A ty studencie jadles juz dzisiaj
Click here to load reader
Transcript of A ty studencie jadles juz dzisiaj
A Ty, Studencie, jadłeś
już dzisiaj?
Autor
Tomasz Sierżański
Zredagowali
Elwira Kowalczyk, Jakub Kuryluk
1Studenckie gotowanie
Spis treści
Wstęp – dla kogo, o czym i jak?
Rozdział I
2 tygodnie przed – szukanie mieszkania
Rozdział II
tydzień przed – co wziąć z domu wyjeżdżając na studia?
Rozdział III
1 tydzień
− poznawanie okolicy
− imprezy
− zakupy – żelazne zapasy, podstawowe reguły
− co i gdzie jeść na mieście?
− przepisy na ten tydzień
Rozdział IV
2 tydzień
− zakupy – policz jeszcze raz zanim kupisz
− impreza z gotowaniem – wcale nie musi być drogo
− przepisy na ten tydzień
Rozdział V
3 tydzień
− brak kasy – jak sobie z tym radzić? – czas na pracę
− robienie zapasów
− przepisy na ten tydzień
Rozdział VI
4 tydzień
− przepisy na ten tydzień
2Studenckie gotowanie
WSTĘP
Na początku chciałbym Ci wyjaśnić, Drogi Czytelniku, czym jest ta oto książka.
Jest ona niby poradnikiem, niby książką kucharską, ale ma w sobie dużą dawkę humoru. Nie
lubię smucić i nie mam zamiaru tego robić, ani w tej książce, ani w życiu codziennym.
Niektórzy są uczuleni na to jak piszę, na to, że piszę dla studentów i tym podobne sprawy.
Tym Państwu już dziękujemy – nie chce czuć się odpowiedzialny za czyjeś stracone nerwy.
Pamiętaj, że czytasz to na własną odpowiedzialność, z własnej nieprzymuszonej woli. A teraz
bardziej do meritum.
O czym jest ta książka? Jest to poradnik na temat studiowania. I bynajmniej nie
chodzi mi o naukę – tę kwestię pomijam – każdy student wie jak się uczyć, bo wcześniej już to
robił. Nie każdy natomiast miał okazję gotować i zadbać o samego siebie. Książka ta jest
swoistym poradnikiem zbierającym moje doświadczenia z życia studenckiego – postaram się
zawrzeć w nim wszystkie rady, które otrzymałem od starszych kolegów oraz te, do których
sam doszedłem po latach. A czym jest właściwie studiowanie? Namiastką dorosłego życia,
umiejętnością pogodzenia obowiązków z przyjemnościami. Jeśli nie znalazłeś tej równowagi
między nauką, życiem i imprezowaniem, to nie wiesz, co to studiowanie.
Kim jestem i dlaczego piszę taki poradnik? Nazywam się Tomasz Sierżański. Od
3 lat prowadzę bloga „Studenckie gotowanie”. 6 lat studiowałem na studiach 3,5 letnich i
ciągle żyje trochę jak student. W ciągu 6 lat mieszkałem w 16 różnych miejscach. Znam
wszystkie zalety akademików jak i stancji. A dlaczego piszę tę oto książkę? Ponieważ bardzo
żałuje, że nikt nie powiedział mi tego, co jest zawarte w tej książce, wcześniej. Dochodzi się do
dobrych wniosków po 3-4 latach studiów – wtedy jest już za późno. Są rzeczy, które można
było zrobić wcześniej zdecydowanie lepiej. Mam nadzieje, że książka ta pozwoli Ci na
odpowiedni start, przygotuję Cię, choć w małym stopniu, na studiowanie. Jeśli szukasz
typowej książki z przepisami, gdzie opisano dokładnie ilości składników – tutaj tego nie
znajdziesz. Bardziej skupiam się na zasianiu w Twojej głowie ziarenka pomysłu i chęci do
eksperymentów.
3Studenckie gotowanie
Rozdział I
2 tygodnie przed – szukanie mieszkania
Dwa tygodnie przed opuszczeniem domu rodzinnego. Już się prawie czuje ten
pierwszy wyjazd, smak tych imprez i zakuwania po nocach. Żeby jednak tak być mogło, trzeba
mieć gdzie spać i jeść. Czasami nawet sikać. Dwa tygodnie przed wyjazdem to ostatni gwizdek
żeby znaleźć sobie lokum. Ostatni! Później nie ma czego szukać – wybiera się pierwsze mieszkanie,
które jest wolne – i tak nie znajdzie się żadnego fajnego. Ale to oczywiście wersja pesymistyczna –
my zakładamy, że w ciągu tych ostatnich dwóch tygodni zdążymy coś znaleźć.
Dom Studenta. Piękna nazwa. Normalnie zwany jest akademikiem. I normalnie
znajdzie się też wśród nich największy, w którym jest dużo pierwszoroczniaków – taki zwany jest
slumsem. Miałem to szczęście mieszkać w takim właśnie akademiku. Kiedyś w tym budynku
mieścił się szpital psychiatryczny. I jakby to ująć – nazwa się zmieniła, pacjenci nie. Co można
powiedzieć o akademikach? Wiele dobrego oraz wiele złego. Dla każdego stanowi on coś innego,
więc będzie bez drastycznych szczegółów.
Na początek trzeba złożyć podanie o przyznanie akademika. Należy zawsze składać
takie podanie. Zawsze. Niezależnie od tego, czy się chce mieszkać czy nie, czy ma się jakieś szanse
na dostanie miejsca czy nie. Czasami jakimś zrządzeniem losu się uda. Takie miejsce można
później w pokątny sposób sprzedać, inkasując jakąś sumkę pieniędzy. Jak wielką to nie wiem, bo
wcześniej nie wiedziałem, że tak można i w związku z tym nigdy tego nie robiłem. Po co w ogóle
ten akademik jak na stancji jest lepiej? Moim skromnym zdaniem, każdy student powinien chociaż
rok przemieszkać w akademiku. Nie da się tego porównać z niczym innym. Przekrój ludzi, jakich
się poznaje, jest tak ogromny, że w życiu byś nie przypuszczał. Rok czasu to zdecydowanie
odpowiednio długi czas, żeby zawrzeć nowe znajomości, zaczerpnąć z wiedzy starszy kolegów i
koleżanek oraz poznać najprawdziwszy smak imprez studenckich. Później, jak warunki nie będą
pasować – to wy... na ryż do Mandżurii.
A co jeśli nie udało się dostać akademika? Jest no to sposób, o którym mało kto wie
(przynajmniej tak mi się wydaje). Na początek zapominamy o akademiku i znajdujemy sobie hotel
robotniczy. Ceny w owym przybytku są w miarę znośne. 4-5 dni po rozpoczęciu roku idziemy do
administracji osiedla studenckiego i pytamy czy są wolne miejsca. Są. Zapytacie pewnie, dlaczego
są miejsca, a wam nie przyznano? Odpowiedź jest prosta. Co chwilę, ktoś zauważa, że akademik
nie jest dla niego. Pierwsze osoby zaczynają tak uważać, zanim się jeszcze tam wprowadzą, jednak
nie informują nikogo o tym wcześniej. Stąd teoretycznie nie ma dla Ciebie miejsca. Dowiadujesz
się, kiedy można się wprowadzić, kiedy możesz się wyprowadzić z hotelu, w którym mieszkasz
(bez zbędnej straty kasy), składasz podanie i czekasz na decyzję. Jak długo się na nią czeka? W
zależności od uśmiechu Twojego – do 5 minut. 4
Studenckie gotowanie
Jak już uda nam się wprowadzić, bez możliwości obejrzenia wcześniej pokoju to
trudno – i tak już nic na to nie poradzisz. Jeśli natomiast masz kilka miejsc do wyboru i masz
możliwość zwiedzenia akademików, w których możesz mieszkać – zrób to. Na co należy zwrócić
uwagę? Na początek na łazienkę. Jeśli jest jedna wspólna – będzie syf, jeśli jest jedna na boks (parę
pokoi) – będzie syf, ale mniejszy. Jeśli jest natomiast łazienka na jeden pokój – będzie syf (chyba,
ze posprzątasz). Tak zupełnie poważnie, to im więcej osób korzysta z łazienki, tym większy w niej
nieporządek. Osobiście najbardziej przypadła mi chyba do gustu łazienka w boksie – więcej ludzi
widuje się na korytarzu, ale nie ma tłumów w kolejce pod prysznic.
Kolejna rzecz, na którą trzeba zwrócić uwagę, to kuchnia. Kuchnia to ważna rzecz –
lecz czasami jest bezużyteczna (mówię tutaj o kuchni w akademikach). Gdy pokój jest za daleko od
kuchni – źle, bo daleko i nie będzie się chciało gotować. Za blisko też źle, bo będziesz czuł zapachy
wszystkich potraw tam gotowanych i non stop będziesz słyszał głosy (w sensie rozmów w kuchni).
Najlepiej mieszkać parę pokoi od kuchni – nie za daleko, ale też nie za blisko. Ważna jest sama
kuchenka. 4 palniki na cały korytarz to za mało – ciężko będzie się do niej dostać. Kolejna sprawa
odnośnie kuchenki – jak jest zapalana, czy potrzebujecie zapałek czy nie. O ile zdobycie ognia w
akademiku nie stanowi problemu (wystarczy przejść się po pokojach) to denerwujące jest uczucie
posiadania wszystkich składników na pyszny obiad i braku głupich zapałek. I kolejna ważna rzecz!
Sprawdźcie koniecznie, które palniki działają, inaczej możecie stać w długiej kolejce. Nie jeden raz
mając tę wiedzę wygrywałem wyścig o palnik (stawiałem garnek na jedyny działający palnik). Jeśli
jednak kuchnia jest zbyt daleko od pokoju, trzeba zrobić sobie kuchnię w pokoju. Elektryczne
palniki są zabronione w akademikach (podobnie jak czajniki elektryczne), jednak nikt nie będzie
sprawdzał, czy aby nie gotujecie w pokoju. Jeśli jednak gotujemy w pokoju, należy uważać na
czujniki dymu. Jeśli mocniej się zadymi, koniecznie od razu otwieramy okno (zanim włączy się
alarm).
Ciągle jesteśmy w kuchni. Jest lodówka! Fajnie? Nie. Zapomnijcie o trzymaniu
jedzenia we wspólnej lodówce. Choćby nie wiadomo jak w porządku byliby sąsiedzi – czasami jest
tak, że się upiją, zjedzą wam wszystkie zapasy, a później nie pamiętają, że to oni byli (ja
pamiętałem, ale tak jakby to był sen). Jedyna słuszna lodówka to lodówka w pokoju. Skąd wziąć
takie cudo? Czasami się zdarza, że w pokoju zostaje lodówka po poprzednich lokatorach – wtedy
mamy szczęście. Jak nie ma lodówki w pokoju to sprawdzamy w kuchni (pod warunkiem, że
wprowadziłeś się odpowiednio wcześnie, przed całą resztą). Jak jest i nie ma numerka akademika
(ogólnie wszystkie rzeczy, które są własnością akademika, są odpowiednio oznaczone), to zabierasz
ją do swojego pokoju i udajesz, że od zawsze tam stała. Inna propozycja na zdobycie pudełka
mrożącego – znaleźć je na śmietniku. I nie chodzi mi o chodzenie po wysypiskach i grzebanie w
śmieciach – wystarczy wyjść przed akademik. Część ludzi wyrzuca lodówki, które znaleźli w 5
Studenckie gotowanie
swoich pokojach, bo są im niepotrzebne, nie działają, albo po prostu są idiotami (ludzie, nie
lodówki). W każdym z tych przypadków warto „przygarnąć biedactwo”. Jak nie działa, dajemy
ogłoszenie w lokalnej sieci: „Czteropaka temu, kto naprawi mi lodówkę”. Mnóstwo chętnych się
znajdzie, a złotych rączek w akademiku jest całkiem sporo. Jeśli jednak i ten sposób zawiedzie, to
czas przejrzeć ogłoszenia. Najpierw w akademiku i w sieci akademickiej, a później na lokalnym
portalu z ogłoszeniami. Można tam znaleźć potrzebny nam sprzęt już od 50zł. Nie będzie jakiś
super, ale prawie zawsze będzie chłodzić oraz będzie mieć na sobie fantazyjne wzory po próbach
otwierania nim piwa. Lodówki takie są przeważnie stare i mają to do siebie, że są strasznie głośne.
A do tego non stop mrożą. Moja (w sumie moja i moich współlokatorów) lodówka wyłączała się na
5 minut w ciągu doby. Raz jak się wyłączyła tak w ciągu dnia, to byliśmy zdziwieni, dlaczego nagle
w pokoju zrobiło się cicho. Jak się włączyła z powrotem to uświadomiliśmy sobie skąd ta cisza. Jest
też dobra wiadomość – do hałasu lodówki idzie się przyzwyczaić (chyba, że jesteś strasznie
wrażliwy).
Już po wprowadzeniu się na stałe do akademika warto rozejrzeć się za pralnią.
Pralnie w tych przybytkach studenckich są do użytku mieszkańców, jednak trzeba się na nie
zapisać. Co za tym idzie, można na nią dość długo czekać. Jeśli będzie udostępniania każdemu na
cały dzień – minimalny czas, po jakim uzyskacie klucze do pralni, to 2 tygodnie. W związku z tym,
planujcie pranie z dużym wyprzedzeniem. Najlepiej w momencie oddawania klucza zapisać się na
kolejną „wizytę”. W tym aspekcie przydają się znajomości z rady studentów (czy podobnego
organu), czyli osób, które się zajmują po części akademikiem będąc jednocześnie studentami. To
właśnie te osoby trzymają i wydają klucze do pralni. Czasami ktoś zapomni, że ma zamówioną
pralnię – a Ty będziesz miał „wtyki” i dostaniesz klucz. Czasami osoby wydające klucz to ostatnie
suki czy skurwysyny – udają, że nie ma nikogo w pokoju i nie masz jak odebrać swojego klucza od
pralni, a tymczasem znajomi kogoś takiego robią sobie właśnie pranie. W związku z powyższym,
lepiej mieć w nich przyjaciół niż wrogów.
W jednym akademiku, w którym miałem okazję mieszkać, podobała mi się rozpiska,
która świetnie rozwiązywała sytuację dostępu do pralek. Każdemu przypadały 4 godziny użycia
pralni w ciągu miesiąca, za każdą następną godzinę płaciło się 2 zł. Ograniczyło to kolejki i można
było dostać upragniony klucz w ciągu 2-3 dni (w odpowiednich godzinach to nawet prawie od
ręki). Czas dwóch godzin w zupełności wystarczył na wstawienie 2 prań.
O ile na pierwszym roku nie ma się zbyt wielkiego wyboru co do pokoju, to w
późniejszych latach powinniśmy świadomie wybierać, w jakim pokoju chcemy mieszkać. Trzeba
zwrócić uwagę na takie rzeczy jak kluby studenckie, jakieś dyskoteki, puby, główne drogi i tym
podobne rzeczy, czyli wszystkie te rzeczy generujące hałas. Fajnie jest pójść do takiego klubu, ale
słuchanie tej muzyki każdej nocy jest denerwujące. Poza tym, należy wybierać właściwą stronę 6
Studenckie gotowanie
akademika. Która strona jest właściwa? Taka, gdzie słońce nie świeci przez 4 miesiące prosto w ryj
i nie nagrzewa pokoju do temperatury rodem z Afryki. Z powodu temperatury nie warto też
mieszkać na ostatnim piętrze – grzeje niesamowicie od dachu, a jak pada deszcz lub grad, można
liczyć krople.
Pokoje są tak różne jak akademiki – trudno napisać o nich coś uniwersalnego.
Jedyne, o czym warto pamiętać, to to, że dobrze się wprowadzić przed współlokatorami – masz
możliwość zajęcia łóżka i szafek, które Ci odpowiadają. Jak już zamieszkacie w pełnym komplecie
ludności, warto coś wypić na złamanie lodów, a jak będziecie w stanie upojenia – zmienić
przemeblowanie pokoju na bardziej korzystne. Będzie sporo zabawy i śmiech, a do tego dobra
integracja.
Kika uwag na temat współtowarzyszy w akademikach (i nie tylko). Jak już
wspominałem, mieszkanie w kilku pokojowych boksach jest fajne. Można poznać naprawdę
ciekawych ludzi. Miałem to szczęście, że moi współlokatorzy z boksu byli otwarci, tak samo jak ich
pokoje. Zawsze można było przyjść pogadać, obejrzeć film czy pograć na korytarzu na gitarze.
Koleżanki, jak trochę wypiły, pokazywały mi dziurę w zasłonce pod prysznicem. Czemu akurat jak
brałem za tą zasłonką prysznic? Nie wiem do dziś. Otwierajcie swoje pokoje i pozwólcie żeby
przewijali się przez nie ludzie. Mnóstwo nowych znajomości, mnóstwo okazji poznania kogoś, kto
wam przypadnie do gustu. Do dziś pamiętam i miło wspominam współlokatorów z pierwszego roku
– zarówno tych z pokoju (cały czas utrzymujemy kontakt) jak i tych z boksu, którzy zawsze służyli
dobrą radą.
Teraz pora na parę uwag na temat wybierania stancji. Wszystko opiera się o to, czego
potrzebujecie. Jeśli jesteście raczej typem domatora, który potrzebuje ciszy i spokoju, to polecam
mieszkanie z właścicielami mieszkania (zakładam, że to osoby stateczne, nie robiące imprez).
Jednak nie liczcie, że kogoś bezproblemowo przenocujecie albo uda wam się zrobić kiedyś drobną
imprezę. Ja nigdy nie mogłem się przemóc do takiego mieszkania. Jeśli, wręcz przeciwnie do
przedstawionego przed chwilą przykładu, masz zamiar co drugi wieczór przychodzić pijany w
cztery litery, robić imprezy, burdel (opcjonalne) i wszystko czego pragniesz – szukaj mieszkania
studenckiego, w którym nie mieszka właściciel.
Na co zwracać uwagę? Na wszystko. W przeciwieństwie do pokoi w akademikach,
które mają podobny standard, każda stancja jest inna. Dlatego musisz kompleksowo obejrzeć całe
mieszkanie. Zaraz po wejściu rzuć okiem na okna (jeśli je od razu widać) – jak są nowe, plastikowe
– fajnie, nie powinno z nich wiać (choć nie jest to niestety regułą). Teraz weź głęboki wdech.
Czujesz ten zapach? Tak pachnie mieszkanie – ten zapach to składowe woni mieszkania, jak i ślady
bytowania Twoich nowych współlokatorów. Ten zapach musi Ci odpowiadać – będziesz go
wdychał codziennie. Kolejna sprawa, którą można zauważyć już na wejściu, to temperatura. W 7
Studenckie gotowanie
mieszkaniu musi być „akceptowalnie” ciepło, czyli tak, żebyś mógł czuć się w takiej temperaturze
komfortowo, bez ubierania 3 swetrów, czy siedzenia w samej bieliźnie (chyba, że ktoś lubi). Ciepło
w powietrzu wiąże się bezpośrednio z ogrzewaniem mieszkania. Jeśli jest centralne (takie
ogólnodostępne w blokach, które idzie sobie z „fabryki ciepła”) – fajnie, będzie przyjemnie. Jeśli
jest to ogrzewanie własne – będzie czasami zimno, bo nie można dopasować optymalnej
temperatury dla każdego z lokatorów oraz wiąże się to bezpośrednio z kosztami grzania. O ile nie
są one przerażające (bo nie są), to niektórzy się tak o nie martwią, że woleli by siedzieć cały czas w
kurtkach puchowych, żeby zaoszczędzić parę groszy. Kolejna rzecz to ciepła woda – jak jest
bieżąca to jest to szczyt marzeń. Nie będzie żadnego problemu z umyciem się o każdej porze dnia
czy nocy. Posiadanie bojlera i podgrzewanie w nim wody jest czasochłonne. W związku z tym,
wszyscy myją się mniej więcej w tym samym czasie. W przypadku piecyków Junkers (które także
służą do ogrzewania mieszkania), nie ma najmniejszego problemu – woda jest podgrzewana na
bieżąco. Niestety, mam nie miłe wspomnienia, jeśli chodzi o te właśnie piecyki – lubiły się psuć.
Nie mówię, że jest to zasadą, jednak zapytajcie o ten właśnie piecyk, czy aby nie psuje się zbyt
często.
Kuchenka i lodówka – muszą być! I lodówka na tyle duża, żeby każdy miał dla
siebie kawałek. Lodówka, do której można wsadzić dwa pasztety, a piwo się już nie zmieści, jest zła
i niedobra. Bo piwo zimne musi być! Pralka jest koniecznością – stancja to wyższy standard od
akademika, dlatego uważam, że pralka musi być koniecznie. Pranie ręczne na dłuższą metę nie
przypadnie wam do gustu.
Dowiedz się też dokładnie, za co będziesz płacić. Czy poza tym, co płacisz
właścicielowi, płacisz również czynsz za mieszkanie? Za co płacisz rachunki (gaz, prąd, woda,
ogrzewanie), a za co są liczone w czynszu? Czy jest Internet i czy jest możliwość jego podłączenia?
Ile za niego płacisz? Czy jest kablówka i musisz za nią płacić? Czy jest kaucja i dlaczego tak duża?
W jakim przypadku nie jest zwracana kaucja? W jakim czasie możesz opuścić mieszkanie (tak w
razie czego)? I czy masz tymczasowe zameldowanie i umowę najmu? Tymczasowe zameldowanie
ułatwia sprawę podczas składania najróżniejszych podań (w niektórych trzeba wykazać, że nie
mieszka się w miejscu stałego zameldowania). Warto też zapytać o piwnicę – nawet mała pozwala
na przywiezienie większych zapasów pożywienia z domu (nawet słoików, których nie preferuję).
Ważne jest, aby dobrze „wybadać” właściciela. Jeśli macie pecha i trafi się wam
upierdliwiec, spodziewajcie się wizyt niezapowiedzianych, oglądania mieszkania pod waszą
nieobecność, palenia papierosów w waszym pokoju (w końcu to jego mieszkanie - to co, on nie
może u siebie zapalić?) i narzekania na wszystko. Ogólnie to typ ludzi, którzy uniemożliwiają
wspólną koegzystencję – jak zobaczycie kogoś takiego, to uciekajcie tak szybko jak to możliwe.
Miałem tylko raz taką sytuację i nie uciekłem w porę. Teraz bardzo tego żałuje, ale mam nauczkę na 8
Studenckie gotowanie
przyszłość. Jeśli natomiast mieszkanie pokazują wam nowi współlokatorzy – zapytajcie o
właściciela. Ogólnie najlepszy typ człowieka, to taki, który nie ma ochoty was widzieć, chce tylko
od was kasy i ewentualnie wstawić jakieś niezbędne sprzęty (wymienić pralkę czy lodówkę). Jeśli
zbyt mocno chce odremontować mieszkanie to albo chce je sprzedać, albo samemu się tam
wprowadzić.
Podsumowując – zwracajcie uwagę na wszystko, nawet na najdrobniejsze szczegóły.
Pytajcie także o wszystko. Część standardowych pytań można sobie zapisać, żeby o niczym nie
zapomnieć.
9Studenckie gotowanie
Rozdział II
Tydzień przed – co wziąć z domu wyjeżdżając na studia?
Mamy nasze ukochane i wymarzone mieszkanie. Mniej więcej na tydzień przed
wyjazdem na studia, idziemy na wielkie zakupy do lokalnego hipermarketu i kupujemy (wraz z
rodzicami) wszystko, co może się przydać. I tutaj powstaje pytanie - co może się przydać? Część
waszych wyobrażeń na ten temat jest błędna. Część wyobrażeń waszych rodziców na ten temat też
jest błędna (z całym szacunkiem dla nich). Wy i tylko wy, będzie wiedzieć, co wziąć jadąc na
studia… ale dopiero za parę lat. Wszystko opiera się o wasz sposób bycia, mieszkania i gotowania.
Ten sposób jest unikalny i ja go nie znam. Ty też go jeszcze nie znasz. Wyrabia się on dopiero po
udanych i niedanych próbach. Wasi rodzice mają już wypracowany taki „styl” (szczególnie, jeśli
chodzi o gotowanie) jednak nie sprawdzi się on w waszym przypadku. Rodzice (zwłaszcza mamy)
gotują dla całej rodziny, Ty natomiast będziesz gotował dla siebie. Zanim pojedziesz na takie
zakupy, zrób sobie listę, co chcesz wziąć, a czego nie, i skonsultuj ją z rodzicami. Postaram się w
tym rozdziale powiedzieć, co ja bym kupił, gdybym dzisiaj wyjeżdżał na studia.
Patelnia stanowi podstawę mojego wyposażenia. I nie jakaś średniej wielkości
(kiedyś mi się wydawało, że taka wystarczy). Moja patelnia jest maksymalnie duża, największa,
jaka była w sklepie, większy był tylko wok. Dlaczego? Każde kotlety czy pierogi, które chcecie
odsmażyć, można odsmażyć na małej, średniej czy dużej patelni, ale jak chcemy zrobić danie
jednogarnkowe (w tym wypadku jednopatelniowe) musimy mieć dużo miejsca. Łatwiej wtedy
wszystko mieszać (mniej się marnuje, bo się nie rozsypuje), a jak chcemy przygotować pokarm na
cały dzień to można to zrobić na takiej właśnie patelni. Patelnia powinna być pokryta teflonem.
Podobno jest rakotwórczy, ale ułatwia smażenie, mycie i ogólne użytkowanie.
Patelnia stanowi naprawdę ważny element wyposażenia i powinna być ona dobrej
jakości. Nie mówię, że macie kupować najdroższą, ale nie kupujcie też najtańszej. Do tego
wszystkie dochodzi jeszcze „pielęgnacja”. Jakby napisać jakiś dekalog studenta to powinno się tam
znaleźć stwierdzenie „Szanuj swą patelnie jak siebie samego”. Nieraz będzie służyć Ci za talerz, za
pokrywkę do garnka albo jako narzędzie do samoobrony. W związku z tym musisz o nią dbać.
Zakup więc drewnianą łopatkę do smażenia (nawet dwie). Koszt nieduży, a znacząco przedłuża
żywotność patelni.
Garnki to kolejne przedmioty z wyposażenia podstawowego. Z mojego
doświadczenia wiem, że student potrzebuje dwóch garnków. Bohater numer jeden, jest mniejszy.
Służy do gotowania makaronu oraz ryżu i jest on najczęściej używany. I może to być najtańszy
garnek z hipermarketu o średnicy mniej więcej 15-20 cm. Drugi jest z kolei duży (porównywalny
do wielkości patelni). Używa się go do robienia zup (zupy musi być więcej, bo jest mniej pożywna
od drugiego dania), świetnie nadaje się na rosół na kaca. Tego naczynia używamy również do 10
Studenckie gotowanie
robienia przeróżnych mieszanek alkoholowych (jest to wygodne ze względu na wielkość owego
naczynia). Ten sam garnek ma również inne zastosowanie. Może, i powinien, służyć za miskę. Nie
ma sensu kupować specjalnie takowej – garnek w zupełności wystarczy. Można w nim robić ciasto,
naleśniki czy sałatki. Naprawdę jest to genialny sposób na jego wykorzystanie.
Dwa komplety talerzy, czyli dwa duże talerze oraz dwa głębokie talerze. Małe
śniadaniowe talerzyki się nie sprawdzają. Są za małe na więcej niż dwie kanapki, a mycie ich co
chwilę jest uciążliwe. Jak dla mnie, duże talerze rządzą. I ważne jest żeby były dwa komplety
identycznych. Ugotować ukochanej zawsze można (jak się ma ochotę), ale żeby później zjeść na
takich samych talerzach… Dwa różne psują urok takiej kolacji czy obiadu. Poza tym mając więcej
naczyń rzadziej musimy zmywać.
Nóż ostry, jak słowa teściowej (nie mam doświadczenia w posiadaniu teściowej, ale
słyszałem, że słowa teściowej są strasznie ostre). Musisz (!) mieć przynajmniej jeden ostry nóż.
Sytuacją idealną jest posiadanie kompletu noży, jednak ten jeden to podstawa. Jaki musi być? Duży,
z możliwością samodzielnego ostrzenia (takie ostrzone laserowo odpadają). Dobrze żeby miał
masywne ostrze, będzie się łatwiej ostrzyć. Jeśli jest taka możliwość, kupcie od razu ostrzałkę.
Gwarantuję, że się przyda. Nóż zawsze można naostrzyć na kilka różnych sposobów, ale
wykorzystanie ostrzałki jest najskuteczniejsze. Do noży dokładamy dwa komplety sztućców
(identycznych), czyli nóż (taki obiadowy), widelec, łyżka i łyżeczka.
Potrzebna jest jeszcze deska do krojenia. Tutaj nie ma jakiś specjalnych wytycznych,
jednak polecam większe niż mniejsze. Łatwiej się kroi i nie spada z nich co chwilę. Do garnków i
patelni przydarzą się pokrywki. Jak się uda, to starajcie się dobrać przykrywki tak, żeby pasowały
do większej liczby naczyń.
Kubki, szklanki, lampki. Na pewno się przydarzą. W zamierzchłych czasach
(podstawówka albo liceum) dostałem w prezencie kubek półlitrowy. Służy mi on do dziś. Jest on
jednym z częściej używanych naczyń. A najlepsze jest to, że rzadko kiedy z niego piję. Świetnie
nadaje się na małą miskę, w której można mieszać różne rzeczy. Z racji tego, że posiada spore ucho
(można śmiało chwycić go w dłoń) jest niesamowicie poręczny. Taki właśnie kubek polecam. Do
tego oczywiście szklanki i małe kubki. Ich ilość zależy od was, ale minimum programowe (jak dla
mnie) to dwie szklani, jeden mały kubek oraz komplet 12 lampek do wina. Czemu aż 12? Jak
zbijesz pierwsze 6 to się dowiesz.
Filtr do wody. Nie mówcie od razu nie. Filtr jest genialny i zaraz wam powiem,
dlaczego. Jak mieszkałem w domu, z rodzicami, to zawsze miałem przegotowaną wodę, którą sobie
piłem z sokiem. Jak poszedłem na studia, brakowało mi tego. Płyny, które spożywałem, to alkohol i
kawa. Czasami herbata. Raz na jakiś czas kupiłem wodę mineralną i wypijałem ją praktycznie
duszkiem. Brak czegokolwiek do picia jest straszny (szczególnie na kacu) i niebezpieczny (łatwo 11
Studenckie gotowanie
można się odwodnić). Taki filtr dzbankowy nie kosztuje dużo. Filtry wymienne to wydatek około
10 zł, raz na miesiąc. Im wcześniej zaopatrzysz się w taki filtr, tym bardziej go docenisz. No i
zaoszczędzisz na kupowaniu wody mineralnej na kaca.
Skoro już mowa o wodzie, to należałoby wspomnieć o czajniku elektrycznym.
Generuje on znaczące zużycie prądu i jeśli masz za ten prąd płacić – gotuj na gazie. Jeśli nie, to jest
fajnym i przydatnym urządzeniem. Istnieje sposób na wiecznie nowy czajnik elektryczny i nie
chodzi mi o używanie odkamieniacza. Kolega (konkretnie to Kuba) opracował metodę. Kupujesz
najtańszy czajnik w supermarkecie. Najtańszy, żeby na pewno się popsuł. Przy zakupie idziesz do
punkty obsługi klienta podbić gwarancję. W momencie, kiedy się popsuje (zacznie cieknąć, przepali
się) idziesz z gwarancją i dostajesz nowy czajnik. Z nową gwarancją. Cykl powtarzasz, aż
supermarket się zorientuje, że sprzedaje straszny bubel, na którym traci.
To były podstawy wyposażenia kuchennego. Można (lecz nie jest to wymagane)
zabrać również:
− tarkę do warzyw – można zrobić fajne, tanie potrawy dzięki niej;
− korkociąg – staniesz się wybawcą studentek z winem;
− blaszkę do pieczenia – może robić za tackę z kanapkami, a jak macie
piekarnik to przyda się na pewno.
Co jeszcze kupować? Ogólna zasada jest taka, że z rodzicami kupujesz to, czego
sam nie będziesz chciał kupować. Zastanówcie się, czego kupować nie chcecie, bo wam będzie
szkoda kasy. Druga zasada to kupowanie z rodzicami rzeczy, które wychodzą bardzo drogo w
przeliczeniu na kilogram. Czyli np. przyprawy. I uwierzcie mi, że warto kupić sobie komplet
dobrych przypraw – nie jeden raz one będą decydowały o tym, jak smakować będzie dzisiaj ryż.
Zrezygnujcie z kupowania mąki, makaronu, oleju i tym podobnych rzeczy.
Zaopatrzycie się w nie na miejscu, z dużym prawdopodobieństwem taniej. Nie ma sensu wieźć
wszystkiego z domu. Kupienie pościeli jest w sumie dobrym pomysłem, chyba, że mieszka się w
akademiku. Dostajesz wtedy komplet pościeli i wymieniasz go co jakiś czas na czysty. Proponuję
także zaopatrzyć się w duży proszek. Bardzo duży. Niekoniecznie kupiony w domu, można go
kupić na miejscu, ale musi być maksymalnie duży. 4-5 kilogramowy proszek starczy Tobie na długi
czas, a jego zakup będzie Ci później wydawać się ogromnym wydatkiem. To samo dotyczy płynu
do płukania. Do niezbędnego minimum należą też gąbki do mycia naczyń, największe opakowanie.
Jeśli ich nie będziecie mieli, to będzie żyć w brudzie i syfie. Dlaczego? Bo zawsze będzie się
wydawało, że gąbkę jeszcze można używać, że lepiej tak, niż kupić nową. Miejcie zawsze zapas
gąbek.
Dobrym sposobem na zakupy z rodzicami jest namówienie ich żeby odwieźli Cię
samochodem na studia. Wtedy na zakupy idziecie razem do najbliższego supermarketu. 12
Studenckie gotowanie
Zaoszczędzi to Tobie kłopotu z taszczeniem zakupów przez pół miasta, a im pomocy w pakowaniu
Cię na wyprawę na studia. Można wtedy także pomyśleć o zakupie suszarki składanej (pod
warunkiem, że trafi się na promocję).
Każdy rodzic jest kochany i będzie dbał o swoje dziecko jak tylko może. Niestety,
czasami wiąże się to z wciskaniem do torby wszystkiego, co tylko można. Najchętniej dorzuciliby
także 70 kg ziemniaków. Nie jest dla nich argumentem to, że ten bagaż będziesz musiał dźwigać na
własnych plecach. Aby tego uniknąć, musisz być zdecydowany, co chcesz wziąć ze sobą z
„wałówki”. Zacznę od dużego słoika miodu (raz na pół roku). Stanowi on żelazną rezerwę. Więcej
na jego temat napiszę w dalszej części książki.
Warto wziąć z domu mięsiwa wszelakiego typu. Tylko mówię o prawdziwym mięsie,
a nie o wędlinach pompowanych wodą z solą (oraz innym syfem). Ja preferuję mięso surowe –
mam wtedy większe możliwości zrobienia z niego obiadu. Polecam także wzięcie kotletów
schabowych i mielonych – do zamrożenia. Łatwo i szybko można z nich przygotować smaczny
obiad. Unikajcie brania czegokolwiek w słoikach. Słoiki są ciężkie, w porównaniu do ich
zawartości, a przeważnie mają jeszcze w sobie jakiś sos lub marynatę, której nie będziemy jeść.
Także należy pamiętać – Słoiki są bee! Wyjątkowo, raz na jakiś czas, można coś w słoikach zabrać
– słoiki przydarzą nam się później. Co jeszcze brać z wałówki domowej? Ciasto. Ciastem
częstujemy współlokatorów. Jak przyjedziesz z ciastem to przeważnie jadłeś je w domu i nie
czujesz już takiej chęci na słodkie. Twoi współlokatorzy wręcz przeciwnie. Dlaczego warto ich
poczęstować? Bo oni też przywożą z domu ciasto i to akurat wtedy, jak Ty nie pojechałeś. Dużo
rzeczy można jeszcze brać z domu, prawie gotowych obiadów, jednak większość z nich jest w
słoikach. Jak nauczysz się gotować i robić jednego dnia obiad na 5 dni i kłaść go do słoików,
docenisz przywożenie samego mięsa z domu – najdroższego składnika.
13Studenckie gotowanie
Rozdział III - 1 tydzień
Poznawanie okolicy.
Każdy żołnierz wam powie, że zwiad jest bardzo ważny. Dobry zwiad zapewni wam
szczęśliwe wykonanie akcji. Rozpoznanie powinno zostać dokonane jak najwcześniej – ma to
strategiczne znaczenie dla oszczędności czasu. Na co należy zwracać uwagę? Na samochody na
przejściu, żeby was nie rozjechały :P A teraz serio. Super hiper duper market w najbliższej okolicy.
Ułatwi to robienie dużych zakupów. Nie tylko na duże sklepy trzeba zwrócić uwagę. Przeszukajcie
wszystkie uliczki wokoło miejsca Waszego zamieszkania i rozglądajcie się za sklepikami. Należy
zapamiętać gdzie są, jak do nich najszybciej dojść, jaki asortyment oferują i - co bardzo ważne – do
której są otwarte. Można też wejść, rozejrzeć się, porównać ceny przykładowych produktów oraz
zapytać, czy można płacić kartą i od jakiej kwoty. Znajdźcie także warzywniak. Warzywa są
smaczne, zdrowe i cholernie tanie. Szkoda, że kiedyś o tym nie wiedziałem. Ostatnim sklepem, na
który trzeba koniecznie zwrócić uwagę, choć równie ważnym, to sklep monopolowy. I to zarówno
całodobowy, jak i nie. Z założenia w całodobowym będzie drożej, ale dla pewności porównajcie
ceny. Jeśli nie jest całodobowy to, podobnie jak w poprzednich przypadkach, należy zapamiętać
godziny otwarcia.
Zwiedzając okolicę szukaj wszystkich możliwych skrótów. Po co masz chodzić
naokoło? Nie szkoda Ci czasu? Jeśli nie wiesz, która z trzech dróg jest szybsza – zmierz sobie czas.
Jeśli różnice są niewielkie to chodź tak, jak Ci się podoba. Poszukaj także bankomatów, z których
możesz wypłacać pieniądze bez prowizji. Szukanie bankomatów po nocy nie należy do
najprzyjemniejszych zajęć. Skoro już szukasz bankomatu to może znajdzie się i bank, tak w razie
gdybyś dostał jakieś pismo z tegoż banku i nie wiedział, co z nim zrobić. Znajdź także najbliższą
placówkę pocztową. Prawdopodobnie do niej trafiają paczki, które chciałbyś odebrać. Czasami
rodzice zrobią Ci prezent lub będziesz chciał odebrać jakiś zakup z allegro. Warto wiedzieć, gdzie
jest najbliższa poczta i znać jej kod, bo nie zawsze najbliższa jest tą placówką, do której paczka
trafi (dany region może obsługiwać inny odział, milion kilometrów dalej). Dobrze jest wtedy
wpisać inny kod pocztowy wysyłki paczki.
Przystanki autobusowe i tramwajowe. Im ich więcej, im więcej linii w jednym
miejscu – tym większe możliwości podróżowania po mieście. Zwróćcie także uwagę na przystanki
autobusów nocnych. Przeważnie po całym mieście jeździ parę autobusów robiących długie trasy,
więc warto znaleźć najbliższy przystanek, sprawdzić godziny przyjazdów (i zapamiętać), a później
w domu sprawdzić, po jakiej trasie jedzie dany autobus. Autobusy nocne to świetna alternatywa do
wracania z imprezy piechotą lub taksówką – trzeba tylko pamiętać godziny ich odjazdów. A jeśli
jesteśmy już przy kwestii powrotów automobilem do domu – zdobądź jakiś numer na taryfę.
Zamawiając taxi telefonicznie dostaniemy zniżki (choć nie jest to regułą). Istnieje też druga opcja 14
Studenckie gotowanie
dostania zniżki. Wsiadasz do taksówki, lekko podchmielonym głosem mówisz „Mam 10 zł,
potrzebuję dojechać tu i tu, damy radę?”. W zależności od kierowcy i stanu Twojego upojenia, albo
Ci się uda albo nie. Warto spróbować, pod warunkiem, że wiesz, że nie przepłacisz. Drugi warunek
jest taki, że wysiadając nie zapytasz „A ma Pan wydać ze stówy?”.Kumpel robił w ten sposób, że
miał 5zł w kieszeni i podchodził kolejno do taksówkarzy i pytał się czy dojedzie za to na konkretny
adres. Chodził tak długo, aż któryś się zgodził.
Jak już się rozglądamy po okolicy, to warto zrobić także przegląd lokali typu fast-
food. Ogólnie mam jedno zdanie na temat takich lokali – dają śmieci nie jedzenie. Jednak jak
człowiek jest pijany to jeść się chce, a zjedzenie frytek i kebabu wydaję się dobrym rozwiązaniem.
Inna sprawa, że cały następny dzień boli mnie brzuch, jak zjem coś takiego. Ale jak już mamy jeść,
to co? Przede wszystkim, znajdźcie lokal gdzie wszystkie sosy nie są na bazie sosu czosnkowego.
Dlaczego? Sos czosnkowy świetnie zabija wszystkie inne smaki, w tym nieświeżego mięsa. Jeśli
nie będziecie mieli tego sosu i nie będzie mam smakować – to nie jedzcie. Znaczy coś jest z tym nie
tak. Zaoszczędzi Wam to kłopotów żołądkowych. Jeśli natomiast nie możecie znaleźć lokalu, gdzie
nie można zjeść czegoś bez sosu czosnkowego, to cóż – wybierajcie jedzenie, które ma jak najmniej
składników, jest w jak największym kawałku. Zamiast frytek ziemniaki pieczone – mniej osób je
bierze, nikt nie będzie ich odgrzewał, będą robione specjalnie dla Ciebie. Zamiast kebabu lub temu
podobnego mięsa, weźcie filet z piersi kurczaka. Po pierwsze, mięso z kebabu to niekonieczne
samo mięso, po drugie nie wiadomo, jak długo się piekło i jak długo leżało pokrojone, a filet,
podobnie jak ziemniaki pieczone, będzie robiony specjalnie dla Ciebie. Jak jesteście w sieciach,
gdzie nie widzicie jak są robione Wasze kanapki itp. zamawiajcie jakiś dodatkowy składnik albo
bierzcie bez jednego składnika. Danie będzie wtedy przyrządzone specjalne dla Was, bez
odgrzewania rzeczy, które nie zeszły. Skąd to wiem? Kolega pracował w takiej sieci i mówił jak to
wygląda od zaplecza. Ogólnie, im produkt mnie przetworzony, tym lepiej.
Bary i lokale podobne. Człowiek nie wielbłąd, pić musi. Student musi pić więcej, bo
dopiero wyrośnie na ludzi. W związku z tym, niezbędnym elementem w kulturze i życiu każdego
studenta jest odpowiedni bar, w którym będzie czuł się komfortowo – zarówno mentalnie, jak i
finansowo. Na początek robimy rozeznanie, czyli gdzie można iść, co jest blisko, w jakich
godzinach otwarte. Następnie idziecie grupą od lokalu do lokalu, zahaczając wszystkie po drodze,
wypijając jedno piwo i idąc dalej. Na pewno spodoba się Wam jeden czy dwa bary i tam,
prawdopodobnie, będziecie pić najczęściej (jeśli już będziecie wychodzić się napić). Co mam na
myśli mówiąc, że bar musi się Wam podobać mentalnie? Muzyka musi być odpowiednia,
niekoniecznie ta jedyna właściwa, ale nie może Was denerwować, musicie przy niej wytrzymać
spokojnie. Do tego odpowiedni wystrój. Do wystroju można wliczyć balkon z widokiem na miasto,
ogromne okno z piękną panoramą, drzewo wrastające w ścianę budynku, stół bilardowy czy 15
Studenckie gotowanie
odpowiednią liczba pięknych kobiet. Każdy inaczej postrzega piękno, więc kobiety mają trafiać w
Wasz gust. A co mogę powiedzieć kobietom? No cóż, z wystrojem mam gadać? Bary pasujące Wam
finansowo to takie, gdzie piwo nie jest droższe od standardowych cen w mieście lub nawet tańsze. I
tutaj przychodzi kolejny moment rozpoznania. W każdym, naprawdę w KAŻDYM lokalu, są
promocję o określonych godzinach lub w określone dni tygodnia. Piwo w cenie 2,5 zł? Jasne, w
każdą środę do północy. Drugie piwo za 1 grosz? Tak, od poniedziałku do piątku, do godziny 17
(warto między zajęciami skoczyć). Podsumowując, zwracajcie uwagę na wszystko. Jeśli nie chce
się Wam, to pogadajcie z starszymi kolegami – oni etap rozpoznania mają już za sobą i mogą Wam
pomóc w kilku kwestiach.
16Studenckie gotowanie
Imprezy
Niektórzy idą na studia, żeby się uczyć. Inni w tym samym czasie wolą studiować,
co nie jest jednoznaczne z samą nauką. Dochodzą do tego wszystkie imprezy, wygłupy i tym
podobne sprawy. Teraz parę porad na temat tego, gdzie i jak imprezować.
Przeważnie wyższe uczelnie mają swoje kluby. Niekoniecznie najlepsze, ale
przeważnie blisko. Ważną rzeczą jest darmowy lub prawie darmowy wstęp do takich klubów.
Pokazujesz legitymację i wchodzisz. Jest kolejka, pokazujesz legitymację odpowiedniej uczelni i
wchodzisz bez kolejki. Są tam też przeważnie urządzane imprezy poszczególnych wydziałów.
Czasami to totalna porażka (np. „bal” informatyki, o wdzięcznej nazwie „Reset”). Jednak zawsze
jest coś zaskakującego – z „balu” informatyka wyniosłem działającą kartę sieciową, która robiła za
dekorację. Im dalej od akademików, tym mniej studenckie imprezy. I mniej zniżek dla studentów.
W przeogromnej liczbie miejsc są zniżki na podstawie ważnej legitymacji wyższej uczelni. Bądźcie
pewni, że wychodząc na imprezę, macie legitymację w kieszeni.
Wychodzenie na miasto to wspaniała opcja, jednak przeważnie za droga. Nie będzie
Cię stać, żeby upić się na mieście (na każdej imprezie). Dlatego starym sprawdzonym sposobem,
jest upić się lekko zanim wyjdzie się na miasto. Miałem tę przyjemność bycia starostą grupy na
pierwszym roku. Czułem się w moralnym obowiązku integrować grupę - na imprezach, które
organizowałem. Grupa czuła się w moralnym obowiązku kupienia mi dwóch kompletów kieliszków
z okazji tego, że ich integruje. Ogólnie rzecz biorąc imprezy w akademiku lub na jakiejś stancji są
fajne, pod warunkiem, że nie musisz po nich sprzątać. Jak będziesz musiał, to zastanów się dobrze,
czy chcesz je organizować. Przy takich imprezach, w sumie już przy zapraszaniu odpowiednich
osób, należy wspomnieć o jakiejś zrzucie na alkohol i paluszki. Niekoniecznie musisz lubić
paluszki. Ja ich nie lubię. Mianem paluszków określam cokolwiek do przegryzienia. Jeśli masz
ochotę, to przygotuj „paluszki” sam. W dalszej części książki będzie kilka sprawdzonych
przepisów.
Jaki alkohol kupować? Dobry i tani. Dlaczego dobry? Bo tani. Z taką myślą studenci
kupują alkohol (choć są wyjątki od tej zasady). Tani, nie znaczy gorszy (choć często tak jest).
Każdy alkohol można odpowiednio zmieszać, zmiksować i wyjdzie z tego zawsze jakiś ciekawy i
miarę smaczny drink. Nie bójcie się eksperymentować. Prawdopodobnie i tak się ktoś porzyga,
więc - „who cares?”. Jak eksperymentujesz z alkoholem, to obserwuj reakcję. Jakie ludzie mają
miny po wypiciu specyfiku, jak bardzo kopie, jakie są ogólne odczucia. Będziesz wiedział czy
następnym razem zmienić Twój „mix” czy raczej przy nim pozostać.
Jeśli to nie Ty organizujesz imprezy – wkręcaj się na nie. Imprezy świetnie integrują.
Poznasz ludzi, których masz na roku i w grupie – te znajomości są najważniejsze, stanowią otoczkę
socjalną studiowania. W związku z tym, nie omijaj imprez. Mówisz, że musisz się uczyć? Nie masz 17
Studenckie gotowanie
czas, bo jutro kolokwium? Teraz się zastanów – przyjechałeś się uczyć czy studiować? Najlepsze
imprezy są w czasie sesji – wtedy, kiedy wszyscy powinni się uczyć do egzaminów.
Gitara na korytarzu w akademiku stanowi prawie zawsze gwarancję dobrej imprezy.
Jak znajdziesz grono śpiewająco-fałszujących osób – to masz fajnie. Jedne z lepszych imprez
domowych, na jakich byłem, to imprezy karaoke. Ostania impreza karaoke, jaką robiłem, skończyła
się o 6 rano. Gardło miałem zjechane na maksa. Akademiki mają to do siebie, że nigdy nie śpią.
Zawsze znajdzie się ktoś chętny do imprezy, zabawy wszelakiej czy też śpiewu. Jak znaleźć taką
osobę? Wychodzisz na korytarz z gitarą, siadasz pod ścianą. Zaczynasz grać i udajesz, że potrafisz
śpiewać. Chętni do śpiewu wychodzą na korytarz śpiewając. Niechętni wychodzę z krzykiem.
Pogadają, że co to ma znaczyć, że tak nie można i w ogóle. A potem się ładnie pożegnają i pójdą
spać. A Ty możesz śpiewać dalej. Ci najbardziej upierdliwi pójdą do portiera i naskarżą („Bo on
śpiewa, a ja nie mogę spać!”). Z portierem trzeba grzecznie. Lepiej mieć w nim przyjaciela niż
wroga. Z portierką jest łatwiej. Tekst w stylu „Bardzo przepraszamy, trochę nas poniosło. To się już
nie powtórzy, jest nam bardzo przykro, że komuś przeszkadzamy. Będziemy zachowywać się dużo
ciszej” - przechodzi prawie zawsze. I to 3 razy w ciągu godziny w rozmowie z tą samą portierką.
Trzeba zdać sobie sprawę z ich toku rozumowania. Mało mi płacą, oni są pijani, ja nie mam
zamiaru ryzykować, że coś mi zrobią. Ona jest zadowolona z takiego obrotu sprawy, gdzie my
udajemy skruszonych i bardzo przepraszających. Oczywiście nie zawsze tak jest. Czasami się trafi
jakaś zołza, która uważa, że pracując na portierni ma jakąś misję. Jak z kimś takim postępować – to
zależy od osoby. Przeważnie wyglądają, jakby całym swoim ciałem chciały powiedzieć „To przez
takich jak wy mi nie wyszło w życiu!”. Delektują się one okruchem władzy, jaki posiadają, żeby
uprzykrzyć nam życie. Ale mnie to nie powstrzyma przed śpiewaniem na korytarzu!
Jak już jesteśmy przy imprezach – po imprezie trzeba gdzieś spać. Najbliżej mają Ci
z akademików. Najdalej Ci, którzy mieszkają niedaleko i nie mieszkają w mieście, tylko na jego
obrzeżach. Takie osoby ciężko wyciągnąć na imprezę, jeśli nie będą miały gdzie przenocować. I
tutaj się pojawia opcja spania na waleta w akademiku. Jak bumerang wraca temat portierów. O ile
wejście bez pokazywania legitymacji w ciągu dnia nie stanowi problemów (wchodzisz na
pewniaka, uśmiechając się ładnie i mówiąc dzień dobry), to wejście w nocy, będąc lekko wciętym
jest już wyzwaniem. Można dostać się do akademia na dwa sposoby. Sposób pierwszy jest
grzeczny. Podchodzisz do „strażnika wrót” i mówisz, że kolega mieszka daleko, uciekł mu ostatni
pociąg i nie ma gdzie spać i czy mogłaby Pani/Pan pomóc. Czy może wejść na noc i przespać się w
moim pokoju. Z samego rana pójdzie. Wciskając bajkę o ostatni pociągu, należy mieć potwierdzone
dane o tym pociągu, bo inaczej nici z tego. Jeśli „strażnik wrót” jest facetem, warto następnego dnia
przynieść mu piwo. Następnym razem wpuści każdego bez mrugnięcia okiem. Dając mu piwo
uważajcie na kamery – inaczej on i Wy będziecie mieli kłopoty. Jeśli natomiast wiecie, że w sposób 18
Studenckie gotowanie
dyplomatyczny nie da się nic osiągnąć – darujcie sobie ten sposób. Każdy akademik ma swój słaby
punkt w zasiekach. Wszędzie da się wejść – trzeba tylko wiedzieć jak. U mnie był taki sposób:
wchodzisz na skrzynkę pocztową, z niej na budkę telefoniczną, następnie przeskakujesz bramę.
Brama w tym miejscu była niewidocznym punktem dla portiera. Skąd masz wiedzieć o takich
patentach? Pogadaj ze starszymi kolegami z akademika. Powiedzą Ci to i jeszcze niejedną ważną
rzecz.
19Studenckie gotowanie
Zakupy – żelazne zapasy, podstawowe reguły
Życie studenta można podzielić na dwa okresy. W pierwszym okresie ma on
pieniądze, w drugim nie. Pierwszy trwa od dwóch do pięciu dni, drugi pozostałą część miesiąca.
Dlatego tak ważne są zakupy w tym pierwszym okresie – należy się zabezpieczyć, zrobić zapasy
przed drugim, trudniejszym okresem. Przedstawię parę produktów, które stanowią żelazną rezerwę
w kuchni każdego studenta – jeśli nie stanowią, to powinny.
Węglowodany – energia do życia. Z węglowodanów pochodzi główna część energii,
jaką zużywamy każdego dnia. Dlatego tak ważne jest dostarczenie ich odpowiedniej ilości każdego
dnia. Zbyt mała ilość powoduję, że zaczniemy być ospali, zbyt duża, że organizm zacznie odkładać
tę energię na tłuszcz. Co jeść z węglowodanów? Jeśli wiesz coś niecoś na temat jedzenia (chodzi mi
bardziej o wiedzę techniczną niż umiejętności kulinarne) to wiesz pewnie, że najlepiej jeść pokarmy
o niskim indeksie glikemicznym. Pozwoli to na powolne uwalnianie energii i zabezpieczy przed
nagłymi napadami wilczego głodu. Przejdźmy teraz do konkretów. Główne składniki z tej grupy to
makaron, ryż, mąka i chleb. W dalszej części szczegółowo opiszę każdy z tych produktów.
Makaron stanowił podstawę moich dań, z tego względu, że ryż mi się przejadł (o tym wspomnę
później). Najlepszy byłby z pszenicy durum, jednak jest on droższy od zwykłego (charakteryzuje
się zdecydowanie lepszym smakiem), w związku z tym polecam makaron najtańszy, jedna z marek
hiper duper marketu. Jak się dobrze poszuka, to znajdzie się także ten sam makaron na wagę,
jeszcze taniej. Ponieważ makaron stanowi podstawę, staraj się zawsze mieć parę paczek kupionych
i odłożonych na czarną godzinę. 2-3 paczki 400 gramowe odłożone w szafce pomogą Ci przeżyć
trudne chwilę braku grosiwa.
Ryż, podobnie jak makaron, stanowi podstawę dań studenta. Jest on
niezaprzeczalnym królem, taki Elvis Presley kuchni studenckiej. Co można o nim powiedzieć? Jest
biały. No chyba, że nie jest. Jest smaczny, chyba że ktoś go rozgotuje i zrobi z niego paćkę dla
niemowląt. Czy można przeżyć na ryżu (samym ryżu) tydzień czasu? Można. Pierwsze dwa dni ryż
z ketchupem (to były czasy, miałem jeszcze ketchup), następnie ryż z oregano (nietrafiony pomysł),
kolejne dwa dni ryż z pieprzem, a ostanie dwa dni jak się pieprz skończył, to sam ryż. Jeśli myślisz,
że to tylko taka wymyślona historia, to wiedz, że tak nie jest. Tak właśnie jadłem na pierwszym
roku, bo nie wiedziałem tego, co wiem teraz, a co chce Ci przekazać w tej książce. Mniej więcej po
tym tygodniu przez dwa miesiące nie mogłem patrzeć na ryż, więc nie polecam takiego jedzenia.
Jaki ryż kupować? Standardowo studenci kupują ryż w torebkach, co jest poniekąd
słuszne. Nie ma problemu z odmierzaniem porcji na jedną osobę, nie trzeba tego odcedzać i takie
tam podobne. Ogólnie słuszne podejście, ale nie do końca. Dlaczego? Ryż na kilogramy (w
paczkach, parę metrów dalej od tego w torebkach) wychodzi jakieś 6 razy taniej. 6 razy taniej!
Zamiast jednej paczki ryżu 400 gramów w torebkach, kupuję 2 kg sypkiego ryżu, a reszta zostaje 20
Studenckie gotowanie
mi na piwo. Teraz pewnie powiecie, że ryż taki niewygodnie się gotuję, że jest przy tym kłopotu
dużo i że trzeba się tego nauczyć (gotowania go w takiej formie). I tylko co do ostatniego będziecie
mieli rację. Trzeba się nauczyć, takie jest już życie. Ile trwa taka nauka? Około 15 minut (bo tyle się
gotuje ryż). Czy jest to bardziej kłopotliwe? Gotując danie, które i tak później mieszasz z ryżem,
dosypujesz po prostu ryżu i gotujesz z tym daniem – nie jest to chyba aż tak trudne? Masz jeden
garnek mniej do mycia. Zamiast utrudnienia jest ułatwienie. Powiecie teraz „No dobra, ale jak chce
zrobić sam ryż z kotletem schabowym z domu, to muszę go później odcedzić, pobrudzić sitko albo
nie wiadomo, co robić”. Jaka jest pierwsze kłamstwo w tym stwierdzeniu? Studenci nie robią
kotletów schabowych. Jeśli robią to rzadko, a jeśli potrafią, to niekoniecznie ta książka jest im
potrzebna (choć stanowi na pewno miłe urozmaicenie wieczoru). I kto Ci powiedział, że będziesz
musiał wodę odlewać? Dwa razy gotowałem ryż bez torebek zanim opanowałem umiejętność
gotowania ryżu, w taki sposób, żeby cała woda została przez niego wciągnięta. Nie ma potrzeby
brudzenia kolejnego naczynia przy odcedzaniu ryżu. Podsumowując wywód o ryżu – kupujcie ryż
w na kilogramy, bo nie macie już żadnej dobrej wymówki.
Mąka. Student myśli, że mąka nie jest potrzebna, przecież ciasta piec nie będzie.
Zapomina jednak o tym, że naleśniki i racuchy, które stanowią podwaliny kuchni studenckiej,
robione są właśnie głównie z mąki. Jaka mąka powinna być? Taka, która ma jak najwięcej „syfu”
po mieleniu (syfu w sensie łusek od mielenia ziarna). Określa to typ mąki. Im jest on wyższy, tym
mąka jest ciemniejsza oraz posiada więcej zmielonych łupin ziarna. Czy jest to istotne? Okazuję się,
że tak. Mąka jest ogólnie łatwo przyswajalnym węglowodanem i jest szybko trawiona. Stąd po
zjedzeniu wytworów z mąki mamy dużego kopa energii, a później następuję gwałtowny spadek tej
energii, jesteśmy głodni, zmęczeni i chce nam się spać. Jest to bezpośrednio związane z poziomem
cukru we krwi. W każdym bądź razie, im mąka ma wyższy typ, tym dużej jest przyswajana przez
organizm. Standardowe mąki z marketu mają typ 450 albo 550. Są to najtańsze mąki, więc nie ma
co wybrzydzać. Starajmy się jednak zawszę wziąć tę o wyższym typie. Idealnym rozwiązaniem jest
mąka o typie 2000, jednak jej cena jest także „idealna”, czyli nie nadaję się na kieszeń studenta. Ile
mamy mieć mąki? Do dwóch kilo, czyli dwie paczki. Póki nie planujecie robić pączków, ciasta albo
czegoś podobnego, w zupełności wystarczy jako forma zapasów.
Chleb, jako wyrób wytworzony z mąki, musi być taki jak mąka. Czyli im wyższy
typ, tym lepiej. Niestety, na chlebie nie jest określone, jak wysoki był typ mąki, która została użyta
do produkcji chleba. W związku z tym, skupiamy się na dwóch aspektach podczas kupowania
chleba. Po pierwsze, ma to być chleb żytni, lub pszenno-żytni. Mąka żytnia z założenia ma wyższy
typ. Po drugie, dobrze by było, żeby chleb zawierał w sobie jakieś ziarna. Spowolnią one procesy
trawienne, przez co chleb będzie nam dłużej dostarczać energii. Zdaję sobie sprawę, że chleb, który
właśnie opisałem, nie jest w zasięgu cenowym przeciętnego studenta. W związku z tym nie będę 21
Studenckie gotowanie
nalegał. Sam dość długo jadłem najtańszy chleb pszenny. Co jest fajne w hiper marketach (w coraz
większej ilości sklepo-piekarń również)? Mogą pokroić Ci dowolny chleb na miejscu, wystarczy
poprosić. Specjalne urządzenie i sprawna ręka kroi bochenek na kromki w ciągu 5 sekund. Jeśli nie
ma krajalnicy w mieszkaniu to zadbaj o to, że kupować chleb krojony – ułatwi Ci to życie. Jeśli
jednak masz krajalnicę lub umiesz ciąć chleb na cienkie kawałki przy użyciu noża – kupuj chleb
niekrojony. W cenie nie ma żadnej różnicy, jednak chleb niekrojony dużej jest świeży. Chleba nie
ma co kupować na zapas – kupuj tak, żeby go zjeść, zanim będzie czerstwy. I upewnij się, że masz
co z tym chlebem zjeść.
Kolejna grupa produktów to warzywa, czyli niezbędne źródło witamin i zdrowia. Tak
serio, to są najlepsze zapychacze naszych potraw zaraz po ryżu i makaronie. Kosztują podobnie –
czyli grosze, a potrafią zrobić cuda z naszą potrawą. Co warto kupować i gdzie? Marchew, cebula,
por i czosnek - takie standardowe warzywa używane są w mojej kuchni. Odznaczają się
wyjątkowym smakiem i ceną. Najlepiej kupować je na ryneczkach. Konkurencja warzywna jest tam
większa, więc zawsze można znaleźć ładniejsze warzywa, niż te, na które teraz patrzymy. Poza tym
są tam świeże warzywa. Taki drobny sklepikarz nie zrobi niewiadomo jakich zapasów, bo po
pierwsze nie ma aż tyle pieniędzy, żeby je zrobić, po drugie, nie ma gdzie tego składować. W
związku z tym, warzywa u niego są zawsze (lub prawie zawsze) świeże. Co ważne, zawsze bierzcie
warzywa na wagę, a nie gotowe, ładnie zapakowane w siateczkę. Dlaczego? Warzywa w ładnym
opakowaniu mają to do siebie, że nie można zobaczyć każdej sztuki dokładnie. Część z nich jest
popsuta, nadpsuta albo po prostu brzydka. Właśnie po to są pakowane w komplety, żeby nie można
było tego zobaczyć. Nawet jeśli wydaję Ci się, że kupując warzywa ładnie zapakowane zapłacisz
mniej, to masz rację – wydaje Ci się. Jedyną paczką gotową, jaką polecam kupować, to
włoszczyzna. Małe ilości każdego z warzyw w sam raz na zupę (albo inne danie). Ryneczki mają
też jedną ważna zaletę – można się potargować. Im częściej kupujecie od jednego sprzedawcy, tym
większa szansa na jakiś drobny rabat. Niech dołoży Ci dwa jabłka, to i tak będziesz do przodu. Co
bym proponował kupować z warzyw jak żelazną rezerwę? Marchewkę (jakieś 2 kg), ziemniaki (z
5kg), cebulę (0,5kg) oraz główkę czosnku. Ważne jest żeby to odpowiednio składować, żeby nie
leżało w wilgotnym otoczeniu, bo może zgnić. O ile są to rzeczy, które mogą leżeć bardzo długo, to
niekoniecznie muszą. Warto systematycznie uszczuplać ich zapasy, a później dokupywać nowe.
Ważne jest też wybór samych warzyw. Wybierajcie je sami – nie pozwólcie żeby sprzedawca Wam
je nałożył. O ile może być on uczciwy, to zawsze będzie traktował was jak klienta i wciśnie parę
gorszych marchewek. Jeśli wybieracie je sami macie pewność, że będą to dobre i nieuszkodzone
warzywa. Warzywa powinny być suche, jeśli będą posiadały chociaż trochę wilgotnej ziemi na
sobie, lub po prostu będą wilgotne, zaczną się Wam dość szybo psuć. Nie mogą być także
uszkodzone, czyli brak jakichś uszkodzeń mechanicznych. Od takich właśnie uszkodzeń zaczyna 22
Studenckie gotowanie
się psucie. A co zrobić, jak już zaczną się psuć? Po pierwsze, należy je dość często przeglądać.
Wykrycie się psucia, zanim ono się rozwinie, pozwoli nam zminimalizować straty. Wycinamy
wtedy popsute miejsce, a z reszty warzywa robimy obiad. Wybieramy wtedy również warzywa,
które miały bezpośredni kontakt z tym popsutym „elementem”. Są one najbardziej narażone na
psucie się w następnej kolejności. Je też od razu jemy. Warzywa należy trzymać w zacienionym, a
wręcz ciemnym miejscu – nie będą wtedy chciały puszczać pędów ani kiełkować. Czemu jest to
niewskazane? Kiełki będą wyciągać substancje odżywcze z korzenia, zostawiając tylko suchą
powłokę, który nic nie wnosi do naszego obiadu. Co do warzyw – można kupować (nawet należy)
także inne od tych tutaj opisanych. W tym miejscu wypisuję tylko warzywa stanowiące żelazną
rezerwę, takie, na których przeżyjemy dość długo nie mając pieniędzy.
Kolejną grupę produktów stanowią białka, czyli to, co lubię najbardziej – mięsko.
Niestety, ta grupa ma też ogromną wadę dla kuchni studenta – jest najdroższa. Jakie mięso należy
kupować? Surowe. To jest najlepszy sposób na dostanie pełnowartościowego mięsa. Surowego
mięsa nikt nie nabija wodą z solą żeby zwiększyć jego objętość, a tak niestety dzieje się z
wędlinami. Z kilograma mięsa otrzymuję się 1,5 kilograma wędliny. Mięso ma też tę właściwość,
że nie może długo leżeć niezagospodarowane, czyli musi być przetworzone, albo zamrożone. Jak
nie posiadasz zamrażarki, to kupujesz mięso tylko do bieżącego spożycia. Najlepsza opcja mięsna,
jaka istnieje, to zaopatrzenie się w wędzonkę. Mój ojciec zawszę wędzi mięso (szynkę, boczek) na
święta. Zawszę wędzi więcej, żebym mógł sobie wziąć trochę ze sobą. Takie mięso ma kilka zalet.
Pierwszą, wielką i niepowtarzalną zaletą, jest smak, a jest on boski. Fakt, że takie mięso trzeba
lubić i niektórym może nie smakować. Ich strata! Drugą ważną cechą takiego mięsa jest czas jego
przechowywania. Skrawki takiego mięska leżały w mojej lodówce czasami po dwa miesiące. Nigdy
się nie zepsuły. Takie mięsko ma też poważną wadę – strasznie intensywnie pachnie. Jak się je
zjada, to ten zapach wzmacnia nasze doznania smakowe, jednak w momencie, kiedy mięsko leży w
lodówce – wszystko pachnie wędzonką. W związku z tym polecam hermetyczny pojemnik do
przechowywania takiego mięska. No dobra, ale co jak mięsko z domu się skończyło, a nas nie stać
na normalne mięso sklepowe? Tutaj wchodzi kolejny super składnik mojej kuchni, niedoceniany
przez studentów. Stanowi on jeden z produktów mojej żelaznej rezerwy. Są to kotlety sojowe. W
sumie to nawet nie same kotlety, ale także granulat sojowy oraz tym podobne rzeczy. Czyli inaczej
rzecz ujmując – kotlety sojowe w różnej wielkości kawałkach. Taka jedna ogromna paczka
kotletów to koszt około 10 zł a starczy nam to na szmat czasu. Ktoś może powiedzieć „E, kotlety
sojowe są niedobre, nie mam zamiaru ich jeść.”. Co ja mogę na to odpowiedzieć? Kotlety sojowe
mają słaby smak, przejmują smak dodatków, z którymi są przygotowywane. Dobrze zrobione
kotlety sojowe są smaczne, trzeba się tylko nauczyć je dobrze przyprawiać. Mają wielką przewagę
nad mięsem. Jest to ich cena. Jak ktoś będzie upierdliwy to powie, że kotlety sojowe kosztują tyle 23
Studenckie gotowanie
samo za kilogram, co zwykłe mięso. I tak jest, tylko że kotlety stanowią jakby wysuszoną część
mięsa, dzięki czemu są o niebo lżejsze. Właściwi produkt, który uzyskasz z kotletów sojowych, jest
dużo cięższy. Dlaczego się tak rozpisuję o tych kotletach? Bo nikt mi nie powiedział, jak mam je
jeść, kiedy tego potrzebowałem. Człowiek potrzebuje białka do funkcjonowania organizmu.
Odpowiednia ilość białka jest potrzebna do wzrostu, wytwarzania hormonów i enzymów, to
budowania odporności organizmu. Ogólnie rzecz ujmując, jest nam potrzebne do wszystkiego. Jeśli
go brakuję, organizm zaczyna się go domagać. Ponieważ nie może nam powiedzieć wprost „Ty,
słuchaj no! Potrzebuję białka!”, to robi to w sposób pokrętny. Zwiększa nam uczucie głodu i apetyt
na dany typ produktów – w tym wypadku mięso i jego produkty. Człowiek nieświadomy (w tym ja,
parę lat temu) czuje głód i je to, co ma, czyli ryż i makaron. Zje, brzuch ma pełny, a dalej czuje
głód. Dlatego ważne jest, żeby dostarczać organizmowi wszystkich niezbędnych składników
odżywczych. Jedząc mniej, będziemy bardziej syci. Dlatego właśnie dość często zjadam kotlety
sojowe – dostarczam w ten sposób organizmowi odpowiednią ilość białka. Oczywiście, jest to
białko roślinne, a każdy z nas potrzebuję też białka zwierzęcego. Nie można całkowicie
zrezygnować z mięsa jako takiego, jednak w dużej mierze można je zastąpić soją. Jaka jest ważna
cecha kotletów sojowych poza ceną? Nie psują się szybko. Dlatego stanowią one żelazną rezerwę.
Parę paczek takich kotletów, zakupionych w czasie, kiedy jesteśmy przy kasie, może zapewnić nam
zaspokojenie głodu w czasie, kiedy tych pieniędzy nie mamy.
Jajka - stanowią zarówno jedną z podstaw mojej kuchni, jak i rezerwę na czarną
godzinę. Z jajek można zrobić nieskończenie wiele potraw przy minimalnych kosztach. Jajka trzeba
bezwzględnie przechowywać w lodówce. Przynajmniej w teorii, należy je zjeść jakieś 3 dni od daty
„produkcji” (czyli od daty, kiedy jajko ujrzało światło dzienne i zostało obsrane przez własną
matkę). W praktyce, jajka które dostaniemy w sklepie, dawno przekroczyły ten właśnie termin. Co
w związku z tym? Ano nic. Nawet dwutygodniowe produkty kury mogą być zdatne do spożycia,
jednak to już na własną odpowiedzialność. Trzymam je w lodówce mniej więcej przez 1-1,5
tygodnia. Nie kupuję ich za dużo i staram się jeść na bieżąco. Przez te 1,5 tygodnia stanowią one
jednak moją rezerwę strategiczną.
Miód ma właściwości oczyszczania organizmu z toksyn, poza tym w ogóle się nie
psuje. Słoik miodu zawsze przywoziłem z domu. Zawsze stał bardzo długo i sięgałem do niego w
ostateczności lub gdy miałem po prostu na niego ochotę. Co sprawia, że wypisuję miód jako jeden
ze składników żelaznych zapasów? Nie można zjeść go dużo naraz. Duży słoik miodu (ale takiego
prawdziwego miodu) może być ratunkiem dla Twojego żołądka przez bardzo długi czas. Do tego
należy dodać to, co napisałem na początku tego akapitu. Miód ma właściwości lecznicze i jest
polecany na przeziębienia (podobnie jak czosnek i cebula). Duży słoik miodu starczał mi
przeważnie na pół roku. Nieraz mnie ratował i zrobi to na pewno jeszcze wielokrotnie.24
Studenckie gotowanie
Produkty poboczne, czyli wszystko, co przydać się może. Do takich produktów
wliczam np. olej. Półlitrowy olej starczy na bardzo długo, w związku z tym polecam kupić trochę
droższy, ale lepszy gatunkowo. Oleju nie kupujesz zbyt często (chyba, że smażysz frytki prawie
codziennie), więc myślę, że powinien być smaczniejszy/lepszy. Następnym produktem są kostki
rosołowe. W te należy zaopatrzyć się na początku miesiąca, kiedy mamy jeszcze pieniądze. Należy
kupić dwa duże (największe) opakowania lub poszukać jakichś promocyjnych. Dlaczego
największe opakowania? W przeliczeniu na kostkę wychodzi całkiem spora różnica, jeśli
kupowalibyśmy mniejsze opakowania. Ponieważ na początku miesiąca mamy jeszcze pieniądze,
wydanie 10-12 zł na kostki rosołowe nie będzie stanowić problemu, podczas gdy później kupienie
ich za 2 zł będzie nas strasznie bolało. Kostek rosołowych używam prawie do wszystkiego, stąd te
ilości. Zamiast kostek można się zaopatrzyć w przyprawę sypaną typu warzywa suszone z solą. Jest
to alternatywa, jednak ja zostaję przy swoich kostkach. Do tego zawsze warto mieć przyprawy w
ilości wystarczającej. Dla mnie podstawowymi przyprawami są pieprz, zioła prowansalskie oraz
papryka w proszku. Soli używam rzadko. Prawie wszystko, co wymaga soli, solę kostką rosołową. I
na koniec, polecam zaopatrzyć się także w proszek do pieczenia. Przydaje się nie tylko do pieczenia
i stanowi również jeden z częstych składników moich potraw.
I to by było w sumie na tyle, jeśli chodzi o zakupy podstawowe. Jeszcze tylko kilka
uwag odnośnie dokonywania samych zakupów. Nigdy nie róbcie zakupów jak jesteście głodni.
Kupujemy wtedy więcej i przeważnie są to rzeczy niekoniecznie niezbędne. Jest to bardzo ważne i
nie należy o tym zapominać. Hipermarkety specjalnie mają piekarnie w sklepie, żeby zapach
świeżego pieczywa doleciał do Twojego nosa. Przypomni Ci się wtedy, że jesteś głodny i kupisz
więcej. Staraj się, o ile to możliwe, zaplanować (chociaż mnie więcej) posiłki na cały tydzień i
zrobić odpowiednią listę zakupów. Kupowanie z listą jest szybsze i unikniemy kupowania rzeczy
zbędnych, a kupowanie rzadziej (czyli raz na tydzień) zaoszczędzi Ci czasu i nerwów. Co robią
wielkie sklepy, żeby wyciągnąć od Ciebie jak najwięcej pieniędzy? Umieszczają artykuły pierwszej
potrzeby na samym końcu. Zanim do nich dojdziesz zahaczysz o mnóstwo półek z niepotrzebnymi
Tobie rzeczami. Jak z tym walczyć? Dokładne trzymanie się listy zakupów, pozwoli na uniknięcie
pokusy kupienia czegoś zbędnego. Wielkie sklepy wiedzą, że im dłużej u nich zostaniesz, tym
więcej kupisz. Dlatego starają się, żebyś zatracił poczucie czasu. Zauważyłeś kiedykolwiek jakiś
zegar w dużym sklepie? Albo okno, przez które widać, jaka jest pora dnia? Sklepy takie tworzą
własny świat, w którym zawsze jest jasno i miło. Do tego muzyka. Nie wiem czy wiecie, ale
człowiek słysząc muzykę, która ma rytm wolniejszy od bicia jego serca, zwalnia swoje ruchy.
Wielkie sklepy to wiedzą, dlatego zawsze leci tam taka smętna muzyka. Ma ona na celu zwolnić
nam ruchy i zatrzymać nas jak najdłużej w sklepie. Jak z tym walczyć? Załóż na uszy słuchawki i
słuchaj wyjątkowo szybkich i żywych kawałków. Zastanawiało Cię, po co ludzie stoją tyle czasu w 25
Studenckie gotowanie
kolejkach, skoro jest tyle kas? To też jest chwyt marketingowy. Przy kasach znajdują się tak zwane
artykuły impulsowe, czyli takie, które są niedrogie, a kupujemy pod wpływem impulsu. Wielkie
sklepy wiedzą, że człowiek może stać koło 10-12 minut w kolejce, zanim straci cierpliwość i
wyjdzie nie kupując nic. I dokładnie tyle czasu będziesz stał, patrząc się na artykuły impulsowe. Jak
z tym walczyć? Istnieje kilka kas rodzajów kas w supermarketach. Poza tymi ostatecznie, jest także
kasa na stoisku z jedzeniem i alkoholem. Te kasy nie różnią się niczym od tych innych. W sensie
formalnym. W rzeczywiście mają wielkie zalety. Nie ma tam przeważnie kolejek. Nie ma też koło
nich całej ekspozycji artykułów impulsowych. Zaraz mi powiesz, że można tak zapłacić tylko za
wybrane produkty. Otóż nie. To, że nie zawsze chcą kasować innych produktów, nie znaczy, że nie
mogą tego robić. Ładny uśmiech, nadmierna grzeczność i lekkie zagubienie – przeważnie działa
wystarczająco na panią kasjerkę. Jeśli już masz zapłacone koniecznie weź rachunek – bez niego nie
opuścisz sklepu ze swoimi zakupami.
Jeśli są to wasze pierwsze zakupu w danym miesiącu – nie bójcie się wydawać
więcej kasy. Robicie zapasy, będziecie z nich żyli prawie cały miesiąc. Niech nie przeraża Was
kwota 100 zł wydana na pierwsze zakupy (oczywiście pod warunkiem, że kupujecie to, co
niezbędne). Z każdymi następnymi zakupami będziesz wydawał mniej, będziesz bardziej liczył
kasę. Póki ją masz, zrób tę żelazną rezerwę (ja właśnie idę do sklepu, na takie właśnie zakupy).
26Studenckie gotowanie
Co i gdzie jeść na mieście?
Wspominałem już o fast-foodach. Teraz będzie o takim bardziej normalnym
jedzeniu. Istnieje coś takiego jak stołówki studenckie. Teoretycznie dobre rozwiązanie.
Teoretycznie. Praktycznie jesteśmy mocno uzależnieni od tego, co akurat dzisiaj jest podawane a na
dodatek, nie zawsze jedzenie jest tanie. To dlaczego to się szumnie nazywa „stołówkami
studenckimi”? Bo jest maksymalnie blisko akademików, żeby zgarnąć jak największa liczbę
studentów. Owszem, można się tak spokojnie stołować, jednak idąc trochę dalej na pewno
znajdziemy miejsca, w których za podobną potrawę zapłaci się zdecydowanie mniej. To gdzie mam
jeść jak jem na mieście? W barach mlecznych. Jest to jedna z opcji. Ogólnie rzecz biorąc, w
każdym mieście znajdzie się przynajmniej parę lokali, które są barami mlecznymi lub które podają
dania takie, jak w barze mlecznym. Zawsze warto poszukać takiego baru. Nie mówię, że masz tam
jeść codziennie, jednak czasami warto go odwiedzić. Dobrze jest też znać ceny. Przynajmniej mniej
więcej. Przeważnie za obiad sycący nie zapłaci się więcej niż 5 zł, ale jest warunek. Danie będzie
bezmięsne. Ceny mięsa w takich barach zwiększają wartość obiadu o 100%. Dobrym rozwiązaniem
są np. zupy i jakieś kluski czy naleśniki. Smaczne, ciepłe i tanie. W barach tego typu (lub
podobnych) zdarzają się promocje. Jak może wyglądać tak promocja? Płacisz 19 zł i jesz do bólu.
Co tylko jest. Całkiem fajna promocja dla wygłodniałego studenta. Jak się jeszcze uda złożyć w
parę osób (bo czasami się da), to będzie to prawdziwa uczta.
Alternatywą dla barów mlecznych jest... hipermarket. W hipermarkecie nic nie może
się zmarnować. Produkty, które niedługo stracą ważność użycia, zostają przerobione na
pełnowartościowe jedzenie na miejscu. Wielokrotne i długotrwałe podgrzewanie może skutecznie
popsuć smak potrawy, jak i jej walory zdrowotne. Jednak cena, jakiej oczekują od Ciebie, jest
śmieszna. Ile kosztuję kilogram kurczaka? Jakieś 10-12 zł. Ile kosztuje pieczony kurczak z rożna w
tym samym sklepie, co kurczak? Jakieś 10-12 zł. To zdumiewające, ale tak jest. Zastanawiasz się,
po co w takim razie masz gotować? Ponieważ, jak sam to przyrządzisz, to będziesz miał pewność,
że się nie otrujesz. Jedzenie w hipermarketach uważam za dodatek, od czasu do czasu. Obiad z
mięsem dostaniemy tam za jakieś 6 zł. Nie wszystko jest smaczne, więc trzeba przetestować w
małych ilościach. Czasami jest wręcz niedobre (ryż z warzywami, który się gotuje niewiadomo jak
długo). Co polecam w takim razie? Podobnie jak przy fast-foodach – jedzenie jak najmniej
przetworzone, czyli np. ziemniaki pieczone z kawałkiem mięcha. Nie polecam jedzenia tam na co
dzień, ale przy okazji zakupów (żeby nie robić zakupów na głodnego) lub przy okazji wielkiej
ochoty na kawał mięcha tłustego.
Co jeszcze z tanich lokali mogę polecić? Chińczyków. I nie macie ich jeść, tylko u
nich jadać. Za 10 zł dostaniecie obiad, który najedzą się dwie osoby. I to jest chyba najlepsze ze
wszystkich fast-foodów, bo w porównaniu do nich jest zdrowsze (przynajmniej tak mi się wydaje). 27
Studenckie gotowanie
Należy jednak uważać, dania od Chińczyka potrafią być piekielnie ostre. Starajcie się, jeśli to
możliwe, zapytać się czy wybrane danie jest ostre. Jeśli tak i jak jest taka możliwość, poproście
żeby było bardziej łagodne. Do tego ubezpieczcie się w posiadanie wody. Bary chińskie to świetny
pomysł na obiad.
28Studenckie gotowanie
Przepisy na ten tydzień
To teraz esencja tej książki, czyli przepisy. O ile w kolejnych tygodniach przepisy
będą bardziej pomysłowe, to w tym tygodniu skupimy się na podstawowych zasadach i regułach
przy gotowaniu wraz z prostymi przepisami.
Ryż, kotlet schabowy z serem.
Proste danie, zakładające, że posiadacie jeszcze zapasy z domu w postaci kotleta
schabowego. Kotlet może być zamrożony.
Składniki:
− kotlet schabowych
− ryż
− marchewka
− dwa plasterki sera
− ząbek czosnku
Zaczynamy od ryżu, bo jego przygotowanie zajmie najwięcej czasu. W rondelku lub
małym garnuszku rozgrzewany trochę oleju. Wrzucamy na to wcześniej posiekany ząbek czosnku.
Lekko podsmażamy, żeby olej nabrał smaku (naprawdę leciutko i minimalnie). Następnie
wrzucamy na to ryż i podsmażamy, żeby się zeszklił. Jak już to się stanie, wlewamy dwa razy
więcej wody niż jest ryżu, czyli jeśli daliśmy szklankę ryżu, dajemy mniej więcej dwie szklanki
wody. Można zamiast wody dać bulionu lub rozpuścić kostkę rosołowa bezpośrednio w garnku z
ryżem i wodą. Zalany ryż musi się jakieś 15 minut gotować. Mieszamy go czasami, żeby się nie
przypalił. Ryż powinien wypić całą wodę - wtedy jest gotowy. Należy go wtedy spróbować czy nie
jest za bardzo twardy. Jeśli jest, dolewamy trochę wody i mieszamy dalej na palniku. W ostatniej
fazie gotowania ryżu, należy go dość intensywnie mieszać, bo inaczej się przypali. I to jest
podstawowy sposób gotowaniu ryżu. Naucz się go dobrze (możesz pominąć podsmażanie go na
oleju z czosnkiem).
W momencie, kiedy zalaliśmy ryż, trzeba zacząć bawić się kotletami. Jeśli są
zamrożone, to wrzucamy ja na bardzo mały płomień, wcześniej rozgrzewając trochę oleju na
patelni. Jeśli mamy pokrywkę należy jej użyć. Kotlet będzie się powoli rozmrażał. Co jakiś czas
trzeba sprawdzić, czy się nie przypala i przewrócić na drugą stronę. Będzie się wtedy szybciej i
sprawniej rozmrażał. Jak mamy to już ustawione i robiące się prawie samo, obieramy marchewkę i
trzemy ją na grubej tarce. Potarta marchewka będzie stanowić świetne uzupełnienie pełnego obiadu.
Warto to robić w międzyczasie, bo nie jest to zajęcie wymagające jakiegoś specjalnego
29Studenckie gotowanie
zaangażowania. Jak kotlet się już rozmrozi, zdejmujemy pokrywkę, zwiększamy ogień i go trochę
przyrumieniamy z obu stron, tylko nie za mocno. Chodzi o to, żeby wyparowała z niego ta cała
zbędna woda, która powstała podczas rozmrażania. Następnie znowu zmniejszamy ogień,
kładziemy plasterek sera na kotlet i przykrywamy pokrywką. Czekamy chwilę aż ser się roztopi.
Na talerz wyjmujemy ryż i kotlet. Ryż polewamy tłuszczykiem z patelni, obok
kładziemy surówkę.
Zbrudzone naczynia:
− garnek mały
− patelnia z łopatką drewnianą i pokrywką
− talerz i sztućce
30Studenckie gotowanie
Makaron smażony z boczkiem
Cały czas zakładam, że masz jeszcze sporo gotowych potraw z domu i/lub mięsa. W
przepisie został użyty boczek wędzony, lecz równie dobrze może to być zwykła kiełbasa.
Składniki:
− boczek wędzony
− makaron
− jajko
Na początek gotujemy makaron. Jak to się robi? Czytamy instrukcję na opakowaniu.
Jeśli instrukcji nie ma (zdarza się), to zaglądamy do tej książki. Żeby ugotować makaron, potrzebny
nam będzie… makaron. To tak jakby się ktoś nie domyślił. Bierzemy gorącą wodę i wlewamy do
garnka. Można wcześniej zagotować wodę w czajniku elektrycznym, żeby było szybciej. Do wody
dodajemy soli lub (ja to właśnie preferuje) dorzucić kostkę rosołową. Makaron w tym drugim
przypadku nabiera fajnego smaku i koloru. Jak długo gotować makaron? Każdy makaron jest inny,
w innym czasie się gotuję. Nie należy zatem mieszać różnych makaronów (jeden będzie strasznie
miękki, a drugi całkiem twardy). Czas gotowania makaronu zależy od jego dalszego przeznaczenia.
Jeśli będzie on poddawany dalszej obróbce termicznej lub będzie leżeć dłużej w mokrym, ciepłym
czymś, to musi on być twardszy. Czas gotowania makaronu to od 5 do 15 minut (tak mniej więcej).
Rzadko używam zegarka w kuchni, zawsze testuję makaron w jeden sposób. Wyciągam na widelcu
jedną sztukę (świderek, nitka, gwiazdkę itd.), następnie wkładam pod bieżącą zimną wodę (żeby nie
parzył) i próbuję. Jeśli jest twardy jak cholera, wypluwam, a pozostały makaron gotuję dalej. Jeśli
jest lekko twardawy, czyli al dente, to przestaję go gotować. Do tej potrawy makaron musi być
trochę twardszy niż normalnie.
W czasie jak się nam gotuję makaron, trzeba zająć się boczkiem. Kroimy go na
maksymalnie małe plasterki, a następnie te plasterki w kosteczkę. W zależności od upodobań i
posiadanych składników, kroimy także ząbek lub dwa czosnku oraz cebulę. Wrzucamy boczek na
rozgrzaną patelnie. Jeśli jest on tłusty, nie ma żadnej potrzeby dorzucania jakiegoś tłuszczu. Jednak
gdy nie pochodzi on z tłustej opasłej świni, wlewamy trochę oleju, a gdy się rozgrzeje, wrzucamy
na to boczek. Boczek powinien nabrać koloru i stać się lekko chrupiący. Wtedy na patelnię
wrzucamy cebulę z czosnkiem, żeby to wszystko lekko zeszklić. Ma się to wszystko razem smażyć
dość powoli, więc zmniejszamy ogień. Taka ogólna zasada mówi, że jeśli mamy dużo na patelni, i
są to spore kawałki, to żeby nie były surowe w środku, to muszą się smażyć lub dusić na małym
ogniu.
Jak cebula i czosnek puszczą smak i będzie on już zawarty w tłuszczu, który jest na
patelni razem z boczkiem, dorzucamy makaron. Trzeba go najpierw odcedzić z wody, w której się
gotował. Normalnie używa się do tego sitka, na które wylewa się makaron z wodą, jednak lata 31
Studenckie gotowanie
nieposiadania takiego sitka wykształciły we mnie inny sposób (uważam, że lepszy) odsączania
makaronu. Dlaczego lepszy? Równie skuteczny, co metoda z sitkiem, ale brudzący mniej naczyń.
Jak on wygląda? Bierzemy garnek oraz przykrywkę. Zamiast przykrywki można wziąć patelnie lub
talerz – każda z tych rzeczy się nada. Przykrywamy garnek pokrywką w taki sposób, że zostawiamy
szparkę między garnkiem a pokrywką. Jest ona na tyle mała, że nie wyleci przez nią makaron
(dlatego najlepszym makaronem są świderki), ale na tyle duża, żeby woda mogła swobodnie
odpłynąć. Jak to zrobić żeby się nie poparzyć? Bierzemy ścierkę i łapiemy za jedno ucho garnka.
Drugi koniec ścierki przykładamy do kolejnego ucha, w taki sposób, że ścierka przytrzymuję nam
pokrywkę (lub talerz). Ogólnie wymaga to trochę wprawy, jednak później przynosi całkiem niezłe
rezultaty. Ważne jest, żeby nie odlewać wody pionowo, czyli prosto pod garnek. Woda jest gorąca,
szybko paruje i potrafi poparzyć. Odlewamy wodę, cofając garnek do siebie. W ten sposób
unikniemy poparzenia. Jeśli jednak czujemy, że jest nam za ciepło w ręce, to je cofamy (oczywiście
razem z garnkiem). Czekamy 2 koma 3 sekundy i czynność powtarzamy, aż do wylania całej wody.
Dochodząc do niebywałej wprawy w tej metodzie, dorobiłem się garnka, który ma specjalną
pokrywkę do takich właśnie celów. Pokrywka ma kawałek (2-3 cm) metalowego kołnierza, który
wchodzi do garnka. W kołnierzu są dziurki – z jednej strony większe, z drugiej mniejsze. Garnek
kosztował grosze (razem z pokrywką), więc jak zobaczycie taki w sklepie, to polecam kupić.
Trochę się rozgadałem o tym, o czym nie miałem zamiaru pisać. Trudno, ta wiedza i
tak się wam przyda. Jak już mamy odcedzony makaron, wrzucamy go na patelnie i smażymy razem
z boczkiem i resztą ekipy. Lekko zwiększamy ogień. Makaron jest już w sumie ugotowany, ma się
tylko podsmażyć i nabrać aromatu (większy ogień sprzyja zewnętrznej obróbce termicznej). Dość
często i energicznie mieszamy (żeby się nie przypaliło). Ponieważ mieszamy, to nie mamy czasu na
zajęcie się odpowiednio jajkiem. Odpowiednie zajęcie oznacza wbicie jednego lub dwóch jajek do
garnuszka/miseczki/kubka (potrzebne najpierw umyć) i rozbełtanie ich widelcem przy
jednoczesnym dodaniu soli i pieprzu (oraz dowolnych innych przypraw). Jeśli jednak nie
zrobiliśmy tego wcześniej to trudno, trzeba improwizować. Zmniejszamy ogień na minimalny
ciągle mieszając i czekamy kilka sekund aż nasza potrawa się wystudzi. Wbijamy bezpośrednio na
patelnie jajko lub dwa, solimy i pieprzymy, dość szybko mieszamy, jednocześnie zwiększając
ogień. Jeśli nie masz szybkich ruchów, to zanim wbijesz jajko na patelnie, zdejmij ją z ognia. Jak
już wbijesz i rozmieszasz to na patelni – postaw z powrotem na ogień. Rozbełtanie jajka w kubku
(ja mam taki półlitrowy, który się do tego idealnie nadaje, z napisem „Jestem Twoim Kubasem”, nie
mylić z „Jestem Twoim Kutasem”) ma swoje istotne zalety. Sól i pieprz są rozprowadzone
równomiernie. I tutaj taka uwaga na przyszłość. Za każdym razem jak do potrawy dodawany jest
sos lub inna substancja płynna, która razem z daniem będzie podlegać obróbce termicznej – ją
doprawiajcie. Zapewni to równomierne doprawienie całości dania. Przyprawiając elementy bardziej 32
Studenckie gotowanie
stałe (kawałki mięsa czy warzyw) możemy uzyskać efekt miejscowego niedosolenia lub
przesolenia. W przypadku dodawania przypraw do sosów, ten problem mamy z głowy. Wracając do
tematu – mieszanie w kubku ma swoje wady, mianowicie jest jeden kubek więcej do mycia. Jest to
dość istotne, kiedy jest to nasz ostatni kubek i nie mamy z czego pić. Dlatego warto spróbować obu
metod i stosować tę wygodniejszą dla siebie.
Jak już mamy wszystko na patelni to mieszamy. Mieszamy i mieszamy, aż nam się
znudzi. Tak serio, to do momentu, kiedy uznamy, że jajka osiągnęły odpowiednią konsystencję do
spożycia. Im częściej i intensywniej mieszamy oraz ogień jest mniejszy, tym jajka mają bardziej
jednolitą postać. Sporo osób nie lubi jajecznicy, w której widać rozdzielające się żółtko i białko. Ja
też takiej nie lubię, więc nauczyłem się robić ją poprawnie. Zasada jest taka – częste mieszanie
jajek jest dobre (każdego rodzaju jajek).
Całość naszego usmażonego dania serwujemy na talerzu, razem z widelcem.
Jednocześnie sprawiamy, że nasi współlokatorzy dostają nagłego ślinotoku (boczek + czosnek
+cebula, smażone razem, mają bardzo przyjemny i intensywny zapach). Smacznego. Idę coś zjeść,
bo zgłodniałem.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
− garnek z pokrywką lub sitkiem
− patelnia z łopatką drewnianą
− deska i nóż
− talerz i widelec
33Studenckie gotowanie
Ziemniaki smażone z marchewką
Kolejny z produktów podstawowych na ten tydzień, czyli ziemniaki. Przepis jest
naprawdę bardzo fajny i dość często z niego korzystam, kiedy mam ochotę na ziemniaki.
Składniki
− ziemniaki, w porcji nam odpowiadającej
− marchewki, w porcji przynajmniej dwóch sztuk
− ewentualnie cebula i czosnek
Oryginalnego przepisu nauczyła mnie moja mama, zaraz przed tym, jak pojechałem
na studia. W sumie to sam chciałem poznać jego tajniki, ze względu na jego prostotę. Z
oryginalnego przepisu dawno nie korzystałem, ze względu na brak odpowiednich narzędzi
(konkretnie to pokrywki do mojej dużej patelni) oraz na modyfikacje (które są efektem prób i
błędów). Oryginalny przepis wyglądał w skrócie tak: bierzesz obrane ziemniaki, kroisz w plasterki i
smażysz na zmianę z duszeniem. I to jest cały przepis. Prawda, że prosty? Mój przepis różni się
nieco od przepisu mojej mamy.
Obieramy ziemniaki, w takiej liczbie, jaką uważamy za stosowną. Jest to mniej
więcej tyle ziemniaków, ile zjedlibyśmy do normalnego obiadu. Po obraniu myjemy je i kroimy w
plasterki. Plasterki są nie za grube, ale i nie za cienkie. Bardziej technicznie mówiąc mają około 2-3
mm. Im bardziej równe tym lepiej, będzie je łatwiej obrobić termicznie. Dokładnie to samo robimy
z marchewkami, czyli obieramy, myjemy i kroimy w plasterki. Skąd ta marchewka w porównaniu
do oryginalnego przepisu? Stwierdziłem, że może fajnie smakować i chciałem spróbować, a
ponieważ faktycznie smakowała dobrze to już tak zostało.
Kolejnym krokiem, a zarazem kolejnym odstępstwem od oryginalnego przepisu jest
wrzucenie tego wszystkiego na patelnie i gotowanie. Tak się składa, że na patelni można także
gotować (nie tylko smażyć), a w garnku można smażyć. Jak to zrobić? Wrzucamy ziemniaki i
marchewkę na patelnie i zalewamy wodą. Zalewamy w stopniu minimalnym, czyli żeby ledwo
zakryło całość. Nie chcemy w końcu (na samym końcu) tego gotować tylko smażyć. Dorzucamy
jednocześnie pół kotki rosołowej (więcej, jeśli porcja jest większa niż na jedną dużą osobę).
Dlaczego tak? Kostka rosołowa nada smak całości, jednocześnie nie musimy solić. W momencie
solenia przy bezpośrednim smażeniu, trzeba to robić ciągle mieszając, co czasami jest trudne. Jeśli
tego nie zrobimy umiejętnie, w jednym miejscu ziemniaki będą za słone, a w drugim w ogóle nie
będzie czuć soli. Dlatego ja stosuję sztuczkę z gotowaniem ich z kostką rosołową. Po co jeszcze je
gotuję na początek? Jak już wcześniej wspominałem, nie posiadam odpowiednio dużej przykrywki
na patelnię i dlatego nie mogę dusić ziemniaków, jak jest to wymagane w oryginalnym przepisie.
Zdarzało się, że niektóre z nich były przez to surowe w środku. Dlatego je najpierw lekko gotuję.
Dlaczego dolewam tak mało wody? Żeby nie musieć jej później odlewać. Za każdym 34
Studenckie gotowanie
razem jak woda się gotuję, dość duża jej część trafia do atmosfery (w sensie, że wyparowuje). Jak
woda wyparuje dolewam oleju na patelnię (całkiem sporo). Jeśli chcemy mieć to danie z cebulą i
czosnkiem, to jest to odpowiedni moment, żeby je dorzucić. Oczywiście, czosnek musi być obrany i
wyciśnięty (jeśli mamy wyciskarkę do czosnku) lub pokrojony w drobne kawałeczki. Ogólnie,
pokrojenie go daje lepsze efekty smakowe (przynajmniej ja tak uważam), jednak jest bardziej
uciążliwe oraz istnieje możliwość nadziania się na większy kawałek podczas jedzenia. Jeśli nie
lubisz smaku czosnku aż tak bardzo, może to Cię to zrazić. Cebulę można pokroić w listki. Można
też pokroić ją w talarki. Można również w pół talarki. I w kosteczkę. A jak się komuś nie chce, to
może jeść w całości. Tutaj obowiązuje totalna dowolność. Im drobniej pokrojone, tym mniej
intensywnego smaku w jednym miejscu potrawy. W przypadku taki dodatków jak cebula i czosnek
jest to dość istotne, ponieważ ich smak jest charakterystyczny i dość intensywny. Jak kroić cebulę?
Kroimy z niej talarki, aż do połowy cebuli, następnie kładziemy ją na skrojonym boku i kroimy do
końca w pół-talarkach. Prosto łatwo i wygodnie. Jeśli chcemy pokroić drobniej, to proponuję mieć
tasak i siekać na oślep, do osiągnięcia pożądanych efektów. Skuteczne i proste. Jedna uwaga – nie
róbcie tego zbyt gwałtownie, bo cała kuchnia będzie w cebuli.
W każdym razie wrzucamy to na patelnię i wszystko razem smażymy. Jak długo?
Tak, żeby cebula zmiękła, czosnek puścił aromat, a ziemniaki z marchewką się przysmażyły. Wtedy
danie jest gotowe. W teorii, danie posiada jakiś dodatek. Najlepszym dodatkiem było zawsze jajko
sadzone z rozlewającym się, ciepłym żółtkiem. Ponieważ w naszym daniu występują marchewki,
nie musicie nic takiego dodawać (chociaż z jajkiem sadzonym na pewno będzie smakować o niebo
lepiej). Można dodać do tego ketchup lub musztardę. Lub cokolwiek innego. Ogranicza Cię tylko
wyobraźnia i to, czy będziesz w stanie to zjeść. W ramach eksperymentu, proponuję pod koniec
smażenia, dodać na patelnie przyprawy. Jakie? Na tym właśnie polega eksperyment – przyprawy
wszelakie. Na początek proponuję zioła prowansalskie, później pieprz i paprykę czerwoną, a
później - co tam jeszcze macie pod ręką. Odradzam jednak stosowania cukru waniliowego. Całe
danie podajemy na talerzu z widelcem. Jeśli talerza brak (w sensie, że trzeba umyć a się nie chce)
można jest bezpośredni z patelni (używając drewnianej łopatki).
Jeśli nie obchodzicie się z patelnia (zwłaszcza z nie swoją) właściwie to… pożegnaj
się ze swoimi klejnotami. Miałem współlokatorów, którzy ładnie grzecznie korzystali z mojej
patelni, a później w niewyjaśnionych okolicznościach, moja patelnia stała się cała porysowana. A
wszyscy twierdzą, że używali tylko łopatki do mieszania. Jaki z tego wniosek? Krasnoludki
naprawdę istnieją. Jednak gdyby nie istniały, ostrzeżcie swoich współlokatorów, że mogą używać
Twojej patelni, jednak jeśli będzie porysowana, to niech zapomną o tym, że kiedykolwiek będą
mieli dzieci. Jeśli macie współlokatorkę, przypomnijcie jej wydarzenie gwałtu zbiorowego,
ostrzegając jednocześnie o tym, że kumple odwiedzają Cię w weekend i macie zamiar się spić.35
Studenckie gotowanie
Odbiegłem trochę od tematu smażonych ziemniaków, jednak dalej było o gotowaniu.
Jakby Twoi współlokatorzy stracili jaja, zgadnij, co byś miał a obiad. Ziemniaki smażone w
plasterkach i jajka sadzone.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
− deska i nóż
− patelnia i łopatka drewniana
− zestaw do jedzenia
36Studenckie gotowanie
Zwariowane naleśniki
...czyli naleśniki i ich wariacje. Jak zrobić ciasto naleśnikowe powinien wiedzieć
każdy, nie tylko student. Naleśnik stanowią nie tylko danie smaczne same w sobie, ale także mogą
posłużyć jako podstawa do innych, jeszcze smaczniejszych potraw. Mało tego, samo ciasto
naleśnikowe jest genialnym dodatkiem do wszystkiego (np. można zrobić ryby w cieście
naleśnikowym). A co ważniejsze, można robić to wszystko, posiadając tylko zapasy z żelaznej
rezerwy.
Składniki:
− mąka
− mleko lub woda lub woda gazowana
− proszek do pieczenia lub woda gazowana
− piwo lub woda gazowana
− jajko, jajka (pozdrowienia dla współlokatorów), jednak nie są one konieczne
Tak naprawdę, dowolność tej potrawy jest zadziwiająca. Kiedyś myślałem, że
konieczne są jajka, mleko i mąka, żeby ją wykonać. Później dowiedziałem się, że można
zrezygnować z mleka. Na sam koniec wyrzuciłem jajka. Co zostało? Mąka z wodą i odrobiną
proszku do pieczenia. Potrafisz wskazać tańsze danie? Jak bym miał problem. Nie ukrywajmy –
dodając mleka i jajek, zyskujesz lepszy smak, tracisz jednak zasoby z portfela. Jak będziesz robić
naleśniki, zależy tylko i wyłącznie od Ciebie. Ja przedstawiam tutaj możliwości, które pozwolą
przetrwać na żelaznych zapasach.
Bierzemy miskę dużą lub nasz kochany i niezastąpiony duży garnek. Wlewamy
trochę wody lub mleka, następnie wsypujemy mąkę i uzupełniamy cieczą. Wbijamy jajko (lub nie) i
zaczynamy mieszać. Jakie mają być proporcję? Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale. Mieszasz,
do uzyskania konsystencji gęstszej od mleka, ale rzadszej od gęstej śmietany. Coś jak taka jakaś
rzadka śmietana. Konsystencja, do jakiej dążymy, zależy również od przeznaczenia naszego ciasta.
Jeśli chcemy robić racuchy, musi być ono gęstsze, jeśli naleśniki – rzadsze. Jeśli ma stanowić coś w
rodzaju panierki, to konsystencja podobna do ciasta na racuchy (gęsta śmietany).
Konsystencja konsystencją, ale trzeba to przecież wymieszać na jednolitą masę.
Najłatwiejszym sposobem jest posiadanie miksera, ale przecież nie będziemy się tak bawić, bo to
żadna frajda (choć czasem można kuchnię ładnie przemalować używając właśnie miksera).
Najbardziej podstawowym narzędziem podczas robienia ciasta na naleśniki jest widelec. Ładnie
rozdziela mąkę swoimi ząbkami, przez co jest skuteczniejszy w mieszaniu od łyżki. Ponieważ jest
to strasznie monotonne, dobrze jest znaleźć do tego ogłupiające zajęcie. Polecam oglądanie seriali –
będziesz wtedy to traktował jak jedzenie chipsów. Jak mieszać widelcem? Staramy się rozcierać
37Studenckie gotowanie
każdą grudkę mąki na ścianach garnka. Im dłużej to robimy, tym ręka nas bardziej boli. Ma to też
swoje dobre strony – jest zdecydowanie mniej grudek. W zależności od tego ile ciasta robimy,
możemy zastosować następujące sztuczki. Najlepszą z nich jest posiadanie odpowiedniego
pojemnika do mieszania. Moi współlokatorzy używali takich do przygotowywania odżywek (które
jedli idąc na siłownię). Jest to coś w rodzaju bidonu, z szerokim zamykanym ujściem, który posiada
w środku specjalna wkładkę, z poprzecznymi „belkami”. Ów „belki” spełniają taka samą rolę, jak
ząbki widelca – świetnie rozdrabniają grudki. Inną opcją jest mieszanie składników w słoiku. Tutaj
taka drobna uwaga – zakrętka powinna być szczelna. O ile fajnie i zabawnie jest zachlapać pół
kuchni, to sprzątanie tego jest mniej zabawne. Kolejną opcją jest wykorzystanie butli 5 litrowej po
wodzie. Wadą jest konieczność robienia naleśników dla całej armii (lub 3 wygłodniałych
studentów). Zaletą jest to, że przy takiej ilości ciasta, nie ma potrzeby martwienia się o grudki –
jeśli jesteś w stanie potrząsnąć tym baniakiem, to na pewno będziesz miał piękne ciasto.
Teraz kilka uwag, co do składników ciasta. O ile podstawę stanowi mąka i tego
raczej nie da się zastąpić, to cała reszta jest opcjonalna. Jajek nie trzeba dawać w ogóle, ale
słyszałem, że można dodać jakiejś przyprawy, żeby uzyskać bardziej żółty kolor. Zamiast mleka,
można dać wodę, wodę gazowaną lub piwo. Woda gazowana czy piwo mają to do siebie, że
podczas podgrzewania wydzielają z siebie dużo bąbelków. Im ich więcej tym lepiej. Naleśniki
smażąc się, stają się delikatniejsze (właśnie przez te bąbelki). Jeśli nie używamy niczego
gazowanego, dodajemy proszek do pieczenia. Efekt będzie podobny. Zatrzymam się teraz na chwilę
przy dodawaniu piwa. Jeśli będzie to jasne piwo, to prawie nie poczujemy jego smaku w
naleśnikach. Jeśli natomiast dodamy piwo ciemne, będzie ono znacznie wyraźniejsze w smaku po
usmażeniu naleśników. Takie naleśniki nadają się do bardziej wymyślnych potraw. Ciasto z
ciemnym piwem może posłużyć jako rodzaj panierki do kotletów, ryb czy warzyw.
Mamy już wymieszane ciasto, czyli jesteśmy za półmetkiem naszej pracy. Nie
zapominajmy, że do ciasta należy dodać szczyptę soli – nawet, jak naleśniki mamy jeść na słodko.
Sól w znaczący sposób poprawia smak. Można także dodać cukier zwykły lub waniliowy, jednak
takie działanie ogranicza nasze naleśniki do jedynie słodkiej wersji. Można także dodać kapkę oleju
– nie trzeba będzie wtedy dawać go na patelnie podczas smażenia.
Jak smażyć naleśniki? Szybko! Zaleta i wada naleśników (ta podstawowa) jest jedna:
jest to niekończąca się historia. Dlaczego wada? Smażysz i smażysz a końca nie widać. Dlaczego
zaleta? Bo najesz się strasznie i zostanie jeszcze na później. W związku z tym, staramy się smażyć
naleśniki tak szybko jak to możliwe. Na rozgrzaną patelnie wlewamy kapkę oleju lub innego
tłuszczu (jeśli jest już w naleśnikach to nie ma takiej potrzeby), następnie wlewamy miarkę ciasta,
w sam raz na naleśnika. Najlepiej to robić chochelką, jednak nigdy się takiej nie dorobiłem. W
związku z czym, nalewam ciasto bezpośrednio z miski lub używam miernika uniwersalnego – 38
Studenckie gotowanie
nalewam ciasto za pomocą kieliszka do wódki. Trochę można sobie palce pobrudzić, jednak jest to
dość prosty sposób na idealne naleśniki. Jak dużo ciasta lać naraz? To zależy od wielkości patelni i
konsystencji ciasta. Im większa patelnia, tym większe naleśniki i więcej ciasta lejemy. Im ciasto
bardziej gęste tym mniejsze naleśniki (racuchy). Gęstość ciasta określa także czas smażenia. Im
gęstsze, tym na mniejszym ogniu smażymy. Im ciasto rzadsze – tym krócej. Wracając do techniki
smażenia. Smażymy naleśnik z obu stron na kolor złocisty. Z założenia, naleśnik na drugiej stronie
będzie się smażył krócej, niż na stronie pierwszej. Kiedy należy przewrócić nasz naleśnik? Kiedy
podnosząc jeden z boków naleśnika, widzimy, ze przypiekł się delikatnie od spodu (na kolor
złocisty) i nie rozpadnie się nam podczas przewracania. Jak go przewracać? Łopatką wciskamy się
pod naleśnik w taki sposób, żeby jak największa z jego powierzchni opierała się na łopatce.
Unosimy go lekko do góry, jednocześnie obracając łopatkę, co by wprawić naleśnik w ruch wirowy.
Po osiągnięciu najwyższego punktu drogi naleśnika, nasza łopatka przyciska go ruchem
jednostajnie przyspieszonym do patelni. Nasz naleśnik właśnie został przewrócony. Można
przytrzymywać go sobie widelcem – na początku bardzo to pomaga. Można także podrzucać
naleśnika na patelni. Wbrew pozorom nie jest to wcale takie trudne (tylko raz naleśnik wylądował
mi na ziemi). Potrzebna jest do tego patelnia, która ma paraboliczne przejście ze ścianek pionowych
do ścianki poziomej. Patelnie pewnie chwytamy w rękę. Ruchy mają być płynne i pewne. I bardziej
nerwowe ruchy i myśli, że się nie uda, tym większa możliwość porażki. Posuwamy patelnię (brzmi
to dość dwuznacznie) w dół, a następnie dokładamy do tego ruch do przodu. Naleśnik powinien
zacząć się zsuwać. Wtedy unosimy patelnię w górę, a następnie do siebie (nie za mocno). Naleśnik
nabiera wtedy wysokości i ruchu obrotowego. Teraz trzeba go złapać. Patelnia po ruchu do siebie,
idzie w dół i kawałek do przodu. To jest mniej więcej miejsce, w którym pokaże się naleśnik. Jeśli
nie pokaże się tam, to znajdzie się na podłodze. Co jest ważne? Czasami ruchy są zbyt płynne i…
naleśnik obraca się o 360 stopni, czyli spada tak, jak leżał. Wtedy albo próbujemy bardziej
usztywnić nasze ruchy, tak żeby obrócić go tylko o 180 stopni, albo jedziemy na hardcora i
dokładamy do pełnego obrotu jeszcze półobrotu. Efekt wizualny jest bardzo fajny. Jest jednak
minus i nie mówię o tym, że naleśnik spadnie na podłogę (ewentualnie przyklei się do sufitu). Jeśli
naleśnik słabiej się przypiekł, z jednej strony będzie miał dość sporo „surowego” ciasta. Zgadnijcie,
co się robi z tym ciastem przy obrotach naleśnika? Droga mleczna na suficie, ścianie i twarzy. Jeśli
używamy oleju to potrafi on także nieprzyjemnie prysnąć przy tych akrobacjach.
Naleśniki można jeść dosłownie ze wszystkim. Na słodko, na słono, na ostro. Można
ich używać zamiast chleba i zjeść naleśnika z pasztetem i sałatą. Można z nich zrobić krokiety,
nadziać farszem i zapiec, albo zrobić tortille. W każdym z tych dań naleśniki stanowią podstawę,
dlatego warto umieć je robić. Co ważne, tak jak już wspominałem, każdą „rzecz” można usmażyć w
cieście naleśnikowym. Dotyczy to zarówno mięsa, ryb, warzyw czy nawet samego pieczywa. 39
Studenckie gotowanie
Można smażyć to na głębokim tłuszczu lub po prostu obsmażyć ze wszystkich stron. Najlepsze
ciasto do tego typu działań jest na bazie wyrazistego piwa.
Zbrudzone naczynia i nie tylko:
− patelnia z łopatką
− przyrządy mieszalnicze (teraz mi wpadł pomysł do głowy, że można użyć
wiertarki z odpowiednią końcówką)
− przyrządy, którymi jemy
− w zależności od tego, jak mieszaliśmy ciasto, oraz czy udawało nam się
bezboleśnie podrzucać naleśniki, musimy posprzątać kuchnię, pół kuchni, albo wytrzeć twarz
współlokatorowi, który stał obok
40Studenckie gotowanie
Ryż smażony
Przepis na tę potrawę wymyśliłem jedząc pewnego razu chińskie danie o właśnie
takiej nazwie. Kolega akurat je zamawiał przez telefon. Jak skończył rozmawiać, zapytałem się,
kiedy będzie. Odpowiedział, że nie wie czy w ogóle będzie, bo z drugiej strony był Chińczyk i w
ogóle go nie rozumiał. W każdym razie obiad przyjechał. Chińczyk musiał wyznawać zasadę „Nasz
klient, nasz Pan”, jednak cieszę się, że nie dostaliśmy ciastek z kota, w ramach promocji.
W każdym razie, owo danie strasznie mi zasmakowało. Co by był ze mnie za
kucharz, jakbym nie spróbował odtworzyć go w domu? Udało się, jednak wprowadziłem później
znaczące modyfikacje w tym przepisie ze względu na koszt. Nie przedstawię tutaj przepisu na ryż
smażony, taki jak u Chińczyków. Ten przepis jest na mojej stronie http://student-
gotuje.blogspot.com . A tutaj wersja studencka, wykorzystująca żelazną rezerwę.
Składniki:
− ryż
− kostka rosołowa
− marchewka i por
− granulat sojowy lub małe kotleciki sojowe
Proponuję zacząć od marchewki i pora. Jeśli macie pustą lub prawie pustą lodówkę,
warto wstawić w to miejsce pokrojoną marchewkę i pora w pojemnikach. Dłużej zachowają one
swoją świeżość. Jak się do tego zabrać? Bierzemy reklamówkę marchewek i obieramy. Nie powiem
jak dużo ma być tej marchewki, ponieważ zależy to od wielkości pojemnika, jaki posiadacie.
Marchewkę po obraniu myjemy, rozcinamy wzdłuż na ćwiartki, a następnie kroimy w plasterki.
Uzyskamy dość sporo takich ćwiartek talarka marchewkowego. Wsypujemy do takiego pojemnika i
w stawiamy do lodówki. Najlepiej, żeby pojemnik był przykrywany, marchewka mniej obeschnie.
Podobnie robimy z porem i wsypujemy go do drugiego pojemnika. Dlaczego wsypywać je i
przechowywać w pojemniku? Oszczędność czasu. Po maksymalnie godzinnym wysiłku, jesteśmy w
stanie przygotować obiad w 15 minut. I tutaj chciałbym żebyście zapamiętali - jeśli się da, róbcie
sobie jedzenie na kilka dni, nawet niech to będą pojedyncze składniki przygotowane –
zaoszczędzicie mnóstwo czasu i zakładam, że pieniędzy również. Jakiś przykład? Naleśniki
zostawić w lodówce pod przykryciem. Później włożyć w nie bigos (ze słoika, od mamy), zwinąć,
podsmażyć i mamy krokiety.
Wracając do naszego ryżu. Na patelni zagotowujemy wodę i rozpuszczamy w niej
kostkę rosołową. Wrzucamy praktycznie wszystko naraz, czyli ryż, warzywa (po garści marchewki
i pora) oraz soję. Jeśli chodzi o soję, to powiem tak - granulat sojowy jest fajnym dodatkiem, bo
bardzo szybko jest gotowy, jednak czasem ma dziwny smak (ale tylko czasem). Zdecydowanie
41Studenckie gotowanie
lepszym rozwiązaniem jest soja w formie takich małych kotlecików (kostka około 2 cm). Gotuje się
nieznacznie dłużej od granulatu, w smaku jest lepsza, do tego wygląda jak imitacja kostki z piersi
kurczaka. I to wszystko razem gotujemy około 10 - 12 minut. Wody powinno być dwa razy więcej
niż objętości całości (nawet nie czuję, kiedy rymuję). Pytanie: jak odlać wodę jak się ugotuje?
Odpowiedź: jaką wodę? Wody jest tyle, że część z niej wyparuje, a reszta zostanie wciągnięta przez
ryż i soję. Kiedy to się stanie? W miarę szybko, dlatego trzeba tego praktycznie cały czas pilnować.
Jak woda zniknie w tajemniczy okolicznościach, a całość zacznie skwierczeć, dając nam znać, iż
chce się przypalić, dolewamy oleju i smażymy. Teraz jest czas na dodawanie przypraw. Zawsze i
bezwzględnie należy pamiętać, że przyprawy dodajemy przy końcu procesu obróbki termicznej.
Przyprawy z założenia osiągają szczyt swoich możliwości po około 5 minutach ogrzewania, później
smak powoli zanika. Akurat do tej przyprawy można dodać sos chili, sos tabasco, drobno pokrojone
papryczki piri-piri czy jakąkolwiek inną ostrą przyprawę. Świetnie uzupełni ona smak kotletów
sojowych. Ja bym dodał także ziół prowansalskich. Jeśli jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami
kurzych jaj, możemy je dodać do tej właśnie potrawy. Rozbełtane jajko wlewamy na patelnię i
mieszamy, aby dotarło do każdego zakamarka naszej potrawy. Dlaczego uważam taką potrawę za
ważną? Po pierwsze, zawiera chyba wszystkie składniki potrzebne w diecie człowieka. Po drugie,
stosunek ceny do jakości jest naprawdę powalający. Po trzecie i chyba najważniejsze, ta potrawa
jest uniwersalna. Co mam na myśli mówiąc to? Każdy składnik da się zastąpić jakimś innym.
Dlatego tą potrawę można przygotować z tego, co akurat mamy. Kotlety sojowe można zastąpić
mięsem surowym (mój wujek mówił, że najlepsze surowe są wargi sromowe), piersiami z kurczaka
czy kiełbasą. Wszystko i tak kroimy do podobnych rozmiarów i postępujemy identycznie. Ryż
można zastąpić makaronem. Można go również zastąpić kaszą. A nawet kuskusem (tylko trzeba go
wsypać później i zdecydowanie krócej gotować). I co wtedy z przepisem? Nic. Zmienia się nazwa i
smak – przepis się nie zmienia. A co jeśli chodzi o warzywa? Dokładnie to samo, czyli można dać
każde warzywo jakie zapragniecie. Ważna jest wielkość kawałków, powinny być takie same, jak
wielkości kawałków marchewki – nie będzie konieczności zmiany w przepisie odnośnie czasu
gotowania. Zatem możemy dodać mrożoną mieszankę warzyw, może to być cebula i pomidor (bez
pestek, wyjdzie wtedy coś jakby sos). Dowolność jest tak duża, że nie jest możliwe opisanie
wszystkich kombinacji. Użyjcie swojej wyobraźni przy tworzeniu tej potrawy. Nakładamy sobie
taką potrawę na talerz i zachwycamy się smakiem.
Co ważne, zawsze wychodzi zdecydowanie za dużo tego jedzenia. Ponieważ nie
mogę zjeść jej całej naraz, odkładam ją do pojemnika (lub zostawiam na patelni) i odgrzewam
później. Tak zrobiona potrawa wyżywi nas przez cały długi dzień.
Zbrudzone naczynia:
− patelnia z łopatką42
Studenckie gotowanie
− deska do krojenia (jeśli był to dzień, w którym kroiliśmy marchewkę)
− pojemniki po warzywach (jeśli był to dzień, w którym marchewka z porem
się skończyła)
− zestaw do konsumowania obiadu
43Studenckie gotowanie
Ryż, a do tego parówki z serem
Teraz takie typowe danie kuchni studenckiej. Minimalny nakład pracy a maksymalne
walory smakowe.
Składniki:
− ryż, tym razem w woreczkach
− parówki, co najmniej dwie
− żółty ser
− oregano
− ketchup na sam koniec
Rozumiem, że nie każdy od razu przekona się do kupowania i gotowania ryżu na
wagę i będzie kupował ryż w woreczkach. Rozumiem to, bo sam tak kiedyś robiłem. Teraz uważam
to za stratę pieniędzy. Mimo wszystko, chciałbym się z wami podzielić patentami na gotowanie
ryżu w woreczkach. Przede wszystkim, woda do której wrzucamy woreczek z ryżem, musi być
gorąca. W sumie to musi się już gotować. Można ją zagotować w garnku lub wcześniej w czajniku
elektrycznym, który ma o niebo krótszy czas zagotowania swej zawartości. Za każdym razem,
kiedy potrzebujecie szybko wrzątku, zastanówcie się, czy nie warto by było zagrzać wody w
czajniku. Wrzątek solimy lub dodajemy kostkę rosołową (tak właśnie robię ja). Zamiast kostki
rosołowej, można użyć czegoś takiego jak warzywko lub czegoś podobnego (wysuszone warzywa z
duża ilością soli). Jak już to mamy, należy włożyć woreczek z ryżem do garnka. I tutaj parę uwag
dla początkujących. Woreczek nie może dotykać części garnka, która jest sucha (w sensie, że nie
jest zakryta wodą) lub może być sucha (jak woda wyparuje). Dlaczego? Woreczek to tworzywo
sztuczne, które spokojnie wytrzyma temperaturę 100 stopni (czyli temperaturę wrzenia wody) i się
nie roztopi. Sam garnek, jeśli nie jest pod wodą, która odbierała by z niego temperaturę, potrafi
rozgrzać się do temperatury wyższej. Woreczek tego nie wytrzyma i zacznie się topić, przyklejając
się na stałe do garnka i wydobywając z siebie straszny smród. Raz mi się zdarzyło i nie planuję tego
robić nigdy więcej. Jak więc wkładać woreczek do garnka? Mają one takie specjalne uszy.
Wieszamy go na tym uchu na widelcu i delikatnie opuszczamy na środek garnka. Ważne jest, żeby
ryż został przykryty przez wodę. Jeśli tak się nie stanie, to górna jego część może się niedogotować.
Dlaczego nie wrzucamy worka od tak, po prostu? Ponieważ, gdy ryż będzie już dobry, należy go
wyjąć z garnka. Jeśli wsadzaliśmy go do garnka za pomocą widelca, ucho przy torebce znajduje się
na górze. Wsadzamy w nie widelec i bezproblemowo wyciągamy w górę. Na dobrą sprawę, jak
ucho wystaje ponad wodę, to można wyciągnąć woreczek samymi rękoma (jednak zbyt długo nie
utrzymasz go w dłoni). Woreczkiem należy potrząść, żeby zbędna woda go opuściła (żeby wody
odeszły), następnie rozciąć i wysypać ryż na talerz.
44Studenckie gotowanie
Kiedy gotuje się ryż, zabieramy się za parówki. Wiem, że powiecie, że tam nie ma w
ogóle mięsa, że to największy syf jaki może być. Nie twierdzę, że tak nie jest. Jednak musicie
zdawać sobie sprawę z jednego. Jeśli sami nie robicie wyrobów mięsnych z surowego mięsa,
musicie liczyć się z tym, że każde niesurowe mięso to syf – i nie ma tutaj większych i mniejszych
syfów. Wędliny są nabijane wodą, kiełbasy lub temu pochodne zawierają takie części z ciał
martwych zwierząt, że nie chcecie wiedzieć. U mnie w domu, od kiedy pamiętam, zawsze
staraliśmy się robić wędliny domowymi sposobami. Tata mnie uczył, jak robi się poszczególne
rzeczy (np. kiełbasę, kaszankę czy mielone), co my do tego dodajemy, oraz co można by dodawać,
żeby zwiększyć objętość tych przetworów. Co z tego wynika? W parówce wcale nie jest tak źle. Na
pewno znajdują się też skóry, czy chrząstki. Uwierzcie mi, że znajdują się one także w kiełbasie lub
nawet w wędlinie. Wbrew pozorom, takie składniki też są nam potrzebne (między innymi do
odbudowy chrząstki stawowej), dlatego jedzcie czasem parówki.
Wracając jednak do tematu. Parówki mają to do siebie, że można je jeść
bezpośrednio na surowo. Jak to ułatwia sprawę? Nie trzeba ich nie wiadomo jak długo podgrzewać.
Wystarczy, żeby się zagrzały w środku. Na patelni rozgrzewamy odrobinę tłuszczu, może to być
olej albo masło. Kładziemy na to parówki (minimum dwie, maksymalnie tyle, ile się zmieści) i
delikatnie podsmażamy z jednej strony. Trudno jest podsmażyć „delikatnie” parówki. Strasznie
szybko robią się chrupiące i łatwo się mogą przypalić. Dlatego robimy to na małym ogniu, cały czas
pilnując, żeby się jednak nie przypaliły. Jak widzimy, że już się zarumieniły, przewracamy je na
plecy. Najlepiej popchnąć jedną parówkę, a reszta przeturla się odpowiednio razem z nią. Jeśli się to
nie uda, to turlajcie każdą z osobna. Jak już mamy je na plecach, to kładziemy na nie ser w
plasterkach. Kładziemy tyle kawałków, żeby je zakryć. Może być to pojedyncza lub podwójna
warstwa. Im więcej warstw, tym dłużej będzie się roztapiać i mniejszy ogień musi być pod patelnią.
Pewnie jesteście ciekawi, dlaczego musiały być dwie parówki. Jak nie jesteście ciekawi, to i tak
wam powiem. Już na dwóch parówkach jesteśmy w stanie ułożyć ser w taki sposób, żeby nie
zlatywał nam na patelnie przy najmniejszym ruchu parówki. Mielibyśmy ser smażony, a na nim
parówki. O ile brzmi to smakowicie, to zmywanie patelni po takim cudeńku jest okropne. Na ser
posypujemy oregano – jak dla mnie jest ono sercem tego przepisu. Chwilę czekamy, aż parówki
złapią odpowiedni kolor, a następnie dolewamy pół szklanki wody (nawet trochę mniej, uważając,
żeby tłuszcz nas nie ochlapał) i przykrywamy patelnię. Jeśli uda nam się to zrobić szybko, to
parująca woda utrzyma się pod przykrywką, roztapiając ser. Jeśli jednak się to nie uda, będziemy
musieli trochę dłużej poczekać. Jedynym zadaniem wody jest roztopienie sera. Dlatego musi ona
zacząć parować i to szybko. Ser roztopi się dosłownie w mgnieniu oka (lub dwóch), dlatego należy
cały cza pilnować naszego obiadu. Zaglądając do potrawy, uchylamy tylko kawałek pokrywki, żeby
cała para nie uciekła.45
Studenckie gotowanie
Danie jest gotowe, jak ser się roztopi i spróbuje zacząć spływać na patelnię.
Bierzemy łopatkę i wsuwamy ją pod parówki. Chodzi o to, żeby przenieść parówki na ryż, w taki
sposób, żeby nie zaczęły się obracać w tracie drogi. Jeśli zaczną to robić, ser będzie wszędzie. Do
całości polecam ketchup.
Zbrudzone naczynia:
− garnek od ryżu
− patelnia z łopatką
− talerz z kompletem sztućców
46Studenckie gotowanie
Zapiekanka ziemniaczana
Ostatnie danie na ten tydzień. W weekend można się pobawić z daniem trochę
bardziej wyszukanym, przynajmniej tak mi się takie wydaje. Jakby nie patrzeć, to danie jest
strasznie podobne do ziemniaków smażonych w plasterkach, ale różni się wykończeniem.
Składniki:
− ziemniaki
− marchewki
− boczek wędzony lub gotowany
− śmietana
− ser
Jak dużo ziemniaków i marchewki? Tyle, żeby zmieściło się nam do naczynia
żaroodpornego. Tak, w tym przepisie korzystamy z takiego naczynia. Można także korzystać z
brytfanny. Będzie nam też potrzebny piekarnik. Piekarnik jest niedoceniany przez studentów, a
szkoda. Fakt, że przygotowanie jedzenia zajmuję trochę więcej czasu (przeważnie dłużej się
piecze), jednak stanowi od podstawę do zrobienia naprawdę ciekawych potraw i złamania rutyny
jedzenia w kółko tego samego.
Ziemniaki i marchewkę obieramy i gotujemy (w garnku). Zapytacie po co gotujemy
jak mamy zamiar ją piec? Ponieważ będzie się wtedy piekło krócej i bardziej równomiernie. Kłopot
z pieczeniem czegokolwiek jest taki, że są to duże, zbite rzeczy (np. taka zapiekanka czy kurczak),
a co za tym idzie, żeby były niesurowe w środku, muszą się dłużej piec. Jeśli jednak mamy
możliwość podgotowania poszczególnych składników – zróbmy to. Ziemniaki i marchewkę
gotujemy razem w całości. Można je wcześniej pokroić, ale łatwiej to zrobić, gdy są podgotowane.
Dorzuciłbym jeszcze kostki rosołowej. Jeśli nie lubicie kostek rosołowych tak jak ja, to po prostu
posólcie zawartość garnka.
Kiedy warzywa się gotują i doprowadzają do odpowiedniego stanu, zajmijmy się
boczkiem. Jeśli jest w plasterkach, to dobrze. Jeśli nie, to do takiego stanu (stanu w plasterkach)
należy go doprowadzić. Plasterki mają być dość cienkie, tak żeby wyszło ich więcej. Nikt nie ma
tyle pieniędzy, żeby wydawać go na grube plastry boczku. Jeśli boczek jest tłusty lub nawet bardzo
tłusty, wrzucamy go rozgrzaną patelnie bez żadnego tłuszczu. Jeśli jest chudy, musimy dorzucić
jakiegoś smalcu. Powinno tam być odpowiednia dużo tłuszczu. Nabierze on wtedy aromatu boczku,
a następnie odda go zapiekance. Boczek smażymy z obu stron, do wersji lekko chrupiącej (właśnie
zaczęła cieknąć mi ślinka).
Powiedzmy, że już wszystko mamy. Ziemniaki z marchewką ugotowane, boczek
usmażony. Pamiętajcie, że ziemniaki muszą być twardawe, znaczy się twardsze, niż takie do
47Studenckie gotowanie
normalnego spożycia przy obiedzie. To samo tyczy się marchewki. Odcedzamy ziemniaki z
marchwią stosując patent z pokrywką. Wyciągamy ziemniaki i kroimy je w plasterki. Maksymalnie
pół centymetra grubości. Im cieńsze, tym więcej warstw, a smaki są bardziej wymieszane. Więc
krójcie tak cienko jak się da. Układamy na dnie naczynia żaroodpornego pierwszą warstwę
ziemniaków. Warstwa ziemniaków ma przykryć dno. Nie musi być to idealne pokrycie, znaczy..
ten... przykrycie. Chaos jest tam wskazany, pod warunkiem nie robienia zbyt grubych warstw.
Następnie idzie warstwa marchewki, która powinna być pokrojona w podobny sposób jak
ziemniaki. Następnie warstwa boczku i odrobina tłuszczu, który jest na patelni. Musicie liczyć, że
na średniej wielkości naczynie przypadną przynajmniej 3 warstwy. Składniki musicie zatem
odpowiednio dzielić. Przekładanie warstw powtarzamy aż do wyczerpania zapasów lub
wyczerpania miejsca. Jeśli skończy nam się miejsce, zaczynamy ugniatać zapiekankę. Oczywistym
jest, że zanim zaczęliśmy, umyliśmy dokładnie ręce. Dlatego teraz, spokojni o to, że nie zabijemy
żadnych bakterii wgniatając je w zapiekankę, kładziemy obie ręce na zapiekance, w taki sposób,
żeby przykryć jej całą powierzchnię. Następnie delikatnie ugniatamy. Część naszych składników
rozsypie się i wypełni szpary. Jakby ktoś akurat dzwonił do Was przez telefon, odbierzcie i
powiedzcie, że nie możecie teraz rozmawiać, bo wypełniacie szparki. Po tym zabiegu, powinno się
zrobić miejsce na jeszcze trochę składników. Ważne jest, żeby nie ugniatać zapiekanki, kiedy górną
warstwę stanowi boczek (tłuste ręce to nic przyjemnego).
Bierzemy śmietanę w dłoń. Po co jest w ogóle ta śmietana? Szparki, które zostały,
trzeba wypełnić białym, kremowym czymś. Czyli śmietaną. Do śmietany dodajemy wszelakie
przyprawy, które uznamy za stosowne. Jeśli soliliśmy ziemniaki, to teraz nie ma potrzeby
dodawania soli. Można natomiast dodać czosnku w proszku, pietruszki (również w proszku),
pieprzu, papryki, ziół prowansalskich, czyli ogólnie wszystkiego, co lubimy. Jeśli okaże się, że
jedna maleńka śmietana to za mało na taką ogromną zapiekankę, dolewamy do niej odrobinę wody
z ziemniaków (jeśli nam została) lub po prostu zwykłej wody. Chodzi o to, że na górze ma się
znajdować warstwa śmietany, natomiast jej część (ta z wodą) powinna spłynąć na dół, żeby
dostarczyć aromatu przypraw niższym warstwom. Na koniec wszystko posypujemy serem. Ser
dajemy w kawałkach, w kawałkach pokrojonych w kostkę, potarty lub pokruszony. Wybór należy
do was. Obojętnie jak ser rozdrobnimy, nie będzie to miało znaczenia.
Wstawiamy to do rozgrzanego piekarnika. Rozgrzanego do maksimum. Danie jest
praktycznie ugotowane, chodzi nam jedynie o przeniknięcie się zapachów i roztopienie sera. Na
początek (jakieś 5 - 10 minut) proponuję to przykryć. Będzie się dusić w swoich zapachach. Później
jednak trzeba to odkryć, żeby ser miał okazję się przypiec. Jeśli na górze jest sporo śmietany, to
raczej tego nie zrobi, ale zawsze miejmy nadzieję. Kiedy danie jest gotowe do spożycia? W chwili
wstawiania do piekarnika, jednak my chcemy wydobyć z niego więcej smaku. Dlatego zasada jest 48
Studenckie gotowanie
taka : wyciągamy je, jak zaczyna pachnieć tak, że dłużej wytrzymać już nie możemy. Sprawdzamy
co chwilę, czy aby ser się nie przypiekł – jeśli tak, znaczy, że to już najwyższa pora wyjąć je i
skonsumować.
Nakładamy na talerz „wyciętą” porcję. Nie miejcie nadziei na to, że się nie
rozpadnie. Zawsze się rozpadnie. Jeśli nie chcecie żeby się rozpadało, to można dodać między
każda warstwą, trochę sera, po roztopieniu może on przytrzymać warstwy razem.
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− patelnia i łopatka drewniana
− deska i naczynie żaroodporne
− komplet, którym jedliśmy
49Studenckie gotowanie
Rozdział IV - tydzień 2
Zakupy po raz drugi, czyli policz raz jeszcze zanim kupisz
Mieliście kiedyś tak, że w sklepie widzieliście jakąś super promocję, że niby tak
tanio i w ogóle, a w domu, przy sprawdzaniu rachunków okazywało się, że to wcale nie była super
promocja? Albo, że to wcale nie była ŻADNA promocja? Mi się tak parę razy zdarzyło, ale szybko
się tego oduczyłem. Nauczyłem się po prostu nie ulegać promocjom. Co takiego w nich jest, że
przyciągają naszą uwagę? Wielki napis PROMOCJA. Jest on tak duży i rażący, że odbiera nam
zdolność myślenia. Może trochę przesadzam, ale chodzi o to, że przyciąga naszą uwagę,
odwracając ją od istotnych szczegółów. Jak sobie z takim czymś radzić? Musicie mieć świadomość,
czego potrzebujecie, co jest wam zbędne i na jakie cechy produktu stawiacie.
„Kup ten produkt, a dostaniesz kompletnie nieprzydatną rzecz! Spójrz tylko jaka ona
jest super!”. Ostatnio trafiłem na mniej więcej taką promocję. Najlepsze jest to, że obok stał tan sam
produkt, w tej samej cenie, tylko miał 20% więcej wagi. Z racji tego, że potrzebuję tego produktu, a
nie zabawki promocyjnej, wybrałem większe opakowanie. Pamiętajcie, żeby zawsze stawiać na
pierwszym miejscu Waszą potrzebę i nigdy nie mówcie „Ale tam jest taki fajny breloczek...”.
Najpierw produkt, ewentualnie później promocje.
Jak porównywać opłacalność produktów? Jak już uda nam się odwrócić wzrok od
napisu „promocja”, to (przynajmniej w tych większych sklepach) koło ceny widnieje coś takiego
(maksymalnie małym drukiem) jak cena za kilogram/litr/sztukę. Bardzo fajna i przydatna rzecz.
Dzięki niej, w ciągu chwili można znaleźć tańszy produkt, bez ciągłego używania kalkulatora. Co
ciekawe, jak się spojrzy na tę cenę, zastanawiasz się, gdzie jest ta promocja, skoro inny produkt
wychodzi dwa razy taniej. W związku z tym – patrzcie uważnie na etykiety, zamykajcie oczy na
słowo „promocja” czy „gratis”. Gratis działa na nas dokładnie tak samo jak promocja.
Teraz taka mała dygresja. Jaka jest definicja słowa „promocja”? Większość z Was
pewnie powie, że jest to obniżenie cen, dodanie gratisów, po to, żeby zwiększyć sprzedaż danego
produktu. Jest to jak najbardziej logiczne rozumowanie... ale niestety nieprawdziwe. Według prawa,
promocja nie musi oznaczać obniżenia ceny produktów. Sklep może podwyższyć cenę produktu,
napisać karteczkę promocja i zarabiać na tym więcej (bo jest promocja). Jest to taka „drobna” luka
w prawie (nie wiem czy ciągle jest, ale była na pewno), dzięki której „promocja” jest zawsze, ale
niekoniecznie opłaca się klientom.
50Studenckie gotowanie
Impreza z gotowaniem, czyli wcale nie musi być drogo
Się tak złożyło, że od jakiegoś tam czasu, urządzam imprezy z gotowaniem. Czyli
coś stylu domówek, gdzie zakąskę przygotowujemy sami. Co jest w tym dobrego? Po pierwsze,
wychodzi tanio. Taka impreza z zrzutką na jedzenie, to mniej więcej koszt zakupu chipsów i
paluszków. Jak dojdziecie to wprawy, to około 3-4 zł na głowę. Nie jest to strasznie dużo, a naje się
każdy. Jaki jest drugi plus? Jest przy tym zabawnie. Szczególnie jak coś Wam nie wychodzi. Nawet
sobie nie wyobrażacie, ile śmiechu może dostarczyć mąka rozsypana po całej kuchni (inna sprawa,
że ktoś to musi sprzątnąć). Trzeci, chyba najważniejszy plus – jeśli jesteś gospodarzem
organizującym takie imprezy, z założenia potrafisz gotować. Choć trochę. Płeć piękna patrzy na
Ciebie innym okiem („On umie gotować! Wow!”). Jest to miłe i czasami przynosi wymierne
korzyści (jeśli wiecie o czym mówię). Jednak trzeba uważać! Nie można się dać zaszufladkować
jako melepeta stojąca w kuchni, podczas gdy inni się bawią. Nie masz być służącym, tylko
gospodarzem. Zaciągnij każdego do pracy, przydzielając odpowiednie zadania. Każdemu względem
jego umiejętności. Wtedy będzie tak, jak być powinno. Będziesz gospodarzem.
Jest oczywiście mnóstwo wad takich imprez z gotowaniem, ale od czasu do czasu
można coś takiego zorganizować. I gwarantuję Ci, że później wszyscy będą opowiadać jak
wspaniale gotujesz i jak wyjątkowe potrafisz urządzać imprezy. W tym tygodniu, w ramach
przepisów, będą przepisy nadające się na imprezy studenckie.
51Studenckie gotowanie
Przepisy na ten tydzień
Kalimoczo, czyli nie chcesz wiedzieć co pijesz
Jak wiadomo, student pić musi. I to musi dużo. I koniecznie, żeby było dużo
alkoholu. Cała reszta (w tym smak, wygląd i zapach) – jest o wiele mniej istotna. Pewnych rzeczy
się jednak nie ruszy... chyba, że się nie wie co to takiego.
Składniki:
− tanie wino marki wino
− tania cola marki tania
Oryginalny przepis od żuli spod sklepu. Testowany przez nich wielokrotnie, jak
sądzę. Ci zacni Panowie z niejednego kartonu wino pili, dlaczego zatem nie wierzyć w ich
sprawdzony przepis? Jeśli ktoś ma wstręt do taniego wina (zresztą słuszny), to musi się tylko
przełamać do spróbowania. Później będzie pił to całkiem swobodnie. Tak naprawdę, cały przepis
opiera się na wymieszaniu wina z colą w proporcjach 3:1 (trzy miary wina, jedna miara coli).
Jednak można, wręcz trzeba, zrobić z tego rytuał.
Potrzebne są przynajmniej dwie osoby. Jedna jest mistrzem ceremonii, druga
głupkowato powtarza słowa pierwszej śmiejąc się złowieszczo. Cała ceremonia wygląda
następująco:
- Z mroków nocy wyłonił się kształt, metalowy, duży i gotowy do czarów. Teraz
zaczniemy czarować.
Druga osoba powtarza ostanie słowa i śmieję się głupawo (jak w tandetnym filmie
grozy). Wyciągacie wtedy duży garnek ze swojego asortymentu.
- Ten oto kocioł przemówił! Dzisiaj stworzymy miksturę. Miksturę zapomnienia!
(chóralny śmiech). Tak, dzisiaj zapomnicie, jak stąd wyszliście (co nie mija się z prawdą).
Trzeba to dość znacznie przeciągać. Robimy przedstawienie i nie musimy się
spieszyć. Wyciągamy kartony z tanim winem, najlepiej jakoś zaklejone, lub zamaskowane, żeby nie
można było się domyślić ich zawartości.
- Jako pierwszy składnik Mikstury Zapomnienia w kociołku ląduje krew dziewic!
Wlewacie trochę wina z dość dużej wysokości, a Wasz pomocnik powtarza
(wycierając kapiącą mu ślinę): Krew dziewic... Buahahah!
- Tak, ta oto krew dziewic stanowi podstawę owej mikstury, lecz strzeżcie się! Tylko
krew dziewic zebrana podczas pełni się nada. Tylko taka będzie miała moc Zapomnienia. Tylko po
niej dziewce zapomną, jak to jest być dziewicami!
- Tak! Dziewice się nam oddadzą i o tym zapomną! Tak, Mój Panie, Twój plan jest
wspaniały! - mówi pomocnik.
Mieszacie całość wielką chochlą mówiąc, jakbyście czytali recepturę.52
Studenckie gotowanie
- Zamieszaj 3 razy w lewo, 5 razy w prawo. Dodaj 4 skrzydła nietoperza, zamieszaj
raz jeszcze. W prawo. Dodaj kwas, zdolny wyżreć wszystko (wyciągasz colę). Dzisiaj wyżre on
naszą pamięć. Niech tak się stanie!
- Niech się stanie, Mój Panie! Buhahaha!
Nalewacie coli, mieszacie. Każdy kolejno powinien teraz podejść z kubkiem lub
szklanką i spróbować. Róbcie miny tajemnicze i misterne. Jak ktoś się będzie pytał co to jest,
mówcie prawdę. Mikstura Zapomnienia. Gwarantuję, że wrócą po więcej.
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− chochla
− kubki
53Studenckie gotowanie
Pieczywo czosnkowe
Jak już jest impreza, to trzeba czymś zagryzać. Bo tak jest przyjemniej i lepiej.
Jednym ze smaczniejszych i prostszych dań na takie okazję jest pieczywo czosnkowe.
Składniki:
− chleb, bagietki, jakiekolwiek pieczywo
− masło lub margaryna
− czosnek
− pietruszka
Wszystko jest pięknie, poza oddechem po takiej uczcie, więc jeśli chcecie później
gdzieś wychodzić – zmieńcie przepis. Ogólnie sprawa jest prosta. Wcześniej, koniecznie wcześniej,
trzeba przygotować masło czosnkowe. Dlaczego wcześniej? Bo to chyba najbardziej czasochłonna
czynność, i jednocześnie najbardziej brudząca. Ważne jest, żeby masło odpowiednie przegryzło się
z pozostałymi składnikami.
Bierzemy masło i... nie robimy nic. Masło musi poleżeć z godzinę czasu, żeby
zmiękło. Można oczywiście robić to „na twardziela” ale jest to strasznie uciążliwe i daje gorsze
efekty smakowe. Jak już masło swoje odstoi to wkładamy je do większej miski (o ile taką
posiadamy). Równie dobrze można od razu dać dwie kostki masła – wszystko zależy od ilości gości
i ich apetytów. Teraz dodajemy do tego pozostałe składniki, czyli jak sama nazwa wskazuje - na
początek czosnek. Czosnek może być w trzech formach. Forma pierwsza, to surowy czosnek
wyciśnięty do masła. Forma najbardziej aromatyczna, ale i najbardziej „pachnąca” (w sensie
oddechu po). Na kostkę masła polecam 2-3 ząbki, jednak dużo zależy tutaj od waszych preferencji.
Na początek lepiej dać mniej, a później co najwyżej dorzucić – unikniecie wtedy problemu „Ja tego
nie ruszę, bo tam jest za dużo czosnku”. Jak ktoś nie ma wyciskarki, to można czosnek drobno
posiekać. Nie jest to szczególne fajne, bo trafia się na kawałki czosnku już na pieczywie. Przy
wyciskaniu może zdarzyć się dokładnie to samo, ale ryzyko jest mniejsze. I to była pierwsza opcja.
Druga możliwość to dodanie czosnku w proszku – czyli takiej przyprawy. Dużo łatwiej, dużo
przyjemniej się miesza, smak jest bardzie rozłożony po całym maśle, jedyny minus to te wszystkie
konserwanty i trochę inny smak niż w przypadku czosnku naturalnego. Ostatnią wersją czosnku,
który można dodać do masła, to po prostu sól czosnkowa. Jeszcze łatwiej (nie trzeba dodawać już
soli), ale podobnie jak w poprzednim przypadku – zawiera to od cholery konserwantów i innego
syfu.
Kolejnym składnikiem, który należy dodać do masła, jest pietruszka. Często jest to
składnik zapominany przez kucharzy amatorów. Pietruszka podkreśla aromat czosnku, a
jednocześnie trochę łamie jego smak. Powinna być świeża. Jak najbardziej. Wtedy już przy samym
54Studenckie gotowanie
krojeniu czuć jej aromat. Ale nie kroimy korzenia, tylko samą nać. Siekamy ją drobno - im
drobniej, tym lepiej. Podobnie jak z czosnkiem, ilość zależy od upodobań. Pietruszki nie może być
więcej niż czosnku. Maksymalnie tyle samo. Podobnie jak w przypadku czosnku, można dodać
suszoną pietruszkę w postaci przyprawy. Staram się tego unikać, bo zapach takiej świeżej jest nie
do pobicia.
Do całości należy również dodać sól. Musi ona wydobyć smak pozostałych
składników. Musi to być za słone, bo później będzie to rozsmarowane na pieczywie i cała sól zginie
w tłumie. W dwóch przypadkach należy uważać z solą. Pierwszy przypadek – gdy dodajemy sól
czosnkową. Może wtedy w ogóle nie być potrzeby dodawania soli. Drugi przypadek – gdy zamiast
masła, używamy margaryny. Może ona być już solona. Wszystkiego oczywiście próbujemy podczas
dodawania przypraw – wtedy na pewno nie przesadzimy z żadnym składnikiem.
Jeśli decydujemy się już robić nasze danie z margaryny, to należy pamiętać o paru
sprawach. Margaryny nie trzeba zmiękczać – po wyjęciu z lodówki nadaję się w sam raz od
mieszania. Druga ważna rzecz, nie wyrzucajcie pudełka po margarynie. Po wymieszaniu włóżcie
masło z powrotem do tego pudełka – łatwo się przechowuje w przypadku, gdy nie damy rady zjeść
wszystkiego na jeden raz.
To wszystko mieszamy. Mieszamy to widelcem. Widelce mają to do siebie, że mają
ząbki. Po co są te ząbki? Nie mam bladego pojęcia, ale świetnie sprawują się w roli mieszacza.
Zamiast jednego ruchu, wykonujemy trzy! Tak jest po prostu najłatwiej połączyć składniki. Jak już
wszystko wymieszamy to próbujemy czy niczego nie brakuje. W razie potrzeby dosypujemy
przypraw i znowu mieszamy. Jak już wszystko jest git, to wstawiamy do lodówki na godzinę czy
dwie. Później samo masło jest już dobre do spożycia.
Jak już przyjdą goście, należy ich wykorzystać. Facetów w kuchni, kobiety w
sypialni. I niech ręka boska was broni żeby robić na odwrót! Pominę tutaj fakt, jak wykorzystywać
kobiety – zostawiam to waszej wyobraźni. Natomiast zadania, które trzeba wykonać w kuchni są
następujące. Należy pokroić bagietki, chleb czy co tam macie. Bagietki są do tego fajne, bo można
je łatwo podzielić na mnóstwo części (małych, ale mnóstwo). Tak, że jedna osoba dostaje nóż
(zakładam, że więcej ostrych noży nie ma) i zaczyna kroić. Pamiętajcie, żeby wybrać taką osobę,
która nie zrobi sobie krzywdy tym nożem. Kromki z bagietki mają mieć mniej więcej 1,5 cm
grubości. Następna osoba smaruje kromki masłem czosnkowym. Tutaj trzeba wybrać osobę
sumienną, która będzie równo i dokładnie rozsmarowywać masło po całej kromce. Jeśli mamy
ochotę, to można na pieczywo dodać ser. Mówiąc ochotę, mam na myśli pieniądze na ów ser. Jeśli
mamy ten składnik, to kolejna osoba trze go na tarce lub kroi na małe plasterki. Plasterki mają być
takie, żeby się ser nie wylewał po brzegach. A ostatnia osoba nakłada trochę sera na kromki i układa
na blaszce. Całość ma tworzyć coś w rodzaju taśmociągu. Oczywiście, zanim to wszystko zrobimy, 55
Studenckie gotowanie
włączamy piekarnik, w celu rozgrzania go. Jakieś 150-180 stopni powinno wystarczyć... ale ja i tak
włączam go na maksa. Taki jakiś odruch. Wkładamy później blaszkę do piekarnika i bacznie
obserwujemy. Jak ser zacznie się przyrumieniać, znaczy że już pieczywo jest dobre. Jak nie mamy
sera, to pieczywo będzie dobre, jak stwierdzimy, że jest. Znaczy będzie trochę przyrumienione. Z
racji tego, że można to jeść praktycznie na zimno, lepiej żeby się nie dopiekło, niż żeby miało być
spalone i suche jak pieprz.
Jeśli posiadacie takie cudo jak folia aluminiowa, to połóżcie ją na spód blaszki. Nie
będzie trzeba skrobać zaschniętego sera. I takie oto pieczywo czosnkowe świetnie nadaje się jako
alternatywa paluszków. Polecam podawać na dużym talerzu, obok pokrojonym w paski ogórków i
pomidorów. A jeśli chodzi o kobiety – już możecie wypuścić je z sypialni. Teraz mogą pozmywać.
Zbrudzone naczynia:
− miska i widelec
− dwa noże
− blaszka
− talerz, na którym podawaliśmy danie gościom
56Studenckie gotowanie
Dipy – czyli sosy imprezowe
Jedną z ważnych zalet jedzenia na imprezie jest jego podzielność. Co z tego, że
zrobimy coś pysznego, jak nijak nie będzie tego można podzielić w sensowny sposób. Tutaj
świetnie sprawdzają się małe kanapki czy właśnie sosy.
Składniki:
− ostry ketchup
− kawałek czerwonej papryki
− majonez
− śmietana
− przyprawy (całe mnóstwo)
− marchewki
− ogórek
− brokuły i kalafior
Sosy proponuję mieszać w kubeczkach – jest to chyba najwygodniejszy sposób.
Pierwszy sos, który zrobimy, to połączenie ketchupu z majonezem. Mieszamy w proporcjach pół na
pół. I gotowe! Wiem, że było to trudne wyzwanie. Teraz kolej na drugi sos. Mieszamy pół na pół
śmietanę z majonezem. Ogórka (surowego) obieramy i kroimy na drobne kawałeczki. Praktycznie
całkowicie go siekamy. Jak dużo tego ogórka? Jakieś 2-3 cm długości (z takiego długiego ogórka).
Dodajemy do tego soli oraz kopru. Mieszamy i gotowe.
Trzeci sos jest ostry. Czyli bierzemy nasz ostry ketchup i dodajemy do niego jedną
część śmietany na dwie części ketchupu. Jeśli jest to niezbyt ostre, to można dodać pieprzu oraz
czerwonej papryki w proszku. Bierzemy też nieduży kawałek papryki i robimy praktycznie to samo
co z ogórkiem, czyli myjemy i kroimy bardzo drobno. Dodajemy to do dipu i mieszamy.
Oczywiście, to są tylko przykładowe sosy. Całość zabawy polega na tym, że można
zrobić dowolny sos, używając odpowiednich przypraw. Trzeba pamiętać o paru zasadach przy jego
tworzeniu. Zasada numer jeden – bazę sosu stanowi śmietana, majonez i ketchup, lub przynajmniej
jedno z nich. Zasada druga – warto dodać świeże warzywa drobno posiekane – smak się poprawia i
na pewno was nikt nie oskarży o pójście na łatwiznę i kupowanie gotowych sosów. Zasada trzecia –
przyprawy dobieramy w zależności od naszych upodobań, bazy sosu i warzywka w środku.
Sosy wstawiamy w kubkach do lodówki – niech się trochę przegryzą. Teraz
zajmijmy się całą resztą. Nie będziemy jeść tego palcami. Trzeba zatem przygotować podstawę do
nabierania sosów. Najlepiej niech będą to warzywa. Chrupiące pasują najbardziej (jak dla mnie
marchewka tutaj rządzi). Obieramy marchewki i myjemy. Następnie kroimy na cienkie paski. Im
więcej tych pasków tym lepiej – więcej osób będzie mogło chrupać. Podobnie można uczynić z
57Studenckie gotowanie
ogórkami. Kalafior i brokuły – proponuję lekko podgotować. Naprawdę lekko, żeby ciągle
chrupały. Zanim jednak to zrobimy, należy je podzielić na różyczki – na tyle małe, żeby się niby
wygodnie nabierało nasze sosy.
Jak już wszystko mamy gotowe, to podajemy to gościom. Sosy można przełożyć to
jednakowych miseczek, podać na ogromnym talerzu, a między nimi warzywa do nakładania sosu.
Jeśli jednak nie chce się nam bawić – sosy podajemy w kubkach, warzywa na osobnym talerzu.
Jakby warzywa się skończyły, można podać do sosów chleb tostowy pokrojony w paski.
Zbrudzone naczynia:
− kubki
− nóż i deska
− przyrząd, którym mieszaliśmy
− talerz na warzywa
− garnek
58Studenckie gotowanie
Placki węgierskie do piwa
Dawno ich nie robiłem, ale przepis pamiętam. Placki te idealnie nadają się do piwa,
zarówno jasnego jak i ciemnego. Do jasnego są jedzone na słono, do ciemnego na słodko. Z racji
tego, że zrobienie ich jest dość czasochłonne, polecam je dla mniejszej liczby osób (2-3 osoby).
Składniki:
− ugotowane ziemniaki
− mąka
− drożdże
− cukier, dwie łyżki
− jajko
− olej
− piwo
Dzień wcześniej gotujemy ziemniaki. Robimy to dzień wcześniej, żeby ziemniaki
spokojnie zdążyły wystygnąć. Jak już zjawią się goście, siadamy w kuchni, otwieramy piwo i
zaczynamy je spijać (bo po to ono jest). W tym czasie zastanawiamy się, jakie piwo będziemy pić i
z jakimi dodatkami przygotować placki. Jedna osoba idzie wtedy jeszcze na zakupy do pobliskiego
sklepu, a druga zaczyna się babrać.
Pierwszą rzeczą, jaką należy wykonać, to rozgnieść ziemniaki. Można to robić
jakimś tłuczkiem, ale ja polecam rozgnieść je ręką – i tak będziemy musieli ją ubrudzić. Można
zostawić delikatne grudki – nie musi być to idealnie jednolita masa. Teraz podgrzewamy odrobinę
wody. Wodę wlewamy do szklanki razem z dwoma łyżkami cukru. Ma być ona letnia, w żadnym
wypadku wrzątek. Kruszymy do tego drożdże. Nie jestem w stanie powiedzieć ile tych drożdży. Za
każdy razem szukam proporcji na ciasto drożdżowe i tyle mniej więcej dodaje, a ponieważ
przepisów jest milion – za każdym razem dodaję inna ilość. Dokładnie mieszamy ów drożdże z
wodą. To będzie nasz zaczyn. Na razie go odstawiamy.
Do miski z ziemniakami wsypujemy mąkę – takie same proporcje jak na ciasto
drożdżowe - oraz jajko. Jajko oczywiście wbijamy, a nie wsypujemy. Do tego wlewamy zaczyn i
zaczynamy wyrabiać ciasto (czyli gnieciemy i ściskamy). Ciasto musi być elastyczne, mniej więcej
konsystencji ciepłej plasteliny. Elastyczność ciasta uzyskuję się poprzez długie jego wyrabianie. Jak
ciasto jest gotowe, to posypujemy je lekko mąką, przykrywamy ścierką i odstawiamy w ciepłe
miejsce. Zapytacie pewnie, po co je posypujemy mąką. W sumie to nie wiem. Moja mama zawsze
tak robiła z ciastem drożdżowym, więc ja też tak robię. Podejrzewam, że chodzi o to, żeby ciasto z
wierzchu nie wyschło od kontaktu powietrzem.
Jak już mamy ciasto, które sobie w spokoju rośnie, możemy zająć się dodatkami.
59Studenckie gotowanie
Dodatki na słodko to wszelakiego rodzaju dżemy, cukier puder, miód, bita śmietana, sosy owocowe,
karmelowe czy czekoladowe, i tym podobne specyfiki. Tymi składnikami nie ma się co zajmować –
wystarczy je postawić na stół. Jeśli chodzi o składniki na słono – najprostszym z nich jest po prostu
ostry sos. Można także przygotować leczo, smażoną cebulkę na ostro itd. Dodatków można
wymyślić tyle, że głowa boli. Wszystko zależy od Waszej pomysłowości.
Jak ciasto trochę wyrośnie, wyrabiamy je jeszcze raz. Tylko teraz zdecydowanie
krócej. Czas lepić placki. Niby było w oryginalnym przepisie, że mają być one wielkości dłoni,
jednak wydawały mi się one za duże (pomimo tego, że mam małe dłonie). Więc robimy tak –
lepimy kulki wielkości pączka (albo trochę mniejsze), kładziemy na stół wcześniej posypany mąką,
i otwartą dłonią uderzamy placek („sprzedajemy mu liścia”). Robimy to dość mocno. Spłaszczony
placek powinien mieć około 1-1,5 cm grubości. Dokładnie tak samo robimy z każdym następnym.
Nie muszą być idealni równe. Jeśli zostanie na nich wyraźny odcisk Waszej dłoni to trudno.
Przynajmniej od razu będzie wiadomo, do kogo należy placek. Teraz muszą one wyrosnąć. Ciasto
drożdżowe ma to do siebie, że rośnie i rośnie, aż w końcu się zapada (zamyka się w sobie). W
związku z tym, zbyt długie stanie spowoduje takie właśnie zapadanie. Kiedy ono występuje? Po
kilku, kilkunastu godzinach, więc raczej nam to nie grozi. Placki powinny znacząco zwiększyć
swoją objętość podczas leżakowania. Zajmie to przynajmniej pół godziny (zalecam leżakowanie
placków trochę ponad godzinę). Oczywiście, w tym czasie leżą przykryte czystą ścierką, najlepiej w
ciepłym miejscu.
Jeśli placki już wyrosły, do garnka wlewamy olej. Całe mnóstwo oleju. Smażone to
danie na głębokim oleju, dokładnie tak samo jak pączki. Czekamy aż olej się rozgrzeje, następnie
delikatnie kładziemy na niego nasze placki. W zależności od wielkości garnka, usmażymy naraz
różną liczbę. Smażymy je na kolor złoty, złoto-bursztynowy z obu stron. Najlepiej pod przykrywką.
Wyciągamy je na talerz wyłożony papierowymi ręcznikami. Placki ociekają tłuszczem, a ręczniki
mają go z nich wyciągnąć. Dokładnie tak samo postępujemy z resztą.
Podajemy to danie razem z piwem i dodatkami, zrobionymi wcześniej. Najlepiej
smakują, gdy są jeszcze ciepłe. Danie jest typowo dla osób, które lubią i będą gotować razem z
Wami. Inaczej szkoda czasu, bo więcej spędzisz go w kuchni, niż ze znajomymi.
Zbrudzone naczynia:
− garnek i drugi garnek
− miska
− cała masa sztućców
− talerze
60Studenckie gotowanie
Grog
Nie samym jedzenie żyje student, czasami trzeba się też napić. Teraz tak bardziej po
żeglarsku, czyli grog. Grog pili marynarze angielscy, żeby być zdrowi. I z tego samego powodu ja
też to pijam. O ile oryginalny przepis przewidywał mieszanie ciemnego rumu z wodą i sokiem
cytrynowym, ja i tak musiałem znaleźć swój sposób. Jest mnóstwo wersji na temat tego, jak robić
grog, ale żaden mi się nie podobał.
Składniki:
− herbata, jak dla mnie najlepsza jest zielona
− rum, w przypadku braku polecam wódkę ziołową albo najzwyczajniejszą
wódkę
− cytryny, pomarańcze albo jeszcze jakieś inne cytrusy
− cukier waniliowy
Gotujemy wodę na herbatę. Ogólnie to całość proponuję robić w kubkach, po kubku
dla każdego z gości. Jeśli chcecie robić więcej to musicie mieć termos. Dlaczego? Zaraz do tego
dojdziemy. Jak już wspomniałem, gotujemy wodę na herbatę. Gwizdek od czajnika gwiżdże,
znaczy czas zalać herbatę. Na razie prosto, ale uwaga, zbliża się trudność. Trzeba zalać herbatę do
¾ objętości kubka. Wiem, było to strasznie trudne. Herbata może być praktycznie dowolna – ja
używam liściastej zielonej, bo taką pijam. Pamiętajcie tylko, że herbaty smakowe mogą nadać
całości dziwny smak. Nie mówię, że gorszy, ale na pewno inny.
Teraz słodzimy naszego przyszłego drinka. Przyznaję, że nie wiem ile sypię cukru
waniliowego. Jest on tam dla smaku, tak że próbuję i jak stwierdzę, że ta ilość mi pasuje, przestaję
słodzić. Można też się pobawić brązowym cukrem – powinno dać to ciekawe efekty. Mieszamy to
wszystko. Teraz dodajmy plasterek cytryny czy innego cytrusa. Można równie dobrze wycisnąć sok
i dolać go do kubków. A na sam koniec wlewamy rum. Mniej więcej kieliszek. Nawet jeśli rum nie
jest tak strasznie mocny, to w tym „drinku” strasznie kopie. W przypadku biednej kieszeni studenta
(lub takiej jak moja) nie zawsze mam rum. Zastępuję go wtedy wódką ziołową. Myślę, że zwykła
wódka także się nada. Rzecz najważniejsza – grog się pije na ciepło i właśnie dlatego, jeśli chcemy
zrobić większe ilości, potrzebujemy termosu. A jak dla mnie, najlepszy smak osiąga się 5 minut od
zaparzenia herbaty – nie jest wtedy tak gorące, żeby poparzyć sobie język, ani zbyt chłodne, żeby
czuć tylko smak alkoholu.
Teraz pija się grog dla smaku, kiedyś było inaczej. Dzięki dodatkowi cytryny
dostarczał on marynarzom codziennej dawki witaminy C, dzięki czemu nie chorowali oni na
szkorbut. Jednak nie sama cytryna była ważna. Istotną rolę stanowił sam rum. Alkohol zabijaj
drobnoustroje przyjmowane wraz z jedzeniem. Podróżując po świecie zmienia się kuchnie – nasz
61Studenckie gotowanie
układ trawienny nie jest do tego przystosowany. Zabijając drobnoustroje (pijąc np. grog) jesteśmy
w stanie ustrzec się przed biegunkami, które mogą one wywołać. Tak właśnie robili marynarze.
Oczywiście, bardziej chodziło im o sam rum, ale przy okazji mieli z tego korzyści, o których nawet
nie wiedzieli.
Zbrudzone naczynia:
− kubki
− nóż (jeśli kroimy cytrusy a nie wyciskamy)
62Studenckie gotowanie
Ziemniaki pieczone z farszem
Całość należy przygotować sobie wcześniej, a podgrzewać na chwilę przed
podaniem. Jest to bardziej wykwintne danie w kuchni studenckiej, polecam na imprezy z osobami
bardziej „dorosłymi”.
Składniki:
− ziemniaki, małe i równe
− twaróg
− ser żółty
− cebula
Ziemniaków ma być tyle, żeby po rozkrojeniu ich na pół, zajęły całą blaszkę. Tylko
na razie ich nie przecinamy – zrobimy to zdecydowanie później. Na początek wybieramy
ziemniaki, mniej więcej tej samej wielkości, raczej nieduże. Myjemy je pod bieżącą wodą (polecam
użycie jakiejś szczotki), a następnie wrzucamy do osolonej wody i gotujemy „w mundurkach”.
Gotowanie „w mundurkach” polega na gotowaniu ziemniaków razem ze skórką. Poza tym
szczegółem nie różni się praktycznie niczym od zwykłego gotowania.
Ziemniaki następnie muszą ostygnąć, dlatego warto je przygotować dzień wcześniej.
Rozcinamy je na pół i układamy na blaszce do pieczenia. Z każdej połówki ziemniaka
wygrzebujemy do miski ¾ jego zawartości, zostawiając coś na kształt łódeczek, i dorzucamy
twaróg. Cebulę (najlepiej od razu ze szczypiorkiem) drobno kroimy i także dorzucamy do miski.
Wszystko razem mieszamy w miarę dokładnie. Teraz nakładamy nadzienie z powrotem do
ziemniaków. Jak dużo tego farszu? Trochę więcej niż wyjęliśmy. Robimy tak ze wszystkimi
ziemniakami.
Ser żółty trzemy na tarce i posypujemy nim ziemniaki. Tak przygotowane czekają na
przyjście gości. Można oczywiście zrobić więcej niż jedną blachę. Tak na wypadek, gdyby wszyscy
przyszli niedożywieni. Na sam koniec, jak już są goście, wrzucamy to na kilka, kilkanaście minut
do rozgrzanego piekarnika. Praktycznie chodzi tylko o to, żeby ser się rozpuścił. Podajemy na
ciepło. Jeśli dobrze wymyliśmy ziemniaki i nie mają one nie wiadomo jak grubej skóry – można je
jeść razem z nią. W przeciwnym wypadku dajemy gościom łyżeczki.
Zbrudzone naczynia:
− blaszka
− garnek
− miska
− komplety do jedzenia (talerz i łyżka)
− nóż i deska
63Studenckie gotowanie
Smażone „cosie” na patelni
Wróciwszy z imprezy, robiąc after party, kiedy towarzysze są zmęczeni i głodni
(alkohol wzmaga apetyt) można zrobić „cosie z patelni”. Jest to typowa kuchnia studencka –
wykorzystanie wszystkich możliwych składników, które posiada się w lodówce (i nie tylko tam).
Składniki:
− chleb, dużo chleba
− tłuszcz (olej, masło, smalec)
− padlina
− cebula w ilości dużej
− czosnek
− warzywa wszelakie
Całość polega na zrobieniu czegoś na ciepło, co ocieka tłuszczem. Główny składnik
to chleb, który ma nas zapchać. Tłuszcz (szczególnie ciepły) da uczucie sytości oraz pozwoli na
dalsze imprezowanie. Jak się do tego zabrać? Sprawdzić co mamy w lodówce. Przydałaby się
kiełbasa najzwyczajniejsza. Jak nie ma, to konserwy też przejdą. Kroimy to na maksymalnie drobne
kawałki. Maksymalnie drobne, znaczy naprawdę bardzo drobne. Chodzi o stworzenie jak
największej podzielności dania. Wrzucamy to na dużą patelnie i zaczynamy obsmażać ze
wszystkich stron. W tym czasie (lub nawet wcześniej), ktoś obiera cebulę i kroi ją również w
drobne kawałki. Ilość cebuli musi być całkiem spora – będzie znacząco zwiększać objętość
„cosiów”. Cebula także ląduje na patelni. Do tego dodajmy ząbek, czy dwa, czosnku dla
polepszenia smaku i zapachu.
Warzywa są ciekawym urozmaiceniem tego dania. Należy jednak pamiętać, że będą
się one gotować trochę dłużej od reszty składników. Jeśli chcemy je dodać, proponuję to zrobić na
samym początku (przed wrzuceniem czegokolwiek na patelnie). Jak dla mnie idealnymi warzywami
są marchewka oraz papryka czerwona. Paprykę myjemy, drążymy środek i kroimy na małą kostkę.
Wrzucamy na patelnie i smażymy (można ją na początku zalać szklanką wody). Marchewkę
obieramy, myjemy i nie kroimy. Zamiast kroić na małe kawałki, lepiej potrzeć ją na grubej tarce.
Też od razu wrzucamy na patelnie.
Wszystkie składniki (poza chlebem) smażymy razem, pamiętając o tym, że musi tam
być sporo tłuszczu. Doprawiamy to solą, pieprzem oraz czerwoną papryką w proszku. Polecam
także inne ostre przyprawy. Można dodać ketchupu prosto na patelnię i wymieszać to wszystko
razem. Gotowe stawiamy na środku stołu, tuż obok chleba. Sos wybieramy chlebem prosto z patelni
i jemy. Nie używamy widelców czy łyżek, żeby nie porysować patelni. Do tego idealnie pasuje
piwo.
64Studenckie gotowanie
Danie jest bardzo sycące. A po udanej imprezie może spowodować chęć spania u
większości ze współtowarzyszy. Niech Ci, co nie mogą, pójdą spać, a reszta skoczy do
monopolowego i imprezuj dalej. Przegryzając wódkę „cosiami” można dość długo „nie odpłynąć”.
Zbrudzone naczynia:
− patelnia
− nóż i deska
− wszystko naokoło (po pijaku ciężko jest być precyzyjnym)
65Studenckie gotowanie
Rozdział V -3 tydzień
Czas na pracę.
Pomimo naszych usilnych starań, pomimo wielkich wyrzeczeń i pomimo tego, że
naprawdę staraliśmy się nie przepić całych naszych oszczędności, w końcu będziecie czuli, że
zbliża się ten dzień. Dzień, w którym zostaniecie bankrutami. O ile pierwszy miesiąc życia studenta
jest na rozruch i rodzice na pewno wam pomogą finansowo, to za miesiąc może nie być tak
kolorowo. Dlatego lepiej zawczasu przygotować się do kolejnego miesiąca. Czas znaleźć pracę.
Czemu tak szybko skoro to dopiero za miesiąc? Samo znalezienie pracy dorywczej to pikuś. Trzeba
do tego spełniać odpowiednie wymogi formalne w kwestiach prawno-zdrowotnych. A ponieważ
może to trochę potrwać, lepiej zabrać się za to jak najwcześniej.
Jak szukać pracy? Najprostsza droga to internet. Na lokalnych serwisach z
ogłoszeniami można znaleźć całkiem sporo ofert. Oczywiście mówię tutaj o dorywczej pracy
tymczasowej. O ile stała praca może zapewnić stały dochód do waszej kieszeni, to prace dorywcze
zapewnią wam ogromny przyrost doświadczenia życiowego. Poznacie takich ludzi, których nigdy
w życiu byście nie poznali, nauczycie się przydatnych umiejętności (ja np. nauczyłem się jak
zaprojektować i złożyć własne meble) i, co najważniejsze, rozjaśni wam się w głowie odnośnie
tego, co potraficie, do jakiej pracy się nadajecie i jakiej pracy nie będziecie chcieli wykonywać
nawet za milion dolarów. Wracając do tematu – internet to podstawa. Jednak to dopiero drugi krok.
Pierwszy i najważniejszy – popytajcie starszych kolegów, gdzie pracują, jaka jest stawka i jak
wygląda praca. Takiego źródła informacji nic nie zastąpi.
Szukanie pracy na własną rękę to jedna z możliwości. O ile wam się już uda,
możecie dostać więcej kasy unikając pośredników. Możecie też zostać wrobieni przez jakiegoś
tępego ch... I to jest właśnie minus, dość poważny. Dlatego polecam znalezienie biura pracy
tymczasowej (czy coś w ten deseń). W Szczecinie było sobie takie biuro, w którym świat zatrzymał
się na komunie, przynajmniej takie wrażenie odniosłem. O ile wynagrodzenie jest marne, praca nie
porywa, to są jednak plusy. Zawsze można było olać pracę w przypadku kaca i wkręcić jakąś bajkę
bez najmniejszych konsekwencji. W przypadku poważniejszych agencji to raczej nie przejdzie. Co
ważne, niektóre z nich zajmują się tylko i wyłącznie studentami. Trzeba być poniżej 26 roku życia i
posiadać status studenta. Nie liczcie jednak, że jak się już zgłosiliście do jednej z nich to nic więcej
nie trzeba robić. Trzeba się, mimo wszystko, koło tego zakręcić, dowiadywać o oferty pracy i do
jakiejś wreszcie pójść.
Badania lekarskie – w niektórych agencjach wystarczy prześwietlenie płuc i
szkolenie BHP (które odbywa się raz w tygodniu). W innych (w większości, jak się okazuje)
potrzebna jest pracownicza książeczka zdrowia z aktualnymi badaniami. Jakie to badania to wam
nie powiem, bo robiłem te badania wieki temu. Ogólnie to warto już w domu się tym 66
Studenckie gotowanie
zainteresować, żeby później nie czekać nie wiadomo ile na wyniki. Co zabawne, czasami taka
książeczka jest potrzebna również do rozdawania ulotek. Jak dla mnie jest to chore, ale co zrobić?
Są także inne sposoby na zdobywanie pieniędzy i nie mówię o kradzieżach,
rozbojach i dawaniu dupy starym zboczeńcom (chociaż dla niektórych jest to sposób). Można
zostać przedsiębiorcą. W akademiku zawsze można kupić piwo i fajki. Zawsze i w każdym. O ile
jest to zabronione i ryzykowne, to przebitka na butelce piwa to około 0,5-1zł. Można także
sprzedawać fajki na sztuki – też znajdą się chętni, których nie stać na całą paczkę. Minus pierwszy
całej tej operacjo – jest to nielegalne. Jeśli policja zrobi najazd (a czasami tak się dzieje) na
akademik – masz przesrane. Jeśli kierownik/kierowniczka akademika przyłapię Cię na tym –
wylatujesz z akademika. Drugi minus jest taki: nigdy nie śpisz. Oczekuj klientów w godzinach 22-5
– w takich godzinach braknie alkoholu i nikomu nie chce się po niego wychodzić.
Kolejna opcja. Zacznij zarabiać w sieci. Stwórz własną stronę, bloga (nawet kilka),
zacznij pisać o czymś co lubisz i co sprawia Ci przyjemność. Później zakręć się wokoło programów
partnerskich i całej tematyki związanej z zarabianiem w sieci. Jedna uwaga z mojej strony – odpuść
sobie czytanie reklam za kasę. NA TYM NIE ZAROBISZ TYLKO ZMARNUJESZ CZAS.
Byłem, sprawdziłem, nie polecam. Żałuję natomiast, że nie rozwijałem wcześniej blogów i stron,
które zaczynają przynosić mi obecnie korzyści materialne.
Kolejny pomysł, a chciałbym wam przedstawić ich jak najwięcej, żebyście mieli w
czym wybierać. Kredyt studencki. Słowo kredyt tutaj tak średnio pasuje, bo tak preferencyjnych
warunków nie dostaniecie w ramach żadnego innego kredytu. Jak to wygląda? Składa się
odpowiednie podanie, rodzice potwierdzają, że będziesz później spłacał kredyt i dostajesz kredyt.
W zależności od zdolności finansowych Twoich rodziców 400 lub 600zł (to się pewnie będzie
zmieniać, ale na razie tak jest). Co miesiąc dostajesz kasę na konto. Co miesiąc przez całe 10
miesięcy (albo 9), wakacje odpadają. Dostajesz tak długo, póki studiujesz. Jeśli poszedłeś na studia
3 letnie, to dostajesz przez 3 lata. Jeśli będziesz studiował rok dłużej – będziesz dostawał także
przez 3 lata, a na jeden rok kredyt będzie zawieszony. Co z procentami? Póki studiujesz, płaci je za
Ciebie państwo. I to jest piękne. Po zakończonych studiach zaczynasz spłacać kredyt… chyba, że
nie chcesz. Możesz wtedy przedłużyć sobie studia o kolejny stopień (zrobiłeś licencjat, robisz
magistra) i dostajesz przedłużenie kredyty o kolejne lata. Skończyłeś studia i dalej nie chcesz
spłacać kredytu? Mogą Ci go odroczyć na kolejne dwa lata. A teraz jeszcze lepsze. Jak sądzicie, na
jaki procent zostaje pożyczona wam ta kasa? W tym momencie na jakieś 1,5 % w skali roku.
Wielkość oprocentowania zależy od wielkości stóp procentowych i może wynosić połowę owych
(czy jakoś tak). W każdym razie – taniej się nie da. Jak wykorzystać kredyt? Jeśli całkiem nieźle
radzisz sobie finansowo i nie potrzebujesz kredytu na bieżące wydatki, zacznij inwestować.
Odkładając co miesiąc kasę na konto oszczędnościowe zyskasz ok 5-10 % w skali roku. Jak 67
Studenckie gotowanie
będziesz miał zacząć spłacać kredyt, spłacasz całość – nie płacisz wtedy w ogóle odsetek. Można
rozkręcić tą kasą własny biznes. Wybór należy do Ciebie.
Kolejny. Zacznij udzielać korepetycji. Praca raczej do trudnych nie należy, a można
coś z tego wyciągnąć. Ucz tylko tego, na czym się znasz. Nie mów „chyba się znam” tylko „tak,
znam się na tym”. Zacznij od przeglądania podręczników ucznia. Sprawdź jak wygląda materiał,
jak jest on przerabiany. Pozwoli to optymalnie zaplanować czas jaki musi on poświęcić na naukę
oraz zaplanować ćwiczenia, które trzeba przeprowadzić. Jeśli Twoje działania będą przynosiły
zmierzony wynik zyskasz w oczach „pracodawcy”. Jedna uwaga. Olej kumpli. Na nich nie zarobisz
udzielając im korków. Chyba, że nie masz kumpli i każdy jest dla Ciebie leszczem. Tylko po co Ci
wtedy kasa jak nie możesz pójść na piwo z kumplami, bo ich nie masz?
68Studenckie gotowanie
Robienie zapasów
Ważna rzecz, a przeważnie pomijana, zapominana lub ignorowana. Zapasy studenta,
stanowią to, co przywiózł on z domu. Jeśli dawno nie odwiedzał rodziców to nie ma zapasów.
Zastanów się przez chwilę, dlaczego Twoi rodzice, robią jakieś zapasy, robią jakieś dżemy, sałatki i
pakują to do słoików? Po co zamrażają kotlety, mięso, warzywa? Jeszcze nie wiesz? To Ci powiem.
Bo to jest oszczędne i tanie. Mnie nie musisz słuchać. Ja mogę być dla Ciebie śmieciem, który nie
wie o czym pisze. Jednak patrz na rodziców. Oni mogą Cię wiele nauczyć, nawet jeśli za ich
młodości były inne czasy.
Sekret robienia zapasów jest prosty. Raz na jakiś czas, poświęcasz więcej czasu na
gotowanie, robisz mnóstwo obiadów, które zamrażasz, a później odgrzewasz w ciągu 5 minut. W
sumie czasowo wychodzi to korzystnie i mało tego – oszczędzamy czas wtedy, kiedy nie mamy go
za dużo. Inna sprawa jest taka, że kupując na przykład fasolkę szparagową, która jest przeceniona
(bo zaczyna się psuć) można z nie zrobić danie na 3 dni, które się nie popsuję (bo fasolka zostanie
już przetworzona). I tutaj się właśnie kryje sekret oszczędności. Jeśli robilibyście zapasy bardziej
sezonowo, to wiadomo, że kupujemy warzywa kiedy są tanie i je zamrażamy (lub przetwarzamy).
Proste.
Jak to robić? Na początek odkładajcie sobie słoiki. Czasami coś w słoiku w domu
przywieziesz, czasami coś w słoiku kupisz – wystarczy taki słoik umyć i odstawić, koniecznie w tej
kolejności. O ile tak jak wcześniej mówiłem „słoiki są bee!” to tylko te słoiki, które musimy
dźwigać. Wszystkie pozostałe (szczególnie jak są pełne jedzenia i stoją w naszej lodówce) są fajne.
Owe słoiki przydarzą się, kiedy postanowicie zrobić zapasy. Kolejną ważną rzeczą są pojemniki –
bardziej lub mniej hermetyczne. Łatwość ich użycia jest wspaniała. Każdy taki pojemnik można
postawić na drugi pojemnik, na maksa wykorzystując miejsce w naszej małej lodówce. Polecam co
najmniej dwa spore pojemniki oraz jeden średniej wielkości. Kolejna rzecz to najzwyklejsze
woreczki śniadaniowe – da się do nich włożyć mnóstwo rzeczy i wrzucić do zamrażarnika. Są one
niezastąpioną rzeczą podczas robienia zapasów. W tym tygodniu przepisy typowe, do robienia
zapasów.
69Studenckie gotowanie
Bigos
Typowo polska potrawa. Genialnie prosta w przygotowaniu. Idealna do porcjowania
i robienia zapasów.
Składniki:
− kapusta, świeża lub kiszona
− padlina, czyli coś, co można nazwać mięsem
− marchew, dla złamania smaku i koloru
Będzie nam potrzebny nasz duży garnek. Trochę dłużej robi się ze świeżej kapusty,
ale smak jest też inny. Bierzemy główkę kapusty i ściągamy z niej parę liści z wierzchu. Te liście
będą stanowić dekorację – dekorację naszego kosza. Kapustę płuczemy pod bieżącą wodą.
Odwracamy ją tyłem do góry i wycinamy w dupie otwór, czyli wycinamy łodygę, od której
odchodzą liście. Jest to stwardniały kawałek kapusty, z którym nie da rady nic zrobić. On także
będzie stanowić dekorację naszego kosza. To co nam zostało w dłoni przecinamy na pół (żeby się
nam wygodniej kroiło). Kroimy kapustę w dłoniach, prosto do garnka. Powinna być ona tak
krojona, żeby znajdowały się w garnku długie cienkie paski liści. Na sam spód garnku nalewamy
szklankę (albo trochę więcej wody) i zaczynamy gotować. Jeśli cała kapusta zmieściła się naraz do
garnka, znaczy się, kupiliśmy za małą kapustę. Kapusta po paru chwilach gotowania mięknie i
zmniejsza swoją objętość – wtedy właśnie wkrawamy do garnka resztę tej kapusty. Dodajemy sól i
gotujemy. Kapusta puści wodę sama z siebie, więc nie można na początku dolać jej zbyt dużo.
Jednocześnie dorzucamy do kapusty marchewkę. Oczywiście najpierw ja obieramy, myjemy i
trzemy.
Zamiast świeżej kapusty można dać kiszoną. Można także zrobić pół na pół, czyli
połowa kiszonej i połowa świeżej. Mi najbardziej smakuje ze świeżej. Jak zrobić bigos z takiej
ukiszonej? Na początek ją wyciskamy, żeby cały sok z niej wyszedł (lub prawie cały). Następnie
trzymając ją mocno w ręku płuczemy i jeszcze raz wyciskamy. Na desce kroimy ją na kawałki i
wrzucamy do garnka. Wszystkie pozostałe czynności wyglądają w identyczny sposób. Jedna taka
uwaga, że kapusta kiszona gotuje się krócej od świeżej.
Czas na padlinę. Czemu piszę padlina zamiast mięso? Bo mięso jest drogie, a padlina
wychodzi taniej. Jeśli dostaniecie najzwyklejszą kiełbasę w dobrej cenie – to będzie wasza padlina.
Jeśli nie, to polecam ścinki. W większości sklepów (tych dużych) z dnia poprzedniego zostają
końcówki wędlin, których już nie dało się pokroić. Pakowane są już razem (kilka gatunków) i
sprzedawane w dobrej cenie – cenie padliny. O ile średnio nadają się ona na kanapki, to do bigosu
pasują jak ulał. Kroimy takie ścinki na kostkę większą i mniejszą (w zależności od kawałka, który
chwyciliśmy) i wrzucamy na rozgrzany tłuszcz. Może to być zarówno olej jak i smalec.
Podsmażamy ze wszystkich szesnastu stron, co nieuchronnie wiąże się z mieszaniem. Warto dodać 70
Studenckie gotowanie
do tego papryki w proszku, żeby się to dobrze rozłożyło. Jak już jest wszystko podsmażone, to
wrzucamy do garnka z kapustą.
Kapustę gotujemy i gotujemy i tak aż do ugotowania. Do całości warto dorzucić
przyprawy, takie jak ziele angielskie czy pieprz w całości. Można oczywiście dodać cokolwiek co
wam się podoba, co uznacie za konieczne, żeby bigos zaistniał. W przypadku kiedy uda nam się
zakupić karton pomidorów, lekko nadpsutych, to wrzucamy pokrojone kawałki do bigosu. Jeśli nie
mamy pomidorów, to możemy dolać koncentratu pomidorowego.
Jak już bigos jest gotowy to musi wystygnąć. Dopiero wtedy możemy przystąpić do
robienia zapasów. Nakładamy do woreczków porcję na jeden raz i wkładamy do zamrażarki.
Czemu nie do słoików? Akurat bigos się łatwo psuje i, o ile słoiki nie będą zawekowane, może stać
maksimum dwa dni w lodówce. Dlatego my go właśnie zamrażamy. Proste, co nie?
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− patelnia
− deska do krojenia i nóż
71Studenckie gotowanie
Leczo
Przepisów na leczo jest tyle, ile osób, które je robiły. Spotkałem się z różnymi
wersjami. Każde leczo smakowało inaczej, ale wszystkie były dobre. Ta wersja jest najbardziej
zbliżona do wersji lecza mojej mamy. No i najlepiej nadaje się do zapakowania do słoików.
Składniki:
-marchewka
-cebula
-papryka
Tak szczerze powiem, że leczo od mojej mamy smakuje inaczej za każdym razem.
Dzieje się tak dlatego, że wrzucane jest tam wszystko co akurat znajdzie się pod ręką. Podstawę
stanowi marchew oraz papryka. Marchewkę obieramy, myjemy i zapoznajemy z nożem, czyli
kroimy na plasterki (jak ktoś jest samurajem, to w ramach treningu niech tnie swoim mieczem).
Następnie wrzucamy ją do garnka.
Papryka powinna być kolorowa. Nie chodzi mi o to, żeby pomalować ją farbkami na
niebiesko. Bierzemy z każdego koloru papryki po jednej sztuce, i jeszcze ze 2-3 sztuki z
najtańszego koloru. Paprykę myjemy, wycinamy jej środek i siekamy na kawałki. Rozmiar kawałka
zależy od waszego gustu. Im drobniejsze, tym ładniej wygląda. Im większe, tym mniej roboty z
krojeniem, ale się dłużej będzie gotować. Więc wybierajcie.
Cebulę obieramy i kroimy w talarki. Tak jak już wcześniej pisałem – najpierw
kroimy cebulę w talarki, aż do jej połowy. Następnie kładzie ją na tej skrojonej części (żeby leżało
na płasko) i kroi ją w pół-talarki. Minimalizuje się wtedy ryzyko pocięcia sobie palców. Jak ktoś nie
lubi cebuli, to powinien ją pokroić w drobną kostkę – pokrojona w talarki rozpada się i imituje pędy
bambusa, które, swoją drogą, też można dodać.
Wszystko wrzucamy do jednego garnka, dolewamy pół szklanki wody i zaczynamy
gotować. Ponieważ wody jest, w sumie, tylko na dnie, trzeba całość mieszać dość intensywnie. Nie
ma sensu dodawać tej wody więcej, bo warzywa puszczą „soki”. Większość z niej będzie musiała
wyparować, a co za tym idzie, dłużej się gotować. Zakładam, że macie ciekawsze zajęcia niż zbyt
długie pilnowanie lecza.
Gotujemy tak długo, aż warzywa zmiękną, wywar zacznie się robić gęsty (w sensie,
że nie dużo jej zostanie) a Wy będziecie mieli już dość. Wtedy dolewamy puszkę koncentratu
pomidorowego (małą) oraz dosypujemy przyprawy. Oczywistym jest, że potrzebujemy soli. Ją
można dodać już wcześniej, przy gotowaniu warzyw. Teraz dodajemy pieprzu czarnego, pieprzu
cayenne lub zamiast tego pieprzu – czerwoną, ostrą paprykę. Warto też dodać ząbek wyciśniętego
czosnku oraz oregano. Podczas dodawania, trzeba sprawdzać, czy to jest wciąż smaczne.
Póki jest to ciepłe, rozkładamy po słoikach i zakręcamy. W słoikach, jeśli nie jest 72
Studenckie gotowanie
zawekowane, długo nie postoi, jednak, przy nakładaniu jeszcze gotującego się lecza, jest duża
szansa, że słoiki same się zawekują. Jak poznać później taki zawekowany słoik? Zakrętka mocno
trzyma i jest wklęsła - postoi on dłużej. Zauważcie, że nie dodałem żadnego mięsa do tego lecza.
Nie dlatego, że zapomniałem. Słoiki bez mięsa mniej się psują, ale jeśli już, to mniejsza szkoda, bo
mięsa tam nie było. A brakujące mięso (czy zwykłą kiełbasę) kroimy w kostkę, podsmażamy, a
następnie wrzucamy do tego leczo i podgrzewamy całość. Do tego już tylko ryż czy makaron
wystarczy ugotować i pełnowartościowy obiad gotowy.
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− nóż i deska do krojenia
− patelnia (podczas odgrzewania)
73Studenckie gotowanie
Kopytka
Kopytka są pyszne, a najlepsze jest to, że można przygotować na kilka sposobów
(podczas odgrzewania).
Składniki:
− ugotowane ziemniaki
− mąka
− jajko
Podstawą tego dania, stanowią ziemniaki. Trzeba je wcześniej obrać i ugotować lub
ugotować i obrać – tutaj akurat kolejność nie gra specjalnej roli. Jeśli jednak najpierw gotujemy, a
później obieramy pamiętajmy o tym, żeby ziemniaki umyć na samym początku. Poza tym, w tej
kolejności obieranie jest bardziej upierdliwe (jak dla mnie) więc polecam tylko osobom, które
wiedzą na co się porywają.
Ziemniaki trzeba zmielić na jednolitą masę. Ja nie mam maszynki do mielenia więc
musiałem sobie radzić trochę inaczej. Można rozgnieść ziemniaki przy użyciu specjalnego czegoś
do gniecenia (nie mam bladego pojęcia jak się owe coś nazywa). Można użyć również widelca i
rozgniatać ziemniaki na ścianach naczynia. Jednak najskuteczniej i najdokładniej można to zrobić
… rękoma. Jeśli jednak tak robimy to muszą zostać spełnione dwa warunki. Warunek pierwszy to
umycie rąk (chyba dość oczywisty). Warunek drugi – ziemniaki muszą być już przestygnięte,
inaczej się poparzycie. Mój były współlokator dres mówił „Walenie gruchy wzmacnia paluchy!” -
zgniatanie ziemniaków na jednorodną masę zapewni wam ten sam efekt (wasze paluchy będą
bardzo mocne).
Ziemniaki wywalamy na stolnicę, którą wcześniej posypaliśmy mąką. Jeśli nie mamy
stolnicy to wywalamy je na blat, wcześniej umyty i wysuszony. Także wcześniej sypiemy na niego
mąkę. Do masy dodajemy jajko oraz mąkę i wyrabiamy. Jajko i mąką połączą ziemniaki jeszcze
bardziej. Należy jednak uważać, żeby nie dodać zbyt dużo maki – ciasto będzie twarde i zbite. Cała
masa musi być dość sprężysta i dawać się łatwo wyrabiać. Odrywamy kawałek ciasta, a resztę
odkładamy. Część, którą mamy w ręku turlamy tak długo, aż powstanie z tego paluch, o średnicy
mniej więcej 2-3 cm. Bierzemy teraz duży ostry nóż, ostrze „maczamy” w mące i … klepiemy
palucha. Uderzamy po całości na całej długości nożem, przekrzywionym o 90 stopni, w taki sposób,
żeby spłaszczyć palucha. Teraz możemy wykroić z tego kopytka. Odcinamy kawałki grubości 2-3
cm, tnąc na skos.
Kopytka wrzucamy do gorącej osolonej wody. Następnie delikatnie mieszamy.
Należy uważać, żeby nie przykleiły się do dna, ani do samych siebie. Jak wypłyną, to są już dobre i
można je wyciągać na talerz (najlepiej łyżką z dziurami). Jak wystygną, pakujemy porcje w
woreczki i do zamrażarki. Cześć można zostawić w lodówce na dzień następny.74
Studenckie gotowanie
Jeśli mamy je już odgrzewać, wyciągamy je z zamrażarki. Jeśli nie chcemy ich
rozmrażać, to można je tylko ugotować, wrzucając do wrzątku. Do takich kopytek polecam
rozgrzany smalec ze skwarkami. Jeśli kopytka wyjmiemy wcześniej i zdążą się rozmrozić –
smażymy je na patelni . Takie właśnie najbardziej lubię – chrupiące i rumiane. Można je wtedy jeść
bez żadnych dodatków. Co do gotowanych - można do nich dodać jakikolwiek sos i mięso –
będziemy mieć wtedy pełny obiad. Można zrobić sos z marchewką i groszkiem – wiele razy o tak
cudownym obiedzie marzyłem.
Zbrudzone naczynia:
− garnki dwa
− miska
− nóż
75Studenckie gotowanie
Krokiety
Przy krokietach zawsze miałem mnóstwo zabawy i śmiechu – tak właśnie będę mi
się kojarzyć. Dlaczego? Miałem świetnych współlokatorów, z którymi robiliśmy sobie krokiety,
jako zapasy na tydzień. Wcześniej opisałem krokiety w wersji skróconej – teraz się trochę nad tym
rozpiszę.
Składniki:
− jajka, mąka, mleko, proszek do pieczenia – składniki na naleśniki
− farsz – w zależności od farszu
Na początek trzeba zrobić całe mnóstwo naleśników. Przepis na naleśniki był
wcześniej, nie będę się zatem powtarzać. Farsz stanowi serce krokietów. Można do niego użyć
dosłownie wszystkiego. Zaczniemy od farszu z kapustą i grzybami. Zakładam, że podobnie jak ja,
nie braliście z domu suszonych grzybów, więc farsz robimy ze świeżych. Ja używam pieczarek.
Myjemy, tniemy na drobne części (bardzo drobne) i wrzucamy na patelnie. Na patelni wcześniej
znalazł się rozgrzany tłuszcz. Grzyby musimy trochę podsmażyć, żeby nie były surowe. W tym
samym czasie bierzemy kapustę kiszoną i wyciskamy z niej soki. Kroimy ją w poprzek włókien na
2-3 cm kawałki. Operację można powtórzyć pod innym kontem. Kroimy ją po to, żeby się ładnie
dzieliła jak będziemy farsz zwijać do krokietów. Jak już grzyby się podsmażą, dorzucamy kapustę.
Trzeba to odpowiednio posolić i doprawić. Polecam czerwoną, ostrą paprykę, tylko nie za dużo.
Smak będzie trochę bardziej wyrazisty. Kapusta ma się lekko podgrzać i dokładnie połączyć z
przyprawami i grzybami.
Innym rodzajem farszu jest farsz ruski – opisałem go dokładnie na swoim blogu.
Kolejnym farszem, jest farsz mięsny. Do mięsa mielonego dodajemy jajko oraz przeprawy, a
następnie podsmażamy na patelni. Dość proste zadanie – trzeba tylko posiadać mięso.
Teraz farsz, który nie jest jakimś tradycyjnym farszem do krokietów. Kupujemy
pomidory krojone w kawałki (bez środków) z przyprawami. Wrzucamy to na patelnie i zaczynamy
podgrzewać. Będzie trzeba odparować z tego nadmiar wody, dlatego warto zacząć to robić jak
najwcześniej. Dorzucamy do tego drobno pokrojoną pierś z kurczaka. Musi być pokrojona
wyjątkowo drobno, żeby się dobrze dała podzielić na wszystkie krokiety. Pierś dusimy w
pomidorach i przyprawach. Dodajemy do tego 2-3 papryczki piri-piri lub innej ostrej papryki. Jak
już widzimy, że mięso jest prawie dobre, dorzucamy odsączone z puszki: fasolkę czerwoną i
kukurydzę. Całość jeszcze chwilę podgrzewamy, żeby smaki się przeszły.
Jak już mamy gotowy farsz to kładziemy łyżkę lub pół (w zależności od wielkości
naleśników) na środek naleśnika. Teraz zawijamy prawą i lewą stronę do środka (tak w jednej
trzeciej średnicy robimy zagięcie), a później górę i dół. Obracamy go teraz na plecy, żeby się nie
rozwalił. Maczamy go w roztrzepanym jajku i bułce tartej i kładziemy na patelnie. W przypadku 76
Studenckie gotowanie
tego ostatniego farszu panierkę można pominąć (wręcz należy). Smażymy z obu stron na złoty
kolor i gotowe. Krokiety można układać w pojemniku tak, żeby wszystkie się zmieściły, a potem
wrzucić do zamrażarnika. 2-3 dni stania w samej lodówce i się popsują (i będzie tylko szkoda
naszej roboty). Po rozmrożeniu wystarczy je podgrzać.
Zbrudzone naczynia:
− patelnia
− druga patelnia (ta od farszu)
− talerze od robienia panierki
− komplet sztućców i talerz do jedzenia
77Studenckie gotowanie
Mieszanki warzywne...
… czyli zmrożone warzywa. Standardowo kupuję się gotową mieszankę warzywną –
można dostać naprawdę tanie mieszanki i to całkiem smaczne. Jednak gotowe mieszanki mają złą
cechę – najtańszego warzywa jest zawsze koło ¾ objętości. Dlatego warto czasami zrobić swoje
własne mieszanki. Kiedy warto je robić? Jak trafimy na promocję lub wielką promocję.
Składniki:
− warzywa
W skład mieszanki może wchodzić praktycznie każe warzywo, które wpadnie nam w
oko. Trzeba oczywiście zastanowić się dobrze, co później będziemy robić z taką mieszanką. Trochę
inny skład będzie, jeśli planujecie tworzyć z tego sałatkę, a inny jeśli będą to warzywa do smażenia
na patelnie. Na początek skupię się na tym drugim daniu. Pierwsze warzywo, które dobrze by
wyglądało to papryka. Czekamy na jakąś fajną promocję. Jak taką zauważyć? Papryki w sklepie
zaczynają się psuć. Wtedy ich cena jest maksymalnie niska. Wybieramy ostatnie parę papryk, które
nie są zwiędnięte i pakujemy do torby. Z tych już lekko pomarszczonych można zrobić leczo – nie
będzie widać ani czuć różnicy, poza tą odczuwalną dla kieszeni. Ja zawsze trafiam na promocję
czerwonej papryki, ale może się wam uda trafić na inne kolory. Paprykę myjemy, patroszymy i
kroimy na małe kawałki. Proponuję na początek na ćwiartki, a później ciąć w paski.
Także brokuły świetnie nadają się do mieszanki warzywnej. Podobnie jak w
przypadku papryki, należy zwrócić uwagę, żeby nie były całkiem zwiędnięte. Zawsze trafi się
bukiet nie do zjedzenia i z tym się trzeba liczyć, kupując przecenione produkty. Brokuł myjemy i
dzielimy na małe bukieciki. Im większa łodyga zostanie przy bukiecie, tym bardziej będzie
zmrożona i trudniejsza do odgrzania.
Fasolka szparagowa – sens jej kupowania pojawia się dopiero z sezonu na owe
warzywo. Poza nim, jest zdecydowanie za droga. A, że sezon fasolki przypada na okres wolny dla
studentów, więc raczej nie często ona gości na ich talerzu. Jednak jakby ktoś miał potrzebę gotować
podczas wakacji fasolkę, to należy ją przygotować w następujący sposób. Umyć i odciąć końcówki
z obu stron przy jak najmniejszej stracie dla samego strąka. Później kroimy go na kawałki 2 cm.
Marchew, cebula, czerwona cebula – te warzywa stanowią dodatek, jak i wypełniacz
naszej mieszanki. Są one na tyle tanie, że nie trzeba czekać aż będą w promocji. Wręcz nie należy
czekać. W momencie kiedy podejmiemy decyzję o robieniu mieszanki warzywnej, kupujemy te
warzywa według uznania i ilości robionej mieszanki warzywnej. Marchewkę, o ile jest mała,
tniemy w talarki. Jeśli jest grubsza to najpierw kroimy ją na pół a dopiero potem w talarki. Cebulę
kroimy wedle uznania, jednak raczej dość drobno.
Jak już wszystko mamy pokrojone, to trzeba to teraz zamrozić. Istnieją dwa sposoby.
Pierwszy z nich zakłada, że udało nam się dorwać wszystkie upragnione składniki w cenie 78
Studenckie gotowanie
promocyjnej. Wtedy mieszamy wszystkie składniki razem i pakujemy równe porcję do woreczków
i zamrażamy. Jeśli nie udało nam się jednak zaopatrzyć we wszystkie składniki, pakujemy każde
warzywo osobno w pudełko hermetyczne i zamrażamy. W momencie przygotowywania potrawy,
wyciągamy interesujące nas ilości z pudełka, a resztę chowamy z powrotem do zamrażarki. Sposób
jest o tyle dobry, że pozwala nam dowolnie operować składem mieszanek warzywnych.
Po wyjęciu takiej mieszanki z zamrażarki, robi się z niej obiad, dokładnie tak samo,
jakbyśmy kupili gotową mieszankę w sklepie.
Zbrudzone naczynia:
− nóż i deska do krojenia
79Studenckie gotowanie
Chili con carne
Ładnie się nazywa, ale dużo wspólnego z nazwą to raczej nie ma. Danie „mięsno-
sosowe”. Świetne do przechowania na 2-3 dni (w garnku umieszczonym w lodówce).
Składniki:
− fasola czerwona
− pomidory
− chuda wołowina lub inna padlina (ze wskazaniem na „inna”)
− pieprz, sól, chili
− olej
− tabasco albo inne wściekle ostre rzeczy
Mięso pokroić na kawałki wielkości kęsa. Jak się komuś nie chce kroić, to można
zaopatrzyć się w sklepie w gotową wersję gulaszowa, bo mięso właśnie tak kroimy – jak do
gulaszu. Mięso wrzucamy na rozgrzany olej, który jakimś cudem znalazł się wcześniej na patelni.
Dość mocno obsmażamy. W tym miejscu chciałbym dodać, że można to zrobić dosłownie z
każdym mięsem. Będzie się tylko różnić czasem przygotowania i smakiem. Najbardziej pasuję tutaj
mięso wołowe – idealnie współgra z całością potrawy. W wersji bardziej studenckiej polecam
wieprzowe mięso mielone – też się nada.
Następnie wrzucamy do tego drobno pokrojoną cebulę i mieszamy póki się nie
zeszkli. Jak już to uczyni, zalewamy całość wodą lub bulionem (ze wskazaniem na bulion). Można
też zalać wodą i dodać kostkę rosołową. Teraz dusimy nasze danie. Mięso wołowe w kawałkach
koło godziny. Mielone znacznie krócej, chociaż nic mu się nie stanie jak się także podusi z godzinę.
Teraz dodajemy pomidory. Najpierw je oczywiście myjemy i usuwamy środek.
Proponuję także pokroić je w podobne kostki (lub mniejsze) co mięso. Dusimy je przez chwilę, tak,
żeby cześć z nich zaczęła się rozpadać i tworzyć coś w rodzaju sosu. Zajmie to maksimum 10
minut. Wrzucamy odsączoną czerwoną fasolę z puszki. Jest ona dość miękka, więc wrzucamy ją
tylko na chwilę, żeby się podgrzała. Całość doprawiamy solą, pieprzem, chili oraz tabasco. Potrawa
ma być ostra. W szklance trzeba rozmieszać łyżkę mąki razem z wodą. Dodajemy to do mięsa cały
czas mieszając. W ten sposób zagęszczamy cały sos.
Podawać z wypełniaczem w postaci ziemniaków, chleba czy makaronu – nie mam
pojęcia co najbardziej pasuję z tym sosem (za wszystkim jest smaczne). Przechowywać w garnku w
lodówce (jak już wystygnie).
Zbrudzone naczynia:
− patelnia, nóż i deska do krojenia
− to, czym jemy
80Studenckie gotowanie
Sałatka, ale taka tania
Na pewno każdy w domu jadł sałatkę warzywną, z mnóstwem warzyw, z mnóstwem
pysznych rzeczy. Czemu nikt, lub prawie nikt nie robił tego na studiach? Bo jest to cholernie
czasochłonne. Dlatego jest to wersja okrojona (ale i tak strasznie smaczna).
Składniki:
− ryż, dużo ryżu
− kostka rosołowa
− parówki, mięso z kurczaka
− kukurydza z puszki
− rodzynki
− majonez
Gotujemy ryż. Koniecznie trzeba go albo posolić, albo dodać jakiegoś warzywka. Ja
preferuję warzywko – nabiera fajnego koloru. Równie dobrze można użyć kostki rosołowej.
Podczas gdy się on gotuję, zajmijmy się mięsem. Może to być mięso z kurczaka, które zostało
obdarte po ugotowaniu od kości – jest to chyba najsmaczniejsza opcja. Opcja bardziej oszczędna –
używamy parówek. Parówek dajemy wedle uznania, krojąc je na kawałki wielkości kęsa.
Wrzucamy to do miski czy dużego garnka. Otwieramy puszkę z kukurydzą i odlewamy dokładnie
wodę. Można to robić na sitku, ale po co je brudzić? Otwartą puszkę, lekko „uchyloną” stawiamy
na zlewie (do góry nogami) i czekamy, aż cała woda spłynie. Kukurydzę dosypujemy do miski z
mięsem.
Można także dodać rodzynki i pokrojone ananasy, jednak jest to produkt bardziej
ekskluzywny jak dla studenta, więc raczej rzadko z tego korzystam. Lepiej zainwestować w dobre
mięso. Jak ugotujemy ryż, dorzucamy go do całości i czekamy aż ostygnie (chociaż trochę). Jest to
konieczne, żeby jakieś dziwne i nie zrozumiałe rzeczy nie zaczęły się dziać z majonezem. Jak dużo
ma być ryżu? Bardzo dużo. Stanowi on bazę tego dania i nawet skromna ilość dodatków sprawia, że
potrawa (nawet jak to prawie sam ryż) jest bardzo smaczna. Do całości dodajemy łyżkę lub dwie
majonezu (jak jest więcej ryżu, to oczywistym jest, że majonezu również więcej). Jeśli nie daliśmy
rodzynków ani ananasa to polecam dodać do tego czarny pieprz. Wszystko razem dobrze mieszamy.
Najlepiej smakuję zrobione na świeżo, jak jeszcze czuć, że ryż jest trochę ciepły.
Taka sałatkę przechowujemy w lodówce, w misce z pokrywką lub w pojemniku
hermetycznym. Sałatka może stać koło tygodnia – nic nie powinno się jej stać. Jest pyszna zarówno
na śniadania, kolację czy obiady. Co ważne, można stosować przynajmniej kilkanaście jej
wariantów dodając warzyw ugotowanych – podałem tutaj przepis, który stosuję najczęściej (bo
najbardziej mi smakuję). Zamiast ryżu można użyć makaronu. Należy jednak pamiętać, żeby było
81Studenckie gotowanie
on twardawy – na pewno wchłonie część wilgoci z majonezu, przez co stanie się bardziej miękki.
Jest chyba najszybsza sałatka, jaką udało mi się kiedykolwiek zrobić. Zawsze można do takiej
sałatki wykorzystać nasz mieszanki warzywne – wystarczy ugotować, dodać ryż i majonez i
gotowe.
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− pojemnik hermetyczny
82Studenckie gotowanie
Rozdział VI - 4 tydzień
Przepisy na ten tydzień
„Dzień dobry, nazywam się Kurczak, Pan Kurczak. W tym tygodniu w kuchni
rządzić będę ja” - powiedział Pan Kurczak chwilę przed tym jak stracił głowę.
Każdy nie raz jadł dania z kurczaka, które bardzo mu smakowało. Prawie każdy
zrobił jakieś danie z tym ptakiem, w takiej lub innej postaci, ale rzadko kto, używał to tego całego
kurczaka. Nie mówię o tym, żeby z szyjki robić danie, gdzie potrzebne są nam piersi. Mówię o
wielkim „spisku kurczakowym”. Wiecie, że kupienie całego kurczaka wychodzi znacznie taniej niż
kupowanie jego części osobno? Pewnie powiecie, że trzeba go jeszcze odpowiednio pociąć na
części i że to jest trudne. Jest to tak samo trudne, jak jazda na rowerze. Mój tata był w stanie
nauczyć mnie w 5 minut, jak poćwiartować kurczaka na części (a byłem wtedy jeszcze
gówniarzem, w słowniku kur - kurczaczkiem). Samo ćwiartowanie, nie zajmuje wprawionej ręce
dłużej niż te 15 minut. A teraz najlepsze – kupując kurczaka w całości, ćwiartując go i zamrażając,
dodając do tego naszą żelazną rezerwę, mamy jedzenia na cały tydzień.
Kupiliśmy śliczny okaz drobiu i co dalej? Ćwiartujemy go. Potrzebujemy zatem
ostrego noża. Im ostrzejszy – tym łatwiej się pociąć. Jak mój ojciec ostrzył noże, to później zawsze
ktoś się pociął. Ja jednak nie opanowałem sztuki ostrzenia noży w takim stopniu, żeby zamieniać je
w śmiercionośne narzędzia. Bierzemy zatem kurczaka i patrzymy mu prosto w du... miejsce, gdzie
plecy tracą swoją szlachetną nazwę. Kurczaki pakowane mają czasami nogi „przywiązane” do
korpusu za pomocą nacięcia w skórze. Czynione jest to po, żeby kurczak nie rozkładał swych nóg
przed każdym (jak panie lekkich obyczajów). Jeśli nie rozkłada nóg, zajmuje mniej miejsca (o co
właśnie chodzi producentom drobiu). W każdym razie my te nogi mu rozłożymy. Teraz bierzemy
jedną z nóg i odchylamy ją na zewnątrz, jednocześnie (tą samą ręką) przytrzymujemy korpus
kuraka. Powinniśmy widzieć miejsce, gdzie nogi łączą się z korpusem (czyli pachwiny). I to
miejsce nam właśnie teraz chodzi. Nacinamy je nożem i odchylamy dalej nogę. Robimy tak parę
razy, aż nie trafimy na kość (jeśli nóż jest bardzo ostry, uda nam się to zrobić jednym cięciem). Co
zrobić z kością? Szukamy stawu biodrowego oraz kości udowej (czyli tej która bezpośrednio łączy
się z tym stawem). Łapiemy za tą kość i wyłamujemy staw, odchylając kość maksymalnie, póki
staw nie zacznie trzaskać. Później kręcimy trochę nogą, żeby kość całkiem wyskoczyła ze stawu.
Jak już kość nam nie przeszkadza, kontynuujemy cięcie. Wychodzi nam z tego duże udo. Można je
podzielić na pałkę i górną część uda, ale ja tego nie robię (takie duże udo to w sam raz jak dla
mnie). Dokładnie w ten sam sposób postępujemy z drugą nogą (tylko tak jakbyśmy to widzieli w
lustrze). Teraz czas na skrzydła (co by kurak nie odfrunął). Robi się to dość podobnie, jak z nogami,
jednak trzeba je bardziej rozciągać. Po rozciągnięciu takiego skrzydełka, widzimy mniej więcej,
gdzie znajduję się staw. Nacinamy kurczaka tak, żeby się do niego dostać, później, podobnie jak z 83
Studenckie gotowanie
nogami, wyłamujemy staw. Później to już tylko ostatnie cięcie i skrzydełko „lata solo”. Do duetu
odcinamy również drugie.
Teraz to, co każdy facet (nie tylko student) lubi najbardziej – cycki. Postępujemy
dokładnie tak samo, jak w sypialni z kobietą. Łapiemy za „kubraczek” u góry i jednym
szarpnięciem zrywamy go, czyli łapiemy za skórę i ściągamy ją dość silnym pociągnięciem w dół.
Skórę tę można wyrzucić (ja tak robie), albo jakoś zagospodarować (nie znalazłem na to sposobu).
Później musimy trochę pomacać. Bynajmniej, nie dla przyjemności. Musi sprawdzić, jak są one
zaczepione do kości. Wtedy łatwiej będzie nam je odciąć. Przede wszystkim piersi przymocowane
są dość mocno do mostka. Robimy zatem nacięcie na linii mostka, a nawet dwa nacięcia. Jedno
skręcające w prawo, drugie skręcające w lewo. Nacięcia muszą być jak najbliżej kości, żeby jak
najmniej mięsa zostało na tych właśnie kościach. W przypadku piersi, staramy się o wykonywanie
długich cięć, tak, żeby jak najmniej poszarpać wspomniane cycki. Odchylamy pierś od korpusu i
wykonujemy „sznyty” jak najbliżej korpusy, aż do momentu, kiedy cycek nie odpadnie. Dokładnie
tak samo robimy z drugą piersią.
Pociętego kurczaka pakujemy do woreczków i zamrażamy. Każdą z piersi i nóg
osobno, korpus osobno, a skrzydełka razem. Teraz czas na gotowanie.
84Studenckie gotowanie
Rosół, podstawą do każdej zupy
Serio. Z rosołu da się zrobić każdą zupę. Albo prawie każda. Zupy powinny być dość
częstym gościem w kuchni studenta, bo są tanie, smaczne i czasami pożywne. Kiedy są pożywne?
Jak są robione na mięsku i mają jakieś warzywa w sobie. Rosół, tak naprawdę, można zrobić z
każdego mięsa, jednak kurczak nadaję się do tego najbardziej. Dość łatwo się on robi miękki, co
skraca cały proces gotowania. Jednocześnie smak rosołu jest odpowiedni (czyli po prostu smakuje
jak rosół). Z czego go zatem robić? My, ponieważ mamy kurczaka w lodówce, robimy z korpusu.
Nie powiem wam, czy musi być on wcześniej rozmrożony, bo zawsze robie od razu rosół, przy
cięciu kurczaka. Korpusy z kurczaka można również dostać w sklepie. Taka jedna sztuka to koszt 1-
2zł. Jeśli nie z korpusu, to do robienia rosołu polecam serca albo żołądki, także z drobiu. Niektórzy
się tym brzydzą, ale w smaku jest całkiem smaczne (po ugotowaniu). Można też dać korpus, oraz
parę serc – to by było po prostu idealne.
Korpus myjemy pod bieżącą wodą i wrzucamy do zimnej wody. Solimy lub
dorzucamy jakiejś słonej przyprawy (lub kostki rosołowe). A teraz pytanie, czemu nasz korpus jest
lepszy od korpusu ze sklepu? Ponieważ, nigdy nie uda Ci się idealnie odciąć wszystkich części od
kurczaka i na korpusie zostaną (czasami nawet spore) kawałki mięsa. Dzięki temu, nasz rosół
będzie bardziej treściwy. Ważne jest, żeby nie odcinać tych kawałków tłuszczu ze skórą, które latają
na około korpusu. Nie karze wam tego jeść, jednak gotowanie tych właśnie części z rosołem,
sprawi, że rosół będzie smakować prawie tak dobrze, jak ten u mamy.
Do tego należy dorzucić włoszczyznę. Obieramy więc marchewki, pora, seler,
pietruszkę oraz co dusza zapragnie. Polecam dodać z pół cebuli, ze dwa ząbki czosnku oraz
kawałek kapusty – podkreśli to smak zupy. Tutaj trzeba by również wrzucić pieprz niemielony, ale
akurat się tak składa, że nigdy takiego nie posiadam, więc tego nie robię. Warzywa można rzucać w
większych kawałkach, jednak ja preferuję krojenie ich (później przyjemnie się takie warzywa
zjada). Lubię je, a szkoda mi ich wyrzucać. Takie coś, gotujemy na małym ogniu. Co jakiś czas
sprawdzamy, czy nie trzeba dodać soli, czy jakiś innych przypraw (oczywiście takich, które nam
pasują). Po pewnym czasie, zobaczycie, że na powierzchni unosi się taka jakaś dziwna piana i
farfocle. Spokojnie, tak ma być. Są to jakieś kawałki mięsa i tym podobne rzeczy. O ile jest to
normalne i nie należy się tym martwić, to jednak trzeba to usunąć z naszego garnka. Zbieramy to
delikatnie łyżką, lub łyżka cedzakową i wyrzucamy do zlewu (proponuję od razu spłukać, bo jak
wyschnie to strasznie się to myje).
Zdarza się czasem tak, że się okazuję, iż woda w dużej części nam wyparowała. Ja
dolewam wtedy wody, ale wszystko zależy od ilości składników. Jeśli rosół ma wyjść strasznie
wodnisty – darujcie sobie dolewanie wody. Jak długo gotujemy? Do uzyskania odpowiedniej
miękkości składników (ja to sprawdzam na marchewkach - czy mogę łyżką odciąć kawałek i go 85
Studenckie gotowanie
zjeść). Wtedy rosół jest prawie gotowy. Nastawiamy makaron (w osobnym garnku), żeby się
ugotował. Jak makaron jest już na palniku, wyciągamy korpus z garnka (można to zrobić też chwilę
wcześniej) i czekamy chwilę żeby ostygł. Następnie odrywamy od niego wszystkie kawałki mięsa,
które na nim są. W tym celu łamiemy mu wszystkie kości i sięgamy do najgłębszych zakamarków.
Mięso wędruję z powrotem do garnka, a kości do śmieci. I tak wygląda przygotowanie rosołu.
Ponieważ rosół to podstawa, można z niego zrobić dowolną zupę (tak jak już to
wspominałem). O ile każdemu się przewinęły nazwy zup takich, jak kapuśniak czy ziemniaczana,
to pewnie mało kto słyszał o zupie groszkowej. Jak zrobić taką zupę? Według jakiś tam mądrych
przepisów, dorzuca się groszku, później to się miksuję i zagęszcza, żeby wyszła zupa krem. A co ja
mogę powiedzieć o takich mądrych przepisach zgodnych z zasadami sztuki kulinarnej? Mam jej
gdzieś. Kuchnia to moje królestwo i nie dam się rządzić jakimś przepisom. Nie twierdzę, że taka
zupa wyszłaby zła. Wręcz przeciwnie, wyjdzie całkiem dobra. Chcę jednak powiedzieć, że w
kuchni potrzebna jest jakaś inwencja i nieustanne próby. Dlatego ja, zupę groszkową robie tak.
Biorę kawałek wędzonego mięsa (najlepiej boczku). Tnę go na plasterki, a następnie
w kosteczkę. Wrzucam to na patelnie i podsmażam. Boczek ma być chrupiący, a jego zapach ma
sprawiać, że zaczyna wam cieknąć ślinka. Jednocześnie do rosołu wrzucam puszkę groszku
konserwowego. Z puszki wcześniej odlałem wodę. Groszek jest w sumie miękki więc nie ma sensu
go gotować, musi się tylko podgrzać. Nie chcemy z niego zrobić ciapki dla niemowląt, ma być taki,
żebyśmy czuli, że coś gryziemy. Do garnka wrzucamy też podsmażony boczek. Staramy się to
zrobić w taki sposób, żeby jak najwięcej tłuszczu zostało na patelni.
Teraz czas na tosty. Jeśli ktoś posiada toster, to prawdopodobnie wie, jak z niego
korzystać. Ja nie będę tego opisywać, ponieważ tostera nie posiadam (a szkoda). Jeśli ktoś nie ma
tostera, to grzanki robi na patelni (po to właśnie został na niej tłuszcz od boczku). Dolewamy trochę
oleju, podgrzewamy tę mieszankę, a następnie kładziemy na to parę kawałków chleba. Jak dużo? To
zależy od wielkości patelni i naszego apetytu. Grzanki dość mocno nasiąkną tłuszczem – jest to
cena uzyskania pysznego smaku i chrupkości. Smażymy je z obu stron na złocisty kolor. Grzanki
podajemy do wcześniej nalanej na talerz zupy groszkowej.
Można oczywiście robić jeszcze inne zupy. Jak komuś brakuje pomysłu, to
proponuję zakupić gotową mieszankę warzywną. Wrzucamy taką do garnka z rosołem, czekamy aż
się rozmrozi, zagotuje i gotowe. Najlepsze jest to, że nie trzeba tego osobno rozmrażać.
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− talerz i łyżka
− patelnia (w przypadku robienia grzanek)
86Studenckie gotowanie
Cyc kurczęcy
Jedna z lepszych (jak nie najlepsza) części kurczaka. Potraw z niej przyrządzanych
jest całe mnóstwo. Na razie przestawię tutaj jedną z potraw, moje „danie popisowe”.
Składniki:
− pierś z kurczaka
− ciemne piwo
− makaron
− śmietana i mąka
− mieszanka warzywna
Pierś z kurczaka należy wcześniej wyjąć z zamrażalki, żeby przyzwyczaiła się do
nowe sytuacji (czyli temperatury pokojowej). Trzeba to zrobić zdecydowanie wcześniej (lub
zakupić takową pierś niezamrożoną). Jeśli tego nie zrobimy, to będzie trzeba ją kroić siekierą
(zakładam, że takiego narzędzia w wersji kieszonkowej nie posiadacie). Powiedzmy, że da się ją
normalnie pokroić, tniemy ją zatem na części wielkości kęsa (czyli takie, żeby się do ust na raz
zmieściły). Następnie wrzucamy je na rozgrzany olej i lekko obsmażamy z każdej strony. Lekko,
znaczy lekko. W środku ma pozostać surowy. Jak ktoś nie lubi, można smażyć bez oleju.
Zalewamy teraz tego kurczaka szklanką, lub dwoma, wody. Wrzucamy do tego
kostkę rosołowa. Teraz, do tego wszystkiego będącego na naszej dużej patelni, dorzucamy
mieszankę warzywną. Nie ma tutaj jakiś specjalnych preferencji co do warzyw, poza tym, że
powinni się one znaleźć na patelni z kurczakiem. Teraz moment, na który wszyscy czekają.
Otwieramy piwo i … je wylewamy. Na patelnie oczywiście. Piwo musi być ciemne, ale nie musi
być duże. 0,33l w zupełności wystarczy. A co zrobić zresztą jak się kupiło duże? Ponieważ nie lubię
jak coś się marnuję, to bym je wypił od razu. Oczywiście, tylko dlatego, żeby się nie zmarnowało.
W piwie ma się gotować kurczak z warzywami. Ciemne piwo ma dość ostry, ciężki smak. Ten
smak, tą goryczkę, przejmie kurczak, który się dusi, a także warzywa.
Skoro tak fajnie nam się tutaj gotuję, to zaraz będziemy to jeść. Oczywiście z
makaronem. Oczywiście wstawiliśmy go wcześniej, żeby się (oczywiście !) ugotował. A jeśli nie, to
niestety musimy poczekać (a kurczak pachnie). Makaron gotujemy w drugim garnku. Polecam do
tego dania makaron z pszenicy durum. Wyjątkowo dobrze się razem komponuje. Jak już będzie
gotowy (opisywałem wcześniej jak się gotuję, więc nie będę się powtarzał) to wykładamy go na
talerz i wracamy na chwilę do kurczaka. Jak prawie całe piwo się wygotuje, to znaczy, że jesteśmy
blisko końca. Dodajmy przypraw – zioła prowansalskie oraz pieprz (albo co tam lubicie). Łyżką
napieramy trochę piwa które się gotuję (mniej więcej pół szklanki) i w szklance mieszamy ją z
połową śmietany. Chcemy zrobić z tego właśnie wywaru sos. Dlaczego mieszamy to w szklance?
87Studenckie gotowanie
Żeby śmietana się nie zważyła. Jak już wymieszamy śmietanę piwem, to wlewamy to na patelnie,
cały czas mieszając. Chwilę gotujemy i powinno być dobre. Jeśli natomiast sos nie jest
odpowiednio gęsty, to znaczy, że za krótko gotowaliśmy całość obiadu. Nie przejmujcie się i no to
znajdzie się sposób, a nawet kilka. Pierwszy to dodanie więcej śmietany – dość racjonalne. Drugi to
zamiast śmietany (lub do śmietany) dodanie mąki. W szklance widelcem mieszamy sos z mąką,
rozcierając mąkę po ściankach szklanki, żeby nie było grudek. Wlewamy to na patelnie i mieszamy.
Sos z kurczakiem i warzywami polewamy po makaronie.
Czemu jest to danie popisowe? Robiłem je dla mojej dziewczyny jak jeszcze nie była
moją dziewczyną. Była zachwycona. Przez żołądek do serca (taki jestem sprytny).
Zbrudzone naczynia:
− patelnia
− garnek
− nóż i deska do krojenia
− komplet talerzy i sztućców do obiadu
88Studenckie gotowanie
Udko z kurczaka z dodatkami
Pewnego pięknego dnia, wyjmujemy sobie udko z kurczaka, które mieliśmy
zamrożone. Dzisiaj będzie ono na obiad.
Składniki:
− udko z kurczaka
− marchew
− cebula i czosnek
− ryż
− kostka rosołowa
Rozmrożoną nogę kurczaka (prawie jak udziec barani) wrzucamy do małego garnka,
zalewamy wodą i zaczynamy gotować. Do niego dorzucamy kostkę rosołową. Wbrew pozorom,
wcale nie mamy ugotować rosołu z tego kurczaka. Ma być on ugotowany, owszem, ale ze względu
na to, że jak później będziemy go smażyć, był chrupiący na zewnątrz i miękki ( ugotowany) w
środku. Przy większym kawałku trudno by było to osiągnąć, dlatego taki manewr.
W tym samym czasie obieramy i kroimy marchewki na cienkie plasterki. Wrzucamy
je na rozgrzany tłuszcz i smażymy. Od czasu do czasu mieszamy. Marchewki nie mają być
chrupiące, na patelni mają tylko rozmięknąć. Teraz w drobną kostkę kroimy cebulę i czosnek. Jedna
średnia cebula i dwa ząbki czosnku to jak dla mnie akurat. Jeśli marchew już mięknie to dorzucamy
do niej wspomnianą cebulę oraz czosnek. Teraz całość zawartości patelni musi się zeszklić.
Zaczniemy czuć aromat w całej kuchni :) Jak już to wygląda w miarę fajnie (a pachnie tak, że
żołądek wam przypomina, że jesteście głodni) wyjmujemy to na jakąś miseczkę. Dobrze by było,
żeby na patelni został tłuszcz od tego smażenia.
Po jakimś czasie stwierdzamy, że udko jest już ugotowane. Można skakać z radości.
Zanim jednak podacie się temu bezsensownemu zajęciu, skończcie robić obiad. Udko wyciągamy i
kładziemy na patelnie. Wyciągamy je palcami, parząc je sobie przy tej czynności. Jakby się ktoś
was pytał czemu macie poparzone palce, to mówcie, że ratowaliście dziecko, przed oblaniem
wrzątkiem. Nikt nie uwierzy, ale jak będziesz się przy tym upierać, to już nie będzie nikt pytać
dalej. Udko smażymy z obu stron. Ponieważ jest ono już w sumie gotowe (w środku jest
ugotowane) to wystarczy tylko sprawić, żeby skórka była chrupiąca i w kolorze mahoniowym (jak
laski nadużywające solarium).
Jak kurczak został rzucony chamsko na patelnie, do garnka, w którym się gotował, i
w którym to garnku znajduję się pełnowartościowy wywar kurczęcy, wrzucamy ryż. Ryż ma się
gotować standardowo (patrz wcześniejsze przepisy). A teraz finał. Ryż wykładamy na talerz, na to
kładziemy udko z kurczaka, a po całości rozlewamy cebulę z marchewką. Jedno z lepszych dań
89Studenckie gotowanie
jakie ostatnio jadłem.
Zbrudzone naczynia:
− patelnia
− garnek mały
− deska i nóż do krojenia
− talerz i sztućce
90Studenckie gotowanie
Pierś z kurczaka z dodatkami
Jeśli pierś z kurczaka dusiliście w ciemnym piwie, ale tylko jedną, to teraz przyszła
pora na drugą. Bo nie wiem czy wiecie, ale cyckami trzeba się zajmować po równo (takie jest
niepisane prawo).
Składniki:
− pierś z kurczaka
− makaron
− pomidor lub dwa
− oregano
− por
− ząbek czosnku
Standardowo kurczaka trzeba pokroić. Zawsze starajcie się kroić jedzenie, w kostki
odpowiadające kęsom. Nie będzie trzeba wtedy kroić tego podczas jedzenia, jak również nie
namęczycie się, krojąc to w mniejsze kostki. Na rozgrzany tłuszcz wrzucamy drobniutko siekany
czosnek i lekko go podsmażamy. Minimalnie tak, żeby dał swój smak do tłuszczu. Teraz sypiemy
na tłuszcz oregano i wrzucamy kurczaka. Taki zabiegł sprawi, że kurczak równomiernie pokryję się
oregano, które będzie wyglądać, jakby od zawsze były złączone z kurczakiem. Ładnie wygląda, ale
przede wszystkim wspaniale smakuję. W ten sposób chwilkę obsmażamy kurczaka.
Trzeba do tego dorzucić pomidory. I nie będą to całe pomidory. O ile (jak dla mnie)
skórka może zostać, to miąższ z pestkami radzę wyciąć. I nie chodzi o to, że nie jadam pestek. Po
prostu w tej części pomidora, jest najwięcej wody, co będzie się wiązało z dłuższym gotowaniem.
Pomidory wcześniej myjemy, rozkrajany na 4 czy 8 części (jak komu wygodniej) i wycinamy z nich
środek. Teraz kroimy je na kostkę, podobną wielkością do kurczaka. Takie właśnie pomidory
wrzucamy na patelnie. Całość musi się podgrzać, a pomidory powinny zacząć się rozpadać. Z ich
części utworzy się coś a'la sos, a te kawałki, które się całkowicie nie rozpadły, będą przyjemnie
„chrupać” pod zębami.
Żeby było ciekawiej, bardziej kolorowo i inaczej, dorzucamy do całości pora. Por
wcześniej myjemy i zdejmujemy wierzchnią warstwę liści, która jest pokaleczona i brudna
(pomimo umycia). Odcinamy również zwiędłe liście. Pora przekrajmy wzdłuż, na dwie równe
połówki (lub prawie równe). Teraz siekamy go w drobne (!) półtalarki wrzucamy na patelnie.
Wrzucamy to chwilę po tym jak wrzuciliśmy pomidory. Por zastąpi w tym daniu cebulę (ma
podobny, ostry smak) jak również nada całości zielonego koloru.
Nie zapomnieliśmy oczywiście o tym, żeby na samym początku wstawić makaron.
Teraz pora go odcedzić. Makaron wykładamy na talerz. Teraz to już tylko ostatnie próby smakowe
91Studenckie gotowanie
mieszanki z naszej patelni, doprawiamy solą i pieprzem (oraz przyprawami pasującymi do potrawy
jak i na naszych upodobań) . Wykładamy całość na makaron i jemy. Nareszcie.
Zbrudzone naczynia:
− patelnia
− nóż i deska do krojenia
− talerz i widelec
92Studenckie gotowanie
Skrzydełka grillowane
Można zrobić z jednego kompletu skrzydeł lub zbierać skrzydełka z paru kurczaków
i zrobić ucztę na jeden raz. Potrzebny będzie grill i jakiś węgiel do niego. Można zrobić to też na
specjalnej patelni (której nie posiadam).
Składniki:
− cebula
− czosnek
− piwo
− miód
− skrzydełka z kurczaka
Co stanowi podstawę tego dania? Marynata. Samą marynatę można wykorzystać do
każdego innego mięsa. Mięso w marynacie fajnie kruszeje i nabiera przyjemnego aromatu. Robi się
ją dość prosto. Do miski wlewamy pół butelki piwa, dorzucamy do tego dwie duże łyżki miodu.
Miód trzeba rozmieszać w piwie, tak, żeby się rozpuścił w całości (żeby nie tworzył zawiesiny).
Dodajemy teraz do tego czosnku wyciśniętego. Czosnku powinny być przynajmniej 2-3 ząbki.
Chodzi o to, że aromat zostanie wciągnięty w mięso, a samego czosnku nie będziemy jeść – dlatego
właśnie lepiej dodać go więcej. Cebulę także dodajemy do marynaty. Zanim jednak to zrobimy,
kroimy ją na drobne kawałeczki. Wyjątkowo nie muszą być równe, może się trafić większy
kawałek. Im mniejsze kawałki tym lepiej będzie oddawany aromat mięsu. Dosypujemy też do tej
całości łyżkę soli. Mieszamy jeszcze, aby wszystkie składniki się dobrze połączyły. I tak wygląda
marynata miodowo-piwna.
Skrzydełka wkładamy do marynaty. Staramy się, aby wszystkie skrzydełka były
dokładnie zanurzone w marynacie. Można je jeszcze zamieszać, żeby marynata dotarła do
wszystkich zakamarków. Odstawiamy to na jakiś czas. Jakiś czas znaczy minimum godzinę,
chociaż najlepszy efekt uzyskujemy do paru godzinach czy nawet całej dobie. Im większe kawałki
mięsa, które wkładamy do marynowania i im twardsze mięso, tym dłużej musi leżeć. W takiej
marynacie można przygotować każdy rodzaj mięsa.
Skrzydełka wyciągamy z marynaty, otrząsamy z niej i wrzucamy na grilla. Węgiel w
grillu nie może się palić tylko żarzyć. Należy pamiętać przy grillowaniu, że żar podsycany
tłuszczem zmieni się w ogień, który należy ugasić. Najlepiej piwem. Dlaczego? Pieczone mięsko
podlewane piwem nabiera przyjemnego aromatu. Skrzydełka przewracamy i rumienimy z obu
stron. Im cieplej, tym częściej odwracamy. Bądźcie cierpliwi – im mniejsza temperatura i dłużej się
piecze, tym smaczniejsze wyjdą skrzydełka.
Do skrzydełek polecam jakąś surówkę i frytki. Tłuste strasznie, ale smak jest nie do
93Studenckie gotowanie
pobicia. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie każdy ma możliwość grillowania przez cały rok. Dlatego
musicie wiedzieć, że bardzo podobny efekt można uzyskać na patelni, smażąc skrzydełka z obu
stron.
Zbrudzone naczynia:
− miska od marynaty
− deska i nóż
− grill lub patelnia
− talerze, na których jemy
94Studenckie gotowanie
Kurczak po meksykańsku
Jednogarnkowe danie, które jest strasznie sycące. Jest też dość ostre, więc radzę
zaopatrzyć się w wodę podczas jedzenia.
Składniki:
− udko z kurczaka (lub inne części kurczaka)
− marchew
− cebula
− kukurydza
− czerwona fasola
− ostre papryczki (najlepiej piri-piri)
− ziemniaki
− koncentrat pomidorowy
− kostka rosołowa
− śmietana i mąką
Do garnka wrzucamy udko i kostkę rosołową i zaczynamy gotować. Robimy to jak
najprędzej, bo kurczak musi się porządnie ugotować. Marchew oczyszczamy i kroimy w kostkę. To
samo robimy z cebulą. Wszystko odkładamy sobie na bok – czekamy aż mięso się trochę pogotuje.
Ziemniaki obieramy i kroimy w grubsze kawałki. Odkładamy je razem z marchewką i cebulą.
Myślę, że po jakiejś godzinie mięso powinno być już prawie gotowe. Dorzucamy wtedy nasze
pokrojone warzywa. Jeśli kurczak jest już całkiem ugotowany, wyciągamy go i rozbieramy, czyli
zdzieramy z niego mięso i pozbywamy się kości. Mięso z powrotem wędruję do garnka, kości dla
psa (lub śmietnika, jeśli nie mamy psa). Pamiętajcie tylko, że zanim zaczniecie oddzielać mięso od
kości, udo musi trochę ostygnąć (choćby 5 minut). W przeciwnym wypadku strasznie łatwo jest się
nim poparzyć.
Całość musi się gotować aż ziemniaki zmiękną, prawie całkiem. Wtedy dolewamy
do tego koncentrat pomidorowy oraz wrzucamy pokrojone drobno (bardzo drobno) papryczki.
Można także dodać pomidory z puszki (o wiele lepiej wtedy smakuję). Mieszamy i próbujemy.
Ziemniaki muszą być miękkie, a całość odpowiednio słona i ostra. Ostrość wynika z temperatury –
im chłodniejsze, tym ostrość bardziej zanika. Teraz zmniejszamy ogień pod garnkiem. Do małej
śmietany dosypujemy łyżkę mąki i mieszamy. Następnie stopniowo dolewamy tej mieszanki do
naszej potrawy intensywnie mieszając. Sos powinien się odpowiednio zagęścić. Dorzucamy
odsączoną czerwoną fasolę i kukurydzę. Te dwa składniki nie muszą się gotować, dlatego są
dodawane na końcu, żeby się tylko podgrzały.
Całość ma wyglądać jak gęsty sos z mięsem i warzywami – bo tym właśnie jest.
95Studenckie gotowanie
Ostrość sosu to to, co tej potrawie nadaje smaczek.
Zbrudzone naczynia:
− garnek
− miska
− nóż i deska do krojenia
− talerz, na którym jemy i sztućce
96Studenckie gotowanie
Kurczę pieczone
Na niedzielę polecam zaopatrzyć się w kolejnego całego kurczaka i zaprosić kumpli
– wyjdzie tani pyszny obiad (dla kilku osób).
Składniki:
− kurczak w całości
− piwo w puszcze
− ziemniaki
− marchewka z groszkiem
− masło i mąka
Pierwszą czynnością, którą trzeba zrobić to otworzenie puszki z piwem. Trzeba teraz
1/3 zawartości opróżnić, czyli wypić. Jeśli chcemy wypić więcej (a na pewno chcemy) to
zaopatrujemy się wcześniej w większą ilość piwa. W tej jednej puszcze musi być w 2/3 tego trunku.
Kurczaka myjemy pod bieżącą wodą. Następnie nacieramy go solą i dowolnymi przyprawami.
Można także włożyć go do jakiejś marynaty dzień wcześniej.
Jeśli jest już doprawiony sadzamy go na puszcze od piwa. Mówiąc sadzamy, mam na
myśli wsadzenie piwa do jego pustego korpusu. Takiego oto kurczaka wstawiamy do rozgrzanego
piekarnika na blaszce. Będzie z niego na pewno kapać topiący się tłuszcz, dlatego potrzebna jest
blaszka, żeby nie zasyfić całego piekarnika. Tak upieczony kurczak będzie smakował jak kurczak z
grilla. Dzięki temu, że piwo będzie parować, kurczak będzie soczysty w środku a chrupiący na
zewnątrz. Pieczemy to koło godziny (sprawdzając, aby za bardzo się nie przypiekł).
Do tego można upiec ziemniaki. Żeby je piec, należy wybrać jak najmniejsze sztuki,
obrać je i wrzucić na blaszkę razem z kurczakiem. Ziemniaki będą piec się krócej od kurczaka, więc
należy je sprawdzać i w razie potrzeby wyjąć.
Do tego jeszcze marchewka z groszkiem na gęsto. Marchewkę z groszkiem gotujemy
i odlewamy nadmiar wody. Następnie na patelni rozgrzewamy łyżkę masła. Jak się rozpuści
sypiemy tyle samo mąki – jedną łyżkę. Mieszamy i chwilkę podsmażamy (1-2 minuty). Tak
przygotowaną zasmażkę dorzucamy do garnka z marchewką oraz groszkiem i mieszamy.
Kurczaka wyciągamy, kiedy stwierdzamy, że jest już gotowy. Kładziemy go na
jednym wspólnym talerzu. Każdy odcina sobie dowolną część i je ją razem z ziemniakami i
marchewką. Piwo jest tutaj raczej wskazane.
Zbrudzone naczynia:
− blaszka
− garnek
− to, czym jemy
97Studenckie gotowanie