Bułhakow Michaił - Psie serce

download Bułhakow Michaił - Psie serce

of 74

Transcript of Bułhakow Michaił - Psie serce

Buhakow Micha

Psie serce

Zakad Nagra i Wydawnictw Zwizku Niewidomych Warszawa 1996

Toczono pismem punktowym dla niewidomych w Drukarni Zakadu Nagra i Wydawnictw Zwizku Niewidomych, Warszawa, ul. Konwiktorska 9 Przedruk z Wydawnictwa Atext, Gdask, 1991

Pisaa J. Andrzejewska Korekty dokonay I. Stankiewicz i E. Chmielewska

I

Auuuu. Spjrzcie na mnie, przecie umieram. Zamie wyje mi w bramie modlitw za konajcych, a ja wyj razem z ni. Przepadem, przepadem. ajdak w brudnej biaej czapie - kucharz ze stowki racjonalnego ywienia pracownikw Centralnej Rady Gospodarki Narodowej - chlusn wrztkiem i oparzy mi lewy bok. Co za kanalia, a podobno proletariusz. O Boe mj, jak boli! Przearo wrztkiem do koci. Wyj teraz i wyj, ale czy to wycie co pomoe? No i co ja mu takiego zrobiem? Czy Rada Gospodarki Narodowej zbiednieje, jeeli pogrzebi w jej mietniku? Zachanne bydl! Prosz kiedy spojrze na jego pysk - szerszy ni duszy. Zodziej z mord jak patelnia. Och, ludzie, ludzie. W poudnie ugoci mnie wrztkiem, a teraz ju si zmierzcha, bdzie pewnie okoo czwartej, sdzc po zapachu cebuli z komendy stray ogniowej na Preczystience. Straacy, jak powszechnie wiadomo, na kolacj jadaj kasz. To wyjtkowe wistwo - w rodzaju grzybw. Nawiasem mwic, znajome psy z Preczystienki opowiaday, jakoby na Nieglinnym w restauracji Bar jada si dyurne arcie - grzyby plus sos pikantny za trzy ruble siedemdziesit pi kopiejek porcja. Potrawa dla amatora, rwnie dobrze mona liza kalosze... Uuuu... Bok piecze nie do wytrzymania, dalszy cig mojej kariery yciowej widz najzupeniej wyranie: jutro pojawi si rany i pytanie, czym je bd leczy? Latem poleciabym na Sokolniki, ronie tam take specjalne bardzo dobre ziele, w dodatku mona si nare bezpatnie pitek od kiebasy, wyliza zatuszczone papiery, ktre wyrzucaj tam obywatele. I gdyby nie jaka wydra, ktra na ce pod ksiycem piewa Boska Aido tak, e a serce zamiera, byoby naprawd wspaniale. Ale zim dokd mam i? Dostawae kopniaki w tyek? Dostawae. A ceg po ebrach? A jake. Dostaem ju za swoje. Wszystkiego dowiadczyem, pogodziem si z losem i jeli teraz rozpaczam, to wycznie za przyczyn fizycznego blu i zimna, poniewa duch mj nie osab jeszcze do koca... ywotny jest duch sobaczy. Ale za to ciao moje udrczone, poranione, pastwili si nad nim ludzie zupenie wystarczajco. A najgorsze, e kiedy chlusn na mnie, wrztek dosta si pod sier, a to znaczy, e nic ju nie chroni lewego boku. Z atwoci mog si nabawi, powiedzmy, zapalenia puc, a z zapaleniem puc, to prosz obywateli, po prostu zdechn z godu. Z zapaleniem puc naley lee na frontowej klatce pod schodami, a kto wtedy zamiast mnie, samotnego, obonie chorego psa, bdzie biega po mietnikach w poszukiwaniu jedzenia? Choroba zaatakuje puco, zaczn peza na brzuchu, osabn, a wtedy byle hycel zatucze mnie kijem na mier. A dozorcy z blachami na piersiach zapi moje zwoki za nogi i rzuc na furmank... Ze wszystkich proletariuszy dozorcy s najpaskudniejsi. Wyrzutki spoeczestwa, najnisza kategoria ludzkoci. Kucharze jeszcze zdarzaj si rozmaici. Na przykad nieboszczyk Was z Preczystienki. Niezliczonym uratowa ycie. Poniewa w czasie choroby najwaniejsze, eby dorwa co do arcia. No wic, zdarzao si, jak opowiadaj stare psy, rzuci czasem Was ko, a na koci jeszcze i p wiartki misa. Niechaj mu ziemia lekk bdzie za to, e to by naprawd nie

byle kto, nadworny kucharz hrabiw Tostojw, a nie Rady Racjonalnego ywienia. Co oni wyprawiaj w tym Racjonalnym ywieniu, to si po prostu w psiej gowie nie mieci. Przecie ci dranie na cuchncym solonym misie gotuj kapuniak, a stoownicy, biedactwa, o niczym nie maj pojcia. Przybiegaj, jedz, chepc. Niektre maszynistki otrzymuj wedug IX grupy cztery i p czerwoca, no, co prawda jeszcze kochanek podaruje czasem poczochy z fil de Perse. Ale jakie ponienie musi wycierpie za te fildepersy. Przecie nie eby tak normalnym sposobem, tylko przymusza do francuskiej mioci. S... syny ci Francuzi, mwic midzy nami. Chocia jadaj bogato i zawsze z czerwonym winem. Tak... Przybiegnie taka maszynistka do stowki, przecie za cztery i p czerwoca do Baru nie pjdzie. Jej nawet na kinematograf nie wystarcza, a kinematograf to dla kobiety jedyna pociecha w yciu. Dry, krzywi si, ale zjada... Pomyle tylko, paci czterdzieci kopiejek za obiad z dwch da, a te obydwa dania nawet i pitnastu niewarte, bo pozostae dwadziecia pi ukrad kierownik. A czy w ogle powinna si tak odywia? Ma zajty wierzchoek prawego puca i kobiec chorob na francuskim tle, w pracy potrcili z pensji, w stowce nakarmili cuchncym misem, o, to wanie ona biegnie, to ona... Wbiega do bramy w poczochach od kochanka. Nogi marzn, brzuch podwiewa, dlatego e sier ma na sobie mniej wicej tak jak moja i majtki nosi leciutkie, koronkowe, aby nic. To dla kochanka: niechby sprbowaa woy flanelowe, zaraz zacznie wrzeszcze: jaka ty nieelegancka! Obrzyda mi moja Matriona, namordowaem si z flanelowymi majtkami, a doczekaem si, nadeszy moje czasy. Jestem przewodniczcym i ile bym nie nakrad, wszystko wydam na kobiece ciao, na szyjki rakowe, na Abrau Durco. Dosy si nagodowaem w modoci, w zupenoci mi wystarczy, a ycie pozagrobowe nie istnieje. al mi jej, al serdecznie. Ale siebie samego al mi jeszcze bardziej. Mwi tak nie przez egoizm, a tylko dlatego, e naprawd nie mamy jednakowych warunkw. Jej przynajmniej w domu bdzie ciepo, a mnie... Dokd mam i? Uuuuu!... - Chod tu, piesku, chod! Szarik, Szarik... Dlaczego skomlisz, biedaku? Kto ci skrzywdzi? Och... Zamie sucha wiedma zatrzasna bram i walna miot dziewczyn po uszach. Zadara do kolan spdniczk, obnaya kremowe poczochy i wski rbek nie dopranej koronkowej bielizny, zdusia sowa, obsypaa psa niegiem. Boe mj, co za pogoda... Och... A jeszcze do tego boli brzuch. Pewnie przez tamto miso! Kiedy si to wreszcie skoczy? Pochylajc gow dziewczyna rzucia si do ataku, sforsowaa bram, na ulicy zaczo ni krci, krci, ciska we wszystkie strony, wreszcie zawirowaa w nienym wichrze i przepada z oczu. A pies zosta w bramie, dokucza mu poraniony bok, wic przywar do zimnej ciany, wstrzyma oddech i kategorycznie postanowi, e nigdzie si std nie ruszy i e w tej bramie zdechnie. Rozpacz pognbia go dostatecznie. Tak bolenie i gorzko mu byo na duszy, tak samotnie i strasznie, e z oczu popyny malutkie psie ezki, spaday kropelkami i natychmiast wysychay. Z uszkodzonego boku sterczay zamarznite kaki skotunionej sierci, a pomidzy nimi przezieray zowieszcze czerwone placki oparze. Ach, jacy bezmylni, gupi i okrutni bywaj kucharze. Zawoaa: Szarik... Jaki on tam, u diaba, Szarik. Szarik to znaczy okrgy, dobrze odywiony, gupi, re owsiank, syn wietnych rodzicw, a on jest kosmaty, kocisty, obszarpany, wczga z zapadnitym brzuchem, bezdomny kundel. Zreszt dziki i za dobre sowo. Trzasny drzwi na przeciwlegej stronie ulicy w jasno owietlonym sklepie i z tych drzwi wyszed obywatel. Wanie obywatel, a nie towarzysz, a nawet, mwic cile, wielmony pan. Bliej janiej - wielmony pan. Mylicie, e twierdz tak ze wzgldu na jego palto? Nonsens. Bardzo

wielu proletariuszy nosi teraz palta. Co prawda konierze maj inne, nawet nie ma porwnania, ale mimo wszystko z daleka mona si pomyli. Za to jeli chodzi o oczy, to ju nie ma mowy o pomyce ani z bliska, ani z daleka. O, oczy to co niezwykego, niczym barometr. Wida wszystko, kto ma wielk pustyni zamiast duszy, kto ni z tego, ni z owego moe kopn czubkiem buta midzy ebra, a kto si boi. Takiego wanie lkliwego gnojka mio jest ugry w ydk. Boisz si, to masz za swoje. Jeli si boisz, widocznie masz powody... wrrr... hau_hau... Wielmony pan pewnym krokiem przeszed jezdni w nienym supie zamieci i ruszy do bramy. Tak, tak, w tym wypadku wszystko wida goym okiem. Ten nie bdzie jad cuchncego misa, a jeli mu gdziekolwiek takie zaserwuj, zrobi potworny skandal, napisze do gazet... mnie, Filipa Filipowicza, chciano otru. Jest coraz bliej i bliej. Wida, e zwyk jada obficie i e nie kradnie, taki psa nie kopnie, ale sam te nikogo si nie boi, a nie boi si dlatego, e stale jest najedzony. Zajmuje si prac umysow, ma ostr brdk w stylu francuskim, a take wsy siwe, puszyste i zawadiackie niczym francuscy rycerze, ale niena kurzawa niesie od niego zapach paskudny, szpitalny. Oraz wo cygara. Po kiego czorta, ciekawe, zanioso go do spdzielni Centrochozu? Przystan niedaleko... Na co on czeka? Uuuu... Co te mg kupi w takim ndznym sklepiku, czy ju mu nie wystarcza Ochotnyj Riad? Co to jest? Kiebasa. Drogi panie, gdyby zobaczy, z czego oni robi t kiebas, omijaby ten sklep z daleka. Lepiej niech pan j odda mnie. Pies zebra resztk si i w przypywie desperacji wyczoga si z bramy na chodnik. Zadymka wystrzelia nad gow z karabinu, zaopotaa ogromnymi literami pciennego plakatu Czy odmadzanie jest moliwe? Oczywicie, e moliwe. Zapach kiebasy odmodzi mnie, podnis z brzucha na nogi, pomiennymi falami zmarszczy mj pusty od dwch dni odek, pogromca szpitala, rajski zapach mielonej kobyy z czosnkiem i pieprzem. Czuj i wiem, w prawej kieszeni futra ma kiebas. Ju jest nade mn. O wadco mj! Spjrz na mnie. Ja umieram. Sprzedajna jest moja dusza i dola paskudna. Pies pezn na brzuchu jak mija, zalewajc si zami. Prosz zwrci uwag na dzieo kucharza. Ale nie, pan przecie za adne skarby nie da mi tej kiebasy. Och, bardzo dobrze znam bogatych ludzi! A tak naprawd do czego ona panu potrzebna? Na co panu cuchncy ko? Takie trujce konie sprzedaj tylko w Mosselpromie. A pan luminarz wiatowej sawy jad dzisiaj niadanie dziki mskim gruczoom pciowym. Uuu... Co to si dzieje na tym wiecie? Wida jeszcze za wczenie na umieranie, a rozpacz zaprawd jest grzechem. Nie zostaje nic innego, jak tylko liza mu rce. Zagadkowy i wielmony pan pochyli si nad psem, bysn zotym obramowaniem oczu i wyj z prawej kieszeni bia, podun paczk. Nie zdejmujc brzowych rkawiczek rozwin papier, ktry niezwocznie zagarna zamie, oderwa kawaek kiebasy zwanej specjaln krakowsk. Rzuci psu... O szlachetna osobo! Uuu! - Fit_fit - zagwizda pan i doda surowym gosem. - Na! Szarik, Szarik! Znowu Szarik. Ochrzcili. A niech pan nazywa mnie, jak chce, zgadzam si na wszystko. Za paski nadzwyczajny uczynek. Pies byskawicznie zdar flak, ze szlochem wgryz si w krakowsk i poar j w okamgnieniu. A przy tym prawie si udawi kiebas i niegiem, a zy popyny mu z oczu, poniewa z zachannoci omal nie poar sznurka. Jeszcze, jeszcze, li pask rk. Spodnie cauj, dobroczyco mj!

- Na razie wystarczy... - Pan mwi urywanymi zdaniami, jakby wydawa komendy. Pochyli si nad Szarikiem, badawczo popatrzy mu w oczy i nieoczekiwanie, z intymn serdecznoci doni w rkawiczce przejecha po psim brzuchu. - Aha - powiedzia znaczco - obroy nie masz, no i bardzo dobrze, wanie ty jeste mi potrzebny. Maszeruj za mn - pstrykn palcami. - Fit_fit! Mam i za panem? A choby i na koniec wiata. Moe mnie pan kopa swoimi butami z filcu, a ja sowa nie powiem. Na caej Preczystience wieciy latarnie. Bok bola nie do wytrzymania, ale Szarik chwilami zapomina o blu pochonity jedn jedyn myl, eby tylko w cibie nie straci z oczu cudownej zjawy w futrze, eby jakimkolwiek sposobem wyrazi jej mio i oddanie. I ze siedem razy od Preczystienki do Zauka Obuchowa wyrazi. Ucaowa w niegowiec przy uliczce Martwej, torujc drog straszliwym wyciem tak wystraszy jak paniusi, e a usiada na supie, ze dwa razy zaskowycza, eby podtrzyma lito dla siebie. Jaki ajdacki, robiony pod syberyjskiego, kot wczga wyskoczy zza rynny i pomimo zamieci wywszy krakowsk. Szarik zapomnia o boym wiecie na myl, e bogaty dziwak, zbierajcy po bramach poranione psy, rwnie i tego zodzieja zabierze ze sob, a wtedy przyjdzie dzieli si produktem Mosselpromu. Dlatego tak wyszczerzy zby na kota, e ten z sykiem podobnym do syczenia dziurawego szlauchu wdrapa si po rynnie na pierwsze pitro. Rrr... hau... u! Won! Nie wystarczy Mosselpromu dla wszystkich achmytw, co si wcz po Preczystience. Pan oceni oddanie i pod sam stra ogniow, pod oknem, z ktrego dobiega przyjemny pomruk waltorni, nagrodzi psa drugim, troch mniejszym kawakiem, tak z pi utw. Ech, co za dziwak. Chce mnie zwabi. Moe si pan nie obawia. Sam nie mam zamiaru ucieka. Pjd wszdzie, gdzie pan rozkae. - Fit fit fit! Tdy! Na Obuchowa? Jak pan sobie yczy. Znamy t ulic cakiem niele. Fit fit! Tutaj? Z przyjem... E, nie, bardzo mi przykro. Nie. Tu jest szwajcar. Nie ma nic gorszego na wiecie. Po wielekro niebezpieczniejszy od dozorcy. Absolutnie znienawidzony gatunek. Paskudniejszy od kotw. Hycel w liberii z lampasami. - No, nie bj si, chod. - Kaniam si nisko, Filipie Filipowiczu. - Dzie dobry, Fiodorze. To jest kto. Boe mj, komu ty mnie podrzucia, dolo moja pieska! C to za osobisto, ktra moe uliczne psy wprowadza do domu spdzielni mieszkaniowej w obecnoci szwajcara? A ten dra - prosz tylko popatrze - stoi bez ruchu i bez sowa! Co prawda oczy ma chmurne, ale oglnie rzecz biorc patrzy obojtnie spod swojej czapki ze zotym szamerunkiem. Jakby wszystko byo w porzdku. To si nazywa poszanowanie i to jakie, panowie! No, a ja z nim i za nim. I co? Moesz mnie pocaowa. eby tak capn za t proletariack, spracowan nog. Za wszystkie wistwa twoich kolegw po fachu. Ile razy tuke mnie szczotk po mordzie, co? - No chod, chod. Rozumiem, rozumiem, pan bdzie askaw si nie niepokoi. Gdzie pan, tam i ja. Prosz mi tylko

pokazywa drog, a na pewno nie zostan w tyle, nie baczc na mj przeraajcy bok. Ze schodw na d. - Nie byo do mnie listw, Fiodor? Z dou na schody, z szacunkiem. - Nie byo, Filipie Filipowiczu (intymnie, pgosem do gry), a do mieszkania pod trzecim towarzyszy dokwaterowali. Dostojny dobroczyca psw odwrci si gwatownie na stopniu i przechylony przez porcz zapyta ze zgroz: - No i co? Jego oczy stay si okrge, a wsy stany dba. Szwajcar na dole zadar gow, przyoy do do warg i potwierdzi. - Tak jest, cae cztery sztuki. - O mj Boe! Wyobraam sobie, co teraz si bdzie dziao w mieszkaniu. A co na to lokatorzy? - A nic. - A Fiodor Pawowicz? - Pojecha po cegy i parawan. Bd stawia cianki dziaowe. - Diabli wiedz, co tu si dzieje! - Do wszystkich, oprcz paskiego, mieszka, Filipie Filipowiczu, bd dokwaterowywa. Wanie byo zebranie, wybrali nowy zarzd, a poprzedni pogonili. - Co to si wyrabia. Ajaj, ajaj... Fit fit. Id, id, nie zostaj. Bok, prosz askawie zauway, daje zna o sobie. Pan pozwoli poliza buciczek. Znikn na dole lampas szwajcara. Na marmurowym podecie powiao ciepem od kaloryferw, raz jeszcze skrcili - i oto ppitro.

II

Nie ma adnego powodu uczy si czyta, jeli miso i tak pachnie na wiorst. Mimo to (jeli pastwo mieszkacie w Moskwie i macie chocia odrobin oleju w gowie) chcc nie chcc musicie

si nauczy i do tego bez adnych tam kursw. Spord czterdziestu tysicy moskiewskich psw chyba tylko jaki kompletnie skretyniay idiota nie potrafi uoy z liter sowa kiebasa. Szarik zacz uczy si wedug kolorw. Jak tylko ukoczy cztery miesice, w caej Moskwie rozwieszono bkitnozielone szyldy z napisem Mspo - handel misem. Powtarzamy, e nie ma to najmniejszego sensu, poniewa miso i tak mona wywcha. A raz zaszo nieporozumienie: kierujc si na jadowicie zielony kolor, Szarik, ktremu zmyli powonienie benzynowy dym silnika, zamiast do jatki wlaz do sklepu z towarami elektrotechnicznymi braci Goubizner na ulicy Miasnickiej. I tam, u braci, pies zapozna si z kablem izolacyjnym, ktry przewysza nawet bat dorokarski. T niezwyk, niezapomnian chwil naley uwaa za pocztek szkoy. Od razu na trotuarze do Szarika dotaro, e bkitny nie zawsze oznacza misny, i wtulajc ogon midzy tylne apy oraz wyjc z powodu okropnego blu, przypomnia sobie, e na wszystkich jatkach pierwsza od lewej jest taka zota albo ruda pokraka podobna do sanek. Dalej poszo jeszcze sprawniej. A opanowa na Centralrybie na rogu Mochowej, a potem take B. atwiej mu byo podbiega od ogona sowa ryba, dlatego e na pocztku sowa sta milicjant. Kwadratowe kafelki na naronikach moskiewskich domw zawsze i nieuchronnie znaczyy Ser. Czarny kranik samowara oznacza byego waciciela Czyczkina, kule czerwonego holenderskiego - bestialskich subiektw, ktrzy nienawidzili psw, trociny na pododze i obrzydliwy, wstrtnie mierdzcy bachstein. Jeli gdzie gra akordeon, co byo niewiele lepsze od Boskiej Aidy - i pachniay parwki, pierwsze litery na biaych plakatach nadzwyczaj wygodnie skaday si na sowo nieprzyzwo... , co oznaczao nieprzyzwoitymi wyrazami si nie wyraa, napiwkw nie dawa. Tutaj czasami jak wiry na rzece skbiay si bjki, ludzi bito piciami po mordach, czasami, niezmiernie rzadko, serwetkami albo butami. Jeli w oknach wisiay niewiee szynki i leay mandarynki... hau_hau... de... delikatesy. Jeli ciemne butelki z paskudn ciecz... Wi... wi... wino... Bracia Jelisiejew niegdysiejsi. Nieznajomy pan, ktry przywlk psa pod drzwi swojego wspaniaego mieszkania na ppitrze, zadzwoni, a pies niezwocznie podnis oczy na wielk, czarn ze zoconymi literami wizytwk, ktra wisiaa na boku szerokich, przeszklonych row, lan szyb drzwi. Trzy pierwsze litery zoy od razu: Pe_er_o, Pro. Ale dalej byo zbate, wysokie drastwo niewiadomego znaczenia. Czyby proletariusz - pomyla Szarik ze zdziwieniem... To by nie moe. Unis do gry nos, raz jeszcze obwcha futro i absolutnie pewny swego pomyla. - Nie, proletariuszem tu nie pachnie. Sowo uczone i Bg raczy wiedzie, co ono znaczy. Za row szyb zapono niespodziewane i wesoe wiato, jeszcze bardziej uwydatniajc czarn wizytwk. Drzwi otworzyy si absolutnie bezszelestnie i liczna moda kobieta w biaym fartuszku i koronkowym czepeczku pojawia si przed psem i jego panem. Tego pierwszego owiao boskie ciepo, a spdniczka kobiety zapachniaa konwaliami. To rozumiem, to mi si podoba - pomyla pies. - Niech pan bdzie askaw, Szarik - powiedzia ironicznie pan i Szarik, machajc ogonem, wszed z nabonym zachwytem. Nieprzebrana mnogo przedmiotw zagracaa bogaty przedpokj. Natychmiast zapadao w pami lustro do samej podogi, ktre niezwocznie odzwierciedlio drugiego zachmanionego i

obszarpanego Szarika, straszne rogi jelenie na wysokociach, nieprzeliczone futra i kalosze oraz opalizujcy tulipan ze wiatem elektrycznym pod sufitem. - Gdzie pan takiego znalaz, Filipie Filipowiczu? - z umiechem pytaa kobieta i pomagaa zdj cikie, podbite srebrnym lisem futro. - O Boe! Ale sparszywiay! - Gupstwa gadasz. Gdzie sparszywiay? - surowo i urywanie wypytywa pan. Po zdjciu futra okazao si, e jest w czarnym garniturze z angielskiego sukna, na brzuchu za radonie i matowo poyskuje mu zoty acuszek. - Czekaj no, nie kr si, guptasie. Hm. To nie parchy... no stje, u diaba... Hm. Aha. To oparzenie. Co za dra ci tak urzdzi? Co? Stj ty spokojnie! Kucharz, katornik kucharz! - aosnymi lepiami mwi pies z lekka skowyczc. - Zina - wyda komend pan - jego natychmiast do laboratorium, a mnie fartuch. Kobieta gwizdna, pstrykna par razy palcami i pies po chwili wahania ruszy za ni. We dwoje trafili do wskiego, sabo owietlonego korytarza, minli jedne lakierowane drzwi, przeszli do koca, nastpnie w lewo i znaleli si w ciemnej komrce, ktra od razu nie spodobaa si psu z powodu zowieszczego zapachu. Ciemno pstrykna i byskawicznie przemienia si w olepiajcy dzie, a do tego ze wszystkich stron zalnio, zaiskrzyo si, zabielao. E, nie - zawy w myli pies - przykro mi, ale si nie dam! Teraz rozumiem, niech ich diabli wezm razem z kiebas. Okazuje si, e zwabili mnie do psiej lecznicy. Zaraz zmusz do picia rycyny, bok pokroj noem, kiedy i tak boli, e dotkn nie sposb. - Ej, ty dokd? - krzykna ta, ktr nazwano Zin. Pies wyrwa si, zakrci i nagle uderzy o drzwi zdrowym bokiem, a trzasno w caym mieszkaniu. Potem odlecia z powrotem, zawirowa jak fryga pod batem, przewracajc przy tym na podog biae wiadro, z ktrego poleciay strzpy waty. Kiedy tak koowa, wok przelatyway ciany obstawione szafami z byszczcymi instrumentami w rodku, miga biay fartuszek i wykrzywiona kobieca twarz. - Co ty wyprawiasz, czorcie kudaty? - rozpaczliwie krzyczaa Zina. - Oszala! Gdzie tu mog by kuchenne schody? - zastanawia si pies. Rozpdzi si i jak pocisk uderzy na chybi trafi w szyb w nadziei, e s za ni drugie drzwi. Chmura odamkw wyleciaa z hukiem i brzkiem, wyskoczy pkaty sj z rudym paskudztwem, ktre byskawicznie zalao ca podog i buchno smrodem. Rozwary si prawdziwe drzwi. - Stj, b_bydlaku! - krzycza pan, skaczc w fartuchu woonym na jedn rk i apic psa za nogi. - Zina, ap go za konierz, obuza. - Bo... Boe, to ci pies! Drzwi otworzyy si szerzej i wbieg jeszcze jeden osobnik pci mskiej w fartuchu. Rozdeptujc potuczone szko rzuci si nie do psa, tylko do szafy, otworzy j i cay pokj wypeni sodkawy, mdlcy zapach. Nastpnie osobnik wasnym brzuchem przydusi psa do podogi, przy czym pies capn go z satysfakcj powyej sznurowade. Osobnik jkn, ale nie straci orientacji. Mdlcy pyn zapar psu dech, potem nogi mu odpady i pojecha gdzie w bok po krzywinie. Dzikuj,

wszystko skoczone - pomyla w rozmarzeniu, padajc wprost na ostre szko. - egnaj, Moskwo! Nie zobacz ju wicej Czyczkina ani proletariuszy, ani krakowskiej kiebasy. Id do psiego nieba za wszystko, co wycierpiaem. Bracia oprawcy, za co mnie tak? I wtedy ostatecznie upad na bok i zdech.

Kiedy zmartwychwsta, troszeczk krcio mu si w gowie, odrobin mdlio w brzuchu, ale boku jakby nie byo, bok rozkosznie milcza. Pies otworzy prawe melancholijne oko i ktem tego oka zobaczy, e jest ciasno zabandaowany w poprzek bokw i brzucha. Jednak mnie zaatwili, sukinsyny - pomyla niejasno. - Ale trzeba im odda sprawiedliwo - sprytnie. - Od Sewilli do Grenady... w ciepym zmroku cichych nocy - zanuci nad nim roztargniony i faszywy gos. Pies zdziwi si, otworzy do reszty oboje oczu i o dwa kroki od siebie zobaczy msk nog na biaym taborecie. Nogawka i kalesony na tej nodze byy podwinite, a goy, ty gole wysmarowany zaschnit krwi i jodyn. wici pascy! - pomyla pies - okazuje si, e to ja go ugryzem. Moja robota. No, dostan lanie! - Rozbrzmiewaj serenady, zewszd sycha mieczy brzk. A dlaczego ugryze doktora, wczykiju? Co? Dlaczego rozbie szyb? Co? - Uuu - aonie zaskowycza pies. - Ju dobrze, obudzie si, to teraz le, bawanie. - Jak si panu udao, Filipie Filipowiczu, zwabi takiego nerwowego psa? - zapyta sympatyczny mski gos i trykotowa nogawka kalesonw opada w d. Zapachniao tytoniem i w szafie zadwiczao szko. - Serdecznoci. Jedynym sposobem moliwym w obcowaniu z yw istot. Terrorem nie mona zrobi ze zwierzciem niczego, niezalenie od szczebla rozwoju, na jakim si to zwierz znajduje. Zawsze tak twierdziem, twierdz i bd twierdzi. Oni cakowicie bdnie rozumuj, sdzc, e terror im pomoe. Nie, nie pomoe, jakikolwiek by by, biay, czerwony czy nawet brunatny! Terror doszcztnie paraliuje system nerwowy. Zina! Kupiem temu ajdakowi kiebas krakowsk za rubla i czterdzieci kopiejek. Bd tak dobra i nakarm go, kiedy mu przejd mdoci. Zachrzcio wymiatane szko i kobiecy gos kokieteryjnie zauway: - Krakowskiej! Boe, trzeba mu byo kupi okrawkw za dwudziestk w jatce. A krakowsk kiebas to lepiej sama zjem. - Tylko sprbuj! Ja ci zjem! To trucizna dla ludzkiego odka. Dorosa dziewczyna, a jak dziecko pakuje do ust kade wistwo. Ani mi si wa! Uprzedzam, nie licz ani na mnie, ani na doktora Bormentala, kiedy rozboli ci brzuch... Jeli powie kto, e inna rwnie pikna jest jak ty... agodne, perliste dzwoneczki sypay si po caym mieszkaniu, a w oddali z przedpokoju co chwila dochodziy gosy. Dzwoni telefon. Zina znika. Filip Filipowicz rzuci do wiadra niedopaek papierosa, zapi fartuch, przed lustrem na cianie wygadzi puszyste wsy i zawoa psa.

- Fit_fit. No nic, nic si nie stao. Idziemy przyjmowa pacjentw. Pies wsta na niepewne apy, zachwia si, chwil dygota, ale szybko wrci do rwnowagi i ruszy w lad za powiewajcymi poami Filipa Filipowicza. Ponownie szed wskim korytarzem, ale teraz zobaczy, e jest jasno owietlony rozet pod sufitem. Kiedy za otworzyy si lakierowane drzwi i pies wszed z Filipem Filipowiczem do gabinetu, olepi go blask. Przede wszystkim wszdzie pony wiata: pony pod stiukami na suficie, pony na biurku, pony na cianie, w szybach oszklonych szaf. wiato zalewao bezmiar przedmiotw, z ktrych najbardziej interesujca okazaa si ogromna sowa siedzca na cianie na konarze. - Lee - rozkaza Filip Filipowicz. Rzebione drzwi po przeciwnej stronie otworzyy si i wszed tamten, nadgryziony, ktry teraz w jaskrawym wietle okaza si bardzo przystojny, mody ze spiczast brdk, poda kartk papieru i powiedzia: - Dawny... Natychmiast bezszelestnie znikn, a Filip Filipowicz poprawi poy fartucha, usiad za olbrzymim biurkiem i od razu sta si niezwykle dostojny i imponujcy. Nie, to nie lecznica, trafiem w jakie zupenie inne miejsce - w popochu pomyla pies i opad na wzorzysto dywanu obok cikiej skrzanej kanapy. - A t sow to jeszcze wyjanimy... Drzwi otworzyy si mikko i wszed kto, kto do tego stopnia wstrzsn psem, e ten a szczekn, ale bardzo niemiao... - Milcze! Ba, zmieni si pan nie do poznania, drogi panie. Przybyy niemiao i z nadzwyczajnym szacunkiem ukoni si Filipowi Filipowiczowi. - Chi_chi! Pan jest magiem i czarodziejem, profesorze - powiedzia skonfundowany. - Niech pan zdejmie spodnie, kochaneczku - rozkaza Filip Filipowicz i wsta. Chryste Panie - pomyla pies - to ci ananas! Na gowie ananasa rosy absolutnie zielone wosy, ktre na karku przechodziy w rdzawy kolor tytoniu; twarz ananasa pokryway zmarszczki, ale cer mia row jak noworodek. Lewa noga nie zginaa si, musia cign j po dywanie, za to prawa podrygiwaa jak nakrcana zabawka. W klapie wspaniaej marynarki niczym oko tkwi drogocenny klejnot. Psa nawet mdli przestao z ciekawoci. - Hau_hau - zaszczeka cichutko. - Milcze! Jak tam sen, drogi panie? - He_he. Czy jestemy sami, profesorze? To co nieopisanego - wstydliwie zacz przybyy. - Parole dhonneur, od dwudziestu piciu lat nie pamitam czego podobnego. - Indywiduum ujo guzik od spodni. - Czy pan uwierzy, profesorze, co noc ni mi si nagie dziewczyny i to caymi stadami. Doprawdy jestem oczarowany. Jest pan cudotwrc.

- Hm - mrukn z trosk Filipowicz, wpatrujc si w renice gocia. Ten wygra wreszcie walk z guzikami i zdj pasiaste spodnie. Pod spodniami ukazay si niesychane wrcz kalesony. Byy kremowego koloru w haftowane jedwabiem czarne koty i pachniay perfumami. Pies jedwabnych kotw nie zdziery i szczekn tak, e indywiduum a podskoczyo. - Oj! - Dostaniesz lanie! Niech pan si nie boi, on nie gryzie. Ja nie gryz? - zdumia si pies. Przybyemu z kieszeni spodni wypada na dywan maa koperta, na ktrej widniaa dziewczyna z rozpuszczonymi wosami. Indywiduum podskoczyo, pochylio si, podnioso zgub i strasznie poczerwieniao. - Prosz jednak uwaa - ostrzegawczo i pospnie powiedzia Filip Filipowicz groc palcem. Pomimo wszystko niech pan uwaa i nie naduywa! - Ja nie nadu... - wymamrotao stropione indywiduum rozbierajc si. - Ja tylko, drogi profesorze, przeprowadzaem dowiadczenie. - No i co? Jakie byy wyniki? - spyta surowo Filip Filipowicz. Indywiduum ekstatycznie machno rk. - Od dwudziestu piciu lat, przysigam na Boga, nie zdarzyo mi si nic podobnego. Ostatni raz w 1899 roku w Paryu na rue de la Paix. - A dlaczego pan pozielenia? Twarz przybysza zachmurzya si. - Przeklty Kociotuszcz! Nie moe pan sobie wyobrazi, profesorze, co te obiboki podsuny mi zamiast farby. Prosz tylko popatrze - mamrota szukajc oczami lustra. - Za takie rzeczy naley bi po mordzie! - doda wpadajc w furi. - I co mam teraz pocz, profesorze? - zapyta rozpaczliwie. - Hm, niech pan ogoli gow. - Profesorze - aonie wykrzykn go - przecie znowu odrosn mi siwe! A oprcz tego nie bd si mg pokaza w biurze. I tak ju trzeci dzie nie jed do pracy. Ech, profesorze, gdyby pan odkry sposb na odmadzanie wosw. - Nie wszystko naraz, mj drogi - mrucza Filip Filipowicz. Pochyli si i byszczcymi oczami obejrza goy brzuch pacjenta. - No c, wymienicie, wszystko w zupenym porzdku. Prawd mwic, nawet nie oczekiwaem takiego rezultatu. Wiele krwi i wiele pieni. Moe si pan ubiera, drogi panie! - Mam dla tej, co najpikniejsza! - brzkliwym

niczym patelnia gosem podchwyci pacjent i promieniejc zacz si ubiera. Kiedy ju si oporzdzi, podskakujc i woniejc perfumami, odliczy Filipowi Filipowiczowi paczk biaych banknotw i zacz czule ciska mu obie donie. - Dwa tygodnie moe mi si pan nie pokazywa - powiedzia Filip Filipowicz - ale jednak bardzo prosz, niech pan bdzie ostrony. - Profesorze! - krzykn ju za drzwiami gos peen ekstazy - moe pan by absolutnie spokojny po czym chutliwie zachichota i przepad. Sypki dzwonek przelecia przez mieszkanie, otworzyy si lakierowane drzwi. Wszed ugryziony, wrczy kartk Filipowi Filipowiczowi i oznajmi: - Wiek podaa nieprawdziwy. Ma jakie pidziesit cztery, pidziesit pi lat. Tony serca przytumione. Znik, a zamiast niego pojawia si szeleszczca dama w zawadiacko zsunitym na bok kapeluszu i w iskrzcej si kolii na wiotkiej, pomitej szyi. Pod jej oczami wisiay dziwaczne czarne worki, a policzki miaa rowe jak lalka. Dama bya strasznie zdenerwowana. - Szanowna pani! Ile ma pani lat? - bardzo surowo zapyta Filip Filipowicz. Dama przerazia si i nawet poblada pod skorup ru. - Przysigam, profesorze, gdyby pan wiedzia, jaki dramat przeywam! - Ile ma pani lat, szanowna pani? - jeszcze surowiej powtrzy Filip Filipowicz. - Sowo honoru!... No, czterdzieci pi. - Szanowna pani - zaapelowa Filip Filipowicz - pacjenci czekaj. Prosz nie zabiera mi czasu. Nie jest pani jedyna! Pier damy burzliwie falowaa. - Tylko panu, jako luminarzowi nauki. Ale przysigam, to co tak okropnego... - Ile ma pani lat? - wciekle i piskliwie zapyta Filip Filipowicz, a jego okulary zabysy. - Pidziesit jeden! - skrcajc si ze strachu odpara dama. - Prosz zdj majtki, askawa pani - z ulg powiedzia Filip Filipowicz i wskaza na wysoki, biay szafot w kcie. - Profesorze, przysigam - wymamrotaa dama, drcymi palcami rozpinajc jakie zatrzaski na pasie. - Ten Moryc... Przysigam jak na spowiedzi... - Od Sewilli do Grenady... - z roztargnieniem zanuci Filip Filipowicz i nacisn peda przy marmurowej umywalce. Zaszumiaa woda. - Przysigam na Boga! - mwia dama i ywe plamy przedzieray si przez sztuczne na jej policzkach. - Ja wiem, to moja ostatnia namitno. Przecie to taki ajdak! Profesorze! To

karciany szuler, o tym wie caa Moskwa. Nie potrafi przepuci najostatniejszej modystce! Jest taki diabelnie mody - mamrotaa dama i wyrzucaa spod szeleszczcych spdnic zmity koronkowy kb. Psu ostatecznie zamcio si w gowie i przewrcio do gry nogami. A idcie wy do diaba - pomyla mtnie i pooy gow na apy, zapadajc w drzemk ze wstydu. - Nawet nie bd si stara poj, o co tu chodzi, i tak nie zrozumiem. Ze snu wyrwa go brzk i wtedy zobaczy, e Filip Filipowicz rzuci do miski jakie poyskujce rurki. Plamista dama przyciskajc rce do piersi z nadziej patrzya na Filipa Filipowicza. Ten za godnie nachmurzony usiad za biurkiem i co zapisa. - Ja pani przeszczepi jajniki mapy - oznajmi i popatrzy surowo. - Ach, profesorze, czy naprawd mapy? - Tak - bezapelacyjnie odpowiedzia Filip Filipowicz. - A kiedy operacja? - blednc pytaa dama sabym gosem. - Od Sewilli do Grenady... Uhm... w poniedziaek. Rano pooy si pani do kliniki. Mj asystent przygotuje pani. - Ach, kiedy ja nie chc do kliniki. Czy nie mona tu, u pana, profesorze? - Widzi pani, operuj u siebie tylko w wyjtkowych przypadkach. To bdzie kosztowao bardzo drogo, pidziesit czerwocw. - Zgadzam si, profesorze! Znowu poleciaa woda, zakoysa kapelusz z pirami, potem pojawia si ysa jak talerz gowa i jej waciciel ucisn Filipa Filipowicza. Pies drzema, mdoci miny, wic rozkoszowa si uspokojonym bokiem i ciepem, nawet chrapn sobie i zdy zobaczy kawaeczek uroczego snu wyrywa sowie cay pk pir z ogona... a potem zdenerwowany gos kapn nad gow. - Jestem zbyt znany w Moskwie, profesorze. Co mam zrobi? - Panowie - z oburzeniem krzycza Filip Filipowicz - przecie tak nie mona. Trzeba si hamowa. Ile ona ma lat? - Czternacie, profesorze... Pan rozumie, rozgos mnie zgubi. W najbliszych dniach mam jecha na zagraniczn delegacj. - Ale przecie ja nie jestem prawnikiem, askawco... Niech pan poczeka jakie dwa lata i oeni si z ni. - Jestem onaty, profesorze. - Ach, panowie, panowie! Drzwi otwieray si, zmieniay twarze, brzczay instrumenty i Filip Filipowicz pracowa bez chwili wytchnienia. Oblene mieszkanie - myla pies - ale jak mi tu dobrze! Po kiego diaba jestem mu potrzebny? A moe chce mnie zatrzyma? Dziwak! Przecie wystarczy mu okiem mrugn, a bdzie mia takiego

psa, e tylko zwariowa! A moe ja jestem adny? Wida mam szczcie! A ta sowa to paskudztwo... Bezczelna. Ostatecznie pies obudzi si pnym wieczorem, kiedy dzwonki umilky, dokadnie w chwili, w ktrej drzwi wpuciy szczeglnych goci. Byo ich od razu czworo. Wszyscy modzi i ubrani bardzo skromnie. A ci czego tu szukaj? - ze zdziwieniem pomyla pies. Znacznie bardziej nieprzyjanie powita przybyych Filip Filipowicz. Sta przy biurku i patrzy na przybyych jak dowdca na nieprzyjaci. Nozdrza jego jastrzbiego nosa rozdymay si. Gocie dreptali w miejscu stojc na dywanie. - Przyszlimy do pana, profesorze - zacz ten, ktry mia na gowie wysok na wier arszyna szop wyjtkowo gstych, kdzierzawych wosw - w nastpujcej sprawie... - Chyba niesusznie panowie w tak pogod chodzicie bez kaloszy - przerwa mu mentorskim tonem Filip Filipowicz. - Po pierwsze, moecie si przezibi, a po drugie, zabocilicie mi dywan, a ja mam wycznie perskie dywany. Ten z szop umilk i caa czwrka ze zdumieniem zagapia si na Filipa Filipowicza. Milczenie trwao kilka sekund i przerywa je tylko stuk palcw Filipa Filipowicza po malowanym drewnianym talerzu na biurku. - Po pierwsze, nie jestemy panami - powiedzia wreszcie najmodszy z caej czwrki, podobny do brzoskwini. - Po pierwsze - przerwa mu Filip Filipowicz - jest pan kobiet czy mczyzn? Czterej znowu umilkli i otworzyli usta. Tym razem pierwszy opamita si ten z szop. - Co za rnica, towarzyszu? - zapyta dumnie. - Jestem kobiet - przyzna si brzoskwiniowy modzieniec w skrzanej kurtce i mocno poczerwienia. W lad za nim nie wiadomo dlaczego poczerwienia jeden z przybyych, blondyn w papasze. - Wobec tego moe pani zosta w czapce, a pana, szanowny panie, poprosz o zdjcie nakrycia gowy - mentorskim tonem powiedzia Filip Filipowicz. - Nie jestem dla pana szanownym panem - ostro odparowa blondyn zdejmujc papach. - My przyszlimy do was - znowu zacz czarny z szop. - Przede wszystkim, jacy my? - My, nowy zarzd naszego domu - z powstrzymywan furi przemwi czarny. - Ja jestem Szwonder, ona Wiaziemska, on, towarzysz Piestruchin i Szarowkin. I my... - Czy to was dokwaterowali do mieszkania Fiodora Pawowicza Sablina? - Nas - odpowiedzia Szwonder. - Boe, przepad Kaabuchowski dom! - z rozpacz zawoa Filip Filipowicz i zaama rce. - Czy to ma by art, profesorze?

- Jaki tam art?! Jestem w zupenej rozpaczy! - krzykn Filip Filipowicz. - Co teraz bdzie z centralnym ogrzewaniem? - Pan kpi czy o drog pyta, profesorze Preobraeski? - W jakiej sprawie przyszlicie, pastwo, do mnie? Prosz o popiech, mj obiad czeka. - My, komitet domowy - z nienawici zacz Szwonder - przyszlimy do pana po zebraniu, w ktrym uczestniczyli wszyscy mieszkacy naszego domu, na ktrym sta problem zagszczenia mieszka w tym domu... - Kto sta na kim?! - krzykn Filip Filipowicz. - Bdzie pan askaw formuowa swoje myli troch janiej. - Sta problem zagszczenia. - Starczy! Zrozumiaem! Wiadomo panu, e decyzj z dwunastego sierpnia tego roku moje mieszkanie zwolnione jest od wszelkich zagszcze i dokwaterowa? - Wiadomo - odpowiedzia Szwonder - ale walne zebranie po rozpatrzeniu paskiej sprawy doszo do wniosku, e globalnie i w szczeglnoci zajmuje pan zbyt duy metra. Zdecydowanie zbyt duy. Sam jeden mieszka pan w siedmiu pokojach. - Sam jeden mieszkam i pracuj w siedmiu pokojach - odpowiedzia Filip Filipowicz. - I bardzo przydaby mi si smy. Jest mi niezbdny na bibliotek. Wszyscy czworo oniemieli. - smy! E_he_he - powiedzia blondyn pozbawiony nakrycia gowy. - Cakiem niele. - To nie do opisania! - zawoa modzieniec, ktry okaza si kobiet. - Mam poczekalni i zwracam uwag, e mieci si tam rwnie biblioteka; jadalnia, mj gabinet, to razem trzy. Laboratorium - cztery. Operacyjny - pi. Moja sypialnia - sze i pokj dla suby - siedem. Wic za mao... Zreszt, to niewane. Moje mieszkanie jest zwolnione, nie mamy o czym mwi. Czy mog wreszcie zje obiad? - Pan daruje - powiedzia czwarty, podobny do krpego uka. - Pan daruje - przerwa mu Szwonder - mymy przyszli porozmawia w sprawie jadalni i laboratorium. Walne zebranie prosi, aby pan dobrowolnie, w trybie dyscypliny pracy, zrezygnowa z jadalni. Nikt w Moskwie nie ma jadalni. - Nawet Isadora Duncan - dwicznie zawoaa kobieta. Co si dziao z Filipem Filipowiczem, co, wskutek czego twarz delikatnie spurpurowiaa, ale nie wyda z siebie adnego dwiku, czekajc na dalszy cig. - I z laboratorium rwnie - kontynuowa Szwonder. - Laboratorium spokojnie mona poczy z gabinetem. - Uhm - powiedzia Filip Filipowicz troch dziwnym gosem. - A gdzie ja bd jada? - W sypialni - chrem odpowiedzieli wszyscy czworo.

Purpura na Filipie Filipowiczu przybraa nieco szarawy odcie. - Jada w sypialni powiedzia z lekka zduszonym gosem - w laboratorium czyta, ubiera si w poczekalni, operowa w pokoju dla suby, w jadalni bada pacjentw. Bardzo moliwe, e Isadora Duncan tak wanie postpuje. By moe jada w gabinecie, a w azience kroi krliki. By moe. Ale ja nie jestem Isador Duncan! - zarycza nagle, a purpura jego poka. - Ja bd jada w jadalni, a operowa w operacyjnym. Moecie to przekaza walnemu zebraniu i prosz uprzejmie zaj si wasnymi sprawami, mnie za umoliwi jedzenie obiadu tam, gdzie jadaj wszyscy normalni ludzie, to znaczy w jadalni, a nie w poczekalni i nie w pokoju dziecinnym. - Wobec tego, profesorze, z powodu pana uporczywych przeciwdiziaa - powiedzia wzburzony Szwonder - zoymy na pana skarg do wyszych instancji. - Aha - powiedzia Filip Filipowicz - wic to tak? - i gos jego przybra podejrzanie uprzejmy odcie. - Poprosz, ebycie pastwo chwileczk zaczekali. To ci facet - z zachwytem pomyla pies - no, po prostu podobny do mnie jak kropla do kropli. Och, capnie ich zaraz, och, capnie. Jeszcze nie wiem, jakim sposobem, ale tak capnie... Bierz ich! Zapa by tego dugonogiego nad cholew za cigno podkolanowe... wrrr... - Prosz... tak... dzikuj. Poprosz Piotra Aleksandrowicza. mwi profesor Preobraeski. Piotr Aleksandrowicz? Ciesz si, e pana zastaem. Dzikuj, z moim zdrowiem wszystko w porzdku. Piotrze Aleksandrowiczu, musz odwoa pask operacj. Co? W ogle odwoa. Podobnie jak wszystkie pozostae operacje. A oto dlaczego przerywam swoj prac w Moskwie i w ogle w Rosji... Przed chwil pojawio si u mnie czworo, w tym jedna kobieta przebrana za mczyzn, dwaj uzbrojeni w rewolwery, i sterroryzowali mnie w moim mieszkaniu w celu odebrania jego czci. - Pan pozwoli, profesorze - zacz Szwonder zmieniajc si na twarzy. - Pan daruje... nie widz moliwoci, eby powtrzy wszystko, co oni tu wygadywali. Nonsensy to nie moja specjalno. Wystarczy, jeli powiem, e zaproponowali mi, ebym zrezygnowa z mojego laboratorium. Innymi sowy zmuszaj mnie, abym operowa tam, gdzie do tej pory kroiem krliki. W takich warunkach ja nie tylko nie mog, ale nie mam prawa pracowa. Dlatego zaprzestaj praktyki, zamykam mieszkanie i wyjedam do Soczi. Klucze mog zostawi Szwonderowi. Niech on operuje. Wszyscy czworo zastygli. nieg topnia na ich butach. - Co robi... Mnie samemu jest bardzo przykro... Jak? O nie, Piotrze Aleksandrowiczu! O nie. Wicej si na to nie zgodz. Moja cierpliwo si wyczerpaa. To ju drugi taki przypadek od sierpnia. Jak? Hm... Jak pan uwaa. Chociaby tak. Ale jeden warunek: obojtne kto, obojtne kiedy, obojtne co, ale eby to by taki papier, na podstawie ktrego ani Szwonder, ani ktokolwiek inny nie bdzie mg nawet zbliy si do drzwi mojego mieszkania. Dokument ostateczny. Faktyczny. Najprawdziwszy! elazny. eby zapomniano o moim nazwisku. Skoczone. Umarem dla nich. Tak, tak. Bardzo prosz. Kto? Aha... To co innego. Aha... Dobrze. Oddaj suchawk. Pan bdzie askaw - gosem mii zwrci si Filip Filipowicz do Szwondera - kto chce z panem porozmawia.

- Pan pozwoli, profesorze - powiedzia Szwonder to rozpomieniajc si, to gasnc - pan wypaczy nasze sowa. - Poprosibym o nieuywanie tego rodzaju okrele. Szwonder wzi suchawk i niepewnie powiedzia: - Tak, sucham. Tak... Przewodniczcy komitetu domowego... My postpowalimy zgodnie z przepisami... Ale profesor i tak jest w zupenie wyjtkowej sytuacji... Syszelimy o jego pracach... Chcielimy mu zostawi caych pi pokoi... No dobrze... jeli tak to wyglda... Dobrze... Potwornie czerwony odwiesi suchawk i odwrci si. Jakby wyla na nich spluwaczk! Niezy numer! - z zachwytem pomyla pies. - Czy on zna czarodziejskie zaklcie, czy jak? No, teraz moecie nawet mnie bi, jak tam sobie chcecie, ale ja si std nie rusz. Pozostaa trjka z otwartymi ustami patrzya na oplutego Szwondera. - To po prostu haniebne! - niemiao wykrztusi opluty. - Gdyby teraz bya dyskusja - zacza kobieta ponc rumiecem wzburzenia - ja bym udowodnia Piotrowi Aleksandrowiczowi... - Przepraszam, czy pani wanie w tej chwili zamierza rozpocz t dyskusj? - grzecznie zapyta Filip Filipowicz. Oczy kobiety rozgorzay. - Rozumiem pask ironi, profesorze, zaraz sobie pjdziemy... Ja tylko jako kierownik sektora kulturalnego domu... - Kie_row_nicz_ka - poprawi Filip Filipowicz. - Chc panu zaproponowa - i kobieta wycigna zza pazuchy kilka jaskrawych i mokrych od niegu czasopism - kilka czasopism na rzecz niemieckich dzieci. Po p rubla. - Nie, nie wezm - krtko odpar Filip Filipowicz spojrzawszy na czasopisma. Niesychane zdumienie odbio si na twarzach, a kobieta pokrya si urawinowym nalotem. - Dlaczego? - Nie chc. - Nie wspczuje pan niemieckim dzieciom? - Wspczuj. - auje pan p rubla? - Nie. - Wic dlaczego? - Nie chc. Przez chwil wszyscy milczeli. - Wie pan co, profesorze - powiedziaa dziewczyna z cikim westchnieniem - gdyby nie by pan

europejskim luminarzem i gdyby nie ujy si za panem w wyjtkowo oburzajcy sposb (blondyn pocign j za brzeg kurtki, machna na niego rk) osoby, ktre, jestem pewna, jeszcze wyjanimy, naleaoby pana aresztowa. - A za co? - z ciekawoci zapyta Filip Filipowicz. - Bo pan nienawidzi proletariatu - dumnie odpowiedziaa kobieta. - Owszem, nie lubi proletariatu - ze smutkiem zgodzi si Filip Filipowicz i nacisn guziczek. Gdzie w gbi zadzwonio. Otwary si drzwi do korytarza. - Zina - zawoa Filip Filipowicz - podawaj obiad. Pastwo pozwol? Wszyscy czworo w milczeniu wyszli z gabinetu, w milczeniu minli poczekalni i byo sycha, jak ciko i gono zatrzasny si za nimi frontowe drzwi. Pies stan na tylnych apach i wykona przed Filipem Filipowiczem co w rodzaju muzumaskiej modlitwy.

III

Na malowanych w rajskie kwiaty talerzach z szerok obwdk leay cieniutko pokrojone plasterki siomgi, marynowany wgorz. Na cikiej desce kawaek sera z ezk, w srebrnym wiaderku oboonym niegiem - kawior. Midzy talerzami kilka cieniutkich kieliszkw i trzy krysztaowe karafki z rnego koloru wdk. Wszystkie te przedmioty znajdoway si na malekim marmurowym stoliku przytulonym do ogromnego kredensu z rzebionej dbiny. Kredens tryska strumieniami przeszklonego srebrzystego wiata. Na rodku pokoju - st ciki jak katafalk, zasany biaym obrusem, a na nim dwa nakrycia, serwetki zwinite na ksztat papieskiej tiary i trzy ciemne butelki. Zina wniosa srebrny pmisek z pokryw. W rodku co powarkiwao. Zapach od pmiska szed taki, e pysk psa natychmiast wypenia rzadka lina. Ogrody Semiramidy - pomyla i niczym pak zastuka ogonem w podog. - Dawa je tutaj - zachannie poleci Filip Filipowicz. - Doktorze Bormental, bagam pana, niech pan zostawi kawior w spokoju. I jeli chce pan usucha dobrej rady, to prosz sobie nala nie angielskiej, tylko zwyczajnej rosyjskiej wdki. Przystojny ugryziony - by ju bez fartucha, w przyzwoitym czarnym garniturze - wzruszy szerokimi ramionami, umiechn si uprzejmie i nala sobie przezroczystej. - Ostatnia nowinka? - zapyta. - A niech Bg broni! -

odegna si gospodarz. - To spirytus. Daria Pietrowna sama wietnie robi wdk. - Nie powiedziabym, Filipie Filipowiczu, wszyscy twierdz, e trzydzieci stopni to cakiem przyzwoicie. - A wdka powinna mie czterdzieci stopni, nie trzydzieci, to po pierwsze - pouczajco przerwa Filip Filipowicz - a po drugie, jeden Bg wie, czego oni tam dolewaj. Czy potrafi pan zgadn, co im przyjdzie do gowy? - Dosownie wszystko - z przekonaniem powiedzia ugryziony. - Jestem tego samego zdania - doda Filip Filipowicz i jednym chluniciem wla do garda zawarto kieliszka. - Mm... doktorze Bormental, bagam pana, niech pan natychmiast... i jeli pan powie, e to... bd paskim nieprzejednanym wrogiem do koca ycia. Od Sewilli do Grenady. Mwic te sowa schwyci apiastym srebrnym widelcem co, co przypominao malutki, ciemny chlebek. Ukszony poszed za jego przykadem. Oczy Filipowicza zabysy. - Niedobre? - ujc wypytywa Filip Filipowicz. - Niedobre? Prosz odpowiedzie, szanowny panie doktorze. - Wymienite - szczerze odpowiedzia ugryziony. - Ja myl... Niech pan zauway, Iwanie Arnoldowiczu, pij wdk pod zup i zimne zakski wycznie nie dornici przez bolszewikw obszarnicy. Kady chociaby troch szanujcy si czowiek stosuje zakski gorce. A w Moskwie najpierwsza z gorcych zaksek to wanie to. Kiedy znakomicie przyrzdzano je w Sowiaskim Bazarze. No. - Karmi pan psa w jadalni - rozleg si kobiecy gos - a pniej woami si go std nie wycignie. - Nie szkodzi. Biedak si nagodowa. - Filip Filipowicz na kocu widelca poda psu zaksk, przyjt z magiczn zrcznoci, widelec za z brzkiem wrzuci do miseczki z wod. Po chwili z talerzy buchna pachnca rakami para. Pies siedzia w cieniu obrusa z min wartownika przy skadzie prochu. A Filip Filipowicz zatkn koniec serwetki za konierzyk i wygasza filipik: - Jedzenie, Iwanie Arnoldowiczu, to sztuka nieprosta. Je trzeba umie, a niech pan sobie wyobrazi, e wikszo ludzi w ogle nie umie je. Naley nie tylko wiedzie, co zje, ale kiedy i jak (Filip Filipowicz znaczco potrzsn yk). I o czym przy tym rozmawia. Taaak. Jeeli pan dba o swj system trawienny, to moja rada: nie mwi przy obiedzie o bolszewikach i medycynie. I niech Pan Bg broni czyta przed obiadem radzieckie gazety. - Hm... Ale przecie innych nie ma. - No wic niech pan adnych nie czyta. Wie pan, przeprowadziem trzydzieci obserwacji u siebie w klinice. I co pan myli? Pacjenci, ktrzy nie czytaj gazet, czuj si wspaniale. Za to ci, ktrych umylnie zmusiem do czytania Prawdy, tracili na wadze. - Hm... - z zaciekawieniem mrukn nadgryziony, rowiejc od zupy i alkoholu. - Mao tego. Osabiony odruch kolanowy, marny apetyt, upadek ducha. - Do diaba... - Tak. A zreszt, co te ja? Sam zaczem mwi o medycynie.

Filip Filipowicz usiad wygodniej, zadzwoni i w winiowej portierze pojawia si Zina. Pies dosta gruby i blady plaster jesiotra, ktry mu nie smakowa, i zaraz potem kawa krwistego rostbefu. Kiedy to poar, nagle poczu, e jest picy i ju wicej nie moe patrze na adne jedzenie. Dziwne uczucie - myla zamykajc cikie powieki - nie chc patrze na nic, co mona zje. A palenie po obiedzie to gupota. Jadalni zapeni nieprzyjemny sinawy dym. Pies drzema, pooywszy gow na przednich apach. - Saint Julien to przyzwoite wino - usysza przez sen - tyle tylko, e go teraz nigdzie nie ma. Guchy, przytumiony sufitami i dywanami chora dolecia skd z gry i z boku. Filip Filipowicz zadzwoni i wesza Zina. - Zina, co to wszystko znaczy? - Znowu walne zebranie zrobili, Filipie Filipowiczu - odpara Zina. - Znowu - zawoa z gorycz Filip Filipowicz. - No, teraz si zacznie, przepad dom Kaabuchowa. Trzeba bdzie si wyprowadzi. Tylko pytanie, dokd. Pjdzie jak po male. Najpierw piewy kadego wieczora, nastpnie w ubikacjach zamarzn rury, potem pknie kocio centralnego ogrzewania i tak dalej. Koniec z Kaabuchowem. - Filip Filipowicz si zamartwia - zauwaya z umiechem Zina i wyniosa stos talerzy. - Jak tu si nie zamartwia?! - zakrzykn Filip Filipowicz. - Trzeba zrozumie, co to by za dom! - Pan zbyt ponuro patrzy na rzeczywisto - zaoponowa przystojny i ugryziony. - Oni si teraz bardzo zmienili. - Chyba pan mnie zna, prawda, mj drogi? Jestem czowiekiem faktu, czowiekiem obserwacji. I wrogiem nie potwierdzonych hipotez. Wiadomo o tym bardzo dobrze nie tylko w Rosji, ale i w Europie. Jeeli co mwi, to znaczy, e mwi na podstawie konkretnego faktu z ktrego wycigam wnioski. Prosz, oto fakt: wieszak i stojak na kalosze w naszym domu. - Ciekawe... Kalosze, gupstwo. Nie w kaloszach szczcie - pomyla pies. - Ale to osobisto wybitna. - Wemy stojak na kalosze. Od 1903 roku mieszkam w tym domu. I oto przez cay ten czas do marca 1917 roku nie byo ani jednego wypadku - podkrelam czerwonym owkiem - ani jednego, eby z klatki schodowej od frontu zgina cho jedna para kaloszy. Prosz pamita, dwanacie mieszka, a ja przyjmuj pacjentw. W marcu, siedemnastego, pewnego piknego dnia zginy wszystkie kalosze, w tym dwie pary moich, trzy laski, palto i samowar szwajcara. Od tej chwili stojak na kalosze przesta istnie. Mj drogi! Nie wspominam ju o centralnym ogrzewaniu. Nie wspominam. Niechaj bdzie, poniewa mamy rewolucj spoeczn, nie trzeba pali pod kotem. Pytam tylko, dlaczego, kiedy zacza si ta caa historia, wszyscy zaczli chodzi w brudnych koszulach i walonkach po marmurowych schodach? Dlaczego jeszcze do tej pory trzeba zamyka kalosze na klucz? I do tego stawia przy nich na warcie onierza, bo inaczej kto je ukradnie? Dlaczego zabrano chodnik z frontowych schodw? Czy Karol Marks zabrania trzymania chodnikw na schodach? Czy Karol Marks napisa gdzie, e wejcie do drugiej oficyny Kaabuchowskiego domu naley zabi deskami i chodzi dookoa od tyu przez podwrze? Komu to potrzebne? Dlaczego proletariusz nie moe zostawi swoich kaloszy na dole, tylko musi brudzi marmur?

- Przecie proletariusz, Filipie Filipowiczu, w ogle nie ma kaloszy - zajkn si ugryziony. - Nic podobnego! - gosem gromu odpowiedzia Filip Filipowicz i nala sobie szklank wina. Hm... nie uznaj likierw po obiedzie, powoduj ociao i paskudnie wpywaj na wtrob... Nic podobnego! Proletariusz chodzi teraz w kaloszach... w moich kaloszach! To s te same kalosze, ktre zniky wiosn 1917 roku. Powstaje pytanie: kto je gwizdn? Ja? By to nie moe. Buruj Sablin? (Filip Filipowicz dziabn palcem w sufit). mieszne przypuszczenie. Waciciel cukrowni Poczow? (Filip Filipowicz pokaza w bok). W adnym wypadku! Taaak! Ale eby je chocia zdejmowali na schodach (Filip Filipowicz zacz purpurowie). Po jakiego diaba zabrano kwiaty z podestw? Dlaczego elektryczno, ktra gasa, o ile dobrze pamitam, dwa razy w cigu dwudziestu lat, teraz ganie dokadnie raz na miesic? Statystyka, doktorze Bormental, to straszna rzecz. Pan, ktry zna moj ostatni prac, wie o tym lepiej ni ktokolwiek inny. - Chaos, Filipie Filipowiczu. - Nie - z absolutnym przekonaniem zaprzeczy Filip Filipowicz - Nie. Pan pierwszy, drogi Iwanie Arnoldowiczu, powinien si powstrzyma od uywania tego sowa. To zudzenie, dym, fikcja. - Filip Filipowicz szeroko rozczapierzy krtkie palce i dwa cienie podobne do wi poruszyy si na obrusie. - Co to takiego ten wasz chaos, stara baba z kosturem? Wiedma, ktra wytuka wszystkie szyby i zgasia wszystkie latarnie? Przecie ona w ogle nie istnieje. Jaki sens pan wkada w to sowo? - zapyta z furi Filip Filipowicz nieszczsn kaczk z kartonu, wiszc do gry nogami obok kredensu i sam, zamiast niej, odpowiedzia. - Wyjaniam: jeli zamiast co wieczr operowa, zaczn w swoim mieszkaniu piewa chrem, nastanie u mnie chaos. Jeeli wchodzc do ubikacji zaczn, przepraszam za wyraenie, odlewa si obok muszli i to samo bd robi Zina i Daria Pietrowna, to w ubikacji zacznie si chaos. Jak z tego wynika, chaos istnieje nie w klozetach, tylko w gowach. A wic kiedy te barytony rycz: Precz z chaosem, zbiera mi si na miech (twarz Filipa Filipowicza wykrzywia si tak, e nadgryziony otworzy usta). Mnie to mieszy, przysigam panu. To znaczy, e kady z nich powinien dosta w ucho od samego siebie! I kiedy wreszcie wybije z siebie wszelkie halucynacje i zajmie si tym, co do niego naley, sprztaniem piwnic na przykad, chaos zniknie sam z siebie. Nie mona suy dwm bogom naraz! Nie mona jednoczenie, powiedzmy, zajmowa si podmiataniem tramwajowych szyn i losem hiszpaskich oberwacw! To si jeszcze nikomu nie udao, doktorze, a tym bardziej ludziom, ktrzy w ogle s zapnieni w rozwoju w porwnaniu z Europ o jakie dwiecie lat i do tej pory jeszcze niezbyt sprawnie potrafi zapina wasne spodnie! Unis si Filip Filipowicz. Jego jastrzbie nozdrza byy rozdte. Nabra si po sytym obiedzie, grzmia niczym pradawny prorok, a gowa jego pobyskiwaa jak srebro. Sowa paday na drzemicego psa niczym guchy podziemny oskot. To sowa o gupich tych lepiach wyskakiwaa w sennych widziadach, to odraajca morda kucharza w brudnej biaej czapce, to zawadiacki ws Filipa Filipowicza owietlony ostr elektrycznoci pod abaurem, to opase sanie skrzypiay i przepaday, a w psim odku rozpada si pywajc w sokach poszarpany kawa rostbefu. Mgby spokojnie zarabia fors na wiecach - mtnie marzy pies. - Kombinator pierwszej klasy. Zreszt pewnie i tak pi na pienidzach. - Posterunkowy! - krzycza Filip Filipowicz. Posterunkowy! Uhu_hu_hu! - jakie bble pkay w psim mzgu... - Posterunkowy! To i tylko to! I absolutnie niewane, czy bdzie z blach, czy te w czerwonym kepi. Postawi policjanta obok kadego czowieka i zmusi tego policjanta, aby hamowa wokalne zapdy naszych obywateli. Chaos, pan powiada. A ja panu powiem, doktorze, e nic nie zmieni si na lepsze w naszym domu,

ani w jakimkolwiek innym domu, dopki nie uspokoi si tych piewakw! Jak tylko zaprzestan swoich koncertw, sytuacja sama z siebie zmieni si na lepsze. - Kontrrewolucyjne rzeczy pan mwi, Filipie Filipowiczu - artobliwie zauway nadgryziony. Nie daj Boe, jeszcze kto usyszy. - To cakiem bezpieczne - arliwie zaprzeczy Filip Filipowicz. - Nie ma mowy o adnej kontrrewolucji. Nawiasem mwic, to jeszcze jedno sowo, ktrego wyjtkowo nie cierpi. Absolutnie nie wiadomo, co si pod nim kryje. Diabli wiedz! A wic nadal twierdz, e w moich sowach nie ma adnej kontrrewolucji. Jest w nich zdrowy rozsdek i dowiadczenie. Filip Filipowicz wycign zza konierzyka ogon lnicej, pozaamywanej serwetki, zmi j i pooy obok szklanki z nie dopitym winem. Ukszony natychmiast wsta i podzikowa: Merci. - Chwileczk, doktorze - zatrzyma go Filip Filipowicz wyjmujc portfel z kieszeni spodni. Zmruy oczy, odliczy biae papierki i wrczy je ugryzionemu ze sowami: - Dzisiaj naley si panu, Iwanie Arnoldowiczu, czterdzieci rubli. Prosz. Pokaleczony przez psa grzecznie podzikowa i czerwieniejc wsun pienidze do kieszeni marynarki. - Czy dzisiaj wieczorem jestem panu potrzebny, Filipie Filipowiczu? - zapyta. - Nie, dzikuj panu, mj drogi. Nic dzisiaj robi nie bdziemy. Po pierwsze, krlik zdech, a po drugie, dzisiaj w Teatrze Wielkim Aida. A ja jej dawno nie syszaem. Lubi... Pamita pan? Duet... Tari_ra_rim... - Jak si panu udaje wszdzie zdy, Filipie Filipowiczu? - z podziwem zapyta lekarz. - Zdy wszdzie moe ten, kto nigdzie si nie spieszy - pouczajco wyjani gospodarz. Oczywicie, gdybym zacz biega po zebraniach i piewa caymi dniami jak sowik, zamiast wykonywa moje bezporednie obowizki, nigdzie bym nie zdy. - Pod palcami Filipa Filipowicza w kieszeni niebiesko zagraa pozytywka. - sma mina... Pojad na drugi akt... Jestem zwolennikiem podziau pracy. W Teatrze Wielkim niechaj piewaj, a ja bd operowa. I bardzo dobrze. adnego chaosu. Jeszcze jedno, Iwanie Arnoldowiczu, niech pan koniecznie dopilnuje, jak tylko trafi si odpowiedni zgon, natychmiast wprost ze stou w pyn odywczy, i do mnie! - Moe pan by spokojny, Filipie Filipowiczu, patolodzy ju mi obiecali. - wietnie, a my na razie poobserwujemy tego ulicznego neurastenika. Niech mu si tymczasem bok zagoi. Troszczy si o mnie - pomyla pies. - To bardzo dobry czowiek. Wiem, kto to jest. Czarodziej, mag, cudotwrca z bajki dla psw... Bo chyba niemoliwe, ebym to wszystko widzia we nie. A jeli to sen? - Pies we nie zadygota. - A kiedy si obudz... wszystko zniknie. I lampy w jedwabiu, i ciepo, i syto. Znowu zaczn si bramy, obkacze zimno, oblodzony asfalt, gd, li ludzie... nieg, stowka... Boe, jak mi bdzie ciko!

Ale nic podobnego si nie stao. Wanie brama rozwiaa si jak ohydny koszmar i ju wicej nie powrcia. Widocznie nie taki grony jest chaos. Nie baczc na nic dwa razy dziennie szare harmonijki pod parapetami rozgrzeway si i ciepo falami pyno po caym mieszkaniu. Jasne i oczywiste - pies wycign najwspanialszy pieski los. W jego oczach nie mniej ni dwa razy dziennie wzbieray zy wdzicznoci pod adresem mdrca z Preczystienki. Poza tym wszystkie lustra w salonie i w poczekalni midzy szafami odbijay piknego psa - szczciarza. Jestem pikny. A by moe jestem nieznanym ksiciem incognito - rozmyla pies patrzc na kosmatego psa koloru kawy, ktry z zadowolon mord spacerowa w lustrzanych dalach. Bardzo moliwe, e moja babka zgrzeszya z wodoazem. Std zapewne na moim pysku ta biaa ata. Bo niby skd jeszcze? Filip Filipowicz jest czowiekiem o wyjtkowym gucie i na pewno nie przygarnie pierwszego lepszego skundlonego psa. W cigu tygodnia pies zear tyle, ile w cigu szeciu poprzednich godowych tygodni na ulicy. Oczywicie, jeeli liczy na kilogramy. No, a ju o jakoci jedzenia u Filipa Filipowicza nawet nie ma co mwi. Jeli nawet nie bra pod uwag tego, e Daria Pietrowna codziennie kupowaa za osiemnacie kopiejek gr okrawkw na rynku Smoleskim, wystarczy wspomnie obiady o sidmej wieczorem w jadalni, przy ktrych pies asystowa pomimo protestw wytwornej Ziny. W czasie tych obiadw Filip Filipowicz ostatecznie uzyska rang bstwa. Pies stawa na tylnych apach i u marynark, pies poznawa dzwonek Filipa Filipowicza - dwa penodwiczne krtkie nacinicia pana domu - i ze szczekaniem wybiega go wita do przedpokoju. Pan wchodzi w srebrzystej lisiurze, rozjarzony milionem nienych gwiazdek, pachncy mandarynkami, cygarami, perfumami, cytrynami, benzyn, wod kolosk, i jego gos jak trba bojowa hucza w caym mieszkaniu. - Ty winio, dlaczego rozszarpae sow? Przeszkadzaa ci? Przeszkadzaa, pytam? A profesora Miecznikowa dlaczego rozbie? - Temu psu, Filipie Filipowiczu, trzeba choby raz przyoy pejczem - z oburzeniem mwia Zina - bo inaczej rozpuci si jak dziadowski bicz. Prosz zobaczy, co zrobi z pana kaloszami. - Nikogo nie wolno bi - denerwowa si Filip Filipowicz - zapamitaj to sobie raz na zawsze. Na czowieka i na zwierz naley wpywa wycznie si przekonywania. Czy dosta ju dzisiaj miso? - O Boe, przecie obar nas wszystkich. Jak pan nawet moe pyta, Filipie Filipowiczu. Dziwne, e si jeszcze nie rozpk. - No i niech je na zdrowie... Co ci zrobia sowa, bandyto? - Uuu! - skowycza pies lizus i peza na brzuchu wykrcajc apy. Nastpnie wleczono go za konierz przez poczekalni do gabinetu. Pies wy, odgryza si, wczepia w dywan, jecha na zadzie jak w cyrku. Porodku gabinetu, na dywanie leaa szklistooka sowa z rozprutym brzuchem, z ktrego sterczay jakie czerwone szmaty mierdzce naftalin. Na biurku spoczywa doszcztnie roztrzaskany portret. - Naumylnie nie posprztaam, eby pan mg sam zobaczy - meldowaa zmartwiona Zina przecie ten dra wskoczy na biurko i cap j za ogon! Zanim si poapaam, ju byo po niej. Niech pan mu wsadzi sow w mord, Filipie Filipowiczu, eby popamita, co to znaczy niszczy

rzeczy. I zaczynao si wycie. Psa wczepionego w dywan cignito do sowy, a pies szlocha przy tym gorzkimi zami i myla: Bijcie, tylko nie wyrzucajcie z mieszkania. - Sow odesa do wypchania jeszcze dzisiaj. Oprcz tego masz tu osiem rubli i oddzielnie osiemnacie kopiejek na tramwaj, pojed do Miura i kup mu przyzwoit obro z acuchem. Nastpnego dnia psu zaoyli szerok, byszczc obro. Kiedy spojrza w lustro, w pierwszej chwili bardzo si zmartwi, podwin ogon i poszed do azienki rozwaajc, jak si jej pozby, zaczepi o kufer czy lepiej o skrzyni. Ale bardzo prdko zrozumia, e jest po prostu gupi. Zina wyprowadzia go na spacer po Zauku Obuchowa. Szed jak aresztant, mao nie spali si ze wstydu, ale kiedy ju doszli Preczystienk do cerkwi Zbawiciela, zdy ju wietnie zrozumie, czym jest w yciu obroa. Wcieka zawi gorzaa w lepiach wszystkich napotkanych psw, a przy uliczce Martwej jaki dugonogi kundel z obcitym ogonem obszczeka go nazywajc obszarniczym cierwem i cwelem. Kiedy przechodzili przez szyny tramwajowe, milicjant popatrzy na obro z szacunkiem i satysfakcj, a kiedy wrcili, staa si rzecz nieprawdopodobna szwajcar Fiodor wasnorcznie otworzy frontowe drzwi i wpuci Szarika, a do Ziny powiedzia: Uch, ty, ale kudacza sprawi sobie Filip Filipowicz. A jaki nadzwyczajnie tusty! - Ja myl - wyjania liczna i rumiana od mrozu Zina - re za szeciu. Obroa znaczy dokadnie to samo co teczka - zaartowa w myli pies i krcc zadem pomaszerowa na ppitro jak panisko. Doceniwszy obro zgodnie z jej wartoci pies uda si z pierwsz wizyt do najwaniejszego sektora raju, tam gdzie do tej pory wstp by mu najsurowiej zakazany, a mianowicie do krlestwa kucharki Darii Pietrowny. Cae mieszkanie nie byo warte nawet dwch pidzi jej krlestwa. Dzie w dzie, w czarnej, wyoonej od gry biaymi kaflami kuchni hucza i buzowa pomie. Potrzaskiwao w palenisku pod pyt. W purpurowych odblaskach gorzaa odwieczn pomienn udrk i nieukojon namitnoci twarz Darii Pietrowny. Twarz jej lnia tusto, poyskiwaa w modnej fryzurze na uszy, z koszyczkiem jasnych wosw na karku, jarzyy si dwadziecia dwa faszywe brylanty. Na hakach wbitych w ciany wisiay zote rondle, w caej kuchni kipiao zapachami, bulgotao i syczao w zakrytych naczyniach... - Won! - wrzasna Daria Pietrowna. - Won, przybdo, doliniarzu. Ciebie tu tylko brakowao! Jak wezm pogrzebacz!... No, o co ci chodzi? No, czego krzyczysz? - pies przymilnie mruy lepia. - Jaki tam ze mnie doliniarz? Czy nie zauwaya pani obroy? - I wazi bokiem w drzwi wsuwajc do rodka mord. Pies Szarik posiada tajemnic zjednywania ludzkich serc. Ju po dwch dniach lea w kcie obok kosza z wglem i patrzy, jak pracuje Daria Pietrowna. Ostrym, wskim noem odrbywaa gowy i apki bezradnym jarzbkom, nastpnie niczym rozwcieczony oprawca zdzieraa z koci miso, kurom wyrywaa wntrznoci, co tam przekrcaa przez maszynk do misa, a tymczasem Szarik znca si nad ptasi gow. Z miski mleka Daria Pietrowna wycigaa kawaki rozmoczonej buki, ugniataa je na desce z misn miazg, zalewaa to wszystko mietank, posypywaa sol i formowaa na deseczce kotlety. Pod pyt huczao niczym przy poarze, a na patelni skwierczao, pienio si i podskakiwao. Z oskotem odskakiway fajerki, obnaajc straszliwe czeluci, w ktrych klekota i buzowa pomie. Wieczorem gasa kamienna paszcza, w oknie kuchni nad bia zazdrostk trwaa dostojna i

zawiesista noc z Preczystienki, odznaczona samotn gwiazd. Kuchenna podoga bya wilgotna, tajemniczo i mglicie byskay rondle, na stole leaa straacka czapka. Szarik spoczywa na ciepej pycie niczym lew w bramie i z ciekawoci stawiajc na sztorc jedno ucho patrzy, jak nadzwyczaj wzburzony czarnowsy czowiek z szerokim skrzanym pasem, za przymknitymi drzwiami pokoju Ziny i Darii Pietrowny obejmuje Dari Pietrown. Caa jej twarz, z wyjtkiem martwo upudrowanego nosa, pona namitnoci i udrk. wietlista szczelina leaa na portrecie czarnowsego i zwisa z niego rozan - rcznik wielkanocny. - Przyczepi si dosownie jak demon - mruczaa w pmroku Daria Pietrowna. - Odczep si! Zina zaraz przyjdzie. Ty co, cakiem, jakby ci odmodzili? - Nam to niepotrzebne - kiepsko panujc nad sob, ochryple mwi czarnowsy. - Jake ty pomienna! Wieczorami gwiazda Preczystienki znikaa za cikimi portierami i jeeli w Teatrze Wielkim nie sza akurat Aida i nie byo posiedzenia Wszechrosyjskiego Towarzystwa Chirurgicznego, bstwo znajdowao si w gabinecie w gbokim fotelu. Nie pony ognie pod sufitem. Palia si tylko jedna zielona lampa na biurku. Szarik lea na dywanie w cieniu i oglda rzeczy przeraajce. W obrzydliwej, mtnej i gryzcej cieczy leay ludzkie mzgi. Rce bstwa obnaone po okcie, w rudych gumowych rkawiczkach, liskie, obe palce, grzebay, gmeray w zwojach. Od czasu do czasu bstwo uzbrajao si w malutki, byszczcy noyk i ostronie przecinao te, spryste mzgi. A do najwitszych brzegw Nilu - cichutko nucio bstwo, przygryzajc wargi i wspominajc zociste wntrze Teatru Wielkiego. O tej godzinie kaloryfery nagrzeway si do ostatecznych granic. Ciepo od nich pyno pod sufit, stamtd rozchodzio si po caym pokoju, a w psich kudach oywaa ostatnia, jeszcze nie wyczesana osobicie przez Filipa Filipowicza, ale ju skazana na zagad pcha. Dywany tumiy dwiki w mieszkaniu. A pniej gdzie daleko zadwiczay drzwi wejciowe. Zinka posza do kinematografu - myla pies - a to znaczy, e kiedy wrci, bdziemy je kolacj. Dzisiaj, jak naley przypuszcza, bd sznycle cielce!

*

*

*

W ten straszny dzie jeszcze rano Szarika ukuo co w rodzaju przeczucia. Wskutek czego nagle zaskomla i pierwsze niadanie - p miski owsianki i wczorajsz barani ko - zjad w ogle bez apetytu. Smtnie przespacerowa si do poczekalni i tam cichutko powy do swojego odbicia. Ale w cigu dnia, ju potem, kiedy Zina wyprowadzia go na spacer na bulwary, dzie mija jak zwykle. Pacjentw dzisiaj nie byo, poniewa, jak wiadomo, we wtorki przyj nie ma, i bstwo siedziao w gabinecie, rozoywszy na biurku jakie cikie ksigi z barwnymi obrazkami. Czekano na obiad. Pies nieco si oywi, kiedy sobie przypomnia, e jak dokadnie dowiedzia si w kuchni, na drugie danie bdzie indyczka. Idc korytarzem usysza, jak w gabinecie Filipa Filipowicza nieoczekiwanie i nieprzyjemnie zadzwoni telefon. Filip Filipowicz wzi suchawk, posucha i nagle bardzo si zdenerwowa.

- Wymienicie - powiedzia - niech pan natychmiast przywiezie, natychmiast! piesznie zadzwoni, a kiedy wesza Zina, poleci niezwocznie podawa obiad. - Obiad! Obiad! Obiad! W jadalni od razu zadwiczay talerze, Zina zakrztna si, z kuchni doleciao zrzdzenie Darii Pietrowny, e indyczka jeszcze niegotowa. Pies znowu poczu niepokj. Nie lubi zamieszania w domu - pomyla... I jak tylko pomyla, zamieszanie przybrao jeszcze bardziej nieprzyjemny charakter. Przede wszystkim dziki pojawieniu si ugryzionego niegdy doktora Bormentala, ktry przywiz ze sob brzydko pachnc walizk i nie rozbierajc si nawet poszed z ni korytarzem wprost do laboratorium. Filip Filipowicz porzuci filiank z nie dopit kaw, co mu si nigdy nie zdarzao, i wyszed na spotkanie Bormentala, co rwnie si nie zdarzao. - Kiedy umar? - zawoa. - Trzy godziny temu odpowiedzia Bormental, nie zdejmujc zanieonej czapki i otwierajc walizeczk. Kto znowu umar? - ponuro i niechtnie pomyla pies i wlaz pod nogi. - Nie znosz, kiedy tak lataj. - Nie plcz si pod nogami! Prdzej, prdzej, prdzej! - krzykn Filip Filipowicz na wszystkie strony i jak si wydao psu, zacz naciska wszystkie dzwonki. Przybiega Zina. - Zina! Do telefonu Dari Pietrown, niech zapisuje, nikogo nie przyjm! Ty bdziesz potrzebna. Doktorze Bormental, bagam pana, prdzej, prdzej, prdzej! Nie podoba mi si, nie podoba - pies zaspi si uraony i zacz azi po mieszkaniu, a tymczasem krztanina skoncentrowaa si w laboratorium. Zina nagle ukazaa si w fartuchu podobnym do caunu i biegaa teraz z kuchni do laboratorium i z powrotem. Pj moe co zje czy co? Pies z nimi - pomyla pies i tu go spotkaa niespodzianka. - Szarikowi nic nie dawa - zagrzmiaa komenda z laboratorium. - A kto go tam upilnuje! - Zamkn! I Szarika podstpem zamknito w azience. Chamstwo - pomyla Szarik siedzc w mrocznej azience - i zwyczajna gupota... Przesiedzia w azience okoo kwadransa w dziwnym stanie ducha - ni to w furii, ni to w cikiej depresji. Wszystko byo smtne, niejasne... Dobra, zobaczy pan jutro swoje kalosze, wielce szanowny Filipie Filipowiczu - myla pies. - Ju dwie pary musia pan kupi, kupi pan jeszcze jedn. eby pan psw nie zamyka. Ale nagle co przerwao jego gniewne myli. Znienacka, nie wiadomo dlaczego, przypomnia sobie kawaek swojej najwczeniejszej modoci - soneczne, ogromne podwrze przy Rogatce Preobraeskiej, odamki soca w potuczonych butelkach, rozbite cegy, wolne psy wczgi. Nie, gdzie tam, na adn wolno std nie wyjd, nie ma co si okamywa - smuci si pies

pocigajc nosem. - Jestem psem mojego pana, kulturalnym stworzeniem, zaznaem ju lepszego ycia. Zreszt czym jest wolno? Dymem, fikcj, uud... Majakami tych nieszczsnych demokratw... Potem pmrok w azience sta si przeraajcy, pies zawy, rzuci si na drzwi i zacz je drapa. Uuu! - jak w beczk poleciao przez mieszkanie. A sow znowu rozszarpi - wciekle, lecz bezsilnie pomyla pies. Nastpnie osab, chwil polea, a kiedy wsta, sier mu si nagle zjeya i nie wiadomo dlaczego w wannie przywidziay si odraajce wilcze lepia. W apogeum jego udrki drzwi si otworzyy. Pies wyszed, otrzsn si i ponuro ruszy do kuchni, ale Zina za obro powloka go do laboratorium. Chd cisn mu serce. Po co tam jestem potrzebny? - pomyla podejrzliwie. - Bok ju si zagoi, nic nie rozumiem. I pojecha na apach po liskim parkiecie i tym sposobem zosta doprowadzony do laboratorium. A tam od razu wstrzsna nim niesychana jasno. Biaa kula pod sufitem lnia tak, e a bio po oczach. W biaym blasku sta kapan i przez zby nuci o witych brzegach Nilu. Tylko po niewyranym zapachu mona byo pozna Filipa Filipowicza. Jego podstrzyon siwizn ukrywaa biaa czapka, przypominajca kabuk patriarchy. Bstwo byo cae w bieli, a na t biel niczym epitrachelion naoony by wski, gumowy fartuch. Donie - w czarnych rkawiczkach. Rwnie i nadgryziony by w kabuku. Dugi st by rozstawiony, a do niego z boku przysunito maleki, czworoktny na lnicej nodze. Teraz pies najbardziej znienawidzi ugryzionego i najbardziej za jego dzisiejsze oczy. Zwykle odwane i prostoduszne, teraz uciekay we wszystkie strony przed lepiami psa. Byy czujne, faszywe, a w ich gbi przyczaio si co niedobrego, jakie obrzydlistwo, jeli nie zbrodnia. Pies spojrza na niego ciko, ponuro i odszed w kt. - Zina, obroa - niegono powiedzia Filip Filipowicz - tylko go nie zdenerwuj. Oczy Ziny byskawicznie stay si rwnie paskudne jak nadgryzionego. Podesza do psa i pogaskaa go jawnie faszywie. Pies spojrza na ni ze smutkiem i pogard. No c... jest was troje... Jeli zechcecie, to wemiecie. Tylko e powinno by wam wstyd... ebym chocia wiedzia, co ze mn zrobicie... Zina zdja obro, pies potrzsn bem i parskn. Przed nim wyrs nadgryziony i mdlcy, wstrtny zapach rozprzestrzenia si wok niego. Tfu, paskudztwo... Dlaczego tak mnie mdli i dlaczego mi tak straszno... - pomyla pies i cofn si przed ugryzionym. - Prdzej, doktorze niecierpliwie powiedzia Filip Filipowicz. Mocno i sodko zapachniao powietrze. Ugryziony nie spuszczajc z psa ajdackich czujnych oczu, wycign zza plecw praw rk i szybko podsun psu pod nos kawa wilgotnej waty. Szarik osupia, leciutko zakrcio mu si w gowie, ale jeszcze zdoa odskoczy. Ugryziony skoczy za nim i nagle zalepi mu wat ca mord. Psu z miejsca zaparo oddech, ale jeszcze raz zdoa si

wyrwa. Zoczyca... - przeleciao przez gow. - Za co? - Jeszcze raz oblepiono wat i wtedy znienacka w rodku laboratorium ukazao si jezioro, a na nim w dkach bardzo wesoe, pozagrobowe, niebywale rowe psy. Pozbawione koci nogi ugiy si. - Na st! - wesoo runy gdzie sowa Filipa Filipowicza i rozpyny si w pomaraczowych strugach. Przeraenie znikno, nastao wesele. Przez jakie dwie sekundy gasncy pies kocha ugryzionego. Nastpnie cay wiat przewrci si do gry nogami. Zdy jeszcze poczu pod brzuchem chodn, ale przyjemn do. Potem - ju nic.

IV

Na wskim stole operacyjnym lea na plecach pies Szarik, a jego gowa bezradnie uderzaa o bia ceratow poduszk. Brzuch mia ju wygolony, a teraz doktor Bormental, sapic z popiechu, wgryza si maszynk w sier na bie Szarika. Filip Filipowicz, wsparty domi o krawd stou, oczami lnicymi niczym zota oprawka jego okularw obserwowa t procedur i mwi wzburzony: - Najwaniejszy moment, Iwanie Arnoldowiczu, bdzie wtedy, kiedy dostan si do siodeka tureckiego. Bagam pana, niech pan mi wtedy byskawicznie poda infundibulum i natychmiast szyjemy. Jeeli mi si tam zacznie krwawienie, stracimy czas i psa te stracimy. Zreszt on i tak nie ma najmniejszych szans. - Zamilk, zmruy oko, zajrza w jakby ironicznie na wp przymknite oko psa i doda: - A wie pan, al mi go. Prosz sobie wyobrazi, e zdyem si do niego przyzwyczai. I jednoczenie wznosi rce, jakby bogosawi na trudn drog nieszczsnego psa Szarika. Stara si, eby nawet pyek nie spad na czarn gum. Spod wystrzyonej sierci zabysa biaawa skra psa. Bormental odrzuci maszynk i uzbroi si w brzytw. Namydli bezsilny ebek i zacz goli. Pod ostrzem gono chrzcio, gdzieniegdzie wystpia krew. Ogoliwszy gow ugryziony przetar j tamponem zmoczonym w benzynie, nastpnie rozcign goy brzuch psa i powiedzia odsapujc: Gotowe. Zina odkrcia kran nad umywalk i Bormental rzuci si do mycia rk. Zina polaa je spirytusem z butelki. - Czy mog ju i, Filipie Filipowiczu? - zapytaa, bojaliwie zezujc na ogolony psi eb. - Moesz. Zina przepada. Bormental krzta si nadal. Lekkimi serwetkami z gazy oboy eb Szarika i wtedy na poduszce ukazaa si nigdy dotd nie widziana ysa psia czaszka i dziwaczna brodata morda. Wtedy poruszy si kapan. Wyprostowa si, spojrza na psi eb i powiedzia: - No to pobogosaw nas, Panie Boe. Skalpel.

Bormental z byszczcego stosu na stoliku wyj maleki, brzuchaty noyk i poda go kapanowi. Nastpnie przyoblek si w takie same czarne rkawiczki jak i kapan. - pi? - zapyta Filip Filipowicz. - pi. Zacisny si zby Filipa Filipowicza, oczka nabray ostrego, kujcego blasku, a kiedy machn noykiem, wyrysowa na brzuchu Szarika precyzyjn i dug ran. Skra rozstpia si, we wszystkie strony trysna krew. Bormental rzuci si jak drapienik i zacz kawaami gazy uciska ran Szarika, a nastpnie malekimi szczypczykami przypominajcymi szczypce do cukru zacisn brzegi i rana wyscha. Na czole Bormentala wystpiy pcherzyki potu. Filip Filipowicz ci ponownie i obaj zaczli rozrywa ciao Szarika hakami, noycami, jakimi klamrami. Wyskoczyy rowe i te tkanki, paczce krwaw ros. Filip Filipowicz wierci i ci skalpelem, a potem krzykn: Noyczki!. Instrument mign w rkach ugryzionego jak w rkach magika. Filip Filipowicz sign do rodka i po kilku obrotach wyrwa z ciaa Szarika jego jdra z jakimi strzpkami. Bormental zupenie mokry z zapau i wzburzenia podbieg do szklanego naczynia i wyj z niego inne mokre i obwise gruczoy pciowe. W doniach profesora i asystenta skrciy si skaczc krtkie wilgotne struny. Zamigotay pokrge igy w klemach i jdra zostay wszyte zamiast poprzednich psich. Kapan odsun si od rany, dotkn jej kawakiem gazy i wyda komend: - Niech pan, doktorze, byskawicznie szyje skr. - A potem spojrza na okrgy zegar cienny. - Zrobilimy w czternacie minut - przez zacinite zby wycedzi Bormental i wbi zakrzywion ig w zwiotcza skr. Nastpnie obaj zaniepokoili si jak mordercy, ktrym spieszno. - Skalpel - krzykn Filip Filipowicz. Skalpel wskoczy mu do rki jakby sam z siebie i wtedy twarz Filipa Filipowicza staa si straszna. Wyszczerzy porcelanowe i zote koronki i jednym ruchem naoy na eb Szarika czerwony wianek. Skr ogolon z wosw odrzucono jak skalp. Obnaono koci czaszki. Filip Filipowicz krzykn: - Trepan! Bormental poda mu byszczc korbk. Gryzc wargi Filip Filipowicz wetkn wierto i zacz borowa w czaszce Szarika malekie dziurki w odlegoci centymetra jedna od drugiej dookoa caej czaszki. Na kad dziurk traci nie wicej ni pi sekund. Potem zacz piowa pi o niesychanym ksztacie, wsuwajc jej pysk w pierwsz dziurk - tak piuje si drzewo na pudeeczko do robt rcznych. Czaszka cichutko popiskiwaa i trzsa si. Po trzech minutach pokrywa czaszki Szarika zostaa zdjta. I wtedy obnaya si kopua mzgu - szara w niebieskawych ykach i czerwonych plamach. Filip Filipowicz wgryz si noyczkami w opony i otworzy je. Raz trysna cienka fontanna krwi i omal nie trafia profesora w oko, skropia biay kaptur. Bormental ze skrcon pincet rzuci si jak tygrys, eby zacisn, i zacisn. Z Bormentala speza strumieniami pot, a jego twarz staa si

misista i wielobarwna. Jego oczy latay od doni profesora do tacy z narzdziami, stojcej na stoliku instrumentacyjnym. Filip Filipowicz za sta si doprawdy przeraajcy. Z jego nosa wylatywao syczenie, zby obnayy si do samych dzise. Zdar opony z mzgu, wdar si gdzie bardzo gboko, wydobywajc z otwartej jamy pkule mzgu. W teje chwili Bormental zacz bledn. Obj jedn rk pier Szarika i ochryple powiedzia: - Ttno gwatownie spada... Filip Filipowicz spojrza na niego jak dzikie zwierz, co wymamrota i wdar si jeszcze gbiej. Bormental z chrzstem uama koniec szklanej ampuki, wycign z niej wszystko do strzykawki i podstpnie uku Szarika w okolice serca. - Wchodz, id do tureckiego sioda - zarycza Filip Filipowicz i zakrwawionymi liskimi rkawiczkami wyj z czaszki szaroty mzg Szarika. Na sekund zwrci oczy na mord Szarika i Bormental natychmiast uama koniec drugiej ampuki z tym pynem, ktry wcign do dugiej strzykawki. - W serce? - zapyta niemiao. - Pan si jeszcze pyta? - wciekle zarycza profesor. - Wszystko jedno, on ju i tak zdech panu co najmniej pi razy. Niech pan kuje! Czy to do pomylenia? - Jego twarz wygldaa jak twarz natchnionego rozbjnika. Doktor z rozmachu atwo wbi ig w serce psa. - yje, ale ledwie ledwie - wyszepta niemiao. - Nie ma czasu na dyskusje, yje czy nie yje - wychrypia straszny Filip Filipowicz. - Jestem w siodle. Zdechnie tak czy inaczej... ach, ty... A do najwitszych brzegw Nilu... Niech pan mi poda przysadk. Bormental poda mu szklane naczynie, w ktrym pywaa na nitce biaa grudka. Jedn rk (Nie ma sobie rwnych w Europie... jak Boga kocham! - niejasno pomyla Bormental) profesor wycign rozhutan grudk, a drug noyczkami wystrzyg identyczn gdzie tam w gbi midzy rozwartymi pkulami. T Szarika rzuci na talerz, a now wsun do mzgu razem z nitk i swoimi krtkimi palcami, ktre cudownym sposobem stay si nagle cienkie i wraliwe, zamota j tam bursztynow nitk. Nastpnie wyrzuci z mzgu jakie rozprki, pincet, schowa mzg z powrotem w kocian czaszk, odsun si i ju spokojniej zapyta: - Oczywicie zdech? - Ttno nitkowate odpowiedzia Bormental. - Powtrzy adrenalin. Profesor zasoni mzg oponami, odpiowan pokryw przyoy na swoje miejsce, nacign skalp i zarycza: - Niech pan szyje! Bormental zaszy gow w cigu piciu minut, amic przy tym trzy igy. I oto na poduszce pojawia si na krwawym tle zmartwiaa, zagasa morda Szarika z okrn ran na gowie. Wtedy te Filip Filipowicz odpad ostatecznie niczym syty wampir, zerwa jedn

rkawiczk, wyrzucajc z niej obok przepoconego talku, drug rozdar, rzuci na podog i zadzwoni naciskajc guzik w cianie. W progu pojawia si Zina, odwrcona, eby nie patrze na Szarika we krwi. Kapan zdj kredowymi domi zakrwawiony kabuk i krzykn: - Zina, natychmiast podaj mi papierosa. Potem wanna i czysta bielizna. Opar podbrdek o krawd stou, dwoma palcami unis praw powiek psa, zajrza w niewtpliwie umierajce oko i powiedzia: - No tak, u diaba. Nie zdech. Ale zdechnie tak czy inaczej. Ech, doktorze Bormental, al mi psa, by taki serdeczny, chocia straszny chytrus.

V Z pamitnika doktora Bormentala

Cienki zeszyt formatu papieru listowego. Zapisany pismem doktora Bormentala. Na pierwszych dwch stronach jest ono bardzo staranne, wyrane, zwarte, a na dalszych zamaszyste, niespokojne, z mnstwem kleksw.

22 grudnia 1924. Poniedziaek.

Historia choroby

Pies laboratoryjny mniej wicej dwuletni. Samiec. Rasa_kundel. Imi - Szarik. Sier rzadka, w kpkach, ma - bura podpalana. Na prawym boku blizny po cakowicie zagojonym oparzeniu. Odywianie przed przybyciem do profesora - ze; po tygodniowym pobycie - wyjtkowo utuczony. Waga - 87kg (wykrzyknik). Serce, odek, puca, temperatura... 23 grudnia. O godz. #/8#30 wieczorem przeprowadzona zostaa pierwsza w Europie operacja wedug metodyki prof. Preobraeskiego: pod narkoz (chloroform) usunito Szarikowi jdra, a na ich miejsce zostay przeszczepione jdra wraz z nasieniowodami i przydatkami pobrane od dwudziestoomioletniego mczyzny, ktry zmar 4 godziny i 4 minuty przed operacj, przechowane w sterylnym pynie fizjologicznym wedug metodyki prof. Preobraeskiego. Bezporednio po tym zostaa usunita przysadka (po trepanacji czaszki) i zastpiona ludzk, pobran od wy. wym. mczyzny.

Zastosowano 87cm chloroformu, 1 iniekcj kamfory, dwie iniekcje adrenaliny dosercowo. Cel operacji: eksperyment prof. Preobraeskiego polegajcy na jednoczesnym przeszczepieniu przysadki i jder w celu wyjanienia problemu przyrastania przysadki oraz jej wpywu na odmadzanie ludzkiego organizmu. Operowa prof. Filip Filipowicz Preobraeski. Asystowa dr Iwan Arnoldowicz Bormental. Noc po operacji: powtarzajce si niebezpieczne zanikanie ttna. Oczekiwanie za zejcie. Olbrzymie dawki kamfory wg metodyki Preobraeskiego. 24 grudnia, rano. Poprawa. Oddech dwukrotnie przyspieszony. Ttno ledwie wyczuwalne, temperatura 42 stopnie. Kamfora, kofeina podskrnie. 25 grudnia. Ponownie pogorszenie. Ttno ledwie wyczuwalne, koczyny zimne, renice nie reaguj. Adrenalina dosercowo, kamfora wg Preobraeskiego, doylnie pyn fizjologiczny. 26 grudnia. Nieznaczna poprawa. Ttno 180, oddech 92, temperatura 41. Kamfora, odywcze lewatywy. 27 grudnia. Puls 152, oddech 50, temperatura 39,8, renice reaguj, kamfora podskrnie. 28 grudnia. Znaczna poprawa. W poudnie znienacka zlewne poty, temperatura 37. Rany pooperacyjne bez zmian. Opatrunek. Pojawia si apetyt. Odywianie pynne. 29 grudnia. Stwierdzone nage wypadanie sierci na czole i bokach tuowia. Wezwani na konsylium - profesor katedry chorb skrnych Wasilij Wasilewicz Bundariow i dyrektor moskiewskiego wzorcowego instytutu weterynaryjnego. Uznali, e przypadek nie jest opisany w literaturze. Diagnoza pozostaa nie ustalona. Temperatura normalna.

Notatka owkiem: Wieczorem pojawio si pierwsze szczeknicie (godz. #/8#15). Zwraca uwag gwatowna zmiana tembru i obnienie tonacji. Szczekanie zamiast wyrazw hau_hau brzmi a_o, swoj barw bardzo niewyranie przypomina jk. 30 grudnia. Wypadanie sierci przybrao charakter oglnego wyysienia. Waenie dao nieoczekiwany rezultat: waga 307kg na skutek wzrostu (wyduenia) koci. Pies nadal ley. 31 grudnia. Apetyt kolosalny.

Kleks. Za kleksem pospiesznie zanotowano: O godz. 12 min. 12 po poudniu pies wyranie wyszczeka A_B_yr.

Przerwa w notatkach, dalej za najwidoczniej przez pomyk w popiechu napisano: 1 grudnia (przekrelone, poprawione) 1 stycznia 1925. Rano sfotografowalimy go. Ze szczcia szczeka Abyr, powtarzajc to sowo gono i jakby radonie. O #/3#00 po poudniu (duymi literami) rozemia si, wywoujc omdlenie pokojwki Ziny. Wieczorem powtrzy osiem razy z

rzdu: Abyrtnec. Ukonymi literami owkiem - profesor rozszyfrowa sowo Abyrtnec, znaczy ono Centryba... Co potwor...

Do zeszytu woono kartk. Nauka rosyjska omal nie poniosa cikiej straty. Historia choroby profesora Filipa Preobraeskiego. O godz. #/1#13 - gbokie omdlenie. Prof. Preobraeski padajc uderzy gow o poprzeczk krzesa. Tinctura Valeriana. W obecnoci mojej i Ziny pies (o ile oczywicie mona go nazwa psem) zwymyla profesora Preobraeskiego najgorszymi sowami. Przerwa w notatkach.

6 stycznia (Na zmian owkiem i fioletowym atramentem). Dzisiaj, po tym, kiedy odpad mu ogon, powiedzia najzupeniej wyranie sowo knajpa. Pracuje fonograf. Diabli wiedz, co to takiego.

Nie wiem, co o tym myle.

Profesor przesta przyjmowa pacjentw. Od godziny #/5#00 z laboratorium, w ktrym spaceruje to stworzenie, wyranie sycha wulgarne przeklestwa i sowa jeszcze raz podwjne. 7 stycznia. Wymawia bardzo wiele sw: drynda, miejsc brak, gazeta wieczorna, najlepszy prezent dla dziecka i wszystkie przeklestwa, jakie w ogle istniej w rosyjskim leksykonie. Wyglda dziwnie. Sier zostaa mu tylko na gowie, podbrdku i piersiach. W pozostaych miejscach jest ysy i obcignity zwiotcza skr. Organy pciowe staj si mskie. Gowa znacznie powikszona. Czoo niskie, ustawione pod ktem.

Jak Boga kocham, chyba zwariuj.

Filip Filipowicz cigle jeszcze czuje si nie najlepiej. (fonograf, fotografie).

Obserwacj prowadz przewanie ja

Po miecie rozpezy si plotki.

Skutki nieobliczalne. Dzisiaj w dzie caa ulica bya zatoczona jakimi nierobami i staruchami. Gapie jeszcze do tej pory stoj pod oknami. W porannych gazetach pojawia si zdumiewajca informacja: Plotki o Marsjaninie w Zauku Obuchowa s niczym nie uzasadnione. Roznosz je przekupnie z Sucharowki i bd surowo karani. Jaki, u diaba, Marsjanin? Przecie to koszmar.

Jeszcze lepiej napisali w Wieczornej, e mianowicie urodzio si dziecko, ktre gra na skrzypcach. Obok rysunek: skrzypce i moja fotografia z podpisem: Prof. Preobraeski, ktry zrobi matce cesarskie cicie. To co niewyobraalnego... On wymawia nowe sowo: milicjant.

Okazuje si, e Daria Pietrowna bya we mnie zakochana i gwizdna zdjcie z albumu Filipa Filipowicza. Kiedy przepdziem reporterw, jeden z nich jednak wkrci si do kuchni itd.

Co si dzieje w godzinach przyj! Dzisiaj byy 82 dzwonki. Telefon jest wyczony. Bezdzietne kobiety zwarioway i pchaj si...

Komitet domowy w penym skadzie ze Szwonderem na czele. Po co - sami nie wiedz.

8 stycznia. Pnym wieczorem postawilimy diagnoz. Filip Filipowicz, jako prawdziwy uczony, przyzna si do omyki - zmiana przysadki powoduje nie odmodzenie, a cakowite uczowieczenie organizmu (podkrelone trzy razy). Ale nie pomniejsza to jednak znaczenia jego niebywaego, wstrzsajcego odkrycia. Tamten dzisiaj po raz pierwszy przespacerowa si po mieszkaniu. W korytarzu pka ze miechu patrzc na arwk. Nastpnie w towarzystwie Filipa Filipowicza i moim uda si do gabinetu. Dobrze si trzyma na tylnych apach (przekrelone)... na nogach i sprawia wraenie maego i kiepsko zbudowanego mczyzny. mia si rwnie w gabinecie. Umiech ma nieprzyjemny i jakby sztuczny. Nastpnie podrapa si w kark, rozejrza i zapisaem nowe wyranie wypowiedziane sowo, Buruje. Kl. Klnie metodycznie, bez najmniejszej przerwy i niewtpliwie absolutnie bezmylnie. Przeklestwa maj troch fonograficzny charakter - jakby to stworzenie syszao gdzie dawno temu nieprzyzwoite sowa, ktre podwiadomie automatycznie zarejestrowao w swoim mzgu, a teraz wypluwa je na pczki. Niech mnie diabli wezm, a zreszt nie jestem psychiatr. Na Filipie Filipowiczu te przeklestwa wywieraj zdumiewajco przygnbiajce wraenie. Bywaj chwile, kiedy przestaje by opanowanym, chodnym obserwatorem nowych zjawisk i jakby traci cierpliwo. I na przykad w czasie tego pomstowania nagle wykrzykn nerwowo: Przesta!

Efekt by rwny zeru. Po przechadzce do gabinetu wsplnym wysikiem umiecilimy Szarika w laboratorium. A nastpnie odbylimy z Filipem Filipowiczem narad. Musz przyzna, e po raz pierwszy widziaem, jak ten pewny siebie i zdumiewajco mdry czowiek nie wiedzia, co pocz. Swoim zwyczajem nucc zapyta: No i co my teraz zrobimy? I sam sobie odpowiedzia, dosownie tak: Moskonfekcja, tak... od Sewilli do Grenady. Moskonfekcja, drogi doktorze... Nic nie zrozumiaem. Profesor wyjani: Bardzo pana prosz, Iwanie Arnoldowiczu, aby pan kupi psu bielizn, spodnie i marynark. 9 stycznia. Leksykon wzbogaca si co pi minut (przecitnie) o nowe sowo; od dzisiejszego rana mwi te zdaniami. Wyglda na to, e zamroone w wiadomoci odmarzaj i wychodz. Od wczorajszego wieczora fonograf nagra: nie pcha si, dra, nie czepia si tramwaju, ja ci poka, uznanie Ameryki, prymus. 10 stycznia. Odbyo si ubieranie. Podkoszulek pozwoli sobie woy bardzo chtnie, nawet wesoo chichota. Na kalesony nie zgodzi si, wyraajc protest ochrypymi wrzaskami: Do kolejki, sucze dzieci, do kolejki! Zosta ubrany. Skarpetki s za due. W zeszycie jakie schematyczne rysunki wedug wszelkich oznak ukazujce przeksztacanie si psiej nogi w ludzk. Wydua si tylna cz szkieletu stopy (planta). Wyduaj si palce. Pazury. Powtrna systematyczna nauka uywania toalety. Suba straszliwie przygnbiona. Ale naley podkreli, e stworzenie jest pojtne. Robi znaczne postpy. 11 stycznia. Ju cakowicie pogodzi si ze spodniami. Wypowiedzia dugie, wesoe zdanie: Daj papierosa ze swej aski, bo masz dzi spodnie w szerokie paski. Sier na gowie - saba, jedwabista. atwo pomyli z wosami. Ale na ciemieniu nadal jakby podpalany. Dzisiaj wylaza resztka puchu z ucha. Apetyt kolosalny. Pasjami re ledzie. O godzinie pitej po poudniu wydarzenie - po raz pierwszy sowa, ktre wypowiedziao stworzenie, nie byy oderwane od otaczajcych zjawisk, lecz stay si reakcj na nie. A mianowicie - kiedy profesor rozkaza mu: Nie rzucaj resztek na podog, niespodziewanie odpowiedziao: Odwal si, gnido. Filip Filipowicz by wstrznity, potem opanowa si i powiedzia: Jeli jeszcze raz pozwolisz sobie nawymyla mnie albo doktorowi, to oberwiesz. W tym momencie fotografowaem Szarika. Rcz, e zrozumia sowa profesora. Ponury cie leg na jego twarz. Popatrzy spode ba, dosy niechtnie, ale ucich. Hurra, rozumie! 12 lutego. Wkada rce do kieszeni spodni. Oduczamy od przeklinania. Gwizda: Ech, jaboczko. Podtrzymuje rozmow. Nie mog si powstrzyma od paru hipotez, niech chwilowo diabli wezm odmadzanie. Co innego jest nieporwnywalnie waniejsze - niebyway eksperyment profesora

Preobraeskiego odsoni jedn z tajemnic ludzkiego mzgu. Od tej chwili zagadkowa funkcja przysadki - gruczou dokrewnego umieszczonego w mzgu - zostaa wyjaniona. Przysadka okrela ludzk osobowo. Jej hormony mona uzna za najwaniejsze w organizmie - to hormony osobowoci. Nowa dziedzina nauki - bez retorty Fausta stworzono homunkulusa. Skalpel chirurga powoa do ycia now jednostk ludzk. Profesor Preobraeski jest kreatorem. Kleks. Zreszt, zboczyem z tematu... A wic Szarik podtrzymuje rozmow. Wedug moich przypuszcze sprawa wyglda nastpujco: wszczepiona przysadka zaktywizowaa orodek mowy w psim mzgu i popyn potok sw. Moim zdaniem mamy do czynienia z rozwijajcym si oywionym mzgiem, a nie z mzgiem stworzonym od nowa. C za cudowne potwierdzenie teorii ewolucji! O wy, wspaniae szczeble ewolucji, od psa do chemika Mendelejewa! Jeszcze jedna moja hipoteza - mzg Szarika w okresie jego psiego ycia zgromadzi nieprzebrane mnstwo poj. Wszystkie sowa, ktrych zacz uywa w pierwszej kolejnoci - sowa ulicy - sysza je i zachowa w swoim mzgu. Teraz, idc ulic, z ukrytym przeraeniem patrz na napotkane psy. Jeden Bg wie, co kryje si w ich mzgach.

Szarik czyta. Czyta (trzy wykrzykniki). To ja si tego domyliem. Po Centrorybie. e czyta od koca. I nawet znam rozwizanie tej zagadki - tkwi ono w specyfice nerww wzrokowych psa.

Co si w Moskwie wyrabia, tego ludzki rozum nie ogarnie. Siedmiu handlarzy z Sucharowki ju siedzi za rozpowszechnianie plotek o kocu wiata spowodowanym przez bolszewikw. Opowiadaa o tym Daria Pietrowna i nawet wymienia dokadn dat - 28 listopada 1925 roku, w dzie witego Stefana Mczennika ziemia zderzy si z osi niebios... Jacy szarlatani wygaszaj ju odczyty. Takie pandemonium wyniko z tej przysadki, e cho zwiewaj, gdzie pieprz ronie. Przeniosem si do Preobraeskiego na jego prob i sypiam w poczekalni razem z Szarikiem. Rol poczekalni peni teraz laboratorium. Szwonder mia jednak racj. Komitet domowy triumfuje. W szafach nie ma ani jednej szyby, poniewa skaka. Z trudem oduczylimy.

Z Filipem dzieje si co dziwnego. Kiedy mu opowiedziaem o swoich hipotezach - mam nadziej, e rozwj psychiczny Szarika osignie bardzo wysoki poziom - chrzkn i zapyta: Tak pan myli? Ton by zowieszczy. Czybym si myli? Stary co wymyli... W czasie kiedy prowadz histori choroby, Filip Filipowicz siedzi nad histori czowieka, od ktrego wzilimy przysadk.

Kartka woona do zeszytu. Klim Grigo