Linia # 6 Czerwiec 2016

12
TANECZNIE W OTRĘBUSACH • TRAGEDJA KOBIETY • PARK KAROLIN • HISTORIA KINEMATOGRAFII W BRWINOWIE• ŻółWIńSKIE dROGI I ROZdROŻA • KRóL LATA

description

Miesięcznik Lokalny "Linia " Brwinów Otrębusy Kanie

Transcript of Linia # 6 Czerwiec 2016

Page 1: Linia # 6 Czerwiec 2016

TANECZNIE W OTRĘBUSACH • TRAGEDJA KOBIETY • PARK KAROLIN • HISTORIA KINEMATOGRAFII W BRWINOWIE• ŻółWIńSKIE dROGI I ROZdROŻA • KRóL LATA

Page 2: Linia # 6 Czerwiec 2016

2

adchodzi lato, a wraz z nim prace działkowe, wakacje, ale również ucieczka przed upałami pod drzewa

i parasole. Nie ma nic przyjemniejszego niż lektura prasy lokalnej w cieniu, przy powiewach ciepłego wiatru.

Dynamiczny rozwój polskiej prasy lokalnej rozpoczął się w 1989 r. W pierwszych latach III RP lawinowo rosła liczba nowych tytułów. Według danych Ośrodka Badań Prasoznawczych liczba tytułów od końca lat 90. XX w. nie zmienia się znacząco. Choć corocznie pojawia się na rynku prasowym wiele nowych tytułów lokalnych i sublokalnych, mniej więcej tyle samo ich upada.

Ze zdrowego punktu widzenia społeczeństwa demokratycznego pisma lokalne powinny być samodzielnymi uczestnikami rynku medialnego. Media radiowe i telewizyjne są często zbyt drogie dla regionów, które dysponują małym budżetem i węższym gronem odbiorców (choć i to z czasem i coraz lepszym dostępem do technologii się zmienia). Ich pozycja na rynku zależy w dominującym stopniu od czytelników i reklamodawców, od jakości zarządzania, kreatywności i przedsiębiorczości redakcji i wydawcy.

Dlaczego jednak warto czasami oderwać się od dobrego kryminału na rzecz prasy lokalnej? Przecież nie potrzebujemy jej dla prognozy pogody czy horoskopu. Warunki atmosferyczne przewidują dla nas obserwatorzy z całego świata. Dostarczają nam też wieści z najdalszych części globu. Prasa lokalna prezentuje natomiast całą gamę postaci historycznych, miejsc, czy wydarzeń z naszych najbliższych rejonów.Większe media, choć czasem zbadają pobieżnie temat, nigdy nie zgłębią problemu tak, jakby zrobili to mieszkający na miejscu pisarze. Zaletą lokalnych twórców jest nie tylko bliskość tematu,

lecz także znajomość całej społeczności za nim stojącej.Społeczność nie musi być tylko pasywnym konsumentem publikowanych treści. Może być także ich autorem. To z kolei spotyka się z większym zaufaniem pozostałej części czytelników. Lokalna społeczność działa też prężniej w dziedzinie dystrybucji. Znajomi sobie ludzie prędzej zarekomendują periodyk drugiej osobie, ponieważ mają już przełamane bariery oraz wiedzą, co może zainteresować sąsiada.

Zaufanie do prasy lokalnej jest znacznie większe niż do dzienników państwowych, a tym bardziej do portali internetowych. Postrzegamy to podobnie jak przydomowe ogródki. Chętniej konsumujemy warzywa czy owoce, które obserwowaliśmy jak rosną, które sami podlewaliśmy i zasilaliśmy. Czy może wolimy żywność, której znamy zaledwie kraj produkcji? Podobnie jest z prasą lokalną.

Czy jednak miesięczniki powinny skupiać się głównie na aktualnościach, krzycząc już z czołowych stron o kolejnym

zwalonym drzewie, czy kolejnym sukcesie stróży prawa? Tu znów pojawia się współczynnik potrzeby przynależności. Kiedy spoglądamy na stronice danego periodyku lokalnego, pragniemy znaleźć coś, z czym będziemy mogli się utożsamić. Informacje o grupach teatralnych, kółkach kulinarnych czy imprezach w okolicy. Mamy świadomość, że są to inicjatywy, w których bierzemy udział, lub mamy tego przystępną możliwość.

Nie tylko osoby zrośnięte z danym miejscem mogą skorzystać z takiej prasy. Lokalne dzienniki to najszybsza droga do poznania nowej okolicy – na przykład przy przeprowadzkach do innego miasta czy wsi. Po lekturze kilku numerów potrafimy powiedzieć, z czego dana okolica jest znana i na co warto zwrócić uwagę.

Prasa lokalna pełni więc funkcję informacyjną, integruje mieszkańców, edukuje społeczno-politycznie i historyczno-kulturalnie, wspiera lokalnych artystów, promuje „małe ojczyzny”, a także dostarcza rozrywki.

DLACZEGO LOKALNA PRASA JEST WAŻNA

N

STOPKA REDAKCYJNA

REdAKCJA I SKłAd: TOMASZ S. RóG KOREKTY: EdYTA WOŹNIAK, dRUK: dRUKARNIA HELVETICA-dRUK.PL WYdAWCA: TOMASZ RóG, CZEREMCHY 8 05-830 OTRĘBUSYdYSTRYBUCJA: Miesięcznik dostępny w wybranych sklepach w obrębie Brwinowa oraz Otrębus, w Filiach Biblioteki Wacława Wernera, w restauracji Elita a także w skrzynkach pocztowych mieszkańców okolic.POdZIĘKOWANIA: WALdEMAR MATUSZEWSKI, RENATA PACHNIK, MARZENA SOBIERAJ, ANNA SZMULEWICZ, ANNA CIENKOWSKA, EdYTA WOŹNIAK, MARTA GOdZISZ, AdAM FEdOROWICZ, ALEKSANdRA PACHNIK, JACEK PACHNIK, TOMASZ JAKOBIELSKI, PAWEł KOMENdER, GRZEGORZ PRZYBYSZ, JUSTYNA I PIOTR KOWALSCY, AGATA I RYSZARd PUCHALSCY, PORTAL OTREBUSY.PL ORAZ POdKOWA LEŚNA- MIASTO OGROdóW.

ZdJĘCIE NA OKłAdCE - PARK KAROLIN, WIĘCEJ NA STRONIE 7.

Masz pomysł, tekst lub ważną informację do przekazania?Czekamy na wasz kontakt pod adresem:

[email protected] tel. 723227211 facebook.com/miesieczniklinia

OD REDAKCJI

Page 3: Linia # 6 Czerwiec 2016

BAJKOWO, TANECZNIE I WESOŁO

A JUŻ 18 CZERWCA PIKNIK W ZIELONYM ŻÓLWINIE

bajkowej scenerii parku Toeplitza w Otrębusach odbył się Wiejski Festyn im. Tadeusza Stachowicza. Bogata oferta dla małych,

większych i dorosłych przyciągnęła bardzo wielu gości, a pogoda pozwoliła bawić się wszystkim do późnych godzin wieczornych. Odbyły się warsztaty, pokazy i konkursy. Pyszne jedzenie zadowoliło niejedno podniebienie. Festyn zakończyła wspólna zabawa taneczna.

W 1992 r. Tadeusz Stachowicz (wraz z grupą przyjaciół) zorganizował pierwszy festyn pod nazwą „U nas O.K”. Teraz można z powiedzieć, że z sukcesem wznowiono tę tradycję. Miłym gestem była wystawa rysunków i obrazów tego zasłużonego i utalentowanego człowieka, która trwała równolegle do festynu w murach Pałacyku Toeplitzów.

Cieszył oko tak liczny udział Mieszkańców Otrębus, Kań i okolic w inicjatywie, którą zorganizowały Sołectwa tych miejscowości. Może pomogła w tym doskonała pogoda, choć momentami straszyła chmurami i powiewami wiatru. Może była to zasługa wielu atrakcji i doskonałego zorganizowania.

Atrakcje zostały umiejscowione z pomysłem, tak aby goście odwiedzający imprezę mogli, spacerując wokół stawu, odwiedzić każde stoisko. I tak najmłodsi mogli poskakać po wypełnionym powietrzem gigantycznym, kolorowym zamku, a także usiąść w prawdziwym wozie straży miejskiej. Panowie w mundurach chętnie dzielili się wiedzą oraz dbali o bezpieczeństwo na festynie. Najmłodsi mogli także poznać tajniki pierwszej pomocy, dobry kucharski przepis, dowiedzieć się jak pracują pszczoły, czy uczestniczyć w warsztatach z wycinanek łowickich, malowaniu na kamieniu i wielu innych. Młodzież chętnie korzystała z przejażdżki po pięknym parku, na kucyku udostępnionym wraz z instruktorem z Patataja.

Wiele straganików sprzedawało własne wyroby. Można było zaopatrzyć się w: miód, świeżą kawę w ziarnach, porcelanę czy nawet książkę.

Bardzo dobrze zorganizowany był też program festynu. Już po oficjalnym otwarciu ani przez moment nie doświadczyliśmy przerwy, a atrakcji nie brakowało. Mogliśmy usłyszeć występ „Chóru Wydartych Domom Kur”, zobaczyć przy pracy pszczelarzy, na chwilę wejść w cieniste wnętrza Toeplitzówki aby obejrzeć przedstawienie młodzieży z otrębuskiej szkoły. Następnie mogliśmy posłuchać znakomitych wykonań piosenek angielskich, czy zobaczyć w akcji pokaz sztuk walki klubu Pantera. Wieczorem zmysły koiły: recital skrzypcowy i pianistyczny oraz chór szkolny. Miłośnicy bluesa mieli ucztę w postaci koncertu „Bluesferajny”. Po zmroku do tańca zaprosił wszystkich „Kwartet Sentymentalny”, który przy rewelacyjnej muzyce porwał młodych i starszych uczestników festynu. Na spragnionych i głodnych czekały różnorakie stoiska z przekąskami, z solidnym obiadem, z ciepłą zupą.

Trzeba raz jeszcze zaznaczyć, że organizacja festynu, a także współpraca osób zaangażowanych w to wydarzenie były bardzo dobre. Miejmy nadzieję, że w następnych latach pojawi się

więcej lokalnych twórców, artystów i rzemieślników. W końcu w okolicy nam ich nie brakuje. Do zobaczenia za rok!

Więcej zdjęć na stronie otrebusy.pl oraz na Facebooku.

Zapraszamy serdecznie na piknik do pięknego i zielonego Żółwina Dnia 18 czerwca 2016 roku.

15:00 Rozpoczęcie Pikniku.15:30 Konkurs wypieków i degustacjePokazy zwierząt gospodarskich, krowy,

kóz, drobiu…Przejażdżki wozami konnymi i bryczką.16:30 Pokazy OSP.17:00 Przelot wiatrakowców nad polami Tereni.17:30 Przelot paralotniarzy i motolotniarzy.20:00 Atrakcję niespodzianki.

Ponadto wiele atrakcji i stoisk, nie tylko dla n a j m ł o d s z y c h . Zapraszamy!

Więcej informacji na stronie naszzolwin.pl

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 3LINIA

AUTOR: ADAM FEDOROWICZ, TOMASZ RÓG ZDJĘCIA: TOMASZ JAKOBIELSKI

WWiejski Festyn w Otrębusach im. Tadeusza Stachowicza

Page 4: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 4 LINIA

iędzy Kaniami Helenowskimi a Nową Wsią mieści się wiadukt kolejki WKD.

Obiekt ten umożliwia przejazd kolejce WKD nad rzeczką Zimną Wodą, przez mieszkańców nazywaną również Mrów-ką. Jest to wiadukt, po którym piesi i ro-werzyści nie mają prawa się poruszać, o czym informują tabliczki ostrzegawcze.

Dlaczego chcę o tym napisać? Dlatego, że ta trasa wzdłuż torów jest mocno uczęsz-czana przez rowerzystów, spacerowiczów i biegaczy. Tędy możemy przedostać się do ościennej Gminy Michałowice przez Nową Wieś, Komorów aż do Pruszkowa. To wspaniała, urokliwa trasa od Podkowy Leśnej do Pruszkowa. Wydawałoby się, że władze lokalne i zarząd WKD zrozu-mieją potrzeby mieszkańców i turystów, i wykonają bezpieczną przeprawę przez rzeczkę wraz z namiastką ścieżki rowe-rowej, tak, jak dzieje się to we wszystkich krajach Unii Europejskiej.Wiadukt należy do WKD, tereny przy wiadukcie należą do Gminy Michałowi-

ce – czyli Gmina Michałowice w poro-zumieniu z Gminą Brwinów wykonują bezpieczne przejście przez Zimną Wodę, tak aby turyści nie musieli się wspinać na wiadukt, i łamiąc prawo przechodzić po torach na drugą stronę. Tyle teoria a jak jest? Choć mieszkańcy zbierali podpisy pod prośbą o wykonanie takiej przepra-wy, władze dwóch gmin nie miały na tyle chęci i mocy, aby taką przeprawę wyko-nać.

Dawno temu leżały tam trzy belki, po których można było przejść. Dziś nie ma po nich śladu. Może zarząd WKD w trak-cie przyszłorocznego remontu wiaduk-tu wykona takie przejście. Byłoby to coś niesamowitego w naszym kraju. Patrząc na ilość pieniędzy wydawanych na róż-nego typu zabezpieczenia na stacjach, to jest tylko drobiazg.

Tym krótkim tekstem chcę zwrócić Pań-stwa uwagę na dwa światy: jeden – to władze gmin, które nie dostrzegają za-grożenia dla obywateli i nie są w stanie wykonać prostej drewnianej kładki, drugi

– to zarząd WKD, który wydaje miliony na zabezpieczenia na stacjach, a nie do-strzega 1000 metrów dalej olbrzymiego zagrożenia dla pieszych poruszających się po wiadukcie.

Przed nami wakacje. Może urzędnicy do-strzegą problem i spróbują nam – oby-watelom – pomóc, byśmy mogli wraz z naszymi dziećmi wyruszyć na bezpieczne wyprawy rowerowe.

MWIADUKT NA RZECE ZIMNA WODA

AUTOR: JACEK PACHNIK

d 10 do 12 czerwca 2016 r. w gminie Brwinów będzie odbywać się Festiwal Otwarte Ogrody. Fe-stiwal jest niezwykłą inicjatywą,

podczas której mieszkańcy organizują różnorodne wydarzenia kulturalne i ar-tystyczne w swoich prywatnych ogro-dach i pracowniach. Impreza co roku przyciąga wielu uczestników z gminy Brwinów i okolic, którzy w kameralnej scenerii mogą wysłuchać dźwięków mu-zyki, poznać wyjątkowych ludzi, obejrzeć wspaniałe wystawy.

Idea Otwartych Ogrodów zrodziła się w Podkowie Leśnej w 2004 roku. Pomysło-

dawcy – Magdalena Prosińska i Łukasz Willmann – chcieli promować zasoby kulturowe w mazowieckich miastach, które przed wojną miały charakter let-nisk i uzdrowisk, a dziś słyną z zieleni i przywiązania do tradycji. Serdecznie zapraszamy na Otwarte Ogrody w Otrę-busach z dr. Bolesławem Jabłońskim, or-nitologiem, polarnikiem, gawędziarzem i wieloletnim mieszkańcem Otrębus. W czasie spotkania odbędzie się pokaz pięknych slajdów z wypraw polarnych, a kulinarnie umilać opowieści będzie re-stauracja Snack Truck :)

Data i miejsce wydarzenia: 11.06.2016

r., godz. 19.00, skwer przy WKDOOTWARTE OgRODY W BRWINOWIE I OKOlICACH

Page 5: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 5LINIA

uż za chwilę gimnazjaliści otrzymają wyniki swoich egzaminów wieńczących ich trzyletnią edukację. Z zaświadcze-niami udadzą się do wybranych szkół

średnich. No właśnie, czy przyszli licealiści kierują się w tym wyborze rankingiem czy może zależy im na ukończeniu szkoły w sto-licy a może ważne jest dla nich jedno i dru-gie albo coś zupełnie innego? Na podstawie osobistych doświadczeń mogę stwierdzić, że dla wielu młodych ludzi bardzo istotny jest poziom szkoły i interesujący ucznia profil a nie wyłącznie to czy szkoła ma warszawski adres, więc może istnieje alternatywa po-zbawiona uciążliwych dojazdów?

Postanowiłam więc bliżej przyjrzeć się ofer-cie naszego brwinowskiego Liceum im. Jaro-sława Iwaszkiewicza. Szkoła o wieloletnich tradycjach, blisko a jednak wśród brwinow-skich absolwentów gimnazjów, nie cieszy się zbytnią popularnością. Być może dlatego, że próżno jej szukać w rankingu liceów portalu Perspektywy. Niestety próba uatrakcyjnienia jej poprzez wprowadzenie klasy mundurowej o profilu: bezpieczeństwo wewnętrzne, nie osiągnęła chyba zamierzonego celu. Przyszli licealiści oprócz wyżej wspomnianego profi-lu mogą jeszcze wybrać klasę ogólną. Przej-rzałam oficjalne wyniki zdawalności matur

. W zeszłym roku do matury przystąpiło 23 uczniów a zda-ło ją 18. Mam jednak cichą nadzieję, że nowomianowana Pani Dyrektor, wdroży pro-gram, który pomoże podnieść poziom, bo przecież są oko-liczne licea, które mają na to sposób. Może klasy o atrakcyj-nych dla młodzieży profilach jak informatyka, matematyka czy kierunki artystyczne, za-walczyłyby o brwinowskich uczniów. Z całą pewnością od razu poziomu podnieść się nie da. Jednak większość lice-ów stosuje minimalne progi punktowe przyjęć do szkoły.No właśnie a jak w rankingu liceów ( publicznych i niepu-blicznych ) województwa mazowieckiego, ogłaszanego corocznie przez portal Perspek-tywy, plasują się w tym roku okoliczne licea państwowe? Poniżej wymieniam tylko te, które znalazły się na liście 150 klasyfikowa-nych szkół.

Liceum im.Tadeusza Kościuszki w Pruszko-wie to najlepsze z okolicznych państwowych szkół w rankingu. Uplasowało się na bar-

dzo dobrym 49 miejscu uzyskując znak jakości- srebrna tarcza.Liceum Ogólnokształ-cące im. Tomasza Zana, również szkoła prusz-kowska- miesce 82- tar-cza brązowa.

Liceum Ogólnokształcą-ce im.Marii Dąbrowskiej w Komorowie- miejsce 92 i również brązowa tarcza.Liceum w ZS nr1 w Mila-nówku- miejsce 129.To wszystkie ujęte w ran-kingu Perspektywy 2016 okoliczne publiczne li-cea.

W okolicy Brwinowa istnieje też swoista edukacyjna perełka-milanowskie Społeczne LO nr5 - szkoła ze złotą tarczą i 23 miejscem w rankingu liceów z województwa mazo-wieckiego. Jak sama nazwa wskazuje nie jest to szkoła państwowa. Corocznie w rekruta-cji jest wręcz oblegana przez uczniów. Może warto byłoby poznać jej receptę na edukacyj-ny sukes...

J

AUTOR: ANNA CIENKOWSKA

iedy tylko pomyślę o tym miej-scu, od razu się uśmiecham. Moje dziecko bardzo lubi odwiedziny w tej nietuzinkowej sali zabaw, jaka

została otwarta w zeszłym roku w Brwi-nowie.

Brwinów jest miastem, do którego z roku na rok sprowadza się coraz więcej rodzin z dziećmi oraz młodych małżeństw, któ-re planują powiększenie rodziny. W mie-ście jest kilka placów zabaw oraz park. Brakowało jednak miejsca, w którym dziecko mogło się bawić, a rodzic mógł posiedzieć spokojnie i wypić pyszną her-batę lub kawę, zjeść dobre ciastko albo pyszny obiad.

Dylu Dylu jest magicznym miejscem. Już od wejścia czuje się, że całe przed-sięwzięcie zostało stworzone z sercem i pasją. Przed jego otwarciem często jeź-dziłam obok dużego budynku, o którym krążyły plotki, że będzie to niespodzian-ka dla dzieci – miejsce, którego tak bra-kowało w naszym mieście.Już od progu wita nas bajeczne oto-czenie, w którym do wspólnej zabawy zapraszają bohaterowie Alicji z Krainy Czarów. Każdy detal, każdy kącik sali jest dopracowany w szczegółach, poczynając

od sali zabaw, kończąc na pięknych krze-słach i fotelu Alicji. Zapachy z kuchni za-chęcają do zjedzenia pysznych obiadów. Nawet niejadki będą się oblizywać po de-gustacji smakołyków. Na mniej głodnych czekają pyszne domowe ciasta.

Jednym z największych plusów Dylu Dylu są organizowane w nim imprezy dla dzie-ci oraz dorosłych. Przyjęcia dla dzieci mają scenariusze. Jubilat ma do wyboru kilku bajkowych bohaterów, którzy będą nadawali ton całej imprezie. Kubuś Pu-chatek, księżniczki Disneya, Hello Kitty, Minionki, Pingwiny z Madagaskaru, po-staci z Krainy Lodu – to tylko nieliczni bohaterowie, którzy sprawią, że urodziny będą jedyne w swoim rodzaju.Dylu Dylu to również miejsce, gdzie od-bywają się spotkania i rozmowy na prze-różne tematy. Częstymi gośćmi są: Klub Mam z Brwinowa, Klub Aktywnych Mam, tajemnicze Gordonki (umuzykalniające zajęcia gordonowskie), spotkania autor-skie i nie tylko...

Niedawno klub powiększył ofertę, otwie-rając Dylu Dylu Dance&Fit. Każdy znaj-dzie tam coś dla siebie, niezależnie od wieku: zumba, hip hop, taniec towarzy-ski dla dzieci i dorosłych, pilates , ćwi-

czenia na kręgosłup.Jeśli jesteś mamą i chciałabyś uczęszczać na zajęcia, a nie masz z kim zostawić swojego skarba, nie musisz się martwić. Dziecko może zostać pod opieką w sali zabaw, a mama beztrosko uczestniczyć w wybranych ćwiczeniach.

Co wyróżnia fitness w Dylu od innych w okolicy? Przyjazna atmosfera, piękna sala dopracowana w szczegółach, indy-widualne podejście do uczestników zajęć i wszechobecna życzliwość.

Zobaczyłam, sprawdziłam, posmakowa-łam, poćwiczyłam. Będę stałym gościem. Słowem: polecam Dylu Dylu!

DYlU DYlUW kreatywnym stylu

K

AUTOR: ANNA SZMULEWICZ

CzY DOBRE TO zAWSzE WARSzAWSKIE?

Page 6: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 6 LINIA

PRZEDRUK Z TYGODNIKA “ŚWIAT”(1924r.) W ORYgINAlNEJ PISOWNI.

rzechodniu! Codziennie mijasz na ulicy tysiące kobiet, których nie zauważasz, i setki urodziwych, dobrze ubranych, z wesołym wyrazem twarzy, ponętnie

uśmiechniętych, które obdarzasz – czasem powłóczystym spojrzeniem.

Nie będziemy mówili o tych, których nie za-uważyłeś. Ale nie sądź, że te uśmiechnięte idą przez życie jasne, jak ich wiosenne ko-stiumy, i radosne, jak ich kapelusze.Każda kobieta dźwiga na sobie, prócz futra zimą i cape’u latem - tragedję.Tak jest, tragedję.

Większość mężczyzn wyraża się o tragedjach kobiecych z ironją, przekąsem, a w najlep-szym razie – z politowaniem.– Znamy te wasze tragedje (tak mówią oni): nieudany kapelusz albo zbyt piękna suknia przyjaciółki. Awantura z kucharką, przy-ciasny bucik, brak drobnych na gospo-darstwo.Oczywiście można każdą rzecz zbagatelizować, ale jakiem źró-dłem rozpaczy stać się może suknia, którą odesłano z ma-gazynu na pięć minut przed pój-ściem na bal, jeśli suknia ta ma wi-doczną „poprawkę”, ten tylko wie, kto choć przez chwilę widział ko-bietę w takim momencie jej życia.– Ja nie pójdę – woła ziryto-wana – za nic w świecie… nie chcę być pośmiewiskiem.Jeżeli mąż lub inny świadek, stara się przekonać, że nie jest tak źle, że w ogóle trudno jest zauważyć tę „poprawkę”, kobieta wpada w dziką pasję.– Naturalnie ty chcesz, żebym się skompromitowała, żeby ta idjotka Zo-sia mogła tryumfować, żeby ze mną nikt nie tańczył. Ty zawsze… ja nie pójdę. Ja im zrobię skandal (w magazynie). Ja podam do gazet, że mi zepsuli materjał…Kobieta rozpacza, rozpacza, rozpacza i w końcu wkłada suknię (z tragiczną miną) i idzie na bal, gdzie tragedję ukrywa głębo-ko, strasznie głęboko pod poprawką, gdyż uśmiech ma już anielski, jak gdyby nigdy nic.

A co przeżyje kobieta, gdy ma u siebie gości, na proszonym obiedzie, z kucharką pokłóci

się właśnie pół godziny przed obiadem, a ta na złość przypali zająca, a nie dobije kremu. Tego mógł z gości nawet nikt nie zauważyć, ale kobieta wie i przeżywa wewnętrznie ten dramat który dopiero wybucha po odejściu gości.– Oni nic nie mówili, ale ja widziałam uśmiech Heli. Ty mówisz, że nie był przypa-lony?! Bo ty zawsze stajesz w obronie służ-by. To te twoje lewicowe przekonania (albo prawicowe) demoralizują kucharkę. Zaraz jej powiem.

A jednak tragedje toaletowe, i przykrości ze służbą, i nieporozumienia małżeńskie, i zmartwienia na tle dewaloryzacji, dewalu-acji, stabilizacji i inne gospodarskie przeży-cia, jak masło, szynka, jaja, mięso, wszystko to blednie wobec jednej jedynej największej tragedji.

Tragedji tej na imię – linja, to jest brak linji.

Najważniejszą dziś rzeczą jest linja.A połowa kobiet, u nas, przychodzi na

świat z linją, a jedna dwudziesta pią-ta tej połowy linję zachowuje. Zaś reszta kobiet, u nas, posiada tuszę. To jest straszne.Dawniej, gdy ideałem figury była

„jak osa w pasie”, kobieta ściskała się w sznurówkę przy pomocy domow-ników i osiągała owe pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt centymetrów w pasie. O ile cięższe zadanie posiada dzisiejsza kobieta. Musi być szczu-płą! Broń Boże, chudą! Musi mieć wszystko rozmieszczone w porcjach i proporcjach, które stanowią linję.

Paryż jest dlatego najważniejszą, naj-piękniejszą i najszczęśliwszą stolicą

świata, bo tam wszystkie kobiety mają linję. W teatrze, na ulicy, w dancingu czy kinie, wszędzie spotyka się kobiety urocze, smukłe, wiotkie, z linją. Czasem bez twarzy, ale zawsze z linją.Czasem cudzoziemiec, zwiedzający Paryż, zastanawia się, czy są w Paryżu kobiety tę-gie i co robią. Chudną – odpowiada z dumą Paryżanin.

Duma Paryżanina z racji tak błahej, pozor-nie, nie jest jednak dowodem szowinizmu. Doprowadzenie się do linji wymaga bardzo

wielkiej siły charakteru i wytrwałości, którą nie każda kobieta pochwalić się może.

Tragedja kobieca na tle linji wybucha za-zwyczaj nagle i nieoczekiwanie. Gdy panna Lili idzie kupić sobie jakiś model, a w żaden z nich, przy najlepszych chęciach i najwięk-szych wysiłkach zmieścić się nie może. Biada jej domowi! Wraca z modelem, tym przycia-snym, który jednak włoży, gdy schudnie. Bo co do tego, nie ma żadnych wątpliwości.Od dzisiaj – informuje męża – nie ma zup ani legumin. Niema kartofli, ani klusek. Niema przekąsek, bo zaostrzają apetyt.Żaden bunt męża nie pomaga. Jeżeli ja mu-szę zeszczupleć, to ty także możesz nie tyć. Na pewno pójdzie ci na zdrowie – decyduje żona.

W momencie chudnięcia ujawnia się charak-ter kobiety. Mężczyźni ujawniają swoje cechy charakteru przy kartach. A panie w ciężkich chwilach zmagań z linją. Są kobiety nie-ubłagane, których nie skusi żadna sardyn-ka, pasztet czy ser. Są kobiety, które słabną na widok kremu. Są kobiety które chudną jawnie, i wszystkim opowiadają, że nie jedzą tego ani tamtego, bo muszą zeszczupleć. Są kobiety, które znoszą męki głodowe i sporto-we, a udają, że wcale nie pragną zeszczupleć, bo są z siebie (nie tylko one) zadowolone. Mówią to zupełnie obojętnie, a od miesiąca nie jadła masła, bułki, zupy, ciastka i dwa razy dziennie chodzi z Mokotowa na Pragę. To jest typ pionierki, wytrwałej, niezmordo-wanej bojowniczki linji.

Czy jest jakiś pewny środek na chudnięcie? Może zmartwienie. Ale tyle kobiet się mar-twi, że nie schudło i to nic nie pomaga. Tyle kobiet, że ich przyjaciółki schudły i to też nie pomaga. Martwią się też kobiety, że nie mają samochodów, brylantów, futer i to też nie wpływa na tuszę. Może lekarstwa. Ale po lekarstwach można łatwiej się nabawić ja-kiejś choroby, niż stracić tuszę. Więc jaki jest środek radykalny, który by nie wymagał od-mawiania sobie najlepszych kąsków w życiu, nieustannej uwagi i wagi?

Człowiek, który rozwiąże to zadanie… Nie wiem doprawdy, co się z nim stanie (dop. Redakcja).

NAJWIĘKSZA TRAGEDJA KOBIETY.P

U nas O.K”

Page 7: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 7LINIA

AUTOR: TOMASZ RÓG ZDJĘCIA: ALEKSANDRA PACHNIK

zniesiony w 1911 r., jako główny budynek sanatoryjny w komplek-sie sanatorium Warszawskiego Towarzystwa Pomocy Lekarskiej

nad Psychicznie i Nerwowo Chorymi. Po II wojnie światowej sanatorium, jak wie-le podobnych budynków, zostało przejęte przez państwo i w dniu 20.12.1948 r. prze-kazane na siedzibę zespołu „Mazowsze”. Pierwotnie zespół sanatoryjny składał się z gmachu głównego, tzw. białego dworku oraz pomieszczeń dawnych stajni. Za-budowę otaczał ogród skomponowany z różnych gatunków drzew i krzewów, prze-chodzący w park leśny.

Karolin powstał z inicjatywy Towarzystwa Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Umysło-wo i Nerwowo Chorymi, utworzonego w 1898 r. Towarzystwo stawiało sobie za cel organizowanie fachowej opieki i leczenia niezamożnych, nerwowo chorych osób. Działania te umożliwiała ofiarność dar-czyńców.

Ziemię pod budowę sanatorium podaro-wała Karolina Bobrowska. Budynek po-wstał według projektu Czesława Doma-niewskiego.Placówkę uruchomiono w 1911 r. W trakcie wojny swoją siedzibę miał tam Rosyjski Czerwony Krzyż, a następnie niemiecki szpital wojskowy. W okresie międzywojennym Towarzystwo wznowi-ło działalność i Karolin zaczął na nowo funkcjonować. Instytucje słynęły z huma-nitarnej opieki, dobrego traktowania cho-rych i wyżywienia. W okresie międzywo-jennym w Karolinie można było również wypoczywać płatnie.

Jesienią 1942 r., już w okupowanej Polsce, gościem sanatorium była Mira Zimińska. Niestety, podczas pobytu, artystka, wraz z przyjaciółmi, została aresztowana i prze-wieziona na Pawiak.

W 1945 r. Towarzystwo Pomocy Lekarskiej i Opieki nad Umysłowo i Nerwowo Chory-mi wznowiło działalność, ale tylko przez krótki czas prowadziło sanatorium w Ka-rolinie. W 1947 r., za sprawą ówczesnych władz, kompleks przestał pełnić swoją funkcję. Były plany umiejscowienia tam szpitala państwowego lub sanatorium dla władz PRL-u. Sygietyńscy zdecydowali się na Karolin i rozpoczęli rozmowy w celu umiejscowienia tu siedziby „Dzieci Ma-zowsza”. Ostatecznie, od roku 1948, tak właśnie się stało.

Po niedawnej renowacji budynek stolar-ni, zaadaptowany na klub, dostosowano architektonicznie do innych obiektów. W małej i dużej sali baletowej wzmocniono ściany i stropy, a wejścia dostosowano do potrzeb osób niepełnosprawnych.

Ale Karolin to nie tylko budynek. Na ta-bliczce widnieje bowiem nazwa „Park Karolin”. Spacerując po ponad dwunastu hektarach parku, można zobaczyć nie tyl-ko pamiątki w muzeum sztuki ludowej. O historii tego miejsca i o wielu ciekawost-kach poinformują nas wielojęzyczne ta-blice informacyjne.W parku pojawiło się m.in. niemal 130 nowych gatunków roślin, które można podziwiać podczas spaceru nowo wyty-czonymi ścieżkami, również po zmroku, dzięki zainstalowanym stylowym latar-niom. Zamontowano też szereg ławek i nowoczesny system monitoringu, aby za-pewnić bezpieczeństwo zwiedzającym, a także by chronić ważne zabytki. Siedząc w parku na ławeczce, można korzystać z bezpłatnego internetu. Niewielu miesz-kańców wie, że jest tam plac zabaw dla dzieci wraz z sanitariatami. Na ciepłe letnie i wiosenne dni została wybudowa-na mobilna scena plenerowa. Na niej bę-dzie można zobaczyć występy artystyczne bezpośrednio na terenie parku.W tych właśnie porach roku park pokazuję swoje piękno a jednocześnie naturalność. Do parku można przyjechać rowerem i zostawić go pod zadaszeniem specjalne-go parkingu dla rowerów. Spacerując po-śród trawników i pięknie przystrzyżonych żywopłotów, można zarówno podziwiać architekturę, jak i zapuścić się w gęstą, leśną część zabytkowych alej.

Trzeba zaznaczyć, że park jest w pełni przystosowany do potrzeb osób niepeł-nosprawnych: wymieniono nawierzchnię dróg, ścieżek i chodników. Otwarto rów-nież noclegownię oraz karczmę.

Misie, które widnieją na okładce obec-nego numeru, zostały podarowane przez miasto Rzeszów Mirze Zimińskiej-Sygie-tyńskiej po jednym z koncertów w tym mieście. Można je zobaczyć w lasku, przy budynku starego matecznika.

WPARK KAROlIN

Page 8: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 8 LINIA

ierwszy seans filmowy wyświetlo-no w Brwinowie w 1926 roku. Było to wydarzenie bez precedensu, po-równywalne na przykład z ogląda-

niem po raz pierwszy w życiu telewizji w latach 50.

Brwinowskie kino, czyli kinematograf – tak wówczas potocznie nazywano kino – miało sympatyczną nazwę „Tęcza”. Mieściło się na parterze, w dużej kamienicy należącej do rodziny Tobolków – to dom nad tune-lem. Właścicielem kina był Jan Tobolka, a kinotechnikiem pan Zdanowicz. Kino składało się z czterech pomieszczeń: z poczekalni, gdzie była kasa; z sali kinowej dla około 100 widzów; małego pokoiku dla personelu oraz niskiej, podłużnej kabiny, w której stał jeden projektor.

Na pierwszy seans sprzedano wszystkie bilety, już kilka tygodni przed premierą. Zaproszono wówczas zacnych obywa-teli Brwinowa, w tym wójta gminy pana Popielewskiego, pana Lilpopa, pana Ko-walewskiego, pana Bartkiewicza, księdza proboszcza Kawieckiego oraz wielu waż-nych gości z Warszawy, Podkowy Leśnej i Milanówka.Na premierę wynajęto od warszawskiego dystrybutora polski film niemy pod ty-tułem: „Wampiry Warszawy – tajemnica taksówki 1051”. Był to dramat z życia wyż-szych sfer towarzyskich z demoniczną We-roniką Corfaniec w roli głównej.

Jednak premiera się nie udała. Podczas wyświetlania filmu wydarzył się fatalny wypadek. Otóż w kabinie projekcyjnej za-paliły się urządzenia elektryczne, a także łatwopalna, celuloidowa taśma filmowa – gehenna i utrapienie ówczesnych kin. Jak wspominała moja mama, Janina Przy-byszowa, pożar był nie do opanowania, kinotechnik pan Zdanowicz ledwo uszedł z życiem, a przerażeni widzowie wpadli w panikę. Na szczęście nikomu nic się nie stało!Następstwa pożaru były opłakane: spaliły się: drogi projektor, kopie taśmy filmowej oraz liczne urządzenia. Potem okazało się,

że straty były o wiele większe, spowodowa-ne przez miejscową straż ogniową, i gdyby nie odszkodowania wypłacone przez ubez-pieczyciela, to „Tęcza” zniknęłaby całkowi-cie.Po kilku miesiącach nieszczęsną kabinę wyremontowano. Kupiono nowy projek-tor, transformator i nowe urządzenia ki-notechniczne, a seanse, ku uciesze miesz-kańców Brwinowa, niebawem wznowiono. Po tym incydencie pokpiwano sobie, że to „warszawskie wampiry” podłożyły ogień w brwinowskim kinie.

Na kolejną premierę, tym razem udaną, wynajęto film amerykański pt. „Tajemnica kopalni w Klondyke”, ze znakomitym Bock Clayem w roli bezwzględnego szeryfa.

Na początku lat 30. pan Tobolka kino wy-dzierżawił. Nowy dysponent Franciszek Potakowski z Warszawy szybko zmienił nazwę i odtąd „Tęcza” stała się „Oazą”. Jednak interes nie kręcił się zbyt dobrze. Bezpośrednią przyczyną były: galopująca w kraju inflacja, powszechne bezrobocie, oraz światowy krach finansowy. Koszty utrzymania kina stały się duże, dochody ze sprzedaży biletów były mizerne, a do tego dzierżawca oprócz najmu musiał pła-cić gminie Helenów* podatek od każdego sprzedanego biletu. Doszło do tego, że napisał podanie do wójta z prośbą o zwol-nienie okresowe. Sprawę w gminie rozpa-trzono pozytywnie i dzierżawcę zwolnio-no z podatku na dwa lata. Jednak parę lat później Potakowski w ogóle zrezygnował z kina, a na jego miejsce przyszła inna osoba.

Podczas wojny kino „Oaza” było czynne sporadycznie. Niemcy wymuszali na panu Zdanowiczu, by ten wyświetlał kroniki niemieckie ukazujące wydarzenia wojen-ne oraz inne, rodzime produkcje. Podob-no wyświetlano również nieme komedyj-ki amerykańskie z Charliem Chaplinem i Basterem Kitonem, ale czy była to prawda, nie wiadomo.Mieszkańcy Brwinowa w ogóle nie przy-chodzili do kina, bowiem respektowali znane powszechnie, okupacyjne powie-dzenie, że tylko świnie siedzą w kinie. Na-tomiast częstymi widzami byli miejscowi volksdeutsche.

Pod koniec wojny Niemcy planowali zde-montować i wywieść aparaturę projekcyj-ną, ale nie udało się. Sabotażu dokonał Franciszek Rapacki – gospodarz kamienicy i kuzyn pana Tobolki. Pan Rapacki zde-montował najważniejsze urządzenia, w tym obiektyw projektora, po czym wywołał w kabinie sztuczny pożar. Po tej akcji kino-technik Zdanowicz musiał ukrywać się do końca wojny.

Po wojnie kino upaństwowiono, miejsce

„Oazy” zajęła „Wiosna”. Od tej pory kino podlegało organizacyjnie i administra-cyjnie Przedsiębiorstwu Państwowemu „Film Polski” w Łodzi, a kilka lat później Naczelnemu Zarządowi Kinematografii w Warszawie.W połowie lat 60. pojawiło się w Brwino-wie drugie kino pod nazwą „Kalina”. Było to kino spółdzielcze, niezależne od NZK. Mieściło się na parterze w sali remizy stra-żackiej, tu, gdzie obecnie znajduje się sie-dziba OSP. Kino „Kalina” było prawie dwu-krotnie większe od „Wiosny”.

W tamtych latach kinematografia w Polsce miała się całkiem dobrze. W obu kinach szedł przemiennie repertuar międzynaro-dowy. Grano produkcje polskie, radziec-kie, czeskie, amerykańskie, szwedzkie, angielskie, francuskie i włoskie. Dużą po-pularność miały westerny. Takie filmy jak „Rio Bravo”, „W samo południe”, „15.10 do Yumy”, „Biały Kanion” czy „Siedmiu wspaniałych”. Wyświetlano je bez prze-rwy przez dwa tygodnie – tak wysoka była frekwencja. Jednak największą popular-ność, szczególnie wśród młodzieży, zyska-ły angielskie filmy muzyczne. W połowie lat 60. sprowadzono do Brwinowa długo oczekiwaną „Zabawę na 102” (to polski ty-tuł, m.in. z młodziutką Helen Shapiro, Del Shanonem i Chubby Checkerem).

To, co wówczas działo się w pierwszym dniu seansu, przeszło ludzkie wyobraże-nie. Od samego rana dziesiątki młodych ludzi tłoczyło się przed kinem, a każdy pragnął zobaczyć film. Po południu, tuż przed otwarciem kasy, wybuchły karczem-ne awantury. Tłok był tak wielki, że wybito szyby w drzwiach i gablotach wystawo-wych. Potem okazało się, że skradziono stamtąd afisze i fotosy. Personel kina nie dawał sobie rady, wezwano więc milicję, która nieco wyciszyła towarzystwo. Kolej-na euforia wybuchła w trakcie pierwszego seansu. W chwili, gdy Chubby Checker za-czął śpiewać twista, rozległy się w kinie i całym budynku wrzawa i tupot tak wielki,

WSPOMNIENIE O BRWINOWSKIEJ KINEMATOGRAFIIAUTOR: MARIA WERNER

P

AUTOR: gRzEgORz PRzYBYSz

Rynek - Brwinów lata 30. To nie kolejka do kina, lecz do “pośredniaka”, czyli Biura Pośrednictwa Pracy. W głębi widać kino “Oaza”.

Fot. Jan Józef Kowalewski. Zbiory G.Przybysz

Brwinów 1966. Pracownicy kina “Wiosna”. Od lewej: Jerzy Świątkowski - kinooperator, Irena Buczyńska - kierowniczka kina, Andrzej Ruczyński -

asystent kinooperatora, Janina Przybysz - bileterka i kasjerka. Fot. Antoni Wojnarowicz. Zbiory G.Przybysz

Page 9: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 9LINIA

że cała kamienica drżała. Wszyscy tupali rytmicznie, aż się kurzyło. Jeśli ktoś był w 1967 r. na koncercie „Stonsów” w Kongre-sowej wie, o czym mowa.

Jednak w kinie „Wiosna” grano przede wszystkim repertuar poważny. Przeważały melodramaty. Pewnego razu sprowadzo-no sławny film amerykański z 1942 r., pt. „Casablanka” z Humphreyem Bogartem i Ingrid Bergman w rolach głównych. Od pierwszego dnia sala kinowa była pełna. W następnych dniach, gdy brakowało miejsc, sprzedawano tzw. przystawki – dostawia-no zwykłe krzesełka, a nawet stołki. W dni powszednie „Casablankę” wyświetlano aż trzy razy dziennie: o godzinie 17:00, 19:00 i 21:00, a rano w niedzielę grano seans do-datkowy.

Moja mama pracowała w „Wiośnie” od 1953 r. jako kasjerka i bileterka. Mniej wię-cej pod koniec lat 60. dowiedziałem się od niej, że jednym z wielbicieli kina był Wa-cław Kowalski, brwinowianin, popularny aktor komediowy, znany dziś bodajże każ-demu. Otóż pan Wacław, jadąc często na rowerze po mleko do miejscowego SGGW, zatrzymywał się przy gablotach kinowych stojących przy deptaku, tuż obok tunelu. Był w nich wywieszany bieżący i przyszły repertuar obu kin. Wiedząc, że niebawem będą grali np. w „Wiośnie” dobry film, pan Wacław dzwonił przeddzień premiery i w uprzejmym tonie prosił o zarezerwowanie dwóch biletów… za filarkiem. Muszę wyja-śnić, że siedzenie za tak zwanym filarkiem

uchodziło w kinie za naj-lepsze, bowiem głową nikt tu nie zasłaniał, z tyłu była ściana, a ekran był prawie na wprost. Wymarzone miejsce.

Do kina przychodzili różni ludzie. Niekoniecznie była to inteligencja. Czasami widzami byli też miejsco-wi chuligani i rozrabiacze. Pani Buczyńska, kierow-niczka kina, miała z nimi często urwanie głowy, podchodziła do pierw-szych rzędów i informo-wała całe towarzystwo, że podczas projekcji nie wolno głośno mówić, pluć

na podłogę, palić papierosów, że ma być święty spokój. Tak było również przed se-ansem „Casablanki”. Jednak, gdy na ekra-nie pojawił się Bogart, całujący namiętnie Ingrid Bergman, na sali rozległy się głośne śmieszki, osobnicze tony i nieprzyzwoite komentarze. Pan Wacław siedzący w po-bliżu nie wytrzymał. Zerwał się raptownie z krzesła, podszedł do owych najtrudniej-szych widzów i tylko w sobie znany sposób wytłumaczył im, co o nich sądzi! W kinie zrobiło się nagle cicho, ale potem rozległy się oklaski. To była nagroda i uznanie wi-

dzów za obywatelską postawę. Pan Wacław był jedynym na sali, który odważył się po-dejść do łobuzerii i porządnie ich zrugać.Od tamtego zdarzenia pan Kowalski zyskał wśród oprychów szacunek, ale i… ksywę. Przezwali go „Kaszablanka”. Gdy rano je-chał na rowerze po mleko, towarzystwo

wystające nad tunelem krzyczało: Eee! Pa-trzcie chłopaki! Kaszablanka jedzie!

Państwo Kowalscy przychodzili do „Wio-sny” dość często, zazwyczaj pół godziny przed seansem. Chodziło o to, by mogli porozmawiać sobie ze znajomymi i per-sonelem kina. Rozmawiano przeważnie o tym, co nowego kręcą w kraju i na świecie, o muzyce filmowej, o aktorach, reżyserach – o kinematografii.Pewnego razu pan Wacław, czekając na seans wraz z żoną, uważnie przyglądał się zdjęciom zawieszonym na ścianach pocze-kalni. A byli na nich najwięksi, m.in.: John Wayne, Ava Gardner, Humphrey Bogart, Marylin Monroe, Kurt Jurgens, Jul Brynner, Gregory Peck, Jean Gabin, Gerard Philippe, Toto, Danuta Szaflarska, Jerzy Duszyń-ski, Wieńczysław Gliński, Lubow Orłowa i wielu, wielu innych. W pewnej chwili pan Wacław zwrócił się do kierowniczki kina: – Wie pani, oni są tacy wspaniali i wielcy. Bardzo im zazdroszczę. A pani Buczyńska odpowiedziała: – Panie Wacławie, pan też kiedyś będzie znany i sławny. Zobaczy pan!I stało się! Pan Kowalski, grając główną rolę w filmie „Sami swoi”, zyskał ogrom-ną popularność w kraju i za granicą. Jego dalsza kariera aktorska jest powszechnie znana.

Brwinowskie kina zniknęły na początku lat 80. Najpierw zlikwidowano „Wiosnę”, przenosząc część personelu do grodzi-skiego kina „Słoń”, a kilka lat później zli-kwidowano „Kalinę.” Przyczyn było kilka. Przede wszystkim wystąpił gwałtowny spadek zainteresowania kinem (na arenę wkroczyła silna konkurencja – telewizja). Pod koniec istnienia „Wiosny” czasami zdarzało się, że na seans na godzinę 17:00 czy 19:00 przychodziła tylko jedna oso-ba. A grać trzeba było. Po drugie wzrosły koszty eksploatacji i utrzymania persone-lu, a po trzecie, nie było nikogo w NZK i w Gminie Brwinów, kto stanąłby w obronie „Wiosny” czy „Kaliny”. Wszystko to razem spowodowało, że oba kina w końcu upadły. A szkoda, bo w sąsiedniej Podkowie Leśnej kino mają do dziś!

Fragment rozdziału książki pt.„Dawno temu w Brwinowie”

Grzegorz Przybysz

AUTOR: gRzEgORz PRzYBYSz

Brwinów 1974. deptak w tunelu. Na drugim planie widać gabloty reklamowe obu kin. Fot. Romuald Broniarek. Zbiory Ośrodka KARTA.

Rok 1974. Tunel w Brwinowie. Powyżej widać kino “Wiosna”. Fot. Romuald Broniarek. Zbiory Ośrodka KARTA.

Page 10: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 10 LINIA

ŻÓŁWIńSKIE DROGI I ROZDROŻAestem miłośnikiem map, szczegól-nie starych map. Nie tylko dlatego, że te sprzed kilku wieków to nie-omal dzieła sztuki, piękne sztychy

lub ręcznie barwione staloryty. Jako pilot nauczyłem się, że dobre mapy mogą ra-tować życie, bo nawet w dobie satelitów, GPS i innych udogodnień, kiedy technika zawiedzie, dobra mapa „na kolanie” potra-fi doprowadzić do najbliższego lotniska i pozwoli bezpiecznie wylądować. Ale do tematu.Najstarsza mapa, na której znalazłem Żół-win, a właściwie Żulwin, to miedzioryt sporządzony w 1783 r., sygnowany przez „Karola de Perthees Pułkownika i J.K.Mci. Geografa” jako „Okolica Warszawy w Dia-metrze Piąciu Mil”.

Jedyna widoczna na niej droga z Żółwina prowadzi przez Strzeniówkę do Nadarzyna i „drogi pocztowej” do Warszawy. Próżno jej jednak szukać w obecnej sieci dróg.Dokładniejsza, o 20 lat późniejsza mapa Dawida Gillyego „Specialkarte von Süd-preussen”, wydana w Berlinie w latach 1802–1803, przedstawia już całkiem inny obraz.

Na tej mapie Żółwin to już ważny węzeł sześciu dróg. Oprócz drogi do Strzeniów-ki pojawia się bezpośrednie połączenie do Nadarzyna, do Otrębus i Książenic, a także szlak do Starej Wsi i dalej do Mło-chowa. Drogi zwykle otrzymywały nazwy od miejscowości, do której prowadziły, ale próżno by szukać dziś w Żółwinie ulic: Otrębuskiej, Zaborowskiej, Starowiejskiej czy Książenickiej. Zostały Młochowska i Nadarzyńska, choć ta ostania kończy się ślepo na granicy lasu.

40 lat później, na wojskowej mapie kwa-termistrzowskiej „Topograficzna Karta Królestwa Polskiego” z 1843 r., układ dróg

przedstawia się podobnie. Do Nadarzyna i „szosy gubernialnej” prowadzi prosty trakt przez las.Wykonajmy skok do przodu o 80 lat, do-piero wtedy na mapach pojawiają się nowe nazwy miejscowości: Terenia, Zarybie, Ołąki i nowe drogi, tworzone po podziale gruntów majątków Kopana i Żółwin.Oto wojskowa „Mapa Topograficzna Oko-lic Warszawy” z 1924 r. Widać już obecne ulice: Szkolną i Graniczną, ale z majątku w Żółwinie do Kopanej można nadal bez trudu dojechać „na wprost” drogą „Staro-wiejską”.

Według legendy tej mapy czarne linie to „drogi wiejskie”, a podwójna linia, to „trakt

wzmocniony”. Wiedzie on do „stacji kolei żelaznej” w Brwinowie.

Naszą historyczną klamrę drogową wokół Żółwina zamknijmy późniejszą o 10 lat mapą Wojskowego Instytutu Geograficz-nego z lat 1933–1934. I znów, jak na mapie o 160 lat starszej, „trakt wzmocniony” pro-wadzi bezpośrednio przez „Las maj. Mło-chów” do Nadarzyna.

Historia zatoczyła koło. Znów ważniejszy od dojazdu do „kolei żelaznej” w dobie au-tomobili stał się dojazd do głównej „szosy warszawskiej”. Biegnie on tym samym śla-dem co droga wytyczona 100 lat wcześniej. Jest równorzędnym połączeniem Brwino-wa z Nadarzynem, obok drogi przez Zabo-rów, obecnej drogi wojewódzkiej 720.Jak to się stało, że 80 lat później jeden z tych „traktów wzmocnionych” całkowicie zniknął, a drugi rozwija się nadal? Jak to się stało, że Żółwin, niegdyś węzeł sze-ściu dróg, znalazł się na peryferiach sieci drogowej, choć Otrębusy łączą ze światem dwie drogi wojewódzkie?Dokonał tego jeden podpis generała Ludo-wego Wojska Polskiego w 1959 r. Ale to już temat na następną historię.

( Więcej map i komentarzy do nich znajdziecie Państwo na portalu www.naszzolwin.pl ).

J

AUTOR : PAWEŁ KOMENDER

Page 11: Linia # 6 Czerwiec 2016

BEZPłATNY MIESIĘCZNIK KULTURALNO-SPOłECZNY 11LINIA

abrieli Szyller łatwiej od tej po-gawędki przy piwie prowadziło się konferencje dla zagranicznych gości, naszpikowane korpomową i okrągłymi, niewiele znaczącymi

frazami żywcem wyjętymi z wodolejstwa coachów na szkolenia. Zaczynała się za-stanawiać, czy świadczy to o jej rodzin-nych stronach, czy może raczej o niej sa-mej, odzwyczajonej od tak prozaicznych czynności jak niezobowiązująca rozmo-wa w barze.

Odpowiedź, która przyszła jej do głowy, gdy oglądała swoje odbicie w zakrzywio-nej ściance szklanki, nie napawała opty-mizmem.– Czyli dowiedziałaś się dopiero teraz – rzekł Einstein, z namysłem kreśląc na stoliku kółka. Wodził za swoim palcem wskazującym wzrokiem, jakby obserwo-wał zawodnika na torze żużlowym.– Rozmawiałam z rodzicami, ale oni i tak nie chcieli mi nic powiedzieć – odparła. – Gdyby nie to, że Paluch się wygadał, w ogóle nie miałabym o niczym pojęcia.– Może to i lepiej.Gab posłała Krzyśkowi wymowne spoj-rzenie i ponad jego ramieniem zobaczyła, że jeden z klientów baru mruga do niej, a siedzący obok brodacz szturcha kolegę w bok i coś mówi, teatralnie zasłania-jąc usta dłonią. Potem obaj wybuchnęli śmiechem, który na moment zagłuszył muzykę. Gabriela wróciła do kontempla-cji szklanki.– Nie zwracaj na nich uwagi – poradził Krzysiek – bo się nie odczepią.– Nie przeszkadza im, że tak sobie tu siedzisz i pijesz piwo, zamiast stać za ba-rem?– Przeciwnie. Dla stałych klientów, a w zasadzie tylko takich tu mam, zgrywam równego gościa. Jak ktoś będzie chciał coś zamówić, to po prostu podejdzie do lady i machnie na mnie ręką. Jestem bar-manem, nie wartownikiem na służbie.– I właścicielem. Nigdy bym nie pomy-ślała, że na starość zajmiesz się prowa-dzeniem baru – zaśmiała się z lekką krę-pacją. – To jakiś rodzinny interes?Einstein rozłożył ręce na boki.– Ani trochę. Sam nie do końca wiem, jak to się stało, że ta buda jest moją własnością. Tyle dobrego, że nie dostałem w pakiecie żadnego kredytu. Nie jest to może żyła złota, ale się nie nudzę.– I pewnie poznajesz masą ciekawych ludzi.– Można tak powie-dzieć. – Spochmurniał. Wyraźnie chciał czymś

zająć ręce, wydłubał wykałaczkę z po-jemnika na rogu stolika i zaczął ją obra-cać w palcach. – Słuchaj, Gab, wiem, że cię to nurtuje i widzę, jak krążysz wokół tematu, ale sprawa ze zniknięciem Artu-ra Korzewskiego to dawne dzieje. Słysza-łem, że przez jakiś czas byłaś dziennika-rzem śledczym. Tu to nie przejdzie. Nikt już nawet nie pamięta, że cokolwiek się stało.– Paluch pamięta, jego rodzice na pewno też – zauważyła z przekąsem. – I ty.– Pamiętać i rozpamiętywać to nie to samo – żachnął się nagle. – Rozumiem, że możesz mieć wrażenie, że przez twój wyjazd ominęło cię wyjaśnienie całej sprawy. Otóż nie, nic nie zostało wy-jaśnione. I nie zostanie, nigdy. Nie ma sensu w tym grzebać. Zresztą nie po to przecież przyjechałaś, prawda? Zjedz z rodzicami obiad, zrób grilla, poodwie-dzaj starych znajomych...– Jednego z nich nie odwiedzę. – Nawet ją samą zdziwiła gorycz, która wkradła jej się do głosu.– Rany boskie, Gab! I co z tego? To było dziesięć lat temu! – Einstein rąbnął dłonią w stół, ale natychmiast się opa-miętał. Niemal delikatnie odłożył wy-kałaczkę i sięgnął do kieszeni na piersi po długopis. – Zapiszę ci adres Benedyk-ta. Nadal tu mieszka, ale przeprowadził się do nowego domu. Sam postawił. Jak zobaczysz tę jego willę, to moja knajpa wyda ci się niczym. – Uniósł na nią wzrok znad pomazanej krzywym pismem ser-wetki. Sprawiał wrażenie zmęczonego i zniechęconego, chociaż starał się przy-wołać uśmiech, który niegdyś prawie nie schodził z jego twarzy. – Ale jeśli on nie bę-dzie chciał z tobą rozma-wiać o Artu-

rze, to już nikogo o to nie męcz, dobrze? Nie warto.

Gabriela ugryzła się w język, zanim przy-szła jej do głowy nie do końca uprzejma odpowiedź. Odebrała podaną serwetkę.Gdyby ktoś jej kiedyś powiedział, że w jej rodzinnych okolicach, niedaleko War-szawy, ale jednak na uboczu, spotka się z małomiasteczkową ścianą milczenia i odskakiwaniem od przykrych tematów, jakby parzyły, to tylko wzruszyłaby ra-mionami. To się zdarza, ale przecież nie tutaj, prawd? Są sprawy ciężkie, objęte w jakimś stopniu społecznym tabu albo wręcz toksyczne, których nikt nie chce poruszać i Gab doskonale to rozumiała. Ale zaginięcie chłopca dziesięć lat wcze-śniej? Co w tym wymaga wykonywania histerycznych uników? Co tak drażni, co wywołuje silne emocje, skoro, jak po-wiedział Einstein, nagle blady na twarzy, „nie warto”?

O nie, jest zupełnie inaczej. Einstein, co-kolwiek chciał osiągnąć, odniósł odwrot-ny skutek. Teraz Gabriela wiedziała, że nie znajdzie spokoju, póki nie rozgrzebie dawnych wydarzeń, żeby zobaczyć, co kryje się pod nimi.

Wszystkie dostępne odcinki do przeczytania również na stronie: www.butelka-rudego.blog-spot.com/p/krol-lata.html

KRÓL LATA“Pamiętać i rozpamiętywać to nie to samo.”

AUTOR: MARTA GODZISZ

g(CZ.6)

Page 12: Linia # 6 Czerwiec 2016