Od cudu do cudu. Historia przetrwania

Post on 28-Mar-2016

221 views 1 download

description

Alicia Fleissig Magal , Nika Kohn Fleissig: Od cudu do cudu. Historia przetrwania Książka jest pełną dramatyzmu relacją Niki Kohn Fleissig - Żydówki ocalałej z Holokaustu. Jej historia opowiedziana jest przez córkę, której życie zostało głęboko naznaczone doświadczeniami matki. Nika Kohn Fleissig, wychowała się w kochającej rodzinie w Krakowie. Piękna, wysportowana, z zamiłowaniem do poezji, ukończyła w 1938 roku hebrajsko-polską szkołę średnią. Nazistowskie zarządzenia wymierzone przeciwko Żydom spowodowały, że jej ojciec stracił firmę i rodzina musiała wyprowadzić się z domu. W roku 1942 Nika została zupełnie sama po tym, jak naziści zamordowali jej rodziców i młodszego brata. Wykorzystując swój talent do języków, intuicję podpowiadającą, komu można zaufać, życzliwą pomoc sprawiedliwych i szczęście, zdołała przetrwać od jednego cudu do drugiego. Wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie wychowała dzieci, Alicię i Williama, oraz znalazła uko

Transcript of Od cudu do cudu. Historia przetrwania

ALICIA FLEISSIG MAGAL

AL

ICIA

FL

EIS

SIG

MA

GA

L

H ISTORIA PRZETRWANIA

OPOWIEŚĆO NICE

KOHN FLEISSIGOD CUDU DO CUDU

Książka jest pełną dramatyzmu relacją Niki Kohn Fleissig – Żydówki ocalałej z Holokaustu. Opowiada ją córka, której życie zostało głęboko naznaczone doświadczeniami matki.

ALICIA FLEISSIG MAGAL dorastała, słuchając opowieści swojej matki o jej przejściach w Polsce w czasie II wojny światowej. Mimo szczęśliwego, bezpiecz-nego i uprzywilejowanego dzieciństwa Alicia zawsze żyła w cieniu dramatu tej historii. Po wielu latach podróży, studiów, pobycie w Izraelu i zaangażowaniu w żydowskiej wspólnocie w Los Angeles postanowiła poświęcić się niesieniu

„radosnego judaizmu” innym. Jest rabinem wspólnoty z Sedony i Verde Valley w Arizonie.

NIKA KOHN FLEISSIG, urodzona jako Bronisława Felicja Kohn w 1920 roku, wychowana została w kochającej rodzinie w Krakowie. Piękna, wysportowana, z zamiłowaniem do poezji, ukończyła w 1938 roku hebrajsko-polską szkołę średnią. Nazistowskie zarządzenia wymierzone przeciwko Żydom spowodowały, że jej ojciec stracił fi rmę i rodzina musiała wyprowadzić się z domu. W roku 1942 Nika została zupełnie sama po tym, jak naziści zamordowali jej rodziców i młodszego brata. Wykorzystując swój talent do języków, intuicję podpowiadającą, komu można zaufać, życzliwą pomoc sprawiedliwych i szczęście, zdołała przetrwać od jednego cudu do drugiego. Wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie wychowała dzieci, Alicię i Williama, oraz znalazła ukojenie w malarstwie. Rzadko opowiadała o swoich doświadczeniach – z wyjątkiem przedstawiania krótkich

„scenek” wywoływanych ze wspomnień przez bieżące wydarzenia. Scenki te połączone w całość przez jej córkę Alicię, gdy Nika była już po osiemdziesiątce, stały się kanwą tej książki.

Cena detal. 29,90 zł

OD CUDU DO CUDUALICIA FLEISSIG MAGAL

HISTORIA PRZETRWANIA

OPOWIEŚĆO NICE

KOHN FLEISSIG przekładAgnieszka Babio

Wydawnictwo znakKraków 2012

13

Spis treści

Wprowadzenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 17Czerwona linia: perspektywa Drugiego Pokolenia Ocalonych z Holokaustu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 19

Rower  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 271935 – Upadek z roweru prowadzi do Wiednia . . . . . . . . . . . . . 28

Rozpoznaję cię!  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 321939 – Rozpoznała mnie i to było niebezpieczne . . . . . . . . . . . . 32

Obraz . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 351939 – Zachwycił się portretem i zajął mój pokój . . . . . . . . . . . 35

Suknia na szkolny bal . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 381939 – Od królowej balu do karalucha . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 38

Fascynacja zjawiskami paranormalnymi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 411939 – Przepowiednia: tobie nic się nie stanie . . . . . . . . . . . . . . 41

Tworzenie drzewa genealogicznego  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 441940–1942 – Nasza rodzina próbuje pozostać razem . . . . . . . . 45

14

Zosia Poźniak . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 501942 – Nauczycielka gry na fortepianie uratowała mi życie  . . 51

Numery telefonów i adresy  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 561943 – Zapamiętaj mój adres  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 56

Obserwowanie ludzi . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 581943 – Zapach strachu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 59

Koszerny posiłek  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 611943 – Koszerny posiłek? Odkryta tożsamość  . . . . . . . . . . . . . . 63

Metro w Paryżu . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 651944 – Labirynt tuneli pod Warszawą  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 66

Przyjęcie urodzinowe  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 671944 – Niezapomniane urodziny . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 68

Nic do jedzenia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 691944 – Głód . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 69

Zupa  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 741944 – Zupa, jedzenie, handel wymienny  . . . . . . . . . . . . . . . . . 75

Pogadanka o narkotykach  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 781944–1945 – Obóz jeniecki  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 78

Listy miłosne na strychu  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 801944–1945 – Listy miłosne . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 81

Prezydent Roosevelt  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 831945 – Wyzwolenie . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 83

W amerykańskim mundurze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 881945 – Użyteczna w mundurze . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 89

Szkicowanie strojów  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 931945 – Dokumenty, szkice i opóźnienia  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 94

Szósty zmysł. Po prostu wiedziała . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 991945 – Po prostu wiedziałam, że pora jechać  . . . . . . . . . . . . . . 100

Powitanie po nieobecności . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1041946 – Pierwsza reklama: Jestem banan Chiquita  . . . . . . . . . . 104

Jak poznałaś swojego męża? . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 1071946 – Poznałam swojego męża w Nowym Jorku . . . . . . . . . . . 108

Bliska nieznajoma  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 112

Sięgnąć w przeszłość . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 114

Posłowie  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 119

Ryszard Dzieszyński, Domek przy ulicy Księcia Józefa . . . . . . . . . 125

Natan Gross, Rabbi Alicia Magal . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 131

Aneks . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 137

Przypisy końcowe  . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . 141

17

Wprowadzenie

Cała rodzina zgromadziła się na wspólnych wakacjach w  domku letniskowym mojej mamy w Wellfleet na Cape Cod. Mama wzięła wydrukowany egzemplarz pierwszej wersji historii jej przetrwa-nia wojny, który jej przyniosłam, byśmy mogły popracować nad nim w wolnym czasie, poprawić błędy i wyjaśnić pewne szczegóły. Po skończonej lekturze wyszła ze swojej sypialni z zapłakanymi oczami.

– Czytam tę książkę, jakby to były przygody kogoś innego – po-wiedziała – i zastanawiam się, jak się to skończy.

Roześmiałam się i wskazałam na zebranych w pokoju ludzi, z któ-rych większość zawdzięczała życie właśnie jej: mojego brata Wil-liama i  jego żonę Wendy z dziećmi Arielem i Mią; Davida, syna Willa, naszą córkę Tali i  jej przyszłego męża Craiga oraz naszego syna Amira. Pomachałam do roześmianej gromadki kochających się osób w wieku od czterech do ponad sześćdziesięciu lat.

– Mamo, oto jak się to skończyło!

Odpowiedziała ze łzami i uśmiechem: – Przeżyłam to wszystko, a nie mogę uwierzyć, że to prawda! Zu-

pełnie jak sen. To prawdziwy cud, że przetrwałam. Tak się cieszę, że mogę zobaczyć, jak nasza rodzina znowu się powiększa, jak się ko-chamy i jak jesteśmy sobie bliscy.

19

Czerwona linia

Moja matka urodziła się jako Bronisława Felicja Kohn. Gdy ja przy-szłam na świat, nazywała się już Nika Fleissig. W międzyczasie stra-ciła całą rodzinę, wielokrotnie uniknęła śmierci, żyła pod przybra-nymi nazwiskami, korzystając z fałszywych dokumentów, a po drugiej wojnie światowej przeprowadziła się za granicę i wyszła za mąż.

Poznawałam wojenne i  powojenne przeżycia swojej mamy w krótkich fragmentach podczas codziennych wydarzeń, które przy-woływały jej wspomnienia. Jak wiele Dzieci Osób Ocalonych z Ho-lokaustu byłam pod olbrzymim wpływem jej doświadczeń. Jej opo-wieści kształtowały mój charakter i oddziaływały na moje decyzje.

Jako nastolatka zawsze czułam się winna, gdy denerwowałam się z powodu pryszcza czy czwórki plus zamiast piątki z klasówki lub nie układało mi się z chłopakiem, gdy zaczęłam już umawiać się na randki. Jak śmiem się smucić lub złościć, skoro moje problemy są tak drobne w porównaniu z tym, przez co przeszła matka? Trudno było traktować poważnie swoje „małe życie”, myśląc o dramatycz-nych doświadczeniach mojej pięknej i odważnej mamy.

20

Za każdym razem, gdy w moim życiu zdarzało się coś pozornie bez znaczenia – uczyłam się jeździć na rowerze, wklejałam zdjęcia do albumu, słuchałam reklamy telewizyjnej – a moja matka przybie-rała „ten wyraz twarzy”, wiedziałam, że zaraz sięgniemy do tamtej przeszłości. Niektóre historie słyszałam tylko raz. Inne mama opo-wiadała wielokrotnie, za każdym razem w innym ujęciu, z dodatko-wymi informacjami, które pozwalały spojrzeć na opowieść z nowej perspektywy. Zamierałam wtedy w bezruchu, gdyż wiedziałam, że będzie mi wolno zajrzeć do świata, który istniał przed czerwoną linią.

Czym była czerwona linia? W moim dziecięcym umyśle utworzył się wyraźny obraz olbrzymiej stronicy, na której przedstawiono histo-rię mojej rodziny. Na górze są imiona i nazwiska bardzo wielu krew-nych z czasów normalnego, szczęśliwego życia licznej rodziny matki przed drugą wojną światową. Poniżej znajduje się gruba pozioma czerwona linia. Pod nią jest nowy obraz: matka, ojciec, córka, syn. Na brzegach tu i ówdzie widnieją małe postacie ciotecznych babek, dalekich kuzynów i przyjaciół z polskimi nazwiskami, którzy zastę-pują krewnych. Żyłam w tym ciasnym kręgu poniżej czerwonej linii.

W 2007 roku, w wieku osiemdziesięciu siedmiu lat, moja matka otwarła pierwszą wystawę swojego malarstwa, retrospektywę olej-nych i akwarelowych portretów i pejzaży, które namalowała w ciągu półwiecza. Sporządziłam jej krótką notę biograficzną dla prasy. Kilka osób, które przeczytały ten tekst, powiedziało: „Powinnaś na-pisać o niej książkę, opowiedzieć jej fascynującą historię”. Zgadza-łam się z nimi, ale czy byłam w stanie pisać o swojej matce? Nigdy nie wyrażała żadnych emocji, gdy po raz kolejny opowiadała o swo-ich spotkaniach ze śmiercią podczas wojny. Ukazywała tylko frag-menty wydarzeń – w tych rzadkich momentach, kiedy coś przywo-łało jej wspomnienia. Przeczytałam wiele książek osób ocalonych

21

z Holokaustu i dziwiłam się, że można wyrażać się z taką szczeroś-cią i pamiętać wszystko tak dokładnie, łącznie z własnymi emocjami.

Jednym ze źródeł, do których mogłam sięgnąć, próbując ustalić chronologię wydarzeń, był trzygodzinny zapis wideo wywiadu, jaki Rosalie Franks przeprowadziła bardzo taktownie z moją mamą dla Fundacji Shoah Stevena Spielberga. Nie miałam jednak odwagi, by prosić mamę o ponowne przywołanie tych wspomnień. Wiedzia-łam, że wywiad dla Fundacji Shoah i związany z nim powrót do do-świadczeń wojennych ogromnie ją wyczerpały. W tym samym roku miała prelekcję o Holokauście dla uczniów piątej klasy ze szkoły na Nantucket Island niedaleko swojego domku letniskowego na Cape Cod. Wnioskując ze wzruszających listów z podziękowaniami od uczniów, mama wygłosiła bardzo inspirującą prelekcję, ale zapłaciła za nią wysoką cenę. Nie mogła potem spać przez kilka nocy i zdecy-dowała, że już nigdy nie będzie przemawiać. Za wiele ją to koszto-wało. Nie śmiałam zaproponować jej pracy nad książką o jej przed-wojennym i wojennym świecie. Czy nie musiałaby znów przeżywać tego koszmaru?

Gdy byłam nastolatką, ojciec powiedział mi, że nigdy nie zadaje mamie pewnych pytań, choć jest jego żoną. Czyż miałam prawo in-gerować teraz w jej życie i wypytywać o tamte mroczne czasy? Uryw-kowe informacje, do których dotarłam, a nawet zapis wywiadu, to jednak nie cała historia. Mama skończyła osiemdziesiąt dziewięć lat. Niemal wszyscy krewni i znajomi będący jej rówieśnikami już ode-szli. I mama prosi mnie teraz: „Alisieńko, napisz tę książkę”. Ma sil-niejszą motywację, by udokumentować to, przez co przeszła.

Każda historia, którą usłyszałam w ciągu tych lat, tworzyła ko-lejny mały rozdział. Wszystkie razem, splecione z sobą jak postrzę-pione włókna, tworzą grubszy sznur. Chciałam trzymać się tej liny

22

życia, by czuć łączność z mamą i tymi nieznanymi krewniakami, po których brat i ja odziedziczyliśmy imiona: Alicia po babce Amalii, a drugie imię mojego brata Williama po bracie mamy Bertholdzie.

Chociaż dorastałam w latach sześćdziesiątych, moje życie nie kręciło się wokół seksu, narkotyków i rock and rolla. Daleka od hipisowskiego stylu życia, byłam ostrożna, nie podejmowałam żad-nego ryzyka, nigdy się nie buntowałam, nie brałam udziału w de-monstracjach i protestach, a także starałam się nie przysparzać zmar-twień rodzicom. „Oni już dużo wycierpieli i dużo stracili” – to była moja dewiza, choć od rodziców nigdy nie usłyszałam takich słów.

Gdy miałam ponad dwadzieścia lat, zamieszkałam w Jerozoli-mie. Przeczytałam wtedy książkę Helen Epstein Second Generation. Children of Holocaust Survivors (Drugie pokolenie. Dzieci Ocalo-nych z Holokaustu). Po raz pierwszy odniosłam wrażenie, że należę do grupy, która ma swoją nazwę. Czułam łączność z ludźmi o po-dobnych doświadczeniach. Lektura Second Generation była punk-tem zwrotnym w moim życiu. Deszcz padał przez dwa dni, pogrą-żyłam się w książce, a moja twarz była mokra jak świat za oknem.

Gdy czytałam, wyobrażałam sobie setki, może tysiące innych młodych ludzi, którzy dorastali, słuchając opowieści wojennych swoich rodziców, i w różnorodny sposób reagowali na konkretne historie o stracie i przerażeniu. Oni to rozumieli! Ich rodzice mówili z dziwnym akcentem. Ich matki gotowały potrawy o niezwykłym smaku i zapachu, kompletnie różne od zapiekanki z makaronu i tuń-czyka, od hamburgerów i kanapek z masłem orzechowym i dżemem, jakie podawano w domach ich przyjaciół. Nasi ocaleni rodzice wiele wycierpieli. Stanowili bohaterski ideał przewyższający ten, który obowiązywał w „normalnych” amerykańskich domach o mniej su-rowych regułach i mniej skomplikowanych relacjach rodzinnych.

23

Trudno się zatem dziwić, że bardzo wielu młodych ludzi z Dru-giego Pokolenia Ocalonych z Holokaustu (czuję, że muszę pisać tę nazwę wielkimi literami) wybrało dla siebie takie zawody jak tera-peuta, pracownik opieki społecznej, nauczyciel pedagogiki specjal-nej, rabin lub kantor, dające okazję do pomagania innym ze współ-czuciem. Może to była próba „ratowania”. Niewykluczone, że wielu z nas czuło olbrzymią potrzebę, by leczyć i naprawiać to, co zostało złamane, by nieść ulgę w cierpieniu, skoro nie byliśmy w stanie cof-nąć się w czasie i ocalić naszych rodziców przed niebezpieczeństwem.

Nawet gdy miałam trzydzieści, czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, czułam, że żyję w  cieniu dokonań matki. Ludzie nazywali mnie pionierką. Podziwiali mnie za to, że po czterdziestce wróciłam do szkoły i zostałam rabinem. Moja reakcja często była taka: „Kto, ja? Odważna? Pionierka? Jesteście zainteresowani moją historią?!”. Dla mnie właściwą historią była jedynie historia mojej matki, zwłaszcza z okresu jej młodości.

Zawsze byłam grzeczną dziewczynką, która przestrzega zasad. Chociaż zyskiwałam za to pochwały w domu i w szkole, wiedzia-łam, że ta sama cecha, obecnie uznawana za pozytywną i pożądaną, w czasie wojny doprowadziłaby do mojej śmierci. Prawdopodobnie pomaszerowałabym posłusznie razem z innymi w długim szeregu do komory gazowej. Moja matka myślała samodzielnie, chodziła własnymi drogami i sama decydowała, jaki kierunek obrać. Nieza-leżne myślenie i silna wiara we własny instynkt przyczyniły się do jej przetrwania.

Kilka scen z dzieciństwa, które żywo stoją mi przed oczami, uka-zuje jej zdolność do przeciwstawiania się większości, powszechnie przyjętemu sposobowi myślenia oraz niezależność połączoną z po-czuciem humoru.

24

• Mam dziesięć lat i biorę udział w próbach do szkolnego przed-stawienia w  chederze w  Centrum Wspólnoty Żydowskiej w White Plains w stanie Nowy Jork. Scenariusz wymaga, abym wystąpiła w „stroju, w jakim chodzi się po ulicy”. Mama szyje mi kostium: jaskrawoczerwoną suknię z błyszczącą lamówką. Trzymam w ręku scenariusz i mówię z powątpiewaniem: „Ma-musiu, tu jest napisane »strój, w jakim chodzi się po ulicy«. Czy ta sukienka nie jest zbyt elegancka?”. Mama odpowiada: „Prze-cież nie napisali, którą ulicę mają na myśli. A ta sukienka jest z Piątej Alei”. I tak ubrana występuję w sztuce.

• W ponurej i mokrej końcówce zimy mama wprowadza pewną tradycję rodzinną. Świętuje rocznicę swojego przybycia do USA 14 lutego 1946 roku oraz urodziny mojego ojca 15 lutego. Jest to pora, w której mój brat i ja jesteśmy bladzi i pozbawieni energii. Mama decyduje, że cała rodzina powinna wyjechać na narty. Ale co ze szkołą? Nie ma problemu. Mama umawia się na spotkanie z dyrektorem, zawiadamia go o planowanych dziesięciodniowych feriach i zapewnia, że weźmiemy z sobą podręczniki i wrócimy pełni entuzjazmu do nauki. Dyrektor nie jest zachwycony, lecz w końcu się zgadza. Mama wypo-wiada się lekceważąco o władzach szkoły i całym systemie edu-kacyjnym w Ameryce; twierdzi, że takie szkolnictwo „tworzy miernoty”. Jestem pod wrażeniem jej indywidualistycznego sposobu myślenia. Dyrektor otwarcie nie wyraża dezaprobaty, zauważam jednak, że w tych latach nie otrzymuję wyróżnienia za obecność w szkole, chociaż poza rodzinnymi wypadami na narty nie opuszczam żadnych lekcji.

• Pomiędzy moimi dziesiątymi a czternastymi urodzinami jeź-dzimy co roku zimą do North Conway w stanie New Hampshire.

25

Przed południem uczęszczam na kurs narciarski, co kilka dni przechodząc do bardziej zaawansowanej grupy, a po południu szusuję ze stoków z bratem i rodzicami. Wyglądamy jak rząd kaczek ustawionych według wzrostu – najpierw tata, potem mama, następnie ja i mój młodszy brat Willy. Mama dokłada starań, by wzmocnić naszą odporność. „Taka aktywność fi-zyczna zapewni wam zdrowie na cały rok i da wam umiejęt-ności sportowe. Nigdy nie wiadomo, co może się wam przy-dać w życiu”. Później odkrywam, że siła i sprawność fizyczna pozwoliły jej przetrwać w trudnych warunkach wojennych.

• Willy i ja uczęszczamy na kurs pływacki organizowany przez Czerwony Krzyż na Gull Pond w Wellfleet na Cape Cod, gdzie spędzamy większość naszych wakacji. Metodycznie uczymy się pływać i po opanowaniu nowych stylów oraz pokonaniu pew-nej liczby długości basenu przechodzimy na wyższe poziomy. Moja matka natomiast nauczyła się pływać bez żadnych kursów i instruktorów. Jako mała dziewczynka obserwowała zawodni-ków w parku Krakowskim niedaleko swojego domu w Krako-wie. Mówiła sobie z przekonaniem: „Jeśli oni potrafią, to ja też”.

Założyła pas korkowy, wskoczyła do wody i naśladowała podpa-trzone ruchy pływaków. Próbowała wiele razy i stopniowo opano-wała tę umiejętność. Wyrobiła sobie tak doskonały styl pływac ki, że trener sportowy zapytał, czy chciałaby ćwiczyć do zawodów. Cho-ciaż miała wtedy dopiero osiem lat, bez wahania odmówiła udziału w sportowej rywalizacji. Kochała sport dla niego samego i nie za-leżało jej na miejscu w jakiejś drużynie. Pływała dla przyjemno-ści, nie dla współzawodnictwa. Ta zdolność samodzielnego uczenia się bez niczyjej pomocy lub zachęty bardzo się jej przydała pod-czas wojny.

W miarę dorastania zdobywałam coraz więcej informacji o swojej matce. Każdy nowy szczegół pozwalał mi lepiej ją poznawać. Każdy z nich był oknem na jej świat sprzed i podczas wojny. Chcę napisać o matce, wychodząc od zdarzeń w moim życiu, które przywoływały jej wspomnienia. Przekażę jej słowa tak, jak je wypowiadała, i po-staram się oddać jej sposób mówienia. Opowiem, jak przedstawiła znaną mi już anegdotę z zupełnie innego punktu widzenia i z do-datkowym morałem. Swoją historię zapisywać będę czcionką prostą jako krótkie wprowadzenie do każdego rozdziału, a umieszczoną po niej narrację mamy wyróżnię kursywą.

Moja matka Nika Fleissig jest szalenie barwną postacią. Jej twarz pozostaje piękna i wyrazista. Mama wciąż ma doskonałą figurę, dłu-gie nogi i pewne ruchy. Zawsze jest elegancko ubrana, a najchęt-niej nosi spodnie, niebanalne bluzki, szale i biżuterię zgromadzoną podczas swoich podróży po świecie. Z łatwością nawiązuje kontakty i chętnie rozmawia o rozsądnym gospodarowaniu jedzeniem i pie-niędzmi, spożywaniu tylko świeżych i smacznych produktów, uro-kach podróżowania (oczywiście poza sezonem) i znaczeniu sztuki w życiu człowieka. Ludzie, którzy ją spotykają, są zafascynowani jej życiem, sztuką, przygodami i silną osobowością. Opis powojennych losów mojej matki wykracza poza zakres tej książki. Skupię się na jej przeżyciach od roku 1935, gdy miała piętnaście lat, do lat pięćdzie-siątych, gdy była po trzydziestce. To jest historia jej przetrwania od jednego cudu do drugiego.

27

1Rower

Mam sześć i pół roku. Jestem zachwycona, że dostałam swój pierwszy rower – niebiesko-zielonego schwinna

na dwudziestocalowych kołach, z  dzwonkiem, światłami i  podpórką. Jesteśmy naprzeciwko naszego domu na du-żym parkingu Centrum Wspólnoty Żydowskiej na Sound-view Avenue w White Plains (obecnie kongregacja Kol Ami), doskonałym miejscu do ćwiczeń. Mój ojciec Alfred Fleis-sig, zazwyczaj w eleganckim garniturze i kapeluszu, pomaga mi w niedzielne przedpołudnie uczyć się jazdy bez dodat-kowych kółek. Podtrzymując tył roweru, biegnie kilka kro-ków i puszcza, a ja się chwieję, usiłując zachować równowagę. Tato klaszcze, gdy udaje mi się to przez dłuższy czas. Wra-cam do domu zarumieniona, zmęczona i triumfująca. Mama obserwowała nas przez okno i widziała, że zaczynam jeździć coraz pewniej.

28

1935 – Upadek z roweru prowadzi do Wiednia

Masz wielkie szczęście, że uczysz się teraz, gdy możesz się prze-wracać i podnosić i nie musisz się bać próbowania. Moja matka Amalia (wszyscy nazywali ją Malą) chroniła mnie i nieustan-nie martwiła się, że coś mi się stanie. Rezultat tego był dużo gor-szy, niż mogła się spodziewać. Gdy miałam piętnaście lat, wciąż nie umiałam jeździć na rowerze. Wysoki chłopak z trzytygo-dniowego obozu letniego pożyczył mi swój rower. Podtrzymywał siodełko, gdy wsiadłam i zakręciłam pedałami. A potem nagle mnie puścił, a ja nie umiałam utrzymać równowagi. Siodełko było dla mnie za wysokie, nie dotykałam stopami ziemi i nie mogłam się podeprzeć. Upadłam na żwir i złamałam staw bio-drowy. Noga ruszała się i przesuwała. Miejscowy lekarz powie-dział rodzicom, że będę musiała nosić but ortopedyczny, gdyż moje nogi stały się nierówne, i że będę ciężko utykała. Mój oj-ciec nie chciał tego zaakceptować. Na rękach zaniósł mnie do pociągu i zabrał do Wiednia na wizytę u chirurga, który dawał nam jakąś nadzieję. Ponieważ w Polsce trudno było uzyskać paszport, użyliśmy paszportów brata i bratanicy ojca. Cały mój posag został wydany na tę wyprawę, gdyż mieliśmy sporo wy-datków związanych z podróżą i opieką medyczną, choć lekarz nie wziął pieniędzy za samą operację, która w tamtym czasie była zdecydowanie nowatorska.

Skąd mogłam wiedzieć, że w  sąsiednim przedziale tego po-ciągu do Wiednia jest kobieta, która będzie pełniła funkcję sekre-tarki w obozie jenieckim Oberlangen, gdzie będę przetrzymywana pod przybranym nazwiskiem w ostatnim półroczu wojny? Ale ona

29

nigdy nie wyjawiła mojej prawdziwej tożsamości. Wiele lat póź-niej spotkałyśmy się w domu naszej przyjaciółki Dziuni (June) El-lington na Long Island i wtedy wydała się cała ta historia. Wiele było takich dziwnych przypadków podczas wojny.

Spędziłam długie miesiące w szpitalu w Wiedniu, leżąc na plecach z nogą na wyciągu po eksperymentalnej operacji do-konanej przez legendarnego obecnie doktora Boehlera, zna-nego pioniera w dziedzinie chirurgii ortopedycznej. Ból i nie-wygoda ogromnie mi dokuczały, ale to był jedyny sposób, by uniknąć wyraźnej dysproporcji nóg oraz inwalidztwa do końca życia. Następnie założono mi gips od biodra do palców i przez kilka miesięcy chodziłam o kulach, mieszkając w okazałej re-zydencji siostry ojca, Mali Wolf z domu Kohn, i swojego ku-zyna Mundiego (Edmunda) Wolfa, którego zaczęłam adoro-wać. Jako dwudziestoparolatek był już „dojrzałym mężczyzną”, pisarzem otoczonym aktorami i  przedstawicielami bohemy, którzy palili i wydawali się niezwykle egzotyczni wychucha-nej niewinnej nastolatce. Bardzo podobało mi się to, że ku-zyn dopuszcza mnie do swego magicznego kręgu i traktuje jak osobę, a nie jak utrapienie, które najlepiej jest ignorować. Po wojnie stał się znanym pisarzem i dramaturgiem współpracu-jącym z BBC.

W Wiedniu pogłębiałam swoją znajomość niemieckiego, za-równo w formie pisanej, jak i mówionej. Nie domyślałam się wtedy, jak istotna będzie kiedyś moja biegłość w tym języku. Ob-serwowałam wzrastającą liczbę „brązowych koszul”, grup nazi-stowskich, maszerujących po ulicach. Dało mi to większą świa-domość nadchodzącego niebezpieczeństwa, niż mieli moi rodzice w Polsce. Ale byłam tylko nastolatką. Kto by traktował mnie

30

całkiem poważnie? Kiedy wróciłam do Krakowa, próbowałam ocalić naszą rodzinę i przekonać ją, byśmy uciekli z Polski do ja-kiegoś neutralnego kraju, ale starsi i na pozór mądrzejsi zlekce-ważyli moje obawy. W tym czasie nie byli nawet w stanie wyob-razić sobie zbliżającego się strasznego zagrożenia.

Na razie jednak koncentrowałam się na swojej rekonwale-scencji. Wciąż wtedy rosłam i gips spowodował, że moja lewa stopa stała się o numer mniejsza niż prawa, a lewa noga krót-sza od prawej o jakiś cal. Od czasu operacji w 1935 roku aż do wybuchu wojny miałam buty robione na zamówienie dwa razy do roku: na Rosh Hashanah* i na Paschę, u znanego szewca Warnera. Zamiast okropnie utykać, chodząc, kołysałam tylko lekko biodrami. Gdy po wojnie zamieszkałam w  Ameryce, gdzie wszyscy kupowali gotowe obuwie w odpowiednich roz-miarach, musiałam kupować buty w rozmiarze prawej stopy, a w lewym bucie nosić wkładkę, by pasował. Czasami cena była na tyle niska, że mogłam kupić dwie takie same pary w dwóch różnych rozmiarach i nosić po jednym bucie z każ-dej z nich!

Wiem, że gdyby nie tamta operacja, nigdy nie przetrwałabym wojny. To istny cud, że zastosowano tę nowatorską metodę, a re-konwalescencja przebiegła na tyle pomyślnie, że przetrwałam wojnę, wyszłam za mąż i urodziłam dzieci. A wszystko przez te dwie sekundy na zbyt dużym rowerze. Oto dlaczego chcę, byś uprawiała sport i uczyła się nowych rzeczy. Nie wolno mi cię nadmiernie chronić. Prawdziwą ochroną jest nauka, jak radzić sobie samodzielnie!

* Rosh Hashanah – żydowski Nowy Rok (przyp. tłum.).

Gdy mama miała osiemdziesiąt pięć lat, wszczepiono jej pro-tezę prawego stawu biodrowego. Przy okazji poprosiła chi-rurga o wydłużenie lewej, krótszej nogi i zrównanie jej z prawą. Po raz pierwszy od siedemdziesięciu lat jej nogi były tej samej długości. Mama była tym bardzo podekscytowana! Powyjmo-wała ze swoich butów wszystkie wkładki!

ALICIA FLEISSIG MAGAL

AL

ICIA

FL

EIS

SIG

MA

GA

L

H ISTORIA PRZETRWANIA

OPOWIEŚĆO NICE

KOHN FLEISSIGOD CUDU DO CUDU

Książka jest pełną dramatyzmu relacją Niki Kohn Fleissig – Żydówki ocalałej z Holokaustu. Opowiada ją córka, której życie zostało głęboko naznaczone doświadczeniami matki.

ALICIA FLEISSIG MAGAL dorastała, słuchając opowieści swojej matki o jej przejściach w Polsce w czasie II wojny światowej. Mimo szczęśliwego, bezpiecz-nego i uprzywilejowanego dzieciństwa Alicia zawsze żyła w cieniu dramatu tej historii. Po wielu latach podróży, studiów, pobycie w Izraelu i zaangażowaniu w żydowskiej wspólnocie w Los Angeles postanowiła poświęcić się niesieniu

„radosnego judaizmu” innym. Jest rabinem wspólnoty z Sedony i Verde Valley w Arizonie.

NIKA KOHN FLEISSIG, urodzona jako Bronisława Felicja Kohn w 1920 roku, wychowana została w kochającej rodzinie w Krakowie. Piękna, wysportowana, z zamiłowaniem do poezji, ukończyła w 1938 roku hebrajsko-polską szkołę średnią. Nazistowskie zarządzenia wymierzone przeciwko Żydom spowodowały, że jej ojciec stracił fi rmę i rodzina musiała wyprowadzić się z domu. W roku 1942 Nika została zupełnie sama po tym, jak naziści zamordowali jej rodziców i młodszego brata. Wykorzystując swój talent do języków, intuicję podpowiadającą, komu można zaufać, życzliwą pomoc sprawiedliwych i szczęście, zdołała przetrwać od jednego cudu do drugiego. Wyjechała do Stanów Zjednoczonych, gdzie wychowała dzieci, Alicię i Williama, oraz znalazła ukojenie w malarstwie. Rzadko opowiadała o swoich doświadczeniach – z wyjątkiem przedstawiania krótkich

„scenek” wywoływanych ze wspomnień przez bieżące wydarzenia. Scenki te połączone w całość przez jej córkę Alicię, gdy Nika była już po osiemdziesiątce, stały się kanwą tej książki.

Cena detal. 29,90 zł