Linia#3 Marzec 2016

12
Otrebusy-kanie-brwinow Nr 3 marzec 2016 INICJATYWY I ROCZNICE DROGA PRZEZ MĘKĘ przyroda genialną rzeźbą BARTKIEWICZÓWKA dobre dUCHy oTrĘbUS WYWIAD Z JERZYM JANECZKIEM KRÓL LATA

description

 

Transcript of Linia#3 Marzec 2016

Page 1: Linia#3 Marzec 2016

Otrebusy-kanie-brwinow Nr 3 marzec 2016

INICJATYWY I ROCZNICE DROGA PRZEZ MĘKĘ przyroda genialną rzeźbą BARTKIEWICZÓWKA dobre dUCHy oTrĘbUS WYWIAD Z JERZYM JANECZKIEM KRÓL LATA

Page 2: Linia#3 Marzec 2016

2

rzy każdym większym wydarzeniu, każdego kolejnego roku zadajemy sobie pytanie: co dalej. Takim wy-darzeniem niewątpliwie są Święta

Wilkanocne, z okazji których pragnę życzyć wszystkim czytelnikom spokojnych dni oraz nocy, pełnych nadziei i miłości, po-godnego nastroju, oraz najwspanialszych spotkań z rodziną a także z przyjaciółmi.

Powoli mija karnawał, wszelkie prace wio-senne nabierają tempa. Są jednak także miejsca, gdzie praca wre nieprzerwanie. Jak na przykład redakcja, w której w lutym uda-ło się ukończyć kolejny numer miesięcznika „Linia”.

Można powiedzieć, że dopiero w marcu rok się zaczyna, bo dopiero wtedy odżywa przyroda i odradzają się też umysły ludzi. A wraz z pąkami na gałązkach rodzą się nowe inicjatywy, jak te zaproponowane przez Waldemara Matuszewskiego i Adama Gzyrę. Duet, który już nie raz, tworzył dla okolic Brwinowa. Otwierając cykl artykułow związanych ze stuleciem urodzin Wacława Kowalskiego, publikujemy wywiad prze-prowadzony przez obu twórców z Jerzym Janeczkiem, aktorem grającym w „Samych swoich” syna Kazimierza Pawlaka - Wi-tię. Można go przeczytać na stronie 9. W kwietniu będziemy mogli także zobaczyć monodram pt. „Donna Kamelia” według opowiadania Stanisława Kowalewskiego, w

reżyserii Waldemara Matuszewskiego i w opracowaniu muzycznym Adama Gzyry. Na spektakl zaprasza Stowarzyszenie Teatr na Pustej Podłodze.

Waldemar Matuszewski – reżyser teatral-ny (wystawił ponad 40 spektakli), radny Gminy Brwinów w latach 2006–2010 (prze-wodniczący Komisji Kultury i Sportu), ini-cjator (lub współinicjator) wielu wydarzeń kulturalnych na terenie Gminy Brwinów (Brwinowska Wiosna Artystyczna, Festiwal Myśli i Słowa Jana Pawła II, edukacyjny pro-gram taneczny we wszystkich placówkach oświatowych „Jak <Mazowsze>…”) inicjator nadania rondu w centrum Brwinowa imie-nia Wacława Kowalskiego, współautor (z Adamem Gzyrą) kilku filmów i reportaży o wydarzeniach historycznych i kulturalnych oraz wybitnych postaciach związanych z naszą gminą („<Mazowsze>: od autenty-

ku do stylizacji”, filmy o meksykańskim rzeźbiarzu Juanie Soriano, którego Ogród Rzeźb powstał w Owczarni). Na jubileusz 40-lecia Towarzystwa Przyjaciół Brwinowa opracował kalendarium pt. „Nasz Brwinów. Próba zapisu wydarzeń z lat 1973–2013”. Zrealizował także (wraz Adamem Gzyrą) historyczną opowieść filmową pt. „Moszna – dawniej i dziś” (2014) oraz wydał „Kalen-darium mazowieckiej wsi Moszna” (2015). Obecnie pracuje nad wielotomowym ka-lendarium Brwinowa oraz nad kalendarium PZLPiT „Mazowsze” im. T. Sygietyńskiego w Karolinie. Premiera „Donny Kamelii” jest przewidziana na 2 kwietnia.

Adam Gzyra – muzyk, absolwent Warszaw-skiej Szkoły Muzycznej, dokumentalista, realizator filmowy i reklamowy, autor se-rii filmów edukacyjnych dla wydawnictwa Stentor. Realizator zdjęć i montażu „Spa-cerów po Warszawie”, dokumentu „Bitwa Brwinowska”, „Od autentyku do stylizacji” – dokumentu o Mazowszu a także „Tamta historia” - dokumentu o Powstaniu War-szawskim widzianym oczami kilunasto-letniego powstańca Stanisława Rumianka oraz „Dulag 121” – filmu dokumentalnego o obozie przejściowym w Pruszkowie. Autor filmów edukacyjnych „Gruzja.pl” i „Ukra-ina.pl” zrealizowanych w ramach projektu Stowarzyszenia Vox Humana „Wielokultu-rowa szkoła”.

NAJSERDECZNIEJSZE ŻYCZENIA OD REDAKCJI

PInicjatywy i Rocznice

STOPKA REDAKCYJNA

redaKCJa i SKŁad: ToMaSz S. rÓg | aleKSandra paCHniK KoreKTy: MarTa godziSz, drUK: drUKarnia HelVeTiCa WydaWCa: ToMaSz rÓg, CzereMCHy 8 05-830 oTrĘbUSydySTrybUCJa: Miesięcznik dostępny w wybranych sklepach w obrębie brwinowa oraz otrębus, w Filiach biblioteki Wacława Wernera, w restauracji elita a także w skrzynkach pocztowych miesz-kańców okolic.podziĘKoWania: WaldeMar MaTUSzeWSKi, Marzena SobieraJ, MarTa godziSz, JUdyTa i adaM FedoroWiCz, aleKSandra i JaCeK paCHniK, zbignieW barToSiK, ToMaSz JaKobiel-SKi, anna CienKoWSKa, anna SzMUleWiCz, elŻbieTa SKalSKa, andrzeJ MąCzKoWSKi, barbara KoraleWSKa

zdJĘCie na oKŁadCe: barKieWiCzÓWKa – inTerpreTaCJa arTySTyCzna WSzySTKie reKlaMy W gazeCie „linia” Są nieodpŁaTne

Masz pomysł, tekst lub ważną informację do przekazania?oczekujemy na kontakt pod adresem:

[email protected], tel. 723 227 211, facebook.com/miesieczniklinia

Page 3: Linia#3 Marzec 2016

DROgA PRZEZ MĘKĘrtykuł ten dedykuję wszystkim mieszkańcom naszego kraju, pragnę w nim pokazać naszą małą historię walki mieszkańców z władzami kolei

WKD, walkę o godność mieszkańca, prawo do dyskusji i prawo współdecydowania o sprawach ważnych dla obywateli.

Przez miejscowość Otrębusy przebiega linia kolei podmiejskiej WKD wybudowana pra-wie 90 lat temu (to taki większy tramwaj, nie mylić z Pendolino). Przy torach powstały pe-rony, to nic dziwnego. Taki sielski stan trwał do roku 2015.

W tymże roku rozpoczęto modernizację pe-ronów związaną z poprawą bezpieczeństwa. Poprawa bezpieczeństwa polegała na wyko-naniu zapór dla samochodów na przejeździe, co jest zrozumiałe, ale już zupełnie nie jest zrozumiałe wybudowanie nowych podejść do peronów i zagrodzenie dotychczasowych wygodnych, żółtymi barierkami, które są obrzydliwe. Nie będę stosował określeń ła-godnych typu nieestetyczne, bo te barierki na to nie zasługują. Zagrodzenie tradycyj-nych wejść na perony spowodowało nie tyko chaos komunikacyjny pieszych, lecz także zwiększyło zagrożenie. Ludzie chodzą tak jak chodzili, przeciskają się po skraju peronu obok obrzydliwych barierek i tak czekamy na nieszczęście – czyli wypadek. Mało tego, jakiś geniusz wymyślił szlaban dla pieszych, chyba po to, by mieszkańcy spieszący do ko-lejki przechodzili pod nim, i tak też czynią. Zanim przejdziemy do suchych faktów, do-dam jeszcze, że tego typu udogodnieniami uraczono jedynie trzy stacje.

Pierwsze pismo skierowaliśmy do WKD dro-gą elektroniczną dnia 5.11.2015r. prosząc o spotkanie z przedstawicielami WKD i omó-wienie kuriozalnej budowli. W początkowej fazie nawet otrzymaliśmy telefoniczną wia-

domość, że jak najbardziej „oddzwonimy i podamy termin”. Dnia 16.11. 2016 skiero-waliśmy pismo oficjalne do prezesa zarzą-du WKD Grzegorza Dymeckiego z prośbą o usunięcie barier blokujących dojście do peronów. Odpowiedź otrzymaliśmy 23.11 – wszystko zgodne z przepisami, a my nie znamy się na „kierowaniu strumieniem ru-chu pieszego w lokalizację zabezpieczoną półrogatkami w sposób uniemożliwiający nieuprawnione wejście na przejazd kolejo-wy podczas przejazdu pociągu”. To, co przez 90 lat funkcjonowało, teraz „poprawiono”. Następne pismo kierujemy 1.12.2015 infor-mując, że wygrodzenia stwarzają zagrożenie i że zgodnie z nowym Dziennikiem Ustaw z dnia 30.10.2015 § 94 anuluje poprzednie rozporządzenie MT i GM, co umożliwia wy-konanie tego typu zabezpieczeń w inny spo-sób. Odpowiedź WKD: już wykonaliśmy in-westycję a Dziennik Ustaw wchodzi w życie 14 listopada 2015r. Tu chodzi o nasze życie, a my mieszkańcy nie życzymy sobie takich zabezpieczeń ani decyzji podejmowanch poza nami.

Podczas XVIII sesji w Gminie Brwinów soł-tys Adam Fedorowicz składa zapytanie, czy gmina opiniowała projekt WKD w kwestii wygrodzeń. Odpowiedź burmistrza Arka-diusza Kosińskiego. „Z tego co wyjaśniali-śmy, taki wniosek wpłynął i opinia została wydana pozytywna” (stenogram z sesji na stronie brwinów.pl). Składamy pismo do gminy o wydanie opinii. Otrzymujemy od-powiedź, że mamy się zgłosić do Marszałka Województwa Mazowieckiego. Nijak to się ma do naszego pisma. Na sesji XXII proszę burmistrza Sławomira Walendowskiego o pomoc w negocjacji z WKD i informuję, że będziemy zbierać podpisy pod petycją prote-stacyjną (stenogram z sesji na stronie brwi-nów.pl). Burmistrz Walendowski organizuje spotkanie na stacji w Otrębusach. Na spo-

tkaniu obecni jesteśmy: ja, rada sołecka oraz sołtys. Po 30 minutach oczekiwania Zarząd WKD telefonicznie informuje Burmistrza, że przekładają spotkanie na inny termin. Do dnia dzisiejszego nie podano nam tego ter-minu. Z inicjatywy sołtysa Otrębus Adama Fedorowicza, Rady Sołeckiej, radnej Barbary Ziębiec, radnego Jacka Pachnika wykładamy list protestacyjny przeciw zainstalowanym wygrodzeniom. Protest został podpisany przez 635 mieszkańców.

Obecnie pozostaje nam jedynie złożyć całą dokumentację do Wojewody Mazowieckie-go z prośbą o wszczęcie działań negocjacyj-nych z Zarządem WKD. Wydawałoby się, że to prosta sprawa – należy okazać szacunek mieszkańcom i zorganizować spotkanie, przeprowadzić dyskusję i dokonać uzgod-nień. Od 5.11.2015r. jesteśmy zbywani i ignorowani, tylko że my się nie poddamy, bo tu chodzi o bezpieczeństwo wszystkich osób korzystających z kolejki WKD cdn.

Walka z Zarządem WKD o przywrócenie normalności na stacji w Otrębusach

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 3LINIA

AUTOR: JACEK PACHNIK

A

OfERTA DlA DZIECIapraszamy serdecznie do odwiedze-nia naszych placówek w Brwinowie i Otrębusach oraz naszej strony biblio-teka.brwinow.pl i Facebooka, gdzie

znajdą Państwo aktualne infor-mację o naszych działaniach.Wybrane nowości w filii Bibliote-ki Otrębusy, ul. Wiejska 1:

„Pierścionek Kopciuszka”Opowiadania o prawdziwych skarbachWydaw. EgMONTKopciuszek i książę świętują pierwszą rocznicę ślubu. Z tej okazji księżniczka dostaje od

męża pierścionek z szafirem. Nie-spodziewanie pod koniec wypełnio-nego obowiązkami dnia okazuje się, że klejnot zniknął. Zmartwiony Kop-ciuszek wraz z myszkami – Jackiem i Guciem – rozpoczynają poszuki-wania. Na co odważą się myszki, aby pomóc księżniczce? I gdzie może

znajdować się cenna zgu-ba?

Rafał Klimczak„Przygody Nudzimisiów”Wydaw. SkrzatZapraszamy do lektury ósmej już części ich przygód. Tym razem do-wiecie się, dlaczego tak ważne jest przestrzeganie instrukcji obsługi różnych urządzeń. Nie pamiętał

o tym Hubek, który bawił się skonstruowaną przez Czarusia maszyną do robienia chmur. Przeczytacie też o Julce – smut-nej z powodu odrzucenia przez koleżanki. Dziewczynka nie chce ulegać modzie na zabawki, które po prostu jej się nie po-dobają. Czy nudzimisie zdołają pomóc Julii w odzyskaniu sym-patii innych dzieci? Jeśli jeste-ście także ciekawi, co oznacza słomiany zapał i w jakim celu

Hubek zabiera rozkapryszonego Aldebarda na plantację kakaowca, koniecznie sięgnijcie po tę książkę!I tym razem na pewno nie będziecie się nu-dzić.

Z

Ścieżki wybitnie pokazują trud jaki trzeba ponieść aby dostać się na pociąg.

AUTOR : ElŻBIETA SKAlSKA

Page 4: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 4 LINIA

Panie Adamie, Orły zostały rozdane. To może opowie Pan, jaka jest historia po-wstania „Orła”?Wszystko zaczęło się w 1998 r. w piękne let-nie popołudnie. Jak zawsze w Otrębusach dzień płynął spokojnie, a ja oddawałem się poobiedniej sjeście. Nagle idyllę przerwał niespodziewany telefon. Odebrałem. Ze słuchawki wydobywał się znajomy kobiecy głos: „Cześć Adam, robią konkurs na statu-etkę, coś związanego z filmem, jakiś polski Oscar. Zwrócili się do nas, do Galerii Brama, o pomoc w organizacji konkursu. Chcesz w to wejść? Jak będziesz coś miał, to daj znać. Aha, termin jest, jak zwykle, na wczoraj”. Odpowiedziałem: Jak zwykle, jak zwykle… Jak zwykle dla koleżanek z Galerii Brama zrobię wszystko! Z projektem statuetki włącznie. Toteż zrobiłem. Trochę plasteliny, kilka drutów i udało się zmieścić w terminie. Następnego dnia, zapakowany w pudełko projekt czekał na odbiór. Odbioru dokony-wał nieznany mi, tajemniczy człowiek, któ-ry, jak się później okazało, wywołał całe to zamieszanie. Był to Dariusz Jabłoński, po-mysłodawca i organizator Polskich Nagród Filmowych, Polskiej Akademii Filmowej oraz założyciel Niezależnej Fundacji Filmowej, powołanej dla promocji filmu polskiego i jego twórców w kraju i za granicą. Zapraco-wany, zabiegany, wiecznie w ciągłym ruchu, a już szczególnie tamtego dnia. Ponieważ pudło z projektem spędziło w jego samocho-dzie cały dzień, piękna słoneczna pogoda z temperaturą powyżej 25°C postanowiła nie-co zmodyfikować mój zamysł. Akt twórczy dokonany na projekcie już nie przeze mnie, ale przez gorące powietrze, niestety, nie zo-stał zrozumiany przez organizatorów kon-kursu i, mówiąc delikatnie, wprowadził ich w stan osłupienia. I znowu zadzwonił telefon, tym razem wyrywając mnie z przygotowań do snu po ciężkim dniu pracy: „Adam! Coś jest nie tak! Ten projekt to... To sterczące druty i jakaś lepka masa” – tę wiadomość oznajmił mi rozedrgany głos samego Dariu-sza Jabłońskiego. Pomyślałem, że chyba ob-rałem kierunek na tzw. sztukę konceptualną, nie będąc w pełni świadomym tej twórczej przemiany. Pobladłem, słysząc dalej w słu-chawce: „Dasz radę coś z tym zrobić na ju-tro rano? Następnego dnia miała zebrać się szacowna komisja konkursowa, by wybrać polskiego „Oscara”. Schłodziłem więc swój twórczy niepokój kostkami lodu, odrzuciłem kierunek konceptualizmu i wziąłem się do roboty, ponownie łapiąc za plastelinę, dru-ty i taśmy. Rano gotowy projekt Orła stał w pudle do odlotu. Reszta ko-stek lodu, których nie zuży-łem w czasie nocnej pracy, pomogła mu przetrwać podróż do stolicy i wygrać konkurs. I tak od 1999 r. wypuszczam z pracowni „Orły” dla Orłów Polskiego Filmu.

Historia mogłaby posłu-żyć za dobry scenariusz na film akcji!

Może kiedyś zabawię się w reżysera i zrobię z tego film, który dostanie „Orła” (śmiech).

Czy ma Pan w swoim dorobku jeszcze inne statuetki?Tak, od ponad 20 lat współpracuję z twórca-mi Festiwalu Filmu Polskiego w USA, gdzie główną nagrodą jest statuetka mojego au-torstwa „Skrzydła”. Jestem również auto-rem nagrody im. Krzysztofa Kieślowskiego za najlepszy scenariusz filmowy z Europy Środkowej i Wschodniej. Statuetka jest wrę-czana co roku w Cannes. Od kilku lat jestem autorem nagrody wręczanej na Ogólnopol-skim Festiwalu Piosenki Dziecięcej i Mło-dzieżowej „TEN-TON”, a także innych.

Nad czym Pan aktualnie pracuje?Orły już odleciały. Kolejną pracą będzie na-groda im. Krzysztofa Kieślowskiego. Jej for-ma jest dość skomplikowana – składa się z bryły szklanej, odlewu z brązu i kilkunastu ręcznie formowanych kryształów. Bardzo pracochłonna, ale daje mi dużą satysfakcję. Wszystkie nagrody, których jestem autorem, są wykonywane ręcznie, odlewy z brązu tradycyjną metodą tzw. traconego wosku. Teksty grawerowane są ręcznie. Współpraca z mistrzami odlewnictwa, kamieniarstwa i grawerstwa to podstawa mojej działalności. Ale wracając do pytania, to w tzw. między-czasie zawsze mam jakąś rzeźbę, którą albo zaczynam, albo kończę. W lipcu będę miał wystawę, więc już teraz muszę się do niej przygotowywać.

Wiele Pańskich prac to rzeźby plenero-we. Jak ważna dla Pana jest relacja rzeźby z naturą?Cała otaczająca nas przyroda jest genialną rzeźbą. Geniusz form, faktur, barw i zapa-chów jest nie do podrobienia przez człowie-ka, artystę. Otaczające nas piękno, to piękno ponad ludzką miarę, ponadczasowe. Nad naturą możemy się jedynie pochylić i z niej czerpać. Dla twórcy może być ona inspiracją. Jako mały chłopiec uwielbiałem długie spa-cery po lesie, łąkach, nadmorskich plażach. Fascynowały i fascynują mnie do dzisiaj chmury, ich dynamicznie zmieniające się kształty, odcienie. Poskręcany korzeń stare-go drzewa to przepiękna forma rzeźbiarska, a napotkany kamień polny, przecięty i wypo-lerowany, może ukazać nam odbicie kosmo-su. Rzeźba plenerowa, jej forma, powinna szanować otoczenie. Powinna być silnym, wyrazistym akcentem, ale też współbrzmieć z otoczeniem, być jego dopełnieniem lub

rozwinięciem. Nie może być byle jaka.

Czy Pana zdaniem miasta i wsie powinny inwesto-wać w obecność rzeźb w przestrzeni publicznej?Jak najbardziej powinny. Po-mijam aspekt ekonomiczny dla artystów (śmiech). For-my przestrzenne, rzeźbiar-skie, w najbliższym otocze-niu człowieka wzbogacają

je o walor piękna jakiejś zapisanej historii. Przebywanie w takim otoczeniu może być zachętą dla dzieci i młodzieży do rozwijania wrażliwości estetycznej, a w przyszłości do twórczej pracy. Może być to również świetna wizytówka dla miejscowości. Problem w tym, aby rzeźba plenerowa, postawiona w prze-strzeni publicznej, nie niszczyła istniejącego już otoczenia, architektury, przyrody. I to jest duże wyzwanie dla decydentów. Formą prze-strzenną są m.in. nasze domy, szkoły, sklepy itp. A jakie koszmarki architektoniczne nas otaczają, to sami widzimy i nie wynika to z niedostatecznych środków inwestorów, ale z braku kreatywności architektów, urbanistów i samorządowców. Potrzebna jest większa edukacja w tym zakresie i to już od przed-szkola. Obcowanie z pięknem w dzieciństwie to nic innego jak obcowanie z dobrem, zaś w wieku dojrzałym kreowanie piękna, to kre-owanie dobra. I świat staje się wtedy trochę lepszy. Miasta oraz wsie powinny inwesto-wać w szeroko pojętą kulturę i sztukę. Taka inwestycja posiada ogromną ponadczasową wartość. Szczególnie dzisiaj inwestowanie w kulturę to inwestowanie w naszą tożsamość, której, notabene, nie sposób od siebie od-dzielić.

Jak ważne są w Pana życiu i twórczości Otrębusy?Mieszkam w Otrębusach od ponad 30 lat. Otrębusy to moja Rodzina, moi Przyjacie-le, Sąsiedzi, to mój Dom. To chwile radości, ale też chwile refleksji i zadumy nad życiem, nad jego kruchością. Od wielu lat Otrębusy są miejscem moich społecznych działań dla Mieszkańców. Od niedawna realizuję je jako sołtys. Życie i twórczość są dla mnie jed-nością. Każdy jest w życiu twórcą na swoją miarę, tylko nie każdy z nas to sobie uświa-damia. Każdy dostaje jakieś talenty, jednak nie każdy je pomnaża. Tak, Panie Tomaszu, Otrębusy są bardzo ważne w moim życiu.

Dziękuję za rozmowę

OTACZAJąCA NAS PRZYRODA JEST gENIAlNą RZEźBąW tym numerze naszego miesięcznika gościmy Pana Adama Fedorowicza, rzeźbiarza,

mieszkańca Otrębus, autora m. in. Polskiej Nagrody Filmowej „Orzeł”.

ROZMAWIAŁ: TOMASZ RÓg ZDJĘCIA: TOMASZ JAKOBIElSKI

Prace Pana Adama można obejrzeć na stronach:www.facebook.com/AdamfedorowiczRzezbiarz

www.fedorowicz.artist.pl

„Ogrody” projekt pracy plenerowej, kamień i brąz.

Page 5: Linia#3 Marzec 2016

AUTOR: BARBARA KORAlEWSKA CZŁONEK I,II, i III KOMITETU ORgANIZACYJNEgO ZJAZDU ABSOlWENTÓW

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 5LINIA

bieżącym roku przypada 60. rocz-nica istnienia popularnego „Iwasz-kiewicza” – jedynej szkoły średniej w gminie Brwinów. Powstała ona

na bazie istniejącej przy ulicy Żwirowej przedwojennej podstawówki nr 2, która została przekształcona w szkołę 11-letnią. Było to ukoronowanie wieloletnich starań rodziców i społeczników lokalnych, głów-nie brwinowskich i podkowiańskich. Dzia-łania Komitetu Budowy wydatnie wspierał mieszkający w Stawisku literat Jarosław Iwaszkiewicz. Z jego inicjatywy szkoła otrzymała nazwę Szkoła Ogólnokształ-cąca Stopnia Podstawowego i Licealnego im. Polskiego Komitetu Obrońców Pokoju (którego Iwaszkiewicz był przewodniczą-cym). Dzięki ofiarności rodziców i przy-chylności władz udało się wybudować salę gimnastyczną oraz nadbudować III piętro. Pierwszy rocznik licealistów roz-począł naukę 1 września 1956 r. pierwsza matura odbyła się w maju 1960 r. Od tam-tej pory mury szkoły opuściło ponad 2500 absolwentów. Wysoki poziom nauczania szkoła zawdzięczała przez lata wspaniałej kadrze nauczycielskiej: matematyk Teofil Przeździecki, fizyk Antoni Paprocki, po-loniści Stanisław Łukasiewicz, Alina To-maszewska, i Maria Miłaszewska, historyk Wojciech Wyganowski. . W latach świetno-ści absolwenci bez trudu dostawali się na wyższe uczelnie. Wielu inżynierów, praw-ników , lekarzy, ekonomistów i naukow-ców w Polsce i za granicą ma w swoim CV brwinowski ogólniak. Spośród nich wy-pada wymienić obecnego prorektora Po-litechniki Warszawskiej prof. Stanisława Wincenciaka (1967), czy profesora Uni-wersity of Maryland Mirosława Skibniew-skiego (1976). Nie ominęły szkoły reformy oświatowe. W latach 1966–1967 rozdzielo-

no organizacyjnie szkołę podstawową już 8-letnią, od 4-letniego liceum. Obie szkoły z osobną dyrekcją funkcjonowały pod jed-nym dachem, aż do przeprowadzki liceum do własnego budynku w 1994 r. Ponowne scalenie szkół w jeden organizm nastąpiło niedawno, w 2012 r. i było spowodowane m.in. niedostatkami pomieszczeń lekcyj-nych w przeżywającej boom demograficz-ny szkole podstawowej.

W 1986 r. szkoła obchodziła uroczyście 30-lecie oraz I Zjazd Absolwentów. Udział w nich, oprócz nauczycieli i wychowan-ków, wzięła Pani Maria Iwaszkiewicz, cór-ka już wtedy nieżyjącego poety i od 1982 r. Patrona szkoły. Ponowna taka ceremonia miała miejsce 14 kwietnia 2007 r. z okazji 50-lecia istnienia Liceum oraz II Zjazdu Absolwentów. Przy ogromnej liczbie gości (ponad 500 absolwentów) odbyła się uro-czysta parada przez miasto, potem akade-mia w nowej sali gimnastycznej połączona z wystawieniem przez uczniów „Wesela” st. Wyspiańskiego i odsłonięciem pamiąt-kowej tablicy. Bogata prezentacja dorobku szkoły, pracownie przedmiotowe, wysta-wy, filmy i dyplomy dokumentujące osią-gnięcia wychowanków mogły napawać dumą. Wzruszające było spotkanie – nie-stety ostatnie – najstarszych dawnych na-uczycieli: prof. Heleny Wesołowskiej, prof. Jerzego Szczepańskiego, prof. Marii Geras, długoletniej dyrektor liceum prof. Henryki Olejniczak, woźnej Jadwigi Garstki i ostat-niej członkini komitetu budowy liceum Krystyny Ciborskiej..

W historii szkoły nie zabrakło też gorszych kart, jak miało to miejsce w 1976 r. gdy Kuratorium Oświaty w Warszawie podjęło decyzję o likwidacji LO i przez rok nie było

naboru uczniów. Zdecydowany sprzeciw ówczesnego Komitetu Rodzicielskiego i znanych przyjaciół szkoły m.in. Jarosława Iwaszkiewicza zakończył się sukcesem. W 1982 r. patronem liceum został właśnie Ja-rosław Iwaszkiewicz.

Obecnie przypada kolejna okrągła 60. rocznica. Program obchodów jubileuszu zapowiada się interesująco i warto zna-leźć czas, by pójść do swojej starej szkoły, spotkać się z dawnymi kolegami, pogadać i powspominać, ale przede wszystkim oka-zać swoja wdzięczność i solidarność z tą zasłużoną placówką. www.loiwaszkiewicz.pl

W

JUBIlEUSZ BRWINOWSKIEgO lICEUM OgÓlNOKSZTAŁCąCEgO IM. JAROSŁAWA IWASZKIEWICZA

NASI lATAJąCY SąSIEDZI: KOWAlIKieczęsto się słyszy, aby sposo-bem na zabezpieczenie wejścia do domu przed intruzami było jego zamurowanie, czasami

nawet do rozmiaru utrudniającego wyjście domownikom. Właśnie w taki sposób nasz bohater, a właściwie bo-haterka, urządza sobie domek w okre-sie lęgowym. Pani kowalik zajmuje puste dziuple wykonane przez dzię-cioły. W okolicach, w których nie ma odpowiednich dziupli, korzysta ona z budek lęgowych. Jeżeli otwór wejścio-wy jest zbyt duży, kowalik zmniejsza jego wymiary wcześniej wymieszaną

w dziobie mieszanką gliny ze śliną. W ten sposób ogranicza drapieżnikom dostęp do gniazda.

Inną ciekawą cechą wyróżniającą ko-walika wśród ptaków zamieszkujących nasz kraj jest zdolność poruszania się z głową w dół po pniu drzewa, naj-częściej w poszukiwaniu owadów lub ukrytych wcześniej w korze ziarenek. Ten niewielki ptak (niecałe 14 cm dłu-gości) opanował tę sztukę jako jedyny gatunek w Polsce.Kowalik przez cały rok przypomina nam o swojej obecności nieco meta-

licznym śpiewem. Możemy go spotkać w lasach, ale też w naszych ogrodach. Nawet zimą, w słoneczne, mroźne dni, można zobaczyć, jak zwinnie prze-mieszcza się po pniach drzew, oczy-wiście głową w dół, w poszukiwaniu nasion, które ukrył jesienią w zagłę-bieniach kory.

N

AUTOR: ZBIgNIEW BARTOSIK

Page 6: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 6 LINIA

ZYgMUNT BARTKIEWICZ I JEgO ZAgRODAlekroć wyobrażam sobie piękny, kli-matyczny dworek, przychodzi mi na myśl zabytkowy budynek, otoczony dużym ogrodem, położony przy ulicy Grodziskiej 57 w Brwinowie. Ta na-

sza lokalna perełka została wybudowana przez pisarza, dziennikarza, felietonistę i malarza a także fotografa, Zygmunta Bartkiewicza w latach 1910–1912. Nie-którzy znają ją pod nazwą „Zagroda”, inni od nazwiska jej właściciela i budow-niczego nazywają ją „Bartkiewiczówką”, a sam Zygmunt Bartkiewicz nazywał ją czasem „Chałupą”.

Uznany nowelista po nieudanym związ-ku małżeńskim z Miecią Tapiszówną i studiach malarskich w Monachium i Pa-ryżu powraca na krótko do Łodzi. Pozna-je młodą nauczycielkę rysunku Eugenię Glanc. Widmo bankructwa upadającego Salonu Artystycznego zmusza Bartkie-wicza do likwidacji salonu i czasowego zamieszkania w majątku rodziców we wsi Zapole koło Grodziska. Jednak ciągle był myślami w Łodzi, o której pisał też pozostawionej w złym mieście, narze-czonej, malarce Eugenii Glanc. Perspek-tywa bliskiego związku małżeńskiego, dojrzały wiek oraz osiągnięta pozycja uznanego nowelisty warszawskich wy-dawców skłania Bartkiewicza do znale-zienia własnego miejsca na ziemi. Sku-szony ogłoszeniami prasowymi kupuje od Stanisława Lilpopa w maju 1910 r. w dzielnicy „Brwinów Wille” działkę nr1 w obrębie G o powierzchni 16 850 łok-ci za sumę 1100 rubli. Co bardzo istot-ne – w akcie zakupu rejestruje swoją nieruchomość jako „Willa Zagroda”. W tym samym roku rozpoczyna budowę dworku w stylu polskim według wła-snego projektu. Można powiedzieć, że zaprojektowana na piętrze z obszernym tarasem pracownia malarska była naj-ważniejszym miejscem w domu Bart-kiewiczów. To w niej powstało wiele prac małżonków i goszczących w Zagrodzie artystów. Ślub z nową wybranką za-warty został w kościele ewangelickim w Łodzi w 1911 r. Natomiast małżonkowie zamieszkali do czasu ukończenia budo-wy domu w 1912 r. w majątku rodziców Bartkiewicza w Zapolu. Budowa domu była oczkiem w głowie Zygmunta Bart-kiewicza. Doglądał budowy codziennie, przyjeżdżając z Zapola na koniu. Zako-chany w swojej posiadłości przez całe lata pielęgnował i rozbudowywał swoją miłość – ogród skalny. Chlubę gospoda-rza Zagrody, pielęgnowaną rękoma pani Eugenii, zaprojektował bardzo znany łódzki bukieciarz, dziś powiedziałoby się florysta oraz hodowca kwiatów i roślin ozdobnych Wojciech Salwa. W skalnym ogrodzie Bartkiewicz hodował rośliny i szlachetne kwiaty górskie, nie znoszące nawozu i zwykłej ziemi. Rosła tu roślin-

ność tatrzańska, alpejska i z gór Krasu, a nawet okazy flory z Himalajów.

Mieszczący się początkowo nad wejściem do domu półkolisty napis – „Tylko szcze-ra cnota przekroczy te wrota” – oddaje charakter tego miejsca. Jak wspominał Bartkiewicz, niejedna pani, widząc ów napis, po chwili zamyślenia wchodziła do domu kuchennymi drzwiami.

Zagrodę odwiedzali nieliczni przyjaciele, którzy mogli poznać szczodrość gospo-darzy. Bywali tu między innymi: Ferdy-nand Ossendowski, Stanisław Lilpop, Jarosław Iwaszkiewicz, Alicja Mińska, Jan Wołyński, Zygmunt Nirnsztejn, Eustachy Czekalski, Jan Czempiński, Stefan Krzy-woszewski, koleżanka z redakcji Hanna Nalepińska.

Minęły raptem dwa lata i widmo woj-ny weszło do Zagrody ubrane w pruskie mundury. Ucierpiał nie tylko ogród prze-kopany trzema liniami okopów lecz także zbiory gospodarza.

W wywiadzie udzielonym dwie dekady później Bartkiewicz wspominał: „Wojne przetrwałem sam jeden na całej ulicy Grodziskiej. Przed samym wymarszem wojsk niemieckich zjawia się u mnie kilku drabów, i przykładając bagnet do brzucha każe mi się wynosić. Czy to roz-kaz, czy propozycja? – pytam. A oni: Je-żeli pan zaraz nie wyjdzie, to pan w ogó-le nie wyjdzie. Co było robić, wyszedłem, przez ten czas oni gruntownie uprzątnęli moje mieszkanie i zbiory”.

Kiedy Bartkiewicz wykonywał dokumen-tację fotograficzną wojennych znisz-

czeń, znalazł roztrzaskany witraż Matki Boskiej w zbombardowanym kościele. Kupił go od proboszcza i umieścił na d drzwiami chałupy - jak sam czasem nazy-wał swój dom. Owa modernizacja spra-wiła, że przytoczona wcześniej sentencja znalazła swe nowe miejsce, nad furtą prowadzącą z ulicy do ogrodu.

Kiedy przekraczało się owe słynne wro-ta – wspomina pani Hanna Nalepińska--Pieczarkowska – wydawało się, że się jest o sto mil od Warszawy: cisza, spo-kój i nastrój dworu. Mała alejka grabowa prowadziła do domu, z gankiem wspar-tym na białych kolumnach. Przed gan-kiem psy wygrzewały się w słońcu: stary wyżeł, parę jamników, piękna charcica Diana, trzymana tylko dla dekoracji, bo jak mówił gospodarz – piękna, głupia i niewdzięczna. Wchodziło się do pokoi przez sień klasyczną jak we dworach – z ławami, porozwieszaną starą bronią. Parterowe wnętrze było właściwie jed-nym wielkim pokojem, pełnym wnęk i zakamarków, nie oddzielone od siebie drzwiami. W jednej wnęce była sypialnia pisarza, obok sekretera przy której pra-cował, nad nią pastelowy portret pierw-szej jego żony, Mieczysławy Ćwiklińskiej, przez niego namalowany…Poza portretem i paroma pracami ma-larskimi pisarza na ścianach rozwieszone były tylko stare portrety w deliach, kon-tuszach, miniatury i w ogóle stara sztu-ka, prawie wyłącznie polska. Księgozbiór bardzo piękny, dużo starodruków, stare mapy. Bartkiewicz był wytrawnym zbie-raczem. Nie było tam rzeczy pospolitych i brzydkich.” –>

AUTOR: ANDRZEJ MąCZKOWSKI

I

Page 7: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 7LINIA

Próżno dziś szukać skalnego ogrodu i oczka wodnego z liliami, zgromadzo-nych rzeźb, amfor i innego rodzaju dzieł sztuki. Pozostała na gazonie przed do-mem chrzcielnica, która (jak wspominał Bartkiewicz) przez lata robiła za Rafaela. Pozostały też dwie rzeźby wykonane rę-koma pani Eugenii: „Faun” i „Popiersie mężczyzny”, które dziś robi za popiersie marszałka. Możemy nadal podziwiać wi-traż w sypialni mistrza oraz płaskorzeź-bę przedstawiającą herb rodu „Dołęga” , z którego się wywodził.

W ogrodzie, dzięki Muzeum Archeolo-gicznemu w Warszawie, możemy podzi-wiać repliki „Niedźwiedzia ”i „Mnicha” spod góry Ślęża, przekazane Towarzy-stwu Przyjaciół Brwinowa w depozyt.Smutne jest to, że nie mamy możliwo-ści cieszenia się widokiem wszystkich zabytkowych przedmiotów, którymi ota-czał się sam Bartkiewicz, a które uległy podczas obydwu wojen rozgrabieniu i

zniszczeniu. Po śmierci pani Eugenii w 1965 r. dokonał się ostatni akt barba-rzyństwa, kiedy w wykopanym dole spa-lone zostały ostatnie pamiątki po pisa-rzu, w tym kolekcja fajek i wyposażenie domu. Zasiedlony lokatorami z kwate-runku, nieremontowany dworek z roku na rok niszczał coraz bardziej. Dzię-ki staraniom Towarzystwa Przyjaciół Brwinowa „Zagroda” została wpisana 3 grudnia 1974 r. do rejestru zabytków Województwa Mazowieckiego, a w roku 2002 wpisano do niego także park wokół dworku. Od 1975 r. Towarzystwo Przyja-ciół Brwinowa pełni funkcję opiekuna społecznego „Zagrody”. Dworek jest też jego siedzibą. Odbywają się imprezy okolicznościowe, koncerty, wernisaże, wystawy, wieczory autorskie. Promowa-na jest twórczość regionu, organizowa-ne są spotkania stowarzyszeń lokalnych, imprezy dla dzieci i młodzieży szkolnej.W ubiegłym roku Gmina Brwinów prze-prowadziła generalny remont dworku

oraz jego otoczenia. Wymieniono par-kowe lampy oraz sztachety drewnianego ogrodzenia. Odrestaurowano murowane słupki oraz furtkę i bramy prowadzące na teren posesji. Dziś w pełnym blasku „Zagroda” powróciła do gospodarzy z TPB, a za ich pośrednictwem również do lokalnej społeczności.

KlUB MAM Z BRWINOWA

Każdy, zwłaszcza początkujący rodzic, wie jak ważne są kontak-ty z innymi rodzicami. To rodzice są największą kopalnią wiedzy i

doświadczenia potrzebną w tym bardzo ważnym etapie życia mamy i taty.

Podejrzewam (z własnego doświadcze-nia) , że rodzice są grupą ludzi, która najszybciej nawiązuje kontakt w Swoim środowisku. A czemu? Ponieważ plac za-baw jest miejscem, gdzie nawet wypada porozmawiać i podpytać o dziecko, które właśnie bawi się z naszą pociechą i nowa znajomość gotowa.

A na poważnie, zawsze dobrze jest mieć przy sobie lub wiedzieć, że można się kogoś doradzić jeśli mamy problemy, wątpliwości w temacie naszego dziecka. Jak również podzielić się radościami i

doświadczeniem swoim z innymi rodzi-cami.

W Brwinowie od niedawna wznowiła swoją działalność bardzo fajna i potrzeb-na inicjatywa Klub Mam z Brwinowa. Przez kilka miesięcy niestety Klub zawie-sił swoją działalność z powodu powrotu mam do pracy. Jednak jest dobra wiado-mość na rodziców (tatusiowie również są mile widziani) od niedawna Klub ponow-nie się uaktywnił. Spotkania odbywają się we wspaniałym miejscu (opiszę je z wielką przyjemnością w następnym nu-merze) jakim jest kawiarnia (sala zabaw) w Brwinowie Dylu Dylu w kreatywnym stylu. W tym magicznym miejscu popo-łudniami spotykają się mamy, aby po-rozmawiać i skorzystać z praktycznych wkładów, delektując się pyszną herbą lub kawą.

Na stronie: https://www.face-b o o k . c o m / K l u b - M a m - z - B r w i n o -wa-262466170585799/, zamieszczane są ciekawe rodzicielskie artykuły i infor-macje o spotkaniach. Gdyby znalazła się mama, która zechciałaby kontynuować działalność Klubu Mam to założyciel-ka Monika chętnie taką mamę wesprze. Kontakt do niej: [email protected].

M

AUTOR: ANNA CIENKOWSKA

“Nie tylko dziecko przychodzi na świat przez matkę, lecz również matka poprzez dziecko”- Gertrud von Le Fort

Page 8: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 8 LINIA

BO CZYŻ POD STOŁEM, KTÓRY NAS dzIElI, NIE TRZYMAMY SIĘ WSZYSCY TAJNIE ZA RĘCE?

trębusy to nie tylko miejsce życia, wzrastania czy wspomnień trzyma-nych w najpiękniejszych szkatułkach z dzieciństwa. Otrębusy to przede wszystkim twarze ludzi żyjących tu i

teraz (w niektórych przypadkach może już po tamtej stronie), których obecność i ko-egzystencja nierzadko owocuje wymiernym działaniem społecznym. I to właśnie jemu chciałabym przyjrzeć się nieco uważniej. Aby jednak nie odpłynąć zbyt daleko na wy-godnym obłoku odczuć i przeżyć własnych, do czego skłonności przyznaję się bez bi-cia, a przecież zostawiać Państwa samych nie zamierzam, przywołam kilka zdarzeń z życia wziętych, które w moim przekonaniu zasługują na miano szczególnych. Będą to historie wybrane, takie, które wyraźnie za-pisały się w mojej pamięci, i którymi chcia-łabym się z Państwem podzielić.

Listopad 2014 r. środek tygodnia. W kolejce jadącej z Warszawy, w otoczeniu gromadki uśmiechniętych dzieci, siedzą obok siebie dwie czeczeńskie kobiety. Prawdopodob-nie kierują się w stronę podkowiańskiego ośrodka dla uchodźców. Obie szczupłe, jedna w zaawansowanej ciąży. Sądząc po zakrywających włosy chustach, muzułman-ki. Unikają wzroku podróżnych. Jedna ma na sobie sweter z dzianiny, druga bluzkę i bezrękawnik. Stopy okryte grubymi skar-petami, na nich sandały. Na zewnątrz tem-peratura powietrza sięga niespełna pięciu stopni Celsjusza. Wysiadają na stacji i idą w kierunku zdezelowanego samochodu, który zabiera je w stronę „Dębaka”.

Trzy telefony, jeden plan, publiczne ogło-szenie akcji i po niecałym miesiącu inten-sywnych działań do ośrodka trafia 1227 sztuk posegregowanej czystej odzieży. Po-rządne buty, ubranka dla dzieci, puchowe kurtki, piękna damska garderoba. Nie wiem, ile rzeczy pochodziło od mieszkańców Otrębus, bo przywożono je nawet z okolic Łodzi, ale to, jaki wkład w powodzenie akcji wnieśli mieszkańcy Otrębus, Kań, Podko-wy Leśnej, jak i okolic, przeszedł najśmiel-sze oczekiwania. Myślę, że nie tylko moje.

A przecież to były Czeczenki kojarzone na ogół z kulturą o niższym poziomie rozwoju społecznego. Przecież to były kobiety tych, którzy nie szanują naszej okolicy, nie odno-szą się z szacunkiem do lokalnych kobiet i raczej nie budzą zaufania. Dla nich udało się zebrać te ubrania, i nikt z darczyńców nie powiedział nawet słowa, że przecież oni mają, przecież dostają od państwa.

Czerwiec 2015. Na terenie parku przy sta-cji kolejki WKD w Otrębusach, m.in. dzięki nagłośnieniu i sprzętowi elektronicznemu dostarczonym przez Karola, rozpoczyna się spotkanie z dr. Stefanem Jakobielskim. Zasi-lania użycza Pani Sabina. Temat spotkania: Misja archeologiczna w Faras. Wszystkie miejsca pozajmowane. Przed oczami rozpo-ściera się rząd nobliwych słuchaczy. Zaczy-namy. Publiczność w skupieniu przysłuchu-je się rozwijającej się opowieści prelegenta. Aż tu, nagle… niczym grom z jasnego nieba, wysiada zasilanie. Nic nie słychać. No, nic a nic! Panika organizatorów. Co robić, co robić?! Ktoś wchodzi na drzewo, inny zno-wu zaczyna płakać. Nagle mrok niepewno-ści przecina strzała jaśniejącego światła. Dosłownie w przeciągu kilkunastu minut zjawia się syn Pani Sabiny i dostarcza prąd. Wykład wieńczą gromkie oklaski. Są na-grody. Na koniec, z głośników, wydobywa się kołysząca kompozycja gwiazdy sudań-skiej sceny muzycznej (Abdel Gadir Salim). Twarze uczestników pokrywają uśmiechy. Wszystko kończy się pomyślnie.

Grudzień 2015 r. Młode małżeństwo z dwój-ką maleńkich dzieci pada ofiarą włamania i kradzieży kosztownych, specjalistycznych, narzędzi pracy. Wartość strat przekracza dziesiątki tysięcy złotych. Zaledwie w prze-ciągu kilku dni wiadomość o zbiórce pienię-dzy obiega portal społecznościowy, trafia-jąc do większości lokalnych użytkowników. Znajomi i przyjaciele otaczają ofiary wspar-ciem. Otwierają się ludzkie serca i portfe-le. Nad domem poszkodowanych unosi się aura solidarności i serdecznych życzeń. W końcu do sieci trafia film z podziękowaniem za wzruszające, niespodziewane wsparcie w

tej okoliczności.Styczeń 2016 r. Spokój wsi niespodziewa-nie mąci wybuch pożaru. Trawiące budynek płomienie widać z odległości kilometra. Wrzawa, niepokój, telefony. Straż pożar-na walczy z ogniem. Radny Jacek Pachnik razem z Sołtysem Otrębus niemal natych-miast udają się na miejsce. Nazajutrz, na internetowym forum, Pani Hania wygłasza apel do mieszkańców: Proponuję, by każdy, kto się wybiera, zaniósł coś od serca, jakieś ciasto, sałatkę , owoce... cokolwiek. Myślę, że jeśli będzie zamknięte, to można np. zawiesić na bramie czy ewentualnie do są-siadów najbliższych... Dobrze by było, żeby poczuli, że jesteśmy z nimi. Mieszkańcy za-czynają dzielić się opisami szykowanych już potraw.

Wciąż styczeń, sobotni wieczór. Pani Krysia zamieszcza na internetowym forum Otrę-bus niepokojący komunikat: Płonie dom w Otrębusach. Znowu. Uboga rodzina z ma-łymi dziećmi traci dach nad głową. Wiado-mość błyskawicznie dociera do co najmniej setki osób. Rozdzwaniają się telefony. Noc upływa na czuwaniu. Nastaje ranek. Rada Sołecka spotyka się na nadzwyczajnym ze-braniu, następnie widzi się z poszkodowa-nymi. Dyrekcja PZLPiT „Mazowsze” oferuje rodzinie zakwaterowanie w hotelu, na tere-nie Zespołu.

W tym samym miesiącu pojawia się ogło-szenie o potrzebie rozkładanego wózka inwalidzkiego dla chorej mieszkanki Otrę-bus. Od razu reaguje na nie Pan Michał, mieszkaniec Otrębus, i z uśmiechem użycza potrzebnego przedmiotu. Po kilku dniach wózek znajduje się już u chorej mieszkanki.

Kochani, chciałabym Wam powiedzieć, że rozpiera mnie prawdziwa duma i wdzięcz-ność za to, że to właśnie z Wami tutaj miesz-kam, że to Wy jesteście blisko. Niech dobro płynie z naszych serc i rozświetla nasze dro-gi, czasem dosłownie, w formie pożyczonej latarki, innym razem w zwyczajnym słowie otuchy. Bo czyż pod stołem, który nas ieli, nie trzymamy się wszyscy tajnie za ręce?

AUTOR: JUDYTA fEDOROWICZ

O

Page 9: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 9LINIA

acław Kowalski – podziwiany i kochany aktor, mieszkał w Brwinowie przez ponad 40 lat. Spoczął na miejscowym cmen-tarzu. Sylwetka aktora trwa-

le odcisnęła się w pamięci starszego pokolenia mieszkańców, jako niezby-walny element brwinowskiego pejza-żu miasta z drugiej połowy XX wieku. Dla podkreślenia tej więzi kilka lat temu radni podjęli uchwałę o nazwa-niu imieniem Wacława Kowalskiego ronda w centrum miasta.

Starsi mieszkańcy wciąż „widzą” Pana Wacława w jego maciejówce, z rowerem, lub kroczącego dostojnie w kierunku ulicy Konopnickiej, przy której zamieszkiwał, pod rękę z żoną Stanisławą – po niedzielnej sumie w brwinowskim kościele Św. Floriana. Codziennie rano udawał się Pan Wa-cław po mleko do stacji SGGW przy ulicy Dworskiej, po drodze odwiedzał nasz kościół. Później, około dziewią-tej, oczekiwał na brwinowskiej stacji na pociąg, którym udawał się na pró-bę do teatru w Warszawie (najpierw Polskiego, potem Na Woli). Po śmierci jego młodszego syna Macieja widywa-no go codziennie czuwającego przy grobie.

O więzi Pana Wacława z Brwinowem mówią także jego przyjaciele i akto-rzy z planu filmowego. Jak wspomi-nają, nasze miasto wciąż powracało w rozmowach bliższych i dalszych od brwinowskiego domu. Jedną z osób serdecznie wspominających Pana Wa-cława jest jego filmowy syn ze słynnej trylogii o Kargulu i Pawlaku – Jerzy Janeczek:

Przede wszystkim cieszę się, że jestem w Brwinowie. O tym mieście, nie tak sław-nym jak dzisiaj, opowiadał mi Pan Wa-cław Kowalski podczas kręcenia Samych swoich, we Wrocławiu, a który wtedy zaczął się tu, właśnie w Brwinowie bu-dować. Pamiętam, że przy każdej okazji podglądał inne domy, dla porównania. Żył tą budową.

Jaśli mam więcej powiedzieć o Panu Wa-cławie, to muszę zacząć od początku. Byłem wtedy po drugim roku szkoły ak-torskiej i właściwie pierwszy raz miałem okazję spotkać się bezpośrednio w pracy z takimi wielkimi aktorami jak Włady-sław Hańcza i Wacław Kowalski. Wiedzia-łem, że od nich dużo mogę się nauczyć.

Nasze plany zdjęciowe ograniczały się praktycznie do dwóch niewielkich miejsc: zagrody w Dobrzykowicach i mia-

steczka Lubomierza. Kiedy nie brałem udziału w zdjęciach, miałem sporo czasu, aby podpatrywać w akcji innych aktorów, zwłaszcza Pana Wacława. Od samego po-czątku dostrzegało się jego aktywność i kreatywność w budowaniu postaci Paw-laka. Po pewnym czasie mówiło się, że to była rola napisana dla niego, że jest do niej stworzony. Uczestniczył w rozmo-wach twórców – reżysera i scenarzysty; wnosił wiele pomysłów, znał przecież temat i język z autopsji. Wtrącał się do dialogów, mówiąc: „O, to słowo nie pasu-je, tego się nie używało na tamtych tere-nach”. A kiedy próbował, nie oszczędzał się. Dwie sceny bardzo utkwiły mi w pa-mięci. Pamiętam, że siedziałem pół dnia na planie i z otwartą gębą patrzyłem na jego fantastyczną grę w scenie z garnka-mi i koszulami.

Reżyser na łatwiznę nie szedł, był precy-zyjny, długo próbował, robiono średnio kilkanaście dubli a po każdym miał za-wsze jakieś jeszcze uwagi, dbał o każdy szczegół. Imponowała mi w Panu Wacła-wie jego energia, że nie opadał emocjo-nalnie, a wręcz odwrotnie: z każdą pró-ba był albo taki sam, albo lepszy. I ten śmiech, ta witalność. Nie wiem, czy miał świadomość tego, że gra właśnie rolę ży-cia, ale coś musiał czuć, coś go niosło. Był świetny.

Druga scena była kręcona w miasteczku, ślicznie położonym na wzgórzu, pięk-nym Lubomierzu. To scena przed apteką, do której Pawlak przyjechał po lekar-stwa, bo Mania rodziła. Tu Pan Wacław pokazał całą gamę emocji, gdy został ograbiony przez warszawiaka z konia i powozu. Zazwyczaj komiczny tutaj poka-zął swoją dramatyczną stronę i determi-nację. Scena zagrana świetnie a sceneria opuszczonego, powojennego miasteczka, do tego wieczorową porą, dodała jej do-datkowego napięcia. Byłem pod dużym wrażeniem obserwując z boku przebieg akcji.

Po tym filmie długo się nie widzie l i śmy. Pana Wacła-wa spotkałem ponownie już jako aktor w Teatrze Tade-usza Łomnic-kiego na Woli. Graliśmy na-wet w jednym spektaklu. Po latach dowie-działem się od Sylwestra

Chęcińskiego, reżysera „samych swoich”, że Pan Wacław bardzo dobrze się o mnie wyrażał. Powiedział mu” „No, Witia do-brze sobie radzi w teatrze”. Widoczie mnie obserwował. Mam o nim naprawdę ciepłe wspomnienia.Po przedstawieniach ciągle mówił: „Nie mogę dłużej zostać, bo mam pociąg do Brwinowa”, ale za to nigdy się nie spóźniał, był bardzo systematyczny. Nie wiem, jak dawniej kursowały pociągi, bo dziś jest inna sytuacja, ale zawsze na próbach był obecny na czas.

Na planie „Samych swoich” skazani by-liśmy na siebie, więc rozmawialiśmy na okrągło. Jak nie było pogody, to siedzie-liśmy w domach gospodarzy. Pan Wa-cław miał usposobienie pogodne, duszę artystyczną o zacięciu komediowym. Ciągle próbował rozśmieszyć otoczenie, zwłaszcza gdy zjawiał się ktoś obcy. Lu-bił się popisywać, to rozładowywało na-pięcia na planie.

Dla Pana Wacława praca przy „samych swoich” nie była lekka. W tym samym czasie grał w teatrze i musiał to pogo-dzić kosztem wypoczynku, często snu. Kończył się plan, on jechał na przedsta-wienie do Warszawy, po przedstawieniu wsiadał w sypialny pociąg, przyjeżdżał o szóstej rano do Wrocławia. Cały dzień spędzał na planie, często w upał i tak od nowa. Podziwiałem go, pytałem: „Jak pan wytrzymuje taki tryb życia?” – tyl-ko się uśmiechnął. Nie rozczulał się nad sobą. Kochał to, co robił.

Ostatnio byłem we Wrocławiu z okazji promocji książki Dariusza Koźlenki pt. „Sami swoi. Na planie i za kulisami ko-medii wszech czasów”. Pojawiła się tam siostrzenica Pana Wacława i dużo o nim mówiła. Powiedziała też, że lubił grać na gitarze, a także śpiewał, o czym ja nie wiedziałem.

PRZEDE WSZYSTKIM CIESZĘ SIĘ, ŻE JESTEM W BRWINOWIE.O Wacławie Kowalskim opowiada Jerzy Janeczek

ROZMAWIAŁ WAlDEMAR MATUSZEWSKI, SPISAŁA: AlEKSANDRA PACHNIK

W

Wacław Kowalski oraz Jerzy Janeczek w filmie “Sami swoi”. fot. archiwum

Page 10: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 10 LINIA

“Lato nie lubiło dzieci spacerujących samotnie”

Wydarzenia i spotkania w okolicach Brwinowa

wykonawca monodramu Jacek Zienkiewicz

TROCHĘ KUlTURY

CZASEM I TUTAJ ZATRZYMA SIĘ ExPRESS...os obchodził się z naszą miejsco-wością rozmaicie, ale nie można powiedzieć, że na przestrzeni wie-ków była ona „zapomniana od Boga

i ludzi”. Pobudowano kościół, wiodły przez nią ważne szlaki podróżne i pocztowe, Jaro-sław Iwaszkiewicz przypomina też o Drodze Królewskiej. Niewątpliwym błogosławień-stwem dla rozwoju naszego miasteczka było wytyczenie i budowa linii Kolei War-szawsko-Wiedeńskiej. To był rok 1845. Po-dzieliła ona ówczesną wieś na dwie części: północną i południową. Stacja i jej peron stały się niejako sercem szybko rozwijającej się od tej pory miejscowości.

Autor „Donny Kamelii” – Stanisław Ko-walewski, tutaj urodzony (w roku 1918) i mieszkający przez większość swego życia – nazywa stację i peron z czasów swojej mło-dości – deptakiem, promenadą, oknem na świat. Stacja była miej-scem marzeń, punktem na linii dążącej do cudow-nej nieskończoności, do której pędziły expressy Kolei Warszawsko-Wie-deńskiej. Była miejscem przechadzek i schadzek. Jej peron był drobniutkim wycinekiem bezkresnej linii, która kusi i porywa. Był też królestwem Don-ny Kamelii - tutaj potra-fiła skusić i zawładnąć każdym mężczyzną, jeśli tylko zechciała.Opowiadanie powsta-ło wcześniej niż słynny

„Amarcord” Felliniego, ale nasuwa się sko-jarzenie bogini naszej miejscowości, o któ-rej marzyła cała męska część populacji mia-steczka, z „królową” Gradiscą z tego właśnie filmu. Tam przypływał rozświetlony statek, który gromadził wszystkich mieszkańców na nadbrzeżnej promenadzie. U nas czasem (upragnionym przypadkiem) zatrzymywał się, osadzony w miejscu ramieniem bez-względnego semafora, międzynarodowy exspress. I tu i tam otwierało się w sercach mieszkańców, obecnych wtedy szczęśliwym trafem na „deptaku”, czy na promenadzie, „okno marzeń”. Mała miejscowość zosta-wała włączona na ten czas – w linię obiegu wielkiego świata.

Każdy z nas ma potrzebę snucia marzeń o lepszym i większym świecie niż ten, w którym przyszło mu żyć – czasem rzeczy-wiście w miejscu zapomnianym „od Boga

i ludzi”. Stanisław Kowa-lewski daje nam szansę marzenia, zaprasza nie tylko do podróży geogra-ficznej (jak w szlagierze: „Zabierz mnie błękitnym exspressem”), lecz także do podróży po bezpow-rotnej linii czasu. „Don-na Kamelia” nostalgicz-nie wraca do wczesnej młodości autora, a więc czasów przedwojennych, opisuje wojnę i bezpow-rotne odejście świata, którego fascynujące cen-trum stanowiła piękna kurtyzana - Donna Ka-

melia. Ale prawdopodobnie i ona marzyła o udaniu się tam, dokąd ją zapraszała linia drogi żelaznej – np. do jej literackiego pier-wowzoru – na spotkanie z „La dame aux camèlias”.…Stowarzyszenie Teatr Na Pustej Pod-łodze przedstawia monodram pt. „Donna Kamelia” według opowiadania Stanisława Kowalewskiego w wykonaniu Jacka Zienkiewicza.Reżyseria: Waldemar MatuszewskiOpracowanie scenograficzne: Barbara Batyraopracowanie muzyczne: Adam GzyraAutor plakatu: Dominik MickiewiczPremiera: 2 kwietnia 2016 r. godz. 18:00, sala OSP Brwinów. Na premierowy spek-takl Mieszkańców zapraszają Towarzystwo Przyjaciół Brwinowa i Rada Miejska Gminy Brwinów.

L

AUTOR: WAlDEMAR MATUSZEWSKI

AUTOR: AlEKSANDRA PACHNIK

Page 11: Linia#3 Marzec 2016

bezpŁaTny MieSiĘCzniK KUlTUralno-SpoŁeCzny 11LINIA

czesnym popołudniem pierwsze-go dnia lata, niespełna godzinę po uroczystości zakończenia roku szkolnego – tym razem wyjątkowej, bo oznaczała też ukończenie pod-

stawówki – zebrali się na zalanym słońcem skrzyżowaniu szutrowych dróg pod lasem, już uwolnieni od duszących kołnierzyków i wypastowanych lakierków, zamienionych na trampki w różnych stadiach rozpadu.– Na co ci ten kij? – zdziwił się Krzysiek Trzmiel, wtedy jeszcze nazywany przez nich „Einsteinem”. Musiał wykonać gwałtowny odchył w tył, by ratować się przed wyłupa-niem oka przez giętki czubek wędki spoczy-wającej na ramieniu Benedykta.– Idziemy nad staw, nie?– Ale nie na ryby, głupku. Prawda, Artur?– Mhm.– „Mhm”. Pan Zaamyślony Jaśnie Oświe-cony. – Einstein zrobił obrażoną minę i szturchnął kolegę w bok, wiedząc, że ten nawet nie odda, zbyt zajęty rzeźbieniem w wyobraźni sobie tylko znanych teorii.Stojąca jak zwykle trochę na uboczu Gabrie-la czubkiem buta zakreśliła w piasku koło, a potem przeskoczyła rów oddzielający drogę do linii krzaków, które stanowiły przedsio-nek podmokłego lasu. Obejrzała się na resz-tę, zdziwiona, że nie ruszyli jej śladem.– Zamierzacie smażyć się na tej patelni do wieczora? – uniosła brwi.– Artur mówił...– Mówił, co mówił. Nie powiedział, że pój-dziemy tam ulicą, inaczej wzięlibyśmy ro-wery. Mamy tam zajść od strony bagien, aż pod dom Ślepego, prawda?Pomysł Artura na uczczenie pierwszego dnia lata osiągnął już formę, w której prze-sączał się na nitkach wieloletniej przyjaźni do głów pozostałych. Gab pierwsza odebrała ów niewyraźny jeszcze obraz i teraz patrzy-ła na kolegę ponad rowem, pochyliwszy się w wyrazie uprzejmej prowokacji. Zaprzecz, mówiła bezgłośnie, zaprzecz, że wcale nie chciałeś zaprowadzić nas do nawiedzonego domu.

Skinął głową – lekkim ruchem, patrząc na bok, choć przecież nie wstydził się tego, co zaproponował.Wnętrzności lasu wcale nie były zielone. Gdy tylko przedarli się przez zarośla, oto-czenie stało się brunatno-brązowe, zadzi-wiająco ciemne, tchnące wilgocią i chłodem kojarzącym się z piwnicznym zaduchem. Pojedyncze promienie słońca przecinały listowie jak lśniące ostrza; zdawało się, że oparzą każdego, kto spróbuje stanąć na ich drodze ku czarnej jak węgiel ziemi. Każdy krok groził zapadnięciem się po kostkę w podmokłym podłożu. Nie było ścieżki, więc nawet idący przodem Artur, znający tę dro-gę najlepiej, nie potrafił do końca określić, gdzie kończy się twardy grunt, a zaczyna bagno. Tu i ówdzie leżały przykryte prze-gniłymi liśćmi deski, na które bez wahania wchodzili; porozkładali je w poprzednie wakacje, gdy odkryli, że mokradła są zna-komitym miejscem na zabawę, ale jedno-cześnie chwila nieuwagi wystarczy, by z mlaśnięciem pochłonęły but razem ze skar-petką.– Ostatnio nie padało, nie powinno tu być tak mokro – zauważyła Gab. Szła jako ostat-nia, zapatrzona w wodę natychmiast zbie-rającą się w świeżo odciśniętych śladach butów przyjaciół.– Zdziwiłabyś się, ile ta czarna ziemia może zatrzymać wilgoci – rzucił Artur przez ra-mię. – Tu, gdzie teraz jesteśmy, rok temu można było pływać pontonem. Woda stała przez prawie cały miesiąc. – Skąd wiesz?– Często tu przychodzę.– Sam?Wzruszył ramionami.Ten pomysł wydał się Gab tyleż niedorzecz-ny, co fascynujący. Gdy wszyscy czworo, razem, zgodnie, dodając sobie wzajemnie animuszu, wkładali ręce do wnętrza Króle-stwa Lata, nie mogło się stać nic złego. Zu-pełnie jakby dostawali oficjalne przyzwole-nie na to, by tu być, bo postępowali zgodnie z zasadami. Ale przychodzić w pojedynkę

na okolone soczystą zielenią, a w środ-ku ciemne, cuchnące gnijącą roślinnością mokradło, gdzie nawet ziemia zdawała się tylko czekać na nieuważny ruch wędrowca, by pożreć go żywcem? Lato nie lubiło dzieci samotnie spacerujących po jego włościach. Artur zresztą przekonał się o tym na wła-snej skórze, podczas jednej ze swoich jed-noosobowych wypraw zabłądziwszy w oko-licy, którą, jak mu się wydawało, doskonale znał. Szlak uciekł mu spod nóg i zostawił trzęsącego się pośród drzew. Udało mu się wrócić do domu po ponad pięciu godzinach.Zatrzymali się przy zwalonym, zbutwiałym pniu, który niemal całkowicie zatonął w gąbczastym mchu.– To tutaj.

KRÓl lATA“Lato nie lubiło dzieci spacerujących samotnie”

AUTOR: MARTA gODZISZ

W(CZ.3)

Page 12: Linia#3 Marzec 2016