dziecko, które nie ma odwagi powiedzieć — „ja tak chcę”.
Albo inny scenariusz dorosłego życia tego chłopaka, taki jak z filmu Biała wstążka Michaela Hanekego. Niektórzy interpretują ten film jako obraz źródeł hitleryzmu. Dzieci, które mają tylko być posłuszne, realizować wyłącznie potrzeby rodziców, ignorują swój głos wewnętrzny, ale zawsze szukają wodza. W przyszłości to będzie szef w firmie albo przywódca, który krzyczy głośniej niż inni. Młodzi bohaterowie tego filmu albo są grzeczni, albo są bici.
Dziecko, kiedy jest bite, chce tylko jednego — żeby bicie ustało. Umie milczeć i rozpoznawać sygnały zbliżającego się niebezpieczeństwa. Skrzywienie na twarzy rodzica, drgnięcie mięśnia, zmieniony ton głosu wystarczają, by wiedziało, że on jest niezadowolony. A to może zakończyć się przemocą. Dzieci wzrastające w takiej atmosferze jako dorosłe osoby, gdy czegoś chcą, sondują, jaka będzie reakcja bliskich, ważnych dla nich łudzi. Jeśli nie od razu pozytywna, błyskawicznie się wycofują. Bo z przeszłości wyłania się lęk — „Uważaj, z tego może wyniknąć przemoc”. Może nie zostaniemy uderzeni, ale ktoś na nas nakrzyczy.
Ktoś nas odrzuci.
Tak! Bicie dziecka jest odrzucaniem jego emocji i potrzeb. Dlatego tak mnie złości, kiedy bagatelizuje się problem bicia i próbuje „naukowo” dowieść, że właśnie dzięki biciu jestem
90 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
teraz przyzwoitym człowiekiem. Bite dziecko zamyka się w sobie, nie ujawnia swoich uczuć, a potem, kiedy jest dorosłe, nadał pozostaje w tym zamknięciu. Jeśli już decyduje się mówić o swoich emocjach, potrzebach, poglądach, robi to w taki sposób, żeby w razie czego móc się z nich wycofać. Wystarczającym impulsem są dezaprobata, niechęć i niezadowolenie innych w odpowiedzi na jego zachowanie.
To może wywołać zupełnie nieracjonalne interpretowanie różnych sytuacji! Jakbyśmy nie wiedzieli do końca, kim jesteśmy.
Mój znajomy psychoterapeuta prowadził terapię grupową dla DDA (Dorosłe Dziecko Alkoholika). Takie osoby zawsze noszą w sobie wiele obrazów przemocy emocjonalnej i — większość z nich — fizycznej. Jednym z uczestników tej terapii był młody mężczyzna, bardzo dobrze zbudowany, ale zachowujący się jak mały chłopiec. Potulny, wycofany. Po kilku miesiącach spotkań stanął obok terapeuty i nagle go olśniło: „Przecież ja jestem od ciebie większy! Wyższy!”. A był taki od początku, przez cały czas trwania terapii! Jednak w relacjach z mężczyznami zatrzymał się na etapie patrzenia na siebie z pozycji małego chłopca. Jego ojciec go bił. Dopiero kiedy ten młody mężczyzna w trakcie terapii zaczął uwalniać się od bolesnych obrazów, wyrzucił z siebie tony żalu, złości, wściekłości — dorósł do swojego wieku, uświadomił sobie, że jest dużym facetem. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, że jeżeli nie przejdzie się procesu oczyszczania z rządzących nami obrazów z dzieciństwa, w których zastygliśmy jak zatrzymani w kadrze — możemy nie móc korzystać z tego, co daje nam dorosłość, czyli zmiany swojego zachowania. Ofiary przemocy fizycznej i emocjonalnej po
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 91
winny skorzystać z terapii, by dorosnąć do swojego właściwego wieku i zacząć z tego korzystać. To trudne, bo trzeba znowu zajrzeć do pokoju, w którym jest dużo bólu. Jednak żeby wyjść z tamtego pokoju, należy najpierw do niego wejść i zrobić porządek. Nazwać rzeczy po imieniu i . ..
...zobaczyć to oczami dorosłego człowieka.
I powściekać się na ludzi, którzy nas skrzywdzili. I móc w końcu wyjść z tego pokoju. On na zawsze zostanie częścią naszego doświadczenia, ale już nie będzie nami rządził.
No dobrze. W takim razie jak należy karać dziecko? A może wcale nie trzeba go karać. Albo dać odczuć konsekwencje własnych czynów?
Tak! Wyciąganie konsekwencji jest potrzebne, jednak ono musi następować po wcześniejszym wielokrotnym powtarzaniu dziecku danej zasady i próbach tłumaczenia zakazu, w sposób adekwatny do wieku dziecka.
Ostatnio obserwowałem malucha idącego po krawężniku, z którego mógł spaść.
Ale dlaczego on idzie po krawężniku, za którym jest jezdnia? Musimy zażądać od dziecka zejścia z krawężnika. Ono może się wściekać, krzyczeć, a my mamy — niezależnie, czy to się dziecku podoba, czy nie — wziąć je za rękę i poprowadzić chodnikiem. A potem, już przed domem, możemy pokazać dziecku, co się stanie z jakimś owocem albo pustą puszką, które potoczą się na jezdnię, kiedy najedzie na nie auto.
92 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
A tymczasem to idące przede mną dziecko słyszało raz po raz: „Idź ładnie, bo zaraz dostaniesz”.
A wiesz, że rodzicom do głowy nie przychodzi, że straszenie biciem to też przemoc? Szczególnie jeśli dziecko doświadczyło wcześniej bicia albo było jego świadkiem, a więc już wie, o co chodzi. Dziecko straszone biciem boi się. I znowu to powtórzę: „Bardzo bym chciała, żeby na początku rodzicielstwa każdy poczytał trochę o tym, jak wychowywać dziecko, co robić, jak reagować, kiedy na przykład ono krzyczy, próbuje coś wymusić na otoczeniu. Jak się zachować, kiedy dziecko nas bije albo używa obraźliwych słów, chociaż już wie, że są obraźliwe.
Jak chociażby tych skierowanych do mamy: „Jesteś głupia”. Już o tym wspominaliśmy, ale powiedz, czy powinniśmy karać za to dziecko?
Absolutnie nie wolno dziecku nazywać matki głupią! Nie należy na to pozwalać. Ono może się złościć na rodziców, bo czegoś mu nie dali, ale nie wolno mu ich obrażać. Tak jak rodzicom nie wolno obrażać dziecka. Możemy dziecku powiedzieć: „Rozumiem, że się złościsz. Ponieważ jednak wiesz, że słowo „głupia” jest obraźliwe, a mnie jest smutno i przykro, gdy mnie tak nazywasz, nie zgadzam się, żebyś się w ten sposób odzywał”. I jeśli dziecko nadal będzie przekraczało tę granicę i próbowało obrażać rodzica, trzeba wyciągać konsekwencje: nie obejrzy dobranocki albo będzie musiało posiedzieć w fotelu piętnaście minut i przed upływem tego czasu nie wolno mu z niego zejść. Gdy dziecko przekracza granicę, musimy zareagować, bo w przeciwnym razie zostawiamy mu uchylone drzwi: „Niewykluczone, że jednak można tak postąpić”. W ten sposób działamy na własną
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 9 3
szkodę, bo nie wskazujemy dziecku jasnej granicy, a ono tego potrzebuje. Nie może być tak, że za to samo przewinienie raz wyciągamy konsekwencje i dziecko musi siedzieć kwadrans w fotelu, a innym razem odpuszczamy, bo jesteśmy zmęczeni. Taką karę warto ustalić z dzieckiem, by wiedziało, co je czeka. Trzeba to zrobić wcześniej, a nie wtedy kiedy już coś się dzieje.
Ustalić z dzieckiem karę, czyli zawrzeć umowę?
Swego rodzaju kontrakt: „Jeżeli nazwiesz mnie głupią albo mnie uderzysz, spotkają cię takie, a nie inne konsekwencje”. Trzeba jednak pamiętać, by taką rozmowę przeprowadzić w odpowiedni sposób. Nie stójmy nad dzieckiem, by nie musiało zadzierać głowy do góry. Usiądźmy razem przy stole, na którym możemy nawet postawić ciastka, by nadać tej rozmowie odpowiednią rangę. Nie mówmy jednak do dziecka zbyt długo, bo wtedy ono w myślach będzie już budowało zamek z klocków, choć my możemy sądzić, że nadal nas słucha. Dlatego warto poprosić, by powtórzyło, na co się umawiamy. Kiedy to zrobi, jesteśmy szczęśliwi, że teraz już nastanie spokój. Niestety, nic z tego! Mija dzień, dwa i dziecko łamie umowę.
Gdy dziecko przekracza
granicę, musimy zareagować,
bo w przeciwnym razie
zostawiamy mu uchylone drzwi:
„Niewykluczone, że jednak
można tak postąpić” .
Rodzic myśli: „To zła metoda była...”.
To dobra metoda była, ale zanim reguła się utrwali, dziecko musi podjąć wiele prób — bo może jednak uda się złamać zasady i nie ponieść konsekwencji. Wtedy naszym zadaniem jest
94 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
przypomnienie umowy i tego, czym grozi jej złamanie, a więc odsyłamy dziecko na fotel. I choćby sto razy z niego schodziło, to jeśli rzeczywiście chcemy w tym miejscu postawić granicę, musimy odprowadzać dziecko na fotel. To niezwykle trudne, bo ludzie mówią: „Ale ja nie mam czasu, bo rano muszę dziecko odprowadzić do przedszkola, do szkoły, a ono się wtedy drze”. Rozumiem, ale właśnie dlatego czasem musimy „zmarnować” weekend, parę dni wolnego, część urlopu. Pokazanie dziecku, że umowa naprawdę obowiązuje i konsekwencje jej nieprzestrzegania go nie ominą, bardzo nam procentuje. Bo w ten sposób załatwiamy nie tylko jedną kwestię, ale dajemy coś więcej: doświadczenie, które dziecko uogólnia. Zaczyna rozumieć, że kiedy rodzic mówi: „nie”, to „nie” jest komunikatem ostatecznym. Do małego człowieka dociera, że nie ma uchylonych drzwi, że została stworzona reguła. To zaowocuje mniejszą liczbą sytuacji konfliktowych, będzie mniej przepychania się, nerwów i stresów, a więcej czasu i okazji do przyjemnego spędzania czasu razem.
Przepychania się?
Tak! Rodzice mówią, że są zmęczeni ciągłymi przepychankami z dzieckiem. A ja pytam: „Jakie są reguły?”. Bo jeśli codziennie mamy happening i loterię: „Jak dziś będzie?”, to żyjemy w ciągłym napięciu. A jeśli człowiek jest spięty - i rodzic, i dziecko — to trudno się do siebie przytulić.
I to jest nieustająca rywalizacja, kto kogo przepchnie o dwa centymetry. Przypominam sobie mamę, która stwierdziła, że nie będzie katowała swojego dziecka, kiedy miała je po raz kolejny tego samego wieczoru odprowadzić do łóżka w pokoju dziecięcym. To chyba przejaw mocno poprze-
Bicie. Niewidoczne ślady, które zostają 95
suwanych granic. Przecież pokazywania dziecku, że pewne ustalenia są stałe, nie można porównać z katowaniem.
Nie mam najmniejszych wątpliwości co do tego, że odprowadzanie dziecka do łóżka szesnaście razy w ciągu jednego wieczoru jest wielkim wyzwaniem. Dziecko płacze tak rozpaczliwie, że serce się kraje, albo wścieka się tak, że skacze nam ciśnienie. Jednak zrezygnowanie z tych prób, by przerwać „chwile grozy”, to przejaw zadbania o nasz — rodzicielski - święty spokój. Tyle że zyskamy go tylko na tę jedną noc, bo naszym zadaniem jest nauczenia dziecka spania we własnym łóżku, a nie w sypialni rodziców. Ono musi zrozumieć, że to między innymi pokój intymności rodziców, i - chociażby z tego powodu - dziecko powinno zapukać, zanim otworzy drzwi i tam wejdzie. To, co teraz powiedziałam, u wielu rodziców wywołuje szok: „Dlaczego sypialnia rodziców ma nie być dla dziecka tak samo łatwo dostępna jak inne pokoje w domu?”. Bo sypialnia rodziców jest terenem eksterytorialnym. To nie pokój zabaw ani miejsce, w którym dziecko ma swobodę i może robić, co tylko chce przez całą dobę. Im dziecko jest starsze, tym ważniejsze staje się uczenie go, że ma pukać i nie może wchodzić do środka bez zaproszenia. Rodzice mają też prawo zamknąć drzwi sypialni na klucz, jeżeli akurat chcą być tylko we dwoje, bez stresu. Czasami podczas terapii słyszę, zwłaszcza od kobiet, stwierdzenia: „W ogóle nie mamy szans na to, żeby pobyć tylko we dwoje z mężem, bo przecież dziecko
„Dlaczego sypialnia rodziców
ma nie być dla dziecka tak samo
łatwo dostępna jak inne pokoje
w domu?” . Bo sypialnia rodziców
jest terenem eksterytorialnym.
To nie pokój zabaw ani miejsce,
w którym dziecko ma swobodę
i może robić, co tylko chce
przez całą dobę.
96 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
może wejść w każdej chwili”. Ja pytam: „Co tam jest? Zasłonka?”. Okazuje się, że nie, są drzwi! A kiedy pytam, dlaczego ich nie zamkną, słyszę, że może dziecko będzie chciało wejść. „Ale dziecko może nie móc wejść” — odpowiadam, a wtedy mama martwi się, że córce czy synowi będzie smutno. „No to mu będzie smutno. A czy będzie mu mniej smutno, kiedy się okaże, że rodzice przeżywają kryzys, bo nie ma między nimi intymności, bliskości, czasu na rozmowę, randek i czułości?”. Dziecko nie będzie mniej smutne, kiedy dojdzie do rozwodu, bo rozpadnie się związek rodziców, którzy z powodu posiadania dziecka nie przestają być kobietą i mężczyzną. A córkę czy syna trzeba nauczyć, że bycie w rodzinie nie ogranicza się do ról rodziców i dzieci. Dzięki temu nie będą odczuwali lęku przed założeniem własnej rodziny, nie będzie im towarzyszyło poczucie, że bycie ojcem czy matką to 24-godzinny kierat, w którym jest miejsce jedynie na pracę oraz domowe i rodzicielskie obowiązki. Będą wiedzieli, że rodzic ma prawo do własnych, intymnych, odrębnych przestrzeni. Odrębnych od dziecka, ale też odrębnych od partnera czy partnerki.
ROZDZIAŁ 4
„Jesteś ś w ie tn y!” .
S ło w a , które nas tw o rzą
Daria
Przez czterdzieści lat nie wiedziałam, że jestem inteligentna -
każdy swój sukces uważałam za dzieło przypadku albo sku
tek czyjejś pomocy. Nie wiedziałam, że jestem ładna - kom
plementy traktowałam jak kłamstwa, a spojrzenia mężczyzn
sprawiały, że sprawdzałam w najbliższym lustrze lub szybie
wystawowej, czy nic mi się nie stało. Przez czterdzieści lat
nie wiedziałam, jaka jestem - a niech tam, w końcu to po
wiem - inteligentna i atrakcyjna. Moi rodzice nie zdawa
li sobie sprawy, jak bardzo będzie mi przeszkadzał w życiu
brak przekonania, że jestem w czymś dobra. Oni nigdy mi
tego nie mówili. Bardzo ich kocham i oni mnie kochali, ale
ich milczenie dużo mi zabrało.
Marta
Mój syn miał wtedy trzynaście lat. Podczas przedstawienia
szkolnego, w którym grał jedną z ról, dopadła go trema.
Kilka razy się zacinał, zapominał tekstu, ale w końcu go so
bie przypominał i jakoś dobrnął do końca. Potem uciekł
ze sceny i schował się w jednej z klas. Przypomniała mi się
wtedy się podobna historia z mojego dzieciństwa i dosłow
nie poczułam, jak podle musi się czuć teraz moje dziec
ko. Znalazłam go i mu pogratulowałam. Opowiedziałam,
że ja w podobnej sytuacji zeszłam kiedyś ze sceny w trak
cie przedstawienia, nie wytrzymałam napięcia, a on sobie
„Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 9 9
poradził! Wytłumaczyłam mu, że każdego może dopaść tre
ma, gdy robi coś nowego, ale nie każdy zostanie na scenie
do końca - i dla mnie to on jest bohaterem tego przedsta
wienia. Syn spojrzał na mnie z niedowierzaniem, ale kiedy
padła propozycja zrealizowania kolejnego przedstawienia,
zdecydował się wziąć w nim udział.
100 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Mam koleżankę, której sernika nie pochwalę już chyba nigdy, ponieważ za każdym razem, kiedy mówiłem, że jest pyszny i bardzo mi smakuje, słyszałem: „Właściwie on się nie udał: przypalił się z jednej strony i tak naprawdę nie powinien ci smakować”. Po kilku próbach przekonania jej, że wiem, co czuję na języku, postanowiłem odpuścić. Kiedy zacząłem się nad tym zastanawiać, dotarło do mnie, że to bardzo skromna osoba, która chce tylko służyć innym, i przyjęcie do wiadomości, że zrobiła coś dobrze, jest dla niej trudne.
A jednocześnie to pewien rodzaj gry: ona zaprzecza temu, co mówisz, więc zaczynasz podkreślać, że jednak ci smakuje, i ostatecznie koleżanka dostaje parę razy takie zapewnienie z twojej strony. Zamiast jednego bukietu otrzymuje kilka, ale problem w tym, że i tak nie umie się cieszyć z tych kwiatów. W każdym razie tego nie widać.
Tak! Co więcej, zaczynam się źle czuć z tym, że wprowadzam ją w stan pewnego dyskomfortu! Dlaczego ona mi to robi? A raczej: dlaczego ona sobie to robi?
Może dlatego że pobrzmiewa jej w głowie zdanie, że nie wypada się chwalić. Wyobrażam sobie dom jej dzieciństwa, w którym słyszała, w czym nie jest wystarczająco dobra, w czym się nie sprawdza, co robi źle. Natomiast najprawdopodobniej nie mówiono nic, gdy coś jej się udało i spełniła oczekiwania, nie słyszała, że jest ładna ani że dobrze sobie z czymś radzi. Zabrakło pozytywnych wzmocnień. Każdy człowiek ich potrzebuje - ty, ja i każda z osób czytających tę książkę - i dlatego będziemy zawsze szukać okazji, żeby je usłyszeć.
Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 101
Wielu rodziców obawia się, że chwalenie zepsuje ich dziecko. Tylko w takim razie kiedy i od kogo ono ma się dowiedzieć, że zachowuje się dobrze, jest fajnym, wartościowym człowiekiem?
Nie można nic zepsuć, skoro dziecko, a potem dorosły człowiek, nie wie, w czym jest dobry, wyjątkowy, ładny. Taki człowiek ma w sobie ważną szufladę świecącą pustkami, brakuje w niej karteczek, do których można zaglądać: „W tym jestem dobry, potwierdzenie na to dostałem od ważnych dla mnie osób. Rodzice powiedzieli: »Jasiu, Małgosiu, to wyszło ci świetnie! Fantastycznie to ci się udało. Ale masz piękne włosy! Pięknie rysujesz słonia! Robisz pyszne grzanki! Masz zdolności matematyczne!«”. Gdy słyszymy takie słowa, zapisują się one na tej karteczce, do której możemy sięgać, kiedy szukamy potwierdzenia swojej wartości. Z treści tych karteczek czerpiemy przekonanie, że warto próbować, i odwagę do poszukiwania kolejnych dziedzin, w których jesteśmy dobrzy.
W punkcie wyjścia, kiedy się rodzimy, u każdego człowieka ta szuflada jest pusta, nic nie jest skatalogowane.
Na początku zawsze jest pusta. Od tego, czy istnienie tej szuflady zostało uwzględnione w procesie wychowawczym — czy rodzice wiedzieli, jak istotna okaże się dla jakości życia ich dzieci - zależy, czy ona w ogóle coś zawiera, a jeśli tak, to co. Jak już wiemy, samoocena powstaje z cudzych ocen. Jako małe
Taki człowiek ma w sobie ważną
szufladę świecącą pustkami,
brakuje w niej karteczek,
do których można zaglądać:
„W tym jestem dobry,
potwierdzenie na to dostałem
od ważnych dla mnie osób.
102 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
dzieci wiemy o sobie to, co usłyszymy od bliskich ludzi, ale nie tylko. Część naszej samooceny nie wynika wyłącznie z przekazu werbalnego, konkretnych słów, ale z mimiki, tonu głosu, komunikatu, który często jest ukryty między wierszami. Dzieci są jak radary: precyzyjnie wychwytują z otoczenia wszystkie sygnały będące reakcją na swoje zachowanie. A im bardziej kogoś kochają i im bardziej od tych osób zależy ich poczucie bezpieczeństwa, tym bardziej są wyczulone na ich reakcje.
I dzieci przyjmują te oceny i reakcje zupełnie bezkrytycznie.
A do czego one mają to porównać? Jeśli ci powiem, że nie znasz angielskiego, to ta informacja spłynie po tobie jak po kaczce, ponieważ wiesz, że to nieprawda. Bo masz już doświadczenie w tym zakresie. Dziecko natomiast nie ma punktu odniesienia, który mógłby spowodować, że informacja o nim nie wpadnie do szuflady z napisem „samoocena”.
Jak to się dzieje, że dla niektórych z nas zdanie innych jest ważniejsze niż własna opinia o sobie samym? Jak stworzyć fundament, który każe zaufać sobie, temu, co się czuje wewnątrz?
Wspominaliśmy już o tym, że od chwili urodzenia, kiedy coś się dzieje, my nie tylko sami odczuwamy jakąś emocję, lecz także odbieramy reakcję otoczenia na to, co i jak przeżywamy. Jeśli wzrastamy w świecie, w którym rodzice pozwalają nam przeżywać wszystkie emocje, uczą nas sposobu ich wyrażania, ale nie odbierają nam prawa do ich treści, to jako dorośli nie przyjmujemy bezkrytycznie tego, co mówią inni, ani nie traktujemy jak
„Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 103
prawdy objawionej. Taką postawę przyjmują ci, którzy w dzieciństwie mogli się nie zgadzać z rodzicami i wyrażać swoje zdanie. Ty jesteś tego przykładem, kiedy mi mówisz, że może komuś nie podoba się twój angielski, ale ty się tym nie przejmujesz i zgodnie z tym, co czujesz, odpowiadasz: może nie mówię z oksfordzkim akcentem, ale mnie zadowala mój poziom.
Chodzi o to, by pozwolić sobie na bycie takim, jakim się jest?
Osoby, które znają swoją wartość, nie tracą gruntu pod nogami, gdy słyszą słowa krytyki czy jakieś uwagi pod swoim adresem, ale sprawdzają w sobie, co one o tym sądzą. Zastanawiasz się na przykład, jaki poziom znajomości angielskiego jest ci potrzebny, i stwierdzasz, że to, co umiesz, ciebie satysfakcjonuje. A jeśli komuś to się nie podoba, to nie twoja sprawa, bo ty nie jesteś od tego, by rozwiązywać czyjeś problemy.
Niejeden człowiek martwi się tym, co sobie pomyśli ktoś przysłuchujący się jego rozmowie prowadzonej niedoskonałą angielszczyzną, na przykład szef, mąż, żona, chłopak, dziewczyna. A co będzie, jeśli zabraknie mu jakiegoś ważnego słowa?
Nic. Przecież nie jesteśmy robotami zaprogramowanymi tak, że jeśli popełnimy błąd, to cały system nam się zawiesza.
Jeśli wzrastamy w świecie,
w którym rodzice pozwalają
nam przeżywać wszystkie
emocje, uczą nas sposobu ich
wyrażania, ale nie odbierają
nam prawa do ich treści, to
jako dorośli nie przyjmujemy
bezkrytycznie tego, co mówią
inni, ani nie traktujemy
jak prawdy objawionej.
1 04 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Uczenie się, próbowanie wiążą się z tym, że coś może się nam nie udać, że będziemy popełniać błędy. Mamy do tego prawo, nasze zachowanie może się komuś nie podobać. Błąd jest „rodzaju ludzkiego”, to nie żadne przewinienie. I nie możemy go traktować jak obelgi. Ani wtedy, kiedy ja mówię o sobie, że popełniłam błąd, ani wtedy, kiedy ktoś mi powie: „Tu chyba jest błąd”. Osoby mające wysoką samoocenę traktują to wyłącznie jako informację, którą albo biorą pod uwagę, albo ignorują. Przez pryzmat naszej samooceny, którą ktoś kiedyś nam tworzył — w największym stopniu rodzice - zaczynamy przyglądać się światu i decydować, jakie miejsce w nim zajmiemy. Kim bę
dziemy? Czy będziemy śpiewać, czy nie, czy pójdziemy na studia, czy nie? Rządzi nami nasza samoocena. Ale to jest pewien rodzaj oprogramowania, które może być kompletnie nieadekwatne do naszego potencjału.
Zazwyczaj jest nieadekwatne, jeśli mamy zaniżoną samoocenę. A kiedy ona się tworzy?
Od pierwszych chwil naszego życia. Gdy dziecko płacze i słyszy: „Nie płacz”. Albo się śmieje, a rodzice mówią: „Nie śmiej się tak głośno”. Czyli dziecko jest cały czas bombardowane komunikatami, jakie ma być, by było dobre. Tworzy mu się wiedzę, jak może żyć: gdy zachowuje się głośno lub płacze, staje się złe, niegrzeczne. Dziecko, które zaczyna rysować i słyszy, że powinno użyć innych kolorów, już wie, że nie umie dobierać kolorów. To, jak rysuje, nie podoba się, czyli nie umie rysować. Dlatego przestaje to robić.
Rządzi nami nasza samoocena
Ale to jest pewien rodzaj
oprogramowania, które może
być kompletnie nieadekwatne
do naszego potencjału.
„Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 1 0 5
Dziecko dowiaduje się nie tylko o swoich kompetencjach albo głównie o ich braku, lecz także o swoim wyglądzie i o tym, jak inni je odbierają.
To dopiero obszerny temat! Szczególnie brzemienne jest to dla dziewczynek, którym się nie mówi, że mają ładne oczy, włosy itd. Często pracuję z dorosłymi kobietami i widzę, jak to wpływa na ich życie. Zwłaszcza kobiety mają jasno wytyczone kryteria wyniesione z domu rodzinnego, według których były ocenianie jako atrakcyjne lub nie. One nadal oceniają siebie same według tego wzorca. I większość z nich wie, co od niego odstaje, ale nie wiedzą, co w nich jest ładnego. Sporo dobrze wykształconych pań mających dobrą pozycję zawodową nie uważa się za atrakcyjne jako kobiety, tylko - jak to kiedyś określiła jedna z nich — czują się takie dziurawe. I z tym poczuciem nieatrakcyjności wchodzą w relacje, a całą energię przeznaczają na to, by tych „dziur” nie było widać. Każdy ma jakiś słaby punkt: odstające uszy, szpecące znamię itd. A przecież nie istnieje człowiek: ani kobieta, ani mężczyzna (bo i ich dopadają kompleksy), który by nie posiadał w sobie czegoś ładnego i pociągającego, z czego może czerpać poczucie atrakcyjności. A ono daje nam również świadomość własnej wartości i poczucie swobody w relacjach z innymi ludźmi. Paradoksalnie zdarza się, że bardzo ładnym dziewczynkom rodzice nie mówią dobrych rzeczy.
Żeby im się w głowie nie przewróciło?
Właśnie tak! I one tak naprawdę wiedzą o sobie niewiele dobrego.
1 0 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
To jakich konkretnie słów potrzebuje mały człowiek od rodziców, od otoczenia?
Kiedy dziecku naprawdę coś się udało, warto powiedzieć: „Świetnie ci to poszło”. A kiedy nie wyszło — pochwalić za to, że próbowało, i starać się pomóc, sprawdzić, gdzie popełniło błąd. Ale nie należy mu mówić, że spisało się fantastycznie, kiedy dziecku ewidentnie coś nie wyszło. Rodzice, którzy tak robią, szkodzą dziecku. Ono potem kompletnie nie radzi sobie ze zwykłą, konstruktywną krytyką, nie potrafi się pogodzić z tym, że coś mu się nie udało, że nie okazało się w czymś najlepsze. A takie sytuacje są nieuniknione, dlatego trzeba nauczyć dziecko przeżyć „przykrość”, ale też rozumieć, że to, co się stało, nie wpływa na całokształt. Świat się nie zawalił dlatego, że coś mu nie wyszło, i to wcale nie znaczy, że jest nieudacznikiem.
Czyli na pytanie rodziców: „Chwalić dziecko czy nie”, można by odpowiedzieć: „Trzeba dawać mu informację zwrotną. Prawdziwą”. Wielu rodziców krytykuje dziecko za jego stosunek do nauki, kiedy ono przynosi ze szkoły trójkę. Albo dwóję czy jedynkę. Piątkę i czwórkę pomijają milczeniem, bo obowiązkiem dziecka jest dobrze się uczyć, więc nie ma o czym gadać.
Teraz są jeszcze szóstki, wobec tego w wielu domach czwórka to już tragedia! To prawda, że obowiązkiem dziecka jest się uczyć. Ale nie jest jego obowiązkiem mieć świetne oceny ze wszystkich przedmiotów, bo nie w każdej dziedzinie musi być wybitne. To możliwe, tylko jeśli ktoś ma wyjątkowe wszechstronne uzdolnienia i świetną pamięć, a odsetek takich
„Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 107
osób w każdym społeczeństwie jest nikły. A więc to nieprawda, że gdyby dziecko tylko się postarało, miałoby na świadectwie piątki i szóstki od góry do dołu. Takie oczekiwania są w wielu wypadkach nierealne albo kończą się tym, że dziecko rzeczywiście jest najlepsze z najlepszych, ale nie ma innego życia poza szkolnym. Nie jest dzieckiem, tylko uczniem. Nie zgadzam się z tym, że obowiązkiem dziecka jest przynosić same piątki i szóstki. To tak, jakbyśmy oczekiwali od siebie, że codziennie w pracy będziemy odnosić sukcesy we wszystkim, co robimy. Przecież my też mamy zakres zawodowych obowiązków, w których jesteśmy lepsi, i taki, w których jesteśmy gorsi. Jednego dnia wszystko idzie nam jak po maśle, a nazajutrz mamy gorszy dzień i jesteśmy mniej skuteczni. Nasze dzieci są takimi samymi ludźmi jak my, ale z dużo mniejszymi niż nasze możliwościami odreagowania stresu. My możemy nawet rzucić pracę, możemy się wściec na szefa, wszystko mu wygarnąć. Albo przynajmniej zwierzyć się partnerowi, przyjacielowi, od których dostajemy zrozumienie i wsparcie. A dziecko słyszy ciągle, że powinno przynosić piątki, bo „co ono innego poza nauką ma do roboty?”, więc dusi ten stres w sobie. I stara się produkować piątki i szóstki jak w fabryce, żeby dzięki temu usłyszeć, że jest świetne. A kiedy dostanie dwóję, nikt mu nie powie, że każdemu się zdarza. I ono już do końca życia w swoim mniemaniu nie będzie mogło dostać żadnej dwói! Poprosiłam pewną świetną dziewczynę, której zaczęło się znacznie lepiej powodzić w ważnej dla niej
Nie zgadzam się z tym,
że obowiązkiem dziecka jest
przynosić same piątki i szóstki.
To tak, jakbyśmy oczekiwali
od siebie, że codziennie w pracy
będziemy odnosić sukcesy
we wszystkim, co robimy.
1 08 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
dziedzinie życia, by oceniła, w ilu procentach to się poprawiło. Znajdowała się niemal u celu, ale jako perfekcjonistka uznała, że to „jedynie” 80 procent.
To przypomniało mi historię chłopaka, który po powrocie z ogólnopolskiego konkursu dla młodych instrumentalistów, gdzie zajął drugie miejsce, usłyszał od ojca: „W porządku, synu, ale postaraj się, żeby za rok to było pierwsze miejsce”. Wtedy on zakończył swoją przygodę z muzyką. Co kieruje niektórymi rodzicami? Chcą zmotywować swoje dzieci? Ustawić poprzeczkę jeszcze wyżej?
Przeważnie mają dobre intencje. Wierzą, że zachowując się tak wobec dziecka, postępują właściwie, bo tak samo postępowano wobec nich. Powielają schemat wychowawczy własnych rodziców. Wierzą, że dobre oceny zagwarantują dziecku w przyszłości dobrą pracę i poczucie bezpieczeństwa finansowego. Ale to nieprawda. Ludzie mający wyłącznie życie szkolne albo życie z instrumentem, lub tylko własny pokój z biurkiem, podręcznikami i klawiaturą, są samotni. Nie potrafią być z innymi ludźmi — śmiać się, bawić, kłócić, go
dzić. Często wysoka inteligencja, świetne świadectwa nie przekładają się na późniejsze sukcesy, także finansowe. Bo niezbędne są umiejętności interpersonalne, sztuka bycia z ludźmi i czucia się z nimi
bezpiecznie. A tego trzeba się uczyć w praktyce, przeżywać to, najlepiej w dzieciństwie.
Często wysoka inteligencja,
świetne świadectwa nie
przekładają się na późniejsze
sukcesy, także finansowe.
„Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 1 0 9
Rodzic musi znaleźć równowagę.
Pamiętam bardzo fajną matkę, której dziecko było uzdolnione humanistycznie, a matematyka i fizyka stanowiły jego piętę achillesową. Umówili się, że syn z przedmiotów ścisłych może mieć oceny ledwie zaliczające, bo dzięki temu zdoła poświęcić więcej czasu przedmiotom humanistycznym i zyskać z nich lepsze oceny: czwórki, piątki, nawet szóstkę, ponieważ go na to stać. Miał przyłożyć się do tych przedmiotów, bo one go rozwijają, satysfakcjonują, w nich się sprawdza. Dobre stopnie, które dostaje, wzmacniają jego samoocenę. Przedmioty ścisłe po prostu musi zaliczyć po to, żeby móc iść dalej. Ich zaliczenie było zadaniem do wykonania. Nie musiał odczuwać przyjemności podczas nauki, były przedmiotami, które trzeba zaliczyć i już. Podoba mi się model, w którym rodzice potrafią podążać za własnym dzieckiem, rozpoznać, gdzie jest jego potencjał, i zrozumieć, że to od niego zależy przyszłość dziecka. Nie tylko zawodowa, bo może stąd czerpać swoje poczucie wartości, atrakcyjności, ważności.
Ale rodzice i tak będą patrzeć na to przez okulary swoich doświadczeń i twierdzić, że dla humanistów pracy nie ma, więc niech dziecko się przemęczy z fizyką, niech się jej pouczy, a potem znajdzie dobrą pracę jako inżynier i więcej zarobi.
Nie zarobi. Ja nic nie zarobiłabym jako inżynier, bo przede wszystkim nie byłabym w stanie nim zostać. Gdybyś widział moje oczy tęskniące za rozumem, kiedy siedziałam nad zadaniami z rachunku prawdopodobieństwa... Mam zdolności w innym zakresie. Też musiałam zaliczać przedmioty ścisłe,
1 1 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
natomiast z pewnością nie była to kwestia mojego wyboru. Nieprawda, że „gdybym chciała naprawdę, tobym się postarała”. Nie. To tak, jakby komuś, kto ma wadę wzroku, powiedzieć, że gdyby się postarał, lepiej by widział. Jeśli ktoś ma wybitne uzdolnienia muzyczne, to nie jest kwestia jego decyzji ani jego zasługa. Każdy ma do czegoś talent, w jakiejś dziedzinie jest lepszy niż przeciętnie, ma zdolności do rysowania albo wrażliwsze kubki smakowe. I zadaniem rodziców oraz - teoretycznie - szkoły, jest dostrzec, co w ich dziecku warto rozwijać, z czego ono może budować poczucie własnej wartości. Zamożność, której rodzice tak bardzo pragną dla swoich dzieci, nie sprawi, że one potem nie będą się czuły samotne. Pieniądze rozwiązują tylko jeden problem: finansowy, ale jeśli czegoś nie potrafimy, one tego za nas nie załatwią. Kariera zawodowa nie przekłada się na szczęście osobiste. Bo to jest osobny nurt, w którym musimy się zanurzyć - nurt emocji. Bycie z ludźmi trzeba przeżyć na własnej skórze i rodzice powinni mieć to na uwadze, zamiast traktować kontakty dziecka z rówieśnikami wyłącznie w kategoriach rozrywki czy zabawy.
Gdybyśmy mogli przenieść się w czasie i wrócić na chwilę do naszego domu rodzinnego, by zobaczyć, skąd biorą się nasze zachowania, choćby zdenerwowanie przed rozmową o pracę...
Znów kłania nam się samoocena i te szufladki, w których mamy tylko informacje o tym, co z nami jest nie tak, ponieważ jeśli robiliśmy coś zgodnie z oczekiwaniami, kwitowano to milczeniem. Gdy rodzice uczą dziecko kłaść się o godzinie 20.00 do łóżka, zwracają mu uwagę, jeśli tego nie zrobi. Ale kiedy grzecznie leży pod kołdrą, mama całująca je na dobranoc nie
mówi: „Cieszę się, że tak od razu się położyłeś, czytanie ci bajki sprawia mi większą przyjemność”. Kiedy dziecko odniesie talerz do zlewu, warto mu powiedzieć: „To miłe, że mogę się z tobą umówić, a ty tej umowy pilnujesz, starasz się jej dotrzymywać”. Nie chodzi o to, by mówić dziecku, że jest wspaniałe za każdym razem, kiedy wypełnia swoje obowiązki. Ale w praktyce jest odwrotnie: reakcją na wypełnianie obowiązków przez dziecko prawie zawsze jest milczenie.
Bo przecież tak powinno być.
Tak! Ale jeśli dziecko nie odniesie talerza, od razu otrzymuje komunikat. Czyli kiedy jest w porządku, nie dostaje informacji, a kiedy nie jest — dostaje. I dlatego potem dziecko ma w swojej szufladce z samooceną wyłącznie informację o tym, w czym jest złe, w czym się nie sprawdza. A jako człowiek dorosły może wymienić jednym tchem to, co wie o sobie. Ale tylko to, co jest złe. Taka osoba czuje się natomiast skrępowana, kiedy ma powiedzieć o sobie coś dobrego, pochwalić się samą sobą.
Już w starożytności mówiono: słowa uczą, ale przykłady wychowują. Nie chodzi przecież tylko o dziecko.
Źródłem informacji o tym, czy można mówić o sobie dobrze i jak to robić, jest również relacja między rodzicami. Tylko jeśli oni mówili sobie pozytywne rzeczy, dziecko miało szansę osłuchania się z tym, że można mówić o sobie dobrze. Było przecież świadkiem sytuacji, gdy mama wracała z pracy i oznajmiała: „Ale mi się dzisiaj udał ten projekt!”. Albo tata wpadał do domu z radością: „Dzisiaj miałem takie owocne spotkanie, naprawdę byłem mistrzem!”. Słyszało też pewnie: „Co jak
„Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 1 1 1
1 1 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
co, ale ta zupa to mi dzisiaj znakomicie wyszła”. To przykłady z codzienności. Dziecko, które żyje w takim domu, uczy się, że można się pochwalić samym sobą, cieszyć głośno ze swoich sukcesów. Dlatego kiedy dostanie piątkę z polskiego, a nawet trójkę z matematyki (bo taka ocena z tego przedmiotu to dla niego spore osiągnięcie), pędzi jak na skrzydłach do rodziców, by im to powiedzieć. A kiedy narysuje coś, co mu się bardzo podoba, pochwali się tym rodzicom, a swoje dzieło powiesi w pokoju.
A z czego wynika postawa przeciwna: człowiek wierzy, że jest najlepszy na świecie i praca mu się należy, więc rozmowa kwalifikacyjna bywa rozczarowująca, bo oni się na nim nie poznali?
Jako dziecko nigdy nie przegrał z rodzicami w warcaby czy karty, a w każdym szkolnym konflikcie rodzice uznawali, że on jest tym niewinnym, na którego wszyscy się uwzięli. Stąd taka postawa życiowa: „Mnie się należy, bo nikt nie jest lepszy ode mnie”. Skoro nie chcą go zatrudnić, widocznie się nie znają. W przeciwnym razie z pewnością by go przyjęli. Jeśli jednak okazuje się, że w kolejnym miejscu nas nie chcą, następni ludzie nas nie akceptują, znajomi o nas nie dbają, nie pamiętają o naszych imieninach, urodzinach - czas się zastanowić, jak jesteśmy postrzegani przez innych. Może rządzi nami program szpiegujący, który uniemożliwia nam bycie drugim, pogodzenie się z przegraną? Może jesteśmy dużym dzieckiem, które zawsze musi dostawać szóstki? Kiedy pracuję z takimi ludźmi, mam dla nich dużo ciepłych uczuć, ponieważ są bardzo samotni. I nielubiani, dlatego że wydają się tacy hardzi, mocni, pewni siebie. W przeciwieństwie do osób, które w sposób widoczny dla otoczenia nie wierzą w siebie i przez
Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 11 3
to wzbudzają współczucie, uczucia opiekuńcze. I do pewnego stopnia są w lepszej sytuacji. Do pewnego stopnia, bo na dłuższą metę nie chcemy się z nimi wiązać. Ich bierność, pasywność, niezaradność zmuszają nas do tego, by w relacji z nimi cały czas mieć na dłoniach białe rękawiczki - bo inaczej moglibyśmy ich dotknąć, zranić, bo mogliby sobie nie poradzić, rozpaść się na naszych oczach. Tworzenie z nimi stałych relacji jest męczące, podobnie jak z koleżanką od sernika, o której wcześniej wspominałeś.
Drżę na samą myśl o tym serniku.
Bo to męczy. Ale ci ludzie, przynajmniej w doraźnych relacjach, wzbudzają w innych potrzebę zadbania o nich. Natomiast postawa życiowa, którą przed chwilą scharakteryzowałeś, wywołuje agresję, „bo ten sobie na pewno poradzi”. A ci ludzie są samotni i nie wiedzą, dlaczego ciągle ktoś ich nie chce. Często rzeczywiście mają przekonanie, że są świetni. Tak zostali wychowani. Tymczasem inni nie chcą ich ani w swoich zespołach, ani w życiu prywatnym, bo oni są przemądrzali.
To wcale nie muszą być ludzie niezdolni ani nieinteligentni.
Wręcz przeciwnie - są często bardzo dobrze rozwinięci intelektualnie, mają skończone studia MBA, kursy i szkolenia, są absolwentami różnych uczelni. Jednak brakuje im umiejętności interpersonalnych, nie potrafią być z ludźmi. Nawet programy komputerowe pisze się w zespołach i trzeba umieć się porozumieć, podzielić się pracą, wywiązywać się z umów, wysłuchać czyichś uwag, czasem krytycznych. A tych ludzi w dzieciństwie
1 14 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
nie nauczono, że błąd jest czymś normalnym i każdemu może się zdarzyć.
Tylko jak rodzic, który sam nie słyszał w dzieciństwie słów wsparcia, może wpaść na pomysł, by mówić je swojemu dziecku?
To, że ktoś nie zaznał czegoś w dzieciństwie, o niczym nie przesądza. Kiedy wychodzimy z domu rodzinnego, zyskujemy nowe doświadczenia, inne niż te, które dali nam rodzice. Zdobywamy nową wiedzę i możemy z niej świadomie korzystać. Temu też służy zaglądanie do przeszłości, o którym już mówiliśmy: czasami trzeba się z czymś pożegnać i zacząć uczyć się czegoś na nowo. Kiedy po raz pierwszy zaczniemy mówić o sobie dobrze,
a nigdy wcześniej tego nie robiliśmy, będziemy się czuli nieswojo, nawet jeśli to się odbędzie bez świadków. Możemy czuć ucisk w gardle, kiedy mówimy: „Mam zmysł estetyczny” albo „Lubię gotować” „Dobrze prowadzę samochód”, „Lubię swój głos”, „Podobają mi się moje oczy”.
Albo „Umiem stworzyć fajną atmosferę, kiedy przychodzą znajomi”, „Lubię swoje poczucie humoru”.
I wypowiadając te zdania, czujemy się nieswojo. Nigdy wcześniej nie mówiliśmy o sobie dobrze. Usłyszeć swój własny głos i dobre słowa o nas samych! Ludzie mają problem nawet z napisaniem o sobie czegoś pozytywnego. Także wtedy, kiedy robią to na kartce, której nie zamierzają nikomu pokazać.
Kiedy po raz pierwszy
zaczniemy mówić o sobie
dobrze, a nigdy wcześniej
tego nie robiliśmy, będziemy
się czuli nieswojo, nawet jeśli
to się odbędzie bez świadków.
„Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 1 15
Ale kiedy pokonamy opory, jest już chyba tylko łatwiej?
I tak, i nie. W końcu się przełamujemy i zaczynamy nad sobą pracować, ale jednocześnie dociera do nas, że nie zostaliśmy nauczeni czegoś cennego. Pojawia się żal, że teraz w dorosłości musimy to nadrabiać, i z tego powodu straciliśmy trochę smaku i jakości życia. Pomaga wówczas zrozumienie, że nasi rodzice prawdopodobnie jako dzieci również byli pozbawieni pochwał. Ale my możemy być tymi, którzy zmienią bieg wydarzeń w naszym rodzie - nie podamy pałeczki kolejnemu pokoleniu, pożegnamy pewne wzorce, wprowadzimy nowe, lepsze, i przekażemy je dalej, naszym dzieciom, a one swoim.
Od kilku lat prowadzę szkolenia z zakresu komunikacji interpersonalnej. I kiedy proszę ludzi o wypisanie ich mocnych stron, wiele osób już na wstępie deklaruje, że ani jednej nie poda, bo ich nie ma. A ja mógłbym kilka wymienić, chociaż znam tych ludzi zaledwie od paru godzin. Co mają zrobić ci, którzy chcieliby się nauczyć dostrzegać swoje zalety?
Pomocne będą treningi interpersonalne, podczas których możemy zobaczyć samych siebie oczami innych. Siadamy w grupie kilkunastu osób i szczerze mówimy sobie wzajemnie o tym, jakie emocje wzbudzamy, co o sobie myślimy. I trudno zignorować fakt, że ośmiu z dziesięciu ludzi mówi podobną dobrą rzecz na nasz temat. Nawet jeśli to nie stanie się od razu, może później ta prawda do nas dotrze?
Człowiek, który ma bardzo dużo kompleksów i przekonanie, że nie radzi sobie z wieloma rzeczami, wkłada mnóstwo energii w ukrywanie tego. To zadanie bardzo absorbuje. Takiej
116 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Człowiek, który ma bardzo dużo
kompleksów i przekonanie,
że nie radzi sobie z wieloma
rzeczami, wkłada mnóstwo
energii w ukrywanie tego.
osobie nie przychodzi nawet do głowy, że ludzie odbierają ją inaczej. Dostrzegają, że jest sympatyczna, uczciwa, że można na nią liczyć, bo dotrzymuje słowa. Widzą w niej to, czego ona w sobie ani nie zauważa, ani nie ceni. Ta
ka sytuacja podczas terapii zawsze mnie zasmuca. Siedzi przede mną ktoś, kto podoba mi się jako człowiek. Słucham jego historii, jak radził sobie z trudami życia, czasami z koszmarnym dzieciństwem. Podziwiam go za to, że mimo bagażu doświadczeń nie chce przekazać złych wzorców swoim dzieciom, aby nie skrzywdzić kogoś, kogo kocha. Natomiast na siebie ten człowiek tak nie patrzy — głównie „podłącza się” do tego, co mu nie wychodzi, zamiast skupić się na swoich pozytywnych stronach. Myślę sobie: „Jaka szkoda, że on z tego nie korzysta. Inni mają z nim fajniej niż on sam ze sobą”.
Wewnętrzne oprogramowanie jest wadliwe?
Tak. Świetnie powiedziane. To tak, jakby do nowoczesnego komputera próbować wgrać oprogramowanie sprzed dwudziestu lat. Nie da się, dlatego cały system się zawiesza, nie działa.
Jak zainstalować nowy system? Nie ma gotowca z pudełka z napisem „Adam 2 0 1 3 ” .
Nie ma gotowca. Dlatego wielką wartością jest spojrzenie na siebie oczami innych. My już od kilkudziesięciu lat podłączeni do listy „Jestem beznadziejny” przeżyliśmy tak kawał życia, dokonaliśmy wielu wyborów. Stworzyliśmy też takie a nie inne rela-
Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 1 1 7
cje i obraz samych siebie w oczach wielu ludzi. A teraz czas na zmianę: zaczynamy powolutku korzystać też z tego, co nam powiedzieli inni, choćby podczas treningu interpersonalnego. Inaczej reagujemy, chcemy nie tylko dawać, lecz także brać. Mówić o tym, co nam się nie podoba: „Nie lubię, gdy się spóźniasz”.
I dodać: „Następnym razem daj znać, że się spóźnisz”.
Albo: „Czekam dziesięć minut, a potem wychodzę”. I trzeba naprawdę wyjść. Mówimy: „Następnym razem ty robisz zakupy”, „Następnym razem to ja biorę samochód, a ty jedziesz do pracy autobusem”. Powoli uczymy się nie być wygodni nie tylko dla innych, lecz także dla siebie. Uczymy się tworzyć swój świat z przekonaniem, że nasze potrzeby są równie ważne. Dlatego „żeby móc ze mną być, też musisz coś zrobić”. Znajdujemy powód, by szanować samych siebie. Dociera do nas, że nie jesteśmy byle kim. To, co wiemy o sobie, sprawia, że myślimy:„Hmm... Takich ludzi jak ja trzeba szanować”.
Wyobrażam sobie ludzi, którzy czytają te słowa i czują przerażenie. Bo oni jeszcze „tam” nie byli.
Oczywiście. I wiesz co... Rozumiem ich przerażenie. Tamto życie stworzone według listy przynajmniej znają, potrafią się w nim poruszać. I tu pojawia się właśnie pewna pułapka związana ze zmianą oprogramowania. Ktoś, kto się na to decyduje, oczekuje, że od razu wszystko będzie działać idealnie. Tymczasem, po
Uczymy się tworzyć swój świat
z przekonaniem, że nasze
potrzeby są równie ważne.
Dlatego „żeby móc ze mną
być, też musisz coś zrobić” .
Znajdujemy powód,
by szanować samych siebie.
1 1 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
pierwsze, najpierw trzeba się oswoić z samym sobą w tym nowym stanie. Po drugie, musimy się liczyć z tym, że nie od razu odniesiemy sukces. Nikt nas nie przyjmie z otwartymi ramionami, zwłaszcza że w poprzedniej wersji byliśmy wygodniejsi dla otoczenia. Ono zawsze stawia opór. Bo przedtem można się było bezkarnie spóźnić, powiedzieć: „Nie dam ci samochodu”. A teraz słyszą: „Nie, dziś ja biorę samochód” wypowiedziane tonem sugerującym, że nie wolno nas lekceważyć. Nie zawsze jednak od razu przynosi to oczekiwany skutek, co jest dla samych zainteresowanych źródłem rozczarowania. Liczyli na to, że inne zachowanie od razu spowoduje trwałą zmianę: „Przecież ja próbowałam, ja to zrobiłem” - mówią rozgoryczeni. Po latach trwania relacji opór drugiej strony jest naprawdę duży i trzeba to uszanować, dać temu drugiemu człowiekowi czas.
Ale czy otoczenie będzie mnie lubić, kochać, kiedy będę inny?
Część ludzi może przestać nas lubić, a nawet kochać, ale warto zadać sobie nowe pytanie: „Jak MY chcemy być kochani?”, „Jaka jest nasza definicja miłości?”, „Jakich ludzi chcemy mieć w swoim życiu?”. Zastanówmy się, jak wyobrażamy sobie bycie z kimś, kto nas kocha, i czego od niego oczekujemy? Może pytamy o to po raz pierwszy, bo dopiero teraz do nas dotarło, że my w ogóle możemy od niego czegoś oczekiwać. Nie jesteśmy już podłączeni do smutnej listy i nie zamierzamy rezygnować ze wszystkiego tylko dlatego, że ktoś chce z nami być.
Czasem ludzie „łapią okazje”. Skoro ktoś się mną zainteresował, to muszę skorzystać, bo taka sytuacja może się nie powtórzyć.
„Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 1 1 9
Jest takie bardzo gorzko brzmiące zdanie, że głodny zje byle co. Jeśli nie mamy wysokiej samooceny, a jednocześnie, jak każdy człowiek, jesteśmy spragnieni uczucia, bliskości, relacji, miłości, to zadowolimy się byle jaką relacją, byle jakim traktowaniem.
Zdarza mi się rozmawiać z menedżerami, którzy opowiadają, jakim wyzwaniem są dla nich pracownicy mający zaniżoną samoocenę.
Z pewnością tak jest. Ci menedżerowie dostrzegają kompetencje takiego pracownika, doceniają jego pracę, ale ten człowiek nie wierzy w siebie i umniejsza swoje zasługi, a kiedy słyszy pochwały, czuje się skrępowany. To wszystko sprawia, że menedżerowie, którzy źle się z tym czują, zaczynają dbać o siebie i dlatego nie chcą przeżywać takich sytuacji. Przestają więc chwalić pracownika, nie dają mu awansu. Ale chętnie powierzają mu trudne zadania, ponieważ wiedzą, że zostaną świetnie wykonane.
Słyszę też, że osoby z niską samooceną są „męczące” . Bardzo dużo energii trzeba zużyć, żeby się z nimi porozumieć, przekazać informację zwrotną, że coś trzeba jeszcze dopracować. Wielu z nich „rozpadnie się” pod ciężarem tych słów jak pod miażdżącą krytyką. Bo są więźniami listy, o której mówiłaś, i kiedy ktoś prosi tylko o poprawienie tabelki, oni słyszą, że są do niczego.
Jeśli nie mamy wysokiej
samooceny, a jednocześnie,
jak każdy człowiek, jesteśmy
spragnieni uczucia, bliskości,
relacji, miłości, to zadowolimy
się byle jaką relacją,
byle jakim traktowaniem.
120 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Nie dociera do nich informacja, że tylko tabelka wymaga modyfikacji, myślą, że cały projekt jest do niczego.
Prawidłowa samoocena jest niczym fundament, dzięki któremu człowiek wie, jaki jest, w co może się zaangażować, bo mu dobrze idzie, a co go nie pociąga. Co twoim zdaniem młody człowiek powinien słyszeć od rodziców, kiedy ma rok, cztery, osiem lat, a potem dziesięć i siedemnaście? O czym z dzieckiem rozmawiać?
Przede wszystkim mówić mu, jakie jest wspaniałe i dlaczego. Powtarzać, co nas w nim zachwyca, zauważać, że w czymś jest lepsze od nas, podkreślać, że wie coś, czego my nie wiemy. Wskazywać sytuacje, w których dziecko sobie poradziło, ale też szukać odpowiedzi, dlaczego mu coś nie wyszło, na przykład: „Masz, kochanie, inne zainteresowania i talenty niż malowanie. Możesz tego nie umieć tak dobrze, jak potrafisz na przykład grać w piłkę, śpiewać, pisać wypracowania”.
I warto pokazywać dziecku świat. Różnorodny. Czyli taki, w którym każdego dnia jest wiele emocji, potrzeb, wiele różnych sytuacji. Niektóre z nich wywołują śmiech, inne łzy albo złość. Kiedy opowiadamy dziecku, jak nam minął dzień, mówmy o tym, co nam się podobało, co nam się udało. Możemy też opowiedzieć dziecku o tym, co nam nie wyszło, i nie zalać się łzami. Jeśli zobaczy, że to nie jest katastrofa, lepiej zrozumie, że jemu też czasem coś się może nie udać.
I że to można przeżyć...
Tak, to jest normalne, że mogło nam się coś nie udać. Dziecko zaczyna podobnie postrzegać swoje życie. Przez obserwowa
„Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 121
nie różnorodnych reakcji rodziców na to, co ich spotyka, dziecko uczy się podobnych zachowań. I potem ono też bez strachu mówi, że coś mu nie wyszło, a kiedy jest z siebie zadowolone, chwali się tym rodzicom. A oni są z niego dumni i to okazują. Nie znaczy to oczywiście, że mamy się zachwycać, gdy dziecko pomaluje ścianę w pokoju pastą do butów. Nie powiemy mu wtedy: „Jaka piękna kreska”, ponieważ to nie jest miejsce do malowania. Nie możemy tego robić, bo mamy nauczyć dziecko funkcjonowania w świecie, w którym nie maże się po ścianach (chyba że są do tego przeznaczone). Wierszyk ułożony przez dziecko z użyciem brzydkich słów też nie zasługuje na pochwalę, nawet jeśli jest inteligentny i dowcipny. Nie ma nic zabawnego w tym, że dziecko używa słów, przez które poza domem będzie źle traktowane, może wręcz usłyszeć parę przykrych uwag. I nie będzie wiedziało, o co chodzi, bo przecież rodzice zachwycili się wierszykiem, w którym były te słowa.
Niekiedy rodzice zachwycają się takimi rzeczami, że zastanawiam się, czy ktoś w tej rodzinie jest w ogóle dorosły!
Nie rozumiem rodziców publicznie okazujących zachwyt, gdy ich dziecko mówi, że są głupi. Cieszą się ze szczerości dziecka. A to przecież nie jest szczerość, tylko brak wychowania. Nie można wypuścić w świat człowieka, który nie będzie rozumiał, że nie wolno kierować do ludzi
Nie rozumiem rodziców
publicznie okazujących zachwyt,
gdy ich dziecko mówi, że są
głupi. Cieszą się ze szczerości
dziecka. A to przecież
nie jest szczerość, tylko brak
wychowania. Nie można
wypuścić w świat człowieka,
który nie będzie rozumiał,
że nie wolno kierować
do ludzi takich słów. Ktoś,
kto tak postępuje, jest skazany
na odtrącenie - i w życiu
prywatnym, i zawodowym.
122 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
takich słów. Ktoś, kto tak postępuje, jest skazany na odtrącenie — i w życiu prywatnym, i zawodowym.
Ale...
Zawsze jest jakieś „ale”.
„Bardzo ładnie, ale— ” albo „Pięknie rysujesz, ale mógłbyś nie wyjeżdżać za linię” lub „Dobrze się uczysz, ale z chemii stać cię na trochę lepsze oceny”. I już jadąc po bandzie: „Mamusia cię kocha, ale mógłbyś mieć porządek w pokoju i postarać się być grzeczniejszy”.
„Gdybyś kochał mamusię, to miałbyś lepsze oceny, bardziej byś się starał”.
Brr... Nad stołem trochę cię głaszczę, ale pod stołem cię kopnę - to jest taki komunikat. Często wygłaszany w nadziei, że zadziała: dziecko będzie się lepiej uczyć albo dokładniej sprzątać pokój. Widzę w tym duże ryzyko — połączenie miłości z tym, że trzeba na nią zasłużyć. Chociażby stopniami w szkole.
Doszliśmy do ważnego tematu, jakim jest miłość bezwarunkowa. Rodzice często wpajają dzieciom przekonanie, że na miłość trzeba zasłużyć, należy się odpowiednio zachowywać, żeby ją utrzymać albo żeby w ogóle była. A dzieci mogą kierować się tą zasadą także w dorosłym życiu. I przekazać to kolejnemu pokoleniu. Jednym słowem: cały czas trwa egzamin — „Zdam czy nie zdam?”. Kiedy przynosimy ze szkoły dobre oceny, wtedy dostajemy miłość w zamian. To jest pewna transakcja. „Jesteś
„Jesteś świetny!” . Słowa, które nas tworzą 1 23
grzeczny — mamusia, tatuś cię kocha”. Zdrowym fundamentem dla każdego małego człowieka jest przeżycie miłości bezwarunkowej. Takiej, w której nie istnieje żadna zależność między miłością rodziców a zachowaniem dziecka. Wszystko jedno, jaki jesteś i co robisz - i tak cię kocham. Miłość rodzicielska to miłość bezwarunkowa. Jeśli ją przeżyjemy, później nie szukamy jej kompulsywnie w dorosłym życiu, w którym już takiej miłości bezwarunkowej — ani w relacjach miłosnych, ani przyjacielskich — nie można doświadczyć. Jest duża grupa dorosłych ludzi, którzy mają poczucie, że na miłość muszą zasłużyć, czyli zrezygnować z dużej części własnych potrzeb.
Tu się pojawia zasadnicza różnica między miłością rodzicielską a każdą inną miłością...
Miłość rodzicielska ma dać dziecku poczucie, że ona jest trwała, będzie istniała zawsze, i to bezwarunkowo. A kiedy zakochujemy się jako dorośli, jest inaczej. Jeśli będziemy kochać drugiego człowieka byle jak albo będziemy go byle jak traktować, to on może zniknąć...Dlatego w dzieciństwie musimy przeżyć miłość, którą rodzice obdarzają nas w taki sposób, że ją czujemy, niezależnie od tego, czy jesteśmy prości, krzywi, błyskotliwi, zagapieni, na piątkę, na dwóję, czy mieliśmy starte kolano, czy zapomnieliśmy wiersza w połowie, czy wyrecytowaliśmy go idealnie. Wiemy, że jesteśmy kochani, świadczą o tym wszystkie znaki na ziemi i na niebie — zachowanie rodziców, ale też ich
Miłość rodzicielska ma dać
dziecku poczucie, że ona jest
trwała, będzie istniała zawsze,
i to bezwarunkowo. A kiedy
zakochujemy się jako dorośli,
jest inaczej. Jeśli będziemy
kochać drugiego człowieka
byle jak albo będziemy go
byle jak traktować, to on
może zniknąć...
1 24 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
słowa. Jeśli ktoś taką bezwarunkową miłość przeżyje w dzieciństwie, może potem tworzyć zdrowe relacje, bo nie próbuje przeżyć w dorosłym życiu czegoś ważnego, czego nie doświadczył jako dziecko. Ci, którzy tego nie dostali, mają w sobie ciągle małe, płaczące dziecko, gdy wchodzą w relacje z drugim dorosłym człowiekiem. Z jednej strony wciąż szukają tej bezwarunkowej miłości, a z drugiej — by na nią zasłużyć, redukują swoje potrzeby i nie stawiają warunków („żeby ze mną być, musisz mnie szanować: za to, za to, za to”).
Jest jeszcze jeden problem. W naszej kulturze nie premiuje się mówienia o sobie dobrze. Deklarację: „Jestem w tym świetny” odbiera się negatywnie: „Samochwała w kącie stała!”.
Tak, kiedy zaczynamy mówić o osobie dobrze, bo zyskaliśmy świadomość swojej kompetencji, atrakcyjności — także fizycznej - otoczenie często reaguje zdziwieniem, uszczypliwie to komentuje. Jest zgoda na to, byśmy wypowiadali się o sobie krytycznie, samobiczowali się, umniejszali swoje zasługi i podkreślali niedoskonałości. Mówienie o sobie dobrze sprawia, że od razu zyskujemy etykietkę: „Chwalipięta, zarozumialec pozbawiony skromności!”.
W polszczyźnie jest sporo przysłów, sformułowań i powiedzeń piętnujących tę postawę: „Stój w kącie, a znajdą cię”, „Pokorne ciele dwie matki ssie”.
To przekonanie jest bezsensowne. Wyobraź sobie pokój i człowieka stojącego w kącie. Takiego skulonego, cichutkiego, z pochyloną pokornie głową. To niemożliwe, żeby do tego
Jesteś świetny!”. Słowa, które nas tworzą 1 2 5
człowieka ktoś przyszedł i powiedział: „Przepraszam bardzo, przepraszam, że przeszkadzam. Czy ja mogę panu zaproponować stanowisko prezesa banku?”. To, czy w przestrzeni swojego życia jesteśmy w kącie, czy stoimy pośrodku, ma ogromne znaczenie. To wpływa na naszą relację ze światem, na to, jak nas można traktować. Proponuję, żeby we wszystkich kątach takiego pokoju, który jest metaforą naszego życia, postawić miotłę. Kąt jest miejscem na miotłę, nie na nas.
Co musi się wydarzyć, żebyśmy nie zostali w kącie na miotły?
Nasza samoocena zagania nas do tego kąta. I tkwimy w nim tak odruchowo, bezrefleksyjnie. Po latach jednak coś może się w nas obudzić. Jakaś niezgoda na to, by nasze życie nadal tak wyglądało. Nie wiemy jeszcze, co miałoby się zmienić, ale dotarło do nas, że musi być inaczej niż do tej pory. I zaczynamy szukać odpowiedzi na pytanie: „Inaczej to znaczy jak?”. Wtedy pomaga spojrzenie na siebie oczami innych, o czym już mówiłam, i dostrzeżenie w sobie tego, z czego my nie korzystamy, a inni — tak. Złości mnie, gdy ktoś mówi: „Ja mam szczęście do ludzi”. Guzik prawda! Nie ma czegoś takiego jak szczęście do ludzi! Skoro inni chcą cię wspierać, przyjaźnić się z tobą, to znaczy, że na to zasłużyłeś tym, jakim jesteś człowiekiem. Nie żyjemy na bezludnej wyspie. Każdego z nas otaczają setki ludzi. I to, kogo zaprosimy do naszego życia, z kim będziemy się przyjaźnić, wynika z tego, że właśnie z tą osobą chcemy budować bliskie relacje.
Nie ma czegoś takiego
jak szczęście do ludzi!
Skoro inni chcą cię
wspierać, przyjaźnić się
z tobą, to znaczy,
że na to zasłużyłeś tym,
jakim jesteś człowiekiem
1 2 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Dlatego że w tym jest dla mnie świetny, a tamto w nim cenię.
Tak, wyznaje takie wartości, które uważam za atrakcyjne, bo są mi bliskie. W tym, że ktoś decyduje się nam pomóc, nie ma przypadku (chyba że to anonimowa wplata na konto). Ale jeśli ktoś nas zatrzymuje w swoim życiu, robi to dlatego, że widzi w nas to, czego my sami nie dostrzegamy, bo skupiamy się tylko na tym, co próbujemy ukryć przed innymi — na swoich kompleksach, zwykłym, ludzkim „Nie umiem”, „Boję się”. Nikt nie jest masochistą, każdy wybiera sobie przyjaciół, współpracowników, znajomych. Mamy na to wpływ i z niego korzystamy.
ROZDZIAŁ 5
E -ży c ie . C ze g o n ig d y
nie zn a jd zie m y w sieci?
Andrzej
Zacząłem randkować w internecie w połowie studiów.
Z dziewczyną, jeszcze z liceum, jakoś nam nie wyszło.
Wchodziłem na czaty, a potem założyłem profil na portalu
randkowym. Na początku myślałem, że będę szczery i nie
zacznę przestawiać „cyferek” w opisie. Wiek był w porząd
ku, ale wiedziałem, że kilogramy mogą odstraszać. Z cza
sem „odchudzałem się” więc wirtualnie. Najpierw kilka ki
lo, do okrągłej liczby, potem jeszcze jeden kilogram w dół,
bo 89 wyglądało lepiej niż 90. Potem trochę urosłem. Wy
brałem najlepsze zdjęcia. Kilka z nich poprawił mi na kom
puterze współlokator. Zdrowa cera, zero trądziku, z którym
nie mogłem sobie poradzić od ósmej klasy podstawówki.
Spodobałem się sobie w tym nowym wydaniu.
Nie polubiłem czatu. Zbyt duży natłok informacji, gubiłem
się. Ale mój profil miał powodzenie. Zacząłem flirtować
z kilkoma dziewczynami, wymienialiśmy maile, wysłaliśmy
sobie kolejne zdjęcia. Kumplowi wcześniej zajmującemu się
przeróbką moich fotek pokazałem zdjęcia dziewczyny, któ
ra najbardziej mi się podobała. Powiedział, że też zostały
upiększone. Pokazał mi wycięte worki pod oczami, rozjaś
nione białka oczu, powiększone usta. Postanowiłem umówić
się na spotkanie. Ona mieszkała w Bydgoszczy, ja studio
wałem w Toruniu. Pojechałem do niej. Poszliśmy do cukier
ni nad Brdą, ale widziałem, że po drodze lustrowała mnie
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 129
niechętnie. Nie pozostałem jej dłużny. Usta rzeczywiście by
ły powiększone, w dodatku na zdjęciu brakowało blizny nad
górną wargą.
To była najdziwniejsza randka w moim życiu. Ona powie
działa, że kilogramów mam chyba więcej, niż pisałem.
Wkurzyłem się i zapytałem o bliznę, a wtedy ona odparo
wała, że centymetrów też chyba sobie trochę dodałem. Za
pytałem, czy ma prawo mnie osądzać, skoro sama nie była
lepsza? Nie doczekaliśmy się kelnera, u którego zdążyliśmy
już zamówić ciastka. Wyskoczyła stamtąd jak oparzona, a ja
czułem się jak dureń. Wróciłem do Torunia i skasowałem
zdjęcia profilowe. Na randki z osobą poznaną przez internet
poszedłem potem jeszcze tylko trzy razy. Zawsze przypomi
nało to zabawę: „Znajdź szczegóły, którymi różnią się dwa
obrazki” .
Bogna
Moje małżeństwo zmarło śmiercią naturalną długo przed
rozwodem, czyli kobietą nie czułam się od prawie dziesięciu
lat. Byłam już gotowa wejść w nowy związek, chociaż bar
dzo się bałam. Zalogowałam się na jednym z dużych portali
randkowych, ale nie zamieściłam swojego zdjęcia. Uparłam
się, że poszukam mężczyzny, który odezwie się do mnie ze
względu na to, co napiszę na profilu. Dopiero potem mogę
mu przesłać swoje zdjęcie. A w opisie byłam szczera do bó
lu - interesuje mnie tylko stały związek i żadnych mężczyzn
z „wadą prawną” , czyli żonatych czy w separacji. Napisa
łam, że lubię czytać kryminały i nie chcę więcej dzieci. Nie
ukrywałam, że mam już córkę. Moja koleżanka, kiedy zoba
czyła ten opis, stwierdziła, że „to się nie sprzeda” , że ta ofer
ta nie jest „rynkowa” . Wiem o tym, ale ja nie chcę spotkać
1 3 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
kogoś, kto się złapie na reklamę, szukam mężczyzny, któ
ry doceni mnie taką, jaka jestem. I dlatego nie wyślę żad
nego starannie wybieranego i „obrobionego” zdjęcia, ale
zwyczajne, na którym siedzę w swoim fotelu z filiżanką w rę
ku. Może będę musiała długo czekać na to, aż ktoś się
mną zainteresuje. Może na tym portalu nikogo nie znajdę.
Trudno, zależy mi na tym, by spotkać kogoś, kto się zainte
resuję mną, a nie kimś, kogo stworzę na użytek randkowego profilu.
Joanna
Myśleliśmy z mężem, że mamy wyjątkowe szczęście i los
oszczędził nam kłopotów typowych dla rodziców nastolat
ka. Nasz syn nie sprawiał problemów wychowawczych: nie
ciągnęło go na imprezy, nie palił, nie pił. Zawsze był dosyć
spokojny, więc uznaliśmy, że widocznie i ten trudny etap roz
wojowy przejdzie spokojnie. Pasją syna był komputer. Prze
siadywał przed monitorem naprawdę długo, ale nam nie
przeszło nawet przez myśl, że to może być niebezpieczne.
Uzależnienie kojarzyło się nam jedynie z alkoholem i nar
kotykami. Do czasu, kiedy zimą pojechaliśmy na parę dni
w góry i okazało się, że tam, gdzie mieszkaliśmy, nie ma za
sięgu. Wtedy pierwszy raz zobaczyłam, że z naszym synem
dzieje się coś niedobrego - złościł się, że przywieźliśmy go
do jakiejś dziury, krzyczał, że chce wracać do domu, szu
kał telefonem zasięgu poza kwaterą, chociaż było napraw
dę mroźno. Przez dwa dni był taki podminowany i niespo
kojny - nie dało się z nim o niczym porozmawiać, jakby
był za szybą. Nie chciał nawet jeść swoich ulubionych piero
gów. Postanowiliśmy pojechać we trójkę na obiad do jakiejś
knajpki. I dopiero na miejscu, kiedy się okazało, że tam jest
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 131
zasięg, syn się rozluźnił i uspokoił. Po powrocie do domu za
częliśmy szukać w internecie informacji o tym, co może być
przyczyną takiego zachowania. Zbyt dużo objawów składa
ło się na obraz typowy dla uzależnienia. Zadzwoniliśmy pod
numer telefonu zaufania, w którym pracowali specjaliści od
uzależnień. Minęło pół roku od wyjazdu w góry. Syn chodzi
na swoją terapię, a my z mężem na swoją. Nie jest nam ła
two, ale dociera do nas, że cisza w pokoju naszego syna
była złowroga. Uczymy się rozmawiać z naszym dzieckiem.
Ściska mnie z bólu, kiedy sobie uświadamiam, jak niepo
radnie idą nam te rozmowy i jak bardzo czujemy się wszyscy
onieśmieleni, kiedy nie są włączone radio ani telewizor.
132 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Jednym z ważnych punktów na mapie mojego dzieciństwa było podwórko. Bardzo dużo się tam działo: zabawy, wyścigi, ale to, co z dzisiejszej perspektywy wydaje mi się nie do przecenienia, to docieranie się dzieciaków. Uczyliśmy się siebie nawzajem, porozumiewania się ze sobą, rozwiązywania konfliktów.
O tak, i ja pamiętam własne podwórko — był to poligon doświadczalny, miejsce treningu umiejętności społecznych, uczenia się drugiego człowieka i siebie w grupie. Żeby zwołać całą grupę potrzebną do zabawy, stało się przed blokiem i krzyczało: „Małgosiu, możesz wyjść?”. A po paru godzinach szaleństw na podwórku, wołałam do mamy: „Maaaamoooo, mogę jeszcze zostać?”. Sporo się teraz zamieniło. Ze względów bezpieczeństwa małe dzieci rzadko wypuszcza się na dwór bez opieki dorosłych. Dlatego jeśli nie ma kogoś dorosłego, kto popilnowałby dziecka na podwórku, kiedy rodzice pracują do późna, kilkulatek może oglądać podwórko tylko przez okno.
Ale starsze dzieci, czyli młodzież, mogą wyjść bez opieki.
Ostatnio byłam świadkiem następującej sceny — na jednej z podwórkowych ławek, kiedyś zarezerwowanych dla starszych ludzi, siedziała grupa nastolatków, z których każdy zajmował się swoim telefonem komórkowym. Pełno tam było ruchu... kciuków. Nawet na siebie nie patrzyli. Mam nadzieję, że przynajmniej nie wysyłali esemesów do siebie nawzajem.
Mówisz trochę jak dinozaur.
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 1 3 3
Bo nim jestem, tak jak wielu rodziców, zważywszy na to, w jakiej rzeczywistości my się urodziliśmy, a w jakiej nasze dzieci. My musimy ten ich świat poznać. Przed laty, kiedy telefony komórkowe nie były jeszcze tak popularne, a internet dopiero raczkował, ktoś przysłał mi informację zakończoną dwukropkiem i nawiasem. I ja w ogóle nie wiedziałam, co to znaczy. Każdy znak z osobna rozumiałam, ale połączenie było dla mnie nieczytelne. Tak się zetknęłam z piktogramem uśmiechu, emotikonem, którego sama teraz używam. Ale wtedy po raz pierwszy przekazano mi realny uśmiech przy użyciu znaków graficznych.
Trochę się boję, że jako psychoterapeutka skupisz się na tym, co świat wirtualny nam odbiera, a ja mam ogromną potrzebę, by powiedzieć, jak dużo z niego czerpię i jak wiele spraw mi ułatwia. Także w kontakcie z innymi ludźmi.
To cię zaskoczę, bo prędkość przesyłu danych ma dla mnie znaczenie. Z każdego narzędzia, które się pojawia, należy umiejętnie korzystać. Musimy tylko wiedzieć, czego unikać, by - jak w przypadku internetu — zmniejszyć zagrożenia z tym związane. Uniknąć nieodwracalnego odarcia z prywatności, ale też uzależnienia od sieci. Musimy wiedzieć, jak korzystać z wirtualnej rzeczywistości, by czerpać z niej jak najwięcej zysków i ponosić jak najmniej strat. Podobnie jest ze sposobem odżywiania - jeśli ma nam służyć, powinien być zbilansowany: trzeba dostarczać wszystkich niezbędnych składników, i to w odpowiednich ilościach, żeby nie dopuścić do otyłości. Internet to z jednej strony bardzo pożyteczne narzędzie, a z drugiej — sieć, w którą można wpaść. Wielu rodziców dopiero w dorosłym życiu zetknęło się z internetem. Przeżyliśmy bez niego wiele lat, całe dzieciństwo. A nasze, rodziców, dzieciństwo było tak różne od dzieciństwa
134 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
naszych dzieci, że nie rozumiemy, co złego może się przydarzyć naszemu dziecku. Bo jeśli nie nauczymy się właściwie korzystać z internetu, nie poznamy również jego pułapek.
Ale to tylko jedna linia podziału wśród użytkowników internetu. I wśród dorosłych, i wśród dzieci znam takich, którzy wpadają w sieć po uszy i spora część ich życia tam się przenosi. A inni zanurzają w tym oceanie tylko jedną stopę. W pierwszej grupie jest chyba sporo ludzi, którzy nie do końca odnajdują się w relacjach z innymi ludźmi, za to stają się lwami salonowymi na czatach. Co decyduje o tym, w jaki sposób używamy internetu?
To samo, co decyduje o większości naszych zachowań — samoocena. Poczucie własnej wartości i szacunek dla samego siebie sprawiają, że czujemy się bezpiecznie w realnym świecie. Wtedy dobrze funkcjonujemy w obu światach - w rzeczywistym, ale też wirtualnym, gdy do niego zaglądamy. Mamy jednak powód, by
z niego wyjść - przyjaciół, kogoś, kogo kochamy, rodzinę. Dla tych, którzy nie mają swojego świata poza siecią, przestrzeń wirtualna jest „zamiast”. I w dodatku wydaje się przestrzenią bezpieczniejszą, bo kiedy coś staje się za trudne, wystarczy kliknąć i już jest się offline.
Dla kogo świat wirtualny jest „zamiast”? Dla tych, którzy czują się niekomfortowo z dala od komputera? Tak bywa z dorosłymi. A co z dziećmi?
Też tam utkną. I to często zupełnie niezauważone.
Poczucie własnej wartości
i szacunek dla samego
siebie sprawiają,
że czujemy się bezpiecznie
w realnym świecie.
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 135
Wszystkie?
Nie. Te, które mają ciekawe doświadczenia wspierające ich rozwój, dobre życie w świecie rzeczywistym, będą chciały nadal w nim uczestniczyć. Dziecko, któremu dobrze się rozmawia z rodzicami, bo czuje się przez nich rozumiane i wspierane, nie będzie przebierać palcami po klawiaturze, by usłyszeć, że jego zdanie jest interesujące, a ono samo wyjątkowe. Tak postąpią dzieci, z którymi się nie rozmawia, a one bez problemu znajdą w sieci akceptację. I będzie to dla nich łatwiejsze, bo nie potrafią rozmawiać!
Odwiedziła nas kiedyś nastoletnia kuzynka. Miała coś do załatwienia w Warszawie i zatrzymała się u nas na weekend. Po powrocie do domu chcieliśmy pogadać, zapytać, co u niej słychać, ale byliśmy zbywani pomrukami znad komputera. Pomyślałem, że jest w złym nastroju i nie chce rozmawiać, ale potem zobaczyłem, że ma aktywny status na Gadu-Gadu, więc odezwałem się do niej przez internet. I okazało się, że dziewczyna siedząca dwa i pół metra za moimi plecami jest w stanie ze mną rozmawiać, nawet dosyć długo. Ale tylko wtedy, kiedy piszemy do siebie na ekranie, a nie, gdy mówimy do siebie, słyszymy się i widzimy swoją mimikę. Pewnie niektórzy powiedzą, że tak też można.
Właśnie nie można, ponieważ w takiej relacji nie przeżyjemy wszystkiego. Jeśli nie nauczymy naszych dzieci rozmawiać, to potem i my, i one będziemy szukać sytuacji, w których ta nieumiejętność nie wyjdzie na jaw. A wszyscy, niezależnie od wieku, potrzebujemy drugiego człowieka, z którym chcemy
1 3 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
przeżyć czułość, miłość, bliskość. Ale bliskości nie możemy doświadczyć wirtualnie. Kiedy nasze życie toczy się w sieci, nie mamy treningu w przebywaniu z drugim człowiekiem twarzą w twarz, w obserwowaniu jego mimiki, słuchaniu jego głosu, odczuwaniu jego bliskości i dotyku. Nie przeżywamy z drugą osobą w jednej przestrzeni emocji, którymi się wzajemnie obdarzamy i na które reagujemy. Bez kreowania siebie w sieci i bez emotikonów.
Kobieta, która pracuje z nastolatkami, opowiadała mi, że jeden z jej podopiecznych nie umiał odpowiedzieć na pytanie, jak się czuje. Umówili się więc, że on będzie rysował emotikony, a ona spróbuje dopasować do nich nazwy emocji. Dla tego chłopaka takie słowa jak „wstyd”, „lęk”, „zakłopotanie” znaczyły tyle co nic. Znał za to złożony kod emotikonów - czasem rysował czerwone wypieki wskazujące na zawstydzenie, kiedy indziej kąciki ust sygnalizujące niechęć. Pomyślałem, że chłopak nie ma treningu w mówieniu o emocjach. W Polsce chyba u większości z nas występuje taki deficyt.
Mówisz o treningu w nazywaniu emocji, ale kiedy ktoś zamyka się w sieci, nie ma też sposobności, by ćwiczyć rozpoznawanie tych emocji u drugiego człowieka lub u siebie samego. Faktycznie często nie umiemy nazywać emocji, a ciągłe wpatrywanie się w monitor jeszcze pogarsza sprawę. Gdyby to był chociaż Skype albo inny komunikator, w którym mamy i dźwięk, i obraz - brakuje bezpośredniego kontaktu, ale jest przynajmniej podwójny przekaz: widzimy i słyszymy. To połączenie, które daje w miarę pełny obraz drugiego człowieka. Słyszymy ton głosu, dostajemy wiele wskazówek niewerbalnych,
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 137
które albo pozostają w harmonii ze słowami — i wtedy mamy poczucie spójności — albo nie, i wtedy otrzymujemy sygnał, że język ciała jest inny niż przekaz werbalny. Nie można dostrzec tych rozbieżności, jeśli się tylko z kimś pisze.
Myślisz, że w internecie jesteśmy trochę bardziej szczerzy, tacy, jacy naprawdę jesteśmy? Pozwalamy sobie na trochę więcej? W każdym razie na forach i w komentarzach do artykułów — można pisać anonimowo, a więc ostrzej, bez ogródek.
Kiedyś usłyszałam taką opinię: „Jesteś głupi jak komentarz w internecie”. To niestety często smutna prawda — ludzie próbują wyleczyć wiele kompleksów i wylać mnóstwo frustracji przez wypisywanie potwornych komentarzy. Tyle że one nikogo nie leczą, a w dodatku krzywdzą innych. Trzeba mieć tego świadomość i uczyć dzieci, czego nie wolno zamieszczać w sieci, bo bezwzględność komentujących może głęboko zranić. A dzieci nawet doprowadzić do tragedii.
Przesuwają się granice i wydaje się, że można więcej. Niektórzy twierdzą, że to działa w dwie strony: na im więcej pozwalamy sobie w internecie, tym bardziej przesuwamy granice w życiu realnym. Zaczynamy tolerować opluwanie innych?
Tracimy pewną wrażliwość, normą stają się zachowania jeszcze do niedawna nieakceptowane. Każdy, kto przegląda opinie wypisywane w internecie, niezależnie od tego, czego dotyczą, zauważy pewną prawidłowość. Proporcje między pozytywnymi a negatywnymi, czasami dramatycznie nieprzyjemnymi,
138 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
wpisami są mocno zaburzone. W świecie wirtualnym piszemy przede wszystkim o tym, co nam się nie podoba, i wylewamy frustrację. To często jest przesunięta agresja, którą odreagowujemy w sieci. W realnym świecie tego nie potrafimy lub nie możemy sobie na to pozwolić. Musimy się podporządkować różnym regułom i ograniczeniom, a w internecie możemy komuś bezkarnie dokopać, dopiec.
Czyli transfer emocji do świata wirtualnego.
Tak. Kontakt z drugim człowiekiem wymaga od nas nie tylko wyrażania emocji, lecz także ich jednoczesnego kontrolowania. Jeżeli chcemy pozostawać w relacji z drugim człowiekiem, nie możemy sobie pozwolić na agresję czy chociażby wyrażanie złości w niegrzecznej formie. Przestrzeń wirtualna natomiast nie wymaga od nas umiejętności prawidłowego wyrażania emocji, zgodnego z normami społecznymi, a więc nie daje też okazji, by się tego uczyć. A umiejętność wyrażania emocji we właściwej formie jest nam potrzebna, między innymi do zdrowego kłócenia się z drugim człowiekiem. Szczególnie jeżeli ten ktoś jest dla nas ważny. Z różnych powodów: osobistych czy zawodowych. A jeśli chcemy zadbać o to, byśmy w tych relacjach czuli się wygodnie i bezpiecznie, nie unikniemy sporów. W świecie wirtualnym nie musimy rozwiązywać problemów, wystarczy kliknąć i z niego wyjść.
Pewien młody człowiek porównał lampki zapalane na grobach do „lajków” na Facebooku. Jeśli masz dużo zniczy, to tak, jakbyś miał dużo kliknięć — to znaczy, że ludzie cię lubili. Niektórzy udają kogoś innego właśnie dla tych lajków.
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 1 3 9
Nie do końca się zgadzam z porównaniem „lajków” ze zniczami na nagrobkach. Odnoszę wrażenie, że w „łajkach” jest coś płytkiego. Tak łatwo kliknąć „lubię to”, nie do końca nawet wiedząc dlaczego. Taki ruch nie potwierdza ważności relacji. Można zrobić to ze względów towarzyskich albo z obawy przed tym, co się stanie, jak tego nie zrobię. Jeśli natomiast idę na czyjś grób, by zapalić tam świecę, jest to dla mnie potwierdzenie mojej relacji z tym człowiekiem, którą uważam za ważną, także mojej tęsknoty, pamięci.A nie wiem, czy za kimś, komu dałam „łajka”, tęskniłabym na tyle, że gdyby zmarł, poszłabym do niego na cmentarz.
Czyli twoim zdaniem dany komuś „lajk” to jest pozór kontaktu?
Bardzo często tak, dlatego smuci mnie, kiedy dziecko, ale także dorosły, traktuje to serio i od liczby „lajków” od znajomych uzależnia poczucie własnej wartości. A jeśli liczba kliknięć „lubię to” spada albo nie rośnie tak jak u innych, grunt pod nogami zmienia się w ruchome piaski.
Chwalenie się fotkami wrzucanymi na Facebooka, Naszą Klasę czy inne portale społecznościowe przypomina mi scenę z filmu o Kargulach i Pawlakach, kiedy robili zdjęcie, żeby wysłać je do Ameryki. Wynieśli przed dom telewizor i paprotkę, bo tak budowali swój prestiż. Pokazywali, jak dobrze się im żyje. To odrealnia rzeczywistość.
W „łajkach” jest coś płytkiego.
Tak łatwo kliknąć „lubię to” ,
nie do końca nawet wiedząc
dlaczego. Taki ruch nie potwierdza
ważności relacji.
140 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Albo tworzy taką rzeczywistość.
Tylko potem trzeba ciągle odstawiać taką szopkę.
I trzeba ciągle pilnować swojego wizerunku. Co więcej, siedzę w sieci, teraz już jako niewolnik świata, który sam stworzyłam, bo co będzie, jeśli z niego wyjdę i okaże się, że ja nie mam tego drogiego samochodu czy pięknej willi i w realu wyglądam inaczej niż na zdjęciach? I na co dzień jest mi trudno z moją normalnością, bo chciałabym prezentować się tak jak na zdjęciu poprawionym w photoshopie. W rzeczywistości nie jestem taka gładka albo nie mam tak szerokich barów, wzrost też nie po Guliwerze. Jeżeli korzysta się z portali społecznościowych, trzeba dużej dojrzałości, by ukazywać swoje różne stany emocjonalne i czasami napisać: „Potrzebuję pomocy” albo: „Dzisiaj mam dola, chcę się z kimś osobiście spotkać i pogadać”. A wielu ludzi zamieszcza na portalach społecznościowych jedynie zdjęcia i informacje związane z wyjściem do knajpy albo wakacjami. Kiedy się ogląda fotografie na portalach randkowych, można dojść do wniosku, że prawie każdy Polak ma jacht. Wielu użytkowników tych portali ma więcej niż jeden życiorys, a gdy dochodzi do spotkania twarzą w twarz, druga strona myśli, że na randkę przyszedł ktoś inny. Tak duża jest różnica między kreowanym a prawdziwym wizerunkiem. Poza tym kiedy ludzie się spotykają, słyszą swój głos, widzą mimikę, a na ekranie są tylko wyrazy i statyczne zdjęcie. Wszystko jest płaskie, ma jeden wymiar.
Ale można się w tych wyrazach zakochać.
Jeśli nasza znajomość z kimś jest wyłącznie wirtualna i nie mamy okazji nawet usłyszeć jego głosu, to istnieje duże ryzyko,
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 141
że on nas uwiedzie słowami. Być może wklepywanymi w tajemnicy przed żoną lub mężem. Może nas okłamuje? To jest właśnie casus portali randkowych. One są i będą. Trzeba tylko z nich umiejętnie korzystać. Jeśli natomiast szybko przechodzimy do spotkania w świecie realnym, możemy znaleźć odpowiedź na pytanie, czy wszystkie informacje składają się nam w całość. Mamy wielką zdolność instynktownego wyczuwania, że coś nie gra, choć niekiedy trudno nam to sprecyzować. Słowa i deklaracje wydają się sprzeczne z zachowaniem jakiejś osoby. Namawiam, by nie ignorować takich sygnałów, ale szukać wyjaśnienia. Znajomość wirtualna niesie ze sobą ryzyko, że po swojemu zinterpretujemy słowa, które widzimy na ekranie, przypiszemy im nasze emocje, nadamy własny sens. I albo niesłusznie będzie nam się wydawało, że kogoś dobrze rozumiemy, bo używa słów, które ładnie brzmią. Albo się zezłościmy, bo jakieś słowa przeczytamy ze swoją emocją, i już tego nie wyjaśnimy, tylko się obrazimy i zerwiemy kontakt. Zostaniemy przy naszej wersji zdarzeń, interpretacji, i ona będzie punktem odniesienia do tworzenia dalszej relacji. Jeśli przeczytamy coś, co chciałyśmy usłyszeć, uwierzymy, że spotkałyśmy księcia z bajki. A zdarza się i tak, że ktoś użyje sformułowania, które budzi w nas bolesne skojarzenia. I potraktujemy to jako prawdę o człowieku, bez sprawdzania, jakie były jego prawdziwe intencje. Pamiętam rozmowę z dziewczyną, do której poznany na portalu randkowym chłopak napisał: „niunia”. Ona była gotowa natychmiast zerwać z nim kontakt, bo to określenie źle jej się kojarzyło, odbierało jej kobiecą godność. Niemniej podjęła decyzję, że mu o tym szczerze napisze. I okazało się, że
Jeśli nasza znajomość z kimś jest
wyłącznie wirtualna i nie mamy
okazji nawet usłyszeć jego głosu,
to istnieje duże ryzyko, że on nas
uwiedzie słowami.
142 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
jego babcia zwracała się w ten sposób do jego siostry, a swojej ukochanej wnusi, podczas gdy jego traktowała gorzej. Dla tego chłopaka określenie „niunia” było wyrazem czułości i pieszczotliwości. Wiele razy idziemy za swoją interpretacją zdarzenia, nie sprawdzamy, jakie były intencje drugiej strony, sami zgadujemy, co autor miał na myśli - i albo się obrażamy, albo jesteśmy w siódmym niebie. Kiedy ktoś napisze: „Moja ty królewno”, nam się to spodoba i nie pomyślimy, że może traktuje nas jak maskotkę, bo taki ma stosunek do kobiet. My, dorośli, dajemy się uwieść słowami, a co dopiero nasze dzieci!
z
Świat wirtualny pozwala szybciej zdobywać informacje, nie wymaga od nas wytrwałości. Znam zagorzałych encyklopedystów, którzy odżegnywali się od Wikipedii, a dzisiaj ich encyklopedie kurzą się na półkach, a oni szukają informacji w internecie.
Mądry poszukiwacz korzysta z kilku źródeł, a nie ufa bezgranicznie Wikipedii. Różnicowanie źródeł, by uzyskać pełny przekaz, jest też ważne w relacjach z innymi ludźmi: podczas spotkań w realu dostajemy więcej sygnałów niż w wirtualu.
Mnie chodzi o to, że w internecie wszystko szybko się dzieje. I przyzwyczajamy się, że nie musimy na nic czekać. Kiedy ktoś nam dłużej nie odpowiada, to się niecierpliwimy. Bo wszystko powinno być na teraz. I taka niecierpliwość może się przenieść na relacje między ludźmi, na stosunek do świata w ogóle.
Nawet w rozmowie najistotniejsze jest czekanie na odpowiedź. Bywa, że my sami nie dajemy sobie czasu na zastanowię-
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 1 43
nie, bo uważamy, że musimy odpowiedzieć natychmiast (a wcale tak nie jest - może to kolejny program szpiegujący?). A jeśli u naszego rozmówcy też napięcie rośnie, bo minęły dwie sekundy, a my nadal milczymy, to już jest katastrofa, a nie rozmowa. Dlatego trzeba uczyć dziecko, że zawsze może się zastanowić, zanim udzieli odpowiedzi, i wprost o tym powiedzieć.
Wierzysz, że są możliwe prawdziwe relacje międzyludzkie w internecie?
Nie. Tylko w świecie rzeczywistym można poznać drugiego człowieka. Jeśli nasze kontakty ograniczają się do sieci, możemy go sobie tylko wyobrażać. Wcześniej czy później każdy człowiek, który się zakocha — a może raczej zauroczy — będzie marzył, żeby się do tego wybranego człowieka przytulić, przeżyć z nim intymność. W internecie możemy się z kimś skontaktować, ale poznać się możemy wyłącznie w świecie rzeczywistym. Internet jest cudowną platformą do nawiązania kontaktu i do wymiany informacji, ale nie do budowania i pielęgnowania relacji.
Internet wiąże się w dużej mierze z rozrywką, wiele osób wciągają gry komputerowe. Jakiś czas temu zlikwidowałem konto na portalu społecznościowym, gdy się zorientowałem, jak dużo czasu zabiera mi przeglądanie informacji, które w gazecie by mnie nie zainteresowały. Poczułem, że tracę czas. Ale może to dobrze, że kiedy
W internecie możemy
się z kimś skontaktować,
ale poznać się możemy
wyłącznie w świecie
rzeczywistym. Internet
jest cudowną platformą
do nawiązania kontaktu
i do wymiany informacji,
ale nie do budowania
i pielęgnowania relacji.
144 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
człowiek wraca z pracy i chce się wyluzować, to sobie pobębni na konsoli albo na komputerze i pozabija trochę potworów. A potem wraca do rodziny zrelaksowany, spokojny, rozładowany.
Nie mam nic przeciwko temu, żeby dorosły człowiek pograł sobie na komputerze, a potem wrócił do rodziny i swojego realnego życia. I w tej rzeczywistości umiał się odnaleźć i uszczęśliwiać siebie i bliskich. Jeśli natomiast on tylko podczas gry komputerowej czuje się dobrze, a nie umie rozmawiać z ludźmi, to granie pełni funkcję zastępczą. W sieci realizujemy nasze potrzeby intelektualne i dbamy o dostarczanie sobie rozrywki, ale musimy też pamiętać, że równie ważna jest potrzeba wchodzenia w relacje z ludźmi. Kiedyś, gdy istniał jeszcze Związek Radziecki, powtarzano taki dowcip: naukowcy radzieccy wymyślili paszę zero kaloryczną bardzo tanią w produkcji. Postanowili karmić nią jedną klacz w stadzie. Okazało się, że je, żyje, więc zdecydowano się wezwać naukowców z innych krajów, żeby się pochwalić zdobyczami nauki radzieckiej. Zaproszeni przyjechali, wysłuchali wykładu o tym, jak tania w produkcji jest ta pasza i jak łatwo dostępna. Po czym zaprowadzono ich do wzorcowej klaczy. Patrzą, a klacz leży. Patrzą, klacz nie żyje. Nie mogą uwierzyć. Dziwią się: „Tak dobrze żarła, a zdechła!”. Podobnie jest ze światem wirtualnym. Jeśli on nam daje rozrywkę, komunikację, szybkość w zdobywaniu informacji, jeśli jest dla nas szansą na poznanie ludzi, którzy mogą się potem okazać fajni i chcemy ich zatrzymać w swoim życiu - świetnie. Jeżeli natomiast sieć ma nam zastąpić część naszego życia, w której są żywi ludzie, przyjaźń, miłość, dotyk, czułość i wszystkie emocje będące elementem każdego związku, to jakaś część nas umiera z tęsknoty, bo jest niespełniona. Człowiek nie ogranicza się do
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 145
mózgu i ilorazu inteligencji, zdolności do przeżywania rozrywki, do koordynacji wzrokowo-ruchowej potrzebnej przy grach na konsolę. Jesteśmy też nastawieni na drugiego człowieka w naszym życiu. Internet w naszym życiu jest w porządku, ale jako jego część, a nie całość. A dla wielu dzieci internet jest całym światem.
Rodzice, którzy urodzili się i dorastali, kiedy komputery nie były w powszechnym użyciu, mogą mieć trudności ze zrozumieniem tego, co dziecko robi, kiedy siedzi przed monitorem. W niektórych domach komputer jest traktowany jak wróg, coś obcego i niezrozumiałego.
O technologii, która teraz jest codziennością, kiedyś można było jedynie przeczytać w książkach science fiction. Chciałam przybliżyć synowi czasy mojego dzieciństwa, więc znalazłam w internecie kroniki filmowe i poprosiłam, by je obejrzał. Po kilku z nich musiał zadać mi szereg pytań — okazało się, że nie mógł oglądać kronik sam, bo przedstawiały świat tak dla niego abstrakcyjny, że bardziej realne wydawały się Gwiezdne wojny. A przecież ja nie urodziłam się tuż po drugiej wojnie światowej! Rodzice muszą tłumaczyć dzieciom swój świat, a sami potrzebują dziecka, by ono objaśniło im własny świat, nauczyło ich, jak on funkcjonuje.
No tak. To jak Anglik może zrozumieć komedię Miś Stanisława Barei? A może każde pokolenie różni się od tego następnego i nie da się porównać ich doświadczeń?
Rodzice muszą tłumaczyć
dzieciom swój świat,
a sami potrzebują
dziecka, by ono objaśniło
im własny świat, nauczyło
ich, jak on funkcjonuje.
1 4 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
To prawda, teraz nastąpiło gwałtowne przyspieszenie technologiczne, wcześniej niespotykane. Realia, w jakich żyłam ja i moi rodzice, były inne, całymi latami czekało się na telefon stacjonarny. Między moim synem a mną jest przepaść w tej sferze — dziś, jeżeli rozum i portfel pozwalają, można mieć tyle telefonów komórkowych, ile się chce. Jeśli rodzic nie potrafi poprosić dziecka, by wytłumaczyło mu swój świat, to odczuwa lęk, bo nie rozumie córki czy synka. I to jest smutne, że zamiast się tego świata „douczyć”, często traktują komputer jak wroga. A przecież nie pozbawimy dziecka dostępu do komputera tylko dlatego, że sami nie rozumiemy, jak działa. Możemy natomiast wpływać na to, w jaki sposób dziecko korzysta z internetu. I to jest nasze zadanie.
Znałem kilka matek, które zabierały ze sobą do pracy kabel od komputera, żeby dziecko nie mogło z niego korzystać. Dzisiaj już się tak nie da.
Czasem nie pomaga nawet stosowanie hasła. Znam młodego mężczyznę, który jako nastolatek łamał każde hasło blokujące dostęp do komputera. Teraz jest świetnym programistą. Zabieranie kabla nic nie da, bo dostęp do sieci jest nawet w telefonie komórkowym i, niestety mamy coraz mniejsze możliwości ograniczania dziecku dostępu do internetu. Dlatego trzeba przywiązywać szczególną wagę do uczenia dziecka, jak bezpiecznie korzystać z sieci. A przede wszystkim zapewniać mu na co dzień wystarczająco dużo uwagi, ciepła, gotowości wysłuchania, dawać mu poczucie ważności, by nie musiało szukać w sztucznym świecie czegoś prawdziwego - zrozumienia, które da mu wirtualny przyjaciel. Dziecko bardzo łatwo może paść ofiarą uwiedzenia. Emocjonalnego, a w konsekwencji
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 147
nawet i fizycznego. Wiem, że to może być dla wielu ludzi bardzo trudna prawda, ale tak naprawdę dziecko szuka w internecie dobrego rodzica.
Skoro świat realny mi tego nie daje, sam to sobie znajdę?
Dziecko ma nadzieję, że w sieci znajdzie to, czego brakuje mu w realnym życiu. Natomiast my — mówię z perspektywy ludzi dorosłych - musimy wiedzieć, że w internecie możemy najwyżej coś zacząć, ale nie skończymy tego tak, jak byśmy chcieli - z całą gamą uczuć, doświadczeń i przeżyć.
Ale bywa ciekawie. Możemy co tydzień poznawać kogoś nowego, co tydzień się zakochiwać. To zapewnia płodozmian.
To prawda. I, masz rację, będzie płodozmian. Ale zbiory okażą się marne, a my i tak nie będziemy czuli się najedzeni.
No to nie pozostaje nic innego, jak zaglądać dziecku przez ramię i sprawdzać, co ono tam robi. W końcu skoro rodzic kupuje komputer, może wpływać na to, do czego dziecko go wykorzystuje. Ono samo przecież nie będzie wiedziało, co jest dla niego nieodpowiednie.
Jeśli chodzi o edukację dotyczącą korzystania z internetu, stawiam znak równości między szkołą a domem. Zadaniem wszystkich dorosłych jest przekazywanie dzieciom technicznej wiedzy o tym, jak korzystać z internetu, jak również informację,
Wiem, że to może być dla wielu
ludzi bardzo trudna prawda,
ale tak naprawdę dziecko szuka
w internecie dobrego rodzica.
1 4 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
czego nie należy udostępniać w sieci: nie ujawniać numeru telefonu, nie publikować prywatnych zdjęć, także rodzinnych, w tym pokazujących dom czy samochód. Warto uświadomić dzieciom, że film czy zdjęcie raz zamieszczone w sieci, zostają tam na zawsze. W jednej z warszawskich szkół podczas lekcji nauczyciel pokazał uczniom film krążący w internecie, na którym rówieśnicy wyśmiewali i upokarzali nastolatka. Uczniowie mieli się wypowiedzieć, jakie konsekwencje to może spowodować. Snuli różne scenariusze, ale żaden z nich nie odgadł, co się zdarzyło. Chłopak, który był szykanowany, popełnił samobójstwo. I wszyscy gnębiący kolegę, i ci, którzy wrzucili ten film do sieci, będą musieli do końca swoich dni żyć ze świadomością, że ktoś nie wytrzymał tego, co mu zrobili — upokorzenia go, sfilmowania i udostępnienia filmu milionom internautów. Uważam, że nie tylko blokowanie dostępu do określonych stron albo komunikatorów internetowych, lecz także pokazywanie możliwych konsekwencji określonych zachowań jest ważne. Dzięki temu dziecko będzie miało w samym sobie strażnika chroniącego je przed ryzykownymi zachowaniami.
Czy rodzic powinien sprawdzać w komputerze dziecka, na jakie strony ono wchodziło?
Mamy obowiązek strzec dziecko na przykład przed wchodzeniem na strony pornograficzne, bo ono nie jest na to jeszcze emocjonalnie przygotowane. Są różne blokady, których większość rodziców nie stosuje, bo nie potrafi, ale warto skorzystać z pomocy fachowca i zainstalować je na domowym komputerze. Nie wyeliminują wszystkich treści pornograficznych, ale przynajmniej ograniczą (choćby te strony, które same wyskakują, mimo że dzieci ich nie szukają).
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 1 4 9
A jak wytłumaczyć trzynastolatkowi, że nie może grać we wszystko, na co ma ochotę, bo gra jest oznaczona na opakowaniu jako produkt dla osiemnastolatków.
To podobna sytuacja jak z programami telewizyjnymi, o czym już mówiliśmy. Na przykładzie nie da się tego wytłumaczyć, ponieważ wtedy trzeba by pokazać dziecku tę grę, więc musimy się ograniczyć do informacji, że nie jest dla niego. Problemem bywa często postawa rodziców. Łatwo wytłumaczyć mamie czy tacie siedmiolatka, że oglądanie krwawych scen czy niemal pornografii jest dla niego szkodliwe. Trudniej wyjaśnić różnicę między grami komputerowymi 12+ a 18+. Rodzice nie biorą pod uwagę, że gdyby tylko było możliwe dopuszczenie danej gry od 12. roku życia, producent na pewno by z tego skorzystał, bo w ten sposób zwiększyłby sprzedaż i zyski. Skoro gra jest dozwolona od 18. roku życia, to znaczy, że przepisy nie pozwalają, by sięgały po nią młodsze osoby. Dlatego trzeba poważnie traktować oznaczenia, tak zwane PEGI, które na opakowaniach filmów i gier wskazują kategorie wiekowe: 3, 7, 12, 16 i 18 lat.
A jak odeprzeć argument: „Jeśli nawet nie zobaczy tego w domu, to obejrzy u kolegów”?
Z tego powodu, że nie mamy wpływu na wszystko, nie możemy rezygnować z decydowania o tym, co leży w naszej gestii. To prawda, że nie obronimy dziecka przed całym światem.Możemy jednak zareagować, jeśli wiemy, że nasze dziecko u kolegi ogląda filmy pornograficzne albo korzysta z gier dla starszych.
Z tego powodu, że nie mamy
wpływu na wszystko, nie możemy
rezygnować z decydowania
o tym, co leży w naszej gestii.
150 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Należy powiedzieć o tym rodzicom kolegi. Być może nie wiedzą, co ogląda ich dziecko, a może po prostu nie widzą w tym problemu. Wtedy warto zaproponować, żeby dzieci spotykały się w naszym domu, gdzie nie mają dostępu do niedozwolonych treści. Gotowe recepty nie istnieją. Sama jestem mamą i wiem, że nie mam takiej mocy, by wychowywać cały świat. Możemy też szukać wsparcia w szkole - poprosić o zorganizowanie spotkania rodziców, by wspólnie podjąć działania chroniące dzieci przed zagrożeniami. W jednej ze szkól informatyk nauczył rodziców uczniów, jak blokować strony z niepożądanymi treściami, co zrobić, by dziecko nie było głównym użytkownikiem komputera i nie mogło samo zmieniać ustawień. W tej grupie rodziców panowała zdrowa solidarność — „Nie umiemy tego robić, ale chcemy się nauczyć. Wiemy, jakie to ważne”.
Można tej pomocy poszukać też indywidualnie, właśnie w internecie.
Działa wiele organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną dziecka w sieci, które udzielą informacji, jak zablokować dziecku dostęp i jak sprawdzać, w jakim zakresie korzysta ono z sieci. Rodzicom często brakuje wiedzy merytorycznej, by jasno wytłumaczyć dziecku, dlaczego nie może korzystać z gry, która powinna mieć tytuł: „Zabijanie na śniadanie” albo „Dorwij i skop słabszego”. Nie zawsze też są świadomi, że ich dziecko nie potrafi odróżnić świata wirtualnego od prawdziwego i nie ma jeszcze ukształtowanego prawidłowego obrazu norm społecznych. I dla niego zabijanie w grze jest także wizją realnego świata, w którym trzeba się ciągle atakować. A przecież nie przychodzi nam do głowy, by pozwolić dwunastolatkowi usiąść
E-życie. Czego nigdy nie znajdziemy w sieci? 151
za kierownicą samochodu.Nie poczęstujemy dziesięciolatka wódką, tylko dlatego że ma na to ochotę, ponieważ wiemy, jakie są konsekwencje. I podobnie należy traktować gry komputerowe, bo skutki korzystania z produktów przeznaczonych dla starszych mogą być opłakane. Nawet jeśli rówieśnikom naszego dziecka rodzice kupują gry od 18+ , nie idźmy w ich ślady. Sami odpowiadamy za swoich córkę czy syna, za to, jak oni będą sobie radzili w życiu.
Nie poczęstujemy dziesięciolatka
wódką, tylko dlatego że ma na to
ochotę, ponieważ wiemy, jakie są
konsekwencje. I podobnie należy
traktować gry komputerowe, bo skutki
korzystania z produktów przeznaczonych
dla starszych mogą być opłakane.
ROZDZIAŁ 6
N u u u d z ę się!
W p is z przyjem ności
do k a le n d a rza
Monika
Po 1989 roku, kiedy w Polsce nastała gospodarka rynkowa,
moi rodzice z trudem wiązali koniec z końcem. Parę lat zaję
ło im dostosowanie się do nowej sytuacji, ale bardzo dba
li o to, żebym tego nie odczuła. Chcieli dobrze, bo bardzo
mnie kochają. Chodziłam na wszelkie możliwe lekcje dodat
kowe - na angielski trzy razy w tygodniu i na zajęcia teatral
ne, które miały mi pomóc zwalczyć nieśmiałość, a także na
basen. Potem jeszcze zafundowali mi korepetycje z matema
tyki. Skończyłam dobre studia, prowadzę małą firmę. I nic
więcej, chociaż moi rodzice uważają, że odniosłam suk
ces. Tylko ja nie wiem, co robić po pracy ani z kim spędzać
czas wolny. Znajomi ze studiów założyli rodziny, doczekali
się dzieci, a mnie nie brakuje pieniędzy, ale nie mam poję
cia, co z nimi począć. Ostatnio poszłam na przesłuchanie
do chóru - od dziecka lubiłam śpiewać, ale to hobby nie jest
„przyszłościowe” , więc moi rodzice nie wysłali mnie na lekcje
śpiewu. Podczas tego przesłuchania stało się coś dziwnego
- poczułam, że jest mi tam dobrze, z tymi ludźmi, że lubię tę
atmosferę i siebie śpiewającą. Pierwszy raz zrobiłam coś dla
przyjemności. Powoli próbuję poznać samą siebie. Całą.
Michał
Kiedy miałem kilka lat, nie wyjeżdżałem na wakacje. Nie by
ło nas stać na wyjazdy. Lipiec i sierpień, od rana do późnego
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 155
wieczora, spędzałem z kuzynami w ogrodzie u babci, w na
szym miasteczku. Mieliśmy rowery, żadnych innych zabawek
nie pamiętam, a mimo to wcale się nie nudziliśmy. Pamię
tam zabawę, która jednego lata towarzyszyła nam niemal
przez całe dwa miesiące. Kilka domów dalej wakacje spę
dzało rodzeństwo z Warszawy, mniej więcej w naszym wie
ku. W ogródku ich dziadka leżała pryzma żwiru. Codzien
nie zakopywaliśmy w niej wąż ogrodowy, którego końcówka
wystawała ze szczytu naszej góry. Zainspirowani serialem te
lewizyjnym, budowaliśmy ze żwiru i patyczków małe chatki,
ogrodzenia - całe miasto. Bo to miały być filmowe Pompe
je. Do południa ofiarnie budowaliśmy, a tuż przed obiadem
nadchodził wielki finał. Odkręcaliśmy kran, a fala lawy zmy
wała Pompeje. I choć wiedzieliśmy, że nasze dzieło jest ska
zane na zagładę, co dzień staraliśmy się zbudować lepsze,
ciekawsze Pompeje. Po południu wyprawialiśmy się do la
sku nazywanego Małpim Gajem albo urządzaliśmy wyścigi
rowerowe na naszej ślepej uliczce - od zielonej bramy do
grubego drzewa. Dorośli czuwali nad nami, ale to były na
sze wakacje.
156 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Poznałem kiedyś człowieka, który chyba nigdy w życiu się nie nudził.
To biedny człowiek.
Posłuchaj dalej, może zmienisz zdanie! On zawsze znajdował sobie jakieś zajęcie. Kiedy rodzina siedziała na kanapie i oglądała film, który go nie wciągnął, on zaczynał porządkować szafy i szuflady. Albo segregował papiery i tylko jednym okiem zerkał na ekran. Nigdy nie wyjechał na urlop, jeśli całe dwa tygodnie, które miał tam spędzić, nie były rozpisane co do godziny.
Nie zmieniłam zdania. Opowiadasz coraz smutniejszą historię.
Też mi się taka wydaje. Ale w tej opowieści jest człowiek, który - jak sam stwierdził podczas terapii, gdy w końcu na nią dotarł...
I pewnie się tam nie nudził?
Nie, zupełnie. On przyszedł tam popracować, bo na tym według niego polegało życie. Po wielu spotkaniach terapeutycznych doszedł do wniosku, że jego dom rodzinny to był obóz pracy.
Taki zakład pracy z rozpisanymi zadaniami od godziny ósmej do szesnastej, a potem druga zmiana, z przerwą na posiłki i spanie?
Z zakładu pracy można się zwolnić, z obozu - trudniej. Jego rodzina traktowała czas wolny jako czas na zrobienie
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 157
dodatkowych rzeczy. Urlop przeznaczano na malowanie mieszkania.
Czyli to nie był czas wolny?
Wolny od obowiązków zawodowych. Ale oni w zasadzie zawsze coś robili. Słuchając tej opowieści, czułem się coraz bardziej zmęczony.
I co zrobiłeś, kiedy poczułeś się zmęczony?
Doradziłem temu człowiekowi terapię, a sam musiałem się położyć, tak bardzo byłem wyczerpany.
A nie próbowałeś spożytkować wolnej chwili na wykonanie jakiegoś zadania? Ten człowiek pewnie by tak zrobił. Ty poddałeś się zmęczeniu - nie wstałeś i nie zacząłeś porządkować szafy, ale pozwoliłeś sobie na odpoczynek. A dom rodzinny człowieka, o którym opowiadasz, okazał się jego teraźniejszością. Bo on wcale nie opuścił tego domu i zachowywał się jak chomik w kołowrotku, który cały czas musi przebierać łapkami, choć mimo włożonej pracy wciąż tkwi w tym samym miejscu. Muszę coś robić, „nie mogę się zatrzymać” - ten nakaz pochodzi z pokoju dziecięcego. Chociaż teoretycznie nie muszę już być posłusznym synkiem czy grzeczną córeczką i mogę samodzielnie podejmować decyzje, odruchowo wciąż korzystam z możliwości, które poznałem jako dziecko. A więc cały czas muszę mieć zajęcie. Wychowujemy swoje dzieci tylko w etosie pracy — a przedtem jako dzieci sami byliśmy tak wychowywani - i dzięki temu potrafimy pracować, uznajemy ważność pracy. To jest nadrzędna i właściwie jedyna wartość. Nie nauczyliśmy się wypoczywania.
1 5 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Bo przez całe życie jesteśmy poddawani treningowi pracy. Dzieci ciągle słyszą: „Najważniejsze, żebyś się uczył”. „Najpierw obowiązki, potem przyjemności”. Pierwszą zmianę od godziny ósmej do piętnastej czy szesnastej spędzają w szkole, a druga zmiana upływa im na odrabianiu lekcji. Nie ma czasu na to, żeby się ponudzić. Uważam, że od początku należy uczyć dziec
ko zachowywania równowagi między pracą a wypoczynkiem. Tej równowadze trzeba podporządkować rozkład zajęć dziecka, a także własny. Jeśli dorosły człowiek nie potrafi wydać pieniędzy na swoje przyjemności, nie umie powiedzieć: „A teraz będę czytać, teraz mam na to ochotę, teraz koniec pracy, poleżę i obejrzę film”, i zrobić to bez poczucia winy - przyczyny tkwią w dzieciństwie. Jeśli rodzice nas nie nauczyli, że można wypoczywać i nic nie robić, to w dorosłym życiu odpoczynek fizyczny, czytanie książki, leżenie na plaży mogą wywoływać niepokój, napięcie. A dbanie o swoje przyjemności jest szalenie trudne.
Może się wydawać, że obowiązkowości trzeba nauczyć, bo po przyjemności każdy i tak sięgnie sam.
Obowiązkowości trzeba uczyć, ale obowiązki i tak nas dopadną. Listonosz wsunie rachunek pod drzwiami, esemesem przyjdzie informacja, że trzeba zapłacić za telefon. Przyjemności trzeba sobie świadomie zorganizować, a z tym wielu z nas ma duży problem. Potem czujemy się zmęczeni, zniechęceni, nie
Wychowujemy swoje
dzieci tylko w etosie procy
- a przedtem jako dzieci sami
byliśmy tak wychowywani
- i dzięki temu potrafimy
pracować, uznajemy
ważność pracy. To jest
nadrzędna i właściwie jedyna
wartość. Nie nauczyliśmy się
wypoczywania.
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 1 5 9
podoba się nam nasze życie. Gdybyśmy nie byli zdolni do radości, relaksu, gdybyśmy nie umieli przeżywać takich stanów, nie tęsknilibyśmy za przeżywaniem takich emocji. Ale jest inaczej: jeśli ich nie przeżywamy, jakaś część w nas „chodzi głodna”. Mamy w sobie wiele pól, które musimy obsadzić różnymi doświadczeniami. Chyba najtrudniej zagospodarować pole z napisem:„czas wolny”. Trzeba systematycznie dbać o to, by mieć przed sobą perspektywę przyjemności. Jeżeli czekają nas tylko obowiązki (kredyt do spłacenia, wymiana uszczelki, odprowadzenie córki czy syna do szkoły, a w wypadku dziecka wyłącznie nauka i zajęcia dodatkowe), to ta szarość nas przytłacza, odbiera energię do działania.
Rodzice mówią: „Skoro masz czas wolny, to mógłbyś jeszcze powtórzyć biologię albo zajrzeć do historii”.
Oczywiście, nauka jest ważna. Ale jeśli nie ma choćby jednego dnia w tygodniu, w którym dziecko budzi się bez poczucia, że musi jeszcze coś zrobić, to kiedy ono odpocznie? Kiedy będzie dzieckiem?
Co to jest odpoczynek? Każdy wypoczywa inaczej, ale może są takie uniwersalne wymogi, które powinny być spełnione, by odpoczynek przynosił efekt regeneracyjny?
I tu znów wracamy do pokoju dziecięcego. Gdy mały człowiek mówi, że się nudzi, to jest cudowny komunikat! Każde
Jeżeli czekają nas
tylko obowiązki (kredyt
do spłacenia, wymiana
uszczelki, odprowadzenie
córki czy syna do szkoły,
a w wypadku dziecka
wyłącznie nauka i zajęcia
dodatkowe), to ta szarość
nas przytłacza, odbiera
energię do działania.
160 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
dziecko powiedziało to swoim rodzicom wiele razy. Pytanie, jak oni na to zareagują.
„Tyle masz zabawek! Pobaw się czymś”.
„A tak w ogóle czy odrobiłeś lekcje?”. Reakcja rodzica na komunikat dziecka: „nudzę się” jest bardzo istotna. Lepiej nie organizować dziecku czasu, ale powiedzieć: „Rozumiem, że się nudzisz, powiedz, co by cię interesowało, albo idź do pokoju i zastanów się, co by ci sprawiło przyjemność”. I choć dziecko jeszcze przez długi czas może zawodzić, że się nudzi, w końcu przestanie i zacznie się zastanawiać, co lubi robić. W dzieciństwie ono musi mieć czas i przestrzeń na takie poszukiwania i na uczenie się, że odpoczynek i zabawa są ważne. Podobnie jak stwarzanie dziecku możliwości przeżywania różnych doświadczeń. Co jednak zrobić, jeśli dziecko, które chciało uczyć się gry na gitarze, po kilku lekcjach traci zapał? Rodzice w takich wypadkach często się złoszczą, że mają niezdecydowane dziecko, i każą mu nadal chodzić na te lekcje. Okazuje się więc - i to potem zostaje jako przekaz na cale życie - że jeśli chcę sprawdzić, czy coś mi odpowiada, to potem nie mogę z tego zrezygnować. Po takim doświadczeniu dziecko już nigdy nie będzie chciało czegoś spróbować, bo wie, że jeśli to zrobi, musi zostać niemal mistrzem w tej dziedzinie.
Albo nim nie zostanie, bo się postawi, ale potem usłyszy wyrzuty, że pieniądze, które rodzice wydali na te zajęcia, zostały zmarnowane.
I nawet jeśli dziecko odkryje w sobie nowe zainteresowanie, po takich wyrzutach zamilknie. Ono musi mieć poczucie, że
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 161
może powiedzieć rodzicom: „To mi się jednak nie podoba. Nie jest tak, jak myślałem”. Przecież my też, zanim się przekonamy, czy smakuje nam jakaś potrawa, musimy jej skosztować. Czasem coś wygląda kusząco, ale smak nam nie odpowiada. Podobnie jest z pasjami dzieci — a naszą rolą jest dawać im okazję do ich sprawdzania. I pozwolić im pobyć trochę w tym doświadczeniu, ponieważ dopiero po jakimś czasie one mogą stwierdzić, czy dana aktywność je interesuje. Muszą przynajmniej trzy razy wybrać się na basen, by się przekonać, czy chcą się uczyć pływać. Jeśli nie, nie należy mieć do nich pretensji, można natomiast sprawdzić, z jakiego powodu dzieci chcą z czegoś zrezygnować. Dziecko, któremu wolno próbować, w dorosłym życiu też się tego nie obawia. Wie, że nie podpisuje cyrografu. Nie dudnią mu w uszach komunikaty rodziców: „Zapłacone, trzeba zjeść”, „Spróbowałeś, musisz dokończyć, bądź konsekwentny”. Jakim cudem cztero-, pięcio-, dziesięciolatek ma zdecydować, że coś będzie mu na sto procent odpowiadało, skoro dorosłym po roku czy dwóch zdarza się zmieniać kierunek studiów?Trzeba zawrzeć z dzieckiem umowę, że pójdzie na dane zajęcia kilka razy, a potem zdecydujecie, co dalej.
Wiele osób powie zapewne, że proponowana przez ciebie umowa to uczenie dziecka braku wytrwałości.
Jeśli to nie dotyczy obowiązków, ale przyjemności, to dlaczego mamy być wytrwali? Skoro coś nam nie odpowiada, po co się dręczyć i nadal to robić? Dziecko można przymusić, by
Dziecko, któremu wolno
próbować, w dorosłym życiu
też się tego nie obawia.
Wie, że nie podpisuje
cyrografu. Nie dudnią
mu w uszach komunikaty
rodziców: „Zapłacone,
trzeba zjeść” , „Spróbowałeś,
musisz dokończyć,
bądź konsekwentny” .
1 62 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
chodziło na taniec przez rok. Tylko po co? Oczywiście inaczej traktujemy obowiązki: szkołę czy sprzątanie. Nie będziemy codziennie dyskutować z dzieckiem, czy pójdzie do przedszkola, czy będzie odrabiało lekcje albo myło zęby. Są obowiązki niezbyt przyjemne, takie jak wynoszenie śmieci. Niektóre wykonujemy po to, by potem mogło zdarzyć się coś innego, na przykład przyjemności.
Z próżnego i Salomon nie naleje. Trudno, żeby rodzice, którzy sami nie wiedzą, jak się spędza wolny czas, zaproponowali dziecku coś ciekawego.
Niekiedy ludzie nie mają pomysłu na to, jak spędzać czas z dziećmi. W galerii handlowej można spotkać rodziny, które nie przyszły na zakupy, ale na spacer, chcą jakoś zagospodarować wolne chwile. Raz po raz opędzają się od dzieci i powtarzają, że im czegoś nie kupią. Cała uwaga jest skierowana na wystawy, a nie na rozmowę z dziećmi. A ta nie powinna dotyczyć tego, co było w szkole, tylko opowiadania o dzieciństwie naszym albo naszych dzieci. One uwielbiają słuchać po raz sto pięćdziesiąty, jak to było, gdy się urodziły, stawiały pierwsze kroki. Przepadają za opowieściami o swoich rodzicach i dziadkach. Możemy również opowiadać bajki przez nas wymyślone albo te znane, choćby o królewnie Śnieżce, która nam się ostatecznie pomyli z Fioną i wyjdzie za Shreka. To nieistotne. Ważne, żeby dać dzieciom poczucie bliskości, żywy kontakt. A w centrach handlowych nie ma na to szans, to jest bycie obok.
W konsekwencji dzieci mogą nie umieć rozmawiać. A rodzice będą mieli pretensje: „On mi nic nie mówi! Wszystkiego muszę się dowiadywać od matek kolegów ze szkoły!”.
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 1 63
Oczywiście, ale gdzie dzieci mają się tego nauczyć? W szkole muszą powtarzać cudze zdania, bo często uczą się odtwórczo. Program nauczania jest tak przeładowany, że rzadko daje okazję do wymiany myśli. A to podstawowa umiejętność potrzebna w relacjach interpersonalnych. „Nie boję się publicznie odezwać”, „Znam siebie wyrażającego na głos swoje zdanie”, „Byłem słuchany” — takie doświadczenia są nam niezbędne. Oglądałam niedawno Służące — fantastyczny film, w którym czarnoskóra niania mówi codziennie do malej dziewczynki słowa, a ta ma je powtórzyć: „Jesteś mądra, dobra i ważna”. I dziewczynka powtarza: „Jestem mądra, dobra i ważna”. Marzy mi się, by każde dziecko doświadczyło tego w domu rodzinnym. To bardzo istotny posag, ogromny potencjał, z jakim wkroczy w dorosłe życie. I w przeciwieństwie do wielu drogich rzeczy, które rodzice chcą dać swoim dzieciom, nic nie kosztuje. A jest ważniejsze niż drogie atrakcje.
Mam wrażenie, że wielu osobom coraz trudniej spędzić czas wolny bez wydawania pieniędzy. Ludzie mówią, że nie mają możliwości odpoczynku czy relaksu, bo ich na to nie stać. Wyjście z domu oznacza konieczność płacenia za lody lub za wycieczkę. Pamiętam, jak kiedyś rozmawialiśmy o tym podczas audycji ze słuchaczami. Niektórzy mówili, że nie mogą nigdzie wyjechać. Na pytanie, czy mają rower i plecak, do którego można włożyć kanapki i termos, i czy jest miejsce, do którego mogliby się udać, niektórzy przyznawali, że w zasadzie tak. Ale im samym to do głowy nie przyszło. Bo zrobienie czegoś przyjemnego dla siebie kojarzy się z wydatkiem.
Wypożyczenie książki z biblioteki jest bezpłatne. Spotkanie ze znajomymi i spacer też. Mogłabym znaleźć inne przykłady.
164 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Owszem, często przyjemności są związane z wydatkami. Zresztą po to też zarabiamy pieniądze, żebyśmy ich część przeznaczyli - świadomi znaczenia wypoczynku — na przeżycie czegoś wyjątkowego. Czegoś, co będzie spełnieniem naszych marzeń, na co długo odkładamy pieniądze. I nie jest to remont mieszkania czy kupno nowego samochodu. To ma być coś ekstra, jak wykwintny deser, którego nie jadamy na co dzień.
Ale przecież są jakieś priorytety!
Tak, ale jeśli myślimy w ten sposób, możemy ugrzęznąć w przedmiotach i w czterech ścianach. Kiedy pracuję z dojrzałymi ludźmi, którzy mają już ustabilizowaną pozycję życiową, obserwuję, jak zaczyna do nich docierać, że kupno nowego samochodu czy drogich ubrań nie sprawia im satysfakcji. Nie pozwala smakować życia, nie daje poczucia sytości. Przecież każdej potrawie smak nadaje przyprawa. Nie wystarczy ugotować mięsa w samej wodzie, sztuką jest je doprawić. Dosypać szczyptę soli, pieprzu, papryki, tymianku... Pytanie, czy my mamy takie elementy w swoim życiu? Różne przyprawy, które dodane do głównej potrawy sprawiają, że wszystko razem nam smakuje? Ludzie, którzy już osiągnęli wymarzony dobrobyt, często nadal nie przeżywają przyjemności w życiu. Nie znają swoich przypraw. Albo ich nie używają, bo jeszcze nie pora. Boją się zatrzymać, żeby ich ktoś nie prześcignął w wyścigu za dobrami
materialnymi. Albo nie umieją korzystać z przyjemności! Dlatego wielką wartością jest dbanie o przyjemność każdego dnia. W zwykły poniedziałkowy ranek czy czwartkowe popołudnie należy szukać odpowiedzi na
Ludzie, którzy już osiągnęli
wymarzony dobrobyt,
często nadal nie przeżywają
przyjemności w życiu.
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 1 65
pytanie: „Na co mam ochotę?”, „Gdzie chcę usiąść, żeby wypić kawę?”, „Jakiej muzyki posłucham?”. Bardzo namawiam, szczególnie rodziców, żeby to robili, i to w sposób zauważalny dla swoich dzieci. Warto mówić świadomie: „Mam ochotę zrobić sobie teraz przyjemność, przerwę od obowiązków, dlatego posłucham muzyki, poczytam książkę, poleżę sobie. Przez pół godziny mnie nie ma”. Dzięki temu dziecko zrozumie, że ono też ma prawo powiedzieć: „Potrzebuję odpoczynku, chwili przyjemności. Mam ochotę zagrać w warcaby. Lubię nasze wspólne spacery”.
Załatwimy to podczas urlopu! Będą całe dwa tygodnie tylko dla nas, dla rodziny!
Nie wystarczą dwa tygodnie wolnego raz w roku, jeśli przez pozostałe dni żyjemy w sposób, który nas wycieńcza zarówno fizycznie, jak i psychicznie, tak że kiedy już wyjedziemy, nie mamy na nic siły i nic nas nie cieszy.
Nie każdy potrafi sięgać po przyjemności, bo niektórzy nie umieją wydawać pieniędzy na swoje zachcianki, czyli na coś innego niż to, co konieczne.
To ważne, by umieć to robić, i to w sposób jawny. Nie ukrywać, że kupiłyśmy sobie nową bluzkę czy fajny gadżet. Mamy do tego prawo.
A dziecku przydałby się nowy plecak...
W porządku, ale są plecaki w różnych cenach. Mogę powiedzieć: „Mam taką kwotę, z czego tyle przeznaczam na twój
1 6 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
plecak, a reszta idzie na moją przyjemność, bo marzą mi się ta książka, ta szminka, ten pasek, czy ten koncert”.
Co za matka...
Dlaczego zakładasz, że to musi być matka?
No bo szminka...
Ale koncert jest już obupłciowy! Mężczyźni też kupują książki. Chociaż trafiłeś — kobiety mają niestety większą tendencję do tego, by się poświęcać.
To wróćmy do zdania: „Ja teraz czytam, będę mieć dla ciebie czas za pół godziny”. Niektórych pewnie zjedzą wyrzuty sumienia. Nie będą rozumieli, co czytają, i wrócą do dziecka albo pozwolą mu do siebie przyjść.
To zależy, z czym ono przychodzi: czy źle się czuje, bo się czegoś boi, albo płacze, bo coś mu się stało? Wtedy żaden mądry rodzic nie wybierze książki ani filmu. Nie mówimy o takich okolicznościach, tylko o zwykłej sytuacji, w której dziecko czegoś chce i musi to mieć już. Może dlatego, że dotychczas zawsze natychmiast dostawało to, czego zapragnęło? Rodzic musi umieć powiedzieć dziecku: „Poczekaj z tym pół godziny, teraz zajmuję się sobą”. Pod warunkiem że dziecko nie widuje rodzica wyłącznie w weekend, ale dużo czasu spędzają wspólnie.
W uszach dzwoni mi głos rodziców: „No, niech ja dam dziecku możliwość odpoczywania, czas na przyjemności, to ono nigdy nie odrobi lekcji”.
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 167
Takie stawianie sprawy nie ma sensu. Nikt nie mówi, że nie trzeba dbać o to, by dziecko odrobiło pracę domową. Ale uczenia dziecka tego, że odpoczynek jest wartością, nie znaczy, że ono ma zaniedbywać naukę. To dwa obowiązki, które musimy mu wpoić. Powinnością dziecka jest wypełnianie pewnych zobowiązań, takich jak chodzenie do szkoły i uczenie się, lecz także poznawanie świata i poszukiwanie odpowiedzi na pytania: „Kim jestem”, „Co lubię?”, „Co sprawi mi radość?”, „Jak lubię odpoczywać?”.
Dzieci — weźmy dziesięciolatki — przychodzą do kolegi i od razu włączają komputer. I co wtedy?
Nic strasznego. Wchodzimy do pokoju dziecka i mówimy: „Pozwolę wam włączyć komputer za godzinę. A na razie spędzajcie czas w inny sposób”. Dzieci z całą pewnością nie będą siedziały przez godzinę w ciszy, coś się zacznie między nimi dziać. Nawet jeśli będzie to skarżenie się na koszmarną mamę, która nie pozwala włączać komputera. Ale zaczyna się rozmowa, pewna wymiana, relacja. Wątek mamy szybko się wyczerpie, bo to nudny temat. Wcześniej czy później zaczną się bawić, sięgną po zabawki lub porozmawiają o tym, co się dzieje w szkole albo w przedszkolu.
Podsumujmy: czas wolny to istotna wartość. Jak wobec tego zagwarantować go sobie? Wpisać jako jedną z pozycji do kalendarza?
Wpisywanie sobie do kalendarza miłych chwil, które planujemy z wyprzedzeniem — kino, teatr, spotkanie z przyjaciółmi — to dobry pomysł. Dzięki temu przynajmniej nie będziemy
168 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
się bać własnego kalendarza, bo nie jest wypełniony wyłącznie obowiązkami. Ale nie wpiszemy sobie do kalendarza: „Wstać dziesięć minut wcześniej i spokojnie wypić poranną kawę, dokończyć rozdział książki, położyć sobie maseczkę i nie biegać w niej po domu, bo przecież mogę jednocześnie umyć naczy
nia. Naczynia nie zając, nie uciekną”. Cudownie jest mieć także wspólne rodzinne marzenia, plany i dążyć do ich spełnienia. Znam rodzinę, która żyje skromnie, ale co roku szykuje sobie wspólną wyprawę. Długo przed nadejściem lata szukają atrakcyjnych tras w Polsce, przygotowują się do nich, zdobywają informacje o miejscach, które chcą odwiedzić. Ustalanie najciekawszej trasy to też ich wspólnie spędzany czas, bo wszyscy żyją tym wyjazdem przez wiele miesięcy.
Czas wolny spędzany wspólnie, taki jak święta, budzi przerażenie u tych, którzy mają niewyjaśnione sprawy, niedomówienia, bolesne doświadczenia.
Boją się urlopu.
Kilka wolnych dni spędzonych razem...
I to w sytuacji, gdy jedyną w ciągu roku wspólną rzeczą jest wyjście do supermarketu czy do galerii handlowej.
A w Wielkanoc są zamknięte i co tu ze sobą zrobić?
Wpisywanie sobie do kalendarza
miłych chwil, które planujemy
z wyprzedzeniem - kino, teatr,
spotkanie z przyjaciółmi
- to dobry pomysł. Dzięki temu
przynajmniej nie będziemy się
bać własnego kalendarza,
bo nie jest wypełniony
wyłącznie obowiązkami.
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 1 6 9
Brakuje pomysłu. Bo wspólny czas bez takich zewnętrznych rozpraszaczy - wystaw, zakupów — jest czymś, czego ta rodzina nie zna. Jeśli się okazuje, że mamy jechać razem na urlop, to jak to przeżyć? Co ze sobą począć? Urlop się kończy i nikt specjalnie za nim nie tęskni, czasami wręcz chce o nim zapomnieć. Tylko że się nie da. Często o tym słyszę, gdy rozmawiam z dorosłymi już ludźmi o ich wspomnieniach z rodzinnych wyjazdów.
Niektóre dzieciaki mają swój pierwszy kalendarz w wieku sześciu lat, i przypomina on kalendarz menedżera. Gęsto w nim od zajęć z uwzględnionym czasem dojazdu z dodatkowej matematyki na kurs kreatywności. Czasu wolnego nie ma.
Przypuszczam też, że wielu menedżerów było takimi dziećmi.
Które prosto z lekcji fortepianu biegły na lekcje tenisa?
A potem się uczyły słówek, następnie miały zajęcia ze śpiewu i łucznictwa. I jeszcze kursy szybkiego zapamiętywania. Te dzieci nie znały innego życia, dlatego posłusznie wstawały wcześnie rano i cały dzień biegały z jednych zajęć na inne. Nie mam wątpliwości, że taki trening zapewnił im świetne kompetencje. Dzięki niemu jako dorośli też są znakomicie zorganizowani i zostali cenionymi menedżerami. Uważają, że żyją w sposób najlepszy z możliwych i jedyny, jaki mogą zaakceptować. Przecież ich życie zawsze podobnie wyglądało. Często popadają w pracoholizm, który oznacza też samotność. Nierzadko nie ma w ich życiu tego drugiego człowieka. A nawet jeśli jest - lub jeszcze jest - oni nie potrafią z nim być, tak po prostu, bo
1 7 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
nie przeżyli w dzieciństwie rozmawiania, nudzenia się, takiego zwykłego czekania, aż jakieś pomysły wpadną im do głowy.
Rodzice pewnie zakładają, że na to przyjdzie czas, a teraz, kiedy umysł jest najbardziej chłonny, trzeba się skupić na nauce.
To jest niezrozumiałe! Zakładamy, że w dzieciństwie należy maksymalnie wykorzystać chłonność umysłu dziecka dla jego dobra, dla korzyści, jakie dzięki temu będzie czerpać w dalszym życiu. Nie bierzemy pod uwagę, że to jest też czas, w którym dziecko nawiązuje pierwsze kontakty ze światem, znajduje swoje miejsce, buduje poczucie własnej wartości - czyli ważna inwestycja na przyszłość! Co z tego, że dziecko będzie miało wysoki iloraz inteligencji i rozległą wiedzę, skoro nie będzie umiało tego spożytkować? Zyska potencjał intelektualny i mnóstwo wiadomości, ale strach i wstyd nie pozwolą mu podnieść ręki i odezwać się podczas lekcji. Albo zabierze głos w klasie, bo tam jest ktoś dorosły - nauczyciel, często zresztą lubiący takiego wszechwiedzącego ucznia — natomiast nie potrafi się odnaleźć wśród rówieśników
na przerwach, śmiać się z nimi, rozmawiać, wyrazić swoje zdanie. Takie dzieci nie mają normalnego dzieciństwa, w którym jest czas na rozwój nie tylko intelektualny, lecz także emocjonalny. Nie mają okazji nauczyć się żartować z rówieśnikami, jawnie złościć ani walczyć o swoją pozycję w grupie. I z takimi deficytami wchodzą w dorosłe życie. Wyrastają na ludzi, którzy potrafią tylko pracować.
Co z tego, że dziecko
będzie miało wysoki iloraz
inteligencji i rozległą
wiedzę, skoro nie będzie
umiało tego spożytkować?
Zyska potencjał intelektualny
i mnóstwo wiadomości, ale
strach i wstyd nie pozwolą
mu podnieść ręki i odezwać
się podczas lekcji.
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 171
Czasem słyszę od rodziców, że sprawia im problem wymyślenie dla dziecka zajęcia tak atrakcyjnego, żeby syn czy córka dali im odpocząć. Mówią, że jeśli nie włączą im telewizora, nie będą mieli spokoju. Włączamy telewizor — wyłączamy dziecko.
Dużo zależy od wieku dziecka. Jeśli jest małe, trzeba je zainspirować, by potem mogło się bawić samo. Choć z naszej perspektywy to nudne, budowanie wieży z trzech klocków jest dla malucha wyczynem. Musimy pokazać dziecku, do czego służą klocki, kredki, modelina, ciastolina itp. Im mniejsze dziecko, tym ważniejsze, byśmy mu pokazali, jak można się bawić, zachwycali się tym, co robi, i cieszyli z inwencji, bo to buduje poczucie pewności siebie i motywuje do kolejnych działań. I nie trzeba poprawiać kolorów na rysunku dziecka, by były idealne, ani budować prostych ścian domku, bo dziecko potrafi zrobić tylko takie krzywe. A przekaz: „Dobrze ci idzie” sprawi, że będzie chciało nadał budować i wznosić coraz bardziej skomplikowane konstrukcje. Inwestowanie w wyobraźnię dziecka, rozwijanie w nim odwagi do próbowania, zaowocują za kilkanaście lat. Wiele razy się zdarza, że trzylatek, który bawi się kolejką z tatą, tak naprawdę staje się jedynie biernym uczestnikiem przedstawienia, bo to tata jest wszystkim: zawiadowcą, konstruktorem, maszynistą, a dziecko słyszy: „Nie ruszaj, bo popsujesz”. Albo rodzic buduje z klocków bardzo skomplikowane konstrukcje, nieosiągalne dla dziecka, co tylko je zniechęca. Wyobraźmy sobie, że ktoś zaczyna nas uczyć języka angielskiego na utworach Szekspira — od razu poczulibyśmy się zdezorientowani i zniechęceni. Podobnie dzieje się z dzieckiem, jeśli stawiamy poprzeczkę za wysoko. Natomiast jeśli nauczyliśmy dziecko się bawić, to i my czerpiemy z tego korzyści,
17 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Komputer i telewizor są
do użytku, ale pilot musi być
w naszych rękach.
kiedy chcemy mieć chwilę dla siebie, bo maluch zajmie się sobą. Komputer i telewizor są do użytku, ale pilot musi być w naszych rękach. To my decydujemy, co dziecku wolno
oglądać. Może to być coś, co wcześniej nagraliśmy, bo wtedy mamy pewność, że nie obejrzy czegoś nieadekwatnego do jego wieku. Na przykład ogromnej dawki reklam, które wzbudzą w nim chęć posiadania. Kiedy nie ma nas w pokoju z telewizorem, a dziecko włada pilotem, może trafić na treści dla siebie szkodliwe. A my nie wiemy, dlaczego ono budzi się w nocy z krzykiem.
Zastanawiając się nad tym, co dziecko może oglądać, trzeba spojrzeć na treści programowe z jego perspektywy, bo coś może być niewłaściwe dla pięciolatka. Chociażby doniesienia w programach informacyjnych.
Dziecko, które godzinami ogląda telewizję albo gra na komputerze, nawet w gry edukacyjne, nie uruchamia wyobraźni, bo dostaje wszystko z gotowymi obrazami. Jeśli dziecku się nie czyta, nie opowiada bajek i różnych historii, to w jego głowie nie powstają wyobrażenia słyszanych treści. Komputer i telewizor, ciągle ulepszane, będą zawsze, a czas na zdobywanie umiejętności społecznych przypada na dzieciństwo. Jeśli go właściwie wykorzystamy, dziecko lepiej przejdzie cały proces uczenia się, bo jest śmiałe, umie rozmawiać, potrafi zaznaczyć swoją obecność, a więc nie stanie się kozłem ofiarnym w grupie, nie pozwoli się źle traktować. Oczywiście każdy z nas, już jako dorosły człowiek, może mieć jakieś deficyty z dzieciństwa, które da się nadrobić. Ale zadaniem rodziców jest dbać o to, by nie
Nuuudzę się! Wpisz przyjemności do kalendarza 173
zostawiać zbyt dużej liczby lekcji do nadrobienia. Sprzyja temu przyjrzenie się własnemu dzieciństwu i relacjom, które panowały w naszym domu. Co się działo w naszym dzieciństwie, czego brakowało, co dostaliśmy, ale nie w takim wymiarze, który dawałby nam poczucie spokoju, szczęścia i bezpieczeństwa? Teraz wiemy, jak bardzo tego brakuje w dorosłym życiu. I mimo że potrafimy już dostrzec cały kontekst, to i tak czegoś musimy się douczyć, z czymś musimy się zmierzyć.
ROZDZIAŁ 7
W łasna s za fk a . P ryw a tn e
i in tym n e życie dziecka
Emil
Mój tata jest listonoszem, mama pracowała wiele lat na po
czcie. Już jako małe dziecko słyszałem o tajemnicy kore
spondencji. Pamiętam, że kiedyś wróciłem z wakacji i zoba
czyłem, że jeden z listów adresowanych do mnie jest otwarty.
Tata był zdenerwowany, bo go wyjął z koperty, myśląc, że
list zaadresowano do niego. Obydwaj mamy imiona na li
terę „J” . Zwykła pomyłka, ale przepraszał mnie ze trzy razy.
Bardzo szanuję prawo do prywatności i nie lubię nawet czy
tać komuś przez ramię gazety w środkach komunikacji. Ale
mój chłopak wyniósł z domu zupełnie inne doświadczenia.
U niego każdy mógł zajrzeć każdemu do biurka, torby, szaf
ki, dosłownie wszędzie. Tajemnica korespondencji? Mowy
nie ma! Zero prywatności. Ze swoją pierwszą miłością z wa
kacji pisali do siebie szyfrem. Mój chłopak też grzebał w do
kumentach i zapiskach rodziców. Kiedy zamieszkaliśmy ra
zem, przeżyłem szok, jak zobaczyłem, że czyta moje maile,
„bo komputer był włączony” . A kiedy poszedłem do łazien
ki, przeglądał moją komórkę. Najpierw wydawało mi się, że
jestem przewrażliwiony. Ale gdy zastałem otwarty list adreso
wany do mnie, miarka się przebrała. Awanturę było chyba
słychać na całym osiedlu. Patrzył na mnie szeroko otwartymi
oczami. Bo to przecież były tylko druki promocyjne z ban
ku, nic wielkiego. Może i tylko druki, ale przysłano je mnie!
Musiałem mu długo tłumaczyć, co znaczy, że coś jest moje
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 177
i w związku z tym nienaruszalne. Poczta, maile, komórka,
komputer, kalendarz, notes. Nie wolno do nich sięgać. Ścię
ło mnie z nóg, kiedy powiedział, że przecież w rodzinie nie
ma się przed sobą tajemnic. „Może w twojej!” . Spisałem
z nim umowę. Wymieniłem w niej, jaki ma być zakres mojej
prywatności i w czym mojemu chłopakowi nie wolno grze
bać. Przyjęcie tego do wiadomości zajęło mu kilka miesięcy.
Ale ostatnio zwrócił swojej mamie uwagę, żeby nie otwie
rała listów, które przychodziły do niego na adres rodziców.
I tym razem on spotkał się z ogromnym zdziwieniem.
Sylwia
Nie znosiłam imienin ciotki D. Miałam wrażenie, że jestem
na targu. Od wejścia się tam plotkowało. Najpierw o lu
dziach z telewizji, potem o sąsiadach, a na końcu o ro
dzinie. Także tej obecnej przy stole. Ciotka nie miała żad
nych hamulców. Krojąc tort, opowiadała, że jej dorastający
syn ma hemoroidy. Albo że bratanicy urosły już takie piersi,
jakimi ciotka nie mogła się pochwalić, nawet gdy szła do
ślubu. Niektórzy próbowali jej przerwać, ale inni wchodzili
w to gładko i opowiadali o nocnym moczeniu swoich dzie
ci, o nadciśnieniu mężów. A nawet o tym, że już niedługo on
„tego” też nie będzie mógł robić. Moi rodzice jak Iwy rzucali
się na ciotkę, kiedy próbowała wypytywać o moich chłopa
ków i o plany życiowe. Co ciotka kwitowała zdaniem: „Wy
to zawsze jacyś dziwni, przecież tu sami swoi!” .
1 7 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Niektórym rodzicom dziecko może powiedzieć: „To moje prywatne sprawy” lub „Mam prawo do intymności” dopiero wtedy, kiedy wyprowadza się z domu.
To stosunek rodziców do odrębności, prywatności i intymności dziecka decyduje o tym, czy ono jako dorosła osoba wie, co znaczą prywatność i intymność. Co gorsza, jeśli do rodziców wcześniej nie docierało, że ich dziecko jest odrębną osobą, to z powodu jego wyprowadzki z domu fundują mu poczucie winy. Ono chce mieć własne życie, prawo do swoich spraw wolnych od ingerencji i ciekawości rodziców, a oni nie umieją zaakceptować tego, że ono idzie swoją własną drogą życiową.
Kiedy budzi się w nas to poczucie odrębności?
Nie odkryję Ameryki, jeśli powiem, że to się dzieje wtedy, kiedy jesteśmy małymi dziećmi. Noworodek, a potem niemowlak w każdym aspekcie życia jest uzależniony od innych: musi być przez nich ubrany, nakarmiony, przewinięty. Z czasem jednak dziecko staje się coraz bardziej świadome i chce samo dokonywać różnych wyborów — niektóre pokarmy mu smakują, inne nie, jedne zabawki czy ubrania mu się podobają, a za innymi nie przepada. Lubi ciocię Zosię, nie lubi Marysi. Naszym zadaniem jest to obserwować i uczyć się własnego dziecka, próbować je rozumieć.
Zajmijmy się wobec tego pojęciem intymności - co to znaczy? Po co i jak uczyć dziecko intymności?
Uczymy dziecko, czym jest intymność, także po to, by nikt nie mógł go skrzywdzić! Ani wtedy, gdy jest dzieckiem, ani w dorosłym życiu. W naturalny sposób dziecko interesuje się
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 1 7 9
swoim ciałem. Kiedy dowiaduje się, jak się nazywają jego poszczególne części, powinno też otrzymać od rodziców jasny przekaz: „Twoich intymnych części ciała nikt, oprócz rodziców podczas mycia i oprócz lekarza, nie może dotknąć”. Gdyby tak się stało, doszłoby do naruszenia intymności dziecka, które powinno wtedy krzyczeć, wzywać pomocy, przybiec do rodziców. Jeżeli uczymy dziecko w ten sposób patrzeć na własne ciało, ono nie stanie się tak łatwo ofiarą molestowania seksualnego. Kiedy usłyszy od chorego człowieka, że to tylko zabawa, nie ulegnie temu bezkrytycznie. Niestety, dorośli często jak ognia unikają rozmów z dziećmi o intymności, bo bardzo się boją, że w ten sposób wprowadzają temat seksualności.
Obawiają się, że rozbudzą coś w swoich dzieciach?
Rodzice czują się skrępowani tym, że ich dziecko to także istota seksualna. A celem takich rozmów jest przede wszystkim uświadomienie dziecku, że nikt nie może go dotykać, szczególnie intymnych części jego ciała. I to dotyczy także nas - rodziców!
Ale sama powiedziałaś, że małe dziecko wymaga naszej pomocy przy myciu!
Tak, ale kiedy dziecko jest trochę większe, rodzice już go nie myją, jedynie asystują przy myciu, a wcześniej tłumaczą dziecku, jak powinno to robić. Musimy szanować intymność dziecka. Podobnie kiedy siedzi na nocniku - zanim wejdziemy do łazienki, pukamy i czekamy, aż dziecko powie: „proszę”. To ma
Uczymy dziecko, czym jest
intymność, także po to,
by nikt nie mógł go skrzywdzić!
Ani wtedy, gdy jest dzieckiem,
ani w dorosłym życiu.
1 8 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
ogromne znaczenie, ponieważ dzięki temu dziecko się uczy, że łazienka to miejsce czynności intymnych i każdy, kto ją zajmuje, ma prawo decydować, czy i kiedy ktoś inny może wejść. Tymczasem niektórzy rodzice co prawda pukają, ale potem od razu wchodzą i nie czekają na odpowiedź dziecka.
I takie pukanie to jest tylko sygnał ostrzegawczy: „wchodzę”!
A przecież pukanie tak naprawdę oznacza pytanie: „Czy mogę?”. To jest jedna z wielu sytuacji z życia codziennego, przez którą uczymy dziecko, że ono ma w tej kwestii coś do powiedzenia, i przekazujemy mu informację ważną na całe życie: nikt bez jego zgody nie może zrobić nic z jego ciałem. Czasem pracuję z dorosłymi kobietami, które nie potrafią się ochronić przed klepnięciem po pośladkach, dotykaniem piersi, choć tego nie cierpią, a często też nie umieją zareagować na wulgarne seksualnie komentarze czy żarty rodem spod budki z piwem. Gdy cofamy się do ich dzieciństwa, okazuje się, że w domu rodzinnym nie istniało pojęcie „prawa do intymności”. A często się słyszy, że gdyby jej się to nie podobało, to przecież coś by powiedziała. Niestety, nie! Bo w domu prawdopodobnie nie bardzo mogła mówić o tym, co czuje, a przede wszystkim nie została nauczona, że ona decyduje o tym, co się dzieje z jej ciałem. Nieprzekazanie dzieciom wiedzy o intymności, intymnych częściach ciała i zachowaniach czyni je bardziej podatnymi na molestowanie seksualne (i w dzieciństwie, i w dorosłości).
Rodzice omijają temat cielesności i seksualności, a w dodatku mają nadzieję, że sam się nie pojawi, a jeśli nawet, to jeszcze nie teraz. Przez to dzieci, zwłaszcza nastolatki,
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 181
mogą być nieprzygotowane na to, jak zachowają się wobec nich rówieśnicy.
Dziewczynki nie potrafią wtedy podczas imprezy odmówić chłopcom, którzy chcą różnych form kontaktów intymnych, seksualnych.
Czują się bezradne. Nie potrafią odmówić, bo nie chcą zostać posądzone na przykład o to, że są staroświeckie.
Właśnie, a w dodatku często są wychowane w przekonaniu, że skoro ktoś czegoś od nich chce, to one są od tego, by spełniać te oczekiwania, nie mogą odmówić. Co więcej - nie potrafią odmawiać! Jeśli do tego dziewczyna widzi, że mama nie mówi wprost, co czuje, tylko „daje to do zrozumienia” i nie podejmuje żadnych działań, chociaż otoczenie na to nie reaguje, to córka potem postępuje podobnie. Jej mama nie jest asertywna, więc i córka nie potrafi się tak zachować. A jeżeli brak asertywności matka wykazuje w relacji z partnerem, córka uczy się, że potrzeby i oczekiwania kobiet są mniej ważne. A więc ona nie może się jawnie sprzeciwiać, nie ma prawa być w zgodzie ze sobą, ale ma po cichutku cierpieć. Jeśli rodzice nie uczą dziecka, że tylko ono może dysponować swoim ciałem, ono w dorosłym życiu nie potrafi jednoznacznie zareagować i powiedzieć choćby: „Nie mam dzisiaj ochoty na seks”. Bez zasłaniania się bólem głowy czy zmęczeniem szczerze powiedzieć, że nie ma ochoty. A wiele kobiet, zamiast tego, wchodzi w stan - jak go dosadnie określiła jedna
Jeśli rodzice nie uczą dziecka,
że tylko ono może dysponować
swoim ciałem, ono w dorosłym
życiu nie potrafi jednoznacznie
zareagować i powiedzieć choćby:
„Nie mam dzisiaj ochoty na seks” .
1 82 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
z nich — znieczulenia się i przejścia w fazę gumowej lalki, takiej z sex-shopu. Kobieta emocjonalnie oddziela się od ciała, które leży na łóżku, wykonuje nim nawet jakieś ruchy, sugerujące partnerowi zaangażowanie, ale ona nie identyfikuje się z tym ciałem podczas seksu. Nie przyjdzie jej do głowy, że może powiedzieć wprost: „Dzisiaj nie mam ochoty na seks”. Nie zdobyła się na to, ale potem czuje się upokorzona, samotna w związku, oddala się od swojego mężczyzny. Intymność coraz bardziej kojarzy jej się z naruszeniem cielesności. Mimo to nie potrafi powiedzieć, czego chce, a czego nie, i kiedy, ale coraz bardziej ucieka w żal i samotność. A jej mężczyzna nie wie, dlaczego ona się do niego oddala.
Rozmawialiśmy już o tym, że rodzice boją się mówić o intymności, ponieważ ona budzi skojarzenia z seksem. Wielu rodziców zwleka z podjęciem tego tematu. Tylko jeśli oni o tym nie porozmawiają, dziecko i tak się dowie. Tyle że z internetu albo od kolegów, a wówczas nie mamy wpływu na język i obrazy, które zostaną z seksem skojarzone.
Wysoce prawdopodobne, że jeżeli dziecko dowie się o tym z internetu, seks zacznie mu się kojarzyć z brutalnością i instrumentalnym traktowaniem drugiego człowieka. I często z jakąś formą wynaturzenia. Dla kilkuletniego dziecka, które pozyskało właśnie taką wiedzę wspartą obrazami, strasznym przeżyciem jest odkrycie, że jego rodzice także uprawiają seks.
Jak więc pomóc dziecku przeżywać swoją intymność?
Mycie się i korzystanie z nocnika, o których już mówiliśmy, nie są jedynymi sytuacjami, w których powinniśmy szanować intymność dziecka. Zadbajmy o to, by nikt nie przyglądał mu
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 1 83
się, kiedy się ubiera. Pamiętam rozmowę z kobietą, która powiedziała, że kiedy się ubiera, nawet jeśli jest sama w pokoju, najczęściej odruchowo zasłania się kołdrą, a bieliznę wkłada wyłącznie pod przykryciem. A wszystko dlatego, że w domu rodzinnym każdy wchodził do jej pokoju bez pukania. Nie mogła powiedzieć: „Ubieram się, proszę nie wchodzić”, bo wtedy słyszała, że jest córką swoich rodziców i chyba nie ma przed nimi żadnych sekretów. „Co ja innego zobaczę, niż już widziałam?” — tak często mówi do dorastającej córki mama czy tata, którzy ją kiedyś przewijali. „Przecież ja cię urodziłam!”. Tak, ale to nie znaczy, że córka jest twoja. Ty ją urodziłaś, ale ona jest odrębną osobą, sama rozporządza swoim ciałem i ma prawo nie chcieć, by ktoś oglądał ją nieubraną.
Dzieci chcą odkrywać własne ciało: przyglądają mu się, dostrzegają, że dziewczynki mają w majtkach coś innego niż chłopcy, że siusiak reaguje tak albo inaczej... Te naturalne zainteresowania mogą wywołać oburzenie rodziców: „Wstydź się, nie oglądaj tego! To nieładnie! Odłóż to!”.
Na półkę???
Oby to tylko wywoływało taki śmiech jak u nas.
To jest tylko do siusiania!
A w ogóle nie rozmawiajmy o tym - taki jest generalny komunikat.
Tak naprawdę to jest komunikat: „Ja, twój rodzic, nie radzę sobie z tym tematem”. Dziecko wyczuwa, że ten wątek
184 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
wywołuje zmieszanie rodziców i ich niechęć do rozmowy, i chociaż miałoby ochotę o coś zapytać, co zresztą jest zdrowe i zupełnie normalne...
...to dostaje od rodzica pozawerbalną informację: „Na mnie nie licz”.
I szukaj odpowiedzi gdzie indziej. A z zachowania rodzica dziecko wnosi, że to temat wstydliwy. Rodzic czuje się tym skrępowany i ono doskonale to wyczuwa. Dostaje też informację, że zajmowanie się tymi zagadnieniami jest złe, niewłaściwe.
Rodzice często sugerują dziecku, że nie powinno się interesować sprawami ciała i pytać o nie rodziców. Zastanawiam się, jak potem przebiega wizyta u ginekologa i jak wyglądają pierwsze kontakty seksualne, kiedy człowiek ma warstwę wstydu na tym kawałku ciała?
Myślę, że dla dzieci z takich domów to może być bardzo trudne doświadczenie. Uważam, że mama powinna umawiać córkę na pierwszą wizytę u ginekologa, ponieważ to wyraz akceptacji, zgody na dojrzałość i kobiecość córki. Matka daje córce do zrozumienia, że ma świadomość jej dojrzewania. Tego, że to czas dla niej ważny. I daje przyzwolenie na mądre korzystanie z tej dojrzałości, w którym ona chętnie pomoże, zawsze gotowa do rozmowy o intymności i odpowiadania na pytania dotyczące choćby fizjologii. Córka, której matka przyjmuje taką postawę, ma odwagę powiedzieć, że dostała pierwszą miesiączkę. Oczywiście dojrzewanie dziecka u większości rodziców wywołuje ambiwalentne uczucia. Z jednej strony ich cieszy, że córka staje się kobietą. Z drugiej - budzą się w nich rozmaite
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 185
lęki, zresztą uzasadnione. I refleksja, że ich dziecko przestaje być dzieckiem, niedługo wyfrunie z gniazda. Trudno się z tym pogodzić, dlatego niektórzy rodzice, niegotowi na dojrzewanie swojego dziecka, udają, że tego nie widzą. A świętowanie przez oboje rodziców pierwszej miesiączki córki jest dla niej wspaniałym doświadczeniem. To komunikat, że weszła w nowy, cudowny czas, i ma akceptację nie tylko mamy, lecz także taty. Wie, że może swobodnie dzielić się z rodzicami swoimi wątpliwościami i rozterkami, jej dojrzewanie nie jest czymś wstydliwym. W wielu domach jest jednak inaczej i dlatego dużo młodych dziewczyn nie mówi swoim rodzicom o pierwszej miesiączce.
Po prostu kupują po cichu środki higieniczne?
Tak. Wstydzą się powiedzieć.
Wraca wątek wstydu związanego z własnym ciałem. To jest prawdziwe wyzwanie — oddzielić intymność od zawstydzania. Pokazać: to jest zastrzeżone dla pewnych sytuacji, nie z każdym i nie w każdym miejscu o tym się rozmawia, ale to jest naturalne.
Opowiem ci cudowną historię kilkulatka, który uwielbiał filmy przyrodnicze. Często pada w nich słowo „kopulacja”. Otóż ten chłopiec, siedząc z mamą w pizzerii, zapytał bardzo głośno: „Mamo! A co to jest kopulacja?”. Wokół zaległa cisza, a spojrzenia wszystkich gości, które natychmiast skierowały się na jego mamę, wyrażały nieme pytanie: „Jak ona sobie z tym poradzi?!”. A kobieta powiedziała swojemu synowi tak: „Słuchaj, to jest interesujące pytanie. Ale ponieważ dotyczy bardzo
1 8 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
intymnej przestrzeni w życiu człowieka, porozmawiamy o tym w intymnej sytuacji, czyli kiedy będziemy sami”. Zakładam, że później rzeczywiście porozmawiała z chłopcem. Jej reakcja była właściwa: nie zawstydziła się, nie uciszyła chłopca, powiedziała mu, że jego ciekawość i pytanie są w porządku, tylko porozmawiają o tym gdzie indziej.
Żyjemy w tak rozerotyzowanych czasach, dookoła jest mnóstwo golizny, reklam środków na potencję. Jeżeli rodzice nie uświadomią dzieci - a wielu z nich nadal uważa, że rozmowa o seksie to otwieranie puszki Pandory — zrobią to agencje marketingowe.
Masz rację. Jeśli dziecko usłyszy albo zobaczy reklamę preparatu na potencję, a my na pytanie dziecka: „Co to jest erekcja?”, odpowiemy: „Przesłyszałeś się, chodzi o erupcję, chodzi o wulkany (co skądinąd, pod pewnym względem, jest zjawiskiem nieco podobnym do efektów erekcji), to stosujemy cenzurę obyczajową. Być może wobec nas podobnie postępowali kiedyś nasi rodzice, którzy z seksualności człowieka uczynili temat tabu, a my edukowaliśmy się na podwórku. Teraz jednak żyjemy w znacznie mniej bezpiecznych czasach, bo pisma
i filmy pornograficzne mogą być w każdym telefonie komórkowym, w każdym komputerze. A, jak już mówiłam, dopuszczenie do tego, by one stały się jedynym źródłem wiedzy dziecka, to katastrofa dla jego rozwoju. Przecież nie ma żadnego powodu, żebyśmy nie rozmawiali
Przecież nie ma żadnego powodu,
żebyśmy nie rozmawiali z córką
czy synem o naszej fizjologii
i potrzebach seksualnych.
Tak samo jak rozmawiamy
o enzymach trawiennych
i kubkach smakowych.
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 1 8 7
z córką czy synem o naszej fizjologii i potrzebach seksualnych. Tak samo jak rozmawiamy o enzymach trawiennych i kubkach smakowych. Jeśli będziemy przemilczać te tematy, ciekawość dziecka nie zniknie, tak samo jak nie znikną jego potrzeby i reakcje ciała.
Kiedy byłem nastolatkiem, w telewizji sporo mówiło się o prawie do własnej szafki. Czyli miejsca, które jest tylko moje i rodzice mają tam nie zaglądać. Wiem, że dla wielu rodziców ta szafka to wyzwanie. Jedna z mam, z którą o tym rozmawiałem, powiedziała: „A jak mój syn zacznie kraść i zrobi sobie tam schowek, to ja nie będę wiedziała”. Dlaczego ta szafka jest taka ważna?
Ta szafka czy biurko są po to, by nasze dziecko w dorosłym życiu umiało się sprzeciwić, gdy ktoś bez pozwolenia przegląda jego rzeczy, otwiera korespondencję, czyta maile. Przyzwyczajenie do tego, że jakieś miejsce jest tylko nasze i nikt nie ma prawa się tam wdzierać, pomoże nam odmówić, gdy partner będzie chciał, żebyśmy założyli wspólne konto mailowe, lub zacznie się domagać wglądu w nasz telefon komórkowy (w myśl zasady: nie możemy mieć przed sobą żadnych tajemnic). Mamy prawo do własnego konta i do tego, by nikt nie czytał naszych esemesów ani nie śledził połączeń wychodzących i przychodzących. Nawet ktoś, kogo kochamy. Tu trzeba zrobić pewne zastrzeżenie: to rodzice odpowiadają za swoje dziecko, które w wieku pięciu, sześciu, dziesięciu, a nawet piętnastu lat ma ograniczoną zdolność do przewidywania konsekwencji swoich działań. Jeśli więc coś nas niepokoi w zachowaniu dziecka, to niezależnie od tego, że uczymy je prawa do posiadania swojego terytorium, intymności, tajemnic...
1 8 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
...zrobimy nalot na jego szafkę? Tylko jeśli przedtem używaliśmy wielkich słów o prawie dziecka do intymności, ono może nam zarzucić, że co innego mówimy, a co innego robimy.
Tak, ono poczuje się zdradzone, oszukane. Dlatego bardzo ważne jest, co wtedy usłyszy od rodzica. Nie można mu powiedzieć: „Zwariowałeś? Muszę wiedzieć o tobie wszystko, bo za ciebie odpowiadam”, lecz „Rozumiem, że jesteś zły, wściekły, ale się o ciebie martwiłam. Szanuję twoją prywatność i nie zrobiłabym tego, gdyby twoje zachowanie mnie nie zaniepokoiło. Bałam się, że dzieje się w twoim życiu coś złego”. Warto powiedzieć dziecku, co w jego zachowaniu sprawiło, że zdecydowaliśmy się na taki krok. Może jednak coś się z dzieckiem dzieje? Może nie są to używki, których rodzice boją się najbardziej, ale nieszczęśliwa miłość?
Zaniepokojony rodzic będzie chciał działać — to oczywiste!
Pierwszym skojarzeniem rodzica, który zauważy, że nastolatek zachowuje się dziwnie, inaczej niż zwykle, będą narkotyki. Jeśli sam nie wie, jakie objawy może powodować ich branie, to poszuka takich informacji: zadzwoni do poradni leczenia uzależnień lub pod jeden z wielu numerów telefonów, które odbierają specjaliści. Warto szukać informacji o narkotykach w internecie, tam też można sprawdzić, jak wyglądają, by się nie okazało, że rodzic uznał za nie paczkę cukierków, którą zobaczył u dziecka.
Widzimy, że coś się dzieje, znajdujemy tego przyczynę i szukamy pomocy?
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 189
A potem musimy się też zmierzyć z szukaniem odpowiedzi na pytanie, dlaczego moje dziecko sięga po narkotyki. Czasami przyczyną jest niebezpieczna w skutkach ciekawość i brak wiedzy o konsekwencjach. Niewykluczone jednak, że tylko dzięki temu dziecko może należeć do jakiejś nieformalnej grupy? I tylko tam czuje się ważne, potrzebne i doceniane? A może chciało coś w sobie wyciszyć? Pytania, które w takich sytuacjach zadają sobie rodzice, są dla nich bardzo bolesne. Zastanawiają się, dlaczego ich dziecko nie umiało odmówić. Szukanie odpowiedzi nie służy temu, by rodzice mieli poczucie winy, ale żeby zobaczyli, co im umknęło. Także dlatego, że ich dzieciństwo przypadło na zupełnie inny czas i dlatego nie potrafią sobie wyobrazić potencjalnych pułapek.
Może dziecko funduje sobie takie doświadczenia dlatego, że w domu nie ma własnego kawałka przestrzeni? Może nie ma swojej szafki, nie wolno mu słuchać ulubionej muzyki, ubierać się tak, jak by chciało? Nie może zapraszać znajomych, bo rodzice za nimi nie przepadają? Więc kiedy robi coś, co nie spodobałoby się rodzicom, czego nie widzą i nie mogą kontrolować, to bierze sobie swój kawałek wolności, której oni mu nie dali.
Tak, a jedyną formą rozmowy jest odpytywanie z tego, co było w szkole.
Pewien mężczyzna opowiadał mi, że był przeraźliwie chudym dzieckiem. W czasie spotkań rodzinnych ściągano z niego koszulkę, żeby pokazać, „jakie to dziecko jest chude!”, chociaż bardzo dużo je, jest zdrowo karmione. On do dzisiaj ma problemy z akceptacją własnego ciała,
1 9 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
ponieważ był wystawiany, w jego ocenie, na pośmiewisko. Pokazywano go ku uciesze gawiedzi, nie licząc się z jego odczuciami.
Ten dorosły człowiek wciąż postrzega siebie oczami dziecka. Cały czas ma do siebie taki stosunek, jaki mieli jego rodzice. Nie wynikało to z braku miłości, ale z braku wiedzy, jakie będą konsekwencje. Gdyby rodzice mogli zobaczyć, jak dziecko odbiera ich zachowania i w jaki sposób one wpływają na jego dalsze życie, nie popełniliby wielu błędów wychowawczych.
Komuś, kogo nie nauczono, jak chronić swoje ciało i intymność, nie przychodzi nawet do głowy, że nie musi, jak grzeczny chłopiec czy grzeczna dziewczynka, odpowiadać na każde zadane mu pytanie. Dla jednej z kobiet, z którymi pracowałam, prawdziwym odkryciem było uświa
domienie sobie, że nie musi odpowiadać na pytania o to, czy wyjdzie za mąż, czy nie. Dlatego w końcu wszystko, co według niej było jej prywatnością, zaczęła przenosić do wewnętrznej szuflady z napisem: „Moja intymność”. A do tego, co się tam znajdowało, zaczęła mieć inny stosunek: „Ja tu rządzę. To jest moje, ja decyduję, kogo tutaj wpuszczę”. Czy większość z nas wie, że ma prawo do dysponowania swoim ciałem, prawo do reagowania na to, co nam się nie podoba, prawo do korespondencji, prawo do odrębności w domu?
Jesteśmy dorośli, odwiedzamy rodziców, a mama pyta: „Jak ci się układa z Ryśkiem? Z Moniką?”.
Komuś, kogo nie nauczono,
jak chronić swoje ciało
i intymność, nie przychodzi
nawet do głowy, że nie musi,
jak grzeczny chłopiec czy grzeczna
dziewczynka, odpowiadać
na każde zadane mu pytanie.
Własna szafka. Prywatne i intymne życie dziecka 191
Jeśli mamie wystarczy odpowiedź „dobrze”, to w porządku. Problem się zaczyna, kiedy ona uważa, że może pytać o więcej, a jej dorosłe dziecko odpowiadanie na każde pytanie uznaje za swoją powinność. Hola! To dorosłe dziecko nie opowiada już tylko o swoim życiu, lecz także o intymności swojego partnera, a to jest niedopuszczalne. I partner ma prawo sobie tego nie życzyć. Bo intymność ich dwojga nie należy do żadnego z rodziców.
A jeżeli rodzice wychowali mnie w przekonaniu, że całe moje życie jest ich i oni mają do tego prawo, bo mnie kochają?
To nieprawda! Miłość rodzicielska nie daje prawa do wnikania w intymność dziecka ani do bycia we wszystkich przestrzeniach jego życia.
Wynika z tego, że osoby, których intymność i prywatność są naruszane w dzieciństwie, mogą w przyszłości pozwalać na to innym. Same też mogą naruszać prywatność i intymność innych osób, bo nie znają granic.
Nie doświadczyły poszanowania swojego prawa do prywatności i intymności. Przeciwnie: spotkały się ze złymi reakcjami najbliższych, kiedy chciały coś takiego przeżyć.
Albo ci ludzie nawet nie dowiedzieli się, że nie należy przekraczać pewnych granic. I ktoś może im to uświadomić dopiero w dorosłym życiu, gdy powie: „Słuchaj, zrobiłeś coś strasznego. Nie odpala się cudzego komputera bez zgody tej osoby”.
Miłość rodzicielska nie daje
prawa do wnikania w intymność
dziecka ani do bycia we wszystkich
przestrzeniach jego życia.
1 9 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Tak może się stać. Ludziom wydaje się też często, że muszą swojemu partnerowi, który tego żąda, opowiedzieć ze szczegółami o poprzednim związku.
Nie musimy — to jest moja szafka.
Tak, i mam prawo nie otwierać jej przed kolejnym partnerem. Oboje przecież wiemy, że jesteśmy dorośli i nie urodziliśmy się wczoraj, a więc każde z nas już coś przeżyło. I każde z nas wie, że ktoś przed nim był, ale nie musi znać szczegółów! Jeśli jednak nie mamy pewności, że ta szafka należy do nas i to my nią rządzimy, łatwo nami manipulować. Wystarczy powiedzieć: „Chyba mnie oszukujesz, skoro masz przede mną jakieś tajemnice. W związku powinno się mówić partnerowi o wszystkim!”. Tak, ale ta zasada obowiązuje tylko w odniesieniu do tego, co dotyczy naszego związku. A intymności poprzednich związków zdecydowanie nie obejmuje.
Wygląda na to, że nauka intymności nam się po prostu opłaca.
Oczywiście, daje nam świadomość granic, których nikomu nie pozwalamy przekraczać, i w ten sposób chronimy nasze relacje zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Człowiekowi, który wie, że nie musi być jak otwarta księga - dostępny dla wszystkich i zawsze — łatwiej tworzyć szczęśliwe relacje.
On nie unika ludzi, którzy są ekspansywni, często autorytarni, manipulują innymi, ani im nie ulega, ale potrafi im dosyć szybko i skutecznie powiedzieć: „stop”.
Człowiekowi, który wie, że nie musi
być jak otwarta księga - dostępny
dla wszystkich i zawsze - łatwiej
tworzyć szczęśliwe relacje.
ROZDZIAŁ 8
R o d ze ń s tw o . Ci sam i ro dzice ,
ró żn e dzieciństw o
Wojtek
Mój brat, młodszy o dwa lata, urodził się z wadą serca.
Rodzice ciągle jeździli z nim do lekarzy, nie wolno mu by
ło za dużo biegać ani się męczyć. Teraz, kiedy o nim my
ślę, jest mi go bardzo żal. Jako dziecko jednak nie rozumia
łem, co to znaczy wada serca, docierało do mnie jedynie
to, że przez brata mnie też zabraniano wielu rzeczy. Nie mo
głem biegać, bo bratu będzie przykro, musiałem mu dawać
zabawki w tej samej sekundzie, gdy tego zapragnął, bo on
nie mógł się denerwować. Irytowało mnie, że płakał, gdy
ja wychodziłem z dziadkiem na dwór, a on musiał zostać
w domu. Odkąd się urodził, ja ani razu nie wyszedłem na
podwórko z rodzicami. Kiedy miałem osiem lat, mój brat
zmarł. Czułem się winny, że to przeze mnie, bo źle mu życzy
łem, nie lubiłem go. Moja mama się załamała, i o to tak
że się obwiniałem. Uważałem, że jestem zły i należy mi się
kara, bo brat przeze mnie zmarł. Jestem w trakcie terapii
i dopiero teraz zaczyna do mnie docierać, że to mnie cze
goś rodzice nie dali. W bólu po śmierci dziecka, a przed
tem w ciągu paru lat lęku o jego życie zapomnieli o mnie,
swoim zdrowym dziecku. W pewnym sensie ich rozumiem,
ale żal mi też mojego dzieciństwa i trochę mnie złości, że
to ja od najmłodszych lat ciągle muszę rozumieć problemy
moich rodziców.
196 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Rafał
Chyba nigdy się nie lubiliśmy. On jest ode mnie starszy
o dziewięć lat. Kiedy byłem mały, rodzice ciągle zostawiali
mnie pod jego opieką. A on miał już swoje sprawy i ciągle
mu w czymś przeszkadzałem. Poza tym mama nieustannie
mnie wypytywała, czy brat pali, z kim się spotyka, co robi,
kiedy idziemy dokądś razem. A ja zwykle nie pamiętałem,
co brat kazał mi mówić albo o czym zabronił wspominać.
W konsekwencji ciągle się na mnie wściekał. Pamiętam, że
gdy miałem siedem albo osiem lat, mama kazała, by zabrał
mnie ze sobą na ognisko, tuż po zakończeniu roku szkol
nego. Zrobił to, ale nie chciał mnie niańczyć, zwłaszcza że
spotykał się wtedy z A. i na tym ognisku po raz pierwszy mie
li się pojawić jako para. On był tym bardzo przejęty, wy
stroił się jak nigdy, nawet użył perfum ojca. Kiedy dotarliśmy
nad rzekę, ognisko już się paliło. Po przyjściu A. brat wsadził
mnie do łódki przycumowanej przy pomoście i kazał mi się
stamtąd nie ruszać. Ale nie byłbym sobą, gdybym usiedział
w miejscu. Zacząłem chodzić po łódce, udawać, że wiosłu
ję. Grzebałem wiosłem w wodorostach i w pewnej chwili,
kiedy wychyliłem się z łódki za bardzo, by wyjąć coś z wo
dy, skąpałem się! Woda była płytka, ale wpadłem w pani
kę i zamiast kierować się do brzegu, rzucałem się i zaczą
łem tonąć. Na szczęście zobaczyła to A. i wskoczyła za mną
do wody. Jak mnie z niej wyciągnięto, mój brat i ja od razu
pobiegliśmy do domu. Zanosiłem się od płaczu, a mój brat
powtarzał, że matka go zabije. Nie zabiła go. Podziękowa
ła A. za uratowanie mi życia. Ale mój brat nigdy więcej ni
gdzie mnie nie zabierał. Od tamtych wakacji minęło pra
wie dwadzieścia lat, a ja dopiero od pięciu lat normalnie
z nim rozmawiam. Po jednej z Wigilii u rodziców odwoził
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 197
mnie do domu i zaczął rozmowę o tamtym zdarzeniu. Po
wiedział, jak bardzo mnie wtedy nienawidził. A potem przez
wiele lat miał wyrzuty sumienia, że mógł tak myśleć i czuć.
Dopiero w trakcie rozmów ze swoją żoną uświadomił sobie,
jak wyglądało nasze wspólne dzieciństwo. Poczułem gigan
tyczną ulgę i radość, że znowu zaczęliśmy rozmawiać. Przez
kilkanaście lat ja się go bałem i wierzyłem, że on nie chce
mnie w swoim życiu.
1 9 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Kiedy rozmawiam z ludźmi o rodzeństwie, oni często mówią: „Tak, mam brata, mam siostrę” i opowiadają o tym od razu w kontekście: „Miałem najgorzej”, bo byłem środkowy, albo pierwszy czy ostatni.
W każdym razie nie byłem jedyny.
Na co odzywają się jedynacy: „Mieliście dobrze, bo przynajmniej nie byliście sami tak jak ja. Cała uwaga rodziców skupiała się na mnie i ja miałem gorzej niż wy wszyscy”. Nie chcę rozstrzygać tego rankingu na największą krzywdę.
Bo nie ma tylu pierwszych miejsc!
Ten, kto nie jest jedynakiem, ma kogoś, z kim wychowuje się od urodzenia albo od któregoś momentu dzieli życie. I to już jest pierwsze rozróżnienie.
Chciałabym się przyjrzeć temu, co dzieje się w rodzinie, kiedy przychodzi na świat kolejne dziecko. Czy rodzice zdają sobie sprawę z tego, co czuje dwu-, trzy-, cztero- czy pięcioletnie dziecko, któremu rodzi się brat lub siostra? Powinni wtedy starać się spojrzeć na zmianę zachodzącą w ich rodzinie oczami ich starszego dziecka.
Co powinni zobaczyć?
Jeśli do tej pory ich dziecko było jedynakiem, to pojawienie się brata lub siostry jest dla niego zawsze rewolucją. Owszem, marzyło o rodzeństwie, bo chciało nareszcie mieć się z kim
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 1 9 9
bawić. Nawet odkładało zabawki dla siostrzyczki lub braciszka. Rodzice często nie zdają sobie sprawy, że w gruncie rzeczy dzieci chcą mieć kolegę lub koleżankę do zabawy, a nie niemowlaka, leżącego i płaczącego, z którym jeszcze długo się nie pobawią. Co więcej, czas pokaże, że ten maluch odebrał im uwagę rodziców. Zdetronizował ich, stał się konkurentem, ulubieńcem dziadków, cioć i znajomych. Wobec tego starsze dziecko jest złe na młodsze i o nie zazdrosne. Na emocje, które zwykle towarzyszą przyjściu na świat drugiego dziecka, rodzice reagują różnie. Niektórzy zdają sobie sprawę z uczuć tego starszego i starają się bardzo o nie zatroszczyć, by nie odczuło aż tak wielkiej zmiany w swoim życiu. Rozumieją, że dziecko ma powód, by czuć się zaniepokojone, zdezorientowane, a nawet złe. I właśnie ta umiejętność zobaczenia rzeczywistości oczami starszego dziecka ma fundamentalne znaczenie dla późniejszej relacji między rodzeństwem. Jeśli natomiast starsze dziecko spotyka się z brakiem akceptacji dla swoich emocji i słyszy od rodziców: „Jak ty możesz to czuć? Jak możesz być zazdrosna o młodszego brata? Przecież jesteś teraz starszą siostrą, starszym bratem”, to kładzie się cieniem na relacji między dziećmi...
Rodzice uważają, że starszy to znaczy mądrzejszy, odpowiedzialny, a więc ma już wyznaczone odpowiedzialne zadania?
Otóż nie! Dziecko jest starszym bratem lub siostrą, ale przede wszystkim ono nadal chce być dzieckiem swoich rodziców. Pragnie znaleźć się u nich na rękach, być brane na kolana, przytulane... tak jak dotychczas. Wiele dzieci,
Dziecko jest starszym
bratem lub siostrą,
ale przede wszystkim ono
nadal chce być dzieckiem
swoich rodziców.
200 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
gdy pojawia się w ich życiu rodzeństwo, wraca do zachowań, z których już wyrosło - chce pić przez smoczek z butelki, bo widzi, że młodsze dostaje w ten sposób coś, czego ono już nie otrzy
muje. Czułość, uwagę, czas — i starszemu wydaje się, że to małe jest obdarowywane miłością, a ono nie. Dla dziecka miłość wiąże się z pewnymi zachowaniami, a nie tylko naszym rodzicielskim stanem umysłu. Jeśli kilkulatek słyszy słowa o miłości, ale nie doświadcza jej tak samo jak „konkurent”, a w dodatku rodzice oczekują, że zrozumie i zaakceptuje rewolucyjne zmiany, jakie zaszły w jego życiu — to czy on może się czuć kochany? Skoro rodzice, jak mówią, „nadal go kochają”, to dlaczego nie chodzą tylko z nim na plac zabaw? Dlaczego nie może się przytulić, kiedy tylko chce, tak jak kiedyś? Dlaczego on powinien rozumieć jakiegoś rozwrzeszczanego malucha, jeśli dorośli nie mogą pojąć, że on ma tylko trzy albo pięć lat? Trzeba znaleźć czas na zaspokajanie potrzeb starszego dziecka takich jak poranne przytulanie czy przyjście do łóżka rodziców. Jeśli tego zabraknie, zaczyna się dziać coś, czego rodzice zwykle nie rozumieją. Starsze dziecko nie zezłości się na nich, bo ich potrzebuje, ale w młodszym rodzeństwie zacznie widzieć wroga, bo to ono jest powodem niekorzystnych zmian w jego życiu. Czasami nawet jako dorośli ludzie nadal patrzymy w ten sposób na młodsze rodzeństwo. Ale to nie ono zmieniło nasze życie na gorsze. To wina rodziców, bo oni nie zauważyli albo zapomnieli, że my nie jesteśmy wyłącznie starszym bratem lub starszą siostrą, którzy muszą zrozumieć sytuację i stanąć na wysokości zadania. My nadal jesteśmy dziećmi. Co więcej, kiedy ten młodszy będzie miał trzy lata, a my już sześć, trzylatek nie musi niczego
Dla dziecka miłość wiąże się
z pewnymi zachowaniami,
a nie tylko naszym rodzicielskim
stanem umysłu.
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 201
rozumieć ani nikomu ustępować. A my trzy lata wcześniej, kiedy byliśmy w jego wieku, musieliśmy to robić, ponieważ on się urodził. To niesprawiedliwe i starsze dziecko w ten sposób to odbiera.
A co zrobić, by starsze dziecko poczuło, że jest nadal ważne i kochane? Czy warto uwrażliwiać przychodzących gości na to, że w domu jest dwoje dzieci, a nie tylko jedno, do którego pielgrzymuje rodzina z prezentami?
Ostatnio coraz częściej zwraca się uwagę na tę kwestię rodzicom, którzy czekają na drugie dziecko. Kiedy przychodzą goście, by poznać nowego członka rodziny, prezent powinno dostać przede wszystkim starsze dziecko, bo to ono świadomie przeżywa tę sytuację, dostrzega, czy jest zauważone czy nie. Temu małemu jest wszystko jedno, czy dostanie grzechotkę czy nie. A dla starszego ogromne znaczenie ma, czy dostanie lalkę, samochód albo książkę i usłyszy: „Gratuluję ci, że zostałeś starszym bratem, starszą siostrą”. To zachowanie nobilituje dziecko. Jeśli więc prezent będzie jeden, to powinien być przeznaczony dla starszego dziecka. Warto też, by rodzice uhonorowali fakt, że ich pierworodne dziecko zostało starszym rodzeństwem, i bardzo się pilnowali, by nie oczekiwać od niego zrozumienia i ustępowania.
Wspomniałaś o nobilitacji, a to często brzmi jak zobowiązanie: Jesteś starszym bratem, więc musisz...
Rzeczywiście, czasem to sprowadza się do oczekiwania, że starsze dziecko będzie trzecim dorosłym, trzecim rodzicem. To nie w porządku. Rodzeństwo ma siedzieć na tej samej grzędzie,
202 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
przeznaczonej w tej rodzinie dla dzieci. Nie może być tak, że na najwyższej grzędzie są rodzice, pośrodku jest starsza siostra lub starszy brat, a na najniższej siedzi najmłodsze, którym mają się opiekować ci wszyscy, którzy znajdują się nad nim. I w gruncie rzeczy ten najmłodszy rządzi, rozdaje karty. Chociaż wcale tego nie chce, bo on nie podjął tej decyzji, że jest młodszym bratem czy siostrą ani że chce coś zabrać tym starszym. To rodzice tak, a nie inaczej, rozkładają swoją uwagę i troskę. I liczą, że starsze dziecko to zrozumie. A jak my, dorośli, się czujemy, kiedy ktoś, kogoś kochamy, nagle przestaje poświęcać nam tak wiele uwagi jak dotychczas? Nie czujemy z tego powodu żalu, smutku, odtrącenia, złości? Tylko że my możemy już nazwać, a nawet powiedzieć na głos, co czujemy, a także skierować swoje emocje do właściwej osoby: „Przestałeś na mnie zwracać uwagę, nie rozmawiamy ze sobą tyle, ile przedtem, brakuje mi tego”. A co może pięciolatek, który nie jest w stanie rozpoznać w sobie takich emocji i odpowiednio ich nazwać? On coś czuje, coś go uwiera, męczy, a rozumie tylko to, że przyczyną jest ten młodszy. Gdyby on się nie pojawił, wszystko byłoby w porządku, tak jak dawniej.
Powiedziałaś o prezencie dla starszego dziecka, o ważnych słowach. A czego nie powinno zabraknąć w nowej codzienności? Może należy zarezerwować godzinę dziennie tylko dla starszego dziecka?
Młodsze jest z mamą, wydziera się wniebogłosy lub jest właśnie kąpane (co zresztą wcale nie wyklucza ćwiczenia płuc), a tata nadal czyta starszemu książeczki lub opowiada bajkę. Chodzimy we dwójkę na boisko, podwórko, basen czy do kina. Być może od czasu do czasu jesteśmy w stanie pójść, jak
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 2 0 3
dawniej, we troje, bo dziadkowie zajmą się młodszym wnukiem. Na co dzień dokładamy wszelkich starań, by to starsze nadal czuło się naszym ukochanym dzieckiem. Ono musi wchodzić w nową rzeczywistość stopniowo, by nie miało poczucia, że na starcie straciło wszystko, co przedtem miało. Wyobraź sobie, że do twojego domu przychodzi ktoś ci bliski i mówi: „od dzisiaj wszystko się zmieni”, i rzeczywiście wszystko jest inaczej. Ja zareagowałabym złością.
Jest inaczej, w dodatku wcale nie przyjemniej.
Nawet znacznie gorzej, a ty jeszcze masz to zrozumieć! Dlaczego? Bo jesteś starszy, starsza. „Jak możesz się złościć? No jak możesz?”. I rodzice wzbudzają w dziecku poczucie winy, że ono zachowuje się niewłaściwie, kiedy się złości. W drugim rozdziale rozmawialiśmy o tym, z jakim trudem rodzice akceptują złość u dzieci. A w takiej sytuacji zazdrość i złość mają prawo się pojawić. Ciekawa jestem, ile osób, czytając te słowa, przypomina sobie, jak bardzo nie lubiły swojego młodszego rodzeństwa, kiedy pojawiło się w ich domu? Powodem niechęci mogło być to, że musiały po lekcjach czekać na siostrę czy brata w szkole, żeby razem wracać do domu, a przez to nie mogły pójść z kolegami. Albo nagle trzeba było się podzielić pokojem, który przedtem należał tylko do nich. To bardzo stresujące doświadczenia w życiu dziecka. Na wyspie, na której miało być ono, mama i tata, nagle pojawił się jeszcze mały intruz.
A jaka jest perspektywa intruza?
On jest Bogu ducha winny.
2 0 4 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
A ja już zacząłem wierzyć, że ten starszy ma najgorzej.
Ten młodszy też obrywa nie za swoje winy. Z jego per
spektywy wygląda to tak: starszy z niewiadomych przyczyn go odrzuca. Często się na niego złości, coś na nim odreagowuje. Ewidentnie go nie chce! Nie tylko dlatego, że” ich umiejętności i poziom zabawy są różne, ale często także z powodu podskórnej złości na młodszego.
Co więcej, rodzice nie mogą poświęcać młodszemu stu procent swojej uwagi, czego przez pewien czas doświadczało pierwsze dziecko, bo teraz mają już dwoje.
Tak, ale to drugie tego nie doświadczyło, nie przeżyło zmiany. Doświadcza za to emocji wynikających ze zmian zachodzących w życiu tego pierwszego. Tak naprawdę dzieci są bez winy, a to, o czym teraz rozmawiamy, jest naturalną koleją rzeczy, kiedy rodzina się powiększa. Najistotniejsze, by rodzice potrafili zawczasu zrozumieć specyfikę tego procesu i emocje, jakie wywołuje u dzieci. I uwzględniali to w budowaniu relacji między rodzeństwem. Jak już mówiłam, trzeba pamiętać, że starszy jest przede wszystkim dzieckiem, i tak samo jak młodszy potrzebuje rodziców na wyłączność. Tak samo musi mieć własne zabawki, którymi nie trzeba się dzielić. Zanim rodzice zaczną naciskać na starsze dziecko, by oddało młodszemu swój samochodzik, powinni sobie uświadomić, że to nie jest tylko starszy brat, ale przede wszystkim małe dziecko! Ono nie chce dać swojej zabawki. I ma do tego prawo, a młodsze dziecko musi przeżyć to,
Ten młodszy też obrywa nie za swoje
winy. Z jego perspektywy wygląda to
tak: starszy z niewiadomych przyczyn
go odrzuca.
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 2 0 5
że czegoś nie dostanie. To my, rodzice, uruchamiamy w młodszym bracie czy siostrze postawę roszczeniową wobec starszego rodzeństwa: „To mi się należy”.
Tak dużo w relacji między rodzeństwem zależy od rodziców. A ile zależy od dzieci? Od ich temperamentów, osobowości, od tego, jakie są?
Nie mamy wpływu na to, że rodzimy się z różnymi temperamentami, osobowościami, wrażliwością. Nasi rodzice muszą nas poznać i zaakceptować. Nie powinni się złościć na dziecko, że jest jak żywe srebro lub jak żółw. Nie wolno porównywać dziecka do siebie i oczekiwać, że skoro ja, twój rodzic, poradziłem sobie z czymś w dzieciństwie, to ty też się z tym uporasz. To nieprawda, nie ma takiego przełożenia. Zresztą może zapomnieliśmy, że co prawda daliśmy sobie z czymś radę, ale wciąż nie wspominamy tego dobrze. Nie można oczekiwać od pełnego temperamentu kilkulatka, z którym nikt nie wyjdzie na podwórko, by mógł się wykrzyczeć i wybiegać, że będzie siedział cichutko w domu, dlatego że dzidziuś śpi.
Każde z rodzeństwa ma trochę innych rodziców. Po pierwsze, mają rodziców w różnym wieku (to zależy od daty urodzenia). Po drugie, mogą się pojawić jako dziecko ludzi, którzy dotąd nie mieli dzieci albo mają ich już pięcioro.
Tak, pierwsze dziecko bywa też wersją testową.
U jednych najbardziej wychuchaną, bo pierwsze, u innych może nieporadnie traktowaną. Czyli mama inna, choć PESEL ten sam. Z tatą podobnie. I to pobrzmiewa
2 0 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
w bardzo różnych opowieściach - zdawałoby się - o tych samych domach rodzinnych i o tym, jacy są rodzice. Ale z tego może też wynikać podział ról: ktoś będzie córeczką tatusia albo synkiem mamusi. Ile jest zmiennych, które wpływają na to, jak nasza sytuacja będzie wyglądała! Nie da się stworzyć wzoru na rodzeństwo. Ale czy rodzice są w stanie traktować swoje dzieci jednakowo?
Niektóre dzieci jest nam łatwiej wychowywać. Ich osobowość, zainteresowania są nam bliższe, bardziej dla nas zrozumiałe, łatwiej nam spędzać z nimi czas wolny albo im ten czas organizować. Pamiętam wyprawy z synem do Muzeum Wojska Polskiego, gdzie oglądałam setki karabinów, czołgów, myśliwców. Tomku, jak ja się tam nudziłam, ale mimo to chodziłam! Temperament dziecka może być diametralnie inny od naszego i kiedy my, z natury energiczni, już kończymy coś robić, ono, z natury flegmatyczne, dopiero zaczyna swoje zadanie. A nas to złości i często przypisujemy takie zachowanie decyzji dziecka, bo nie wiemy, że temperament jest cechą wrodzoną, jak kolor oczu czy wzrost. Może więc być tak, że z którymś z dzieci łatwiej nam budować relację, ponieważ mamy więcej wspólnego. Ale jeśli nawet nasza relacja z dzieckiem jest świetna, a nagle porzucamy je dla młodszego - bo tak to wygląda z perspektywy starszego - to pojawiają się w nim smutek i zazdrość.
Jeśli wtedy nie nauczymy dziecka radzić sobie z zazdrością, to ona odezwie się szybciej, niż myślimy.
Dziecko samo nie może się tego nauczyć. To, co się stanie z uczuciem zazdrości wzbudzonym w starszym dziecku,
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 2 0 7
zależy jedynie od rodziców. Od tego, czy oni sami rozumieją, że zazdrość — oczywiście mówimy o zwykłej, a nie patologicznej zazdrości - jest rzeczą ludzką. Warto mówić dziecku: „Rozumiem, że pojawienie się Zosi czy Piotrka to dla ciebie rewolucja. Wiem, że teraz jest ci trudno. Obiecuję, że będę stawać na głowie, byśmy wychodzili razem na spacery i na basen, wspólnie oglądali filmy i robili różne inne fajne rzeczy, które są dla ciebie ważne”. Przeprowadzenie takiej rozmowy to dla dziecka sygnał, że rodzic je rozumie, a więc jeśli ono czuje złość czy niechęć do rodzeństwa, to nie świadczy o nim źle. Wie, że nadal jest ukochanym dzieckiem i dostało tego dowód. Nie ma powodu do zazdrości o to młodsze. Wrócę do obrazowego porównania, którego wcześniej użyłam: „Dzieci muszą siedzieć na jednej grzędzie”. Dzięki temu potem, kiedy są dorosłe, łączy je taka sama relacja, nie dzielą ich żadne zadawnione żale. A jeśli tak jest, to dopiero wtedy pióra lecą!
Zajrzyjmy na tę dolną grzędę. Kiedy nad relacją rodzeństwa nie sprawują pieczy rodzice, różne rzeczy mogą się wydarzyć...
Oj, tak, i one się dzieją. I z całą pewnością nie jest to komedia romantyczna, ale chwilami raczej horror.
Albo co najmniej manewry na poligonie. Czyli film wojenny, thriller albo czeski film, bo nie wiadomo, o co chodzi, gdy między rodzeństwem kotłują się jakieś emocje.
„Dzieci muszą siedzieć na jednej
grzędzie” . Dzięki temu potem,
kiedy są dorosłe, łączy je taka
sama relacja, nie dzielą ich żadne
zadawnione żale. A jeśli tak jest,
to dopiero wtedy pióra lecą!
2 0 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Rodzeństwo to pierwszy poligon do doświadczania i wypróbowania różnych rzeczy. Braci czy siostry mamy pod ręką, oni nie mogą wyjść i wrócić do swojego domu, bo mieszkamy razem, a więc wiadomo, że musimy się jeszcze spotkać.
Gorzej! Mamy tych samych rodziców.
I nigdy się nie rozłączymy. Możemy nie utrzymywać kontaktów w dorosłym życiu, ale jesteśmy związani na zawsze.
Więzy krwi są czymś metafizycznym. Możemy nie mieć ze sobą kontaktu emocjonalnego, a nawet fizycznego, ale mimo to jesteśmy ze sobą związani. Zarówno żalem o to, jak między nami bywało, jak i smutkiem, że nasza relacja nie wygląda tak jak powinna (nie przyjaźnimy się ze sobą, nie wspieramy). Wtedy warto się zastanowić, gdzie i kiedy pojawił się ten rozłam - często jego źródłem jest wspólny pokój dziecięcy, wspólne dzieciństwo, wspólni rodzice.
Co - poza problemami, które wynikają z samego faktu narodzin drugiego dziecka - może sprawić, że nie powstaje dobra więź między rodzeństwem?
Dość często na relacjach między rodzeństwem cieniem kładzie się to, że rodzice wciągali je w konflikt między sobą. Albo w mniej lub bardziej jawny sposób dokonywali podziału: „Ja zajmuję się jednym dzieckiem, a ty drugim”. I nie
Dość często na relacjach
między rodzeństwem
cieniem kładzie się to,
że rodzice wciągali je
w konflikt między sobą.
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 2 0 9
mówię jedynie o sytuacji, w której rodzice się rozwodzą lub jeden z nich wyprowadza się z domu. Oni często mieszkają razem, ale każde tworzy więź głównie z jednym z dzieci. Co wtedy dzieje się z relacją między rodzeństwem? Każde z nich, żeby być z tym rodzicem, do którego zostało przypisane, dystansuje się wobec drugiego. I ten dystans przenosi się także na relacje między rodzeństwem: „Jesteś przecież z tego drugiego obozu”. Pojawia się wzajemna zazdrość o mamę czy tatę, których ja nie mogę mieć w takim stopniu jak ty. Niestety, rodzice zamiast ze sobą rozmawiać i rozwiązywać konflikty, często w nich tkwią i wciągają w nie dzieci. W ten sposób osłabiają więź między nimi, rozdzielają rodzeństwo.
Ale nie zawsze niedojrzałość rodziców jest przyczyną braku dobrego kontaktu między rodzeństwem.
Masz rację, czasami dzieje się tak dlatego, że w rodzinie zdarzył się jakiś dramat, na przykład któreś z dzieci jest poważnie chore. Przez to uwaga rodziców, czas i pieniądze są przeznaczane w większym stopniu na to chore dziecko. Jeżeli w takiej rodzinie jest tylko dwoje dzieci, jedno z nich zostaje zupełnie samo. Jeśli ma jeszcze innego zdrowego brata lub zdrową siostrę, to mogą być dla siebie wzajemnie wsparciem, towarzystwem do zabawy. Ciężka choroba w rodzinie - dziecka czy rodzica - zawsze odciska piętno na dzieciństwie, dramatycznie je zmienia. Dziecko jest świadkiem czyjegoś cierpienia, choroby, bólu, ale jemu też jest trudno. Ma zrozumieć sytuację, której jako dziecko zrozumieć nie jest w stanie. Stara się jak może, ale jednocześnie tęskni za dzieciństwem, jakie miało „przed chorobą” i jakim wciąż cieszą się jego rówieśnicy. Musi być bardziej dojrzałe, rozumieć trudy życia, istnienia, ból
210 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
i skomplikowany świat dorosłych. Staje się dorosłym w ciele małego dziecka.
Są też inne sytuacje, które powodują, że dzieci się od siebie oddalają. Jedno jest wyjątkowo uzdolnione muzycznie, gra na pianinie, a więc na nim skupia się uwaga rodziców. W cieniu brata lub siostry można żyć całe lata i mieć trudność ze zbudowaniem fajnej relacji - zdrowej, partnerskiej.
Tak, ponieważ to rodzeństwo zostało wyniesione na piedestał. Albo wybitne zdolności brata lub siostry powodują, że stają się dla rodzeństwa nieosiągalni, nie ma wspólnej płaszczyzny porozumienia. Kiedy rozmawiam z dorosłymi, którzy byli tymi wybitnymi dziećmi, słyszę: „No tak, ale poza tym, że uwielbiałem grać na pianinie, miałem też ochotę się pobawić na podwórku, ale nie mogłem, bo przecież musiałem dbać o ręce. Co więcej, zazdrościłem bratu, który mógł kopać piłkę, a ja musiałem wtedy ćwiczyć. Lubiłem to, ale też chciałem tak sobie pobiegać. Co gorsza, mam wrażenie, że to mój brat mnie nie lubił”. Nie lubił, dlatego że tamten był taki idealny. A ten idealny z kolei chciał być trochę taki jak ten jego „zwykły” brat. Ale nie mieli szansy spotkać się we wspólnej przestrzeni. A być może właśnie w niej obydwaj mogliby się poczuć rodzeństwem czy dziećmi wspólnych rodziców. Na przykład podczas wędrówki po górach, gdy obaj byliby tak samo zmęczeni - chociaż niewykluczone, że ten, który gra w piłkę, miałby lepszą kondycję.
Rodzice też czasami psują relacje między dziećmi, ponieważ je porównują.
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 211
Ludziom, z którymi pracuję, nawet po wielu latach pięści się zaciskają, kiedy przypominają sobie brata. Bo to on staranniej sprzątał pokój, ładniej śpiewał, lepiej się uczył, był grzeczniejszy.
Grzeczność rozumiana jako pomaganie w domu, bycie adiutantem rodzica.
Najczęściej tak. A z czasem temu gorszemu z rodzeństwa zaczyna być wszystko jedno. Nie dostrzega szansy na zmianę swojej pozycji w rodzinie na lepszą, więc będzie tą „czarną owcą”, za którą i tak go uważają. A idealny brat czy siostra też nie widzą wyjścia - muszą być grzeczni, bo gdyby się zbuntowali, straciliby zaszczytną pozycję, którą mają tylko dzięki temu, że tak się zachowują. I oboje w dorosłym życiu ponoszą tego konsekwencje. Pamiętam rozmowę z mężczyzną, który powiedział: „Jak ja marzyłem, żeby moja siostra nauczyła mnie kiedyś kłócić się tak, jak ona z naszymi rodzicami! Jak ja jej zazdrościłem, gdy tak na nich krzyczała! Ale ona mogła sobie na to pozwolić, rodzice akceptowali ją taką rozwrzeszczaną, pyskującą. A ja musiałem być zawsze rozsądny, zrównoważony, ułożony. Spełniałem te oczekiwania, żeby nie stracić akceptacji rodziców, i przestrzegałem żelaznej zasady: „Swoje zdanie uzgodnij ze mną”.
Rodzice mogą zupełnie nieświadomie i bez złej woli skategoryzować dzieci: „Ty będziesz pomagać, a tobą będziemy się chwalić przed znajomymi”.
„Ty jesteś ten zdolniejszy, a ty jesteś ta ładniejsza...”. Te słowa podyktowała miłość, ale niezależnie od intencji, jakimi kierują się rodzice, gdy wypowiadają takie słowa, one rozdzielają rodzeństwo. Nie należy stawiać jednemu dziecku drugiego
212 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
za przykład, ale wychować każde z nich tak, by wiedziało o sobie jak najwięcej dobrego. Każdy ma jakiś talent, jest w czymś ponadprzeciętny. Przypominam sobie rozmowę z młodym mężczyzną, który ciągle wracał do wydarzenia sprzed kilku
nastu lat. Upiekł ciasto, czym wzbudził zachwyt i zdziwienie. „Jak dziecko może upiec takie dobre ciasto?”. Te entuzjastyczne reakcje były dla niego niby pęk balonów, który przeniósł go do siódmego nieba, bo on wcześniej przy swoim zdolnym bracie niczym się nie wyróżniał. Teraz jest szefem kuchni. Tamten dzień był dla niego przełomowy — usłyszał, że jest zdolny, rodzice się nim zachwycili. Nagłe się okazało, że on też jest w czymś wybitny, ponadprzeciętny.
A więc problemy, jakie może wywołać pojawienie się brata lub siostry, czasem ciążą nad relacją rodzeństwa długie lata.
Tak, bo jeśli rodzice tworzą dzieciom niewłaściwe warunki do budowania relacji między nimi — dlatego że nie uwzględniają tych wszystkich procesów, o których rozmawialiśmy — zaczyna się tworzyć bałagan. Oczywiście zawsze można bałagan zlikwi
dować, posprzątać, nawet kiedy jesteśmy już dorośli. Trzeba się zastanowić, jaki był udział rodziców w tworzeniu tych relacji. Zadać sobie pytanie, kto podejmował kontrowersyjne decyzje, które psuły nasze kontakty. Kto decydował o tym, że musiałem się dzielić
Nie należy stawiać jednemu
dziecku drugiego za przykład,
ale wychować każde z nich
tak, by wiedziało o sobie jak
najwięcej dobrego.
Świadome przypisanie
przyczyn właściwym
zjawiskom i właściwym
osobom jest szansą
na pewien rodzaj zbliżenia.
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 213
zabawkami lub słyszałem: „Ustąp mu, bo jesteś starszy?”. Świadome przypisanie przyczyn właściwym zjawiskom i właściwym osobom jest szansą na pewien rodzaj zbliżenia.
To wszystko ma się odbywać poza rodzicami?
Rzadko się zdarza, by po latach rodzice umieli obiektywnie ocenić sytuację i doszli do wniosku, że mają swój udział w tym, że ich dzieci nie potrafią się porozumieć. Chociaż dobrze by było, gdyby wzięli za to odpowiedzialność i powiedzieli to swoim dzieciom.
Chciałbym, żebyśmy skupili się przez chwilę na konsekwencjach bycia tym, który musi ustępować rodzeństwu. Czy taka osoba będzie się podobnie zachowywała w relacji z innymi ludźmi?
Tak, ktoś tak traktowany w rodzinie poza nią też zachowuje się, jakby był tym starszym albo tym mądrzejszym, który ma rozumieć wszystkich wokół: chłopaka, dziewczynę, żonę, męża, koleżankę, kolegę, sąsiada. A kiedy chce zająć inną niż do tej pory pozycję w grupie, od razu ma poczucie winy. Pragnie być ważny, tęskni za tym, ale nie zna siebie w takiej relacji. Czuje się mniej więcej jak ci, którzy zostali nauczeni dawania, ale nie brania czy mówienia: „Ja chcę”.
Ale jest też to, o czym rozmawiamy od początku, czyli rodzinna sztafeta pokoleń. Tu również, jak diabeł z pudełka, może wyskoczyć przekonanie, że najstarsze albo najmłodsze dziecko coś powinno. Rodzice przecież też od kogoś przejęli pałeczkę.
214 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Oczywiście. Jeżeli wychowaliśmy się w rodzinie, w której starszy zawsze opiekował się młodszymi, uznajemy to za naturalne. Jako dorośli możemy jednak przyjrzeć się strukturze rodziny, roli starszego dziecka w życiu młodszego rodzeństwa (i odwrotnie), by zdecydować, czy chcemy przekazywać ten wzorzec kolejnemu pokoleniu. To oczywiście nie znaczy, że we wzajemnym pomaganiu sobie jest coś złego. Członkowie rodziny nie są scaleni wyłącznie więzami krwi i prawem do dziedziczenia. Rodzina to nie tylko struktura formalna, ale przede wszystkim wartość, idea wyrażająca się między innymi tym, że jej członkowie wzajemnie się wspierają. I także tego rodzice powinni nauczyć swoje dzieci. Starszy brat coś daje, ale ma też dostać coś od młodszego. Nie uczmy dzieci, że ten starszy ma być dawcą, a młodszy w efekcie staje się roszczeniowym biorcą (bo skoro on coś chce, to musi dostać). W ten sposób nie kształtujemy u młodszych umiejętności wymiany i dawania. To my, rodzice, odpowiadamy za to, że młodsze dzieci wyrastają czasem na osoby rozkapryszone i roszczeniowe (przekonane, że wszystko im się należy). Kiedyś na plaży byłam świadkiem znamiennej sceny: młodsze dziecko koniecznie chciało łopatkę, którą bawiło się starsze. Rodzice zapytali starszego, co on by chciał w zamian. I okazało się, że ten młodszy nie ma na wymianę nic, czym ten starszy byłby zainteresowany. Ale tatuś wpadł na fajny pomysł. Powiedział: „OK, to jest łopatka twojego brata. Ty chcesz ją pożyczyć. Pożyczyć, potem oddasz, tak? Tylko teraz twój brat nie będzie miał czym kopać. Miałem wam potem kupić po batonie, ale w tej sytuacji proponuję, żebyś ty pożyczył łopatkę, ale za to ja obydwa kupione batony dam twojemu bratu”. Młodszy chłopczyk się na to nie zgodził, ponieważ chciał mieć i łopatkę, i batona. „No to nie” — zakończył dyskusję tata. Jego postawa wyrażała dbałość o to,
Rodzeństwo. Ci sami rodzice, różne dzieciństwo 2 1 5
żeby starszy syn nadal mógł być dzieckiem i żeby razem z bratem siedzieli na tej samej grzędzie. Zabawki starszego dziecka zwykle wydają się młodszemu atrakcyjniejsze, ale nie odwrotnie, bo starszy nie zechce prostych klocków. A jeśli musi oddawać zabawki rodzeństwu, nie ma poczucia, że one do niego należą, a posiadanie czegoś na wyłączność jest dla dzieci niezwykle ważne.
W tym przykładzie starszy jest tym, który może stracić. Z kolei młodszy często musi nosić ciuchy po starszym. I ma poczekać na różne rzeczy po bracie.
Dobrze, że to mówisz. Dzięki temu również możemy spojrzeć na nasze wspólne dzieciństwo z perspektywy tej drugiej strony.
Niektórzy nie mają silnej więzi z rodzeństwem.
Mają, tyle że związki bywają trudne. Czasami nawet bolesne.
Znam ludzi, którzy mówią, że są nierodzinni. Nie ciągnie ich do rodziców, do rodzeństwa.
Trzeba się zastanowić, dlaczego tak jest. Jeśli w naszej wspólnej, rodzinnej przeszłości narosło wiele urazów czy żalów, one nadal w nas tkwią, a bezpośrednie spotkania ożywiają te trudne emocje. Stąd potrzeba rozluźnienia kontaktów.
Są jednak rodzeństwa, które odnajdują się po latach, chociaż w dzieciństwie nie było im po drodze.
2 1 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Odnajdują się, bo tęsknią za rodziną. W relacji z rodzeństwem tkwi ogromny potencjał, można przeżyć bliskość, zaufanie, przyjaźń. Zakładamy też, i zwykle to się sprawdza, że to bezpieczna relacja, w której nikt nikomu nie zrobi świństwa. Jeśli rodzeństwo się nie przyjaźni, warto szukać przyczyny we wspólnym dzieciństwie.
ROZDZIAŁ 9
Dorosłość. U w a ż a j,
bo w yp a d n ie sz z g n ia zd a !
Piotr
Zawsze uważałem, że mam rewelacyjny kontakt z mamą.
Koledzy mi jej zazdrościli - gdy do mnie przychodzili, żarto
wała z nimi i podawała kanapki. Na studiach poznałem K.,
dziewczynę, którą moja mama była zachwycona. Zaprzyjaź
niła się z nią - zapraszała do nas na obiad, dawała ciuchy,
które kupiła dla siebie, ale jakoś nagle przestawały jej od
powiadać. Moja dziewczyna czasami mówiła, że czuje się aż
zażenowana opiekuńczością mamy. Nie wie, jak nie przyjąć
zaproszenia na obiad, bo czuje, że odmowa zraniłaby ma
mę. A ona przecież jest dla niej taka serdeczna. Nie dostrze
gałem w tym jeszcze niczego niepokojącego, chociaż za
częło mnie drażnić, kiedy mama często w mojej obecności
namawiała K. do pilnowania, bym się więcej uczył albo ina
czej ubierał czy poszedł do lekarza. Po studiach postanowili
śmy wziąć ślub i wtedy się zaczęło! Mama uznała, że to ona
urządzi nam ślub, wesele i całe życie. Nasze nieśmiałe su
gestie, że chcemy mieć skromny ślub i nie będziemy miesz
kać na piętrze jej domu, tylko wynajmiemy kawalerkę, wy
woływały ataki histerii. Usłyszałem, że jestem niewdzięczny,
i ustąpiliśmy. Ślub był wystawny, zamieszkaliśmy na piętrze.
Teraz mija pięć lat od mojego ślubu, a miesiąc od rozwodu.
Moja była już żona nie wytrzymała, a ja za późno zrozumia
łem, że moja mama nie pozwoli mi odejść bez bólu. Swoje
go, ale i mojego.
220 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Krzysztof
Moi rodzice zawsze bardzo o mnie dbali. Miałem wygodne
życie. Czasem trzeba było pomagać na działce, czego nie
znosiłem, ale zazwyczaj wszystko miałem podane na talerzu.
Nie musiałem się przemęczać. O moją przyszłość też byłem
spokojny. Mieszkałem w Warszawie, w świetnym miejscu.
Rodzice bardzo wcześnie kupili mojemu bratu mieszkanie
- piętro niżej, w tej samej klatce. Kiedy poszedłem na stu
dia, zaczęli rozglądać się za mieszkaniem dla mnie. Sprze
dali ziemię po babci, jakiś obraz - rodzinną pamiątkę, wzię
li niewielki kredyt i kupili mi dwupokojowe mieszkanie. Trzy
przystanki tramwajowe od nich. Wynajęli je, żeby móc spła
cić kredyt. Miałem w nim zamieszkać, kiedy się usamodziel
nię. Po skończeniu studiów i znalezieniu pracy postanowiłem
się wyprowadzić. Czułem się skrępowany, gdy przyprowa
dzałem dziewczyny do domu. Ze względu na charakter mo
jej pracy często wyjeżdżałem, więc rodzice postanowili po
móc mi przy remoncie mieszkania. W zasadzie wzięli go
na siebie. Czasem dzwonili z pytaniem, czy wolę tapety, czy
pomalowane ściany, albo jaki kolor chciałbym mieć w ła
zience. Remont ciągnął się w nieskończoność, ale było mi
to na rękę. Przez pół roku pracowałem trzy dni w tygodniu
w Krakowie, nie spieszyło mi się do pustego mieszkania.
Nie lubiłem prasować, a do pracy musiałem chodzić w ko
szulach. Zresztą mama prasuje lepiej ode mnie. Ale w koń
cu poszedłem „na swoje” . Mieszkałem tam już tydzień, ale
dopiero kiedy odwiedził mnie serdeczny przyjaciel, zoba
czyłem to mieszkanie cudzymi oczami. Okazało się, że nie
ma w nim pralki, chociaż łazienka jest duża i zmieściła się
w niej wielka wanna. W kuchni, owszem, jest mikrofalów
ka, ale mój przyjaciel zapytał, dlaczego zamontowałem taką
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 221
małą kuchenkę, tylko z dwoma palnikami, skoro mam ty
le miejsca. W szafkach były nawet kieliszki do wina kupione
przez rodziców, ale tylko jeden garnek, w dodatku malutki.
Lodówka miała ogromny zamrażalnik. Po co? Dlaczego ro
dzice wybrali właśnie taką? Zadzwoniłem potem do mamy.
Powiedziała, że do lodówki tata będzie mi przywoził mro
żonki, żebym mógł sobie odgrzać obiad nawet w środku
nocy, gdyby mi przyszła ochota. Do odgrzewania wystarczy
jeden palnik, więc zdecydowali, że nie zainstalują większej
kuchenki. A pralka nie jest mi potrzebna, bo brudne rzeczy
będę przecież przywoził do mamy i odbierał już wyprasowa
ne. Poczułem się, jakbym nie był u siebie. I dopiero wtedy
zrozumiałem, dlaczego mój brat wynajął mieszkanie kupio
ne przez rodziców i wyprowadził się do kawalerki na drugim
końcu miasta.
222 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Kilka razy w naszych rozmowach powtarzało się zdanie: „Rodzice wychowują swoje dziecko do życia poza domem, poza gniazdem rodzinnym”.
Tak powinno być. Mówiliśmy też sporo o tym, jaka korzyść dla rodziców wynika z takiego wychowania dziecka i że o wiele łatwiej jest tak wychowanym dzieciom być dorosłymi.
Ale krok wcześniej, przed założeniem, gniazda, jako rodzice na pewno uważamy, że rodzący się człowiek to odrębna jednostka, która nie istnieje po to, żeby coś w rodzicach dopełnić, żebyśmy my zaspokoili swoje deficyty. A potem to przekonanie się zmienia.
Dziecko ma zaspokajać potrzebę posiadania dziecka, przeżycia rodzicielstwa. Tylko i aż. I spełniamy ją, kiedy dziecko przychodzi na świat. A potem pojawia się pytanie, jak rozumiemy rolę rodzica. Mnie uszczęśliwia fakt, że mam dziecko, dzięki któremu mogę przeżyć macierzyństwo. Czuję się w tym zakresie w stu procentach spełniona. Jednak czasami - nawet nie, szczerze mówiąc, często - rodzice chcą, by dziecko zapewniło im coś jeszcze.
Na przykład to, żeby mama nie była samotna.
Ani towarzysko, ani uczuciowo. I żeby dziecko stało się naszym celem i sensem życia. Oczywiście, dziecko nadaje sens i wytycza cel, ale jedynie części nas. Jesteśmy przecież nie tylko rodzicami. A jeśli oczekujemy, by dziecko wypełniło także inne przestrzenie naszego życia (ambicje, poczucie ważności, potrzebę przeżycia bliskości i miłości), to nie traktujemy go jak kogoś, komu my powinniśmy coś dawać, ale jak istotę mającą
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 2 3
ciągle coś dawać nam. A przecież to zadaniem naszym, rodziców, jest dawać, a dziecka - brać i wytyczać własne ścieżki. Spokojnie, bez poczucia winy, że buduje swoje samodzielne życie. Może iść naprzód i to robić, bo czuje wsparcie rodziców.
Co rodzice mają dawać dziecku, by mogło brać?
Powinni mu dawać bardzo wiele, a przede wszystkim pozwolić, by dziecku wyrosły skrzydła. Nie mogą się na tych skrzydłach wieszać, ale dać mu poczucie bezpieczeństwa, prawo do autonomii, odrębności, z których będzie mogło korzystać bez lęku, że rodzic z tego powodu przeżywa trudne emocje - odrzucenie, niezrozumienie, brak uszanowania, nielojalność.
Zacznijmy od słowa „poświęcenie” i związanego z nim „odwdzięczania się”.
Nie lubię tego zestawu słów w odniesieniu do rodzicielstwa. To, że dziecko znalazło się na świecie, jest efektem świadomej decyzji jego rodziców. Tak samo jak nasze przyjście na świat było skutkiem decyzji naszych rodziców, a my jako dzieci za nią nie odpowiadaliśmy. Za co więc mamy być wdzięczni?
Powinniśmy się zrewanżować, bo jesteśmy dłużni.
Nie przychodzimy na świat z długiem. I nie zaciągamy go przez to, że rodzice nas wychowują, opiekują się nami,
A przecież to zadaniem naszym,
rodziców, jest dawać, a dziecka
- brać i wytyczać własne ścieżki.
Spokojnie, bez poczucia winy, że
buduje swoje samodzielne życie.
Może iść naprzód i to robić,
bo czuje wsparcie rodziców.
2 2 4 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
zapewniają nam byt, bezpieczeństwo i czułość! To nam się od nich należy, bo wynika z charakteru naszej wzajemnej relacji. A jeśli zostaliśmy wychowani w przekonaniu, że zaciągamy dług (co może być przekazywane mniej lub bardziej dosłownie, czasami wystarczy mimika, jednoznaczne westchnienia albo pojedyncze zdania, które zapadają nam w pamięć), to z większą determinacją odsuwamy się od rodziców. I nawet kiedy sami zostajemy mamą czy tatą, to nadal jest między nami a naszymi rodzicami wiele trudnych emocji. Kochamy ich, ale to trudna miłość. Także dlatego, że kiedy chcemy odejść z domu i zacząć samodzielne życie, rodzice wysyłają za nami mniej lub bardziej zwerbalizowane emocje: „Porzucasz mnie, a ja się tak dla ciebie poświęciłam”. I ten głos jak echo w nas brzmi, czasem przez kilkadziesiąt lat.
W niektórych rodzinach pogląd, że dziecku coś się należy, będzie uznany za rewolucyjny. Przy założeniu, że nie mówimy o rzeczach, ale o potrzebach dziecka.
Oczywiście, dziecko potrzebuje nie tylko przedmiotów, zabawek i zaspokojenia podstawowych potrzeb takich jak jedzenie, spanie, ubrania.
Ono potrzebuje obecności rodziców.
Jak już mówiliśmy, dziecko potrzebuje obecności, zrozumienia i, uwaga, czasu rodziców! I to bezpiecznego czasu, w którym dziecko wie, że może pobyć swobodnie z rodzicami i nie ma między nimi zegarka, który nieustannie pospiesza.
Przypomina mi się opowieść pewnego chłopaka. W dzieciństwie żył w poczuciu, że kradnie czas swoim bardzo za
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 2 5
jętym rodzicom. Bo oni zawsze się do czegoś spieszyli, a on chciał jeszcze chwilę z nimi pobyć. Doszło do tego, że zaczął symulować choroby, bo tylko wtedy dostawał to, na czym mu zależało.
Często stykam się z tym problemem podczas terapii. Ludzie, którzy do mnie przychodzą, przepraszają, że nie potrafią tak szybko i składnie, najlepiej w ciągu minuty, powiedzieć, z czym mają problem. Przepraszają, że zajmują mi czas. A każdy z nich w tym momencie, w tej relacji ze mną, jest pępkiem świata i ma prawo bezpiecznie przeżywać te chwile. Każdy człowiek jako dziecko powinien w relacji z rodzicami mieć poczucie, że jest pępkiem świata. Nie przez cały czas, bo nie może być tak, że dziecko ciągle czegoś chce, a my wszystko rzucamy, by od razu spełniać jego zachcianki. Kiedy jednak dziecko coś przeżywa albo chce z nami pobyć, to powinniśmy być cali dla niego i tylko dla niego. Tak jakby czas nie istniał.
Ale chociaż dorosły powinien słuchać o trudnościach w życiu dziecka, to ono nie powinno być powiernikiem swojego rodzica.
Masz rację. Relacja rodzic — dziecko nie jest relacją dwukierunkową, w której zwierzamy się sobie wzajemnie z problemów. I to w zasadzie nie powinno się zmieniać przez cale życie, szczególnie jeśli tematem zwierzeń miałoby być nasze życie intymne.Dorosłe dziecko może ostatecznie opowiadać rodzicom o swoich trudnościach w relacji z kimś dla niego ważnym, ale rodzice nie
Relacja rodzic - dziecko nie jest
relacją dwukierunkową, w której
zwierzamy się sobie wzajemnie
z problemów.
2 2 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
powinni opowiadać o swoich problemach z partnerem, który często jest też rodzicem naszego syna czy córki, bo to narusza ich poczucie bezpieczeństwa. Wstrząsają mną rozmowy, podczas których słyszę, jak wiele dziecko wie o intymności swoich rodziców. I to nie dlatego, że przypadkiem coś podsłuchało czy zobaczyło, ale wskutek rozmów, które prowadzą z nim rodzice. Dziecko słyszy od mamy, dlaczego jest jej źle z tatą, w jaki sposób on ją krzywdzi, a tata opowiada dziecku, jaka niewdzięczna, wredna albo zła jest jego matka. I jeśli nawet od tych rozmów minęło kilkadziesiąt lat, ludzie nadal pamiętają bezradność, jaką odczuwali, kiedy rodzice wciągali ich w swoje konflikty. Ciągle poddawano ich testowi: „Czy ty mnie rozumiesz? Bo jeśli tak, to będę dla ciebie lepszą mamą”. Z tego typu problemami rodzice muszą radzić sobie sami, nie wciągać w nie dziecka.
Co nie znaczy, że dziecko nie powinno nigdy widzieć rodzica smutnego albo złego.
Oczywiście, że nie! To zresztą niemożliwe, by nigdy przy dziecku nie być złym czy smutnym. Nie uda się nam ukryć tych stanów, ponieważ dziecko jest jak radar i natychmiast je wyczuwa. Tak samo jak dziecko bezbłędnie wyczuwa czyjeś napięcie, nienaturalne zachowanie. Można to zaobserwować, gdy ktoś pochyla się nad małym dzieckiem i mówi do niego sztucznym, przesłodzonym tonem. Choć dziecko nie rozumie znaczenia słów, zaczyna płakać, bo wyczuwa w tym człowieku, w jego głosie, napięcie. Nie liczy się to, co ktoś mówi, ale w jaki sposób to robi. Jeżeli więc rodzice mają usta rozciągnięte w uśmiechu, ale oczy, ton głosu i gesty sygnalizują, że jest im źle, dziecko wyczuwa tę niespójność. I kiedy słyszy od rodzica, że wszystko jest w porządku, ogarnia je niepokój. Znacznie lepiej w takiej
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 2 7
sytuacji powiedzieć: „Miałem zły dzień i potrzebuję teraz chwili samotności”. Nie warto udawać przed dzieckiem, że wszystko jest w porządku. Ale też nie zagłębiać się w szczegóły i nie mówić, dlaczego nam jest źle, jeśli to są sytuacje, które zburzą spokój dziecka.
Kiedyś oglądaliśmy razem film i naszą uwagę zwróciła ta sama scena. Mama kapitalnie pożegnała dzieci, które wyjeżdżały na dłużej z miasta. Dzięki temu one wyjechały z obrazem mamy, która już tęskniła - popłakującej, ale jednocześnie uśmiechniętej. Ten uśmiech był jak komunikat: „Miejcie się dobrze i świetnie się bawcie. Nie zamartwiajcie się tym, czy mama przeżyła to rozstanie”.
O tak, dzieci patrzą na twarz rodzica i chcą z niej wyczytać odpowiedź na pytanie, czy mogą się cieszyć z wyjazdu, radośnie go przeżywać, czy mają cały czas myśleć o tym, że mama jest samotna i smutna, ponieważ wyjechały. I swoim zachowaniem, i słowami rodzic powinien przekazać pozytywny komunikat: „Będę za wami tęsknić i jest mi trochę smutno, że się rozstajemy, bo was kocham, ale też bardzo się cieszę, że przeżyjecie coś fajnego”. Dziecko, które wyjeżdża z takim przekazem od rodzica, może potem wrócić i opowiadać, że było świetnie. Kiedy mój syn pierwszy raz wyjeżdżał sam, mówił, że będzie za mną tęsknić. Odpowiadałam mu: „To oczywiste, bo ja też będę za tobą tęsknić. Gdy nie ma przy nas tych, których kochamy, budzi się tęsknota. Ale jednocześnie to cudowne, że będziesz na tym obozie ze swoimi kolegami. Cieszę się z tego, nie mogę się doczekać twoich opowieści o tym wyjeździe”. Jesteśmy bardzo złożonymi istotami. Tłumaczenie dziecku od najmłodszych lat, że może czuć różne emocje jednocześnie, uczy je prawdy
2 2 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
o człowieku. Jeśli wpoimy dziecku, że nie musi wybierać między sprzecznymi uczuciami, to potem będzie mu łatwiej zacząć samodzielne życie, ze świadomością, że odchodzenie „na swoje” nie oznacza pozbawienia się tęsknoty. I jeżeli mama mówi, że tęskni, to nie oznacza: „Zostań, bo ja tu bez ciebie nie przeżyję”. Mówi: „Tęsknię, bo kocham, ale idź spokojnie przed siebie”.
Niestety, w życiu nie zawsze tak jest. Zdarza się, że gdy nastoletnie dziecko wychodzi z domu na dyskotekę ze znajomymi, słyszy od matki: „Idź, a ja tu sobie sama posiedzę i będę na ciebie czekać”. Pachnie to na kilometr szantażem.
Rzadko jest to komunikowane tak wprost. Ale tworzymy dzieciom domy, z których spokojnie wyjść nie można, bo czują się trochę zobowiązane, żeby jednak zostać. Albo przytłoczone tym, że chcą wyjść, i mają z tego powodu poczucie winy. A nawet wrażenie, że krzywdzą rodziców. Pamiętam przypowieść o ojcu i synu. Do ojca przyszedł syn i pyta: „Tato, czy ja mogę już odejść do swojego życia, bo jestem dorosły?”. Ojciec odpowiada przecząco i każe synowi wracać do swoich zajęć. Po paru latach sytuacja się powtórzyła, ale odpowiedź była taka sama. Minęły kolejne lata, syn, już siwy, przychodzi do ojca i mówi: „Tato, jestem już siwy. Czy mogę wreszcie odejść do swojego życia?”. Ojciec jak zwykle odesłał syna do swoich zajęć. Syn posłusznie wrócił. Ojciec spojrzał za nim i się rozpłakał.
Ludzie, którzy słyszą tę przypowieść, dzielą się na dwie grupy: jedni od razu wiedzą, o co chodzi, a inni pytają: „Ale dlaczego on się rozpłakał?”. Dla mnie reakcja na tę przypowieść jest podpowiedzią, z jakiego domu pochodzi mój rozmówca. Ci, którzy nie rozumieją łez ojca, nie wiedzą, że dorosłe dzieci po prostu mają obowiązek odejść. Taka jest kolej rzeczy, że
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 2 9
odchodzimy do własnego gniazda. A rodzic ma za zadanie wychować dziecko tak, by ono mogło odejść bez pytania o pozwolenie. To były łzy rodzica, który zrozumiał, że źle wychował swoje dziecko. I dlatego mimo upływu lat, a nawet siwizny na skroniach, ten syn nadal był dzieckiem, bo oczekiwał, że rodzic da mu prawo do dorosłości. Jeśli dziecko pyta rodzica, czy może korzystać z dorosłości, to nie jest dorosłość.
A czy okres nastoletniego buntu nie służy właśnie temu, żeby próbować wystawić nogę za próg?
Tak, ale nasze dziecko wiele lat wcześniej zaczyna odchodzić z domu. Już wtedy, kiedy przynosi z podwórka, z przedszkola, a potem ze szkoły historie, w której nas, rodziców, nie ma.
Ale może bardzo lubi panią w przedszkolu czy ciocię i nagle się okazuje, że jakiś obcy dorosły jest istotny w jego życiu?
Tak, pani z przedszkola może być autorytetem, a nie mama czy tata. Reakcja rodziców na autorytet z zewnątrz pokazuje dziecku, czy ono ma prawo do swojej odrębności, do swojego świata. To, jak burzliwie przebiega bunt nastolatka, czyli manifestacja jego potrzeby samodzielności, jest pochodną tego, co się działo podczas wielu wcześniejszych lat. Nastolatek różni się od kilkulatka głównie wagą i wzrostem oraz tym, że jest już samodzielny fizycznie i wygląda jak dorosły, z czego zresztą może korzystać w mniej lub bardziej bezpieczny sposób. Nastolatek próbuje żyć po swojemu, szuka odpowiedzi na pytanie, kim
A rodzic ma za zadanie
wychować dziecko tak,
by ono mogło odejść
bez pytania o pozwolenie.
2 3 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
jest. Od tego, czy rodzice będą umieli w tym mądrze uczestniczyć, czy zrozumieją naturę tych potrzeb, zależy, jak my i nasze dzieci przeżyjemy ten wspólny czas.
Co to znaczy: „mądrze w tym uczestniczyć”?
Czasami oczekujemy od nastolatka zbyt wiele, choćby podjęcia w istotnej sprawie decyzji, której nigdy nie zmieni. Gdy patrzymy na dzieci, które wyglądają niemal jak dorośli, zapominamy, że one nie są w stanie w pełni świadomie podejmować decyzji i przewidywać ich konsekwencji. Mają po 14-15 lat i dopiero od 12-13 potrafią mówić. Stopy niektórych z nich są większe od naszych, ale to przecież nie znaczy, że możemy traktować nastolatków jako partnerów, którym powiemy: „Uważaj, zadbaj o siebie”, a oni potrafią to zrobić. Odpowiedzialność rodzicielska polega też na tym, że mamy świadomość ograniczoności naszego dziecka. Powinniśmy ją uwzględniać, a nie poprzestawać na komentarzu: „A nie mówiłam?”, gdy dziecko zrobi coś głupie
go. Musimy nadal nad nim czuwać, tylko już inaczej, bo nasze dziecko może wyjść ze swojego pokoju i, co więcej, może nie wrócić na noc. Jego fizyczne możliwości sprawiają, że już sobie poradzi poza domem.
Rodzice boją się błędnych wyborów swoich dzieci. Ale w którymś momencie trzeba zacząć dziecku pozwalać na podejmowanie decyzji i ponoszenie ich konsekwencji. Bo w przeciwnym wypadku można doprowadzić do absurdu. Mam przed oczami ponadpięćdziesiecioletnią kobietę, której matka mówi: „O nie! W tej spódnicy nie pójdziesz
Odpowiedzialność rodzicielska
polega też na tym, że mamy
świadomość ograniczoności
naszego dziecka.
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 231
do kościoła!”, i ona, dorosła kobieta, zmienia spódnicę na taką, która zadowoli mamę. Kiedy człowiek powinien zacząć sam decydować o sobie?
To szalenie trudne pytanie. Byłoby fantastycznie, gdybym umiała — także dlatego że sama jestem mamą — znaleźć klarowne kryteria, które umożliwiłyby każdemu rodzicowi posługiwanie się odpowiednią tabelką.
Nie spodziewam się, że postawisz mi jakąś granicę.
Sama bym chciała, ale nigdy nie będziemy w stu procentach pewni, że każda nasza decyzja jest najwłaściwsza. Cały czas rozmawiamy o tym, że proces wychowania to podążanie nie tylko za swoim dzieckiem, lecz także za sobą samym szukającym odpowiedzi, jak to dziecko kochać najmądrzej i wychować najlepiej. Możemy się wielokrotnie pomylić, ale najważniejsze, co się dzieje później. Czy potrafimy się przyznać do błędu? Czy sami słyszeliśmy to przed laty od rodziców, a teraz umiemy powiedzieć własnym dzieciom: „Tak, to rzeczywiście nie był dobry pomysł, miałeś rację”. Jak już mówiłam, jedną z najistotniejszych rzeczy w życiu jest świadomość, że człowiek ma prawo do błędu. A najlepiej się tego nauczyć w domu rodzinnym. Dlatego to takie cenne, jeśli rodzice potrafią przyznać się do pomyłki i powiedzieć: „Przepraszam, miałeś rację”. Przecież dziecko nie tylko w wieku nastoletnim, ale i dużo wcześniej w jakichś sprawach na pewno miało rację!
Myślę o tym, co mnie usamodzielniało. Na przykład kolejne wyjazdy harcerskie, z coraz mniejszym udziałem dorosłych. Milowym krokiem w usamodzielnianiu się był
232 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
wyjazd do dużego miasta na studia. Koledzy z roku, którzy pochodzili z Warszawy, zazdrościli nam czasem wolności, bo sami nadal mieszkali z rodzicami. Ale jeśli w domu jest zapewniona nieustanna obsługa i...
... nie ma żadnych obowiązków.
Nikt nie stawia żadnych wymagań, to w takim domu cudownie się żyje. We Włoszech zaobserwowano zjawisko nazywane „il mammismo”, polegające na tym, że trzydziesto-, a nawet czterdziestoletni ludzie nadal mieszkają z rodzicami, choć są w związkach, pracują, skończyli szkoły.
Ale nie ma to jak u mamy, tak?
Ponieważ mama zawsze przygotuje makaron, a czyste koszule i skarpety same odrastają w szafach, tak jakby były tam...
.. .podlewane.
Po co się wyprowadzać, skoro jest tak wygodnie? Ponieważ w Polsce nadal mieszkamy w dość małych mieszkaniach, opuszczenie domu i usamodzielnienie się bywa często poszukiwaniem wygody. Nie chcemy siedzieć komuś na głowie.
To nie tyle kwestia przestrzeni, ile postawy rodzicielskiej, która sprawia, że uczymy nasze dziecko zadbać o siebie: prać, prasować, sprzątać, przewidywać choćby to, że jutro rano będą nam potrzebne skarpetki, a dziś włożyliśmy ostatnią czystą parę.
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 3 3
Uczymy, jak obsłużyć pralkę, która nie jest rakietą kosmiczną, więc nie wyleci w kosmos, gdy włoży się coś do środka i naciśnie przycisk. To są bardzo istotne zadania, do których często nie przygotowujemy swoich dzieci, bo na co dzień je w tym wyręczamy.I kiedy one się przekonują, że nie umieją tego robić, przeżywają stres na myśl o odejściu z domu. Przerastają je wyzwania, którym musiałyby sprostać, a to powoduje, że wolą zostać z nami.
Dla rodzica obsługa dzieci to dodatkowy etat!
Kiedyś pewne małżeństwo opowiadało mi o swoich reakcjach na kolejne dziewczyny syna. Dopóty przyprowadzał ciągle nowe, niemal za każdym razem inną, wszystko było dobrze. Ale kiedy z jedną z nich zaczął przychodzić częściej, matka poczuła, że w jej życiu zbliża się katastrofa. Syn z dziewczyną wynajęli mieszkanie i zamieszkali razem, a jego matce zawalił się świat - dotarło do niej, że w codzienności nic jej nie łączy z mężem, a to ją przeraziło. Dotąd wszystko, co robiła, było związane z organizowaniem życia dorosłemu już dziecku. Teraz zauważyła, że kiedy zostaje w kuchni sam na sam z mężem, czuje się skrępowana. Dzięki temu zrozumiała, dlaczego nie chciała, by syn się usamodzielnił. Na szczęście on mimo to odszedł z domu, co wynikało po części z jego mądrości życiowej, a po części zapewne z tego, czego jednak nauczyli go rodzice. A matka podjęła wyzwanie i postanowiła się zmierzyć z tym, jak ponownie zapełnić pustą przestrzeń między sobą a mężem, co na szczęście im się udało.
Nierzadko obecność dziecka w domu dużo załatwia między rodzicami, ono jest katalizatorem ich sporu albo sprawia, że w jego obecności oni inaczej się do siebie zwracają lub ze względu na nie czegoś nie robią.
2 3 4 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Rodzice się powstrzymują, ale dziecko też cementuje i organizuje, dlatego, jak już podkreślałam, za tak ogromną wartość uważam pamiętanie od samego początku o tym...
...że nie jesteśmy tylko rodzicami?
Nie jestem tylko mamą czy tatą. Mówiliśmy już o tym, że dzieci z domów, w których są tylko mama i tata, a nie ma żony i męża, często czują lęk przed założeniem rodziny, bo kojarzą je z rezygnacją ze wszystkiego, z „udręką bez ekstazy”. Miody człowiek mówi mi: „Może bym nawet założył rodzinę, ale wtedy nie będę mógł jeździć na quadach...”. Pytam, dlaczego
miałby nie jeździć, i słyszę: „Bo przecież być może zostanę tatą, a poza tym jestem dorosły”. On jako dziecko nigdy nie widział swoich rodziców szykujących się na randkę, oni nigdy nie wyjeżdżali bez dzieci, choć było ich na to stać.
Dorzuciłbym jeszcze, że ci rodzice mogą przeżywać też coś albo samodzielnie, albo z innymi ludźmi.
Tak, mogą się przyjaźnić, bo oni są nie tylko rodzicami i nie tylko małżonkami, ale też osobnymi jednostkami, które mają swoje zainteresowania i swoich znajomych. Dobrze wychowywać się w rodzinie, w której ojciec lub matka mówią do swoich partnerów: „Ty dzisiaj zostajesz z dziećmi, bo umówiłam się do kina, albo idę dzisiaj na mecz piłki nożnej”. A druga strona traktuje to normalnie, w jej oczach nie pojawiają się smutek,
Dzieci z domów, w których są
tylko mama i tata, a nie ma żony
i męża, często czują lęk przed
założeniem rodziny, bo kojarzą
je z rezygnacją ze wszystkiego,
z „udręką bez ekstazy” .
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 3 5
złość ani przerażenie. „No tak! A ja się tu będę męczyć z dziećmi?”. Nie wzbudzają w partnerze poczucia winy, tylko mówią: „Idź, przeżyj coś przyjemnego, nie musimy być ciągle razem”. I to jest kolejna nauka, którą powinno się wynieść z domu rodzinnego. Dzięki temu jeśli ktoś taki w dorosłym życiu znajdzie się w podobnej sytuacji, kiedy na przykład chce wyjechać na dwa dni z koleżanką i napotyka opór partnera, nie daje się wpędzić w poczucie winy. Wie, że ma takie prawo, i nie uwierzy, że w ten sposób kogoś krzywdzi. Jeśli ludzie budują wzajemną bliskość tak, że każde z nich zachowuje własną przestrzeń, może mieć coś osobno, to, paradoksalnie, mają większą ochotę być razem. A dzieci wychowane w takiej rodzinie wiedzą, że chociaż są żoną i matką czy mężem i ojcem, to mogą jeszcze być czyjąś przyjaciółką, mogą mieć ambicje zawodowe.
I nadal pozostają dziećmi swoich rodziców.
Tak, z takimi rodzicami jest im zawsze po drodze, bo kiedy jako dorośli ludzie mówią, że wyjeżdżają z przyjaciółmi, spotykają się z akceptacją. A dorosłe dzieci wychowane w domach, w których rodzic się poświęcał, słyszą: „No wiesz... ja nigdy nie wyjeżdżałam” albo: „I co? Zostawisz dzieci same?”.
No dobrze, to załóżmy, że te dzieci nawet się wyprowadzą z domu, ale rodzice zatrzymają klucze do ich mieszkania, bo „jakbym zrobiła więcej kotletów, to tata wam podrzuci”. A „gdybyście jechali gdzieś na weekend, to zawsze dobrze doglądać takiego mieszkania, żeby nic złego się nie stało”.
A w ogóle mieszkanie to myśmy wam kupili, w związku z tym...
2 3 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
...krzesła nie powinny być białe.
I będziemy do was wpadać w niedziele po kościele albo przed kościołem, bo będziecie w domu, prawda?
Moi znajomi załatwili to w prosty sposób. Mianowicie dziewczyna otworzyła rodzicom chłopaka drzwi...
Nago?
Prawie nago. Od tamtej pory rodzice obsesyjnie dzwonią, sprawdzają, czy to jest na pewno właściwy moment na ich odwiedziny. W ten sposób granica została wyznaczona.
Zabawna historia, tyle że za tego chłopaka coś istotnego załatwiła jego dziewczyna. To my jako dorośli ludzie mamy stanąć przed naszymi rodzicami i powiedzieć: „Biorę swoje życie w swoje ręce. Nie czekam, aż mi je dacie; nawet jeżeli nie chcecie mi go dać, to sam je biorę”. Sami musimy powiedzieć rodzicom: „Proszę, żebyście zawsze dzwonili, kiedy chcecie do nas przyjść. Rozmawiam teraz z wami o moim prawie do prywatności, a nie o tym, czy was kocham lub nie kocham, bo oczywiście was kocham”. Nie delegujemy naszych partnerów do załatwiania takich spraw.
Rodzice uważają, że przecież nic złego nie robią, jeśli „tata tylko zostawia słoiki na wycieraczce”.
Zostawianie na wycieraczce jest jakimś rozwiązaniem. To naturalne, że rodzice chcą sprawiać przyjemność swojemu dziecku,
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 3 7
my też możemy im pomagać, na przykład jeśli nie mają samochodu, a trzeba przywieźć szafkę ze sklepu. Ale to ma być wzajemne wspieranie się, z szacunkiem dla odrębności naszych światów. Jednak każdy kij ma dwa końce - jeżeli uważam, że jestem dorosły i chcę sobie radzić sam, to rodzice nie muszą rezygnować ze swoich przyjemności, bo nam się urodziło dziecko. A więc nie mogę też oczekiwać, że dziadkowie zajmą się wnukiem i będą na każde nasze zawołanie.
Bo od czego ty, mamo, jesteś babcią?
Jestem babcią, a nie rodzicem zastępczym. Jeżeli chcemy, by rodzice uszanowali naszą dorosłość, to musimy się liczyć z tym, że ułatwianie nam codziennego życia przestaje być ich obowiązkiem. To, że rodzice zarabiają znacznie więcej od nas, bo mają wypracowaną pozycję zawodową, nie znaczy, że mają nam fundować luksusowy urlop. Ich już stać na to, żeby jechać do Puerto Rico, a dziecko, które właśnie wyprowadziło się z domu, spędzi urlop pod namiotem nad Bałtykiem.
Co oznacza również wyrzeczenie się siedzenia w kieszeni u rodziców.
Tak.
Bo jeżeli chcemy prowadzić swoje życie to... za swoje?
To naturalne, że rodzice chcą
sprawiać przyjemność swojemu
dziecku, my też możemy im
pomagać, na przykład jeśli
nie mają samochodu, a trzeba
przywieźć szafkę ze sklepu.
Ale to ma być wzajemne
wspieranie się, z szacunkiem
dla odrębności naszych
światów.
2 3 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Tak, to jest w pakiecie. Oczywiście rodzice mogą zrobić dziecku prezent, ale okazjonalnie. Opuściliśmy już pokój dziecięcy w domu rodziców i wybraliśmy dorosłość. Sami musimy pamiętać o płaceniu rachunków i powinniśmy na nie zarobić. Jeśli trzeba, należy poszukać dodatkowej pracy, by unieść ciężar odpowiedzialności za swoje życie. Zobacz, właśnie wracamy do początku naszych rozmów: że trzeba mówić dziecku: „Nie wszystko w życiu jest przyjemne, są zadania do wykonania. Je żeli chcesz żyć samodzielnie, to wiążą się z tym pewne koszty. Trzeba wstawać wcześnie rano, szanować pracę, a w domu prać, prasować i myć toaletę. Nie będziesz tego robić dopiero wtedy, kiedy zacznie ci to sprawiać przyjemność”. Taka postawa: „Robię tylko to, co lubię” nie przygotowuje do samodzielnego życia.
A jeśli młody człowiek nie chce spędzać świąt z rodzicami, bo ma ochotę jechać w tym czasie na narty? Rodzice mówią: „Będzie babcia i my będziemy. A ty się nas wyrzekasz? Tego w naszej rodzinie nigdy nie było!”.
Jeżeli rzeczywiście padają słowa o wyrzekaniu się rodziców, to się nie dziwię, że dziecko nie chce z nimi spędzać świąt. Myślę, że gdyby w domu rodzinnym święta były naprawdę świętem, a nie...
. . . festiwalem udręki.
Udręki i takiego właśnie poświęcania się, pastowania, sprzątania.
I kochania przez żołądek.
Dorosłość. Uważaj, bo wypadniesz z gniazda! 2 3 9
O tak!
„Zjedz jeszcze kawałeczek!”.
Jeśli tak się nie dzieje, to święta są taką bajką, którą chcemy przeżyć. Bo jest gwarno i wesoło. Jeśli natomiast czas przedświąteczny i świąteczny nie mają nic wspólnego z takim nastrojem, to dorosły człowiek, który może już samodzielnie podejmować decyzję i powiedzieć „nie”, po prostu z tego korzysta. Nie postąpiłbyś podobnie?
Nie zawsze bywałem w domu rodzinnym w święta.
Dobrze jest móc nie zawsze być. Ale jeśli ktoś naprawdę konsekwentnie nie chce być, to przyjrzałabym się jakości tych świąt. W tak wielu domach panuje gęsta od złych emocji atmosfera, która - wiemy to z doświadczenia - w końcu doprowadzi do wybuchu.
I tu wracamy do wątku rodziców dawców. Oni będą czekać na dziecko w święta, że może ono przyjedzie albo nie przyjedzie, ja też mogłem powiedzieć: „W tym roku ...”
„W tym roku wyjeżdżamy w góry...”. W dobrej rodzinie o wszystkim się rozmawia. I żadne moje zachowanie, żadna moja potrzeba, która jest inna niż twoja, nie zaprzecza mojej miłości do ciebie. Spokojnie możemy powiedzieć dorosłemu dziecku: „Słuchaj, jedziemy w Alpy”.
W dobrej rodzinie
o wszystkim się rozmawia.
I żadne moje zachowanie,
żadna moja potrzeba,
która jest inna niż twoja,
nie zaprzecza mojej miłości
do ciebie.
2 4 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Albo do cioci do Małkini.
Tak. Dziecko również może powiedzieć: „W tym roku wyjeżdżam ze znajomymi na święta” albo „Jadę do rodziców mojej dziewczyny”. Oczywiście, że kiedy się kochamy i to jest dobra, bezpieczna miłość, która nie powoduje zaciśnięcia żołądka, to podczas świąt będę myśleć: „W zeszłym roku przy tym stole siedziała z nami nasza córka”. I pojawi się smutek. Z drugiej strony dziecko, które ma odwagę powiedzieć: „nie”, wystawia rodzicowi jak najlepsze świadectwo: to znaczy, że stworzył z nim taką relację, w której ono nie musi kręcić, kłamać. Każdy rodzic przeżywa, że jego dziecko staje się dorosłym człowiekiem, każdy musi się rozstać z dzieciństwem swojego dziecka. Pytanie, czy uzna ten proces za naturalny, czy próbuje trudne emocje zredukować, zagłuszyć i zatrzymać dziecko na siłę w domu.
Bo na przykład dziecku coś w życiu nie wyszło: rozwiodło się, więc lepiej niech wróci i znów zamieszka z mamą i tatą.
Jeżeli to komunikat wygłaszany ze źle skrywaną satysfakcją: „A nie mówiłam, to był zły wybór, wracaj. Tu ci będzie najlepiej”, to rozumiem twój sarkazm. Ale takie zdanie można powiedzieć bez podtekstu. Rodzina jest od tego, żeby się wzajemnie wspierać, więc kiedy komuś powinie się noga, bliscy powinni mu pomóc przetrwać trudny okres. Pomoc dorosłemu dziecku powinna prowadzić do tego, by ono, przy naszym wsparciu, odzyskało siły i mogło znowu wrócić do swojego gniazda.
Do swojego życia.
Tak. Wracaj do swojego życia i szczęśliwie w nim sobie lataj.
ROZDZIAŁ 10
D D A i D D D . Sam otność dziecka
Tatiana
Mój partner jest Dorosłym Dzieckiem Alkoholika. Nasze
pierwsze święta Bożego Narodzenia. Proszę go, by ubrał
choinkę. Co słyszę? „O nie, ja tego nie mogę zrobić, bo
mam traumatyczne wspomnienia z dzieciństwa związane
z ubieraniem choinki!” . Aż mi się serce ścisnęło z żalu nad
jego dzieciństwem, a przecież to tylko choinka, ma być miło
i świątecznie, więc sama ją ubrałam.
Takich sytuacji choinkopodobnych było potem coraz więcej.
Kochałam partnera, więc zawsze go rozumiałam. Do cza
su, kiedy po czterech latach naszego związku złamałam no
gę i nie mogłam sama ubrać tej cholernej choinki. Ale on też
nadal nie mógł! Nie mieliśmy przystrojonej choinki, byłam
wściekła, a on nadal był tym biednym. Coś we mnie pękło,
już nie chciałam się nim opiekować i rozczulać się nad je
go krzywdą. Chciałam mieć przy sobie dorosłego, odpowie
dzialnego faceta, a nie skrzywdzone dziecko wzbudzające we
mnie poczucie winy tylko dlatego, że czegoś od niego chcę.
Paweł
Uwalniam się od ciebie, strachu. Powoli, ale żegnam się
z tobą. Kiedy śledzisz każdy mój krok, moją myśl, ja się
odwracam i patrzę ci w oczy. Już wiem, skąd pochodzisz,
i mam skuteczną broń - widzę cię, poznaję i to ci odbiera
władzę nade mną. Kurczysz się. Idź do diabła! Tyle lat mną
244 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
rządziłeś, tyle mi odebrałeś, nienawidzę cię! Trzy lata temu
się zakochałem - pierwszy raz w życiu ktoś tak na mnie pa
trzył. Ale ty mi ciągle szeptałeś: „Pewnie cię zdradza, porzu
ci, nie kocha cię, bo lubi spotykać się ze swoją przyjaciół
ką, zamiast z tobą” . Posłuchałem cię wtedy i w końcu... ona
mnie rzuciła. Teraz wiem, że nie wytrzymała moich huśtawek
nastrojów, ale wówczas podziękowałem ci za opiekę. Za to,
że jesteś przy mnie. Teraz już cię nie potrzebuję. Wytrzymam
w życiu bez ciebie, nauczę się radzić sobie sam. Ja napraw
dę nie chcę żyć tak jak moi rodzice! A z tobą, strachu, tak
właśnie wyląduję.
Kaśka
Kochani rodzice, bardzo wam dziękuję, że dla mojego do
bra utrzymaliście rodzinę i się nie rozwiedliście. Dziękuję, że
mimo ciągłych zdrad taty, twojego cierpienia, mamo, gdy
przeszukiwałaś jego ubrania, wytrzymaliście ze sobą. Jestem
wam wdzięczna, że dzięki temu miałam najzimniejsze na
świecie święta - życzenia składane lodowatym głosem bę
dę pamiętała do końca życia. Dziękuję wam za to, że wy
jeżdżaliśmy na wspólne wakacje, bo dzięki temu teraz wiem,
jak wytrzymać ciszę, która potrafi zabić. Wiem też, jak za
biegać o uwagę - wystarczy spełniać czyjeś zachcianki, czy
tać w jego myślach, odgadywać je z twarzy, tonu głosu, ge
stu. Tak, zabiegałam o was. Byłam grzeczna i ciągle miałam
nadzieję, że się do siebie uśmiechniecie, przytulicie. Kiedy
przypadkiem się dotykaliście, marzyłam o tym, byście pa
dli sobie w ramiona i... No właśnie - tego, co dalej, nie
wiedziałam. Nie wiem do tej pory, co to ciepło rodzinne.
Ludziom, którzy okazują sobie czułość, przypatruję się jak
kosmitom. Też chciałabym być takim kosmitą.
DDA i DDD. Samotność dziecka 245
Iza
Mój ojciec ciągle zdradzał mamę, a ona to ciągle przeżywa
ła - płakała, błagała, by to był ostatni raz. On jej to oczy
wiście obiecywał, a potem i tak znów ją zdradzał. Matka
całe lata przeszukiwała jego rzeczy, nasłuchiwała, z kim roz
mawia przez telefon, rozliczała z każdego spóźnienia. Mnie
i siostrze powtarzała, że gdyby nie my, dawno by się z nim
rozstała. Widząc, jak bardzo dla nas cierpi, jak się poświę
ca, próbowałam jej pomóc, pocieszałam. Nigdy mi do g ło
wy nie przyszło, że ona też nie jest wobec nas w porządku!
To tata był tym złym. Kiedy sama urodziłam dziecko, coś się
we mnie „przestawiło” , a może raczej odblokowało. Nie
z dnia na dzień, ale powoli do mnie docierało, że moim
zadaniem jako mamy jest dbać o to, by moje dziecko nie
czuło się obarczone problemami dorosłych - ani moimi, ani
taty. Bardzo pilnujemy z mężem, żeby nasze kłótnie nie do
cierały do córeczki. Przysięgłam sobie, że ona będzie miała
spokojne dzieciństwo.
2 4 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Kiedy przy bliższym poznaniu, podczas zażyłej rozmowy, rozpoznaję u ludzi zachowania charakterystyczne dla Dorosłych Dzieci Alkoholików (DDA) albo Dorosłych Dzieci z Rodzin Dysfunkcyjnych (DDD), pojawia się wątek domu rodzinnego i pytanie, czy taki sposób funkcjonowania może wynikać z tego, w jakim domu ktoś się wychowywał. Mój rozmówca wówczas robi wielkie oczy i mówi: „Taki po prostu jestem, ja już tak mam”. Nie widzi, że jego dom rodzinny był specyficzny.
Ty słyszałeś o syndromie DDA i DDD, dzięki czemu rozpoznajesz u ludzi taką postawę wobec nich samych i świata. Natomiast oni uważają, że po prostu tacy są, dopóki nie dotrą do prawdy, że to dom rodzinny nadaje ich życiu taki kierunek, a oni nie są szczęśliwi wcale nie z powodu własnej natury. Co najsmutniejsze, czują się winni i odpowiedzialni za ten stan. A to dom rodzinny daje nam bagaż, z którym idziemy w dalsze życie. Dopiero jako dorośli ludzie możemy zobaczyć, co nam zostało zapakowane, a z czego nieświadomie korzystamy. Czasami ciągle trafiamy na rafy, ale uznajemy, że musimy tak żyć, bo my tak, niestety, mamy. Jednak to nieprawda. I kiedy ludzie uświadamiają sobie istnienie takiego bagażu — dociera do nich, że to rodzice są za niego odpowiedzialni, ale teraz już jako dorośli mogą zdecydować, co zrobić z jego zawartością - przeżywają uwalniające uczucie. Jeśli uznają, że część bagażu jest kompletnie nieprzydatna, mogą ją wyrzucić. Zawartość bagażu stanowi tylko oprogramowanie. Często pracuję z ludźmi, którzy zaczynają rozumieć, że pochodzą z rodziny dysfunkcyjnej (źródłem dysfunkcji był alkohol, inne uzależnienie, przemoc emocjonalna, fizyczna). Bywa, że kiedy do mnie przychodzą, już o tym wiedzą, bo informacje o DDA i DDD
DDA i DDD. Samotność dziecka 2 4 7
znaleźli w internecie lub publikacjach. To początek drogi. Dowiadują się, że ich życie nie musi wyglądać tak jak dotąd, a podobny los i poczucie samotności są udziałem także innych ludzi.I odczuwają wielką ulgę, choćby dzięki temu, że ktoś inny opowiadając o sobie i swoich emocjach, odwołuje się do własnego dzieciństwa. Uświadamiają sobie również, że mają wpływ na to, jak żyją, bo to nie jest kolor oczu, którego nie da się zmienić, tylko zespół zachowań nabytych. Bez nich nie daliby sobie rady w rodzinie dysfunkcyjnej. Ale teraz, kiedy są dorośli, mogą świadomie podjąć decyzję, co zrobić z tym dziedzictwem. Wtedy warto zajrzeć do przeszłości, chociaż to bywa bardzo bolesne. Także po to, by tego dziedzictwa nie przekazać kolejnemu pokoleniu. Powstrzymać sztafetę pokoleń — nie tylko nauczyć się szczęśliwie żyć, lecz także do takiego życia wychowywać swoje dzieci.
Przyjrzyjmy się, na czym to polega. Po czym można rozpoznać, że jest się DDA albo DDD? Alkohol łatwo dostrzec w historii swojej rodziny...
Właśnie nie. Alkohol jest w tych rodzinach normą, i niekoniecznie w spektakularnym wydaniu, kiedy któreś z rodziców leży brudne i pijane pod stołem czy pod murem. Można pochodzić z rodziny alkoholowej, w której normą były codzienne popołudniowe drinki, piwa po pracy, weekendy z biesiadą alkoholową. Mógł to być też dom, w którym nie piło się od
Warto zajrzeć do przeszłości,
chociaż to bywa bardzo bolesne.
Także po to, by tego dziedzictwa
nie przekazać kolejnemu pokoleniu.
Powstrzymać sztafetę pokoleń
- nie tylko nauczyć się szczęśliwie
żyć, lecz także do takiego życia
wychowywać swoje dzieci.
2 4 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
poniedziałku do piątku po południu, ale rzeka alkoholu płynęła w każdy weekend — do niedzieli po południu, a potem być może profesor wracał na uczelnię albo mama do pracy w biurze. Inny wariant to tak zwane ciągi alkoholowe — rodzic nie pije kilka tygodni albo miesięcy, a po nich przychodzi parę tygodni albo miesięcy kompletnego zamroczenia. Alkoholiczkami są też kobiety i wtedy dzieciństwo jest jeszcze trudniejsze niż w wypadku nałogu ojca. A najdramatyczniejsza sytuacja ma miejsce wtedy, kiedy oboje rodzice piją. Tak więc uzależnienie od alkoholu przybiera różne formy (informacje na ten temat są dostępne w bardzo wielu miejscach). Ważne, by zrozumieć, że właśnie człowiek pochodzący z rodziny alkoholowej może nie zauważyć, jak bliscy mu ludzie zaczynają się uzależniać od alkoholu.
Wobec tego jeszcze trudniej dostrzec przemoc emocjonalną. Albo to, że byłem samotnym dzieckiem, bez rodziców, którzy całkowicie poświęcili się pracy. Dom, w którym dziecko nigdy nie jest przytulane - to też jest dom dysfunkcyjny. A kiedy w dorosłości nie układa nam się w związku i nie mamy satysfakcji z życia, nie przychodzi nam do głowy, by szukać przyczyn w domu rodzinnym, że tam są korzenie.
Wspólną cechą większości ludzi z domów dysfunkcyjnych są przede wszystkim zaniżona samoocena i nieumiejętność wchodzenia w bliskie relacje. Bardzo pragną przeżyć dobrą, dającą poczucie bezpieczeństwa i bliskości więź, ale nie znają takiego stanu. W ich życiu miłość łączyła się z bólem, lękiem, niepokojem. To często ludzie niezwykle zaradni, bo od zawsze musieli sobie sami ze wszystkim radzić. Ponieważ jednak nie słyszeli o sobie wiele dobrego, nie wiedzą, jacy są fantastyczni. Swoją samodzielność i skuteczność uznają za coś naturalnego i nie dostrzegają w nich
DDA i DDD. Samotność dziecka 249
swoich mocnych stron. Nie wiedzą, że to ich wyróżnia. Są znakomitymi pracownikami i bardzo ciekawymi - i atrakcyjnymi - potencjalnymi towarzyszami życia. Ale to inni korzystają z tych zalet, a nie oni sami, bo najpierw musieliby zrozumieć, że to dom rodzinny stał się źródłem ich problemów, i zmierzyć się z bólem, który wywołują doświadczenia z dzieciństwa.
I z lękiem, bo dom był miejscem, w którym zabrakło przede wszystkim poczucia bezpieczeństwa, stałości, przewidywalności.
Nie mieli okazji nauczyć się być sobą. Zabrakło im poczucia: „mogę być taki, jaki jestem”. Niestety, wiedza DDA/DDD o samych sobie sprowadza się przeważnie do informacji o tym, w czym są źli.W ich domach wszystko się zmieniało, nie było stałych przekazów. Jeden z młodych mężczyzn opisał to tak: „Raz słyszałem, że jestem dobry: «Świetnie, że przyniosłeś piątkę», a innym razem: «A tobie to się, gówniarzu, w głowie poprzewracało! Co? Profesorem chcesz zostać? Po co ci ta piątka?». Raz mój pokój był świetnie sprzątnięty, a godzinę później okazywało się, że to chlew i trzeba jeszcze umyć okna. Byłem ukochanym synkiem, a chwilę później zostałem zwymyślany”. Te wszystkie złe słowa tworzą w dziecku jego samoocenę, obraz samego siebie, który potem rządzi nim przez wiele lat.
I nawet jako człowiek dorosły pamięta, że nie należy wierzyć w to, co mówią inni, bo to się może zmienić w każdym momencie. I wie, że należy być czujnym.
Niestety, wiedza DDA/DDD
o samych sobie sprowadza się
przeważnie do informacji
o tym, w czym są źli.
2 5 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
To jest cały czas taki stan...
...gotowości obronnej?
Tak. To bardzo męczące życie, wymaga ciągłego skupiania na wszystkim, co jest na zewnątrz. Na sygnałach, z których trzeba wydobyć informację, sprawdzić, czy jest bezpiecznie, czy nie. Doświadczenia z domu rodzinnego nauczyły mnie, że nie mogę zaufać nikomu ani niczemu. Bo rodzice non stop mnie zawodzili, bo oboje byli nieprzewidywalni. Zamiast być dla mnie oparciem, stanowili zagrożenie. Nie od mojego zachowania, ale od ich humoru, nastroju zależało, czy byłem chwalony czy nie, akceptowany czy poniżany, obrażany, odrzucany. Mój dom był jednym wielkim chaosem.
Ludzie, którzy wychowali się w rodzinach dysfunkcyjnych — przemocowych albo alkoholowych - odczuwają często lęk przed
ciszą, którą postrzegają jako spokój przed burzą. Takie są ich doświadczenia z dzieciństwa. Kiedy zbyt długo jest spokojnie, przeżywają lęk (którego źródła nie są świadomi), że za chwileczkę coś się zdarzy. Zęby rozładować napięcie, nieraz sami prowokują kłótnię. Dzięki temu zyskują pozorne poczucie kontroli i bezpieczeństwa.
Prowokują, żeby już na tę awanturę nie czekać.
Zęby mieć ją już za sobą. W domach dysfunkcyjnych jedynym momentem, w którym ma się przez chwilę poczucie bezpieczeństwa, doświadcza spokoju i oddycha z ulgą, jest cisza
Ludzie, którzy wychowali się
w rodzinach dysfunkcyjnych
- przemocowych albo
alkoholowych - odczuwają
często lęk przed ciszą, którą
postrzegają jako spokój
przed burzą.
DDA i DDD. Samotność dziecka 251
po awanturze. To właśnie moment spustowy, do którego ci ludzie nieświadomie dążą w dorosłym życiu. Chcą chociaż na moment pozbyć się napięcia, żeby móc swobodnie oddychać. To pokazuje, jak często naszym życiem rządzi cykl zamknięty w bagażu z dzieciństwa. Właśnie jego zawartość sprawia, że nierzadko nie układa nam się w związkach. Nieświadomie uruchamia się w nas dawny odruch, który kiedyś dawał szansę na uchronienie się przed niebezpieczeństwem. Bo może trzeba było uciekać z domu albo pospiesznie chować gdzieś ulubione przedmioty, by nie wylądowały za oknem. Myślę, że jeśli ktoś pochodzący z takiego domu czyta te słowa, to w tym momencie może go ściskać w żołądku, bo wracają różne obrazy, emocje, które czuł. Ale jeżeli ktoś, kto musiał tak żyć, teraz nie zobaczy u siebie tego cyklu (napięcie związane z ciszą przed burzą - ulga po awanturze), to on nadal będzie obecny w ważnych dla niego relacjach. Takich, w których on chce nie tylko przetrwać, lecz także przeżyć miłość, przyjaźń, ale to się nie uda, jeśli więź będzie regulowana lękiem przed burzą i spokojem tuż po niej.
Warto to podkreślić: choć samym zainteresowanym się wydaje, że ich życie przebiega normalnie, program szpiegujący się odzywa i psuje nam szyki. Sprawia, że choć bardzo chcemy stworzyć udany związek, nasze zachowania prowadzą do rozstań.
Ale z takiego rozstania też coś wynika — nie przeżyję czegoś, czego nie potrafię przeżywać: konfrontowania drugiego człowieka z moimi potrzebami, emocjami. Umiem się pakować i uciekać, nie umiem mówić o uczuciach ani zadbać o siebie w relacji. Wiem już, że chcę się z kimś związać, kochać i być
252 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
kochany, ale nie wiem, czym jest związek. Jak to jest być z kimś spokojnie, bez lęku, rozmawiać z nim, mówić otwarcie o swoich potrzebach albo nawet w ogóle mieć jakieś potrzeby! Nauczono mnie milczeć, a nie mówić! Przecież dziecko z takiego domu nie powie rodzicom: „Bardzo proszę, żeby nie było awantur, i proszę, żeby nie było więcej alkoholu”. Po pierwsze, często w ogóle nie wie, że tego alkoholu jest za dużo, bo przecież jest dzieckiem i to jest jego jedyny świat, a po drugie, w takich domach dzieci się nie słucha. One są orbitami, które krążą tak, jak rodzicowi akurat się podoba. Nigdy nie znajdują się w centrum.
I dostosowują się do sytuacji, choć czasem płacą za to wysoką cenę.
Tak, to nie są dzieci, które doświadczyły bycia dla kogoś pępkiem świata. W rodzinach dysfunkcyjnych dziecko musi ciągle patrzeć
na mamę i tatę, obserwować, co się z nimi dzieje, rozpoznawać ich nastroje i dostosowywać się do nich.
Na dodatek są nieustannie zmuszane do tego, żeby znieść jeszcze więcej, wybaczyć i nie powiedzieć, że to było nie w porządku. A niejednokrotnie także udźwignąć ciężar obowiązków, które powinny spoczywać na dorosłych, bo w takich rodzinach role często się odwracają.
Zawsze tak jest, ponieważ w tych domach to dzieci opiekują się rodzicami. Ze wszystkich sił ich wspierają, szczególnie osobę współuzależnioną, którą najczęściej jest matka, i nie mówią jej
W rodzinach dysfunkcyjnych
dziecko musi ciągle patrzeć
na mamę i tatę, obserwować,
co się z nimi dzieje,
rozpoznawać ich nastroje
i dostosowywać się do nich.
DDA i DDD. Samotność dziecka 2 5 3
o własnych problemach czy trudnych emocjach, by nie dokładać jej zmartwień.
Co więcej, chętnie jej wysłuchają i staną się powiernikami.
Tak jest bardzo często. Matki czynią ze swoich dzieci powierników, obarczają je swoim cierpieniem, oczekują zrozumienia i współczucia. Nawet po wielu łatach dzieciom z rodzin dysfunkcyjnych trudno pogodzić się z tym, że ten lepszy rodzic też się nie sprawdził w swojej roli. Taka świadomość jest bolesna i potęguje uczucie osamotnienia, bo matka, którą postrzegamy jako ofiarę, jest w naszym wyobrażeniu nieskazitelna. Rzeczywiście, jej dysfunkcja jest mniej spektakularna w porównaniu z ojcem, który zniszczył nam dzieciństwo, pił i bił. Jednak ofiarą jest wyłącznie dziecko! Tak jak rodzic stosujący przemoc nie powinien był tego robić, tak ten drugi miał obowiązek chronić dziecko przed przemocą, a nie oczekiwać od niego współczucia i zrozumienia. Jako rodzice jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za to, co zrobiliśmy, lecz także za to, czego nie zrobiliśmy. Wiem, że niektórzy czytający te słowa mają ochotę rzucić książką, i rozumiem ich złość, ale... To nie zmienia faktu, że zadaniem rodzica jest chronić dziecko! Jeżeli żaden z rodziców tego nie robił, to żaden nie sprawdził się w swojej roli. Ten drugi rodzic wszedł w rolę ofiary i przez to ja, dziecko, nie byłem ofiarą, nie mną się zajmowano, nie mnie chroniono, co więcej - często to ja miałem chronić przed przemocą młodsze rodzeństwo i mamę, a może jeszcze kogoś. Kiedy ludzie opowiadają mi o koszmarze swojego dzieciństwa: nocnych awanturach, ucieczkach przed agresywnym ojcem, wstydzie z powodu pijanego ojca leżącego na podwórku, chcę im zadać jedno pytanie, ale muszę to robić ostrożnie. To pytanie brzmi: „A gdzie był wtedy twój
254 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
drugi rodzic, co zrobił dla ciebie, dla swojego dziecka?”. Uznanie zasadności tego pytania jest niezbędne do zrozumienia przez DDA/DDD, czym dysfunkcja przejawiała się w ich rodzinie. Bez tego nie sposób przejść do kolejnego etapu uwalniania się od przeszłości, czyli do zrozumienia, na czym polega norma.
Jakim mam być rodzicem i skąd mogę wiedzieć, na czym polega rodzicielstwo, jeżeli ja wiem tylko, jak nie powinno być?
Już sama świadomość, co w moim domu rodzinnym było nieprawidłowe, jest wielkim krokiem do przodu. Sięgam do przeszłości i ponownie przeżywam swoje dzieciństwo, ale teraz mogę już nazwać wszystko, co się zdarzyło w mojej rodzinie. Kolejnym etapem jest uczenie się, jak powinno być - jakie są obowiązki rodziców wobec dziecka. Zanurzamy się w naszą bolesną przeszłość, ponieważ dzięki temu zdobywamy wiedzę, że nie powinno być tak, jak było. To pozwala nam reagować niezgodą i złością, gdy spotkamy się z podobnymi zachowaniami: ktoś nie będzie chciał nas słuchać albo będzie lekceważył nasze potrzeby. Wtedy zaczynamy wyznaczać w sobie granicę, bo już wiemy, że to nie jest prawidłowe zachowanie. Przestajemy tłumić w sobie nasze „sygnały niezgody” i zaczynamy je wyrażać.
Ale powrót do przeszłości może spowodować, że nie powtórzymy błędów swoich rodziców, lecz zaczniemy przesadzać w drugą stronę. A chodzi o to, żeby zobaczyć optimum.
Tak, ten powrót służy temu, by uwolnić się od krzywdy, poczucia winy, zaakceptować i szanować siebie. Pozwala
DDA i DDD. Samotność dziecka 255
zrozumieć, na czym polega rodzicielstwo i jak powinno wyglądać dobre dzieciństwo. Nie chodzi jedynie o tworzenie przeciwieństw: jeśli w domu rodzinnym rządził alkohol, to nie wystarczy, by jedyną wartością w domu, który sam tworzę, był zakaz picia alkoholu. Dziecko chce być przytulane, wysłuchiwane, kochane. Potrzebuje mądrych zasad tworzonych przez rodziców i możliwości przeżywania różnych emocji. Ważne, żeby zobaczyć, dlaczego trudno nam być dobrym rodzicem — może blokują nas emocje i obrazy z przeszłości, może mamy bardzo wiele programów szpiegujących, które nami rządzą. Chociażby tę ciszę wywołującą niepokój albo lęk przed dotykiem, wynikające z tego, że byliśmy bici. Często próbujemy sobie wmówić, że nie mieliśmy aż tak fatalnego dzieciństwa, bo w innych rodzinach było jeszcze gorzej. Ale to nie jest cala prawda - każde dziecko potrzebuje bezpieczeństwa, czułości i uwagi. I nic nie usprawiedliwia stosowania przemocy wobec dziecka. Jeżeli pobije mnie obcy człowiek, będę miała poczucie krzywdy i wścieknę się na niego, a gdy zrobi to w dzieciństwie rodzic, to wywoła inny rodzaj bólu - poczuję się skrzywdzona i zła, ale też głęboko zraniona, zawiedziona, zrozpaczona i bezradna. Ludzie, których rodzic bil np. smyczą, pamiętają to ze szczegółami, choć dawno zatarły im się wspomnienia podwórkowych bójek. I choć zachowanie ojca nie zostawiło śladu na ich skórze, zostaje blizna emocjonalna. Potem już jako dorosłym ludziom trudno im się oswoić z dotykiem, bliskością, zaufaniem, często też biją swoje dziecko. Pamiętam kobietę, która przeżywała wewnętrzny skurcz
Jeżeli pobije mnie obcy
człowiek, będę miała
poczucie krzywdy i wścieknę
się na niego, a gdy zrobi
to w dzieciństwie rodzic, to
wywoła inny rodzaj bólu —
poczuję się skrzywdzona i zła,
ale też głęboko zraniona,
zawiedziona, zrozpaczona
i bezradna.
256 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
wystraszonego dziecka za każdym razem, gdy tylko ktoś obok niej wykonał gwałtowniejszy ruch, ponieważ w dzieciństwie była bita, często dostawała w twarz albo w plecy.
Zostaje życie między poczuciem krzywdy a poczuciem winy, które rodzice doskonale umieli wzbudzać: „Zdenerwowałeś tatusia i, zobacz, on przez ciebie poszedł pić”.
„Lepiej się ucz, bo ja mam już tyle problemów z twoim tatą i teraz jeszcze z tobą?”. W dorosłym życiu DDA i DDD może być zawieszony między poczuciem winy a poczuciem krzywdy albo machać jak sztandarem swoją postawą: „Bo ja taki jestem i już”. Wcale tacy nie jesteśmy. Mamy inteligencję i potencjał, które możemy wykorzystać, by dostrzec związek między naszym dzieciństwem, a tym, jak teraz żyjemy — i go przerwać. Zrozumienie, że zostaliśmy skrzywdzeni w dzieciństwie, jest bardzo istotne i często oczyszczające. Nie daje nam jednak prawa do oczekiwania od osób dla nas ważnych, by stosowały wo
bec nas taryfę ulgową i nie traktowały nas jak ludzi, od których mogą oczekiwać dorosłych postaw. Zespól cech DDA/DDD to nie zapis DNA, na który nie mamy wpływu.
Ale czasem służy w związku jako argument: „No wiesz, jakie miałem dzieciństwo” i dlatego będę się tak zachowywał.
Pewnie taki związek wcześniej czy później się rozpadnie, a jeśli przetrwa wiele lat, nie będzie szczęśliwy. Sama diagnoza nie leczy, daje tylko szansę na wyleczenie, a od nas samych
Zespół cech DDA/DDD
to nie zapis DNA, na który
nie mamy wpływu.
DDA i DDD. Samotność dziecka 2 5 7
zależy, czy z niej skorzystamy. To trudne, choć możliwe, i niektórym ludziom udało się podczas pracy nad sobą pozbyć z bagażu tego, co jest przeszkodą na ich drodze do szczęścia. Nie wolno się poddawać, bo ktoś wymachuje sztandarem nieszczęśliwego dzieciństwa. Co więcej taka niezgoda daje drugiemu człowiekowi szansę, by w ważnych dla niego relacjach zajął się tym, czym należy - przyszłością. Po to, by przeszłość przestała nim rządzić, by to on zaczął nią zarządzać. Kiedy ktoś macha nam przed oczami wspomnianym sztandarem, poddaje nas testowi: „Czy będziesz mnie kochał bezwarunkowo?”. Nieświadome pragnienie doświadczenia bezwarunkowej miłości, której nie przeżyliśmy w dzieciństwie, sprawia, że w dorosłym życiu szukamy w drugim człowieku dobrego, opiekuńczego rodzica.
A my nie mamy być dla niego czułą mamą ani troskliwym tatą.
Nie, nawet gdybyśmy się starali, i tak nam się to nie uda, bo tak naprawdę nie od nas on potrzebuje takiej miłości. Jeżeli jednak ulegniemy i pozwolimy się poranić tym sztandarem, zaczniemy powoli rezygnować ze swoich potrzeb, aż w końcu nie wytrzymamy i będziemy chcieli zakończyć ten związek. I wtedy DDA czy DDD znowu przeżyje odrzucenie i powie sobie: „Jak zwykle. Znowu mnie to spotkało...”.
Do tego wszystkiego rzeczywiście znowu doświadczy samotności, a to przywoła wspomnienia z przeszłości. A związek...
...związek się rozpada. Dlatego jeżeli mamy partnera z rodziny dysfunkcyjnej, to dobrze o tym wiedzieć, ale nie należy
2 5 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Dorosły człowiek pamięta,
że dbanie o siebie w związku
przynosi korzyść obojgu
partnerom i ich relacji.
wchodzić w rolę rodzica czy terapeuty. Nie być pielęgniarzem czy pielęgniarką opatrującymi rany, które nie powstały w naszym związku. Co więcej, jeżeli ktoś wchodzi w taką rolę, powinien się zastanowić, co
sprawia, że tak łatwo rezygnuje z bycia dorosłym człowiekiem na rzecz bycia rodzicem. Dorosły człowiek pamięta, że dbanie o siebie w związku przynosi korzyść obojgu partnerom i ich relacji. Jeśli normą staje się to, że jesteśmy opiekunami naszego partnera, przestajemy dbać o siebie, wcześniej czy później nas to zmęczy. A partner DDA czy DDD ma nieuświadomioną potrzebę sprawdzania - czasami wręcz prowokowania — jak zareaguje druga strona, gdy będę dobry, zły, grzeczny, niegrzeczny. Czy w przeciwieństwie do tego, czego doświadczyłem w dzieciństwie, teraz znalazłem miłość bezwarunkową i zostanę zaakceptowany z całą moją różnorodnością? Ale miłość między dwojgiem dorosłych ludzi to inna miłość - nie przetrwa niezależnie od tego, co się zdarzy, może się skończyć. Uświadomienie sobie tych różnic pomoże nam być dobrym rodzicem - nie uwiązać do siebie dziecka tylko dlatego, że nareszcie ktoś mnie kocha bezwarunkowo. Jeśli jesteśmy wobec niego zaborczy i utrudniamy mu odejście z domu, to tak naprawdę próbujemy kosztem krzywdy dziecka, którą nieświadomie mu wyrządzamy, zasklepić swoje bolesne rany z przeszłości. Dziecko daje nam poczucie, że jesteśmy ważni, kochani i niezastąpieni.
Tego można próbować doświadczyć w pracy. Być tym, który się poświęci...
Próbować można.
DDA i DDD. Samotność dziecka 2 5 9
Człowiek zostanie po godzinach, będzie wyręczał innych, byle tylko się zasłużyć i w końcu usłyszeć, że jest w porządku, że jest dobry, spełnia oczekiwania.
Może zarabiać jedną trzecią tego, ile dostaje ktoś na podobnym stanowisku, albo nawet ktoś na niższym stanowisku, ale przecież nie o pieniądze chodzi. Ale o to, że ktoś go chwali, a on ma poczucie ważności.
Ale przecież nie jest skazany na zajmowanie najniższych stanowisk. Zdarzają się różne scenariusze.
Ludzie z rodzin dysfunkcyjnych zajmują wysokie stanowiska, ponieważ są często bardzo samodzielni, rzetelni, inteligentni, dobrze wykształceni. Jednak ich niska samoocena sprawia, że swój sukces przypisują szczęściu lub zbiegowi okoliczności...
Tym razem się udało.
Właśnie. A gdzieś w nich czai się lęk, że to się wyda. Wyjdzie na jaw, że to, co do tej pory osiągnęli, to przypadek, a oni tak naprawdę nadal niewiele umieją, więc idą na kolejne studia, kurs, szkolenie.
To przypomina wannę bez korka. Dolewasz, a odpływa.
O! To porównanie bardzo mi się podoba.
Ludzie z rodzin dysfunkcyjnych
zajmują wysokie stanowiska,
ponieważ są często bardzo
samodzielni, rzetelni,
inteligentni, dobrze
wykształceni. Jednak ich niska
samoocena sprawia, że swój
sukces przypisują szczęściu
lub zbiegowi okoliczności...
2 6 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Ktoś powiedział, że gdyby z misją Apollo 13 poleciały same dorosłe dzieci alkoholików, nikt nie usłyszałby „Houston, mamy problem”, ponieważ DDA/DDD musi sobie poradzić samo. I nie przyzna się, że coś mu nie wychodzi, albo że potrzebuje pomocy, bo w dzieciństwie nie miał do kogo kierować takich komunikatów.
Dlatego powiedziałam, że DDA i DDD to są często ludzie, którzy nie wiedzą, jak ogromny jest ich arsenał umiejętności, niedostępny wielu ludziom z tak zwanych normalnych rodzin. DDA i DDD szybko nauczyli się samodzielności, bo musieli wcześniej wejść w dorosłe życie. Tak naprawdę nigdy nie byli dziećmi. Nie doświadczyli beztroski. Nie mogli zaangażować się w zabawę, w relację, zaprosić kolegów do domu, bo musieli się troszczyć o rodziców i sprawdzać, czy nie nadciąga awantura.
Jedni kończą kolejne studia, a inni zupełnie sobie odpuszczają i uznają, że rzeczywiście...
...do niczego się nie nadaję. Podświadomie dostosowuję się do opinii rodziców — przecież to od nich słyszałem, że nic mi się nie uda, z niczym sobie nie poradzę, niczego nie osiągnę.
I nie będę kończyć żadnych studiów. Jeszcze jednym programem szpiegującym jest przeświadczenie, że może tak naprawdę wyolbrzymiam, niepotrzebnie widzę wszystko w czarnych barwach.
Tu włączają się nasze mechanizmy obronne. Nie chcemy czuć bólu, nie chcemy uświadamiać sobie krzywdy doznanej od rodziców. Jednak każdy człowiek rodzi się z takimi samymi
DDA i DDD. Samotność dziecka 261
potrzebami i jeśli w dzieciństwie doznał wiele bólu, lęku, strachu, potem trudno mu szczęśliwie żyć. On nawet nie wie, co to znaczy. W grupach wsparcia i grupach terapeutycznych dla ludzi pochodzących z rodzin dysfunkcyjnych może posłuchać historii, które zna z własnego życia. Świadomość, że w innych domach działo się podobnie, jest przygnębiająca, ale potrzebna ludziom, którzy żyli w przekonaniu, że tylko oni tak mieli.
Przez co są najgorsi na świecie i tacy...
...napiętnowani. W trakcie terapii dociera do nich, że nie są jedyni, i że mogą się pozbyć balastu z dzieciństwa. Ale zanim zrozumieją, że stała im się krzywda, spotkają się z wyjątkowo niesprawiedliwymi i okrutnymi zachowaniami i osądami otoczenia: „No tak, córka alkoholika, czego się można po niej spodziewać?”. „Czego oczekiwać od syna tego tyrana? Pewnie też będzie łobuzem”. Te słowa padają na podatny grunt stworzony z bardzo trudnych emocji, bolesnych doświadczeń, raniących słów. „To ja nawet nie mam co próbować zmieniać swojego życia, ja po prostu jestem zły, beznadziejny . . .”.
Mój przyjaciel, pytany, jak się czuje, powiedział: „Tak jak zwykle, czyli nijak”. Nijak, czyli jak?
Bezpiecznie. Zatrzaskuję drzwi z napisem „uczucia”, bo jeśli je uchylę, to te uczucia mnie zaleją.
I się rozpadnę?
Tego się obawiam, chociaż tak wcale nie musi być. Może przez chwilę rzeczywiście będzie bardzo trudno, ale w końcu
2 6 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
te uczucia znajdą ujście i nie będą już zalegać, dławić, a potem ustąpią miejsca czemuś nowemu. To dzieje się w terapii dla DDA i DDD.
Mogę nie szukać pomocy, ale kolejne niedobre doświadczenia sprawią, że będę musiał sobie z nimi jakoś poradzić i zacznę to robić w sposób najgorszy z możliwych, czyli to ja będę pić.
Życie nam się nie układa i próbujemy sobie radzić tak, jak zostaliśmy tego nauczeni. To jest przecież taki łatwy, tani i dostępny sposób zredukowania napięcia, które się w nas pojawia. A w dodatku jesteśmy w grupie ryzyka. I tę świadomość trzeba mieć. Jednym z rodzinnych obciążeń jest skłonność do uzależnień.
Czasami ten układ rodzinny trwa i w roli dziecka pozostajemy nawet wówczas, gdy od dawna jesteśmy dorośli — opiekujemy się rodzicami tak samo jak wtedy, kiedy mieliśmy osiem albo siedemnaście lat.
I cały czas rola, którą gramy w rodzinie, na przykład opiekuna, jest naszym obowiązkiem.
Jest nam przypisana na stałe.
Co więcej, kiedy chcemy się od niej uwolnić, natychmiast zostajemy unieruchomieni poczuciem winy. A to przecież drugie imię DDA i DDD. Natomiast słowo „przyjemność” pochodzi z innej planety. Obowiązki? Ile dasz, tyle udźwignę! Ale zadbać o siebie, zrobić coś dla siebie - na przykład kupić bilet i polecieć do Barcelony? To dopiero wyzwanie. Więc jak już się uda
DDA i DDD. Samotność dziecka 2 6 3
i możesz kupić sobie buty nie tylko dlatego, że stare właśnie się rozleciały, ale dlatego, że marzyłaś o drugich czółenkach, i wcale nie czarnych pasujących do wszystkiego, tylko żółtych albo...
...fioletowych, które będziesz nosić tylko do jednej sukienki.
O! To wielki sukces! Takie odcinanie ograniczającej nas przeszłości. Kiedyś nie mogłam przeżywać przyjemności, ale teraz myślę sobie: „Hmm, to chyba są moje pieniądze, sama je zarabiam. Skoro ludzie zostali stworzeni także do przeżywania przyjemności, to ja też”. Owszem, mam z tym jeszcze problem, ale próbuję to zmienić i okazuje się, że świat się nie zawalił. Może nawet usłyszałam od znajomych, partnera, partnerki czy rodzica: „Przewróciło ci się w głowie”, ale teraz, chociaż jest mi przykro, to się od tych słów nie przewracam, nie biegnę oddać butów. Przeżywam w sobie te słowa, ale...
...sprawdzam pierwsze dwie cyfry PESEL-u...
...I okazuje się, że mam już prawo wyborcze! I proces się uruchamia. Choć nie dzieje się z dnia na dzień. To długi proces odgrzebywania naszych różnych przekonań: „Czego ja nie mogę?”, „Co powinienem?”, a potem zadawanie sobie pytania: „Czy to przekonanie ma sens?”, „Czy teraz, kiedy jako dorosły człowiek słyszę je w sobie lub od kogoś, chcę z tego korzystać?”.
ROZDZIAŁ 11
R o zsta n ie rodziców .
Ż ycie po pęknięciu
Marlena
Nie lubię swojego dzieciństwa. Na wspomnienie tego, co
działo się przed rozwodem rodziców - nauczycieli - i po
nim, zawsze chce mi się płakać. Mieszkaliśmy w małym mia
steczku, gdzie każdy o każdym wszystko wiedział, a ja ja
ko dziecko nauczycieli byłam bacznie obserwowana. Więc
trzymałam wszystkie emocje pod kontrolą, żeby wizerunek
mojej rodziny był idealny. Nikomu nie mówiłam, że w domu
z każdego słowa, które rodzice wypowiadają do siebie na
wzajem, sączył się jad. Zawsze chcieli sobie dokopać. Bar
dzo inteligentnie, bez krzyku, ale celnie. Po takiej wymianie
zdań każde z nich szukało mnie wzrokiem i niemo pytało:
„Widzisz, jak mi jest źle?” . Po latach, kiedy z jednej strony
marzyłam o dziecku, a drugiej przerażała mnie wizja związ
ku i mieszkania z kimś pod jednym dachem, dotarło do
mnie, jak bardzo byłam samotna jako dziecko. Zrozumia
łam, dlaczego ciągle bolała mnie głowa. I że tak napraw
dę w moim domu rodzinnym jedynie pluszowy misio mnie
przytulał.
Łukasz
Po rozwodzie ojciec spotykał się ze mną, jeśli mógł, a ra
czej - jeśli mu się chciało. Moje potrzeby miał gdzieś, ale
zawsze czekałem na jego: „Chcę się z tobą spotkać, synku” .
Czasami się umawiał i w ostatnim momencie odwoływał
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 2 6 7
spotkanie, a bywało, że nawet o tym zapominał - a ja cze
kałem na niego z nosem przyklejonym do szyby. Po każdym
spotkaniu z ojcem (nie potrafię o nim powiedzieć „tata” ),
mama patrzyła na mnie, jakby pytała: „Jak było?” . A po
tem mocno mnie przytulała. Zawsze często mnie przytulała.
Na każde, nawet najmniejsze skrzywienie ojca, stawałem na
baczność, bo bałem się, że zniknie, jeśli jego zdaniem bę
dę niegrzeczny. Może się na mnie obrazi? Teraz, po latach,
zrozumiałem, że jako dziecko ciągle zabiegałem o miłość
i obecność ojca. Wciąż nie potrafię mu wybaczyć, że tyle ra
zy nie miałem do kogo powiedzieć „tato” .
Beata
Moja mama po rozwodzie robiła wszystko, żeby tata nie
mógł się ze mną kontaktować. Nie wiem dlaczego. Stało się
coś, o czym nigdy nie chciała mi powiedzieć. I już się te
go nie dowiem, bo rok temu zmarła. Wiem, że i ojciec pa
rę lat wcześniej zginął w wypadku. Tylko tyle mi powiedziała.
Mam 35 lat i przez większość mojego życia czułam, że tata
całkiem mnie porzucił, zapomniał, wymazał ze swojego ży
cia. Po śmierci mamy porządkowałam jej dokumenty i zna
lazłam druki przelewów z poczty. To były wpłaty alimentów.
Do tej pory nie mogę w to uwierzyć - znalazłam ślad swoje
go istnienia w życiu mojego taty - przez prawie dwadzieścia
lat co miesiąc szedł na pocztę, by przesłać pieniądze. Pa
miętał o mnie. Kiedy to do mnie dotarło, zaczęłam płakać,
niemal wyć. Poczułam ulgę i nadzieję, że jednak byłam dla
taty ważna. Jakaś część mnie, która przez lata była pusta,
została troszeczkę zapełniona.
2 6 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Kiedy rodzice się rozstają, to rozstaje się dwoje dorosłych ludzi.
Ważne, by rzeczywiście rozstało się dwoje dorosłych ludzi, których dojrzałość wyrazi się także w tym, że nie rozstaną się jako rodzice wspólnego dziecka lub dzieci. To, co muszą załatwić między sobą, powinni starać się zrobić tak, by w jak najmniejszym stopniu dotknęło to ich dziecka. Dorosłość rodziców polega również na zrozumieniu, że dziecko w nowej sytuacji bę
dzie czuło smutek, złość, rozpacz, zagubienie — różne, często niewygodne dla rodziców, emocje, a oni muszą mu pozwolić na ich ujawnienie. Nie mogą chować głowy w piasek ani obrażać się na dziecko czy też oczekiwać, by to ono zrozumiało rodziców.
Zacznijmy od tego wzorcowego scenariusza „dorosłego” rozwodu. Jaki on jest? Kiedy dziecko powinno się dowiedzieć o rozstaniu?
Dopiero wtedy, kiedy jesteśmy absolutnie pewni, że nie chcemy być ze sobą. Nie mogę się jednak powstrzymać przed powiedzeniem, że według mnie ludzie rozstają się zbyt pochopnie. Często nie próbują dotrzeć do tego, dlaczego jest im ze sobą źle. Myślę, że odpowiedzi na pytanie, czemu nam nie wyszło, mogą również szukać we własnej przeszłości. Kiedy jednak między dwojgiem ludzi nie ma już miłości, za to jest niechęć, wrogość i dochodzi do rozstania, nadrzędnym celem rodziców powinno być niedopuszczenie do tego, by dziecko dotknęło naszej
Ważne, by rzeczywiście
rozstało się dwoje dorosłych
ludzi, których dojrzałość
wyrazi się także w tym,
że nie rozstaną się jako rodzice
wspólnego dziecka lub dzieci.
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 2 6 9
złości do partnera. Bo utrudni ona dziecku to, do czego ma prawo i czego potrzebuje: kochania obydwojga rodziców - mamy przy tacie, a taty przy mamie.
Powiedz mi, co to znaczy.
To bardzo ważne, by mały chłopiec łub mała dziewczynka, nastoletni syn lub córka nadał mogli przy mamie mówić o miłości i o tęsknocie za tatą, a przy tacie o tym, że kochają mamę i za nią tęsknią. Niezależnie od tego, jakie pretensje mama i tata mają do siebie wzajemnie jako kobieta i mężczyzna, powinni pozwalać ich wspólnemu dziecku wyrażać się dobrze o drugim rodzicu. Niestety, bywa tak, że przy jednym wolno mówić o drugim wyłącznie źle. Takie jest oczekiwanie, takie jest zapotrzebowanie, za to można dostać punkty. „Tak, rozumiem cię, dla mnie tatuś też był niedobry”. „Mamusia ci tego nie kupiła? No tak, zawsze była skąpa”.
Czasem dziecko słyszy takie opinie od drugiego rodzica, czasem od jego rodziny, na przykład od dziadków.
Poruszyłeś ogromnie istotną kwestię. Gdy się rozstajemy, musimy dopilnować, by żaden z klanów, który każdy z rodziców ma za sobą, nie pozwalał sobie na opowiadanie czegoś złego o drugim rodzicu przy dziecku. Dla nich to ktoś obcy, a dla dziecka mama lub tata to jedna z dwóch osób najważniejszych na świecie.
Niezwykle trudno pilnować klanu, z którego się pochodzi, a który jest rozgoryczony, bo ten facet...
...skrzywdził moją córkę (albo ta córka skrzywdziła mojego syna). Zgadzam się z tobą, to szalenie trudne, ale zadaniem
2 7 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
rodzica jest chronienie dziecka! Często w podobnych sytuacjach słyszę: „No, ale co ja mam powiedzieć swojej mamie? Przecież nie mogę jej pilnować dwadzieścia cztery godziny na dobę”. Jednak wcześniej czy później dziecko i tak powtórzy rodzicowi to, co usłyszało od babci, dziadka, cioci. Jak powinniśmy wtedy zareagować? Jeżeli w tej sytuacji będziemy przede wszystkim „grzecznymi” dziećmi swoich rodziców, a nie rodzicami swoich dzieci, to nasza niezgoda na mówienie źle o drugim rodzicu, na
wet jeśli ją wyrazimy, zabrzmi tak, że nasi rodzice i tak jej nie uszanują. Zasada jest jedna - pod żadnym pozorem nie wolno przy dziecku mówić źle o jego tacie czy mamie. Szczególnie przy małym dziecku, które nie jest w stanie znieść więcej, niż zniosło z powodu rozstania rodziców.
Kiedy mówię coś takiego, słyszę: „Ale przecież to są tak wielkie dramaty, że trudno ukryć przed dzieckiem emocje”.
Bardzo trudno! I nie zawsze się nam to uda, bo emocje i tak widać w naszych oczach, twarzy, ruchach. Dziecko, które z nami mieszka, może usłyszeć nasz płacz, zobaczyć zaczerwienione oczy. Ale powinniśmy kontrolować to, co mówimy w jego obecności. We wszelkich innych relacjach możemy się wściekać, kląć, krzyczeć, złorzeczyć.
Trzeba sobie znaleźć jakieś zaplecze, gdzie będziemy chodzić, i tam wylewać żale!
Pod żadnym pozorem nie
wolno przy dziecku mówić
źle o jego tacie czy mamie.
Szczególnie przy małym
dziecku, które nie jest w stanie
znieść więcej, niż zniosło
z powodu rozstania rodziców.
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 271
Zdecydowanie jestem za tym, by mieć takie miejsce i ludzi, przy których nie musimy się kontrolować i możemy dać upust emocjom. Dziecko trzeba chronić przed konfliktem lojalności, który mu fundujemy, gdy mówimy źle o drugim rodzicu. Kiedy będzie starsze, może dorosłe, samo zobaczy więcej, ale wtedy będzie też umiało poradzić sobie z tymi emocjami.
Czy tylko słowa, którymi zaczniemy dyskredytować drugiego rodzica, źle wpływają na dziecko?
Nie zawsze mówimy wprost źle o drugim rodzicu, wystarczą aluzje: „No, tego się mogłam spodziewać, mnie też zawodził, ale nie martw się, mama zawsze będzie o tobie pamiętać”. A ojciec powie: „Taaak, mama zawsze myśli tylko o sobie i dlatego zapomniała kupić ci zeszyt”. Co słyszy dziecko? Mój tata jest zły, moja mama jest zła... Moja mama zawsze przy mnie będzie, ale mój tata nie jest w porządku. Albo odwrotnie - jedynie na tatę mogę liczyć. Nie należy tego robić! Dziecko i tak prędzej czy później zobaczy, że rodzic nie dotrzymuje słowa, i wtedy może samo nazwać rzeczy po imieniu. Niektórzy rodzice popadają w drugą skrajność: by oszczędzić dziecku rozczarowań, usprawiedliwiają przed nim rodzica, który zawodzi. Mówią: „Tatuś dużo pracuje, nie ma dla ciebie czasu, ale bardzo cię kocha”. Intencją rodzica jest ochronienie dziecka, ale takie słowa wcale go nie chronią. Po pierwsze, miłość do dziecka (i w ogóle do drugiego człowieka) to dbanie o obecność w jego życiu. Ciągłe usprawiedliwianie nieobecności sprawia, że dziecko dostaje fałszywy obraz dojrzałej miłości. Po drugie, kolejne usprawiedliwianie ojca, który znów nie przyszedł na spotkanie, albo odwołał je w ostatnim momencie, są dla dziecka przekazem: „Takie zachowania wobec ciebie, wobec twoich potrzeb,
2 7 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
uczuć, są w porządku. Więc nie bądź zły, a jeśli jesteś, to zacznij mieć z tego powodu poczucie winy: jak możesz nie rozumieć, że mama czy tata mają ciągle coś ważniejszego niż spotkanie lub zabawa z tobą?”. Taki przekaz spowoduje, że dziecko stłumi żal, smutek i złość.
To jak mamy się zachować, kiedy rodzic się nie wywiązuje, nie staje na wysokości zadania?
Gdy dziecko mówi, że nie rozumie, to mamy być po jego stronie. Powinniśmy chronić nasze dziecko, a nie jego rodzica. Możemy powiedzieć: „Ja też tego nie rozumiem, nie wiem, jak można się umawiać i nie dotrzymywać słowa”. Ważne, by powiedzieć to bez jadu w głosie.
Jednocześnie stwierdzając, że to nie jest w porządku?
Tak, a gdy dziecko mówi, że pewnie tata nie chce go widywać, bo było niegrzeczne albo jest złe, to trzeba temu zdecydowanie zaprzeczać: „Nie, to tata nie jest wobec ciebie w porządku, skoro się z tobą nie widuje łub łamie dane słowo. Nikt nie ma prawa najpierw się z tobą umawiać, a potem odwoływać spotkania, nie liczyć się z twoimi uczuciami. Ty, synku czy córeczko, jesteś absolutnie w porządku”. Usprawiedliwianie niesłownego rodzica spowoduje, że dziecko potem pozwoli, by inni traktowali je podobnie. Uczy się też, jak można być mamą czy tatą. Lepiej więc powiedzieć: „Ja tego nie rozumiem. Gdy my się na coś umawiamy, zawsze dotrzymuję słowa, bo tak należy postępować. Trzeba zawsze dotrzymywać słowa, żeby drugiemu człowiekowi nie było przykro tak jak tobie teraz”.
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 273
Kiedy rozmawiałem z moimi znajomymi, których rodzice się rozwiedli, mówili, że najbardziej martwili się tym, jak będzie wyglądało ich życie po rozstaniu mamy i taty. Mojej koleżance, która wtedy miała osiem lat, powiedziano, że będzie się widywać z obydwojgiem rodziców, a ona nie wiedziała, co to znaczy. Nie wiedziała też, czy może zadzwonić do taty, gdy będzie miała na to ochotę. Niewiele rozumiała z ustaleń między rodzicami i wspomina to jako ogromny stres.
Dobrze, by dziecko widziało, że rodzice po rozstaniu nadal ze sobą rozmawiają i potrafią coś między sobą uzgodnić, a nie tylko przekazywać sobie informacje (często zresztą za pośrednictwem dziecka). Jeśli mama i tata nadal umieją się porozumiewać, dziecko ma szanse poczuć, że jako rodzice się nie rozstali. I nie ma możliwości wykorzystywania braku komunikacji między rodzicami.
A jak mogłoby to potem wykorzystać? Napuścić mamę na tatę i odwrotnie? Powiedzieć: „A mama mi pozwala”?
To zabrzmiało tak, jakby dzieci robiły to z premedytacją, a one po prostu próbują, sprawdzają granice. Czasami chcą coś zrobić, bo nie wiedzą, że to dla nich groźne. Rodzice, którzy nie współpracują po rozstaniu, stwarzają dziecku bardzo niebezpieczny świat. Także przez to, że każde z nich ma wobec dziecka odmienne oczekiwania, tworzy inne zasady. Mama uważa, że ośmiolatkowi nie wolno sięgać po gry dla szesnastolatków, a tata nie widzi w tym nic złego. Jedno pilnuje, by dziecko zdrowo się odżywiało, a drugie karmi je fast foodami. Jeden rodzic wymaga, żeby dziecko po posiłku zanosiło naczynia do zlewu, a drugi nie uważa tego za istotny element wychowania.
274 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Co dziecko powinno usłyszeć od swoich rodziców, którzy się rozwodzą?
Gdy rodzice się rozstają, dzieci najbardziej na świecie boją się, że mama i tata mogą przestać je kochać. Skoro oni już się nie kochają, to u dziecka pojawia się lęk, że miłość do niego też
może zniknąć. W związku z tym za wszelką cenę pragnie połączyć ze sobą rodziców,, bo wierzy, że jeśli wróci miłość między nimi, i ono nie będzie zagrożone. Dlatego radzę rodzicom, by tłumaczyli dziecku, że są różne rodzaje miłości. Jest miłość między kobietą a mężczyzną, między dorosłymi ludźmi — i ona może się skończyć, bo to miłość ziem
ska, ludzka. Natomiast miłość rodziców do dziecka i dziecka do rodziców to miłość magiczna — taka, która nigdy nie znika. Im dziecko jest mniejsze, tym to tłumaczenie jest dla niego bardziej oczywiste. Rodzic może również powiedzieć: „Zobacz, ja z moją mamą, czyli z twoją babcią, też się nieraz sprzeczamy, ale cały czas mamy ze sobą kontakt i to się nigdy nie zmieni, bo to jest właśnie przykład miłości magicznej”.
Ale trudno uwierzyć, że tata kocha, skoro zniknął.
Tak. I, szczerze mówiąc, czy prawda nie jest właśnie taka? Co to za miłość, która nie budzi potrzeby widywania się z kimś, kogo się kocha? Jak uboga musi być, jak głęboko niedojrzała, skoro nie uwzględnia uczuć dziecka. Trzeba mieć wyjątkowo mało empatii w stosunku do osoby, której pozwała się cierpieć.
Gdy rodzice się rozstają,
dzieci najbardziej na świecie
boją się, że mama i tata
mogą przestać je kochać.
Skoro oni już się nie kochają,
to u dziecka pojawia się lęk,
że miłość do niego też może
zniknąć.
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 275
Nie ma sensu prowadzić akademickiej dysputy, czy to rzeczywiście jest miłość, czy też nie. To tylko słowo, które każdy z nas wypełnia zachowaniami i decyzjami. Jeszcze raz powtarzam: nie warto mówić dziecku: miłość może tak wyglądać, bo przez to ono nie będzie szczęśliwe.
Może też przyswoić pewien przekaz. Bywałem w domu, w którym trzy pokolenia kobiet uważały, że na mężczyznach nie można polegać, że nie należy się po nich spodziewać się niczego pozytywnego, że mężczyźni są niedobrzy i niepotrzebni. Nastoletnia dziewczyna powtarzała to samo, co mówiły jej mama i babcia — i z takim wyposażeniem wchodziła w dorosłe życie.
Tak, i ja spotkałam w swojej pracy wiele kobiet, których ojciec albo zniknął z ich życia w dzieciństwie, albo nawet był w nim obecny, jednak one tego nie odczuwały. Czasami dlatego, że ciągle pracował, a często dlatego, że nie wymagał szanowania siebie. Te kobiety rzeczywiście opuszczają domy rodzinne z przekonaniem, że od mężczyzny nie można niczego oczekiwać, że w ogóle nie należy go traktować poważnie. „Mężczyźni to przecież takie duże dzieci” - słyszę od tych kobiet, którym przez myśl nawet nie przejdzie, że oni - tak samo jak my - bywają różni. Tylko skąd one mają o tym wiedzieć? Denerwują mnie dyskusje, nie tylko publiczne, których celem jest dokopywanie płci przeciwnej. Nie ma we mnie zgody na takie uogólnienia i ocenianie jakiejś pici, bo w każdej z tych grup są ludzie mniej i bardziej dojrzali. A traktowanie przedstawicieli płci przeciwnej jak istot z inne planety, rzecz jasna gorszej, do niczego nie prowadzi. To jest bardzo krzywdzące, także dla tych, którzy mają taką wizję świata - oni podczas szukania partnera
2 7 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
A traktowanie przedstawicieli
płci przeciwnej jak istot
z inne planety, rzecz jasna
gorszej, do niczego nie
prowadzi. To jest bardzo
krzywdzące, także dla tych,
którzy mają taką wizję świata
- oni podczas szukania
partnera nie będą się
kierować swoimi potrzebami
i systemem wartości,
ale zadowolą się kimkolwiek.
nie będą się kierować swoimi potrzebami i systemem wartości, ale zadowolą się kimkolwiek.
Dziewczynka uwięziona z matką i babką w antymęskim okopie może mieć trudność w satysfakcjonującym przeżywaniu miłości do mężczyzny. ,
Oczywiście, bo ona nie wie, co to jest ta miłość ojcowska, gdyż jej nigdy nie zaznała. Nie wie, jak to jest
mieszkać z mężczyzną w jednym domu, szczególnie jeśli mama postanowiła nie wiązać się już z nikim innym. Jako dziewczynka nie miała też okazji przeglądać się w oczach swojego ojca: nie usłyszała od mężczyzny, że jest ładna, nie dostała od niego wsparcia, kiedy dorastała i stawała się kobietą. A mężczyzna, który został wychowany tylko przez matkę, bez ojca, nie bardzo wie, co to znaczy być mężczyzną, zwłaszcza jeżeli wokół niego zabrakło innych mężczyzn. A gdy na domiar złego ten chłopak cały czas widział, że mama nosi w sobie żal do jego ojca, to on tę swoją męską część wypierał, żeby mu było łatwiej z mamą i żeby jej było łatwiej z nim. I jako dorosłemu człowiekowi trudno mu czuć się mężczyzną. Już wcześniej miał problem ze identyfikowaniem się ze swoją płcią, bo słyszał, jacy niegodziwi są mężczyźni. A kiedy matka mówiła: „Jesteś taki podobny do swojego ojca!”, nie były to słowa wypowiadane z zachwytem.
Nie zawsze jednak jest tak, że kiedy znika ojciec, syn jest skazany na brak męskiego wzorca, bo przecież matka
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 2 7 7
może się jeszcze z kimś związać. I wtedy takie wzorce pojawią w życiu młodego człowieka.
Oczywiście, takie dziecko nie jest skazane na brak wzorca. W jego życiu często są na stale obecni inni dobrzy mężczyźni - dziadek, wujek, nowy partner mamy. A jeżeli jeszcze mama akceptuje w dziecku te cechy, które przypominają jej jego ojca, a nawet jest w stanie je doceniać, pochwalić, powiedzieć mu, co fajnego jest w ...
...w tobie z taty.
Tak, na przykład: „Masz taki talent matematyczny jak twój tata. Zdolności językowe odziedziczyłeś po tacie. Obyś miał taki dobry wzrok jak tata, bo ja muszę nosić okulary. Masz ładne paznokcie, tak jak twój tata”. Dziewczynka może usłyszeć, że ma taki sam piękny kolor włosów jak jej tata i że tańczy równie dobrze jak on, bo ma takie samo poczucie rytmu. Chociażby te słowa z ogromnym trudem przechodziły nam przez gardło, choćbyśmy mieli tony żalu do tego drugiego rodzica, oszczędzajmy emocje dziecka. Szczególnie tuż po rozstaniu niełatwo zdobyć się na takie zachowanie, ale z czasem w nas, dorosłych, złe emocje mogą wygasnąć. Niewykluczone, że w naszym życiu pojawi się nowa miłość, ale w dziecku usłyszane słowa zostają, i - co najgorsze — są już na zawsze częścią dzieciństwa... Mówię o tym z pełną świadomością, bo kiedy pracuję z dorosłymi, którzy mają podobne doświadczenia, widzę, że nawet kilkadziesiąt lat później jest w nich wstrząsająco dużo dawnych obrazów i emocji.
Niektórzy powiedzą: „Może lepiej, żebyśmy się nie rozstawali, skoro to taki stres dla dziecka”.
2 7 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Ale dom i rodzina to nie jest przede wszystkim stan prawny, tylko bliskość, miłość, wzajemne wspieranie się, rozumienie, rozmowy. Jeśli w domu dochodzi do przemocy emocjonalnej lub fizycznej, panuje chłód, są ciągłe żale, pretensje - czy to jeszcze jest dom? Dziecko nie ma poczucia bezpieczeństwa.
Wiele osób nie decyduje się na rozstanie z partnerem ze względu na dobro dzieci. ^ one często wyrastają na ludzi, z którymi pracują psychoterapeuci. Dzieci z takich domów wolą być same niż tworzyć związek, bo to im nie wy
chodzi. Dziecko ma określone potrzeby - jedną z bardzo istotnych jest doświadczenie w dzieciństwie dobrej relacji między tatą a mamą, bo dzięki temu potem jako osoba dorosła spontanicznie potrafi podobnie tworzyć własne związki. Kiedy widzimy, że rodzice ze sobą rozmawiają, ale też potrafią się spierać i nie przekraczają przy tym pewnej granicy - nie ubliżają sobie, nie stosują przemocy, to jako dorośli też umiemy stawiać granicę i mówić głośno o swoich potrzebach. To jest wielka wartość. Jeżeli dziecko nie wyniesie tych umiejętności z domu, bo tam wieje chłodem - na pozór wszystko jest w porządku, ale nie ma miłości, szacunku albo są ciągłe awantury - opuszcza dom przepełnione lękiem przed stworzeniem związku. Wielu z tych ludzi mówi po latach podczas terapii: „Lepiej by było, gdyby moi rodzice się rozstali”.
Kiedy jedno z rodziców zalewa nas swoim żalem i swoją goryczą, to - i tu na chwilę wracamy do poprzedniego
Ale dom i rodzina to nie jest przede
wszystkim stan prawny, tylko bliskość,
miłość, wzajemne wspieranie się,
rozumienie, rozmowy. Jeśli w domu
dochodzi do przemocy emocjonalnej
lub fizycznej, panuje chłód, są ciągłe
żale, pretensje - czy to jeszcze jest dom?
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 2 7 9
rozdziału — ten dom jest już dysfunkcyjny, nie można w nim przeżywać swoich emocji.
Tak.
Bo muszę się zająć mamą czy tatą, którym jest źle, więc nieważne, co ja czuję. Wyobrażam sobie, jak silną to może wywoływać niechęć do wchodzenia w bliskie relacje z ludźmi. Skoro to wymaga zrezygnowania z siebie i oddawania całej swojej uwagi i swoich sił drugiemu człowiekowi.
Tak właśnie jest. Dziecko zachowuje się tak, jakby chciało gdzieś zniknąć ze swoim prawdziwym „ja” - jest takie, jak oczekuje rodzic. I on nie musi nawet tego głośno wyrażać. Dziecko to widzi i czuje, kiedy na niego patrzy. Wie, że nie może mówić o swoich potrzebach, więc milczy. Nie powinno się przyznawać do tego, że tęskni za tatą, więc tłumi to w sobie. „Mama jest wyrachowana” - mówi tato, a dziecko tego nie potwierdzi, ale jego milczenie ojciec traktuje jak aprobatę. Jeśli rodzic będzie dążył do tego, żeby dziecko powiedziało, że z nim jest mu lepiej niż u drugiego rodzica, to ono tak powie. Dziecko jest w pełni dyspozycyjne — jeśli boi się utraty miłości, zrobi wszystko, czego chce rodzic. Ale jako dorosły człowiek też będzie gotowe zrobić wszystko, czego się od niego oczekuje, jeśli dzięki temu ktoś go nie opuści, i to mu zapewni spokój. Tyle że go nie zazna, bo będzie się czuło wykorzystywane, niedoceniane. Będzie się
Dziecko jest w pełni dyspozycyjne
- jeśli boi się utraty miłości, zrobi
wszystko, czego chce rodzic. Ale jako
dorosły człowiek też będzie gotowe
zrobić wszystko, czego się od niego
oczekuje, jeśli dzięki temu ktoś go
nie opuści, i to mu zapewni spokój.
2 8 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
dawało wykorzystywać i pozwalało nie doceniać. To, w jaki sposób ludzie się rozstają, wpływa bezpośrednio nie tylko na dzieciństwo ich dzieci, lecz także na jakość ich życia jako dorosłych. Czy potrafią być w związkach bez przemilczeń i oczekiwania, że ktoś się domyśli, czego one chcą? I odwdzięczy się za to, że one całe lata zapominały o sobie?
Czy z lęku przed porzuceniem zgodzą się na wszystko?
Tak. Wyobraź sobie swoje życie, dzień po dniu, i to, że nie możesz mówić o swoich potrzebach ani emocjach. Jeżeli rodzice rozstali się w taki sposób, że zranili dziecko, to ono nie będzie potrafiło mówić o swoich uczuciach, a jego pragnienie miłości będzie tak ogromne, że zrobi wszystko, by jej doświadczyć. Jeśli przeżyło porzucenie przez jednego rodzica, jego niedostępność, brak stałości, czasami także nieobecność „duchem” tego rodzica, z którym było na co dzień - to ono się boi, że znowu ktoś je porzuci. Tak jak już wcześniej mówiłam, dziecko musi czuć, że rodzice kochają je bezwarunkowo i są dla niego dostępni. Powinni zawsze dotrzymywać terminów i godzin spotkań z dzieckiem. Jeżeli rodzic wyjątkowo nie może, bo zachorował albo zdarzyło się coś dramatycznego, to bierze odpowiedzialność za swoje zachowanie i za uczucia dziecka, czyli mówi: „Bardzo cię przepraszam, wiem że czekałeś, to nie w porządku z mojej strony”. Ale to wyjątek od reguły, w myśl której spotkania z dzieckiem są dla rodzica najważniejsze. Dlatego dobrze, by oprócz umówionych spotkań zdarzały się też spontaniczne kontakty. Ale nie może być tak, że tylko rodzic wie, kiedy spotka się z dzieckiem, bo odwiedzi je, kiedy będzie miał akurat wolną chwilę, a dziecko przez cały tydzień na to czeka. I jeszcze jedno: tata, z którym dziecko nie mieszka, nie może się stać rodzicem
Rozstanie rodziców. Życie po pęknięciu 281
tylko od zapewniania rozrywek i atrakcji, rozpieszczania — takim świętym Mikołajem aktywnym cały rok. Rodzic, który nie mieszka z dzieckiem, też powinien chodzić na spotkania do przedszkola, wywiadówki do szkoły, do lekarza.
Jakie są konsekwencje podziału na rodzica od obowiązków i rodzica od przyjemności?
Jedno z rodziców jest obsadzone w roli złego policjanta, a drugie staje się świętym Mikołajem. I tak naprawdę żadne z nich nie przeżywa w pełni rodzicielstwa, bo ono polega na tym, że od dziecka także się czegoś oczekuje, a nie tylko daje mu prezenty. Jeśli istnieje taki podział, oboje rodzice powinni się zastanowić, jak to wygląda z perspektywy dziecka, które od jednego dostaje tylko prezenty i zabawę, podczas gdy drugi rodzic kojarzy mu się przede wszystkim z codziennymi sytuacjami, obowiązkami, wymaganiami, a także wyciąganiem konsekwencji.
„Odrobiłeś lekcje?”, „Kładź się już spać” - mówi mama...
I po wywiadówkach też najczęściej rozmawia z dzieckiem tylko mama, z tabliczki mnożenia też ona odpytuje. Rano ponagla dziecko, żeby zdążyło do szkoły, a potem się denerwuje, że niezjedzona podczas przerwy kanapka stała się zakładką do książki. Nie namawiam drugiego rodzica, by pochylił się nad losem tego, z którym mieszka dziecko, bo on właśnie się z nim rozwiódł i to może go kompletnie nie interesować. Co więcej, może nawet myśleć: „Dobrze jej tak”. Zachęcam do spojrzenia na sytuację oczami dziecka, które z mamą nie doświadcza miłych chwil lub przeżywa ich zdecydowanie mniej niż z tatą. Jeżeli codzienne obowiązki dziecko wypełnia przeważnie
2 8 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
w obecności jednego rodzica, to nie zaznaje przy nim beztroski. Albo ma jej zdecydowanie za mało. Zazwyczaj dotyczy to codziennością z mamą. Warto uczestniczyć w całym życiu dziecka nie ze względu na swoją byłą żonę czy partnerkę lub też byłego męża czy partnera, ale dla dobra dziecka.
Jeśli dziecko w czasie spędzanym z tatą nie ma żadnych obowiązków, może zacząć myśleć, że są relacje, w których tylko się dostaje, a w innych trzeba dużo dawać.
Nie wiem, czy do końca jest tak, jak mówisz. Myślę, że raczej nabiera przekonania, że mężczyzna nie jest od tego, żeby z nim tworzyć codzienny związek. Jeśli kobieta w dzieciństwie nie miała takiego doświadczenia, to dla niej egzotyka. Mężczyzna z kolei nie bardzo potrafi być innym ojcem niż jego własny, a więc sam jest w życiu dziecka wyłącznie specjalistą od atrakcji. A dziecko potrzebuje przeżywać z każdym rodzicem i prozę życia, i beztroskę.
Warto uczestniczyć
w całym życiu dziecka
nie ze względu na swoją
byłą żonę czy partnerkę
lub też byłego męża czy
partnera, ale dla dobra
dziecka.
ROZDZIAŁ 12
Rodzic się m y li.
„ N ie w ie m ” . „ N ie u m ie m ” .
„P r z e p r a s z a m ”
Oliwia
Mój tata zawsze wiedział wszystko. Dzisiaj moje dzieci mó
wią o nim „Wikipedia” i zamiast grzebać w internecie, dzwo
nią do dziadka, bo rozumieją go lepiej niż internetowe defi
nicje. I chociaż tata ma ogromną wiedzę, to - jak sam mówi
- „został w XX wieku razem z drukowaną encyklopedią” . Kil
ka dni temu mój młodszy syn zapytał dziadka, jak działają
serwery. Tata trochę niedosłyszy, więc uznał, że pytanie doty
czy serowarów. I kiedy zaczął opowiadać o serwatce i pod
puszczce, młody przerwał mu zniecierpliwiony: „Przecież nie
o to pytam!” . Dziadek doprecyzował, o co był pytany, i od
powiedział: „Nie wiem, ale mam pomysł, gdzie to spraw
dzić.” Uśmiechnęłam się, bo to zdanie słyszałam od dziec
ka. Tak mocno we mnie utkwiło, że kiedyś podczas studiów
zaskoczona pytaniem egzaminatora, odpowiedziałam: „Nie
wiem, ale mam pomysł, gdzie to sprawdzić!” . Profesor śmiał
się do łez, a ja dostałam piątkę za postawę. Dzięki tacie!
Jędrzej
Moi niedoszli teściowie chyba już zawsze będą dla mnie
punktem odniesienia. Kiedy dziewczyna chciała mnie przed
stawić swoim rodzicom i pojechaliśmy do nich na weekend,
byłem potwornie spięty. Poruszałem się jak robot, uśmiecha
łem się mechanicznie i ciągle za coś przepraszałem. Pamię
tam szczególnie sobotnie śniadanie. Zszedłem na dół, do
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 2 8 5
kuchni, gdzie Bogdan siedział z gazetą nad kawą. Powie
dział z uśmiechem: „Dzień dobry! Jak się spało?” , a ja led
wie się powstrzymałem, by się nie rozryczeć jak małe dziec
ko. U mnie w domu takie słowa byłyby nie do pomyślenia.
W sobotni ranek trzeba było zwijać się jak najszybciej do
babci, bo tata na kacu budził się w marnym nastroju. Do
tamtego momentu wydawało mi się, że takie sceny jak ta
w domu teściów są możliwe tylko w amerykańskich filmach.
Zacząłem patrzeć na tych ludzi jak na wzorzec idealnej ro
dziny. Uczyłem się od nich, jak można się zachować. Bo
model, który znałem, wcale mi się nie podobał, ale dotąd
nie wiedziałem, że może być inaczej. W jeden z kolejnych
weekendów Bogdan pokłócił się ze swoją córką i na nią nakrzyczał. No, pomyślałem, zaraz się zacznie. Wrzeszczenie
na dzieci znałem doskonale ze swojego domu. Jednak po
kwadransie Bogdan przyszedł do kuchni, gdzie siedzieliśmy,
i przy mnie i przy swojej żonie przeprosił córkę za to, że się
uniósł i krzyczał, a to było bez sensu. I znowu siedziałem
oniemiały. Pamiętam to do dzisiaj. I chociaż nie zostali mo
imi teściami, to są dla mnie dowodem na to, że można po
stępować inaczej, niż mi się zawsze wydawało.
2 8 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Po lekturze poprzednich rozdziałów można dojść do wniosku, że bardzo trudno być rodzicem. To niezmiernie wymagające zadanie.
Ale zarazem niezwykle wciągające i dające wiele radości, której nie da się przeżyć w żaden inny sposób. Z tego powodu ludzie bezdzietni uważają, że z tymi, którzy są rodzicami, nie można wytrzymać. Zachwycają się prawie prosto narysowaną kreską, prawie suchą pieluchą czy koślawo napisanymi słowami: „Kocham cię, mamo” albo „Kocham cię, tato”. I taka laurka trafia na ścianę w salonie. Pamiętam, jak syn napisał pierwszy raz moje imię. Co z tego, że zrobił wszystkie możliwe błędy ortograficzne, które można popełnić w słowie „Małgosia”. Dla mnie to było niczym cud, bo pamiętałam, jak jeszcze niedawno, niemal przed chwilą, tylko leżał i nic nie umiał, niczego nie rozumiał. Dziecko, które gra trawę w przedstawieniu, zdaniem swojego rodzica szumi tak, jak żadne inne na świecie, i zasługuje na Oscara. Bardzo mnie ucieszy, jeżeli po lekturze naszej książki zarówno czytelnicy będący już rodzicami, jak i ci, którzy przypominają sobie swoje dzieciństwo i własnych rodziców, uznają, że to jest prawdziwa sztuka. To jest sztuka, która ciągle trwa i nie ma gotowego scenariusza. Zmienia się wiek naszego dziecka, pojawiają się nowe okoliczności, a my jeszcze nie wiemy, jak sobie z nimi
poradzić. Znajdujemy pomysł dopiero w trakcie poznawania sytuacji, poznawania naszego dziecka. Każdy, kto zostaje rodzicem, powinien już na początku przyznać sobie prawo do tego, że czegoś nie wie, i do poszukiwania odpowiedzi. Takie podejście daje wiele swobody. Dobrze jest zrozumieć
Każdy, kto zostaje
rodzicem, powinien już
na początku przyznać sobie
prawo do tego, że czegoś
nie wie, i do poszukiwania
odpowiedzi.
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 2 8 7
pewną zależność: najpierw rodzi się dziecko, a my - jako mama i tata - „rodzimy się” dopiero po jakimś czasie, a nie w tej samej chwili co dziecko. Owszem, kochamy je — miłość pojawia się dosyć szybko. A jednocześnie zaczynamy poznawać nasze dziecko. Warto się uczyć, jakie ono jest, do czego cały czas namawiam, bo w żadnej mądrej książce nie uwzględniono elementów, które są charakterystyczne tylko dla naszej rodzinnej historii, osobowości, temperamentów. To samo dotyczy rozumienia naszych rodziców. Kiedy my byliśmy dziećmi, nasi rodzice też dopiero stawali się rodzicami. Musieli się sporo nauczyć, byli osadzeni w jakiejś rzeczywistości historycznej, geograficznej, społecznej, politycznej, też mieli swoje obciążenia, też byli czyimiś dziećmi. To wszystko ma wpływ na rodzicielstwo. Jako dzieci nie umieliśmy tego uwzględnić, i całe szczęście, bo zadaniem dziecka nie jest zrozumienie rodziców. Dopiero jako dorośli ludzie możemy zobaczyć nasze dzieciństwo w szerszym kontekście.
Chciałbym wrócić później do wątku spoglądania na swoich rodziców z perspektywy czasu, ale pomyślałem, że skoro to takie trudne, skoro uczymy się tego, bo nie dokonuje się to w jednym momencie, tylko jest procesem, to zdarzą się sytuacje, w których dorosły człowiek może nie podołać roli rodzica, może nie wiedzieć, jak coś zrobić, a czasami może się okazać, że...
. . .źle mu się wydawało.
Albo źle mu się wydawało, albo bagaż z jego dzieciństwa okaże się nie dość dobrze przepakowany, i to on zdecyduje chociażby o tym, że „poleci ręka”, o której rozmawialiśmy w rozdziale o biciu. I co wtedy?
2 8 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Wtedy wracamy do naszej roli, którą jest wychowywanie dziecka. Ważną kwestią w tym procesie jest nauczenie dziecka przepraszania. Kiedy przekroczy granicę, którą z nim ustalamy, powinno przeprosić. Ta granica jest wartością, a jej uwzględnienie, o czym już mówiłam, pozwoli dziecku szczęśliwie żyć poza domem, wśród znajomych i przyjaciół, a także później jako dorosłemu człowiekowi. I właśnie dlatego, jeżeli to my, rodzice, przekraczamy granicę, i na przykład uderzymy dziecko albo je oszukamy czy nie dotrzymamy danego mu słowa, powinniśmy powiedzieć: „Przepraszam, byłem nie w porządku”. To bardzo wychowawcze zachowanie. Nie możemy przecież oczekiwać od dziecka, że będzie nas przepraszało, skoro sami tego nie robimy. To prawda, trudno się przyznać do błędu, ale warto pamiętać, że dziecko uczy się przez naśladownictwo. Tylko rodzic, który ma cywilną odwagę i potrafi powiedzieć: „Przepraszam, zawiodłem cię”, może później oczekiwać od dziecka pilnowania tej granicy. W ten sposób uczy dziecko przyznawania się do błędu, a to wspaniała cecha, niezbędna, by tworzyć dobre relacje w związku. Jeśli coś niedobrego zdarzyło się między dwojgiem ludzi - komuś puściły nerwy, powiedział jedno słowo za dużo - nie da się cofnąć czasu. Ale wiele zależy od tego, jak się teraz zachowamy. Jeżeli będziemy udawać, że nic się nie stało, nie uznamy, że została przekroczona granica, i nie przeprosimy, to w drugim człowieku, być może dla nas bardzo ważnym, nawet kochanym, pozostaje lęk. Przed tym, że mamy inny system wartości, że jesteśmy w pewien sposób nieprzewidywalni, że może inaczej rozumiemy np, lojalność, prawdomówność. Trudno być z takim człowiekiem. Powiedzenie „przepraszam” nie cofnie nieprzyjemnego zdarzenia czy nieadekwatnej reakcji, ale przyniesie partnerowi ulgę. Bo skoro usłyszałem „przepraszam”, to ten ważny dla mnie człowiek
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 2 8 9
postrzega pewne kwestie podobnie jak ja, też sądzi, że nie należy tak postępować.
Przypominam sobie historię pewnej mamy i sześciolatki. Mama rozmawiała z przyjaciółką przez telefon i zaczęła relacjonować wizytę u pediatry. Opowiadała, na co choruje dziewczynka.
Rozmawiała przy swojej córeczce?
Dziewczynka bawiła się w drugim pokoju, ale słyszała rozmowę. I przybiegła z oburzeniem i z pretensjami: „Mamo! Dlaczego mówisz o mojej chorobie?”. Pamiętam zaskoczenie mamy, że w tej kwestii bardzo się różnią. Dla mamy opowieści o wizytach u lekarzy nie były czymś intymnym, a dla córki - tak.
Ale jednocześnie reakcja dziewczynki sugeruje, że pojęcie intymności zostało już wprowadzone do jej życia i niewątpliwie zrobili to rodzice. Ta sześciolatka wiedziała, że ma prawo do odrębności, prywatności, do swojej fizyczności. To, że córka zdecydowała się coś takiego powiedzieć, świadczy dobrze o mamie! Dziewczynka czuła się bezpiecznie z tym, że może mamie powiedzieć: „Nie podoba mi się to, co robisz”. Jeżeli dziecko mówi takie słowa, to rodzicom należy się wielki szacunek! To oni stworzyli warunki, w których dziecko może swobodnie wyrażać swoje odczucia. Takie sytuacje pokazują, jak ogromny wpływ mamy na życie naszych dzieci, i jak procentują właściwe działania!
Powiedzenie „przepraszam”
nie cofnie nieprzyjemnego
zdarzenia czy nieadekwatnej
reakcji, ale przyniesie
partnerowi ulgę. Bo skoro
usłyszałem „przepraszam” ,
to ten ważny dla mnie
człowiek postrzega pewne
kwestie podobnie jak ja,
też sądzi, że nie należy
tak postępować.
2 9 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
A, jak już mówiłam, celem wychowania jest nauczenie dziecka wyrażania wszystkich uczuć, we właściwej formie. Mama dziewczynki natomiast, dowiedziała się, w którym miejscu przebiega granica córki, i zaczęła poznawać swoje własne dziecko. Rodzicielstwo polega właśnie na przyglądaniu się dziecku, poznawaniu i szanowaniu go. To nie oznacza, że mamy się na wszystko zgadzać, ale szanujemy odczucia i potrzeby dziecka.
Przypomina mi się pewna historia, którą znamy obydwoje, i o której rozmawialiśmy w jednej z audycji radiowych. W książce Jana Guillou Zło pokazana jest historia skrajna, ojciec bije swojego syna...
...Ojczym.
Faktycznie! To był ojczym. Bije pasierba i po żadnym biciu nie przeprasza, wprost przeciwnie.
Przerzuca na niego odpowiedzialność, a zrzuca ją z siebie. Jakby to nie on, który katuje i upokarza, przekroczył granicę, a „jedynie” zareagował na to, co „złego” zrobił jego pasierb.
Mało, że ojczym go nie przeprasza, on jeszcze każe mu przyjść i się objąć, „ponieważ się przyjaźnimy” - jak mówi. Czyli dziecko, które nie ma szans na przeżycie wyrządzonej krzywdy, na dodatek musi zafałszować rzeczywistość. Ma dać dowód bliskości w tej relacji. Jakie są tego konsekwencje dla młodego człowieka?
My wiemy, bo doczytaliśmy tę książkę do końca. Ona jest niezwykłe bolesna i niestety wiarygodna, jeżeli chodzi o opisany
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 291
proces. W takim dziecku, w takim człowieku rodzi się bardzo silny bunt, który może skutkować przekazywaniem agresji na zewnątrz lub chowaniem jej wewnątrz siebie. Albo będą eksplozje, albo będą implozje — ten człowiek stanie się agresywny wobec innych, albo będzie się coraz bardziej zakleszczał, zamykał i coraz bardziej atakował sam siebie. Chłopak, o którym rozmawiamy, walczy z agresją wylewającą się na zewnątrz. Cala książka, którą naprawdę bardzo polecam, to obraz walki chłopca o to, żeby zwyciężyła jego potrzeba zachowania swojej godności. On nie chce być taki jak ojczym, nie chce oddawać agresji, nie chce nikogo krzywdzić tak, jak sam jest krzywdzony. Ale jednocześnie ten młody człowiek ma w sobie bardzo dużo złości z powodu krzywdy, której doznaje. I on walczy - o siebie z samym sobą. Tę walkę widać również, gdy rozmawia o niej z przyjacielem. Ale są dzieci, które wszystkie złe uczucia tłumią w sobie. Potem słyszymy naprawdę dramatyczne historie, że on był taki spokojny, tylko się powiesił albo zaczął brać narkotyki, albo siedzi cały czas w internecie.
Albo w skrajnym wypadku przyniósł do szkoły broń i zastrzelił kilka osób.
W skrajnym wypadku. Nie rozładowywał na bieżąco napięcia, w jego wnętrzu cały czas trwało bombardowanie, aż w końcu nie wytrzymał. Rozmawiamy teraz o bardzo skrajnej sytuacji. Myślę, że większość ludzi, którzy czytają tę książkę, zna takie historie z mediów. Natomiast otacza nas wiele dzieci - często my jesteśmy takimi dziećmi w ciele dorosłego człowieka — które doznawały krzywdy, doświadczyły niesprawiedliwości i musiały się z tym uporać. To, w jaki sposób sobie radziliśmy, często bywa przekleństwem w naszych obecnych relacjach z ludźmi, bo
2 9 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
odsuwa nas od nich albo utrudnia tworzenie więzi.
Mówisz o tym, jak próbujemy sobie radzić w sytuacji, gdy ktoś nie uznaje tego, że przekroczył granicę, zrobił nam jakąś krzywdę, zachował się niewłaściwie.
Tak, zawsze czujemy, kiedy ktoś narusza nasze poczucie bezpieczeństwa, godności. Dziecko nie zdaje sobie sprawy, że ma być traktowa
ne inaczej, nie wie, jak powinno wyglądać życie rodzinne. Mimo to, kiedy ktoś je krzywdzi, czuje się z tym źle. Nasze poczucie godności jest czymś bardzo pierwotnym. Rodzimy się z potrzebą nie tylko fizycznego, lecz także emocjonalnego bezpieczeństwa. I kiedy one nie są zaspokajane, my to odczuwamy, tyle że jako dzieci nic nie możemy z tym zrobić. A jeżeli jeszcze po przekroczeniu granic nie słyszymy słowa „przepraszam”, czujemy się źle i dorastamy w przekonaniu, że nie możemy zareagować, układamy sobie świat zgodnie z tą wiedzą. Zaczynamy wierzyć, że z nami można tak postępować i tak się do nas odnosić. Rodzice,
którzy przepraszają dziecko, przekazują mu informację: „Takie zachowanie wobec ciebie nie jest w porządku, to, że czujesz się źle, jest adekwatne do sytuacji”. Dzięki temu jako rodzice nie będziemy później cierpieć z tego powodu,
Rodzimy się z potrzebą
nie tylko fizycznego, lecz także
emocjonalnego bezpieczeństwa.
I kiedy one nie są zaspokajane,
my to odczuwamy, tyle że jako dzieci
nic nie możemy z tym zrobić.
Często my jesteśmy takimi
dziećmi w ciele dorosłego
człowieka - które doznawały
krzywdy, doświadczyły
niesprawiedliwości
i musiały się z tym uporać.
To, w jaki sposób sobie
radziliśmy, często bywa
przekleństwem w naszych
obecnych relacjach z ludźmi,
bo odsuwa nas od nich albo
utrudnia tworzenie więzi.
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 2 9 3
że nasze dziecko może być źle traktowane, bo nie umie się przed tym bronić. I nie potrafi odpowiednio zareagować, bo przyzwyczaiło się do tego, że za wyrządzoną sobie krzywdę ma na przykład przeprosić albo przynajmniej ją przemilczeć.
W dziecku tak łatwo można wzbudzić poczucie winy! Ono myśli: „Jeżeli nie rozumiem tej sytuacji, a zdarzyło się coś niedobrego, źle się czuję, to widocznie ja coś źle zrobiłem”.
Potem, nie tylko w dzieciństwie, wchodzimy w związki, które są oparte na relacji poczucia winy z krzywdą. Ten duet tworzy naprawdę bardzo nieszczęśliwą relację. Nie ma w niej miejsca na dobrą, uszczęśliwiającą miłość. Jest miejsce na miłość, którą poznaliśmy w dzieciństwie — taką, która może boleć, w której nie ma miejsca na szacunek, a wolno mówić i słyszeć złe rzeczy. Jako dorośli ludzie możemy sobie uświadomić, że w dzieciństwie zostaliśmy nauczeni pewnej wizji miłości, w której jest miejsce na krzywdę, Izy, ból, złowrogą ciszę, napięcie. Taka miłość nie daje szczęścia. Oczywiście możemy się też zastanawiać, czy relację tego typu w ogóle można nazwać miłością. Miłość to nie tylko piękne, ale i trudne uczucie, jednak nie może wiązać się z ciągłym lękiem, bólem. Niestety wielu dorosłych ludzi, z którymi pracuję, ma taki skrzywiony obraz miłości. Dlatego potem mówią, że nie chcą wchodzić w żaden związek, by znów nie przeżywać tego, co się działo w ich domu rodzinnym. Nie wiedzą, że relacja z drugim człowiekiem może być inna.
Wróćmy do przepraszania. Co się może pojawić zamiast niego? Rodzice będą na przykład umniejszać swoje złe zachowanie?
2 9 4 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Tak, przerzucą część swojej winy na dziecko: „Wyzwałem cię, bo mnie strasznie zdenerwowałeś, sam rozumiesz”. „Owszem, uderzyłem cię, ale zobacz, co ty zrobiłeś”. A więc wpajamy dziecku niebezpieczne przekonanie, że istnieje jakiś powód, dla którego można kogoś zwymyślać albo pobić. To przekonanie zostaje w podświadomości dziecka, które w dorosłym życiu będzie z niego bezwiednie korzystało. Podczas terapii nieraz słyszę: „Bo mnie się należało”. „Byłem bity, ale tylko z ważnych powodów.” Taki człowiek uważa, że można naruszyć jego fizyczność, jeśli się spełni określone warunki. Bo on jest przyzwyczajony, że można to usprawiedliwić. Stoję twardo na stanowisku, że tego nie można usprawiedliwiać, za to trzeba przeprosić. Rodzic musi to zrobić, by dziecko w dorosłym życiu tak nie uważało.
Mówimy o sprawach dużego kalibru, o biciu.
Tak, ale może chodzić też o to, że się spóźniamy albo czegoś zapominamy.
Dziecko pyta, czy rodzic kupił mu zeszyt, bo obiecał, że zrobi to po drodze.
Tak się umówiliśmy.
Rodzic mówi: „No nie przypomniałeś mi, a mogłeś się domyślić, że zapomnę, bo widzisz, ile mam na głowie”. Umówiliśmy się z dzieckiem, że idziemy do zoo w sobotę, a tymczasem ono słyszy: „Deszcz pada, zostajemy w domu!”. A przecież tak czekało na to wyjście, które uważało za pewnik.
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 295
I ono teraz jest fontanną tryskającą łzami, a my mówimy: „Ale o co chodzi, deszcz pada”.
Dlaczego rodzicowi nie przychodzi do głowy, że za to trzeba przeprosić? Nie za deszcz, tylko za to, że nie chce nam się iść do zoo pod parasolem.
Bo mamy dosyć koturnową wizję autorytetu. Często wyniesioną z własnego dzieciństwa. Wizję autorytetu, który się nie myli, nie może powiedzieć: „nie wiem”. Kogoś, kto nie popełnia błędu, a on jest „rodzaju ludzkiego”, jak już wcześniej wspominaliśmy.
Autorytet, który jeśli przeprosi, to runie z pomnika?
To korona mu z głowy spadnie! Niektórzy się obawiają, że dziecko na tym straci, bo jako rodzice musimy być tacy pomnikowi, bez skazy. Tak kurczowo się trzymamy tej wizji, że nie dostrzegamy, jak szkodzi relacji z dzieckiem stworzenie obrazu rodzica, który nie jest zwykłym człowiekiem. I dlatego nie może powiedzieć: „Nie wiem”, „Nie umiem”, „Nie rozumiem”, „Jestem zmęczony”, „Zapomniałem”, „Przepraszam”. Przeciwnie.Rodzic może się mylić i powinien żyć z poczuciem, że ma do tego prawo. Dziecko, które ma takiego rodzica, zaczyna podobnie traktować siebie: ciepło, po ludzku.Wie, że i ono może o czymś zapomnieć, czegoś nie lubić i coś zrobić źle. I ta świadomość sprawia
Nie dostrzegamy, jak szkodzi
relacji z dzieckiem stworzenie
obrazu rodzica, który nie jest
zwykłym człowiekiem. I dlatego
nie może powiedzieć: „Nie
wiem” , „Nie umiem” , „Nie
rozumiem” , „Jestem zmęczony” ,
„Zapomniałem” , „Przepraszam” .
2 9 6 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
mu wielką ulgę. Kobiety, gdy czegoś nie potrafią, mówią: „Jestem nie taka jak trzeba”, „Głupia blondynka ze mnie”. To prawda, że wiele z nich nie potrafi wymienić koła, ale od tego są warsztaty samochodowe. A przecież można kogoś poprosić o pomoc i powiedzieć po prostu: „nie umiem”. Mężczyzna też może przyznać, że nie rozróżnia odcieni kolorów. Chciałabym kiedyś zobaczyć mężczyznę, który gdzieś zabłądzi i po prostu zapyta o drogę, zamiast krążyć godzinami w jej poszukiwaniu.
Do nieumiejętności jeszcze wrócimy, ale teraz chciałem zapytać, czy pomnikowość to jedyny powód, który sprawia, że rodzic nie przeprasza?
Jeden z głównych, jak sądzę. Co jest o tyle dobrą wiadomością, że kiedy dostrzeżemy bezsens tego przekonania, może łatwiej zejdziemy na ziemię i zobaczymy, że dopiero wtedy dajemy dziecku poczucie bezpieczeństwa. A ponieważ rządzą nami przekonania, dziecko, które ma zakodowany pomnikowy obraz rodzica, nawet nie pomyśli, że on może być człowiekiem z krwi i kości, a nie ze spiżu i stali. Jeśli pokażemy dziecku, że można się przyznać do błędu, nie będzie musiało przed nami kłamać.
Ooooo!
Tak, bo skoro można się przyznać, że się o czymś zapomniało, i obiecać, że zrobi się to jutro, nie trzeba wymyślać mniej łub bardziej niestworzonych historii, by uniknąć przykrej rozmowy.
Ostatnio bardzo się obruszyłem, gdy usłyszałem zdanie: „Przepraszać trzeba od razu, bo potem się nie liczy”. To
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 2 9 7
fantastycznie, jeżeli udaje nam się od razu dostrzec, że postąpiliśmy niewłaściwie, ale niekiedy zajmuje nam to więcej czasu. I co mamy wtedy robić: udawać, że wszystko było zawsze w porządku, że w ogóle nie było tej sytuacji?
Często przeżywamy tzw. sytuację schodkową: dopiero gdy jesteśmy poza nią, już na schodach, zaczyna do nas docierać, co zaszło. Im dalej jesteśmy od miejsca, w którym właśnie zdarzył się jakiś wybuch, im bardziej opadają emocje, tym wyraźniejszy obraz nam się tworzy. Możemy ocenić sytuację trzeźwiej, spokojniej i zobaczyć, że to my nie zachowaliśmy się w porządku: dostało się niewinnemu, ktoś oberwał zamiast kogoś innego. Ze zostawiliśmy jakąś osobę z dużym poczuciem krzywdy. To często ktoś nam bliski, nasze dziecko; to często byliśmy my jako dzieci. Niewyjaśnianie sytuacji i czekanie na kolejną podobną, by dopiero następnym razem przeprosić, oznacza pozostawianie człowieka z poczuciem krzywdy.A ono w relacji powoduje, że ktoś się odsuwa, zamyka, wnosi poczucie lęku, niepokoju, niesprawiedliwości. A jednocześnie ciągle towarzyszy mu refleksja, że nie wie, dlaczego tak się stało, co z kolei rodzi poczucie nieprzewidywalności partnera: „Nie wiem, dlaczego oberwałem albo oberwałam”. Taka świadomość zostaje i szalenie utrudnia relację. Jak mówią moi pacjenci: „Nie znasz dnia, godziny ani powodu. Po prostu nagle ktoś przychodzi i robi awanturę. Obrywa zawsze najsłabszy”.
Niewyjaśnianie sytuacji
i czekanie na kolejną podobną,
by dopiero następnym
razem przeprosić, oznacza
pozostawianie człowieka
z poczuciem krzywdy. A ono
w relacji powoduje, że ktoś
się odsuwa, zamyka, wnosi
poczucie lęku, niepokoju,
niesprawiedliwości.
2 9 8 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
Zastanawiam się, czy chodzi o naukę przepraszania, kiedy rodzice mówią: „Idź i przeproś Łukasza”, „Idź, pocałuj Anię, w tej chwili się przeproście”. Myślę o kilkuletnich dzieciach, które podchodzą do siebie, odgrywają jakiś teatrzyk i mam wątpliwości, czy uzyskujemy efekt, na którym nam zależy.
Jak już wcześniej mówiliśmy, to, że nasze dziecko kogoś przezwało albo uderzyło, jest często jedyną rzeczą, którą zauważamy, i tylko na niej się koncentrujemy. Oczekujemy od dziecka przeproszenia, bo niewątpliwie powinno to zrobić, jeśli kogoś uderzyło czy użyło w stosunku do niego wulgarnych i bolesnych określeń. Dziecko trzeba nauczyć za to przepraszać, także po to, żeby wiedziało, gdzie jest granica.
A wystarczy po prostu powiedzieć: „przeproś!”?
Nie, zawsze trzeba tłumaczyć, co się zdarzyło. I wyjaśniać dziecku, na co nie wyrażamy zgody i że tak nie należy się zachowywać — nie wolno mu nikogo bić ani wyzywać.
Ono musi wiedzieć, co w tej sytuacji było nie w porządku.
Tak, ale medal ma dwie strony i dziecku może towarzyszyć poczucie, że owszem powinno przeprosić: „Zrobiłem coś niewłaściwego, ale ta druga osoba powiedziała coś, co mnie zabolało”. I jeśli rodzice nie będą dociekać, jaka była prawda, to dziecko przeprosi, ale zostanie w nim poczucie niesprawiedliwości. I to spowoduje, że z tych przeprosin tak naprawdę niewiele wyniknie. Taka sytuacja często ma miejsce między starszym a młodszym rodzeństwem. Jedno prowokuje słownie, a drugie reaguje na to z użyciem siły fizycznej. I właśnie dziecko, które
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 2 9 9
podniesie rękę na drugie, jest karane, ma przeprosić, a to, które prowokowało i również przekroczyło granicę, uchodzi za niewiniątko. Musimy nauczyć dziecko, że słowa też ranią i że za ich używanie także ponosimy odpowiedzialność.
Czasami poczucie krzywdy zostaje w nas na długo. Wspominamy, że niesprawiedliwie nas potraktowano, przykro nam, bo ktoś przekroczył nasze granice i tego nie zauważył. Jesteśmy takimi dziećmi, które mają już lat czterdzieści albo pięćdziesiąt, i dopiero teraz zaczynają rozumieć, że to było nie w porządku.
Tak, niekiedy musi upłynąć wiele lat od fizycznego odejścia z domu, zanim odważymy się wyjść z niego także emocjonalnie. Często w jakimś momencie terapii słyszę od dorosłych ludzi, którzy już wiedzą, że wyrządzono im krzywdę: „Byłoby dla mnie ważne, gdyby rodzice zrozumieli, co złego zrobili, jakie błędy wychowawcze popełnili”. Ale niektórzy rodzice już nie żyją albo nie mają gotowości do tego, żeby dostrzec swoje błędy. Rozumiem potrzebę człowieka, który chce usłyszeć słowo „przepraszam”, co zresztą jest wyrazem jego wielkiej wewnętrznej przemiany, o czym już mówiliśmy (on widzi, co w jego dzieciństwie było nie tak jak trzeba, i wie, że należą mu się za to przeprosiny). Pozostaje w nim również nieuświadomiona nadzieja, że to „przepraszam” wszystko wyrówna, że znikną bolesne obrazy z dzieciństwa. Tak się nie stanie. To, co było, jest i nadal będzie naszą historią. Jednak teraz możemy podjąć decyzję, co z nią robimy. To odpowiedzialność, która się pojawia w nas wraz
Tak, niekiedy musi upłynąć wiele
lat od fizycznego odejścia z domu,
zanim odważymy się wyjść z niego
także emocjonalnie.
3 0 0 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
z dorosłością: „Co robimy z naszą przeszłością, kiedy się do niej dokopujemy, oświetlamy ją i widzimy, jak determinowała nasze dotychczasowe życie”. Więc jeśli nawet nie padnie to wyczekiwane słowo „przepraszam”, możemy pierwszy raz w życiu usłyszeć siebie mówiących na głos: „Uważam to za krzywdę, wtedy mnie zawiedliście”. Możemy to powiedzieć rodzicom, pierwszy raz w życiu mówimy na głos to, co czujemy! To jest nasze zwycięstwo. Jednak dobrze jest pamiętać, że rodzice nie przeszli tej drogi, którą my już pokonaliśmy. I oni mogą być mocno zdziwieni, zaskoczeni, zniesmaczeni, oburzeni, wściekli, mogą próbować jak zwykle przerzucić odpowiedzialność na nas, wzbudzić poczucie winy. „Myśmy ci tyle dali, a ty się nam teraz tak odwdzięczasz! Masz do nas pretensje, bo ktoś ci chyba namieszał w głowie”. Nasza dorosłość w tej sytuacji będzie się wyrażała w zrozumieniu, że nasi rodzice po jednym takim zdaniu, czy po jednej rozmowie nie ujrzą nagłe całego świata naszymi oczami. Może się zdarzyć, że nigdy nawet nie spróbują tak na niego spojrzeć.
To po co wobec tego zaczynać tę rozmowę?
Czasami te słowa już nie mają odbiorców, a jednak warto je wypowiedzieć na głos. W tej rozmowie wcale nie rodzice są najważniejsi, tylko my. Nareszcie możemy nazwać wprost wszystko, co przedtem kłębiło się w nas w postaci różnych uczuć.
Moim zdaniem pocieszające jest to, że w oczach swojego dziecka i tak będziemy kimś najsilniejszym i najfajniejszym. Dziecko w tej sprawie daje duży kredyt.
Kiedy jest małe — tak, bo to prawda, że mamy rozleglejszą wiedzę, jesteśmy silniejsi, więksi i dużo więcej możemy. Potem
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 301
dziecko dorasta i zaczyna zdobywać różne umiejętności, ujawniają się jego talenty i w jakiejś dziedzinie może być od nas lepsze. Ale czy rodzic jest w stanie z zachwytem w głosie powiedzieć dziecku: „Jesteś w tym ode mnie lepszy, gratuluję!”. Cudownie jest dorastać, a potem opuszczać dom z poczuciem, że mama i tata cieszą się z naszych sukcesów. Silny rodzic ma odwagę powiedzieć dziecku: „Nie wiem, nie udało mi się, nie umiem”. To wymaga odwagi. Łatwiej cały czas puszyć się przed dzieckiem. Łatwiej, a jednocześnie trudniej podtrzymywać tę iluzję, więc jest to męczące.
No tak, bo żeby to podtrzymać, musimy zacząć w którymś momencie kręcić, kłamać, odwracać uwagę i mówić: „A ty lekcje już odrobiłeś, że się takimi rzeczami zajmujesz?”
W jednym z domów, w których podczas studiów opiekowałam się dziećmi, byłam świadkiem następującej sytuacji. Rodzice już prawie wychodzili do kina, kiedy ich czterolatek zadał jakieś pytanie. Rodzice nie zareagowali słowami: „Nie widzisz, że właśnie wychodzimy?”. Co więcej, przyznali, że nie znają odpowiedzi na to pytanie. I powiedzieli to z entuzjazmem w głosie, bo sami uznali pytanie za interesujące. To nie wszystko! Tata chłopca zapisał je na kartce, która wisiała w przedpokoju, i dodał: „Wiesz co, synku, teraz nie mam czasu, bo już wychodzimy, ale to jest tak interesujące pytanie, że jak tylko wrócimy, od razu poszukamy w encyklopedii odpowiedzi”. Wtedy jeszcze nie było internetu. Ten tata nie dość że mógł sobie pozwolić
Silny rodzic ma odwagę powiedzieć
dziecku: „Nie wiem, nie udało mi
się, nie umiem” . To wymaga odwagi,
łatwiej cały czas puszyć się przed
dzieckiem, łatwiej, a jednocześnie
trudniej podtrzymywać tę iluzję,
więc jest to męczące.
3 0 2 SKĄD SIĘ BIORĄ DOROŚLI
na to, by nie znać odpowiedzi, to jeszcze pochwalił ciekawość dziecka. Dzięki temu ono na pewno nie miało obaw przed zadawaniem kolejnych pytań.
Na drugim krańcu będzie powiedzenie: „Daj mi spokój, czym ty mi zawracasz głowę!”.
„Tego nie wiesz?”.
„Ty tego nie wiesz, przecież to ty chodzisz do szkoły! Czego tam cię uczą?”.
„To po co ja płacę za podręczniki, skoro z nich nie korzystasz.” Ech... Wydawałoby się, że rozmawiamy o tak błahej kwestii jak powiedzenie: „nie wiem”. Ale zobacz, jaką swobodę w relacji daje nam to, że możemy czegoś nie wiedzieć. Nie musimy kontrolować każdej rozmowy, kierować nią tak, by nie zeszła na niewłaściwe tory. Mogę się nie znać na malarstwie, mogę też przyznać się, że pierwszy raz słyszę termin „dadaizm”, i dopytać, co oznacza.
Albo swobodnie zadawać pytania. „Nie rozumiem, co pan do mnie mówi, panie doktorze, teraz poproszę dużymi literami”.
Mam prawo tego nie wiedzieć, bo nie znam się na medycynie.
Skoro już jesteśmy świadomi, że możemy czegoś nie wiedzieć, nie musimy być nadludźmi, a zbliża się koniec naszej rozmowy, to może czas powiedzieć, że o procesie wychowania warto myśleć z przyjemnością?
Rodzic się myli. „Nie wiem”. „Nie umiem” 3 0 3
Także z ciekawością, z zainteresowaniem, ze zgodą na to, by powiedzieć: „Kocham moje dziecko, ale bywam nim zmęczona/ zmęczony i potrzebuję przeżyć chwile bez niego”. Wiem też, że nagrodą za zmęczenie, wyrzeczenia, codzienną łamigłówkę, jak połączyć wychowanie z pracą i innymi zadaniami, jest przeżywanie miłości do dziecka i doświadczanie jego miłości.
To nasza ostatnia rozmowa, ostatnie zdania tej książki. I szukam w sobie słów, które pasowałyby do zakończenia. W pierwszym odruchu zaczęłam układać zdania pełne patosu, ale po co? Powiem to tak po prostu. Dzieciństwo jest ważne. Przez całe życie.