Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

100
1 1/2012

description

W pierwszym numerze kwartalnika „Fabryka Silesia” czterdziestu specjalistów od literatury oraz osobistości życia naukowego, kulturalnego i społecznego wybrało Kanon Literatury Górnego Śląska, czyli dzieła literatury pięknej i humanistyki, które najlepiej określają fenomen Górnego Śląska.

Transcript of Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

Page 1: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

1

1/20

12

wsparcie sektora kulturywww.rok.katowice.pl Fabryka Silesia Kw

artalnik Rok I [Katowice] 2012, N

r 1

Page 2: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

2

1/20

12

Page 3: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

1

1/20

12

2 Jan F. Lewandowski Fabryka SileSia

3 Aleksandra Kunce Czy można wędrować bez idei domu?

10 Zbigniew Kadłubek Po Co nam kanon

Czterdziestu wybiera kanon15 Jan F. Lewandowski CzterdzieStu wybiera kanon

17 ankieta

wokół kanonu42 Zbigniew Kadłubek liSt do SteFana Szymutki

48 Jacek Lyszczyna Czy iStnieje literatura śląSka?

53 Wojciech Kunicki Czego jeSzCze nie znamy?

59 Ryszard Bednarczyk nim będą zaPomniani

61 Krystian Gałuszka Czytanie jak latanie

magiczna Silesia 63 Bogdan Kułakowski, Jan F. Lewandowski w trójkąCie bienka

autorzy i książki66 Horst Bienek gliwiCkie dzieCiŃStwo

67 Alicja Frimark bienek i HoCkney

68 Angela Bajorek PodPytywanie janoSCHa

71 Kazimierz Kutz zamiaSt kanonu

72 Henryk Waniek duCH wSzyStkiCH kSiążek i kSiąg

74 Feliks Netz zagłębianka o katowiCaCH

76 Ryszard Kaczmarek droga do Syntezy

retrospekcje80 Grażyna Barbara Szewczyk Poznajmy wreSzCie SCHoltiSa

84 August Scholtis narodziny głuPka (z powieści Ostwind)

86 Josef Cyrus SCHoltiS to był Pan (Wywiad z Arno Lubosem)

90 Zbigniew Kadłubek Słowa i krajobrazy: Verba(S)Cum

92 Krzysztof Karwat blisko stąd: o PożytkaCH Czytania bienka

94 Szczepan Twardoch naskwŏl pisane: literatura śląSka nie

iStnieje

96 książki nadesłane i wypatrzone

pis treÊci

Fabryka Silesia kwartalnik rok i [katowice] 2012, nr 140–057 Katowice ul. PCK 19tel. 32/251 75 63 w. [email protected]

Redakcja :Jan F. Lewandowski (redaktor naczelny)Alicja Frimark (sekretarz redakcji)Rada Redakcyjna:Zbigniew Kadłubek, Krzysztof Karwat, Szczepan TwardochKorekta: Elżbieta GiszterWydawca:Regionalny Ośrodek Kultury40–057 Katowice ul. PCK 19Dyrektor Adam Pastuchwww.rok.katowice.pltel. 32/ 251 75 [email protected]ż: Malwina [email protected] poligraficzna: LAVENDE Jolanta Budzyń[email protected]ład i łamanie: Magdalena WojtyłaISSN 2084-9621 nr indeksu: 284017

Warunki prenumeraty: Cena rocznej pre-numeraty wynosi 40 złotych. Pismo dostar-czamy pod wskazany adres bez dodatko-wych opłat. Wpłaty na konto Regionalnego Ośrodka Kultury w Katowicach: 77 1160 2202 0000 0000 2888 3011 z dopiskiem „Prenumerata Fabryka Silesia”. Warunki sprzedaży internetowej: Cena egzemplarza wynosi 10 złotych. Pismo do-starczamy pod wskazany adres bez dodat-kowych opłat. Wpłaty na konto Regional-nego Ośrodka Kultury w Katowicach: 77 1160 2202 0000 0000 2888 3011 z dopi-skiem „Kwartalnik”.

Redakcja nie zwraca materiałów niezamówionych i za- strzega sobie prawo ich redagowania i skracania, w tym prawo skracania korespondencji. Redakcja nie odpowiada za treść zamieszczanych reklam.Rozpowszechnianie tekstów kwartalnika bez zgody wydawcy zabronione. Nakład: 1500

Page 4: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

2

1/20

12

Z natury kwartalnego wydawania wyniknęło ponad-to, że nie będziemy zajmowali się życiem kulturalnym na bieżąco. Nie będziemy także pismem literackim. Intere-sują nas raczej zjawiska niż zdarzenia, o kulturze chce-my pisać w sposób pogłębiony, przełamując myślenie w kategoriach branżowych i instytucjonalnych. Dlatego chcemy łączyć eseistykę z pogłębioną publicystyką, z na-ciskiem na formy eseistyczne. Nie będziemy też pismem akademickim, chociaż chcemy zapraszać do współpracy autorów ze środowisk naukowych. Dzięki temu pismo bę-dzie służyło także promocji i popularyzacji naszej huma-nistyki. Nazwa „Fabryka Silesia” zapowiada sprawy górno-śląskie, z nawiązaniem do tradycji, a metaforycznie stwa-rza sugestię regionu twórczego, co kieruje ku przyszłości. Zależy nam na tym, co indywidualne, kameralne, lecz naj-bardziej interesuje nas wspólnota, jej źródła – wielokultu-rowe dziedzictwo, historyczne iskrzenia, industrialne ko-rzenie, szczególne pejzaże górnośląskie. Przyjęliśmy formułę monograficzności poszczegól-nych numerów. Co to oznacza? Chcemy podejmować istotne – naszym zdaniem – zagadnienia kulturowe, gdy ich podjęcie wydaje się najbardziej na czasie. Chodzi o zjawiska skłaniające do namysłu i rozmowy. Chodzi o myślenie o Górnym Śląsku i jego kulturze. Na początek sprawa górnośląskiego kanonu litera-tury, która pojawiła się niedawno na nowo, wywołując rozmaite namiętności, a także małe burze. Wybieranie kanonu to i zabawa, i w równej mierze – sprawa jak naj-bardziej poważna, dotykająca istoty naszej tożsamości w przeszłości i dzisiaj. Pozostałe teksty numeru są wywo-łane w mniejszym lub większym stopniu ankietą. Istotnym oparciem dla nielicznej redakcji jest Rada Redakcyjna, do której przyjęli zaproszenia Zbigniew Ka-dłubek, Krzysztof Karwat i Szczepan Twardoch, wszyscy znani z niezależnego myślenia o sprawach górnośląskich. Daje to szansę trafnego wybierania tematów monogra-ficznych poszczególnych numerów kwartalnika. Jakiś czas temu Zbigniew Kadłubek napisał przejmu-jąco: „Górny Śląsk siebie nie widzi i siebie nie słyszy, sobie siebie nie uświadamia”. Zaczynamy wydawanie kwartal-nika w przekonaniu, że przysłużymy się rozpoznawaniu go na nowo. Nad tym chcemy popracować w tej naszej fabryce. Takie są nasze intencje, a resztę pokażą kolejne wydania…

jan F. lewandowSki

Jeszcze jedno cza-sopismo papierowe? Ktoś życzliwie pod-powiedział: róbcie pi-smo w internecie… Jasne, że będzie także

w necie. A jednak nic nie zastąpi czasopisma, które moż-na dotknąć, przekartkować, a może i postawić na półce… Zwłaszcza dzisiaj, zwłaszcza tutaj na Górnym Śląsku… Jeśli zajrzymy do empiku, to zobaczymy dziesiątki miesięczników i kwartalników o charakterze literackim, artystycznym, filozoficznym, społecznym i kulturalnym. Jedne trwają od dziesięcioleci, inne przychodzą i znikają po kilku numerach, a pojawiają się kolejne. To przeważ-nie pisma niskonakładowe, niszowe. Jednak lepiej lub go-rzej spełniają funkcję opiniotwórczą w rozmaitych dzie-dzinach i środowiskach. Było dla mnie rzeczą niepojętą, dlaczego na rozle-głym i licznym Górnym Śląsku mamy tak mało czasopism opinii, można je wymienić na palcach jednej ręki. Jednak, co istotniejsze, na Górnym Śląsku dokonują się procesy kulturowej i tożsamościowej zmiany, które niewątpliwie skłaniają do zastanowienia. Zdawało mi się, że pismo towa- rzyszące jest nie tylko potrzebne, lecz nawet niezbędne. Podobnie myślał Adam Pastuch, dyrektor Regional-nego Ośrodka Kultury w Katowicach, dostrzegający po-trzebę czasopisma wpisanego w nowoczesne pojmowa-nie jego działalności. Tak doszło do założenia kwartalnika „Fabryka Silesia”. Dla takiego kwartalnika ROK wydaje się wydawcą jak najbardziej naturalnym, skoro do jego zadań należy analizowanie, diagnozowanie, rozpozna-wanie kultury w regionie. Zmiany w sferze kulturowej i tożsamościowej, jakie dokonują się na Górnym Śląsku od narodzin wolnej Polski potrzebują analizy, refleksji i rozmowy, a nawet po pro-stu rejestracji. Dyskusje toczą się nieustannie, ale najczę-ściej na doraźnym poziomie gazetowym albo – co gorsza – na poziomie pyskówek i wyzwisk w necie. Dobrze było-by wprowadzić do tej nieustającej debaty nieco ładu i naj-zwyczajniejszej wiedzy. Nasza „Fabryka Silesia” będzie czasopismem po-święconym kulturze w najszerszym rozumieniu tego sło-wa – z misją rozpoznawania fenomenu kulturowego Gór-nego Śląska i towarzyszenia dokonującym się zmianom. Czasopismem analizy i refleksji kulturowej.

Fabryka Silesia

Page 5: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

3

1/20

12

Marzy mi się, aby ktoś w końcu nazwał górnośląski fundament fizyków i tych dawnych, i obecnych. Gdzieś w ich humanistycznej opowieści o rozwikła-niu zawiłości procesów fizycznych jest śląskie my-ślenie. Górny Śląsk bowiem jest tym, co istnieje na poziomie myślenia, które wiąże powagą opowieści doraźne, małe, patetyczne, nostalgiczne, lukratyw-ne, mistyczne, naukowe i codzienne. A jednak po tej eksplozji górnośląskości trzeba zdecydowanego kroku. Nastąpiła feeria rozmaitej aktywności festiwalowej, artystycznej, naukowej, publicystycznej, społecznej, politycznej, ale same myśli straciły rozmach. Uzupełniają wydarzenia, do-pełniają je „eventowo”. Jednak uciekają przed na-zwaniem tego, co ma być fundamentem tej tożsa-mości. Co zatrzymało pochód? Nazbyt śmiała idea. Dopóki była metaforą czy hasłem wyzwalającym kreatywne działania, była nie dość namacalna. Na-leżałoby powiedzieć nieco więcej, a raczej mocniej i dogłębniej. Od dyskusji o ogrodach, przebudo-wach miast, przeobrażeniach krajobrazu przemy-słowego i handlowego, trzeba byłoby nadać tej fun-damentalnej myśli zwartą formułę.

2 Dlatego dobrze, gdy czasem udaje się ten ży-wioł zmian przekuć w rozsądny, a nie jedynie spek-takularny punkt myślenia i czynu. Dobrze, gdy dzia-łanie drąży czasoprzestrzeń, z niej wypływa i pra- cuje na dalsze przemyślenie doświadczenia. Jedynie wniknięcie w ciążenie mentalne tej czasoprzestrze-ni jest w stanie uczciwie, a nie efekciarsko pomyśleć Górny Śląsk. Potrzebny jest fundament w myśleniu o Górnym Śląsku, który nie musi pojawiać się w na-zwie projektów, ale który wybrzmiewa ilekroć roz-prawia się o Bogu, o ornamencie, o szynach tram-wajowych, o edukacji regionalnej, o gmachu uży- teczności publicznej. Potrzeba tego, co wiąże. Fundamentem nie jest jednolity obraz kultury, który mamy tylko odwzorowywać. Fundamentem jest nasze przeświadczenie, że kultura Górnego Ślą-

Gdyby to „parametryzować” społecznie, to okazałoby się, że pisanie, wypisywanie,

przepisywanie, dopisywanie, odpisywanie... wy-chodzą dobrze. Dobra eseistyka, obecna poezja, prognozujące i dokumentujące dziennikarstwo, rozpoznawalni historycy – to znaki górnośląskiej czasoprzestrzeni. Są bohaterowie dziejów i są jedy-nie kamerdynerzy, jak napisałby Hegel. Pewnie po-trzebni w górnośląskiej galerii typów. Równie dobrze można przedstawić pochód zdarzeń artystycznych, którym towarzyszy aktywi-zacja społeczna. Nareszcie kipi przestrzeń, bo za-czyna nas obchodzić, jak mieszkamy, jakie detale formułują nasze życie, jak słyszalna jest przestrzeń naszych miast, jak wypełniamy naszymi działaniami place, hale, szyby, wieże ciśnień, przejścia podziem-ne etc. Chociaż dużo tu zamętu i więcej efektownej retoryki niż czynów, to już postawienie problemu odnowy przestrzeni należy wartościować pozytyw-nie. Pilnować trzeba, by ta odnowa na stałe wpisała się w nasz krajobraz.

1 Eksplozja dyskusji społecznej wsparta mło-dzieńczym żywiołem jest atutem górnośląskim, bo trudno jest wskrzesić żywioł przy jednoczesnym mocowaniu się z tradycją. A czasem się to udaje. Pi-szę, czasem, bo zaczyna dominować niepokojąca łatwość jedynie „estetycznego” ślizgu po śląskości i górnośląskości. Daje się to streścić w formule takiej oto, że kojarzymy kilka haseł, nie wypełniamy ich hi-storycznie, są bez ciśnienia dawnej myśli, jedynie dokonujemy radosnej igraszki angażującej na szyb-ko dwa–trzy motywy „okołośląskie”, by na chwilę ożywić przestrzeń. Przeraża mnie łatwość estetycz-nych konstatacji, chociaż doceniam impet, z jakim organizatorzy sensorium kulturowego rozprawiają o intensywności projektów, dokonań, spotkań. Nie ma alternatywy na „rzeczy śląskie” i „rzeczy uniwersalne”. Rzecz zawsze jest skądś, nawet gdy aspiruje do rozstrzygnięć o granicy nieba i ziemi.

aLEKSaNDRa KUNCE

jak się miewa humanistyka na górnym śląsku? Pytanie to ma sens kulturowy tylko z uwagi na to, co przyszłe. nie chodzi o rolę naukowców, liczbę dzieł i nie chodzi jedynie o kategorie: czytelnictwa, gma-chów bibliotek, poziomu szkoły i uczelni wyższych, siły mediów, znaczenia laureatów nagród i konkur-sów czy tzw. życia kulturalnego.

Czy mo˝na w´drowaç

bez idei domu?

Page 6: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

4

1/20

12???????????

3 Zatem przyszłości humanistyki upatruję w kilku ścieżkach. Pierwsza z nich: pójście w rozwój idei re-gionalnych. Słuszne dla mnie jest uznanie prymatu kultury nad administrowaniem i politycznym eksperymen-tem. Podobnie jak konieczne jest dla mnie uznanie rysu śląskiego za dominujący. Nie sądzę, by można coś było administracyjnie uciszyć i sprowadzić do bezkulturowego oblicza województwa. Kultura to kultura. Śląskość nie ma być „wyciszana”, a wręcz przeciwnie, ma nadawać charakter międzyludzkiej przestrzeni. To genius loci. Przestrzeni nie tworzy się w ciągu 100 lat. Oblicze kulturowe Śląska kształto-wało się wieki i w tej wytworzonej jakości kulturo-wej trzeba uznać wartość i ją pielęgnować. Nie moż-na mechanicznie wypełniać śląskości tym, co czeskie, niemieckie, polskie, globalne, zmienne i niejakie, jak i nie można oddzielać tych sfer od sie-bie, przy jednoczesnym żądaniu równoprawności dla każdego „osobnego”. Bo kiedy jestem w Katalonii, to wiem, że wyrazi-stość Katalonii służy mojej obcości. Wiem, że moja obcość ucierpiałaby na tym, gdyby to katalońskość nie była zarysowana. Prężne i odrębne kulturowe regiony, gdy rozwijają wagę myślenia autonomicz-nego, przywracają godność i swobodę obcości, któ-

ska nakazuje pokorę względem rozmachu, który miała i względem oblicza pełnego niepokoju, które-go żadną miarą nie da się przyciąć do prostej śpiew-ki etnograficznej czy politycznej. Fundamentem jest przeświadczenie o dynamice czasoprzestrzeni śląskiej, która chłonęła, ale także zadomawiała na-ukowców, poetów, powieściopisarzy i dramatur-gów, malarzy, wędrowców, przemysłowców, arysto-kratów, handlarzy, bankowców, kupców, mieszczan, chłopów, robotników, muzyków, architektów etc. Fundamentem jest pomyślenie o specyfice tego, co wytwarza odrębną jakość kulturową, a ta przekłada się dalej na formułowanie tożsamości kulturowej. Fundamentem jest przeświadczenie o wadze wsłu-chania się w genius loci, o wadze uważnego przyglą-dania się detalom, ornamentom, drobiazgom, chwi-lom, słowom rzuconym mimochodem, skrawkom dokumentów, ubytkom architektonicznym – bo tam prześwituje rytm czasoprzestrzeni. Zatem fun-damentem jest przeświadczenie o jej rozmachu i wadze oraz chęć uważnego, a nie ideologicznego wsłuchania się w jej ciążenie, które przecież nie za-czyna się w XX wieku. Nie wyrasta to tylko z potrzeby artystycznej i społecznej, ale ze świadomościowego przebudze-nia. To konieczność wyznania wiary filozofa, który nie może dłużej uciekać od deklaracji.

Nareszcie kipi przestrzeń, bo zaczyna nas obchodzić, jak mieszkamy, jakie detale formułują nasze życie, jak słyszalna jest przestrzeń naszych miast...

fot.

Robe

rt G

arst

ka

Page 7: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

5

1/20

12

Nie można być zewsząd. Można za to rozwijać na-ukę bezdomną, będąc ulokowanym gdzieś. Zrozu-mienie ciążenia śląskiego powinno być świadomie manifestowane nie tylko w nazwach. Zobowiąza-niem moralnym uczelni, która docenia ziemię, na której stoi, jest stworzenie katedry stawiającej w centrum uwagi problem Górnego Śląska. Nie znaczy to, że linii widnokręgu badań nie będzie tworzył świat, oznacza to jedynie, że pojawi się pod-jęty z powagą problem badań śląskoznawczych.

5 Trzecią ścieżką badawczą byłaby filozofia lokal-ności. Może to Górny Śląsk i humanistyka śląska mogłyby stać się głównym adwersarzem w podję-ciu lokalnej Europy, wbrew politycznym roszadom narodowym i państwowym, za to w zgodzie z tożsa-mością człowieka. To, co lokalne, nie może być jed-nak rozpatrywane w nawiązaniu do tego, co niskie, co podporządkowane czemuś globalnemu, ale jako to, co zawsze istnieje na szczytach naszego do-świadczania i rozumienia egzystencji. Kiedy Emil Cioran w 1934 roku pisał tekst Na szczytach rozpa-czy, miał na myśli egzystencję, która jest niepoha-mowanym, intensywnym wzrostem, „płodnym pło-mieniem”, gdzie następuje skomplikowanie treści duchowych i gdzie wszystko pulsuje z niesłycha-nym napięciem. Bycie na szczytach rozpaczy jest egzystencją dramatyczną. Chcę lokalne bycie poj-mować jako bycie na szczytach doświadczenia. Ale tu napotykamy pewne przeszkody. Rozu-mienie lokalności może mieć niebezpieczne i ciasne obszary. Wiąże się z etnicznością. Podstawowa oba-wa jest taka: Czy do objaśnienia ludzkiego losu na-prawdę potrzeba reguły etnicznej? Ale i inna: Czy w ogóle da się rozumieć człowieka bez odwołania etnicznego? Grecki termin ethnos to pewna liczba osób, któ-re żyją razem, plemię; ale to też stada ptaków, zwie-rząt; po Homerze to również naród, lud; a jeszcze później obce, barbarzyńskie ludy, czyli nie-Ateńczy-cy, biblijna greka uczy, że to nie-Żydzi, poganie. Wspólnocie nie tak daleko do zwierzęcego stada. Różnie można waloryzować etnos i wiązać go z lo-kalnością. Etnos może być niebezpieczny, gdy pochłania człowieka. Wtedy nie koresponduje z pytaniami o kres istnienia, o granice ludzkiej wiedzy, o prawdę, o istotę rzeczy. Nie jest po stronie jednostki jako siły kreacyjnej. Etnos taki to zamknięta komunikacja: „oko za oko”, „słowo za słowo”, „system za system” etc. Wżera się w język, zastępuje co ludzkie języ-kiem etnocentrycznym w szponach nacisku poli-tycznego czy kulturowego. To zwycięstwo ideologa nad poetą czy filozofem.

ra w obrębie tych regionów funkcjonuje. Mnie w Katalonii sprzyja katalońskość. Podobnie innym sprzyja wyrazisty Górny Śląsk. Odrębność nie zagra-ża, a raczej daje szansę na życie. Przemyślenie regionów to jest szansa dla po-myślenia Śląska i Europy, ale musi się to odbyć przez wyzbycie się schematów o zagrożeniach „narodo-wych”, „oderwaniu”, „utracie”, za to z rozmachem my-ślenia. Rozwój idei regionalnych powinien być skupio-ny na duchowym obliczu przestrzeni. Nie można jednak zapominać o konieczności stworzenia regio-nu silnego gospodarczo i sprawnie zarządzanego. Impet gospodarczy jest tym, co wzmacnia dążenie do bycia specyficznym, odrębnym, atrakcyjnym dla innych i potrzebnym sobie. Siła gospodarczej dyna-miki związana jest z siłą obywatelskiego myślenia. Stanowi to o odpowiedzialności za przestrzeń spo-łeczną. Gdzie szukać regionu? Śląsk duchowy wciąż po-zostaje utraconą, ale odzyskiwaną przystanią men-talną. Jednak po 1945 roku nie sposób mówić o cią-głości tradycji na Dolnym Śląsku. Może zdecy- dowanie trzeba optować za Górnym Śląskiem, aby podkreślić jego tożsamościową przygodę. To Górny Śląsk, a nie cały Śląsk jest adresatem naszych myśli. I chociaż jest skrzyżowany, skonstruowany w dziw-nej budowli, administracyjnie i politycznie pocięty (rzadko które dziecko rozpoznaje Opavę jako ślą-skie miasto), to jednak jest „zadaniem naszych cza-sów” przemyślenie go i wypełnienie kulturowo. Napisał Ortega y Gasset w latach 50., że „zada-niem naszych czasów” jest filozofia, która dopełnio-na przez witalizm pozwoli na nowo rozpoznać czło-wieka i kulturę. Zadaniem regionalnym „naszych czasów” jest filozofia, która pomyśli człowieka, by wypełnić doświadczenie lokalności. Region jest „naszym zadaniem”.

4 Druga ścieżka to naukowość budowana na spe-cyfice śląskiej. Nauka i uniwersytet są zaprzecze-niem wiedzy o swoich i dla swoich. To swego rodza-ju rozumna bezdomność i pielęgnowanie wyko- rzenienia. Nie ma dobrego uniwersytetu bez troski o to, by wciąż odnawiane było otwarcie na teryto-rium kulturowe. Uniwersytet i nauka przeniknięte są krajobrazem przyrodniczym, społecznym, etycz-nym miejsca. Współtworzą ten krajobraz, o ile nie wypełniają kolonialnie swej misji, ale pokornie wsłu-chują się w rytm czasoprzestrzeni i go wzmacniają, dopełniają, dodają do niego nowe detale. Nauka uczy bezdomności, ale uniwersytet, który jest celo-wo bezdomny i niechętny zakorzenieniu w miej- scu, staje się niewiarygodny poznawczo i moralnie.

Page 8: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

6

1/20

12

7 Charles Taylor pojmował tożsamość, odniesio-ną do pochodzeniowych i terytorialnych więzi, na-zbyt prosto, pisząc, że decyduje o tym, co ważne, godne podziwu, wartościowe, a bez niej ludzie byli-by „niejako na otwartym morzu” i „nie potrafiliby już określić, co jest dla nich ważne”. Tak wyłożona tożsamość w sposób zupełny kształtuje nasz świa-topogląd. Jej utrata jest doświadczeniem bolesnym i przerażającym. Jest jak „otwarte morze”. Ale ja chcę spojrzeć na lokalność jako nie na to, co zamyka nam linią horyzontu świat i uspokaja poprzez skoń-czone nazwanie ważnych rzeczy, ale jako właśnie na „otwarte morze”. Lokalność to otwarte morze. To Nietzscheańskie morze. Zbyt łatwe jest myślenie, że człowiek staje się wówczas otwarty, gdy porzuca swojskość i rozpływa w tym, co ogólnoświatowe. Jak przystało na wielkiego myśliciela Hegel w swej Filozofii dziejów, która jest kopalnią wiedzy antropologicznej, pisał o morzu. Patrząc w morze, człowiek konfrontuje się z nieokreślonym, nieskoń-czonym, bezgranicznym i zyskuje siły do walki z tym, co określone, skończone, ograniczone. Po to zdaniem Hegla sycimy się widokiem morza. Ale gdyby rzecz odwrócić, można się sycić widokiem lokalności. Po to uparcie patrzymy w to, co lokalne, okalające, znajome, żeby mieć siły do konfrontacji z tym, co nieskończone i bezgraniczne. Dobrze po-jęta lokalność uzmysławia, że w tym, co lokalne, ob-jawia się to, co skończone nie jest. Należy też zapamiętać myśl Rainera Marii Rilke-go: „My życie pędzimy. W niczym nie przeszkadza-my[…]”. Ostatecznie człowiek lokalny uczy się pa-trzeć na bliski mu świat – oko-liczny, pod-ręczny, przy-boczny, przy-jazny – jak na otwarte morze. Za-tem lokalność otwiera, uzmysławia niepewność, brak ram czy linii horyzontu, płynność życiowych wyborów, a zarazem oczywisty związek z miejscem. Ale i uzmysławia styczność z tym, co nas nie zna, co nas przekracza i przerasta, co jest ustronnością, co nie jest nami. Miejsce wyprowadza poza relacje społeczne. Uczy pokory.

8 Dla Heinricha von Kleista frontowe wrota raju są zaryglowane, dlatego trzeba odbyć podróż do-okoła świata, by pilnie obserwować, czy nie są otwarte jakieś tylne, boczne wejścia. Herta Müller doda, że „gdzie od frontu jest dyktatura, również od tyłu żadne drzwi nie stoją otworem”. To kolosalna uwaga! Tylko to, co jest boczne i marginalne, pro-wadzi do wykorzenienia z tego, co „tu” i kieruje ku temu, co niewyobrażalne, ostateczne. Ale i to nie daje gwarancji, ważna ta uwaga von Kleista o szuka-niu, pilnym oglądaniu, czy aby nie otwarto gdzieś

Etnos może jednak nadawać właściwy rys czło-wiekowi. Tworzy nas, lokalizuje gdzieś i wobec ko-goś, dzieli świat, który jest trudny do ogarnięcia. Et-nos daje upragnione przez człowieka poczucie namacalności bliskich rzeczy, krajobrazów, słów, osób. Pomaga żyć, a nie przeszkadza. Z przeciwstawnych wizji etnosu można wycią-gnąć prosty wniosek. Etnos, aby był rozumnie pod-jęty i odniesiony do lokalnej wizji życia, musi być za-wsze w kręgu podejrzliwości. Lokalność wymaga, aby rozważać człowieka, nie zapominając, że stąpa po ziemi i swojej, i niczyjej jednocześnie, że jest jako średniowieczny Każdy, ale jest także specyficzny, odrębny, zróżnicowany. Wyjście antropologiczne, jako prawda terenu, byłoby następujące: Bądź ostrożny, uważaj na ziemię pod stopami, swoją i niczyją, nie da się wszystkiego przerobić na piosenkę, etnos to etnos, ale nie można nie próbo-wać patrzeć na niego z oddali. Spojrzenie z oddali na to, co etniczne, przywdziewające maski obcego, jest zbawienne, bo wykorzenia, ale i każe za chwilę powrócić i transformować. Akt przekraczania jest ważny, to kondycja intelektualisty, ale i pokorna wiedza, że ziemia zawsze w nas wybrzmiewa. Dla-tego jak przestroga brzmią słowa Salmana Rush-diego: „Odbić się od własnej ziemi jak od darni bo-iska, odlecieć nad rodziną i klanem, narodem i rasą, frunąć nietkniętym nad polami minowymi przeróż-nych tabu, by w końcu wylądować na progu tych ostatnich wrót, zawsze najsurowiej zakazanych. Można słuchać, jak krew śpiewa w uszach Nawet o tym nie myśl. Lecz człowiek wciąż o tym myśli, że przekracza ostateczną granicę i może, kto wie – jeszcze się przekonamy, jak to jest z magią opo-wieści – zajść w końcu za daleko i zostać unice-stwionym.”

6 Kolejne ścieżki humanistyki będą wypływać z podjęcia wymiarów lokalności. Lokalność, która wiecznie przetwarza etnos, ze świadomością ziemi pod naszymi stopami, pozwala znów wrócić do Cio-rana. Żyć na szczytach, jak pisał Cioran, to być cho-rym, ale w chorobie jest doświadczenie szczytów, jako głębi i otchłani. Lokalność potrzebuje choroby, jest polem sprzeczności, ale zawsze jest zstępowa-niem w głąb. Zalecenie, by żyć na szczytach lokal-ności, byłoby podjęciem życia jako przepastnego, pełnego trudu, ale jednocześnie pełnego lekkości umiejscowionej. To zgoda na to, że nasze doświad-czenie istnieje w tym, co konkretne i namacalne, w punkcie czasoprzestrzeni, i „gdzieś” jest zawsze „tu” i „tu” się kiedyś zakończy.

Page 9: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

7

1/20

12

???????????

przejścia. Wymaga to kluczenia i lokalnego traktu. Lokalność musi być wywłaszczona. Tu przychodzą na myśl słowa Józefa Tischnera, gdy przekonywał, że i nasz dom, i warsztat pracy, i świątynia, i cmen-tarz, pokazują, że to nie „tu” jest nasze prawdziwe zakorzenienie. To wywłaszczenie obietnicy spoko-ju. Ale bez „tu” sam akt wykorzenienia miejsca nie miałby powagi.

9 Taka lokalność byłaby przeciw bezużytecznym skokom, wzlotom, naiwnemu czarowi cepeliow-skiej wykładni regionu, raczej zmierzałaby w stronę odkrycia właściwego rytmu życia. Jest taki wiersz Rilkego Krzak dzikiej róży, którego ostatni fragment wygląda następująco:

woła wędrowca, co w zadumie statecznejprzechodzi drogą przypadkiem:Zobacz, jak stoję, jaki jestem bezpieczny,jaki bezbronny i posiadam, co mi przydatne.

[Rainer Maria Rilke, Krzak dzikiej róży, przeł. Bernard Antochewicz]

I jest tak, że dobra lokalność, jak dzika róża, jest bezpieczna, ale i bezbronna, posiada jedynie to, co „przydatne”. Lokalności nie da się ominąć, bo tam jest, co przydatne do życia. Ale też lokalność, choć „pogrążona w swym istnieniu”, jednak „woła wę-drowca”, jest nauką dla przechodnia. Ale może klucz do czytania lokalności jest w tej dzikości, nie powin-na być wypielęgnowana, uładzona, ale za to ma być silna jak krzew „przez siebie niezmiernie przewyż-szony”. Zatem lokalna wizja życia nie wydobywa czło-wieka abstrakcyjnego, ale każdorazowo człowieka konkretnego. Istniejemy lokalnie, poza uniwersalną opowieścią. Musi być więź krwi i ciała, napięcie miejsca. Towarzyszy temu doznanie nieodwracal-ności. „Nie umkniesz losowi i miejscu”. To nieunik-niona konieczność. Pamiętajmy, że chasydzi, jak pi-sze Martin Buber, afirmowali ulice rodzinnego miasta, bo bez nich nie sposób dotrzeć do tego, co boskie: „ulice w rodzinnym mieście były tak jasne, jak szlaki niebieskie”. Przekaz wywiedziony z Bube-rowskiej Drogi człowieka byłby następujący – jesteś tu, gdzie masz być. Nie ma innych alternatywnych

Fundamentem jest przeświadczenie o wadze wsłuchania się w genius loci, o wadze uważnego przyglądania się detalom, ornamentom, drobiazgom…

fot.

Robe

rt G

arst

ka

Page 10: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

8

1/20

12???????????

są korzenie egzystencji, jak chce Cioran. Jednak ko-rzenie lokalnego życia są pogmatwane też z uwagi na siłę miejsca. Lokalność jest w stanie prawdziwie zaangażować podmiot. A może tylko lokalność jest w stanie podźwignąć podmiot do rangi problemu? Każe stawiać zasadnicze pytania, będąc umiejsco-wionym. Każe nieustannie wątpić w wytrzymałość miejsca. Każe być zmęczonym lokalnością. Każda lokalność zżera nas od środka, ale nic złego w takim zużyciu.

12 Lokalność jest gęsta, utkana ze szczegółów. Herta Müller wskazuje, że „kto nie potrafi żyć w szczególe, kto go zakazuje i nim pogardza, ślep-nie”, po czym dodaje, że starała się „śledzić wszystkie drobnostki, które pojawiały się na mojej drodze”. Lokalna wizja życia nobilituje szczegół. Tworzy z nich konstrukcje, ale i z łatwością je demontuje. Nie ufa całości. Całość jest dziwnym pojęciem, które jest i skończonym kształtem, zakreśloną granicą, domkniętym i samowystarczalnym światem. Lokal-ność nie ufa jednolitej wizji wspartej na idei Jedne-go. Szczegóły, rysy, fragmenty, punkty są natural-nym środowiskiem człowieka. Dobrze, gdy kultura tworzona na nich się zasadza. Źle staje się, gdy po-grąża się w szczegółach i nie znajduje przez to od-dechu do myślenia i patrzenia na to, co „obok” i co „mimo” lokalności.

13 Najwyższe aspiracje, jakie rozwija lokalna wizja życia, grożą też potwornymi obciążeniami. Życie lo-kalne może stać się areną sporów, polaryzowania sądów, debat rozrywających spokój przestrzeni, może być źródłem okrucieństwa i bestialstwa. W ta-

miejsc. Nie istnieje duchowy świat poza miejscem. Miejsce jest wysiłkiem, podjąć je nie tak łatwo.

10 Lokalność miałaby kształt tego, co filozofowie nazwaliby przylgnięciem do życia, które musi być namacalne i uchwytne tu i teraz, w tym, co zacho-wuje żywotność i świeżość. Nawet jeśli nie jest się wyznawcą całościowego i koniecznego obrazu wszechświata w „postaci uszlachetnionej”, jak to nazywał Fichte, docenić należy myśl filozofa, który pisze, że „każdy moment tego trwania jest określo-ny przez wszystkie ubiegłe momenty i będzie okre-ślał wszystkie momenty przyszłe”. Dalszy zapis Fichtego jest następujący: „Jeżeli sobie wyobra-żasz, że w obecnym momencie położenie choć jed-nego ziarnka piasku jest inne, niż jest, musisz ina-czej wyobrazić sobie całą przeszłość, coraz głębiej, bez kresu, i całą przyszłość, coraz dalej, bez kresu. […] A więc nie byłoby ani ciebie, ani tego wszystkie-go, czego, jak sądzisz, dokonujesz obecnie i doko-nasz w przyszłości, ponieważ – jedno ziarnko piasku leżałoby w innym miejscu”. „Tu” jawi się jako będące w nieskończenie wie-lorakich punktach styczności z otoczeniem czaso-przestrzeni. „Tu” – w nieskończonych koligacjach i kolizjach, „tu” – jako ważne dla mnie, „tu” – po-przez które następuje przylgnięcie do życia.

11 Bycie na szczytach lokalności byłoby doświad-czeniem nadmiaru życia, ale w tym, co jedyne i spe-cyficzne. Jest to afirmacja barbarzyńska. „Nasze” jest barbarzyńskie właśnie w takim sensie, jak rozu-miał to Cioran, że „barbarzyński” jest „krwią, szcze-rością i płomieniem”. To prawda, że pogmatwane

Lokalność wyprowadza nas z domu, to lokalność każe nam przemierzyć świat wszerz i wzdłuż, tam i z powrotem...

fot.

Robe

rt G

arst

ka

Page 11: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

9

1/20

12

pytania. Jest w stanie wprowadzić nas w pytania egzystencjalne i pytania wspólnotowe. Ale też lo-kalność jest w stanie wyprowadzić nas z tych wiel-kich pytań w stronę pytań prostych i codziennych. To jak w obrzędzie inicjacji dojrzałościowej, gdzie trzeba porzucić siebie, by na nowo stworzyć inną jakość. Najpierw jest się określonym w „tu”, potem „tu” przechodzi w obszar „nigdzie” – ani tu, ani tam, ani gdzieś, poza wszelkimi wyobrażeniami, by po-wrócić do „tu” jako bycia „gdzieś”, ogarniającego to, co gdzie indziej, to co nieobliczalne i zatrważające. Zatem lokalność to bycie w dziwnym ruchu, w któ-rym jest i wędrówka, i powrót do domu, i błądzenie. A ruch ten najlepiej znał Friedrich Nietzsche, który tak pisał w poemacie Opuszczony:

Wrony krakać poczęły, furkocząc skrzydłami ciągną nad miasto: zaraz zacznie się śnieg, – temu dobrze, co teraz Heimat ma! Oto stanąłeś skostniały, za siebie patrzysz, ach, jak dawno już! Czemuś tak, głupcze przed zimą wypuścił się w świat? Świat – brama do pustyń tysiąca niema i chłodna! Kto ją raz zgubił, coś ty zgubił, nie odnajdzie się. Teraz blady stanąłeś, na tułaczkę zimową skazany, podobny do dymu, wciąż do zimnych nieb szukając dróg. Leć, ptaku, skrzecz twą pieśń pustynnej nuty! – Skryj głupcze, serce krwawiące w lodzie i kpinie! Wrony krakać poczęły furkocząc skrzydłami ciągną nad miasto: zaraz zacznie się śnieg, – temu biada, co Heimatu nie ma!

[przeł. Zbigniew Kadłubek]

Przywołuję ten tekst, gdyż uzmysławia nam wagę pytania: czy można wędrować bez idei domu? My-ślę, że na to musi umieć odpowiedzieć humanisty-ka górnośląska.

kiej lokalności człowiek staje się otorbiony z lęków i zawiści. Zastyga. Trudno o promieniowanie entuz-jazmem w otoczeniu ciasnym i płaskim. Lokalność nie ma być przymusem przynależności, przymu-sem myślenia. Ma rację Mario Vargas Llosa, postulu-jąc, by uciekać z gułagu rasy, religii i kultury. Ale nie ma racji, jeśli nie zakłada konieczności wyboru ja-kiegoś miejsca dla siebie. A tym miejscem może być i kultura, i religia. Dobra lokalność daje impuls do przekraczania siebie i do powrotu. Nie czyni ze słowa „normalny”, rozumianego jako jedyny i nasz, powodu do wpę-dzania się w „zależność od wspólnoty”, jak pisze Müller. Zatem to nie bezwzględny „dyktat normal-ności”. Lokalność musi mieć rozmach i dostrzegać to, co jest na zewnątrz niej. W przeciwnym razie ży-cie jest wtłoczone w zatęchłe ramy.

14 Aby przekroczyć demoniczną lokalność, lokal-nej wizji życia potrzebna jest dyscyplina hamująca nadmiar ekspresji, ale i nadająca kształt naszym my-ślom, postawom, wyborom. Bez dyscypliny nie ma mądrej lokalności. Lokalność to wyrazisty głos, ale nie hałas. Silna lokalność z reguły jest sama w sobie dość zauważalna, ale trudna do opisu. To nie etno-graficzny ciąg: domostwo, zajęcia, strój, pożywie-nie, zwyczaje i obrzędy. Dobra lokalność wspiera się na dziwnych konfiguracjach między zachowaniem, sposobem myślenia, klimatem, krajobrazem, grani-cami najbliższej czasoprzestrzeni, predyspozycjami do takiego a nie innego waloryzowania ciszy, nie-pokoju, dystansu, odwagi, pokory, śmierci. Zwykle nie wiemy, na czym dokładnie polega bycie czło-wiekiem „stąd” a nie „stamtąd”. Istotne, że uderza nas, iż człowiek umiejscowiony jest duchowo w ja-kimś „tu”, przez owo „tu” tworzony.

15 Rozumiem lokalność nie jako stadność, w której hordy zyskują wzmocnienie w rankingach alterna-tywnych mitologii, ale jako wspólne doświadczenie złączenia z bliską czasoprzestrzenią, w której jed-nak istnieje się indywidualnie. Lokalność jest za-wsze lokalną samotnością. Lokalność wyprowadza nas z domu, to lokalność każe nam przemierzyć świat wszerz i wzdłuż, tam i z powrotem, dookoła, a jednak z uczuciem lokalnej samotności, z którą podróżujemy. Przy całym powierzchownym podo-bieństwie, które wyolbrzymiają piewcy globalizacji, jesteśmy wyraziści.

16 Dynamiczna lokalność, o której mówię, nie za-styga w szczęściu małej wspólnoty, ale rodzi wielkie

Page 12: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

10

1/20

12

zgubnemu wynoszeniu się człowieka ponad bo-gów. Do Rzymu ta maksyma dotarła zapewne dość wcześnie, ale literackie potwierdzenie, że była zna-na, mamy dopiero w tekście komedii Dziewczyny z Andros (trochę po połowie II wieku przed Chrys-tusem, debiut Terencjusza). Pomyślmy jednak jeszcze przez chwilę źródło-wo oraz etymologicznie o samym słowie „kanon”. Rozumieli je Grecy jako rozmiar. Słowo ho kanon oznacza bowiem kij, drążek służący do mierzenia, później zaś regułę, przepis, normę. Ale również trzon. A Homer kojarzył kanon głównie z pracą tkac-ką – jako struny nicielnicowe w krośnie pionowym (rekonstrukcja Homerowego warsztatu tkackiego to poważna sprawa, ale nigdy – wstydzę się! – nie widziałem krosna, więc nie mogę o tym nic dokład-nego powiedzieć). Natomiast w późniejszej odmia-nie języka greckiego (ówczesny basic English cywili-zowanego świata zamieszkałego) kanon oznacza także okolicę, okręg terytorialny. To dobre skojarze-nie regionalne, dlatego przypadło mi do gustu. Próbuję zatem powiedzieć, że Grecy zdali sobie szybko sprawę z faktu, że kanon byłby nie tylko kwe-stią pobożności (tj. właściwego odnoszenia się do bogów), lecz także kwestią zachowania w ogóle, czyli etyki. Miara/kanon należą do dominium mą-drości, czyli działania w zgodzie z tym, co jest i jak jest (tak wyartykułowałby to Arystoteles). Jeśli Gre- cy pierwsi poczuli konieczność stworzenia listy naj-ważniejszych siedmiu mędrców, to właśnie świadczy o tym, że poważyli się na stworzenie pierwszego ka-nonu autorów, który odzwierciedla pewną hierar-

Nie tak jednak było u Hellenów. Człowiek grecki (czyli patrząc duchowo, europejski

aborygen, choć też przybysz) wymyślił miarę, czyli sposób dowiedzenia się po ludzku, jak nadać kształt światu. Zapragnął bowiem otoczyć refleksją, pojąć, objąć szerokość świata. Człowiek uświadomił sobie skończoność. Gdy posiadł o sobie taką dziwną wie-dzę, iż na wszystkim położono pieczęć skończono-ści i marności, zdał sobie w konsekwencji jasno spra-wę z boskości miary – i bezmiaru boskości.

z greckiego ducha Miara to świętość. Hellen się oto przekonał, że mierzenie jest czynnością chętnie wykonywaną przez bogów. Kanon bowiem – jako potrzeba ludz-ka, ale konieczność boska – narodził się z dialektyki skończoności i nieskończoności. Boskie pochodze-nie mierzenia i ważenia Grecy związali najpierw z Apollonem. Fraza znana wszędzie i często powta-rzana – nic, co by było poza miarą, nic nadmiernie i wyżej niż miara. Słowem, nie przesadzać z niczym (co nie oznacza utkwienia w przeciętności!). Zdanie o mierzeniu świata było wykute w świątyni w Del-fach (w Fokidzie), w której była sławna wyrocznia i której patronował jaśniejący Apollon. „Nic ponad miarę” świeciło całej Helladzie. Maksyma stanowiła pożyteczną wskazówkę życiową, ale była także groźbą. Wiadomo, jaki może być straszny Apollon, gdy niesie śmierć i zarazę. Mądrość zawarta w maksymie „nic ponad mia-rę” oznacza, że mierzenie (kanon) jest na miarę ludz-ką i jest przeciwko hybris (zawsze nieludzkiej), czyli

wydaje mi się, że człowiek wymyślił miarę, a tym samym kanon, z pokory, a może i z lęku przed ogro-mem wszechświata. Później kanon stał się narzędziem gnębienia innych i sztandarem zwycięskiego tryumfowania jednych nad drugimi.

ZBIGNIEW KaD¸UBEK

oczywiście, kanon, żaden kanon nie jest w ogóle potrzebny. Po co nam kanon? Czy jest sens coś zamykać, ograniczać, definiować?

PO CO NAM

Może wciąż będą chcieli czytać książki, które są dobrze napisane?

J. M. Coetzee

KANON

Page 13: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

11

1/20

12

zdania, że kanon i kanony można zmieniać. I prak-tykował swobodnie i na wielką skalę gry z mitolo-gicznym kanonem. Permutował wszelkie uznane i czczone wydarzenia z życia Olimpu. Był bowiem Grekiem, który w świat greckich mitów wprowadził zamieszanie – i nie lękał się zmyślonych ujęć kano-nicznych w opowieści o bogach i boginiach. Gdzie indziej szukał świętości – nie w formułkach. To znowu pytam: dlaczego potrzebny byłby ka-non lub też kilka kanonów? Ponieważ kanon to przede wszystkim forma komunikacji. Bazylejski fi-lozof i publicysta Hans Saner mówi, że „formy ko-munikacji są formami wzajemnych stosunków z ludźmi i pomiędzy ludźmi”. Kanon buduje wspól-notę jednostek, jednostki łączą się w celu osiągnię-cia powszechnych prawd, a także poczucia bezpie-czeństwa. Nawet jeśli kanony upraszczają rze- czywistość i czynią z żywej treści sztywne moduły. Kanon to udział we wspólnej idei.

remarque na stosie I przeskakuję teraz do poczynań antykanonicz-nych, których było sporo – i zawsze skutki ich były opłakane (a może nawet niedające się opłakać). Był dzień 10 maja 1933 roku. Na placu Opery w Berlinie studenci należący do Związku Studentów Niemiec-kich krzyczeli: „Przeciwko literackiej zdradzie na żołnierzach wojny światowej, w obronie wychowa-nia narodu! Przekazuję płomieniom pisma Ericha Marii Remarque’a!” Stosy książek płonęły nie tylko w Berlinie, ale we wszystkich miastach uniwersyteckich Niemiec (to istotne: chodziło o akademickie ośrodki, gdzie było książek i czytelników najwięcej). Od 14 sierpnia 1933 roku obowiązywało zarządzenie Ministerstwa Rzeszy ds. Nauki o „oczyszczaniu” bibliotek z ksią-żek pisarzy żydowskich, książek o wymowie pacyfi-stycznej, a także autorów marksistowskich. Szuka-no wszędzie książek złoczyńców, książek, które za- sługują na spalenie. Lista książek zakazanych wy- nosiła ponad 4100 tytułów. Dlaczego przywołuję tę historię czarnego ka-nonu? Ponieważ czarny kanon stworzyć najłatwiej, to najbardziej wulgarna forma kanonizowania, chy-ba również najbardziej powszechna. Palono jedne książki, a inne wynoszono pod niebiosa. Jak np. po-wieść Hansa Grimma Naród bez przestrzeni (Volk ohne Raum) z 1926 roku, uznaną za niemiecki siód-my cud świata (oto niesmaczne nawiązanie to tra-dycji kanonu). W nowym, nazistowskim kanonie funkcjonowali tacy autorzy, jak: wspomniany Hans Grimm, ale także Hanns Johst, Hanns Friedrich Blunck, Paul Fechter, Agnes Miegel i inni. Czy kanon musi mieć opresyjny charakter? Czy systemy autorytarne, różnego typu reżimy i ideolo-

chię, gdyż kanon oznacza hierarchizowanie (czyli po-stępowanie niepodobające się naszym płaskim, późnym czasom). Ponieważ dla Greków liczba 7 oznaczała pełnię, rodzaj doskonałości odzwierciedlający piękno życia niebian, wszystko, co ważne – powiadali – lubi sió-demkę. Toteż Platon w Protagorasie wymienia sie-dem imion siedmiu wielkich i powszechnie uzna-nych mędrców: Talesa z Miletu, Pittakosa z Mityleny, Biosa z Priene, Solona z Aten, Kleobulosa z Lindos, Muzona z Chenai, Chilona ze Sparty. Tego kanonu nie stworzył Platon. Musiał on funkcjonować ustnie nawet pod koniec VI wieku przed Chrystusem. Inni autorzy chętnie dopisywali do kanonu innych mą-drych mężów (ale nie chodziło o to, by dopisywać kolegów po fachu lub pracujących w tej samej kor-poracji!). Pierwsze greckie kanony: kanon mitologiczny, kanoniczni mędrcy, kanoniczni retorzy. Do pewne-go stopnia kanonem jest „theogonia” zapisana poe- matem Hezjoda. Jest przecież listą bogów z ich atry-butami. Do kanonu należy spis siedmiu mówców, mówców wciąż czytanych, sporządzony przez Ce-cyliusza z Kaleakte (I wiek po Chrystusie). Tych ka-nonów w siódemkach w dziejach kultury europej-skiej będzie jeszcze wiele: siedem cudów świata, siedem sztuk wyzwolonych, siedem grzechów głównych, siedem sakramentów etc. Ale burzycieli kanonu nigdy nie brakowało. Na przykład Eurypides jest prawdopodobnie pierw-szym Europejczykiem, który skłaniał się do twier-dzenia, że kanon to rzecz bardzo względna (tworzy go na niczym nieznający się tłum). Autor Medei był

Po raz pierwszy Indeks Ksiąg Zakazanych opublikowano w XVI, a zniesiono dopiero w XX wieku.

Page 14: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

12

1/20

12

wać) – jest dziełem kanonicznym, oświetlanym przez kanon. Mówimy zazwyczaj o kanonach piękna, o kano-nicznym pięknie piersi Wenus z Milo (są krągłe, są „stosowne”, odpowiednio dopasowane do ramion i szyi), w ogóle o kanonicznej urodzie, o kanonach mody, a nawet mody jesiennej, o kanonach sztuki filmowej, teatralnej etc., a także o kanonie dobrych praktyk finansowych, jak się czasem słyszy w radiu. Kanon może budzić skojarzenie muzyczne czy mu-zykologiczne. Kanon literacki musi być polifonią, mogę postawić taką tezę, gdy przypominam sobie muzykologiczny kontekst kanonu. O kanonie jako fachowym pojęciu mówimy w kontekście drukar-stwa, logiki, chemii – gdzie kanonem jest laborato-ryjna kolba miarowa – i mógłbym dalej wymieniać. Z pojęciem kanonu literackiego bądź kanonu li-teratury wiąże się bezpośrednio kanon Pisma Świę-tego. Kanon biblijny kształtował się długo. Probie-rzem, czy jakaś księga powinna należeć do kanonu, był aspekt natchnienia Ducha Świętego. Kanony różnych wyznań chrześcijańskich mogą się różnić między sobą, ale całość Biblii posiada siłę nie w ustaleniach filologicznych, historycznych, do-gmatycznych bądź jeszcze innych, lecz we wspól-nej dla wszystkich mocy Słów Boga, w tajemnicy objawienia się Boga człowiekowi. Biblia jest Tek-stem Tekstów i można powiedzieć, że bez Biblii nie dałoby się skonstruować kanonu zachodniej litera-tury.

dumas na indeksie Kanon to magia, swoiste czarowanie. Cieka-wym i wielce godnym uwagi byłby inny czarny ka-

gie w poważny sposób obawiają się książek, czy od-czuwają lęk przed równo zadrukowanymi stronica-mi? Czego boją się ludzie, gdy boją się książek? Czy boją się trybunału mądrości wielu pokoleń, które żyją w książkach i z książek sądzą świat? Na czym polega siła literatury? W czym tkwi siła literatury, że drżą przed nią tyrani? (Przypomnijmy sobie tylko, jak peerelowscy władcy bali się niektórych książek). Potęga literatury, siła kanonu sprowadza się do du-cha wspólnoty. Duch wspólnoty jest silniejszy niż podziały ję-zykowe, narodowe, rasowe, etniczne, a nawet ide-ologiczne. Nie jest ważne, czy książka jest napisana po hiszpańsku, portugalsku, czesku czy po łacinie. Istotą jest duch wspólnoty myśli zachodniej, wspól-nej mądrości Greków, Rzymian, Biblii, chrześcijań-stwa, jak również kultury, która w jakikolwiek spo-sób nawiązuje do tego dziedzictwa (afirmatywnie, negatywnie, krytycznie, twórczo, rozwijająco), kul-tury, która wchodzi w dialog z Biblią, Homerem, Pla-tonem, Seneką, Szekspirem, Cervantesem, Toma-szem Mannem czy poezją Rainera Marii Rilkego. Najokrutniejsze, najobrzydliwsze kultury to te, które zbudowane są na monologu (monolog prze-chodzi łatwo we wrzask, znam to z przestrzeni, w której pracuję i mieszkam). A kanon to zawsze dialog. Każde dzieło literackie, które nosi w sobie coś ze wspólnoty dóbr duchowych Zachodu (i nie tylko Zachodu!) – jest dziełem wiecznym. W kano-nie gromadzi się wieczność, bo miarą boską oraz Bożą jest życie wiekuiste, a nie doraźne, chwilowe, więdnące szybciej od trawy. Każde dzieło literackie, które jest zanurzone w wartościach i w pięknie za-chodniej kultury (każdej kultury skłonnej dialogo-

Stosy książek płonęły we wszystkich miastach uniwersyteckich Niemiec.

fot.

ARC

Page 15: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

13

1/20

12

pisma Marii Faustyny Kowalskiej (kanonizowanej w 2000 roku). Kościół katolicki, jak widać, zachowując dystans do pewnych dzieł i pewnych prawd, wprowadzał ożywczy klimat dyskusji, która była energią nowych wartościowych myśli i prądów. Jednocześnie Ko-ściół zniszczył życie wielu wartościowym twórcom i artystom słowa. Pamiętajmy jednak, że pierwszym pozytyw-nym kanonem literackim był właśnie kanon kościel-ny, który stworzył św. Bazyli Wielki (urodzony ok. 330 roku w Cezarei Kapadockiej). To w Mowie do młodzieńców (łaciński tytuł tej mowy mówi nam także wiele: Sermo de legendis gentilium – Mowa o czytaniu ksiąg pogan) znajdujemy wskazówki kształtujące ówczesny kanon lektur szkolnych we wschodnim kościele. Tekst Bazylego Wielkiego jest dobrym przewodnikiem po literaturze pogańskiej antyku greckiego, mówi o tym, co powinien czytać chrześcijanin i co może czytać z wielkim pożytkiem duchowym. Dzięki takiemu kanonowi przetrwały dzieła antycznych pisarzy, bo je przepisywano i nie musiano ich przepisywać ukradkiem (chociaż do-tarło do nas i tak mniej niż 10 procent antycznego pisarstwa!).

bloom myśli jak Hellen Najbardziej znany z refleksji na temat kanonu amerykański krytyk Harold Bloom, autor książki Ka-non zachodni, powiada: „Według mnie, czytanie w służbie jakiejkolwiek ideologii w ogóle nie jest czytaniem”. I zaraz krzepiąco dodaje: „Czymkolwiek byłby Kanon Zachodu, na pewno nie jest progra-mem zbawienia społecznego”. Oczywiście, kanon nie zastępuje idei Zbawie-nia. Jakkolwiek wielu by tego chciało, gdyż Zbawie-niem lub też pozbawieniem Zbawienia można stra-szyć i zarządzać na wielką – również ekonomiczną – skalę. Kanon nie może też służyć (idei) demokracji jako podpórka. Za Ianem Shapiro powiedziałbym, że „świat najwyraźniej nie maszeruje w kierunku »do« lub »od« demokracji”. To nabyta i śmieszna idea rozwoju dziejów, której nie poświęcę ani linijki. Demokracja może sprzyja kanonom. Działanie ega-litarne nigdy nie prowadzi do mądrości, a kanon chciałby być wyrazem pewnej wspólnoty kierującej się mądrością. Kanon zawsze stawia wymagania. A zresztą w ogóle nie ideologizowałbym kano-nu bądź kanonów. Wyzbywałbym się nawet chęt-nie wszelkiego autonomizowania kanonu w sensie estetycznym. Szukałbym najpierw podstaw asceto-logicznych kanonu. Ascetologię rozumiem po Slo-terdijkowsku jako przestrzeń ćwiczenia. W eseju Ka-non literacki i pamięć zbiorowa Jan Prokop mówi o kanonie jako swoistej „szkole życia”. To potwier-

non, chodzi mi o Index Librorum Prohibitorum, czyli Indeks Ksiąg Zakazanych Kościoła katolickiego. Był to spis publikacji literackich i naukowych (filozo-ficznych, teologicznych, socjologicznych), których nie wolno było czytać pod groźbą ekskomuniki. Metoda zakazu lektury ma świetną historię. Waż-nym dokumentem dla rozwoju myśli o kanonie w katolicyzmie był tzw. Dekret Gelazego, którego autorem był częściowo papież Damazy. Mamy tutaj kanon ksiąg biblijnych: te, które należy czytać i te, które należy odrzucić. Zostały także wymienione księgi autorów uznanych za autorytety. Dekret wy-licza pracowicie dokumenty soborów, jak również pisarzy, np. Hilarego z Poitiers, św. Augustyna, św. Ambrożego i wielu innych. Kanon ogranicza i sugeruje, kogo najlepiej by-łoby czytać. Zakaz czytania jakichś autorów działa w ten sam sposób. Nie ma różnicy pomiędzy po-zytywnym i negatywnym kanonem. Siła przycią-gania, której energię stanowi ludzka ciekawość, okazuje się być taka sama w przypadku obu cano-nes. Pierwszy znany mi zakaz czytania książek poja-wił się w związku z Orygenesem (urodzonym ok. 185 roku w Aleksandrii interpretatorem Pisma Świę-tego). Zakaz ten wydał Teofil z Aleksandrii w 401 ro-ku. Książek Orygenesa nie wolno było ani czytać, ani posiadać (to dość śmieszne, gdyż np. dzisiaj ma-my książki, których nie czytamy; nieczytane książki posiadane nie mogłyby stanowić zagrożenia). Na Zachodzie natomiast papież Leon Wielki wydał nie-co później nakaz spalenia dzieł manichejczyków. Tradycja palenia tutaj wchodzi na scenę – kanon poczerniałych od płomieni kart. Indeks Ksiąg Zakazanych wiąże się ściśle z bullą Licet ab initio papieża Pawła III z 1542 roku. Po raz pierwszy opublikowano Indeks Ksiąg Zakazanych w 1559 roku. Po raz ostatni zaś wydrukowano go w roku 1948 (z dodatkiem późniejszym z 1966 ro-ku). Papież Paweł VI zniósł go oficjalnie w roku 1966. Indeks obejmował ok. 6000 tytułów (to dość mało, przyznajmy). Można się dzisiaj uśmiechać, ale wiek temu lektura Trzech muszkieterów Aleksandra Du-masa była grzechem ciężkim. Widać, że waga grze-chu kanonicznego w naszych czasach drastycznie się zdewaluowała. Mamy same grzechy lekkie, tak samo jak obyczaje i lektury. Wracam do Indeksu Ksiąg Zakazanych. Stanowi on arcyciekawy spis autorów. Wystarczy rzut oka, by stwierdzić, że w tym specyficznym „antykano-nie” mamy wielu wybitnych pisarzy i myślicieli. Są tam np. Heinrich Heine, Anatol France, Pascal, Ge-orge Sand, Jonathan Swift, Emil Zola, Graham Gre-ene, Gustaw Flaubert, Jean-Paul Sartre, Honoriusz de Balzak, Aleksander Dumas (ojciec i syn), a także

Stosy książek płonęły we wszystkich miastach uniwersyteckich Niemiec.

Page 16: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

14

1/20

12

nie omijaj klasyków. Książki kla-syków to bagaż, z którym war-to wędrować po Bibliotece. Oczywiście – raz po raz na po-stojach rozpakowując nasze torby podróżne. Bo przy pierw-szej lekturze bardzo niewiele dowiemy się o Homerze, Szek-spirze, Goethem, Dostojew-skim. Możemy zresztą ich od-rzucić, wolno nam powiedzieć, że literaccy giganci nie są na-szymi przyjaciółmi, ale w ża-dnym wypadku nie wolno ich zlekceważyć. Bo to oni, autorzy arcydzieł, kształtują od wieków nasz smak, uczą nas, czego ma-my prawo wymagać od na-prawdę wielkiej literatury”.

więźba struktury Pięknie kanon określił Je-rzy Jarzębski jako „konstrukcyj-ną więźbę obszernej struktury”. Kanon jako więźba jest czymś doskonałym. Nie w sensie we-wnętrznej struktury, lecz w se-nsie dążenia do pełni, dodaję od siebie. Może kanon musi być w nieustannym ruchu, trzepo-

taniu, jak ten z Homera, który jest częścią warsztatu tkackiego. Kanon jako instrument Penelopy, który pozwala jej przeczekać, czymś się zająć, gdy Odyse-usz wciąż nie wraca, a tęsknota jej nie opuszcza. Jednak kanon nie jest dobrem rynku – nie kładź-my go na półkę konsumpcji. Kanon to nie pałka do bicia słabszego, nie wolno go stawiać w arsenale broni socjopolitycznej. Wschodzące dzisiaj kanony afrykańskie to ilustracja tych mechanizmów, które starałem się opisać, mówiąc rzeczy niepopularne, ale kanon też nie jest czymś popularnym. A spór o kanon pozostanie zawsze nierozstrzygnięty. Bo kanon ani nie stoi w centrum, ani w centrum nie celuje. Bo z czego miałby celować? Z wierszy? Ze słów „wyciepanych”? Jeśli jakaś grupa pragnie stwo-rzenia kanonu, który odzwierciedla zakres ją ob-chodzących tematów, spraw, problemów, to niech tworzy swój kanon. Jestem pod wrażeniem nie-dawno wydanej Antologii współczesnej noweli que-beckiej pod redakcją Krzysztofa Jarosza. Znajdu- jemy w niej swoisty kanon regionalny i anty- kolonialny/postkolonialny wspólnoty quebeckiej. Lustro, w którym Quebec może się przejrzeć i nie musi się siebie wstydzić.

dza te intuicje ćwiczeniowe, klasyczne, dziejące się w klasie. Przybliżamy się do „praktycz-nego” czy też „życiowego” wy-miaru kanonu, do tego, co na-zwie amerykańska filozofka Martha Nussbaum „reading for life”. Kanon służy aproksymacji, zbliżeniu do lepszego przeży-wania własnego życia. Nie mo-że być kanon narzędziem izolu-jącym, izolacyjnym, wyklucza- jącym. Proszę zauważyć, że unikam takich pojęć, jak: „tra-dycja”, „fetyszyzacja”, „autory-tet”, „wspólne uniwersum wy-obrażeń”. (Właściwie są to słowa i pojęcia odpowiednie, ale robią na mnie wrażenie spłowiałych, zjełczałych.) Ce-lowo ich unikam, albowiem chciałbym wskazać na inne, ważniejsze cele stanowienia kanonu; pogłębiające tożsa-mość ludzką, nie tożsamość narodową jedynie. (Mogą zresztą istnieć mądre narody, które mają kilka kanonów.) Podpowiedź znajdziemy w tekście przywoływanego ciągle przeze mnie Blooma: „Wszystkim, co może nam dać Kanon Zachodu, jest umiejętność czynie-nia właściwego użytku z naszej samotności, tej sa-motności, której ostatecznym kształtem jest kon-frontacja z własną śmiertelnością”. Bloom myśli jak Hellen. Podczas lektury nasze doświadczenie łączy się i przenika z doświadczeniem innych ludzi. Lite-ratura to ostoja międzyludzkiej solidarności, wiedzy o tym, jak żyć. Wiemy to już od Homera. Kanon dzieł literackich to także sposób walki z czasem. Wielkie dzieła literatury – i w ogóle wszel-kie wielkie dzieła – nie znają bowiem czasu, zegara i kalendarza, wszystkie powstały jakby w jednej chwili, w tej samej godzinie, równocześnie w świę-tym poza-czasie nieziemskim, w czasie tryumfu nie-śmiertelności. Dlatego Bloom przypominał: „Biblij-ne siedemdziesiąt lat to już dziś za mało, by można było przeczytać coś więcej niż tylko wybór najwięk-szych pisarzy z kręgu tak zwanej tradycji Zachodu, nie wspominając o wszystkich tradycjach świata. Kto czyta, musi wybierać, ponieważ nawet gdyby nie robić nic innego poza czytaniem, nie wystarczy-łoby czasu na przeczytanie wszystkiego”. Chciałbym, żebyśmy jeszcze posłuchali rady Ja-na Tomkowskiego: „Czytaj to, co chcesz czytać, ale

Najsłynniejszy kanon dzisiejszych czasów sporządził Harold Bloom.

Page 17: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

BYCZYNA

OLESNO

DOBRODZIEŃ

OPOLE

NIEMODLIN

GRODKÓW

NYSA

PRUDNIK

KĘDZIERZYN-KOŹLE

GŁUBCZYCE

RACIBÓRZ

GLIWICERUDA ŚL.

ZABRZEBYTOM

CHORZÓW

ŚWIĘTOCHŁOWICE

KATOWICE

MIKOŁÓW MYSŁOWICE

OPAVA

KRNOV

JESENIK

(FRYWAŁDÓW)

LUBLINIEC

STRZELCE OPOLSKIETARNOWSKIE

GÓRY

KLUCZBORK

1/20

12

15

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

ła w języku niemieckim, akceptując wielokulturowe dziedzictwo Górne-go Śląska, w którym widzimy ponow-nie bogactwo. Trzeba było czasu, by takie ro-zumienie literatury śląskiej głębiej się zakorzeniło. Ale procesy kulturowe trwają dłużej. Jest znakiem czasu, że traktujemy Horsta Bienka i Janoscha jako naszych pisarzy, podobnie jak Gustawa Morcinka i Henryka Wańka. Dzisiaj górnośląską klasykę widzimy wielojęzykowo. Już mało kto upiera się, żeby zaliczać do niej tylko dzie- ła napisane po polsku. Skoro tak, to może przyszła pora na poszukanie górnośląskiego kano-nu. Skoro odczuwamy, że nasz kanon jest inny niż gdzie indziej w Polsce, to spróbujmy go określić. Dlatego tyle miejsca poświęcamy ankiecie mającej na celu jego wyłonienie. Postanowiliśmy w gruncie rze-czy ułatwić życie regionalnym poli-tykom, urzędnikom i wydawcom. Po-prosiliśmy specjalistów i znaczące osobistości o wskazanie Kanonu Lite-ratury Górnego Śląska, czyli wytypo-wanie tych publikacji, które powinny być stale dostępne i wznawiane, by zainteresowani mogli znaleźć je za-

Najpierw w Księgarni św. Jac-ka ukazała się próba kano-

nu pod redakcją Zbigniewa Kadłubka. Jej autorzy, przeważnie ze środowiska akademickiego, zaproponowali 99 książek, które nadają się najlepiej do rozmyślania o Górnym Śląsku. Dlate-go włączyli klasyków ze świata, poczy-nając od Homera. Publikacja wzbu- dziła sporo zaciekawienia i środowi- skowe kontrowersje. Potem była internetowa akcja plebiscytowa na 50 najlepszych (naj-chętniej czytanych) książek, towarzy-sząca jesiennym targom książki w Spo- dku, w której – co interesujące – naj-więcej głosów zebrały rozmaite słow-niki, ze Słownikiem gwar śląskich Bar-bary i Adama Podgórskich na czele. Jednak trudno tu cokolwiek więcej powiedzieć, skoro organizatorzy nie ogłosili, ilu internautów głosowało. To były sugestie potwierdzające potrzebę miarodajnego poszukania górnośląskiego kanonu po 20 latach wolności. W tym czasie zmieniło się nasze pojmowanie literatury śląskiej. Dzisiaj zaliczamy do niej pisarzy Gór-nego Śląska, niezależnie w jakim pi-sali języku. Przeżyliśmy w tej materii rewolucję, przyjmując za swoje dzie-

CZ

TER

DZ

IEST

U

W

YBI

ERA

KA

NO

N

Cz

ter

dz

iest

u

w

ybi

erA

KA

NO

N

Page 18: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

16

1/20

12

ne. Nie tylko z powodu liczby wypo-wiedzi, ale przede wszystkim renomy jej uczestników, reprezentujących po-nadto różne sposoby rozumienia gór-nośląskości. W każdym razie wyniki ankiety warte są co najmniej zastano-wienia. Przeznaczyliśmy na ankietę spo-ro miejsca. Chcieliśmy pokazać, jak wi-dzą naszą klasykę znawcy z kręgu gór-nośląskiej intelektualnej elity. Wnioski pozostają do rozważenia, a może i do działań praktycznych w sferze wy-dawniczej. Drukujemy nadesłane propozy-cje z komentarzami – tak, jak nadesła-li je uczestnicy ankiety, przy czym ko-lejność wymieniania nie ma znaczenia wartościującego. Za każdym razem podajemy imię i nazwisko autora pu-blikacji, tytuł oraz datę pierwszego, oryginalnego wydania. W przypadku dzieł przetłumaczonych wymieniamy tytuł polski, w pozostałych – dajemy po tytule oryginalnym, przeważnie niemieckim, jego polskie tłumacze-nie.

jan F. lewandowSki

nie mógł oczekiwać za życia. Ale czy ktokolwiek mógł przewidzieć przed laty, że Bienek z tetralogią gliwicką zostanie najważniejszym klasykiem na polskim Górnym Śląsku początku XXI wieku? Zrozumiałe, że w przypadku ksią-żek niemieckich więcej głosów zebra-ły te dostępne w polskim tłumacze-niu, czyli powieści Bienka i Janoscha. Jednak wysoką pozycję zyskały także dzieła dotąd nietłumaczone, jak choć-by powieści Scholtisa i Lipinskiego-Gottersdorfa, co skłania również do zastanowienia. Ankietowani skłonni byli do ty-powania dzieł z ostatniego czasu, co wydaje się zrozumiałe. Zdecydowanie częściej wybierali też literaturę pięk-ną, a rzadziej dzieła naukowe czy ese-istyczne z kręgu humanistyki. Na nasze zaproszenie odpowie-działo 40 osób, które bez wątpienia znają się na rzeczy. Jest oczywiste, że podobna ankieta ogłoszona w in-nym czasie i w innym miejscu mogła-by przynieść inne rezultaty. Niemniej jej wyniki można uznać za miarodaj-

wsze w księgarni i w najmniejszej fi-lii bibliotecznej. Nie chodziło tylko o literaturę piękną, lecz także o dzieła z zakresu humanistyki, które najlepiej i najtrafniej określają fenomen Gór-nego Śląska – niezależnie od języka, miejsca i czasu wydania. Nie chodziło tylko o autorów z Górnego Śląska, lecz po prostu o publikacje dotyczące wy-raźnie Górnego Śląska. Do kilkudziesięciu osób skiero-waliśmy ankietę następującej treści:1. Prosimy o wskazanie od 5 do 10 pu-blikacji, które należą do Kanonu Lite-ratury Górnego Śląska.2. Prosimy o krótkie uzasadnienie do-konanego wyboru. Niewątpliwie ankieta przynio-sła potwierdzenie wielojęzyczności literatury śląskiej, ale czy można by-ło spodziewać się tak miażdżącego zwycięstwa Horsta Bienka? Tymcza-sem Bienek, jako najczęściej wymie-niany autor, dostał niemal dwukrot-nie więcej głosów niż znajdujący się na drugim miejscu Janosch, a Pierw-sza polka zdecydowanie wygrała. To wielkie zwycięstwo Bienka, którego

10 najcz¢Âciej wymienianych dzieł

TYTUŁ DZIEŁA AUTOR DATA PIERWSZEGOWYDANIA GŁOSY

Pierwsza polka Horst bienek 1975 21(28)

Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny janosch 1970 18

Finis Silesiae Henryk waniek 2003 15

Piąta strona świata kazimierz kutz 2010 12

Czarny ogród małgorzata Szejnert 2007 11

Ostwind (Wiatr od wschodu) august Scholtis 1932 10

tetralogia gliwicka (Pierwsza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) Horst bienek 1975–1982 9

Nagrobek ciotki Cili Stefan Szymutko 2001 9

Z życia nicponia joseph von eichendorff 1826 7

Die Prosna-Preussen (Nad Prosną) Hans lipinsky-gottersdorf 1968 7

Do kilkudziesięciu osób skierowaliśmy ankietę następującej treści:

1. Prosimy o wskazanie od 5 do 10 publikacji, które należą do kanonu literatury górnego śląska.2. Prosimy o krótkie uzasadnienie dokonanego wyboru.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 19: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

17

1/20

12

wojciech Czech

architekt, historyk sztuki, były wojewoda katowicki 1990–1994

1. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia 1826

2. Joseph von Eichendorff, Poezje 1837 3. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 4. Horst Bienek, Wrześniowe światło 1977 5. Horst Bienek, Czas bez dzwonów 1979 6. Horst Bienek, Ziemia i ogień 1982 Jako młodzieniec czytałem chętnie wier-sze i romantyczne opowiadania Josepha von Eichendorffa. Potem, gdy w 2003 roku od-wiedziłem jego rodzinne Łubowice i gdy sze-

dłem przez park, obok ruin zamkowych, skąd można zobaczyć Odrę – przypominały mi się jego wiersze. Wybieram także cztery powie-ści gliwickie Horsta Bienka, które przekazu-ją obraz Gliwic i Górnego Śląska sprzed 1945 roku, co ma dla mnie podobnie sentymental-ne znaczenie. Bo urodziłem się w Gliwicach i także do nich powróciłem po latach realnie i w twórczości, jak w nowelowym tomie Gli-wice zwano kiedyś Gleiwitz wydanym w 2003 roku.

wolfgang bittner doktor, pisarz

A ponadto trzeba byłoby wymienić – już poza konkurencją wyboru – Piątą stronę świata Kazimierza Kutza, powieść posługu-jącą się częściowo mową górnośląską, a za-tem prowadzącą do jej przemiany w język li-teracki. Wcześniej krok w tym kierunku zro-bił Zbigniew Kadłubek w napisanych w języ-ku górnośląskim Listach z Rzymu, gdzie po-dejmuje zagadnienia filozoficzne. Polecam także niedawno wydanego Lajermana Alek-sandra Nawareckiego – to świetna eseistyka. I jeszcze dwie pozycje zbiorowe: Sztuka Gór-nego Śląska pod redakcją Chojeckiej i Histo-ria Górnego Śląska pod redakcją Bahlckego, Gawreckiego i Kaczmarka.

1. Anioł Ślązak, Cherubinowy wędrowiec 1675

2. Joseph von Eichendorff, Poezje 1837 3. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia

1826 4. Norbert Bonczyk, Góra Chełmska 1886 5. Hans Niekrawietz, Wiatr od Odry 1961 6. Petr Bezruč, Slezské pisně (Śląskie pieśni)

1909 7. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-

sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975–1982

8. Leon Bielas, Sławna jak Sarajewo 1973 9. Janosch, Cholonek 1970 10. Stanisław Bieniasz, Ucieczka 1991

1. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od wschodu) 1932

2. Janosch, Cholonek 1970 3. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-

sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975–1982

4. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 5. Stanisław Bieniasz, Niedaleko Kőnigsal-

lee 1997 6. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 7. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-

-Preussen (Nad Prosną) 1968 8. Johann Gottlieb Schummel, Reise durch

Schlesien im Julius und August 1791 (Po-dróż po Śląsku w lipcu i sierpniu 1791 roku) 1792

9. Anton Oskar Klaussmann, Górny Śląsk przed laty 1911

Wybór obejmuje utwory niemiecko- i polskojęzyczne, które – z wyjątkiem książ-ki Szejnert i dwóch ostatnich pozycji – wy-szły spod pióra Górnoślązaków. Ich autorzy w swoim czasie pozostawali outsiderami, wyłączonymi z głównego nurtu myślenia o śląskości, próbującymi wznieść się ponad determinujący to myślenie narodowy para-dygmat. Pozwoliło im to uchwycić dramat

mieszkańców górnośląskiego pogranicza z uniwersalnej perspektywy, która nie spła-szcza ludzkich losów. Wielowymiarowość jest szczególną wartością powieści Scholtisa, niosącą ze sobą wielki ładunek dramaturgii. Wiatr od wschodu dotyka dylematów, któ-re konstytuują górnośląską tożsamość – bo właśnie dylematy i wynikające z nich napię-cie są tworzywem dwudziestowiecznej gór-nośląskości. W większości moich propozycji pojawiają się elementy autoironii, pozwala-jącej uniknąć pułapki górnośląskiej społecz-ności. Rys ten szczególnie silnie występuje w dziełach Janoscha i Bienka, nadając im niezwykłą autentyczność. Dwie ostatnie pozycje to opisy krainy dodane do listy z uwagi na ich wartość po-znawczą. Itinerarium Schummela obrazuje realia Górnego Śląska u progu industriali-zacji. Książka Klaussmanna pozwala uchwy-cić skalę cywilizacyjnych przemian zacho-dzących pod wpływem przemysłu. Dzię-ki ich lekturze możemy odbyć fascynującą podróż przez meandry górnośląskiej histo-rii znaczonej narodzinami i rozwojem wiel-kiego przemysłu.

jerzy gorzelik

doktor, historyk sztuki, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego, przewodniczący Ruchu Autonomii Śląska

10 najcz¢Âciej wymienianych dzieł

TYTUŁ DZIEŁA AUTOR DATA PIERWSZEGOWYDANIA GŁOSY

Pierwsza polka Horst bienek 1975 21(28)

Cholonek, czyli dobry Pan Bóg z gliny janosch 1970 18

Finis Silesiae Henryk waniek 2003 15

Piąta strona świata kazimierz kutz 2010 12

Czarny ogród małgorzata Szejnert 2007 11

Ostwind (Wiatr od wschodu) august Scholtis 1932 10

tetralogia gliwicka (Pierwsza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) Horst bienek 1975–1982 9

Nagrobek ciotki Cili Stefan Szymutko 2001 9

Z życia nicponia joseph von eichendorff 1826 7

Die Prosna-Preussen (Nad Prosną) Hans lipinsky-gottersdorf 1968 7

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 20: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

18

1/20

12

jarosław gibas

pisarz, publicysta, redaktor naczelny „Nowej Gazety Śląskiej”

1. Alfred Szklarski, Tomek w krainie kangu-rów 1957

2. Edmund Niziurski, Siódme wtajemnicze-nie 1969

3. Rafał Wojaczek, Inna bajka 1970 4. Anioł Ślązak, Cherubinowy wędrowiec

1675 5. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 6. Henryk Waniek, Finis Silesiae 20031. Kangury? Na Górnym Śląsku? Co ma pier-nik do wiatraka, a raczej torbacz do węgla? Prawie nic, tyle że to „prawie” czyni olbrzy-mią różnię. Szklarski, nie wyjeżdżając z Kato-wic, snuł opowieści o niedostępnych dla nas przygodach i podróżach i czynił to tak zna-komicie, że późniejsza weryfikacja opisywa-nych miejsc wychodziła zazwyczaj na jego korzyść. Do dzisiaj Tomki – bo powstało ich jeszcze osiem – stanowią atrakcyjną lekturę dla nastolatków. Wystarczy spojrzeć, jak by-wają „wyczytane” w bibliotekach szkolnych. Do tego dochodzi otwartość autora na nie-

znane obyczaje, tradycje i wierzenia. Cenna dzisiaj na Śląsku.2. Wielki Górny Śląsk w małych Gnypowi-cach Wielkich. Dwie wrogie armie Matusów (Ślązaków) i Blokerów (Goroli), a pośrodku nich Gustaw Cykorz, syn tej ziemi dręczo-ny przez najbardziej opresyjną instytucję wszechczasów – szkołę. Brzmi groźnie... Ale tylko dopóty, dopóki nie sięgniemy po tę znakomitą i przekomiczną lekturę, od której nie można się oderwać. Walka o stawanie się dorosłym i jednoczesne określenie własne-go miejsca w świecie, a może własnej przy-należności sprzęgnięte zostają ze zdobywa-niem kolejnych wtajemniczeń. Podróżując przez ten oniryczny świat szkatułkowej po-wieściowej konstrukcji, odkrywamy kolejne wtajemniczenia, by na samym końcu skon-statować, że istnieje jeszcze ostatnie, siód-me i najważniejsze wtajemniczenie. Jakie? No właśnie, jakie?3–6. Uzasadnienia – wydają się oczywiste.

krystian gałuszka

pisarz, dyrektor Miejskiej Biblioteki Publicznej

w Rudzie Śląskiej

1. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 2. Janosch, Cholonek 1970 3. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 4. Ota Filip, Wniebowstąpienie Lojzka La-

paczka ze Śląskiej Ostrawy 1974 5. Andrzej Sapkowski, Narrenturm 2002 6. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 20101. Powieść posiada wewnętrzny spokój, ni-czego nie udowadnia, nie błyszczy, nie na-pada, nie epatuje, nie oskarża, jedynie przy czytaniu boli. Jest piękna. Niczym mityczna Góra Ślęża wyznacza centrum śląskiego, li-terackiego wszechświata. Jestem zakochany w tej powieści.2. Najbardziej popularna powieść o Górnym Śląsku. Książka kultowa. Na dobrą sprawę, nikt nie wie dlaczego. Może dlatego, że jest genialna. 3. Najbardziej reprezentatywna część gliwic-kiej tetralogii, którą należy czytać w całości, jak i wszystko co Bienek napisał o Śląsku. 4. Książka zapierająca dech w piersi. Opisuje Śląsk czeski, który w każdym szczególe jest jak po naszej stronie granicy; fizycznie swoj-ski. No i tyla godo uo fuzbalu, jak to richtig z nim jest. 5. Powieść łotrzykowska dziejąca się na śre-dniowiecznym Śląsku. Wielopłaszczyznowa i postmodernistycznie zabawna. W pamięci Ślązaków Sapkowski powinien się zapisać le-piej niż w pamięci Polaków Henryk Sienkie-wicz, gdyż losy głównego bohatera Ślązaka

Reynevana opisuje momentami z większym rozmachem i swadą aniżeli słynny polski no-blista. Ponadto, jako pierwszy w literaturze polskiej, w sposób tak jednoznaczny rozróż-nia Ślązaka, Polaka i Niemca. Dwa następne tomy trylogii też oczywiście do przeczytania.6. Siłą powieści jest to, że przy każdym czy-taniu wydaje się inna. Dużo w niej kątów ostrych i ciętych, ale mnóstwo i pieców pią-tych do schowania i ogrzania. Lektura ta uświadamia czytelnikowi, że to nie Kutz glo-ryfikuje Śląsk, tylko Śląsk gloryfikuje Kutza. I nie tylko jego. Nas wszystkich. Na jednym ze spotkań autorskich, wy-psnęła mi się fraza: „Podstawowy kanon lek-tur śląskich”. I jeszcze nie skończyłem, a już wiedziałem, że się zagalopowałem, bo cóż to oznaczało? Dlatego też próbowałem stwo-rzyć dekalog lektur, z którymi każdy Ślązak powinien się zapoznać. Efektem jest cykl Bi-blioteka nocą publikowany w miesięczniku „Śląsk”. W tym samym czasie wyszła publika-cja 99 książek, czyli mały kanon górnośląski. I teraz „Fabryka Silesia”. Jak powiedział je- den z fizyków współczesnych: „Szczególna teoria względności stworzona przez Alber-ta Einsteina powstałaby prędzej czy póź-niej, nawet bez udziału pracownika Urzędu Patentowego w Bernie. Po prostu nadszedł czas teorii”. Wynika z tego, że nadszedł czas kanonu literatury Górnego Śląska. Skoro tak – niech się dzieje.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 21: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

19

1/20

12

beata giblak

doktor, germanistka, wykładowca Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej w Nysie

1. Śląsk. Rzeczywistości wyobrażone (red. Wojciech Kunicki) 2009

2. Johann Gottlieb Schummel, Reise durch Schlesien im Julius und August 1791 (Po-dróż po Śląsku w lipcu i sierpniu 1791 roku) 1792

3. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-Preussen (Nad Prosną) 1968

4. Wojciech Kunicki, Hans Lipinsky-Gotters-dorf (Hans Lipinsky-Gottersdorf) 2006

5. Franz Jung, Gequältes Volk (Udręczony lud) 1987

6. Jan F. Lewandowski, Wojciech Korfanty 2009

7. 99 książek, czyli mały kanon górnośląski (red. Zbigniew Kadłubek) 2011

Do obowiązkowych lektur należy anto-logia Kunickiego. Większość jej tekstów do-piero w tym tomie przełożono na polski. An-tologia wskazuje autorów istotnych dla pro-blematyki śląskiej. Czytelnik nie zawiedzie się, sięgając np. po Podróż po Śląsku w lipcu i sierpniu 1791 roku, która przypomina po-dróż w czasie, pozwala wejrzeć w codzien-ność mieszkańców Śląska, a zwłaszcza Gór-nego Śląska. Nie sposób nie wspomnieć o „socjo-historycznej” powieści Die Prosna-Preussen, a także o biografii jej autora na-pisanej przez Kunickiego i również wartej przeczytania. Ambitne dzieło Gequältes Volk. Ein obe-rschlesischer Industrieroman (Udręczony lud. Powieść industrialna z Górnego Śląska), uro-dzonego w Nysie Franza Junga, nie zawiera wyrazistej fabuły ani tradycyjnie zbudowa-nych postaci, ale za to próbę bilansu histo-rycznego Górnego Śląska. Jako ekonomista,

Jung był znakomicie przygotowany do ta-kiego zadania. Ta powieść powstała w 1927 roku, lecz wydano ją dopiero w 1987 roku. Znajdziemy tu informacje na temat tworzą-cych się na Górnym Śląsku struktur kapitalis- tycznych, intryg koncernów, fortun magna-tów, przemysłowe krajobrazy, a także sceny z życia robotników i wreszcie kwestie naro-dowościowych napięć. Dlaczego jest to za-tem powieść kontrowersyjna? Bo zawiera także antypolskie akcenty. Spojrzenie Jun-ga na historię jest subiektywne, lecz docie-ra do istoty Górnego Śląska, przybliża men-talność jego mieszkańców, a także historię, której są ofiarami. A zatem problematyka nadal aktualna, lecz polskie wydanie wyma-gałoby stosownego komentarza obiektywi-zującego spojrzenie Junga. Wybrałam utwory dotąd na polski nie przekładane. Do grona nieznanych w Pol-sce autorów warto dołączyć jeszcze poetów, jak pochodzącego z Nysy Maxa Herrmanna- -Neissego czy urodzonego w Gliwicach Ar-tura Silbergleita, przedstawicieli międzywo-jennej awangardy. Na koniec dwie publikacje, które gorą-co polecam. Pierwsza to biografia Wojcie-cha Korfantego pióra Jana F. Lewandowskie-go, która pozwala na szersze spojrzenie na tak ważną dla Górnego Śląska postać, przez większość Polaków kojarzoną, ale tak na-prawdę mało znaną. Druga natomiast to 99 książek, czyli mały kanon górnośląski, bo to książka, którą zawsze dobrze mieć pod ręką i którą warto potraktować serio, tzn. rzeczy-wiście ten wcale niemały kanon przeczy-tać.

andrzej gwóźdź

profesor, filmoznawca, kierownik Zakładu

Filmoznawstwa i Wiedzy o Mediach Uniwersytetu Śląskiego

1. Walenty Roździeński, Officina ferraria 1612

2. Gustaw Morcinek, Inżynier Szeruda 1936 3. Wilhelm Szewczyk, Skarb Donnersmarc-

ków 1956 4. Zdzisław Hierowski, Życie literackie na

Śląsku w latach 1922–1939 1969 5. Janosch, Cholonek 1970 6. Leon Bielas, Sławna jak Sarajewo 1973 7. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 8. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 9. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 10. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 Proponuję pozycje różnorodne, ukazu-jące Śląsk w rozmaitych odsłonach: komicz-nej, dramatycznej, epickiej, antropologicz-

no-kulturowej, ale uniwersalne ze względu na ładunek emocjonalny i kunszt literacki. Zobowiązane swoim czasom, choć wiecz-notrwałe; nie zawsze wielka literatura, ale nieodmiennie rzeczy ważne, bez których górnośląski kod literacki byłby uboższy, a może nawet w ogóle pozbawiony swojej wewnętrznej energii. Dla mnie osobiście to jedyne w swoim rodzaju archiwum pamięci kulturowej Gór-nego Śląska; ślad po tym, co tu zastałem, w czym wzrastałem i co teraz przychodzi uznać za najważniejszy bagaż mojego do-rosłego życia. To ważne świadectwa tożsa-mości regionalnej, niezastąpiona marka te-go miejsca w różnych przekrojach czasu.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

fot.

Grz

egor

z W

ilk

Page 22: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

20

1/20

12

1. Heinrich Adamy, Schlesien dargestelt nach seinen physischen und statistischen Verhältnissen (Śląsk według stosunków fizycznych i statystycznych) 1867

2. Werner König, Atlas zur deutschen Spra-che (Atlas języka niemieckiego) 1978

3. Reinhold Olesch, Die polnische Sprache in Oberschlesien und ihr Verhältnis zur deutschen Sprache (Język polski na Gór-nym Śląsku i jego stosunek do języka nie-mieckiego) 1979

4. Arno Lubos, Deutsche und Slaven (Niem-cy a Słowianie) 1974

5. Arno Lubos, Geschichte der Literatur Schlesiens (Historia literatury Śląska) 1960–1974

6. Max Ring, Erinnerungen (Wspomnienia) 1898

7. Wilhelm Szewczyk, Hanys 1938 8. Wilhelm Szewczyk, Syndrom śląski 1986 9. Zbigniew Zielonka, Śląsk: ogniwo trady-

cji 1981 10. Gustaw Morcinek, Łysek z pokładu Idy

1933

Autorami rekomendowanych tekstów są rodowici Ślązacy, którzy „wiedzą, o czym pi-szą”. W większości tych tekstów idzie o języ-kowy fenomen Górnego Śląska. Jak w każ-dym innym regionie Polski (ale i w innych zakątkach Europy), język autochtonicznych mieszkańców naszego regionu jest mniej lub bardziej manifestowanym poczuciem społeczno-regionalnej tożsamości, „jeżą-cej” się przed tym, co „obce”. Pierwsze trzy niemieckie publikacje ukazują korzenie, a co najmniej „długowieczność” tego feno-menu Górnego Śląska. W nauczycielskim podręczniku z przeszłości (Heinrich Adamy) mamy nawet do czynienia z publikacją za-leconą przez pruskie ministerstwo oświaty i wychowania(!), a w przypadku Atlasu ję-zyka niemieckiego – przywołuję go dla za-mieszczonych w nim map wyników nie-mieckich badań dialektologicznych prze-prowadzonych w 1940 roku (!) na „zwar-tych obszarach języka germańskiego”... Dalsze dopowiedzenia już tylko z wiedzy i wyobraźni…

jan goczoł

pisarz, publicysta

krystyna Heska- -kwaśniewicz

\

profesor, literaturoznawca, wykładowca

Uniwersytetu Śląskiego

1. Norbert Bonczyk, Stary kościół miechow-ski 1879

2. Zofia Kossak, Nieznany kraj 1932 3. Emil Szramek, Śląsk jako problem socjo-

logiczny 1934 4. Gustaw Morcinek, Wyrąbany chodnik

1931 5. Kazimierz Gołba, Wieża spadochronowa

1947 6. Horst Bienek, Pierwsza polka 1970 7. Horst Bienek, Brzozy i wielkie piece 1990 8. Tadeusz Kijonka, Czas zamarły 1991 9. Feliks Netz, Dysharmonia caelestis 2004 10. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 Powyższy wybór z istoty swej jest nie-pełny, bo subiektywny i zawężony do 10 tyl-ko pozycji. Wszak można by wskazać jeszcze innych ważnych autorów i dzieła, jak choćby Rotę górnośląską Jana Nikodema Jaronia, bun-townicze wiersze Pawła Kubisza z Przednów-ka, Óndry Łysohorskiego Aj lašske řéky płynu do mořa, cieszyńskie opowiadania Kornela Filipowicza, My Ślązoki Józefa Ryszki, Henry-ka Wańka Finis Silesiae, wiersze ks. Jerzego Szymika i wiele innych. Że temat wciąż jest interesujący, najlepiej świadczą najnowsze kryminały-retro osadzające akcję w prze-strzeni Katowic. Pozycje te oddają pewną fascynację Śląskiem, tworzą polifoniczny

obraz obszaru geograficznego będącego miłością trzech narodów i wzajemnie się dopełniają, bo jest w nich Śląsk Cieszyński, Śląsk Czarny i Opolszczyzna. Jeśli czasem są wewnętrznie sprzeczne, to i tak posiadają „miejsca wspólne” geograficznie i duchowo. Są to także teksty, które kształtowały i kształtują wyobrażenie o Śląsku, a zara-zem wciąż są czytelniczo atrakcyjne i ważne dla badaczy. Niektóre nawet tak sugestyw-nie wykreowały obraz „nieznanego kraju”, że wyznaczyły kierunek postrzegania go na kilka pokoleń. I choć czasem niewznawiane od wielu lat (Nieznany kraj Zofii Kossak), to w świadomości społecznej nieustannie obecne, co najlepiej świadczy o ich ważno-ści i sile. Mój kanon prezentuje różne gatunki li-terackie: poezję, prozę, esej naukowy; są w nim twórcy polscy, niemieccy, czescy – wobec których z pewnością nikt nie pozo-stałby obojętny. I choć popularny obraz Ślą-ska kojarzy się chyba bardziej z Gustlikiem z Czterech pancernych, gdzie najinteligent-niejszym bohaterem jest pies, czy z Cholon-kiem Janoscha, to przecież takie wyobraże-nie jest niepełne i jakoś krzywdzące. To te-mat głębszy i bardziej złożony i dlatego każ-da próba poważnej rozmowy o nim jest cenna.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 23: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

21

1/20

12

Ale gdy się już zacznie czytać Janoscha i Bienka (przede wszystkim Bienka), to spokojniej patrzy się na wszystko. Górnośląska nadzieja nie słabnie dzięki wielkim górnośląskim tekstom!

Zbigniew Kadłubek

Za odwagę pokazania najbardziej tragicznego fragmentu dziejów Górnego Śląska – II wojny światowej, widzianej oczyma sprawców katastrofy, którzy stają się jednocześnie jej ofiarami w chwili, kiedy zaczynają rozumieć, iż: „Tragedia Górnoślązaka polega na tym, że nie jest on ani Polakiem, ani Niemcem, lecz Górnoślązakiem”.

Ryszard Kaczmarek

Bienek fot.

© Is

olde

Ohl

baum

Page 24: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

22

1/20

12

1. John Quincy Adams, Listy o Śląsku (Let-ters on Silesia) 1804

2. Najpiękniejsze śląskie słowa. Antologia (red. Leszek Jodliński, Dariusz Kortko) 2010

3. „NaGłos” [numer śląski] (red. Bronisław Maj) 1994, nr 15/16

4. Tomasz Kamusella, Schlonzsko: Horní Slezsko, Oberschlesien, Górny Śląsk 2001

5. Piotr Lachmann, Wywołane z pamięci 1999

6. Adam Zagajewski, Dwa miasta 1991 7. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 8. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 9. Elżbieta Górnikowska-Zwolak, Szkic do

portretu Ślązaczki 2000 10. Z przeklętego raju (red. Kornelia Banaś,

Sebastian Rosenbaum), 2009 Mój wybór jest wyborem bardzo, ba, skrajnie subiektywnym. Odnosi się do zain-teresowań piszącego. Tak dzieje się w przy-padku Bienka, Lachmanna czy Zagajewskie-go. Ten ostatni przypadek jest może o tyle znaczący, iż dotyczy fenomenu obecności pamięci innego pogranicza (Kresów) w hi-storii i kulturze Górnego Śląska. To zjawi-ska, które dotyczą tego, co miało miejsce w moich rodzinnych Gliwicach, to fenome-ny, które budują i poszerzają kontekst wie-loetniczności Górnego Śląska. Zdecydowa-łem się na wprowadzenie do kanonu także opracowań źródłowych, które są mało zna-ne szerszemu gronu, jak np. listy Adamsa.

Mój kanon zawiera także pozycje stano-wiące pewne pensum wiedzy na temat kul-tury Górnego Śląska. Taką rolę, co jest dla mnie osobistą satysfakcją jako pomysło-dawcy tej pracy, odgrywają Najpiękniejsze śląskie słowa. Natomiast kultowy numer kra-kowskiego „NaGłosu” w 1994 roku de facto po raz pierwszy na taką skalę wprowadzał Górny Śląsk do świadomości Polaków i po-szerzał ich konteksty poznawcze, przedtem obecne w niej za sprawą twórczości filmo-wej Kazimierza Kutza. Wątek ten poszerza analiza trudnego sporu o tożsamość języka śląskiego, granice regionu (Kamusella) oraz rozumienia rozdarcia, współistnienia Górne-go Śląska w przestrzeni co najmniej trzech języków i kultur. W moim kanonie nie ma publikacji (bardzo ważnych) Alojzego Lyski. Mam nadzieję, że ktoś jego książki zapro- ponuje. W to miejsce sięgnąłem po opraco-wanie będące pracą historyczną, choć tak naprawdę przysposabiającą źródła do badań nad losami Ślązaków po 1945 roku – Z prze- klętego raju. Zapiski Górnoślązaków deporto-wanych w 1945 r. do ZSRR. I wreszcie, czym byłby nowoczesny ogląd poznawczy Górnego Śląska bez zmierzenia roli kobiety? Erwin Sówka (a sztuka naiwna to kolejny obszar nieobjęty tym wyborem) byłby zawiedziony taką postawą i już tylko z tego powodu w moim kanonie umieści-łem feministyczny Szkic do portretu Ślązacz-ki… Ciekawy i wart refleksji.

leszek jodliński

doktor, historyk sztuki, dyrektor

Muzeum Śląskiego w Katowicach

1. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 2. Janosch, Cholonek 1970 3. Zbigniew Kadłubek, Listy z Rzymu 2008 4. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 5. Szczepan Twardoch, Tak jest dobrze 2011 6. Janosch, Ach, jak cudowna jest Panama

1978 Górny Śląsk to przestrzeń powstała na styku: narodów, kultur, języków, religii. Na granicy ciała i ducha, sacrum i profanum, bogactwa i nędzy, wykwintności i soroń-stwa, bliskości i oddalenia, obcości i swoj-skości. Tutaj nie da się żyć bez napięcia, po-czucia pęknięcia, cierpienia i ran. Książki, do których wracam, opowiadają o tym i nigdy nie przynoszą ulgi. Odpowiada mi to, bo nie lubię prostych pocieszeń.1. Za stworzenie pięknego górnośląskiego mitu, a potem rozbijanie go, by ostatecznie zajrzeć w czeluści najgłębszego nieszczę-ścia i krzywdy.

2. Za antropologicznie okrutny opis obycza-jów prostego lumpenproletariackiego lud-ka. 3. Za jedyne w swoim rodzaju – i do tej po-ry niepowtórzone – dowartościowanie ję-zyka wyciepanego. Za miłosne wyznania, opis rzymianki w szpilkach i przekład Poun-da – wszystko w godce. I za bolesną prawdę, że Górnoślązak nigdzie nie jest u siebie, za-wsze jest wygnańcem, emigrantem.4. Za przejmujący obraz odchodzenia świa-ta. Bez znieczulenia.5. Za radykalną szczerość, radykalną osob-ność i wykwintny język.6. Jest tylko jedna książka, która mnie po-ciesza: Ach, jak cudowna jest Panama. Opo-wieść o tym, jak Miś z Tygryskiem wędrowa-li do Panamy Janoscha – mogę z rozkoszą, wielokrotnie, zanurzać się w tę słodką hi-storię o tym, że ostatecznie wszystkie drogi prowadzą do domu.

aleksandra klich

publicystka „Gazety Wyborczej” w Warszawie

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

fot.

Ann

a By

wan

is

Page 25: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

23

1/20

12

1. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975–1982

2. Stanisław Bieniasz, Stary portfel i inne utwory dramatyczne 2003

3. Joseph von Eichendorff, Górnośląskie baśnie i podania 1808–1810

4. Janosch, Cholonek 1970 5. Gustaw Morcinek, Wyrąbany chodnik

1931 6. Walenty Roździeński, Officina ferraria

1612 7. Johann Gottlieb Schummel, Reise durch

Schlesien im Julius und August 1791 (Po-dróż po Śląsku w lipcu i sierpniu 1791 ro-ku), 1792

8. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od wschodu) 1932

9. Wilhelm Szewczyk, Skarb Donnersmarc-ków 1956

10. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 Do książek wybranych wracam bez przer-wy, utwierdzając się w przekonaniu, że dzie-je Górnego Śląska zasługują nie tylko na zo-biektywizowaną refleksję historyka, ale także na wypełnienie ram historycznych losami lu-dzi, z ich emocjami, dramatami i radościami.1. Za odwagę pokazania najbardziej tragicz-nego fragmentu dziejów Górnego Śląska – II wojny światowej, widzianej oczyma spraw-ców katastrofy, którzy stają się jednocześnie jej ofiarami w chwili, kiedy zaczynają rozu-mieć, iż: „Tragedia Górnoślązaka polega na tym, że nie jest on ani Polakiem, ani Niem-cem, lecz Górnoślązakiem”.2. Za odwagę w pokazaniu losu Górnośląza-ków zagubionych w powojennej historii, nie mających gdzie uciec od starego portfela.3. Za unieśmiertelnienie górnośląskich le-gend w mistrzowskiej formie, na czele ze

śląskim Wodnikiem, który: „Ziewając gło-śno, siedzi na mokrym kamieniu w rzece”, jak i egzotycznego smoka ciągnącego za sobą ognisty ogon na Górze św. Anny.4. Za pokazanie sowizdrzalskiego humoru, bo żeby przeżyć, trzeba było tutaj posługi-wać się zawsze rozumem i chytrością.5. Za epicki obraz z początku XX w. zacho-wujący świat wartości górnośląskich robot-ników, w którym: „Górnicy ubrani w paradne mundury, czarni, poważni, ze złotymi młot-kami na ramionach i na kołnierzach, w wyso-kich czakach z pękami barwionych piór ko-gucich, z kilofami na ramionach, z wyczysz-czonymi lampami w dłoniach szli czwórkami i szli, wybijając pył spod butów, hardzi, pa-trzący na wszystkich z pańska”.6. Dla „Agricoli spod Koszęcina“ za pozosta-wienie świadectwa kunsztu górnośląskich kuźników.7. Za pierwszy barwny, pisany z fascyna-cją „reportaż“ z podróży po Górnym Śląsku, podczas której Autor niesłusznie obawiał się, że spotka tutaj ludzi: „Zaledwie niewiele bar-dziej cywilizowanych niż Kałmucy i Kirgizi”.8. Za przełamanie stereotypu, że utwory o Górnym Śląsku są typem prowincjonal-nej literatury oraz za bezkompromisowość w analizie cech Górnoślązaka, postaci Teo-fila Kaczmarka, mówiącego szczerze: „Je-stem Prusakiem, którego rodzice mówili w dwóch językach”.9. Za podtrzymywanie pamięci o prawdzi-wej historii Górnego Śląska. Mimo ograni-czeń epoki Szewczyk nie zawahał się wy-brać na bohatera górnośląskiego magnata przemysłowego.10. Za powrót do świata, który umarł, ale po-zostawił po sobie tak piękne marzenie o Eu-ropie bez granic.

ryszard kaczmarek

profesor, historyk, dyrektor Instytutu Historii

Uniwersytetu Śląskiego, zastępca dyrektora Biblioteki Śląskiej ds. Instytutu Badań Regionalnych w Katowicach

adolf kühnemann doktor, redaktor naczelny

„Zeszytów Konversato-rium im. Josepha

Eichendorffa” w Opolu

1. Hans Niekrawietz, Wiatr od Odry 1961 2. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-

Preussen (Nad Prosną) 1968 3. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od

wschodu) 1932 4. Arnold Ulitz, Der grosse Janja (Wielki

Janja) 1939 5. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 Taki wybór jest dla mnie najbardziej oczywisty, a szczególnie, że na łamach „Zeszytów Edukacji Kulturalnej Konversa- torium im. Josepha Eichendorffa” w Opo-lu staramy się popularyzować tych właśnie pisarzy. Niektórzy z nich, jak Bienek czy

Niekrawietz, są już częściowo obecni na Górnym Śląsku w polskich tłumaczeniach książkowych, a inni – jak Scholtis, Ulitz czy Lipinsky-Gottersdorf – dopiero na takie wy-dania oczekują. Na pewno wszystkie te po-wieści warte są poznania przez dzisiejszych górnośląskich czytelników.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 26: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

24

1/20

12

tomasz kamusella

doktor habilitowany, politolog, wykładowca University of St. Andrews w Szkocji

1. Zbigniew Kadłubek, Listy z Rzymu 2008 2. Óndra Łysohorsky, Spiwajuco piaść (Śpie-

wająca pięść) 1934 3. Janosch, Cholonek 1970 4. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od

wschodu) 1932 5. Victor Kaluza, Das Buch vom Kumpel Ja-

nek (Książka o kumplu Janku) 1935 6. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-

sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975–1982

Świat schlonzkich buchów zaczyna się dla mnie od Cholonka w brawurowym tłu-maczeniu z niemieckiego na polski, a w przy-padku dialogów i na śląski. Podobny wymiar zadumy nad losem zwykłego człowieka uwi-kłanego w tryby okrutnej XX-wiecznej hi-storii Europy ukazany został przez Augu-sta Scholtisa w powieści Ostwind wciąż cze-kającej na polski przekład. W tej samej we-nie utrzymany jest obraz wielokulturowe-go i wielojęzycznego Górnego Śląska okre-su międzywojnia w niesłusznie zapomnianej i w Polsce, i w Niemczech powieści Das Buch vom Kumpel Janek. Jej autor odważnie wpro-wadził śląszczyznę (zapisaną w ortografii niemieckiej) do partii dialogowych. Nie mo-gę też nie wspomnieć o największym pro-zatorskim dokonaniu związanym z naszym heimatem – tetralogii gliwickiej Bienka, któ-rą w postkomunistycznym dwudziestoleciu

przyswojono polszczyźnie dzięki staraniom Domu Współpracy Polsko-Niemieckiej. Przed kilku laty przemknęła przez rynek księgarski jak dotychczas najlepsza, prak-tycznie niezauważona rzecz napisana po śląsku – esej literacko-intymny Zbigniewa Kadłubka o polskim tytule Listy z Rzymu. Szkoda, że wydawca nie zdecydował się dać tytułu po śląsku – Briyfy s Rziyma, bo przecież – per analogiam – polskich książek nie opa-truje się tytułami w innych językach. Ale największym twórcą na gruncie ję-zyka śląskiego pozostaje Óndra Łysohorsky. Jego pierwszy tom poezji Śpiwajuco piaść w 2009 r. przypomniała zabrzańska „Ślōn-sko Nacyjno Ôficyno”, wydając go paralel-nie w ortografii laskiej (tj. oryginalnym zapi-sie samego poety) i w nowo ustalonej stan-dardowej ortografii śląskiej. Łysohorski – za- fascynowany Kochanowskim i Staffem – w międzywojennej Czechosłowacji cie-szył się sławą znakomitego poety. W cza-sie II wojny światowej zbierał dalsze lau-ry w ZSRR, a potem już na całym świecie; w 1970 r. Szwajcaria zgłosiła go do literac-kiej nagrody Nobla. Jednak po nadejściu ko-munizmu we własnym kraju nie pozwolono mu już publikować po lasku, ani nie tłuma-czono na języki krajów bloku sowieckiego. Łysohorski, aby nie przestać istnieć, począł pisać i wydawać w NRD – po niemiecku.

wojciech kunicki

profesor, germanista, kierownik Zakładu Historii Literatury Niemieckiej

do 1848 roku Uniwersytetu Wrocławskiego

1. Joseph von Eichendorff, Ahnung und Ge-genwart (Przeczucie i teraźniejszość) 1815

2. Gustav Freytag, Soll und Haben (Winien i ma) 1855

3. Arnold Ulitz, Der verwegene Beamte (Zu-chwały urzędnik) 1925

4. Max Herrmann-Neisse, Die Bernert Paula 1934

5. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od wschodu) 1932

6. August Scholtis, Ein Herr aus Bolatitz (Pan z Bolacic) 1959

7. Hans Niekrawietz, Strophen von heut (Dzisiejsze strofy) 1932

8. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Wenn es Herbst wird (Gdy nadejdzie jesień) 1961

9. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-Preussen (Nad Prosną) 1968

10. Leszek Libera, Der Utopek (Utopek) 2010 Propozycja kanonu obejmuje dzieła cał-kowicie w Polsce nieznane. Ich brak jest ilu-stracją politycznych i kulturalnych losów Górnego Śląska w XX w. Zatem są tu dzie-

ła odnoszące się do austriacko-katolickich korzeni Górnego Śląska (Eichendorff), ale także do jego tradycji mieszczańsko-prote-stanckich (Freytag). Jednak skoncentrowa-łem się głównie na wieku XX, żeby pokazać krytyczne potencjały kultury górnośląskiej i wybrałem dlatego opowiadanie Ulitza oraz „powieść do słuchania” Bernert Paulę Maxa Herrmanna. Istotny wydał mi się też krytyczny, ale i literacko znakomity tom po-ezji Hansa Niekrawietza. Tych poetów z Gór-nego Śląska nigdy za dużo. Najważniejszy, centralny punkt to jednak wielokulturowość, wieloetniczność, wieloję-zyczność górnośląska, dlatego Scholtis, Bie-nek, także Lipinsky. Ale Lipinsky też dlatego, że obrazuje tragedie Górnoślązaków odrzu-canych tu i tam, w Polsce i w Niemczech. A Utopek Libery nie tylko, żeby pokazać żywotność sowizdrzalstwa górnośląskiego, ale przede wszystkim niezłomność tej lite-ratury i tej tradycji, którą mój kanon propo-nuje.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 27: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

25

1/20

12Książkę Janoscha zakupioną na wyprzedaży rozdawałem swoim przyjaciołom, by uczyli się Śląska.

Tomasz Nawrocki

Janosch jako jedyny pochyla się nad swoimi ziomkami bez głaskania ich po głowach.

Michał Smolorz

janosch fot.

Ines

Str

ieve

Page 28: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

26

1/20

12

matthias kneip

pisarz

1. Horst Bieniek, Pierwsza polka 19752. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od

wschodu) 19323. Thomas Urban, Niemcy w Polsce 1993 4. Wach auf, mein Herz, und denke (Prze-

budź się, serce moje i pomyśl) (red. Klaus Bzdziach, Arno Herzig) 1995

5. Stanisław Bieniasz, Górny Śląsk – świat najmniejszy 2004

6. Historia Górnego Śląska (red. Joachim Bahlcke, Dan Gawrecki, Ryszard Kaczma-rek) 2011

7. Janosch, Cholonek 19701. Nie tyle język fascynuje mnie w tej powie-ści, co koloryt czasu. Powieść ta pełni także funkcję historycznego dokumentu.2. Powieść, która nie tylko z powodu tema-tyki, lecz także rewolucyjnego języka, nale-ży do wzorca literatury górnośląskiej.

3. Dobra retrospekcja mniejszości niemiec-kiej w Polsce, w tym także na Śląsku.4. Bogaty zbiór tekstów o historii i kulturze Górnego Śląska kompetentnych autorów w dobrze czytelnym stylu.5. Bieniasz należy do najważniejszych au-torów Górnego Śląska, ponieważ w swoich książkach i esejach segreguje tematycznie samopoczucie górnośląskiego społeczeń-stwa. Ten zbiór, zestawiony przez Krzyszto-fa Karwata, jest niejako jego testamentem.6. Długo trwało zanim powstała ugrunto-wana Historia Górnego Śląska. Szczególnie uwzględnienie europejskiego aspektu czy-ni tę syntezę tak wartościową.7. Mało kto tak jak Janosch zagłębia się w niuanse codziennego życia i z dużą dozą zrozumienia, humoru i miłości przedstawia śląską mentalność z całą drobiazgowością.

kazimierz kaszper

pisarz, publicysta, redaktor naczelny miesięcznika „Zwrot” w Czeskim Cieszynie

1. Jan Kubisz, Pamiętnik starego nauczycie-la 1928

2. Gustaw Morcinek, Wyrąbany chodnik 1931 3. Paweł Kubisz, Przednówek 1946 4. Wilhelm Przeczek, Czarna calizna 1978 5. Wilhelm Szewczyk, Syndrom śląski 1986 6. Eugeniusz Kopeć, My i oni na polskim

Śląsku (1918–1939) 1986 7. Zdzisław Hierowski, Życie literackie na

Śląsku w latach 1922–1939 1969 8. Jan Szczepański, Korzeniami wrosłem

w ziemię 1984 9. Renata Putzlacher, Ziemia albo-albo 1993 10. Stefania Bojda, Józef Golec, Słownik bio-

graficzny ziemi cieszyńskiej 1993–1998. Proponuję zwłaszcza dzieła autorów ze Śląska Cieszyńskiego, głównie Zaolzia.1. Jedyna, oparta na osobistych przeży-ciach książka dokumentująca idee kształ-tujące umysłowość i postawy ludzi uczest-niczących w ruchu cieszyńskiego odrodze-nia narodowego, aż do podziału Śląska Cie-szyńskiego. 2. Epopeja narodowa w środowisku robot-niczym Śląska Cieszyńskiego i Górnego, podkreślająca wspólnotę losu ich mieszkań-ców, zawierająca unikatowe, poetyckie opi-sy pracy górników i hutników.3. Tom przeciwstawiający się antypolskiej retoryce Pieśni śląskich Bezruča, wykorzy-stujący postulaty formalnego nowatorstwa Awangardy Krakowskiej. Patronował w la-tach 60. XX wieku odzyskiwaniu przez lite-raturę zaolziańską kontaktu ze współczesną literaturą polską.

4. Studium rozpadu tradycyjnych wartości mieszkańców karwińskiego zagłębia węglo-wego. Pierwsza i jedyna w swoim rodzaju, bo wykorzystująca doświadczenia ekspery-mentu szkoły lingwistycznej, manifestacja grożącego zaolziańskim Polakom zaniku. 5. Wyjątkowo udana próba pokazania róż-norodności Górnego Śląska poprzez cha-rakterystykę i interpretację drogi życiowej i twórczej osób związanych z regionem. Szeroka, barwna panorama zjawisk i postaw twórców wysokiej kultury śląskiej. 6. Fascynujące studium postaw i orienta-cji kulturowych, uwzględniające rolę mitów tożsamościowych. Polskość Ślązaków jawi się tu jako wypadkowa splotu czynników natury klasowej, obyczajowej, edukacyjnej, religijnej i politycznej. Pionierska praca. 7. Kompendium wiedzy na temat instytucji życia literackiego na Śląsku. Wzorcowe dzie-ło bez którego nie sposób sobie wyobrazić nowej syntezy literatury polskiej na Śląsku.8. Zbiór literackich gawęd-esejów regional-nych, składających się na wiarygodny, peł-ny obraz życia i systemu wartości mieszkań-ców Śląska Cieszyńskiego. 9. Tom wierszy o wielokulturowości Zaolzia i związanych z nią trudnych wyborach toż-samościowych. Wybitny, tragicznie praw-dziwy tom. 10. Kompendium wiedzy o Śląsku Cieszyń-skim. Źródło poznania i refleksji o nasącza-niu się kraju nad Olzą duchem polskości. Dzieło, którego wartość w obliczu wirtual-nej europeizacji ciągle wzrasta.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 29: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

27

1/20

12

1. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 2. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia

1826 3. Gerhart Hauptmann, Szaleniec Boży

Emanuel Quint 1910 4. Janosch, Cholonek 1970 5. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 6. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-

Preussen (Nad Prosną) 1968 7. Aleksander Nawarecki, Lajerman 2010 8. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od

wschodu) 1932 9. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 10. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 Na żadne uzasadnienie mnie nie stać. Wy-bieram po prostu książki, nie tyle książki, któ-re uważałbym za arcyśląskie, za arcyważne dla Górnego Śląska, lecz takie, dzięki którym lepiej zacząłem rozumieć siebie. Lepiej mo-

głem żyć i lepszym (tj. spełnionym w czło-wieczeństwie) być Zbigniewem Kadłubkiem (w całej – oczywiście – nędzy bycia nim). Te dziesięć książek nie stało się jakimś le-karstwem na samotność. O, nie! Z powodu ich lektury dopiero zacząłem być samotny. I mimo wszystko szczęśliwszy. Że rozumiem choć trochę to, co mnie otacza, ten Górny Śląsk, w który wierzę, jakkolwiek jest to wia-ra trudna, jak gdyby wiara z Pawłowa: wy-brawszy Górny Śląsk, muszę ciągle na nowo go wybierać. Kochany to bowiem świat, ale jakże równocześnie obrzydliwy i szpetny. Przecież wolałbym być Portugalczykiem niż Górnoślązakiem. To jasne. Ale gdy się już zacznie czytać Janoscha i Bienka (przede wszystkim Bienka), to spo-kojniej patrzy się na wszystko. Górnośląska nadzieja nie słabnie dzięki wielkim górno-śląskim tekstom!

zbigniew kadłubek

doktor habilitowany, filolog klastyczny, literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego

1. Janosch, Cholonek 1970 2. Ota Filip, Wniebowstąpienie Lojzka La-

paczka ze Śląskiej Ostrawy 1974 3. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-

sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975-1982

4. Horst Bienek, Brzozy i wielkie piece 1990 5. Adam Zagajewski, Dwa miasta 1991 6. Julian Kornhauser, Dom, sen i gry dziecię-

ce 1995 7. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 8. Stanisław Bieniasz, Stary portfel i inne

utwory dramatyczne 2003 9. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 10. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 Ułożyłem listę książek, ograniczając się do ostatnich lat. Zrezygnowałem z os-trzejszej selekcji, która musiałaby nastą-pić, gdybym zechciał zmieścić na niej po-stacie historyczne, jak np. Jacoba Böhme czy Angelusa Silesiusa. Wówczas trawiły-by mnie wątpliwości, czy nie pominąłem innych humanistów tylko dlatego, że mo-ja znajomość ich dzieł (na ogół niemiec-kich bądź łacińskojęzycznych) jest jednak fragmentaryczna. Wolałem wskazać książ-ki współczesne, które dostarczyły mi nieco-dziennych emocji. Bez nich byłbym uboż-szy, a czytałem je niejako „na bieżąco”, z nimi „wzrastałem” i wrastałem w Górny Śląsk. Jest to zatem „lista osobista”. Najlep-szym dowodem Brzozy i wielkie piece Bienka. Pozycja niewielka i wcale nie najlepsza w je-go dorobku, ale dla mnie ważna. Ukazała się

na przełomie lat 80. i 90. ubiegłego wieku, co miało duże znaczenie, bo nie tylko nasz kraj przechodził wtedy bezprecedensowe przemiany, także świadomościowe. One i mnie – jako człowieka „prywatnego” – nie mogły ominąć. Co łączy te wszystkie dzieła? Próba do-tknięcia nieuchwytnej tajemnicy górnoślą-skości. Manifestują „inność” regionu, a za-tem także konieczność – osobistego rozli-czenia się z nim. (Czy to nie dziwne i jedno-cześnie znamienne, że wszyscy wymienie-ni pisarze urodzili się na Śląsku, lecz długie okresy swego życia spędzili poza nim?). Ten pisarski trud samorozpoznania się w rzeczy-wistości, której wielu ludzi nie rozumie i czę-sto odrzuca, pozwolił także innym zbliżyć się do owej tajemnicy, uczynić ją atrakcyjną, a na pewno godną najwyższego szacunku. I jeszcze jedno. I Janosch, i Filip, i Bie-nek, i wszyscy pozostali piszą tak o Górnym Śląsku, jakby go już nie było albo jakby za chwilę miał bezpotomnie odejść na zawsze. Górny Śląsk jako Atlantyda utraconych war-tości? No, tak... Stąd tony sentymentalno- -liryczne, a w innych przypadkach – sowi-zdrzalsko-prześmiewcze, ale poruszane, by przykryć gorycz nieuchronnego oddala-nia się od przedmiotu literackiej penetracji. A przecież Górny Śląsk żyje! Czy zatem wszy-scy ci autorzy nas okłamują? W jakimś sen- sie tak, ale musimy, bo chcemy im wie-rzyć. Bez tej wiary naprawdę moglibyśmy umrzeć.

krzysztof karwat

pisarz, publicysta

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 30: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

28

1/20

12

1. Joseph von Eichendorff, Poezje 1837 2. Norbert Bonczyk, Stary kościół miechow-

ski 1879 3. Kazimierz Gołba, Wieża spadochronowa

1947 4. Gustaw Morcinek, Mat Kurt Kraus 1957 5. Janosch, Cholonek 1970 6. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 7. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 8. Rafał Wojaczek, Wiersze zebrane 2005 9. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 10. Historia Górnego Śląska (red. Joachim

Bahlcke, Dan Gawrecki, Ryszard Kacz-marek) 2011

Moją propozycję książek, które powin-ny być znane każdemu Ślązakowi, ułożyłem chronologicznie, bo też trudno było wska-zywać, która z nich jest bardziej czy mniej ważna. I tak literaturę dziewiętnastowiecz-ną reprezentują tu dwaj poeci, polski i nie-miecki. Eichendorff, jeden z najwybitniej-szych niemieckich romantyków, od niedaw-na dopiero przywracany świadomości pol-skich czytelników na Śląsku, i Bonczyk, któ-rego poemat znakomicie oddaje ówczesne przemiany społeczne i kulturowe regionu, przemieniającego się z rolniczego w prze-mysłowy. Jeszcze jeden polski poeta znalazł się w tym zestawie – Rafał Wojaczek z Mikoło-wa, jeden z największych polskich poetów XX wieku. I jeszcze kilka utworów – Morcinka i Goł-by, Bienka i Janoscha, wreszcie Wańka i Kut-za, w których najpełniej odnaleźć można

współczesne dzieje Śląska. I nieprzypadko-wo wszystkie wiążą się z wydarzeniami hi-storycznymi, bo też historia w minionym stuleciu wyjątkowo była niełaskawa dla tej ziemi i jej mieszkańców. Książki te są świadectwem zmagań z pamięcią historyczną, której nie da się za-mknąć w takiej czy innej schematycznej, jednostronnej wizji. Ich autorami są prawie wyłącznie ludzie, którzy na Śląsku urodzili się i choć późniejsze losy zagnały ich w róż-ne strony świata, to przecież ich znajomości Śląska oraz mentalności żyjących tu ludzi nie da się zakwestionować. Dobór nie wynika z żadnego z góry ustalonego klucza, jedy-nym kryterium jest tożsamość odczuć, która jest dla mnie oczywista, gdy czytam książ-kę napisaną obojętnie po polsku czy po niemiecku, ale przez autentycznego Gór-noślązaka. Listę powyższą kończy jedyna książka nieliteracka – najnowsza historia Górnego Śląska, będąca pierwszą próbą zmierzenia się historyków z różnych krajów z niełatwą przecież historią tego regionu, dzielącą do-tychczas Polaków, Niemców i Czechów, wie-le faktów nie tylko różnie interpretujących, ale wręcz odmiennie je przedstawiających. Taka próba wspólnego przyjrzenia się temu wszystkiemu, co nas dzieli w historii Śląska, bez sztucznego tuszowania, ale i z wyraź-ną dobrą wolą porozumienia się. To dobry prognostyk dla przyszłości tego regionu we wspólnej Europie.

jacek lyszczyna

profesor, literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego

aleksandra kunce

profesor, kulturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego

1. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 2. Joseph von Eichendorff, Poezje 1837 3. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia

1826 4. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 5. Zbigniew Kadłubek, Listy z Rzymu 2008 Wybieram tylko pięć tekstów, bo potem zaczyna mi się to w myśleniu rozrastać i mu-siałabym pilnować tego, by przywołać 10–13 równorzędnych tekstów. Dlaczego tylko ty-le, skoro są i inne, równie znamienite, mnie także bliskie? Te teksty to fundament, na którym moż-na budować myślenie górnośląskie. Są tu istotne metafory, zapis kulturowych zda-rzeń, świadomość czasoprzestrzeni i zako-rzenienie, które przekracza doraźne auto-biograficzne opisy. W nich wybrzmiewa toż-samość miejsca. Umiałabym poprzez te tek-

sty wskazać na ważne problemy dla tożsa-mości górnośląskiej i stworzyć chropowatą opowieść o Górnym Śląsku. Teksty te prze-rzucają pomosty między obrazami miesz-czańskimi, ludowymi, arystokratycznymi. Pokazują wielowarstwowość, jak i odsłania-ją gęstość kultury. Co jednak najważniejsze, można po-przez nie myśleć o Górnym Śląsku jako „za-daniu naszych czasów”. Wielki myśliciel XX wieku Ortega y Gasset pisał w latach 50., że „zadaniem naszych czasów” jest filozofia, która dopełniona przez witalizm pozwoli na nowo rozpoznać człowieka i kulturę. Zada-niem regionalnym „naszych czasów” jest fi-lozofia, która pomyśli człowieka, by wypeł-nić doświadczenie lokalności. Region jest „naszym zadaniem”.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 31: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

29

1/20

12

Romantyczna miłość, baśniowy zamek, tajemniczy las… - dobrze jest czasem zagubić się w takiej okolicy.

Alojzy Lysko To największe arcydzieło, jakie powstało w naszej krainie.Nie ma tu tematycznych odwołań do Górnego Śląska, ale jest apologia muzyki (może najwspanialsza w dziejach literatury światowej?), zaś ducha muzyki uważam za najsilniejszy pierwiastek górnośląskiego genius loci.

Aleksander Nawarecki

eichendorff fot.

Mic

hał K

aspr

zak

Page 32: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

30

1/20

12

maciej melecki

pisarz, dyrektor Instytutu Mikołowskiego

1. Rafał Wojaczek, Wiersze zebrane 2005 2. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 3. Jerzy Suchanek, Jutro przeczytaj raz

jeszcze 2010 4. Krzysztof Siwczyk, Gdzie indziej jest te-

raz 2011 5. Robert Rybicki, Gram, mózgu 2010 Proponuję książki poetyckie, które uważam za absolutnie istotne dla rozwoju współczesnej poezji polskiej. Autorzy, o któ-rych chcę tu powiedzieć, udowodnili dale-kosiężną moc tego, co zwie się wizją języka.1. Lektura pokazuje geniusz Wojaczka: nie-zwykły dar operowania różnymi stopnia-mi języka, dotkliwy dramatyzm jednostki, śmiercionośny wymiar egzystencji człowie-ka i nieustanną transpozycję jego ziemskich losów w przestrzeń transcendencji.2. Zdumiewająca książka! Szymutko, jak nikt dotąd, dokonał stopu różnych form literac-kich. Połączył autobiografizm ze wspomnie-niami swojej tytułowej ciotki – osoby prze-nikliwie mądrej życiowo – z własną inter- pretacją filozofii patrona transgresji Georga Bataille`a i prawodawcy fenomenologicz-nego egzystencjalizmu Martina Heidegge-ra. Mieszanka wybuchowa – dyskurs akade-micki zderzony z dowcipnym językiem opo-wieści o utraconej młodości, a wszystko to pomysłowo podrasowane interpretacją fi-lozofii nieobecności, osamotnienia, bojaźni czy przekroczenia. Tak połączone i stematy-zowane aspekty tej książki zakotwiczone są w przestrzeni autorowi najbliższej, czyli Mysłowic i Katowic – gdzie Szymutko żył,

pracował i tworzył. To książka, która zapo-wiadała nowy rozdział jego twórczości, ory-ginalnie podejmuje historię własną i naj-bliższą, zawsze postrzeganą jako niestały byt, wędrowny wir.3. Dokonany przez Krzysztofa Kuczkowskie-go wybór wierszy Jerzego Suchanka ukazu-je niezwykłą konsekwencję rozwoju gliwic-kiego poety i utwierdza w przekonaniu, że jest on jednym z najistotniejszych relewato-rów współczesnej poezji polskiej. Początko-we wiersze ujawniają sporą dozę medyta-cyjnego namysłu, przechodzącego stopnio-wo w stronę coraz większej otwartości na asocjacyjne przygody, schadzki wizji i gma-twanego języka. 4. Wybór wierszy gliwickiego poety jest modelowym przykładem poezji radykalnej, opartej na autotelicznej realizacji paradok-salnych ujęć treści pisma i oksymoronicznej woli odczytywania znaków określających ludzki byt. Siwczyk z całą mocą ujawnia nie-jednoznaczność każdego ruchu słowa. Zu-chwale docieka niezamierzonego. Demon-tuje porządek rzeczy i, niezwykle przeko-nywająco, kiereszuje nasze percepcyjne na-wyki.5. Najbardziej absorbująca książka Rybic-kiego – poszatkowane i kłączaste wiersze są zapisem kontrolowanego szaleństwa ję-zyka i niewyhamowanej gonitwy asocja-cji i metafor. Nie znam nikogo w literaturze polskiej, kto tak mocno, jak właśnie Rybicki, eksploruje podświadomość i z taką gwał-townością wyraża dysocjacyjny wymiar płynności jednostkowego żywota.

alojzy lysko

pisarz, folklorysta, samorządowiec

1. Anioł Ślązak, Cherubinowy wędrowiec 1675

2. Joseph von Eichendorff, Poezje 1837 3. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia

1826 4. Hans Niekrawietz, Wiatr od Odry 1961 5. Norbert Bonczyk, Stary kościół miechow-

ski 1879 6. Gustaw Morcinek, Czarna Julka 1959 7. Wilhelm Szewczyk, Syndrom śląski 1986 8. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 9. Stanisław Bieniasz, Stary portfel i inne

utwory dramatyczne 2003 10. Henryk Waniek, Finis Silesiae 20031. Znakomita inwokacja do głębokich roz-myślań nad sensem ludzkiego życia.2, 3. Romantyczna miłość, baśniowy zamek,

tajemniczy las… – dobrze jest czasem zagu-bić się w takiej okolicy.4. Nikt piękniej od niego nie pisał o naszej rzece rodzinnej – Odrze.5. Józef Ignacy Kraszewski napisał, że „przy odrobinie starania mogło z tego poematu urosnąć małe arcydzieło”.6. Kwintesencja Morcinkowego talentu: polot, humor, wiedza o naturze człowieka, promieniowanie jakiegoś „śląskiego ciepła”.7. Niesamowita erudycja.8. Zbigniew Kadłubek: „Nie wyobrażam so-bie, żeby ktoś uważał się za Górnoślązaka i nie przeczytał tej książki”.9. Tragizm górnośląskich losów XX wieku.10. To koniec dawnego Śląska, który nosimy w sercu i początek Śląska, który do dziś kłu-je w oczy.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

fot.

Z. S

awic

zfo

t. K.

Sze

wcz

yk

Page 33: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

31

1/20

12

1. Janosch, Cholonek 1970 2. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 3. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 4. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 5. Krzysztof Karwat, Jak Hanys z Gorolem

1999 6. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 7. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 8. Emil Szramek, Śląsk jako problem socjo-

logiczny 1934 9. Józef Chałasiński, Antagonizm polsko-

-niemiecki w osadzie fabrycznej „Kopal-nia” na Górnym Śląsku 1935

10. Stanisław Ossowski, Zagadnienia więzi regionalnej i więzi narodowej na Śląsku Opolskim 1946

1, 2. Kiedy dorastałem do podjęcia śląskiej tematyki, miałem dwie pierwsze książki w domowej bibliotece. Książkę Janoscha za-kupioną na wyprzedaży rozdawałem przy-jaciołom, by uczyli się Śląska.3. Książka chyba mi najbliższa, niezwykła i piękna. Choć mówi o końcu Śląska, to stwa-rza szansę, byśmy go odnajdywali na nowo, choćby w krajobrazie czy w przestrzeni. Dla socjologa zajmującego się przestrzenią nie-zwykle ciekawe i przejmujące.4. Dzięki Szymutce okazało się, że o Ślą-sku można mówić, używając innego języka.

Dzięki Szymutce mogli pojawić sie tacy inte-resujący autorzy, jak Kadłubek, Kunce i Na-warecki. 5. Z dwóch tomów, które na mnie zrobiły wra-żenie: Ten przeklęty Śląsk i Jak Hanys z Gorolem wybieram ten drugi. Nie tylko dlatego, że tak „pysznie” się zaczyna: „Karwat jest oszu-stem i wobec tego nie może nadal grasować na biednej ludności polskiej”, ale dlatego, że Karwat nie jest oszustem i walnie się przyczy-nił do demitologizacji śląskich mitów.6. Widzenie Śląska przez Kutza ma funda-mentalne znaczenie dla osób szukających śląskiej tożsamości. 7. Opis szczególnie mi bliskich miejsc i two-rzących je ludzi. Ważny dla mnie jako katowi-czanina i socjologa (który przez parę lat ba-dał osady górnicze). Znakomity dokument, napisany z socjologicznym wyczuciem. 8. Choć praca ustępuje rozprawce Pawła Ry-bickiego O badaniu socjograficznym Śląska, to znaczenie Szramka dla tworzenia śląskie-go mitu jest niepodważalne. 9. Monografii Chałasińskiego nie mogłem nie zamieścić, gdyż po latach sam podąży-łem jego śladami. 10. Jednak próbę czasu lepiej wytrzymuje artykuł Ossowskiego. Bez niego trudno so-bie wyobrazić rozważania o problemach na-rodowościowych na Górnym Śląsku.

tomasz nawrocki

profesor, socjolog, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego

1. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 2. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 3. Jerzy Szymik, Akropol z hołdy czyli teolo-

gia Śląska 2002 4. Stanisław Rospond, Polszczyzna Śląska

1970 5. Mały słownik gwary Górnego Śląska (red.

Bożena Cząstka-Szymon, Jerzy Ludwig, Helena Synowiec) 1999

1. Bo w tok prozy na najwyższym poziomie literackim wplecione są bardzo głębokie prawdy historiozoficzne o Śląsku.

2. To właściwie historia gospodarcza Śląska, odsłaniająca zarazem mechanizmy socjolo-giczne generujące takie, a nie inne zacho-wania jego mieszkańców.3. Książka w przystępny sposób opisująca mechanizmy fenomenu religijności górno-śląskiej.4. To ciągle kanoniczna, najpełniejsza pozy-cja opisująca dzieje dialektu śląskiego.5. Książka rejestrująca najbardziej charakte-rystyczne formy leksykalne gwar Górnego Śląska, przystępnie je opisująca.

jan miodek profesor, językoznawca,

dyrektor Instytutu Filologii Polskiej Uniwersytetu Wrocławskiego

1. Gustaw Morcinek, Wyrąbany chodnik 1931 2. Zofia Kossak, Nieznany kraj 1932 3. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 4. Janosch, Cholonek 1970 5. Wilhelm Szewczyk, Syndrom śląski 1986 6. Tadeusz Kijonka, Czas zamarły 1991 7. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 8. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 9. Juliusz Niekrasz, Z dziejów AK na Śląsku

1985 10. Janina Podlodowska, W obronie róży 2005

Podaję tutaj dziesięć książek, zdając sobie sprawę, że w żadnym wypadku nie wyczer-pują one listy propozycji godnych Kano-nu Literatury Górnośląskiej. Ze względów najbardziej oczywistych i zrozumiałych nie podaję książki Od Wallenroda do Kordiana. Dramatyczne Ślązaków losy napisanej przez Józefa Musioła. józef musioł

doktor, prawnik, prezes Towarzystwa Przyjaciół Śląska w Warszawie

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

fot.

Mar

cin

Mio

dek

fot.

J. G

ibas

Page 34: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

32

1/20

12

nej wzniosłości pojawia się też ludowość i nowoczesno-przemysłowe realia. Nie mo-że być obrazu Śląska bez plebejskiego hu-moru i dosadności, stąd obecność Ligonia „berającego” za mikrofonem, genialna we-sołość Janoscha kontynuowana przez Kut-za, ale chwilami też przez Kuczoka i Szy-mutkę. Bo Szymutkę, Szejnert i Kadłubka (u którego najpełniej wybrzmiewa śląska mowa), zaliczam do kręgu literatury pięk-nej. Kto czytał (słyszał) ich wirtuozeryjne teksty, ten zrozumie moją decyzję. W przy-wołanych esejach wybrzmiewa ton rzew-ny, melancholijny, którego mistrzem jest Bienek. Zabrakło historyków (od ks. Augu-stina Weltzla po Ryszarda Kaczmarka), za-brakło też badaczy kultury z Dorotą Simo-nides i Aleksandrą Kunce na czele i poucza-jących książek dialogowych, które są dome-ną Aleksandry Klich, a wreszcie trzech słow-ników gwary śląskiej. Brakuje też książek o muzyce i architekturze. A kanon literacki brzmi niepełnie bez głosów bliskich mi po-etów – Jerzego Szymika, Grzegorza Olszań-skiego, Radosława Kobierskiego, Krzysztofa Siwczyka. Niech te niedobory będą mi wy-baczone.

1. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia 1826

2. Norbert Bonczyk, Stary kościół miechow-ski 1879

3. Stanisław Ligoń, Bery i bojki śląskie 1931 4. Janosch, Cholonek 1970 5. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 6. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 7. Wojciech Kuczok, Gnój 2003 8. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 9. Zbigniew Kadłubek, Listy z Rzymu 2008 10. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 To wybór z literatury pięknej, ale literatu-ra jest mi najbliższa. Szczęśliwym trafem na szczycie listy znalazła się powieść Eichen-dorffa. To największe arcydzieło, jakie po-wstało w naszej krainie. Nie ma tu tema-tycznych odwołań do Górnego Śląska, ale jest apologia muzyki (może najwspanialsza w dziejach literatury światowej?), zaś ducha muzyki uważam za najsilniejszy pierwiastek górnośląskiego genius loci. Ten romantycz-ny, śpiewny i rzewny ton słychać też u księ-dza Bonczyka, który dał nam odpowied-nik Pana Tadeusza i to w „narzeczu górno-śląskim”. Ale u Bonczyka obok romantycz-

aleksander nawarecki

profesor, literaturoznawca, kierownik Zakładu Teorii Literatury Uniwersytetu Śląskiego

1. Gustaw Morcinek, Wyrąbany chodnik 1931

2. Wilhelm Szewczyk, Wspomnienia 2001 3. Maria Klimas-Błahutowa, Siedem krów

tłustych 1962 4. Leon Bielas, Sławna jak Sarajewo 1973 5. Tadeusz Kijonka, Pod Akropolem 1979 6. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 7. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 8. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 9. Wojciech Kuczok, Gnój 200310. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 Mógłbym sporządzić jeszcze dwa lub trzy podobne zestawy. Nie znaczy to jednak, że dzieła poza tą dziesiątką są gorsze (cokol-wiek to słowo znaczy). I w tym „ostatecznym” zestawie do ostatniej chwili trwał ruch, ktoś ustępował miejsca, ktoś mocniej się rozpy-chał, jak to w kolejce. Pozycja Gustawa Mor-cinka nie podlegała dyskusji. Kiedy jeszcze nic nie wiedziałem o Śląsku, czytałem Mor-cinka. Kto nie przeczyta Morcinka, nigdy nie wejdzie w Śląsk wystarczająco głęboko. Dłu-go w tym zestawie utrzymywał się Janosch z Cholonkiem w doskonałym przekładzie Le-ona Bielasa. Ale to jednak przekład. To jest li-

teratura niemiecka. Śląska, ale niemiecka. W pobliżu polskiej. Bardzo blisko. W przypad-ku Wilhelma Szewczyka dwa bezcenne tek-sty (Dwa lata życia, Świat mojego dzieciństwa) ze Wspomnień wydanych po śmierci pisarza, z których pierwszy, pisany był w czasie oku-pacji!, przez człowieka wewnętrznie wolne-go, jakim, być może, nigdy więcej nie poczuł się w takim stopniu. Reszta – to dzieła, któ-re mnie zachwyciły lub wiele nauczyły. Nie jestem stąd, dlatego mądry, rzetelny tekst o Śląsku, nierzadko był dla mnie latarnią. Ta-deusz Kijonka zaświadczył, że o śląskim do-świadczeniu można pisać w perspektywie europejskiej; i odwrotnie: o micie europej-skim – w perspektywie domowej. O Klimas- -Błahutowej piszę osobno. W powieści Bie-lasa cenię wigor, brawurę, dezynwolturę. Je-stem pewien, że pisząc Sławną jak Sarajewo, czuł za plecami oddech Janoscha. Wreszcie Kutz przebija się od samego środka, od jądra śląskości na zewnątrz, do świata. W przeciw-nym kierunku podąża Małgorzata Szejnert. I trzy książki: Wojciecha Kuczoka, Stefana Szy-mutki i Henryka Wańka, w których centrum jest ów dziwny stwór – homo silesiensis – roz-członkowywany na chirurgicznym stole!

Feliks netz

pisarz, tłumacz

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

fot.

Agni

eszk

a Si

kora

Page 35: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

33

1/20

12

Powieść posiada wewnętrzny spokój, niczego nie udowadnia, nie błyszczy, nie napada, nie epatuje, nie oskarża, jedynie przy czytaniu boli. Jest piękna.

Krystian Gałuszka

To koniec dawnego Śląska, który nosimy w sercu i początek Śląska, który do dziś kłuje w oczy.

Alojzy Lysko

waniek fo. R

oman

Lip

czyń

ski

Page 36: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

34

1/20

12

dariusz Pawelec

profesor, literaturoznawca, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego, Dyrektor Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej w Katowicach

joanna rostropowicz

profesor, filolog klasyczny, kierownik Katedry Cywilizacji Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Opolskiego

1. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 2. Horst Bienek, Wrześniowe światło 1977 3. Horst Bienek, Czas bez dzwonów 1979 4. Horst Bienek, Ziemia i ogień 1982 5. Horst Bienek, Podróż w krainę dzieciń-

stwa 1988 Analizując zaproszenie, zatrzymałem się zwłaszcza na oczekiwaniu, aby wska-zać książki, które „najtrafniej określają fe-nomen Górnego Śląska – niezależnie od ję-zyka, miejsca i czasu wydania”. A ponieważ rozmawiamy o kanonie, to warto też uświa-domić sobie, jak pojmujemy samo poję-cie kanonu. Wedle pewnego typu defini-cji kanon jest po prostu „autorytatywną li-stą dzieł, obowiązującym spisem lektur da-nego kręgu kulturowego”. Moja propozycja jest zatem taką autorytatywną odpowie-dzią na pytanie o dzieła, w których fenomen

1. Franz Faber, Sabothus sive Silesia XVI w. 2. Joachim Cureus, Gentis Silesiae annales

(Roczniki narodu śląskiego) 1571 3. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od

wschodu) 1932 4. Heinz Piontek, Zeit meines Lebens (Całe

moje życie) 1984 5. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-

Preussen (Nad Prosną) 1968 Nie oponujmy, gdy w moim spisie pro-ponowanym do umieszczenia w kanonie znajdują się dwie pozycje napisane w ję-zyku łacińskim, w dość odległych wiekach i niekoniecznie dotyczą wyłącznie Górne-go Śląska. Gdy żył Franz Faber, czyli Franz Köckritz urodzony w Otmuchowie w roku 1497, Ślą-zacy mieli jeszcze poczucie, że ich ziemia stanowi nierozerwalną całość. Tak pojmo-wał również Śląsk Joachim Cureus, urodzo-ny 35 lat później w dolnośląskim Kożucho-wie. Obaj byli arcy-Ślązakami. Mieli świa-domość, że po kilku wiekach koegzystencji ludności słowiańskiej zamieszkującej Śląsk z kolonistami niemieckimi przybyłymi w XIII wieku powstała nowa społeczność, kilkuję-zyczna, dynamiczna i niezwykle zdolna. I je-den, i drugi autor ubolewa, że Śląsk nie ma politycznej samodzielności. Nie buntujmy się też przeciw łacinie, w której te dwa znakomite dzieła powstały. Śmiało możemy uznać przecież łacinę za ję-zyk „najbardziej śląski”, bo był zwornikiem tej wielobarwnej społeczności przez wiele wieków, niemal do końca XVIII wieku. Mój

Górnego Śląska objawił się najtrafniej, nie-zależnie od języka. A ponieważ mój kanon ma być tylko wkładem do myślenia o przy-szłym kanonie naszego kręgu kulturowego, a nie go w całości projektować, to ograniczę się do wskazania dzieł jednego autora. Ale od razu pięciu. Pierwsze cztery pozycje to, chciałoby się powiedzieć, że już „klasyczny” cykl powieściowy. Odmalowany w nim ob-raz Śląska i Ślązaków nie ma sobie równych w literaturze pięknej. Wpisanie obyczajowo-ści i portretowanych bohaterów w przeło-mową chwilę historii nadaje tej całości epo-peiczny wręcz rozmach. Natomiast Podróż w krainę dzieciństwa to niezwykły appendix autobiograficzny do tych powieści. Wszyst-ko to opowiedziane zostało oczywiście naj-pierw po niemiecku. Na pewno wciąż warte jest czytania i przeżywania po polsku.

wybór niech będzie również głosem pod-kreślającym wagę studiów klasycznych na Górnym Śląsku – nie poznamy dogłębnie kultury naszej krainy, gdy pominiemy to, co napisali nasi przodkowie posługujący się łaciną. Natomiast August Scholtis, Heinz Pion-tek i Hans Lipinsky-Gottersdorf wyrastają z tej różnorodnej, a przecież idealnie zjed-noczonej społeczności, którą najcelniej cha-rakteryzuje często ostatnio przypominane porównanie stworzone przez siedemnasto-wiecznego poetę wrocławskiego (również piszącego po łacinie!), Heinricha Mühlpfor-ta – nazywającego Śląsk szmaragdem. Ten szlachetny kamień swą wysoką wartość za-wdzięcza temu, że zawiera w sobie wiele różnych składników. August Scholtis ujaw-nił dramat społeczeństwa, którego obce siły jedność tę próbowały rozerwać. Heinz Pion-tek opisał życie górnośląskiej społeczności na tle wydarzeń społeczno-historycznych w Republice Weimarskiej, w okresie dykta-tury hitlerowskiej i w czasie II wojny świa-towej, a więc wydarzeń, które zapowiadały kres tejże społeczności. Wreszcie Hans Lipinsky-Gottersdorf w swej powieści uwiecznił mentalność Pru-saka, czyli ludności żyjącej nad Prosną we-dług swoich zwyczajów i norm postępowa-nia, posługującej się językiem zwanym was-serpolnisch. Dodajmy jeszcze, że autor po-wieści sam siebie z dumą określał mianem Wasserpolacka.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 37: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

35

1/20

12

1. Walenty Roździeński, Officina ferraria 1612

2. Piotr Wachenius, Wierne a prawdziwe okazanie 1612

3. Piotr Wachenius, Summa świętego krze-ściańskiego nabożeństwa 1612

4. Piotr Wachenius, Hymny moje domowe 1612

5. Stan i potrzeby nauki polskiej o Śląsku (red. Roman Lutman) 1936

6. Wincenty Ogrodziński, Dzieje piśmien-nictwa śląskiego 1946

7. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili 2001

8. Tadeusz Sławek, Antygona w świecie kor-poracji 2002

Nie mogę tu pominąć kuźnika śląskie-go i poety Walentego Roździeńskiego, któ-ry urodził się ok. 1570 r. we wsi Roździeń, a zmarł między 1640 a 1642 r. być może w Koziegłowach. Czterysta lat temu opubli-kowano jego poemat Officina ferraria abo huta i warstat szlachetnego dzieła żelaznego, bogaty w informacje historyczne, geogra-ficzne, geologiczne, mineralogiczne i tech-niczne. Walenty Roździeński przedstawił w nim dzieje górnictwa i hutnictwa oraz ro-dzimy folklor górniczy i hutniczy. Mimo iż autor ukończył zaledwie szkółkę parafialną, był niezwykle oryginalnym twórcą, a jego utwór na trwale zagościł w historii. Stworzył jeden z pierwszych w piśmiennictwie euro-pejskim i pierwszy w języku polskim traktat hutniczy, nowatorski tematycznie, rymowa-ny, napisany w konwencji retoryczno-mito-logicznej, z ambicjami epickimi, o bogatych humanistycznych perspektywach i bogac-twie poznawczych aspektów.

Upomniałbym się także o krąg literatury powstałej w górnośląskim środowisku pro-testanckim reprezentowanej przez Piotra Wacheniusa, prawdopodobnie spolonizo-wanego potomka czeskich emigrantów re-ligijnych, który przebywał w Pszczynie przy-najmniej w okresie 1612–1617, kiedy to peł-nił funkcję cesarskiego poborcy ceł. Zna-ny jest jako autor trzech pism opublikowa-nych w 1612 r.: traktatu teologicznego Wier-ne a prawdziwe okazanie, który zakon, a któ-ra wiara od Pana Boga, i co zakon, a co wia-ra jest; katechizmu oraz zbioru dwudziestu dwóch wierszy religijnych Hymny moje do-mowe. Zachowaną spuściznę Wacheniusa opublikowaliśmy niedawno wspólnie z Ma-riuszem Pawelcem z Uniwersytetu Opol-skiego. Przypomnę także nadal inspirujący Stan i potrzeby nauki polskiej o Śląsku, wydany w przedwojennym Instytucie Śląskim oraz Dzieje piśmiennictwa śląskiego, w których autor zdefiniował nurt literaturoznawczych badań regionalistycznych w zakresie pol-skiego kręgu kulturowego. Na koniec zostawiłem dwie znaczące książki profesorów Uniwersytetu Śląskie-go. Pierwsza to eseje zmarłego kilka lat te-mu Stefana Szymutki, wobec których trud-no pozostać obojętnym. Druga to Antygona w świecie korporacji. Rozważania o uniwersy-tecie i czasach obecnych – medytacja Tade-usza Sławka nie tylko i nie tyle o Uniwersy-tecie Śląskim, który w ostatnich latach staje się w świetle nowego prawa o szkolnictwie wyższym tylko uniwersytetem, a najczęściej jedynie tak zwaną szkołą wyższą…

dariusz rott

profesor, literaturoznawca, kierownik Pracowni Retoryki Uniwersytetu Śląskiego, przewodniczący Rady Naukowej Instytutu Badań Regionalnych w Katowicach

1. Anioł Ślązak, Cherubinowy wędrowiec 1675

2. Janosch, Cholonek 1970 3. Arnold Ulitz, Der grosse Janja (Wielki Jan-

ja) 1939 4. Gustaw Morcinek, Czarna Julka 1959 Moje lektury nigdy nie były metodycz-ne, są zawsze wyrywkowe i niewiążące się wewnętrznie ze sobą. Dokładnie odwrot-nie jak w fotografii – nie mam instynktu pa-mięci albo może raczej – instynktu i zmysłu utrwalania, zatrzymywania. Dlatego propo-nuję Janoscha za przedstawienie górnoślą-skich losów i zawirowań, a mało dzisiaj zna-nego Arnolda Ulitza za śląski „amerykański sen”, czyli pokazanie dynamizmu rozwoju

Katowic. Wreszcie Czarną Julkę Morcinka ze względu na specyficzne pejzaże górnoślą-skie i kopalniane. Gdybym miał jeszcze wybrać coś spoza literatury Górnoślązaków i spoza Górnego Śląska, to wymieniłbym Anglików, którzy już w połowie XIX wieku doskonale wiedzieli, jak industrializm odkłada swój osad na ludz-kiej egzystencji (np. Ciężkie czasy Dickensa, ale i poezję Blake’a), Amerykanów (np. The-odore’a Dreisera i jego Tragedię amerykań-ską), którzy pokazali, jak jednostka, ulegając presji zysku, a tej nosicielem był przemysł, traci swoją etyczną tożsamość (dla tej pro-blematyki ważni pozostają również Thoreau i Emerson).

tadeusz Sławek

profesor, literaturoznawca, kierownik Katedry Literatury Porównawczej Uniwersytetu Śląskiego

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 38: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

36

1/20

12

1. Joseph von Eichendorff, Poezje 1837 2. Petr Bezruč, Slezské pisně (Śląskie pieśni)

1909 3. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od

wschodu) 1932 4. Janosch, Cholonek 1970 5. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-

sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975–1982

6. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 7. Jerzy Pilch, Bezpowrotnie utracona lewo-

ręczność 1998 8. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 Kierowałem się chęcią odzwierciedlenia wszystkich stron śląskiego trójkąta języko-wego, pokazujących górnośląską różnorod-ność. Ale tak naprawdę, to tylko pretekst, by pokazać górnośląską różnorodność nie tylko językową, także motywacji tworze-nia. Niby Eichendorff jest bardziej europej-ski niż górnośląski, ale nie do końca. Dlate-go urzekła mnie refleksja ks. prof. Jerzego Szymika, który wyznał: „Przez lata uczono mnie o Mickiewiczu i czytałem jego dzieła, w których szumiał las. Ale zawsze miałem wrażenie, że ten las jest inny od tego, któ-ry odwiedzałem z moim starzykiem. W po-ezji Eichendorffa usłyszałem wreszcie mój las spod Pszowa”. Bezruč nie był urodzonym Ślązakiem, ale jego twórczość jest obsesyjnie górnośląska, jest górnośląska na sposób neoficki. Poeta należał do tych przybyszów, którzy zakocha-li się w nowej ziemi zaborczo, szowinistycz-nie nawet. Nie przyjmował do wiadomości narodowej i językowej różnorodności. Było w nim trochę z propagandzisty, polskie re-żimy opowiadały o Śląsku jako o „prasta-rych ziemiach piastowskich” (teza skądinąd słuszna, choć w zupełnie innym znaczeniu), a on obsesyjnie i bezkompromisowo uzna-wał tylko i wyłącznie jego czeskość. Ma po czeskiej stronie sporo pomników, ale posta-

wiono je raczej jego poglądom niż poezji – a szkoda, bo jest tego warta. Scholtis to naj-większy zapomniany. Stworzył Heimatlite-ratur najlepszej próby, ale wymierają jego niemieccy czytelnicy, a polskich nigdy nie miał, ponieważ do dziś (76 lat po napisaniu dzieła, 67 lat po wojnie i 23 lata po upadku komunizmu) nie mamy polskiego przekła-du. A przecież pisze bez zajadłości, z troską pochylając się nad upiornym losem Górno-ślązaka, targanego wiatrami dziejów. Poda-nie go współczesnym jest potrzebne jak po-wietrze. Janosch jako jedyny pochyla się nad swo-imi ziomkami bez głaskania ich po głowach. Wali w nas bez skrupułów, leczy z zadufania i z przekonania o śląskich Übermenschach, o naszym überalles. Nawet gdyby nie robił tego z takim smakiem, z takim talentem, to i tak powinien być obowiązkowo czytany jako advocatus diaboli. Czytanie Bienka ma sens tylko w kom-plecie, całej tetralogii, wspaniałego studium górnośląskości, ze wszystkimi blaskami i cieniami. Dodałbym jeszcze Brzozy i wielkie piece. Dzieciństwo na Górnym Śląsku, wspo-mnieniowe dziełko w znakomitym przekła-dzie Szewczyka. Ze współczesnych autorów Waniek urze-ka formą, jest taki „pansilesiacki”, Śląsk jest dlań (i słusznie) jedną przestrzenią kulturo-wą, bez podziału na Górny i Dolny. Pilch ma kilka obsesji: alkoholową, seksualną, wiślań-ską i luterańską. Mnie szczególnie zachwy-cają dwie ostatnie. A Kutzowi wolno wszyst-ko, bo wszyscyśmy z niego. Wszystko co na Górnym Śląsku zdziałano po Kutzu, jest z Kutza. To jest nasz Walter Scott. Jego szo-pienicka Heimat, z której i ja wyrosłem, jest dziś obrzydliwą ruiną, żywym trupem uro-kliwego przemysłowego miasteczka. Trze-ba czytać Kutza, by ta magiczna przestrzeń ożyła, choćby tylko w wyobraźni.

michał Smolorz

doktor, publicysta, producent

filmowo-telewizyjny

jan Stachowski

tłumacz literatury czeskiej

1. Janosch, Cholonek 1970 2. Kazimierz Kutz, Piąta strona świata 2010 3. Małgorzata Szejnert, Czarny ogród 2007 4. Leon Bielas, Sławna jak Sarajewo 1973 5. Ota Filip, Wniebowstąpienie Lojzka La-

paczka ze Śląskiej Ostrawy 1974 Dla mnie – przybysza z Bydgoszczy (przez długi czas pruskiego Brombergu) – najistotniejszymi książkami o Górnym Sląsku były i są (kolejność nieprzypadkowa): Cholo-nek czyli dobry Pan Bóg z gliny Janoscha, Pią-

ta strona świata Kutza, Czarny ogród Szej-nert oraz Sławna jak Sarajewo Bielasa. Jednak traktując pojęcie Górnego Ślą-ska szerzej, nie sposób – zwłaszcza w mo-jej optyce – pominąć powieści czeskiego pi-sarza Oty Filipa Wniebowstąpienie Lojzka La-paczka ze Śląskiej Ostrawy, której polskie wy-danie wyszło w 2005 roku w moim tłuma-czeniu. Myślę że ta czeska powieść zasługu-je jak najbardziej na włączenie do górnoślą-skiego kanonu.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 39: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

37

1/20

12

A Kutzowi wolno wszystko, bo wszyscyśmy z niego. Wszystko co na Górnym Śląsku zdziałano po Kutzu, jest z Kutza. To jest nasz Walter Scott. Jego szopienicka Heimat, z której i ja wyrosłem, jest dziś obrzydliwą ruiną, żywym trupem urokliwego przemysłowego miasteczka. Trzeba czytać Kutza, by ta magiczna przestrzeń ożyła, choćby tylko w wyobraźni.

Michał Smolorz

Widzenie Śląska przez Kutza ma fundamentalne znaczenie dla osób szukających śląskiej tożsamości.

Tomasz Nawrocki

Kutz fot.

Bogd

an K

ułak

owsk

i

Page 40: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

38

1/20

12

marek S. Szczepański

profesor, socjolog, wykładowca

Uniwersytetu Śląskiego, kierownik Katedry

Socjologii Wyższej Szkoły Zarządzania i Nauk Społecznych w Tychach

1. Emil Szramek, Śląsk jako problem socjo-logiczny 1934

2. Józef Krupiński, Marsz żałobny 1985 3. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 4. Janosch, Cholonek 1970 5. Stanisław Bieniasz, Stary portfel i inne

utwory dramatyczne 2003 Koncentrowałem się na dziełach współ-czesnych, które tłumaczą region, w którym żyję od blisko czterdziestu już lat. Wszystkie te prace dotyczą pogranicza kulturowego. Pokazują tygiel kulturowy – swoich i obcych, tutejszych i nietutejszych, mądrych i głupich, hanysów i goroli, krojcoków, przyżenionych, werbusów, kresowiaków, pamponi. 1. Znakomity esej o pogranicznym charakte-rze regionu. A w nim cytowana wielokrotnie metafora o gruszy granicznej. Tom szcze-gólnie ważny w kontekście sporów o auto-nomię i status języka regionalnego. 2. Pamiętam dzień, w którym kupiłem ten tom poezji. Zdumiała mnie informacja, że au-torem jest górnik z kopalni w Lędzinach. Ze-stawienie hajer i poesis wydawało się kom-pletnie egzotyczne. Ale lektura uzmysłowiła,

że to poruszająca, egzaltowana i konfesyjna, ale piękna i wybitna poezja metafizyczna. 3. Niegdyś przyjechał do Katowic Andrzej Ziemilski, wybitny socjolog, który opowiadał, jak wysiedlał z Gliwic rodzinę Bienków. Roz-mawialiśmy o Pierwszej polce, uznając ją za dzieło niezwykle dla Górnego Śląska ważne. Wszak rozgrywa się w ciągu kluczowej doby: 31 sierpnia – 1 września. A między okładkami śląskie wesele i gliwicka radiostacja.4. Rewelacyjny opis życia górnośląskich lum- pów, cicha Biblia humorystów, jak napisał Kazimierz Kutz. A sam pisarz mówi: „zara-biam na życie dzięki temu, co mi pozosta-ło w pamięci. Nie jestem żadnym pisarzem, tylko co najwyżej kopistą”. Zazdroszczę ko-pistycznych umiejętności. 5. Wybitny dramat o dylematach Górnoślą-zaków: zostać czy wyjechać? Także dylemat twórcy, który porównywał los Górnośląza-ka do nieszczęśnika ulokowanego na dwóch krzesłach. W ostatniej naszej rozmowie po-wiedział, że w Zabrzu czuje się zbyt niemiecki, a w Niemczech zbyt polski. Pewnie te dylema-ty zaważyły na jego przedwczesnej śmierci.

1. Anton Oskar Klaussmann, Górny Śląsk przed laty 1911

2. Valeska von Bethusy-Huc, Oberschlesi-sche Dorfgeschichten (Górnośląskie opo-wieści wiejskie) 1901

3. Valeska von Bethusy-Huc, Mein Ober-schlesien (Mój Górny Śląsk) 1912

4. August Scholtis, Ostwind (Wiatr od wschodu) 1932

5. August Scholtis, Baba und ihre Kinder (Baba i jej dzieci) 1934

6. Horst Bienek, tetralogia gliwicka (Pierw-sza polka, Wrześniowe światło, Czas bez dzwonów, Ziemia i ogień) 1975–1982

7. Horst Bienek, Brzozy i wielkie piece 1990 8. Wolfgang Bittner, Gliwice zwano kiedyś

Gleiwitz 2003 9. Werner Heiduczek, Die Schatten meiner

Toten (Cienie moich zmarłych) 2005 10. Janosch, Von dem Glück Hrdlak gekannt

zu haben (O szczęściu poznania Hrdlaka) 1994

1. Nawiązując do dzieciństwa i młodości Klaussmann zawarł wiele faktów i opisów autentycznych postaci i zmieniającego się przemysłowego krajobrazu.2, 3. Opowiadania ukazują sceny z życia chło-pów i górników. Zawierają znakomite cha-rakterystyki postaci kobiecych. Prowincja

ukazana jest nie w kategorii zaścianka, lecz jako przestrzeń otwarta na postęp i moder-nizację. Autorka dokumentuje istotne prze-miany w zachowaniach Górnoślązaków.4, 5. O Scholtisie piszę osobno. Należałoby przełożyć również jego powieść kierującą uwagę na postać silnej kobiety wychowu-jącej samotnie trzynaścioro dzieci i łączącej w zachowaniach tradycyjne wzorce z no-wym, postępowym myśleniem. 6, 7. Przedmiotem pisarskiej refleksji są: pro-blematyka pogranicza i współżycia jego mieszkańców, tożsamość, język i obyczajo-wość Górnoślązaków, ich cechy charakteru, przywiązanie do stron ojczystych, dzieciń-stwo na Górnym Śląsku i jego utrata. Bienek często cytuje lub parafrazuje Scholtisa.8, 9, 10. W kanonie powinny się znaleźć także opowiadania Bittnera, a także autobiografia pisarza z Zabrza Wernera Heiduczka, będą-ca syntezą wątków dzieciństwa na Górnym Śląsku. Z Janoscha polecam powieść rozgry-wającą się w jego rodzinnych stronach. W kanonie winna znaleźć się poza tym poezja Eichendorffa i Kneipa, ale i polskich poetów: Szewczyka, Lubosza, Kijonki, Lach-manna (a także jego szkice Wywołane z pa-mięci), Netza (także Ćwiczenia z wygnania) i Kornhausera z wątkami górnośląskimi.

grażyna barbara Szewczyk

profesor, germanistka, dyrektor Instytutu

Filologii Germańskiej Uniwersytetu Śląskiego

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 41: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

39

1/20

12

Szczepan twardoch

pisarz, publicysta

jolanta tambor

profesor, językoznawca, wykładowca Uniwersytetu Śląskiego, pełnomocnik wojewody śląskiego ds. mniejszości narodowych i etnicznych

1. Hans Lipinsky-Gottersdorf, Die Prosna-Preussen (Nad Prosną) 1968

2. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 3. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 4. Horst Bienek, Brzozy i wielkie piece 1990 Literatura nigdy nie miała dla mnie barw narodowych, czy nawet ojczyźnianych, przy najżyczliwszym rozumieniu tego słowa. Naj-ważniejszymi dla mnie pisarzami są nie-zmiennie: saskiego pochodzenia Węgier, sy-cylijski Włoch, litewski Polak i Niemiec bez-przymiotnikowy, czyli odpowiednio Márai, Lampedusa, Mackiewicz i Jünger. Pytanie o górnośląski kanon wydaje mi się w pew-nym sensie pytaniem w stylu: wymień waż-nych dla ciebie twórców, którzy są bruneta-mi, albo pytaniem o kanon literatury homo-seksualnej. Tym niemniej, spróbuję. Do nie-dawna na pierwszym miejscu znajdowałby

1. Stanisław Ligoń, Bery i bojki śląskie 1931 2. Gustaw Morcinek, Jak górnik Bulandra

diabła oszukał 1958 3. Kazimierz Kutz, Scenariusze śląskie 1995 4. Kazimierz Popiołek, Historia Śląska od

pradziejów do 1945 roku 1972 5. Stefan Szymutko, Nagrobek ciotki Cili

2001 6. Elżbieta Górnikowska-Zwolak, Szkic do

portretu Ślązaczki 2000 7. Śląskie teksty gwarowe (red. Alfred Zarę-

ba) 1961 8. Stanisław Bąk, Mowa polska na Śląsku

1974 9. Słownik gwar śląskich (red. Bogusław

Wyderka) 2000 10. Marek Szołtysek, Śląsk, takie miejsce na

ziemi 19981. Niezwykły zbiór ocalony od zapomnienia. Żywy dowód śląskiej mądrości i humoru.2. Nie ma Górnego Śląska bez Morcinka. Mo-je pokolenie wyrosło z tym przekonaniem. Cenię sobie jego powieści, ale czuć w nich już, niestety, zapach staroci. Piękne, lekko stylizowane, bajki nie straciły nic ze swego ludowego piękna i mądrości.3. Wiele czytałam o mitotwórczej roli Kazi-mierza Kutza, który stworzył obraz Śląska na ekranie. Nie wiem, czy to prawda. Nie pamię-tam Śląska sprzed tych filmów. Ale od tamtej pory powstania śląskie są dla mnie związane z dziejami rodziny Basistów, scena z karmina-dlem jest kwintesencją rodzinności śląskiej, a w Habryce widzę sąsiadów z dzieciństwa.

się bez wątpienia Horst Bienek. Nie potrafię ocenić jego wielkości w oderwaniu od tego, że pisze o moim mieście i że bohaterowie je-go książek w jakimś sensie mijają na ulicy mo-ich przodków. Byłem też jednak Bienkiem za-wiedziony: dlaczego, powróciwszy do Gliwic w latach osiemdziesiątych, wcale nas nie do-strzegł? Jego Gliwice stały się miastem pol-skim; jednak my tutaj, na Gliwic obrzeżach, ciągle jesteśmy: powojenne życie moich dziadków i pradziadków, ciche, schowane, przyczajone, jak życie zajęcy. Dzisiaj przed Bienka przedłożyłbym Lipinskiego-Gotters-dorfa. Czytałem Die Prosna-Preussen w niepu-blikowanym przekładzie profesora Kunickie-go. Nie chcę nazywać pisarza „górnośląskim Lampedusą”, bo jest to zawsze uwłaczające, ale trudno oprzeć się wrażeniu jego bliskości z Gepardem; podobnej wrażliwości, celnego, bezlitosnego oka. Wielka literatura.

4. Może to historia zbyt wyidealizowana i polonocentryczna. Jednak napisana tak pięknym językiem, tyle w niej poezji i miło-ści do Śląska, że trudno sobie bez niej wy-obrazić śląską bibliotekę.5. Śląsk Szymutki jest również moim Ślą-skiem. Są tu te same pasje i namiętności, które pamiętam z dzieciństwa. Poruszył mnie tekst, którego kanwą jest mecz Górni-ka Zabrze z Manchesterem City z 1971. Pił-ka nożna to było nasze życie. Pamiętam te wyprawy na międzypaństwowe mecze. Kli-mat tamtych dni jest w książce Szymutki. Zazdroszczę mu ciepła ciotki Cili.6. Rewelacyjne wywiady, zdjęcia i komen- tarze. Babski śląski świat w ostatnim mo-mencie, gdy już bezpowrotnie odchodzi. 7. Jedno z pierwszych i najlepszych opraco-wań śląszczyzny. Żaden badacz Śląska nie może nie znać tej pracy. Teksty są pisane al-fabetem fonetycznym i w transkrypcji orto-graficznej. Mogą służyć językoznawcom, ale też każdemu miłośnikowi śląskiego słowa.8. Niezwykle rzetelny i przystępnie napisa-ny zestaw cech śląszczyzny różnych regio-nów Śląska. 9. To pierwszy i jedyny naukowy słownik śląszczyzny. Wielotomowy zestaw leksyki z dokładną lokalizacją tekstową i terenową.10. Mam sentyment do tej książki. Po trochu tu wszystkiego: historii i dnia dzisiejszego, tradycji, pięknych starych fotografii, śląskie-go słownictwa i wiele śląskiej atmosfery.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 42: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

40

1/20

12

1. Stanisław Bieniasz, Stary portfel i inne utwory dramatyczne 2003

2. Horst Bienek, Pierwsza polka 1975 3. Horst Bienek, Opis pewnej prowincji

1983 4. Krzysztof Karwat, Ten przeklęty Śląsk

1996 5. Historia Górnego Śląska (red. Joachim

Bahlcke, Dan Gawrecki, Ryszard Kacz-marek) 2011

6. Henryk Waniek, Finis Silesiae 2003 Proponuję Stanisława Bieniasza za dra-maty dziejące się tu, na Śląsku. Oddają-ce marzenia, lęki, fobie pokoleń współcze-snych Ślązaków determinowanych historią. Za postawę artystyczną i społeczną. Za to, że był sam. Za stawianie sobie tak wysoko po-przeczki, której w owym czasie niepodobna

było pokonać. Za słabość. Za wolę trwania w sztuce. Za to, że był pierwszy. Wierzę, że dramaty Bieniasza wrócą na śląskie, nie-mieckie i może polskie sceny teatralne. Po-nadto Horsta Bienka za pokazanie tego, cze-go się jedynie domyślałem, nosiłem wiele lat w sobie, ale nie potrafiłem zmaterializo-wać w swojej wyobraźni, a bardzo tego po-trzebowałem. Za pokazanie zamurowanej przeszłości Śląska, ludzkich losów w wymia-rze jednostkowym, intymnym i historycz-nym. Wreszcie Krzysztofa Karwata za ese-istykę, w której z archeologiczną cierpliwo-ścią składa mozaikę panoramy śląskiej kul-tury XIX i XX wieku. Za nazywanie rzeczy po imieniu. Za scalanie pnia śląskiej kultury, a nie dzielenie go na jakże potrzebne dzisiej-szym politykom wykałaczki.

ingmar Villqist

pisarz, dramaturg, reżyser teatralny

Henryk waniek

pisarz, malarz

1. Katalog Magii brata Rudolfa XIII–XIV w. 2. Księga henrykowska XIII–XIV w. 3. Walenty Roździeński, Officina ferraria

1612 4. Joseph von Eichendorff, Z życia nicponia

1826 5. Max Herrmann-Neisse, Die Begegnung

(Spotkania) 1925 6. Gerhart Hauptmann, Szaleniec Boży

Emanuel Quint 1910 7. Wilhelm Szewczyk, Syndrom śląski 1986 8. Hubert Hupka, Schlesisches Credo (Ślą-

skie wyznanie) 1986 9. Handbuch der historischen Stätten Schle-

sien (Katalog zabytków Śląska) (red. Hugo Weczerka) 1977

10. Śląsk – rzeczywistości wyobrażone (red Wojciech Kunick) 2009

Ponieważ pojmuję zawsze Śląsk jako jed-nolitą historyczną, geograficzną i kulturo-wą całość, to uważam, że wyróżnianie tylko jednej z jego części (w tym przypadku Ślą-ska Górnego) czyni tej integralności pewną szkodę. Dlatego z większym przekonaniem myślałbym o Kanonie Literatury Śląska (ca-łego Śląska), choćby z uwzględnieniem jego regionalnych odcieni. Z tych powodów moja lista wygląda tak, jak wygląda. Tych dziesięć utworów nie wyczerpuje oczywiście nawet części tytułów, które tu chętnie umieściłbym także. Dlatego nieskromnie, już poza zasad-niczym tematem, pozwolę sobie dodać tytuł jedenasty: Katowice-blues czyli Kattowitzer-polka mojego autorstwa.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

fot.

Bogd

an K

ułak

owsk

i

W trójkącie Bienka str.63

Page 43: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

41

1/20

12

najcz¢Âciej wymieniani aUTORzy

Lp. AUTOR GŁOSY

1. Horst bienek 38

2. janosch 20

3.4.

joseph von eichendorffHenryk waniek

15 15

5. kazimierz kutz 13

6. august Scholtis 12

7.8.

gustaw morcinekmałgorzata Szejnert 11

9.10.

wilhelm SzewczykStefan Szymutko 9

11. Stanisław Bieniasz 8

12. Hans Lipinsky-Gottersdorf 7

13.14.

Norbert BonczykZbigniew Kadłubek

5

15.16.17.18.

Leon BielasHans Niekrawietz Walenty RoździeńskiAnioł Ślązak

4

19.

20.21.22.23.24.25.

Joachim Bahlcke / Dan Gawrecki / Ryszard Kaczmarek Ota Filip Tadeusz Kijonka Wojciech Kunicki Emil Szramek Arnold Ulitz Rafał Wojaczek

3

25 najcz¢Âciej wymienianych dzieł

Lp. TYTUŁ DZIEŁA AUTOR GŁOSY

1. Pierwsza polka Horst bienek 21(28)2. Cholonek janosch 183. Finis Silesiae Henryk waniek 154. Piąta strona świata kazimierz kutz 125. Czarny ogród małgorzata Szejnert 116. ostwind august Scholtis 107.8.

tetralogia gliwicka nagrobek ciotki Cili

Horst bienek Stefan Szymutko 9

9.10.

z życia nicponia die Prosna-Preussen

joseph von eichendorff Hans lipinsky-gottersdorf 7

11. Poezje Joseph von Eichendorff 612.13.14.

Wyrąbany chodnik Syndrom śląskiStary portfel i inne utwory dramatyczne

Gustaw Morcinek Wilhelm SzewczykStanisław Bieniasz 5

15.16.

17.

18.19.20.

Officina ferrariaCherubinowy wędrowiecStary kościół miechowski Sławna jak Sarajewo Brzozy i wielkie piece Listy z Rzymu

Walenty RoździeńskiAnioł Ślązak

Norbert Bonczyk Leon Bielas Horst Bienek Zbigniew Kadłubek

4

21.

22.

23.

24.

25.

Reise durch Schlesien im Julius und August 1791 (Podróż po Śląsku w lipcu i sierpniu 1791 roku)

Śląsk jako problem socjologiczny

Wiatr od Odry

Wniebowstąpienie Lojzka Lapaczka ze Śląskiej Ostrawy Historia Górnego Śląska

Johann Gottlieb Schummel

Emil Szramek

Hans Niekrawietz

Ota Filip

Joachim Bahlcke / Dan Gawrecki / Ryszard Kaczmarek

3

Czterdziestu uczestników ankiety zaproponowało aż 145 dzieł napisanych przez 108 autorów. Ich typy były mocno zróżnicowane. Zestawiliśmy te dzieła i tych autorów, którzy otrzymali co najmniej 3 głosy. Wynik ten osiągnęło 25 dzieł 27 autorów. Pierwsze dziesiątki są w tabelach wytłuszczone. Trzymaliśmy się ściśle założeń wstępnych ankiety, dopuszczając nie więcej niż 10 propozycji składanych przez po-szczególnych uczestników. Zatem w tabelach sumujących wyniki ankiety pojawiają się wyłącznie dzieła i autorzy z pod-stawowego rankingu, a pominięte są wspomniane dodatkowo w komentarzach. Proces liczenia okazał się jednak trudniejszy w przypadku Horsta Bienka. Przyjęliśmy zasadę, że jeśli uczestnik ankie-ty zgłaszał poszczególne powieści tetralogii gliwickiej jako osobne pozycje, to zaliczaliśmy po jednym głosie na poszcze-gólne powieści i odpowiednią liczbę głosów na samego Bienka oraz dodatkowo głos na tetralogię gliwicką. Jeśli nato-miast proponowano tetralogię gliwicką jako jedną pozycję do kanonu, to zaliczaliśmy po jednym głosie na tetralogię i na Bienka. W ten sposób Pierwsza polka uzyskała 21 głosów, chociaż miałaby 28 głosów, gdybyśmy doliczyli głosują-cych specjalnie na całą tetralogię gliwicką.

C z t e r d z i e s t u w y b i e r A K A N O N

Page 44: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

42

1/20

12wOKÓ¸ KANONu

Górny Śląsk: Wcześniej był krainą puszcz dębowych i bukowych, porównywaną do Kanady.

fot.

Robe

rt G

arst

ka

List do Stefana Szymutki

ZBIGNIEW KaD¸UBEK

Nie wystarczy nie być ślepcem.

Fernando Pessoa

Page 45: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

43

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

Sobota. 12 stycznia roku 2008. Godzina 6.12. Stefan Szymutko pisze do mnie maila: „Masz

rację w tym swoim obstawaniu przy »nieplebejsko-ści« Śląska, podziwiam Twoje wykazywanie jego wielomądrości i wielokulturowości, choć ciekawiło-by mnie także, jak to przetrwało we współczesności, jeśli w ogóle.” Stefan wtedy był świeżo po lekturze Myśleć Śląsk, książki z esejami Aleksandry Kunce i moimi. Wydam się pyszałkiem. Piszę o tym, co napisałem. Niech będzie. Nie mógłbym zaprzeczyć, że rozpie-rała mnie wtedy szalona duma. Stefan nie chwalił często, był surowszy w ocenach od mojej prababci Józefy de domo Reimann. Teraz wypieram się tamtej wizji. Przedstawiam nie bez żalu raport odwoławczy. Tamto było nie-prawdą. Bo jaka opowieść może być prawdziwa? Rzeczy wiarygodne mogę mówić jedynie o gór-nośląskim niebie. Że ma kolor seledynowy. Albo lazurowy w zimne wrześniowe dni. Albo zielonka-wo-szary, podobny do fal Tagu, gdy w Lizbonie na nabrzeżu w Cais do Sodré stoję i patrzę, patrzę bliski płaczu. I nawet nie jestem w stanie wsiąść na prom do Montijo z tej tęsknoty za Stefanem – i za tym, co by jeszcze powiedział.

Humanistyczny? Plebejski?

Chiałbym spróbować poddać refleksji wąt-pliwości Stefana. Czy Górny Śląsk miał ja-

kąś świetlistą przeszłość duchową, na którą może się zasadnie powoływać? Humanistyczną, intelek-tualną, literacką, naukową tradycję, z której może skorzystać dzisiaj? Czy aby nie był, nie jest, nie po-zostanie plebejski, „robolski”, zmęczony? Jeżeli jed-nak miał wielką tradycję, np. tę mistyczną, to co z niej zostało dzisiaj? Muszę wrócić myślą do projektu Śląska jako jedności: Dolny i Górny Śląsk razem – SILESIA. Gór-ny Śląsk jako słabiej ucywilizowana część Śląska (integralnego politycznie przez kilka wieków kraju w Europie) posiadał bogatą tradycję humanistycz-ną. Jednak jako osobna prowincja, wschodnia część Śląska, jako Górny Śląsk – nie prezentuje się już tak imponująco. Górny Śląsk narodził się późno jako projekt Wol-teriański. Fryderycjanizm i filozofia oświeceniowa

esej, który przedstawiam, będzie o tym, co ciekawiło Stefana Szymutkę. o(d)powiadam Stefanowi. Piszę maila do Stefana (mam jego adres nadal w kontaktach). wiodę stary spór ze Stefanem.

w XVIII wieku uczyniły z Górnego Śląska przestrzeń znaczącą, rozpędziły go na dwa wieki. Wcześniej był krainą puszcz dębowych i bukowych, porówny-waną do Kanady. Górnoślązacy są wnukami Wolte-ra. Stąd kwestie etniczne zawsze były drugorzędne. Dlatego również plebejskość, tak nam wytykana, posiada na Górnym Śląsku inną jakość. Nie kłócę się już – jak widzisz, Stefanie – z górnośląską ple-bejskością. Miałeś rację, warto ją inkarnować. A co było przed XVIII wiekiem?

krętactwo humanistyczne

W XVI wieku Śląsk (cały Śląsk) był krainą humanizmu renesansowego. Nazywa

ny był domus Musarum – domem Muz (np. przez Heinricha Mühlpforta, drugorzędnego poetę z Wrocławia, któremu zawdzięczam metaforę Ślą-ska-szmaragdu). Stanowił znaczącą przestrzeń dla rozprzestrzeniania się luteranizmu (gęsta sieć dru-karń). Można powiedzieć, że był awangardą euro-pejskiej duchowości. Bliskość cesarskiego dworu w złotej Pradze czyniła zeń miejsce nieznanego dotąd buzowania idei, prądów, herezji, pomysłów, oazę dla manierystów, cudotwórców, pomyleń-ców. Przy czym kontakty śląskich poetów i uczo-nych z Giordanem Bruno, Johannesem Keplerem czy Tycho de Brahe to nie mój wymysł. To był sam środek wielkich wydarzeń. Powoływałem się niebezpodstawnie na ogól-nośląskie tradycje humanizmu renesansowego czy barokowego, by uwznioślić smutny Górny Śląsk wczesnych lat 90. XX wieku. Szukając sensu życia na Górnym Śląsku, pragnąłem go pomyśleć jak naj-szerzej, jak najdostojniej. Istnieje jednak zastrzeże-nie natury ogólnej: humanistom doby renesansu wierzyłem na słowo, dosłownie na słowo, bo od-czuwałem z nimi filologiczną więź. Później jednak zrewidowałem swe poglądy. Dlaczego? Gdyż hu-manizmem przejęliśmy się bardziej niż ludźmi. Bar-dziej niż Bogiem. Humanizm jest pojęciem przesa-dzonym i przesadnym. Stawianie człowieka w cen-trum świata to zabawna megalomania. Przejęcie roli Boga nie skończyło się dla człowieka dobrze – XX wiek świadkiem koronnym. Gdy się czyta Mowę o godności człowieka Pico della Mirandola, można pęknąć ze śmiechu. W sposób tragiczny, gdyż nieza-

Page 46: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

44

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

winiony, Górny Śląsk jest ofiarą tej renesansowej py-chy. Człowiek niszczący z chciwości wszystko wokół i chcący pętać siły przyrody na podobieństwo Boga – upada, degeneruje się, znika przeklęty. Nie doko-nuję sądu nad ludzką racjonalnością czy cywilizacją techniczną. Jestem jednak przeciwnikiem Anaksa-gorasa z Klazomenai, który rozpowiadał po Atenach, że rozum jest nieskończony i niczemu niepodpo-rządkowany. Humaniści renesansowi i barokowi za-szantażowali. Oczarowali nas, uwiedli mnie. Andreas Gryphius, Martinus Opitius, Angelus Silesius... I wie-lu, wielu. Miało to też strony pozytywne… Czy mieliśmy humanistów z Górnego Śląska? Niewielu, ale byli: np. biskup Stanisław Pawłowski (zasiadający na tronie ołomunieckim), urodzony między 1540 a 1545 rokiem w Pawłowicach Śląskich (zawsze twierdzący, że jest Silesius, a nie Polonus lub Germanus), albo Johannes Cyaneus Sylvanus Si-lesius, poeta ukoronowany (autor ciekawej, bo na-pisanej poetycką Wergiliuszową łaciną wersji Regu-ły świętego Benedykta), albo późny Elias Kuntschius z Opola (lekarz i nowołaciński poeta). Można by jeszcze kilku wymienić. Arno Lubos twierdził, że ba-rok na Śląsku (przy nieznacznym udziale, niestety, Górnoślązaków) był epoką najznakomitszą w dzie-jach tego kraju.

„ziemia kwadów”

Na początku lat 90. XX wieku choroba po-mniejszenia, inferioritas, czucie się gorszym

niszczyło organizm górnośląski. Niszczyło również mnie. Napisała Marie Luise Kaschnitz w przedziwnej książce Berschreibung eines Dorfes: „Dlaczego to wszystko zaczęłam, to portretowanie jakiejś wsi, przecież po to, by odnaleźć spokój”. Ze mną było tak samo: potrzebowałem Górnego Śląska, bo potrze-buję spokoju. Zacząłem mu się przyglądać od tej strony wysokiej, dawnej kultury. Tak, chodziło mi o to, by „odnaleźć tak zwaną przystań” – dom jako przystań (to zapożyczam od Thomasa Bernharda). Do pozytywnych stron zauroczenia renesanso-wym Śląskiem zaliczyłbym kwadyjskość. Odwoły-wanie się do terra Quadorum stanowiło do pewne-go stopnia od XVI do XVIII wieku deklarację etnicz-ną oraz polityczną (przy czym książęta górnośląscy już od XV wieku deklarowali autonomiczność od pozostałej części Śląska). Gdy Polacy żyli swym mi-tem sarmackim, Ślązacy cieszyli się starożytną kwa-dyjską identyfikacją (tożsamością celtycko-germań-ską). Dowodów, że był to topos żywy, znajdziemy sporo. Jan Malicki wydał poemat Gloria Quadorum, będący wolnym przekładem Ludwika Heimba pie-śni żaków śląskich Karla Gottlieba Weinganga. Dwie ostatnie zwrotki poematu:

Musimy pilnie rozważyć, kim chcemy być jako wspólnota Górnoślązaków– zniszczone więzi z ziemią, ludźmi, Bogiem odnawiając, uświęcając.

fot.

Robe

rt G

arst

ka

Page 47: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

45

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

Cieszcie się tedy Kwadowie,Boście ziemscy są bogowie.A wy Czechy, Francuzowie,Włoszy, Polacy, Węgrowie,

Zostańcie każdy w swym kraju.My też w naszym kwackim raju,Bo tu starcza wody z gorówI anielskich śpiewy chorów.

Motyw kwadyjski czy tożsamy z nim elizejski (niebiański) spotkać można u polskojęzycznych i niemieckojęzycznych Ślązaków od XVI do XX wie-ku. Na przykład u Johanna Christiana Günthera (1695–1723), Franciszka Statecznego (1864–1921) czy Jana Nikodema Jaronia (1881–1922), a nawet – zakamuflowany – u Gustawa Morcinka. Zresztą świadczy to o wewnętrznej jedności śląskiej litera-tury (bez podziału na Dolny i Górny Śląsk).

dziedzictwo

Przeszłości unieważnić się nie da. Ubóstwili-byśmy zatem pamięć? Nie, ponieważ od

niej ważniejsza jest sztuka (przede wszystkim jako sztuka życia). Od Mnemosyne ważniejsze są Muzy. Od historii – poezja. Skoro Górny Śląsk to zabawka historii i polityki, może warto zrobić łyczek z nurtów Lety – dobrze to robi dla zdrowia. Zapomnienie to błogostan. Delikatna równowaga historii i natury. Zarówno polskości, jak i niemieckości mieliśmy na Górnym Śląsku w nadmiarze. Katastrofa eko-logiczna i oikologiczna (związana z utratą wiary w znaczenie domu) – to nie tylko to, co zrobiło się na Górnym Śląsku z ziemią (i pod ziemią), powietrzem i wodą, lecz przede wszystkim to, co wyrządzono ludziom, Górnoślązakom. Przemysł, techniczna aberracja tak mocno wyobcowała Górnoślązaków, że stracili ze sobą kontakt, że postradali styczność i więź ze swym dziedzictwem, a w konsekwencji z człowieczeństwem w ogóle. Stali się łatwym łu-pem wszelkich manipulacyjnych mechanizmów (faszyzm, stalinizm, konsumpcjonizm). Wyrządziła to Górnoślązakom kolonizująca cywilizacja techni-ki, częściowo zaś oni sami sobie (brak refleksji, Kut-zowska „dupowatość”, lenistwo, chciwość, materia-lizm, konsumpcja). Dziedzictwo: mówmy nie o tradycji, lecz o gór-nośląskim dziedzictwie. Dziedzictwo pojmował-bym przede wszystkim jako wdzięczność. Wdzięcz-ność za dar. Wdzięczność jako trwałą predyspozycję duszy czuwającej (idę za myślą Gabriela Marcela). Z wdzięcznością łączy się także radość. Taka radość, jakiej doznajemy, gdy czytamy Lajermana Alek-sandra Nawareckiego. Oto wzorcowo szanująca

dziedzictwo książka – radosny poemat. Gdy będzie-my wdzięczni, Górny Śląsk otworzy się szeroko na wszystko. Nie ma innego Górnego Śląska jak ten gościnny: (po)graniczny, (bez)graniczny.

w poszukiwaniu mitu

Wszystko, co górnośląskie trzeba rafino-wać. Idzie o Górny Śląsk wyrafinowany.

Skąd tryska czyste źródło idei na Górnym Śląsku? Należałoby szybko na to pytanie odpowiedzieć. Trzeba czym prędzej odkryć mit, który opowiada górnośląskie origines. Szukałem takiego mitu u Ta-cyta i mówiłem o Ziemi Kwadów. Mitem stał się też Smaragdus Europae. Mitem stała się Święta Kraina Milczenia (Sacnta Silentii Provincia) wzięta z tekstu błogosławionego biskupa Wincentego Kadłubka. Dzisiaj także górnośląskie „bery i bojki” mogłyby stanowić wskazówkę, gdy poszukujemy mitu. Musimy napisać „silezjogonię”! Niezafałszowa-ną! Musimy pilnie rozważyć, kim chcemy być jako wspólnota Górnoślązaków – zniszczone więzi z zie-mią, ludźmi, Bogiem odnawiając, uświęcając. Mu-simy wyspowiadać się górnośląskiej ziemi i niebu. Geniuszy miejsc przebłagać i zaprzyjaźnić się z nimi. Ziemię przeprosić. Ludzi prosić o przebaczenie. A przed Bogiem po śląsku milczeć (wiadomo, litur-gia musi być sprawowana po polsku…). Najwięk-szym przeciwnikiem dzisiejszej dynamiki górno-śląskiej tożsamości jest w swym oficjalnym stano-wisku Kościół katolicki (choć w praktyce przecież wspaniale sprzyja wielu przejawom identyfikacji z górnośląską ziemią – tej schizofrenii nie zrozu-miem nigdy). Św. Paweł był przekonany, że Bóg chce, by wszelki język wyznał, że Jezus jest Chry-stusem. Język śląski także. Wymyślmy siebie zu-chwale jak najpiękniejszymi.

śląskoduszna ruminatio Powtarzanie tekstu psalmów, jak gdyby szep-tanie mantry, mnisi w średniowieczu nazywali ru-minatio. Jak wszelki ascetyzm praktyka ta nie była jałowa. Psalmy tacito murmure (cichym mamrota-niem) cały czas sobie recytowali, ustami serca (in ore cordis). Ale śląskoduszne przeżuwanie historii i wielkich nazwisk, np. noblistów czy wycieczki Goe-thego do Tarnowskich Gór, stało się nie do wytrzy-mania. Niczego nie zapładnia, eliminuje co gorsza gotowość na formowanie dnia dzisiejszego na Gór-nym Śląsku. Sam przeżuwałem, więc wiem, co mówię. W Mikołowie podczas zarazy przez jakiś czas praco-wał Rudolf Virchov (1821–1902), znakomity antro-polog, patolog, badacz Iliady, a z zamiłowania także archeolog. Byłem z tego niezmiernie dumny jako mikołowski licealista. Ale co z tego? Nic.

Page 48: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

46

1/20

12???????????

Wywijanie nieczytanym Eichendorffem oraz nazwiskami śląskich noblistów to przykra przesa-da, nudna praktyka. Ośmieszająca dzisiejszy Górny Śląsk. Po co wciąż przeżuwać? W przeżuwaniu tra-dycji zawsze jest spętanie, niewolnicze poddanie. Tradycja także może być opętaniem. Znać historię? Znać tradycję? Ale po co? Tradycję i historię górno-śląską trzeba tworzyć, trzeba robić tradycję Gór-nego Śląska. Inna nazwa Górnego Śląska – TERAZ. Kiedyś pomyliłem górnośląski konformizm ze stoi-cyzmem – a mówiąc szczerze z mistycyzmem. Ze swoistą medytacyjną postawą życiową, ale to po-myłka – culpa mea, nie ma niczego takiego. Teraz rozumiem, że Henryk Waniek kiedyś w Chorzowie miał rację, negując mistycyzmy górnośląskie. Wte-dy mu się opierałem, bo sam byłem przeżuwaczem. A teraz chodzi mi o przeżywanie, a nie przeżuwa-nie. Może trzeba się zwrócić w kierunku tradycji, która jest pozbawiona tradycji? Może trzeba głę-boko przenalizować górnośląskie (czy też w ogóle śląskie) introcepcje kulturowe? Wielkie zadanie dla regionalistów!

obywatelski górny śląsk

Zdominowany w drugiej połowie XX w. przez kolonialną propagandę polską akademicki

dyskurs o Górnym Śląsku i górnośląska prawda ży-

cia rozstały się ze sobą na początku lat 90. XX wieku. Poszły każda w swą stronę. (Niesłychanie Ty pomo-głeś temu rozstaniu, Stefanie!) Społeczeństwo oby-watelskie stało się naturalnym sprzymierzeńcem Górnoślązaków (tak samo, jak innych wykluczanych wspólnot w cywilizowanych krajach, czyli takich, gdzie civil coś znaczy). Górnoślązacy umieją cenić państwo i w nim żyć, gdyż lubią zorganizowanie oraz przejrzystość. Szczytem humanizmu jest zaangażowanie oby-watelskie. Humanistycznie wykształceni Górnoślą-zacy (przede wszystkim na Uniwersytecie Śląskim, który pozostaje najszczęśliwszym miejscem dla ludzi jako tako wolnych) rozpoczęli wtedy (20 lat temu) debatę nad podstawowym planem intelek-tualnym swej krainy. Przejęli się Peryklesem i odróż-nianiem jasnego od ciemnego. Zapragnęli świata, gdzie się rozróżnia, odróżnia, wyróżnia. Gdzie się mówi o zrywaniu, co nie znaczy, że z dnia na dzień przestaje się być w rodzinnym mieście metojkiem. Nowoczesna tożsamość górnośląska, jako huma-nistyczny dyskurs i rodzaj tradycji humanistycznej, rozwija się od dwudziestu lat. Jest refleksem umac-niania się społeczeństwa obywatelskiego w Rzeczy-pospolitej Polskiej. To rzecz normalna, że funkcjonariusze dawnej Polski totalitarnej – funkcjonujący zresztą świetnie

Rzeczy wiarygodne mogę mówić jedynie o górnośląskim niebie.

fot.

Robe

rt G

arst

ka

Page 49: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

47

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

nadal – są niezadowoleni z obywatelskiej postawy Górnoślązaków. Budzi ich odrazę – pogrobowcy peerelowscy patrzą z obrzydzeniem na szczęście młodych ludzi z flagami o górnośląskich barwach. Jak tym badaczom z doby totalitarnej Górny Śląsk się skomplikował! Nie rozumieją procesu autono-mizowania się górnośląskich dusz. Wychodzenia z cienia. Są zresztą nie tylko niechętni obywatelskiej świadomości górnośląskiej, są przerażeni wolnością w ogóle. Trawi ich morbus flatorum vitri, czyli choro-ba dmuchaczy szkła. Ględzą i ględzą, w kłamstwach grzęzną i rzężą, dmą w puste butle. Przyzwyczaili się, że zarządzają snami górnośląskimi i produku-ją śląski kicz (ważne, by używać w tym kontekście słowa „śląski”, a nie nazywającego rzeczy po imieniu przymiotnika „górnośląski”). Patrzą na rujnującą się kłamliwą konstrukcję i wywracają oczami.

kiczowaty śląsk

Kicz na Górnym Śląsku to sprawa najokrop-niejsza. Michał Smolorz ma rację, gdy co ja-

kiś czas ten kiczowaty biznes piętnuje. Od lat 20. XX wieku wciska się Górnoślązakom kicz, który miałby rzekomo zastąpić ich potrzeby duchowe. Kicz tzw. strojów ludowych, ludowych pieśni, ludowej mowy. Obdarzmy Górnoslązaków, mówią do siebie kiczowi macherzy, takim kiczem, może znielubią sami sie-bie. Ośmieszmy ich, szepczą między sobą, ośmiesz-my. Zorganizujmy dla nich konkurs, gdzie wystąpią niczym Papuasi (kłaniam się z szacunkiem Papu-asom i przepraszam: referuję cudze słowa, sam za Papuasami przepadam, marzy mi się papuasko-gór-nośląska liga przeciwko tańcom przebierańców w kolorowych strojach). Wepchnijmy ich do skanse-nu, mówią ci ludzie. Do rezerwatu! I niech opowie-dzą zabawną historyjkę w tym swoim gardłowym narzeczu – mówią oni dalej – śmiesznej gwarze nie-uczonej gawiedzi. I niech się ładnie przebiorą w ko-lorowe kiecki. Ale się pośmiejemy! Może przy okazji także zarobimy, kombinują! Zapłaćmy sobie pie-niędzmi Górnoślązaków (podatników!) za upoko-rzenie Górnoślązaków! A zatem kicz! A z kiczem jest tak: „Kicz nie jest bynajmniej zjawiskiem o znikomej szkodliwości społecznej i dlatego zasługującej tylko na lekcewa-żenie czy obojętność.” Powyższe słowa należą do Pawła Śpiewaka. Kicz to kwestia mistyfikacji i po-ważna manipulacja etyczna. Kicz jest fałszem rze-czywistości. Totalitaryzmy kochają się w kiczu. Dla-tego ta przedłużająca się agonia PRLu na Górnym Śląsku (poprawniej, choć głupio: w województwie śląskim) pragnęła kiczu (pragnie wciąż!). Proszę za-pytać Saula Friedländera: od milutkiego ciepełka kiczu do faszyzmu jeden krok. Powtarzam: niehu-manistyczne, nieludzkie, zbrodnicze jest czynienie

z Górnego Śląska kiczowatej areny, na której miota się folklorystycznie upudrowana Katie Price i wy-wrzaskuje coś o Gogolinie. Kiczu nie chcemy. Na-prawdę. Przemilczam adresatów tego błagania. Oni wiedzą.

Silesia de facto

Po łacinie traditio znaczy oddanie się w ręce wroga. Na Górnym Śląsku nie mamy trady-

cji. Szczycimy się nawet jej brakiem. Nie chcemy jej mieć, nie chcemy już nikomu niczego oddawać. Ma-my tylko przyszłość i rzeczy w górze. Nigdy nie po-mylimy pamięci z mściwością. Ani historii z bezli- tosnym propagowaniem słusznej wykładni centra- listycznego legalizmu. Górnoślązak jest człowiekiem postindustrialnym, postkolonialnym, religijnym i re-gionalnym. Z tradycją trzeba mieć, jak się wydaje, organiczny związek. Jeśli się czegoś takiego nie od-czuwa, nie posiada się tradycji, co nie oznacza utra-ty pozytywnej wizji wspólnoty i horyzontu dobrego życia. Może to utopia, o czym tu prawię. Utopia ato-li nie jest próżnią. Wyhodujmy górnośląską utopię. Wymarzmy coś, co nie ulegnie powtórzeniu, zwul-garnieniu. Gra się toczy o przekroczenie tego, co znane. Wymagam od Górnoślązaków nadludzkiego wysiłku. Zgadza się. Bycie Górnoślązakiem – czyż nie było i nie jest wysiłkiem ponad ludzką miarę? Kto inny zniósłby spokojnie tyle (szczęścia i nie-szczęścia), które na nas spadało bez ustanku (nie z nieba, lecz od sąsiadów)? Mimo wzniosłej nazwy, Silesia Superior nie była nigdy komeską pomyślności. W samej jednak na-zwie „Górny Śląsk” / „Silesia Superior” ciągnie nas coś ponad ziemski padół, podnosi w górę. Ponad ma-łość i bezmyślność, których nam nie brakuje. Ponad strachliwość. Skoro żyjemy, z woli Bożej, w krainie, która „ponad” ma wpisane już w nazwę, wysilmy się. Silesia Superior musi być już blisko nieba – toć Su-peri po łacinie to bogowie! Górnośląska podniebna dziedzina. To, na czym zależy mi najbardziej, to cudowne wtargnięcie przychylnie usposobionego Dionizosa (największego znanego mi boga-wroga kiczu) do górnośląskich demos, do górnośląskich domów. Poza historią, poza kulturą, poza naturą, poza tym nudnym i tyle razy odbitym światem luster. W sa-mym tylko szaleństwie człowieczeństwa. W samym tylko szaleństwie wspólnoty. W samym szczęściu szaleństwa. Górny Śląsk nieujarzmiony. Tak nastanie nowoczesna era integralnego Górnoślązaka, który wie, skąd pochodzi. Silesia de facto! Tyle, Stefanie. Nie mów, proszę, że były same tautologie. Teraz możemy się pośmiać!

Page 50: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

48

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

Pojęcie literatury śląskiej zyskało prawo obywa-telstwa dopiero w ostatnich latach. dominująca wcześniej tendencja do wpisywania utworów śląskich w literatury narodowe w zależności od języka, w którym zostały one napisane, narzuca-ła określenie „literatury polskiej (odpowiednio niemieckiej czy łacińskiej) na śląsku”. Prowadzi-ło to do ignorowania jej specyfiki i odrębności.

Odwołuję się do konkretnego doświadcze-nia, jakim jest podjęta przed kilku laty na

Wydziale Filologicznym Uniwersytetu Śląskiego praca nad stworzeniem Słownika pisarzy śląskich. Podstawowym założeniem tej publikacji, konse-kwentnie realizowanym, jest zasada uwzględniania wszystkich autorów – Ślązaków bądź tworzących na Śląsku – niezależnie od tego, w jakim języku pi-sali. Na równi znaleźć w nim można pisarzy polskich i niemieckich, łacińskich i czeskich. Dopiero takie podejście pozwala dostrzec, jak bogata była twórczość piśmiennicza na Śląsku w dawnych wiekach, co więcej – zebranie w jedną całość odmiennych językowo i dotąd postrzega-nych zwykle jako odrębne piśmiennictw w różnych językach prowadzi do wniosku, że tak naprawdę trwały one w swoistej symbiozie, rozwijały się wspólnie. Nie sposób czytać dawnej literatury ślą-skiej pisanej po polsku czy niemiecku, po czesku czy po łacinie w izolacji.

w różnych językach

A to znaczy po prostu – podkreślam raz jesz-cze, iż interesuje mnie nie polityczny, ale

kulturowy i historyczny aspekt tych rozważań – że śląskość jest pojęciem stojącym ponad różnorod-nością językową tego regionu, czy też inaczej – ślą-skość wyrażała się, może się wyrażać i wyraża w róż-nych językach. Widać to przecież i w literaturze XX wieku, gdy całkowicie zmieniła się sytuacja politycz-na i kulturowa Śląska, gdy różne zewnętrzne racje

polityczne postawiono ponad interesem samego Śląska i Ślązaków, Śląska pozbawionego podmioto-wości i sprowadzonego do roli argumentu przetar-gowego w toczącej się ponad nim grze. Czytając utwory pisane przez Ślązaków – wymieńmy tu na przykład Gustawa Morcinka, Horsta Bienka czy Ja-noscha, bo listę tę można rozszerzyć o wiele innych nazwisk – czujemy pewną ponadjęzykową przecież, duchową ich wspólnotę. I tak naprawdę te języko-we różnice schodzą na drugi plan, stają się drugo-rzędne. To prowadzi do ważnej konstatacji, wynikającej także z doświadczeń pracy nad Słownikiem pisarzy śląskich. Chodzi o wspomniane na wstępie pojęcie literatury śląskiej – niedawno jeszcze wcale nie-oczywiste. Swoista poprawność polityczna nakazy-wała – powtórzmy raz jeszcze – w nie tak odległej przecież przeszłości mówić tylko o literaturze pol-skiej, niemieckiej, czeskiej czy – w odniesieniu do dawniejszych epok – również łacińskiej na Śląsku. Nie o literaturze śląskiej, bo takie pojęcie oficjalnie miało nie istnieć – miała nie istnieć literatura śląska, tylko polska, niemiecka, czeska czy łacińska, two-rzona na Śląsku. Tymczasem nie można dziś mieć wątpliwości – literatura śląska istnieje, jest bytem rzeczywistym, którego prawdziwości dowodzi hi-storia wielu wieków jej obecności, odrębnej wobec literatur ościennych, choć tworzonych w tych sa-mych językach. Literatura śląska jest faktem kulturo-wym – wielojęzyczna, ale jedna, tworząca pewną nadrzędną całość. Oznacza to także, że posiada ona zawsze po-dwójną tożsamość. Możemy dostrzegać ją w aspek-cie miejsca jej powstania, wtedy kładziemy nacisk na jej autonomiczność i współistnienie różnojęzycz-nych nurtów w symbiozie. Z kolei akcentując jej toż-samość językową, widzieć ją musimy w powiązaniu z literaturą narodową, z którą łączy ją język. Oba aspekty są ważne i żaden z nich nie może być pomi-jany, gdy o tej literaturze piszemy, w każdym widzi-

Czy istnieje literatura Êlàska?

JaCEK LySZCZyNa

Page 51: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

49

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

my ją w innym kontekście i z innej pespektywy, pozwalającej dostrzec inne, lecz przecież równie ważne cechy. Pespektywa pierwsza, akcentująca autonomię literatury śląskiej niezależnie od jej języka, pozwala na usytuowanie jej bezpośrednio na tle literatury eu-ropejskiej, bez pośrednictwa literatur narodowych. Perspektywa druga, wiążąca każde dzieło z lite-raturą narodową, w której języku powstało, zwraca uwagę na inne jej związki i relacje. Wówczas widzi-my rolę kulturową Śląska w epokach dawniejszych, zwłaszcza średniowieczu, jako pomostu pomiędzy ówczesną Polską a zachodem Europy, odgrywające-go niebagatelną rolę w docieraniu cywilizacji łaciń-skiej na ziemie Piastów i Jagiellonów. Podwójna tożsamość literatury śląskiej to, ina-czej mówiąc, dwa różne, ale przecież najbliższe jej konteksty, w których trzeba ją odczytywać. Dodaj-my, że nie jest to problem specyficznie śląski, lecz występujący wszędzie, gdzie tożsamość regionu ist-nieje równolegle z różnymi tożsamościami języko-wymi, jak np. w Szwajcarii, Belgii, Kanadzie.

dziewiętnastowieczne doświadczenia

Wiek XIX przyniósł w literaturze śląskiej swego rodzaju rozwarstwienie językowe,

tzn. w każdym z języków proces jej rozwoju zaczy-nał przebiegać w coraz większym stopniu odrębnie. Dla literatury śląskiej tworzonej w języku polskim głównym punktem odniesienia stała się przede wszystkim literatura polska, dla tworzonej w języku niemieckim – niemiecka, w czeskim – czeska, a uni- wersalna łacina stopniowo przestaje być językiem literackim. W coraz większym stopniu kultura, język i literatura zaczęły być wówczas uzależnione od po-lityki, do tego doszło widoczne w całej ówczesnej Europie budzenie się świadomości narodowej po-szczególnych grup narodowych i etnicznych, co w regionach takich jak Śląsk, charakteryzujących się zróżnicowaniem etnicznym ludności, musiało pro-wadzić do konfliktów i konfrontacji również w sfe-rze języka i literatury. Procesy te nie doprowadziły do całkowitego zerwania więzi między nimi, ta wspólnota ponad-językowa jest przecież wyraźna w całej dziewięt-nastowiecznej literaturze, a nawet w wieku XX, kie-dy to wspólnota kulturowa Śląska poddana została niemal unicestwiającym ją – wierzę, że jednak bez-skutecznie – doświadczeniom politycznych kata-klizmów, nowych podziałów i brutalnych czystek etnicznych. Wystarczy przywołać przykłady dzie-więtnastowiecznych śląskich pisarzy tworzących w języku polskim i poczuwających się jednoznacz-nie do polskości. Każdy z nich umiał się posługiwać tak samo jak językiem polskim również niemiec-

Antoni Stabik

Józef Lompa

kim i łaciną – to zresztą oczywiste, gdyż byli oni przeważnie z wykształcenia nauczycielami lub księżmi, nierzadko absolwentami Uniwersytetu Wrocławskiego. Widać to także w ich twórczości literackiej. Za-tem Józef Lompa wydane w latach 1841–1843 w Opolu trzy tomy swej poezji zatytułował: Zbiór wierszy, które częścią z języka niemieckiego tłuma-czył, częścią sam ułożył nauczyciel elementarny Józef Lompa. Tak w licznych przekładach, jak i w wier-szach oryginalnych, Lompa w jednakowym stopniu sięga po wzorce zarówno poezji antycznej, jak i pol-skiej oraz niemieckiej. Podobnie wygląda także wy-dany w 1848 roku w Raciborzu tom poezji ks. Anto-niego Stabika zatytułowany Żarty nieżarty, czyli wierszoklectwa wesołych i poważnych marzeń, w któ-rym obok wierszy oryginalnych znaleźć można tłu-

Page 52: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

50

1/20

12

Krasickiego), to pokolenie, Bonczyka i Damrota zwracało się ku znacznie sobie bliższym konwen-cjom literatury romantycznej. Wreszcie pokolenie ostatnie – Jaronia i Świdra – szukało wzorców i in-spiracji we współczesności, a nie w tradycji, nie oba-wiając się młodopolskich „nowinek” i włączając się w żywy nurt rozwoju poezji swego czasu. Można powiedzieć, że wiek XIX (umownie rzecz przyjmując, bo przecież w istocie proces ten trwa do roku 1922) to okres, w którym poezja polska na Śląsku przebywa jakby całą drogę rozwojową poezji ogólnopolskiej: od „przerobienia” na nowo wzor-ców staropolskich, poprzez spóźnione przyswoje-nie i kontynuację romantyzmu, aż do kontaktu ze współczesnością w epoce Młodej Polski. Wyraźną cechą tego procesu jest skracanie dystansu owego zapóźnienia – Lompa i Stabik sięgali do wzorców sprzed kilku wieków, Bonczyk i Damrot byli konty-nuatorami romantyzmu, a więc epoki odchodzącej w przeszłość, natomiast Jaroń i Świder byli już po-etami piszącymi w zgodzie z konwencjami literacki-mi swej epoki. A więc w ciągu stulecia – zważywszy, że pierwsze wiersze Lompy powstały w drugim dziesięcioleciu XIX wieku, a twórczość Jaronia i Świ-dra sięgała początku lat 20. naszego stulecia – po-ezja polska na Śląsku przemierzyła w skrócie drogę rozwojową poezji polskiej, przyswajając sobie jej doświadczenia, konwencje i tradycje, aby móc wre-szcie u schyłku tego okresu włączyć się w jej nurt.

w aspekcie regionalistycznym

Dziewiętnastowieczna literatura polska na Śląsku jest także ciekawym przykładem li-

teratury regionalnej. Istotny jest zarówno fakt jej „zamknięcia” w obszarze regionu, czemu sprzyjało polityczne i kulturalne odcięcie od najważniejszych ówczesnych centrów polskiego życia literackiego, jak i fakt, że literatura śląska, będąc w dużej mierze literaturą „dla ludu” czy też ludową, przeznaczona była dla określonego kręgu odbiorców, nie repre-zentując przy tym na ogół wyższych wartości arty-stycznych. Ale jeśli można mówić o regionalizmie poezji polskiej na Śląsku w XIX stuleciu, to w żad-nym wypadku nie dotyczy to jej tematyki ani też intencji jej twórców, lecz rzeczywistych konse-kwencji ich działalności literackiej. Wiąże się to ze sprawą zasięgu jej oddziaływania – był on w istocie regionalny, gdyż różne względy, wśród których niemałą rolę odgrywał poziom literacki tej twór-czości, nie pozwalały na przebicie się jej do pu-bliczności ogólnopolskiej. Natomiast ambicje literackie wymienionych wcześniej poetów – Lompy i Stabika, Bonczyka i Damrota, Jaronia i Świdra – wykraczały poza wy-miar regionalny, tworząc w języku polskim czuli się

maczenia i parafrazy utworów poetów niemieckich. A ks. Norbert Bonczyk swój wydany prawdopodob-nie w latach 70. XIX stulecia tom poezji zatytułowa-ny Eines alten Studenten Ferien-Geklimper seiner utra-quitischen Tafelrunde gewidmet wypełnił utworami pisanymi tak po polsku, jak i po niemiecku (m.in. cy-kle poetyckie Deutsche Reimereien, Gudrun-Lieder i Wieder daheim), ale znalazły się tam także wiersze napisane po łacinie. Mówiąc o dziewiętnastowiecznej literaturze śląskiej pisanej po polsku, trzeba podkreślić, że roz-wijała się ona własnym rytmem, choć wyraźnie wi-doczna jest tendencja do nawiązania coraz bliższe-go kontaktu z literaturą ogólnopolską. Proces rozwoju tej literatury w XIX stuleciu dzieli się wyraź-nie na trzy odrębne, mocno zróżnicowane okresy. W każdym z nich na plan pierwszy wysuwa się twór-czość tych poetów, którzy reprezentują zjawiska rozwojowe danego okresu w stopniu najbardziej zaawansowanym i najpełniejszym. Byli to kolejno: w pierwszej połowie XIX wieku Józef Lompa i ks. Antoni Stabik, w drugiej – ks. Norbert Bonczyk i ks. Konstanty Damrot oraz aktywny także jako redak-tor i wydawca Karol Miarka, wreszcie na przełomie wieku XIX i XX Jan Nikodem Jaroń i Augustyn Świ-der. Proces ten, poczynając od nie zawsze udanych prób rymotwórczych Lompy, powielających polskie i niemieckie wzorce literackie, nakierowany był na uzyskanie coraz większego zakresu niezależności i oryginalności, czego przejawem była już twórczość Bonczyka i Damrota, a w pełni tendencja ta ujawnić się miała w poezji Jaronia. Widoczne jest to chociaż-by w porównaniu relacji pomiędzy ilością przekła-dów a wierszy oryginalnych w twórczości poszcze-gólnych poetów. Pokaźną część dorobku poety- ckiego Lompy stanowią przekłady i parafrazy utworów bardziej i mniej znanych – nieraz zresztą drugorzędnych – poetów niemieckich. Bonczyk za-mieścił przekłady tylko w swym pierwszym tomie poezji, zamknięte w osobnym rozdziale, i były to na ogół tłumaczenia utworów poetów takich, jak Goe-the czy Schiller, dokonane z dbałością o możliwie wierne odtworzenie oryginału, nawet w zakresie metrum. W twórczości Jaronia przekłady – choć marginalne w sensie ilościowym – odzwierciedlają o wiele szerszą perspektywę poetycką. Znaleźć można tu utwory nie tylko Goethego, ale i Horace-go czy Petrarki. Z pokolenia na pokolenie zmieniał się stosunek śląskich poetów do wzorców poezji polskiej. O ile pierwsze pokolenie sięgało po wzorce dawne, „kla-syczne” w potocznym sensie tego słowa, a więc nie-jako sprawdzone i ugruntowane w tradycji literac-kiej (np. poezji Jana Kochanowskiego czy Ignacego

w O KÓ ¸ KA N O N u

Page 53: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

51

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

Norbert Bończyk

Karol Miarka

pełnoprawnymi twórcami polskiej literatury, co nie przeczyło ich wyraźnemu poczuciu śląskiej tożsa-mości. Można powiedzieć, iż wiek XIX prowadził do ukształtowania wyraźnego poczucia bycia Śląza-kiem-Polakiem, Ślązakiem-Niemcem czy Ślązakiem--Czechem, osłabiając niewątpliwie jedność i tożsa-mość czysto śląskiej wspólnoty kulturowej. Diagnoza ta dotyczy stanu śląskiej literatury do roku 1922 – podział Śląska pomiędzy ościenne kraje oznaczał wyraźniejszą jeszcze identyfikację literatu-ry śląskiej z narodem i państwem, w którego języku powstawała. I choć o całkowitej identyfikacji nie można mówić – pierwiastek śląskości wciąż jednak był i jest obecny w twórczości pisarzy śląskich, roz-poznawalny także dziś, niezależnie od języka, w któ-rym tworzą – to twórczość ta zaliczana jest przecież do literatury polskiej, niemieckiej czy czeskiej. Nie-wątpliwie największym pisarzem śląskim tworzą-cym przed II wojną światową po polsku był Gustaw Morcinek, wciąż chyba niedoceniony i czekający da-lej na właściwe odczytanie. Jego powieści są nie-wątpliwie wybitnym osiągnięciem literatury ślą-skiej, a przecież jednocześnie stanowią ważną i cenną część literatury polskiej. Trzeba jednak zadać sobie pytanie, czy przy-padkiem pojęcie literatury śląskiej nie jest dziś tylko pojęciem historycznym? Jeszcze z początkiem XX wieku kryteria wydawały się oczywiste – język, te-mat, pochodzenie i miejsce zamieszkania autora. Dziś – a właściwie już od połowy ubiegłego stulecia – żadne z tych kryteriów takiego waloru oczywisto-ści nie posiada. Takim kryterium wydaje się docho-dzące nieraz do głosu – nie tylko w literaturze – po-czucie ponadjęzykowej śląskiej wspólnoty, do któ- rej należeć można niezależnie od miejsca zamie- szkania czy pochodzenia.

miejsce dla języka śląskiego

I jeszcze jeden nasuwający się w tym momen-cie problem, wynikający z faktu wielojęzycz-

ności literatury śląskiej, a jednocześnie mający zwią-zek ze zjawiskiem zachodzącego w XIX wieku rozszczepiania językowego literatury śląskiej i zbli-żania się jej do poszczególnych literatur narodo-wych. Wymienieni twórcy starali się pisać w czystej, poprawnej polszczyźnie, bez naleciałości regional-nych – jeśli takie znajdziemy w ich tekstach, to z re-guły trafiły one tam wbrew intencjom samych twór-ców. Wyjątkiem będą jedynie lekko stylizowane gwarowo poematy Bonczyka, który jednak kierował się w tym przypadku zaleceniami poetyki roman-tycznej, nakazującej respektować różne odcienie kolorytu lokalnego. Nieraz też kierowali oni utrzy-mane w tym duchu przestrogi i apele do odbior-ców.

Konstanty Damrot

Page 54: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

52

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

W opublikowanej w 1868 roku na łamach „Zwia-stuna Górnośląskiego” Odezwie do Szanownych Pa-nów Nauczycieli przy górnoszląskich szkołach Bon-czyk zalecał rzetelne traktowanie w nich nauki języka polskiego, podkreślając wyraźnie, że chodzi nie o gwarę, lecz język ogólnopolski, literacki, któ-rego wzorów dostarczać powinno poznanie wybit-nych dzieł literatury polskiej. Jako lektury służące takiemu poznaniu polecał m.in. Wiesława Kazimie-rza Brodzińskiego i Marię Antoniego Malczewskie-go. To samo wezwanie sformułował 5 lat wcześniej w broszurze Głos wołającego na puszczy górnoślą-skiej, czyli o stosunkach ludu polskiego na Śląsku Ka-rol Miarka, uznając za warunek skutecznej oświaty ludu i podniesienia jego poziomu cywilizacyjnego nauczanie szkolne w – jak pisał – języku przyrodzo-nym, a więc domagając się kształcenia „polskich Górnoślązaków” w języku polskim. W podzielanym przez śląskie elity kulturalne – kaznodziejów, pisarzy, redaktorów prasy – przeko-naniu to polszczyzna literacka, a nie śląski dialekt, miała być językiem oświaty i literatury, prasy i kazań kościelnych dla mówiących po polsku Ślązaków. Nie ma tu żadnych dążeń do przyjęcia odrębnego „języ-ka śląskiego”, wręcz przeciwnie – za oczywiste przyj-mowano, iż Ślązacy mówią jedni po polsku, inni po niemiecku, jeszcze inni po czesku. A wnioski płynące z tego dotyczą zarówno toż-samości kulturowej dawnego Śląska, jak i jej przy-szłości. Przyjęcie faktu, iż kultura Śląska była i jest wielojęzyczna, oznacza, że literatura śląska powsta-wała przez wieki, ale i nadal powstawać może – po-winna – w różnych językach. Jest w takiej perspek-tywie i miejsce dla tzw. języka śląskiego, o którego potrzebie skodyfikowania wiele się ostatnio mówi. Jeśli literatura śląska jest wielojęzyczna, to „język śląski” też może być – a raczej jest, bo można wska-zać wiele interesujących książek pisanych właśnie po śląsku – tworzywem literackim. Przywołajmy tu Dziennik żołnierski 1942–1944 Alojzego Lyski. Autor ma już w dorobku wiele ksią-żek napisanych po śląsku, wielokrotnie zabierał też głos w obronie prawa Ślązaków do rodzimej mowy, a jego twórczość w dzisiejszych sporach i dyskusjach nad śląską mową nabiera wagi mocnego argumen-tu. Jego dorobek potwierdza tezę o wielojęzyczno-ści literatury śląskiej, która ekspresję swą znajdowała przez wieki w różnych językach – łacińskim, polskim, niemieckim, czeskim, obok których jako równopraw-ny postawić trzeba także język śląski. Równoprawny, to znaczy niezastępujący innych, ale wraz z nimi tworzący pejzaż kulturowy tej ziemi, jako jeden z ję-zyków literatury śląskiej, obok polskiego, niemiec-kiego czy czeskiego. Nie zamiast nich.

Augustyn Świder

I druga kwestia niezwykle ważna – śląskiej pi-sowni. Powstaje wiele propozycji stworzenia do-datkowych znaków graficznych, mających umo-żliwić dokładny zapis śląskiej mowy. Książki Lyski przekonują dowodnie o bezcelowości takich przedsięwzięć, skoro całe bogactwo daje się wy-razić za pomocą liter używanych w zapisie języka polskiego. Zresztą – np. język angielski, który ma fonetykę chyba bardziej skomplikowaną, obywa się bez żadnych dodatkowych znaków. Ale rzecz najważniejsza, którą przypomnieć trzeba na zakończenie tych rozważań o literaturze śląskiej, jej historii i perspektywach – historia kultu-ry pokazuje, że o randze języka stanowi właśnie tworzona w nim literatura. Wszystkie rysunki Jerzego Moskala pochodzą z książki Je-rzego Moskala i Stanisława Wilczka „Album pisarzy ślą-skich”, Instytut Śląski w Opolu 1975 (wydanie drugie uzu-pełnione).

Jan Nikodem Jaroń

Page 55: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

53

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

Dlaczego (niegdyś) dwu- lub trójjęzyczne elity nie potrafiły zharmonizować tego

zgiełku, jaki powstawał w trakcie obcych sporów o Górny Śląsk i samoistnie decydowały się na wyga-szanie innych (rzekomo „obcych”) języków, innych (rzekomo „obcych”) obszarów tożsamości kosztem jakiegoś jednego. I tak powstawali „niemieccy” Gór-noślązacy (Oberschlesier), „polscy” Górnoślązacy, w końcu górnośląscy Górnoślązacy, a wszyscy oni nie chcą słyszeć o tych innych, boją się bowiem „opcji”, „autochtonizmu”, „rodzimości”, „volkslisty”. Kwestia języka zatem? Być może. Ale też kwestia otwartości. Bo jeden język to mała otwartość, dwa języki to już otwartość większa, trzy największa, choć oczywiście spytamy od razu: a na co ta otwar-tość? Odpowiadamy: na samych siebie, na te napię-cia w dziwnej duszy górnośląskiej. Dlatego powiedzmy sobie od razu: niech każdy z języków górnośląskich świadczy nawzajem o so-bie i swoich językowych współbraciach, niech du-chowość górnośląska rozwija się we wszystkich trzech lub czterech językach górnośląskich: nie-mieckim, morawskim, polskim, górnośląskim we wszystkich jego odmianach. Opowiedzmy, co po-winno być, a co nie jest znane jednemu językowi.

zacznijmy od wieku osiemnastego

Wtedy to Górny Śląsk wynurzył się z bez-kształtu jako problem, by problemem do

dziś pozostać. Podróżnicy opisujący podnóże Kar-konoszy dostrzegali nie tylko w krajobrazie, ale tak-

że w pracowitości mieszkańców i w schludności wiosek Szwajcarię, podczas gdy na Górnym Śląsku wielu uczonych, spiesznie jadących do „maszyn ognistych” w Tarnowskich Górach, widziało fizjono-mie godne „Terra del Fuego” (Ziemi Ognistej), ro-dzaj ludzki nie będący w stanie się wysłowić (w ję-zyku zrozumiałym dla tychże wędrowców), rodzaj ludzki odbiegający od „normy” uczonych nauczy-cieli czy pastorów, słowem: zbiorowość poza grani-cami oświeconego społeczeństwa. I dziś niewiele się w tym względzie zmieniło. Ale wśród tych jeżdżących, patrzących i spoglą-dających byli też widzący. A od widzenia do wiedzy niedaleko. I ci wiedzący tłumaczyli, że to pracowity lud, że mówi językiem, który jest dialektem z ele-mentami języka polskiego, że ci ludzie dlatego spra-wiają takie wrażenie, że w oświeconym państwie wielkiego Fryderyka, które zamierza konkurować pod względem zdobyczy cywilizacyjnych z Anglią, możliwy jest nieznośny ucisk feudalny i samowola szlachty. Tłumaczył to cierpliwie Johann Gottlieb Schum-mel, nauczyciel wrocławski (którego dwusetna rocz-nica śmierci minie w przyszłym, 2013 roku), we wspaniałym opisie podróży po Śląsku z roku 1791, wydanym własnym sumptem raz jeden tylko we Wrocławiu, a odrzuconym przez prusko-górnoślą-skich rodaków. Jego książka jest dla mnie pierwszą, podstawową lekturą górnośląską, książką wielo-krotnie zapominaną – zapominaną także na skutek przypominania, wątpliwego, kaleczącego przypo-

WOJCIECH KUNICKI

Czego jeszczenie znamy?można postawić pytanie: dlaczego? dlaczego górny śląsk, ta prowincja w najwyższym stopniu europej-ska, znów podzielona, znów poszukująca własnych konturów i znów na ustach wszystkich jako przed-miot sporu nie potrafiła i nie potrafi wciąż odnaleźć drogi do samej siebie?

Page 56: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

54

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

minania. Później tę podróż przytaczano jako poli-tyczny argument na rzecz „polskości” Śląska, pod-czas gdy Schummel upominał się o element pol- skiej tożsamości kulturalnej na Górnym Śląsku, jasno dostrzegając wielojęzyczność Górnoślązaka. Postulował dwujęzyczność elit i ludu, co dla ówcze-snych i późniejszych Prus, tracących już wtedy szan-sę na historyczny kompromis z milionami swoich starych i nowych polskich obywateli, było nie do przyjęcia: definiowały się one jako państwo jedno-narodowe. Nie o politykę zatem Schummlowi cho-dziło, nie o połączenie Górnego Śląska z nieistnieją-cą jeszcze wtedy „polską macierzą”, ale o realizo- wane z perspektywy niemieckiego patriotyzmu zrozumienie i akceptację innego języka, odmienno-ści, swoistości. Właśnie na Górnym Śląsku. Drugim takim wielkim opisem – tekstem ko-niecznym do przetłumaczenia – byłyby pamiętniki Maxa Ringa, w nich jak bumerang powraca motyw upośledzenia cywilizacyjnego.

wiek dziewiętnasty i powieści

W kanonie górnośląskim wymieniłem dwie powieści dziewiętnastowieczne. Oby-

dwie z Górnym Śląskiem mają niewiele wspólnego,

choć winny być tu obecne ze względu na autorów. Pierwsza to Ahnung und Gegenwart (Przeczucie i współczesność, 1815) Josepha von Eichendorffa. Przez dziesiątki lat jej autor reklamowany był jako wręcz wzorcowy Górnoślązak (Vorzeige-Oberschle-sier), jako piewca górnośląskich pól, a przede wszy-stkim górnośląskiego lasu. Zdegradowanemu do funkcji argumentu propagandowego na rzecz „nie-mieckiego charakteru” Górnego Śląska poecie nie dano większych szans w powojennej Polsce czy na Górnym Śląsku, a w powojennych Niemczech czy-tano go w ramach obligatoryjnego pensum litera-tury romantycznej. Pragnąc Eichendorffa na Górnym Śląsku zado-mowić (nie: nie zadomowić ponownie, ale go w koń- cu zadomowić, to znaczy zdjąć z niego odium ob-cości), należy go odczytać: jako pisarza związanego z dawną Austrią, z majestatyczną pompą wielkiego baroku w jego hiszpańskim blasku, z baśniowością romantyzmu heidelberskiego i nadreńskich baśni Clemensa Brentano. Należy go starannie oczyścić z wszelkich nagięć komentatorów, którzy go w te prowincjonalne łubowicko-toszecko-nyskie ramy wtłaczali i do dziś jeszcze wtłaczają. Nasz poeta za-sługuje, by go z górnośląskiej krypty wydobyć i pokazać zmartwychwstałego w blasku tradycji wielkiej kultury chrześcijańskiej. Wielka i wspo-mniana tu powieść nie byłaby może na początek najlepszym pomysłem, ale już choćby przetłuma-czenie całości jego dzieła poetyckiego i epickiego (przepięknych opowiadań i baśni) byłoby dobrym uczynkiem dla kultury nie tylko górnośląskiej. Przy-wołajmy zatem Rycerzy Fortuny, Wiele hałasu o nic, Podróż morską, a także satyry polityczne Libretas i jej zalotnicy, Także ja w Arcadii. Przypomnijmy Po-sąg marmurowy, Zamek Durande, Z życia nicponia, a może w końcu dojrzejemy do jego powieści Prze-czucie i współczesność czy Poeci oraz ich towarzysze. Druga z wymienionych powieści to Soll und Ha-ben (Ma i winien, 1855) Gustava Freytaga, prote-stanckiego Górnoślązaka z Kluczborka. Ta powieść – permanentny bestseller do początku XX stulecia – była biblią niemieckiego mieszczaństwa. Nie do-tyczy bezpośrednio Górnoślązaków, ale trudnego sąsiedztwa kulturalnego, sąsiedztwa polsko-nie-mieckiego. Zawiera wyjątkowo niepochlebny ob-raz Polaków: jako z jednej strony warchołów, z dru-giej arystokratycznych utracjuszy. Nie przejmujmy się tym: może w polskiej części naszej górnośląskiej duszy jesteśmy warchołami oraz utracjuszami, ale też w części niemieckiej czy morawskiej nie musimy być dzielnymi mieszczanami z nudnym etosem pra-cy. Ale pracować wszak umiemy, nawet w tej pol-skiej części, nawet bez mieszczańskiego etosu. Dla-tego Freytaga znać powinniśmy.

Gustav Freytag na obrazie Karla Stauffera (1886/1887)

Page 57: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

55

1/20

12

A poza tym czego się w końcu bać? Samych sie-bie? Powieść Freytaga traktuje o dwóch przestrze-niach: jedna to przestrzeń uładzona, skomunikowa-na, znana, opanowana. Druga to przestrzeń bez- kształtna, ciemna, tajemnicza, którą dopiero należy… skolonizować, jak należało i być może wciąż należy kolonizować Górny Śląsk z jego tajem-nicami i mrokami podziemnych korytarzy duszy i ducha ludności „indygenicznej” (w wersji niemiec-kiej) lub „autochtonicznej” (w wersji polskiej), skolo-nizować z Warszawy lub Berlina, może Wrocławia. I nie trzeba obrażać się o tę potrzebę kolonizowa-nia, jaką kolonizatorzy odczuwają, ale zaprosić ich do nas, tutaj, stąd łatwo dostrzegą, że to, co chcą tak kolonizować, zalega w nich samych ciemnymi i nie-wyjaśnionymi instynktami. Dlatego Freytag – kolonizator i autochton, Po-lak i Niemiec, protestant i Prusak na katolickim i au-striackim mentalnie Śląsku – znakomicie nadaje się do rozpoznania duszy górnośląskiej i tak go rozpo-znała polska germanistka Izabela Surynt w swojej świetnej, godnej przetłumaczenia monografii wy-danej w Dreźnie w 2004 roku. Praca zasługuje na polską wersję. Ale rekomenduję ją jedynie z chełpli-wej (czytaj: bezpiecznej) perspektywy wrocław-skiego kolonizatora.

górnoślązacy nowocześni

Jak się ma sentymentalny obraz śląskiej „karczmy piwnej” do regionu dającego część

polskiego PKB, miejsca innowacyjnych technologii i przemysłów? Mało kto wie, że także literaccy Gór-noślązacy języka niemieckiego potrafili być nowo-cześni. Ale od razu pojawia się zastrzeżenie. Bo większość pisarzy górnośląskiego ekspresjonizmu (bo temu nurtowi przypiszmy cechę szczególnej nowoczesności) urodziła się pod koniec XIX lub na początku XX stulecia. Przeżywali uniesienia młodo-ści w cieniu rewolucji w Rosji, Niemczech i gdzie indziej, natomiast męską dojrzałość winni byli osią-gnąć w Niemczech Hitlera, czyli także na adolfo-wym Górnym Śląsku. Winni byli, ale czy osiągnęli? Rozważmy trzy przypadki nowoczesnych Gór-noślązaków i spróbujmy się ich nieco nauczyć. Pierwszy to Hans Niekrawietz. Urodził się w Wójto-wej Wsi koło Opola w 1896, a zmarł w 1983 roku w Wangen. Przed kilku laty zostałem przez prezy-denta jednego z największych miast górnośląskich poproszony o opinię w związku z wnioskiem o uczczenie go tablicą pamiątkową. Odradziłem stanowczo ten krok, konkludując, że jego twór-czość poetycka z okresu nazizmu stała się co naj-mniej nierówna, właśnie za sprawą ulegania ide-ologii narodowo-socjalistycznej. O ile do roku 1933 był twórcą znakomitych wierszy i znakomitej prozy

spod znaku „nowej rzeczowości” i „magicznego realizmu”, pisarzem zaangażowanym społecznie i politycznie po stronie ludzi pokrzywdzonych i biednych, o tyle po 1933 roku w jego dziele zaczy-nają dominować optymistyczne, sielankowe wręcz obrazy Śląska, ujawniają się ideologemy nazistow-skie (Ślask jako kraj „chłopów i górników”), zaczyna pojawiać się wręcz zjawisko, które z literatury pol-skiej znamy jako „twórczość produkcyjna”. Podob-nie jego proza Bauer und Bergmann z 1944 roku odpowiada narodowo-socjalistycznej ideologii górnośląskiej, która mobilizowała masy w trakcie wojny. Między wyrafinowanym artyzmem wcze-snego opowiadania Mora a tym tekstem brak ja-kichkolwiek pokrewieństw. I takich twórców było wielu: znakomity de- biut, ogień rewolucji, święty płomień oburzenia, a potem zwykła ugodowość, akceptacja „naszości” narodowosocjalistycznej czy realnosocjalistycznej, (tylko) niemieckiej lub (tylko) polskiej, jeszcze póź-niej, niekiedy do dziś, troska o własne biografie w cieniu gauleitera Brachta lub generała Ziętka (oczywiście zachowując należne różnice i propor-cje). Co robić z takimi przypadkami i w takich przy-padkach? Różnicować, brzmi odpowiedź. Dzielić włos na czworo, nie ryć napisów w kamieniu i nie stawiać pomników, bo będą (są) to pomniki na-

w O KÓ ¸ KA N O N u

Hans Niekrawietz – fot. ARC

Page 58: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

56

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

grobne dla problemu, który wciąż będzie żywy. Różnicować, znaczy też wiedzieć, informować się, rozmawiać w końcu, dyskutować, nie milczeć wza-jemnie. Co zatem trzeba robić? Nie tylko wydawać dzie-ła, w których usprawiedliwia siebie i swoją nazi-stowską poetykę, jak powieść Wiatr od Odry (wyd. polskie 2001, wyd. niem. 1961), ale przede wszyst-kim te utwory, które nie podobały się w 1933 roku nazistom, czyli: Strophen von heut (1932), znakomity tom zaangażowanej poezji, dorównujący siłą wyra-zu poetyce Bertolta Brechta (wyjątkowego poety), następnie opowiadania z wczesnego okresu, publi-kowane w czasopiśmie „Der Oberschlesier” przed rokiem 1933, następnie niektóre z jego Oderlieder, z pierwszej ich wersji z 1933 roku. Natomiast germanistyka powinna zainicjować krytyczną, ale w pełni udokumentowaną monografię poety. Drugi przypadek nowoczesnego pisarza z Dol-nego Śląska, który jednak pisał o Górnym Śląsku, jest równie politycznie i mentalnie skomplikowany. Chodzi o poetę i prozaika Arnolda Ulitza (brata Ot-tona Ulitza, przywódcy mniejszości niemieckiej na polskim Górnym Śląsku), który, podobnie jak Nie-krawietz, pozostał w Niemczech po 1933 roku. W młodych latach był zwolennikiem lewicowych idei, pisał w duchu ekspresjonistycznym. Jego zna-komite opowiadanie Der verwegene Beamte (Zu-chwały urzędnik, 1924) było wyrazem buntu prze-ciwko zaściankowości własnej prowincji. Należy je koniecznie przetłumaczyć. Zyskał sławę w latach 20. jako autor wielu powieści ekspresjonistycznych. Po roku 1933 dość szybko przestawił się na „nowe to-ry”, by w roku 1939 opublikować u Korna we Wrocła-wiu katowicką powieść Der grosse Janja. Do tekstu tego, zwłaszcza w jego pierwszej, narodowosocjali-stycznej wersji należy mieć stosunek bardzo kry-tyczny, co nie zmienia faktu, że jest to najciekawsza może powieść o rozwoju Katowic w okresie „gryn-derskim”, a zatem pod koniec XIX stulecia. Wpraw-dzie Ulitz przerobił tę powieść po roku 1945, usu-wając z niej akcenty antypolskie, ale uważam, że powinna się ukazać na podstawie pierwszej wersji: niech będzie dokumentem nie tylko rozrostu Kato-wic, ale także uwikłania talentu w ideologię. No i Max Herrmann, który przybrał sobie przydo-mek Neisse (z Nysy). Niedawna jego monografia Beaty Giblak jest to spłacenie długu pisarzowi, który – choć nie był Żydem – opuścił Rzeszę w 1933 roku, stając się prawdziwym „wygnańcem” nie tylko z raju swojego dzieciństwa, ale i z górnośląskiej i niemiec-kiej ojczyzny. Herrmann urodził się w Nysie w roku 1886, uczęszczał do Carolinum, studiował we Wrocławiu i w Monachium, powrócił do Nysy, by od roku 1917

zamieszkać w Berlinie, gdzie stał się nie tylko poetą, kabarecistą, aktorem, ale także osobowością życia literackiego jako aktor, człowiek radia i teatru. Z obrzydzenia rządami NSDAP uda się na emigra-cję: do Zurychu, następnie do Paryża i w koń- cu do Londynu, gdzie umarł w 1941 roku. Był oso-bowością także ze względu na cielesność: jego charakterystyczną głowę kaleki często portretowali malarze i rysownicy. Opowieść biograficzna Beaty Giblak pełna jest smaczków i anegdot: jak to w nyskim Carolinum su-rowo oceniono wypracowanie maturalne przyszłe-go poety lub jak sam poeta surowo ocenił swoich profesorów germanistyki we Wrocławiu za to, że podczas jubileuszu uniwersytetu w 1911 roku nie uczcili Gerharta Hauptmanna, tylko jakichś prowin-cjonalnych grafomanów. Z wędrówkami poety au-torka roztacza panoramę coraz to większego świa-

Max Herrmann Neisse – fot. ARC

Page 59: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

57

1/20

12

ta: najpierw Wrocławia, potem Berlina, w końcu Paryża, Zurychu i Londynu. Rysuje sytuację emigra-cji niemieckiej, coraz to większą depresję autora, w końcu jego przedwczesną śmierć. Dopiero przy lekturze tej książki czytelnik uświadamia sobie, jak ważną rolę odegrał Max Herrmann w życiu umysłowym Śląska, będąc do 1933 w Berlinie, jak inspirował, polecał, recenzował swoich krajan, jak dbał o reputację prowincji, jak się z nią spierał i jak demaskował jej wady i zacofanie. Gdzieś w 1932 roku pogodził się z rodzinnym mia-stem, publikując piękny felieton – Spacer po wałach nad Nysą, a na emigracji wspomni wielokrotnie swoją ojczyznę, w przejmujących wierszach i pro-zie.

górny śląsk mityczny

Natomiast August Scholtis napisał powieść łotrzykowską Ostwind (Wiatr ze wschodu),

i opatrzył mottem niemieckiego pacyfisty pocho-dzącego z Alzacji Rene Schickelego: „Moje serce jest za wąskie na dwie ojczyzny, a za szerokie na jedną”. To jest clou poszukiwań Scholtisa, który stara się od-naleźć ojczyznę pasującą do jego serca. Sprawa wy-boru była szczególnie paląca dla Górnoślązaków, zwłaszcza po doświadczeniach bratobójczych walk w latach 1919–1921. Zatem Kaczmarkowi z powieści Scholtisa milszy jest ten Śląsk niemiecki, ale pragnie na nim zachować swojskość swojej górnośląskości. Kaczmarek zatem: świntuszy, wiadomo bowiem, że sfera dołu jest karykaturą ideologii, następnie je-dzie na klechów, bo wiadomo, że Kosciół uciskał, hamował, rozdziawia usta na widok pociągu, pra-gnie, by jego dzieci żyły w innym, dostatnim świe-cie. Porusza się między światami, oscyluje między językami, poszukuje i wędruje. W kolejnej powieści Baba i jej dzieci (Baba und ihre Kinder, 1934) Scholtis jest jeszcze radykalny w obrazach nędzy górnośląskiej (tak tak, nędzy rol-niczej), ale już w następnej, Jasiek lotnik (Jas, der Flieger, 1936), dochodzi powoli do akceptacji polity-ki uprawianej przez Goebbelsa w berlińskim Sport-palast, by w latach 40. stać się niemal oficjalnym li-teratem górnośląskim gauleitera Brachta. I tu znów trzeba i należy przekładać: Ostwind, Babę, a także powojenne pamiętniki Pan z Bolatic, koniecznie też arcyciekawą Podróż do Polski z 1962 roku. Mit pruski wymyślony przez Scholtisa (już ra-czej po wojnie we wspomnianej autobiografii) za-kłada, że „dawniej” istniała taka przestrzeń, gdzie narodowość nie odgrywała istotnej roli, bo wszyscy byli „Prusakami”: niemieckimi, polskimi czy górno-śląskimi na przykład. Całkiem jak w micie habsbur-skim Josepha Rotha: nie masz Greczyna ani Żyda, są tylko poddani Najjaśniejszego Pana. Jednak utopia

pruska dalej fascynuje, odradzając się co jakiś czas, chociaż nie miała szansy na realizację: ze względu na postrzeganie Prus przez samych Niemców jako tworu wyłącznie niemieckiego, a także ze względu na postrzeganie Prus przez „obcych” także jako tworu niemieckiego. Nie pomogły tu arcyciekawe koncepcje nie-mieckiej inteligencji z kręgu rewolucji konserwa-tywnej (wokół wrocławskiego wydawnictwa Kor-nów w późnych latach 20. XX wieku), Prusy pozostały niemieckie do dziś i wypierają się sku-tecznie swojego słowiańskiego komponentu, który zadecydował o ich kształcie. Amputacja niemiec-kiego wschodu dopełniła reszty w okresie powo-jennym. Wschód przestał być obszarem, z którego Niemcy wzrastały. Ten obszar wzrostu zastąpił nad-reński Zachód, nowoczesność republiki bońskiej, która wchłonęła Berlin, wykluczając mentalnie wszystko, co mieściło się niegdyś jako niemieckie za linią Odry. Niech te uwagi uzmysłowią klęskę czytelniczą pisarza, który powinien swoją publiczność znaleźć nie w Westfalii, nie w Nadrenii, ale właśnie na Gór-nym Śląsku. Chodzi o związanego z protestanckimi okolicami Kluczborka (choć urodzonego w Leśnicy u podnóża Góry św. Anny) Hansa Lipinskiego-Got-tersdorfa i jego niesłusznie zapomnianą twórczość. Dlaczego powinna ona interesować Górnośląza-ków? Dlatego, że Lipinsky jako jedyny uczynił tema-tem swoich książek losy pozostałych w Polsce po 1945 roku Górnoslązaków oraz ich odyseję przesie-dleńczą. Nie byli akceptowani ani w dawnej ojczyź-nie, ani tym bardziej w nowej. Sam Lipinsky znalazł ojczyznę w przemysłowej części Kolonii. Odwiedzał go jego ówczesny przyja-ciel Heinrich Böll w skórzanej kurtce, palący jedne-go papierosa za drugim. Byli równi talentem: ale Böll miał więcej szczęścia, pochodził wszak z pro-wincji, która miała zdominować Niemcy. Natomiast Lipinsky zmagał się ze wstydliwym na Zachodzie pochodzeniem górnośląskim, a w momencie, kiedy zaczął pisać o ludziach niechcianych tu i tam (na przykład w dwóch wspaniałych na wskroś górno-śląskich mini powieściach: Wenn es Herbst wird oraz Zugvögel) wykluczył się niemal automatycznie po-za nawias czytającej publiczności, która w dobie cu-du gospodarczego (którego sprawcami byli w dużej mierze ludzie niemieckiego Wschodu) nie chciała ani słowa słyszeć o jakimś Górnym Śląsku. Pierwotnie powieść Prosna-Preussen miała taką właśnie być: skromną, siermiężną, napisaną rzeczo-wym stylem „literatury ruin”, pozbawioną ozdób hi-storią tragedii górnośląskiej, która to tragedia znaj-duje swój finał w setkach tysięcy Górnoślązaków włączanych w Niemczech do niemieckiej wspólno-

w O KÓ ¸ KA N O N u

Page 60: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

58

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

ty narodowej (w sposób lustrzany niemal, choć z o wiele mniejszym komfortem, działo się w Polsce, która określała siebie mianem „ludowej”). Dziś na-stawienie integracyjne uległo zasadniczej zmianie. Dziś odpowiednie instancje integrujące wręcz wspomagałyby górnośląską odrębność. Postanowił Lipinsky przepisać swoją powieść o korzeniach górnośląskiej katastrofy, tworząc mit wielonarodowych lub ponadnarodowych Prus. Chciał włączyć górnośląski los w utopijne ramy nie-istniejącej nigdy ponadnarodowej syntezy, dostrze-gając początki zła nie w przebudzeniu się nacjo- nalizmów, ale we wcześniejszym prawie o wywła- szczeniach, prawie niemal nierealizowanym, ale propagandowo niszczącym dla państwa niemiec-kiego. Powstała suma epicka, napisana z rozma-chem, ujmująca wielością szczegółów, stylem, kolo-rytem, ale… szybko zapomniana, bo wyparta przez inne wielkie narracje, jak genialna powieść Lekcja niemieckiego Siegfrieda Lenza, która precyzyjniej trafiła w niemiecką potrzebę rozliczeń historycz-nych roku 1968 niż jakże odległa Prosna, jakże odle-gli Prusacy czy Górnoślązacy. Jest jeszcze jeden z krainy Utopii, nazywa się Leszek Libera, rocznik 1948, pisarz górnośląski, nie-mieckojęzyczny, polonista, profesor w Zielonej Gó-rze. Jego Utopek jest jedną z najlepszych (o)powie-ści górnośląskich – wyłania się oczywiście nie z niczego, ale gdzieś z przestrzeni narracyjnych Tur-bota Grassa, gdzieś z dowcipu Scholtisa, który kon-tynuuje dowcip de Costera, który jest odblaskiem renesansowych ekscesów narracyjnych, które są z kolei odblaskiem zapomnianych opowieści pra-górnośląskich, prapolskich, praniemieckich, pra-ludzkich w końcu. Gdzieś błąka się Janosch, gdzieś kołacze Bienek, ale wszędzie jest jeden niepowta-rzalny Libera. Powieść rozpoczyna potężny obraz płonącego w 1945 Raciborza, kończy pożar strychu i świata utopkowego. Prócz tej ognistej prozy, któ-rą należy udostępnić czytelnikowi nie tylko górno-śląskiemu, Libera opublikował niedawno nie mniej świntuszącą opowieść Buks Molenda.

odrobina powagi

W zadaniu domowym miały znaleźć się nie tylko dzieła z gruntu niepoważnej litera-

tury pięknej, ale także „dzieła ważne dla humanisty-ki”. Co by tu było tak ważnego dla humanistyki Górnego Śląska? Ten ludek chętnie opowiadał i opowiada swoje światy, ale żeby zaraz metafizycz-nie się wgłębiać, zmieniać świat filozofując – no, to chyba nie. Mimo to próbuję, zaczynając od katolickiej Ny-sy, gdzie pojawia się Carl Jentsch, były ksiądz, eko-nomista, zwolennik liberalizmu politycznego i pa-

cyfista – przed I wojną światową, kiedy to było w Niemczech niemodne. Mieszkał w Nysie, choć pochodził z Kamiennej Góry u podnóża Karkono-szy, w każdym razie jego intelektualną autobiogra-fię Wandlungen (Przemiany, 1896, 1905) – w dwóch tomach – chętnie bym tu polecił. Z kolei Ericha Przy-warę, tomistycznego filozofa, jezuitę urodzonego w 1889 roku w Katowicach, nie trzeba chyba na Gór-nym Śląsku reklamować. Polecałbym jeszcze z tego samego katolickiego kręgu Ernsta Laslowskiego, prześladowanego w okresie nazistowskim, współ-pracującego z Clemensem Neumannem w nyskim Heimgartenie, po wojnie szefa Caritasu niemieckie-go we Freiburgu, może ważna by się okazała jego korespondencja z Martinem Heideggerem? Potrzebni są też historycy literatury, jak Joseph von Eichendorff, autor Geschichte der poetischen Li-teratur in Deutschland, germanista wrocławski Hans Heckel ze swoją zdumiewająco dobrą Geschichte der Literatur Schlesiens (1929!). Warto zainwestować w tłumaczenie wartościo-wych prac historycznych, np. ogromnego studium Guidona Hitzego Carl Ulitzka (1873–1953) oder Oberschlesien zwischen den Weltkriegen (Düsseldorf 2002). Ale tymi kanonami niech się zajmują history-cy. Ja tylko jeszcze jedno słowo o śląskim sowizdrza-le, którego dzieło, życie i niedokończone powieści zasługują na publikację. Myślę tu o Karlu Okonskim, Polaku urodzonym w Berlinie, człowieku związa-nym z Górnym Śląskiem, socjaldemokratycznym deputowanym do Reichstagu, a przede wszystkim pisarzu, który był w stanie artykułować się w języku ojczystym, mianowicie niemieckim. Jak do tej pory przypomnieliśmy próbki jego specyficznego talen-tu. Mam nadzieję, że przygotowywane edycje uka-żą w końcu tę fascynującą legendę Kuźni Racibor-skiej. Największą szansą dla Górnego Śląska (i nie tyl-ko Śląska) są i będą inicjatywy lokalne. Niech samo-rządy lokalne zamiast wydawać pieniądze na kre-tyńskie ulotki i wątpliwej jakości materiały „pro- mocyjne”, zainwestują w młodych humanistów, zachęcając młodych ludzi do pisania książek o swo-im rybnickim, katowickim czy jakimś innym jeszcze „heimacie”, do ich tłumaczenia i wydawania. Niech takie kanony powstaną w Miechowicach czy w Czerwionce-Leszczynach. W górnośląskich sztol-niach spoczywa nie tylko węgiel, ale pokłady sen-sów i wiedzy, trzeba je tylko wydobyć. Czy nie na-stał czas, żeby Górni Ślązacy stworzyli w końcu jedną wielką bibliotekę śląską, która publikować będzie istotne dzieła literatury pięknej i naukowej? Ale obok niej niech zaistnieją inne, może mniejsze, mniej efektowne, ale równie ważne.

Page 61: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

59

1/20

12

ZAPOMNIANI

w O KÓ ¸ KA N O N u

kto dziś pamięta pisarzy tworzących na górnym ślą-sku w czasach Polski ludowej? niewiele osób, krewni, przyjaciele. to dzięki ich staraniom nazwiska gustawa morcinka, wilhelma Szewczyka czy bolesława lubo-sza patronują ulicom i placówkom kultury.

Gdyby zadać następne pytanie, kto współcze-śnie czyta powieści śląskich prozaików z czasu

PRL-u, odpowiedź byłaby podobna. Nieliczni badacze li-teratury, ewentualnie studenci czy uczniowie zmuszani do lektury. Warto zastanowić się, co ocalało z twórczości pisarzy realnego socjalizmu? Jakie wartości literackie i poznawcze ich prozy przetrwały zawieruchę upływają-cego czasu i ustrojowej transformacji? I czy w ogóle po-żółkłe książki śląskich autorów zalegające biblioteczne półki mogą jeszcze czymkolwiek zachwycić i zaintereso-wać współczesnych czytelników? Niewątpliwie pisarze, którzy osiedli na Górnym Ślą-sku po zakończeniu II wojny światowej bądź mieszkali tu już w międzywojniu, natrafili na miejsce i czasy sprzyjają-ce uprawianiu określonego odgórnie gatunku prozy. Za-dekretowany w 1949 roku na szczecińskim zjeździe litera-tów socrealizm trafił na Górnym Śląsku na bardzo podat- ny grunt. Obszar, na którym skupiała się większa część polskiego przemysłu oraz olbrzymie rzesze proletariatu, był wymarzonym miejscem, żeby realizować rządową doktrynę realizmu socjalistycznego, a zwłaszcza powieści produkcyjnej. Wszak fedrujący w kopalniach górnicy i wy-tapiający żelazo hutnicy byli na wyciągnięcie ręki. Jednak przekleństwo miejsca i narzucone przez wła-dzę schematy ideowe wcale nie decydowały o rodzaju twórczości, żeby poddać się takiemu przeznaczeniu po-trzebne były jeszcze chęci. Nowa władza potrafiła w umie-jętny sposób – metodą kija i marchewki – przekonać pro-zaików, niekiedy o już ukształtowanej w międzywojniu twórczej osobowości, do realizacji politycznych celów.

Modelowym przykładem takiego uwodzenia były zabiegi dotyczące Gustawa Morcinka.

Piewca tematu górniczego w prozie, uznany na arenie ogólnopolskiej, jak ulał pasował do nowego modelu pi-sarza – inżyniera dusz ludzkich. Trzeba było tylko trochę popracować, żeby stał się posłusznym narzędziem w rę-kach komunistycznej partii. Kulturowi doktrynerzy socja-lizmu bardzo umiejętnie wykorzystali słabości pisarza, który po pobycie w hitlerowskim obozie koncentracyj-nym odczuwał różnorakie lęki. Bazując na jego obawach

oraz pragnieniu sławy i dostatniego, życia, komuniści podporządkowali sobie Morcinka. Zapewnili mu wysokie nakłady książek, sowite honoraria, spotkania z czytelni-kami, a nawet samochód – rzecz luksusową jak na owe czasy. Strach przed utratą pozycji oraz groźba spędzenia reszty życia za kratami skłoniła Morcinka, posła w peere-lowskim Sejmie, do odczytania – po śmierci Józefa Stali-na – wniosku o nazwanie Katowic Stalinogrodem. Okupił tę decyzję strachem i wieloletnią niechęcią czytelników. Za ingerencją w postawę polityczną pisarza poszły także decyzje cenzury wymuszające daleko idące zmiany w kolejnych wznowieniach Pokładu Joanny czy Wyrąba-nego chodnika. Usuwanie z treści książek – wyrosłych na podglebiu solidnego międzywojennego realizmu – opi-sów i refleksji chrześcijańskich, modyfikowanie wątków pod socrealistyczny strychulec, były na porządku dzien-nym. Przyczyniło się to do obniżenia poziomu kolejnych, napisanych przez Morcinka po II wojnie światowej utwo-rów. Stłamszony intelektualnie, z narzuconą gębą twórcy powieści produkcyjnych, nie stał się wcale inżynierem dusz ludzkich, jak chciała tego władza. Spostrzegano je-go odstępstwa od wcześniejszych, międzywojennych założeń własnej twórczości i widziano w nim pisarskie przedłużenie ramienia partii komunistycznej. Taki por-tret prozaika, utrwalony w społecznej świadomości, nie skłania dzisiejszych czytelników do sięgania po jego książki. Z kolei jego postępowanie pełne meandrów i kompromisów nie może stać się wzorcem niezłomności godnej naśladowania.

Podobną drogę obrał Wilhelm Szewczyk – drugi najbardziej znany górnośląski prozaik z czasów

Polski Ludowej. Ukształtowany twórczo jeszcze w mię-dzywojniu, z bagażem przykrych doświadczeń okupacyj-nych, autor Hanysa przystał na warunki zaproponowane przez nową władzę. Już w 1950 roku opublikował po-wieść Kleszcze w pełni spełniającą założenia socjalistycz-nego schematyzmu. Choć z założenia proza Szewczyka odwoływała się do ideałów pozytywizmu, zawierała wiele wątków, które były zbiorem doktrynalnych życzeń. Do nich należała heroiczna postawa komunistycznych dzia-łaczy Bartoszka i Jilka broniących we wrześniu 1939 roku, przy współpracy niemieckiego towarzysza Ernesta, ko-palni przed hitlerowcami. Pochwałę proletariackiego in-ternacjonalizmu głosiła podobnie powieść Czarne słońce, w której opisał okupacyjne losy postaci znanych z po-

Nim b´dàRySZaRD BEDNaRCZyK

Page 62: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

60

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

przedniej powieści, nie pomijając Józefa Wie-czorka – historyczną po-stać ruchu robotniczego. Dlatego bohaterowie Czarnego słońca z komu-nistycznego ruchu oporu radośnie witają wkrocze-nie Armii Czerwonej na Górny Śląsk. Było to lite-rackie odzwierciedlenie politycznej propagandy tamtych czasów. Trudno oczekiwać, żeby po latach transfor-macji ustrojowej takie socrealistyczne powieści znalazły uznanie czytel-ników. Trudno też widzieć w nich atrakcyjne produkty dla wolnorynkowych wydawców książek. Co najwyżej zainteresować mogą historyków literatury.

Podobny los spotkał książki zaliczane do nurtu powieści górniczych, w tym pisane przez nieraz

utalentowanych robotników piszących. Jednak nawet tę kategorię twórców zawłaszczono w okresie realnego so-cjalizmu. Przykładem może być twórczy los Leona Wantu-ły, debiutującego w 1963 roku książką Zawał – utalento-wanego górnika piszącego wcale udane opowiadania i powieści – który wchłonięty został przez aparat władzy i stał się ikoną awansu kulturowego. Wszakże nurt górniczy w górnośląskiej prozie – two-rzony także przez najznamienitszych ówczesnych litera-tów górnośląskich – był zjawiskiem animowanym i stero-wanym przez decydentów od kultury i przemysłu. Służyły temu konkursy na powieść górniczą (ogłaszane dwukrot-nie: na początku lat 60. i pod koniec lat 70. XX wieku) pod patronatem górniczych związków zawodowych, kopal-nianych menedżerów oraz katowickiego wydawnictwa „Śląsk”. Wysokie nagrody pieniężne, zapowiedziane re-cenzje oraz cykle spotkań autorskich znęciły wielu uzna-nych prozaików – nawet tej rangi co Gustaw Morcinek czy Monika Warneńska. To sterowanie piórami literatów, któ-rzy chętnie godzili się na dyktat, sprawiło, że nawet w po-październikowych czasach drwiny i groteski najważniejsi górnośląscy prozaicy ciągle poruszali się w kręgu literatu-ry produkcyjnej. Były to jednak produkcyjniaki zmodyfi-kowane, z zastosowaniem nowatorskich technik narracyj-nych, nieraz odległe od lakiernictwa zadekretowanego w latach 1949–1956. W jednej z ciekawszych formalnie powieści tego nurtu Czarnych i białych pióropuszach Albina Siekierskie-go, bohaterami byli dyrektorzy i sztygarzy, zmagający się z problemami produkcyjnymi w kopalniach. Towarzyszy-ły temu refleksje o ich osobistym życiu. Podobnie Dzień z nocą na trzy podzielony Jana Pierzchały, Cenę ciszy

Stanisława Horaka, Drugą stronę księżyca Albina Siekierskiego zaliczamy do powieści dyrektor-skich. Do prozy „mene-dżerskiej” dołączył nawet Leon Wantuła (Urodzeni w dymach i Koncert dla głuchych). Po zniknięciu pań-stwowego mecenatu za-kończyła się także epoka powieści nurtu górnicze-go, a te już napisane stały się jedynie obrazem mi-nionego okresu. Chociaż trzeba przyznać po la-tach, że mimo gremialnej

krytyki literaturoznawców, kopalniana proza wywiązała się z zadania odzwierciedlania górnośląskiej rzeczywi-stości realnego socjalizmu. Jednak to nie wystarcza, żeby stać się atrakcyjną lekturą dla kolejnych generacji.

Ze względu na mitologizację narodowych stereo-typów, do świadomości obecnych czytelników

nie może przekonywająco przemówić proza opiewająca patriotyczne postawy Górnoślązaków podczas II wojny światowej. Sztandarowa Wieża spadochronowa Kazimie-rza Gołby, dzięki której zbudowano harcerski mit obrony Górnego Śląska we wrześniu 1939 roku, stała się po latach przedmiotem krytyki. Wątpliwości wzbudziła niezgod-ność faktów literackich z faktami historycznymi. Jednak trudno podważyć siłę jej oddziaływania heroicznego z polskiej tradycji niepodległościowej. Z idei narodowej martyrologii wywodzi się także powieść Wilhelma Szew-czyka Ptaki ptakom. Wszystkie te powieści posługiwały się stereotypami i dlatego straciły propagandową siłę. Bo któż w czasach przynależności Polski do Unii Europejskiej chciałby serio brać wezwanie Gustawa Morcinka do „pra-nia hajmatrojerów”. Z tej samej przyczyny uznania po 1990 roku nie zdo-były utwory ukazujące skomplikowane stosunki narodo-wościowe na Górnym Śląsku. Rozliczenia autochtonów z niemczyzną i próby rehabilitacji ich politycznych po-staw ukazane w Trzcinach i Dzikim winie Wilhelma Szew-czyka, Ocaleniu Albina Siekierskiego czy sadze śląskiego rodu Pasterników Blisko coraz bliżej (przerobionej na se-rial telewizyjny) rażą jedynie słusznym punktem widze-nia. Dlatego książki te nie stały się atrakcyjnym materia-łem dla autonomistów ani literackiego mecenatu. Jak większość prozatorskiej spuścizny czasów PRL-u nie we-szły też do kanonu lektur. Chwila, w której peerelowscy pisarze górnośląscy zostaną całkowicie zapomniani, zbli-ża się nieuchronnie.

Page 63: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

61

1/20

12

w O KÓ ¸ KA N O N u

wego kodeksu, na rzecz książki cyfrowej, wydaje się prze-sadzona. Jakkolwiek zmiany jakościowe i ilościowe w re- lacjach czytelnik – książka – biblioteka są dostrzegalne. Świat oszalał. I choć myśl nie jest zbyt oryginalna, trudno powstrzymać nerwy na wodzy. Przeglądam spra-wozdania, roczniki statystyczne i prasę branżową. Obraz nie jest budujący. W roku 2008 – po raz pierwszy od kie-dy Biblioteka Narodowa bada stan czytelnictwa w Polsce – w grupie co najmniej 15-letnich mieszkańców kraju nad Wisłą nieczytający stali się większością. Tendencje te pokrywają się z danymi zamieszczony-mi w opracowaniu statystycznym z tego samego roku, sporządzonym przez Instytut Czytelnictwa Biblioteki Na-rodowej. Trend spadkowy wypożyczeń bibliotecznych w Polsce stał się faktem. W ciągu dekady zanotowano spadek o prawie 11%.

Analogiczna tendencja występuje na Górnym Śląsku, a należy pamiętać, że województwo ślą-

skie w omawianej dziedzinie przoduje, co burzy obiego-we opinie o mieszkańcach naszego regionu. Biorąc pod uwagę podstawowe parametry opisujące działalność bi-bliotek (ilość czytelników, liczba wypożyczeń, zakup księ-gozbioru, obciążenie czytelnikami, poziom czytelnictwa itp.), nasze biblioteki niezmiennie plasują się w pierwszej trójce województw w Polsce. Jak w całej Polsce, tak i my notujemy spadek ilości czytelników w ostatniej dekadzie, a przełomowy okazał się rok 2003, który był ostatnim ro-kiem wzrostowym. Niewysoki poziom czytelnictwa bibliotecznego w Polsce, który średnio kształtuje się niebywale nisko i wynosi niecałe 16,7% (w województwie śląskim 19%) wskazuje na poważny problem. Dla porównania, w Unii Europejskiej z usług bibliotek korzysta średnio 35% mieszkańców. Wzorcowym przykładem są kraje skandy-nawskie, a liderem Dania, w której biblioteki odwiedza 60% społeczeństwa. Natomiast w USA 62% dorosłych posiada własną kartę biblioteczną. Dane amerykańskie szokują. Pozytywnie. Pamięta-jąc mądrość Świątkowej, że „z niczego nie ma nic!”, przy-czyn tego stanu można upatrywać w postawie ojców założycieli Stanów Zjednoczonych. Benjamin Franklin

Moim ulubionym kubkiem, z którym kawowo rozpoczynam dzień, jest reklamowy gadżet,

jaki swego czasu dostałem, goszcząc w katowickiej książnicy. Swoją prostą formą i kolorem przypomina mi szolkę z dzieciństwa. Niebieskie literki, frywolnie roz-mieszczone na porcelanie i beztrosko układające się w napis: „Czytanie jak latanie”, wprowadzają mnie ra- no do rzeczywistości. Nie wiem, kto był autorem hasła, ale trafił pięknie. Zatem dziennie rano żłobię odruch mentalny: bi-blioteka – czytanie – latanie. Wygląda pięknie, ale jak na-prawdę jest z czytaniem na początku XXI wieku?

Do tej pory symbolem czytelnictwa była książka rozumiana jako fizyczny nośnik, na którym za-

pisano myśl ludzką. Jednak zmiany zachodzące na prze-łomie wieku XX i XXI zmieniły sytuację nie tylko bibliotek jako podstawowych instytucji promujących czytelnic-two, ale także wydawców i czytelników. Rewolucja cyfro-wa, będąca największym przewrotem od czasu wynalaz-ku Gutenberga, poprowadziła odbiorcę do świata wirtualnego. A trwający proces digitalizacji informacji w sposób zasadniczy zmienił i wciąż zmienia nasze pa-trzenie na książkę. Nadto, finalny efekt nie do końca jest jeszcze uświadamiany. W prowokacyjnej Śmierci książki Łukasz Gołębiewski wyrokuje zmierzch zawodów takich, jak np. drukarz, księ-garz, bibliotekarz. Roztacza wizję, w której z ulic miast zni-kają księgarnie i biblioteki. Koncepcja przyszłości dla osób związanych z książką – należy przyznać – upiorna. Jednak dane z rynku amerykańskiego nie pozostawiają wiele miejsca na złudzenia. Sprzedaż książek elektronicznych w USA rośnie bły-skawicznie. Według danych Association of American Pu-blishers wartość e-booków sprzedanych w 2011 roku by-ła trzykrotnie wyższa niż rok wcześniej. Dynamika zmian w tym zakresie jest zadziwiająca. Proces ten ma wpływ na rynek książki tradycyjnej, który skurczył się tam aż o jedną trzecią. Wprawdzie USA to nie Polska, lecz trendy wyzna-czane za oceanem prędzej czy później pojawią się u nas. Jednak, z perspektywy pijącego poranną kawę z opi-sanego wyżej kubka, rychła śmierć książki jako papiero-

KRyStIaN GałUSZKa

Czytanie jak latanie

Page 64: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

62

1/20

12w O KÓ ¸ KA N O N u

mawiał, że rozwiązanie problemów społeczności lokal-nej zaczyna się od założenia biblioteki. Kto wie, może te działania w efekcie przyniosły dzisiejszy sukces? Różnice w poziomie czytelnictwa między Polską, a krajami Unii Europejskiej czy Stanami Zjednoczonymi wymagają podjęcia działań nie tylko środowiska bibliote-karskiego, ale także samorządów i państwa polskiego. Zwiększenie czytelnictwa jest bowiem wyzwaniem cywi-lizacyjnym. Pomimo zmian technologicznych i mentalnych tylko trzy procent Polaków wskazuje, że internet jest głównym źródłem kontaktu czytelników z książką. Kolejna grupa kupuje książki głównie w tradycyjnych księgarniach, a największa grupa korzysta z usług biblioteki. Biorąc pod uwagę najgorszy od lat poziom czytelnic-twa oraz fakt, że biblioteki publiczne w Polsce tworzą naj-lepiej rozwiniętą sieć instytucji kultury, należy mieć zro-zumienie dla działań Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego wspierającego biblioteki publiczne poprzez zmiany legislacyjne oraz działania unowocześniające. To właśnie biblioteka ma być podstawową instytucją kultury w kraju. I cokolwiek nie zrobimy, sercem nowoczesnej bi-blioteki będzie książka nie jako dokument (momentami wirtualny) z ciągiem zapisanej informacji, lecz jako staro-świecki kodeks, bo obcowanie z książką to nie tylko czyta-nie, ale wiemy, że również latanie.

Czytamy mniej. No cóż. Ale co? Czytelnictwo Gór-noślązaków pod względem czytanych treści ni-

czym nie różni się od reszty kraju, na co wpływ mają ko-munikatory, które mieszczą się w stolicy. Telewizja kreuje potrzeby czytelnicze najbardziej skutecznie. Wpływ na gusta czytelnicze ma także prasa, szczególnie ta kobieca, gdyż to właśnie panie czytają więcej. Wpływ mają oczy-wiście adaptacje filmowe dzieł literackich. Motywem się-gania po książkę są także nagrody literackie, plebiscyty oraz promocja księgarska zdominowana przez działający w formule megastore – empik, zarządzany przez koncern mający siedzibę w Holandii. Akcje podejmowane regio-nalnie przez biblioteki, uczelnie i inne instytucje nie po-siadają tak wielkiego rażenia, jak te centralnie sterowane. Jednak ciekawe wydają się wyniki Book-Top Silesia. Z inicjatywy Centrum Informacji Naukowej i Biblioteki Akademickiej zorganizowano akcję internetową, której celem było stworzenie listy książek cenionych, czyta-nych, lubianych przez mieszkańców naszego regionu. Z otrzymanego zestawienia wynika, że ważnym ele-mentem preferencji czytelniczych jest książka regional-na, czyli pozycje mówiące o miejscu naszego zamiesz-kania bądź tworzone przez osoby mające związek ze Śląskiem. Najczęściej książki regionalne, często w niewielkich nakładach, wydają podmioty, których głównym celem nie jest działalność wydawnicza. To instytucje kultury (bi-blioteki, muzea, domy kultury), placówki oświatowe i na-ukowe, stowarzyszenia i fundacje, zakłady pracy i parafie,

a także osoby fizyczne wspierane przez drobnych przed-siębiorców. Ale do tak wydanych tytułów docierają jedynie wą-skie grupy czytelnicze – chciałoby się powiedzieć grupy tajemne, posiadające wiedzę niedostępną ogółowi. Do-chodzi do tak kuriozalnych sytuacji, że mieszkaniec, daj-my na to Chorzowa, nie wie nic o wydawnictwach – nie-jednokrotnie dotyczących m.in. Chorzowa – wydanych w sąsiednim mieście, czyli w Świętochłowicach. Bywa, że poziom merytoryczny i edytorski tych ksią-żek nie jest wysoki. Jednak zdarzają się przypadki, które każą myśleć o książce regionalnej pozytywnie. Do nich zaliczam Historię Górnego Śląska pod redakcją Ryszarda Kaczmarka, Joachima Bahlckego i Dana Gawreckiego, wy-daną niedawno wspólnie przez Dom Współpracy Polsko--Niemieckiej i Muzeum Śląskie. Chciałbym, żeby takich książek było coraz więcej...

Umiejętność czytania oraz wcześniejsza zdol-ność zapisania treści za pomocą znaku graficz-

nego stały się podstawą naszej cywilizacji. Nic nie wska-zuje, że umiejętność ta wygaśnie. Nie zaniknie także kodeks, gdyż klasyczna książka z jej specyficznym szele-stem przewracanych kart, jak chce Borges w swojej Księ-dze piasku, zawsze zmierza ku nieskończoności. I jak to on, niewidomy bibliotekarz, majster nad majstry, ma ra-cję. A my przecież wiemy, że czytanie jest jak latanie.

***otwieram książkęnie żeby czytać(choć nie przeczęczasem chętnie chętnie)tylko aby pobyć razemona jest staraale bez przesadyi ja bez przesady– choć oczy już nie te –przewracam zwolna kartkiktóre trochę twardejeszcze się nie łamiąjeszcze nie pękająale wiem że pracująnie bez wysiłkujak ja

dobrze nam razemto znaczy nie wiemjak jejale mi jest dobrze Krystian Gałuszka

Page 65: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

63

1/20

12

63

W trójkÑcie

BieNkaWzbraniałem się przed tym długo. Czułem

strach, tak czułem prawdziwy strach przed

przeszłością, która była tak odległa

i zmieniła się w mojej wyobraźni, w moich

książkach. Dzieciństwo – moje dzieciństwo

w Gliwicach. Napisałem o tym cztery

powieści. Pracowałem nad nimi dziesięć lat.

Przypomniana przeszłość uległa w tym

czasie przemianie. Pozostało to, co

zainscenizowałem przy pomocy wyobraźni,

to, co zapisałem.

Magiczna Silesia

BOGDAN KUŁAKOWSKI (zdj´cia)

JAN F. LEWANDOWSKI

Im bliżej jesteśmy dzielnicy Stadtwald, tym gwałtow-

niej uderza moje serce. Łapię powietrze. Czuję się,

jakbym zażył narkotyk. Zataczam się, wysiadając tuż

przed rodzinnym domem. Wszystko jest trochę mgliste

– a jednak wystarczająco wyraźne.

Page 66: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

64

1/20

12???????????Magiczna Silesia

Moja szkoła powszechna

przy placu naprzeciwko –

potężny budynek z ogromnymi

schodami, ogromnymi oknami,

ogromnymi korytarzami,

ogromnymi klasami. I wąskimi

ławkami na dwie osoby, do

których trzeba się było wciskać,

i do końca lekcji już się z nich

nie wyszło. Wymyślili to tak nie

tylko architekci, lecz również

pedagodzy i psycholodzy.

Wszędzie w Prusach

budowano wtedy takie

potężne budynki szkolne,

aby uczniowie od początku

wiedzieli, kto i gdzie rządzi.

Page 67: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

65

1/20

12

Byłem przy radiostacji, na której tablica pamiątkowa przypomina o sfingowanym napadzie faszystów hitlerowskich na początku wojny w 1939 roku, o Niemcach ani słowa. Potężna modrzewiowa wieża – wówczas nowość w historii budownictwa – przetrwała bez uszczerbku bieg czasu. Żelazne śruby zardzewiały i trzeba je było wymienić, mówi mi jeden z techników, ale nie drewno. Przez wiele lat po wojnie służyła do zagłuszania, teraz audycje zachodnie nie są już w Polsce zagłuszane.

W Podróży w krainę dzieciństwa Horst Bienek zapisał wraże-

nia z powrotu do Gliwic po ponad czterdziestu latach. Było to w 1987 roku. Najbardziej newralgicznym momentem tej sentymentalnej wyprawy pisarza stała się wizyta w rodzinnej dzielnicy, zwanej nie-gdyś Stadtwaldem, a dzisiaj Zato-rzem. Dom rodzinny zastał Bienek w takim stanie, w jakim zapamię-tał go z dzieciństwa i młodości, podobnie w sąsiedztwie szkołę podstawową i kościół Chrystusa Króla. Także i dzisiaj krajobraz jego dzieciństwa nie zmienił się

specjalnie. Ale dzisiaj Bienek nie jest już – przynajmniej w Gliwicach, przynajmniej na Górnym Śląsku – pisarzem niemal anoni-mowym, jak to było podczas tamtej wizyty sprzed ćwierćwiecza. Dwupiętrowy dom rodzinny pisarza stoi nadal w szeregu podobnych do siebie domów kolonii kolejowej z początku XX wieku, tyle że dzisiaj przy ulicy Horsta Bien-ka 12. Na frontowej ścianie powieszono ta-blicę pamiątkową. A zaraz za domem za-czyna się las, któremu tak wiele miejsca poświęcił we wspomnieniach z dzieciń-stwa. Od tego niepozornego lasku wzięła niegdyś nazwę dzielnica Stadtwald. W pobliżu domu, niemal na wyciągnię-cie ręki, znajduje się szkoła podstawowa, tak jak w latach jego dzieciństwa – to dzi-siejsza, niedawno odnowiona Szkoła Pod-stawowa nr 18. A nieco dalej, przy tej samej ulicy co szkoła, potężny kościół Chrystusa Króla niejako domyka trójkąt Horsta Bien-ka, w którym spędził najwcześniejsze lata młodości. Jeszcze dalej wieża radiostacji gliwic-kiej przy Tarnogórskiej, tak istotna w Pierw-szej polce, wznosi się efektownie nad krajo-brazem dzieciństwa pisarza, dzięki któremu Gliwice zyskały literacką legendę, a czytel-nicy jego powieściowej tetralogii przeko-nanie, że: „Wypędzonymi jesteśmy wszyscy w momencie, kiedy stajemy się dorośli, wy-pędzonymi z królestwa dzieciństwa”. Moż-na o tym porozmyślać w trójkącie Horsta Bienka w gliwickiej dzielnicy Zatorze.

Wszystkie fragmenty z Podróży w krainę dzieciństwa Horsta Bienka w tłumaczeniu Marii Podlasek-Ziegler.

Magiczna Silesia

Page 68: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

66

1/20

12???????????

czarne było piwo węgiel mundury górniczej orkiestry żałoba wdów Węgiel daje nam żryć i ciągnie nas do grobu była to modlitwa starego Piechotty Żołnierze wyszli wzdłuż ulicy z mitu wielkiej Rzeszy mozolnie uczyli się naszej mowy a śpiewali pieśni z Westerwaldu i sylabizowali pierona i dziewczyny dupczyli w lesie nie pozostawało nic: tylko ciemność one owdowiały a ich ciała stały się samotne i stare Słyszę jeszcze lokomotywy sygnały most ospałe zwierzę nie poruszył się na osiedlu Hulczyńskiego awantura bójka na noże i pięści procesja na Kalwarię słowa drętwieją na mrozie – któryś przez ucznia zdradzony – któryś został zelżony i ubiczowany – któryś do krzyża został przybity Każda droga wiedzie w dzieciństwo ale ja wiem że ulica Kopalniana prowadzi do gwiazd odnajdę ją znowu w sądny dzień

iii uliCa koPalniana Słyszę jeszcze sygnał lokomotywy most ospałe zwierzę nie poruszył się dworzec towarowy tory słupy oświetleniowe i łkające kotły parowe ogródki działkowe obok nastawni RAW „trzecia największa stacja rozrządowa w Niemczech” gdzieś tam w zamieszaniu początku wyłoniła się ta droga stary szlak bursztynowy obwąchany najpierw przez psy Attyli twardo udeptany przez bezmierne trzodyujeżdżany przez zepsute wózki z głośno paplającymi Żydami teraz wyłożony szlaką przez Zjednoczone Huty Górnego Śląska wybrukowany kamieniami z Raciborza i rezygnacją kalekich grubiorzy Tam wiodła droga do szkoły tramwaj jechał aż do Chebzia – muj Bosze kochana – potem wywiesili tablice: HIER WIRD NUR DEUTSCH GESPROCHEN Jarzębiny zakryte w dymie poranka paliły się wieczorami w ogniu bajek z martwymi oczami przemknęły czołgi ulica milczała otoczona śmiechem lamp

które były pomalowane na czarno i już tylko białe szparki wskazywały iż Rzesza ćwiczyła zaciemnienie ulica milczała Z przodu na ciężarówkach wypisali: SIEG nie zapytali mnie gdzie kończy się ta droga W Krakowie Warszawie czy Częstochowie (ich mapy były fałszywe) – wiedziałem o tym ona wiodła wprost do gwiazd spostrzegłem to wieczorem przed moim oknem Molloy przyjechał w dzień na rowerze zdrętwiała mu prawa noga albo byłaż to lewa? byłże to rzeczywiście Molloy czy dziadek Piechotta? – obojętnie –szliśmy do szkoły zaduch młóta w tornistrze młóto w gąbce we włosach w ustach obok browaru Scobela zaduch który nas oszałamiał stare kobiety taszczyły w blaszanych konewkach cienkie piwo robotnicy ustawiali się po swój deputat

Gliwickie dzieciƒstwo (fragment)

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

W marcu 1965 roku w pokoju pewnego szwajcarskiego hotelu dość szybko, w ciągu dwóch, trzech dni, powstał długi epicki wiersz o moim dzieciństwie w Gliwicach, na Górnym Śląsku. Wyjechałem na dwutygodniowy urlop do małej górskiej wioski w Engandin, aby tam z większym spokojem i energią kontynuować pracę nad moją powieścią „Cela”, w której utknąłem. […] Kiedy cierpliwie wygładzałem zdania monologu tej prozy, dokonał się zwrot ku długiemu rapsodycznemu wierszowi; ucie-kłem z ciasnego świata więzienia na wolność, w szeroki, poznany zmysłami krajobraz Wschodu, w nieskończoną przestrzeń dzie-ciństwa, które nie chce przeminąć, by opowiadać w naporze obrazów, ewokacji i aluzji o życiu… to było jak nagły wybuch. Tytuł był ustalony, nim jeszcze wiersz przyjął ostateczny kształt – Gliwickie dzieciństwo.

(fragment pochodzi z polskiego przekładu Opisu pewnej prowincji Bienka w tłumaczeniu Bolesława Faca – Wydawnictwo Atext w Gdańsku 1994)

Copyright for the Polish edition by Andrzej Pańta

HORSt BIENEK

Page 69: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

67

1/20

12

???????????

zamieszczony tu portret Horsta bienka jest dziełem wybitnego grafika, malarza i fotografa davida Hockneya.

Pochodzący z Anglii, a mieszkający od lat w Los Angeles w Kalifornii Hockney należy do

najsławniejszych artystów świata zachodniego. Jego sztukę cechuje oszczędność techniki, eksperymenty z użyciem światła oraz zaczerpnięty z fotografii i pop-ar-tu realizm. W dorobku artysty znajdujemy także liczne portrety przyjaciół oraz wielu sławnych postaci XX wie-ku, by wspomnieć filozofa Isaiaha Berlina i reżysera Billy’ego Wildera. Jak się okazuje, Hockney portretował także Horsta Bienka, co nakłoniło nas do skorzystania z jego wizerunku pisarza. Rysunek pochodzi z 1983 roku, wykonany został z użyciem węgla (!) i kredki. Przedstawia Bienka siedzące-go na czerwonym krześle z tomem Czterech kwartetów Thomasa Stearnsa Eliota. To skłania do zastanowienia, dlaczego w dłoniach pisarza znalazły się właśnie te po-ezje? Ich tematem są żywioły, symbolicznie odnoszące się do historii. Bo wiatr symbolizuje zmianę i niepokój, a ogień wieczność i miłość. Eliot uważał, że rolą sztuki jest takie przedstawienie rzeczywistości, które przynosi pogodę, uspokojenie i pojednanie. W tym kontekście, włożenie książki Eliota w dłonie Bienka wydaje się może nieprzypadkowe. Możliwe, że Hockney przyrównuje czteroczęściową tetralogię gliwicką do czterech kwarte-tów Eliota, przypisując jej podobną rangę? Zwłaszcza, że rysunek powstał właśnie tuż po zakończeniu publikacji całości gliwickiego cyklu, co dla Bienka miało rangę ka-tharsis prowadzącego do uspokojenia… Jak było naprawdę, tego możemy się tylko domy-ślać. W gruncie rzeczy nawet nie wiemy, czy Hockney znał gliwickie powieści Bienka. Nie wiemy, w jakich oko-licznościach doszło do powstania rysunku. Jedno jest dla nas dzisiaj pewne – Bienek zasłużył, by go sadzać na czer-wonym krześle zwycięzcy! Przed laty rysunek Hockneya wydano także w for-mie pocztówki. Jej egzemplarze – wysyłane przez Bienka z Monachium – docierały w latach osiemdziesiątych do zaprzyjaźnionego z nim Wilhelma Szewczyka, a dzisiaj znajdują się w posiadaniu jego córki Grażyny Barbary Szewczyk. To jedna z tych pocztówek zainspirowała nas do poszukania oryginału rysunku.

Bienek i HockneyaLICJa FRIMaRK

© D

avid

Hoc

kney

David Hockney: Horst Bienek (Four Quartets), 1983,rysunek węglem i kredką na papierzeDziekujemy Davidowi Hockneyowi za zgodę na reprodukcję rysunku.

Page 70: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

68

1/20

12Ja

nosc

ha n

a Te

nery

fie fo

togr

afow

ała

Ang

ela

Bajo

rek Podpytywanie

janoscha

imię i nazwisko… Horst Emanuel Eckert. To imię

wymyślił mój ojciec na cześć Horsta Wessela, faszystowskiego „męczen-nika”, który zginął w bójce niedługo przed moim urodzeniem. Mój ojciec był zafascynowany jego odwagą, a gdy wracał pijany w nocy do domu, to śpiewał o nim piosenkę. urodzony… 11.03.1931 w Zabrzu, dzielnica Za-

borze.rodzice… Johann Valentin Eckert i Hildegard

Eckert, oboje urodzeni w Zabrzu, zmarli w Niemczech.znak zodiaku… Ryby

Cechy charakterystyczne… Wrażliwy, wolny, zamknięty w so-

bie, bezimienny, wierny, lekkomyślny, spokojny, bezbożny.zamieszkały obecnie… Przedmieścia San Miguel na Tene-

ryfie w domu po zmarłym ojcu mojej partnerki Ines.Stan cywilny… Od trzydziestu lat ta sama dwa-

dzieścia lat młodsza partnerka życio-wa Ines pochodząca z Hamburga.moje dzieciństwo…… To najgorszy czas w moim życiu.

książki janoscha dla dzieci to anti-dotum na niełatwe dzieciństwo…? Dokładnie tak, szukałem zawsze

tego, czego brakowało w mojej rodzi-nie jak koła ratunkowego.bieda i głód… Nauczyły mnie, że można żyć, ma-

jąc niewiele. Dlatego bieda nigdy mnie nie wystraszy. Najchętniej jem chleb z czosnkiem, ziemniaki i kiszoną kapustę.Szkoła… Mimo że miałem dopiero 6 lat, zo-

stałem dopuszczony do szkoły. Pod-czas egzaminu matka dała lekarzowi

Wolność znaczy dla mnie więcej niż pieniądze i zdrowie.

Page 71: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

69

1/20

12

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

Wprawdzie Janosch odwiedził w ostatniej dekadzie kilkakrot-nie rodzinne Zabrze, lecz raczej unikał dziennikarzy i wywia-dów. A jeśli już, to na konferencjach prasowych prowokował i żartował, budując nieco fantazyjną swoją biografię. Przy oka-zji otrzymania honorowego obywatelstwa Zabrza w 2011 roku nie zdecydował się na kolejną wizytę. To zabrzańska delega-cja wybrała się na Teneryfę na Atlantyku, by przekazać mu sto-sowne dokumenty. Z tą delegacją odwiedziła Janoscha dr An-gela Bajorek, germanistka z Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, która pisze o nim pracę habilitacyjną. Przy tej oka-zji zaprzyjaźniła się z Janoschem i dzięki nieustającym z nim roz-mowom przygotowała wywiad – ankietę z pisarzem, nawiązującą najwięcej do dzieciństwa i młodości, które go uformowały.

nie „interesy”. Handlowali tekstyliami i trochę złotem. Jego dobry przyja-ciel nazywał się Fröhlich i mieszkał na Kronprinzenstrasse [dzisiejsza ulica Wolności, przyp. A.B.]. najbardziej ceniony pisarz z dzie-ciństwa… Astrid Lindgren. Miała wspaniałe

dzieciństwo w przeciwieństwie do mojego. Poznałem ją osobiście. Była jak dobra matka, cenię ją jako wspa-niałego człowieka.wpływ innych pisarzy… Czytałem chętnie amerykańskich

autorów: Ernesta Hemingwaya i Phi-lipa Rotha. U Hemingwaya zachwyci-ło mnie, że jego zdania były krótkie i nie było w tym teatru językowego. Starego człowieka i morze przeczyta-łem trzykrotnie. Żadnego zbędnego słowa. Kiedy pisarz chciał powiedzieć „księżyc zaszedł”, mówił to w ten spo-sób. A Goethe pisał „Über allen Gip-feln / Ist Ruh, / In allen Wipfe/Spürest du / Die Vögelein schweigen in Walde. / Warte nur, balde / Ruhest du auch.” [Wierzchołki wzgórz / spowite w ci-szę; / drzew żaden już / Wiew nie koły-sze; Śpi las / i ptaki w gęstwinie. / I to- bie ninie / spocząć już czas – wiersz Goethego Wierzchołki wzgórz w tłum. Leopolda Staffa, przyp. A.B.]. Goethe nie podoba mi się, mówi za dużo.motywacja literacka w roku 1960…? Chciałem łatwo zarabiać pieniądze.

Myślałem, że tak się da. Nie dało się.autorzy pochodzący z górnego śląska… Znałem Horsta Bienka. Mieliśmy ze

sobą wiele kontaktów, spotkaliśmy się

10 marek, żebym został zakwalifiko-wany jako zdrowy uczeń. Moje od-rzucenie oznaczałoby dla ojca: moje dziecko jest kaleką. Prawie do szkoły nie chodziłem, żadnej nie ukończy-łem, ortografia była mi obca. Potem z Akademii Sztuk Pięknych w Mona-chium wyrzucono mnie za brak ta-lentu, a w paryskiej uczelni stwierdzili brak zdolności i talentu. zapach śląska… Śląsk pachnie chlebem i kiszoną

kapustą. W zimie śniegiem. Zabrze dwutlenkiem węgla.Postać najchętniej wspominana z górnośląskiego dzieciństwa… Najchętniej wspominam starszego

mężczyznę Gryzoka z mojej powieści o Cholonku. To autentyczna postać. Gdy mojej babci zostawało jedzenie, które miałaby wyrzucić (spleśniały albo twardy chleb), zostawiała je Gry-zokowi przed drzwiami i twierdziła: „Ten to może jeszcze zjeść”. To było dla mnie straszne. Mimo to on był za-wsze szczęśliwy.Pradziadkowe opowieści… Pradziadek Jakub Piecha rzadko ze

mną rozmawiał, jego ubogie słownic-two nie wystarczało do opowiadania historii. W domu mówiło się o trzech rozbójnikach z lasu: Pistulce, Szydle i Eliaszu, którzy napadali na bogatych i dawali biednym, ale to nie jest legen-da, a historia prawdziwa. babcia maria jako uosobienie święt- kowej… Ona była generałem wśród krew-

nych. Była bardzo silna i pracowała dzień i noc. Kąpała się raz w tygodniu w małej wannie, gdzie nie cała się mie-ściła, przez co pachniała jak zwierzę domowe. Trochę mydłem do prania, ciastem i kobietą. Nosiła grube majtki, w których chowała związane sznur-kiem pieniądze ze sprzedaży warzyw na targu, żeby mój dziadek nie mógł ich znaleźć. On do niej nie zbliżał się. Zabijała wszy na głowie paznokciami: wesz pomiędzy dwa paznokcie i po-tem: cak, wesz zabita. Cholonek śląską biblią…? Jeśli tak mówi się o Cholonku, to

dobry i inteligentny wybór. Lepszej biblii nie ma.

zabrzańskie kino… Mieszkaliśmy naprzeciwko kina

„Lichtspielhaus” [dzisiejsze kino „Ro-ma”, przyp. A.B.]. Chodziłem tam raz w miesiącu. Najczęściej leciały filmy z Willym Birgelem i filmy górskie Lu-isa Trenkera. Matka chodziła na każdy film z Birgelem, chciała mieć takiego jak on męża, a potem wywracała jesz-cze przez trzy dni oczami. Mój ojciec musiał zapuścić takie same wąsy. lasek guido… To moje ulubione miejsce w Za-

brzu. Płynął tam nieduży strumyk, do którego wpadł kiedyś mój pijany oj-ciec. Chodziłem często do lasu i szuka-łem śladów zwierząt. Czytałem książki o Winnetou Karola Maya, chciałem być Indianinem, a potem leśnikiem. ludzie z ówczesnego zabrza… Życie w Zabrzu było jak życie na

Dzikim Zachodzie. Ludzie byli tak róż-ni, jak nigdzie indziej, jak w miastecz-ku poszukiwaczy złota. Niektórzy byli jak zwierzęta. Znałem tam niewielu dobrych ludzi. Byli też ludzie, którzy chcieli być bogaci i eleganccy. Tak wiele różnych typów ludzi widziałem tylko w Paryżu. noc kryształowa w 1938 roku… Dobrze pamiętam ten dzień, jakby

to było wczoraj. Mój ojciec nie wrócił na noc do domu, przyglądał się jak oddziały SA rozbijały sklepy należą-ce do Żydów. Mówił potem: „Teraz czas na Żydów. Nie możemy rzucać się w oczy, bo będziemy następni”. Myślał przez to, iż my z pochodzenia jesteśmy Polakami. Ojciec miał wielu żydowskich przyjaciół, robili wspól-

Page 72: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

70

1/20

12???????????

Poczucie humoru… Źródłem poczucia humoru jest

zwątpienie w życie. Czarny humor przychodzi, bo nieszczęście jest jego towarzyszem. Nieszczęście kroczy za-wsze koło nas i czeka.trudy pisania dla dzieci i doro-słych… Pisanie dla dzieci jest łatwiejsze.

Książki dla dorosłych są częściej kry-tykowane.ulubiona postać janoschowych bajek… Kret. Nie widzi dobrze, ale jego

zmysł węchu jest dobrze rozwinięty. Spotkania z czytelnikami… Nie czytam już na spotkaniach.

Nie potrafię tak szybko czytać, krótko chodziłem do szkoły, ciągle się jąkam. Jestem zbyt nieśmiały. Jestem już za stary.janosch jako osiemdziesięciola-tek… Dzięki różnym cudom udało mi się

tyle lat przeżyć i uważam się za zwy-cięzcę.obecne samopoczucie… Potrzebuję operacji na serce. Bar-

dzo się jej obawiam. Ponieważ jestem grzesznikiem i heretykiem, pewnie Pan Bóg podaruje mi jeszcze wiele życia, ażebym mógł wrócić na święte łono Kościoła.Honorowe obywatelstwo zabrza… To jedyna nagroda, którą chętnie

przyjąłem, bo zawsze odczuwam tę-sknotę za ojczyzną. Po takiej nagro-dzie staję się coraz bardziej Polakiem i Ślązakiem, a coraz mniej katolikiem. Poza tym boję się każdego wyróżnie-nia. Muszę wtedy wystąpić na scenie i podziękować. Kiedyś przyjąłem nie-miecki Krzyż Zasługi, bo myślałem, że jest ze złota i mógłbym go sprzedać. To nie było jednak złoto.Pomysł na nową książkę dla dzie-ci… W głowie mam pomysłów na 300

książek. Ostatnio pomyślałem, że ko-smita tworzy z Tygryskiem i Misiem drużynę piłkarską. Stają się mistrzami świata.

Janoscha podpytywała: angela bajorek

cej niż potrzebuję. Kto niczego nie potrzebuje, ma wszystko.wolność znaczy dla mnie… Nikt nie może mi niczego nakazać,

rozkazywać. To jest największe szczę-ście na świecie. Wolność znaczy dla mnie więcej niż pieniądze i zdrowie.ulubiona książka… To Wprowadzenie do buddyzmu zen

japońskiego myśliciela i popularyza-tora filozofii buddyjskiej Daisetz Teita-ro Suzuki.moje hobby… Kiedyś zbierałem zegary, ponieważ

tanie zegarki kieszonkowe były naj-bardziej wartościowym dobrem mo-jego dziadka. Teraz posiadam jedynie zegarek na rękę mojego ojca.janosch trudnym człowiekiem…? Tak też mówi moja żona. Ale to

nieprawda. Gdy dostanę coś do zje-dzenia (np. barszcz czerwony, ale bez kartofliczki), wszystko jest prostsze.

Nikt nie może mi niczego nakazać, rozkazywać.

w Monachium. Mieliśmy wspólne ko-rzenie językowe. Mnie interesowało, co myśli człowiek urodzony nieopo-dal, w Gliwicach, w tym samym czasie, co pisze sąsiad. Przeczytałem prawie wszystko jego autorstwa, ale jego książki nie były dla mnie takie istotne. On był homoseksualistą, stał się nim w więzieniu. Nie można było tego jednak zauważyć. Natomiast Augusta Scholtisa znam tylko z nazwiska.Spotkanie z kazimierzem kutz-em… Kutz wydał mi się jak stary kolega

z moich czasów. Sądzę, że on myśli prawie o wszystkim jak ja. Jego filmy nie są mi znane. Łączy nas mizerny sposób ubierania się, a dzieli to, że on urodził się w Katowicach, a ja w Za-brzu. Poza tym nic.moja filozofia życia… Nie ma nic do stracenia, również

życie.do życia potrzebuję… Czegoś do jedzenia i wolności. Pol-

ka i krakowiak byłyby też w porząd-ku.Pieniądze… Trudno mi rozpoznać wartość pie-

niądza. Całe życie myślę, że mam wię-

Page 73: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

1/20

12

71

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

Już tyle razy byłem pytany o te sprawy, że od-czuwam awersję, jaką miewa się przy wszelakich przesłuchaniach, niekoniecznie dotyczących prze-stępczości. Poza tym zadanie to wymusza napusze-nie, by wypaść dobrze wobec czytelników i się do-wartościować. A to już krok do łgania, a ponadto jakieś to staromodne. Więc sierść mi się jeży. Nie jestem recenzentem i nie prowadzę od dawna rejestru przeczytanych książek i notatek. Za-wsze pamięć miałem słabą, a gdy do „setki” coraz bliżej, tym bardziej nie chce się grzebać w sprawach mało istotnych. A nawet jakbym chciał ustalić zado-walającą mnie listę 5 dzieł, to musiałbym gmerać pomiędzy książkami, które zawalają kilka szaf bez jakiegokolwiek porządku i są w kilku miejscach do-mu. To byłoby jak kara za nieodrobioną lekcję. Miałem w średniej szkole geografa [ksywa „Bał-wan”], który kazał mi napisać 250 razy zdanie „nie jestem idiotą”, ponieważ zapomniałem ponumero-wać kartki zeszytu. I raczej takie sprawy ze starością się pamięta, a nie książki jakie się czytało. Ale skoro jesteśmy przy „kanonie literatury”, to oczywiście elementarz był najważniejszy, bo zwra-cał uwagę na urodę słowa. Dlatego „Ala ma kota” jest najpiękniejszym zdaniem, na jakie się natkną-łem w życiu. Także „kanonem literackim” były dla mnie przedwojenne „7 groszy”, gdzie szedł śląski komiks rysunkowy „Przygody bezrobotnego Fronc-ka”, przyziemny serial, śmieszny i często sprośny, choć to co opisywał śmieszne wcale nie było. Chętnie bym przejrzał rocznik z 1937 roku i od-świeżył starą pamięć o nędzy egzystencjalnej tam-tych czasów, równie dotkliwej jak ta dzisiejsza. Dziś domyślam się, że był to ówczesny „tabloid” pod Kor-fantym, a nie Grażyńskim, i pierwsza „encyklope-dia” wiedzy o otaczającym mnie życiu w formie ob-razkowej. No a potem był serialowy komiks, którego

bohaterem był major Keynard, dzielny tropiciel przestępców na Dzikim Zachodzie, który doprowa-dził mnie do książek Karola Maya. A potem przyszła wojna i zaczęło się czytanie poważnej literatury, Ale nie były to bestsellery Hen-ryka Sienkiewicza. Jakoś bardziej smakowali mi Francuzi i Rosjanie. Gdyby wydestylować mój ów-czesny spis lektur, to na czele „peletonu” miałbym Stendhala i Lwa Tołstoja. Opisałem tamten okres w Piątej stronie świata. We współczesnej literaturze nie odnajduję już emocji i uniesień tamtych lat. Wtedy połykanie książek było narkotykiem i zatra-ceniem w imaginacyjnych światach. Teraz tylko od czasu do czasu doznaję takich doznań, a czytam wszystko na bieżąco. Właśnie jestem po lekturze ostatniego tomu dzienników Jarosława Iwaszkiewicza i nie mogę po-zbierać się. To jest książka! Jego dokonania literac-kie i życie opisane w diariuszach, zobaczone w cało-ści, czynią z Iwaszkiewicza giganta. Dzienniki pisane przez ostatnie długie lata są opisem narastającego cierpienia – rozpada się wszystko i wszystko wokół niego obumiera. Te dzienniki są gigantycznym po-ematem o rozpaczy! Nie przypuszczałem, że można z nią tak długo żyć, podążając prostą drogą do sa-mounicestwienia. Dzienniki są przejmujące i nie po-zwalają na myśl płaską. Jarosław Iwaszkiewicz onie-śmiela swoją wielkością, jest powyżej zachwytu. Jego wyznanie, że skarpetkę ubierał przez dziesięć minut, wydało mi się nawet pocieszające, skoro mi-nęło mu wtedy 85 lat życia. Pan Jarosław, zgodnie ze swoją wolą, pochowa-ny jest obok żony na cmentarzu w Brwinowie. Los sprawił, że mieszkam w brwinowskiej gminie. Jutro wyprawię się na jego grób i położę na nim kwiatek – taki słowiański, co rośnie na Ukrainie i na Mazow-szu.

Po co tu, na górnym śląsku, kanon literatury, skoro w szkole nie uczy się jego historii? jakiej literatu-ry? Polskiej, niemieckiej, żeby wykazać się ogładą, czy zamanifestować przynależność do kultury wciskanej z dwu stron?

KaZIMIERZ KUtZ

zAMiAst KANONu

Page 74: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

1/20

12

72

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

HENRyK WaNIEK

Duch Wszystkich Ksià˝ek i Ksiàg

Jako kilkunastolatek chciałem uchodzić za starszego, więc trochę lekkomyślnie prze-

skoczyłem przez młodość. Czy w ogóle ją miałem? Bardziej pewny jestem swojego dzieciństwa, które zresztą poniekąd trwa, choć już w latach emerytal-nych. W młodości znalazłem się jako stary-maleńki, nieco zblazowany, nieźle obyty z chaosem lektur; książek, które mnie otaczały, książek, po które się-gałem, oraz książek, które wyskakiwały jak nie dają-cy się wyminąć złoczyńca zza węgła. Co to jest książka, zrozumiałem dość wcześnie, w wieku czterech lub pięciu lat. Już czytałem. Czy-tać nauczyłem się sam. Byłem ciekaw, czym są te drukowane znaczki, w które ludzie gapią się noto-rycznie i mają w tym tajemniczą przyjemność. A najbardziej byłem ciekawy podpisów pod rysun-kami Przygód Froncka, które wraz z Agapitem Kru-pką drukował katowicki „Dziennik Zachodni – Wie-czór”. Krok za krokiem posiadłem znajomość liter. Najpierw łacińskich. Ale na równi z Fronckiem korcił mnie równy szereg grzbietów osiemnastu tomów Meyers Konversation Lexikon (1891–1901) w bibliote-ce dziadka, gdzie się roiło od pięknych rycin oraz kolorowych tablic. Meyers był – niestety – drukowa-ny frakturą, więc musiałem poznać sekrety i tego pi-sma. Ale to jednak później, choć jeszcze nie chodzi-łem do szkoły. Wspomniane Przygody Froncka były rodzajem komiksu. Jego bohater to górnośląski gizd, spry-ciarz noszący na głowie melonik, nierozłączny z foksterieropodobnym kundlem Ciapkiem. Dziś myślę, że Froncek pochodził z przedwojennych elw-rów, bezrobotnych lumpów, łapiących się różnych prac, zazwyczaj z komicznym skutkiem. Był dobro-dusznym pechowcem, któremu ostał się tylko melo-nik. Była to kontynuacja popularnej przed wojną na

Śląsku historyjki obrazkowej, drukowanej w dzien-niku „7 groszy”, wydawanym przez katowicką „Po-lonię”. Nosiła tytuł Przygody bezrobotnego Froncka. Wtedy rysował go Franciszek Struzik. Czy również po wojnie, tego nie umiem ustalić. Skasowano tylko w tytule przymiotnik „bezrobotny”, bo nie pasował do nowej epoki. Drugi ze wspomnianych komik-sów, ten z Agapitem Krupką, był bardziej w stylu „fantasy”. Nie miał ze Śląskiem nic wspólnego. Fron-cek był dla mnie ciekawszy. Nie chcę tu powiedzieć, że Śląsk mnie wtedy interesował, ale Froncek był ze świata, gdzie mó-wią trochę inaczej i prawdziwiej niż w warszawskiej rozgłośni Polskiego Radia. Jako dziecko byłem oto-czony dwoma, a właściwie trzema językami. Pol-skim, śląskim i sporadycznie niemieckim. Więc Froncek. Samo imię bohatera zdradzało, do które-go z tych światów należy, choć podpisy (licho ry-mowane czterowiersze) zasadniczo trzymały się poprawnej polszczyzny. No więc, na tym ćwiczy-łem czytanie. Bardzo mi się to przydało później, przy zgłębia-niu Braci Grimm, Pinokia (którego jeszcze wtedy pi-sało się Pinocchio) czy barona Münchhausena – już nie pamiętam w jakiej kolejności. Tym bardziej, że o pierwszeństwo walczą także Historia żółtej ciżem-ki, jakaś Wyspa skarbów czy Zaczarowane parowozy, nie mówiąc o Chłopcach z placu broni albo Timurze i jego drużynie, które pojawiły się później. Zanim jednak zaczęły mnie wsysać te wszystkie książki, jedna za drugą, zdarzyło mi się spotkanie z Duchem Wszystkich Książek i Ksiąg, znacznie po-ważniejsze w skutkach od wszystkiego, co przed-tem i potem zdołałem przeczytać. W Duchy można wierzyć lub nie, ale gdy się ma cztery lub pięć lat, wszystko jawi się jako wielkie i mocne, a każde prze-

Page 75: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

73

1/20

12

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

życie jest epifanią i zostaje na zawsze. O tym spo-tkaniu z Duchem kilkakroć wspominałem publicz-nie. Spróbuję jednak raz jeszcze, na tyle dokładnie, na ile pozwala odległość przeszło sześćdziesięciu lat. Ale fakt, że jeszcze ćwierć wieku po tej mistycz-nej przygodzie wracała ona do mnie w snach, po-świadcza siłę wrażenia, jakie wywarła. W tamtych latach powojennych byłem jako brzdąc powierzany opiece mej babci, która wraz ze swoim synem Czesławem mieszkała w Bytomiu. Wuj Czesław, kombatant dywizji Maczka, wrócił do Polski i został dozorcą w bytomskim starostwie. Dziś budynek ten należy do Muzeum Górnoślą-skiego, jak się nazywa obecnie zacne Landesmu-seum, którym było do roku 1945. Co się w nim działo przez następne dwa lata, lepiej nie myśleć. Znajdowało się tuż po drugiej stronie ulicy Korfan-tego, jakby odwrócone tyłem do dawnego Land-ratsamtu, który teraz już się nazywał starostwem. W jego piwnicach znajdo-wało się poniemieckie ser-ce centralnego ogrzewania, które obsługiwał wuj Cze-siek. Dla mnie taka podziem-na kotłownia była rejonem kuszącej tajemnicy. Mogła to być zima 1946 roku, gdy Czesław zabrał mnie ze sobą przez tę amfi-ladę piwnic, mrocznych i dziwnie pachnących. Jak-bym zstąpił w sen, sam już nie wiem – piękny czy koszmarny. Piwnice były po brzegi wypełnione książkami. Tysiące grzbietów piętrzyło się w sto-sach i mrugało ku mnie złoconymi literami w języ-ku, którego nie znałem. Czy już wtedy dowiedzia-łem się, czy później w jakiś sposób sam zrozumia- łem, że te stosy cierpliwie tam stoją, czekając na swoją kolej do pieca? Nie pamiętam. Podobnie jak i tego, że wszystkie pochodziły z muzealnej bi-blioteki. Widok był porażający. Dotąd miałem do czynie-nia najwyżej z pojedynczymi książkami, drukowa-nymi na kiepskim papierze, zużytymi, pochodzący-mi z drugiej–trzeciej ręki, które mogły być jedynie plebsem wobec tej arystokracji książkowej, teraz zepchniętej do piwnic i skazanej na nieodwołalne spalenie. Miałem przed sobą książki i księgi, na któ-re patrzyłem olśniony z siedemdziesięciu, najwyżej osiemdziesięciu centymetrów mojego ówczesnego wzrostu. To spiętrzenie książek i półmrok, drama-tyczna cisza wokół i wilgotne ciepło piwnic; ich labi-rynt, w którym bez pomocy wuja niechybnie bym się zgubił, wszystko to sprawiło, że te grzbiety i okładki niemo, ale wyraźnie, coś mi powiedziały. Mówiły wszystkie razem i każda osobno, głosem

Ducha Wszystkich Książek i Ksiąg. Duch – jak to duch – był niewidzialny, ale bezwzględnie obecny. Jakoś tak się złożyło, że wyniosłem stamtąd dwa spore woluminy. Może dlatego, że największe? Mo-że już zdążyłem zajrzeć do środka pełnego jakichś obrazków? Wydane jeszcze w XIX wieku, jako monu-menta nadzwyczaj płodnego niemieckiego rysow-nika i pisarza. Malował także liche obrazy i przyjaźnił się z Schopenhauerem. Ale o tym wtedy nie miałem pojęcia. Był to Wilhelm Busch – powiedzmy, że tro-chę taki dziewiętnastowieczny Janosch. Przesadziłbym mówiąc, że sobie te albumy wy-brałem. To raczej zrządzenie losu uczyniło mnie wy-brańcem. Sięgnąłem po jeden, a mając jeszcze miej-sce pod drugą pachą, wziąłem następny. I nie mogło się stać lepiej. W ten sposób, z jednej strony, do mo-jego dzieciństwa obrazkiem i słowem dopisał się ten Busch z całkiem innego stulecia, ze swym szy-derczym poczuciem humoru; ze strony drugiej zaś,

pamięć o okolicznościach miejsca i czasu, w jakich go spotkałem odsłaniała mi z biegiem lat sensy nie- dostępne dla pięciolatka. I mniejsza o te albumy, któ- re się gdzieś zawieruszyły na zakrętach życia. Później były następne. Znacznie ważniejszy był

ten widok i głos Ducha Wszystkich Książek i Ksiąg, którego miałem szczęście (lub nieszczęście) usły-szeć w ciemnicy bytomskiego starostwa. Tam, gdzie dokonywano wyroku na jego przedwojennej natu-rze, w myśl prawa tej wojny, która już się niby skoń-czyła, ale niewidzialnie trwała dalej; która z pozoru wygrana, była jednak przegraną. Te albumy stały się mostem, po którym przeprawiłem się przez dzie-ciństwo, ale ważniejszy był ten Duch; wypędzony z muzealnej biblioteki po drugiej stronie ulicy, nie-długo przed tym, jak sam stał się opałem. „Rękopisy nie płoną”, żartuje Bułhakow, na co odpowiedzieć można tylko, że płoną biblioteki. Już w Ewangeliach (Dzieje Apostolskie, XIX, 19) pochwala się palenie ksiąg. W zakończeniu mogę powiedzieć, że to nie te niezliczone książki, które wtedy, później i przed chwilą przeczytałem, ukształtowały mnie mental-nie. Nie ten Collodi, Dickens, Proust czy Mann, czy-tani po wielekroć dla samego delektowania się sty-lem. Zapewne coś we mnie otwierały, miały jakiś wpływ na mnie, choć grubo mniejszy niż te wszyst-kie, tam spiętrzone, bez prawa łaski, stosy wolumi-nów, których już ani ja, ani nikt inny nigdy nie prze-czyta. Na szczęście, dzisiaj wiemy, że los książki potrafi być fascynującą lekturą. Na całe życie.

Page 76: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

74

1/20

12Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

to naturalnie przypadek, że Siedem krów tłustych marii klimas-błahutowej przeczytałem ponownie po upływie pięćdziesięciu lat, bo tyle minęło od lektury pierwszego wydania z 1962 roku.

Zagł´bianka o Katowicach

FELIKS NEtZ

Do tamtej pory miałem w rękach tylko jedną powieść Klimas-Błahutowej Na hałdach ro-

sną ludzie; kupiłem ją na zaimprowizowanym sto-isku w katowickim (wtedy, rok 1955, stalinogrodz-kim) liceum przed porankiem autorskim całkowicie mi jeszcze nieznanej pisarki. Autorka przez pół go-dziny czytała rozdział owej powieści. W sali gimna-stycznej zrobiło się potwornie nudno i gdybym nie siedział pomiędzy ślicznymi koleżankami: Wiką Bo-lechowską i Anią Krzemieniewską, byłaby to tortura nie do zniesienia.

Siedem lat później zobaczyłem na wystawie Siedem krów tłustych tejże samej Autorki,

którą zapamiętałem i która jakoś zaistniała w polu mojego widzenia, raczej jednak jako literatka, a nie pisarka. Byłem studentem, miałem wysokie wyma-gania czytelnicze. Górny pułap wyznaczali: Tołstoj (Wojna i pokój), Faulkner (Azyl), Camus (Obcy), z polskich – Iwaszkiewicz (Panny z Wilka), Gombro-wicz (Ferdydurke). I w tego rodzaju moje upodoba-nia miała wejść literatka lokalna, zapamiętana jako autorka socrealistycznej piły.

Zacząłem czytać Siedem krów tłu-stych w katowickim tramwaju, na niedługim odcinku: kawiarnia „Kryształowa” – rektorat Wyższej Szkoły Ekonomicznej. I… zasko-czyło! Po kilkunastu stronicach miałem ochotę na dalsze czytanie. Od pierwszego akapitu czułem, że czytam prozę, a nie jakąś rzecz na-pisaną prozą.

Wprowadzenie było intrygujące: każda fraza miała kształt aforystyczny. Pierwsza przy-

pominała słynne zdanie o rodzinie szczęśliwej i nieszczęśliwej rozpoczynające Annę Kareninę, bo i tu była mowa o śmierci.

Na początku umiera główny bohater powie-ści, Franz von Winckler. Wieść o śmierci

owego człowieka przyjmuje Maria (od kilkunastu godzin wdowa), jak się niebawem dowiem, starsza od męża o lat czternaście. A stało się to w miejsco-wości Adelsberg, latem roku 1851. A więc wiedzia-łem, że czytam powieść historyczną, która – co wy-szło na jaw dwie strony później – dzieje się na Górnym Śląsku, ba, nawet w Katowicach. Dotych-czas nie znałem żadnej powieści osadzonej w mie-ście, w którym mieszkam!

Powieść kończy z kolei relacja z miejsca na-głej śmierci, zobaczonej z bliska. Czujemy

ziąb skalnej groty i słyszymy krzyk człowieka rażo-nego apopleksją: nagłe przejście z usypiającego upału w niemal arktyczny ziąb. Te dwie śmierci spi-nają mocną klamrą obszerną (trzysta dużego for-matu stron bitego, drobnego druku), wielowątkową powieść niemal pozbawioną dialogów, płynącą nie-spiesznym nurtem, niespecjalnie ciążącą ku końco-wi. Jakby nie chciała się zakończyć, bo przecież nic się nie kończy, wszystko, a zwłaszcza życie, w jakiś zagadkowy sposób trwa.

W tamtej epoce czytałem „wszystko” i „w każ-dej chwili”. Powieść katowickiej pisarki

(która niebawem miała się stać moją związkową koleżanką, starszą ode mnie dokładnie o trzydzieści lat), przepadła pod stosem innych książek. Nie mia-ła dość siły, by się spod tego usypiska wydobyć na wierzch, a we mnie najwidoczniej nie było woli, by jej to umożliwić. Ale nie całkiem się z nią rozstałem. Z biegiem lat, czy to jako dziennikarz-reporter, czy jako tak zwany śląski literat, trafiałem do miejsc, o których – dzięki tej lekturze – wiedziałem, jakie były ich początki, kim byli (kim być mogli) ludzie niegdyś je zamieszkujący. Na ulicach, w zaułkach, we wsiach, które stały się osadami, by w końcu wejść – jako dzielnice – do Bytomia, Chorzowa (nie-gdyś Królewskiej Huty), Rudy Śląskiej i Katowic.

Skoro odczuwałem bliskość postaci opisa-nych przez Klimas-Błahutową, musiały być

opisane dobrze, wyraźnie, słowem musiały być wiarygodne. Diaboliczny Godula, arywista Franz

Page 77: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

75

1/20

12

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

Winckler, hrabina Maria, wdowa po Franzu Aresi-nie, potem Beata (pierwsza żona Franza Wincklera) i jej brat rzeźbiarz Theodor Erdmann Kalide, czy Friedrich Grundmann, kolega z lat szkolnych, który wraz z Richardem Holtzem przyczynili się do roz-woju Katowic i nadania im praw miejskich. Dalej le-gendarny sołtys Kazimierz Skiba, który przekazał Grundmannowi signum swojej sołeckiej władzy: róg myśliwski. Dalej Valeska, córka Franza Winckle-ra z pierwszego małżeństwa, ale i Madame – pełna powieściowych barw i uroków, niegdysiejsza mar-kietanka, w której jest wiele z maupassantowskiej „baryłeczki”... To tylko pierwszy plan, w tle jeszcze kilkanaście postaci, czasem pokazanych w przelo-cie, w biegu, ale dobrze widocznych. Ilekroć potem spotykałem się z tymi nazwiskami – w mojej pa-mięci i wyobraźni pojawiała się postać spotkana uprzednio na kartach tej powieści.

To pani Maria – tak tytułowałem sobie Autor-kę tej powieści – obdarowała mnie sporą ga-

lerią jakże ważnych dla Górnego Śląska postaci. A potem jeszcze, dziwnym zrządzeniem losu, obją-łem po niej stanowisko kierownika działu kultural-nego w katowickim tygodniku „Panorama”, gdy przeszła na emeryturę.

A ta sama powieść czytana dzisiaj, pięćdzie-siąt lat później? Poświęciłem jej więcej cza-

su niż w roku 1962. Nie ścigam się z nowościami, coś przeczytam, coś jedynie przejrzę, lubię wracać do lektur dawnych, także po to, aby się przekonać, jak dzisiaj przyjmę to, co mnie kiedyś zachwyciło, zaintrygowało, czy tylko zaciekawiło. Bywa, że nie pojmuję moich dawnych urzeczeń. Bywa, że myślę z uznaniem o moich wybrednych gustach czytelni-czych: nie dałem się nabrać. Mniejsza o tytuły. Niech spoczywają w pokoju.

Natomiast czytając Siedem krów tłustych dzi-siaj – mam pewność, że do początku lat

dziewięćdziesiątych nikt równie dobrej powieści o Górnym Śląsku nie napisał. Po polsku! Bo Janosch i jego arcydzielny Cholonek, czyli dobry pan Bóg z gliny, to już klejnot literatury niemieckiej. Natural-nie, Gustaw Morcinek to odrębne zjawisko, ale ni-gdy też nie wzniósł się ponad Wyrąbany chodnik z początku lat trzydziestych.

Przed półwieczem powieść imponowała mi rozmachem, myślałem o niej jak o śląskiej

epopei. Dzisiaj widzę ją jako niezmiernie interesu-jącą próbę epiki. Bardziej niż niegdyś razi mnie wszystkowiedzący narrator; ten sposób opowiada-nia całkowicie wyczerpał swoje możliwości w wieku XIX, siłą rozpędu nieźle funkcjonując jeszcze do lat trzydziestych XX wieku. Tutaj Maria Klimas-Błahuto-wa skorzystała z wszystkowiedzącego narratora z pełnym zaufaniem, z wiarą w jego stwórczą omni-

potencję. Przyznać wszakże trzeba, że nie ona jed-na tak wtedy pisała…

Ale i to trzeba przyznać, że język pisarki jest imponująco bogaty, a porusza się ona po

rozmaitych sferach życia: od spraw rodzinnych, po-przez wydarzenia historyczne, po wydobycie węgla oraz produkcję cynku, żelaza i stali. Od kołyski do śmierci. Od fary po zajazd „Pod Fartuszkiem”. Od nędzy, z przypadkami ludojedztwa, po romanse i wielkie fortuny. Styl zapewne ćwiczyła na prozie Prusa i Żeromskiego, od pierwszego biorąc precy-zję słowa, od drugiego skłonność do poetyzowania partii opisowych. I jak ci dwaj wielcy pisarze miała w sobie strunę szczególnie uwrażliwioną na to, co niemieckie, a ściślej: pruskie. Placówka, Wiatr od morza i Rota Marii Konopnickiej – te dzieła były na-turalnym wyposażeniem Polaka urodzonego w nie-woli.

Na ile i w jakim stopniu autorka odpowiada w swojej powieści na ówczesne zamówie-

nie polityczne, trudno odmierzyć. Czy Winckler, Grundmann i inni dokonywali wielkich przeobrażeń na Górnym Śląsku ku zadowoleniu pruskiego kró- la, co autorka ma im wyraźnie za złe? Pewnie tak. Czy traktowali miejscowych jak niewolniczą siłę roboczą? Bez wątpienia. Jako oligarchowie niczym się nie różnili od Francuzów czy Anglików, dość wspomnieć powieści Karola Dickensa i Emila Zoli.

Bohaterowie powieści żyją od początku wie-ku XIX do lat pięćdziesiątych, sześćdziesią-

tych. Ich potomkowie kontynuują dzieło ojców i dziadów przez następne dwa, trzy pokolenia. Europa się burzyła, były rewolucje, wojny, powsta-nia, Wiosna Ludów, ale trzech cesarzy trzymało ludy Europy w potrójnym, żelaznym uścisku. Polak na Górnym Śląsku dostał pracę, chleb i język, którym mógł się porozumieć w całej Europie, tyle że on nie ruszał się z domu, tego domu, do którego progu się-gały Prusy, a za progiem była Polska. Tej tajemnicy dotykała Maria Klimas-Błahutowa w Siedmiu kro-wach tłustych.

To nie jest powieść doskonała. Wprawdzie autorka kontroluje wszystkie wątki, dba

o zachowanie proporcji między tym co nadrzędne a podrzędne, jednakże chwilami traci cierpliwość epika: za wiele jest miejsc, gdy streszcza losy i zda-rzenia. Brak też żywej mowy w dialogach, które nie były najwyraźniej jej mocną stroną. Ale jest to po-wieść z pewnością dobra, partiami bardzo dobra, i dopóki nie pojawi się rzecz wysokiej próby, o któ-rej powiemy, że to śląski Reymont, śląska Ziemia Obiecana, dopóty powieść Zagłębianki (nie Śląza-czki!), Marii Klimas-Błahutowej, utrzyma – w pol-skim piśmiennictwie o Górnym Śląsku – swoją wy-soką pozycję.

Page 78: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

76

1/20

12Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

RySZaRD KaCZMaREK

Droga do syntezynaukowa refleksja nad dziejami górnego śląska ma tradycję niedługą, co najwyżej dziewiętnastowiecz-ną. obszarem badawczym zawsze ważniejszym był cały śląsk, tam znajdowało się centrum polityczne i kulturalne (wrocław) i tam przez setki lat decydowały się losy krainy położonej nad odrą.

Moja fascynacja historią jako dyscypliną na-ukową nie rozpoczęła się jednak od zain-

teresowania dziejami Śląska, a tym bardziej dzieja-mi Górnego Śląska. Na studiach historycznych na przełomie lat 70. i 80. niewiele dowiedziałem się o przeszłości regionu, z którego pochodzę. Wynika-ło to zarówno z mojej ignorancji, jak i zapewne z ówczesnej mizerii regionalnej edukacji historycz-nej. Brakowało jej zarówno w szkole, jak i na stu-diach. Na Uniwersytecie Śląskim osobna katedra poświęcona historii Śląska powstała dopiero na pro-gu obecnego stulecia. Nie brakowało wprawdzie hi-storyków zajmujących się tą tematyką, ale były to zainteresowania badawcze rzadko przekładające się na dydaktykę akademicką.

z brzęczkowic w świat

Obraz historii Górnego Śląska, który wów-czas posiadałem, został więc wyniesiony

z mojego rodzinnego domu. Historyk powiedziałby, że była to potoczna wiedza pozaźródłowa, w istocie polegająca na mieszaninie informacji o losach rodzi-ny i niezbyt dokładnej świadomości historycznej zna-czenia miejsc niedalekich od mojego zamieszkania. Urodziłem się i dorastałem w Brzęczkowicach koło Mysłowic, nieopodal Trójkąta Trzech Cesarzy z zachowanymi fundamentami Wieży Bismarcka, a jednocześnie w miejscu urodzenia prymasa Au-gusta Hlonda. Niedaleko było do baraków osnute-go tajemnicą obozu koncentracyjnego nad Prze-mszą, których nie wiadomo dlaczego nie wolno było oglądać. Niewiele wyjaśniały lektury przypad-kowo znajdujących się w domu starych książek, chociaż interesowały mnie bardzo. Nie tyle jednak z powodu opisu dziejów Górnego Śląska, ile z racji tego, że były stare i pożółkłe, a więc zapowiadały tajemnicę. Moją ciekawość podsycały ponadto sta-re fotografie, sprzęty o nieznanym mi przeznacze-niu w zachowanym nieopodal budynku folwarcz-nym, stare gazety, obyczaje nie wiadomo skąd pochodzące i jak dawno ukształtowane.

Tym, co skłoniło mnie do zainteresowania się historią mojej małej ojczyzny, ale dopiero podczas końcowego etapu studiów uniwersyteckich, była nie tradycja wyniesiona z domu, ale fascynacja hi-storią XX wieku, a szczególnie II wojną światową. Wydarzenia te okazały się żywe także we wspo-mnieniach mojej rodziny. Zauważyłem wówczas, że dwa obrazy wojny, ten z podręczników i ten znany mi z opowiadań, są ze sobą co najmniej częściowo sprzeczne. Bo książkowy obraz wojny wypełniały przykłady heroizmu narodu polskiego. Tragedia okupowanej Polski jawiła się jako logiczny efekt na-cjonalizmu niemieckiego, którego nazizm był tylko zwieńczeniem. Natomiast w rodzinnych wspomnieniach bra-kowało zarówno heroizmu na Górnym Śląsku, ra-czej mówiło się o chęci przeżycia, jak i tego proste-go utożsamienia wszystkich Niemców jako winnych zbrodni nazizmu. Jednak losy sąsiadów i krewnych, w których Niemcy nie odgrywali negatywnej roli, wskazywały, że nie można ich tak utożsamiać na Górnym Śląsku. Stąd pojawiało się dość proste py-tanie, po której stronie byli w tych latach Górnoślą-zacy, jeżeli walczyli w mundurach niemieckich, a w podręcznikach zaliczano ich do tej heroicznej części historii Polski? To ten dylemat skłonił mnie do głębszego już zainteresowania się XX-wieczną historią Górnego Śląska, w czym utwierdzali mnie moi nauczyciele, najpierw profesor Franciszek Serafin, a później przede wszystkim profesor Wacław Długoborski. Szczególnie spojrzenie tego drugiego na Górny Śląsk z perspektywy, nazwałbym ją tak dzisiaj, euro-pejskiej, zachęciło mnie do podjęcia badań nad Górnym Śląskiem, które odrzuciłyby zarówno uproszczony obraz przechowany w tradycji górno-śląskiej, jak i zmitologizowaną wersję heroicznej walki prowadzonej przez jednolitych w swoich po-stawach patriotycznych Polaków. Zetknąłem się wtedy z badaniami, które od wie-lu lat prowadzono w ośrodku wrocławskim, najpo-

Page 79: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

77

1/20

12

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

Urodziłem się i dorastałem w Brzęczkowicach koło Mysłowic, nieopodal Trójkąta Trzech Cesarzy…

fot.

Łuka

sz Z

mar

zły

ważniejszym po wojnie środowisku historycznym zajmującym się zarówno badaniami śląskoznawczy-mi (czego ukoronowaniem miała być nieukończona wielotomowa Historia Śląska Karola Maleczyńskie-go, Wacława Długoborskiego i Stanisława Michal-kiewicza), jak i wówczas jednymi z najlepiej rozwi-niętych w całej Europie badaniami nad okupacjami (Karol Jonca, Krystyn Matwijowski, Franciszek Rysz-ka i także Wacław Długoborski).

górnośląskie paradygmaty

Dość szybko okazało się, że i w tamtych ba-daniach Górny Śląsk był jednak pomijany.

Specyfikę regionu widziano jedynie przez pryzmat całości zagadnień śląskoznawczych bądź wyłącznie w podkreślaniu plebejskiego (później robotnicze-go) charakteru Górnego Śląska. Również kontekst sporu polsko-niemieckiego był pokazywany skraj-nie jednostronnie. Górnoślązacy w tej wrocławskiej narracji byli tylko przedmiotem wielkiej historii, o ile w ogóle o nich wspominano. Byli to Górnoślą-zacy zmitologizowani jako twardzi i bohaterscy pol-scy robotnicy, albo niedoceniani plebejusze, nie po-siadający własnych elit, wysokiej kultury, poczucia własnej tożsamości. Według moich wyobrażeń wy-niesionych z domu żaden z tych opisów nie od-zwierciedlał tego co można nazwać duszą Górno-ślązaka. Dla mnie, te wtedy dość jeszcze niejasne prze-myślenia były podstawą dalszego drążenia tej te-matyki. Konieczne stało się poznanie poglądów

także drugiej strony – niemieckiej – na historię Gór-nego Śląska. Opracowań, do których wówczas do-cierałem nie było wcale wiele. Wielkie, syntetyczne ujęcie dziejów Śląska (Geschichte Schlesiens) wyda-wane przez wiele lat w Sigmaringen i Stuttgarcie, także, podobnie jak synteza wrocławska, nie ukoń-czone, w ogóle nie obejmowało dziejów XIX–XX wieku. Jego redaktorzy (Ludwig Petry, Josef Men-zel, Winfried Irgang) swoje zainteresowania kon-centrowali na epokach wcześniejszych. Inna z do-stępnych wówczas prac syntetycznych autorstwa Norberta Conradsa (Schlesien) tematykę najnowszą poruszała w sposób uproszczony, szczególnie aspekty dziejów po 1933 roku, a szczególnie histo-rię Śląska polskiego. Okazało się, że badania historyków niemiec-kich podlegają tym samym ograniczeniom co pol-skich, chociaż ich przyczyny były inne, głównie wy-nikały z braku dostępu do źródeł, a także coraz mniejszego zainteresowania badaniami nad nie-mieckim Wschodem. Proces ten trwa zresztą do dzisiaj i mimo potocznego przekonania w Polsce o olbrzymim zainteresowaniu badaniami tzw. daw-nego niemieckiego Wschodu, w tym Śląska, liczba historyków niemieckich tym zagadnieniem się zaj-mujących jest coraz mniejsza. Niemieckie katedry śląskoznawcze, które powstawały po II wojnie świa-towej jako naturalne przedłużenie badań z okresu międzywojennego prowadzonych we Wrocławiu, Królewcu, Gdańsku czy Szczecinie, dzisiaj są zamy-kane.

Page 80: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

78

1/20

12Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

Jano

scha

na

Tene

ryfie

foto

graf

ował

a A

ngel

a Ba

jore

k

Syntezę dziejów regionu przygotowali historycy trzech krajów.

Już wówczas było dla mnie jasne, a w tym przekonaniu utwierdzały mnie rozmowy z kolegami niemieckimi, że nowy impuls w badaniach nad Górnym Śląskiem może nastą-pić wyłącznie z Polski. Tutaj znajdowały się zasoby źródło-we, tutaj byli badacze, dla których to zagadnienie było w sposób naturalny interesują-ce. Przezwyciężyć trzeba było tylko problemy warsztatowe i metodologiczne, głównie związane z koniecznością pra-cy nad źródłami, głównie nie-mieckojęzycznymi i często po-nadto rękopisami trudnymi do transliteracji. Pojawiające się często w debacie publicznej przeciw-stawienie: historycy niemie-ccy – historycy polscy, okazało się fałszywym uproszczeniem. I jedni, i drudzy traktowali Górny Śląsk po macoszemu, albo na marginesie swoich zainteresowań. Takie kategorie, jak history-cy niemieccy, polscy, czescy we współczesnej na-uce historycznej zasadniczo zresztą już nie istnieją, powracamy, na szczęście, do dawnego uniwersali-zmu badań naukowych również w humanistyce. Pewnie tylko z racji historycznego balastu trudno zaakceptować nam w Polsce fakt, że narracja histo-ryczna oparta na przeciwstawnych wątkach nacjo-nalistycznie ujmowanej analizy należy do przeszło-ści. Po obu stronach granicy kultywują ją środowis- ka politycznie zaangażowane (często niestety pojawiają się w nich i historycy), które dalej nie po-trafią wyzwolić się z przyjętej w XIX wieku termi- nologii konfliktów narodowościowych. Zarówno w Polsce, jak i w Niemczech w środowiskach akade-mickich zażarte nadal spory historyczne o prze-szłość Górnego Śląska są coraz bardziej pozbawio-ne tego balastu, dotyczą poszukiwania nowych faktów i naukowych interpretacji. Nie próbują bro-nić bieżących racji politycznych. Mówienie o euro-pejskim ujęciu dziejów Górnego Śląska w XIX i XX wieku to nie ucieczka od problemów, ale zrozumie-nie, że konflikty lokalne były wówczas częścią znacz-nie szerszych procesów historycznych. Takie podejście znajdziemy właściwie we wszystkich współczesnych opracowaniach na te-mat Górnego Śląska, które powstały w trzech pań-stwach dziedziczących jego tradycję historyczną. Jest ono charakterystyczne zarówno dla Historii Ślą-

ska pod redakcją Marka Cza-plińskiego, jak i monografii hi-storycznej Dolny Śląsk pod redakcją Wojciecha Wrzesiń-skiego. Podobnie rozłożone akcenty znajdujemy w cze-skich Dejinach Slezska Dana Gawreckiego i niemieckim opracowaniu Śląsk i Ślązacy Jo-achima Bahlckego. Oczywiście możemy się w wielu przypad-kach zżymać na dobór faktów, niekiedy na uproszczone inter-pretacje, ale w jednym wszyst-kie te narracje są zgodne – nie znajdziemy w nich próby obro-ny nacjonalizmów przełomu XIX/XX wieku. Nastąpiła swe-go rodzaju zgoda ponadnaro-dowa na sposób patrzenia na dzieje Śląska (w tym także Gór-nego Śląska). Może to nawet rodzaj rzadkiego w humani-styce consensus omnium, który Thomas Kuhn uważa za pod-

stawę budowy paradygmatów, a więc rozwoju całej nauki. Nauka historyczna w obszarze badań śląsko-znawczych powróciła u progu XXI wieku do swoich źródeł, w których ważna jest historyczna prawda, a nie polityczne uzasadnienie. Co nie oznacza oczy-wiście, że nie będziemy dalej toczyć sporów nauko-wych. Za to wydaje się, iż na szczęście mamy za so-bą etap negowania dążenia do prawdy i uznawania takiej postawy za zdradę narodową, kiedy kłóci się ona z politycznymi priorytetami.

weltzel i inni

Deficyt badań nad dziejami Górnego Śląska i potrzeba ujmowania ich w aspekcie szer-

szym niż tylko narodowy wydawały mi się w mo-mencie pojawienia się pomysłu syntezy historii Gór-nego Śląska jeszcze niewystarczające. Bo jeżeli wszystko, co jest związane z jednym z wielu regio-nów w Europie, możemy odnaleźć również gdzie indziej i historia Górnego Śląska to tylko część pro-cesów zdeterminowanych przez dzieje powszech-ne, to po co zajmować się czymś tak marginalnym, jak Górny Śląsk? Wtedy ważne dla mnie stało się „odkrycie” je- szcze jednego, niezbędnego źródła do napisania historii Górnego Śląska. Do tej pory raczej dość pogardliwie odrzucanej spuścizny rozproszonych badań z dwóch ostatnich stuleci, a szczególnie tych sprzed 1939 roku, których autorzy starali się przede

Page 81: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

79

1/20

12

wszystkim opisać detale historyczne, marginalne z perspektywy państw i narodów wydarzenia, po-stacie, które nigdy nie znalazły się na kartach pod-ręczników, bo nie były „generałami” historii, a zale-dwie „kapralami” bądź nawet „szeregowcami”. Bo- gactwo otwarły dla mnie opracowania szczególnie z przełomu XIX i XX wieku. Historycy w tamtej epoce, w wielu przypad-kach amatorzy, „europejskiego” dystansu do opisy-wanych na Górnym Śląsku wydarzeń zazwyczaj nie mieli. Posiadali jed-nakże w zamian coś, co dzisiaj już niewielu historyków piszących o Górnym Śląsku uważa za ważne, mianowicie pasję wynikającą z identyfikowania się z regionem. To umiłowanie Górnego Śląska, a jednocześnie rzetelność ich ba-dań, stały się dla mnie jeszcze jednym drogowska-zem. Badania mikrohistoryczne: dziejów miast, ro-dów, biografie znaczących postaci, biografie zbio-rowe, które powstawały w XIX wieku, są dzisiaj co-raz częściej wydawane ponownie. Okazuje się, że czytelnik nie chce tylko dowiadywać się o wielkich, ale i odległych procesach historycznych, oczekuje od historyków również tego, co nazywamy historią antykwaryczną, wypełnioną detalami. Niepotrzeb-na mu jest często historiozofia. Można takiej narracji zarzucać archaiczny, kro-nikarski styl, brak umiejętności systematyzacji i hie-rarchizacji, nawet niekiedy dyletanctwo, ale to, że te opracowania są nadal po ponad stu latach czytane świadczy o ich nieprzemijającej wartości. Ludzie nie chcą tylko historii rozumieć, chcą ją także przeży-wać, a do tego konieczne jest kształtowanie wy-obraźni historycznej, której nie można tworzyć na pojęciach abstrakcyjnych, a tylko na konkretnych obrazach historycznych. Dawni autorzy z XIX wieku nawiązywali do wzorców antycznych, bo takie było ich ówczesne klasyczne wykształcenie. Nie należy się na taki spo-sób widzenia dziejów obrażać. Bo Grecję do dzisiaj widzimy oczyma Herodota i Tukidydesa, a Rzym zgodnie z opisami Tacyta i Liwiusza. Na nich wzorowali się Colmar Grünhagen, autor pierwszej naukowej syntezy dziejów Śląska (Ge-schichte Schlesiens), a także uznawany za najwybit-niejszego górnośląskiego historyka XIX wieku ksiądz Augustin Weltzel, czy też Johannes Chrzą-szcz, Aloys Kaufmann bądź później Ezechiel Zivier lub Ludwik Musioł. Pisali nie tylko dla innych na-ukowców, ich dzieła były czytane przez wszystkich, którzy uważali się za wykształconych, a do kanonu wykształcenia należała znajomość dziejów zarów-no powszechnych, jak i najbliższych. Autorzy minio-nej epoki nie mogli uciekać się do narracji opartej na ogólnikach i opisywania procesów historycz-

nych. Oczekiwano od nich rzetelnej, nasączonej faktami narracji. To co dzisiaj nazywamy górnoślą-skim „mikrokosmosem” znajdziemy już we wstępie do dzieła Colmara Grünhagena, który – broniąc się z góry przed zarzutami drobiazgowości – zaznaczył jednak, że chciałby „dla niektórych naukowych szczegółów znaleźć odpowiednie miejsce”.

Przyjaciołom Historii górnego śląska

Różnorakie doświadczenia zebrane przez pokolenia historyków Górnego Śląska

wręcz zapraszały, by napisać taką jego historię, która te różne wątki potrafiłaby połączyć. Chodziło o to, by nie traktować Górnego Śląska jako fenome-nu oderwanego od dziejów Europy, nie znaleźć się ponownie w zaścianku, do którego zaprowadziła nas historiografia opisująca jego dzieje z punktu widzenia nacjonalistycznego. Jednocześnie wyda-wało się, że nie można zaprzepaścić niemniej waż-nego aspektu narracyjnego, który powodował, że nasi XIX-wieczni poprzednicy, pisząc w takim wła-śnie duchu, potrafili jednak lepiej docierać do czy-telnika. Bo Weltzel, Chrząszcz, Grünhagen i Musioł byli czytani, ponieważ pisali o tym, co było bliskie każdemu Górnoślązakowi. I w końcu trzeci element, który wydawał się nie-zbędny do powstania tej książki, to wiara, że historia może nie być narodowa. Zgodziliśmy się wszyscy, historycy polscy, czescy i niemieccy, że wierzymy sobie nawzajem na tyle, iż nie potrzebujemy uz-godnionych wspólnie rozdziałów z protokołami rozbieżności. Piszemy poszczególne rozdziały zgod-nie z naszą wiedzą i warsztatem, niezależnie czy jesteśmy Polakami, Niemcami czy Czechami. W ten sposób Historia Górnego Śląska stała się faktem. Jakiś czas temu Norman Davies nazwał dzieje Wrocławia, które w istocie były próbą przybliżenia dziejów całego Śląska, „mikrokosmosem”. Dla mnie bliższe jest w tej chwili to, co w swojej ostatniej książce napisał Kazimierz Kutz. Podobnie mój Gór-ny Śląsk to cały kosmos: „bo on z mojej maleńkości się wziął…”. Dlatego tę książkę kieruję nie tylko w swoim imieniu, ale także pozostałych redaktorów i auto-rów, zgodnie ze słowami księdza Augustina Weltzla, wszystkim „Przyjaciołom Historii Górnego Śląska“. Dziejopis z Tworkowa, zwany „Górnośląskim Tacy-tem“, doskonale rozumiał, iż historyk nie tylko musi pisać prawdę. Jego zadaniem jest również pisanie w ten sposób, by jego przekaz zrozumieli czytelni-cy. Dopiero wtedy Górny Śląsk nie będzie kosmo-sem bez historii.

Au t O r z y i K s i Ñ ˚ K i

Page 82: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

GRa˚yNa BaRBaRa SZEWCZyK

Poznajmy wreszcie

80

1/20

12

August Scholtis

Scholtisa

fot.

ARC

Urodzony w wiosce Bolatice, położonej w południowym zakąt-ku ziemi raciborskiej, nazywanym „kraikiem hulczyńskim”, zmarły w Berlinie August Scholtis (1901–1969) jest na Górnym Śląsku autorem prawie nieznanym, chociaż po jego utwory sięgają coraz częściej germaniści i miłośnicy literatury regionalnej, czytający go w oryginale.

Page 83: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

81

1/20

12

Jednak brak przekładów jego powieści, opowia-dań i szkiców powstałych w latach trzydziestych

XX wieku, a potem po 1945 roku na język polski, powo-duje, że w świadomości polskiego czytelnika pozostaje on wciąż pisarzem nieznanym. Pojedyncze opowiadania Scholtisa i fragmenty jego fascynującej autobiografii Pan z Bolatic oraz powieści Ostwind, które ukazały się w pol-skim tłumaczeniu na łamach niemiecko-polskiego perio-dyku „Joseph von Eichendorff Konversatorium. Zeszyty Edukacji Kulturalnej”, nie dają wglądu w oryginalny warsztat artystyczny autora ani nie pozwalają wniknąć w bogactwo tematów i wątków jego niezwykłych opo-wieści o Górnym Śląsku.

dawniejsze opinie Zainteresowanie polskich krytyków Scholtisem, a szczególnie jego powieścią Ostwind z 1932 roku, sięga lat trzydziestych XX wieku. Jej recenzja ukazała się na łamach „Wiadomości Literackich” już w 1933 roku. Autor, znany polski krytyk i powieściopisarz Mieczysław R. Fren-kel, skupił uwagę na losach głównego bohatera Kacz-marka, zaznaczając, iż odbija się w nich skomplikowana historia górnośląskiego pogranicza rzutująca na chwiej-ną tożsamość narodową jego mieszkańców. Obowiązek głosowania za Niemcami lub za Polską podczas plebi-scytu, bez możliwości pozostania Górnoślązakiem, był – jego zdaniem – „wstrząsem o takiej sile, że jednostki nie-zdecydowane, lubiące i to, i tamto, czuły się dotknięte w swoim kwietyzmie przymusem do decyzji i nienawi-dziły tych, którzy narzucili im uciążliwy wybór, a więc Po-laków” („Wiadomości Literackie” 1933, nr 7). Przedstawiona przez Scholtisa tematyka prowoko-wała recenzenta do polemizowania z jego poglądami, ale też wydawała mu się zbyt zawiła, a może i niezrozu-miała, by mógł wypowiadać się o niej w sposób autory-tatywny. Dlatego w jego omówieniu powieści wiele jest nieścisłości i sprzeczności. Z jednej strony docenia jej społeczną wymowę i podkreśla, że Scholtis stoi po stro-nie uciemiężonych, a z drugiej przypisuje postaci Kacz-marka typowe cechy kulturträgera, głoszącego antypol-skie hasła. Potem do kwestii narodowej decyzji jednostki, ale także do rozważanego przez Scholtisa problemu ducho-wego miejsca Górnego Śląska w Europie odniósł się ksiądz Emil Szramek w rozprawie Śląsk jako problem so-cjologiczny w 1934 roku. Lektura powieści Scholtisa, a zwłaszcza jej zakończe-nie, w którym pisarz, porównując Odrę do wahadła na ze-garze dziejów, wyznaje, iż tarczą „tego olbrzymiego zega-ra, tego wahadła odrzańskiego jest jego mała ojczyzna Górny Śląsk” – musiała wywrzeć na nim duże wrażenie, skoro zdecydował się na jej komentowanie. „Scholtisowi się zdaje – pisał Szramek – iż pod naporem wiatru od wschodu wszystko się chwieje, a wahadło Odry przechyla się na zachód, a Śląsk przytula się do Rzeszy Niemieckiej”.

W ocenie Szramka, Kaczmarek jest typowym Śląza-kiem „rozszczepionym psychicznie” i „rozdwojonym na-rodowo”, jednostką o podwójnym obliczu narodowym, która w wyniku dramatycznych przeżyć, rozczarowań i doświadczeń podejmuje decyzję o „rezygnacji z jednej z obu narodowości”. Decyzję tę, zdaniem krytyka, podej-muje po „sumiennej lustracji swej duszy” i ujmuje w pa-tetycznie brzmiące słowa: „Ponieważ nie jestem ani Polakiem, ani Niemcem, należąc w równej mierze do obu, dała mi Opatrzność ro-zum i do tego uczucie, abym rozstrzygnął. Chcę natych-miast złożyć swój ślub; odtąd będę całkowitym Niem-cem i przeklinam swój los, który mnie dotąd rozdwajał”. Inaczej interpretuje przesłanie powieści polski kry-tyk i publicysta Alfred Jesionowski, który pierwsze wzmianki o niej zawarł w dwóch artykułach w poznań-skiej „Kulturze” w 1937 i 1938 roku. Obszerniejszą recen-zję utworu, w której zwrócił także uwagę na inne teksty Scholtisa, zamieścił w wydanej w 1939 roku książce Pro-blem polski na Śląsku w świetle nowszej beletrystyki nie-mieckiej. W jego ocenie głównym problemem fabuły jest „przemiana polskiego chłopca w zdecydowanego Niem-ca – a na tym tle opis życia »wasserpolacków« w okresie krótko przed plebiscytem i po nim”. Opowieść ta symbo-lizuje, jego zdaniem, sytuację narodowościową na ów-czesnym Górnym Śląsku. Scholtisowi zaś, dodaje, który krytykuje „błędy polityki niemieckiej wobec ludności tu-bylczej, nie przeszkadza odnosić się do Polaków z całko-witą pogardą”. Czytając nie do końca przekonującą argumentację Jesionowskiego, można odnieść wrażenie, iż stara się on wyłowić obrazy i przesłania, które mogłyby skłonić pol-skich czytelników do sięgnięcia po książkę. Dlatego hi-storii Kaczmarka i drugoplanowych postaci nie odczytu-je jako opowieści o rozdartych narodowo, nierozu- miejących politycznych rozstrzygnięć mieszkańcach Górnego Śląska, niewykształconych, ciężko pracujących na roli i wykorzystywanych przez właścicieli majątków, lecz jako studium polskich Ślązaków, „urabianych przez Niemców na dobrych obywateli Niemiec”. Jesionow-skiego interesuje szczególnie negatywny, „pogardliwy”, co podkreśla, stosunek Scholtisa do „sprawy polskiej” i do Polaków, a nie poglądy pisarza na wzajemne przeni-kanie się kultur i języków, czy jego analiza przyczyn nara-stających po I wojnie światowej antagonizmów religij-nych i narodowościowych w górnośląskim narożniku. Niemal wszyscy polscy recenzenci powieści, wska-zujący na jej „antypolską wymowę”, odnotowują równo-cześnie demaskatorską postawę jej autora wobec polity-ki niemieckiej. Na przykład Franciszek Lech w artykule Charakterystyka Ślązaków na podstawie nowszych powie-ści niemieckich, zamieszczonym w „Zaraniu Śląskim” w 1938 roku, pisze m.in.: „A. Scholtis, znany nieprzyjaciel Polski, również piętnuje polityków niemieckich. Zdaniem jego Śląsk dlatego (również) został wcielony do dwóch

Page 84: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

82

1/20

12

państw wiecznie nienawidzących się, ponieważ ci poli-tycy nie potrafili i nie zadali sobie trudu poznania psychi-ki Ślązaka”. W przeciwieństwie do głosów Frenkla czy Jesionow-skiego, przywiązujących wagę do przemiany tożsamo-ściowej Kaczmarka i do historycznego tła wydarzeń, przedmiotem refleksji publicysty „Zarania Śląskiego” są naznaczone, jak pisze, stereotypowym spojrzeniem ce-chy charakteru i życia codziennego Górnoślązaków. „Zdaniem Scholtisa – napisał Lech – nie posiadają Ślązacy ani kropli kultury. Żyją na gnoju, cuchną, a nawet chorują od brudu. Odnosi się wrażenie, że w ogóle nie znają wody i mydła [...]. Scholtisa dziwi to w ogóle, jak można taki „brudny, owszony”, „dreckige” naród, miesz-kający w „kurnikach” (domach) lubieć. [...] Nic dziwnego, że jego bohater Kaczmarek opuszcza Śląsk i udaje się do Niemiec, przeklinając wszystko, co polskie, a nawet swoją matkę. Tu staje się Niemcem, przeklinając los, który go dotąd prześladował”. Po książkę Scholtisa sięgali nie tylko polscy krytycy zainteresowani tematem polskim we współczesnej lite-raturze niemieckiej, ale także ci, którym bliskie były opo-wiedziane przez Scholtisa losy Górnoślązaków, ich uwi-kłanie w wydarzenia historyczne, narodowościowe konflikty, ich społeczne zniewolenie, polityczna dez-

orientacja, indyferencja i silne przywiązanie do małej oj-czyzny. Powieść budziła nieraz negatywne emocje i spo-rne opinie, zmuszała jednak do zastanowienia się nad fenomenem wielokulturowości i wielojęzyczności Gór-nego Śląska, a także nad problemem tożsamości jego mieszkańców. Z wybuchem wojny światowej powieść Scholtisa popadła w zapomnienie, a scholtisowska wizja współżycia Górnoślązaków okazała się utopią. Sądzę, że gdyby książkę Scholtisa oceniano obecnie, pojawiłyby się równie sprzeczne głosy i kontrowersje. Po 1945 roku do prozy Scholtisa powracał kilkakrot-nie na łamach „Odry”, „Życia Literackiego”, „Poglądów”, a także w kilkunastu książkowych esejach jego przyjaciel Wilhelm Szewczyk. W 1969 roku, po śmierci pisarza, napi-sał: „Był trochę Sowizdrzałem, co nie znaczy, iż wolno go było traktować jako wesołka. To tylko jego styl był taki, niepozbawiony rubasznego humoru i uszczypliwości pod wieloma adresami. Był ostatnim wybitnym przed-stawicielem literatury, znamionującej rozdarcie pogra-niczne i trudno o nim nawet powiedzieć, iż stał się w sto-sunku do którejkolwiek z mieszkających stron renega- tem” („Życie Literackie” 1969, nr 20).

dzisiejsze refleksje Pozostawiając ocenę cytowanych sądów przyszłym czytelnikom powieści Scholtisa, warto przyjrzeć się jej warstwie narracyjnej, a także jej niezwykle ekspresyw-nemu językowi, przesyconemu elipsami, krótkimi zda-niami, udziwnionymi metaforami i złożeniami. Struktura całości jest wielopiętrowa, a miejscami główny wątek gu-bi się w gęstwinie epizodów i obrazów. Jedyną postacią, która łączy główne motywy i sceny rozgrywające się zarówno w określonej czasem i miej-scem rzeczywistości, jak i w fantastycznej przestrzeni mitycznych wyobrażeń, snów i wizjonerskich uniesień, jest Kaschpar Teophil Kaczmarek, nieślubny syn prostej, żyjącej w skrajnej nędzy wyrobnicy, przygarnięty przez obcych ludzi i wychowany w nietolerancji, zacofaniu i w brudzie. Jego ucieczka z rodzinnej wioski, wędrówka na zachód, prowadząca przez wioski i miasteczka całego Śląska do Zagłębia Ruhry i z powrotem do domu, spotka-nia z ludźmi, ze zwierzętami, ze zjawami i z duchami, uczestnictwo w ważnych wydarzeniach czasu (I wojna światowa, powstania śląskie, plebiscyt) wyznaczają szlak trudnej drogi życiowej, podczas której zdobywa nowe doświadczenia i wiedzę o świecie. Jednak koncentrując uwagę na przygodach Kacz-marka, który przypomina beztroskiego i niepoważnego Sowizdrzała, tracimy z pola widzenia sprawy najważniej-sze. Nie jego bowiem losy, ani losy innych postaci, np. pogrążonego w marzeniach Bumby, Żyda Moschka i ubo-gich górnośląskich robotników i chłopów, wplątanych mimo woli w narastające konflikty etniczne i w bratobój-cze walki, lecz najnowsze dzieje Górnego Śląska, określo-ne przez autora „górnośląską katastrofą”, są głównym te-

Pierwsze wydanie z 1932...

fot.

ARC

Page 85: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

83

1/20

12

matem utworu. Sposób, w jaki Scholtis opisuje i ko- mentuje zdarzenia na pograniczu, jest kluczem do zro- zumienia przesłania jego powieści. W tej powieści ścierają się ze sobą dwie wizje auto-ra, z jednej strony mityczne i utopijne rozumienie prze-szłości, z drugiej nowoczesne, zorientowane na ruch i przemiany postrzeganie teraźniejszości. Pisarz staje w obronie „pruskich cnot i wartości” (umiłowanie po-rządku, uczciwość, dyscyplina i etos pracy), a równocze-śnie potępia instrumenty władzy, które ograniczają wol-ność człowieka. Dwuznaczność i niekonsekwencja w in- terpretowaniu wydarzeń widoczna jest w charakterys- tyce i ocenie postaci Korfantego (w fabule występuje jako Woicech). Scholtis widzi w nim zarówno charyzma-tycznego przywódcę i zręcznego polityka, którego styl prowadzenia propagandy przeciwstawia „matactwom” przedstawicieli Międzysojuszniczej Komisji Plebiscyto-wej, zwłaszcza Francuzów, jak i niebezpiecznego dema-goga i wroga. Jednak to Scholtis był jedynym pisarzem swego cza-su, który wskazywał na znaczenie problemu społecznego na Górnym Śląsku, widząc w nim przyczynę narastających antagonizmów narodowych i wszechobecnego rozkładu. Dlatego powieści Ostwind, nie można, moim zda-niem, przypisać jednoznacznie ani do tzw. nurtu ojczyź-nianego w piśmiennictwie regionalnym – zarówno pol-skim, jak i niemieckim, ani do popularnej w niemieckiej literaturze lat dwudziestych i początku lat trzydziestych powieści prowincjonalnej. Górny Śląsk u Scholtisa to od-legła, otoczona mitami i legendami przeszłość tej ziemi i nieporównywalna z innymi regionami obyczajowość i mentalność jej mieszkańców, ale też bliska mu teraźniej-szość, naznaczona przeobrażeniami krajobrazu, jego uprzemysłowieniem, przede wszystkim konfliktami poli-tycznymi i tęsknotami ludzi za stabilizacją i pokojem. Kreśląc obraz społeczności żyjącej na polsko-nie-miecko-morawskim pograniczu w pierwszych dziesię-cioleciach XX wieku, Scholtis pokazuje jak egoizm, różni-ce społeczne i narodowy fanatyzm zarówno strony polskiej, jak i niemieckiej prowadzą do rozpadu tego ma-łego świata, który, w jego wybiegającej w przyszłość wi-zji, reprezentuje świat całej Europy środkowej. Mimo to nie udziela odpowiedzi na nurtujące czytelnika pytania, czym było dla niej górnośląskie, wielokulturowe pogra-nicze i jak polscy i niemieccy politycy rozumieli górnoślą-ską tożsamość. W największej mierze losy Kaczmarka, który nie po-trafi, mimo ślubowania, być „tylko Niemcem”, przezwy-ciężyć wewnętrznego rozdarcia i przyjąć nowej tożsa-mości, dowodzą, iż Scholtis nie znajduje dla podjętego dylematu rozwiązania. Przymus opowiadania się Gór-noślązaków za Niemcami lub za Polską uważa za działa-nie nieskuteczne i nieprzemyślane, w rezultacie które-go, jak pisze, ziemia traci tożsamość, a jej mieszkańcy ojczyznę.

Czekając na tłumaczenie Dyskusja o aktualności wizji i przesłań powieści Scholtisa nie jest obecnie możliwa, skoro niewielu ją czy-tało. W moim przekonaniu powieść powinna znaleźć się w kanonie wybitnych dzieł literatury regionu. W nadziei, że doczekamy się jej przekładu, warto za-cytować słowa innego śląskiego pisarza Horsta Bienka, który zobaczył w Kaczmarku szelmę, błazna i także mę-drca: „Jest tym, który nauczył się, jak żyć między fronta-mi, między językami, między bogami. Między człowie-kiem i zwierzęciem. Między człowiekiem i przyrodą. Musi się dostosować. Używając sprytu. Czasami pod-stępu. Przebiegłości. A także i złośliwości. Ale przede wszystkim wrodzonego dowcipu”. Dla Bienka Kaczma-rek jest: „Tym, który przenika ideologie. Który dziurawi frazesy. Który ośmiesza patos”. Powieść niemieckiego pisarza Augusta Scholtisa z Górnego Śląska była trzykrotnie wznawiana po II woj-nie światowej. Uważam, że czytelnik polski powinien mieć okazję przeczytania jej po polsku, bo pozwala ona spojrzeć na historię Górnego Śląska i kwestię tożsamości jego mieszkańców z perspektywy świadka historycznych wydarzeń, utalentowanego niemieckiego twórcy, Śląza-ka i Europejczyka.

... i ostatnie z 1986 roku.

fot.

ARC

Page 86: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

1/20

12

84

aUGUSt SCHOLtIS Emilia, przez wtajemniczonych zwana Milką Balzerową, włóczęga w imię Naj-

świętszej Częstochowskiej Panienki. Umazana. Niedomyta. Wzrost niski. Budowa krępa. Twarz nabrzmiała. Warkocz zawszony. Dłonie obsypane świerzbem. Córka dawno już spoczywającego w Panu, na śmierć zatłuczonego chłopa pańsz-czyźnianego, wojownika z osiemset trzynastego i parobka folwarcznego nazwiskiem Balzer, co ro-ku ochoczo, samotnie i w pojedynkę ruszała do Częstochowy, owego słynnego pątniczego celu w rosyjskiej Polsce, aby tam czarnej, cudownej miłej Pani dziękować za oddaloną epilepsję, co to ją w 1866 pod Raciborzem, blisko już austriackich rubieży, madziarskie honwedhuzary mężnie, orężnie i ku chwale Ojczyzny w brudnym Milko-wym cielsku zasiały. Punktualnie, jakby się ze świtem ścigać chciała, ruszała Milka w drogę. Owego ściśle ustalonego i niezmiennego majo-wego dnia, gdy słońce wspinało się ponad wierz-chołki leśnych drzew, przeciskając się jednocze-śnie nadzwyczaj wymownie przez lewe ramię krzyża bombastycznego marmurowego pomni-ka nagrobnego, postawionego ku czci „Tych co z Moto Homo...” By potem, w porze obiadowej, wspiąć się wysoko i jeszcze wyżej, jak każe od-wieczne prawo. By cisnąć swe prażące promienie, wertykalnie, na gnojówkę. Gnojówkę, której li- czne źródła wypływają wokół, wewnątrz albo w stronę chlewu Jeremiasza Kukli, u którego Mil-ka zwykła przepędzać noce. W niezmąconym spokoju, od wielu lat. Ubogacona szczodrze bu-kietem zapachów (dodatkowo jeszcze) z bliskosą-siedzkich wielkopańskich dóbr wyżej z nazwiska wymienionego i tegoż samego „szlachetnego i pruskiego junkra Udo Toto von Moto Homo, sprawiedliwie nam panującego na Kozbuchnej” w górnośląskiej dziedzinie, nieopodal małej, brudnej mieściny przez chłopów Pszczyną zwa-nej, która to nazwa w chłopskiej mowie znaczy „tyle co nic”. Z kluskami w upaćkanych torbach. Wszami w sfilcowanych warkoczach. Pchłami na zrogo-waciałej skórze. Świerzbem między pulpeciasty-mi palcami. Modlitwą w rozklekotanym sercu. Nieodzownymi zamówieniami chłopek w szmal-cowatym mózgu. Baryłeczką na wodę święconą na przygarbionych plecach. Różańcem grzecho-czącym w dłoni. Tak przemierzała Milka swoją świętą drogę. Na północ, w stronę Pszczyny. I da-lej, bez ustanku, w stronę Zakowic. I jeszcze dalej w stronę Tarnowskich Gór. Przez pola i lasy, ba-gna i moczary. Dwadzieścia dni i więcej jeszcze nocy pokra-piało pątniczkę niebo. Słońce poszturchiwało tę

Narodziny głupka

Rysunek: Magdalena Wojtyła

Page 87: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

85

1/20

12

wystrzeloną w stronę Częstochowy żywą kulę. Pacierze drżącymi ustami szepczącą. Paciorki parszywymi palca-mi turlającą. Piosenki zbożne za dnia szczebioczącą. W porze obiadu w biednych chłopskich chatach pomla-skującą. Nocą w lesie chrapiącą. Dwadzieścia kolejnych dni po niezliczonych scho-dach, flizach, tarasach w drodze do łaskami słynącego kościoła się prześlizgującą. Na głos się modlącą. Całą serca tęsknotę wylewającą. Paciorki różańca przerzuca-jącą. Załkaną. Skruszoną. I od zawsze duchowo stratowaną. Azaliż powyższe, jak co roku przez dwadzieścia dni i więcej jeszcze nocy, w nadmiarze stało się już jej udziałem, poczęła Milka na-pełniać wytworną baryłkę wodą święconą (ważnym dla górnośląskich chłopek dobrem konsumpcyjnym). Uczci-wie i bez ociągania wrzuciła kilka oboli bogobojnego pochodzenia do nie mogących się ich doczekać skrzy-nek i skarbonek. Zamówiła zlecone przez chłopki msze i ruszyła w drogę powrotną. Umazana. Niedomyta. Z za-wszonym warkoczem. Głodna i z Bogiem w sercu, jako i ze wszystkimi świętymi Jego, ciągnęła na południowy zachód w stronę Tarnowskich Gór. W stronę Zakowic. W stronę Katowic, Pszczyny i do domu, do Kozbuchnej. Człap, człap. W lesie nieopodal Kozbuchnej uszu przera-żonej Milki, zanurzonej dotąd w leniwie sobie płynącej, bulgoczącej i szemrzącej bolesnej modlitwie różańco-wej, doszły odgłosy kroków, stawianych niedbale w takt jej własnych. „Człap, człap”.Ciało jej zapłonęło. Świerzb stał się jeszcze dokuczliwszy, a wszy bardziej zachłanne niż zwykle.„Człap, człap”.„Chlup” – odezwała się woda święcona w baryłce.Milka przyspieszyła tedy kroku.Las w swej niesamowitości zdawał rozrastać się w nie-skończoność. Chlup.Człap, człap. Człap, człap.„Bum, bum, bum” – dorzuciło od siebie rozklekotane ser-ce, a robaczywa dusza zaskowytała w przebraniu sosny, tak że zabrzmiało to jak skrzypienie wrót piekielnych. Bum, bum, bum.Milka ponownie przyspieszyła.Takoż prześladowca. Człap, człap.Nocny ptak czmychnął w leszczynę, narobiwszy przy tym piekielnego rabanu. „Oj, oj, oj... Milka, Milka ... Biedaczysko. Tak ciężko stą-pasz...”„Człap, człap”. Bum. Bum. Bum.Przystanęła na chwilę, osłupiała i niezdolna spojrzeć za siebie.Kozioł rykiem przegonił ciszę. Ospale. Z pełnym brzu-chem i trochę poniewczasie. A gałąź przełamała ciszę

trzaskiem, bo robak postanowił ją schrupać.I sosna zaskrzypiała.Milka tedy wydała z siebie okrzyk, opuszczona i samotna. Zerwała się nagle i biegiem w stronę Kozbuchnej.„Człap, człap”, wtórował jej prześladowca. Gdzieś w dali skrzeczał ptak. Ryczał kozioł. A woda świę-cona chlupotała: „chlup...”.Biegła Milka całą wieczność. Całe dwie wieczności. Trzy. Pięć. Dziewięć. Jedenaście wieczności biegła i jeszcze trochę.Człap, człap... Zanim las zamienił się w oświetlone rannym świa-tłem stogi siana, zanim skończył się wreszcie i tym sa-mym zwolnił z posterunku specjalnie dla Milki przyszy-kowane upiory, ona, z resztek sił opadłszy, potknęła się i ruchem ślizgającym brnęła dalej przed siebie. Jak po-cisk wystrzelony z Częstochowy w stronę Kozbuchnej przez przeklęte górnośląskie lasy. Który wypadł z trajek-torii, zboczył w stronę potoku. Drżąc. Kwiląc. Skomląc. Powiła dziecię, jak Hinduska, na ziemi „wszechstronnego, wszechwładnego, szlachetnego i pruskiego junkra Udo Toto von Moto Homo”, sprawiedliwie panującego na Ko-zbuchnej, nieopodal brudnej mieściny przez chłopów Pszczyną zwanej, która to nazwa znaczy tam „tyle co nic”. Ponieważ człapczłapiący upiór z cicha wśliznął się w Milkowe lędźwia, by spocząć tam po dzikim porywie, przyszło Milce umrzeć, Emilii Balzer, Milce Balzerowej, gnębionej świerzbem córce chłopa pańszczyźnianego, wojownika z czasów wielkiego zrywu roku trzynastego i czternastego, zatłuczonego na śmierć tak zwanego pa-robka folwarcznego nazwiskiem Balzer. Pochowano ją bez fanfar. Zboże wyrastało z jej ciała. Tłuste i ciężkie i w sam raz dla szlachetnego i pruskiego junkra Udo Toto von Moto Homo, sprawiedliwego i pa-nującego na Kozbuchnej i tak dalej, i tak dalej. Dziecię zaś, które wykiełkowało z Milkowego nasie-nia w wielkiej godzinie śmiercionośnego Człapczłap, po-darowano nie komu innemu jak Jeremiaszowi Kukli, rol-nikowi. I nazwano je „Kaczmarek”. „Kaszpar Teofil Kaczma-rek”. „Kaszparek” zamiast Kaszpar wołali nań sąsiedzi. „Dyl” zamiast Teofil cała wioska. Kaczmarek, jak powszechnie wiadomo, wołano w Prusiech i wszelkich pomniejszych ościennych kra-inach. By wymazać i powtórnie weń wszczepić owo smutne wspomnienie.Człap, człap.A słońce prażyło gnojówkę.

Przełożył z niemieckiego Piotr Przybyła.

Dziękujemy Wydawnictwu Herbig za zgodę na nieodpłatne za-mieszczenie fragmentu powieści. © 1986 F.A. Herbig Verlags-buchhandlung, München.

Page 88: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

86

1/20

12

arno lubos: Zażyłem dwie tabletki i mam nadzieję, że będę mógł przemówić do słuchaczy. Tak jak przed każ-dym niemal wywiadem, tak i w tym przypadku podano mi wcześniej pytania. Pytania te sformułowała profesor Grażyna Barbara Szewczyk. Odpowiadając na nie, nie je-stem więc nieprzygotowany. Pierwsze pytanie dotyczy mojej znajomości z Augustem Scholtisem. Kiedy i w ja-kich okolicznościach spotkałem się z nim osobiście… Ja-ko młody nauczyciel gimnazjum pojechałem z klasą ma-turalną w 1957 roku na wycieczkę do Berlina Zachodniego. Wtedy było to często praktykowane. Należało doświad-czyć podziału Berlina z bliska. Scholtisa znałem trochę z moich lektur. Napisałem do niego list, zapytując, czy nie zechciałby przyjść na spotkanie autorskie z moimi ucznia-mi do domu, gdzie nocowaliśmy, oczywiście za wyna-grodzeniem. Przyszedł i czytał niezwykle ciekawe berliń-skie szkice. Siedzieliśmy potem jeszcze przez kilka godzin, do późnego wieczora. Scholtis odwiedził mnie także kilka razy w Bambergu, gdzie przez pewien czas mieszkałem, a od 1961 roku przyjeżdżał do Coburga. Tutaj obaj czuliśmy się bardzo dobrze. Mieszkałem wtedy na peryferiach miasta, w do-mu należącym do byłego majątku ziemskiego i mogli-śmy swobodnie spacerować po polach i lasach. Opowia-dał chętnie i rozumieliśmy się doskonale. Chcę jeszcze coś dodać – w tamtych latach Scholtis twierdził, iż byłem jedyną osobą, z którą się nigdy nie pokłócił. Z innymi przyjaciółmi miał czasami zatargi.

josef Cyrus: to prawda. znam jego opublikowane listy.

Chodzi Panu o dwa tomy wydane przez Joachima Scholza, pochodzącego ze Śląska. W listach tych i w roz-mowach przeważały tematy polityczne. Scholtis był fa-

Rozmowę o życiu Augusta Scholtisa z wybitnym niemieckim literaturoznawcą i jego przyjacielem Arno Lubosem (1928–2006), przeprowadzoną w 2001 roku przez reżysera filmowego Josefa Cyrusa, a przetłumaczoną przez Grażynę Barbarę Szewczyk, przedrukowujemy z książki Nowoczesność i regionalizm w twórczości Augusta Scholtisa pod redakcją Grażyny Barbary Szewczyk, która ukazała się nakładem Wydawnictwa Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach w 2004 roku. Publi-kacja była pokłosiem międzynarodowej sesji naukowej poświęconej Scholtisowi, która miała miejsce w 2001 roku w Łu-bowicach. Rozmowa naświetla ciekawie biografię pisarza, a szczególnie mało znane fragmenty jego życia prywatnego. W tekście opuszczono przypisy i wprowadzono niewielkie zmiany natury redakcyjnej, w tym połączenia niektórych wy-powiedzi Lubosa w zwarte akapity; bez ingerencji w interpretacje i oceny Lubosa, mające dzisiaj rangę źródła do biogra-fii i recepcji twórczości pisarza. Tekst przedrukowujemy za zgodą wydawnictwa i autorów.

WyWiaD JoseFa Cyrusa z arno Lubosem

Scholtis to był Pan

fot.

ARC

August Scholtis, lata sześćdziesiąte XX wieku.

Page 89: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

87

1/20

12

natycznym przeciwnikiem narodowego socjalizmu i głę-boko ubolewał, że polityka ziomkostw i gremiów ojczy- źnianych szła w złym kierunku, ponieważ ich członkowie, ci, którzy zasłużyli się w okresie nazizmu, znów zaczęli grać pierwsze skrzypce. On natomiast był outsiderem. Wprawdzie otrzymał nagrodę „Esslinger Künstler- gilde”, nie wybrano go jednak do władz „Kulturwerk Schlesien”. Tej sprawie należy się jeszcze jedno, nie bez znaczenia, wyjaśnienie. Postaram się mówić prosto, zachowując powściągliwość. Profesor Marek Zybura z Opola twierdzi, iż Scholtis nie był zdecydowanym prze-ciwnikiem narodowego socjalizmu. Uważa też, iż Lubos „wylansował” wyobrażenie o jego postawie oporu. Cho-dzi o opowiadanie Scholtisa pt. Die Wache des Haupt-mann D. (1940). Zybura nie dostrzega jednej rzeczy: zjednoczenie Górnego Śląska po wybuchu wojny było przez wielu Ślązaków, którzy nie mieli nic wspólnego z nazistami (mogę tutaj podać jako przykład zachowanie mojego ojca) powitane z radością. Mysląc politycznie tak lub inaczej, nie wolno zapominać, iż konwencja genew-ska (1922) była bezprawiem. Obu stronom przyniosła straty (choćby tylko z powodu rozdzielenia kopalń). Ro-sło coraz większe niezadowolenie. Także Scholtis wypo-wiadał się przeciwko „krwawiącej granicy”. I cieszył się, jak wielu innych, kiedy w 1939 roku granica ta została zli-kwidowana. Nie można wprawdzie zaprzeczyć, że zbyt-nio się wychylił, ponieważ zjednoczenie zostało dokona-ne przez Hitlera. Inna uwaga, jeżeli chodzi o polityczną postawę Scholtisa. Od 1928 roku mieszkał w Berlinie – profesor Zy-bura podaje inną datę – jako bardzo biedny i tylko przez krótki czas znany pisarz. Naziści zakazali rozpowszech-niania powieści Ostwind i Baba und ihre Kinder. Sytuacja była widoczna jak na dłoni: duża grupa jego kolegów, także Górnoślązaków, opierając się na nazistach, robiła wspaniałe kariery.

kogo Pan ma na myśli? W tym momencie myślę o Karlu Schodroku, Alfonsie

Hayduku, Willibaldzie Köhlerze, Wolfgangu Schwarzu, Hannsie Gottschalku i Egonie H. Rakettem. Byli także au-torzy, należący do opozycji, np. Gerhart Baron. Nie należy tego uogólniać. Tzw. wolny twórca, jakim był Scholtis, z trudem sobie radził, zarabiając na życie jedynie grą na pianinie w berlińskich knajpach. To, że napisał takie opo-wiadanie – ciesząc się ze zjednoczenia Górnego Śląska z Rzeszą – należy mu wybaczyć. A historyk powinien odłożyć na półkę „ten poślizg” (całkiem nietypowy) i po-kazać rzeczywiste okoliczności jego powstania. A tego nie zrobił profesor Zybura. Jeżeli pan Zybura nie posia-dałby wiedzy o tamtych czasach, powinien był ocenić obiektywnie Scholtisa na podstawie tego, co wiedział o życiu w Niemieckiej Republice Federalnej (takie infor-macje na pewno posiadał, czytając gazety). Powinien wiedzieć, że Scholtis wystąpił po wojnie jako absolutny

przeciwnik nazizmu. Teraz z pewnością ktoś się uśmiech-nie, ponieważ wtedy śmiało się wielu ludzi. Chodzi o coś poważnego. Po wojnie zaistniała możliwość zrobienia kariery jako były lub jako nadal przekonany nazista. Tej szansy nie wykorzystał Scholtis, wystąpił bowiem otwar-cie przeciwko doktrynie narodowego socjalizmu; także tym razem nie poszedł z nurtem czasu. I jeszcze jedno: nie został wybrany do „Kulturwerk Schlesien”, którym kierował Karl Schodrok, radca szkolny i publicysta w la-tach III Rzeszy. Scholtis nigdy nie zrobił kariery. Próby zwrócenia na niego uwagi, podjęte przez Bienka, Lipin-skiego-Gottersdorfa i przeze mnie niewiele dały.

rozumiem. Scholtis nie przyłączył się do ówczesnego trendu, nie

trzymał ust na kłódkę, kiedy chodziło o ojczyźnianych na-zistów, nie twierdził, że była to tylko oczywista pomyłka, że nagle Rosjanie stanęli przed drzwiami, że nie wiadomo, jakim sposobem do nas przybyli, że samowolnie zniszczy-li ojczyznę itd. Ostatnie słowo do profesora Zybury: Cze-goś takiego nie obwieszczał Scholtis, ponieważ nienawi-dził nazistów; dlatego zrezygnował z kariery wziętego Heimatdichtera (z ładnym honorarium i wcale niezłymi dodatkami). Czy chciałby Pan jeszcze o coś zapytać?

Pozostańmy przy tym temacie. Scholtis odrzucił narodowy socjalizm nie tylko z etycz-

nych względów, lecz także dlatego – i podkreślał to wie-lokrotnie – ponieważ naziści, przegrywając wojnę, łatwo i tanio oddali Śląsk Polsce. Ubolewał z powodu utraty Ślą-ska. Mówimy teraz o wewnętrznym rozdarciu Scholtisa. Wcale nie uważał za rzecz sprawiedliwą włączenie Śląska do Polski. Odpowiedzialna za to była, jego zdaniem, nie-miecka „polityka obłędu”. Sam nigdy by nie oddał Śląska. Ale w sytuacji, kiedy naziści nadal mieli wiele do powie-dzenia, uznał, że lepszym rozwiązaniem było przyłącze-nie Śląska do Polski. Nie potrafił jasno wytłumaczyć tej dwuznaczności.

jakie utwory Scholtisa przemawiają do Pana naj-bardziej?

Ostwind, i tego właściwie nie muszę uzasadniać. Jest to oryginalna powieść w porównaniu do Baba und ihre Kin-der. Ta ostatnia to naturalistyczny opis nędzy i panują-cych na wsi stosunków. Zresztą Scholtis podpatrzył coś z tego u Władysława Reymonta, którego podziwiał. Przej-dę teraz do kolejnego pytania: Czy wyobrażam sobie fil-mową adaptację jakiejś powieści Scholtisa? Tak, powieści Ostwind, ale nie książki Baba und ihre Kinder. Znając dzi-siejszą sytuację w kinematografii niemieckiej, wybrano by Baba…, kręcąc film z seksem, sapaniem na sianie, ob-nażonymi piersiami w stajni. Kilka kadrów mamy już go-towych. A Ostwind? Jakich Niemców interesuje dziś Gór-ny Śląsk? Chyba, że zrobiono by z tego thriller (z Ka- czmarkiem jako głupkiem i chytrym lisem).

Page 90: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

88

1/20

12

które utwory Scholtisa nie straciły na aktualności? Należałoby najpierw zapytać, co to jest aktualność?

Oczywiście, że historyk lub obeznany trochę z historią czytelnik w zupełnie inny sposób odbierze te utwory niż ktoś, kto lubi hałas i sensację; ten drugi wyłowi z górnoślą-skiej historii epizod przedstawiający handlarza obrazami Romana Brimbory, zachwalającego kicz i na koniec wda-jącego się w bójkę. Dla czytelnika oczytanego w historii powieści Ostwind i Schloss Fürstenkron są oczywiście aktu-alne. Ostwind będzie się podobał tym, którzy poszukują w prozie Scholtisa czegoś oryginalnego. Sposób, w jaki bohater Kaczmarek utrzymuje się dzięki mądrym i prze-myślnym sztuczkom na powierzchni życia, w jaki przebija się przez walki na pograniczu, jak mówi i jak się śmieje, jest czymś jedynym w swoim rodzaju i jest kreacją Scholtisa.

Czy potrafi Pan scharakteryzować osobowość Scholtisa, pamiętając go ze spotkań? Czy był czło-wiekiem otwartym, czy raczej zamkniętym?

Był niezwykle otwarty, a przede wszystkim w kwestiach politycznych. Czytał stosy gazet, kupowanych – mimo braku pieniędzy – codziennie. Czy był zamknięty? Raczej nie. Wciąż jednak starał się kompensować utracone po-czucie własnej wartości, starał się je w jakiś sposób przy-wrócić. Tytuł jego wspomnień Ein Herr aus Bolatitz po-chodzi – jak wiadomo – od Karla Korna, krytyka literackiego „Frankfurter Allgemeine Zeitung”, który do-brze znał Scholtisa i któremu był oddany. Słowo „pan” miało podkreślić zamiar pozbycia się uczucia przygnę-bienia, jakim naznaczone było życie syna zagrodni- ka z Bolatic i mało znanego pisarza, cierpiącego biedę, wskazując na społeczny awans. Opowiem Panu – co tro-chę ożywi wywiad – pewną historię. Wczesnym rankiem przyjechał Scholtis pociągiem z Berlina do Coburga. Ogo-lił się w toalecie dworcowej. „Jak Pan mógł coś takie- go zrobić!” powiedziałem z wyrzutem, kiedy wspomniał o tym podczas śniadania. „Ma Pan u mnie ciepłą wodę

i może Pan korzystać w każdej chwili z łazienki”. „Jeżeli kogoś odwiedzam, golę się przedtem” – odparł Scholtis całkiem poważnie. To był „pan”, ten Scholtis. I był przy tym bardzo wrażliwy. Podczas trzech czy czterech dni, które u mnie spędził, ciągle opowiadał o kobiecie pilnu-jącej toalety dworcowej, która zauważyła go i ofuknęła: „Każdy mógłby tutaj przychodzić, myć się i golić!” Jak mogła taka kobieta pouczać pisarza, w dodatku pisarza o pewnym znaczeniu. Nie wiedziała, że był pisarzem, nie powiedział jej tego, ponieważ uważał, że i tak nie okaza-łaby mu szacunku.

Czy Scholtis miał przyjaciół? Zbyt mało uwagi przywiązuje się do przyjaźni, jaka łą-

czyła go z Ingeborg Drewitz, pisarką mieszkająca w Berli-nie, zmarłą w 1986 roku, społecznie zaangażowaną, z wpływami w PEN Clubie. W rozmowie ze mną potwier-dziła, iż była to koleżeńska zażyłość i że starała się go popierać w każdej sprawie, mimo że Scholtis nie zawsze zachowywał się wobec dam jak „pan”. Z Lipinskim- -Gottersdorfem był w swoim czasie bardzo zaprzyja- źniony.

Chciałem Pana zapytać o więcej szczegółów. z lipinskim rozmawiałem kilka razy osobiście. Scholtis nie znał całego Górnego Śląska, był to bowiem

okręg administracyjny z dużym przemysłem i rolnic-twem, z obszarami wielkiego bogactwa i wielkiej biedy, z różnymi grupami narodowościowymi, wyznaniami reli-gijnymi i kulturami. Pomiędzy mieszkańcami terenów wokół Mysłowic, Paczkowa, Hulczyna i Kluczborka nie było żadnych więzi. Był zafascynowany opisywanym przez Lipinskiego rolniczym krajobrazem z północy Gór-nego Śląska, krainą wyjątkowo sprusyfikowaną i rządzo-ną przeważnie przez protestancką szlachtę. Lipinsky jed-nak pisał mi, że często sprzeczał się z Scholtisem. Obaj zgadzali się, że Górny Śląsk był dla każdego pisarza nie-wdzięcznym „podminowanym” terenem i że powinno się go raczej omijać (Lipinsky był także autorem książek o żeglarzach). Ale Lipinsky nie podzielał zdania Scholtisa, kiedy tamten wyznawał: „Pewność, iż jestem zarówno w pełni Niemcem, jak i w pełni Słowianinem, nigdy mnie nie niepokoiła”. Uważał się, jeżeli nie za czystego Niemca, to co najmniej za niemieckiego Prusaka. Próbując to wy-jaśnić, nie był do końca pewny.

Czy Scholtis był związany z jakąś kobietą? We wspomnieniach napomknął coś na ten temat. Cho-

dziło także o dziecko z miłosnego związku, które było psychicznie chore. Proszę wybaczyć, że nie udzielę Panu żadnej informacji na ten temat.

Pozostańmy zatem w kręgu przyjaciół. Należy wymienić Maxa Tau (z Bytomia na Górnym Ślą-

sku), który w 1950 roku jako pierwszy otrzymał Pokojową

Tablica pamiątkowa Augusta Scholtisa na budynku gminy w Bolaticach.

Page 91: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

89

1/20

12

Nagrodę Księgarzy Niemieckich (Friedenspreis des Deut-schen Buchhandels), z którym Scholtis był tylko trochę zaprzyjaźniony, ponieważ nie akceptował jego ugodo-wości wobec nazistowskiej przeszłości ani myśli o pojed-naniu (myśli wypowiedzianej przez Żyda). Z Karlem Schodrokiem (z Nysy), inicjatorem publicy-styki nazistowskiej na Górnym Śląsku i kierującym potem „Kulturwerk Schlesien”, tylko od czasu do czasu pozosta-wał w zgodzie; Schodrok był jego nauczycielem w Bolati-cach, jemu też zawdzięczał dostęp do kultury niemiec-kiej, ale w wielu listach oburzał się na niego, nazywając go niepoprawnym nazistą. Alfons Hayduk (z Opola) był miejscowym przywódcą górnośląskich pisarzy w okresie nazizmu; Scholtis lubił tego potulnego człowieka, sym-patycznego i nie sprawiającego wrażenia niebezpiecz-nego, jednak nie pozostawał z nim w zażyłości. Dość dziwne i nie do zrozumienia więzi łączyły Scholti-sa z Hansem Moritzem Mayerem, dyrektorem wojewódz-kiej i miejskiej biblioteki w Dortmundzie, a podczas woj-ny zastępcą dyrektora uniwersyteckiej biblioteki w Po-znaniu, zatrudnionym na etacie wykładowcy biblio- tekoznawstwa i bibliofilstwa. Scholtis był moim gościem zarówno w Bambergu, jak i w Coburgu (tylko raz odwie-dziłem go w Berlinie, w czasie wspomnianej wycieczki z uczniami). Nie mogłem dopuścić do sytuacji, aby go wpędzić w zakłopotanie. Kiedy zaczynałem o tej sprawie mówić, wymykał się: nie potrafiłbym zrozumieć jego związku z doktorem Mayerem, ponieważ otrzymywałem dobrą pensję. Jego opowieści były mgliste i pozwoliłem mu przy nich pozostać. Możliwe, że doktor Mayer był ciemną plamą w gronie jego przyjaciół i jej wyjaśnienie mogłoby trochę zmienić obraz Augusta Scholtisa. Przechodzę w tym miejscu do następnego pytania: Czy napisałbym teraz o Scholtisie to samo, co pisałem o nim kiedyś. Zasadniczo to samo. Podkreśliłbym może sil-niej, niż uczyniłem to w eseju Deutsche und Slawen, poli-tyczne rozterki, które czasami przeżywał. Krótko podsu-mowując: Scholtis czuł się z jednej strony w pełni Niemcem i reprezentował, co często akcentował, „niemieckie intere-sy”, tzn. prowadził w sposób tendencyjny agitację w „kwe-stii górnośląskiej”, z drugiej strony uważał się za kosmopo-litę, za brata czołowych polskich i czeskich pisarzy ze Śląska: Wilhelma Szewczyka i Milana Rusinskiego; cie- szył się rozwojem życia kulturalnego przede wszystkim w okręgu Katowic i z zadowoleniem odnotowywał fakt, iż badano i publikowano polskie teksty powstające na Ślą-sku w minionych epokach, dzięki czemu można było udo-wodnić, że region ten był w dużej części zamieszkały przez Polaków. Na koniec jeszcze jedna uwaga: Scholtis z pew-no-ścią nie czuł się dobrze w roli rozjemcy spraw górnoślą-skich. Ale w nich się najlepiej orientował.

jakie miejsce zajmują utwory Scholtisa w historii literatury niemieckiej?

Moja odpowiedź musi być, oczywiście, krótka. Po

pierwsze, większość z nich należy do jednego okresu roz-woju literatury na Górnym Śląsku, który, zapoczątkowa-ny w 1900 roku, rozwinął się znacznie w latach politycz-nych rozgrywek po pierwszej wojnie światowej. Równocześnie obecny był w jego powieści Baba und ihre Kinder późny „naturalizm”, o czym już wspomniałem. Po-nadto odnaleźć można niemal we wszystkich utworach powstałych do 1935 roku cechy ekspresjonistycznego stylu. Dominujący kierunek w pisarstwie określiłbym jed-nak jako weryzm. Nurt ten przybył do Niemiec z Włoch i znalazł dobry grunt w całej Europie. Scholtis nie naśla-dował go; to widać jak na dłoni. Naturalizm nie wystar-czał mu, ponieważ przeważały w nim czarno-białe opisy. W Tkaczach Gerharta Hauptmanna, aby podać przykład, bogaci jako winowajcy przeciwstawieni są niewinnym głodującym. Weryzm zawiera w swoim programie przed-stawienie całkowitej prawdy; krytyka dotyka obu stron, a więc także proletariatu przemysłowego i wiejskiego, je-go moralnego zagubienia, duchowego ograniczenia, bi-goterii i prymitywnego stylu życia. Scholtis oskarżał ludzi wszystkich stanów.

jeszcze jedno chciałbym zadać pytanie: Co myśli się dzisiaj o Scholtisie w niemczech?

Z tego, co wiem, znany jest tylko niewielkiemu gronu czytelników, np. Ślązakom, przy czym on sam i niektóre jego książki nie są w tym gronie akceptowane, i Berlin-czykom z byłego Zachodniego Berlina, u których spotka-łem się z uczuciem współczucia wobec „biednego po-ety”. Wznowienia książek Scholtisa po 1945 roku i wy- danie nieopublikowanych dotychczas tekstów w nie- wielkim stopniu zwiększyły jego popularność.

Czy berlin był jego „małą ojczyzną”? Nie, nie był. Brakowało mu w Berlinie ekonomicznej sta-

bilności. Ale przebywał w centrum wydarzeń światowych, miał kilku przyjaciół i miał czytelników. To pchało go w gó-rę, pisarza, który chciał być znanym literatem, „panem”, i który często w siebie wątpił. Regeneracja własnego „ja” przebiega lepiej w dużym mieście aniżeli na prowincji.

dlaczego berlin nie stał się później jego „małą oj-czyzną”?

Ponieważ Berlin to nie były Bolatice, mała wioska w Hulczyńskiem, której jednak nie kochał i którą nienawi-dził – nienawidził jej do głębi, ponieważ doznał w niej ja-ko dziecko wiele złego. Scholtis nie potrafił wyjaśnić, czym była dla niego „mała ojczyzna”; także ja nie potrafię tego powiedzieć.

wytrzymał Pan i telefon też wytrzymał. To jest stary telefon.

dziękuję za rozmowę. Tłumaczyła: Grażyna Barbara Szewczyk

Page 92: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

90

1/20

12

S¸OWaZB

IGN

IEW

KA

D¸U

BEK Verba(s)cum

Masz tu szlachetne ziele, […] jego siła przemoże zły dzień.

Homer: Odyseja, księga X

Urzekło mnie słowo „verbascum”. Ale jeszcze bardziej to, co się za nim kryje. Bo „verbascum”

jest napisaną po łacinie dziewanną, czyli najważ-niejszą górnośląską rośliną. Takich dziewann, jak na Górnym Śląsku, nie ma nigdzie (może dlatego, że lubią rosnąć na ziemi znisz-czonej, brutalnie zdeptanej przez przemysł, zdewa-stowanej, na terenach ruderalnych, hałdach, wysypi-skach, poboczach kolejowych, czyli – jak się ostatnio ładnie mówi – w przestrzeni antropopresji). Wiedział o tym Horst Bienek, pisał o tym. Może rosną gdzieś jeszcze piękne dziewanny, może ro-sną, nie przeczę, ale te niegórnośląskie nie są już ta-kie piękne, myślał Bienek. Bienek kochał kwiaty, zio-ła i wszystko, co górnośląskie. Bienek zabrał ze sobą dziewannę, to jest Königskerze, z Gliwic na Zachód. Magiczny kwiat nietykalności wziął ze sobą jak bie-rze się amulet w niebezpieczną podróż. I to Bienek zwrócił mi na tę roślinę uwagę. Oczywiście, znałem dziewannę, często ją spo-tykałem, wiem, że dziadkowie nigdy nie pozwalali jej wyciąć, nawet wtedy, gdy rosła w miejscu dość nietypowym (np. na środku grządki). Ponieważ dziewanna nie jest miododajną rośliną (o ile mi wiadomo, ale trzeba jeszcze o to zapytać jakichś śląskich „imkerów”), nie posiadała żadnego zna-czenia. Tak się teraz wydaje. Ale jest inaczej. Jest to bowiem ziele magiczne, roślina o boskim działa-niu. A my właśnie magii potrzebujemy. Potrzebuje-my na Górnym Śląsku czarodziejskiego ziela, cu-downego leku. Potrzebujemy czegoś silnego po-nad miarę, farmaceutycznego cudu detoksyku- jącego. Aby odczarować zły czas, zakończyć ko- szmar. Aby wrócić do ludzkiej postaci.

Jak to jest z tą dziewanną? Uwodzicielska Kirke z Wyspy Płaczu, boginka, która miała zachwycające warkocze (u Homera boginki różnią się od innych dziewcząt pięknymi włosami) i podniecający głos, zamieniła Odyseuszowych towarzyszy broni, kole-gów z trojańskiej ekspedycji, tj. misji pokojowej, w tłuste wieprzki. Zamknęła ich Kirke w chlewie, a potem tuczyła żołędziami i brukwią. Gospodarna boginka z niej była. Eurylochos jedynie, wybitnie nieufne indywiduum, ostał się w męskiej postaci człowieczej (ale on się nie liczy). Tylko Odyseusz się liczy – i on też uszedł po ludzku z ludzką twarzą (tzn. nie ześwinił się w efekcie knowań ślicznotki Kirke). A czemu się to udało Odyseuszowi? Bo miał od Hermesa cudowne zioło przeciw zaklęciom cza-rodziejki, bo miał dziewannę. Tylko on naprawdę się oparł zaklęciom Kirke (co nie znaczy, że nie wszedł za chwilę do jej łóżka i nie zrobił jej Telegonosa, choć to już materiał na in-ną opowieść, bo tutaj od razu widać, że są rzeczy, na które nie działają żadne zioła, nawet te „od Her-mesa”, jak powiedzielibyśmy dzisiaj modnie i po konsumencku). Teraz szybko tłumaczę się z tytułu, tłumaczę się z „verbascum”. Bez naciągania etymologicznego, bo znowu trafi zawiadomienie do prokuratury, że cytuję Martina Heideggera. W łacińskiej nazwie dziewanny, w „verbascum” słychać zarówno „ver-ba”, to jest słowa, obietnice, przykazania, jak i słów-ko „cum”. Jednosylabowe „cum” wyraża aspekty czasowe, przestrzenne, iteratywność, lecz także oznajmia pewną więź czy zależność: razem z, rów-nocześnie z kimś, w towarzystwie z kimś i tak dalej. Przeto słowa i wspólnotowy charakter chciałbym rozważać i pod rozwagę poddawać, myśląc stale

S¸OWai KRAJOBRAZY

Page 93: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

91

1/20

12

o Bienkowskim i Odyseuszowym kwiecie, o „verba-scum”. Dla mnie Kirke to mamiąca cudnie, uwodziciel-ska, czarująca siła przemysłu, cywilizacji technicz-nej, industrializacji, której Górny Śląsk doświadczył i wciąż jeszcze będzie doświadczał. Dlatego po-trzebne nam od Hermesa ziele. Bienek znał się na tym, by jakoś się temu oprzeć, by się nie stać trzodą – chlewną bądź inną. Humaniści renesansowi, ci re-toryczni krętacze, sądzili, że Odyseusz otrzymał od Hermesa przeciw czarom Kirke Allium nigrum, czyli czosnek ozdobny (sprzedawany dziś w kwiaciar-niach jako „męski kwiat”). Ja w to jednak nie wierzę. Uważam, że komentatorzy, którzy piszą, że Home-rowe słowo „moly” oznacza dziewannę, mają rację. Nie mam wyjścia, biorę do ręki podręcznik sys-tematycznej botaniki. Dziewanna należy do rzędu trędownikowców, do którego botanicy zaliczają prawie 12 000 gatunków, największą rodziną w tym rzędzie są trędownikowate – ponad 500 gatunków. Dziewanna (czyli gatunki z rodzaju Verbascum) to roślina dwuletnia, hemikryptofit. Rośnie na glebach ubogich i zniszczonych, o tym już pisałem, dorasta do ponad metra. Gatunki dziewann łatwo się mie-szają ze sobą. Tworzy dziewanna bowiem hybrydy, miesza się z innymi gatunkami dziewanny (znowu śląskie specificum śląskiego ziela!). Mój dziadek nazywał dziewannę „Himmels-brand” (właściwie nie wymawiając tego „s” w środ-ku słowa). Nie wiem, skąd znał to określenie, nie czytał nigdy uczonego słownika języka niemieckie-go braci Grimm. Jednak „Himmelsbrand” to słowo świetne i świetlne, błyskające i świecące. Istotnie, łodygę dziewanny nurzano w łoju i tworzono ro-dzaj świecy – stąd piękna nazwa niebotaniczna, nienaukowa, nielinneusowa – candela regia, czyli Königskerze, czyli świeca królewska (słyszałem, że na północnym Mazowszu tak się na dziewannę jesz-cze mówi). Potężna ta dziewanna drobnokwiatowa (Verbascum thapsus) – takie bowiem najczęściej można na Górnym Śląsku spotkać. Także oprócz błyszczenia i świecenia ów falliczny moment dzie-wanny byłby w interpretacji nie do pogardzenia. Pomijam go, chociaż wertykalny kwiat wiele zna-czy. A właściwości lecznicze? Och, tych jest bez liku! Na nerwobóle, na uspokojenie, na kaszel (silne dzia-łanie wykrztuśne), na grypę (wirusy grupy B), na obrzęk jąder, na czerwonkę, biegunkę. Będę pisał o kwiatach i krajobrazie, ale w istocie chodzi mi o geognostyczne czuwanie, geogno-styczne wytężenie umysłu, fantazję teologiczno-re-gionalną. O napięcie serdeczne emocji do tego, co stanowi górnośląską ZOE, górnośląskie ŻYCIE. Total-ne życie, jego całość. O górnośląski projekt więzi

z witalnością i głębinami bycia, które upokorzono na Górnym Śląsku. Chodzi mi o wczytanie się w ka-noniczność górnośląskich spraw. O totalny pejzaż górnośląskiego życia. O śląskiego Lara, o górnoślą-ską Mojrę (czyli cząstkę WSZYSTKIEGO, bo tym jest Mojra). Wcale nie chciałbym się uciekać do czysto tellurycznych rozważań, jakkolwiek zawsze brze-miennej Tellus nisko i często będę się kłaniał. ZOE, nie BIOS Górnego Śląska chciałbym wieścić tutaj i głosić. ZOE, bo z niej wyjdą jeszcze rzeczy nowe i nieznane, BIOS górnośląski został już opisany, ob-gadany, zawłaszczony, zakłamany, zafałszowany, zaczarowany w wieprza jako przyjaciele Ulissesa. Pragnę tworzyć zoognostyczną górnośląską rado-sną wiedzę. Jeszcze do teologii Dziewanny. Nie ziela teraz, lecz boginki. Dziewanna to epifania Diany, Artemi-dy w słowiańskiej mitologii. Diana jest Dziewanną, dziewą, wieczną dziewicą. To znaczy Artemidą. W Dziewannie styka się to, co słowiańskie, łacińskie i germańskie. Idziemy jednak dalej niż słowiańskość i ger-mańskość – idziemy do własnego domu, do gór- nośląskiego Lara. Skłaniam się ku ubóstwieniu tego bóstwa. To już przeczuwał Dostojewski – niełatwo jest zmieniać bogów – lecz czasami inaczej nie moż-na, bo to bogowie porzucili nas pierwsi. Córką gro-mowładnego Peruna jest Dziewanna, świat ujrzała na Górnym Śląsku, w Lędzinach (po naszymu w Lyń-dźinach). Gdy stoimy na obrabowanej ziemi Kwa-dów, nie opuszczamy już bezradnie rąk, w naszych żyłach krąży wizygocka i słowiańska krew. Towarzy-szy nam Dziewanna-Artemida z łukiem, bogini, któ-ra byłaby praesentissima, najbardziej żyjącą w teraź-niejszości i najbardziej obecną. I już wiemy, że silezjofobiczne dyrdymały pozostawiamy za sobą. Dziewanna to wizja. Wizja, że to, co wrodzone to wartość, to, co wrodzone stanowi o fundamencie etycznych wyborów. Kanon to owe wrodzone pre-dyspozycje. Nie od Maurycego Barrèsa się tego do-wiedziałem, lecz jego słowa chciałbym przywołać na koniec, bo to autorytet spoza epoki i spoza Gór-nego Śląska: „Jednostki, które nie pozostają ze sobą w zgodzie i które zaprzeczają temu, co wrodzone, są obrzydliwymi elementami społeczeństwa”. (Les Amités Françaises, Paryż 1911, cytuję według prze-kładu A. Barata, autora książki o myśli Barrèsa Ego-tyzm, etyka, polityka. Myśl konserwatywna Mauryce-go Barrèsa, Kraków 2009). Dzisiaj nie chciałbym się zastanawiać nad kwe-stią etnicznego narodu w pisarstwie Barrèsa, uczy-nię to innym razem. Chciałbym jedynie wyartykuło-wać: Dość górnośląskiego ipsizmu (zastępuję tutaj mniej wybredne słowo)!

Page 94: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

92

1/20

12

BLiSkOO pO˚ytkach

czytaNia BieNka

Powroty do lektur sprzed lat nieraz przynoszą niespodzianki. do Pierwszej polki zajrzałem, bo nabrałem podejrzeń, że właśnie ta powieść Horsta bienka, otwierająca tzw. tetralogię gliwic-ką, może uzyskać najwięcej wskazań w rankingu „Fabryki Silesia”. no i tak się stało!

Trochę się obawiałem, czy dobrze znana mi histo-ria rodziny Piontków nie znuży mnie, nie rozcza-

ruje. Nic z tych rzeczy. Wszedłem w nią jak w masło, rozsmakowując się w lekturze z minuty na minutę, z godziny na godzinę. I wyłowiłem parę szczegółów, na które wcześniej nie zwróciłem uwagi. Oto na przykład, w pierwszych scenach, widzimy nastolet-niego Josela, siedzącego przy łóżku Leo Marii. Chło-pak, chcąc nawiązać kontakt z umierającym ojcem i przynieść mu wytchnienie w chorobie, porusza ja-kiś temat piłkarski. Obaj są kibicami miejscowej dru-żyny Vorwärts Rasensport. I obaj są niepocieszeni, że do kadry narodowej nie został powołany napast-nik Schaletzky. Leo Maria najchętniej – czytamy – „zestawiłby reprezentację z Schaletzkiego, Tibul-skiego, Kuzorry i Białasa, Kaburka, Dzura, Durka, Zolanowskiego, Kobierskiego i Wilimowskiego, a w bramce postawiłby Lachmanna, który miał sklep sportowy na Bahnhofstrasse”. Bienek był łaskaw popełnić tu parę błędów rze-czowych, choć skądinąd wiemy, że zanim przystąpił do pisania Pierwszej polki, przez kilka lat z wielką pieczołowitością gromadził i studiował materiały dotyczące interesującej go epoki. W większości przypadków nie mógł odwoływać się do własnej pamięci. Kiedy wybuchła wojna, miał zaledwie 9 lat, zaś w roku 1945 musiał na zawsze opuścić rodzinne miasto. Chyba więc przedwojennych futbolistów gliwickich nie zapamiętał, może nigdy ich na boisku nie oglądał. Ale nazwiska, które wymienił, nie są wy-myślone. Przynajmniej niektóre z nich rozpoznaje-my. Reinhard Schaletzki rzeczywiście był bramko-strzelnym napastnikiem i parę razy wystąpił w re- prezentacji Niemiec. Grał w niej także legendarny Ernest Wilimowski, uchodzący za jednego z najlep-szych piłkarzy na świecie. Ale przecież nie w roku 1939. Wtedy był liderem strzelców polskiej ligi, naj-

jaśniejszą gwiazdą mistrzowskiego Ruchu Wielkie Hajduki i reprezentacji Polski. 31 sierpnia – a tego dnia toczy się akcja powieści – Leo Maria Piontek „nie powinien” więc wstawiać słynnego Eziego do reprezentacji Niemiec, bo Wilimowski najprawdo-podobniej nigdy by w niej nie zagrał, gdyby nie wy-buchła II wojna światowa. Niewykluczone, że Bienek mógł zapamiętać, że w centrum miasta naprawdę znajdował się, działa-jący na wyobraźnię dziecka, elegancki, sklep spor-towy, którego właścicielem był Ewald Lachmann. Ale on nie był bramkarzem Vorwärts Rasensport, lecz jego pomocnikiem, „mózgiem drużyny” – jak się zwykło określać rozgrywających w środku pola. Lachmann, obok wspomnianego Schaletzkiego, pozostawał jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci w przedwojennych Gliwicach. Regularnie grywał w przyciągających tysiące kibiców meczach, w których rywalizowały reprezentacje polskiego i niemieckiego Górnego Śląska. Jego sklep mieścił się jednak nie przy Dwor- cowej, lecz przy reprezentacyjnej Wilhelmstrasse (dziś Zwycięstwa). Już sam nie wiem, czy informa-cję tę wyczytałem z eseistyczno-wspomnieniowej książki Wywołane z pamięci Piotra (Petera) Lach-manna, poety, tłumacza i reżysera eksperymental-nego Videoteatru „Poza”, czy może sam Piotr mi o tym mówił. Najbardziej prawdopodobne, że wy-jawił te szczegóły także podczas spotkania autor-skiego, jakie swego czasu prowadziłem z nim w Gliwicach. Bo Piotr Lachmann urodził się właśnie w tym mieście, pięć lat po Bienku. Ewald był jego ojcem. Gra w Vorwärts Rasensport nie uchroniła go, zresztą jak wielu innych piłkarzy górnośląskich i niemieckich, przed poborem do wojska. Do domu nie powrócił, został uznany za zaginionego pod Stalingradem.

STÑD

Page 95: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

93

1/20

12

Pisarskie pomyłki Bienka przywołuję bynaj-mniej nie po to, by podważyć wiarygodność obra-zów przeszłości, tak przecież fascynujących i z wier-nością oddanych. Dla czytelników znających Gliwice, choćby nawet tylko pobieżnie, właśnie to-pograficzna dokładność i dbałość o szczegóły to wielki atut tej książki, z której jak żywe wyrastają gliwickie ulice i place, parki i zaułki, także central-nie usytuowany Haus Oberschlesien (wtedy hotel z eleganckimi restauracjami, dziś – siedziba Urzędu Miejskiego), gdzie w przeddzień wojny odbędzie się przyjęcie weselne siostry Josela, Irmy. Wytkną-łem Bienkowi te drobne uchybienia, by pokazać za-skakująco bliskie związki, jakie zachodzą w real-nym świecie między tym, co „wczoraj” a tym, co „dzisiaj”. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że Gliwi-ce mimo upływu tylu lat nie aż tak wiele zmieniły się od czasów wojny. Nawet jeśli zniknęły jakieś do-my czy zakłady pracy, to struktura centralnych dzielnic, a także miejscowości okalających miasto, nie uległa jakimś zasadniczym korektom. Stąd to poczucie, że chodzimy z Bienkiem i jego bohatera-mi po tych samych ulicach czy chodnikach, mijając niezmiennie te same „punkty orientacyjne”; prze-strzeń między Haus Oberschlesien a szosą tarno-górską i stojącą nieopodal wieżą radiostacji gliwic-kiej nie przestaje tętnić życiem. A jednak – i to nas chyba tak bardzo urzeka w prozie Bienka – trudno oprzeć się wrażeniu, że w Pierwszej polce dotykamy spraw, które niechybnie przyniosą temu światu zagładę. Ludzie, których po-znajemy, niebawem znikną stąd na zawsze. I nic już nie będzie takie jak przedtem, choć pozostaniemy w tej samej scenografii, pośród tych samych deko-racji. Niczym w teatrze, w którym z niespodziewa-nych powodów nagle zabrakło nie tylko głównych protagonistów, ale nawet wykonawców ról epizo-dycznych. Bienek – inaczej niż na przykład Janosch – nie demistyfikuje tej górnośląskiej rzeczywistości. Ale też jej nie uwzniośla, nie podlewa heimatowym sosem, nie nawołuje do zbiorowego płaczu za ra-jem utraconym (m.in. o to miała do niego pretensje niemiecka prawica i nieprzejednani działacze sto-warzyszeń ziomkowskich). Jeśli pojawiają się jakieś nuty smutku, nostalgii czy tęsknoty, to mają one wydźwięk – by tak powie-dzieć – uniwersalny, czyniąc z opowieści o losach rodziny Piontków rzecz ponadlokalną, ponadregio-nalną, zrozumiałą nie tylko dla tych, którzy Górny Śląsk znają i szanują jego historię. „Wszyscy zostali-śmy wygnani z dzieciństwa” – w późniejszych la-tach wielokrotnie będzie powtarzał Bienek. Nawet jeśli w tej formule będziemy chcieli usłyszeć tylko pojednawczy ton pisarza, któremu zawsze bardzo

zależało na normalizacji stosunków niemiecko-pol-skich, to przecież w całej tetralogii gliwickiej świat oglądamy przede wszystkim oczyma dorastających ludzi, nieledwie dzieci, którym młodość została na-gle odebrana, więc nie będzie już do niej powrotu. To jest perspektywa nośna, bynajmniej nie zawęża pola widzenia. Wprost przeciwnie – rzeczywiście, patrząc oczyma Josela czy jego kuzyna Andreasa na dawny Górny Śląsk, który wchodzi w fazę tylko instynktownie przeczuwanej zagłady, pozostawia-my za sobą pustkę, która wywołuje w nas dojmują-ce poczucie utraty czegoś, co i dla nas mogłoby być ważne. Nie zmienia tych emocji świadomość, że więk-szość portretowanych przez Bienka ludzi obezwład-nił nazizm, działający na nich jak opium. Chwile eu-forii przecież jednak mieszają się z nagłymi napa- dami strachu. Inicjacja w świat dorosłych kusi, ale wywołuje też lęki. Tak jak wędrówka w głąb historii podnieca, ale przynosi również ulgę. Ach, jak to do-brze, że nas, współczesnych, ominęły nazizm i woj-na. Że możemy ten świat oglądać z bezpiecznej od-ległości, choć znajduje się blisko, przynajmniej tak nam się wydaje – na wyciągnięcie ręki. Bez oporów więc poddajemy się temu rozma-chowi epickiemu, który równocześnie został pod-porządkowany narracyjnej dyscyplinie, przywo-dzącej na myśl klasyczne konstrukcje teatralno- -dramaturgiczne. Mamy jedność czasu, miejsca i właściwie także akcji, bo retrospekcje tylko dobu-dowują charakterystykę i biografie najważniejszych postaci powieściowych. W tej klaustrofobicznej cza-soprzestrzeni, która za chwilę pęknie, bezpowrot-nie zniknie, dobijają się głosu niemal wyłącznie emocje sensualistyczne. Bienek odtwarza nie tylko kształty, formy czy kolory tego odchodzącego w niepamięć świata, ale także jego smaki i przede wszystkim zapachy. Intensywna woń dobywa się nie tylko z kamienic, pokojów, kuchni, sal bankieto-wych, znad stołów, z ogrodów, ulic, lasów, łąk czy nadrzecznych mokradeł. Nie zawsze też jest przy-jemna, ale w każdym przypadku jest jak świadec-two życia, istnienia. Zaludniający tę umierającą rze-czywistość ludzie też wydają rozmaite zapachy, nieraz skrywając za nimi niedostępne dla nas moty-wy swych działań. Lektura Pierwszej polki rozpatry-wana z takiej perspektywy jawi się jako rozpaczli-wa, lecz – podkreślmy to raz jeszcze – nie płaczliwa próba unieruchomienia czasu, odwrócenia biegu wypadków, których odwrócić się nie da. Bienek miał nadzwyczajne wyczucie tragiczno-ści człowieczego losu. Wiedział, że najlepiej oddać ją poprzez swoistą teatralizację formy.

Page 96: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

94

1/20

12

SZC

ZEPA

N T

WA

RDO

CH

NaSkWOL P I S A N ELiteratUra

ÂLÑSka Nie iStNieje

Żadna literatura śląska nie istnieje, niechże tytuł powtórzę. A od Górnego Śląska robi

mi się już słabo. Na szczęście nie od tego, w którym żyję i mieszkam, bo ten szczęśliwie toleruję, zwłasz-cza kiedy jest ładna pogoda. Bo jednak dniem po-chmurnym i deszczowym w drodze z Pilchowic do Gliwic można poddać się przygnębieniu na myśl o tym, ile jest innych, piękniejszych miejsc na świe-cie, zaczynając od Budapesztu, który kocham, na zmarzniętej, surowej tundrze Spitsbergenu kończąc. Nieodmiennie niedobrze robi mi się jednak od Górnego Śląska międlonego po raz tysięczny w ty-sięcznym tekście, jakbyśmy – my, Ślązacy, czy raczej śląscy intelektualiści zainteresowani tematem − znaj-dowali się na nieco przestarzałym już etapie „Słonia a sprawy polskiej”, jakby tylko to miało znaczenie i tylko o tym należało myśleć. Śląsk, tożsamość, kul-tura, język, dialekt, autonomia czy jej brak, naród i cholera wie co jeszcze, ale zawsze na tę samą nutę. Oczywiście, mówię bom smutny i sam pełen wi-ny, bo ciągle sam o tym piszę kolejne monotonne mantry, chociaż wściekam się nawet, kiedy znowu mnie o to pytają, a jednak ciągle piszę. Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że staram się zwy-kle pisać ze skrajnie osobistej, subiektywnej perspek-tywy, nie udając, że zaszczytny tytuł magistra socjo-logii czynić miałby mnie specjalistą od tożsamości innych Ślązaków i wszystkich tych kombinacji róż-nych orientacji etnicznych. A jako pisarz czuję się specjalistą wyłącznie od wywlekania własnych fla-ków, co też niniejszym czynię. Co do tego, że nie ma literatury śląskiej – a co za tym idzie, żadnego kanonu tej literatury, to piszę to z pełną świadomości, iż przeczę tym samym lejtmo-tywowi tegoż numeru „Fabryki Silesii”, jak również własnej odpowiedzi w ankiecie na temat tegoż ka-nonu. Szczęśliwie, jestem jednak literatem, nie na-

ukowcem i nie muszę być konsekwentny, a zaprze-czyć samemu sobie jest w dobrym guście w mojej profesji, tak mi się przynajmniej zdaje. A więc tamtą odpowiedź niech łaskawie Czytelniczka i Czytelnik potraktują jako wypowiedź człowieka zatroskane-go sprawami Śląska, a tę jako wypowiedź człowieka sprawami Śląska znużonego. Obaj ci ludzie się we mnie mieszczą, a jeśli ktoś chciałby prostych, ja-snych odpowiedzi, to niech pyta kogoś innego. Nie ma zatem żadnej literatury śląskiej, albo-wiem literatura należy do porządku języka i żadne-go innego. Joseph Conrad był angielskim pisarzem, Horst Bienek niemieckim, Cioran najpierw rumuń-skim, a potem francuskim, Janicjusz był łacińskim poetą, a Wojciech Kętrzyński, skoro swoje wiersze patriotyczne (był to polski patriotyzm) pisał po nie-miecku, był w tym wąskim wycinku własnej działal-ności poetą niemieckim. Oczywiście, literaturą można załatwiać różne sprawy i często się próbuje. Można pisać w dowol-nych językach wiersze lub powieści w obronie spra-wy polskiej, niemieckiej lub śląskiej, można używać literatury, aby drwić z patriotyzmu, walczyć z nacjo-nalizmem albo z komunizmem, można używać lite-ratury do walki z wykluczeniem społecznym, homo-fobią lub promocją homoseksualizmu, literatura wielu działaczom różnych spraw wydaje się być uni-wersalnym narzędziem w sprawach społecznych, czy to będzie sprawa autonomii Śląska, wegetariani-zmu, katastrofy smoleńskiej czy wykluczenia kobiet, homoseksualistów albo Ślązaków. Czasem nawet wbrew intencjom autora skorego do załatwiania piórem spraw pozaliterackich litera-tura i tak może objawić się wielką. Józef Mackiewicz, na przykład – być może chciał pisać książki antyko-munistyczne, a pisał wielkie. Nie mam oczywiście pewności co do intencji autora, ale tak podejrzewam.

Page 97: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

95

1/20

12

Życie i los Grossmanna miało być chyba wielką kryty-ką komunizmu z pozycji eserowskich, a wyszła jedna z największych powieści, jakie znam. Czy pierwsza wersja W stalowych burzach Jüngera nie była pomy-ślana jako modernistyczny i nacjonalistyczny w to-nie hołd duchowi niemieckiemu i jego wielkiej ofie-rze w okopach Flandrii? Może i była, ale literatura jest czasem większa niż intencje autora. Ale to rzadkość, jednak. Najczęściej wartość powieści zaangażowa-nych jest odwrotnie proporcjonalna do stopnia ich zaangażowania. Jest więc literatura, która gorzej lub lepiej zaj-muje się opisaniem Śląska i jego kondycji. Podejrze-wam, że niedługo powstanie również taka, która zajmie się „sprawą śląską”, a więc nie będzie Śląska opisywać, lecz zajmie się propagandą określonej Śląska wizji, czy to będzie „Śląsk dla Ślązaków”, czy „Śląsk dla Polaków i ich Macierzy Piastowskiej” – ale tak to już w Polsce jest, że kiedy pojawia się jakaś ważna sprawa w debacie publicznej, to po ograniu jej publicystycznie, zwykle w kimś kiełkuje potrze-ba opowiedzenia rzeczonej sprawy za pomocą po-wieści. Jest to dla mnie potrzeba w pewnym sensie tajemnicza: bo ani powieścią nie zrobi się tego le-piej niż publicystyką czy esejem, a i powieść zwykle nie będzie nic warta. Zwykle, bo jak już pisałem wcześniej, czasem coś z tego mimo wszystko wy-chodzi, ale zdecydowanie mimo zaangażowania, nie dzięki niemu. Jeśli więc mówimy o „kanonie śląskiej literatury”, to może być to tylko literatura „o Śląsku”, ale nie jest to literatura w sposób istotowy śląska. Piszący ją w innych niż śląski językach autorzy o wiele bardziej zadłużeni są w tychże językach właśnie niż w Śląsku. Cała koncepcja kanonu jest więc w pewnym sen-sie fałszywa, bo w jej założeniach leży przekonanie, iż literatura śląska jako taka istnieje. Tymczasem, jak już pisałem, wcale nie istnieje, tak jak nie ma literatury kobiecej, gejowskiej, warszawskiej czy nawet amery-kańskiej. I nic mnie nie obchodzi, co na ten temat twierdzą literaturoznawcy, dodam od razu, zanim ktoś mi wytknie, że sądzą inaczej. Są oczywiście książki, które należą do tych zbiorów, o których moż-na powiedzieć, że są kobiece, gejowskie, warszaw-skie, albo amerykańskie – ale są to ich cechy przy-godne, niekonstytutywne. Cechą decydującą o istocie literatury jest jej ję-zyk, a więc literatura może być polska, angielska albo rosyjska. I nie jest to bynajmniej perspektywa nacjo-nalistyczna, wręcz przeciwnie, jest to perspektywa bezczelnego absolutyzowania literatury – byt okre-śla świadomość, chętnie przyznaję, że powieści są w ogóle najważniejsze na świecie i doskonale się z ta-kim chucpiarskim nieco podejściem czuję. Moje roz-

ważania o istocie literatury nie mają oczywiście cha-rakteru literaturoznawczego, ponieważ nie jestem literaturoznawcą i w istocie nie znam się na literatu-rze zbyt dobrze; jestem pisarzem i jeśli znam się w ogóle na czymkolwiek, to sądzę, że znam się na lo-sie pisarza, na pisarza obowiązkach i jego rozległych prawach, z których chętnie korzystam. Wydaje mi się więc, że wiem, co jest ważne w li-teraturze, a co nie jest. Nie uważam się zbytnio za Polaka, jednak aby pozostać uczciwym wobec sie-bie, muszę przyznać, że jestem polskim pisarzem, bo piszę po polsku i inaczej niż po polsku pisać nie potrafię. Jestem Ślązakiem i jako człowiek senty-mentalny myślę z troską o kwestii dalszego trwania różnych elementów śląskiej tożsamości, jednak lite-ratura, którą uprawiam, należy do innego świata. Owszem, moja śląskość ciągle w moich książkach jakoś wyłazi, bo o ile będąc księgowym czy ślusa-rzem, można łatwo oddzielić osobowość i tożsa-mość własną od uprawianego zawodu, to pisarzowi jest nieco trudniej. Ale nie piszę i nie będę pisał po-wieści, aby cokolwiek załatwiać – czy będzie to sprawa śląska, czy jakakolwiek inna; propagowaniu żadnej sprawy ani mi bliskiej, ani wstrętnej nie po-święcę nigdy ani jednej powieściowej linijki. Bo lite-ratura nie jest do tego. Piszę o tym z pewnym zażenowaniem, bo pisa-łem już o tym wiele razy, a nieustanne powtarzanie się wydaje mi się być o wiele bardziej w złym guście niż zaprzeczanie samemu sobie, ale cóż zrobić, skoro wisi nade mną ten nieszczęsny kanon, do którego gwoli przyzwoitości jakoś odnieść się muszę. Pozostaje jeszcze jedna kwestia: czy możliwe jest pojawienie się literatury śląskiej w przyszłości? Nie jestem wróżką, poza tym martwię się bardzo o los śląszczyzny. Myślę, że gŏdka przetrwa, jeśli za-cznie się jej w końcu nauczać dzieci w szkołach pod-stawowych, jednak straci wtedy swój naturalny cha-rakter, nie będzie już domowym, wernakularnym językiem, lecz językiem którym, drugim? Czy dzieci będą ze sobą rozmawiać po śląsku na przerwach? Wątpię. Lepsze to niż zupełne zapomnienie, oczywi-ście, być może to tylko pierwszy krok, być może ze śląskim musi być jak z hebrajskim, najpierw po-wszechnie zapomniany, przetrwa nauczany w szko-łach, potem pojawią się redagowane w nim media i w końcu stanie się tak, że znowu będzie dla niektó-rych językiem pierwszym, tym razem jednak popar-tym już pewną tradycją literacką. Będzie to już oczy-wiście zupełnie inna śląszczyzna niż ta, we keryj jo poradza ôsprŏwiać, ale zawsze jakaś będzie. I dopiero wtedy pojawić się może śląska literatura – kiedy po-jawi się śląski czytelnik. Nie sądzę jednak, aby dane nam było tego dożyć.

Page 98: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

96

1/20

12K s i Ñ ˚ K i N A d e s ł A N e i w y PAt r z O N ew O b C y M K r A J u

Byli tutaj Brytyj-czycy, Francuzi

i Włosi, by przypilno-wać plebiscytu i po-rządku. Jednak w na-szych publikacjach pojawiało się może kilkanaście fotografii z ich ponad dwulet-niej obecności. Na zeszłorocznej

wystawie w Muzeum Śląskim w Katowicach zgromadzono koło setki nieznanych dotąd zdjęć spro-wadzonych ze świata. Dało to wyobra-żenie, co mogłoby nas czekać, jeśli się-gnęlibyśmy po nowe źródła. Niby tyle wydano o powstaniach i plebiscycie, a przecież nasza wiedza wydaje się co-raz mniej pewna i wymaga poszukania prawdy na nowo. Bogato ilustrowana księga pozwa-la na refleksję, że nowe starania mogą dać ciekawe efekty. Przynosi rozmaite teksty na temat Brytyjczyków, Francu-zów i Włochów na Górnym Śląsku napi-sane przez historyków polskich, francu-skich, niemieckich i włoskich. Ale naj- ciekawsze są relacje z przeszłości, które pokazują, jak widzieli wypadki górno-śląskie: kapelan oddziałów włoskich, ksiądz Primo Mazzolari oraz brytyj- ski korespondent, pułkownik Charles Repington. Jakże smakowicie brzmią zapiski księdza Mazzolariego, gdy w Koźlu notuje ze zgrozą, że „koszary o zmroku zamieniają się w dom pu-bliczny”. Potrzebne są takie spojrzenia zewnętrzne, choćby i niepochlebne. Zadaniem publikacji było zwróce-nie uwagi na „potrzebę umiędzynaro-dowienia refleksji nad Górnym Śląskiem” w okresie powstań i plebiscytu. Bo to je-dyny taki czas, gdy Górny Śląsk był naj-bardziej zapalnym punktem Europy, a jego sprawy dyskutowano na łamach europejskiej prasy. Ta księga daje o tym pojęcie, a ponadto stwarza sugestię, że warto poszukać jeszcze więcej. /JFL/W obcym kraju… Wojska sprzymierzo-ne na Górnym Śląsku. 1920–1922 (red. Sebastian Rosenbaum), Muzeum Ślą-skie, Instytut Pamięci Narodowej w Ka-towicach 2011, s. 399.

Encyklopedia Piekar Śląskich (red. Grzegorz Grzego-rek), Wydawnictwo Prasa i Książka Grzegorz Grzegorek. Katowice 2011, s. 567.

Chorzowski słownik biograficzny. Edycja Nowa. Tom 3 (red. Zbigniew Kapała), Muzeum w Chorzowie 2011, s. 287.

Magdalena Goik, Edyta Horwat, Izabella Wójcik-Küh-nel, Kobieta w dziejach i współczesności Bytomia, Mu-zeum Górnośląskie w Bytomiu 2011, s. 200.

Horst Bienek. Ślązak i Europejczyk (red. Jan Malicki, Grażyna Barbara Szewczyk), Biblioteka Śląska w Katowicach 2011, s. 87.

Krzysztof Karwat, Stąd do Broadwayu. Historia Teatru Rozrywki, Stowarzyszenie Teatralne ENTREE Chorzów 2011, s. 359.

Zbigniew Kadłubek, Święta Medea. W stronę kompara-tystyki pozasłownej, Wydawnictwo Uniwersytetu Ślą-skiego, Katowice 2011, s. 211.

Kalejdoskop tematów śląskich. Zbiór studiów filolo-gicznych (red. Krystyna Mossakowska-Jarosz, współ-praca Małgorzata Iżykowska), Wydawnictwo Uniwer-sytetu Opolskiego 2011, s. 332.

Michał Smolorz, Śląsk wymyślony, Antena Górnośląska, Katowice 2012, s. 368.

Ewa Moroń, Barbara Ptak. Album scenograficzny, Wy-dawnictwo Naukowe „Śląsk” Katowice, Teatr Rozrywki w Chorzowie 2011, s. 206.

Jarosław Neja, Grudzień 1981 roku w województwie katowickim, Instytut Pamięci Narodowej w Katowicach 2011, s. 172.

Józef Krzyk, Spacerownik powstańczy, Muzeum Śląskie w Katowicach, Biblioteka Gazety Wyborczej 2011, s. 159.

Elżbieta Lubos, Wspomnienia z lat walki o polski Śląsk, Biblioteka Śląska, Katowice 2011, s. 33.

Magdalena Przyborowska, Bogumił Kobiela. Sztuka aktorska, Wydawnictwo słowo / obraz terytoria, Gdańsk 2011, s. 385.

Henryk Urbanek, Iskierki, Wydawnictwo „Drzewo Lau-rowe”, Zielona Góra 2011, s. 151.

Tadeusz Sławek, Kim jesteśmy. Fragmenty do poezji Georga Trakla, Uniwersytet Śląski Katowice 2011, s. 236.

Marian Sworzeń, Opis krainy Gog (Latopis A.D. 2007), Biblioteka „Więzi”, Warszawa 2011, s. 256.

Zagłębie Dąbrowskie a plebiscyt i powstania śląskie z perspektywy 90-lecia (red. Bogdan Cimała, Zbi-gniew Studencki), Muzeum w Sosnowcu 2011, s. 154.

Katarzyna Młynarczyk, Moja pracownia, Wydawnic-two Naukowe „Śląsk”, Katowice 2011, s. 149.

Zwierzęta i ludzie (red. Jacek Kurek, Krzysztof Mali-szewski), Miejski Dom Kultury „Batory” w Chorzowie 2011, s. 289.

Page 99: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

3

1/20

12

Page 100: Fabryka Silesia 1/2012 - Nasz Kanon

4

1/20

12???????????

wsparcie sektora kulturywww.rok.katowice.pl Fabryka Silesia Kw

artalnik Rok I [Katowice] 2012, N

r 1