Wrześniowe harce

18
Jeśli w jakimś środowisku wychodzi gazeta czy czasopismo, świadczy to jedynie o sile tego hufca, chorągwi, okręgu. Od tego numeru Ślężańskich Harców, wspólnie z nową redakcją, która dopiero się krystalizuje, mamy zamiar tak naprawdę stworzyć całą tę gazetę trochę od nowa. Według nas… wrzesień 2014 Ślężańskie Harce mają być czasopismem przede wszystkim całej kadry instruktorskiej Okręgu Dolnośląskiego. Jako redakcja chcemy włączyć także włączyć do współpracy wędrowniczki i wędrowników, a także zamieszczać artykuły instruktorek i instruktorów innych chorągwi. Zamierzamy rozpocząć wydawanie ŚH w formie dwumiesięcznika, o całkowicie nowej szacie graficznej i technicznej (oprócz dokumentów .pdf polecamy aplikację ISSUU). Jednak jeśli będzie odzew ze strony czytelników, którzy sami będą angażować się i także pisać artykuły uda nam się przejść do formatu miesięcznika. Ślężańskie Harce mają stać się źródłem rzetelnej wiedzy i inspiracji. Chcielibyśmy, aby wniosły swój wkład w kształcenie nowej kadry instruktorskiej! Dzięki relacjom z różnych środowisk każdy powinien znaleźć ciekawy pomysł na rozwój własny czy też swojej drużyny lub gromady. Generalnie pismo będzie otwarte na każdy punkt widzenia, ponad wszystkimi podziałami. Chcielibyśmy też aby gazeta rozpoczęła w przyszłości animować współpracę między chorągwiami! Wciąż za mało się znamy jako kadry instruktorskie. Co więcej, to czasopismo pozwoli naszym środowiskom - często odizolowanym - na wzajemne poznanie się i uczenie od siebie! Aby te wszystkie piękne idee miały szanse się ziścić, oprócz pracy redakcji musi być reakcja odbiorców, czyli przede wszystkimi ktoś to musi czytać, odpisywać a także samemu analizować i odpowiadać na artykuły innych. Jeśli więc uważasz że z któregokolwiek artykułu wyciągnąłeś coś dla siebie poleć to czasopismo dalej - swoim przybocznym oraz innym instruktorkom i instruktorom. Nie bójmy się też napisać coś samemu! redaktor naczelny pwd. Marcin Pluta HO numer 3/2014

description

Całkowicie odmienione czasopismo instruktorek i instruktorów Okręgu Dolnośląskiego ZHR. Zapraszamy do lektury!

Transcript of Wrześniowe harce

Page 1: Wrześniowe harce

Jeśli w jakimś środowisku wychodzi gazeta czy czasopismo,

świadczy to jedynie o sile tego hufca, chorągwi, okręgu.

Od tego numeru Ślężańskich Harców, wspólnie z nową redakcją,

która dopiero się krystalizuje, mamy zamiar tak naprawdę

stworzyć całą tę gazetę trochę od nowa. Według nas…

wrzesień 2014

Ślężańskie Harce mają być czasopismem przede wszystkim całej kadry instruktorskiej Okręgu Dolnośląskiego. Jako redakcja chcemy włączyć także włączyć do współpracy wędrowniczki i wędrowników, a także zamieszczać artykuły instruktorek i instruktorów innych chorągwi. Zamierzamy rozpocząć wydawanie ŚH w formie dwumiesięcznika, o całkowicie nowej szacie graficznej i technicznej (oprócz dokumentów .pdf polecamy aplikację ISSUU). Jednak jeśli będzie odzew ze strony czytelników, którzy sami będą angażować się i także pisać artykuły uda nam się przejść do formatu miesięcznika. Ślężańskie Harce mają stać się źródłem rzetelnej wiedzy i inspiracji. Chcielibyśmy, aby wniosły swój wkład w kształcenie nowej kadry instruktorskiej! Dzięki relacjom z różnych środowisk każdy powinien znaleźć ciekawy pomysł na rozwój własny czy też swojej drużyny lub gromady. Generalnie pismo będzie otwarte na każdy punkt widzenia, ponad wszystkimi podziałami. Chcielibyśmy też aby gazeta rozpoczęła w przyszłości animować współpracę między chorągwiami! Wciąż za mało się znamy jako kadry instruktorskie. Co więcej, to czasopismo pozwoli naszym środowiskom - często odizolowanym - na wzajemne poznanie się i uczenie od siebie!

Aby te wszystkie piękne idee miały szanse się ziścić, oprócz pracy redakcji musi

być reakcja odbiorców, czyli przede wszystkimi ktoś to musi czytać, odpisywać

a także samemu analizować i odpowiadać na artykuły innych. Jeśli więc

uważasz że z któregokolwiek artykułu wyciągnąłeś coś dla siebie poleć

to czasopismo dalej - swoim przybocznym oraz innym instruktorkom

i instruktorom. Nie bójmy się też napisać coś samemu! redaktor naczelny

pwd. Marcin Pluta HO

numer 3/2014

Page 2: Wrześniowe harce

880 mil na morzu, czyli jak zostałem starszym zęzowym

/Historia w slajdach/

Bałtyk na przełomie kwietnia i maja jest kapryśny. Fale, stalowe chmury. I porywisty, zmienny, zimny wiatr. Przekonałem się o tym osobiście. W grudniu 2013 roku plan był taki: płyniemy na Alandy. Przygoda! Wsiadamy na jacht, potem 4 doby na falach z krótką przerwą na Gotlandii. A potem Marienhamina i przeszło 6 tysięcy wysepek. Ot! Piękno przyrody. W dodatku w gronie znajomych, większości harcerzy lub skautowych dinozaurów.

Mount Everest

Jednak Bałtyk zweryfikował nasze plany. Spotkaliśmy się w Gdyni. Przygotowaliśmy jacht. Wyszliśmy wieczorem, 30 kwietnia. Było cudnie. Zapach morza. I ogromny chłód, ale radość z wolności. Przestrzeni i morza. Wciąż jeszcze wierzyliśmy ze płyniemy na Alandy. Uszkodzona toaleta i przeciekający układ chłodzenia silnika nie były dla nas problemem. W końcu: "jeśli my nie damy rady, to kto?..." Zmieniło się drugiego dnia po południu. Morze nie było już równe. Nie dało się spać. Nie dało się siedzieć. Wszystko latało w górę i w dół. Łyżki, widelce, śpiwory i buty mieszały się w bezładnym locie. Świat nie był stabilny. Sztorm. Zmiana kierunku wiatru. Deszcz. Choroba morska... Kapitan zdecydował - zmieniamy kurs. Zawijamy do portu. Najbliższy - Kłajpeda. Odległość: 16 godzin żeglugi... Co z tego jednak, że w oddali majaczyła wizja portu i odpoczynku, gdy problemem było przejście kilku metrów. Gdy choroba morska dawała mocno znać o sobie. Świat wirował. A zaznaczenie na mapę kursu jachtu powodowało mdłości i zdawało się przeszkoda równą wejścia na Mount Everest.

Bałem się raz. Była noc. Wiatr słabł, wokół gęstniała mgła. Jedyny słyszalny dźwięk, to dudnienie wielkiego silnika statku, który z każdą sekundą zdawał się być coraz bliższy.

Starszy zęzowy phm. Daniel Rudnicki

-drud-

Page 3: Wrześniowe harce

Bliskie spotkanie na morzu

Był sobie stół Był sztorm, noc, a Karol próbował zejść z pokładu do mesy. Bujało w prawo i lewo. Rzucało w górę i w dół. Łubudu, sru i trach. Kilku siedzących na pokładzie, chciało zobaczyć co się stało. I czy nie potrzeba pomocy. Z góry widać było połamany blat stołu i leżącego obok Karola. Na szczęście upadek nie zakończył się dramatem. Jak później opowiadał trzymał się mocno. Ale morze było silniejsze. Przyszła fala. Jachtem energicznie wstrząsnęło. Człowiek stał się pociskiem. A stół celem. Starcie człowiek - morze 0:1. Jeszcze pomyślałem, że to otępienie, skutek choroby morskiej. Że z Karolem jest źle. Jednak po kilkudziesięciu minutach sam musiałem zejść pod pokład. Chwila, moment, szarpnięcie. I sam, w niekontrolowany sposób znalazłem się obok połamanego stołu.

Tysiąc ubrań... Żeby wyjść na wachtę, trzeba się ubrać. Najlepiej tak, jak w góry: na cebulkę i w odzieży technicznej. Termiczne kalesony, spodnie polarowe i membranowe spodnie przeciwdeszczowe. Buty - lepsze trekkingowe, bo cieplejsze, choć wtedy łatwiej się poślizgnąć. Na grzbiet koszulka termiczna, druga koszulka, cienki polar, dwa grube polary. I jeszcze kurtka przeciwwiatrowa na wierzch. I wcale nie jest cieplej... A jeszcze rękawiczki. Proste "wampirki", albo neoprenowe. Albo obie na raz. Choć i tak po godzinie na deszczu nie na to znaczenia.

O jachcie Jacht ma nieco ponad 14 metrów długości. Szeroki na około 3 metry. Pokład czyli deck plus to, co pod nim: mesa czyli stołówka, kambuz, czyli kuchnia oraz dwie kajuty z kojami. To mieszkanie dla 11 osób. Jest jeszcze kingston, gdzie można podumać w samotności. I kilka innych zakamarków. Spałem na dziobie. Górna koja po lewej burcie. Każdy przechył czy większa fala i odnosiłem wrażenie, że zostanę wystrzelony niczym z procy. W ograniczonej przestrzeni kajuty mogło to grozić zderzeniem z sufitem, który był 40 cm ponad głową. Albo upadkiem na maszt, który przechodził przez nasza kajutę. Większość istotnych dla żeglugi sprzętów znajduje się na pokładzie, czyli decku. Jest tam koło sterowe i maszty. Dziesiątki metrów lin i żagle. Gdy padał deszcz - woda lała się na głowę wachcie nawigacyjnej. Gdy był chłód - marzli ci, którzy byli na wierzchu.

Zachód słońca nad falochronem w Visby

Page 4: Wrześniowe harce

Był sobie stół Łubudu, sru i trach. Był sztorm, noc, a Karol próbował zejść z pokładu do mesy. Bujało w prawo i lewo. Rzucało w górę i w dół. Kilku siedzących na pokładzie, chciało zobaczyć co się stało. I czy nie potrzeba pomocy. Z góry widać było połamany blat stołu i leżącego obok Karola. Na szczęście upadek nie zakończył

Woda w zęzie

Chlup. Plusk. I kap, kap. Chyba pod naszymi nogami coś się przelewa. I to nie za burtami. A w zęzie, między kadłubem i podłogą... Chwila niepokoju. Pospieszne podnoszenie gretingów. I... woda. Woda na pokładzie. Wiadro, przecięta butelka. I pospieszne przelewanie. Wyszło kilkadziesiąt litrów. Szybka wymiana myśli, konsultacje. I decyzja: wodę trzeba spróbować. Na szczęście okazuje się. że jest słodka. Czyli nie z morza. Skąd się wzięła - nie wiemy. Ale ja zostałem starszym zęzowym. Ot, nowa funkcja z racji wylania dziesięciu wiader wody z zęzy. Skąd jest woda okazało się po dwóch dniach, w kolejnym porcie. Przepompowywaliśmy wodę do pokładowych zbiorników. Ciekło z pompy. Wręcz się lało. Cóż - po kilku dniach na Warszawskiej Nike nikogo to nie dziwiło. Bo dzień bez naprawy, to dzień stracony...

Strach Bałem się raz. Była noc. Wiatr słabł, wokół gęstniała mgła. Płynęliśmy niedaleko toru wodnego. Takiej autostrady dla wielkich statków. Siedzieliśmy pod deckiem i śpiewaliśmy. Bylo wesoło. W pewnym momencie z góry doszedł krótki komunikat: "Cicho, coś płynie na nas!". Jedyny słyszalny dźwięk, to dudnienie wielkiego silnika statku. Z każdą sekundą zdawał się być coraz bliższy. Strach, napięcie. Pytanie "co teraz" odczuwało się przez skórę. Wiedziałem jedno - jeśli ktokolwiek spanikuje, pójdzie lawinowo. Więc spokój. Bez nerwów.

Zapach To było pod koniec rejsu. Poranna wachta od godziny 4.00 do 8.00. Wiało delikatnie, lekko i orzeźwiająco. Pachniało morzem. Słono-rybnym powiewem. Wtem delikatnie, trochę nieśmiało dało się wyczuć zapach lasu, sosny. Lekko piniowy, przenikał się z zapachem wody. Taka harcersko-żeglarska mieszanka...

Start rejsu - 30 kwietnia. Zakończenie 11 maja. Łącznie przepłynęliśmy 880 mil morskich.

Widok przez tubę - Andrzej przy sterze

Bornholm po raz drugi

Page 5: Wrześniowe harce

Krótko o rejsie W rejsie na "Warszawskie Nike" wzięło udział 11 osób. Harcerzy, instruktorów i przyjaciół m.in. z Gdyni, Olsztyna, Kętrzyna i Wrocławia. Wystartowaliśmy z Gdyni, kierowaliśmy się na Alandy, jednak na wysokości Kłajpedy odpadliśmy z zaplanowanej trasy i wpłynęliśmy do litewskiego portu. Dalej popłynęliśmy na Gotlandię do Visby, potem wzdłuż Olandii do Kalmaru. A następnie przez Christianso do Svaneke na Bornholmie. Dalej zaś przez port na Helu do Gdyni.

Zabezpieczanie lin cumowniczych to praca zespołowa

Dlaczego po raz drugi? Bo pierwszy raz wyruszyliśmy tam w zeszłym roku, ale przeciwne wiatry i Thor sprzysięgły się przeciwko nam i zawiało nas do Kłajpedy. Też fajnie. W Kłajpedzie próbowaliśmy zjeść kołduny litewskie, ale kelner nie kumał, o co nam chodzi i w efekcie zjedliśmy coś, co je przypominało, ale znanymi kołdunami na pewno nie było. Mimo to było smaszniaste. Klątwa Thora trwała nadal i wychodząc z portu straciliśmy silnik więc wracaliśmy do Gdańska na samych żaglach. Jak Kolumb. Na szczęście wiało. W chwilach, gdy nie wiało siedzieliśmy na pokładzie czekając na wiatr. Ale w zasadzie duło i to nieźle, więc przybiliśmy do Gdańska o czasie. Bornholm nas ominął, ale w tym roku zawzięliśmy się i mimo trwającej nadal klątwy (tym razem w ogóle nie wiało) pyrkaliśmy całą noc ze Świnoujścia na północ. W końcu Thor odpuścił i coś tam się ruszyło. Na Bornholmie przed sezonem – opłat nie pobierali, w porcie tylko kilka jachtów pod polską banderą. Kto rozsądny pływa w maju po Bałtyku? My! Rozsądek nas opuścił, bo następnego dnia wypożyczyliśmy samochód i na dwie tury objechaliśmy wyspę zwiedzając wszystko, co się dało.

Bornholm po raz drugi

hm. Marek Kamecki Leśny Kot

Czekając na wiatr – Rudy, Japan, Kuba, Marta

Page 6: Wrześniowe harce

Wyszło taniej niż wypożyczenie rowerów. Gdy druga czwórka na czele z Kapitanem i Klexem za kółkiem robiła popołudniowa rundę, tym razem Loki – bóg oszustwa zakpił sobie z nas, a raczej z kilku Norwegów, którzy przypłynęli z ojczyzny łososia powędkować u brzegów Bornholmu na najlepszą ponoć na świecie odmianę łososia bornholmskiego. Po całym dniu bezowocnego moczenia kija w morzu postanowili spróbować jeszcze raz i żartem zaproponowali Kapitanowi, żeby popłynął z nimi. Ten niewiele się ociągając wskoczył do motorówy. Odpłynęli kilkaset metrów od brzegu i Kapitan wyciągnął łososia o długości 1,5m. Norwegowie kleli po norwesku, a my przez następne trzy dni jedliśmy łososia – na śniadanie, obiad i kolację oraz w przerwach pomiędzy posiłkami. Zupa norweska z łososia, łosoś pieczony, łosoś smażony. Gdy trzeciego dnia zaproponowałem tatara z łososia załoga stanęła na granicy buntu. Po zwyczajowej chłoście na oczach załogi porządek został przywrócony i zjedliśmy resztę … zupy z łososia. Następnego popłynęliśmy na wyspę Christianso - takie duńskie Alcatraz – w XIX wieku było tam więzienie oraz cytadela. Wyspę można obejść w 10 minut. Kilkanaście domków jak z Tolkiena, Tysiące ptaków, latarnia morska, dwa polskie jachty i morska pustka do horyzontu. Pokusa żeby zostać na pustelni jak zwykle silna, ale to złudzenie – w sezonie przypływają tam setki turystów i zachwycają się surowością i oddaleniem od cywilizacji przedzierając się przez tłumy odwiedzających. Brre. No to wracamy do Szczecina. Zaczęło porządnie wiać – taka szósteczką w porywach do siedmiu. Na noc uciekliśmy do Szwecji. Prawie pusty mały port rybacki w Skillinge, dobrze, że chociaż jeden kibel z ciepłą wodą był otwarty. Wiadomo – przed sezonem… Ze Szwecji jednym halsem i wdzięcznym bajdewindem przecięliśmy rozhuśtany Bałtyk – wreszcie solidnie powiało! W drodze do Szczecina odwiedziliśmy Trzebież, gdzie pozdrowiliśmy żeglarzy pod czeską banderą i wypiliśmy kawę słuchając morskich opowieści dwóch wilków morskich – jeden z nich wypływa w przyszłym roku na samotny rejs dookoła świata, drugi był rok temu samotnie na Islandii. Jeszcze nam daleko do nich, ale zmierzamy – w przyszłym roku planujemy Norwegię, Szetlandy, Wyspy Owcze i Orkady. W tym roku obóz trzy tygodnie na Odrze i po drodze szkolenie żeglarskie.

Hej! Płyńmy w górę rzeki tam gdzie Liverpool…

Łosoś Bornholmski

Kapitan Stefan Reinhard i Klex Shire na Christianso

Page 7: Wrześniowe harce

pwd. Marek Stefan

Zawsze gotowi,

czyli skauting i samoobrona

Tocząca się w różnych środowiskach w Polsce, dyskusja o sytuacji na

Ukrainie, nie ominęła także skautowych gremiów. Wśród najczęściej

poruszanych tematów, obecna była także kontrowersyjna kwestia

przygotowania i edukacji pro-obronnej ruchu harcerskiego. Kwestią

nierozerwalnie związaną z powyższym problemem jest m.in. sztuka

samoobrony, jako ciekawa i mam wrażenie nieco zakurzona forma

pracy z naszymi harcerzami.

Historia samoobrony w skautingu ma swój początek, nie gdzie indziej jak właśnie w Anglii początków XX

stulecia. Podczas ostatniego dnia obozu zorganizowanego przez B-P na wyspie Brownsea, obecny w tym

czasie na wyspach brytyjskich mistrz tradycyjnego ju-jitsu Sadakazu Uyenishi, zorganizował pokaz owej

sztuki samoobrony bez użycia broni. Skutkiem tego wydarzenia, było pojawienie się odznaki “Master-at-

Arms”, sprawności, w której skaut musiał wykazać się umiejętnościami, w co najmniej jednej dyscyplinie, z

następujących sportów: szermierka na palcaty lub kije, boks, zapasy i ju-jitsu. Kilka lat później, tuż po

powrocie z podróży dookoła świata, B-P wspominał, że w Japonii był świadkiem fizycznej edukacji

tamtejszej młodzieży, której ważnym elementem było właśnie judo/ju-jitsu. Co ciekawe w tym samym

czasie w dalekiej Nowej Zelandii żeńska organizacja skautowa „Skutki Pokoju” (scalona później z „Girl

Guides”), była prawdopodobnie pierwszą taką grupą, w której prowadzono szkolenia z zakresu ju-jitsu dla

dziewcząt i promowano sztukę samoobrony.

Umiejętność obrony siebie i otoczenia jest także

współcześnie istotną częścią wychowania

obywatelskiego. Oczywiście w obecnych czasach

znacznie rzadziej można znaleźć się w realnej

sytuacji zagrożenia zdrowia lub życia ze strony

niebezpiecznego napastnika. Warto jednak spojrzeć

na samoobronę i naukę walki wręcz w ogóle, jako na

wartościowe pod wieloma względami ćwiczenia ogólnorozwojowe. Kto uważnie czytał „Skauting dla

Chłopców” ten pewnie nie raz zwrócił uwagę, że omawiając kwestie rozwoju fizycznego, B-P wymienia

„dżu-dżitsu” jako jedną z dobrych i ciekawych form ćwiczeń dla skautów. Zapasy, judo, ju-jitsu, rozwijają

ważne dla młodego ciała cech motoryczne: Koordynację ruchową, szybkość, zwinność, siłę, naturalną

muskulaturę. Od niemal dwóch lat uczęszczając na treningi judo, obserwuję chłopców i dziewczęta, którzy

hartują swoje ciała robiąc przy tym niesamowite postępy, zarówno w sferze fizycznej jaki i w rozwoju

własnego charakteru.

Umiejętność obrony siebie i otoczenia jest także współcześnie istotną częścią wychowania obywatelskiego.

Page 8: Wrześniowe harce

Bezpośrednia fizyczna rywalizacja jest dla dorastających chłopców,

czymś niezmiernie istotnym. Już jako siedmiolatek toczyłem

bezpardonowe pojedynki szermiercze z moim tatą i kolegami.

Piaskownica na podwórku, niejednokrotnie stawała się gladiatorską

areną, zaciętych walk rówieśników z okolicy. Nie bez przyczyny ktoś

kiedyś zauważył, że dwie najważniejsze chłopięce potrzeby to bójka

i dobre jedzenie. Wykorzystajmy ten drzemiący w naszych młodych

wojownikach potencjał ducha walki. Zorganizujmy na biwaku lub

obozie zapaśnicze walki, sędziowane przez drużynowego,

z określonymi zasadami. Nie raz byłem świadkiem niesamowitych,

zaciętych walk moich harcerzy. Chwała zwycięzcy i łzy pokonanego

kształtują i umacniają młode charaktery. Uczą szacunku i walki fair

play. Może warto zorganizować zbiórkę „zz - tu” na specjalistycznej

macie z instruktorem, który zademonstruje i nauczy umiejętności

bezpiecznego upadku i odstawowych technik walki. Powróćmy do

korzeni i stwórzmy sprawność na wzór tej z dwudziestowiecznej

Anglii.

Nie jeden drużynowy prowadząc pracę wychowawczą popada w

przeróżne schematy. Metodą wyjścia z tego problemu jest otwieranie

się na inne, czasem przykryte kurzem historii formy, które bez

problemu możemy zastosować współcześnie. Czujnie obserwujmy

naszych harcerzy, a kiedy poznamy ich naturalne potrzeby otworzą

się przed nowe perspektywy, a pomysły same zaczną napływać głowy.

St. Trop. Marysia Jonik Harcerze i harcerki połączyli miasto

Relacja ze zlotu „Jutro Powstanie”

Wiadome jest, że punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Wiele osób może się nie zgodzić z moją

opinią, pomimo tego, że byłam uczestniczką zlotu, czułam się trochę pominięta. Słyszałam o intensywnym

planie dnia innych drużyn harcerskich, a ja i mój patrol- będąc na zlocie w mniejszości- bo w drużynie

wędrowniczej, miał momenty kompletnej laby. Przerwy pomiędzy różnymi akcjami trwały naprawdę

długo, tym bardziej wtedy gdy nie wiedziało się do końca, co robić i gdzie się udać. Z jednej strony te parę

godzin to było za mało, żeby pojechać do Muzeum Powstania Warszawskiego, z drugiej, za dużo, żeby po

raz kolejny zwiedzać Stare Miasto.

Od zlotu „Jutro Powstanie”, w momencie kiedy piszę ten artykuł minął ponad miesiąc, pomimo tego, że nie wywarł on na mnie szczególnego wrażenia, to i tak wciąż mam go w pamięci.

Page 9: Wrześniowe harce

Oczywiście były też chwile warte świeczki, jednak zdecydowanie nie tyle, ilu się oczekiwało. Zapierająca dech w

piersiach była przeprawa tratwami dla wędrowników, kiedy dookoła nas była tylko woda

i kompletna ciemność, którą gdzieniegdzie przejaśniały pochodnie. Minuta ciszy z okazji 70 rocznicy wybuchu

Powstania i ustawianie się w znak Powstania Warszawskiego na placu Zamkowym- to również było „coś”.

Lecz reszta wydarzeń np. kiedy pierwszej nocy musiałyśmy do 3 nad ranem rozwieszać plakaty, roznosić ulotki,

robić zdjęcia pod pomnikami czy ustawiać znicze przy włazach do kanałów z Powstania- to nie było coś czego

oczekiwałyśmy. Oczywiście, rozumiem całą ideę przedsięwzięcia- przypomnienie o rocznicy, która powinna być

naprawdę ważna dla narodu polskiego. Jednak dla mnie, kiedy prawie, od razu

z 3tygodniowego obozu pojechałam na zlot to nie było miłe doświadczenie. Wiele osób dobrze wspomina

również całodzienną grę z 2 sierpnia, która dla nas jako wędrowniczek nie była przewidziana.

Niejednokrotnie zdarzało mi (pewnie niesłusznie) się też porównywać zlot „Jutro powstanie” ze Zlotem

„Wicek” z 2013r., i niestety ten tegoroczny wypadł gorzej. Chciałam mimo wszystko zaznaczyć,

że nieważne jaki ten zlot był, jak go widzą inni to i tak jestem pełna podziwu dla organizatorów- za chęci,

pomysły i zapał. Teraz trzymam kciuki żeby później było już tylko lepiej!

Marzeniem o przejściu Camino zaraził mnie rok temu mój Tata…

pwd. Marcin Pluta Camino znaczy droga

W sumie gdyby nie właśnie Tata, to nie wiedziałbym prawie nic o Camino, a na pewno nie myślałbym żeby się

tam wybrać. No ale w końcu wspólnie podjęliśmy tę decyzję i razem wybraliśmy się na ponad dwa tygodnie

do Hiszpanii, na średniowieczne drogi tego szlaku pielgrzymkowego.

Czym jest Camino?

Jest to pielgrzymka do grobu św. Jakuba Apostoła, jednego z trzech najbliższych uczniów Jezusa. Ano tak,

nie każdy o tym wie, ale grób jednego z apostołów znajduję się właśnie w północno zachodniej Hiszpanii. I to

tam od IX wieku zdążają pielgrzymki z całej Europy. Od XII wieku papieski akt uznał Santiago obok Rzymu i

Jerozolimy za trzecie najważniejsze miejsce pielgrzymkowe świata! W wieku XIV do Santiago

pielgrzymowało blisko milion ludzi co w sumie dawało więcej osób niż do Jerozolimy i Rzymu. Wtedy też

symbolem Camino stała się muszla – zabierana znad Oceanu Atlantyckiego już po przejściu Camino aby była

dowodem na dotarcie do celu. Przez tysiąclecie Camino wywarło taki wpływ na nasz świat, że Johann

Wolfgang Goethe napisał kiedyś „Szlaki św. Jakuba ukształtowały Europę”.

W czasach generała Franco cała trasa obumarła i doszło do sytuacji, ze nikt realnie nią nie szedł (w 1977 było

to 13 spisanych pielgrzymów). Do odnowienia szlaku przyczynił się św. Jan Paweł II, który zorganizował

Światowe Dni Młodzieży w Santiago w 1989 a wcześniej po jego wizycie w 1982 Rada Europy uznała Camino

za drogę o znaczeniu szczególnym dla kultury Europy i rozpoczęto odnowę szlaków oraz schronisk. Akcja się

Page 10: Wrześniowe harce

udała, bo w zeszłym roku pielgrzymów było ponad 215 000, a w tym roku mówili na trasie że jest jeszcze

więcej ludzi, więc powinno dojść do 250 000. Raz na kilka lat, gdy święto św. Jakuba, czyli gdy 25 lipca

wypada w niedzielę ludzi jest zawsze dużo więcej.

Nasza trasa

Przeszliśmy przeszło 250 km szlakiem Camino Frances, czyli Drogą Francuską. Aby zaliczono pielgrzymkę i w

katedrze wydano czyli specjalną Compostellę trzeba przejść 100km pieszo albo 200 km na rowerze. Camino

Frances jest najbardziej znanym szlakiem i zaczyna się w Pirenejach na granicy z Francją. Takich szlaków jak

Frances jest wiele, ciągną się z całej Europy, także z Polski, ale porządnie oznaczone i posiadające zaplecze w

postaci np. schronisk znajdują się tylko w Hiszpanii i częściowo w Portugalii (na Camino Portugues).

Zaczynaliśmy przed Ponferradą, jeszcze w Kastylii, gdzie jest w miarę płasko a na nielicznych wzgórzach

położone są winnice. Generalnie jednak idzie się w ogromnym Słońcu polami zbóż. Dziennie idzie się ok. 25-

30km, ale każdy sam dopiero sobie swój własny dystans na dany dzień. Można tak gdyż w prawie każdej

miejscowości (co ok. 5-10km) położone są schroniska dla pielgrzymów – Albergue. W nich można się za

‘nieduże’ pieniądze (ok. 5 euro) przespać oraz umyć. Tuż przed Galicją, regionem w północno-zachodniej

Hiszpanii zaczynają się Góry Kantabryjskie i wędrówka zaczyna się bardziej uciążliwa ze względu na deszcz,

podejścia i zejścia, a całość zaczyna bardziej przypominać wędrówkę po górach niż bardziej znaną z Polskich

krajobrazów pielgrzymkę po nizinach na Jasną Górę.

Buen Camino

Wędruje się najczęściej samemu, albo w grupach do kilku osób.

Większych grup się nie spotyka, a wszystko tak naprawdę

organizuje się samemu. Co do intencji pielgrzymki, to nie każdy

idzie w celach religijnych. Gdy wypełnialiśmy ankietę

popielgrzymkową w Santiago to bardzo wiele osób zaznaczało

opcję „kulturalną” pielgrzymki, a nie „religijną” jak my. Jednak

klimat całej drogi, spotykanych osób, rozmów, historii i zwykłego

odpowiadania „Buen Camino” czyli „Dobrej Drogi” stwarza

naprawdę specyficzny i ciekawy klimat. Najwspanialsze dla mnie

były właśnie opowieści innych osób, m.in. Francuza który wracał już

z Santiago po przejściu prawie 3000km oraz historie o

wyglądającym jak bezdomny Węgrze z Budapesztu. O tym drugim

którym krążyły legendy na trasie, że idzie w dwóch różnych butach i nie ma nic pieniędzy a zarabia na

jedzenie i nocleg sprzedając pielgrzymów z drutu.

Muszla—symbol pielgrzymów i całego szlaku

Page 11: Wrześniowe harce

Jedni mówili że widzieli go przed katedrą w

Burgos jak właśnie majstrował te druciane

ludziki, inni że nikt tak istnieć nie może bo

pewnie by go spotkali. Jakie więc było nasz

zdziwienie, gdy w końcu, przed samym

Santiago go spotkaliśmy, a wyglądał iście jak

kloszard. I nie mówił praktycznie w żadnym

języku poza węgierskim. Ale idzie od

kwietnia, pieniędzy nie ma nic, a daje radę!

Pielgrzymka z Ojcem

Większość osób pielgrzymuje samemu.

Część ze znajomymi, przyjaciółmi albo np.

narzeczoną czy mężem. Ojca z synem

spotkaliśmy w sumie tylko jeszcze tylko

jednych. Mark Twain powiedział kiedyś “I

have found out that there ain't no surer way to find out whether you like people or hate them than to travel

with them.” Co znaczy mniej więcej “Dowiedziałem się że nie ma pewniejszego sposobu aby dowiedzieć się czy

się kogoś lubi czy nienawidzi jak tylko pojechać z nim w podróż”. I jest w tym jakaś prawda. Ja co prawda nie

sprawdzałem z Tatą czy się nawzajem lubimy, ale na pewno taka podróż, a szczególnie pielgrzymka wpłynęła

na nasze wspólne relacje i więzi. Naprawdę polecam wszystkim chłopakom, szczególnie tym którzy jeszcze

rodziny nie założyli, a dopiero np. studiuje i szuka swojego miejsca w życiu zaproponować jakąkolwiek wspólną

wycieczkę własnym ojcom. Spróbujcie, bo relacje z rodzicami, a zwłaszcza z własnymi ojcami są bardzo ważne.

Ja nie żałuję.

Każdemu życzę, aby choć raz w życiu pojechał na drugi koniec Europy i przeszedł tę pielgrzymkę.

Będzie się chciało wrócić.

Mapa ze strony www.pepscamino.wordpress.com

W sumie nasze jedyne zdjęcie. Proszę mi wierzyć, że za nami jest Katedra w Santriago. Szkoda, że ten jej nie ujął w obiektywie.

Page 12: Wrześniowe harce

hm. Stanisław Stawski STO LAT SŁUŻBY

HARCERZY OSTRZESZOWSKICH

Rok 2014 jest już setnym rokiem wiernej służby ostrzeszowskiej braci skautowo-harcerskiej.

Na podstawie wywiadów przeprowadzonych w latach siedemdziesiątych XX w.-z żyjącymi jeszcze wówczas-

pierwszymi ostrzeszowskimi skautami- Romanem Małyszką, Teofilem Grafem i dr Zdzisławem

Czechanowskim ustalono, że już w latach 1912 – 1914 działały w Ostrzeszowie grupy skautów w strukturach

Tow. Gimn.”Sokół”. Zrzeszały one kilkunastu młodych chłopców przeważnie terminatorów rzemieślniczych.

Do zakotwiczenia idei skautowej w Ostrzeszowie przyczynili się zdecydowanie księża wikariusze miejscowej

parafii, m.in. ks. Walenty Dymek (późniejszy metropolita poznański) oraz ks. Józef Schulz. Pierwszą drużynę

skautową ,liczącą ok.30 członków zakłada w 1914 Witold Modrzejewski, uzyskując zrozumienie i poparcie

osób dorosłych Zbiórki i szkolenia odbywały się w sposób nie jawny, kształtują postawę moralną i

patriotyczną. Przygotowywały do oczekiwanych działań niepodległościowych. Ważnym dowodem na

powyższe informacje są autentyczne podpisy: Gwiździela, Tomczaka Mieszały, Brockiego i Domagały na

okładce zachowanej książeczki pt. ”Musztra zastępu, plutonu i drużyn skautowych” z biblioteki

Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej, wydanej w 1914 roku. Dlatego rok 1914 przyjęliśmy jako „rok startowy”

harcerstwa ostrzeszowskiego. W latach 1918/1919 ostrzeszowscy skauci włączają się czynnie do Powstania

Wielkopolskiego, pełniąc służbę gońców, dyżurną, transportową i sanitarną. Miesięcznik HARCMISTRZ z

roku 1919 w wykazie drużyn zarejestrowanych w Wielkopolsce, wymienia również drużynę z Ostrzeszowa.

W 1920r.starsi harcerze

walczą, jako ochotnicy, w

wojnie polsko-bolszewickiej i

w obronie Lwowa. Młodsi

samorzutnie organizują

zbiórki i wycieczki.

W tragicznym wrześniu 1939

harcerze „Granatowej

Czwórki”(4DW) i Czarnej

Czternastki” zgłaszają się

ochotniczo do

Ostrzeszowskiego Batalionu

Obrony Narodowej i wraz z

nim biorą udział w walkach.

Druhowie Henryk Więcek i

Wacław Sobczak dostają się

do niewoli sowieckiej w Ostaszkowie. W latach

okupacji harcerze ostrzeszowscy włączają się do

ruchu oporu biorąc udział w tajnym fotografowaniu, małym sabotażu, kolportażu prasy podziemnej,

udzielaniu pomocy jeńcom wojennym osadzonym w obozach jenieckich w Ostrzeszowie. Prowadzą również

działalność sportową i kulturalną; działa konspiracyjny zastęp „Wilki”i patrol Szarych Szeregów (m.in. Józef i

Alojzy Ślęk, Eugeniusz Zawielak) oraz klub sportowy „Grom”.

Apel drużynowych w zbudowanym w środku miasta obozie harcerskim na zakończenie zlotu.Fot. Sławomir Brdęk.

Page 13: Wrześniowe harce

W obliczu ideowego zagrożenia po 1945 godną postawę wykazali również druhowie z Januszem

Prusinkiewiczem ,którzy utworzyli grupę nastawioną na antykomunistyczną działalność

propagandową i zaczepną. W lipcu 1949. aresztowano wszystkich członków grupy. Po

kilkumiesięcznym ciężkim śledztwie w UWBP w Poznaniu odbył się pokazowy proces w

Ostrzeszowie. Zapadły wyroki: J.Prusinkiewicz-szef grupy-12 lat więzienia, jego z-ca

H.Kaczorowski -10 lat, pozostali po 8,7,6 i mniej. Po wyjściu z więzienia traktowano ich jak

obywateli drugiej kategorii. Nie mogli znaleźć pracy a nawet szkoły.

Pierwszy powojenny obóz zorganizowano w lipcu 1945r. Dobra i efektywna praca powstałych

drużyn zaowocowała powołaniem -po 12 letniej przerwie- Ostrzeszowskiego Hufca Harcerzy

(rozkazK.CH. z 14.01.1946) z hufcowym ks. phm. Januszem Popławskim. Sternicy

ostrzeszowskiego harcerstwa w latach 1945-49 doceniali znaczenie szkolenia przyszłych kadr.

Zorganizowano 30-godzinny kurs zastępowych, skierowano na kurs podharcmistrzowski -na II

CAS, nad Turawę dwóch druhów, a na kurs drużynowych – k/Kurowa Starego-13 druhów. Ta

dalekowzroczna polityka kadrowa zapewniła odrodzenie harcerstwa ostrzeszowskiego w

1989roku. W latach 1949-1956 „czerwona mgła” zasłoniła polskie harcerstwo W 1949 rozwiązano

hufiec harcerzy. W Ostrzeszowie. Ale o harcerstwie nie zapomnieliśmy; utworzyliśmy Ludowy

Zespół Sportowy „Czuwaj”, graliśmy w piłkę nożną, siatkówkę itp. tworzyliśmy zgrany zespół

harcerskich przyjaciół, wiernych Prawu Harcerskiemu.

Po Zjeździe Działaczy Harcerskich w Łodzi(8-10.12.1956) zaświtała nadzieja na...HARCERSTWO

Niestety... Nie wywiesiliśmy jednak „białej flagi”. Mimo ciasnego gorsetu nakazów, zakazów i

gróźb zdrowa część ostrzeszowskiego harcerstwa ignoruje założenia ideowe „harcerstwa

powstałego w Łodzi „ w 1956r. „robi swoje” jako „NIEPOKORNI” m.in. później zgłasza akces do

Kręgów Instruktorów Harcerskich Andrzej Małkowskiego.

Poczet sztandarowy Ostrzeszowskiego HH-y na tle największego w Europie Pomnika Lilijki. Fot. Sławomir Brdęk.

Page 14: Wrześniowe harce

Nie zmieniając azymutu na służbę Bogu, Polsce i bliźniemu dotrwaliśmy do 1989 roku

i WRÓCILIŚMY DO KORZENI. W Ostrzeszowie powstały w 1989 dwie ideowo tożsame

organizacje : ZHP (rok zał.1918) i ZHR składające się z drużyn Szczepu „Watra” i członków szczepu

„Wigry”. Z zaproszenia „do szeregu odrodzonego harcerstwa” nie skorzystała znaczna część

ostrzeszowskiego ZHP-56. Po zjednoczeniu (2.X.1992)pracujemy wspólnie dla Polski i jej młodego

pokolenia z pełnym zaangażowaniem.

Rok 2014 jak setny rok działalności uczciliśmy obchodami Jubileuszowymi w dniach 05.- 07.

września, akcentując 30-lecie poświęcenia pomnika harcerskiego, które odbyło się w tajemnicy

przed władzami PRL w dniu 26 sierpnia 1984r -w święto M.B. Częstochowskiej oraz 25-lecie

powrotu ostrzeszowskiego harcerstwa do korzeni, do etosu polskiego harcerstwa powstałego

w 1911r.w polskim Lwowie, tzn. powstania ZWIĄZKU HARCERSTWA RZECZYPOSPOLITEJ.

Na ten Harcerski Jubileusz serdecznie zaprosiliśmy wszystkich noszących harcerskie mundurki

dziś i kiedyś. Gorąco, po harcersku zaprosiliśmy społeczeństwo naszego miasta. Szczególnie

serdecznie witaliśmy w naszym jubileuszowym w kręgu Szanowną Panią Prezydentową

hm. Karolinę Kaczorowską, żonę ś.p.hm. Rzyszarda Kaczorowskiego b. prezydenta R.P.

na uchodźctwie, który zginął w tragedii Smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku.

Wspólne harcerzy zdjęcie na tle bramy obozu po zakończeniu zlotu. Fot. Sławomir Brdęk.

Page 15: Wrześniowe harce

ćw. Piotr Lizak Relacja ze zlotu hufca Gniazdo

Początek września – dla niektórych to czas ponownego przyzwyczajania się do rytmu szkolnego, inni jeszcze

zastanawiają się jak spędzić ostatni miesiąc wakacji. Dla kolejnych (to im powinniśmy współczuć najbardziej)

jest to tylko kolejny miesiąc, nic nie znaczące słowo.

Jednak dla harcerzy I Dolnośląskiego Hufca Harcerzy "Gniazdo" im. bł. ks. Stefana Wincentego

Frelichowskiego pierwszy weekend września jest czasem wyjątkowym. To właśnie wtedy, nieprzerwanie od 16

lat w obozie koncentracyjnym "Gross Rosen" w Rogoźnicy spotykają się starzy przyjaciele i ludzie, którzy po

raz pierwszy widzą się w tym miejscu na oczy. Jest to okazja do podsumowania obozów, skategoryzowania

drużyn i zdobycia stopni. Każdy z tych powodów jest ważny, ale to dwie rzeczy przyciągają jak magnes

harcerzy z całego Dolnego Śląska. Są nimi oczywiście chęć oddania czci ofiarom obozu koncentracyjnego oraz

walka o miano drużyny sztandarowej hufca!

Od tego roku do "Gniazda" dołączyły drużyny z rozwiązanego Sudeckiego Związku Drużyn – "Virtus"

ze Świebodzic, "Victoria" z Jeleniej Góry oraz patrol wędrowniczy "Radix" z Mieroszowa, który na zlocie

połączył się z "Rosomakami" z Białej, tworząc 27 Drużynę Wędrowników "Vigilantia". To właśnie wędrownicy

byli w tym roku odpowiedzialni za dostarczenie emocji uczestnikom zlotu i zadbali o to doskonale.

Mogło by się wydawać, że w miejscu o takiej przeszłości historycznej jedyna słuszną tematyką byłaby ta

związana z wydarzeniami historycznymi z ostatniego stulecia. Nic bardziej mylnego! W tym roku każdy

z uczestników odział się strój sprzed tysiąclecia, w dłoń chwycił topór i stał się wikingiem. I pomimo tego, że

na zlocie stawiły się tylko cztery z sześciu drużyn, a ponad połowa kadry organizującej z mniej lub bardziej

logicznych powodów w Rogoźnicy się nie zjawiła, to wędrownicy stawali na rzęsach, żeby wszystko dopięte

było na ostatni guzik. Wszystko zaczęło się zwyczajowo w piątek. Od godziny 16,00 oboźny przyjmował

meldunki drużyn na miejscu biwakowym. Prezentowały one swoja nazwę i okrzyk – już od początku tworzony

był iście wikingowy klimat i trzeba przyznać, że to również wędrownikom się udało.

Do godziny 21.00 drużyny miały czas na przygotowanie swoich obozowisk i w porównaniu do lat poprzednich

nie było to wiele czasu. Wszyscy jednak wznieśli się na szczyt swoich możliwościach i dla drużyny dali z siebie

wszystko i każdy potrzebny element pionierki był gotowy na czas. Trzeba przy tym wspomnieć, że oboźny

bardzo dobrze wywiązywał się ze swoich obowiązków i przede wszystkim – tutaj rada dla każdego oboźnego

– był zabójczo wręcz punktualny. Komenda szybko sprawdziła efekty naszej pracy, zabrzmiał róg i rozpoczęło

się przygotowywanie do ogniska.

Już na samym początku organizatorzy zostali postawieni przed naprawdę trudną sytuacją. Co roku ognisko

układają przedstawiciele wszystkich obecnych drużyn, tym razem jednak nie stanęli oni na wysokości zadania

i na pięć minut przed wyznaczonym czasem każdy, najmniej doświadczony ogniowiec widział, że z tego nic nie

będzie. Samo więc nasuwa się pytanie – co teraz? Przesunąć ognisko? Odwołać je? Nic z tych rzeczy!

To przecież nordycki bóg lasu w swym gniewie na złe przygotowanie drużyn nie pozwolił płomieniowi

zapłonąć. Szybki okrzyk – "Wdziać stroje"! W kilka minut wszyscy znaleźli się na miejscu ogniskowym w swych

budzących grozę strojach i tym razem stos (naprędce zmodernizowany) rozpalił się jasnym płomieniem.

Plemiona przedstawiły swoje historie i rozeszli się zmęczeni, ale wyczekując już zmagań dnia następnego.

Page 16: Wrześniowe harce

I tym razem organizatorzy wyszli naprzeciwko oczekiwaniom ogółu i zamiast do rana, harcerze czekali

zaledwie do drugiej w nocy. Wtedy to całe zgrupowanie zostało zbudzone dźwiękiem rogu! Okazało

się, że drużyny powykradały nawzajem sobie wodzów i uwięzili ich w lesie. Dalej, do broni! Gra była

wartka, ciekawa, a jednocześnie dosyć krótka – po prostu było tak, jak powinno być na każdym

nocnym harcowaniu. Po zaledwie pół godziny wszyscy znów byli pogrążeni w głębokim śnie.

W dniu następnym przewidziany był najważniejszy i najbardziej oczekiwany punkt rywalizacji

– WIELKA GRA. I tu kolejne kłopoty, tym razem kadrowe, ponieważ niespełna połowa Vigilanti zjawiła

się w Rogoźnicy. Ale tutaj z pomocną dłonią wystąpili drużynowi i funkcyjni, którzy obsadzili wszystkie

punkty – gra mogła się odbyć! Punkty nie były sztywne – każdy wymagał oprócz wiedzy stricte

harcerskiej także wyobraźni i umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach. Most linowy,

przenoszenie ognia, sterowanie niszczycielskim robotem – takie zadania pozostaną na długo

w pamięci wszystkich druhów i druhen. Ktoś mógłby pomyśleć, że to już koniec emocji związanych

z walką o sztandar, ale nadal pozostała ostatnia, ale na pewno nie najgorsza z atrakcji. Najzwyklejsza

na świecie walka na miecze. Jednak i w tej kwestii wszystko stało na wysokim poziomie

organizacyjnym – na głowach kaski futbolowe, trzonki od toporków obłożone gąbką budowlaną

i taśmą izolacyjną. Bezpieczniej być nie mogło, choć własnoręcznie sprawdziłem, że celny cios mógł

pozbawić na jakiś czas czucia w dłoni. Każda walka, od starcia zuchów przez pojedynek drużynowego

ze swoją prawą ręką aż po popis szermierczych umiejętności druha hufcowego. Ciężko w słowa opisać

jak cudowna jest taka prosta, bezpośrednia rywalizacja. A po turnieju chwilę odpoczynku, ale tylko

chwilę bo udaliśmy się na górę, do samego Gross-Rosen w celu przygotowania uroczystości, które

miały nastąpić w niedzielę. Po powrocie do obozowiska był czas, żeby odsapnąć, przygotować ognisko

(tym razem jak najbardziej poprawne) oraz zjeść wieczorny posiłek. Dzień zakończyliśmy bez żadnych

specjalnych wydarzeń, a noc minęła spokojnie.

Następnego dnia obudziliśmy się dość wcześnie, aby złożyć obozowisko – o 11,00 mieliśmy być gotowi

do zniknięcia z zajmowanego przez nas terenu. Udało się to bezproblemowo i wyżej wspomnianej

godzinie rozpoczął się apel końcowy. W tym roku, po trzyletniej dominacji harcerzy z Białej i Chojnowa

sztandar powędrował do 85 Strzegomskiej Drużyny Harcerzy "Rota". Zwycięzcom gratulujemy

i doradzamy, żeby się do niego nie przyzwyczajali.

Zaraz po apelu nadszedł czas na najważniejszy punkt programu – uroczystości w obozie

koncentracyjnym. Co roku przybywają na nie byli więźniowie i ich rodziny, kombatanci i wiele innych

osób, które historia w jakiś sposób związała z tym miejscem. Msza przebiegła bez zakłóceń, a zaraz po

niej odczytany został przez harcerzy apel poległych. Gdy po raz trzeci z rzędu rozbrzmiały słowa

"Odeszli na wieczną wartę!", uroczystości dobiegły końca... ale zlot jeszcze nie. Tradycyjnie udajemy się

zawsze pod pomnik Floriana Marciniaka i tam łącząc się w kręgu z harcerzami wszystkich organizacji

puszczamy iskrę i żegnamy się pozdrowieniem Czuwaj!

W tym roku stojąc przy nim i obserwując z góry lasy i pola okalające Rogoźnicę, naszła mnie smutna

refleksja – nigdy nie spotykamy się tutaj w tym samym składzie dwa lata z rzędu. Ludzie przychodzą i

odchodzą, części z nich pewnie już nigdy nie zobaczę. Ale zawsze mogę być pewien, że gdy zjawię się

w Rogoźnicy w pierwszy weekend września, spotkam tam przyjaciół.

Dobrze jest mieć taki punkt oparcia.

Page 17: Wrześniowe harce

ćw. Łukasz Raczyński Co warto wiedzieć o śpiworach?

Dobry sen na obozie czy biwaku to podstawa. A istotą dobrego snu może być śpiwór. Oto kilka

informacji i porad, jaki śpiwór wybrać i jak o niego dbać.

Śpiwory pod względem wypełnienia dzielą się na puchowe i syntetyczne. Każda z tych grup ma swoje

wady jak i zalety. Puchowe mają lepsze parametry termiczne, dzięki dużej kompresyjności zajmują dwa

razy mniej miejsca w plecaku niż śpiwory syntetyczne, puch jest znacznie lżejszy od wypełnień

syntetycznych. Główną wadą jest cena, śpiwory puchowe potrafią kosztować dwa-trzy razy więcej niż

podobnej klasy termicznej śpiwory syntetyczne. Drugą wadą jest znaczna utrata ciepła przy kontakcie

z wilgocią, czego nie można powiedzieć o śpiworach z wypełnieniem syntetycznym.

Czy zdarzało się, że na zimowisku twój sen zakłócany był przez ciągłe drgawki z zimna?

Może czas pomyśleć o śpiworze zimowym, którego zakres temperatur komfortowych pozwala na

spokojne spanie przy -20 stopniach na zewnątrz. Ważnym kryterium przy wyborze śpiwora jest jego

przeznaczenie, jeżeli chcemy wyprawiać się na zimowe biwaki pod namiot bądź z noclegiem w szałasie

powinniśmy zastanowić się nad zakupem cieplejszego śpiwora. Warto zwrócić uwagę na zakresy

temperatur, każdy z nich powinien posiadać cztery: górną granicę komfortu, temperaturę komfortowa,

dolną granicę komfortu, temperaturę ekstremalną. Pierwszej i ostatniej polecam nie brać pod uwagę,

natomiast dwie środkowe są wyznacznikiem, przy jakich warunkach powinniśmy spokojnie spędzić noc.

Co zrobić by śpiwór służył nam jak najdłużej?

Należy pamiętać, że wypełnienie śpiworów przechowywanych w worku transportowym znacznie

szybciej traci swoją sprężystość, co powoduje zmniejszenie komfortu termicznego. Zarówno śpiwory

syntetyczne jak i puchowe najlepiej jest przechowywać w postaci rozłożonej. Aby zwiększyć

długotrwałość po każdym użyciu należy otworzyć śpiwór i pozwolić mu „odetchnąć”, zapobiegnie to

nieprzyjemnym zapachom podczas późniejszego użytkowania. Nie należy rolować śpiwora i wkładać go

za każdym razem tak samo gdyż skutkować to będzie zaginaniem się materiały wypełniającego, co

spowoduje obniżenie komfortu cieplnego. Powinno się wpychać śpiwór do worka kompresyjnego, a dla

wygody użytkownika robić to zaczynając od dołu śpiwora, dzięki czemu przy wyjmowaniu będziemy

mogli szybciej korzystać z jego walorów cieplnych.

Należy pamiętać o dobrej izolacji od podłoża, ponieważ w przypadku śpiworów puchowych wypełnienie

ulega częściowemu zgnieceniu, co powoduje zmniejszenie ochrony termicznej od spodu.

Jeżeli dobrze zadbamy o nasz śpiwór będzie służył w zależności od materiału wypełnienia 15-20 lat.

Page 18: Wrześniowe harce

Ślężańskie Harce są pismem

Instruktorek i Instruktorów Okręgu

Dolnośląskiego Związku Harcerstwa

Rzeczypospolitej.

(wciąż tworząca się) Redakcja:

pwd. Marcin Pluta HO - Naczelny

st. trop. Marysia Jonik

pwd. Łukasz Poznański HO

ćw. Piotr Lizak

Michał Gadowicz HO

Jeśli jesteś Druhno lub Druhu zainteresowana opublikowanie swojego tekstu

lub tez nawiązaniem współpracy z naszym pismem pisz śmiało na naszego maila:

[email protected] lub też bezpośrednio do członków redakcji.