Jacek Piekara - W Oczach Boga

Post on 28-Nov-2015

45 views 2 download

Transcript of Jacek Piekara - W Oczach Boga

Jacek Piekara

W oczach boga

awa by a w ska i niewygodna. Siedzia em na niej ju kilka godzin, a przechodz cy s udzyi dworzanie biskupa u miechali si drwi co na mój widok. Oni mogli sobie na to pozwoli .Opieka Gersarda, biskupa Hez-hezronu, by a najlepsz gwarancj bezkarno ci i bezpiecze stwa.Aleja, Mordimer Madderdin, inkwizytor Jego Ekscelencji, nie przywyk em do takiegotraktowania. Dlatego siedzia em ponury jak gradowa chmura. Chcia o mi si je i pi . Chcia omi si spa . Z pewno ci nie chcia em czeka tu na audiencj , nie chcia em te widzie biskupa,bo nic mi ego nie mog o mnie u niego czeka . Gersard mia pono wczoraj atak podagry, a kiedychwyta y go bóle, by zdolny do wszystkiego. Na przyk ad do tego, aby odebra mi koncesj ,która i tak wisia a na w osku od czasu, gdy przes ucha em nie tego cz owieka co trzeba. W ko cuto nie moja wina, e na wiecie istniej sobowtóry. A przynajmniej ludzie bardzo podobni dosiebie. Tyle e kuzyn hrabiego Werfena, niestety, nie prze przes uchania. I ja teraz mog emmie k opoty. Je eli odbior mi koncesj , wiat nagle stanie si bardzo niebezpiecznymmiejscem. Tak to ju jest, e inkwizytorzy maj zwykle wi cej wrogów ni przyjació .Oczywi cie, odszed by ode mnie równie Anio Stró , a ycie bez Anio a trudno sobiewyobrazi . Cho , mi dzy nami mówi c, trudno te sobie wyobrazi ycie pod opiek Anio a.Aleja sobie nie tylko je wyobra em, lecz zdo em przez te wszystkie lata si do niegoprzyzwyczai .

W ko cu podszed jaki wymuskany klecha, roztaczaj cy wokó wo drogich perfum,i spojrza na mnie z góry.

– Madderdin? – zapyta . – Inkwizytor?– Tak – odpar em.Jego Ekscelencja czeka. Rusz e si , cz owieku! Prze kn em obelg i tylko stara em si

zapami ta t bezczeln twarz. Da Bóg, spotkamy si w bardziej sprzyjaj cych okoliczno ciach.Nawet s udzy biskupa mog z czasem trafi do naszych mrocznych cel. A wierzcie mi, e tamtrac ju wszelk pogard dla siedz cego naprzeciw nich inkwizytora. Wsta em i wszed em dokomnaty biskupa. Gersard siedzia pochylony nad dokumentami. Praw d mia caw banda ach, co znaczy o, e atak podagry nie by , niestety, plotk .

– Madderdin – rzek takim tonem, jakby to by o przekle stwo – dlaczego ty w ciwiejeszcze yjesz, ajdaku?

Uniós wzrok. Wida by o po oczach, e musia sobie troch wypi . Twarz mia obsypan

alergicznymi plamami. By o wi c gorzej, ni przypuszcza em.– Wierny s uga Waszej Ekscelencji – rzek em, pochylaj c si g boko.– Mordimer, na Boga, odbior ci koncesj ! Co to za bzdury w ostatnich raportach? Co to jest

Ko ció Czarnego Przemienienia?– Nie pisa em o niczym takim, Wasza...– W nie! – wrzasn i g os za ama mu si w czasie tego wrza ni cia, a plamy na

policzkach jeszcze bardziej poczerwienia y. – Po co ja ci trzymam, g upcze, skoro dowiaduj sio nowych herezjach od kogo innego?

W yciu nie s ysza em o Ko ciele Czarnego Przemienienia, wi c postanowi em rozs dniemilcze .

– Nowa sekta – powiedzia , patrz c na mnie spode ba – za ona i prowadzona przezcz owieka nazywaj cego siebie aposto em Szatana. Podobno to jaki ksi dz, zajmuj cy si czarnmagi . Mówi , e ta sekta dorobi a si ju ca kiem sporej liczby wyznawców. Masz go znale ,Madderdin i doprowadzi do mnie. I, na Boga, pospiesz si , bo sko cz z tob .

– Czy Wasza Ekscelencja wie, gdzie mam go szuka ? – zapyta em najbardziej uni onymtonem, na jaki by o mnie sta .

– Gdybym wiedzia , gdzie go szuka , nie kaza bym tego robi tobie, idioto – odpar biskupi pomasowa sobie okie . – Madderdin, czym ja zgrzeszy em przeciw Bogu, e pokara mnietakimi lud mi, jak ty?

Znowu uzna em, e lepiej nie odpowiada , i tylko g boko si sk oni em.– Id ju . – Ekscelencja machn ze znu eniem lew d oni . – Wyno si i nie wracaj mi bez

tego cz owieka. Aha, i jeszcze jedno. S ysza em, e odprawiaj rytua y z po wi caniem dziewicczy noworodków, czy co tam takiego... – urwa , aby znowu pomasowa sobie okie .

– Kiedy mog zg osi si do skarbnika Waszej Ekscelencji? – zapyta em, ca y czas g bokopochylony. Cichym i agodnym g osem.

– Won! – rykn biskup, a ja uzna em, e có : nie zawadzi o spróbowa .Wycofa em si rakiem, a kiedy zamkni to za mn drzwi, odetchn em z ulg . Trzeba by o si

bra do roboty, ale przynajmniej moja koncesja by a na razie bezpieczna. Tylko le ze mndzie, je eli nie znajd heretyka. Ale tym przyjdzie jeszcze czas si martwi . Wyszed em

z pa acu biskupa i odetchn em wie ym powietrzem. A raczej powietrzem rynsztokówi spelunek. Bo tak pachnie Hez-hezron. Czy mówi em wam ju , e to naj ohydniej szez ohydnych miast? Podobno wiek temu król Merwid Z otousty kaza Hez-hezron spali , abywybudowa na jego miejscu wymarzone przez siebie Miasto S ca. Ale nim Merwid spalimiasto, spalono jego i pomys umar mierci naturaln .

Teraz musia em odszuka bli niaków oraz Kostucha. Sprawa w sumie by a prosta – musielibawi si gdzie kartami lub ko mi, a ja przecie zna em ich ulubione miejsca. Pierwszym by a

karczma „Pod Bykiem i Ogierem”, jednak tam w ciciel roz tylko r ce.– Ogra ich szuler spoza miasta – powiedzia – i s ysza em, e poszli na zarobek.Westchn em. Jak zwykle dali si wykiwa byle komu. I tak dobrze, e go nie zabili, bo teraz

musia bym ich mo e szuka w lochu burgrabiego. Ale s owo „zarobek” mog o znaczy wielerzeczy. I niekoniecznie przyjemnych.

– Co za zarobek? – spyta em niech tnie.– Mordimer, ty wiesz, e ja nie lubi za du o wiedzie – odpar karczmarz, któremu

pozwala em mówi sobie po imieniu, bo walczyli my kiedy razem pod Kir-karalath. A weteranispod Kir-karalath s sobie równi, cho by nie wiem jaka dzieli a ich spo eczna przepa . Takieby o niepisane prawo. Zreszt , niewielu nas wtedy zosta o. Bardzo niewielu, powiedzia bymnawet.

– Korfis – rzek em spokojnie – nie utrudniaj. Dosta em zlecenie i jak ich nie znajd , to go niewykonam. A wtedy zostan obdarty ze skóry. Jestem ci winien pi dukatów. Chyba chcia by jekiedy dosta z powrotem?

– Siedem – spojrza na mnie chytrze.– Niech b dzie – zgodzi em si , bo równie dobrze mog o by siedemdziesi t. I tak w kabzie

brz cza y mi tylko dwa samotne pó groszaki. I za Boga nie zamierza y si rozmno .– A mo e ubijemy interes? – spyta i popatrzy na mnie badawczo.– No?– Ten szuler tu jest. Dam ci fors ; ograj go, a dostaniesz pi cz wygranej.– Czterdzie ci procent – odpar em machinalnie, ale przecie i tak nie zamierza em si

zgodzi .– Co? – nie zrozumia .– Po ow .Pokiwa g ow i my la przez chwil .– Dam ci po ow – stwierdzi i wyci gn ap : – Przybite, Mordimer?– Ty wiesz, e ja nie gram – powiedzia em, z y, e da em si wci gn w t rozmow .– Ale umiesz. A wi kszo gra i nie umie – odpar sentencjonalnie. – No?– Ile on mo e mie ?Karczmarz nachyli si nade mn . Jecha o od niego piwem i gotowan kapust . Jak na Hez-

hezron nawet nie le. Znam gorsze zapachy.– Mo e trzysta, mo e czterysta – tchn mi w ucho. – Jest si o co bi .– Zwyk y oszust czy magik?– A kto go tam wie? Wygrywa od tygodnia. Dwa razy próbowali go zabi ...– I?Korfis w milczeniu przeci gn palcem po gardle. – Dobry jest – doda . – Ech, Mordimer,

eby ty chcia gra . Jaki my by my maj tek zrobili, cz owieku.– Gdzie s Kostuch i bli niacy?– Maj jak robótk u Hilgerarfa, wiesz, tego ze spichlerzy. Jakie ci ganie d ugów, czy co

– wyja ni po chwili namys u. – Zagrasz, Mordimer? – spyta prawie b agalnym g osem.Trzysta dukatów, pomy la em, zostanie mi z tego sto pi dziesi t. Niby mia o si czasem

i dziesi razy wi cej, ale teraz to by maj tek. Starczy oby na szukanie heretyka. Zakl emw my lach, bo nie do , e mam pracowa za darmo, to jeszcze musz zarobi na t prac . Co zaajdak z biskupa.

– Mo e – westchn em, a Korfis a chcia mnie klepn w plecy, ale powstrzyma siw ostatniej chwili. Wiedzia , e nie przepadam za tego rodzaju czu ciami.

– Dam ci sto dukatów. – Nachyli mi si znowu nad uchem. – Starczy, eby zacz , co?No có , knajpiany biznes kwitnie w Hez-hezronie, skoro karczmarz ma na zbyciu sto

dukatów. A jak dawa sto, to mia pewnie i pi razy wi cej.– A jak przegram? – zapyta em.– To b dziesz mia d ug – za mia si – ale ty nie przegrasz, Mordimer.Zapewne, pomy la em, tylko ty nie wiesz, e mnie nie wolno gra . I e jak dowie si o tym

mój Anio Stró , to b mia przesrane na d ugie miesi ce. A co gorsza, mo e mnie za atwiw czasie gry. Chyba e uzna, i gram w szlachetnym celu. A niezbadane s cie ki my leniaAnio ów.

– Teraz to on pi – rzek Korfis. – Gra ca noc u Lonny i wróci dopiero nad ranem.– Nie le – powiedzia em, bo u Lonny gra o si wysoko. – Przejd si tam. Daj par dukatów.Korfis westchn i wygrzeba z zanadrza jednego ober ni tego po brzegach dukata i trzy

pi ciogroszaki.– Dolicz ci do rachunku – mrukn .Nawet nie wyci gn em r ki, tylko spojrza em na niego wymownie.– Korfis, we mnie trzeba zainwestowa – mrukn em.– Zainwestowa – powtórzy , wyra nie wymawiaj c zg oski. – Ilekro s ysz to s owo,

wiem, e kto chce mnie ob upi ze skóry – doda , ale wyj jeszcze jednego dukata. Jeszczebardziej ober ni tego po brzegach ni pierwszy, chocia to akurat mog o si ju wydaniemo liwe.

Dom madame Lonny by masywnym, jednopi trowym budynkiem ogrodzonym murem, zaktórym szala y specjalnie wyszkolone psy. Mówiono zreszt , i to nie psy, tylko mieszankaszakala i wilka, i e mia y zatrute z by. Ale podejrzewam, i takie bajdy rozpuszcza a samaLonna, aby dodatkowo wystraszy nieproszonych go ci. Lonna prowadzi a dobrej klasy burdelz wykwintnym wyszynkiem i jedzeniem. Prócz tego grano u niej w ko ci i karty. Grano wysokoi w niez ym towarzystwie, bo nierzadko mo na tam by o trafi na bogatych szlachciców z okolic

Hez-hezronu (po co przyje ali do miasta, opuszczaj c swe posiad ci, Bóg jeden raczywiedzie ), co znamienitszych mieszczan i mistrzów cechowych. A zreszt , ka dy, kto miawypchan kabz i jako tako wygl da , by tam mile widziany.

Zastuka em ko atk . Kilkakrotnie, bo pora by a nietypowa i musia em chwil zaczeka , nimkto si zbli do drzwi. Trzasn uchylany judasz.

– Pan Madderdin – us ysza em g os zza drzwi i pozna em Grytt , który pe ni u Lonny rolod wiernego, wykidaj y i w ogóle ch opca do wszelkich zlece . Grytta by zwalistym ch opemo twarzy wioskowego g upka. Ci, których zmyli a ta powierzchowno , zwykle nie mieli juokazji pope nia nast pnych pomy ek.

– Nie da si ukry – odpar em. – Jest Lonna? Grytta waha si chwil , nim odpowiedzia .– Jest – rzek w ko cu, otwieraj c drzwi. Krzykn na psy. – Dziwna pora na odwiedziny,

panie Madderdin.– Dziwna – przytakn em i da em mu dukata. Trzeba mie gest.Grytta zaprowadzi mnie do saloniku i postawi na stoliku butelk wytrawnego wina oraz

kieliszek.– Wszyscy pi jeszcze, panie Madderdin – wyja ni . – Trzeba b dzie troch poczeka .– Nie ma sprawy – powiedzia em i wyci gn em si w fotelu.Jestem przyzwyczajony do spania o ka dej porze i w ka dych warunkach. W ko cu nigdy nie

wiadomo, kiedy cz owiek b dzie mia nast pn okazj . Lonna wesz a do. pokoju, a ja sinatychmiast obudzi em.

– Zawsze czujny – powiedzia a, widz c, e otwieram oczy. – Dawno si nie widzieli my,Mordimer. Przychodzisz odda d ug?

– A ile ci jestem winien?– Dwadzie cia dukatów – powiedzia a i jej oczy pociemnia y. – Czy to ma znaczy , e ich

nie przynios ?– Ty zawsze o pieni dzach – westchn em. – Nawet nie zd em ci powiedzie , jak pi knie

wygl dasz.– Daruj sobie – wzruszy a ramionami. – Czego chcesz?– Jak zwykle. Informacji.– Zwykle to ty chcesz tu czego innego – odpar a. – Jakiej informacji?– Kto gra wczoraj u ciebie. Jaki zamiejscowy szuler. Wygra ?– Czy ja ledz ka dego, kto tu gra? – zapyta a zniecierpliwiona. – Wczoraj by o mnóstwo

ludzi.– Lonna – wsta em i przeci gn em si , a mi chrupn o w ko ciach, nala em sobie wina –

masz mnie za idiot ?– Wygra – powiedzia a – bardzo du o.

– Znaczy?– Czterysta, mo e nawet pi set. Ale on nie kantowa , Mordimer. Kaza am go sprawdzi .– S ró ne rodzaje kantów – odpar em.– No w nie. Mo e wrócimy do mojej dawnej propozycji?– Nie – za mia em si .Lonna kiedy proponowa a, abym zaj si kontrol graczy. Potrafi bezb dnie pozna , czy

kto oszukuje. Rozszyfruj ka dego magika czy iluzjonist , nie mówi c ju o zwyk ychszulerach. A Lonna nie tolerowa a oszustów. Mi dzy innymi dlatego jej dom by tak popularny,bo gra o si tam czysto. A przynajmniej w miar czysto.

– W co gra ?– W „biskupa” – roze mia a si nieco pogardliwie.Ja te si zdziwi em. „Biskup” by jedn z najbardziej g upich i prymitywnych gier.

Wygrywa ten, kto zebra rycerza, giermka i tuza, oboj tnie jakiej ma ci, a przy tym nie miadamy. Zabawa dla wozaków. Zupe nie bezmy lna.

-1 co potem?– Poszed . – Wzruszy a ramionami: – Nawet nie poprosi o obstaw .U Lonny istnia dobry zwyczaj odprowadzania go ci, którzy wygrali, przez specjalnie

dobranych ochroniarzy.– Przyjdzie dzisiaj?– Jak go nie zabili, to pewnie przyjdzie. – Znowu wzruszy a ramionami. – Po co ci on?– Ogra moich ch opaków, wi c mo e kto powinien mu odp aci .Lonna nie wytrzyma a i chwyci a mnie za r .– B dziesz gra , Mordimer? – Widzia em, jak zap on y jej oczy. – Naprawd zagrasz?– Mo e, mo e... – odpowiedzia em, uwalniaj c d .– Czuj si go ciem – rzek a z szerokim u miechem, który odm odzi j o adnych par lat. –

Dam ci pokój, eby wypocz przed wieczorem. Chcesz co jeszcze? Wino, dziewczyny?– Na razie nie. Dzi ki, Lonna, ale musz poszuka Kostucha i bli niaków. Szlag ich gdzie

trafi .– Tylko b agam, nie przyprowadzaj ich, je eli nie musisz.– Lonna z a d onie na piersiach. A by o na czym sk ada .– Ostatnio Kostuch wyp oszy mi go ci.– Nie ma si czemu dziwi . Jakbym go nie zna , sam bym si przestraszy .– Zobaczymy si wieczorem.

***

Wyszed em nieco od wie ony t chwil snu i ruszy em na poszukiwanie ch opaków. Mielirobótk u Hilgferarfa? No, to wiadomo gdzie zacz . Do spichlerzy od domu Lonny nie by ospecjalnie daleko, tote spacer zaj mi najwy ej pó godziny. Ju z daleka by o widaniekszta tne magazyny, przytulone do brzegu rzeki. Namno o si ich ostatnimi czasy, boi handel, po zako czeniu wojny na po udniu, rozkwit jak nigdy. Hilgferarf by jednym z nowychtuzów kupieckich. M ody, przebojowy i bez skrupu ów.

Zaczyna jako doker, a teraz mia cztery poka ne magazyny. Spichlerze to by a ju tylkozwyczajowa nazwa, bo teraz w magazynach trzyma o si dziesi tki ró nych towarów. Hilgferarfspecjalizowa si w broni, gdy mia dobre kontakty z kupcami z Barden-hager, ale w zasadziezajmowa si ka dym towarem. Jeden magazyn mia specjalnie przystosowany dla dziewczynz Po udnia, na które zawsze by niez y popyt. Sama Lonna kupi a tam kilka niez ych sztuk, aleszybko umar y. Podobno nie wytrzymywa y ycia w zamkni ciu i liczby klientów. Ale i takpewnie Lonnie koszta zwróci y si z naddatkiem. Na terenie spichlerzy kr cili si ochroniarzez pa kami w r kach, by o te kilku ludzi ze stra y portowej, jak zwykle schlanych prawie donieprzytomno ci. Biuro Hilgferarfa przytyka o do jednego z magazynów nad samym brzegiemrzeki. Czy raczej tego spienionego cieku, który z przyzwyczajenia nazywano rzek .

– Czego tu? – Przy drzwiach czuwa o dwóch stra ników.– Szukam pana Hilgferarfa – wyja ni em.– By umówiony? Jak nie, to sp ywaj. Spojrza em na niego i troch si stropi .– Nazywam si Madderdin, synu. Mordimer Madderdin, inkwizytor biskupa Hez-hezronu.

Chcia by , abym by mi y, kiedy spotkamy si kiedy u mnie?– Przepraszam, panie Madderdin – stra nik, który ze mn rozmawia , prze kn g no lin

– prosz o wybaczenie. Zaraz powiadomi pana Hilgferarfa.Wszed em do rodka, a Hilgferarf nie da mi d ugo czeka . Bardzo uprzejmie z jego strony.

Mia ca kiem mi e biuro wype nione meblami z czarnego d bu. Nieco nuworyszow-skie, alejednak eleganckie.

– Mi o mi, panie Madderdin. – Mia siln d , no ale skoro kiedy by dokerem...– Prosz wybaczy , i zabieram panu czas – powiedzia em uprzejmie – ale podobno wynaj

pan moich ch opców. Dwóch bli niaków i cz owieka...– A, tego przy stój niaczka – wszed mi w s owo kupiec. – Zgadza si . Mia em dla nich

robótk . Prosz usi , panie Madderdin. Wina?Pokr ci em g ow .– Wzi li zaliczk i tyle ich by o – powiedzia spokojnie, ale wiedzia em, e jest w ciek y.– To do nich niepodobne – naprawd si zaniepokoi em. Bli niacy i Kostuch nigdy nie

pozwoliliby sobie na wystawienie klienta do wiatru. A przynajmniej nie w Hez-hezronie. – Czymóg bym wiedzie , co to by a za praca?

– Panie Madderdin – kupiec usiad za biurkiem – b my szczerzy. S ysza em, e pozaswoimi obowi zkami s bowymi zajmuje si pan te czasem pomaganiem ludziom b cymw k opotach. Je li by by pan zainteresowany, to...

– Prosz mówi .– Mam d nika. Chodzi o powa ne sumy...– Jak powa ne? Uniós r .– Za chwil , je li pan pozwoli. Chodzi o pra ata Bulsaniego.– O, cholera! – pozwoli em sobie zakl . Pra at Bulsani by dziwkarzem, pijakiem

i hazardzist . A przy tym mia zdumiewaj co mocne plecy.Hilgferarf u miechn si blado.– To dobra reakcja, panie Madderdin. Powiedzia em to samo, kiedy dowiedzia em si , czyim

jestem wierzycielem.– Kiedy dowiedzia si pan...? To znaczy...?– Bulsani dosta spadek i przyj go, bo aktywa nieznacznie przekracza y pasywa. Ale

pasywami by y weksle. Na cztery i pó tysi ca dukatów. P atne do przedwczoraj. Jak panrozumie, p atne w moim biurze. Tymczasem Bulsani sprzeda dom i kilka zobowi za , ale niezamierza p aci d ugów. Wyszed jakie pi tysi cy na czysto, wi c ma pieni dze...

– Znaj c go, stan ten nie potrwa d ugo – mrukn em.– Dlatego zale y mi na szybko ci. Jestem w stanie zaoferowa pi procent od sumy

ci gni tego d ugu.– Dwadzie cia pi – odpar em machinalnie – plus dziesi procent ekstra, bo chodzi

o Bulsaniego. I sto pi dziesi t dukatów na wydatki.– To arty – nawet si nie zdenerwowa . Z twarzy wci nie schodzi mu mi y u miech.– Je li nie za atwi pan tego w ci gu kilku dni, straci pan pieni dze raz na zawsze –

powiedzia em. – Jasne, mo e pan go kaza zabi . Ale po pierwsze, nie zwróci to panu forsy, a podrugie, zabicie Bulsaniego oznacza k opoty. Mo e pan zwróci si do s du. Ale to mo eoznacza jeszcze wi ksze k opoty.

Hilfergard stuka obsadk pióra w blat biurka i ca y czas przygl da mi si z u miechem.– Wie pan, ile utargowali pa scy przyjaciele? – zapyta .– Tak?– Osiem procent i dziesi dukatów zaliczki.– Dlatego nigdy nie powinni robi interesów beze mnie – westchn em. – To przykre, kiedy

ludzie nie potrafi si niczego nauczy .– Ale jednak pa skie propozycje sanie do przyj cia – doda .Przygl da em mu si przez chwil . Cholernie wyedukowa si ten by y doker. Co za zasób

ów!

– Nie mam si y – powiedzia em – targowa si . Jestem zm czony i mam przed sob ciprac . Ostatnie czego pragn , to wpl ta si w k opoty przez d ugi Bulsaniego. Moja propozycja,to dwadzie cia pi procent od sumy i sto trzydzie ci bezzwrotnej zaliczki. – Kupiec chcia cowtr ci , ale unios em d : – To naprawd ostatnia propozycja.

Hilgferarf pokiwa g ow ze zrozumieniem.– Niech i tak b dzie. S ysza em o panu du o dobrego, panie Madderdin. Nie jest pan tani, ale

ynie z rzetelnego podej cia do pracy. Mam nadziej , e odzyskam moje pieni dze.– Szczerze? – skrzywi em si . – S dz , e straci pan jeszcze te sto trzydzie ci na zaliczk dla

mnie.– Szczero godna podziwu – powiedzia bez najmniejszej ironii w g osie – jednak

zaryzykuj . By mo e – doda ostro nie – potem, je eli wszystko si powiedzie, mia bym dlapana co powa niejszego. Co du o powa niejszego.

– Sk d to zaufanie?– Ja znam si na ludziach, panie Madderdin. A pan jest uczciwym cz owiekiem. Co nie

znaczy moralnym – zastrzeg si od razu – ale uczciwym.Zastanowi em si przez chwil . To prawda. Rzeczywi cie by em uczciwym cz owiekiem.

Przynajmniej jak na to miejsce i te czasy. Hilgferarf wiedzia , e spróbuj znale Bulsaniegoi odzyska d ug, cho równie dobrze mog em przecie przehula zaliczk u Lonny, a jemupowiedzie , e sprawa jest beznadziejna. Ale zlecenia by y wyzwaniem. Czu bym siupokorzony, gdyby taki cz owiek jak Bulsani potrafi mnie przechytrzy . Owszem, by sprytny.Instynktownym sprytem paj ka, który wie, e w razie niebezpiecze stwa trzeba odpe zn w jaknajciemniejszy k t. Gdzie masz swój najciemniejszy k t, pra acie?, zapyta em sam siebiew my lach. Inna sprawa, i rzecz naprawd trzeba by o szybko doprowadzi do ko ca. Przecieczeka a mnie sprawa zlecona przez biskupa. I nadal nie mia em poj cia, gdzie mog by moiludzie.

– Dzi kuj za mi rozmow – wsta em z miejsca – i mam nadziej , e b móg panupomóc.

– Stra nik zaprowadzi pana do kasy – powiedzia , tym razem nie podaj c mi r ki. Mo euzna , e raz na dzie wystarczy.

Skin em g ow i wyszed em. mierdzia o, jak to przy spichlerzach, ale dzie zrobi sijakby sympatyczniejszy. W ko cu w moim wypadku sto trzydzie ci dukatów to by a kupapieni dzy. Musia em pomy le , gdzie mog znale pra ata Bulsaniego. Mog oby si wydawa ,e mia em wiele mo liwo ci. Mniej wi cej tyle samo, co burdeli w Hez-hezronie. Ale nawet

Bulsani nie by chyba tak g upi, aby z d ugiem na karku zabawia si z dziwkami. Zastanawia emsi przez moment, czy s ysza em o jakich przyjacio ach czcigodnego pra ata. Hmm... nikt nieprzychodzi mi do g owy. Ludzie tacy jak Bulsani nie maj prawdziwych przyjació . Mo e tylko

towarzyszy od kielicha. Póki nie wyroluj ich lub nie przer ich córek albo on. Kto w takimrazie pi i bawi si z Bulsanim? Wiedzia em u kogo szuka tej informacji. U niezawodnej Lonny,która wie wszystko. A przynajmniej chcia aby wiedzie .

Grytta nawet nie zdziwi si na mój widok, tylko szeroko u miechn , pokazuj c garniturspróchnia ych z bów. Pewnie spodziewa si nast pnego dukata i nie zawiód si . Lonnanatomiast by a zaskoczona, ale szybko pokry a to zaskoczenie u miechem.

Mordimer, czy by jednak potrzebowa dziewczyny?– By mo e przychodz odda ci d ug, moja droga.– By mo e?Wzi em dwa kieliszki ze stolika i nala em troch wina sobie i jej.– Twoje zdrowie – powiedzia em. – Za bogactwo i urod . Wypi a z lekkim u miechem.– Flirtujesz ze mn , czy masz interes? Je li flirtujesz, to... Spojrza em na jej mocno

wydekoltowane piersi.– A masz ochot na flirt?– Nie, Madderdin – roze mia a si . Dziwne, ale w tym mie cie, gdzie ma o kto dba o z by,

ona mia a je nie nobia e, równe i mocne. – Wiesz przecie , co ja lubi .Wiedzia em. Lonna lubi a m odych, niedo wiadczonych ch opców i m ode, niedo wiadczone

dziewcz ta. Zreszt ja te nie przepada em za dojrza ymi kobietami, wi c tylko pokiwa emow .

– Mów wi c – powiedzia a.– Szukam Bulsaniego.– Widz , e szukasz wielu ludzi, Mordimer. – Zauwa em, e spowa nia a. – Sk d przysz o

ci do g owy, e wiem, co dzieje si z naszym przyjacielem pra atem?– Bo on by u ciebie, Lonna. Przedwczoraj, mo e trzy dni temu, wczoraj raczej nie, prawda?Milcza a.– Pyta o miejsce, gdzie mo na si bezpiecznie zabawi . Przeczeka miesi c, mo e dwa lub

trzy w towarzystwie kilku mi ych panienek, czy nie tak? – oczywi cie blefowa em, ale Bulsaninaprawd móg tak post pi .

Nadal milcza a.– Lonna?– Nie, Mordimer – odpar a – mylisz si . Naprawd . Bulsani wyjecha z miasta, a ja nie wiem

gdzie. Ale...– Ale? – zapyta em po chwili milczenia.– Sto dukatów – powiedzia a – i dowiesz si wszystkiego, co i ja wiem.– Zwariowa ? – roze mia em si . – Nie dosta em a tak du ej zaliczki.– No to nie.

Zastanowi em si . Lonna nie naci ga aby mnie w tak prymitywny sposób. Co musia awiedzie .

– Pos uchaj, moja droga, mo e jaki podzia zysków?– Nie.I ju wszystko wiedzia em. Ta szybka odpowied by a tak zdecydowana, e Lonna musia a

wiedzie , i zysków nie b dzie. A jak nie b dzie zysków, to znaczy, e szacowny pra at przeputaca fors . Cztery i pó tysi ca dukatów, to jednak kupa grosiwa. Nie tak atwo pu ci jz dziwkami, atwo za to przegra . Ale Bulsani gra bardzo ostro nie i niemo liwe, by pu ciw dwa dni tyle pieni dzy. Dokona wi c zakupów. A co móg kupowa u Lonny?

– Ile zamówi dziewczyn? – zapyta em. Lonna spojrza a na mnie ze strachem.– Jeste diab em, Mordimer – powiedzia a – ale nawet ty nie dowiesz si , gdzie je kaza

dostarczy .– Wszystko jest kwesti motywacji – powiedzia em – ale rzeczywi cie wola bym si tego

dowiedzie od ciebie.– Mordimer – powiedzia a jakim takim osnym tonem – nie mieszaj si w to wszystko

i nie mieszaj w to mnie.Lonna by a przestraszona. wiat najwyra niej stawa na g owie, a mnie wcale si to nie

podoba o. Zw aszcza e gdzie zagin li Kostuch i bli niacy, do których mimo ich wszystkichwad by em jednak przywi zany.

– Moja droga – zbli em si do niej i obj em, a w tym u cisku by o równie du o czu ci,co si y – kiedy ja stoj po jednej stronie barykady, a kto inny po drugiej, to mo napod – jtylko jedn , s uszn decyzj . Zgadujesz, jak ?

Próbowa a si uwolni , ale równie dobrze mog aby si owa si z drzewem.– Lonna, musisz mi powiedzie .– A jak nie? – tchn a mi prosto w ucho. – Co ty mi mo esz zrobi , Mordimer?Pu ci em j i usiad em w fotelu. Zacisn a z by i widzia em, e ostatkiem si panuje nad sob

by nie kaza mi i w diab y. Ale jeszcze nie sko czyli my rozmowy i wiedzia a o tym.– Jak bajeczk chcia mi sprzeda za sto dukatów? – zapyta em.Milcza a i patrzy a takim wzrokiem, jakby chcia a mnie zabi . Wielu ludzi tak ju na mnie

patrzy o, wi c nie przejmowa em si tym. Zw aszcza e pó niej to zwykle ja ich musia emzabija .

– Gdzie je kaza dostarczy , Lonna? Pos uchaj mnie uwa nie, mo e nie jestem wielk fiszw tym mie cie, ale potrafi zatru ci ycie. Wierz „mi, e mog to zrobi . Nic szczególnego, alego cie zaczn omija twój domek szerokim ukiem. A bez go ci i bez pieni dzy staniesz sinikim. By mo e szepn te s ówko biskupowi. My lisz, e kilka nalotów biskupiej stra yprzysporzy ci popularno ci?

Lonna rozmy la a nad tym, co powiedzia em, i wiedzia em, e musz jej da troch czasu.Rozwa a, czy ma wystarczaj co silne plecy, aby zupe nie mnie zlekcewa . Tylko, widzicie,rozs dni ludzie bardzo rzadko pozwalaj sobie na lekcewa enie inkwizytorów. Nigdy niewiadomo, co si stanie, i nigdy nie wiadomo, czy pewnego wieczoru inkwizytor i jegoprzyjaciele w czarnych p aszczach nie zastukaj do twoich drzwi. A wtedy lepiej, aby inkwizytorby ci przychylny. To zreszt rzadko kiedy pozwala o prze , ale przynajmniej godnie umrze .Je li mier w ogóle mo e by godna. Tak wi c ona sobie spokojnie my la a, a ja bez po piechupopija em winko. W ko cu zdecydowa a si .

– Kupi sze dziewczyn – powiedzia a – ale to by o specjalne zamówienie.– Dziewice – nawet nie zapyta em, w zasadzie stwierdzi em.– Sk d wiesz? – otworzy a szeroko oczy.– Co z nimi zrobi ? – nawet nie chcia o mi si odpowiada .– Kaza za adowa je na bark -p yn na pó noc – odpar a po chwili. – Wiem, bo Grytta

eskortowa ich do portu.– Zawo aj go – rozkaza em.– Mordimer, ja ci prosz , nie mieszaj mnie w to wszystko – prawie j kn a i by a urocza z t

bezradno ci . Oczywi cie, je li kto dawa by si nabiera na tak proste sztuczki. Aleprzynajmniej by a na tyle przestraszona, by zacz je stosowa . A to ju co .

– Grytta zobaczy tam co , prawda, Lonno? Co , co ci si bardzo nie spodoba o. Pozwoliszmi zgadywa , czy jednak zawo amy Grytt ?

Dola em sobie hojnie wina, bo by o naprawd smaczne. Wystarczaj co cierpkiei orze wiaj ce, ale nie zostawiaj ce na j zyku tego ch odnego, metalicznego posmaku,wiadcz cego zwykle o tym, i nie le akowa o we w ciwej beczce lub winnica by a nie do

wystawiona na promienie s ca. Nie by em bynajmniej koneserem win, ale lubi em od czasu doczasu napi si dobrego trunku. Zw aszcza e mia em w yciu a nadto okazji, by pija trunkipod e.

Lonna westchn a, wsta a i poci gn a jedwabny sznurek wisz cy ko o drzwi. Po chwili dopokoju wcz apa Grytta. Jak zwykle z wyrazem oddania i skupienia na twarzy.

– Powiedz panu Madderdinowi, co Widzia w przystani – rozkaza a zm czonym tonem.– Znaczy wtedy? – upewni si Grytta, a Lonna skin a g ow .

ucha em nieco bez adnej opowie ci Grytty i robi em w my li notatki. Bogobojny Bulsanikupi sze m odych i pi knych dziewic z Po udnia, po czym kaza je za adowa na barkw porcie. Ma bark z kilkoma lud mi za ogi. Grytta nie widzia twarzy tych ludzi, s ysza tylko,e do jednego z nich Bulsani zwróci si per „ojcze”. Do kogó to pra at móg zwraca si z a

takim szacunkiem? Ale nie to by o najdziwniejsze. Najdziwniejszy by fakt, e na szacie tegocz owieka Grytta dojrza w s abym blasku przyniesionej latarni wyhaftowanego, karmazynowego

a. Grytta nie mia poj cia, co oznacza ten symbol. Ja mia em. Lonna równie i dlategonie a tak si ba a. Karmazynowym w em piecz towa si stary i zdziwacza y kardyna

Ingus Beldaria, mieszkaj cy w ponurym dworzyszczu jakie dwadzie cia mil od Hez-Hezronu.Kardyna s yn z zastanawiaj cych upodoba , a jego wyczyny nawet bliscy mu dostojnicyKo cio a okre lali jako „godne ubolewania”. A prawda by a taka, e Beldaria by zbocze cemi okrutnikiem. Nawet w naszych zdzicza ych czasach rzadko spotyka si kogo a takzdeprawowanego. Mówiono, e bra k piele w krwi nieochrzczonych dzieci, w lochachzgromadzi zadziwiaj kolekcj nadzwyczaj interesuj cych narz dzi, a kiedy apa y go atakimigreny (co zdarza o si a nazbyt cz sto), jego ból koi y tylko j ki torturowanych. Przy tymwszystkim kardyna by przemi ym staruszkiem, z siw , trz si bródk i lekkowy upiastymi, b kitnymi jak wyprany chaber oczami. Mia em zaszczyt uca owa kiedy jego

w czasie zbiorowej audiencji (wiele lat temu, kiedy przyjmowa jeszcze na audiencjach)i zapami ta em jego dobrotliwy u miech. Niektórzy twierdzili, e kardyna a strze e wyj tkowopot ny anio stró o gustach podobnych do swego podopiecznego. Ale, jak si zapewnedomy lacie, nigdy nie przysz o mi nawet do g owy, aby pyta o podobne sprawy mojego Anio aStró a, W ka dym razie, je eli Bulsani s kardyna owi Beldarii, to równie dobrze mog emspokojnie wróci do zacnego Hilgferarfa i obwie ci mu smutn nowin , i jego pieni dzeprzepad y raz na zawsze. W ten sposób mia bym czyste sumienie, zaliczk w kieszeni i czas orazpieni dze na szukanie tych przekl tych heretyków, czego da ode mnie jego ekscelencja biskupHez-Hezronu. Podzi kowa em Grytcie za relacj , nie daj c nawet drgnieniem powieki dozrozumienia, co z niej wywnioskowa em. Znowu zosta em sam z Lonn i znowu osuszy em dodna kieliszek. Rzadko si upija em, a z ca pewno ci nie mog em upi si w nie dzisiaj.Zreszt , nie by o takiej obawy, to s abe winko nawet nie mog o zakr ci mi w g owie.

– Dzi kuj , Lonna – powiedzia em. – Nie po ujesz tego.– Ju uj – odmrukn a. – Zawsze marzy am o spokoju, Mordimer. O wytwornej klienteli,

adnym domu i weso ych dziewczynkach. A co mam zamiast tego? Inkwizytora, któryprzes uchuje mnie we w asnym domu, i pra ata zamieszanego w konszachty z samym diab em.

Przypomnia em sobie, e faktycznie kardyna a Beldari nazywano Diab em z Gomollo, odnazwy rodowej siedziby. Zreszt nazywanie go diab em nie mia o specjalnego sensu, bo kardynaco najwy ej by z liwym gnomem, a do diab a by o mu tak daleko, jak mnie do anio a. Alewiadomo, e pospólstwo lubi mocne efekty. Oczywi cie, wcale nie oznacza o to, i kardyna nieby niebezpieczny. Wr cz bardzo niebezpieczny, je li kto próbowa by mu wej w drog . Swojdrog , ciekawe, czemu ko ció tolerowa tego wi tobliwego sadyst ? Dlaczego mia on takmocne plecy? Wielu dostojników za mniejsze grzeszki l dowa o na klasztornym do ywociu,zwykle w solidnie zamurowanej celi i pod czujnym okiem stra y. Albo po prostu podawano imwino, po którym umierali na katar kiszek.

Zreszt , wszystko to by o niewa ne. Nie do mnie nale o ocenianie s uszno ci post powaniaKo cio a wobec grzeszników. Ja – Mordimer Madderdin – by em karz d oni Ko cio a, a niejego mózgiem. I ca e szcz cie. A e przy okazji mog em po czy przyjemne z po ytecznym,i s c Ko cio owi s równie samemu sobie, to by o tylko dodatkowym powodem, dlaktórego szanowa em prac . Nie mówi c ju o tym, e bycie inkwizytorem i by ym inkwizytoremró ni si mniej wi cej tak samo, jak ycie ró ni si od mierci.

– Dobrze, Lonna. – Wsta em z fotela, chocia siedzia o si na nim wyj tkowo wygodnie. –Dla w asnego dobra trzymaj buzi na k ódk . – Po em palec na jej ustach.

Próbowa a szarpn g ow w ty , ale przytrzyma em j za w osy lew d oni . Sta apochylona, z odgi do ty u g ow i g no posapywa a. Ale nie próbowa a si wyrywa .Przejecha em opuszkiem wskazuj cego palca po jej pe nych wargach.

– B dziesz grzeczn dziewczynk – powiedzia em – bo widzisz, Lonna, je li kiedykolwiekdowiedzia bym si , e kto szepn na mie cie, i Mordimer Madderdin szuka pra ataBulsaniego, to wtedy móg bym do ciebie wróci , pere ko – u miechn em si agodnie – a wiesz,kogo przyprowadzi bym ze sob ? – Nie czeka em na odpowied , zreszt Lonna by a zbytprzestraszona, eby co z siebie wykrztusi . – Przyprowadzi bym mojego przyjaciela Kostucha,który zwierzy mi si niegdy , e bardzo wpad a mu w oko pewna cycata w cicielka burdelu.I bardzo ch tnie by z ni pobaraszkowa godzink lub dwie. A wierz mi, pere ko, e po takimdo wiadczeniu nie by aby ju t sam dziewczynk co dawniej. Pu ci em j i pozwoli em, ebyopad a na fotel.

– Nie musisz mi grozi , Mordimer – powiedzia a cicho i widzia em, e dr jej d onie.– Nie, nie musz – zgodzi em si – i nawet wcale tego nie lubi . Ale wiem, e to bardzo

atwia ycie. Do widzenia, Lonna. Je li b w mie cie, wpadn wieczorem i obrobi dla ciebietego szulera.

Nie odezwa a si ju , wi c wyszed em. Grytta otworzy przede mn bram .– Serdecznie zapraszamy, panie Madderdin – powiedzia , ale tym razem postanowi em nie

dawa mu ju napiwku. Co za du o, to niezdrowo.Po raz drugi tego dnia czeka mnie uroczy spacerek w stron spichlerzy. Có , nale o

powiadomi Hilgferarfa, e mo e po krzy yk na swoich pieni dzach. Szkoda, bo czteryi pó tysi ca koton to pi kny maj tek. Za takie pieni dze mo na zabi , chocia zna em i takich,co zabijali dla pary dobrych skórzanych butów albo manierki z gorza . Taaak, ycie w Hez-hezronie nie by o cennym towarem i ci, co potrafili je d ugo zachowa , mieli czym si chlubi .Hilgferarf nadal by w swoim biurze, ale kiedy mnie zobaczy , uniós wysoko brwi.

– Pan Madderdin – rzek . – Jakie nowe wie ci? Opowiedzia em mu wszystko, co us ysza emod Lonny, rzecz jasna nie ujawniaj c ród a informacji. Podejrzewam jednak, e nie by na tyle

upi, aby si nie domy li . W miar jak mówi em, widzia em, e jego oczy ciemniej . Có ,

egna si w nie z czterema i pó tysi cem koron. To musia o bole . Kiedy sko czy em,wyci gn omsza buteleczk wina i rozla nam do ma ych pucharków. Spróbowa em.Znakomity gust mia ten by y doker. Powiedzia em mu to i podzi kowa skinieniem.

– Co pan teraz zamierza? – zapyta .– Có ja mog zamierza ? – odpar em pytaniem. – S dz , e na tym ko czy si moje

zadanie.– Porozmawiajmy jednak – rzek uprzejmie. – Pra at Bulsani pracuje dla Diab a z Gomollo.

A obaj wiemy, e kardyna ma ogromny maj tek. Czy mo emy wi c domniemywa , e Bulsaninie uszczupli jeszcze swoich zapasów gotówki, a mo e nawet je powi kszy ?

Mój Bo e, pomy la em, „mo emy wi c domniemywa ”, mówi ten by y doker. Czy by bralekcje manier oraz wymowy? A mo e by szlacheckim b kartem, podrzuconym do doków przezwyrodn matk ?

– Mo e tak, mo e nie – odpar em. – Sze dziewic z Po udnia mog o go kosztowa ko oczterech tysi cy, trzysta w t albo w tamt w zale no ci od tego, czy by y naprawd bardzopi kne, jak si targowa oraz jak bardzo ich potrzebowa . Ale podejrzewam, e te dziewczynymaj by prezentem dla Bel – darii, a to oznacza, e pra at wyda swoje, a nie cudze pieni dze.No, oczywi cie je li w ogóle mo na powiedzie , e kiedykolwiek te pieni dze by y jego.

– Taaak – Hilgferarf zastuka knykciami w blat sto u – co ten idiota mo e chcie od Diab a?– No, tak daleko moja domy lno ju nie si ga – wzruszy em ramionami – ale s dz te , e

lepiej si tym nie interesowa .– By mo e, by mo e... – Hilgferarf pokiwa g ow w zamy leniu, a jego zamy lenie

wyj tkowo mi si nie podoba o. – No, dobrze – doda o ywionym ju g osem, jakby ockn siz jakiego pó snu – Madderdin, chc , eby pan uda si do Gomollo, sprawdzi , czy jest tamBulsani i przywlók go do mnie. Rzecz jasna ywego.

– A stoliczka „Nakryj si ” nie chce pan? – spyta em bez cienia ironii w g osie – albo kij ów-samobij ów?

– Bardzo zabawne – spojrza na mnie ci kim wzrokiem. Wyra nie by nieprzyzwyczajony,aby odpowiadano mu w ten sposób. Ale za to ja by em przyzwyczajony, e próbowano mi zlecaró ne idiotyczne zadania. Ku w asnemu ubolewaniu, cz z nich zreszt przyjmowa em.

– Nie pomy la pan, Madderdin, e pa scy ludzie mog by w Gomollo? Albo przynajmniejzmierza w tamt stron ?

– Nie – odpar em szczerze. – Bardzo w tpi , aby odkryli to co ja.Ale w chwili, kiedy wypowiada em te s owa, sam zacz em si zastanawia . Faktem by o, e

Kostuch i bli niacy znikn li z miasta. Oczywi cie, nie sprawdzi em jeszcze wszystkichmo liwo ci, czyli w zasadzie jednej. Nie poszed em do burgrabiego i nie zapyta em, czy w nieich nie przymkn za jakie rozróby. Gdyby mieli pieni dze, siedzieliby zapewne w burdelu i to

tak d ugo, póki nie sko czy aby im si gotówka. Ale nie mieli pieni dzy i mieli zadanie, któregowykonania si podj li. Nie s dzi em, by postanowili wy lizga Hilgferarfa. To nie by o w ichstylu. Pies nie sra tam, gdzie je – mówi o stare przys owie, a oni za dobrze zdawali sobie spraw ,ile mo na zarobi w Hez-hezronie. I jak szybko traci si tu reputacj . A reputacja by awszystkim, co posiadali my.

Jednak wyprawa do Gomollo w celu ratowania Kostucha i bli niaków nie wydawa a mi siszczególnie atrakcyjna. Widzicie, my nie jeste my przyjació mi, oddanymi sobie na mieri ycie, dziel cymi si ostatnim okruchem chleba i wspominaj cymi przy kominku oraz grzanympiwie wzajemne przys ugi. Owszem, jest nam wygodnie podejmowa si razem pewnych zlecei tworzymy zgran dru yn . Zgran , bo ch opcy wiedz , kogo s ucha . Ale tym razem wzi li siza sprawy, które ich przeros y. I b musieli za to zap aci . Pewnie e wizja Kostuchai bli niaków w lochach Gomollo nie budzi a mojej rado ci, ale nie widzia em powodu, byryzykowa dla nich reputacj , koncesj , a tym bardziej ycie. By em pewien, e kardyna niezawaha by si zabawi w swych kazamatach z inkwizytorem i uzna by to za mi rozrywk poznojach dnia codziennego. Z drugiej strony patrz c, wiedzia em jednak, e trudno mi b dziezebra podobn grup . W ko cu nie wszystkich zada mog em podejmowa si sam. MordimerMadderdin by od my lenia, przyjmowania zlece i targowania si o honoraria, natomiast trudnoznale kogo , kto lepiej w ada by szabl od Kostucha, a niesamowite zdolno ci bli niakówzadziwia y nawet mojego Anio a Stró a. Poza tym znali my si tak d ugo, i czasami mogli myporozumiewa si bez s ów. Podrapa em si wi c po brodzie, gdy stan em, jak to si adniemówi, przed dylematem. Hilgferarf najwyra niej postanowi pomóc mi w rozwi zaniu go.

I pozostawa o jeszcze jedno. My l, która nie dawa a mi spokoju, od kiedy dowiedzia em sio dziewicach z Po udnia. Dok adnie pami ta em s owa Gersarda, biskupa Hez-hezronu: „Nowasekta, za ona i prowadzona przez cz owieka nazywaj cego siebie aposto em Szatana. Podobnoto jaki ksi dz, zajmuj cy si czarn magi . S ysza em, e odprawiaj rytua y z po wi caniemdziewic czy noworodków, czy co tam takiego”. Czy bym wi c trafi na poszukiwan przezbiskupa sekt ? Diabe z Gomollo doskonale pasowa do roli heretyka, a po wi canie dziewicby oby jak najbardziej w jego stylu. I kiedy zastanawia em si nad tym problemem, poczu emzimny dreszcz sun cy od nasady karku a po l wie. Zrobi o mi si s abo i ostatkiem siutrzyma em si na nogach. Czu em wyra obecno mojego Anio a Stró a. By tu i dawa miznak. Dawa mi znak, e jestem na dobrej drodze. A przynajmniej mia em nadziej , e taka

nie jest prawda, bo niezbadane s cie ki my lenia i post powania Anio ów.– Mog zainwestowa jeszcze troch gotówki – powiedzia ostro nym tonem Hilgferarf. –

By oby le, gdyby d nicy wiedzieli, e naci gni cie mnie na pi tysi cy koron uchodziazem. W ko cu tak naprawd dla nas wszystkich najcenniejsza jest reputacja.

Faktycznie, d nicy s drogocennym towarem i nie nale y dopuszcza , by uleg on

zniszczeniu. Chyba e jest si cz owiekiem w gor cej wodzie k panym, lub chce si da nauczkinnym, spragnionym atwego zysku. Zna em niegdy pewnego lichwiarza, który swymniewyp acalnym d nikom kaza obcina palce, zaczynaj c od najmniejszego u lewej d oni. Niemacie nawet poj cia, jak bardzo obci cie palca zwi ksza u cz owieka mo liwo ci zarobkowaniaoraz oddawania d ugów.

– No, nie wiem – powiedzia em równie ostro nym tonem, jak on – ca a ta sprawa cuchnie nawiele mil. A ja od tego smrodu wola bym si znajdowa jak najdalej.

Pokiwa g ow , a ja stara em si opanowa zimne dreszcze, które rozszarpywa y mójkr gos up na cz ci.

– W zasadzie ma pan racj – powiedzia uprzejmie – ale, tak jak powiedzia em, jestemzdecydowany dopa Bulsaniego. Oferuj panu trzy tysi ce koron, je li przyniesie mi pan tupra ata w worku, albo tysi c koron, je li uzna pan, e jest to niewykonalne. Ale wtedy w workuchc mie g ow Bulsaniego.

Nie atwo mnie zaskoczy , ale jemu si uda o. Dla kogo , kto mia by k opoty z zap aceniemza nast pny nocleg, trzy tysi ce koron by o królewskim maj tkiem. Swoj drog , niewieluzna em, którzy nawet za tak sum zechcieliby si nara Diab u z Gomollo. Czy Hilgferarf atak bardzo chcia dopa oszusta? Czy naprawd zale o mu tylko na reputacji? Jasne, e lepiejzap aci trzy tysi ce za odzyskanie pi ciu, ni po kresk na ca ej sumie. Ale jednak tazawzi to by a a dziwna. Przecie w razie niepowodzenia Hilgferarf ryzykowa , by mo e,nawet ycie, je li kardyna owi chcia oby si wyci ga apska tak daleko i je li rzeczywi ciezwi zany by jako z Bulsanim. Co nadal pozostawa o w sferze przypuszcze . Przynajmniej dlamnie.

– Zgoda – powiedzia em.Hilgferarf my la zapewne, e ta szczodra propozycja przekona a mnie do wyra enia zgody.

Ale ja wiedzia em, e nie chciwo wchodzi tu w gr . Dawno ju nie mia em okazji zmierzy siz prawdziwym przeciwnikiem, a Diabe z Gomollo takim w nie przeciwnikiem by . Uosabiaca e z o, ca y brud naszego wiata, ale jednocze nie nie mo na by o odmówi mu sprytu. Anipot gi. Ani bogactwa. Oto prawdziwe wyzwanie. Mo ny kardyna , otoczony gronem s ugi nierzy, a naprzeciwko niego samotny Mordimer Madderdin – r ka sprawiedliwo ci i mieczOpatrzno ci, s uga Anio ów. Wzruszy bym si , gdybym potrafi si wzrusza .

– A wi c dobrze, panie Madderdin – oczy Hilgferarfa poja nia y – prosz powiedzie ,w czym mog panu pomóc...

Zastanowi em si . Dobrego konia kupi u Rufasa na przedmie ciu, poza tym niczego niepotrzebowa em. Mo e tylko wiele szcz cia, ale rzadko mo na je kupi za pieni dze. Mo e tylkoprzychylno ci Anio a, ale o to trudniej ni o szcz cie.

***Droga z Hez-hezronu do Gomollo prowadzi a przez spokojne miasteczka i wioski. Zielone

pola, wzgórza poro ni te winoro lami, cha upki ze spadzistymi dachami, rzeczu ki szemrz ceród zaro li. Co za sielski widoczek! Ale nie powiem, by po brudach i smrodzie Hez-hezronu

nie by a to jaka mi a odmiana. Po po udniu zatrzyma em si w du ej karczmie na rozstajutraktów, zaraz niedaleko brodu Ilvin. Budynek by dwupi trowy, porz dnie obmurowany, a oboksta a ogromna stajnia. W ciciel musia mie tu niez e dochody. Có , niektórzy umiej sobiedobrze radzi . Inni, jak wasz uni ony s uga, mog jedynie marzy o spokojnym yciu w dostatkui bezpiecze stwie, o wieczorach przy kielichu grzanego wina i cycatej once pod ko derk .Roze mia em si do w asnych my li. Z ca pewno ci nie zamieni bym si z nikim innym.Bycie inkwizytorem to ci ki chleb, ale te zaszczyt i odpowiedzialno . Niedoceniany zaszczyti kiepsko p atna odpowiedzialno . Có ... ycie nie jest doskona e. Nie zamierza em ujawnia ,kim jestem, ale ko i uprz by y na tyle dobrej jako ci, e ober ysta da mi osobny pokój –male klitk bez okien, schowan pod samym dachem. Ale lepsze to, ni t oczy si wewspólnej izbie, a to zdarza o si nawet hrabiom i lordom, kiedy w cenie by o nie tyle ko, ilesnopek s omy. Zszed em do izby jadalnej, wielkiej, zadymionej i zastawionej sto ami o ci kichblatach. Ober ysta nie zaproponowa mi osobnego alkierza, a ja nie zamierza em si wyk óca .Czasem dobrze posiedzie w ród ludzi, nawet jak s to pijani kupcy, wracaj cy do Hez-hezronui opowiadaj cy, kogo uda o im si oszuka i jakie to pi kne dziewcz ta wydupczyli w czasiepodró y. Gdyby wierzy ka demu ich s owu, to trzeba by uzna , e najwi ksz potencj nawiecie maj w nie kupcy, którym uda o si opu ci rodzinne gniazdko. Wypada si tylko

zastanawia , co w mi dzyczasie robi y ich ony. Zamówi em gorzkie ciemne piwo i misk kaszyze zrazami. Noc przespa em wespó ze stadem wszy i pluskwami wci spadaj cymi z sufitu. No,ale przynajmniej by tu sufit, bo lepiej, jak spadaj ci na g ow pluskwy ni deszcz czy nieg.Wsta em równo ze witem, wiedz c, e wtedy b móg w miar spokojnie przes uchaober yst albo któr z dziewek, czy którego ze stajennych ch opców. Kostuch i bli niacy nie slud mi, których widoku szybko si zapomina, tote mia em nadziej , e je li tu byli, to ktopodzieli si ze mn wiadomo ciami na ich temat.

Ober ysta sta przy ladzie i nalewa z beczki piwo do okr obrzuchych dzbanów. Dziewkikuchenne ju krz ta y si wokó , z zewn trz s ycha by o gwar i r enie koni. Có , ycie budzi osi tu wcze nie.

– Szukam pewnych ludzi – powiedzia em i potoczy em trójgroszaka w stron karczmarza.Moneta zakr ci a si wokó w asnej osi i wpad a wprost w jego rozwart d .

– Ró ni tu bywaj – mrukn .– Tych nietrudno zauwa . Bli niacy i ogromny facet z...– Taki przystojniaczek – wzdrygn si . – Byli tu, i owszem. Pochlali si , zarzygali stó ,

rozwalili jednemu z kupców eb kuflem i pojechali z samego rana.– Dok d?– A kto ich tam wie?Potoczy em w jego stron nast pn monet i z apa j tak samo zr cznie jak poprzedni .

Rozejrza si wokó , czy nikt nie s ucha naszej rozmowy.– To jest warte dukata – rzek . – ciutkiego, z otego dukata z portretem mi ciwie

panuj cego – doda z chytrym u mieszkiem.Nie musia mówi wi cej. Nie mia em zamiaru marnowa dukata, skoro wiedzia em ju , e

pojechali do Gomollo. Zreszt , gdzie indziej mogliby si uda w poszukiwaniu Bulsaniego?– Szkoda, e nie mam zb dnego dukata – powiedzia em i odszed em, nie s uchaj c, jak

karczmarz próbuje obni cen .I co mia em robi teraz, kiedy moje przypuszczenia okaza y si prawdziwe? Zapuka do

bram pa acu Diab a i zapyta o zagubionych przyjació ? Czy te wedrze si , morduj c jego straprzyboczn i wyzwalaj c bli niaków oraz Kostucha z lochów? By mo e, gdybym bypaladynem z dawnych dni i mia zast p rycerzy, móg bym pokusi si o zdobycie Gomollo. Aleby em sam, z nic nie wart w domu kardyna a koncesj inkwizytora. Jednak przeznaczeniezadecydowa o za mnie. To nie ja musia em stuka do bram pa acu Gomollo. To kardynaodnalaz mnie. Jecha em dró przez las, godzin drogi od karczmy, kiedy znalaz em si narodku niewielkiej polany. I tam zobaczy em trzech konnych. Nie musia em si odwraca , by

wiedzie , e nast pni pojawili si za moimi plecami. To nie byli zwykli rabusie. Rabusie napó noc od Hez-hezronu ozdabiali krzy e i szubienice, nie spotyka o si ich w rodku dnia nale nym trakcie. Nie mieli dobrych koni, dobrej broni, no i nie mieli karmazynowego w a na

aszczach. Jeden z m czyzn podjecha wolno, st pa w moj stron .– Inkwizytorze Madderdin – powiedzia oficjalnym tonem – Jego Eminencja, kardyna

Beldaria, zaprasza.– Zaprasza – powtórzy em bez ironii.Za plecami mia em jeszcze trzech je ców, s ysza em parskanie ich wierzchowców i czu em

ostr wo ko skiego potu. By mo e powinienem ich zabi lub spróbowa ucieczki. Aleje ców by o sze ciu, mieli dobre konie, a za bym si , e dwóch trzyma o pod p aszczamikusze. Zastanawia em si , czy nie lepiej zgin tu i teraz, ni trafi do kardynalskich lochów. Alecz owiek ma tak dziwn cech , e czepia si ycia nawet w beznadziejnych sytuacjach. Niechcia em jeszcze umiera i mia em nadziej , e uda mi si uratowa skór . Czy mog em da radtym sze ciu nierzom kardyna a? By mo e. Na piechot i w zamkni tym pomieszczeniu niezawaha bym si stan do walki. Ale tutaj by em bez szans. Je li nie dosi aby mnie szablaktórego z nich, to na pewno zrobi by to be t z kuszy. Nie pozostawa o mi nic innego, jak zrobidobr min do z ej gry.

– Z rado ci skorzystam z zaproszenia – powiedzia em. A do Gomollo eskortowali mniebardzo uwa nie. Dwóch po bokach, dwóch z przodu i dwóch z ty u. Musiano im powiedzie , epotrafi radzi sobie w trudnych sytuacjach, bo ani na chwil nie spuszczali ze mnie oczu.Próbowa em pogaw dzi z dowodz cym je cem, ale nawet nie raczy si odezwa . I s usznie.Niebezpiecznie wdawa si w dyskusje z inkwizytorem.

***

Pa ac Gomollo sta na malowniczym wzgórzu, a jego wie e odbija y si w b kitnym lustrzele cego u stóp wzniesienia jeziora. Do pa acu prowadzi a jedna droga, przez wysok , kutw elazie bram , zako czon , tak jak i ca e ogrodzenie, ostrymi szpikulcami. Na rozleg ympodje dzie sta o kilka karoc i krz tali si s cy w czerwonej liberii. A na schodachprowadz cych do pa acu sta nie kto inny, jak szacowny pra at Bulsani. Jego puco owata twarzrozja ni a si u miechem, kiedy zobaczy mnie w eskorcie je ców.

– Ach, wi c pragniesz do czy do swych przyjació !– krzykn bardzo zadowolony z siebie Bulsani. – Jak tam si czujesz, Mordimer, biskupi

piesku? B dzie ci cieplutko, wiesz?Zeskoczy em z konia i podszed em w stron pra ata. Czu em, jak za moimi plecami

nierze, zupe nie ju jawnie, wyjmuj kusze spod p aszczy. Ale skoro dowioz em ca skór atutaj, to nie mia em ochoty jej nara . Skin em wi c tylko pra atowi uprzejmie g ow .

– Nie mam nic do pana, Bulsani – powiedzia em – oprócz dwóch rzeczy. Po pierwsze, pitysi cy koron dla Hilgferar – fa, po drugie, niech pan ka e wypu ci moich ludzi. Potemgrzecznie si po egnamy i mo e pan bez strachu wraca do Hez-hezronu.

– Ach, jej! – z udawanym przera eniem krzykn Bulsani. – Bo jak nie, to co? Ka esz mniearesztowa , inkwizytorze? B agam: nie!

Dworzanie i nierze s uchaj cy tej rozmowy miali si w ku ak.– Do tych artów – twarz pra ata nagle spochmurnia a – wszyscy, wynocha! Zostawcie go

ze mn samego.– Madderdin, po co ty si w to wpl ta , cz owieku?– zbli si i zapyta wprost w moje ucho. Czu em silny zapach kadzidlanych pachnide .

Nawet niez ych, cho zbyt kobiecych jak na mój gust.– Jestem inkwizytorem – odpar em spokojnie – i to jest moja praca.Patrzy na mnie, nie rozumiej c.– Praca? – zapyta . – Jaka, u Boga Ojca, praca?

cigam heretyków, dostojny pra acie powiedzia em z ironi . – Na tym zwykle polega pracainkwizytora. Tajemne obrz dki, sekty, po wi canie dziewic...

– Dziewic? – nagle wybuchn miechem. – Madderdin, ty idioto! To dlatego tu sipojawi ? Po ladach tych sze ciu dziewic z Po udnia? e niby one s przeznaczone na jakietajemne rytua y? Ch opcze, te kobiety maj umili noce sze ciu kardyna om, którzy zjad jutro.Sze ciu starym idiotom, których jest ju w stanie podnieci tylko m odo , smag e cia koi niewinno . Sze ciu prykom, którzy z naszym przyjacielem Beldari spiskuj , jak pozbawi

adzy biskupa Hez-hezronu. Tu nie ma adnej herezji, Madderdin, to tylko polityka!owa Bulsaniego uderzy y we mnie jak obuchem. A wi c pod em z ym tropem. To nie tu

by a siedziba Ko cio a Czarnego Przemienienia, to nie tu oddawano si herezjom, nie tuprofanowano wi te relikwie. Mog em tylko naplu sobie w brod , bo nie pozostawa o mi nicinnego. W takiej sytuacji nie mia em co liczy na pomoc mojego Anio a Stró a. By mo e, je liby by w dobrym nastroju, wspomóg by mnie sw si w walce przeciw herezji. Ale nie teraz.Je li Mordimer zawiód , poszukam sobie innego inkwizytora – tak zapewne my la mój Anio .I mia racj . Na tym wiecie nie ma miejsca dla tych, którzy pope niaj b dy. Có , mimowszystko próbowa em. Mo e jednak tak naprawd nie chcia em przyzna si nawet przed samymsob , e do z owrogiego pa acu Gomollo przywiod a mnie troska o bli niaków i Kostucha.A mo e tylko teraz, wiedz c, i mier jest blisko, stara em si znale szlachetne motywy swegopost powania.

Kardyna wygl da tak, jak go zapami ta em z audiencji. By w ym staruszkiem o mi ymmiechu, wygolonych policzkach i siwej, ko lej bródce. Jego twarz przypomina a pieczone

jab uszko o lekko sp kanej skórce.– Mordimer Madderdin – powiedzia cicho. – Co za wizyta, inkwizytorze! Spotkali my. si –

zastanowi si przez chwil i przeczesa palcami bródk – szesna cie lat temu na audiencjiw Hez-hezronie. Mia chyba wtedy zaszczyt uca owa moj d .

– Wasza Eminencja ma znakomit pami – powiedzia em, sk oniwszy si lekko. cuch,którym owin li mi kostki, zabrz cza .

– Có ci sprowadza do mojego domu, Madderdin? – zapyta z figlarnym u mieszkiem. –Nieodparta pokusa zwiedzenia lochów Gomollo? Przekonanie si o tym, czy wszystkie te baj dyna temat kardyna a-diab a s prawd ?

– O mieli em si niepokoi Wasz Eminencj z innego powodu – wyja ni em – i je li WaszaEminencja pozwoli, to mog go wy uszczy ...

– Nie, Mordimer – machn d oni – ta rozmowa ju mnie znu a. Po wi ci chwil albodwie jutro wieczorem. Wyja nisz mi dzia anie pewnych narz dzi. To mo e by bardzointeresuj ce, je li skazany sam b dzie opisywa skutki dzia ania narz dzi na swym ciele. –Pstrykn palcami: – Tak, tak, tak, to znakomity pomys . – Jego twarz rozja ni a si w u miechu.

Przeszed mnie dreszcz.– O miel si przypomnie Waszej Eminencji, e jestem inkwizytorem biskupa Hez-hezronu

i dzia am na podstawie legalnej koncesji wydanej przez w adze Ko cio a i podpisanej przez Jegowi tobliwo . Beldari spojrza na mnie, Wyra nie zmartwiony.

– Twoja koncesja zagin a, Mordimer – powiedzia . – Zreszt , mnie nie dotycz takie rzeczy.Wiedzia em, e zosta a mi jedna, jedyna szansa ratunku. Ulotna, nieprawdopodobna, ale

jednak jaka szansa. Ten cz owiek by chory, lecz przekonany o w asnej sile i o tym, e przednikim nie odpowiada. A jednak to nie by a prawda. Nikt nie jest bezkarny.

– Licencja inkwizytora zostaje przyznana przez Ojca wi tego na wniosek biskupa –powiedzia em i modli em si , ebym zd doko czy zdanie, zanim ka mnie wrzuci dolochów – lecz decyzja biskupa jest emanacj woli Anio ów, a co za tym idzie, Pana Boganaszego Wszechmog cego. Nie mo esz mnie skrzywdzi , kardynale Beldari i nie sprzeciwi siw ten sposób woli Anio ów!

Kardyna spurpurowia tak, e my la em, i krew try nie mu wszystkimi porami twarzy.Chyba nikt nigdy nie przemawia do niego w ten sposób. wita kardyna a sta a oniemia a i my ,e zastanawiali si nad tym, jakie to sprytne sztuczki zostan zastosowane na bezczelnym

inkwizytorze.– Sram na Anio y! – zagrzmia Beldari , a jego wrzask za ama si w kogucim pieniu. – Do

lochu z tym szubrawcem! Przygotujcie narz dzia! Zaraz! Natychmiast!Na to w nie liczy em. Na nieostro ne i nieopatrzne s owa purpurata. By stary,

sklerotyczny i z amany atakami migren. Ale nawet on powinien wiedzie i pami ta , e niewolno kpi z Anio ów. Powinien wiedzie , e Anio owie s m ciwi, pami tliwi i dra liwi.Poczu em charakterystyczne mrowienie w karku i dreszcz przebiegaj cy wzd kr gos upa.Wszystkie lampy i wiece w komnacie zgas y, jakby zdmuchni te nag ym porywem wiatru. Alew komnacie mimo to by o jasno. Nawet ja niej ni przedtem. Na jej rodku sta mój Anio Stró .Pot ny, bia y, ja niej cy, ze skrzyd ami si gaj cymi powa y i srebrzystym mieczemw marmurowej d oni.

Wszyscy obecni padli na twarze. Tylko Beldari sta , teraz blady jak kreda, i porusza ustaminiczym wie o wyrzucona na brzeg ryba.

– Mo... mo... mo... mo... – wybe kota .Mój Anio Stró przygl da mu si z ponurym u miechem.– Kardynale z Gomollo – powiedzia – nadszed czas zap aty.Machn lew d oni w powietrzu, a wtedy nagle tu obok niego pojawili si Kostuch oraz

bli niacy. Oszo omieni i mrugaj cy nie przyzwyczajonymi do wiat a oczami. Kostuch miazakrwawion bluz , a jednemu z bli niaków przez policzek bieg a paskudna rana. Na moichnogach p y ogniwa cuchów.

– Czyni ciebie, Mordimer, i twoich przyjació , pe nomocnikami Inkwizycji w pa acuGomollo i przyleg ych w ciach. Niech tak si stanie w imieniu Anio ów! – Ostrzem miecza

stukn w pod og , a sypn y si ró nobarwne skry.– Zawiadomi inne Anio y.– doda ju cichszym g osem. – Spodziewaj si jutro

inkwizytorów z Hezhezronu.wiece i lampy zap on y pe nym blaskiem, a Anio a nie by o ju w ród nas. Tylko

wypalone lady jego stóp pozosta y na drogocennym dywanie kardyna a. Kostuch wrzasn jakzarzynany, w jego d oni’ pojawi a si d uga, zakrzywiona szabla. Podbieg do najbli szegoz dworzan kardyna a i przyszpili go ostrzem do pod ogi.

– Kostuch! – rykn em – chod tu, Kostuch!Przez chwil patrzy na mnie, nie rozumiej c, ale w ko cu jego twarz rozja ni a si

miechem. U miechni ty wygl da jeszcze paskudniej ni zwykle.– Mordimer – powiedzia z uczuciem – przyszed po nas, Mordimer.Podszed i obj mnie. Odsun em si , bo mierdzia jak nieboskie stworzenie. Warunki

w lochach kardyna a nie sprzyja y higienie, a zreszt i tak mycie si nie nale o do ulubionychzaj Kostucha. Przebity dworzanin le na pod odze i rz zi . Wyrzygiwa z ust krwaw pian .Patrzy em na niego przez chwil oboj tnym wzrokiem. Reszta dworzan powoli wstawa a, zacz ysi jakie szepty.

– Wszyscy pod cian – powiedzia em g no. Podszed em do kardyna a Beldariii spojrza em mu prosto w oczy.

– Wszyscy pod cian – powtórzy em.Beldaria szarpn si , jakby chcia mnie chwyci za kaftan. Lew r przytrzyma em mu

onie, a praw zacz em bi go po twarzy. Wolno, otwart d oni . Poczu em pod palcami krewi ostre okruszki z bów. Jego nos chrupn i ust pi pod uderzeniem. Kiedy pu ci em, starzec padna ziemi jak pokrwawiony achman.

– Zabierzcie to cierwo – rozkaza em s cym.’Pra at Bu sani, dr c, sta pod cian . Tak blisko, jakby chcia sta si cz ci pokrywaj cego

kobierca.– Straci ochot na dowcipkowanie, ojcze? – zapyta em.– Szkoda, bo liczy em na jakie finezyjne arciki i wymy lne aluzje. Nie powiesz czego , by

mnie rozweseli ?Patrzy na mnie ze strachem i nienawi ci . Wiedzia , e dla niego ju wszystko si

sko czy o. Noce sp dzane na kartach, popijaniu wina i ob apywaniu dziwek. Jego ycie warteby o teraz tyle, co spluni cie na gor cy piasek. U miechn em si i podszed em do bli niaków.

cisn li mi d z wzruszaj cym oddaniem. By o nas czterech w pa acu kardyna a. A nierzyi dworzan mo e z pi dziesi ciu. W samej tej du ej komnacie kilkunastu. A jednak nikomunawet nie przysz oby do g owy przeciwstawi si nam. Ka dy z tych ludzi mia z udn nadziejocalenia ycia, ka dy b aga ju w my lach tylko o to, aby nie wyl dowa w piwnicach

inkwizytorów. A wierzcie mi, e wszyscy, którzy prze yj , znajd si tam nad wyraz pr dko. Zato, czy ich ycie zako czy si w moczu, kale, krwi i przera liwym bólu, b dzie zale tylko odnich samych i ich ch ci odkupienia grzechów. Je li b wystarczaj co pokorni, mo e umrci ci, je li nie, to zostan upieczeni na wolnym ogniu, na oczach wyj cej z uciechy gawiedzi,

otoczeni smrodem w asnego palonego t uszczu.Wyszed em na korytarz. W ciemnej wn ce sta mój Anio . Teraz jako niepozorny

cz owieczek w ciemnym p aszczu. Ale to by mój Anio . Nigdy nie pomylisz si , kiedy ujrzyszswego Anio a Stró a, jak kolwiek przybra by posta .

– Jestem z ciebie zadowolony, Mordimer – powiedzia . – Zrobi , co do ciebie nale o.– Na chwa Pana – odrzek em, bo co innego mog em powiedzie .– Tak, na chwa Pana – powtórzy z jak dziwn i zaskakuj gorycz w g osie. – Czy

wiesz, Mordimer, e w oczach Boga jeste my wszyscy winni... – Spojrza em w jego renice,a one by y jak jeziora wype nione ciemno ci . Wzdrygn em si i odwróci em wzrok. – ...apytaniem jest tylko wymiar i czas kary. Kary, która nieuchronnie nadejdzie.

– Dlaczego wi c my limy o tym, by Mu si przypodoba ?– o mieli em si zada pytanie.– A czy dziecko na pla y nie buduje murów z piasku, które maj powstrzyma przyp yw?

I czy, kiedy jego budowle znikn ju pod falami, na drugi dzie nie stara si zbudowa murówjeszcze pot niejszych, chocia w g bi duszy dobrze wie, e nic to nie da? – Po d namoim ramieniu, a ja poczu em, e uginam si pod jej ci arem.

– Ty, Mordimer, wype nisz wszystko, co ma si wype ni – powiedzia . – Jutro przyb tuspiskuj cy kardyna owie i jutro pojawi si inkwizytorzy.

– A wi c nie ma Ko cio a Czarnego Przemienienia?– Któ wie, co oznacza s owo, jest”? – zapyta Anio – i którego z bytów dotyczy? – zawiesi

os. – wiat jest pe en tajemnic, Mordimer – ci gn dalej agodnym tonem. – Czy wiesz, eistniej takie elementy materii, których istnienie tylko przeczuwamy, gdy obserwacja powodujeich zniszczenie? Kto mo e wi c odpowiedzie na pytanie, czy one s i dla kog s ?

Czeka em, my c, e powie co jeszcze, ale Anio wyra nie ju sko czy . I tak dziwi em si ,e raczy pozostawa ze mn tak d ugo.

– Co mam wi c robi , mój panie? – zapyta em, cho l ka em si , aby nie rozsierdzi a gomoja niedomy lno .

– Mordimer, to co masz zrobi , sam wiesz najlepiej – odpar i u miechn si .Tym razem nie próbowa em nawet zobaczy jego oczu, bo nie chcia em, aby otch , która

w nich by a, spojrza a we mnie.

Epilog Ta historia zacz a si w Hez-hezronie i tam w nie musia a si zako czy . Do domu

Lonny weszli my wczesnym rankiem. Ja, Kostuch, bli niacy i trzech inkwizytorów w ciemnychaszczach. Kiedy nas zobaczy a, krew odbieg a jej z twarzy.

– Mordimer – powiedzia a g uchym g osem.– Mordimer Madderdin w imieniu Inkwizycji – rzek em.– Twój dom, córko, zostanie poddany inspekcji.– Ja nic nie zrobi am – powiedzia a z rozpacz w g osie. – Wiesz o tym, Mordimer!Przynale no do Ko cio a Czarnego Przemienienia, obmierz ej sekty heretyków, to, twoim

zdaniem, nic? – zapyta em. – A skupowanie dziewic w celu poddawania ich wi tokradczymobrz dkom? Nie mówi c ju o sprofanowanych relikwiach i heretyckich amuletach, któreznajdziemy w twoim domu.

– Powiedzia , e je li stoisz po jednej stronie barykady, a kto inny po drugiej, to mo napodj tylko jedn , s uszn decyzj . I ja stan am po twojej stronie, Mordimer. Pomog am ci!

– Nic ci nie obiecywa em, Lonna. – Wzruszy em ramionami: – Takie jest ycie. Poza tymwyda mnie, pere ko, ludziom kardyna a. atwo by o s dzi , e uprzykrzony Madderdin nigdynie opu ci ju Gomollo, prawda?

Patrzy a na mnie i milcza a. Bardzo dobrze, bo nie by o nic do powiedzenia.Kostuch zbli si do mnie i widzia em jego wyg odnia e oczy.– Mog , Mordimer? – zapyta pokornie.Mo esz, Kostuch, ale ona ma prze – odpar em. By jak wdzi czny psiak, kiedy porywa j

i bezwoln , zrozpaczon , oniemia , prowadzi na gór , do komnat. Potem s yszeli my przezszy czas jej krzyk, ale pó niej ten krzyk umilk . Tak nagle, jakby krzycz cemu kto wsadzi

pi w gard o. Po godzinie, kiedy Lonn zabierali inkwizytorzy, mia a zakrwawione uda,porwan sukni i pustk w oczach.

Jeszcze przed po udniem otoczyli my dom Hilgferarfa. Przyj mnie zimno, spokojnie, i takjak ja wiedzia , e jest ju martwy.

– Nie trzeba by o mnie oszukiwa , panie Hilgferarf – powiedzia em. – Dziewice z Po udniamia y by wspólnym prezentem pana i Bulsaniego dla Diab a z Gomollo i jego go ci, prawda?Pan dawa gotówk , a pra at doj cie do kardyna a. Ale Bulsani postanowi pana przechytrzy ,czy nie tak?, i wr czy prezent tylko we w asnym imieniu. Wynaj mnie pan, doskonalewiedz c, gdzie jest Bulsani. Co to mia o by ? Próba?

– Nie. Nie wiedzia em, e Bulsani kupi dziewczyny, dopóki mi pan o tym nie powiedzia .Przypuszcza em tylko, e móg to zrobi .

– Tak, tak, wysoko gra ten nasz pra at. Tak jak i pan – doda em serdecznie.– To prawda – rzek Hilgferarf. – O co jestem oskar ony?– O herezj , amanie zasad wi tej wiary, spisek, profanacj relikwii, rytualne morderstwa,

przynale no do sekt nie usankcjonowanych przez Ko ció – powiedzia em oboj tnym tonem –

i co pan jeszcze tylko chce.– Dlaczego mi pan to robi, Madderdin?Aby uk adanka pasowa a – rzek em. Kardyna owie i ladacznica, powa any kupiec i s yn cy

z frywolnego ycia pra at. Wszyscy s heretykami, a to oznacza, e herezja mo e by wsz dzie.Tu i tam. W domu twojego s siada i w ko ciele twojego proboszcza. Mo e nawet w g owietwojej ony. Trzeba by o zajmowa si handlem, panie Hilgferarf, a nie miesza do polityki.I niech pan pomy li, kto by pa skim wspólnikiem, bo takie pytania pan na pewno us yszy.A wtedy trzeba b dzie odpowiada szybko i logicznie, je li nie chce pan cierpie ponad miar .

– Mam przyjació – powiedzia blady, nie wierz c we w asne s owa.Skin em mu g ow i przywo em inkwizytorów. Wyszed em, kiedy zak adali mu kajdany.

By martwy, a ludzie martwi nie maj przyjació .By mo e spytacie, co czuj , pozostawiaj c za sob trupy? Co czuj , wiedz c, e sze ciu

kardyna ów, Lonna, Hilgferarf, dworzanie i nierze kardyna a z Gomollo s martwi? Niektórzyzreszt jeszcze yj . Ich serca bij ze strachu, ich gard a wydaj okrzyki bólu, ich p uca dusz siw chrapliwym oddechu, ich mózgi staraj si wymy li historie, które zaspokoj ciekawospokojnych ludzi w ciemnych p aszczach. Schodz czasami tam, na dó . Do mrocznych piwnic,których ciany t tni bólem i strachem. Widzia em Lonn , widzia em Hilgferarfa i widzia emkardyna ów. Pozbawieni godno ci i purpury wili si u stóp inkwizytorów, oskar aj c samychsiebie i swych towarzyszy. Nie odczuwam rado ci, ale nie odczuwam te smutku. Ci ludzie juteraz wierz , e byli heretykami, spiskuj cymi przeciw Ko cio owi i wi tym zasadom naszejreligii. A je li uwierzyli we w asn zdrad , to znaczy, e ta zdrada by a zawsze w g bi ich serc.Jedyne, czego mi al, to sze ciu dziewic z Po udnia. Kaza em zabi je dworzanom biskupa, a ichcia a u w wyrysowanych czarn kred kr gach, potem podci y i krew zla doszklanych retort. Kaza em na ich piersiach i brzuchach wypisa tajemne symbole, a mi dzy nogi

odwrócone krzy e. Wiedzia em, e ten widok wystarczy, by inkwizytorzy z Hez-hezronupoczuli si jak go cze psy na tropie. Wiedzia em te , e b dzie to powód do aresztowania sze ciukardyna ów-spiskowców, zw aszcza i do Hez-hezronu dotar y wie ci o spisku knutym przyokazji heretyckich praktyk. Tak wi c czuj troch alu. Pociesza mnie tylko jedno: wszyscyjeste my winni w oczach Boga, a pytaniem jest jedynie czas i wymiar kary. Tak powiedzia mójAnio , a ja nie znajduj powodów, by nie wierzy jego s owom. I wierz , e mój czas niepr dkonadejdzie, a kara nie b dzie surowa nad miar .

Jacek Piekara l-sciencE:FiCT>ón 2001/10 – tafcie J ui m* h m-J @