„Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

31
CZĘŚĆ PIERWSZA I W upalny lipcowy wieczór przystojny, choć biednie ubrany, młodzieniec wyszedł ze swej izby, podnajmowanej na ulicy S-ej. Z niezdecydowanym wyrazem twarzy skierował się w stronę mostu. Głowę zaprzątały mu liczne problemy: myślał o biedzie, która od jakiegoś czasu go nękała, głodzie, który czuł od dwóch dni, ciągłym unikaniu gospodyni czekającej na zaległy czynsz, choć wynajmował pokój „wielkości szafy”. Zdawał sobie sprawę, że wskutek niesprawiedliwego losu, który od miesiąca rzucał mu kłody pod nogi, był rozdrażniony, napięty, unikał ludzi. Idąc dusznymi ulicami Petersburga oddawał się rozmyślaniom, czy jest w stanie„to” zrobić. W pewnej chwili z odrętwienia wyrwał zamyślonego bohatera pijak. Wskazując na nakrycie głowy młodzieńca, wyzwał go od „niemieckich kapeluszników”. Incydent ten umocnił w nim przekonanie, że włożenie tak charakterystycznego nakrycia głowy - „Był to kapelusz wysoki, okrągły, zimmermanowski, ale znoszony do szczętu, wyrudziały, w dziurach i plamach, bez ronda, szkaradnie zgnieciony z jednego boku” - zwracało uwagę innych. Wystraszony, przypomniał sobie, że odtąd musi dbać o najmniejsze szczegóły: „(…) Bo te drobiazgi gubią zawsze i wszędzie…”. Szybko doszedł do celu swej drogi. Przebył zapamiętaną ilość kroków, znając doskonale trasę dzielącą jego mieszkanie od „tego” miejsca. Z ogromnym zdenerwowaniem podszedł do olbrzymiej kamienicy, zajmowanej przez:„rękodzielników, krawców, ślusarzy, kucharki, Niemców, prostytutki, drobnych urzędników” i innych. Choć stróżowało tam kilku mężczyzn, tym razem młodzieniec nie spotkał żadnego z nich. Pozostał niezauważony, dzięki czemu szybko przemknął na schody. Znał dobrze wygląd korytarza, ciemne i ciasne otoczenie odpowiadało jego planom. Wszedł na czwarte piętro. Drogę zagrodzili mu żołnierze-tragarze, wynoszący meble z jednego z mieszkań. Bohater ucieszył się, że wraz z tą wyprowadzką, na piętrze zostało tylko jedno zajęte mieszkanie, to, w którym już niedługo zrealizuje swój plan. Choć był zdenerwowany, nie wycofał się. Zdecydowanym ruchem dłoni nacisnął dzwonek przy drzwiach jednego z lokali. Po chwili ktoś przekręcił zamek i przez uchylone drzwi nieufnie popatrzył na przybysza. Gospodyni, uspokojona obecnością wielu ludzi na klatce, wpuściła go do siebie. Bohater wszedł do ciemnej, przepierzonej sieni. Stara lokatorka, choć męczona uporczywym kaszlem, nie spuszczała z niego swych „ostrych, złych oczek”. Była drobna, miała siwe włosy tłusto nasmarowane olejem. W tym momencie poznajemy nazwisko głównego bohatera - młodzieniec przedstawił się jako student Raskolnikow i grzecznie przypomniał, że był u kobiety przed miesiącem. Mimo

description

gfdgdfgfdgdf

Transcript of „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Page 1: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

CZĘŚĆ PIERWSZA

I

W upalny lipcowy wieczór przystojny, choć biednie ubrany, młodzieniec wyszedł ze swej

izby, podnajmowanej na ulicy S-ej. Z niezdecydowanym wyrazem twarzy skierował się w

stronę mostu.

Głowę zaprzątały mu liczne problemy: myślał o biedzie, która od jakiegoś czasu go nękała,

głodzie, który czuł od dwóch dni, ciągłym unikaniu gospodyni czekającej na zaległy czynsz,

choć wynajmował pokój „wielkości szafy”. Zdawał sobie sprawę, że wskutek

niesprawiedliwego losu, który od miesiąca rzucał mu kłody pod nogi, był rozdrażniony,

napięty, unikał ludzi. Idąc dusznymi ulicami Petersburga oddawał się rozmyślaniom, czy jest

w stanie„to” zrobić.

W pewnej chwili z odrętwienia wyrwał zamyślonego bohatera pijak. Wskazując na nakrycie

głowy młodzieńca, wyzwał go od „niemieckich kapeluszników”. Incydent ten umocnił w nim

przekonanie, że włożenie tak charakterystycznego nakrycia głowy - „Był to kapelusz wysoki,

okrągły, zimmermanowski, ale znoszony do szczętu, wyrudziały, w dziurach i plamach, bez

ronda, szkaradnie zgnieciony z jednego boku” - zwracało uwagę innych. Wystraszony,

przypomniał sobie, że odtąd musi dbać o najmniejsze szczegóły: „(…) Bo te drobiazgi gubią

zawsze i wszędzie…”.

Szybko doszedł do celu swej drogi. Przebył zapamiętaną ilość kroków, znając doskonale trasę

dzielącą jego mieszkanie od „tego” miejsca. Z ogromnym zdenerwowaniem podszedł do

olbrzymiej kamienicy, zajmowanej przez:„rękodzielników, krawców, ślusarzy, kucharki,

Niemców, prostytutki, drobnych urzędników” i innych. Choć stróżowało tam kilku mężczyzn,

tym razem młodzieniec nie spotkał żadnego z nich. Pozostał niezauważony, dzięki czemu

szybko przemknął na schody. Znał dobrze wygląd korytarza, ciemne i ciasne otoczenie

odpowiadało jego planom.

Wszedł na czwarte piętro. Drogę zagrodzili mu żołnierze-tragarze, wynoszący meble z

jednego z mieszkań. Bohater ucieszył się, że wraz z tą wyprowadzką, na piętrze zostało tylko

jedno zajęte mieszkanie, to, w którym już niedługo zrealizuje swój plan. Choć był

zdenerwowany, nie wycofał się. Zdecydowanym ruchem dłoni nacisnął dzwonek przy

drzwiach jednego z lokali. Po chwili ktoś przekręcił zamek i przez uchylone drzwi nieufnie

popatrzył na przybysza. Gospodyni, uspokojona obecnością wielu ludzi na klatce, wpuściła

go do siebie. Bohater wszedł do ciemnej, przepierzonej sieni. Stara lokatorka, choć męczona

uporczywym kaszlem, nie spuszczała z niego swych „ostrych, złych oczek”. Była drobna,

miała siwe włosy tłusto nasmarowane olejem.

W tym momencie poznajemy nazwisko głównego bohatera - młodzieniec przedstawił się

jako student Raskolnikow i grzecznie przypomniał, że był u kobiety przed miesiącem. Mimo

Page 2: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

tego wyjaśnienia, pytający wzrok gospodyni nadal spoczywał na jego twarzy, co powodowało

zmieszanie i zakłopotanie gościa. Starucha w końcu wpuściła go do niedużego, skąpanego w

blasku zachodzącego słońca pokoju. Raskolnikow zastanowił się, czy „wtedy” też będzie

świeciło słońce. Obrzucał pokój uważnym spojrzeniem, chcąc zapamiętać jak najwięcej

szczegółów. Zauważył, że wszystko w obrębie tych czterech ścian było bardzo czyste i

lśniące, co z pewnością stanowiło zasługę pracowitejLizawiety, siostry lichwiarki.

Po dyskretnych oględzinach otoczenia, będąc cały czas w zasięgu pytającego spojrzenia

gospodyni, do której zwracał się per Alono Iwanowno, ujawnił w końcu cel swej wizyty –

przyniósł zastaw. Z kieszeni wyjął stary, płaski, srebrny zegarek z globusem wyrytym na

kopercie i ze stalowym łańcuszkiem. Węsząc kolejny interes, lichwiarka przyjęła minę

twardej negocjatorki i przypomniała Raskolnikowowi o upływie terminu wykupu

poprzedniego zastawu, przyniesionego ponad miesiąc temu. Student poprosił o cierpliwość i

obiecał wkrótce odkupić siostrzany pierścionek. Podczas rozmowy cały czas się targowali.

Aby podbić cenę przyniesionego przedmiotu, Rodia powiedział, że to pamiątka po zmarłym

ojcu. Nie zrobiło to wrażenia na Iwanownej, która w końcu zgodził się wziąć za zegarek rubla

i piętnaście kopiejek. Gdy zgodzili się w kwestii ceny, stara sięgnęła do kieszeni po klucze i

wyszła do drugiego pokoju. Raskolnikow, zostawiony samotnie, nasłuchiwał dochodzących

odgłosów, chcąc ustalić, gdzie kobieta trzymała pieniądze, którym kluczem otwierała

komodę, a którym szkatułkę. Przed wyjściem uprzedził lichwiarkę, że wkrótce

przyniesie srebrną papierośnicę. Ta, niewzruszona, nie wydawała się być zachwycona tą

wiadomością i ucięła dalszą wymianę zdań.

Po wyjściu na ulicę rozzłoszczony Raskolnikow krzyknął, że to, co zamierza zrobić, jest

obmierzłe i zastanawiał się, jak„coś” tak okropnego mogło mu przyjść do głowy. Szedł jak

pijany, potrącał przechodniów. W końcu, nękany palącym pragnieniem, wszedł

do szynkowni, w której poprosił o piwo. Po chwili już siedział w rogu lokalu, delektując się

orzeźwiającym smakiem złotego trunku, które spowodowało, że poczuł ulgę. Odprężony,

rozglądał się po ciemnym, przygnębiającym pomieszczeniu i obserwował pozostałych gości.

Jego uwagę przykuł człowiek siedzący na uboczu, przypominający emerytowanego

urzędnika, co jakiś czas pociągający łyk z butelki. Mężczyzna zaciekawił Raskolnikowa

swym wyglądem: na oko przekroczył już pięćdziesiątkę, jego twarz była żywym dowodem na

uboczne skutki alkoholu - miał przekrwione oczy oraz nabrzmiałe powieki.

II

Ów gość, choć miał wysłużony strój, wyróżniał się spośród innych klientów szynku, biła od

niego znajomość manier i dobre wykształcenie. Mężczyźni zaczęli gawędzić. Nieznajomy

przedstawił się jako radca tytularny Marmieładow. Górnolotnym językiem opowiadał o

swoim małżeństwie, które ustawicznie rujnował, o żonie, której nie potrafił obronić przed

pobiciem, bo w tym czasie leżał pijany, o tym, jak jego córka musiała zostać prostytutką, by

zarobić na utrzymanie rodziny, jak tracił każdą posadę, jak przepijał wszystko, nawet

pończochy ukochanej. Opowiadał dużo o żonie, kobiecie wykształconej, pochodzącej z dobrej

rodziny, która, choć się przeziębiła i kaszle krwią, to od rana do wieczora pracuje i zajmuje

Page 3: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

się ich dziećmi (prócz wspólnego potomka mają dzieci z poprzednich małżeństw: ona dwójkę

z oficerem piechoty, on zaś córkę Sonię).

Wyznał Rodionowi, że pije nie żeby zapomnieć, lecz by pamiętać, by bardziej cierpieć -

alkohol nie dawał mu błogiego zapomnienia. Przybliżył słuchaczowi okoliczności, w

których Sonia została prostytutką: rodzina od dłuższego czasu nie miała pieniędzy na

jedzenie. Nie mogąc liczyć na wiecznie pijanego Marmieładowa, Katarzyna Iwanowna

podsunęła „prosty” sposób swej zarobku pasierbicy.

Gdy Sonia pierwszy raz wróciła z ulicy, macocha całą noc klęczała przy jej łóżku i całowała

w stopy. Dziewczyna, zmuszona przez życie do uprawiania najstarszego zawodu świata,

musiała wyrobić sobie tzw. żółty bilet i nie mogła już mieszkać z rodziną (gospodyni i

lokatorzy się nie zgadzali). Od dłuższego czasu to ona utrzymywała rodzeństwo i rodziców.

Marmieładow pochwalił się, że przed pięcioma tygodniami wziął się w garść i dostał

pracę: „Gdy zaś przed sześciu dniami przyniosłem, nic nie czknąwszy, pierwszą swoją pensję

(…) nazwała mnie [żona] dziubdziusiem”. Cała rodzina snuła wtedy plany na przyszłość,

które jednak nie miały się spełnić - pięć dni temu podstępem wykradł resztę przyniesionej

wypłaty i zaczął znowu pić. Dziś nawet posunął się do wzięcia pieniędzy od Soni. Na tę

opowieść wszyscy w szynkowni, od dłuższej chwili słuchający dziwnego towarzysza,

wybuchli śmiechem. Marmieładow w odwecie wygłosił mowę o dniu Sądu Ostatecznego, gdy

wszystkie winy zostaną odpuszczone. Obrzucany wyzwiskami, poprosił Raskolnikowa, by

zaprowadził go do żony.

Całą drogę rozwodził się nad porywczością Katarzyny Iwanownej, przed którą czuł strach.

Gdy dotarli na czwarte piętro Kamienicy Kozela, zbliżała się godzina jedenasta. Zastali

otwarte drzwi, przez które Raskolnikow ujrzał nędzny, brudny, powleczony półmrokiem

widok. Okazało się, że cała rodzina wynajmuje pokój przechodni, przez który inni lokatorzy

dostawali się do swoich mieszkań. Przez pouchylane drzwi do dalszych pokoi dolatywały

odgłosy libacji i niecenzuralne wyrazy. Rodion od razu rozpoznał Katarzynę Iwanownę,

kobietę mniej więcej trzydziestoletnią, wychudzoną, z wypiekami na twarzy i błyszczącymi

oczami. Przypominała osobę w amoku i nie zauważyła wchodzących. Oni za to od razu

spostrzegli ściskający serce widok: sześcioletnia dziewczynka spała na podłodze, rok starszy

brat płakał w kącie, przytulany i uspokajany w bezpiecznym azylu chudych ramion swej

dziewięcioletniej siostry. Nie czekając na dalszy rozwój wypadków, Marmieładow ukląkł na

progu i popchnął nowo poznanego towarzysza w głąb pokoju. Kobieta, myśląc, że to ktoś do

biesiadujących za ścianą sąsiadów, nie zwróciła na niego uwagi. Chciała zamknąć drzwi i w

tym momencie dostrzegła klęczącego męża. Rozpoczęła się straszliwa awantura: Iwanowna

wrzeszczała, szukając resztek skradzionych pieniędzy. Nie panowała nad sobą, oskarżała

Bogu ducha winnego Raskolnikowa o udział w haniebnym uczynku jej męża. Świadkami

widowiska byli ciekawscy mieszkańcy sąsiednich pokojów, dopingujący Katarzynę w jej

poczynaniach. Zmieszany i znudzony Rodion przed wyjściem położył na oknie wyszperane z

kieszeni kilka miedziaków.

Page 4: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

III

Nazajutrz Raskolnikow obudził się późno, a w dodatku w złym nastroju

spowodowanym niespokojnym snem. Rozglądał się z niechęcią po skromnym i od dwóch

tygodni niesprzątanym pokoju. Po przebudzeniu odwiedziła go Anastazja, kucharka i służąca

gospodyni, przynosząc trochę herbaty i barszczu oraz złe nowiny – Rodia od dawna nie płaci

czynszu i jej pracodawczyni zamierza to zgłosić na policję.

Wizyta kobiety, prócz możliwości rozgrzania zasuszonego żołądka, miała jeszcze jeden plus -

kucharka wręczyła mulist, który przyszedł wczoraj. Po charakterze pisma widocznego na

kopercie Raskolnikow poznał, że napisała do niego matka, mieszkająca w guberni r-skiej.

Wywołało to duże wzruszenie bohatera. List był bardzo długi, pełen zapewnień o miłości i

oddaniu Pulcherii Aleksandrownej i jej córki Duni – siostry adresata. Matka na początku

wspominała o długach, które zrobiła, aby wysyłać mu pieniądze, które musiała regulować z

małej renty.

Najwięcej miejsca poświęciła streszczeniu nowej sytuacji jego siostry. Po tym, jak pan

domu, w którym Dunia pracowała jako guwernantka, uczynił jej niedwuznaczną propozycję,

wzburzona i dumna dziewczyna zamieszkała z matką. Dunia przyjęła posadę nauczycielki, by

móc przesłać pieniądze bratu. Wziętą zaliczkę musiała potem, co miesiąc spłacać.

Na początku pan Swidrygajłow – gospodarz domu i pracodawca, traktował swą podwładną

obojętnie. Wszystko zmieniało się po alkoholu – stawał się wtedy grubiański. Pewnego dnia

Marfa Pietrowna, jego żona, podsłuchała rozmowę męża z młodą pracownicą, i, nie

zrozumiawszy, kto zawinił, oskarżyła siostrę Raskolnikowa o złe prowadzenie się. Całe

zajście skończyło się wymierzeniem policzka Duni i wrzuceniem jej rzeczy na wóz

drabiniasty. Takim to powozem dziewczyna zajechała pod dom matki.

Przez miesiąc po tym wydarzeniu Pulcheria z córką nie wchodziły do cerkwi, ponieważ były

tam narażone na obelżywe uwagi i plotki, roznoszone przez urażoną Marfę Pietrowną.

Matka podkreślała, że Dunieczka cały czas pozostała twarda. W końcu pan Swidrygajłow

opamiętał się i przyznał do wszystkiego małżonce. Na dowód niewinności dziewczyny

pokazał Marfie list, w którym Dunia prosiła go o opamiętanie i docenienie rodziny.

Zszokowana Pietrowna pojechała do soboru błagać Najświętszą Pannę o siły, a potem

przeprosiła ofiarę swego ślepego zaufania do męża. Wstąpiła także do każdego mieszkańca,

by osobiście przeczytać list Duni – bezwarunkowy dowód jej niewinności i skromności.

Cała ta sytuacja spowodowała, że o rękę dziewczyny starał się teraz pewien kawaler, Piotr

Pietrowicz Łużyc, krewny Marfy Pietrowny. Pulcheria opisywała go jako człowieka

poważnego, budzącego zaufanie, majętnego, choć mającego już czterdzieści pięć lat, trochę

posępnego i wyniosłego. Matka uprzedzała, że przyszły szwagier Rodiona wybiera się do

Page 5: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Petersburga, by otworzyć publiczną poradnię adwokacką i przy okazji się z nim rozmówić.

Autorka listu rozkładała przed synem wachlarz perspektyw, które staną otworem dla ich

rodziny po ślubie Dunieczki z Łużynem. Zawiadomiła, że wkrótce zasili kieszeń syna

kilkudziesięcioma rublami oraz przyjedzie wraz z jego siostrą do stolicy. Nie mogła się

doczekać ponownego połączenia rodziny po trzyletniej rozłące. Choć w trakcie czytania listu

twarz Raskolnikowa pokryła się łzami wzruszenia i podziwu, to na zakończenie lektury zły

uśmiech wykrzywił mu zaciśnięte wargi. Był tak zdenerwowany, że wyszedł na spacer by

ochłonąć.

IV

Postanowił nie dopuścić do ślubu: „Hm… A więc postanowiono nieodwołalnie: Awdotia

Romanowna wychodzi za wyznawcę racjonalizmu, za człowieka interesów, który ma kapitalik

(już ma kapitalik – to brzmi solidniej, bardziej imponująco), który ma dwie posady i który

podziela zapatrywania naszej nowej generacji (jak pisze mama), wreszcie, który ‘zdaje się jest

dobry’, jak to zauważyła sama Dunieczka. To zdaje się jest najparadniejsze! I taż sama

Dunieczka idzie za mąż za owo zdaje się!....Wyborne! Wyborne!”. Wykrzykiwał, że jego

matka chce poświęcić córkę dla syna. Jego nerwy doszły takiego stanu, że gdyby na jego

drodze stanął Łużyn, był gotów go zabić.

Czuł, że jest bardzo zmęczony i, zachęcony widokiem wolnej ławki, postanowił usiąść i

odpocząć. Już prawie zrealizował swój zamiar, ale uprzedziła go jakaś dziewczyna. Po

przypatrzeniu się, Raskolnikow zdał sobie sprawę, że ta wyglądająca na piętnastolatkę osoba

jest pod wpływem alkoholu. Spostrzegł jednocześnie, że w ślad za panienką podążał

elegancko ubrany jegomość. Rodion w mig rozszyfrował jego zamiary (dziewczyna była

prostytutką, a jegomość zamierzał to wykorzystać) i, doskoczywszy do mężczyzny, zaczął

go okładać pięściami. Nie wiadomo, jakby ta jatka się skończyła, gdyby nie interwencja

idącego nieopodal policjanta.. Mundurowy natychmiast rozdzielił szarpiących się

spacerowiczów.

Na prośbę o wyjaśnienie przyczyny spięcia, były student powiedział o przewidywanych

planach eleganta w stosunku do dziewczyny. Raskolnikow poprosił policjanta, dając mu na

zachętę dwadzieścia kopiejek, by odstawił nieletnią do domu. Nie doszło do tego, ponieważ

żadnym sposobem nie mogli wydobyć od pijanej adresu. W końcu dziewczyna poderwała się

na nogi i mamrocząc, poszła przed siebie. Za nią podążył kochliwy jegomość, a za nim z kolei

czuwający policjant.

Zostając sam, Raskolnikow przypomniał sobie, że obiecał odwiedzić dawno

niewidzianego przyjaciela ze studiów – Dymitra Razumichina. Jego druh także cierpiał

biedę i z tego powodu, choć był niezwykle inteligentny, musiał opuścić mury uniwersytetu.

V

Page 6: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Do wizyty jednak nie doszło – Raskolnikow uświadomił sobie, że dopiero „po

tamtym” będzie w stanie odwiedzić przyjaciela. Jako że był w pobliżu jadłodajni, wstąpił na

kieliszek wódki i sycącego pieroga z nadzieniem. Wszystkie emocje, które od miesiąca nim

targały, dały o sobie znać – po wyjściu z zakładu gastronomicznego zasnął mocnym snem w

krzakach na Wyspie Pietrowskiej. Wówczas ma miejsce ważny moment powieści –

młodzieńcowi przyśnił się koszmar.

Znowu miał siedem lat i mieszkał z rodzicami na prowincji. Pewnego wieczoru, idąc z ojcem

na cmentarz odwiedzić babkę (obok grobu której była też mogiłka jego sześciomiesięcznego

brata), znaleźli się obok szynku, w którym odbywała się huczna biesiada. Chłopiec zawsze

czuł lęk przed tym miejscem, lęk, który zaraz miał zyskać uzasadnienie. Choć mocno trzymał

ojca za rękę, „pijackie i straszne gęby” bardzo go przerażały.

Nagle uwagę chłopca przykuł wóz służący do przewożenia beczek, stojący przed gankiem

gospody i zaprzężony nie w muskularnego pociągowego konia, lecz „szkapę małą, chłopską

bułankę, chudą, jedną z tych, które (…) robią bokami wlokąc wysoki wóz drew czy siana”.

Widok ten wywołał w chłopcu dwa uczucia: współczucie i strach.

Gdy z szynku z hukiem wypadło podchmielone towarzystwo, siedmiolatek przeczuwał

najgorsze. Jeden z pijanych zaproponował pozostałym podwiezienie na swej

dwudziestoletniej kobyłce, na co wszyscy wybuchli gromkim śmiechem. Mikołka, nie

wycofując się z propozycji, krzyczał, że koń, mimo że je bardzo dużo, jest bezużyteczny, i

dlatego z chęcią by się go pozbył. Chcąc pokazać, jak bardzo zwierzę jest mu posłuszne,

wziął bat i zapowiedział, że klacz zaraz zacznie cwałować. Słowami „rżnijcie ją” zaczął

namawiać kompanów, by również wzięli baty i tresowali zwierzę. W konsekwencji tego na

wóz wdrapało się sześciu parobków i gruba, chichocząca „baba”. Rozpoczęło się dręczenie

klaczy, przypominającej bardziej suchy szkielet, niż zwierzę. Mały Rodnion rozpaczał nad

losem „biednego konika”. Nie dawał się odciągnąć na bok zdenerwowanemu ojcu.

Przeciwnie – wyrwał się i pobiegł blisko maltretowanego zwierzęcia. Mimo, że z tłumu

odzywały się coraz głośniejsze głosy sprzeciwu, Mikołka nie przestawał smagać konia i

wydzierać się: „Zakatrupię!”. Kobyłka w pewnym momencie zaczęła wierzgać, co

spowodowało kolejne salwy śmiechu: „(…) takie byle co, a wierzga!”.

Rozpoczął się nowy etap dręczenia: rozległa się „hulaszcza pieśni” na głowę i oczy klaczy

spłynęły kolejne bolesne razy. Chłopiec cały czas był obok konia, głaskał go i mimo

własnych łez, przerażenia i tego, że niektóre razy spadały na niego, nie opuścił zwierzęcia. W

pewnym momencie Mikołka, zniecierpliwiony faktem, że szkapa go nie słucha,

chwycił „długą, grubą hołoblę” i cisnął na grzbiet ledwo żywej klaczy, która wskutek ciosu

przysiadła na zadzie i ostatni raz spróbowała pociągnąć wóz. W tym czasie chłostało ją sześć

par biczów, a Mikołka nie przestawał bić ją hołoblą. Ktoś zachęcał: „Siekierą ją, co tam!

Skończyć z nią od razu!”. Sadystyczny właściciel, chwyciwszy żelazny drąg, zaczął nim z

całej siły okładać wynędzniałą szkapę. Wtórowali mu inni, bili czym popadnie: kijami,

Page 7: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

biczami, hołoblami.

W końcu klacz zdechła, wyciągnąwszy uprzednio łeb do góry. Wówczas dopiero oglądający

widowisko zaczęli krzyczeć, że chłop nie ma Boga w sercu, że zadręczył biedne zwierzę.

Morderca sprawiał wrażenie, że żałuje tak szybkiego końca swego sadystycznego popisu.

Mały Rodia przedarł się do martwego zwierzęcia, całował jego zakrwawiony łeb i oczy.

Rzucił się nawet z piąstkami na Mikołkę, lecz odciągnął go ojciec. Malec przytulił się do

niego i wtedy dorosły Raskolnikow, zlany potem, obudził się. Przeżycie to, mimo że było

tylko snem, pogłębiło jego depresję.

W drodze powrotnej do domu minął plac Sienny i natknął się na Lizawietę Iwanowną,

trzydziestopięcioletnią pannę, młodszą przyrodnią siostrę znajomej lichwiarki, traktowanej

przez starą gorzej niż służąca. Wskutek tego spotkania Raskolnikow zdobył cenną informację

– jutro o dziewiętnastej Lizawieta miała pójść w interesach do jednego z handlarzy – tym

samym lichwiarka musiała zostać sama w domu.

VI

Rodion przypominał sobie, jak zaczęła się jego znajomość z nieuczciwą lichwiarką i jej

siostrą, handlarką, o dziwo, dającą najlepsze ceny. Kiedyś znajomy, na wypadek gdyby

Raskolnikow potrzebował pieniędzy, dał mu ich adres. Półtora miesiąca temu, oglądając

zegarek po ojcu i złoty siostrzany pierścionek, przypomniał go sobie i postanowił zastawić

biżuterię.

Gdy oddał pierścionek, poczuł niechęć do lichwiarki i, zamierzywszy się napić, wstąpił do

traktierni na herbatę. Tam przypadkiem usłyszał rozmowę o staruszce prowadzoną między

jakimś studentem i oficerem. Dowiedział się, że stara była wdową po urzędniku, „bogatą jak

Żyd”, mającą surowe zasady prowadzenia „interesu”, niekorzystne dla spóźniających się z

wykupem i tyranizującą swą siostrę Lizawietę, której w testamencie zapisała jedynie stare

„graty”, mimo że ta oddawała jej wszystkie zarobione pieniądze i że była jej jedyną

krewną. Starucha wszystko przepisała na monastyr w guberni, w intencji wiecznego

pokoju swej duszy. Rozmówców dziwił fakt, że Lizawieta raz po raz zachodziła w ciążę, choć

była samotna...

Uczestniczący w tej rozmowie student w końcu zażartował, że powinien zabić

lichwiarkę: „Sto, tysiąc dobrych poczynań można by poprzeć i zrealizować za pieniądze tej

staruchy (…)”. To dało dużo do myślenia Raskolnikowowi. Od tamtej pory

zaczął „to” planować. „To” zaczęło go prześladować.

Po powrocie do domu, wyczerpany koszmarem najpierw siedział po ciemku na kanapie, a

później zasnął. Następnego dnia obudziła go Anastazja. Przyniosła lurowatą herbatę i chleb.

Mimo jej życzliwych zamiarów, Rodia spał nadal - zmusił się do wstania dopiero wieczorem.

Page 8: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Wykonywał czynności obmyślane od miesiąca: założył płaszcz z wszytą pętlą do

umocowania siekiery, wziął atrapę papierośnicy – deseczkę, i, zawinąwszy ją w papier,

związał mocno sznurkiem (by rozsupłanie węzła zajęło trochę czasu lichwiarce i odwróciło

czujne oczy od klienta).

Podczas tych poczynań nurtowało go jedno pytanie: „Dlaczego prawie wszystkie zbrodnie

tak łatwo wychodzą na jaw i zostają wytropione?”. Odpowiedzi szukał w samym

zbrodniarzu, który: „w chwili przestępstwa ulega jakiemuś upadkowi woli i rozwagi, których

miejsce zajmuje wprost fantastyczna, dziecięca lekkomyślność”.

Wyszedł spóźniony – już dawno wybiła dziewiętnasta. Plan zdobycia siekiery z kuchni się nie

powiódł – Anastazja urzędowała w swoim królestwie w najlepsze. Niezbędny przedmiot

Rodia wykradł z otwartej komórki na podwórzu.Przeszedł siedemset trzydzieści kroków, z

umocowanym toporkiem pod lewą pachą. Dzięki wozowi z sianem, stojącym właśnie przed

budynkiem, przemknął przez bramę kamienicy lichwiarki niczym widmo. Wszedł na znajome

piętro i zadzwonił do drzwi. Po chwili stanęła w nich Alona Iwanowna, podejrzliwie

spoglądająca na gościa. W końcu wpuściła go do środka. Gdy pokazał jej zastaw, mówiąc, że

to obiecana papierośnica, odwróciła się w stronę okna by rozsupłać sznurek.

W tym momencie Rodia wyciągnął siekierę i uderzył kobietę kilka razy w ciemię.

Natychmiast trysnęła krew i otumaniona lichwiarka upadła na podłogę. Raskolnikow wsunął

rękę do jej kieszeni i wyciągnął klucze, z którymi pobiegł do sypialni.

Uroiło mu się po jakimś czasie, że starucha ożyła. Wrócił więc do kuchni i ponownie podniósł

zakrwawioną siekierę. Już chciał uderzyć, gdy jego oczy dostrzegły na pomarszczonej szyi

kobiety sakiewkę. Gdy chciał ją zdjąć, ubrudził się krwią Iwanowny. Skarb odnaleziony w

woreczku bardzo go zadowolił – był szczelnie wypchany pieniędzmi. Znowu chwycił klucze,

ale one jak na złość nie chciały wejść do zamków strzegących zawartości szuflad i kuferka,

wyciągniętego spod łóżka.

W końcu dopasował klucze: zębatym otworzył wieko skrzyni i jego oczom ukazały się

ubrania i futerka, wśród których pochowane były różne złote przedmioty, takie jak zegarki,

bransoletki czy łańcuszki. Mężczyzna zaczął wszystko upychać w kieszeniach. Jakie było

jego zdziwienie i przerażenie, usłyszawszy w pewnym momencie cichy okrzyk dobiegający z

kuchni. Gdy wbiegł tam z siekierą, na środku zakrwawionej podłogi ujrzał wystraszoną

Lizawietę. Nie zastanawiając się, natychmiast się na nią zamachnął. Kobieta nawet się nie

broniła. Rozłupał jej czaszkę. Następnie w wiadrze umył narzędzie zbrodni i brudne ręce, w

miarę możliwości wyczyścił mieszkanie. Metalowy przedmiot ponownie spoczął pod jego

pachą i już miał wychodzić, gdy z przerażeniem odkrył, że drzwi wejściowe cały czas były

otwarte. Poczuł, że powoli wpada w szpony obłędu.

Gdy chciał niepostrzeżenie oddalić się z miejsca zbrodni, do jego uszu dobiegło ciężkie

sapanie połączone z odgłosem kroków na schodach. W ostatniej chwili zamknął drzwi od

wewnątrz na rygiel.

Page 9: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Zaraz potem zaczął się do nich dobijać jakiś znajomy klient lichwiarki. Za chwilę wtórował

mu już drugi człowiek, niejakiKoch. Obydwaj odkryli, że drzwi są zamknięte od strony

mieszkania tylko na rygiel, co znaczyło, że ktoś musi być w środku. Mężczyźni poszli po

stróża, bojąc się, że stało się coś złego.

Po odejściu od drzwi drugiego z nich, prawie martwy z przerażenia Rodia odczekał chwilę, a

potem wymknął się na klatkę schodową i ukrył na drugim piętrze w odnawianym mieszkaniu.

Nie wytrzymał napięcia i, po chwili, zbiegł w dół, natykając się na powracających na górę

mężczyzn. Przemykając bocznymi, nieuczęszczanymi uliczkami dotarł wreszcie na podwórze

domu, w którym mieszkał. Jego plan kończyło oddanie siekiery niczego

niepodejrzewającemu stróżowi. Tak też uczynił. Po dotarciu do pokoju był prawie

nieprzytomny. W takim stanie rzucił się na łóżko.

CZĘŚĆ DRUGA

I

Raskolnikow nie spał po tym wydarzeniu spokojnie. Zrywał się kilkakrotnie, aż w końcu,

gdy pijackie okrzyki dochodzące z ulicy zbudziły go na dobre, usiadł na kanapie i: „oto

wszystko mu się przypomniało!”. Jedynym słusznym postępowaniem w takiej sytuacji wydało

mu się pozbycie obciążających dowodów: odciął końce spodni, które wydawały mu się

umazane krwią oraz wyrwał pętlę przymocowaną do płaszcza. Ponownie padł na łóżko. Nie

dane mu było zasnąć, ciągle dręczyły go pytania o to, czy traci zmysły. Przebudzenie ze

snu, w który w końcu zapadł, także przypominało horror - dostał wezwanie na policję. Dotarł

tam przed południem, w opłakanym stanie. Prawie nieprzytomny usiadł przed oschłym

porucznikiem, który wyjaśnił mu powód wizyty. Chodziło o niezapłacony weksel, który

przysłała gospodyni Raskolnikowa. Do niego samego nie bardzo dochodziły szczegóły

sprawy, był cały spocony i rozpalony gorączką. Wdał się nawet w sprzeczkę z porucznikiem.

Napiętą atmosferę rozluźniło pojawienie się Nikodema Fromicza, komisarza starającego się

uspokoić nerwowego podwładnego (Rodia „ochrzcił” go przezwiskiem „Proch”).

Gdy sekretarz dyktował Rodionowi oświadczenie zobowiązujące do zapłaty długu, ten

usłyszał rozmowę poznanych funkcjonariuszy na temat zabójstwa lichwiarki. Bycie

świadkiem tej wymiany zdań i wydarzenia, których był sprawcą, tak osłabiły organizm i

psychikę byłego studenta, że zasłabł, nim zdążył wyjść. Po oprzytomnieniu Fromicz zapytał

go, co robił ubiegłego wieczora. Policjant bardzo się zdziwił słysząc, że Rodia, mimo

widocznej choroby, urozmaicał sobie lipcowy czas spacerami. W finale niedoszły prawnik

pożegnał funkcjonariuszy z podejrzeniem, że przez dziwaczną odpowiedź, której udzielił,

skierował na siebie czujne oko aparatu śledczego. Obawiał się, że wkrótce czeka go rewizja.

II

Page 10: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Po powrocie do domu wydobył spod tapety skradzione przedmioty, które ukrył tam po

powrocie, i poupychał je po kieszeniach. Bojąc się pościgu, chciał wrzucić wszystko do

kanału i oczyścić się tym samym od brzemienia zbrodni. W końcu wybrał inne wyjście – na

placu obok Alei W-wskiej znalazł duży głaz, pod którym ukrył wszystkie drogocenne

przedmioty. Cieszył się, że zatarł ślady. Szedł bez celu, strasząc ludzi swym wyglądem

(spocony, z roziskrzonymi oczami). Stanął w pewnym momencie przed kamienicą, w której

mieszkał Razumichin. Zastał go w małej izdebce, w poszarpanym szlafroku, zajmującego się

tłumaczeniami z niemieckiego. Razmuchin poprosił go o pomoc w pracy. Choć chciał dać

Rodi trzy ruble zadatku za pomoc w tłumaczeniu tekstów, ten rozmyślił się. Na taką

niezrozumiałą decyzję Razumichin zareagował gniewem, wskutek czego niedoszły prawnik

wybiegł na ulicę.

W drodze do domu dostał batem przez plecy od woźnicy, któremu prawie wszedł pod konie.

Ludzie zaczęli krzyczeć na zdezorientowanego Rodiona: „Odstawia pijanego, umyślnie lezie

pod koła, a ty mu później płać odszkodowanie!”. Jakaś kobieta, uważając młodzieńca za

żebraka, wsunęła mu w dłoń rubla. Gdy w końcu jakimś cudem dotarł na wpół przytomny do

domu, od razu zasnął. Męczyły go koszmary, słyszał jakieś przeraźliwe krzyki. Przebudził się

po wejściu Anastazji, która przyniosła talerz zupy. Poprosił ją o picie, ale nie zdążył ugasić

pragnienia - drugi raz w ciągu dniastracił przytomność.

III

W malignie odzyskiwał co jakiś czas świadomość: „(…) był to stan gorączkowy, połączony z

majaczeniem i półprzytomnością”. Dłuższe ocknięcie nastąpiło po czterech dniach. Ujrzał

wówczas wokół siebie Anastazję, Razumichina i jakiegoś oficjalistę, który okazał się

pracownikiem kantoru. Matka przysłała przez niego z trzydzieści pięć rubli. Osłabiony

młodzieniec, po namowach przyjaciela, zgodził się przyjąć kwotę i doręczyciel opuścił

pokój.

Kucharka, zachęcona widokiem tylu pieniędzy, zaraz postarała się o gorącą zupę i piwo na

wzmocnienie. Kolega opowiadał choremu, jak wiele trudu zajęło mu odnalezienie

Raskolnikowa – zrobił to przez biuro adresowe. Ponadto Rodion dowiedział się, że w

gorączce bredził coś o złocie i skarpetach oraz, że Razumichin mieszkał teraz nieopodal

niego. Aby zrozumieć i poradzić się, o czym w czasie kryzysu rozwodził się chory przyjaciel,

Dymitr przyprowadził do niego znajomego, sekretarza policyjnego Zamiotowa.

Po tym, jak Razumichin wyszedł po sprawunki, wyczerpany Rodion zerwał się z łóżka i

zaczął analizować, czy aby z niczym się podczas gorączki nie zdradził. Gdy w końcu zasnął,

obudził go powrót druha, który wyliczał, jak się rozporządził pieniędzmi od Pulcherii

Aleksandrownej: kupił mu ubranie. Kolejnym odwiedzającym był Zosimow, młody lekarz,

który doglądał chorego przez wszystkie dni i teraz przyniósł zalecenia żywieniowe. IV

Page 11: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Zajmując się pacjentem, zaczął rozmawiać z Razumichinem o głośnym morderstwie

lichwiarki i Lizawiety. Odrętwiały Raskolnikow („uporczywie zaczął wpatrywać się w kwiat

na ściennej tapecie”) dowiedział się, że policja ma podejrzanego.

Był nim malarz pokojowy - Mikołaj, który chciał sprzedać właścicielowi szynkowni za dwa

ruble futeralik ze złotymi kolczykami, podobno znaleziony w dzień morderstwa w pokoju, w

którym malował (a w którym ukrył się Rodia po dokonaniu zbrodni). Dodatkowym

obciążeniem było zachowanie Mikołaja – po aresztowaniu próbował się powiesić w celi.

Prym w rozmowie wiódł posiadający dodatkowe informacje Razumichin (miał znajomych,

krewnych w cyrkule). Kategorycznie stwierdził, że nie wierzy w winę malarza.

V

Dywagacje przerwało pojawienie się w drzwiach starego, postawnego mężczyzny

przedstawiającego się jako Piotr Pietrowicz Łużyn i przyszły mąż siostry Raskolnikowa -

Duni. Chory traktował go bardzo oschle i lekceważąco, co zdziwieni takim sposobem

przyjęcia gościa kładli na karb osłabienia gospodarza.

Rozmowa, w której Rodia ostentacyjnie nie brał udziału, ponownie zeszła na temat zabójstwa.

W pewnym momencie Raskolnikow zaczął kłócić się z Łużynem, w wyniku czego ten drugi

został wyproszony z pokoju. Poszło o pogląd nowoprzybyłego na temat małżeństwa: „(…)

najkorzystniej jest brać sobie żonę spośród nędzarek, by później móc nad nią panować… i

wypominać jej swoje dobrodziejstwa”. Pozostali goście także opuścili pokój, a gdy byli już na

dworze, Zosimow podsumował wizytę spostrzeżeniem, że chorego z apatii i zobojętnienia

wyprowadza tylko „owe zabójstwo…”.

VI

Po wyjściu trójki gości Raskolnikow poczuł ulgę. Założył nowe ubranie i wyszedł. Najpierw

bez celu spacerował ulicami placu Siennego, a potem udał się do restauracji, w której poprosił

o herbatę i stare gazety z pięciu ostatnich dni. Zaczął przeglądać periodyki, ale nie dane mu

było delektować się samotnością. Po chwili podszedł do niego Zamiotow, którego rozpoznał

od razu. Był to sekretarz dyktujący mu treść oświadczenia na posterunku i, jak się okazało,

znajomy Razumichina. Jako że Raskolnikow został przyłapany na czytaniu artykułów o

niedawnym zabójstwie - rozpoczęli rozmowę o przypuszczalnych mordercach. W pewnej

chwili Rodia cynicznie zapytał: „A jeżeli to ja zabiłem staruchę i Lizawietę?”.

Funkcjonariusz nie dostrzegł ukrytego przesłania tej wypowiedzi.

Gdy Rodia wychodził z lokalu, natknął się na Razumichina. Ten, ciesząc się, że widzi go w

dobry stanie, zaprosił przyjaciela do swego nowego mieszkania na kolację. Raskolnikow nie

był tym zachwycony. Niewiele myśląc, wygarnął wesołemu towarzyszowi, że nie życzy sobie

z jego strony szpiegostwa i pragnie jedynie odrobiny spokoju. Były student nie skończył

Page 12: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

spaceru. Skierował się w stronę „mostu …siego”, gdzie był świadkiem iście teatralnej sceny:

jakaś młoda kobieta próbowała popełnić samobójstwo, ale w ostatniej chwili została

uratowana przez przechodzącego właśnie policjanta.

Następnie Rodion zachował się, jak często zachowują się mordercy - udał się na miejsce

niedawnej zbrodni. Za pretekst wymyślił możliwość wynajęcia mieszkania. Pojawienie się

dziwnie wyglądającego i zachowującego się młodzieńca wywołało oczywiście

zainteresowanie kręcących się koło kamienicy stróżów i malarzy. W planie podania się za

przypadkowego przechodnia szukającego atrakcyjnego lokum Rodia nie przewidział jednego:

rozedrgania własnych emocji. Zachowywał się tak dziwacznie, że chciano go odstawić na

najbliższy komisariat, na co zareagował jeszcze bardziej zagadkowo – podał głośno i

wyraźnie swoje dane. To zupełnie zaskoczyło gapiów. W końcu wypchnięto go na ulicę.

VII

Po chwili Raskolnikow znowu stał się obiektem powszechnego zainteresowania. W

potrąconym przez powóz pijakurozpoznał Marmieładowa. Został spisany przez policjantów

i pomógł przenieść poturbowanego do domu. Na własny koszt wezwał też lekarza, który po

oględzinach rannego stwierdził, że nie pozostało mu dużo czasu i poradził wezwaćpopa. Ktoś

sprowadził córkę umierającego, a ta przyszła w ostatniej chwili, by wysłuchać ostatniej woli

ojca – prośby o przebaczenie. Usłyszawszy rozgrzeszenie, umarł na jej rękach.

Gdy rodzina zaczęła się martwić o to, za co pochowają nieboszczyka, Raskolnikow zostawił

wdowie dwadzieścia rubli i wyszedł. Nie oddalił się jednak daleko, ponieważ dogoniła go

młodsza siostra Soni – Pola. Dziękując za pomoc, poprosiła o adres i nazwisko z

przyrzeczeniem, że do końca życia będzie się za niego modliła.

Rodia wstąpił potem do nowego mieszkania Razumichina, w którym zastał już kilkoro ludzi.

Nie był jednak w nastroju do towarzyskich rozmów, o czym szybko poinformował podpitego

przyjaciela. Zmęczenie wywołane niesieniem rannego Marmieładowa z miejsca wypadku aż

do domu, świadomość, że jest ubrudzony krwią zmarłego, dawały o sobie znać. Przyjaciel

odprowadził go do domu, gdzie zastali Pulcherię i Dunieczkę. Okazało się, że przyjechały do

Petersburga wieczorem i od razu przyszły do Rodiona.

CZĘŚĆ TRZECIA

I

Dowiedziawszy się o wydarzeniach ostatnich dni, wzruszona matka dziękowała przyjacielowi

syna za to, że nie opuścił go w potrzebie. Rodion poinformował Dunię o swoim stosunku do

jej życiowej decyzji. Coraz bardziej zdenerwowany, powiedział, że jej kawaler to zły

człowiek. Zdziwiony stanowczością Raskolnikowa Razumichin odprowadził jeszcze bardziej

zdziwione panie do hoteliku Bakalejewa, w którym się zatrzymały. Złożył im obietnicę, że

zaopiekuje się Rodionem i pozostanie z nimi w kontakcie, by powiadamiać o stanie zdrowia

ich krewnego.

Page 13: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Pozostając jeszcze pod wpływem alkoholu wypitego na kolacji, zdobył się na odwagę i

wyznał Duni, która de facto od razu go zauroczyła, że według niego zamierza wyjść za

łajdaka, szalbierza, spekulanta i filuta o żydowskiej duszy(kobieta nie tylko nie

spoliczkowała go za te zniewagi, ale i nie wyraziła najmniejszego sprzeciwu wobec opinii

przystojnego kolegi brata). Następnie usatysfakcjonowany Razumichin sprowadził do

Raskolnikowa lekarza Zosimowa.

II

Nazajutrz punktualnie o dziesiątej przyjaciel Rodiona odwiedził panie Raskolnikow i

opowiedział im o ubiegłorocznym życiu Rosjanina. Było mu bardzo wstyd przed Dunią za to,

że widząc ją pierwszy raz dopuścił się obrażania jej życiowych wyborów. Pulcheria pokazała

mu liścik od Łużyna i wspomniała, iż narzeczony córki nie odebrał ich z dworca. Stary

kawaler prosił panie o spotkanie następnego dnia o godzinie dwudziestej, zaznaczając

dobitnie, że nie życzy sobie na nim obecności męskiego członka ich rodziny. Choć pozornie

nie znosił Rodiona, to miał o nim bardzo aktualne informacje. Kobiety dowiedziały się, że

ten „pod pozorem pogrzebu” dał ostatnio dwadzieścia rubli prostytutce.

III

Po takich nowinach panie w towarzystwie Razumichina udały się do mieszkania

Raskolnikowa, gdzie zastały również Zosimowa. Wszyscy zaczęli wspominać miesiące

rozłąki. Pulcheria opowiedziała synowi o śmierci Marfy Pietrowny Swidrygajłow, podobno

otrutej przez męża. Rodia z kolei zaskoczył wszystkich opowieścią o swej nieżyjącej

narzeczonej: „Była to taka chorowita dzieweczka”.

Po wyjściu lekarza jeszcze raz powtórzył siostrze, by nie psuła sobie życia i nie wychodziła

za Łużyna. Był bardzo stanowczy: „Albo ja, albo Łużyn (…)”. Na koniec wizyty matka

pokazała mu wiadomość od znienawidzonego Piotra Pietrowicza, który nie życzył sobie, aby

Rodia był obecny przy ich spotkaniu. Do rozmowy włączyła się Dunia, nalegając, aby brat i

jego przyjaciel uczestniczyli w dzisiejszym poczęstunku.

IV

Nagle drzwi się otworzyły i oczom zebranych ukazała się zmieszana i zawstydzona Sonia,

ubrana całkiem inaczej niż podczas pierwszego spotkania z Rodionem. Choć jej nowy wygląd

zaskoczył gospodarza: „Teraz była to dziewczyna ubrana skromnie, nawet biednie, bardzo

jeszcze młodziutka, prawie dziewczynka, o skromnych i przyzwoitych manierach”, jeszcze

bardziej zdziwił się celem jej odwiedzin – Sonia zaprosiła go na jutrzejszy pogrzeb ojca i na

stypę.

Page 14: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Odnosiła się do niego jak do dobrodzieja, który zdjął z barków jej rodziny finansowy

ciężar pochówku. Raskolnikow z należytym szacunkiem przedstawił ją zebranym.

Przyglądając się dziewczynie, poczynił kilka spostrzeżeń: „W jej rysach, a i w całej postaci,

była nadto jedna jeszcze charakterystyczna cecha: pomimo swoje osiemnaście lat wydawała

się nieomal dziewczynką, o wiele młodszą, niż była w istocie, dzieckiem prawie – i to się

czasem pociesznie zaznaczało w niektórych ruchach”.

Obie panie, mimo że podejrzewały, że to Sonia jest ową prostytutką z listu Łużyna,

spoglądały na nią może nie tyle przychylnie, ale z szacunkiem. Po wyjściu panien

Raskolnikowych Dunia ucięła rozprawę matki o „tej pannicy”stwierdzeniem: „Piotr

Pietrowicz jest obrzydliwym plotkarzem”. Mimo obecności ciągle zmieszanej Soni,

Roskolnikow odciągnął przyjaciela na bok i poprosił o zaprowadzenie się do Porfirego,

sędziego śledczego prowadzącego sprawę zabójstwa sióstr.

W rozmowie wyszło na jaw, że to także znajomy Razumichina – jego krewny. Rodia

umotywował swą prośbę tym, żechciałby odzyskać zastawy oddane w ciężkich chwilach

lichwiarce. Mężczyźni postanowili zaraz się udać do funkcjonariusza. Przed wyjściem z

pokoju gospodarz wziął od zmieszanej Soni adres i złożył obietnicę, że odwiedzi ją jeszcze

dzisiejszego dnia.

Wyszli z pokoju we trójkę, lecz Sonia poszła w inną stronę: „(…)szła szybko, żeby jak

najprędzej zejść im z oczu”. Rozmyślała nad każdym wypowiedzianym słowem, nad każdym

wykonanym gestem, przez co nie zauważyła, że w ślad za nią podążał jakiś elegancki,

pięćdziesięcioletni mężczyzna, który „eskortował” ją od wyjścia z bramy budynku, w którym

mieszkał Rodion. Dostrzegła go dopiero na schodach kamienicy, w której wynajmowała

pokoik. Spotkali się dzwoniąc do sąsiednich mieszkań. Nieznajomy przedstawił się jako nowy

lokator madame Resslich, przybyły do stolicy przedwczoraj. Sonia nie

odpowiedziała: „(…)zawstydziła się i przelękła”.

W tym czasie przyjaciele byli w drodze do mieszkania Porfirego Pietrowicza. Aby odciągnąć

od siebie złe myśli, przestać się zastanawiać, czy wizyta u policjanta to dobry, czy zły

pomysł, Raskolnikow zaczął żartować z zainteresowania, którym Razumichin obdarzył jego

siostrę. Do śledczego dotarli w dobrym humorze.

V

Prócz gospodarza zastali tam także innego mundurowego, poznanego już Zamiatowa.

Okazało się, że to dobrze, iż Raskolnikow się zjawił - Porfiry miał zamiar i tak się z nim

spotkać, gdyż przesłuchiwał wszystkich właścicieli rzeczy notowanych przez lichwiarkę.

Sposób, w jaki rozmawiał z nim śledczy, stanowczy ton głosu, którego używał, spychały

Rodiona w przepaść obłędu i manii prześladowczej: „To dowód, że już (…) mnie tropią jak

sfora psów”. Potem goście Porfirego, wraz z samym gospodarzem, roztrząsali istnienie

Page 15: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

zbrodni jako zjawiska. Dyskusję urozmaicono przytoczeniem socjalistycznych poglądów na

tę kwestię i przypomnieniem ciekawego artykułu, notabene autorstwa Raskolnikowa,

opublikowanego niedawno w „Słowie Periodycznym”.

Autor bardzo szczegółowo zanalizował w nim to, co dzieje się z psychiką człowieka

dokonującego zbrodni. Stanowczo podkreślał, że temu aktowi zawsze towarzyszy choroba.

Dalej Rodion przyznał prawo do popełnienia zbrodni ludziom „niezwykłym”, odbierając je

tym samym drugiej kategorii – „zwykłym”. Taki pogląd wzbudził odrazę i gniew

Razumichina, który stwierdził: „Takie zezwolenie na krew zgodnie z sumieniem to…według

mnie, to straszniejsze, niż gdyby urzędowo, prawnie pozwolono przelewać krew…”.

Zmęczony i zdenerwowany Raskolniow starał się w dalszym ciągu obronić swoich tez, mówił

o ogromnej roli sumienia. Dyskusja na tak drażniący i bliski mu temat była jednak ponad jego

siły. Nie znajdował ukojenia, przeciwnie – gospodarz cały czas stawiał go w ogniu

krzyżowych, podchwytliwych pytań. Na koniec, nie określając, w jakim celu i charakterze –

służbowo czy koleżeńsko, zaprosił Rodiona na jutro do swego gabinetu na komisariacie. VI

Po opuszczeniu lokalu, przyjaciele byli w o wiele gorszym nastroju, niż przekraczając jego

próg. Razumichin zapowiedział, że pójdzie niebawem do krewnego i rozmówi się z nim. Nie

mógł pojąć, skąd w Porfirym taka duża nuta podejrzliwości w stosunku do Rodiona. Po

krótkim czasie rozstali się: Raskolnikow poszedł w kierunku domu, a przyjaciel postanowił

złożyć wizytę jego matce i siostrze. Powodem miało być uprzedzenie ich o tym, że Rodia

przyjdzie później.

Gdy Raskolnikow wrócił do domu - odetchnął z ulgą. Spowodował to fakt, iż choć przez

powrotną drogę wmawiał sobie, że pod tapetą nadal spoczywają dowody jego winy, po

dokładnych oględzinach nic nie znalazł. Uspokoiwszy rozdygotane nerwy, wyszedł

zamierzając udać się w kierunku hoteliku Bakalejewa. Gdy wychodził z bramy, zobaczył, jak

stróż, wskazując na niego, mówił komuś: „to właśnie on”. Wzrok nieznajomego mężczyzny

spoczął na jego wystraszonej twarzy i ich spojrzenia przez chwilę się spotkały.

Przyłapany mężczyzna począł się oddalać, a zaintrygowany Raskolnikow iść za nim. Po

chwili byli razem na skrzyżowaniu. Zatrzymany wysyczał „ty morderco”, co zaskoczyło

napiętnowanego: „Nogi strasznie mu zwiotczały, grzbiet kurczył się z zimna, serce zamarło na

mgnienie, potem załomotało jak opętane”. Znieruchomiał, co szybko wykorzystał tajemniczy

mężczyzna - po chwili rozpłynął się w powietrzu. Rodion chciał jak najszybciej znaleźć się w

bezpiecznych i znanych ścianach swojego małego pokoju. Gdy tam dotarł, zapadł w głęboki

sen, przerywany majakami i dziwnymi wizjami. Obudziła go wizyta nieznajomego

mężczyzny, przedstawiającego się jako Arkadiusz Swidrygajłow.

CZĘŚĆ CZWARTA

I

Gość poinformował, że jego niedawno zmarła żona na dowód swego szacunku dla

Page 16: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Duni zapisała jej trzy tysiące rubli, a on ze swej strony jest gotów dorzucić jeszcze dziesięć

tysięcy pod warunkiem, że siostra Raskolnikowa zrezygnuje z małżeństwa z Łużynem.

Tłumaczył swą dziwną decyzję słowami: „To nie partia dla Awdotii Romanowny”,

która: „nader wielkodusznie i nierozważnie składa siebie w ofierze dla… dla rodziny”.

Opowiedział także o widmie Marfy Pietrowny, które już trzy razy go nawiedziło. Rodion w

imieniu siostry kategorycznie odmówił przyjęcia drugiej kwoty. W jego umyśle zakiełkowało

podejrzenie, że Swidrygajłow przybył do Petersburga nie po to, by poinformować o

testamencie żony, lecz by ujrzeć ponownie Dunię, swoją ukochaną.

II

Mimo tak męczącego dnia Raskolnikow nie zapomniał o złożonej obietnicy. O dwudziestej

wraz z przyjacielem zjawił się w zajeździe Bakalejewa. Początek spotkania nie wyglądał

dobrze: panowie, wrogo nastawieni do honorowego gościa kolacji, minęli się z nim w

drzwiach. Łużyn był wyraźnie zdziwionym ich widokiem.

Podczas poczęstunku miała miejsce kłótnia. W wyniku wymiany zdań między Łużynem a

Rodionem, ten pierwszy postawił Duni ultimatum: albo on, albo Rodia. Teatralnie

uświadomił dziewczynę, że: „Miłość do przyszłego towarzysza życia, do małżonka, winna

górować nad miłością do brata”. Słowa te przelały czarę goryczy – urażona nakazami panna

Romanowna cofnęła obietnicę daną podstarzałemu kawalerowi, kwitując na

pożegnanie: „Marny i zły z pana człowiek”. Ten z kolei począł wyliczać, na jakie wydatki

naraziły go przygotowania do małżeństwa z kobietą, o reputacji której krążyły różne opinie.

Na te słowa Rodia nie wytrzymał i wyrzucił byłego amanta siostry za drzwi.

Gdy już zdawało się, że wszystko zaczyna iść w dobrym kierunku (Dunia uwolniła się od

apodyktycznego kawalera), na światło dzienne podczas rozmowy z Łużynem wypłynął nowy

problem. Kobiety usłyszały wówczas od Rodiona owizycie Swidrygajłowa, którego miejsce

pobytu, nie wiadomo czemu, od przyjazdu próbował ustalić Piotr Pietrowicz. Ten dziwny

mężczyzna we wszystkich uczestnikach kolacji wzbudził niczym niepotwierdzony strach.

Łużyn tak go scharakteryzował: „ (…) jest to najbardziej wyuzdany, upadły, w występkach

pławiący się człowiek”. Ponadto połączył nazwisko omawianej osoby z niejaką madame

Resslich, cudzoziemką i lichwiarką. Łużyn powiedział, że Swidrygajłow nie trafił jeszcze

do więzienia za swe liczne występki (podobno przyczynił się na przykład do samobójstwa

głuchoniemej krewnej Resslich oraz swego służącego Filipa) tylko z powodu interwencji

kochającej i ślepo oddanej żony. Wszyscy podzielali to zdanie, czując obawę związaną z jego

pojawieniem. Czuł to nawet młody Raskolnikow, bojąc się nie tyle Swidrygajłowa, ile

nieuzasadnionego lęku.

III

Po wyjściu kawalera, wszystkim poprawiły się humory. Nawet Pulcheria Aleksandrowna nie

Page 17: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

mogła uwierzyć, że jej także sprawiło to radość. Najbardziej z takiego obrotu sprawy cieszył

się Razumichin, postanawiając jednak zaczekać z okazywaniem oznak zauroczenia

dziewczyną. Po odnalezieniu się w nowej sytuacji, niedoszła panna młoda zaczęła wypytywać

brata o dokładny cel wizyty Swidrygajłowa.

Rodion wyłożył jak najogólniej przebieg spotkania: „Wyznam, że właściwie nic nie rozumiem.

Proponuje dziesięć tysięcy, a sam stwierdza, że jest niezamożny. Zapowiada, że zamierza

gdzieś jechać, a po dziesięciu minutach nie pamięta, że o tym mówił. Nagle wyjeżdża z tym, że

ma się żenić i że mu już swatają pannę… Niewątpliwie ma jakieś zamiary, i to

najprawdopodobniej… złe.”.

Informuje, że w imieniu siostry odmówił spotkania i przyjęcia od niego pieniędzy, ale i tak

zdążył już ją bardzo wystraszyć: „On coś knuje okropnego! – wyszeptała do siebie, omal się

nie wzdrygając”. W dalszym toku rozmowy w pokoju panien Raskolnikow, Razumichin

rozwijał przed wszystkimi wachlarz propozycji, jak zainwestować pieniądze ofiarowane przez

Pietrowną. Robił to wszystko, by odwieść damy od pomysły powrotu na prowincję.

Marzył o działalności wydawniczej: „Będziemy i tłumaczyli, i wydawali, i uczyli się…

wszystko razem. (…) A co się tyczy drukarń, papierów, sprzedaży… proszę polegać na mnie!

Znam to jak własną kieszeń! Zaczniemy pomalutku, dojdziemy do wielkich rzeczy, na pewno

będziemy się mogli utrzymać, a już w każdym razie wyjdziemy na swoje”. Wizje rodzinnego

interesu bardzo spodobały się Duni, zwłaszcza, że roztropny Razumichin zaproponował, iż

pomoże im w wynajęciu wspólnego mieszkania (dla Rodiona i kobiet).

To było zbyt wiele dla niedoszłego prawnika. Wstając, rzekł: „Chciałem powiedzieć… idąc

tutaj… chciałem powiedzieć tobie, mamusiu… i tobie, Duniu, że jakiś czas lepiej się nie

widywać (…) Pamiętam o was i kocham… Zostawcie mnie! (…) Cokolwiek się ze mną stanie,

czy zginę, czy nie, chcę być sam”. Dramatyczna prośba przeraziła obecnych.

Za wychodzącym Raskolnikowem popędził wierny przyjaciel, który został poproszony o

zaopiekowanie się jego matką i siostrą: „chwilę patrzyli jeden na drugiego w milczeniu.

Razumichin całe życie pamiętał tę chwilę. Pałający i nieruchomy wzrok Raskolnikowowi

zdawał się potęgować z każdą minutą, przenikał mu do duszy, do świadomości (…) Jakaś myśl

prześliznęła się, jakaś aluzja; coś poczwarnego, ohydnego i naraz zrozumianego z obu

stron… Razumichin pobielał jak trup”. Wrócił zaraz do Pulcherii i Duni, i uspokajając

obie, „tego wieczoru (…) stał się ich synem i bratem”.

IV

Choć pora była już bardzo późna – wybiła dwudziesta trzecia – Raskolnikow udał się do

Soni, czym przyprawił ją o strach, wstyd i zakłopotanie. Wynajmowała skromny pokój u

krawca Kapernaumowa (sąsiadujący z mieszkaniem madami Resslich). Zaczęła nieśmiało

Page 18: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

prowadzić rozmowę ze swym przystojnym gościem. Pytał ją o macochę, o biedę, a nawet o

prostytucję. Dziewczyna nie miała niczego za złe Katarzynie Iwanownej, przeciwnie –

współczuła jej nawet:„Toż ona zupełnie jak dziecko… Toż jej się rozum pomieszał… z tych

bied. A jaka była mądra… jaka wielkoduszna… jaka dobra”. Zastanawiali się wspólnie, co

też stanie się teraz z wdową i jej dziećmi. Okazało się, że miała duże długi i lada dzień mogła

wylądować na ulicy. Co gorsza, była poważnie chora na suchoty. Sonia obwiniała się za

postępujące załamanie psychiczne macochy, która z dynamicznego zapału coraz częściej

popadała w apatię.

Reakcja Raskolnikowa na zwierzenia dziewczyny była odrażająca. Zamiast wesprzeć ją na

duchu, on wręcz przeciwnie – zasypywał ją pytaniami, typu: a co pani zrobi z dziećmi, gdy

macocha umrze, za co je pani nakarmi, i spowodował, że dziewczyna wpadła w rozpacz. Gdy

ostatkiem sił zapewniła, że Bóg nie da jej zginąć, Rodion z satysfakcją rzucił: „A może Boga

wcale nie ma”. Po chwili w całkiem innym nastroju schylił się i pocałował jej nogę,

mówiąc: „Nie tobie się pokłoniłem, pokłoniłem się całemu cierpieniu ludzkiemu”.

W dalszej rozmowie Raskolnikow dzielił się z dziewczyną swoimi rozmyślaniami

dotyczącymi jej postępowania:„(…) a najgorszy twój grzech to żeś nadaremnie umartwiła i

zdradziła siebie”. Z jej spojrzenia wyczytał, że jedyną rzeczą utrzymującą to osiemnastoletnie

stworzenie przy życiu była miłość do najbliższych. Nie widział dla niej innej drogi, jak

tylko: „skoczyć do kanału, zostać mieszkanką szpitala wariatów albo… albo wreszcie rzucić

się w rozpustę, która otumania rozum i wysusza serce”. W tym planie nie przewidział tylko,

że wiara dawała jej nadludzką siłę.

Chcąc bardziej zrozumieć „nawiedzoną”, ujrzawszy na komodzie Nowy

Testament (pożyczony od Lizawiety, przyjaciółki Soni) poprosił o przeczytanie fragmentu o

wskrzeszeniu Łazarza. Choć głos jej drżał i kosztowało ją to wiele wysiłku, zaczęła czytać

wersety XI rozdziału Ewangelii według św. Jana.

Gdy skończyła: „W koślawym lichtarzu dawno się już dopalił ogarek, mętnie oświetlający w

tej nędznej izbie mordercę i jawnogrzesznicę, którzy się dziwnie stowarzyszyli w czytaniu

wiecznej księgi”. Na koniec wizyty Raskolnikow nagle oznajmił Soni, że zerwał wszelkie

kontakty z rodziną i w dalszą drogę pójdą razem, „oboje przeklęci”, ponieważ była mu

potrzebna, a i ona bez niego „zwariuje”. Obiecał jej, że wkrótce dowie się, kto zabił

Lizawietę: „Wiem i powiem… Tobie, tobie jednej!”. Sonia nie spała tej nocy dobrze.

Nawiedzały ją majaki i koszmary. Zbyt wiele pytań pozostało bez odpowiedzi…

Tymczasem pod drzwiami dzielącymi pokój dziewczyny od tego, który wynajmowała

lokatorom Gertruda Resslich, stał pan Swidrygajłow. Siedząc na krześle, podsłuchał całą

niedawną rozmowę. Miał nadzieję na powtórkę, dawno nic go tak bardzo nie zajęło.

V

Page 19: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Nazajutrz o jedenastej Raskolnikow zameldował się w „…skim komisariacie”, w wydziale

spraw śledczych. Zdziwiony, że policjanci nie rzucili się na niego i nie zaczęli przedstawiać

zarzutów, nabrał przekonania, że „ów człowiek” albo jeszcze nie doniósł, albo po prostu to

zagadkowe spotkanie było wynikiem jego bujnej wyobraźni.

W chwili, gdy rozwodził się nad nienawiścią do Porfirego – został zawołany do jego

gabinetu. Policjant wziął od gościa papier potwierdzający, że zegarek znaleziony u lichwiarki

zastawił właśnie Raskolnikow i rozpoczął „bałamutną paplaninę”, czym zdezorientował i tak

już zdenerwowanego Rodiona. „Czyżby istotnie chciał odwrócić moją uwagę tym głupim

gadaniem?” – pomyślał.

Porfiry „terkotał” o wszystkim, począwszy od uciążliwych hemoroidów, a skończywszy na

postępie nauki:„Niezmordowanie sypał – to bezsensowne puste frazesy, to nagle puszczał

jakieś zagadkowe słóweczko i natychmiast wpadał znowu na czczą gadaninę”.

Swą psychologiczną grą doprowadził młodzieńca na skraj wyczerpania. Choć tamten ani

razu o tym nie wspomniał, Rodion rzekł głośno i dobitnie: „Proszę pana (…) nareszcie widzę

wyraźnie, że pan mnie podejrzewa o zabójstwo tej staruszki i jej siostry Lizawiety”.

Krzyczał, że nie pozwoli się nad sobą pastwić i albo niech Porfiry go aresztuje, albo zostawi

w spokoju. Na to wszystko śledczy, niby przejęty atakiem gościa, zaczął go uspokajać i

instruować, by się uspokoił: „Serdeńko! (…) Trzeba wpuścić powietrze, świeże powietrze. I

powinieneś, mój złoty, napić się wody”. W efekcie Rodion zaczął się uspokajać, ale wody nie

przyjął.

Porfiry powiedział, że wie, iż ten był w mieszkaniu denatek, ale złożył to na karb choroby

młodzieńca. Doradzał mu leczenie u doświadczonego lekarza. Na koniec dziwnej rozmowy,

gdy Raskolnikow zaczął się domagać od Porfirego aresztowania lub oczyszczenia z

podejrzeń, ten półsłówkami poinformował go, że za drzwiami (w gabinecie były zamknięte

drzwi, które wiodły do jego służbowego mieszkania) czeka „niespodzianeczka”. Rodia wpadł

w szał.

VI

Szmer za drzwiami się spotęgował i po chwili z lekka się uchyliły. Kilka osób zaczęło się

przepychać, a po chwili ktoś powiedział: „Przyprowadziliśmy aresztanta Mikołaja”. W

Porfirym wywołało to gniew. Próbował zamknąć drzwi, ale nie dał rady – w gabinecie

pojawiał się „bardzo blady człowiek” wraz z konwojentem. Cała scena, obejmująca wrzaski i

przepychanki, zainteresowała kilku gapiów. Mikołaj przyznał się do podwójnego

zabójstwa. Wywołał tym dezorientację w śledczym, który po chwili wyprosił wszystkich

prócz malarza i niedoszłego prawnika. Gdy malarz z uporem maniaka opowiadał o

szczegółach zbrodni, mężczyźni zaczęli drżeć z niedowierzania.

Porfiry odprowadził Raskolnikowa do drzwi wyjściowych. Na pożegnanie młodzieńca, który

Page 20: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

wyraził nadzieję, że już się nie spotkają, odpowiedział: „Jak Bóg da”. Dogonił go potem na

schodach i zapowiedział, że będzie mu chciał zadać jeszcze kilka „formalnych” pytań.

Po powrocie do swego pokoju, Rodia rozmyślał o nieszczęsnym Mikołaju. Był pewien, że

kłamstwo malarza wkrótce wyjdzie na jaw: „groźba wisi nad nim jak miecz Damoklesa”, ale

był rad z pozostawionego mu czasu.

Gdy już chwycił za klamkę, ciesząc się, że niedługo na stypie zobaczy Sonię, drogę zagrodził

mu „wczorajszy człowiek spod ziemi”. Gość chwilę stał, a potem pokłonił się

Raskolnikowowi i przeprosił go za „złe myśli”. Wyjaśnił, że to jemu i jego kolegom stróżom,

Rodia proponował odprowadzenie się do cyrkułu, gdy poszedł do mieszkania Iwanownych.

To on był ową „niespodzianką” za przepierzeniem. Przyszedł do Porfirego na chwilę przed

pojawieniem się Rodiona. Opowiedział śledczemu o dziwnym zachowaniu Rosjanina, i ten

kazał mu wejść do służbowego pokoju i cierpliwie czekać. Do konfrontacji nie doszło,

ponieważ funkcjonariusze wprowadzili Mikołkę. Po nowinach, których dostarczył mu

rękodzielnik, młodzieniec postanowił iść na pogrzeb. Idąc raźniej niż dotychczas, mruknął

pod nosem: „Teraz zmierzymy się jeszcze”.

CZĘŚĆ PIĄTA

I

Piotr Pietrowicz Łużyn po przebudzeniu zaczął rozmyślać, jak bardzo pokrzyżowały mu się

plany względem Duni. Prócz tego głowę zaprzątały mu jeszcze inne problemy: od pewnego

czasu remontował i meblował mieszkanie, w którym po ślubie miał urządzić się z żoną i jej

matką. Teraz wszystko było tylko niepotrzebnym wydatkiem. Zastanawiał się, gdzie popełnił

błąd w postępowaniu z Dunią. Po przyjeździe do Petersburga zamieszkał w kamienicy, w

której mieszkała także wdowa Marmieładowna z dziećmi, w mieszkaniu znajomego Andrzeja

Siemianowicza Lebieziatnikowa, urzędnika o „dziwnych poglądach” (popierał komunę,

propagandę i śluby cywilne).

Choć obaj mężczyźni zostali zaproszeni na stypę (podobnie jak inni mieszkańcy kamienicy

Amalii Iwanowny), nie zamierzali w niej uczestniczyć. Łużyn z uwielbieniem przeliczał

pieniądze z obligacji, a potem poprosił kolegę o przyprowadzenie córki zmarłego. Wypytywał

Sonię o sytuację rodziny, o plany na przyszłość. Skrytykował sensowność urządzania stypy

dla tylu ludzi w ich trudnej sytuacji finansowej (zapłacili za wszystko pieniędzmi

ofiarowanymi przez Rodiona). Zaproponował przeprowadzenie zbiórki pieniędzy oraz z

własnej kieszeni ofiarował dziesięć rubli dla Katarzyny Iwanowny. Sonia podziękowała

grzecznie i wyszła. II

Katarzyna Iwanowna żałowała, że z dwudziestu rubli od Raskolniowa, aż dziesięć wydała na

przygotowanie stypy. W biedzie była sama, zaś w chwilowym „bogactwie” o swej przyjaźni

zapewniali sąsiedzi: pomagał „nieszczęsny Polaczyna”, a nawet Amalia Iwanowna. W

Page 21: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

efekcie stół był pięknie, suto nakryty i po pogrzebie znalazł wielu zgłodniałych i

spragnionych amatorów.

Wdowa była zła, że w ostatniej drodze jej męża wzięli udział tylko biedni ludzie, niemający

dla niej większego znaczenia. W jej idealnej wizji popogrzebowej imprezy zabrakło

obecności chociażby takiego Łużyna, przez którego zaprosiła także Lebieziatnikowa. Musiała

się nacieszyć byłym studentem Raskolnikowem. Posadziła go przy stole obok siebie

tłumacząc, że nędzny przekrój gości jest winą organizatorki przyjęcia – Amalii. Dała upust

swej goryczy. Rodion zmuszony był wysłuchiwać krytykowania i obgadywania obecnych.

Sama Katarzyna uważała się za kogoś „lepszego”, kogoś godnego towarzystwa Łużyna.

Sonia przekazała jej przeprosiny od upragnionego, lecz nieobecnego gościa.

Powoli towarzystwo zaczynało popadać w pijacki nastrój, co nie przeszkadzało gospodyni.

Zaczęła rozwodzić się nad możliwościami, jakie otwierała przed nią obiecana przez

Łużyna emerytura (Sonia nie miała serca powiedzieć macosze, że w niedawnej rozmowie

cofnął obietnicę pomocy w załatwieniu comiesięcznych pieniędzy). Katarzyna chciała

otworzyć pensję dla dobrze urodzonych panien (sama wywodziła się z inteligenckiego domu

z tradycjami).

Wyznanie to stało się pośrednim powodem kłótni między Amalią a wdową. Kobiety

wykrzykiwały obelgi na temat swego pochodzenia. Ta pierwsza zaczęła nawet zbierać łyżki

ze stołu i inne naczynia. W obronie macochy stanęła Sonia, na co gospodyni kamienicy

wykrzyczała jej posiadanie żółtego biletu. Atmosfera była nieprzyjemna. W chwili, gdy

Katarzyna rzuciła się z rękoma do Amalii, chcąc jej zerwać z głowy czepek, w drzwiach

stanął Piotr Pietrowicz.

III

Katarzyna poprosiła, by stanął w jej obronie, ale on tylko spojrzał na wszystkich

lekceważącym i poważnym wzrokiem. Za kolegą do pokoju wszedł Lebieziatnikow,

przyprowadzony jako „świadek”. Łużyn głośno oskarżył Sonię, że po jej wyjściu z ich

mieszkania, ze stołu zniknął sturublowy banknot. Zapowiedział jednocześnie, że

jeżeli „to” się nie wyjaśni, to on podejmie „odpowiednie” kroki. Dziewczyna zrobiła się

blada jak ściana.

Gdy Piotr Pietrowicz opowiadał, jaki przebieg miała wizyta Soni w ich mieszkaniu, za

pasierbicą murem stanęła Katarzyna Iwanowna: „O łajdaki, łajdaki!”. Nie wierzyła w

przypisywane jej złodziejstwo. Ludzie słuchali wszystkiego i komentowali, a biedna Sonia

była zdruzgotana. Za namową macochy wyjęła z kieszeni pieniądze, które dostała od

oskarżyciela.

Page 22: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Poddała się nawet zaproponowanej przez płaczącą wdowę rewizji. Po wywróceniu kieszeni

na zewnątrz, z drugiej wyleciał zmięty banknot. Oczywiście zaskoczona Sonia nie umiała

wyjaśnić, jak zaginiony pieniądz się tam znalazł. W prawdziwość jej słów nie zwątpiła

macocha, która wzięła banknot i rzuciła Pietrowiczowi w twarz. Była wyczerpana, nerwowo

zaczęła przytulać nierozumiejącą niczego pasierbicę, na którą nadal krzyczał „okradziony”.

Nagle głos zabrał dotychczas milczący i stojący w wejściu Lebiezatnikow: „Cóż za

nikczemność (…) wyobraźcie sobie…on sam, sam, własnoręcznie wsunął ten sturublowy

banknot Zofii Siemionownie, ja widziałem, mogę zaświadczyć, mogę przysiąc!”. Łużyn stał

pobladły, ale upierał się, że tamten kłamie.

Lebiezatnikow nie rozumiał jednego: po co jego niedawny kolega uknuł tak podły plan?

Odpowiedzi na to pytanie udzielił niezabierający głosu w kłótni Raskolnikow. Wyjawił

wszystko na temat listu, który Łużyn napisał do Pulcherii i Duni, a w którym oskarżał byłego

studenta prawa o to, że wyciąga od schorowanej i ubogiej matki pieniądze, by oddawać je

prostytutce (Soni). Wyjaśnił wszem i wobec, że pieniądze dał macosze dziewczyny na

pogrzeb. Powiedział, że Pietrowicz jest zły, gdyż jego plan skłócenia rodziny Raskolnikowa

nie doszedł do skutku: „Poniósł porażkę”. Sonia, nie mogąc znieść napięcia, wybiegła na

ulicę. Pietrowicz, opuszczając zdziwione towarzystwo, odgrażał się i obiecywał, że jeszcze go

popamiętają. Lebietatnikow zażądał, by złoczyńca opuścił jego mieszkanie. Gdy stypa

dobiegała końca, podpita Amalia Iwanowna ponownie wszczęła awanturę z wdową, która

była: „omdlała i bez sił”. W końcu kazała jej się „wynosić” z kwatery. Katarzyna,

zostawiwszy dzieci pod opieką Poluni, wybiegła okryta szalem „szukać sprawiedliwości”.

Właścicielka kamienicy tłukła wszystko, co wpadło w jej ręce. Nie powstrzymywała jej nawet

obecność przerażonych dzieci, skulonych w kącie. Raskolnikow opuścił pokój.

IV

Całe to wydarzenie spowodowało, że Raskolnikow postanowił natychmiast iść do Soni i

oczyścić swoje serce. Gdy wszedł do jej wynajmowanego pokoju, ta zaczęła mu dziękować

za obronę przed fałszywym oskarżeniem (nie wiedziała, co zaszło w domu po jej wyjściu).

Nie mogła zrozumieć, skąd w Łużynie tyle zła. Choć starała się nie wchodzić na ten temat,

instynktownie czuła, że jej gościa coś dręczy. Po chwilach wahania otworzył się przed nią.

Rozpoczął swą spowiedź.

Opowiadał, jak od miesiąca szczegółowo planował swą zbrodnię, jakie czynił

przygotowania, by wszystko było tak, jak to przewidział. Dużo czasu poświęcił na

przybliżenie zdumionej Soni powodów tego okrutnego czynu. Zaczął go planować, gdy

zabrakło mu pieniędzy na kontynuację studiów na uniwersytecie, gdy poraziła go myśl, że nie

będzie mógł zaopiekować się matką i siostrą. Wyznał, że żałuje zabójstwa Lizawiety, która

zginęła z jego ręki przez przypadek: „On [mówi niby o swoim przyjacielu, gdyż nie chciał jej

spłoszyć] tej Lizawiety… zabić nie chciał… On ją… zabił przypadkowo… Chciał zabić starą,

gdy była sama… i przyszedł… A nagle weszła Lizawieta… Więc on i ją zabił.”.

Page 23: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

W pewnym momencie Sonia domyśliła się bolesnej prawdy i, szepcząc „Boże!”, „jak kłoda

upadła na łóżko, twarzą do poduszek”. W rozpaczy wyznała, że „coś” podejrzewała.

Załamała chude ręce, ale nie odtrąciła swego grzesznika, ściskając go w swych ramionach

niby w „obcęgach”. Dalej Rodion opowiedział, w którym miejscu schował zrabowaną

sakiewkę. Bojąc się odpowiedzi, dziewczyna zapytała, czy pieniądze na pogrzeb jej ojca

były „stamtąd”. Usłyszała, że od chwili ukrycia ich pod głazem nie korzystał jeszcze ze

zrabowanych banknotów i w sumie to nie wie, co z nimi zrobi.

Sonia pocałunkami zapewniała go o swym oddaniu, zaklinała, że go nie zostawi, że pójdzie z

nim na katorgę, chciała mu oddać swój krzyżyk, a on: „(…) idąc do Soni czuł, że w niej cała

jego nadzieja i cała ucieczka; pragnął zwalić bodaj część swej męczarni – a oto teraz, gdy

całe jej serce zwróciło się do niego, uczuł naraz i uświadomił sobie, że jest nieporównanie

bardziej nieszczęśliwy niż przedtem”. Skuloną dwójkę z odrętwienia wyrwało trzykrotne

pukanie do drzwi. W drzwiach ukazała się głowa pana Lebieziatnikowa.

V

Mężczyzna nie potrafił ukryć zmartwienia. Opowiedział, iż Katarzyna Iwanowna poszła ze

skargą do szefa nieboszczyka Marmieładowa. Po poszukiwaniach zastała go u jakiegoś

generała na obiedzie, który przerwałaawanturą. Wypędzili ją i po powrocie do domu Amalia

ponownie kazała jej i jej dzieciom się wynosić. Wdowa w amoku i pośród krzyku zbiła

przerażone maluchy. W końcu oznajmiła, że wymyśliła sposób na utrzymanie: będzie grała na

ulicy na katarynce, a one będą śpiewać. Lebieziotnikow powiedział, że

Iwanowna „oszalała” i „sfiksowała”. Słysząc to, Sonia wybiegła z pokoju, by jak najszybciej

dotrzeć do macochy. Raskolnikow i posłaniec złych wieści także opuścili mieszkanie krawca

Kapernaumowa.

Rodion wrócił do swego pokoju. Rozmyślania przerwała mu Dunia. Przyszła, aby pocieszyć

brata i zapewnić, że zawsze może liczyć na nią i matkę. Razumichin opowiedział jej, jak

policja prześladuje „niewinnego” Rodiona. Gdy wychodziła, brat zatrzymał ją i zapewnił,

że „Ten Razumichin, Dymitr, to bardzo dobry człowiek! (…) rzeczowy, pracowity, uczciwy i

zdolny mocno pokochać”. Pożegnał się z niczego nieprzeczuwającą siostrą tak, jakby mięli

się już nie zobaczyć. Może i przez chwilę chciał jej „to” wyznać, ale czuł, że „Nie, nie

wytrzyma; t a k i e nie mogą wytrzymać! T a k i e nigdy nie wytrzymują…”. Pomyślał o

Soni…Gdy wyszedł na ulicę, zawołał go Lebiezatnikow mówiąc, że od dłuższego czasu go

szuka. Miał niemiłą wiadomość:„Spełniła swój zamiar i zabrała dzieci (…) Wali w patelnię,

dzieci zmusza do śpiewu i tańca. Dzieci płaczą (…) Głupia gawiedź biegnie za nimi.

Chodźmy”.

Znaleźli ją nad kanałem „W-skiego mostu”. Wokół kobiety ubranej w zniszczoną suknię i

zgnieciony słomkowy kapelusz zgromadziła się grupa ludzi, w dużej mierze wyrostków. W

wyniku przewlekłych suchot miała ochrypły głos, a mimo to próbowała śpiewać: „(…) z

Page 24: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

każdą chwilą była coraz bardziej rozdrażniona”. Nie było patelni, tylko klaskanie w chude i

zniszczone dłonie, nie było matczynego zrozumienia i cierpliwości – Polunia, Kola i Lenka

byli bici i łajani na oczach gapiów. Była tam też Sonia, ale nie ta wierząca w Opatrzność

Boską, lecz ta wylękniona i płacząca. Macocha w szale i opętaniu krzyczała, ciągle kaszląc,

że niech cały Petersburg widzi, jak sieroty po szlachetnym urzędniku muszą zarabiać na

chleb.

Zobaczywszy Raskolnikowa, podziękowała mu za dobre serce, a już chwilę potem w amoku

wrzeszczała, że nie potrzebuje niczyjej łaski. Ktoś dał jej trzy ruble, a ktoś wyzwał. Pojawił

się policjant chcący zobaczyć pozwolenie na granie na ulicy, wskutek czego przerażone dzieci

zaczęły uciekać, matka zaczęła je gonić i po chwili się przewróciła. Gdy dobiegli do niej,

leżała w kałuży krwi: „(…) stwierdzono, że (…) krew, która zaczerwieniła bruk, trysnęła jej

gardłem z piersi”.

Nie było wątpliwości – Katarzyna Iwanowna umierała. Sonia poprosiła, by przenieść ranną

do jej mieszkania nieopodal. Tak też uczyniono. Wezwano też lekarza, ale wszystko

wskazywało na to, że to ostatnie stadium suchot:„krew tak chluśnie i zadusi człowieka”. Po

wejściu dzieci krwotok na chwilę ustał, ale Katarzyna zaczęła majaczyć. Przed śmiercią

poprosiła Sonię o opiekę nad rodzeństwem. W pokoju znalazł się również Swidrygajłow,

mieszkający obok.

Zakomunikował Rodionowi, że zajmie się pogrzebem, a dzieci umieści w „jakiś przyzwoitych

sierocińcach i dla każdego z nich złożę w banku aż do ich pełnoletności po tysiąc pięćset

rubli”. Zamierzał pomóc także Soni: „ją także wydobędę z bagna, bo to poczciwa

dziewczyna, co?”. Na koniec tych chwalebnych planów kazał Raskolnikowowi poinformować

Dunię, że na to wszystko przeznaczy obiecane jej dziesięć tysięcy. Zdziwiony Rodion zapytał,

skąd w nim tyle dobroczynności, na co Swidrygajłow zaczął cytować fragmenty jego

wczorajszych, nocnych zwierzeń.„Uspokoił” rozdygotanego i zdemaskowanego młodzieńca

zapewnieniem: „Zobaczy pan, ze mną żyć można”.

CZĘŚĆ SZÓSTA

I

„Dziwne czasy rozpoczęły się dla Raskolnikowa: jakby osnuła go mgła zamykając w

odosobnieniu ciężkim i bez wyjścia”. Gdy wspominał później ten okres, wiedział, że mylił się

w bardzo zasadniczych kwestiach, na przykład co do dat i terminów niektórych wydarzeń.

Mieszał rzeczywistość z wyobraźnią. Często odwiedzał Sonię. Swidrygajłow, który go

przerażał i na punkcie którego miał obsesję, dotrzymał obietnicy i zajął się przygotowaniami

o pogrzebu, dla dzieci znalazł miejsca w zakładach dla sierot.

W dzień pogrzebu Rodion przyszedł do przyjaciółki i natknął się na popa odprawiającego

egzekwie i panichide nad trumną Katarzyny. Po nabożeństwie błądził po ulicach, cały czas

Page 25: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

nękany myślami o Porfirym i Swidrygajłowie. Nagle przebudził się zziębnięty i skostniały w

krzakach i uświadomił sobie, że nie był na pogrzebie wdowy Marmieładow. Nad ranem

ostatkiem sił doszedł do domu.

Po przyniesieniu jedzenia przez troskliwą Anastazję odwiedził go dawno niewidziany

Razumichin. Przychodził wiele razy, raz nawet z jego matką i siostrą, ale Rodiona nigdy nie

było. Poinformował go, że Pulcheria, z obawy o pierworodnego, od wczoraj leży chora.

Kobieta wmówiła sobie, że niewdzięczny Raskolnikow przesiaduje u „swojej”Soni,

zapominając o matce. Rodia opowiedział o wizycie Duni i o rozmowie na temat Dymitra,

czym go niewymownie ucieszył. Po chwili jednak spochmurniał na wspomnienie

wczorajszego listu, który dostała Dunia. Nie powiedziała mu, od kogo ani o czym był. Jedyne,

co z niej wydobył to przypuszczenie, że być może wkrótce będzie się musiała z nim

rozstać: „(…) potem zaczęła mi za coś gorąco dziękować; potem poszła do siebie i zamknęła

się (…)”. Dalej rozmowa zeszła na temat odnalezienia zabójcy Alony i Lizawiety.

Razumichin dowiedział się od Porfirego, że winny to malarz – robotnik.

Po wyjściu towarzysza, Raskolnikow rozmyślał, kto mógł przysłać Dunieczce tajemniczy list.

Chciał wyjść na dwór, ale w drzwiach natknął się na Porfirego Pietrowicza. Nie zdziwił się

jego widokiem: „Może to już rozwiązanie.”- pomyślał.

II

Śledczy zapalił papierosa i zapytał, dlaczego Raskolnikow nie zamyka drzwi na klucz. Był już

kilka razy i pod nieobecność lokatora spostrzegł, że drzwi zawsze były otwarte. Potem z

dziwnym uśmieszkiem począł wspominać ich rozmowę o morderstwie: „Zdecydowałem, że

teraz powinniśmy działać otwarcie, to będzie lepiej”. Na głos analizował swoje domysły i

psychologiczne sylwetki znanych zabójców.

Wykluczył Mikołkę, gdyż to „dobry człowiek (…) dusza niewinna i chłonna (…)”.

Przyjechał ze wsi chcąc zostać pustelnikiem: „(…) był gorliwy, trawił noce na modłach (…)”,

ale wielki Petersburg zawrócił mu w głowie. Na podstawie dowodów został posądzony i

zatrzymany. W więzieniu przypomniała mu się Biblia, którą wcześniej czytał. Kierując się

tym tekstem, postanowił „przyjąć cierpienie” i dźwigać swój krzyż. Rodia zapytał

zdławionym głosem, kto jest mordercą. Usłyszał: „Jak to: kto zabił? – powtórzył, własnym

uszom nie wierząc. Ależ p a n zabił, Rodionie Romanyczu! Pan zabił… - dodał całkiem

szeptem, tonem całkowitego przeświadczenia”.

Śledczy wymieniał fakty i zdarzenia, które go do tego przekonały, ale jednocześnie

podsumował, iż nie ma jednoznacznych dowodów („tylko psychologiczne przypuszczenia”).

Radził, by winowajca dobrowolnie zgłosił się na komisariat. Na to Rodia powiedział, że jak

sam Porfiry wielokrotnie podkreślał, wszystko to przypuszczenia. W tym momencie gość mu

przerwał, aby poinformować, że posiada „mały szczególik”, którego jednak nie zamierza

jeszcze ujawniać.

Page 26: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Na koniec rozmowy, na pytanie Raskolnikowa o termin aresztowania, śledczy powiedział, że

daje winnemu jeszczeokoło dwóch dni wolności: „Zastanów się, mój złoty, pomódl”, po

czym pożegnał się i wyszedł. Tuż za nim pokój opuścił zdemaskowany lokator.

III

Spieszył się na spotkanie ze Swidrygajłowem. Jak zwykle w głowie kłębiły mu się złe myśli.

Górowało wśród nich podświadome przeczucie, że tamten knuje coś przeciw Duni. Poznał

przecież jego tajemnicę, wielokrotnie w przeszłości dawał przykład zła swej duszy. Tak się

zamyślił, że nie wiadomo kiedy, znalazł się pod traktiernią. W oknie ujrzał znaną twarz.

Swidrygajłow zapraszał go do środka.

Rodion wszedł i zdziwił się. Oto znalazł się w tym miejscu przez przypadek, choć zmierzał w

innym kierunku. Pamiętał, że mięli się rozmówić gdzie indziej, jednak tamten zapewniał go,

że umówili się właśnie w traktierni. Gdy zostali sami (Swidrygajłow odprawił kataryniarza i

śpiewającą dziewczynę), wdowiec przypomniał, że bawi w stolicy dopiero od tygodnia. Na

pytanie o cel spotkania, na które nalegał, nie odpowiedział. Rodia zaznaczył, że jeśli będzie

się mścił na jego siostrze lub w choćby najmniejszym stopniu ją skrzywdzi, on go znajdzie i

zabije. O swój los nie dbał, było mu obojętne, czy tamten doniesie na policję o tym, co

podsłuchał, czy zachowa to dla siebie.

Gdy były student chciał się oddalić, Swidrygajłow zaczął opowiadać mu swój życiorys,

począwszy od wspomnień małżeństwa z Marfą, a skończywszy na celu przyjazdu do

Petersburga – chciał się oddać rozpuście. To wyznanie sprawiło, że Rodia definitywnie chciał

wyjść. Został jeszcze, gdyż rozmówca chciał mu opowiedzieć pewną historię o tym,

jak „ratowała” go pewna kobieta (Dunia).

IV

Zaczął od wspomnień o „kobiecie uczciwej, całkiem niegłupiej (chociaż zupełnie

niewykształconej)”. Była nią jego żona. Zakochana i zazdrosna, a dodatku znacznie starsza,

Marfa Pietrowna zawarła z mężem ugodę: „miałem w duszy tyle świństwa i swego rodzaju

uczciwości, by oświadczyć jej wręcz, że całkowicie wiernym jej… być nie mogę”.

Po wielu awanturach doszli do konsensusu: Swidrygajłow miał jej nigdy nie porzucić, nie

wyjeżdżać bez jej zgody, nie mieć stałej kochanki, za co żona pozwalała mu: „czasami smalić

cholewki do dziewuch czeladnych” za swą wiedzą. Nie mógł się zakochać w kobiecie

z „ich” sfery, a gdyby „nawiedziła [go] jakaś namiętność wielka i poważna”- miał jej o tym

powiedzieć. Tak upływało im pożycie małżeńskie, na pozór zgodne i szczęśliwe. W pewnym

momencie monologu dobrnął do chwili, gdy w domu zatrudniono nową guwernantkę: „Ale

pańskiej siostry mimo wszystko nie zniosła”. Na początku panie połączyła przyjacielska

zażyłość, Marfa miała komu się żalić na niewiernego męża.

Page 27: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Mężczyzna, popijając szampana, rozwodził się nad cnotami Duni, ze szczegółami przybliżał

atmosferę ich spotkań. Wywołało to w Rodionie niepohamowaną złość na nikczemnika,

który kalał imię jego siostry, wymawiając je przy swoim. W końcu tamten zahaczył o temat

swego przyszłego małżeństwa z niespełna szesnastoletnią dziewczynką o„twarzyczce niby

Madonna Rafaela”, której rodzice chcieli się pozbyć.

Zagłębiał się w swoje chore opowieści, w wyniku których Raskolnikow nie wytrzymał i

krzyknął: „Zostaw pan, zostaw swoje nikczemne, podłe, rozpasane anegdoty, marny, lubieżny

człowieku!”. W pewnym momencie Swidrygajłow, wyraźnie czymś zatroskany i

zdenerwowany, wytrzeźwiał w kilka chwil i wyszedł z traktierni, udając się w stronę placu

Siennego.

V

Rodion udał się za nim. Gdy przystanęli, młodzieniec powiedział, że jest pewien o jego

łajdackich zamiarach względem Duni. Nadal szli obok siebie. Były student, usłyszawszy,

że wdowiec udaje się do swojego mieszkania, postanowił iść do wynajmowanego pokoju

Soni: „(…) przeproszę, żem nie był na pogrzebie”. Nie zrezygnował nawet po zapewnieniu

starszego znajomego, że idzie na próżno, bo dziewczyna poszła zaprowadzić dzieci do jego

znajomej zarządzającej zakładami dla sierot. Przez chwilę Raskolnikowowi wydawało się, że

Swidrygajłow nie do końca jest pozbawiony serca – zapłacił już za pobyt dzieci w placówce

oraz dał na jej prowadzenie sporą ofiarę. Ale uczucie wiary w dobre serce towarzysza prysło

tak samo szybko, jak się pojawiło…

Od słowa do słowa między mężczyznami wybuchła awantura. Raskolnikow miał pretensję o

podsłuchiwanie jego rozmowy z Sonią. Gdy Swidrygajłow niespodziewanie zaproponował

mu pieniądze na ucieczkę do Ameryki – zaskoczony odmówił. W końcu dotarli do kamienicy.

Rodia na własne oczy przekonał się, że Soni nie ma w domu. Nie chcąc zostawić

niebezpiecznego Swidrygajowa samego, wszedł z nim do jego pokoju, z którego lokator

zabrał obligacje. Potem Raskolnikow towarzyszył mu u wekslarza. Po wyjściu od

handlowca, Arkadiusz zatrzymał dorożkę, lecz były student nie wsiadł do pojazdu i odszedł

bez pożegnania. Nie zobaczył tym samym, jak wdowiec po przejechaniu stu metrów

zatrzymał woźnicę i wysiadł, po czym szedł w tym samym kierunku, co Rodia, czyli na most.

Raskolnikow stanął na powietrznym wiadukcie, i wpadł, jak ostatnio często mu się zdarzało

– w zadumę. Nie dość, że dał się zwieść gierkom znienawidzonego, ale jednocześnie

intrygującego Swidrygajłowa, to i nie zauważył idącej z naprzeciwka Duni, i jej reakcji na

widok zmienionego brata.

Dziewczyna udała, że go nie widzi i wystraszona poszła dalej, na spotkanie ze

swym ordynarnym zalotnikiem. Okazało się, iż to on był nadawcą tajemniczego listu, i to

Page 28: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

jego tożsamość próbowali odkryć przyjaciele. Niedoszła para kochanków bezsłownie oddaliła

się z zasięgu wzroku Rodiona. Arkadiusz Swidrygajłow wyznał Dunieczce, że jej starszy brat

popełnił dwa morderstwa. Gdy poprosiła o szczegóły, zaproponował, aby poszli do jego

wynajmowanego mieszkania i tam usłyszy osobiście od Soni, spowiednicy Raskolnikowa, o

wyznaniu grzesznika – takim sposobem zwabił ją do siebie.

Oczywiście po przyjściu do kamienicy okazało się, że obiecywana rozmowa z Sonią to

był pretekst zawiedzionego niespełnieniem swych planów amanta. Para weszła do

mieszkania szpiega i młoda kobieta zobaczyła miejsce, z którego

podsłuchał „tamtą” rozmowę. Swidrygajłow opowiedział jej wszystko, co wówczas

usłyszał. Dunia oczekiwała jednak konkretnych dowodów winy kochanego Rodiona i gdy

ponownie chciała iść do pokoju znajomej brata, mężczyzna skłamał, że dziewczyna dziś już

nie wróci na stancję.

Awdotia Romanowna zrozumiała w końcu podstęp swego zalotnika i zemdlona osunęła się

na krzesło. Słuchała, jak wdowiec zawzięcie deklarował pomoc jej bratu: wywiezienie za

granicę. W końcu wyznał dziewczynie miłość i gotowość pełnego poświęcenia. Gdy

przerażona przebiegiem wizyty chciała wyjść, Swidrygajłow powiedział, że zgubił klucz, a

gdy zaczęła wzywać pomocy, wycedził: „(…) cały krzyk jest daremnym trudem”.

Uświadomił, że los rodziny spoczywa w jej rękach.

W pewnym momencie drżąca jak pisklę i przerażona Dunia sięgnęła do torebki i oczom

Swidrygajłowa ukazał się jego własny pistolet. Usłyszał, że broń należała do Marfy i że to on

ją zabił. Po krótkiej wymianie zdań Romanowna zaczęła krzyczeć, że jeżeli się do niej zbliży,

to ona nie zawaha się i strzeli. Mężczyzna, nic sobie nie robiąc z tych gróźb, wspominał

rozmarzony ich wspólne wieczory na wsi.

W końcu wyczerpana Dunia strzeliła, ale kula otarła się o włosy „celu” i utkwiła w ścianie.

To spowodowało, że muza wydała się jeszcze piękniejsza artyście. Swidrygajłow zachęcał ją

do ponownego użycia broni, a gdy nie posłuchał jej próśb o spokój, Dunia strzeliła ponownie.

Niestety, lub na szczęście, rewolwer się zaciął, a po chwili upadł na podłogę. Zrozpaczona

swym położeniem Awdotia poczuła, że prześladowca jej nie wypuści, że znalazła się tu

podstępem.

Chcąc poznać jej uczucia, wdowiec przytulił się do ukochanej i zadał to kluczowe,

zasadnicze pytanie. Po chwili oddał jej klucz od zamkniętych drzwi… Dunia odpowiedziała,

że go nie kocha i wybiegła, pozostawiając rewolwer z dwoma kulami w magazynku. „Dziwny

uśmiech wykrzywił mu twarz, żałosny, smutny, wątły uśmiech, uśmiech rozpaczy” -

Swidrygajow zabrał broń i wyszedł oburzony.

VI

Page 29: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

Rozgoryczony, odrzucony, oddał się rozrywkom, które oferowały petersburskie knajpy, a na

koniec odwiedził swoją młodą sąsiadkę. Chciał chyba tym wyrównać pierwiastki zła i dobra

w swej duszy. Poinformował dziewczynę, że jej rodzeństwo wychowa się w renomowanych

sierocińcach. Dodatkowo przekazał Soni obligacje na trzy tysiące rubli. Zdziwiona i

wdzięczna, dziękowała za dobry uczynek. Rozmowa zeszła na temat ich wspólnego

znajomego. Swidrygajłow przeczuwał, że młodzi się kochają, a co za tym idzie, przewidywał

też smutną przyszłość pięknej osiemnastolatki – długie lata na katordze.

Zachowując trzeźwość umysłu, poradził, by obligacje powierzyła Dymitrowi Razumichinowi.

W dalszej części wieczoru odwiedził swą nastoletnią narzeczoną. Skłamał coś o

nadchodzącym służbowym wyjeździe i dał jej piętnaście tysięcy rubli w papierach

wartościowych. Na koniec wynajął obskurny pokój w tandetnym, drewnianym hoteliku. W

nocy przygarnął napotkaną na korytarzu płaczącą i przemoczoną od deszczu małą

dziewczynkę. Choć zajął się nią z troskliwością kochanego ojca, to w środku nocy przyłapał

się na lubieżnych myślach. Rano poszedł w kierunku Małej Newy, i tam, przy jakimś

nieznajomym człowieku, strzelił sobie w skroń z pistoletu, z którego wczoraj strzelała do

niego ukochana Dunieczka. VII

Tego samego dnia wieczorem Rodion odwiedził w końcu zaniedbywaną matkę. Poprosił,

aby pomodliła się za syna, który zgubił drogę. Zapewnił o swej bezwarunkowej i dozgonnej

miłości. Całą rozmowę klęczał u stóp ukochanej Pulcherii. Choć nie poznała prawdy, a on nie

zrzucił ciężaru z serca, oboje zjednoczyli się w płaczu. Nie mogąc znieść napięcia, skłamał,

że musi wyjechać, pożegnał się i wybiegł.

Po powrocie do mieszkania nie dane mu było zapanować nad skołatanymi nerwami. Na

środku pokoju czekała na niego Dunia. Wystarczyło jedno spojrzenie w jej piękne oczy by

poczuł, że siostra wie o jego sekrecie. Powiedziała, że cały dzień spędziła u jego przyjaciółki,

z którą czekały na zbłądzonego, płacząc w obawie, że więcej go nie zobaczą. Raskolnikow

wyznał siostrze, że wiele razy myślał o samobójstwie.

Niewiele brakowało, a zostałaby jedynym dzieckiem ich cudownej matki. Nie mógł

zrozumieć, dlaczego kobiety nadal darzyły go uczuciem: „Ale dlaczego one tak mnie kochają,

skorom tego niewart! (…) Och, gdybym był sam jeden i nikt mnie nie kochał, i gdybym ja

także nigdy nikogo nie kochał! N i e b y ł o b y t e g o w s z y s t k i e g o”. Usprawiedliwiał

się, że „to” wszystko przez miłość i z miłości, i nie wyraził skruchy. Obiecał jednak, że

przyzna się dobrowolnie i podda karze.

VIII

Sonia była ostatnią osobą, którą odwiedził. Zdziwił ją i zmierził zimnym

wyznaniem: „Wiesz, co mnie tylko złości? Bierze mnie gniew, że wszystkie te głupie,

bestialskie gęby otoczą mnie zaraz, będą wybałuszać na mnie gały, zadawać mi swoje

idiotyczne pytania, (…) będą wytykać palcami…”. Nie martwiło go, że pozbawił życia

niewinne kobiety, ale że będzie musiał znosić niewygody przesłuchań. Sonia mimo wszystko

Page 30: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

trwała przy nim. Zawiesiła mu na szyi cyprysowy krzyżyk. Oboje wiedzieli, że nadszedł już

czas. Rodia uroił sobie, że przyzna się nie przed Porfirym, lecz przed swoim przyjacielem,

porucznikiem Prochem.

Choć wyszli razem, w pobliżu komisariatu zaczął krzyczeć na dziewczynę, by zostawiła go

samego. Ta nie posłuchała i poszła za Raskolnikowem aż do budynku cyrkułu. Widziała, jak

na środku placu Siennego młodzieniec na klęczkach całował ziemię, „z rozkoszą i

szczęściem!”. Odwracając się, zobaczył za sobą oddaną dziewczynę: „(…) uczuł i pojął w tej

chwili raz na zawsze, że teraz Sonia jest już z nim na wieki”.

Na posterunku był tylko porucznik Proch. Po krótkiej wymianie zdań Rodion dowiedział się

o samobójstwie Arkadiusza Swidrygajłowa. Nie mogąc zrobić ostatniego kroku, wyszedł.

Na podwórku czekała jednak blada Sonia, która: „popatrzyła na niego dziko”. To

wystarczyło. Wrócił i przyznał się do podwójnego zabójstwa.

EPILOG

I

Akcja Epilogu rozgrywa się na Syberii. Raskolnikow przebywa tu od dziewięciu miesięcy.

Podczas rozprawy Rodion Romanowicz Raskolnikow ze szczegółami opowiedział o

zabójstwie. Powszechne zdziwienie sędziów wzbudziło to, że od momentu ukrycia sakiewki

i innych fantów z mieszkania lichwiarki, morderca nie zaglądał tam ponownie. Okazało

się, że nie wiedział, ile dokładnie zrabował („w sakiewce znaleziono trzysta siedemnaście

rubli srebrem oraz trzy monetki dwudziestokopiejkowe”). W uzasadnieniu wyroku

stwierdzono, że według wszystkich przesłanek Raskolnikow popełnił zbrodnię: „pod

wpływem chorobliwej monomanii zabójstwa i grabieży dla samej grabieży i zabójstwa (…)

bez rachuby zysku”, co uznano za przejaw „modnej” wówczas teorii chwilowego obłąkania.

Wielu z przesłuchiwanych świadków – kolegów, służącej, gospodyni – stwierdziło, że

oskarżony od dawna cierpiał na hipochondrię. Potwierdził to między innymi doktor Zosimow,

który pielęgnował Rodiona zaraz po zabójstwie. Na jego korzyść przemawiało

również dobrowolne przyznanie i oddanie się do dyspozycji trybunału oraz przypomnienie

nieskazitelnej przeszłości. Razumichin przedstawił dowody na to, że Raskolnikow, będąc na

studiach, z ostatnich groszy utrzymywał przez pół roku kolegę chorego na gruźlicę, a po jego

śmierci „przestępca Raskolnikow” zajął się także schorowanym ojcem nieboszczyka.

Ulokował go w lecznicy, a potem opłacił pogrzeb staruszka. Było jeszcze kilka

innych dowodów miłosierdzia zabójcy. Wszyscy go bronili, prócz niego samego… Wyrok

okazał się dosyć łagodny: osiem lat katorgi drugiej kategorii. Wraz z nim na Syberię udała

się także Sonia. Pomagała mu, jak tylko mogła. Co miesiąc pisała do Duni i Razumichina,

teraz małżeństwa (ich ślub był „cichy i smutny”) o syberyjskiej rzeczywistości. Pisała sucho i

rzeczowo:„podawała same tylko fakty”. Skarżyła się na skazańca, który stał się posępny,

Page 31: „Zbrodngfgfdgfdia i Kara” - Streszczenie

małomówny. Nie wykazywał choćby nuty zainteresowania wieściami z Petersburga, które

przychodziły regularnie.

Sonia, nie zważając na humory Rodiona, odwiedzała go tak często, jak mogła. Sama żyła w

nędzy, odmawiając sobie jedzenia, aby tylko on był syty. Tak było przez pierwszy rok:

starająca się, niedomagająca dziewczyna i obojętny na wszystko mężczyzna (nawet

wiadomość o śmierci matki nie zrobiła na nim wrażenia).

Po półtora roku stał się outsiderem, co zaowocowało niechęcią ze strony innych

skazańców: „(…) milczy całymi dniami i staje się coraz bledszy”.

II

W końcowych miesiącach syberyjskiej zimy Rodia poważnie chorował i musiał

być hospitowany w więziennej lecznicy. Cierpiał jednak nie z powodu twardych realiów

obozowego życia: „(…) nie ciężkie roboty, nie jadło, nie ogolona głowa, nie zszyta z

gałganów odzież złamała go (…)”, lecz z powodu zranionej dumy niedoszłego prawnika. To

był prawdziwy powód jego niedomagania: „(…) i właśnie ze zranionej dumy zachorował.

Zatwardziałe jego sumienie nie znajdowało w przeszłości żadnej szczególnie okropnej winy,

chyba tylko zwykłe c h y b i e n i e, które każdemu mogło się przytrafić. Wstydził się właśnie

tego, że on, Raskolnikow, zaprzepaścił się tak na oślep, beznadziejnie (…) i głupio”.

Zbrodni nie widział w brutalnym zanurzaniu ostrza siekiery w ciele dwóch kobiet, lecz w

tym, że miał słabą psychikę, która się złamała i doprowadziła do dobrowolnego przyznania

się. W szpitalu leżał przez cały post, aż do Wielkiego Tygodnia. Pewnego dnia odwiedziła go

Sonia: „(…) którą też gnębił (…) pogardliwym i gburowatym traktowaniem”.Długo jej nie

było, ponieważ sama również chorowała. Wówczas stała się rzecz najmniej prawdopodobna –

Rodia rzucił się do jej chudych nóg i głośno zapłakał. Dziewczyna zrozumiała, że to wyraz

miłości: „zrozumiała, że [Rodia]ją kocha, kocha ją nieskończenie”.

Od tej chwili wszystko się zmieniło: „Wskrzesiła ich miłość, serce każdego z nich miało w

sobie niewyczerpane źródło życia dla serca drugiego”. Snuli plany wspólnej przyszłości, a

więźniowie zaczęli go traktować życzliwie.

Raskolnikow „(…) zmartwychwstał i wiedział o tym, czuł to w pełni, całym odnowionym

jestestwem, ona zaś – ona przecież żyła tylko jego życiem”. Otrzymał od ukochanej Ewangelię

i coraz częściej zastanawiał się, czy potrafi uwierzyć: „Ale tu już się rozpoczyna nowa

historia, historia stopniowej odnowy człowieka, historia stopniowego jego odradzania się,

stopniowego przechodzenia z jednego świata w drugi”.