Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

20
3 PONIEDZIAŁEK 12 KWIETNIA 2010 KSIĘGA UMARŁYCH 10.04.2010 | SMOLEŃSK ADAM KOZAK LECH KACZYŃSKI (1949-2010)

description

Bezplatne Wydanie Specjalne Gazety Wyborczej - Ksiega Umarlych, Smolensk 2010

Transcript of Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

Page 1: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

3

PONIEDZIAŁEK 12 KWIETNIA 2010

KSIĘGAUMARŁYCH10.04.2010 | SMOLEŃSK

AD

AM

KO

ZAK

LECH KACZYŃSKI (1949-2010)

Page 2: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

4

RAFAŁ KALUKIN

Napisać o prezydencie Le-chu Kaczyńskim? Teraz,kilkanaście godzin potragedii w Smoleńsku?Cóż w takiej chwili moż-

na powiedzieć o człowieku, któregoznało się przelotnie? Jak ocenić po-lityka, którego zazwyczaj się odrzu-cało? Stosownie do okoliczności, a za-razem nie popadając w fałsz?

Spaceruję w sobotnią noc poKrakowskim Przedmieściu i przy-glądam się ludziom zapalającymświeczki pod Pałacem Prezydenc-kim. Najwięcej twarzy młodych,skupionych, w podniosłym na-stroju. Zastanawiam się, co ich tuprzywiodło. Solidarność z ofiara-mi? Szacunek dla dokonań głowypaństwa? Poszukiwanie zatraco-nego sensu we wspólnotowymprzeżyciu? A może tylko intuicja,że tej nocy należy tu być, bo tak poprostu wypada?

Spotykam dawno niewidziane-go znajomego. Kupuje właśnieświeczkę u ulicznego handlarza.Był kiedyś raczej umiarkowanymzwolennikiem koncepcji politycz-nych braci Kaczyńskich, ale lat kil-ka minęło, od kiedy ostatni raz roz-mawialiśmy, i teraz nie jestem pe-wien jego ocen. Chwali komentarzAdama Michnika wydrukowanyw rozdawanym tu specjalnym wy-daniu „Gazety”, choć – wydaje misię – wietrzy fałszywe nuty w sło-wach Adama o patriotyzmie, pra-wości i mądrości tragicznie zmar-łego prezydenta. Tłumaczę, żewbrew uproszczonym sądom sto-sunek mojego szefa do Lecha Ka-czyńskiego był wysoce ambiwa-lentny.

– Bo on był jakiś– odpowiada mójznajomy, w zamyśleniu spoglądając

na oświetloną fasadę i ciemne oknaPałacu Prezydenckiego.

+++

Był jakiś – czyli nie był nijaki. Niedawał się urabiać specom od poli-tycznego marketingu, nie był produk-tem plastycznie ulepionym wedlewskazań słupków sondażowych. Żad-nego teflonu, pełny autentyzm, emo-cje na wierzchu.

Nigdy nie ukrywał, że to brat Jaro-sław dzierży palmę politycznegopierwszeństwa. Otwartym tekstemmówił w wywiadach, że obie jego pre-zydentury (najpierw warszawską, po-tem polską) wymyślał brat. I, co wszy-scy pamiętamy, meldował mu wyko-nanie zadania w noc wyborczą!

Uparcie demonstrował przywią-zanie do idei wyniesionych z domu.Tej przedwojennej, pepeesowskiej,i wojennej, akowskiej. Sprawiał wra-żenie człowieka zapatrzonego w prze-szłość, wypełnionego duchami, czyraczej demonami, przeklętej polskiejhistorii. Drażliwego na jej punkcie nie-zmiernie, czerpiącego z niej rozlicznepretensje wobec potężniejszych są-siadów. Sprzyjający mu intelektuali-ści starali się zebrać wszystkie te ge-sty prezydenta w całość i złożyć z nichprzemyślaną koncepcję politycznąopartą na twardym etycznym funda-mencie. Przeciwnicy dostrzegali nie-wiele więcej niż narodowe urazy i re-sentymenty.

Chyba nie kalkulował. Gdy Rosjanieruszyli na Gruzję, natychmiast poleciałdo Tbilisi zpolityczną odsieczą. Nie zwa-żając na to, że świat klarował dopieroswe stanowisko, ani na to, że eskapadaosobiście dla niego mogła skończyć siętragicznie. Budząca podziw to odwagaczy lekkomyślna, niegodna prezyden-ta zapalczywość i brawura?

+++

Problem w tym, że wielu, a pewnienawet większość wymaga od prezy-

Lech KaczyńskiTragizm tej prezydenturyprzesłoni wszelkieniezręczności prezydenta. Generał Sikorski też trochębłędów narobił

PIERWSZA DAMA RP

Pierwszy spacer – oczywiście nadmorzem – pierwszy pocałuneki pierwszy prezent: bursztynowe serduszko na skórzanym rzemyku

Spotkali się w Sopocie. Maria HelenaMackiewicz studiowała tu transportmorski.

– Pokochałam to miasto, od kiedy zo-baczyłam je jeszcze na rok przed ma-turą –wspominała Pierwsza Dama wwy-wiadzie udzielonym reporterom „Du-żego Formatu” latem 2008 r. – Studio-wało się wspaniale. Chodziłyśmy z ko-leżankami na kawę do Złotego Ula przyMonte Cassino, do klubów studenckich–Medyka iKwadratu we Wrzeszczu, spa-cerowałyśmy po plaży, opalałyśmy się.W 1976 r. poznałam Leszka.

Ślub wzięli w kwietniu 1978 r.W tym samym roku pierwsze zderze-nie z polityką.

– Leszek był zaangażowany w Biu-ro Interwencyjne KOR. Zatrzymalinas do rewizji na Dworcu Central-nym. On, prawnik przecież, prosio nakaz. Nie mieli. Musieli zostawićnas w spokoju. Ale w Sopocie czeka-li inni, dwóch mundurowych. Skie-rowali nas na posterunek milicji,przejrzeli bagaże i moją torebkę. Ni-czego nie zrobili, ale tak strasznie sięwtedy bałam... W tamtych latach lu-dzie bali się milicji nawet wtedy, gdynic nie robili. A potem przyszedł rok1980 i strajk, i ta wielka zmiana.A u nas narodziny córki. W sierpniuMarta miała dwa miesiące. Leszekw stoczni, ja z maleństwem sama, na-

słuchiwałam wiadomości. Nie byłokomórek, czasami jacyś dziennika-rze docierali, ktoś kiedyś przyszedłwziąć dla Leszka koszulę na zmianę...Potem też nie było łatwo. Kolejne straj-ki, wydarzenia bydgoskie, stan wo-jenny. 13 grudnia zabrali Leszka dwieminuty po północy.

Dalsze życie Marii Kaczyńskiej tohistoria typowej żony polskiego pro-fesora: przyjaciółki, sekretarki, po-cieszycielki i organizatorki.

– Przy okazji różnych stanowiskmęża mieszkaliśmy a to w wynajętychpokojach w Warszawie, a to w hotelurządowym przy Klonowej, ale moimdomem zawsze był Sopot. Nawet wte-

dy, gdy mąż był prezesem NIK-u, jesz-cze się trzymałam morza. Dopierogdy objął Ministerstwo Sprawiedli-wości w rządzie Buzka, zamieszkali-śmy w stolicy. W Sopocie została cór-ka. A mnie przyszło zostać prezy-dentową – najpierw Warszawy, a po-tem Polski.

W tej drugiej roli Maria Kaczyń-ska starała się nie wychodzić poza ra-my typowe dla pierwszych dam. Ofi-cjalne uroczystości, słuszne patro-naty, akcje charytatywne. Poważ-niejsze kontrowersje pojawiły się wo-kół jej osoby tylko raz – gdy na spo-tkaniu z działaczkami kobiecymiw 2007 r. podpisała się pod apelem

MARIA HELENAKACZYŃSKAur. 1950

2 | KSIĘGA UMARŁYCH

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

31 maja 2006 r. Maria i Lech Kaczyńscy przyjmują w ogrodach Pałacu Prezydenckiego dzieci z domów dziecka. Towarzysząim aktorzy serialu „Rodzina zastępcza” – pochodząca z Mongolii Misheel Jargalsajkhan (z lewej) i pies Śliniak

Page 3: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

PREZES NACZELNEJ RADY ADWOKACKIEJ

– Prezesa, który tak walczyło godność adwokatury, nie byłoi nie będzie – mówią w palestrze

Gdy w 2007 roku obejmowała preze-surę Naczelnej Rady Adwokackiej,miała zaledwie 43 lata. Była naj-młodszą w historii osobą na tym sta-nowisku.

Od sześciu lat żyła między Łodziąa Warszawą. Dla wszystkich było nie-pojęte, jak udawało jej się łączyć obo-wiązki: palestra, kancelaria, rodzina.Rano była na rozprawie w sądzie,w przerwie rozsyłała służbowe maile,potem jechała do Warszawy na spo-tkania w NRA, a wieczorem znóww kancelarii przyjmowała klientów.– Nigdy nie narzekała, że ma za dużoobowiązków i że jest zmęczona – mó-wi mecenas Hanna Gąszcz-Krupow-czyk, koleżanka ze studiów i z aplika-cji. – W sprawach zawodowych rze-telna i uczciwa, konsekwentna i per-fekcyjna we wszystkim, co robiła.A przy tym wspaniała matka, bo nie-zależnie od nawału pracy zawsze zna-lazła czas dla córki Kasi.

– Gdy wychodziliśmy zdługich na-rad i spotkań, pierwszymi osobami,do których dzwoniła, byli córka i mąż–wspomina mecenas Dariusz Wojnar,także członek NRA zŁodzi, który spę-dził z mecenas Agacką-Indecką wie-le godzin wpodróżach między Łodziąi stolicą.

Mimo obowiązków zawsze znala-zła czas na dobrą literaturę, spektaklwteatrze czy koncert. Jeździła na nar-tach, często można było ją spotkać nazawodach prawników. Niedawno prze-niosła się do nowego domu, zmieniłasiedzibę kancelarii.

W 1988 r. ukończyła Wydział Pra-wa Uniwersytetu Łódzkiego. Do 2001r.pracowała w katedrze postępowaniakarnego swojej uczelni. – Konkretna,wymagająca, czasem ostra. A przytym bardzo atrakcyjna kobieta –wspo-mina były student.

Na początku lat 90. praktykowa-ła w kancelariach adwokackichw USA i Wielkiej Brytanii. W 1996 r.zdała egzamin adwokacki i – tak jakmatka – zaczęła prowadzić w Łodzikancelarię. Jej żywiołem było prawokarne. Ostatnio broniła w głośnychprocesach, m.in. byłego posła SLDAndrzeja Pęczaka. – Nie chciałbymbyć jej przeciwnikiem na sali sądo-wej, ale gdybym sam popadł w kło-poty, to u niej szukałbym pomocy– mówi mecenas Dariusz Wojnar, ko-lega od czasów studenckich.

Przez całe życie działała w samo-rządach. Już na pierwszym roku stu-diów znalazła się w reaktywowanympo zniesieniu stanu wojennego sa-morządzie studenckim. Po zaledwiepięciu latach od przyjęcia do łódzkiejpalestry znalazła się w jej władzach.Trzy lata później była już wicedzie-kanem. W tym samym roku wybra-no ją do Naczelnej Rady Adwokac-kiej – dostała największą liczbę gło-sów. A w 2007 r. objęła stanowiskoprezesa.

W ciągu zaledwie 11 lat doszła donajwyższych godności we władzachswojej korporacji. Koledzy nie mająwątpliwości, czemu to zawdzięczała.–Miała naturalny dar zjednywania so-bie ludzi – wspomina mecenas Jaro-sław Szymański. – Potrafiła budowaćporozumienie, a nie wywoływać kon-flikty i pogłębiać różnice.

Mecenas Hanna Gąszcz-Krupow-czyk: – Była świetnym dyplomatą. Niemiała wrogów.

Andrzej Pelc, dziekan OkręgowejRady Adwokackiej w Łodzi: – Dyna-miczna, rzutka i przebojowa. Dziękiswej otwartości zjednała adwokatu-rze środowiska, które nie zawsze by-ły jej przychylne.

W Naczelnej Radzie Adwokackiejzaczęła pracę nad nowym projektemustawy o adwokaturze. Dziekan Pelc:– To wielkie przedsięwzięcie, które bę-dziemy musieli dokończyć bez niej. �

AMK

CZŁONKINI FEDERACJI RODZIN KATYŃSKICH

Ostatnie zdjęcie: Ewa Bąkowskastoi przy mikrofonie, pewnieopowiada o swoim dziadku, który zginął w Katyniu

To było dzień wcześniej, w piątek 9kwietnia. Pojechała do Kalisza, gdziezostała zaproszona na uroczystośćnadania jednej ze szkół imienia jejdziadka (generał Mieczysław Smora-wiński, zamordowany przez NKWD 9kwietnia 1940 roku; był jednym z dwóchzidentyfikowanych generałów w cza-sie ekshumacji zwłok w Lesie Katyń-skim w 1943 roku – drugi to BronisławBohatyrewicz).

– Wiesz, chyba nie pojadę do Ka-tynia, bo jednak chciałabym być w Ka-liszu. Nie, raczej nie pojadę... – mówi-ła Danucie Bromowicz, koleżancez pracy.

Potem już ze sobą nie rozmawiały.Kiedy więc pojawiła się informacja

o katastrofie, Danuta cieszyła się: „Bo-że, jak dobrze, że Ewy tam nie było”.I jeszcze wahanie: „Bo przecież nie by-ło, prawda?”.

Danuta: –Amogłam przewidzieć, żeona zrobi wszystko, żeby być i tu, i tu...Zawsze była sumienna i nie chciała ni-kogo rozczarować. Miałam taką malut-ką nadzieję, że może jednak nie pole-ciała.

Ewa urodziła się w Krakowie. Stu-diowała bibliotekoznawstwo i informa-cję naukową na Uniwersytecie Jagiel-lońskim. Rok po studiach podjęła pra-cę w Bibliotece Jagiellońskiej i praco-wała tam do soboty 10 kwietnia 2010 ro-ku. Była kierownikiem oddziału infor-macji naukowej.

Kochała książki. Najbardziej lubiławspomnienia: dzienniki, pamiętniki, li-teraturę łagrową. W pracy zawsze sku-piona. Wymagająca. Ale wyrozumiała.

Działała w Stowarzyszeniu RodzinOfiar Katyńskich Polski Południowejw Krakowie, które współzakładał jej oj-ciec Jerzy Smorawiński. W tych obo-wiązkach solidna; bardzo drobiazgowawposzukiwaniu potrzebnych informacjii opracowywaniu materiałów histo-rycznych.

Harcerka, ale dziś już nikt nie pa-mięta, jaki to szczep... Za to wszyscy mó-wią, że z harcerstwa została jej obo-

wiązkowość iodpowiedzialność. Otwar-tość. Zwyczajne lubienie ludzi.

Ludzie byli ważni: dziadek Smora-wiński, mama Janina, dwie córki.

Parę dni przed tegorocznymi uro-czystościami do Ewy Bąkowskiej za-dzwonił Andrzej Przewoźnik. Mówił,że w samolocie jest jeszcze jedno miej-sce, więc mogłaby polecieć do Katynia,gdyby tylko chciała. Ucieszyła się, cho-ciaż ten Kalisz dzień wcześniej... Aleudało się wszystko zgrać wczasie. Wsia-dła do samolotu. � RENATA RADŁOWSKA

DOWÓDCA SIŁ POWIETRZNYCH

Zawsze wolał siedzieć za steramisamolotu, niż lecieć jako pasażer.Zginął śmiercią lotnika. – Każdyz nas, wsiadając do samolotu, liczysię z tym, że TO może się zdarzyć.On też o tym dobrze wiedział– mówią piloci

Tak jak każdy chłopiec Andrzej Błasikmarzył o lataniu. Jemu jako jednemuznielicznych to się udało. W1981r. skoń-czył Liceum Lotnicze, a potem WyższąOficerską Szkołę Lotniczą, słynne „Or-lęta” w Dęblinie.

I w lotnictwie przeszedł wszystkieszczeble kariery. Ostatnio za sterami sa-molotu siedział wubiegłym tygodniu. Tobył Jak-40, samolot taki sam, jakim lata-ją VIP-y. Tym samolotem poszaleć się nieda. Ale wcześniej latał też na myśliwcuSu-22, którego do dziś używa polskie lot-nictwo. Piloci mówią, że z tą maszynąmógł zrobić wszystko. Akrobacje też.

Jako pilot klasy mistrzowskiej ge-nerał Andrzej Błasik miał na koncie pół-tora tysiąca godzin nalotu, w tym 560na myśliwcach Su-22 (na tę maszynęmiał uprawnienia instruktorskie do szko-lenia we wszystkich warunkach at-mosferycznych).

Ale latał też starociami, jak samolo-ty myśliwskie Zlin-42M, PZL-101, Lim--2, Lim-5, Lim-6M, używane wPRL. Kie-dy więc jego siły powietrzne dostały ame-rykańskie F-16, cieszył się jak dziecko.

Błasik nigdy nie usiadł za sterami„efa”, które nasi piloci nazwali „ja-strzębiami”. Ale kilka razy leciał w dru-giej kabinie. I traktował te „jastrzębie”jak swoje dzieci. O polskich F-16 mówił:– Mamy najnowocześniejsze wersje tejmaszyny w Europie.

Kiedy miał wsiąść do maszyny, jakjeździec swojego konia obszedł najpierwdookoła, obejrzał, pogłaskał.

Zawsze w samolocie wolał siedziećza sterami, niż lecieć jako pasażer. Takczuł się pewniej.

Jako dowódca wymagał przedewszystkim od siebie, dlatego wiele razymówił, że „żołnierz ma prawo być do-brze dowodzony”. Lotnicy mówią, żezaczynał pracę chyba najwcześniej zewszystkich, drzwi gabinetu zamykałpóźno w nocy.

Tragedię CAS-y pod Mirosławcemw styczniu 2008 r. przeżył tak jak wszy-scy piloci, a może i bardziej. Wśród 20zabitych lotników był wtedy jego przy-jaciel gen. pilot Andrzej Andrzejewski.

Po niej za punkt honoru postawił so-bie, żeby zrobić wszystko, by do podob-nego dramatu już nigdy nie doszło. Kie-dy specjalna komisja ekspertów przed-stawiła lotnictwu 25 punktów do po-prawy w procedurach, Błasik dorzuciłjeszcze kolejnych 30 od siebie. Irozliczałz nich dowódców na każdej odprawie.

Dwa lata i trzy miesiące później zgi-nął w katastrofie lotniczej. Śmiercią lot-nika – podkreślają koledzy.

Generał pilot Andrzej Błasik miał 47lat. Zostawił rodzinę. Żona Ewa jest ma-gistrem administracji samorządowej,córka Joanna studiuje na Uniwersyte-cie Warszawskim, a syn Michał w Wyż-szej Szkole Informatyki, Zarządzaniai Administracji w Warszawie. �

MARCIN GÓRKA

4

JOANNA AGACKA-INDECKAur. 1964

GEN. ANDRZEJBŁASIK ur. 1962

EWA BĄKOWSKAur. 1962

Ciąg dalszy na s. 4 ���

denta nie szczerości, lecz porządko-wania chaosu życia poprzez zamy-kanie go w wygodnych i pojemnychformach. Tacy ludzie mają do polity-ki więcej dystansu, traktują ją w ka-tegoriach użytkowych. Wielkie ideesą od święta, a na co dzień liczy siętechnokratyczny porządek i przewi-dywalność. Rolą polityka jest w ta-kim świecie mediować pomiędzy gru-pami interesu. Aby być skutecznym,należy dobrze się prezentować, ni-kogo do siebie nie zrażać, podkreślać

zbieżności, nie różnice. Oraz, co waż-ne, mierzyć siły na zamiary, nie po-rywać się z lancami na czołgi. Tak poj-mowana polityka święci w Polsce odjakiegoś czasu triumfy, a od dawnadominuje w Unii Europejskiej. Le-chowi Kaczyńskiemu była obca. Nicwięc dziwnego, że na unijnych salo-nach nie czuł się swobodnie.

Choć z metryki to nie wynikało,polski prezydent był w istocie gościem,który przyszedł z dawnej, zamierz-chłej epoki. Staroświeckim, wieczniezadziwionym współczesną obyczajo-wością, pogubionym pośród formwspółczesności, których nie rozumiałi nie chciał zrozumieć. Gdy świat ja-koś szedł do przodu, ale po omacku,ze świadomością wielkiej niewiado-mej, on wolał pozostać w bezpiecznymświecie znanych mu figur politycz-nych i tożsamościowych. Nie debatyo globalnym ociepleniu, zapaści de-mograficznej i kryzysie energetycz-nym najbardziej go porywały, lecz kwe-stia suwerenności państwa otoczone-go mocarstwami ledwo kryjącymi sweimperialne zamiary.

Prawda to czy nie, on postępowałtak, jakby marzył, aby choć na chwilęznaleźć się w skórze ministra JózefaBecka ogłaszającego: „My w Polsce nieznamy pojęcia pokoju za wszelką ce-nę. Jest jedna tylko rzecz w życiu lu-dzi, narodów i państw, która jest bez-cenna. Tą rzeczą jest honor”.

Niestety. Gdyby Józef Beck wy-głaszał swą słynną mowę nie w pol-skim Sejmie w przededniu wybuchuII wojny światowej, ale na jakimś unij-nym szczycie na początku XXI wieku,odebrano by to w najlepszym razie ja-ko wyraz ekscentryzmu.

+++

Jak to wszystko się zaczęło? Sięgamdo wspomnień Bogdana Borusewicza,który w Gdańsku drugiej połowy lat70. wciągnął późniejszego prezyden-ta do działalności w Wolnych Związ-kach Zawodowych.

„Lech Kaczyński był jedną z waż-nych osób, które formowały tę grupę ro-botniczą intelektualnie. A poznaliśmysię latem 1977 roku. Gwiazdowie pozy-skali Różę Jancę-Brzozowską i jej mę-ża Janusza Brzozowskiego, którzy

mieszkali w Sopocie na Mickiewicza.Okazało się, że znali młodego pra-cownika naukowego UniwersytetuGdańskiego. Mieszkał nieopodal. Mnienajbardziej zainteresowało to, że tenich znajomy specjalizuje się w prawiepracy. Spotkaliśmy się. Był wcześniejzaangażowany w działalność opozy-cyjną w Warszawie, zbierał pieniądzedla represjonowanych, jego brat Ja-rosław współpracował z Biurem In-terwencji KOR. No iLech zaczął współ-działać ze mną. Odwiedzał represjo-nowanych, udzielał porad prawnych,wręczał pieniądze. Ale co najważ-niejsze – zgodził się mi pomóc w pro-wadzeniu spotkań szkoleniowych.Z czasem przejął cały ciężar prowa-dzenia grup samokształceniowych”(„Borusewicz. Jak runął mur”).

Podobno Lech Kaczyński naj-bardziej sobie cenił spotkania z mło-dymi robotnikami, których uczył nietylko tego, jak się bronić przed szy-kanami w pracy, ale też prawdziwejhistorii Polski. Słuchaczy miał pil-nych, żywo zainteresowanych wy-kładami. „Na nich opierały się mojenadzieje, jeśli chodzi o przyszłość,o Polskę. Bo jeśli wśród tych chłop-ców ze stoczni byli tacy jak oni, toPolska musi się w końcu zmienić”– wspominał później.

A potem było doradzanie wiel-kiej „Solidarności”, „internat” w sta-nie wojennym, trwanie przy Wałę-sie przez trudne lata 80., rozmowyprzy Okrągłym Stole, kierowanie„Solidarnością” na początku lat 90.,prezesowanie w NIK. A dalej, po kil-kuletniej przerwie, MinisterstwoSprawiedliwości u Buzka, prezy-dentura w Warszawie, wreszcietriumf wyborczy w 2005 r. I brutal-nie przerwana kadencja w Pałacuprzy Krakowskim Przedmieściu.

Prezydenturę niedokończoną in-aczej będziemy oceniać, niż gdybymiała się ona tak po prostu domknąćkolejną elekcją. Tragizm tej prezy-dentury przesłoni wszelkie błędyi niezręczności prezydenta, spra-wiając, że popadną one rychło w za-pomnienie. Tak jak mało kto już pa-mięta, że gen. Sikorski również tro-chę błędów politycznych narobił,a i małostkowością zdarzało mu sięgrzeszyć.

Lech Kaczyński w panteonie bo-haterów, których dopadło polskie fa-tum, gdzieś pomiędzy gen. Sikor-skim a oficerami zamordowanymiw Katyniu? Pamiętajmy, że mity na-rodowe nie rodzą się na gruncie lo-gicznej analizy. Wyrastają z pięknychzłudzeń, romantycznych wyobra-żeń, wielkich uniesień. A polska hi-storia, która nieopodal smoleńskie-go lotniska kolejny raz wymierzyłanam bolesnego kopniaka, wyjątko-wo sprzyja powstawaniu mitów. Chy-ba nie warto z nimi walczyć za po-mocą szkiełka i oka. One służą cze-muś ważnemu.

Z tej perspektywy droga LechaKaczyńskiego – od młodego inteli-genta edukującego robotników gdzieśw ciasnej klitce obskurnego gdań-skiego mrówkowca do przywódcyniepodległej Polski, który tragicz-nym zrządzeniem osuwa się w ka-tyńską mogiłę – staje się kolejną od-słoną polskiego losu. �

Nie ocieplenie,demografia i kryzysenergetyczny go porywały,ale kwestia suwerennościpaństwa otoczonegomocarstwami ledwokryjącymi imperialnezamiary

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 3

Gen. Andrzej Błasik

Joanna Agacka-Indecka

Ewa Bąkowska

ŁUK

AS

Z C

YN

ALE

WS

KI

MAŁG

OR

ZAT

A K

UJA

WK

A

przeciwko zmianom w ustawie anty-aborcyjnej. Ojciec Tadeusz Rydzykokreślił to spotkanie „sabatem cza-rownic” i „szambem”. Oburzony LechKaczyński zapowiedział zerwanie cie-płych dotąd stosunków z redempto-rystą, o ile ten nie przeprosi żony.Przeprosin nie było.

Maria Helena Mackiewicz, po mę-żu Kaczyńska, urodziła się na Wi-leńszczyźnie. Po wojnie, gdy rodzin-ny Machów przypadł Sowietom, ro-dzice repatriowali się do Bydgoszczy– taki był początek tułaczki.

– Człuchów i Złotów na Pomorzu,dalej górska Rabka – wspominałapierwsza dama. – Dopiero to ostat-

nie miasteczko okazało się przysta-nią na dłużej. Rodzice wyremonto-wali opuszczone mieszkanie, skoń-czyłam tam szkołę podstawową i li-ceum.

Koleżanki mówiły na Marysię„Muszka”. Dobrze zapamiętały jej ma-mę – energiczną wychowawczyniędzieci z sanatorium. Tata prawie sięnie pokazywał.

– Był w partyzantce AK, po wojniego aresztowali, pewnie dlatego żył tak,by nie rzucać się w oczy – tłumaczyłaprezydentowa w wywiadzie. – Ostat-nie lata przepracował jako leśniczy, zgi-nął w wypadku samochodowym. �

PIOTR GŁUCHOWSKI

Page 4: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

WICEMARSZAŁEK SENATU

Twórczyni i organizatorkaDyktanda, narodowej klasówkiz ortografii. Polaków nauczyła, że nie ma takich słów, których nie można by dobrze napisać.A jednak okazało się, że są.„Krystyna zginęła”. To nie jest poprawne zdanie

W Senacie od trzech kadencji. Star-towała z list Platformy, choć nigdy niebyła członkinią tej partii. W 2007 r. naŚląsku zagłosowało na nią ćwierć mi-liona osób. Była parlamentariuszkąpolskiego języka. Nie parlamenta-rzystką, ale właśnie parlamentariuszką:jego wysłanniczką na najtrudniejszeodcinki. Dzięki niej język polski miałwe władzach przedstawiciela.

Na Śląsku przez lata jej głos koja-rzył się z medycyną. We wtorkowychaudycjach medycznych namawiałado zdrowego trybu życia. Nie znosiłapapierosów i zapachu dymu tytonio-wego. Potrafiła zwrócić uwagę każde-mu, kto palił, bez względu na pozycjęczy zajmowane stanowisko.

Gdy zachorował ktoś z bliskich,wielu w pierwszym odruchu dzwo-niło do Krystyny Bochenek. Chętniepomagała. Znała niemal wszystkichlekarzy w województwie, a oni jej nieodmawiali. Mawiała: „Jak coś robisz,rób to dobrze”. Jeśli obiecała – zawszedotrzymywała słowa. Perfekcjonist-ka, jeśli się do czegoś zabierała, wszyst-ko musiało być zapięte na ostatni gu-zik. Pilnowała każdego, nawet naj-drobniejszego szczegółu. Gdy coś niegrało, potrafiła się nieźle wściec.

Wkażdy poniedziałek słuchała wy-borców w swoim biurze senatorskimprzy ul. Warszawskiej. Żadnej sprawynie pomijała, jeśli tylko mogła, inter-weniowała. Jeśli się w coś angażowa-ła, to zawsze na sto procent.

Mimo pracy parlamentarnej nieporzuciła Dyktanda, co roku z setka-mi Krystyn wyruszała na imieniny,z „Gazetą” organizowała akcję „Krze-sła do nauki”. Najlepszym śląskim ar-tystom dawaliśmy krzesła, aoni zmie-niali je w dzieła sztuki. Sprzedawali-śmy je potem na aukcji, a pieniądzetrafiały do Śląskiego Funduszu Sty-pendialnego, gdzie Krystyna Boche-nek była przewodniczącą rady. Niesposób opisać wszystkich rzeczy, któ-re były jej udziałem. A ile jeszcze pla-nowała! Obiecała, że zwolni tempo(kto by w to uwierzył!), wkrótce mia-ła zostać babcią.

Odbierała telefon nawet w trakcieposiedzenia Senatu. Szeptała wtedydo słuchawki: „Mów, mów, ja słucham”.W sobotę nie odebrała, choć dzwoni-liśmy jak szaleni. �

DARIUSZ KORTKO, MICHAŁ OGÓREK

WICEPRZEWODNICZĄCA GORZOWSKIEJ RODZINY KATYŃSKIEJ, BABCIA BARTOSZA

WNUK ANNYPrzez całe życie się nasłuchałemi od mamy, i od babci o Katyniu.A teraz dalej ten Katyń w nas dośmierci pozostanie – mówiFranciszek Borowski.W katastrofie pod Smoleńskiemstracił matkę i syna

Jego dziadek ppor. Franciszek Popław-ski walczył już jako legionista pod do-wództwem Piłsudskiego, brał udziałwwojnie 1920r. Wwolnej Polsce był żoł-nierzem zawodowym. Przed wojną słu-żył w Łużkach w województwie wileń-skim, w Korpusie Ochrony Pogranicza.Aresztowany 17 września 1939 r., zostałosadzony w Kozielsku, a w kwietniu1940 r. zamordowany w Lesie Katyń-skim. To na jego grób, swojego ojca, chcia-ła jeszcze raz pojechać córka Anna Bo-rowska. Miała jechać pociągiem, jak 10lat temu, kiedy po raz pierwszy modli-ła się przy grobie ojca. Jednak ze wzglę-du na wiek zdecydowano, że skoro jestokazja polecieć samolotem...

Towarzyszył jej wnuk Bartosz.– Cieszyła się z tego wyjazdu, a syn

bardzo chciał z nią pojechać jako opie-kun, ale też zobaczyć, bo przecież takjak my wszyscy od dzieciństwa słuchało dziadku, o Katyniu, zesłaniu do Ka-zachstanu. Zawsze gdy rodzina się zbie-rała, to przecież wspominano, więc sięinteresował. Może gdyby była młodsza,pojechałaby sama. Ale mama skończy-ła już 82 lata, a i przeżycia zrobiły swo-je – mówi Franciszek Borowski.

Drżącymi rękoma wyciąga z szufla-dy pamiątki: pożółkłe listy, kartki z Ko-zielska. Na nich rysowane ołówkiemprzez kolegę portrety stojącego w celiojca pani Anny. –On już wtedy coś prze-czuwał. Nie mógł napisać do rodzinywprost: uciekajcie. Pisał i zagadkowonalegał, żeby jechali do jego siostry –opo-wiada pan Franciszek. Rodzinę wy-wieziono jednak wkrótce do Kazach-stanu, gdzie byli aż do 1946 r. Tam cięż-ko pracowali i głodowali. – Mama opo-wiadała o pracy w cegielni, o tym, jakwymykali się kraść, żeby nie zginąć zgło-du. Do końca cierpieli głód, więc jakprzyjechali do Polski, na ziemie za-chodnie, to tak jakby Pana Boga za no-gi chwycili. Mieli gdzie spać, dostali ziem-niaki, pracę, mleka trochę od krowyipracowali po 12 godzin wPGR-ze. Apo-tem przenieśliśmy się do Gorzowa, że-bym mógł chodzić do szkoły.

Życie mamy również po wojnie nierozpieszczało, nie zdobyła wykształce-nia z powodu tych przejść, ciężko pra-cowała fizycznie. Mówiła zawsze, że maprzepracowane 60 lat. I jeszcze te lata,które pracowała na zesłaniu. Żyliśmyskromnie, bez rozgłosu, ale z Bogiem.Kochaliśmy się wszyscy wrodzinie. Ma-ma najbardziej się udzielała wRodzinieKatyńskiej, w kościele w ApostolacieMaryjnym. Podczas uroczystości za-wsze od lat stała w poczcie sztandaro-wym Rodziny Katyńskiej. Nigdy się niespodziewaliśmy, że tak od nas odejdzie.Aprzede wszystkim, że razem znią odej-dzie mój syn. Nie mogę się z tym pogo-dzić – mówi Franciszek Borowski. Bar-tosz miał 31 lat, skończył studia inży-nierskie na Akademii Rolniczej wSzcze-cinie, zamierzał kiedyś skończyć studiamagisterskie. Niedawno się jednak oże-nił i pracował jako kierowca ciężarów-ki. –Chcieli się jakoś urządzić, planowalidziecko. A teraz... – panu Franciszkowiłamie się głos.

Kamil, brat Bartosza, dodaje przezłzy: Jego żona była właśnie wNiemczech.Napisał jej kartkę: Kocham Cię, do zo-baczenia, do niedzieli. I narysował dwaserca. � DARIUSZ BARAŃSKI

DOWÓDCA WOJSK LĄDOWYCH

W armii wspominają, że potrafiłdać takie „wojskowe serdeczneopierdolenie”

Żołnierze mówili o nim „Wódz”. Tytuł„odziedziczył” po poprzedniku i kole-dze, gen. Waldemarze Skrzypczaku. Dlakolegów po prostu Tadek. Zawsze wcha-rakterystycznych, ciemnych okularach.Z ciętym, wojskowym językiem.

Współpracownicy czekali na trzeciągeneralską gwiazdkę dla Buka. Mówiłosię, że będzie w maju. Ale Tadeusz mó-wił: „Będzie, jak musi być”. Gabinet Ta-deusza Buka na warszawskiej Cytade-li obwieszony jest dyplomami, m.in. od

amerykańskich dowódców z Iraku. Naścianach zdjęcia z operacji „Iraqi Fre-edom”. Na półce kilkadziesiąt coinów– tak żołnierze nazywają pamiątkowemonety i medale.

Koledzy mówią, że długo szukał swo-jego miejsca. Dlatego służył w prawiewszystkich rodzajach wojsk w polskiejarmii. Najpierw był pancerniakiem. Po-tem, w 1993 roku, trafił do wojsk desan-towo-szturmowych (18. Batalion De-santowo-Szturmowy w Bielsku-Białeji 6. Brygada Desantowo-Szturmowaw Krakowie). Jeszcze później była ka-waleria powietrzna stacjonująca w To-maszowie Mazowieckim.

Ale czuł się czołgistą. Przyjaciele mó-wią, że do tego stworzyła go natura. Boniewysoki, krępy. Idealny „dekiel”, jakmówią o sobie pancerniacy. I dlategozawsze, nawet jako dowódca wojsk lą-dowych, miał przy sobie czarny beret– znak wojsk pancernych. Pomięty, alezawsze gdzieś za pazuchą albo przyspodniach. Na poligonie nigdy nie prze-puścił okazji, żeby wsiąść do czołgu.

Zafascynowany amerykańską ar-mią. „Zaraził się” wczasie szkoleń wLe-avenworth, apotem na National DefenseUniversity w Norfolk. I chciał koniecz-nie z polskiej armii zrobić amerykań-ską. –Mówiliśmy mu: Tadek, jeszcze nie,jeszcze nie jesteśmy na to gotowi. A onnaciskał: „No to kiedy?”.

Dopiął swego, żeby wojsko tak jakw USA stacjonowało przy poligonach.Kiedy w grudniu ubiegłego rokuw Szczecinie obejrzał 12. Brygadę Zme-chanizowaną, powiedział: „Fajne woj-sko, tylko daleko poligon mają”. Teraz12. Brygada przeprowadzi się w pobli-że drawskiego poligonu.

Zbierał elementy amerykańskiegoumundurowania, gadżety, oznakowa-nia jednostek. Przed objęciem stano-wiska dowódcy Wojsk Lądowych do-wodził 1. Warszawską Dywizją Piecho-ty im. Tadeusza Kościuszki. Amery-kańskiemu dowódcy 1. Dywizji poda-rował jej naszywkę. Kiedy tamten znówprzyjechał do Polski, dał Bukowi swo-ją: „Wielkiej Czerwonej Jedynki”. Ta-deusz Buk naszył ją sobie na mundur.Koledzy pytali: „Tadek, no co ty?”. Bukniespeszony amerykańskiej jedynki nieodpruł. W 2005 roku był jednym z do-

wódców IV zmiany Polskiego Kontyn-gentu Wojskowego w Iraku. A że najle-piej ze wszystkich znał angielski, odpo-wiadał za współpracę koalicyjną w ca-łej wielonarodowej dywizji w Iraku. Po-dobno czuł się tam jak ryba w wodzie.

Generał Tadeusz Buk zostawił żonę,córkę i syna. � MARCIN GÓRKA

PRAWOSŁAWNY ORDYNARIUSZ POLOWY WOJSKA POLSKIEGO

– Zawsze się bał, że zginiew samolocie, miałem lecieć zaniego, wolałbym zginąć, żeby on żył

– opowiada, prawie płacząc, Jerzy Pań-kowski, biskup prawosławny, który byłkiedyś osobistym pomocnikiem abp.Chodakowskiego, nawet kierowcą.

– Człowiek niezwykle otwarty du-chowo – wspomina Grzegorz Polak,dziennikarz i działacz ekumeniczny.– Gdy był przełożonym klasztoru w Ja-błecznej, przyjął niezwykle serdeczniemłodzież katolicką zgromadzoną naspotkaniu ekumenicznym w Kodniu.Potem w Supraślu organizował wrazz księdzem katolickim Tygodnie Kultu-ry Chrześcijańskiej. To dla polskiego ru-chu ekumenicznego strata wielka.

Pochodził z Białegostoku. Ukończyłseminarium duchowne w Jabłeczneji Chrześcijańską Akademię Teologicz-ną w Warszawie. Święcenia kapłańskieprzyjął w roku 1979, w tymże roku zło-żył śluby wieczyste w klasztorze w Su-praślu, gdzie od 1984 roku był przeło-żonym. Położył duże zasługi dla odbu-dowy tego obiektu i ożywienia życia re-ligijnego. Sześć lat później Cerkiew nada-ła mu najwyższą godność mniszą – ar-chimandryty. Czternaście lat późniejprzyjął sakrę biskupią izostał biskupemnajpierw w Hajnówce, potem właśniew Warszawie. Od 1998 r. generał bryga-dy, prawosławny ordynariusz polowyWojska Polskiego. Doktor nauk teolo-gicznych. Miał 53 lata. �

JANTURNAU

PREZES ŚWIATOWEGO ZWIĄZKU ŻOŁNIERZY ARMII KRAJOWEJ

Walczył o wyzwolenie Wilnaw 1944 r., w radzieckiej niewolipracował przy wyrębie lasu

W jego gabinecie w wieżowcu PAST-y– budynku centrali telefonicznej zdo-bytym przez powstańców w 1944 r.– w oczy rzucały się trzy symbole: wy-drukowana przysięga Armii Krajowej,angielski plakat wojenny „First to Fight”– „Pierwsi w boju” – z poszarpaną poci-skami biało-czerwoną flagą oraz sztan-dar walczącej na Wileńszczyźnie Bry-gady „Kmicica” przemycony po wojniedo Warszawy przez zakonnice.

Prezesem związku był od pięciu lat.W 2008 r. delegaci z 36 okręgów związ-ku wybrali go na drugą kadencję.

Urodził się w Wilnie. W czasie woj-ny zaangażował się w działalność kon-spiracyjną. Używał pseudonimów„Skowronek” i „Ryszard”. Jeszcze jakogimnazjalista wstąpił do wileńskiej or-ganizacji Związek Wolnych Polaków.Zajmował się pracą wywiadowczą. Je-sienią 1942 r. wstąpił do AK. Brał udziałw akcjach bojowych przeciw okupują-cym Wilno Niemcom. Najpoważniej-szą była operacja „Ostra Brama” w lip-cu 1944 r. w ramach akcji „Burza” – ce-lem operacji było oswobodzenie Wilna,zanim zajmie je Armia Czerwona.

Wojna skończyła się dla niego 18 lip-ca, gdy jego brygada została okrążonairozbrojona przez NKWD. Trafił do Ka-ługi. Odmówił wstąpienia do Armii Czer-wonej, więc zesłano go do obozu pracy,gdzie pracował przy wyrębie lasu. Polatach wspominał: „Tam gdzie ja byłem,na Święto 3 Maja były nieduże flagi. By-ły one zrobione z onucek, bardzo sza-rych zresztą, takie malutkie symbolewielkości pocztówki, zatykane na szta-blach z drzewa spiłowanego w tajdze.I wartownicy, którzy nas dozorowali,przychodzili i mówili: »Ot, durnyje Po-laki«. No, to była taka ich reakcja, nie bar-dzo rozumieli, o co chodzi. Myśmy zato rozumieli doskonale...”.

Krystyna Bochenek

Anna Maria Borowska abp Miron Chodakowski Czesław Cywiński Leszek Deptuła

��� Ciąg dalszy ze s. 3

3

AD

AM

KO

ZAK

KRYSTYNABOCHENEK ur. 1953

ANNA MARIABOROWSKA ur. 1928

ABP MIRONCHODAKOWSKI ur. 1957

BARTOSZBOROWSKI ur. 1978

GEN. TADEUSZ BUKur. 1960

CZESŁAW CYWIŃSKIur. 1926

4 | KSIĘGA UMARŁYCH

AN

DR

ZEJ

BO

GAC

Z

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

Page 5: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

Do kraju wrócił w 1946 r. W 1952 r.zdobył dyplom inżyniera budownic-twa. Pracował m.in. w biurach projek-tów i Ministerstwie Budownictwa.

W środowisku żołnierzy AK miałopinię osoby bliskiej prezydentowi Le-chowi Kaczyńskiemu. Gdy w zeszłymroku wielu powstańców warszawskichapelowało, by obchody 65. rocznicy wy-buchu Powstania 1 sierpnia na Cmen-tarzu Wojskowym w Warszawie byłyodpolitycznione, zaoponował. Samzwrócił się do prezydenta o patronatnad nimi. Przekonywał, że jako pierw-sza osoba w państwie i zwierzchnik siłzbrojnych powinien być z kombatanta-mi na cmentarzu izłożyć wieniec od na-rodu pod pomnikiem Gloria Victis.

Podpułkownik w stanie spoczynku.Był honorowym obywatelem Warsza-wy i członkiem Rady Muzeum II Woj-ny Światowej w Gdańsku. We wrześniu2009 r. prezydent odznaczył go Krzy-żem Komandorskim z Gwiazdą Orde-ru Odrodzenia Polski. �

TOMASZ URZYKOWSKI

POSEŁ NA SEJM RP

– Dwa lata temu otarł się o śmierć.Po ciężkiej operacji stwierdził, że drobiazgi nie mają w życiuznaczenia. Obiecał sobie, że będzie odtąd dbał tylko o rzeczynajważniejsze

– wspomina posłanka Krystyna Skow-rońska (PO). W prezydenckim samo-locie do Katynia miało Leszka Deptułynie być. Trzy miejsca dla klubu PSL do-stali Wiesław Woda, Edward Wojtas iSta-nisław Żelichowski, szef klubu.

– Parę dni temu Leszek przyszedł domnie i powiedział, że musi być w Katy-niu – mówi Żelichowski. – Nie pytałemdlaczego; zrozumiałem, że ma tam ko-goś bliskiego. Leszek nigdy mnie o nicnie prosił, a zawsze mogłem na niego li-czyć, nie uchylał się od najcięższych prac.Odstąpiłem mu więc swoje miejsce.

– Leszek bardzo cieszył się na ten wy-jazd – posłanka Skowrońska z trudem

powstrzymuje łzy. Choć należeli do róż-nych partii, znali się od lat i lubili. Obo-je mieszkają w Mielcu. Chodzili do jed-nego liceum, ich rodziny się znały. – Za-pamiętam go jako człowieka zaangażo-wanego w działalność publiczną, alewiem też, jak bardzo kochał żonę Joan-nę, jak był dumny z synów – Tomaszai Michała. Bardzo im współczuję.

Leszek Deptuła był z wykształcenialekarzem weterynarii. Lekarską prak-tykę wWadowicach Dolnych zakończyłdopiero w 2002 r., gdy został marszał-kiem województwa podkarpackiego.Wielu wtedy pytało: kim jest ten Dep-tuła? Czy on sobie aby poradzi?

Szybko się uczył, z podniesionymczołem odpierał polityczne ataki, po-trafił dogadać się z radnymi sejmiku.

– Zapamiętam go jako marszałka, któ-ry wprowadzał Podkarpacie do Unii Eu-ropejskiej – wspomina poseł Jan Bury,szef podkarpackiego PSL.

Nie porzucił zupełnie weterynarii,był wiceprezesem Krajowego Sądu Le-karsko-Weterynaryjnego.

W 2007 r. został posłem. Kilka mie-sięcy temu został członkiem specko-misji badającej nielegalne naciski nasłużby specjalne wczasach rządów PiS.Złościł się, że komisja grzęźnie w we-wnętrznych sporach. Mówił „Gazecie”:– Aby dobrze pracować w tej komisji,trzeba mieć tzw. nosa. A wydaje mi się,że ja go mam. Ostatnio angażował sięwpromocję pomysłu budowy drogi eks-presowej zRzeszowa do Warszawy. Mó-wił: – Ta droga to marzenie, ale przecieżcałe życie składa się z marzeń. �

MAŁGORZATA BUJARA

POWSTANIEC WARSZAWSKI

– To ja zawiesiłem biało-czerwonąflagę na szczycie zdobytej PAST-y

– wspominał Zbigniew Dębski, pseudo-nim „Zbych-Prawdzic”, o jednym z naj-większych sukcesów Powstania War-szawskiego. W 60. rocznicę tego wyda-

rzenia na szczycie wieżowca przedwo-jennej centrali telefonicznej przy ul. Ziel-nej wcentrum stolicy zzapartym tchemsłuchali go młodzi warszawiacy. A onwspominał, jak Niemcy razili powstań-ców ogniem z pierwszego warszaw-skiego drapacza chmur. Dlatego tak waż-ne było jego odbicie. Udało się za trze-cim podejściem.

– Nasza znajomość sięgała 65 lat –opo-wiada gen. Stefan Bałuk, który doku-mentował Powstanie Warszawskie nazdjęciach. – Zbigniewa Dębskiego foto-grafowałem jako młodego powstańcai tak się poznaliśmy. Pamiętam to uję-cie: stoi w oknie szkoły im. Górskiego,na tyłach Nowego Światu, i czyta mel-dunek przyniesiony przez gońca. Wte-dy jeszcze trzymaliśmy Śródmieściebardzo mocno.

Wwojennej konspiracji działał od li-stopada 1939 r. Był podporucznikiemArmii Krajowej z Batalionu „Kiliński”.

Po kapitulacji Powstania trafił do obo-zu jenieckiego. „Były tam głodowe ra-cje żywnościowe, puchliśmy z głodu–wspominał dla Stowarzyszenia PamięciPowstania Warszawskiego 1944. – Po-rządnie się rozchorowałem. Leczyłemsię w szpitalu węgierskim w Trave-münde. Chwilami było ze mną bardzokiepsko, udzielono mi nawet ostatnie-go namaszczenia. Zabroniono mi przyj-mowania jakichkolwiek płynów, a pićsię chciało strasznie. Dostawałem pokryjomu mleko, które nastawiałem nazsiadłe i popijałem. Po pewnym czasiestan mojego zdrowia poprawił się. Le-karze byli zaskoczeni. Ja uważam, żeuratowała mnie Opatrzność i mleko”.

Był zdecydowany na emigrację. Wy-bierał się do Australii lub PołudniowejAfryki, ale gdy nawiązał kontakt z do-mem, matka poprosiła go, by wrócił. DoPolski przyjechał w czerwcu 1948 r. Oj-ciec miał aptekę, dlatego zdał na farma-cję. Nie dostał się jednak na studia m.in.zpowodu przynależności do AK. Skoń-czył chemię na Uniwersytecie w Toru-niu i zaczął pracę w zakładach farma-ceutycznych na warszawskim Tarcho-minie, potem w Instytucie Farmaceu-tycznym. Zwalniano go z kolejnychmiejsc. „W jednym stwierdzono, że je-stem podejrzany klasowo, ponieważchodzę wbiałych koszulach, golę się co-

dziennie i chodzę w wyczyszczonychbutach” – wspominał.

Był współzałożycielem Związku Po-wstańców Warszawskich. W 2006 r.awansowany do stopnia majora. Od półroku członek Kapituły Orderu Wojen-nego Virtuti Militari. �

JAROSŁAW OSOWSKI

POSEŁ NA SEJM

– To był przyzwoity gość. Na swojąpozycję w klubie zasłużył pracą,a nie medialnymi występami– wspominają Grzegorza Dolniakajego przyjaciele i współpracownicy

Pochodził zBędzina. Zanim zajął się po-lityką, prowadził własną firmę. Dziesięćlat temu poznał Krzysztofa Stachowi-cza (PO), dziś radnego sejmiku w woje-wództwie śląskim. Zostali przyjaciół-mi. – Chciał coś zmieniać wokół siebiei postanowił zostać politykiem. Mawiał,że chce, by było normalnie – mówi Sta-chowicz. Dolniak posłem został w2001r.Przez ostatnie lata był jednym z naj-ważniejszych polityków PO w regionie,wiceprzewodniczącym klubu PO, kie-rował kampanią Platformy do Parla-mentu Europejskiego.

Angażował się w wiele spraw doty-czących Zagłębia. Ostatnio zabiegał m.in.o korzystny dla tej części województwaprzebieg szybkiej kolei Warszawa – Ka-towice, poparł plan stworzenia dla miastGórnego Śląska i Zagłębia specjalnejustawy, która ma tam stworzyć tzw. su-perpowiat, czyli metropolię.

– Każdego traktował serdecznie ibeznajmniejszej dawki agresji. To rzadkacecha – mówi Stachowicz.

Z Dolniakiem widział się na krótkoprzed podróżą. – Pakował się. Gadali-śmy o polityce, wyborach. Był dumny,że może polecieć do Katynia. Prawdajest jednak taka, że Grzesiek rzadko la-tał. Nawet gdy jeździł na urlop, to całąrodzinę pakował do samochodu – mó-wi łamiącym się głosem Stachowicz.

Córka Dolniaka Patrycja jest już do-rosła. – Ale tata umiał sprawić, że waka-cje wszyscy spędzali razem. Każda ro-dzinna uroczystość była dla niego bar-dzo ważna – przypomina Stachowicz.Z Dolniakiem rozmawiał niemal każ-dego dnia. Byli jak rodzina. – Grzesiektowarzyszył mi, gdy urodziła się mojacórka. Zawsze mogłem na niego liczyć.

– Unikał politycznych sporów – mó-wi Zbigniew Szaleniec, przyjaciel Dol-niaka i senator PO w okręgu sosno-wieckim. Nie chciał robić kariery zawszelką cenę. Gdy powstawała komisjaśledcza ds. okoliczności śmierci Bar-bary Blidy, Dolniak chciał być wjej skła-dzie, ale zrezygnował. Nie powiedziałdlaczego, ale znajomi wiedzieli, że ustą-pił innemu posłowi, któremu bardzo za-leżało na udziale w komisji.

– Grzegorz pokazał, że polityka mo-że być pozbawiona złych emocji – do-daje Szaleniec. Inni znajomi Dolniakaprzypominają, że na swoją pozycjęw klubie PO i w Sejmie pracował bar-dzo długo. Przez lata był nieobecnyw ogólnopolskich mediach. Dopieroniedawno zaczęło to się zmieniać. –Pra-ca wklubie to mnóstwo papierów, spraworganizacyjnych. Nie każdy by się na tozdecydował – mówi Wojciech Saługa,poseł PO z Jaworzna. � PJ

PRACOWNICA BIURA PRASOWEGOKANCELARII PREZYDENTA

– Właścicielka niedochodowegosklepiku w ciągu kilku lat dziękiciężkiej pracy, a nie znajomościomdoszła do wysokich stanowiskw Kancelarii Prezydenta

– opowiada Adam Rosiński, redaktornaczelny pisma „Mieszkaniec” z war-szawskiej Pragi-Południe, przewodni-czący rady osiedla Kamionek.

Przygotowywała polską aplikację naEuro 2012. Była wtedy – krótko – rzecz-nikiem prasowym Ministerstwa Spor-tu. Właśnie wróciła z urlopu macie-rzyńskiego. – Wcześniej, gdy p.o. pre-zydenta Warszawy był Kazimierz Mar-cinkiewicz, zajmowała się obsługą pra-sową nas, dziennikarzy –wspomina Ro-siński. – Związana z PiS, daleka była jed-nak od partyjniactwa. Często ją widy-wałem, gdy wyczerpana wracała do do-mu, bo wciąż mieszkała tutaj, na Ka-mionku. W dzielnicy organizowała tur-nieje piłkarskie, interpelowała w spra-wach mieszkańców.

Instruktorka ZHR. Studiowała pe-dagogikę na Uniwersytecie Warszaw-skim, rozpoczęła doktorat w PAN – kie-runek nauki polityczne. – Dwa lata te-mu obchodziła 30. urodziny. Zrobiliśmyjej tablicę, taką niebiesko-czerwoną, najakiej są nazwy ulic. Napis głosił „Dora-czyńska 30”, a pod spodem „Kamio-nek”, żeby zawsze pamiętała, gdzie sięurodziła. Ale ona pamiętała. Była jedy-ną radną Pragi-Południe z Kamionka.I była niezwykle ambitna

Wspierała fundację Fabryka Marzeńzajmującą się wolontariatem europej-skim. W notce biograficznej zamiesz-czonej przed wyborami na stronie PiSmożna było przeczytać: „Uwielbia ak-tywnie spędzać wolny czas iczytać książ-ki psychologiczne i oczywiście bajecz-ki również”.

Zostawiła męża idwuipółroczną cór-kę Hanię. � GRZEGORZ LISICKI

PRZEWODNICZĄCY ZWIĄZKU SYBIRAKÓW

Nie miałam taty przez 70 lat.Zginął w Katyniu. Teraz w Katyniustraciłam „brata” – wspominasybiraczka Krystyna Pabian

Miał dziesięć lat, kiedy został wywie-ziony na Sybir . Spędził tam 72 trudnemiesiące. –Syberia to dla większości de-portowanych miejsce niewolniczej lubniemal niewolniczej pracy. Praca wy-konywana ogłodzie ichłodzie, pod przy-musem surowych nadzorców byłaprzede wszystkim elementem zniewo-lenia, a zapędzający do niej komendantobozu, strażnik czy przewodniczącykołchozu stawał się symbolem sowiec-kiego systemu zła. Wyrazem tego znie-wolenia była stosowana wobec Polakówstalinowska zasada: „Nie pracujesz, niejesz” – opowiadał w 2008 r. na semina-rium „Zbrodnia przeciwko ludzkości– świadkowie czasów opowiadają o de-portacjach” zorganizowanym pod pa-tronatem UE.

Od 1998 r. walczył o zadośćuczynie-nie dla żyjących jeszcze 38 tys. Polakówwywiezionych na Wschód. – Był łączni-kiem między stowarzyszeniem, wła-dzami i samymi sybirakami. Potrafiłzjednywać ludzi – wspominają współ-pracownicy Duchnowskiego.

Jeszcze w środę na spotkaniu w Sej-mie omawiał sprawy przed wylotem doKatynia. W piątek pożegnał się z naj-bliższymi. – To było ostatnie pożegna-nie –stwierdza smutno Krystyna Pabianze Związku Sybiraków. Współpraco-wała zDuchnowskim od początku. Pod-kreśla, że był dla niej bardziej jak przy-jaciel, brat, aczasem jak ojciec, anie szef.

Współpracownicy często mówiliDuchnowskiemu: „Niech pan idzie dodomu isię już nie przemęcza. My to zro-bimy”. Ale on musiał sam dopiąć wszyst-ko na ostatni guzik.

Razem z prezydentem miał sadzićdęby pamięci podczas uroczystości upa-miętniających pierwszą wywózkę Po-laków na Wschód. – Teraz dęby posa-dzimy także dla niego – mówi Pabian. �

GRZEGORZ MIECZNIKOWSKI

3

major Zbigniew Dębski Katarzyna Doraczyńska Grzegorz Dolniak Edward Duchnowski

gen. Tadeusz Buk

Ciąg dalszy na s. 6 ���

MAJOR ZBIGNIEWDĘBSKI ur. 1922

GRZEGORZDOLNIAK ur. 1960

KATARZYNADORACZYŃSKA ur. 1978

EDWARDDUCHNOWSKI ur. 1930

LESZEK DEPTUŁAur. 1953

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 5

PAW

MALE

CK

I AG

NIE

SZK

A S

AD

OW

SK

A

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

ALE

KS

AN

DER

PR

UG

AR

Page 6: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

ALEKSANDERFEDOROWICZur. 1971

TŁUMACZ PREZYDENTA

Dzwonił do mnie trzy dni temu,prosił, żebym go oglądaław Katyniu, bo będzie u bokuprezydenta – napisali przyjaciele na Naszej-klasie

Tydzień temu bawił się na weselu mo-jego syna. A teraz już więcej nie przy-jedzie do swojej ukochanej Bydgosz-czy –zmarłego wkatastrofie pod Smo-leńskiem Aleksandra Fedorowiczawspomina jego ojciec chrzestny, byd-goski lekarz prof. Roman Kotzbach,brat matki zmarłego.

Wsobotę profesor zobaczył na Sky-pie wpis chrześniaka: „Zaraz wracam”.

Aleksander Fedorowicz miał 39 lat.Był tłumaczem prezydenta Lecha Ka-czyńskiego. Osierocił dziewięciolet-nią córkę Karolinę.

– Nie mogę się otrząsnąć. Kiedy byłu nas w ubiegłym tygodniu, mówił, żeleci z prezydentem do Katynia. DoKancelarii Prezydenta trafił z Byd-goszczy. To tu się urodził i tu prawieco tydzień przyjeżdżał, by odwiedzićrodziców – opowiada prof. Kotzbach.

Fedorowicz skończył V LO na Ka-puściskach. Potem kształcił się w In-stytucie Nauk Politycznych na Uni-wersytecie im. Łomonosowa w Mo-skwie. Zajął się dyplomacją. Pod ko-niec lat 90. skierowano go na placów-kę konsularną wUzbekistanie. Był tamwicekonsulem.

– Był poliglotą: znał pięć języków,w tym hebrajski. – Był prawdziwympatriotą. Jego pasją było wyszukiwa-nie polskich korzeni w Uzbekistanie.Poszukiwał ich m.in. na cmentarzach,w starych dokumentach. Chciał wy-dać publikację na temat tamtejszychpolskich zesłańców....

– W Aleksandrze tyle było życia...Był taki otwarty, życzliwy, lubiany ibez-konfliktowy. Wzór – mówi prof. Kotz -bach.

Podobnie wspominają go przyja-ciele w portalu Nasza-klasa: „To był do-bry człowiek... Pełen życia, perspek-tyw, planów”, „poznałam go dwa latatemu, tłumaczył nasze małe kame-ralne spotkanie, pamiętam jego tu-balny śmiech i zapał, z jakim opowia-dał mi, jak zacząć uprawiać bieganie....”– piszą. � SANDRA FEDEROWICZ

JANINAFETLIŃSKAur. 1952

SENATOR RP

Zawsze była gotowa pomóc, wieluludzi znało numer jej komórki. W sobotę poczta głosowa witałarozmówców: „Tu Janka Fetlińska.Zostaw wiadomość...”

– Gdy kogoś poznawała, sama szybkoprzełamywała dystans. Prosiła, by mó-wić do niej Janeczka – wspomina Ma-rek Martynowski, były wicewojewo-da mazowiecki.

W niedzielę – po jej powrocie z Ka-tynia – mieli pojechać razem do Cie-chanowa na uroczystości związanezrocznicą mordu. Lech Kaczyński na-pisał list, który miała odczytać. Mar-tynowski: – Być może to ostatni listpodpisany przez prezydenta.

Urodziła się wTuligłowach na Pod-karpaciu. W Krakowie skończyła Li-ceum Medyczne Pielęgniarstwa, zdo-była dyplom pielęgniarki izaczęła pra-cę w Klinice Chirurgii Szczękowej.Nim w końcu przeniosła się na stałedo Ciechanowa, dokończyła jeszczestudia na Wydziale PielęgniarskimAkademii Medycznej w Lublinie.

– Mój zawód, pielęgniarstwo, na-uczył mnie patrzeć na drugiego czło-wieka jak na osobę, której zawsze po-

winnam udzielić pomocy w potrzebie– pisała o sobie.

Od połowy lat 70. kierowała ośrod-kiem doskonalenia kadr medycznych,ośrodkiem organizacji zdrowia czy cen-trum zdrowia publicznego. Dużo pu-blikowała i sama uczyła. Najpierw jakowicedyrektor Instytutu Edukacji Zdro-wotnej w Wyższej Szkole Humani-stycznej w Pułtusku, a od ośmiu lat ja-ko dyrektor Instytutu Ochrony Zdro-wia w Państwowej Wyższej Szkole Za-wodowej w Ciechanowie, o utworzeniektórej sama wcześniej długo walczyła.

Miała żyłkę społecznikowską – gdzietylko ludzie zaczynali się gromadzić wo-kół jakiejś idei, tam zjawiała się Fetliń-ska i stawała na ich czele. Walczyła o ob-wodnice Płocka i Ciechanowa, broniłajednostki wojskowej w swoim mieście.

To praca społeczna zaprowadziła jądo polityki. Pod koniec lat 90. zaczęładziałać w AWS i radzie powiatu ciecha-nowskiego. Potem w PiS. W 2005 rokuzostała senatorem, weszła do rady poli-tycznej partii. W ostatnich wyborachzdobyła ponad 103 tysiące głosów, byłaz tego wyniku dumna i nieraz to pod-kreślała. Miała własne zdanie, w Sena-cie nie przestrzegała dyscypliny klubowej.

Broniła przydrożnych krzyży sta-wianych ofiarom wypadków, które war-szawscy drogowcy zaczęli usuwać. Chcia-ła oddać hołd białoruskim lotnikom, któ-rzy zginęli w czasie pokazów w Rado-miu, kierując samolot na las, a nie na wi-dzów. Ostatnio prosiła ministra sprawzagranicznych, by zajął się sprawą sprze-dawanych w Wilnie kopert, na którychJózef Piłsudski i AK przedstawieni są ja-ko oprawcy narodu litewskiego na rów-ni z Hitlerem i Stalinem.

Nigdy nie przyjęła żadnego odzna-czenia poza dwoma medalami: „Za za-sługi dla miasta Ciechanowa” i „Za za-sługi dla województwa ciechanowskie-go”. – Stanowią dla mnie dowód afir-macji i wrośnięcia w środowisko Ma-zowsza – pisała. � HUBERT WOŹNIAK

PPŁK JAROSŁAW FLORCZAK ur. 1969

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONYRZĄDU

Warszawiak. W służbie od 21 lat. Od-znaczony brązowym medalem „SiłyZbrojne w Służbie Ojczyzny” oraz Brą-zowym Krzyżem Zasługi. Poza służbądomator. Interesował się sportem.– Różnymi dyscyplinami, ale jego praw-dziwą miłością była siatkówka. To by-ła jego autentyczna pasja – mówi mjrDariusz Aleksandrowicz, rzecznikBOR.

Przed trzema laty pracował przyprodukcji serialu „Ekipa”, gdzie byłkonsultantem przy scenach z udzia-łem aktorów grających oficerówBOR. � PIOT

ST. CHOR. ARTURFRANCUZur. 1971

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONYRZĄDU

Warszawiak, w służbie od 18 lat. Intere-sował się historią, głównie II wojną świa-tową. Jego prawdziwą pasją była moto-ryzacja. Krótko przed tragiczną misjądo Smoleńska kupił skuter. Nie zdążyłnim nawet pojeździć. �PIOT

GEN. FRANCISZEKGĄGORur. 1951

SZEF SZTABU GENERALNEGO WOJSKAPOLSKIEGO

Cztery gwiazdki na ramieniu,najwyższy funkcją i stopniem polskidowódca. Szef całej armii. Góral

Urodził się w Koniszowej koło Nowe-go Sącza, na Podhalu. Ale usposobie-nie miał mało góralskie. Siła spokoju– tak mówili i dzisiaj też mówią o nimjego współpracownicy ze Sztabu Ge-neralnego. Bo nigdy na nikogo z pod-władnych nie podniósł głosu, nigdy niezdarzyło się, żeby ręką walnął w stół.Nie zaklął.

Szacunek miał i u swoich NATO-wskich kolegów. Gdy odbywały się po-siedzenia komitetu wojskowego NATOw Brukseli i głos zabierał gen. Franci-szek Gągor, była kompletna cisza.

Był najlepszym dyplomatą wśróddowódców. I to takim, jakiego długo nieda się zastąpić. – Nie ma wśród nas dy-plomatów – mówi nam jeden z polskichgenerałów. – To jego usposobienie ide-alnie do tej roli pasowało.

Po co dyplomata wwojsku? Właśniena posiedzeniach NATO, gdy dyskusjedotyczyły m.in. przyszłości całego So-juszu, w tym Polski. Co dostaniemy i zaco – Gągor potrafił negocjować zarów-no z wojskowymi, jak i cywilami.

– Był człowiekiem konsensusu. Wła-śnie ta umiejętność współpracy i dialo-gu z każdym, komu zależało na dobruwojska, jednała mu zarówno polityków,jak i wojskowych – mówi płk SylwesterMichalski ze Sztabu Generalnego.

Niektórzy mówią o nim nawet, żebył trochę nietypowym żołnierzem.Właśnie przez ten swój charakter. Nieklął, umiał dogadywać się z ministrami(szefem Sztabu Generalnego był już dru-gą kadencję, w tym czasie zmieniło siękilku szefów MON), nie kumplował sięz generałami i na tzw. restart, czyli ge-neralską wódkę, nie chodził. Raczej trak-tował ich oficjalnie, jak podwładnych,nie kolegów. Ale posłuch miał, nikt nig-dy rozkazu gen. Gągora nie zakwestio-nował.

Tytan pracy. Czasem tak mówi się,by dobrze powiedzieć o przełożonym.W przypadku gen. Gągora to pierwszeskojarzenie, które mają na jego tematzarówno przyjaciele, jak i ci, z którymitrudniej mu się było dogadywać. Każ-dy pracownik Sztabu Generalnego wie-dział, że Gągor pierwszy był w pracy,aświatło gasił jako ostatni. Dlatego, cho-ciaż oficjalnie szef Sztabu Generalnego

mówił o swoich zainteresowaniach: te-nisie, siatkówce i narciarstwie, nie miałna nie czasu w ogóle.

Jego ostatnim dziełem była głębokareforma polskiej armii. Przeprowadziłpolskie wojsko z poborowego do zawo-dowego, co stało się formalnie z po-czątkiem tego roku.

Zanim trafił do Sztabu Generalne-go, dowodził misjami ONZ w Iraku i nawzgórzach Golan, był też polskim przed-stawicielem wojskowym przy komite-tach NATO i UE w Brukseli. Cztery ge-neralskie gwiazdki nosił od 2006 roku,wtedy został też powołany na stanowi-sko szefa Sztabu Generalnego. Za rokmiał odejść na wojskową emeryturę, docywila. Zostawił żonę Lucynę i dwojedzieci, Katarzynę i Michała. �

MARCIN GÓRKA

GRAŻYNA GĘSICKA ur. 1951

POSŁANKA NA SEJM RP

Była uporządkowana, rzeczowai niesamowicie serdeczna

Taką ją poznałam w 1981 roku, gdy obiebrałyśmy udział w badaniach nad „So-lidarnością” pod kierunkiem głośnegofrancuskiego socjologa Alain Touraine’a.Grażyna pracowała zdziałaczami szcze-bla zakładowego z Gdańska. Kiedy tyl-ko w stanie wojennym zniesiono zakazpodróżowania, skontaktowała się z po-znanymi w czasie badań robotnikamii przekazywała nam do podziemnego„Tygodnika Mazowsze” informacje zichzakładów pracy. Zgodziła się też – entu-zjastycznie – by jej mieszkanie służyłonam jako lokal redakcyjny.

Mieszkanie na osiedlu Lazurowaw Warszawie składało się z dwóch sy-pialni i salonu, w którym toczyło się ca-łe życie rodzinne, a na parapetach, sto-łach, stolikach stało mnóstwo starannieułożonych doniczek z kwiatami. Umó-wiłyśmy się, że redakcji wystarczy je-den pokój, i tak przecież wywracałyśmydo góry nogami życie naszych gospo-

darzy. Kiedy jednak przyszłyśmy wumó-wionym terminie z całym redakcyjnymmajdanem, maszynami do pisania, tor-bami z papierami, czekały już na nas sta-nowiska pracy: doniczki w salonie zo-stały zestawione na ziemię, a przy pu-stych już stolikach stały przyniesionez kuchni krzesła. Na długim, niskim sto-le koło kanapy czekał na nas talerz pe-łen kanapek, a w kuchni – garnek zupyi sznycle. W małym pokoju, w którymzwykle pracował ówczesny mąż Gra-żyny Janusz Gęsicki, toczyło się przezkilka dni, kiedy okupowaliśmy miesz-kanie, całe ich życie, w tym odrabianielekcji z ich córką Klarą.

Klara nie miała chyba skończonychdziesięciu lat, była więc w wieku, którywedług naszych reguł konspiracyjnychwykluczał korzystanie z mieszkaniaw tak inwazyjnych celach jak praca re-dakcyjna (trzy nocujące osoby, pięć-sie-dem osób od rana do nocy, a wszyscypalący). Ale Klara miała przykazane, żenikomu, ale to nikomu nie wolno opo-wiadać o najściu „ciotek”, zaś dla nasbyło jasne, że Grażyna i Janusz są bar-dzo odpowiedzialnym rodzicami: jakmówią, że Klara przed nikim się nie wy-gada, to możemy być spokojne.

Mieszkanie na Lazurowej okupo-wałyśmy wielokrotnie, wielokrotnie teżkorzystałyśmy zpomocy Grażyny przyzbieraniu informacji. Zasada była taka,że do tego samego lokalu wracamy razna trzy miesiące, na wydanie jednegonumeru, i to pod warunkiem że gospo-darze nie zauważyli w międzyczasie ni-czego niepokojącego. Nierzadko jednakwidziałyśmy, że nasz pobyt jest tak uciąż-liwy dla gospodarzy, iż nie da się go po-wtórzyć. Ale to nie dotyczyło mieszka-nia Gęsickich: Grażyna nieodmienniewitała nas niczym najmilszych, długowyczekiwanych gości.

Grażyna przez lata pracowała jakoadiunkt w Instytucie Socjologii na Uni-wersytecie Warszawskim. Była socjo-logiem z pasją. Z równą pasją od 1989 r.,kiedy to uczestniczyła w czasie Okrą-głego Stołu w podstoliku do spraw gór-nictwa, zajęła się wprowadzaniem wży-cie swoich pomysłów na promocję roz-woju lokalnego – była doradcą Sejmu,ministra pracy, ekspertem różnych eu-

��� Ciąg dalszy ze s. 5

2

gen. Franciszek Gągor

Janina Fetlińska gen. Kazimierz Gilarski Mariusz Handzlik ks. Bronisław Gostomski

6 | KSIĘGA UMARŁYCH

CEZAR

Y A

SZK

IEŁO

WIC

Z

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

Page 7: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

ropejskich gremiów. W 2005 r. zostałaministrem rozwoju regionalnego (naj-pierw w rządzie Marcinkiewicza, po-tem Jarosława Kaczyńskiego). Związa-na najpierw z PO, potem z PiS, w stycz-niu tego roku została szefową Klubu Par-lamentarnego PiS.

W ostatnich latach miałyśmy zde-cydowanie różne gusta polityczne. Jed-nak kiedy przypadkiem spotykałamczasem gdzieś Grażynę – witała mniez równą serdecznością jak w czasach,kiedy knułyśmy razem w solidarno-ściowym podziemiu. �

ANNA BIKONT

* Zostawiła po sobie niedokończo-ne projekty. A na projektach poli-tycznych – poza dyscyplinowaniemparlamentarzystów – szefowa klubuPiS koncentrowała swoją uwagęw ostatnich tygodniach. Dwa dniprzed katastrofą ponowiła w Sejmiepropozycję ponadpartyjnej współ-pracy wszystkich ugrupowań sejmo-wych w dziedzinie polityki proro-dzinnej, reform gospodarczych i usta-lenia priorytetów polskiej prezyden-cji w Unii. Wcześniej zaproponowałateż Platformie stworzenie KonwentuKonstytucyjnego, w ramach któregoobie największe partie sejmowe mo-głyby przedyskutować ewentualnezmiany w konstytucji.

Jako poseł opozycji Gęsicka nie by-ła bezpośrednio zaangażowana w za-rządzanie unijnymi pieniędzmi. Alejako główna opozycyjna ekspertka, by-ła surowym recenzentem tego, co z ka-są unijną robią władze. Starała się teżpomagać władzom wojewówdztwapodkarpackiego – to był jej okręg wy-borczy – w dobrym wykorzystaniuśrodków z regionalnego programu ope-racyjnego. W ostatnim czasie Podkar-pacie (wcześniej krytykowane za po-wolne wydawanie unijnej kasy) nad-robiło opóźnienia. W najbliższym cza-sie miała też przygotować „opozycyj-ną” recenzję unijnego dokumentu „Eu-ropa 2020” – czyli nowej, unijnej stra-tegii gospodarczej, która wkrótce mazostać zaakceptowana przez unijnerządy. �

MACIEJ KUŹMICZ

GEN. KAZIMIERZGILARSKI ur. 1955

DOWÓDCA GARNIZONU WARSZAWSKIE-GO WOJSKA POLSKIEGO

– To gen. Gilarski zabiegało przywrócenie czapek rogatywekkompanii reprezentacyjneji przedwojennej symboliki nasztandarach. Był orędownikiempowołania reprezentacyjnegoszwadronu kawalerii i baterii działsalutacyjnych, to m.in. jego zasługąjest przywrócenie na GrobieNieznanego Żołnierza tablicpamiątkowych z walk wojny polsko-bolszewickiej – wylicza płk JerzyPietrzak, który znał KazimierzaGilarskiego od kilkudziesięciu lat

Gdy w 2009 r. w Róźwienicy (woj. pod-karpackie) nadawano miejscowemugimnazjum imię Orląt Lwowskich, nauroczystość przyjechali zWarszawy żoł-nierze Kompanii Reprezentacyjnej Woj-ska Polskiego. Przywiózł ich generał Gi-larski, który urodził się na Podkarpaciu,w Radułowicach. – Chciał, żeby dziecizobaczyły to, co najlepsze w polskimwojsku – wspomina sołtys RadułowicJózef Kud. Generał nieraz pomagał ro-dzinnej miejscowości. W ostatnich la-tach przekazał miejscowej straży po-żarnej samochód, zafundował dzieciomwycieczkę do Warszawy.

Generał Gilarski, absolwent WyższejSzkoły Oficerskiej Wojsk Zmechanizo-wanych im. T. Kościuszki we Wrocła-wiu, karierę wojskową rozpoczął w1978r. w Komendzie Garnizonu Warszaw-skiego. Był kolejno dowódcą plutonu,zastępcą dowódcy kompanii wart ho-norowych, potem pracował w wydzia-łach organizujących uroczystości i im-prezy wojskowe.

W2000r. wKatyniu otwierał cmen-tarz. Odpowiadał też za uroczystości nacmentarzach polskich żołnierzy podMonte Cassino, w Bolonii, Anconie,w Normandii i pod Lenino.

Gilarski jest autorem pierwszego po1989 r. podręcznika „Ceremoniał woj-

skowy” regulującego udział wojskaw uroczystościach patriotyczno-reli-gijnych.

Stopień generała brygady otrzymał11 listopada 2006 r. Wtedy też został do-wódcą garnizonu warszawskiego. Byłodznaczony Krzyżem Oficerskim i Ka-walerskim Orderu Odrodzenia Polskioraz Złotym Krzyżem Zasługi. �

WOJCIECH CZUCHNOWSKI

PRZEMYSŁAWGOSIEWSKI ur. 1964

POSEŁ NA SEJM RP

Nierzadko krytykowaliśmy alboopisywaliśmy ironicznie jegodziałania. W przeciwieństwie dowielu innych polityków nigdy się za tonie obrażał. Będzie nam go brakowało

Jeden z najważniejszych i najaktyw-niejszych polityków PiS, poseł trze-ciej kadencji z kolei, był w przeszłościprzewodniczącym klubu parlamen-tarnego partii, ministrem i wicepre-mierem w rządzie Jarosława Kaczyń-skiego. Gdy dziewięć lat temu przyje-chał do Kielc zakładać PiS, przedsta-wiał się jako wychowanek Lecha Ka-czyńskiego. Był jego studentem na Wy-dziale Prawa Uniwersytetu Gdań-skiego, jako działacz NZS utrzymywałz nim kontakty w podziemiu, w 1989 r.został bliskim współpracownikiemw Komisji Krajowej „Solidarności”,a kiedy Lech Kaczyński piastowałurząd ministra sprawiedliwości, byłjego doradcą.

Gdy wwyborach do Sejmu w2001r.po raz pierwszy kandydował ze Świę-tokrzyskiego, reklamował się plakata-mi ze zdjęciem właśnie z Lechem Ka-czyńskim. Zdobył w nich 7348 głosówi po raz pierwszy został posłem. Gdyw 2005 r. był wybierany po raz drugi,głosowało na niego już ponad 38 tys.mieszkańców województwa święto-krzyskiego, a po raz trzeci w 2007 r. – aż138 405 osób, prawie 30 proc. głosują-cych!

Solidnie zapracował sobie na ten wy-nik. Mimo że pochodził z Pomorza,mieszkał stale w Warszawie, gdzie peł-nił coraz wyższe funkcje, o Święto-krzyskiem nie zapominał. Jako mini-ster iwicepremier odwiedził każdą gmi-nę, prawie każdą parafię.

Był wyśmiewany za polityczne na-ciski, dzięki którym doprowadził do zbu-dowania przez PKP peronu we Włosz-czowie. Jednak nie przez mieszkańcówtego miasteczka, którzy przez 30 lat przy-glądali się tylko, jak koło ich domów prze-mykały ekspresowe i pospieszne po-ciągi. Dzięki Gosiewskiemu kilka się tamdla nich zatrzymuje.

Kielce zawdzięczają mu m.in. po-zytonowy tomograf emisyjny umożli-wiający wczesne wykrywanie choróbnowotworowych, a także utworzenieUniwersytetu Jana Kochanowskiego,o którym mówiło się od lat. Gosiewskiteż lubił mówić, czasami nawet za du-żo, ale nie tylko mówił. Zebrał na-ukowców i lokalnych decydentów, roz-dzielił role, wyznaczył terminy i dopiąłswego.

Uczestniczył wsetkach spotkań iuro-czystości, zwłaszcza patriotycznych.Dlatego gdy w sobotę rano usłyszałemo katastrofie samolotu prezydenckie-go, pierwszą myślą, jaka mi przyszła dogłowy, było: Gosiewski musiał tam być!Nie mógł zostać w domu, gdy jego pre-zydent jedzie na obchody tak ważnejdla Polaków rocznicy, w tak szczególnemiejsce!

Wponiedziałek jak prawie co tydzieńzaprosiłby na konferencję prasową. Faksz jego biura zwykle przychodził w pią-tek po południu. Już nie przyjdzie. Nieprzyśle też SMS-a, w którym napisze,że liczy na niezawodne przybycie. Cza-sem nas to denerwowało, często z nimsię nie zgadzaliśmy, nierzadko kryty-kowaliśmy czy opisywaliśmy ironicz-nie jego działania. W przeciwieństwiedo wielu innych polityków nigdy się zato nie obrażał. Nie wyłączał telefonu.Dalej mówił i robił swoje. Będzie namgo bardzo brakowało, szczególnie wwo-jewództwie świętokrzyskim. �

JANUSZ KĘDRACKI

KS. BRONISŁAWGOSTOMSKI ur. 1948

KAPELAN POLSKICH KOMBATANTÓWW WIELKIEJ BRYTANIIOPIEKUN DUCHOWY BRYTYJSKIEJ POLONII

Kapelan Stowarzyszenia Polskich Kom-batantów w Wielkiej Brytanii. Pocho-dził z Mazowsza. Święcenia kapłańskieprzyjął w 1972 r. w Płocku. Pracowałw Wyszogrodzie i w Płocku. Studiowałna KUL na wydziale nauk humani-stycznych. Od 1982r. pracował jako pro-boszcz w Peterborough, a od 1990w Bradford.

W 2003 r. został proboszczem w pa-rafii św. Andrzeja Boboli w Londynie.Był dziekanem dekanatu Londyn-Pół-noc. �KAI

MAJOR PILOTROBERTGRZYWNA ur. 1974

CZŁONEK ZAŁOGI

Dowodził załogą, która leciała do Smoleńska

W 36. Pułku Lotnictwa Specjalnegosłużył 13 lat. Służbę w nim zaczął za-raz po ukończeniu Wyższej SzkołyOficerskiej w Dęblinie. Pochodziłz Chocianowa pod Polkowicami. Wiel-ki pasjonat latania, przygodę ze skrzy-dłami zaczął już w dęblińskim liceum.Był też absolwentem Akademii Obro-ny Narodowej – kierunek zarządzanieruchem lotniczym. W powietrzu wy-latał 3,5 tys. godzin. Osierocił dziec-ko. � MP

MARIUSZHANDZLIKur. 1965 r

PODSEKRETARZ STANU W KANCELARIIPREZYDENTA RPDyplomata, polityk, bliskiwspółpracownik prezydenta, wiernykibic bielskich piłkarzyKilka godzin po katastrofie pod Smo-leńskiem na oficjalnej stronie pierw-szoligowego klubu TS Podbeskidzie uka-zał się komunikat: „Zginął wieloletni ki-bic Podbeskidzia, będący choćby na ostat-nim spotkaniu Podbeskidzia Bielsko--Biała ze Stalą Stalowa Wola”.

„Tu gratulowałem mu ministerialnejnominacji, cieszyłem się, gdy się okaza-ło, że nie wpadł w zastawioną na niegoćwierć wieku temu przez SB pułapkę [wzeszłym roku Handzlika oskarżonoo współpracę z SB, wystąpił o autolu-strację, sąd oczyścił go z zarzutów]. Dziśz kluchą w gardle piszę o nim w czasieprzeszłym” – zanotował w blogu Grze-gorz Olma, dziennikarz i specjalista PR,szkolny kolega Mariusza Handzlika.

Urodził się w Bielsku-Białej, ale nastudia wyjechał do Lublina. Skończył so-cjologię na Katolickim UniwersytecieLubelskim. Pracę magisterską pisał uksię-dza profesora Joachima Kondzieli, wy-bitnego znawcy nauk społecznych. Za-czął robić doktorat, ale nie skończył. Po-chłonęła go polityka.

Po studiach związał się zotoczeniemHanny Suchockiej. Został doradcą panipremier ds. polityki zagranicznej. W1994r. Jerzy Koźmiński, ówczesny ambasa-dor RP w Waszyngtonie, ściągnął mło-dego dyplomatę do pracy za ocean. Niebez powodu: Handzlik odbył wcześniejstaże wkomisji spraw zagranicznych IzbyReprezentantów i komisji stosunkówmiędzynarodowych Senatu KongresuStanów Zjednoczonych. Bielszczanin zo-stał pierwszym sekretarzem i radcą ds.polityczno-wojskowych w ambasadzie.

To były czasy, kiedy decydowało sięwiele spraw bardzo ważnych dla póź-niejszej historii naszego kraju. Polskamiała ambicje wstąpienia do NATO. Sta-ny Zjednoczone oferowały nam tym-czasem tylko program Partnerstwo dlaPokoju. Ambasador Koźmiński miał cel:trzeba przekonać Amerykanów do zmia-ny nastawienia. Mrówcza praca, setkirozmów ispotkań przyniosły efekty. Wte-dy po raz pierwszy zrobiło się o Handz-liku głośno. Zaczęto onim mówić: to bar-dzo zdolny dyplomata, człowiek, któryzrobi ogromną karierę.

Handzlik nie poddał się, gdy zdia-gnozowano u niego guza mózgu. Posta-nowił walczyć. „Pamiętam, jak we trój-kę z profesorem [Janem Karskim] świę-towaliśmy pomyślny finał jego zmagańz chorobą w podwaszyngtońskiej re-stauracji. Mariusz z równo ogoloną pooperacji głową i opatrunkiem przypo-mniał Kojaka. Wznosiliśmy »manhatta-nem« toasty za tę jego głowę. On sam niemógł. – Dajcie chociaż… powąchać – do-magał się” – wspomina na portaluwww.informacjeusa.com jeden z jegoprzyjaciół Waldemar Piasecki.

Młodego polityka dostrzegł prezy-dent Lech Kaczyński. W 2006 r. Handz-lik rozpoczął pracę wjego kancelarii. Naj-pierw był dyrektorem Biura Spraw Za-granicznych, w 2008 roku został podse-kretarzem stanu ds. międzynarodowych.

Samorządowcy z Podbeskidzia, Ślą-ska Cieszyńskiego i Żywiecczyzny mó-wią o nim: był naszym ambasadoremw Kancelarii Prezydenta. To jego zasłu-gą były np. wizyty Lecha Kaczyńskiegow prezydenckiej rezydencji na ZadnimGroniu w Wiśle. Sam zresztą wiele razygościł w swoich rodzinnych stronach.Bardzo ciepło wspominają go m.in. pra-cownicy prezydenckiej rezydencji.Wszystkim bardzo trudno pogodzić sięztragiczną śmiercią tego zawsze uśmiech-niętego człowieka. Dobrego ojca trójkidzieci: Julii, Iwony i Jana.

A Waldemar Piasecki pisze: „Piję zaCiebie »manhattana«. Profesor Jan Karskijuż to pewnie z Tobą robi…”. �EWA FURTAK

2 Ciąg dalszy na s. 8 ���

major pilot Robert Grzywna ppłk Jarosław Florczak st. chor. Artur Francuz Aleksander Fedorowicz

Grażyna Gęsicka Przemysław Gosiewski

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 7

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

AR

CH

IWU

M R

OD

ZIN

Y K

OTZ

BAC

H

PAP/S

PW

P

BO

R

BO

R

Page 8: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

KS. ROMANINDRZEJCZYKur. 1931

KAPELAN PREZYDENTA

U niego gromadziła się opozycjapolityczna z Jackiem Kuroniem na czele, był przyjacielem rodzinyKaczyńskich.

Bardzo odważnie otwarty na naszychstarszych braci w wierze, gdy był pro-boszczem na warszawskim Żoliborzu,tam odbywało się Święto Tory.

Niesłychanie życzliwy, po prostubardzo mądry idobry. Przyjaźniliśmysię bardzo. Spotykaliśmy się na róż-nych spotkaniach ekumenicznychi kiedyś zwierzył mi się, że właściwieto nazywa się po prostu Jędrzejczyk.Ale ktoś wypisujący mu metrykę uro-dzenia pomylił się, co się okazało do-piero wtedy, gdy młody Roman miałiść do wojska. Niemniej rodzina do-szła do wniosku, że nie ma co bawićsię wzmianę nazwiska, majątku prze-cież nie mają, więc właściwie po co...

Kapłan archidiecezji warszawskiejod 1956 r. Przez 20 lat kapelan szpita-la psychiatrycznego wTworkach ipro-boszcz tamtejszej parafii, przez na-stępne 18 lat, do przejścia na emery-turę, proboszcz parafii Dzieciątka Je-zus na Żoliborzu. Wieloletni krajowyduszpasterz służby zdrowia.

Był księdzem niezwykle odważ-nym. Nie tylko jako konsekwentnyekumenista, co wciąż w Polsce nie-często się zdarza. W wywiadach, któ-rych udzielał „Gazecie”, powtarza sięwyznanie, że tylko raz odmówił ko-muś rozgrzeszenia. „Było to właści-wie zawieszenie rozgrzeszenia na okre-ślony termin dla uregulowania pew-nych spraw. Gdy ta osoba odeszła odkonfesjonału, strasznie źle się poczu-łem. Chciałem za nią wybiec, bo wi-działem, jak klęka z boku. Chciałempoprosić, żeby wróciła, i udzielić roz-grzeszenia. Ale nie zrobiłem tego...”.Później kiedyś jeszcze dodał: „Jeżeliczłowiek przychodzi do konfesjona-łu, trzeba wytworzyć atmosferę, takpokierować rozmową, żeby akt skru-chy mógł mieć miejsce”. Jak to robił,nie wiem, nie był moim spowiedni-kiem, ale znam wielu, którym takżew tej roli wydawał się zupełnie nie-zwykły. O takich trudnych sprawachjak aborcja czy homoseksualizm mó-wił, nie lekceważąc nauczania swegoKościoła, ale i bez doktrynerskiego zamk nięcia. Pisał krótkie teksty, wjed-nym z nich są takie słowa:

„Zamiast wmawiać światu, że na-sze pomysły są najważniejsze, naj-bardziej trafne iwartościowe, zamiastprzeświadczenia, że jesteśmy jedy-nymi posiadaczami prawdy, trzeba poprostu uznać różnorodność ludzkie-go myślenia, zgodzić się zodmiennymsposobem rozumowania (...). A kiedydostrzeżemy, że to, co myślą inni lu-dzie, jest interesujące, zaczyna się sza-cunek, zrozumienie, otwartość, tole-rancja oraz pragnienie zgody i jedno-ści”.

Gdy został kapelanem prezyden-ta Lecha Kaczyńskiego, powiedział:„Ten wybór to dla mnie wielki zaszczyt,ale i wielki obowiązek”. �

JANTURNAU

PORUCZNIKPAWEŁ JANECZEK ur. 1973

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONYRZĄDU

Był szefem ochrony prezydenta. Od-znaczony Brązowym Medalem „ZaZasługi dla Obronności Kraju”. Po-chodzi ze Zwolenia, gdzie do dziśmieszkają jego rodzice. W służbie od17 lat. Zaczynał jeszcze wpolicji –wko-mendzie w Radomiu pracował w jed-nostce antyterrorystycznej. Po kilku

latach przeprowadził się do Warszawyi zatrudnił w BOR. Pasjonował się mo-tocyklami i sportami obronnymi. Bie-gał w maratonach. Prywatnie mąż zna-nej dziennikarki telewizyjnej JoannyRacewicz. Osierocił dwuletniego syn-ka. W piątek skończyłby 37 lat. �PIOT

DARIUSZJANKOWSKIur. 1955

KANCELARIA PREZYDENTA

Zatrudniony w kancelarii od 1993 r. nastanowisku aspiranta wZespole ObsługiOrganizacyjnej Prezydenta. Specjali-zował się worganizacji wizyt prezydentado krajów byłego ZSRR. –Najlepiej znaswszystkich znał rosyjski –wspomina ko-lega z zespołu. Zostawił żonę i dwójkędzieci. �DG

NATALIAJANUSZKOur. 1987

STEWARDESA

Studentka Szkoły Głównej Gospodar-stwa Wiejskiego, pracownik cywilny 36.specjalnego pułku lotnictwa transpor-towego. �MP

IZABELA JARUGA--NOWACKA ur. 1950

POSŁANKA NA SEJM RP

– Polityka w jej wykonaniu była do bólu autentyczna

– mówi Ryszard Kalisz, jeden z liderówSLD i przyjaciel posłanki. Jedna z naj-bardziej charyzmatycznych kobiet wpol-skiej polityce, czołowa działaczka lewi-cy i ruchów feministycznych. Amator-ka kawy i kultury Wschodu.

W czasach PRL nie należała do or-ganizacji politycznych, skupiała się nadziałalności naukowej. Skończyła et-nografię na Uniwersytecie Warszaw-skim, pracowała w Instytucie PolitykiNaukowej iSzkolnictwa Wyższego orazPAN. W połowie lat 80. zapisała się doLigi Kobiet Polskich iwkrótce została jejprzewodniczącą. W 1993 r. dostała siępierwszy raz do Sejmu z listy Unii Pra-cy. Była wówczas jedną z dwóch posła-nek wchodzących wskład delegacji Sej-mu do Zgromadzenia Parlamentarne-go Rady Europy.

Ponownie do Sejmu dostała sięw 2001 r. z okręgu gdyńsko-słupskiegoz listy SLD-UP. – Iza była prawdziwymczłowiekiem lewicy – otwarta, życzliwa,wrażliwa na ludzką krzywdę – mówi Ja-rosław Szczukowski, szef SLD na Po-morzu. –Pochylała się nad każdym czło-wiekiem, który do niej przychodził.

– Iza była z jednej strony niezwyklesubtelna, kobieca, ciepła, azdrugiej –od-ważna, uparta, potrafiąca bronić swo-ich racji – dodaje Ryszard Kalisz.

W Sejmie doprowadziła m.in. do li-kwidacji tzw. starego portfela, walczy-ła o waloryzację rent i emerytur, obro-niła przed likwidacją zasiłek dla sa-motnych matek. Wspierała protestyśrodowisk medycznych. W latach 2001-04 była pełnomocniczką rządu ds. rów-nego statusu kobiet i mężczyzn. Do-prowadziła wtedy m.in. do przyjęciaProgramu Działań na rzecz Kobiet,uchwalenia ustawy o przeciwdziałaniuprzemocy w rodzinie, zmian w kodek-sie pracy, m.in. chroniących przed dys-kryminacją i mobbingiem. Kontynu-owała tę pracę w rządzie Marka Belki,w którym była wicepremierem, mini-strem bez teki.

W 2005 r. odeszła z Unii Pracy i za-łożyła własną partię o nazwie Unia Le-wicy, wspierała Włodzimierza Cimo-szewicza w wyborach prezydenckich.Dwa lata później znowu dostała się doSejmu z listy Lewicy i Demokratów. Za

działalność na rzecz równouprawnie-nia kobiet wielokrotnie była nagradza-na przez organizacje feministyczne.

Była żoną prof. Jerzego Nowackiego,matematyka, rektora Polsko-JapońskiejWyższej Szkoły Technik Komputerowychw Warszawie. – To niezwykła para – mó-wi Kalisz. –Oboje byli zafascynowani kul-turą Wschodu, często podróżowali w terejony. Mieli barwnych przyjaciół, ludziróżnych narodowości, kultur. Co rokuna rozpoczęcie lata organizowali z Je-rzym usiebie garden party.

Była niezwykle elegancka. Koledzyz klubu wspominają, że uwielbiała ka-wę, wypijanie filiżanki przed posie-dzeniem komisji to był jej rytuał. Osie-rociła dwie dorosłe córki Katarzynęi Barbarę, miała 3-letniego wnuka Ja-kuba. Wkrótce miała zostać babcią poraz drugi. �MACIEJ SANDECKI

O. JÓZEF JONIEC ur. 1959

PREZES STOWARZYSZENIA PARAFIADA

Zawsze uśmiechnięty, częstopowtarzał werset Psalmu 94: „Weselę się, Panie, Twoimi czynami”

Był pijarem, do zakonu wstąpił w 1976 r.Skończył teologię i filologię klasyczną.Był znany głównie jako pomysłodawcaiorganizator Ruchu Parafiadowego. Pa-rafiady to międzynarodowe imprezydzieci i młodzieży polegające na rywa-lizacji w trzech dziedzinach: sporcie,grze teatralnej, a także wiedzy o Biblii,zgodnie z antyczną triadą „Stadion, te-atr, świątynia”. Jak mawiał o. Joniec, pa-rafiada ma „kształcić serca, umysły icia-ła młodych ludzi”. Co roku w finale pa-rafiady rozgrywanym w Warszawieuczestniczą tysiące dzieci.

O. Jońcowi zależało, by włączać doniej młodzież niepełnosprawną, starałsię też o umiędzynarodowienie para-fiady.

Sam zawsze uśmiechnięty częstopowtarzał werset Psalmu 94: „Weselęsię, Panie, Twoimi czynami”.

Był także kustoszem sanktuariumMatki Bożej Nauczycielki Młodzieży na

warszawskich Siekierkach i rektoremKolegium Zakonu Pijarów w Warsza-wie. Współtworzył i przewodniczył Ra-dzie Fundacji „Krąg Przyjaciół Dziec-ka” im. św. Józefa Kalasancjusza przyKolegium Pijarów w Warszawie.

Lubił Sienkiewicza i Norwida. �KATARZYNAWIŚNIEWSKA

RYSZARDKACZOROWSKI ur. 1919

PREZYDENT RP NA UCHODŹSTWIE

Emigracyjnym prezydentem zostałniespodziewanie 19 lipca 1989 r., kilkagodzin po tym, jak na ulicyw Londynie na zawał serca zmarłKazimierz Sabbat

– Byłem wyznaczony przez prezyden-ta Sabbata jako następca, ale nikt się niemógł spodziewać, że sprawy tak się po-toczą –mówił Ryszard Kaczorowski. –Tobył dzień, w którym w Warszawie pre-zydentem został generał Jaruzelski. Swo-ją przysięgę prezydencką składałemo godz. 22. Taki żart historii.

Gdy składał w Londynie przysięgę,miał prawie 70 lat. Skromny, taktowny,bez silnych cech przywódczych. Dla-czego Sabbat wyznaczył go na następ-cę? Obaj byli zaprzyjaźnieni i działaliw harcerstwie. Kaczorowski od 1986 r.był wemigracyjnym rządzie ministremds. krajowych. Znał emigracyjną mło-dzież i najlepiej orientował się w sytu-acji w kraju.

Głową Rzeczypospolitej na uchodź-stwie był przez półtora roku. 22 grudnia1990 r. poleciał do Warszawy, by w dniuzaprzysiężenia prezydenta Lecha Wa-łęsy przekazać mu insygnia władzy naZamku Królewskim. Wcześniej, gdy wy-lądował na Okęciu, witała go KompaniaReprezentacyjna Wojska Polskiego. Ka-czorowski krzyknął: „Czołem, żołnie-rze!”. I usłyszał odzew: „Czołem, panieprezydencie!”.

Decyzja o przekazaniu insygniówprezydenckich Wałęsie nie była łatwa.Kaczorowski, tak jak pozostali człon-

kowie emigracyjnych władz, nieufniepodchodzili do ustaleń Okrągłego Sto-łu. Większość z zakończeniem swojejmisji chciała czekać do pierwszych wol-nych wyborów. Kaczorowski wyjechałz Londynu do sanktuarium we francu-skim Lourdes itam podjął decyzję opo-dróży do Warszawy.

– Nie wiem, na ile był religijny, bo nig-dy się ztym nie obnosił –mówi mieszka-jący w Londynie historyk prof. Jan Cie-chanowski. –Ceniłem go za charakter, zaskromność, realizm polityczny ito, że za-wsze robił wszystko, by nie jątrzyć, leczjednać Polaków. Jakieś trzy lata temuprzez kilka dni byliśmy razem w Zielo-nej Górze. Na spacerze stwierdziłem, żeto on powinien być prezydentem wolnejPolski. Odpowiedział tylko: „Niestety, towszystko przyszło zbyt późno”.

Białostocczanin, rocznik 1919. Aresz-towany w 1940 r. przez NKWD za przy-należność do Szarych Szeregów spędziłsto dni w celi śmierci. Wyrok zamie-niono mu na 10 lat Kołymy. Stamtąd tra-fił do armii Andersa iprzeszedł znią ca-ły szlak bojowy. Po wojnie osiadł wLon-dynie i dzięki stypendium brytyjskiegorządu ukończył tamtejszą Wyższą Szko-łę Handlową. Pracował jako księgowy.Ożenił się z Polką. Kaczorowscy do-chowali się dwóch córek i gromadkiwnuków. Przez cały okres powojennyKaczorowski należał do czołowych po-staci emigracyjnego harcerstwa, przez20 lat był jego przewodniczącym.

Nigdy nie pozwolił sobie opowie-dzieć się po którejś ze stron w konflik-tach politycznych III RP . W 1994 r. do-szło do sporu między Wałęsą iSLD oob-sadę szefa MON. Ówczesny premierWaldemar Pawlak próbował wyjść zim-pasu, proponując stanowisko Kaczo-rowskiemu – ten odmówił.

– Miał poczucie humoru – opowiadaprof. Ciechanowski. – Gdy mu zapro-ponowano ten MON, akurat umówie-ni byliśmy w Warszawie. Zapytałem:„I co ciekawego pan prezydent dzisiajporabiał?”. „A, nic takiego – odpowie-dział. – Byłem na strzelnicy, trochę po-strzelałem”.

– Ostatni raz widziałem się z nimwśrodę. Przyjechałem do Londynu, że-by popracować zprezydentem nad trze-

��� Ciąg dalszy ze s. 7

2

Ryszard Kaczorowski Sebastian Karpiniuk

ks. Roman Indrzejczyk

wiceadm. Andrzej Karweta

8 | KSIĘGA UMARŁYCH

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

RO

BER

T K

OW

ALE

WS

KI

DO

MIN

IK S

AD

OW

SK

IW

OJC

IEC

H O

LKU

ŚN

IK

Page 9: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

cim wydaniem jego biografii – historykCzesław Dobroński nie może uwierzyć,że pisząc o Kaczorowskim, nie będziemógł już pytać u samego źródła. – Zna-my się od 20 lat, awciąż się od niego cze-goś uczę, wciąż muszę tę biografię uzu-pełniać. Mieliśmy napisać na nowo roz-działy o procesie przed sowieckim są-dem wojskowym i o celi śmierci. Zna-lazły się jakieś nowe materiały, jakieś ze-znania jednej z osób wówczas skaza-nych. Umówiliśmy się na kolejną środę.

– Mam dwie pamiątki, które czeka-ją, żebym zabrał je ze sobą do grobu. Toskała zMonte Cassino igarść ziemi spoddębów w parku na białostockim Zwie-rzyńcu, pod którymi w latach 30. skła-dałem przyrzeczenie harcerskie – mó-wił w czasie ostatniej wizyty w rodzin-nym Białymstoku. �

ROMAN DASZCZYŃSKI, JAME

SEBASTIANKARPINIUK ur. 1972

POSEŁ NA SEJM RP

Słynął z wpadających w uchopowiedzonek, którymi sypał podczaskonferencji prasowych jak z rękawa.– Arka zmian roztrzaskała się o rafykoalicji z Samoobroną – drwił roktemu z upadku idei IV RP po przegranych przez PiS wyborach

Kiedyś dostał nagrodę słuchaczy ra-diowej „Trójki” Srebrne Usta za bon mot:„Prawda jest tylko jedna i prawda za-wsze leży tam, gdzie leży”. Protestował:– Byłem zaledwie odtwórcą zacnychsłów Władysława Bartoszewskiego.

Sebastian Karpiniuk, prawnik, po-seł PO z Kołobrzegu, sekretarz KlubuParlamentarnego Platformy, bał się sa-molotów. Koleżanka z Sejmu Magdale-na Kochan: – Przeżywał każdy lot, sta-rał się nie siadać przy oknie.

Bliski znajomy wiceminister ochro-ny środowiska Stanisław Gawłowski:– Żartowaliśmy sobie z Sebka i strachprzed lataniem mierzyliśmy w nowejskali – w „karpiniukach”.

Gawłowski ostatni raz rozmawiałz Karpiniukiem w piątek rano. Umó-wili się, że w niedzielę, już w Koło-brzegu, Sebek opowie, jak było w Ka-tyniu. Był taki podekscytowany wy-jazdem.

Sebastian Karpiniuk ukończył pra-wo na Uniwersytecie Gdańskim, zostałradcą. Wwieku 22 lat zapisał się do Kon-gresu Liberalno-Demokratycznego, zaktórym przeszedł do Unii Wolności.W PO działał od 2001 r.

Urodził się w Kołobrzegu i tu zaczy-nał swoją polityczną karierę. W wieku26 lat został radnym miasta, cztery latapóźniej – przewodniczącym rady, a podwóch następnych latach – wiceprezy-dentem.

Do Sejmu wszedł w 2005 r., wy-grał reelekcję w 2007 r. W swojejpierwszej kadencji znalazł się w gru-pie młodych posłów – rocznik ’70– walczących o surową ustawę lu-stracyjną, którą zakwestionował Try-bunał Konstytucyjny. Żądał m.in. lu-stracji dziennikarzy. W drugiej ka-dencji pilotował ustawę o obniżeniuesbeckich emerytur. Był wiceprze-wodniczącym Parlamentarnego Ze-społu Miłośników Historii.

Przez blisko dwa lata zasiadał w sej-mowej speckomisji badającej niele-galne naciski na służby specjalne w cza-sie rządów PiS, a przez dziewięć mie-sięcy jej przewodniczył. Podczas po-siedzeń notorycznie dochodziło dokłótni Karpiniukowi zarzucano złą or-ganizację pracy, nękanie świadków– funkcjonariuszy poprzedniej władzy.Karpiniuk przerywał kłótnie, wyłą-czając czasami członkom komisji mi-krofony.

Był pedantem. – Przez gabinet se-kretarza klubu przewala się tona doku-mentów, a u niego na biurku zawsze pa-nował idealny ład, wszystkie papierypoukładane według dat –wspomina po-seł Kochan.

Koledzy żartowali sobie z Sebka, żewyrazem zamiłowania do porządku by-ła też jego utrwalana na żel fryzura –każ-dy włos musiał być na swoim miejscu.Czasami zwali go pieszczotliwie „Żel-kiem”. �

JOLANTA KOWALEWSKA

WICEADMIRAŁANDRZEJKARWETA ur. 1958

DOWÓDCA MARYNARKI WOJENNEJ

Politykom i przełożonym mówił: „Nie dawajcie mi kolejnych paskówawansu, dajcie mi okręty!”

Kiedy wniedzielę ogodz. 8 wGdyni ma-rynarze podnieśli do połowy masztubanderę na okręcie ORP „Błyskawica”,napisali wspomnienie o swoim do-wódcy:

„Swoją pasją inspirował nas do jaknajlepszej pracy na rzecz MarynarkiWojennej. Nie znosił niekompetencjii malkontenctwa. Jednocześnie do-radzał nam, nagradzał inicjatywę i po-święcenie podwładnych. Potrafił bły-skawicznie reagować w sytuacjachkryzysowych, a swoim opanowaniemdowodził nieprzeciętnych umiejęt-ności dowódczych. Służbę pełnił z ho-norem i zgodnie z marynarskim rze-miosłem.

Dowódco, pomóż nam trwać dalejw naszej marynarskiej wachcie…”.

– Do marynarki nie poszedł tak jakkażdy żołnierz, do pracy. Jego pociąga-ła też przygoda, którą można przeżyćna okręcie. Świat, porty, spotkania zludź-mi i to, że podróżując, można mieć in-formacje, których nie mają inni – mówio swoim dowódcy jego szef sztabu wiceadmirał Waldemar Głuszko.

Przygodę na morzu zaczął od tra-łowców, czyli okrętów przeciwmino-wych, które do końca pozostały jegooczkiem w głowie. Marynarze mówią,że kiedy były zakusy, by zlikwidować13.dywizjon trałowców w Helu, walczyło niego jak lew. Dywizjon pozostał.

Na ORP „Czapla”, swoim pierwszymokręcie, zdobył tytuł najlepszego okrę-tu w całej flotylli. „Czaplę” pożegnał,kiedy odchodziła „na żyletki”. Podob-no bardzo to przeżył, bo zżył się z tymokrętem. – To tam miał swoje miejscew mesie, którego nikt inny nie śmiał za-jąć, tam miał swoje stanowisko dowo-

dzenia, swoją burtę od strony mola –opo-wiada Głuszko. – Ale żal minął i przelałto uczucie na kolejne okręty.

Dowodził potem ORP „Mewą”, „Fla-mingiem”, „Czajką”. Kiedy był na mo-rzu, po kilkadziesiąt dni, kleił modeleokrętów. Stoją na półkach w domu, któ-ry wybudował niedawno w Gdyni.

11 listopada 2007 r. został mianowa-ny przez prezydenta RP na stanowiskodowódcy Marynarki Wojennej. Światmu się zmienił, tym bardziej, że jako do-wódca Marynarki Wojennej musiał kur-sować między Gdynią a Warszawą. Todrugie miasto działało na niego klau-strofobicznie. Nie najlepiej przeżywałtam spotkania z politykami, którzy odjakiegoś czasu zaczęli się zastanawiać,czy w ogóle warto wydawać pieniądzena Marynarkę Wojenną. Wtedy się wku-rzał, ajak wracał do Gdyni, zbierał przy-jaciół i opowiadał, co w tej Warszawiesię wyprawia. Czasem mówił nawet, żenie ma chyba dla marynarki nadziei. Alepo rozmowie wracał rano do swojegodowództwa i dalej walczył. Mówił prze-łożonym: „Nie dawajcie mi kolejnychpasków awansu, dajcie mi okręty!”.

Kariera przeprowadziła go przezwszystkie szczeble dowodzenia, w tymnarodowego przedstawiciela wojsko-wego w dowództwie NATO w Norfolkw USA. Studiował w prestiżowej RoyalCollege of Defense Studies wLondynie.Ostatnio nie pływał. Ale odwiedzał swo-je okręty. �

MARCIN GÓRKA

MARIUSZ KAZANAur. 1960

DYREKTOR PROTOKOŁU DYPLOMATYCZNEGO MSZ

Był jak piorunochron. Bo bycie szefem protokołu MSZ w czasach „wojny” o politykę zagranicznąmiędzy premierem a prezydentemoznaczyło ściąganie na siebie gromów

Ostatnio widziałem Mariusza Kazanęwakcji wpaździerniku 2008 r. na szczy-cie UE. Tego, który był poprzedzony pa-miętnym sporem o krzesła przy unij-nym stole. WBrukseli Kazana uwijał sięmiędzy prezydentem Lechem Ka-czyńskim, premierem Donaldem Tu-skiem agospodarzami szczytu. Połączyłogień z wodą. To głównie dzięki jegosprawności idyplomatycznej klasie oby-ło się wówczas bez międzynarodowe-go skandalu. Rozładowywał napięcia,nie zrażając do siebie żadnej ze stron.

Jak wspomina Paweł Dobrowolski,jeden z weteranów polskiej dyploma-cji po 1989 roku, dziś ambasador RPw Nikozji, Kazana „zachował w tychtrudnych dla MSZ czasach nie tylko wiel-ką klasę, profesjonalizm, ale i humor”.– Dawał MSZ styl i szyk. No i co szalenieważne, zawsze zachowywał się jak czło-wiek – mówi Dobrowolski.

– Sprawowanie funkcji szefa proto-kołu w ostatnich dwóch latach wyma-gało dużego profesjonalizmu, spokoju,rozwagi i delikatności – opowiada z ko-lei dyrektor generalny MSZ Paweł Wi-śniewski. – To były właśnie cechy na-szego kolegi – mówi.

O klasie szefa protokołu i jego ży-ciowej dewizie, by nie pchać się naświecznik, świadczy to, że wgmachu naSzucha nie krążyły o nim żadne plotki,nikt nie pamięta żadnej jego wpadki.

Urodził się w Bydgoszczy, studiaprawnicze skończył na UniwersytecieWarszawskim. W ministerstwie poja-wił się w 1989 roku. Był więc rówieśni-kiem przemian w polskim MSZ. Karie-rę wdyplomacji zaczął jako starszy rad-ca w departamencie Europy. Zajmowałsię Unią Europejską i jej polityką obron-ną. Był frankofilem, podziwiał francu-ską dyplomację, napisał oniej kilka ksią-żek. Dwa razy – w latach 1992-96 i 1999 --2003 – wyjeżdżał na placówkę do Pa-ryża, gdzie pomagał ówczesnemu am-basadorowi. W pełnych personalnychzawirowań czasach ministrowania An-ny Fotygi kierował służbą dyploma-tyczną, ale – jak wspominają koledzyz MSZ – nawet wówczas nikogo nie

skrzywdził. Kazana współtworzył spe-cjalny program imprez kulturalnychi wyjazdowych dla zagranicznych dy-plomatów akredytowanych w Polsce.

Ostatnim osiągnięciem Kazany by-ło przygotowanie skomplikowanych ob-chodów katyńskich. Zdążył dopilnowaćje tylko od strony premiera Tuska.

5 sierpnia skończyłby 50 lat. Dyrektor Kazana pozostawił żonę

i córkę. �JACEK PAWLICKI

JANUSZ KOCHANOWSKIur. 1940

RZECZNIK PRAW OBYWATELSKICH

Słynął z ciętego języka,zdecydowanych poglądówi pracowitości. W sobotę obchodziłby70. urodziny

Skończył prawo na Uniwersytecie War-szawskim, tu obronił doktorat i tu kil-kadziesiąt lat wykładał. Członek NSZZ„Solidarność” w latach 80., a po przeło-mie 1989 r. ekspert senackiej komisjipraw człowieka ipraworządności. Wla-tach 1991-95 konsul generalny RP wLon-dynie, potem wykładowca na Uniwer-sytecie Cambridge.

Rzecznikiem praw obywatelskich zo-stał z rekomendacji PiS w 2006 r. Wcze-śniej kandydował z list tej partii do Par-lamentu Europejskiego. Jego sympatiepolityczne i deklarowane poglądy bu-dziły kontrowersje po lewej stronie sce-ny politycznej iwśród części prawników.Kochanowski był zagorzałym krytykiemkodeksu karnego z1997r., współautoremprogramu reformy wymiaru sprawie-dliwości, który realizowany był za rzą-dów Prawa i Sprawiedliwości. Stworzyłi kierował fundacją Ius et Lex oraz pi-smem o tej samej nazwie skupiającymautorów o zbliżonej filozofii prawa.

„Nie ma praw i wolności bez spraw-nie funkcjonujących instytucji silnegopaństwa prawnego – tworzonego przezwolnych obywateli. Nie ma wolnych oby-wateli i silnego państwa, bez społeczeń-stwa obywatelskiego, które promuje cno-ty obywatelskie i poczucie odpowie-dzialności za dobro wspólne” – mówiłw Sejmie, obejmując funkcję rzecznika.

Był zwolennikiem lustracji – „praw-da i jawność są nadrzędnymi wartościa-mi życia publicznego” – ale bronił po-mówionych do dochodzenia swych prawprzed sądami. Dlatego krytykował ra-port z likwidacji WSI, który nie dawałw nim wymienionym możliwości kwe-stionowania jego treści. Był też przeciw-ny sankcjom karnym wprocesach za sło-wo. Ale bronił przedstawicieli władzy,gdy jego zdaniem dziennikarze naduży-wali wolności, stosując tzw. prowokację.Wsparł ekologów występujących wobro-nie Doliny Rospudy.

Były rzecznik praw obywatelskichprof. Andrzej Zoll wspomina: – Pamię-tam, jak mój mistrz, prof. Wolter, na po-czątku lat 60. zwrócił mi uwagę na arty-kuł dr. Kochanowskiego ozwiązku przy-czynowym. Bardzo odważne były jegoartykuły pisane zmec. Tadeuszem de Vi-rion w początkach stanu wojennego,w których kwestionował legalność ska-zywania przez sądy na mocy dekretuostanie wojennym za czyny popełnionew dniach przed ogłoszeniem dekretu.Później nasze drogi się rozeszły, ale to niema dziś znaczenia.

Prof. Zoll wysoko ocenia wystąpie-nia Kochanowskiego jako rzecznika doTrybunału Konstytucyjnego, które po-zwoliły wyeliminować szereg niekon-stytucyjnych przepisów, oraz jego współ-pracę zkrajami Europy Wschodniej, atak-że azjatyckimi, która miała na celu upo-wszechnianie tam standardów demo-kratycznych.

Dwa lata temu Janusz Kochanowskiprzyłączył się do skarg Rodzin Katyń-skich zakomunikowanych Rosji przezTrybunał Praw Człowieka wStrasburgu.

Zostawił córkę i syna, prawników. �BOGDAN WRÓBLEWSKI

2 Ciąg dalszy na s. 10 ���

Natalia Januszko Dariusz Jankowski o. Józef Joniec por. Paweł Janeczek

Izabela Jaruga-Nowacka Janusz Kochanowski

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 9

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

PAP/S

PW

P

KAN

CELA

RIA

PR

EZYD

EN

TA

STE

FAN

MAS

ZEW

SK

I/R

EPO

RTE

R

BO

RTO

MAS

Z W

AW

ER

Page 10: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

KANCLERZ ORDERU WOJENNEGOVIRTUTI MILITARI

Powstaniec warszawski, któryjako jeden z ostatnich przedostałsię kanałami ze Starego Miastado ŚródmieściaNa czele kapituły stał od początkulat 90., gdy prezydent na uchodźstwieRyszard Kaczorowski przekazał in-sygnia prezydentowi Lechowi Wa-łęsie. Sam jest kawalerem tego od-znaczenia. – Szalenie doświadczony,jeśli chodzi o losy wojenne – wspo-mina go gen. Stefan Bałuk, cicho-ciemny. – Bardzo oddany krajowi.Autor kilku książek (m.in. „Na bary-kadach Warszawy”, „Polacy w sztur-mie Berlina 1945”).

Komornicki urodził się w War-szawie. Uczeń przedwojennego gim-nazjum im. Księcia Józefa Ponia-towskiego. W czasie wojny najpierwbył w ZWZ, potem w AK. Przyjąłpseudonim „Nałęcz”. W powstaniuwalczył w Zgrupowaniu „Róg”.

Tak wspominał ten dzień: – Mieli-śmy osłaniać odwrót resztek oddzia-łów ze Starówki, które podążały napl. Krasińskich i dalej kanałami doŚródmieścia. Główna zasada poru-szania się w kanałach brzmiała: „Ktowchodzi, musi wyjść”. Dlatego nie wol-no było wprowadzać ciężko rannych,ale ten zakaz był łamany. Gdy przyszłanasza kolej, podczołgaliśmy się do wła-zu, kryjąc się za zwałem trupów. Zpo-czątku kolektor był wysoki, powstań-cy szli w pozycji wyprostowanej.Wpewnym miejscu obniżał się jednakdo 110cm. Uzbiegu kilku kanałów gru-pa minęła rannego na noszach. Staliprzy nim lekarz i ksiądz w podwinię-tej sutannie. Nagle zrobiło się duszno–Niemcy wrzucali do studzienek kar-bid. Wzdłuż trasy pootwierali włazy,przez które wpadało światło. Musieli-śmy na nie uważać iprzeskakiwać podnimi niezauważeni. Na górze stali prze-cież Niemcy. Byłem jednym z ostat-nich żołnierzy opuszczających tą dro-gą Stare Miasto. Niedługo po moimwejściu do kanału na właz na pl. Kra-sińskich zawaliła się ściana domu narogu Miodowej i Długiej. Pamiętam,że wcześniej znajdował się wniej sklepz rybkami akwariowymi. �

JAROSŁAW OSOWSKI, TOMASZ URZYKOWSKI

WICEMINISTER OBRONY NARODOWEJ

Poznałem go w trakcie negocjacjize Stanami Zjednoczonymiw sprawie tarczy antyrakietowej.W pewnym momenciewiceminister wyciągnął długopisi na kartce papieru zacząłrozrysowywać trajektorie rakiet,wektory sił i szeroko, niezwyklekompetentnie objaśniać,jak zachowują się obiektyw próżni kosmicznej– To wszystko prosta newtonowska fi-zyka – tłumaczył z wprawą belfra.– Skąd pan to wie? – zapytałem. – Bo jajestem przede wszystkim fizykiem.

Rzeczywiście, ten dyplomataz wieloletnim stażem był absolwen-tem fizyki na Uniwersytecie War-szawskim i doktorem w InstytucieChemii Fizycznej PAN, odbył stażna University of Utah. Znał perfek-cyjnie angielski, francuski, rosyjski,ale potrafił porozumiewać się także

w innych językach. W pracy pań-stwowej zachował metodyczność i ra-cjonalność specjalisty nauk ścisłych.

Związany z opozycją demokratycz-ną, trafił do MSZ z tak zwanego „pierw-szego naboru niepodległej Polski” w1991roku. Był szefem departamentu Azjii Pacyfiku, potem departamentu poli-tyki europejskiej. Zdobył reputację ja-ko świetny ambasador w Hadze, a na-stępnie w Wielkiej Brytanii. W Londy-nie po raz pierwszy zorganizował pol-ski piknik, przy polskim piwie, muzy-ce i oscypkach, na który zaprosił sztyw-nych zazwyczaj brytyjskich polityków.Impreza odniosła wielki sukces.

Był blisko związany zministrem Ste-fanem Mellerem, a za jego kadencji zo-stał wiceministrem spraw zagranicz-nych. Odszedł na krótko z MSZ w cza-sie, gdy ministrem była Anna Fotyga.

Do Ministerstwa Obrony trafiłw 2007 roku, gdy jednym z kluczowychproblemów resortu były negocjacjeze Stanami Zjednoczonymi dotyczą-ce ulokowania w naszym kraju tarczyantyrakietowej. Komorowski w MONbył specjalistą do spraw zagranicznych.Reprezentował Polskę w rozmowachz NATO, w negocjacjach z Francją nadwysłaniem polskiego kontyngentu doCzadu.

W zeszłym roku był głównym ne-gocjatorem umowy o stacjonowaniuwojsk amerykańskich w Polsce, tzw.umowy SOFA.

Odszedł jeden z nielicznych w Pol-sce wysokiej klasy specjalistów od po-lityki obronnej. � PAWEŁ WROŃSKI

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONYRZĄDU

Urodził się w Szczytnie, ale wychowałw Przasnyszu na Mazowszu. W służ-bie od 14 lat. W chwilach wolnych odobowiązków zawodowych nurkowałi wspinał się. Oddany harcerstwu. Byłpodharcmistrzem w 10. KDH „Cho-daki” w Przasnyszu. � PIOT

WICEMINISTER SPRAW ZAGRANICZNYCH

Mówił, że konsul to jedyna takaprofesja, gdy jednego dnia trzebaobsłużyć kogoś z elity,a następnego zająć się bezdomnym.I wobec każdego z nich trzebazachowywać się z jednakowąklasą. On to umiał. Prawnik, autor licznych prac z zakresuprawa międzynarodowego i dyploma-tycznego. W latach 90. konsul w Ham-burgu iBonn. Już jako wiceminister po-trafił kilkoma prostymi posunięciamiusprawnić pracę konsulatu we Lwowiei innych miejscach, gdzie były skargi nawydawanie wiz. Ale Wschód nie byłoczywistym kierunkiem zainteresowańAndrzeja Kremera. Miał trzy pasje: pra-cę konsularną, był świetnym specjali-stą od prawa traktatowego idobrze znałNiemcy. Więc jego nominacja na wice-szefa MSZ odpowiedzialnego za poli-tykę wschodnią w rządzie PO-PSL by-ła zaskoczeniem. Wszedł jednak w no-wą rolę znakomicie.

Często podkreślał, że ponieważ prze-szedł w MSZ drogę od szeregowegokonsula, to nie da sobie wmówić, że np.nie można lepiej wydawać wiz dla Ukra-ińców i innych narodów b. ZSRR. Gdymłodsi pracownicy próbowali mu tłu-maczyć, jak wielkie mają trudności i jaksię starają, cierpliwie im odpowiadał:– Nie przekonacie mnie, bo ja na robo-cie konsularnej zjadłem zęby.

Nigdy nie odmawiał rozmowyz dziennikarzami. Cierpliwie tłuma-czył, przedstawiał argumenty, umiałsłuchać – także krytyki – i wyciągaćz niej mądre wnioski. Był dla mnie

wzorem urzędnika, który sprawy pań-stwowe przedkłada ponad jakiekol-wiek inne.

Jego dobroduszny uśmiech, cie-pło, naturalna życzliwość sprawiały,że chciało się z nim rozmawiać i być.

Choć nie pchał się na afisz, przezdwa i pół roku doprowadził do zna-czącej poprawy stosunków z Rosją. Re-animacja polsko-rosyjskiej grupy ds.trudnych, stopniowy dialog z Moskwąto w gruncie rzeczy jego inicjatywy.

Pech chciał, że Kremer zakończyłżycie na ziemi rosyjskiej. Ostatni raz wi-działem go w Katyniu w środę podczasuroczystości z udziałem premiera Do-nalda Tuska. Cieszyłem się, że spotka-my się znów w sobotę. Może się uda za-mienić kilka słów. Nie udało się. Wielkaszkoda. � MARCIN WOJCIECHOWSKI

KAPELAN FEDERACJI RODZIN KATYŃSKICH

– Mój samochód był na ropę,jego na benzynę, więc on szybciejzapalił Tak ksiądz prałat Zdzisław Król wspo-minał w „Tygodniku Powszechnym”swoje ostatnie spotkanie z ks. JerzymPopiełuszką. – Ruszyłem za nim, prze-jechaliśmy Krakowskim Przedmie-ściem i wjeżdżaliśmy w Miodową, gdyna światłach przy Senatorskiej roz-dzielił nas biały samochód. Ale ja, czło-wiek niepokorny, przekroczyłem linięciągłą, nie wiedząc, że mijam tych, któ-rzy go śledzą. Jerzy pojechał trochęszybciej, minął Długą i dojeżdżał doFranciszkańskiej, gdzie ja skręcałemdo domu. Puściłem mu długie światłana pożegnanie, a on podniósł lewą rę-kę do góry. Tak mi został przed ocza-mi.

Po latach został postulatorem pro-cesu beatyfikacyjnego księdza Jerzego.

Był kapłanem archidiecezji war-szawskiej i doktorem prawa kano-nicznego. Trudno wyliczyć wszystkie

jego funkcje: przez 20 lat kapelan War-szawskiej Rodziny Katyńskiej, czło-nek Rady Pamięci Walk i Męczeństwa,przez 13 lat kanclerz warszawskiej ku-rii metropolitalnej, potem wikariuszbiskupi, sekretarz ArchidiecezjalnejRady Kapłańskiej i członek Rady Bi-skupiej, przewodniczący wydziałucharytatywnego kurii i Kolegium Kon-sultorów, proboszcz warszawskiej pa-rafii Wszystkich Świętych. Jeden z naj-bliższych współpracowników prymasaJózefa Glempa.

Spotkałem go osobiście tylko razw życiu. Udzielał ślubu memu przyja-cielowi, byłemu księdzu, byłem tegoaktu kościelnym świadkiem. Choćoczywiście przyjaciel został formal-nie zwolniony z obowiązku celibatu,bałem się jakiegoś nietaktu czy nawetchłodu, pamiętam natomiast ser-deczność księdza Króla. � JAN TURNAU

KIEROWNIK URZĘDU DO SPRAW KOMBATANTÓW I OSÓB REPRESJONOWANYCH

Człowiek kryształowo uczciwy,z piękną kartą opozycyjną – mówił o nim przyjaciel Bogdan BorusewiczCo imponowało w Januszu? Odwaga.Bezkompromisowość. Szczerość. Ująłmnie tym od razu – mówi żona, Joan-na Puzyna-Krupska.

Po raz pierwszy postawił się wła-dzy w 1973 r. na KUL. Na wiecu stu-denckim zaprotestował przeciw wpro-wadzeniu na katolicką uczelnię So-cjalistycznego Związku StudentówPolskich. A kiedy socjalistyczny no-wotwór na KUL jednak powstał, wrazz Borusewiczem pojechał do pryma-sa Wyszyńskiego, wielkiego kanclerzaKUL. Kardynał zdecydował: SZSP masię zniknąć z uczelni. Wbrew logiceKrupski wygrał bitwę z ustrojem. Aleza karę nie dostał paszportu, nie mógłwięc przywieźć z Zachodu powiela-cza. Powielacz przysłał więc Krup-skiemu dwa lata później jego przyja-

ciel Piotr Jegliński. Tak się zaczęła hi-storia Nieocenzurowanej Oficyny Wy-dawniczej, która wydała „Zapis” nr 1,potem kontynuowała działalność ja-ko wydawnictwo „Spotkania”. Jesie-nią 1977 roku Krupski zaczął wydawać„Spotkania” – niezależne, pismo mło-dych katolików. Publikować w nim bę-dą m.in. ks. Franciszek Blachnicki czyks. Józef Tischner. W czerwcu 1976 r.Krupski przekazał uczestnikom Zgro-madzenia Młodzieży i Studentów Eu-ropy w Warszawie list otwarty z przy-kładami łamania praw człowieka w Pol-sce. List trafił na Zachód.

Po wprowadzeniu stanu wojenne-go Krupski ukrywał się, ale wpadł i zo-stał internowany. Wyszedł po kilkumiesiącach z wilczym biletem. W stycz-niu 1983 r. esbecy porwali go w białydzień z centrum Warszawy, wywieźlido Puszczy Kampinoskiej i oblali żrą-cą mieszaniną fenolu, ługu i lizolu.Krupski ledwie uszedł z życiem. Po-święcił się wtedy rodzinie. Do obieguwrócił po 1989 r. W latach 90. zajmo-wał się pracą wydawniczą. W 2006 r.został kierownikiem Urzędu do sprawKombatantów i Osób Represjonowa-nych. W 2005 r. startował na stanowi-sko szefa IPN. Wygrał Janusz Kurty-ka; Krupski został jego zastępcą.W 2006 r. odszedł z IPN, „Gazeta” pi-sała wtedy, że stało się to za sprawąKurtyki. W sobotę obaj zginęli w tej sa-mej katastrofie.

Janusz Krupski osierocił siedmio-ro dzieci. � JACEK KOWALSKI

PREZES INSTYTUTU PAMIĘCI NARODOWEJ

– Był człowiekiem nad wyrazpracowitym, perfekcjonistą. Liczyłsię każdy przecinek. Wszystkomusiało być dopięte na ostatniguzik. Stawiał na rzetelnośći uczciwość Tak wspomina prezesa IPN Marek La-sota, dyrektor krakowskiego oddzia-łu Instytutu.

��� Ciąg dalszy ze s. 9

2

Janusz Kurtyka

Chorąży Paweł Krajewski Andrzej Kremer Ks. Zdzisław Król

MIC

HAŁ

SIE

RS

ZAK

BAR

TOS

Z B

OB

KO

WS

KI

BO

R

ALB

ER

T ZAW

AD

A

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

JANUSZ KURTYKA ur. 1960

JANUSZ KRUPSKI ur. 1951

ANDRZEJ KREMERur. 1961

STANISŁAW JERZYKOMOROWSKI ur. 1953

KS. ZDZISŁAWKRÓLur. 1935

CHORĄŻY PAWEŁKRAJEWSKI ur. 1975

GEN. STANISŁAWNAŁĘCZ --KOMORNICKI ur. 1924

10 | KSIĘGA UMARŁYCH

gen. Stanisław Nałęcz --Komornicki

Page 11: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

– Dzień przed tą tragedią siedzieli-śmy z Januszem u mnie w biurze.Omawialiśmy plany na najbliższe mie-siące. W sekretariacie są wciąż naszebilety do Brukseli. Mieliśmy tam po-lecieć w środę – dodaje Lasota.

Razem z Kurtyką zakładali IPNw Krakowie i remontowali najokazal-szą chyba siedzibę Instytutu – PałacPrzychockich w Wieliczce, gdziemieszczą się teraz archiwa i biura.

Janusz Kurtyka skończył historięna Uniwersytecie Jagiellońskim, dok-toryzował się w PAN. W PRL działałw opozycji – w Niezależnym Zrze-szeniu Studentów i na podziemnymChrześcijańskim Uniwersytecie Ro-botniczym. Specjalizował się w hi-storii Polski średniowiecznej i w dzie-jach polskiego podziemia niepodle-głościowego. Fascynowały go zwłasz-cza losy „żołnierzy wyklętych” – Ru-chu Wolność i Niezawisłość i Naro-dowych Sił Zbrojnych walczących po1944 r. z władzą komunistyczną. Tafascynacja i działalność w „Solidar-ności” (w PAN był przewodniczącymkoła tego związku) sprawiły, żew 2000 r. znalazł się wśród osób two-rzących IPN. W latach 2000-05 zor-ganizował w Krakowie najmocniej-szy oddział Instytutu. Wielką wagęprzykładał do publikacji naukowychi edukacyjnych pisanych przez pra-cowników IPN i wydawanych pod je-go nazwą. Dzisiaj, po dziesięciu la-tach istnienia IPN, w tym pięciu pre-zesury Kurtyki, liczba książek wyda-nych przez Instytut liczy ponad 600pozycji.

Na prezesa IPN Janusz Kurtyka zo-stał wybrany w 2005 r. Od tego czasu„Gazeta” wiodła z nim spór, bo był zwo-lennikiem nałożenia na Instytut sze-rokich zadań lustracyjnych i częstoangażował IPN w polityczne utarczki,w których lustracja była jednym z na-rzędzi walki. Potrafił jednak przyznaćsię do błędu. Gdy jego podwładni nad-gorliwie chcieli zmienić nazwę ulicyBrunona Jasieńskiego w Klimontowie(woj. świętokrzyskie), powstrzymałich i przeprosił, przypominając, że Ja-sieński był ofiarą reżimu stalinow-skiego. Zdymisjonował też szefa Biu-ra Edukacji Publicznej Jana Żaryna za

jego brutalną wypowiedź na temat Le-cha Wałęsy.

W ostatnim czasie Janusz Kurtykawyraźnie starał się osłabić drapieżnywizerunek IPN, skupiając się na dzia-łaniach upamiętniających rocznicęwybuchu II wojny światowej, po-wstania „Solidarności” i zbrodni ka-tyńskiej. IPN przygotował na te tema-ty wiele projektów badawczych, fil-mów, uruchomił strony internetowei programy edukacyjne.

Był autorem ponad 140 prac na-ukowych, w tym kilku książek.

W 2009 r. prezydent Lech Ka-czyński odznaczył go Krzyżem Ko-mandorskim z Gwiazdą Orderu Od-rodzenia Polski. �

WOJCIECH CZUCHNOWSKI

MAŁGORZATA SKOWROŃSKA

KAPELAN FEDERACJI RODZIN KATYŃSKICH

Odprawiał dla motocyklistówmsze, na których modlono sięza ofiary wypadków drogowych.Chciał, by blisko Kościoła byliludzie z pasją

Był księdzem archidiecezji war-szawskiej, proboszczem parafii w Sta-rej Iwicznej koło Warszawy i kapela-nem Federacji Rodzin Katyńskich.Duszpasterz środowiska motocykli-stów, duszpasterz oddziałów pre-wencji policji w Warszawie i Komen-dy Powiatowej Policji w Piasecznie.Odprawiał dla motocyklistów msze,na których modlono się za ofiary wy-padków na drogach. Do Starej Iwicz-nej co roku przyjeżdżało na nie kil-kuset harleyowców. Sam na motorzenie jeździł, ale chciał, by blisko Ko-ścioła byli ludzie z pasją. Dlatego moc-no zaangażował się w organizacjęmszy.

– Ks. Andrzej był bardzo życzli-wym, otwartym człowiekiem. Przyjąłnas, środowisko motocyklowe, cho-

ciaż początkowo byliśmy dla niego ob-cy. Wspomógł nas swoją wiedzą i kon-taktami – wspomina Tomasz Woźnia-kowski, motocyklista i organizatormszy w Starej Iwicznej. Opisuje ks.Kwaśnika jako człowieka stale zabie-ganego, a jednocześnie gotowego każ-demu przyjść z pomocą. – Był bardzozapracowany, pełnił wiele różnychfunkcji w Kościele. A jednocześnieświetnie zorganizowany: nie zdarzy-ło się, żeby nie był do czegoś przygo-towany, żeby nie przewidział jakiejśsytuacji. � KATARZYNA WIŚNIEWSKA

DOWÓDCA OPERACYJNY SIŁ ZBROJNYCH

W maju skończyłby 60 lat, miałodejść na wojskową emeryturę,więc czekała na niegoniespodzianka. Zespół CombatCamera chciał mu pokazać filmo jego misjach w Iraku,na Bałkanach ze wspomnieniamiprzyjaciół. Potem Kwiatkowskichciał wrócić do Krakowai pokazać żonie trochę świata

Wojsko wybrał z rozsądku. Rodzina,która mieszkała na Rzeszowszczyź-nie, nie była zamożna, więc po ukoń-czeniu technikum leśnego poszedł doszkoły oficerskiej, bo rodziców nie staćbyło na cywilne studia.

Zaczął jako czołgista, ale potemzałożył czerwony beret wojsk po-wietrznodesantowych. Na konciemiał 325 skoków ze spadochronem,grubo ponad normę, którą musi wy-konać zwykły skoczek desantu. – Niebał się tego skakania, sam się wyry-wał, a jak ktoś nie wiedział, jak po-dejść do samolotu, jak się z niego ska-cze, pytał właśnie Kwiatkowskiego.Ja też – wspomina swojego przyja-ciela emerytowany generał JerzyWójcik. – Tym bardziej że to był czło-

wiek, który słuchał. Niesamowicieopanowany, wyważony, taki, które-mu można zaufać.

Kwiatkowski do dowództwa ope-racyjnego nie trafił przypadkiem. Zde-cydowało doświadczenie z misji – naj-pierw w Syrii. Potem jako pierwszydowódca przygotował swoich żołnie-rzy z Krakowa do misji na Bałkanach.Następnie dwa razy był w Iraku.W pierwszej zmianie w 2003 r. był za-stępcą dowódcy. Ale nieoficjalnie mó-wiło się, że to właśnie Kwiatkowskiustawiał relacje z sojusznikami w Ira-ku. Miał z nimi dobry kontakt, bo jużwtedy, kiedy polska armia dopieroraczkowała w NATO, on był pierwszympolskim absolwentem Akademii Do-wodzenia Bundeswehry.

O Kwiatkowskim znajomi mówią:nie był pracoholikiem, po prostu bar-dzo rzetelnie wykonywał obowiązki,bo wiedział, gdzie w hierarchii warto-ści postawić rodzinę. Wójcik mówi:– Z żoną mieli już plany, co będzie poodejściu na emeryturę w maju. Chciałpoświęcić jej czas, wynagrodzić te la-ta w Warszawie i dojeżdżanie do do-mu w ukochanym Krakowie.

Mieli zwiedzić świat. Z Krystynąpoznali się 42 lata temu w czasie prak-tyki z „urządzania lasu” w PuszczyBiałowieskiej. Ślub wzięli pięć lat póź-niej. Mieli dwie córki.

Dom wybudował wulubionym miej-scu w Krakowie – na Ruczaju. Do tegostopnia nie chciał stamtąd odchodzić,że kiedy był szefem sztabu w 2. Korpu-sie Zmechanizowanym w Krakowie,odmówił objęcia dowództwa dywizjina drugim końcu Polski. Wolał swójdom, spacery na Wawel i na malowni-cze Podgórze oraz działalność w Brac-twie Kurkowym i fundacji Prometeuszpomagającej doświadczonym przez losdzieciom. Co roku gen. Kwiatkowskipomagał w zorganizowaniu balu dladwóch tysięcy dzieci – podopiecznychfundacji w hali Wisły.

Ostatecznie o wyjeździe poza Kra-ków zdecydował dopiero awans na sze-fa dowództwa operacyjnego.

W maju, w czasie oficjalnego poże-gnania z mundurem, gen. Kwiatkow-ski miał zobaczyć film o sobie. To mia-ła być niespodzianka przygotowanaprzez zespół Combat Camera, żołnie-rzy, którzy na co dzień robią filmy namisjach polskiej armii. Materiał jużprawie został przygotowany. Z Iraku,z jego wyjazdów do Afganistanu, z pra-cy w Warszawie. Miały być też wywia-dy z kolegami, nie tylko o pracy, aneg-doty. Film pewnie powstanie, ale bę-dzie inny. � MARCIN GÓRKA

LEKARZ PREZYDENTA LECHA KACZYŃSKIEGO

W ostatnich tygodniach walczyło życie matki prezydenta JadwigiKaczyńskiej, gdy trafiła do szpitalaz powodu pogorszenia stanuzdrowia. Ją udało się uratować.Nikt nie miał szansy, by jemuudzielić pomocy

– mówi gen. bryg. prof. Marek Maru-szyński, były dyrektor WojskowegoInstytutu Medycznego w Warszawie,gdzie pracował dr Lubiński, a obecniekierownik jednej z klinik szpitala woj-skowego przy Szaserów.

Wspomina: – Był pogodnym, wspa-niałym człowiekiem. Oddanym pra-cy. Nie mogę uwierzyć w to, że już gonie zobaczę.

41-letni dr Lubiński zwykle towa-rzyszył prezydentowi Kaczyńskiemuw podróżach zagranicznych, dlategoznalazł się na pokładzie samolotu le-cącego do Smoleńska.

– Zaledwie parę miesięcy temu uro-dziło mu się drugie dziecko – mówi drWłodzimierz Janda, kierownik izbyprzyjęć WIM. – Niedawno zrobił ha-

bilitację. Niestety, nie zdążył jej ode-brać. Gdy usłyszałem, że zginął, pła-kałem. Będzie nam go bardzo brako-wać. Starał się jednoczyć ludzi.

Pacjenci cenili dr. Lubińskiego zaprofesjonalizm i ludzkie podejście dochorego. Opiekował się m.in. 20-letniąOksaną Prots, która wlistopadzie 2008r.trafiła do szpitala na Szaserów ciężkopoparzona po wybuchu gazu z butli.

– Pamiętam, z jaką czułością, zro-zumieniem i profesjonalizmem opie-kował się tą dziewczyną i innymi Ukra-ińcami i Białorusinami, którzy będącw trudnej sytuacji, trafiali do szpitaladzięki naszej fundacji. Lekarze nigdynie pytali o pieniądze – mówi KajetanWróblewski, wiceprezes fundacji Prok-senos. – Oksana, której ciało było po-parzone w 75 proc., odzyskała zdro-wie prawie całkowicie. 24 kwietnia bie-rze ślub.

Od 2008 r. dr Lubiński był zastęp-cą komendanta WIM, a od 2005 r. tak-że rzecznikiem prasowym tej pla-cówki. Specjalizował się w chorobachwewnętrznych i chorobach płuc.

Na stronie internetowej Instytutuw zakładce rzecznik prasowy wciążwidnieje jego zdjęcie i motto, któresam umieścił: „Nigdy nie mów wszyst-kiego, co wiesz, ale wiedz zawsze,o czym mówisz”. �

AGNIESZKA POCHRZĘST, LIS

RODZINY KATYŃSKIE

– Wiele razy mówił, że chciałbyumrzeć na ziemi katyńskiej, ale po cichu – mówi przyjaciółka

Był synem podporucznika Adama Lu-toborskiego, oficera 46. Pułku Ułanówzamordowanego wKatyniu. „Nazwiskoojca pojawiło się już na pierwszych opu-blikowanych w prasie listach ofiar ka-tyńskich w 1943 r., gdy Niemcy odkryligroby. Przy nazwisku odnotowano wie-le przedmiotów znalezionych przy nim,które nie pozostawiały żadnych wąt-pliwości, że to właśnie jego ciało. Miałprzy sobie między innymi moje zdjęciez pierwszej komunii” – opowiadał.

Protoplaści rodu Lutoborskich mie-li przyjechać do Polski z Włoch za kró-lową Boną. Na warszawskiej Ochocie,przy ul. Włodarzewskiej, mieli ziemię,na której hodowali włoszczyznę. Gdywybuchło Powstanie Warszawskie, Ta-deusz usłyszał od matki: – Zrobisz to,do czego cię z ojcem wychowaliśmy.

Matka zorganizowała kuchnię po-lową dla powstańców w ich domu naOchocie. Zmarła w Dachau, gdzie tra-fiła za pomoc Żydom. Jedna z jego bli-skich przyjaciółek: – Chyba dlatego,że jego życie było tak tragiczne, po-święcił się działalności w Rodzinie Ka-tyńskiej.

Prezesem warszawskiej RodzinyKatyńskiej był w latach 1995-2001. Ka-tyń odwiedzał wiele razy. „Zawsze, gdyna ścianie pokrytej metalowymi ta-bliczkami odnajduję tę upamiętniają-cą ojca, ogarnia mnie wzruszenie, a dooczu cisną się łzy” – wspominał. Do-tykał jej wtedy i jakby głaskał.

Grzegorz Hoffman z warszawskiejRodziny Katyńskiej: – Był człowiekiemdobrym, zasadniczym, sprawiedli-wym. Starał się podnieść sprawy ka-tyńskie do najwyższej rangi. Pracy po-święcał się całkowicie. Znajdował jed-nak czas dla rodziny.

Marzeniem Tadeusza Lutoborskie-go było zbudowanie domu obok domusyna na działce przy Włodarzewskiej.Odebrano mu ją na mocy dekretu Bie-ruta, ale po wielu latach zmagań ją od-zyskał. Rozważał też jednak sprzedażdziałki – pieniądze chciał przeznaczyćna stworzenie w Wilanowie kopii gro-bów katyńskich. – Więcej ludzi dowie-działoby się o zbrodniach NKWD, aleto było utopijne marzenie – wspominaHoffman. � GRZEGORZ MIECZNIKOWSKI

2 Ciąg dalszy na s. 12 ���

Janusz Krupski Ks. Andrzej Kwaśnik Gen. Bronisław Kwiatkowski płk dr hab. Wojciech Lubiński

Stanisław Jerzy Komorowski Tadeusz Lutoborski

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

LES

ZEK

KAS

PR

ZAK

/FO

RU

M

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

TADEUSZLUTOBORSKI ur. 1926

KS. ANDRZEJKWAŚNIK ur. 1956

GEN. BRONIBRONISŁAWKWIATKOWSKIur. 1950

PŁK DR HAB.WOJCIECHLUBIŃSKIur. 1969

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 11

Page 12: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

STEWARDESA

Absolwentka Studium ZarządzaniaZasobami Ludzkimi. Pracownik cy-wilny 36. specjalnego pułku lotnic-twa transportowego. � MP

DYREKTORKA W KANCELARII PREZYDENTA RP

Gdy w czasie pracyw warszawskim ratuszuwychodziła za mąż, ślubu udzieliłjej osobiście ówczesny prezydentWarszawy Lech Kaczyński

– To było wyróżnienie: prezydentrzadko korzystał z tego uprawnienia– wspominają w PiS.

Była dyrektorką biura kadr i od-znaczeń w Kancelarii Prezydenta RP.Urodziła się w 1957 r. w Pruszkowie.Jej ojciec, Tadeusz Osiński ps. „Teka”,był żołnierzem Orlika, legendarne-go dowódcy AK i WiN na Lubelsz-czyźnie. Absolwentka krakowskiejAkademii Wychowania Fizycznego.Należała do grupy urzędników, któ-rych Lech Kaczyński obdarzył za-ufaniem, jeszcze rządząc Warszawą.W stołecznym ratuszu była dyrek-torką ds. kadr i szkoleń. – Zawsze bar-dzo skrupulatna, pracowita, ale teżpogodna, uśmiechnięta – wspominaKarol Karski, warszawski poseł PiS.

– Była filarem naszego urzędu, za-wsze na miejscu, zawsze z inicjatywą– mówi Jacek Sasin, wiceszef Kance-larii Prezydenta RP. � JAN FUSIECKI

WSPÓŁZAŁOŻYCIELKA FEDERACJI

RODZIN KATYŃSKICH

I WARSZAWSKIEJ RODZINY

KATYŃSKIEJ

Realizowała testament mężaJerzego, historyka zmarłegow 1986 r.: „Abyście zawszei konsekwentnie podnosilipublicznie sprawę zbrodnikatyńskiej i żądali jej ukarania”.To jego ojciec, major LeopoldŁojek, został zamordowanyw Katyniu

– Mój mąż Jerzy Łojek – mówiła „Ga-zecie” w2004r. –opracowywał po wie-lekroć hasło „Katyń” do encyklope-dii, ale oczywiście w PRL nie mogłosię ono ukazać. Dlatego dla mnieogromne znaczenie miał komunikatradzieckiej agencji prasowej TASSz 13 kwietnia 1990 r., w którym przy-znano, że zbrodni dokonało NKWD.Prawdziwym przełomem było prze-kazanie w 1992 r. przez Borysa Jelcy-na kopii rozkazu z5 marca 1940r. o„za-stosowaniu wobec polskich jeńcówi internowanych najwyższego wy-miaru kary poprzez rozstrzelanie”.

– Jest coś symbolicznego w śmier-ci doktor Bożeny Łojek niedaleko Ka-tynia – mówi Stanisław M. Jankowski,krakowski dziennikarz ihistoryk zwią-zany z Instytutem Katyńskim i Nie-zależnym Komitetem HistorycznymBadania Zbrodni Katyńskiej. – U niejw mieszkaniu spotykał się nasz ko-mitet. Organizowała wyjazdy do Ka-tynia, protesty, uroczystości.

29 czerwca 1993 r. razem z ów-czesnym wiceministrem obrony na-

rodowej Bronisławem Komorowskimotwierała Muzeum Katyńskie w For-cie Czerniakowskim w Warszawie.Pierwsze, które w całości ukazywałolosy polskich jeńców z Kozielska,Ostaszkowa i ze Starobielska. Niektó-re z kilkuset fotografii i dokumentówpochodziły z ekshumacji przeprowa-dzonych w Miednoje i Charkowie la-tem 1991 r.

Skończyła Państwową Szkołę Ba-letową w Warszawie. Tańczyła w Cen-tralnym Zespole Wojska Polskiego orazna scenach operowych Łodzi i War-szawy. Była historykiem polskiego ba-letu. Opublikowała wiele książek z tejdziedziny. Studiowała też pedagogikęi polonistykę na Uniwersytecie War-szawskim. W 1972 r. obroniła doktorat.

– Ale zaparła się wszystkiego dlajednej sprawy. Całe jej mieszkanie by-ło wypełnione dokumentami katyń-skimi. Wiele zawdzięczamy jej praco-witości i konsekwencji – mówi MarekTarczyński.

Co roku na Zamku Królewskimw Warszawie odbywają się sesje ka-tyńskie. Na każdą przygotowywanyjest biuletyn liczący niekiedy nawet400 stron. To „Zeszyty Katyńskie” re-dagowane przez Marka Tarczyńskie-go. Bożena Łojek zbierała do nich zdję-cia i materiały zamawiane u różnychautorów. Ukazały się 24 tomy, następ-ny przygotowywany jest na 20. sesję,która odbędzie się 17 kwietnia.

– Spotkamy się już bez Bożeny – mó-wi Marek Tarczyński. �

JAROSŁAW OSOWSKI, DOMI

PREZES KOMITETU KATYŃSKIEGO

Przez wiele lat walczyło upamiętnienie polskich oficerówzamordowanych przez NKWDw Katyniu, Miednoje i Charkowie.Uważał to za swoją życiową misję.Odsłonił pierwszy w Polsce pomnikkatyński

Jeszcze w czwartek widzieliśmy goprzy grobie księdza Jerzego Popie-łuszki na warszawskim Żoliborzu.

Urodził się w Warszawie. Studiowałprawo na Uniwersytecie Warszawskim,brał udział w demonstracjach stu-denckich Marca ’68. W latach 1972-81był zatrudniony w Funduszu WczasówPracowniczych. W 1974 r. razem z księ-dzem Wacławem Karłowiczem (1907 --2007) – żołnierzem AK i powstańcemwarszawskim – oraz swoimi braćmi Ste-fan Melak założył Krąg Pamięci Naro-dowej. Zajmowali się m.in. organizo-waniem prelekcji historycznych, a tak-że pierwszych uroczystości w tzw. Do-lince Katyńskiej na Cmentarzu Woj-skowym na Powązkach. W 1979 r. Ste-fan Melak z ks. Karłowiczem powołaliw konspiracji Komitet Katyński.

W czasach pierwszej „Solidarno-ści” działał w niezależnym ruchu wy-dawniczym. Był członkiem redakcjipism „Niepodległość” i „Gazeta Pol-ska”. Wtedy postawił pierwszy razw Dolince Katyńskiej pomnik ku czciofiar tej zbrodni. Granitowy monu-ment w kształcie krzyża z umieszczo-nym na froncie napisem „Katyń 1940”wykonał brat Stefana Arkadiusz Me-lak. Zbudowany w tajemnicy przedwładzami pomnik przetrwał tylko kil-ka godzin. Po interwencji ambasadyradzieckiej został rozebrany i wywie-ziony. O przywrócenie zrabowanegopomnika Stefan Melak apelował naI Zjeździe NSZZ „Solidarność”w Gdańsku. W 1985 r. rządząca Polskąekipa gen. Jaruzelskiego ustawiła w Do-lince Katyńskiej własny krzyż z rokiem„1941” (propaganda PRL-u stała na sta-nowisku, że dokonali tego Niemcy, któ-rzy w 1941 r. zajmowali tamte tereny).Krzyż Melaka odnalazł się dopiero polatach i wrócił na dawne miejsce.

W stanie wojennym Stefan Melakbył internowany. Siedział w Białołęce,Jaworzu i Darłówku. Aż do końcaPRL-u wydawał i kolportował książki,plakaty, ulotki i broszury. Organizo-

wał „rajdy szlakiem niepodległości”,pielgrzymki na Jasną Górę, niezależ-ne wykłady, akcje zbierania podpisówpod listami protestacyjnymi.

Po upadku PRL-u z nie mniejsząenergią angażował się w upamiętnia-nie ofiar komunizmu. W 1991 r. z jegoinicjatywy w Miednoje i Charkowiepostawiono krzyże ku czci zamordo-wanych tam polskich oficerów.

Wostatnich latach był członkiem re-dakcji ipublicystą „Gazety Polskiej” i„Na-szego Dziennika”. Nie odmawiał roz-mowy czy komentarza dziennikarzom„Gazety Wyborczej”. Należał do Stowa-rzyszenia Wolnego Słowa iKomitetu Ho-norowego Poparcia Prawa iSprawiedli-wości. Był też zaangażowany w przy-wracanie pamięci o bitwie pod Olszyn-ką Grochowską. �TOMASZ URZYKOWSKI

WICEMINISTER KULTURY

Przed 10 rano wysłałam mu SMS-a:„Żyjesz?”. Nie odpowiedział

Telewizja nie podawała jego nazwiska,co rodziło nadzieję, choć wiedziałam,że był zaangażowany w przygotowa-nie katyńskich uroczystości. Za-dzwoniłam do domu pewna, że od-bierze. Jego teść powiedział: „Tomekteż tam był”.

Od 15 lat był autorem ikonsultantemprogramów i podręczników naszegoCentrum Edukacji Obywatelskiej. Cóżto był za kolega i współpracownik!

Polonista, pięknie pisał. Potrafił podniu pracy w ministerstwie i poczy-taniu córkom na dobranoc machnąćpo nocy tekst o trójpodziale władz. Bezspłaszczania i tak, żeby gimnazjalistazrozumiał.

„Przewodnik młodego obywatela”pisał między wizytami w szpitalu, gdziejego Joasia miała operację nerek. Tasama córka na początku podstawów-ki postanowiła z koleżanką wyruszyćw świat. Zakończyła podróż na obrze-żach Warszawy. Gdy puściło napięcie,śmialiśmy się, że jak na konserwaty-stę ma nieokiełznane dzieci.

Był zakochany w swych trzech cór-kach. Często dzwonił do Magdy, z żo-ną dbali o siebie. Próbował bronić cza-su dla rodziny.

Gdy w ramach współpracy z uni-wersytetem w Ohio byliśmy w USA,długie popołudnia spędzał w księgar-niach Barnes & Noble. Miał w domuwszystkie ważne książki. Był znawcąhistorii myśli politycznej, literaturyi muzyki klasycznej. Cytował z pamięciPlatona i Tocqueville’a, klasyków pol-skiej myśli politycznej. W młodościwygrywał szachowe turnieje.

Konserwatystą był wnajlepszym wy-daniu. Prowadził „Kwartalnik Konser-watywny” (2000-02), był w radzie pro-gramowej Muzeum Powstania War-szawskiego. Współtworzył Muzeum Hi-storii Polski. Z Andrzejem Przewoźni-kiem i Władysławem Bartoszewskimdbał o miejsca pamięci. Co roku orga-nizował uroczystości w Auschwitz.

Miłośnik republiki, zachwycał sięczasami wielkiej „Solidarności” i mar-twił, że nie udało się więcej z niej prze-nieść do III RP. Nie ulegał powierz-chownej politycznej poprawności. „Coja poradzę, że było więcej filozofówniż filozofek” – wzdychał, gdy femi-nistki zarzucały, że w naszych pod-ręcznikach jest za mało kobiet.

Wtekście manifeście napisanym zKa-zimierzem M. Ujazdowskim iRobertemKostrą w „Wyborczej” w 2006 r. broniłidei polityki historycznej. Punkt po punk-cie odrzucał zarzuty polemistów: „Wy-powiadając wojnę erozji pamięci, niechcemy opowiadać historii Polski naklęczkach, nie pojmujemy narodu et-nicznie zwykluczeniem obcych, nie pro-ponujemy żadnej terapii z narodem ja-ko niewinną ofiarą wroli głównej”.

Ujazdowski, Kostro, Dariusz Ga-win, wielu innych. Był człowiekiemdługich przyjaźni opartych na wspól-nocie idei.

Gdy Roman Giertych jako ministeredukacji chciał „unarodowić” listę lek-tur, Tomek – członek tego samego rzą-du – toczył z nim wojnę o Witkacego,Gombrowicza, Kafkę. I wygrał.

Jako wiceminister kultury (od2005 r.) odpowiadał m.in. za ochronęzabytków i dziedzictwa. To była jegopasja. Zabiegał o wpisanie Stoczni

Gdańskiej na listę UNESCO. Uratowałsetki zabytków, warszawskie zakładyNorblina i jedną z ostatnich kamienicwarszawskiego getta przed projektemnadbudowy. Wcześniej jako dyrektorInstytutu Dziedzictwa Narodowegozorganizował festiwal Norwid Bez-domny, kochał tego poetę.

„Po czym można poznać, że nie jestsię już członkiem rządu? Gdy ranowsiadasz do auta, a ono nie odjeżdża”– żartował. Był urzędnikiem nieprzy-wiązanym do fotela, ale do sprawy.Współpracownicy go uwielbiali.

Politykę widział w kategoriach war-tości, rozumiał jako publiczną debatęi misję. Nie był członkiem żadnej par-tii, choć razem z Ujazdowskim przy-gotowywał PiS-owski program kultu-ralny i był w komitecie poparcia Le-cha Kaczyńskiego w wyborach 2005.

Dla niego liczył się interes publicz-ny. I – o dziwo – politycy to doceniali.Następca Ujazdowskiego w Minister-stwie Kultury Bogdan Zdrojewski za-proponował Tomkowi, by pozostał je-go wice w rządzie PO. Nie odmówił.

Jego patriotyzm był obywatelski.Do naszego podręcznika dla gimna-zjalistów napisał krótką przypowieśćo tym, jak Ziemianie uczyli Termoriandemokracji. Termorianie wprowadzi-li już wolne wybory i konstytucję chro-niącą przed tyranią większości, ale niepotrafili obronić swej planety przedinwazją. I wtedy najstarszy z Ziemianwyjaśnił im, że „do dobrej demokra-cji potrzeba czegoś więcej, czego niedaje się zapisać w konstytucjach, cze-go nie można nakazać”. Co to takiego?– zapytali Termorianie. „To obywatel-ska postawa zaangażowania. Gotowośćpoświęcenia własnych interesów, a cza-sem nawet życia w imię dobra wspól-nego. My to nazywamy duchem re-publikańskim, bo jak zapewne wiecie,res publica znaczy właśnie »rzeczwspólna«”.

Kilka dni temu Tomek wprowa-dził kilka korekt do „Kalendarium1945-2010” w naszym ostatnim pod-ręczniku. Ostatni zapis tego kalen-darium będzie mówił, Tomku, o two-jej śmierci. �

ALICJA PACEWICZ, CENTRUM EDUKACJI

OBYWATELSKIEJ

��� Ciąg dalszy ze s. 11

Aleksandra Natalli-Świat

Barbara Maciejczyk Stefan Melak chorąży Andrzej Michalak Kapitan Dariusz Michałowski

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

PAP

LEC

H G

AW

UC

/R

EPO

RTE

R

PAP

BO

R

12 | KSIĘGA UMARŁYCH

BOŻENAMAMONTOWICZ --ŁOJEK ur. 1937

STEFAN MELAKur. 1946

TOMASZ MERTAur. 1965

BARBARAMACIEJCZYK ur. 1981

BARBARAMAMIŃSKAur. 1957

2

Page 13: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

CZŁONEK ZAŁOGI SAMOLOTU

Na pokładzie Tu-154 zajmował się ob-sługą sprzętu technicznego. W 36. puł-ku specjalnym służył 14 lat, wylatał 329godzin. Był absolwentem WyższejSzkoły Finansów Międzynarodowychoraz Szkoły Chorążych PersoneluTechnicznego Lotnictwa. Osierociłdziecko. � MP

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONY RZĄDU

Warszawiak, w służbie od 16 lat. Od-znaczony Brązowym Krzyżem Za-sługi. Był zapalonym biegaczem, brałudział w maratonach. Znał wschodniesztuki walki. Biegle mówił po angiel-sku i rosyjsku. � PIOT

CZŁONEK NACZELNEJ RADY ADWOKACKIEJ I RADY OCHRONY PAMIĘCI WALK I MĘCZEŃSTWA

Był depozytariuszem tradycjiadwokackiej – mówią o nimnajbliżsi koledzy z redakcji pismaadwokatury „Palestra”, którego był naczelnym

Nie traktował zawodu jako sposobu nafinansowy sukces. Dla niego to było po-wołanie. –Przejmował się każdym klien-tem. Nieważne, czy pro bono, czy pry-watnym. Kilka lat temu prosił, żebymzajął się sprawą z urzędu, z której sammusiał zrezygnować. Jeszcze się toczy.

Do ostatnich dni pytał, jak idzie i coz klientem – wspomina Leon Krzyszto-fowicz z Naczelnej Rady Adwokackiej.

Konsultował pod kątem prawnymfilmy Krzysztofa Kieślowskiego „Krót-ki film o zabijaniu” i „Bez końca”. W la-tach 1997-2001 był sędzią Trybunału Sta-nu. Jest autorem książki „Śpij mężnyw Katyniu, Charkowie i Miednoje”. Tobogato ilustrowana unikatowymi foto-grafiami, opatrzona wstępem Zbignie-wa Brzezińskiego wstrząsająca relacjao pracach ekshumacyjnych na polskichcmentarzach w Katyniu, Charkowiei Miednoje prowadzonych od 1991 r.

Przed wyjazdem na uroczystościprzygotował wystawę „Adwokaci ofia-ry Katynia”, którą można oglądaćprzed Domem Polonii przy Krakow-skim Przedmieściu 64 w Warszawie.– Nadzwyczajny jest dramat tego miej-sca. Stanisław Mikke był przy ekshu-macji zwłok w Charkowie i Miednoje.Jeździł tam bardzo często, a teraz samspoczął w tej ziemi – mówi Piotr San-decki z redakcji „Palestry”, adwokatz Lublina. – Zapamiętam go jako czło-wieka straszliwie dobrego, pracowi-tego i nader skromnego. Nieraz po-wtarzał, że „pycha jest zgubna”.

– Kiedy Joanna Agacka-Indecka,prezes NRA, nie dostała się na samo-lot do Katynia, obiecał, że ją tam wci-śnie. I tak się stało. I oboje zginęli – mó-wi Krzysztofowicz.

Mecenas Mikke zostawił żonę, cór-kę i syna. � GRZEGORZ MIECZNIKOWSKI

STEWARDESA

Kochała latać

Jeszcze 29 marca witała nas – grupędziennikarzy – na pokładzie samolo-tu rządowego do Kosowa, gdzie lecie-liśmy spotkać się wielkanocnie z pol-skimi żołnierzami. Była jednym wiel-kim uśmiechem. Kiedy w sobotę zna-lazłem ją na liście ofiar, nie mogłemuwierzyć.

Kochała lotnictwo. – Na pewno całyczas będę latać – mówiła w wywiadziedla uczelnianej gazety, gdy w 2006 r. zo-stała miss Politechniki Warszawskiej.Urodziła się w Białymstoku. Studio-wała na Wydziale Mechanicznym, Ener-getyki i Lotnictwa. Przeniosła się tamz politechniki w Rzeszowie.

– Na początku byłam w aeroklubielubelskim i tam zaczęłam skakać. Rokpóźniej rozpoczęłam latanie na szy-bowcach, i to są dwa sporty, które upra-wiam cały czas. Nie mogę się od nichoderwać. Głównie przez to zdecydo-wałam się na ten kierunek studiów. In-ny nie wchodził w grę – mówiła.

„Przesympatyczna brunetka o we-sołych oczach” – opisywali ją trzy latatemu koledzy z uczelni – „jest wyjąt-kowa – skacze ze spadochronem (po-nad 250 skoków), lata na szybow-cach...”. Lubiła też wspinaczkę.

Wtedy, 29 marca, przed lotem doKosowa przekomarzała się z dzienni-karzami. Przypominała o wszystkichprzedstartowych rytuałach – komór-ki wyłączyć, bagaż podręczny scho-wać, pasy zapiąć... Nie byliśmy, wstydprzyznać, zbyt zdyscyplinowanymipasażerami, więc musiała powtarzaćto po parę razy, ale choć starała siębrzmieć stanowczo, to w jej oczachi kącikach ust co rusz budził sięuśmiech. � WOJCIECH SZACKI

POSEŁ NA SEJM RP

Jej się zawsze chciało – mówi bliskiwspółpracownik z wrocławskiegoPiS.

Urodziła się w Obornikach Śląskich.Skończyła Akademię Ekonomicznąwe Wrocławiu. W czasie studiów, w la-tach 70., związała się z wrocławską opo-zycją demokratyczną. Z tego środo-wiska wywodzi się m.in. Adam Lipiń-ski, wiceprezes PiS. Działała w Nieza-leżnym Zrzeszeniu Studentów. W la-tach 90. współtworzyła Porozumienie

Centrum we Wrocławiu, później dzia-łała także w Porozumieniu PolskichChrześcijańskich Demokratów. Odpoczątku związana z Prawem i Spra-wiedliwością. Zanim została posłan-ką i weszła do krajowej czołówki poli-tyków PiS, przez wiele lat pracowaławe Wrocławiu, m.in. w urzędzie wo-jewódzkim i miejskim, gdzie współ-pracowała z prezydentem Wrocławia,dziś ministrem kultury BogdanemZdrojewskim. Była też w zarządziewrocławskiego MPK i Centrum SPA.

Stanisław Huskowski, wrocławskiposeł PO, niegdyś prezydent Wrocła-wia: – Znałem Olę jeszcze z czasów opo-zycji. Zawsze miała własne zdanie, bro-niła swoich racji. Mocny charakter. Po-kazała to później w Warszawie, gdy zo-stała jednym z ważniejszych polity-ków PiS. Bardzo przejmowała się pra-cą, angażowała się we wszystko na stoprocent.

Anna Mądry, szefowa biura po-selskiego Zdrojewskiego, przed latypracowała w urzędzie miasta z Alek-sandrą Natalli-Świat: – Jak dowie-działam się o tragedii, zadzwoniłamdo Oli. Zostawiłam wiadomośćw skrzynce pocztowej: „Mam nadzieję,że nie wsiadłaś do tego samolotu, mamnadzieję, że zachorowałaś, odezwijsię”. Później już wiedziałam, że się nieodezwie. Ola była bardzo dobrymczłowiekiem, ciepłym, często do sie-bie dzwoniłyśmy. Ostatnio rzadziej,bo była pochłonięta sprawami war-szawskimi. To było jej życie, była nie-zwykle zaangażowana. Myślę terazo jej mężu Jacku. Nie umiem nazwaćtego, co czuję.

Paweł Hreniak z wrocławskiego PiS:– Znam Olę od 2001 roku. Pierwszamyśl, jaka przychodzi mi do głowy, toniespożyta energia Oli. Jej się zawszechciało. Dla nas młodych w partii za-wsze miała czas, zawsze chętnie do-radzała. Nie wiem, co jeszcze możnapowiedzieć.

W 2005 r. Natalli-Świat została po-słem PiS z Wrocławia i z marszu objęłastanowisko szefowej komisji finansówpublicznych. Chwalona –także przez po-słów opozycyjnej wtedy PO – za kom-petencje i merytoryczne przygotowa-nie. Ponownie zdobyła mandat poselskiw 2007 r. (zagłosowało na nią prawie 22tys. ludzi). W2008r. została wicepreze-sem PiS. Wpartii stała się ekspertem dospraw ekonomicznych igospodarczych,występowała na konferencjach praso-wych poświęconych tematyce finanso-wej. � WOJCIECH SZYMAŃSKI

SYBIRACZKA

Działaczka opozycji demokratycznejz Krakowa. Na uroczystości katyńskiezabrała ją Anna Walentynowicz. Sa-ma schorowana potrzebowała pomo-cy w poruszaniu się, a Janina Natu-siewicz-Mirer służyła jej w tym niepierwszy raz.

– Przy każdej uroczystości AnnaWalentynowicz prosiła o dwa miejsca:dla siebie i dla pani Janiny. To była cie-pła, bardzo sympatyczna osoba.O wszystkich tak się mówi, ale paniJanina była naprawdę zawszeuśmiechnięta i wyjątkowo życzliwa– wspomina pracownik Kancelarii Pre-zydenta. � ALEKSANDRA PEZDA

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONY RZĄDU

Urodził się w Kraśniku, w służbie od15 lat. Interesował się sztukami walki,sportami obronnymi i militariami.Świetny strzelec, znał się na broni jakmało kto. Był rusznikarzem. � PIOT

SZEF POLSKIEGO KOMITETU OLIMPIJSKIEGO

– Jest! Złoto! 38 lat czekaliśmy, brawo, Justyna!!! – krzyczał i skakał jak małe dziecko nieco ponad miesiąc temu

Kochał sport, uwielbiał o nim rozma-wiać, był otwartym, pogodnym czło-wiekiem. Tak o zmarłym tragiczniew Smoleńsku szefie PKOl mówią wszy-scy jego przyjaciele i znajomi.

Pamiętam niesamowity widok, gdyw Whistler po złotym medalu Kowal-czyk przez pół godziny nie odrywał oducha komórki, udzielając wywiadówniezliczonej liczbie stacji radiowych ite-lewizji. Woczach miał łzy szczęścia. Au-tentyczne. –Chyba zbankrutuję, ale do-brze mi tak –żartował, podliczając, że nanagrody za sześć medali musi wypłacićprawie 2 mln zł. Wypłacił.

Umiał świetnie negocjować. Pie-niądze na nagrody miał, bo jako szefPKOl wprowadził do sportu wielu no-wych sponsorów. Doświadczenie biz-nesowe wyniósł z Polsatu. Był współ-twórcą stacji Zygmunta Solorza i ojcemchrzestnym kanałów sportowych sta-cji. Do końca zasiadał w kilku spółkachpowiązanych ztym przedsiębiorcą – Pol-sat, PAK, PTC, Elektrim. Potrafił wy-rwać TVP prawa do transmisji z MŚw 2002 r. i wiele innych, łamiąc mono-pol publicznej stacji na ważne relacje.Polsat stał się dzięki Nurowskiemu głów-nym graczem na rynku.

W Kanadzie próbował łagodzić na-pięcia między Norwegami i Polakami,gdy rozpętała się burza wokół astmyMarit Bjoergen. Kowalczyk atakowałarywalkę, że wygrywa dzięki lekom. Nu-rowski spotkał się zkrólem Haraldem V,tłumaczył, że przez Justynę przema-wiają emocje. Potrafił też jednak od-ważnie skarcić samą zawodniczkę, żema zbyt długi język i dyplomacji po-winna się uczyć od Adama Małysza.

Sport we krwi miał od dziecka. Ja-ko młokos w Sandomierzu został spi-kerem stadionu rodzinnej Wisły, po-tem, już jako student prawa, prowadziłw radiu audycję „Sportu blaski, sportutroski – na antenie Piotr Nurowski”.

Był działaczem socjalistycznych or-ganizacji studenckich, potem szefempropagandy w warszawskim PZPR,pierwszym sekretarzem ambasady PRLwMoskwie. Dzięki koneksjom wwieku28 lat został szefem Polskiego ZwiązkuLekkoatletyki. Trafił w okres najwięk-szych sukcesów, gradu medali na olim-piadach w Montrealu i Moskwie.

Komunistyczną przeszłość wielo-krotnie mu wypominano, a złe wraże-nie potęgowała powierzchowność.„Przemawiał jak kacyk prowincjonal-nego komitetu partyjnego zczasów póź-nego Gierka. Wtedy jeszcze nie wie-działem, że wkrótce los połączy naszeżyciowe ścieżki, a partyjna powierz-chowność skrywa serce dobrego czło-wieka (...). Był wspaniałym kompanem,towarzyskim dyplomatą, koneseremwina i, co najważniejsze, naprawdę wiel-kim, niekoniunkturalnym pasjonatemsportu” – napisał o Nurowskim jegoprzyjaciel Marian Kmita z Polsatu. Taksamo ciepło wypowiadali się o nim tak-że inni, m.in.: Robert Korzeniowski,Władysław Frasyniuk, Jacek Wszoła.

Po raz ostatni rozmawiałem z Pio-trem Nurowskim dziesięć dni temu, pi-sząc tekst o aferze dopingowej Korne-lii Marek. Prezes był bardzo przejęty,chciał za wszelką cenę wyjaśnić tajem-nicę. – Sam już nie wiem, co robić. Mo-że pan ma jakiś pomysł, jak to rozwią-zać? – pytał zupełnie szczerze.

Na łamach „Gazety” wielokrotniez Piotrem Nurowskim spieraliśmy sięoto, jak powinien wyglądać polski sport.Nasze wizje często się różniły. Jego pra-ca, pasja i zaangażowanie nie podlega-ją jednak dyskusji.

Polski sport stracił bardzo warto-ściową postać. � JAKUB CIASTOŃ

2 Ciąg dalszy na s. 14 ���

Barbara Mamińska Stanisław Mikke

Justyna Moniuszko

Janina Natusiewicz -Mirer Podporucznik Piotr Nosek

Tomasz Merta

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

Bożena Mamontowicz -Łojek Piotr Nurowski

PAP/PA

WEŁ

KU

LA

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 13

CHORĄŻYANDRZEJMICHALAKur. 1973

JANINANATUSIEWICZ --MIRER

STANISŁAW MIKKE ur. 1947

ALEKSANDRANATALLI-ŚWIATur. 1959 JUSTYNA

MONIUSZKOur. 1985

KAPITAN DARIUSZMICHAŁOWSKI ur. 1975

PIOTR NUROWSKIur. 1945

PODPORUCZNIK PIOTR NOSEKur. 1975

IPN

BO

R

PR

ZEM

EK

JEN

DR

OS

KA

LEO

N S

TAN

KIE

WIC

Z/R

EPO

RTE

R

Page 14: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

CZŁON KI NI STO WA RZY SZE NIA RO DZIN KA TYŃ SKICH Z PO RO NI NA

W ro dzi nie Oraw ców za cho wałsię list, któ ry oj ciec wy słał do żo -ny ze sło wa mi na dziei, że nie dłu -go się spot ka ją. Pani Bro ni sła waprzy po mi na ła go so bie przed każ -dą pod ró żą do Ka ty nia. Tak że tąosta t nią

Gó ral ka z dzia da pra dzia da. Eme ry- to wa na le karz sto ma to log. Mia ła 81lat. Osie ro ci ła cór kę.

Oraw co wie to du ży gó ral ski ród.Przy by li na Pod ha le – jak sa mo ichna zwi sko wska zu je – z po bli skiej Ora- wy. Pod Ta tra mi miesz ka ją od wie- ków. Ale pani Bro ni sła wa za mę żawy bra ła so bie nie gó ra la, lecz kra ko- wia ni na – nie ży ją ce go już Wie sła waLöffle ra.

Na Pod ha lu by ła oso bą po wszech- nie lu bia ną i sza no wa ną. W Po ro ni -nie, gdzie miesz ka ła, bar dzo in te re -so wa no się hi sto rią jej ro dzi ny. Bojest to hi sto ria nie co dzien na.

Ma ła Bro nia mia ła 10 lat, gdy wy- buch ła woj na. Do brze pa mię ta ła tam- te cza sy i chęt nie dzie li ła się opo wie- ścia mi o nich z miesz kań ca mi Pod- ha la. W jej ro dzin nym do mu na po- cząt ku woj ny – po klę sce kam pa niiwrześ nio wej – ukry wał się Fran ci -szek Ga jow ni czek. To za nie go – gdyNiem cy go póź niej do pa dli pod czaspró by przed ar cia się na Wę gry i osa- dzi li w Ausc hwitz – od dał ży cie Mak- sy mi lian Ma ria Kol be.

Bro ni sła wa Ora wiec-Löffler w cią- gu osta t nich lat bar dzo in te re so wa -ła się lo sem swo je go stry ja Fran cisz- ka Oraw ca, któ re go do brze pa mię -ta ła jesz cze sprzed woj ny. Wie dzia -ła, że zgi nął z rąk fun kcjo na riu szyNKWD. Dla te go wstą pi ła do Sto wa- rzy sze nia Ro dzin Ka tyń skich. Przedro kiem w Po ro ni nie przy go to wa noprzy jej po mo cy du że uro czy sto ściupa mięt nia ją ce rocz ni cę zbrod ni ka- tyń skiej i śmier ci pod puł kow ni kaFran cisz ka Oraw ca, do wód cy 2. Puł- ku Strzel ców Pod ha lań skich.

O swoim stryju zawsze opowia-dała ze wzruszeniem. Zapamiętałago w galowym oficerskim mundu-rze – wzorowanym na tradycyjnymstroju góralskim: z peleryną i cha-rakterystycznym kapeluszem z or-lim piórem. I pamiętała też woj-skowy motor, na którym z warko-tem silnika podjeżdżał pod okna jejrodzinnego domu. Takiego stryjazazdrościł jej przed wojną cały Po-ronin. Wspominała zimę poprze-dzającą wojnę, gdy stryj Franciszekzabrał ją z rodziną na wycieczkę do-piero co uruchomioną kolejką li-nową na Kasprowy Wierch. Dla ma-łej dziewczynki było to wielkie prze-życie.

– My zo sta liś my na ta ra sie wi do -ko wym, a on szyb ko szu so wał na nar- tach w dół – opo wia da ła „Ty god ni -ko wi Pod ha lań skie mu”.

Przez stry ja Fran ka Bro ni sła waOra wiec-Löffler by ła da le ką krew nąar ty stycz nej ro dzi ny Bek siń skich.Fran ci szek w 1922 r. oże nił się z Wła- dy sła wą Bek siń ską, ciot ką ma la rzaZdzi sła wa Bek siń skie go.

Dobrze pamiętała dzień, w któ-rym kilka dni przed wojną stryj przy-jechał się pożegnać. Miał zostać nanoc w Poroninie, ale dostał pilny te-legram ze sztabu. Natychmiast wy-jechał. Nie mówił, że dzieje się cośzłego, uspokajał, że tylko wzywajągo po awans. W kampanii wrześnio-wej dostał się do niemieckiej niewo-li. Po 17 września – gdy Armia Czer-wona wkroczyła na wschodnie tere-ny Polski – był w grupie polskich ofi-cerów, których Niemcy oddali So-wietom. Trafił do Kozielska. �

BAR TŁO MIEJ KU RAŚ

WI CE KAN CLERZ KU RII PO LO WEJ WOJ SKA POL SKIE GO

Opie kun du cho wy żoł nie rzy, so ki stów i stra ża ków

Se kre tarz bi sku pa po lo we go. Świę ce- nia ka płań skie przy jął w 2001 r. Był na- czel nym ka pe la nem Stra ży Ochro nyKo lei oraz ka pe la nem Ko men dy Głów- nej Stra ży Ochro ny Ko lei w War sza -wie i 1. Ba zy Lot ni czej w War sza wie.W 2008 r. zdo był na Uni wersytecieKar dy na ła Ste fa na Wy szyń skie gow War sza wie li cen cjat ka no nicz nyz pra wa ka no nicz ne go. Wcześ niej spe- cja li zo wał się w fi lo zo fii pra wa. �KAI

ZA STĘP CA EWAN GE LIC KIE GO BI SKU PAWOJ SKO WE GO

Du chow ny po wi nien być czło wie -kiem skrom nym – o księ dzu Ada mienaj le piej świad czy to, że od mó wiłprzy ję cia no mi na cji na bi sku pa po lo we go, nie za le ża ło mu, by być ge ne ra łem

Du chow ny lu te rań ski, puł kow nik, od1999 ro ku za stęp ca ewan ge lic kie go bi- sku pa po lo we go, od 2000 r. dzie kanwojsk lą do wych. Miał 45 lat. Po cho -dził z Wi sły, re jo nów za miesz ka nychprzez wię kszość pol skich lu te ran.Ukoń czył Chrze ści jań ską Aka de mięTe o lo gicz ną, or dy no wa ny na pa sto raw 1990 r. Przez trzy la ta wi ka riusz war- szaw skiej pa ra fii Świę tej Trój cy w Wa-r sza wie, po tem dwa la ta ad mi ni stra -tor i do koń ca ży cia pro boszcz war- szaw skiej pa ra fii Wnie bow stą pie niaPań skie go. Miał żo nę Kor ne lię z do- mu Lerch i cór kę Emę.

Przez 15 lat przy jaź ni łem się z nim,współ pra cu jąc ści śle przy or ga ni zo -wa niu co mie sięcz nych na bo żeństweku me nicz nych od pra wia nych w je- go świą ty ni w każ dy pier wszy po nie- dzia łek mie sią ca. Nie mo gę so bie wy- o bra zić lep sze go księ dza na tym miej- scu, trosz czył się o te mo dli twy bar- dzo mi mo co raz wię kszej ilo ści in- nych za jęć. Są to na bo żeń stwa, któ- rych naj waż niej szym pun ktem jestczy ta nie Bib lii i ka za nie, ho mi lia. Ka-z no dzie ją mo że być każ dy chrze ści -ja nin do wol ne go wy zna nia, nie ko -niecz nie du chow ny, oczy wi ście tak- że ko bie ta. Po ma ga łem mu w po szu -ki wa niu chęt nych, co nie raz nie by łoła twe, cie szył się, gdy na mó wi liś mydu chow ne go al bo świec kie go rzym- sko ka to lic kie go, dzię ko wał mu ser- decz nie. Mó wił szcze rze, co my ślio nie któ rych po su nię ciach Koś cio łarzym sko ka to lic kie go, na przy kład de- kla ra cji wa ty kań skiej „Do mi nus Ie- sus” od ma wia ją cej ewan ge li kom mia- na Koś cio łów, ale ro bił to w spo sóbnie zwy kle tak tow ny. � JAN TUR NAU

DZIA ŁA CZKA WAR SZAW SKIEJ RO DZI NY KA TYŃ SKIEJ

Sama jedna dbała o rodzinny dom– byłą powstańczą kwaterę, ogródsztuki, miejsce przepełnionehistorią, ostatnią pamiątkę po ojcu

Ar tyst ka rzeź biar ka, cór ka za mor do -wa ne go w Char ko wie pod po rucz ni kaka wa le rii i har cmi strza RP To ma szaHen ry ka Pi skor skie go. Jej mat ka rów- nież har cer ka, po woj nie wcią gnę ła, cór- kę do ZHP. Opie ko wa ła się dru ży na mi,głów nie żeń ski mi.

Au tor ka me da lu przy zna wa ne go13 kwiet nia w usta no wio nym przez

Sejm Dniu Pa mię ci Ofiar Zbrod ni Ka- tyń skiej. Do sta ją go oso by szcze gól nieza słu żo ne dla ru chu ka tyń skie go. Dotej po ry przy zna no go m.in. pre zy -den tom RP Le cho wi Wa łę sie i Le cho -wi Ka czyń skie mu, mar szał ko wi Sej- mu Bro ni sła wo wi Ko mo row skie mui prze wod ni czą ce mu Par la men tu Eu- ro pej skie go, by łe mu pre mie ro wi Je- rze mu Buz ko wi.

– Bar dzo życz li wa, mi ła, po god na.Du sza ar ty stycz na – tak Ka ta rzy nę Pi- skor ską za pa mię ta płk Ma rek Tar czyń -ski, se kre tarz Ra dy Pol skiej Fun da cjiKa tyń skiej, któ ra ufun do wa ła me dal jejau tor stwa. – To Ka sia przy go to wy wa łade ko ra cje na na sze wszyst kie do rocz -ne se sje ka tyń skie na Zam ku Kró lew -skim i trans pa ren ty na czar ne pro ce sje,któ re or ga ni zo wa liś my po umo rze niuprzez Ro sję śledz twa ka tyń skie gow 2004 r.

– By ła bar dzo to wa rzy ska, mia ła du- żo zna jo mych. I bar dzo ko cha ła swo je- go psa wil czu ra – do da je Wło dzi mierzDu sie wicz, by ły szef war szaw skiej Ro- dzi ny Ka tyń skiej.

Od po cząt ku ist nie nia tej or ga ni za -cji by ła w jej za rzą dzie. Two rzy ła oł ta -rze ka tyń skie na Bo że Cia ło w pa ra fiiKa ro la Bo ro me u sza na Po wąz kach– tam ma sie dzi bę war szaw ska Ro dzi -na Ka tyń ska. Opie ko wa ła się też oszklo- ną gab lo tą o te ma ty ce ka tyń skiej na Sta- rych Po wąz kach.

By ła eme ry to wa ną na u czy ciel ką li- ce um pla stycz ne go w War sza wie. Jejprzed wo jen ny dom przy Po wsiń skiej104 przy ku wał wzrok prze chod niów.Przed drzwia mi moż na by ło spot kaćnp. dwa smu kłe gli nia ne pu dle w po zy -cji „na bacz ność”. By ła to część eks po- zy cji, któ rą Ka ta rzy na Pi skor ska urzą- dzi ła w swo im ma gicz nym ogro dzie.Kie dy się po nim spa ce ro wa ło, na le ża -ło uwa żać, by nie roz dep tać gli nia nejmysz ki al bo zwi nię te go w kłę bek zwie- rząt ka nie zna ne go ga tun ku.

Mi chał Hor bu le wicz miesz kał u Ka- ta rzy ny Pi skor skiej na stan cji pod czasstu diów: – Sma ży ła mi na leś ni ki z jabł -ka mi. Przy po mi nam so bie pier wszedni. Mój po kój nie był jesz cze go to wy,więc usa do wi ła mnie w pra cow ni – pe-ł nej ob ra zów i rzeźb. Dla świe żo upie- czo ne go, nie co wy stra szo ne go stu den-

ta to by ło miej sce z in nej, lep szej, opo- wie ści. Zna jo mym wciąż po wta rza łem,że miesz kam z ar tyst ką. Za pa mię tamjej dy stans do sie bie, po god ne uspo so- bie nie, ale i bu dzą cą res pekt we wnętrz- ną si łę. � OSA, DO MI

PRE ZES STO WA RZY SZE NIA WSPÓL NO TAPOL SKA, PO SEŁ NA SEJM RP

Maciek – mawiali przyjaciele – miałkłopot, jak odnaleźć się między PiSa PO. W końcu znalazł sposób:poświęcił się pracy dla Polonii,szczególnie dla Polaków na Wschodzie

Mąż El żbie ty – sę dzi Są du Okrę go we -go w Gdań sku – oj ciec 26-let nie go Ja ku- ba, 24-let niej Ka ta rzy ny i 21-let nie goKac pra.

– Bar dzo do bry czło wiek, czu ły, wraż- li wy, był dla mnie jak brat – wspo mi naMa ciej Ka zien ko, wie lo let ni asy stentiprzy ja ciel Ma cie ja Pła żyń skie go. –Spra- wiał wra że nie nie przy stęp ne go, ale popier wszym kon tak cie lu dzie do wia dy -wa li się, że to nie zwy kle po god na iżycz -li wa oso ba. Za wsze po dzi wia łem je go ro- dzi nę, któ ra cał ko wi cie ak cep to wa ła je- go spo sób pra cy iko niecz ność wy ja zdów.On trak to wał swo ją pra cę jak służ bę imi- sję, a ro dzi na to ro zu mia ła.

Po ukoń cze niu li ce um w Pa słę kuPła żyń ski wy je chał na Śląsk, gdzie przezrok pra co wał ja ko ro bot nik. W 1977 r.roz po czął stu dia na Wy dzia le Pra waUni wersytetu Gdań skie go, zwią zał sięz Ru chem Mło dej Pol ski. We wrześ niu1980 r. zo stał współ za ło ży cie lem Nie- za leż ne go Zrze sze nia Stu den tów i sze- fem NZS Uni wersytetu Gdań skie go.Rok póź niej kie ro wał straj kiem oku pa- cyj nym na Uni wersytecie Gdań skim.

W 1983 r. za kła dał Spół dziel nię Pra- cy Usług Wy so ko ścio wych „Świet lik”.Fir ma da wa ła pra cę li de rom gdań skiejopo zy cji, m.in. Do nal do wi Tu sko wi.

– Ma ciej w tam tych wy jąt ko wo trud- nych cza sach po dał dłoń wie lu oso bom.

Bez in te re sow nie, bo był czło wie kiemwiel kie go ser ca i od wa gi – wspo mi naAn drzej Ko wal czys, ko le ga z opo zy cji.– Miał nie zwy kły cha rak ter, był nie dozdar cia, wy cho dził z wie lu opre sji pod- czas pra cy w spół dziel ni.

W 1989 r. Pła żyń ski był wśród za ło- ży cie li sto wa rzy sze nia gos po dar cze goKon gres Li be ra łów, a rok póź niej przy- stą pił do kon ser wa tyw nej Ko a li cji Re- pub li kań skiej. W sierp niu 1990 r. zo stałpier wszym nie ko mu ni stycz nym wo je- wo dą gdań skim.

– Nie dłu go póź niej zo sta łem je goasy sten tem, stał się mo im wzo rem, sku- piał się na roz wią zy wa niu prob le mów,nie by ło u nie go fu szer ki, lecz peł ne za- an ga żo wa nie – mó wi Ka zien ko. – Z cza- sem za czę liś my się przy jaź nić. Gdy mu- siał odejść z urzę du, zwol ni łem się w ge- ście so li dar no ści.

Z fun kcji wo je wo dy Pła żyń ski zo- stał od wo ła ny w lip cu 1996 r. przez rządSLD, co wy wo ła ło pro te sty za koń czo -ne kil ku ty sięcz nym wie cem miesz kań- ców pod Dwo rem Ar tu sa w Gdań sku.

W wyborach 1997 r. uzyskał najlep-szy wynik wyborczy w Polsce – 125 tys.głosów. Z ramienia AWS został mar-szałkiem Sejmu. – Największą satys-fakcję miał z przyjęcia Ojca Świętegow Sejmie, cieszył się, że mógł się do te-go przyczynić – wspominają współ-pracownicy.

W styczniu 2001 r. z Andrzejem Ole-chowskim i Donaldem Tuskiem stwo-rzył Platformę Obywatelską. Ole-chowski wciągnął do niej grupę sym-patyków, którzy poparli go w wyborachprezydenckich, Tusk przyprowadziłgrono działaczy z Unii Wolności, a Pła-żyński przyłączył tłum samorządow-ców, głównie z Pomorza.

Dwa lata później nagle zrezygno-wał z funkcji szefa PO i opuścił partię.– Strasznie to przeżył, a już tragedią sta-ło się to, że nie został zrozumiany. Od-chodził, mówiąc, że Platforma powin-na iść w innym kierunku. Do mnie totrafiło, odszedłem razem z nim – mó-wi Kazienko.

W 2005 r. został senatorem nieza-leżnym. W 2007 r. ponownie wszedłdo Sejmu, tym razem z listy PiS, ale niewstąpił do partii i utrzymał niezależ-ność.

��� Ciąg dalszy ze s. 13

KS. ADAM PILCHur. 1965

BRO NI SŁA WA ORA WIEC-LÖFFLERur. 1929

KATARZYNA PISKORSKAur. 1937

MA CIEJ PŁA ŻYŃ SKIur. 1958

KS. PPŁK JAN OSIŃ SKIur. 1975

14 | KSIĘGA UMARŁYCH

Maciej Płażyński

Bro ni sła wa Ora wiec-Löffler ks. ppłk Jan Osiń ski Ks. Adam Pilch Ka ta rzy na Pi skor ska

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

LES

ZEK

KAS

PR

ZAK

/FO

RU

M

Z A

RC

H. R

OD

ZIN

NEG

O

PAW

PEŁK

A „

TYG

OD

NIK

PO

DH

ALA

ŃS

KI”

2

Page 15: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

Od ma ja 2008 r. był pre ze sem po lo- nij ne go sto wa rzy sze nia Wspól no ta Pol- ska. Ta mi sja cze ka ła na zwień cze nie.– To by ła dla nie go do sko na ła fun kcja natrud ne cza sy. Bez prze szkód i nie wcho- dząc w spo ry par tyj ne, mógł re a li zo -wać swo ją pa sję, pa sję służ by – mó wi je- den ze współ pra cow ni ków mar szał ka.– Jesz cze wie le chciał i mógł zro bić.

Nie zdą żył m.in. do koń czyć jed ne -go z wie lu pro jek tów po mo cy Po lo nii.– W pią tek roz ma wia liś my na te mat ko- lej nej edy cji ak cji „La to z Pol ską”.W ubieg łym ro ku przy ję liś my na wa- ka cje 2,5 tys. dzie ci z Bia ło ru si, za sta -na wia liś my się, któ re sa mo rzą dy po- pro sić te raz o po moc – mó wi Ka zien ko.� KRZYSZ TOF KAT KA

BI SKUP PO LO WY WOJ SKA POL SKIE GO

W ka za niu, któ re przy go to wał na so bot nią mszę w Ka ty niu, miałpo wie dzieć: – Praw da po tra fi byćwiel kim cię ża rem i źró dłem spo ko ju

Z dusz pa ster stwem woj sko wym byłzwią za ny od 1992 r. Sześć lat te mu,gdy Jan Pa weł II mia no wał go na tosta no wi sko, w roz mo wie z ol sztyń ską„Ga ze tą” opo wia dał, dla cze go po cią- ga ło go woj sko: „Fa scy no wa ło mnie,zwłasz cza mar sze, pio sen ki woj sko -we, musz tra. Stu dia w se mi na riumbar dzo przy po mi na ją służ bę woj sko- wą. Mnie ta dys cy pli na od po wia da.Po przy jściu do or dy na ria tu po lo we -go po pro si łem bp. Głó dzia, po przed -nie go bi sku pa po lo we go, by skie ro wałmnie tam, gdzie móg łbym liz nąć woj- sko we go ży cia”.

Ukoń czył Pod y plo mo we Stu diumOpe ra cyj no-Stra te gicz ne Aka de miiOb ro ny Na ro do wej w War sza wie, czy- li tzw. szko łę ge ne ral ską. Był pier w-szym ka pe la nem woj sko wym, któ ryskoń czył te stu dia. „Ko le dzy z ro ku,w wię kszo ści puł kow ni cy, pa trzy li namnie ze stre so wa ni. Za sta na wia li się,co wśród nich ro bi »ten czło wiek z Wa-

ty ka nu«. Ale jak się le piej po zna liś -my, to ich na sta wie nie zmie ni ło się”– mó wił dzien ni ka rzo wi „Ga ze ty” Ma- cie jo wi No wa kow skie mu. I za pra szałna woj sko wą gro chów kę. W 2004 r.otrzy mał sto pień ge ne ra ła bry ga dy,a dwa la ta póź niej ge ne ra ła dy wi -zji.

Bp Pło ski uro dził się w Lidz bar kuWar miń skim, miał dwo je ro dzeń stwa.W la tach 80. stu dio wał pra wo ka no -nicz ne na Ka to lic kim Uni wersytecieLu bel skim w Lub li nie. Za nim za cząłpia sto wać urzę dy zwią za ne z woj -skiem, był m.in. no ta riu szem i sę dziąw Są dzie Bi sku pim Die ce zji War miń- skiej i dusz pa ste rzem aka de mic kimAka de mii Rol ni czo-Tech nicz nej.

W 1995 r. mia no wa no go dzie ka -nem Nad wi ślań skich Jed no stek Woj- sko wych MSWiA. Pięć lat póź niej zo- stał ka pe la nem Biu ra Ochro ny Rzą- du. Opub li ko wał m.in. „Mo dli tew niki śpiew nik żoł nier ski nad wi ślań czy -ka”.

W książ ce „Kto jest kim w Koś cie -le” ja ko swo ją de wi zę ży cio wą po dałm.in.: „Nie po trze bu je za sad ten, ktoma cha rak ter”. Je go pa sją by ły spor- ty wod ne.

W pu blicz nych wy po wie dziachbył pryn cy pial ny, nie raz w moc nychsło wach bro nił war to ści chrze ści jań -skich. Pod czas spo ru o krzy że w szko- łach po wy ro ku Eu ro pej skie go Try- bu na łu Praw Czło wie ka w Stras bur -gu mó wił: – Nie mo że my po zo sta waćobo jęt ni wo bec nisz cze nia na sze godzie dzic twa za war te go w zna ku krzy- ża, ze świec cza niu ob rzę do wo ści, któ- ra prze szka dza mniej szo ści.

Ale zna ją cy go ksiądz pod kre śla,że pa trzył na lu dzi z wy ro zu mia ło ścią.– Nie sły sza łem z je go ust złe go sło wana lu dzi da le kich od Koś cio ła czy ży- ją cych nie do koń ca zgod nie z ka te -chiz mem. Pró bo wał ich zro zu mieć.Umiał współ pra co wać z ludź mi nie- za leż nie od ich prze ko nań – mó wiksiądz. W li sto pa dzie roz po czął dru- gą ka den cję pra cy w Ra dzie Ochro nyPa mię ci Walk i Mę czeń stwa.

W ka za niu, któ re przy go to wał naso bot nią mszę w Ka ty niu, miał po wie- dzieć: „Praw da po tra fi być wiel kimcię ża rem, źró dłem spo ko ju, pun ktem

opar cia, po wo dem roz te rek... Czypraw da jest waż niej sza od szczę ścia?Czy moż na być szczę śli wym bez praw- dy?”. � KA TA RZY NA WIŚ NIEW SKA

MŁOD SZY CHO RĄ ŻY. FUN KCJO NA RIUSZBIU RA OCHRO NY RZĄ DU

Uro dzo na w Pia secz nie, naj młod szasta żem z fun kcjo na riu szy BOR, któ rzyzgi nę li pod czas ka ta stro fy. W służ bieod oś miu lat. By ła ste war de są – człon -kiem za ło gi Tu-154. In te re so wa ła się li- te ra tu rą hi sto rycz ną i spor tem. � PIOT

DO WÓD CA WOJSK SPE CJAL NYCH

Stwo rzył re gu lar ną ar mię pol skichko man do sów

Do dowodzenia nimi nadawał się jakmało kto. Doświadczenie w misjach:dowodzenie polskim kontyngentemwojskowym w Syrii, dwie misje w Ira-ku. Dowodził szturmanami z 25. Bry-gady Kawalerii Powietrznej w Toma-szowie Mazowieckim, a potem w Do-wództwie Wojsk Lądowych jako szefrozpoznania odpowiadał za działaniaspecjalne.

Je go no mi na cja na sta no wi sko do- wód cy wojsk spe cjal nych w 2007 r.by ła jed nak za sko cze niem. Ale niedla te go, że to Po ta siń ski. Dla te go, żeta kie go do wódz twa w ogó le nie by ło.Jed nost ki spe cjal ne: GROM, 1. PułkSpe cjal ny w Lub liń cu i For mo zaw Gdy ni, dzia ła ły do tąd sa mo dziel -nie, pod po rząd ko wa ne róż nym do- wódz twom: Szta bo wi Ge ne ral ne mu,Ma ry nar ce Wo jen nej czy bez poś -red nio mi ni stro wi ob ro ny na ro do -

wej. Od ra zu miał wi zję, co ro bić ze„spe cjal sa mi”.

– Nie wolno zmarnować tak kosz-townej inwestycji, nie mówiąc już o lu-dziach. Nie wolno również wypuścićw świat znakomitego wojownika pozajakąkolwiek kontrolą. Powinien miećprzepisami jasno określoną drogę ka-riery, od selekcji przez epizod w sztur-mie po późną i bardzo zasłużoną eme-ryturę. Żeby przypadkiem nie stanąłpo drugiej stronie barykady. Po zakoń-czeniu służby w pierwszej linii powin-ny na nich czekać stanowiska! – mówiłw wywiadzie dla „Polski Zbrojnej” nie-długo po nominacji.

Był zwolennikiem przeniesienia nagrunt Polski tych procedur, które spraw-dziły się w armii amerykańskiej. Kiedydo Krakowa przenoszono dowództwowojsk specjalnych, istniało ono tylkomedialnie, ale dopiero on zaczął je two-rzyć. Był nawet zły na szefa resortuobrony Bogdana Klicha, że w czasiecięć w MON-ie ten mocno okroił bu-dżet wojsk specjalnych.

Ma rzył, że by w Kra ko wie po wsta łonatow skie cen trum ope ra cji spe cjal -nych, a Pol ska zo sta ła li de rem wojskspe cjal nych w na szej czę ści Eu ro py.

– Bar dzo chciał te go do ko nać. Byłtro chę sfru stro wa ny, mó wił, że ni by ar- mia chce two rzyć woj ska spe cjal ne, aletak na praw dę roz bi ja się to o kon fe -ren cje pra so we, bo nie ma na to pie nię- dzy – mó wi eks pert w spra wach woj skaWoj ciech Łu czak. – Mie liś my spot kaćsię nie daw no w War sza wie. Nie do je -chał na to spot ka nie, mu siał być na po- sie dze niu Szta bu Ge ne ral ne go.

Miał opi nię spo koj ne go, sta rał siętłu ma czyć, a nie wa lić pię ścią w stół.

Należał do tych dowódców, którzycieszyli się prawdziwym szacunkiemżołnierzy. I zaufaniem. Za otwartość,życzliwość, skromność. „Parcia naszkło” nie miał.

Jak przy stało na do wód cę wojsk spe- cjal nych, dbał o kon dy cję. Od pią tej kla- sy pod sta wów ki upra wiał ja kiś sport, wpi-ł ce noż nej do szedł na wet do dru giej li gi.Si łow nia, bie gi dłu go dy stan so we. Osta t- nio po lu bił ro wer. Wsia dał i je chał z Kra- ko wa do Za ko pa ne go i z po wro tem.

Pierwsza żona Potasińskiego zmar-ła, kiedy wrócił z Iraku. Po kilku latachożenił się po raz drugi, jesienią ubiegłegoroku. Miał 53 lata. �

MAR CIN GÓR KA, DO MI NI KA MA CIE JASZ

KA PI TAN, CZŁO NEK ZA ŁO GI

Sa mo lot, któ ry roz bił się w le siepod Smo leń skiem, pi lo to wa ła naj -bar dziej do świad czo na za ło ga 36. Puł ku Lot nic twa Spe cjal ne go

Za ste ra mi pre zy den ckie go tu po le wasie dział 36-let ni ka pi tan pi lot Ar ka -diusz Pro ta siuk, któ ry la tał z VIP-amiod 13 lat. Do 36. Puł ku Lot nic twa Spe- cjal ne go tra fił wprost z Wyż szej Szko- ły Ofi cer skiej w Dęb li nie. Za ste ra mirzą do wych Tu-154 oraz Jak-40 wy la -tał pra wie 1400 go dzin. Pro ta siuk po- cho dził z Ol ku sza w Ma ło pol sce. Byłab sol wen tem Wy dzia łu Dzien ni kar -stwa i Na uk Po li tycz nych Uni wersy-tetu War szaw skie go oraz Wy dzia łuCy ber ne ty ki Woj sko wej Aka de miiTech nicz nej. W paź dzier ni ku 2008 r.ka pi tan Pro ta siuk stał się mi mo wol -nym uczest ni kiem kon flik tu na li niiPa łac Pre zy den cki – kan ce la ria pre- mie ra. Le cą cy na szczyt do Bruk se lipre mier Do nald Tusk nie chciał za- brać na po kład rzą do wej ma szy ny pre- zy den ta Le cha Ka czyń skie go. Je dy -nym pi lo tem, któ ry móg łby po le ciećdru gą ma szy ną z pre zy den tem, byłka pi tan Pro ta siuk. Oka za ło się jed nak,że jest to nie moż li we, bo za cho ro wał,a 36. pułk nie jest w sta nie wy sta wićtrze ciej za ło gi. W efek cie Kan ce la riaPre zy den ta wy czar te ro wa ła wte dywłas ną ma szy nę. Ka pi tan Pro ta siukosie ro cił dwój kę dzie ci. �

MAR CIN PIE TRA SZEW SKI

SEKRETARZ GENERALNY RADY OCHRO-NY PAMIĘCI WALK I MĘCZEŃSTWA

„Wiem, co w życiu robiłem” – mówił podczas swojego procesuautolustracyjnego jesienią 2005 r.

Najkrótszego w historii takich rozpraw,bo zakończonego po jednym posie-dzeniu całkowitym oczyszczeniem zza-rzutów sformułowanych na podstawiesfałszowanych zapisów bezpieki.

Tamte słowa Przewoźnika możnarozciągnąć na całą jego dwudziestolet-nią działalność w administracji pań-stwowej. W ciężkiej codziennej pracyrealizował swoje młodzieńcze fascy-nacje i swój patriotyzm.

Od zawsze interesował się historiąpolskiej walki o niepodległość. Na stu-diach historycznych na UJ kolporto-wał drugoobiegowe książki, zapisywałwywiady z kombatantami Armii Kra-jowej oraz ruchu Wolność i Niezawi-słość. Jeszcze w 1987 r. organizowałspotkanie kurierów AK – to wtedy za-interesowała się nim bezpieka.W 1992 r., w wieku zaledwie 29 lat, zo-stał szefem Rady Ochrony Pamięci Walki Męczeństwa. Przepracował na tymstanowisku 18 lat –chyba najdłużej zsze-fów centralnych urzędów w Polsce.

Jego największą zasługą jest wy-jednanie zgody Rosji i innych państwporadzieckich na utworzenie na ich te-renie kompleksu Polskich CmentarzyWojennych – w Katyniu, Charkowiei Miednoje. Wywalczył też odbudowęiponowne otwarcie Cmentarza Obroń-ców Lwowa. Doprowadził do porozu-mienia z Rosją w sprawie pomnikówi cmentarzy wojennych na terenie na-szego kraju. To jego zasługą jest godneprzenoszenie monumentów ku czci Ar-mii Czerwonej, którym często towa-rzyszyły groby żołnierzy, na cmentarze,gdzie – pozbawione ciężaru propagan-dowego – strzegą pamięci poległych.

Dzięki niemu uregulowano teżw Polsce problem mogił setek tysięcyleżących w naszej ziemi żołnierzy nie-mieckich i austriackich, którzy mają te-raz cmentarze pod Gliwicami na Dol-nym Śląsku. Udało się to dzięki dwu-stronnym umowom zawieranymw myśl zasady: łączyć, nie dzielić. Za-sługą Przewoźnika jest także nadaniegodnej oprawy miejscom zagłady Ży-dów, takim jak obóz w Bełżcu.

Przewoźnik pamiętał również o ży-wych –świadkach iofiarach historii. Oto-czył opieką państwa Rodziny Katyńskiei kombatantów. Ich członkowie dobrzepamiętają, że podczas wyjazdów domiejsc pamięci w autobusach zawszeczekali na nich zpomocą, posiłkami i le-karstwami harcerze i wolontariusze.

Oprócz niezliczonych pomnikówpolskiej i europejskiej historii zostawiłpo sobie wzór urzędnika państwowe-go, któremu trudno będzie dorównać.

Miał żo nę i dwo je dzie ci. �WOJCIECH CZUCHNOWSKI

WI CE MAR SZA ŁEK SEJ MU

Właściciel największych wąsóww polskiej polityce. Gdy raz najakiś czas decydował o ichzgoleniu, wiadomość ta stawała siępolitycznym newsem dnia. Niepoznawali go nawet najbliżsi

– Kil ka lat te mu naj młod szy, wów czasczte ro let ni syn za py tał mnie wie czo -rem, jak wy glą dam bez wą sów. Wzią- łem no ży czki, póź niej ma szyn kę i mupo ka za łem. Je mu się po do ba ło, ale naj- star sza cór ka, gdy zo ba czy ła mnie wku-ch ni, wy stra szo na krzyk nę ła. My śla ła,

2

BP TA DE USZ PŁO SKI ur. 1956

AGNIESZ KA PO GRÓD KA--WĘ CŁA WEK ur. 1975

Ciąg dalszy na s. 16 ���

GEN. WŁO DZI MIERZPO TA SIŃ SKIur. 1956

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 15

bp Ta de usz Pło ski Agniesz ka Po gród ka-Wę cła wek pi lot. Ar ka diusz Pro ta siuk An drzej Prze woź nik

gen. Wło dzi mierz Po ta siń ski Krzysz tof Ja kub Pu tra

PI LOT AR KA DIUSZPRO TA SIUK ur. 1974

AN DRZEJ PRZE WOŹ NIK ur. 1963

KRZYSZ TOF JA KUB PU TRA ur. 1957

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

PAP

GR

AŻYN

A J

AW

OR

SK

A

BO

R

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

Page 16: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

że ktoś ob cy wła mał się do na sze godo mu. Kil ka dni póź niej na po grze biese na to ra An drze ja Ka li ciń skie go pod- szedł do mnie se na tor Jan Szaf ra niecz LPR, uszczyp nął de li kat nie w ra mięi za py tał szep tem: „Krzysz tof, to ty?”– tę ane gdot kę wi ce mar sza łek Sej mupo wta rzał chęt nie. W ogó le lu bił żar- to wać, pry wat nie był ciep łym i ser -decz nym czło wie kiem.

Ka rie rę po li tycz ną za czy nał wbia- ło stoc kiej fa bry ce przy rzą dów iuchwy- tów. Dzia łał w „So li dar no ści” i w sa- mo rzą dach pra cow ni czych. Do pra- cy przy szedł ja ko zwy kły ro bot nik. Za- ocz nie skoń czył tech ni kum, do pra -co wał się sta no wi ska mi strza na pre- sti żo wym od dzia le do świad czal nym.Ob rób kę me ta li po rzu cił po upad kuPRL. Je den z człon ków „za ko nu PC”,z brać mi Ka czyń ski mi zwią za ny od1990 r. Bez chwi li wa ha nia czy zwąt- pie nia na wet wów czas, gdy ko lej nemu ta cje PC sta wa ły się nie wiel ki mi,ka na po wy mi prze trwal ni ka mi naj- wier niej szych.

– Był jak ma te ma tycz na sta ła, punktod nie sie nia dla in nych. Wszyst ko sięzmie nia ło, a on wciąż mó wił i wie rzyłw to sa mo – wspo mi na Ro bert Tysz- kie wicz, któ ry w cią gu osta t nich 20 latze współ pra cow ni ka stał się po li tycz -nym ry wa lem Pu try.

Krzysz tof Pu tra pier wszy raz naWiej skiej zna lazł się po czer wco wychwy bo rach 1989 r. Ko lej ny raz w I ka- den cji. Po tem jesz cze tra fił do Se na -tu w VI ka den cji, gdzie zo stał wi ce -mar szał kiem. W koń cu znów do Sej- mu, znów na wi ce mar szał ka. W mię- dzycza sie był pod la skim rad nym wo- je wódz kim i wie lo let nim sze fem jed- nej z bia ło stoc kich spó łek ko mu nal -nych.

– Mo gę wy sta wić włas ną szóst kępił kar ską. Ty lu mam sy nów – śmiałsię, gdy kil ka lat te mu wi zy to wał z pre- mie rem Ja ro sła wem Ka czyń skim bu- do wę jed ne go z bo isk w ro dzin nymBia łym sto ku. Do te go jesz cze dwiecór ki. Naj star szy z po tom ków do bi jatrzy dziest ki. Naj młod szy koń czy nie- dłu go dzie sięć lat. Miał iść właś nie doko mu nii.

Du cho wych sie rot po wi ce mar -szał ku jest pew nie znacz nie wię cej.

– Czu ję się, jak bym cho wał oj ca.By łem je go wy cho wan kiem, wszyst- kie go mnie na u czył – po seł Ma riuszKa miń ski, nie ten od CBA, ale by łyrzecz nik Klu bu Par la men tar ne go PiS,któ ry – za nim sam zo stał par la men -ta rzy stą – przez wie le lat był se kre ta -rzem Krzysz to fa Pu try. – Wie dzia łem,że miał le cieć, ale dłu go mia łem na- dzie ję, że coś się w osta t niej chwi lizmie ni ło. Nie od bie rał te le fo nu, alesy gnał był ta ki, jak by miał włą czo nyapa rat. Po tem oka za ło się, że po pro- stu prze kie ro wał go do biu ra w Sej -mie – Ka miń skie mu trud no mó wić.Nie wsty dzi się łez. � JA KUB ME DEK

REK TOR UKSW

Bib li sta, lu bił cho dzić po gó rach.Ja ko de wi zę ży cio wą po da wał:„Res pi ce fi nem” – „Patrz koń ca”

Rek to rem Uni wersytetu Kar dy na łaSte fa na Wy szyń skie go w War sza wiebył od pię ciu lat. Za le ża ło mu na tym,by na uczel ni roz wi ja ły się ta kie kie- run ki jak pra wo, so cjo lo gia. W osta t -nich la tach na uczel ni otwar to cał kiemno we –sto sun ki mię dzy na ro do we iar -che o lo gię.

Za ka den cji ks. Ru mian ka po wsta- ło Cen trum Edu ka cji i Ba dań In ter -dy scy pli nar nych UKSW.

Ro do wi ty war sza wiak, je go oj ciecbył ka mie nia rzem. Pro fe sor bib li sty -ki i pa sjo nat ksiąg bib lij nych.

Od 1999 r. pro wa dził wy kła dy z Pi-s ma Świę te go na Aka de mii Te o lo gii

Ka to lic kiej (dziś UKSW). Z tą uczel niąbył zwią za ny od lat, tam stu dio wał. Po- tem kształ cił się w Pa pie skim In sty tu -cie Bib lij nym w Rzy mie i Fran cisz kań -skim Stu dium Bib lij nym w Je ro zo li -mie. Od 1982 r. przez 12 lat był wi ce rek -to rem Wyż sze go Me tro po li tal ne go Se- mi na rium Du chow ne go w War sza wie.– Był czło wie kiem bar dzo po god nymi wy ro zu mia łym – wspo mi na ks. An- drzej Lu ter, któ ry w la tach 80. stu dio -wał w war szaw skim se mi na rium.

Czę sto mó wił o swej fa scy na cjiKsię gą Eze chie la ze wzglę du na jejsym bo li kę i wi zyj ność. Opub li ko wałwie le ksią żek i ar ty ku łów bib lij nych,m.in. „Wi zje po myśl no ści w Księ dzeEze chie la” i „Mo tyw mi ło ści cu dzo -łoż nej w Ez 16 i 23”.

Ks. Ru mia nek był też har ce rzem i li- cen cjo no wa nym prze wod ni kiem poZie mi Świę tej. Wy dał prze wod nik pt.„Śla da mi Je zu sa”.

Ja ko swo ją de wi zę ży cio wą po da -wał: „Res pi ce fi nem” – „Patrz koń ca”.Oprócz ksią żek o te ma ty ce bib li stycz -nej naj chęt niej czy tał hi sto rycz ne. Lu- bił cho dzić po gó rach.

W ubieg łym ro ku zo stał odzna czo -ny Krzy żem Ofi cer skim Or de ru Odro -dze nia Pol ski. � KA TA RZY NA WIŚ NIEW SKA

PO SEŁ NA SEJM RP

– To on pi sał na mu rach: „Ka tyń,nie za pom ni my”, myś my go ob sta -wia li – wspo mi na przy ja cie la Alek -san der Hall. – Aram był pe łen in -wen cji i po my słów. Czło wiek za -sad, ol brzy miej uczci wo ści, skrom -ny, wier ny w przy jaź ni

Po zna li się w gdań skim li ce um nr 1 i jużw 1968 r. wspól nie nisz czy li PRL-ow -skie pla ka ty oraz roz rzu ca li włas neulot ki.

Tra fi li pod skrzy dła do mi ni ka ni naoj ca Lud wi ka Wiś niew skie go, któ ryprzy koś cie le św. Mi ko ła ja two rzył Dusz- pa ster stwo Aka de mic kie. Na po cząt kulat 70. spo ty ka ła się tam ca ła gru pa przy- szłych li de rów opo zy cji. By li wte dyucznia mi gdań skich li ce ów („Je dyn ki”i „To po lów ki”) al bo – jak Bo gdan Bo ru- se wicz – pla sty ka.

W 1976 r. za pro te sto wa li ro bot ni cyz Ra do mia. Wte dy na wią za li kon taktze śro do wi skiem war szaw skie go KOR.Aram od dał się spra wie ca łym ser cem.Stu dio wał hi sto rię na Uni wersytecieGdań skim i za kła dał Stu den cki Ko mi -tet So li dar no ści. Współ pra co wał z Wo-l ny mi Związ ka mi Za wo do wy mi, dzia- łał w Ru chu Ob ro ny Praw Czło wie kai Oby wa te la (ROP CiO). Zo stał dru ka -rzem „Biu le ty nu In for ma cyj ne go”, byłre dak to rem „Brat nia ka” – pis ma mło- dej opo zy cji. Prze de wszyst kim jed nak,wspól nie z Hal lem, od 1979 r. dzia łałw Ru chu Mło dej Pol ski. I to z tym śro- do wi skiem, opo zy cjo ni stów, ale prze -de wszyst kim przy ja ciół, zwią za ny byłnaj sil niej do koń ca ży cia.

Ciąg łe aresz to wa nia przez mi li cję,dru ko wa nie nie le gal nych pism i ulo tek,or ga ni zo wa nie de mon stra cji w rocz -ni ce 3 Ma ja i Grud nia ’70. Aram za wszebył w cen trum wy da rzeń, es be cja na -da wa ła mu ko lej ne kryp to ni my – Do- mi nik, Aram, Ja zon.

Był bez pra cy, po mógł mu ksiądzHi la ry Ja stak, ko lej na le gen da trój miej- skiej opo zy cji. W swo jej gdyń skiej pa- ra fii za trud nił go ja ko ar chi wi stę.

W sierp niu 1980 r. był w Stocz niGdań skiej. Ra zem z Ma cie jem Grzy- wa czew skim wy ko na li tab li cę z 21 po- stu la ta mi Mię dzy za kła do we go Ko mi -te tu Straj ko we go. W 2003 r. ta tab li cazo sta ła wpi sa na przez UNE SCO na li- stę świa to we go dzie dzic twa kul tu ral -ne go „Pa mięć Świa ta”.

13 grud nia in ter no wa ny tra fił doStrze bie lin ka, wy szedł po ro ku. Przezla ta 80. bli sko współ pra co wał z Le chemWa łę są. W tym cza sie pra co wał w bib -lio te ce PAN, po tem w Spół dziel ni Usług

Wy so ko ścio wych „Świet lik”, ra zemz Do nal dem Tu skiem i Ma cie jem Pła- żyń skim, któ ry rów nież zgi nął w ka ta -stro fie pod Smo leń skiem.

W wol nej Pol sce krót ko był se kre -ta rzem sta nu w kan ce la rii pre zy den taWa łę sy. Po tem dy rek to rem Agen cji Fil- mo wej „Pro Film”, sze fem Nad bał tyc -kie go Cen trum Kul tu ry, gdań skim rad- nym. Po li tycz nie za wsze wśród gdań- skich kon ser wa ty stów. Naj pierw w Ko- a li cji Re pub li kań skiej, po tem w Par tiiKon ser wa tyw nej, od 1996 r. dzia łałw SKL. Był wi ce mi ni strem kul tu ryw rzą dzie AWS. W 2001 r. zwią zał sięz PO, zo stał po słem na Sejm.

– Ale to nie po li ty ka, tyl ko ro dzi nanaj bar dziej go prze jmo wa ła. Był wspa- nia łym mę żem i oj cem – mó wi Hall.

„1984r. Uro dził nam się An to ni, naszau ty stycz ny syn –pi sał Aram wkrót kiejnot ce bio gra ficz nej. – Le ka rze mó wi li,że nie ma na to le kar stwa. Ale za wzię -liś my się, za ło ży liś my sto wa rzy sze niepo mo cy ta kim dzie ciom. Dziś 50 te ra -pe u tów w Gdań sku uczy dzie ci au ty -stycz ne. Mój syn wie le umie, ale od kądmo ja żo na Mał go sia zo sta ła spe cja list -ką z ko niecz no ści, od ra na do wie czo radzwo ni u nas te le fon...”� MA REK WĄS

PRE ZES FE DE RA CJI RO DZIN KA TYŃ SKICH

W 1989 ro ku, gdy w koń cu sta ło sięto moż li we, wy je chał z cór ką do Ka -ty nia. Od te go cza su jeź dził na gro -by każ de go ro ku. W so bo tę wy brałsię tam w osta t nią pod róż

Je go oj ciec tam zgi nął.Zna jo mi mó wią, że do brze ro zu miał

się z An drze jem Prze woź ni kiem – peł -nią cym fun kcję se kre ta rza ge ne ral ne -go Ra dy Ochro ny Pa mię ci Walk i Mę- czeń stwa – któ ry tak że zgi nął w ka ta -stro fie. Obaj od lat współ pra co wa li przyor ga ni za cji ob cho dów rocz ni co wychw Ka ty niu. Był zwo len ni kiem spo koj -

ne go do cho dze nia do po jed na nia z na- ro dem ro syj skim. Nie chciał po słu gi -wać się ter mi nem „lu do bój stwo” w od -nie sie niu do zbrod ni ka tyń skiej, by niezra zić Ro sjan do współ pra cy przy wy- jaś nie niu wszyst kich oko licz no ścizbrod ni w Ka ty niu. Ta ka opi nia po róż- ni ła go z czę ścią dzia ła czy Fe de ra cji Ro- dzin Ka tyń skich, w or ga ni za cji do ce -nia no jed nak je go za an ga żo wa nie w or -ga ni za cję uro czy sto ści rocz ni co wychi po szu ki wa nie ma te ria łów hi sto rycz -nych na te mat Ka ty nia.

Ta ty Bo le sła wa pra wie nie pa mię -tał. Przed woj ną oj ciec zo stał pro ku ra -to rem. Gdy do stał pro po zy cję pra cyw Mi ni ster stwie Spra wie dli wo ści, ro- dzi na prze nio sła się z Kra ko wa do War- sza wy. Wa ka cje przed wy bu chem woj- ny spę dza li w za ko piań skim do mudziad ka An drze ja Sa riu sza-Skąp skie -go. Tu w sierp niu 1939 r. do oj ca do tarłroz kaz, by za kwa te ro wał się w Dub nie,gdzie prze nie sio no biu ra Mi ni ster stwaSpra wie dli wo ści. Gdy wy buch ła woj- na, miej sco wość oto czy li So wie ci. Oj- ca wy wie źli do Sta ro biel ska. Już ni gdygo nie zo ba czył. Ja ko dwu la tek wę dro- wał zmat ką przez dwa mie sią ce do Lwo- wa. Mie siąc póź niej wró ci li do Kra ko -wa. Do ka mie ni cy przy pla cu Na Gro-b lach, gdzie An drzej Sa riusz-Skąp skimiesz kał do koń ca ży cia. Je go mat kazmar ła w 1942 r.

Po 1945 r. z po wo du po cho dze nianę ka ło go UB. Ja ko uczeń był zmu szo -ny kil ka krot nie zmie niać szko łę pod- sta wo wą, w li ce um za bie ra no go naprze słu cha nia do aresz tu śled cze go.

– Do brze, że wte dy ta kich jak ja by- ło wię cej. Nie czu łem się przez to gor- szy. W koń cu tak jak ja wę dro wa li moistry jecz ni bra cia, któ rych oj ciec dłu gonie wra cał zZa cho du. Po tem ooj cu wie- le nie my śla łem: koń czy łem stu dia, za- ko cha łem się, za czą łem pra co wać – mó- wił „Ga ze cie”.

Po stu diach na Po li tech ni ce był czę- stym go ściem na Pod ha lu. W la tach 80.zo stał na wet prze wod ni czą cym PRONw Bia łym Du naj cu, zwią zał się wte dytak że ze śro do wi skiem PAX.

– Do pie ro gdy uro dzi ła mi się pier -wsza cór ka, zda łem so bie spra wę, jakwie le stra ci łem – opo wia dał. – Nie przy- pusz cza łem, że mi łość ro dzi ciel ska jest

aż tak moc na, aż tak bar dzo po trzeb nadziec ku. Cór ka stu dio wa ła po lo ni sty -kę w la tach 80. Mia ła do stęp do dru gie- go obie gu. „Bez osta t nie go roz dzia łu”An der sa, „In ny świat” Her lin ga-Gru -dziń skie go, „Pa mięt ni ki zna le zio new Ka ty niu”. Tyl ko dzię ki tym lek tu rommog łem to so bie ja koś wy o bra zić. Po- trze bo wa łem te go. Do łą czy łem się dokra kow skiej Ro dzi ny Ka tyń skiej. Po półwie ku mil cze nia cie szy łem się, że mo- gę otwar cie z kimś o tym roz ma wiać– wy znał. W 1989 ro ku, gdy w koń cu sta- ło się to moż li we, wy je chał z cór ką doKa ty nia. Od te go cza su jeź dził na gro- by każ de go ro ku. W so bo tę wy brał siętam w osta t nią pod róż. Osie ro cił dwiecór ki. � BAR TŁO MIEJ KU RAŚ

PRZED STA WI CIEL RO DZIN KA TYŃ SKICH

Kom po nu jąc po mnik Ofiar Ka ty niaw Chi ca go, Woj ciech Se we ryn za in -spi ro wał się Pie tą – przed sta wiłMa ry ję trzy ma ją cą w ra mio nachmar twe go żoł nie rza

Ar ty sta pla styk uro dzo ny w Tar no wie.Miesz kał w Sta nach Zjed no czo nych,gdzie stwo rzył po mnik Ofiar Ka ty nia.Miał 71 lat.

Uro dził się dzień przed wy bu chemII woj ny świa to wej. Oj ciec wi dział gotyl ko przez go dzi nę. Po rucz nik Mie czy- sław Se we ryn z 16. puł ku pie cho ty za- raz po na ro dzi nach sy na do stał roz kazza mel do wa nia się w ko sza rach. Kil katy god ni póź niej – po wkro cze niu Ar miiCzer wo nej do Pol ski – tra fił do obo zuw Ko ziel sku.

Woj ciech Se we ryn po woj nie ukoń- czył Li ce um Sztuk Pla stycz nych w Ta-r no wie, a na stęp nie stu dio wał w kra- kow skiej Aka de mii Sztuk Pięk nych.Wy e mi gro wał do Sta nów Zjed no czo -nych, by – jak mó wił – zre a li zo wać tam„te sta ment swo je go ży cia – po mnik po- świę co ny zbrod ni ka tyń skiej”.

��� Ciąg dalszy ze s. 15

KS. PROF. RY SZARDRU MIA NEKur. 1947

AR KA DIUSZ RY BIC KIur. 1953

AN DRZEJ SA RIUSZ --SKĄP SKIur. 1937

WOJ CIECH SE WE RYNur. 1939

2

16 | KSIĘGA UMARŁYCH

Sła wo mir Skrzy pek

ks. prof. Ry szard Ru mia nek An drzej Sa riusz -Skąp ski Cho rą ży Ja cek Su rów ka

JULI

AN

SO

JKA

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

DO

NAT

BR

YK

CZYN

SK

I/R

EPO

RTE

R

Woj ciech Se we ryn

PAP/PIO

TR B

ATO

RO

WIC

Z

BO

R

Page 17: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

W Chi ca go moc no za an ga żo wał sięw dzia łal ność miej sco wej Po lo nii, or ga- ni zo wał uro czy ste pa ra dy z oka zji pol- skich świąt na ro do wych. Przed dzie- wię cio ma la ty za czął zbie rać fun du szena stwo rze nie mo nu men tu na cmen- ta rzu św. Woj cie cha w Ni les pod Chi ca- go. Wśród ame ry kań skich po lo nu sówuda ło się ze brać na ten cel 290 tys. dol.Swo je dzie ło na zwał po mni kiem OfiarKa ty nia.

Ka mień wę giel ny pod bu do wę po- mni ka po ło żył 8 paź dzier ni ka 2000 r.kar dy nał Jó zef Glemp. Uro czy ste od- sło nię cie dzie ła Woj cie cha Se we ry naod by ło się bli sko rok te mu – w nie dzie -lę 17 ma ja 2009 r. W ce re mo nii uczest- ni czy ło bli sko dwa ty sią ce osób, wśródnich wie lu miesz ka ją cych w USA krew- nych ofiar za mor do wa nych w Ka ty niu.Uro czy stość ce le bro wał kar dy nał Jó- zef Glemp, a tak że po lo nij ni bi sku pime tro po lii Chi ca go Ta de usz Ja ku bow -ski i To masz Pa proc ki.

– Chi ca gow ski po mnik ka tyń ski po- sia da wie lo ra kie zna cze nie dla Po lo niiame ry kań skiej. Dla Woj cie cha Se we -ry na, po my sło daw cy i głów ne go wy ko- naw cy, ma on bar dzo oso bi ste od nie -sie nie. Po śród ty się cy za mor do wa nychbył je go oj ciec, po rucz nik Mie czy sławSe we ryn z Tar no wa – mó wił w ho mi liikar dy nał Jó zef Glemp. I do dał: – Ka tyńto nie by ło zwy kłe mor der stwo. Po ka -zu je nam ono, jak bar dzo okrut ny mo- że się stać czło wiek, gdy od stą pi od przy- ka zań Stwór cy.

Po mnik znaj du je się przy bra miepro wa dzą cej na cmen tarz. Woj ciechSe we ryn, kom po nu jąc rzeź bę, za in -spi ro wał się pie tą – przed sta wił Ma ry -ję trzy ma ją cą w ra mio nach mar twe gożoł nie rza. W tle wi dać or ła z roz po -star ty mi skrzy dła mi. Mo nu ment zwień- cza krzyż z czar ne go gra ni tu. Je go au- tor pod czas uro czy sto ści otrzy mał od-zna cze nie na da ne przez pre zy den taLe cha Ka czyń skie go za za słu gi dla Rze- czy pos po li tej Pol skiej. Dzię ki te mu wso- bo tę tra fił na po kład pre zy den ckie gosa mo lo tu, któ rym wy brał się w osta t -nią pod róż do Smo leń ska.

Woj ciech Se we ryn przy je chał doPol ski tuż przed Wiel ka no cą. Od wie -dził swój ro dzin ny Tar nów. Je go wi zy- tę uzna no w mie ście za pro log ob cho -

dów 70-le cia zbrod ni ka tyń skiej w re- gio nie. Od miej sco wych władz otrzy- mał wte dy sta tu et kę „Anioł Ciep ła”,któ rą przy zna je się oso bom za słu żo -nym dla mia sta. Po wie dział, że chciał- by, by po dob ny po mnik do te go w Chi- ca go, sta nął tak że w Tar no wie. Pre zy -dent mia sta oznaj mił, że pro po zy cja zo- sta nie roz wa żo na. �

BAR TŁO MIEJ KU RAŚ

PRE ZES NA RO DO WE GO BAN KU POL SKIE GO

– Jedyne hobby, na które mogę poświęcić chwilę wolnego czasu, to własnoręcznie stworzony mikrobiotop – 660-litroweakwarium z rybami i roślinamiz dorzecza południowej Amazonki

– opowiadał w ostatnim wywiadziedla „Gazety”. – Na bieżąco jestem z fil-mami dziecięcymi, które oglądająmoje dzieci. Na chodzenie do kinadla własnej przyjemności czasu niemam, podobnie jak na jazdę konną,która była moją pasją. Już nie pa-miętam, kiedy ostatni raz siedziałemna koniu.

Od po nad trzech lat Sła wo mirSkrzy pek był pre ze sem Na ro do we -go Ban ku Pol skie go. – Miał świa do -mość, że je go wy kształ ce nie eko no -micz ne jest nie wy star cza ją ce. Dla te- go przez te trzy la ta pre ze su ry cięż- ko pra co wał, prze szedł nie sa mo wi -tą dro gę – mó wi eko no mi sta Ma rekZu ber, któ ry nie for mal nie do ra dzałSła wo mi ro wi Skrzyp ko wi. Je gowspół pra cow ni cy po twier dza ją: ca- ły czas chciał się uczyć, dą żył do per- fek cji, był w tym wręcz uciąż li wy. Do- ce nio no go, gdy Pol ska nie zwy klespraw nie po ra dzi ła so bie ze świa to -wym kry zy sem fi nan so wym, uni ka-jąc re ce sji, co zda niem wie lu eko no- mi stów by ło za słu gą tak że do brychde cy zji NBP.

Sła wo mir Skrzy pek uro dził się 10ma ja 1963 r. w Ka to wi cach. W mło do -ści dzia łał w opo zy cji de mo kra tycz -nej, za swo ją dzia łal ność sie działw aresz cie, był in ter no wa ny. Od latzwią za ny za wo do wo z pre zy den temLe chem Ka czyń skim. Był jed nym z je- go naj bliż szych współ pra cow ni kówm.in. w NIK i war szaw skim ra tu szu.To Lech Ka czyń ski zgło sił je go kan- dy da tu rę na na stęp cę Lesz ka Bal ce -ro wi cza w fo te lu sze fa ban ku cen tral- ne go. Po wszech nie kry ty ko wa no tęde cy zję. Za rzu ca no Skrzyp ko wi, żeja ko ab sol went Po li tech ni ki Ślą skiejnie ma od po wied nich kom pe ten cjina tak po waż ne sta no wi sko.

W ofi cjal nych sy tu a cjach by wałspię ty, nie czuł się swo bod nie, wy- stę pu jąc przed me dia mi. – Ale pry- wat nie to był zu peł nie in ny Sła wek.Lu bił mó wić, opo wia dać, z prze ję -ciem re la cjo no wał swo je spot ka niaz naj waż niej szy mi de cy den ta mi świa- to wej fi nan sje ry – opo wia da ją zna jo- mi. Fi nan se sta ły się je go hob by.

Żar li wy ka to lik, wier ny ide a łomz mło do ści, utrzy my wał przy jaź niez daw nych lat. – Ale z opo zy cyj nąprze szło ścią i za słu ga mi się nie ob- no sił, był pod tym wzglę dem nie spo- ty ka nie skrom ny. To, że w mło do ścisie dział w wię zie niu, nie zde ter mi -no wa ło je go wi dze nia świa ta w cza-r no-bia łych bar wach – re la cjo nu je je- den ze współ pra cow ni ków.

Mó wio no też o nim „czło wiek z za- sa da mi”. Dbał o to, by nie by ło po dej- rzeń o wy ko rzy sty wa nie swo jej po- zy cji do ce lów pry wat nych. Je śli je- chał gdzieś z żo ną, to pry wat nym sa- mo cho dem. Gdy or ga ni za to rzy mię- dzy na ro do wych kon fe ren cji za pra -sza li go wraz z żo ną, to z pry wat nychpie nię dzy ku po wał jej bi let lot ni czy.By wa ło, że pre zes le ciał w kla sie biz- ne so wej, a żo na – w eko no micz nej.

Z żo ną Do ro tą two rzył uda nyzwią zek, osie ro cił dwóch kil ku let -nich sy nów Sta sia i Ol ka.

„Za pa mię ta my Sła wo mi ra ja kodo bre go przy ja cie la i od da ne go eks- per ta” – na pi sał w oświad cze niu pre- zes Eu ro pej skie go Ban ku Cen tral -ne go Je an-Cla u de Tri chet. �

PA TRY CJA MA CIE JE WICZ

DZIA ŁACZ RO DZIN KA TYŃ SKICH

Wy jazd do Ka ty nia to by ło ma rze nie je go ży cia. Te raz je go żo na Ewa py ta: „Jak mog łam mu te go od mó wić?”. Nie moż na by ło

– Pa rę dni te mu krzyk nął za mną:„Cześć, Joh nny”. Lu bił żar to wać. Naten wy jazd zde cy do wał się w osta t niejchwi li – opo wia da Jan Sa wic ki, są siadLesz ka Sol skie go z So po tu.

– Po cząt ko wo nie był w de le ga cjiRo dzin Ka tyń skich. Mo ja cór ka dwadni przed wy lo tem za wioz ła mu doWar sza wy wszyst kie po trzeb ne do ku- men ty. Jak by ła ma ła, wo zi liś my jąw wóz ku, któ ry od nie go do sta łem.Zna łem go jesz cze z cza sów stu diówna po li tech ni ce. Za wsze mi ły, uczyn- ny, lu dzie go lu bi li. Miał już 75 lat, alecią gle był bar dzo ak tyw ny – opo wia daSa wic ki.

Lesz ka Sol skie go wspo mi na też Ma- ciej Li sic ki, wi ce pre zy dent Gdań ska:– Pan Le szek był lo ka to rem w spół dziel- ni miesz ka nio wej, któ rej by łem pre ze- sem. An ga żo wał się we wszyst kie moż- li we spra wy, od traw ni ków po klat kęscho do wą. Ale to nie był typ na rze ka -cza, lu bi łem, jak przy cho dził.

Mie liś my wspól ne te ma ty. Opo- wie dział mi o swo im oj cu i stry ju, któ- rzy zgi nę li w Ka ty niu. To cią gle w nimży ło. Kie dy do wie dział się, że od wie -dzi łem Ka tyń, chciał, że bym mu opo- wie dział każ dy szcze gół z mo jej pod -ró ży.

Kil ka lat te mu po wie dział, że się wy- pro wa dza, bo trze cie pię tro to już niena je go no gi, a win dy nie ma. Po tem,gdy zo sta łem wi ce pre zy den tem, znówna sze dro gi się skrzy żo wa ły. Je go żo- na Ewa Sol ska jest le ka rzem, pro wa -dzi przy chod nię on ko lo gicz ną. Przy- szedł kie dyś do mnie i py ta: „Panie pre- zy den cie, ma pan 15 mi nut? To pro szęza mną”. Za wiózł mnie do przy chod -ni żo ny i po ka zał tłu my pa cjen tów tło- czą cych się na ko ry ta rzach. Po tem wy- jaś nił, że przy chod nia mu si się roz bu- do wać, że mar sza łek wo je wódz twaobie cał już po moc, te raz ko lej na wła- dze mia sta. Oczy wi ście po mo gliś myprzy chod ni.

Pań stwo Sol scy ma ją dwie cór ki,któ re miesz ka ją w Ka na dzie. Pa rę dnite mu stam tąd wró ci li.

Ewę Sol ską wspie ra te raz przy ja -ciół ka ro dzi ny Han na Kar nic ka --Młod kow ska: – Le szek był na eme ry -tu rze już od 15 lat, ale ca ły czas do ra -dzał żo nie. Skoń czył bu dow nic two, je- go po moc by ła nie zwy kle istot na przyroz bu do wie przy chod ni. Otwar cie no- we go bu dyn ku przy al. Zwy cię stwaw Gdań sku od bę dzie się la da dzień.Szko da, że Le szek te go nie do cze kał.Wy jazd do Ka ty nia to by ło ma rze nieje go ży cia. Te raz Ewa py ta: „Jak mog -łam mu te go od mó wić?”. Nie moż naby ło. On tym żył, zbie rał pa miąt ki, zdję- cia. Czę sto o tym roz ma wia liś my, bomój oj ciec też zo stał za mor do wa nyw Ka ty niu. � MS

SZEF KAN CE LA RII PRE ZY DEN TA RP

Na eme ry tu rze za mie rzał na pi saćksiąż kę o Si łach Zbroj nych II RP

Choć zaj mo wał wy so kie sta no wi skami ni ste rial ne, od po li ty ki i to wa rzy -szą cych jej ko te rii sta rał się trzy maćz da le ka na ty le, na ile to by ło moż li -we. „Je stem czło wie kiem od ro bo ty”– mó wił.

Uro dzo ny urzęd nik. Oprócz hi sto- rii na Uni wersytecie Wroc ław skimskoń czył też Kra jo wą Szko łę Ad mi -ni stra cji Pu blicz nej (był w pier wszym

rocz ni ku ab sol wen tów). Gdy w 2002 r.do łą czył do eki py war szaw skie go ra- tu sza, nie miał le gi ty ma cji PiS. I po- zo stał bez par tyj ny przez wszyst kie la- ta współ pra cy z Le chem Ka czyń -skim.

Po zna li się w Naj wyż szej Iz bie Kon- tro li. Ka czyń ski był pre ze sem, Sta siakwi ce sze fem de par ta men tu kon tro lu -ją ce go służ by mun du ro we. Po li cjęi spo sób jej dzia ła nia znał na wskroś.Gdy w 2002 r. Lech Ka czyń ski zo stałpre zy den tem War sza wy, ścią gnął dora tu sza Wła dy sła wa Sta sia ka na swo- je go za stęp cę od po wie dzial ne go zaprio ry te to we dla PiS bez pie czeń stwo.I się nie za wiódł.

Straż miej ska prze sta ła ko ja rzyćsię wy łącz nie z for ma cją ści ga ją cą nie- le gal nych han dla rzy pie trusz ką. Nauli cach po ja wi ło się też wię cej po li cji,bo mia sto za czę ło ło żyć pie nią dze nado dat ko we pa tro le. „Znam się na za- leż no ściach mię dzy szczeb la mi wła- dzy, np. mię dzy pre zy den tem mia sta,wo je wo dą a for ma cja mi ta ki mi jak po- li cja, straż po żar na. Wiem, jak dzia ła- ją, znam ich struk tu ry i za sa dy do bo- ru kadr. Wiem, jak wy glą da obieg in- for ma cji, ko or dy na cja dzia łań, eg ze-k wo wa nie po le ceń, jak się ni mi za rzą- dza” – opo wia dał „Ga ze cie” w grud -niu 2002 r., tuż po no mi na cji na wi ce- pre zy den ta War sza wy.

Po wy gra nych przez PiS i Le chaKa czyń skie go wy bo rach pre zy den -ckich w 2005 r. zo stał za stęp cą Lud -wi ka Do rna w MSWiA, gdzie nad zo- ro wał pra cę po li cji, stra ży gra nicz nej,po żar nej i BOR. Mun du ro wi by li za- chwy ce ni, bo nie spot ka li wcześ niejtak kom pe ten tne go sze fa. Prze for -so wał usta wę, dzię ki któ rej służ bymun du ro we ma ją być le piej op ła ca -ne i wy po sa żo ne (jej re a li za cja z po- wo du kry zy su zo sta ła wstrzy ma na).To by ło je go sztan da ro we dzie ło. Jed- nak w ku lu a rach mó wi ło się, że z Do- rnem nie po tra fi się do ga dać. Po noćdla te go zde cy do wał się przejść doKan ce la rii Pre zy den ta na sta no wi skosze fa Biu ra Bez pie czeń stwa Na ro -do we go. Do MSWiA wró cił na krót- ko, ale już ja ko peł ny mi ni ster w sier-p niu 2007 r., po dy mi sji Ja nu sza Kacz- mar ka.

W li sto pa dzie 2007 r. był już po- now nie w Kan ce la rii Pre zy den ta– znów na sta no wi sku sze fa BBN.W stycz niu 2009 r. został szefem kan- ce la rii. – Sta no wił wzór, któ ry wszy- scy po win ni na śla do wać. Był wspa- nia łym prze ło żo nym i ko le gą – mó wiLu cjan Beł za, któ ry z Wła dy sła wemSta sia kiem pra co wał od lat, m.in.w sto łecz nym ra tu szu i BBN. – Mi może pia sto wał wy so kie sta no wi ska, ni -gdy się nie wy wyż szał, sta rał się byćza wsze po moc ny. Po tra fił oka zy waćsza cu nek.

Ho no ro wy, nie zwy kle tak tow ny,ale też uj mu ją co do wcip ny. Uni kał ko- rzy sta nia z przy wi le jów wła dzy. W ra- tu szu do pra cy cho dził tyl ko na pie- cho tę. Gdy był mi ni strem, spot ka łemgo w po cią gu. Wra cał z ro dzin ne goWroc ła wia. Oczy wi ście w wa go niedru giej kla sy.

Znał kil ka ję zy ków. Pa sjo no wałsię kul tu rą la ty no ską, gó ra mi i hi- sto rią. Na eme ry tu rze za mie rzał na pi sać książ kę o Si łach Zbroj nychII RP.

Miał być kan dy da tem PiS na pre- zy den ta War sza wy. �

IWO NA SZPA LA, PIOTR MA CHAJ SKI

FUN KCJO NA RIUSZ BIU RA OCHRO NYRZĄ DU

Uro dził się w Kra ko wie, w służ bie oddzie wię ciu lat. In te re so wał się mo to -ry za cją, bie gle znał trzy ję zy ki. Był wo- lon ta riu szem jed nej z fun da cji zaj mu- ją cych się opie ką nad nie peł no -spraw ny mi dzieć mi. � PIOT

2

SŁA WO MIR SKRZY PEKur. 1963

WŁA DY SŁAW STA SIAKur. 1966

CHO RĄ ŻY JA CEK SU RÓW KA ur. 1974

LE SZEK SOL SKI ur. 1935

Ciąg dalszy na s. 18 ���

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 17

Ar ka diusz Ry bic ki Wła dy sław Sta siak

WO

JCIE

CH

OLK

NIK

KR

ZYS

ZTO

F M

ILLE

R

Page 18: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

SZEF BIURA BEZPIECZEŃSTWA NARODOWEGO

Pytany, dlaczego nie ma żonyi dzieci, odpowiadał: „Ty maszwspaniałą żonę i dziecko, a ja mam swojego prezydenta”.

Był jednym z najbliższych współpra-cowników Lecha Kaczyńskiego. Alebardziej pasowałyby słowa „pod-opieczny” lub „uczeń”.

Po raz pierwszy zobaczył swojegomistrza, kiedy studiował prawo na Uni-wersytecie Gdańskim w latach 80. Ka-czyński tam wykładał. Osobiście po-znali się jesienią 1990 r., kiedy Szczy-gło dostał posadę w Komisji KrajowejNSZZ „Solidarność”, gdzie wszyscyprawnicy podlegali Kaczyńskiemu ja-ko wiceszefowi związku.

Współpracownicy Szczygły z tam-tych czasów wspominają go jako oso-bę całkowicie niezależną. W czasiepierwszych wyborów prezydenckichna drzwiach pokoju powiesił plakat Ta-deusza Mazowieckiego. W miejscu,gdzie wszyscy popierali Lecha Wałę-sę, był to akt odwagi.

Potem uległ czarowi Lecha Ka-czyńskiego. Gdy Kaczyński był pre-zesem Najwyższej Izby Kontroli,Szczygło został szefem jego biura. GdyKaczyński odchodził z Izby, wysłał nastypendium do USA Szczygłę, Elż-bietę Kruk, późniejszą szefową Kra-jowej Rady Radiofonii i Telewizji, orazSławomira Skrzypka, późniejszegoprezesa NBP.

Kiedy w 2001 r. na scenę politycz-ną wdarło się Prawo i Sprawiedliwość,Szczygło stanął w pierwszym szeregukampanii wyborczej. Poręczył dla par-tii kredyt. Zdobył mandaty poselskiew 2001, 2005 i 2007 r. Ale bez wahaniarezygnował z ław poselskich, gdy tyl-ko poprosił o to prezydent. Został se-kretarzem stanu w MON, potem sze-fem prezydenckiej kancelarii, w koń-cu szefem MON, a wreszcie – BBN.

Krótko ostrzyżony sprawiał wra-żenie służbisty. Za to i za zwykle nie-wygładzony język nie kochała go War-szawa, jej salony, media. Sam też ichnie lubił. „Nie zamierzam udzielać sięna rautach. Prawdziwe życie, praw-dziwi ludzie są na prowincji” – mówił.

Trochę się otwierał, gdy rozmowaschodziła na lotnictwo. To była jego pa-sja. Śmiał się, że przez nią ominęła godziałalność opozycyjna w PRL. Bo kie-dy w sierpniu 1980 r. wybuchły straj-ki, on jako 17-latek szlifował umiejęt-ności na kursie szybowcowym. Pozo-stał tej pasji wierny. Zdobył licencję pi-lota samolotów turystycznych. Z du-mą nosił w klapie wojskowego orzełka– pamiątkę z okresu, kiedy był szefemMON. �

SŁAWOMIR SOWULA, MW

WICEMARSZAŁEK SEJMU

– Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek na kogośpodniósł głos. Nawet w polityce. Jak próbował robić groźną minę, to wiedziałem, że gra

– Stanisław Pelczar, od 30 lat przyjacielJerzego Szmajdzińskiego, były prezesRadia Wrocław, nawet nie próbuje kryćłez. – Dzień przed śmiercią miał uro-dziny i nawet nie dane nam było po-rozmawiać, bo był zajęty. Jaki Jurekbył naprawdę? Po prostu dobry. Wca-le nie nadęty czy odizolowany.

Były poseł Jan Chaładaj był świad-kiem na ślubie Małgorzaty i JerzegoSzmajdzińskich. – Znaliśmy się 34 la-

ta. Dzwoniłem do niego w piątek z ży-czeniami urodzinowymi, aon tylko prze-praszał, że nie zrobi imprezy, bo leci doSmoleńska – łamiącym się głosem wspo-mina Chaładaj. – Jak miał komuś po-wiedzieć coś złego, to po prostu się nieodzywał.

W polityce obecny był od niemalćwierć wieku. Zawsze wierny lewicy. Uro-dził się we Wrocławiu. Karierę wpolitycezaczynał w ZSMP Akademii Ekono-micznej. Razem zChaładajem prowadziliklub studencki Simplex, wokół któregokoncentrowało się życie towarzyskie.

Chaładaj: – Ja byłem szefem, a Jurekmi pomagał. Nie było problemu, żebyRodowicz u nas śpiewała. Jakby Jureksię zawziął, to iBeatlesów byśmy do Wro-cławia sprowadzili.

W latach 80. Szmajdzińskiego ścią-ga do Warszawy ówczesny szef ZSMPJerzy Jaskiernia. Najpierw zostaje u nie-go sekretarzem, a od 1984 r. sam staje naczele organizacji ikieruje nią aż do Okrą-głego Stołu. W 1985 roku po raz pierw-szy, z tzw. listy krajowej, wszedł do Sej-mu. Jako jeden z nielicznych peerelow-skich posłów wrócił do Sejmu w 1991 r.Od tego czasu zasiadał w nim bez prze-rwy jako reprezentant ziemi jelenio-górskiej. Ta Jelenia Góra była jego dru-gim domem. Anegdota mówi, że kiedyprzed paru laty prezydentem JeleniejGóry był Józef Kusiak z SLD, w jego ga-binecie obok godła państwowego wisiałportret Szmajdzińskiego.

– Bywał w Jeleniej co tydzień, choćmógł w tym czasie odpoczywać od Sej-mu – wspomina Marek Dyduch, b. se-kretarz generalny SLD.

W 2001 roku po wygranych przez le-wicę wyborach pełnił funkcję ministraobrony narodowej, w 2004 roku tym-czasowo również szefa MSWiA. W 2008roku został wiceszefem SLD. W grud-niu ub. roku oficjalnie ogłoszono, że bę-dzie kandydatem partii na prezydentaRP. Choć karierę rozpoczynał wczasachPRL, jego kompetencję doceniali tak róż-ni politycy jak Stefan Niesiołowski czywiceprezes PiS Adam Lipiński.

Zostawił żonę Małgorzatę i dwójkędzieci: Agnieszkę w klasie maturalneji starszego Andrzeja. �

JACEK HARŁUKOWICZ

POSŁANKA NA SEJM RP

„Kiedy przyjdzie na mnie smutek,słucham poważnej muzyki, choć niestronię od rozrywkowej. Smutek jestjednak rzadkością, bo mam rodzinę,przyjaciół, bo czuję się potrzebna.Jestem w kwiecie wieku, pełna energii,zdrowie mi dopisuje, humor także.Z optymizmem patrzę w przyszłość”– przedstawiała się na stronieinternetowej

Pochodziła z rodziny prawniczej i samabyła prawniczką. –Ito znakomitą –wspo-mina Ryszard Kalisz (SLD), który razemz nią w 1984 r. zdawał w Warszawie eg-zamin na aplikację adwokacką. – Na kil-kuset kandydatów dostało się osiem osób– dodaje Kalisz.

Szymanek-Deresz urodziła sięw Przedborzu, młodość spędziła w Ło-dzi, tu ukończyła Wydział Prawa Uni-wersytetu Łódzkiego. Do Warszawyprzeniosła się, gdy jej ojciec, sędzia Są-du Wojewódzkiego w Łodzi, został sę-dzią Sądu Najwyższego.

Szymanek-Deresz otworzyła własnąkancelarię, specjalizowała się w prawiepatentowym. Drzwi do polityki otwo-rzył jej Kalisz, wówczas szef kancelariiprezydenta Aleksandra Kwaśniewskie-go. – W 1999 r. z prezydentem szukali-śmy kobiety, która mogłaby być szefo-wą kancelarii. Pomyślałem o Joli, a pre-zydent się zgodził – mówi Kalisz.

W styczniu 2000 została podsekre-tarzem stanu, po kilku miesiącach awan-sowała na szefową kancelarii.

– Całe życie stawiam sobie wyzwa-nia, całe życie chcę walczyć. I teraz ocie-ram się o wielką walkę, o wielką polity-

kę. To fascynujące, bo to rywalizacja ora-cję – mówiła 10 lat temu w rozmowiez „Głosem Wielkopolskim”.

W2005r. odeszła zkancelarii, by wal-czyć o mandat poselski. Gdy pierwszyraz pojawiła się w Płocku jako kandy-datka SLD, dziennikarze uznali, że to ko-lejny spadochroniarz z Warszawy, któ-ry na północnym Mazowszu będzie tyl-ko gościem. Bardzo się pomylili. W cią-gu kilku miesięcy udowodniła, że potrafibyć posłanką z Płocka.

Już w 2006 r. zwyciężyła w rankingu„Polityki” na 12 najlepszych posłów. Jejwybór komisja rankingowa uzasadnia-ła: „Zwykle wie, o czym mówi, a to rzad-ka umiejętność w tym Sejmie”.

Rok później zwyciężyła w rankingu„Wprost” na najlepiej ubraną posłankę.Z uzasadnienia: „Z wzajemnością kochabiel, która podkreśla jej opaleniznę”. Wal-czyła na sali sądowej, w Sejmie i na kor-cie. Trzy lata temu wygrała turniej teni-sowy parlamentarzystów. Pokonała m.in.Jerzego Szmajdzińskiego, z którym zgi-nęła w Smoleńsku.

„Co wieczór spotykamy się w domu– pisała na swojej stronie internetowej– na podsumowaniu dnia. Tak jak w nor-malnej rodzinie, pełnej ciepła i wza-jemnego zrozumienia”. Jej mąż PawełDeresz jest dziennikarzem. Córka Ka-tarzyna – prawniczką. Kalisz: – Zostawi-ła wielu przyjaciół, od soboty non stopdzwonią znajomi z Polski, Niemiec, ca-łego świata... �

WOJCIECH SZACKI, HUBERTWOŹNIAK

DYREKTOR ZESPOŁUPROTOKOLARNEGO PREZYDENTA RP

Mówiono o niej pierwsza damapierwszej damy. TowarzyszyłaLechowi i Marii Kaczyńskim we wszystkich podróżach

Zzamiłowania izawodu archeolog, przezostatnie pięć lat pracowała w KancelariiPrezydenta RP. Urodziła się w Kwidzy-nie, gdzie skończyła szkołę podstawową

i liceum ogólnokształcące. Od dzieckajej pasją była archeologia. Należała doZHP, brała udział w popularnej opera-cji „1001 Frombork” – harcerskiej akcjiodbudowy Fromborka prowadzonej naprzełomie lat 60. i 70. To zdecydowałoo jej wyborze kierunku studiów.

Ukończyła Wydział Archeologii Uni-wersytetu Warszawskiego, na studiachpoznała męża Jacka. Przez wiele lat pra-cowała w PAN, prowadziła badania ar-cheologiczne na Mazowszu. W 1998 r.zaczęła pracę w biurze rzecznika pra-sowego prezydenta Warszawy, którymiw czasie jej pracy w urzędzie byli po ko-lei: Marcin Święcicki, Paweł Piskorski,Wojciech Kozak i Lech Kaczyński. Jo-lanta Kalka, rzeczniczka prezydentaŚwięcickiego, pamięta, jak przyjęła ją dopracy w zespole prasowym. – Podczasrozmowy kwalifikacyjnej zrobiła do-skonałe wrażenie. Konkretna, eleganc-ka, dobrze znała język angielski. Dosko-nale organizowała pracę biura.

Po wygranych przez PiS wyborachsamorządowych (2002 r.) poznała Ma-rię Kaczyńską. Zyskała jej uznanie i za-ufanie. Dlatego po triumfie wyborczymLecha Kaczyńskiego w 2005 r. Kancela-ria Prezydenta RP zaproponowała jejstanowisko urzędniczki odpowiedzial-nej za kontakty Marii Kaczyńskiej. Kształ-towała też wizerunek pierwszej damy.

Izabela Tomaszewska zostawiła 29-letniego syna Filipa i 15-miesięczne-go wnuczka Emila. Spędzała z nim każ-dą chwilę wolną od obowiązków w Pa-łacu Prezydenckim. � DOR, KW, FUS

FUNKCJONARIUSZ BIURA OCHRONY RZĄDU

Instruktor spadochroniarstwa

Przed laty był zawodnikiem ZawiszyBydgoszcz w tej dyscyplinie. W bar-wach tego klubu wielokrotnie zdoby-wał medale. W 2002 r. został mistrzemPolski w wieloboju spadochronowym(skoki nocne, dzienne, strzelanie, pły-wanie, bieganie). Urodzony w Żninie,w służbie od 12 lat. � PIOT

LEGENDARNA DZIAŁACZKA „SOLIDARNOŚCI”

„Matką Courage” Stoczni Gdańskiejnazwał ją angielski historyk Timothy Garton Ash

Suwnicowa wydziału W-2 Anna Walen-tynowicz straciła pracę wstoczni 9 sierp-nia 1980 r., pięć miesięcy przed emery-turą. Bogdan Borusewicz uznał, że todoskonały powód do strajku.

14 sierpnia wysłannicy Borusewi-cza organizowali protest w zakładzie.Dyrektor Klemens Gniech namawiałwiecujących robotników do rozmowy,ale oni postawili warunek: negocjuje-my, jeśli w stoczni pojawi się Walenty-nowicz. Skandowali: „Pa-ni A-nia dosto-czni!”. Dyrektorskim dużym fia-tem pojechał po nią kolega z pracy Bog-dan Felski: – Pani Aniu, załoga stoi,stocznia zatrzymana w pani obronie.Nie będzie rozmów, jeśli natychmiastpani nie przyjedzie.

– Oj, Boguś, pójdę się tylko przebrać– odpowiedziała wzruszona.

– Nasza pani Ania kochana to spo-łecznik, jakich mało, zawsze broniła słab-szych. Dlatego stanęliśmy w jej obronie– mówi Jerzy Borowczak, jeden z ini-cjatorów strajku w Stoczni.

Urodziła się w Równem na Wołyniu.Wlatach 50. została spawaczem wstocz-ni. Chorowała, klepała biedę, umarł jejmąż. Nie poddawała się, zaczęła wystę-pować w obronie robotników. Pytała,gdzie ginęły pieniądze społeczne, gdybyło jasne, że zagarnęli je działacze PZPR.W1978r. usłyszała oWolnych ZwiązkachZawodowych i od razu do nich przystą-piła. Była inwigilowana, dyrekcja stocz-ni przenosiła ją z wydziału na wydział.

W sierpniu ’80 należała do ścisłegokierownictwa Międzyzakładowego Ko-mitetu Strajkowego. 16 sierpnia, gdy upa-dał „mały strajk”, z Aliną Pienkowską,Henryką Krzywonos iEwą Osowską sta-nęła przy bramie i zatrzymała stocz-niowców opuszczających zakład.

��� Ciąg dalszy ze s. 17

ALEKSANDERSZCZYGŁOur. 1963

MAREK ULERYK ur. 1975

JERZYSZMAJDZIŃSKIur. 1952 r.

IZABELATOMASZEWSKA ur. 1955

ANNAWALENTYNOWICZ ur. 1929

JOLANTASZYMANEK-DERESZur. 1954

2

Aleksander Szczygło

Jolanta Szymanek-Deresz Izabela Tomaszewska Zbigniew Wassermann

BAR

TOS

Z B

OB

KO

WS

KI

RO

BER

T K

OW

ALE

WS

KI

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

PAP/LE

SZEK

SZYM

SK

I

18 | KSIĘGA UMARŁYCH

Page 19: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

– O Ani Walentynowicz czytałamprzed Sierpniem w ulotkach, podziwia-jąc jej działalność w Wolnych ZwiązkachZawodowych i odwagę, z jaką pomaga-ła innym – wspominała Henryka Krzy-wonos-Strycharska, tramwajarka, któ-ra wywołała strajk komunikacji miejskiejw Gdańsku. – Już w stoczni zobaczyłambardzo spracowaną kobietę, była takimczłowiekiem duszą.

Kiedy Lech Wałęsa chciał przerwaćstrajk 16 sierpnia, Walentynowicz za-rzuciła mu zdradę. Później miała żal, żenie dopuszczono jej do udziału w wizy-cie delegacji „Solidarności” u prymasaStefana Wyszyńskiego. Ostro i publicz-nie krytykowała Wałęsę. Wiosną 1981 r.usunięto ją z kierownictwa „S” z powo-du „niegodnego reprezentowania”. Polatach okazało się, że SB podsuwała jejdokumenty mające skompromitowaćWałęsę. Powoływała się na nie. – Kogośinnego dawno podałbym do sądu za ta-kie oszczerstwa. Ale pani Ani mi nie wy-pada skarżyć – mówił Lech Wałęsa.

W stanie wojennym internowana,znowu zwolniona ze stoczni. W 1991 r.starała się o ponowne przyjęcie do za-kładu. Do emerytury brakowało jej ro-ku pracy, bo ZUS zgubił gdzieś osiem latz jej stażu. Dyrekcja zaproponowałaokres próbny. Odmówiła i wywalczyłastały angaż. Po roku pożegnała dyrek-tora słowami: – Odchodzę na dobrepierwszy raz z własnej woli. �

KRZYSZTOF KATKA

PRZEDSTAWICIELKA RODZINKATYŃSKICH, PRZEWODNICZĄCAFUNDACJI GOLGOTA WSCHODU

Choć znajomi twierdzą, że była typemsamotnika, nigdy nie była sama

Wiceprezes fundacji Golgota Wschoduzałożonej przez księdza Zdzisława Pesz-kowskiego, zmarłego kapelana RodzinKatyńskich. Jej celem było dokumen-towanie i pielęgnowanie pamięci o lo-sach Polaków na Wschodzie.

Mieszkała na warszawskim Moko-towie. Była wieloletnim pracownikiemPolitechniki Warszawskiej, a od 1997 r.prezesem Stowarzyszenia KrzewieniaKultu św. Andrzeja Boboli. Starała siędoprowadzić do beatyfikacji wszystkichksięży zamordowanych w Katyniu.

– Zksiędzem Peszkowskim była zwią-zana nie tylko przez Katyń, gdzie zabitojej ojca, ale także przez wiarę. Nie tylkow Boga, ale w to, że będzie dobrze. Nig-dy nie dawała za wygraną – wspominajeden z księży z sanktuarium św. An-drzeja Boboli w Warszawie.

Z jej inicjatywy w 2002 r. dokonanotu intronizacji obrazu Matki Bożej Ko-zielskiej (tytuł dopisano po latach), któ-ry Michał Siemiradzki namalował napodstawie płaskorzeźby wykonanejw obozie NKWD w Kozielsku. Obrazumieszczono w jezuickim sanktuariumtuż obok relikwii św. Andrzeja Boboli.W2003r. poświęcił go Jan Paweł II. „Mo-ment błogosławieństwa przez papieżaPolaka tego cudownego obrazu był dlanas wszystkich wielkim przeżyciem.Tym większym, że w obecności jeńcaz Kozielska – świadka dziejów tego ob-razu i jego opiekuna, ks. prał. ZdzisławaJ. Peszkowskiego” – relacjonowała Wa-lewska-Przyjałkowska. �

GRZEGORZ MIECZNIKOWSKI

POSEŁ NA SEJM RP

Zawzięty, nieustępliwy i nieufnypolityk? Panowie, Zbysiu to kochany człowiek. Umiałwygrywać, przegrywaći wybaczać. Był tylko może zbyt zapracowany, żeby zadbaćo wizerunek

– wspomina Zbigniewa Wassermannaprzyjaciel Józef Pilch, przewodniczącyRady Miasta Krakowa.

W „Gazecie” wadziliśmy się z Was-sermannem nieraz. Był dla nas zbyt ra-dykalny w komisji orlenowskiej i w oso-bistych walkach. Śledząc jednak jego za-

wodową karierę, można lepiej zrozu-mieć słowa Józefa Pilcha.

Nazwisko Wassermanna po razpierwszy publicznie wypłynęło, gdy la-tem 1990 r. znalazł się w składzie komi-sji weryfikującej krakowską Służbę Bez-pieczeństwa. Skąd ten wybór? W latach80. Wassermann, pracując w struktu-rach peerelowskiej prokuratury, działałjednocześnie w duszpasterstwie praw-niczym, chyba jako jedyny czynny wów-czas prokurator. Opierał się naciskomprzełożonych, którzy dążyli do pełnego„upartyjnienia” prokuratury. Świado-mie zrezygnował z kariery, którą za-pewniłby akces do partii.

Po latach chwalebne świadectwo wy-stawił mu działacz opozycji BartłomiejSienkiewicz, w 1982 r. schwytany przezSB za działalność w nielegalnym NZS.–SB pobiła mnie, potem przez 48 godzinbyłem trzymany w nieogrzewanej celi.Zostałem aresztowany. Moją sprawę do-stał Wassermann. Poprowadził ją tak, żezostałem uwolniony, a potem uniewin-niony. Zrobił wszystko, co mógł wtedyzrobić niezależny i uczciwy prokurator– mówił Sienkiewicz „Gazecie”.

Po tym zdarzeniu Wassermann niedostawał już spraw przeciwko opozycji.

Po 1990 r. jego kariera też nie prze-biegała gładko. W 1991 r. skrytykowałbrak wystarczających – jego zdaniem– zmian w prokuraturze oraz niechęćśrodowiska do rozliczenia się z prze-szłością. Został odwołany ze stanowiskai zawieszony jako prokurator. Wróciłw 1993 r., w czasach rządów Hanny Su-chockiej, do prokuratury apelacyjnej.

Do wielkiej polityki wszedł, gdyw 2000 r. Lech Kaczyński został mini-strem sprawiedliwości w rządzie AWS.Był u niego prokuratorem krajowym.Współzakładał PiS i został posłem tejpartii zKrakowa. Wlatach 2001-05 wsej-mowej komisji ds. służb specjalnych udo-wadniał, że może ona sprawować real-ną kontrolę nad specłużbami. Dopro-wadził do powstania orlenowskiej ko-misji śledczej badającej sprawę zatrzy-mania szefa Orlenu przez UOP w 2002 r.Gdy w 2005 r. PiS wygrał wybory, objąłstanowisko ministra koordynatora służbspecjalnych.

W Sejmie tej kadencji PiS skierowałgo do hazardowej komisji śledczej, gdzie

należał do śledczych zadających naj-więcej merytorycznych pytań. Wyróż-niał się polemikami z posłami PO. Nie-kiedy sympatycznymi, jak wówczas, gdybronił swojej krakowskiej wymowy ipra-wa do używania specyficznie małopol-skiego sformułowania „wartałoby”.

Jego polityczni przeciwnicy imy, kry-tyczni dziennikarze, zawsze mieliśmyrespekt dla jego pracowitości, prawni-czej wiedzy i oddania sprawie, którą re-prezentował. �

WOJCIECH CZUCHNOWSKI

WOJCIECH PELOWSKI

POSEŁ NA SEJM RP

Znajomi mówią o nim:perfekcjonista. Bez scenariusza nie mógł się odbyć ani jego wyborczywiec, ani prywatna impreza

– Ta skrupulatność oznaczała jednakświetną organizację pracy. To była per-fekcja w działalności poselskiej. Dla PSLiswoich wyborców poświęcił życie –opo-wiada o nim Władysław Kosiniak-Ka-mysz, sekretarz PSL.

Był wiceprezydentem Krakowa, wi-cewojewodą krakowskim, wojewodą tar-nowskim.

Karierę polityczną zaczął jeszczew PRL jako działacz ZjednoczonegoStronnictwa Ludowego. Jako wicepre-zydent Krakowa w latach 1987-90 częstodelegowany był do rozmów z demon-strującymi studentami. Nie rozmawiałz pozycji siły, próbował łagodzić nastro-je swoim charakterystycznym lekkimuśmiechem. Dziennikarzy prasy reżi-mowej dziwiło, że udziela wywiadówmediom wychodzącym poza cenzurą.

WSejmie był wiceprzewodniczącymkomisji „Przyjazne państwo”. Walczyło rehabilitację Wincentego Witosa, któ-ry był skazany w procesie brzeskim.

Był żonaty, miał dwie dorosłe córki.W wolnych chwilach zajmował się pszczelarstwem.

Dziennikarze podkreślają, że miałdystans do siebie. W 2000 r. napisaliśmyw „Gazecie”, jak zatrzymał ekspres ja-dący z Krakowa do Warszawy, bo... po-mylił pociągi. Nie miał pretensji. �

WOJCIECH CZUCHNOWSKI

WOJCIECH PELOWSKI

POSEŁ NA SEJM RP

– Najpierw lecieć miałem ja, ale niewyrobiłem się. Poleciał on. Potemjak szalony dzwoniłem pod numerEdzia. Włączała się poczta, jegogłos mówił: „Nie mogę odebraćtelefonu” – opowiada FranciszekStefaniuk, lubelski poseł PSL

– Zaraz po uroczystościach w Katyniumiał wracać na Lubelszczyznę. Bo wnie-dzielę umówił się na spotkanie w Werb-kowicach zgospodarzami. Nie wiem, jakto ogarnąć, że Edzia już nie ma – Jan Ło-pata, lubelski poseł PSL, przyjaźnił sięz Wojtasem od ćwierć wieku.

Edward Wojtas urodził się w WólceModrzejowej pod Ostrowcem Święto-krzyskim. Przyjaciele mówią, że to oj-ciec, żołnierz Batalionów Chłopskich,zaszczepił mu patriotyzm i dzięki ojcuruch ludowy był mu bliski.

Działał w nim już podczas studiówna ekonomii na UMCS. W 1976 r. wstą-pił do ZSL, potem do PSL. Na studiachpoznał żonę Alinę, byli parą na roku.

Łopata: – W domu rodzinnym się nieprzelewało, pewnie dlatego, mimo żeEdzio pełnił potem wiele ważnych funk-cji, zawsze miał wrażliwość na krzywdę.

Przez lata radny województwa, czło-nek zarządu, a od 2005 do 2006 r. mar-szałek. Był posłem VI kadencji.

Lucjan Orgasiński, rzecznik lubel-skiego PSL: – Gdy do jego biura przy-chodzili petenci, a on nie wiedział, jakmoże pomóc, wyciągał portfel. Kiedyśpojawił się 50-letni mężczyzna, które-

mu firma upadła, rodzina na utrzyma-niu, depresja, łzy w oczach. Poseł po-wiedział: „Pan poczeka „. Sięgnął do kie-szeni i dał mu kilka banknotów. Zrobiłto nie ostentacyjnie, tylko w odruchu ta-kiej bezradności i współczucia. Potemzałatwił mu pracę w hurtowni.

Sławomir Sosnowski, wicemarsza-łek i szef klubu PSL w sejmiku: – Rok te-mu odwiedziliśmy kościół w Żółkwi naUkrainie. Edward oglądał go z zachwy-tem. Los chciał, że za tydzień pojechałatam zwycieczką moja córka. Iproboszczopowiedział licealistom, że był tu pewienpolityk PSL z Lublina i zostawił ogrom-ną ofiarę na renowację zabytkowych płó-cien. Ja nawet o tym nie wiedziałem.

Kierował PSL na Lubelszczyźniew trudnym czasie. W 2006 r. grupa dzia-łaczy pod przewodnictwem ZdzisławaPodkańskiego, poprzednio szefa ludo-wców na Lubelszczyźnie, wyszła z par-tii i założyła PSL „Piast” (obecnie Stron-nictwo Piast). Wojtasowi udało się za-chować ciągłość struktur PSL na Lu-belszczyźnie, a jesienią 2006 r. ludowcywygrali wybory samorządowe.

Lucjan Orgasiński: – W ostatnie wa-kacje przypadkowo spotkałem go na pla-ży nad Bałtykiem. Spacerował, a pod pa-chą miał wielkie tomisko Normana Da-viesa „Europa walczy”.

Przygotowywał się od objęcia funk-cji europosła. Po przyjęciu traktatu liz -bońskiego Polsce przypadł jeden do-datkowy mandat, miał go objąć Wojtas.

Osierocił dwie córki: Monikę, eko-nomistkę, i Małgorzatę, prawniczkę. �

PAWEŁ RESZKA

SEKRETARZ STANU W KANCELARII PREZYDENTA RP

– W sobotę była msza za Pawła,kościół pełen ludzi, ksiądz odczytałnam słowa jego żony Małgosi:„Paweł zostawił ślady swoich stóp na ziemi”. Prawda, myślę, że zostawił ich bardzo wiele

– mówi Jarosław Szostakowski, stołecz-ny radny. Do czasu powstania Platfor-my Obywatelskiej byli partyjnymi kole-gami, razem działali w Unii Wolności.

Podkreśla, że nie polityka była dzie-dziną, w której czuł się najlepiej: – Jegoabsolutną pasją była pomoc społeczna,on tym żył. Latami budował pozycję eks-perta, myślę, że był w czołówce trzech,czterech najlepszych ludzi w kraju.

Koniec lat 80., okolice Okrągłego Sto-łu. –Trwa okupacja głównej kwatery ZHPprzy ul. Konopnickiej. Tam stoczyłemw drzwiach bój z młodym harcerzem.Ja, jako przedstawiciel strony reżimo-wej broniący miejsca urzędowania na-czelnika ZHP, on – opozycyjnego har-cerstwa. Bój był oczywiście słowny, amójideowy przeciwnik szalenie błyskotli-wy. Tak poznałem Pawła –wspomina An-drzej Golimont, warszawski radny SLD.

W latach 90. spotkali się w stołecz-nym samorządzie. Wypych był już wte-dy po resocjalizacji i historii, które koń-czył na Uniwersytecie Warszawskim.Golimot twierdzi, że choć należeli do in-nych formacji, grali do jednej bramki– zajmowali się sprawami społecznymi.– Paweł szefował Warszawskiemu Cen-trum Pomocy Rodzinie. Wprowadziłstandardy w domach opieki społecznej,bo w latach 90. nie istniały. Z opieki spo-łecznej zrobił w Warszawie politykę spo-łeczną, podniósł jej rangę. Później wie-le jego pomysłów znalazło się w usta-wach.

Gdy w 2002 r. Lech Kaczyński obej-mował urząd prezydenta Warszawy, po-trzebował fachowców, którzy moglibyzasilić budowaną praktycznie od pod-staw stołeczną administrację. Poszuki-wał ich m.in. wśród byłych polityków UniiWolności, którzy nie weszli do PO. Wy-pych miał już wtedy opinię fachowca. Ka-czyński zaproponował mu stanowiskoszefa biura polityki społecznej. –Dla Paw-ła nie była ważna opcja polityczna. Była wizja Wypycha, nie PiS, SLD czy

TERESA WALEWSKA --PRZYJAŁKOWSKAur. 1939

Ciąg dalszy na s. 20 ���

ZBIGNIEWWASSERMANNur. 1949

WIESŁAW WODA ur. 1946

Marek Uleryk Wiesław Woda Edward Wojtas Paweł Wypych

Anna Walentynowicz Jerzy Szmajdziński

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

BO

R

SŁA

WO

MIR

KAM

IŃS

KI

BAR

TOS

Z B

OB

KO

WS

KI

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

KR

ZYS

ZTO

F K

OC

H

10.04.2010 | SMOLEŃSK | 19

EDWARD WOJTAS ur. 1955

PAWEŁ WYPYCHur. 1968

2

Page 20: Gazeta Wyborcza Wydanie Specjalne - Ksiega Umarlych

Platformy – mówi Golimont. – Zrobiłporządek z dotacjami według zasady,że ratusz nie jest jedynie sponsorem,ale i instytucją, która wymaga.Owszem, eliminował najsłabszych,ale i dał rozwinąć skrzydła prawdzi-wie zaangażowanym.

– Ludzie z organizacji pozarządo-wych na początku twierdzili, że toarogant. Pod koniec kadencji mówi-li o Pawle z szacunkiem. Z pewnościąpolityka społeczna za sprawą Wypy-cha była jednym z jaśniejszych mo-mentów stołecznej prezydentury Le-cha Kaczyńskiego – uważa Szosta-kowski.

W 2005 r. po wygranych przez Le-cha Kaczyńskiego wyborach na pre-zydenta kraju zdecydował się zostaćw ratuszu. Jak twierdzą radni – na oso-bistą prośbę Kaczyńskiego, dla któ-rego opieka społeczna była dziedzi-ną strategiczną. Za komisarza Kazi-mierza Marcinkiewicza wszedł do za-rządu miasta. – O to też prosił prezy-dent, już wtedy należał do jego naj-bardziej zaufanych współpracowni-ków – opowiada jeden z samorzą-dowców.

Potem przyszła seria rządowychposad: Ministerstwo Pracy, preze-sura ZUS, a po wygranych przez POwyborach – Pałac Prezydencki.– Miał rozterki – mówi Szostakow-ski. – Szczególnie gdy został fronto-wym ministrem, rzecznikiem pra-sowym prezydenta. Ale radził so-bie doskonale.

– Mimo wysokich funkcji Pawełnie stracił fantazji – mówi Golimont.– Pamiętam kiedyś 1 maja, 7 rano,dzwonek do drzwi. Otwieram, stoiprzed mną jego kierowca i mówi, żema dla mnie prezent. Pudełko. Otwie-ram, w środku tylko kartka i słowa:„Chciałem być pewny, że nie spóź-nisz się na pochód”. �

IWONA SZPALA

SENATOR RP

O godzinie 5.12 zadzwonił jeszcze,żeby mnie obudzić. Potem widziałem start samolotuprezydenckiego – mówi przyjacielStanisława Zająca senatorZdzisław Pupa

Znali się od kilkudziesięciu lat. By-li na tyle bliskimi przyjaciółmi, żew sobotę senator Pupa pojechał dożony Stanisława Zająca do Jasła, że-by podtrzymać ją na duchu. Sena-tor Zając osierocił dwoje dzieci.

Na Podkarpaciu wszyscy o nimmówią – fenomen. Podczas wybo-rów zawsze bił rekordy popular-ności. Osiągał jedne z najlepszychwyników w kraju. Cztery razy zo-stawał posłem. Zawsze z list pra-wicowych ugrupowań. Najpierw,w 1991 r., na pierwszą kadencję par-lamentu z listy Wyborczej Akcji Ka-tolickiej. W trzeciej kadencji był wi-cemarszałkiem Sejmu. Późniejzwiązał się z PiS.

Gdy w 2008 roku niespodzie-wanie zmarł senator PiS z Jarosła-wia Andrzej Mazurkiewicz, PiS wy-stawił Zająca. Zdobył ponad 40 ty-sięcy głosów. W nagrodę został prze-wodniczącym klubu PiS w Senacie.

Działał też w samorządzie. W la-tach 2002-05 był radnym sejmikuwojewódzkiego. Gdy przemawiał,wszyscy słuchali. Zawsze w sposóbstonowany, merytoryczny.

Przeszedł też w tym czasie po-ważną chorobę, ale zwalczył ją i wró-cił do polityki.

Ukończył prawo na Uniwersy-tecie Jagiellońskim. Był sędzią, alew latach 70. zrezygnował z tego sta-nowiska. Praktykował potem jakoadwokat. Wielokrotnie bronił w pro-cesach politycznych. Do praktykiadwokackiej wracał w przerwachmiędzy kadencjami.

Był jedną z czołowych postaciZjednoczenia Chrześcijańsko-Naro-dowego. Prezesował tej partii w la-tach 2000-02.

– Niektórzy postrzegali go jako su-rowego pana, takiego niedostępnego.W rzeczywistości był wesoły, żarto-bliwy. I miał, powiedziałbym, miękkieserce. Dostrzegał możnych, ale po-chylał się z troską także nad najsłab-szymi. Ludzie przychodzili do niegoz różnymi problemami. To był chybaklucz do jego sukcesów w wyborach– mówi senator Pupa. �

MAŁGORZATA BUJARA

AKTOR

Był etatowym marszałkiemJózefem Piłsudskim

Grał go podczas corocznych obcho-dów Święta Niepodległości – 11 listo-pada. Jeździł też po Polsce z parado-kumentalnym widowiskiem „Pa-sjanse Pana Marszałka”. W kinie za-grał go w „Polonia Restituta” (1980)Bohdana Poręby.

Miał charakterystyczny niski głos.Dobrze śpiewał. W wywiadach mó-wił: „Moja mama śpiewała w operze.Na operze się wychowałem. Marzy-łem, żeby zostać kompozytorem-dy-rygentem”. Ów głos i wyraziste mę-skie rysy sprawiały, że obsadzano go

w rolach silnych postaci. Był np. Na-poleonem w „Popiołach” (1965) An-drzeja Wajdy.

Specjalnością Zakrzeńskiego by-ły też czarne charaktery, częstow mundurach („Krojczy powiedział,że mundur leży na mnie tak wspa-niale, że nic nie trzeba poprawiać”).Był Wehrnitzem, jednym z czterechgestapowców tworzących fikcyjnąpostać dowódcy-mordercy w „Po-szukiwany gruppenführer Wolf ”,ostatnim odcinku „Stawki większejniż życie” (1968) Janusza Morgen-sterna. Grał gubernatora Frankaw „Epilogu norymberskim” (1970) Je-rzego Antczaka i pruskiego namiest-nika von Hollsteina w „Czarnychchmurach” (1973) Andrzeja Konica.Summą jego dokonań filmowych oka-zał się stary szlachcic Benedykt Kor-czyński w „Nad Niemnem” (1986) Zbi-gniewa Kuźmińskiego.

Do aktorstwa dochodził długo.Wspominał: „Moja mama marzyłai błagała mnie, bym został lekarzem.A ja po dwóch latach studiowania me-dycyny zrezygnowałem. Dziewięćmiesięcy jeździłem w pogotowiu ja-ko sanitariusz i też zrezygnowałem,bo ciągle poszukiwałem czegoś in-nego. Wtedy poznawałem ludzi. Dziśwyciągam z szufladki to, czego wte-dy doświadczyłem”.

Nie zawsze był konsekwentny.W „Misiu” (1980) Stanisława Bareipotrafił zagrać reżysera Zagajnegobędącego parodią reżymowca Porę-by, który kręci „Ostatnią parówecz-kę hrabiego Barry Kenta”, a jedno-cześnie występować u tegoż Poręby.

W 1984 r. pojawił się na deskach źlewidzianego przez środowisko TeatruNarodowego. Koledzy wypominalimu też główną rolę w „Epizodzie Ber-lin West” (1986) Mieczysława Waś-kowskiego – o strasznych losach pol-skiego pisarza na fatalnej niemieckiejemigracji.

Był absolwentem krakowskiejPWST. Debiutował w 1960 r. rolą Hek-tora w „Troilusie i Kresydzie” Szek-spira w Teatrze im. Słowackiego. Zarolę bohatera-narratora w „Urzędzie”(1964) Tadeusza Brezy w reżyseriiWładysława Krzemińskiego dostałnagrodę na festiwalu we Wrocławiu.W Teatrze Polskim w Warszawie,gdzie pierwszy raz trafił w roku 1967,dobrze czuł się w repertuarze fre-drowskim – był Cześnikiem w „Ze-mście” (w inscenizacjach Dejmka i Ła-pickiego) i Majorem w „Damach i hu-zarach” (u Dejmka). �

JACEK SZCZERBA

CZŁONEK ZAŁOGI SAMOLOTU

Dwa miesiące temu latał z rządowąpomocą dla zniszczonegotrzęsieniem ziemi Haiti

Zajmował się nawigacją prezydenckiejmaszyny. Pochodził z Radomia. W po-wietrzu spędził tysiąc godzin. W 36. puł-ku specjalnym służył od dziewięciu lat.Osierocił dwójkę dzieci. �

MP

��� Ciąg dalszy ze s. 19

1

WO

JCIE

CH

SU

RD

ZIE

L

Prosimy o wspomnienia

Znałeś jedną zofiar tragedii

wSmoleńsku? Czułeś emocjonalny

związek z jedną znich? Napisz

wspomnienie. Opublikujemy je

wserwisie Wyborcza.pl, niektóre

także wpapierowej

„Gazecie Wyborczej”. Piszcie:

[email protected]

STANISŁAW ZAJĄC ur. 1949

JANUSZZAKRZEŃSKIur. 1936

ARTUR ZIĘTEK ur. 1978

20 | KSIĘGA UMARŁYCH

Janusz Zakrzeński

Stanisław Zając Artur Ziętek Gabriela Zych

PAP/S

PW

P

FR

AN

CIS

ZEK

MAZU

RPREZES ZARZĄDU KALISKIEGOSTOWARZYSZENIA RODZINA KATYŃSKA

Mówią o niej, że potrafiła siędogadać z każdym: z dzieckiemi dorosłym. Dlatego udało się jejstworzyć Małą Rodzinę Katyńską

Prawnuki zamordowanych oficerówdostały od niej legitymacje członkow-skie, trzymały sztandary na uroczy-stościach katyńskich, a ona tłumaczy-ła im, że trzeba pamiętać o ludziach,którzy stracili życie dla ojczyzny. Mó-wią, że była wulkanem energii. „Nie by-ło nikogo, kto mógłby zająć się infor-mowaniem społeczeństwa o uroczy-stościach katyńskich? Poprosiła urzęd-ników i zajęły się tym władze miasta.Nie było mundurowych, którzy nosili-by sztandary na uroczystościach? Za-łatwiła kompanię honorową przyszłychstrażników więziennych szkolących sięw Kaliszu”. Mówią też, że sprawy Ro-dziny Katyńskiej były całym jej życiem.

W Katyniu został zamordowany jejteść. Dlaczego robiła to wszystko dlaczłowieka, którego nigdy nie znała, któ-ry nawet nie był jej krewnym? – Zewzględu na miłość i szacunek do mę-ża i do jego ojca – mówi Zofia Stefaniak,przyjaciółka Gabrieli Zych.

Jej mąż Lech Zych stracił ojca, gdymiał 9 lat. Stefan Zych pochodził z Ka-lisza, był zawodowym oficerem woj-skowym. W 1939 r. pojechał z kolegą nazgrupowanie jednostki do Przemyśla.Po drodze, gdy tankowali paliwo, ktośukradł im samochód. Pisał w liście dorodziny, że stracił wszystkie ich zdję-cia. Potem nie było już żadnej infor-macji. Dopiero w 1943 r. rodzina do-wiedziała się, że został rozstrzelanyprzez Rosjan.

– Mąż Gabrieli wiedział, że jego obo-wiązkiem jest czcić pamięć ofiar Katy-nia. Zaraził tym żonę. Zawsze była z nim,po jego stronie. Byli wzorowym mał-żeństwem, wszystko robili razem – opo-wiada Zofia Stefaniak. Poznali się, gdymiała 18 lat. Po maturze pracowała krót-ko w sądzie. Żyli z chałupnictwa (na po-dwórku otworzyli magiel), wychowy-wali syna Przemysława i córkę Izę, a napoczątku lat 90. zaczęli tworzyć w Ka-liszu Rodzinę Katyńską. Mąż pasjono-wał się żeglarstwem, sam złożył na po-dwórku pod domem jacht. On składałczęści, ona szyła firanki do kabiny.A w wolnych chwilach grali w brydżaalbo sadzili kwiaty w ogródku. W nie-dziele wyjeżdżali z dziećmi za miasto.– Gdy Lech zmarł nagle na zawał 9 lattemu, ona uznała, że jej obowiązkiemjest zająć się Rodziną Katyńską. Pamięćo tym, co stało się w Katyniu, była dlaniej świętością. Martwiła się, że pamię-tają tylko starsi ludzie. Dlatego wcią-gnęła w to prawnuki ofiar katyńskich– mówi jej przyjaciółka. Ostatnio zaczęłatracić siły, chorowała, lekarze założylijej by-passy, bardzo schudła.

W czwartek przed lotem na uro-czystość w Katyniu siedziała w domu,w stosie dokumentów, zdjęć z czasówwojny i okresu powojennego, które gro-madziła z mężem przez całe życie. Od-wiedziła ją Zofia Stefaniak. – Powie-działa do mnie: „Słuchaj, muszę z tymiwszystkimi papierami porobić porzą-dek przed wyjazdem. Szkoda, że nielecisz z nami. Sama nie mam już sił, aleja muszę być na tym cmentarzu”. �

AGNIESZKA DRZEWIECKA

GABRIELA ZYCH ur. 1941