Edward Kudelski_SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ
-
Upload
jacek-walczynski -
Category
Documents
-
view
103 -
download
10
Transcript of Edward Kudelski_SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ
Od edytora przedruku
Powieść którą Państwo za chwilę przeczytacie nosi znamienny tytuł: „Sosnowiec jest takim
miastem jak Londyn Paryż Wiedeń”. Dlaczego napisaną tuż przed wojną i wydaną oficjalnie
zaledwie jeden raz powieść Autor tak właśnie zatytułował? Skąd przyrównanie
przedwojennego Sosnowca, którego powieściowy obraz usytuowany jest w robotniczej a
równocześnie slumsowej dzielnicy (Środuli, Konstantynowa) do Londynu, Paryża, Wiednia
czy Rzymu? O tym Autor jednoznacznie nas informuje w ostatnich zdaniach powieści ustami
Kida: –...Sosnowiec jest takim miastem jak Paryż... Londyn... Wiedeń... bo podobnie jak tamte
miasta ma swoje tragedie, swoje blaski i nędze i swoich wielkich i małych ludzi?… Oprócz
profilu obyczajowo-dramatycznego, Czytelnik sporo dowie się o dzielnicach Sosnowca:
Pogoni, Ostrej Górki, Sielca, Dębowej Góry, Kuźnicy, Radochy, Modrzejowa, Środuli oraz
Zagórza. Powieściowi bohaterowie – o ile nie są bezrobotni, ciężko pracują w Wielkich
Piecach (huta Katarzyna?), w fabryce Gardo-Hammer (Fitzner-Gamper?), w przędzalni
wigonu (przędzalnia Schoena?) lub w kopalniach (Renard, Fanny, Ludmiła?) czy fabryce
chemicznej (Środula, Radocha?). Z dorożki, wiedziony opowieściami dorożkarza,
wzmacnianymi wyborową i wodą sodową poznaje Sosnowiec angielski dziennikarz. On to –
Polak z pochodzenia, Zagłębiak, wypowie na końcu powieści znamienne, zawarte w tytule
określenie Sosnowca.
EDWARD KUDELSKI
SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK
LONDYN PARYŻ
WIEDEŃ…
Opracowanie na podstawie reprintu (przedruku) oryginalnego jedynego wydania F.
Hoesicka z 1938 roku w Warszawie. Reprint wydania był zamieszczony w EKSPRESIE
ZAGŁĘBIOWSKIM w numerach 80 – 100 na przełomie 1996 i 1997 roku. Magazyn
EKSPRES ZAGŁĘBIOWSKI redagowany był przez JANA PRZEMSZĘ ZIELIŃSKIEGO
od grudnia 1990 roku (najpierw jako EKSPRES SOSNOWIECKI) do czerwca 1999 roku.
Jan Przemsza-Zieliński zmarł 17 maja 1999 roku. Po jego śmierci ukazał się ostatni,
podwójny (106–107) numer specjalny.
Sosnowiec, 2011 – 2012
[opracowanie edytorskie: Jawa48© tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i
publikacji tak w części jak i w całości].
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
Lemański wstał o 5.30; na wschodzie bieliło się, a z małej izdebki
robotniczych baraków widać było smugi na niebie pasami. Miejscami smugi
te były szare, miejscami jaśniejsze. Pół nieba zasłaniała ogromna hałda żużli i
popiołów z Wielkiego Pieca.
Głuchy stuk szedł pod ziemią, krótki, urywany, rytmiczny. Wielki Piec
sykał parą, dzwonił pracą wózków żelaznych, dygotał gorącem. Pojękiwała
winda i obłoki dymu, raz po raz zasłaniały cielsko stalowego kolosa. Lemański
ubierał się powoli, apatycznie. Mechanicznym ruchem wciągał połatane
spodnie, przesycone rdzawym pyłem. Odruchowo zapinał pod szyją koszulę
niebieską, bez kołnierzyka. Siewierskie buty z juchtowej skóry wciągał na nogi
ze zmęczeniem.
Czuł ból w plecach i długimi, sinymi rękami splecionymi z żył i muskułów,
ciągnął rzemienne sznurowadła. Mocniej ściągał brzuch pasem, tak, że
spodnie pofałdowały się wzdłuż jego chudych bioder. Włożył marynarkę i
jeszcze raz spojrzał na zegar, była 5.50.
Smugi daleko na niebie jaśniały, a na hałdzie kładł się różowy brzask dnia.
Mała kolejka sapiąc i prychając, ciągnęła parę koleb naładowanych kaszą z
Wielkiego Pieca. Sięgnął po bańkę, wziął w usta łyk bladej, wodnistej herbaty,
potrzymał chwilę i przełknął, zamknął bańkę, chleb, owinięty w gazetę,
wsunął pod ramię i ciężko stąpając, wyszedł z izby. W przedsionku otworzył
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
drzwi z żelaznego skobelka, przystanął chwilę, powiódł zmęczonym
wzrokiem po niebie i świtającej zorzy i ruszył ciężko w stronę huty.
Tej nocy spał nieszczególnie, sny miał dziwne jak nigdy. Śniło mu się, że
oto idzie w stronę Wielkiego Pieca na wysokich, bardzo wysokich nogach, że
jest prawie tak wielki jak piec. Przychodzi do roboty, a tu żadnej roboty robić
nie może, bo jest za wielki... Wózki mu się plączą między nogami, a
lokomotywa nie jeździ na kółkach, ale chodzi na nogach takich krótkich,
grubych...
Rozzłościł się Lemański we śnie na taką lokomotywę, co to ma nogi
zamiast kółek i patrzy na Wielki Piec – a tu znowu dziwo... Piec jest, jak
Wielki Piec, tylko, że zamiast klapy do wysypywania koksu, sterczy głowa
przedsiębiorcy piecowego... Jest głowa taka wielka, są ręce... Przedsiębiorca
patrzy na Lemańskiego, złości się i grozi mu... Wiadomo, przedsiębiorca
najmuje robotników, może zredukować. Trzeba się schować i wziąć do pracy,
ale jak się tu schować, jeśli się jest takim wielkim chłopem... A przedsiębiorca
złości się strasznie i już sięga Lemańskiemu do gardła... Jął tedy uciekać i
nagle coś trzasło go w głowę... i zrobiło się ciemno, ciemno wokoło...
Lemański rzucił się na łóżku, otworzył oczy i oprzytomniał. Zapalił
zapalniczkę, przysunął do cyferblatu starego budzika. Była godzina pierwsza
w nocy. Zamyślił się chwilę nad snem swoim dziwacznym, potem przewrócił
się na drugi bok i po chwili spał już, postękując jak stara maszyna, która
niedługo wytrzyma, bo nadaje się jedynie na szmelc.
Rano przypomniał sobie sen i myślał o nim całą drogę do huty. Przy
murze fabrycznym spotkał się z innymi robotnikami, zdążającymi do pracy.
Czarny szereg postaci sunął wzdłuż muru, w stronę portierni. Lemański szedł
z innymi, na twarzy jego, na zapadniętych policzkach i woskowej skórze na
skroniach znać było ogromne zmęczenie. Huta była coraz bliżej i zdało się
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
Lemańskiemu, że wszystkie głosy, jakie dochodzą z fabrycznego placu,
układają się w smutną, dawno słyszaną pieśń... Pieśń starych bab na
uroczystościach pogrzebowych...
Geolog winien współżyć i współpracować z górnikami, etnograf z ludźmi
czy zbiorowiskami ludzkimi, których warunki życia i współżycia chce poznać.
Profesor Andrzej Jarocki był geografem – geologiem i socjologiem –
etnografem w jednej osobie. Jego prace z zakresu badań geologicznych znane
były w świecie naukowym. Nie małą sławę przyniosło mu dzieło Etnografia
Sosnowca, zakończone bogatym słownikiem prowincjonalizmów. Profesor nie
mógł usiedzieć spokojnie i zawsze się gdzieś włóczył. Był dobrym znajomym
wszystkich starych bab, z którymi lubił gawędzić. Zachodził do mieszkań
dawnych mieszkańców Sosnowca i okolicy, przysłuchiwał się rozmowom,
plotkom i opowieściom, o czasach, dawnych i obecnych. Miał bogatą kolekcję
szkiców, sylwetek, twarzy charakterystycznych, rysowanych na prędce. Ze
starymi hutnikami i górnikami był za pan brat, pił z nimi wódkę i wyciągał na
rozmowy i wspomnienia, które potem zapisywał. Miał gruby tom
zasłyszanych opowiadań o skarbniku, duchu huty, utopcu i innych.
Przebogatym skarbcem pod tym względem była stara Dębniakowa, babka
blisko sto lat licząca, u której przesiadywał, przynosił czasem owoce i
słodycze, a ona opowiadała dawne gadki i przeżycia we własnej zapisane
pamięci.
Profesor ożenił się późno i wcześnie został wdowcem; żona umarła mu
młodo i zostawiła śliczną, słodką dziewczynkę o dużych ciemno-niebieskich
oczach – małą Jen. Profesor nie miał rodziców, jedynym bliskim krewnym był
brat ojca, weteran z 1863 roku, który walczył o niepodległość Polski na terenie
Sosnowca, a po upadku powstania uszedł za granicę i tułał się po całym
świecie, próbując wszystkich zawodów. Był palaczem, majtkiem okrętowym,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
tkaczem, kowalem, ślusarzem, hydraulikiem. Pracował na plantacjach
bawełny, był we wszystkich częściach świata, – a zawinąwszy raz do Londynu,
poznał przez przypadek Polkę, i to pochodzącą z Zagórza pod Sosnowcem,
pannę Helenę Mieroszewską, zakochał się i pozyskał wzajemność. W parę lat
po ślubie osiadł na stałe z żoną w Londynie, wychowując dwóch synów, Kida i
Erwina i córkę poznać teoretycznie, – a potem umiał swoją wiedzę obrócić na
praktyczne korzyści, Kochał swoją Polskę daleką i zawsze wybierał się
pojechać. Ale odwlekało się jakoś a potem przyszła podagra, synowie pożenili
się, koło dziadkowego fotela pojawiły się wnuki, została tęsknota za ojczyzną i
starość. Zawsze wygolony i uczesany, nie zapomniał nigdy przypiąć krzyża
Virtuti Militari, jakim za walkę i lata poniewierki z daleka od Ojczyzny
odznaczył go Wódz Naczelny w Polsce Odrodzonej. Dzieci wyrosły i dojrzały.
Erwin ożenił się i rozwinął lepiej interes ojca. Kid został dziennikarzem, pił
gin, gonił za sensacyjkami, a podobny do ojca cieszył się wielkim
powodzeniem u kobiet. Nel poza sportem, nie widziała nic w życiu.
Krewni w Anglii interesowali się żywo, życiem i sprawami profesora
Jarockiego. Wuj Stefan łożył na studia uniwersyteckie profesora, a po śmierci
młodej żony, ciotka Helena opisała pokrzepiające listy do zbolałego i
zamkniętego w sobie wdowca. Mała Jen musiała ciągle pisać listy do cioci o
wszystkim co robi. Pomiędzy nią a Nel kursowały często bileciki, w których
małe dziewczynki zwierzały się wzajemnie ze zmartwień i tajemnic
dziecinnych. Profesor zawdzięczał krewnym w Anglii dużo, bardzo dużo.
Przede wszystkim nie opuścili go w jego sieroctwie, a potem po śmierci
ukochanej żony znajdowali słowa otuchy. Tylko, że jakoś nigdy nie
dochodziło do wyjazdu, bo ilekroć któraś strona wybierała się w podróż zaraz
stanęło coś na przeszkodzie i trzeba było odłożyć i tak mijały lata. Stary wuj
Stefan zdecydował jednak kategorycznie, że przed jego śmiercią ktoś z dzieci
musi do Polski pojechać, a ciotka Helena coraz bardziej nalegała na przyjazd
Jen.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
Dnia tego przyszedł list z Londynu. Ciotka Helena pisała:
Kochany Andrzeju!
Mały synek Erwina wciąż jeszcze jest niemową. Trzyletnie zdrowe dziecko
klekoce cały dzień tylko "tokn, tokn, tokn". Zagląda wszędzie, wszystkim się
interesuje. Najlepiej czuje się w towarzystwie wielkiego doga Fioka, z którym
spędza całe dnie. Chłopak i pies wędrują godzinami po domu i ogrodzie przy
czym dziecko trzyma psa za ucho, nie widziałam psa podobnie cierpliwego.
Trudno ich rozdzielić, bo mały Eddie płacze, a pies warczy nieprzyjaźnie.
Często malec śpiewa psu piosenkę i wtedy "tokn, tokn" jest tkliwe i
sentymentalne, na co pies wyraża swe ukontentowanie żywym ruszaniem
ogona.
Kid ma opinię zdolnego i inteligentnego reportera. Pisze artykuły do Timesa
i jest specem od zdarzeń nieprawdopodobnych. Nie zapominaj o ciepłym
płaszczyku dla Jen. Tęsknota Stefana za Sosnowcem staje się coraz większa
w miarę postępującej choroby nogi.
Bardzo jesteśmy ciekawi historii Sosnowca i okolicy. O rodzinnym Zagórzu
wiem, że istniał już we wczesnym średniowieczu. Z okna pokoju, który
mieścił się w prawym skrzydle pałacu, roztaczał się. Piękny widok na wielkie
pola i drogi wysadzane wysokimi topolami. W okolicy dzisiejszego Sosnowca
były jeszcze lasy. Pamiętam w dnie czyste widniał na południu potężny
łańcuch Karpat. Z górnych okien frontowych widać było zamek w Będzinie,
który w owym czasie, o ile sobie przypominam był zamieniony na kaplicę
ewangelicką. Na zachodzie, hen, rysowała się potężna pod Grodźcem góra z
kościółkiem Św. Doroty. Czy istnieje jeszcze ten mały kościółek z kamienia
wapiennego? Znajdował się za kościołem parafialnym. Kościółek był kryty
słomą i tak mały, że pomieścił zaledwie sześciu ludzi. Opowiadano mi, że
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
0
kiedyś zapalił się dach słomiany, ale wewnątrz nie zajęło się nic; przypisywali
to ludzie cudownemu obrazkowi, który tam wisiał...
Listy z Londynu były obszerne, pisane drobnym, ale wyraźnym pismem,
po polsku.
Dnia tego Lemański nie wrócił z pracy... Nie wrócił wcale... W wielkim
kranie, który transportował ostygłe bloki surowca, zepsuł się opornik; motor
windujący szarpnął gwałtownie w połowie drogi do stojących na bocznicy
wagonów, pochyliły się ciemne płyty i obluzował łańcuch.
W tej chwili idąca do laboratorium praktykantka Jen Jarocka, zbliżyła się
niebacznie pod kran, a tu bloki z chrzęstem wysuwają się z obluzowanego
łańcucha. O, już spadają... już zabiją... mózg się jeno rozpryśnie... Zauważył to
stojący obok robotnik Lemański, jeden skok... jedno potężne pchnięcie... i
panienka znalazła się odrzucona daleko na kupę żwiru... A Lemański?...
Lemański leżał przetrącony sinymi płytami odlewu i oczy zachodziły mu
bielmem... konał...
Karawan fabryczny, prosty, ciągniony przez dwa zimnokrwiste konie
grzązł w piaszczystej drodze, co prowadziła na cmentarz. Pogrzeb odbył się
częściowo na koszt huty. Adwokat fabryczny zastrzegł stanowczo, że wszelkie
starania rodziny o odszkodowanie nie odniosą skutku, śmierć bowiem
nastąpiła z winy i przez nieostrożność zmarłego, co mogą potwierdzić
świadkowie. Świadkowie, dwaj znani pijacy, któryż sprzedaliby rodzone dzieci
za kieliszek wódki, szli także za konduktem zapłakani i zawodzący wielkim
głosem nad tragiczną śmiercią rzekomo kochanego kolegi Lemańskiego.
Za karawanem postępowała matka zmarłego i syn Stach. Staruszka szła
wolno, ubrana w długą ciemno-zieloną suknię. Wyblakłymi oczyma patrzyła
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
1
za trumną i na jej pomarszczonej twarzy, poznakowanej cierpieniem i
wiekiem, płynęły łzy.
Orszak pogrzebowy nie był za duży. Szło paru hutników i górników,
kolegów zmarłego. Dalej szły przeważnie kobiety, sąsiadki i znajome. Szły po
trzy i rozprawiały o swoich kłopotach. Plotki, sąsiedzkie domysły i biadania
słychać było w gromadce.
Cmentarz miejscowy, odgrodzony od reszty pól drutem kolczastym,
biedny był i zaniedbany. Rosło na nim parę sosen pokrzywionych i ostra,
sucha trawa. Krzyże najrozmaitszej wielkości i kształtu słaniały się nad
grobami. Najczęstszym znakiem były butelki, pozatykane szyjkami w piasek.
Wewnątrz butelki, znajdowała sie kartka z wyblakłym, a często już
nieczytelnym pismem. Na niektórych kartkach można było przeczytać
boleściwe epigramy, np.
Umarł mąż jedyny Zonę swą zostawił, Trudno mi z dziećmi, Niechby go Bóg zbawił!
albo:
Tadziu, dziecko moje Teraz jesteś w niebie Trudno było z Tobą, Trudno jest bez ciebie.
Nad otwartym grobem jakiś stary górnik począł wypominać o nędzy
robotniczej i krzywdzie, ale kobiety zastrachane, zakrzyczały go swymi
wrzaskliwymi śpiewami. Ciężkie grudy żółtego piasku zadudniły na trumnie,
każdy przeciskał się z ostatnią przysługą i dosypywał od siebie garść
wilgotnej, ciężkiej ziemi. A kiedy zakryło trumnę i grób się wypełnił, wszystko
stało się zwyczajne, ludzie zapomnieli o zmarłym i zaczęli się rozchodzić do
domów, do rodzin... Do nowego życia i do nowego umierania...
Wieczór. Szaruga bezbarwna wchłania wyniosłe kontury kominów.
Wielka hałda to rośnie, to maleje w mroku. Migają lampki elektryczne,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
2
rozhuśtane wiatrem. Gubi się ulica Konstantynowska w dymach i nocy.
Zasnuje się czarną mgłą nędza podwórzy żydowskich kamienic. Niedola izb
robotniczych mdłym światłem zakwitnie. Wszystko pomniejszy się,
sczernieje. Nad ulicę, nad domy wyniesie się Wielki Piec, ogromny ołtarz
ognia z wiankiem dymów u góry... Wielki Piec dyszy, jęczy, stęka. Bulgoce
zgrzytliwie a strzępy pary białej, jak oderwane westchnienia przemykają się
między żelaznymi wiązaniami. Dym kurzy się wolno z wierzchołków i boków
wielkiego cielska... Zda się potwór legendarny, strzeżony przez ludzi,
przywiązany setkami wiązań do ziemi, drzemie... Pomrukuje jazgotem,
dygoce rytmem potężnego serca i głuchym dudnieniem odzywa się w ziemi.
Ale widać bunt podniósł się w nim. Zaryczał, zatrząsł się... i otworzył swoje
oko. Ognistą pożogą objął okolice. Oblał czerwoną łuną czarne domy i zajrzał
nocą do mieszkań na poddaszu, gdzie szkarłatem zapalił pobielane sufity.
Plunął żarem w długą szyję ulicy, prześwietlił nikłe cienie niewolników
swoich i zapłakał... Zapłakał ławą roztopionego metalu, krwawymi łzami
niedoli swojej i sług swoich obdartych, krzątających się przy nim w sandałach
drewnianych z długimi, żelaznymi prętami...
W podłużnych rowkach zastygał płynny surowiec i krzepł na płyty, szare,
sękate, tzw. gęsi. Górna warstwa żużli miała ujście z boku Wielkiego Pieca i
ognistym strumieniem spływała do zbiornika z wodą. W wodzie żużle stygły
ze straszliwym sykiem i dzieliły się na drobne cząsteczki żółtego koloru. Nie
tonęły... utrzymywały się na powierzchni i pokrywały ją grubą warstwą,
przypominającą kolorem kaszę jęczmienną i pewnie dlatego dzieci okoliczne
nazywały te żużle kaszą z Wielkiego Pieca. Kasza ta płynęła ze zbiornika
razem z wodą rowem poza mury huty, a woda w której płynęły te żużle, była
ciepła a nawet chwilami gorąca,. Kiedy odlew z wielkiego pieca zaczerwienił
najbliższe kamienice, ulice Konstantynowską i Kamienną, dzieci biegły z
wrzaskiem radosnym na ulicę Gamperowską, wskakiwały do rowu z kaszą,
brodziły z zadowoleniem po ciepłej wodzie, zagarniały rękami pływające po
powierzchni żużle.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
3
Profesor chodził wielkimi krokami po gabinecie...
– Dlaczego pan milczy?
– Ja nie wierzę, żeby córka moja była przyczyną śmierci pańskiego ojca...
To wypadek, po prostu wypadek, który zdarzyłby się ojcu i wtedy nawet,
gdyby córki mojej nie było w pobliżu...
– Tu dałem babce pańskiej pięćset złotych... może uważa pan, że za mało
daję? Dostała pani pieniądze?
– No tak, Stasiu, dostaliśmy pieniądze, trzeba przecież żyć... Trudno,
niechaj nas Bóg ma w Swej opiece... Ojciec nie żyje... a szkoda, taki kochany
syn był... Tu są pieniądze Stasiu...
– Dlaczego Pan milczy?...
Ojciec, nie ma go, nic go nie wróci... Ból zamroczył chłopca... Pieniądze...
Biedna babka... Pokurczony tobołek steranego życia... Czegóż się boi starość,
czego?... Głodu się boi i zimna!... Odparł krótko i twardo...
– Ojciec mój, ratując wiedział o grożącym niebezpieczeństwie,
powodował nim szlachetny odruch a nie żadne wyrachowanie. Zresztą czyn
ojca nie może być zapłacony. Nie ma sumy, która zwróciłaby ojca mojego... –
dalej nie mógł mówić... Wykrztusił jeno...
– Żegnam Pana – i wyszedł...
Twarz skrzywił mu skurcz hamowanego płaczu, nic nie widział... W
przedpokoju ktoś podał mu płaszcz... jakieś oczy niebieskie, śliczne patrzyły
na niego rozpacznie. Uciekł za miasto. Na kamionce, w wyrwie pełnej trawy i
omszałych kamieni, uspokoił się.
Starowinka drżącą ręką podpisała akt otrzymania pięciuset złotych i
pożegnała profesora... Słabo jej było strasznie i niepokoiła się o wnuka.
Pieniądze zawinięte w chusteczkę, ściskała w ręce... Doczłapała do
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
4
mieszkania i drzwi zastała zamknięte... Nie ma Stacha... nie ma – a on ma
klucz. Biedne dziecko. Pewnie poszedł gdzieś w pole ze swoją żałością.
Usiadła na zydelku pod ścianą... poczeka. Mija pół godziny, godzina, Stacha
nie ma... Słabo jej, więc się oparła o ścianę i drzemie...
Jest małą dziewczynką, Ślązaczką. W wiejskiej szkole Herr Lehrer chodzi
z rózgą pomiędzy ławkami i uczy rachunków... A potem jest łąka pełna
kwiatów, a na tej łące ona, Gustla na nią wołają (jest jej Augusta, ale po śląsku
to Gustla), chodzi po łące, a potem nad rzeczką czystą...
Chodzi z dziewczynkami i śpiewa... Dziecinne głosiki śpiewają pojękliwie
wyuczoną piosenkę...
Ich weisz nicht, was soli es bedeuten Dasz ich co traurig bin; Ein Marc hen ans alten Zeiten, Das kommt mir bicht aus dem, Sinn
Potem jest już szesnastoletnią dziewczyną i jedzie na Litwę do ciotki
swojej, która tam prowadzi gospodę... Jedzie długo, strasznie długo... Młoda
schludna panna poznaje Romualda Lemańskiego, zdolnego gisera. Wesele, a
potem lata wędrówki za mężem, dzieci, troski, same troski... Szumią jej
puszcze litewskie a zimą wyją wilki... W chatach, na wielkich piekarokach,
snują się opowieści przy świetle łuczywa... I dzwoni pieśń tęskliwego
mołojca...
Ej, ty koń, ty mój koń... krasawiec, waranoj...
I znów płynęły lata... Przyjechała do Sosnowa... Mąż pracował w odlewni,
córki wychodziły za mąż... Synowie szli do wojska... Potem była Wielka
Wojna i śmierć Stefana, najurodziwszego z chłopców... W legiony poszedł, w
legiony... Czapkę z orzełkiem włożył... Rozszarpały go rosyjskie szrapnele... I
śnił się potem po nocach wielki, we własnej krwi unurzany i śpiewał...
My, pierwsza Brygada... Strzelecka gromada Na stos rzuciliśmy – swój życia los Na stos, na stos...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
5
Ocknęła się... nie ma Stasia, nie ma... słabo jej strasznie i napiłaby się
trochę mleka... Oj jak strasznie spać się chce...
I tak wyjechali lub poumierali wszyscy najbliżsi, został tylko ten jeden syn
jedyny – Roman. Pracowity był, a jak się czasem i upił to przychodził do
domu spokojnie, kładł się spać i prosił... Mama zaśpiewa mi coś, zaśpiewajcie
mama... Gładziła go ręką po twarzy i śpiewała cienkim, drżącym głosem... Ich
weisz nicht... A głosem mocnym śpiewała pieśń, co pożarem serc niosła w
ogień legendarnych straceńców i jej Stefana... My pierwsza Brygada...
Słuchał... łzy napływały mu do oczu i zasypiał...
O! teraz idzie taki wesoły uśmiechnięty, idzie Romuś kochany... idzie...
Stare matczyne serce zatrzepotało mocno ze szczęścia... mocno parę razy... i
pękło.
I osunęła się z zydelka pod drzwi, uśmiechnięta, jasna...
Profesor pisał list do Londynu, w pierwszej połowie donosił krótko o
wypadku, w którym Jen podobno nie utraciła życia, a w drugiej, odpowiadając
na prośbę krewnych, postanowił napisać coś o historii Sosnowca i o każdej z
jego dwunastu dzielnic. O Zagórzu pisał:
Mniemam, że Zagórz dawniejszy był bardziej malowniczy od dzisiejszego. Z
pierwszej wzmianki historycznej o Zagórzu wiemy, że Kazimierz, książę
opolski, nadaje w roku 1225 wieś Zagórze i Czeladź, wraz z innymi, Comesowi
Klemensowi za zasługi. Od roku 1238, klasztor w Staniątkach, otrzymuje z
nadania owe włości darowane przez księcia opolskiego Comesowi Klemensowi.
Klasztor pozbył się Zagórza, jak i Czeladzi, jako zbyt oddalonych. W połowie
XV wieku wieś Zagórze, należała do parafii Mysłowice, miała piętnaście łanów
kmiecych od których dziesięcinę dawano kościołowi w Czeladzi, wartości
sześciu grzywien, folwark rycerski, karczmy, zagrody. Zagrodnicy dawali
dziesięcinę parafii w Mysłowicach.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
6
W roku 1581 wieś Zagórze parafii Mysłowice, własność Jarockich... O
Jarockich wiemy, że byli posiadaczami nie tylko Zagórza, ale i dóbr Klimontów,
Siedlce, Pogonia, które to dobra za zasługi dla kraju położone król Zygmunt I
darował z prawem dziedzictwa Stanisławowi na Jaręczynie Jarockiemu. Nadto
Stanisław z Jaręczyna otrzymał w posiadanie lenne zamek w Będzinie z
przyległymi wsiami i folwarkami. Darowane dobra uwolnił Zygmunt I od
podatków. Wspomniany Stanisław na Jaręczynie Jarocki umiera od morowej
zarazy, która panowała w Krakowie w roku 1515.
W roku 1857 dziedziczka Zagórza, pani Jadwiga Mieroszewska ufundowała
kościół. Po wybudowaniu kościoła przeniesiono parafię z sąsiedniej Niwki,
której kościół stał się filialnym.
Innym musiał być Zagórz za czasów von Kramsta, który postawili tu hutę
cynkową. Nie ma już dawnych chat krytych słomą. Miejsce ich zajęły domy
murowane. Wybrukowano szosy, po których dawniej wozy tonęły w błocie.
Geologiczna budowa terenu, na którym znajduje się Zagórz, składa się z
dwóch systemów: systemu triasowego i systemu węgłowego. System węglowy z
nagromadzonymi osadami produktywnymi ciągnie się długim pasem na
wschód od Gzichowa, Zagórza, Klimontowa i stanowi jeden z elementów
budowy geologicznej Zagłębia Dąbrowskiego. W okolicach Zagórza znajdują się
wychody pokładu grupy „Reden”. Ponieważ pokłady węgła są blisko powierzchni
ziemi, przeto ludzie ubodzy kopią na własnych terenach małe szyby, zwane
bieda-szybami i wydobywają węgiel za pomocą wiader. Węgiel taki wożą potem
furmankami po Sosnowcu i okolicy i sprzedają na korce. Dudnią po bruku
furmanki i już wczesnym rankiem rozlega się po ulicach wołanie przeciągłe...
żałosne... Po węęegie!l Wyngiel na kooooorce!
Profesor pisał chwilę jeszcze, po czym złożył list do koperty... za oknem w
świetle księżycowym rysowały się gałęzie jodeł... zgasił światło i pokój
wypełnił mgławy poświt, ramy okien rysowały się na podłodze... Czarny,
smukły posążek Chrystusa, który służył za przycisk, zdał się kołysać na pliku
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
7
akcji – jak gdyby chciał zejść z biurka i rozpłynąć się w świetle księżycowym...
w świetle innego życia...
Stara Dębniakowa opowiadała profesorowi...
– Babka moja to miała zmartwienie z jedną córką. W ciotce mojej, świeć
Panie nad jej duszą, zakochał się pewien smolarz z Ostrogórki, a babka
mieszkała wtedy na Gzichowie. Babka nie chciała się zgodzić, no ale pobrali
się. Wtedy to w tym miejscu, gdzie dzisiaj Sosnowiec, były straszne lasy, a w
tych lasach wilki i inne dzikie zwierzęta... Raz babka moja wybrała się do tej
córki, co była za smolarzem. Zimą to było i wilki wygłodniałe wyły po lesie.
Miała na plecach tobół, a w nim dwa duże bochny chleba, które dla córki
upiekła... Ale, że to staruszka leciwa już była i ciężki tobół miała, więc szła
pomału. Zmierzchać się zaczynało i niebo na wierzchołkach sosen stawało się
fioletowo-różowe. Na brzegu drogi pojawił się wilk, spojrzał na babkę
płonącymi ślepiami, i znikł...
Potem pokazał się znów ale bliżej. Mróz stawał się ostrzejszy, tak, że
staruszce ręce skostniały, a nos zmarzł całkiem. Przyspieszyła kroku. Wilk
pojawił się z przodu i już całkiem blisko. Pogroziła mu pięścią, ale wilczysko
tylko kłapało zębami i zaczynało babkę okrążać. Zlękła się starowina nie na
żarty. Sama w lesie, bez ludzkiej pomocy. Idzie ona, a wilk przed nią, to w
prawo, to w lewo. Jak ona stanie, to i wilk stanie, jak ona idzie – wilk idzie.
Zaczęła się rozglądać za jakimś kosturem i spostrzegła leżący na drodze
potężny kij. Schyliła się, aby kij podnieść, a wtem z tobołu na plecach wysunął
się jeden bochen, skulał się po pochylonych babki plecach prosto w stronę
wilka. Wilk aż przysiadł ze strachu, a tu bochen leci prosto na niego...
Porwało się wilczysko i jak nie zacznie zmykać, a bochen za nim... i potem
długo, długo jeszcze słychać było obłąkańcze wycie nieprzytomnego ze
strachu wilka...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
8
– Dzięki szczęśliwemu przypadkowi uratowała babka Pani swoje życie! –
zauważył profesor.
– Nie przypadek tylko, proszę Pana, nie przypadek tylko... mam 97 lat,
wiele przeżyłam i wiele przemyślałam – i wierzę, że ludźmi prostymi,
niewinnymi a dobrymi, opiekuje się wielka siła, która te szczęśliwe przypadki
sprowadza. Ludzie wykształceni, a nie wierzący, muszą sobie pomagać
własnym mózgiem i własnym mózgiem wszystko tłumaczyć... i popadają w
rozterkę, rzadko bywają szczęśliwi i rzadko mają spokój...
–... Męża miałam dobrego, mądrego, oczytanego w książkach samouka –
ale ateusza... niewierzącego. Czego ja, prosta kobieta nie mogłam mu
darować... Przed śmiercią mówi do mnie... idź, sprowadź księdza...
uduchowionego... krasomówcę... Niech mówi o Bogu!... Niech mówi o
Niebie!... Tylko niech mówi ładnie... obrazowo... tak, żebym to widział... Teraz
kiedy kończę życie i ziemi tej już nie będę oglądał, każda nadzieja, każdy
miraż podniesie resztkę świadomości... że życie jest wielkim spektaklem
teatralnym, gdzie żyje się tylko złudzeniem i tą właśnie nadzieją...
Sprowadziłam... i wie Pan, konając, łzy miał w oczach i uśmiechał się...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
9
Stach Lemański miał przyjaciela szkolnego Włodka Otońskiego. Był to
wypróbowany przyjaciel. Nigdy nie zawodził, nigdy nie lekceważył i chociaż
lepiej sytuowany materialnie i z innego, bo inteligenckiego środowiska
wywodzący się, nigdy nie dał odczuć różnicy społecznej, a przeciwnie, jako
młodszy, szanował Stacha i liczył się z jego zdaniem. Trzeba tu zaznaczyć, że
Stach odznaczał się inteligencją wrodzoną, wrażliwością i powagą nad swój
wiek. Dwaj tedy chłopcy, poznawszy się we wczesnym dzieciństwie,
zaprzyjaźnili się i jeden nie obywał się bez drugiego. Razem czytali książki i
razem pławili się w cudnych wizjach wypraw dalekich na wyspy bezludne.
Czytali Robinsona Kruzoe, M. Reida, Juliusza Verne, Karola Maya, a później
Jacka Londona. Pod wpływem tych książek śnili życie, przeistaczali się w
bohaterów, nazywali się ich imionami. Raz nawet postanowili uciec w stepy
Dzikiego Zachodu i wziąwszy w plecak dwa bochenki chleba (kupione za
wspólne oszczędności), małą siekierkę i parę gwoździ (w celu zbudowania
łodzi, którą mieli się przeprawić przez Atlantyk), wybrali się wieczorem we
dwóch. Ale kiedy uszli pod Kamionkę, za Konstantynów i spojrzeli raz jeszcze
na zadymiony i gasnący w zachodzącym słońcu Sosnowiec, zaczęli zwlekać z
odejściem w dalszą drogę. Wreszcie kiedy słońce zgasło, Sosnowiec
pociemniał, a Wielki Piec zaczął postękiwać na całą okolicę, postanowili
wrócić, a dla upamiętnienia tej chwili, wbili w tym miejscu w ziemię gwoździe
i drewnianą zakopiańską laskę, którą mieli ze sobą...
A potem w gimnazjum, kiedy przystało do nich paru kolegów, utworzyli
związek tajemniczy z własnym lokalem i statutem. Lokal mieścił się w
komórce, która w tym celu została podzielona na dwa piętra. Na dolnym
piętrze była szatnia, a na górnym ów gabinet zebrań. Do gabinetu wchodziło
się po drabinie i siąść nie było można, bo było za nisko, więc członkowie
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
0
tajemniczego klubu, a było ich pięciu, zwyczajem starożytnych Rzymian,
leżeli na boku. Ha, to były czasy! Wszystko odbywało się na migi, wymyślili
nawet własne pismo, a cała klasa szanowała ich i liczyła się z nimi, bo jak
chodziły słuchy, ci pięciu są rzeczywistymi członkami amerykańskiego
Ku-Klux-Klanu. Mieli wtedy najlepsze stopnie, bo postawili to sobie za punkt
honoru i jeden drugiemu pomagał...
Ale nieszczęście chodzi po ludziach i nie oszczędza tajemniczych
stowarzyszeń. Lokal zapalił się od lampki naftowej w czasie jednego
posiedzenia i zrobił się harmider na całą kamienicę. W dodatku jeden z
członków o mało nie upiekł się żywcem. Pożar ugasili, ale gospodarz zażądał
odszkodowania od rodziców i wszystko się wydało. Biedni chłopcy byli
sromotnie wyśmiewani i wytykani palcami długi czas. Przemyśliwali nawet
nad popełnieniem zbiorowego samobójstwa. Wtedy jeden Stach Lemański
ratował honor upadłego związku, wyzywając na pięści każdego, ktokolwiek
ośmielił się wyśmiewać z jego przyjaciół.
Przyszły starsze lata, tamci rozproszyli się, zostali znów ci dwaj, Stach i
Włodek. Stach najlepiej czuł się w domu państwa Otońskich. Była tam
wyjątkowa atmosfera ciepła, pogody i zadowolenia. Pan Otoński, wysoki
szczupły mężczyzna, siwy już mimo, że młody jeszcze, miał zacną twarz i
życzliwe oczy. Żonę miał gospodarną, skrzętną, wrażliwą na czystość w domu
i zawsze mile uśmiechniętą do ludzi. Dom ten stał dla Stacha otworem.
Małżonkowie byli zadowoleni, że Włodek ma takiego przyjaciela i jak
najczęściej Stacha zapraszali. Za domkiem był ogródek pełen kwiatów i
dzikiego wina. Pan Otoński lubił gawędzić ze Stachem, którego uważał za
chłopca rozumnego i niezepsutego. W letnie wieczory, kiedy Stach zachodził
do Otońskich, ojciec robił mu miejsce obok siebie i zaczynał rozmowę:
– No, co słychać, Panie Stasiu, niechże Pan coś powie?
Stach bywał początkowo tym pytaniem zażenowany, ale z czasem
przyzwyczaił się.
– Nic nowego, proszę Pana...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
1
– Pogodę będziemy mieli na jutro, jak Pan myśli? – pytał Otoński.
– Nie znam się na tym, ale wolałbym, żeby była – odpowiadał Stach.
– A pewnie, pewnie... chociaż deszcz by się też przydał.
I tak zwykle zaczynała się rozmowa, która toczyła się coraz swobodniej i
pogodniej. Pana Otońskiego ciężko doświadczyło życie.
Tego dobrego i łatwowiernego człowieka wciągnęli i zawikłali ludzie w
kombinacje pieniężne. Ponapełniali kieszenie i uciekli, zostawiając go samego
wśród wierzycieli, na marnie płatnej posadzie. Rozchorował się biedak ze
zmartwienia, w ciągu trzech nocy posiwiał, ale wszedł w porozumienie z
wierzycielami, którzy mu zaufali i spłacił ich kolejno w ciągu paru lat ze
swojej niewielkiej pensji. Żona pomagała mu, oszczędzała, krzepiła słowem,
dodawała otuchy więc przetrwał. Został mu na twarzy cień smutku, a w
oczach w rozmowie z obcymi – przenikliwość.
Stach po śmierci babki i zlikwidowaniu mieszkania, zwrócił się do
Otońskiego z prośbą o pracę.
– Ja już myślę o tym od paru dni – odpowiedział Otoński – ale widzi Pan,
ja nie mam żadnych stosunków, nie znam ludzi, którzy mogliby dla Pana coś
zrobić. Tu, gdzie się dało, to już pukałem – na razie bez skutku... Jeden ze
znajomych moich, inżynier inspekcyjny z fabryki Gardo-Hammer, mówił mi,
że potrzeba tam terminatora do warsztatu elektrycznego, płacą cośkolwiek...
Ale przecież Pan nie pójdzie, ukończył Pan gimnazjum i miałby Pan iść do
terminu – myślę, że byłoby Panu przykro.
– Nie! Dlaczego? – odpowiedział Stach – gotów jestem iść.
Elektromechanika pociągała mnie zawsze. Nauczę się fachu, a to przyda mi
się w życiu... Bylebym tylko mógł się utrzymać za to, co zarobię. Jeśli Pan
może to dla mnie zrobić, to proszę, niech Pan pomówi z tym inżynierem,
chętnie pójdę do warsztatu...
– Dobrze!... Poproszę za panem, chętnie poproszę – odpowiedział pan
Otoński, ale myślę, że będzie Panu przykro Panie Stasiu. Ukończył pan osiem
klas gimnazjum, a będzie Pan musiał zacząć od zamiatania, od noszenia
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
2
węgla, od grzania kawy, latania na posyłki. Będzie Pan narażony na docinki
byle wyrostka, który zaawansował w warsztacie. Będzie Panu przykro, Panie
Stasiu...
– Trudno! Życie w każdym środowisku ludzkim jest mniej lub więcej
przykre. Trzeba się przystosować i podporządkować autorytetowi, który daną
grupą rządzi, a z tym zawsze najtrudniej... Ale jak mówię, nie mogę czekać
dłużej, muszę brać to co jest. Zresztą myślę, że mi tak źle nie będzie...
– No, skoro Pan chce, to niech Pan będzie jutro przed fabryką o 5.30 rano
w jakimś starym ubraniu, być może, że Pan od razu pójdzie do roboty...
– Dziękuję Panu bardzo...
– Nie ma Pan za co... naprawdę, jeśli mogę Panu czymś pomóc, robię to z
wielką ochotą...
Na drugi dzień Stach został przyjęty do warsztatu.
W fabryce Gardo-Hammer praca zaczynała się latem o 6-ej, a zimą o 7-ej i
trwała osiem godzin z półgodzinną przerwą na śniadanie. Warsztat
elektromechaniczny mieścił się w hali z oszklonym dachem. Środek hali
zajmowały obrabiarki. Z jednej strony, pod ścianą, na drewnianym warsztacie,
stały rzędem przymocowane imadła. Jedną czwartą część całego
pomieszczenia, zajmował skład starych tworników najrozmaitszego typu. Po
załatwieniu formalności biurowych, został Stach przedstawiony majstrowi
warsztatu. Majster spojrzał ostro na chłopca i rzekł:
– No! Jazda do warsztatu! Tam ci powiedzą jakie masz obowiązki.
Obowiązki te nie były skomplikowane, trzeba było palić w piecu, grzać
elektromonterem kawę, sprzątać, zamiatać warsztat i biegać do magazynu.
Najczęściej pomagało się monterom przy pracy, trzymało narzędzia,
podnosiło ciężary...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
3
Zaraz pierwszego dnia, został Stach oddany do pomocy monterowi
Trenciokowi. Trenciok był elektromonterem starej daty. Złośliwi mówili, że
naukę w tym zawodzie zaczął przy maglu, a potem był w terminie u kowala,
gdzie przez trzy lata wynosił nocniki i bawił nowonarodzone dzieci. Twarz
miał małą i nosił na końcu nosa okulary. Podczas roboty, a zwłaszcza
piłowania, świstał pod nosem melodię, którą znali na pamięć wszyscy
monterzy, a która elektromontera Józefa Krańca, zwanego "Wielkim"
doprowadzała do ponurej zadumy.
Codziennie rano o godz. 6-tej syrena zanosiła się jękliwym rykiem B..u..
u..o..o..o..u..u..i..i..y..y.. Był to znak do rozpoczęcia pracy. Rymnęły młoty
parowe, elektryczne i młoty trzymane w żylastych rękach kowali. Raz... dwa...
trzy... huk... stuk... puk... huk... stuk... stuk... puk... puk... Olbrzymi młot
parowy walił z łoskotem bum!., bum!., bum!... W oddziale konstrukcyjnym
piekielny jazgot jak gdyby tysiąca kulomiotów tratata ta, tra ta ta ta ta... To
powietrzne rewolwery do zbijania nitów. W mechanicznym szarpnęły
motory, szczęknęły transmisje i obrabiarki zaczęły swą pracę i swój
monotonny przyśpiew... o ho bil bil, szczęk, gry, gry, dry, dry...o! oo ho bil
bil... Prasa hydrauliczna z sykiem miętosi grube żelaza. W ciągu minuty jedna
ściana parowozu wytłoczona z grubej piętnastomilimetrowej blachy. Za
ścianą elektrycznego warsztatu zadzwoniły tokarki i tokarnie, a wielki
zbiornik od kompresora huczał nabijanym powietrzem.
Rano majster wychodził z kantorku i dawał dyspozycje.
– Pan, Panie Zgodny, pójdzie do konstrukcyjnej hali, tam kran nie ciągnie,
trzeba będzie zobaczyć motor... Zdaje się, że to ten kraniarz, cholera, spalił
znów. Chłopów, panie, ze wsi nawpuszczali, to się takiemu chamowi zdaje, że
motor a koń to jedno. Powiedz Pan temu draniowi, że mu zęby wybiję...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
4
Ze wszystkich elektromonterów Stach najbardziej polubił "Wielkiego
Józefa". Sprawiedliwy był, nie pomiatał terminatorem, siłę miał ogromną i
spojrzenie wesołe... Podczas śniadania opowiadał nieraz swoje przygody
wojenne...
– Pamiętam, zabrakło nam węgla... maszynistę mojego ukatrupili i ja sam
prowadziłem lokomotywę. Mieliśmy ogromny pociąg taborów, koni i chorych
żołnierzy, a tu węgla zabrakło a jechać trzeba... i co? W okolicy zajęliśmy
zbiornik ropy i w ciągu ośmiu godzin przerobiliśmy palenisko z węglowego na
ropne... i jechało się...
– Mówicie, Panowie, że ludzie nie dadzą rady lokomotywie?... podczas
wojny na południowym froncie zatarasował nam nieprzyjaciel tor, tak, że
nasz pociąg, na którym byłem za pomocnika maszynisty, nie mógł jechać.
Przewrócona lokomotywa leżała wśród toru... Uwiązali, panie, parę lin
żelaznych do lokomotywy, do jednej uczepiło się ich po pięćdziesięciu chłopa
i jak pociągli to lokomotywa fajt kozła, jakby pudełko od zapałek... Panowie,
wszystko można zrobić jak się ma głowę na karku.
Zaraz po otrzymaniu roboty odesłał Stach na ręce profesora Jarockiego,
owe pięćset złotych. Na odcinku dopisał: pieniądze te mogłyby być potrzebne
babce mojej, ojciec był bowiem jedynym żywicielem... Babka umarła... ja
potrafię sobie zapracować... przeto oddaję z podziękowaniem...
W pobliżu fabryki na Konstantynowskiej znalazł pomieszczenie. Wielka,
trzypiętrowa kamienica zamieszkana przez biedne rodziny robotnicze. W
sąsiedztwie mieszkała wdowa Wiśniewska z trojgiem dzieci, dwie
dziewczynki i jeden chłopak, Felek. Nazywali go Felkiem Kuternogą, bo miał
chorą nogę.
Stach żył nędznie, zarabiał mało, a z tego musiał opłacić mieszkanie.
Wyprzedał przeto wszystko co miał z garderoby swojej i ojca. Zdarły mu się
buty i do roboty chodził w ojcowskiej marynarce, co wisiała na nim, jak na
kiju... Wracał z fabryki osłabły, siadał przy oknie i patrzył na mroczne
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
5
podwórko, które było, jak na dno studni, otoczone ścianami czteropiętrowych
kamienic. Na podwórzu tym zawsze bawiły się dzieci, zbieranina ze
wszystkich podwórek. Przewodził im wszystkim chudy Julek z kamienicy
Fligiera. Było to w sąsiedztwie Wielkiego Pieca i dzieci czekały na odlew.
Kiedy nocą czerwony ogień, odbity na przeciwległej ścianie, rozjaśnił
mieszkaniem, w którym spał Stach, pojawiały się w mieszkaniu cienie... cienie
z dantejskiego piekła...
Wieczorem między szóstą a siódmą, kiedy odlew zaczerwienił najbliższe
kamienice Konstantynowskiej i Kamiennej, dzieci biegły z krzykiem
radosnym na ulicę Gamperowską, wskakiwały do rowu z "kaszą", brodziły z
zadowoleniem po ciepłej wodzie i zgarniały rękami pływające po powierzchni
żużle. Nieraz urwisy dzieliły się na dwa zastępy i obsypywali się wzajem
mokrą "kaszą", wydając przy tym dzikie okrzyki. Julek, kiedy już dość nagrzał
swoje długie nogi, a stojący obok chłopcy obojętnieli na jego szturchańce,
mobilizował swoje podwórko przeciwko tym z Kamiennej albo Robotniczej.
Ognistymi słowami zachęcał swoich chłopaków...
– Hej, chłopcy! nawalimy im! O... Pokażemy im! Nie? Jazda na nich!
Najpierw zaczynały się wyzwiska, a potem jak zwyczajnie...
– Co stawiasz się?... Co stawiasz się? No, te, nie bądź taki mocny! He! Boi
się! Pietrek daj mu w łeb! Mietek, nie daj się!
I już wojna gotowa... Pętaki zawzięcie obsypywały się "kaszą", chlustały
wodą, zanurzały jeden drugiego w płytkim rowie. Walka ponosiła ich, to też
nie obeszło się bez szturchańców i płaczu. Zwykle jednak, któryś z zastępów
załamywał się i dzielni wojownicy chyłkiem umykali do domów.
Ulica Gamperowską miała także inne atrakcje. Po drugiej stronie tej
niezamieszkałej ulicy, w rowie sąsiednim, po dniówce, z kotłowni
wypuszczano parę. Była to jakby potężna detonacja. Para, trzymana pod
wysokim ciśnieniem, wychodziła z hukiem, uderzała o drugą stronę rowu i
wielkimi kłębami zasłaniała całą niemal Gamperowską. Dzieci lubiły tańczyć
w białej parze, gubić i odnajdywać się wzajem. Głęboki rów oddzielony był
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
6
jednym prętem, wysoko umieszczonym, przeto zdarzył się wypadek
tragiczny.
Mały Janek Kasiński, syn górnika, zawsze czekał na godzinę czwartą,
kiedy para zacznie wybuchać. Razu pewnego, skacząc i tańcząc w białej parze,
minął wąski pręt i ześlizgnął się po gładkiej ścianie przez sam otwór rury, z
której wydobywała się para. Huk zagłuszył huk dziecka i kiedy wiatr rozwiał
białą mgłę i para przestała się wydobywać, ktoś zauważył dziecko w rowie...
Było całkowicie ugotowane – tak, że urwano mu rączkę, przez nieostrożny
chwyt przy wydobywaniu...
Jen była panienką urodziwą. Miała ładną buzię, duże ciemnoniebieskie
oczy i ładnie wykrojone, małe usta. Włosy koloru chatain, uwiązane w węzeł
w tyle głowy. Wzrostu średniego, zgrabna, miała drobne ręce i małe stopy.
Była żywym portretem matki swojej, pani Janiny z domu Gorzyckiej. Profesor
kochał swą córkę ponad wszystko. Umilała mu dzieciństwem ciężkie i
samotne życie. Drugi raz żenić się nie chciał, bo mała Jen przypominała mu
każdym ruchem i słowem kochaną, zmarłą żonę, a więc umarła żyła w swej
córce.
Profesor był twardym człowiekiem, uczucia swego nie uzewnętrzniał,
wstydził się prawie rozczulać. Mała Jen, Jen dwuletnia, Jen trzyletnia i starsza
zostawiła ojcu najpiękniejsze wspomnienia, którymi żył, które gromadził.
Pierwsze zachwyty, filozoficzne rozważania małej, jej zabawy, tym żył ojciec
ciągle, gdy był zmęczony pracą lub niepowodzeniami, zamykał oczy i cisnął
się do tych wspomnień... Wracały żywe i plastyczne... Chwytał wtedy pióro i
gruby przygotowany na to szary brulion i pisał... Po śmierci ojca Jen przeczyta
i dowie się jak ją kochał, jak liczył każdy przeżyty z nią dzień...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
7
Profesor stanął u okna i zamyślił się... Zmienia się, coś w niej rośnie, coś
pochłania ją... Jakaś siła odrywa odeń córkę, a on stoi z wyciągniętymi rękami,
rozżalony i bolejący.
Mrok, zaczajony pod płotami, za węgłami domów, uciekał. Dzień szedł
wielkimi krokami i niebo na wschodzie zapalało się z brzaskiem. Profesor
pisał w pamiętniku dla Jen, dla córki swojej...
... pamiętasz ten brzask dnia... w otwarte twoje oczy uderzyła muzyka
świateł. Nad wierzchołkami jodeł, na horyzoncie było liliowo. Długie pręty
wikliny sterczały jak rozwichrzone włosy, a wyżej jasność złota zlewała się z
seledynowym niebem, na którym chmurka różowa przypominała dziecięce
straszydła w saniach... Wtedy byłaś małym dzieckiem, a dusza twoja goniła za
daleko żeglującym ptakiem i tęskno ci było, tęskno... pamiętasz?..
Letnie popołudnie... Profesor siedzi przy biurku i patrzy w ogród, nic nie
widząc. Powoli na złotej smudze słońca, zaglądającego do gabinetu,
zamajaczył obraz. Z początku blady, potem mocniejszy, wreszcie wyraźny...
Profesor uśmiecha się do widzenia i pisze...
...pamiętasz letnie popołudnie, szliśmy w stronę domku przy szerokiej,
polnej drodze. Domek był mleczno-biały, a dach zwisający nisko Jak mocno
nasunięta czapa... Domek biały... dach głęboko nasunięty, a za domkiem
ciemno-zielona sosna, rozpięta jak wachlarz... Na drodze pośród złotego pyłu
cztery rubinowe koguty kąpią się w słońcu...
... Ty rozłożyłaś rączki i pobiegłaś do nich... poturlałaś się ku nim, ku tym
kogutom... W złotym pyle drogi, twój różowy kapelusik wyglądał jak tańczący
kwiat... pamiętasz?...
Deszcz bije o szyby ciężkimi kroplami... jesień. Profesor pracuje przy
biurku. Ciemno się robi i trzeba zapalić elektryczną lampę, z zielonym
kloszem. Profesor patrzy na rozpryskujące się krople deszczu na szybach...
Gałęzie jodeł za oknem ciężko obwisły. W rynnie woda deszczowa gra
monotonnie ciągle tę samą melodię... Jest sam... Jen ma dużo pracy... studia,
egzaminy, częściowy zarząd domem... Zresztą Jen już dawno nie jest tamtą
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
8
małą dziewczynką, co tak się bała burzy... Nie przyjdzie w deszczowy dzień,
wylękniona, nie usiądzie na ojcowskich kolanach, nie obejmie za szyję i
powie: "Tatusiu, ja się tak boję". Jen jest już panną dorosłą, prawie
samodzielną... Profesor pisał w brulionie...
...pamiętasz?... chmury zasnuły niebo i jakaś ponurość na ziemi osiadła.
Burza trwała długo, bardzo długo. Ile grozy i piękna miały te godziny...
Deszcz padał bez ustanku a jodły za oknem płakały... pod wieczór, gdy deszcz
przycichł, mały ptaszek zaśpiewał gorącym śpiewem prośby, jak gdyby
pragnął wymodlić słońce... Chmury się podarły i ukazały się na niebie
oślepiająco jasne miejsca... Siedziałaś u mnie na kolanach i patrzyłaś wielkimi
oczyma na mokry za oknem wieczór... Słuchałaś krzyku małego ptaszka i
twarzyczkę miałaś smutną... lękliwą...
Ty, jak i ten ptaszek, tęskniliście wtedy za słońcem...
Dnia tego pisał profesor list do Londynu...
Środula jest dzielnicą Sosnowca tak samo jak Konstantynów. Środula jest
dzielnicą ciekawą ze względów architektonicznych. Przeważnie wszystkie
domki budowane są z białego wapienia, jako taniego budulca i mają
obramowanie okien i brzegów fasady z czerwonej cegły. Środula jest górzysta,
dachy spadają tarasami, uliczki są wąskie. Tak muszą wyglądać górzyste,
hiszpańskie miasteczka. Środula ma swój specyficzny przemysł. Kamieniołomy
i piece do wypalania wapna. Dawniej, gdy większość dróg Zagłębia wybijana
była kamieniem wapiennym, kamieniołomy Środuli zatrudniały masę
robotników, ale kamień wapienny nie nadaje się na szosy, łatwo się ściera i po
krótkim czasie za samochodem podnosi się chmura białego pyłu i biegnie za
nim jak skręcony smok. Nogi piechura, idącego szosą, toną jak w mące, a w
czasie deszczu robi się lepkie błoto. Gleba Środuli nie jest żyzna, przy tym
bardzo kamienista. Spotyka się jeno żyto i kartofle. Właściciele małych poletek
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na2
9
oczyszczają je z pojedynczych kamieni. Kamienie te układają jeden za drugim
na miedzy i tak rośnie niski murek, który dzieli jedno poletko od drugiego.
Murki te – to pomniki zapobiegliwości i wytrwałości...
Dawniej Środula była dzielnicą niebezpieczną. Za czasów zaborców nie było
brukowanych ulic, nie było latarni. Młodzież nie miała opieki szkolnej, pasła
kozy i urządzała formalne wojny kamieniami. Na okolicznych połach i
poletkach toczyły się walki pomiędzy tymi ze Środuli, a tymi z
Konstantynowskiej czy Robotniczej. Chłopcy mieli "wiuchy" tj takie proce z
dwóch sznurków, połączonych szerszym paskiem rzemiennym, na którym
umieszcza się kamień. Chłopcy odznaczali się dzikością i okrucieństwem. Nie
rzadko wybijali sobie oczy, rozbijali głowy – a nawet były wypadki śmiertelne.
Od chwili odzyskania Niepodległości, wiele się zmieniło na Środuli.
Wybrukowano ulice, obsadzono drzewkami, wyłożono chodniki, ulice
oświetlono latarniami elektrycznymi, a na poczesnym miejscu wybudowano
wspaniałą szkołę, nowoczesny trzypiętrowy gmach, mogący pomieścić dwa
tysiące dzieci. Sale gimnastyczne, specjalne sale do rysunków, plac do gier
ruchomych, świetlica, biblioteka... Elektryczny tramwaj dowozi dzieci nieomal
do samej szkoły...
Konstantynów jest ponury, ulicę Robotniczą zabudowano chaotycznie,
jeszcze przed wielką wojną, niskimi barakami i domami czynszowymi.
Konstantynów jest brudny i ponury, żydowskie kamienice stoją szeregiem
nietynkowane, z wychodkami na podwórkach. Niektóre oficyny przypominają
rysunki makabryczne. Dach zapadnięty, w oknach zamiast szyb szmaty lub
deski. Walące się balkony, łatane są i podpierane, a schody bez stopni.
Ulica sąsiaduje z fabryką, która gdy jest w ruchu, napełnia wszystkie
mieszkania na Konstantynowskiej jazgotem. W czasie gdy fabryka i huta są
czynne, dym snuje się po Konstantynowskiej nisko. U zbiegu
Konstantynowskiej i Kamiennej stoi kapliczka z 1863 roku. Odbywają się tu
procesje Bożego Ciała i ten jeden raz w roku ulica Konstantynowska ubiera się
w zieleń, dziewczęta wkładają białe sukienki, w oknach i na balkonach
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
0
pojawiają się kolorowe kapy, obrusy i obrazy świętych... Dzielnica uśmiecha się
wiosną...
Za dymiącym, zgiełkliwym Konstantynowem, za ulicą Kamienną, wije się
szosą w górę, falistym terenie ku Zagórzowi. Na drodze tej mieści się folwark
stary, należący do dóbr Zagórze. Za folwarkiem kamionka wapienna, nieużytki
rozkopane, lichą trawą porosłe. W letnie niedziele ludność ubogich baraków
robotniczych wychodzi na ową kamionkę, gdzie starzy grają w karty, półleżąc
na ziemi lub na rozesłanych płachtach. Dzieci bawią się bieganiem po
usypiskach kamiennych. Z podniesienia lego widać rozległe pola, ku Zagórzowi
stary cmentarz, a na południowym zachodzie Sosnowiec, położony w dole.
Równolegle do szosy biegnie w stronę folwarku dróżka, gdzie w letnie, gorące
dnie dzieci lubią się bawić w nagrzanym piasku. Pola okoliczne jałowe i dlatego
często łubinem porosłe, pachną mocno, a samotna ogromna topola szumi,
powiewając listkami przy lada wietrze...
Dynamomaszyny i motory są rozmaitej konstrukcji i formy. Jedne są
bardziej prostej budowy, tak, że każdy potrafiłby zbudować, inne, złożone i
skomplikowane, są wy towarami badań i prac laboratoryjnych inżynierów
elektryków. Wszystkie prądnice, czy to proste, czy złożone, pracują na
zasadzie dwóch pokrewnych sobie sił: magnetyzmu i elektryczności. Jedna z
tych sił wywołuje drugą. Jeśli w pobliżu biegunów magnesu obracamy zwoje
drutu, to w drutach powstaje elektryczność.
Fabryka, w której pracował Stach, produkowała prąd stały. Parowa, stara
maszyna Borsiga obracała dwie dynamomaszyny i wytwarzała prąd o mocy
120 volt. Nie wystarczało to na potrzeby fabryki, to też posiłkowała się jeszcze
prądem miejskim. W hali maszyn stała potężna przetwornica, która
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
1
przetwarzała prąd zmienny na stały. Średnie napięcie prądu eksploatowanego
wynosiło 1500 volt.
Józef Kranc zabrał Stacha na robotę. Na kranie zepsuł się motor, nastąpiło
przebicie izolacji. Kran był wąski i z trudem dało się zachować równowagę.
Trzeba było cały motor odwrócić, następnie odkręcić pokrywę boczną, w
której mieści się łożysko i przymocowane są szczotki do kolektora. Motor
pachniał spalonym szelakiem i lakierem.
Przy pracy Józef mówił: nie należy się nigdy spieszyć i robić gorączkowo.
Najpierw należy się zastanowić jak do danej pracy podejść, aby ją sobie
ułatwić, no i trzeba pomyśleć nad bezpieczeństwem. Był tu u nas w roku
zeszłym jeden elektromonter, Piętka z Lublina. Pracował ze mną na wyższym
prądzie przy tablicy rozdzielczej. Mądrala był i nigdy nie dał sobie nic
powiedzieć... Niech Pan uważa, Panie Piętka, mówię mu, niech pan chodzi po
chodniku gumowym i nie dotyka żelaznej ramy... niech Pan będzie ostrożny i
niech Pan nie zbliży klucza do przewodów pod prądem... Tu jest tyle
przewodów i tyle nakrętek, że trzeba być bardzo uważnym... Obraził się na
mnie, że mu uwagi robię i stoi dalej na mokrej kamiennej podłodze. Widzę ja,
że może być nieszczęście, więc zostawiłem go, a sam poszedłem wyłączyć
prąd... Nie doszedłem do budki rozdzielczej, a tu słyszę krzyk, wracam pędem
za tablicę, a Piętka leży z wyszczerzonymi zębami... czarny i spalony...
Miałem potem dużo nieprzyjemności, że to niby ja byłem winien jego
śmierci...
Uszkodzony twornik opuścili za pomocą bloku. Stach i drugi terminator
ujęli za końce długiej ośki i ponieśli do warsztatu. Tam postawili twornik na
dwóch koziołkach i Józef wziął się do naprawy. Kolektor składa się z tylu
płytek, izolowanych między sobą, ile jest wiązek drutu, nawiniętych lub
osadzonych na żelaznym kadłubie twornika. Kadłub twornika składa się z
mnóstwa cienkich blaszek, izolowanych między sobą i jest gładki lub
rowkowany. Jeśli jest rowkowany, to w rowki te umieszcza się wiązki drutu,
którego dwa końce przytwierdza się, do odpowiednich dwóch płytek
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
2
kolektora. Istnieją rozmaite modele motorów, wszystkie są jednak
zbudowane na zasadzie zależności pomiędzy dwiema pokrewnymi siłami,
magnetyzmem i elektrycznością...
Michalik robił żelazne haki dla izolatorów, pomagał przy tym Trenciok.
Michalik walił wielkim młotem: bum, bum, bum, a Trenciok popukiwał
małym młotkiem: puk, puk, puk.
Stary Trenciok mówił... Panie, już teraz nie ma takich kowali jak
dawniej!... Dawniej – to chłopak skończył termin i mówił majstrowi "do
widzenia, – zostańcie z Panem Bogiem". Taki był porządek, że młody szedł w
świat, aby się czegoś więcej od ludzi nauczył. Nie było żadnej rekomendacji,
ani żadnej protekcji. Takiego czeladnika każdy kowal miał obowiązek przyjąć,
dać nocleg i nakarmić. Ale przed tym musiał przybysz pokazać, że jest
kowalem. Dostawał jakąś robotę i musiał zrobić. A majster się ino patrzył. Jak
chłopak umiał ruszać młotem i poznać było kowala, to zostawał, dostawał jeść
i spać, i jeszcze pieniędzy na dalszą drogę, a jak nie, to go majster przepędzał
na cztery wiatry od swojej kuźni... Do mojego wujka, który był kowalem,
przyszedł raz taki jeden... Byłem wtedy małym chłopcem...i wujek dał mu
młot do ręki i czeka... a ten chwycił młot jak piórko i jak zacznie wujkowi grać
młotem po kowadle – to jakby kto na organach grał... tak ładnie młotem na
kowadle zagrał... Z miejsca go wujek wziął i dobrze mu płacił...
Flaki do izolatorów, jeśli mają być wkręcane do drzewa, muszą być
zaopatrzone w jednym końcu w gwint. Drugi koniec, wykrzywiony w
kształcie fajki, gdzie nasadza się izolator, nacina się na podobieństwo gwintu,
okręca konopiami, smaruje oliwą i dopiero nakręca porcelanowy izolator...
Porcelana jest złym przewodnikiem elektryczności, tak samo fibra, mika i
drzewnik...
Elektromonter Naprawka był pacyfistą. Pracował od wielu lat w tej
fabryce. Wyterminował, skończył i jako elektromonter pracował tu już przed
Wielka Wojną... Był wtedy wesołym młodzieńcem, którego wszyscy lubili i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
3
który słynął ze swoich kawałów... Po wojnie wrócił znów do tej samej fabryki,
ale jakże zmieniony!... Wychudł i zwiądł... Twarz miała wyraz posępny, mówił
mało i szybko się denerwował... Przeżył podczas wojny niejedną tragedię
własną, bliskich swoich i znajomych... Wojna! to słowo wyprowadzało
Naprawkę z równowagi...
Jednego dnia stary Trenciok odezwał się... Ażeby już była ta wojna, bo
tych ludzi za dużo, niechby połowę wytłukli...
Naprawka spojrzał na Trencioka i krzyknął tak, że słychać było w całym
warsztacie... Wy stary!... nic nie mówcie o wojnie, bo kiedy wszyscy się bili, to
wyście w tym warsztacie siedzieli i pieniądze zbijali, – tak, żeście sobie potem
dwa magle postawili, stary maglarzu... Jak byście tak na front poszli i jakby
wam z armaty strzelili – to byście ze strachu do latryny wpadli... Wy wiecie co
znaczy wojna?... Wy i ci wszyscy, którzy siedzieli na tyłach i pozajmowali
najlepsze posady, wtedy, kiedy inni młodzi leli krew i zostawali dziadami na
całe życie...
Stary Trenciok mruknął coś pod nosem, – a cały warsztat przyznał
Naprawce rację...
Moralność czasów wojennych i powojennych znana jest całemu światu...
Matka mająca dwie dorosłe córki i drobniejsze dzieci, kiedy mąż był na
wojnie i nie było o nim wiadomości, w ucieczce przed śmiercią głodową,
kładła na podłodze dwa sienniki i otwierała drzwi dla żołnierzy
nieprzyjacielskiego pułku, stacjonującego w mieście... Za bochenek
kwadratowego żołnierskiego chleba w izbie, oświetlonej łuczywem, oddawały
się starsze córki, aby młodsze rodzeństwo uchronić od głodu...
... Wojny wam się chce... cholera!... Was nie sprali kolbą karabinu – tak, że
wam żebra wyszły bokiem... nie wybili wam zębów, żeście połykali własną
krew... A korpieli gotowanych na wodzie też nie jedliście... lepsze dajecie
świniom... nie obudził was nikt kopniakiem w brodę lub prosto w twarz
grubym, żołnierskim butem... nie zarazili wam córki syfilisem ani nie urodziła
bękarta ślepego od rzeżączki... Ani też nie zatłukli wam chłopca, złapanego
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
4
ma kradzieży sucharów wojskowych... Nie chodziliście jak chodzi jeniec w
jednej potarganej koszuli, żółtej od potu w miesiącu lutym... Lebiody polnej i
pokrzyw na surowo nie jedliście, bo po tym leje się z człowieka zieloną farbą i
ciągle bolą kiszki...
I nie wiecie jak smakuje mięso ludzkie, kiedy człowiek jest obłąkany z
głodu... Wojny wam się chce... cholera!...
Józef składał wielki kolektor – szeregi śrubek jedna po drugiej przykręcał i
mówił:
... Naprawka ma rację, wojna to zła rzecz, ale wojna trwa ciągle... Są tylko
różne rodzaje wojen... Jedne są ukryte, a inne otwarte... Te ukryte i ciche są
gorsze... Na otwartej wojnie to krótko i węzłowato – albo ty zabijesz – albo
ciebie zabiją... Pamiętam swój pierwszy chrzest bojowy, kolumnę naszą wtedy
zdziesiątkowali... Oficer ryknął... (chłopcy na bagnety!!... Za Ojczyznę!... co
nam ją te skurwysyny zabrać chcą!... Pomścimy krew zabitych kolegów!...
Niech żyje Poo…l.. s...ss…) Trafiła go kulka, zatknął się własną krwią i upadł...
Zastąpił go podporucznik... Pochyliłem bagnet i leciałem… Nicem nie widział,
tylko żółty piasek okopów z tamtej strony... mgliło mnie się w oczach, krew
mnie zalewała... Zęby latały mi jak w febrze ze wściekłości, a byłem jak to
żelazo, tu stuknął w stojące obok żelazne kowadło... Koledzy walili się pod
moje nogi. Kulki dzwoniły po hełmie, a ja nic – ino naprzód!... Dopadłem
okopów, w lewej ręce poczułem ból, ale to mniej jeszcze bardziej
rozsierdziło... Hem zabił i kogom zabił – nie pamiętam... Przypominam sobie
jak przez mgłę, żem pierwszemu bagnet w oko wraził, tak, żem czaszkę
rozerwał, drugi brzuch mi nadstawił... trzeci... czwarty... a potem straciłem
przytomność... Obudziłem się w szpitalu, okopy zdobyliśmy i prawie
wszystkich moich kolegów wytłukli...
Z tej wojny ja wyszedłem wygrany, bo to była wojna oko w oko... Ja tam
widzę wojnę wszędzie, tylko pod różną postacią... Tak ci się ludzie zmawiają i
jedni drugich pragną utracić... ale się w oczy uśmiechają i podają sobie ręce
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
5
po przyjacielsku... A tymczasem mobilizują swoje siły – wpływy. Inteligentnie,
dyplomatycznie, bez rozlewu krwi dadzą człowiekowi tak w łeb, że go
całkiem utrącą... Chytrością i podstępem, protekcją i wpływami, tą oto bronią
dziesiątkują ludzie wyrafinowani ludzi prymitywnych, impulsywnych,
uzewnętrzniających swoje przeżycia, ludzi – dzieci... Człowiek – dziecko, jeśli
jest zły, to wyrąbie co ma na sercu i zapomni... krzywdy by nie zrobił... a taki
przerafinowany intelektualista, to będzie chodził, uśmiechał się grzecznie, a
w odpowiedniej chwili nogę podłoży, lub kulkę pośle... A strzela zawsze w
plecy. I po śmierci nie dość mu zemsty jeszcze... nagrobek ekskrementami
zamaluje, a będzie się przy tym uśmiechał grzecznie, dystyngowanie...
... Wojna trwa!... Wojna pomiędzy prymitywnymi ludźmi, reagującymi
uczuciowo na wszystkie fakty życia, a wyrafinowanymi mózgowcami, dla
których uczucia nie istnieją, poza uczuciem strachu... tyle, że nie wiele już
ludzi serdecznych: zwyciężyło zło i przewala się czarną lawą po ziemi...
Od wypadku w hucie Jen zmieniła się. Jej zwykle zarumieniona buzia
pobladła, a duże ciemnoniebieskie oczy posmutniały. Jen ma własny pokoik,
urządzony ze smakiem. W pokoju tym ma kącik ulubiony, głęboki, miękko
wyścielany fotel, obok stoliczek niski, ze stojącą na nim amplą niżową, która
napełnia pokój wieczorem ciepłym światłem. Tu Jen odpoczywa, tu czyta, tu
szuka równowagi. Ostatnio coraz częściej zamyka się u siebie. Siedzi oto
zamyślona, z głową odchyloną na oparcie... Myśli... Ach, ojciec jest
nieludzki... bez serca... Postąpił tak, aby tych ludzi odpędzić od siebie... Sam
ich poprosił i daje jak jałmużnę pięćset złotych... i to ma być rekompensata za
uratowanie mi życia!...
Ten młody człowiek zachowywał się ze wszech miar szlachetnie... A ze
strony ojca... to było poniżające... Powinien się zaopiekować tą babką, a temu
młodemu dać jakąś pracę i w ten sposób chociaż częściowo spłacić dług za
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
6
uratowanie jej życia i za ich sieroctwo... tymczasem... Dlaczego nie weszła do
gabinetu i nie zaprotestowała?... Tak!... a ojciec zrobiłby surowe, poważne
oczy i zacząłby się „dziwić niepomiernie”... i ona by się rozpłakała, a tu ten
młody...
Taki miły... brunet... śniada twarz, oczy szare... naprawdę miły... Ach,
ojciec... ciągle ma mnie za taką smarkulę... trzyletnią, a ja mam osiemnaście,
ciągle jestem malutka Jen, tylko butlę ze smoczkiem wziąć, siąść w kącie i
ssać... straszne!... Ale skończy z tym, bo tak dłużej być nie może!... nie!...
między nią, a ojcem przepaść naprawdę... Musi odnaleźć tego młodego i
zapewnić go o swojej przyjaźni... życzliwości... Tylko czy on uwierzy?... Powie,
że jaki ojciec taka córka... to byłoby okropne!... Teraz jest zupełnie sam...
babka umarła, mieszkanie zlikwidował... i przepadł... Jak go tu odnaleźć?...
Może przez biuro adresowe?... Jakże on się nazywa?... Stach Lemański...
Stach... Odesłał te pięćset złotych, odebrał ojciec i powiedział – To widać jakiś
egzaltowany idealista... no niewiele zrobi w życiu, – chyba, że się wyleczy –
jak dostanie w skórę raz i drugi... Coś podobnego, tak powiedzieć... dopiero
teraz poznaje swojego ojca...
Za oknami wiatr przeciska się między gałęziami jodeł i wzdycha... Smutno
jest samej!... Jen spoziera po mieszkaniu, każde miejsce zna tu na pamięć...
zamyka oczy... marzy... widzi jego sylwetkę... Byłby świetnym partnerem do
tenisa... Ale na pewno nie umie grać, bo skądże... może jeszcze i rakiety w
ręku nie miał? Nauczyłaby go... O!...jest jakiś wieczór wiosenny, pachnący...
idą razem... białe bzy... bzy japońskie pachną tak mocno... bzy... tyle bzów...
Oddech Jen stał się miarowy... Sen o bzach pachnących zakołysał się na
rzęsach śpiącej jak motyl... a światło ampli ubierało jej głowę i włosy w różowe
promyki...
Mała, dobra o tkliwym serduszku Jen, – czy żyjesz tylko w mojej
powieści?!...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
7
Felek Kuternoga, syn wdowy, sąsiadki Stacha, był dzieckiem pechowym,
mimo, że nie urodził się w piątek, ani trzynastego. W siódmym miesiącu życia
upuściła go wyczerpana matka na ziemię, tak – że dziecko połamało sobie
nóżki i jedna została krótsza na całe życie. W dziewiątym roku w czasie
nieobecności matki, która pracowała w fabryce włókienniczej, wybił przez
nieuwagę synowi kamienicznika oka, – za to ojciec okaleczonego zbił Felka
tak strasznie, że chłopak parę miesięcy walczył ze śmiercią i potem długo pluł
krwią. W dwunastym roku, podczas pobytu u babki na wsi, – wywołał pożar,
który strawił parę większych gospodarstw. W trzynastym roku, w szkole,
zamykając drzwi uderzył nimi niechcący, idącą za nim nauczycielkę,
krótkowzroczną pannę Weronikę, tak nieszczęśliwie, że doznała złamania
nosa, co zadecydowało o dalszej edukacji Felka. I tak wiele, wiele wypadków,
które dowodzą, że Felek był dzieckiem nieszczęśliwym, któremu się nie
powodziło, dzieckiem, należy to dodać – ładnym – harmonijnie zbudowanym
i mimo kalectwa zdrowym... Matka pracowała w fabryce włókienniczej,
zarabiała marnie, a Felek miał jeszcze dwie siostrzyczki, Haluśkę i Zosię.
Lato było właśnie – druga połowa sierpnia – i Felek postanowić wybrać się
na kłóski, jak i inne dzieci... Sklepikarz nie chciał kredytować a w domu
chleba nie było. Chłopak myśli sobie... Nazbieram kłósek, ususzy się na piecu,
wykruszy ziarno, zmiele na młynku od kawy i będzie taka gruba mąka, z
której matka ugotuje potem smaczną polentę ze słoniną... A Haluśka i Zosia
będą się cieszyły, będą klaskały w rączki. Umówił się Felek z Julkiem z
kamienicy Fligiera i poszli. We dwóch zawsze raźniej. I od polowego łatwiej
uciec we dwoje, bo jeden tu – a drugi tam i polowy nie wie kogo gonić.
Ale pech i tego dnia nie odstąpił Felka, a było tak... Z dwóch pól
sąsiadujących o miedzę, a należących do jednego towarzystwa
przemysłowego, jedno było uprzątnięte i gromada biedaków chodziła po nim,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
8
jak głodne ptaki, pochylając się raz po raz, jak gdyby dziobiąc ziemię rękami.
Każdy pochylony patrzył uważnie w ściernisko. Niektórzy mieli
poprzewieszane przez ramiona torby, do których wrzucali kłosy krótkie, bez
łodyg. Felek popatrzał na swój mały pęczek. Szukał już przeszło godzinę, ale
mało było kłosów, bo przeszło tu już wielu poszukiwaczy a przedtem jeszcze
dworskie grabiarki. Przysunął się do sąsiedniego pola i zaczął zbierać w
miejscu niezgrabionym. Parę bab, które zbierały do fartuchów, poszło za jego
przykładem. Zauważył to ekonom, porwał stojącemu obok furmanowi bat i
pogalopował w ich stronę. Baby uciekły z wrzaskiem, a utykający na nogę
Felek pozostał. Owinął go bat i spadł na plecy ognistym smaganiem.
Potoczyły się na głowę ciężkie przekleństwa. Twarz, raz i drugi przeciął ostry,
piekący ból. Felek chciał krzyczeć, ale przestrach zatkał mu gardło, więc
skurczył się jeno i przysiadł. Koń odjechał... Na ściernisku stał Felek osłupiały.
W lewej ręce ściskał pęk kłosów wyżółkłych, chlebnych, na które raz po raz
ściekała z rozciętego policzka krew...
Stach był nieśmiały, bieda i sieroctwo zrobiły go bardziej nieśmiałym. Siły
wyczerpywały się, a robota była ciężka. Trzeba było dźwigać motory, co było
nieraz nad siły chłopca, odnosić, podtrzymywać. Dźwiganie ciężarów, kucie
dziur i rowów pod krytą instalację, wspinanie się po wiązaniach, pośród gór
nigdy nie zbieranego kurzu, łażenie po słupach, wyciąganie linii
napowietrznych, to jest tę cięższą i brudniejszą część roboty
elektromonterskiej – wykonywali terminatorzy. Monter wołał chłopca, kazał
mu brać na plecy jakąś maszynę czy narzędzia, a sam szedł obok z pustymi
rękami z papierosem w ustach. I trzeba było wszystko robić sprytnie i
akuratnie, aby nie ściągnąć na swoją głowę ciężkiego przekleństwa. Za bardzo
delikatne uchodziły uwagi takie jak np. "Ty ofermo, jakaś, jak ty to
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na3
9
trzymasz"... albo „ruszajże się, ty patałachu jakiś”... Lub też "ty się na mamkę
nadajesz, mendo niemrawa, ale nie na montera"...
Do takiej roboty Stach odżywiał się marnie. Śniadanie: suchy chleb,
herbata; na obiad: suchy chleb, herbata; na kolację: suchy chleb, herbata.
Zmizerniał, policzki mu zapadły i skóra na twarzy straciła zdrowy wygląd.
Osłabły poruszał się niezgrabnie, to też monterzy odnosili się do niego
niechętnie, a nawet dokuczali mu. Na robotę nie chcieli go brać, bo nie na
wiele się zdał – a przy tym takie to nieporęczne i nie sprytne, jakby życia w
sobie nie miało, ciągle taki senny... Zostawał więc w warsztacie, a tu byle
czeladnik popychał nim, a majster obrał go sobie za kozła ofiarnego, na
którym swój humor wyładowywał.
Bywało, że coś źle zrobiono, lub nie na czas, wówczas zniecierpliwiony
inżynier, kierownik, któremu podlegał warsztat elektromechaniczny, robił
majstrowi cierpką uwagę. Jakiś motor od maszyny, wczoraj reperowany, znów
się popsuł, jakiś dźwig nie działał, a tu zamówienie terminowe...
Kierownik danego wydziału, w którym zepsuły się maszyny, telefonuje do
inżyniera inspekcyjnego, któremu podlegał warsztat elektryczny ze słowami
mniej więcej takimi: – No, panie kolego Z., jakże wy to reperujecie, przecież
tak nie można, ja mam zlecenie biura na taki a taki termin...
Inżynier inspekcyjny tłumaczy się, zwala winę na obsługę, która pracuje
przy maszynach, przyrzeka to naprawić natychmiast u telefonuje do
warsztatu elektromechanicznego w podobny sposób: – Panie Majster, to jest
partolenie, nie robota. No, Panie! Albo robimy, albo nie?... No niechże Pan to
naprawi jak najprędzej!...
Majster wiesza słuchawkę i wściekły nieomal wylatuje z kantorku. Wydaje
dyspozycje, przeklina obsługę, a spostrzegłszy niezdarnego i apatycznego
Stacha – dalejże na niego... Jak ty łazisz, ty krowo, ja ciebie na zbity pysk
wyrzucę... Chłopak chciałby się pod ziemię schować i myśli... Co ten majster
chce ode mnie? Słyszy śmiechy monterów i czuje, że jest sam, że życie jest
ciężkie i mroczne...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
0
Najtrudniej było ze wstawaniem, organizm wycieńczony łaknął snu. Na
głos syreny podnosiły się ciężko powieki i opadały. Spać, spać jeszcze minutę,
niech tam!... Buntowało się coś w nim, coś krzyczało... a niech tam!...
wszystko mi jedno!... przecież ja nawet pięści zacisnąć nie mogę. Obrzydził
już sobie ten porządek dzienny. Umyć się, zmoczyć wodą twarz, przejechać
grzebieniem po głowie, włożyć robocze ubranie, chleba sobie kromkę ukrajać
i herbaty nalać w bańkę... Tak co dzień i tak dziś będzie, mechanicznie, ze
straszliwym znużeniem i obojętnością krajał chleb, a podczas wlewania
herbaty-lury, ogarnia go znów melancholia.
I to trzeba robić już, żeby się nie spóźnić do fabryki. Buntowało się w nim
coś, – ale wstawał, bo dźwigało go z łóżka poczucie obowiązku.
Raz został Stach po fajerancie, zamilkły obrabiarki i przycichł kompresor.
Robotnicy wyszli szeregiem i hala opustoszała, zamarła. Przestało w niej bić
serce, przestała krążyć krew. Maszyny stanęły nieme, bezradne, jak gdyby
niepotrzebne. Tokarki i tokarnie stały pod ścianami, a bliżej wiertarki i
nuciarki, a na samym środku ogromna heblarka z prostokątnym blokiem
żelaza do obróbki. Przez oszklony dach, przez okna zaczął się sączyć mrok i
gęstniał. Kontury maszyn rozlewały się, raz pęczniały, a raz wydłużały.
Ogromna heblarka świeciła żelazną platformą jak katafalk... tak katafalk na
środku stoi, a na nim podłużny cień... blok żelaza... trumna... Coraz
ciemniej... Maszyny wyciągają się i kurczą jak gdyby pełzały i są coraz bliższe
katafalku. Transmisje odwróciły się środkowi, pasy obwisły, jak rozpuszczone
włosy i jeno czekać... i jeno czekać jak wybuchną szlochem... Teraz katafalk
podnosi się ku górze. Postacie w hali pochylają się... Mroczno!...
Halę zapełnił czarny tłum, widać zarysy głów, rąk, torsów. Katafalk
błyszczy swoją płaszczyzną, trumna świeci czarnością i rysuje się coraz
mocniej. Nagle podnosi się wieko i ktoś tam siada... Ojciec! Pochylił głowę, a
na dole z ciemności popłynął szept... O! ooo... hoooo.. bl...bl.. bl.. Oo!...
hooo... bl, bl, bl, O! liooo... Maszyny modlą się, maszyny proszą, maszyny
grożą...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
1
A to co za cień pojawił się na platformie?... to Kowalik, którego wyrzucili
na starość z fabryki, a który się w tej hali z rozpaczy powiesił... A ten?... to
chyba ślusarz Bednarczyk?... złapała go transmisja, dwa razy nim o ścianę
miotnęła i już. A ten cień diabelsko roześmiany z wyszczerzonymi zębami?...
to elektromonter Piętka... O jest i mały Janek Kasiński... jest i Wiśniewski, ale
zamiast ciała jest tylko krzyż drewniany, a na krzyżu osadzona głowa...O!
wzięli się za ręce i tańczą... Tańczą dokoła trumny!... To nie jest trumna!... to
jest armata, lufa armatnia... Gruba Berta!... Nabita!... Nabita umarłymi!...
Dużo, bardzo dużo umarłych!... Oooo!... strzelają!... Buum!
Elektromonter Naprawka lekko potrząsnął Stachem.
– Zdrzemnąłeś się chudzielaku?... Przychodzę do warsztatu, szukam go, a
on siedzi w kącie, pięści do oczu przyciska i śpi... Co?... Ty płaczesz?... Co ci
się stało?... No, mówże, możeś głodny?... Masz mój chleb i nie płacz, bo nie
lubię widoku łez... psiakrew!...
Hala rozbłysła światłem... Maszyny stały na swoich miejscach, jeno cienie
przylepiły się do ścian... przykucnęły w kątach., czyhały...
Kochany Stefanie!
Sielce są dzielnicą robotniczą, tak samo Dębowa Góra. Dawniej nazywały
się Siedlecz, albo Seydlecz i około roku 1360 były własnością Abrahama z
Goszyc. Drogą zamiany przechodzą Sielce i Klimontów, założony przez
Klimunta herbu Lis, rycerza żyjącego w XII wieku, na własność Ottona z Pilicy.
Piotr Szafraniec nabywa od Ottona z Pilicy wsie Sielce i Klimontów w ziemi
krakowskiej, za patronatem kościoła w Mysłowicach za siedemset grzywien
groszy praskich. W 1379 roku królowa Elżbieta przenosi Sielce i Klimontów z
prawa polskiego na niemieckie. W XV wieku Sielce są własnością Jarockich,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
2
mają piętnaście łanów kmiecych, z których dziesięcinę dawano kościołowi w
Czeladzi i folwark rycerski, z którego dziesięcinę dawano kościołowi w
Mysłowicach. W 1827 r. Sielce liczyły 33 domy i 279 mieszkańców.
W 1880 r. Sielce liczyły 46 domów i 1090 mieszkańców. W tym czasie dobra
Sielce są własnością hrabiego Renard, składają się z folwarku Sielce z młynem, i
osady folwarcznej Andrzejówka i Dębowa Góra. Na obszarze tym, który
zajmował 1520 mórg, znajdowały się dwie kopalnie węgla.
Sielce są dzielnicą kopalnianą, tak samo Dębowa Góra. Kopalnie są duże i
mają wiele szybów. Jedne służą do wyciągania węgla, inne do wyciągania ludzi,
a jeszcze inne do zamulania piaskiem wybranych chodników. Piasek zmieszany
z wodą, prawem kinetycznym, kierowany jest do odpowiednich chodników.
Nocą, górnicy idą na szychtę w czarnych, potarganych ubraniach z cajgu, z
karbidkami w rękach. Przez ramię mają przewieszone drewniane skrzynki.
Karbidki, lampki acetylenowe migają w ich rękach – raz dwa... raz dwa... Przy
miarownym kroku płomień raz zapala się, raz gaśnie. Idą nocą i jeno światełka
migają, jak błędne ogniki. Wygląda to na pochód duchów.
W kopalniach jest ciepło, na głębokości 25 metrów nie ma różnicy w
temperaturze lata czy zimy. Temperaturę na danej głębokości określa się przez
stopień geotermiczny. Stopień geotermiczny jest to pewna ilość metrów w głąb
ziemi, przy której temperatura podnosi się o jeden stopień. Przeciętna wielkość
stopnia geotermicznego dla ziem naszych wynosi 85 metrów.
Rozmaite iły, łupki, margle i gliny, wypełniające warstwy między pokładami
węgla, są wydobywane i wywożone na wielkie hałdy. Ludzie ubodzy, dzieci
wynędzniałe, grzebią kopaczkami w hałdzie i odnajdują węgiel. Sprzedają go
potem lub ogrzewają nim swoje mieszkania.
Dobra Sieleckie, przedtem niż tu stanęły kopalnie, były dobrami rycerskimi.
Zamek dzisiejszy wyglądał inaczej. Zbudowany jeszcze przez templariuszów,
posiadał mury obronne, fosę, most łyżwowy i kaplicę, do której bracia zakonni i
rycerstwo modlić się chodziło. Były lochy podziemne i wyjścia tajemne, które
nie są dokładnie zbadane. Stary park jest częścią puszczy wielkiej,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
3
niebezpiecznej puszczy, która otaczała zamek w czasach kiedy Czarna
Przemszą płynęła wśród oparzelisk i bagien. Piwnice zamkowe służyły za
więzienia. Zamek dzisiejszy nie przypomina dawnego. Obniżono wieże,
przerobiono komnaty i piwnice, nawet kaplicy nie oszczędzono. Zostały jeno
tablice, signum dawnej wielkości. W przeciwnej zamkowi stronie nad brzegiem
stawu, było jedno wyjście tajemne, jak głosi podanie... Dziś jeszcze olbrzymi
głaz spoczywa na dwóch mniejszych i, tworzy naturalną zaporę,
przypominającą wyglądem bretońskie dolmeny.
Podanie głosi, że jeden z właścicieli zamku pochowany został po śmierci na
wysokiej górze, na południowo-wschód od Sielca. W wielkim grobowcu ułożono
nieboszczyka, a razem z nim zamurowano żywcem jego ulubionego konia i
olbrzymiego psa. Pies dostał bochenek chleba, a koń wiązkę siana. Podanie
głosi dalej, że złodzieje, którzy w poszukiwaniu skarbów w wiele dni później do
owego grobowca zajrzeli, zastali w nim jedynie żywego psa. Konia, ani
nieboszczyka nie było, jeno kości dokładnie ogryzione poniewierały się po
kamiennej podłodze. Być może że pies zjadł bochenek chleba, potem
zdychającego konia, a w końcu nieboszczyka. Samozachowawczy instynkt
życia jest bardzo mocny...
Dębowa Góra leży w pasie kopalnianym. W dawnych czasach właścicielem
jej był szlachcic pewien, Jan z Dębowej Góry, Dębowski. Na górę prowadzi szosa
wysadzana topolami. Szosa ta łączy Sosnowiec z Modrzejowem. Wzdłuż drogi
stoją wielkie i małe pojedyncze domki dla robotników. Na zachód od Dębowej
Góry płynie Czarna Przemsza. Nad Przemszą stoi kopalnia, wyposażona
technicznie we wszystkie potrzebne urządzenia do wydobywania, sortowania i
ładowania węgla. Nieczynna kopalnia, kopalnia zatopiona. Jedno krótkie
zepsucie pomp, a woda wypełniła kopalnię. Zagraniczni nurkowie schodzili do
dna i stwierdzili, że woda wypełniła kopalnię do głębokości 67 metrów.
Modrzejów, dawny Modrzew, był w czasach Księstwa Siewierskiego wsią,
która zwała się. Mrowisko. August II przywilejem z 1706 r. wyniósł ową wieś do
rzędu miast pod obecną nazwą. Mimo, że tędy prowadził słynny trakt handlowy
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
4
z Krakowa do Prus, stan Modrzejowa nigdy nie był pomyślny. Modrzejów leży w
klinie pomiędzy Białą a Czarną Przemszą, w owym sławnym trójkącie trzech
cesarzy. Nie tak dawno, z wysokiego brzegu Przemszy, kamienny pościg
Bismarcka urągał światu. Z pamiętników zwycięscy spod Sedanu wynika jasno,
że Wilhelm II był głupcem. Przebiegły dyplomata, któremu Niemcy
zawdzięczają przedwojenny imperializm, nie przebaczyłby rezydentowi z Doom
wielu posunięć strategicznych. Jedni zdobywają i gromadzą, drudzy trwonią –
jest w tym prawo równowagi i sprawiedliwości.
Stary Pik miał okrągłą twarz, duży kartoflany nos i włosy na głowie
zjeżone w nieładzie. Nosił kapotę wyszmelcowaną, zapiętą na jeden górny
guzik i szalik szaro fioletowy, zawiązany na szyi na węzeł. Oczy miał siwe,
brwi nasunięte i wyraz twarzy trochę groźny. Chodził po hali, zaglądał do
maszyn, poklepywał je, mówił do nich, przykładał ucho do panewek,
smarował i czyścił, aż się świeciło. Pilnował, aby się cylindry nie zagrzały,
uważał na manometry i zegary. Te maszyny, te silniki, te prądnice czuły nad
sobą jego oko. On je zatrzymywał w odpowiednim czasie, on je puszczał w
ruch. Jeśli ważniejsze maszyny, wymagające ciągłego baczenia, stały, a stary
Pik miał jakąś reperację, wtedy zabierał się do niej dokładnie jak doktór.
Najpierw oglądnął, opukał ze wszystkich stron zepsutą część, a potem
rozkładał narzędzia, zakasywał rękawy i piłował, piłował, stukał, pukał,
próbując ostrożnie miejsca nadwerężonego. Pomrukiwał przy tym
dobrodusznie do kawałka żelastwa, jak do malca – pocieszająco – zrobi się...
zrobi... wszystko będzie dobrze. Gdy mu robota szła łatwo, zaczynał najpierw
półgłosem, a potem głośną swoją stereotypową piosenkę, dla której
elektromonterzy nazywali go Starym Pikiem.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
5
... To mówi sławny pik... pik... pok... pok... pok.. widi... wid... wid... wid... Ach, jak mnie strasznie wstydzę cały świat tak zbrzydł.
... To mówi sławny pik... pik... pok... pok... pok.. widi... wid... wid... wid... Poszedłbym sobie w dal... Tylko mi dzieci żal...
Stary Pik kochał tę halę, te maszyny i każdą ślusarsko-mechaniczną
robotę. Ale gorzkniał z każdym dniem coraz bardziej. Ból jakowyś gryzł go jak
robak w środku. Jeszcze jak pił, to lżej było i obojętniej. Im trzeźwiejszy był,
tym smutniejszy i często miejsca znaleźć sobie nie mógł. Głową biłby nieraz o
ścianę, żeby nie myśleć, żeby nie pamiętać. Krzywdę uczyniono mu,
niesprawiedliwości wielkiej nad nim dokonano.
Ożenił się z namowy, wepchnęli mu pannę, która dobrej opinii nie miała,
ale która umiała go w to małżeństwo zaplątać. Pik nawet nie wiele rozumiał,
czego ona chce od niego?... Dlaczego płacze u jego kolan?... Chce, żeby się z
nią ożenił – dobrze! może się z nią ożenić... jemu tam bez różnicy. A jak jej
tak bardzo zależy – to dobrze – ożeni się.
W ciąży była i musiała z tego jakoś wybrnąć. Przysięgała na wszystkie
świętości, że to jego – Pika dziecko, a on uśmiechał się dobrodusznie i machał
ręką... Nic sobie tam nie przypominał, żeby między nim a nią... ale niech tam,
zgodził się byle spokój był... żony nie kochał, domu nie znosił i najlepiej czuł
się w swojej hali z maszynami...
Ale urodziło się dziecko i stary Pik się odmienił. Jak przedtem do fabryki –
tak teraz do domu się spieszył. Stał się dla dziecka najczulszą matką, niańką,
pielęgniarką. Kołysał je, bawił, niańczył, pieścił, całował, zmieniał pieluchy.
Dziecko nie było do niego podobne i głośno ludzie mówili, że nie jego;
podobno znali nawet niektórzy prawdziwego ojca, bo często go z żoną Pika
widywali. Ale Pika to nie obchodziło co ludzie mówią, dziecko pokochał i tyle.
Taki robaczek... takie maleństwo... bezbronne... bezradne... i jak to nie
kochać... Jedna rączka – to taka jak Pikowy nos. Żona poganiała nim jak
służącą do najgorszej posługi. W końcu zostawiała go z dzieckiem jak tylko
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
6
przyszedł z pracy, a sama znikała gdzieś na całe godziny. A stary Pik się
cieszył... Zostawał sam z małym fąflem, bawił go, kąpał, śpiewał mu bzdurne
piosenki, które sam zmyślał – i był w siódmym niebie. Jak się taki mały nosa
uczepi, albo włosów, i ciągnie... i śmieje się przy tym całą gębą. Tak stary się
odmienił, w fabryce usiedzieć nie mógł i ciągle mu się spieszyło do domu, do
małego. Tak było rok.
Jednego dnia przychodzi Pik z pracy do domu, a tu zastaje drzwi
zamknięte, a klucz u gospodarza. Od dozorcy dowiaduje się, że żona z
jednym panem zabrała małego i co było najlepszego w domu i wyjechała.
Zostawiła tylko list, w którym groziła Pikowi, żeby się nie ważył stanąć na
drodze jej szczęścia. Stary rozpłakał się jak dziecko. Do domu wejść nie
chciał... Bo po co, jak tam nie ma małego, to po co?... – Zabierzcie sobie ludzie
co tam jeszcze jest, powiedział i poszedł...
I wrócił do hali maszyn i przez trzy dni z fabryki nie wychodził. Po
dniówce przekradał się z powrotem, siadał między maszyny i patrzył na nie i
mówił coś do nich, jakby je przepraszał... A potem zaczął pić... z początku
rzadko, potem coraz częściej. Dostał ostrą naganę, drugą od inż. Wody, który
go, pijanego i drzemiącego pod warsztatem, znalazł. Za trzecim razem
zawołał go do siebie inżynier inspekcyjny. Znał on dobrze starego Pika, lubił
go i dowiedział się skądsiś o jego tragedii. Posadził starego vis a vis w swoim
gabinecie, popatrzył nań i mówi...
– Tu turbiny i silniki w ruchu, a pan pijany – a pan drzemie!... To przecież
nieszczęście wydarzyć się może na całą fabrykę. Pan jest mózgiem tej hali, a
ta hala to serce całej fabryki... Ona daje siłę, światło i sprężone powietrze
wszystkim warsztatom... My Panu zaufaliśmy, a Pan chce na nas nieszczęście
sprowadzić!... Pan powinien tu czuwać za wszystkich innych, bo maszyna, to
jak małe dziecko, ciągle czuwać nad nią trzeba i pilnować jej. Chcieli Pana już
usunąć, inżynier Woda obstawał przy tym, ale ja się wstawiłem za Panem
moim słowem, że Pan już nigdy pijany do pracy nie przyjdzie, ja prosiłem za
Panem – wyprosiłem ostatni raz. Ale przestrzegam Pana, że teraz i ja jestem
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
7
odpowiedzialny... Zwracam Panu uwagę po raz ostatni!... No, niech się Pan
trzyma, Panie Pik...
A widząc, że staremu twarz tężeje i broda drga lekko, dodał...
– Myśmy byli dotychczas zupełnie zadowoleni z Pana... zupełnie... Ale
Pan musi mi dać słowo uczciwe, że Pan się już więcej na terenie fabryki nie
upije...
Stary przytaknął głową...
– No to niech Pan się trzyma... Ja prosiłem za Panem... Niech Pan mi nie
zrobi zawodu... Niech Pan się trzyma, Panie Pik...
Stary Pik wziął sobie bardzo do serca słowa inżyniera inspekcyjnego i
przestał pić wódkę, choć szło mu to z trudem i musiał każdego dnia walczyć z
głuchą żałością, która go pchała w stronę knajpy. Jednego dnia, po paru
miesiącach pracy, majster zawołał Stacha, do siebie i rzekł mu: – Pójdziesz do
hali maszyn, do pomocy staremu Pikowi, telefonował, żeby mu przysłać
chłopca, ma trudną reperację. No jazda!... już cię nie ma!...
Stary Pik przyjrzał się Stachowi dobrze i rzekł…
– Tu trzeba silniejszego chłopca, no tu trzeba trzymać kawał żelaza, a ty
bracie, tak wyglądasz, jakbyś z trumny uciekł...
– E, to nic – odparł Stach, – silny jestem i przytrzymam, co Pan
potrzebuje, zobaczy Pan... Tak wszyscy wygadują, żem do niczego, a ja nie
chciałbym tej pracy utracić, bo gdzie pójdę...
Tu Stachowi głos się załamał i w gardle ścisnęło. Pik spojrzał na chłopca –
i dodał: – A to zostań... pewno, że się przydasz, damy sobie jakoś we dwóch
radę... A gdzie ty masz ojca?...
– Nie żyje, zabiło go w hucie...
– A matka?...
– O, już dawno umarła...
– To ty nikogo nie masz?...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
8
– A nikogo...
– A ile ty masz lat?...
– Dziewiętnaście...
– Go? Dziewiętnaście – i tak późno do terminu przyszedłeś?...
– Bo byłem w szkole...
– W jakiej szkole?...
– W gimnazjum...
– I skończyłeś gimnazjum?! Nie mogłeś innej pracy znaleźć?...
– Kiedy nie było...
– A z czego ty żyjesz? – pytał dalej Pik, już w czasie roboty, odkręcając
wielkie nakrętki.
– A z tego co zarobię...
– Jak to, przecież ty bardzo mało zarabiasz?
Pracowali dłuższą chwilę w milczeniu. Stary zasępił się i spoglądał
ukradkiem na Stacha. Nagle odezwał się... – A to mi szelma zrobił...
– Co się stało? – zapytał Stach nieśmiało...
– Rzucił robotę i poszedł...
– Kto?
– A jeden młody rysownik, praktykant, robił mi od czasu do czasu
rysunki, dostał pewną lepszą posadę to i poszedł... a mnie teraz będą
potrzebne rysunki pewnych maszyn... Ale, ale... słychaj no, czy ty potrafisz
rysować?
– Trochę, tylko tyle, ile się w gimnazjum nauczyłem...
– Hm... to może i wystarczy; przecież nie chodzi o nadzwyczajne
rysunki...
– A o co chodzi?...
– O zwykłe rysunki maszyn i ich części...
– Możebym spróbował...
– Tak? No to narysuj mi odręcznie ramię tej pompy ssąco-tłoczącej...
Stach wziął kawałek papieru i gruby stolarski ołówek i narysował.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na4
9
– No, nieźle, nieźle... tylko grunt jaka taka dokładność... I nie smaruj mi
tłustymi paluchami po papierze... A ile ty chcesz za taki rysunek?...
– Jak to?...
– No., ile bierzesz pieniędzy za narysowanie takiego czy innego rysunku...
– A nic... mogę Panu rysować, jeśli Pan potrzebuje...
– Ja tam za darmo nie chcę. Tamtemu płaciłem, to i tobie zapłacę...
Dostaniesz pięć złotych od rysunku...
– Pan chyba żartuje, pięć złotych, kiedy nie ma za co?
– No, jak mi źle narysujesz, to nic nie dostaniesz... Narysuj mi na jutro
lokomotywę...
– Lokomotywę? Nie, tego się nie podejmuję... Lokomotywa składa się z
tylu rozmaitych drobnych części, a Pan chce dokładnie. Na to trzeba być
wykwalifikowanym technikiem...
– No to narysuj na razie koło od lokomotywy, będziesz potrafił?
– Owszem...
– Ale w dokładnej skali... wyraźnie i czysto... Na materiały dostaniesz ode
mnie. Tu masz pięć złotych...
Stach żachnął się... – No bierz! Za darmo nie płacę!... ma być dobrze
zrobione!... Zobaczymy, co ty umiesz i jakiś ty pracowity...
Staremu poprawił się humor... – Alem zmyślił z tym technikiem – mówił
sobie w duchu. Trzeba przecież temu mizerakowi pomóc. Ledwo to na
nogach stoi, a mówi, że siłę ma. Tylko muszę być wymagający w takich
rysunkach, bo chłopak by się wszystkiego domyślił...
Gwintownica zgrzytała przy imadle; stary dorabiał gwint do urwanej
śruby, a Stach wycinał z kawałka płaskownika żelazne podkładki... Pik nucił
półgłosem:
... To mówi stawny pik... pik... pok... pok... pok.. widi... wid... wid... wid... Ach, jak mnie strasznie wstydzę cały świat tak zbrzydł.
... To mówi sławny pik... pik... pok... pok... pok.. widi... wid... wid... wid... Poszedłbym sobie w dal... Tylko mi dzieci żal...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
0
Potężne, stalowe ramiona maszyn migotały w powietrzu w ruchu
prawidłowym. Na kolektorach silników i prądnic zapalały się i gasły drobne
iskierki. Hala – serce, łomotała równym rytmem: uum!... tum... tum... urn!.,
tum... tum... uum!.. tum... tum...
Włodek, wierny przyjaciel Stacha, jak mógł tak starał się rozjaśnić jego
niewesołe życie. Bywało, że czekał przed bramą fabryczną z torbą pełną
owoców, zadowolony, że sprawi tym radość swemu druhowi. Zapraszał go,
jak mógł najczęściej do swego domu, gdzie Stach mógł zawsze zjeść smaczny i
obfity obiad i zły był, gdy ten odmawiał, wychodząc z założenia, że gdzie cię
lubią, tam się nie naprzykrzaj. Jednego dnia, kiedy pogoda dopisała, wybrali
się z młodszymi braćmi Włodka na wycieczkę. Wyszli o piątej, kiedy słońce
wspinać się dopiero zaczęło po niebie. Szli spacerem, wdychając pełną piersią
powietrze soczyste rosą. Teren falisty daje więcej urozmaicenia wędrowcom,
aniżeli teren równinny. Znalazłszy się na jednej wyniosłości i objąwszy
wzrokiem horyzont, ciekawi jesteśmy, co będzie za drugą wyniosłością. W
lesie nad rzeką czystą Stach położył się na trawie i gonił wzrokiem ciągnące
po lazurowym niebie białe obłoki. Wierzchołki sosen szumiały, a miarowy
plusk wody ciszył, rozpogadzał... Snuły się Stachowi myśli po głowie, jedna za
drugą, jedna za drugą, – długim szeregiem jak łańcuch. Jedna myśl zaczepiała
o drugą, zupełnie różną od poprzedniej i słaby z nią mająca, związek... i
myślało się o ludziach... o życiu... o świecie...
Wrócili wieczorem w dobrych humorach. Pierwotny instynkt człowieka
puszczy jest w nas bardzo silny i jak długo nie zdławi go Wódka, kłopoty i
życie zmechanizowane, tak długo wrażliwi jesteśmy na żywą w nas tęsknotę
za złudą wolności i swobody. Ten instynkt jest najsilniejszy w młodym,
zdrowo rozwijającym się chłopcu i dlatego takie powodzenie mają książki i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
1
podróżach i dlatego tak często wyświetlane i nadużywane są filmy z
Tarzanami.
Gdy Stach zachodził do Otońskich, ojciec witał go zawsze życzliwie,
starymi słowami: – Witam Pana, Panie Stasiu!... co słychać... niechże Pan coś
powie?
Jednego dnia Pan Otoński zapytał, przyglądając się Stachowi uważnie:
– Jakże się tam pracuje w tym warsztacie?...
– Dobrze proszę Pana... dobrze...O, wiem ja od Władka, jak to dobrze,
zresztą, to widać po Panu. Myślę ciągle o tym, żeby dla Pana o jakąś lepiej
płatną pracę się postarać.
– Zostanę już chyba, proszę Pana w tym warsztacie, bo tak ciągle
zmieniać. Ni to, ni owo a lata płyną...
– To prawda, ale obawiam się, że Pan zdrowie zmarnuje. A wyczerpany
organizm podatny jest wszelkim chorobom...
– Myślę, że teraz lżej mi będzie – i tu Stach opowiedział historię ze Starym
Pikiem.
– I będzie Panu płacił?...
– Tak!...
– Czy są to jakie odpowiedzialne rysunki, przecież Pan nie jest
kreślarzem?
– Właśnie, ja to samo mówiłem temu mechanikowi, ale on, po obejrzeniu
jednego rysunku, powiedział, że dla niego to wystarczy, że nie potrzeba
lepiej…
– Jak on się nazywa?...
– Pik!...
– Pik?...
– Pik, ale elektromonterzy mówią na niego Stary Pik, ale właściwe jego
nazwisko brzmi chyba inaczej. Wygląda trochę groźnie, ale to zacny człowiek.
Mówi mało i stale podśpiewuje sobie jedną i tę samą piosenkę.
– Co Pan mówi... to oryginał?...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
2
– I strasznie lubi dzieci. Mówili o nim u nas w warsztacie. Podobno po
wypłacie – to kupuje wielką torbę cukierków i rozdaje małym... Sam kiedyś
widziałem, jak po wypłacie szedł z fabryki z wielką torbą wiśni, a dzieci
chmarą koło niego... Panie Pik, mnie... Panie, Pik, mnie...! Ja jeszcze nie
dostałam!... Panie Pik... A on roześmiany i zadowolony, pełnymi garściami te
wiśnie rozdawał ze słowami: – Macie pędraki... macie... Wiśnie kazałem
specjalnie umyć, abyście się nie pochorowali... Podobno odprowadzają go do
samego domu... I cała ulica, na której mieszka, lubi go...
– Co Pan mówi?... co Pan mówi, to naprawdę poczciwy człowiek.
Gdy nakryto do stołu, pan Otoński zachęcał słowami... Prosimy z nami,
Panie Stasiu... czym chata bogata, jak to się mówi...
Bywało, że po obiedzie, po kawie wychodzili do małego ogródka i
rozkładali dwie szachownice. Pan Otoński grał ze Stachem, a Włodek z
Jurkiem. Najmłodszy Zbycho kibicował zawzięcie, odbierając raz po raz
repliki od starszego Jurka...
– Zbycho, rolą kibica jest?...
– Pouczać kiepsko grających i poprawiać ich haniebne posunięcia!...
– Przeciwnie, rolą kibica jest patrzeć i milczeć, zrozumiałeś?
– Jakoś nie mogę, powtórz raz jeszcze, mówisz tak niewyraźnie...
– Sam grać nie umie, a kogo to by poprawiał... – O, patrzcie go, sławny
szachista...
– Tatusiu, Zbycho przeszkadza!...
– Zbyszku, pozwól im grać...
– Kiedy on, Tatusiu, wstyd mi przynosi, gra jak w klipę...
– A ja cię proszę, żebyś nie przeszkadzał! – strofował ojciec.
– Dobrze Tatusiu...
Na krótko jednak, bo po chwili rozległo się znów:
– Zbycho, rolą kibica jest?...
W domu Otońskich umiano pięknie czas spędzić. W niedzielny wieczór,
kiedy zmierzch zacierał kontury powyginanych fantastycznie starych grusz, a
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
3
zapach maciejek ciężką falą płynął po ogródku, załkały w altance skrzypce do
wtóru wiolonczeli. W dyszącą, letnią noc zaczęła się sączyć i rozpływać
upojna melodia arii Nadira z "Poławiaczy pereł", później barcarola
Czajkowskiego, a później Offenbacha "Opowieści Hoffmana". Rodzina
Otońskich była muzykalna. Ojciec grał na wiolonczeli, Włodek na
skrzypcach, a Jurek na gitarze... Był taki jeden wieczór dla Stacha
niezapomniany, kiedy, zasłuchany w muzykę, miał wrażenie, że cały unosi się
gdzieś i jest mu coraz lżej... i lżej...
Bywało, że Otoński opowiadał przeżycia swoje i wspomnienia, wtrącając
w wątek opowiadany dygresje umoralniające... Wspomnienia swoje zaczynał
najczęściej od słów...
... Widzi Pan, Panie Stasiu – ja jestem człowiekiem przedwojennym.
Czas płynął u Otońskich szybko – w nastroju pogodnym i wesołym.
Grupa młodych studentów i studentek, pomiędzy którymi była i Jen,
zwiedzała w letnim miesiącu fabryki i kopalnie Sosnowca. Wycieczka udała
się jednego dnia do wielkich zakładów mechanicznych Gardo-Hammer. Jen
miała nadzieję, że spotka Stacha, dowiedziała się bowiem, że tutaj pracuje.
Fabryka Gardo-Hammer była rozległa. Wielkie hale i dużo mniejszych
zajmowały znaczną przestrzeń, Studenci oglądali szczegółowo maszyny,
dopytywali się o ich produkcję, prosili o zademonstrowanie. Około południa
wycieczka znalazła się przed warsztatem elektromechanicznym. Majstra nie
było. Miał on przed chwilą bardzo nieprzyjemną rozmowę telefoniczną z
inżynierem inspekcyjnym. Inżynier zarzucał majstrowi opieszałość w robocie
i niedbalstwo...
– Pan wie jakie znaczenie dla wielkiej fabryki, gdzie wszystko idzie
elektrycznością, ma warsztat elektro-mechaniczny!?... Obowiązkiem Pana jest
robota dokładna i terminowa... Inaczej warsztat nie wywiązuje się z zadań...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
4
Być może, że obecny stan rzeczy jest wynikiem pańskiego niefachowego i
nieenergicznego prowadzenia. Gdyby ten stan trwał dłużej, musielibyśmy na
to coś poradzić. Może mianować kogo innego majstrem. Trudno, proszę Pana
– tak dłużej być nie może!...
Majster zagryzł wargi i poczerwieniał. Odłożył słuchawkę po skończonej
rozmowie i zamyślił się. Pracuje tu już tyle lat, ma dzieci w szkołach, synów,
córki... Ma żonę, która czeka na zapracowane przezeń pieniądze... Straci
posadę, nastąpi ruina jego domu...
Dawniej tego nie było, nigdy mu nie wymyślano i nie odnoszono się doń
tak szorstko... Dawniej, kiedy inżynierem inspekcyjnym był obecny kierownik
warsztatów, stary inżynier Woda... A ten obecny, inspekcyjny, młody
inżynierek, chodzi tu stale, zagląda, pyta, krytykuje... Kogóż mogą na jego
miejsce mianować... Kogo?... Na pewno Machalika... Ukończył jakieś szkoły...
umie wszystko, zna wszystko... Inżynier inspekcyjny przychodzi tu do niego
na pogawędki... Dawniej było inaczej... Inżynier Woda nigdy z
elektromonterami nie rozmawiał, a tylko z nim, z majstrem...
Machalik... Majster zatrząsł się... on sobie ze mnie nic nie robi... nie liczy
się ze mną... Chłopca to sobie bierze, którego sam chce, – a przeważnie tego
inteligenta, – niedorajdę Lemańskiego... W robocie robi tak jak uważa, bo tak
jak majster mówi, to nigdy nie jest dobrze. Protekcję ma i trzeba się z takim
liczyć... żeby tak tego Machalika usunąć z warsztatu...
Majster pójdzie do inżyniera Wody i przedstawi mu... Powie, że
elektromonter Machalik nie słucha zleceń, wykonywa robotę źle, wymaga
drogich i niepotrzebnych materiałów i postępowaniem swym dezorganizuje
pracę w warsztacie. Podburza elektromonterów, wykonywa robotę niesolidnie
i summa summarum on, majster nie może ponosić za to odpowiedzialności!...
Dawniej, za inspektoratu inżyniera Wody, nie było ani jednego zażalenia, a
teraz ci młodzi ciągle coś wynajdują... Dawne zarządzenia inżyniera Wody nie
podobają się, są lekceważone..
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
5
Inżynier Woda wysłuchał... przytaknął... No tak, on to zna, on słyszy o
tym na codzień... Inżynier inspekcyjny skarży się stale na majstra, a wychwala
tego młodego elektromontera Machalika. Podobno to bardzo zdolny
fachowiec. Pierwszorzędne kwalifikacje właśnie na majstra. Majster musi
uważać. No, prawda, prawda, że tyle lat pracowali razem i było dobrze. Ale
teraz ci młodzi mają większe wymagania, sanacja przedsiębiorstwa, naukowa
organizacja pracy itd... być może, że są lepszymi fachowcami, Tak, majster
musi uważać...
Majster wyszedł wzburzony, a inżynier Woda zamyślił się... Ci młodzi
inżynierkowie dali mu się już porządnie we znaki. On, inżynier Woda ma ich
dość. Zarozumiałe to takie, teorii pełna głowa i pełna walizka świadectw, a
praktyki żadnej. Wszystkim imponują swoimi wiadomościami – a kolega
słyszał o tym... a kolega słyszał o tym... teorie... teorie... No oczywiście oni
lepiej organizują pracę. Oni podnoszą jakość i ilość produkcji... Oni, tylko
oni... Wszystko, co dawniej – to niewiele warte. Za jego inspekcji byli ludzie
zadowoleni i nie było tego całego aparatu biurokratycznego, który wyrósł przy
gabinecie obecnego inżyniera inspekcyjnego. Na Radzie Nadzorczej on ciągle
ze swoimi zastrzeżeniami, co do dawnych urządzeń i organizacji... To złe, to
niewydajne, niefachowe... to nie odpowiada dzisiejszym wymogom techniki...
Stary inżynier Woda połknął już niejedną gorzką pigułkę na konferencjach.
Tak, ale ci młodzi mają tu dobre protekcje... Chociażby taki nielubiany przez
inżyniera Wodę, inżynier inspekcyjny – jest nietykalny. Jego żona jest
prywatną sekretarką generalnego dyrektora... A kobieta ładna, młoda,
zgrabna – i jeszcze wiele lat może być sekretarką... A ten Machalik jest na
pewno protegowany inżyniera inspekcyjnego... Na pewno też jakiś
zarozumialec…
Inżynier Woda westchnął ciężko i sięgnął do jednej z szuflad biurka po
cygaro...
Majster wracał zły... U wejścia do hali spotkał grupę studentek i
studentów, którzy właśnie szli zwiedzić warsztat. Majster rozejrzał się po nim
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
6
i wpadł we wściekłość. Kupy nieuprzątniętych śmieci zaścielały podłogę
razem z rozmaitym, powyciąganym żelastwem. Odpadki bawełniane, pęki
drutów, starych rurek instalacyjnych, zużytych elementów węglowych...
Wszystko, co z reperacji dzisiaj przyszło, leżało nieuprzątnięte. A to dziś
dyżur tego niedorajdy Lemańskiego, który zamiast sprzątać pomaga
Machalikowi... Jakby to nie było innych chłopców w warsztacie!... Oj! ja mu
dam, myśli majster i podbiega do Stacha... Ty cholero!, gamoniu!... od czego
ty jesteś w warsztacie... Co! stajnię tu robisz, łobuzie!... A już mi do roboty, bo
jak ci wygarnę w łeb, to się nogami przykryjesz!... Tu wycieczka warsztat
przyszła obejrzeć, a tu taki śmietnik!... Dlaczego Pan go zatrudnia, jak on ma
dziś dyżur i powinien sprzątać?!... – odezwał się majster głośno do
Machalika...
– Bo pilna robota, ważniejsza niźli sprzątanie, rozumie Pan –
odpowiedział ze złym wzrokiem Machalik... – I niech pan nie podnosi głosu,
boja nie jestem terminator i może być źle...
Spojrzeli sobie w oczy ze złością. Majster mruknął coś i odszedł. – Proszę,
niech panowie oglądają, skinął ręką w stronę stojącej grupki. Stach wziął
łopatę i miotłę, i ze ściśniętym gardłem począł zamiatać śmiecie, zaczynając
od odległego końca warsztatu... Co był tu winien?... – mówił przecież
Machalikowi, że ma dziś dyżur i musi sprzątać, ale terminator musi słuchać
majstra i elektromonterów... Teraz na nim się skrupiło, myślał...
Studenci i studentki przyglądali się jak Wielki Józef rozbierał i reperował
kolektor... jak Trenciok zmieniał stare uzwojenie wielkiego twornika na
nowe... Jak elektromonter Dworzec budował i próbował akumulatory. Jak
czeladnik But naprawiał małą stację telefoniczną, a Machalik montował
zegary do nowej tablicy rozdzielczej...
Jen stała u wejścia, oparta o barierę, jak gdyby obejmująca wszystko
wzrokiem... Ale Jen nie patrzyła... Miała zamknięte powieki i była bardzo
blada... Kurczowo trzymała się poręczy, żeby nie upaść. Pod jej długimi,
czarnymi rzęsami pojawiły się dwie duże łzy...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
7
Szła do domu nic nie widząc. U siebie w swym różowym pokoiku
zamknęła się, wymawiając od obiadu bólem głowy. Istotnie bolała ją głowa,
bolało serce, i chciało się koniecznie samotności, żeby móc się wypłakać...
Stach!... Stach... Ty biedaku, więc ty tak żyjesz?... Teraz poczuła jak silnie, –
całym sercem kocha tego umorusanego terminatora, na którym majster
wyładował swoją złość i swój żal za życiowe niepowodzenie...
Machalik był królewskim elektromonterem, jak go nazywali. Nie było
rzeczy, którejby ten człowiek nie potrafił. Od ogromnej prądnicy do małego
sygnałowego motorku – wszystko ten człowiek umiał. Nie było tajemnicy w
skomplikowanych urządzeniach i maszynach wysokiego napięcia. Montował
kiedyś całe stacje telefoniczne, znał się na aparatach radio i telegraficznych.
Był znanym mechanikiem samochodowym. Pracował czas jakiś jako spawacz
elektrycznością i acetylenem, a z wojska wyszedł jako pilot-mechanik z
najlepszą opinią. Nie dziw tedy, że w warsztatach liczyli się z nim wszyscy,
zazdrościli niektórzy, a inni przebąkiwali, że Machalik zostanie majstrem.
Machalik sam mówił, że pracuje tu tylko dorywczo, bo myśli nad założeniem
własnego przedsiębiorstwa. Inżynier wydziału mechanicznego przychodził
radzić go się w niektórych sprawach. Majster tracił na znaczeniu. Na tym tle
rosła w nim niechęć do Machalika i niezadowolenie. Zdawało mu się, że
Machalik podrwiwa sobie z niego, że ma ironiczny uśmieszek na twarzy. Jego
swoboda i pewność siebie denerwowały starego. Marzył o tym, żeby mu się
powinęła noga przy jakiejś poważnej robocie. Żeby to tak można było
obsztorcować i poderwać to jego znaczenie... Na najtrudniejsze, najbardziej
skomplikowane roboty posyłał go z nadzieją, że mu się coś nie uda, że będzie
musiał przyjść, zapytać się, poradzić. A wtedy on, majster, powie mu parę
cierpkich słów. Ale Machalik robił wszystko bez zarzutu... Gdyby tak
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
8
poważniejsza robota, któraby się nie udała i Machalik naraziłby fabrykę na
straty. Wtedy majster poszedłby na skargę i żądałby usunięcia Machalika... a
gdyby... gdyby...
Profesor otrzymał list z Londynu. Wuj Stefan pisał...
Kochany Andrzeju!
Cieszy mnie to, że Sosnowiec ma tak rozwinięty przemysł. Pamiętam,
podczas pierwszych lat na obczyźnie wpadła mi w ręce broszurka z roku 1887,
napisana przez dr. Janżułła, profesora uniwersytetu moskiewskiego, a
traktująca o rozwoju przemysłu fabrycznego w b. Królestwie Polskim. Już
wtedy dr Janżułł bił na alarm, opierając się na danych statystycznych z lat
1867-1879, że przemysł w b. Królestwie Polskim jest dwa i pół razy lepiej
rozwinięty aniżeli w Cesarstwie. Pomyśl tylko Stefanie – dwa i pół razy
rozwinięty przemysł w Królestwie Polskim, które było sto osiemdziesiąt dwa
razy mniejsze od Cesarstwa. Tak, przemysł to bogactwo i potęga, powinniśmy o
tym i teraz nie zapominać.
Piszesz, że Sosnowiec ma fabryki włókiennicze. Pracowałem w swoim życiu
w fabrykach włókienniczych kilkakrotnie. Praca w tych fabrykach nie jest
zdrową dla kobiet i młodocianych, ale kobiety są siłą tanią. Nowoczesne
samoprząśnice czyli efelfa który nie wymagają dużej obsługi, – kobiety, są
zręczne i mają delikatne ręce do wiązania nici. Tkaniny wigoniowe otrzymuje
się z wełny lamy, zwanej wigoniem. Wełna kozia, owcza i wielbłądzia ma też
szerokie zastosowanie. Największym rynkiem dla handlu wełną jest Londyn.
Owce cienko-runne są rezultatem wieloletnich wysiłków i zabiegów nad
poprawieniem rasy. Grupa cienko-runnych merynosów, do których należą owce
negretti i rambouillets, znaną była w Europie jeszcze przed narodzeniem
Chrystusa i pierwsza Hiszpania zajmowała się ich hodowlą. Dzisiaj Australia
zajmuje pierwsze miejsce w hodowli merynosów, które, skrzyżowane z
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na5
9
szewiotami, dostarczają wysokiego gatunku wełny, zwanej krzyżówką.
Eriometr Dollanda wykazuje grubość wełny, przy tym Id. równa się 000254
m/m. Najlepsza wełna wyrasta na łopatkach, poślednia na kończynach owcy.
Zasadniczą zaletą jest karbikowatość czyli puszystość wełny. Razówką
nazywamy wełnę z pierwszej strzyży. Angielskie Dead wool oznacza wełnę
owiec martwych, to też pojedyncze włoski zakończone są cebulkami.
Pracowałem też w sortowni jednej z fabryk, która wydobywała włókno
wełniane ze starych szmat i odpadków wełnianych i półwełnianych. Szmaty
rozrywano lub poddawano działaniu kwasów. Przedtem jednak szmaty były
trzepane dokładnie.
W tej fabryce pracował też jeden Polak, nazywał się Szopa Stanisław. Z
Polski uciekł, zawikłany w sprawy polityczne – niepodległościowiec. Pracował
we wspomnianej fabryce jako pracz. Dziwny to był człowiek. Często bywał
zamyślony, a od kolegów i od wódki stronił. Podczas roboty śpiewał sobie
półgłosem polskie piosenki i do siebie mówił po polsku. Oczy jego zapatrzone
były zawsze gdzieś daleko. Wśród robotników nie miał nikogo życzliwego, a
przełożeni zwracali się do niego z niechęcią i z góry. "A, co tam znów Pan chce,
Panie Szopa"... mówili ilekroć się o coś zwracał. Jedyną osobą, bardzo do niego
przywiązaną, była jakaś kulawa dziewczyna, którą do siebie przygarnął i z
którą żył. Pewnego razu zawezwał go lekarz do siebie i zawyrokował: "Pan się
nie nadaje do nas – do pracy... Musimy Pana zwolnić..." Chłop wziął sobie tak to
do głowy, że zwariował. Latał potem środkiem ulicy i krzyczał... "To draw aut!...
To draw aut!..." A dzieci biegły za nim gromadą i wołały: "Waszer...
Workman!"... Podszedłem do niego raz na ulicy, złapałem za rękę i
powiedziałem po polsku: "Obywatelu ocknijcie się! Jestem waszym rodakiem...
Obywatelu ocknijcie się!..." Spojrzał na mnie, oczy zaokrągliły mu się i przez
chwilę patrzył na mnie surowo... Potem twarz wykrzywił mu grymas i z ust
ślina pociekła... Wyrwał się i pobiegł środkiem ulicy krzycząc... to draw aut!...
to draw aut!... Ja zostałem i patrzyłem długo za rozczochranym, uciekającym
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
0
cieniem. Żył jeszcze wiele lat ten nieszczęśliwy, którego brak pracy przyprawił o
obłąkanie...
A może był chory, może chorobą jego była tęsknota za ziemią ojczystą, za
Polską...
W dwa dni po owej wycieczce do fabryki, Jen czekała przed portiernią na
wyjście Stacha. Postanowiła zbliżyć się do niego sama. Pewnie mnie
zapomniał, a może nawet nie zwrócił na mnie uwagi – myślała. Całe te pół
dnia przeżyła w zdenerwowaniu. Od rana czas dłużył jej się niepomiernie.
Czytać nie mogła, pracować też nie. Myślała o tym, co mu powie, od czego
zacznie rozmowę, jak on ustosunkuje się do niej. Już na kwadrans przed
fajerantem stanęła opodal bramy fabrycznej i czekała. Syrena zawyła
donośnie. Jen poczuła, że serce mocno bije jej w piersi. Chciała uciekać. Głos
jakiś szydził z niej. Chwilami żałowała, że tu przyszła. Ale nie odeszła, stała i
patrzyła niespokojnym wzrokiem na wielką, żelazną bramę.
Bramę otwarto – i z czeluści jej zaczęła płynąć rzeka szarych,
jednakowych, jakby przez maszynę odbijanych postaci. Paru młodych
robotników, przechodząc obok niej, zrobiło głośną uwagę... "Patrzcie jaka
ładna kobieta... Co za nogi...". Nie słyszała. Szukała wzrokiem Stacha. O
idzie... idzie... Nie podejdzie do niego teraz, bo tu za dużo robotników.
Pójdzie z nim w pewnej odległości, jak będzie szedł sam, to podejdzie do
niego. A przecież musi się trochę opanować, czemu jest taka podniecona?...
Na Konstantynowskiej tuż przed domem, w którym Stach mieszkał, podeszła.
– Przepraszam Pana! – Odwrócił się zdziwiony.
– Proszę...
Objął ją całą jednym spojrzeniem. Skąd on zna te oczy?... Gdzie je
widział?... Były wtedy załzawione, ale tak samo piękne... Gdzie?... Już
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
1
przypomina sobie... Tak... w domu profesora Jarockiego... To pewnie
córka... Cóż ona może chcieć od niego?...
– Poznał mnie Pan?
– Tak... Czym mogę Pani służyć?...
– Chcę z Panem porozmawiać trochę, to dla mnie bardzo ważne, pozwoli
pan...
– Proszę, proszę, jeśli sobie Pani tego życzy... Ale widzi Pani, ja jestem
prosto z fabryki, brudny i w tym ubraniu roboczym, zakurzonym... z bańką...
– To nic... niech Pan o tym nie myśli, proszę Pana... to jest bez
znaczenia...
– No, ja mówię o tym ze względu na Panią...
– Pan pozwoli…
I nim zorientował się wzięła go pod ramię…
– Ale naprawdę, proszę Pani, ludzie się za nami oglądają. Mogą Panią
znać... I będą snuli domysły dlaczego to Pani z takim brudasem idzie pod
rękę... Naprawdę... niech Pani sobie tego oszczędzi...
Spojrzała na jego strapioną twarz i roześmiała się szczerze, wesoło,
radośnie... Teraz było jej lekko, jak nigdy dotychczas. Oto szła pod rękę z
chłopcem, przez którego straciła spokój. Z chłopcem, o którym musiała
myśleć nocami. Za którym tęskniła. Tak ją coś pchało do niego... Tak się
chciało być przy nim. Tak, tylko być przy nim... móc na niego patrzeć. I teraz
jest jej dobrze. Teraz, kiedy idzie przy jego boku... Tak... ale przecież miała z
nim pomówić. Miała przeprosić za niewłaściwe postępowanie ojca. Zawahała
się chwilę... Tak dobrze jej z nim teraz. A jeśli mu powie, przypomni, gotów
odejść. Ale przecież po to podeszła do niego. Po to wyciągnęła go na spacer.
Nie, musi powiedzieć, Ale jak zacząć?
– Proszę Pana?...
– Słucham Panią?...
– Czy Pan ma wielki żal do nas – to znaczy do mnie i do mojego ojca?...
– Żal? Za co?... Dlaczego...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
2
– Ach, przecież ojciec mój był taki niedobry dla Pana i dla pańskiej babki.
Ojciec, muszę to powiedzieć prawdę, skrzywdził Pana i pańską babkę. Ojciec
mógł, powinien hojnie... ja wiem... powetować... czy wynagrodzić poniesioną
przez Was stratę... inaczej, aniżeli to uczynił.
– Ależ proszę Pani – tego się nie wynagradza, ani się za to nie płaci. Do
ojca Pani miałem żal, że chciał mnie w tej najboleśniejszej stracie pocieszyć
pieniędzmi. O sumę nie chodzi, mniejsza czy większa jest istotą transakcji.
Otóż pocieszenie to miało charakter transakcji handlowej i to właśnie mnie
bolało... Pieniądze te ciążyły mi i oddałem, kiedy stały się niepotrzebne.
– Pan jest bardzo szlachetny!
– Ależ nie, proszę Pani?... Za co... Gdybym nawet żywił niechęć do ojca
Pani, – to przecież nie do Pani samej. Jest tak, że rodzice ponoszą nieraz
konsekwencje za czyny dziecka, ale dziecko nie powinno nigdy ponosić
konsekwencji za czyny rodziców… nigdy... Bo to jest już wielka, wielka
krzywda... Nie, proszę Pani, nie żywię do Pani ani żalu, ani urazy, przeciwnie,
myślę właśnie, że ojciec mój uratował swoim zgonem życie panience ze
wszech miar zacnej...
Szli dalej w milczeniu. Stach sumitował się w duchu przed sobą samym.
Nigdy, – naprawdę nie żywił żalu ani urazy do tej panienki, a tej historii z
ojcem nawet nie pamiętał!... Na małym wzniesieniu za miastem Jen
wyciągnęła do niego rękę ze słowami:
– Jestem Panu bardzo wdzięczna... uspokoił mnie Pan... oto moja ręka,
może Pan na mnie liczyć zawsze, zawsze! Jak długo tylko będę żyła! –
wyrzekła z mocą... – Chciałabym zostać dla Pana najbardziej oddaną osobą...
najlepszym przyjacielem...
Pochylił głowę do jej ręki i drżącym ze wzruszenia głosem, powiedział:
– Dziękuję Pani za te dobre słowa. Naprawdę, nie żywię najmniejszego
żalu i nigdy o tym nawet nie myślałem, a teraz jestem pani bardzo
wdzięcznym bo nikt tak do mnie nie mówił, jak żyję... Nikt tak nie mówił
serdecznie.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
3
Jen załopotało coś w piersi, coś chwyciło za serce... On tak samo... on tak
samo – nie ma nikogo kto by go prawdziwie kochał i był dla niego prawdziwie
dobry!... Załkało w dziewczynie tęsknotą, żalem. Kobieca tkliwość obudziła
się w swej najwyższej formie – i nagle oplotła tę pochyloną głowę rękami i
zanim zdążył coś powiedzieć zaczęła całować... całować. Te oczy zmęczone,
smutne... te policzki umorusane... Nos kurzem pokryty, usta, włosy i mówiła
doń w jakimś płaczliwym zapamiętaniu:
– Chłopcze mój ty... chłopcze umorusany, brudasku biedny... Kocham
Cię! Kocham nad życie... Ty może nie wiesz o tym, ale ja już nie mogłam
dłużej milczeć i trzymać tego... Ty dziecko duże, poczciwe... poznałam się na
Tobie, poznałam... Chcę żyć tylko dla Ciebie... Przy tobie, żoną Ci będę
najwierniejszą i najlepszą, Jeśli zechcesz być nadal robotnikiem, będę taką jak
Ty – Twoją robotnicą... Będę wychodziła przed fabrykę codziennie, jak żona
robotnika i będę oczekiwała na Ciebie.., Nie! Nie mogłabym żyć. Czy ty mnie
choć trochę kochasz?... Spojrzała mu w oczy...
Stał przed nią zaskoczony, bezradny... W jednej ręce trzymał bańkę, a w
drugiej czapkę. W głowie mu wirowało, bał się otworzyć oczy, że to się snem
okaże... Jen miała już twarz umorusaną podobnie jak Stach...
Nagle przypomniała sobie...
– Ale Ty przecież jesteś bez obiadu, a ja cię trzymam... – To nic... –
wyksztusił...– prze Mówmy sobie na ty... Mów mi Jen. Zresztą jak chcesz
możesz mnie nazywać, ja będę na Ciebie mówiła Stach... Dobrze? prze
Przytaknął głową..., Oj, to wszystko nieprawda – pomyślał... Ja pewnie
śnię, Sen albo może ja już nie żyję i na tym świecie nie jestem?... Może
umarłem?... Może więc w raju jestem?... Muszę uszczypnąć się, bo jakoś nie
mogę w to wszystko uwierzyć... Boli... to pewnie żyję... I ona idzie przecież
obok mnie... Co za dzień. Jedyny dzień w życiu.
Zatrzymali się. Jen wyjęła z torebki chusteczkę i wytarła nią twarz Stacha,
i jeszcze raz pocałowała go...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
4
– Wiesz, ja nigdy nie odważyłabym się pocałować pierwsza mężczyzny... –
powiedziała – ale Ciebie mogę. Wydaje mi się to dziwnie naturalne... Bo taki
jesteś mój... mój chłopak... Tyle myślałam o Tobie... tyle się wytęskniłam za
Tobą... Zdaje mi się chwilami, że to jest wszystko za sprawą twego zmarłego
ojca... Może on uczynił, że tak za Tobą tęskniłam, że tak chciałam być przy
Tobie... Będę jutro przed fabryką... dowidzenia!...
Stach chciał zaoponować, niech nie wychodzi przed fabrykę... Może
usłyszeć jakieś trywialne docinki... Lepiej niech poczeka gdzie indziej... Ale w
ogóle dlaczego ona ma czekać, on przyjdzie pierwszy... Nie wypada, żeby
kobieta czekała... (chciał jej to powiedzieć, ale niebieska sukienka była już
daleko. Jen pożegnała go z daleka ręką, ukłonił się i stał długo, patrząc za nią.
A potem ruszył w stronę domu... Głodny ani zmęczony nie był. Jasno mu było
na duszy i świat wydawał mu się piękniejszy niż dotychczas. Uprzytomnił
sobie, że szczęście jakoweś narasta w nim i, że jest tego szczęścia coraz
więcej... że już nie jest sam, że jest kochanym, że to jest niesłychanie
przyjemnie usłyszeć, że jest się kochanym i to przez osobę tak dobrą, tak
miłą, tak ładną...
Wieczorem siadł przy oknie i patrzył na mroczne podwórko otoczone
czterema kamienicami, ale nic nie widział... Cały był z nią, z Jen... Po raz
setny przypomniał sobie, jak to było... A więc podeszła... potem szli... potem
ona tłumaczyła się tak wdzięcznie i tak niepotrzebnie... Potem te pocałunki...
pocałunki... ukrył twarz w dłonie i przeżywał po raz nie wiedzieć który te
niedawne chwile...
W zamkniętych, czworobocznych oficynach wysokich czynszowych
kamienic noc schodzi pierwej do suteren, potem na parter i tak coraz wyżej.
Okno, przy którym siedział Stach, mieściło się na parterze i mrok wcześnie
wypełnił mieszkanie, mimo, że tam gdzieś za domami, za ulicą w polu widno
było jeszcze i można było radować oczy światłem dnia.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
5
Mieszkanie, w którym mieszkał Stach, należało do pewnej starej kobiety,
która od wielu już lat utrzymywała się z odnajmowania pokojów
sublokatorom. Była to osoba gruba, wzrostu średniego z siwymi włosami,
zawiązanymi w kok na środku głowy. Nosiła długą, czarną suknię i, jak Stach
miał się niebawem przekonać, była uosobieniem najgorszych wad
niewieścich. Twarz miała istotnie nieprzyjemną, grube wywinięte wargi, nos
mały, czerwony i dwie obwisłe brody. Znana była nie tylko w kamienicy, ale i
na całej ulicy. Trzy czwarte dnia spędzała na plotkach, przesiadując to z
jedną, to z drugą sąsiadką. Schodziły się też do niej rozmaite kumoszki
świętobliwe, które po skończonych modłach w kościele, spotykały się ze sobą,
rozsznurowywały ascetycznie zaciśnięte wargi i szeptały, szeptały, plotły i
plotły, pomstowały i pomstowały, czerniąc wszystko co się tylko działo.
Jedynie niektórzy święci i patroni kościelni bywali uszanowani.
U tej oto Plucińskiej, gospodyni Stacha, mieszkała siostrzenica jej, stara
zasuszona panna Prakseda. Ta była jeszcze gorsza od swej ciotki. Przez wiele
lat wychowana w atmosferze plotek, małych intryżek i donosów, stała się
uosobieniem baby-czarownicy. Miała już na swoim sumieniu wiele
rozwiedzionych małżeństw, wiele ognisk domowych zniszczonych i wiele
prawdziwych, niepotrzebnie wylanych łez.
Stach nie cieszył się sympatią swojej gospodyni, a tym bardziej panny
Praksedy, przede wszystkim dlatego, że był małomówny, skryty, a po wtóre
wymagał tych świadczeń, które mu się z tytułu opłaconego komornego
należały. Gospodyni odnosiła się do niego niechętnie, z lekceważeniem,
wyróżniając i faworyzując drugiego sublokatora tego pokoju, terminatora
tego samego warsztatu elektro-mechanicznego, Janka Pyrkę. Pyrka mały,
krępy chłopak, piegowaty i ryży, o chytrych oczach, dostał się do warsztatu
elektro-mechanicznego dzięki staremu Trenciokowi, którego był jakimś
dalekim krewnym. Umiał on sobie pozyskać Plucińską, potrafił bowiem
zręcznie intrygować i ostentacyjnie być nabożnym. Dzięki Pyrce wiedziała
Plucińska wszystko co się dzieje w warsztacie, kiedy i kto obsztorcował
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
6
Stacha. Początkowo donosy zmieniły się z czasem w formalne plotkarskie
pogaduszki. Pyrka, który widział jak Jen podeszła do Stacha, widział jak
wzięła go pod ramię i jak poszli razem, uknuł na prędce historię, która
zelektryzowała wieczorne posiedzenie starych bab. Plucińska nie chciała
wierzyć, ale Pyrka zapewniał ją:
– Na własne oczy przecież widziałem... na własne oczy... elegancka
kobieta, proszę panią... elegancka kobieta...
– I z nim?... Z Lemańskim, co też Pan mówi...
– Z nim, właśnie z nim...
– No patrzcież państwo, a to udaje takiego porządnego...
Gabinet profesora wypełniła cisza. Cisza, w której człowiek wchodzi w
siebie i zaczyna przeglądać księgę, którą w nim czas zapisał. Człowiek, któż to
jest człowiek? To czasem powieść przebogata w zdarzenia i sytuacje... Czasem
dramat wielki a nie znany, czasem legenda... A czasem tylko notatnik
okrętowy. Na cmentarzyskach świata leży najwięcej zakopanych powieści,
dramatów... legend... i notatników okrętowych. Czas je zapisał i czas
asystował przy pogrzebie. Ze śmiercią człowieka czas sypie piasek
zapomnienia na jego czyny. I tak oto leżą przysypane piaskiem, robakom
ziemnym na pożytek, zakopane powieści, legendy, dramaty i notatniki
okrętowe.
Tak myślał profesor Jarocki, przeglądając karty swego życia, zapisane
przez czas. Czasem pismo było zatarte i trzeba było dokładnie przypominać
sobie co to było wtedy a wtedy. Nie raz brakowało stron całych i rzeczy błahe,
zapisane były przy rzeczach wielkich, ważnych...
Jen... wspomnienia jej dzieciństwa, wyławiał profesor niejako z mroku dni
minionych. Wszystkie chwile z nią przeżyte są jak wizje malowane, pełne
żywych uśmiechów i piękna...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
7
Pamiętasz ten wieczór księżycowy... Wiosną było i naokoło pachniało
młodymi listkami, młodą zielenią drzew i krzewów. Księżyc żółty, ogromny,
opasany niżową chmurką, sposobił się do wędrówki po niebie. Daleko na
stawie złoty refleks mienił się i dyszał jak drzemiący smok. Pamiętasz?... To
była bajka... Noc przypomniała obrazki z kolorowych książek dla małych
dzieci. Ty siedziałaś u mnie na kolanach i patrzyłaś swymi dużymi oczyma na
księżyc, na cienie drzew, ginące w szaro-złotej poświacie i słuchałaś szmerów
i szeptów, którymi mówi do ludzi przyroda-matka na wiosnę... Czy
pamiętasz?
Pamiętasz, ten stary park i wodę zieloną, na której łodzie kołysały się za
lada powiewem wiatru… Odwiązaliśmy jedną łódź i popłynęliśmy na drugą
stronę. W gęstwę starych topl i olszyn zaszyliśmy się… Pamiętasz? Tam byłaś
małą dziewczynką i niosłem cię na ręku, kiedy krzewy były zbyt gęste. A
potem maki czerwone i chabry błękitne zobaczyłaś w zbożu za starym
parkiem... Kwiatków! Kwiatków! – prosiłaś i klaskałaś w rączki... Narwaliśmy
maków pęk i pęk chabrów, z których wianek na twą główkę upletliśmy... A
potem szliśmy miedzą... Ty przodem z pękiem płomiennych maków i
rumianku białego, a ja za tobą... i przedrzeźnialiśmy przepióreczkę, kląskającą
pi pi lit... pit pi lit... pit pi lit...
I czemuś potem zdjęła wianek, który miałaś na głowie i włożyłaś małej
dziewczynce wiejskiej, co patrzyła na ciebie, jak na królewnę – czemu?... Nie
wychowałem cię w miłości bliźniego, a jednak wrażliwą jesteś na każdy
smutek i na każdą krzywdę... czemu?...
Pamiętasz tę stacyjkę w W... Jesienią było i czekaliśmy długo na pociąg,
który się spóźnił... Mała, prowizoryczna stacyjka miała małą poczekalnię, a
było zimno... Pełno było w poczekalni ludzi, panie ładnie ubrane, panowie,
ginący w dymie papierosów... Pod oknem stał człowiek jakiś... może
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
8
trzydziestoletni. Człowiek o twarzy cichej i oczach wyrozumiałych... ludzkich,
ale smutnych... Stał pod oknem – nikogo nie obchodzący, człowiek w kurtce...
Nikt na niego nie patrzył, jeno ty... Nagle podeszłaś, wspięłaś się na paluszki i
jabłko, które miałaś w rączce dałaś mu. Zażenował się najpierw i stropił, a
potem rozjaśniał uśmiechem. Pogładził cię po głowie z wdzięcznością, oddał
ci z powrotem jabłko twoje, a potem prędko wyszedł z poczekalni, aby ukryć
swoje rozrzewnienie, które na jego twarzy widziałem... A ty patrzyłaś za nim –
i żal ci było, że odszedł...
Dlaczego to uczyniłaś, mała córko moja?... Dlaczego?...
Vis a vis mieszkania, które zajmował Stach, w małym korytarzu
znajdowały się drzwi do mieszkania wdowy Wiśniewskiej, matki Felka
Kuternogi. Chłopca widywał Stach często, wracając z fabryki, miał on bowiem
zwyczaj wysiadywać na małych, kamiennych schodkach, prowadzących do
mieszkania. Z czasem Stach polubił obdartego kalekę, za jego miłą twarz i
jasny uśmiech, z jakim go witał.
– Pan już z pracy?...
– A, tak...
– A ja bardzo żałuję, że nie mogę się dostać do fabryki, bardzo chciałbym
pracować, mam już przecież skończone osiemnaście lat.
– Osiemnaście lat?... Ty nie wyglądasz na tyle.
– Nie wyglądam?... E, chyba Pan się myli, mnie na ulicy mówią – Proszę
Pana...
Stach pomyślał – cóż to za wspaniały młodzieniec byłby z tego chłopca,
gdyby się lepiej rozwinął – gdyby go lepiej odżywiano, gdyby nie to jego
kalectwo... Twarz harmonijna krzepkie plecy w łachman otulone, i te ręce...
Chłopak pewnie chciałby pracować, ale gdzie przyjmą kulawego, kiedy inni
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na6
9
młodzi ludzie ze zdrowymi nogami, a więc przydatni do pracy, nie mają się
czego imać?...
Z trojga dzieci wdowy Wiśniewskiej najlepszym dzieckiem była Zośka,
młodsza siostra Felka, dziewczyna może czternastoletnia, o płowych włosach
i szarych oczach. Robiła wrażenie zamkniętej w sobie, skrytej. Matkę swą
kochała nade wszystko, jakby jej stać się pomocną. Najmłodsza, Haluśka nie
wiele miała zmartwień... żeby było co jeść, żeby było z kim się bawić i żeby
mama od czasu do czasu popieściła... pocałowała...
Jednego dnia Stach, wracając z pracy, zastał na kamiennych schodkach
małą Haluśkę zapłakaną, a obok niej Felka, opartego o ścianę domu, z twarzą
poszarzałą. Cóż wam się stało, zapytał?... Mała Haluśka podniosła zapłakane
oczy i spojrzała pytająco na brata... milczeli oboje...
– No, mówcież co wam się stało... No, Felek...
– Mama choruje od paru dni i do pracy nieprędko pójdzie, tak powiedział
doktór...
– Ale przecież wyzdrowieje, powiedzże to Halusi... uspokój swoją
siostrzyczkę...
– Mówiłem jej już, ale ona jest głodna i chce, żeby mama dała jej chleba...
– Chleba?... nie macie chleba... Chłopak przytaknął głową.
Stach pomyślał – troje głodnych dzieci i chora matka. Głodne dzieci, jak ta
Halusia, czują, że są krzywdzone. Dotychczas matka zaspokajała ich głód, a
gdy były bardzo malutkie, wystarczyło zapłakać, a już się nimi opiekowano...
A dziś, teraz płacze daremnie... Małe dziecko myśli... Dlaczego matka nie
chce dać chleba, pewnie robi to na złość... Niedobra mama... Stach popatrzył
na dziecko... Dostał był dziś od starego Pika trochę pieniędzy za rysunki...
Sięgnął do kieszeni, wyjął pieniądze i podał je Felkowi.
– Macie tu parę złotych, kupcie sobie chleba i kupcie kawałek mięsa dla
matki, matka musi się dobrze pożywić, żeby wyzdrowiała...
Felek wziął pieniądze z niedowierzaniem.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
0
– No tak, kupcie co potrzeba i zwróćcie się do którejś z sąsiadek – nich
zajmie się trochę waszą matką. Zresztą ja sam porozmawiam z gospodynią.
Plucińska zacisnęła usta...
– Tu my tu już same opiekujemy się, proszę Pana, nie trzeba się
mężczyznom wtrącać... My same wiemy, co potrzeba chorej... Moja znajoma,
siostra szarytka, już wczoraj zaniosła tam gromnicę... I we trzy modliłyśmy się
przy chorej przez godzinę, ale nią nie trzeba się opiekować – nie jest warta
tego. Bo jak myśmy się o jej lekką śmierć do św. Eugenii modliły to ona mówi:
"...a idźcież, kobiety, idźcież... nie klepcie pacierzy... Mnie głowa boli o głodne
dzieci, a wy mnie tu pacierzami zamęczacie... Taka zbereźnica. Przecież
najpierwsza jest modlitwa i święty obrządek... Najpierw trzeba się pomodlić
do świętych o chleb, a potem może go się dostanie...
– U tej kobiety i jej dzieci prośba trwa za długo, pusty żołądek i jelita,
wycieńczony, osłabły z głodu organizm – to najprędsza prośba do Boga, który
widzi i wie wszystko. Powinniście kobiety, najpierw nakarmić dzieci, ją...
zrobić porządek w jej mieszkaniu i dać jej czystą pościel, chora modliłaby się
sama ze łzami w oczach, i to byłoby najwyższe dziękczynienie...
– My tam wiemy same co mamy robić z kobietą... Cóż to pan się tak
interesuje... Nawet nie wypada... Chociaż prawda, że to wdowa... A u wdowy
chleb gotowy., he... he... Ale ona i tak długo nie pociągnie... he... he...
Stach poczuł jakby mu kto ciężar na sercu zawiesił, Strasznie
nieprzyjemne uczucie rozgościło w nim. Jakąś obrzydliwość czuł w ustach,
chciało mu się splunąć pod stopy tej starej kobiety...
Starość bywa rozmaita... Bywa szlachetna... wielkoduszna.., poświęcająca
się – wielka starość... Ale bywa i inna starość, szkodliwa, podła... zawzięta w
złości... nikczemna... Ta druga starość nie budzi szacunku – a raczej
pogardę...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
1
Jen i Stach poświęcali sobie teraz każdą wolną chwilkę. Spotykali się po
godzinach pracy i prowadzili z sobą rozmowy ludzi młodych, którzy mają
sobie zwykle tak dużo do powiedzenia, a którzy, będąc razem milczą.
Milczenie bywa nieraz wymowniejsze od słów. Spotykali się przy ławeczce
miejskiej alei akacjowej.
Jen była naturą wrażliwą i poetyczną. Lubiła marzyć i rozmowy ich
schodziły na temat ich promiennego jutra... Ojciec na pewno nie zgodzi się na
ich małżeństwo, ale oni i tak się pobiorą, a do ojca Jen nie zwróci się nigdy o
nic... Bo jakże można im zabronić kochać się, kiedy jest im razem dobrze...
Prawda? Przytaknął głową, roztajony wewnętrznie, szczęśliwy, Patrzył na
twarz Jen, na której uzewnętrzniało się każde uczucie: radości, smutku,
zwątpienia, nadziei, podziwu, zadumy. Ta twarz – to instrument subtelny,
pomyślał. Instrument kunsztowny, piękny, te długie czarne rzęsy, buzia
młoda, słodka, usta soczyste, ładnie wykrojone. Te usta mówią mu, że są jego,
że tylko dla niego żyją, że go kochają. O! bardzo kochają... Chłonął w sobie te
słowa jak powietrze. A Jen marzyła. Wszystko będzie dobrze, będzie
mieszkanie, w którym będzie słońce, radość, pogoda... I w którym będą oboje
zawsze szczęśliwi... I będą zawsze razem... Ona go nie opuści nigdy... Chyba,
że on?... Niech powie, czy opuści swoją Jen... żachnął się... On – opuścić?... Ta
myśl – to jak gwóźdź w głowie. Jakże ona może tak pomyśleć? Jakże może jej
przez gardło przejść takie słowo... Więc już dobrze, ona wierzy mu
bezgranicznie, niech on słucha dalej... Będą się więc kochali i będą zawsze
szczęśliwi...
Tak marzyła Jen... Jakże łatwe, jakże piękne jest życie marzeniem osiągłe...
Niech błogosławiona i niech przeklęta będzie owa łatwość, z jaką nędzarz
marzy o jutrze, nędzarz, któremu Bóg ulepił serce z nadziei i optymizmu. Jak
łatwo budować przyszłość słowami... Wszystko takie proste i łatwe, a przecież
w granicach jednego dnia – takie trudne, kiedy jedynym kapitałem są słowa...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
2
Ze wspólnych tych spacerów i marzeń, wracał Stach odurzony do swojej
ciemnej izby, do kolacji z herbatą i suchym chlebem. Jednego wieczoru,
jedząc swoją skromną kolację, pomyślał... Co też teraz robi Jen?... Może też je
kolację?... ale nie taką, jak on?... Czy ona długo wytrwałaby przy nim,
odżywiając się tak, jak on?... Czy pijąc trzy razy dziennie herbatę i jedząc
suchy chleb, rozmawiałaby o miłości, pragnęłaby tak życia z nim?...
Zamyślił się nad tym głęboko i długo, długo tej nocy nie mógł zasnąć,
przewracając się na swym twardym sienniku. I następnego dnia, przy
spotkaniu słuchał, jak dawniej, ze swoim miłym wyrazem twarzy, ale nie
promieniał, oczy miał smutne.
Wynurzenia nie przychodziły mu łatwo. On, bliski surowego życia,
widział tę przyszłość. Cóż miał powiedzieć tej kochanej dziewczynie –
terminator warsztatu elektrycznego?... Że skończy termin?... Że zostanie
rzemieślnikiem i będzie szukał pracy, jak wielu, i będzie pędzić całe życie z
dnia na dzień... To miał powiedzieć?... Jej, która marzyła o ich wspólnym
szczęściu ze słonecznym mieszkaniem, schludnym, pełnym radości i
pogody... Powoli, ale coraz wyraźniej począł sobie zdawać sprawę, że
zbliżenie się Jen do niego jest dla niej zejściem na niższą, o wiele niższą
płaszczyznę życia, aniżeli ta, w której się urodziła i wychowała. Potrzeba im
do wspólnego szczęścia tak niewiele... Ale i tego nie mógłby jej zapewnić.
Potrzeba czystej pościeli, czystej bielizny, czystej podłogi i schludnego,
estetycznego mieszkania... Oto najelementarniejsze potrzeby... Czy długo
potrwa jej miłość, kiedy zabraknie chleba na śniadanie, a nie będzie pieniędzy
i trzeba będzie prosić sklepikarza, aby dał na kredyt bochenek chleba, z
którego ona ukroi mu dwie kromki do fabryki?
Czy ta dziewczyna, która miała opiekę od dziecka, przyzwyczajona jest do
łazienki, do delikatnej bielizny i służącej, czy ta dziewczyna będzie długo
trwała przy nim i mówiła o miłości, kiedy przyjdzie jej własnymi rękami umyć
podłogę, przynieść i wynieść parę wiader wody z odległego podwórza, na
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
3
którym siedzą stare baby – ropuchy, napęczniałe plotkami i złością. Jakie
będzie dla niej życie w czynszowej kamienicy, w izbie, której okna wychodzą
na inne podobne klatki ludzkie? Czy nie będzie tęsknić za pójściem do teatru,
o którym tyle mówi i który tak lubi, czy łatwo wyrzeknie się kina, ładnych
sukien, smacznych ciastek z dobrej cukierni, na które w obecnych warunkach
może sobie pozwolić, i co wydaje jej się naturalne, bo ojciec daje jej pieniądze
w tej ilości, w jakiej zażąda. Miłość nie istnieje długo pomiędzy dwojgiem
młodych, którym brak elementarnych potrzeb i wygód. Poświęcenie się i
wyrzeczenie w imię miłości staje się z czasem głuchym żalem...
W Stachu obudził się niepokój. Nie! On nie powinien do tego dopuścić.
To byłoby dla niego klęską i ciosem, którego by nie przeżył, gdyby kiedyś ta
ukochana dziewczyna stanęła przed nim z opuszczonymi rękami i
powiedziała, że jest już bardzo zmęczona tym życiem i zaczęłaby rozżalonym
głosem wspominać przeszłość... Powiedziałaby pewnie, że ona jest ptakiem...
jest duszą poetyczną, która roiła o życiu, marzyła, ale, że jest za wątła, żeby
nieść z nim pospołu ciężary dnia... Że on, który zna to życie, nie powinien był
się zgodzić, aby ona – marzycielka, doświadczyła różnicy, jaka jest między
marzeniem a rzeczywistością, że ona nie ma już sił dłużej i niech on się nie
gniewa. Żyje tu jak pod kloszem, w dusznej atmosferze czterech biednych
ścian, za którymi słychać płacz dzieci i kłótnie zniechęconych, robotniczych
małżeństw. A tam gdzieś za murami jest słońce, kwiaty, drzewa i
rozbrzmiewa beztroski i wesoły śmiech. Powiedziałaby mu to pewnie, a on
stałby z pochyloną głową – winowajca.
Dlaczego zabrał ją z tego jej świata?...
Popatrzyłaby na niego i zrobiłoby się jej go żal... Owinęłaby jego głowę
swymi rękami i przeprosiłaby za to, co mówiła przed chwilą, a potem z udaną
radością, zabrałaby się do skrobania kartofli.
Jen...
O! widzi, widzi tę siedzącą obok niego w gustownie uszytej sukience z
crepe de chine... w pięknym białym kapeluszu i eleganckich pantofelkach.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
4
Widzi ją, tę smagłą twarzyczkę z karminowymi usteczkami... Widzi... Idzie
oto podwórzem brudnym, cuchnącym od ścieków, w perkalikowej sukience, z
wiązką drew na ręku... To dla niego... To jemu ofiara... Dla niego ta
dziewczyna wyrzeknie się radości życia i będzie mierzchła, będzie karmiła
łzami jego dziecko... tak, że urodzi się smutne i skore do płaczu... Stach
pomyślał o tym, nawijało się to w nim jak czarna, żałobna nić. Ale nic nie
mówił, nie mógł powiedzieć tego Jen, nie miał sił... Bo przecież mogłaby
odejść naprawdę... Ona, która weszła w jego życie jak czarodziejka...
rozświetliła je i rozpromieniła... Pewnie, że jemu, takiemu biedakowi – to
inna żona, a nie taka Jen!... Jen nie dla niego... Dla niego trzeba twardej
robotnicy, trzeźwo i bez sentymentu życie traktującej. Musi mieć mocne ręce
i nogi, aby umiała pracować i zmagać się z ciężarami. Aby nie leżała cały
dzień osłabła i rozkapryszona, nie czekała na jego przyjście z pracy i aby nie
wymagała opieki.
Tak dziewczyna mocna, pyskata, co będzie umiała kłócić się z lokatorami
z jednego korytarza, a która jego – swego męża, zbudzi do pracy mocnym
klapsem w plecy. Taka kobieta pierze bieliznę z hałasem, zamaszyście i wtedy
trzeba chodzić na palcach, aby nie oberwać przez kark wykręcaną właśnie
koszulą... Tamta nie zaśpiewa, tak jak Jen, wdzięcznym srebrnym głosem. Nie
będzie mówiła tyle pięknych rzeczy o słońcu, o kwiatach, o sztuce, o
literaturze, o teatrze. Nie będzie tęskniła za dobrą muzyką, nie będzie
opowiadała o nocy letniej, ciepłej i śpiewie słowiczym. Tamta nie będzie
umiała tak mówić o duszy swojej, wrażliwej na wszelkie zjawiska. Inna nie
będzie umiała deklamować, takim wibrującym i gdzieś do ostatnich
zakamarek serca wnikającym głosem, tęsknych wierszy Tetmajera... Żadna
inna nie wskrzesi tyle prawdy w ponad życiowych, zaziemskim głosem
huczących strofach Wyspiańskiego... Nikt tylko Jen... nikt od dziecka nie
patrzył mu tak głęboko z uczuciem w oczy... A przy tym tyle w niej
skromności, tyle dziewiczości, co onieśmiela... Tamtej, innej grubej
dziewczynie pojawi się na twarzy tylko złość lub zadowolenie – a na
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
5
twarzyczce Jen fala uczuć mieni się za każdym przeżyciem. Jen jest wesoła i
towarzyska i bezcenne są wszystkie minuty, w których czyta mu książkę, i w
których mówi się z nim o wielu, wielu rzeczach.
On miałby utracić Jen, tę – tu siedzącą obok Jen? Ktoby tak mówił
pięknie, tak słodko marzył, że słuchałoby się, że chciałoby się tak przetrwać
całe życie... Całe życie... Tak się gdzieś człowiek zaprzepaści, oglądając te
malowane przez nią wizje. Nikt nie poprawi mu tak wdzięcznie włosów i
krawata. Nikt go tak nie pogładzi ręką po twarzy, jak to robi ona, że prawie
się serce w człowieku roztapia. Nikt do niego nie mówi tyle szlachetnych
rzeczy o świecie, o ludziach.
Dlaczego jemu gruba, prosta dziewczyna, a nie Jen. Tamta łajać go będzie,
że za mało zarabia... Poganiać, jak roboczego wołu... Jen nie powiedziałaby
mu przecież nigdy nic szorstkiego, ordynarnego. Gdy siedziałby smutny,
wzięłaby jego twarz w dłonie i zaczęłaby, jak gąsienica jedwabnika, snuć w
około ich smutku i codzienności kokon fantazji i bajki. A on słuchałby,
uspokajał się i tonął w tym jak w wielkiej ciszy. A wcześnie rano szedłby do
pracy, kiedy ona spałaby jeszcze. Niechby sobie spała... On sam ugotowałby
śniadanie i obiad po przyjściu z pracy... Ach, on zrobiłby to dla Jen z
rozkoszą, i wody przyniósłby, i w piecu będzie palił, i sam podłogę umyje.
Byle ona była przy nim... Musi się starać o lepszą pracę... o lepiej płatną...
Zrobi wszystko by stworzyć warunki jej potrzebne... Nie chce jej stracić... Boli
go coś wewnątrz... boli, gdy sobie pomyśli o tym... On sobie ręce urobi po
łokcie dla niej. Ona niech marzy, a on powinien te marzenia realizować. On
nigdy nie ożeniłby się z inną, bo nie pokochałby żadnej innej kobiety. Przy
niej życie nigdy nie sprzykrzyłoby się. Ona wszystko rozjaśni... każdy smutek
przy niej pierzchnie. Ona ma takie dobre, tkliwe serce. Tak... przyszłe życie z
Jen zależy od niego. On musi stworzyć warunki, w których mogłaby z nim
żyć... Jest młody, winien być przedsiębiorczy i energiczny. Spojrzał na
siedzącą obok Jen i oczy mu poweselały... Jak można sobie takie myśli
dopuszczać?... trzeba się nie dać i tyle! Chwilami jednak ogarniało go
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
6
zwątpienie... Gdzie pójdzie?... W jaki sposób zmieni warunki materialne na
lepsze, aby mogli żyć razem we dwoje. Ale jedno spojrzenie w stronę Jen
podnosiło go na duchu... Nie poddawać się wątpliwościom... Jen będzie przy
nim...
Życie Stacha stało się weselsze. I w warsztacie czuł się lepiej, na docinki
uwagi nie zwracał. Niektórzy elektromonterzy polubili go za jego skorość do
pracy. Machalik wyróżniał Stacha ze wszystkich terminatorów i brał
najczęściej ze sobą na robotę. Tak samo Wielki Józef. Stary Pik, kiedy
potrzebował, telefonował – proszę przysłać Lemańskiego! Nie lubili Stacha
tylko majster i stary Trenciok. Inni elektromonterzy, którym zależało na
łaskach majstra, łajali Stacha w jego obecności. Byli i tacy, którzy traktowali
wszystkich elektromonterów jednakowo. Do takich należał pacyfista
Naprawka.
Elektromonter Dworzec odznaczał się w całym warsztacie najlepszym
humorem. Zawsze był uśmiechnięty i płatał figle swym kolegom. Każdego
umiał odegrać i nikt tak lepiej jak on nie naśladował majstra. Cały warsztat
zanosił się od śmiechu, kiedy elektromonter Dworzec, włożył na głowę
kaszkiet, rozpiął marynarkę, włożył calówkę do górnej kieszeni i odpychając
jedną teką powietrze, mamrotał... To do dupy, Panowie, taka robota... Za
moich czasów inaczej się robiło... Partolenie psiakrew i tyle!... Jeden z drugim
nosa zadziera, ale nikt z Was nie montował tyle tablic rozdzielczych co ja...
Nikt nie stawiał tylu dynamo-maszyn co ja... W jednym palcu mam więcej
znajomości fachu, niż wy we wszystkich waszych głowach... Machalik udaje
mędrca ze wschodu, ale kiedy ja po słupach łaziłem i linie napowietrzne
wyciągałem, to on jeszcze w pieluchy robił...
Jestem z tych, którzy elektryfikowali Polskę, a dzisiaj przyjdzie byle kto i
starym fachowcem pomiata... Cholery, nie ludzie, żyją dzisiaj, Panowie,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
7
cholery – nie ludzie... Dawniej elektromonter był otoczony taką czcią jak
dzisiaj... ja wiem?... jak lotnik stratosferyczny. Bali się ludzie porostu... Jeszcze
iskra z takiego wyskoczy, myśleli i z honorem się odnosili. I mało było
elektromonterów – bo to taki mądry fach był. Patrzyli ludzie na światło
elektryczne z szacunkiem. A takiemu, co po słupach łaził i lampy łukowe
postawiał, to kłaniali się nawet stójkowi... A majster to już była figura... Jak
ten tam Jowisz, czy inny. A dzisiaj co... Panowie?... Co dzisiaj... Byle pętak jest
elektromonterem... Namnożyło się tego i partolą i obniżają powagę i
znaczenie fachu. Dawniej, grubo przed Wielką Wojną, elektromonter był
uważany więcej, aniżeli dzisiaj niejeden inżynier... I jak sobie ludzie
wyobrażali elektryczność... Za czarodziejskie światło mieli... Kiedy w
Warszawie zainstalowano dwie pierwsze lampy łukowe – to ludziska całą noc
pod tymi lampami spacerowali. Tak, dawniej się ludzie inaczej odnosili do
elektryczności... i do elektromonterów... Który z Panów widział obraz
monachijskiego malarza L. Endlera z roku 1883 wyobrażającego
elektryczność... Kobieta taka wspaniała wymalowana jest, nad jej głową lampa
się pali, a po bokach dwa maleńkie amorki telefonują – trzymając w rączkach
staroświeckie słuchawki. A pod tą niewiastą czarne morze, rozświetlone
błyskawicą... Tak, Panowie, elektryczność – to błyskawica którą ludzie skuli,
przywiązali do ziemi i eksploatują na wszystkie boki... Głupia błyskawica!...
Dawniej zadowalali się ludzie lampą naftową lub ogarkiem, przy którym
wszyscy siedzieli i wytrzeszczali oczy jak koty... Cała rodzina tkwiła przy
stole, bo o pół kroku było ciemno, że choć bij w pysk... A jeszcze dawniej –
łojówkami świecili i tańczyli przy tym menueta, pieska ich niebieska – i
dobrze im było... A dziś elektryczność pracuje za nich, gotuje im, grzeje,
świeci, gra i wozi po całej ziemi... I czekajcie Panowie, co oni jeszcze z tej
elektryczności zrobią... Ale, biada im, biada – bo nie szanują elektryczności...
I zemści się ona na nich kiedyś – zobaczycie Panowie, zemści się, bo to siła
groźna i potężna... Dawniej ludzie się mdłym światłem zadowalali... A
dzisiaj...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
8
Dawniej w teatrze świeczki stały przy rampie i ludzie włazili jeden
drugiemu na łeb, żeby coś zobaczyć... Byli i tacy, co i na scenie siedzieli, tak,
że aktorzy ruszać się nie mogli – tak mi opowiadał mój dziadek, który
wędrownym artystą był i nawet po Francji się włóczył... A dziś? Dziś teatr – to
elektryczna maszynka... Całe przedstawienie odwalają właściwie motory i
lampy... Motory poruszają scenę obrotową czyli całą ziemię w teatrze... A
lampy robią noc, dzień, burzę, zachód słońca i ratują kiepską charakteryzację
aktorów... Dzisiejsze przedstawienia – to przeważnie tricki techniczne... Taki
hokus pokus... gdzie najwięcej napracuje się elektryczność i elektromonter...
A dzisiejszy reżyser?... Dzisiejszy reżyser to oczytany elektromonter,
Panowie... Tak, Panowie, słusznie nazywają obecną epokę ziemi, epoką
elektryczności... Inaczej nazywać się nie powinna. Obecnie ludzie biją się o
benzynę i węgiel, a ja wam mówię, że w przyszłości będą się bili o
elektryczność... Ja wam to mówię, Panowie... Ja, ale fach elektromonterski na
nic... bez znaczenia już jest… Elektryczność stała się popularna jak tytoń. A
elektromonterzy schodzą na psy i będą ich niedługo traktować jak
wędrownych "ślifierzy"... Tak...
A sami elektromonterzy temu winni, bo się nie jednoczą, nie bronią
swego mądrego i precyzyjnego fachu, przed bandą partaczy... Takich
pseudo-elektro-monterów winno się do lochu wrzucać o chlebie i wodzie...
Tak... Sami elektromonterzy temu winni... Nie szanują swoich majstrów,
kopią pod nimi dołki i spoufalają się z terminatorami... Terminatorowi, zanim
skończył termin, powinno przynajmniej siedem zebrakować, żeby sobie przez
całe życie lata terminatorki przypominał i żeby łoił podległych mu
terminatorów.
Twardo trzymać, Panowie, a będą szanowali fach z trudem zdobyty... Nie
powinno się przyjmować tyle terminatorów, bo się ciasno robi w zawodzie... I
wpajać szacunek dla majstra. Dzisiaj taki, co to piórkiem skrobać powinien,
na montera się pcha... Potem to też tacy monterzy wychodzą. Oczytane to
takie – że wszystkie książki z tego zakresu zna, ale jak przyjdzie taka robota,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na7
9
że praktyką trzeba się wykazać – to stanie taki i dłubie placem w nosie z
zakłopotania, bo smykałki nie ma i kombinować nie umie... Tylko myśli
logicznie i wnioskuje, psia jego mać... Do dupy z całym tym dzisiejszym
porządkiem... Do dupy, Panowie!...
Tak odgrywał elektromonter Dworzec majstra, a cały warsztat trząsł się z
uciechy...
Elektromonter Machalik podniósł swój potężny korpus znad warsztatu,
gdzie właśnie reperował samoczynny wyłącznik wysokiego napięcia, rozejrzał
się po śmiejący cli i rzekł:
– Dla was to jest komiczne, a ja wam mówię, że majster jest barbarzyńcą...
Tęskni za dawnymi czasami... Że dawniej ludzi przerażała i zachwycała
elektryczność... Każdy większy epokowy wynalazek budził podziw i
przerażenie... Dawniej – ludzie jak zobaczyli samolot, taki śmieszny samolot
pudło... to uciekali do piwnicy i siedzieli tam trzy dni i trzy noce... Dawniej,
co zresztą jest znaną historią, że kiedy samochody były mało
rozpowszechnione i ktoś wybrał się własnym samochodem na wieś, to
wszyscy mieszkańcy owej wioski ze strachu przed antychrystem, jak nazywali
samochód, do lasu uciekli... I siedzieli tam jak wilki cały tydzień... dopiero
ksiądz staruszek, ubrany w ornat, z pięciu ministrantami poszedł do lasu i
namówił kmiotków na powrót do wioski.
Dawniej! Dawniej!... lud był ciemny, strachliwy i bał się byle czego... Nie
podoba się majstrowi, że dzisiaj dużo ludzi zna się na elektryczności i że sami
sobie spalone bezpieczniki reperują... Chciałby, żeby było tak jak dawniej,
kiedy gdy komu bezpiecznik się spalił, to prosił długo z uniżonym ukłonem
Pana Elektromontera, żeby był łaskaw za grubą opłatą zreperować, a pan
elektromonter zachowywał się w mieszkaniu jak cudotwórca, spluwał,
wymawiał tajemnicze zaklęcia, wywracał oczyma, mruczał do siebie, a
właściciel mieszkania z rodziną patrzył z nabożnym przerażeniem z odległego
kąta na te praktyki... Pojawienie się światła powitano z westchnieniem ulgi, a
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
0
pan elektromonter kazał sobie zapłacić jak doktór, który uratował pacjentowi
życie... Naciąganie naiwnych...
Dawniej – zachwala majster – ludzie nie byli świadomi działania i
powstawania tej dobroczynnej i pożytecznej siły jaką jest elektryczność.
Dzięki Bogu, dzisiaj jest inaczej... Dzisiaj mały pędrak w szkole powszechnej
zna podstawowe wiadomości z elektromechaniki. Korzystamy z siły, która
zaspokaja prawie wszystkie nasze kulturalne potrzeby – a mamy o niej nic nie
wiedzieć?... To już minęło, majster tęskni za metodami wychowawczymi,
jakie istniały w dawnych gildiach rzemieślniczych... Gildie diabli wzięli...
Terminatorzy dawniej harowali jak psy, a w przerwach dostawali w skórę, i to
miało być sprawiedliwe?... Znamy tych elektromonterów starej daty... Czego
nie podpatrzył – tego się nie nauczył. Skąd się bierze to lub owo, dlaczego
zachodzą komplikacje i defekty, nie wiedział, gdzie leży źródło złego
działania... Jakie mogą być przyczyny nieprzewidzianych pęknięć, przebić,
przeskakiwania iskry, zmiany kierunku prądu – tego taki nie wiedział.
Wiedział jak zreperować, jeśli to było zepsucie szablonowe, z tych jakie
zdarzają się codziennie...
– W każdej dziedzinie pracując, jeśli się chce być dobrym specjalistą,
trzeba się przygotować teoretycznie. Trzeba korzystać z rad i wskazówek
tych, co przed nami byli i przed nami pracowali w tej dziedzinie. Korzystać z
rad i wskazówek po to, aby nie popełniać tych samych błędów, na których
tamci się sparzyli... Znajomość praktyczna nigdy nie wystarczy, musi być
podstawa teoretyczna... Dzięki wiadomościom teoretycznym, dochodzimy do
źródła komplikacji, rozumiemy przyczyny, które sprawiły ten czy inny
defekt...
– U majstra wszystko jest cofnięte w czasie... Naprawia i buduje
metodami, jakie dawno już zostały wycofane... Nie ma odwagi na
eksperymenty, bo a nużby się nie udało... Nie ma zaufania do nowych metod,
wszystko robi po staremu, z nakładem czasu i materiałów... A jak mu się
zwróci uwagę – to się obraża... "jak to, jego majstra, będzie monter uczył jak
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
1
to się robi... Niesłychane!... On co tyle lat... itd"... Majster jest przeciwnikiem
książek... Książka rozjaśnia nam horyzont życiowy i czyni rzeczy, w mroku
dotychczas będące, widzialnymi... Nie mówię tylko o książkach fachowych,
ale w ogóle o książkach pożytecznych... Lubię książki pouczające i książki
krzepiące... I takie książki, przy czytaniu których odpoczywa się... Ale sam
jestem przeciwnikiem książek, których autorowie ubrdali sobie, że mają klucz
do tej wielkiej zagadki, jaką jest dusza i sumienie ludzkie... Niedobrze jest,
kiedy człowiek po przeczytaniu pewnych teorii, rozgrzesza się z krzywd
popełnionych... Na świecie jest dużo książek i dużo teorii, są teorie dla
pewnych ludzi wygodne, dla drugich niewygodne...
– Ale odszedłem od tego co chciałem powiedzieć... Majster narzeka, że za
dużo nagromadziło się partaczy w naszym zawodzie... nieprawda, dobrych
monterów, specjalistów, znających swój fach wszechstronnie i solidnie go
wykonujących –jest dziś tak samo mało, jak dawniej. Rozmaitych instalatorów
i naprawiaczy dzwonków elektrycznych nie należy brać pod uwagę; to jeszcze
nie jest elektromonter w całym znaczeniu tego słowa. Pierwszorzędnym
fachowcem jest ten – kto w swojej dziedzinie wie maksimum i każdego dnia
nadbudowuje nowymi cegiełkami gmach swojej wiedzy... Specjalistą nie
można być z musu, specjalistą można być z zamiłowania... Zdolność
logicznego myślenia i wnioskowania przy pracy czyni z nas wynalazców.
Dobry fachowiec – to właśnie dobry wynalazca. Oczywiście, rozmaite chwyty i
sposoby praktyczne przechodzą z pokolenia na pokolenie. Wielu
poprzedników naszych namęczyło się zanim doszło do przeświadczenia, że
przy takich środkach i narzędziach i danym rozkładzie sił, ma się takie czy
inne ułatwienia w pracy, ale metod, które pozostawili nasi poprzednicy, nie
należy przekazywać kalecząc przy tym swoich uczniów... jak za tym tęskni
majster... Nie wpajać dzikości i okrucieństwa w młodych chłopców... Bo robi
się z nich złych ludzi... A życie i bez tego daje im w skórę... Całe szczęście, że
dziś nie wolno bić terminatorów, jakby tego sobie życzył majster...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
2
Dawność minęła bezpowrotnie. Świat przedwojenny i świat powojenny –
to tak różne dwa światy, że czytając stare, z tamtych lat czasopisma,
uśmiechamy się ironicznie... Takie to dla nas dziecinne i nienaturalne...
Dawniej każdy błahy wynalazek budził podziw i poruszenie w całym świecie –
tak, że komentowano go na balach... na przyjęciach... na posiedzeniach... na
herbatkach... wszędzie. Dziadkowie i ojcowie nasi, w sztywnych, wysokich,
morderczych kołnierzykach, mieli o czym dyskutować godzinami., a dzisiaj?
Ludzie korzystają co dzień z nowego wynalazku i ani zastanowią się co to
takiego... zobojętnieli... Dziwić się... znaczy być człowiekiem z puszczy... W
historii Robinsona Piętaszek oddawał cześć strzelbie za to, że strzelała, oto co
podoba się majstrowi... Zdejmujcie kapelusz przed każdą uliczną lampą
elektryczną, bo się obrazi i zagaśnie...
Dobry elektromonter dzisiejszy – to bardzo inteligentny człowiek,
oczytany w książkach o jego fachu traktujących i o zawodach temu fachowi
pokrewnych... I przy tym doświadczony praktyk... Nie ma znaczenia, w tym
przypadku, ile lat robimy, ale co robimy i jak robimy... I trzeba zawsze,
zawsze od siebie dużo wymagać... Majstra denerwuje to, że ktoś lepiej od
niego wyraża się, że nazywa właściwie po polsku rozmaite narzędzia i części
maszyn, i że wreszcie zna dobrze fach i całą masę chwytów i sposobów, prace
w tym fachu usprawniających... Na pewno niejeden w naszym warsztacie
dużo więcej wie i umie od majstra, a zasługa w tym, że interesuje się
wszystkimi nowymi zdobyczami w tej dziedzinie i dopełnia swej wiedzy
fachowej, aby nie być w tyle, i aby nie być zaskoczonym... Majster jest starym
magotem, któremu się zdaje, że cofnie idące naprzód życie o jakieś
pięćdziesiąt lat... Dobrze, że jest nas tu paru dobrych fachowców... Ale
niechby tak było coś trudnego i skomplikowanego, a nas by nie było –
trzebaby znów sprowadzać elektromonterów z zagranicy, jak to było trzy lata
temu.
Machalik pochylił się nad robotą... Warsztat milczał, każdy dłubał przy
swoim imadle...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
3
Drzwi od kantorku nagle otwarły się i pojawił się w nich majster z zieloną
kartką w ręku i skierował się w stronę Machalika...
Panie Machalik – w przyszłym tygodniu trzeba będzie zabrać się do tego
wielkiego silnika od kompresora... Naprawi pan uzwojenie... Będzie Pan
pracował po fajerancie... Robota jest pilna...
Machalik skinął głową i podpisał zielony formularz z rubryczkami, w
których wyszczególnić trzeba było rodzaj roboty, ilość zużytego materiału,
godziny pracy i nazwiska zatrudnionych terminatorów...
W tym samym domu, w którym mieszkał Stach i Felek Kuternoga, mieścił
się w suterenie skład starego Pfeniga, który handlował łomem żelaznym,
szmatami i kośćmi. Pełno w tym składzie było zakamarków, skrytek i dołów,
w których chowano i zakopywano rozmaite nielegalnie kupione przedmioty i
towary.
Felek Kuternoga zachodził czasem do piwnicy, aby sprzedać trochę
uzbieranych szmat i kości. Ludno tam było zawsze. Bliskość huty i Wielkiego
Pieca była podstawą interesów starego. W składzie pełno było zawsze złodziei
surowca i dziewczyn podejrzanej konduity... Zięciowie starego zajmowali się z
nim do spółki, poza swoimi interesami, paserstwem, a w razie awantury czy
bójki – cała familia stawała ławą i biła czym się dało napastników. W piwnicy
czuć było wódką i podłymi papierosami, a złodzieje surowca ze swymi
dziewczynami, wylegiwali się po kątach.
Najurodziwszą ze wszystkich dziewczyn, które zachodziły do składu
starego Pfeniga, była Marcelka, jurna dziewczyna o szerokich biodrach,
mocnych nogach i piersiach napęczniałych. Żyła lekkim chlebem i przepadała
za chłopcami młodymi, niedoświadczonymi. Spotkała Felka w piwnicy
starego i zaczęła go obserwować. Spodobały jej się jego oczy i twarz miła o
rysach harmonijnych, zagadnęła go raz i drugi, i wyciągnęła na spacer,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
4
wieczorem... Poszedł... Pochlebiało mu to, że taka krasna dziewczyna tuli go
do siebie... jego Felka Kuternogę... A jak przytula coraz mocniej... Aż gorąco
się robi... Serce bije i w gardle zatyka...
Szli miedzą za miasto... Księżyc świecił czerwony i noc była parna... Felek
dygotał... Obudził się w nim jakiś ogień i było mu raz zimno, raz gorąco...
Zatrzymywali się... Marcelka obejmowała Felka i przyciskała do swych piersi
dużych, ciepłych... Poszli za górę... na trawę... Potem usiedli w takim
wgłębieniu... a po tym...
Od tego dnia belek został niewolnikiem Marcelki. Słuchał jej ślepo, a ona
wykierowała go na złodzieja surowca... I pokazała, gdzie i jak kraść, a on
słuchał... Kradł, przynosił surowiec i mieli potem na wódkę, kiełbasę i
papierosy. Felek rozrósł się i zmężniał... Tak... Felek został złodziejem
surowca...
Nocą przemykał się pod wysokim, z białych cegieł zbudowanym murem...
Przemykał się jak kot do wejścia na teren huty. Stali tam strażnicy z
rewolwerami i pilnował dozorca z żelaznym prętem. Strażnicy zastrzelili już
paru złodziei surowca, a dozorca połamał jednemu kości żelaznym prętem...
Ale Felka to nie odstraszało – musiał kraść, bo inaczej Marcelka odejdzie od
niego i znajdzie innego chłopca. Wszystko dla niej zrobi, da się porąbać
nawet, byle Marcelka była przy nim... Jego Marcelka, jędrna dziewucha o
szerokich, chutliwych biodrach i wielkich piersiach... Bili się o nią andrusy na
noże, a ona z nim, z Felkiem Kuternogą żyła, jego wolała. Czasem nie
przychodziła na noc, ale on jej to zapominał prędko, jak tylko ją zobaczył, jak
tylko legli razem...
Zrobił się elastyczny, sprężysty i bardzo silny w rękach... Skradał się jak
kot i potrafił godzinami przesiedzieć w miejscu, żeby się nie zdradzić przed
strażnikami... I zawsze się wślizgnął... A teren huty znał jak własną kieszeń...
Podkradał się do poukładanego w wielkie prostokąty surowca... brał jedną lub
dwie "gęsi" i – do cienia, pod mur... Tam rozhuśtał płyty w swoich krzepkich
rękach i przerzucał na tamtą stronę. Za murem stała Marcelka, która owijała
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
5
te płyty w szmatę i niosła w bezpieczne miejsce... A on przeczekał chwilę i
znów dwie płyty... i znów dwie... a potem znikał jak cień z terenu fabrycznego
i zanosili razem z Marcelką surowiec do Pfeniga i mieli pieniądze, a potem
szli spędzić resztę nocy w swojej suterenie i mieli ze sobą wódkę, kiełbasę,
dobry chleb... A potem Marcelka rozpinała bluzkę, zdejmowała suknię i
pociągała Felka ku sobie...
Podobno młody, nieświadomy fizycznej miłości chłopak, kocha swą
pierwszą kobietę nie mniej, aniżeli młoda, nieświadoma miłości dziewczyna,
swego pierwszego mężczyznę.
Chłopak jest skory do czynów i spełniłby wszystko czego zażąda odeń
ukochana... Istnieje dla niego tylko jedna świętość – to jest jej życzenie. Złe
kobiety wykoślawiają charakter wielu młodym chłopcom...
Tak, jak gdyby kto młody, rozwijający się pączek palcami roztworzył...
Pączek rozwinie się w kwiat, ale zachowa kształt palcami nadany i w
społeczeństwie kwiatów będzie innym kwiatem... zdeformowanym,
niezdrowym, nienaturalnie rozwiniętym... chorym kwiatem...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
6
Przemsza toczy wody swoje. Rzeka ta jest ściekiem dla kopalń, fabryk,
kanałów, szpitali. Dzisiaj...
A dawniej... Jakże inną być musiała za czasów, kiedy stanowiła naturalną
fosę obronną dla wczesnośredniowiecznego zamku w Będzinie... Nad jej
brzegami odbywały się królewskie polowania i grały rogi myśliwych. A ona
była zawsze czarna, bo z torfiastych terenów płynęła i opłukiwała na swym
dnie czarne kamienie, które ludzie epoki pary i elektryczności nazwali
węglem...
Hej!... hej!... Jakiż to widok miał strażnik z baszty zamkowej będzińskiej,
kiedy pilnował grodu i upatrywał rycerzy i kupców na śląskim szlaku...
W dzień puszcza ogromna, nieprzebyta kłaniała mu się wokoło, aż hen po
powyginany, zamglony horyzont... A nocą świeciła jak wypolerowana
zbroica... Hej straszno być musiało strażnikowi, straszno ale i wzniosie... hej...
hej... Dawne to były czasy... dawne... hej!... hej!...
Dzisiaj rzeka zabarwiona jest rozmaicie, zależnie od tego, która fabryka
intensywniej ją zanieczyszcza, to też Przemsza bywa rozmaitego koloru, raz
żółta, raz zielona, a często czarna jak atrament. Odchodzi do niej woda
wypompowana z kopalń, gęsta od węglowego pyłu, który osiada na dnie lepką
grubą warstwą. Na rzece jest dużo spiętrzeń. Każda prawie fabryka pobiera
wodę z Przemszy. W gorące dni uboga ludność, chodzi kąpać się do rzeki. Z
wrzaskiem pluskają się chude, nagie ciała chłopaków, a zuchowate andrusy
wykonują efektowne skoki z poręczy i mostów...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
7
Dębniakowa opowiadała profesorowi o utopcu.
– Utopiec to siedzi sobie na dnie rzeki, jest ślepy i ma białe włosy. Ma
kilka miejsc, w których lubi przebywać, bo są tam głębokie doły, w których
siedzi i kusi. Jest w pobliżu fabryki Lamprechta, niedaleko fabryki Schöna,
koło huty Katarzyna, a specjalnie lubi przebywać koło parku hr. Renarda, bo
dno jest tam muliste i dużo dołów...
Ludziom przedstawia się utopiec w rozmaitej postaci, raz jako mężczyzna,
– innym razem jako chłopczyk mały, lub w postaci czarnego, brzydkiego psa...
Przy mnie raz utopiec skusił do wody jedną kobietę. Przedstawił jej się za
zmarłego synka i wołał za nią do wody...
A było tak... kobieta ta nazywała się Giszewska i mąż jej był
rzemieślnikiem w fabryce. Jako panna była biedna, bo pięć ich córek było w
domu, a matka –wdowa, Giszewska była więc na służbie u jednej piekarzowej.
Dziewczyna dobrze zbudowana, zdrowa a pokorna i cicha, jak jagnię... Poznał
ją ten Giszewski i dalejże bałamucić. Wszyscy odradzali dziewczynie, bo to
mężczyzna już rozmaitą przeszłość miał i wszystkie ulicznice wołały za nim...
Piekarzowa nawet gorąco odradzała dziewczynie, ale co... Giszewski wziął się
na sposób, a że dziewczyna była naiwna, cicha, pokorna... to też wróciła
kiedyś ze spaceru zapłakana, podrapana, z potarganą suknią... A Giszewski
śmiał się i mówił... 'Teraz jak będę chciał to się z nią ożenię...". Ale się ożenił,
bo kobiety z całej kamienicy ujęły się za dziewczyną i zagroziły, że mu oczy
wrzątkiem wypalą, jeśli się z dziewczyną nie ożeni... A lepiej, żeby się z nią
nie ożenił... bo tak kobieta, dostała się jak do ciężkiej katorgi... Wcale się nie
ustatkował, żył jak dawniej, z dziewczynami ulicznymi się zadawał – a jak
przychodził do domu – to bił żonę i wysyłał ją o pierwszej czy drugiej, zimą
po papierosy... Zaraz ją też zaraził jakąś chorobą, bo chodziła do doktora i
mimo, że ukrywała to każdy wiedział, że do wenerycznego doktora chodzi, bo
ludzie wszystko wiedzą... W siedem miesięcy po ślubie przyszło na świat
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
8
dziecko, chłopczyk, ślepy był i całe ciało miał w strupach... Jedna wielka
rana... Giszewska pielęgnowała to dziecko, że nawet muchy do mieszkania nie
wpuściła, płakała i modliła się nocami o jego zdrowie, ale umarło. Wtedy mąż
do niej z pretensją, że ona temu winna. Przyszło drugie, też umarło, trzecie...
czwarte... Giszewski bił żonę, że nie potrafi żadnego dziecka odchować... Co
on zrobił z tej kobiety. Twarz miała jak trup, oczy głęboko wpadnięte i była
prawie łysa... Giszewskiemu ktoś powiedział, że to pewnie Boża kara, bo do
kościoła nie chodzi... Wtedy Giszewski został tercjarzem, ciągle do kościoła
latał, do mszy świętej służył i z pielgrzymkami chodził... I przyszło piąte
dziecko – synek Jasiek. Dziecko było marne i nogi miało jak patyki, głowę
wielką, oczy smutne, ale chowało się. Miało już cztery latka, kiedy jednego
dnia przyszedł Giszewski z fabryki pijany... Żona postawiła mu zupę na stół, a
sama usiadła w kąciku i czeka, aż on zje zupę, żeby mu podać drugie danie...
A on bełta łyżką w zupie i nagle zmiótł talerz ręką na podłogę i idzie bić
żonę... Kobieta nadstawiła chude plecy i prosi tylko... nie obudź Jaśka!., nie
obudź Jaśka!... Ale on, jak nie zacznie tłuc talerze, rumor robić, przeklinać...
Dziecko się obudziło, przelękło strasznie i uciekło na balkon,., a balkon był
bez bariery i dziecko spadło z trzeciego piętra na bruk. Tylko chlusnęło ciało
o kamienie!... Przynieśli ludzie na górę ochłap skrwawionego mięsa, każda
kosteczka była złamana. Giszewski momentalnie wytrzeźwiał... krzyknął
strasznym głosem, złapał się za głowę i skoczył na balkon, a z balkonu na
ulicę... głową w dół... A Giszewska ugotowała kaszki z mlekiem i karmiła nią
nieżywego Jaśka, i prosiła, żeby jadł...
Pogrzeb Giszewskiego i małego Jaśka odbył się jednego dnia. Wracałyśmy
we trzy: Giszewska, piekarzowa i ja. Ale piekarzowa zostawiła nas, bo miała
ważny interes do miasta... Szłyśmy przez Przemszę... Giszewska mówi do
mnie... Poczekajcie, Dębniakowa, odpocznę trochę. I oparła się o poręcz
mostu... Patrzy w wodę...
Stałyśmy tak już około godziny... Giszewska wlepiła oczy w wodę i patrzy
– po chwili mówi do mnie przyciszonym głosem... Widzicie Dębniakowa
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na8
9
Jaśka?... Gdzie? – mówię... A tu – odpowiada Giszewska i pokazuje palcem na
wodę... Patrzę i nic nie widzę – tylko lejki na wodzie krążą... krążą... E!,
przewidziało wam się – mówię, a na to Giszewska... Cicho – mówi – bądźcie,
jest tutaj w wodzie, stoi... i ręce do mnie wyciąga... Nic nie odpowiedziałam,
bo myślę sobie – kobiecie się w głowie przewróciło z żałości... Ledwie się
odwróciłam, a Giszewska hop na poręcz, a z poręczy w wodę... Złapałam ją za
suknię, ale, że to lichy materiał był, to mi jeno falbana w ręce została.
Giszewska wpadła i znikła... Narobiłam krzyku, ludzie się zbiegli z osękami i
zaczęli nurkować. Przemsza w tym miejscu wąska jest, ale głęboka...
Daremnie ludzie szukali, nic nie znaleźli... Rzeka czarna jak atrament, jeno
lejki po niej krążą... krążą... Widać utopiec zmienił się w zmarłego Jaśka i
skusił Giszewską do wody...
...Ano, ulżyło się kobiecie...
Dnia tego przyszedł list z Londynu, ciotka Helena pisała:
Kochany Andrzeju!
Lato tegoroczne spędzam, podobnie jak poprzednie, w fermie naszego
starego przyjaciela J. D. Corringtona... Zmieniło się tu ogromnie... Wielkie,
ulubione przeze mnie tuje, ocieniające alejkę starego parku, podrosły i powstał
naturalny korytarz, w którym chłodno i przyjemnie. Podobnie jak w lata
poprzednie, zachodzi tu do nas na bridge'a zawsze elegancki i dystyngowany
pastor Lulefogel, o którym ja jestem zdania, że nadaje się raczej na bisnesmena,
aniżeli na pastora... Jednakże dobra prezencja i miłe obejście jednają sympatię i
zaufanie ludzi prędzej, aniżeli zalety charakteru, które dopiero po dłuższym
pożyciu i wielu próbach ocenione być mogą... Pięknie tu jest... A jakie cudowne
są wschody słońca, widziane z mego pokoju. Wstaję codzień jak najwcześniej i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
0
z nabożeństwem, ciepło otulona, siadam na tarasie... Doznaję
najwznioślejszych uczuć. Brzask nikły, jak szata ducha, na wschodzie bieli się i
rozprzestrzenia, rozpościera... O! rozwija się jak wielkie, białe skrzydło, jak dwa
wielkie skrzydła anioła stróża nad światem. Bieli się, bieli... Hen na wschodzie
zapalił się jeden promyk delikatny, różowy, jak dusza wędrująca w zaświaty...
O, drugi... trzeci... czwarty... szereg westchnień zaziemskich pali się. wiankiem
na niebie... Na ofiarę... na cud.
Ale o czymże ja piszę?... Nasz przyjaciel J. D. Corrington jest artystą,
pięknie gra na kobzie dawne szkockie piosenki i maluje na drzewie
sentymentalne obrazki starych domów, młynów i zamków, których podobnie
jak w Polsce, dużo jest w Anglii. A przy tym dobrze prowadzi fermę, – hoduje
kury rasowe i świetnie gra w tenisa.
L. White, przyjaciel Erwina jest człowiekiem interesującym, jego poglądy na
świat i ludzi zastanawiają, choć nie mówi on nic nowego, ale prawda i mądrość
nigdy się nie starzeją. Niedawno rozmawiał ze mną na temat dzisiejszych
małżeństw. Jest zdania, że niespodzianki, które raz po raz rujnują szczęście
małżeństw dzisiejszych, są wynikiem lego, że młodzi przed ślubem za bardzo
się maskują, przedstawiając lepszymi, aniżeli są w istocie na codzień. L. White
jest zdania, że względy natury materialnej są dla spoistości i trwałości
małżeństwa bardzo ważne, gruba bowiem i nieprzebierająca w środkach wałka
o chleb powinna toczyć się, poza obrębem domu rodzinnego, a nie pomiędzy
małżonkami. Najwyższym zadaniem małżeństwa – mówi L. White – jest dać
wypoczynek, równowagę, prawdę i zadowolenie. Małżeństwo powinno krzepić i
radować, a nie zniechęcać i nużyć... Tak. L. White nie mówi nic nowego. – ale
prawda i mądrość się nie starzeją. Mały Eddie, którego nazywają moim
pupilem, cieszy się ciągle nieprawdopodobną sympatią psów... W fermie J. D.
Corringtona bawi i ugania się za nim dzień cały sfora rasowych buldogów. Psy
tego gatunku robią wrażenie zatroskanych i strapionych zwierząt, co
podkreślają jeszcze dwie równe zmarszczki pomiędzy ślepiami i opuszczona
dolna warga. Zauważyłam, że dyskusje o tenisie nie przykrzą się zapalonym
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
1
tenisistom, podobnie jak hodowcom kur rasowych, dyskusje o ich zaletach i
wadach...
Historia dzielnic Sosnowca jest ciekawa. Zdecydowaliśmy, że Kid przyjedzie
do Was i zabierze Jen. Pozostaje tylko ustalenie terminu.
Listy ciotki Heleny pisane były wyraźnie, drobnym pismem, po polsku.
Przy remoncie silnika, poruszającego kompresor, pracował Machalik i
Stach. Stary Pik pomagał tylko dorywczo. Motor zdawało się wymagał tylko
reperacji, atoli zaraz pierwszego dnia Machalik stwierdził przy pomocy
induktora, że izolacja pomiędzy osią a kadłubem jest uszkodzona. I co
ważniejsze, że oś jest w kilku miejscach pęknięta. Należało zbudować nowy
wirnik, dać nowe uzwojenie i nowy kolektor. Machalik poszedł z tym do
majstra. Majster zaoponował. – Nie zgadzam się – powiedział – motor
pracował tak długo i dobrze było – to i dalej będzie pracował – a na budowę
nowego rotora nie zgadzam się...
– Ale nowy motor konieczny jest i to bezwarunkowo... Niech Pan idzie
zobaczyć tę oś...
– Widziałem! Widziałem!... Niech Pan mnie nie uczy, tylko niech Pan się
zabiera do roboty...
– Nie... Ja robił przy tym silniku nie będę...
– Musi Pan!... Co to jest, jeśli ja Pana wyznaczyłem do tej reperacji, to
musi Pan robić!... Kto tu decyduje, ja czy Pan?!...
– Pan – ale ja nie jestem partaczem, zresztą jeśli ośka jest pęknięta, a
silnik pracuje przy tak potężnym obciążeniu, to może być wypadek... Ośka się
urwie, motor się rozleci i pas lub kawałek żelaza wyrżnie kogoś z
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
2
przechodzących czy obsługujących w głowę, zabije – i co?... A przy tym dla
fabryki strata... Bo motor – to nie stara komoda, którą można gwoździami
zbić, drutem ściągnąć i postawić w kącie na lat sto... Motor to źródło pracy i
niesłychanego wysiłku, gdzie wszystko musi być solidnie i mocno zrobione.
– Pan mnie nie będzie uczył – co to jest motor i jak powinien być robiony.
–Panie młody! – wrzasnął majster... Do roboty proszę!
–Ja nie pójdę... Motor musi być odbudowany całkowicie, a nie spartolony
–rozumie Pan!...
–Za co Panu płacą do licha!... – powiedział w uniesieniu majster... – Będzie
mi Pan tu wydziwiał ze swoją mądrością!... Proszę, niech Pan w tej chwili
idzie do pracy...
– Nie, ja tego twornika reperował nie będę... Bo tu trzeba nowy
zbudować...
– Zobaczymy! – majster zerwał się od biurka...
– Zobaczymy... – odrzekł spokojnie Machalik i wyszedł z kantorku.
Obaj poszli do biura warsztatów. Machalik do inżyniera inspekcyjnego,
majster do inżyniera nadzorczego Wody... Po niedługim czasie wszyscy
czterej – to jest majster, inżynier nadzorczy, Machalik i inżynier inspekcyjny,
udali się do hali maszyn... – Zobaczymy i zdecydujemy na miejscu, powiedział
pojednawczo inżynier Woda... W hali maszyn obejrzał pierwszy ośkę i
zawyrokował... – Pęknięcie nie jest poważne i skoro motor tak długo pracuje z
tym defektem, mógłby pracować dłużej, przychylam się więc do wniosku
Pana Majstra, aby motor wyreperować tylko... Mniejsze koszta...
– Nie mniejsze, bo większe... Panie Kolego... Pęknięcia na ośce są głębokie
i prawdopodobieństwo wypadku znaczne... A pęknięcie w tak potężnym
motorze, to już nie powtórna reperacja, tylko kompletna ruina silnika, strata
parokrotnie większa od odbudowy rotora... W pobliżu jest parę maszyn, niech
pas lub kawałek ułamanego żelastwa wpadnie pomiędzy ramiona pracującej
obok maszyny parowej... Skutki można sobie wyobrazić. W interesie fabryki,
stoję na stanowisku, że potrzebny jest nowy, silny rotor.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
3
– Zwrócę Koledze uwagę na jedno – rzekł lekko podenerwowanym głosem
inżynier Woda, że całkowita budowa twornika własnymi środkami i siłami,
wydaje się rzeczą ryzykowną. Pan majster słusznie zwraca na to uwagę.
Kompletnych rotorów tej mocy jeszcze nie budowaliśmy, inne, dużo słabsze
budowaliśmy rzadko, przeważnie posyła się zamówienie do fabryki, gdzie
całkowity motor został zakupiony.
– Oto też idzie – odpowiedział inżynier inspekcyjny – mając na miejscu
maszyny do obróbki, materiał i tak dobrych i wykwalifikowanych
rzemieślników jak Pan Machalik... robi się niepotrzebne wydatki i
niepotrzebnie płaci się obcej firmie...
– Więc Kolega stoi na stanowisku?...
– Żeby budować nowy rotor, ciągłe poprawki będą kosztowały nas więcej,
tym bardziej, że prawdopodobieństwo wypadku i poważnej straty jest duże.
Chyba szanowny Kolega nie odmówi mi słuszności i logicznego w interesie
fabryki rozumowania...
A jeśli Pan Machalik nie wykona tego należycie, powtarzam, jest to
pierwsza poważna budowa w naszym warsztacie, dotychczas sprowadzało się
tworniki gotowe, lub sprowadzało się odpowiednich fachowców. Materiał do
uzwojenia musimy kupić – co z robocizną i naszymi dodatkami wyniesie i tak
poważną sumę... Zwracam Koledze na to uwagę...
– Narażenie fabryki na straty, tak w jednym, jak i drugim wypadku jest
prawdopodobne, ale w tym, przeze mnie proponowanym wypadku – jest
mniejsze, wyrzekł z mocnym przekonaniem w głosie inżynier inspekcyjny...
– Dobrze, niech więc Kolega zarządzi całkowitą odbudowę, ale na własną i
Pana Machalika odpowiedzialność, powiedział zimnym głosem inżynier
Woda, po czym ukłonił się chłodno pozostałej trójce i odszedł...
– Niech Pan wypisze odpowiednie zapotrzebowanie na materiał, jakiego
zażąda Pan Machalik, zwrócił się inspekcyjny do majstra, a po wyjściu
inżyniera Wody. – Robota musi iść szybko, bo kompresor zastępczy nie
wystarczy...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
4
– Tak jest... mruknął majster i odszedł...
Za drzwiami hali zatrzymał się i oparł o ścianę, na jego czole i na starej,
nabrzmiałej twarzy pojawiły się duże, grube krople potu. Patrzył chwilę
posępnie na kamienne podmurowanie, o które się opierał, po czym poszedł
ciężko z głową obwisłą na piersi... Oto pogrążono go i pobito na głowę...
Machalik...
Roboty przy motorze było dużo, więcej, aniżeli spodziewał się Machalik.
W statorze trzeba było zmienić wszystkie szpule, bo stare były zwęglone i
założyć nowe panewki. Budowa odbywać się miała w hali maszyn, bo silnik
był za wielki, żeby go windować do warsztatu. Stary twornik musiał być
przedtem rozebrany, chodziło bowiem o dokładne wymiary i zbliżony sposób
wykonania. W pobliżu Pikowego warsztatu postawiono dwie grube podpórki
drewniane, na których ustawiono twornik. Trzeba było rozkręcić kolektor i
odlutować końce uzwojenia, które były doń przytwierdzone. Robota, jak
obliczył Machalik, trwać miała trzy tygodnie. Po tym czasie motor znów
zacznie swą monotonną pracę. Przedtem jednak ślusarze z wydziału
mechanicznego zreperują osobno kompresor, dadzą nowe łożyska, wyszlifują
tłok i założą nowe pakunki. Tak wyreperowany kompresor popracuje znów z
rok, albo dłużej. Pracowali na fajerant. Zaraz pierwszego dnia około godziny
trzeciej, kiedy nadeszła pora obiadowa, stary Pik, poszedł do swej kantyny,
gdzie się od dawna stołował, a Machalik posłał Stacha do portierni po obiad.
Czekała tam już schludna, młoda i mile uśmiechnięta żona Machalika z
przygotowanym koszykiem, w którym stały ciepło otulone garnki.
Uśmiechnęła się do Stacha swymi dwoma rzędami równych, białych zębów i
powiedziała: "Niech Pan powie mężowi, że postąpiłam tak, jak polecił.
Dodatkowa menażka znajduje się na dnie koszyka." Stach przytaknął głową,
zabrał koszyk i poszedł do hali. Tam oddał koszyk Machalikowi, a sam sięgnął
po swoją bańkę z herbatą i suchy chleb. Poszedł w drugi koniec hali, siadł w
kącie i spożył swój skromny posiłek. I tak było codziennie w robocie z
Machalikiem. Pracowali ochoczo, roboty ubywało. Kompresor zastępczy
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
5
pracował ze zdwojoną siłą, huczał i sapał, musiał bowiem zastąpić swojego
większego kolegę... Za wielkimi, nieprzezroczystymi, grubymi oknami
fabrycznymi świeciło słońce i lato ostatnimi, gorącymi dniami syciło ziemię.
Po rozebraniu starego rotora przystąpili do budowy nowego. Zaczęli od
osi... Laboratorium wydziału mechanicznego posłało do kuźni kawał grubego,
podłużnego żelaza, z którego w przyszłości miała być oś. Żelazo wyrzucono
do wielkiego pieca, a gdy się rozpaliło do czerwoności, złapano je w potężne
kleszcze i postawiono pod młoty. Najpierw ciężkie, parowe, potem lżejsze
parowe, a końcu elektryczne. Młoty ubijały żelazo, gniotły je po dziesięć razy
jak się ubija i gniecie ciasto, aż się zrobi twarde i ścisłe. Waliły raz po raz,
bum... bum... bum i żelazo wrzucano i wyjmowano z ognia kilkakrotnie. Pod
koniec, dla wygładzenia nierówności, rozgrzano żelazo raz jeszcze i trzech
potężnych kowali zadzwoniło na przyszłej osi silnika młotami raz., dwa...
trzy... raz... dwa... trzy… huk... puk… stuk...
Następnego dnia kuźnia wydała warsztatowi mechanicznemu długi,
żelazny drąg. Drąg ten wydział mechaniczny skierował na tokarnię. Tokarnia
wgryzła się swoim ostrym, do góry zakrzywionym zębem w ścisłe, twarde
mięso przyszłej ośki... Jęknęła ośka, a nóż-ząb zachichotał i tak, jak obiera się
kartofel z łupiny, tak ząb tokarni jął obierać chropowatą, czarną skórę, świeżo
z kuchni przyniesionego żelaza... Łupina skręcała się w długą sprężynę i z
brzękiem upadała pod chichoczącą i zgrzytającą tokarnię.
Tymczasem w warsztacie elektrycznym Machalik i Stach wycinali z
miękkiej blachy wielkie; okrągłe płyty. Gdy płyt było dość, umieszczano
pomiędzy każdą z nich odpowiednią izolację i skręcano potężnie tak, że
powstał jeden wielki walec. Walec, podobnie jak i ośka, znalazł się na tokarni,
gdzie go gładko otoczono i zrobiono w nim otwór w celu umieszczenia weń
ośki. Aby kadłub nie poruszał i nie obracał się na ośce, wbito odpowiednie
kliny, które częścią tkwiąc w ośce a częścią w kadłubie, podtrzymywały
spoistość ośki i kadłuba... W ten sposób powstał szkielet rotora, który
nawinąć należało i uzwojenie umocować...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
6
Z powodu całodziennej pracy Stach nie mógł widzieć się z Jen w dniu
powszednim. Spotykali się przeto w niedzielę... O umówionej rannej godzinie
udał się Stach na miejsce, gdzie się zwykle spotykali, przy ławeczce mało
uczęszczanej alejki akacjowej. Jen czekała już z małą, turystyczną walizką i
aparatem fotograficznym, przewieszonym przez ramię.
Gdzie Jen idzie?..
Na wycieczkę…
Na wycieczkę, powtórzył jak echo żałośnie...
Uśmiechnęła się tajemniczo. A co żal mu, że Jen idzie na wycieczkę... a
on zostaje?... Dlaczego milczy?... Tak, jest mu żal tej niedzieli, bo cieszył się
na nią cały tydzień. Ale niech Jen o tym nie myśli, niech się wesoło bawi na
wycieczce w gronie swoich znajomych. On będzie myślą przy niej... Czy
może ją odprowadzić?...
W dziewczynie odezwało się serce, spojrzała na jego posmutniałą twarz i
oczy.
– Robię sobie z niego głupie żarty, pomyślała i powiedziała prędko:
– Głuptas jesteś, mój drogi, wielki głuptas. Jak możesz pomyśleć, że pójdę
gdzieś bez ciebie I... Jak możesz tak pomyśleć. Nie otwieraj tak szeroko oczu...
Ja tu na ciebie czekam... Z tobą chcę iść na wycieczkę, tylko z tobą. Weź tę
walizkę – i kierunek – gdzieś do lasu, gdzieś nad rzekę czystą, gdzieś, gdzie
dużo kwiatów. – Naprawdę, jak mogłeś pomyśleć, że ja pójdę gdzieś bez
ciebie... Ja pójdę, a ty zostaniesz tu w mieście, po całym tygodniu pracy,
pośród tych zadymionych kamienic... Jak mogłeś tak pomyśleć – niedobry!..
Szedł obok niej z głową pochyloną – winowajca – słuchając tych słów, jak
najpiękniejszej muzyki. Za miastem poszli drożyną polną pośród ściernisk.
– Opowiedz mi każdy przepracowany w tym tygodniu dzień.
Stanęło tak między nimi, że opowiadał jej każdy przepracowany dzień z
najmniejszymi szczegółami. Dzięki temu znała prawie cały warsztat i życie w
nim... Jak, Machalik – to sympatyczny człowiek... A majster – to kreatura,
której ona nie cierpi... Trenciok… Trenciok... to złośliwa mumia. Jednego
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
7
dnia, kiedy czekała na Stacha przy bramie fabrycznej, ten stary, przechodząc,
zrobił uszczypliwą uwagę i drwiąco się uśmiechnął.
Świat robotniczy – to świat różny od tak zwanego inteligenckiego... Cóż
za głupia nazwa – świat inteligencki... Przecież robotnicy są tak wybitnie
inteligentni. O! jeszcze jak!..
Rozmawiając tak, weszli na najwyższe wzniesienie drogi, skąd mieli
rozległą perspektywę... Na horyzoncie pojawił się błękitny pas lasu, do
którego szli. Z daleka widać było łęgi piaszczyste, nad którymi tliło i kołysało
się rozgrzane powietrze. Stach błądził wzrokiem po horyzoncie… las… Widok
lasu jest orzeźwiającym wiatrem dla ludzi roboczych, w ciasnych, pełnych
zaduchu izbach mieszkających. Las jest odpoczynkiem dla oczu, zmęczonych
widokiem ciągle tych samych kominów, jest ulgą dla oczu przygasłych od
dymu i złego światła.
Nad Białą Przemszą miejsce wybrali cieniste, usiedli. Jen rozłożyła na
miękkiej trawie czystą, białą serwetę, wyłożyła na nią przyniesione prowianty
– posilili się, odpoczęli... Potem wzięli się za ręce i brodzili boso po płytkiej,
czystym piaskiem wyścielonej rzece.... Potem czytali, robili zdjęcia,
przyniesionym przez Jen aparatem, rozmawiali, a czas upłynął im
niepostrzeżenie. Dzień ten był dla Stacha dniem pięknym, w surowym i
twardym życiu wychowany, znalazł się oto w kręgu ciepła, serdeczności i
miłego obejścia Jen... Pragnął, aby dzień ten trwał wiecznie. Ale tak jest, że
im szczęśliwsze są chwile, tym szybciej mijają... I ten dzień minął
niewiadomo kiedy. Miało się ku zachodowi. Jen zdecydowała wracać. Z żalem
żegnał wzrokiem miejsce, gdzie siedzieli razem, gdzie czytali, rozmawiali,
gdzie robili zdjęcia... Patrzył na pnie sosen, pośród których dźwięczał
niedawno głos i srebrzysty śmiech Jen... To jeden z niewielu pięknych dni,
które przeżyłem – pomyślał, pomagając Jen zamknąć walizkę i uprzątnąć
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
8
porozrzucane na trawie papiery. Przeczucie niejasne, niedobre przeczucie
mąciło w nim radość... I gdy odchodzili, obejrzał ukradkiem za tym
miejscem, w którym byli razem...
Słońca już nie było na niebie, jeno na zachodzie rdzawo-brunatne obłoki
podtrzymywały światło dnia, kiedy Jen i Stach żegnali się do następnego
widzenia...
Każda większa kamienica jest miniaturowym państewkiem, które ma
swoich władyków i ludzi podległych. Ma swoją burżuazję i swój proletariat.
Ludzi cnotliwych i ludzi występnych... Mieszkają w każdej większej kamienicy
Pozytywiści i ci inni, niekonsekwentni o duszach nieokiełzanych. Mieszkają
duchy wędrowne, które zatrzymują się na czas krótki i tacy, którzy od paru
pokoleń siedzą w jednym gnieździe. Bywają w kamienicach ludzie kłótliwi i
ludzie spokojni. Ludzie towarzyscy, których wszyscy mają dość i inni,
nieprzystępni i obcy, których też nikt nie lubi...
Mieszkają jedni o sercach szerokich i tacy, którzy żyją kosztem, a nawet
krzywdą drugich. Mieszkają ludzie o nosach spiczastych i tacy nieliczni,
których obchodzi własne życie i własna moralność...
Każda jednak większa kamienica ma babę-plotkarkę, swoją
ciotkę-przyzwoitkę, swoją starą pannę – nabożnisię. Słowem babę, która wie o
każdym to co było, to co jest i to co będzie... Plotka jest potężną więzią
między ludźmi a plotkowanie – zajęciem intratnym... Baba–plotkarka żyje z
darmowych obiadów, bywa proszona przez teściowe, matki, ciotki i panienki
wyschłe i takie, które bez wywiadu nie postąpią ani kroku tak towarzysko jak i
matrymonialnie...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na9
9
Są plotkarki, dla których plotkowanie jest profesją i które mają w tym
kierunku zdolności wrodzone. Są. plotkarki, dla których plotkowanie jest
potrzebą psychiczną, jest warunkiem życiowego zadowolenia… Takie kobiety
mają na sumieniu wiele scen dramatycznych i wiele prawdziwych,
niepotrzebnie wylanych łez. Działają impulsywnie, niechęć ich jak wiatr
zwraca się znienacka raz w tę, drugi raz w inną stronę.
Plotka mówi więcej nie o tym kogo dotyczy, ale o tym kto ją mówi i jak ją
mówi…
Panna Prakseda nie cierpiała Stacha. Nie cierpiała z wielu powodów. Po
pierwsze dlatego, że i ciotka jej, Plucińska odnosiła się do niego z niechęcią.
Po wtóre, że Stach raz zwrócił pannie Praksedzie uwagę, żeby pilnowała
swego nosa. Po trzecie, że bardzo rzadko chodził do kościoła, a już zmienił się
całkiem, kiedy poznał tę pannę. I przy tym zupełnie się z nią, z panną
Praksedą, nie liczył.
A był przecież winien za mieszkanie, za cały miesiąc... On powinien
czapką kłaniać się do samej ziemi... Taki mruk... Ta panna – to też musi być
ziółko, że z takim terminatorem chodzi... A wygląda tak inteligentnie, jakby
z porządnego domu była... Żeby się tak dowiedzieć, co to za jedna?...
Dziewczyna młoda... Nie wiadomo, czy rodzice wiedzą, że ona z tym
terminatorem chodzi... Żeby się tak wywiedzieć...
Na jednym wieczornym posiedzeniu postanowiły zgodnie, że panna
Prakseda musi to wybadać... Musi wyśledzić... Co to za jedna ta elegantka...
Gdzie ona mieszka i jakich ma rodziców...
I panna Prakseda wyśledziła...
Dowiedziała się, że jest to córka jednego, szanowanego powszechnie
profesora... Bardzo solidny dom... Ojciec wdowiec ma tylko tę córkę i
bardzo ją kocha... Panna Prakseda dowiedziała się to wszystko od służącej
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
00
profesora. Służąca powiedziała, że panienka jest wykształcona, bardzo miła i
bardzo dobra…
Ach. więc to tak!.. To ten terminator tę dziewczynę bałamuci… Ten czarny
robociarz... taką, panienką z dobrego domu... Poznała się z nim i chodzi, bo
nie wie kto on taki... Nie widzi, że jemu źle z oczu patrzy...
Trzeba bronić dziewczyny przed niebezpieczeństwem, trzeba ratować
dziewczynę od hańby!... I to prędko!... Trzeba już działać!.. Natychmiast!...
Jutro pójdzie panna Prakseda do ojca dziewczyny, profesora Jarockiego i
ostrzeże go, żeby pilnował córki... Panna Prakseda powie, że jest palcem
Opatrzności, który wskazuje profesorowi niebezpieczeństwo, że oni się
spotykają!.. Córka pewnie kocha tego terminatora...
Jaka to kariera dla takiej panny z dobrego domu?... Wyjdzie za
rzemieślnika panna wykształcona, bogata?.. I czy on, aby zostanie
rzemieślnikiem?… Terminator Pyrka mówi, że tego Lemańskiego w warsztacie
za nic maja, bo go majster nie lubi… Nędza taka, że za mieszkanie nie ma
czym zapłacić, – a takiej panny mu się zachciewa...
Trzeba, przestrzec ojca?.. Trzeba przestrzec!... Tego wymaga
chrześcijańska uczynność, żeby się jakie nieszczęście nie zdarzyło… Już jutro,
jutro!...
Profesor poprosił starą, pannę do gabinetu. Twarz pobladła mu źle
hamowaną złością, kiedy panna Prakseda w zapale wizjonerskim odmalowała
mu brukowymi słowami niebezpieczeństwo uwiedzenia i hańby, jakie zagraża
jego córce. Podniósł się z gestem zniecierpliwienia i skierował kroki ku
drzwiom w celu pozbycia się niemiłego gościa.
Słowa jej syczały mu w głowie – paliły… Jego córka?... Jego ukochana,
czysta, miła, dziecinna Jen?… Cóż ta kobieta wygaduje… takie błoto...
przerwał
– Przepraszam Panią? Nie mogę słuchać takich słów o mojej córce... Nic
podobnego jej nie grozi!... I Pani niepotrzebnie się tym zajmuje...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
01
Dziękuje za troskliwość… i proszę, niech Pani mnie i córkę moją zostawi w
spokoju.
Panna Prakseda jakby nie słyszała... jakby nie do niej...
– Co nie wierzy Pan?... Może Pan nie wierzyć! Ja spełniłam swój
obowiązek... Już cała ulica śmieje się i wytyka Pańską córkę palcami... Taka
ładna panienka z takim...! To ujma dla Pańskiego domu... No, tak, ale jak nie
ma matki, to dziecko tak, jakby bez opieki. Niechże Pan nie pozwoli, bo to
ostatni czas... pewnie, że taki chłystek, jak ten terminator, to chciałby się do
takiej solidnej rodziny dostać… Może Pan nie wierzyć?!... żeby Pan tylko nie
został przedwcześnie dziadkiem…
Profesor nie mógł słuchać dłużej. W ustach mełł jakieś grube słowo,
którym chciał kłapnąć tę starą, przyzwoitkę w twarz.
– Do widzenia Pani!... Do widzenia!... – wyksztusił, wypychając prawie
rozgadaną Praksedę za drzwi… – Niepotrzebnie się pani fatygowała!.. Na
przyszłość proszę się mną i córkę moją nie interesować! – rzucił głośno ze
złością przez uchylone drzwi za zstępującą, po schodach panną Praksedą…
Wrócił do gabinetu wzburzony. Pracować nic mógł. Przed oczyma migały
mu sceny i słowa wulgarne świeciły... Jen!... jego Jen?.. Nie, to brednie, w to
nie można uwierzyć... Ten młody nie jest chyba tak zepsuty… To przecież
idealista... Odesłał te pieniądze...
Ale głos jakiś podszepnął, a może dla efektu, żeby Jen zwróciła na niego
uwagę... Panienka egzaltowana, może znał ją przedtem... I oto
wykorzystał tragiczny wypadek swego ojca.
Cios inny przeczył... ech nie, ten chłopak – to jeszcze dziecko, po co
insynuować mu taką podłość… Ot spotykają się… Może się kochają...
Profesor denerwował się coraz bardziej... Zaraz!... zaraz... kochają się?...
tak,
Jen kocha... na pewno kocha… zmieniła się zupełnie do mnie... swego
ojca...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
02
W domu tak, jakby jej nie było... prawie jej nie widzę, myślał z żalem…
Jen unika swego ojca... I cała pochłonięta czym innym... pewnie swym
uczuciem...
Zmieniła się od tego wypadku w fabryce… i od tej wizyty tych dwojga –
starej babki i tego młodego…
Cóż Jen mogło się w postępowaniu ojca nie podobać?.. Dał przecież
pięćset złotych... Więcej dać?.. po co?... Bo cóż go w końcu obchodzi, że
zabiło tam jakiegoś Lemańskiego. On nie wierzy, żeby tamten poniósł śmierć,
ratując Jen... To bajka... Nie ma takich ludzi... Zresztą Jen nic nie
groziło… Jen byłoby się nic nie stało... To był tylko pretekst fabryki, ażeby nie
zapłacić odszkodowania za śmierć przy pracy…
A on, profesor Jarocki, postąpił przecież humanitarnie, altruistycznie .
A nie miał obowiązku dawać tych pięciuset złotych... Ten młody uniósł się
honorem… Mówił o bezinteresownym poświęceniu się ojca… Boże to Jen
słyszała?... Potem odesłał pieniądze... Jen była przy tym... To podziałało
na nią pewnie... Tamten wydał się jej szlachetnym, a ojciec harpagonem,
wyzutym z ludzkich uczuć...
A tamten – to pewnie wszystko ukartował. Spotkał potem Jen i rozkochał
w sobie dziewczynę... Bo Jen jest wrażliwa, ma tkliwe serduszko i samych
dobrych i nieszczęśliwych ludzi widzi na świecie... A jeśli ten terminator
odważyłby się?... Nie! Co za potworna myśl... Przecież Jen jest panienką
rozsądną i… opanowaną,... A jeśli kocha?.. To będzie miękka i powolna we
wszystkim, jak jej matka... Bo Jen to przecież wykapana matka... Jego żona,
Jania... nieboszczka... Tak, tak samo Jen, tak samo jak zmarła, żona, jeśli
pokocha – to spełni każde życzenie kochanego człowieka...
Profesor ścisnął głowę rękami...
Precz!.. precz! te myśli... Ale słowa panny Praksedy warczały mu w
mózgu... Spotykają się, pewnie chodzą razem, ludzie młodzi... Jemu źle z
oczu patrzy... Profesor przypominał sobie tę twarz...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
03
Nie... nie, twarz nawet miła, oczy jasne, dość naiwne... Ale to pozór
tylko... Ta kobieta, co tu była przed chwilą, musiała mieć powody do
podejrzeń... Chodzą, wieczorem... Nie, Jen wcześnie wieczorem jest
zwykle w domu.
Ale słowa panny Praksedy znów warknęły. Ciągle się spotykają… Ona
elegancka panna, widać z dobrego domu, on brudny obdartus… Tak... Jen
kocha, kocha prawdziwie... precz myśli!.., precz. W dzień nie ma jej często w
domu... Poza uprzejmym "dzień dobry" nic nie mówi do ojca.
Profesorem zatargał niepokój. Do czego doprowadzi ten romans?... Skutki
mogą być opłakane... Jen jest stanowcza, uparta... Przecież nie może
pozwolić, żeby córka jego żyła w skrajnej nędzy z jakimś robotnikiem...
Zgasłoby dla niej życie i na pewno przeklinałaby kiedyś swoje uniesienie…
Jego Jen żoną, biednego robotnika. Takim popychadłem w domu tamtego,
gdzie całym umeblowaniem będzie zbity z desek stół, łóżko i walący się w
kącie piec... żoną w dzień i w noc!...
Myśli i obrazy mieszały się i plątały chaotycznie w głowie... Nie!... trzeba
pomyśleć rozsądnie … i trzeba coś przeciwdziałać… Rozmowa z Jen nie
doprowadzi do niczego, tylko zaogni ich wzajemne współżycie... Trzeba z
tamtym?...
Profesor zdecydował... Ubrał się i wyszedł. Niedaleko bramy fabrycznej
oczekiwał na Stacha.
Robotnicy wyprysnęli z bramy czarnym strumieniem. Stach szedł z
Pikiem. Profesor poszedł za nimi i czekał aż się rozłączą, Dzisiaj właśnie
ukończyli montowanie i ustawianie na ogromnej podstawie odbudowanego
silnika. Olbrzym stał zmontowany przed kompresorem, gotowy do pracy.
Jutro rano ma go Pik puścić. Potem przyjdzie inżynier inspekcyjny i
majster i zobaczą jak motor pracuje. Skończyły się godziny pofajerantowe i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
04
Stach miał się spotkać dziś z Jen w alei akacjowej... Szedł obok Pika z radością
w sercu... Za chwilę zobaczy Jen... Był tymi fajerantami wyczerpany do ostatka
i właściwie ledwie powłóczył nogami Ale to już się skończyło... Zarobi
parę zło tych więcej, zapłaci mieszkanie, kupi jeszcze niektóre drobiazgi... A
za chwilę zobaczy Jen… Będzie przy niej… Będzie mógł trzymać w swych
rękach jej małe dłonie...
Pik szedł obok posępny, niespokojny. Stan ten zaobserwował Stach od
przeszło trzech tygodni… Coś pewnie bardzo trapi poczciwca, myślał i
współczuł staremu z całego serca...
Na zakręcie pożegnali się…
Do Stacha podszedł profesor Jarocki.
– Proszę pana! Młodzieńcze? Muszę z Panem pomówić. Niech pan
pozwoli..
Stach stanął zaskoczony... Profesor Jarocki?.. Co?.. Dlaczego?.. Może
jakieś nieszczęście?... Jen?... Jen?...
– Proszę – odpowiedział zlęknionym wzrokiem, spojrzawszy na profesora.
– Przepraszam? Czy Jen w niebezpieczeństwie?... Czy Pan w sprawie Jen?..
– Tak!.. Tak?.. młody człowieku, Jen w niebezpieczeństwie i ja jestem w jej
sprawie...
Stach szedł za profesorem zaniepokojony do najwyższego stopnia.
– Jestem w sprawie Jen – no i w pańskiej, gdyż to i Pana dotyczy!..
Uważam pana za młodzieńca szlachetnego i rozumnego i dlatego myślę, że
wystarczy rozsądna, poważna rozmowa, bez uciekania się do ostrzejszych
środków, których użyję bezwzględnie, powtarzam, bezwzględnie, jeśli moja
perswazja i apelowanie do pańskiego zdrowego rozsądku nie wystarczy...
Spotyka Pan, młodzieńcze, moją córkę?...
–Tak...
– W jakim celu?.. chcę Pana zapytać?...
– Bo kochamy się i pragniemy być razem – odpowiedział Stach,
skonsternowany tym pytaniem.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
05
– He, bzdury, kochamy się... dziecinada... No powiedzmy, że się
kochacie... Więc co dalej...
– No i pobierzemy się...
– W jaki sposób?... za co?... kiedy?... gdzie?., W jakim celu w ogóle?.Czy
pan o tym myślał?
Stach milczał...
– Młody człowieku, chcę ci wyrazić w tej sprawie moją wolę... Moją wolę
kategoryczną i stanowczą! Przedtem jednak pragnę z tobą pomówić o tym
życiu we dwoje w twoich warunkach, młodzieńcze, i przy twojej przyszłej
perspektywie. Przede wszystkim jesteś Pan za młody, żeby o tym myśleć, po
wtóre materialnie jesteś zerem i nigdy niczym więcej nie będziesz...
– Przecież tyle ludzi pobiera się i żyją — odezwał się Stach nieśmiało…
Mówią sobie będzie jakoś, zawiązują, się w rodziny i mają wypełnione życie...
– Otóż to!….otóż to!... tacy ludzie jak ty mówią sobie będzie jakoś...
Przedstawię ci to...
– Ale my się kochamy – zauważył Stach nieśmiało...
– Dobrze, przedstawię ci to... Oto pobraliście się z miłości, pełni
wzniosłego zapału i szlachetnych zamiarów, ale biedni, bo mający w kapitale
tylko cztery młode ręce i niezepsute serca... Zasadniczo to dużo – to bardzo
dużo… Społeczeństwo winno przede wszystkim taką oto komórką
zaopiekować się, bo to najzdrowsze, najprawdziwsze, najpożyteczniejsze dla
kraju. Ale tak nie jest i młodzi znajdą się poza nawiasem zbiorowego życia i
będzie się ono tliło na peryferiach w wilgotnej, nieopalonej izbie... i
zgorzkniejecie...
Będzie... musi być jakoś – mówimy, kiedy zaczynamy życie, mając w
zapasie zdolność do marzeń na jawie. Chodzisz za pracą tu, chodzisz tam, ale
nie znajdujesz, bo jesteś za biedny, a biednym nie daje się, jeno się odbiera,
aby dać tym, którzy mają... Poskarżysz się o tym ukochanej twojej, a ona
usiądzie i zapłacze lub westchnie ciężko a ciebie to poruszy i zamkniesz się w
sobie, albo powiesz parę szorstkich słów o braku zrozumienia i to może być
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
06
pierwsza scena... Zbliża młodych instynkt miłości, potrzeba znalezienia,
wypełnienia swego ja w osobie drugiej, ale to ryzykowne...
Będziecie uśmiechami okłamywali smutek i niepewność, które będą w
sercach waszych. Miłość będzie wam zapomnieniem, będzie haszyszem,
którym odurzali się będziecie, aby nie popaść w rozpacz, ale na krótko...
Ciągnął dalej.
Tak, rodzina – to rzecz zdrowa, praca dla niej podobna jest budowaniu
budowli pożytecznej, ale gdy młodemu trudno ponad siły i budowla wali się, a
naokoło nikt przychylny, nikt życzliwy, wtedy może się załamać i powiększy
grono tych zgnilców, od których świat stał się ciasny... Młodzi pobierają się
dobrzy, ale życie czyni z nich hieny i jest w tym zagadnienie dobrych ludzi i
przyszłego dobrego świata... Literatura czy słowa z kazalnicy zaszczepią
wiarę w dobro, ale nie znajduje się go w życiu... Im większa inteligencja,
tym większa zdolność do refleksji i wnioskowania, im większa wrażliwość –
tym boleśniejsze życie we dwoje w nędzy i tym większe z tego życia,
niezadowolenie.. Żona, twoja, Jen, będzie siedziała, nad jakąś robotą
szesnaście godzin dziennie, aby być ci pomocną, aby ci ulżyć i będzie
podsycać własnym zdrowiem ten tlący się ogieniek waszej rodzinnej miłości i
będzie w ciąży i będzie kaszleć w waszej wilgotnej izbie, a ty będziesz gryzł
się w sobie i będziesz pytał: cóż mamy z naszego młodego życia?... i tu
możecie zwrócić się przeciwko sobie… Ona jest dobra i cierpliwa jak anioł, ale
ciebie doprowadza to do rozpaczy, bo wiesz, że jest lepsza od wielu, wielu
kobiet, które mają się dobrze, za dobrze, a powinny siedzieć za kratą, za
szerzenie zgnilizny i deprawacji... Czymże jest uśmiech pogodny osoby
ukochanej, jeśli wiemy, że cierpi, że gaśnie... Kobieta w ciąży, ludzie zdrowo
i prawidłowo żyjący, żałują, że się imali życia... Zacięży ci ono, młodzieńcze
i będziesz myślał o śmierci jak o wyzwoleniu od trosk trapiących i myśli,
podobnych czarnym ptakom...
Powiem ci: zabraniam ci spotykać Jen... bo nie wiesz, ani ty, ani ona z
ilu i jak poważnych drobnostek składa się życie we dwoje, mężczyzny z
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
07
kobietą, każdego dnia. We dwoje trzeba żyć rzeczywistością i przyjąć na się
wszelkie obowiązki, jakimi życie obarcza...
Młody człowieku zapomnij o Jen!... a myśl o zdobyciu jakiej takiej
egzystencji i radzę ci, jeśli ciągle będzie ona niepewna bez stałego
materialnego oparcia, to zostań lepiej w starokawalerstwie… Ja wiem, że
każdy z nas chciałby mieć swoja rodzinę, aby nie spędzić starości w przytułku,
ale nie każdy ma dość sił, aby wytrzymać gromy, które zwykłe bić w nędzę.
– Niech Pan zapomni o Jen!... Niech Pan zapomni i niech Pan ją zostawi w
spokoju… Jest jeszcze jedna ważna rzecz, o której chcę Panu powiedzieć. Oto
Pan należy do innej grupy społecznej, aniżeli Jen. Do grupy ciężko
pracujących robotników... A jest bezwarunkowo różnica pomiędzy koniem
ciężarowym, do ciężkiej pracy nawykłym, a wierzchowcem wyższej klasy...
Pierwszy – do pracy służy i jest pożyteczniejszy... Drugi do reprezentacji
służy i zabawy... Jen ma warunki i wychowanie i stanowić może motyw
dekoracyjny i osobę reprezentacyjną w domu człowieka, który otoczy ją
odpowiednią opieką… Winien to być człowiek ze środowiska inteligenckiego,
łatwiej bowiem wtedy o porozumienie. Żyjąc z panem, Jen musiałaby się
wyzbyć wielu nawyknień i wielu poglądów, z którymi w swym środowisku
wyrosła…
Ale to na marginesie... ostatecznie krótko!... zabraniam, kategorycznie
zabraniam... bałamucenia mi córki, mówiąc stylem dla Pana zrozumiałym?
Gdyby moje stanowcze słowa nie poskutkowały, użyję środków daleko
bezwzględniejszych!...
Listów proszę nie pisać, bo odeślę je na policję, jako dowód napastowania
mojej córki!... I oszczędzisz mi chyba na przyszłość, młody człowieku,
podobnie przykrej rozmowy. Wędruj więc teraz do domu... wędruj i miej w
pamięci naszą rozmowę.
Profesor uchylił kapelusza i odszedł w boczną ulicę...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
08
Stach patrzył za odchodzącym ze ściśniętym sercem… Szeroko otwartymi
oczyma patrzył w ulicę, w którą skręcił profesor, patrzył na domy... na
kominy fabryczne... i nic nie widział…
Machinalnie włożył czapkę na głowę i powlókł się do domu...
Szedł jak ptak z połamanymi skrzydłami...
Szedł do klatki mieszkania, gdzie czekała nań panna Prakseda i pani
Plucińska…
Panna Prakseda wróciła dziś przed południem zła i rozżalona: Jakże ją ten
profesor przyjął.., prawie, że za drzwi ją, wyrzucił... a ona tak z miłosierdzia,
nad nim, wdowcem... że to córce jego nieszczęście zagraża... Taka to
wdzięczność za ratowanie córki od hańby... Taka wdzięczność za miłosierdzie
i litość chrześcijańską, nad sierotą bez matki, którą ten mruk Lemański do
pewnego nieszczęścia prowadzi... Taka zapłata za jej poświęcenie się i
śledzenie tych młodych?.. Za drzwi prawie ją wyrzucił...
Panna Prakseda nie mogła się utulić w swojej krzywdzie... Ciotka
Plucińska pocieszała ją...
– Zostaw te myśli bolesne, zostaw, odegramy się na tym mruku
Lemańskim, jak tylko przyjdzie...
– Zwymyślamy go od najgorszych – skrzeczała panna Prakseda.
– Nie!. nie! – przerwała Plucińska – nic nie będziemy mówiły do takiego.
Powiemy poprostu... Wynoś się Pan!.. Zabieraj swoje graty i wynoś się
natychmiast, uwodzicielu?..
Tak i zrobiły... Stach patrzył na dwie rozwścieklone baby i nic nie
rozumiał...
– No, co się Pan jeszcze patrzy, pakuj Pan swoje rzeczy i już!., fora! – darła
się panna Prakseda...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
09
Mechanicznie nieomal, bez słów pochylił się nad swoim kuferkiem,
jedynym sprzętem jaki posiadał i począł doń składać te trochę garderoby,
książki, pościel...
– Świat się na mnie wali! – rozmyślał… Jen!.. Jen!... co to wszystko znaczy?
Wziął kuferek na plecy i wyszedł. Trzasnęły za nim drzwiami, aż się kurz
podniósł.
– A jak pan długu za mieszkanie nie zapłaci, to przyjdę przed fabryką, z
policjantem – rzuciła za nim Plucińska przez otwarte okno...
– Jutro Pani oddani… – bo pewnie jutro dostanę pieniądze – powiedział
słabo, nie wiedząc, gdzie skierować kroki z niesionym na plecach kuferkiem...
– Co to, wyrzucili Pana? zagadnął go dozorca domu, od dłuższego czasu
przyglądający się z podwórza tej scenie…
Stach przytaknął głową.
– Daj Pan ten kuferek do mnie, jeśli Pan nie ma go gdzie umieścić…
– Naprawdę nie mam gdzie – odpowiedział Stach – będę Panu wdzięczny,
jeśli na czas krótki zatrzyma go Pan u siebie...
– A zanieś go Pan tam do stróżówki – dodał, patrząc życzliwie za
chłopcem...
Stach postawił kuferek i wyszedł na ulicę... bezwiednie nogi poniosły go
do alei akacjowej na miejsce, gdzie miał spotkać Jen. Ławka była pusta...
Piętnaście minut temu podniosła się z niej Jen, daremnie czekając półtorej
godziny na Stacha... Czekała i czekała, a Stach nie pojawiał się, bo zatrzymał
go profesor i dwie złe kobiety, które pozbawiły go dachu nad głową,…
Usiadł na ławce, skulił się w sobie i trwał tak wiele godzin, jak bezpański,
nikomu niepotrzebny pies, przegnany od ludzi. Ponad nim akacja otrząsała
listki swoje, a wyżej roztaczała się bezbrzeżna, granatowa kopuła nieba,
gwiazdami utkana z gorejącym księżycem pośrodku...
...a był początek jesieni, noc chłodna...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
10
Dzień zaczynał się blady jakby chorowity. Świt powoli rozjaśnił, najpierw
wierzchołki drzew, potem gałązki i gałęzie, wreszcie konary i pień, a w końcu
spłynął na ziemię...
Na ławce miejskiej alejki spał młody człowiek i trząsł się we śnie z zimna...
Pochylona nad nim akacja użaliła się jego biedzie i bezdomności i nakryła go
płatkami listków swoich... jesiennych... obumarłych...
Pik żył nadzieją. Każdy z nas żyje nadzieją... Ale nadzieją Pika było
dziecko... Ubrdał sobie, że w przyszłości żona wiarołomna przyśle mu
małego... Bo on jej przecież zawadą tylko – myślał... Cóż to z niej za
matka. Cały dzień bawiłaby się tylko, a ten robaczek w domu sam. Chodzi to
maleństwo po mieszkaniu od ściany do ściany, jak ptak po klatce... Pikowi
żałość zalewała serce. Zabawić by się to chciało, a nie ma z kim, dodawał
sobie w duchu... Po co zabrała dziecko?... że to nie moje, że nie Pikowe…
To przecież nieważne kto urodził, ale ważne kto wychowa... Takie
maleństwo samo w domu... jeszcze co spadnie na nie, albo się czego złapie i
wypadek gotowy... Na taką myśl stary cierpł cały... Cóż zrobiłem tej
kobiecie?... Cóż zrobiłem; że tak ze mną postąpiła?... Nie powiedziałem jej
przecież złego słowa... Nie... I nie skrzywdziłem nigdy... Nicem nie
zawinił, nic... Niechby sama pojechała – niechby dziecko zostawiła..::.. Pik
przyjąłby jaką starą, babkę – niańkę i dziecko miałoby opiekę i byłoby po co
spieszyć do domu z fabryki, a tak…
Kiedy takie oto myśli nachodziły Pika zamykał oczy i tonął w swoim
smutku. Wszystko było mu wtedy obojętne. Świat wydawał się wielkim
głupstwem, a ludzie na nim złymi istotami. Nie cieszyły go nawet maszyny i
hala wydawała się więzieniem. Jedno tylko wtedy miał pragnienie... upić się…
upić… żeby nie pamiętać, nie myśleć. Trwać parę godzin w umysłowym
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
11
pomieszaniu. Ale trzymał się sił ostatkiem; dało się słowo inżynierowi, mówił
sobie – to się wytrzyma...
Chodził po hali z zapadniętymi oczyma, mroczny jakiś i nieswój... Z tej
depresji dźwignęła starego tylko nadzieja. Tak, tylko nadzieja… Że to przecież
nic straconego... Mały jeszcze będzie z nim... Tylko jej, tej jego matce,
uprzykrzy się chodzenie koło dziecka... Bo z dzieckiem przecież trzeba
wyjść na spacer, dziecku trzeba pokazać świat, kwiaty, słońce...
Taka matka, jak ona, nie będzie miała dla dziecka czasu… Kłopot to dla
niej i tyle... Przypomni sobie wtedy jego, Pika. On był jak najlepsza niańka...
Ona to przecież sama mówiła... Ona wiedziała jak on to dziecko kochał, że
mógł mu dać opiekę... Przecież jest w niej chyba tyle matki, że nie będzie
chciała małego zmarnować... Spostrzeże się i przyśle, na pewno przyśle
dziecko do Pika… I będą znów razem z tym robaczkiem we dwoje... Pik
pocieszał sił... Pik się łudził... A gdyby tak małemu się co stało? Nie, to ponad
siły ta myśl...
I raz kupił stary atrament i papier, usiadł i napisał list, list do niewiernej
żony... Jak gdyby nigdy nic...
Co słychać z małym, czy zdrów, jak wygląda?... Czy uśmiecha się tak, jak
dawniej i czy tak jak dawniej wywija rączynami w powietrzu... Czy ma
zdrowy, posilny fioka nu i czy jest czysto utrzymany?"
I że on, Pik posyła co może na potrzeby dla małego… I posłał stary całą
pensję..: No, bo tam się nie przelewało... Ten jej kochanek to hulaka, a
dziecko pewno bije... W starym serce stanęło... bije dziecko, to małe, nawet
mówić nie umiejące dziecko... No, chyba tego nie robi... Tam jest przecież
ona – matka... Pocieszał siebie, a na końcu listu dopisał dużymi literami:
"Gdyby wychowanie dziecka było dla ciebie choć trochę kłopotliwe, to
przyślij mi je... Ty wiesz, że u mnie będzie miało dobrą opiekę, będziesz je
mogła zawsze widywać, kiedy będę w pracy... a jeśli będziesz uważała, że mu
źle u mnie, to będziesz mogła zawsze je zabrać:.."
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
12
Stary zamknął kopertę. Przełamał się do napisania tego listu, bo mu to
wcale łatwo nie szło... Pisał do kobiety – co z nim tak postąpiła.:.. Ale napisał.
To dla małego zrobiłem – tłumaczył się w duchu i lżej mu potem było, a
nawet, nawet wesoło…
W starym zagościła nadzieja, tak, błogosławiona nadzieja, która rozjaśnia
życie… Ale minęło parę dni, minął tydzień, a odpowiedzi, ani dziecka nie
było...
Niepokój znów zwyciężył nadzieję… Stary siadł do drugiego listu, w
którym wyraźnie pisał, że czeka na dziecko, że tęskni za nim... I wysłał... I
czekał teraz lada dzień wiadomości o przyjeździe dziecka... Niańkę starą
przyjął i kazał jej czekać w domu podczas jego nieobecności i szmatek trochę
dla dziecka przygotować… Bo może ktoś przyjedzie z dzieckiem, Niechby już
miało opiekę...
Idąc z fabryki do domu, myślał, że może tam w mieszkaniu jest już mały...
Skradał się pod drzwi cicho... Czy nie usłyszy głosu, śmiechu czy kwilenia.
Ale nie słyszał. Cicho otwierał drzwi i zaglądał... może śpi?... Ale nikogo
nie było, tylko stara piastunka siedziała znudzona i przelękniona tym jego
skradaniem się do własnego domu...
I znów minęło parę dni, Pik się łudził, a z dzieckiem nikt nie przyjeżdżał...
Odpowiedzi też nie było... Stary zaczął się znów niepokoić... Zasępił się i
chodził niespokojny... Potem usiadł i napisał list trzeci, łagodny, proszący…
"Dziecko, przyślij dziecko... łatwiej ci będzie bez niego, u mnie będzie
ono miało dobrze... Będziesz je mogła zresztą zawsze odebrać, gdybyś
uważała, że u mnie mu źle."
Minęło parę dni i nikt się nie zjawiał, dziecka nie było i nie było
odpowiedzi. Stary, wracając do domu, bał się myśleć. Dwa duchy, biały i
czarny, duch nadziei i duch zwątpienia towarzyszyły mu bez odpoczynku...
Może mały jest... Niańka przywita go uśmiechnięta z dzieckiem na ręku,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
13
mówił duch biały... a duch czarny przeczył. – Małego nie ma, piastunka
nudzi się, a pośród czterech ścian mieszkania wieje pustką...
...Pewnie jest odpowiedź lub wyjaśnienie, pocieszał duch biały, a duch
czarny odzywał się szyderczo... Listu nie ma i nie będzie, nikt nie chce
napisać do Starego Pika…
I któregoś dnia przyszedłszy z fabryki, napisał czwarty list błagalny,
przedstawił w nim swój stan psychiczny, swoją tęsknotą za dzieckiem,
słowami, które wzruszyłyby kamień... I nie było odpowiedzi... i napisał list
piąty, szósty, siódmy... I wszystkie były bez odpowiedzi... Ale stary łudził
się, że lada dzień, lada dzień przyjdzie odpowiedź, a z nią dziecko...
I przyszła!...
Jednego dnia, po powrocie z pracy, dostał dużą kopertę. Zaniósł ją, w
drżących rękach do domu... Stanął przy stole i otworzył. Przy otwieraniu listu
wyleciało z koperty na stół coś białego. Fotografia!...
Stary pochylił się nad nią. i skamieniał!... Trumna!., trumienka!… Jakieś
kontury kwiatów wokoło... a w trumience twarz dziecka... wychudzona
mała, biała... rączki złożone:.. Staremu oczy wyszły z orbit... Mały!... mały!...
umarł!... O nie!... to nie mały!.. to nic!... to złudzenie!..
Porwał list, otworzył, czytał... targał wzrokiem... co!.. co???.
Kochany Mężusiu! Kochany! Poczciwy... Ciężkom Ciebie skrzywdziła...
ciężko. Ale mnie Bóg doświadczył... Przebacz mi, przebacz... Oto umarło
ukochane przez Ciebie dziecko pięć dni temu... A to z winy tego łajdaka, który
mnie porzuci nieszczęsną. Mnie bił i dziecko bił i odszedł, a dziecko się
rozchorowało. A ja byłam taka przejęta tym jego niecnym postępkiem, tym jego
odejściem, że prawie nieprzytomna… prawie chora. I nie mogłam się dzieckiem
zająć i umarło. Żałuję, że nie przysłałam dziecka prędzej, ale czasu nie
miałam, bardzo byłam zajęta... Oj, co ja, teraz pocznę biedna, sama sierota
nieszczęśliwa, porzucona, bez warunków do życia. Ty dobry byłeś!... Ty
najlepszy?... Chcę wrócić do ciebie, chcę wrócić, gdy tamten mną pogardził...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
14
Chcę zapomnieć o tamtym niegodziwcu. Ach, serce moje biedne... O ja
nieszczęśliwa… A oto przysyłam ci fotografię małego w trumience...
Specjalnie dla Ciebie kazałam to zrobić... bo wiedziałam, jak ty go
kochałeś...
Stary Pik nie czytał dalej. Przesunął po twarzy ręką grubą, chropowatą od
ciężkiej pracy i smarów... Przesunął ręką po twarzy, po oczach, jakby chciał
odsunąć obraz dziecka w trumience. Po czym otworzył drzwi i wyszedł na
podwórze, z podwórza na ulicę, z ulicy do knajpy.
Wódki!., wykrztusił – wódki!.... dużą flaszkę!
Otworzył butelkę, uderzywszy jej dnem w dłoń otwartą i podniósł drżącą
ręką do ust. Pił... Potem siadł w kącie i pił... Wypił jedną butelkę, zażądał
drugiej... Na zesztywniałe z bólu serce polała się wódka strugą i pobudziła je
do szybszego kołatania. Po członkach rozeszło się ciepło i bezwład. Sprawy
dnia, nawet najtragiczniejsze, stały się nierealne, nieważne... Tylko przed
obłędnie patrzącymi oczyma majaczył obraz... obraz małego dziecka w
trumience...
Pić!....jeszcze pić... wódki!
Po wyjściu Pika w drzwiach pojawiła się stara piastunka... Co to drzwi
otwarte?. A Pika nie ma?.. Pik nie czeka?.. Zwykle siedział po przyjściu z pracy
i czekał… A nuż ktoś zapuka... może dziecko... może list... A dziś
wyszedł i mieszkanie zostawił na oścież otwarte... Chciała go zagadnąć,
dodać nadziei, pokrzepić paru słowami… Spostrzegła leżący na stole list i
rzuciła okiem na fotografię... I zrozumiała.:.. Bez pośpiechu zebrała do
zawiniątka szmatki, które dla dziecka przygotowała. Poprawiła chustkę na
siwych włosach. Spojrzała raz jeszcze na fotografię, na puste mieszkanie i
wyszła, przymknąwszy drzwi za sobą…
Nocą... Mieszkanie starego Pika pogrążyło się w ciemności i księżyc w
swojej wędrówce trafił jednym promieniom do tego okna. Chwilę posuwał się
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
15
po podłodze, po czym wdrapał się na krzesło, a z krzesła na stół. Tu spojrzał
bladym światłem na fotografię cichego, niewinnego dzieciątka w trumience i
przygasł... księżyc od tysięcy lat patrzy na ludzką słabość, na ludzką, boleść i
ludzką złą wolę, – patrzy tak długo, że zobojętniał… Księżycowa twarz zda się
być bez wyrazu, jednakowa, jak gdyby znudzona patrzeniem na ziemię, ale to
zda się nam tylko księżycowa twarz pełna jest ekspresji, widne są na niej
uczucia zachwytu, podziwu, smutku i żalu!... Tylko nie ma na niej uczucia
nienawiści.
Księżyc świeci nad miastem i nurza je w swym świetle tajemniczym...
Zagląda do wielu, wielu okien... Do okien ludzi ubogich i do okien ludzi
bogatych…
Wszyscy interesują go jednakowo...
O! czemu to wyraz grozy pojawił się nagle na twarzy księżyca?... Czemu?
Zajrzał do hali maszyn fabryki Gardo-Hammer i na twarzy księżycowej
pojawił się wyraz grozy... Księżyc zobaczył cień człowieka majstrującego
przy tablicy rozdzielczej wielkiego kompresora?... Cień włączył przewody
wysokiego napięcia na miejsce dawnych, normalnych... zamaskował to,
zatarł ręce... uśmiechnął się chytrze, zwycięsko i wyszedł... A księżyc
spojrzał ze zgrozą na nowoodbudowany kompresor i posmutniał...
O czym myślał księżyc?... Pewnie myślał o odwiecznej walce Arymana z
Ormuzdem i smutno mu było, że Aryman zwycięża...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
16
Dzień jak każdy, tylko na niebie chmury wisiały ołowiane i watr zrywał się
znienacka z kąta ulicy i dmuchał w górę tuman kurzu i śmieci...
Ranek wczesny, godzina piąta... Na pustych ulicach zaczynają się
dopiero pojawiać grupki robotników, którzy do pracy mają daleko... Miasto
wstaje powoli... Furmanki zaczynają bębnić po bruku. Gdzieś z odległej
ulicy zadzwoni tramwaj...
Daleko zagrała jedna syrena, bliżej druga, trzecia, potem czwarta, piąta...
dziesiąta... Różne tony, różne wysokości... Molochy-fabryki obudziły się i
ryczały na swoich niewolników... Niewolnicy wstawajcie!... Niewolnicy
chodźcie tu!… Służcie nam!... Spieszcie się!... Macie jeszcze godzinę, macie
jeszcze pół godziny czasu!.. A niewolnicy posłusznie podnoszą się ze swoich
leż, wysypują z mieszkań-klitek i idą na wezwanie molochów-fabryk…
Tak jest codzień rano w miastach przemysłowych...
Stach ocknął się i począł rozcierać zesztywniałe nogi i ręce. Kłuło go
strasznie pod dolnymi żebrami... Jakby sztyletem dziurawił płuco raz po raz.
Stach złapał się za miejsce bolące i trzymał aż przejdzie. Gdy przestało,
otrzepał ubranie z drobnych listków akacjowych i ruszył najbliższą ulicą do
fabryki... Zęby latały mu jak w febrze i całym ciałem trzęsło. Szedł
zziębnięty i głodny, bo od wczoraj rana nic nie miał w ustach. Spojrzał w
ulicę. Na jej końcu zamajaczył cień jakiś i przysiadł... Po chwili pojawił się
znów, zakołysał i znów przysiadł... I tak kilka razy... To zwróciło uwagę
Stacha. Co to może być – myślał? Pewno człowiek...
O teraz stoi... teraz idzie... teraz kołysze się... teraz macha rękami w
powietrzu... i siada...: nie!... Przewraca się...
Stach podszedł bliżej... O... podnosi się na czworakach przytrzymuje
latarni... idzie... idzie... klap... leży...:. Stach był już całkiem blisko. Pijany,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
17
na pewno pijany... Ale któż to jest?... Kogóż on przypomina... To ubranie...
ten szalik., włosy!.. Pik!... Nie!... Chyba nie... nie...
Podskoczył ku pijakowi Pik!... tak Pik!... Rany boskie!... Przecież on
musi być dzisiaj w fabryce... Musi puścić w ruch ten nowoodbudowany
kompresor... Panie Pik!... co Pan robi, krzyknął i całym sobą podtrzymał
walącego się do rowu mechanika... Ten otworzył do połowy ciężkie powieki
i spojrzał wzrokiem mętnym... nieprzytomnym...
– Co chciałeś smarkaczu?... Co?...
– Panie Pik, niech Pan wytrzeźwieje, Pan przecież musi iść do fabryki…
– Idę przecież, do diaska… idę, zabulgotał... – A kto ty jesteś?
– Więc nie poznaje mnie Pan?...
– Ciebie?... Nie… Ale, czekaj no, czekaj, niech ci się przypatrzę...
Rzeczywiście twarz znajoma... Pewnie ja ciebie znam, ale sobie ani rusz nie
mogę przypomnieć skąd…
– Stach jestem, Stach Lemański – terminator z warsztatu elektrycznego...
– Stach Lemański... terminator... czekaj no; czy ty, aby nie kłamiesz?...
– Co też Pan wygaduje – kłamię... Przecież Pan mnie dobrze zna.
Wczoraj ukończyliśmy montowanie silnika od kompresora...
– Jak mówisz, jak się nazywasz?...
– Lemański…
– Lemański?... Tak to ja Ciebie znam…,
Szli krótką chwilę w milczeniu...
– Panie Pik, Pan chyba nie pójdzie do fabryki?…
– A bo co? Dlaczego mam nie iść?...
– Bo Pan jest kompletnie pijany… Ledwo Pan stoi na nogach...
– A co Ciebie to obchodzi, gówniarzu,... nos w sos... Patrzcie go on się
tu będzie moim pijaństwem interesował... Za twoje pieniądze nie piję.
– Ale przecież Pan nie będzie mógł puścić tego motoru, który zmontował
Machalik. Pan nie puści w ruch kompresora jak syrena zahuczy Zresztą
jak Pana zobaczy, takiego pijanego, inżynier inspekcyjny – to co będzie?...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
18
Pik zatrzymał się i spojrzał na chłopca, marszcząc brwi, jak gdyby chciał
się skupić.
– Inżynier inspekcyjny, mówisz... Zobaczy mnie pijanego?...
– No tak…
Czekaj-no, a czy ja naprawdę wyglądam taki pijany; – zbliżył do Stacha
twarz swą nabrzmiałą i cuchnącą wódką...
– Ależ tak!... I przy tym ubłocony i brudny...
– To otrzep mnie porządnie...
Stach otrzepał – Ja bym Panu radził iść do domu i wyspać się... Stary
wrzasnął: – Do domu nie pójdę... Za nic!... Ja nie mam domu!...
– Jak to, przecież mieszka na Pustej, ja wiem gdzie to jest – to Pana
zaprowadzę i jeszcze zdążę do fabryki…
Stary stanął, tupnął niezdarnie nogą i pogroził Stachowi. – Ani mi się
waż!... Ja do domu!... Tam na stole leży mój umarły synek Ja tam nie
pójdę...
– Kiedy Pan nie będzie mógł puścić tej maszyny... Podeszli pod studnię.
Pompuj-no! Stary napił się. Potem nalał sobie wody na kark i głowę...
Mokrą ręką przejechał po twarzy i powiedział:
– Dobrze już teraz?... Co?… Idziemy…
Poszli…
– Panie Pik…
– Co?
– Słyszy Pan?...
– Słyszę...
– Niech Pan oprze się o mnie... Ja Pana wezmę pod rękę… Bo musimy
przejść przez portiernię prosto. Żeby jaki kontroler nie spostrzegł, że Pan jest
pijany…
– Co mi tu, gówniarzu, będziesz mówił jak mam robić! – Puść mnie sam
idę!...
– Ja Pana nie puszczę!... bo Pan się przewróci...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
19
– Puść mnie!... bo jak cię trzasnę!... I ręka spadła prędzej niż słowa na
twarz chłopca... Na dolnej wardze pokazała się krew.
– Dobrze, puszczę Pana, ale zobaczy Pan, że Pana wyrzucą z fabryki?...
O? idzie przed nami inżynier inspekcyjny..
– Kto idzie?... inżynier inspekcyjny?... –Tak…
– Prowadź mnie!... trzymaj mnie mocno!...
Chłopak otarł rękawem krew z ust i ujął starego pod ramię. Przeszli przez
portiernię, przez plac fabryczny i weszli do hali maszyn... Stach ostatkiem sił
otworzył drzwi... Stary potoczył się ku warsztatowi, chciał się oń oprzeć, ale
zatoczył się i upadł pod warsztat... Ciepło w hali rozeszło się po ciele, nogi i
ręce odmawiają posłuszeństwa, zaklejone powieki i nie chcą się otworzyć.
Syrena zaniosła się jękliwym rykiem…
Stach skoczył do Pika.
– Panie Pik!... Buczy!... Panie Pik!... buczy?... Kompresor trzeba puścić!…
O! światła czerwone zapalają się! Wydziały mechaniczny i konstrukcyjny
żądają sprężonego powietrza!… Panie Pik?... Panie Pik
Daremnie!... tak, jakby kto workiem piasku poruszał... Stary spał...
– Wyrzucą go, wyrzucą... myślał Stach rozpaczliwie... Jeśli w tej chwili
nie puści kompresora... Przyleci ktoś z mechanicznego, potem kierownicy...
inżynier... i wyrzucą!... wyrzucą starego...
– A gdybym tak puścił sam?... Syrena wyje tak donośnie, że w uszach
boli, a lampki gasną i zapalają się raz po raz... "Powietrza!" wołają lampki –
"Powietrza"...
Stach podskoczył do motoru, złapał za wielkie koło od rozrusznika i
począł włączać... kręcił powoli... powoli... nic... nic...
Szybciej!... szybciej!... nic... nic... nic. Motor stoi!
Chłopiec zrobił szybki półobrót... i włączył...
Zetknęły się grube sztaby miedziane i nagle hala zamieniła się w piekło!..
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
20
Potężny motor zagwizdał jak kula wypuszczona w powietrze!...
Zaryczał!... Zatrząsł się całym betonowym postumentem... Ogromny pas w
górę pofrunął, jak czarny wąż i słup ognia wytrysnął…
Stach upadł na ziemię nieprzytomny...
A motor palił się i ryczał... aż trzęsły się ściany ogromnej hali... Dym...
dym... swąd, wyprysnęły pod szklany pułap...
W dymie tym motor jak mgławica wirował... Nagle strzelił z hukiem, jak
grom!... bluznął ogniem pierścieniowato – i przygasł...
Drzwi hali otwarły się z trzaskiem!...
Pali się?... pali!...
W dymie ukazała się twarz majstra, który, ubrany w gumowe rękawice,
skoczył do motoru... Pokręcił tam chwilę i odszedł...
– Gaśnicę!..:., krzyczał – gaśnicę!...
Dwie, trzy gaśnice skierowano ostrymi końcami w stronę ognia. Zapluły
pianą ogień i rozproszyły dym. Ktoś zauważył zemdlonego Stacha i podniósł
go...
Zaalarmowani kierownicy warsztatów pchali się jeden za drugim...
Przyszedł inżynier inspekcyjny... inżynier Woda... Machalik...
– Gdzie jest Pik?... Gdzie jest mechanik Pik?... –krzyczał inżynier
Woda...
Ktoś wyciągnął starego spod warsztatu... Stary z trudem otwierał oczy…
– Co?... co?...
– Za bramę z nim!... za bramę!... krzyczał blady inżynier Woda. – Za
bramę z pijakiem!...
– Kto puścił motor? – zwrócił się do majstra.
– Widać ten terminator.
Majster wskazał na zemdlonego Lemańskiego. To straszna niezguła, wcale
się na terminatora nie nadaje i po co to przyszło do warsztatu?...
Wyrzucić na zbity pysk?...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
21
Ale najwięcej odpowiedzialny jest tu Pan Machalik, bo motor był źle
zrobiony i dlatego się spalił... Ten chłopak jest tu winien tylko tyle że
wtrącił nos nie do swoich spraw, ale motor się spalił dlatego, że był źle
zrobiony… Ja nie ponoszę najmniejszej odpowiedzialności, ja
przestrzegałem... Wypadek ten to sprawa pana Machalika?...
– Pana Machalika i jego protektora, inżyniera inspekcyjnego – dodał
zimno inżynier Woda.
– Co pan na to?.:., odezwał się majster, wskazując Machalikowi spalony
motor… Przestrzegałem że Pan nie będzie umiał zrobić?... No i co Pan na
to!?
– A nic, silnik był dobrze zrobiony, a spalił się za pańską sprawą... To
podstęp!... podstęp z pańskiej strony!...
– Co!...
–A tak!... Chłopak nie winien, ale ja też nie – motor był dobrze zrobiony...
robiłem większe, które chodzą do dziś dnia...
– Tak, tak! motor był dobrze zrobiony... Ja zaręczam, tu muszą być inne
powody spalenia... wtrącił inżynier inspekcyjny...
– Niech Pan nie zaręcza, Panie Kolego!... Już Pan zaręczał i fabryka
poniosła wielkie straty w materiale i w pieniądzach… Pański okres
inspektoratu kosztuje fabrykę drogo… Przy tym wprowadza Pan anarchię...
kłóci Pan majstrów z rzemieślnikami… Kieruje się Pan sympatiami i
antypatiami... A wypróbowanych ludzi i starszych od Pana wiekiem i
znajomością fachu lekceważy Pan... I oto rezultaty... Ja i pan majster
mówiliśmy, że wystarczy zreperować... Koszty będą mniejsze, a odpadłoby
ryzyko – uda się, nie uda... I nie udało się!... nie!... Ja przestrzegałem,
teraz będzie Pan ponosił konsekwencje.
– Panie inżynierze, Machalik zwrócił się do inżyniera Wody, ja
powtarzam, że robiłem już poważniejszą robotę i było dobrze... Jakże się
może coś nie udać, jeśli jest oparte na ścisłym rachunku... Ale w rachunku nie
przewidziałem jednego... Nie przewidziałem podstępu ze strony majstra...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
22
�– Co za podstęp!… Panie! Co za podstęp? Kogo Pan posądza?...
– Pana posądzam!...
– Jak Pan śmie!… Panowie będą świadkami... Ja Pana przed sąd pociągnę
za obrazę honoru! Co Pan udowodni!... Co?... Niech Panowie obejrzą motor,
spalony, bo źle zbudowany!... Partacz Pan jesteś! – wrzeszczał – partacz!
Pańskiej dawnej roboty nikt nie widział, a gadać to można dużo!... O!... tu jest
pańska robota!... Strata dla fabryki... A mówiłem, żebyś Pan nie robił!... bo
wiedziałem, że tego nie potrafisz.!... Toś Pan do inżyniera inspekcyjnego
poleciał!... Nadużyłeś jego zaufania!... chciałeś ośmieszyć mnie, starego
fachowca, który zna się na robocie i na ludziach!... Ja pracuję tu lat piętnaście,
a Pan trzy... I udaje Pan wielkiego rzemieślnika... Grubego kłopotu
przysporzyłeś Pan inżynierowi inspekcyjnemu!... Pan jeszcze rękawem nos
wycierał, kiedy ja poważne roboty robiłem... Zniszczył Pan silnik do gruntu i
naraził Pan fabrykę na parę tysięcy strat! A teraz podstęp, podstęp!… Jak Pan
śmie!... Ja Pana przed sąd pociągnę, a ci panowie będą świadkami. Zresztą ja
stawiam sprawę kategorycznie – albo ja – albo ten pan w warsztacie... Ten
Pan jest zdolniejszy... lepiej robi... umie budować wielkie silniki... Niech on
zostanie!...
Machalik ledwo panował nad sobą... Zaciskał pięści, aż skóra wierzchnia
ręki zrobiła się fioletowa...
Inżynier Woda i inżynier inspekcyjny oglądali motor i kręcili głowami...
Na szmelc!:.. Cały już na szmelc!...
– Jest Pan zredukowany bez wymówienia – powiedział inżynier Woda do
Machalika przed odejściem... Niech panowie załatwią formalności, związane z
usunięciem tego pana, tego pijanicy Pika i tego niedołęgi terminatora,
powiedział do stojących obok urzędników administracyjnych... Trzeba
oczyścić warsztat z niewłaściwych ludzi... A Pan, panie majster, zrobi
zamówienie na nowy motor do fabryki w której, kupiliśmy ten tu
zniszczony… musi być tej samej siły i wielkości!... No idziemy Panowie…
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
23
Inżynier inspekcyjny, mocno dotknięty, poszedł wolno za odchodzącymi
– majstrem i inżynierem Wodą... Nic Panu nie pomogę, powiedział do
Machalika przechodząc obok niego... Sam będę miał wiele przykrości...
I nie mylił się...
Inżynier Woda zameldował się w sprawie specjalnej u dyrektora
generalnego... Dyrektor wrócił właśnie wczoraj ż zagranicy znad Lago di
Como, gdzie miał willę. Pod błękitnym niebem i nad błękitnym jeziorem
przeżył niezapomnianą ima picola favola... Wrócił radosny, wesoły. Przywitała
go ta sama sekretarka, z tymi samymi znanymi mu kaprysami i z tą samą,
znaną mu kokieterią... Stała się natarczywa i nudna... Chętnie by ją usunął, ale
tak od razu nie można...
Zameldowano mu inżyniera Wodę.
Przywitał go serdecznie, – oto stary pracownik, zawsze dbały o interes
fabryki, taktowny, nie naprzykrzający się... Cóż go tu sprowadza?…
Inżynier Woda wyłuszczył powód swego przybycia. Opowiedział historię
z silnikiem. Opowiedział o stanowisku, jakie zajął inżynier inspekcyjny wobec
jego projektu i o stratach, jakie z tego powodu fabryka poniosła…
Dyrektor generalny słuchał z surową ściągniętymi brwiami i kiwał głową z
wyraźnym oburzeniem. – Goś podobnego!... Oto dowód braku kwalifikacji
tamtego pana na inżyniera inspekcyjnego... Zrobiło się omyłkę, mianując go
nim... Trzeba to naprawić...
Wysłuchał, wstał i powiedział: –...Akceptuję w imieniu zarządu wszystkie
zmiany, które Pan, inżynierze, interes fabryki mając na względzie, poczynił...
Inżyniera inspekcyjnego odwołamy. Na razie, na czas nieokreślony, będzie
Pan łaskaw w zastępstwie obecnego inżyniera objąć tę wakującą posadę..,
Musi Pan jakoś pogodzić to ze swoimi dotychczasowymi czynnościami...
Pensję, oczywiście, w okresie zastępstwa będzie Pan miał podwójną.
Zastępstwo obejmie Pan od jutra, dzisiaj jeszcze osobnym pismem
zawiadomimy dotychczasowego inżyniera inspekcyjnego o mojej – to jest
zarządu decyzji... Inżynier inspekcyjny zostanie prawdopodobnie
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
24
przeniesiony do biura fabrycznego jako urzędnik... Gdyby i tu nie wykazał
wymaganej odeń orientacji – trudno!... zwolnimy... Jest tyle materiału
ludzkiego!...
Inżynier ukłonił się nisko pochyloną głową i wyszedł… Za oknem było
słonecznie i twarz inżyniera Wody wewnętrzną jaśniała radością...
Zwycięstwo krzepi i podnosi na duchu
Brama fabryczna otwarła się dziś wcześniej, przed fajerantem... Trzech
robotników znalazło się poza nią... Machalik... Pik... Stach...
Tu na ulicy życie wyglądało inaczej, niż za murami fabryki... Roje much
unosiły się w powietrzu... Było więcej swobody i można było iść gdzie się
chciało!... Czerwono-czarny motyl zabłąkał się pomiędzy chorowite drzewa
ulicy...
Byli wolni i równi.. Należeli teraz do klasy bezrobotnych, jak przedtem
należeli do warstwy zatrudnionych... Szli parę kroków razem, milcząc, a
potem podali sobie ręce bez słów... Co mieli sobie do powiedzenia ci trzej,
których drogi życiowe rozchodziły się każdego w inną stronę...
Machalik miał usta zaciśnięte, głowę trzymał wysoko, jak gdyby chciał ją
unieść ponad lękliwe i niepewne myśli o przyszłości...
Pik pochylił się i postarzał o lat parę... Szedł nieporadnie, jak dziecko i
rozglądał się to w lewo, to w prawo, jak gdyby nie poznawał ulicy, którą
chodził do pracy od lat... Gdzie pójdzie stary?… Co zrobi?... Do szynku
pójdzie, gdzieś na zakręcie i przepije, otrzymane po zwolnieniu z pracy,
pieniądze... A jutro sprzeda coś... Pojutrze sprzeda to i owo... A za parę
dni może żebrać zacznie, albo wystawać przed dworcem, jako stary
obszarpany tragarz... Może będzie wam chciał sprzedać jakieś mydło, lub
sznurowadła jako domokrążca?... Nie besztajcie go, ani spychajcie ze
schodów?.. Nie ciskajcie weń złymi słowami, bo może w nim zerwać się ta
ostatnia struna, która go trzyma przy życiu i powiesi się stary lub rzuci pod
pociąg, którym będą jechali tacy sami jak on ludzie... Tacy sami...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
25
A Stach?... Stach miał usta spieczone, oczy gorączką świecące. W
skroniach mu tętniało i chwilami zdało mu się, że z nieba sypią się czarne
płatki...
Poszedł ulicą i raz było mu zimno, raz gorąco... skręcił w prawo, a potem
w lewo... Na Konstantynowską się wydostał, a potem poszedł w górę ku
Kamionce…
Szosa leżała w słońcu, a jemu się zdawało, że jest czarnym suknem
wybita… Za folwarkiem, za dwiema, starymi topolami, skręcił w miedzę
pomiędzy dwa wielkie zagony kartofli... Tam na trawę twardą, kępiastą – tak
jak stal… upadł i przytknąwszy spieczone usta do wilgotnej ziemi zaniósł się
nieopanowanym… nieuspokojonym płaczem!..
Dnia tego pisał profesor list do Londynu...
Kochany Stefanie!
Dzielnica Kuźnica sąsiaduje z dzielnicą Ostrogórką. Dzielnica Kuźnica ma
i ulicę tejże nazwy, która jest wyboista, a równoległe do niej zaułki zabudowane
są kuckami drewnianymi, zamieszkałymi przez lumpenproletariat. Podczas
Wielkiej Wojny biedne izby niskich domków były licznie odwiedzane przez
stacjonujących w mieście żołnierzy niemieckich. Ilość prostytutek zwiększa sie
zawsze proporcjonalne do rosnącej nędzy i braku środków żywnościowych... W
tych czasach w pobliżu Kuźnicy władze wojskowe niemieckie założyły szpital
weneryczny, w którym trzymano pozarażane dziewczęta... Na terenie
Kuźnicy było dawniej wiele odkrywek, z których dobywano węgiel. Podczas
Wielkiej Wojny w odkrywkach pracowały kobiety przy ładowaniu, przetaczaniu
i segregowaniu węgla. Kobiety wracały z pracy utrudzone, brudne, pokryte
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
26
kurzem węglowym, spocone. Chodziły boso, majtek nie nosiły, bo to był luksus.
O pracę na kopalni nie było łatwo i kobiety musiały płacić własnym ciałem
rozmaitym dozorcom, wachmistrzom i poganiaczom... Ten stan rzeczy istnieje
pod każdą szerokością – dziś i wczoraj... Teren tutaj na Kuźnicy jest gliniasty,
woda podskórna wypełnia wszystkie większe wgłębienia, tworząc t.zw.
glinianki. Kąpanie się w gliniankach jest niebezpieczne, dno bowiem i brzegi są
śliskie i kąpiący się słaby pływak, nie mając się czego chwycić, łatwo może
utonąć.
Dzielnica Kuźnica i Ostrogórka sąsiadują z sobą, po środku nich płynie
Czarna Przemsza. Dzisiaj rzeka jest wąska, brzegi piętrzą mury stojących w
pobliżu domów i fabryk. Ale dawniej, dużo dawniej rósł tu las, a góry piachu
świeciły słońcem nad brzegiem. Było to wtedy, – nim tu przyszedł człowiek...
Na Ostrogórce wznosi się zamek potężny w stylu hohenzollernowskim, o
którym ludzie prości mówią rzeczy stracha napędzające. Podobno dawny
właściciel był farmazonem i w tym zamku odbywały się misteria z udziałem
najprawdziwszych diabłów... Farmazon jest schłopiałą postacią wyrazu
francuskiego franc-maçon...,
Dzielnica Radocha znajduje się za dzielnicą Ostrogórka. Przed wojną,
produkowano tu parafinę, cerezynę, glejtę ołowianą, cukier ołowiany, kwas
winny, kwas cytrynowy, wosk dla szewców, saletrę oczyszczaną, antichlor,
bisufilt, ozoceryt – chemia jest tematem dla poetów przyszłości...
Dzielnica Pogoń nazywała się dawniej Pogonią i była własnością rycerskiej
rodziny Kowaczów, herbu Serpentum. Na terenie tej dzielnicy znajduje się dużo
wielkich fabryk i mnóstwo domków – kamieniczek wybudowanych przez
robotników – ciułaczy w czasach lepszej koniunktury. Tędy biegnie trakt do
Będzina, a na ulicy Czeladzkiej znajdują się najstarsze domki w tej dzielnicy.
Domki są kryte gontami lub strzechą, – czego się w przemysłowych wielkich
miastach nie spotyka.
Sosnowiec leży na starej, słowiańskiej ziemi... Na starej słowiańskiej ziemi.
Praojcowie nasi, Polanie – Słowianie, żyli tu, rozwijali się – umierali. Zostawili
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
27
pomniki – cmentarzyska. W roku 1880 pojawiły się w gazetach artykuły,
donoszące o odkryciach archeologicznych na terenie Sosnowca. Artykuły te
zelektryzowały ówczesny świat naukowy i zainteresowały opinię publiczną.
Inteligencja Sosnowca stanęła na wysokości zadania i zaopiekowała się
cmentarzyskami i wykopaliskami przedhistorycznymi, odkrytymi na terenie
Sielec i w pobliżu wielkiej hałdy, nieistniejącej dziś huty cynkowej.
Sosnowiec był zamieszkany przed lat tysiącami przez stare szczepy
słowiańskie, które żyły, rozwijały się i kształciły w wielkich epokach ziemi. W
epoce kamienia łupanego, w epoce brązu i żelaza. Dorzecza rzek były
miejscami, w których osiedlano się i Czarna Przemsza w tych czasach
pradawnych była takim samym gościńcem dla wędrówek ludów, jak wszystkie
inne rzeki ziemi. Spokojne plemiona słowiańskie, nad Łabą, wyrosłe, a
wypierane stamtąd przez Germanów, szły na wschód i osiedlały się w
puszczach przepastnych i były korzeniami potężnego dzisiaj, bo dziesiątki
milionów liczącego zbiorowiska nacji polskiej.
I w Sosnowcu, ongi potężnymi borami porosłym, zamieszkiwała garstka
tego ludu, któremu las dostarczał zwierzyny i miodu, rzeki ryb, a który wszelkie
zjawiska przyrody, niezrozumiałe dlań i straszne, czcił i ubóstwiał.
Cmentarzyska odkryte pochodziły z różnych epok. Jedne, starsze z epoki
kamienia łupanego, zawierały szczątki skorup, popielnic i łzawnic, narzędzia
kamienne jak dłuta, igły, toporki, skrobaczki i groty do strzał zwane od
praczasów bełtami. Znaleziono także pnie kamienne (nucleus), z których
łupano owe narzędzia. Warstwy węglowe pod górami piachu były dowodem, że
tu palono zwłoki, – a nie chowano w pozycji siedzącej, jaki to zwyczaj istniał w
dawnej Rusi... Po spaleniu zwłok, popiół zsypywano do glinianych popielnic i
zakopywano w ziemi na głębokości pół łokcia.
Nie był to lud prymitywny. Ornamenty zdobniczo wiązał w łuki i koła, co
jest świadectwem wyższej kultury. Dziecko bowiem i człowiek, na najniższym
stopniu rozwoju stojący, operuje w zdobnictwie i w życiu linią prostą, lub
wiązaną pod kątem. Na tych wazach glinianych natomiast spostrzeżono esy i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
28
linie faliste, co mówi samo za siebie. Drugie cmentarzysko, w dzielnicy Sielec
odkryte, zawierało wiele przedmiotów z brązu i żelaza. Na dnie jednej łzawnicy
znaleziono ząb, którego emalia pokryta była zieloną pleśnią, na dnie innej –
trochę cieniutkich dziwnych włókienek...
Co zostało nam z tamtych nieznanych, zamierzchłych czasów? Z czasów
praojców naszych... Jeno te groby... jeno te popielnice, o innych świadczące
obyczajach i wierze. Po życiu człowieka pozostaje grób, jeno te trochę popiołu i
wspomnienie. Ale nie wiele żyje tych wspomnień i miliony ludzi różnych epok
zgasło i pamięci o nich ni śladu... Narodzili się oto i wzeszli na ziemię, jak
liście zieleniejącego się na wiosnę starego drzewa. Pokolenie rozwinęło się,
dojrzało i doczekało jesieni i jak liście z drzew opadają, tak zaczęło znikać z jej
powierzchni, do grobów, do popielnic. Pojawiło się następne młode pokolenie, i
tak dalej, tak dalej...
Śmierć i życie idą ręka w rękę po ziemi...
Stach obudził się, otworzył oczy i patrzył z trudem półprzytomnie na
kołyszącą się nad nim kartoflaną nać. Gdzie jestem?... śniło mu się, że był z
Jen w wielkim lesie, gdzie nie było drzew jeno kolumny czarne, wysokie, żółte
niebo podpierające – kolumny były czarne jak heban, niebotyczne, a niebo
jasno-żółte. Las był nieskończony, zimny, o podszyciu kamiennym,
fioletowym... Szli tak od pnia do pnia i pić im się chciało strasznie. A nie było
ani kropli wody w tym lesie i nie było ani jednego listka, tylko kolumny, same
kolumny... Nagle niebo z jasno-żółtego zrobiło się czerwone jak piec
rozpalony, a potem niebotyczne kolumny zaczęły się walić jedna za drugą,
tak, jakby się kominy fabryczne waliły... Jen pobiegła przodem, on chciał
skoczyć za nią, być przy niej, ale jedna z kolumn upadła mu na piersi i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
29
przygniotła swym strasznym ciężarem. Zdało mu się, że umiera. Krzyknął –
Jen?... i obudził się... Na twarzy miał krople potu. Ból rwał mu płuca i ledwo
mógł oddychać. Co on tu robi?... przypominał sobie... tak, tak wyrzucili go z
fabryki, od ludzi i przyszedł tu na pole...
Podniósł się z trudem i rozejrzał. Słońce, już dawno zaszło, a od wschodu
zrywał się raz po raz chłodny wiatr i gonił po ściernisku wyschłą słomę i babie
lato. Zimno… Za wiatrem szła noc i pierwsze gwiazdy migotały na niebie..
Zebrał się w sobie i ruszył ku miastu… Kiedy się w nim znalazł, mrok
zgęstniał i zapłonęły latarnie.
Bezwiednie szedł w stronę domu Otońskich. Uliczka, przy której stał dom
tonęła w mroku. Najbliższa latarnia była daleko i światła okien padały na ulicę
jasnym refleksem.
Stach stanął przy furtce... wejść?... nie... nie może wejść..., nie wolno
mu!... dom ten i ci ludzie życzliwi i dobrzy już nie dla niego... Już się nie
będzie mógł pokazać im na oczy… nie będzie śmiał... Naraził pana Otońskiego
na wymówki.
Zawiódł tak jak inni źli ludzie… Już przez tę furtkę nie przejdzie... nie...
Ci ludzie nawet nie będą chcieli z nim rozmawiać...
Odszedł od furtki ciężko. Okno... podejdzie... popatrzy... Przecież go
nie zobaczą.., Popatrzy tylko sam niewidoczny... Stanął w cieniu z boku i
spojrzał.
...Pan Otoński siedzi przy stole i mówi coś do Włodka żywo... Włodek
odłożył książkę czytaną i słucha. Włodek ma minę winowajcy i widać, że mu
nieprzyjemnie, pewnie pan Otoński mówi... "Tak mi polecałeś swego
przyjaciela i cóż, zawiodłem się... zawiodłem się na jeszcze jednym
człowieku... Słów przykrych nasłuchałem się od inżyniera inspekcyjnego,
któremu twego przyjaciela poleciłem...
Stach patrzy... patrzy... Ten dom już go nie przyjmie... O jakże chciałoby
się w tę zimną i wietrzną noc usiąść z nimi, w ich jasnym, ciepłym
mieszkaniu, przy jednym stole… Jakżeby się chciało... Już nie będzie mógł...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
30
Już nie... Skulił ramiona i załkał. Wiatr zajęczał z nim razem, a potem jęk
wiatru przeszedł w szloch i uderzył w szyby... Tuman kurzu i liści zeschłych
owinął się dookoła Stacha i tańcząc, pofrunął słabo oświetloną ulicą. A tam za
szybami w ciepłym mieszkaniu pan Otoński mówił do Włodka.
– Niepokoi mnie bardzo niepokazywanie się pana Stasia. Cóż z nim jest
Włodziu, powiedz no? Co się dzieje z twoim przyjacielem?.:.. Dlaczego nie
odwiedzasz go i nie poprosisz do nas?... Dlaczego tak rzadko widujesz się z
nim ostatnio. Wiesz, że jest nieśmiały, że trzeba go prosić, przyciągać. Młody
chłopak, którego los bije raz po raz. Śmierć ojca, strata babki, która mu matkę
zastępowała, a więc całkowite sieroctwo, jego ubóstwo i to życie twarde i
nielitościwe... A mimo wszystko ten chłopak taki wewnętrznie szlachetny...
Tak mocuje się sam z życiem, – że współczucie bierze i podziw ogarnia...
Takiś to przyjaciel? – nie, ty nie jesteś nim…
Nagle pies Sidi zaszczekał w stronę okna... zaszczekał raz i drugi. Wszyscy
poruszyli się i wytężyli słuch, ale nie usłyszeli nic, tylko jęk i poświst wiatru za
oknem. Pan Otoński z Włodkiem wyszli z latarką przed dom. Nie było tam
nikogo jeno wiatr zapłakał z końca ulicy, jak gdyby ludzkim głosem. Ojciec z
synem nasłuchiwali chwilę; a potem poszli do domu z pochylonymi głowami i
w sercu jednego i drugiego zagościł niepokój... A wiatr płakał do wtóru
cieniowi, co wlókł się u wylotu ulicy resztką sil... w zmrok... w noc...
Felek Kuternoga szedł pod hałdę... Spał teraz pod hałdą, od czasu, kiedy
Marcelka odeszła odeń. Poszła do rudego Józka, który umiał zarobić
pieniądze wtedy, kiedy jemu Felkowi jakoś nie szło. Na hucie straż zdwoili, a
świeży odlew układali za płotem z drutu kolczastego. Marcelka przed
odejściem powiedziała...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
31
– Jak będziesz miał pieniądze to mnie znajdziesz – inaczej nie pokazuj się
na oczy..." powiedziała i uśmiechnęła się do Felka swymi dwoma rzędami
zdrowych, ładnych zębów.
Felek Kuternoga szedł spać pod hałdę.. Jego kołysząca się i utykająca
sylwetka pojawiała się coraz to w innym kręgu latarni i znikała w cieniu, by
znów pojawić się w świetle następnej latarni. Z rękami w kieszeniach szedł
obszarpany, głodny. Wiatr zrywał się chwilami mocniejszy i pchał Felka, jak
gdyby poganiał… Felkowi się nie śpieszyło... Pod hałdę pomiędzy ciepłe
stygnące buły... ma czas.
Spać się nie chce, jeśli człowiek jest głodny... Rozglądał się po ulicy, wiatr
kołysał lampami i okrągłe refleksy świetlne tańczyły po bruku.
Wtem Felek zatrzymał się. Na przeciwległym chodniku stał cień oparty o
płot drewniany i mocno się odeń odcinał. Pijany, pomyślał Felek... Pijanego
można obrać z pieniędzy, a jak będą pieniądze to i Marcelka wróci...
Podkradł się bliżej... Oczy miał bystre i z odległości trzech kroków popatrzył
na wychudzony, ostry profil, jak gdyby przylepiony do płotu...
– O jej! wykrzyknął prawie. – A co Pan tu robi?... Proszę Pana?
Głowa odwróciła się w jego stronę, głos zmęczony, pokaleczony zapytał…
– Kto? Kto... czego chce?...
–To ja Panie... To ja... Felek Kuternoga... Nie wie Pan? W jednej
kamienicy mieszkaliśmy… Pan dał raz pieniędzy dla mojej chorej matki...
– Aaaa.. tak, – powiedziane półszeptem, półprzytomnie...
– Czemu Pan tak stoi?... Milczenie…
– Panie?... czemu Pan tak stoi?...
– Chory jestem, chory i słaby...
– To idź Pan do domu!... Milczenie...
– Panie…, to idź Pan do domu, powtórzył Felek, mocno potrząsnąwszy
Stachem.
– Nie mam domu, wyrzucili mnie:... usłyszał Felek z trudem...
– Wyrzucili Pana?...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
32
Felek odsunął się na brzeg chodnika i podrapał się w głowę... Co tu
robić?... Na dworze zimno, wiatr szarpie człowiekiem, a ten chory i bez
domu...: Wezmę go pod hałdę, pomiędzy dwie ciepłe buły położę; to się
ogrzeje i prześpi... a może jutro mu przejdzie...
Stach pozwolił się prowadzić, wszystko się w nim zginało, nogi miał jak z
gumy. Poszli Kamienną i wyszli za miasto. Wiatr przywitał ich głośnym
gwizdem i skropił zimnem... Niebo odsłoniło się nad nimi ogromne, niczym
nie przysłonione... W stronie nad wielką hałdą świecił gwiaździsty Orion...
Stach bełkotał...
– Przyjacielu, nie chodźmy w taką ciemność, tam jest jak w studni, zimno
i ciemno, schodzimy jak do studni... zimna... ciemno... woda... brrr...
Potknął się i upadł. Felek z trudem go podtrzymał...
– Trzymajże się Pan, trzymaj?... mówił ze złością... chodź Pan tu, już
tylko parę kroków... co to Pan bajdurzy...
Stach zwiesił głowę. Felek podtrzymywał go z całej siły oburącz w pół.
Rękami namacał portfel...
O! portfel... a może on ma pieniądze?.., a może on pijany?... bo gdzieby
to chory po nocy się włóczył... Może ma pieniądze? Ale głos jakiś
wewnętrzny skarcił Felka. Co?.. Tego Pana chciałbyś okraść, takiego dobrego
człowieka?... Co teraz w nieszczęściu, jak dziecko pozwala się prowadzić?...
Ani mi się waż?...
E, tam – okraść odrazu, odpowiedział inny głos – wcale nie okraść, tylko
zobaczyć, co on tam ma... Zresztą, trzeba mu to wziąć, schować, bo się
potyka i przewraca, to jeszcze mu wyleci i zgubi… trzeba mu to schować, rano
mu się odda…
Rano mu się odda... Ty, ty, nie bujaj... Okraść chcesz, a udajesz
porządnego?... Człowiek chory, biedny, nieszczęśliwy, a on go chce okraść...
Znaleźli się u podnóża hałdy. Wielkie buły leżały porozrzucane, w
niektórych miejscach piętrzyły się ich całe stosy. Jedne, dawno wystygłe,
obrastały kępki trawy, inne ze znacznej wysokości zepchnięte, leżały rozbite
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
33
w uderzeniu z innymi twardymi bułami. Jeszcze inne, pod działaniem
powietrza i wody, rozsypywały się w kupy guzów. Jedne były stare, drugie
świeże... Jedne od lat leżały i tworzyły razem z innymi wielkie usypiska,
nieforemne, pofałdowane... Inne, zwalone tu niedawno, dziś, wczoraj –
dymiły gorącem, zatruwały powietrze gazami, a nocą świeciły czerwonością.
Buły stygły powoli. Po paru dniach były jak ciepłe kaloryfery, do których
zziębnięte, bezdomne łaziki, mali łotrzykowie i złodzieje surowca tulili się
nocą...
Felek znalazł dwie ciepłe buty i ułożył między nimi chorego... – Tu Panu
będzie ciepło – powiedział a sam położył się o jedną bułę dalej...
Oparł się Felek plecami o ciepły żużel i patrzy w niebo. Gwiazdy migocą
jak rozsypane iskierki, a gdzieś daleko za plecami postękuje Wielki Piec. Felek
nie może zasnąć. Myśl o portfelu nie daje mu spokoju.
Podnosi się na łokciu i patrzy na twarz leżącego opodal Stacha... Co
takiemu po pieniądzach... Chory, pewnie jutro do szpitala go wezmą... W
szpitalu zrewidują i jeszcze jaki posługacz zabierze pieniądze...
A może on nie ma pieniędzy?... Jak nie ma to w porządku, to mu się
portfel odda...
Stach jęknął cicho – Boli, boli... Nakryjcie mnie, zimno...
– Cicho Pan bądź, nic Pana nie boli, a tu buła jest ciepła, to się Pan do niej
przytul, powiedział troskliwie, a jedną ręką szybko wyciągnął mu portfel...
Trzeba mu to wziąć, jutro mu się odda – powiedział do siebie na
uspokojenie...
Chory dzwonił zębami...
Felek usiadł na boku i przy słabym świetle gwiazd począł oglądać
zawartość portfela. Dwa papierki dwudziestozłotowe zaszeleściły mu w ręku...
Pieniądze! Są pieniądze!... a to klawo... Portfel też niczego, można
sprzedać paserowi. Głos sumienia stał się nieważny, nie słyszany
Stach leżał z półotwartymi powiekami. Świadomość odchodziła odeń
gdzieś daleko i wszystko stawało się nierealne, koszmarne... Dwie buły,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
34
pomiędzy którymi leżał, wydały się dwiema wysokimi ścianami przepaści
ciemnej, a on na dnie. Gwiazdy na niebie rozpływały się w kleksy blade...
Chwilami i gwiazd nie było, tylko ciemność otchłanna przed nim, a w głowie
huk, walenie jakby kto obok bił młotem o ziemię...
O! znów gwiazdy. O! gwiazdy się gonią po niebie... Jedna za drugą, jedna
za drugą... Jak w dzień pogodny jaskółki..., O!... co to?., co?... to?.. Gwiazdy
się sklejają, zlepiają, zlewają w jedno... Kontury jakieś... ludzkie kontury na
niebie... Najpierw kreski proste, od ramion do pasa, od pasa do nóg...
Orion!... Tak Orion... wielki z mieczem... Ale kreski grubieją, nogi
napełniają się, tułów, ręce, głowa... Głowa..., wyraz czoła, oczy, nos...
usta... szyja…
Bluza niebieska, granatowa bluza, spodnie rdzawym pyłem przesycone,
buty grube, łatane.., ręce, ręce spracowane... popękane od ciężkiej pracy...
Kto?... Kto? O!... O... O... O... Ojciec. Ojciec!... Tak, ojciec zszedł z nieba i
idzie powoli ku niemu... ku Stachowi... A on leży pomiędzy dwiema
stromymi ścianami przepaści..
Ojcze!... Podszedł blisko i pochylił nad nim swą twarz... dobrą...
uśmiechniętą... i wyciąga ręce do niego...
Chodź, mówią jego oczy... Tam jest zimno i ciemno w tej przepaści, w
której leżysz
Stach zbiera się ciężko, gumowymi rękami podpiera tułów... Podnosi się
powoli, oczy otwarte patrzą w noc.
Idę, Ojcze!... idę!...
Felek patrzy z przestrachem, co ten robi?.. Do kogo on mówi?... To
pewnie pomylony... pewnie wariat... Niech idzie, przecież nie będę go
zatrzymywał...
Ojcze, idę już!... idę...
Stach podniósł się i zachwiał... Ojcze!... gdzie idziemy?... Do domu,
prawda?... Zimno mi strasznie i tu mnie boli!:.. Tu Ojcze!... Gdzie byłeś tak
długo?... Tak dawno Cię nie widziałem...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
35
– Pomylony – myśli Felek. – A niech idzie, to miejsce między bułami,
gdzie leżał, jest ciepłe, ja się tam położę...
Cień Stacha rozpłynął się w nocy. Felek położył się na jego miejscu.
Kawałek kamienia podłożył sobie pod głowę. Portfel ukrył głęboko i
przysunąwszy plecy do ciepłej buły, zasnął...
Ojcze, dlaczego tak mi źle na świecie?... Dlaczego… Uczyłeś mnie, że
pracą, uczciwością i posłuszeństwem jedna się życzliwość ludzi...
Robiłem tak, Ojcze... Robiłem i nie zjednałem sobie życzliwości, a raczej
lekceważenie i obojętność... Nikt się mnie nie bał. Nikt się ze mną nie liczył,
każdy mną pomiatał...
A że byłem biedny to i byłem w poniewierce między ludźmi... O! Ojcze
dobrze, że jesteś, bo nikt tak nie umiał mówić ze mną. jak Ty... Rozumiałeś
mnie, umiałeś mnie pokrzepić, wlać otuchy i wytłumaczyć zawile sprawy
życia. Umiałeś ze mną rozmawiać jak nikt inny i bez Ciebie jestem sam i obcy
wśród ludzi…
Ale uczyniłeś mnie kaleką, Ojcze! Bo tak mnie wychowałeś, że
zaszczepiłeś w mym sercu miłość dla ludzi, dla bliźnich... I teraz serce we
mnie chore jest na elefantiasis dobroci i wrażliwy jestem na każdą krzywdę i
na każdą łzę... I źle mi z tym na świecie, źle... Bo nie umiem wydrapywać...
Bo nie umiem wyszarpywać egzystencji. I wydaje mi się, że każdy kto obok
mnie stoi, że każdy bliźni mój jest pierwszy w potrzebie, a potem ja... I zostaję
zepchnięty na najdalszy koniec, na najdalszy koniec życia, gdzie jest źle i
ciemno... Każdy wydaje mi się równy i każdy bratem, największy nędzarz i
największy zbrodzień...
Ojcze! Dlaczego się oddalasz!... Ojcze! chcę się Tobie wyżalić... Ja już sił
nie mam... Ojcze!..
Nie odchodź. Ojcze!...
Zataczał się na nogach. Twarz jak w śnie hypnotycznym wolała ku niebu,
a wiatr niósł słowa po polu i płakał.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
36
Na nieboskłonie blady gwiaździsty Orion…
Kolejka parowa, pchała pod górę trzy buły z Wielkiego Pieca,
umieszczone na trzech żelaznych platformach. Kolejka sykała i prychała jak
znarowiony, stary koń.
Buły są to w formy kuliste zlane żużle – roztopiono minerały, które przy
każdorazowym topieniu i odlewie surowca, jako składniki obce i
niepotrzebne, znajdują ujście z boku Wielkiego Pieca. Formy, do których
zlewane są te żużle, mają kształt ściętego stożka i składają się z dwóch części,
które po ostygnięciu i powtórnym skamienieniu płynnych żużli bywają
zdejmowane.
– Mateuszu!... gdzie je wywalimy, zapytał donośny głos w stronę
lokomotywki...
– A no tam!... Na ten boczny tor musimy pojechać...
– Nie jedźmy na boczny tor, Mateuszu... nie jedźmy po nocy. Tamta
zwrotnica jest zepsuta, jeszcze nam kolejka z szyn wyskoczy i co będziemy
robili w nocy?... Trzeba będzie potem po robotników do huty lecieć, a
przedsiębiorca będzie pyskował…
– To gdzie je wywalimy!?...
– A tu, niedaleko na to stare usypisko...
– No, tu już zarząd huty nie pozwala, bo kończą się tereny huty, a zaczyna
prywatne pole...
– E tam; bujda, tu można jeszcze niejedną setkę buł wywalić... A gdzie
tam będziemy jechali…
– Tu wywalałem w zeszłym tygodniu, ale inżynier z zarządu mówił, żeby
tu już nie zwalać, bo tu się kończą tereny huty i buły staczają się na pole
prywatne…
– E! będziemy się tam przejmowali tym, co inżynier mówił… Wywalamy
tu,
– Mateuszu... Tu jeszcze niejedną setkę buł możnaby spuścić...
Wywalajmy tu!.. Zimno jest jak diabli i wiatr ujada jak wściekły pies...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
37
– A kiedy Pan tak chce – to wywalajmy!.. Podjedziemy chyba pod sam
brzeg?!
– Ano tak, pod sam brzeg!... kolejka fuknęła jeszcze dwa razy i stanęła.
Maszynista i pomocnik wzięli dwa żelazne łomy i poczęli spychać
czerwone, gorejące buły na brzegi platformy... Zepchnęli jedną, na ciemne
zbocze hałdy... Strzeliła snopem iskier i potoczyła się jak potężny bochen po
stoku. Ale stanęła, zatrzymała się widać o twardy zrąb kiedyś zepchniętej
buły...
Podważyli drugą. Szczęknął wózek-platforma, przechylony wielkim
ciężarem na jednym brzegu obwisłym.. buła potoczyła się po spadzistości toru
i ugrzęzła w piasku... Dał się słyszeć trzask palącej się ziemi…
– Nie.:., tu nie możemy wywalać, cofnijmy się trochę... Tę trzecią bułę
trzeba spuścić na dół... Kolejka prychnęła i stanęła:... Podważyli bułę...
Siedziała jak przylepiona... Namęczyli się i naklęli...
– Cholera jedna, trzyma się tej platformy jakby przyrosła!... krzyknął jeden
spoconym głosem...
– Idzie!.:. już idzie!.. podważcie ją: z tamtej strony!..
Ufff! nareszcie!...
Buła znalazła się na brzegu platformy, zakołysała się ciężko i spadła w
ciemność, jak czerwony ognisty meteor...
– Leci na sam dół!... odezwał się Mateusz... Nie dokończył...
Powietrze rozdarł krzyk – charkot, w którym najmniejszy ludzki nerw wył
nie dającym się nazwać bólem... aa, aa, aha, aaha... łoooohhoooo... łał
łyyyyyy–yhhh!!!!.. beczało gdzieś z dołu najsilniejszymi strunami zgrozy...
Maszynista i pomocnik stali jak skamieniali... Z dołu krzyk raz jeszcze
uderzył w gwiazdy i skonał...
– Buła przygniotła jakiegoś łazika – wydusił maszynista i spojrzał
wylęknionymi oczyma na niemniej wystraszonego pomocnika...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
38
– Ech!. co za śmierć!... co za śmierć!... żywcem spalony!... a mówiłem
jechać w boczny tor... to Pan... nie teraz co?... zabiliśmy człowieka...
tego głosu do śmierci nie zapomnę:.:.
– A po co, cholera, tam spał... to jest teren huty i o wypadek nietrudno...
Skąd miałem wiedzieć, że on tam śpi... tu nie hotel... mógł się zameldować.
Maszynista tłumaczył się przed sobą.
– Co się dziwić, bezdomny jakiś... mało tego dzisiaj, wszystko przez
biedę... Ale jak my się z tego wykręcimy, bo raport policyjny zawsze będzie…
– Powiemy, że buła spadła z platformy i kwita!
– A, no pewnie, musimy tak zbujać... ale ten krzyk...ten krzyk... Wsiedli
do lokomotywki i odjechali milczący – niechętni sobie...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
39
Włodek nie mógł zasnąć. Niepokój dziwny, nieokreślony owładnął nim
całym. Słowa ojca, zachowanie się Sidiego i ten wiatr, zawodzący za oknem,
potęgowały ten stan. Niepokój rósł z każdą chwilą..
Po kolacji usiadł do książki, ale czytać nic mógł... litery zlewały się w
czarne linie, a myśl wychodziła wciąż poza dom... Błądziła po półmrocznych
ulicach. Szła przed fabrykę, przed dom, gdzie Stach mieszkał, zaglądała do
jego pokoju, szukała jego sylwetki... Rozsądek wespół ze świadomością
przywoływały myśl z powrotem. Wracała ociężale, leniwie patrzyła w kartki
książki, opuszczała litery i całe zdania, a kiedy uwaga odwróciła oczy na
chwilę – myśl uciekała od książki, dotykała sprzętów w pokoju, fruwała wokół
żyrandola, zawieszonego nad stołem. Po chwili znów wymykała się na ulicę
przed dom Stacha, przed fabrykę... Ojciec ma naprawdę rację... Może
Stach chory?... chory – a tu nikt go nie odwiedza. Ta gospodyni, u której
mieszka – to przecież niezbyt życzliwa kobieta... Co może być ze
Stachem?...
Po kolacji wstał od stołu... Powiedział rodzicom dobranoc i poszedł do
swego pokoju... Za nim powlókł się z opuszczonym łbem pies. Włodek
chodził po swoim pokoju wielkimi krokami... potem rozebrał się i położył,
ale oka zmrużyć nie mógł, ani nawet leżeć spokojnie. Sidi, wyciągnięty na
koźlej skórze pod drzwiami, sapał ciężko... Włodek oparł głowę na ręku i
słuchał wiatru za oknem... Może Stach chory, bardzo chory?..., Może daje
mi znaki abym przybył... Niepokój doszedł do najwyższego napięcia. Wstał
z łóżka, ubrał się ciepło i bez szelestu wyszedł z domu... W sypialni
rodziców było ciemno a w pokoju dwóch młodszych braci paliła się mała,
nocna lampka. Dom spał...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
40
Włodek zapiął płaszcz szczelnie i obróciwszy w zgrzytliwej furtce dwa
razy kluczem, ruszył w noc. Z nim razem – u jego nóg szedł Sidi, którego
żadna siła nie zatrzymałaby w domu, wtedy, kiedy Jego pan niebezpieczną, bo
nocną przedsiębierze wędrówkę.
Przechodząc koło fabryki, Włodek zatrzymał się. A może pracuje dziś na
fajerant?... Gdyby się tak zapytać?. Z okna portierni padało światło na czarne,
okalające fabrykę sztachety. Światło dodaje odwagi. Włodek nacisnął klamkę,
Stary, zaspany portier wysłuchał.
– Stach Lemański?... A gdzie pracuje?...
– W warsztacie elektrycznym:...
– Zaraz zobaczę... – podszedł do szafki i sprawdził znajdujące się w niej
karty pracujących na fajerant:
– Nie... Nie ma. W warsztacie elektrycznym nie pracuje dzisiaj nikt na
fajerant...
Brama domu, w którym mieszkał Stach była już dawno zamknięta.
Dozorca zagadnął Włodka
– A Pan do kogo'?..
Do Pana Stanisława Lemańskiego, sublokatora pani Plucińskiej.
– Do którego?... do tego smukłego, czarnego?... –Tak.
– To nie ma Pan po co iść, już go tam nie ma…
– Nie ma!? Ale co Pan mówi, on przecież tu mieszka...
– Mieszkał do wczoraj, ale go te dwie baby wyrzuciły...
– Może Pan się myli, może to nie jego…
– Co mi Pan tu będzie mówił, że się mylę, albo to nie wiem, co się w moim
domu dzieje... Wyrzuciły go te stare niespodziewanie, że nawet nie wiedział
gdzie iść i kuferek u mnie zostawił, bo nie miał go gdzie podziać…
– Okropne! no i gdzie poszedł?...
– A boja wiem...
– Pozwoliłem mu u siebie zostawić kuferek, to zostawił i poszedł a gdzie
poszedł, to nie wiem…
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
41
Włodek pomyślał, – a więc słusznie się niepokoiłem, słusznie... Trzeba go
szukać, trzeba!... Ale gdzie?..
– Dobranoc Panu... powiedział dozorcy...
– Dobranoc!.. Panie!.. Panie!.. dozorca zatrzymał odchodzącego Władka...
A jak Pan znajdzie tego młodego, to niech Pan mu powie, żeby sobie zabrał
swój kuferek...
– Dobrze, powiem…
Brama zawarła się. Włodek rozejrzał się po ulicy. Noc, pusto, godzina
może dwunasta, może pierwsza, wiatr wieje, zimno...,. Sidi, gdzie będziemy
szukali Stacha, gdzie? Powiedz piesku... Poszli ulicą,... jedną,... drugą..:..
Włodek pytał spotykanych policjantów, szukał na ławkach miejskich, w
ciemnych, osłoniętych bramach, zaglądał do rowów... Całą noc z ulicy w
ulicę...
Słaby świt pojawił się na niebie. Włodek czuł się już zmęczony szukaniem
całonocnym... bezskutecznym... Tak szukać to można dwa tygodnie –
mówił do siebie, miasto duże, ulic dziesiątki... szukaj igły w stogu siana...
Całą noc bezskutecznie przewędrowałem. Znalazł się na drodze za miastem.
Cóż to za światełko tam? To pewnie Pekin. Tak, to osiedle robotnicze Pekin…
Gdzie mnie też licho niesie!... Chciał zawrócić, gwizdnął na Sidiego. Psa nie
było...
– Sidi... Sidi!...
Odpowiedział mu wiatr pojękliwym szumem... z dołu szedł łoskot od
Wielkiego Pieca… W zachodniej stronie czerniało coś, jak wielka chmura...
hałda… Robiło się coraz widniej.
– Siidiii!... Gdzież się ten pies podział!... Zapadł się pod ziemię, czy co?...
Sidi!.., Siiidiii...
Odpowiedziało mu odległe naszczekiwanie gdzieś ze środka wielkiego
świeżo zoranego pola...
– Sidi… Siiidiii!… chodź tutaj.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
42
Odpowiedziało mu znów naszczekiwanie jak gdyby wołanie... Pies
szczekał raz po raz i oddalał się...
– Cóż ten pies tam znalazł, może myszy?... Jemu się chce polować, a ja
ledwo nogami powłóczę, zbiję ja mu skórę, zbiję; jak go schwycę...
Zrobiło się całkiem widno... Włodek rozejrzał się. Szedł środkiem
wielkiego, świeżo zoranego pola. Pole zorane, zbronowane. Z boku wielkiego
pola czernił się łan kartofli, stamtąd dochodziło szczekanie. Nagle Włodek
pochylił się... Ślady!... tak ślady!... nierówne, powikłane... Sidi!... zaraz …
czyżby?... Włodek popędził ze wszystkich sił w stronę psa...
Dopadł kartofliska, przesadził je w trzech susach...
– Sidi! Rany Boskie!... Stach... Stachu...
Leżał w niskim wgłębieniu w trawie; pośród białych, wapiennych kamieni,
z twarzą zwróconą ku niebu, nieprzytomny, zda się bez życia...
Puls?... bije?... puls... bije?..
Słabo… bije…
Uspokoił się i zebrał w sobie... No, Włodziu, energicznie, powiedział do
siebie. Trzeba go ubrać natychmiast… trzeba go przewieźć...
Pierwszego napotkanego furmana co po węgiel jechał, nakłonił do
zabrania chorego. Dnia tego Otoński nie poszedł do biura...
Jen czekała półtorej godziny owego popołudnia bezskutecznie. Pewnie
dzisiaj nie przyjdzie, pomyślała i zrobiło jej się niewymownie przykro...
Dlaczego nie przychodzi? Musiało się coś niezwykłego wydarzyć?...:. Ale
przecież powinien przyjść. Wie, że będę tu czekała… Siedzę już tak długo.
Wszyscy oglądają mnie jakbym była dziwolągiem... Podniosła się z ławki…
Pójdę już chyba... Popatrzyła w koniec alei... może nadejdzie. Przechodzą
mężczyźni, kobiety, ale jego sylwetki nie widać… Łzy zakręciły się w jej
oczach
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
43
– Dlaczego nie przyszedł?... dlaczego?... Otrząsnęła suknię z małych
listków akacjowych i poszła w stronę domu...
Stach… Myślała o nim coraz natarczywiej i w domu nie mogła nic robić…
Nie, musiało się zdarzyć coś niezwykłego… może zachorował... Albo, co
nie daj Boże, wypadek w fabryce… Tak, to pewnie jakiś wypadek bo przecież
sam przyszedłby… na pewno przyszedłby…
Ubrała się ponownie włożyła kapelusz i pojechała na Konstantynowską.
Dom, w którym mieszkał Stach, znała. Mała dziewczynka wskazała jej
mieszkanie pani Plucińskiej... Zapukała do drzwi delikatnie, nieśmiało.
– Proszę – odpowiedziały dwa głosy jednocześnie…
Weszła... W mieszkaniu panował półmrok, skąpe światło szło od okna z
podwórza…
– Aaaaa... – zaskrzeczał jeden głos zdziwieniem...
Jen ukłoniła się w stronę panny Praksedy i pani Plucińskiej...
… Przepraszam Panie bardzo.:.. Czy pan Stanisław Lemański wrócił z
pracy?…
– Owszem,... wycedziła wolno panna Prakseda… – a bo co?... Co
panienka chciała?...
– Pragnęłabym widzieć się z panem Lemańskim.
– Widzieć!… Proszę, jak się to nie wstydzi!...
– Do kawalera, do mieszkania przychodzi!... Panienka z porządnego
domu!... Tfu!... Hańba!…
Pani Plucińska zrobiła gest… Cicho bądź Praksiu, ja powiem… Pana
Lemańskiego nie ma i nie będzie, bośmy go wyrzuciły z mieszkania… Owszem
przyszedł z fabryki dzisiaj, ale musiał natychmiast spakować swoje manatki i
wynosić się… Gdzie poszedł nie wiem. A teraz powiem... u mnie niech
panienka pana Lemańskiego nie szuka, bo u mnie dom za porządny… Do
widzenia!...
Jen stała blada... osłupiała... Wykrztusiła ze ściśniętego gardła –
dowidzenia – i wyszła... W ślad za nią popełznął, jak gad, śmiech – rechot i
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
44
prześladował ją długo jeszcze tej nocy, kiedy zapłakana nie mogła zasnąć w
swoim różowym pokoju.
Na drugi dzień nie mogła się uspokoić i ani miejsca sobie znaleźć. Gały
dzień myślała o Stachu... Może list napisze, zna przecież mój adres... Może
napisać list... Ale list nie przyszedł... może jutro... czekanie na wiadomość
było udręką...
W nocy spała niespokojnie i na trzeci dzień od samego rana wyglądała
listonosza. Gdy go zobaczyła, wybiegła mu naprzeciw... Ale listu od Stacha nie
było... Poszła do domu z mocnym postanowieniem: Nie! nie będę czekała,
pójdę przed fabrykę.
Ubrała się i wyszła. Czuła się strasznie sama... Zatrzymała się u wejścia w
pobliżu fabryki... poczeka... Serce zabiło jej mocniej, kiedy syrena dała
znak zakończenia pracy… Zobaczę go, myślała gorączkowo...
Robotnicy wpłynęli z bramy czarnym strumieniem, który dalej, za
fabryką, rozwidlał się na kilka mniejszych… Szli jeden za drugim, jeden za
drugim…
Oczy Jen latały... Nie ten... nie ten... nie ten... nie ten... nie ten... nie
ten... Tyle twarzy już przeszło, a żadna nie była twarzą Stacha… Lęk jakiś
dziwny, nieokreślony wkradł się w serce. Robotników było coraz mniej,
wychodzili już tylko pojedynczo w odstępach…
Wtem ktoś stanął przed nią... Twarz mała, wyschła, nos mały, usta
bezzębne, na nosie okulary... Skąd ona zna tę twarz. Widywała ją już dawniej,
kiedy czekała przed tą bramą na Stacha... Trenciok... Tak, stary
Trenciok..... Cóż on chce...
– Panienki kochanego wyrzucili z fabryki... wyrzucili... he... hee...
Zrobił szkodę na parę tysięcy... Wzięli za halsztuk i wyrzucili... tak!..
Zrobił odpowiedni ruch ręką…
Oczy Jen zaokrągliły się przestrachem.
– Ale co to panienka będzie się trapić... Co?... Taka ładna, zgrabna
panienka... Chłopców jest jak psów na świecie...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
45
Ostatnich słów nie słyszała, szła do domu prędko... Prędko... Być jak
najprędzej u siebie... Kiedy przechodziła przed domem, firanka w gabinecie
ojca poruszyła się... Jen tego nie spostrzegła...
Drzwi wejściowe otwarła szybko i pobiegła po schodach na górę... drzwi
do jej pokoju były lekko uchylone... Nareszcie u siebie...
Gazeta!?… co u niej na stole robi gazeta dzisiejsza?... tak!
popołudniowa… Rzuciła po niej, okiem... nagle wzrok jej zatrzymał się w
miejscu czerwono podkreślonym... Co!... co!... zaraz!... Skronie jej
nabrzmiały... oczy rozszerzyły się… twarz stężała skurczem zgrozy... W
rubryce "wypadki miejskie" widniało podkreślone czerwonym ołówkiem…
ŻYWCEM SPALONY!
Dziś w godzinach rannych posterunkowy Komisariatu Y natknął się u podnóża
Wielkiej Hałdy na zwęglone zwłoki młodego człowieka. Ze znalezionych
dokumentów wynika, że jest to dziewiętnastoletni Stanisław Lemański, były
terminator fabryki Gardo-Hammer. Krewni i znajomi zmarłego proszeni są o
przybycie do Komisariatu Y, w celu zajęcia się pogrzebem, odebrania dokumentów i
niewielkiej sumy pieniężnej, którą przy tragicznie zmarłym znaleziono.
Przeczytała raz, drugi, a potem zachwiała się na nogach, jakby w nią
wielki wiatr uderzył, ręką przycisnęła serce... mocno ścisnęła powieki i z
jękiem osunęła się na podłogę...
W tej chwili drzwi się otwarły i do pokoju córki wszedł profesor. Podbiegł
szybko do zemdlonej, podniósł ją i położył troskliwie na szezlongu... Z
pomocą służącej cucił długo..., Otwarła wreszcie oczy, popatrzyła krótko na
pochylone nad nią twarze i zemdlała z powrotem. Leżała tak z zamkniętymi
oczyma może godzinę, może dwie. Ojca ogarnął niepokój…
– Jen, zawezwiemy doktora?...
Odchyliła powieki... – Niepotrzebny… powiedziała cicho... nic mi nie
jest... zostawcie mnie samą... Proszę...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
46
– Nie, samą cię nie zostawię... Marynia będzie czuwała przy tobie... ja
wyjdę, jeśli tego chcesz?...
Nie zrobiła żadnego gestu, nie zatrzymywała, nie prosiła, nie płakała, nie
żaliła się... Leżała tak z zamkniętymi oczyma, obojętna, zimna, bez serca...
Jak gdyby nie jego córka... jak gdyby obca. Profesor podniósł się ciężko i na
palcach cicho wyszedł z pokoju… Za drzwiami przystanął i przesunął ręką po
czole...
Za parę dni przyjedzie Kid, do tego czasu załatwi się wszystkie, potrzebne
Jen do wyjazdu zagranicę, dokumenty. Jeszcze tydzień będzie córka z nim, a
potem wyjedzie do Anglii, – tam łatwiej przechoruje swoją miłość... Jen...
Zszedł do gabinetu i usiadł przy biurku... Ręką bezwiednie sięgnął do
bocznej szuflady po gruby, szary brulion... Przerzucił parę kartek, przeczytał i
odszedł wspomnieniem daleko.., zamyślił się... zasłuchał... Cicho było
wokoło, a profesorowi zdało się, że słyszy kroki... kroki idącej ku niemu
smutnej starości...
... Powoli, jak gdyby z żalem, ujął pióro i pisał...
Jen – Ty byłaś radością mego życia i już nigdy nie wrócą chwile, które w
twym dzieciństwie przeżyłem... Czas nieubłaganie kroczy naprzód...
rośniemy, dojrzewamy, a potem starzejemy się i więdniemy, i gdzieś
bezpowrotnie odchodzi poezja, która jest udziałem młodości i wiosny...
W tydzień później przyjechał Kid. Przyjechał w nocy z hałasem i wrzawą
jak każdy reporter. Obudził psa... Przestraszył Marysię. Profesora rozrzewnił
swoim pięknym, polskim akcentem, werwą i mocnym uściskiem, – ale
spoważniał przy witaniu się z Jen. Spojrzał na nią przenikliwie, zagadnął a
potem zaczął pogodnie rozmawiać o rzeczach, które nie wywołują żadnych
wspomnień, powoli absorbują i dają odpocznienie. Kid, dobry psycholog,
domyślił się i współczuł…
–...odpoczniesz jutro, a pojutrze będziesz mógł zwiedzić Sosnowiec...
zapowiada się na ładną pogodę, powiedział profesor Kidowi na dobranoc.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
47
U Otońskich już drugi tydzień rozmawiano szeptem. Doktór przychodził
dwa razy dziennie i kiwał beznadziejnie głową... Ostre zapalenie płuc, przy
tak zbiedzonym organizmie mogło się skończyć tylko śmiertelnie. Pan
Otoński, jego żona i Włodek czuwali przy Stachu na zmianę, bo katastrofa
mogła nastąpić lada chwila... Przykładano choremu do głowy lód, wlewano
przemocą do ust lekarstwo... Chwilami rzucał się na łóżku jak ryba, zaciskał i
otwierał pięści i bredził... bredził...
...Panie Pik!... motor kręci się, wiruje... strzela… dymi!... Uważaj... Pali
się... Pali... ludzie patrzcie!... idą takie koła czerwone, trójkąty czerwone...
koła małe... duże... Włodek trzymaj mnie, bo lecę!... trzymaj!... lecę!:.,
spadam!... zabiję się!... zabiję się... zabiję!... ooo... ooo...
Pan Otoński zmienił się. Stał się nerwowy i milczący, choroba Stacha
pochłonęła go całkowicie. Godzinami siedział przy łóżku i mierzył
temperaturę, zmieniał kompresy, dawał lekarstwa... Robił w zastępstwie
doktora zastrzyki... Na twarzy jego i w oczach malowała się zawziętość.
Wydrzeć śmierci to młode życie... wydrzeć...
Najwięcej wyczerpywały chorego ataki gorączki, przychodziła nagle,
targała nim i spychała na dno boleści... Widzenia rozmaite prześladowały
go, rzucał się i podnosił z siłą niewytłumaczoną. A potem, po ataku leżał
nieruchomo, mokry od potu z tlącą się iskierką życia... Czasem zrywał się i
siadał na łóżku i patrzył nieprzytomnie na czuwających przy nim. Raz wlepił
w Otońskiego płonące oczy.
– Ojcze! ach Ojcze!... dobrze, że jesteś... chodźmy stąd... chodźmy!…
ojcze, zaśpiewam ci piosenkę, twoją ulubioną piosenkę… Jak szybko mija
życie…
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
48
– Jak szybko mija czas… ojcze czemu jesteś taki biały?... taki
biało-czerwony?
– Ach wiem, ty mieszkasz w Wielkim Piecu... O! ooo jak gorąco... jak
gorąco... Nie ciągnij mnie tam, ojcze!... Ty mnie przyklejasz do Wielkiego
Pieca!... Oooo!
– Połóż się, połóż – uspakajał Otoński i kładł chorego na poduszki.
– Ty nie jesteś mój ojciec... Ty nie jesteś... Stach dzwonił zębami...
– Panie Majster!... panie Majster... robię przecież, robię!... panie
Majster... woda!... woda!... zimno… brrr…
– Poci się – zauważył doktór, który wszedł w tej chwili. Pochylili się obaj
nad chorym. – Przycichł…
– Ale niech pan doktór zauważy, jak on się zmienia na twarzy...
– Tak... i oddech coraz słabszy... tętno wolniejsze... czyżby to już
koniec?…
Otoński podniósł się wzburzony...
– Czy naprawdę jesteśmy bezsilni, panie doktorze!?... Niech pan coś radzi,
proszę pana... Ten chłopiec to tak, jak gdyby i Pański syn, bo on nie ma
nikogo!...
Doktór uśmiechnął się blado. – Medycyna, proszę pana, tylko trochę
pomaga organizmowi w zwalczaniu choroby... nic więcej..., nic więcej... Jeśli
sam organizm nie zwycięży choroby, to medycyna może tylko odsunąć
moment skonania na czas krótki... I nic więcej, proszę pana... i nic więcej...
Otoński opuścił głowę…
Chory miał twarz jak opłatek, ustami chwytał powietrze... palce
pracowały nerwowo. Grube krople potu wystąpiły na twarz. Doktór pochylił
się nad chorym i patrzył weń długo, długo, jak gdyby chciał przeniknąć
odwieczną walkę życia ze śmiercią...
– To ostatnia próba, powiedział po chwili – szeptem. – Teraz albo nastąpi
przesilenie, albo katastrofa…
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
49
Do pokoju weszli pozostali członkowie rodziny. Włodek stanął na boku..
Nie mógł patrzeć na łóżko... Do oczu cisnęły mu się łzy, – a tu tyle ludzi…
Głupie łzy, wstyd naprawdę... odwrócił się w stronę okna...
Pani Otońska stanęła u wezgłowia z chusteczką przy oczach. Doktór
trzymał chorego za puls i patrzył mu w twarz z natężeniem... Zaległa cisza
tak wielka, że słychać było tykanie zegara z trzeciego pokoju. Minuta...
dwie... trzy... dziesięć... piętnaście... dwadzieścia... o to już chyba
trwa wiek…
Chory podniósł powieki o parę milimetrów, spieczone wargi zamknęły
się...
– On coś mówi, panie doktorze, to widać po ruchu warg, – odezwał się
drżącym głosem Otoński…
Doktór pochylił się jeszcze bardziej nad chorym...
Chory podniósł powieki o parę milimetrów, spieczone wargi zamknęły
się...
– On coś mówi, panie doktorze, to widać po ruchu warg, odezwał się
drżącym głosem Otoński…
Doktór pochylił się jeszcze bardziej nad chorym...
– Pić... pić...
Doktór napełnił szybko łyżkę jedną, drugą, trzecią. Chory westchnął
wolno…
– Puls... zaraz zobaczymy puls…
Cisza... wszyscy patrzą na pochyloną, skupioną twarz...
– No wiecie państwo, rogata dusza siedzi w tym młodym człowieku –
powiedział doktór po chwili z jasnym uśmiechem – będą jeszcze z niego
ludzie..., będą... Zostawmy go tak... niech pan, kawalerze, zasłoni okno –
zwrócił się do Włodka...
Włodek nie mógł znaleźć sznura od story, ręce trzęsły mu się, śmiał się i
płakał na przemian. Zasłonił okno i wyrwał się z domu. W pole pobiegł za
miasto, aby się nacieszyć i aby dać folgę radości co go rozpierała...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
50
–... uratowany Stach!... uratowany!... – wrzeszczał jak dzikus, aż
pastuszkowie kóz poczęli się za nim oglądać z lękiem.
Słońce zachodziło czerwono i dymy ognisk pastuszych wiły się w górę,
podobnie skręconym, czarnym i błękitnawym kolumienkom. Zapowiadało się
na trwałą pogodę.
Pogoda następnego dnia była cudowna. Jesień polska kapryśna i zmienna
zachłysnęła przed ludźmi najpiękniejszym swym dniem.
Kid ubrał się spiesznie i wyszedł na miasto. Na postoju dorożek zatrzymał
się, popatrzył na dorożkarzy. Wybierał z wyglądu... Ten nie, tamten nie... O!
ten. Twarz ciekawa, oczy rozumne, a przy tym ta pewność siebie i
zawadiackość w postawie... Podszedł do dorożkarza.
– Dawno jeździcie dorożką?
– Od urodzenia, Panie, od urodzenia, mój ojciec był dorożkarzem i
dziadek też...
– To znacie Sosnowiec dobrze?...
– Panie! Sosnowiec to znam tak, że mógłbym z zawiązanymi oczyma trafić
w każdy kąt.
– Obwieziecie mnie więc po Sosnowcu...
– Proszę, niech Pan siada. Wio!...
– Lubicie swój Sosnowiec?...
– Panie, kawał świata objechałem, podczas wojny – to człowiek się obijał
po różnych większych miastach... W Berlinie byłem, bo w niewoli niemieckiej
mnie trzymali... Przez Paryż przejeżdżałem, bom we Francji pracował jako
robotnik, ale mnie się tylko Sosnowiec podoba, Panie – tylko Sosnowiec.
– A dlaczego?...
– Bo widzi Pan, tu się urodziłem, tu pochowałem ojca i matkę, tu się
człowiek cieszył i płakał w dzieciństwie…
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
51
– …to dlatego... I nawet jak byłem daleko i było mi dobrze, to zawsze to
miejsce wspominałem...
Reporter wyjął notes i zaczął zapisywać swoje spostrzeżenia. Dorożka
trzęsła nim i na papierze powstawały kulfony... Jechali tak przeszło godzinę...
– To wszystko Sosnowiec?...
– Tak, Panie – Sosnowiec...
– A to co za fabryka?...
– Tu kotły wyrabiają takie, że pierwsze skrzypce...
– To takie kotły orkiestrowe?
– Jakie tam orkiestrowe!... Na parę...
– No, takie do łaźni... No i lokomotywy, i mosty, i domy... i diabli ich
wiedzą co jeszcze... a przed wojną – to pewnie i samowary wyrabiali i do
Besarabii wysyłali…
– Gdzie?
– Do Besarabii...
– A gdzie to jest?...
– No, gdzieś za morzem pewnie... chyba, że za morzem... Wio!...
Słońce przygrzewało, reporter kazał zatrzymać przed napotkanym barem.
Wysiadł, wypił dwa kieliszki i zabrał do dorożki syfon wody i flaszkę
wyborowej...
Jechali dalej… Na ulicach, nie mających gładkich nawierzchni,
wybrukowanych kocimi łbami, dorożka chybotała się jak łódź na wodzie, z
fali na falę...
– To jeszcze Sosnowiec?
– Tak, to Sosnowiec...
– Czy nie moglibyśmy jechać prędzej, zdaje mi się, że my za wolno
jedziemy…
– Jeszcze prędzej??... Nie Panie, kobyła nie wróbel, nie pofrunie, a i tak
jedziemy więcej w powietrzu, niż na ziemi.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
52
Kid spojrzał bokiem na konia, Rosynant, pomyślał. Szkapa była
stworzeniem, przemyślnym... Służyła swemu panu wiernie od wielu lat i znała
bruki sosnowieckie jak swój worek z obrokiem... Miała przy tym własną
metodę galopowania... Metoda polegała na tym, że kobyła szeroko
przebierała kopytami w powietrzu i podrzucała zadem, jak hyżo pędzący
rumak, a w istocie stała w miejscu, ledwo ciągnąc dorożkę... Przy tych
podrygach pojazd trząsł się mocno, tak, że pasażer i woźnica mieli wrażenie,
że jadą ze średnią prędkością. Tak, to rutynowana szkapa dorożkarska umie
oszczędzać swe siły…
Jechali chwilę w milczeniu...
– A to co za fabryka?
– Rułkownia
– Co tam wyrabiają?
– Ruły…
– Co?
– Ruły… No, nie wie Pan? jak złożę rękę w trąbkę to co będzie?…
– Trąbka…
– Nie, bo ruła...
– I oni tam takie wyrabiają?...
– Eee... tam takie... Lepsze, takie jak stąd do Gdyni…
– Ou...
– No tak, Panie, żeby taki ruch miał...
Słońce przygrzewało coraz mocniej.
Dorożkarz, odwrócony i pochylony w stronę pasażera, pokazywał część
miasta, położoną nad Przemszą.
– I to wszystko Sosnowiec?…
– Tak, to furt Sosnowiec…
Wyborowej i wody w syfonie ubywało…
Reporter rozpiął kołnierzyk i kazał postawić budę… Słońce prażyło.
– A to co za fabryka?...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
53
– W tej i w tamtej, cośmy przejeżdżali, wigonię obrabiają. To wielkie
fabryki, Panie... wysyłają swoje wyroby do tych kitajców z warkoczami, do
czarnych ludów i do Argentyny też...
– A co to jest wigoń?
– Wigoń? Hm – nie wie Pan co to jest wigoń?…
– Nie.
Dorożkarz wzruszył rozpaczliwie ramionami.
– Wigoń to jest… to są… kudły baranie, wełna, bawełna i nici
– I nici?
– I nici… Pracują tu same kobiety, nazywają je mężczyźni szpulami, albo
niciami… Jest nawet taka piosenka o niciach, nie wiem, czy Pan zna?...
– Nie, nie znam… Zaśpiewajcie…
Ukradli nici, Ukradli nici,
Bandyci...
Oddajcież nici, Oddajcież nici,
Bandyci...
– I czy to jeszcze Sosnowiec?...
– Tak.
– A cóż to za miasto. Londyn zwiedzałem autokarem, Wiedeń i Paryż
taksówką, ale nigdzie nie trwało to tak długo...
– Jechali znów chwilę w milczeniu…
Na jednej z ulic zaleciało ostrym, kwaśnym zapachem...
– Cóż to za zapach, że aż w nosie kręci...
– Bo to, widzi Pan, w Sosnowcu jest dużo chemicznych fabryk.
– Tak, a co wyrabiają?
– Wszystko i wagonami odsyłają rozmaite sody, siarki, azoty, zajzajery i
inne lekarstwa... Tak, Panie!...
– Długo to jeszcze będziemy jechali?
– Jak się skończy, to staniemy.
Uf... gorąco... Wyborowej i wody sodowej nie było już ani kropli.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
54
– Czuję, że od tego wstrząsania dostanę morskiej choroby – mówił sobie
reporter... Leżał na oparciu i patrzył leniwie w kierunku, który mu
pokazywał dorożkarz.
– Widzi Pan tę hutę? Dawniej nazywała się Aleksander, bo ten car, psia
noga, uparł się, żeby jego imieniem tę hutę nazwać... Inaczej, mówi, na żaden
odlew nie pozwolę... No i nazwał… Ale jak cara zabrakło, to ludzie w try
miga zmienili i teraz nazywa się inaczej. Był nawet taki wierszyk o tym.
Aleksander poszedł na wander...
Kupił buty za trzy guty
A trzewiki za dwa śpiki
Rudi ludi tudi bum...
– Ou, ładne... całkiem ładne
– Phi, Panie, – my tu lepsze umiemy, mój szwagier raz taki wierszyk
ułożył, że cała rodzina pochorowała się od śmiechu. Tak, Panie, żebym taki
ruch miał...
Przejeżdżali obok kopalni.
– Dużo tu macie kopalń?
– A jest ich tu sporo... Ale na dół – to górnicy byle kogo nie wpuszczają, –
bo skarbnik mógłby się obrazić.
– Któż to jest ten skarbnik?
– Jak to – nie wie Pan, że każda kopalnia ma swego skarbnika, który siedzi
pod ziemią i pilnuje tam porządku?... Raz jeden taki, z gazety wycięty
reporter, czy jak to mówią, zjechał do kopalni i zaczyna tam sobie gwizdać i
świstać… Górnicy przestrzegali go delikatnie... zamknij Pan mordę, tu
gwizdać nie wolno, bo się skarbnik obrazi... a ten reporter nic, tylko
gwiżdże dalej, a potem mówi... Jaki tam skarbnik, bzdury, panowie górnicy,
bzdury... niewierzcie w duchów... ledwo to powiedział, a tu jak go coś nie
wyrżnie ni stąd, ni zowąd pacyną węgla w łeb – to do dzisiejszego dnia guz
mu nad lewym uchem... został... Tak, Panie, ze skarbnikiem to nie ma
żartów… Wio!..
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
55
Kid wrócił do domu około piątej i pod wieczór spał się położył – ale, kiedy
noc otuliła miasto i zapłonęły światła uliczne, wstał, ubrał się i wyszedł...
Cień jego majaczył chwilę w pustej ulicy, a potem zagubił się na zakręcie...
Nocą sylwetki ludzkie podobne są do siebie, przeto cień, zaglądający do
okien, za którymi słychać było płacz głodnych, drobnych dzieci, podobny był
do cienia, który później w innym miejscu przyglądał się pracy nocnych
robotników, który słuchał wymownego, podziemnego dudnienia łub
odchylony długo patrzył w niebo...
Kid wrócił do domu nad ranem milczący, zamyślony...
– Co robił tej nocy Kid?... Co widział?... Co słyszał?…
Może zgrzytliwy Wielki Piec opowiedział mu długą już historię ludzi
ubogich?... może maszyny hal fabrycznych wystukały mu odległym rytmem
opowieść o tęsknotach innych maszyn... maszyn-ludzi?...
... a może otworzył przed nim swoje serce, stróżujący nad miastem,
gwiaździsty Orion?...
Stach wracał szybko do zdrowia. Po paru dniach mógł już siąść na łóżku, a
nie minęło półtora tygodnia, kiedy o własnych siłach wyszedł na werandę.
Osłabienie mijało, a serdeczność i ciepła atmosfera domu Otońskich
przyczyniły się do rychłego powrotu do zdrowia.
Stach zdawał sobie sprawę jak wielkie zobowiązanie wobec Otońskich
zaciągnął. Czymże ja im zapłacę, myślał... czym?... Przecież trzeba by im,
ludzką miarą mierząc, górę złota postawić, a ja im mogę tylko podziękować i
odejść z tym długiem wdzięczności.
A teraz muszę wyzdrowieć jak najprędzej i odejść... odejść... Gdzie
odejść… gdzie?… gdzie iść?... Przed siebie, za pracą..., Przed siebie... za pracą...
Wspomnienia dni minionych wróciły. Śmierć ojca, babki, pobyt w
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
56
warsztacie... Machalik... Pik, kompresor... i potem ta noc, kiedy się było
niepotrzebnym, – wyrzuconym od ludzi... Musi wyzdrowieć jak najprędzej i
odejść na poniewierkę od dnia do nocy, jak zresztą każdy bezrobotny...
Tamto życie w warsztacie było ciężkie, ale była Jen, były godziny z nią...
Jen...
– Jakże ma się nasz chory – odezwał się wesoły głos. Otoński wszedł do
pokoju...
– Dziękuję, już całkiem dobrze, za parę dni wstanę zupełnie – myślę
właśnie czym ja to Państwu zapłacę? czym?...
Otoński popatrzył na Stacha.
– Właśnie i ja myślałem o tym, bo bez zapłaty, widzi Pan, nie obejdzie się,
nie! Musi Pan zapłacić... Ja już obmyśliłem nawet sposób, w jaki sobie
ściągnę tę należność od Pana... Niech Pan słucha... Na dniach, za tydzień
powinien Włodek wyjechać na studia do Warszawy...
– A więc i Włodka stracę – pomyślał Stach – i oczy posmutniały mu
jeszcze bardziej…
–...powinien, ale nie chce – powiedział Pan Otoński dramatycznie.
– Dlaczego nic chce?., dlaczego? obruszył się Stach. – O, niech Pan
pozwoli, ja go przekonam... Przecież to najwyższa radość móc pogłębiać
swą wiedzę.
– Ja mu też tak mówiłem, ale on nie chce... nie chce!...
– Studiować nie chce?
– Studiować chce…
– Więc co?
– Nie chce sam jechać na studia…
– A z kim?...
– Z panem…
– Ze mną?... Ale przecież?...
– Żadne przecież, panie Stasiu, żadne przecież, jest Pan moim dłużnikiem
albo nie jest?
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
57
– Jestem.
– Więc pojedzie Pan na studia z Włodkiem.
Stach patrzył na Otońskiego oszołomiony, zaskoczony, bezradny – miał
minę człowieka, któremu ni stąd, ni z owąd mówią o wielkiej wygranej...
– Ale przecież wtedy dług mój nie zmniejszy się, a wzrośnie...
– Przeciwnie, proszę Pana, przeciwnie... My w Warszawie nie mamy
rodziny. Włodek byłby sam.., Daleko od domu, mniejsze poczucie
odpowiedzialności... nie liczenie się z uciekającym czasem... Zresztą, ja
Włodkowi ufam zupełnie, ale jeśli pojedziecie razem będę pewniejszy...
Włodek ma miękki, słaby charakter, a przy Panu będzie się więcej przykładał
do nauki... Wierzę, że przy Panu wyrobi się na samodzielnego, niezależnego
życiowo człowieka... Nie mówię tego, żeby syn mój był mi ciężarem, albo
żebym chciał go odsunąć od mojej kieszeni… nie, nie mówię tego z tą myślą.
Mówię to dlatego, że im dziecko łatwiej radzi sobie w życiu, im bardziej jest
samowystarczalne i niezależne, tym większy spokój ojca... Ale sprawy
materialne są nieważne, ostatnią koszulę gotów jestem sprzedać byle dziecko
moje spokojnie szło ku swojej przyszłości, ale żeby szło, żeby nie stawało. Bo
w życiu młodego człowieka szkoda każdego dnia, każdego dnia
zmarnowanego. Każdy dzień młodego powinien być albo prawdziwą,
podniosłą zabawą, pełną radości i zadowolenia, albo prawdziwą pracą. Oto,
widzi Pan, dlaczego chcę, żeby Pan pojechał z Włodkiem. Pan, jako jego
przyjaciel, jest bardzo bliski memu domowi. Zresztą, żeby Pan był w zgodzie z
sobą możemy ustalić, że wszelka pomoc z mojej strony będzie tylko
pożyczką, zwrotną pożyczką... My się tu na czas waszych studiów ściśniemy
w wydatkach i ile będę mógł, tyle wam poślę... Czesne, co prawda, będzie
podwójne; chociaż Pan, jako biedny i bez rodziców uzyska na pewno ulgę w
opłacie... A w końcu piszcie nam o swoich powodzeniach i niepowodzeniach
szczerze, a, my będziemy was podtrzymywali – ile sił starczy...
Stach milczał. Nie wiedział co powiedzieć, słów mu brakowało, uścisnąłby
Otońskiemu rękę...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
58
– Więc nie odmawia Pan i przystanie na moją prośbę – panie Stasiu?
Przytaknął głową.
– Studia były moim skrytym marzeniem – wymamrotał, nie mam słów
podzięki... Chciałbym Pana zapewnić, że damy sobie radę z Włodkiem, że
studia pójdą gładko – i że na pewno nie będziemy ciężarem, ale to byłyby
słowa... będę się starał ze wszystkich sił...
– Tak, tatusiu, damy sobie na pewno radę – dopowiedział Włodek, który
w tej chwili wszedł do pokoju. – Dwóch takich młodych, zdrowych
dryblasów... obejdzie się później bez Tatusiowej gotówki, – aby tylko na
początek... bo rozumie Tatuś, każdy początek jest trudny...
Otońskiemu zwilgotniały oczy...
– Niech Pan uważa nasz dom za swój, panie Stasiu – proszę – zupełnie za
swój... powiedział jeszcze i wyszedł.
Przyjaciele zostali sami, uścisnęli sobie ręce serdecznie.
– Więc to Ty zmieniasz wszystko w mym życiu – odezwał się Stach.
– Trochę ja, – a przeważnie ojciec. 1 to był właściwie jego projekt. Ja, to
widzisz, tylko dlatego, że nie chciałem, abyśmy się rozstawali. Od dzieciństwa
idziemy razem, dlaczego mielibyśmy się teraz rozstać – tym bardziej, że
wiedziałem, że wyższe studia są, twoim ukrytym marzeniem.. A przy tym,
uważasz, we dwóch zawsze raźniej. Ty będziesz mnie trochę poganiał, bo ja,
jak wiesz, leń jestem, a ty natura solidna, pracowita, to i sam przykład
wystarczy. Będziemy pracowali razem i jeden drugiego wesprze... prawda?...
– Przede wszystkim będę dążył żebyśmy nie ciążyli u ojcowskiej kieszeni –
zdecydował Stach...
– Oj! to już mniej ważne, ważniejsze, że nie rozstaniemy się i kwita... A
teraz słuchaj, jest sprawa druga, którą chcę z Tobą wyjaśnić, powiedz no, jak
to było z tym portfelem?
– Z jakim portfelem?
– No z twoim, zaginionym...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
59
– Mój portfel zaginiony? Przecież chyba jest w marynarce, w wewnętrznej
kieszeni.
– Ależ nie ma... nie ma... Obecnie jest u mnie, a do niedawna był w
komisariacie. Znaleziono go przy spalonych przez buły zwłokach, przy
Wielkiej Hałdzie.
– Co ty opowiadasz, bredzisz chyba...
– Masz go, on mi brednie zarzuca. Czytaj! Oto notatka, która pojawiła się
w gazecie, tego samego dnia, w którym znalazłem ciebie nieprzytomnego i
chorego na polu...
Stach przeczytał i osłupiał.
– Zupełnie nie rozumiem.
– A oto sprostowanie, wydrukowane po trzech dniach. Sprostowanie,
wydrukowane na skutek mojej i ojca interwencji. Osobiście udaliśmy się do
komisariatu, gdzie złożyliśmy odpowiednie dowody i zaręczyliśmy, że ty
żyjesz, że jesteś chory, że znajdujesz się w naszym domu pod nasze opieką i
że nie mylimy się zupełnie, co do twojej, osoby. Był nawet posterunkowy,
który sprawdził wiarogodność słów naszych. Ale ty nie możesz tego pamiętać,
bo leżałeś nieprzytomny w gorączce. Byłeś krótki czas, mój drogi,
kompletnym nieboszczykiem, zmarłym śmiercią tragiczną. Byli nawet
świadkowie, którzy potwierdzili tożsamość twojej osoby z dowodami
znalezionymi przy owych zwłokach.
– Więc kto był ten spalony?...
– Według zeznania dwóch strażników huty, pilnujących odłożonego
surowca, był to niejaki Wiśniewski, złodziej surowca, zwany Felkiem
Kuternogą. Może sobie przypomnisz tę noc...
Stach zamknął oczy i widać było, że pamięć pracuje z natężeniem...
– Przypominam sobie jak przez sen, że ktoś mnie prowadził i
podtrzymywał, ale kto to był – nie pamiętam, pewnie to był ten Felek i
mówisz, że go spaliło?...
–Tak.
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
60
– Szkoda chłopca… marnie żył, marnie zginął...
Milczeli dłuższą chwilę, każdy był myślami gdzie indziej...
– A widzisz?... Przypomniało mi się, należałoby zapłacić mojej byłej
gospodyni, pani Plucińskiej... Czy w portfelu zostały pieniądze?… było
czterdzieści złotych…
– Tak, tyle odebraliśmy i Twojej byłej gospodyni zapłaciłem należność za
przemieszkany miesiąc.
– A kuferek? zostawiłem go u dozorcy?
– Odebrałem, on mi nawet pomógł go przynieść, to zacny człowiek. On
był tu też, bo świadczył, że Ty jesteś owym Lemańskim, który mieszkał u pani
Plucińskiej, do którego należą, znalezione przy zwłokach, dokumenty.
– I pani Plucińska też była... bardzo cię żałowała...
Stach uśmiechnął się gorzko...
– A słuchaj, Stachu, powiedz mi, co to była za panienka, z którą się
spotykałeś?...
– Skąd Ty wiesz o tym?...
– Pani Plucińska...
Pani Plucińska... Stach spojrzał posępnie... – Nie dziś, nie teraz, może
kiedy w przyszłości opowiem ci... nie dziś... nie teraz...
Włodek nie nalegał...
– A wiec za tydzień będziemy w Warszawie, powiedział z radosnym
błyskiem w oczach...
Poweselali.
– Zaczynamy nowy szmat życia…
A tak — zaczynamy...
Za oknem w ogródku jesień rozpostarła wdzięki swoje – plamami astrów
różnokolorowych, białych... żółtych... czerwonych... fioletowych... Jesień...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
61
Listy wuja Stefana były właściwie wspomnieniami z włóczęgi po dalekim
świecie... Przychodziły rzadziej niż listy ciotki Heleny i były dla prof.
Jarockiego prawdziwą radością.,.. W ostatnim liście, który nadszedł
następnego dnia po wyjeździe Jen i Kida do Anglii, wuj Stefan pisał…
Kochany Andrzeju...
Polska powinna mieć własne plantacje bawełny, inaczej – powinna mieć
własne kolonie. Już przed Wielką Wojną w trzechleciu od r. 1909 do r. 1911
ówczesne Królestwo Polskie, znajdujące się pod zaborem rosyjskim,
sprowadzało za sześćdziesiąt trzy miliony siedemset sześćdziesiąt tysięcy rubli
bawełny... W Polsce Niepodległej w trzechleciu od r. 1927 do r. 1929
sprowadziliśmy za osiemset czterdzieści dziewięć milionów trzysta trzydzieści
jeden tysięcy złotych bawełny...
Gdybyśmy mieli własne kolonie, nie płacilibyśmy złotem zagranicy i nie
bogacilibyśmy obcych, ale swoich, a więc siebie... Samodzielna gospodarka
kolonialna – to sprawa dla Polski paląca. Na plantacjach bawełny pracowałem
trzy razy... bawełna jest rośliną o ciekawej historii – bawełna jest rośliną starą...
Znaną była już za czasów Herodota, a Kajusz Pliniusz w swej historii
naturalnej pisze, że uprawiano ją w Egipcie, gdzie służyła do wyrobu tkanin.
Arabowie rozpowszechniali uprawę bawełny w niektórych okolicach Europy
południowej (Hiszpania). W ogóle Arabom narody cywilizowane mają wiele do
zawdzięczenia, nie tylko za prace i studia nad medycyną, matematyką, kulturą
agrarną i architekturą... Pierwszą plantację bawełny w Ameryce założono w
roku 1639 i z czasem Ameryka zajęła przodujące stanowisko w uprawie tej
rośliny..., Bawełna rośnie w okolicach ze średnią roczną temperaturą od 29 do
40 stopni. Niemieckie Katon pochodzi od angielskiego cotton, a ten od keton,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
62
oznaczającego, z małą odmianą samogłosek we wszystkich językach semickich,
bawełnę, i brzmiącego dotąd jeszcze w nowoarabskim kutun...
Ogólnie dzielą botanicy roślinę bawełniną na dwie wielkie rodziny:
pochodzenia azjatyckiego i amerykańskiego. Gatunków bawełny jest
kilkanaście. Jest bawełna drzewna, która jest rośliną wieloletnią, dochodzącą do
sześciu metrów wysokości i rozpowszechnioną w Indiach Wschodnich,
Chinach, Egipcie. Jest bawełna barbadoska, roślina zachodnio-indyjska,
dochodząca do trzech i pół metra wysokości i odznaczająca się delikatnym,
długim, jedwabistym włóknem. Bawełna kiściasta jest gatunkiem krzewowym,
dochodzącym do dwóch i pół metra wysokości, uprawiają ją przeważnie w
Stanach Ameryki Północnej, a więc w Arkansas, w stanach Luisiana, Teksas,
Mississipi i w Południowej i Północnej Karolinie... Bawełna zielna jest
gatunkiem przeważnie jednorocznym i owoce jej po dojrzewaniu nie pękają i
trzeba je zrywać rękami i obdzierać z łupin... Jeden wprawny robotnik może
zerwać dziennie od stu pięćdziesięciu do dwustu kilogramów bawełny... Z
pewnej odmiany chińskiej bawełny zielnej, zwanej świętą, noszą bramini swą
niefarbowaną odzież, gdyż tkanin farbowanych, jako nieczystych, nosić im nie
wolno... Zbiór bawełny nie jest jednoczesny, bawełnę dzieli się na wczesno- i
późno-jesienną.
Zbiór bawełny jesienny daje najlepsze włókno... Plagą plantacji bawełny jest
gąsienica zwana caterrpiller, która, jeśli opanuje plantację, potrafi ją zniszczyć
całkowicie. Bawełnę pakuje się w bele graniaste i okrągłe różnej wielkości, bele
ściska się prasami hydraulicznymi o sile miliona i więcej kilogramów.
Bawełnę strzelniczą czyli pyroksylinę otrzymuje się przez działanie
stężonego kwasu azotowego i siarkowego na otłuszczone oczyszczone włókno
bawełniane. Gatunek, znany w handlu pod nazwą Si Ajlend (Sea ísland), jest
gatunkiem najwyższym i oznacza się długim, jedwabistym włóknem o odcieniu
żółtawym... Na plantacjach bawełny pracowałem trzy razy... Kiedy pracowałem
w Nowej Georgii kolumna nasza robotnicza składała się z cudzoziemców... była
to zbieranina z całego świata – Niemcy, Rosjanie, Anglicy, Włosi i Francuzi,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
63
Hiszpanie, Grecy. Polaków było dwóch –ja i Kola Awakum. W głębi Rosji
wychowany syn Polaka – zesłańca, bezimienny Kola Awakum. Nieraz mówił do
mnie… – Ja z wami Stefan – ja z wami... Budowy był wątłej, ale głos miał piękny,
miękki i liryczny, i talent muzyczny niespotykany... Duszę by w kamieniu
obudził grą swą cudowną i śpiewem...
Naprawdę wierz mi Andrzeju, że śpiewał i akompaniował tak pięknie, tyle
uczucia wlewał w swój śpiew, że człowiek słuchał jak kobra.. Była to sztuka
prawdziwa – najwyższa sztuka.. Bo podnosiła i dawała zapomnienie… Ale po
polsku śpiewał swoje piosenki – i o to poszło... Nacje rozsierdziły się i każda
chciała piosenki w swoim duchu i w swoim języku. I zaczęły się grube wyzwiska,
a potem bójka. I ich było trzydziestu a nas dwóch. Kola Awakum wyciągnął się
od jednego uderzenia, bo miał wielki talent, ale słabe mięśnie, a ja broniłem się
długo, długo... na małej estradzie, aż mnie okrwawionego i nieprzytomnego
wyrzucili z szopy…
Obudziłem się w białym, szpitalnym łóżku i przez dwa tygodnie lizałem się
z ran. Zarząd plantacji usunął mnie z pracy, więc po powrocie do zdrowia
puściłem się w dalszą włóczęgę i w San Frisko zaciągnąłem się na frachtowiec
"Octopus".
A Kola Awakum – zapytasz pewnie?... Kola Awakum został monstra –
muzykantem w wędrownym cyrku, gdzie zmarnował się jego wielki talent, gdzie
go okradano i oszukiwano, ale został, bo poszedł na lep słów, którymi ujął go
chytry właściciel, że prawdziwa sztuka jest kosmopolityczną!
Profesor wyjął z biurka blok listowy i zaczął pisać do Londynu.
W pierwszych słowach zawiadamiał... Jen i Kid wyjechali... wczoraj
wieczorem nocnym pociągiem. Zaopiekujcie się Jen, drodzy moi, dajcie jej dużo
ciepła i serdeczności i nie pytajcie o nic. Młodość bywa rozmaita... Jedna obnosi
łzy swoje po ludziach i cierpi krótko, inna zamknięta jest i skryta, – ta druga
młodość jest boleśniejsza... Proszę, niech Ciocia przy pomni Jen, aby od czasu
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
64
do czasu napisała do mnie list. Czekam na list od niej... L. White to ciekawy
człowiek. Jego poglądy na literaturę i sztukę zgadzają się częstokroć z moimi...
O Sosnowcu tym razem niewiele będę pisał... Przed rokiem 1902 Sosnowiec
był osadą. Przemiana Sosnowca z osady na miasto nastąpiła 14 października
1902 r... Przed rokiem 1902 Sosnowiec był osadą, która leżała w pasie
nadgranicznym i w której z tego powodu nie wolno było budować, nie wolno
było wznosić domów... Były kopalnie węgla, były huty, byli ludzie, którzy w
tych kopalniach i hutach pracowali, a nie było domów, bo było prawo, które
tych domów wznosić nie pozwalało. Ale przed wojną prawo istniało po to, aby
je omijano... Przeto ludzie energiczni, przedsiębiorczy, ludzie zdobywcy, którzy
są fundamentem, są solą ziemi każdego nowo odkrytego świata, każdego nowo
powstającego państwa i każdego nowo budującego się miasta, ludzie tacy
zdobyli się na sposób. Otoczyli place płotami z desek, co przecież każdemu na
swoim terenie wolno i na osłonięte place zwozili wapno, cegłę, piasek, a kiedy
materiał mieli chyłkiem budowali domy... W ten sposób rosły, jak grzyby po
deszczu, trzy i cztero-piętrowe kamienice w miejscach nawet pryncypalnych.
Stójkowy, inaczej tak zwany policjant, dziwił się, spluwał z niedowierzaniem, w
końcu pisał protokół i odsyłał drogą urzędową do odpowiednich władz... Każda
sprawa urzędowa, od początku do schyłku świata, załatwiana jest długo, przez
ten więc czas właściciel skończył dom i zapełnił lokatorami...
A kiedy dom stał, przyjeżdżał urzędnik, brał odpowiednią grzywnę i wracał
ulicami, z których nowo budujących się domów widać nie było...
Przemiana osady na miasto jest świadectwem prężności, jest świadectwem
wzrastania i rozwijania się... Jest momentem przejścia z prymitywu do
cywilizacji, z chaosu do organizacji... Ale każdy ustrój ma swoje złe i dobre
strony, ma swoich zwolenników i oponentów... Życie prymitywne jest tańsze,
nie wymaga ponoszenia większych ciężarów społecznych... mniej krępuje...
mniej zobowiązuje... Życie zorganizowane, oparte na zdobyczach cywilizacji,
wymaga ofiar, jest droższe, jak droższe jest mieszkanie urządzone
nowocześnie, ze wszystkimi wygodami, od mieszkania – kucki drewnianej,
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
65
położonej w głębokim lesie, odsuniętej od ludzi i spraw bieżącego dnia, gdzie
człowiek cofa się w epokę Starej Baśni...
Jedni i drudzy, a więc ci, którzy pragną przemiany osady na miasto, jak i ci,
którzy są przeciw temu, mają częstokroć swoje interesy na uwadze i swoje
argumenty dla bronienia istniejącego porządku... Jednak ci, którzy pragną
przemiany osady na miasto, fabryczki w wielkie zakłady przemysłowe, flotylli w
potężną flotę, państwa w imperium, mają instynkt twórczy i są osobnikami
pożytecznymi dla danego zbiorowiska czy nacji, dla której walczą...
Przemiana osady na miasto ma swoich zwolenników i swoich oponentów i
jest w tym obraz ciągłych walk pomiędzy tymi, którzy grawitują ku przyszłości
– a tymi, którzy trzymają się teraźniejszości i istniejącego porządku kurczowo.
Jest to walka pionierów z osobnikami zachowawczymi, jedno i drugie leży w
naturze ludzkiej!...
Sosnowiec powstał i rozwinął się dzięki dobrym warunkom przyrodzonym.
Węgiel i woda były na miejscu, a wybudowanie w roku 1858 linii kolejowej
warszawsko-wiedeńskiej połączyło Sosnowiec z całym światem. Wielcy
kapitaliści woleli tu zakładać fabryki, aniżeli w odległej Łodzi czy Tomaszowie.
Sosnowiec przed Wielką Wojną był skupiskiem wielu narodów... Język
niemiecki, włoski, francuski, angielski, nie licząc rosyjskiego, rozbrzmiewały na
ulicach... Zasadniczo dwa żywioły cudzoziemskie odegrały w historii Sosnowca
większą rolę. I to nie tylko Sosnowca, ale wielu większych miast przemysłowych
Polski...
Czas pozwala obiektywnie stwierdzić, który z tych dwóch żywiołów jest z
państwowego punktu widzenia pożyteczniejszy... Francuzi uważali zawsze i
uważają Polskę za kolonię bez zobowiązań...
Stosunek ich do ziem naszych jest stosunkiem finansisty do niewolnika.
Nigdy nie interesują się potrzebami ludności naszej, która na nich pracuje i
sprawami kraju naszego w ogóle... Nędza robotników naszych była i jest im
obojętna... Pamiętali tylko i pamiętają o jednym, aby należycie kraj
wyeksploatować, nabić kieszenie, a kapitał umieścić we własnych bankach...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
66
Francuzi rzadko kiedy zlewają się z ludnością naszą i rzadko kiedy są w
stosunku do tej ludności bezinteresowni... Stosunek ich do naszych poczynań
kulturalnych jest i był lekceważący, a o naszej sztuce rodzimej wyrażają się
nieomal pogardliwie... Jest w tym i wina Polaków, którzy przed każdą francuską
obelgą padają plackiem i kłują sobie nią w oczy, zamiast wymagać szacunku i
płacić pięknym za nadobne... Polacy są narodem uczuciowym i to, że lali krew
pod Napoleonem, każe im widzieć na zawsze we Francuzach swych
pobratymców... Serdeczność – serdecznością, uczuciowość – uczuciowością, –
ale przede wszystkim chytrość i interes własnego kraju – oto podstawowe
wychowawcze dla naszych frankofilów... Tak... tak, drodzy moi, Napoleon nic
nie zrobił dla Polski i nic dla niej nie zrobi Francja – chyba, że jej się to sowicie
opłaci… Tylko na własne ręce i na siebie liczyć możemy, tylko na siebie...
Niemcy są jedni i drudzy... Jedni interesują się więcej potrzebami ludności
miejscowej, jej życiem i zwyczajami... Asymilują się prędzej i po niedługim
czasie stają się dobrymi obywatelami naszego kraju, pisującymi dlań i
walczącymi dlań, wrażliwymi na jego potrzeby i los... Historia wielkich
ośrodków fabrycznych, historia wielu wsi i miast jest tego dowodem. Mógłbym
tu przytoczyć tysiące nazwisk i przykładów, ale list ten nie służy reklamie... Nie
piszę tego z jakiejś tam ku Niemcom sympatii.
Francuzi, przez swój liberalizm, są bliżsi. Zresztą myślę, że Francuzi nie
poczytają mi za złe tych prawdziwie gorzkich słów... przecież szczera przyjaźń
nie schlebia!... Francuzi są nacjonalistami, nie kosmopolitami. Francuzi są
zagorzałymi nacjonalistami i jeden broni wszystkich, a wszyscy jednego i jego
interesów w imię Wielkiej Republiki... tego powinniśmy się nauczyć od
Francuzów – przede wszystkim...
Jest i drugi rodzaj Niemców, – obcych nam duchem... wrogich… Tych
śniących ciągle sny niezdrowe o die Deutsche Fahne über Polen, über Osten.
Tym należy przypomnieć, że Polacy – to naród liczny i potężny, w którym
miłości Ojczyzny nic nie ostudzi... o czym poinformuje ich historia naszych
powstań… Lepiej zostawić nas w spokoju, bo zawzięci jesteśmy i odważnych u
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
67
nas do szaleństwa tysiące – i trzeba by wybić do jednego, żeby nas Polski
pozbawić…
Ale wróćmy do Sosnowca... Sosnowiec centralny zabudowany jest
gmachami w stylu przedwojennego dobrobytu, ubranymi w gzymsy i aniołki
kamienne, o których nigdy nie wiadomo, kiedy spaść mogą na głowę
niewinnego przechodnia...
W dzielnicy Starym Sosnowcu ulica Marszałka Piłsudskiego jest
najdłuższą. Ulica 3 Maja jest szeroka, oświetlona rzęsiście, ubrana latem
kwietnikami. Ulica ta przed Wielką Wojną była otoczona z dwóch stron płotem
drewnianym, malowanym na żółto, środkiem niej chodzili ludzie i terkotały
wozy, co robiło zawsze wrażenie jakby w mieście odbywał się jarmark. Ten
charakter jarmarczny zachowała do dziś dnia ulica Modrzejowska z przyczyn
zrozumiałych.
Właściwa rozbudowa Sosnowca w miasto o wyglądzie europejskim datuje
się od czasów odzyskania Niepodległości. Wszystkie nowe gmachy, nowe ulice,
wiadukty, kanalizacja, tramwaje, wodociągi, wszystkie nowe gmachy szkolne
powstały w tych niewielu latach, w których gospodarujemy sami...
..nie jestem hurra – entuzjastą... ale gdy pomyślę o tym co w Polsce
zrobiono i że to w Polsce zrobiono, w państwie, które jedyne ze wszystkich
państw Europy najwięcej było okradane, eksploatowane... niszczone i
dewastowane od wieków... to ogarnia mnie rozrzewnienie. Pesymistów
ojczystych należałoby ciągnąć na filmy obrazujące to, co było i to, co jest, aby
doszli do przeświadczenia, że Polska, ten najwięcej wyniszczony z narodów,
zrobiła przez tę parę lat samodzielności ogromny skok naprzód... A tych
wzdychających do rosyjskich czasów i pruskich porządków należałoby powiesić
wysoko nad gdyńskim portem. Niech dobrze zobaczą...
Dla demagogów, pragnących szkodzić memu krajowi, mam list dobrego
znajomego z Rosji Sowieckiej, który pisze mi między innymi, że prawdziwej
demokracji nie buduje się w białych rękawiczkach... i że drogę wygodną i
szeroką, drogę przyszłych pokoleń trzeba wyścielać wyrzeczeniem, ale i ofiarą
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
68
pokoleń dziś żyjących., voila!... Tym argumentem mogą się usprawiedliwiać
wszystkie inne państwa nie tylko ZSRR... Dlatego myślę, że nie należy wierzyć,
jeśli ktoś mówi, że za jedną lub drugą granicą jest większa wolność, większa
łatwość życia i rozwoju, – nie należy wierzyć...
Dzisiaj wszystkie rządy są do siebie od wewnątrz bardzo podobne i za jedną
granicą to samo, co za drugą, tylko, że się inaczej nazywa... tak, drodzy moi...
tak... Niech żyje Wolność!. – André Gide ma rację...
A my Polacy czego moglibyśmy sobie życzyć między sobą, czego? Jednego
chyba tylko, jednego... Nie wpadać w krańcowość!.. nie wpadać!.. Zbytni
fanatyzm religijny prowadzi do inkwizycji i auto da-fe... Zbytni fanatyzm
polityczny – do strzelaniny i krwawych grand... w jednym i drugim wypadku
dewaluacja ludzkiego życia, poczętego w bólu i łzach...
Polska jest krajem, gdzie ściera się wschód z zachodem i gdzie mieszają się
różne prądy... dlatego stojący u steru rządów zawsze będą hołdować zasadzie
divide et impera... w interesie kraju... tak, drodzy moi, tak, w interesie
Najjaśniejszej Rzeczypospolitej…
Profesor skłonił głowę i tak trwał czas jakiś, później ujął pióro i dopisał na
końcu listu…
... Ja jestem przede wszystkim Polakiem... Ta ziemia mnie wykarmiła – i w
tej ziemi mnie zakopią... na jakimś zapomnianym cmentarzu... i niech mi
chabry na grobie porosną – polskie chabry...
Odłożył pióro i spojrzał w okno... za gałęziami jodeł gasło słońce... Dzień
odchodził... czerwono odśmiechający się kroczącej od wschodu nocy... w
pokoju było cicho i pusto.. Fotografia Jen patrzyła z biurka papierowymi
oczyma... Profesor słuchał powolnego bicia własnego serca.. Jen...Głowa,
oparta na dłoni zaciężyła... nad profesorem pochyliła się starość i ciężko
oparła się o jego ramię...
Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ…
Opracowanie edytorskie Jawa48©
Stro
na1
69
Pociąg transkontynentalny uwoził Jen i Kida nad kanał La Manche. Jen
siedziała milcząca, obojętna widokom przelatującym za oknem wagonu.
Czuła się jak forma, której wnętrze wydarto i rozbito tam w Sosnowcu.
Monotonny stukot kół oddalał ją od pogrobowiska, – ale dusza jej błądziła po
mieście rodzinnym, siadała na ławeczce alejki akacjowej i z małych, zwiędłych
listków układała jego imię... Stach...
W trzy dni po przyjeździe do Londynu, w "Timesie" pojawił się artykuł
Kida, zatytułowany "Sosnowiec jest takim miastem jak Paryż... Londyn...
Wiedeń..."
W klubie dziennikarzy komentowano ten artykuł rozmaicie...
...zdychająca szkapa woziła go parę godzin po mieście i dlatego wydało
mu się ono takie wielkie... ha!., ha?., drwili jedni.
Drudzy byli innego zdania, ale daremnie prosili Kida o wyjaśnienie.
Milczał, pił gin i milczał..
I dopiero, kiedy stary George Humprey, dziennikarz nazwał tytuł artykułu
bezsensownym, Kid podniósł głowę i powiedział uroczyście, z mocą..
–...Sosnowiec jest takim miastem jak Paryż... Londyn... Wiedeń... bo
podobnie jak tamte miasta ma swoje tragedie, swoje blaski i nędze i swoich
wielkich i małych ludzi?…
KONIEC
Przedruk z jedynego dotychczas wydania jakie ukazało się nakładem Księgarni F.
Hoesicka w 1938 roku w Warszawie – Edward Kudelski – SOSNOWIEC JEST TAKIM
MIASTEM JAK LONDYN PARYŻ WIEDEŃ z tekstu publikowanego w Ekspresie
Zagłębiowskim redagowanego przez Jana Przemszę Zielińskiego.
Edward KUDELSKI
Urodzony w 1910 r w Sosnowcu – prozaik, poeta. W latach międzywojennych studiował chemię oraz
Wydział Reżyserski w Państwowym Instytucie Sztuki Teatralnej w Warszawie. W okresie studiów
zajmował się pisarstwem dramaturgicznym. W tym czasie napisał sztukę teatralną „Ojciec”, którą
przystosował również do potrzeb radia. Wcześniej pisał wiersze, publikując je w „Głosie
Ewangelickim”. Był autorem scenariusza filmowego, który nie został zrealizowany. W okresie
powojennym większość jego twórczości literackiej niestety nigdy nie wydano. Do nich między innymi
należą: powieść „Sen”, dramat „Kosmos”, zbiór wierszy „Intermundia”. Do wydanej twórczości
należy: tomik wierszy „Refleksje dramatyczne”, powieść „Dziwny naszego miasta”, powieść
„Sosnowiec jest takim miastem jak Londyn, Paryż, Wiedeń”. Zmarł w Krakowie w 1980 roku
Powieść ta, wydana po raz pierwszy i jedyny w 1938 roku została udostępniona Czytelnikom na
łamach „Ekspresu Zagłębiowskiego” redagowanego przez Jana Przemszę-Zielińskiego na przełomie
1996 – 1997.
Oryginał wydania jest dostępny w Bibliotece Miejskiej w Sosnowcu oraz w Bibliotece Śląskiej w Katowicach [Opracowanie edytorskie: Jawa48© tylko do użytku wewnętrznego i osobistego bez prawa przedruku i publikacji tak w części jak i w całości].
Uwaga!!!
Bez zezwolenia twórcy wolno nieodpłatnie korzystać z już
rozpowszechnionego utworu w zakresie własnego użytku
osobistego.
Nie wymaga zezwolenia twórcy przejściowe lub incydentalne
zwielokrotnianie utworów, niemające samodzielnego znaczenia
gospodarczego
Można korzystać z utworów w granicach dozwolonego użytku
pod warunkiem wymienienia imienia i nazwiska twórcy oraz
źródła. Podanie twórcy i źródła powinno uwzględniać istniejące
możliwości.
Twórcy nie przysługuje prawo do wynagrodzenia.
Pliki można pobierać jeśli posiada się ich oryginał a pobrany plik
będzie służył jako kopia zapasowa.
Można pobierać pliki nawet jeśli nie posiada się oryginału, pod
warunkiem że po 24 godzinach zostaną one usunięte z dysku
komputera.
Szczegółowe postanowienia zawiera USTAWA z dnia 4 lutego 1994 r. o
prawie autorskim i prawach pokrewnych.
Opracowanie edytorskie: Jawa48©