Zwrot 03/2009

52
3 2009 ZIMA NA STOKACH… (…I PIERWSZE MARCOWE KOTY ZA PłOTY)

description

Magazyn regionalny. Wychodzi w Cz. Cieszynie, Rep. Czeska.

Transcript of Zwrot 03/2009

Page 1: Zwrot 03/2009

3 2009

zim

a na

sto

kach

(…i p

ierw

sze

mar

cow

e ko

ty z

a pł

oty)

Page 2: Zwrot 03/2009

ilustrowana kronika M iesiąca kLuty 2009

6 Wielki Bal X-lecia z okazji jubileuszu Polskiego Towarzystwa Artystycznego „Ars Musica” oraz

10-lecia chóru Canticum Novum i 20-lecia Kapeli Gorolskiej Zorómbek odbył się w DK Trisia w Trzyń-cu. Bal poprzedzał koncert galowy. Konferansje-rem był Jakub Tomoszek, do tańca grała kapela Oldrzychowice, Folk Session i DJ BartnickiS

6 W siedzibie Biblioteki Regionalnej w Kar-winie Frysztacie odbyła się, zorganizowana

przez Stowarzyszenie Przyjaciół Polskiej Książki, promocja czesko-polskiego wydania książki go-dek śląskich Józefa Ondrusza „Zde se žije bezsta-rostně – Tu się żyje bez starości”.

6 Tradycyjny Bal w restauracji na Brandysie zorganizowało MK PZKO Cz. Cieszyn Osiedle.

Do tańca grał zespół My Moment.

6 Do Domu Kultury zaprosiło na bal MK PZKO Lutynia Dolna. Do tańca grał zespół Dora

Band.

6 W DPŻW na Kościelcu odbył się Bal PZKO zor-ganizowany przez MK PZKO Stanisławice.

7 W Mostach k. Jabłonkowa odbył się po raz 38. Zjazd Gwiaździsty, impreza sportowa dla

uczniów PSP. Wzięło w niej udział 422 dzieci z 24 szkół. W łącznej klasyfikacji zwyciężyła szkoła z Jabłonkowa, drugie miejsce zajęła PSP z By-strzycy, trzecie z Trzyńca IQ

7 W Domu PZKO w Jabłonkowie miał miejsce Bal Jubileuszowy z okazji 25-lecia jabłon-

kowskiej kapeli Nowina (kier. Piotr Byrtus) i 10-lecia kapeli Lipka (kier. Krystyna Mruzek), których założycielką jest Krystyna Mruzek. Jubilaci zaprezentowali się podczas inauguracji balu.

7 Na balu Weteranik 2009 bawiono się na Strzelnicy w Cz.Cieszynie. Gwoździem pro-

gramu był Przemek Branny, zatańczył ZPiT Olza, do tańca grał DJ Jan Młynek, w Jazzklubie wystą-piły Glayzy.

7 Na wspólnym balu bawili się członkowie MK PZKO Kocobędz i Kocobędz Ligota.

13 W ramach Międzygeneracyjnego Uniwer-sytetu Regionalnego ZG PZKO odbył się

w Cz. Cieszynie wykład eurodeputowanego dra Jana Olbrychta na temat „Regionalizm Unii Eu-ropejskiej podstawą wspierania społeczności polskiej na Zaolziu w Euroregionie Śląsk Cie-szyński”.

14 Na Tradycyjny Bal Śląski do ośrodka kul-tury Strzelnica w Cz.Cieszynie zaprosiło

MK PZKO Mistrzowice. Zatańczył zespół Suszanie, do tańca grał zespół Smolaři i kapela Olza.

14 W Domu PZKO w Hawierzowie Błędowi-cach bawiono się na 81. Babskim Balu.

W programie znalazł się występ zespołu To My, ta-niec „chłopów”, wybór Lwa Salonu, do tańca grali: grupa Mr.Baby, kapela Kamraci i DJ Bartnicki.

14 Turyści PTTS Beskid Śląski pojechali na zimową wycieczkę w Jesioniki.

15 Chór mieszany Harfa i zespół Singer Fo-rum wypełniły program kulturalny uzu-

pełniający zebranie sprawozdawcze MK PZKO Cz. Cieszyn Centrum.

16 Program wzajemnej współpracy oma-wiano podczas spotkania przedstawicieli

Kongresu Polaków i PZKO z władzami starostwa powiatowego w Cieszynie.

18 Scena Bajka Teatru Cieszyńskiego w Cz. Cieszynie zaprosiła na premierę sztuki

Ľubomíra Feldeka „Botafogo” w reżyserii Wandy Michałek.

18 W Domu Książki Librex odbyła się ostraw-ska promocja książki Józefa Ondrusza „Zde

se žije bezstarostně – Tu się żyje bez starości”.

19 W karwińskiej filii Gimnazjum Polskiego w Cz. Cieszynie, spadkobierczyni Polskie-

go Gimnazjum Realnego im. Juliusza Słowackie-go, zainaugurowano Rok Słowackiego. W uroczy-stości wzięła udział Kawiarenka Literacka LO im. J. Słowackiego z Chorzowa.

M

AREK

SUC

MAR

EK S

UCHý

Page 3: Zwrot 03/2009

ilustrowana kronika M iesiąca kLuty 200920 Na Tradycyjnym Balu Ostatkowym

w Domu PZKO w Gródku, zorganizowa-nym przez MK PZKO, wystąpili tancerze zespołu Elan, grał p. Stebel.

21 W olbrachcickim Domu PZKO bawiono się na Balu Ostatkowym, zorganizowanym

przez MK PZKO. Do tańca grał Władysław Fol-warczny.

21 MK PZKO w Wędryni zorganizowało Wę-dryńskie Ostatki.

21 W Orłowej Lutyni bawiono się na Balu Ostatkowym MK PZKO.

21 W Domu PZKO w Stonawie odbyły się zor-ganizowane przez MK PZKO Stonawskie

Ostatki. Wystąpił ZPiT Suszanie, do tańca grał zespół Sonata.

21 Kluby Kobiet i Seniora MK PZKO Cierlicko i Stanisłowice zaprosiły do DPŻW na Ko-

ścielcu na Babskie Ostatki.

21 Chór mieszany Dźwięk zorganizował w Domu PZKO w Karwinie Raju 26. Trady-

cyjne Ostatki, czyli Pochowani Basy.

21 W Domu PZKO w Nydku odbył się Bal Ostatkowy MK PZKO.

21 Na Ostatkowym Balu Papuciowym bawili się w swoim Domu PZKO jabłonkowscy

pezetkaowcy. W programie był konkurs o najpięk-niejsze papucie, występ zespołu tanecznego, grał zespół Daniela Dronga.

21 Biały Rajd na Kamienitym zorganizował dla uczniów PSP trzyniecki Klub Kultury.

21 Potańcówka zakończyła walne zebranie MK PZKO w Piotrowicach.

21 Bal Ostatkowy w Domu PZKO zorganizo-wało MK PZKO Milików Pasieki wraz z PSP

z Koszarzysk. Zatańczył zespół Bystrzyca, do tań-ca grał Jan Młynek.

21 MK PZKO Trzyniec Osiedle zaprosił do Domu PZKO na Tarasie na tradycyjną Śle-

dziówkę.

21 Zespół Forum z Olbrachcic przygrywał do tańca w Domu PZKO w Wierzniowicach

podczas Balu Reprezentacyjnego MK PZKO.

22 Tradycyjne Ostatki zorganizowało MK PZKO w Karwinie Frysztacie.

23 Członkowie Harcerskiego Kręgu Seniora Zaolzie wzięli udział w spotkaniu z okazji

Dnia Myśli Braterskiej w Cieszynie.

24 Komisja Rozwoju Regionalnego Par-lamentu Europejskiego wzięła udział

wraz z przedstawicielami Euroregionu Śląsk Cieszyński i władz Cz. Cieszyna i Cieszyna w inauguracji wspólnego projektu Euroregionu i obu Cieszynów „Ogród dwóch brzegów”. Na Moście Przyjaźni odsłonięto tablicę informu-jącą o projekcie.

26 Spotkanie ostatkowe z pogadanką o Nowej Zelandii połączyło MK PZKO

Trzyniec I Stare Miasto z zebraniem sprawoz-dawczym.

27 O wspólnej historii Polaków i Czechów na Śląsku Cieszyńskim mówił w prelekcji

„Albo bratem, albo katem” w klubie SMP Dziupla w Cz. Cieszynie Józef SzymeczekS

27 Bal Ostatkowy zorganizowało w swojej świetlicy MK PZKO Karwina Sowiniec.

Do tańca grał Nogol Band.

28 MK PZKO w Wędryni zaprosiło do Czytelni na premierę przedstawienia teatralnego

„Królowa nocy na kamiennej pustyni”Q

28 MK PZKO Sucha Górna zaprosiło do Domu Robotniczego i Domu PZKO na Świniobi-

cie. W swoim nowym programie zaprezentował się Zespół Kabaretowy.

28 Bal Papuciowy zorganizowany został przez MK PZKO Hawierzów Sucha w świe-

tlicy Koła.

28 W Ostrawie odbył się comiesięczny ple-ner Zaolziańskiego Towarzystwa Foto-

gra ficznego.

M

AREK

CZE

CH

M

ARIA

N SI

EDLA

CZEK

Page 4: Zwrot 03/2009

miesięcznik regionalny

nr ewidencyjny MK ČR E 389

IČO 442771

Rok LX, nr 712

Wydawca: Polski Związek

Kulturalno-Oświatowy w Republice Czeskiej

przy wsparciu finansowym Ministerstwa Kultury Republiki Czeskiej

oraz Senatu Rzeczpospolitej Polskiej, za pośrednictwem

Fundacji Pomocy Polakom na Wschodzie

Redakcja: Kazimierz Kaszper redaktor naczelny

[email protected]

Czesława Rudnik redaktor

[email protected]

Anna Ludwinsekretariat

[email protected]

Rada Redakcyjna: Wanda Cejnar, Ewa Gołębiowska,

Ireneusz Hyrnik, Kazimierz Jaworski, Daniel Kadłubiec, Danuta Koenig, Bronisław Ondraszek, Władysław

Owczarzy, Zygmunt Rakowski, Kinga Iwanek-Riess, Wojciech Riess,

Jan Ryłko, Otylia Toboła, Mariusz Wałach

Adres redakcji: ul. Strzelnicza 28, P. O. BOX 97

737 01 Český Těšín (Czeski Cieszyn)tel. i faks: 558 711 582

www.zwrot.cz

Redakcja obrazu i skład: Marian Siedlaczek

[email protected]

Druk: FINIDR, sp. z o. o. Czeski Cieszyn

Redakcja zastrzega sobie prawo skracania tekstów, zmiany tytułów, nie zwraca

materiałów niezamówionych.

Cena prenumeraty rocznej 360 Kc, do uiszczenia przekazem pocztowym

lub bezpośrednio w redakcji.

Wysyłka pocztowa na podstawie umowy nr 701 001/02 z Przedsiębiorstwem

Państwowym POCZTA CZESKA, oddział Morawy Północne.

Cena egzemplarza 30 Kc

Numer zamknięto 10. 3. 2009

Zdjęcie na stronie tytułowej Michał Walach

ISSN 0139-6277

3 2 0 0 94

p r a w d a m a i l a

@ Mówi się, że wprowadzenie poczty elektronicznej zubożyło stosunki

międzyludzkie, sprowadzając je do nic nieznaczącej wymiany bez-

osobowych komunikatów. Pewnie jest w tym wiele prawdy, zdarza

się jednak – a skrzynka „Zwrotu”, przekonujemy się raz po raz, jest tego jakimś

dowodem – że wśród zaproszeń, pozdrowień, zapytań trafi się coś większego

kalibru. Jakieś westchnienie, okrzyk, uśmiech, a bywa, że i całkiem odkrywcza

próba skomentowania jakiegoś wydarzenia czy przeżycia.

Postanowiliśmy publikować te mailowe, na szybko formułowane myśli.

Wydaje nam się bowiem, że niekiedy jest w nich zawarty większy ładunek praw-

dy o nas i o naszym świecie, niż we wszystkich rubrykach w pocie czoła pro-

jektowanego numeru. Autorom zapewniamy anonimowość, gwarantujemy też,

że wersję przeznaczoną do druku będziemy z nimi konsultować.

Poza tym wszystkim, co już, jak się zdaje, trzeba nam bę-dzie spisać na straty, martwi mnie jeszcze jedno: koniec naszego dziennikarskiego śro-dowiska zawodowego. I pomy-śleć, że jeszcze jakiś czas temu było ono niemal mono-litem (przynajmniej tak się jawiło). Podczas ostatniego „garden party” nie czułem się zbyt dobrze. Panowało jakieś dziwne napięcie, które – jak mi się zdawało – wszyscy sta-rali się rozładowywać opowia-daniem dowcipów. A może je-stem przewrażliwiony?… W każdym razie czuję się tak, jakbym zawisł w próżni. Nie ma z kim szczerze poga-dać, komu się pożalić czy po prostu przekląć – jak dawniej – wspólnego wroga. Wczoraj się odprężyłem.

Mało: przekonałem się, na czym polega jedność dusz i serc. Dałem się uprowadzić zięciowi na… hokej do Trzyńca i do tej pory jestem oszoło-miony tą imprezą. Jak czte-ry tysiące gardeł rykło, to Werk Arena zadrżała w posa-dach, gracze zaś – choć go-nili resztkami sił – musieli wygrać. A co działo się po meczu, przechodzi wszelkie wyobrażenia. Ludzie (Cze-si gadający różnymi gwarami, dziesiątki kibiców z Polski

z założonymi koszulkami w barwach Trzyńca…) obejmo-wali się, ściskali, krzycze-li, śpiewali jakieś ich hymny klubowe. Po prostu: demon-stracja jedności klubowej po-nad innymi podziałami. A może przejaw tożsamości Zaolzia?Żeby było jeszcze ciekawiej

– poprzedniego dnia, w trak-cie pierwszego meczu Trzyńca z Pilznem, uhonorowano w are-nie niejakiego Edę Matuszka z okazji jego 80. urodzin. Był działaczem KS Trzyniec, spikerem boiskowym, a tak-że współpracownikiem rubryki sportowej „Głosu Ludu”. I co mu tych kilka tysięcy gardeł zaśpiewało? STO LAT! Otoczka tego widowiska

(choć sam aspekt sportowy też mi zaimponował) spowodo-wała, że odtąd bez opierania się będę pozwalał się zapra-szać na kolejne mecze.Zawsze byłem zwolennikiem

założenia (reaktywowania) polskiego klubu piłkarskiego, który by – jak sądziłem – skupił wokół siebie (jak Polonia, Lechia itd.) Polaków, którzy niekoniecznie lubią chodzić do chóru czy tańczyć oberki lub inne owięzioki. Ale nie zostałem zrozumiany. Jeśli więc się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma.

„STAry” DZIENNIKArZ

Arena dobra na smutki

Page 5: Zwrot 03/2009

raport

zima na stokach

beskidy pod śniegiem 2polecane ośrodki narciarskie 3

białe szaleństwo 4

reportaż

usłyszeć ciszę 6

skrzydła młodości

gdzie szukać idoli? 10

peryskop

ponadczasowy dokument 11pytania z podpowiedzią 11

horyzonty

kryzys: europa • ekologia 12technologie • kryzys: usa 13

rozmowa zwrotu

magdalena frydrych 14

historie ze smakiem

cukier 16

wydarzenia

pójdź pod dzwon 17

ślubnie chlubnie…w pośpiechu do… szczęścia 18

szczęście nie było im dane 21

szlakiem kół pzko

gródek 22

inspiracje

malarstwo • kinematografia 26 społeczeństwo • religia

muzealnictwo 27

historia

opisanie trzyńca 28

salon instytutu sztuki uś

okładka biblii 30

ztf przedstawia

marek suchý 32

polonijne okno na świat

szkoła polsko-mołdawska 34

szkatułka

karol tomiczek • józef kaszper 35

cieszyńskie panoptikum

historia zaklęta w pieniądzu 36

aneks

jan kubisz 38henryk jasiczek 41

recenzje

o dwóch takich, co udawali jednego 42

dialogi dachowe 43oda do radości 44

półka z książkami 45

prawda maila

arena dobra na smutki 48

konkurs • krzyżówka

© o

la s

ikor

a

mac

iej k

urty

cz

s p i s t r e s c i

m

aria

n si

edla

czek

Wśród wysp archipelagu jest kilka cieszą-cych się ogromnym wzięciem turystów. Wiele osób odpoczywa na Teneryfie, naj-

większej i najbardziej zielonej wyspie, na Gran Canarii o najbardziej zróżnicowanym klimacie i różnorodnej florze i faunie, na słynącej z winorośli Lanzarote. Zaolziacy wybrali Fuerteventurę, drugą co do wielko-ści wyspę archipelagu, leżącą najbliżej kon-tynentu afrykańskiego, Maroka i należącej do niego Sahary Zachodniej. I najbardziej przypominającą pustynię.

Wyspy kanaryjskie – tam właśnie wybrała się grupka młodych Zaolziaków. Swoimi wrażeniami dzielą się z Olgą Gorgol – na str. 6.

Widz siedzi przed przedstawieniem na wi-downi, wszystko jest przygotowane i on oczekuje, co będzie się działo. I nagle po

scenie przejdzie ktoś w zabłoconych butach. Czar wtedy pryska. Chociażby aktorzy starali się z całych sił, nie uda im się tej przestrzeni ożywić. Scena musi być w pewien sposób nie-tykalna. Już z tego przykładu widać, jak ważne jest, by zachować teatrowi jego tajemnicę.

magdalena frydrych – pochodząca z Lesznej Dolnej autorka sztuk teatralnych opowiada o swoim życiu w teatrze – na str. 14.

Ślub to moment, od którego zaczynają wspól-ną drogę. Tymczasem dla Kasi i jej męża był to początek rozstania. Zaraz po ślubie Adil wyjechał do Turcji, gdzie czekał na decyzję naszych urzędników w sprawie stałego za-meldowania. Rozłąka trwała ponad trzy mie-siące. Na domiar złego Stambuł nawiedziło wtedy ogromne trzęsienie ziemi. Wszystkie linie telefoniczne zostały zerwane. – Nie wiedziałam w ogóle, co się z nim dzieje. Zde-cydowałam się na wyjazd do Turcji.

halina sikora-szczotka odwiedziła rodzinę Katarzyny i Adila Şafaków w Bystrzycy.– na str. 18.

W salonie sztuki rozpoczynamy prezentację prac studentów i absolwentów jedynej cieszyńskiej uczelni artystycznej – Instytutu Sztuki Uniwersytetu Śląskiego. Na pierwszy ogień idą studenci I roku Pracowni Projektowania Graficznego – na str. 30.

z o d i a k o l a

mar

ian

sied

lacz

ek

Page 6: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a

3 2 0 0 96

RO

BERT

WAł

ASKI

Tegoroczna zima przejdzie zapewne do historii jako jedna z najbardziej uciąż-liwych dla mieszkańców i najwspanial-

szych dla narciarzy. Śnieg pojawił się już pod koniec ub. roku, ale w styczniu zszedł. Po-nownie zawitał w lutym, tym razem jednak w ilościach, które przeszły najśmielsze ocze-kiwania tak pesymistów, jak optymistów. Pierwsi to zwykli zjadacze codziennego chleba, którzy w drodze do pracy, na zakupy czy do szkoły musieli brodzić w wysokich zaspach bądź ślizgać się na źle utrzymywa-nych chodnikach. Drudzy to wczasowicze i miłośnicy sportów zimowych, przed który-mi otwarła się bajeczna przestrzeń zabawy i wypoczynku w cudownej scenerii beskidz-kich gór.

Szczególnie udany pod tym względem okazał się już Sylwester. Wszystkie miej-sca w ośrodkach noclegowych w Beski-dach zostały wykupione z wyprzedzeniem, a na te, na które jeszcze w październiku czy listopadzie nie było amatorów, skusili się w ostatniej chwili miłośnicy kultural-nej zabawy. O spędzeniu magicznej nocy w mosteckim hotelu Groń, dysponującym zaledwie 49 miejscami, już od września nie było co marzyć. Mimo to wczasowi-cze skuszeni atrakcyjną ofertą koncertu transwestytów i zespołu specjalizującego

Beskidy pod śniegiem

c i e k a w o s t k iPierwsze pisemne wzmian-ki o nartach zawierają śre-dniowieczne pieśni i legendy skandynawskie. narty służyły wtedy ludom północy do celów komunikacyjnych, myślistwa i techniki wojennej.

Narciarze posiłkowali się po-czątkowo tylko jednym kijem.

pierwsza wzmianka o użyciu dwóch kijów pochodzi dopiero z 1713 r.

Za kolebkę narciarstwa uważa się norwegię, gdzie w 1843 r. ro-zegrano pierwszy bieg narciarski na dystansie 5 km.

W 1850 r. w telemarku zaczęto uprawiać biegi w formie slalomu i zjazdu oraz skoki przez stopień.

Pierwszy konkurs skoków został zorganizowany w 1868 r. w christiani.

Pierwszy kurs narciarski, któ-ry zapoczątkował turystykę gór-

ską w Bes kidach, zorganizowano w 1913 r. na ropiczce.

się w tańcach latynoamerykańskich sta-wili się tu w liczbie 150 osób. – Większość nie korzystała z noclegu – mówi recepcjo-nistka Pavla Kantorowa. – Po obejrzeniu programu, wypiciu szampana i wypróbo-waniu noworocznego slalomu wyjechała do domu. Warto dodać, że dzięki dobremu zaopatrzeniu w armatki śnieżne mostecki ośrodek jest w znacznym stopniu unieza-leżniony od kaprysów pogody.

Zaolziańska część Beskidów zaroiła się narciarzami zwłaszcza w lutym, kiedy po-krywa śnieżna sięgała tu niekiedy nawet 2 m (ostatecznie ustabilizowała się na po-zimie ok. 60-80 cm). Zmierzali oni oprócz Mostów k. Jabłonkowa w kierunku Łomnej Dolnej, gdzie długość trasy zjazdowej wyno-si 860 m a różnica poziomów sięga 185 m. Dobrymi warunkami kusił ich również dzia-łający od dwóch sezonów ośrodek w Bukow-cu, tradycyjnie też ośrodek na Jaworowym. Ten ostatni jednak z uwagi na ciągłe zmia-ny właściciela i opóźniające się w związku z tym prace modernizacyjne wyraźnie stra-cił na atrakcyjności.

W sumie tegoroczny sezon narciarski wszystkie ośrodki oceniają jako bardzo uda-ny. Również dlatego, że trwał wyjątkowo długo. Świetne warunki narciarskie pano-wały w górach jeszcze na początku marca.

Page 7: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 7

z i m a n a s t o k a c h

Polecane

ośrodki

narciarskie

(wybór)Mosty k. JabłonkowaOśrodek narciarski leży u podnóża Girowej, nie-daleko słowackich granic. Jego bogata oferta, przeznaczona nie tylko dla miłośników sportów zimowych, aktualna jest przez cały rok.

Zimą do dyspozycji narciarzy są 3 trasy zjazdo-we o łącznej długości 2,1 km, sztucznie dośnieża-ne, z pełnym oświetleniem, 45 km tras biegowych, snowpark i całoroczna trasa bobslejowa.

Narciarze mogą skorzystać z 4 wyciągów. Jest wypożyczalnia sprzętu narciarskiego i markowy serwis narciarski. Wśród oferowanych usług znaj-duje się również dziecięca szkółka narciarska.

PustewnyCentrum Sportów Zimowych Pustevny leży niedaleko szczytu Ra-dhošť, 6 km od miasta Frenštát pod Radhoštěm. Posiada bardzo dobre warunki do uprawiania wszystkich sportów zimowych.

Trasy narciarskie w jego okolicy nadają się nie tylko dla wy-trawnych narciarzy, ale i dla początkujących amatorów zjeżdżania. Trasy zjazdowe, sztucznie dośnieżane i oświetlone, o łącznej dłu-gości 8,5 km, podzielone zostały na łatwe, średnio trudne i trudne. Do dyspozycji jest 44 km tras biegowych i snowpark.

Oprócz 10 wyciągów narciarskich działa dwuosobowa kolej-ka krzesełkowa i skibus. Oferta obejmuje także wypożyczalnię sprzętu narciarskiego i serwis narciarski. Prowadzona jest szkół-ka narciarska.

stożekOśrodek Narciarski Stożek mieści się na pół-nocno-wschodnim zboczu Wielkiego Stożka, przez który przebiega polsko-czeska linia gra-niczna. Urozmaicone trasy narciarskie dają możliwość wyżycia sportowego tak narcia-rzom zaawansowanym, jak i początkującym.

Do dyspozycji narciarzy są 3 trasy o róż-nym stopniu trudności, oświetlone, w razie potrzeby sztucznie naśnieżane. Trasa czerwo-na ma długość 0,8 km, czarna 1,1 km, niebie-ska 1,6 km. Snowboardzistom służy bezpłatny snowpark z railami oraz skoczniami. Odcinek slalom gigant posiada elektroniczny samoob-sługowy pomiar czasu.

Turyści mogą korzystać z wyciągów krze-sełkowych, w tym dwuosobowego, i wyciągów talerzykowych. Na miejscu są usługi w postaci serwisu narciarskiego. Prowadzone są szkoły narciarskie.

Page 8: Zwrot 03/2009

8 3 2 0 0 9

Białe szaleństwoPonad sto lat temu, pod koniec XIX w.,

wystarczyło mieć dwie deski tej samej długości, sporo odwagi lub brak wy-

obraźni i można było spokojnie szusować po zaśnieżonym stoku w Beskidach. W XXI w. narciarstwo urosło do rangi prawdziwej sztuki, a dla firm sportowych stało się świet-nym i stabilnym źródłem dochodu.

W przypadku, że w naszych Beskidach zabraknie śniegu, spokojnie można wybrać się do Alp lub słowackich Tatr, z tą jednakże różnicą, że w austriackich i włoskich Alpach ceny usług dla miłośników białego szaleń-stwa są niższe, aniżeli w sąsiedniej Słowacji. To też jeden z paradoksów ostatnich lat.

Najważniejsze jednak, by dobrze wybrać ekwipunek do jazdy. Są tacy, co kochają bie-gówki, inni z kolei wolą poszaleć na nartach zjazdowych. Bez odpowiedniego wyposaże-nia i dobrego sprzętu zabawa w górach może zamienić się w istny koszmar i psychiczną mękę. Będziemy zazdrościć innym, że wy-brali lepiej od nas i że ich narty same jadą, a my stoimy w miejscu. Warto więc dokład-nie się zastanowić, na jakim poziomie i gdzie zamierzamy szusować. I koniecznie zapytać o radę fachowca, który umiejętnie pokieruje naszą podświadomością i na pewno wybie-rze najlepszy (i najdroższy) sprzęt.

narciarstwo klasycznePod pojęciem narciarstwa klasycznego rozu-miemy m.in. biegi narciarskie. Warto pod-kreślić, że chodzi o dyscyplinę znakomicie poprawiającą kondycję i zapewniającą rów-nomierną pracę wszystkich mięśni. Biegając na nartach, wypoczywamy aktywnie na ło-nie przyrody. Ogromną zaletą biegówek jest to, że można z nich korzystać praktycznie wszędzie, także tam, gdzie nie ma wyciągów narciarskich ani stromych stoków. Jedyny warunek to odpowiednie trasy przystosowa-ne do biegania – no i śnieg.

Narty biegowe robią ostatnio sporą furo-rę także u nas. Po lutowych mistrzostwach świata w Libercu na trasach biegowych z pewnością pojawią się nowi adepci tego sportu.

Po jaki typ biegówek powinien sięgnąć początkujący narciarz klasyczny? W pierw-szym rzędzie należy pamiętać o tym, że na biegówkach niekoniecznie musimy biegać. To narty przeznaczone także do pieszych wędrówek, zwłaszcza dla osób, które na nartach biegowych stawiają pierwsze kroki. Dla amatorów najidealniejszy wariant to narty z łuską, czyli ze specjalnymi wgłębie-niami w ślizgu, dzięki którym narciarz nie osuwa się w tył, podchodząc na niewielkie

Najstarsza narta pochodząca z Grenlandii. Została wykonana ok. 1010 r. n. e.

Page 9: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 9

narty Służyły w celu usprawnie-nia poruszania się w obfitym

śniegu. Obecnie używane w celach tury-stycznych, rekreacyjnych i sportowych. Na malowidłach skalnych sprzed 4500 do 5000 lat w Rødøy w Norwegii można zo-baczyć najstarsze narty. Powstały w krajach skandynawskich prawdopodobnie poprzez przedłużanie i zwężanie rakiet śnieżnych. Materiałem, z którego wykonywano narty pierwotnie, było drewno. Obecnie zastą-pione zostało poprzez różnego rodzaju laminaty i tworzywa sztuczne. Narty w Eu-ropie rozpowszechniły się w 2. poł. XIX w., zwłaszcza po wyprawie Fridtjofa Nansena przez Grenlandię w 1887-88 r. Jest wiele rodzajów nart w zależności od budowy, kształtu, producenta. Podług wykorzystania dzielimy narty na biegowe, turystyczne, sla-lomowe, zjazdowe, skokowe i wodne.

Narty po czesku nazywają się lyže, mylo-ne czasem z łyżwami.

Łyżwy Tak jak narty mają bardzo długą historię, najstarsze

sprzed kilku tysiącleci wykonane były z kości, współcześnie z metalu. Pierwotnie służyły do szybszego i sprawniejszego po-ruszania się po zamarzniętych akwenach (jeziorach, kanałach, rzekach), obecnie słu-żą do celów rekreacyjnych.

Łyżwy po czesku to brusle.

kijki Używane są w sportach narciar-skich do zwiększenia równowagi,

zwrotności i prędkości. Dawniej używany był jeden długi kijek, na którym narciarz mógł się opierać a nawet usiąść w celu zwolnienia jazdy, obecnie używane są dwa kijki. Każdy kijek posiada na dolnej części ostrze oraz okrągły koszyk zapobiegający zbyt dużemu zagłębianiu się kijka w śniegu. Na drugim końcu kijka znajduje się uchwyt zazwyczaj z paskiem owijającym nadgar-stek, który uniemożliwia zgubienie kijka. W zależności od potrzeb narciarza kijki mogą być różnej długości i kształtu. Dawniej rów-nież do jazdy na łyżwach używano kijków.

Po czesku mamy hůlky.

sanki To mały pojazd na płozach używany do jazdy po śniegu,

zwłaszcza w terenie pagórkowatym lub w zawodach saneczkarskich. Do dużych sani zaprzęgane są konie ewentualnie psy lub inne zwierzęta pociągowe.

Sanki i sanie to po czesku sáňky i sáně.

i r e n e u s z a h y r n i k aSŁownikWyrazówPotrzebnych

wzniesienia. Popularne były kilka lat temu, obecnie jednak trudno je w sklepach zdo-być. – Także amatorzy wolą smarować nar-ty, łuski za bardzo zwalniały jazdę – uwa-ża Władysław Martynek, trener biegaczy w klubie SKI Mosty.

W górach i na nieprzetartych szlakach polecane są tzw. śladówki, czyli narty o szer-szym profilu, z łuską pod większą częścią ślizgu. Warto też zaopatrzyć się w trwałe wiązania. Początkujący narciarze powinni ponadto unikać nart przeznaczonych dla zawodowców. Są wąskie i dla amatorów praktycznie nieprzydatne. – Na wąskie nar-ty możemy sobie pozwolić tylko na dobrze przygotowanych trasach biegowych. Nie ukrywam, że cieszę się z tego, że w naszych Beskidach dobrych tras biegowych jest z roku na rok coraz więcej – mówi W. Mar-tynek.

Dodajmy, że do biegania stylem klasycz-nym należy wybrać narty dłuższe, jeżeli zaś preferujemy tzw. styl łyżwowy, powinniśmy mieć narty krótsze (ale dłuższe kijki, aniżeli do biegania stylem klasycznym).

narciarstwo alPeJskieOd kilku sezonów pierwsze skrzypce na stokach grają narty carvingowe. Nazwa wywodzi się od angielskiego to carve, czyli ciąć. Chodzi naturalnie o wycinanie skrętów na śniegu na krawędziach nart. – Narty ca-rvingowe są łatwiejsze w obsłudze, szybciej

dostosują się też do umiejętności narciarza – uważa Alojzy Martynek z klubu narciar-skiego SKI Mosty. Carvingi, w porównaniu do starych, klasycznych nart zjazdowych, ułatwiają manewrowanie, są po prostu dy-namiczniejsze i bezpieczniejsze.

Pod pojęciem jazdy carvingowej rozu-miemy poruszanie się na nartach skrętami ciętymi, bez fazy ześlizgu, z krawędzi na krawędź. Należy dodać, że nie jest to zu-pełnie nowa technika narciarska, a jedy-nie adaptacja starszej, tradycyjnej techniki wymuszona przez nowoczesny sprzęt. Ci, którzy zaczynali naukę narciarstwa przed erą carvingu, z pewnością po krótszym lub dłuższym treningu nie będą mieli trudności z opanowaniem skrętów ciętych na krótkich nartach. Ważne jest to, aby pozwolić narcie poruszać się zgodnie z jej promieniem i na-turalną krzywizną.

Na czeskich stokach, które zazwyczaj są krótsze, warto stosować narty carvingowe o promieniu skrętu 13-18 m. W Alpach, gdzie trasy są dłuższe, szersze i bardziej komforto-we, spokojnie można szusować na dłuższych carvingach, o promieniu skrętu 20-25 m i długości od 170 do 180 cm. – Wychowałem się na klasycznych zjazdówkach, ale muszę stwierdzić, że carvingi to prawdziwa rewolu-cja. Polecam je wszystkim narciarzom, dziś praktycznie nie spotyka się już na stokach innego sprzętu – stwierdził A. Martynek.

janusz bittmar

Białe szaleństwo

Page 10: Zwrot 03/2009

10 3 2 0 0 9

r e p o r ta ż

Usłyszeć ciszę Człowiek wypoczęty ma lepsze wyniki w pracy,

jest bardziej wydajny i pogodny. Żeby taki stan osiągnąć,

powinien wypoczywać przez kilka tygodni w roku.

Najlepiej trzy tygodnie w sezonie letnim i dwa w zimowym,

naturalnie poza miejscem zamieszkania. Organizm potrafi się

wtedy skutecznie zregenerować i człowiek ma siłę do wytę-

żonej pracy przez pozostałą część roku. Tak mówią lekarze

i naukowcy badający wytrzymałość ludzkiego organizmu.

Urlop w lecie jest dla większości z nas sprawą naturalną,

natomiast na wyjazd zimowy decyduje się tylko 30 proc.

naszych rodaków. A tym czasem, jak wyjaśniają eksperci,

zimowy urlop jest dla naszego organizmu bardziej war-

tościowy. Nawet kilkudniowy wyjazd relaksacyjny po-

zwala w dobrej formie dotrwać do wakacji. Im większa

różnica między klimatem miejsca zamieszkania, a miejsca

wypoczynku, tym mocniejsze jego pozytywne oddziaływa-

nie. Szok klimatyczny bardzo wzmacnia organizm.

Page 11: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

Gorące wysPy Na krótki urlop zimowy na Wyspach Kana-ryjskich zdecydowała się grupka młodych Zaolziaków. Niekonkretne plany wyjazdu mieli od dawna, gromadzili środki finanso-we, ale zdecydowali się w lutym w ostatniej chwili.

– Bilety zabukowaliśmy 3 dni wcześniej. Szefowie w pracy zgodzili się na nasz tygo-dniowy urlop – wyjaśnia Ewa. – Spodobała nam się oferta biura podróży, w cenie, która nie była wygórowana, był przelot samolotem z lotniska w Pyrzowicach, przejazd do hote-lu, noclegi i wyżywienie.

Ilość pasażerów samolotu przeczy-ła zapewnieniom o kryzysie finansowym i ograniczeniach wydatków w budżetach domowych np. na atrakcyjne wczasy. Czar-terowy samolot cypryjskich linii lotniczych był pełny. Leciało 180 osób, a trzeba dodać, że w tym samym mniej więcej czasie wylaty-wał także samolot z Warszawy.

Piękne widoki roztaczały się podczas przelotu nad Alpami i Pirenejami, trochę dłużył się lot nad Atlantykiem. Po pięciu go-dzinach pasażerowie wylądowali w Puerto del Rosario, stolicy wyspy Fuerteventura. Zi-mowe kurtki, w których dotarli do Pyrzowic, schowali głęboko na dno walizek, powitało ich ciepłe letnie słońce.

Wyspy Kanaryjskie to liczący ogółem ok. 7,5 tys. km kw. i 2 mln mieszkańców archi-pelag górzystych wysp pochodzenia wul-

kanicznego, leżący na Oceanie Atlantyckim ponad 100 km na zachód od wybrzeży Afry-ki. Wyspy Gran Canaria, Lanzarote, Fuerte-ventura, Teneryfa, El Hierro, La Palma i La Gomera oraz 6 mniejszych należą do Hisz-panii i tworzą dwie prowincje Las Palmas i Santa Cruz de Tenerife.

Wśród wysp archipelagu jest kilka cie-szących się ogromnym wzięciem turystów. Wiele osób odpoczywa na Teneryfie, naj-większej i najbardziej zielonej wyspie, na Gran Canarii o najbardziej zróżnicowanym klimacie i różnorodnej florze i faunie, na słynącej z winorośli Lanzarote. Zaolziacy wybrali Fuerteventurę, drugą co do wielko-ści wyspę archipelagu, leżącą najbliżej kon-tynentu afrykańskiego, Maroka i należącej do niego Sahary Zachodniej. I najbardziej przypominającą pustynię.

Piasek i wiatrSpośród 13 wysp archipelagu Fuerteventura ma najniższą średnią opadów, zaledwie ok. 300 mm w roku.

– Wyspę często uważa się za kawałek Sa-hary oderwanej od Afryki, opady są tu zja-wiskiem rzadko spotykanym. Ale my mieli-śmy szczęście – śmieje się Ewa. – Tuż przed naszym przyjazdem przez kilka dni padał deszcz i dzięki temu było bardziej zielono niż zazwyczaj. Na piasku zakwitły maleńkie fioletowe kwiatki, wyglądały tak niezwykle, jakby je ktoś porozrzucał specjalnie dla nas.

Odpowiedzialność za brak opadów nie-sie również wiatr. Wiejącym tu bez przerwy pasatom udaje się rozproszyć gromadzące się czasem nad wyspą chmury. Ale wiatr ma i swoje dobre strony. Łagodzi upał, który przynosi świecące przez cały rok słońce.

11

Ośrodek wypoczynkowy w Corralejo

Rybacy z Fuerteventura, na horyzoncie wzgórze na wyspie Lobos

Page 12: Zwrot 03/2009

12 3 2 0 0 9

– Wydawało się przyjemnie, ale słoń-ce ciągle przygrzewało i trzeba było często smarować się kremem, żeby nie spalić skó-ry – dodaje Ewa. – Zwłaszcza że nasza skóra była przyzwyczajona do innego klimatu.

Zaolziakom powiedziano, że przyjechali w najsroższą od 30 lat zimę. A tymczasem w cieniu było w dzień koło 20 stopni, jednak podczas spacerów i wycieczek trudno było ten cień znaleźć. Zaś w słońcu na miejskim zegarze pod liczbą ukazującą wtedy właśnie godzinę 16.30 można było odczytać jeszcze temperaturę 30,5 stopnia.

Silne wiatry nawiewają na wschodnie wybrzeże piasek saharyjski, który tworzy kilometry z rzadka porośniętych ostrymi krzewami wydm, stanowiących chroniony park krajobrazowy, i coraz to nowe plaże, łagodnie opadające w morze. Morze nie jest tu jednak zbyt bezpieczne, chodzi przecież o otwarty ocean, na którym wiatr tworzy wielkie fale. Wybrzeże zachodnie z klifami i licznymi skalnymi zatoczkami wydaje się bardziej bezpieczne, to jednak pozory, nie-widoczne są bowiem na pierwszy rzut oka zdradliwe prądy oceaniczne.

Krajobraz w głębi lądu tworzą równiny, wypasane przez hodowane tam od wieków kozy, z łagodnymi wzniesieniami i pagórka-mi bez roślinności. Najwyższe góry w połu-dniowo-zachodniej części wyspy dochodzą do wysokości 800 m n.p.m. Miasta i wioski składają się z niskich domów o płaskich najczęściej dachach, skupionych jeden obok drugiego.

turkus, lazur czy szafirFuerteventura przez długie lata broniła się przed naporem turystów. W latach 40. ub. w. zbudowano na wyspie pierwsze lotnisko, w latach 60. przybyli pierwsi turyści. Dziś już prawie 80 proc. mieszkańców, a jest ich na wyspie niespełna 50 tys., znajduje za-

trudnienie w przemyśle turystycznym. Po-wstają hotele, ośrodki wczasowe, Hiszpanie z Europy wznoszą tu swoje domy letniskowe. Wyspa przyciąga miłośników sportów wod-nych, surfing, windsurfing, kitesurfing i nur-kowanie uprawiać można tu przez cały rok. Mimo wszystko władze starają się panować nad sytuacją i utrzymać ruch turystyczny w pewnych granicach.

Zaolziacy zarezerwowali hotel w mia-steczku Corralejo, położonym na północno-wschodnim wybrzeżu wyspy. Razem z nimi przyjechało tylko 7 osób, reszta pasażerów ich samolotu wybrała do odpoczynku połu-dniową część wyspy.

– Kompleks hotelowy, w którym za-mieszkaliśmy – opowiada Łukasz – składał się z pojedynczych domków otoczonych ogrodami, co stwarzało większe poczucie in-tymności i umożliwiało lepszy wypoczynek. W ogrodach rosły różnego rodzaju palmy i kaktusy. W hotelu było sporo gości, ale pla-

że były puste. W ośrodku zawsze były wolne leżaki, a i baseny świeciły pustką.

Hotel oddalony był 1,5 km od morza. Prowadził tam wygodny deptak.

– Od razu po zakwaterowaniu poszliśmy w stronę plaży – mówi Ewa. - I zaskoczył nas zmrok, który zapadł w ciągu kilku minut. Po prostu nagle zrobiło się ciemno.

Corralejo, kiedyś wioska rybacka, liczy dziś 4 tys. mieszkańców i staje się coraz gło-śniejszym ośrodkiem turystycznym. Kursuje stąd regularnie prom na niedaleką maleńką wyspę Lobos oraz na Lanzarote. Urlopowi-czom służy park rozrywki z wieloma atrak-cjami, liczne restauracje i kawiarnie.

– Wzdłuż brzegu morza – uzupełnia Łukasz - obok drogi i ścieżki rowerowej wy-brukowano szeroką promenadę, na której co kilka metrów ustawiono przyrządy do ćwiczeń, np. drabinki, drążki. Przy każdym jest tabliczka z informacją, do czego dany przyrząd służy.

– To genialny pomysł – dodaje zachwy-cona Ewa. – Można było uprawiać jogging albo spacerować, a przy okazji pogimnasty-kować.

Ale główną atrakcją Corralejo są plaże i woda w oceanie, która przy brzegu mieni się różnymi odcieniami błękitu i zieleni. Pla-że są piaszczyste, a piasek ma piękny żółty kolor, lub kamieniste zbudowane z odłam-ków skał wulkanicznych.

– W wodzie kawałki skał wyżłobione przez morze tworzą zatoczki o głębokości ok. pół metra – wyjaśnia Ewa. – Pływają w nich małe rybki. Przy odpływie można

r e p o r ta ż

Straż przybrzeżna

Miasteczko El Cotillo na zachodnim wybrzeżu Fuerteventury

Page 13: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

tam było zanurzyć nogi nawet w środku zimy, woda była ciepła.

Oprócz spacerów i dumania w zaciszu wśród skał spędzali Zaolziacy czas aktyw-nie, zwiedzając północną część wyspy. Wy-pożyczyli rowery i pojechali na południowy zachód do miasta La Oliva, a stamtąd na północny zachód do El Cotillo, leżącego na zachodnim wybrzeżu wyspy nad otwartym oceanem. Wszechobecny wiatr początkowo pomagał kolarzom, bo wiał w plecy, i nawet droga pod górkę wydawała się łatwa. Gorzej było w drodze powrotnej. Wtedy w pełni uświadomili sobie siłę wiatru znad morza. Wrócili przez Lajares, bo było krócej.

Niezapomnianym przeżyciem była wy-prawa na Lobos.

Dźwięki naturyWysepka Lobos, doskonale widoczna z Cor-ralejo, ma tylko ok 4,5 km kw. powierzch-ni. Nazwa Lobos pochodzi od białych fok, zwanych wilkami morskimi, które kiedyś zamieszkiwały wyspę, a potem wyginęły czy raczej zostały wytępione. Ten gatunek fok żyje dziś już tylko po drugiej stronie Afryki koło Mozambiku.

Przy nabrzeżu stoi pomnik poetki Josefi-ny Plá, która w 1909 r. urodziła się na Lobos. Dziś wyspa nie ma stałych mieszkańców. Ostatnim był latarnik na drugim końcu wy-spy, ale w 1968 r. latarnię morską zautoma-tyzowano.

Najwyższym punktem wysepki jest wzniesienie o wysokości ok. 120 m n.p.m.

– Wzgórze ma już dziś formę półksięży-

ca – wyjaśnia Ewa – bo ulega silnej erozji, morze wymywa go coraz bardziej. Prowadzi na nie ścieżka i turystom wolno wyjść aż na szczyt. Po drodze natknąć można się na małe jaszczurki, których tu pełno.

W 1982 r. powstał na Lobos rezerwat przyrody. Przyroda wyspy stanowi jedyny w swoim rodzaju ekosystem, chronione są rośliny i zwierzęta. Dookoła wyspy prowadzi dróżka, którą można spacerować, ale tablicz-ki informują, żeby nie wychodzić poza nią.

Zwiedzający wyspę podziwiają piękne kolory skał, urokliwe plaże, krystalicznie czystą wodę i wszechogarniającą ciszę.

– Jedyne dźwięki to dźwięki natury.olga gorgol

zdjęcia: maciej kurtycz

13

Kompleks hotelowy w Corralejo

Park rozrywki w Corralejo

Deptak w Corralejo

Page 14: Zwrot 03/2009

14 3 2 0 0 9

s k r z y d ł a m ł o d o ś c i

Anna Siwek, studentka polonistyki na uniwersytecie ostrawskim, saj karwinaTrudne pytanie. Każdy na pewno ma jakiegoś idola – osobę (najczęściej znaną na skalę światową – akto-ra, piosenkarza…), przed którą z grymasem uznania potakuje głową, uśmiecha się, a w duchu kłania się do ziemi. A gdzie szukać takich ludzi? Uważam, że idoli się nie szuka, że oni sami pojawiają się na scenie ży-cia. My musimy ich tylko zauważyć. Potem już tylko od paru faktorów zależy, czy przykleimy do nich na-klejkę – „Mój idol”. W każdym razie trzeba mieć oczy i uszy szeroko otwarte. Przyznaję, samo natężanie zmysłów nie wystarcza, trzeba też wyjść naprzeciw nowym spotkaniom, żeby odkryć kogoś, kto zasługu-je na naklejkę idola. A może i my sami jedną otrzy-mamy?…

Roman Pociorek, student polonistyki na uniwersytecie ostrawskim, saj ostrawa

Nie mam jednego idola na całe życie. Osoby, na których się wzoruje, zmieniały się z biegiem czasu, tak jak ja się zmieniałem. W związku z tym, że moją pasją jest muzyka, tam właśnie ich znajdowałem i znajduję.

Z początku szło głównie o zespoły z czeskiego po-dwórka muzycznego, np. Kabat. Później, szczególnie dzięki temu, że grałem w P-Metodzie, skoncentrowa-łem się na polskiej scenie muzycznej. Wtedy wzorem były dla mnie takie zespoły, jak Perfect, Lady Punk, Budka Suflera, Łzy, O.N.A., Myslowitz. Teraz pasjonu-je mnie głównie jazz, więc polski PIEr2, Dave Weckl Band, Chick Corea itp. Jest ich sporo. Nie mam jakie-goś życiowego idola, który byłby czymś w rodzaju wyznacznika mojego postępowania.

Roman Lasota, finalista czeskiego wydania idola oraz polskiej fabryki gwiazdMoim idolem jest ktoś, kto podziela moją pasję. Oczy-wiście tą pasją jest muzyka. Jeżeli robi to tak dobrze, że zachwyca innych, to wtedy warto się na nim wzorować. Do grona takich osób należy na pewno Craig David, Guy Sebastian i Bobby McFerrin.

Tomasz Pustówka, student prawa na uniwersytecie karola, saj pragaSłowo idol trochę kojarzy mi się z popkulturą i niekiedy sztucznym szałem wokół niektórych gwiazd. Raczej nie powiedziałbym, że mam takich idoli. Nie znaczy to, że niektóre osobowości z dziedziny rozrywki czymś mi nie imponują. Ostatnio spodobała mi się np. Ewa Farna, a zwłaszcza sposób, w jaki udaje jej się promo-wać nasz region. Sądzę jednak, że pop idoli raczej nie trzeba traktować zbyt poważnie. Większe znaczenie mają dla mnie autorytety moralne. Takie osobowości jak prezydent Havel, ksiądz Tomáš Halík, dalajlama tybetański lub Adam Michnik mają znaczny wpływ na moje poglądy. Osoby te nie boją się walczyć w każdej sytuacji o swoje racje i wydaje mi się, że są po stro-nie dobra. I to prawdziwie mi imponuje. Rola takich ludzi jest ważna, chociażby dlatego, że zwracają oni uwagę na wartości duchowe, których w komercyj-nych mediach zdecydowanie brakuje. Zaś z generacji mi najbliższej zaimponował mi ostatnio ekonomista Tomáš Sedláček. Medialna gwiazda kryzysu finanso-wego ciekawie łączy w swoich poglądach pozornie teoretyczną ekonomię z filozofią i nauki te świetnie się dopełniają. Po prostu sympatyczny wzór do na-śladowania.

Darek Jedzok, tłumacz, felietonista Prawdę powie-dziawszy, bardziej nurtowało mnie zawsze pytanie CZY należy szukać idoli. Pierwszym stopniem

jest desperackie poszukiwanie wzorów. Prędzej czy później okazuje się jednak, że „prorocy obrastają w tłuszcz”, albo stosują klasyczną wymówkę Scho-penhauera, że „drogowskaz nie musi kroczyć po dro-dze, którą wskazuje”. Straciłem w ten sposób dzie-siątki idoli – muzyczni herosi okazali się być często niezbyt rozgarniętymi małpiszonami, u wielu wzo-rów literackich wyczułem prędzej czy później nadęty elitaryzm i snobizm. Logicznie więc nadchodzi drugi etap – faza odrzucenia wszystkich autorytetów, w swojej istocie tak samo naiwna i frustrująca, gdy okaże się, że współplemienni kontestatorzy wycho-dzą często na pozerów. Pozostaje więc pójść jeszcze dalej – wyjść „poza”, w sferę metajęzyka, nie ufać do końca ani idolom, ani burzycielom, ani sobie. Jak powiedział klasyk – każdy idiota potrafi nauczyć się

czytać. Uczcie dzieci, by kwestionowały to, co czyta-ją. Innymi słowy – idole są potrzebni i jest obojętne, czy chodzi o sportowca, muzyka, poetę czy sąsiada. Powinni jednak zostać inspiracją dla naszych działań, nie gotowym wzorem na życie.

Maria Branna, psychologGdzie szukać idoli? W zasadzie można w wielu miejscach i okolicznościach… W „Księdze rekor-dów Guinness’a”, w wynikach popularnych plebiscytów i ankiet, w „Żywotach Świętych”, wśród laureatów nagród (np. Nobla, Oscara, Krzyża Walecznego, Orderu Uśmiechu, Nagrody Darwina…), zwycięzców igrzysk olimpij-skich, w lekturze portali, jak np. blesk.cz czy pudelek.pl, wreszcie wśród pedagogów, krewnych i znajo-mych… To zależy od wyznawanych wartości. Myślę, że ważne jest być ich świadomym, a potem o wiele łatwiej wychodzi „poszukiwanie idola”. Ja nie szukam idoli, oni czasem sami się pojawiają.

izabela kapias, aktorkaIdoli można szukać wszędzie wokół siebie… Idolem mogą być zwyczajni ludzie, nie tyl-ko gwiazdy z ekranu… Dla mnie idolem staje się każda osoba, która pomaga innym.

Tomek RyłkoGdzie szukać idoli? Najlepiej tam, gdzie w ogóle ich nie widać. W czasach sztucznych autoryte-tów i pustych twarzy medialnych ludzie największych czynów zawsze są niedostrzegani. Zależy to oczywiście od kryteriów, które przyjmie-my w celu określenia idola. Jeżeli te kryteria jednak choć częściowo bliskie są wartościom duchowym lub moralnym, jeżeli nieobce są im pojednanie, pokój, szacunek do Życia i tolerancja, to nie znajdziemy ich w żadnym serialu telewizyjnym. Takie właści-wości mogą się przejawiać w sztuce, w działalności społecznej, w codziennym życiu idoli. Szukajmy ich wokół siebie, dają o sobie znać swoją pracą, zapałem, otwartą myślą i natchnieniem. Przełamują schematy i rezygnują z utartych ścieżek po to, żeby realizować swój cel jak najlepiej. O ile ten cel zgadza się z wyżej wymienionymi wartościami – są dla mnie idolami bez zarzutu.

zebrała halina sikora-szczotka

gdzie szukać idoli? (ankieta)

Page 15: Zwrot 03/2009

153 2 0 0 9

CT 2 to od dłuższego czasu najchętniej oglądany program telewizji czeskiej. Oczywiście publicznej, bo komercyjna

od razu ugrzęzła w schemacie serial-film akcji-turniej i robi wszystko, by się w nim do reszty pogrążyć. Specjalnością dwójki stały się historyczne i przyrodnicze filmy dokumentalne produkcji krajowej i zagra-nicznej, programy dyskusyjne, rejestracje przedstawień teatralnych i peryferyjnych, ale ambitnych, undergroundowych zgoła przedsięwzięć muzycznych. Prym wiodą jednak dokumenty. I to te, które zostały zre-alizowane przez studio ostrawskie.

Do miana wydarzenia roku może preten-dować zwłaszcza emitowany na początku marca film „Utajone egzekucje” (Zatajené popravy), wyreżyserowany przez Petrę Vše-lichową na podstawie scenariusza, którego była – obok Mečislava Boráka i Lenki Po-lákowej – współautorką.

Z pozoru mogłoby iść o propagandową, dobrze nam znaną skądinąd narodotwórczą publicystykę, trudniącą się dostarczaniem kolejnych dowodów prawości własnego na-rodu i nikczemności narodów ościennych. Okazja była wymarzona, ponieważ film zo-stał oparty na rozmowach z pozostałymi przy życiu mieszkańcami Ukrainy i Rosji o czeskim rodowodzie. Na szczęście nie zosta-ła wykorzystana i dzięki temu mogło powstać dzieło o wstrząsającej, ponadczasowej zgoła wymowie. Mówiące tyleż o okrucieństwach sowieckiego reżimu komunistycznego, co o tragicznym wymiarze ludzkiego losu – tu akurat zanurzonego w bezkresie cynicznego, bo obłudnie zideologizowanego, bezprawia.

Uniwersalizm przesłania tego dokumentu, przywodzący na myśl skojarzenia z arcydzie-

łami literatury antycznej, potęgowała bezna-miętna narracja kamery, z równą wstrzemięź-liwością rejestrująca zwierzenia osieroconych dzieci i przedwcześnie owdowiałych żon, jak wypowiedzi badaczy stalinowskiego ludobój-stwa i… sceny z życia współczesnych ukraiń-skich czy rosyjskich miast i wsi (samo zderze-nie mrocznych ścieżek pamięci z beztroską, biologiczną energią ulicy robi piorunujące wrażenie). Ale piętno artystycznej dojrza-łości i mądrego dystansu pozwolił odcisnąć na dziele zwłaszcza Mečislav Borák, główny przewodnik po tamtych czasach, który zgro-madzone przez siebie fakty potrafił przeka-zywać i komentować bez cienia emocji, za to z wiarygodnością olimpijczyka.

Znakomite dzieło.kazimierz kaszper

Zaolzie po raz kolejny z cudzego pod-szeptu i przy silnym medialnym aplauzie zaczęło się sobie przyglądać.

Od kilku tygodni zapraszane jest na wystawę „Zaolzie. Tożsamość” warszawskiego duetu fotograficznego Zorka Project, a w ślad za tym do lektury o swoich prawdziwych i uro-jonych klęskach i gloriach na łamach „Gło-su Ludu”. Ma za swoje. Tak długo obnosiło się przed światem ze swoją wyjątkowością, że w końcu musiał się znaleźć ktoś, kto kazał mu się w niej przejrzeć.

Zastanawia tylko jedna rzecz: dyspro-porcja między liczbą osób zwiedzających wystawę, a liczbą decybeli towarzyszącą jej medialnemu nagłośnieniu. Czyżby chodziło o rodzaj spisku? Spisku obojętności ogółu przeciwko wrażliwości elit (i na odwrót)?

A może wystawa jest po prostu projektem chybionym, któremu dla zachowania pozo-rów trafności należy systematycznie podawać kroplówkę komentarzy i wyznań, rozmów i analiz? Bo czym niby w czasach kompletnej uniformizacji wszystkich składników życia Europejczyka miałby się różnić na zdjęciu zaolziański Polak od zaolziańskiego Czecha? A obaj od cieszyńskiego, opawskiego czy ka-towickiego Ślązaka? Od małopolskiego pieka-rza czy morawskiego winiarza? Zmarszczką na czole? Lub jej brakiem? Na pewno strojem ludowym, ale wystawa nie ma ambicji folklo-rystycznych. Więc czym?

Brakiem.

W dniu, kiedy zwijano ją na zamku w Cieszynie zauważyłem, że brakuje mi na niej portretów statecznych urzędników w ciemnych garniturach. Tych dobrze zna-nych z historycznych publikacji panów pod krawatami, którzy po podjęciu kolejnej waż-nej dla polskości Zaolzia uchwały pozwolili się zaaranżować fotografowi i uwiecznić ku chwale ojczyzny. Czy to mało? Czy trze-ba więcej, by uświadomić sobie, jak długą

drogę przeszło i Zaolzie, i jego artystyczni obserwatorzy, by móc o sobie i o nim opo-wiadać w kategoriach wyłącznie ludzkich i kulturowych, a nie politycznych?

To bardzo dużo. O wiele więcej, niż nieje-den z nas chciałby zaakceptować.

I wystarczy. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy

wszystkim? Czy także tutejszym nie-Pola-kom? ap

Z k S i ę g i P A M i ą T k o W e J Fascynująca mozaika poglądów. Niby wszyscy tutaj wiemy, znamy się, a jednak takie zestawienie

niezmiernie wzbogaca. Śliczne zdjęcia!”

Gratulujemy pomysłu na wystawę. Jak na dłoni widać konglomerat sylwetek, życiorysów… I chyba nie ma w ich wypowiedziach uprzedzeń… Unia Europejska – unią, ale Zaolzie i tak jest nasze. Ale jak je teraz odbijać?”

Trzeba dołożyć dzieje Śląska Cieszyńskiego od zarania, żeby się ludzie orientowali. Ale dziękujemy i za to!!!”

Nie jest to dla mnie optymistyczna wystawa, raczej smutno.”

Děkujeme, Bůh má všechny lidi rád.”

Jestem werbuską, mieszkam w Cieszynie od 3 lat, z każdym dniem kocham tę ziemię coraz bardziej i jest to dla mnie niezwykle pouczająca wystawa.”

Wystawa obejmuje dzieje tutejszej ludności, antagonizmy, mam nadzieję, będą coraz mniejsze, będąc w mieście Cieszynie na razie dzielą nas tylko różne pieniądze! Za chwilę zapomnimy o 1919 i 1938 r. Nie pozwólmy się za bardzo zeuropeizowwać, chwała PZKO i dbałość o kulturę regionu”.

Zwiedziliśmy dziś wystawę „Tożsamość. Zaolzie” razem z wnuczkami, żeby sobie „utożsamiły”, kim są.”

(w Śląskim zamku sztuki i Przedsiębiorczości wystawa była czynna od 16.1. do 28.2.2009. stamtąd została wyekspediowana do biblioteki w karwinie.)

p e r y s k o p

ponadczasowy dokument

pytania z podpowiedzią

Page 16: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a

kryzys: europa

16 3 2 0 0 9

h o r y z o n t y

Sytuacja gospodarcza w krajach Ue– W porównaniu do recesji z początku lat 90., która była przecież dotkliwa, ta zapo-wiada się na dwa razy większą – powiedział Kenneth Wattret, ekonomista BNP Paribas w Londynie. To jego komentarz do ogło-szonego 13.2.2009 przez unijny urząd sta-tystyczny Eurostat wyników europejskich gospodarek w ostatnim kwartale 2008 r. Skurczyły się one bardziej, niż oczekiwa-li tego ekonomiści. W Niemczech wartość PKB była niższa o 2,1 proc. w stosunku do trzeciego kwartału – to najgorsze dane od czasów zjednoczenia Niemiec. Gospodarki Włoch i Francji znajdują się w najgorszym stanie od ponad 20 lat.

W całej Unii wartość PKB spała o 1,5 proc. w porównaniu z trzecim kwartałem, podobnie jak i w strefie euro. Komisja Euro-pejska przewiduje spadek PKB w UE w 2009 r. o 1,9 proc., a Mięzynarodowy Fundusz Walutowy – o 2,0 proc.

mkŹródło: „rzeczpospolita“

MotoryzacjaW styczniu w Europie zarejestrowano nie-wiele ponad 958,5 tys. nowych aut osobo-wych – podało Europejskie Stowarzysze-nie Producentów Samochodów ACEA. To o 27 proc. mniej niż rok wcześniej. To także pierwszy od 1993 r. styczeń, kiedy sprzedaż na kontynencie jest poniżej miliona sztuk. Tak wielkiego spadku (w ujęciu rocznym) nie notowano od dwóch dekad.

Jeszcze w grudniu przed spadkami obro-niło się pięć europejskich państw. W stycz-niu na minusie byli już wszyscy. Najmniej dotkliwie motoryzacyjna zapaść obchodzi

się z polskimi dilerami. Spadek sięgnął 5,3 proc. i był najniższy w Europie. Jednocy-frowy spadek odnotowano jeszcze tylko we Francji (7.9 proc.). W pozostałych pań-stwach liczba rejestracji nowych aut spadała od kilkunastu do ponad 88 proc. (Islandia).

Do państw, gdzie sprzedaż w styczniu spadła mniej więcej o połowę należą m.in.: Dania, Irlandia, Portugalia, Norwegia, Wę-gry, Estonia. Rekordziści to Saab, Chrysler i Land Rover, które nie znalazły klientów nawet na połowę aut sprzedanych przed ro-kiem. Najlepiej radzą sobie Alfa Romeo (-2,3 proc.), Audi (-6,1) i Hyundai (-16,3). Przed spadkami obroniła się tylko jedna marka – Jaguar, ale jej udział w rynku to zaledwie 0,2 proc. mz

Źródło: „rzeczpospolita”

Niemcy: Samobójstwo spekulantaSprawa była początkowo przedstawiana jako tragiczny efekt kryzysu gospodarczego. Przypominano obrazki skaczących z okien budynków przy Wall Street biznesmenów w 1929 r. na wieść o krachu na giełdzie. Ale media się pomyliły. 74-letni Adolf Merckle, miliarder z Ulm, który rzucił się pod pociąg niedaleko swego miejsca zamieszkania, nie był ofiarą załamania na rynku, lecz… wła-snych spekulacji finansowych.

W 1987 r. odziedziczył po ojcu firmę farmaceutyczną z 80 pracownikami i 4 mln marek obrotu. Był ambitny i postanowił zwiększać obroty o jedną trzecią rocznie. Ale nie przez podnoszenie produkcji i oszczęd-ności, lecz drogą skupowania podupadają-cych spółek, aby pod pozorem ich sanacji uzyskiwać zwolnienia podatkowe. Kupował

coraz więcej, zaciągał coraz większe kredyty i tworzył celowo coraz bardziej zagmatwaną pajęczynę powiązań, udziałów i własności, żeby banki nie były w stanie ich prześwietlić. W 1990 r. miał już 2 mld marek długów.

Prócz firmy farmaceutycznej Ratiopharm Merckle kontrolował ogromny koncern He-idelberg Cement, potężną grupę hurtowni leków Phoenix oraz wiele innych firm o łącz-nych obrotach 35 mld euro (dla porównania obroty koncernu Bayera są o 3 mld mniej-sze). Zatory na rynkach sprawiły, że banki domagały się coraz bardziej natarczywie zwrotu kredytów. A kiedy dowiedziały się, że Merckle stracił kilkaset milionów euro na spekulacjach akcjami Volskwagena, postano-wiły mu zabrać, co się da. Wspaniałomyślnie zagwarantowały jego żonie i czworgu dzieci zachowanie posiadanych domów, zameczku w Rostocku, sporego lasu i kilku milionów euro. Adolf Merckle nie chciał być świad-kiem unicestwienia dzieła swego życia.

Kilka tygodni przed śmiercią skarżył się w prasie: „Smutno mi, że w takich czasach jak obecny kryzys finansowy zmieniają się nagle oceny opinii publicznej. Jestem atako-wany i przedstawiany jako oszust”. Opinia publiczna miała rację, niestety. pj

Źródło: „rzeczpospolita”

Leżący w argentyńskich Andach i spływają-cy do jeziora Argentino górski lodowiec Pe-rito Moreno jest jednym z niewielu na świe-cie, który w dobie zmian klimatycznych nie kurczy się. Mało tego – zasilany padającym w górach śniegiem wydłuża się codziennie o kilka metrów, rocznie aż o 700 m.

Rosnąc, zamyka jedną z zatok jeziora i podnosi poziom jej wód. Co kilka lat na-pięcie pomiędzy wodą a lodem sięga punktu

krytycznego i czoło lodowca spektakularnie pęka, przyciągając tysiące widzów. W ten sposób Perito Moreno pozbywa się lodu, który narastał od poprzedniego „krachu”.

Słynny lodowiec ma 257 km kw. po-wierzchni, 30 km długości i – średnio – 70 m wysokości. Spływając do jeziora Argentino, sięga aż 170 m pod jego powierzchnię.

tomŹródło: „gazeta wyborcza”

produkt krajowy Brutto (pkB) w wybranych krajach

iV kwartał 2008

prognoza 2009

Czechy -0,6 % 1,7 %Francja -1,2 -1,8 %Niemcy -2,1 % -2,3 %Polska 0,0 % 2,0 %Węgry -1,0 % -1,6 %Wielka Brytania -1,5 % -2,8 %

Lodowiec odporny na ciepłoekologia

Page 17: Zwrot 03/2009

kryzys: usatechnologie

3 2 0 0 9

h o r y z o n t y

17

Budżet obamySamolot zastąpi rakietę

Pod koniec lutego prezydent USA Barack Obama przedsta-wił budżet federalny, który jest obciążony największym deficy-tem od czasu II wojny światowej sięgającym 1,75 bln dol. Obama proponuje zwiększenie tegorocz-nych wydatków do poziomu 3,9 bln dol., w 2010 r. do sumy 3,55 bln dol.

Większość środków na nowe wydatki w ciągu najbliższych 10 lat pochodzić ma ze zwiększo-nych wpływów podatkowych od osób najbogatszych, którym wy-gasną wprowadzone przez po-przedniego prezydenta George’a W. Busha ulgi podatkowe. Jedno-cześnie obniżone zostaną stopy opodatkowania klasy średniej.

Rozpoczynający się 1 paź-dziernika budżet na rok fiskalny odziedziczył 1 bln dol. deficytu po aministracji Busha, ale zawie-ra również plan ratunkowy Oba-my (wart 787 mld dol.) oraz – jak to nazywa prezydent – „uczciwie skalkulowane” koszty wojen w Iraku i Afganistanie, których Bush nie uwzględniał w dosta-tecznym stopniu w planowaniu budżetowym.

Jednocześnie Obama zapo-wiada obniżenie deficytu o po-łowę do końca swojej pierwszej kadencji. Obecnie sięga on 12,3 proc. PKB, czyli najwyższego odsetka od 1945 r., gdy wyniósł 21,5 proc. PKB. Założenia ma-kroekonomiczne budżetu prze-widują spadek PKB -1,2 proc. w br. i wzrost 3,2 proc. w 2010 r. Wśród dużych wydatków – obok zaakceptowanego już przez Kon-gres „planu ratunkowego” – jest jeszcze dodatkowe 750 mld dol. pomocy dla gospodarki oraz wydatki na reformę opieki zdro-wotnej, dzięki której opieką tą zostanie objętych 47 mln nie-ubezpieczonych Amerykanów.

Skylon, kosmiczny pojazd bezzałogowy, może zastąpić francuskie rakiety Ariane i wyruszyć z satelitami na or-bitę już za 10 lat.

Projekt brytyjskiej firmy Reaction Engines Limited został wsparty sumą miliona euro pochodzącą z budże-tu Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA).

Ponad 80-metrowej długości, startujący z tradycyj-nego pasa startowego, samolot będzie mógł dostarczyć na orbitę 12 ton ładunku i wrócić, lądując na tym sa-mym pasie startowym, z którego wyruszył. Pieniądze ESA mają umożliwić opracowanie podstawowej tech-nologii napędu pojazdu z nowatorskimi silnikami.

– Start tradycyjnej rakiety na orbitę to koszt co najmniej 100 mln euro. Obniżenie tych gigantycz-nych kosztów zależy od znalezienia sposobu na start ze zwykłego lotniska, dostarczenie satelity na orbitę i bezpieczny powrót – powiedział Alan Bond, menedżer z firmy Reaction Engines.

Rozwiązaniem ma być technologia o nazwie Sabre, która polega m.in. na zastosowaniu silników działają-cych jak odrzutowe i rakietowe. Tlen czerpany będzie z powietrza, a gdy będzie go coraz mniej, silnik będzie korzystać z utleniacza. Problemem przy dużej prędko-ści w atmosferze jest temperatura: gazy wpadające do silnika rozgrzewają się do ponad 1000 st. C. Konieczne będzie schłodzenie gazów atmosferycznych, zanim do-staną się do wnętrza silnika.

Reaction Engines chce ten problem rozwiązać, sto-sując wyrafinowany wlot z systemem chłodzenia. Urzą-dzenie ma być tak skuteczne, że w ciągu 1/100 sekundy obniży temperaturę wpadających do silnika gazów do minus 130 st. C. Dzięki pieniądzom z ESA firma Reac-tion Engines zbuduje pierwszy testowy silnik z nowym sytemem chłodzenia wlotu w swoich zakładach w Cul-ham.

Europa dysponuje skuteczną technologią transpor-tu satelitów na orbitę w postaci rakiet Ariane. Problem w tym, że to drogi sposób. Dzisiaj cena katalogowa wy-słania rakiety Ariane na orbitę wnosi 160 mln euro.Chcąc sprostać rosnącej konkurencji, zwłaszcza teraz w obliczu recesji w gospodarce, Europa musi znaleźć tańszy sposób wysyłki sprzętu na orbitę.

Zadanie to zjednoczyło europejskie firmy pracujące na rzecz podboju kosmosu. Dlatego problemy konstruk-cji Skylona pomogą rozwiązać EADS Atrium, Niemiec-ka Agencja Kosmiczna i Uniwersytet w Bristolu. Firmy obliczyły, że koszt jednego startu Skylona wyniesie 10 mln euro.

kuŹródło: „rzeczpospolita”, internet

Nowy kursNowe perspektywy są jasno wyłożone i nam, przyzwyczajonym do budżetów Busha sta-nowiących na każdym kroku obrazę naszej inteligencji, aż trudno w nie uwierzyć. Jeśli budżet Obamy zostanie wprowadzony w ży-cie, wyznaczy Ameryce zupełnie nowy kurs. Obawy, że prezydent może poświęcić swoje „postępowe priorytety” i zadowolić się „dłu-baniną na obrzeżach systemu podatkowego”, okazały się bezpodstawne.

PAUL KRUGMANLaureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii

koniec epoki ReaganaBudżet Obamy stanowi zakończenie 30-lecia naznaczonego wpływem Ronalda Reagana i jego entuzjastów. Wzrost podatków płaco-nych przez najbogatszych jest ostrzejszy niż za Billa Clintona. Także zmniejszenie podat-ków dla wszystkich pozostałych jest bardziej radykalne. Najwyraźniej Obama próbuje ła-godzić narastającą w ostatnich trzech deka-dach nierówność ekonomiczną.

„International Herald Tribune”

Nic o bankachW kontekście koniecznych działań, które mają ustabilizować system finansowy, jeden temat wciąż pozostaje w Ameryce tabu – ani prezydent, ani sekretarz skarbu Timothy Ge-ithner, ani szef Fed Ben Bernanke nie chcą mówić o nacjonalizacji banków. Inaczej na-tomiast zachowują się przedstawiciele pra-wicy, w tym Alan Greenspan, którzy optują za tymczasową nacjonalizacją najbardziej uwikłanych w kłopoty banków. Zamiast kroplówki z pomocą publiczną państwo powinno zaaplikować im nacjonalizację, do-prowadzić do porządku ich bilans, a potem szybko sprzedać.

Brytyjski „The Economist”

Źródło: „gazeta wyborcza”

opinie

Page 18: Zwrot 03/2009

18 3 2 0 0 9

r o z m o wa z w r o t u

Dramat powszechnie uważany jest za naj-trudniejszy rodzaj literacki. Czy zgadza się pani z teorią, że łatwiej napisać wiersz czy opowiadanie niż sztukę teatralną?Na pewno tak. Ja sama pisałam najpierw wierszyki, potem opowiadania, a dopiero później zafascynował mnie dialog, lubiłam składać słowa tak, aby powstała jakaś sytu-acja. Można powiedzieć, że szukałam spo-sobu, aby z tego, co napiszę, mógł powstać teatr. Potem przyjęto mnie na dramaturgię w DAMU i stąd miałam już tylko niewiel-ki krok do pisania sztuk. Do dziś nie wiem, w jaki sposób należy pisać sztuki, i nikomu nie umiałabym poradzić, jak to robić. Nie znam recepty. Może dlatego jest to takie trudne, a zarazem fascynujące. Że za każ-dym razem trzeba poszukiwać od nowa. Nie wiem, jak z innymi, ze mną jest właśnie tak.gatunki epickie i liryczne są tworami zamkniętymi, prezentowanymi czytelni-kowi tak, jak zostały napisane. Co przeżywa autor dramatu, widząc, jak jego utwór ożywa na scenie w formie nadanej mu przez wyobraźnię reżysera?Miałam do tej pory wielkie szczęście, że za reżyserię moich sztuk zabierał się zawsze ktoś, komu mogłam ufać. Kto mnie tak tro-chę wpuścił do swego wnętrza. Ma to swój specyficzny urok. Słowa i wyobrażenia ma-terializują się. Mają nagle krwiobieg, struny głosowe, poruszają się i coś robią. To mnie nigdy nie przestanie fascynować. Zdarza się oczywiście, że niekiedy człowiek cierpi. Widzi jakąś sytuację i w duchu pluje sobie w brodę, że nie napisał tego inaczej. Pozo-stali tego nie rozumieją, wydaje im się to dobre i tylko ja sama wiem, że było to głupie z mojej strony. Na szczęście nie przeżyłam na własnej skórze takiego koszmaru, żeby ktoś z tego, co napisałam, stworzył nic nie-mówiący bełkot. Myślę jednak, że to się zda-rza i każdy nietaktowny reżyser ryzykuje,

że z jego powodu siedzący na widowni autor dostanie zawału. Czy pisząc dialogi, ma pani już przed oczyma wizję realizacji scenicznej całego przedsię-wzięcia?Najczęściej tak nie jest. Kiedy piszę, nie po-trafię jednocześnie reżyserować. Zadaniem autora jest napisanie – możliwie jak najle-piej – szkicu teatralnego. Reżyser widzi po-tem słowa w akcji i w obrazach. Z dwuwy-miarowego robi trójwymiarowe. Oczywiście jako autorka nie mogę uwolnić się od tego, by sobie tego jakoś nie wyobrażać! Mam w głowie zarysy, widzę pojedyncze przestrze-nie i wiem, jak wyglądają wszystkie postacie i jak poruszają się w tych przestrzeniach. Jakby leciał mi przed oczyma film. Moje wyobrażenia są jednak najczęściej zupełnie inne niż końcowa realizacja sceniczna, którą stworzy reżyser. I dobrze, że tak się dzieje.Jest pani absolwentką dramaturgii praskiej szkoły teatralnej DAMU, gdzie uczono panią rzemiosła dramatopisarstwa. Czy czuje się pani rzemieślnikiem, czy bardziej artystką tworzącą sztukę?Nie uczono nas w szkole, jak pisać sztuki. A jeśli gdzieś tego uczą, to jest to trochę łgar-stwo. Jestem niemal pewna, że nie można się tego nauczyć. Można się tym interesować, uczyć się zrozumienia konstrukcji dramatu, studiować to. Ale nikt nie potrafi zaręczyć, że ten, kto ukończy kurs twórczego pisania i pozna teorię dramatu na celująco, będzie pisać sztuki teatralne. W szkole uczono nas czytania tekstu dramatu. Ale nie pisania. Prawidłowego odczytywania sztuki można się jeszcze nauczyć, lecz pisanie to już coś więcej.Jak wielką inspirację stanowi w pani twórczości wielokulturowe środowisko, w którym pani wyrastała?Osobiście znajduję inspirację niemal we wszystkim! Jeśli chodzi o moje śląskie ko-

rzenie, nie użyłabym słowa inspiracja, lecz determinacja. I to w najlepszym tego słowa znaczeniu. Urodzić się i żyć w środowisku, w którym mieszają się narody, oznacza być na wieki wzbogaconym wewnętrznie i na-znaczonym. Nie potrafię powiedzieć do-kładnie, dlaczego.Wybór uczelni narzucił niejako język, którym posługuje się pani w pracy. Czy próbowała pani kiedy pisać po polsku?Rozpoczynając studia w DAMU znajdowa-łam się w takim okresie swej wrażliwości, kiedy zaczęłam określać sobie – oczywiście nieświadomie – jakiś „styl pisania”. Gdybym poszła na studia do Polski, pisałabym za-pewne po polsku. Teraz, po siedmiu latach, od kiedy odeszłam do Pragi, już tego nieste-ty nie potrafię.Uniwersalność tematyki pani utworów każe przypuszczać, że zrozumiałe będą także dla widza obcego. Czy myślała pani o prze-kładzie sztuk na język polski i zaproponowa-nie ich widzowi w Polsce?Oczywiście! Ciągle naciskam na pewnego swego kolegę, który dobrze przekłada, aby przetłumaczył moją sztukę „Dorotka”. Może wkrótce się to uda. Oczywiście trudno na kogoś naciskać, jeśli nie można mu zapłacić. Gdyby jakiś teatr zamówił moją sztukę, by-łoby inaczej.Czy znajomość języka i kultury polskiej ma jakieś znaczenie w pani pracy?Ciekawe, że chociaż nie piszę swoich sztuk po polsku, jest w nich zakodowany jakiś pol-ski sposób myślenia. Sama oczywiście na to nie wpadłam, ale wiele osób, które czytają moje sztuki, ma takie wrażenie. To zapewne również element tej determinacji, o której mówiłam. Z drugiej strony są to oczywiście te praktyczne udogodnienia. Tłumaczę tekst z języka polskiego na czeski, porozumie-wam się z teatrami w Polsce, odczuwam te korzenie i rozumiem odmienność obu kul-

zafascynował mnie dialogmagdalena frydrych pochodzi z zaolzia. pracuje w teatrze klicpery w hradcu králové jako kierownik literacki.

za swój największy sukces uważa to, że potrafiła otoczyć się ludźmi, z których czerpie energię i inspirację. mając 24 lata, została laureatką nagrody im. evalda schorma za oryginalną sztukę teatralną „dorotka”

i słuchowisko radiowe „hřiště”. jej twórczość cechuje tragikomiczna tematyka, poetyka wrażliwości przetkana nitkami okrucieństwa i minimalizm środków wyrazu. w zeszłym roku „dorotkę” w wykonaniu praskiego teatru Švandy

obejrzeli w cz. cieszynie widzowie XiX międzynarodowego festiwalu teatralnego Bez granic.

Page 19: Zwrot 03/2009

193 2 0 0 9

tur. Obecnie na przykład współpracuję jako autorka z teatrem w Zielonej Górze.Na ile polski teatr znany jest wśród otacza-jących panią osób?Wielu moich przyjaciół, którzy studiowali w Pradze razem ze mną, bardzo ceni polski teatr. Pod pojęciem polskiego teatru każ-dy wyobraża sobie od razu Grotowskiego, Kantora, Witkacego, Różewicza. To są wy-znaczniki nie tylko w kontekście polskiego teatru. Są to do pewnego stopnia bożyszcza, wzory. Jest więc kogo naśladować. Powiąza-nie czeskiego teatru z teatrem polskim na pewno istnieje. Wydział Teatralny w Pra-dze na przykład regularnie współpracuje z teatrami w Polsce. Polacy mają emocje, nie boją się ich, no a Czesi znów mają ten swój ironiczny poniekąd dystans. Te tradycje są odmienne i moim zdaniem bardzo dobrze się uzupełniają.Jest pani kierownikiem literackim teatru w mieście średniej wielkości, niezbyt oddalonym od stolicy. Czy odczuwana jest w tym teatrze prowincjonalność, rozumiana bardziej w sensie mentalnym niż geogra-ficznym?Prawdę mówiąc, nie odczuwam tego w ten sposób. Być może Hradec jako miasto jest tu wyjątkiem. Mieszkańcy po prostu nie mają kompleksu, że nie żyją w Pradze czy gdzieś indziej. Wzbudza to moją sympatię. Cieszą się z tego, gdzie są. Tak samo odczuwam to w naszym teatrze. W ogóle nie mam wraże-nia, że robię teatr „na prowincji”.Jak teatr prowincjonalny, którego misją jest również niesienie kultury szerszemu ogółowi społeczeństwa, radzi sobie ze swoją elitarnością?Nie potrafię myśleć w ten sposób. Wszystko da się połączyć i nie potrzeba do tego wiel-kich kompromisów. Nie potrafię powiedzieć sobie: to jest teatr prowincjonalny, a tamto nie. Teatr jest albo dobry, albo zły.Czy zgadza się pani z twierdzeniem, że te-atr, który przecież oczyszcza, bo przeżywa-my w nim katharsis, jest czymś odświętnym i tak należy go traktować?Jestem przekonana, że tak jest. Proszę wy-obrazić sobie sytuację, że widz siedzi przed przedstawieniem na widowni, kurtyna jest otwarta czy zamknięta, to obojętne. Wszyst-ko jest przygotowane i widz oczekuje, co będzie się działo. I nagle po scenie przej-dzie ktoś, kto nie powinien tam być, np. ktoś w zabłoconych butach. Albo proszę wyobra-zić sobie widzów, jak wchodzą do teatru przez scenę. Czar wtedy pryska. Chociażby

aktorzy starali się z całych sił, nie uda im się tej przestrzeni ożywić. Scena musi być w pewien sposób nietykalna. Już z tego przykładu widać, jak ważne jest, by zacho-wać teatrowi jego tajemnicę. Należy pani do młodego pokolenia. Czy ma pani jakąś receptę na zainteresowanie mło-dych ludzi sztuką teatru?Może to zabrzmi niewiarygodnie, ale to py-tanie zadajemy sobie w teatrze niemal co-dziennie! Przyprowadzić młodych ludzi do teatru jest chyba zadaniem najtrudniejszym! Teatr w dzisiejszych czasach ma ogromną, absolutnie kuloodporną konkurencję. Nie wiem, jak to zrobić. Zapewne starać się robić swoją pracę jak najlepiej, aby młodzież przy-szła. A jeśli przyjduie raz i spodoba jej się, być może przyjdzie i po raz drugi.

rozmawiała czesława rudnik

magdalena frydrych ur. 14.12.1982, pochodzi z trzyńca lesznej dolnej. po maturze w gimnazjum polskim w cz. cieszynie studiowała dramaturgię na praskiej uczelni artystycznej damu. w obec-nym sezonie rozpoczęła pracę jako kierow-nik literacki w teatrze klicperovo divadlo w hradcu králové, wcześniej współpraco-wała m. in. z teatrami w kladnie i chebie. jest autorką słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych. „panenka z porcelánu” (2004) zrealizowana została w czeskim radiu. „na Věky” (2005) napisała jako rezydent dla te-atru divadlo letÍ. „dorotka” (2006) miała premierę w marcu ub. r. w teatrze Švando-vo divadlo na smíchově w pradze. „hřiště” (2006) powstało dla radia Vltava.

AR

CHIW

UM M

. FRy

DRyC

H

Page 20: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a

3 2 0 0 920

HA

LA S

IKOR

A

Chociaż za ojców produkcji cukru z trzciny cukrowej uważają się Chińczycy, to wszystkie fakty

wskazują na to, że nauki pobierali u Hindusów. W „Historii naturalnej” Su Gonda z VII w. n.e. czytamy: „Cesarz

Taihong wysłał robotników do Indii oraz do Bengalu, by nauczyli się sztu-ki produkcji cukru”. Według legendy, przodkowie Buddy pochodzili z kra-iny cukru, Guru (tak nazywano kiedyś Bengal). Sanskrycki poemat epiczny Ramajana z 1 200 r. p.n.e. opisuje ban-kiet, na którym „stoły zastawione były słodyczami, syropami oraz trzciną cukrową do żucia…”. Siedem wieków później w czasie wypraw Dariusza Wielkiego, trzcinę cukrową odkryli Persowie, którzy mówili o niej, że daje miód bez udziału pszczół. Dzięki nim trzcina cukrowa rozprzestrzeniła się na całym Środkowym Wschodzie.

Nim cukier trafił do Greków i Rzymian, syropu z trzciny używali Egipcjanie i Fenicjanie, szczególnie w medycynie. Warto podkreślić, że syrop ten należał do najdroższych artykułów spożywczych i oczywiście trudno dostępnych. Starożytni auto-rzy na cukier używali terminu sac-

charum będącego grecko-łacińskim przekształceniem słowa sanskryckiego sarkar lub siakkar.

Podczas gdy na Bliskim Wschodzie cukier stawał się coraz popularniejszy i sięgały po niego osoby mniej zamożne, w Europie był przez całe średniowiecze artykułem zarezerwowanym dla elit. Określenie cukru jako artykułu „indyj-skiego” (nazywany był „solą indyjską”) uczyniło go jeszcze bardziej egzotycz-nym i cennym. I oczywiście można było na nim dużo zarobić. Dlatego też pod koniec X w. Fenicjanie zaczęli budować magazyny, z których rozprowadzali cu-kier po Europie. W tym samym czasie Arabowie założyli na Krecie pierwszą „przemysłową” rafinerię cukru. Co cie-kawe, nazwa arabska Krety brzmiała Quandi, co oznacza cukier skrystalizo-wany. Arabowie „odkryli” również kar-mel – kurat al milh czyli głowę „słodkiej soli”, który na początku używany był głównie w haremach w celu… epilacji.

Największym ośrodkiem handlu cukrem stała się Wenecja. W 1319 r. rozpoczęto dostarczać go do Anglii a ówczesna cena, w przeliczeniu na dzi-siejszą wartość dolara, wynosiła ok. 100 dol. za 1 kg. Do 1400 r. jego cena była 10-krotnie wyższa niż miodu. To nieja-ko zmusiło Europejczyków do działania – próbowano zaszczepić uprawy trzciny cukrowej w Europie Południowej. Bez większego rezultatu. Dopiero na Made-

rze, Wyspach Kanaryjskich i Haiti (Kolumb zabrał ze sobą sa-dzonki trzciny cukrowej) udało się założyć plantacje i od 1650 r. na rynku euro-pejskim zaczął przeważać cukier z „nowego świata”.

Tak na marginesie – pierwsza ofi-cjalna wzmianka o rumie, który – jak wiadomo – produkowany jest z trzciny cukrowej, pochodzi z XIV w. Marco Polo w swych pamiętnikach wspomi-na o „bardzo dobrym winie z cukru, którego kilka kieliszków wystarczy, by być pijanym”. „Wino” z cukru zaczęto nazywać rumem dopiero w 1688 r. – od angielskiego rum, będącego skrótem od rumbullion lub rumbustion.

Chociaż już w 1575 r. agronom francuski Olivier de Serres odkrył i opisał w swej pracy Théâtre d’Agri-culture fakt posiadania przez buraki dużej zawartości cukru, to dopiero w 1786 r. Franz Karl Achard, Francuz mieszkający w Prusach, opracował procedurę na przemysłową produk-cję i rafinerię cukru z buraka. Dzięki finansowej pomocy Fryderyka Wilhel-ma III w 1801 r. nabył majątek Konary (wtedy Kunern) na Śląsku i tam urzą-dził pierwszą cukrownię. Rok później ruszyła pierwsza kampania buracza-na. Jednak szybki rozkwit przemysłu cukrowego zawdzięczamy Napole-onowi Bonaparte. W czasie blokady kontynentalnej w 1811 r. wydał dekret o uprawie buraków na terenie obej-mującym 32 tys. ha, co miało uwolnić gospodarkę francuską od importu z kolonii. Od tego czasu produkcja cu-kru z buraków przyjęła się w Europie na dobre i w 1880 r. przekroczyła po raz pierwszy światową produkcję cu-kru trzcinowego.

izabela kraus–żur

SIAKKAR POSPOlITy

h i s t o r i e z e s m a k i e m

Page 21: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 21

w y d a r z e n i a

Kiedy 81 lat temu datyńscy Polacy sformu-łowali zasady Babskiego Balu, zapewne nie przypuszczali, że ta ich oryginalna

wiejska impreza nie tylko przetrwa dziesię-ciolecia, ale poprzez przenosiny do sąsiednich Błędowic Dolnych, przerodzi się w atrakcję dla całej szerokiej okolicy. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że dziś datyński Babski Bal, urządzany tuż pod hawierzowskim blokowi-skiem, jest jedną z reprezentacyjnych imprez datyńsko-błędowickiego środowiska polskie-go, na której… należy bywać.

Zasługę w tym, że tradycja Babskich Balów trwa, ma rodzina Alfreda Kołorza – bodaj ostatnia maleńka wysepka pol-skości w kresowych Datyniach Dolnych – wspierana gronem błędowickich przyjaciół. Co ciekawe, uczestnikami Babskich Balów są nie tylko Polacy. Bardzo licznie przychodzą na nie również Czesi, akceptując polską ich oprawę z polonezem, kotylionami i kwiata-mi dla pań czy też żywo reagując na pole-cenia i dowcipy polskojęzycznego wodzireja oraz tańcząc w rytm przeważnie polskiego repertuaru orkiestry i wokalistów. Czyżby model zgodnego współżycia wzajemnie to-lerujących się etników na narodowościowo zróżnicowanym terenie? Identycznie było w sobotę 14 lutego br., kiedy to odbywał się kolejny Babski Bal we wszystkich lokalach Domu PZKO w Błędowicach Dolnych.

O wyjątkowości datyńsko-błędowickiego Balu decyduje kilka charakterystycznych jego cech: przez cały czas trwania impre-

zy (wyjątek: jeden taniec o godz. 23) panie wybierają panów; para, którą podczas tańca nakryje sterowany przez dzwonnika dzwon, ma prawo do okładania się pod nim – ale najwyżej przez dwie minuty – pocałunka-mi (tym razem, jako że były walentynki, namiętnych nie brakowało); każdorazowo żelaznym punktem programu jest taniec niemłodych już i postawnych chłopów, po-zujących na zwiewne, skąpo ubrane baletki;

punktem kulminacyjnym każdego Balu jest wybór Lwa Salonu (zostaje nim facet, któ-ry zaliczył najwięcej wizyt z partnerką pod dzwonem i posiada największą liczbę koty-lionów).

Walentynkowy Babski Bal przeszedł do historii jako bardzo udany. Na jego sukces zapracowały trzyniecka grupa muzyczna „Mr. BABY” z charyzmatyczną i zgrabnie tańczącą wodzirej Ewą Troszok, zespół tan-cerek z Wędryni „To my”, roztańczeni chłopi alias Filipinki, rewelacyjna kapela „Kamra-ci”, Bartnicki ze swą dyskoteką, a także całe organizacyjno-gastronomiczne zaplecze… Ciekawe, czym zaskoczy ono uczestników kolejnego Babskiego Balu, który odbędzie się 16.1.2010 r? (s)

fot. anna kołorz

Charakterystycznym atrybutem datyńskie-go Babskiego Balu jest dzwon wiszący nad par-kietem. Zręcznie sterowany przez długoletniego, doświadczonego dzwonnika Alfreda Kołorza, raz po raz opada na tańczące pary, stwarzając im bardziej intymną atmosferę.Datyńsko-błędowiccy babo-chłopi tym razem wystąpili w roli Filipinek.Pucybutem na 20 minut zostaje chłop przyła-pany na złamaniu żelaznej zasady, że na Babskim Balu baby wybierają chłopów.

pójdź pod dzwon

Page 22: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 922

~ ślubni e c h lubni e , a l b o durni e ~

wyJazD Do anGliiTuż po ukończeniu studiów w cieszyńskiej filii Uniwersytetu Ślą-skiego pojechała do Anglii. – Wyjechałam na dwa lata do pracy jako au-pair – wspomina. – Rodzina, której dzieci pilnowałam, wyprowa-dziła się jednak do innego miasta i musiałam sobie poszukać innej pracy. Zatrudniłam się w restauracji.

Do Anglii wyjechała, jak zresztą większość rodaków, by zarobić trochę grosza i podszkolić swój język. Chodziła trzy razy w tygodniu do szkoły. W Anglii organizowane są specjalne kursy językowe dla cudzoziemców. Na zajęciach spotkała Adila. – Zaiskrzyło między nami – opowiada i przyznaje, że na początku wcale nie wiedziała, że ma do czynienia z mężczyzną z Turcji. W szkole wszyscy mówili

po angielsku. Najpierw pomyślała, że jest może Włochem, albo Hisz-panem. Kiedy już dowiedziała się, że jej ukochany pochodzi z Turcji i jest muzułmaninem, nie czuła żadnych obaw. – To była miłość od pierwszego wejrzenia. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że coś może mi zagrażać – śmieje się.

Przyznaje jednak, że wiele osób starało się ją przestrzec przed tym związkiem. Na tłumaczenia, że Adil jest porządnym i bardzo ciepłym człowiekiem, odpowiadali, że „oni” zawsze na początku bywają mili, a po ślubie wszystko się zmienia. Rodzina pani Kasi przyjęła go bez uprzedzeń. – Być może mieli jakieś obawy, ale przede mną tego nie okazywali. Poszłam za głosem serca i nie żałuję.

katarzyna şafak, z domu piechaczek, pochodzi z bystrzycy. tam również mieszka u rodziców ze swoim mężem adilem şafakiem.

mają dwójkę dzieci, starszego adila i młodszego michaela. pani kasia pracuje jako nauczycielka w polskiej podstawówce w gródku,

jej mąż prowadzi w bystrzycy sklep z odzieżą.

W pośpiechu do… szczęścia

Şafakowie stworzyli harmonijną, tolerancyjną rodzinę.

M

ARIA

N SI

EDLA

CZEK

Page 23: Zwrot 03/2009

233 2 0 0 9

~ ślubni e c h lubni e , a l b o durni e ~

Powrót na zaolzieZdecydowali się na ślub. Wcześniej jednak musieli postanowić, gdzie zamieszkają. Dla niego życie w Stambule byłoby zupełnie naturalne. Bez najmniejszego problemu znalazłby zatrudnienie. Wtedy jednak ona musiałaby pozostać w domu, bo szanse na to, że znajdzie pracę w Turcji, były znikome. – Na rolę gospodyni domowej nie mogłam się zgodzić – odpowiada kategorycznie. Postanowili osiąść w Bystrzycy.

Istniała jeszcze możliwość pozostania w Anglii. – Najpierw my-śleliśmy, że jeszcze tam przez jakiś czas popracujemy, coś zarobimy i dopiero potem wrócimy. Ale Adil wyjechał na chwilę do Turcji i nie dostał po raz drugi wizy do Anglii. Zostałam więc na Wyspach Brytyjskich sama. Chcieliśmy jednak być razem, więc musiałam się zdecydować: albo wyjazd do niego, albo powrót do domu. Na szczęście Adil zdobył wizę do Republiki Czeskiej i było po kłopocie. Zamieszkaliśmy u rodziców.

szybki ślubŚlub odbył się w czerwcu 1999 w Bystrzycy. Nie mieli drugiego w Turcji. – Planujemy jeszcze coś, ale… – pani Kasia przerywa, jakby bała się zapeszyć. Za chwilę tłumaczy: – Śluby i wesela są w Turcji bardzo okazałe. Zaprasza się nawet tysiąc gości. A przyjęcia weselne odbywają się w sali gimnastycznej. Myśmy ani finansowo, ani orga-nizacyjnie nie byli na to przygotowani.

Uroczystości w Bystrzycy też były skromne. Ślub w Urzędzie Sta-nu Cywilnego, zamiast wesela obiad w domu. Tak nie wygląda wy-marzony dzień weselny. Państwo młodzi nie mieli innego wyjścia. – Adil dostał wizę do Czech tylko na miesiąc. Musieliśmy zdążyć

z załatwieniem wszystkich formalności w tym okresie – tłumaczy. Nie ubrała romantycznej białej sukni, nie zaprosiła koleżanek z kla-sy, nie miała czasu na obmyślenie i przygotowanie ceremonii. Czas naglił, trzeba było szybko złożyć dokumenty, i to w obu językach. A w tamtych czasach pracowało w Czechach zaledwie dwóch tłuma-czy z języka tureckiego.

rozłąka z trzęsienieM zieMiŚlub dla większości oznacza początek prawdziwego współżycia. Młoda para po weselu zamieszkuje razem, dzieli się pracą, radościa-mi, smutkami. Ślub to moment, od którego zaczynają wspólną dro-gę. Tymczasem dla Kasi i jej męża był to początek rozstania. Zaraz po ślubie Adil wyjechał do Turcji, gdzie czekał na decyzję naszych urzędników w sprawie stałego zameldowania. Rozłąka trwała ponad trzy miesiące. Na domiar złego Stambuł nawiedziło wtedy ogromne trzęsienie ziemi. Wszystkie linie telefoniczne zostały zerwane. – Nie wiedziałam w ogóle, co się z nim dzieje. Zdecydowałam się na wy-jazd do Turcji.

Wyjazd planowała zupełnie na ślepo. Bez pewności, czy męża odnajdzie, czy uda jej się z nim w ogóle skontaktować. Nie znała tu-reckiego, a na angielski nie miała co liczyć, bo tym językiem posłu-

Szczęśliwi w dniu ślubu.

Szczęśliwi dziesięć lat później.

M

ARIA

N SI

EDLA

CZEK

Z A

LBUM

U ŚL

UBNE

GO

Page 24: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 924

~ ślubni e c h lubni e , a l b o durni e ~

guje się w Stambule garstka osób. – W ostatniej chwili udało mi się dodzwonić do brata męża. Umówiliśmy się i Adil czekał na mnie na lotnisku.

Trudne chwile przeżywała z pewnością jej mama, która została w Bystrzycy. – Wtedy sobie tego nie uświadamiałam. Dziś, kiedy mam już swoje dzieci, zaczynam ją rozumieć. To musiał być dla niej szok – przyznaje. Ze Stambułu wracała do Bystrzycy jeszcze sama. Mąż mógł przyjechać dopiero za jakiś czas.

życie z MuzułManineMJest praktykującą katoliczką, ale nie mogła wziąć ślubu kościel-nego, bo pan Adil jest muzułmaninem. Synowie Adil i Michael również są muzuł-manami, nie byli chrzczeni. – W oko-licy nie ma meczetów z prawdziwego zda-rzenia. Muzułma-nie spotykają się w domach modlitwy – tłumaczy. Dodaje, że mąż jest praktyku-jącym muzułmani-nem. – Ale tolerujemy swoje przekonania religijne – zapewnia. – Dzieci, jeśli chcą, mogą pójść ze mną do kościoła. Jak jest jakieś święto, to i mąż z nami idzie.

Z wiarą i nawy-kami kulturowymi wiąże się też kuchnia. Nie jedzą wieprzowi-ny, czasami trafiają na stół typowo tureckie dania. Ich przyrządzanie jest jednak bardzo pracochłonne. – To dobre dla kobiet, które siedzą w domu i mają dużo czasu – śmieje się.

W kuchni u Şafaków przeważają ryż i warzywa. Rzadziej pojawia się mięso, a jeśli już, to drób. W wolnych chwilach pani Kasia stara się przygotować mężowi jego ulubione dania. – Dostałam odpowiednią książkę kucharską w prezencie ślubnym od mojej kuzynki. Gotowa-nie według zasad tureckiej kuchni nie jest jednak wcale proste. Wielu składników nie można w ogóle kupić. W Turcji sprzedawane są na przykład specjalne gotowe ciasta. Próbuję je zastąpić ciastem fran-cuskim, ale to już niestety nie to – wyjaśnia. Z wizyt u rodziny męża przywożą przyprawy, które dodają potrawom specyficzny smak i zapach. Robią zakupy w Pradze, gdzie istnieją sklepy z orientalnym asortymentem.

Czy nie prostsze byłoby przyrządzanie tradycyjnych śląskich po-traw? – Śląska kuchnia mężowi nie smakuje. Dla osoby przyzwycza-jonej do dużej ilości sosów, nasze potrawy, jak choćby kotlety pa-nierowane, są zbyt suche. Knedli nawet nie spróbował. Odstrasza go już sam ich widok. Nie lubi też surówek, do których u nas dodaje się cukier i ocet. W Turcji jedzą duże ilości białego jogurtu, zamiast octu używają cytryny.

Językowe PeryPetiePoczątkowo rozmawiali ze sobą głównie po angielsku. Później jednak ze względów praktycznych pan Adil zaczął chodzić na kursy języka czeskiego i prosił żonę, by rozmawiała z nim po czesku. – Musiał się umieć porozumieć w Pradze, Brnie czy w Ołomuńcu – wyjaśnia. I natychmiast dodaje, że z dziećmi ojciec rozmawia tylko po turecku.

Synowie znają więc trzy języki. Chodzą do polskiej szkoły, rozma-wiają płynnie po czesku i po turecku. – Starszy syn rozumie też wiele po angielsku, bo na początku nam się przysłuchiwał – zdradza.

Nie mieli najmniejszych wątpliwości, do jakiej szkoły będą wy-syłać dzieci. Pan Adil doskonale rozumie, że każdy poznany język to olbrzymi plus. Natomiast pani Kasia przyznaje, że gdy mąż roz-

mawia z dziećmi, to ona bardzo często nie wie o czym. Do-myśla się znaczenia niektórych słów, ale jeszcze wszyst-kiego nie rozumie. – Oczywiście pod-stawowe „dzień do-bry”, „dziękuję”, „do widzenia” nie spra-wiają mi kłopotów. Mąż mówi, że to prosty język i że powinnam go już znać. Po dłuższym pobycie w Turcji jestem w stanie do-gadać się z miejsco-wymi.

– Synom wybie-raliśmy takie imio-na, które można bez trudu zapisać,

ale u nas brzmią egzotycznie. Najstarszy odziedziczył imię po ojcu, a młodszy to Michael, czyli Michaś – opowiada. Dzieci nie mają problemów z racji swego pochodzenia, nie spotkały się też z żadny-mi przejawami dyskryminacji. Obaj są wielkimi tureckimi patrio-tami. – Młodszemu trudno wytłumaczyć, że urodził się w Trzyńcu, jest przekonany, że w Turcji – śmieje się. To rezultat metod wy-chowawczych męża. Pan Adil często podkreśla swoje pochodzenie, wiele opowiada synom o tureckiej historii.

sPoJrzenie w PrzyszłośćCzy na zawsze zwiążą się z Zaolziem? Pan Adil od 2002 r. prowadzi prywatny sklep w Bystrzycy. Towary początkowo przywoził z Tur-cji, teraz można je zdobyć również w Czechach. Chciałby rozwinąć skrzydła, ale w naszym regionie nie ma po temu zbyt wielkich możli-wości. – A poza tym, pociąga go życie w większym mieście – zdradza żona. – Wychował się przecież w Stambule.

Czyżby planowali przeprowadzkę? – Nie, nie, budujemy dom w Bystrzycy, chociaż… Marzy nam

się dom nad morzem. Taki, do którego moglibyśmy wyjeżdżać na wakacje.

halina sikora-szczotka

Şafakowie w swoim prywatnym sklepie w Bystrzycy. M

ARIA

N SI

EDLA

CZEK

Page 25: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 25

Zawarcie ślubów małżeńskich i założenie rodziny to bodaj naj-ważniejsze decyzje w życiu człowieka. Tak się jednak składa, że są podejmowane w czasie, kiedy nie każda ze stron w pełni do

nich dojrzała. I bywa, że dopiero po euforii związanej z przyjęciem weselnym i po okresie miłosnego zauroczenia następuje trudne dorastanie do roli męża i żony, ojca i matki. Wtedy młodzi ludzie naprawdę się poznają, odnajdują cel swego życia i przystępują do budowania gmachu swego szczęścia i pomyślności swojej rodziny.

Porozmawiajmy o tych sprawach. Otwórzmy albumy na stro-nach ze zdjęciami ślubnymi i pozwólmy przemawiać wspomnie-niom. Dajmy się porwać urodą tamtych chwil. Przywróćmy zetla-łym już może uczuciom świeżość tamtej wiary, nadziei i miłości. A potem usiądźmy i napiszmy o tym do „Zwrotu”. Może w ten sposób podszepniemy komuś, jak może wyglądać przyjęcie weselne, poży-cie małżeńskie, szczęście rodzinne…

W tym celu urchomiliśmy w styczniowym numerze nową ru-brykę pt. „Ślubnie chlubnie, albo durnie”. Na jej zawartość powinny się złożyć fotografie ślubne oraz wspomnienia i refleksje związane z przyjęciem weselnym i życiem małżeńskim. Rubrykę oddaliśmy do dyspozycji naszych Czytelników, a to oznacza, że oczekujemy od Państwa nie tylko sugestii i podpowiedzi, ale też i zwierzeń, opowie-ści, refleksji.

Dla ułatwienia podajemy zakresy tematyczne.

wesele Gdzie zawierałem(am) ślub? (Urząd Stanu Cywilnego, kościół,

imię i nazwisko urzędnika, księdza) Czy ślub został poprzedzony okresem narzeczeństwa i na czym

on polegał? W co byłem(am) ubrany(a) do ślubu? Jakie obrzędy towarzyszyły mojej ceremonii ślubnej? (błogo-

sławieństwo rodziców, rozbijanie talerzy, sypanie soli, wprowa-dzanie do domu…)

Komu zleciłem(am) przygotowania do przyjęcia weselnego? (rola starosty, drużbów, druk zaproszeń, pieczenie kołaczy, foto-graf, transport, lokal, menu, orkiestra, wodzirej…)

Jak przebiegało moje wesele? (opowieść Pana Młodego, Panny Młodej)

Małżeństwo Jakie nadzieje wiązałem(am) z zawarciem małżeństwa i czy zo-

stały one spełnione? Gdybym się miał żenić (miała wychodzić za mąż) po raz drugi,

jakich błędów chciałbym (chciałabym) uniknąć, a na co zwró-ciłbym (zwróciłabym) większą uwagę?

Czekamy więc na Państwa listy i telefony!

Na zdjęciu goście weselni Huberta Kotrubczyka ze Stonawy i Stefanii Bonczek z Suchej Górnej. Ślub odbył się w 1934 r. w kościele katolickim w Suchej Górnej, w obecności ówczesne-

go proboszcza parafii górnosuskiej, ks. Gazurka.Niestety małżeństwo to trwało zaledwie 18 miesięcy.H. Kotrubczyk jako portier hotelu Polonia w Cz. Cieszynie został

wciągnięty do grupy dywersyjnej SC 2 Alfreda Szotka ps. Szczygieł, która od początku 1935 r. działała na Zaolziu. Uczestniczył w akcji

28.10.1935 r., zagrożony aresztowaniem zbiegł 24.1.1936 r. do Polski. Tam nieznany sprawca, prawdopodobnie wysłannik czeskiej poli-cji, ugodził go sztyletem prosto w serce. Po kilkudniowym pobycie w cieszyńskim szpitalu H. Kotrubczyk zmarł 22.6.1936 r. (E. Długaj-czyk w książce „Tajny front na granicy cieszyńskiej” podaje, iż został zamordowany 1.6.1936 r. – przyp. red.). W 1939 r. H. Kotrubczyka pośmiertnie odznaczono Medalem Niepodległości.

bronisław buławastonawa

Czar miłości, zgryz dojrzałości

Szczęście nie było im dane

Page 26: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

s ł o w o p r e z e s a

Brak woli do naukiWbrew wszelkim oczekiwaniom społe-czeństwo polskie w powiecie karwińskim, a zwłaszcza polska młodzież pracująca nie wykazała najmniejszego zainteresowania dla wieczorowego kursu dla pracujących, który ma być otwarty w polskim gimnazjum w Orłowej z początkiem września br. Polskie Gimnazjum w Cz. Cieszynie ma dostateczną ilość zgłoszonych, i to już od lat trzech, nato-miast w Orłowej nie można sklecić jednego przynajmniej rocznika, nie można zebrać 15 młodych ludzi, którzy by przy swej codzien-nej wprawdzie ciężkiej i wyczerpującaj pracy chcieli kształcić się dalej i zdobywać wiedzę z zakresu naukowego programu gimnazjal-nego. Władze szkolne przedłużyły termin zgłaszania się na kurs do 2.9. br. Miejscowe Koła CzZM i PZKO powinny zainteresować się tą sprawą i wybrać spośród siebie tych 15 ochotnych do nauki, którzy by mieli tę silną i zdecydowaną wolę uczęszczać na wieczo-rowy kurs dla pracujących.(Jeszcze kurs wieczorowy dla pracujących

w polskim gimnazjum w Orłowej. GL nr 101, 26.8.1952)

Stosunek do rękawic ochronnych– Do pierona, dyć mie ta sztanga poli. Kaj są moji rynkawice?– Francek, dyć żeś ich wczoraj chynył do pie-ca. Ta lewo była przeca dziurawo!– No to, Jozef, hybej do magazynu i nafasuj nowe.

I Jozef rzeczywiście nowe rękawice z ma-gazynu przyniósł.– Dosyć ich tam majóm – medytował drogą – a Francka nie bydzie zielazo poliło.

Rzeczywiście towarzysze – ciepłe klesz-cze przez rękawice nie poparzą rąk! Ale czy zdajecie sobie sprawę z tego, ile cennego surowca niszczy się z powodu waszego lek-ceważącego stosunku do rękawic ochron-nych? 23.000 par co miesiąc zużywa się w hucie trzynieckiej! Jeśli zważymy, że w rę-kawicach ochronnych pracuje tylko pewna część załogi, łatwo dojdziemy do wniosku,

26

Skazani na pomyślność

sz l a ki e m kół pz ko

W Gródku, malowniczej wiosce u podnóży Beskidów, przeciętej

przez główny szlak komunikacyjny prowadzący na Słowację,

wyrastają ciągle nowe domy i przybywa mieszkańców. W 2008 r.

było ich po raz pierwszy w historii ponad 1800. Podczas ostatniego

spisu ludności w 2001 r. 941 mieszkańców Gródka podało

narodowość czeską, 751 polską. Od lat stabilna jest

liczba członków PZKO i wynosi ok. 340 osób.

Miejscowe Koło PZKO cieszy się w gminie popularnością,

organizowane w jego domu imprezy są magnesem nie tylko

dla członków. Koło współpracuje ściśle ze szkołą i przedszkolem,

cieszy się poparciem władz gminy, wójt Pavel Tomčala bierze udział

w najważniejszych akcjach. Pezetkaowcom w ich pracy społecznej

przyświeca rzucone przez prezesa Karola Pilcha,

podsumowujące 60-letnią działalność hasło:

„Oby na przyszłość tak dalej, a może jeszcze lepiej!”

Obchody 60-lecia MK PZKO w Gródku, 2 grudnia 2008 r. Prezes Karol Pich składa podziękowania za nader udane widowisko małym wykonawcom.

Page 27: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

iż jeden robotnik w ciągu miesiąca podrze nie jedną, lecz kilkadziesiąt par rękawic ochronnych! Fabryka, która owe rękawice produkuje, zużyje w ciągu roku na ich pro-dukcję 138.000 m tkaniny metr szerokiej! Towarzysze hutnicy! Tak dalej nie można. Z marnotrawstwem trzeba jak najszybciej skończyć. Przyniesie to korzyść wam i hucie.

(Migawki z huty trzynieckiej. GL 101, 26.8.1952)

gorolski Święto pod lasemTuż za chałupą „Jury spod gronia” znajdował się „leśny dancing”, gdzie młodzi w otocze-niu smukłych świerków tańczyli w rytm tanga czy walca. Niedaleko boconowianie urządzili jaskinię zbójców, gdzie raczo-no porwanych opiekaną kiełbasą i „wodą z procentami”. Efektowny wóz zmajstrowali członkowie PZKO z Bukowca. Wielki trans-parent głosił, że rolnicy Bukowca wywią-żą się z dostawy w stu procentach. Piękny szałas zbudowały Koszarzyska, które przy-były z własną orkiestrą, sprzedawano miód i bryndzę. Doświadczeni mówili, że miód z bryndzą nie bardzo poleca się mieszać. Ale można było zaryzykować. Stoisko Kosza-rzysk było tuż u samego lasu…(W Jabłonkowie było gwarno… Migawki

z święta górali. GL ne 101, 26.8.1952)

Nabór do „Bajki”Do najbardziej ruchliwych świetlic na naszym terenie trzeba bezsprzecznie zaliczyć świetli-cę w Karwinie Nowym Jorku, gdzie zarząd dla urozmaicenia wieczorów – od czasu do czasu – powierza wykonanie programu czy to członkom SLA, czy ob. Prybulom z Łąk, czy też karwińskiej grupie tanecznej. Program ostatniej świetlicy wykonał zespół teatru kukiełkowego „Bajka”. Po wstępnych formal-nościach oddano głos kierownikowi „Bajki” obyw. Królowi, a ten w krótkich słowach obja-śnił znaczenie i zadania teatru kukiełkowego. Z jego przemówienia dowiedzieli się obecni wiele ciekawych rzeczy, a między nimi także to, że w ub. roku w Czechosłowacji istniało

27

zaczęło się oD zesPołówKarol Pilch kieruje Kołem od 1988 r. Jego poprzednikami byli m.in.: Jan Kluz, Bogu-sław Młynek, Paweł Czudek, Jan Heczko czy Karol Mrózek – pierwszy prezes. Koło powstało 9.11.1947, w zebraniu założyciel-skim brało udział 14 osób. Od początku rozwijały działalność zespoły śpiewacze i teatralne.

Uroczystości szkolne, dożynki i tym po-dobne akcje były okazją do występów chó-ralnych. Pierwszym dyrygentem został na-uczyciel Franciszek Swoboda. Do wielkiego rozwoju śpiewactwa chóralnego doszło w okresie kierowania zespołem przez Adol-fa Żyłę. Chór śpiewał także podczas przed-stawień teatralnych, brał udział w konkur-sach pezetkaowskich. Następnie ćwiczył zespół pod batutą Pawła Czudka, Jana Klu-za, Jana Młynka. Tak było do końca lat 60. Odrodzenie chóru nastąpiło w 1981 r., jego dyrygentem została Marta Urbaś z Filii UŚ w Cieszynie, jednak zamknięcie granicy po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce w grudniu tego samego roku zniweczyło plany gródczan.

Istniały też w MK małe zespoły śpiewa-cze. Sekstet żeński powstał w 1955 r., jego repertuar składał się z piosenek estrado-wych. W latach 1963-67 śpiewał pod kie-rownictwem Pawła Czudka z akompania-mentem fortepianu Anieli Czudek, później występował już rzadko. Ponownie kon-certował dopiero w latach 80. jako zespół Klubu Kobiet z towarzyszeniem skrzypiec Jana Heczki.

Działał w Kole również kwartet mę-ski pod kierownictwem Pawła Czudka,

w 1961 r. śpiewał w składzie: Jan Kluz, Bo-gusław Młynek, Jan Czudek oraz Tadeusz Wałach z Bystrzycy.

Teatr amatorski w Gródku wystawiał przedstawienia już w 1905 r. Po II wojnie światowej dwie jednoaktówki w reżyserii Pawła Grygi zagrano jeszcze przed założe-niem PZKO. Po powstaniu MK P. Gryga zo-stał reżyserem i aktorem w zespole teatral-nym, zagrał m.in. tytułową rolę w „Skąpcu” Moliera (1965). W repertuarze amatorów znalazły się pozycje bardzo ambitne, np. „Dziady. Cz. III” A. Mickiewicza, „Chata za wsią” J. I. Kraszewskiego, korzystano ze sztuk autorów rodzimych, m.in. Adama Wawrosza, Władysława Niedoby. W latach 50. reżyserem 14 premier była Agnieszka Łupińska, przedstawienia reżyserowali także Paweł Czudek, Adolf Żyła, Ryszard Szarowski, Jan Heczko, autor komedii „Oj, stary, stary” (1981).

Krótkie spektakle i programy kaba-retowe były też dziełem Klubu Młodych. W latach 70. wystawiano jednoaktówki w reżyserii Jana Młynka, w 1982 r. powstał kabaret „Przepraszamy za usterki”. Grają-cy w teatrze młodzi ludzie byli członkami orkiestry Jana Młynka, kabareciarze grupy rockowej Kryzys.

Zespół Kryzys powstał w 1981 r., wy-stępował na Zlocie w Bystrzycy, Wielkim Szpanie w Jasieniu, po dwóch latach gra-nia tzw. gorolskiego rocka zaczął używać instrumentów elektronicznych. Śpiewał własne utwory, do których muzykę pisał Bogusław Czudek, a teksty, wyłącznie gwarą, Stanisław Czudek. W 1984 r. zmu-szony został przez ZG PZKO do zmiany

gróde k

Uroczysta chwila przekazania odznaczeń związkowych zasłużonym działaczom gródeckiego Koła.

Page 28: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

s ł o w o p r e z e s a

1800 amatorskich teatrów kukiełkowych, podczas gdy w Polsce w tym czasie takich te-atrów było tylko około 70, oraz że w związku z doniosłą rolą wychowawczo-oświatową, jaką odgrywa teatr kukiełkowy, został na uniwer-sytecie w Pradze (AMU) otwarty wydział ku-kiełkowy, na który polskie społeczeństwo nie zdołało dotychczas wyszukać wśród naszej młodzieży ani jednego kandydata (potrzebna matura szkoły III stopnia). Chcąc mieć przy-najmniej w grubych zarysach obraz tego uda-nego wieczoru, wypada jeszcze wspomnieć o odegranej sztuczce „Przygody Zosi”. (Świetlica i teatr kukiełkowy w Karwinie.

GL nr 110, 16.9.1952)

W szkole hutniczej po polskuZarząd Okręgowy Komunistycznej Partii Czechosłowacji w Ostrawie uchwalił na jed-nym z ostatnich posiedzeń, aby począwszy od roku szkolnego 1952-53 były założone przy szkołach zawodowych polskie paralelki wszędzie tam, gdzie są warunki do ich zało-żenia, tzn. o ile zgłosi się odpowiednia ilość uczniów, chcących uczęszczać do klas z pol-skim językiem nauczania. Nauczyciele naro-dowości polskiej są przewidziani. Zgłoszenia będą przyjmowali dyrektorowie wszystkich trzech działów szkoły hutniczej w Trzyńcu od 1 września 1952. Uczniowie! Korzystajcie z wielkiego zrozumienia dla spraw narodo-wościowych, jakie nam okazuje ZO KPCz!

(Polskie paralelki przy uczniowskiej szkole hutniczej w Trzyńcu. GL nr 103,

31.8.1952)

Zadania społeczneCzesko-cieszyńskie Koło PZKO odbyło ze-branie członkowskie. W sprawach organiza-cyjnych przyjęto dwóch nowych członków. Pozyskano dwóch nowych abonentów Gło-su Ludu, jednego abonenta Rudego Prawa i dwóch abonentówZwrotu. Dziś w sobo-tę przeprowadzą członkowie koła: Polak, Chlebus, Heczkowa, Brzuska i Kolber zbiór materiałów odpadowych. Pozyskano jed-nego nowego członka do chóru męskiego.

28

nazwy na bardziej optymistyczną, odtąd grał najpierw jako zespół Gródek, potem Brygada. Koncertował po całym Zaolziu, w 1984 r. odniósł sukces na Festiwalu Rockowym w Jarocinie. Działalność za-kończył w 1988 r.

na boisku Do siatkówkiDziś nie ma w gródeckim Kole żadnego stałego zespołu, ale imprezy uświetniają programy w wykonaniu przedszkolaków i uczniów PSP. Pezetkaowcy zapraszają ze swoimi spektaklami teatralnymi zespoły z Wędryni czy Milikowa, goszczą chóry, np. podczas uroczystości 60-lecia MK za-śpiewała mostecka Przełęcz. Ważne jest, że członkowie Koła mają się gdzie spoty-kać. Swój Dom PZKO otworzyli 20.9.1970 i przez cały czas prowadzona jest w nim bogata działalność.

Pierwszym miejscem spotkań była go-spoda U Raszków, tam doszło do założenia Koła. Potem za świetlicę służyły pomiesz-czenia dawnego mieszkania nauczyciela. W 1958 r. Koło nabyło grunty na Zapłociu obok żelaznego mostu przez Olzę i w 1966 r. rozpoczęło budowę własnej siedziby. W la-tach 80. modernizacja Domu PZKO objęła kuchnię i zaplecze socjalne, pojawiło się centralne ogrzewanie. W 1995 r. powsta-ła przybudówka, a w niej nowa kuchnia. 31.5.1995 odsłonięto tuż obok pomnik ku czci ofiar II wojny światowej, Koło przejęło nad nim patronat. Kolejne przeróbki Domu PZKO to w 2002 r. dobudowanie sceny z zapleczem, w 2004 r. izolacja ścian i mo-dernizacja toalet, w 2006 r. remont dachu i wymiana okien. Dom potrafi na siebie zarobić, korzystają z niego także inne or-

ganizacje działające w gminie. Koło trosz-czy się też o swoją chatkę góralską w Lasku Miejskim w Jabłonkowie, wykorzystywaną podczas Gorolskigo Święta.

Dom PZKO stanął w miejscu, które dawniej służyło jako boisko do siatkówki. Zobligowało to pezetkaowców to więk-szego propagowania sportu. Liczne ak-cje sportowe organizowane są w Kole od wielu lat, Klub Sportowy jest stale bardzo aktywny. Od 1957 r. rozgrywane są tur-nieje tenisa stołowego, reprezentacja Koła zdobywała medale w zmaganiach PZKO, brała udział i w Polonijnych Igrzyskach Sportowych. Co roku odbywają się przy-gotowywane przy współpracy z gminą Noworoczne Turnieje Tenisa Stołowego o puchar przechodni dla młodzieży szkolnej i dorosłych. Koło przychodzi też z pomocą gminie podczas przełajowego „Biegu przez Gródek”. Klub Sportowy organizuje Turniej Piłkarski „Mundial”. Przy współpracy z PSP urządzany jest dla dzieci kulig. Od 1971 r. istniała w MK drużyna siatkówki, sukcesy odnosiła drużyna mini piłki nożnej, Koło reprezentowali lekkoatleci i narciarze.

zabawy Dla wszystkichW Domu PZKO spotykają się członkowie Klubu Seniora, Klubu Młodych, ale najbar-dziej aktywne są członkinie Klubu Kobiet. Bez ich wkładu pracy nie mogłyby zaist-nieć liczne, organizowane często na wielką skalę imprezy, na ich barkach spoczywa też ciężar utrzymywania porządku i czystości w Domu PZKO.

Klub Kobiet oficjalnie założono na walnym zebraniu w 1972 r., ale już o wiele wcześniej, bo w 1956 r., zrzeszone

sz l a ki e m kół pz ko

W jubileuszowej „podróży“ przypomniano zasłużonych dla Koła prezesów, gospodarzy i innych działaczy, a także najbardziej chlubne

karty jego działalności

Page 29: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

Oprócz chóru męskiego ma powstać przy Kole PZKO w Cz. Cieszynie chór mieszany – Harfa. Obecni zobowiązali się przyczynić do zyskania nowych członków do jednego i drugiego chóru. Upoważniono zarząd do zorganizowania jednego przedstawienia Polskiej Sceny dla członków Koła oraz za-bawy towarzyskiej. W części artystycznej wystąpił naucz. Kaim z grupą młodzieży polskiej szkoły średniej z piękną recytacją i pieśniami z tow. akordeonu.

(Piękny bilans zebrania członkowskiego PZKO w Cz. Cieszynie.

GL nr115, 28.9.1952)

Rozśpiewane jednostkiDziałalność chórów w Suchej Dolnej pozostawia jeszcze wiele do życzenia. W miejscowej organizacji istnieją trzy chóry, a mianowicie chór mieszany, męski „Hejnał” i żeński, których liczba nie przekracza 60 ludzi. Do tego w okresie ostatnich dziesię-ciu miesięcy znowu został założony nowy chór, a do tego kościelny, który funkcjonuje tylko co pewien okres. Jednostka jako cząst-ka każdego zespołu, należąca do każdego z nich, chociaż szczerze rozmiłowana w śpiewie, która sumiennie uczęszcza na próby cztery razy w tygodniu, w takich wa-runkach właśnie po pewnym czasie zatraca ochotę do dalszej pracy. Praca poszczegól-nych chórów nie wykazuje społeczeństwu rezultatów oraz poziom pracy na polu krze-wienia i popularyzowania pieśni. Wybudo-wanie jednego silnego chóru oznaczałoby usunięcie wielu przeszkód i znaczne uła-twienie w pracy.

(Życie śpiewacze w Suchej Dolnej. GL nr 115, 28.9.1952)

Studenci w kadrachStudenci, studiujący w Polsce, powinni naj-później do piątku 3 października złożyć w KNV w Ostrawie (ref. kadr Šlachtowa) pasz-porty oraz polecenie OVV (wojsko). Termin przedłużony nie będzie.

(GL nr 116, 30.9.1952)

29

w MK panie przygotowały kurs gotowania. Oprócz kursów sztuki kulinarnej, których ukoronowaniem były wystawy i zabawy, miały miejsce kursy haftu, kroju i szycia, których plon również prezentowano potem na wystawach. Instalowane wystawy często podporządkowane były konkretnemu te-matowi. Interesujące były też spotkania np. na tematy zdrowotne, na które zapraszano prelegentki z innych kół. Co roku przed balem szyją panie kotyliony. Pierwszą kie-rowniczką Klubu Kobiet została Ewa Rasz-ka, od 1976 r. prowadziła go Anna Pilch. Panie nadal spotykają się regularnie co dwa tygodnie.

Przez dziesiątki lat istnienia Koła zmie-niał się charakter imprez, od świetlic, wieczorów poezji i pieśni, kursów, przez aktualne ciągle mniejsze akcje związane z kalendarzem, zwyczajami, świętami, jak

smażenie jajecznicy, wigilijki, po imprezy przyciągające największą ilość uczestników. Do tych ostatnich należą niezmiennie wy-stawy, wycieczki krajoznawcze i bale. Przez wiele lat organizowano w Gródku Bal Pa-puciowy, teraz na zakończenie karnawału odbywa się Bal Ostatkowy z loterią, pącz-kiem, kotylionami i tańcem z pomarańcza-mi o najzręczniejszą parę. Wielu członków Koła bierze udział w balu PSP i przedszko-la. Romantyczną imprezą nazwano Wianki w Bełku, m.in. ze względu na piękny kra-jobraz – skaliste koryto Olzy, w programie korzystano z miejscowych legend. Coraz większą popularnością cieszy się jesienne Tłoczyni Kapusty. O wszystkich większych akcjach PZKO przeczytać można na stro-nach internetowych gminy.

czesława rudnikzdjęcia zenon josiek

gróde k

60. urodziny gródeckiego Koła zgromadziły w miejscowym Domu PZKO tłumy gości.

W jubileuszowej „podróży“ przypomniano zasłużonych dla Koła prezesów, gospodarzy i innych działaczy, a także najbardziej chlubne

karty jego działalności

Page 30: Zwrot 03/2009

kinematografiamalarstwo

3 2 0 0 930

i n s P i r a c j e

Twórca Teatru Rysowania23 lutego zmarł w Warszawie Franciszek An-drzej Bobola Biberstein-Starowieyski pseud. Jan Byk – polski grafik, malarz, rysownik i scenograf; jeden z największych kolekcjo-nerów dzieł sztuki w Polsce. Pochodził z ro-dziny szlacheckiej, pieczętującej się herbem Biberstein.

Franciszek Starowieyski zyskał popular-ność w latach 60. jako autor plakatów teatral-nych i filmowych. Na początku swej drogi artystycznej wymyślił sobie pseudonim arty-styczny Jan Byk. – To był po prostu polityczny dowcip. W czasach stalinowskich wymyśliłem sobie najbardziej proletariackie nazwisko, ja-kie mogłem wynaleźć – powiedział w jednym z wywiadów. Tworząc swoje dzieła antydato-wał je o 300 lat, bo – jak mówił – XVII wiek jest jego ulubionym okresem.

Wykształcił w malarstwie własny styl, charakteryzujący się m.in. rysunkową formą o kaligraficznej precyzji kreski. Na płótnach Starowieyskiego często pojawiają się fanta-styczne kłębowiska nagich kobiecych ciał, co zdradza fascynację artysty barokiem. Często opatrywał on swoje rysunki niemieckimi, stylizowanymi na XVII-wieczną kaligrafię, komentarzami. Jego malarstwo cechuje też refleksja nad przemijaniem i śmiercią.

Upodobanie do barokowej estetyki prze-jawiało się również w charakterystycznym dla Franciszka Starowieyskiego makabrycz-nym poczuciu humoru.

Był twórcą tzw. Teatru Rysowania. Choć każdy z ok. 30 spektakli był inny, obowią-zywały pewne zasady. Zawsze była naga modelka, zawsze też spektakl rozpoczynał się od wykreślenia pośrodku kompozycji koła (bez pomocy cyrkla, jedną ręką). Arty-sta podczas Teatru Rysowania zawsze miał na sobie te same spodnie, zamiast paska związane sznurem, z którego – jak twierdził – odcięto wisielca.

W swoich „teatrach rysowania” łączył obydwie sztuki w jeden „spektakl sztuk wszelakich”, w którym taką samą wartość artystyczną posiadał sam akt tworzenia, jak jego elementy widowiskowe oraz – dzięki erudycji autora – literackie. ks

Źródło: „gazeta wyborcza”, internet

Wstrząsający „Tatarak”

Andrzej Wajda nakręcił film na motywach opowiadania Jarosława Iwaszkiewicza „Ta-tarak”, wzbogaconego o wątki prozy Sando-ra Maraia. Film wstrząsający, a wg Barbary Hollender, która była świadkiem jego przy-jęcia na festiwalu Berlinare, przewyższający wszystko, co tam pokazano.

„Na pierwszym, nocnym pokazie „Ta-taraku” sala w Berlinie pękała w szwach – relacjonuje Hollender. – Po napisach końcowych zaległa cisza. Część widzów nie ruszała się z miejsc. Wielu znajomych kry-tyków podchodziło, by powiedzieć, że Wajda zrobił wielki film.”

Film Wajdy to opowieść o odchodzeniu. Bohaterka „Tataraku” (Krystyna Janda), choć o tym nie wie, ma przed sobą nie-wiele życia. Czuje się osłabiona, zmęczona. Jej mąż, lekarz (Jan Englert), ogląda klisze rentgenowskie. W prawym płucu – ogrom-ny guz. Wie, że żona może nie przeżyć lata. Ale los jest nieobliczalny. To nie ona umrze pierwsza. Przed nią odejdzie młody 20-letni chłopak (Paweł Szajda). Utopi się, zrywając dla niej tatarak.

„Tatarak” jest filmem w filmie. Wajda pokazuje ekipę pracującą na planie, przede wszystkim zaś dodaje monolog Krystyny Jandy. Bolesny, naznaczony głębokim cierpie-niem. Janda wydobywa z pamięci najdrob-niejsze szczegóły czasu, który spędziła przy śmiertelnie chorym mężu. Od chwili, gdy na schodach domu rzucił jej: „Mam coś w płu-cach”, i pojechała do szpitala odebrać wynik jego tomografii, aż do ostatnich chwil, gdy spytał: „Czy mogę już się pożegnać?”, a na-stępnego dnia umarł między jedną łyżeczką wody a drugą, którą podawała mu do ust.

Film Wajdy staje się głosem o istocie sztuki, o aktorstwie. O cenie, jaką płaci się za jego uprawianie. Ale jest też filmem o odchodzeniu – o śmierci i o poszukiwaniu utraconej młodości. Bh

Źródło: „rzeczpospolita”

FRANCiSZek STARoWieySkiurodził się 8.7.1930 w Bratkówce k. krosna, studia artystyczne odbył w akademii sztuk pięknych w krakowie (1949-52) oraz w asp w warszawie (1952-55). wielokrotnie wy-stawiał w galeriach i muzeach w polsce oraz m.in. w austrii, Belgii, francji, holandii, w kanadzie, szwajcarii, usa, we włoszech. jego obraz „porwanie europy” jest wy-stawiony w polskim przedstawicielstwie w unii europejskiej w Brukseli. Był pierw-szym polskim twórcą, któremu monogra-ficzną wystawę urządziła słynna nowojor-ska moma. został uhonorowany licznymi krajowymi i zagranicznymi nagrodami.

Page 31: Zwrot 03/2009

religia muzealnictwospołeczeństwo

3 2 0 0 9 31

i n s P i r a c j e

klos ciągle na fali

Stanisław Mikulski i Emil Karewicz, czyli Klos i Brunner, otworzyli 28.2. w Katowicach przy ul. Gliwickiej 6 Muzeum Hansa Klosa.

Wymyślił i stworzył je prywatny inwestor Piotr Owcarz. – Kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy dwa lata temu , w ogóle w taki pomysł nie uwierzyłem. Później potakiwa-łem przez grzeczność. Kiedy jednak Owcarz powiedział, że już ma budynek i sprowadza pierwsze eksponaty, zrozumiałem, że takie muzeum naprawdę powstaje – mówił za-chwycony Mikulski.

Za 15 zł (10 zł kosztuje bilet ulgowy) można obejrzeć woskowe figury Klossa i Brunnera, fotografie z planu filmowego czy atrapy broni. Wszystko we wnętrzach stylizowanych na czasy II wojny światowej. W muzeum działa też kawiarenka wygląda-jąca jak serialowa Cafe Ingrid.

– To muzeum pokazuje, jak duży jest fe-nomen „Stawki większej niż życie”, jak wiel-ki jest kult wokół tego serialu. To prawdziwa ikona naszej popkultury – mówi Owcarz.

amZródło: „gazeta wyborcza”

„Reklama dla Pana Boga”Ewangelicki proboszcz ze Szczyrku roz-począł akcję rozdawania naklejek na sa-mochody, które promują chrześcijaństwo. – Chcemy znaleźć 2,5 tys. współczesnych apostołów – mówi ks. Jan Byrt.

Akcja nosi nazwę „Reklama dla Pana Boga”. – To trochę prowokacyjne hasło, bo Bóg nie potrzebuje reklamy. Chodzi o zamanifestowanie naszej wiary – wyjaśnia ks. Byrt.

Przyznaje, że jego działanie zostało spro-wokowane przez akcje zachodnich organi-zacji ateistycznych. Jesienią na autobusach w Wielkiej Brytanii pojawiły się banery z napisami: „Bóg prawdopodobnie nie ist-nieje. Przestań się martwić i ciesz się ży-ciem”. Potem w metrze w New Jersey w USA ruszyła kampania Amerykańskiego Stowa-rzyszenia Humanistycznego z billboardami „Nie wierzysz w Boga? Nie jesteś sam”.

Pastor postanowił odpowiedzieć naklej-kami na samochody z cytatami biblijnymi. Wybrano je z ekumenicznego przekła-du Nowego Testamentu. Akcję rozpoczął w pierwszą niedzielę Wielkiego Postu, czyli okresu przygotowującego do największych chrześcijańskich świąt.

Dzięki pomocy sponsorów wydruko-wał 2,5 tys. naklejek, które będzie rozdawał za darmo. Chętni, także z innych polskich miast, zabrali część już pierwszego dnia.

macŹródło: „gazeta wyborcza”

Atuty wielo-kulturowościPoseł Jan Widacki zorganizował pod ko-niec lutego w Krakowie debatę „Mniejszo-ści narodowe wobec polskiej większości”. W spotkaniu wzięli udział m. in. przedsta-wiciele sejmowej komisji do spraw mniej-szości narodowych oraz konsulatów Ukra-iny i Słowacji. Przynosimy zapis rozmowy, jaką przeprowadził z posłem Bartłomiej Kuraś.Jaka jest sytuacja mniejszości narodowych wobec polskiej większości?Od strony formalnej wszystko wydaje się być w porządku. Bo mamy w Polsce odpowied-nie ustawy dotyczące mniejszości narodo-wych, komisje parlamentarne poświęcone ich problemom, różne ciała doradcze. Ale mimo to, często prawa mniejszości narodo-wych w Polsce są łamane.W jaki sposób?Choćby sprawa dwujęzycznych nazw w re-gionach zamieszkanych przez mniejszości narodowe. W Polsce takie nazwy to wciąż rzadkość. Problemy z ich uzyskaniem mają Łemkowie w Małopolsce, czy mniejszość białoruska przy wschodniej granicy. Brakuje też woli do obiektywnej oceny historycznych zdarzeń. Słowacy mieszkający w Polsce po-stulują, by nie gloryfikować działań polskich partyzantów, którzy prześladowali osoby pochodzenia słowackiego. Nie znajdują zro-zumienia u polskich władz. Podobna sytu-acja występuje na Białostocczyźnie.Skąd takie problemy?Nasze społeczeństwo jest przekonane o swo-jej tolerancji, a w rzeczywistości – zwłaszcza w małych społecznościach – często jest kse-nofobiczne. Nie chce, by ktoś manifestował odmienność, inną kulturę. Z drugiej strony członkowie mniejszości narodowych nie chcą narażać się większości, boją się być wy-tykani. A przecież wielokulturowość w wielu miejscach Polski mogłaby być atutem, choć-by w postaci atrakcji turystycznych.Jak to osiągnąć?Ogromną rolę do odegrania ma tu szkoła i Kościół. Instytucje te mogą wpływać na mentalność ludzi zamieszkujących tereny, gdzie występują mniejszości narodowe. Nie-stety, w mojej ocenie, nie ma takich zdecy-dowanych działań.

Źródło: „gazeta wyborcza”

Page 32: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9

h i s t o r i a

Trzyniec, choć do historii wszedł dopiero po założeniu w 1839 r. miejscowej huty i należy do najmłodszych miast w Repu-

blice Czeskiej, może wykazać się niezmier-nie bogatą i urozmaiconą przeszłością.

Przypomnijmy: z małej wioski urósł do miasta z kilkudziesięcioma tysiącami oby-wateli, w XX w. siedmiokrotnie zmieniał przynależność państwową i ustrój społeczny, radykalnie zmieniła się struktura socjalna, zawodowa i narodowościowa jego obywateli. Tutaj znajduje się jedna z największych hut żelaza w Europie środkowej, która w głów-nej mierze kształtowała i kształtuje oblicze miasta.

Obserwujemy również bogate życie spo-łeczne, wyznaniowe i kulturalno-oświatowe, inspirowane motywami ideologicznymi, po-litycznymi i narodowościowymi. Więc aż się prosi, by zachować dla potomnych świadec-two osiągnięć, potknięć, tradycji i wszelkiego rodzaju przemian w formie dziejopisarstwa.

W związku ze 170. rocznicą założenia Huty Trzynieckiej pragnę zwrócić uwagę na obecny stan historiografii w Trzynieckiem. Uważam, że przegląd najważniejszych pozy-cji jest niezbędny dla władz miasta żyjącego w cieniu huty, głównie w celu usuwania bia-łych plam i pogłębiania wiedzy o regionie oraz dla pobudzenia ogólnego zaintereso-wania naszą przeszłością.

Miasto DawnieJ i DziśNajstarszy opis Trzyńca i sąsiednich wsi zawiera praca R. Kneifela z 1804 r. Sporo ciekawych danych podaje „Pamiętnik ewan-gelickiej gminy w Trzyńcu” miejscowego nauczyciela Jana Drózda. W 1931 r. z okazji podniesienia Trzyńca do rangi miasta wydał Urząd Miejski skromną broszurę „Třinec. Historie a školství”.

Pierwszą próbę syntetycznego opraco-wania historii miasta podjął S. Zahradnik w 40. rocznicę jego istnienia, w 1971 r. (wer-sja czeska i polska). Była to próba na ogół udana, dotąd jedyna tego rodzaju. Dziesięć lat później wydało miasto publikację po-święconą fotodokumentacji z tekstem nie wnoszącym nic nowego. Natomiast książka H. Wawreczki z 1997 r. o podobnym profilu stanowi wartościowy wkład do omawianej problematyki.

Oprócz wyżej wymienionych prac cha-rakteru ogólnego pojawił się cały szereg wydawnictw okolicznościowych i jubile-uszowych, zazwyczaj o skromnej objętości, ale dużej wartości dokumentalnej, poświę-conych poszczególnym dziedzinom życia społecznego i publicznego, zespołom, klu-bom sportowym itp. Wydawcami były or-gany samorządowe, organizacje społeczne i instytucje publiczne.

Z ważniejszych należy wymienić: Jan Drózd: „Pamiętnik ewangelickiej

gminy w Trzyńcu” (I Cieszyn 1899, II Cieszyn 1908),

Reginald Kneifel: „Topographie des. k. k. Antheils von Schlesien” (Brünn, 1804),

„Kościół św. Albrechta w Trzyńcu” (Trzyniec 1935, wersja polska, czeska i niemiecka),

Edvard Macháczek: „60 let třinecké tělo-výchovy a sportu 1921-1981” (Třinec 1981),

Jindřich Močkoř: „Sborník k 30. výro-čí gymnasia v Třinci a k 45. výročí jeho založení v Jablunkově 1953-1968-1998” (Třinec 1998),

W. Oszelda, E. Guziur: „30 lat „Siła“ Trzy-niec” (Trzyniec 1949),

Anton Sixt: „Trzynietzer Männer-Gesan-gverein. Denkschrift zur Feier 25-jähri-ger Bestandes” (Teschen 1914),

„Třinec. Historie a školství” (Třinec 1931, wersja czeska i polska),

Henryk Wawreczka: „Třinec a okolí v proměnách času – Trzyniec i okolica na przestrzeni lat” (Něbory 1997, wersja czeska i polska w jednym tomie),

Stanisław Zahradnik: „Trzyniec. Zarys historyczny z okazji 40-lecia mia-sta (Trzyniec 1972, wersja polska i samo-dzielna czeska),

Stanisław Zahradnik: „Z historii pol-skiego szkolnictwa w Trzyńcu” (Trzyniec 1971),

Kazimierz Kaszper (konsultacja Jan Hła-wiczka): „Tu jest mój dom. 50 lat Polskie-go Zespołu Śpiewaczego Hutnik” (Trzy-niec 2004).

etaPy rozwoJu hutyDopiero w drugiej połowie XX w. więk-szą uwagę zaczęło poświęcać kierownic-two trzynieckiej huty swej historiografii. Uwzględnić należy pozycje z okresu huty w ramach Towarzystwa Górniczo-Hutni-czego (1906-1938) oraz okazałe publikacje jubileuszowe z okazji 125., 140., 150. i 160. rocznicy istnienia zakładu. Oto one. Stanislava Hauerová, Jiří Wawrzacz: „160

let Železáren v Třinci” (Třinec 1999), Vítězslav Pastrňák: „Třinecké železárny

VŘSR” (Třinec 1965), Josef Vytiska a kol.: „Dějiny Třineckých

železáren VŘSR 1839-1979” (Praha 1979),

opisanie trzyńca

32

Page 33: Zwrot 03/2009

333 2 0 0 9

Stanisław Zahradnik: „Třinecké železár-ny v 19. století” (Opava 1961),

Stanisław Zahradnik: „Třinecké železár-ny. Období Bánské a hutní společnosti 1906-1938” (Praha 1969),

Stanisław Zahradnik: „Ruch zawodowy w Hucie trzynieckiej” (Trzyniec 1971),

„150 let Třineckých železáren VŘSR” (Bratislava 1989).

sąsieDnie MieJscowościGminy włączone po II wojnie światowej do Trzyńca nieraz poświęcały swej przeszłości więcej uwagi niż władze miasta. Z własnej inicjatywy nie szczędziły wysiłku i środków na opracowanie rzetelnej historii swej wioski, co owocowało popularno-naukowymi wy-dawnictwami na dobrym poziomie. Publika-cje dotyczyły nie tylko ogólnej historii miej-scowości, ale również znaczących przejawów życia codziennego mieszkańców, np. w zakre-sie szkonictwa, organizacji społecznych itp.

Oto tytułem przykładu kilkunaście z kil-kudziesięciu pozycji tego rodzaju. Halina Kowalczyk: „Dom PZKO im. Paw-

ła Oszeldy” (Niebory 1995), Oskar Lanc: „Końska i okolica teraz

i w przeszłości” (Trzyniec-Końska), O. Lanc, S. Zahradnik: „Lištná včera

a dnes 1295-1995. 700 let” (Dolní Lišt-ná 1995, verse česká a polská v jednom svazku),

Alojzy Mainka: „50 lat śpiewactwa w Ol-drzychowicach 1928-1978” (Oldrzycho-wice 1978),

Janina Raclavská: „90 lat Polskiej Szkoły Podstawowej w Oldrzychowicach-Równi” (Oldrzychowice 1996),

M. Staňková, Z. Wędzelová: „30 let so-cialistického zemědělství na Třinecku” (Oldřichovice 1980),

Jerzy Tomoszek: „Gmina Dolna Leszna i jej okolica” (Dolna Leszna 1928),

Stanisław Zahradnik: „Kojkowice. Mo-nografia mojej wsi rodzinnej” (Trzyniec 2006),

Stanisław Zahradnik: „Sto lat polskiej szkoły ludowej 1861-1960 na tle prze-mian gminy Łyżbic” (Trzyniec-Łyżbice 2003), Stanisław Zahradnik: „Z przeszło-ści gminy Końskiej” (Końska-Podlesie 1968),

„60 lat Miejscowego Koła Polskiego Związku Kulturalno-Oświatowego w Gu-tach” (Guty 2007),

Materiały źróDłowe Zaliczamy tu archiwa, zbiory prywatne, kro-niki, pamiętniki i materiały dokumentalne.

Kroniki należą do źródeł najpełniej od-zwierciedlających na bieżąco ważniejsze wy-darzenia w życiu codziennym społeczności trzynieckiej. Na szczęście tylko nieznaczna część kronik znikła w zawieruchach dzie-jowych. Obecnie mamy na obszarze Trzyń-ca setki kronik, w większości z okresu po II wojnie światowej. Są to przede wszystkim kroniki poszczególnych miejscowości, na

czele z wielotomową kroniką miasta Trzyń-ca, kroniki wszystkich typów szkół, miejsco-wych kół PZKO oraz rzetelnie prowadzona, kilkunastotomowa zakładowa kronika trzy-nieckiej huty.

Pamiętniki. Znalazło się też kilku zapa-leńców - autorów wspomnień rękopiśmien-nych. Należą do nich m.in.: Paweł Golec (1877-1941), Gustaw Pietroniec (1894-1976) i Jan Staniek (1879-1968).

Materiały dokumentalne. Pomimo prze-ciwieństw losu udało się uratować sporo materiałów dokumentalnych, znajdujących się w większości w zbiorach prywatnych. Chodzi głównie o protokoły, różnego rodza-ju sprawozdania oraz księgi administracyj-ne urzędów miejscowych, instytucji i orga-nizacji.

Z powyższego wynika, że historiografia obecnego Trzyńca prezentuje się nieźle. Jednakże w ostatnich latach wyczuwa się brak większego zainteresowania przeszło-ścią ze strony kierownictwa miasta. Nale-ży żywić nadzieję, że kompetentne władze zrozumieją potrzebę i znaczenie badań nad przeszłością i doczekamy się dalszego pogłębiania wiedzy o przeszłości Trzyńca w formie pisanej.

stanisław zahradnik

Page 34: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 934

s a l o n i n s t y t u t u s z t u k i u ś

rozpoczynamy prezentację dzia-łań artystycznych cieszyńskiego Instytutu Sztuki, który stanowi część Wydziału Artystycznego

Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach. Na początek przedstawiamy Pra-

cownię Projektowania Graficznego prowadzoną przez dr. łukasza Klisia. Prezentowany zestaw prac to efekt realizacji tematu okładki na Biblię. Autorami są studenci I roku kierunku „Edukacja artystyczna w zakresie sztuk plastycznych” oraz „Grafika”.

Prowadzący pracownię dr łukasz Kliś tak określa zagadnienie: „Studenci projektując okładkę na Biblię komen-tują w bardzo osobisty sposób swój stosunek do tej księgi. Podstawowym problemem pozostaje jednak dobry projekt graficzny. Okładka powinna od-powiadać współczesnej kulturze wizu-alnej, powinna zaintrygować i zachęcić odbiorcę do przeczytania książki.

Podczas dyskusji nad projektami podkreślałem, że nie można do tematu podchodzić „na klęczkach”, nie można odwoływać się do już istniejących – i przeważnie fatalnych – wzorców. Biblia ma być potraktowana z jednej strony jako święta księga dla tych, którzy się z nią identyfikują, ale jedno-cześnie ma być potraktowana po prostu jako dobra literatura, jako uniwersalny i ponadczasowy tekst”. adam molenda

anna koziara

anna pluta

mateusz cimcioch

Page 35: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 35

małgorzata rudyk monika cecota

ilona polis

Page 36: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a zaolziańskie towarzystwo fotograficzne

36

Page 37: Zwrot 03/2009

37

n o m i n o w a n e w P l e b i s c y c i e P r z e d s t a w i a

HA

LA S

IKOR

A

m a r e k s u c h ý

Początek swojego fotografowania określa bardzo precyzyjnie: luty 2007, czyli niemal dokładnie dwa lata temu. Mówi, że najchętniej fotografu-je ludzi i koncerty, czyli… ludzi. Zdarza mu się

jednak także zawadzić okiem obiektywu o pejzaż – to miejski, to znowu naturalny, może mniej chętnie, ale za to z niezłym skutkiem. Przyznaje się również do zain-teresowań muzycznych, które koncentrują się na grze gitarowej i tańcu, zwłaszcza latynoamerykańskim.

Czy potrzebna nam jest ta wiedza na temat różnych pozaplastycznych zainteresowań młodego fotografika? Wydawać by się mogło, że jedne z drugimi nie mają żad-nego związku, ale nic bardziej błędnego. Wszystko się ze sobą łączy, muzyka objaśnia obraz, a obraz zawiera w sobie harmonię i rytm tańca. Ogniste południowo-amerykańskie rytmy znajdują odbicie w rytmie foto-gramów artysty, w upodobaniu do dynamicznej kom-pozycji opartej głównie na diagonalach, w wyrazistych kontrastach światła i cienia, w intensywności kolorów. W fotografiach z koncertów jednym z istotnych czynni-ków jest ruch – wraz z efektami świetlnymi współtwo-rzący atmosferę. W niektórych fotografiach udało się Markowi Suchemu uchwycić szczególny rodzaj oświe-tlenia, dzięki czemu powstały obrazy odrealnione, nie-mal surrealistyczne, jak na przykład widok cieszyńskiej starówki w okolicach Studni Trzech Braci. Innego rodza-ju światło znalazł w widoku starej jabłoni, samotnej na tle nieba, aby i tutaj obraz stał się czymś więcej niż pięk-nym widokiem. amr

Page 38: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a

3 2 0 0 938

p o l o n i j n e o k n o n a ś w i a t

Studium Euro py Wschodniej Uniwersy-tetu Warszawskiego i Kolegium Euro py Wschodniej im. Jana Nowaka-Jezio-

rańskiego we Wrocławiu zorganizowało w grudniu 2008 r. w Warszawie I Szko-łę Polsko-Moł daw ską. Uczestniczyli w niej doktoranci i młodzi ba da cze z Polski i Moł-da wii zajmujący się sze ro ko ro zumianą prob lematyką polsko-mołdawską (historia, filo logia, kul tu ro- i religioznawstwo). W pro-gra mie znalazły się m. in. wykłady, semi naria oraz wizy ty w instytucjach naukowych.

Wykład inauguracyjny na temat Miro-na Costina, inicjatora dialogu kultu ro we-go między państwem pol skim a księstwem moł daw skim w XVII w., wygłosił dr Kazi-mierz Jurczak. Costin to interesujący przy -kład człowieka dzia łającego w stronnic-twie polono fil skim, opo wia dającego się za suwerennością Moł do wy. Został stracony w 1691 r. Wykładowca wiele miejsca po-święcił XVII-wiecznej kulturze polskiej i jej związkom z kul turą euro pejską. Zasta-nawiając się nad powodami wygaśnięcia polsko-mołdawskiego dialogu kulturowego po śmierci Costina, doszedł do wniosku, iż wynikały one z haseł i ideologii państw narodowych w XIX i XX w., które nie zawsze miały oparcie w rzeczywistości.

niewykorzystane atutyKwestiom związanym z Unią Europejską i NATO została poświęcona debata przy okrągłym stole. Gen. Stanisław Koziej wy-raził pogląd, że ostatnio UE i NATO zmu-szone zostały działać w warunkach neozim-nowojennych, na co wpłynęły m.in. wojna rosyjsko-gruzińska, niewyjaśnione kwestie bezpieczeństwa energetycznego czy konflikt w Iraku. Omawiając rosyjską koncepcję bez-pieczeństwa powiedział, że została ona pod-porządkowana strategii utworzenia nowej organizacji podporządkowanej Federacji Rosyjskiej, której celem jest ubezwłasnowol-nienie Sojuszu Północnoatlantyckiego.

Nad ewentualnym przyjęciem Mołdawii do NATO zastanawiał się amb. Wiktor Ross. Rozpo czął od wprowadzenia w realia politycz-ne Re pub liki Moł dowy, wskazując na zamrożo-ny konflikt w Nad dniestrzu, za paść gospodar-czą, problemy politycz ne i niejasność in te resów państwa. Mołdawia jest państwem neut ralnym, co potwierdza zapis w kons ty tucji. Ambasa dor stwierdził, że Mołdawia nie wyko rzys tuje swej kon ku ren cyjności w zakresie pro duk cji wina i koniaków, ani tej, która wynika z posia-dania jedynych w Europie, ogromnych ob -szarów urodzajnych czar noziemów. Pyta-nie „czy współpraca Republiki Mołdo wy i NATO jest możliwa?” pozostało jednak bez odpowiedzi. Zgodzono się natomiast, że posia-da ona wielkie moż liwości w ramach part ner-stwa wschodniego.

zbałkanizowana tożsaMośćNastępnie w sekcjach angielsko-rumuńskiej i rosyjskojęzycznej omawiano stosunki mię-dzynarodowe, zagadnienia kulturowe oraz polonijne. Referat na temat odradzającej się polskości na północy Mołdawii od początku lat 90. XX w. wygłosiła Danuta Kopecka, lek-torka języka polskiego na Uniwersytecie im. A. Russo w Bielcach.

Kolejne obrady okrągłego stołu zostały poświęcone świadomości na rodowej. Zaj-mująca się badaniem tożsamości narodo-wej, prof. Ewa Nowic ka przedsta wi ła różne jej rodzaje oraz wpływ inteligencji na jej roz wój. Jej zdaniem naród kształtuje się w wyni ku postaw elit kulturalnych i re-wolucyjnych prze mian demo kra tycznych. W przemianach narodowych w pań s twach Europy środkowo-wschodniej, w tym rów -nież w Re pub lice Mołdowy, naj ważniejszą ro lę odegrała inteligencja, tzw. „przodow-nicy narodu, po tra fiący wyartykułować i sformułować ideo logię narodu, energety-zując ludzi do działania, co w efekcie do pro-wadziło do powstania państw naro do wych” – powiedziała prof. Nowicka.

Dr hab. Grażyna Szwat-Gyłybowa omówi-ła pro ces bał ka nizacji w XX w., w perspekty-wie mołdawskich kon cep cji demokratyzacji. Stwier dzi ła, iż „Przypadek Re pub liki Mołdo-wy jest nietypowy, z jednej stro ny mamy do czynienia z europeizacją państwa, z drugiej na tomiast na potyka się problemy charakte-rystyczne dla XIX-wiecz nych państw bał-kańskich”. Do dyskusji nad tym prob lemem włączył się dr K. Jurczak, stwier dza jąc m.in., że „współczesne społeczeństwo Re pub liki Mołdowy dąży do uzyskania statusu oby-wateli prze strzennie definiującej się Europy, a nie państwa naro do wego – mołdawskiego, od którego się odwraca”.

Tematy pozostałych posiedzeń plenar-nych poświę co ne były historii i znaczeniu rodu Mohyłów w procesie zacieśniania pol-sko-mołdawskich związków kulturalnych, Kościołowi w Mołdawii oraz księstwom Mołdawskiemu i Wołoskiemu jako obsza-rom szczególnego zainteresowania emigra-cji polistopadowej.

Zajęcia I Szkoły Polsko-Mołdawskiej zo-sta ły uatrakcyjnione przez wycieczki, m.in. do Muzeum Wojs ka Polskiego, Zamku Kró-lewskiego czy Mu zeum Narodowego (wy-stawa „Orientalizm w malars t wie i grafice w Polsce w XIX i 1. połowie XX w.”).

małgorzata sikoradanuta kopecka

szkoła polsko-mołdawska

Kamienny krzyż w Starym Orhei w Besarabii.Stare Orhei leży ok. 40 km od Kiszyniowa. W początkach chrześcijaństwa przybywali tu mnisi, pustelnicy, którzy zamieszkiwali jaskinie, drążyli tunele, budowali podziemne cerkwie.

Page 39: Zwrot 03/2009

393 2 0 0 9

dnia 29.3.2009 mija 5. rocznica śmierci

śp. józefa kaszperaz Wędryni – zasłużonego organizatora polskiego życia narodowego na wsi, przed-wojennego prezesa tutejszego koła Stowarzyszenia Młodzieży Katolickiej, po wojnie przewodniczącego miejscowych organizacji: Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej i Klubu Sportowego Wicher, prezesa MK PZKO (20 lat), aktora zespołu teatralnego MK PZKO, współzałożyciela i przewodniczącego wędryńskiego Koła Przyjaciół Warszawy, założyciela i przewodniczącego Klubu Seniora przy MK PZKO. W 1998 r. śp. J. Kaszper doprowadził wraz z grupą entuzjastów do ponowne-go zarejestrowania Stowarzyszenia Czytelni Katolickiej, które jako były właściciel przekazało następnie budynek Czytelni na własność MK PZKO. Sędziwy już wtedy (ur. 5.3.1913) nestor polskiej społeczności Wędryni zapewnił tym samym swoim

rodakom nieskrępowany dalszy udział w rozwoju swej narodowej kultury.O chwilę wspomnień proszą członkowie zarządów MK PZKO i Klubu Seniora

w Wędryni.

w 5. rocznicę śmierciśp. józefa kaszpera

z Wędryni, kochającego i zapobiegliwego ojca, dziadka i pradziadka, teścia,o życzliwą pamięć i modlitwę proszą syn i córka z rodzinami.

ostoja łęczan

W lutym minęło 40 lat od chwili, kiedy prezesurę MK PZKO w Łąkach nad Olzą objął 22-letni wtedy Karol To-

miczek, legitymujący się już 5-letnim stażem w zarządzie Koła w funkcjach skarbnika i wi-ceprezesa. Pod jego kierownictwem łęckie Koło PZKO przeżyło burzliwy okres rozwoju.

Już w listopadzie 1970 r. K. Tomiczek dopro-wadził do uruchomienia trzeciej z kolei świetlicy PZKO, w przybudowce polskiej szkoły, co sprzy-jało rozwinięciu skrzydeł takich jednostek or-ganizacyjnych, jak kluby Młodych i Kobiet oraz amatorski zespół teatralny. Z powodzeniem kon-tynuowało działalność Duo Państwa Pribulów, śpiewały i występowały Trio Żeńskie i Kwartet Męski, narodził się kabaretowo-wokalny zespół Olziok, którego aktywnym członkiem został K. Tomiczek. Szczyt formy osiągnął też chór żeński Olzianka, prowadzony przez Józefa Firlę ze Stonawy.

Atrakcyjność oferty kulturalno-artystycznej zespołów Koła przyciągała tłumy publiczności na imprezy urządzane przez polską społeczność wsi, np. 100-lecia szkoły polskiej, 30-lecia MK PZKO czy 20-lecia Olzianki. Cieniem na życiu miesz-kańców i działalności Koła próbowały się jed-nak położyć katastrofalne warunki ekologiczne wywołane przez drapieżną eksploatacją złóż wę-glowych. Po fizycznym unicestwienia budynku polskiej szkoły, co dla Koła oznaczało m.in. utratę świetlicy, prezes wraz z zarządem z powodzeniem zainicjował nowe formy pracy, w tym spotkania plenerowe aktualnych i byłych, zmuszonych do opuszczenia swoich domostw, łęczan. Stanowiło to kolejny, potężny impuls do zjednoczenia miej-scowych Polaków.

Karol Tomiczek (ur. 5.11.1937) zdał egzamin dojrzałości w karwińskim Technikum Mecha-nicznym, życie zawodowe aż do przejścia na emeryturę związał z karwińską Kovoną. Jubileusz 40-lecia prezesury spędzał jednak w szpitalnym łóżku.

Niech Ci nowy „budzik” jeszcze dłógo tyka,Byś sie z nami czynsto móg jeszcze spotykać!Po ojcowsku radzić, szastać pomysłami,Byś jeszcze do „stówy” móg być miyndzy nami!

W imieniu członków Koła wyrazy podzię-kowania za dotychczasową pracę oraz życzenia szybkiego powrotu do zdrowia składa zarząd MK PZKO Łąki na Olzą.

s z k a t u ł k a

Page 40: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a

40 3 2 0 0 9

historia zaklęta w pieniądzu

c i e s z y ń s k i e p a n o p t i k u m

książęce MonetyO najdawniejszych monetach, bo one były najważniejszym środkiem płatniczym w Księstwie Cieszyńskim (pierwsze bankno-ty pojawiły się dopiero pod koniec XVIII w.), napisano już wiele, pokazywano je też na kilku wystawach. Wystarczy wspomnieć chociażby broszurę Janusza Spyry „Monety w dawnym księstwie Cieszyńskim”, wyda-ną w 2005 r. przez Biuro Promocji i Infor-macji Urzędu Miasta Cieszyna. A z wystaw warto odnotować np. ekspozycję przygo-towaną przez Muzeum Ziemi Cieszyńskiej w Cz. Cieszynie „Mince knížectví těšínského” w 1994 r., z ciekawym katalogiem autorstwa Jaromíra Kalusa. Godna uwagi jest również inicjatywa czeskocieszyńskiego Muzeum, które oferuje kopię dawnego srebrnego ta-lara Adama Wacława z 1609 r., wykonaną z lekkiego metalu – aluminium.

Po powstaniu pod koniec XIII w. sa-modzielnego księstwa, książęta cieszyńscy przystąpili do umocniania swojej pozy-cji i wypuścili na rynek własne monety. Przyjmuje się, że najstarszą znaną monetą jest halerz księcia Przemysława Noszaka sprzed 1384 r. Historię pieniądza w Księ-stwie Cieszyńskim, a zwłaszcza Cieszynie,

przedstawiono dosyć obszernie we wzmian-kowanych broszurze i katalogu. Mennictwo cieszyńskie zakończyło swe istnienie nie-długo po śmierci Elżbiety Lukrecji w 1653 r., czyli po przejęciu Śląska Cieszyńskiego przez Habsburgów. Ostatnią cieszyńską monetą jest zatem grosz króla Ferdynanda IV, który został wybity tuż po jego śmierci w 1655 r. Później nastały czasy monarchii austriackiej, a wraz z nimi pojawiły się na Śląsku Cieszyńskim pierwsze instytucje fi-nansowe w rodzaju kas oszczędnościowych, banków itp.

„Pawlitówki” kontra Marki Ciekawy rozdział historii pieniądza na Ślą-sku Cieszyńskim zaczął się pisać po I wojnie światowej, w latach walki o przynależność państwową tego regionu. Np. w okresie gwałtownego spadku wartości pieniądza, kiedy za zapałki płacono tysiącami, niektóre

jednostki administracyjne przystąpiły do wydawania pieniędzy zastęp-

czych, które były wybijane bądź drukowane przez firmy lub miasta.

w okresie kryzysu gospodarczego, który w wyniku nieodpowiedzialnych

operacji finansowych rozlewa się ze stanów zjednoczonych na cały świat,

warto spojrzeć na ulegającą ciągłym zmianom postać pieniądza na śląsku cieszyńskim.

poza wszystkim innym pieniądze są również szczególnym świadectwem czasu,

przechowują bowiem wiele istotnych treści historycznych z zakresu

np. gospodarki, polityki, kultury czy rozwoju społecznego.

Page 41: Zwrot 03/2009

413 2 0 0 9

W 1919 r. miasto Cieszyn również zo-stało zmuszone do wydania swoich asygnat kasowych wartości 1 korony i 50 halerzy, na których widniał herb miasta, a napisy z jed-nej strony były po polsku, z drugiej po nie-miecku. Banknoty te nazywano też niekiedy „gamrotówkami” lub „pawlitówkami” – we-dług podpisów burmistrza Aloisa Gamrota i przewodniczącego Wydziału Skarbowego Rady Narodowej Księstwa Cieszyńskiego Pawlity.

Banknoty te występują w kilku wersjach kolorystycznych i można je jeszcze znaleźć wśród pamiątek po naszych przodkach lub w prywatnych zbiorach. Zapamiętałem z opowiadania swojej babci, że w tym okre-sie sklepikarze z uwagą śledzili, jakimi pie-niędzmi klient chce płacić – „cieszyński-mi koronami”, czy też markami polskimi. Te drugie bowiem z powodu galopującej inflacji nie były wiele warte, wydawano je w nominałach 100-, 200-, 500-tysięcznych, a nawet 1-, 5-, 10-milionowych. Nazywano je papierami lub makulaturą.

rarytasy Dla zbieraczy Po podziale Śląska Cieszyńskiego płacono pieniędzmi wydawanymi przez państwowe banki narodowe – złotówkami i koronami. Ich historia to nie mniej ciekawa część dzie-jów Śląska Cieszyńskiego, gdyż zawirowania polityczno-gospodarcze odcisnęły i na nich swą pieczęć.

Zainteresowani szczegółami mogą się-gnąć do wydawanych dla kolekcjonerów specjalnych katalogów monet i banknotów, w których znajdą wiele dokładnych infor-macji.

Z ciekawostek warto wspomnieć o dwu-złotowej monecie z serii polskich miast historycznych, z rotundą św. Mikołaja na awersie. Promocja odbyła się 8. 12. 2005 r. nieopodal Wzgórza Zamkowego, na Moście Przyjaźni, z udziałem prezesa Narodowego Banku Polskiego Leszka Balcerowicza.

Z czasów po II wojnie światowej warto przypomnieć drobne monety aluminiowe, 1-, 3-, 5-, 10-, 25- i 50-halerzowe, a po drugiej stronie granicy 1-, 2-, 5-, 10-, 20- i 50-gro-szowe. Wiele osób uległo też wtedy manii zbierania różnego rodzaju 10-złotówek, np. z portretem Kazimierza Wielkiego, wy-danych na 600-lecie Uniwersytetu Jagiel-lońskiego z napisem wypukłym i wklę-słym. A do dziś znaczną popularnością, nie tylko wśród numizmatyków, cieszą się wydawane przez narodowe ban-ki Polski i Czechosłowacji, specjalne okolicznościowe monety, bite w więk-szości ze srebra, czy też – ale w dużo mniejszych nakładach – z wykorzy-staniem tzw. stempla lustrzanego.

Nie sposób opisać tu wszystkich wydanych w ostatnim 50-leciu pienię-dzy, poprzestańmy więc na zasygnalizo-waniu tego frapującego, ciągle ulegającego zmianom zjawiska. Niebawem czeka nas zresztą kolejny przełom w tym zakresie, obydwa kraje planują bowiem wkroczenie do strefy euro. Warto sobie również uprzy-tomnić, że obecnie wiele operacji finanso-wych odbywa się w trybie bezgotówkowym, za pośrednictwem najróżniejszego rodzaju kart elektronicznych, przelewów banko-wych itp.

tekst i reprodukcje władysław owczarzy

na sąsiedniej stronie Kopia talara Adama Wacława z 1609 r., wydana przez Muzeum Ziemi Cieszyń-skiej.Powyżej na środku strony Dwuzłotowa moneta z wizerunkiem rotundy św. Mikołaja.Powyżej Asygnaty miasta Cieszyna wartości 1 korony i 50 halerzy.obok Czy pamiętacie jeszcze niedawne drobne?

Page 42: Zwrot 03/2009

Jan KubiszOjcowski domOjcowski dom to istny raj,Dar Ojca niebieskiego,Chociażbyś przeszedł cały świat,Nie znajdziesz piękniejszego!

Tuś się, dziecino, pierwszy razDo matki uśmiechnęła.Tuś się uczyła Boga znać,Tuś modlić się zaczęła.

Tutaj na każdym kroku cięOczy ojcowskie strzegły.Tutaj w zabawach ciągłych ciDni twoje młode biegły.

A gdy ci przyjdzie wynijść stądI odejść w świat daleki,Ojcowski dom, dziecino, miejW pamięci swej na wieki.

3 2 0 0 942

a n e k s

Urodził się 24.1.1848 r. w Końskiej, w 1854 r. zaczął uczęszczać do miejscowej szkoły lu-dowej. W latach 1860-65 kształcił się w ewangelickim gimnazjum w Cieszynie, gdzie uległ całkowitemu zniemczeniu. Po ukończeniu czterech klas powrócił do rodzinnej

wsi, gdzie zainteresowali się nim nauczyciel i sekretarz gminny Adam Pinkas oraz agronom Jerzy Buzek. To oni rozbudzili w nim szacunek dla kultury polskiej i języka ojczystego. Pod wpływem tej edukacji J. Kubisz ponownie wybrał się do Cieszyna, tym razem na 2-letnie (1866-68) studia w tzw. preparandzie (seminarium nauczycielskie). Po krótkotrwałej prak-tyce w cieszyńskiej szkole ewangelickiej, 4.1.1869 został nauczycielem w Gnojniku, gdzie wkrótce otrzymał posadę kierownika. Godność tę piastował aż do 1910 r., kiedy przeszedł na emeryturę.

Osobiste przeżycie związane z oświeceniem narodowym określiło całą późniejszą działalność Kubisza. Podobnie jak inni śląscy budziciele narodowi (K. Miarka, J. Lompa), od momentu oświecenia aż po ostatnie dni życia kierował się ideą czynu patriotycznego. Brał aktywny udział w pracy wszystkich istotnych dla odrodzenia narodowego organizacji. Występował w przedstawieniach Czytelni Ludowej i odczytywał własne utwory podczas uroczystości narodowych w Cieszynie, pracował w Towarzystwie Nauczycieli Ewangelickich i w Kółku Pedagogicznym. Przede wszystkim jednak pisał wiersze, którymi chciał się przy-czynić do pobudzenia narodowego ducha wśród mieszkańców regionu. Jego utwór „Do Olzy!” zaczął z upływem lat funkcjonować jako pieśń hymniczna ludu zaolziańskiego pt. „Płyniesz Olzo”. Zmarł 25.3.1929 r.Wydał:1. Niezapominajka. Kilka wierszy dla szląskiej młodzieży ofiaruje Szlązak. Nakładem Jerzego Kotuli, Cieszyn 1882.2. Śpiewmy starego Jakóba. Nakładem A. Sikory, Cieszyn 1889.3. Z niwy śląskiej. Lwów 1902.4. Pamiętnik starego nauczyciela. Garść wspomnień z życia śląskiego w okresie budzącego się ruchu narodowego w b. Księstwie Cieszyńskim. Wydawnictwo Towarzystwa Ewangelickiego, Cieszyn 1928.

końszczańskie rody kubiszów

jan kubisz („Płyniesz Olzo”) – ojciec fabonpaweł kubisz („Przednówek”) – z famulusówW Końskiej mieszkali jeszcze:kubisz – kowolkubisz – matusznikkubisz z rymkówki (ojciec pawła)kubisz z granicekubisz – gramofónkubisz bez dupy(Dane uzyskane przez Józefa Ondrusza od Karola Cemerka.)

nauczyciel i poeta(w 90. rocznicę śmierci jana kubisza)

Page 43: Zwrot 03/2009

433 2 0 0 9

pamiątka po janieWnikliwy czytelnik „Pamiętnika starego nauczyciela” na pewno zauważył, że tej lekturze towarzyszy ponad 30 przerywników, z których 24 to rysun-ki ptaszków, większością sikorek.

Nikt dotych-czas nie zastana-wiał się głębiej nad ich autorstwem. W przedmowie do „Pamiętnika” z 1928 r. brak adnotacji na ten temat. Autorstwo przypisać należy niewątpliwie Ku-biszowi, co można udowodnić za-równo materiała-mi źródłowymi, jak i zaintereso-waniami autora.

W obecnym p r z y c z y n k u chciałbym po-kazać czytelni-kom wprawdzie skromny, nie-mniej nieznany dotychczas do-kument tekstowy wraz z rysunkiem Jana Kubisza. Taki znalazłem

w archiwum rodzinnym. Pamiętnik był, bo do takiego się wpisał Jan Ku-bisz, własnością mojego wujka, kierownika szkoły w Wędryni, Franciszka Rzehaczka. Dedykacja zawiera następujący tekst:

„Jeśli kiedy w wolnej chwili,rzucisz okiem na tę kartkę,wspomnij także na me imięjeśli jest wspomnienia warte.Na pamiątkę wpisał Jan Kubisz. Wędrynia, dn. 26.9.19”Skąd się ta dedykacja znalazła w pamiętniku wujka? Franciszek Rze-

haczek mianowany został kierownikiem dwuklasowej szkoły I w Wędryni w 1912 r. Na tym stanowisku przetrwał do r. 1920. Poprzednio uczył tam mój dziadek Józef Wawrosch, a także w latach 1917-20 moja matka Olga. Ponadto przebywał w Wędryni długoletni nauczyciel, pradziadek Wincen-ty Rzehaczek, który zmarł w wieku 90 lat i został pochowany w Wędryni.

Rzehaczkowie, podobnie jak Wawroschowie, rozmiłowani w muzyce (każdy z nich był organistą w kościele), prowadzili szeroką działalność społeczną, m.in. założyli dosyć znaczący na owe czasy zespół kameralny. Być może, jak to zresztą w kręgach „rechtorskich” bywało, w tych przyja-cielskich spotkaniach w Wędryni uczestniczył również Jan Kubisz.

jan korzenny(Skrót artykułu opublikowanego w „Głosie Ludu” w grudniu 1995 r.)

Kartka z pamiętnika z wpisem i rysunkiem Jana Kubisza z 26.9.1919 r.

surowy, ale sprawiedliwyWzbudzał zawsze szacunek połączony z lękiem. Był patriar-chą w rodzinie. Surowy, ale sprawiedliwy. Praca szkolna wy-czerpywała go nerwowo, zwłszcza że władze szkolne były dlań niełaskawe z powodu działalności narodowo-społecz-nej. Z tego też powodu wymagał od każdego z nas wiele, nie tolerował nieposłuszeństwa (…). Interesował się naszymi studiami, naszą pracą (…). Żałował zawsze, że nie mógł zdo-być uniwersyteckiego wykształcenia. Wiadomości, które zdo-był w szkole, pamiętał przez całe życie. Deklamował z pamię-ci dłuższe ustępy poetów rzymskich i greckich w oryginale. Nade wszystko jednak kochał przyrodę i kraj rodzinny.

ks. karol kubisz(1905-1981, ksiądz ewangelicki)

troskliwy człowiekWspomnienie o ojcu to zarazem wspomnienie mego dzie-ciństwa. Skończyłem 13. rok życia, kiedy ojciec zmarł. Bądąc najmłodszym z rodzeństwa, pozostałem sam z rodzicami, to-też ojciec poświęcał sporo czasu na moje wychowanie i wy-kształcenie. Nie były to zawsze dla mnie chwile przyjemne, bo i brat Karol wspomina, że ojciec był człowiekiem bardzo wy-magającym, nie znoszącym nieposłuszeństwa (…). Niezatarte i ostatnie wspomnienia, które pozostały w mojej pamięci, to chwile pożegnań na łożu śmierci. Przy łóżku czuwała matka, brat Jan – lekarz i ja. Ojciec miał śmierć spokojną. Nie mówił już, ostatnią wolę pisał na kartkach. Pożegnał się z nami przez położenie ręki na głowie i w dwa dni później zmarł.

W uroczystościach pogrzebowych wzięło udział wiele lu-dzi, wśród nich zacne osobistości. Trumnę nieśli nauczyciele, którzy w ten sposób odprowadzili i żegnali na zawsze swego starszego kolegę. Na cmentarzu gnojnickim chór Towarzy-stwa Nauczycieli Polskich śpiewał marsz żałobny Chopina. W ostatniej woli ojciec życzył sobie, by dzwony nie dzwoni-ły. Pogrzeb odbył się w Wielki Piątek, a w ten dzień dzwony milczą.

Na zakończenie mych wspomnień o ojcu chciałbym pod-kreślić jedno: ojciec był bardzo troskliwym człowiekiem, zwłaszcza w wychowaniu rodzinnym. Z domu mianowicie wyniosłem wielkie umiłowanie ziemi rodzinnej i uświado-mienie narodowe. Bo dzięki tej codziennej opiece i wycho-waniu ojca nie załamałem się w okresie okupacji, pomimo że trzykrotnie byłem wzywany do podpisania volkslisty. W tych czasach zawsze miałem w pamięci wiersz ojca ze zbioru „Z niwy śląskiej”:

Nie brataj się z cudzoziemcemPo swojsku się rządź:Niechaj Niemiec będzie Niemcem,Ty Polakiem bądź!”

andrzej kubisz(1910-1998, redaktor „głosu ludu”)

synowie o ojcu

Page 44: Zwrot 03/2009

44 3 2 0 0 9

a n e k s

Pomysł napisania „Pamiętnika starego nauczyciela” podsunął Kubiszowi jego rówieśnik i serdeczny przyjaciel, pastor

nawiejski ks. Franciszek Michejda. Zwierzył się z tym sędziwy Poeta Adamowi Ciom-pie podczas jego odwiedzin w Gnojniku, w sierpniu 1927 r.

„– Franciszek z Nawsia mówił mi: Na-pisz, ty powinieneś napisać. Nie chciałem. Nie wiedziałem, jak to zrobić, powinien to był on zrobić. No cóż, umarł. A raz leżałem w łóżku a Kotula przychodzi z papierem i ołówkiem i mówi: Dyktuj, ja będę pisał. Że nie ustąpi. Jakoż miałem dyktować, ja tego nie umiem. Powiedziałem, że to sam zrobię. I pisałem, zaraz posyłając do druku, sam nie wiedziałem, jak to wygląda, ale do-brze wygląda. Tak mnie zapędzono do tego.

– Ks. Kotula dobrze zrobił, że zapędził.– Tak. Teraz jestem rad. Bo to tylko ja

mogłem napisać. Ja w tym wszystkim by-łem, a przytem pamięć mam doskonałą, ja to wszystko widzę przed sobą. Urodziłem się w 48 roku. To pamiętam jeszcze 50-te lata. Teraz jestem zadowolony. I to dobrze wyglą-da. Rad jestem, że to napisałem…”

Pisane w gnojnickim zaciszu domo-wym wspomnienia opublikował Kubisz na łamach najpoczytniejszego w rodzinach ewangelickich tygodnika, w „Pośle Ewange-lickim”. Pierwszy odcinek „Pamiętnika sta-rego nauczyciela” ukazał się w numerze 33 z dnia 23 sierpnia 1919 r.

Miałem w tym czasie prawie półtora roku, toteż wszystko, co na temat „Pamiętni-ka” utkwiło mi w pamięci, pochodzi z opo-wiadań mojej mamy.

Ojciec mój abonował „Posła Ewangelic-kiego” od początku jego powstania. Czy-telnikami tego tygodnika byli oczywiście rodzice i dziadkowie ze strony ojca. Babka regularnie co tydzień przychodziła do nas w sobotę po świeży numer, oddając prze-czytany. Z matką i ojcem, jeśli w czasie od-wiedzin babki nie był na rannej zmianie, rozmawiała potem na temat przeczytanych artykułów.

g g g

Raz w lipcową niedzielę 1927 roku – a ukoń-czyłem już wówczas klasę trzecią szkoły lu-dowej – poprosiłem mamę, żeby mi dała coś pięknego do przeczytania. Wówczas mama przyniosła ze strychu dwa numery „Posła Ewangelickiego”, wyszukała w nich gadkę Kubisza „O dwóch dziewczynach co u Boga służyły” i powiedziała:

– To bardzo piękna bajka. Usiądź przy stole, a czytaj głośno, bo i ja chętnie ją sobie przypomnę.

I czytałem płynnie i głośno.Po przeczytaniu bajki mama złożyła sta-

rannie obydwa numery pisma i schowała w szufladzie komody stojącej w pokoju. Rze-kła jeszcze do mnie:

– Kiedy tylko będziesz chciał tę piękną bajkę przeczytać, to wiesz, gdzie jej szukać. A po przeczytaniu zanieś ją z powrotem do komody.

I nieraz do niej wracałem, bo mi się bar-dzo podobała.

g g g

Po wydrukowaniu wszystkich odcinków „Pamiętnika” na łamach „Posła Ewangelic-kiego” zaczęły się odzywać głosy czytelni-ków życzących sobie wydania książkowego wspomnień Jana Kubisza. Życzenia te były w pełni uzasadnione. Poszczególne numery pisma, nierzadko krążące wśród krewnych, znajomych i sąsiadów szerokich rzesz czy-telników, nieraz gubiły się bezpowrotnie, dekompletując skrzętnie składane roczniki, lub zostały doszczętnie zaczytane. Redakcja „Posła” nie dysponowała tyloma remitendo-wymi numerami, żeby zaspokoić życzenia czytelników pragnących uzupełnić braki w poszczególnych rocznikach. Pamiętam z wypowiedzi ojca, że prośby prezbiterstwa zboru orłowskiego, do którego należał, prze-syłane do redakcji „Posła”, były z powodu braku starszych numerów pisma załatwiane odmownie.

Dopiero znacznie później, jakoś we wrze-śniu 1927 roku, ogłoszono z ambon kościo-łów ewangelickich na Śląsku Cieszyńskim zobowiązującą prenumeratę „Pamiętnika starego nauczyciela”. Chętni posiadania tej

książki uiszczali więc w kancelariach zboro-wych wyznaczone kwoty pieniężne na upra-gnioną publikację, która – jak znowu ogło-szono z ambon – w drugiej połowie grudnia tegoż roku została oddana do druku.

„Pamiętnik starego nauczyciela” Jana Ku-bisza zawierający „garść wspomnień z życia śląskiego w okresie budzącego się ruchu na-rodowego w byłym Księstwie Cieszyńskim” ukazał się w połowie maja 1928 roku nakła-dem Wydawnictwa Towarzystwa Ewange-lickiego w Cieszynie. Ojciec mój był chyba jednym z pierwszych nabywców tej pięknej i wartościowej książki.

g g g

Z „Pamiętnikiem starego nauczyciela” ko-jarzy mi się jeszcze jeden niezapomniany moment.

Latem 1946 roku, podczas wakacji szkol-nych odwiedziłem w Muzeum Cieszyńskim mego serdecznego przyjaciela Ludwika Brożka. W toku żywej rozmowy Ludwiczek spytał:

– Masz swój własny „Pamiętnik” Jana Kubisza?

– Mam. Dlaczego pytasz?– Bo gdybyś nie miał, to jest okazja, żeby

go nabyć.– „Pamiętnik starego nauczyciela”?– Tak. Wyobraź sobie, w Bibliotece

Tschammera w Kościele Jezusowym na Wyższej Bramie dochowało się w szufladzie starej szafy 70 egzemplarzy Kubiszowego „Pamiętnika”. Egzemplarze złożone są z ar-kuszy poskładanych w broszurę, przygoto-wane do zszycia i oprawy. Taki egzemplarz wraz z kartonową okładką można w kance-larii zborowej nabyć za 30 złotych.

– Zaraz tam pójdę, bo „Pamiętnik” Kubi-sza za tę cenę, to niemal darmo.

I poszedłem na Wyższą Bramę, załatwi-łem sprawunek i powróciłem do Muzeum.

– Kupiłeś? – spytał Ludwiczek.– Dzięki Bogu, tak.– Ile?– W drodze policzyłem, ile mi potrzeba

dla najbliższych, krewnych i przyjaciół, i na-byłem 10 egzemplarzy na podarunki.

Ludwiczek skinął głową z uznaniem.Każdy ten mój podarunek rozbudzał po-

tem entuzjastyczną wdzięczność obdarowa-nych.

józef ondrusz(Fragment spisanej odręcznie

większej całości, będącej obecnie w posiadaniu Władysława Owczarzego.)

moje spotkania z „pamiętnikiem starego nauczyciela”

Page 45: Zwrot 03/2009

453 2 0 0 9

Gdyby żył, przyjmowałby dziś w swoim mieszkaniu przy rynku w Cz. Cieszynie przyjaciół i znajomych z całego Śląska

Cieszyńskiego, pisarzy, dziennikarzy, polity-ków z całej bez mała Europy. A na scenach teatrów w obu częściach Cieszyna odbywa-łyby się akademie, których echo rozbrzmie-wałoby jeszcze długo na ziemiach dawnej Polski i Austro-Węgier.

Gdyby żył, obchodziłby w marcu 90-lecie urodzin. I może nie musiałby już tak gorzko spoglądać na świat i ludzi, jak kilka lat przed swoją śmiercią, kiedy pisał:

A gdy mi pióro wytrącą z ręki,usta przywalą kamieniem,będę was nękał, o małowierni,niepokojącym milczeniem.

I na cmentarzach zdradzonych idei,gdzie czas przyśpiesza kroku,będę was nękał krzykiem kamieni:nie kamienujcie proroków!

Bo z natury był człowiekiem pogodnym. Wierzył w siłę prawdy i dobra. I tą wiarą ob-darzał każdego napotkanego człowieka.

Gdyby żył, może i nasze sprawy wyglą-dałyby inaczej. Ale odszedł przedwcześnie w grudniu 1976 r., jako ostatnia tragiczna ofiara normalizacyjnych czystek po 1968 r.

PaMiętaMy!Henryk Jasiczek (ur. 2.3.1919 w Kotting-brunn pod Wiedniem, zm. 8.12.1976 w Cz. Cieszynie) był największym i najpopular-niejszym zaolziańskim pisarzem w 2. poł. XX w. O jego randze świadczyły m.in. zabaw-ne pomyłki gimnazjalistów, którzy w drodze do redakcji „Zwrotu” (mieściła się wtedy na 2. piętrze gmachu ZG PZKO) pytali: „Czy jest pan Henryk… Sienkiewicz?”. W polskim i czeskim środowisku pisarskim cieszył się opinią wyroczni w sprawach artystycznych i społecznych Zaolzia.

Był pierwszym redaktorem naczelnym „Głosu Ludu”, od 1959 r. redaktorem edycji polskiej w ostrawskim wydawnictwie Pro-fil, od 1966 r. redaktorem działu literackie-go „Zwrotu”. Zaangażował się w przemiany ustrojowe Praskiej Wiosny, publikując m.in. na łamach praskich „Literárních listů” zna-czący esej tożsamościowy „Těšínská jablíčka mají hořkou příchuť”. Tym samym podpisał na siebie wyrok. Został skazany na niebyt.

Po usunięciu z życia publicznego w 1970 r., kiedy z braku innych możliwości podjął pracę korektora w czeskocieszyńskiej drukarni, jego dawni znajomi i „przyjaciele” zaczęli na jego widok przechodzić na drugą stronę ulicy. Otuchy dodawali mu goszczący sporadycznie w Sekcji Literacko-Artystycz-nej polscy pisarze, którzy odwiedzali go po-tajemnie w mieszkaniu przy rynku w Cz. Cie-szynie. Był wśród nich także Tadeusz Nowak (1930-91), który wkrótce po zgonie Jasiczka opublikował w krakowskim „Życiu Literac-kim” wstrząsający „Psalm pożegnalny”.

A skupieni w SLA pisarze i plastycy, tak-że w większości wykluczeni z życia publicz-nego, raz jeden odważyli się zorganizować z nim spotkanie. Stało się to w 1973 r. w domu Józefa i Adeli Kaszperów w Wędryni. Oprócz Jasiczka i Ryszarda Liskowackiego z oddzia-łu Związku Literatów Polskich w Szczecinie w spotkaniu brali udział: Tadeusz Berger, Ja-nusz Gaudyn, Kazimierz Jaworski, Kazimierz Kaszper, Bronisław Liberda, Wilhelm Prze-czek, Władysław Sikora, Jan Daniel Zolich oraz kierowca ZG PZKO Alojzy Suchanek.

Do poezji zaolziańskiej Jasiczek wniósł nieznany jej wcześniej wymiar osobistego, lirycznego wyznania. W jego Staffowsko nastrojonych wierszach rozczytywali się dosłownie wszyscy, starzy i młodzi, a nawet – co się nieczęsto zdarza – koledzy po pió-rze. Do uprawianego przez Jasiczka modelu poezji lirycznej żaden z zaolziańskich twór-ców już później nie nawiązał.

kk

BiBliografia henryka jasiczkarozmowy z ciszą (poezja). Cz. Cieszyn 1948pochwała życia (poezja). Cz. Cieszyn 1952gwiazdy nad Beskidem (poezja). Cz. Cieszyn 1953obuszkiem ciosane (poezja). Cz. Cieszyn 1955jaśminowe noce (poezja). Cz. Cieszyn 1959humoreski beskidzkie (opowiadania). Katowice 1959poetyckie pozdrowienia (wybór czeskiej i słowackiej poezji współczesnej). Ostrawa 1961wiersze wybrane. Katowice 1961morze czarne jest błękitne (reportaż). Ostrawa 1961krásné jak housle (poezja). Ostrawa 1962przywiozę ci krokodyla (reportaż). Ostrawa 1965Blizny pamięci (poezja). Ostrawa 1963pokus o smír (poezja). Praga 1967Baj, baju z mojego kraju. Ostrawa 1968zamyślenie (poezja). Ostrawa 1969smuga cienia. Bielsko-Biała 1981jak ten obłok (pośmiertny wybór poezji). Katowice 1990wiersze (pośmiertny wybór poezji). Karwina 2006z sercem w zadumie (płyta CD z pośmiertnie nagranymi wierszami, komentarzem i improwi-zacjami muzycznymi). Cz. Cieszyn 2006.

Był kimś znacznie więcej niż tylko literatem poszukującym właściwego dla rzeczy słowa. Kimś o wiele bardziej znaczącym i niezbywalnym. Był autorytetem. Moralnym i narodowym.

Intelektualnym i artystycznym. Człowiekiem, do którego chodziło się po radę i pomoc. Bo wiedział i rozumiał więcej. I umiał się tą wiedzą dzielić.

Henryk Jasiczek.

niepisany patron zaolzia

Pogrzeb Poety 12 grudnia 1976 r.

ZDJę

CIE Z

ARC

HIW

UM B

RONI

SłAW

A JA

SICZ

KA

Page 46: Zwrot 03/2009

RECE

NZJE

3 2 0 0 946

KA

TEřI

NA C

ZERN

á

Pomysł sztuki „Botafogo” granej przez Scenę Bajka Teatru Cieszyńskiego w Cz. Cieszynie nie jest nowością. Dwaj bra-

cia bliźniacy są do siebie podobni jak dwie krople wody, nikt nie potrafi ich odróżnić, co nie omieszkają wykorzystać, zamieniając się rolami i podszywając jeden pod drugie-go. Gdyby przedstawienie przeznaczone było dla dorosłych, jasny byłby kontekst polityczny i można by szukać skojarzeń i podtekstów.

Sztukę napisał słowacki pisarz Ľubomír Feldek w 1966 r. Cztery lata wcześniej po-wstał w Polsce na kanwie przedwojennej powieści Kornela Makuszyńskiego film „O dwóch takich, co ukradli księżyc”, ma-łych łobuziaków zagrali w nim najbardziej znani dziś w Polsce bliźniacy, mężowie sta-nu bracia Kaczyńscy.

Bajka „Botafogo” przeznaczona jest dla najmłodszego widza, młodszego chyba jeszcze od kradnących kiedyś księżyc braci. Starszemu widzowi przeszkadzać mogą pły-cizny intelektualne. Nie wychodzi też bajce na zdrowie brak jakiegokolwiek morału. No, może tyle, że warto wzbogacać swój słownik i znać różne znaczenia wyrazów, by nie dochodziło do nieporozumień, a nawet wielkich problemów. Bo raczej nie można dawać wychowankom za wzór dwóch krzy-kliwych psotników, którzy żarty sobie stroją z niezbyt rozgarniętego Botafoga i do końca po prostu, nie bójmy się tego słowa, oszuku-ją go. Co z nich wyrośnie…?

Urodzony w 1936 r. w Żylinie Ľubomír Feldek jest znanym słowackim poetą, jak również tłumaczem i autorem książek dla dzieci. Pracował jako dziennikarz, a nawet kierownik literacki w teatrze. „Botafogo” to jego pierwsza bajka sceniczna dla małego widza, do bohatera powraca potem jeszcze kilkakrotnie: „Botafogo w butach”, „Bogac-two Botafoga”, „Pięć razy Botafogo”. Niektó-re z tych bajek grane były także w teatrach lalkowych w Polsce.

Teatr czeskocieszyński, wystawiając „Botafoga”, nie dokonał żadnego odkrycia. Oprószył sztukę graną przez Teatr Lalek „Bajka” w 1977 r. Przygotował ją wtedy kie-rownik zespołu Bronisław Liberda, który spektakl nie tylko reżyserował, był też auto-rem scenografii i muzyki. W roli tytułowej wystąpiła Janina Matuszczak. Recenzent „Zwrotu” podkreślił wówczas, że była to 101. premiera teatru, która udała się na 102, zaznaczając jednocześnie, że w „Botafogu” chodzi głównie o rozrywkę.

I tę konkluzję trzeba mieć również na uwadze, oglądając nowe przedstawienie, którego reżyserem jest Wanda Michałek. To barwne i rozśpiewane widowisko. W de-koracjach Haliny Szkopek dominują mocne, zdecydowane kolory, geometryczne kształ-ty. Piosenki z muzyką Zbigniewa Siwka są tak proste i melodyjne, że widzowie szybko nucą wraz z aktorami fragment jednego z refrenów „Zawsze razem, zawsze dwaj, czy to styczeń, czy to maj…” czy koniec innego

„…jestem niezwykła stokrotka, my jeste-śmy dwaj jak jeden”.

Bajkę rozpoczyna występ magika Pan-dolfiniego, który czarodziejską mocą przenosi się z jednej skrzynki do drugiej. W rzeczywistości to Gigi (Ewa Kus) i Gogo (Wanda Michałek), dwaj bliźniacy. Pan-dolfiniemu zazdrości Botafogo (Jan Szy-manik), sztukmistrz, który zna wszystkie sztuczki na świecie, ale nie potrafi się prze-nosić z miejsca na miejsce. Pandolfini chce, by Botafogo pokazał mu coś porywającego. I sztukmistrz porywa Gigiego.

Kiedy Gogo zauważa zniknięcie brata, zaczyna płakać i z jego łez wyrasta „nie-zwykła” Stokrotka (Krystyna Czech). Zabie-ra Gogiego na poszukiwanie zaginionego. Spotykają malarza Mroza (Pawełka Niedo-ba), „znane nazwisko”. Pod wpływem jego malowideł Stokrotka zamiera. Gogo prosi malarza, by namalował słońce. Malarzowi, który nigdy nie próbował robić czegoś, cze-go, jak mu się wydawało, nie potrafił, udaje się namalować serce, które grzeje. Stokrotka ożywa, malarz dziękuje za „dojście do no-wego kierunku w malarstwie”. Gogo ze Sto-krotką idą do dobrego znajomego malarza, do lekkoatlety Walerego Skoczka (Krystyna Czech), mistrza w skoku wzwyż. Skoczek ze Skoczkowic skacze, by pobić rekord świata. Kiedy jest wysoko w obłokach, zauważa dom sztukmistrza Botafogo.

Gigi zmuszany przez Botafoga do cięż-kiej pracy właśnie wyprał, pozamiatał i miał ugotować obiad. Ale w piecu nie chciało się palić, bo Gogo, chcąc dostać się do domu Botafoga przez komin, zaklinował się w nim. Jednak humor braci nie opuszcza i znowu żartują ze sztukmistrza. Gigi udaje brzuchomówcę. Tego też Botafogo nie po-trafi.

W końcu Gogo wypada z pieca brudny i udaje murzyna. Sztukmistrz zazdrości, że nie zna murzyńskiego. „My w naszym trud-nym dzieciństwie nie mieliśmy możliwości studiowania języków obcych”. „Ale to gość i cudzoziemiec, trzeba go przywitać, jak się należy”. Wylany szampan czyści Gogiego, ale Botafogo jest „podgazowany” i myśli, że widzi i słyszy wszystko podwójnie. Za-sypia, a po przebudzeniu przeprasza, że nie wiedział, iż słowo porywający ma różne znaczenia. czesława rudnik

Ľubomír feldek: „Botafogo”. przekład jerzy pleśniarowicz, reżyseria wanda michałek, scenografia halina szkopek, muzyka zbigniew siwek. premiera: scena Bajka teatru cieszyńskiego, cz. cieszyn 18.2.2009.

o dwóch takich, co udawali jednego

Page 47: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 47

RECENZJE

Wędryński zespół teatralny, który nie zamierza spuszczać z tonu i regu-larnie raz, dwa razy w roku częstu-

je publiczność kolejnym przedstawieniem teatralnym, wziął tym razem na warsztat sztukę Jána Soloviča „Królowa nocy na ka-miennej pustyni” z lat 70. Dramat trudny, z jasnym ekologiczno-humanitarnym prze-słaniem, podszyty dodatkowo nutą publicy-styczną. Oparty na dialogach, doszczętnie nieomal wyprany ze scenek rodzajowych i humoru sytuacyjnego, a więc liczący bar-dzo na inwencję inscenizatora i psycholo-giczną sprawność interpretacyjną aktorów. Taki zatem, na którym mógłby się widowi-skowo potknąć niejeden teatr profesjonalny. Wędryński z jego pułapek uszedł cało. Nie znaczy to jednak, że całkiem bez skazy.

Rzecz rozgrywa się na dachu wielopię-trowego osiedlowego bloku. Rezydentem tej nietypowej przestrzeni scenicznej (i siłą sprawczą dramaturgicznej) jest emerytowa-ny lotnik, obecnie dozorca Rafael Gałązka (Andrzej Czader). Człowiek gołębiego serca, który jednak swoim współczuciem i poten-cjałem dobra obdarza przede wszystkim rośliny. Hodowane w doniczkach na dachu (królowa nocy to zakwitający na krótko kak-tus; w sztuce Soloviča motyw ten nie został wykorzystany pod względem dramaturgicz-nym, służy wyłącznie do charakterystyki po-staci lotnika) i te pielęgnowane na skwerze przed wejściem. Jego gośćmi i interlokutora-mi są poza zaprzyjaźnionym poetą Swetoza-rem Korzeniem (Janusz Ondraszek) miesz-kańcy, w większości zainteresowani budową garaży w bezpośrednim sąsiedztwie bloku (na owym obsadzonym młodymi brzózkami skwerze). Ich diametralnie odmienne potrze-by i interesy są źródłem dramaturgicznego konfliktu, a także pretekstem do sformuło-wania finalnego przesłania dydaktycznego, wymierzonego przeciwko drzemiącej w lu-dziach „kamiennej pustyni” ducha. Wygłasza je oczywiście lotnik-dozorca.

Konstrukcja sztuki w sumie dość banal-na i pomimo lekko zarysowanego wątku kryminalnego (poszukiwanie sprawcy de-wastacji skweru) raczej nie będąca w stanie utrzymać widza w napięciu. Tym bardziej więc naglące staje się pytanie, dlaczego ze-spół postanowił się z nią zmierzyć.

Są dwie możliwe odpowiedzi: z powodu galerii typów, będącej wszak wdzięcznym materiałem dla wykazania się mistrzow-stwem aktorskim, lub z powodu humani-tarnego przesłania, zawierającego pożąda-ne dziś antykonsumpcyjne treści. Pierwsza z nich wydaje mi się jednak bardziej bliska prawdy.

Wędryński zespół nigdy nie miał ambicji definiowania się w kategoriach intelektual-nych. Jego wieloletni przywódca i powojen-ny reanimator (zespół działa od 1903 r.), nieżyjący już Jerzy Cienciała, stawiał na wartości ludyczne i poprawność wyrazu artystycznego. Na teatr co prawda „czytel-niany” (w Domu Kultury Czytelnia miał on i ma dotychczas swą siedzibę), a więc w ja-kimś sensie oświatowy, ale pod względem warsztatowym bliski modelowi profesjo-nalnego teatru dramatycznego. Dorównu-jącego mu nieomal w aspektach aktorskich umiejętności i konceptu inscenizacyjnego. Janusz Ondraszek, reżyser „Królowej nocy”, pozostaje jego wiernym uczniem.

Ondraszek postawił więc na aktorów. Sęk jednak w tym, że oni poza przekazywa-niem istotnych dla fabuły treści nie bardzo mają co grać. W tej niezbyt udanej sztuce postaci są bowiem zaledwie tubą ukrytej gdzieś w zamyśle autorskim idei.

Co im w tej sytuacji pozostało? Kompro-mis. Kompromis między wolą wyrazistego określenia psychologii postaci a koniecz-nością wyważonego sformułowania istoty przesłania. I z tego karkołomnego zadania udało im się wyjść obronną ręką. Po wielu latach mieliśmy okazję oglądać na czytel-nianej scenie aktorów świadomych inne-go niż tylko doraźnie efektownego celu. Mogliśmy z porzyjemnością obserwować, jak aktor rozwiązuje „problem postaci” w odniesieniu do „problemu idei”. To wielki sukces i reżysera, i wszystkich poszczegól-nych aktorów.

Tą konstatacją można by w zasadzie zamknąć uwagi o wędryńskiej realizacji „Królowej nocy”, ale osobnego komenta-rza domaga się przynajmniej jeden niezbyt trafiony szczegół inscenizacyjny – brak zaznaczenia w grze aktorów wysiłku fi-zycznego, jaki musieli przecież włożyć w pokonanie iluś tam stopni czy szczebli drabiny, żeby wyjść na dach. Wszyscy oni, nawet posunięta w latach, świetnie grana przez Romana Bujoka i Janinę Hlávkę para naukowców, pojawiają się na scenie gładcy i wypoczęci, jakby dopiero co wstali z łóżek i przeszli z sypialni do kuchni. Szkoda, po-nieważ nietypowa przestrzeń sceniczna to jeden z nielicznych walorów sztuki, którego wyraziste uwzględnienie mogło ubarwić inscenizację.

Wątpliwości budzi również jakość pol-skiego przekładu sztuki. Nazwiska jego au-tora niestety nie podano ani na plakatach, ani na ulotkach reklamowych.

kazimierz kaszper

ján solovič: „królowa nocy na kamiennej pustyni”. zespół teatralny mk pzko wę-drynia, 28.2. i 1.3.2009. reżyseria janusz ondraszek, muzyka czesław Branny, sce-nografia leo czader, obsługa techniczna mariusz czader, inspicjent Bronisława cienciała. grali: andrzej czader, janusz ondraszek, roman Bujok, janina hlávka, maria ciahotna, irena filipek, witosław szwarc, czesław Branny, urszula nožka, dariusz gałuszka.

dialogi dachowe

M

AREK

CZE

CH

Page 48: Zwrot 03/2009

RECE

NZJE

3 2 0 0 948

oda do radości(z podtekstem posłannictwa)

Z przyjemnością należy przyznać, że jubileuszowy koncert 20-letniej Kapeli Góralskiej Zorómbek i 10-let-

niego Chóru Mieszanego Canticum Novum przyniósł niekryzysowe emocje estetyczne. Zgromadził też w DK Trisia w Trzyńcu spo-rą ilość wrażliwych na piękno sztuki chó-ralnej słuchaczy.

Program imprezy był przemyślaną kon-cepcją Leszka Kaliny, założyciela i dyrygenta obu zespołów, doświadczonego animatora zaolziańskiego ruchu muzycznego. Zadbał on o prawidłową dramaturgię występu, nadając mu właściwe tempo i dynamikę, w czym niewątpliwie bardzo pomógł ko-mentujący występ Jakub Tomoszek, ak-tor Sceny Polskiej Teatru Cieszyńskiego. Stworzono atmosferę pełną swobody i wesołości, nie zapominając równocześnie o nucie zadumy i refleksji. Z niezrozu-miałych jednak dla mnie powodów nie podano ani tytułów, ani nazwisk auto-rów wykonywanych opusów. Co prawda nie był to koncert wychowawczy, nie-mniej jednak choć minimalny szacu-nek dla twórów powinien być zachowa-ny. Natomiast za często cytowano tytuł „doktora“ (chodziło o osobę dyrygenta), co nie jest praktykowane w dobrym oby-czaju występów estradowych.

Zaczęło się wesoło i pomysłowo od przed-stawienia fragmentu próby chóru. Młodzież swobodna, żartująca ze swym dyrygentem, ale zdyscyplinowana, chętna w podjęciu hasła wspólnego śpiewu. Pojawił się Zoróm-bek z wiązanką pieśni cieszyńskich, który – wspomagany bezbłędnym intonowaniem swego artystycznego przewodnika – wniósł wiele ciepła i prostoty śląskiego folkloru mu-zycznego.

A potem już w odświętnym stroju Can-ticum Novum zaprezentował 10 pozycji chóralnych o różnorodnym charakterze i nastroju – pieśni religijnych i świeckich, tworzonych w przeszłości i dobie współcze-snej. Poza niektórymi słabszymi momen-tami interpretacje zadowoliły starannością intonacji i dykcji, także prawidłowym mo-delowaniem fraz, a przede wszystkim syto-ścią elementów emocjonalnych.

Już pierwsze tony XVI-wiecznego utwo-ru Francesco Biancardi’ego „Dum medium silentium” skupiły uwagę głębokim brzmie-niem spokojnie narastającej kantyleny. Zawiodły tu trochę soprany, bo zbyt ostre i nieprecyzyjne w atakowaniu wysokich dźwięków. Nie zawsze też potwierdziła swą klarowność polifonia głosów. Stworzono jednak całość głęboką w treści muzyczne, bardzo elastyczną i nastrojową.

Z wielką atencją oddano „Ojcze nasz” Stanisława Moniuszki. Ta prosta w fakturze i harmonii kompozycja, pełna polskiego liryzmu i modlitewnego przesłania, odtwo-rzona została z bezbłędną intonacją i żarli-wą dynamiką, z uczuciem głębokiej pokory do spraw pozaziemskich. Ów stan emocji i kontemplacji duchowej dopełniły pieśni

współczesnych auto-rów – „Salve Regina” Francisa Pulenca i „Regina Coeli” Ro-mualda Twardow-skiego. Obie propo-zycje imponowały przejrzystą ekspozy-cją głosów, zwłaszcza czystych, szlachetnie brzmiących tenorów.

Odmienny na-strój wniosła pieśń z gatunku „spiri-tual songs” – „Jeri-cho”. Przekazano ją ochoczo, z werwą i animuszem. I w ten podobny żywiołowy sposób porwali chó-rzyści efektownym wykonaniem mek-

sykańskiej piosenki „Chilli con carne”, utworu błyskotliwego, z synkopowaną i rytmicznie powtarzającą się sekwencją „don’t forget the Mexican spicy”.

Motyw rodzimej muzyki wniosły kom-pozycje zaolziańskich twórców: Pawła Kalety, Eugeniusza Fierli i Leszka Kaliny. Zauroczyła zwłaszcza żarliwa interpretacja utworu „Po naszych Beskidach” (P. Kaleta), eksponująca frazy szerokie, narastające w subtelnej szacie harmonicznej.

W końcowej części koncertu przedsta-wiono „Tryptyk beskidzki” autora progra-mu, bardzo nastrojowy, z nutą rzewności i elementów humorystycznych. Pojawił się na scenie ponownie Zorómbek, dołączając do śpiewu chóru. Wspólnie też mocnym i radosnym głosem odśpiewano „Stoi lipka”, kończąc tę muzyczną imprezę w przekona-niu o trwałości i szlachetności śpiewu zbio-rowego.

krystyna zielińska-suszka

koncert jubileuszowy kapeli góralskiej zorómbek i chóru mieszanego canticum novum. koncepcja artystyczna koncertu: dyrygent leszek kalina. dom kultury tri-sia, trzyniec 6.2.2009.

M

AREK

SUC

Page 49: Zwrot 03/2009

3 2 0 0 9 49

RECENZJEVladimír knybel: Ve stínu hutě. obrazem do minulosti Třince.

tłumaczenie na język polski krystyna ondra-szek, na niemiecki i angielski radovan Binar. korekta językowa pavla jaworska. wydawnic-two Beskydy, Bronisław ondraszek. wędrynia 2008, s. 200.

W kwietniu Huta Trzyniec będzie obcho-dzić 170. rocznicę powstania. Z tej okazji pojawi się zapewne na rynku szereg róż-nego rodzaju opracowań, które, chcąc nie chcąc, będą musiały ujawnić niechętnie, zwłaszcza ostatnio, przez władze miasta akceptowaną prawdę o ponadnarodowym rodowodzie zakładu. Tak się otóż dziwnie składa, że akurat współczesny magistrat Trzyńca, zawiadujący aglomeracją miejską, która cały swój historyczny rozwój zawdzię-cza hucie i splotowi osobliwych, daleko wy-kraczających poza region okoliczności jej powstania, wstydliwie przymyka na to oczy. Jakby wszystko, czym przyszło mu obecnie szafarzyć, zostało zrodzone wyłącznie z du-cha narodu czeskiego.

Album Vladimíra Knybla, urodzonego we Frydku trzyńczanina, oczywiście nie po-lemizuje z aktualną orientacją polityki na-rodowościowej władz miasta. Jest dziełem pasjonata, który swe dojrzałe życie poświę-cił fotografii, a w porywach obserwowaniu nieba (kierował kółkiem astronomicznym przy Domu Kultury). Ostatnio zaś zajął się archeologią, biorąc udział w wykopaliskach w Podoborze i Frydku. Rezultatem tych jego ostatnich zainteresowań są rysunko-we rekonstrukcje zabudowy przestrzennej wioski trzynieckiej w XVIII i XIX w., które również trafiły do albumu.

Zgodnie z dotychczasową, wielekroć sprawdzoną praktyką wydawniczą Broni-sława Ondraszka, „Pod osłoną huty. Wido-ki z przeszłości Trzyńca” (tak brzmi tytuł polskiej wersji) to poprzedzony obszernym wstępem album archiwalnych fotografii i rysunkowych reprod- bądź rekonstrukcji,

opatrzonych szczegółowymi podpisami. Formuła ta uwzględnia przede wszyst-kim możliwości percepcyjne przeciętnego, niezbyt chętnie sięgającego po lekturę od-biorcy. Zawierając jednak mnóstwo mało znanych lub zupełnie zapomnianych fak-tów, może zainteresować również bardziej wymagającego czytelnika.

Jerzy Czap: Miejsowe koło PZko w olbrachcicach 1947-2007. Monografia 2009.adiustacja i redakcja kazimierz santarius. przy wsparciu ministerstwa kultury rc wydało mk pzko, olbrachcice 2009, s. 52.

Magazynowa, starannie opracowana mo-nografia jednego z tych kół PZKO, których wewnętrzny twórczy ferment rzutował na działalność całego Związku. Olbrachcice dały związkowej braci przede wszystkim zespółu teatralny, prowadzony z przerwami przez reżysera Karola Miczkę od 1949 do 1995 r. Propozycje inscenizacyjne i reper-tuarowe tego pasjonata sztuki scenicznej (był również autorem oryginalnych adapta-cji) inspirowały niemal wszystkie zespoły w tzw. terenie, wyzwalając w dobrze się wów-czas rozwijającym ruchu teatralnym PZKO pożądanego ducha rywalizacji. Nie dziwi za-tem, że akurat w Olbrachcicach znakomicie się trzyma Teatrzyk Dziecięcy Drops, powo-łany jeszcze w 1984 r. do życia przez kierują-cą nim do dziś Jadwigę Czapową.

Oczywiście inicjatyw i osiągnięć tego Koła jest nieporównanie więcej, i to we wszystkich dziedzinach życia, ale nie o nich ma tu być mowa, lecz o sposobie ich utrwalenia. Otóż monografia Czapa, chyba pierwsza o tak wielkim rozmachu edytor-skim (format A4, doskonały papier i jakość reprodukcji czarno-białych zdjęć), precy-zyjnie relacjonuje dzieje i osiągnięcia Koła, jego zespołów i grup twórczych, zawiera nawet kompletne zestawienia nazwisk prezesów, członków zarządów i komisji re-wizyjnych, skarbników, sekretarzy, gospo-

darzy, protokolantów, rejonowych, pomija natomiast atrakcyjne czytelniczo gatunki, takie jak wywiad, wypowiedź, wyznanie czy komentarz. Wydaje się, że tego rodzaju publicystyczny aneks nie tylko bardzo by ubarwił to wartościowe skądinąd dzieło, ale także uwierzytelnił półwiecze wysiłków olbrachcickich Polaków spod znaku PZKO. W aktualnej wersji funkcję takiego anek-su muszą pełnić zdjęcia. I całe szczęście, że wywiązują się z tego zadania znakomicie.

Maciej Dembiniok, Mariusz Makow-ski: Tramvají po Těšíně / Tramwajem po Cieszynie.redakcja marian dembiniok (kier.), irena cichá, mariusz makowski, petr grendziok. tłumaczenie na język czeski irena cichá, angielski máša mc donald, niemiecki Bartho-lomäus fujak. korekta wersji czeskojęzycznej milada matuszková. wydawnictwo regio cz. cieszyn przy współpracy z muzeum Śląska cieszyńskiego w cieszynie i stowarzyszeniem ducatus teschinensis. cz. cieszyn/cieszyn 2008, s. 160.

Podobna do pierwszej propozycja wydaw-nicza, chociaż wizualnie sprawiająca bar-dziej korzystne wrażenie. Nie jest to jednak zasługa autorów, lecz… urody przedstawia-nych miast. O ile w przypadku Trzyńca je-steśmy jeszcze świadkami chaotycznego ra-czej, pośpiesznego i nie dbającego o estetykę substancji urbanistycznej przekształcania wsi w przyzakładowe osiedle mieszkal-no-usługowe, o tyle w przypadku Cieszy-na z epoki okołotramwajowej (kursował w latach 1911-21) mamy już do czynienia z wyraźnie ukształtowanym, dostojnym, gustownie czerpiącym z wiedeńskiej tra-dycji obliczem architektonicznym miasta. Te dwie miejscowości – widać to na pierw-szy rzut oka – dzieli przepaść nie tylko kul-turowa, ale i cywilizacyjna. Co może, choć nie musi, wiele tłumaczyć.

kazimierz kaszper

PóŁKA Z k

SIąŻKAMI

Page 50: Zwrot 03/2009

s ł o w o p r e z e s a

50 3 2 0 0 9

Pytanie 1 ilu łącznie hetmanów dowodziło armią polsko-litewską pod orszą? Pytanie 2 w którym mieście polski znajduje się kompleks klasztorno-szpitalny ss. św. elżbiety i kościół tej świętej, wzniesiony na początku XX w.? Pytanie 3 podaj imię i nazwisko polskiej narciarki, która na mŚ w libercu zdobyła 3 medale.

Odpowiedzi z zaznaczeniem KONKURS POLSKA można przesyłać pocztą i w formie elektronicz-nej na [email protected]. Termin ich nadsyłania mija 5. 4. 2009.

Pytanie nr 1: 89.Pytanie nr 2: andrzej frycz modrzewski.Pytanie nr 3: fryderyk chopin.Nadesłano 44 prawidłowe rozwiązania. Nagrodę wylosował adam milerski z Nydku.Losowanie z udziałem red. red. Czesławy Rudnik i Kazimierza Kaszpera odbyło się 9.3.2009 r. Nagroda zostanie wręczona podczas marcowego spotkania Szyndzielni „Zwrotu” (termin będzie opublikowany w „Głosie Ludu”). Uczestników konkursu prosimy o podawanie wraz z rozwiązaniem swojego nr. telefonu.

RoZWiąZANie eDyCJi LUToWeJ

k o n k u r s p o l s k a

Zakres tematyczny konkursu obejmuje zjawi-ska związane z Polską, jej historią, kulturą, nauką, literaturą, sztuką, sportem itp. Żeby wziąć udział w losowaniu nagród należy po-prawnie odpowiedzieć na wszystkie 3 pytania. Zwycięzca otrzyma książkę wartości 600 kc, nagrodę rzeczową wartości 1000 kc oraz pre-numeratę „Zwrotu” (dla siebie lub wskazanej osoby) na 2009 r. Nagrody książkowe finansują Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” oraz Fun-dacja „Pomoc Polakom na Wschodzie”.

a r c h i t e k t u r a

Klasztor Sióstr św. Elżbiety III Zakonu św. Franciszka powstał w 1753 r., od 1754 r. ich rezydencję stanowiła kamienica hrabiego Wilczka przy Rynku, gdzie urządziły mały klasztor z kaplicą oraz szpital dla kobiet. W latach 1900-03 na zboczu Liburnia po-wstał obszerny kompleks klasztorny z bogatą neobarokową dekoracją zewnętrzną. Składa się z trzech skrzydeł: głównego oraz dwóch bocznych, w których ulokowano szpital dla kobiet i dzieci na ponad 100 łóżek. Główne skrzydło zajmują pomieszczenia klasztorne oraz kaplica p.w. św. Elżbiety w stylu neo-barokowym. Ołtarz główny, poświęcony św. Elżbiecie, został wykonany przez firmę Rifesser i Stuflesser ze St. Ulrich w Tyrolu.

h i s t o r i a

Gdy 8. 9. 1514 r. świt rozjaśnił brzegi Dniepru niedaleko Orszy, Moskwianie byli zupełnie zaskoczeni: 35 tys. polskiego i litewskiego wojska przeprawiło się nocą po dwóch mo-stach, opartych na pływających beczkach. Do 9. rano jazda, piechota i artyleria znalazły się w wąwozie po drugiej stronie Dniepru, naprzeciwko sił moskiewskich.

Zanim Iwan Czeladin, wódz moskiewski dysponujący 80 tys. zbrojnych, ale bez artyle-rii, zareagował, hetmani ustawili szyki „starego urządzenia polskiego”. Z przodu stanęły dwa szyki czelne: litewski hetmana Konstantego Ostrogskiego i polski hetmana nadwornego Wojciecha Sampolińskiego, dalej piechota zaciężna, a za nią dwa hufce walne: polski Ja-nusza Świerczowskiego i litewski Jerzego Ra-dziwiłła. Na prawym skrzydle, w lesie, hetman K. Ostrogski ukrył piechotę i artylerię. Doszło do krwawej bitwy, w której zwycięstwo – po-równywane z Grunwaldem – odniosła strona polsko-litewska. Czeladnin wraz z obozem i 5 tys. żołnierzy dostał się do niewoli.

Po triumfie pod Orszą Polska została jed-nak wplątana w długotrwałe wojny Litwy z Księstwem Moskiewskim i jej granica na wschodzie przez całe stulecia stała w ogniu.

Jak doszło do bitwy? Wielkie Księstwo Moskiewskie usiłowało zająć ziemie ruskie przyłączone do Litwy w ub. wiekach. Do-chodziło do zatargów i wojen. Za panowa-nia Zygmunta I Starego, w 1508 r., Polska została bezpośrednio uwikłana w konflikty moskiewsko-litewskie. 30. 7. 1514 r. w wy-niku kolejnej wyprawy wojska moskiewskie zdobyły kluczowy strategicznie Smoleńsk. Wtedy spod Wilna ruszyła 35-tys. armia pol-sko-litewska, której zadaniem było odbicie Smoleńska. W drodze natrafiła jednak pod Orszą na korpus rosyjski…

s P o r t

Podczas tegorocznych narciarskich Mi-strzostw Świata w Libercu zdobyła w bie-gach dwa złote medale (15 km techniką klasyczną i dowolną, 30 km techniką do-wolną) i jeden brązowy (10 km techniką klasyczną). Na pytanie, jak do tych medali doszła, odpowiedziała: „Morderczą pracą”. Rzeczywiście, zawodniczka AZS AWF Ka-towice wstaje o 5, po 6 biega lub ćwiczy na przyrządach, ok. 8-9 wychodzi na 4-godzin-ny trening (bieg na nartach lub rolkach, jaz-da rowerem, bieganie z kijkami po górach), a po krótkim śnie, od. 17-18, ponownie przez 2-2,5 godz. trenuje.

Page 51: Zwrot 03/2009

Wśród autorów prawidłowych rozwiązań rozlosowane zostaną nagrody książkowe.

Rozwiązanie dodatko-we prosimy przesyłać na adres pocztowy lub [email protected] do 5 kwietnia 2009 r.

Rozwiązanie krzyżówki z nr. 2 / 2009:NAJWIĘKSZY MĘDRZEC ZGŁUPIEJE, KIEDY ZE DWA DNI NIC NIE JE.

Nagrody książkowe wylosowali:Anna Kornuta z Trzyńca i Jan Cienciała z Bystrzycy.

Gratulujemy!

513 2 0 0 9

PoZIoMo:1 figura akrobacji lotniczej7 dotąd jest rekordzistą

w skoku o tyczce10 obserwator11 ostra marynata warzywna12 pomieszczenie dla bydła13 idol wszystkich przodow-

ników pracy18 stosowanie przemocy

w celu zastraszenia przeciwnika

20 jednostka pracy21 postrach bezpańskich

psów23 dawna miara ciał sypkich24 radziecki kolarz torowy25 odmiana chalcedonu27 ujemna cecha charakteru29 naczynie na „krowi” tłuszcz35 płaszcz dla bacy36 gwara miejska37 niegroźna rana42 wzór wyszyty na tkaninie44 impreza nie tylko dla zmo-

toryzowanych47 „przystań” Noego49 założyciel perskiej dynastii

Satawidów

51 dyrektor TC52 Wybitny architekt nie-

miecki54 buteleczka na perfumy55 przyrząd do fotografowa-

nia nieba58 w ręku grawera59 ptasi najpospolitszy

w Polsce60 podburzanie61 meksykański sukulent62 opieka wyznaczona

nad kimś

PIoNoWo:1 służy do nabierania

i odmierzania płynów2 obrabiarka skrawająca3 przeciwnik Rejenta4 poziome drzewce omasz-

towania

5 Amator i Wodzirej6 bezwonny gaz palny7 zakład piwowarski8 ilość substancji organi-

zmów żywych9 ozdobna chustka na szyję14 pas z kieszeniami

na pieniądze15 niezbyt powszechne imię

męskie16 roślinożerny gryzoń

z Ameryki Południowej17 za pługiem19 dowódca szwadronu22 konnica26 bryła ziemi28 nad nim Wiedeń30 holenderski żaglowiec31 władca wiatrów i burz32 ciemna część dnia33 Ernesto Guevara

34 przed omikronem38 artystyczna tkanina

ścienna39 ważny klawisz komputera40 uciekinier41 boginka sił żywotnych42 oskrzydlona jazda43 najsmaczniejsza

po bretońsku45 boczny pokój służący

za sypialnię46 ofiarodawca48 kolczaste drzewo50 Hitchcock53 buddyjski duchowny56 ojciec57 skaleczeniePodpowiedź do rozwiązania dodatkowego: sentencja johna donne

oPr. BIKI

k r z y ż ó w k a

Page 52: Zwrot 03/2009

Ś W i ę t a z W y C z a j e o b r z ę d y

Z okresami karnawału i Wielkiego Postu związane są zwyczaje, które z różnych powodów zaczęły wygasać a ich przyszłość pozostaje niejasna. Mowa o kuligu i marzannie. Pierwszy z nich, typowo polski, był onegdaj widowiskową zabawą zimową, której powodzenie

zależało m.in. od opadów śniegu oraz od zasobności gospodarzy – potrzebne były bowiem zaprzęg konny, sanie, sanki, nierzadko kapela, grupa wokalna, napoje wyskokowe, zakąski. Drugi, wywodzący się jeszcze z czasów pogańskich, był swoistym refleksem

zimowego utrapienia (później wielkopostnych wyrzeczeń) i polegał na wypędzaniu tego zła z domu i okolicy (wsi). Kukła Marzanny, którą później wrzucano do płynącej wody, topiono w stawie lub palono, symbolizowała śmierć. Z powodów kanonicznych podtrzy-

mywaniu zwyczaju sprzeciwiał się Kościół, z powodów porządkowych (zaśmiecanie rzek, zagrożenie pożarem) – państwo.

Źród

ła: Z

ygm

unta

Glo

gera

„Enc

yklo

pedi

a sta

ropo

lska”,

Jana

Szym

ika „

Doro

czne

zwyc

zaje

i obr

zędy

na Ś

ląsk

u Ci

eszy

ński

m”. MARZANNA

Też Morzan(n)a, Mora, Śmierciucha (z indoeuropej-skiego rdzenia mar-, mor-, czyli śmierć) – słowiańska bogini zimy i śmierci. Prawdopodobnie złowroga hipostaza Wielkiej Matki, potem zdemonizowana. Z tego punktu widzenia Marzanna to również na-zwa kukły przedstawiającej boginię, którą w rytual-ny sposób topiono bądź palono w celu przywołania wiosny. Zwyczaj ten, zakorzeniony w pogańskich obrzędach ofiarnych, miał zapewnić urodzaj w nad-chodzącym roku. Wedle zasad magii wierzono bo-wiem, że zabicie postaci przedstawiającej boginię śmierci spowoduje usunięcie wywołanych przez nią efektów zimy i nadejście wiosny. We współczesnej obrzędowości ludowej kukła symbolizująca zimę, której nazwa pochodzi od „morzyć” – „zabijać”.

W Cieszyńskiem zwyczaj wypędzania i unice-stwiania Marzanny obchodzono dwa tygodnie przed Niedzielą Wielkanocną, w tzw. Czarną Niedzielę, a uczestniczyły w nim głównie dziewczęta. Słomianą kukłę ubierały one w stare kobiece łachmany i obno-siły po wsi, śpiewając m.in.:

Morzana rosła aż urosłajak sosna, jak sosna. Pódźmy z Morzaneczką, pódźmy precz,bo nas tukej ludzie wezną w rzecz.

Po unicestwieniu kukły młodzież wracała do wsi z „mojiczkiem” („goiczek”) – ozdobionym zielonym drzewkiem brzozy, symbolem wiosny.

adam waszut

KUlIGO towarzyskim i kulturowym charakterze zwyczaju dowiadujemy się z „Encyklopedii staropolskiej” Z. Glogera, w której cytowany jest opis „szlichtady” z 20.1.1695 r.

„Najprzód jechało 24 Tatarów konno… Za nimi 10 sań czworo-konnych wiozło muzykę… Na jednych jechali żydzi z cymbałami, na drugich ukraińcy z teorbanami, to znowu janczarowie, tręba-cze… Za tą tak różnorodną orkiestrą jechało 107 sań zaproszonych gości. Ekwipaże te, okryte perskimi kobiercami, lamparciemi i sobo-lemi futrami, zaprzężone były w cugi strojne w pióra, czuby, kokar-dy i kutasy… Gdzie tylko przybyli, zaraz staropolskim zwyczajem gospodarz oddawał im klucz od piwnicy, a gospodyni od spiżarni, gdzie każdemu z gości wolno było raczyć się przysmakami podług woli… (Późną nocą) orszak przy świetle 800 pochodni powrócił do miasta.”

Opis cieszyńskiego kuligu zamieścił J. Szymik w „Biuletynie Lu-doznawczym” (1984). „Sanie, srąbek, dzwoneczki, skrzypiący śnieg i dzieci śmiech; gdzieniegdzie na odcinku kuligowego szlaku sza-lona jazda. Tu trzasły z przeciążenia sanki, tam w górę wyleciał sztuczny, tak zwany „zimny” ogień, ówdzie z tyłu lub z przodu tego wesołego, barwnego węża spadają śnieżne kule na uczestników, a srebrzysty dźwięk dzwoneczków zagłusza wesoły, radosny śpiew.”

Kulig był więc zabawą zarówno wysoko, jak nisko urodzonych, arystokratów i plebejuszy. Na Zaolziu jego organizowaniem zaj-mowali się początkowo bardziej majętni gazdowie, gdzieniegdzie również karczmarze, później szkoły i koła PZKO. Po nacjonalizacji rolnictwa, kiedy zabrakło na wsiach koni, sanki zaprzęgano za trak-tory.

Nazwa pochodzi prawdopodobnie od pol. „kulik”, gdyż szlachta odwiedzała dwory sąsiedzkie, szukając rzekomo krzykliwego ptaka kulika, a wodzirej miał na sobie maskę z długim ptasim dziobem.