Juliet, naga

17

description

Kolejna powieść międzynarodowej sławy pisarza, autora m.in. „Był sobie chłopiec”, na podstawie której powstał film z Hugh Grantem, nominowany do Oscara. Laureat prestiżowych nagród, m.in. the Writers' Writer Award przyznanej przez Germaine Greer, Zadie Smith and Doris na Orange Word International Writers Festival.

Transcript of Juliet, naga

Page 1: Juliet, naga
Page 2: Juliet, naga

Nick Hornby

JULIET, NAGA

Przełożył Wojciech Szypuła

Warszawa 2010

Page 3: Juliet, naga

Tytuł oryginału:Juliet, Naked

Copyright © 2009 by Nick Hornby

Copyright for the Polish translation© 2010 by Wydawnictwo Nowa Proza

Redakcja:Joanna Figlewska

Korekta:Urszula Okrzeja

Projekt typograficzny, skład i łamanie:Tomek Laisar Fruń

ISBN 978-83-7534-096-9Wydanie I

Wydawca:Nowa Proza sp. z o.o.

ul. F. Znanieckiego 16a m. 903-980 Warszawatel (22) 251 03 71

www.nowaproza.eu

Wyłączny dystrybutor:Firma Księgarska Jacek Olesiejuk Sp. z o.o.

ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz.tel. (22) 721-30-00www.olesiejuk.pl

Druk i oprawa:[email protected]

Page 4: Juliet, naga

Amandzie – z miłością i wdzięcznością– z miłością i wdzięcznością–

Page 5: Juliet, naga

7

Rozdział 1

Polecieli z Anglii do Minneapolis, żeby obejrzeć klozet. Fakt ten w pełni dotarł do Annie dopiero wtedy, gdy już się znaleźli w środku. Niektóre napisy na ścianach nawiązywa-ły do niepośledniej roli tego przybytku w historii muzyki, ale poza tym klozet był zawilgocony, ciemny, śmierdzący, i zupełnie zwyczajny. Amerykanie jak nikt inny potrafią popisywać się swoim dziedzictwem kulturowym, ale w tym wypadku nawet oni byli bezradni.

– Annie, masz aparat? – spytał Duncan.– Mam. Ale co tu fotografować?– No wiesz...– Nie, nie wiem.– No... klozet.– To znaczy? Te... Jak one się nazywają?– Pisuary. Tak.– Chcesz być na zdjęciu?– Może będę udawał, że sikam?– Jeśli chcesz...Duncan stanął więc przy środkowym z trzech pisuarów,

przekonująco ukrył ręce z przodu i uśmiechnął się przez ramię do Annie.

Page 6: Juliet, naga

8

– Masz?– Nie wiem czy lampa błysnęła.– Zrób jeszcze jedno. Głupio by było przelecieć taki ka-

wał drogi i nie mieć porządnej fotki.Tym razem Duncan wszedł do jednej z kabin i przytrzy-

mał otwarte drzwi. Nie wiadomo dlaczego, światło było tu lepsze i Annie zrobiła najlepsze zdjęcie faceta w kiblu, ja-kiego można było oczekiwać. Kiedy Duncan się odsunął, zauważyła, że sedes – jak wszystkie, które zdarzało się jej widywać w klubach rockowych – jest zapchany.

– Chodźmy – powiedziała. – Ciesz się, że w ogóle nas tu wpuścił.

Miała rację. Barman z początku podejrzewał, że szukają miejsca, w którym mogliby dać w żyłę albo uprawiać seks, w końcu jednak – co zabolało – doszedł do wniosku, że nie są zdolni ani do jednego, ani do drugiego.

Duncan rozejrzał się jeszcze raz i pokręcił głową.– Ech, gdyby takie klozety umiały mówić...Annie się ucieszyła, że ten konkretny egzemplarz milczy,

bo inaczej Duncan przegadałby z nim całą noc.Mało kto w ogóle słyszał o muzyce Tuckera Crowe, nie

mówiąc już o mrocznych okresach w jego karierze, w związ-ku z czym warto chyba w tym miejscu przytoczyć historię, która mogła (choć nie musiała) mu się przydarzyć w toa-lecie „Pits Clubu”. Crowe przyjechał do Minneapolis na koncert, a do „Pits” wybrał się, żeby obejrzeć lokalny zespół Napoleon Solos, o którym słyszał dobre opinie. (Niektó-rzy prawdziwi fani Crowe’a, a wśród nich Duncan, mają w swoich zbiorach pierwszy i jedyny album tej grupy, za-tytułowany Napoleon Solos grają na gitarach i śpiewają swo-je piosenki). W czasie ich koncertu wyszedł na chwilę za potrzebą. Nikt nie wie co się zdarzyło w toalecie, ale po

Page 7: Juliet, naga

9

wyjściu z niej Tucker udał się prosto do hotelu, skąd za-dzwonił do swojego menedżera i kazał mu odwołać resztę trasy koncertowej. Następnego dnia z samego rana rozpo-czął nowy etap w życiu, który musimy uznać za emerytu-rę. Było to w czerwcu tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego szóstego roku. Od tamtej pory słuch po nim zaginął: nie było żadnych nowych nagrań, żadnych występów, żadnych wywiadów. Jeżeli kochacie Tuckera Crowe równie gorąco jak Duncan i kilka tysięcy innych ludzi na całym świecie, toaleta w „Pits Club” jest wam winna wyjaśnienie. Ponie-waż zaś, jak celnie zauważył Duncan, nie umie mówić, w jej imieniu muszą się wypowiadać fani Tuckera. Niektórzy twierdzą, że Tucker spotkał się tam z Bogiem lub którymś z Jego przedstawicieli; inni utrzymują, że przedawkował i otarł się o śmierć; jeszcze inni skłaniają się ku przypuszcze-niu, że przyłapał swoją dziewczynę na uprawianiu seksu ze swoim basistą – chociaż akurat ta teoria wydawała się Annie trochę naciągana. No bo czy widok kobiety bzykającej się w kiblu z jakimś muzykiem naprawdę mógłby spowodo-wać trwające dwadzieścia dwa lata milczenie? Być może. Może Annie po prostu nigdy nie doświadczyła tak silnej namiętności. Ale nieważne. Mniejsza z tym. Niech wam wystarczy świadomość, że w najmniejszym pomieszczeniu małego klubiku wydarzyło się coś tak bardzo poruszające-go, że odmieniło życie Tuckera.

Annie i Duncan wybrali się na pielgrzymkę śladami Tuckera Crowe. Powłóczyli się trochę po Nowym Jorku, zwiedzając różne kluby i bary, które w taki czy inny sposób wiązały się z jego osobą, chociaż z biegiem czasu większość z nich zamieniła się w butiki i McDonaldy. W Bozeman w Montanie, gdzie Tucker spędził dzieciństwo, przeżyli wyjątkowo ekscytujący moment, gdy z sąsiedniego domu

Page 8: Juliet, naga

10

wyszła starsza pani i powiedziała im, że mały Tucker re-gularnie mył należącego do jej męża starego buicka. Mały, sympatyczny dom rodziny Crowe’ów został odkupiony przez kierownika niewielkiej drukarni, który zdziwił się nie-pomiernie, że Duncan i Annie przylecieli aż z Anglii, żeby obejrzeć jego dom z zewnątrz, ale nie zaprosił ich do środka. Z Montany polecieli do Memphis, żeby obejrzeć miejsce po American Sound Studio (samo studio zostało zburzone w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym), w którym pijany i pogrążony w żalu Tucker nagrał swój legendarny, przeło-mowy album Juliet (ulubioną płytę Annie w jego dorobku). Juliet (ulubioną płytę Annie w jego dorobku). JulietW kolejce czekało jeszcze kalifornijskie Berkeley, gdzie po dziś dzień mieszkała Juliet – czyli Julie Beatty, która w prze-szłości cieszyła się pewną sławą jako modelka. Zamierzali stanąć pod jej domem, tak jak stali pod domem drukarza, i stać tak długo, aż Duncanowi zabraknie pretekstów do dalszego gapienia się nań, albo aż Julie zadzwoni po policję (tak jak przydarzyło się to paru innym fanom Crowe’a, któ-rzy później pisali o tym na forum internetowym).

Annie nie żałowała tej wycieczki. Była już wcześniej dwa razy w Stanach – w San Francisco i Nowym Jorku – ale podobało jej się trafianie po śladach Tuckera w miejsca, których w innym wypadku nigdy by nie zobaczyła. Na przykład Bozeman okazało się ślicznym miasteczkiem po-łożonym w kotlinie wśród gór o egzotycznych nazwach, których w życiu nie słyszała: Wielki Pas, Tytoniowy Ko-rzeń, Hiszpańskie Wierzchołki. Pogapiwszy się trochę na mały, niewybitny domek, poszli do serwującej organiczną kawę kafejki, usiedli w ogródku, i popijając mrożoną her-batę, podziwiali jeden z Hiszpańskich Wierzchołków albo czubek Tytoniowego Korzenia usiłujący przedziurawić zim-ne, błękitne niebo. Zdarzały jej się gorsze poranki, i to na

Page 9: Juliet, naga

11

wakacjach, które zapowiadały się o wiele lepiej. Dla niej cała ta wyprawa była błąkaniem się po upstrzonej w przy-padkowy sposób kolorowymi pinezkami mapie Ameryki. Oczywiście miała już szczerze dosyć słuchania o Tuckerze, rozmawiania o nim, słuchania jego muzyki, oraz analizowa-nia przyczyn wszystkich podjętych przez niego decyzji oso-bistych i artystycznych – ale w domu też już robiło jej się od tego niedobrze, a z dwojga złego wolała cierpieć w ten spo-sób w Montanie lub Tennessee niż w Gooleness, nadmor-skiej mieścinie w Anglii, gdzie mieli z Duncanem dom.

Jedynym miejscem pominiętym w planie wycieczki było Tyrone w Pensylwanii, gdzie Tucker podobno miał miesz-kać – chociaż, jak to zawsze bywa w przypadku ortodoksji, zdarzali się i heretycy: dwie albo trzy osoby z grona wielbi-cieli Crowe’a wyznawały teorię (zdaniem Duncana intere-sującą, ale niedorzeczną), wedle której Tucker od początku lat dziewięćdziesiątych żył w Nowej Zelandii. Podczas pla-nowania pielgrzymki nazwa Tyrone w ogóle nie wypłynę-ła – i Annie chyba wiedziała dlaczego. Dwa lata wcześniej jeden z fanów wybrał się tam, pokręcił po okolicy, i w koń-cu odszukał domniemaną farmę Tuckera Crowe. Wrócił z fotografią przerażająco posiwiałego mężczyzny, celującego w niego ze strzelby. Annie widziała to zdjęcie wielokrot-nie i zawsze budziło w niej nieokreślony niepokój. Twarz mężczyzny była wykrzywiona złością i strachem, tak jakby canon sureshot miał za chwilę zniszczyć wszystko do czego dążył i w co wierzył. Perspektywa naruszenia prywatności Crowe’a niespecjalnie martwiła Duncana: wspomniany fan, Neil Ritchie, osiągnął wśród wiernych sławę i szacunek, których, zdaniem Annie, Duncan po cichu mu zazdrościł. Niepokoiło go co innego: Tucker Crowe nazwał Ritchiego „pieprzonym durniem”. Tego Duncan by nie zniósł.

Page 10: Juliet, naga

12

Po wizycie w toalecie „Pits Clubu” poszli za radą ho-telowego recepcjonisty i zjedli kolację w tajskiej restaura-cji w Riverfront, dwie przecznice od hotelu. Okazało się, że Minneapolis leży nad Missisipi (kto by pomyślał, poza Amerykanami i wszystkimi, którzy nie wagarowali na lek-cjach geografii?), dzięki czemu Annie mogła odfajkować kolejną niezaplanowaną atrakcję – chociaż była trochę roz-czarowana, ponieważ w Minneapolis, niedaleko swojego mniej romantycznego końca, Missisipi niewiele się różni-ła od Tamizy. Duncan był bardzo ożywiony i rozmowny, jakby nie mieściło mu się w głowie, że w końcu odwiedził miejsce, które od lat działało mu na wyobraźnię.

– Myślisz, że dałoby się poprowadzić cały kurs z tego klozetu?

– To znaczy, siedząc na sedesie? Wątpię. Przepisy BHP na pewno tego zabraniają.

– Nie o to mi chodziło.Czasem Annie żałowała, że Duncan nie ma bardziej wy-

robionego poczucia humoru. Albo przynajmniej bardziej wyrobionej świadomości, że ktoś może coś powiedzieć nie całkiem serio, bo zdawała sobie sprawę, że o prawdziwych żartach nie ma nawet co myśleć.

– Miałem na myśli cały kurs o klozecie w „Pits”.– Nie.Duncan spojrzał na nią pytająco.– Drażnisz się ze mną?– Nie. Twierdzę, że kurs poświęcony wizycie w toalecie,

jakiej dwadzieścia parę lat temu dokonał Tucker Crowe, był-by niezbyt interesujący.

– Uwzględniłbym w nim dodatkowy materiał.– Wizyty w innych toaletach?

Page 11: Juliet, naga

13

– Nie. Inne przełomowe momenty w karierach sławnych ludzi.

– Elvis miał taki moment. W toalecie. Też można go na-zwać przełomowym.

– Śmierć to co innego. To nie był świadomy akt. John Smithers opublikował w sieci artykuł na ten temat: śmierć twórcza i zwyczajna. Całkiem ciekawy.

Annie entuzjastycznie kiwała głową, modląc się w du-chu, żeby nie przyszło mu do głowy wydrukować go po powrocie i podsunąć jej do przeczytania.

– Obiecuję, że w domu będę już mniej tuckerocen-tryczny.

– Nie ma potrzeby. Nie przeszkadza mi to.– Ale ja od dawna chcę to zrobić.– Wiem.– Muszę wypłukać Tuckera z mojego organizmu.– Oby nie.– Dlaczego?– Gdybyś to zrobił, co by zostało?

***

Nie chciała być okrutna. Byli ze sobą prawie piętnaście lat i Tucker Crowe od początku był w pakiecie z Dunca-nem, jak wrodzone schorzenie, które jednak nie przeszka-dzało mu wieść całkiem normalnego życia: owszem, napisał książkę (na razie nieopublikowaną) o Tuckerze, wygłaszał wykłady na jego temat, współuczestniczył w produkcji krę-conego przez BBC filmu dokumentalnego, organizował zloty wielbicieli, ale Annie zawsze postrzegała te zdarzenia jako odosobnione przypadki, sporadyczne ataki choroby.

Page 12: Juliet, naga

14

A potem pojawił się Internet i wszystko się zmieniło. Kie-dy Duncan go rozpracował (co nastąpiło trochę później niż u wszystkich innych ludzi), założył stronę „Czy ktoś mnie słyszy?”, której tytuł zaczerpnął z mało znanego maxi-singla wydanego przez Tuckera po bolesnej porażce jego pierwszej płyty. Wcześniej najbliższy fan mieszkał w Manchesterze, czyli sześćdziesiąt albo siedemdziesiąt mil od nich, i Dun-can widywał się z nim raz lub dwa razy w roku. W epoce Internetu najbliżsi fani mieszkali w laptopie Duncana, były ich setki, pochodzili z całego świata, i Duncan bez prze-rwy z nimi rozmawiał. Okazało się, że mają zdumiewająco dużo wspólnych tematów. Na stronie znajdował się dział „Najświeższe wiadomości”, co ogromnie śmieszyło Annie, bo Tucker niewiele już przecież robił („Przynajmniej tak się nam wydaje”, dodawał Duncan), lecz jego wyznaw-cy zawsze znajdowali coś, co mogło uchodzić za nowinę: noc poświęcona Crowe’owi w jakiejś internetowej stacji radiowej, nowy album dawnego członka zespołu, wywiad z dźwiękowcem. Większość miejsca na stronie zajmowały jednak analizy treści utworów, dyskusje o muzycznych in-spiracjach Tuckera, oraz domysły – niewyczerpane, jak się zdawało – na temat powodów jego milczenia. Nie znaczy to bynajmniej, że Duncan nie miał żadnych innych za-interesowań. Był specjalistą od amerykańskiego kina nie-zależnego lat siedemdziesiątych i ekspertem w dziedzinie twórczości Nathaniela Westa, pracował także nad nowym serialem dla HBO, który, miał nadzieję, w nieodległej przy-szłości przebije popularnością Prawo ulicy – ale wszystkie Prawo ulicy – ale wszystkie Prawo ulicyte hobby były jak przelotne flirty w porównaniu z Tucke-rem Crowe, który stał się jego partnerem życiowym. Gdyby Crowe umarł – naprawdę umarł, nie tylko w sensie twór-czym – Duncan pierwszy pogrążyłby się w żałobie. Napisał

Page 13: Juliet, naga

15

już nawet wspomnienie o zmarłym i od czasu do czasu roz-myślał głośno o tym, czy powinien przedstawić je jakiejś szanującej się gazecie już teraz, czy poczekać, aż naprawdę okaże się potrzebne.

Jeżeli Tucker był mężem Duncana, Annie powinno się nazwać kochanką, ale to, rzecz jasna, nie wchodziło w grę: określenie „kochanka” brzmiało zbyt egzotycznie i sugero-wało natężenie aktywności seksualnej, które w obecnym wieku obojgu wydawało się przerażające. Ba, onieśmiela-łoby ich nawet dawniej, we wczesnym okresie ich związku. Annie czuła się czasem nie tyle dziewczyną Duncana, ile ra-czej jego szkolną kumpelką, która w pewne wakacje wpadła go odwiedzić i zasiedziała się na następne dwadzieścia lat. Oboje mniej więcej w tym samym czasie przeprowadzili się do tej samej nadmorskiej mieściny: Duncan kończył pisać pracę magisterską, Annie miała uczyć w miejscowej szko-le. Przedstawili ich sobie wspólni znajomi, słusznie przy-puszczając, że nawet jeśli nic wielkiego z tej znajomości nie wyniknie, będą mogli przynajmniej rozmawiać o książkach i muzyce, chodzić do kina i od czasu do czasu jeździć do Londynu na wystawy i koncerty. Gooleness nie było mia-stem wyrafinowanym: nie miało kina studyjnego, społecz-ności gejowskiej ani nawet porządnej księgarni (najbliższa była kawałek dalej, w Hull). Z miejsca – i z ulgą – przypadli sobie do gustu. Zaczęli spotykać się wieczorami na drinka i sypiać ze sobą w weekendy, aż w końcu wspólne noce niepostrzeżenie przeszły w wolny związek. I tak już zostało, utknęli w świecie wiecznych doktorantów, w którym kon-certy, książki i filmy znaczyły dla nich więcej niż dla innych ludzi w ich wieku.

Właściwie nie podjęli decyzji o nieposiadaniu potom-stwa, tak jak nigdy nie odbyli dyskusji, której skutkiem

Page 14: Juliet, naga

16

mogłaby być decyzja o jego posiadaniu. To nie był tego ro-dzaju wolny związek. Annie mogła jeszcze wyobrazić sobie siebie w roli matki, ale Duncan po prostu nie nadawał się na ojca. Zresztą żadnemu z nich nie odpowiadałoby cemen-towanie związku w taki akurat sposób. Nie po to byli ra-zem. Teraz zaś Annie przechodziła irytująco przewidywalny etap, który wszyscy znajomi jej prorokowali: rozpaczliwie zapragnęła dziecka. To pragnienie nasilało się szczególnie we wszystkich tych słodko-gorzkich chwilach w życiu, takich jak Boże Narodzenie, ciąża przyjaciółki albo ciąża spotkanej na ulicy zupełnie obcej kobiety. Wydawało jej się, że potrzeba posiadania dziecka wynika u niej z najzupełniej normalnych przyczyn. Chciała poczuć bezwarunkową mi-łość zamiast słabiutkiej, odruchowej sympatii do Duncana, jaką od czasu do czasu umiała z siebie wykrzesać. Chciała, żeby przytulił ją ktoś, kto nie będzie bez przerwy kwestio-nował jej uścisku, pytał dlaczego, z kim i jak długo. No i był jeszcze jeden powód: chciała się upewnić, że w ogóle może mieć dziecko, że wciąż tli się w niej życie. Duncan ją uśpił i tym uśpieniem odkobiecił.

Kiedyś się pewnie z tego otrząśnie – albo przynajmniej pewnego dnia zamiast dokuczliwego głodu poczuje po pro-stu tęsknotę i żal – ale ten wyjazd na pewno nie miał na celu ukojenia jej bólu. Przecież, zamiast zmieniać pieluchy, rów-nie dobrze mogła się włóczyć po męskich szaletach i robić zdjęcia, prawda? Ilość czasu, jaką mieli dla siebie nawzajem, zaczynała jej się wydawać... dekadencka.

Przy śniadaniu w tanim, obskurnym hoteliku w centrum San Francisco zaczytana w „Chronicle” Annie doszła do wniosku, że nie ma ochoty oglądać żywopłotu zasłaniające-go trawnik przed domem Julie Beatty w Berkeley. W Bay Area można było znaleźć sobie wiele ciekawszych zajęć.

Page 15: Juliet, naga

17

Chciała zobaczyć Haight-Ashbury, kupić książkę w City Lights, zwiedzić Alcatraz, przejść się po Golden Gate. W Muzeum Sztuki Nowoczesnej, przy tej samej ulicy co ich hotelik, trwała wystawa powojennej sztuki Zachodnie-go Wybrzeża. Annie ucieszyła się, że Tucker zwabił ich do Kalifornii, ale nie zamierzała przez cały ranek czekać na to, aż sąsiedzi Julie uznają ich za zagrożenie dla bezpieczeństwa publicznego.

– Żartujesz – powiedział Duncan.Roześmiała się.– Wcale nie. Naprawdę mam lepsze pomysły jak spędzić

czas.– Po tym, jak przebyliśmy taki kawał drogi? Co cię ugry-

zło? Nie interesuje cię Julie? Pomyśl: może akurat wyjedzie samochodem z garażu, kiedy tam będziemy.

– Wtedy dopiero zrobi mi się głupio. Spojrzy na mnie i pomyśli: Po nim to jeszcze mogłam się tego spodziewać, bo to jeden z tych dziwaków. Ale co tam robi kobieta?

– Kpisz sobie ze mnie.– Nie, Duncan, naprawdę nie. Przyjechaliśmy do San

Francisco na dwadzieścia cztery godziny. Nie wiem kiedy znów tu zajrzę. Dlatego oglądanie domu jakiejś kobiety... Czy gdybyś miał spędzić tylko jeden dzień w Londynie, poświęciłbyś go na oglądanie jakiejś chałupy w... powiedz-my... Gospel Oak?

– Gdybym przyjechał do Londynu właśnie po to, żeby obejrzeć czyjś dom w Gospel Oak... Poza tym to nie jest „jakaś chałupa” i dobrze o tym wiesz. Tam się działy ważne rzeczy. Będę podążał jego śladami.

Owszem, to nie był byle jaki dom. Wszyscy o tym wiedzieli. Julie Beatty mieszkała w nim ze swoim pierw-szym mężem, wykładowcą z Berkeley, kiedy na przyjęciu

Page 16: Juliet, naga

18

u Francisa Forda Coppoli poznała Tuckera. Jeszcze tej samej nocy odeszła od męża, wkrótce potem przemyślała jednak swoją decyzję i wróciła, żeby go ugłaskać. Tak przynajmniej brzmiała wersja oficjalna. Annie nigdy nie potrafiła zrozu-mieć, skąd Duncan i inni wielbiciele Tuckera czerpią wiedzę o zawirowaniach w prywatnym życiu innych ludzi sprzed dziesiątków lat, ale tak to właśnie wyglądało. Ty i twoje idealne życie, siedmiominutowa piosenka kończąca płytę, opowiada ponoć o tym, jak Tucker przyszedł wieczorem pod dom Julie i „Rzucał kamieniami w okna / Aż w koń-cu zapukał do drzwi. / Gdzie wtedy byłaś, żono Stevena Balfoura?”. Nie trzeba chyba dodawać, że mąż Julie nie na-zywał się Steven Balfour. Na forach dyskusyjnych nie było końca dyskusjom o wyborze takiego a nie innego fikcyjne-go nazwiska. Duncan też wysnuł pewną teorię: otóż boha-ter piosenki nosił nazwisko brytyjskiego premiera, którego Lloyd George oskarżał o zrobienie z Izby Lordów „pudla pana Balfoura”. Przez analogię, Julia stała się pudlem swo-jego męża. Społeczność tuckerowska przyjęła tę wykładnię za obowiązującą. Podobno, jeśli się wpisze Ty i twoje idealne życie do Wikipedii, w przypisach można znaleźć link do życie do Wikipedii, w przypisach można znaleźć link do życieeseju Duncana. Na jego stronie nikt się nie odważył za-sugerować, że nazwisko „Balfour” odpowiadało Tuckerowi tylko dlatego, że rymuje się z door, czyli „drzwi”.

Annie bardzo lubiła ten kawałek. Podobał jej się jego nieustępliwy gniew i sposób, w jaki przechodził od auto-biografii Tuckera w ostry komentarz społeczny, traktujący o tym, jak inteligentne kobiety są przyćmiewane przez mę-żów. Nie przepadała za skowyczącymi gitarowymi solówka-mi, ale skowycząca gitarowa solówka w Ty i twoje idealne ży-cie bardzo jej odpowiadała – wydawała się równie wyrazista cie bardzo jej odpowiadała – wydawała się równie wyrazista ciei pełna złości jak tekst piosenki. A najbardziej przemawiała

Page 17: Juliet, naga

do niej ironia całej tej sytuacji: Tucker, który groził palcem Stevenowi Balfourowi, jednocześnie przyćmił Julie w stop-niu, który dla jej męża był całkowicie nieosiągalny. Ale to Julie była kobietą, która na zawsze złamała serce Tucke-ra. Annie współczuła Julie, użerającej się z mężczyznami pokroju Duncana, którzy od czasu nagrania tej piosenki przychodzili porzucać kamieniami w jej okna (w sensie przenośnym, ale też zapewne i dosłownym), ale zarazem jej zazdrościła. Któż by nie chciał obudzić w mężczyźnie takiej namiętności, takiego smutku, takiego natchnienia? Czy dla człowieka, który sam nie pisał piosenek, to, co zrobiła Julie, nie było najlepszą ich namiastką?

Mimo to nie miała ochoty oglądać jej domu. Po śniada-niu pojechała taksówką przez Golden Gate na drugą stronę zatoki i wróciła pieszo do miasta. Słony wiatr wzmagał jej radość z samotnego spaceru.

(albumowi). Wcześniej miał zamiar posłuchać