Wyspa motyli

18

description

Tajemnica z przeszłości i namiętna miłość ukryte pośród herbacianych wzgórz Diana, wzięta prawniczka, nigdy nie przypuszczała, że z dnia na dzień wyjedzie na drugi koniec świata. Trzymając w ręku zdjęcie młodej kobiety na tle wzgórz, decyduje się wyruszyć na Cejlon, by rozwikłać rodzinną tajemnicę sprzed stu lat. Diana chce spełnić ostatnią wolę ukochanej ciotki, poznać swoje korzenie i uciec od niewiernego męża. Na urzekającej wyspie spowitej aromatem herbacianych krzewów odkrywa historię namiętnego, zakazanego uczucia, które na zawsze zmieniło losy jej rodziny. Czy to sprawi, że Diana znajdzie szczęście i miłość?

Transcript of Wyspa motyli

Page 1: Wyspa motyli
Page 2: Wyspa motyli
Page 3: Wyspa motyli

KRAKÓW 2013

tłumaczeniePaulina Filippi-Lechowska

C O R I N A B O M A N N

Page 4: Wyspa motyli

www.otwarte.eu

Zamówienia: Dział Handlowy, ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków,tel. (12) 61 99 569

Zapraszamy do księgarni internetowej Wydawnictwa Znak,w której można kupić książki Wydawnictwa Otwartego: www.znak.com.pl

Tytuł oryginału: Die Schmetterlingsinsel

© by Ullstein Buchverlage GmbH, Berlin. Published in 2012 by Ullstein Taschenbuch Verlag

Copyright © for the translation by Paulina Filippi-Lechowska

Projekt okładki: Eliza Luty

Fotografie na okładce: kobieta – © iStockphoto.com / Famke Backx, kwiat – © iStockphoto.com / Christian Slanec,

krajobraz – © iStockphoto.com / Erkki Tamsalu

Fotografia autorki: © Sabine Fröhlich

Opieka redakcyjna: Joanna Dziubińska

Opracowanie typograficzne książki: Daniel Malak

Adiustacja, korekta i łamanie: Zespół – Wydawnictwo PLUS

ISBN 978-83-7515-266-1

Page 5: Wyspa motyli

5

15 lutego 1888 roku

Najdroższa Grace,nie wiem, czy mi wybaczyłaś. Przypuszczam, że nie, ale i tak

nie mogę się powstrzymać, więc piszę...Widzę Cię, jak siedzisz teraz w oknie swojego pokoju i złorze-

czysz losowi. Słusznie, a ja mogę tylko napisać, jak bardzo jest mi przykro.

Odkąd wyjechałaś, wiele się tu zmieniło. Tak bardzo za Tobą tęsknię! I myślę, że papa również, choć się do tego nie przyzna. Całymi godzinami przesiaduje w swoim gabinecie i nie chce niko-go widzieć. Mamcia boi się nawet, że zdziczeje (wiesz, jak ona lubi przesadzać!). Sama popadła w jakąś nerwową krzątaninę i organi-zuje przyjęcie, żeby poprawić papie humor. Choć tak naprawdę chce jedynie wybadać, jakie rozmiary przybrał ten skandal.

Zapewne uśmiechasz się gorzko, czytając ten list, choć kto wie, może od razu rzuciłaś go w ogień. Z całego serca liczę jednak, że dasz mi szansę, bo mam dla Ciebie wiadomość, która przyniesie Ci odrobinę nadziei.

Niedługo po Twoim wyjeździe on zjawił się pod naszym oknem i powiedział, że wkrótce do Ciebie dołączy. Na dowód tego wręczył

Page 6: Wyspa motyli

mi coś, co miałam przechować, bo on sam nie ma już gdzie miesz-kać. Pewnie zechce Cię porwać jak księżniczkę z zamku i odtąd bę-dziecie żyli długo i szczęśliwie.

Najdroższa Siostrzyczko, obiecuję, że zawsze, bez względu na to, co się stanie, będę służyć pomocą Tobie i Twoim bliskim. A jeśli znajdziecie się w potrzebie, drzwi mojego domu zawsze będą stały przed Wami otworem. Jestem Wam to winna.

Twoja kochająca siostraVictoria

Page 7: Wyspa motyli

7

Prolog

Tremayne House, 1945

Młoda kobieta zjawiła się przed starym dworkiem które-goś słotnego popołudnia. Był październik. Park tonął we mgle, a ogołocone z zieleni wierzby wydawały się jeszcze smętniejsze. Wypielęgnowane niegdyś ścieżki pokrywały teraz zmarniałe li-ście, walające się niedbale na niestrzyżonych od długiego cza-su trawnikach.

Z wyrazem napięcia na twarzy, nie zwracając uwagi na swo-je zniekształcone odbicie, nieznajoma zajrzała do środka przez szybę w drzwiach wejściowych. Dzwoniła już dwa razy, ale nikt się nie pojawił, mimo że dobrze słyszała dobiegające ze środ-ka głosy domowników. Najwyraźniej byli zbyt zajęci, by podejść do drzwi.

Przycisnąwszy dzwonek po raz trzeci, wciąż bez rezultatu, zamierzała odwrócić się i odejść. Wtedy jednak za drzwiami rozległy się kroki i po chwili stanęła w nich kobieta w stroju słu-żącej. Na przypiętej do uniformu plakietce widniało imię Linda. Popatrzyła surowo na przybyłą, przypominającą tak wiele in-nych kobiet, z którymi wojna obeszła się bez pardonu. Czarne,

Page 8: Wyspa motyli

8

zmierzwione włosy, blade policzki i cienie pod oczami, zna-mionujące wygłodzenie i ogólny niedostatek. Toporne, o kil-ka numerów za duże robocze buciory ziały po bokach dziura-mi. Zaś pod brudną odzieżą i podartym trenczem uwypuklał się brzuch.

– Przykro mi, nie mamy już miejsc – mruknęła chłodno Linda.

W odpowiedzi wymizerowana postać wyciągnęła w jej stronę zmiętą, pokrytą smugami brudu kopertę.

– Proszę to przekazać swojej pani – powiedziała sztywno. Chociaż rzadko miała okazję posługiwać się językiem angiel-skim, w jej prośbie dało się wyczuć stanowczość niepasującą ra-czej do kogoś ciężko doświadczonego przez życie i pogodzonego ze swym losem. Linda spojrzała więc uważniej na tę dziwną ko-bietę, a ponieważ tamta nie zamierzała zrezygnować i patrzyła na nią teraz wręcz wyzywająco, wzięła od niej kopertę.

– Proszę chwilę zaczekać.Nie skończyło się na jednej chwili, jednak nieznajoma tkwi-

ła pod drzwiami jak skamieniała. Nie przestąpiła nawet z nogi na nogę ani nie usiadła na zachęcającej ku temu niskiej kamiennej balustradzie. Gładziła się tylko delikatnie po brzuchu. Dla dziec-ka, które się w niej rozwijało, warto było znieść każdy trud i każ-de poniżenie.

W końcu zamiast pokojówki stanęły przed nią dwie kobiety – około pięćdziesięcioletnia blondynka i druga, o jasnorudych wło-sach, w podobnym wieku co ona sama. Mimo że wojna i na nich odcisnęła swoje piętno, wyglądały dużo lepiej, o czym świadczy-ły choćby krągłości czy zdrowa cera.

– Beatrice? Beatrice Jungblut?Przybyła kiwnęła głową.– Tak, córka Heleny. Panie Stanwick, prawda?– Jestem Deidre Stanwick, a to moja córka Emmely Wood-

house – odpowiedziała starsza z kobiet. Córka była jej żywym odbiciem.

Page 9: Wyspa motyli

9

Beatrice skinęła markotnie. Czuła, że nie jest tu mile widzia-na. Jednak nie miała dokąd pójść. Mniejsza o jej własne życie – tyle razy stawała oko w oko ze śmiercią, że przestało to na niej robić jakiekolwiek wrażenie. Ale to dziecko powinno mieć szan-sę, by zobaczyć słońce i nacieszyć się pokojem, który nastał zale-dwie kilka miesięcy temu.

Wymieniwszy z córką wymowne spojrzenia, starsza z kobiet zapytała:

– A gdzie jest Helena?– Zginęła podczas nalotu. Mój mąż także – odparła dziew-

czyna.– A ty? – zapytała wstrząśnięta Emmely.– Udało mi się ukryć – odrzekła i otoczyła brzuch rękami. –

Matka powiedziała mi, że gdyby coś jej się stało, mam się zwró-cić do was.

Kobiety znów popatrzyły na siebie, po czym Deidre zapytała:– Masz jakieś dokumenty, które potwierdziłyby twoją tożsa-

mość?Beatrice pokręciła przecząco głową.– Spłonęły podczas bombardowania.„To koniec – pomyślała. – Odprawią mnie z kwitkiem. Dla-

czego miałyby mi uwierzyć? Wszystko na nic, a ten kawałek pa-pieru w mojej ręce to tylko pusta, dawno zapomniana obietnica”.

– No dobrze, wejdź. Potem porozmawiamy.Poprowadzono ją długim korytarzem, wszędzie unosiła się woń

karbolu i śmierci. Prawdopodobnie w razie ciężkich obrażeń mu-siało tu brakować zarówno leków, jak i środków do dezynfekcji.

– Od trzech lat nasz dom zamienił się w lazaret – pośpieszyła z wyjaśnieniem Emmely, której najwyraźniej ciążyło milczenie. – Pokoje pękają w szwach. Nie miej Lindzie za złe, że chciała cię odprawić. Nie możemy się wręcz opędzić od ludzi powracających z wojny czy proszących o coś do jedzenia.

Beatrice spojrzała stropiona na swoje zabrudzone buty.– Przepraszam.

Page 10: Wyspa motyli

10

– Damy sobie radę – odpowiedziała dobrotliwie Emmely, kładąc jej na moment dłoń na ramieniu. – Trafiłaś we właści-we miejsce.

Po tych słowach zakręciło się jej w głowie. Czy istniało jakie-kolwiek właściwe miejsce dla niej i dziecka? To, które dotąd na-zywała ojczyzną, spłynęło krwią i leżało w gruzach.

W kuchni, choć sporej, nie było teraz zbyt wiele wolnej prze-strzeni. Niemal każdy centymetr podłogi zajmowały bowiem skrzynie, szafy i inne meble, poustawiane, jeśli tylko się dało, jed-ne na drugich. Jedynie pośrodku zostało trochę miejsca na ku-chenkę i stół dla czterech osób.

– Okropne warunki, ale jakoś przywykłyśmy – westchnęła Deidre, zdejmując z półki trzy filiżanki. – Wcześniej zajmowała się tym służba, lecz wojna odbiera nie tylko wolność, ale i przy-wileje. Teraz jadamy zatem przy jednym stole z naszymi służący-mi, choć właściwie już dla nas nie pracują.

Beatrice przypomniała sobie, że i jej rodzina miała kiedyś słu-żące. Jednak cierpienia, jakich zaznała, tak dalece przysłaniały wspomnienia jej domu, własnego pokoju i strojów, że nie bar-dzo już wiedziała, jak wyglądało jej życie, zanim zaczęło się całe to wojenne szaleństwo. Pamiętała dobrze tylko jedną rzecz. I to ona pomogła jej przetrwać.

– A ta kobieta, która otworzyła mi drzwi? – zapytała, siadając wolno na zaoferowanym jej krześle.

– Linda jest moją służącą, ale strój służbowy nosi jedynie pro forma, bo pracuje teraz w lazarecie. My też tam pomaga-my, na tyle, na ile potrafimy. – Deidre przesunęła wzrokiem po jej brzuchu.

– Ja też mogłabym się na coś przydać – zaproponowała Beatrice, ale ciotka pokręciła głową.

– Ty mogłabyś co najwyżej pomóc w kuchni, a nie przy cho-rych. Jeszcze straciłabyś dziecko, gdybyś się czymś zaraziła!

Niespodziewana gwałtowność jej słów przestraszyła Beatrice. Znów powróciły wątpliwości. „To, że pozwoliły ci posiedzieć

Page 11: Wyspa motyli

11

w tej zagraconej kuchni, nie oznacza jeszcze, że będą skłonne ci pomóc”.

Deidre zamierzała coś jeszcze powiedzieć, kiedy stojący za nią na kuchence czajnik zaniósł się przenikliwym gwizdem. Wstała więc z krzesła, by przyrządzić herbatę w imbryku. Jej cierpki aro-mat podziałał na Beatrice kojąco. Zawsze go lubiła, nawet w obo-zie dla uchodźców, do którego trafiła po przekroczeniu Odry, da-wał jej poczucie, że jest u siebie. Dzięki niemu choć na chwilę, w marzeniach, przenosiła się do domu, do ogrodu różanego bab-ci Grace i do jej szklarni, w której ta usiłowała wyhodować eg-zotyczne kwiaty. Babcia przesiadywała w niej nieraz godzinami, wpatrzona w krzew plumerii, trzymając w dłoni karteczkę z – jak zawsze utrzymywała mama – horoskopem.

– To dosyć marny assam, ale niestety nie mamy nic innego – wyrwała ją z zamyślenia Deidre i postawiła przed nią filiżankę. Wypełnione herbacianym barwnikiem pęknięcia w jej glazurze przypominały ciemne żyłki.

Assam, Darjeeling, Ceylon. Naraz przed oczami stanęły jej pe-dantycznie opisane pudełeczka z babcinej kuchni. Wykaligrafo-wane z pieczołowitością nazwy przyozdobione etykietką z kwiata-mi i listkami herbaty. Teraz zapewne obróciły się w pył, podobnie jak kapitański dom nad brzegiem Bałtyku, ogród i szklarnia.

Kobiety siedziały nad herbatą, każda pogrążona we własnych myślach. Deidre spoglądała gdzieś w dal, zaś Emmely zastygła ze wzrokiem utkwionym w Beatrice, która udawała, że tego nie do-strzega, sama mając teraz przed oczyma twarz babci.

„To dziwne, że wspominam teraz ją, a nie mamę”, pomyślała, odtwarzając w pamięci delikatne kontury jej twarzy, przesuwa-jąc wzrokiem po jej ognistorudych włosach stanowiących spuści-znę po szkockich przodkach i wpatrując się w jej jasną, skłonną do piegów cerę. Jako dziecko tak bardzo zazdrościła babci tej ja-snej, promiennej karnacji. Ona sama, podobnie zresztą jak mat-ka, miała cerę ciemniejszą, czarne, kędzierzawe włosy i osobliwie wycięte oczy, które według babci obie odziedziczyły po rodzinie

Page 12: Wyspa motyli

12

jej męża. Niestety dziadek, kapitan, zmarł jeszcze przed jej naro-dzinami.

– Dziś zostaniesz tutaj – zadecydowała w końcu Deidre, przy-wracając je rzeczywistości. – Przenocujesz w pokoju mojej córki, a Emmely prześpi się dziś u mnie.

– Ale... – zaczęła Emmely, która najwyraźniej wolałaby dzie-lić pokój z gościem.

– Żadnego ale, nasz gość dostanie pokój wyłącznie do swojej dyspozycji. – Deidre ostrym spojrzeniem ucięła dalszą dyskusję. – Idź na górę i pokaż Beatrice, gdzie będzie spała. A potem wszyst-ko przygotuj. Ja wracam do szpitala.

Po czym wstała i wyszła sztywnym krokiem. Młode kobiety popatrzyły na siebie nieśmiało.

– Bardzo mi przykro z powodu twojej mamy i twojego męża – odezwała się w końcu Emmely, kładąc delikatnie dłoń na za-brudzonej ręce Beatrice. – To bardzo bolesne, kiedy traci się uko-chane osoby.

– Ty też straciłaś kogoś w czasie wojny? – zapytała Beatrice, bo Emmely wyglądała raczej na zdrową i zadowoloną. Teraz jed-nak jej twarz się zmieniła.

– Tak, straciłam – odpowiedziała tamta, wpatrując się inten-sywnie w swoją filiżankę. – Dziecko.

– Zginęło podczas nalotu?Słyszała o bombardowaniach w Londynie.Jednak Emmely potrząsnęła przecząco głową.– Poroniłam w piątym miesiącu. Mąż akurat wyruszył na

front. Nawet nie wiem, czy żyje. On pewnie myśli, że nasze dziec-ko już chodzi.

„I po tym wszystkim jeszcze potrafi mnie pocieszać? – pomy-ślała Beatrice. – Jej krzyż jest równie ciężki, jak mój”.

– Nie mówmy już o tym. – Emmely wstała, próbując gorzkim uśmiechem przegnać złe wspomnienia. – Chodź, pokażę ci po-kój. Jest prześliczny i pomieściłybyśmy się w nim obie, ale skoro matka woli, żebym chrapała jej w nocy do ucha...

Page 13: Wyspa motyli

13

Emmely poprowadziła ją labiryntem korytarzy, obok dawnej sali balowej, zastawionej teraz łóżkami i materacami, po czym weszły na schody. Korytarze na piętrze również były zagracone meblami i skrzyniami, wystawionymi tu z innych pomieszczeń. Kiedy potrąciła jedną lekko ramieniem, rozległ się dźwięczny od-głos szkła albo kryształu. Najpewniej wszystkie te popakowane rzeczy czekały, podobnie jak ludzie, aż znów zapanuje pokój.

– To tutaj. – Emmely otworzyła szerokie dwuskrzydłowe drzwi. Pokój emanował ciepłem i w porównaniu z resztą domu w o wie-le mniejszym stopniu przypominał magazyn. Wprawdzie kwie-ciste wzorki na tapetach nieco już przyblakły, jednak nadal czuło się urok tego wnętrza. Pod wysokimi oknami, zasłoniętymi lek-ko pożółkłą firaną, stały odwrócone tyłem obrazy w połyskują-cych złotem ramach.

Jednak największe wrażenie zrobiło na Beatrice posłanie. Jeszcze nigdy nie widziała tak zwalistego, szerokiego łoża, któ-re zajmowało większą część pokoju. Na oparciach dwóch krzeseł wisiały ubrania, które Emmely nosiła najczęściej, zaś szafę, której drzwi były lekko uchylone, wypełniały inne rzeczy.

– Jeżeli chcesz, podaruję ci jakąś sukienkę – zaoferowała Em-mely. – Tego, co masz na sobie, nie ma już nawet sensu cerować.

– Dziękuję, ja...– No, chodź! – Emmely stanęła przed jedną z komód i otwo-

rzyła szufladę. W środku leżały rozmaite części garderoby: bieli-zna, bluzki, spódnice, swetry i szale. – Wybierz coś!

– Ja...– Śmiało...– Ale ja nawet nie wiem, czy będę mogła tu zostać. Twoja

mama...– Daj spokój, zapewniam cię, że mama w końcu ustąpi. –

Wyłowiła z szuflady różową bluzkę z marynarskim kołnierzy-kiem i delikatnym haftem. – W tej będzie ci do twarzy bardziej niż mnie. Nie pamiętam już nawet, dlaczego ją kupiłam. Spójrz tylko na moje włosy! Rudy i różowy przecież się gryzą.

Page 14: Wyspa motyli

14

I zanim Beatrice zdążyła cokolwiek powiedzieć, przyłożyła do niej bluzkę, sprawdzając, jaki będzie tego efekt.

– Wiedziałam! Z twoimi ciemnymi włosami i złocistą cerą bę-dzie ci w niej bardzo dobrze.

– Ale co z brzuchem? – wtrąciła Beatrice. – Przecież za kilka tygodni już się w niej nie zapnę.

Spojrzały na siebie i wybuchły śmiechem.Emmely wyszła z pokoju dopiero po tym, jak wyszukała dla

Beatrice jeszcze spódnicę, sweterek, a także bieliznę i skarpety.– Zorganizuję ci też nowe buty. Akurat urządzamy zbiórkę. Jak

tylko trafi się jakaś pasująca para, będzie twoja.Beatrice, przytłoczona okazaną jej troską, opadła na łóżko.

Materac łagodnie ustąpił pod jej ciężarem, a z prześcieradła unios- ła się woń mydła lawendowego. Położyła się, po raz pierwszy od dawna czując się naprawdę bezpieczna. Mimo że nie była pew-na, jak długo to potrwa.

Powieki jej opadły, zanim Emmely zdążyła wrócić z wodą, tak-że nawet nie usłyszała, kiedy tamta pojawiła się w pokoju.

W nocy obudził ją jednak koszmarny sen. Znów przeżywała rozdzielenie z matką i mężem, znów widziała ten straszny tłum, który omal jej nie stratował. A potem, gdy nad jej głową przelaty-wały bombowce, czyjeś ręce uniosły ją w górę i pociągnęły w stro-nę zarośli. Patrzyła stamtąd bezradnie, jak na ciągnących drogą uchodźców spadają kule, i jak matka i mąż, który został zwolnio-ny ze służby z powodu astmy, nikną pod górą martwych ciał.

Była przekonana, że nadal znajduje się w amerykańskim obo-zie dla uchodźców, ale kiedy podniosła się na łóżku, poczuła cie-pło bijące od rozpalonego kominka. Za wysokimi oknami pano-wał spokój, zaś duży, prawie idealnie okrągły księżyc próbował przedzierać się przez woal chmur zwiastujących mgłę i słotę.

Na korytarzu rozległy się czyjeś ciche kroki. Trzasnęły drzwi. Po chwili zza ściany dobiegły ją stłumione głosy. Nie była w stanie

Page 15: Wyspa motyli

15

zrozumieć, o czym mówią. Poczuła jednak niepokój i coś kazało jej przybliżyć się do ściany i przyłożyć ucho do osobliwie pach-nącej tapety.

– Skąd mamy wiedzieć, że to naprawdę ona? Może znalazła gdzieś ten list? – głos Deidre brzmiał nerwowo. Czyżby podję-ła już decyzję? Tylko że gdzie teraz ona, Beatrice, się podzieje? Przecież nikogo w Anglii nie zna.

– Nie sądzę, żeby tak było – broniła jej młodsza z kobiet. – Nie było przy nim żadnych pieniędzy. Myślisz, że zainteresował-by jakąś włóczęgę?

– Obiecałam, że jej pomożemy.– Przecież musiała się liczyć z tym, że ktoś ją rozpozna – upie-

rała się Emmely. – Widziałaś jej włosy? Jej twarz?– Po świecie chodzi mnóstwo ciemnowłosych dziewcząt. Może

po prostu wykorzystała okazję.– Mamo! – zawołała z oburzeniem Emmely. – Przyjrzałaś się

jej dokładnie? To się od razu rzuca w oczy. Nawet jeżeli to wnucz-ka, to widać to jak na dłoni.

„Co takiego widać?”, zastanawiała się Beatrice, zapominając o palącym ją w gardle pragnieniu. Naraz serce zaczęło jej koła-tać jak oszalałe, zagłuszając głosy za ścianą. Dotarło do niej, że te kobiety wiedzą o niej coś, co dla niej samej stanowi tajemni-cę. Co to mogło być?

Za ścianą zapanowała cisza, w końcu odezwała się Deidre:– Wiesz, że nasze zapasy są racjonowane.– A ty wiesz, co powiedziała babcia Victoria – odparła jej

córka.– Tak, to... – Zamilkła, jak gdyby bojąc się dokończyć. – Ach,

co za niedorzeczność!– A jednak obiecałaś jej przed śmiercią, że postąpisz zgodnie

z jej wolą i pomożesz potomkom Grace, jeśli znajdą się w potrze-bie. Tak jak ona sama obiecała to kiedyś swojej siostrze.

– Może byłoby lepiej, gdyby tego nie zrobiła... – rzuciła Deidre z goryczą, po czym w pokoju obok rozległy się kroki. – No dobrze,

Page 16: Wyspa motyli

16

niech tu zostanie, dopóki nie urodzi. A potem zobaczymy. Wypełnimy nasze zobowiązanie również wtedy, jeżeli jej i dziec-ku zapewnimy jakiś bezpieczny kąt. Trudno, żeby zatrzymali się na dłużej w samym środku tego chaosu.

– Ale ten chaos kiedyś się skończy...Deidre musiała chyba wykonać jakiś gest, bo jej córka urwała.„Czyżby się zorientowały?”, przestraszyła się Beatrice. Nie, to

niemożliwe, w końcu starała się cicho oddychać, a do ściany przy-legała tak lekko jak przewrócona przez wiatr figurka.

– Zatrzymamy ją tutaj, pozwolimy jej urodzić, a potem zoba-czymy. Jak widzisz, wszystkie nasze plany wzięły w łeb. Najlepiej więc będzie na razie niczego nie planować.

Po tych słowach zapanowała cisza. Najwyraźniej obie się poło-żyły – bez jednego nawet słowa, które zakończyłoby ich spór.

Kiedy napięcie opadło, Beatrice znów poczuła pieczenie w gardle. Wody. Musi się koniecznie czegoś napić.

Z zaciśniętymi zębami oderwała się od ściany. Z powodu nie-wygodnej pozycji rozbolały ją plecy i ścierpły opuchnięte od mie-siąca kostki. Gdyby nie to natarczywe pragnienie, położyłaby się i czekała na sen. Teraz jednak koniecznie musiała się czegoś napić.

Wyszedłszy z pokoju, wyciągnęła rękę w poszukiwaniu włącz-nika, ale lampa nie zapaliła się, gdy go znalazła. Awaria czy może energia też jest racjonowana? Przypomniała sobie sporą skrzyn-kę na bezpieczniki, którą widziała w kuchni. Wszystkie zostały wykręcone, żeby prąd nie płynął.

Na szczęście rozproszone światło księżyca pomogło jej znaleźć drogę. Najpierw korytarzem, potem schodami w dół, następnie przez drugie drzwi po prawej. I znów korytarzem, podążając za zapachem herbaty.

Kiedy schodziła na dół, tłumiąc oddech, schody lekko zaskrzy-piały pod jej stopami. Na samym dole zatrzymała się na chwilę, bo pragnienie przeszło w mdłości, od których zakręciło jej się w gło-wie. Przed oczami zamigotały jej nagle nieistniejące światełka. Nie pomogło nawet zamknięcie oczu.

Page 17: Wyspa motyli

Z bijącym mocno sercem wczepiła się w poręcz schodów. Kątem oka dostrzegła obok jakiś ruch. W zasięgu światła wpa-dającego przez szklane drzwi sali balowej pojawiła się czyjaś syl-wetka.

– Dobrze się pani czuje?Chciała odpowiedzieć, że tak, ale nie była w stanie. Słowa

uwięzły jej w gardle.– Jestem doktor Sayers – mówił dalej mężczyzna, stając tuż

przed nią. – Pomogę pani.Wówczas kolana ugięły się pod nią i osunęła się w mrok.

Page 18: Wyspa motyli